Rose Karen Sledze cie Tajemniczy wielbiciel zdaje sie wiedziec wszystko o prokurator Kristen Mayhew. Zna jej kazda mysl, jej kazdy krok. Przysyla jej listy. I zabija przestepcow, ktorych nie zdolala poslac do wiezienia...Kristen dostaje policyjna ochrone. Detektyw Abe Reagan nie odstepuje jej nawet na krok. Oboje czuja jednak, ze morderca jest tuz obok. I nie pozwoli, by inny mezczyzna zblizyl sie do jego "najdrozszej Kristen"... Prolog Chicago, poniedzialek 29 grudnia, 19.00 Slonce juz zaszlo. Coz, tak mialo w zwyczaju. Powinien wstac i zapalic swiatlo. Ale lubil ciemnosc. Lubil jej cisze i lubil sposob, w jaki skrywala czlowieka. Bo sam taki byl. Skryty. I zupelnie sam. Siedzial przy stole w kuchni, wpatrzony w blyszczace nowe kule, ktore zrobil. Zupelnie sam. Swiatlo ksiezyca wciskalo sie przez szpary w zaslonach, oswietlajac jedna strone lsniacego stosiku. Wzial do reki kule, podniosl ja i obracal na wszystkie strony. Wyobrazal sobie zniszczenia, ktorych dokona. Wykrzywil usta. O tak. A on jej w tym pomoze. Zmruzyl oczy i przygladal sie uwaznie znakowi, ktory wycisnal w podstawie kuli, recznie wykonana sztanca. Byly to dwie splecione litery - logo ojca, a przedtem dziadka. Symbol rodziny. Rodzina. Ostroznie polozyl naboj na stole. Przesunal palcami po lancuszku, ktory nosil na szyi, aby odszukac maly medalion -tylko tyle pozostalo po jego rodzinie. Po Lei. Medalion nalezal do niej. Byl ozdoba na bransoletce brzeczacej przy kazdym ruchu. Wygrawerowano na nim litery, ktore kiedys wyrazaly jej wiare. 2 Przesunal po nich palcem, nie omijajac zadnej. WWJD*. Co zrobilby Jezus?Chcialby to wiedziec, ale na razie mial wlasne plany. Po omacku siegnal na lewo, jego palce zacisnely sie na krawedzi ramki ze zdjeciem. Zamknal oczy, nie bedac w stanie spojrzec na twarz za szklem. Potem szybko je otworzyl, bo obraz utrwalony pod powiekami tez byl nie do zniesienia. Sadzil, ze juz nic nie moze bardziej zlamac mu serca, ale za kazdym razem, gdy spogladal w te oczy zastygle na zawsze na fotografii, uswiadamial sobie, jak bardzo sie mylil. Serce moze pekac z bolu wiele razy. A umysl potrafi bez konca podsuwac obrazy tak okropne, ze doprowadzaja czlowieka do szalenstwa. Wciaz od nowa. Porownal w dloniach ciezar zdjecia w taniej srebrnej ramce z niemal niewyczuwalna waga medalionu. Czy byl szalony? I czy to w ogole mialo znaczenie? Wciaz mial przed oczami koronera zsuwajacego przescieradlo, ktorym byla przykryta. Poniewaz uznano, ze widok jest zbyt makabryczny, by dokonywac bezposredniej identyfikacji, zobaczyl ja jedynie przez wewnetrzna siec telewizyjna. Zapamietal wyraz twarzy zastepcy szeryfa, gdy odkryto cialo. Malowal sie na niej zal. I obrzydzenie. Nie obwinial go. Niecodziennie szeryf z malego miasteczka odkrywa zwloki kobiety pragnacej skonczyc ze soba. I to jak skonczyc. Bez tabletek i przecinania nadgarstkow. Bez placzliwego wolania o pomoc. O nie. Jego Leah zakonczyla zycie z determinacja. Przystawiajac sobie do skroni lufe kaliber 38. Wykrzywil usta w ponurym grymasie. Zakonczyla zycie jak mezczyzna. I on tez zachowal sie jak mezczyzna. Skinal glowa. Ale glos, ktory z siebie wydobyl, brzmial obco. -Tak, to ona. To Leah. * What Would Jesus Do? - Co zrobilby Jezus? Popularne wsrod chrzescijan USA motto, wywodzace sie z konca XIX w., ktore ma przypominac, by nauke Jezusa stosowac w codziennym zyciu, (przyp. tlum.). 3 Koroner rowniez skinal glowa na znak, ze uslyszal. I przykryl ja z powrotem, zniknela. Tak, serce moze pekac z bolu wiele razy. Delikatnie postawil ramke na stole i wzial do reki kule. Jednym kciukiem przesuwal'po wygrawerowanym logo ojca, drugim po literach na medalionie Lei. WWJD. Ciekawe, co zrobilby Jezus? Nadal nie znal odpowiedzi. Wiedzial jedynie, czego by nie zrobil. Nie dopuscilby do tego, aby oskarzany o dwa gwalty przestepca walesal sie po ulicach w poszukiwaniu kolejnej niewinnej kobiety. Nie dopuscilby do tego, aby taki potwor zgwalcil jeszcze raz. Nie dopuscilby do tego, aby ofiara popadla w tak gleboka depresje, ze jedynym wybawieniem bylo dla niej odebranie sobie zycia. I z pewnoscia nie pozwolilby na to, aby gwalciciel po raz trzeci uniknal kary. Modlil sie o madrosc, studiowal Pismo Swiete. "Do Mnie nalezy pomsta - mowi Pan"*, tak napisano. Bog wymierzy ostateczna sprawiedliwosc. Przelknal z trudem, czujac, ze Leah przyglada mu sie ze zdjecia. No coz, pomoze Bogu wymierzyc ostateczna sprawiedliwosc troche wczesniej. * List do Rzymian 12,19, Biblia Tysiaclecia, Poznan 2002. 1 Chicago, sroda 18 lutego, 14.00Masz towarzystwo, Kristen. Owen Madden wskazal reka okno. Na ulicy stal mezczyzna ubrany w ciezki zimowy plaszcz i pytajaco przechylal glowe. Kristen Mayhew skinela krotko i mezczyzna wszedl do baru, do ktorego uciekla przed zgielkiem protestow narastajacym w sali sadowej oraz lawina pytan ze strony dziennikarzy tloczacych sie pod drzwiami. Wpatrywala sie w zupe, podczas gdy szef biura prokuratora stanowego John Alden zajmowal miejsce obok niej. -Poprosze o kawe - powiedzial, a Owen podal mu filizanke. -Skad wiedziales, ze tu jestem? - zapytala bardzo cicho. -Lois zdradzila mi, ze przychodzisz tu na lunch. A takze na sniadanie i obiad, pomyslala Kristen. O ile nie odgrzewala gotowego dania w mikrofalowce, jadala u Owena. Sekretarka Johna doskonale znala jej zwyczaje. -Lokalna stacja telewizyjna przerwala nadawanie programu, zeby poinformowac o werdykcie i reakcjach - oznajmil John. - Swietnife sobie poradzilas z dziennikarzami. Nawet z ta Richardson. Kristen przygryzla policzek, czujac, jak narasta w niej zlosc na wspomnienie platynowej blondynki przystawiajacej jej mikrofon do twarzy. Miala wielka ochote wsadzic ten mikrofon Zoe Richardson w... 5 -Pytala, czy beda jakies "reperkusje" w twoim biurze po przegranym procesie.-Przeciez wiesz, ze to nie kwestia kompetencji. Masz w biurze najwiekszy odsetek wyrokow skazujacych. - John zadrzal. - Cholera, zmarzlem. Opowiesz mi, co sie wydarzylo na sali? Kristen wyciagnela wsuwki, ktorymi upiela wlosy w ciasny kok - za okielznanie niesfornych lokow placila ogromnym bolem glowy. Skondensowana w spinkach energia wystarczylaby na oswietlanie centrum Chicago przez caly rok. Wlosy rozsypaly sie na wszystkie strony. Wiedziala, ze wyglada teraz jak mala sierotka Annie*. Te same oczy. Ale nie miala psa Sandy'ego. I, rzecz jasna, pana Warbucksa, ktory otoczylby ja opieka. Kristen byla samowystarczalna. Ze znuzeniem masowala glowe. -Utkneli w martwym punkcie. Jedenastu mowilo winny, jeden: niewinny. Przysiegly numer trzy. Sprzedal sie bogatemu przemyslowcowi Jacobowi Contiemu. - Ostatnie slowa wypowiedziala spiewnym glosem, powtarzajac okreslenie, ktorego uzywala prasa, opisujac ojca Angela Contiego. Mezczyzne, ktory bez watpienia przekupil przysieglego i odmowil sprawiedliwosci pograzonej w zalobie rodzinie. Oczy Johna gwaltownie pociemnialy. Zacisnal zeby. -Jestes pewna? Przysiegly numer trzy unikal jej wzroku, gdy sedziowie wrocili do sali po czterech dniach obrad. Pozostali spogladali na niego z pogarda. To jej wystarczylo. -Jasne, ze jestem pewna. Niedawno zalozyl rodzine, ma duzo wydatkow. Byl idealnym celem dla faceta takiego jak Jacob Conti. Wiedzielismy, ze Conti zrobi wszystko, byle tylko syn sie wywinal. Ale czy moge udowodnic, ze przysiegly numer trzy wzial pieniadze w zamian za zablokowanie wyroku? - Pokrecila glowa. - Nie, nie moge. * Mala sierotka Annie - bohaterka popularnego w USA komiksu drukowanego w prasie codziennej od 1942 r. Jego autor Harold Gray czerpal inspiracje z dydaktycznego poematu Jamesa Whitecomba Rileya, ktory powstal w 1885 r. Pies Sandy i pan Warbucks to kolejne postacie z tego samego komiksu. Kreacja Graya doczekala sie takze wersji filmowej oraz musicalowej (przyp. tlum.). 6 John zacisnal piesci na kontuarze. -A wiec nie mamy nic. Kristen wzruszyla ramionami. Nagle poczula sie bardzo zmeczona. Zbyt wiele nieprzespanych nocy przed decydujaca rozprawa. Wiedziala, ze tej nocy rowniez nie zasnie, bo gdy tylko przylozy glowe do poduszki, uslyszy pelne udreki krzyki mlodego meza Pauli Garcii, ktore rozlegly sie w sali, gdy lawa przysieglych zostala rozwiazana, a syn Jacoba Contiego wyszedl z sadu jako wolny czlowiek. I bedzie nim do momentu, gdy zdolaja ponownie postawic go w stan oskarzenia. -Nakaze zbadanie finansow przysieglego numer trzy. Wczesniej czy pozniej zacznie wydawac te pieniadze. To tylko kwestia czasu. -A na razie? -Zajme sie nowa sprawa. Angelo Conti wroci na Northwestern* i nadal bedzie pil, a Thomas Garcia wroci do pustego mieszkania i nadal bedzie sie wpatrywal w kolyske, do ktorej nigdy nie wlozy swojego synka. John westchnal. -Zrobilas, co w twojej mocy, Kristen. Czasami wiecej sie nie da. Gdyby tylko... -Gdyby tylko uderzyl swoim mercedesem w drzewo, a nie w samochod Pauli Garcii - powiedziala z gorycza Kristen. -Gdyby tylko nie byl tak pijany, to wywleczenie Pauli Garcii ze zniszczonego auta i pobicie jej na smierc lyzka do opon nie wydaloby mu sie najlepszym rozwiazaniem. - Teraz juz cala trzesla sie nie tylko z wyczerpania, ale i emocji ogarniajacych ja na mysl o mlodej kobiecie i jej nienarodzonym dziecku, ktore umarlo razem z nia. - Gdyby tylko Jacobowi Contiemu bardziej zalezalo na nauczeniu syna odpowiedzialnosci za swoje czyny niz na wyciagnieciu go z wiezienia. -Gdyby tylko Jacob Conti nauczyl syna, czym jest odpowiedzialnosc, zanim dal mu kluczyki do sportowego auta za sto tysiecy dolarow. Kristen, idz do domu. Wygladasz jak smierc. * Northwestern University - renomowana uczelnia prywatna w poblizu Chicago (przyp. tlum.). 13 Rozesmiala sie niemal histerycznie. -Wiesz, jak oczarowac dziewczyne. Nie odpowiedzial usmiechem. -Mowie powaznie. Wygladasz, jakbys miala sie zaraz przewrocic. Chce cie widziec jutro w pracy wypoczeta i gotowa do nowych zadan. Podniosla na niego wzrok, wykrzywiajac drwiaco usta. -Niezla gadka, panie prokuratorze stanowy. Tym razem sie usmiechnal, choc nieznacznie, i dodal zupelnie powaznym tonem: -Conti skorumpowal lawe przysieglych, osmieszyl system. Chce go dopasc, Kristen. Kristen podniosla sie z wielkim trudem, zmuszajac nogi do przezwyciezenia grawitacji i zmeczenia. Spojrzala Johnowi w oczy z ponura determinacja. -Nie bardziej niz ja. Sroda 18 lutego, 18.45 Abe Reagan przeszedl przez labirynt biurek detektywow swiadomy zaciekawionych spojrzen, ktore odprowadzaly go az do gabinetu porucznika Marca Spinnellego. Nowego szefa. Gdy znalazl sie o metr od lekko uchylonych drzwi, uslyszal toczaca sie za nimi rozmowe: -Dlaczego on? - pytal z naciskiem kobiecy glos. - Dlaczego nie Wellinski albo Murphy? Cholera, Marc, musze miec partnera, ktoremu moge ufac, a nie jakiegos nowego faceta, ktorego nikt nie zna. Abe czekal na reakcje Spinnellego. Nie mial watpliwosci, ze to Mia Mitchell, z ktora mial teraz pracowac, a biorac pod uwage strate, jaka ostatnio poniosla, nie dziwil sie jej nastawieniu. -Ty w ogole nie chcesz nowego partnera, Mia - padla spokojna odpowiedz, a Abe pomyslal, ze to szczera prawda. - Ale bedziesz go miec - kontynuowal Spinnelli. - A poniewaz tak sie sklada, ze jestem twoim przelozonym, to ja decyduje, kto nim bedzie. 8 -Ale on nigdy nie pracowal w wydziale zabojstw. Musze miec kogos z doswiadczeniem.-Reagan ma doswiadczenie, Mia. - Spinnelli mowil uspokajajaco, ale nie protekcjonalnie. Abe to docenial. - Przez ostatnich piec lat pracowal pod przykrywka w wydziale narkotykowym. Piec lat. Zaczal te robote rok po tym, jak postrzelono Debre. Myslal, ze niebezpieczne zajecie stlumi bol, jaki odczuwal, gdy patrzyl na zone pograzona w stanie, ktory lekarze okreslali jako permanentnie wegetatywny. Jej zycie podtrzymywala aparatura. Debra umarla rok temu, a on dalej pracowal pod przykrywka, tym razem majac nadzieje, ze ryzyko pomoze mu przetrwac najtrudniejsze chwile zwiazane z jej odejsciem. I w tym sie nie pomylil. Mitchell nie odpowiedziala i Abe juz mial zapukac do drzwi, gdy glos Spinnellego ponownie przecial cisze, tym razem pelen wyrzutu. -Czy zapoznalas sie z informacjami, ktore ci dalem? I znowu chwila milczenia, a po niej wyjasnienie Mitchell: -Nie mialam czasu. Musialam sie upewnic, czy Cindy i dzieciakom niczego nie brakuje. Cindy, czyli zapewne pani Rawlston, wdowa po Rayu, poprzednim partnerze Mitchell, ktory zostal zabity, gdy wpadli w zasadzke. Mitchell wyszla z tego z blizna nad zebrami. Kula, ktora ja trafila, ominela wazniejsze organy. Wygladalo na to, ze nalezala do gliniarzy urodzonych pod szczesliwa gwiazda i ze wiedzial o niej o wiele wiecej niz ona o nim. Nie chcac dluzej podsluchiwac, mocno zapukal do drzwi. -Wejsc. - Spinnelli siedzial za biurkiem, a Mitchell stala oparta o sciane, z rekoma zalozonymi na piersi. Spojrzala na niego nieprzyjaz-nie. Niewysoka, ale dobrze zbudowana, nie miala nawet grama zbednego tluszczu. Z akt wyczytal, ze jest sama i nigdy nie byla mezatka, i ze ma trzydziesci jeden lat. Z twarzy wydawala sie o wiele mlodsza. Ale jej oczy... Rownie dobrze moglaby sie juz zglosic po przydzialowego timeksa dla przechodzacych na emeryture. Abe znal to uczucie. Spinnelli wstal i wyciagnal reke na powitanie. -Abe, jak milo znow cie widziec. 15 Sciskajac dlon Spinnellego, Abe przeniosl na niego spojrzenie, ale szybko powrocil do studiowania dziewczyny. Ich oczy sie spotkaly, chociaz Mitchell musiala mocno odgiac szyje. Nawet nie mrugnela, tylko dalej opierala sie o sciane, wyraznie spieta.-Mnie rowniez milo pana widziec, poruczniku. - Wpatrywal sie w nia tak samo intensywnie jak ona w niego. - Jestes Mitchell. Skinela chlodno glowa. -Takie mam nazwisko na szafce, o ile sie nie myle. Coz, przynajmniej nie bedzie nudno, pomyslal. Wyciagnal reke. -Abe Reagan. Ich dlonie zetknely sie ze soba tylko przez moment, jak gdyby fizyczny kontakt sprawial jej bol. Moze i tak bylo. -Zdazylam sie domyslic. - Obrzucila go wrogim spojrzeniem. - Dlaczego odszedles z wydzialu narkotykowego? -Mia! Abe pokrecil glowa. -W porzadku. Moge przedstawic detektyw Mitchell skrocona wersje, skoro byla zbyt zajeta, zeby przeczytac moje akta. - Jego nowa partnerka zmarszczyla brwi, ale nic nie powiedziala. - Zamknelismy operacje trwajaca piec lat, zlapalismy zlych facetow i przechwycilismy czysta heroine warta piecdziesiat milionow dolarow. Moje dzialanie pod przykrywka stracilo sens. - Wzruszyl ramionami. - Pora na kolejny krok. Nawet nie mrugnela okiem. -W porzadku, Reagan, dotarlo do mnie. Kiedy zaczynasz? -Dzisiaj - powiedzial Spinnelli. - Zakonczyles sprawy w wydziale narkotykow, Abe? -Prawie. Musze jeszcze zamknac kilka watkow w biurze prokuratora. Pojde tam, kiedy skonczymy. - Usmiechnal sie ze smutkiem. - Tak dlugo pracowalem pod przykrywka, ze bede sie musial na nowo przyzwyczaic do wchodzenia frontowymi drzwiami i przedstawiania jako detektyw. Dostane biurko? - dodal powaznie i zauwazyl blysk bolu w oczach Mitchell. Przelknela sline. -Tak. Ale musze je uprzatnac, bo... 10 -W porzadku - przerwal Abe. - Sam to zrobie. Mitchell stanowczo pokrecila glowa.-Nie - zachnela sie. - Ja to zrobie. Idz pozamykac swoje watki. Kiedy wrocisz, biurko bedzie gotowe. - Odwrocila sie na piecie i skierowala do drzwi. Spinnelli odezwal sie z wahaniem: -Mia... Popatrzyla na niego, a zlosc wziela gore nad bolem. -Powiedzialam, ze to zrobie, Marc. Ciezko oddychala, z trudem nad soba panujac. -I co, Mitchell, nic im nie brakuje? - zapytal lagodnie Abe. Podniosla wzrok, by spojrzec mu w oczy. -Ale komu? - Zonie i dzieciom Raya? Westchnela z drzeniem. -Nie, nie brakuje. -To dobrze. Abe widzial, ze zarobil u niej jeden punkt. Krotko skinela glowa, ale odzyskala panowanie nad soba na tyle, zeby nie trzasnac drzwiami. Choc zaluzje i tak zabrzeczaly. Spinnelli odetchnal gleboko. -Jeszcze nie doszla z tym do ladu. Byl jej mentorem. - Wzruszyl ramionami, a Abe doszedl do wniosku, ze porucznik sam jeszcze nie pogodzil sie ze strata. - 1 przyjacielem. -Twoim tez. Spinnelli zdobyl sie na usmiech, po czym zanurzyl sie w fotelu za biurkiem. -Moim tez. Mia jest dobrym gliniarzem. - Spojrzal na niego przenikliwie, a Abe odniosl nagle niezbyt komfortowe wrazenie, ze Spinnelli zaglada w glab jego duszy. - Mysle, ze bedziecie dobrymi partnerami. Abe pierwszy odwrocil wzrok. Zadzwonil kluczykami od auta. -Musze jechac do biura prokuratora. Ruszyl do drzwi, ale Spinnelli go zatrzymal. 17 -Abe, ja znam twoje akta. Masz szczescie, ze zyjesz po tej ostatniej akcji.Abe wzruszyl ramionami. To byla historia jego zalosnego zycia. Szczesciarz, szczesciarz, szczesciarz. Gdyby tylko znali prawde. -Wyglada na to, ze Mitchell i ja mamy ze soba cos wspolnego. Jego nowy szef zacisnal zeby. -Mia szla jako druga, oslaniajac Raya. A ty masz opinie ryzykanta. Pchasz sie w niebezpieczne sytuacje. - Spinnelli mowil bez ogrodek. - Nie szukaj znowu smierci. Nie zycze sobie kolejnych pogrzebow. Ani twojego, ani Mii. Latwo powiedziec, trudniej wykonac. Ale wiedzac, czego sie od niego oczekuje, Abe skinal z przymusem. -Tak jest, panie poruczniku. 2 Sroda 18 lutego, 20.00 Kristen dzgnela palcem przycisk windy. Znowu wychodzila z biura po godzinach.-Idz do domu i odpocznij - powtorzyla zalecenie Johna i dodala: - gowno prawda. Chcial, zeby jutro byla wypoczeta, ale zyczyl tez sobie, by "rzucila okiem" na pewna sprawe. I skonczylo sie tak jak zawsze. Co wieczor wychodzila z biura, kiedy wszyscy inni juz dawno poszli do domu, nawet John. Przewrocila oczami, widzac przepalone zarowki na korytarzu, ktory laczyl biura z windami na parking. Wylowila z kieszeni dyktafon. -Do obslugi technicznej - powiedziala cicho do urzadzenia. - Dwie przepalone zarowki przy windach. Miala nadzieje, ze Lois przepisze te notke, podobnie jak dwadziescia innych, ktore nagrala w ciagu ostatnich trzech godzin. 18 Lois nigdy nie odmawiala, trzeba bylo ja tylko przekonac. Wszyscy prokuratorzy mieli nadmiar pracy, a kazda prosba od Specjalnego Zespolu Sledczego okazywala sie sprawa zycia i smierci. Niestety Kristen byla obciazona najbardziej. I w efekcie praca pochlaniala niemal cale jej zycie. Zreszta i tak nic innego w nim nie istnialo. Stala teraz przy windzie, chcac zjechac na parking, zupelnie sama i tak zmeczona, ze juz nie miala sily sie tym przejmowac. Pochylila glowe, rozciagajac miesnie szyi, napiete od studiowania akt, kiedy wlosy na karku jej sie zjezyly i poczula nieznaczny ruch powietrza w dusznym korytarzu. Zmeczona, tak, ale nie sama. Ktos tu jest. Kierujac sie instynktem i zasadami samoobrony, ktore znala ze szkolenia, siegnela po gaz pieprzowy. Jednoczesnie usilowala sobie przypomniec, gdzie znajduje sie najblizsze wyjscie. Odwrocila sie w sposob przemyslany, opierajac ciezar ciala rowno na obu stopach i sciskajac mocno w dloni pojemnik z gazem. Byla przygotowana do ucieczki, ale tez gotowa do obrony.W ulamku sekundy dostrzegla wielkiego mezczyzne z rekoma splecionymi na szerokiej klatce piersiowej i wzrokiem utkwionym w swiatelka nad drzwiami windy. W nastepnej sekundzie jego ogromne rece zacisnely sie stalowym chwytem wokol jej nadgarstka, a oczy zatopily w jej oczach. Blekitne oczy, jasne jak plomien, ale zimne jak lod. Nieodparcie przyciagaly jej spojrzenie. Kristen wpatrywala sie w nie pomimo strachu, niezdolna odwrocic wzrok. Bylo w nich cos znajomego, chociaz mezczyzna wydawal sie zupelnie obcy. Jego postac wypelniala caly korytarz, a szerokie ramiona blokowaly dostep tej odrobiny swiatla, jaka jeszcze pozostala, wiec twarz skrywal cien. Szukala w pamieci, probujac sobie przypomniec, gdzie go widziala. Z pewnoscia zapamietalaby mezczyzne o jego posturze i wygladzie. Nawet w polmroku dostrzegla twarde rysy twarzy zastygle w wyrazie rozpaczliwego osamotnienia, linie szczeki swiadczaca o bezkompromisowej sile. Codziennie miala do czynienia z ludzmi pograzonymi w rozpaczy i cierpieniu, totez intuicja natychmiast jej podpowiedziala, ze mezczyzna az za dobrze zna oba te uczucia. 13 W kolejnej sekundzie uswiadomila sobie, ze oddycha rownie gwaltownie, jak ona. Ze stlumionym przeklenstwem wytracil jej z reki gaz pieprzowy, przywracajac do rzeczywistosci. Puscil jej nadgarstek, ktory bezwiednie zaczela rozcierac, podczas gdy serce wracalo do normalnego rytmu. Nie byl brutalny, tylko stanowczy. Mimo rekawow zimowego plaszcza na nadgarstku pojawily sie since od uscisku jego silnych palcow.-Oszalala pani? - warknal cicho niskim dudniacym glosem. Kristen puscily nerwy. -To pan oszalal. Nie ma pan lepszych zajec niz czajenie sie na kobiety w ciemnych korytarzach? Moglam zrobic panu krzywde. Z rozbawieniem uniosl ciemne brwi. -A jednak jest pani szalona. Gdybym chcial na pania napasc, nie zdolalaby mnie pani powstrzymac. Kristen poczula, ze krew odplywa z jej twarzy, gdy dotarlo do niej znaczenie tych slow. W jej glowie otworzyly sie stare szufladki. Mial racje. Bylaby bezbronna, zdana na jego laske. Spojrzal na nia zwezonymi oczami. -Tylko niech mi tu pani nie mdleje. I znowu gore wzial gniew, ratujac jej honor. Opanowala sie. -Nigdy nie mdleje. - To byla prawda. Wyciagnela otwarta dlon. - Poprosze o moj gaz, jesli nie ma pan nic przeciwko temu. -A mam - burknal, ale polozyl opakowanie na jej dloni. - Mowie powaznie. Ten gaz tylko doprowadzilby mnie do szewskiej pasji. Zwlaszcza ze nie uzyla go pani od razu. Moglem go nawet wykorzystac przeciwko pani. Kristen zmarszczyla brwi. Wiedziala, ze ma racje, i doprowadzalo ja to do szalu. -A co ma zrobic kobieta? - warknela, z wyczerpania zapominajac o uprzejmosci. - Stac sie bezbronna ofiara? -Tego nie powiedzialem. - Wzruszyl ramionami. - Niech pani idzie na kurs samoobrony. -Juz go zaliczylam. 20 Zabrzeczal dzwonek windy i oboje wbili wzrok w sciane, czekajac, ktore drzwi sie otworza. Gdy rozsunely sie te po lewej stronie, mezczyzna wykonal dlonia przesadny gest, zapraszajac ja do srodka.Ocenila sytuacje z bystroscia osoby, ktora spedzila wiele tysiecy godzin w towarzystwie zloczyncow rozmaitej masci. Ten mezczyzna nie stwarzal zagrozenia, teraz to widziala. Ale Kristen Mayhew byla roztropna kobieta. -Poczekam na nastepna. Jego niebieskie oczy blysnely. Zacisnal kwadratowa szczeke, a na policzkach zagraly miesnie. Poczul sie obrazony. Cholernie niedobrze. -Nie krzywdze niewinnych kobiet, droga pani - powiedzial, powsciagajac gniew i przytrzymujac drzwi windy, ktore zaczely sie zamykac. Jego mocne cialo nieco oslablo i odniosla nagle wrazenie, ze jest tak samo wyczerpany jak ona. -No dalej, nie bede trzymal tych drzwi przez caly wieczor, a samej tu pani nie zostawie. Z niepokojem rozejrzala sie po opustoszalym korytarzu. Nie zamierzala tkwic tu dluzej, niz bylo to konieczne. Weszla wiec do windy, niespokojna jak zawsze, gdy uswiadamiala sobie przykra prawde: ze pomimo dziesieciu lat terapii i przeczytania calej masy poradnikow psychologicznych wciaz jeszcze bala sie zostac sama w ciemnym korytarzu. -Niech pan nie mowi do mnie "droga pani" - zazadala. Wszedl za nia i drzwi sie zasunely. Zmierzyl ja surowym spojrzeniem. -Czego ucza na pierwszych zajeciach samoobrony, prosze pani? Gotowala sie w srodku, slyszac ten protekcjonalny ton. - Zeby zawsze uwazac na otoczenie. - Uniosl arogancko brew, doprowadzajac ja niemal do ostatecznosci. - Uwazalam. Wiedzialam, ze pan tam jest, prawda? Chociaz pojawil sie pan znienacka. Moglaby przysiac, ze wyczula jego obecnosc w tym samym momencie, w ktorym sie zjawil, mimo ze uczynil to bezglosnie. -Stalem tam przez cale dwie minuty - zachnal sie. Kristen zmruzyla oczy. 15 -Nie wierze panu. Oparl sie o sciane windy, zakladajac rece na piersi.-Do obslugi technicznej - przedrzeznial jej glos. - I moj ulubiony kawalek: "Idz do domu i odpocznij, gowno prawda". Kristen poczula, ze sie rumieni. -Dlaczego winda nie ruszyla? - zapytala i przewrocila oczami. Zadne z nich nie wdusilo przycisku. Szybko nacisnela guzik drugiego pietra. -A teraz wiem, gdzie zaparkowala pani samochod - oznajmil nie bez satysfakcji. Mial racje. Zlekcewazyla wszystkie zasady bezpieczenstwa, ktore znala. Potarla pulsujace skronie. -Okej, zle zrobilam. Jest pan zadowolony? Wyszczerzyl zeby, slyszac te slowa, a jej zabraklo tchu. Zwyczajny usmiech zmazal z jego twarzy wyraz rozpaczy, wprawiajac ja w oszolomienie. Jej biedne, skolatane serce zabilo na tyle mocno, ze miala wszelkie prawo do tego, aby odczuwac zaskoczenie. Mezczyzni nie dzialali na nia, a w kazdym razie nie w ten sposob. Lubila ich i doceniala, a nawet zauwazala od czasu do czasu co bardziej udane egzemplarze. A on byl niewatpliwie wspanialym okazem meskiego gatunku. Wysoki, dobrze zbudowany. O prezencji gwiazdora filmowego. Oczywiscie, ze nie umknelo to jej uwagi. W koncu byla czlowiekiem. Tyle ze troche przetraconym. Wspomnienie przedarlo sie do jej swiadomosci. O nie, na pewno nie "troche". -Nie, prosze pani - powiedzial. - 1 zapewniam z reka na sercu, ze nie zamierzalem sie czaic w ukryciu. Wydawala sie pani tak pochlonieta rozmowa z sama soba, ze nie chcialem sie wtracac. Jej policzki znowu zaplonely. -A pan nigdy do siebie nie mowi? Usmiech zgasl, a w oczach znowu pojawil sie wyraz wrecz rozpaczliwego osamotnienia. Kristen poczula sie zazenowana. -Czasami - mruknal. Winda znowu zadzwonila, a drzwi rozsunely sie, ukazujac ciemna jaskinie pelna aut, z ktorej dobiegal zapach nieswiezego oleju 22 i gazu. Tym razem jego gest wskazujacy droge nie byl tak jednoznaczny, wiec Kristen nie wiedziala, jak zakonczyc rozmowe.-Przykro mi, ze omal nie prysnelam na pana gazem. Ma pan racje. Powinnam bardziej uwazac. Przygladal sie jej badawczo. -Jest pani zmeczona. Kiedy ludzie sa zmeczeni, traca refleks. Usmiechnela sie cierpko. -Az tak bardzo to widac? Przytaknal. -Tak. Odprowadze pania do samochodu dla wlasnego spokoju. Kristen zmruzyla oczy. -Kim pan jest? -Bylem ciekaw, kiedy pani o to zapyta. Czy zawsze jest pani taka ufna i rozmawia z obcymi mezczyznami w pustych windach? Nie, zdecydowanie nie, i nie ma w tym nic dziwnego. -Zazwyczaj najpierw rozpylam na nich gaz, a potem zadaje pytania - odciela sie, a on sie usmiechnal, tym razem z posepna akceptacja. -Czyli znowu mialem szczescie - stwierdzil. - Jestem Abe Reagan. Kristen zmarszczyla brwi. -Skads pana znam. Na pewno. Pokrecil ciemna glowa. -Nie, zapamietalbym pania. -Dlaczego? -Bo nigdy nie zapominam twarzy. Rzucil to tak beznamietnie, jakby w ogole nie bral pod uwage mozliwosci flirtu. A Kristen poczula ze zdziwieniem, ze jest rozczarowana. -Musze jechac do domu. - Odwrocila sie na piecie i ruszyla przed siebie, trzymajac klucz miedzy dwoma palcami, jak ja uczono. Uniosla, glowe wysoko, rozgladajac sie i nasluchujac, ale jedynym odglosem byly jego kroki za jej plecami. Zatrzymala sie przy wiekowej toyocie. On rowniez przystanal. Podniosla wzrok na jego twarz, znowu ukryta w cieniu. -Dziekuje panu. Moze pan juz isc. 17 -Nie sadze, prosze pani. Co za duzo to niezdrowo.-Slucham? Wskazal na opone jej wozu. -Prosze zobaczyc. Kristen spojrzala i zrobilo jej sie niedobrze. Przebita opona, wlasnie teraz. -Cholera. -Prosze sie nie martwic. Wymienie kolo. W innej sytuacji odmowilaby. Sama umiala sobie poradzic ze zmiana kola. Ale tym razem stwierdzila, ze pozwoli mu sie pomeczyc. -Dzieki. Bede wdzieczna, panie Reagan. Zdjal plaszcz i polozyl go na masce. -Znajomi mowia do mnie Abe. Zawahala sie, po czym wzruszyla ramionami. Gdyby planowal cos zlego, juz dawno by to zrobil. -Mam na imie Kristen. -No to otworz bagaznik, Kristen, i bierzmy sie do roboty. Kristen otworzyla bagaznik, zastanawiajac sie, kiedy po raz ostatni tam zagladala. Miala nadzieje, ze znajdzie zapasowe kolo, bo juz sobie wyobrazala uszczypliwe uwagi pana Wszystkowiedzacego, gdyby sie okazalo inaczej. I w tym samym momencie stanela jak wryta, wpatrzona we wnetrze bagaznika, ktore wczesniej bylo czyste i puste. Nie wygladal tak, jak go zostawila, o nie. Wyciagnela drzaca reke i szybko ja cofnela. Niczego nie dotykaj. Zmruzyla oczy, starajac sie zrozumiec, co znacza trzy duze przedmioty, ktorych wczesniej tu nie bylo. Gdy jej wzrok przyzwyczail sie do skapego swiatla padajacego z nieduzej lampki w bagazniku, umysl zaczal przyswajac to, co widzialy oczy. Poczula nagly skurcz zoladka. Po przegranym procesie Contiego sadzila, ze tego dnia juz nic gorszego nie moze jej spotkac. Mylila sie, i to bardzo. -To zajmie najwyzej kilka minut. - Glos Reagana przedarl sie przez opary zasnuwajace jej glowe. 18 -Hm, nie sadze. W jednej chwili znalazl sie obok i zajrzal jej przez ramie do bagaznika, po czym wydal przeciagly swist.-Jasna cholera. Byc moze miala'gorszy wzrok od niego albo zmeczenie oslabilo jej refleks, bo Abe Reaganowi wystarczyl ulamek sekundy, by pojac to, co jej mozg przyswajal przez kilka minut. Ogarnelo ja ogromne, autentyczne przerazenie. -Musze wezwac policje. Glos jej drzal, ale nie dbala o to. Nie co dzien naruszano jej prywatna przestrzen. I na pewno nie co dzien bagaznik jej wlasnego samochodu stawal sie arena zbrodni. W dodatku tak koszmarnej. Staly w nim, jedna obok drugiej, trzy plastikowe skrzynki na mleko, do ktorych zapakowano czyjas garderobe. Na wierzchu kazdej skrzynki lezala koperta ze starannie przyklejonym zdjeciem wykonanym polaroidem. I nawet z tej odleglosci mogla stwierdzic z calkowita pewnoscia, ze osoby na fotografiach sa martwe. -Musze wezwac policje - powtorzyla zadowolona, ze jej glos zabrzmial nieco pewniej. -Juz to zrobilas - odparl ponuro Abe. Kristen odwrocila sie i spojrzala na niego. -Jestes glina? Wyjal z kieszeni lateksowe rekawiczki. -Detektyw Abe Reagan. Wydzial zabojstw. Wlozyl rekawiczki z charakterystycznym odglosem, ktory odbil sie echem w cichym garazu. -Chyba najwyzszy czas, zebys przedstawila sie do konca, Kristen. Ostroznie wzial koperte ze skrzynki po prawej stronie. -Kristen Mayhew. Poderwal glowe, a na jego twarzy odmalowalo sie zaskoczenie. -Prokurator? A niech mnie diabli - dodal, kiedy potwierdzila. Przyjrzal jej sie uwaznie. - To przez te wlosy - oznajmil i przeniosl spojrzenie na koperte, ktora trzymal w dloni. -Nie rozumiem? 25 -Byly upiete. - Podsunal koperte pod lampke w bagazniku. - Szkoda, ze nie mam latarki.-Jest w schowku. Pokrecil glowa ze wzrokiem utkwionym w fotografii. -I niech tam zostanie. Samochod trzeba odholowac i zdjac odciski palcow, wiec niczego nie dotykaj. Skurczybyk. Ten chlopak nie zyje. -Cos takiego. Wpadles na to, widzac dziure od kuli w jego glowie - zapytala uszczypliwie Kristen, a Abe Reagan rzucil jej drwiacy usmiech. -A jakze! - Po czym spowaznial i wrocil do studiowania zdjecia. - Typ kaukaski, kolo trzydziestki albo po trzydziestce. Rece zwiazane z przodu. - Zmruzyl oczy. - Cudownie - mruknal posepnie. Kristen pochylila sie, zeby lepiej widziec. -O co chodzi? -Jesli sie nie myle, ktos przecial go wzdluz, od gory do dolu. Kristen chwycila go za reke i przesunela zdjecie blizej lampki bagaznika. Przeciecie zaczynalo sie pod mostkiem i bieglo przez caly brzuch. -Moj Boze - westchnela. Przerazona nagla mysla, zerknela na skrzynki, a potem spojrzala w oczy Reaganowi. -Nie sadzisz chyba... Nie dokonczyla pytania, widzac grymas na jego twarzy. - Ze jesli usunal jakies organy, to umiescil je w tych skrzynkach? No coz, pani prokurator, wkrotce sie dowiemy. Rozpoznajesz tego faceta? Zmruzyla oczy i zaprzeczyla ruchem glowy. -Jest za ciemno. Moze go rozpoznam, gdy obejrze to w lepszym swietle. - Podniosla na niego wzrok. Czula sie idiotycznie i bezradnie, a zadna z tych opcji jej nie odpowiadala. - Przykro mi. -W porzadku, Kristen. Damy rade. - Wyjal komorke i wybral numer. - Mowi Reagan - oznajmil. - Mam tu... -Pewna sytuacje - podpowiedziala Kristen, czujac, ze narasta w niej histeryczny smiech. Szybko sie opanowala. Ktos popel20 nil morderstwo i zaladowal dowody do bagaznika jej samochodu. Moga w nim lezec serca i sledziony, i Bog wie co jeszcze. Jezdzila po miescie, calkowicie nieswiadoma, ze wozi w bagazniku dowody zbrodni. Odetchnela gleboko i poczula ulge, gdy jej nozdrza wylapaly tylko zapach starego oleju i gazu, a nie smrod rozkladajacego sie ciala. -Pewna sytuacje - powtorzyl Abe. - Jestem z Kristen Mayhew. Ktos zostawil w jej bagazniku cos, co wyglada na dowody wielokrotnego morderstwa... Jestesmy na drugim pietrze parkingu obok budynku sadu. Zablokujcie wyjscia na wypadek, gdyby tu jeszcze byl. - Zamilkl i sluchal, przenoszac na nia spojrzenie, a oczy, ktore wydawaly sie zimne, zaplonely zywym zainteresowaniem. Utkwil wzrok w jej dloniach, ktore wciaz sciskaly jego reke niczym line ratunkowa. Szybko zrobila krok w tyl i odwrocila oczy, opuszczajac rece. - Tak, powiem jej... Tak, bede czekac. - Zakonczyl rozmowe i wrzucil komorke do kieszeni. - Wszystko w porzadku? - zapytal. Przytaknela, majac nadzieje, ze jej twarz nie przybrala koloru glebokiej czerwieni, ktory nie pasowal do jej wlosow. -Powiesz mi cos? - zapytala, chcac zachowac resztki godnosci. Podniosla spojrzenie i chociaz usilowala przywolac obojetny wyraz twarzy, jej starania spelzly na niczym. Wpatrywal sie w nia wytezonym wzrokiem, zaciskajac szczeke. Poczula mrowienie w piersi, ktore rozeszlo sie wzdluz konczyn, przyprawiajac ja o drzenie. I jakby nie dosc bylo upokorzenia, musiala zacisnac razem dlonie, by nie chwycic go znowu za ramie. -Spinnelli mowi, ze nie musialas zadawac sobie tyle trudu, zeby przyciagnac uwage naszego wydzialu - powiedzial niskim, dudniacym glosem. - Wystarczylyby kwiaty i czekoladki. Ton jego glosu poglebil intensywnosc jej wrazen - jak gdyby ktos glaskal ja koniuszkami palcow po karku. Ciekawe, co by czula, gdyby tak zrobil. Ale pochylil sie nad bagaznikiem i dwiema pozostalymi skrzynkami, przelamujac niemal namacalne napiecie. Kristen znowu zadrzala. -Wysyla ludzi. Za chwile tu beda. 27 Sroda 18 lutego, 21.00 Nareszcie. Siedzial bezpiecznie w samochodzie, z dala od ozywionej bieganiny mundurowych, od ktorych zaroilo sie na parkingu. Blyskaly flesze, miejsce odgrodzono zoltymi tasmami. Albo zamordowano waznego polityka, albo Kristen Mayhew zajrzala w koncu do bagaznika. To pierwsze mogl niewatpliwie wykluczyc.W ostatnich tygodniach byl zajety. Skasowal juz szesc osob. Szesciu zlikwidowanych, milion do odstrzalu. Pierwszego zalatwil potajemnie, bezbolesnie i cicho. I doszedl do wniosku, ze to za malo. Dla swiata trzeba zrobic wiecej. I dla ofiar. Dla jego Lei. Nie mogl byc jedyna osoba, ktora O tym wie. Nie mogl byc jedyna osoba, ktora sie z tego cieszy. Zmienil wiec pierwotny plan, a kiedy decyzja zapadla, nie bylo trudno wybrac osobe, ktora zamierzal o wszystkim informowac. Osobe zaslugujaca na to najbardziej ze wszystkich. Kristen Mayhew. Obserwowal ja od jakiegos czasu. Bardzo sie starala, by kazda ofiara oddana pod jej opieke mogla liczyc na sprawiedliwosc. i zawsze byla przygnebiona, gdy system zawodzil. Dzisiejszy dzien nie nalezal do udanych. Angelo Conti. Bezwzgledny, grozny dran O zimnym sercu. Zacisnal mocniej dlonie na kierownicy. Conti byl teraz w domu i spal we wlasnym wygodnym lozku, mimo ze zamordowal bez skrupulow kobiete w ciazy. Rano wstanie i bedzie cieszyl sie zyciem, jak gdyby nic sie nie stalo. Usmiechnal sie. Jutro wrzuci do akwarium kartke z nazwiskiem Contiego. Naczynie bylo juz pelne. Lezaly w nim rowno obciete i starannie zlozone paski papieru. Na kazdym z nich widnialo nazwisko, za ktorym skrywal sie ogrom zla. Ale zaplaca za swoje czyny - po kolei. Wczesniej czy pozniej dopadnie tez Contiego. Jego tez nie ominie kara. Wyeliminowal szesc osob. Szesciu zlikwidowanych, milion do odstrzalu. 28 3 Sroda 18 lutego, 21.30 Spinnelli czekal na nich w laboratorium, klepiac sie po dloni lateksowymi rekawiczkami, gdy wchodzili gesiego. Wygladali jak Trzej Krolowie przynoszacy dary malemu Jezusowi.-Dlaczego to tak dlugo trwalo? - warknal, kiedy Abe postawil jedna ze skrzynek na stole z nierdzewnej stali, ktory zajmowal wieksza czesc pomieszczenia. -Czekalismy, az Jack skonczy - odparla ostro Mia, stawiajac druga skrzynke obok pierwszej. Jack Unger byl szefem zespolu CSU, ktory przeczesywal parking. Wygladali na skrupulatnych profesjonalistow i Abe musial uszanowac ich decyzje, mimo ze coraz bardziej sie niecierpliwil. W skrzynkach znajdowaly sie bez watpienia dowody wielokrotnego morderstwa, ale mdle swiatlo na parkingu nie wystarczalo, zeby je obejrzec. Jack jednak nalegal, aby zajeli sie zawartoscia skrzyn pozostawionych w bagazniku Kristen Mayhew dopiero wtedy, gdy skoncza pierwsze przeszukanie terenu. Teraz postawil na skraju stolu skrzynke, ktora przyniosl, i odwrocil sie do Spinnellego. -Ma byc szybko czy dobrze? - zapytal niezrazony. -Jedno i drugie - odparl Spinnelli. - Gdzie jest Kristen? -Tu jestem. - Kristen zamykala pochod. - Probowalam skontaktowac sie z Johnem Aldenem i powiedziec mu, co sie stalo, ale zglasza sie poczta glosowa. -Za to ja jestem tu osobiscie, wiec moze to mnie powiecie w koncu, co sie stalo - zazadal Spinnelli, wkladajac rekawiczki. Krisjen zdjela plaszcz, a Abe utwierdzil sie w przekonaniu, ze juz ja kiedys spotkal. Duzy zimowy plaszcz skrywal drobne, szczuple cialo, opiete dobrze skrojona czarna garsonka, ktorej kolor ostro kontrastowal z jej kremowa skora i zielonymi oczami. Tymi, ktore przykuly jego spojrzenie od pierwszej chwili, gdy ujrzal ja obok windy 23 -ogromne oczy i niesforne wlosy. Przypomnial sobie, kiedy spotkal ja po raz pierwszy. To bylo dwa lata temu.Wtedy tez miala na sobie czarny kostium. Ona rowniez go widziala, ale jeszcze nie skojarzyla tego faktu. Zastanawial sie, czy kiedys to nastapi. Nie wydawalo mu sie prawdopodobne, aby mogla cokolwiek pamietac z tego spotkania. On tez nie poznal jej w pierwszym momencie, bo krecone wlosy sterczaly na wszystkie strony. Tamtego dnia dwa lata temu wlosy miala upiete w skromny koczek scisniety tak mocno, ze chyba musialo to sprawiac bol. Wygladala tak jak teraz. Przejechala dlonia po wlosach, aby sie upewnic, ze zaden niesforny kosmyk nie wymknal sie z mocnego splotu, ktory upiela, zanim na miejscu zbrodni pojawili sie Mia i Jack. Nie trzeba bylo instynktu detektywa, by uswiadomic sobie, ze przybrala w ten sposob na nowo maske prokuratora. Jej wizerunek nie zostawial miejsca na niesforne loki, strach ani kurczowe sciskanie reki zupelnie obcego mezczyzny. -Spotkalam detektywa Reagana, kiedy czekalam na winde. - Wzruszyla nieznacznie jednym ramieniem. - Bylo pozno i zaproponowal, ze odprowadzi mnie do samochodu, a kiedy tam dotarlismy, okazalo sie, ze w oponie nie ma powietrza. Gdy otworzylam bagaznik, zeby wyjac podnosnik, zobaczylam to. - Wskazala na trzy skrzynki od mleka, po czym wyciagnela otwarta dlon. - Moge prosic o rekawiczki? Jack podal jej pare, a ona wlozyla je, zajmujac miejsce przy stole najdalej, jak tylko bylo mozna, od Abe'a. W godzine po znalezieniu skrzynek odzyskala rownowage i zaczela trzymac dystans. Wczesniej niejeden raz sciskala jego ramie i Abe wiedzial, ze czula sie tym zaklopotana. -Zobaczmy, co twoj tajemniczy wielbiciel ci podrzucil - powiedzial Jack. - Od ktorej zaczniemy? Abe przygladal sie Kristen. Jej spojrzenie powedrowalo do skrzyni stojacej na koncu, na ktorej znajdowalo sie zdjecie osobnika z rozcietym torsem. W garazu sciskala go za ramie, bojac sie, ze moga sie w niej znajdowac organy wewnetrzne ofiary. Te skrzynie Abe przyniosl tu osobiscie. 24 -Nie byla ciezsza od pozostalych - stwierdzil spokojnie, a ona podniosla na niego wzrok i przez moment widzial ulge i wdziecznosc, nim ponownie skryla sie za tarcza profesjonalizmu.-Zrobmy to po kolei, w taki sposob, w jaki ustawil je w moim bagazniku. Od lewej do prawej. Jack wzial koperte z pierwszej skrzynki i ogladal ja badawczo. -Zaloze sie, ze koperty niczego nam nie powiedza. Na pewno mozna je kupic w kazdym sklepie z materialami biurowymi. Ale rozetne gore na wypadek, gdyby byl tak glupi, zeby polizac koperte i zostawic swoje DNA. -Nie miej zludzen - mruknal Spinnelli. -Jack jest niepoprawnym optymista - odezwala sie Mia. - Nadal kupuje karnety na mecze Chicago Cubs. Jack usmiechnal sie szeroko do Mii, jak robia starzy dobrzy przyjaciele. -W tym roku na pewno zdobeda mistrzostwo. - Podal Kristen koperte, odzyskujac powage. - Rozpoznajesz tego faceta? Kristen sie wahala. -W garazu bylo za ciemno. - Wstrzymujac oddech, wyciagnela reke. - Niech sie przyjrze. - Abe zauwazyl, ze dlon jej drzy, ale szybko to opanowala i utkwila wzrok w ziarnistym zdjeciu z polaroida, przyklejonym do koperty. - Anthony Ramey - powiedziala cicho. -O cholera - mruknela Mia. -Kim jest Anthony Ramey? - zapytal Abe. -Seryjny gwalciciel - wyjasnila Kristen i przelknela. - Napadal na swoje ofiary na zadaszonych parkingach wzdluz Michigan Avenue. Namierzal samotne kobiety, ktore wracaly z pracy po godzinach. - Zielone oczy rzucily mu przelotne spojrzenie. Pomyslal o dzikim strachu, ktory w nich dostrzegl, gdy spotkali sie przy windzie, o gazie pieprzowym, ktory trzymala w dloni, i poczul zlosc, ale nie na nia. Nic dziwnego, ze sie przestraszyla. Jeszcze dziwniejszy wydawal sie fakt, ze majac na co dzien do czynienia z takim ogromem zbrodni, nie bala sie wychodzic na ulice. Wlasciwie wszyscy tu obecni powinni odczuwac lek przed spacerowaniem po miescie. 31 -Oskarzalam go dwa i pol roku temu - oznajmila - ale lawa przysieglych go uniewinnila.-Dlaczego? Na jej twarzy odmalowal sie zal. -Bezprawne przeszukanie mieszkania Rameya. Sedzia odrzucil jedyny konkretny dowod, jaki mielismy, a ofiary Rameya nie byly w stanie dokonac niepodwazalnej identyfikacji. -Przeszukanie przeprowadzili Warren i Trask - dodala Mia i przechylila koperte, nie wyjmujac jej z reki Kristen, aby zobaczyc zdjecie. - Jeszcze sie po tym nie pozbierali. Kristen westchnela. -Tak jak ja. Te trzy kobiety nie chcialy zeznawac, ale zrobily to, poniewaz zapewnilam je, ze wsadzimy Rameya za kratki na dobre. -Coz, ktos go jednak dorwal - zauwazyl Abe, a Kristen wydawala sie zaklopotana. -Mozna tak powiedziec. - Oddala koperte Jackowi. - Przypuszczam, ze mi sie to nie spodoba, ale obejrzyjmy nastepna. Jack podal jej kolejna koperte, z rownie ziarnistym zdjeciem z polaroida, na ktorym widnialy trzy ciala ulozone ramie przy ramieniu. Kristen zmruzyla oczy i podniosla fotografie do swiatla. -Masz szklo powiekszajace, Jack? - Bez slowa podal jej lupe. Spojrzala przez nia, mruzac oczy. - O Boze. Mia zerknela na koperte i zaklela cicho. -To Blade'owie. Abe uniosl brwi. -Blade'owie? Ci trzej faceci to Blade'owie? Gdy dzialal pod przykrywka, robil interesy z ich gangiem. Bla-de'owie byli dobrze znani. Parali sie handlem bronia i narkotykami. Kiedy zaczynal prace w wydziale narkotykowym, niewiele jeszcze znaczyli, ale szybko zdobyli pozycje. Jesli ktos zamordowal Blade'ow, to calo z tego nie wyjdzie. Spojrzenia jego i Kristen znowu skrzyzowaly sie ponad stolem. -Maja tatuaze Blade'ow. Zobacz sam. - Podala mu koperte i lupe. - Oskarzalam ich w zeszlym roku za zamordowanie dwojga 32 dzieci ze szkoly podstawowej, ktore czekaly na szkolny autobus -mowila dalej, a Abe przygladal sie widocznemu na ramieniu jednej z ofiar tatuazowi, ktory przedstawial trzy splecione weze. Miala dobre oko. Albo nie byla w stanie wyrzucic tego obrazu z pamieci. - Dzieci znalazly sie w krzyzowym ogniu dwoch gangow. Mialy po siedem lat. Boze. Siedmioletnie dzieci zmiecione z powierzchni ziemi, jakby byly niczym, tylko dlatego ze paru gangsterow toczylo wojne o wplywy.-Zostali uniewinnieni? - zapytal z napieciem. Przytaknela i znowu wyraz zalu przepelnil jej zielone oczy. Zal, zlosc i coraz wiekszy lek. -Mielismy czterech naocznych swiadkow. -Ktorzy nagle dostali amnezji w dniu procesu - dodala z gorycza Mia. - To byla moja sprawa. - Odwrocila wzrok. - 1 Raya. -Zrobilas co w twojej mocy - powiedzial Spinnelli. - Jak wszyscy inni. Abe oddal koperte Jackowi. -Przyjrzyjmy sie ostatniemu. -Nie jestem pewna, czy mam ochote - mruknela Mia. Kristen wyprostowala plecy. -Wiekszosc mamy za soba. Ten ostatni pewnie tez bedzie moj. - Sama siegnela po koperte. - Ten zostal przeciety. Od mostka do podbrzusza. - Sciagnela usta. - I nie moglo trafic na wiekszego przyjemniaczka. - Spojrzala nad ramieniem na Spinnellego. - To Ross King. Porucznik skrzywil sie z niesmakiem. -W piekle maja dzis urodzaj. Abe siegnal przez stol i wzial od niej koperte. Miala racje, ale musial wytezac wzrok, zeby go rozpoznac. Pobita twarz na zdjeciu z polareida tylko w niewielkim stopniu przypominala wizerunek, ktory pojawial sie na pierwszej stronie "Tribune" przez kilka tygodni poprzedzajacych proces Kinga. -Masz dobre oko. Nie rozpoznalbym takiej posiniaczonej twarzy. 33 -Zyczylam mu jak najgorzej - odparla twardo Kristen. - Mialam nadzieje, ze rodzice ofiar go dopadna. Abe spojrzal na Kristen ze zdziwieniem. Skrzywila usta z gorycza.-Nie jestesmy niewrazliwi, detektywie. Widzimy ofiary. Trudno jest nie odczuwac nienawisci do czlowieka, ktory wykorzystywal zaufanie, jakim darzyli go ci chlopcy. -Czytalem o tym w gazecie. Bylem wtedy pod przykrywka. - Abe podal koperte Spinnellemu, ktory czekal na swoja kolej. - Trener softballu i pedofil. -Ktory mial cholernie przebieglego adwokata. - Kristen zacisnela usta. - Wezwal na swiadka brata Kinga, ktory przyuczony przez niego, niby to przypadkiem napomknal, ze King byl wczesniej karany za wykroczenia na tle seksualnym. Postepowanie zostalo uniewaznione i musielismy zmienic kwalifikacje czynu z gwaltu na molestowanie seksualne, poniewaz rodzice chlopcow nie zgodzili sie, by ich synowie po raz drugi brali udzial w procesie. -Tak jak to sobie zaplanowal ten sukinsyn, adwokat - warknal Spinnelli. -Jak powiedzialam, obronca Kinga byl kuty na cztery nogi. - Kristen pochylila sie nieco, opierajac koniuszki palcow w rekawiczkach o stol. Wpatrywala sie w skrzynki. - Znamy juz liste postaci. Pieciu zlych mezczyzn. Obejrzyjmy dalszy ciag dramatu, Jack. Spojrzenia wszystkich powedrowaly do Jacka, ktory ostroznie rozcial pierwsza koperte i wysypal jej zawartosc na stol. Wlaczyl magnetofon. -To koperta ze zdjeciem Anthony'ego Rameya - powiedzial do mikrofonu. - W srodku znajduja sie jeszcze cztery fotografie. Rozne ujecia tej samej ofiary. W tle cos, co wyglada jak betonowa podloga. Abe rozlozyl zdjecia. -Tu jest zblizenie glowy. Kula, prawdopodobnie kaliber 22. - Podniosl wzrok na Kristen. - Gdyby byl wiekszy, z twarzy niewiele by zostalo. Jack powrocil do zawartosci koperty. 34 -Cztery zdjecia i... mapa, a na niej nieduza litera x, to chyba gdzies przy Arboretum. Brwi Spinnellego powedrowaly w gore.-Tam wlasnie dopadlismy Rameya. Jack polozyl mape na stole, teraz trzymal juz tylko kartke papieru. Spogladal niepewnie. -I list, ktory zaczyna sie slowami "Moja najdrozsza Kristen". Kristen otworzyla szeroko oczy. -Ja? Wygladala na przerazona i Abe wcale sie temu nie dziwil. Zabojca przybral osobisty ton. -Przeczytaj list, Jack - polecil lagodnie. - Na glos. Sroda 18 lutego, 22.00 Jacob Conti nie rozgladal sie na boki, kiedy otwierano przed nim drzwi klubu. Byl tak bogaty, ze przekraczalo to zdolnosc pojmowania wiekszosci ludzi. Wszyscy otwierali drzwi Jacobowi Contiemu. Juz prawie nie pamietal czasow, kiedy zdumiewaly go te oznaki szacunku. Przeczesal wzrokiem tlum wirujacy na parkiecie, a jego oczy zwezily sie, gdy dostrzegl Angela. Nie sposob bylo go nie zauwazyc. Dziwka na kazdym kolanie, a w reku butelka. Mozna by sie spodziewac, ze przystopuje chociaz na jeden wieczor, skoro dopiero co wywinal sie od wiezienia. Ale nie, skadze znowu. Oblewal w klubie swoja niewinnosc, ni mniej, ni wiecej. Imprezy Angela obrosly juz legenda. Ale wkrotce to sie skonczy. Jacob stal przed synem przez dobra minute, zanim ten zauwazyl jego obecnosc. -Czesc, ojcze - wybelkotal, podnoszac na powitanie niemal pusta butalke. -Wstawaj - wysyczal Jacob. - Wstawaj albo sam cie stad wywloke. Angelo gapil sie na niego przez chwile, po czym podniosl sie bez pospiechu. 29 -O co chodzi?-A o to, ze wszyscy dokola widza, jak sie tu upijasz. Angelo wyszczerzyl zeby. -I co z tego? Zostalem uniewinniony. - Przejechal jezykiem po zebach, jakby sie zdziwil, ze udalo mu sie wypowiedziec to slowo. - Nie moga mnie drugi raz sadzic. Prawo nie pozwala, sam wiesz. Jacob zlapal syna za klapy marynarki i uniosl go tak, ze Angelo dotykal podlogi jedynie czubkami butow. -Ty idioto. Nie zostales uniewinniony. To byla obstrukcja lawy przysieglych. I znowu sprobuja cie ustrzelic. Mayhew nie odpusci. Jeden falszywy krok i ladujesz z powrotem w pace. Angelo wyrwal sie, wygladzil wilgotnymi dlonmi klapy marynarki. Jego odwaga brala sie tylko z brawury i alkoholu. -Nie mam nic przeciwko temu, zeby jeszcze raz zobaczyc panne Mayhew. Pod tym czarnym kostiumem ma niezla dupe. - Podniosl brwi z pewnoscia siebie. - Nie pojde do wiezienia. Jacob zacisnal piesci. Uderzylby Angela bez wahania, tu i teraz, ale Elaine nie lubila, jak podnosil reke na chlopaka. Ich syn mial dwadziescia jeden lat i pakowal sie w klopoty, ale Jacob powstrzymal gniew. -Skad ta pewnosc, Angelo? Chlopak prychnal. -Bo zawsze mnie z tego wyciagniesz. Jacob patrzyl, jak jego jedyny syn zatapia sie w morzu rozkolysanych cial, i wiedzial, ze Angelo ma racje. Kochal swojego chlopaka i zrobilby wszystko, aby zapewnic mu bezpieczenstwo. Sroda 18 lutego, 22.00 - To wszystko - powiedzial Jack, gdy przeczytal ostatnie slowo listu. Kristen wpatrywala sie w papier, czujac ulge, ze znajduje sie on w pewnych rekach Jacka. Wiedziala, ze wszyscy czekaja, az cos powie, wiec naciagnela mocniej lateksowe rekawiczki, ktore opina36 ly jej spocone dlonie, i siegnela po list. Miala nadzieje, ze zdola go utrzymac bez drzenia. -Moge? Jack podal jej kartke, wzruszajac ramionami. -To ty jestes celebrytka, pani prokurator. Rzucila mu ostre spojrzenie. -To nie jest zabawne, Jack. -Nie mialo byc - odparl. - O co mu chodzi z tymi niebieskimi paskami? Serce rozsadzalo jej klatke piersiowa, gdy przebiegala wzrokiem tresc listu. Miala nadzieje, ze Jack cos pominal. Niestety, plonna. Odwrocila list i przyjrzala sie drugiej stronie, ale nie bylo tam nic, co pomogloby zidentyfikowac nadawce. Zupelnie nic. Zwykly bialy papier do drukarek, uzywany w tysiacach takich urzadzen w calym miescie. Zadnej nazwy, logo, zupelnie nic. Tylko trzy akapity najbardziej wyszukanych i przerazajacych slow, jakie kiedykolwiek czytala. -Rozumiem, ze nigdy nie dostalas podobnego listu? - zapytala Mia, delikatnie naciskajac dlon Kristen, az list znalazl sie na stole, gdzie ona rowniez mogla go obejrzec. Kristen pokrecila glowa. -Takiego jak ten, nigdy. - Zabebnila palcami po stole. - Takiego nigdy. Podniosla wzrok i napotkala spojrzenie niebieskich oczu Abe'a Reagana, tak intensywne, ze poczula sie jeszcze bardziej zazenowana niz wtedy, gdy trzymal ja za nadgarstek przed drzwiami windy. -O co chodzi? - zazadala, a on zmarszczyl brwi. -Przeczytaj go jeszcze raz - powiedzial. -Dobrze. - Kristen zmusila sie do odczytania pierwszej linijki. - "Moja najdrozsza Kristen". -On cie zna - mruknal Spinnelli, a Kristen dreszcze przebiegly po plecach. -Albo mysli, ze zna - zadumal sie Abe, po czym machnal reka. -Czytaj dalej. 31 Polozyla dlonie plasko na stole po obu stronach zwyczajnie zadrukowanej kartki, aby powstrzymac sie od bebnienia palcami. - "Moja najdrozsza Kristen. Przychodzi taki czas w zyciu czlowieka, kiedy musi on stanac w obronie tego, w co wierzy, i uznac, ze istnieje prawo wyzsze niz ustanowione przez ludzi. Wlasnie nadszedl ten czas. Zbyt dlugo juz patrzylem na cierpienie niewinnych i bezkarnosc zloczyncow. Dluzej nie jestem w stanie. Wiem, ze nalezysz do osob, ktore potrafia to docenic. Od wielu lat zajmujesz sie szukaniem zadoscuczynienia dla ofiar i dazysz do tego, by przestepcy zaplacili za swoje zbrodnie. Anthony Ramey polowal na niewinne kobiety, maltretowal je, odzieral z pewnosci siebie i ufnosci. Chociaz w sadzie odwaznie stawily czolo swojemu przesladowcy, nie doczekaly sie uczciwego wyroku. Dzisiaj kobiety te, podobnie jak ty, moga odetchnac z ulga, bo sprawiedliwosci nareszcie stalo sie zadosc. Tej nocy mozesz spac spokojnie, wiedzac, ze Anthony Ramey stanal przed najwyzszym sedzia". - Wziela gleboki oddech. - 1 podpis: "Twoj Unizony Sluga". - Jej palce zabebnily, ale tylko raz. Szybko rozpostarla dlonie. - Dalej jest postscriptum. - Otworzyla usta, ale nie wyplynelo z nich ani jedno slowo. Mia, zaklopotana, przeczytala za nia ostatnia linijke. - "A jesli z jakiegos powodu nie bedziesz mogla zasnac, doradzam niebieskie paski".W pokoju zapadla cisza, ktora przerwal Reagan, lekko uderzajac otwarta dlonia w stol. Podniosla wzrok i zauwazyla znane juz zmarszczenie brwi. -Co to znaczy, Kristen? Co to sa "niebieskie paski"? Kristen przezwyciezyla narastajaca w niej fale histerycznego smiechu. -Detektywie Reagan, co pan robi, kiedy nie moze spac? Reagan przygladal sie jej uwaznie. -Zazwyczaj wstaje i ogladam telewizje albo czytam. -Mia? Mia spojrzala na nia podejrzliwie. -Ogladam telewizje. Albo cwicze. Dlaczego pytasz? 38 Kristen odsunela sie od stolu i zdarla rekawiczki, ktore byly lepkie od potu. Wziela papierowy recznik i osuszyla rece.-Ja za to robie rozne przerobki w domu. Jasne brwi Mii poszybowaly na sam kraniec czola. -Slucham? Kristen skrzywila usta z dezaprobata dla siebie samej. -Wykonuje prace remontowe w domu. Wymalowalam sciany, odnowilam drewniane podlogi i wyremontowalam lazienke. W zeszlym miesiacu wytapetowalam salon. Wczesniej zawiesilam wzorniki tapet na scianie i przygladalam sie im przez tydzien, zeby zdecydowac, ktory wzor bedzie najlepszy. Rozowe kwiaty, zielony bluszcz i tym podobne. -Wziela duzy haust powietrza i wyrzucila papierowy recznik. - Albo niebieskie paski. - Odwrocila sie i omiotla spojrzeniem ich zatroskane twarze. - Widze, ze rozumiecie. -To samozwanczy msciciel i podgladacz - powiedziala Mia z niedowierzaniem w glosie i tym razem Kristen nie zdolala zapanowac nad smiechem, ktory na szczescie nie zabrzmial zbyt histerycznie. -Jack, poprosze o druga pare rekawiczek. Zobaczmy, co jeszcze dla mnie zostawil. Szef grupy CSU zrobil, o co prosila. Wciagnela rekawiczki, gdy tymczasem on wyjal ze skrzynki zlozone rzeczy i umiescil kazda z nich w specjalnie przygotowanym plastikowym pojemniku. Po pokoju rozszedl sie ohydny smrod i Kristen ucieszyla sie, ze nie jadla kolacji. -Rozwiniemy to w laboratorium, poszukamy wlokien i tak dalej - zapewnil Jack. - Mamy tu koszule, cala we krwi. - Odchylil kolnierzyk, zeby sprawdzic metke. - Niemarkowa. Dzinsy, troche okrwawione. Levisy. Pasek. - Skrzywil sie. - Bokserki. Fruit of the Loom. -Czy matka by go pochwalila? - zapytal sucho Spinnelli, a Jack zachichotal. -Pytasz, czy sa czyste? Moze byly, kiedy je wlozyl. Teraz juz nie. Para skarpetek, para butow Nike. I wreszcie... -Skrzywil sie, 33 widzac przedmiot lezacy na dnie. - Nie wiem, co to jest. Jakis rodzaj plytki. To rozwaznie ze strony Unizonego Slugi, ze polozyl plytke na dnie skrzynki, pani prokurator. Dzieki temu zaden wazny przedmiot sie nie zgubil. A to ci niespodzianka. Jest marmurowa.-Ta cala sprawa to jedna wielka niespodzianka - wycedzila Kristen. - Otworzmy nastepna koperte, Jack. Te z Blade'ami. Chce zobaczyc, czy zostawil list. Jack przecial koperte, z ktorej wysypaly sie zdjecia i papiery. -Jest metodyczny - stwierdzil, kiedy pochylali sie nad zawartoscia koperty. - Zblizenia tatuazy, ran wlotowych od kul. Kristen zacisnela dlonie, aby opanowac drzenie palcow. -Zostawil list, Jack? -Cierpliwosci - napomnial ja. -Inaczej bys mowil, gdyby zagladal przez okno do twojego salonu - rzucila Mia, a Jack mial tyle przyzwoitosci, ze przyjal jej reprymende z pokora. -Mapa, z litera x... I list. - Podal go Kristen z powaznym wyrazem twarzy. -Cudownie. - Kristen przebiegla wzrokiem tresc, przelknela gule, ktora urosla jej w gardle na widok postscriptum, bardziej osobistego niz w poprzednim liscie. - "Moja najdrozsza Kristen. Wyglada na to, ze nie znalazlas jeszcze pierwszego dowodu mojego szacunku". - Podniosla wzrok i zauwazyla, ze Reagan przyglada jej sie z taka sama troska jak poprzednio. - Chyba jest wkurzony. Reagan zmarszczyl czarne brwi. -Czytaj dalej. - "Nic nie szkodzi, to tylko kwestia czasu. Nalezy sie cieszyc, ze mamy zime. Nie rozloza sie tak szybko". - Zastanowily ja te slowa. Zerknela na mape i nagle zrozumiala, co mial na mysli, a zoladek podjechal jej do gardla. - Chodzi mu o to, ze ich ciala sie nie rozloza. -Ale mamy szczescie - zazartowala Mia. - "Bandyci tacy jak ci trzej codziennie zaklocaja spokoj. Odebrali cenne zycie dwojgu niewinnym dzieciom i juz za to powinni 40 umrzec. Narazili na strach i bol dobrych ludzi, ktorzy postapili wlasciwie i zdecydowali sie zeznawac. To ogromny grzech. Rozegralas w sadzie prawdziwa bitwe, Kristen, ale byla ona przegrana, zanim jeszcze na dobre sie zaczela. Spij spokojnie, wiedzac, ze tym bezlitosnym mordercom wymierzono ostateczna sprawiedliwosc... Twoj Unizony Sluga".-A postscriptum? - zapytal Abe. Kristen wziela gleboki wdech, opanowujac drzenie glosu. - "Niebieskie paski to byl dobry wybor, a tapety polozylas doskonale. Moglabys jednak wkladac inny stroj do takiej pracy. Bardzo bym nie chcial, aby ktokolwiek pomyslal, ze nie jestes dama". Mia sie zawahala. -Co mialas na sobie podczas tych remontowych szalenstw, Kristen? Policzki Kristen zaplonely, a jej rece znowu zadrzaly. -Sportowy stanik i szorty. Byla trzecia w nocy. Sadzilam, ze wszyscy sasiedzi spia i nikt mnie nie widzi. Reagan odsunal sie od stolu i przemierzyl dlugosc pokoju, a w jego postawie widac bylo napiecie. -To nie jest wazne - powiedzial z naciskiem. - Jack, chce zobaczyc ostatni list. Jack poslusznie przecial koperte i wysypal jej zawartosc na stol. Odsunal zdjecia i mape i bez slowa podal Reaganowi list. Detektyw przebiegl go wzrokiem, na jego policzkach pojawily sie krwiste plamy, a twarz stezala z gniewu. - "Moja najdrozsza Kristen, zaczynam sie niecierpliwic, ze nie dzielisz ze mna satysfakcji z wykonanej pracy. Ross King byl najgorszym z kryminalistow, gdyz jego ofiarami staly sie male dzieci, ktore odarl z mlodosci i niewinnosci. A nastepnie zmowil sie z podlym adwokatem, by utrudnic czynnosci sadowe. To, co go spotkalo z mojej reki, to jedynie niewielki ulamek kary, na jaka zasluzyl. Spij dzis spokojnie, wiedzac, ze dzieci, ktorym zrujnowal zycie, zostaly pomszczone, a niezliczonym rzeszom innych nic juz nie grozi z jego strony. Twoj Unizony Sluga". 35 -Jakie postscriptum? - zapytala Kristen, nie mogac opanowac drzenia glosu. Popatrzyl na nia zmruzonymi oczami, w ktorych krylo sie pytanie. - "Wisniowy, moja droga". Kristen zacisnela powieki, czujac skurcz pustego zoladka.-Usunelam farbe z obramowania mojego zabytkowego kominka i mam zamiar pokryc je bejca. Do wyboru jest dab, klon i wisnia. - Otworzyla oczy. - Kominek znajduje sie w suterenie. Nie mozna go zobaczyc z ulicy. Trzeba stanac przy oknie i spojrzec w dol. -To znaczy, ze podchodzi do twojego domu. - Spinnelli nie kryl ponurego nastroju. - Kiedy ostatni raz zajmowalas sie tym kominkiem? -W ubiegla sobote. - Oparla dlonie plasko na udach. - W ciagu ostatnich dwoch dni bylam zbyt zajeta sprawa Contiego, zeby cokolwiek robic w domu. -To nam daje jakies ramy czasowe. Musial sie denerwowac, ze nie otworzylas bagaznika. - Spinnelli przeniosl wzrok na Jacka i Mie. - Sprawdziliscie opone? -Przebita z boku - odparl Abe, wciskajac dlonie w kieszenie spodni. -Czy ktos ja przebil, kiedy samochod stal na parkingu? - zapytal Spinnelli. -Prawie na pewno - potwierdzil Jack, po czym zwrocil sie do Kristen. - Czy naprawde nie otwieralas bagaznika przez caly miesiac? Ani razu? Wzruszyla ramionami. -Nie woze duzych przedmiotow. Materialy do remontow dostarcza sklep. Jesli przewoze cos drobnego, klade to na tylne siedzenie. Mia zmarszczyla brwi. -Nie kupujesz jedzenia? -Niewiele. Rzadko gotuje, wiec nie. -Jesli nie gotujesz, to co jesz? - zainteresowal sie Spinnelli. Kristen ponownie wzruszyla ramionami. -Wiekszosc posilkow jadam w barze obok sadu. - Odruchowo zwrocila sie z nastepnym pytaniem do Abe'a Reagana. -Co teraz? 36 Reagan studiowal mapy.-Wyslijmy mundurowych w kazde z tych miejsc, zanim dotrze tam nasza ekipa, Jack. Chcialbym zaczac z samego rana. Gdy tylko zrobi sie jasno. Spinnelli ogladal zdjecia. -Mamy pieciu martwych mezczyzn. Jacys podejrzani? Mia wessala policzek. -Najpierw trzeba by sprawdzic ofiary... ofiar. -O jakiej liczbie ofiar rozmawiamy, Kristen? - zapytal Spinnelli. Kristen usiadla. -W przypadku Rameya wiemy o trzech. Blade'owie zamordowali dwoch chlopcow. W sprawie Rossa Kinga chodzilo o szesciu chlopcow w wieku od siedmiu do pietnastu lat. W sumie mamy wiec jedenascie ofiar, a do tego rodziny i przyjaciol. - Podniosla wzrok i znowu napotkala pelne napiecia spojrzenie Reagana. - Moge przygotowac liste nazwisk z ostatnimi adresami. -Ale ta jedna ofiara musialaby zabic wszystkich pieciu - zastanawial sie Jack. - Czy to ma sens? -Doskonaly sposob, by zamacic wode. - Abe zapisal w notesie wspolrzedne wszystkich miejsc na mapie. - Dokonujesz zemsty, przy okazji zalatwiasz paru innych, przez co prawnicy maja uzasadnione watpliwosci, kiedy juz cie zlapia. Jest w tym poetycka sprawiedliwosc. -Dziwie sie, ze nasz Unizony Sluga nie skasowal przy okazji jakiegos obroncy - mruknela Mia. Kristen ogarnela wzrokiem fotografie, ubrania, mapy. I listy. -Nie doceniacie go - stwierdzila cicho. - Mysle, ze jeszcze nie powiedzial ostatniego slowa. 43 4 Sroda 18 lutego, 23.00 Abe stanal jak wryty u dolu schodow. Znowu sie na nia natknal. Stala przy szklanych drzwiach wyjsciowych na ulice, szczelnie owinieta ogromnym plaszczem, a jej bujne rude wlosy byly nadal upiete w koczek tak ciasny, ze od samego patrzenia mogla rozbolec glowa. Byla tak nieruchoma, ze jej profil wydawal sie wykuty w kamieniu. Zdziwil sie na jej widok. Wydawalo mu sie, ze wyszla juz pol godziny temu, kiedy po zakonczeniu spotkania kazdy ruszyl w swoja strone. Spinnelli wrocil do biura, by wydac mundurowym polecenie pilnowania trzech miejsc wskazanych na mapach, a Mia zniknela, wynoszac duze pudlo z rzeczami osobistymi Raya Rawlstona.Jego nowa partnerka skrupulatnie usunela najmniejsze slady obecnosci czlowieka, do ktorego to biurko nalezalo przez dwadziescia lat. Miala przekazac te przedmioty wdowie po zabitym oficerze i nie zazdroscil jego tego zadania. Zanim zostal detektywem, otrzymal kiedys podobne polecenie. To byla bejsbolowka jego partnera. Przytulal niezrecznie tamta kobiete, poklepujac ja niepewnie po plecach, podczas gdy ona zanosila sie placzem i przyciskala czapke do piersi. Zona zabitego policjanta nie plakala ani w szpitalu, ani na pogrzebie, ale gdy wziela do reki te przekleta czapke, tamy puscily. Wrocil do domu i walil w worek treningowy w garazu, dopoki nie znalazla go tam zmartwiona Debra. Ucalowala jego obtarte dlonie, a potem mocno przytulila, mruczac do ucha slowa pocieszenia, jak tylko zona potrafi. Potrafila. Czas przeszly. Debra odeszla, nieodwolalnie. Boze, tak bardzo mu jej brakowalo. Pozwolil sobie na chwile tesknoty, na marzenie, co mogloby byc, co by bylo, gdyby... Po kilku sekundach uswiadomil sobie, ze nadal stoi w tym samym miejscu. Zapatrzony w profil Kristen Mayhew tak samo, jak ona w ciemna ulice. Zastanawial sie, o czym rozmysla. Przypuszczal, ze musi byc przerazona. Miala do tego swiete prawo. Spinnelli polecil wpraw44 dzie, aby co godzine patrol przejezdzal pod jej domem, a Kristen wpisala do telefonu numery ich prywatnych komorek, ale i tak miala swiete prawo sie bac. Podszedl do niej powoli i odchrzaknal. -Czy jestem poza zasiegiem gazu pieprzowego? Jej usta odbite w szybie drgnely w smetnym rozbawieniu. -Droga bezpieczna, detektywie - powiedziala cicho. - Myslalam, ze juz wyszedles. Zatrzymal sie kilkanascie centymetrow od jej prawego ramienia, choc nie zamierzal podchodzic az tak blisko. Ale poczul zapach perfum i nogi same go poniosly. Kiedy na parkingu chwycila go za ramie, znalezli sie w tej samej odleglosci, tylko ze jego nozdrza wypelnial wowczas smrod starego oleju i gazu. Ladnie pachnie, pomyslal. Naprawde ladnie. Zdziwil sie, ze zwrocil na to uwage. -Wybieram sie wlasnie do domu. Myslalem, ze wyszlas dobre pol godziny temu. -Czekam na taksowke. -Na taksowke? Dlaczego? -Poniewaz moje auto zostalo skonfiskowane, a wypozyczalnia jest juz zamknieta. Abe pokrecil glowa. Oczywiscie. Nie do wiary, ze nikt o tym nie pomyslal, zanim sie pozegnali. -Nie masz nikogo znajomego, kto moglby po ciebie przyjechac? -Nie. - Nie bylo w tym goryczy, po prostu zwykle "nie". Nie, bo nie masz znajomego, do ktorego mozesz zadzwonic, czy nie, bo w ogole nie masz znajomego? Ta mysl uderzyla go znienacka wraz z gleboka potrzeba chronienia Kristen. Przed samozwanczym mscicielem? Przed tym, ze nie miala przyjaciol? Przed soba samym? -Odwioze cie do domu. To po drodze. Klamal, ale nie musiala o tym wiedziec. Usmiechnela sie. -Skad ta pewnosc? Przeciez nie wiesz, gdzie mieszkam. Wyrecytowal jej adres, a potem wzruszyl ramionami, nieco bezradnie. 39 -Podsluchiwalem, kiedy podawalas adres Spinnellemu. Pozwol sie odwiezc do domu, Kristen. Sprawdze wszystko i upewnie sie, ze zaden krwiozerczy podgladacz nie ukrywa sie w szafie.-Martwilam sie tym - przyznala. - Na pewno nie sprawie klopotu? -Na pewno. Ale poprosze cie o dwie rzeczy. W jej zielonych oczach blysnela nagle nieufnosc. Zastanawial sie dlaczego. Albo przez kogo. Kobieta o wygladzie Kristen Mayhew zapewne nie moze opedzic sie od oportunistow proszacych o specjalne przyslugi. -O co? - zapytala ostro. -Po pierwsze, przestan mnie nazywac detektywem Reaganem -powiedzial bez ogrodek. - Mow do mnie Abe. Zauwazyl, ze jej ramiona rozluznily sie pod ciezkim zimowym plaszczem. -A po drugie? -Umieram z glodu. Mialem zamiar zatrzymac sie gdzies na szybka przekaske. Dolaczysz do mnie? Po chwili wahania skinela glowa. -Ja tez nie jadlam kolacji. -W porzadku. Moj SUV stoi po drugiej stronie ulicy. Sroda 18 lutego, 23.00 Byl gotowy. Przejechal miekka szmatka po lufie karabinu. Jak nowy. Prawidlowo. Madry czlowiek dba o swoj dobytek. W ostatnich tygodniach dobrze mu sluzyl. Przysunal nieco blizej fotografie w taniej srebrnej ramce. -Szesciu zlikwidowanych, Leah. Kto bedzie nastepny? Ostroznie polozyl karabin na stole i wetknal dlon do kulistego akwarium. Kiedys plywala w nim zlota rybka Lei. Odkad znal Lee, zawsze miala zlota rybke. Kazdej z nich dawala na imie Cleo. Kiedy jedna zdechla, nastepnego dnia w akwarium w cudowny sposob pojawiala sie nowa, ktora znowu nosila imie Cleo. Leah nie przyj40 mowala do wiadomosci faktu, ze rybka zdechla, i nie robila z tego problemu. Po prostu szla do sklepu i kupowala nowa. W dniu kiedy zidentyfikowal zwloki Lei, znalazl w akwarium kolejna martwa rybke. Nie mogl sie zdobyc na to, by kupic nastepna. Teraz w akwariom znajdowaly sie nazwiska wszystkich osob oskarzanych przez Kristen Mayhew, ktore uniknely sprawiedliwosci. Mordercy, gwalciciele, przesladowcy dzieci - wszyscy chodzili spokojnie po ulicach, poniewaz obronca o pokretnej moralnosci znalazl luke w prawie. Ci adwokaci nie byli ani troche lepsi niz kryminalisci. Nosili tylko drozsze garnitury. Przesypywal dlonia niewielkie paski papieru, szukajac ofiary. Znieruchomial, gdy jego palec wyczul karteczke z zagietymi rogami. Nie mogl sie zdecydowac, kogo wybrac jako pierwszy cel. Ktora zbrodnia byla powazniejsza, ktore ofiary zaslugiwaly na sprawiedliwosc bardziej niz inne. Nie mial zbyt wiele czasu, zwlaszcza odkad sprawa zajela sie policja. Wiedzial, ze Kristen wciagnie w to policje, zanim zdola dokonczyc dzielo, ale satysfakcja z faktu, ze ona wie, wynagradzala mu ryzyko. Umiescil wiec wszystkie nazwiska w akwarium i pozwolil, by Bog kierowal jego reka. Wyciagnal zlozony pasek papieru. Spojrzal na rog, ktory osobiscie zagial. Pomogl troche Bogu, i tyle. Jaka kare wymyslic dla tej osoby? Zastanawial sie nad tym dluzsza chwile. Istnialy zbrodnie o wiele gorsze od innych. Gwalt i molestowanie dzieci oznaczaly dzialanie z premedytacja, to bylo zlo, ktore musi zostac ukarane, wyeliminowane. I dlatego zagial rogi wszystkich kartek, ktore kryly zbrodnie na tle seksualnym. Kolejna minute wpatrywal sie w zlozony pasek papieru. Mezczyzna, ktorego ostatnio wylosowal, byl pierwszorzednym celem. Ross King zasluzyl na smierc. Kazdy przyzwoity czlowiek zgodzilby sie z ta opinia. Nie umarl ani latwo, ani szybko. A na koniec zalosnie skamlal. W przeszlosci czesto sie zastanawial, czy moglby zabic czlowieka, ktory blaga o litosc. Teraz wiedzial, ze jest do tego zdolny. Zrobil tamtej nocy dobry uczynek. Wyeliminowal z tego swiata pasozyta zbyt niebezpiecznego, by przebywac wsrod przyzwoitych 47 ludzi. Bog to doceni. Niewinni mogli sie poczuc odrobine bezpieczniej. Podjal decyzje. Postanowil losowac najpierw karteczki z zagietymi rogami. Nadal wiele zalezalo od przypadku, a wybor pozostawal w rekach Boga. Kiedy wyjmie juz wszystkie z zagietymi rogami, zajmie sie kryminalistami mniejszego kalibru. A gdyby sie okazalo, ze nie zdola dojsc do tego etapu, odbierze swoja nagrode, wiedzac, ze jego trud sie oplacil. Rozlozyl nieduzy pasek papieru, a jego usmiech zamienil sie w grymas. O, tak. Jestem gotowy. Sroda 18 lutego, 23.35 - Dobre. Abe sie rozesmial.-Czyzby cie to dziwilo? -Tak. - Kristen ogladala gyros w migajacym swietle przesuwajacych sie za oknem latarni. Byli kilka kilometrow od jej domu, ale rzucila sie na potrawe w tej samej chwili, w ktorej odjechali spod baru dla zmotoryzowanych. Byla bardziej glodna, niz jej sie wydawalo. - Co w tym jest? -Jagniecina, cielecina, cebula, ser feta i jogurt. Nigdy tego nie jadlas? Naprawde? -Etniczna kuchnia nie byla popularna tam, gdzie sie wychowalam. -A gdzie to bylo? Przygladala sie kanapce przez dluzsza chwile i juz sadzil, ze nie odpowie. -W Kansas - szepnela w koncu. Zastanawial sie, co takiego tam pozostawila, ze az tak ja to przytlaczalo. Przybral lekki ton. -Chyba zartujesz. Stawialem na Wschodnie Wybrzeze. -Pomyliles sie. - Wyjrzala przez okno. - Na tych swiatlach skrec w lewo. 48 W milczeniu wypelnial jej zdawkowe polecenia. Gdy zaparkowal auto pod wiata, odwrocil sie w fotelu, aby spojrzec na jej twarz. Wlasciwie na profil, poniewaz siedziala bokiem i nie patrzyla na niego. Nie patrzyla tez na swoj dom.-Moge cie zawiezc do hotelu, jesli chcesz - powiedzial i zauwazyl, ze zesztywniala. - Mowie powaznie, Kristen. Kazdy zrozumie, ze nie masz ochoty tutaj spac. Ty sie spakujesz, a ja sie rozejrze. -Nie. Przeciez tu mieszkam. Nie dam sie wyrzucic z wlasnego domu. - Owinela papierem resztki gyrosu i chwycila laptop. - Doceniam twoj gest, ale on nie chce zrobic mi krzywdy. Mam system alarmowy, a patrole policyjne beda tu przejezdzaly co godzine. Nic mi nie bedzie. Poza tym musze nakarmic koty. Ale bede wdzieczna, jesli sprawdzisz dom. - Kacik jej ust drgnal. Podziwial ja za te odwage. -Koty nie sa dobrymi obroncami. Ruszyl za nia w strone bocznych drzwi i poczekal, az wejdzie do srodka i wylaczy alarm. Zapalila swiatlo, wiec rozejrzal sie dokola. Jego wzrok przykuly zolte urzadzenia kuchenne, krzykliwa blyszczaca tapeta i wyszczerbione szafki z plyty pilsniowej. Wygladalo na to, ze nie cierpiala na bezsennosc na tyle czesto, zeby przeprowadzic remont kuchni. Przeniosl na nia wzrok. Stala wyprostowana jak struna i nie zdjela plaszcza. Nawet w polmroku bylo widac, ze ciezko oddycha. Znowu poczul nagla chec zaopiekowania sie nia, ale choc znal ja zaledwie kilka godzin, wiedzial doskonale, ze nie pozwolilaby sie dotknac, chocby i dla dodania otuchy. Pozostal zatem na swoim miejscu, trzymajac rece w kieszeniach. -Mam zapalic czy zgasic swiatla? - zapytala cicho. -Sam sobie pozapalam. Zalowal, ze nie zgodzila sie pojechac do hotelu. Nie wiedzial, czy grozi jej niebezpieczenstwo, ale wciaz byla przerazona, a to go niepokoilo. Zabral sie do sprawdzania domu, zapalajac najpierw swiatlo w salonie. Od razu zauwazyl tapety w niebieskie paski. Kawal dobrej roboty. Jego siostra, Annie, nie osiagnelaby lepszego efektu, a byla 49 dekoratorka wnetrz. Zajrzal do dwoch sypialni i nigdzie nie natrafil na slad podgladacza o morderczych sklonnosciach. Podobnie w lazience, gdzie staly tylko rowniutkie rzadki kosmetykow i lakier do wlosow. Panowal tam taki porzadek, jakby sie spodziewala goscia. Od razu postawil sobie pytanie, jakiego, i poczul przyplyw zlosci na mysl o kremie i maszynce do golenia, ulokowanych byc moze na samym wierzchu tego kramiku proznosci. Ale niczego takiego nie bylo. Ani sladu mezczyzny. Wysmial w duchu samego siebie. Gdyby taki facet istnial, poprosilaby go, zeby ja odebral, zamiast dzwonic po taksowke. A nawet gdyby, to nic mu do tego.Po chwili pchnal uchylone drzwi do sypialni, ogarniajac pomieszczenie wzrokiem w poszukiwaniu najmniejszego ruchu. Panowal spokoj. Tak jak sie spodziewal. Nacisnal pstryczek i stwierdzil, ze Kristen ma rowniez talent do urzadzania wnetrz. Pokoj byl umeblowany w stylu art deco, co nadawalo mu solidny wyglad. Zadnych koronek, kokardek, a mimo to czulo sie kobieca atmosfere. Byc moze sprawiala to staromodna narzuta na lozku. Albo zapach perfum unoszacy sie powietrzu. Na poduszce siedzial lsniacy czarny kot, ktory wpatrywal sie w niego oczami tak zielonymi i czujnymi jak oczy Kristen. Abe omiotl swiatlem latarki przestrzen pod lozkiem oraz wnetrze szafy wypelnione czarnymi, ciemnogranatowymi i grafitowymi kostiumami. Jej upodobanie do zywych kolorow nie obejmowalo najwyrazniej garderoby. Ale byc moze stosowala sie tylko do niepisanych regul ubioru dla urzednikow panstwowych. Zdziwil go jednak brak jakiejkolwiek wizytowej sukni, wieczorowej kreacji, lakierowanych pantofli. Zasiedzial sie tam tak dlugo, ze zdazyl nawet podrapac kota za uszami. Kiedy wrocil do kuchni, Kristen wsypywala lyzeczka liscie herbaty do malego czajniczka w okazale roze. Wciaz miala na sobie zimowy plaszcz, wiec zaczal sie zastanawiac, czy nie zmienila zdania i nie wybrala jednak hotelu. - Parter jest czysty - powiedzial, a ona skinela bez slowa. - Gdzie drzwi do sutereny? 50 Wskazala na sciane za jego plecami.-Uwazaj. Na dole jest balagan. Balagan w wydaniu Kristen Mayhew byl niczym w porownaniu z tym, ktory widywal w domach swojego rodzenstwa. Spod farby zeskrobanej z obudowy kominka ukazalo sie naturalne drewno. Na gzymsie stalo kilka deseczek pomalowanych roznymi kolorami bejcy. Byly oparte o sciane. Abe westchnal. Unizony Sluga mial calkowita racje. Wisniowy pasowal najlepiej. Kristen podskoczyla, kiedy schody do sutereny zatrzeszczaly pod jego krokami. Nie wiedziala, co ja bardziej przeraza - swiadomosc, ze zabojca regularnie obserwowal jej poczynania we wlasnym domu, czy fakt, ze po raz pierwszy wpuscila tu mezczyzne. Odetchnela gleboko. Aromat zaparzanej herbaty na tyle ukoil jej nerwy, by nie sprawiala wrazenia wariatki. W kuchni pojawil sie Abe Reagan. Wsunal pistolet do kabury pod ramieniem. Pistolet. Wyciagnal bron. Ciarki przebiegly jej po plecach. -Wszedzie czysto? Skinal glowa. -Nie ma tu nikogo oprocz ciebie, mnie i czarnego kota na twojej poduszce. Kristen usmiechnela sie nieznacznie. -To Nostradamus. Pozwala mi spac w swoim lozku. Reagan rozesmial sie, a jej serce zabilo odrobine mocniej, ale nie mialo to nic wspolnego z krwiozerczymi psychopatami. Byl niewiarygodnie przystojny. I wydawal sie mily. Ale jednak byl mezczyzna. -Nazwalas kota Nostradamus? - zapytal z szerokim usmiechem. Przytaknela. -Mefistofeles jeszcze nie wrocil. Biega za myszami. Usmiechnal sie jeszcze szerzej. -Nostradamus i Mefistofeles. Ten, ktory przepowiedzial koniec swiata, i sam diabel. A czemu nie Puszek albo Mruczus? -Nigdy nie mialam przekonania do takich slodkich imion - stwierdzila beznamietnie. - Nie pasowalyby zreszta do ich 45 usposobienia. Kiedy je wzielam, w pierwszym tygodniu zniszczyly dywany w trzech pokojach.-Psa nazwalabys pewnie Cerber. I bylaby niezla druzyna. Jej usta wygiely sie w usmiechu. Taki mial cel. Poczula nagly przyplyw wdziecznosci za to, ze staral sie poprawic jej nastroj. -Trzyglowy straznik Hadesu. Bede o tym pamietac. Masz ochote na herbate? Pije ja w nocy, kiedy jestem wykonczona. Mam nadzieje, ze uspokoi moje nerwy na tyle, bym mogla zasnac. -Nie, dziekuje. Musze jechac do domu i przespac sie chociaz kilka godzin. O swicie spotykam sie z Mia i Jackiem w pierwszym oznaczonym miejscu. Rece Kristen znieruchomialy na czajniczku. -Ktorym zajmiecie sie na poczatek? -Rameyem. Zrobimy to w takiej kolejnosci jak on. Kristen nalala sobie herbaty i skrzywila sie, widzac, jak drza jej rece. Herbata nie trafila do filizanki i rozlala sie na stary blat. -Sluszna decyzja. - Podniosla na niego wzrok. Obserwowal ja z tym samym przenikliwym wyrazem twarzy co w biurze Spinnellego. To troska, uswiadomila sobie i wyprostowala plecy. Nie byla slaba. Mozna jej przypisac wiele cech, ale na pewno nie slabosc. - Chcialabym tam byc. Pomyslal chwile. -Sluszna decyzja - powtorzyl jej slowa. - Wloz odpowiednie buty. Opuscila wzrok na filizanke z herbata, a potem spojrzala na niego. -Nie mam samochodu. -Przyjade po ciebie o szostej rano. Partia zostala rozegrana. Kolejny ruch nalezal do niej. -Dzieki. Wypozycze jutro samochod, ale... -W porzadku, Kristen. To zaden klopot. Mowil prawde, mial to wypisane na twarzy. Poczula niepokoj. -Noto... Odkleil sie od sciany, o ktora sie opieral. -Bede lecial. - Zatrzymal sie w drzwiach kuchni. - Pieknie wyremontowalas dom. 52 Rozgrzewala dlonie, obejmujac parujaca filizanke. Bylo jej bardzo zimno.-Dziekuje. I dziekuje tez za odwiezienie do domu. I za gyros. Przygladal sie jej badawczo z niepewnym wyrazem twarzy. -Nie zmienilas zdania i nadal chcesz tutaj zostac? Usmiechnela sie z duza doza pewnosci siebie, choc wcale jej nie odczuwala. -Jasne. Idz sie przespac. Do szostej zostalo tylko kilka godzin. Abe rzucil jej ostatnie nieufne spojrzenie, po czym ruszyl do wyjscia i do samochodu. Przez firanki z cienkiej gazy obserwowal, jak zamyka drzwi na klucz i wlacza alarm. Mial ochote wyciagnac ja z tego domu i umiescic w bezpiecznym pokoju hotelowym, ale wiedzial, ze to nie jego sprawa. Kristen Mayhew byla dorosla kobieta i miala niezaprzeczalne prawo do podejmowania samodzielnych decyzji. Uruchomil silnik i wyjechal na ulice. Dopiero wtedy uswiadomil sobie, ze ani razu nie nazwala go detektywem, ale nie wypowiedziala tez jego imienia. Rozmawiali prawie godzine, a ona w ogole nie zwrocila sie bezposrednio do niego. Nie powinien sie tym przejmowac. Nie powinien sie nia przejmowac. Byla ladna, to fakt, ale widywal wiele ladnych kobiet, odkad przestal pracowac pod przykrywka. Przez piec lat zyl bez zadnych zobowiazan, wykradajac chwile, by zobaczyc wlasna rodzine, braci, siostry i rodzicow, Debre. I caly czas zamartwial sie, ze ktos moze go sledzic, ze przychodzac w odwiedziny, naraza ich na niebezpieczenstwo. Na szczescie etap utrzymywania tajemnicy i zycia w izolacji mial juz za soba. Pracowal teraz wsrod ludzi, ktorzy nawiazywali osobiste i zawodowe wiezi. Nic dziwnego, ze ulegl pokusie juz pierwszego dnia. Byloby nienaturalne, gdyby Kristen Mayhew nie wydala mu sie kuszaca. Wygladala tak pieknie jak wtedy, kiedy zobaczyl ja po raz pierwszy. Tylko ze teraz byl wolny i mogl odczuwac pozadanie, ktore uderzylo w niego jak cios piescia w brzuch. Nie czul sie winny. Debra nie zyla. Odeszla nieodwolalnie. Po pieciu latach upiornej spiaczki 47 w koncu zaznala spokoju. Czas zajac sie wlasnym zyciem. Pierwszym krokiem bedzie naklonienie Kristen Mayhew, by zwrocila sie do niego po imieniu. Od tego zacznie.Kristen patrzyla przez okno salonu na znikajace za zakretem swiatla samochodu Reagana i poczula niepokoj. To nic dziwnego, pomyslala i nerwowo omiotla wzrokiem ulice. Zastanawiala sie, czy obserwuje ja w tym momencie mezczyzna, ktory zabil pieciu ludzi. Ale na ulicy bylo pusto, a w domach sasiadow pogasly juz swiatla. Uczucie niepokoju nie opuszczalo jej jednak i Kristen nie byla pewna, czy odnosilo sie do mezczyzny, ktory nazywal siebie jej Unizonym Sluga, czy tez tego, ktory nie chcial jej pozostawic bezbronnej w ciemnym holu. Wolnym krokiem ruszyla do sypialni i usiadla przy toaletce. Co sie tyczy mezczyzn, Abe Reagan byl imponujacym przedstawicielem gatunku. Wysoki, ciemnowlosy. Bardzo przystojny. Nie byla tak naiwna, by nie zauwazyc iskierek zainteresowania w jego niebieskich oczach. Ani tak nieuczciwa, by nie przyznac, ze jej to pochlebialo. Zaczela metodycznie wyjmowac spinki i odkladac je na plastikowa tacke. Przyjrzala sie swojemu odbiciu w lustrze. Wiedziala, ze nie jest pieknoscia. Nie nalezala tez do kobiet zupelnie nieatrakcyjnych. Mezczyzni czasem na nia zerkali. Nie reagowala na to, nie dawala zadnemu najmniejszej zachety. Wiedziala, co o niej szepcza. Nazywali ja Lodowa Krolowa. I mieli sporo racji. W kazdym razie sadzac po pozorach, a tylko tyle pozwalala ludziom zobaczyc. Nie byla taka zimna, by nie zauwazyc porzadnego mezczyzny, a przeciez tacy rowniez chodzili po tym swiecie. Nie byla tez az taka slepa, by nie rozpoznac, ze Abe Reagan prawdopodobnie do nich nalezy. Ale nawet porzadni mezczyzni pragneli wiecej, niz byla w stanie im zaofiarowac. I to na wielu roznych plaszczyznach. Wyjela z szufladki w toaletce maly album, ktory byl jej najwiekszym skarbem i zarazem powodem najglebszego zalu. Wertowala jego kartki, przenoszac wzrok z jednej fotografii na druga. Nastepnie, tak jak zawsze, stanowczym ruchem zamknela album i odlo54 zyla na miejsce. Musi sie przespac. Abe Reagan przyjedzie po nia o szostej rano i zabierze tam, gdzie bez watpienia znajda cialo Anthony'ego Rameya. Zalowala, ze nie jest w stanie odczuwac zalu z powodu jego smierci. Anthony Ramey byl gwalcicielem. Jego ofiary juz nigdy nie beda takie same. Doskonale o tym wiedziala. Czwartek 19 lutego, 00.30 Zoe Richardson zamknela zasuwe na frontowych drzwiach. Wyslala kochanka do domu, do zony. Wlaczyla telewizor, chcac obejrzec wiadomosci nadawane o dwudziestej drugiej. Nagrala je, bo w tym czasie oddawala sie innym zajeciom. Przeciagnela sie leniwie, przyjemnie zdziwiona, jak za pierwszym razem. Postanowila go uwiesc z powodu stanowiska i znajomosci, ale niech ja licho, jesli ten facet nie byl cudowny w lozku. Nie musiala udawac, ani razu. No, ale zabawa sie skonczyla. Czas sie zabrac do pracy. Przewijala tasme, dopoki na ekranie nie pojawila sie pewna siebie prezenterka wieczornego dziennika. Dobry nastroj Zoe prysl, co dzialo sie za kazdym razem, gdy widziala kogos innego siedzacego na miejscu, ktore nalezalo sie jej. Zasluzyla na nie jak nikt inny. Brala kazdy nudny temat, ktory nikogo nie interesowal. Niewazne. Nowe znajomosci doprowadza ja do naprawde wielkiej sprawy, to tylko kwestia czasu. Potem jej twarz znajdzie sie na ekranach telewizorow w calej Ameryce. A kiedy wejdzie na szczyt, nikt jej stamtad nie straci. Aha, pomyslala, tu jestem. Na ekranie pojawila sie jej twarz. Przypomniala telewidzom o rozmowie z prokurator Mayhew, ktora przeprowadzila po poludniu, o jej przegranej w procesie przeciwko synowi bogatego przemyslowca, Jacoba Contiego. Na jej twarzy malowaly sie zainteresowanie i troska, podczas gdy w rzeczywistosci bardzo sie cieszyla z publicznej porazki Mayhew. Odwrocila sie, 49 ladny profil, Zoe, pomyslala. Odjazd kamery i przeskok na slynnego Jacoba Contiego.-Panie Conti, czy moze pan powiedziec naszym widzom, jaka byla pana reakcja, gdy ogloszono werdykt? Na przystojnej twarzy Contiego pojawil sie zalosny wyraz ulgi. -Kamien spadl mi z serca. Nie sposob wyrazic, jak bardzo uszczesliwilo moja zone i mnie, ze wsrod czlonkow lawy przysieglych znalazly sie odpowiedzialne osoby, ktore nie uznaly winy mojego syna. To niesprawiedliwe oskarzenie moglo zlamac jego mlode zycie. -Sa tacy, ktorzy twierdza, ze to zycie Pauli Garcii i jej nienarodzonego dziecka zostalo zlamane, panie Conti. Jego twarz przyoblekla sie natychmiast w wyraz falszywego zalu. - Zywie wobec rodziny Garcia najglebsze wspolczucie - powiedzial. - Trudno sobie wyobrazic rozmiar ich straty. Ale moj syn nie byl za to odpowiedzialny. Skinela glowa na ekranie, uchylajac na moment usta, nim zadala decydujacy cios. -Panie Conti, czy moze sie pan odniesc do plotek o manipulowaniu lawa przysieglych? Ten atak go zaskoczyl. Ale szybko wzial sie w garsc i zareagowal w pieknym stylu, podnoszac brwi. -Nie nalezy dawac wiary plotkom, panno Richardson. Zwlaszcza tak niedorzecznym. - Sklonil nieco glowe, gladko i z wdziekiem konczac w ten sposob swoje wystapienie. - Musze wracac do rodziny. Na ekranie pojawila sie znowu jej twarz. -Rozmawialismy z przemyslowcem Jacobem Contim, ktory wyrazil wspolczucie dla rodziny Pauli Garcii, a zarazem ulge, ze jego syn jest juz w domu. Zostancie z nami. Zoe zatrzymala tasme i wyjela ja. Pozniej przegra ten fragment na inna, na ktorej przechowywala swoje najciekawsze materialy. Cos w rodzaju portfolio. Wstala, a jedwabny szlafrok przyjemnie zsunal sie po nogach. Uwielbiala jedwab. Ten szlafrok dostala w prezencie od jednego z asystentow burmistrza. Przez jakis czas swiadczyli sobie wzajemnie polityczne przyslugi. Usmiechnela sie. A te niezwiazane z polityka znacznie dluzej. W chwilach szczerosci 50 przyznawala sama przed soba, ze nawet za nim teskni, ale przypuszczalnie byla to tylko tesknota za jedwabiem. Niebawem bedzie ja stac na kupowanie jedwabnych rzeczy. Niebawem bedzie mogla sobie pozwolic na wszystko, o czym zamarzy. Bo juz wkrotce to jej twarzy, jej glosowi w wiadomosciach zawierzy cala Ameryka. Musiala tylko trafic na dobra historie. Jak dotad szlo jej calkiem niezle. Rzucila cien na reputacje ambitnej skautki, Kristen Mayhew, niestrudzenie scigajacej zlo. Nos jej podpowiadal, by kuc zelazo, poki gorace. Postukala paznokciem z francuskim manikiurem po jedwabnym rekawie, zastanawiajac sie, co bedzie dzis pierwszym porannym zadaniem Kristen.Czwartek 19 lutego, 00.30 Monitor komputera jarzyl sie w ciemnym pokoju. Dzieki Internetowi swiat stal sie naprawde maly. Czlowiek, ktorego nazwisko wylosowal z akwarium, mial dom w dzielnicy North Shore, zamieszkanej przez najbardziej wplywowych obywateli. Pomyslal, ze nie bedzie w stanie dopasc numeru siodmego ani w miejscu pracy, ani w miejscu zamieszkania. Musi go gdzies wyciagnac, zwabic w okolice, ktora wybierze do realizacji swojego celu. Zerknal na stos kopert, nienaturalnie bialych w swietle ulicznych lamp, ktore saczylo sie przez zaslonki. Ale najpierw musi zrobic cos innego. 5 Czwartek 19 lutego, 6.30 edy Abe Reagan podjechal swoim samochodem pod Arboretum, miejsce bylo juz przygotowane przez zespol CSU. Wewnatrz budynku 57 rosly tropikalne rosliny, ale na zewnatrz widnialy tylko kepki brazowej wyschnietej trawy. Padal drobny deszczyk.Jack rozpostarl brezentowa oslone za placem parkingowym, nad waskim pasmem trawy rosnacym w cieniu biegnacej na slupach autostrady. Musieli cos znalezc. Kurczac sie z zimna, Kristen zeslizgnela sie z wysokiego fotela SUV-a i ruszyla po przymarznietym blocie, majac przy boku duza sylwetke Reagana. Zwolnil kroku, by dopasowac sie do niej, za co byla wdzieczna, bo oslanial ja przed wiatrem. Podjechal pod jej dom minute przed szosta z torba bajgli i wedzonego lososia na przednim siedzeniu auta. Miala zatem okazje sprobowac kolejnego narodowego specjalu i stwierdzila, ze wedzony losos jest rownie smaczny, jak gyros. Jack chodzil tam i z powrotem wzdluz zoltej tasmy, a wyraz jego twarzy nie wrozyl nic dobrego. -Chodzcie i zobaczcie. - To bylo cale powitanie. Jeden z ludzi Jacka w pozycji kleczacej oswietlal latarka ziemie. Nie, nie ziemie. Swiatlo latarki nie padalo na pokryte sniegiem bloto. Kristen patrzyla w przerazeniu, a serce podeszlo jej do gardla. Nie zrobil tego. Nie moglby. To po prostu nie pasowalo. -Niech mnie diabli - mruknal Abe pod nosem. - Kim sa Sylvia Whitman, Janet Briggs i Eileen Dorsey? -Trzy zgwalcone ofiary Rameya - odpowiedziala machinalnie Kristen, nie odrywajac wzroku od kregu swiatla latarki. Od marmurowej tablicy z trzema nazwiskami. I datami. To byla tablica nagrobna. Podniosla oczy i natrafila na wzrok Reagana. -Daty to dni, kiedy zostaly zgwalcone. On... - Przelknela wzbierajaca zolc. Reagan pokrecil glowa. -To nie ma sensu. Za ich plecami pojawila sie Mia. -Co nie ma sensu? - zapytala, wydmuchujac oblok pary. Po czym dodala ciszej: - O Boze. Kristen zadrzala. 58 -Masz racje. To bez sensu. Poza tym gdyby cos sie przytrafilo chocby jednej z tych kobiet, na pewno bym sie o tym dowiedziala.Od jednego ze wzburzonych chlopakow albo mezow, ktorzy wypowiedzieli pod jej adresem wiele gorzkich slow, bo kazala ich kobietom przechodzic prztz pieklo skladania zeznan i narazila je na kolejne cierpienia, a Ramey i tak zostal uniewinniony. Nadal czula ostrze ich gniewu, ciezar oskarzen, ktorych nawet nie probowala odeprzec. Stlumila poczucie winy i spojrzala na tablice u swoich stop. -Chodzi o pamiec - powiedziala. - Pamiec o ofiarach. Abe skinal na Jacka. -Zacznijcie kopac. Uwazajcie na tablice. W ziemi pod nia mogly sie zachowac jakies dowody. Czy takie plyty sa takze w pozostalych dwoch miejscach? -Zaraz sie dowiem. - Jack nakazal im gestem, by sie odsuneli i zrobili miejsce dla jego ekipy. - To zabierze troche czasu. Ziemia jest dosc mocno zamarznieta. Wycofali sie, ale nadal stali pod brezentem, ktory oslanial ich przed mzawka. Ludzie Jacka zabrali sie ostroznie do kopania. -Zrobilam liste ofiar, ich rodzin, wszystkich osob powiazanych z tymi trzema sprawami - oznajmila Kristen, gdy podmarznieta ziemia z lopaty wyladowala tuz obok jej stop. -Kolejna bezsenna noc? - zagadnela cicho Mia ze wzrokiem utkwionym w kopiacych. -Mozna tak powiedziec. - Probowala zasnac, ale wizja mordercy zagladajacego przez okno skutecznie to uniemozliwila. A trzeszczenie i piski jej starego domu tylko pogarszaly sprawe. W koncu dala za wygrana. - Przygotowalam rowniez liste wszystkich oskarzonych z tych spraw, ktore przegralam. Osobno wypisalam tych, ktorzy wywineli sie dzieki kruczkom proceduralnym, i tych, ktorych wybronili adwokaci. -Ile bylo takich spraw? - zainteresowal sie Reagan. -Musialam wymienic tusz na nowy podczas drukowania - odparla beznamietnie Kristen. - Moja zawodowa duma troche ucierpiala. 53 -Wiec ilu spraw nie wygralas? - ponowil pytanie Reagan. Sama sie nad tym zastanawiala i nie oparla sie pokusie, aby wykonac obliczenie.-Jakichs dwudziestu pieciu procent, mniej wiecej - przyznala uczciwie. -Dwadziescia piec procent, plus minus. - Reagan wydal z siebie krotki okrzyk podziwu. - To znaczy, ze w siedemdziesieciu pieciu procentach spraw niczego bys nie zmienila. To niezly wynik. W pierwszej chwili chciala potraktowac jego slowa tak lekko, jak je wypowiedzial. Ale niebieskie oczy byly utkwione w jej twarzy i zrozumiala, ze mowil calkowicie powaznie. Przyjemne zazenowanie przyszlo jednoczesnie z natretnym dej? vu. A poniewaz bylo jej latwiej poradzic sobie z tym ostatnim niz zaakceptowac jego pochwale, wpatrywala sie w twarz Reagana, marszczac brwi. -Wiem, ze juz sie gdzies spotkalismy. Wczoraj wieczorem powiedziales cos o upietych wlosach. Co miales na mysli? Otworzyl usta, ale slowa utonely w okrzyku Jacka. -Mamy cos! Chodzcie zobaczyc! Reagan i Mia skoczyli do przodu. Kristen podeszla ostrozniej, bo chociaz miala sportowe buty, spodnica ograniczala jej ruchy. Ominela sterte ziemi i ostroznie stanela na skraju glebokiego na metr dolu. I z trudem przelknela sline. Mial racje, to byla jej pierwsza mysl. Mamy szczescie, ze jest zima. Gdyby bylo lato, cialo ulegloby takiemu rozkladowi, ze nie daloby sie go rozpoznac. Ale poniewaz w Chicago panowal zimowy chlod, zwloki byly w dobrym stanie. Nie grozil im klopot z identyfikacja. -To on. Anthony Ramey. Glos jej drzal, ale nie sadzila, by ktokolwiek sie temu dziwil. Sadzac po minach ludzi Jacka, woleliby sciagac odciski palcow obojetnie z czego i gdzie, byle tylko nie stac w dole wykopanym w ziemi w sasiedztwie rozkladajacych sie zwlok. Mia zaslonila usta i nos chusteczka i krazyla wokol nich, by obejrzec ofiare z roznych stron. 60 -A w kazdym razie wiekszosc jego ciala - uzupelnila przez chusteczke. - Do diabla, Kristen, twoj Unizony Sluga niezle sie z nim rozprawil. Nie wyglada to na biblijna zemste samozwanczego msciciela.Miala racje. Nagie i gnijace zwloki Anthony'ego Rameya zostaly pogrzebane bez fragmentu czesci miednicowej. Tam, gdzie powinna sie znajdowac, widniala dziura wielkosci pilki bejsbolowej. -Oko za oko - mruknela Kristen, zalujac z calego serca, ze nie zabrala chusteczki. Pomimo mroznego oddechu natury smrod zwlok byl tak dotkliwy, ze wywracal jej zoladek. W tym momencie miala ochote przeklac uprzejmosc Reagana, bo bajgle i losos niebezpiecznie podchodzily jej do gardla. -Strzal? - Reagan skierowal pytanie do Mii, a ta przytaknela. -Prawdopodobnie. - Ukucnela, zeby lepiej sie przyjrzec. - Ale na pewno z innej broni niz ta, ktora go zabila. Byc moze zrobil to pozniej. Na zdjeciach nie ma zblizenia uszkodzen miednicy. -Po autopsji bedziemy wiedzieli na pewno - powiedzial Reagan, kucajac obok niej. - Co to jest? - Wskazal na szyje Rameya. - Ten wzor na jego szyi. - Ukleknal i pochylil sie, zeby sie lepiej przyjrzec, a potem spojrzal na Mie. - To moga byc slady duszenia -stwierdzil. - Jack? Slady duszenia. O nie, tylko tyle zdolala pomyslec Kristen. Nie, nie, nie. Jack zgarnal miekka szczoteczka ziemie z szyi Rameya. -Na to wyglada. -Kristen, czy Ramey... Wiedziala, do czego zmierzaja. Zebrala w sobie cala odwage, wnioski wydawaly sie zbyt straszne, by o nich myslec. Ale nie bylo wyjscia. -Tjak. Podchodzil do swoich ofiar od tylu i dusil je szerokim lancuszkiem, takim na szyje, ale tylko po to, aby odciac na chwile doplyw powietrza. Nie chcial, zeby krzyczaly. A kiedy nie mialy juz sily walczyc, przestawal dusic, zaciagal je w ciemny zakatek parkingu i gwalcil. To wlasnie ten lancuszek zostal zdaniem obrony 55 zdobyty w wyniku niezgodnego z prawem policyjnego przeszukania w mieszkaniu Rameya. Gdybysmy mogli wykorzystac ten dowod, uzyskalabym wyrok skazujacy. Ale sedziowie przysiegli go nie zobaczyli.-Wiec mamy wierne nasladownictwo - stwierdzil Reagan, wpatrujac sie w slady na szyi. Kristen pokrecila glowa, widzac, ze Mia rozumie, o co jej chodzi. Cokolwiek sie okaze, nie bedzie dobrze. -To byl szczegol, ktorego nie podano do publicznej wiadomosci. Glowa Reagana odwrocila sie powoli, a wyraz jego twarzy byl rownie ponury, jak Mii. -To znaczy, ze... Kristen skinela glowa. -Ma dostep do zastrzezonych danych. Mia wstala i strzepnela ziemie ze spodni. -Albo jest jednym z nas. Reagan przeciagle gwizdnal. -Cholera. Czwartek 19 lutego, 7.45 Bajgle i losos utrzymaly sie w zoladku, ale nie czuly sie tam dobrze, przez co rowniez Kristen nie czula sie najlepiej, stojac nad prowizorycznym grobem trzech mlodych mezczyzn, ktorzy tak beztrosko odebrali zycie dwojgu dzieciom. I tym razem mapa Unizonego Slugi byla dokladna, pozostawil tez tablice nagrobna. Wyryl na niej nazwiska obu chlopcow, ktorzy nie doczekali osmego roku zycia. Jack powiedzial cos przez radio do funkcjonariuszy pilnujacych ostatniego miejsca, w ktorym najprawdopodobniej znajda zwloki Rossa Kinga i kamien nagrobny z wyrytymi nazwiskami szesciu niewinnych ofiar, ktore w odrazajacy sposob obrabowal z dziecinstwa. I z ufnosci. Tych szesciu chlopcow tak dzielnie zeznawalo, ze 56 na samo wspomnienie czula bolesny skurcz serca. Za zamknietymi drzwiami sali sadowej, w obecnosci jedynie rodzicow, sedziego, adwokata Rossa Kinga oraz jej samej, opisali swoje przerazenie i traume. Ach tak, byli jeszcze sedziowie przysiegli. Zapomniala o nich.-Ich nazwisk nie podano do publicznej wiadomosci - oznajmila Kristen, a Mia i Reagan jednoczesnie wbili w nia wzrok. - Ofiar Kinga - wyjasnila. - Byli niepelnoletni. Znali je tylko policjanci, ktorzy aresztowali Kinga, prawnicy i przysiegli. Zapomnialam o przysieglych. - Wyjela z aktowki wydruki, ktore zrobila w nocy. - Tu jest lista wszystkich osob powiazanych z trzema procesami. Ofiary, czlonkowie rodzin, wszyscy, ktorzy zeznawali. Zrobilam dla was osobne kopie. - Podala kazdemu z detektywow plik kartek. - Ale zapomnialam o przysieglych. To moze niewiele zmienic, rzecz jasna. Przysiegli w sprawie Rameya nie wiedzieli o lancuszku, ale przysiegli Kinga znali nazwiska ofiar. Mia przerzucala kartki. -Rany. Ile czasu ci to zajelo? -Zrobienie listy jakies dziesiec minut. Prowadze wlasna baze danych dotyczaca wszystkich moich spraw, wiec najtrudniejsza prace mialam z glowy. Ale wydrukowanie tego trwalo jakies trzy godziny, bo mam w domu przestarzaly sprzet. - Zmarszczyla brwi, widzac, ze twarz Reagana pociemniala. - O co chodzi? Podniosl wzrok i wbil w nia zimne niebieskie oczy. -Na tej liscie sa gliniarze - powiedzial z udawana lagodnoscia. Kristen poczula znajome bulgotanie w zoladku, co bylo nieomylna oznaka stresu. Ale jak zawsze opanowala sie i zachowala spokoj. To byla jedna z jej najcenniejszych umiejetnosci. Bez mrugniecia okiem wytrzymala spojrzenie Reagana. -Oczywiscie, ze tak. Uczestniczyli w dochodzeniu. Na jego twarzy, tuz nad swiezo ogolonymi policzkami, pojawily sie dwa ciemne kregi. -I zbyt dlugo patrzyli na bezkarnosc zloczyncow? - zacytowal list mordercy. 63 Kristen zdenerwowala sie, ale glos miala opanowany.-Ty to powiedziales, nie ja. Ale to prawda. Teraz wiemy, ze ma dostep do poufnych danych. Katem oka zauwazyla, ze Mia przysluchuje sie tej wymianie zdan ze zmarszczonymi brwiami. Reagan niecierpliwie przerzucal kartki. -Gdzie sa prawnicy, Kristen? -Zostali uwzglednieni. Wszyscy obroncy oraz ich personel. Pochylil sie nad nia groznie, ale nie byla pewna, czy zrobil to swiadomie. -A osoby z twojego biura? Co z prokuratorami? - odezwal sie z udawanym spokojem. Westchnela cicho. -Masz przed soba jednego z nich, detektywie Reagan. -Ale przeciez zatrudniasz asystentow, prawda, Kristen? - rzucila pojednawczo Mia. - Sekretarki? Prawde mowiac, nie wziela tych osob pod uwage, ale uczciwosc wymagala, aby dodac do listy kazda z nich, zwlaszcza teraz, kiedy wiedzieli, ze morderca ma dostep do zastrzezonych informacji. -Skoryguje liste i przesle wam do biura po lunchu. - Poprawila na ramieniu torbe z laptopem. - To do zobaczenia. -Dokad idziesz? - zapytal z naciskiem Reagan, a ona wyprostowala sie dumnie, choc kipiala ze zlosci. -O dziewiatej mam rozpatrywanie wnioskow. - Utkwila w nim spojrzenie. - Kazdy ma swoja robote, detektywie. Skinal sztywno i pomachal w powietrzu kartkami. -Dziekuje. Skompletowanie tego zajeloby nam wiele godzin. To byla galazka oliwna. Odpowiedziala uprzejmym skinieniem glowy. -Raczej dni - poprawila go Mia. - Jeszcze dzis zaczniemy przepytywac ofiary zamordowanych. Kristen poczula kolejny skurcz zoladka. -Wiec znowu dostana sie w tryby systemu. - Popatrzyla na Mie. - Chcialabym pojsc z wami, zwlaszcza do ofiar Rameya i Kinga. 64 Mia spojrzala ze zrozumieniem, ale Reagan przystopowal ja, nim zdazyla wypowiedziec slowo.-Dlaczego, pani prokurator? - zapytal tonem niemal zgryzliwym. - Myslisz, ze wymusimy na kims przyznanie sie do winy? Mia westchnela ze zniecierpliwieniem. -Posuwasz sie za daleko, Reagan. Ona... Kristen podniosla reke. -W porzadku, Mia. Rozumiem, ze w tych okolicznosciach detektyw Reagan mogl mnie zle zrozumiec. - Podniosla na niego wzrok, zmuszajac go, by spojrzal jej w oczy. Dopiero wtedy mowila dalej: - Wyjasnijmy sobie kilka rzeczy, detektywie. Dobrze mi sie wspolpracuje z biurem Spinnellego. Kazdy ci powie, ze jestem uczciwa i sumienna. Nie wiem, czy szukamy gliniarza, czy prawnika, czy po prostu jakiegos pomylenca, ktory ma dobre zrodla informacji, ale w tym momencie nikt z nas nie moze pominac zadnego potencjalnego podejrzanego. Nawet jesli bedzie to policjant. Zwlaszcza jesli bedzie to policjant. Szanuje wasza odznake i nie chce, zeby zostala zbrukana przez jedna czarna owce, ktora nie reprezentuje wszystkich. Otworzyl usta, ale nie dopuscila go do slowa. -Jeszcze nie skonczylam - powiedziala opanowanym glosem. Gdyby ludzie wiedzieli, jak ciezko cwiczyla, by na zewnatrz okazac kamienny spokoj, podczas gdy w srodku dygotala jak galaretka podczas trzesienia ziemi. - Nie wierze, aby ktokolwiek z was chcial zmuszac do czegos ofiare gwaltu, ktora przezyla juz pieklo, choc sadzac po ostatnich kilku minutach, mogloby sie okazac, ze wrazliwosc nie jest twoja mocna strona. - Odwrocil wzrok, zawstydzony, a Kristen westchnela. - Wiem, ze ci ludzie polegali na mnie w swojej wierze, ze sprawiedliwosc zwyciezy. I wiekszosc ma mi za zle, ze tak sie nie stalo. Nie musze miec poczucia winy, ale mam. I dlatego chce pojsc. Mozesz uznac, ze to masochizm albo rozdrapywanie ran, jesli ci sie podoba, ale nie mow, ze jestem nieuczciwa, a tak wlasnie zrobiles. -Przepraszam - odrzekl cicho. Wbil w nia przenikliwe spojrzenie. - Posunalem sie za daleko. 65 Przez chwile Kristen wytrzymala jego wzrok, ale byl tak namacalny jak fizyczny dotyk. Przelknela sline i pokrecila glowa, nie byla jednak pewna, czy po to, zeby nie czuc ciezaru jego spojrzenia, czy aby zaprzeczyc slowom.-W porzadku, detektywie. Rozumiem. Mia odchrzaknela, a Kristen ruszyla przed siebie. Prawie zapomniala o obecnosci Mitchell. -Zadzwonimy do ciebie, kiedy bedziemy gotowi do rozmow z ofiarami, Kristen - rzucila sucho. Kristen czula, ze policzki jej plona. Na milosc boska. Przylapana na gapieniu sie na niego jak jakas durna nastolatka. Wszystko przez to, ze ten facet mial najbardziej intrygujace oczy. I byla pewna, ze juz je kiedys widziala. -Dziekuje - odparla krotko. - Musze juz isc, bo sie spoznie. Odwrocila sie na piecie, a gdy byla w polowie drogi do parkingu przed Arboretum, poczula czyjas reke na ramieniu. Nie musial nic mowic, i tak wiedziala, ze to Reagan. Jej ramie zadrzalo pod jego dotykiem pomimo warstw odziezy, ktore oddzielaly dlon od skory. -Podwiezc cie, Kristen? - zapytal. Zaprzeczyla ruchem glowy. -Nie - odparla, przerazona swoim ochryplym glosem. Patrzyla twardo przed siebie. - Wezme taksowke. Rano dostarcza mi samochod z wypozyczalni, wiec dam sobie rade. Musze juz isc, detektywie. Zabral dlon, a ona ruszyla w strone ulicy, nie ogladajac sie za siebie. Ale i tak przez cala droge czula na sobie jego spojrzenie. Czwartek 19 lutego, 8.15 - Hm, czy to nie dziwne? - zastanawiala sie Zoe, saczac czarna kawe. Operator ziewnal. -Co takiego? -No, Mayhew, ktora wchodzi po schodach do budynku sadu. Zrob pare ujec, dobra? 66 -Po co? - Zmarszczyl brwi. - Cierpisz na manie przesladowcza?-Bierz sie do roboty. I zrob zblizenie stop. -Przerazasz mnie, kobieto - gderal Scott, ale zrobil, o co prosila. Kamera sledzila Kristen tak dlugo, az ta zniknela za drzwiami budynku. Zoe wziela kamere od operatora. -Rzucmy okiem. - Przewinela tasme i zapatrzyla sie w wyswietlacz. - Widzisz? Zobacz, jakie ma buty. Scott siegnal po kubek z kawa. -Widzialem. Sportowe. Nie pasowaly do kostiumu. Zoe przewrocila oczami. -Nie o to chodzi. Przyjrzyj sie im. Sa cale zablocone. Scott wzruszyl ramionami. -No i? Moze rano biegala. Zoe pokrecila glowa. -Nie, nie biegala. Dwa razy w tygodniu chodzi na aerobik do klubu w swojej dzielnicy. Podniosla wzrok i zauwazyla grymas niesmaku na nieogolonej twarzy Scotta. -Wiec jednak za nia lazisz. Zoe westchnela zniecierpliwiona. -Nie badz glupkiem. Oczywiscie, ze za nia nie laze. Po prostu zapoznalam sie z jej rozkladem dnia. I dlatego wiem, kiedy cos sie dzieje, jak teraz. Gdzies byla dzis rano, jeszcze przed rozpatrywaniem wnioskow. - Zmruzyla oczy, poczula suchosc w ustach. Wloski na karku zjezyly jej sie z emocji. Dobry dziennikarz sledczy musi miec intuicje i musi byc wytrwaly. I zawsze w gotowosci. Dzisiaj wszystkie te cechy nareszcie zaprocentuja. - Cos sie dzieje z nasza oddana>>urzedniczka panstwowa. - Odwrocila sie do Scotta z zadowolonym usmiechem. - Wkrotce sie okaze, ze trafilismy na goracy material. 61 Czwartek 19 lutego, 10.15 John stal twarza do okna, jego plecy byly zesztywniale z napiecia. Sciskal dlonmi ramiona, a Kristen zauwazyla, ze kosteczki bieleja mu coraz bardziej, w miare jak ujawniala nowe szczegoly sprawy.-Kiedy wrocilam z rozpatrywania wnioskow, mialam wiadomosc od detektyw Mitchell - zakonczyla. - Wykopali ciala trzech czlonkow gangu. Wszystko podobnie, oprocz strzalu w miednice. - Na odbiciu w szybie zauwazyla, ze zacisnal usta. - Sa w drodze do ostatniego miejsca pochowku, do Rossa Kinga. -Wiesz, ktora jest godzina, Kristen? - powiedzial beznamietnie John. Zabrzmialo to jak uwaga zniecierpliwionego ojca, ktorego corka nie wrocila na czas do domu. Ten ton ja zdenerwowal. -Tak, John, moj zegarek jest punktualny co do sekundy. -To dlaczego mowisz mi o tym dopiero teraz? Dwadziescia godzin po zdarzeniu? Kristen zmarszczyla brwi. -Probowalam sie do ciebie dodzwonic. Zostawilam trzy wiadomosci na poczcie glosowej, zebys wiedzial, ze to pilne. Odwrocil sie od okna, rowniez marszczac brwi. -Trzy wiadomosci? Nie dostalem zadnej. - Wyciagnal telefon komorkowy z kieszeni i cos sprawdzil. - Poprosze Lois, zeby zadzwonila do operatora. Ich uslugi sa beznadziejne. - Z jego twarzy zniknal gniew, a pojawilo sie zatroskanie. - Dobrze sie czujesz? Kristen wzruszyla ramionami. -Mam niemadra nadzieje, ze jeszcze ktos w biurze dostanie taka przesylke. Przynajmniej bym wiedziala, ze nie wybral tylko mnie. - Przypomniala sobie nocne odglosy. Byc moze stal gdzies na zewnatrz, obserwujac ja. Czula ulge, ze Reagan sprawdzil caly dom. Mysl o nim pojawila sie niespodziewanie, wiec natychmiast wyrzucila go z pamieci. I te jego intrygujace oczy. - Nie sadze, by grozilo mi niebezpieczenstwo. Ale i tak mnie to niepokoi. John skontaktowal sie z Lois przez interkom. 68 -Lois, zwolaj na popoludnie pilne zebranie calego wydzialu. O trzynastej. Obecnosc obowiazkowa. Ci, ktorzy o tej porze beda w sadzie, musza sie koniecznie ze mna spotkac, zanim wyjda do domu. - Spojrzal na Kristen. - Jesli sprobuje tego jeszcze z kims innym, bedziemy przygotowani.Czwartek 19 lutego, 12.00 - Dzieki, ze znalazles dla nas czas, Miles - powiedziala Mia, wchodzac do gabinetu doktora Milesa Westphalena, policyjnego psychologa. - Mamy nietypowa sytuacje. -Co sie stalo? - Westphalen skupil wzrok na Mii, ktora przedstawila mu sprawe. - Pokazcie mi te listy - poprosil. Mia podala mu kopie wszystkich trzech. Przeczytal je dwukrotnie, po czym podniosl wzrok i zdjal okulary. - Interesujace. -Wiedzialam, ze tak powiesz - stwierdzila Mia. - i co? -Jest szczery - orzekl Westphalen. - I inteligentny. Albo studiowal literature, albo bardzo duzo czyta. W tych listach jest taki... poetycki duch. Wytworny i kulturalny styl. Pisze jak starszy pan o wysokiej kulturze osobistej przekazujacy swoje madrosci wnukom. Jest religijny, chociaz nie wspomina ani razu Boga ani nie odwoluje sie do konkretnej religii. Abe zacisnal usta. -Jest hipokryta. Utrzymuje, ze msci ofiary, ale jednoczesnie szpieguje prokurator Mayhew. Westphalen uniosl siwe brwi i zwrocil sie do Mii. -Co ty o tym myslisz, Mia? Mia ciezko westchnela. -Najbardziej nienawidzi przestepcow seksualnych. Znalezlismy dzlsiaj piec cial. Gwalcicielowi i pedofilowi wymierzyl strzal w obrebie miednicy, mordercy dostali tylko kule w glowe. A ostatni, King... -Pedofil - wtracil Westphalen. Mia sie skrzywila. 63 -Tak. Albo zderzyl sie z paskudna sciana, albo nasz Unizony Sluga zrobil z niego krwawa miazge. Wlasna matka by go nie poznala.-Kristen poznala - zauwazyl Abe. Mia zmarszczyla brwi i odwrocila sie, by na niego spojrzec. -A co to ma znaczyc? Abe niespokojnie wzruszyl ramionami. -Nic takiego. Po prostu ma dobre oko. Mia zmruzyla oczy. -Wciaz jestes na nia wkurzony. Abe pokrecil glowa. -Wcale nie. Bylem, ale juz mi przeszlo. - Westphalen nie wiedzial, o co chodzi, i Abe poczul sie w obowiazku wyjasnic sytuacje. - Zrobila liste osob powiazanych ze starymi sprawami i wpisala na nia gliniarzy. Bylem po prostu... zdziwiony. Balansujac na krzesle, Mia spojrzala na Westphalena. -Morderca zna szczegoly, o ktorych nie powinien wiedziec. -Szczegoly? Na przyklad jakie? -W sprawie Rameya byl dowod dotyczacy duszenia lancuszkiem - wyjasnila. - To byl jego znak rozpoznawczy. Nie podano tego do publicznej wiadomosci. Westphalen odchylil sie na krzesle i spojrzal na Abe'a. -I to cie niepokoi. Abe sciagnal brwi. -Jasne, ze tak. Naruszyl system zabezpieczen. -Albo jest jednym z nas. - Mia uzyla tych samych slow co rano, kiedy stala nad prowizorycznym grobem Rameya. Jeden z nas. Abe'a wkurzalo to teraz tak samo jak wtedy. Nie dopuszczal do siebie mysli, ze jakis gliniarz mogl wziac sprawiedliwosc w swoje rece, a do tego szpiegowac kobiete w jej wlasnym domu. To bylo odrazajace. Ale najbardziej denerwowal go fakt, ze nie mogl ustalic, co go bardziej zlosci: to, ze typ zamordowal piec osob, czy to, ze sledzil Kristen. -Po co nam oddal ich rzeczy? - zapytal, zmieniajac temat. 70 Westphalen zetknal dlonie koniuszkami palcow.-A co innego mial z nimi zrobic? -Mogl je wyrzucic - stwierdzila Mia. - Dlaczego ich nie zniszczyl? Abe zaczal przechadzac sie po pokoju. -Gdyby je wyrzucil, ktos moglby go zobaczyc. Pies moglby je wyciagnac ze smietnika. Gdyby je spalil, zbadalibysmy popiol, oczywiscie pod warunkiem ze wpadlibysmy na trop tych zabojstw. - Spojrzal na Mie i usmiechnal sie z lekka drwina. - Czy przekazanie ich glinom nie bylo najbezpieczniejszym rozwiazaniem? Mia odpowiedziala posepnym usmiechem. -Jest inteligentny. A po co te tablice nagrobne? -Tak, to jest naprawde fascynujace - zauwazyl Westphalen. - Symboliczny gest. I w dodatku zadal sobie tyle trudu. Uzyl prawdziwego marmuru? Abe przystanal i usiadl na krzesle obok Mii. -Sprawdzaja to w laboratorium. Dzwonilismy w rozne miejsca, szukajac ludzi, ktorzy robia nagrobki. Nie ma ich zbyt wielu. -Probujemy znalezc kogos, kto rozpozna te plyty nagrobne -wyjasnila Mia. - A co z tym symbolicznym znaczeniem? -Druga data to dzien, w ktorym popelniono zbrodnie - powiedzial Westphalen. - Jakby wtedy te osoby umarly. Wedlug niego zycie ofiar zakonczylo sie w dniu, w ktorym zostaly zgwalcone, mimo ze dalej zyly. Pisze, ze zbyt dlugo patrzyl na cierpienie niewinnych i bezkarnosc zloczyncow. Nie wiemy, co ma na mysli. Mogl przygladac sie z daleka, na przyklad w telewizji, albo przebywac w miejscu, gdzie czlowiek codziennie styka sie ze smiercia. - Wzruszyl ramionami. - A moze patrzyl z bliska, jako policjant. Niezaleznie od tego, na pewno przezyl traume, i to niedawno. Wszystko brzmi bardzo osobiscie. Szukalbym osoby, ktora w ostatnim czasie doswiadczyla dotkliwej straty. -Jakas niedawna ofiara - zadumala sie Mia. -Moze tak, moze nie. - Westphalen zmarszczyl brwi. - Nie dziala pod wplywem emocji, tylko czasem, jak w przypadku zmasakrowania 65 twarzy Kinga czy odstrzelenia czastki miednicy obu przestepcow seksualnych. Wyglada na to, ze kiedy juz ma ich w garsci, nie moze sie powstrzymac. Ale samo polowanie, zakopanie zwlok i te listy... bardzo przemyslane. Watpie, czy znajdziecie jakiekolwiek przydatne slady na miejscu zbrodni. Na pewno nie na poczatku. Moze pozniej, kiedy przestanie tak uwazac, ale to moze dlugo potrwac.-Cudownie - mruknal Abe. -Przykro mi, detektywie. Przypuszczam, ze nie bedzie sladow. Nawet jesli te strate czy traume, ktora bezposrednio popchnela go do zabijania, przezyl w ostatnim czasie, to jednak zbrodnia, przez ktora ucierpial, mogla wydarzyc sie dawno temu. Potrzeba duzo czasu, aby skumulowal sie taki gniew. -Jakies wskazowki co do jego wieku? - zapytala Mia, a West-phalen po raz kolejny wzruszyl ramionami. -Nie wiem. Pisze jak sedziwy medrzec, ale musi miec duzo sily fizycznej, zeby przeniesc ciala. Powiedzialbym, ze nie jest ani mlody, ani stary. -Dlaczego wybral Kristen? - drazyla dalej Mia, a Westphalen sposepnial. -Tego tez nie wiem. Byc moze tylko dlatego, ze ma ladna buzie, ktora dziennikarze lubia pokazywac w telewizji. Ale ten facet ma jakas obsesje na jej punkcie. Czy Kristen dostala ochrone? Mia poslala Abe'owi przeciagle spojrzenie. -Sadzisz, ze powinna? - spytala. -Niewykluczone. Chyba ze inni prokuratorzy tez zaczna dostawac takie prezenty, wtedy raczej nie. -Ale uwazasz, ze to nie nastapi - zakonczyl Abe. Niepokoj na twarzy Westphalena przerodzil sie w troske. -Tak uwazam. -Cudownie - mruknal ponownie Abe. 66 6 Czwartek 19 lutego, 13.30 Nastepnym razem ja kupuje lunch - gderala Mia, wchodzac do biura po dwa stopnie naraz. Abe szedl za nia.-To bylo najlepsze hinduskie curry, jakie jadlem. Mia odwrocila sie do niego, marszczac brwi. -Ale wegetarianskie. - Ray by nigdy... Nie dokonczyla tej mysli. Raya tu nie bylo. Teraz miala nowego partnera. Ktorego akta przeczytala w koncu poprzedniej nocy przed pojsciem spac. -To tylko jeden posilek, Mia, a nie katastrofa. Co to jest? Mia podniosla ze swojego biurka gruby plik kartek, identyczny z tym, ktory mial w reku Abe. -Nowe listy Kristen. Dotrzymuje slowa. Przekartkowala plik, zatrzymujac sie na stronie oznaczonej zielona karteczka samoprzylepna, i zachichotala, widzac nazwisko Mayhew wyroznione tlustym drukiem i kursywa, a dopiero pod nim juz bez wyroznikow, nazwiska sekretarki, trzech innych prokuratorow oraz szefa Kristen, samego Johna Aldena. -Stracimy wiele godzin, zeby przez to przebrnac - stwierdzil Abe, przerzucajac kartki. Mia doskonale wiedziala, w ktorym momencie dotarl do zielonej karteczki, poniewaz zrobil sie czerwony na twarzy. - Nie chcialem jej obrazic. Tylko sie zdziwilem. -Mysle, ze zrozumiala. - Mia podniosla oczy i zobaczyla nieznajomego, ktory przechodzil przez areszt. Jego twarz byla tak podobna do twarzy Abe'a, ze nie mogla nalezec do obcej osoby. -Chyba masz goscia. Abe podniosl wzrok i usmiech rozjasnil jego rysy. Mia bezwiednie wstrzymala oddech. Usmiechniety Abe Reagan moglby sprawic, ze zlamalaby swoja zelazna zasade, by nie umawiac sie na randki 73 z gliniarzami. Tyle ze zauwazyla juz wyraz jego oczu, gdy patrzyl na Kristen. Chlopak bedzie mial z nia sporo roboty. Kristen Mayhew to twardy orzech do zgryzienia.-Sean - powiedzial Abe. Dwaj mezczyzni uscisneli sie z pewnym skrepowaniem, a Abe rzucil jej przy tym usmiech w stylu "tylko nie zrozum nas zle". - Moj brat Sean. -Trudno sie nie domyslic - rzucila drwiaco Mia. Brat Abe'a mial takie same jak on ciemne wlosy i cere, ale niestety na jego palcu widniala obraczka. -Bylem w poblizu - oznajmil Sean, na co Abe sie zachnal. -A od kiedy to krecisz sie po tej dzielnicy? Jest maklerem gieldowym - wyjasnil Mii. -Odkad mama kazala mi tu przyjsc i sprawdzic, jak sie miewasz. Chciala sie upewnic, ze dobrze cie tu traktuja. Miala ochote przyjsc sama, ale tata jej nie puscil. Abe wydal usta. -No jasne. Milo cie widziec. Jak tam Ruth? -Teraz juz lepiej, bo malenstwo przesypia noce. Po twarzy Abe'a przesunal sie cien, ktory szybko zniknal. Jego miejsce zajal usmiech, nieznaczny, ale szczery. -To dobrze. Sean spowaznial. -Abe... Chodzi o ten chrzest w przyszla sobote. I znowu nieznaczny cien, a potem wymuszony usmiech. -Przyjde, tak jak obiecalem. -Wiem. Chodzi o to... Ruth czuje sie z tym okropnie, ale jej rodzice zaprosili Jima i Sharon. Usmiech zniknal calkowicie, Abe zacisnal zeby. Mia wiedziala, ze nie powinna podsluchiwac, ale doszla do wniosku, ze gdyby naprawde zalezalo mu na dyskrecji, to poszliby w inne miejsce. Imiona Jim i Sharon nie figurowaly w aktach personalnych Abe'a, ale wydawaly sie cholernie wazne. -Powiedz Ruth, ze wszystko w porzadku - oswiadczyl Abe. - Mimo to przyjde i nie wywolam zadnego zamieszania. Na szczescie kosciol jest na tyle duzy, ze wszyscy sie w nim pomiescimy. 74 Sean westchnal.-Przykro mi, stary. -W porzadku. - Abe zmusil sie do usmiechu. - Naprawde. -A zmieniajac temat, mama szykuje szynke na niedziele. Prosila, zebym ci powiedzial. -Zadzwonie do niej wieczorem i powiem, ze przyjde. Zapadlo milczenie, a na twarzy Seana odmalowal sie bol. -W tamten weekend bylismy z Ruth na Willowdale. Roze ladnie wygladaly. Abe przelykal z trudem. Mia rozumiala dlaczego. Na Willowdale znajdowal sie cmentarz, a z teczki Abe'a wynikalo, ze niedawno owdowial. -Dopiero teraz odwazylem sie tam pojsc. Zastanawiala sie, jak musi sie czuc czlowiek, ktory pracuje w tak glebokim ukryciu, ze nie moze zaryzykowac odwiedzenia grobu wlasnej zony. Poczula przyplyw wspolczucia i szacunku. Abe Reagan zrezygnowal z bardzo wielu rzeczy, by rozbic gang niebezpiecznych handlarzy narkotykow. Sean scisnal ramie Abe'a, az zbielaly mu kostki. -Wiem. Do zobaczenia w niedziele. -Dzieki, ze wpadles - powiedzial Abe, ukrywajac emocje. Kiedy brat wyszedl z biura, opadl na krzeslo i wzial do reki nowa liste Kristen. Mia przygladala mu sie bez skrepowania. -Czy on jest ta czarna owca w rodzinie, ktora zajmuje sie robieniem pieniedzy? - zapytala i musial sie rozesmiac. - Zebys wiedziala. Sami cholerni gliniarze i on jeden. Calymi dniami przerzuca pieniadze. -Dziedziczne obciazenie, co? -Tak. Moj ojciec jest gliniarzem. Emerytowanym. Przez cale zycie byl dzielnicowym. Moj dziadek tez. I jeden z moich braci. - Uniosl znaczaco brew. - Aidan jest kawalerem. -Nie umawiam sie z gliniarzami - oswiadczyla Mia z usmiechem. 69 -Madra dziewczynka. Podniosla brwi.-Wystarczajaco madra, aby sie domyslic, ze Ruth jest zona Seana, a Debra, ktora byla twoja zona, zostala pochowana na Wil-lowdale. Ale kim sa Jim i Sharon? Abe otworzyl szeroko oczy, nieco zdziwiony, jednak bardziej jej tupetem niz zdolnoscia logicznego rozumowania. -To rodzice Debry - odparl. - Nie za bardzo sie zgadzamy. Czy zawsze jestes taka wscibska? -Jestes teraz moim partnerem - powiedziala. - Kiedy Debra umarla? -To zalezy od tego, co uznajesz za zycie - odrzekl, po czym westchnal, gdy zmarszczyla brwi. - Debra zostala ranna szesc lat temu. Technicznie rzecz biorac, smierc mozgowa nastapila juz w momencie, gdy przywiezli ja na OIOM. Nigdy nie odzyskala przytomnosci. Tego nie bylo w jego teczce. -W jaki sposob zostala ranna? Twarz Abe'a stala sie nagle maska bez wyrazu. -Trafila ja kula przeznaczona dla kogos innego. -Dla kogo? - spytala, jakby nie wyczytala juz tego w jego oczach. Biedny facet. -Dla mnie. To byl jakis gowniarz, spragniony taniej zemsty. Wczesniej aresztowalem jego brata. - Przelknal nerwowo. - Przeklety gowniarz, ktory beznadziejnie strzelal. Jej spojrzenie przepelnialo wspolczucie. -To kiedy umarla? Technicznie rzecz biorac. -Rok temu. -Przykro mi - powiedziala. Abe skinal sztywno. -Dziekuje. -Ile za to dostal? Zacisnal zeby i odwrocil wzrok. -Szesc pieprzonych miesiecy. 76 Mia westchnela.-A ten smiec, ktory zabil Raya? Sad zastosowal nadzwyczajne zlagodzenie kary. Za dwa lata wyjdzie za dobre sprawowanie i znowu bedzie krazyl po ulicach. Abe podniosl wzrok. -Czyli za dwa lata bedziemy na niego czekac, Mitchell. Ray by cie polubil, Abie Reagan, pomyslala. Pomimo twojej sklonnosci do strugania kowboja i do niemadrego ryzyka. Teraz przynajmniej rozumiala, dlaczego Abe tak czesto kusil los. Strata bliskiej osoby naklania czlowieka do robienia rzeczy, ktorych normalnie by nie zrobil. -Czy planujesz jakies brawurowe popisy, takie jak w narkotykowym? Usta Abe'a drgnely w usmiechu. -Nie. -To dobrze. Czwartek 19 lutego, 14.30 Obserwowal rozwoj sytuacji ze swojej furgonetki. Stara kobieta w stroju pokojowki otworzyla drzwi i wziela pudelko, ktore pod nimi postawil, zanim nacisnal dzwonek. Uruchomil silnik, usmiechajac sie z zadowoleniem. Skrecil i zaparkowal w alejce, wyskoczyl z auta i odczepil magnetyczna reklame z boku furgonetki. Ukazal sie pod nia namalowany znak. Nastepnie zrobil to samo z reklama po drugiej stronie. Zwinal obie i schowal je w samochodzie, po czym usiadl z powrotem za kierownica. Musial wracac do pracy. Do swojej normalnej pracy. Ale prawdziwa praca zacznie sie po zachodzie slonca. Czwartek 19 lutego, 15.30 Kristen siedziala w samochodzie, bojac sie tego, co zamierzala zrobic. Mitchell i Reagan wkrotce przyjada. I wtedy bedzie 71 musiala raz jeszcze zmierzyc sie z oskarzycielskim spojrzeniem Sylvii Whitman.Pamietala dzien procesu Rameya. Bylo zimno jak dzis. Trzy kobiety ubrane w klasyczne garsonki, jakie codziennie nosily do pracy, wydawaly sie sparalizowane strachem i bliskie zalamania. Ich mezowie badz przyjaciele z trudem powstrzymywali furie na widok Rameya siedzacego obok obroncy. Kazda z nich zajmowala miejsce dla swiadkow i opowiadala swoja historie, kurczowo zaciskajac dlonie. Zadna nie potrafila ukryc wstydu. Ani spojrzec nikomu w oczy. Z wyjatkiem mnie, pomyslala Kristen. Wszystkie trzy wbijaly wzrok w twarz Kristen, jakby byla ich ostoja. Byly bardzo odwazne. Nawet gdy adwokat przypuscil atak i ponizal ich godnosc, starajac sie wyprowadzic je z rownowagi. Zadna z nich nie dala sie zlamac. Az do momentu, kiedy zostal odczytany wyrok lawy przysieglych, a Ramey opuscil sale jako wolny czlowiek. Wowczas pekly. Kristen oddychala niespokojnie. Ona rowniez byla zalamana. A jeszcze gorzej poczula sie rano, kiedy patrzyla na zwloki Anthony'ego Rameya w prowizorycznym grobie - zwloki z odstrzelona czescia miednicy. Nie czula oburzenia, ze ktos zabil Rameya, i nie odnajdywala w sobie wspolczucia dla jego rodziny. Stojac tam z Mitchell i Reaganem, myslala o czyms innym. Nie dopuszczala do siebie tego uczucia, ale pozniej, w samotnosci, musiala sie do niego przyznac sama przed soba. To byla zwyczajna... satysfakcja. I wdziecznosc. Unizony Sluga zabil mezczyzne, ktory nie zaslugiwal na to, zeby zyc, i ktorego smierci nie zamierzala oplakiwac. To bylo zle, ale ludzkie. A przeciez byla czlowiekiem. Nawet po tym, co ja spotkalo. Ciemny sedan Mitchell zaparkowal tuz przed jej autem. Otworzyly sie drzwi po stronie pasazera i wysiadl Reagan. Przeciagnal sie i poprawil krawat. Zabraklo jej tchu, gdy ogarnela wzrokiem jego szerokie ramiona, szczupla sylwetke, delikatny slad zarostu na brodzie i policzkach. Przelknela z trudem. Tak, byla przeciez czlowiekiem. 72 Reagan spojrzal na dom, a potem nagle przeniosl wzrok na nia. Serce zaczelo jej szybciej bic, gdy jego wlosy poruszyly sie delikatnie na wietrze, ktory rozwiewal tez poly rozpietego plaszcza. Niezly widok, musiala przyznac. To spostrzezenie doprowadzilo ja do nastepnego wniosku. Jej krew byla w stanie szybciej krazyc, a serce bic niespokojnie nie tylko ze strachu. Wydalo jej sie to niedorzeczne. A najbardziej absurdalny byl fakt, ze nie potrafila oderwac wzroku od jego oczu. Gapila sie wiec, otwierajac drzwi w tym samym momencie, w ktorym on wyciagnal reke, aby to zrobic. Wysiadla, uprzejmie dziekujac skinieniem glowy.-Poradze sobie - powiedziala. - Co nowego? Mia czekala na chodniku. -Powiadomilismy krewnych ofiar. Za kilka godzin przyjada zidentyfikowac ciala. Matka Kinga tak zawodzila, ze malo bebenki mi nie popekaly w uszach, a dziewczyna Rameya o maly wlos podrapalaby pazurami piekna buzke Abe'a. Abe przewrocil oczami na wzmianke o swojej pieknej buzce. A przeciez to byla prawda. -A rodzinka Blade'ow? - zapytala Kristen. -Znalezlismy najblizsza rodzine dwoch z nich. O trzecim nikt nic nie wie. - Mia zmarszczyla brwi. - Dziewczyna jednego przysiega, ze byla z nim dwunastego stycznia, ale ze nastepnego dnia zniknal. Brat drugiego twierdzi, ze dwudziestego stycznia byl w domu, ale przepadl nazajutrz. To daje caly tydzien roznicy. Abe wzruszyl ramionami. -Na szczescie eksperci medycyny sadowej podadza nam przyblizony czas smierci. - Spojrzal na dom na wzgorzu. - Jestesmy gotowi? -O co chcecie zapytac pania Whitman? - probowala dowiedziec sie Kristen. - Skoro nie znacie jeszcze czasu smierci zadnej ofiary, nie bedziecie przeciez sprawdzac alibi. -Najbardziej - odparl Reagan - interesuje mnie jej reakcja na wiadomosc. -Nie oczekuj lez - rzucila beznamietnie. 79 -Zalu? - Zadnych. Sylvia Whitman nie nalezy do placzliwych. - Kri-sten sciagnela ramiona. - Miejmy to juz z glowy. Mia i Reagan stali z tylu, a Kristen nacisnela dzwonek. Drzwi otworzyla Sylvia Whitman, na ktorej twarzy odmalowal sie wyraz pogardy, ale nie zaskoczenia.-Nie wydaje sie pani zdziwiona moim przybyciem, pani Whitman - powiedziala cicho Kristen. -Bo nie jestem. - Starsza kobieta zrobila krok do tylu. - Prosze wejsc, skoro musicie. Chociaz powitanie pozostawialo wiele do zyczenia, Abe uznal za sukces, ze nie kazala im sie wynosic. Po drodze Mia zarysowala mu, jakie byly nastepstwa procesu, opowiadajac o zjadliwym liscie, ktory pan Whitman wystosowal do szefa Kristen. Domagal sie, by ja zwolniono za niekompetencje. Nie ulegalo watpliwosci, ze Kristen wciaz czula sie winna. Gdy stala na ulicy, patrzac na dom, jej strach wydawal sie niemal namacalny. Ale kiedy weszla do srodka, byla opanowana, a jej twarz tak samo nieporuszona jak twarz Whitman. Abe podziwial jej wystudiowany spokoj. -Prosze mi wybaczyc, ze nie zaproponuje herbaty - odezwala sie pani Whitman, prowadzac ich do salonu. Abe wybral krzeslo, z ktorego mogl obserwowac jej twarz. Kiedy powiedzial wczoraj wieczorem, ze jedna z ofiar mogla zabic wszystkich mezczyzn, myslal o tym calkiem powaznie. Mowiac o ofiarach, mial w pamieci jedenascie nazwisk wyrytych w marmurze. To, ze tych pieciu mezczyzn zasluzylo na wszystko, co ich spotkalo, nie zmienialo faktu, ze zostali zamordowani. Jedna z ofiar mogla obmyslic caly plan, zabijajac przy okazji kilku innych przestepcow, ktorzy unikneli sprawiedliwosci. Coz za dylemat dla oskarzycieli. Kristen zlozyla rece na kolanach. -Sa ze mna detektywi Reagan i Mitchell. Pani Whitman, dlaczego nie jest pani zaskoczona nasza obecnoscia? - zapytala ze spokojem, a Abe byl dumny z jej postawy. 80 Kobieta sciagnela usta i wstala, zeby wziac z biurka koperte. Nastepne listy, pomyslal Abe. Bez slowa podala koperte Kristen, ktora ostroznie wyjela list, przebiegla go wzrokiem i westchnela. - "Droga pani Whitman - zaczela czytac - wszystko, co pani przecierpiala, jest nie do opisania, wiec nie podejme nawet proby, by to zrobic. Chce tylko, aby pani wiedziala, ze pani przesladowce dosiegla w koncu reka sprawiedliwosci. Nie zyje. Nie odzyska pani dzieki temu tego, co utracila, ale mam nadzieje, ze pomoze to pani dalej zyc". - Podniosla wzrok. - "Pani Unizony Sluga".-Wiec to prawda? - Pani Whitman podchwycila jej spojrzenie. - Ramey nie zyje? Kristen przytaknela. -Tak. Kiedy przyszedl ten list, pani Whitman? I w jaki sposob? -Dzis rano lezal na wycieraczce pod gazeta. Czyli wtedy, gdy Kristen znalazla juz niespodzianki w bagazniku, pomyslal Abe. Zgranie w czasie wydawalo sie znaczace, a metoda dostarczenia przesylki nie do wysledzenia. Moglby sie zalozyc, ze ani na liscie, ani na kopercie nie znajda odciskow palcow, zdolaja jedynie okreslic czas dostarczenia przesylki po przesluchaniu gazeciarza. -Czy bylo cos oprocz listu? - zapytal, a pani Whitman spojrzala mu w oczy bez wahania. -Nie. Tylko list. Dlaczego? Kristen wsunela list do koperty i podala go Mii. -Detektywi beda chcieli sprawdzic, co pani robila, gdy zamordowano Rameya, pani Whitman. Mia schowala list do plastikowej torebki. -Bedziemy wdzieczni, jesli przyjdzie pani wraz z mezem na posterunek, zebysmy mogli pobrac odciski palcow. Aby je odroznic od odciskow osoby, ktora do pani napisala. -Oszczedze panstwu klopotu - powiedziala Whitman z udawana grzecznoscia. - Jesli Ramey zostal zamordowany w nocy, to bylam sama. Nikt nie potwierdzi mojego alibi. Nie zabilam go, ale chwala temu, kto to zrobil. -A pan Whitman? - dociekala Kristen. 81 -Odszedl. - Przez chwile Abe myslal, ze pani Whitman straci panowanie nad soba, ale gleboki oddech pomogl jej sie pozbierac. - Rok po procesie wystapil o rozwod.-Musimy znac jego adres, prosze pani - oznajmil Abe. Oczy kobiety rozblysly gniewem, cierpieniem i upokorzeniem, a Abe poczul przyplyw wspolczucia. - Przykro mi. Czwartek 19 lutego, 18.00 Podczas gdy przesluchania Sylvii Whitman i Janet Briggs przebiegly spokojnie i w ramach ustalonych zasad, nie mozna bylo tego powiedziec o rozmowie z Eileen Dorsey i jej mezem. W uszach Kri-sten wciaz jeszcze dzwieczaly ich krzyki. A serce szalenczo lomotalo w piersi. -Przyjemne spotkanie, nie ma co - powiedziala Mia, ze znuzeniem pocierajac czolo. Kristen oparla sie o wypozyczony samochod, z trudem panujac nad drzeniem. Gdzies za nia zadudnil glos Reagana. -Wszystko w porzadku, Kristen? Sycila sie jego troska, jego bliskoscia. Czula, ze powraca spokoj. Nie pozwolila sobie jednak na analizowanie, dlaczego tak sie dzieje, dlaczego przy nim czuje sie bezpieczna. W tym momencie przyjela tyle, ile zaoferowal, i nie myslala o dalszym ciagu. Rzucila Reaganowi slaby usmiech. -Nic mi nie bedzie. Ale jestem wdzieczna, ze byliscie ze mna. Dwoje uzbrojonych detektywow na pewno ostudzilo ich zapedy. Przynajmniej wiemy, ze maja bron. Mia gwizdnela. -I to niejedna. W zyciu nie widzialam takiego domowego arsenalu. Reagan przesunal sie i oparl jednym biodrem o samochod Mii. -Tak, mam bron, detektywie - przedrzeznial, a Kristen sie rozesmiala. Poziom adrenaliny wracal do normy. Przypomniala sobie 82 rozwscieczonego Stana Dorseya, ktory rzucil ogromny rewolwer na stol w jadalni, po czym dolozyl jeszcze dwa polautomaty, karabinek mysliwski w barwach ochronnych i AK-47. A na koniec z dzikim i groznym spojrzeniem otworzyl ogromna gablote na bron, ukazujac kolejnych czterdziesci sztuk swojego arsenalu.-I tak, wszystkie byly niedawno uzywane - dorzucila lekko, choc nadal czula strach na wspomnienie tamtej sytuacji. Dorsey podszedl blizej, stajac niemal tuz przy niej, i zadeklarowal z lodowatym spokojem, ze co noc marzy, aby podziurawic Rameya jak sito. Ze nie zabil drania, ale gdyby to zrobil, mialby tylko nadzieje, ze ona bedzie oskarzycielem. Bo dzieki jej niekompetencji zdazylby wrocic do domu na kolacje. A potem wytoczyl najciezsze dzialo. Zalowal, ze Ramey nie przyszedl na jej parking. Wiedzialaby przynajmniej, jak czuje sie kobieta, gdy pada ofiara takiego drania. Wowczas poczula cieplo za plecami, bo Reagan stanal tuz za nia. Nie dotknal jej, nie powiedzial slowa, ale cos w jego twarzy przykulo uwage Dorseya, ktory wolno i z rozwaga zrobil krok do tylu, trzymajac po bokach zacisniete piesci. Reagan ponad jej ramieniem podal Dorseyowi swoja wizytowke, proszac, by zadzwonil, jesli przypomni sobie cos istotnego dla sledztwa. Mia pokrecila glowa. -Ciekawe, czy sasiedzi wiedza, ze mieszkaja obok pieprzonego arsenalu. Jest kolekcjonerem. Jak sprytnie. Reagan wzruszyl ramionami. -Wszystkie sa zarejestrowane. Nie lamie prawa. Kristen starala sie wyrzucic z pamieci wspomnienie dzikiego wzroku Dorseya. Byl wystarczajaco wsciekly, by zabic, ale prawdopodobnie zbyt popedliwy, by wykonac to w tak metodyczny sposob. -Oni tez dostali list - rzucila. -Tak samo jak Janet Briggs - dodala Mia. -Nasz Unizony Sluga albo skorzystal z uslug jakiegos dyskretnego doreczyciela, albo sam sie wloczyl po nocy -powiedzial Abe. - Zakladajac, ze inne ofiary tez otrzymaly listy, mamy jedenascie adresow. Ktos musial cos zauwazyc. Przesluchamy 77 sasiadow. Moze ktos zapamietal samochod albo krecacego sie czlowieka.-Dobry pomysl. - W telefonie Mii zadzwieczala prosta melodyjka. - Tak. - Zmruzyla oczy. - Kiedy?... Dobrze, zaraz tam bedziemy. - Schowala telefon do kieszeni i podniosla wzrok. - Sa juz pierwsze wyniki autopsji. Spinnelli kaze nam wracac do biura najszybciej, jak to mozliwe. Jedziesz z nami, Kristen? Skinela twierdzaco, czujac, ze glod sciska jej zoladek. -Jasne, ale musze cos zjesc. Wczoraj wieczorem kupiles gyros, Reagan. Tym razem ja cos wybiore w barze u Owena i przyniose do Spinnellego. Nie pozwolcie im zaczac beze mnie. -Co to za bar? - zapytala Mia. - Powiedz, ze maja tam mieso. Reagan przewrocil oczami. -Hinduskie curry bylo naprawde dobre. -Musze miec mieso, Reagan, bo inaczej dostane anemii. -No rzeczywiscie, tak anemicznie wygladasz, Mitchell -prychnal. Mia odwrocila sie do Kristen, ignorujac go. -Jesli Owen ma mieso, wchodze w to. Kristen sie usmiechnela. -Owen to wlasciciel baru, w ktorym jadam. Chcecie sprobowac smazonego kurczaka? Mia westchnela. -Najlepsze, co mnie dzisiaj spotkalo. Czwartek 19 lutego, 18.15 Zoe pstryknela zdjecie swoja komorka. -Bingo. Scott ziewnal. -Mam dzis randke, Richardson. -Ja tez. - Zoe zapisala sobie w pamieci, aby ja przelozyc. Jesli sie pospieszy, zdazy przygotowac material do wieczornych wiadomosci. Patrzyla na dwa przejezdzajace obok samochody. Za kierow78 nica pierwszego siedziala detektyw Mitchell, a obok niej nieznajomy mezczyzna, ktorego zamierzala poznac, i to bardzo dobrze. Drugi samochod prowadzila Kristen Mayhew i nie bylo w nim pasazerow. - To nie jest jej woz. Scott znowu ziewnal. -Moze kupila nowy. -Chyba zartujesz? Ta kobieta zajezdzi swoja stara toyote na smierc. Auto pociagnie jeszcze pare lat. - Wzruszyla ramionami, kiedy Scott odwrocil sie do niej, marszczac brwi. - Znam jej mechanika. Opowiada rozne rzeczy. -Rozmowy do poduszki - rzucil z drwiacym usmieszkiem, a Zoe ugryzla sie w jezyk. Czy jej sie to podobalo, czy nie, potrzebowala go, zeby przygotowac ten cholerny material. Nie zwazajac na niego, wyciagnela z torebki lusterko. Makijaz byl bez zarzutu. -A poza tym na oknie auta jest naklejka z nazwa wypozyczalni. Chodz, zrobimy wywiad. -Z kim? Twoja bohaterka wlasnie odjechala. Zoe znowu ugryzla sie w jezyk. Mayhew jej bohaterka, tez cos... Predzej dobrym tematem. Ale bohaterka? Nigdy. -Czy ty w ogole nie uwazasz? Odwiedzila z detektyw Mitchell trzy domy. Czy nie jestes ani troche ciekawy, dlaczego? -Na pewno sama mi powiesz - wycedzil, a ona wbila czubki paznokci w zacisniete dlonie. -Wedlug rejestrow to dom Eileen Dorsey. Poprzedni nalezal do Janet Briggs, a ten pierwszy do Sylvii Whitman. To trzy ofiary Rameya - oznajmila, a on wybaluszyl oczy. Scott nie byl glupi, ale nalezal do tych mezczyzn, ktorzy mysla naiwnie, ze jedna wspolna noc powinna sie przerodzic w trwaly zwiazek. I byl wsciekly, ze tak sie nie $talo. - Ogladaj wiadomosci - dodala z ironicznym usmieszkiem. Scott wyprostowal plecy. -Ramey nie trafil do wiezienia. Wiec albo znowu go oskarzaja, albo nie zyje. 85 Zoe wyslizgnela sie z furgonetki i wygladzila spodnice. - No to przekonajmy sie, o co chodzi.Czwartek 19 lutego, 18.30 - Kristen, jak milo cie widziec. - Vincent podal jej brazowa torbe zza kontuaru. - Twoje zamowienie gotowe. Vincent pracowal u Owena, odkad tylko zaczela tu przychodzic na obiady. Przemily skromny czlowiek. Wszyscy uwielbiali Vincenta. Oboje drgneli na dzwiek tluczonego szkla. -Kolejny kucharz? - zapytala Kristen. Vincent westchnal. -Daje mu dwa dni. Gora. W ciagu ostatniego miesiaca Owen zatrudnial tylu kucharzy, ze Kristen juz nie probowala zapamietac ich imion. -Jakies wiesci od Timothy'ego? -Nie. Mam nadzieje, ze jego babcia wyzdrowieje. Owen nie zajmuje sie ostatnio niczym innym, tylko przyuczaniem nowych kucharzy. -Moze zalatwimy jakas opieke dla babci Timothy'ego, zeby mogl wrocic do pracy. Vincent wzruszyl ramionami. -Pytalismy go, ale Owen mowi, ze Timothy nie chce pomocy. Wiesz, jak z nim jest. Nie lubi, gdy sie mu pomaga. Kristen przytaknela. -Wiem. - Timothy byl dobrze funkcjonujacym mlodym mezczyzna z zespolem Downa i mial w sobie wiele dumy oraz potrzebe niezaleznosci. Oczyma wyobrazni widziala, jak odmowil Owenowi. -O czym wiesz? - Owen wyszedl z zaplecza, wycierajac dlonie w fartuch, ktorym przepasal coraz bardziej rysujacy sie brzuszek. Byl solidny i slowny, a zapiekanke z kurczaka robil najlepsza na swiecie. Gdy zobaczyl Kristen, usmiech okrasil jego twarz. - Nie przyszlas na lunch. 86 Zrobila mine.-Krakersy z maslem orzechowym. Rzucil jej wymowne spojrzenie. -Rozchorujesz sie, jesli bedziesz tak jadac. Polozyla dlon na sercu. -Obiecuje, ze sie poprawie. Zamowilam cos na wynos. Owen zerknal na paragon. -Trzy smazone kurczaki i trzy zapiekanki? Kristen oblizala wargi. -I ziemniaki z tluszczykiem. -Wszystko tu jest. Cos sie dzieje? - Owen chwycil paczke i ruszyl do drzwi. -Spotkanie. Obiecalam, ze przyniose kolacje. Przytrzymala drzwi i zadrzala, podczas gdy Owen stal, nie zwazajac na zimno, w koszuli z krotkimi rekawami i rozgladal sie dokola, marszczac czolo. -Moj samochod stoi tam. Wskazala na wynajete auto, a na jego twarz wyplynal promienny usmiech. -Nareszcie mnie posluchalas i pozbylas sie tego starego grata. -Nie jest stary. Tylko mocno zuzyty. - Otworzyla tylne drzwi, a Owen postawil torbe na siedzeniu. -Stary gruchot. Vincent codziennie sie modlil, zeby sie nie zepsul. Martwilismy sie, ze jezdzisz po nocy taka kupa zlomu. -Ten jest z wypozyczalni. Moj stoi w warsztacie. - Kristen przygryzla warge. Male, niewinne klamstewko. I znowu sie naburmuszyl. -To stary gruchot, Kristen. Ktorejs nocy ci sie zepsuje i bedziesz stala przy drodze i... - Pokrecil glowa, zniechecony. -Uparta dziewczyna. -Nie stac mnie na nowy samochod. Zmykaj do srodka, Owen, bo sie przeziebisz. 81 7 Czwartek 19 lutego, 19.00 Gdzie jest Spinnelli? - Mia rzucila kurtke na krzeslo przy tym samym stole, przy ktorym zebrali sie poprzedniego wieczoru. Abe zauwazyl, ze ktos rozstawil tablice do robienia notatek. Przy stole siedziala juz mloda kobieta w bialym kitlu, a plaszcz Jacka wisial na oparciu sasiedniego krzesla, ale jego samego nie bylo widac. Kobieta wstala i wyciagnela reke.-Jestem Julia VanderBeck - powiedziala, sciskajac jego dlon. - Ekspert medycyny sadowej. Miala jakies trzydziesci piec lat, duze brazowe oczy i wlosy koloru kawy z duza iloscia smietanki. Ladna, pomyslal. Powinna go zainteresowac. Ale nic z tego. Za bardzo zapadly mu w pamiec kremowa cera, zielone oczy i niesforne krecone wlosy. -Abe Reagan - przedstawil sie. - Macie juz u siebie ciala wszystkich pieciu ofiar? -Tak, ale jesli pozwolisz, poczekajmy, az wszyscy sie zbiora, zebym nie musiala mowic tego samego dwa razy -odparla uprzejmie, ale ze znuzeniem. Mia opadla na krzeslo. -Gdzie jest Spinnelli? - powtorzyla pytanie. - I Jack? -Tu jestesmy - odezwal sie Spinnelli, wchodzac do pokoju z zaroodpornym naczyniem. - Mamy goscia. - Popatrzyl rozbawiony. -Ktory bedzie zawsze mile widziany - dodal Jack, taszczac plastikowe pojemniki. Abe rozpoznal naczynie i pojemniki, zanim jego matka wpadla do pokoju z donosnym okrzykiem: -Abe! Schylila sie, zeby cmoknac go glosno w policzek. Pozwolil jej na to, nie zwazajac na wymowne spojrzenia wspolpracownikow. 88 -Mama. - Usmiechnela sie do niego zadowolona. Nie mial serca przypominac jej, ze nie powinna tu przychodzic. Odpowiedzial usmiechem. Tylko czekal na te odwiedziny. Sean wprawdzie mowil, ze ojciec wyrazil swoj sprzeciw, ale Becca Reagan robila to, co uwazala za sluszne. - Skad sie tutaj wzielas?-Tylko mi nie mow, ze nie powinnam tu przychodzic - gderala. - Zadzwonilam do porucznika Spinnellego, zeby mi podal twoj wewnetrzny, a on mnie uprzejmie poinformowal, ze wszyscy bedziecie pracowac do pozna i zebym sie nie martwila. Spinnelli zdjal przykrywke z zaroodpornego naczynia i Abe nawet na drugim koncu pokoju poczul zapach przyrzadzonej przez matke zapiekanki z kapusta. To bylo jedno z jego ulubionych dan. Porucznik wydal okrzyk aprobaty. -Twoja matka zaproponowala, ze przyniesie kolacje. - Wyszczerzyl zeby. - Jak moglbym odmowic? Abe pochylil sie i pocalowal matke w policzek. -Dzieki, mamo. - Zarumienila sie, a Abe pomyslal, ze wyglada dzis tak pieknie jak wtedy, gdy w pierwszej klasie przyjechala do szkoly z czekoladowymi ciasteczkami na jego urodziny. - To bardzo milo z twojej strony. -Alez daj spokoj. - Oddalila sie, by wyjac z ogromnej torby, z ktora nigdy sie nie rozstawala, papierowe talerze i plastikowe sztucce. - Przeciez nie moglam pozwolic, zebyscie byli glodni, prawda? Mia pochylala sie nad naczyniem, wdychajac aromat. -Czy jest w tym mieso? Na twarzy matki odmalowalo sie najpierw oburzenie, a potem zatroskanie. -Oczywiscie, ze tak. Nie jest pani chyba wegetarianka, moja droga?, Mia sie rozesmiala. -O nie, prosze pani. Jestem detektyw Mia Mitchell, nowy partner Abe'a. Matka zmartwila sie jeszcze bardziej. 83 -Pani jest jego partnerka? Mia rozesmiala sie, najwyrazniej niezrazona.-Prosze sie nie martwic. Jest ze mna bezpieczny. Spinnelli przytaknal uspokajajaco. -Mia umie o siebie zadbac. Niespecjalnie przekonana matka ruszyla do drzwi. -No dobrze. Nie przeszkadzam juz w zebraniu. Abe zauwazyl, ze Mia nalozyla sobie kopiasta porcje na cienki papierowy talerzyk i warknela na Jacka, ktory odskoczyl z rekoma podniesionymi do gory. -Odprowadze cie, mamo. Matka odezwala sie dopiero, gdy zeszli na dol. -A kim jest ta druga, ta w bialym kitlu? -Jest ekspertem medycyny sadowej. - Abe nie mogl powstrzymac smiechu, widzac wyraz twarzy matki. - Na pewno umyla rece, zanim wyszla z kostnicy. -No coz. - Wzruszyla ramionami. - Ktos musi to robic. A co sadzisz o nowej partnerce? - Spojrzala na niego spod rzes. - Jest milutka. Abe sie rozesmial. -Daj spokoj, mamo. Lepiej, zeby nie myslala o mnie w ten sposob. Jak ja zamroczy, to nie bedzie uwazala na opryszkow. Mama sie usmiechnela. -Masz swieta racje. Przywieziesz mi naczynia? -W niedziele, kiedy przyjade na szynke, a moze wczesniej. -Ach, rozmawiales z Seanem. - Jej usmiech przygasl. - Wiec juz wiesz. Wiedzial. Zdolal zepchnac to na dalszy plan, ale uparta mysl i tak powracala przez caly dzien. Teraz perspektywa spotkania z Jimem i Sharon stanela mu zywo przed oczami i poczul skurcz zoladka. Nigdy nie byl w przyjacielskich stosunkach z rodzicami Debry, ale pod koniec zycia zony ich relacje staly sie jawnie wrogie. Uscisnal ramie mamy. -Nie martw sie. Obiecuje, ze nie zepsuje Seanowi i Ruth uroczystosci. 90 -Tego sie nie balam, Abe. Tylko nie chcialam, zebys byl zaskoczony. W to nie watpil. Jego matka byl oddana dzieciom bez wzgledu na wszystko. I kochal ja za to.-Zostalem uprzedzony. - Pochylil sie i pocalowal ja w policzek. - Dzieki za kolacje, mamo. Wpadne, gdy tylko bede mogl. Ujela jego twarz miedzy dlonie, zmuszajac go, by zastygl w tej pochylonej pozycji. -Ciesze sie, ze masz nowa prace - szepnela goraczkowo. -Wiem. -Codziennie sie o ciebie martwilam. Byla zona zawodowego policjanta, matka dwoch gliniarzy. Wiedziala, czym jest niebezpieczenstwo, i zyla z tym na co dzien. Ale dobrze rozumial, ze jego praca pod przykrywka odciskala pietno na calej rodzinie. Poczatkowo podejmowal ryzyko i odwiedzal ich raz w miesiacu, ale im bardziej wciagal sie w zadanie, tym rzadsze stawaly sie jego wizyty. Ostatni raz zaryzykowal spotkanie z rodzina tej nocy, kiedy zmarla Debra. To bylo dobry rok temu. Przemykal sie pod oslona ciemnosci, w calkowitej tajemnicy. Na szczescie mial to juz za soba. Mogl pojsc do domu, kiedy tylko chcial. -Wiem, mamo. Ale nic mi nie jest. Naprawde. Jej dlonie nie zluzowaly chwytu i od niewygodnej pozycji zaczynala go bolec szyja, ale nie uczynil najmniejszego ruchu, aby sie wyprostowac. -Mam nadzieje, ze nie czules sie zaklopotany. Nie moglam sie powstrzymac. -Kocham cie, mamo. Wspaniale, ze o tym pomyslalas. - Jej oczy zalsnily i usmiechnal sie, by przelamac powage chwili. - Ale wolalbym, zeby ci to nie weszlo w krew. To przypomina karmienie bezpanskiego psa. Nie dadza ci spokoju. Rozesmiala sie wzruszona i wypuscila go z uscisku, po czym wskazala przez okno na ulice. -Abe, pomoz tej kobiecie. Jest za mala, zeby dzwigac taka paczke. 85 Kristen probowala jedna reka otworzyc drzwi, bo w drugiej trzymala duza papierowa torbe. Przypomnial sobie o jej zobowiazaniu. Obiad z baru. Mial nadzieje, ze nie bedzie urazona, gdy to, co niesie, trafi do lodowki. Domyslal sie, ze po spalaszowaniu jedzenia od mamy nikt nie bedzie glodny. Poza tym nie miescilo mu sie w glowie, ze ktos moglby wybrac barowy posilek zamiast potrawy przyrzadzonej przez jego mame. Szybko otworzyl drzwi i wzial paczke od Kristen.-Daj mi to. Kristen strzepnela rece. -Dzieki. Torba nie wydawala sie taka ciezka, kiedy Owen niosl ja do samochodu. Zerknela na starsza pania stojaca w holu, ktora cierpliwie czekala na prezentacje, po czym z powrotem na Abe'a, unoszac brwi w niemym pytaniu. -Kristen, to moja mama, Becca Reagan. Mamo, to jest Kristen Mayhew. Pracuje w biurze prokuratora stanowego. Jego matka zmierzyla Kristen od stop do glow. -W telewizji wydaje sie pani wyzsza. Kristen usmiechnela sie uprzejmie. -Jest pani pierwsza osoba, ktora to mowi. Dziekuje. -Czasami mam ochote przelozyc te dziennikarke przez kolano i sprawic jej solidne lanie. Trzeba by ja nauczyc dobrych manier. Usmiech Kristen przeobrazil sie z uprzejmego w cieply i szczery. -Jak milo, ze pani to mowi, pani Reagan. Mam dokladnie takie same odczucia. -Moja corka chce zostac prawnikiem - powiedziala z troska. -Annie? - zapytal zdziwiony Abe. -Nie, nie Annie. - Matka odwrocila sie do niego, marszczac brwi. - Annie juz wybrala zawod. Rachel. Nie nadazasz, Abe. -Rachel nie moze myslec o zawodzie prawnika. Przeciez jest mala dziewczynka. Spozniona niespodzianka dla rodzicow. A wlasciwie niemal szok. Miedzy nim a najmlodsza siostra byly dwadziescia dwa lata roznicy, wiec rodzenstwo traktowalo ja bardziej jak corke. 92 -Rachel ma trzynascie lat - zauwazyla ostro jego matka. - 1 byloby dobrze, gdybys pamietal o tym w maju, kiedy beda jej urodziny. Nie kupuj pluszakow, bo juz z tego wyrosla.Abe fuknal z frustracja. Rachel nie moze miec trzynastu lat. To po prostu niemozliwe. Trzynascie lat to makijaz i chlopcy, i... chlopcy. Wzdrygnal sie na sama te mysl. Musi porozmawiac z mlodsza siostrzyczka. -To co mam jej dac na urodziny? -Gotowke - odparla i zwrocila sie do Kristen. - Mowi, ze chce byc prawnikiem tak jak pani. Kristen otworzyla szeroko oczy. -Jak ja? -Wlasnie tak. Widuje pania w telewizji. Czy nie zechcialaby pani z nia porozmawiac? Kristen usmiechnela sie z rozbawieniem, a Abe'owi zabraklo tchu na ten widok. Miala figlarny i wesoly wyraz twarzy, jakiego jeszcze u niej nie widzial. -Chce pani, zebym jej to wybila z glowy, pani Reagan? -Nie wiem. A powinnam? Kristen sie zawahala. -I tak, i nie. Ale chetnie z nia porozmawiam. Pani syn ma telefon do mojego biura. Pani syn. Zabrzmialo to tak oficjalnie, jak wszystkie slowa, ktore dzis do niego kierowala. Przeciez ma imie, do cholery. Do Mii, Jacka i Marca zwracala sie po imieniu. Co za przekleta uprzejmosc. -Musimy juz isc, mamo. Bez nas nie moga zaczac spotkania. Jedz ostroznie. Mama zamrugala, slyszac ten szorstki ton. -Oczywiscie. Nie zapomnij przywiezc naczyn. Pomachala i wyszla. Kristen spojrzala na niego z zaciekawieniem. -Jakie naczynia? -Zmiana planow obiadowych. Mama przywiozla mala przekaske. 87 Kristen zaczela wchodzic po schodach, rozpinajac plaszcz.-Jak mala? -Co powiesz na kurczaka na sniadanie? Wzruszyla ramionami. -Moze byc. Czwartek 19 lutego, 19.15 Kiedy weszli do pokoju, Spinnelli zgarnial wlasnie ostatni kes ze swojego talerza. -Juz chcialem wyslac ekipe na poszukiwanie. -Ja nie. - Mia oblizywala widelec. - Gdybyscie nie wrocili, byloby wiecej dla nas. -Cos nam w ogole zostawiliscie? - zapytal Abe, zagladajac do naczynia. Mia usmiechnela sie szeroko. -Same warzywa. Abe postawil papierowa torbe na stole i wyjal dwa styropianowe pojemniki. -No to zaczynajmy. Julia, co mozesz nam powiedziec o zwlokach? Julia wyjela notes. -Piec cial dotarlo do mnie dzis o czternastej. Abe podal Kristen jeden z pojemnikow i zajal miejsce obok niej. Znowu poczula cieplo jego ciala, tak samo jak wtedy, kiedy stanal za jej plecami w domu Dorseyow. Przypomniala sobie, jak bardzo podnioslo ja to na duchu. Tcraz targaly nia sprzeczne uczucia. Zajmowal cale swoje miejsce przy stole i fragment jej przestrzeni, wiec korcilo ja, zeby odsunac krzeslo o kilka centymetrow. Poniewaz jednak uznala, ze ten gest bylby nieuprzejmy, siedziala bez ruchu, starajac sie skupic na temacie rozmowy. W kostnicy lezalo piec cial. A mezczyzna, ktory pozbawil je zycia, byl ciagle na wolnosci i przypuszczalnie planowal szoste morderstwo. -Czy przyczyna smierci byla rana postrzalowa glowy? - zapytala. 88 Julia westchnela.-Gdyby tylko zycie bylo takie proste. Niestety nie jest, wiec przygotujcie, prosze, notesy. Piec cial. U wszystkich stwierdzono rany postrzalowe glowy, ale byly one przyczyna smierci tylko w wypadku trzech mlodych gangsterow. Ramey i King zostali postrzeleni juz po smierci i z innej broni. To wystarczylo, aby calkowicie przykuc ich uwage. -Ramey zostal uduszony. Badanie rentgenowskie wykazalo zmiazdzenie krtani. Udalo mi sie zrobic dobre zdjecie sladow na szyi. Wasz morderca dal z siebie wszystko. Bruzdy sa glebokie. - Podala zdjecie Jackowi, ktory obejrzal je dokladnie i puscil w obieg. - Bede nawet mogla zrobic gipsowy odcisk tych sladow od lancuszka. Dam wam znac, gdy bedzie gotowy. Stwierdzilam rowniez zlamanie podstawy czaszki. Wyglada na to, ze morderca najpierw uderzyl go tepym narzedziem, a dopiero potem udusil. -Domyslasz sie, jakim narzedziem? - spytala Mia. -W tej chwili nie, ale poinformuje was, gdy tylko bede cos wiedziala. Na ciele Rameya nie bylo zadnych sladow wskazujacych na to, ze sie bronil, nie mial tez nic pod paznokciami. Znalazlam natomiast resztki prochu wokol rany na glowie. I otarcia na nadgarstkach i na kostkach. -Czyli ogluszyl Rameya, zwiazal go, udusil, a potem wpakowal kulke w leb, przeniosl zwloki i zakopal. - Spinnelli zanotowal szczegoly na tablicy, marszczac brwi. - Rana postrzalowa to dobijanie lezacego. - Przewrocil oczami, slyszac stlumiony smiech na sali. - Wiecie, co mam na mysli. -Zemscil sie, ale to mu nie wystarcza - powiedzial Reagan w zamysleniu. - Przenosi cialo na miejsce pochowku i jeszcze sie nad nim pastwi. Nie wystarcza mu, ze facet jest martwy, wiec strzela w miednice. -Przesialismy tam piach - odezwal sie Jack - i znalezlismy drobne luski od nabojow. Tak samo u Kinga. -Nie mogl tego zrobic po cichu - stwierdzila Mia. - Ktos musial cos slyszec. 95 Spinnelli przytaknal.-Jutro wypytamy ludzi mieszkajacych w poblizu. - Podszedl do tablicy, narysowal trzy kolumny, wpisujac naglowki: Ramey, Blade i King. - Kiedy po raz ostatni widziano Rameya? Mia otworzyla notes. -Jego matka mowi, ze ostatni raz widziala go trzeciego stycznia. Potwierdza to jego dziewczyna. Jest tego pewna, bo wieczorem byli umowieni, ale Ramey wystawil ja do wiatru i nie przyszedl na randke. - ^ Kristen wstrzymala oddech, kiedy Spinnelli zapisal date w kolumnie Rameya. Zgrzyt pisaka dzialal jej na nerwy. Niebieskie paski. Tamtej nocy zdecydowala sie na niebieskie paski, ale wzorniki ze scian zdjela dopiero dwie noce pozniej, kiedy bezsennosc zmusila ja do tapetowania pokoju. -Mogl wlozyc skrzynke Rameya do mojego bagaznika nastepnej nocy albo gora kolejnej. - Spojrzala na Spinnellego. Obwisle wasy nadawaly jego twarzy zatroskany wyglad. - Wtedy zdjelam wzorniki. Sprobujcie przepytac sasiadow, moze ktos cos widzial, chociaz wiekszosc z nich kladzie sie spac przed dwudziesta trzecia. -Jakie wzorniki? - zapytala ostro Julia. Spinnelli skinal glowa w strone Kristen, oddajac jej glos. -W liscie pisze o wzornikach tapet, ktore powiesilam na scianie w salonie. Julia odchylila sie na krzesle i zmarszczyla brwi. -On cie obserwuje? -Na to wyglada. - Zimny dreszcz przebiegl jej po plecach. - Nie patrz tak na mnie, Julia. Julia oderwala od niej badawcze spojrzenie i wyjela kolejne zdjecia. Na blyszczacych odbitkach ukazala sie posiniaczona twarz Rossa Kinga. -U Rossa Kinga stwierdzilam silne urazy glowy i ramion zadane tepym narzedziem. - Podniosla fotografie i wskazala dlugopisem wlasciwe miejsca. - Pekniecia za prawym uchem i lewa skronia. Sadzac po ksztalcie tych siniakow, zadano je kijem do bejsbola. 96 -Byl trenerem swoich ofiar - mruknela Kristen. - Coz za poetycka symbolika. Reagan siegnal po jedno ze zdjec.-Zostaly jakies drzazgi? -Ani sladu. Mysle, ze to byl aluminiowy kij. -Zatlukl go na smierc? - zapytala Mia. Julia pokrecila glowa. -Nie wiem. Nie bede wiedziec, dopoki nie zrobie sekcji, ale King mogl umrzec od rany postrzalowej piersi. Podniosla kolejne zdjecie, powiekszenie duzego zblizenia zaszytej rany cietej biegnacej z dolu do gory po brzuchu Kinga, i wskazala na polksiezycowaty fragment brakujacej skory. -To moze byc dziura od kuli - zgodzil sie Reagan. -Domyslam sie, ze ja wycial. - Julia podala mu zdjecie. - Rentgen nie wykazal zadnej kuli, ale brakuje polowy lewego pluca. Dlaczego tak mu na tym zalezalo, to juz wasza zagadka, nie moja. -A jakiego materialu uzyl do zaszycia rany? - Spinnelli podszedl do Reagana i zerknal na zdjecie ponad jego ramieniem. -Zwyklych nici. - Julia wzruszyla ramionami. - Dostepnych w kazdej pasmanterii. -Kula w glowe i kula w serce. - Kristen wpatrywala sie w Julie. Znala te kobiete od dawna i wiedziala, ze cos ma w zanadrzu. - Co jeszcze? Julia popatrzyla z troska na Kristen. -Kolana Kinga byly roztrzaskane. Wyjela kolejna fotografie i podala ja Jackowi, ktory siedzial po jej lewej stronie. -Widzielismy, ze sa strzaskane, kiedy go odkopalismy - powiedzial - ale nie mielismy pojecia, co spowodowalo uraz. -Kula - wyjasnila Julia. - Nie zdazylam jeszcze tego zbadac, ale tak wynika z przeswietlenia. Na zdjeciach widac, ze obie rzepki sa pogruchotane. Wlasciwie zmiazdzone. Strzal padl z bliska. Nie wiem z jakiej broni, ale miala diabelnego kopa. -Unieruchomil Kinga, zeby nie mogl uciec - wyszeptala Kristen. 97 Nie wiedziec czemu, ta mysl niepokoila ja bardziej niz samo morderstwo. Julia wyjela jeszcze jeden plik zdjec.-Tak samo pomyslalam. Kolejny zbior informacji dla twojego zespolu, Marc. Waszych gangsterow zmiotl jednym strzalem w czolo. Nie ma sladow prochu. Nie ma innych urazow glowy, jak u pozostalych. I zadnych obrazen wskazujacych na obrone. - Podniosla oczy i zlapala spojrzenie Kristen. - Musicie zasiegnac opinii balisty, ale sadzac po kacie wlotu i wylotu kazdej kuli, powiedzialabym, ze zabojca strzelal z wysokosci. Stad rowniez brak sladow prochu. Z duzej wysokosci. Mia pochylila sie nad stolem, aby obejrzec zdjecia. Przygladala sie im z napieta uwaga. -Z jak duzej? Julia wzruszyla ramionami. -Szesciu, moze dziewieciu metrow. -Mogl wyczyscic resztki prochu - zaprotestowala Mia, ale takim tonem, jakby sama w to nie wierzyla. Kristen gleboko westchnela. Zatroskany wyraz twarzy Julii stal sie bardziej zrozumialy. -Nie ogluszyl ich, wiec w momencie, gdy strzelal, mieli pelna swiadomosc. Nie miesci mi sie w glowie, aby ktorykolwiek z Bla-de'ow poddal sie bez walki, nawet najmlodszy. - Podniosla wzrok i natrafila na wpatrzone w nia niebieskie oczy Reagana. Dziwnym trafem, tym razem dodalo jej to otuchy. - W ogole go nie widzieli -powiedziala cicho. - Czekal na nich na dachu. Reagan skinal z powaga, a potem wypowiedzial slowa, ktore wszyscy mieli na koncu jezyka. -Mamy do czynienia ze snajperem. Mia odchylila sie na krzesle. -Ktory z premedytacja unieruchamia swoja ofiare, a potem bije do nieprzytomnosci. Kristen zadrzala, czujac lodowate zimno pomimo ciepla promieniujacego od siedzacego obok Reagana. 98 -I obserwuje mnie - szepnela. Spinnelli zalozyl nakretke na pisak.-Cholera. Czwartek 19 lutego, 19.45 Biala tablica byla pokryta notatkami Spinnellego, a Kristen miala wrazenie, ze w sprawie Unizonego Slugi dotkneli zaledwie wierzcholka gory lodowej. -Wiemy zatem, ze zabil ofiary w jednym miejscu, przeniosl do innego, prawdopodobnie do jakiegos budynku, gdzie zrobil zdjecia i wyczyscil zwloki, a potem przetransportowal w kolejne miejsce, gdzie je zakopal. Kristen zebrala fakty spisane na tablicy. Byla wstrzasnieta tym, ze mezczyzna, ktory ja obserwuje, ma snajperski karabin o duzym zasiegu, ale zdolala sie pozbierac za pomoca kawalka cytrynowego ciasta, ktore przyniosla matka Reagana. Pani Reagan doskonale gotowala, musiala przyznac, ze lepiej niz Owen. -Zapomnialas o dziurze w miednicy - dodala Mia polzartem. Kristen westchnela. -Tak, to wazne. Reagan usiadl i skrzyzowal rece na piersi. -Z mordercami zalatwil sie szybko i sprawnie. Przestepcy seksualni dostali cos ekstra. -Moze sam jest ofiara - rzucil Jack. -Albo ktos z jego rodziny - zaoponowal Spinnelli. -Albo jedno i drugie - pogodzila ich Kristen. - Podniosla wzrok, ale uciekla przez spojrzeniem Reagana. - Prawda jest, ze czlonkowie rodziny rowniez na swoj sposob cierpia na syndrom ofiary. Abe>>zmarszczyl brwi. Jakis drobny niuans w tonie jej glosu, unikanie jego wzroku nasunely mu podejrzenia. -Stan Dorsey jest najlepszym dowodem, ze to prawda - powiedzial, zastanawiajac sie, czy nadal przeraza ja wspomnienie wystepu tego mezczyzny. Sam drzal na te mysl, a przeciez widywal juz 93 podobnych ludzi. Te szalone oczy i arsenal broni... Na pewno nie byl to widok, z ktorym Kristen Mayhew miala do czynienia na co dzien.Na jej twarzy pojawil sie slaby usmiech. -O tak, z pewnoscia. Zwrocila sie do Mii, skutecznie wylaczajac go z rozmowy. Mial ochote chwycic ja za ramiona i odwrocic w swoja strone, ale oczywiscie tego nie zrobil. -Co wam powiedzial Miles Westphalen? Zanim Mia udzielila odpowiedzi, rzucila Abe'owi spojrzenie ponad glowa Kristen. -Miles uwaza, ze morderca przezyl w ostatnim czasie cos, co go odmienilo i zalamalo. Ze jesli sam jest ofiara albo jest nia ktos z jego rodziny, zbrodnia ta wydarzyla sie jakis czas temu. Ale uwaza tez, ze niedawno musialo sie zdarzyc cos, co stalo sie bezposrednia przyczyna obecnych zbrodni. - Mia popatrzyla przez ramie na Spinnellego, potem znow na Kristen. - Miles chcial wiedziec, czy masz ochrone. Kristen trzymala sie dzielnie. -Uwaza, ze jej potrzebuje? -Tak - odparla Mia bez wahania. Kristen zabebnila palcami po stole, po czym rozlozyla plasko dlon. Gdyby nie fakt, ze Abe uwaznie ja obserwowal, z pewnoscia nie dostrzeglby nieznacznego drzenia palcow. Nic dziwnego, ze tak swietnie sobie radzila w sali sadowej. Doprowadzila samokontrole do perfekcji. -Nie grozil mi bezposrednio. -Gdybym byla na twoim miejscu, zazadalabym ochrony, Kris - powiedziala stanowczo Julia. - Na sama mysl, ze mialby mnie podgladac jakis swir z karabinem, dostaje gesiej skorki. Kristen zacisnela usta. -Jeszcze nie pora na to. Nie zamierzam byc wiezniem we wlasnym domu i nie pozwole sie z niego wyrzucic. Co jeszcze powiedzial Westphalen? 94 Mia najwyrazniej wiedziala, kiedy ustapic.-Wypytywal o inskrypcje na plytach nagrobnych. -Zajmij sie tym - zaproponowal Spinnelli. - Jack, masz cos nowego? Julia wstala. -Z mojej strony to wszystko. Bede mogla podac wiecej szczegolow dopiero, gdy zakoncze sekcje zwlok, a teraz musze zwolnic opiekunke. Czy jestem jeszcze potrzebna? Spinnelli pokrecil glowa. -Jedz do domu, Julia. Chcesz troche ciasta? Julia zaprzeczyla. -Nie, dzieki. Autopsje zaczynam jutro o dziewiatej. Jesli ktos ma ochote, to zapraszam. - Zabrala torebke i notes. - Dobranoc wszystkim. -Jack? - Spinnelli uderzyl otwarta dlonia w stol i Jack odwrocil glowe. -Tak? - Zaczerwienil sie. - Przepraszam. Co mowiles? Abe zauwazyl z rozbawieniem i wspolczuciem, ze Jack odprowadzal Julie wzrokiem az do samych drzwi. Durzyl sie w niej, a ona albo o tym nie wiedziala, albo jej to nie obchodzilo. Biedny facet. Spinnelli zmruzyl oczy. -Mowimy o plytach nagrobnych. Co znalezliscie? Jack odchrzaknal. -Tablice sa marmurowe. Inskrypcje zostaly raczej wyryte strumieniem piasku, a nie recznie. To drugie nie ma sensu, bo przygotowanie jednej zajeloby mu tydzien. -Strumien piasku? - spytala Kristen. - Jak to sie robi? Jack oparl sie wygodnie. -Zazwyczaj rzemieslnik przygotowuje szablon z gumy albo blone i papieru welinowego, cos jak negatyw zdjecia. Miejsca, w ktorym ma byc napis, sa wyciete. Kladzie taki szablon na powierzchni, na ktorej chce uzyc strumienia piasku, a potem poddaje obrobce. Drobne ziarenka piasku draza kamien, wyzerajac wszystko oprocz samej gumy. Na koniec zdejmuje szablon i ma gotowy napis. 101 Najtrudniejsza sztuka jest oderwanie calego materialu, z ktorego wykonano szablon, od plaskiej powierzchni, kiedy litery sa juz gleboko wyryte, jak te na naszych plytach. Mia byla pod wrazeniem.-Robiles to kiedys? Jack usmiechnal sie kpiaco. -Porzucilem rzemioslo, gdy na zajeciach w liceum o maly wlos nie ucialem sobie kciuka. Zartuje. Poszukalem w Internecie wiadomosci o tej technice. W okolicy jest kilka duzych zakladow, ktore wykonuja inskrypcje na nagrobkach, ale nie sadze, aby nasz morderca sie do nich zwrocil. Zaloze sie, ze zrobil to sam. Z tego, co czytalem, nie jest to takie trudne, gdy ma sie dobry sprzet. -A skad mogl wziac sprzet? - zapytal Spinnelli. -I znowu jest tylko kilku duzych producentow sprzetu na tyle dobrego, aby mozna bylo zrobic to samodzielnie. Na plycie Kinga byly pozostalosci materialu, z ktorego wykonano szablon. Zabojca uzyl papieru welinowego. To zaweza zakres poszukiwan. -Pojde tym tropem - powiedziala Mia. - Jack, wezme jutro od ciebie nazwy tych firm i zrobie liste klientow z Chicago. -Mogl kupic ten sprzet jakis czas temu - zauwazyl Abe. Mia skinela z zaduma. -To prawda. Ale trzeba gdzies kupowac materialy. Zapytam ich o to. Przeciez nie dostanie sie marmuru na nagrobki w miejscowym Wal-Marcie. Spinnelli odnotowal to na tablicy. -Co jeszcze? -Analizujemy rzeczy, ktore wlozyl do skrzynek. Rano powinny byc wyniki. Zbadamy tez w laboratorium listy, ktore otrzymaly ofiary Rameya - oznajmil Jack. - Chociaz mocno bym sie zdziwil, gdybysmy cos znalezli. Kristen westchnela. -Musimy jeszcze odwiedzic ofiary Kinga i rodzicow dwojga dzieci zastrzelonych przez Blade'ow. Abe widzial, ze smiertelnie sie tego boi. 96 -Moge isc sam, Kristen. Pokrecila glowa, co go nie zaskoczylo.-Nie, musze to zrobic. Czy mozesz poczekac z tym do dziesiatej? O dziewiatej mam rozpatrywanie wnioskow. - Odezwal sie jej telefon komorkdwy, Abe rozpoznal Kanon D-dur Pachelbela. - Mayhew... Witaj, John, tak, prawie skonczylismy. - Zbladla i zerwala sie na rowne nogi. Podeszla do telewizora stojacego w narozniku. - O do diabla. Na ktorym kanale? Na ekranie telewizora pokazala sie Zoe Richardson przekazujaca relacje z sasiedniej ulicy. -O kurwa - zaklela Mia. -Przekleta suka - mruknal Jack. Abe przygladal sie Kristen, ktora stala przed migajacym telewizorem, trzymajac pilota w drzacej dloni. Ale tym razem jej twarz nie wyrazala strachu, tylko zlosc. Rozumial, co musiala czuc. Richardson sledzila ja przez cale popoludnie, czajac sie w ukryciu i czekajac, az odjada, aby zrobic goracy material. -I w ten sposob przerazajacy rozdzial w zyciu trzech kobiet dobiega konca - mowila Richardson, a jej wlosy delikatnie powiewaly na lekkim wieczornym wietrze. Kamera pokazala dom Sylvii Whitman. - Najpierw padly ofiara gwaltu, potem daremnie czekaly na sprawiedliwosc, co wielu uznalo za przejaw niekompetencji pracownikow biura prokuratora stanowego. Ale wyglada na to, ze nareszcie zostaly pomszczone. Dzisiaj kazda z tych trzech niewinnych kobiet doczekala sie odwiedzin asystentki prokuratora stanowego Kristen Mayhew oraz detektywow z chicagowskiej policji. Poinformowali oni dawne ofiary, ze Anthony Ramey, mezczyzna podejrzewany o to, ze je sterroryzowal, a nastepnie zgwalcil, zaplacil najwyzsza cene. Przerwal jej powazny i zatroskany glos prezenterki ze studia. -Go maja na ten temat do powiedzenia prokuratura stanowa i policja, Zoe? -Nie bylismy w stanie dotrzec dzis do zadnego przedstawiciela policji. Mozemy tylko przypuszczac, ze szukaja tropow, ktore umozliwia poznanie tozsamosci zabojcy Rameya. 103 -Czy ktoras z tych trzech kobiet byla w stanie przekazac dodatkowe informacje, Zoe? Cokolwiek, co mogloby pomoc policji? - zapytala prezenterka.-Przekleta baba - mruknal Jack. - Akurat nam potrzebna taka pomoc. -Tylko nie mow o listach - wtracila Mia pod nosem. - Nie wspominaj o tych cholernych listach. Richardson otworzyla szeroko oczy, jakby dopiero teraz przypomniala sobie o istotnym szczegole, a Mia uderzyla piescia w stol. -Do diabla! Kristen pomachala uniesiona dlonia, uciszajac ja. Mia zacisnela zeby. -Tak, Andrea. Kazda z trzech kobiet otrzymala dzis anonimowy list, w ktorym ktos informowal, ze Ramey nie zyje i ze w koncu sprawiedliwosci stalo sie zadosc. - Oczy Zoe blyszczaly. - Podpisal kazdy list slowami "Unizony Sluga". Mowila Zoe Richardson z Chicago. Na ekranie pojawila sie powazna twarz prezenterki o imieniu Andrea. -Dziekujemy, Zoe. Bedziemy z niepokojem czekac na dalsze szczegoly tej dramatycznej historii. - Nastepnie przywolala na twarz usmiech, co wygladalo niemal komicznie. - A teraz przechodzimy do kolejnego tematu. Kristen z wsciekloscia wylaczyla telewizor. Przez dluga chwile nikt sie nie odzywal. -Jak mogla sie dowiedziec? - zapytal w koncu Spinnelli, z trudem powsciagajac zlosc. - Jak, do diabla, mogla sie dowiedziec? Kristen stala wpatrzona w ciemny ekran, odwrocona plecami do pozostalych i wyprostowana jak struna. - Sledzila nas. - Bylo slychac, jak przelyka sline. - Mnie. - Z przesadna ostroznoscia odlozyla pilota na telewizor. - To nie do wiary. -Poprosze mame, zeby jednak dala jej klapsa - powiedzial lagodnie Abe. - Wiem z dobrego zrodla, ze potrafi niezle przylozyc, kiedy jest wsciekla. 104 Westchnal lekko, kiedy Kristen zgarbila sie i odwrocila do niego z wstrzymywanym usmiechem.-Ile razy zdarzylo ci sie wkurzyc mame, Reagan? - zapytala. Abe zrobil krzywa mine. -Wiecej niz potrafie zliczyc. Blady usmiech zamienil sie w kpiacy grymas. -W to moge uwierzyc. Spinnelli potarl twarz dlonmi. -No dobra, mleko sie rozlalo. Zwolam na jutro konferencje prasowa. Abe, sprawdz ze szczegolami, co robily dawne ofiary w czasie, gdy popelniono morderstwa, i dowiedz sie, czy ktoras z nich nie jest strzelcem wyborowym. -Oprocz Stana Dorseya? - rzucil Abe drwiaco, a Spinnelli uniosl wysoko brwi. -Jego sprawdz w szczegolnosci. Chce znac kazdy krok Dorseya w dniach, ktore nas interesuja. Ja przejrze liste wszystkich gliniarzy i prawnikow i postaram sie ustalic, ktorzy z nich byliby w stanie oddac takie strzaly. Mia, zajmij sie sprawa tablic nagrobnych. Mam nadzieje, ze Julia dostarczy nam wiecej informacji, kiedy zakonczy autopsje. -A co z nastepna ofiara? - zapytala Kristen. - Bedziemy czekac, az pod moimi drzwiami pojawi sie kolejna skrzynka? Spinnelli zaprzeczyl ruchem glowy. -Jutro kaze zainstalowac kamery wokol twojego domu. Jesli zlozy ci wizyte, bedziemy o tym wiedziec. Mocno i stanowczo pokrecila glowa. -Nie, nie to mialam na mysli. Wiemy, ze najbardziej nienawi-, dzi przestepcow seksualnych. Moge przygotowac liste wszystkich oskarzonych, ktorych sprawy prowadzilam. Moze bedziemy w stanie udaremnic jego nastepny ruch. Spinnelli skinal glowa. -To dobry poczatek. Ale wiesz co, Kristen? Spojrzala na niego czujnie. -Co takiego? 99 -Masz psa? Pokrecila glowa.-Nie. -To radze ci, zebys sobie kupila. -I najlepiej duzego - dodala Mia. - Nie slodkiego szcze-niaczka. -Takiego, ktory robi duzo halasu. - Jack obnazyl zeby. - I ma ostre kly. Kristen zwrocila sie do Abe'a, unoszac rudawe brwi. -Ty tez masz jakies rady? -Cerber pasowalby do towarzystwa. Na pewno dogadalby sie z Mefistofelesem i Nostradamusem. Ku jego zdziwieniu rozesmiala sie. I nie byl to tlumiony chichot, ale gleboki, gardlowy smiech, ktory objal cala jej twarz, lacznie z oczami. A na niego podzialal jak cios prosto w serce. Czwartek 19 lutego, 21.00 Zoe otworzyla wino. Wymoczyla sie w wannie i nareszcie zdolala sie rozgrzac. Miala swoje piec minut, a w takich chwilach zawsze tesknila za jakims cieplym miejscem. Niech diabli wezma Chicago w srodku zimy. Byl martwy. Wykrzywila usta. Anthony Ramey nie zyl, policja prowadzila sprawe samozwanczego msciciela, a ona, Zoe Richardson, sporo dzis zyskala. Ostroznie wyjela kasete z magnetowidu. Ten kawalek z pewnoscia nalezalo zachowac. Zdazyla starannie napisac czesc daty na etykiecie, gdy rozleglo sie glosne walenie do drzwi. Zerknela przez wizjer i poczula lekki niepokoj, ale szybko sie opanowala. Nie mogl pisnac slowa i nie zrobi tego. Zdemaskowalaby go bez chwili wahania. Byl zdany na jej laske. Otworzyla drzwi, przywolujac na twarz udawane zdziwienie. -Nie spodziewalam sie ciebie. Nie dostales wiadomosci, ze przekladam dzisiejsze spotkanie? 106 Pchnal drzwi i zamknal je z hukiem, po czym scisnal z calej sily jej ramiona. Twarz mu pociemniala ze zlosci, a na skroni pulsowala zylka. Dreszcz podniecenia przeszyl ja po czubki palcow.-Co ty, do diabla, wyprawiasz? - warknal, potrzasajac nia. Oczy jej rozblysly, a w ciele poczula dziwna miekkosc. Kto by pomyslal, ze siedzi w nim zwierze? -O co ci chodzi? -Mowila Zoe Richardson z Chicago - przedrzeznial ja zlosliwie. - Co ty, do cholery, wyprawiasz? -To boli. - Uwolnil ja z uscisku, ale jego piers unosila sie jak miech. Spojrzala mu w oczy, nie dbajac o pozory. - Wykonuje swoja prace. Jestem dziennikarka. Przekazuje wiadomosci. -Nie traktuj mnie jak kretyna - warknal. - Wiem, ze jestes dziennikarka. Ale po co sledzisz Mayhew? Masz pojecie, jakie klopoty mozesz na nia sprowadzic? Wzruszyla niedbale ramionami i podniosla kieliszek z winem. -To nie moj problem. Napijesz sie wina? Cudowne chardonnay. Wpatrywal sie w nia tak, jakby postradala zmysly. -Nie obchodzi cie to, tak? Nie obchodzi cie, ze wsadzilas kij w mrowisko i mozesz zrujnowac moja kariere? Miala nadzieje, ze jej usmiech wygladal na szczery. -Po prostu nie widze zwiazku miedzy twoja praca a moja. Co nie bylo prawda. Zwiazek istnial i bardzo na to liczyla. Podeszla do niego, dobrze wiedzac, jak reaguje na jej cialo spowite jedwabiem i pachnace po kapieli. Dekolt szlafroka rozchylil sie na tyle, by przyciagnac jego jarzace sie, gorace spojrzenie. -Nie dasaj sie, kochanie. Stanela na palcach i pocalowala zacisniete usta. Czula, ze jego ramiona rozluznily sie odrobine. Za to inna czesc ciala zrobila sie twarda,>>i to bardzo. Jakby dala dziecku cukierek. Mezczyzni byli tacy przewidywalni. -Wiedziales, ze jestem dziennikarka, a jednak zabiegales o to, aby mnie poznac. 101 Wlasciwie to ona o to zabiegala, ale wolala utrzymywac go w przeswiadczeniu, ze pierwszy ruch nalezal do niego. Dotknela jezykiem kacika jego ust i poczula, ze zadrzal.-Robilam materialy o Mayhew, zanim sie poznalismy, i bede robic je takze wtedy, kiedy ci sie znudze i wrocisz do zony. - Pocalowala go, delikatnie kasajac. - A propos, jak sie miewa? Wsunal dlon pod jej szlafrok i pogladzil naga skore plecow. -Ale kto? - wyszeptal. Pochylil glowe, zadajac wiecej. -Twoja zona, kochanie - zamruczala jak kotka. -Prawdopodobnie spi. - Druga reka odwiazywal tasiemki szlafroka miedzy jej piersiami. - A kiedy zasnie, budzi sie dopiero rano. Zoe po omacku odstawila kieliszek na maly stolik i siegnela ponad jego ramieniem, by zamknac drzwi na zasuwke. -To wspaniale. 8 Czwartek 19 lutego, 21.00 Kristen poprawila wsteczne lusterko, a nastepnie uwaznie rozejrzala sie na obie strony, nim wyjechala z parkingu. Czula sie samotna i calkowicie bezbronna. Zerknela przez ramie, zastanawiajac sie, czy jej nie sledzi. A jesli nie, to gdzie w tej chwili jest i co robi? Kogo wybral, by wymierzyc mu sprawiedliwosc? Scisnela mocno kierownice i zmruzyla oczy przed nawalnica swiatel samochodow jadacych z naprzeciwka. Wiekszosc ludzi poswieca czas calkowicie legalnym zajeciom. Ale na dwudziestu uczciwych obywateli jeden lamie prawo.I ta liczba w zupelnosci wystarcza, aby zapewnic jej pelne zatrudnienie az do emerytury. Odetchnela, patrzac na znikajacy oblok pary. Na pewno czail sie gdzies w ciemnosciach, polujac na tego jednego z dwudziestu. 108 I z nieznanych powodow przynosil jej owoce swojej pracy. Owoce swojej pracy.-Zaczynam gadac tak jak on - mruknela. - Pompatycznie i kwieciscie. Przygryzla wargi; po raz kolejny rzucajac okiem w lusterko wsteczne. Unizony Sluga wyslawial sie kwieciscie, ale mial bardzo ostre kly. Przywiodlo jej to na mysl rozbawiona twarz Jacka, gdy zachecal ja, by kupila psa z ostrymi klami. Nie mogla powstrzymac usmiechu. Tak bardzo sie starali poprawic jej nastroj, rozproszyc strach. Odprowadzili ja cala grupa do wypozyczonego auta - Mia, Jack i Marc. I Reagan. Nie zapomniala o Reaganie. O jego wyrazistych niebieskich oczach i cierpkim poczuciu humoru. Cerber. Rozesmiala sie glosno. Trzyglowy straznik piekla. Jak to pasuje. Moze faktycznie kupi psa. Na przyklad w ten weekend. Psa, ktory potrafi szczekac, ma ostre zeby i groznie wyglada. I nie pozera kotow. Udawalo jej sie zachowac dobry nastroj przez cala droge, ale kiedy wjechala pod wiate, lekkie mysli ja opuscily. Wpatrywala sie z przerazeniem we wlasny dom. Mogl byc wszedzie. Ogarnela ja zlosc przemieszana ze strachem, wscieklosc, ze lek nie pozwala jej wysiasc z samochodu. Bala sie wlasnego domu. Do cholery. Pukanie w szybe przyprawilo ja niemal o zawal. Trzymajac dlon na lomoczacym sercu, spojrzala w okno i zobaczyla twarz Reagana. Pokazywal, by opuscila szybe. Zadrzala od podmuchu mroznego powietrza. -Na dworze jest dziesiec stopni mrozu - wycedzil cicho, majac na wzgledzie ciemne w wiekszosci okna w domach sasiadow. - Jesli on cie nie dopadnie, to zamarzniesz na smierc. Zerknela na niego, mruzac oczy. -W samochodzie bylo cieplo. -Ale ja zaraz odmroze sobie tylek. Daj mi klucze. -Slucham? Wsunal otwarta dlon przez uchylone okno. 103 -Daj mi klucze, to sprawdze, czy nie siedzi w szafach. Cholera, pospiesz sie, Kristen. Wyszarpnela klucze ze stacyjki i polozyla na jego dloni.-Nie prosilam, zebys przyjezdzal. Ale nagle poczula niewiarygodna wrecz ulge, ze to zrobil. Przeklinajac drzenie nog, ruszyla za nim do drzwi. -Prosze bardzo - mruknal. - Powinnas zainstalowac lampe nad drzwiami. -Mialam - odparla szeptem, krzywiac sie, gdy nie trafil w dziurke od klucza i przejechal nim po drzwiach, ktore starannie pomalowala zeszlej jesieni. - Sasiedzi narzekali, ze nie moga spac, i napisali petycje, zebym ja zdjela. Wyciagnal latarke z kieszeni plaszcza, oswietlil zamek i otworzyl drzwi do kuchni. -Lepiej, zeby zajeli sie swoimi sprawami. - Poczekal, az wejdzie do srodka, i zamknal drzwi. - Wylacz alarm, a potem tu zaczekaj. -Rozkaz. Rzucil jej kpiacy usmieszek w odpowiedzi na te uszczypliwosc, a serce Kristen po raz kolejny wpadlo w dziki galop. Ale tym razem nie ze strachu. A w kazdym razie nie z takiego strachu. Chociaz bilo rownie szybko i mocno. Wyjal pistolet i usmiech zniknal z jego twarzy. -Zostan tutaj - powtorzyl, tym razem lagodniej. - Nie zartuje. -Nie jestem glupia - mruknela do pustej kuchni. Aby nie czekac bezczynnie, nakarmila koty, a potem zajela sie parzeniem herbaty, majac nadzieje, ze nie potlucze porcelany drzacymi rekoma. Herbata zdazyla sie zaparzyc i nawet nalala jej sobie do filizanki, a on ciagle nie wracal. Podeszla na palcach do luku laczacego kuchnie z salonem i zerknela do srodka. Tak jak poprzedniego wieczoru pozapalal wszystkie swiatla w pomieszczeniach, przez ktore przechodzil. Wczoraj utyskiwala na wysokosc rachunku za prad, ale nie zgasila ani jednej lampy. Podejrzewala, ze dzis bedzie tak samo. 104 Drzwi za jej plecami otworzyly sie z piskiem i zamknely z trzaskiem. Kristen stlumila okrzyk, gdy w kuchni rozlegl sie jego niski glos.-Cholera, ale zimno. Odwrocila sie i ujrzala Reagana otrzepujacego buty ze sniegu. -Nie rob tego wiecej, smiertelnie mnie przeraziles. Abe spojrzal na nia z ponurym wyrazem twarzy. Stala nieruchomo jak kamien, tak mocno trzymajac delikatna porcelanowa filizanke, ze zdawala sie przyklejona do jej rak. Nie zdjela jeszcze zimowego plaszcza, nawet go nie rozpiela, chociaz w kuchni bylo cieplo. -Przepraszam. Nie chcialem cie wystraszyc. Odetchnela gleboko. -Dlaczego to tak dlugo trwalo? Wsunal latarke do kieszeni plaszcza. -Wyszedlem z sutereny na podworko i zrobilem obchod terenu wokol domu. -Ico? Zacisnal usta. -Ktos tu byl. Sa swieze slady stop na sniegu przy oknie w suterenie. Co trzymasz w tej szopie na tylach? -To nieuzywany garaz. Zrobilam z niego magazyn. Dlaczego pytasz? Wzruszyl ramionami. -Z ciekawosci. Ogromna klodka jak na zwykly magazyn. Ktos moze pomyslec, ze przechowujesz tam cenne rzeczy. Usmiechnela sie slabo i nieprzekonujaco. Teraz wiedzial juz, jak brzmi jej prawdziwy smiech, wiec pozostale rodzaje usmiechow odbieral jako gre pozorow, ktora w istocie byly. -Dla jednego skarby, dla drugiego smieci - uciela zgrabnie, co znaczyle, ze nie ma najmniejszego zamiaru mowic mu, co przechowuje w szopie. Poczul sie nieco urazony. Podniosla swoja filizanke. - Napijesz sie herbaty? Abe przygladal jej sie przez chwile. Starala sie. Nie mial watpliwosci, ze krepowala ja jego obecnosc w kuchni, ale podejmowala 111 szczery wysilek, zeby okazac goscinnosc. Powinien ja zostawic w spokoju, pozwolic jej odpoczac, czego najbardziej potrzebowala, ale nie mogl sie zmusic do odejscia.Chcial, by znowu sie rozesmiala, a pragnienie to bylo niemal bolesne. -Chetnie. Moze to mnie rozgrzeje. - Usiadl przy jej stole, kladac na nim rekawiczki i szalik. - Nie zdejmiesz plaszcza? Obrzucila spojrzeniem swoja postac, jakby zdziwiona, ze jeszcze sie nie rozebrala. Wyslizgnela sie niezrecznie z palta i przewiesila go przez oparcie krzesla, ale nie uczynila najmniejszego ruchu, aby zdjac rowniez zakiet od grafitowego kostiumu. -Dziekuje, ze przyjechales. - Skupila sie na nalewaniu herbaty do duzego kubka, ktory ani troche nie pasowal do delikatnej filizanki. - Balam sie sama wejsc do srodka i to mnie doprowadzalo do szalu. Wyladowalam sie na tobie. - Spojrzala mu prosto w oczy. - Przepraszam. Sklonil glowe, uwaznie obserwujac jej ruchy, gdy stawiala przed nim kubek. Nie odwrocila wzroku, gdy go przepraszala. Docenial to. -W porzadku. Przywyklem do tego, ze kobiety sie wkurzaja, a potem wyladowuja na mnie zlosc. Mam dwie siostry. Usiadz, prosze. Usiadla ze skrepowaniem. Zastanawial sie, czy zawsze tak niezrecznie czuje sie we wlasnym domu, czy sprawiala to jedynie swiadomosc, ze szpieguje ja morderca. -Annie i Rachel, prawda? Przytaknal zadowolony, ze zapamietala imiona. -Mam jeszcze dwoch braci. Aidana i Seana. - Podmuchal na herbate, rozkoszujac sie cieplem plynacym z kubka na dlonie. - Aidan tez jest gliniarzem. Jak moj ojciec, ktory juz przeszedl na emeryture. I jak wszyscy jego przyjaciele. Jej spojrzenie nabralo wyrazu. -Teraz rozumiem. Przykro mi, jesli pomyslales, ze uwazam policjantow za bardziej podejrzanych niz inni. Od razu dopisalabym 112 do listy zespol Johna, gdybym tylko o tym pomyslala. Jestem przyzwyczajona, ze wszystko robie sama. - Masowala palcami kark. - Nie chcialam cie obrazic.-Niepotrzebnie sie unioslem. - Wargi mu drgnely. - Ale w moim domu wypdwiedzenie slow Wydzial Spraw Wewnetrznych jest czyms znacznie gorszym niz wulgaryzmy. Usmiechnela sie delikatnie, ale szczerze. -No to ciesze sie, ze mamy z glowy to nieporozumienie. - Jej oczy spowaznialy. - Na pewno jednak zdajesz sobie sprawe z tego, ze skoro jest doskonalym strzelcem, to hipoteza, ze moze byc glina, stala sie jeszcze bardziej prawdopodobna. Abe przytaknal. -Wiem. I rano tez to rozumialem, ale trudno mi zaakceptowac fakt, ze gliniarz moze zejsc na zla droge. - Znowu masowala kark. Mocniej zacisnal palce na cieplym kubku, aby nie pospieszyc jej z pomoca. - Rozpusc je. Otworzyla szeroko oczy. -Slucham? Upil lyk herbaty. -Rozpusc wlosy. Od tych spinek boli cie glowa. A poza tym juz cie widzialem z rozpuszczonymi wlosami i jestes w swoim domu. Po chwili wahania zaczela wyciagac spinki z wlosow, ktore swobodnie opadly na ramiona. Opadly to niezbyt trafne slowo, pomyslal. Krecone pasma wystrzelily po prostu we wszystkich kierunkach. Stlumil chichot, chowajac usta w kubku. Chyba nie bylaby zadowolona z jego mysli. -Ico? Na jej twarzy pojawil sie wyraz ulgi, kiedy palcami rozczesywala wijace sie wlosy. Abe ponownie zacisnal palce na kubku. Zastanawial sie? czy jej wlosy sa miekkie czy szorstkie w dotyku. Wiedzial, ze gdyby mial dosc odwagi, aby to sprawdzic, zapach jej wlosow przylgnalby do jego dloni. Pokrecil tyko glowa. -Bedziesz zla. Zdobyla sie na zart. 113 -Wygladam jak mala sierotka Annie? Albo jakbym wlozyla palce do gniazdka? Juz to slyszalam.-Mnie sie podobaja. Spogladala na niego zwezonymi oczyma, jakby podejrzewala, ze klamie, ale byla zbyt uprzejma, aby wyrazic to glosno. -Dziekuje. Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, popijajac herbate w absolutnej ciszy. Abe zastanawial sie, czy u Kristen Mayhew kiedykolwiek panuje halas. W domu jego rodzicow byl tak gwarno, ze nieraz tesknil za chwila spokoju, ale cisza w domu Kristen wydawala sie wrecz przytlaczajaca. Pomimo ze zadala sobie tyle trudu, aby wyremontowac kolejne pokoje, dom nadal sprawial wrazenie pustego. -Od jak dawna tu mieszkasz? - zapytal. -Od dwoch lat. -Wykonalas kawal dobrej roboty - powiedzial, a ona usmiechnela sie z nieklamanym zadowoleniem. - Moja siostra Annie ma firme zajmujaca sie urzadzaniem wnetrz. Z radoscia podjelaby sie renowacji takiego starego domu. Lubi wyzwania. -Zostal zbudowany w 1903 roku. W kazdym pokoju, ktory remontuje, odkrywam jakies recznie wykonane elementy z drewna. Tylko kuchni jeszcze nie ruszylam. Chyba czekam, az zepsuje sie jakies urzadzenie, zebym miala pretekst do kupienia nowego. Ale niezbyt czesto gotuje, wiec na piekarnik nie mam co liczyc, a lodowka wydaje sie niezniszczalna. -Annie bez najmniejszych skrupulow wystawilaby za drzwi te stare sprzety. Moja matka przez wiele lat bronila sie przed remontem kuchni, ale Annie w koncu dopiela swego. Mama codziennie narzekala, ze nie ma nic do powiedzenia, a teraz uwielbia nowa kuchnie. Kristen poslala mu nieco melancholijny usmiech. -Twoja mama wydaje sie mila kobieta. Dba o swoje dziecko. -Nie jestem dzieckiem - poprawil ja. - Co innego Rachel. Uniosla brwi. -Ach tak. Rachel, ktora chce byc mna. Ma trzynascie lat? 114 Abe znaczaco wzruszyl ramionami.-Na to wyglada. -Spozniona niespodzianka, hm? -Raczej bomba stulecia. - Wyszczerzyl do niej zeby. - Pamietam, ze wszyscy bylismy w" szoku, ze nasi rodzice jeszcze to robia. - Rozesmiala sie, ale nic nie powiedziala i po minucie znow przytlaczala ich cisza. - A ty? - zapytal w koncu. - Masz rodzine w poblizu? Pokrecila glowa. -Nie. Pochylil sie wyczekujaco. -I tyle? Odsunela sie nieznacznie. Byl pewien, ze uczynila to bezwiednie. Swiadomie czy nie, starala sie zachowac dystans. -Nie, nie mam rodziny w Chicago. Abe zmarszczyl brwi. Jej ton stal sie beznamietny, a spojrzenie puste. -To gdzie? W Kansas? Dostrzegl blysk w jej oczach na wspomnienie rodzinnego stanu. Wolnym ruchem odstawila filizanke na stol. -Nie. Dziekuje za odprowadzenie do domu, detektywie Reagan. Oboje mielismy ciezki dzien. Wstala rozdrazniona. Chcial zrobic to samo, ale zauwazyl, jak bardzo drza jej rece, nim ukryla je za plecami. Wciaz miala na sobie ciemny kostium i buty na wysokich obcasach, wiec bez trudu wyobrazil sobie, ze w sadzie musi wygladac na osobe, ktorej nic nie jest w stanie wyprowadzic z rownowagi. Tylko rece jej drza za plecami. I dlatego sie nie ruszyl. Wczoraj powiedziala, ze nie ma przyjaciol. Dzisiaj przyznala, ze nie ma rowniez rodziny. Kiedy obchodzil jej dom, uderzylo go, ze nigdzie<>zas w przechowalni przy Melrose Park. Jestem hipokryta pierwszej klasy. Zerknal na zegar na tablicy rozdzielczej, a potem na puste naczynia lezace na fotelu obok. Jego mama siedziala czasami do pozna, zwykle wtedy, kiedy Aidan albo ojciec wychodzili na nocne 113 patrole. Albo z mojego powodu, pomyslal, wspominajac, ilez to razy wpadal na sniadanie po nocnej zmianie i zastawal ja drzemiaca przy filmie, ktory dawno sie skonczyl.Nie zastanawiajac sie dluzej, odjechal sprzed wiezowca. Dwadziescia minut pozniej byl juz pod domem rodzicow. Tak jak sie spodziewal, swiatlo sie jeszcze palilo, a jego klucz nadal pasowal do frontowych drzwi. Od dawna juz nie zjawial sie tutaj o tak poznej porze - ostatni raz przed slubem z Debra. Mama drzemala w ulubionym fotelu, co go wcale nie zdziwilo. Niektore rzeczy sa niezmienne. Wstawil puste naczynia do zlewozmywaka, po czym przykryl matke welnianym kocem. Poruszyla sie, a potem podskoczyla, gwaltownie rozbudzona, otwierajac szeroko oczy na jego widok. -Co sie stalo? Ukucnal przy niej. -Nic sie nie stalo. Przywiozlem naczynia. Zmruzyla oczy. -Mogly poczekac do niedzieli. Co sie stalo? Wzial ja za reke i splotl swoje palce z jej palcami. -Nic. Po prostu za toba tesknilem. Usmiechnela sie i uscisnela jego dlon. -Ja tez za toba tesknilam. Jak spotkanie? -Bardzo pracowite. A twoja zapiekanka byla hitem wieczoru. -To dobrze. Nikt ci nie dokuczal, ze mamusia przyniosla do pracy obiadek? Usmiechnal sie szeroko. -Do licha, nie. Chca, zebys dolaczyla do zespolu. Odpowiedziala usmiechem, ale po chwili jej twarz przybrala szelmowski wyraz. -A jak tam... panna Mayhew? Abe udal glupiego, chociaz dokladnie wiedzial, co miala na mysli. -Kiedy przyszla, zostaly tylko smetne resztki. Mia wszystko zjadla, oszczedzila jedynie warzywa. 114 Mama pokrecila glowa.-Nie o to mi chodzilo. Jest ladna. I inteligentna. Powinien byl wiedziec, ze jej bystre oczy dokladnie wychwycily kazdy niuans ich zachowania. -To prawda, mamo. -Nie podobalo ci sie, ze cie zignorowala. Za dobrze go znala. -Nie, wcale nie. Na jej twarzy zagoscil blogi spokoj. -Zrobic ci cos do jedzenia? Pomogl jej wstac z fotela. -Nie. Lepiej idz juz spac. Skrzywila sie. -Twoj ojciec chrapie. -Wcale nie. - Do salonu wszedl Kyle Reagan, drapiac sie po okraglym brzuszku. -A wlasnie, ze tak! - Zza zamknietych drzwi sypialni Rachel dobiegl jej karcacy glos. -A dlaczego ty jeszcze nie spisz, mloda damo? - zapytal groznie ojciec. Rachel wystawila glowe zza drzwi, a Abe az zamrugal na widok siostry w kusej koszulce. Naprawde dorosla. Moj Boze. Ma dopiero trzynascie lat, a wyglada na siedemnascie. Ciekawe, czy ojciec czyscil ostatnio bron. Wydawalo mu sie, ze zrobila cos ze swoimi ciemnymi wlosami, a na policzkach zauwazyl smugi od zmywania tuszu do rzes. Przewrocila oczami, udajac anielska cierpliwosc. -A czy da sie spac w takim halasie? - prychnela, a jej wzrok spoczal na bracie. - Hejka, Abe. Fajnie, ze wrociles. Wyraznie sie czaila z jakims pytaniem. W tym wzgledzie nic sie nie zmienilo. -Hej, Rach. -To co? Zalatwisz mi ten wywiad czy nie? Abe znowu zamrugal. -Ale z kim? 121 -No z Kristen Mayhew przeciez - wyjasnila zniecierpliwiona, na co z kolei Abe przewrocil oczami. - Mama mowi, ze ja dobrze znasz Abe skrzywil sie na ten pomysl.-Chcesz zrobic wywiad z Kristen Mayhew, uzywajac kamery? -Nie, nie kamery, tylko olowka. Mamy prace domowa na temat zawodu, ktory chcemy wybrac, i trzeba zrobic wywiad z kims kto juz sie tym zajmuje. Chce byc prawnikiem. A panna Mayhew jest prawnikiem. -Niech licho porwie prawnikow - gderal Kyle. - Gliniarze wsadzaja bandziorow do paki, a prawnicy w garniturach wypuszczaja ich na wolnosc. Rachel pokrecila glowa. -Ale nie ona, tatusiu. Ma najwyzszy odsetek wyrokow skazujacych w calym biurze. - Uniosla brwi. Abe moglby sie zalozyc ze ostatnim razem nie byly tak starannie wyskubane. - No to jak? Zalatwisz mi ten wywiad czy nie? Nie potrafie jej naklonic nawet do tego, by zwracala sie do mnie po imieniu, pomyslal Abe. -Nie wiem - odpowiedzial zgodnie z prawda. - Moge zapytac - W zeszlym roku wyglosila przemowienie na rozdaniu dyplomow na wydziale prawa Uniwersytetu w Chicago -powiedziala Rachel, a Kyle zniknal w kuchni, wciaz utyskujac na prawnikow. Abe jakos nie potrafil sobie tego wyobrazic. -Naprawde? Rachel przytaknela z entuzjazmem, az zatanczyly jej dlugie kolczyki. -Poszperalam w Internecie i znalazlam tekst tego przemowienia w jakims biuletynie uniwersyteckim. Powiedziala, ze bycie przewodnikiem mlodych ludzi to jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie moga uczynic absolwenci uniwersytetu, aby pomagac innym w rozwoju ich talentow. -Naprawde? Rachel znowu przewrocila oczami, a Abe zauwazyl, ze matka z trudem powstrzymuje sie od smiechu. 122 -Czy w tym domu mieszka echo? - spytala Rachel tonem przypominajacym ojca. - Tak, tak wlasnie powiedziala. Wiec zaloze sie, ze z przyjemnoscia pomoze takiej mlodej osobie jak ja. - Na jej twarz wyplynal przymilny usmiech, ktoremu nigdy nie potrafil sie oprzec. - Abe, prosze, postarasz sie? Abe westchnal bezradnie.-Zapytam ja, Rach. Ale ostrzegam, ze moze odmowic. Jest bardzo zapracowana. Rachel konspiracyjnie sklonila ku niemu glowe. -Moze bys ja zaprosil na niedzielny obiad? Mama upiecze wielka szynke. Przeciez kazdy musi jesc. -Nie, nie, nie. - Abe przerazil sie, ale nie na mysl o Kristen siedzacej przy rodzinnym stole. Do tego by sie latwo przyzwyczail. Wzdragal sie na sama mysl o upokorzeniu, ktore by przezyl, gdyby z odraza odrzucila jego zaproszenie. - Czy powiedzialem nie? Rachel posmutniala. -No dobrze, to zapytaj ja o ten wywiad. Na pewno dostalabym najlepsza ocene. -Zapytam. -Mysle, ze juz najwyzsza pora isc spac, sloneczko - powiedziala Becca, a Rachel nadasala sie, ale posluchala mamy. Zanim odeszla, stanela na palcach i pocalowala Abe'a w policzek. -Ciesze sie, ze przyszedles - szepnela. - Nawet jesli nie zalatwisz mi wywiadu. Ucalowal ja w czolo. Byla dobrym dzieciakiem, bez dwoch zdan. -Ja tez, mala. Idz juz spac. Bo zasniesz jutro na lekcjach. Kiedy Rachel zniknela w swoim pokoju, matka objela go w pasie. -Byla taka podekscytowana, kiedy jej sie pochwalilam, ze poznalam, panne Mayhew. Mowilam jej, zeby poczekala z ta prosba o wywiad, ale wiesz, jaka jest niecierpliwa. Abe, lozko w twoim dawnym pokoju jest poscielone. Mozesz tu spac, zrobie ci gofry na sniadanie. Takie domowe, a nie to mrozone paskudztwo. -Mnie nigdy nie robisz gofrow - narzekal Kyle z kuchni. 117 -Nie mozesz jesc gofrow - odciela sie matka. - Jestes na diecie. Abe nie mogl powstrzymac smiechu, slyszac stlumione pomruki ojca.-Dzieki, mamo, ale musze byc w biurze z samego rana. Chcialem was tylko zobaczyc. Westchnela i odprowadzila go do drzwi. -Ale przyjedziesz w niedziele? -Jesli w sprawie nie wyskoczy cos waznego, to na pewno bede. Piatek 20 lutego, 1.00 - Ale dlaczego?! To byl krzyk pelen cierpienia. Dran na to zasluzyl. Nie zaszczycil go nawet zimnym spojrzeniem. -Renee Dexter. Skinner odwrocil glowe i sledzil go wzrokiem, gdy podnosil kolejne narzedzia, a oczy wychodzily mu na wierzch z przerazenia - Kto? Znieruchomial. Skoncentrowal cala uwage na zalosnej postaci Skinnera, nadal przypietej pasami. Krew juz nie plynela, ale spodnie od Armaniego i tak byly calkowicie nia przesiakniete. Bedzie to najdrozsza garderoba, ktora trafi do skrzynki na mleko, w kazdym razie drozsza od tej, ktora zapakowal do tej pory. Skinner zaczynal powoli odplywac w nieswiadomosc, z trudem zachowujac jeszcze przytomnosc umyslu. -Nie pamietasz jej, prawda? -Nie. Cholera. Gdzie ja jestem? - Oddychal z wysilkiem. - I kim ty jestes? Odwrocil sie, ignorujac pytania Skinnera. -Renee Dexter byla studentka college'u. Wracala do domu z biblioteki, gdzie podjela dorywcza prace. - Otworzyl szuflade i przygladal sie jej zawartosci. - Zepsul jej sie samochod, a nie miala komorki, zeby wezwac pomoc. - Wybral odpowiedni przedmiot i pokazal go Skinnerowi, przytrzymujac nad jego glowa, po czym 124 polozyl na stole tuz przy nim. Cieszyl go widok oczu Skinnera wybaluszonych ze strachu. - Przypomniales sobie?-O Boze - jeknal Skinner, krecac sie, jakby probowal uciec. - Jestes chory. Kompletnie chory. Zastanawial sie przez chwile. -Byc moze. Bog to osadzi, jak przypuszczam. Popchnal stolik na kolkach, na ktorym umocowal imadlo. Ulokowal go tuz przy glowie Skinnera. Dopasowal uchwyty imadla po obu stronach jego czaszki i zacisnal. Mezczyzna jeknal. -Renee Dexter byla przerazona - powiedzial twardo. - Miala dziewietnascie lat i byla przerazona. Zatrzymal sie samochod, z ktorego wysiadlo dwoch mlodych ludzi o milej powierzchownosci. Odetchnela z ulga. Bala sie bandziorow, kryminalistow, ale los byl laskawy i zeslal jej dwoch milych mlodych ludzi. - Zacisnal imadlo jeszcze mocniej, a Skinner zaczal szlochac. - Niestety, nie byli mili, panie Skinner. Kiedy nazajutrz rano policja odnalazla Renee Dexter, dziewczyna szla chwiejnie wzdluz drogi, a ubranie miala w strzepach. Mysleli, ze jest pijana, ale nie byla. Czy odswiezyl pan sobie pamiec, panie Skinner? -Ale dlaczego? - lkal Skinner. - Dlaczego mi to robisz? Wykrzywil usta w ponurym grymasie. -Coz za ironia losu. Renee powiedziala dokladnie to samo do dwoch mlodych mezczyzn, ktorzy przetrzymywali ja przez cala noc i na przemian gwalcili. "Dlaczego mi to robicie?" A oni rozesmiali sie i odparli: "Bo mozemy". Policji udalo sie ujac tych dwoch osobnikow dzieki portretom pamieciowym, ktore Renee pomagala stworzyc ze szpitalnego lozka. Biuro prokuratora stanowego wnioslo oskarzenie. - Wzial narzedzie, ktore wczesniej wybral, i podnioslszy je do swiatla, obracal w dloni. Patrzyl, jak blyszczy. - 1 w tym momencie na scene wkroczyl pan, parne Skinner. - Zasmial sie drwiaco, gdy zauwazyl w oczach mezczyzny blysk przypomnienia. - Widze, ze juz pan pamieta. -Ale... ciebie tam nie bylo. -Jest pan pewien, panie Skinner? Jest pan tego pewien? Siedzial pan przy jednym stole z tymi dwoma potworami. - Teraz jego 119 glos drzal ze zlosci. - A kiedy Renee zaczela zeznawac, rozniosl ja pan w proch, zadajac kolejny cios. Nie uzyl pan piesci ani... - Machnal reka w strone nizszych rejonow ciala Skinnera. - Ale napasc byla rownie brutalna. Mowil pan, ze jest rozrywkowa dziewczyna. Ze chlopcy poznali ja tydzien wczesniej. To byla nieprawda. Ze zgodzila sie z nimi spotkac. Kolejne klamstwo. Test na wykrywanie narkotykow wykazal, ze dwa tygodnie przed zdarzeniem palila marihuane. To mial byc dowod, jakie z niej ziolko. Powiedzial pan, ze sama sie o to prosila, ze pozwolila im na to. A potem ich falszywie oskarzyla. - Pochylil sie nad Skinnerem, dygoczac z wscieklosci. - Teraz pan pamieta, panie Skinner?-Ja... -Niech pan odpowie na pytanie, panie Skinner. Tak czy nie? Skinner jeknal. -O Boze. Wyprostowal sie. -Teraz nie jest tak przyjemnie, prawda, panie Skinner? Dlugo nad tym rozmyslalem, dlugo i intensywnie. Te potwory wyszly na wolnosc, poniewaz ukazal pan Renee Dexter jako dziewczyne bez zasad moralnych. Kiedy probowala sie bronic, atakowal ja pan wciaz od nowa i w koncu jej glos przestal sie liczyc. - Byl juz opanowany, gotowy do tego, co musial zrobic. - Teraz pokaze panu, jak to jest, kiedy odbiera sie komus glos, panie Skinner. Piatek 20 lutego, 3.45 Zoe zdarla koldre z uspionego ciala kochanka. -Wstawaj. - Potrzasnela niecierpliwie jego ramieniem. - Pobudka. Czas isc do domu, duzy chlopczyku. Przewrocil sie na plecy i zamrugal. -Ktora godzina? -Prawie czwarta. Budzik na stoliku twojej zony zadzwoni za niespelna dwie i pol godziny. Slyszac to, otworzyl oczy. 120 -Cholera. - Wyskoczyl z lozka i zgarnal swoje bokserki. - Dlaczego, do diabla, pozwolilas mi zasnac?Zoe odwrocila sie pod pretekstem pozbierania rzeczy, ktore wypadly mu z kieszeni. Nie chciala, by zobaczyl blysk w jej oczach. Spojrzala na niego, podajac mu dobytek. -Bo sama zasnelam. - Usmiechnela sie kuszaco. - Wykonczyles mnie. Podniosl na nia wzrok, upychajac jednoczesnie koszule w spodnie. Po jego twarzy przebiegl usmieszek satysfakcji. W pelni zasluzony, wiec pozwolila mu na te chwile samouwielbienia. -Bylas niesamowita. Musnela wargami jego usta. -Uhm. Wiem. Ale juz czas na ciebie. -Ide. Chcesz sie spotkac wieczorem? Nie, gdyby to ode mnie zalezalo, pomyslala, ale odparla z usmiechem: -O niczym innym nie marze. Jesli wszystko pojdzie po jej mysli, to do wieczoru bedzie zagrzebana po uszy w sprawie, ktora stawala sie coraz bardziej interesujaca wraz z kazdym nowym elementem ukladanki, jaki udawalo jej sie poznac. Przytrzymujac palcami jej podbrodek, pocalowal ja mocno. -Zadzwonie do ciebie. Odprowadzila go do wyjscia. -Bede czekac. Zamknela za nim drzwi, zasunela zasuwke, a na jej twarz wyplynal wstrzymywany dotad usmiech chytrej kotki. Byla ciekawa, czy zdawal sobie sprawe, ze mowi przez sen. Podejrzewala, ze jego zona musi o tym wiedziec. Chwycila telefon. -Scott... Oczywiscie, ze wiem, ktora jest. Spotkajmy sie w telewizji za godzine. Zapowiada sie pracowity dzien. 127 122 Piatek 20 lutego, 8.30Nie wygladasz najlepiej, zlotko. Kristen podniosla glowe znad sterty papierow lezacej na jej biurku, rozgladajac sie nieprzytomnie. W drzwiach jej gabinetu stala sekretarka Johna, wydymajac dolna warge z wyrazem troski. W rekach trzymala stos teczek. -Wielkie dzieki, Lois. - Zerknela z niechecia na akta. - Tylko nie mow, ze to wszystko dla mnie. -Niestety tak. - Sterta z hukiem wyladowala na jej biurku, a Lois, pozbywszy sie ciezaru, oparla rece na obfitych biodrach. - Czy spalas choc troche tej nocy? Nawet nie zmruzylam oka. -Odrobine. - Odkrecila termos, ktory Owen napelnil rano kawa, i dolala sobie do filizanki. - Ale mam tyle kawy, ze jakos przezyje. -Byly nowe listy? Zaprzeczyla ruchem glowy. Pomyslala o sladach, ktore Reagan znalazl na sniegu pod jej oknem. -Nie, ale beda. To tylko kwestia czasu. W drzwi wstawil glowe jej kolega, prokurator Greg Wilson. -Pytalas ja, Lois? Lois odwrocila sie i zmarszczyla czolo. -Wlasnie mialam to zrobic. Greg wszedl do pokoju. Niedawno obchodzil czterdzieste urodziny, ale wciaz mial wyglad przystojnego mlodzienca, totez wszystkie kobiety w biurze wzdychaly z podziwem i zazdroscia. -Martwimy sie o ciebie, Kristen. Ogarnelo ja lekkie zniecierpliwienie. -Umiem o siebie zadbac, Greg. Machnal reka, nie przyjmujac jej slow do wiadomosci. 128 -Zamieszkaj u mnie. Moja tesciowa uciekla z facetem, ktorego poznala w salonie bingo, wiec mamy wolny pokoj. Kristen nie wierzyla wlasnym uszom.-Co takiego? -No tak, moja tesciowa poznala faceta i... Kristen pokrecila glowa, z jednej strony, aby zebrac mysli, a z drugiej, chcac przerwac potok jego slow. -Nie o to chodzi. Chcesz, zebym u was zamieszkala? -Przeciez wiemy, ze mieszkasz sama - pospieszyla z wyjasnieniem Lois. - Ciagnelismy losy, kto ma cie zapytac. Kristen uniosla brwi. -I przegrales, Greg? -O nie, wygralem. Chcemy, zebys u nas zamieszkala. Az wszystko ucichnie. Poruszona zdobyla sie na lekki usmiech. -Nie sadze, aby twojej zonie sie to spodobalo. -To byl pomysl mojej zony. Kristen otworzyla szeroko oczy. -Powiedziales jej o listach? Greg zmarszczyl brwi. -Jasne, ze nie. Powiedzialem jej, ze remontujesz dom i nie masz sie gdzie podziac. - Wydawal sie nieco zazenowany. -A potem zobaczyla material Richardson i dzis rano wziela mnie w krzyzowy ogien pytan. Ale nie pisnalem slowa. I co ty na to? Kristen patrzyla to na Lois, to na niego. Mieli tak szczere i zatroskane twarze, ze wydalo jej sie to nawet ujmujace. Juz od dawna nikt nie wykazywal checi, by sie nia zaopiekowac. Nie, to nieprawda. Wczoraj wieczorem Reagan otoczyl ja opieka. -Uwazam, ze to wspanialy gest. Greg jeknal. -Ale? -Ale nie dam sie przepedzic z wlasnego domu. Poza tym porucznik Spinnelli kaze dzis zainstalowac kamery. Greg wydawal sie zrezygnowany. 129 -Uwazam, ze popelniasz blad. Usmiechnela sie do obojga.-Dzieki. Doceniam wasze starania. Lois pochylila sie nad biurkiem, by ja uscisnac. Kristen zesztywniala. Nie mogla sobie nawet przypomniec, kiedy ktos ja ostatnio przytulal. Lois szybko sie odsunela, a na jej policzki wyplynely delikatne rumience, ale nie przeprosila za ten nieoczekiwany gest. -Powiedz nam, jesli bedziesz potrzebowala pomocy, Kristen. -Powiem. Obiecuje. - Po czym dodala lekkim tonem, aby ich nie urazic: - Mam niecala godzine, aby przejrzec wszystkie nowe akta, zanim pojde do sadu. Lois wyszla, kiwajac glowa. Greg zatrzymal sie w drzwiach, zeby cos dodac, a jego sympatyczna twarz nabrala ponurego wyrazu. -Kris, my sie naprawde bardzo martwimy. Nie lekcewaz tego faceta. Spojrzala mu w oczy. -Nie bede. Opadla z powrotem na krzeslo, wpatrujac sie w nowe akta, ktore jej przydzielono. Po chwili wziela sie w garsc i siegnela po pierwsza teczke. Westchnela. Kolejny gwalt. Niekiedy trafiaja sie dobre dni. Ale ten nie bedzie do nich nalezal. Piatek 20 lutego, 11.00 - Dzieki, ze na mnie zaczekales. Abe zerknal na Kristen, ktora siedziala obok. To byly pierwsze slowa, jakie wypowiedziala, odkad wsiadla do jego auta w rozpietym plaszczu, z policzkami zarumienionymi z zimna i wysilku. Byl zdumiony, ze sie nie potknela, tak szybko zbiegajac po schodach w pantoflach na wysokich obcasach. Przez pierwszych dwadziescia minut ogladala sie nerwowo za siebie. Uspokoila sie dopiero wtedy, kiedy ja zapewnil, ze zgubili Zoe Richardson kilka kilometrow wczesniej. 130 Potem siedziala bez ruchu i przygladala sie przemykajacym za oknem podmiejskim domom w spokojnej dzielnicy, w ktorej mieszkaly mlode ofiary Kinga.-Nic sie nie stalo - odparl. - Skorzystalem z okazji, zeby zadzwonic w kilka micjsc. Po nastepnych trzydziestu sekundach zapytala cicho: -Cos nowego? -Jack znalazl slady zaschnietego mleka w jednej ze skrzynek. Dwuprocentowego. Siedziala dalej bez ruchu ze wzrokiem przyklejonym do szyby. -To chyba normalne, ze w skrzynkach do mleka znalezli mleko. -O ile w ostatnim czasie uzywano ich do rozwozenia mleka. -Czyli ma dostep do osoby albo firmy, ktora uzywa tych skrzynek do rozwozenia mleka? -A nie innego towaru. Tak. -Mogl je zabrac z kazdego miejsca. Abe wzruszyl ramionami, troche poirytowany jej apatyczna postawa. Musialo sie rano cos wydarzyc, ale nie ludzil sie, ze ufa mu na tyle, aby o tym opowiedziec. -Owszem. Ale zawsze to kolejny kawalek ukladanki. Jack znalazl rowniez slady marmuru na wszystkich skrzynkach, ale to nic nadzwyczajnego, skoro morderca powkladal na dno marmurowe plytki. Podjechal do kraweznika przed pierwszym domem. -Powiesz mi, co sie stalo? - zapytal ostro, a Kristen zesztywniala. - Dostalas nastepny list? Odwrocila gwaltownie glowe, a jej zielone oczy rzucaly gromy. -Nie. O tym bym ci powiedziala. Nie jestem glupia, detektywie. Chcial ja przytulic, ukoic jej wzburzenie, ale oczywiscie tego nie zrobil. -Wiec o co chodzi? Jej spojrzenie zlagodnialo. -Dostalam dzis nowa sprawe. Gwalt. Ofiara i jej ojciec czekali pod moim gabinetem, kiedy wrocilam z sadu. 125 Teraz zrozumial jej szorstki ton, kiedy zadzwonila do niego z komorki, by przesunac spotkanie o pol godziny. W milczeniu czekal spokojnie na dalszy ciag. Po kilku sekundach zwiesila ze znuzeniem ramiona i mowila dalej:-Zalamala sie. Byla przerazona perspektywa skladania zeznan. Ojciec grozil jej, zmuszal ja, zeby to zrobila. Powiedzial, ze nie zazna spokoju, dopoki ten dran nie trafi za kratki. -Nie bedzie zbyt przekonujacym swiadkiem, jesli lawa przysieglych uzna, ze zmuszono ja do zeznan. Spojrzala na stojacy najblizej nieduzy dom. -Nie bedzie, chociaz jestem przekonana, ze mowi prawde. A na dodatek material dowodowy nie jest zbyt mocny. Musze zdecydowac, czy to wystarczy, zeby oskarzyc czlowieka, ktorego wskazala. -A kiedy to zrobisz, bedzie musiala zeznawac. - Podazyl wzrokiem w tym samym kierunku co ona. - Tak jak chlopcy w sprawie Kinga. Z jej ust wydobylo sie dlugie i glebokie westchnienie. -I w sprawie Rameya, i we wszystkich innych. Gdy ofiara przestepstwa na tle seksualnym staje na miejscu dla swiadka, przezywa wszystko od nowa. -Moze to pomaga im wyleczyc rany. Zapomniec. I zyc dalej. Znowu odwrocila sie do niego, a jej oczy przepelnione byly cierpieniem i bezradnym zalem, ktore scisnely mu serce. -Ofiary nigdy nie zapominaja - powiedziala cicho. - Moga zaleczyc rany i zyc dalej, ale nigdy, przenigdy nie zapominaja. - Otworzyla drzwi i wyskoczyla z samochodu. - Miejmy to juz za soba -rzucila, nie ogladajac sie na niego. Siedzial oniemialy, wpatrujac sie w jej plecy. Po chwili zmusil sie do ruchu i podszedl do niej. -Kristen... Pokrecila glowa w sposob stanowczy i zdecydowany, wiec nie dokonczyl zdania. Prawde mowiac, i tak nie mial pojecia, co powiedziec. 126 Wskazala na podjazd.-Restonowie maja gosci - zauwazyla. Podjazd i druga strona ulicy byly zastawione samochodami. - Pan Reston byl ich rzecznikiem. Wtedy wszyscy rodzice trzymali sie razem - wyjasnila i ruszyla w strone domu. - 'Mysle, ze to sie nie zmienilo. Nie musiala nawet pukac do drzwi. Otworzyly sie, gdy tylko znalezli sie na werandzie. Stal w nich mezczyzna w samych skarpetkach ubrany w sweter z emblematem Chicago Bears i wyswiechtane dzinsy. Na jego twarzy malowaly sie znuzenie i rezygnacja. -Panna Mayhew - powiedzial lagodnie. - Spodziewalismy sie pani. Otworzyl szerzej drzwi. Weszli do srodka. Abe rozejrzal sie po pokoju, w ktorym siedzialo dziewiec doroslych osob. Wszyscy mierzyli go zaciekawionymi spojrzeniami, po czym przenosili wzrok na Kristen, nie kryjac wrogosci. Doprowadzalo to Abe'a do szewskiej pasji. Odetchnal gleboko i przypomnial sobie w duchu cel tej wizyty. Ich dzieci staly sie ofiarami nie tylko odrazajacej zbrodni Kinga, ale tez systemu sadowego, ktory zawiodl. Stojac za Kristen, dotknal delikatnie jej ramienia. Wzdrygnela sie, po czym odchrzaknela. -To jest detektyw Reagan. Prowadzi te sprawe. Nie dopowiedziala jaka. Ale nikt nie domagal sie wyjasnien. Kristen wyprostowala ramiona i mowila dalej: -Ross King zostal zamordowany. Mielismy zamiar odwiedzic dzis domy jego ofiar, aby przekazac te informacje, ale ulatwiliscie nam panstwo prace, gromadzac sie w jednym miejscu. -Tak sie cieszymy, ze moglismy ulatwic pani prace, panno Mayhew. Te sarkastyczna uwage wypowiedzial mezczyzna siedzacy na sofie. Aba po raz kolejny musial przypomniec sobie cel wizyty. Kristen zignorowala ostry przytyk. -Jak widze, wszyscy juz o tym wiecie. Reston wskazal na maly stolik, na ktorym w rownym rzadku lezalo piec kopert. 133 -Dostalismy te listy wczoraj rano. I widzielismy wieczorne wiadomosci. Kristen rozejrzala sie po pokoju.-A gdzie sa Fullerowie? -Rozwiedli sie w ubieglym roku - odpowiedzial Reston. - Ona przeprowadzila sie z chlopcem do Los Angeles, a on pojechal za praca do Bostonu. Ich malzenstwo nie przetrwalo tego stresu. Z kanapy podniosla sie jedna z kobiet i stanela obok Restona, obejmujac go w pasie gestem wspierajacej zony. -Wiedzielismy, ze wczoraj byliscie u tamtych kobiet. Domyslilismy sie, ze jestesmy nastepni w kolejce. - Podniosla wzrok i odwaznie spojrzala Abe'owi w oczy. - Bylismy normalnymi, kochajacymi sie rodzinami, detektywie Reagan. Az pojawil sie Ross King. Nikt z nas nie czuje zalu, ze zostal zamordowany. Abe przebiegl wzrokiem po twarzach pozostalych rodzicow i zabral glos, starannie dobierajac slowa: -Nie bede obrazal waszej inteligencji, twierdzac, ze spodziewalem sie innej reakcji. I nie bede oszukiwal wlasnego sumienia, udajac, ze Ross King zasluguje na wspolczucie. Ale moim zadaniem jest znalezienie mordercy, bez wzgledu na to, co sadze na ten temat. Nie oczekuje, ze to zaakceptujecie, fakt pozostaje jednak faktem. W pokoju zapanowala absolutna cisza. W koncu jedna z kobiet zaczela plakac. Jej maz wstal, a na jego twarzy odmalowal sie bezsilny gniew. -Niech nam pani powie, panno Mayhew. Czy cierpial? Kobieta podniosla wzrok, lzy splywaly po jej policzkach. -Jest nam to pani winna. Kristen zerknela przez ramie na Abe'a i przez chwile w jej oczach odbijal sie gniew placzacej matki. Ale szybko zniknal. -Nie moge informowac o szczegolach toczacego sie sledztwa - oznajmila. -A niech to wszyscy diabli! - Inny ojciec zerwal sie na rowne nogi. - Zrobilismy to, co pani kazala. Pozwolilismy, by chlopcy przeszli przez to pieklo, bo powiedziala pani, ze moze wsadzic go do 128 wiezienia. - Opadl z powrotem na swoje miejsce i pochylil glowe na piersi, a ramiona zaczely mu drzec. - Niech pania licho - jeknal. Abe wyczuwal jej wahanie. Westchnela gleboko.-Nie moge podawac szczegolow - powtorzyla. - Ale... Ojciec podniosl^glowe. Widzac jego gleboka rozpacz, Abe poczul pieczenie pod powiekami. -Ale? - wyszeptal mezczyzna. -Cierpial - dokonczyla Kristen. -I to bardzo - dodal beznamietnie Abe, czekajac na kolejny krok rodzicow. Popatrzyli na siebie, a na ich twarzach widac bylo ponura ulge. - Rozumiem, ze kiedy znajdziemy morderce Kinga, wszyscy bedziecie chcieli wyslac mu kartki z podziekowaniami, ale... -Dam mu butelke dwudziestoletniej szkockiej. -A ja zaproponuje tydzien w moim letnim domku na Florydzie. -A ja karnet na mecze Chicago Bears. Abe podniosl dlon, zeby ich uciszyc. -Zrozumialem. Mimo to mam nadzieje, ze moge liczyc na wasza wspolprace. Czy zauwazyliscie cos, co pomogloby okreslic czas dostarczenia listow? - Zapadla martwa cisza. Abe westchnal. - Jestescie inteligentnymi ludzmi. Wiecie z wiadomosci, ze nie tylko King zostal zamordowany. Wiecie tez, ze wymierzanie sprawiedliwosci na wlasna reke jest niedopuszczalne. Gdyby wam to odpowiadalo, sami dopadlibyscie Kinga. -A skad pan wie, ze tego nie zrobilismy? - zapytal ostroznie Reston. -Nie wiem - odparl Abe. - Ale jak powiedzialem, jestescie inteligentnymi ludzmi. Wiecie, ze zaliczamy was do grona podejrzanych. Wiecie rowniez, ze to nie ulatwi zycia waszym dzieciom. Juz raz przeszly przez pieklo. Mysle, ze tylko z jednego powodu nie dopadliscie Kinga przed trzema laty. Nie chcieliscie, aby wasi synowie byli zmuszeni przez reszte dziecinstwa odwiedzac was w wiezieniu. - Uznal, ze przedstawil sprawe wystarczajaco dobitnie. - Musze wiedziec, kiedy otrzymaliscie listy, a takze gdzie przebywaliscie tej nocy, kiedy zniknal King. 135 -A kiedy zniknal? - wpadl mu w slowo Reston.-Po kolei. - Abe wyjal notes. - Poniewaz znam z nazwiska tylko pana Restona, najpierw prosze podawac swoje dane, a potem informacje, gdzie i kiedy znalezliscie list. Reston wzruszyl ramionami. -Tamtej nocy zasnalem na sofie. Obudzilem sie o trzeciej nad ranem i otworzylem frontowe drzwi, aby zamknac na klucz drzwi zewnetrzne. I zobaczylem list zatkniety za futryne. -Dziekuje. - Abe zapisal informacje. - Kto nastepny? Pozostali rodzice znalezli listy, kiedy wstali. Jedna osoba o szostej rano, inni o siodmej. Uzyskal zeznania od wszystkich z wyjatkiem mezczyzny, ktory nakrzyczal na Kristen. Siedzial bez ruchu z nisko zwieszona glowa. Abe czekal cierpliwie, ale mezczyzna sie nie odezwal. Kristen nie zabierala glosu w czasie przesluchania. Ale teraz pochylila sie nad mezczyzna i dotknela jego ramienia. -O ktorej wrocil pan do domu, panie Littleton? Podniosl wzrok i zmruzyl zaczerwienione oczy. -O co pani chodzi? Jego zona westchnela ze znuzeniem. -Wiesz, o co jej chodzi, Les. Wrocil do domu okolo wpol do drugiej. - Zerknela na Abe'a. - Les i Nadine Littleton. -Czy list juz byl, panie Littleton? - zapytala Kristen. -Tak - Littleton potwierdzil i odwrocil wzrok. Abe wiedzial, ze cos ukrywa. -A widzial pan moze, kto go dostarczyl? - naciskala delikatnie Kristen. Po chwili wahania Littleton skinal glowa. -Wsunal koperte przez szpare na listy. Abe czekal, ale mezczyzna nic wiecej nie dodal. -I co? Jak wygladal? Littleton wzruszyl ramionami. -Byl ubrany na czarno. Sredniego wzrostu. Wiecej nie widzialem. 130 -Mial samochod? - Kristen dotknela jego ramienia. - Prosze, panie Littleton.-Biala furgonetke. Nic wiecej nie wiem. Kristen sie wyprostowala. -Czy mozemy porozmawiac chwile na osobnosci, pani Littleton? Przepytaj pozostalych w sprawie alibi - szepnela do Abe'a. - Zaraz wrocimy. Poszla z pania Littleton do kuchni, a on zajal sie pozostalymi rodzicami. Wszyscy twierdzili, ze feralna noc spedzili razem w domu. Kristen wrocila z pania Littleton i wlozyla rekawiczki. -Mam alibi Littletonow, detektywie Reagan. Rzucil jej pytajace spojrzenie, po czym zamknal notes i zapakowal do plastikowej torby piec kopert. -Chcialbym prosic, aby nie rozmawiali panstwo z mediami. -A jesli nie posluchamy? - zapytal Reston. Abe westchnal. -Macie prawo, rzecz jasna. Ale Zoe Richardson zalezy tylko na tym, aby zrobic sensacyjny material. Podczas procesu Kinga media nie znaly nazwisk ofiar. Mam nadzieje, ze wasze priorytety sie nie zmienily. Zostawil im ten temat do przemyslenia i w milczeniu ruszyl z Kristen do SUV-a. Kiedy oboje wsiedli, uruchomil silnik. -Zamieniam sie w sluch. Westchnela. -Pan Littleton ma problem z alkoholem. To sie zaczelo po procesie. Kilka miesiecy temu aresztowano go za bojke w barze. Pani Littleton przyszla do mnie i poprosila o pomoc. -To musialo byc dla niej bardzo trudne. Uniosla rudawe brwi. -Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nasze biuro prowadzilo te sprawe. Zarzut zostal zmieniony na drobne wykroczenie z wyrokiem w zawieszeniu, ale warunkiem bylo zgloszenie sie na kuracje odwykowa. Domyslilam sie, ze wczoraj wieczorem byl w jakims barze. Pani Littleton podala mi nazwe tego baru i numer do radio taxi, 137 ktorym wrocil do domu. Moze kierowca taksowki cos widzial. Pan Littleton przebywal poza domem rowniez tej nocy, kiedy zniknal King. Byl w barze, wrocil do domu taksowka. - Spojrzala na dom Restonow. - Uwazalam, ze nie ma potrzeby omawiac jego problemow przy innych.-Dowiedzialem sie tutaj kilku rzeczy. Nadal patrzyla w okno. -Na przyklad jakich? -Nasz morderca jezdzi biala furgonetka, na nocne eskapady ubiera sie na czarno, dostarczyl listy miedzy pierwsza trzydziesci a trzecia nad ranem, a ty... - Poczekal, az spojrzy mu w oczy. Nieufnie. -Co ze mna? -A ty jestes bardzo mila osoba, Kristen Mayhew. Otworzyla szeroko oczy ze szczerym zdumieniem, a na jej policzki wyplynely rumience, ale nie odwrocila twarzy i chwila przeciagala sie w nieskonczonosc. Abe uswiadomil sobie, ze oddech Kristen nagle przyspieszyl. Podobnie jak rytm jego serca. Przelknela z trudem i powiedziala ochryplym, niewiarygodnie zmyslowym glosem: -Dziekuje ci, Abe. Przesunal wzrok na jej lekko rozchylone usta, a potem nizej, na pulsujace szybko wglebienie na szyi. Powietrze wydawalo sie naelektryzowane, Kristen przygryzla dolna warge. Ostatnia rzecza, o ktorej marzyl, byl powrot do pracy, ale odwrocil sie zdecydowanym ruchem i nacisnal pedal gazu. -Nie ma za co. Piatek 20 lutego, 13.00 Zoe gotowala sie ze zlosci. Jedynym jej gorzkim sukcesem byly skape informacje, ktore zdolala wyciagnac od pracownika technicznego zakladu medycyny sadowej. Siedzieli przed budynkiem sadu, czekajac na pojawienie sie krolowej. Do cholery. - Nie moge uwierzyc, ze ich zgubiles. Scott pukal palcem w nos. 132 -Powtarzasz to po raz dziesiaty, a ja za kazdym razem mowie, ze mi przykro. Myslisz, ze tak latwo jechac za gliniarzem, ktory nie chce, zeby go sledzic? Nastepnym razem sama prowadz, a ja bede przystawial jakiemus nieszczesnikowi mikrofon do ust.Zoe przewrocila"oczami. Dobrze chociaz, ze zdolala przeczytac nazwisko tego gliny na tablicy rejestracyjnej auta. Detektyw Abe Reagan. Wystarczyl rzut oka do bazy danych, by sie dowiedziec, ze pracowal w chicagowskiej policji, mial w rodzinie gliniarzy, a jego zona zmarla. Dobrze prezentowalby sie na ekranie. Wspanialy profil i szerokie ramiona. Hm. Poczula uklucie zazdrosci, ze to Mayhew siedziala obok niego. -W koncu musi wrocic. Scott wiercil sie zniecierpliwiony czekaniem. -Masz nazwiska ofiar, ktore wczoraj wykopali. Zrob material z tego. Mial racje. Jeden maly wyskok po biurowym przyjeciu uruchomil niewysychajace zrodlo informacji w zakladzie medycyny sadowej. Zawsze ja zdumiewalo, do czego byli zdolni mezczyzni, aby ukryc przed zonami swoje romanse. W pelni zasluzyla na te informacje. Jeszcze dzis drzala na mysl, ze jej ciala dotykaly rece, ktore na co dzien kroja nieboszczykow. Wiedziala juz, ze samozwanczy stroz prawa pomscil trzy zbrodnie, a w kostnicy lezy piec cial. Znala nazwiska zamordowanych. Moglaby zrobic film o rodzinach dzieci zabitych przez trio Blade'ow, ale najbardziej zalezalo jej na uwiecznieniu wyrazu twarzy Mayhew, gdy zada jej pytanie dnia. -To co? - naciskal Scott. - Jedziemy do domu tych zabitych dzieciakow czy nie? -Nie - warknela Zoe. I wyprostowala sie w fotelu, bo samochod detektywa Reagana wlasnie podjechal przed budynek sadu. - Przedstawienie sie zaczyna, Scott. Idziemy. Poczekala, az Kristen wysiadzie z SUV-a, i wyskoczyla z furgonetki, dopiero gdy Mayhew byla juz w polowie schodow. Scott deptal jej po pietach z wlaczona kamera. Zagrodzila Kristen droge i poczula ogromna radosc, gdy oczy kobiety zaplonely zloscia. 139 -Bez komentarza, Richardson - rzucila przez zeby. Zrobila krok w gore, ale Zoe plynnym ruchem, z wdziekiem tancerki zmusila ja do zmiany kursu. Miala talent.-Jeszcze nie zadalam pytania, pani prokurator. -Ale zada je pani. -Tak. Moze teraz? - Przystawila mikrofon do swoich ust. - Czy moze pani potwierdzic, ze do tej pory macie piec morderstw, prokurator Mayhew? Zaszokowana Mayhew szeroko otworzyla oczy, po czym je zmruzyla. -Bez komentarza. - Ruszyla na gore. Zoe szla za nia, a Scott filmowal cala scene. -Czy to prawda, ze zabojca przyslal pani osobiste listy, w ktorych utrzymywal, ze morderstwa sa prezentem dla pani? Mayhew zatrzymala sie gwaltownie i zacisnela usta w waska linie. -Bez komentarza. Ale jej gesty mowily same za siebie. Wbiegala na gore, a Zoe pozostala na miejscu, by w koncu zadac ostatni cios. Krzyknela do plecow Mayhew: -Podobno listy do ofiar Rameya podpisal jako Unizony Sluga! Czy tak samo podpisal listy do pani, prokurator Mayhew? Kristen zatrzymala sie i odwrocila, calkowicie opanowana. -Byc moze nie zrozumiala pani moich slow. Bez komentarza, panno Richardson. -Nie przestawaj krecic - polecila Zoe, a Scott poslusznie nagrywal, az Kristen zniknela w budynku sadu. W koncu opuscil kamere. -Skad wiedzialas, ze ona tez dostala listy? Zoe usmiechnela sie blogo. -Jestem dobra, Scottie. Nie zapominaj o tym. 134 Piatek 20 lutego, 13.30 Slowa rozmazywaly jej sie przed oczami. Nie byla teraz w stanie czytac.To niesprawiedliwe. Kristen przygryzla wargi. Ile razy slyszala te slowa, odkad przed piecioma laty dolaczyla do zespolu prokuratora stanowego? Zbyt wiele razy od zbyt wielu ofiar, ale to nie znaczylo, ze staly sie mniej prawdziwe. Ile razy wypowiadala je sama? Choc nie, ostatnio musiala to przyznac. Przynajmniej nie w odniesieniu do wlasnego zycia. Ktore teraz naprawde sie pochrzanilo. A przeciez byly w jej zyciu gorsze momenty. Kilka razy. O wiele gorsze. Mimo to nie narzekala. To byly jej prywatne sprawy. Az do dzisiaj. Cholera. Zacisnela zeby i przetarla usta chusteczka. Co ja podkusilo, zeby powiedziec to Reaganowi? Nigdy, przenigdy nie zapominaja. Czy mi zupelnie odbilo? Zamknela oczy, jak gdyby to moglo pomoc w wymazaniu z pamieci przerazonego spojrzenia Reagana. I tonu jego glosu, gdy wymowil jej imie. Jakby wiedzial. I to jego spojrzenie, kiedy wyszli z domu Restonow. Swidrowal ja tymi niebieskimi oczami, jasnymi jak sam srodek gazowego plomienia. A na dodatek powiedzial, ze jest mila osoba. Boze. Gdyby tylko wiedzial. Gdyby znal cala "prawde. Pragnal czegos wiecej. Pozeral ja goracym spojrzeniem, a powietrze w samochodzie bylo tak naelektryzowane, ze czula gesia skorke na ramionach i dreszcze przebiegajace po plecach. Roznie o niej mowiono, ale na pewno nikt nie okreslilby jej jako naiwna. Oziebla, owszem. Lodowa Krolowa, oczywiscie. Ale naiwna juz nie. Reagan rozwazal, czy jej nie pocalowac, tam, przed domem Restonow. Ogarnal ja pusty i ponury smiech. Gdyby tylko wiedzial. To dzialo sie tak szybko... Chcial ja pocalowac. I przez jedna szalona chwile pomyslala, jak by sie czula, gdyby ja przytulil, czy jego usta byly twarde, czy 141 miekkie i czy przyjemnie byloby otoczyc ramionami jego silna szyje i przylgnac do niego. Calym cialem. Przez jedna szalona chwile pomyslala, ze oddalaby pocalunek. I byc moze to wlasnie najbardziej ja wzburzylo.-Kristen, masz goscia. Popatrzyla nieprzytomnie. W drzwiach stala Lois z zatroskanym wyrazem twarzy. Kristen odetchnela gleboko i zerknela na plan dnia. Nastepny kwadrans miala wolny. -Czy mozesz powiedziec, zeby przyszedl poznym popoludniem? - Po konferencji prasowej. Kiedy juz Richardson rozdmucha cala sprawe. Powinnam powiedziec Reaganowi. Powinnam go uprzedzic. Chociaz tyle mogla zrobic dla czlowieka, ktory uwazal ja za mila osobe. - Teraz jestem zajeta. -Nie, to nie moze czekac. - Owen ominal Lois, trzymajac w rekach duza papierowa torbe. - Nie wpadlas na lunch. Kristen usiadla z powrotem z uczuciem ulgi. Wskazala na sterte dokumentow na biurku. -Mam papierkowa robote. Owen zmarszczyl brwi z dezaprobata. -Papierkowa robota to nie powod, zeby nie jesc lunchu, Kristen. Przynioslem ci stek. - Postawil torbe na biurku i uniosl krzaczaste brwi. - 1 ciasto wisniowe na deser. Spojrzala na niego z usmiechem. -Nie musiales zadawac sobie tyle trudu. Przybral surowy wyraz twarzy. -To zaden problem. Wlozylem stek do plastikowego pojemnika i zrobilem sobie maly spacerek. A poza tym mialem inne zamowienia w tym budynku. - Wyjal z torby pojemnik i postawil przed nia na biurku. - Widzialem wczoraj w wiadomosciach te Richardson. Westchnela. -Tak, zalapalam sie na koncowke. Owen zmarszczyl brwi. -Czy to, co powiedziala, jest prawda? Ze po miescie krazy jakis msciciel? 136 Kristen zdjela wieczko z pojemnika. Pachnialo wspaniale.-Owen, wiesz, ze nie moge ci nic powiedziec, bez wzgledu na to czy wiem, czy nie. - Podniosla wzrok i zmusila sie do usmiechu, ktory wypadl nieprzekonujaco. - Czy mimo to moge zjesc stek? Nie odpowiedzial na jej usmiech. -Cale rano ogladalem wiadomosci, Kristen. Przez jej wczorajsza relacje na okraglo trabia o jakims mscicielu. Wspaniale. -I co gadaja? Zacisnal usta. - Ze nareszcie ktos w tym miescie robi porzadek z kryminalistami. Kristen sie skrzywila. -I to ma byc nagroda za to wszystko. - Wskazala na pietrzace sie teczki. - Przypomne sobie te slowa, kiedy bede tu siedziala po dziesiatej wieczorem. -To sie moze brzydko skonczyc, Kristen. - Owen zapial plaszcz. - Martwimy sie z Vincentem. Musisz na siebie uwazac. Tylko poczekaj, az Zoe wysmazy nastepny material, pomyslala Kristen. Slowo "brzydko" nabierze calkiem nowego znaczenia. -Zawsze uwazam, Owen. Dzieki za lunch. Piatek 20 lutego, 14.50 Abe postawil torbe na swoim biurku. -Jestes glodna? Mia zerknela na niego i mocno pociagnela nosem. -To zalezy. A co masz? -Gyros i hamburgera. - Zerknal do torby. - 1 baklawe. Mia'oblizala wargi. -Odszczekuje wszystko, co o tobie powiedzialam. Abe sie rozesmial. -Watpie. Wybrala hamburgera. 143 -Dowiedziales sie czegos od taksowkarza?-Powiedzial, ze widzial biala furgonetke z wielkim kwiatem z jednej strony. Wczoraj nad ranem, kiedy odwiozl Littletona. Uniosla wysoko brwi. -Samochod dostawczy kwiaciarni? Zauwazyl nazwe? -Powiedzial, ze bylo w niej slowo "kwiaty" - odparl drwiaco Abe i odwinal gyros. Z zadowoleniem ugryzl wielki kes. Dopiero teraz poczul, jaki jest glodny. -To powinno zawezic poszukiwania. -Do czterystu szescdziesieciu miejsc w samym centrum Chicago. Juz sprawdzilem. -Czy Jack znalazl jakies slady kwiatow na rzeczach z samochodu Kristen? -Nie, i to go zmartwilo. Jack sadzi, ze skoro morderca uzywa samochodu dostawczego kwiaciarni, to na rzeczach powinny zostac przynajmniej jakies pylki kwiatow. - Wskazal na przefaksowane listy osob z okolic Chicago, ktore kupily urzadzenie do wykonywania napisow metoda piaskowania. - Jak ci idzie? Ze zloscia odsunela papiery. -Byloby latwiej, gdybym wiedziala, czego szukam. Tutaj sa setki nazwisk. Przydzielono mi do pomocy Todda Murphy'ego, ktory przeglada rejestr skazanych, ale cos mi mowi, ze nasz zabojca nie jest notowany. Abe byl podobnego zdania. -No to sprawdzmy, czy ktoras z tych osob pracuje w kwiaciarni w Chicago, w ktorej nazwie jest slowo "kwiaty". Daj mi kilka stron. Gdy podawala mu duzy fragment wydruku, dobiegly ich glosne krzyki z biura Spinnellego. -Ale sie wkurzyl. Abe zerknal w tamta strone. Szef chodzil po pokoju duzymi krokami, trzymajac przy uchu telefon i groznie wywijajac rekoma. -Ma treme przed konferencja prasowa? Byla wyznaczona na pietnasta. 144 -Cos ty! Probuje wyjasnic kapitanowi, w jaki sposob Richardson zdobyla informacje. - Pochylila glowe i zmarszczyla brwi, chcac uniknac jego badawczego spojrzenia. - O rety. Myslalam, ze wiesz. Poczul cieplo na karku, dobrze znany objaw stresu.-Co mam wiedziec? -Richardson sie dowiedziala, ze Kristen tez dostala listy i ze w kostnicy lezy piec cial. W dodatku zna ich nazwiska. Chyba zaczaila sie na Kristen, kiedy ta szla do sadu. Kristen zadzwonila do Spinnellego zaraz po tym zdarzeniu. Myslalam, ze ci powiedziala. Nagle stracil apetyt. -Nie, nie powiedziala. Wysiadla z jego auta najszybciej, jak sie dalo. Kiedy odjechali spod domu Restonow, zapanowalo miedzy nimi zenujace skrepowanie, delikatnie mowiac. Zamknela sie w sobie i nie odezwala ani slowem, dopoki nie dojechali do domu pierwszego z dzieci zabitych w strzelaninie gangow. A potem byly juz tylko sprawy zawodowe. I ani razu nie zwrocila sie do niego po imieniu. Rozmawiali z rodzinami zastrzelonych chlopcow, zniesli ich zlosc i oskarzenia, odebrali kolejne dwa listy od Unizonego Slugi, a potem odwiozl ja pod budynek sadu. W samochodzie panowala grobowa, ciezka cisza. Nie zadzwonila do niego i nie opowiedziala o Richardson, co znaczylo, ze mu nie ufala. Poczul uklucie zawodu. Jednak byl pewien, ze gdy siedzieli przed domem Restonow, w jej oczach dostrzegl zainteresowanie. I zar. Niewiele brakowalo, a pocalowalby ja, co byloby calkowicie nie do zaakceptowania. Nieprofesjonalne. I prawdopodobnie cudowne. Ale odsunela sie od niego. Wiedzial, ze ze strachu. Ja tez sie boje, pomyslal. Jednak lek Kristen byl glebszy. Domyslal sie, skad sie bierze, choc nie chcial sie do tego przyznac nawet sam przed soba. A jesli mial racje, to czeka ich dluga i wyboista droga. Chyba jestem szalony, ze w ogole mysle o jakiejs wspolnej drodze z Kristen Mayhew, stwierdzil. Wiec po co to robie? Poniewaz Kristen ma hart ducha i odwage. Zielone oczy i wspaniala 145 figure. Jest bystra i ma duzo wdzieku. I smieje sie tak, ze brakuje mi tchu.Byc moze chodzi tylko o to, ze jest sympatyczna osoba. Moze nie nalezy tego niepotrzebnie komplikowac i wystarczy sam fakt, ze Kristen to piekna i mila kobieta. Bzdury. I tak wszystko juz sie samo skomplikowalo. Mia dokonczyla posilek pograzona w myslach. Wytarla usta serwetka, a potem zlozyla ja w kwadracik. -Znam Kristen od dawna i chyba tak dobrze, jak to tylko mozliwe - powiedziala w koncu. Podniosl wzrok i dostrzegl zrozumienie w jej niebieskich oczach. Poczul, ze pala go policzki. - Ale tak naprawde nikt jej nie zna - mowila dalej. -Jest typem samotnika. - Zmarszczyla czolo. - Mowia na nia Lodowa Krolowa, ale mysle, ze to bardzo krzywdzace. Abe przypomnial sobie wyraz cierpienia w jej oczach, gdy jedna z matek zalamala sie w domu Restonow. Kristen nie powiedziala slowa na swoja obrone, kiedy rodzice rzucali okrutne oskarzenia pod jej adresem. Przypomnial sobie, jak stwierdzila, ze ofiary "nigdy, przenigdy nie zapominaja". Ten, kto zobaczylby to co on,"nie uwazalby jej za zimna i obojetna. -Tak, to krzywdzace. - Jego glos byl o wiele bardziej spokojny niz on sam. Kristen Mayhew poruszyla w nim strune nietknieta od lat, wzbudzila gorace pragnienie otoczenia jej opieka i ukarania kazdego, kto ja skrzywdzil. Zabojca czuje to samo. Ta mysl uderzyla go nagle z cala jasnoscia. I dlatego to wlasnie jej wysylal swoje prezenty, dlatego obserwowal jej dom. -Zabojca ja zna - oznajmil. Mia nie wiedziala, co ma na mysli. -Przeciez o tym wiemy. -Chodzi o to, ze on ja naprawde zna. Musial widziec, jak odnosi sie do ludzi, do ofiar. I nie czuje do niej nienawisci. -Moglbys sie wyrazac jasniej? Abe pochylil sie do niej i mowil z naciskiem: 146 -Widzialem, jak Kristen radzi sobie z ofiarami i ich rodzinami. Obserwowalem ja przez dwa dni. Zachowanie ludzi bylo rozne: w najlepszym razie okazywali chlod, w najgorszym wrogosc.-Jak Stan Dorsey. -Tak. Ale nikt nie byl przyjaznie nastawiony i nikt jej nie podziwial. Przeklinal ja nawet nieszczesny Les Littleton, chociaz zadala sobie sporo trudu, aby mu pomoc. Oczy Mii zablysly. -Wiec albo go nie reprezentowala, albo nie przegrala sprawy. -On na pewno przegral sprawe - stwierdzil Abe - ale niewazne, czy Kristen go reprezentowala, czy nie. Przypomnij sobie, co powiedzial Westphalen. Instynkt mi mowi, ze morderca zna Kristen naprawde, a nie tylko z ekranu telewizora. Spotkal ja osobiscie. Jestem tego pewien. Ciekawe, czy jest jakas ofiara, ktora przegrala w sadzie, ale nie obwinia Kristen. Mia pochylila glowe i rozmyslala nad jego slowami. -Dala nam liste wszystkich przegranych spraw. Ciekawe, czy zanotowala w swojej bazie danych, kto byl zadowolony, a kto nie. Abe chwycil telefon. -Jest tylko jeden sposob, aby to sprawdzic. Piatek 20 lu t ego, 14.0 0 Czlowiek, ktory zbudowal ten dom, grywal na trabce. Zona nie doceniala najwyrazniej jego talentu muzycznego i zazadala, aby porzucil gre albo wylozyl sciany sutereny dzwiekoszczelnym materialem. Starannie zamknal za soba drzwi. Na jego szczescie mezczyzna nie chcial zrezygnowac ze swojej pasji. Gdyby nie te dzwiekoszczelne sciany, sasiad juz dawno donioslby na niego policji. Ale z pomieszczenia nie wydobywal sie zaden dzwiek. Skinner nie zyl. Stezenie posmiertne juz ustapilo i cialo zmarlego zwiotczalo. 141 Zblizyl sie do niego. Zalowal, ze nie mozna zabic czlowieka dwa razy. A takiego jak Skinner nawet sto razy. Zrobil kariere, broniac szumowin, ktore krzywdzily niewinnych ludzi. Mial osmiopokojowy dom w dzielnicy North Shore, luksusowe auta, a dzieci posylal do drogich prywatnych szkol - wszystko za pieniadze okupione krwia, cierpieniem niewinnych i obrzydliwym schlebianiem zloczyncom.Wyjal pistolet z szuflady, chociaz wiedzial, ze nie mozna zabic czlowieka dwa razy, ze musi sie zadowolic jedynie symbolicznym gestem. Bez fanfar przystawil lufe do czola Skinnera. Pociagnal za spust. I skinal glowa. Zalatwione. I to dobrze. Jeszcze kilka szczegolow, aby zakonczyc sprawe, i bedzie mogl wyjac kolejny pasek papieru z akwarium Lei. Wlozyl rekawiczki i przygotowal sie do zdarcia z pana Skinnera garnituru od Armaniego. U celu jego ostatniej podrozy i tak bedzie bardzo goraco. 10 Piatek 20 lutego, 14.15 Julia wyjmowala nitke z tulowia Rossa Kinga pod czujnym okiem Kristen i Jacka. Po zakonczonym spotkaniu Kristen przyszla popatrzec, jak wykonuje autopsje. Do diabla, jesli ten widok nie przegoni z jej glowy natretnych mysli, to juz nic nie da rady. Po drodze spotkala Jacka, ktory powital ja z ponura mina. Niczego nowego nie znalazl ani na ubraniach, ani na skrzynkach, ani w ziemi z miejsca pochowku. Przyszedl tu, bo potrzebowal jakiejs wskazowki do wykonania testu laboratoryjnego.I dlatego ze byl zakochany w Julii, pomyslala Kristen. A co gorsza, bylo to oczywiste dla wszystkich oprocz niej samej. -Ktokolwiek to zrobil, doskonale wiedzial, jak sie do tego zabrac - stwierdzila Julia. - Ladne, rowne szwy, dobrze umiejscowione, skora nieuszkodzona. - Podniosla wzrok i napotkala oczy 142 Kristen zdeformowane przez gogle. - Albo jest lekarzem, albo mistrzem patchworku.-Albo mysliwym - dodal Jack, ktory stal na prawo od Kristen. - Wzruszyl ramionami, gdy obie kobiety spojrzaly na niego ze zdziwieniem. - Chodzilem z wujkiem na polowania. Ustrzelil cale mnostwo saren i kaczek. Gdy sprawial kaczke, potrafil ja przeciac lepiej niz chirurg. -To by wiele tlumaczylo - zauwazyla Julia, przenoszac wzrok na cialo. Kristen przysunela sie blizej, obserwujac dlonie Julii ukryte w rekawiczkach. -Co masz na mysli? Julia uchwycila plat skory Kinga na brzegu naciecia. -Widac, ze mial pewna reke. -Brzegi nie sa postrzepione - dodal Jack, a Julia przytaknela. -Wlasnie. Naciecie jest dokladnie tak glebokie, jak powinno byc. - Odciagnela skore i zaczela sie przygladac wnetrzu jamy brzusznej. - Nie ma zadnych uszkodzen organow wewnetrznych, w kazdym razie nie od noza. Nie przyszloby mi do glowy, ze moze byc mysliwym, ale prawdopodobnie masz racje. -To mozliwe. Na dzwiek znajomego niskiego glosu w glowie Kristen odezwal sie sygnal ostrzegawczy. Miala tylko chwile, aby opanowac emocje, zanim odwrocila sie do Reagana, ktory stal w drzwiach. Jego wysoka sylwetka niemal calkowicie zaslaniala Mie. Poniewaz Kristen wciaz czula przeskakujace miedzy nimi iskry, a wspomnienie poranka bylo nadal zywe, uciekla spojrzeniem w bok. -Detektyw Reagan - powiedziala Julia. - Czy twoja matka nie przyniosla czasem lunchu? - zapytala z nadzieja. Reagan wszedl do pomieszczenia i nagle wydalo sie ono znacznie mniejsze. -Moze nastepnym razem - odparl. - A wiec mamy strzelca wyborowego, ktory zrecznie tnie i szyje. Czy autopsja wykazala cos jeszcze? 149 -Na razie nie. - Julia szybko pochylila sie nad cialem.-Czego sie dowiedzieliscie o bialej furgonetce? - odezwala sie Kristen. Reagan odwrocil sie w jej strone, ale milczal, patrzac na nia z wyrzutem. Zrozumiala, ze dowiedzial sie o jej telefonie do Spinnellego. Czul sie urazony, ze nie zadzwonila najpierw do niego. Moze nawet bylo mu przykro. Ale nie mogla do niego zadzwonic. Rany, ktorych sama dzis dotknela, jeszcze bolaly, a wspomnienie upokorzenia bylo zbyt swieze. Wydawalo mu sie, ze wie, ale nic nie wiedzial. A nawet jesli sie domyslal, i tak nie byl w stanie tego zrozumiec. -To byl samochod dostawczy kwiaciarni - odpowiedzial w koncu bardzo cicho. - Spinnelli wyslal kilku ludzi w okolice Arboretum, tam gdzie znaleziono cialo Kinga. Wypytuja mieszkancow o furgonetke. Na szczescie to bylo calkiem niedawno. Wszedl jeden z pomocnikow Julii i podal jej jakis wydruk. -A teraz cos, czego sie nie spotyka na co dzien - oswiadczyla Julia. - U dwoch braci Blade'ow stwierdzilismy slady uszkodzenia komorek. Analiza probek wskazuje, ze zostali solidnie zamrozeni. Mia gwizdnela. -Zepsute mieso. Zapomnial o folii spozywczej. Reagan rzucil Mii rozbawione spojrzenie, po czym stwierdzil: -To by wiele wyjasnialo. Julia uniosla brwi. -Naprawde? Mia przytaknela. -Blade'owie byli razem na zdjeciu, ale kazdy z nich zniknal w innym czasie. Zastanawialismy sie, co Unizony Sluga zrobil z dwoma pierwszymi cialami, zanim zabil trzeciego. Chcial ich sfotografowac razem, bo wspolnie popelnili zbrodnie. Reagan zalozyl rece na piersi. -To moze oznaczac, ze przetrzymuje ich w jakims miejscu, w ktorym nie grozi mu zdemaskowanie. Gdyby ich nie zamrozil, to pierwsze dwa ciala zaczelyby sie rozkladac, zanim zalatwilby trzeciego. 144 Mia sciagnela usta.-To rowniez dowodzi, ze jest drobiazgowy. -I ze moze byc mysliwym - powiedzial Jack. - Mysliwi maja duze lodowki, zwlaszcza jesli poluja na sarny. Reagan powoli Skinal glowa. -Wiec juz cos mamy - stwierdzil i spojrzal na Mie. - Po konferencji prasowej powinnismy pojechac na strzelnice. Zaloze sie, ze maja klub dla mysliwych albo wiedza, gdzie go szukac. -Zapytaj o czlonkow klubu, ktorzy poluja na sarny i dzikie ptaki - doradzil Jack. - Sarny nie zeszywa sie po sprawieniu, ale ptaka tak. Musze juz isc. Czesc, Julia. Julia podniosla wzrok znad ciala Kinga i odparla z nieprzytomnym usmiechem: -Czesc. Mia przewrocila oczami, kiedy Jack, wychodzac, pomachal jeszcze na pozegnanie. -Idiotyzm - mruknela, a Kristen nie byla pewna, czy ma na mysli Jacka, czy Julie i prawde mowiac, w obecnym stanie ducha niewiele ja to obchodzilo. Jedynym jej celem bylo w tej chwili unikanie wzroku Reagana, ktory zdawal sie sledzic kazdy jej ruch. Wlozyla plaszcz i znajdowala sie dwa kroki od drzwi, kiedy Mia zatrzymala ja, unoszac reke. -Poczekaj. Wlasciwie przyszlismy tu porozmawiac o twojej prywatnej bazie danych. Zapisujesz w niej moze informacje, czy ofiara byla zadowolona z werdyktu, czy tez nie? - zapytala Mia. -Albo co jeszcze wazniejsze - wlaczyl sie lagodnie Reagan swoim niskim glosem - z ciebie. Szukamy osoby, ktora nie obwiniala cie z powodu przegranej sprawy. Kristen przelknela. Na dzwiek jego glosu poczula, ze ciarki przebiegajacej po plecach. Stal za blisko, o wiele za blisko, ale nie miala dokad uciec. Odetchnela gleboko, uspokajajac oddech i mimowolnie wdychajac jego zapach. Mydlo... i gyros. Jadl gyros na lunch. -Wszyscy mnie obwiniaja, kazdy na swoj sposob. Ale przejrze swoja liste i sprobuje przypomniec sobie jak najwiecej szczegolow. 151 -Zerknela na zegarek i poczula napiecie w karku, tym razem na mysl o planach Zoe Richardson, by zamienic konferencje prasowa Spinnellego w wielki cyrk. - Sluchajcie, czas na przedstawienie.Piatek 20 lutego, 15.00 To jest lepsze niz seks. I chociaz ta mysl wydala sie Zoe zabawna, mimo ze calkowicie prawdziwa, powstrzymala usmiech. Kamery byly wycelowane w naszpikowane mikrofonami podium, na ktorym staly dwa krzesla z wysokimi oparciami. Drzwi po lewej stronie otworzyly sie i do sali wkroczylo dwoch mezczyzn. Jednym z nich byl John Alden, szef Kristen Mayhew, a drugim porucznik Marc Spinnelli. I o wilku mowa... Kiedy Alden i Spinnelli zajeli miejsca na podium, weszla Mayhew w towarzystwie Mitchell i Reagana. Zoe skrzywila sie w myslach na widok Reagana, ktory uwazal sie pewnie za cwanego, skoro zdolal ich rano zgubic. Prokurator stanela z boku w eskorcie gwardii honorowej. Jej twarz byla zupelnie opanowana, bez sladow wczesniejszej zlosci. Gdy wypatrzyla Zoe w pierwszym rzedzie, szybko wziela sie w garsc, ale dziennikarka i tak zdazyla dostrzec blysk jej zielonych oczu. Spinnelli podszedl do mikrofonu, a szmery w sali ucichly. -Na pewno wszystkim juz wiadomo, ze prowadzimy sprawe kilku powiazanych ze soba morderstw - oznajmil prosto z mostu, a Zoe bardziej poczula, niz mogla zobaczyc, ze wszystkie spojrzenia zwrocily sie w jej strone. Dziekuje, dziekuje, pomyslala. -Wczoraj znalezlismy piec cial. Jak panstwo wiecie, kazda z ofiar w ciagu ostatnich trzech lat miala do czynienia z wymiarem sprawiedliwosci, ale zostala albo uniewinniona, albo zwolniona z innego powodu. Dochodzenie w tej sprawie prowadza detektywi Mia Mitchell i Abe Reagan z mojego biura przy wsparciu biura prokuratora stanowego. Obecnie nie mozemy podac zadnych szczegolow sledztwa, a jedynie zapewnic, ze dokladamy wszelkich staran, 152 by jak najszybciej znalezc sprawce - przerwal i zaraz rozblysly flesze aparatow. Siedzacy obok niej facet z konkurencyjnej stacji zerwal sie na rowne nogi.-A co moze paii powiedziec na temat listow, ktore otrzymaly ofiary pieciu zamordowanych mezczyzn? -W obecnej chwili nie udzielamy informacji na ten temat. Zoe wstala, udajac, ze nie slyszy narastajacego szumu. -Panie poruczniku, czy moze pan odniesc sie do sprawy osobistych listow skierowanych do pani prokurator Mayhew, w ktorych sprawca zadedykowal jej swoje czyny i nazwal samego siebie jej Unizonym Sluga? Fragment o morderstwach zadedykowanych Mayhew byl strzalem na oslep, ale wkrotce sie przekonala, ze celnym. Szmer zamienil sie w pomruki i okrzyki, a ze swojego miejsca w pierwszym rzedzie dostrzegla, ze Spinnelli zacisnal zeby ze zloscia, ale nie okazal zdziwienia. Poniewaz musiala sie rano odslonic przed Mayhew, aby potwierdzic swoje domysly, Spinnelli mial niestety okazje przygotowac sie na to pytanie. Mimo to cios byl dotkliwy i rozkoszowala sie jego efektem. -W obecnej chwili pozostawiam to bez komentarza - powiedzial ze spokojem Spinnelli, co nie zmienialo faktu, ze mleko sie rozlalo. Zoe zerknela ukradkiem na Mayhew. Stala wyprostowana i dumna, z opanowana twarza, mimo ze strzelaly w nia flesze. Cholera, Zoe musiala jej oddac, ze potrafi zachowac zimna krew, kiedy jest to konieczne. Prawdopodobnie dlatego Mayhew byla najlepszym prokuratorem Aldena. Wiedziala, kiedy jest w centrum zainteresowania, i dobrze odgrywala swoja role. -Ale przeciez wszystkie ofiary byly bez powodzenia oskarzane przez prokurator Mayhew - naciskala Zoe. - Co pan powie innym osobom, ktore sa na wolnosci, poniewaz Mayhew nie byla w stanie uzyskac wyroku skazujacego? Jeden z siedzacych za nia mezczyzn wykrzyknal: "Kryc sie!", co wywolalo salwy smiechu wsrod dziennikarzy, jednak Aldena i Spinnellego najwyrazniej nie rozbawilo. 147 Spinnelli wskazal na dziennikarke z WGN.-Nastepne pytanie. Zoe usiadla zadowolona. Czasami ewidentne uchylenie sie od komentarza moze byc bardziej wymowne niz bezposrednia odpowiedz. -Czy szukacie jednego zabojcy czy kilku? - zapytala dziennikarka. -Bez komentarza - odparl Spinnelli. - Kto nastepny? -Do prowadzenia sledztwa wyznaczono tylko dwoje detektywow, podczas gdy do innych spraw dotyczacych seryjnych morderstw przydziela sie ich czterech, a nawet wiecej. - Spostrzezenie wypowiedzial korespondent "Tribune", wywolujac szmer w sali. - Czy nie sadzi pan, ze ludzie uznaja, iz przywiazujecie do tych morderstw mniejsza wage, poniewaz ich ofiarami sa przestepcy? Spinnelli mocniej zacisnal szczeke, a Zoe zauwazyla drganie miesni na jego policzku. Korespondent uderzyl w czula strune. To interesujacy punkt widzenia, pomyslala, konflikt interesow w tej sprawie. Ilu gliniarzom naprawde zalezalo na tym, aby ten samo-zwanczy msciciel zostal ujety? I jaki strach musial obleciec wszystkich, ktorych podwladna Aldena bezskutecznie oskarzala. Pomyslala o ostatniej przegranej Mayhew. Angelo Conti na pewno chetnie udzieli jej wywiadu, zwlaszcza jesli zlapie go, gdy bedzie wychodzil z baru. To nie bylaby wprawdzie wiadomosc z ostatniej chwili, ale komentarz kogos, kto mogl sie obawiac zemsty Unizonego Slugi bedzie pasowal do tego, co udal jej sie do tej pory zebrac. A czasami taki material moze wykreowac nowe fakty. Niezly pomysl. Spinnelli odpowiedzial spokojnie, nie zwazajac na pomruki i flesze: -Wyznaczylismy do tej sprawy detektywow Mitchell i Reagana. Oboje maja duze doswiadczenie i doskonale kwalifikacje. Wspiera ich caly wydzial chicagowskiej policji. To wystarczajaca obsada dla tej sprawy. John Alden wstal. Spinnelli przesunal sie na bok, by zrobic mu miejsce przy mikrofonie. 154 -Porucznik Spinnelli i ja jestesmy calkowicie zgodni co do obsady personalnej i planu prowadzenia tego sledztwa.W tej chwili nie mamy nic wiecej do powiedzenia. Mezczyzni zeszli razem z podium, a Zoe musiala przyznac, ze obaj byli swietni -'wspaniale okazy meskiego gatunku, Spinnelli w galowym mundurze, Alden w kosztownym garniturze. Ale to nie byl odpowiedni czas na takie rozwazania. Musiala przygotowac material na osiemnasta. Miala nadzieje, ze Angelo Conti jest juz pijany. Piatek 20 lutego, 16.15 Facet za przeszklona lada byl masywny niczym czolg Sherma-na, co wydawalo sie jak najbardziej pozadana cecha, zwazywszy na to, ze w gablocie znajdowala sie budzaca groze kolekcja broni palnej. -Facet ma tu niemal taki arsenal jak ten idiota Dorsey - mruknela Mia za jego plecami. Rozesmial sie. Niestety, zarowno idiota Dorsey, jak i jego zona mieli solidne alibi na te noce, gdy znikneli King i Ramey, a takze czwartkowy poranek, kiedy to prawdopodobnie Unizony Sluga dostarczyl listy. Czolg za lada zmruzyl oczy. -Czym moge sluzyc? Abe blysnal odznaka, Mia zrobila to samo. -Jestem detektyw Reagan, a to detektyw Mitchell. Mezczyzna skojarzyl ich w jednej chwili, a jego usta wykrzywil drwiacy usmiech. -Nareszcie - odezwal sie z gorycza w glosie. -Co to ma znaczyc, prosze pana? - zapytala Mia. -Jakis facet rozwala kilka osob i nagle gliniarze nachodza wszystkie legalne sklepy z bronia. - Pokrecil glowa z niesmakiem. -Wlasciwie przyszlismy prosic pana o pomoc - wyjasnil Abe. -Cos takiego! Ciekawe w czym? - odparl mezczyzna kpiaco. Abe oparl sie biodrem o lade i wzruszyl ramieniem. 149 -Przeciez pan wie. Szukamy faceta, ktory rozwalil kilka osob i ma zamiar rozwalic kilka nastepnych. Przyszlismy do pana sklepu, bo wiemy, ze organizuje pan zawody strzeleckie. Mamy nadzieje, ze nie wysle nas pan do sadu po nikomu niepotrzebny papierek, bo nie mamy na to czasu. Potrzebna jest nam lista nazwisk. Czolg Shermana nie ustepowal.-Przyjdzcie z nakazem. Abe westchnal. -Myslalem, ze bedzie pan rozsadny. -Bedzie. Daj mu te liste, Ernie. - Z zaplecza wylonila sie drobna starsza kobieta z reka na temblaku. - Nazywam sie Diana Gi-vens, jestem wlascicielka sklepu. To moj bratanek, Ernie. Pomaga mi prowadzic interesy, odkad sie rozlozylam. - Wyciagnela zdrowa reke, ktora Abe uscisnal. - Widzialam konferencje prasowa, detektywie. Wiem, kim pan jest i po co pan tu przyszedl. - Odwrocila sie do Erniego. - Przynies teczke z mojego biura. Jest w gornej szafce - rzucila krotko, a chlopak niedbalym krokiem ruszyl do biura, caly czas gderajac. - Zachowuje sie, jakby byl prezesem NRA* - mruknela Givens. - Nie robie lewych interesow. Przestrzegam przepisow dotyczacych sprzedazy broni i wszystkich nabywcow wprowadzam do systemu. Wedlug mnie to i tak nie zahamuje przestepczosci, ale przestrzegam prawa. Jestem gotowa do wspolpracy na tyle, na ile to mozliwe. -Doceniamy taka postawe - powiedziala Mia, wpatrujac sie w wystawe na scianie. - Ma pani wspaniala kolekcje. Moj ojciec tez zbiera bron. Ma rewolwer LeMat, w idealnym stanie. Diana Givens wyraznie zmiekla, a w jej oczach blysnela zadza posiadania. -W idealnym stanie? -Uhm. -Jesli zechce go sprzedac, to jestem zainteresowana. * NRA - National Rifle Association - wplywowa organizacja w Stanach Zjednoczonych, dzialajaca na rzecz utrzymania prawa do posiadania broni (przyp. tlum.). 156 Mia odwrocila sie do niej, usmiechajac sie polgebkiem.-Kiedys go odziedzicze. Nie zamierzam sie z nim rozstawac, ale dziekuje. Szukamy strzelca wyborowego, ktory lubi polowania. Starsza kobieta wypchnela policzek jezykiem. -To zaweza kra^g osob, moja droga. Mia sie usmiechnela. -Wiem. Prawdopodobnie poluje na kaczki i sarny. Ma pani wykaz sprzedanej amunicji wedlug nazwisk klientow? Poszukamy osoby, ktora kupuje oba rodzaje. -Poluje pani? - zapytala ja Diana Givens. Mia wydawala sie rozbawiona. -Kiedys polowalam. Niezbyt czesto, ale wiem, jak sie zachowac w lesie. Raz nawet upolowalismy z tata pokaznego jelenia. Mama przez miesiac robila z niego steki. -Dlaczego nic nie powiedzialas w kostnicy, kiedy Jack mowil Julii o swoich hipotezach? Mia skrzywila sie. -Bo chcialam, zeby mogl sie wykazac przed Julia. Ona go w ogole nie zauwaza, chociaz Jack od roku wychodzi ze skory. - Mia oparla sie na ladzie i znalazla oko w oko z malenka pania Givens. - Czy mozemy sprawdzic baze danych, panno Givens? Po chwili wahania starsza kobieta skinela glowa. -Robie to niechetnie, wiecie? Ten facet skasowal bardzo zlych graczy. I wcale mi nie zalezy, zebyscie go dopadli. -Nie mamy wyboru - powiedzial cicho Abe, a Givens westchnela ciezko. -Wiem. Ale nie musze byc nadgorliwa. Baze danych mam na zapleczu. Piatek 20 lutego, 16.30 - Przyszla Myers z ojcem, Kristen. Kristen podniosla wzrok znad papierow. Upiorny bol glowy nie dawal jej spokoju. Lois zerkala z obawa na poczekalnie. 151 To byla najnowsza sprawa Kristen. Znowu gwalt. Ojciec naciskal, aby wniesc oskarzenie. Bala sie, ze dziewczyna sie zalamie po raz kolejny, a tylko tego jej brakowalo, aby dopelnic ten cudowny dzien.-Pewnie nie mozesz im powiedziec, zeby przyszli pozniej? Lois sie zachnela. -O nie, nie moge. Kristen, ten ojciec mnie niepokoi. Jest nerwowy. Mam zadzwonic po ochrone? -Tak. Niech beda w pogotowiu. Powiedz Myersom, ze spotkam sie z nimi za piec minut. Musze cos dokonczyc. Do diabla, miala zamiar zakonczyc dzis chociaz jedna rzecz. Po konferencji prasowej jej telefon dzwonil bez przerwy. Wszyscy dziennikarze w miescie chcieli z nia rozmawiac. -W porzadku, Kristen. A, jeszcze to. - Lois rzucila na jej biurko gruby plik kartek spietych duzym spinaczem. - Same e-maile. Niektorzy prosza o informacje, a wiekszosc mu kibicuje. - Westchnela. - Nie zostawaj dzis sama na noc. Popros kogos z ochrony, aby cie odprowadzil do samochodu. Za chwile jade do domu. Glowa mi peka. Witaj w klubie, pomyslala Kristen, wpatrujac sie w sterte papierow. Od zakonczenia konferencji prasowej trabili o tej sprawie we wszystkich wiadomosciach. Co pol godziny pojawialy sie informacje w CNN, nawet na portalu Yahoo! umieszczono zdjecie Spinnellego i Aldena stojacych na podium. Ze znuzeniem masowala skronie. Porozmawia z Myersami, a potem pojedzie do domu. Na co komu prokurator pracujacy po godzinach, skoro maja Unizonego Sluge? Moze powinna mu pozwolic na zalatwienie wszystkich spraw, ktore przegrala, pomyslala sarkastycznie. Mialaby mniej pracy. Do licha, moglaby nawet wziac urlop. Usmiechnela sie, widzac oczyma wyobrazni siebie na piaszczystej plazy, w kostiumie kapielowym, przeciwslonecznych okularach i z otwarta ksiazka na kolanach. Nigdy nie brala urlopu. Alden ja do tego zachecal i kilka razy nawet poprosila o wolne, ale zawsze potrafil wynalezc jakis powod, by zatrzymac ja w biurze. Mimo ze wielokrotnie brala za niego zastepstwo, kiedy sam wyjezdzal na waka152 cje. Poczula zal i jeszcze bardziej rozbolala ja glowa. Wziela gleboki wdech i przeniosla sie myslami na sloneczna plaze. Miala nadzieje, ze obraz fal rozbijajacych sie o brzeg i fruwajacych mew przyniesie jej odprezenie. Tak zalecali terapeuci. Kilka miesiecy temu widziala w telewizji progranrna ten temat, kiedy malowala drewniana podloge. "Znajdz swoje szczesliwe miejsce, a wszystkie troski odejda w niepamiec..." Oparla sie wygodnie i zamknela oczy. Puscila wodze fantazji i przechylila glowe na bok, opierajac ja na sasiednim lezaku. Na ktorym wylegiwal sie Reagan. Przyjemnie bylo patrzec na jego opalone, muskularne cialo. Czujac jej wzrok, spojrzal na nia przenikliwymi niebieskimi oczyma i usmiechnal sie, blyskajac bialymi zebami. A potem przykryl jej dlon swoja. Kristen podskoczyla gwaltownie, a ten nagly ruch wywolal nowe fale bolu biegnace z glowy na kark. Cholera. Czy ten facet nie da jej spokoju? Sprawdza jej szafy, kupuje jedzenie, wytraca ja z rownowagi podczas autopsji, ktora zdecydowala sie obserwowac. A teraz jeszcze wdziera sie do jej umyslu. Potarla mocno dlon, ktora zaczela ja mrowic na sama mysl o jego dotyku. Przeklela serce, ktore bilo jak oszalale, i stlumila tak lekkomyslnie przywolane uczucia. Co jej przyjdzie z jalowej tesknoty? Po co tesknic za czyms, czego nigdy nie bedzie miala? Gdyby pozwolila Reaganowi na zazylosc, szybko posunalby sie dalej... Tego byla pewna. Ale, do licha, tak wspaniale wygladal na tej plazy. Pokiwala glowa nad wlasna glupota. Pogodz sie z tym, Kristen, nigdy nie bedziesz nikogo miala. Nie wyjedziesz nawet na wakacje. Zdecydowanym ruchem chwycila sluchawke telefonu. - Lois, wprowadz Myersow. Piatek 20 lutego, 16.30 Czapka z nausznikami zaslaniala jego twarz, ale poniewaz wial zimny wiatr, nikogo ten widok nie dziwil. Jesli zdola wymknac sie 159 policji i kontynuowac swoje dzielo do wiosny, bedzie musial wymyslic cos lepszego, by poruszac sie po ulicach bez zwracania na siebie uwagi.Ta mysl wywolala usmiech. Cieszyla go rowniez brazowa paczka pozostawiona przed drzwiami na frontowej werandzie domu Kristen. Chlopak dobrze sie spisal. W dodatku jego twarz uwiecznily kamery, ktore tam zamontowano. Zlokalizowanie doreczyciela potrwa dzien lub dwa, wiec przez ten czas Mitchell i Reagan beda mieli co robic, a kiedy juz go znajda, chlopak bedzie w stanie podac tylko najbardziej ogolnikowy rysopis. Jesli nawet policyjny artysta zrobi z tego jakis szkic, to dopasuja go do co najmniej dziesieciu procent mezczyzn w Chicago. Telewizja podchwyci ten watek i dzieciak zostanie powiazany z seryjnym morderca jako osoba przez niego wynajeta. Starannie wybral doreczyciela. Jesli nawet pojawia sie negatywne nastepstwa faktu, ze zostal zamieszany w sprawe "samozwanczego msciciela", jak nazywano go w wiadomosciach, to dzieciak w pelni na to zasluzyl. Moze zreszta nic z tego nie wyniknie, wtedy trudno, nie bedzie szkody. Jezeli jednak chlopak wpadnie w tarapaty, to tym lepiej. Nie zwalniajac, jechal ulica, przy ktorej mieszkala Kristen. Poslusznie zatrzymal sie przed znakiem stopu, wlaczajac lewy kierunkowskaz. Nie mogl sobie pozwolic na lamanie przepisow, bo nie chcial, aby ktokolwiek w jakikolwiek sposob zapamietal biala furgonetke. Dzisiaj na jej bokach widniala reklama firmy swiadczacej uslugi elektryczne. Uwazal, ze usmiechnieta twarz narysowana na wtyczce to uroczy pomysl. Lee na pewno by to rozbawilo. Piatek 20 lutego, 18.50 Spinnelli odchylil glowe, a jego twarz byla szara ze zmeczenia. Nikt z obecnych nie zaliczylby tego dnia do udanych, ale najbardziej bylo to widac po Spinnellim. 160 -A zatem macie listy strzelcow wyborowych, mysliwych polujacych na kaczki i sarny, kwiaciarzy i wlascicieli zakladow kamieniarskich. - Przejechal dlonmi po twarzy. - I co nam to daje?Abe z rezygnacja wpatrywal sie w spisy, ktorymi zarzucili stol w sali konferencyjnej. W Chicago i okolicy bylo od cholery mysliwych, a obeszli ledwie kilka sklepow z amunicja. -Minie kilka dni, zanim przez to przebrniemy, nawet jesli wlaczymy dodatkowych ludzi. Czy informatycy nie mogliby nam pomoc? Wprowadzic nazwiska do systemu, poszukac powiazan? Mia popatrzyla na Spinnellego. -Slyszalam, jak ktos dzisiaj powiedzial, ze mamy do dyspozycji wszystkie sily chicagowskiej policji. Spinnelli wzruszyl ramionami. -Zapytam ich. Moze beda w stanie nam pomoc, skoro maja takie rewelacyjne komputery. Abe wstal od stolu i podszedl do tablicy, na ktorej zapisywali znane fakty. Nadal wydawaly sie niepowiazane. -Sprawdzilismy alibi wszystkich ofiar zamordowanych mezczyzn. Podwazyc mozna jedynie alibi Sylvii Whitman i Paula Siem-presa, ojczyma jednego z zastrzelonych dzieci. -Czy sadzisz, ze ktores z nich ma zwiazek ze sprawa? Abe pokrecil glowa. -Na pewno nie Siempres. Nie bylby w stanie udusic Rameya. Ma zanik miesni w prawej rece. Polio w dziecinstwie. -A pani Whitman? -Nie. - Mia skrzyzowala stopy na brzegu stolu. - Duzo gada, ale nie sadze, aby byla do tego zdolna. Moglaby komus zaplacic, zeby skasowal Rameya, ale musialaby miec pieniadze z nielegalnego zrodla. Sprawdzilam finanse tych osob. Nikt nie pobieral takich kwot, kjtore wystarczylyby na oplacenie wynajetego zabojcy. -Poza tym - dodal Abe - ktos musial znac nazwiska szesciu ofiar Kinga, aby wyryc je w kamieniu, a nie ma podstaw, by podejrzewac, ze Whitman czy Siempres mieli dostep do poufnych informacji. 161 Spinnelli westchnal.-Kristen dala mi liste prawnikow i gliniarzy powiazanych z tamtymi trzema sprawami. A tutaj jest lista strzelcow wyborowych. -Biedny Marc - powiedziala Mia ze wspolczuciem. - Dziennikarze i sprawy wewnetrzne. -Juz wole tych cholernych dziennikarzy - mruknal Spinnelli. - Zerknijcie na te liste i sprawdzcie, czy da sie znalezc jakiekolwiek powiazania z kwiaciarniami, mysliwymi czy firmami kamieniarskimi. Abe przebiegl wzrokiem wydruk i gwizdnal cicho. -Zobacz, Mia. Mia otworzyla szeroko oczy. -JohnAlden. -Szef Kristen ma za soba sluzbe w wojsku, byl strzelcem wyborowym. - Abe spojrzal na Spinnellego. - Mamy go sprawdzic czy sam sie tym zajmiesz? Spinnelli wzruszyl ramionami. -Sprawdzenie alibi wszystkich osob to rutynowa czynnosc. Porozmawiam z Aldenem. -Zaczniemy w poniedzialek z samego rana - zadeklarowala Mia. Porucznik zmarszczyl brwi. -A dlaczego nie od razu? Mia znaczaco rzucila okiem na zegarek. -Jest piatek. Mam randke. -No i? - zachnal sie Spinnelli. - Ja od tygodnia nie widzialem zony i dzieciakow. -Wiec powinienes pojsc do domu - warknela Mia. - Przez jakiegos... Odezwala sie komorka Abe'a, Rzucil okiem na wyswietlony numer i natychmiast pomachal reka, zeby sie uciszyli. -Co sie stalo? - Spinnelli i Mia od razu zamilkli. - Zostan tam, gdzie jestes, pozamykaj okna i zablokuj drzwi. Bede za dziesiec minut. - Zamknal klapke telefonu. - Kristen zostala napadnieta. Ktos zepchnal jej woz z drogi i wjechala na slup. Dwoch facetow z nozami zazadalo, zeby podala nazwisko Unizonego Slugi. 162 Mia zbladla.-Cholera. To wyglada na robote Blade'ow. Niech licho porwie Richardson. Spinnelli zerwal sie na rowne nogi. -Jest ranna? -A co z napastnikami? - spytala Mia. -Chyba nie jest ranna - odparl Abe ponuro - ale przerazona. - 1 ten smiec za to zaplaci. - Rozpylila im gaz pieprzowy na twarze i zamknela sie w samochodzie, a potem naciskala klakson. Inni kierowcy zaczeli zwalniac, a te dupki uciekly. - Wzial plaszcz. - Zajme sie tym i dam wam znac. Piatek 20 lu t ego, 19.1 0 Teraz, kiedy bylo juz po wszystkim, Kristen miala ochote krzyczec. Bolaly ja ramiona, bo ostrym szarpnieciem wyciagneli ja z samochodu. Twarz pulsowala od uderzenia poduszki powietrznej. Miala szczescie, ze nos nie byl zlamany. Cale cialo bylo obolale, bo odkad wyrwala sie napastnikom i zamknela w samochodzie, siedziala spieta i sztywna. Wiedziala, ze jesli sie rozluzni, to zacznie plakac, a tego nie chciala za zadne skarby. Na zewnatrz czaila sie bowiem Richardson ze swoim wiernym kamerzysta. Kristen kipiala ze zlosci. Jesli sie okaze, ze Richardson widziala cale zajscie i spokojnie je filmowala, zamiast udzielic pomocy... Stracilaby te suke z najwyzszego wiezowca, ale to i tak byloby za malo. Ktos zastukal w okno. Stlumila okrzyk. Przy samochodzie stal umundurowany policjant. -Czy nic pani nie jest, panno Mayhew? - powiedzial glosno, aby mogla uslyszec przez szybe. Przyjechal na wezwanie. Po telefonie do Reagana zadzwonila na 911. Nie zastanawiala sie, czy taka kolejnosc telefonow ma glebszy sens. Skinela gwaltownie glowa, czujac nagly bol. Nie krzyknela jednak, wciaz panujac nad soba. -Nie. 157 -Czy mam zadzwonic po pogotowie? To bylby dopiero swietny material do wieczornych wiadomosci!-Nie. Znalazl ich pan? Pokrecil glowa. -Nadal szukamy, ale mysle, ze uciekli przez dzielnice biurowcow po drugiej stronie ulicy. Wyprostowal sie nagle i Kristen od razu sie domyslila, ze przyjechal Reagan. Siedem i pol minuty. Musial zignorowac po drodze kilka znakow stopu. Mogla byc tylko wdzieczna. Za szyba ukazala sie jego zaniepokojona i zmartwiona twarz. -Otworz drzwi, Kristen. Poslusznie wykonala polecenie, starajac sie opanowac drzenie reki i zaciskajac zeby, zeby nie skrzywic sie z bolu, ktory rozsadzal jej ramie. Pociagnal drzwi, ktore glosno zgrzytnely. -Uderzyli w bok - powiedziala cicho. - Chyba wgnietli nadwozie. Przykucnal, a jego twarz znalazla sie na tym samym poziomie co jej. Spojrzal ponuro. -Poduszka powietrzna sie uruchomila. - Wyrzucil z siebie te slowa w taki sposob, jakby sam fakt pogarszal jeszcze sprawe. -To sie zwykle zdarza, gdy uderzasz w slup, jadac siedemdziesiatka. - Uniosla brwi, nadal opanowana. - Dostali gazem po oczach. Usmiechnal sie polgebkiem. Poczula nagle radosc, ze przyjechal. -I dobrze im tak. -Uciekli. - Wskazala na sciane jasnych swiatel i betonu. - Przez dzielnice biurowcow. Samochod pewnie byl kradziony. - Porzucili go, a przedni zderzak auta nadal byl sczepiony z jej wozem. - To byli Blade'owie. Chcieli wiedziec, kto zabil ich braci. Powiedzialam, ze nie wiem, a oni na to, ze niewazne, i ze przetrzymaja mnie tak dlugo, az po mnie przyjdzie. Reagan przygladal sie badawczo jej twarzy. -Nie zrobili ci krzywdy. Pokrecila glowa. 158 -Czuje tylko piekacy bol w ramieniu i kolanie. Kilka tabletek ibuprofenu i goraca kapiel, a rano bede jak nowa.Prosze... - Glos zaczal jej drzec, z trudem sie opanowala. - Prosze, zawiez mnie do domu. Podal jej reke i pomogl wydostac sie z samochodu. Nie spuszczal z niej wzroku. Zachwiala sie przez ulamek sekundy, po czym sprawy wymknely sie spod jej kontroli. Poddala sie pragnieniu, do ktorego nie chciala sie przyznac. Calkowicie oparla sie na nim, czujac jego twarde, silne cialo. Zamarl na sekunde, ale w nastepnej objal ja ramionami, przyciagnal do siebie i przytulil. Zadrzala pod wplywem nowych emocji, absolutnego poczucia bezpieczenstwa, ale po chwili do jej swiadomosci wdarl sie ostry bol ramienia. Nie byla w stanie zdusic cichego jeku, na co Abe natychmiast zareagowal. -Jednak jestes ranna. Jedziemy do szpitala. -Nie. Prosze. - Wstrzymala oddech i odsunela sie, przerywajac te chwile wytchnienia. Pochylil sie nad jej twarza, ale pokrecila glowa. -Nie tutaj. Ona tu jest. W jego oczach pojawil sie zlowrogi blysk. Dalsze wyjasnienia nie byly konieczne. -Gdzie? Kristen wskazala na mala furgonetke bez napisow. -Jej pacholek nas filmuje. -Jej pacholek odda mi zaraz te cholerna tasme - warknal Reagan. - Dasz rade ustac przez moment o wlasnych silach? -A zobacze, jak dajesz wycisk Richardson? - zapytala Kristen, unoszac kacik ust. Reagan poslal jej w odpowiedzi szeroki usmiech. Zupelnie jak na plazy. Ale tu i teraz wygladal o wiele bardziej pociagajaco niz w jej marzeniach. -Jesli mnie doprowadzi do szalu. -W takim razie dam rade. Reagan ogromnymi susami pokonal dystans miedzy samochodem Kristen a furgonetka Richardson. Rozsunal z impetem drzwi i zaslonil swoim ogromnym cialem obiektyw kamery. Dziennikarka 165 wrzasnela, opierajac dlonie na biodrach, ale Reagan ani drgnal. Minute pozniej mial juz w reku czarna kasete. Po chwili wrocil i pomogl Kristen wsiasc do swojego auta.-Musze spisac zeznanie, detektywie. Reagan wzial gleboki oddech, trzymajac nerwy na wodzy, po czym odwrocil sie do nieszczesnego mlodego policjanta, ktory przyjechal na wezwanie. -Czy wiesz, kim jest ta pani? Mundurowy spojrzal jej w oczy ponad ramieniem Reagana. -Tak, wiem. -Czy moglbys w takim razie przyjechac za pol godziny do jej domu? Wtedy zlozy zeznanie. Aha, jeszcze jedno. Czy mozesz cos zrobic, zeby ta furgonetka za nami nie jechala? Mlody czlowiek zerknal z pogarda na samochod Richardson. -Z przyjemnoscia, detektywie. Panno Mayhew, czy na pewno nie potrzebuje pani pomocy medycznej? Usmiechnela sie do niego z ulga. -Na pewno. Ale dziekuje. Kiedy mlody policjant sie oddalil, Reagan spojrzal na Kristen Serce zabilo jej mocniej, bo dostrzegla w jego twarzy nieklamana troske. Tak trudno bylo sie temu oprzec. - Zona mojego brata Seana jest pediatra. Jestes, co prawda, wieksza niz jej pacjenci, ale na pewno chetnie przyjedzie do domu zeby cie zbadac. -Nie trzeba, ale bardzo dziekuje. Prosze, odwiez mnie tylko do domu. Zatrzasnal drzwi po jej stronie i wskoczyl na swoje miejsce. Przez dluzszy moment oboje milczeli. A potem zapytal bardzo lagodnie: -Dlaczego nie zadzwonilas do mnie przed wyjsciem z biura? Ze mna bylabys bezpieczna. Ku swojemu przerazeniu poczula pod powiekami piekace lzy. Zauwazyl to, ale nic nie powiedzial. Spokojnie czekal na wyjasnienia. -Pamietasz, jak wspominalam rano o tej nowej sprawie? - wyrzucila w koncu z siebie drzacym glosem, ale Reagan nawet nie mrugnal. 160 -Zgwalcona dziewczyna, ktora nie chciala zeznawac, ale ojciec ja do tego zmuszal? Przytaknela.-Tak. Przyszli do mnie dzis po poludniu i jej ojciec powiedzial... - Glos jej sfe zalamal. Odetchnela w panice i udalo jej sie opanowac lzy. - Myslalam, ze bedzie chcial innego prokuratora, zeby uchronic corke przed zainteresowaniem mediow, ktore by jej teraz grozilo. Ale nie zrobil tego. Reagan wyjal chusteczki ze schowka miedzy siedzeniami i podal jej bez slowa. Wziela cale opakowanie i gniotla je w rekach. -Powiedzial, ze ma nadzieje, ze przegram sprawe, bo wtedy Unizony Sluga zajmie sie tym draniem, ktory zgwalcil jego corke. Trzy dni temu bylam jeszcze prokuratorem. A teraz jestem narzedziem samozwanczego msciciela. - Przestala gniesc nieszczesna paczke chusteczek i probowala jej przywrocic pierwotny ksztalt. - Chcialam byc sama. -Uciekla przed jego spojrzeniem. - Przepraszam. Wlaczyl silnik. -Nic ci sie nie stalo i tylko to sie liczy. - Ruszyl z miejsca. - Bede spal na twojej sofie. Zrozumiala, ze to nie jest prosba. Zerknela w boczne lusterko. Pokiereszowane auto z wypozyczalni znikalo w oddali i po raz pierwszy dotarlo do niej, ze byla o krok od prawdziwej tragedii. Mogli zrobic wszystko. Mogli... Zrobiliby... Poczula sie tak, jakby otworzyla puszke Pandory, uwalniajac wspomnienia, ktore tak dlugo trzymala zamkniete. Zadrzala. -Mozna ja rozlozyc - szepnela i zamknela oczy, probujac zatopic sie w marzeniach o plazy, sloncu i morskich falach. Ale raz uwolnione wspomnienia wypelnily calkowicie jej umysl. Natretne obrazy stawaly jej wciaz na nowo przed oczami, jak przerazajacy film z czyjegos zycia. Tyle tylko, ze to bylo jej zycie. 167 Piatek 20 lutego, 19.30 Gdy woz Reagana zniknal w oddali, pozwolil sobie na gniewne westchnienie. Byla juz bezpieczna, ale moglo sie to skonczyc calkiem inaczej. Z trudem sie hamowal, zeby nie wkroczyc do akcji, ale na szczescie poradzila sobie sama, rozpylajac draniom gaz do' oczu i zmuszajac ich do ucieczki z podwinietymi ogonami.Nic jej sie nie stalo. Ale moglo. Podle glisty. Zepchneli kobiete z drogi i Bog wie co jeszcze zamierzali. Podskoczyl, gdy uslyszal pukanie w szybe. Na zewnatrz stal policjant. -Staramy sie oczyscic teren, prosze pana. Czy moglby pan stad odjechac? Usmiechnal sie. Wystarczy byc milym i spokojnym, a nikt nie nabierze podejrzen. Skinal glowa bez slowa i wlaczyl sie do ruchu. Nie mogl pozwolic, by go zlapano, jeszcze nie. Mial mnostwo pracy. Akwarium wciaz bylo pelne. 11 Piatek 20 lutego, 20.00Daj mi klucze. Kristen nic nie odpowiedziala, nawet nie drgnela, wpatrywala sie tylko w przednia szybe, tak jak przez cala droge do domu. Jest w szoku, uswiadomil sobie Abe i przeklal sam siebie, ze nie posluchal instynktu i nie zawiozl jej prosto do szpitala. Obszedl samochod, stanal po drugiej stronie i delikatnie ujal brode Kristen. -Kristen. - Strzelil palcami i dopiero wtedy zamrugala. - Wejdzmy do srodka. Mozesz chodzic? Przytaknela slabo i zeslizgnela sie z siedzenia, krzywiac sie z bolu, gdy dotknela stopa ziemi. Nie zwazajac na jej nieme pro162 testy, wzial ja na rece i przeniosl tak, jakby byla jednym z dzieci Seana. Wniosl ja do srodka przez kuchenne drzwi, uwazajac na kolano, ktore rozcierala, gdy pedzil do tej suki Richardson, aby udaremnic realizacje jej chorych-zamiarow. Nie mogl powstrzymac dziennikarki na konferencji prasowej, ale za zadne skarby nie dopuscilby do tego, by cale Chicago zobaczylo w telewizji przerazona i obolala Kristen. Chociaz kobieta, ktora trzymal w ramionach, dawala nieustanny pokaz odwagi, teraz byla ranna i wystraszona. Przerazona. Przypomnial sobie wyraz jej oczu tego ranka. Wydawalo mu sie, ze od momentu, gdy siedzieli przed domem Restonow, uplynelo o wiele wiecej czasu. Powiedziala, ze ofiary nigdy, przenigdy nie zapominaja. I przypuszczal, ze byla jedna z nich. Nadal nia jest. Teraz mial calkowita pewnosc. Nie potrafil jeszcze odniesc sie do tego faktu. Biezace sprawy wkurzaly go tak bardzo, ze nie byl w stanie myslec o przeszlosci. -Musze wylaczyc alarm - wyszeptala. Postawil ja na nogi, ale tylko na chwile potrzebna do wcisniecia kilku guzikow na panelu, a potem zaniosl do salonu i ulozyl na sofie, wsuwajac poduszke pod kolana. Chcial rozpial jej plaszcz, ale gwaltownie zatrzymala jego dlonie. -Nie. Spojrzala na niego, jednak w ciemnym pokoju nie mogl dostrzec wyrazu jej oczu. -W porzadku. - Zapalil gorne swiatlo, na co oboje zamrugali. - Zrobie ci herbaty. - Liczyl na to, ze ma ekspresowa, bo nie wiedzial, ile listkow trzeba wsypac do porcelanowego imbryka w ogromne roze. - Poczekaj tu. Na szczescie miala herbate ekspresowa, wiec udalo mu sie wykonac to zadanie w miare sprawnie. W tym samym czasie zadzwonil do Spinnellego, Mii oraz swojej bratowej Ruth, starajac sie zapanowac nad glosem. Ale kiedy podniosl filizanke herbaty, jego rece drzaly. Oparl sie o stara jak swiat lodowke, sciskajac w rekach delikatne naczynie, i poczul ucisk w zoladku. Przypomnial sobie dzien, 169 w ktorym postrzelono Debre, nie mogl uwolnic sie od obrazu, ktory juz tyle razy odtwarzal w pamieci. Dzien byl zimny, pomimo wczesnej wiosny w nocy spadlo ponad dziesiec centymetrow sniegu. Martwil sie, ze Debra poslizgnie sie i przewroci na oblodzonym chodniku. Ze zrobi krzywde sobie i nienarodzonemu dziecku. Co za ironia.-Podwioze cie - zaproponowal, ale martwil sie, ze nawet przejscie od samochodu do sklepu moze byc zbyt uciazliwe dla zony, ktora byla juz w osmym miesiacu. Rozesmiala sie nieco ochryplym glosem, ktory uwazal za niesamowicie seksowny. -Nie badz tatuskiem - napomniala go zartobliwie. - Nie jestem niepelnosprawna, tylko w ciazy. Ruch dobrze mi zrobi. Tak powiedziala twoja bratowa. Znalazl wolne miejsce parkingowe nieopodal sklepu dzieciecego na Michigan Avenue. Chciala jak najszybciej zrealizowac talon na zakupy, ktory dostala od przyjaciolek na przyjeciu na czesc dziecka, wiec niecierpliwie wyskoczyla z samochodu, nie czekajac, az wysiadzie i otworzy jej drzwi. A potem wypadki potoczyly sie blyskawicznie. Padl strzal, ktory powalil Debre na ziemie. Nie zdazyl dobiec do samochodu nastoletniego przestepcy, ale zanim chlopak odjechal z piskiem opon, zobaczyl jeszcze zdziwienie i rozczarowanie na jego twarzy. I nagle wszystko zaczelo sie dziac jak w zwolnionym tempie. Krew Debry utworzyla kaluze na ulicy, przypadkowy przechodzien wzywal pomoc, a on sam bezskutecznie probowal zatamowac krwawienie z otworu w jej glowie i wolal blagalnie: -Debra, prosze, kochana, otworz oczy. Trwalo to bez konca. Ale nie otworzyla oczu. Ani wtedy, ani potem. Godzine pozniej w szpitalu lekarze wydobyli z niej dziecko, nieruchome i martwe. Nigdy w zyciu nie czul sie taki bezradny. Az do dzisiejszego wieczoru, kiedy podjezdzal do dwoch zniszczonych samochodow, wiedzac, ze w jednym z nich zamknela sie Kristen i ze niebezpieczni kryminalisci napadli ja z powodu wydarzen, na ktore nie miala najmniejszego wplywu. 164 Na szczescie nic jej sie nie stalo. Zdolala sie obronic.Zasmial sie posepnie. I to nieszczesnym gazem pieprzowym. Bogu dzieki, ze miala go przy sobie i ze nie zabraklo jej odwagi, by go uzyc. Ze strach jej nie sparalizowal. -Abe. Kristen stala ze zmarszczonym czolem pod lukiem laczacym kuchnie z salonem. Wydawala sie zatroskana. I nazwala go po imieniu. -Nie powinnas wstawac - zaprotestowal. Pokustykala po starym linoleum i wziela filizanke z jego rak. -Nie jestem ranna. Czuje sie dobrze. I nawet lepiej wygladala. Oczy odzyskaly blask, na twarz powrocily kolory. Ale na pewno jej samopoczucie nie bylo tak dobre, jak twierdzila. -W porzadku. I dlatego chodzisz w plaszczu we wlasnym domu - powiedzial to ostrzej, niz zamierzal, ale ona tylko w milczeniu zdjela wierzchnie okrycie. Miala pod nim grafitowy kostium z jasnoczerwona bluzka, ktora nie powinna pasowac do jej wlosow, ale pasowala. -Czy to moja herbata? - zapytala. -Chyba ze nie bedzie ci smakowala, wtedy ja ja wypije. Upila lyk. -Dobra. Moze ty tez sie czegos napijesz? Wygladasz jeszcze gorzej niz ja. Pomyslal, ze skorzysta z jej propozycji. -A masz cos mocniejszego niz herbata? -Nie pije, ale chyba cos mam. - Zajrzala do szafki i wyjela butelke szkockiej, dobrej marki. - Wygralam ja na loterii fantowej na przyjeciu wigilijnym w pracy, w zeszlym roku. Jesli jest niedobra, zglos reklamacje do Johna. Podszedl do kuchennego stolu i usiadl naprzeciw Kristen. -Dobra - stwierdzil po pierwszym lyku. Alden znal sie na rzeczy. - Dlaczego nie pijesz? Zamrugala nad krawedzia filizanki. -Ale z ciebie wscibski facet. 171 Szkocka przyjemnie rozgrzewala zoladek i koila nerwy poruszone wycieczka w przeszlosc.-Tego wymaga moja praca. Przytaknela z cierpkim usmiechem. -Moja siostra zginela w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowce. Mialam wtedy szesnascie lat. Nie tykam alkoholu. -Przykro mi. -Dzieki. Pili w milczeniu, ale Kristen pomyslala, ze ta cisza wcale jej nie krepuje. Wpatrywala sie w Reagana, ktory rowniez obserwowal ja ze swojego miejsca. Przyzwyczaila sie juz do jego obecnosci w swojej kuchni. Delektowala sie tym posmakiem intymnosci, chociaz wiedziala, ze stanowi wytwor jej wyobrazni. I niemozliwe do spelnienia zyczenie. Zadzwieczal dzwonek u frontowych drzwi i Reagan wstal. -To na pewno oficer Mclntyre. Musi spisac twoje zeznanie. -Przyprowadz go do kuchni, prosze. Kristen slyszala, jak otwiera drzwi i wita Mclntyre'a. Po chwili glosno zaklal i wiedziala juz czego sie spodziewac, zanim pojawil sie w kuchni z jasnobrazowa paczka. -Sukinsyn - warknal Reagan. - Tym razem przynajmniej mamy go na tasmie. Kristen wpatrywala sie w paczke, a zmeczenie calkowicie odebralo jej sily. -Wiedzielismy, ze wczesniej czy pozniej uderzy. Chcesz otworzyc to tutaj czy na posterunku? Reagan wyjal komorke. -Niech Spinnelli zadecyduje. Wyszedl z kuchni, zostawiajac ja z paczka i zaaferowanym Mclntyre'em. -Co za kiepski dzien, panno Mayhew - powiedzial policjant, a powaga tych slow wydala jej sie, nie wiedziec czemu, tak nieslychanie zabawna, ze wybuchla smiechem. Zgieta wpol na krzesle, 166 nie mogla przestac sie smiac, az w koncu zabraklo jej tchu. Mclntyre zerkal podejrzliwie na jej filizanke.-To tylko stary dobry earl grey, panie oficerze - wykrztusila, kiedy zdolala nabrac powietrza do pluc. - Szkocka pije Reagan. -Tak jest, prosza pani. Czy moglbym teraz spisac zeznanie? Kristen wysunela krzeslo i wskazala, by usiadl. -Prosze bardzo. Nie jestem pod wplywem alkoholu, tylko czuje sie cholernie zmeczona i przygnebiona. - Wyprostowala sie na krzesle. - Mialam bardzo zly dzien, a ta paczka jeszcze mnie dobila. Spojrzal ze wspolczuciem i wyjal notes. -Nie zabiore pani duzo czasu. I dotrzymal slowa. Nie zadawal glupich pytan ani nie kazal niczego powtarzac. Kiedy wrocil Reagan, wlasnie chowal notes do kieszeni. -Spisales wszystko, Mclntyre? -Tak. Nie wiem, czy uda sie kogos zlapac, ale jutro wyslemy ludzi w tamta okolice. Moze ktos widzial cos podejrzanego. Zobaczymy. Reagan sie skrzywil. -Oni nie odpuszcza. Kristen poczula skurcz zoladka. -Cudownie. Delikatnie uscisnal jej zdrowe ramie. -Nie zamartwiaj sie. - Zabral reke, nim ulegla pokusie, by sie o nia oprzec. - Spinnelli i Jack zaraz tu beda. Mclntyre, bedziesz musial potwierdzic fakt, ze paczka stala przed frontowymi drzwiami. Policjant wlozyl czapke. -Nie ma problemu, detektywie. Panno Mayhew, zadzwonie, jesli bedzie trzeba jeszcze cos wyjasnic. Reagan odprowadzil go do drzwi. Uslyszala, ze wita inna osobe. Otworzyla szeroko oczy na widok kobiety po trzydziestce z jasno-brazowymi wlosami i czarna torba. Jeszcze nigdy przez jej dom nie przewinelo sie tyle gosci co w ciagu ostatniej godziny. -To moja bratowa, Ruth. 173 Pediatra. Kristen sciagnela usta.-Przeciez ci mowilam, ze nic mi nie jest. -I prawdopodobnie ma pani racje, panno Mayhew - przytaknela kobieta. - Sprawdzmy to i obie pojdziemy spac. -Mam na imie Kristen. - Spiorunowala wzrokiem Reagana, ktory ani troche nie poczuwal sie do winy. - Przykro mi, ze Reagan wyciagnal pania z domu. Naprawde nic mi nie jest. -Chodzi o ramie i kolano - wyjasnil Reagan, nie zwazajac na jej slowa. Kristen bezsilnie westchnela, a Ruth wydawala sie rozbawiona. -Mow mi Ruth albo doktor Reagan, tylko nie nazywaj mnie doktor Ruth, jesli moge prosic. Zmykaj, Abe. - Poczekala, az wyjdzie, po czym sie usmiechnela. - Zdejmij zakiet i ponczochy, jesli dasz rade. Zdjecie zakietu okazalo sie wykonalne, choc przysporzylo jej sporo bolu. Jednak z ponczochami nie poszlo tak latwo. Poirytowana Kristen musiala sie poddac. -Jednak dobrze, ze przyjechalas. Nie wyobrazam sobie, ze mialabym spac w czyms takim. Ruth usmiechnela sie szeroko i uklekla przy krzesle. -A ja nie wyobrazam sobie, jak mozna chodzic w czyms takim. Jakbys miala nogi w oslonkach na parowki. Pomoge ci. - Uporala sie z ponczochami, a potem przez kilka minut delikatnie stukala w kolano i ogladala ramie. - Wyglada na to, ze skrecilas kolano i nadwerezylas torebke stawu barkowego. To nie zagraza zyciu, ale rano bol moze byc dotkliwy. Kristen zmarszczyla brwi. -Gorszy niz teraz? -Znacznie gorszy - powiedziala serdecznie Ruth. - Ale biorac pod uwage, co ci grozilo, mozesz mowic o szczesciu. -Wstala i zmierzyla ja z gory, a serdeczny wyraz twarzy ustapil miejsca trosce. - Abe jest porzadnym czlowiekiem. Bal sie, ze jestes w szoku. Nie gniewaj sie na niego. Kristen opuscila spodnice na kolana. -Bylo mi tylko przykro, ze sciagnal cie tutaj o tej porze. -Nie szkodzi. Jadlas cos? 168 Kristen zmarszczyla czolo i zastanawiala sie chwile.-Tak, jadlam. Zatrzymalam sie na obiad w barze u Owena. Ci faceci napadli na mnie mnie, kiedy jechalam od niego do domu. -W takim razie najlepszym rozwiazaniem bedzie zazycie ibu-profenu i ciepla kapiel. Kristen sie zachnela. -To samo powiedzialam Reaganowi, ale on jest zbyt uparty, zeby posluchac. Ruth wybuchla smiechem. -Rzadzi w rodzinie, moja droga. Poczekaj, az poznasz jego tate. Kristen pokrecila glowa. Nagle wpadla w panike, ze Ruth mogla pomyslec... -Och, nie. Nie chce... To znaczy... - Dala za wygrana, a Ruth wydawala sie szczerze ubawiona. - Niewazne. -Milo bylo cie poznac, Kristen. - Ruth zerknela na drzwi i dodala z powaga: - Bedzie musial sie toba zaopiekowac. Pozwol mu, prosze. To bardzo wazne. Kristen przypomniala sobie wyraz twarzy Abe'a, gdy weszla do kuchni. Rozpaczliwe osamotnienie. A filizanke sciskal tak kurczowo, ze niewiele brakowalo, by ja zmiazdzyl golymi rekoma. -Dlaczego? Ale nie uzyskala odpowiedzi, gdyz akurat w tym momencie pojawil sie Reagan. -Wszystko dobrze, Abe - powiedziala Ruth, klepiac go po ramieniu. - Ale za to ty marnie wygladasz. Musisz zjesc cos cieplego i dobrze sie wyspac. Usmiechnal sie do bratowej z tak szczera sympatia, ze Kristen poczula lekkie uklucie w sercu. Przyjemnie miec rodzine, z ktora jest sie na tyle blisko, ze mozna zadzwonic w kazdej chwili, a oni bezzwlocznie przyjada. Pobozne zyczenia. -Nie martw sie o mnie - odparl. Ruth westchnela. -Zawsze tak mowisz, a ja i tak sie martwie. Przyjdziesz w nastepna sobote, prawda? Nie zapomnij. 175 -Nie zapomne. Jak mogloby mnie zabraknac na chrzcinach najmlodszej bratanicy? Ruth zagryzla wargi.-Przykro mi z powodu rodzicow Debry, Abe. To moja matka ich zaprosila. Nie moglam tego odwolac, bo bylaby obraza majestatu. Kto to jest Debra? I dlaczego na wzmianke o jej rodzicach oczy Abe'a sposepnialy? -W porzadku, Ruth. Jestem pewien, ze damy rade spedzic w zgodzie jeden wieczor. - Wprawnym ruchem zalozyl kosmyk wlosow za jej ucho, tak jakby robil to juz wiele razy. - Jesli bedzie sie zanosilo na klotnie, to wyjde. Obiecuje. -Nie chce, zebys wychodzil, Abe - powiedziala z naciskiem i zamknela na chwile oczy. - Tak mi przykro. Chodzi o to, ze tyle rzeczy cie ominelo. I nie chce, zeby teraz tez sie tak stalo. Zerknal na Kristen, ktora wydawala sie troche zazenowana. Dyskrecja nakazywala odwrocic wzrok, ale przypomniala sobie ten wyraz rozpaczliwego osamotnienia na jego twarzy i poslala mu usmiech, ktory w zalozeniu mial dodac otuchy. Byl dla niej dobry, a przeciez ledwie sie znali. Zaopiekowal sie nia, chociaz nie musial. Ruth powiedziala, ze to dla niego wazne, i nawet jesli Kristen nie znala powodow, uwierzyla w prawdziwosc jej slow. -Tylko sie nade mna nie rozczulaj - zaprotestowal. - Wiesz, ze tego nie cierpie. Ruth usmiechnela sie, choc byla bliska lez. -To przez te cholerne hormony. Kristen, milo bylo cie poznac. Trzymaj stope wyzej. - Pochylila sie i pocalowala szwagra w policzek. - Widzimy sie w niedziele? Kristen nie mogla oderwac wzroku od twarzy Reagana, ktora oblala sie rumiencem od tego niewinnego pocalunku. -Mialbym przegapic szynke? Nigdy. Odprowadze cie do samochodu. Kristen pomachala do Ruth. -Dziekuje. Patrzyla, jak Reagan wychodzi z Ruth, obejmujac ja ramieniem, i poczula pieczenie pod powiekami. Zganila sie w duchu za to, ze 176 pragnie rzeczy, ktorych nie moze miec. Odwrocila sie i spojrzala na paczke.Byl tu z powodu tej cholernej paczki. Z powodu wszystkich tych przekletych przesylek. Odejdzie, gdy tylko Unizony Sluga trafi za kratki. Odetchnela gleboko. I skupila mysli na cholernej paczce. Zastanawiala sie, kto tym razem stal sie celem msciciela. I chociaz bardzo sie starala, nie potrafila wzbudzic w sobie wspolczucia dla tych wykolejonych, zlych ludzi. Po dzisiejszych wydarzeniach stalo sie to jeszcze trudniejsze. Nie trzeba bylo szczegolnej przenikliwosci, aby sie domyslic, co zrobiliby z nia tamci dranie, gdyby nie gaz pieprzowy. Nie trzeba bylo wielkiej wyobrazni, by ujrzec siebie na ich lasce. Wystarczyly wspomnienia. -Wkrotce bedzie tu Spinnelli - mruknela pod nosem. Nie miala ochoty witac go z golymi nogami. Musiala sie przebrac. Zbierajac wszystkie sily, zmusila sie, by wstac. Piatek 20 lutego, 21.15 Nie pukal. Walil tak, ze postawilby na nogi umarlego. Zoe otworzyla drzwi. -Nie umiesz nad soba panowac? - warknela. Wpadl do srodka i z takim impetem zatrzasnal drzwi, ze caly dom zadrzal w posadach. -Jak widac nie, bo w przeciwnym razie nie bylbym tak glupi, zeby sie z toba zadawac. Dygotal caly z ledwie wstrzymywanej wscieklosci i nagle Zoe zaczela sie go bac. -Uspokoj sie, na milosc boska. Moze sie czegos napijesz? -Nie, nie mam ochoty. - Zlapal ja za ramie tak mocno, ze az krzyknela. - Chce tylko, zebys odczepila sie od tej sprawy. Koniec z historyjkami o Mayhew i mscicielu. - Scisnal mocniej i z trudem stlumila jek. - Zrozumiano? Wyrywala sie, ale trzymal mocno. -To moja praca. Wykonuje tylko swoja prace. 177 -To znajdz sobie inny temat, bo jak nie, to ja strace moja.-Przesadzasz. Nikt nie straci pracy. Potrzasnal nia mocno. -O tak. Bo zostawisz ten temat w spokoju. Odchylila glowe i spojrzala mu w oczy. -A jak nie, to co? Co zrobisz, zeby spelnic swoje tchorzliwe pogrozki? Przyznasz sie publicznie, ze z toba sypiam? Nie jestem mezatka. Nie dbam o to. - Zwezila oczy. - A moze skoncze jako prezent dla Kristen? Zbladl ze strachu, co jej wcale nie zdziwilo. -O czym ty gadasz? Wzruszyla niedbale ramionami. -Sila prasy, slowa mowionego. Podejrzliwe szepty po katach. Powiazanie z mscicielem. Umiem zrujnowac komus kariere. Wpatrywal sie w nia przez chwile, po czym odepchnal ja od siebie, jakby go parzyla. Miala nadzieje, ze sie przerazil. Nikt nie bedzie grozil Zoe Richardson. Nikt. -Postradalas zmysly - wyszeptal. -Na twoje nieszczescie nie postradalam. - Oparla rece na biodrach, dobrze wiedzac, ze swietnie wyglada. - Zostajesz czy nie? W jego oczach odbilo sie przerazenie. -Myslisz, ze moglbym teraz z toba spac? Moj Boze. -Szkoda. Konferencja prasowa i wywiad z Contimi niezle mnie rozpalily. Spanie to ostatnia rzecz, o ktorej myslalam. Zmruzyl oczy. -Conti? A co ten sukinsyn ma z tym wspolnego? Zoe sie rozesmiala. -Od kiedy jestes taki swietoszkowaty? Idz do domu, zlotko. Jesli zaraz wyjdziesz, to moze zdazysz obejrzec wywiad. Pokrecil glowa. -Jestes jak trucizna. -Byc moze. Aha, na twoim miejscu bylabym ostrozniej sza. Gadanie przez sen moze byc ryzykowne. Zbladl i znieruchomial. 178 -O czym ty mowisz?To bylo wiecej, niz mogla marzyc. -Mowisz przez sen, zlotko. Jestem pewna, ze twoja zona wszystko o nas wie. Albo sie dowie. - Pochylila glowe z protekcjonalnym usmiechem? Spij dobrze. Piatek 20 lutego, 22.00 Wylosowal kolejna osobe z akwarium. To byl dobry wybor. Patrzyl na nazwisko, rozmyslajac o nikczemnych zbrodniach tego czlowieka. Usmiercenie go bedzie prawdziwa przyjemnoscia. Westchnal. Musial sie do tego przyznac sam przed soba. Podjal sie tej misji, aby pomscic Lee i niezliczone rzesze innych ofiar, ktorym odmowiono sprawiedliwosci. Po zabiciu drugiego, Rameya, odczuwal zadowolenie. W pelni uzasadnione. Gdy zabil Kinga, ogarnelo go cos wiecej niz satysfakcja... Zrobienie z jego twarzy krwawej miazgi dalo mu prawdziwa radosc. A przy Skinnerze... czysta przyjemnosc. Przypomnial sobie przerazone oczy adwokata. Probowal walczyc, sapal i bulgotal do samego konca. A on czul wtedy przyjemnosc. Czy bylo w tym cos zlego? Czy Bogu sie to nie spodoba? Nie, odpowiedzial sobie. Ludzie Boga czesto byli zmuszeni zabijac, a potem oddawano im czesc. To byl precedens. Nawet Skinner docenilby precedens. Wstal, zeby podejsc do komputera, ale jego wzrok przyciagnal migoczacy telewizor. Przez caly dzien ogladal telewizje. Tylko dlatego, ze mowili o nim i ze interesowal go spoleczny oddzwiek. Byl tematem dnia, jesli demonstracja przed sadem mogla stanowic jakas wskazowke, pomyslal i znieruchomial, bo w tym momencie na ekranie pojawila sie twarz Zoe Richardson. Nienawidzil tej kobiety. Ona tez byla podla. Wszedzie sie wciskala i przedstawiala Kristen jako osobe niekompetentna. Ucieszyl sie, kiedy Reagan zabral jej kasete. Gdyby tego nie zrobil, sam by sie tym 173 zajal. Usiadl, wzial do reki pilota i nastawil glosniej telewizor. Richardson przeprowadzala wywiad z tym morderca, Angelem Contim.-Jak zareagowales, kiedy dowiedziales sie o Unizonym Sludze? - spytala Richardson, a Conti odparl tonem przechwalki: -Nie bylem specjalnie zdziwiony. Richardson przechylila platynowa glowe. -A dlaczego nie byles zdziwiony, Angelo? -Przeciez ona sie na mnie uwziela, jakby byla nienormalna czy cos. Bylem niewinny. -Prawde mowiac, lawa przysieglych nie byla w stanie podjac decyzji, Angelo. Asystentka prokuratora stanowego, Kristen May-hew, moze ponownie wniesc oskarzenie. Twarz Angela zrobila sie ciemnoczerwona. -Tak, i znowu przegra. Jest niekompetentna, prawda? Dlatego wynajela tego faceta. Nie umie wygrac w sadzie, wiec przenosi walke na zewnatrz. Richardson sprawiala wrazenie zaszokowanej. -Czy sugerujesz, ze prokurator Mayhew wynajela msciciela, zeby zabijal ludzi, ktorych nie udalo jej sie skazac? Kogos w rodzaju platnego mordercy? Gdy z telewizora padly te oskarzycielskie slowa, poczul skurcz zoladka. -Nie - wyszeptal, sciskajac medalion na szyi. - To nieprawda. Angelo Conti wzruszyl ramionami. -Jak zwal, tak zwal. Ale chcialbym, zeby ktos sprawdzil jej finanse tak samo, jak ona sprawdzila moje. -Interesujacy punkt widzenia. - Richardson odwrocila sie do kamery. - Mowila Zoe Richardson z Chicago. Wylaczyl telewizor. Caly drzal. Spojrzal na nazwisko, ktore wyjal z akwarium. Ta sprawa bedzie musiala poczekac. Wazniejsze stalo sie wyeliminowanie innej osoby. 180 Piatek 20 lutego, 22.30 - Gdzie jest Spinnelli? - mruknal Jack. - Chce otworzyc paczke. Abe usmiechnal sie poblazliwie. Jack przypominal malego dzieciaka dobierajacego? sie do gwiazdkowego prezentu.-Niedlugo przyjedzie. Bedziesz mial jutro caly dzien na badanie tego, co zostawil. Jack odburknal cos pod nosem. -A gdzie jest Mia? Myslalem, ze wykupila bilety w pierwszym rzedzie na to przedstawienie. -Ma randke. Dzwonilem do niej wczesniej, zeby przekazac, ze Kristen nic sie nie stalo. Ale po polgodzinie miala juz wylaczony telefon. -Przynajmniej ktos z nas bedzie jutro usmiechniety - burknal Jack. Kristen spojrzala na niego z drugiego konca kuchennego stolu. Miala na sobie miekki dres, ale wlosy nadal ciasno opinaly glowe. Abe przezwyciezyl ochote, by wyjac spinki. Wiedzial, ze byly to w jej przekonaniu ostatnie znamiona sprawowania kontroli. -Dlaczego Mia ma byc szczesliwsza niz inni? - zapytala, a Jack spojrzal na nia tak wymownie, ze otworzyla szeroko oczy i mocno sie zarumienila. - Niewazne. Jack usmiechnal sie szeroko. -Przepraszam, Kristen. - Po czym dodal juz powaznie: - Dobrze wiesz, ze nie bedzie wiele do analizowania, bo nawet jej sam nie przyniosl. Faktycznie. Dran musial sie zorientowac, ze zalozono kamery. Na tasmie uwieczniony zostal tylko mlody chlopak z paczka. Jego twarz byla dobrze widoczna, a na kurtce widniala nazwa szkoly sredniej, wiec na pewno latwo go odnajda. Pomimo to ekipa Jacka badala w tej chwili werande Kristen. Szukali odciskow palcow i przeczesywali kazdy centymetr kwadratowy na jej podjezdzie, majac nadzieje, ze natrafia na jakikolwiek slad. Po przesluchaniu sasiadow okazalo sie, ze jedna osoba 175 widziala paczke, kiedy o piatej po poludniu wracala z pracy. Oprocz niej nikt niczego nie zauwazyl. Jack niecierpliwil sie coraz bardziej.-Moze juz otworzymy, co? Abe westchnal. -W porzadku. Do dziela. Jack przykryl wczesniej stol kuchenny Kristen bialym papierem. -Nie spodziewam sie, zeby na pudelku zostaly jakies odciski palcow, ale nigdy nic nie wiadomo. No to jazda. - Rozcial pudlo i wyjal koperte. I z wrazenia usiadl na krzesle. - O moj Boze. Kristen zerwala sie na rowne nogi, krzywiac sie z bolu. -Kto to? Jack spojrzal na nia, a z jego twarzy odplynela krew. -To Trevor Skinner. -O nie. - Kristen z powrotem opadla na krzeslo. Byla biala jak papier na stole. - Tego sie obawialam - wyszeptala. - Dodal obroncow do swojej listy skazanych. Abe wyjal koperte z drzacej reki Jacka. Nie znal osobiscie tego mezczyzny, ale wiele o nim slyszal. I raczej nic pochlebnego. -Dobrze go znalas? Przytaknela zaszokowana. -Starlismy sie kilka razy. Byl bezlitosny. Nie cierpialam spotykac sie z nim w sali rozpraw. Nie mial litosci dla ofiar. Atakowal tak dlugo, az... zmieszal je z blotem. - Przytknela palce do ust. - Nie moge w to uwierzyc. Abe wysypal na stol zawartosc koperty i wzial do reki list. - "Moja najdrozsza Kristen, bardzo sie ciesze, ze przyslowiowy kot nareszcie wydostal sie z worka. Mam nadzieje, ze czerpiesz otuche z faktu, iz te potwory nie zyja. Bede kontynuowal swoje dzielo tak dlugo, jak bedzie to mozliwe. Na pewno dziwisz sie, dlaczego to robie, dlaczego podjalem sie misji usuniecia z miasta gnijacych smieci, ktore zanieczyszczaja ulice. Dosc powiedziec, ze mam swoje powody. Przygladalem sie pracy pana Trevora Skinnera w sali sadowej. Widzialem, jak zrecznie pozbawial ofiary sympatii zgromadzonych, 182 czesto czyniac je niezdolnymi do zabrania glosu we wlasnej obronie". - Abe zrobil przerwe i spojrzal na Kristen.-Tak, to prawda. Wnosilam sprzeciw za sprzeciwem, ale on nigdy nie przerywal ataku. Jest ulubionym obronca oskarzonych, ktorzy maja pieniadze. Po jego ataku ofiara wydawala sie bardziej winna niz oskarzony. Najbardziej przykre byly sprawy gwaltu. - Usta jej zadrzaly, ale sie opanowala. - Przez niego te kobiety czuly sie zupelnie bezwartosciowe i zbrukane - dokonczyla szeptem i utkwila w nim wilgotne i lsniace oczy. - Przykro mi, ze zostal zamordowany, Abe, ale ciesze sie, ze nigdy juz nie zrobi tego zadnej kobiecie. - Zamrugala, a dwie duze lzy splynely po jej policzkach. Jack uscisnal jej dlon. -Moglismy to otworzyc w moim laboratorium - powiedzial miekko. - To za duzo dla ciebie, zwlaszcza po tym, co dzis przeszlas. Odetchnela gleboko, aby sie uspokoic, po czym delikatnie cofnela dlon. -Nic mi nie jest, czuje sie tylko poruszona. Przeczytajmy do konca. - "Trzymajac sie zasady oko za oko, wymyslilem odpowiednio dopasowana kare. Spij spokojnie, Kristen, wiedzac, ze pan Trevor Skinner umarl, nie mogac wypowiedziec slowa w swojej obronie. Badz pewna, ze zbrodniarze z Chicago wiedza, ze ich obserwuje, ze jestem zly i ze nie ograniczaja mnie ludzkie prawa. Twoj Unizony Sluga". - Abe westchnal. - "PS Powinnas skonczyc jedna prace, zanim zaczniesz druga". -Jaka nowa prace zaczelas? - zapytal Jack. Kristen spojrzala na niego ponuro. -Wczoraj w nocy wzielam sie do szycia zaslon na te cholerne okna. Usta Jacka wygiely sie w usmiechu. A potem rozesmial sie pelna piersia i po sekundzie dolaczyla do niego. Jej smiech brzmial cudownie i Abe znowu poczul sie tak, jakby otrzymal cios w samo serce. Musial miec to wypisane na twarzy, bo szybko spowazniala i wygladala na zmieszana. 177 -Przepraszam, nie chcialam. Tylko ze... to byl naprawde dlugi dzien.-A bedzie jeszcze dluzszy - oswiadczyl Spinnelli od drzwi. - Widzieliscie wiadomosci? -Bylismy troche zajeci, Marc - rzucila cierpko Kristen. - Ale pamietam, o co pytala Richardson na konferencji prasowej. Czy od tamtego czasu zdazyla bardziej namieszac? Spinnelli wyjal kasete z kieszeni plaszcza. -Gdzie masz odtwarzacz? -W salonie - powiedziala, teraz juz zmartwiona. Spinnelli spojrzal na paczke. -Kto tym razem? -Trevor Skinner - odparl Abe, a twarz Spinnellego zrobila sie tak blada jak pozostalych. -A juz myslalem, ze gorzej byc nie moze. Sobota 21 lutego, 2.00 - Powinnas spac. Kristen, zaskoczona, przerwala szlifowanie gzymsu kominka papierem sciernym. Dudniacy glos Reagana dobiegal ze schodow do sutereny. Snula wlasnie rozkoszne fantazje z Zoe Richardson w roli glownej. Oczyma wyobrazni widziala ja oblana miodem i przywiazana do drzewa w poblizu paskudnego mrowiska. Z groznymi czerwonymi mrowkami, ktore bolesnie kasaja. Nawet kilka godzin pozniej nadal czula zlosc. Byla zla, ze Richardson insynuowala, jakoby wynajela morderce. Byla zla, ze ta suka o platynowych wlosach podsunela kryminalistom jeszcze jeden powod, by uganiali sie za nia z nozami. I ze Angelo Conti mial kolejna okazje, by brylowac przed kamera. A w tym konkretnym momencie byla zla, ze na sam dzwiek glosu Reagana wali jej serce. Przeciez nie ponosil winy za to, ze czula zlosc. Byl tak uprzejmy, ze kiedy Spinnelli i Jack wyszli, nie zgodzil sie zostawic jej samej. Martwil sie, ze ci dwaj, ktorzy na nia napadli, moga wrocic. 178 -Przepraszam - powiedziala cicho. - Nie chcialam cie obudzic. Staralam sie nie halasowac.-Nie spalem. Przygladala sie, jak niespiesznie schodzil po schodach. Mial na nogach buty, jakby'w kazdej chwili chcial byc gotowy do poscigu za intruzem. Spodnie wygladaly schludnie, pomimo ze nosil je od tylu godzin. Aby sie choc troche odprezyc, zdjal jedynie krawat, wypuscil koszule na spodnie i odpial jeden guzik pod szyja. Zatrzymala spojrzenie na wglebieniu w tym miejscu, byc moze dluzej niz powinna. Nastepnie przesunela wzrok na jego policzki, na ktorych rysowaly sie ciemne slady zarostu, oraz na zatroskane oczy. Martwi sie o mnie, pomyslala i probowala nie przywiazywac do tego nadmiernej wagi. -Czy nie boli cie od tego ramie? - zapytal, wiec spuscila wzrok na papier scierny. -Nie. Mam obolale lewe ramie, a jestem praworeczna. -Aha. Myslalem, ze szyjesz zaslony - powiedzial. -Maszyna do szycia robi za duzo halasu, a nie chcialam... -Nie chcialas mnie obudzic. Rozumiem. - Podszedl do okna. W przeciwienstwie do niej nie musial stawac na krzesle, zeby wyjrzec na zewnatrz. Jego wzrost i sila dzialaly uspokajajaco. - Gdzie trzymasz maszyne do szycia? -Na gorze, w dodatkowej sypialni. -Wiec moze cie widziec z ulicy. Kristen upuscila papier scierny, a rece nagle jej zwilgotnialy. Wytarla je w spodnie. -Tak. - Wstala, krzywiac sie z powodu bolu w kolanie. - Wiem, ze wydam ci sie slaba i bojazliwa, ale czy moglibysmy o nim w tej chwili nie rozmawiac? To mnie doprowadza do szalenstwa. Ciagle mysle, czy tam jest i czy na mnie patrzy. - Potarla ramiona, bo nagle przeszyl ja zimny dreszcz. - Czy mnie obserwuje. Boze, przeciez to przypomina film Hitchcocka. Balam sie nawet wejsc pod prysznic. Usmiechnal sie nieco i nie pierwszy juz raz zauwazyla, ze ma bardzo ladne usta. Pasowaly do jego twarzy. Spojrzal na nia. 185 -No coz, jesli Chcesz sie wykapac, to moge trzymac straz pod drzwiami lazienki i przyrzekam, ze nie bede podgladac.Znieruchomiala, czujac narastajace napiecie. Ten niewinny zarcik mial wywolac usmiech na jej twarzy, ale zauwazyla, ze na niego podzial tak samo jak na nia. Stal bez ruchu, a jego klatka piersiowa unosila sie rytmicznie. Wbil w nia gorace spojrzenie niebieskich oczu. Powietrze wokol nich bylo naelektryzowane. Prawie czula przeskakujace iskry. Iskry. Podniosla brode, a umysl zaczal pracowac. -Prowadziles sprawe Sparksow*, prawda? To wtedy sie spotkalismy. Dwa lata temu, w lecie. Dzialales pod przykrywka i zostales aresztowany razem z innymi za nielegalne posiadanie narkotykow. Widzialam cie w sali zatrzyman. Prawde powiedziawszy, najpierw go uslyszala, a dopiero potem zobaczyla. Strasznie sie wydzieral. Usmiechnal sie nie bez satysfakcji. -Zastanawialem sie, czy sobie przypomnisz. Dlugo to trwalo. Zrobila chwiejny krok. -To nie fair. - Zachichotala na to wspomnienie. - Inaczej wygladales. Miales zwiazane w kitke wlosy, brode, podbite oko i niewyparzona gebe. Usmiechnal sie szeroko, a jej zabraklo tchu. -Gralem swoja role. Gdybys wiedziala, co o tobie powiedzialem, kiedy odeszlas... Byla sama w domu z mezczyzna, ktorego znala dopiero od trzech dni, przy ktorym czula sie bezpieczna i ktory, o ile sie nie mylila, zaczal z nia flirtowac. Flirt nie byl jej obcy, ale nigdy nie tracila zimnej krwi. A w tej chwili az kipiala. -Boje sie spytac. Szczera prawda. Uniosl ciemne brwi, co nadalo mu diaboliczny wyglad. Ku swojemu przerazeniu poczula, ze zwilgotnialy jej usta, a po calym ciele rozeszlo sie cieplo. Nie pragnij tego, Kristen. To sie nie zdarzy.* Sparks (ang.) - iskry (przyp. tlum.). 186 - Powiedzmy, ze byl to bardzo heteroseksualny komentarz. To wystarczy - rzucil kpiacym tonem, wpatrujac sie w jej oczy. Kristen przelknela i odwrocila wzrok. Wziela papier scierny i zaczela szlifowac niewielka plamke farby, ktora uparcie trzymala sie kominka. -Musialam zaniesc jakies papiery na posterunek - powiedziala. - Najpierw cie uslyszalam, a potem zobaczylam. Obserwowales mnie. - Tym swidrujacym spojrzeniem niebieskich oczu, ktorego nie zapomniala. - Dlaczego? Podszedl do niej, poczula cieplo jego ciala za plecami. -Nie wiem - odpowiedzial z powaga. - Spojrzalem i zobaczylem cie, w tym czarnym kostiumie, z upietymi wlosami. I... oslupialem. Oslupial. Kristen zmusila sie do smiechu. -Och, daj spokoj, Reagan. "Oslupiales"? To zbyt dramatyczne okreslenie, nie uwazasz? -Ty pytasz, ja odpowiadam - stwierdzil lakonicznie. - Wcale nie bylem z tego zadowolony. Zabrzmialo to ponuro i poczula nieprzyjemny ucisk w zoladku. Uklucie bolu. Zabrala sie z nowa energia do scierania upartej farby i odezwala sie dopiero wtedy, gdy byla pewna, ze zapanuje nad glosem. -Dobrze wiedziec. Mysle, ze mozemy juz porozmawiac o naszym mscicielu. -Moja zona wtedy zyla. - Slowa przeciely powietrze i zawisly miedzy nimi. Jego zona. Odwrocila sie do niego powoli. Stal za blisko, wiec prawie wcisnela sie w obudowe kominka, zeby zyskac kilka centymetrow dystansu. Zwrocil na nia uwage, mimo ze byl wtedy zonaty. Sadzilas? ze nie nalezy do tego typu mezczyzn. Zabolalo ja to jeszcze bardziej. -Twoja zona? - wydobyla z siebie ledwie szept. Wpatrywal sie w nia swidrujacym wzrokiem. Prowokacyjnie. -Tak. Debra, moja zona. 181 Debra, ktorej rodzice mieli przyjechac w sobote na chrzciny, co doprowadzalo go do wscieklosci. Zwilzyla wyschniete nagle wargi.-A teraz nie zyje, jesli dobrze rozumiem? -Umarla rok temu. Kristen odczekala chwile, ale nic wiecej nie powiedzial. -Na co? Jego twarz przybrala gniewny wyraz. -Oficjalna przyczyna zgonu byla niewydolnosc serca, ale po pieciu latach permanentnego stanu wegetatywnego niewiele bylo trzeba. Slowa uwiezly jej w gardle, gdy pojela, przez co przeszedl. Wiedziala, ze jesli chce poznac szczegoly, musi go o nie zapytac. Zastanawiala sie, czy rzeczywiscie tego chce. Dosc miala wlasnych problemow, zeby obciazac sie jeszcze cudzymi. Ale przeciez on wzial na siebie jej klopoty, i to bez chwili wahania. W naglym przeblysku zrozumiala, co jej zaoferowal. Mozliwosc wspolnego dzwigania ciezarow. Zwiazek. Cos, za czym tesknila od wielu lat. Cos, co przerazalo ja w rownym stopniu, jak pociagalo. Patrzyl na nia, jakby znal jej mysli. Moze znal. Moze nie bedzie mu to przeszkadzalo, obudzila sie w niej dziecinna nadzieja, ktora szybko odrzucila. Nie, niemozliwe, aby bylo mu to obojetne. Ale teraz potrzebowal tylko rozmowy, a ona chciala go wysluchac. Beda przyjaciolmi. I niczym wiecej. To on tak zadecyduje, nie ona. To on pierwszy odejdzie, nie ona. Wiedziala to, patrzac mu w oczy. Oboje beda sie czuli skrzywdzeni. Ale jeszcze nie teraz. Przedarla papier scierny i podala mu jeden kawalek. -Opowiedz mi o Debrze. Wzial papier, ktory wydawal sie smiesznie maly w jego duzej dloni. Cofnal sie i ukucnal przy drugim koncu kominka. Odetchnela pelna piersia. I wrocila do scierania upartej farby. -Byla... - zaczal ochryple, ale glos mu sie zalamal. - Byla wszystkim. 188 Kristen poczula uklucie w sercu. Nie wiedziala, co to znaczy byc dla kogos "wszystkim". Dla kogos takiego jak on. Przycisnela mocniej papier scierny.-Co sie stalo? -Pojechalismy do sklepu. Gdy wysiadla z samochodu, trafila ja kula. Zerknela na niego katem oka. Stal nieruchomo, wpatrujac sie w podloge. -Czy to byl napad? Zacisnal usta. -Nie. Po prostu jakis gowniarz chcial sie odegrac na swiezo mianowanym detektywie, ktory aresztowal jego brata. Zamknela na chwile oczy. Wykonywal tylko swoja prace, a ktos zrujnowal mu zycie. Widziala w tym podobienstwo do wlasnych doswiadczen z przeszlosci i obecnej sytuacji, ale nie zamierzala poruszac tego tematu. -Opowiedz mi o niej. -Miala brazowe wlosy i brazowe oczy. - Zamilkl na chwile, a Kristen niemal czula, jak przeszukuje pamiec, aby odtworzyc wspomnienie kobiety, ktora tyle dla niego znaczyla. - Byla wysoka -mowil dalej, spokojniejszym glosem. -Pracowala jako nauczycielka w przedszkolu, kochala male dzieci. -Musiala byc bardzo mila kobieta. -Byla. - Uslyszala cien usmiechu w jego glosie i odwrocila sie, by stwierdzic, ze sie nie pomylila. Nadal stal przy kominku, trzymajac w reku papier scierny. - I wytrzymywala ze mna. Teraz Kristen rowniez sie usmiechnela. -To trudne zadanie, jak przypuszczam. Jego usmiech zniknal, a ja opuscila cala energia. -N^wet nie masz pojecia, jak bardzo. Kristen poczula sie nagle zbyt wyczerpana, by ustac na nogach, wiec przerwala prace. -Jestem zmeczona, Abe. W koncu jest noc. Ty tez powinienes sie przespac. Prosze. 183 Odwrocil tylko glowe i zmierzyl ja goracym spojrzeniem od stop do glow i z powrotem. Jej zmeczenie nagle wyparowalo, a zastapila je rozbudzona swiadomosc. Oslupial, tak powiedzial. Musiala przyznac, ze sama tez sie tak czula.-Czy wyjmiesz w koncu te wsuwki z wlosow? - zapytal, a jej zabraklo tchu i poczula, ze swiat wokol niej zawirowal. Oddychaj, Kristen. Oddychaj. -Dlaczego pytasz? Pokrecil glowa i czar prysl. -Niewazne. Idz spac. Za chwile bedzie ranek. -I co sie wtedy stanie? Uniosl brwi. -Wykopiemy Trevora Skinnera. 12 Sobota 21 lutego, 7.00 Tlum dziennikarzy przepychal sie na miejsce zdarzenia, a przewodzila mu ni mniej, ni wiecej, tylko Zoe Richardson, ktora wlasnie wyzywala los, podtykajac Abe'owi mikrofon pod same usta.-Opinia publiczna ma prawo wiedziec, kto jest nastepna ofiara -naciskala Richardson. - Nie mozecie tego trzymac w tajemnicy. -Nie ujawnimy nazwiska, dopoki nie powiadomimy rodziny ofiary - odparowal Abe ostrzegawczym tonem, swiadomy tego, ze kazdy jego ruch nagrywany jest dla opinii publicznej, ktora "ma prawo" wiedziec. Podszedl do policjanta odpowiedzialnego za pilnowanie porzadku. - Nie wpuszczaj ich za tasme. Cialo Skinnera znalezli w poblizu kepy drzew, niedaleko bocznej drogi. Obok plytkiego grobu, oznaczonego plyta z napisem "Renee Dexter", zgromadzili sie juz wszyscy. Julia stala obok Jacka, a Kri184 sten kolo Mii, ktorej cichym glosem relacjonowala szczegoly sprawy. To samo opowiedziala im wieczorem w swojej kuchni. Dexter byla ofiara gwaltu, ktora Skinner slownie zniewazyl, gdy skladala zeznania w sadzie. -Wnosilam sprzeciw za sprzeciwem - mowila cicho, patrzac na nazwisko kobiety wyryte na wieki w marmurze. - Ale sedzia pozwolil Skinnerowi rozniesc te kobiete na strzepy. Ekipa Jacka wyciagala cialo pod czujnym okiem Julii. Kiedy polozyli zwloki Skinnera na ziemi, cala piatka podeszla blizej, a Mia przyklekla. -Ma cos w rece - wyjasnila. - Jego piesc jest owinieta tasma izolacyjna. - Jack ostroznie odkleil tasme i otworzyl dlon ofiary. Mia podniosla glowe z wyrazem obrzydzenia i spojrzala na Abe'a. - Wyglada na to, ze przyslowiowy kot, ktorego nasz Unizony Sluga, wypuscil z worka, odgryzl Skinnerowi jezyk. - "Umarl, nie mogac wypowiedziec slowa w swojej obronie" -zacytowala list Kristen. - Powiedzieliscie jego zonie? Abe przytaknal. -Spinnelli pojechal do domu Skinnera z samego rana. Nie chcielismy, zeby dowiedziala sie z telewizji. Mia, ktora nadal kleczala przy zwlokach, podniosla wzrok na Julie. -Czy mozna umrzec wskutek obciecia jezyka? Julia przyklekla po drugiej stronie zwlok. -Nie. Ale spojrz na te zaglebienia po obu stronach czaszki. Taki sam rozmiar i umiejscowienie, tuz nad uszami. -Imadlo - powiedzial Jack, a Julia spojrzala na niego z uznaniem. -To by pasowalo. -Do czego? Julia wstala. -Bede mogla to potwierdzic dopiero po autopsji, ale jesli wasz zabojca dziala konsekwentnie i strzal w glowe nie okaze sie przyczyna smierci, tylko posmiertnym aktem, to sadze, ze znajdziemy krew w plucach. Abe westchnal. 191 -To znaczy, ze odcial Skinnerowi jezyk i unieruchomil jego glowe w imadle, zeby zadlawil sie wlasna krwia. Mia wstala i otrzepala kolana.-Mysle, ze trzeba wziac pod obserwacje mezczyzne, ktory zostal uniewinniony za gwalt na Renee Dexter. Wydaje sie logiczne, ze to bedzie jego nastepny krok.' Cofneli sie, zeby zrobic miejsce ekipie, ktora pakowala cialo Skinnera do duzego worka. -On juz zrobil nastepny krok - mruknela Kristen. - Skinner w sali sadowej zachowywal sie jak kawal lajdaka, ale nigdy nie zlamal prawa. -W kogo teraz uderzy? - zapytal z gorycza Jack. - W sedziow? -Albo w prokuratorow, ktorzy nie wygrywaja spraw - powiedzial Abe, a Kristen otworzyla szeroko oczy i napotkala jego spojrzenie. - Ten facet nie ma zadnych zahamowan, Kristen. Na razie cie nie obwinia, ale to sie moze zmienic. -Poprosilismy Spinnellego, aby zapewnil ci ochrone przez dwadziescia cztery godziny na dobe - oznajmila Mia, a Kristen otworzyla usta, jakby chciala zaprotestowac, ale nie zrobila tego. -Dziekuje - powiedziala tylko. -A do tego czasu - stwierdzil Abe - pozostajesz pod opieka jednego z nas. Zadzwonil telefon Mii. -Mitchell. - Gdy Mia sluchala, na jej twarzy pojawil sie szeroki usmiech. - No nie mow. Czy technika nie jest cudowna? Poczekaj. - Spojrzala na Abe'a, unoszac jasne brwi. - Znalezli w miescie samochod Skinnera. Ma system GPS. Abe'owi zabilo mocniej serce. Nareszcie jakis przelom. -Zapytaj, czy moga przesledzic, gdzie jezdzil w czwartek wieczorem. Mia nie kryla zadowolenia. -Moga i juz to zrobili. Wyglada na to, ze nareszcie sami mozemy narysowac x na mapie. 192 Sobota 21 lutego, 7.00 Oparl sie chwiejnie o sciane sutereny i poczul mdlosci. Zeslizgnal sie na podloge. Z trudem lapal powietrze. Serce tak mu walilo, jakby chcialo wyskoczyc z piersi. Rece, ramiona, tulow, twarz... wszystko mial umazane krwia.Zrobilem to. Dobry Boze... Zrobilem... to. To. Zamknal oczy. Rozluznij sie. Wez gleboki oddech. Zapanuj nad soba. Wdychal powietrze wielkim haustami i wypuszczal je z drzeniem, czujac, ze z kazdym oddechem powoli wraca samokontrola. Gotowe. Angelo Conti byl martwy. I to bardzo. Zapierajac sie stopami o cementowa podloge, przezwyciezyl slabosc i wstal. Ocenil rozmiar rzezi, ktorej sam byl sprawca. Stracil nad soba panowanie. Nigdy wiecej nie moze do tego dopuscic. Ale Conti zasluzyl na taki los, zarozumialy gowniarz. Odszukal go wieczorem bez wiekszego trudu. Czekal po prostu, az Angelo na chwiejnych nogach wyjdzie ze swojego ulubionego baru tuz obok kampusu. Chlopak skierowal kroki do nowiutkiej korwety i najwyrazniej zamierzal usiasc za kolkiem. Nie przejmowal sie, ze jest pijany. Mozna by pomyslec, ze skoro cudem uniknal wiezienia za zamordowanie Pauli Garcii i jej nienarodzonego syna, bedzie sie bardziej pilnowal, ale najwyrazniej Angelo uwazal, ze dobra passa go nie opusci. Mylil sie... Mogl ogluszyc Contiego i zawlec go do furgonetki, ale na widok tego pijanego drania i jego nowego wozu ogarnelo go takie wzburzenie, ze strzelil mu w oba kolana. Dopiero potem walnal go palka w glowe i zaciagnal do vana. Cieszyl sie na mysl o chwili, w ktorej Conti odzyska swiadomosc, spojrzy zamglonymi ze strachu oczyma i przestanie wreszcie mlec ozorem. Ale nie. Angelo zadziwiajaco szybko ocknal sie z pijackiego zamroczenia i w ciagu kilku sekund zorientowal sie, gdzie jest. 193 I z kim ma do czynienia.Ciagle gadal, wiec zanim zdazylem pomyslec, chwycilem lyzke do opon. Kilka pierwszych uderzen mialo przykuc jego uwage. Ale Conti sie nie zamknal. Zaczal mowic o Kristen. I wtedy mnie ponioslo. To, co Conti wygadywal... Te napastliwe, obrzydliwe slowa. "W jaki sposob zaplacila ci za te brudna robote, co? Jaka jest? Zaloze sie, ze pod tym cnotliwym kostiumem ukrywa sie prawdziwa tygrysica". Gadal i gadal, same perwersyjne, ohydne rzeczy o nim i o Kristen. Po prostu nie mogl przestac. Podobnie jak ja. Odetchnal gleboko. Nikt by teraz nie rozpoznal Angela. Wlasciwie nie mial twarzy. Robienie zdjec jest bez sensu. Podszedl do miejsca, w ktorym zostawil rzeczy Contiego, i znalazl portfel chlopaka. Prawo jazdy mu zabrano, bo notorycznie jezdzil po pijanemu. Ale bylo zdjecie na legitymacji studenckiej. Powinno wystarczyc. Zajal sie Contim. Ostry huk wystrzalu z pistoletu i kwasny zapach spalonego prochu podzialaly uspokajajaco. Pozostaly rutynowe czynnosci. Zerknal na zegarek i sie skrzywil. -Jestem spozniony - mruknal. Musial doprowadzic sie do porzadku i jechac do pracy. Kiedy wroci, zrobi plyte nagrobna. Paula Garcia i jej nienarodzony syn zaslugiwali przynajmniej na tyle. Sobota 21 lutego, 9.30 Zona Trevora Skinnera byla szczupla, blada kobieta. Wygladala, jakby zaraz miala zemdlec. Nie potrafila udzielic informacji, gdzie jej maz najczesciej przebywal, czy mial dziwnych gosci, nie podsunela zadnego tropu, ktory wyjasnilby, dlaczego dal sie zwabic na pustkowie, gdzie w czwartek wieczorem zostal zastrzelony. Rejon zasadzki znalezli dzieki nowoczesnej technice. Skinner nalezal do uzytkownikow swiatowego systemu satelitarnego, ktory 194 pozwala namierzyc zmotoryzowanych, tak ze moga oni w razie potrzeby wezwac pomoc. Szczescie ich nie opuszczalo. GPS doprowadzil ich do opuszczonej fabryki, z ktorej zabojca oddal strzaly w kolana, by potem przetransportowac ofiare w inne miejsce. Po tym zdarzeniu samochod prawdopodobnie padl lupem walesajacych sie po okolicy nastolatkow, ktorzy dojechali nim tam, gdzie znaleziono go rano.Abe chcial juz zostawic w spokoju rozhisteryzowana pania Skinner i wyjsc, ale starsza gospodyni delikatnie pociagnela go za rekaw. -Prosze pana... - szepnela. - Wtedy przyszla paczka. Abe i Mia, zaalarmowani jej slowami, udali sie z nia do innego pokoju, gdzie cichego glosu gospodyni nie zagluszal histeryczny, choc w tej sytuacji zrozumialy, placz pani Skinner. -Kiedy przyszla ta paczka, prosze pani? - zapytal Abe. -W czwartek. - Wzruszyla ramionami, skrepowana. - Moze O drugiej po poludniu. -Czy widziala pani, kto ja przyniosl? -Nie, prosze pana. Ktos zadzwonil do drzwi, zostawil ja i uciekl. -Potrafi pani opisac te paczke? - zapytala Mia. -Byla owinieta szarym pakowym papierem. Miala przyklejona karteczke z nazwiskiem pana Skinnera, napisana na komputerze. Byla bardzo lekka, jak powietrze. Ale za to taka duza. - Pokazala rozmiar paczki rekoma. Lekka jak powietrze. Kartka papieru, prawdopodobnie kolejny list. Abe zastanawial sie, co moglo byc na tyle kuszace, zeby zwabic Skinnera na pustkowie. -Widziala pani samochod? -Tak, widzialam. Biala furgonetka. Nawet pomyslalam, ze to dziwne, bo to byl samochod dostawczy kwiaciarni, a przeciez nie bylo kwiatow. -Tak - mruknela Mia. - Nie wszystko jest tym, na co wyglada. Czy otworzyla pani paczke? Oczy gospodyni rozszerzyly sie z nieklamana groza. 189 -Nie. Pan Skinner nie pozwalal ruszac swoich rzeczy. Byl bardzo zasadniczy. - Gospodyni zerknela przez ramie na szlochajaca pania Skinner. - Czy on naprawde nie zyje?O tak, pomyslal Abe, bez watpienia. -Tak, prosze pani. Bardzo nam przykro. Sobota 21 lutego, 16.00 - Diana Givens nie bedzie w stanie nam pomoc - oswiadczyla Mia ponuro z tylnego siedzenia auta Reagana. - Nikt nam nie pomoze. Kula jest zbyt zniszczona. Ekipa CSU znalazla kule w drewnianej futrynie drzwi w starej fabryce, spod ktorej uprowadzono Skinnera w czwartek wieczorem. Dopiero badanie krwi, ktorej slady znaleziono na ulicy, wykaze ponad wszelka watpliwosc, ze tam wlasnie zostal postrzelony, ale juz teraz byli tego niemal pewni. Kula okazala sie cennym znaleziskiem -poprzednio zabojca zadal sobie tyle trudu, aby usunac ja z ciala Kinga: rozcial brzuch, a potem go zaszyl. Na kuli widnial jakis znak, logo wytworcy, jak to okreslil balista. Ale niestety w tym miejscu kula byla powaznie tak uszkodzona, ze znak wydawal sie nie do rozpoznania. -Tego nie wiesz, Mia. - Reagan zrecznie zaparkowal ogromnego SUV-a na parkingu przed staroswieckim sklepem z bronia. Mia wyskoczyla z auta. -Idziesz z nami, Kristen? - zapytala. Kristen westchnela. Odwiedzila juz dzisiaj tyle miejsc. To bedzie siodmy sklep. -Czemu nie? Reagan rzucil jej wspolczujace spojrzenie. -Moge odwiezc cie do domu. Spinnelli na pewno juz zorganizowal ochrone. Ta mysl na rowni ja irytowala i pocieszala. Sasiedzi denerwowali sie, ze przez pol nocy reflektory ekipy CSU oswietlaly teren. A teraz jeszcze pod jej domem bedzie stal policyjny samochod, dopoki... 190 Dopoki cos sie nie zmieni, pomyslala Kristen. Dopoki Unizony Sluga nie zrezygnuje z prowadzenia obserwacji. Dopoki nie przestanie byc celem rozwscieczonych bandziorow i msciwych dziennikarzy. Dopoki nie skresla jej z listy potencjalnych ofiar. Zerknela na duzy plakat w oknie wystawowym i podjela decyzje.-Nie, ide z wami. Reagan pomogl jej wysiasc z wysokiego auta. Wstrzymala oddech, poki nie stanela na twardym gruncie. Kolano bolalo jak diabli, ale nie dawala tego po sobie poznac na wypadek, gdyby w poblizu czaili sie jacys reporterzy z kamerami. -Nie ma kamer? - mruknela, a Reagan rozejrzal sie dokola. -Nie, mysle, ze kto zyw, pobiegl na konferencje prasowa Spinnellego. - Skrzywil sie. - Dobrze, ze my nie musielismy. Zwlaszcza teraz, gdy nasz chlopak poszerzyl zakres dzialalnosci. -Odkad Richardson puscila material o Skinnerze, mialam pietnascie telefonow od roznych obroncow. - Kristen zrobila niepewny krok. - Boja sie wychodzic z domu. Nie mogla powiedziec, zeby nie czula odrobiny satysfakcji, wyobrazajac sobie, jak kryja sie po katach i umieraja ze strachu. Uwazala, ze ma do tego prawo. Nie potrafila zrozumiec mentalnosci obroncow. Wiedzieli, ze wiekszosc ich klientow jest winna zarzucanych czynow, a jednak bronili szumowin z zapalem godnym lepszej sprawy. Reagan burknal pod nosem. -Nie zal mi tych drani. Moze dobrze im zrobi, jak beda sie bali przez kilka dni. Moglismy wziac samochod Mii. To ciagle wsiadanie i wysiadanie z tej wysokosci naraza twoje kolano. Zerknela na niego, ale nie widziala oczu skrytych za przeciwslonecznymi okularami. Tak jest lepiej, pomyslala, ignorujac uklucie zalu. Za bardzo sie przyzwyczajala do jego troskliwego spojrzenia. -Slyszales, co powiedziala Ruth. Nie jestem ranna. - W milczeniu podal jej ramie. - Co to jest? - zapytala, patrzac na walizeczke, ktora niosla Mia. 197 Nalegala, aby podjechac do jej mieszkania, zanim rozpoczna procesje po sklepach z bronia, a potem pojawila sie z ta walizeczka. Reagan sie rozesmial.-Zobaczysz. Za szklana lada tak jak przedtem stal potezny sprzedawca, ktory obrzucil ich niechetnym spojrzeniem. -To znowu wy. -Na to wyglada - rzucila drwiaco Mia. - Czy jest Diana? -Nie - odwarknal. -Och, Ernie, na milosc boska. - Z zaplecza wyszla starsza kobieta z reka na temblaku. - Oczywiscie, ze jestem. Co tym razem moge dla was zrobic? - Rzucila okiem na czarna walizeczke Mii, a potem otwarcie zmierzyla wzrokiem Kristen. - Przyprowadzilas slawna osobe. -O tak, jest prawdziwa celebrytka. - Mia oparla sie o lade. - Chodzi o to, Diano, ze podczas dochodzenia znalezlismy kule. - Wyjela plastikowa torebke i polozyla ja na szklanej ladzie. - Nie wyglada pieknie, ale na razie nie mamy innej. Mozesz nam cos o niej powiedziec? Starsza pani sciagnela usta, od ktorych biegly zmarszczki niczym promienie slonca. -A co bede z tego miala? Mia klepnela czarna walizeczke. -Badz grzeczna dziewczynka, to zobaczymy. -Co to jest? - szepnela Kristen do Reagana, ale on tylko pokrecil glowa. Oczy Diany wyraznie zlagodnialy. -Juz dawno nikt nie nazwal mnie dziewczynka. -Potraktuj to jak czesc transakcji - wyjasnila Mia. - Sadzimy, ze ta kula zostala wykonana recznie. Diana wydela usta w zadumie. -Zgadza sie. Ale jest zbyt zniszczona, aby podac jakies szczegoly techniczne. - Podniosla kule i zmruzyla oczy. - Ma logo. -Wiem. Nasz balista tez to zauwazyl. Ale nie rozpoznal go. Czy ty jestes w stanie? Wziela lupe i dokladnie ogladala kule. 198 -Nie, jak juz powiedzialam, jest zbyt zniszczona. Dzisiaj juz niewiele osob samodzielnie robi naboje do swojej broni.-Masz takich klientow? - zapytala Mia. - Moze ktos z listy strzelcow wyborowych, ktora nam dalas? Starsza kobieta sie zamyslila. -Jest ich sporo, ale nikt nie ma logo. - Zerknela na czarna walizeczke. - Co jest w srodku, pani detektyw? Mia odpiela zamki. -Rewolwer mojego ojca. - Usmiechnela sie, widzac podekscytowane i uroczyste spojrzenie Diany. - To prawdziwy skarb. - 1 szybko zamknela walizeczke, gdy Diana wyciagnela reke, aby dotknac broni. - Moze pozniej. Diana uniosla brew. -Cos za cos, tak? -To zalezy. Moj partner i ja musimy sie czegos dowiedziec na temat logo na tej kuli. Jesli uda mi sie uzyskac przyzwoity rysunek, czy zamiescisz go na swojej stronie internetowej? Diana zgodzila sie, z powaga skinawszy glowa. -Jestem chetna do wspolpracy, detektyw Mitchell. Zrobie nawet wiecej. Zaprosze tu moich najlepszych przyjaciol, ktorzy swietnie strzelaja, i wspolnie sporzadzimy liste wszystkich logo, jakie pamietamy. Kristen uslyszala niski, cieply smiech Reagana. -Dobra jest, prawda? - zapytal, a Kristen odchylila glowe i spojrzala na jego profil. Byl wpatrzony w Mie, a na jego twarzy blakal sie usmiech wyrazajacy jednoczesnie dume i rozbawienie. Nie nalezal do facetow, ktorzy czuja sie zagrozeni umiejetnosciami partnera, zwlaszcza jesli jest nim kobieta. Odroznialo go to od wiekszosci mezczyzn, ktorych znala. -O tak, to prawda. Dokad teraz? -Mia i ja musimy podjechac do szkoly King High. Mamy z kamery zdjecie chlopaka, ktory dostarczyl paczke do twojego domu, i chcemy sie dowiedziec, kto to jest. Dzisiaj sobota, wiec na pewno jakies dzieciaki graja w kosza na boisku kolo szkoly. -Czy cos sie stanie, jesli bedziecie tam za pol godziny? 193 Spojrzal na nia, marszczac brwi ze zdziwieniem.-Chyba nie! A dlaczego? Kristen odwrocila sie do szklanej lady. -Bo mam zamiar kupic bron. Sobota 21 lutego, 17.00 - Mozemy chwile porozmawiac, Jacob? Jacob Conti podniosl wzrok. W drzwiach stala Elaine, ktora wygladala na zdenerwowana. -O co chodzi, Elaine? - zapytal, chociaz wiedzial. Podeszla z wlasciwa sobie niesmialoscia. Kiedy zobaczyl ja po raz pierwszy dwadziescia piec lat temu, przypominala mu delikatnego ptaka. I nadal tak bylo. -Przez caly dzien usiluje zlapac Angela. Zaczynam sie martwic nie na zarty. Byl umowiony z przyjaciolmi na tenisa, ale nie pojawil sie w klubie. Czy mozesz wyslac Drake'a, zeby go poszukal? Conti skinal glowa. -Oczywiscie, kochanie. Tylko sie nie zamartwiaj. Podeszla blizej i pocalowala go w policzek. -Postaram sie. Dziekuje ci, Jacob. Odeszla, nie dowiedziawszy sie, ze Jacob wyslal juz Drake'a i trzech innych ludzi na poszukiwanie Angela. Jak dotad, bez skutku. Poczul, ze robi mu sie niedobrze. Angelo, czy nie mogles zamknac swojej niewyparzonej geby? Na milosc boska, czy musiales sie pokazywac w telewizji, skoro juz i tak byles na liscie zagrozonych? Jesli cos sie stalo jego synowi... Ktos za to zaplaci. A Jacob Conti nie mial w zwyczaju rzucac slow na wiatr. Sobota 21 lutego, 19.00 Znowu go zadziwila, pomyslal Abe, obserwujac, jak Kristen sklada zamowienie po wlosku, a potem wdaje sie w pogawedke z kelnerem. Zabral ja do Rosselliniego, ulubionej restauracji swo 194 jej rodziny. Panowala tu przytulna atmosfera, a jedzenie zawsze bylo wysmienite. W przeciwienstwie do Mii, Kristen wydawala sie otwarta na nowe doswiadczenia kulinarne.Gdy patrzyl, jak z jej usmiechnietych ust plyna wloskie slowa, mimowolnie przyszlo niu do glowy, ze moze ma umysl otwarty rowniez na inne doswiadczenia. Przez caly dzien siedziala obok niego w samochodzie. Wdychal jej zapach, obserwowal gre uczuc na jej twarzy, zarowno subtelnych, jak i bardziej dosadnych. Denerwowala sie za kazdym razem, gdy zadzwonil jej telefon, wiedzac, ze bedzie narazona na kolejne uszczypliwosci ze strony przerazonego obroncy, ktory mial zyciowego pecha, by zetknac sie z nia w sali sadowej. Obserwowal, jak co rusz zerkala przez ramie, aby sprawdzic, czy nie czaja sie na nia dziennikarze z kamerami, czlonkowie gangu lub sam Unizony Sluga. I przez caly dzien Abe odtwarzal w pamieci wydarzenia poprzedniej nocy. Zarliwe zainteresowanie w jej zielonych oczach, zazwyczaj nieufnych. Proste wspolczucie, gdy naklonila go, by opowiedzial o Debrze. I zastanawial sie, jak by to bylo. Z nia. Jak by to bylo, gdyby codziennie widzial usmiech na jej powaznej twarzy i slyszal jej beztroski smiech. A potem zastanawial sie, czy nie robi z siebie glupca, rzucajac sie na pierwsza atrakcyjna kobiete, ktora spotkal po wyjsciu z ukrycia. Kristen byla prawa i inteligentna osoba. A przy tym piekna i pelna wdzieku. W ciagu ostatnich pieciu lat nie widywal kobiet o takich zaletach. Raczej nie mialy w zwyczaju krecic sie wokol handlarzy narkotykami i bronia. Dobrze pamietal dzien, w ktorym zobaczyl ja po raz pierwszy. Wczoraj wcale nie klamal. Faktycznie byl jak oslupialy. A potem urzeczony. I podniecony. Niesamowicie, niezaprzeczalnie podniecony. Musial wtedy wczuc sie w swoja role, wiec rzucil niewybredna wiazanke, na co jego kumple z polswiatka poklepali go z uznaniem po plecach. Ale obraz w jego pamieci wcale nie zbladl, pozostal w umysle takze po wyjsciu z aresztu, do ktorego go wsadzono, aby nadac wiarygodnosc jego dzialaniom. Stal sie jednym z nich, zostal aresztowany, byl notowany na policji. Wkrotce wypuszczono go za 201 kaucja i powrocil do ciemnej, podlej dzielnicy miasta, ktora w tym czasie mial nazywac domem.Ale gdy tylko bylo to mozliwe, wymknal sie do hospicjum, do Debry. Siedzial przy jej lozku, masowal rece i stopy, cicho wymawial jej imie, zadreczajac sie poczuciem winy. Pozadal innej kobiety, podczas gdy jego zona lezala bezsilnie na lozku. Debra w koncu znalazla spokoj. A on nadal pozadal Kristen Mayhew. Kelner z wyraznym zalem przerwal konwersacje i oddalil sie do innych gosci. Kristen spojrzala na Abe'a i szeroko otworzyla zielone oczy. Uswiadomil sobie, ze jego mysli musza byc wypisane na twarzy. Chcial zbyc to lekkim zarcikiem. Ale jej oczy powoli sie rozpalaly, a na policzkach wystapily delikatne rumience. Zwilzyla usta koniuszkiem jezyka, a Abe mial ochote glosno jeknac. -Przepraszam - powiedziala. - To nieladnie z mojej strony, ze tak cie zaniedbalam. Ale juz dawno nie mialam okazji rozmawiac po wlosku. -Nie musisz przepraszac. Przyjemnie bylo posluchac. Nie wiedzialem, ze znasz wloski. Powstrzymala wzruszenie ramion. -Spedzilam rok we Wloszech, kiedy studiowalam w college'u. Umiem sie dogadac, ale moja gramatyka na pewno jest okropna. Kalecze jak diabli. - Wziela do reki menu i bawila sie naroznikiem. - Nie musiales zabierac mnie na kolacje. Spinnelli wystawil przeciez ochrone pod moim domem. Mysle, ze sama dam sobie rade. Tego bylo juz za wiele, zaczynal tracic cierpliwosc. -Czy przyszlo ci w ogole do glowy, ze chce byc z toba? Ze przyprowadzilem cie tu bez zadnego zwiazku ze sprawa? Podniosla wzrok i napotkala jego oczy. -Tak - odparla niskim, lekko zachrypnietym glosem, od ktorego poczul mrowienie skory. - Tak, przyszlo mi to do glowy. Slowa uwiezly mu w gardle. Przez jego umysl przebieglo tysiac mozliwych odpowiedzi, ale kazda z nich calkowicie niestosowna i gwarantujaca, ze sie od niego odsunie. 196 -Ach, signorina.Abe stlumil przeklenstwo i zerknal na intruza. Przy stoliku stal rozpromieniony Tony Rossellini, ktory byl sercem i dusza restauracji oraz jednym z wieloletnich przyjaciol rodzicow Abe'a. Zmusil sie do usmiechu. ' - Tony, tak sie ciesze, ze cie widze. Tony otworzyl szeroko oczy ze zdumienia, a Abe uswiadomil sobie z rozbawieniem, ze starszy czlowiek wcale nie przyszedl do niego. -Abe. Abe Reagan. Moj siostrzeniec nie powiedzial mi, ze to ty przyszedles z ta piekna signorina. Ciesze sie, ze cie widze. Twoi rodzice byli tu w zeszlym tygodniu i nawet nie wspomnieli, ze wrociles do miasta. To byla oficjalna wersja. Opowiadali te historyjke wszystkim przyjaciolom i nawet mlodszym dzieciom w rodzinie. Abe przeprowadzil sie do Los Angeles i tylko od czasu do czasu wpadal w odwiedziny. O ile sie nie mylil, nawet Rachel zyla w tym przeswiadczeniu. Gdyby dzieci znaly prawde, moglyby przypadkowo narazic go na niebezpieczenstwo. Zerknal na Kristen i przekonal sie, ze rozumie ten wybieg i go nie zdradzi. -Tak. Wrocilem, przydzielili mnie do wydzialu zabojstw. To jest Kristen Mayhew. Stara, zasuszona twarz Tony'ego zmarszczyla sie z wysilku, gdy probowal dopasowac nazwisko do okolicznosci. Po chwili uniosl brwi, zadowolony. -Ach, tak. Nie bedziemy dzis o tym rozmawiac. To nie jest wieczor pracy, tylko zabawy. - Wyjal zza plecow butelke czerwonego wina. Doskonaly gatunek, pomyslal Abe, rzuciwszy okiem na etykiete. - Moj siostrzeniec powiedzial mi tylko o pewnej slicznej si-gnorinia, ktora spedzila caly rok w rodzinnym miescie mojego ojca i dziadka. - Wprawnym ruchem odkorkowal butelke. - Juz dawno nie bylem we Florencji, ale zawsze nosze ja w sercu. Z duma zabral sie do napelniania kieliszkow, a Abe przypomnial sobie, ze Kristen nie pije alkoholu. 203 Juz chcial cos powiedziec, ale poczul jej dlon na swojej rece i przeszyl go dreszcz. Popatrzyl na nia i dostrzegl nieznaczny ruch glowy, skierowany wylacznie do niego. Szybko cofnela reke i podniosla kieliszek w strone Tony'ego, aby wzniesc toast. Powiedziala cos po wlosku i cokolwiek to znaczylo, Tony rozpromienil sie jeszcze bardziej. Odpowiedzial uprzejmie, po czym zwrocil sie z usmiechem do Abe'a:-Teraz, kiedy wrociles do domu, bedziesz czesciej tu zagladal, co, Abe? I pamietaj, zeby zabierac ze soba signorine. -Obiecuje. - Abe sam nie wiedzial, czy dotyczylo to pierwszej sprawy, czy obu. - Tony, caly dzien krecili sie za nami reporterzy. Jesli pojawi sie ktos podejrzany, moglbys...? Tony zmarszczyl brwi. -Wystarczy jedno twoje slowo, Abe. Nie beda was tutaj niepokoic. Ruszyl do kuchni, nie czekajac na odpowiedz. Kristen ostroznie postawila kieliszek na stole. -Mily czlowiek. -Uhm, tak. Tony jest starym przyjacielem moich rodzicow. Przechylil glowe, chcac, by na niego spojrzala, ale uparcie unikala jego wzroku. Az do bolu pragnal przesunac reke po stole i przykryc jej dlon, tak jak ona zrobila to przed chwila. Ale zabraklo mu odwagi. Zamiast tego podniosl kieliszek do ust. -Mowilas, ze nie pijesz. -Bo nie pije, ale nie chcialam go urazic, odrzucajac jego goscinnosc. Wypije lyczek albo dwa przez caly wieczor i tylko ty bedziesz o tym wiedzial. To byl prosty szacunek dla uczuc innych ludzi. Przypomnial sobie wyraz jej oczu poprzedniej nocy, gdy przedarla papier scierny i podala mu polowe. Widzial w nich wspolczucie i zrozumienie, ale rowniez cos wiecej. I to cos nie pozwolilo mu zasnac przez reszte nocy. -Kristen. - Czekal, az na niego spojrzy, ale ona wpatrywala sie uparcie w jakis punkt po drugiej stronie restauracji. - Moglas w kazdej chwili wrocic do domu, odkad Spinnelli przydzielil ci 204 ochrone. Mia zaproponowala, ze podwiezie cie w drodze na randke. Dlaczego jestes tu ze mna?Dopiero po dlugiej chwili popatrzyla mu w oczy. Dostrzegl w nich nie tylko zainteresowanie, ale i pragnienie, ktore pobudzilo bicie serca i rozgrzalo krew. -Czy przyszlo ci w ogole do glowy, ze jestem tutaj, poniewaz ja tez chcialam byc z toba? - zapytala cicho. -Mialem taka nadzieje - odparl uczciwie, a ona usmiechnela sie tak nieznacznie, ze nawet by tego nie zauwazyl, gdyby sie w nia intensywnie nie wpatrywal. Przykryl jej dlon swoja, czujac, ze drgnela. Ale nie cofnela reki i odebral to jako dobry znak. - Dlaczego Wlochy? Zamrugala, najwyrazniej nie spodziewajac sie takiego pytania. -Slucham? Wsunal kciuk pod jej dlon i gladzil ja delikatnymi ruchami. Siedziala spieta, ale nie zabrala reki. -Dlaczego wyjechalas na rok do Wloch? Opuscila wzrok na ich zlaczone dlonie. -Studiowalam we Florencji. -Sztuke? Spojrzala na niego z delikatnym usmiechem, a jego serce znowu mocniej zabilo. -A czy mozna studiowac we Florencji cos irinego? -Zauwazylem, ze masz oko do kolorow - powiedzial. - Ale skoro studiowalas sztuke we Florencji, to jakim cudem zostalas prawnikiem? Dlaczego nie malujesz, nie rzezbisz? Jej usmiech zgasl. -W zyciu nie wszystko uklada sie tak, jak sobie zaplanujemy. Ale mysle, ze doskonale o tym wiesz. Z pewnoscia. -Tak. Otrzasnela sie. -Jestem samolubna. Zapraszasz mnie do restauracji, a ja sie rozklejam. Porozmawiajmy o czyms innym. 199 -W porzadku, zmiana tematu. - Przechylil glowe i przypatrywal jej sie badawczo. - Zaskoczylas nas dzisiaj w tym sklepie z bronia. Nie mowilas, ze umiesz strzelac.Istotnie, umiala. Przypomnial sobie, jak stala przed szklana lada w sklepie Diany Givens i wybierala bron. Pomyslal wtedy, ze uczenie jej, jak nalezy obchodzic sie z bronia, bedzie czysta przyjemnoscia. Cudownie bedzie otoczyc ja ramieniem i poczuc jej szczuple cialo. Ta fantazja od razu go pobudzila, totez niemal mu ulzylo, gdy odrzucila oferte pomocy. Szybko i sprawnie oproznila magazynek, celujac do tekturowej postaci. Na chwile odebralo im mowe. -Za kazdym razem trafilas prosto w piers. -Nie jestem strzelcem wyborowym, ale umiem trafic w puszke zawieszona na plocie. -Wiec wychowalas sie na farmie w Kansas? - zapytal, chcac zebrac w calosc drobne szczegoly z jej zycia, o ktorych napomykala w ciagu ostatnich dni. Poruszyla sie niespokojnie, ale skinela glowa. -Moj ojciec mial stara trzydziestkeosemke, z ktorej strzelalismy do celu. Zrecznie ominela pytanie o swoje korzenie. -Kto odziedziczyl te bron, kiedy umarl twoj ojciec? Powialo od niej chlodem. -Moj ojciec zyje. Abe zmarszczyl brwi. -Ale powiedzialas, ze nie masz rodziny. -Bo nie mam. - Odetchnela gleboko i sie wzdrygnela. - Przepraszam. Znowu to samo. Jestem wkurzona, ze musze trzy dni czekac na bron. Dopiero kiedy wypelnialam formularz, dotarlo do mnie, jakie mamy przepisy. -Co masz na mysli? Skrzywila sie. -To, ze bandziory, przed ktorymi chce sie bronic, moga kupic pistolet u byle handlarza, ktory nie przejmuje sie przepisami. Oni sa uzbrojeni, a ja musze czekac. 200 -Przeciez moglabys zalatwic sobie takie pozwolenie szybciej.-A jak fantastycznie by to wypadlo w relacji Zoe Richardson. - Pokrecila glowa. - Nie sadze. Nie, wole trzymac pod poduszka lyzke do opon i poczekac. Chcial jeszcze cos dodac, ale zamknal usta z jekiem, kiedy otworzyly sie drzwi restauracji. Kristen natychmiast wyprostowala sie na krzesle i cofnela dlon. -Co sie dzieje? - zapytala, ogladajac sie za siebie z trwoga. - Znowu dziennikarze? -Gorzej. Moja siostra. Rachel weszla do restauracji z cala zgraja nastolatkow i w sali momentalnie zrobil sie harmider. Nie bylo nadziei na to, zeby Rachel go nie dostrzegla. I prozno bylo marzyc, ze nie rozpozna Kristen. Nawet z tej odleglosci zauwazyl, ze oczy Rachel niemal wyszly z orbit, a po kilku sekundach jego siostra stala juz przy ich stoliku. -Abe! - Pochylila sie i cmoknela go w policzek. - Nie wiedzialam, ze tu bedziesz. Zapytales ja? Powiedz. Abe westchnal. Szkolne zadanie Rachel - prosba o przeprowadzenie wywiadu z Kristen. Tyle sie ostatnio dzialo, ze ta sprawa wyleciala mu z glowy. -Nie, Rach, bylismy bardzo zajeci. Rachel sapnela niezadowolona. -To chociaz mnie przedstaw i sama zapytam. Abe przewrocil oczami. -Kristen Mayhew, poznaj moja najmlodsza siostre, Rachel. Rachel, to Kristen Mayhew, asystentka prokuratora stanowego. Sobota 21 lutego, 19.30 - Prosil, zeby mu nie przeszkadzac. Jacob Conti uslyszal glos kamerdynera dobiegajacy zza drzwi ciemnego biura. Tenor wlasnie nabral tchu, by wyspiewac wysokie dzwieki jego ulubionej arii. Zazwyczaj byly to chwile odprezenia po 207 calym dniu, ale dzisiaj zakrawaly na farse. Angelo zaginal, Elaine wyplakiwala oczy, a Jacob wiedzial, ze nic dobrego ich nie czeka.-Ze mna bedzie chcial sie spotkac - oswiadczyl Drake Edwards. Nie, nie chce sie z toba spotkac, pomyslal Jacob. Ale siegnal po pilota i przyciszyl arie. -Niech wejdzie. Wstal, wsciekly, ze trzesa mu sie nogi. Wystarczylo jedno spojrzenie na twarz Drake'a i opadl z powrotem na fotel. Szef ochrony mial ponura mine. -Przykro mi, Jacob - powiedzial cicho Drake. Wyjal pek kluczy z kieszeni koszuli. Jacob od razu rozpoznal emblemat uniwersytetu Northwestern przyczepiony do lancuszka. - Znalezlismy korwete. Jakies dzieciaki wypatrzyly klucze na przednim siedzeniu i postanowily sie przejechac. -A co z Angelem? - zapytal Jacob schrypnietym glosem. Drake pokrecil glowa. -Ostatni raz widziano go w barze kolo kampusu. Jego przyjaciele twierdza, ze sporo wypil, ale nie chcial zadzwonic po taksowke. Co za skonczony glupiec. -Caly on. -Jacob... - Drake zamknal oczy, na jego twarzy odmalowal sie bol. - Na siedzeniu kierowcy byly plamy krwi. Jacob wstrzymal oddech. Bedzie musial powiedziec Elaine. To ja zabije. -Powiem pani Conti, dopiero gdy bedziemy mieli pewnosc. Szukaj dalej, Drake. I niech ktos pilnuje Mayhew i tych dwojga detektywow... Mitchell i Reagana. Richardson podala w wiadomosciach, ze morderca wysyla Mayhew listy. Jesli Angelo... - z trudem wymawial te slowa - ucierpial, wkrotce beda o tym wiedziec. Drake skinal sztywno. Dla niego to tez jest trudne, pomyslal Jacob. Drake towarzyszyl mu od wielu lat, poznali sie na dlugo przedtem, nim zostal Jacobem Contim, bogatym chicagowskim przemyslowcem. Drake byl jego prawa reka, gdy wyludzal drobne sumy od starszych pan i odwalal za innych brudna robote. Nalezal do rodzi208 ny. Zmienial Angelowi pieluszki, a gdy chlopak podrosl, zabieral go do cyrku. I na pewno tez sie zamartwial. -Kazalem juz sledzic tych troje, ich szefow i te Richardson -powiedzial Drake. - Jacob, sprobuj troche odpoczac. Bedziemy dalej szukac Angela. f O tak, Drake na pewno nie da za wygrana. Jacob wiedzial o tym doskonale. Ale czy Drake znajdzie jego syna zywego? 13 Sobota 21 lutego, 21.30 Reagan pomachal reka w strone policyjnego wozu i wjechal na podjazd, oswietlajac reflektorami samochod stojacy pod wiata.-Chyba masz gosci - zauwazyl. -Nie sadze. - Nikt u niej nie bywal. Oprocz niego. - To chyba nowy samochod z wypozyczalni. - Kristen zmruzyla oczy, zeby dojrzec w ciemnosciach marke. - Chevrolet. - Zerknela na niego i zauwazyla, ze bacznie jej sie przyglada z wyrazem napiecia i wyczekiwania, ktory nie schodzil z jego twarzy przez cala droge do domu. W gestym powietrzu unosily sie pragnienia, ktore budzily w niej jednoczesnie strach i nadzieje. - Moze ma GPS, tak jak samochod Skinnera. Reagan uniosl kacik ust. -Nie zaszkodziloby. Cisza przytlaczala ich coraz bardziej. Abe wpatrywal sie uporczywie w jej oczy. Czekal. Nie byla pewna na co. A raczej tak, wiedziala. Klopot polegal na tym, ze nie miala pojecia, jak zaczac. -Dziekuje - rzucila po chwili. - Dobrze sie bawilam. To byla prawda. Poznala jego siostre i cala zgraje jej przyjaciol. Dzieciaki byly halasliwe i obcesowe, ale ich mlodzienczy zapal rozproszyl jej ponury nastroj. Byli ciekawi szczegolow sprawy, o ktorej 209 dzieki Rachel wszyscy wiedzieli, i zadawali zadziwiajaco trafne pytania. Rachel tak zabawnie przedrzezniala Richardson, ze Kristen dostala ataku smiechu. W koncu tlumek nastolatkow objal w posiadanie inna czesc restauracji, a ona i Reagan mogli porozmawiac, cieszac sie wzglednym spokojem.Reagan lubil malarstwo i szybko odkryli, ze oboje przepadaja za impresjonistami. Jednak co do muzyki nie mogli dojsc do porozumienia. On wolal rocka z lat siedemdziesiatych, podczas gdy ona przyznala sie do posiadania wszystkich albumow Bee Gees, na co zareagowal nieukrywana pogarda. Ale okazal sie czarujacym kompanem. I latwym w obejsciu. A takze pociagajacym. Potem jeszcze raz chwycil ja za reke. Nikt tego nie robil od bardzo wielu lat. I z tego prostego powodu zapragnela czegos wiecej. Ta mysl jednoczesnie przerazala ja i kusila. -Przepraszam za moja siostre. Czasem zachowuje sie jak... -Nastolatka? - podsunela Kristen, wywolujac jego usmiech. -O tak, to chyba najlepsze slowo. Nie musisz sie zgadzac na ten wywiad, Kristen. Wiem, ze cie w to wrobila. Kristen pokrecila glowa. Rachel Reagan umiala zadbac o swoje interesy, pomyslala. W jednej minucie Kristen uprzejmie wymawiala sie od wywiadu, a w drugiej zgodzila sie przyjac zaproszenie na niedzielny obiad u Reaganow. -Nic nie szkodzi - odparla i naprawde tak myslala. - Nie przeszkadza mi to. - Szczerze mowiac, juz nie mogla sie doczekac. - Poza tym powinnam korzystac z dobrej prasy, kiedy tylko sie da. Reagan sie skrzywil. -Tony bardzo sie zmartwil, ze tak wyszlo. -To bylo nieuniknione. Nie jego wina, ze reporterzy zaczaili sie na zewnatrz. Chcialabym wiedziec, czy Richardson w ogole sypia. Wszedzie jej pelno, o kazdej porze. -Dobrze chociaz, ze ochrona skutecznie ja zniecheca przed nachodzeniem twojego domu. I znowu zawislo ciezkie milczenie, a Kristen zalowala, ze tak kiepsko jej wychodza towarzyskie rozmowki. Miala ochote zaprosic 210 go na herbate, ale nie chciala robic z tego wielkiej sprawy. Choc w jej przypadku to bylaby wielka sprawa. Nadal czula przyjemne mrowienie wewnetrznej czesci dloni, po ktorej glaskal ja kciukiem. I pragnela, by to powtorzyl. Wziela gleboki oddech.-Nie jestem w tym dobra. Uniosl jedna brew, co nadalo jego twarzy szelmowski wyglad. -W czym? Kristen przewrocila oczami. -Chcesz wejsc na herbate czy nie? Jego oczy zablysly w ciemnosci, a jej serce walilo w oczekiwaniu na odpowiedz. -Tak, chce - odparl niskim glosem i odniosla nieodparte wrazenie, ze ma na mysli cos wiecej niz herbate. - Musze zamienic slowko z policjantem z twojej ochrony. Zaraz wroce. Zatrzasnal drzwi, zostawiajac ja sam na sam z myslami. On chce cie pocalowac, Kristen. Ty idiotko. Od razu sie zorientuje. Nie byla taka naiwna. Tak, bedzie probowal ja pocalowac. Wiedziala, ze to nieuniknione. Tak, zorientuje sie. Taki mezczyzna jak Reagan domysli sie wszystkiego po jednym pocalunku. No to co? Moze to nie bedzie dla niego wazne. Ha, rozesmiala sie z samej siebie. Ale jestes glupia. Dla kazdego faceta jest wazne. Westchnela. Nawet taki mily mezczyzna jak Abe Reagan zapragnie tego, czego nie moze mu ofiarowac. Po jednym pocalunku zrozumie, ze jest zimna... Zbyt oziebla, aby dac mu to, czego potrzebuje, czego pragnie. Szybko dojdzie do wniosku, ze to sie nie uda, i chociaz bedzie udawal, ze mu to nie przeszkadza, powroca do czysto zawodowych relacji. Tak bedzie lepiej. Im szybciej zlapia morderce, tym szybciej Reagan odejdzie, a jej zycie powroci do normy. Co oznacza samotnosc. Ale to wszystko, na co mozesz liczyc. Miej to juz za soba. Otworzyl drzwi po jej stronie, wpuszczajac do srodka powiew zimnego powietrza i przerywajac kazanie, ktore prawila samej sobie. Spojrzala na niego posepnie. -Cos sie dzialo, kiedy mnie nie bylo? 205 -Nie. Nocna zmiane ma Charlie Truman. To dobry gliniarz, przyjaciel mojego brata. Bedziesz bezpieczna pod jego opieka. Pamietasz Mclntyre'a, tego, ktory spisal twoje zeznanie? Ma dzienna zmiane. Jutro tu bedzie. - Zmarszczyl brwi. - O co chodzi, Kristen?-O nic. W milczeniu pomogl jej wysiasc, otworzyl kuchenne drzwi i zapalil swiatlo, podczas gdy ona wylaczala alarm. -Moze innym razem skorzystam z twojego zaproszenia - powiedzial cicho. - Na pewno jestes zmeczona. -Nie - wyrzucila z siebie gwaltownie, co zdziwilo ich oboje. Odetchnela i rozpiela plaszcz. Miejmy to juz za soba. - Nie, zostan. Prosze. Odlozyla plaszcz i zajela sie herbata, slyszac, ze tez rzucil wierzchnie okrycie na krzeslo. Rece tak jej drzaly, ze pol lyzeczki herbaty wyladowalo obok czajniczka. -Kristen. - Jego glos byl gleboki, dudniacy i dzialal kojaco. - Juz dobrze. Nie, nie jest dobrze. Opuscila brode na piersi. -Moze masz racje. Jestem zmeczona. - I zupelnie mi to nie wychodzi. Podskoczyla, gdy polozyl dlonie na jej ramionach, ale nie odwrocil jej do siebie, tylko gladzil i masowal je szerokimi ruchami. Westchnela i miala ochote go blagac, by robil to bez konca. Zsunal zakiet z jej ramion i powrocil do przerwanego dziela. Czula przez bluzke cieplo jego rak, a jej cialo zaczelo sie powoli odprezac. Jestes w tym dobry, pomyslala. -Dziekuje. Uswiadomila sobie, ze odpowiedzial glosno na jej mysli. Jego glos stal sie jeszcze nizszy i bardziej schrypniety. Dreszcz przeszyl jej cialo od stop do glow. Przez moment jego rece scisnely jej ramiona, ale potem przesunal je na kark. Masowal kciukami napiete miesnie, az poczula miekkosc w kolanach. Objal ja silnym ramieniem, lapiac ja tuz pod piersiami... Nie opierala sie. Pozwolila, by ja podtrzymywal. Pozwolila, by przyciagnal ja do siebie. 212 Do swojego twardego ciala. Twardego tam, gdzie trzeba. Odskoczyla do przodu, zwiekszajac dystans, nagle znowu spieta. Puscil ja bez slowa, przesuwajac dlonie na ramiona. Zaczal wszystko od poczatku. Uspokaja mnie, pomyslala.-Uhm - mruknal-, znowu odpowiadajac na jej mysli. - I siebie - dodal. -Siebie? -Nie tylko ty jestes zdenerwowana, Kristen. Spojrzala na niego przez ramie. Jego twarz wygladala surowo, niemal groznie. -Ale dlaczego? - wydobyla z siebie ledwie szept. Jego rece znieruchomialy i po chwili milczenia odszepnal: -Bo mowisz, ze nie masz rodziny, a twoj ojciec zyje. Bo studiowalas malarstwo we Florencji, ale w twoim domu nie ma zadnego obrazu, ktory namalowalas. Bo mowisz, ze ofiary nigdy, przenigdy nie zapominaja. Bo ktos cie skrzywdzil i smiertelnie sie boje, ze zrobie cos, co kaze ci przypuszczac, ze ja tez cie skrzywdze. A ja tego nie zrobie. Zrobi. Ta swiadomosc ranila jej serce. Ale na zewnatrz przytaknela tylko: -Wiem. Bo on naprawde nie chcial jej skrzywdzic. I jakas czastka w niej samej pragnela z calej sily, aby jego slowa okazaly sie prawda. Zatopil wzrok w jej oczach. -Na pewno? Przejechal dlonmi po jej wlosach, szukajac wsuwek. Wyjal jedna i rzucil na blat szafki, a potem siegnal po nastepna. -Co robisz? - zapytala niskim glosem. -Rozpuszczam twoje wlosy. Te spinki przez caly wieczor doprowadzaly mnie do szalenstwa. To byl niski pomruk, a ona znowu poczula dreszcze w calym ciele. Jego oczy blysnely i wyjal kolejne wsuwki. Wlosy wystrzelily na wszystkie strony, a on zanurzyl w nie rece i masowal teraz palcami skore jej glowy. Zamknela oczy z gluchym jekiem i poczula, 207 ze brakuje jej tchu. Dotyk jego rak byl tak przyjemny, wydawal sie wrecz niezbedny.Doprowadzala go do szalenstwa. Na sama te mysl zakrecilo jej sie w glowie. Cofnal reke z jej wlosow i chwycil podbrodek. Glaskal teraz kciukiem policzek, podobnie jak wczesniej dlon. Z trudem uniosla powieki, czujac ogarniajaca ja blogosc. Jego twarz byla blisko, bardzo blisko. Musnal wargami jej skron, a ona zwyczajnie przestala oddychac. -Boje sie z jeszcze jednego powodu - zamruczal, omiatajac goracym oddechem jej skore. -Jakiego? - Poruszyla ustami, ale nie wydobyl sie z nich zaden dzwiek. -Pragnalem cie, gdy tylko cie ujrzalem. I pragne cie teraz. To ciche wyznanie poruszylo ja, zaszokowalo. Powinna sie bac, powinna byc przerazona. Ale nie jestem, pomyslala. Zamiast strachu czula narastajace podniecenie. Muskal wargami jej policzek, kilka centymetrow od jej ust. Ogarnelo ja szalone pragnienie. Wystarczylo tylko, zeby odwrocila odrobine glowe, a jego usta znalazlyby sie na jej wargach. I chciala tego. Pragnela poczuc cieplo jego ust, pragnela wiedziec, jak smakuje pocalunek takiego mezczyzny jak on. -Abe. W jednej chwili znieruchomial. -Powiedz to jeszcze raz - zazadal. - Wypowiedz jeszcze raz moje imie. Przelknela z trudem i jakos zdolala wydobyc z siebie glos. -Abe. Zadrzal, a ta wibracja pobudzila w niej nowe dreszcze, ktore przeszyly jej skore i poplynely w glab ciala. Zapragnela wiecej. A potem wszystkie mysli uciekly, bo przesunal glowe, pokonujac tych kilka centymetrow. Jego wargi dotknely jej ust, twarde i miekkie zarazem, i niemozliwie gorace. A ona wciaz pragnela wiecej. Odwrocila sie przodem do niego, a on w jednej chwili objal ja 214 i przycisnal dlonie do jej plecow, rozpalajac skore. Pochylil glowe i wpil sie mocniej w jej usta, a ona podniosla rece i oparla je na jego twardej piersi. Delikatnie objal jej nadgarstki i przesunal jej dlonie na swoja szyje. A potem znowu polozyl rece na plecach Kristen, niemal wbijajac w nie palce. Goraczkowo. I rozpaczliwie. Pocalunek trwal i trwal, jakby nigdy nie mial sie skonczyc.W pewnej chwili Abe oderwal sie gwaltownie. Przez moment poczula rozczarowanie, ale chwycil jej dlon i polozyl na swoim sercu. Czula jego dziki rytm. Podniosla wzrok i wiedziala, ze cokolwiek sie wydarzy nastepnego dnia, w nastepnej minucie, to do konca zycia nie zapomni wyrazu jego oczu, gdy na nia patrzyl. Jakby nie mogl sie nasycic jej widokiem. -Nie moge. - Jego oczy jasnialy, niebieskie jak sam srodek plomienia. Zorientowala sie, ze znowu wypowiedziala na glos swoje mysli, ale byla daleka od tego, by czuc zazenowanie. - Pozwol sobie na odczuwanie tego, co do mnie czujesz, Kristen. Nie boj sie, prosze. -Nie boje sie. - Naprawde sie nie bala. Aby mu to udowodnic, i moze sobie samej rowniez, przyciagnela jego glowe i pocalowala go w usta. Pocalunek trwal krocej, ale nalezal do niej. Po czym odchylila sie i zobaczyla, ze sie usmiecha. Jej serce fiknelo koziolka. W jego usmiechu bylo tyle slodyczy, beztroski i wreszcie ulgi. Czula, ze w odpowiedzi jej usta same skladaja sie do usmiechu. -Ciesze sie - powiedzial. -Ja tez. -Musze isc. Kristen otworzyla szeroko oczy, zaskoczona. -Dlaczego? -Bo pragne o wiele wiecej niz pocalunek - wyznal ze smutnym usmiechem. Zab/aklo jej tchu, gdy wyobraznia podsunela jej obraz, ktory ujal slowami. To bylo znacznie wiecej, niz oczekiwala, niz planowala. -Abe, ja... Przycisnal palce do jej ust. -W porzadku, Kristen. Moge poczekac. 209 Pocalowala palce Abe'a, a jego oczy zaplonely. Potrafie go... rozpalic. Czula to, gdy przytulil ja do siebie podczas pocalunku. Byl podniecony. Ale nie naciskal. Nie poganial jej. Nie narzucal sie... Nie robil jej krzywdy... Cholera, przeklete wspomnienia. Poczula, ze znowu ma dwadziescia lat i jest smiertelnie przerazona. Nie ruszaj sie. Nie opieraj sie. Przeciez mnie prowokowalas, sama tego chcialas. Ziemia byla twarda, a noc upalna, mlynskie kolo obracalo sie bez konca, blyskajac jasnymi swiatlami i...Nie, nie, nie. Zamknela oczy, wstrzymala oddech i uciszyla wspomnienia. Kiedy podniosla na niego wzrok, byla pewna, ze wie. Rozumie. I nie ma zamiaru uciekac. -Krok po kroku, Kristen - powiedzial cicho. - Tak zrobimy. My. Lzy zapiekly ja pod powiekami. Zamrugala, zeby je odgonic. -Dlaczego ci na tym zalezy? Usmiechnal sie lagodnie, a ona poczula, ze zaraz peknie jej serce. -Bo mi sie podobasz. A teraz pocaluje cie na dobranoc i juz sobie pojde. - I zrobil to, jakby chcial przypieczetowac prawo wlasnosci. - Przyjade po ciebie jutro o czwartej. I nie wychodz z domu bez Trumana, Mclntyre'a, Mii albo mnie. Niedziela 22 lutego, 9.00 Bylo tak zimno, ze niewielu ludzi krecilo sie po dworze, ale Abe slyszal rytmiczne uderzenia pilek na boisku do koszykowki. Ktos jednak wyszedl z domu. Moze dzisiaj beda miec wiecej szczescia i odnajda chlopaka, ktory podrzucil paczke pod drzwi Kristen. Wczoraj im sie nie udalo. Nawet jesli ktos znal dzieciaka, to nie przyznawal sie do tego. Niewykluczone, ze bedzie trzeba poczekac do jutra i zapytac dyrekcje, czy chlopak ze zdjecia jest uczniem tej szkoly. Mia opierala sie o samochod, zajeta zrywaniem zabezpieczenia z plastikowego kubka z kawa. Wskazala na drugi kubek stojacy na masce. -To dla ciebie. Abe wzial kawe i mruknal slowa podziekowania. 216 Mia spojrzala na niego z udawana powaga.-O, jaki mam dobry humor od rana! -Nie spalem za dobrze. -Dlaczego? Abe sie skrzywil/Bo gdy tylko zamykalem oczy, marzylem o tym, by calowac Kristen, az zapomni, jak ma na imie, az przestanie rozpamietywac swoja przeszlosc, az zacznie blagac o wiecej niz pocalunek. Te marzenia pobudzaly go az do bolu i poglebialy uczucie samotnosci. -Ta sprawa nie daje mi spokoju. Wezmy sie do roboty. Chce jak najszybciej znalezc tego dzieciaka. Po poludniu ide na obiad do matki. Mia sie rozpromienila. -Zalatwisz mi resztki? Abe wybuchnal smiechem. -Chodzmy juz, Mia. Ruszyli w strone boiska nieopodal King High School, skad dobiegal odglos kozlowania. To nazwe tej szkoly mial na kurtce dzieciak uchwycony przez kamere. Po asfalcie biegalo pieciu chlopakow. Wszyscy na ich widok przerwali gre. -Gliny. - Abe uslyszal sykniecie jednego z nich. -Wczoraj tez tu weszyli - mruknal drugi. Abe wyjal odznake. -Jestem detektyw Reagan, a to detektyw Mitchell. Szukamy chlopaka, ktory chodzi do King High. Ktorys z was tam uczeszcza? Patrzyli jeden na drugiego. Ocenil, ze maja najwyzej po szesnascie lat. Niewiele mlodsi niz gowniarz, ktory zastrzelil Debre. -Chodzicie do tej szkoly? Niechetnie skineli glowami. Mia wyciagnela z kieszeni zdjecie. -Szukamy tego chlopaka. Jesli nie znajdziemy go dzis, to znajdziemy, jutro, kiedy otworza szkole. Jesli dzis powiecie, ze go nie znacie, a potem dowiemy sie, ze tak... - sugestywnie zawiesila glos. - Bedzie lepiej dla was, jesli nam pomozecie. Zerkneli niechetnie na zdjecie, a potem znowu na siebie. -Znacie go - stwierdzila Mia. 211 Jeden z chlopakow skinal glowa.-Tak, kreci sie tu. Abe popatrzyl na chlopaka, ktory trzymal pod pacha pilke do koszykowki. Ten odpowiedzial niepokornym spojrzeniem. -On nie zrobil nic zlego. -Nie powiedzielismy, ze zrobil - zauwazyla cicho Mia. - To gdzie go znajdziemy? Chlopcy wbili wzrok w ziemie. -Nie wiemy. Abe westchnal. -No dobra, chlopaki, ustawic sie pod plotem. Wezwiemy radiowozy i przewieziemy was na posterunek. Chlopak z pilka tupnal noga. -Nic nie zrobilismy. Dlaczego mamy jechac na posterunek? Mia wzruszyla ramionami i wyjela komorke. -Jestescie swiadkami w sprawie o morderstwo. Nie ogladacie Gliniarzy? -Cholera - jeknal jeden z chlopcow. - Mama mnie zabije, jesli znowu trafie na posterunek. Abe staral sie mowic surowym glosem. -To powiedz nam, gdzie znajdziemy tego goscia, i zostawimy was w spokoju. Chlopak z pilka spojrzal chmurnie. -Nazywa sie Aaron Jenkins. Nie chodzi juz do tej szkoly. Mieszka trzy domy dalej. - Wskazal chudym palcem. - W tamta strone. -Tam jest duzo budynkow. - Mia wskazala w te sama strone co chlopak. - Mile widziane jakies szczegoly - dodala z sarkastycznym usmiechem. Chlopak jeszcze bardziej sie nachmurzyl. -To jedyny budynek z zielonymi schodami. Przez caly dzien siedzi tam taka przekleta starucha, ktora nas szpieguje. -Ma czapke w kropki, trudno jej nie zauwazyc - dodal inny, przewracajac oczami. - Moze rzucic urok, wiecie? Mia sie usmiechnela. 212 -Dzieki - powiedziala i wyciagnela reke do chlopaka z pilka. - Moge?Nie wierzyl, ze trafi. Rzucil jej pilke, ktora zlapala jedna reka. Potem przymknela oko i wykonala rzut trzypunktowy, posylajac pilke prosto do kosza. Chlopcy stali z otwartymi ustami, a Mia szeroko sie usmiechnela. -Unikajcie klopotow, chlopcy, okej? Nie chcialabym was widziec na posterunku. Po czym odeszli, slyszac za plecami ich okrzyki. -Gdzie nauczylas sie grac? -Tata mnie nauczyl. - Mia wzruszyla ramionami. - Marzyl o synach, a mial same corki. Abe pomyslal, ze to smutne wyznanie, ale nic nie powiedzial. Ruszyli w kierunku wskazanym przez chlopcow. Abe przypomnial sobie chlod w oczach Kristen, kiedy przyznala sie, ze jej ojciec zyje. Pomyslal, ze problem, ktory ich poroznil, musial byc znacznie bardziej skomplikowany niz ten, ktory miala Mia. -Zielone schody, staruszka rzucajaca uroki... - mruknela Mia, kiedy podeszli do budynku, przed ktorym faktycznie siedziala starsza kobieta w czapce w kropki. Przygladala im sie podejrzliwie. Nawet najslodszy usmiech Mii nie pomogl rozchmurzyc jej skwaszo-nej miny. -To na pewno tu - zgodzil sie Abe. - Trzymajmy kciuki, zeby Aaron Jenkins byl w domu. Znalezli mieszkanie Jenkinsow i zapukali. Otworzyla im kobieta z maluchem na biodrze, ktora szeroko otworzyla oczy na ich widok. -O co chodzi? -Szukamy mlodego czlowieka, ktory nazywa sie Aaron Jenkins, prosze pani - wyjasnila uprzejmie Mia. Kobieta poprawila dziecko na biodrze. -To moj syn. Co sie stalo? Ma klopoty? Mia pokrecila glowa. -Chcemy tylko z nim porozmawiac. Pani Jenkins spojrzala niepewnie przez ramie. 219 -Moj maz jest w pracy.-To zajmie tylko kilka minut - zapewnil ja Abe. - I damy wam spokoj. -Aaron! - zawolala i z jednego z pokoi wylonil sie mlody czlowiek z fotografii. Rzucil na nich okiem i zaczal sie wycofywac. -Chcemy z toba tylko porozmawiac - powiedziala Mia i czekala. -Nie zrobilem nic zlego. -Aaron - warknela jego matka. - Chodz tu. - Podszedl, powloczac nogami. -W piatek po poludniu dostarczyles paczke - zaczal Abe. Aaron zmarszczyl brwi. -I co z tego? To nie bylo niezgodne z prawem. -Nic takiego nie powiedzielismy. Skad wziales te paczke, Aaron? - zapytala Mia. -Dal mi ja jeden bialy facet. Dostalem sto dolcow za jej dostarczenie. -Jak wygladal? - zadal pytanie Abe. Aaron wzruszyl ramionami. -Nie wiem. Mial kurtke z kapturem. Nie widzialem twarzy. -Byl stary? Mlody? - naciskala Mia. Aaron sapnal niecierpliwie. -Powiedzialem, ze mial kaptur. Nie widzialem twarzy. -Byl w samochodzie? - spytal Abe. -W furgonetce. Bialej. Miala jakis szyld na boku. A na nim wtyczke. Abe zmarszczyl brwi. -Wtyczke? -No taka, jak do gniazdka. Byla na niej usmiechnieta buzia. I napis... Banner Electronics. - Aaron skinal glowa zadowolony z siebie. - Nic wiecej nie wiem. Abe nachmurzyl sie jeszcze bardziej. To byla inna furgonetka. Mia spojrzala na niego z zaklopotaniem. Nastepnie zwrocila sie do Aarona. -Skad wiedziales, gdzie masz zaniesc paczke? Aaron wzruszyl ramionami. 214 -Dal mi adres i kazal go potem podrzec, wiec tak zrobilem. Naprawde nic wiecej nie wiem. - Popatrzyl na matke. - Moge juz isc? Pani Jenkins kolysala dziecko na biodrze.-Moze odejsc? Mia skinela. -Tak, jasne. Potem odezwala sie dopiero na ulicy. -A ten sprzet do robienia napisow w kamieniu? Mozna tez nim robic napisy w innym materiale. -I przyczepiac magnesem do furgonetki. - Abe westchnal gleboko, wydmuchujac obloczek pary. - Cholera jasna. Mia przewrocila oczami. -Calymi godzinami przegladalam liste kwiaciarzy. A on nie ma nic wspolnego z ta branza. To dlatego Jack nie znalazl ani sladow po kwiatach, ani pylkow. Moze byc tym, kim chce. Szlag by to trafil. Odezwala sie komorka Abe'a. Rzucil okiem na wyswietlacz i wlosy zjezyly mu sie na karku. -Co sie dzieje, Kristen? W odpowiedzi uslyszal jej drzacy glos: -Dostalam nastepna paczke, Abe. Mclntyre ma chlopaka, ktory ja przyniosl. Zatrzyma go do waszego przyjazdu. -Zaraz bedziemy - odparl ponuro Abe, po czym zwrocil sie do Mii: - Zadzwon do Jacka i powiedz mu, zeby przyjechal do Kristen. Ja sciagne Spinnellego. Unizony Sluga znowu uderzyl. Niedziela 22 lutego, 10.00 - O moj Boze. - Z twarzy Kristen odplynela krew, kiedy Jack wysypal zawartosc koperty na kuchenny stol. - To Angelo Conti. Miacobjela ja pocieszajaco ramieniem. -Tylko nam tu nie mdlej. -Nigdy nie mdleje. Abe pamietal, ze to samo powiedziala tamtego wieczoru, kiedy spotkali sie przy windzie i kiedy smiertelnie ja przerazil. 221 Udowodnila juz, ze jest twarda kobieta, i Abe byl dumny z jej sily. Wiele go kosztowalo zachowanie dystansu, ale wiedzial, ze zalezy jej na podtrzymaniu profesjonalnego wizerunku. Wlosy zaczesala do tylu i upiela spinkami, chociaz te, ktore wyjal poprzedniego wieczoru, nadal lezaly na blacie szafki.-Nie ma zdjec z polaroida - oznajmil Jack. - Tylko legitymacja studencka Contiego z uniwersytetu Northwestern. Dlaczego? -Nie wiem. - Abe siegnal po list. - "Moja najdrozsza Kristen. Angelo Conti nie zyje. Jego pierwsza zbrodnia byla zdeprawowana obojetnosc, gdy pod wplywem alkoholu uderzyl w samochod Pauli Garcii. Ale razacy brak szacunku dla ludzkiego zycia doprowadzil go do pobicia tej biednej kobiety na smierc. Jego ojciec Jacob Conti, okazujac z kolei razacy brak szacunku dla systemu prawnego Stanow Zjednoczonych, zbrukal dobre imie lawy przysieglych. Angelo Conti opuscil sad jako wolny czlowiek i bylby nim dopoty, dopoki nie postawilabys go ponownie w stan oskarzenia. Ale jakby same zbrodnie nie wystarczyly, dolozyl do nich jeszcze podwazanie na forum publicznym twojej uczciwosci, co bylo niedopuszczalne. Mam nadzieje, ze jego smierc stanie sie ostrzezeniem dla wszystkich, ktorzy natrzasaja sie z wymiaru sprawiedliwosci oraz sluzacych mu ludzi. Jak zawsze pozostaje Twoim Unizonym Sluga". Abe podniosl wzrok. Kristen powoli osuwala sie na krzeslo. -Co jest w postscriptum? -Numer rejestracyjny. - Abe podal jej list, sciagajac brwi z zaklopotaniem. -Ale nie moj - powiedziala. - To nie ma sensu. -Chyba musimy porozmawiac z chlopakiem, ktory przyniosl paczke - stwierdzila Mia, a Abe przytaknal. Oboje udali sie do wozu Mclntyre'a. Chlopak czekal na tylnym siedzeniu. -Nazywa sie Tyrone Yates - poinformowal Mclntyre. - Jego rodzice juz jada. -Nic nie zrobilem - warknal Yates. -Nie powiedzielismy, ze zrobiles - odciela sie Mia. 216 Yates przedstawil niemal identyczna historie z ta, ktora opowiedzial im Aaron Jenkins. Tylko ze tym razem biala furgonetka miala szyld sklepu z dywanami. Gdy chlopiec skonczyl zeznawac, rodzice, ktorzy wlasnie w tym czasie przyjechali, zabrali go do domu.Kristen robila herbate, kiedy Abe i Mia w towarzystwie Mclntyre^ weszli do kuchni. Mia opadla na krzeslo, a Abe podszedl do okna, ktore wychodzilo na podworko pokryte zamarznietym sniegiem. Mclntyre stanal w drzwiach kuchni, a na jego mlodej twarzy malowal sie niepokoj. -Co powiedzial chlopiec? - zapytala Kristen. Abe rzucil jej przez ramie zrezygnowane spojrzenie. -Nic naprawde waznego. Mclntyre poruszyl sie niespokojnie. -Jesli chodzi o biala furgonetke... -Samochod z kwiaciarni? - wtracila Kristen, a Mia pokrecila glowa. -Uwazamy, ze uzywa magnetycznych tablic - powiedziala. - Dzieciak ze szkoly King High przysiegal, ze to byla furgonetka zakladu elektrycznego. A ten teraz mowil, ze sklepu z dywanami. -To dlatego nie znalazlem na skrzynkach sladow kwiatow ani pylkow - syknal ze zloscia Jack, uderzajac otwarta dlonia w stol. - Cholera. Moze zmieniac te szyldy, jak mu sie podoba. Abe odwrocil sie od okna z powazna twarza. -Co chciales powiedziec o bialej furgonetce, Mclntyre? -Tego wieczoru, kiedy zepchnieto panne Mayhew z drogi, kierowalem ruchem. Ludzie zatrzymywali sie i gapili, jak to zwykle bywa. Jednym z samochodow byla biala furgonetka z szyldem zakladu elektrycznego. Kristen skrecilo w zoladku. Teraz wiedziala, co znaczy postscriptum. Wziela list ze stolu i pokazala go McIntyre'owi. -Rozpoznaje pan te numery? Mclntyre przytaknal. -To numery samochodu, ktory w pania uderzyl. Zostal skradziony wczesniej tego samego dnia. 223 Kristen odlozyla list, a jej rece byl zadziwiajaco pewne.-Tak myslalam. Jack przeklal pod nosem. -Byl tam. Abe zasmial sie ponuro. -Mialem go pewnie w zasiegu reki. Czy pamietasz, jak wygladal, Mclntyre? Policjant pokrecil glowa. -Mial na glowie czapke z nausznikami. Zaslaniala wiekszosc twarzy. Tamtego wieczoru bylo tak zimno, ze nie widzialem w tym nic podejrzanego. Zachowywal sie normalnie. Przez dluga chwile nikt sie nie odzywal. W koncu wstal Jack i powiedzial: -Musze wezwac ekipe. Trzeba jechac we wskazane na mapie miejsce. Zadzwonie tez po Julie. A wy? Jedziecie? -Nie mozemy tego przegapic - stwierdzil ponuro Abe. - Chodzmy. Kristen zaczela sie podnosic, ale Abe ja zatrzymal. -Zostan tu. Prosze. -Chce tam byc - odparla przyciszonym glosem swiadoma tego, ze inni patrza. Abe spojrzal na Jacka, Mie i Mclntyre'a. -Dajcie nam minutke, dobrze? Mclntyre od razu zareagowal. -Wracam na sluzbe. Mia uniosla brwi, przygladajac im sie z zaciekawieniem. -Okej. Kristen czula, ze plona jej policzki. -Reagan, prosze. Jack spojrzal na nia stanowczo. -On ma racje. Dopiero co mialas wypadek. Nie chcialbym, zeby cos ci sie stalo. Po czym wyszedl z Mia z kuchni, zostawiajac ich samych. Abe spojrzal na nia z determinacja. 224 -Zostan tu. Kristen poczula przyplyw frustracji.-Nie odsuwaj mnie. Prosze. Musze tam byc. Polozyl dlonie na jej ramionach i mocno je uscisnal. -Wiesz, co sie bedzie dzialo, kiedy Jacob Conti sie dowie, ze jego syn zostal zamordowany? - Jego niebieskie oczy plonely. - Zdajesz sobie sprawe, Kristen? Jesli bedziesz na miejscu zdarzenia i pojawia sie dziennikarze, twoja twarz znajdzie sie we wszystkich wiadomosciach. Zwlaszcza gdy wyjdzie na jaw, ze Angelo zginal, poniewaz cie zaatakowal w telewizji. Conti sie na ciebie zawezmie, a lepiej nie miec go przeciwko sobie. Prosze, zostan tu. Zrob to dla mnie. Wpatrywal sie w nia swidrujacym wzrokiem, ktory przyciagal jak magnes, ale to blagalny ton jego glosu zmusil ja w koncu do uleglosci. -No dobrze. Zostane. Puscil ja z wyrazna ulga. -Przyjade, zeby zabrac cie na obiad. -To do czwartej. Pochylil sie i pocalowal ja tak mocno, ze zawirowalo jej w glowie. -Zadzwon, jesli bedziesz mnie potrzebowala. Kristen westchnela, gdy uslyszala trzasniecie frontowych drzwi. Zaczynala sie przyzwyczajac do tego, ze dzwonila, kiedy go potrzebowala. I w naglym przeblysku pojela znaczenie slow jego bratowej. Ruth powiedziala, ze Abe musi sie nia opiekowac. Nie trzeba bylo psychiatry, aby zrozumiec dlaczego. Abe Reagan widzial, jak zastrzelono jego zone, i nie byl w stanie nic zrobic. On, czlowiek, ktory stal na strazy porzadku publicznego, nie zdolal ochronic wlasnej zony. Chce zapewnic mi bezpieczenstwo. I chociaz ta mysl dodawala otuchy)9Kristen zastanawiala sie, co sie stanie, gdy ten caly koszmar sie skonczy i juz nie bedzie musial jej chronic. Przycisnela palce do ust, na ktorych czula jeszcze jego mocny pocalunek. Wezme tyle, ile sie da, i bede sie cieszyc kazda chwila, pomyslala. Ale na razie musiala dokonczyc szycie zaslon. 225 Niedziela 22 lutego, 11.30 Skrawek ziemi oznaczony na mapie znakiem x znajdowal sie w odleglosci pietnastu metrow od miejsca, w ktorym Angelo Conti uderzyl w samochod Pauli Garcii. Znalezli plyte, a na niej wyryte nazwisko kobiety i jej nienarodzonego syna. Abe'a zapiekly oczy, kiedy spogladal na ten kawalek marmuru. Ogarnelo go wspolczucie dla Thomasa Garcii, ktorego inni prawdopodobnie nie byli w stanie tak dobrze zrozumiec. Nad grobem zawisla ciezka cisza, przerywana jedynie uderzeniami lopat i od czasu do czasu jakims slowem wypowiedzianym przez ktoregos z ludzi Jacka.-Och. - Mia skrzywila sie z obrzydzeniem, kiedy ekipa CSU odgarnela ziemie z twarzy Contiego. A wlasciwie tego, co z niej zostalo. Na twarzy Julii pojawil sie grymas niesmaku. -Waszemu chlopakowi puscily nerwy. Ostroznie wyciagnieto cialo z plytkiego dolu. Gdy Abe delikatnie je odwrocil, ich oczom ukazaly sie siniaki w dolnej czesci plecow. - Lyzka do opon? Julia uklekla obok niego. -Prawdopodobnie. Bede wiedziala na pewno, kiedy go wyczyszcze. -Conti pobil Paule Garcie lyzka do opon - powiedziala Mia. - Ale to nie bylo podane do publicznej wiadomosci. -Znowu zastrzezone informacje - mruknal Abe. - Cudownie. Julia przygladala sie cialu, marszczac czolo z wyrazem troski. -Wyraznie go ponioslo, Abe. Juz dawno nie widzialam tak pobitego czlowieka. Czy on nadal obserwuje Kristen? Abe zacisnal wargi. -Tak. I wciaz nic nie mamy. Julia wzruszyla ramionami, a jej westchnienie zamienilo sie w oblok pary. -Spojrz na to od lepszej strony. Stracil kontrole. Moze byl nieostrozny i zostawil jakies slady. - Skinela na asystentow, ktorzy 226 sprawnie zapakowali cialo do worka i zasuneli zamek. - Wczoraj wieczorem skonczylam autopsje Skinnera. Mial krew w plucach. Mia sapnela zniechecona.-A wiec bylo tak, jak myslelismy. Julia przytaknela: -Dzis rano dalam Jackowi zdjecia zaglebien w czaszce Skinnera. Probuje je dopasowac do konkretnego modelu imadla. Kolana Skinnera byly roztrzaskane tak jak kolana Kinga, a strzal w glowe oddano po smierci. - Zdjela gumowe rekawiczki i wlozyla cieple skorzane. - Aha, jeszcze udalo mi sie zrobic gipsowy odlew sladow od lancuszka na szyi Rameya. Dalam go Jackowi. -Dobra robota, Julia - pochwalil ja Abe. -Dzieki. Znajdzcie tego faceta, zebym nie miala przez niego wiecej roboty. Dzisiaj mam randke z trzylatkiem, ktory nie rozumie, dlaczego mama przeklada to, co obiecala, zeby kroic nieboszczykow. Pomachala i odeszla. Abe zwrocil sie do Mii. -Ma dziecko? -I to urocze. Maz odszedl i teraz Julia jest samotna matka, ktora ze wszystkim musi sobie radzic w pojedynke. -Trudne zadanie. - Abe zerknal na szefa CSU, ktory obserwowal, jak Julia wydaje polecenia asystentom ladujacym cialo do furgonetki zakladu medycyny sadowej. - A gdzie miejsce dla Jacka? -Nie ma. - Mia przewrocila oczami. - To uczucie bez wzajemnosci. - Przybrala chytry wyraz twarzy. - Ale nie moge tego samego powiedziec o innych. Ku wlasnemu zdziwieniu Abe poczul, ze sie czerwieni. -Dosyc, Mia. Zrobmy zdjecia tego miejsca. Ja... Powietrze rozdarl krzyk przerazenia. Odwrocil sie i zobaczyl, ze jakis siwowlosy mezczyzna przygwozdzil Julie do jej samochodu. -Cholera - zaklal Abe i rzucil sie biegiem w ich strone. - To Jacob Conti. Jack byl szybszy i odciagnal Contiego od Julii, zanim Abe z Mia dobiegli do auta. 221 -Zabierz lapy - warknal Jack, a Abe wkroczyl miedzy dwoch mezczyzn.-Spokojnie, Jack - powiedzial cicho, a wtedy szef CSU cofnal sie, nadal dygoczac ze zlosci. Abe odwrocil sie do Contiego, ktory wpatrywal sie w niego oszalalym wzrokiem. - To miejsce zbrodni, panie Conti. Niestety, musze pana prosic, aby pan stad odszedl. -To moj syn, do cholery. Zblizyl sie do nich obcy mezczyzna, ogromny i przerazajacy. Mia wyjela notes. -A pan kim jest, prosze pana? -Drake Edwards. Jestem szefem ochrony pana Contiego. Chcemy zobaczyc Angela. Mia wstrzymala oddech. -Mielismy zamiar powiadomic pana o smierci syna w innych okolicznosciach, panie Conti. W chwili obecnej najlepiej bedzie, jesli go nie zobaczycie. Conti zamknal oczy i zaczal sie osuwac, ale Drake Edwards podtrzymal go silnym ramieniem. -A wiec to prawda? - wyszeptal Edwards. - To jest Angelo? Mia przytaknela. -Tak, prosze pana. Tak sadzimy. Conti gwaltownie otworzyl oczy. -Tak sadzicie? Dlaczego nie wiecie na pewno? Wy... - Jego oczy rozszerzyly sie z przerazenia, gdy dotarla do niego groza tych slow. - Zrobil cos z jego twarza. Nie mogliscie go nawet rozpoznac. - Rzucil sie w strone drzwi furgonetki, ale Edwards go przytrzymal, mruczac do ucha jakies slowa, ktore sprawily, ze Conti usilowal odzyskac panowanie nad soba. To byla fascynujaca transformacja. Chwile pozniej, juz spokojniejszy, odwrocil sie do bladej jak papier Julii i zapytal chlodno: - Kiedy wydacie nam cialo? Jego matka bedzie chciala go pochowac. -Musicie poczekac, az medycy sadowi skoncza prace - warknal Jack, ale Julia polozyla dlon na jego ramieniu. 222 -Zrobie, co w mojej mocy, aby jak najszybciej zakonczyc badanie - powiedziala nieco drzacym glosem. - Bardzo mi przykro z powodu pana straty. Conti uklonil sie sztywno i odwrocil, nadal podtrzymywany przez swojego ochrofiiarza.-Skad on wiedzial? - zapytala Julia lamiacym sie glosem. - Skad wiedzial, ze to Angelo? Gdy limuzyna Contiego odjechala, Abe dostrzegl Zoe Richardson i jej kamerzyste, ktorzy nagrali cale zdarzenie. Kobieta podeszla bez chwili wahania, trzymajac w rece swoj przeklety mikrofon. -Nasza ptaszynka - odezwala sie cicho Julia. -Raczej grozny sep - odparl uszczypliwie Abe. -Suka - warknal Jack. -Boze, ale ma tupet - dziwila sie Mia. Abe zrobil krok do przodu, gotujac sie ze zlosci, ktora musial hamowac. Ta kobieta systematycznie pogarszala sytuacje. -Panno Richardson, obawiam sie, ze musi pani stad odejsc. To miejsce zbrodni i nie wolno pani tu przebywac. Zlekcewazyla go. -Doktor VanderBeck, czy pan Conti zrobil pani krzywde? Julia gapila sie na Richardson, jakby ta miala trzy glowy. -Bez komentarza - warknela Mia i stanela tuz przed kamera. - Albo pani zaraz stad odejdzie, panno Richardson, albo aresztuje pania za utrudnianie sledztwa. -Ale... -Natychmiast. - Mia siegnela po kajdanki, a kamerzysta opuscil sprzet. -Juz idziemy - przytaknal, zerkajac katem oka na Richardson. Byla bliska furii. -Zostajemy. To wy naruszacie zasady wynikajace z Pierwszej Poprawki. Ludzie maja prawo do informacji. -Powiedzialem: idziemy - powtorzyl kamerzysta i Zoe odwrocila sie powoli z oburzeniem wypisanym na opanowanej zwykle twarzy. 229 -Ja mysle, ze idziecie - rzucil cierpko Abe. Richardson spojrzala na niego zjadliwie.-A propos, a gdzie jest panna Mayhew? -Poza pani zasiegiem. Jesli nie chce pani stracic nastepnej tasmy, prosze ruszac za swoim kamerzysta. - Patrzyl, jak odchodzi. -Nienawidze tej kobiety. Julia poprawila plaszcz. -Nie dziwie sie. Jade do kostnicy, tam przynajmniej jest spokojnie. Zadzwonie, gdy cos znajde. - Podniosla wzrok na Jacka. -Dziekuje ci - powiedziala miekko i odjechala, a on stal z zaczerwieniona twarza. -Moze jednak z wzajemnoscia - szepnela Mia z usmiechem. - Nagle olsnienie. 14 Niedziela 22 lutego, 17.30 Niedzielny obiad u Reaganow przypominal tornado w Kansas. Dwa telewizory walczyly o palme pierwszenstwa. Przed pierwszym, na ktorym wlaczono kanal sportowy, zgromadzili sie wszyscy mezczyzni, co rusz wydajac jeki zawodu. Na drugim, znajdujacym sie w kuchni pani Reagan i ustawionym na telezakupy, sprzedano juz niemal caly zestaw naszyjnikow z perel. Pani domu krecila sie po kuchni, przygotowujac puree z ziemniakow i kontrolujac stan szynki. Z kazdym otwarciem drzwiczek piekarnika po pomieszczeniu rozchodzil sie niewiarygodny aromat, od ktorego ssalo Kristen w zoladku.-Alez pieknie pachnie - wyrazila swoje mysli na glos. Siedziala przy stole kuchennym obok Rachel, ktora polozyla na nim kilka ksiazek i maly magnetofon. -Mama jest najlepsza kucharka. Wszyscy moi przyjaciele tak mowia. - Otworzyla notes na czystej stronie. - Dziekuje, ze zgo230 dzila sie pani na ten wywiad. Mama mowi, ze nie powinnam pani zawracac glowy. No bo tyle sie dzieje, i w ogole. -Nie ma sprawy. Mozna zwariowac od samotnego siedzenia w domu. - Z salonu dobiegl glosny ryk. - Myslalam, ze sezon futbolowy sie juz skonczyl. Rachel odgiela sie na krzesle na tyle, by moc zerknac do salonu. -Bo sie skonczyl. Teraz sa rozgrywki hokejowe i liga koszykowki juniorow. Sean kupil tacie na gwiazdke ogromny plaski telewizor. -Kaciki jej ust uniosly sie z rozbawieniem. - Mama byla wkurzona. Czy moge nagrywac? -Myslisz, ze uda ci sie cokolwiek uslyszec z tego nagrania? -No pewnie. Mieszkam w tym domu. Jestem odporna na halas. -Rachel wlaczyla magnetofon. - Rozmawiam z asystentka prokuratora stanowego, Kristen Mayhew. Czy moze nam pani powiedziec na poczatek, dlaczego wybrala pani prawo? Kristen otworzyla usta, gotowa udzielic odpowiedzi, jakiej zwykle udzielala na to pytanie. Niekoniecznie zblizonej do prawdy. Ale wpatrujac sie w niebieskie oczy Rachel Reagan, zmienila zdanie. -Nie od razu wybralam prawo - powiedziala uczciwie. - Zamierzalam studiowac malarstwo. Dostalam nawet stypendium. Ale kiedy bylam na drugim roku, ktos bardzo mi bliski padl ofiara powaznej zbrodni. Rachel otworzyla szeroko oczy. -Kto? -Wolalabym nie mowic. Ma prawo do prywatnosci, wiesz? W kazdym razie osoba, ktora popelnila te zbrodnie, nie zostala ukarana i uwazalam, ze to niesprawiedliwe. -I zostala pani prawnikiem, zeby to zmienic? Kristen spojrzala na powazna twarz Rachel. Dziewczyna przypominala jej siebie sama sprzed bardzo wielu lat. -Lubie tak myslec. Rachel miala cala liste pytan. Kristen odpowiadala na nie po kolei, wodzac oczyma za Becca, ktora krecila sie po kuchni. Przypomniala sobie, jak robila to jej matka, a wspomnienie mialo 225 gorzko-slodki smak. Becca zagniatala ciasto, kiedy otworzyly sie boczne drzwi i do srodka wszedl mezczyzna w bluzie z emblematem Chicago Bears i splowialych dzinsach. Byl tak wysoki i ciemnowlosy jak Abe. Czule pocalowal Becce w policzek i Kristen domyslila sie, ze to drugi brat Abe'a. Seana poznala, kiedy przyjechali, zatem musial to byc nie kto inny jak...-Aidan! - Rachel rzucila olowek. - Myslelismy, ze nie przyjdziesz. Aidan trzymal w reku mundur chicagowskiej policji. -Musialem sie zamienic z kolega, ale za nic nie przepuscilbym szynki. - Wlozyl swoja czapke na glowe Rachel i opuscil daszek, tak ze zaslonil jej oczy. - Co nowego, mala? -Odrabiam zadanie domowe. Aidan przeniosl wzrok na Kristen i czula, ze przyglada jej sie krytycznie niebieskimi oczami. -Przeciez widze - odparl. - Pani jest prokurator Mayhew. Kristen nie byla pewna, czy ocena wypadla pozytywnie, ale wyciagnela reke. -Kristen. Uscisnal jej dlon. -Aidan. - Zmruzyl oczy, tak podobne do oczu Abe'a. - Co pani tu robi? -Aidan. - Becca skrzywila usta z dezaprobata. - Co w ciebie wstapilo? -Przepraszam - powiedzial Aidan, ale mocno zacisnieta szczeka i wyraz pogardy na twarzy wskazywaly na inne intencje. -Aidan. Kristen odwrocila sie instynktownie, slyszac za plecami glos Abe'a. Wypelnial soba drzwi do salonu. Poczula, ze brak jej tchu, a usta mrowia na wspomnienie pocalunku, ktorym obdarzyl ja, gdy wrocil z miejsca pochowku Angela Contiego. Nadal mial na sobie garnitur, ale poluzowal krawat i rozpial nieco koszule, pokazujac okazale jablko Adama i odrobine wlosow. Spojrzal podejrzliwie i zrobil krok do przodu. 226 -Cos nie tak?Aidan popatrzyl na Abe'a, potem znow na Kristen, a na jego twarzy odmalowalo sie niedowierzanie zmieszane z pogarda. Kristen zastanawiala sie, czy delikatna wiez laczaca ja z Abe'em jest tak widoczna jak szkarlatna litera na piersi. -Niemozliwe - wyrzucil Aidan. Rachel zerknela na nich. -Co jest niemozliwe? -Badz cicho, Rachel - warknal Aidan. - Powiedz, ze to nieprawda, Abe. Abe wiedzial, ze brat jest zrownowazonym facetem. -Nigdy nie byles nieuprzejmy dla goscia. Co sie stalo? -Och, nic takiego. Wydzial spraw wewnetrznych wezwal wczoraj na przesluchanie mojego partnera i trzech innych gliniarzy z naszej dzielnicy. Wyglada na to, ze biuro prokuratora prowadzi dochodzenie wsrod policjantow w zwiazku z zabojstwami tych metow, ktore na nic innego nie zaslugiwaly. - Aidan przeszywal wzrokiem Kristen. - To dobrzy ludzie i dobrzy gliniarze. Nikogo by nie zamordowali, nawet tych szumowin, ktore przez wasza niekompetencje nie trafily do wiezienia. Kristen chciala zaprzeczyc, ale jedno spojrzenie Abe'a wystarczylo, by zasznurowala usta. -I jeszcze masz czelnosc przyprowadzac ja tutaj? - zachnal sie Aidan. - Ja wychodze. -Ani mi sie waz. - Becca wkroczyla miedzy synow. - Nigdzie nie idziesz, Aidan. Przede wszystkim musisz przeprosic goscia Rachel. Aidan wybaluszyl oczy i spojrzal na Abe'a. -Myslalem, ze... Abe wykrzywil usta. -Technicznie rzecz biorac, jest gosciem Rachel. - Pozwolil Aidancfari przetrawic te informacje, po czym dodal: -Ale nastepnym razem bedzie moim. Becca i Rachel wpatrywaly sie wniebowziete w Kristen, ktorej policzki plonely. Z rozmyslem zignorowala matke i corke i podniosla oczy na Aidana. 233 -Przykro mi, ze twoi przyjaciele byli niepokojeni, ale kazdy, kto mial jakikolwiek kontakt z tymi sprawami, musi podac, gdzie przebywal wtedy, kiedy popelniono morderstwa. W biurze prokuratora wszyscy sa przesluchiwani, nawet ja. Jesli maja alibi, wykreslamy ich z listy. Jesli nie, musza na niej figurowac troche dluzej. - Podniosla i opuscila dlonie. - Przykro mi. Naprawde.Aidan po chwili wahania skinal krotko glowa. -Przyjalem do wiadomosci. -Czy moze zostac na obiedzie, jesli bedzie jadla w kuchni? - zapytala kpiaco Rachel. Aidan przewrocil oczami. -Oddawaj czapke, ty przemadrzala smarkulo. -Aidan! - sapnela Becca. - Tylko bez wyzwisk w mojej kuchni. -Idz do salonu i przeklinaj z ojcem - rzucila Rachel z szerokim usmiechem i po chwili Aidan tez sie usmiechnal, ale szybko spowaznial, gdy uchwycil spojrzenie Kristen. -Przepraszam - powiedzial cicho. - Moj partner byl bardzo przygnebiony po tym przesluchaniu. Obawiamy sie, ze to moze sie zamienic w polowanie na czarownice. -Nie, dopoki mam cos do powiedzenia - przyrzekla Kristen, a Aidan zacisnal wargi, namyslajac sie chwile. -No to w porzadku. - Uniosl ciemna brew. - Chyba mozesz zostac. Niedziela 22 lutego, 20.00 Dala sobie rade, pomyslal Abe z duma. Kristen przezyla niedzielny obiad z rodzina Reaganow. Szynka przeszla do kulinarnej historii, a ci, ktorzy zostali, zebrali sie w salonie, zeby obejrzec film. Jak w dawnych dobrych czasach, na ktorych wspomnienie sciskalo go w gardle. Sean siedzial na sofie, a Ruth na podlodze, opierajac sie o kolana meza i trzymajac ich nowo narodzone dziecko. Po smierci Debry Abe przez dlugi czas nie byl w stanie patrzec na Seana i Ruth razem. Nie chodzilo tylko o to, ze Ruth tak bardzo 234 przypominala Debre. W koncu byly kuzynkami, a ich matki - siostrami. Jego brat i bratowa promieniowali szczesciem, co bylo wrecz nie do zniesienia, gdy przebywal z nimi w jednym pokoju. Ale po latach Abe przywykl do klucia w sercu wywolanego poczuciem straty. Przyjal to jako pcwnik. Patrzenie na Seana i Ruth bylo dla niego bolesne, i tyle.Az do dzisiejszego dnia. Dzis nie byl sam. Dzis przyprowadzil Kristen do rodzinnego domu, a ona od razu sie do nich dopasowala, jakby znala ich cale zycie. Siedziala teraz z Rachel na kozetce, ogladajac komedie ze Steve'em Martinem, ktora wypozyczyl Sean. Ze swojego miejsca na kanapie Abe mogl obserwowac jej twarz. Po raz pierwszy od pieciu dni wydawala sie naprawde odprezona. Byla zapatrzona w ekran, gdy nagle Rachel przechylila sie i szepnela jej cos do ucha. To musiala byc klasyczna odzywka jego mlodszej siostry, zuchwala i zabawna, bo Kristen odrzucila glowe i rozesmiala sie swoim wspanialym ochryplym smiechem, ktory sprawial, ze brakowalo mu tchu. Powinien byl wiedziec, ze nie tylko on tak to odczuje. Ruth odwrocila sie i wpatrywala w Kristen, wyraznie wstrzasnieta. Spojrzeli na nia rowniez rodzice, a na ich twarzach odmalowal sie bol. Abe mial ochote zatrzymac te scene jak w filmie i szybko wymknac sie z Kristen z pokoju, zanim zauwazy reakcje jego rodziny. Ale bylo za pozno. Jej smiech wywolany dowcipna uwaga Rachel rozplynal sie jak mgla w promieniach slonca. Utkwila w nim spojrzenie zielonych oczu, znowu nieufne. -O co chodzi? - zapytala. -Moj Boze. - Ruth odetchnela, po czym mocno pokrecila glowa. - Przepraszam, Kristen, nie chcialam byc niegrzeczna, ale... twoj smiech brzmial jak smiech osoby, ktora kiedys znalam. Kristen znieruchomiala ze wzrokiem utkwionym w twarzy Abe'a. -Debry? W jej oczach odmalowaly sie strach i odwaga, bezbronnosc i smutek. Gdy wyciagnela wnioski z calej sytuacji, dostrzegl w nich rowniez bol, ktory scisnal mu serce. 229 -Kristen...Podniosla dlon i sie usmiechnela. -W porzadku. - Ale widzial, ze nic nie jest w porzadku. Odwrocila sie do telewizora. - Czy mozesz kawalek przewinac, Sean? Stracilismy minute albo dwie. Sean poslusznie spelnil jej prosbe. Ruth poslala Abe'owi przepraszajace spojrzenie. Wrocili do ogladania filmu, ale Steve Martin nie wydawal sie juz taki zabawny. Niedziela 22 lutego, 22.00 Abe minal woz policyjny parkujacy na ulicy i skrecil na podjazd. Kristen serdecznie podziekowala jego rodzicom za obiad, zlozyla Seanowi i Ruth gratulacje z okazji narodzin kolejnego dziecka i powiedziala, ze trzyma kciuki za to, zeby Rachel dostala dobra ocene za wywiad. Ale kiedy wsiedli do SUV-a, zapadala w coraz glebsze milczenie wraz z kazdym kolejnym kilometrem, a on czul, ze przygniata go ogromny ciezar. Niemal slyszal, jak pracuja jej szare komorki, i rozpaczliwie pragnal, by cos powiedziala. Cokolwiek. Odezwala sie dopiero, gdy dojechali na miejsce. -W porzadku, Reagan. - Skrzywil sie, slyszac oficjalna forme. Nie patrzyla mu w oczy, wbijajac wzrok w ciemne okna domu z nowymi zaslonami. - Rozumiem. Polozyl reke na jej dloniach. -Co rozumiesz? -Zrozumialam juz wczesniej, ze musisz sie mna opiekowac, zapewnic mi ochrone. Poniewaz uwazasz, ze nie ochroniles Debry. Chociaz to nie byla twoja wina. Ale nie sadzilam, ze jestem jej namiastka takze pod innymi wzgledami. - Odchrzaknela i spojrzala w boczna szybe. - Nie ukrywam, ze moje ego troche ucierpialo -dodala drwiaco. -Nie jestes substytutem Debry. Cholera, Kristen, popatrz na mnie. Pokrecila stanowczo glowa i otworzyla drzwi auta. 230 -Dziekuje. Naprawde. To byl uroczy wieczor, masz cudowna rodzine. Zadzwon do mnie jutro, jesli chcesz sie spotkac w sprawie dochodzenia. Dzis w nocy popilnuje mnie Truman. Nic mi nie bedzie.To prawda, pomyslala Kristen. Przetrwalam gorsze pieklo. Zatrzasnela drzwi sarrfbchodu, w glebi duszy majac nadzieje, ze Abe za nia pojdzie. Wmowila sobie, ze nie jest rozczarowana, gdy tego nie zrobil. Odjechal spod jej domu z rykiem silnika, narazajac ja na skargi sasiadow. Weszla do kuchni, nie myslac o tym, ze po raz pierwszy od pieciu dni sama wchodzi do domu. Nie myslac o pocalunku, do ktorego doszlo nad czajniczkiem do herbaty. Nie myslac w ogole o Abie. Cos jednak zyskala. Teraz wiedziala przynajmniej, ze moze wytrzymac w objeciu silnych meskich ramion, co wiecej, ze moze tego pragnac. Ze jest w stanie pocalowac mezczyzne bez odruchu wstretu, ze potrafi nawet tesknic do dotyku jego ust na swoich wargach. A wiec nie wszystko poszlo na marne. Rzucila plaszcz na krzeslo w kuchni. Minela obojetnie czajniczek. Nie dalaby rady przelknac herbaty. Ale jedno ja cieszylo. Ze Unizony Sluga nie bedzie mogl zagladac wiecej do jej domu. Okna byly skryte pod ciezkimi zaslonami. Zamknela drzwi do sypialni, w ogole nie myslac o Abie Reaganie. Ale to wlasnie jego imie wykrzyknela, gdy z ciemnosci wylonila sie czyjas reka i zaslonila jej usta, tlumiac okrzyk i przyciskajac ja do wielkiego, twardego ciala. Walczyla zazarcie, paznokcie przeoraly skore napastnika. Do jej uszu dobieglo stlumione przeklenstwo i reka oderwala sie od jej ust, a zelazne ramie chwycilo ja pod piersiami, uniemozliwiajac najmniejszy ruch. Znowu krzyknela i kopnela na oslep, ale jej cialo znieruchomialo w jednej sekundzie, gdy poczula, zimny, twardy metal na skroni. Zaraz umre, pomyslala. Poczula czyjs oddech tuz przy uchu i przelknela pochodzaca do gardla zolc. -Tak lepiej - oznajmil ochryply glos. - A teraz gadaj, kto to jest? 237 Niedziela 22 lutego, 22.05 Ma prawo czuc sie zraniona, pomyslal Abe, odjezdzajac spod domu Kristen. Kobieta tak inteligentna jak ona bez trudu dodala dwa do dwoch. Niestety wyszlo jej piec. Nie byla namiastka Debry. Czy na pewno? Pomyslal, ze musiala wejsc do domu sama. Powinienem byl za nia pojsc, sprawdzic wszystkie zakamarki. Ale przeciez pilnowal jej Charlie Truman, ktory siedzial pod domem w policyjnym wozie.Abe znieruchomial, wlosy stanely mu deba. Czy na pewno? Widzial samochod, ale czy byl w nim Truman? Panika scisnela go za gardlo i na srodku ulicy zawrocil o sto osiemdziesiat stopni. Wlaczyl syrene, chociaz nie odjechal daleko. Zaparkowal z piskiem opon tuz obok policyjnego auta. Wyskoczyl i zajrzal przez szybe. Woz byl ciemny i opuszczony. Pociagnal za klamke, ale drzwi byly zamkniete. Truman gdzies zniknal. Kristen. -Do cholery. - Abe wbiegl na podjazd, slizgajac sie na lodzie. Upadl, ale szybko sie pozbieral i znowu ruszyl biegiem. Zamknela kuchenne drzwi na klucz. Walil w nie piesciami. - Kristen! Okrazyl dom i dostal sie na tyly. Drzwi do sutereny byly gorzej zabezpieczone. Mial szanse je wywazyc. Rzucal sie na nie raz za razem, az ustapily pod jego ciezarem. Wpadl do srodka. Niewiele myslac, pobiegl na gore, przeskakujac po cztery stopnie. W koncu dotarl do jej sypialni z wyciagnieta bronia i walacym sercem. Kleczala na podlodze z opuszczona glowa, ciezko dyszac. W dloni trzymala sluchawke telefonu z nocnego stolika. Opadl na jedno kolano, uniosl jej podbrodek. Miala szeroko otwarte, szkliste oczy. Spojrzala na niego, potem na telefon trzymany w dloni i w tym momencie jak na ironie odezwala sie jego komorka. -Dzwonilam wlasnie do ciebie - powiedziala dziwnie nieobecnym glosem. - Uciekl. Przez okno. Abe podbiegl do okna i zdazyl jeszcze dojrzec ubrana na czarno postac na sniegu pokrywajacym podworko. Mezczyzna bez trudu przeskoczyl przez ogrodzenie i szybko sie oddalal. 232 -Cholera - zaklal Abe.Gdyby zostal na dworze, moglby go zlapac. Ale z drugiej strony lajdak uciekl pewnie tylko dlatego, ze go uslyszal. Odwrocil sie. Kristen usilowala wstac. Podbiegl dwoma susami i chwycil ja w ramiona. Opadl na jej lozko, przytulajac ja mocno i czujac, ze cala drzy. Skulila sie, chwytajac go kurczowo za klapy plaszcza. Oddychala bardzo szybko, za szybko, wiec zaczal ja lagodnie kolysac. -Juz dobrze. Jestem przy tobie. - Tulil ja, przyciskajac policzek do jej glowy. O Boze, o Boze, zdazylem w sama pore. Zaczerpnal gleboko tchu, uswiadamiajac sobie, ze sam takze nierowno oddycha. Pogmeral w kieszeni, wyjal telefon i zadzwonil do dyspozytorni. -Funkcjonariusz Truman zniknal. Dyspozytor zachowal spokoj. -Dziesiec minut temu przyjalem zgloszenie od funkcjonariusza Trumana. Do jego wozu podeszla jakas dziewczynka i powiedziala, ze jej dziadek upadl i lezy nieprzytomny za domem. Poszedl jej pomoc. Co sie stalo, detektywie? -Kobieta, ktora mial ochraniac, zostala wlasnie napadnieta we wlasnej sypialni - warknal Abe. - Wezwij go natychmiast przez radio. Rozlaczyl sie i zadzwonil do Mii. Odebrala po pierwszym dzwonku. -Co sie stalo? -Kristen zostala napadnieta. Uslyszal odglos zamykanej szuflady. -Nic jej nie jest? -Nie wiem. Zadzwon do Jacka. Niech jego ekipa zaraz tu przyjedzie. Zadzwonie do Spinnellego. -Ja to zrobie. A co z policjantem, ktory mial jej pilnowac? -Przyjal inne zgloszenie. Za chwile wroci. Przyjedz tu jak najszybciej. Rozlaczyl sie i drzacymi rekoma rzucil telefon na lozko. Odkad ja przytulil, nie powiedziala ani slowa. -Kristen, Kristen, kochanie, musisz sie skupic. Czy cos ci zrobil? 239 Pokrecila glowa na jego piersi. Odetchnal z ulga. Czul, ze jego serce wraca do normalnego rytmu.-To dobrze. Czy cos powiedzial? Przytaknela. -Co, kochanie? Co powiedzial? Wymamrotala cos w jego plaszcz. Delikatnie odsunal ja od siebie i widzial, ze stara sie dzielnie zapanowac nad oddechem. -Kto... to jest? Do licha. -Chcial wiedziec, kim jest zabojca? Przytaknela, zamykajac oczy. -Mial... bron. Zimna. Przystawil mi... ja... do glowy. Powiedzial, ze... wystrzeli. - Zadrzala i kurczowo chwycila sie jego plaszcza. - Powiedzial... ze... rozwali mi mozg. Powiedzial... ze... dostaje listy. Ze... musze... musze... go znac. Moze... go wynajelam. Abe zaklal szkaradnie pod adresem Zoe Richardson, a usta Kristen uniosly sie w usmiechu. -To takie... rycerskie - powiedziala, oddychajac juz przez nos. Abe przyciagnal ja do siebie i mocno przytulil. -Co jeszcze powiedzial? -Powiedzial, ze jesli nie wiem... to radzi mi, zebym sie dowiedziala. Albo ludzie, na ktorych mi zalezy... umra. Z oddali dobiegl dzwiek syreny, glosniejszy z kazda sekunda. Abe delikatnie posadzil ja na lozku. -Musze sprawdzic teren wokol domu. Moze zgubil cos, uciekajac. -Ale nie wierzysz w to. -Nie. Zostan tutaj. Niedlugo wroce. -Abe. Odwrocil sie w drzwiach. Kristen patrzyla na swoje rece, jej oddech nadal byl urywany. -Przyslij tu... kogos... z ekipy Jacka. Niech pobierze... probki spod moich paznokci. - Podniosla wzrok, a na jej usta wyplynal usmiech zadowolenia. - Podrapalam go... po twarzy. 240 Abe usmiechnal sie posepnie. - Dzielna dziewczynka.Poniedzialek 23 lutego, 00.30 Bylo po wszystkim. Policjanci i ludzie Jacka opuscili dom. Zostali w nim tylko we dwoje. Stali naprzeciw siebie w salonie. Abe wyciagnal reke, a Kristen skryla sie w jego ramionach. -Skad wiedziales, ze masz wrocic? - zapytala, wtulajac mocno policzek w jego masywna klatke piersiowa. Sekunde pozniej porwal ja w ramiona i usiadl na sofie, trzymajac ja na kolanach jak dziecko. Nawet nie przyszlo jej do glowy, by zaprotestowac. Szybkimi, wprawnymi ruchami wyjal spinki z jej wlosow. Westchnela, gdy zelzal ucisk glowy, a loki rozsypaly sie swobodnie. -Uswiadomilem sobie, ze widzialem woz, ale nie Trumana. - Wzruszyl ramionami. - Po prostu wiedzialem. -Dziekuje. - Uniosla kacik ust. - Wyglada na to, ze albo ja sie przyzwyczajam do odgrywania dziewicy w potrzebie, albo ty do roli rycerza na bialym rumaku. Masowal jej glowe duzymi dlonmi. -Czy te dwie rzeczy sie wzajemnie wykluczaja? Zamknela oczy i rozkoszowala sie dotykiem jego rak. -Nie. Znowu do ciebie zadzwonilam. -Zanim wybralas 911 - powiedzial surowo, a Kristen sie usmiechnela. -Chyba tak. Wiedzialam, ze przyjedziesz. - Westchnela. - Dzieki. Za to, ze sie mna opiekujesz. Milczal przez dluga chwile. -Mialas dzis szczescie. Wolala o tym nie myslec. -Czy Truman bedzie mial klopoty? Abe pokrecil glowa, a Kristen ulzylo. Gdy policjant zjawil sie po kilku minutach od zdarzenia, wydawal sie niemal tak zmartwiony jak ona sama. 241 -Nie. Zrobil, co do niego nalezalo. Skad mial wiedziec, ze to falszywe zgloszenie, ktore mialo go odciagnac sprzed twojego domu? Dziewczynka, ktora podeszla do wozu, wydawala sie naprawde przerazona.-Kto to byl? -Truman poda rysopis i zrobia portret pamieciowy, ale nie spodziewam sie zbyt wiele. Kiedy sie dobrze zastanowil, nie umial nawet powiedziec, w jakim byla wieku. Powiedziala mu, ze jej dziadek poszedl wyprowadzic psa i dlugo nie wracal. Ze znalazla go lezacego twarza w sniegu, nieprzytomnego. Dziwil sie, ze nie zadzwonila pod 911, ale pomyslal, ze wpadla w panike. Oczywiscie nie bylo zadnego dziadka. -Dlaczego nie podjechal wozem pod dom tej dziewczynki? -Powiedziala mu, ze szybciej przejda przez podworka, ze to niedaleko. Plakala i histeryzowala. A potem zniknela. Rozplynela sie w powietrzu, gdy szukal starszego pana. Kiedy zorientowal sie, ze wyprowadzono go w pole, juz tu bylem. Kristen przytulala policzek do koszuli ze sztywnej bawelny, a on znowu zatopil dlon w jej wlosach i masowal tyl glowy. Czula, ze napiecie powoli ja opuszcza. -Najgorsze za nami i nic nam sie nie stalo. Co za dzien. Jego reka znieruchomiala, ale pozostala na glowie Kristen. -Kristen, przepraszam. Otworzyla oczy. Patrzyl na nia z tym szczegolnym wyrazem rozpaczliwego osamotnienia. -Za co? -Za to, ze przeze mnie poczulas sie niezrecznie przy mojej rodzinie. Tak, smiejesz sie jak Debra. Ale przysiegam, ze nie jestes namiastka mojej zmarlej zony. Przypatrywala sie jego twarzy, dobrze jej bylo w objeciu silnych ramion. Przypomniala sobie, co czula, gdy uslyszala walenie do drzwi sutereny. Wrocil do niej. -W porzadku. Otworzyl szeroko oczy. -Naprawde? 242 Skinela glowa.-Abe, przychodzisz za kazdym razem, gdy cie o to prosze. Dzieki tobie czuje rzeczy, o ktore sie nawet nie podejrzewalam. Jestem za to wdzieczna. I naprawde nie jest wazne, czy smieje sie jak Debra, czy nie. To nieistotne w ogolnym planie zycia. - Zmruzyla oczy. - Ale jesli bedziesz chcial, zebym nosila jej ubrania albo czesala sie tak jak ona, to wezme cie za dziwaka. Zachichotal. -Wygladalabys jak dziecko przebrane w ciuchy mamusi. Debra miala metr osiemdziesiat bez butow. Kristen oparla glowe na jego ramieniu, a Abe przygarnal ja mocniej. -Polubilam twoja rodzine, Abe. Nawet Aidana. Zachnal sie. -Aidan jest czasem jak wrzod na tylku. -Nie az tak jak ty. Odsunal sie i swidrowal ja wzrokiem. -Slucham? -Ty byles gorszy, rozzlosciles sie na mnie bardziej niz on za to, ze wpisalam gliniarzy na liste podejrzanych. Nie pamietasz? Pociagnal ja za krecony kosmyk. -Cicho, bo nie zrobie ci masazu. Uniosla wysoko brwi. -Masaz? Nie zartujesz? -Mowie powaznie. Jestes napieta jak struna. Przygladala mu sie uwaznie, a na mysl, ze polozy dlonie na jej ramionach i plecach, poczula miekkosc w kolanach. Co wiecej, pomyslala nawet o jego dloniach dotykajacych... innych czesci jej ciala i poczula nerwowy skurcz w zoladku. -Ufam ci, wiesz? Spojrzal na nia rozpalonym wzrokiem. Wazniejsze bylo to, czego nie wypowiedziala. -Wiem. To mnie dobija, ale co zrobic. To bedzie grzeczny masaz. Nic wiecej. Chce jednak cos w zamian. 237 Wessala policzki.-Mianowicie? -Opowiedz mi o swojej rodzinie. Moja juz znasz, brata idiote i reszte bandy. Teraz opowiedz mi o swojej. Kristen westchnela. To bylo zupelnie co innego. Ale czy w ogolnym planie zycia mialo to jakiekolwiek znaczenie? -Wychowalam sie na farmie w Kansas, setki kilometrow od najblizszego miasta. Mialam siostre Kare. -Powiedzialas, ze siostra zginela w wypadku, ktory spowodowal pijany kierowca. Poczula znajomy bol, jak gdyby wszystko zdarzylo sie wczoraj, a nie pietnascie lat temu. -Mialam szesnascie lat, a ona osiemnascie. Kara zawsze byla zbuntowana. Nasza rodzina byla bardzo... - Szukala odpowiednich slow. - W naszym domu panowaly surowe zasady. Moj ojciec lubil, jak wszyscy trzymali sie ustalonych regul. Kara tego nie cierpiala. Kiedy miala osiemnascie lat, pojechala z przyjaciolmi do Topeki, siedliska grzechu. Abe usmiechnal sie, a ona odpowiedziala tym samym. -Jesli czlowiek wychowal sie na farmie i jak okiem siegnac mial wokol siebie tylko pola pszenicy, Topeka wydawala sie szczytem wyuzdania. - Spowazniala, przywolujac wspomnienia. - Chodzila na imprezy. W srodku nocy zadzwonil telefon z policji. Kara nie zyla. On rowniez spowaznial. -Przykro mi. -Bylam zrozpaczona. I to z wielu powodow. Kochalam siostre i brakowalo mi jej. A poza tym po smierci Kary rodzice bardzo sie zmienili. Ojciec stal sie jeszcze bardziej surowy, a matce przestalo na czymkolwiek zalezec. Wczesniej starala sie lagodzic wprowadzany przez niego rygor. Ale po smierci Kary pograzyla sie... Nie wiem. Zapadla sie w nicosc. Nigdy juz nie byla taka jak dawniej. -Musialas byc zla, ze nie zalezalo jej na tym, zeby ci pomoc. Kristen zamyslila sie nad jego slowami. 244 -Chyba tak. Bylam wsciekla. W dodatku ojciec po prostu sie na mnie zawzial. Jakbym to ja byla ta zbuntowana corka. Nie pozwalal mi nigdzie wychodzic, tylko do szkoly. Nie bralam udzialu w szkolnych rozgrywkach, nie bylam na balu maturalnym, wszystko mnie omijalo. Ale mialam w liceum cudowna nauczycielke plastyki, ktora pomogla mi uzyskac stypendium na uczelni we Florencji, znalazla nawet rodzine, u ktorej moglam zamieszkac. I poprosila mojego ojca o zgode na wyjazd.-Powiedzial nie. Kristen spojrzala na niego. Wpatrywal sie w nia intensywnie. -Powiedzial nie. - Wzruszyla ramionami. - Nie posluchalam go i pojechalam. Mialam wtedy osiemnascie lat, a gdy Kara jeszcze zyla, dorabialam sobie jako opiekunka do dzieci, wiec zaoszczedzilam troche pieniedzy. Kara tez miala na boku jakies oszczednosci. Wiedzialam, ze chcialaby, abym je spozytkowala, wiec kupilam za to bilet do Wloch. W jedna strone. Zdawalam sobie sprawe, ze w koncu bede musiala wrocic do domu, ale to byla odlegla przyszlosc. -Nie potrafie sobie wyobrazic ciebie, ze bylas taka spontaniczna dziewczyna - powiedzial miekko Abe. Kristen przypomniala sobie, jaka kiedys byla. -Ludzie sie zmieniaja. Kiedy wrocilam z Wloch, poszlam do college'u. Moj ojciec byl taki jak dawniej, wiec... odeszlam z domu. To byla tylko czesc prawdy, ale w tym momencie nie mogla ani nie chciala powiedziec nic wiecej. Moze nigdy nie powie. Przygladal sie badawczo jej twarzy. Wiedzial, ze to nie jest cala historia, ale nie naciskal. I byla mu za to wdzieczna. -Powiedzialas, ze twoj ojciec zyje. Kiedy sie z nim widzialas? -W zeszlym miesiacu. Mama jest w domu opieki. - Poczula ucisk w gardle. - Ma zaawansowane stadium choroby Alzheimera. Od trzach lat juz mnie nie poznaje, ale raz w miesiacu lece do Kansas, zeby ja odwiedzic. Ostatnim razem spotkalam tam ojca. Zwykle nie przyjezdza w moje niedziele, ale mama miala zla noc i go wezwali. Wyszedl z pokoju, kiedy sie pojawilam, wiec technicznie rzecz biorac, widzialam go, ale nie rozmawialismy. 239 -Przykro mi.-Mnie tez. Ciezko jest patrzec na matke w takim stanie. Dlatego sprawialo mi przyjemnosc obserwowanie twojej mamy. Przed smiercia Kary mama uwielbiala krecic sie po kuchni. A potem pograzyla sie w rozpaczy. Teraz tylko lezy i jest w swoim swiecie. Przestala byc moja mama, kiedy mialam szesnascie lat. Milczal przez chwile. -Odwiedzalem Debre i mowilem do niej. Nie wiem, czy slyszala choc slowo. Kristen oparla czolo na jego piersi. -Czasami - powiedziala ze znuzeniem - mysle sobie, ze byloby lepiej, gdyby umarla, i wtedy czuje sie winna. Jego piers wznosila sie i opadala. -Mialem to samo. I tez czulem sie winny. -Mowiles, ze byla w spiaczce przez piec lat. Patrzec przez piec lat, jak osoba, ktora sie kochalo, egzystuje jak roslina? To cholernie dlugo. -Ona nie byla w spiaczce. Okreslali to jako permanentny stan wegetatywny. Klinicznie jej mozg byl martwy juz wtedy, kiedy przywiezli ja na oddzial ratunkowy. Kristen wyrzucila z siebie po chwili wahania: -Czy rozwazales kiedys odlaczenie aparatury podtrzymujacej zycie? Jego szeroka klatka uniosla sie i opadla. -Bezustannie. Gdy tylko ja widzialem lub o niej myslalem. Ale nie moglem. Tak dlugo jak zyla, nie moglem. Jej rodzice chcieli, zebym to zrobil. Kristen otworzyla szeroko oczy. -Myslalam, ze to rodzice zwykle sie nie zgadzaja. -Nie Debry. - Jego twarz okryl cien. - Jej ojciec pozwal mnie do sadu i chcial odebrac mi prawo do opieki. Powiedzieli, ze Debra nie chcialaby tak egzystowac, i wiedzialem, ze mieli racje, ale dla mnie ona zyla. -A dopoki zyla, byla nadzieja. 246 -Tak. A potem matka Debry miala atak serca. Jej ojciec powiedzial, ze zabija ja patrzenie latami na corke w tym stanie. Byl zrozpaczony. Nie wiedzialem, co robic, ale nie moglem zgodzic sie na ich zadanie. Wniosl sprawe o opieke na miesiac przed infekcja, ktora doprowadzilaf do smierci Debry. Nie jestem z jej rodzicami w przyjacielskich stosunkach.-Nie dziwie sie. Westchnal. -Debra i Ruth byly kuzynkami. Tak sie poznalismy. Sean i Ruth zaaranzowali randke w ciemno. To byla wazna informacja, wiec Kristen szukala tropow w pamieci i skinela glowa, gdy je znalazla. -To o tym mowila Ruth, kiedy tu byla. Jej matka zaprosila rodzicow Debry na chrzciny. Abe usmiechnal sie zalosnie. -Piatka za kojarzenie. No to wymysl teraz, co mam powiedziec, kiedy sie z nimi spotkam. Bylbym ci bardzo wdzieczny. Ale dosyc smutkow jak na jedna noc. - Wstal, a ona zeslizgnela sie po jego ciele, az dotknela stopami podlogi. Przycisnal wargi do jej czola, trzymajac je tam przez trzy mocne uderzenia serca. Nastepnie popchnal ja delikatnie w strone sypialni. -Maly masaz. A potem spedze parszywa noc na twojej sofie. -Jest niewygodna? -Nie. - Wydawal sie rozzalony, a jednoczesnie rozbawiony. - Tc ja bede mial dyskomfort. Stanela w miejscu bez ruchu. Podszedl blizej. Jego cieplo promieniowalo na jej plecy. -Przykro mi. I rzeczywiscie bylo jej przykro. Jemu tez bedzie, w swoim czasie. Odgarnal wlosy z jej karku i delikatnie musnal ustami skore. Zadrzala. -Niepotrzebnie - szepnal. - Mowilem powaznie. Krok po kroku. Tak zrobimy. Zebrala sie na odwage. 241 -Bedziesz... rozczarowany. Jego oddech rozgrzewal jej skore.-Nie sadze. Ale nie martw sie tym teraz. Na razie rozmasuje twarde miesnie na twoich plecach i bedziesz spac jak niemowle. -Znowu popchnal ja w strone sypialni. - Daje ci osobista gwarancje. Stanela przy lozku. Niepewnie skubala bluzke. Czula sie jak skonczona idiotka. Miala trzydziesci jeden lat, na litosc boska. -Poloz sie tak, zeby bylo ci wygodnie - szepnal. - Powiedzialas, ze mi ufasz. Odetchnela gleboko i polozyla sie na brzuchu. -Ufam. - Bardziej niz jakiemukolwiek mezczyznie, ktorego znam. -Posun sie troche - poprosil i usiadl przy jej biodrach. - Musze sie od razu do czegos przyznac. Nauczylem sie masazu z powodu Debry. To zapobiegalo atrofii miesni, a w hospicjum mieli za malo personelu, aby masowac ja tak czesto, jak to bylo konieczne. Spiela miesnie, gdy dotknal dlonmi jej ciala. Nic nie powiedzial, tylko rozpoczal metodyczny masaz, a ona powoli zaczela sie rozluzniac. -Mmm. Jestes w tym dobry. Nadal milczal, masujac miesnie po drugiej stronie kregoslupa. Westchnela. Zastanawiala sie, czy byloby milo poczuc jego dlonie bezposrednio na skorze. Przerwal masaz. -Byloby o wiele milej - szepnal cieplym i schrypnietym glosem. -Zdejmij bluzke. Po raz kolejny wypowiedziala na glos swoje mysli. I nie czula przerazenia, ze ten mezczyzna potrafi sklonic ja do takiej otwartosci. -Odwroc sie. Zdjela bluzke, zawahala sie przy staniku. Zdecydowala, ze zostanie. Ulozyla sie z powrotem na brzuchu. -Gotowa. 248 I czekala niecierpliwie na pierwszy dotyk jego rak na golej skorze. Wstrzymala oddech, gdy go poczula, a potem wydala z siebie kilka dlugich westchnien. Mial racje. Bylo o wiele milej.-Masz bardzo ladne plecy - powiedzial miekko, a ona zadrzala. -Zimno ci? -Nie. - Ani troche nie bylo jej zimno. Czula cieplo tam, gdzie jej dotykal, i tam, gdzie nie dotykal. Piersi, uwiezione w prostym bawelnianym staniku, staly sie wrazliwe, a miejsce miedzy nogami pulsowalo niemal bolesnie. Wygiela plecy, przyciskajac miednice do materaca. Przerwal masaz. -Zabolalo? -Nie. - A w kazdym razie nie tak, jak myslal. To byl bol, ale taki, ktoremu tylko on mogl zaradzic. Pragne, zeby mnie dotykal, pomyslala. Abe gwaltownie znieruchomial. Nie chciala, aby uslyszal te slowa. Wiedzial o tym. A jednak do niego dotarly. Pragnela, by jej dotykal, i nie byl w stanie myslec o niczym innym. Ale obiecal jej grzeczny masaz. Nic wiecej. Mimo ze widzial zaokraglony brzeg piersi. Mimo ze jej kregoslup byl kuszaco wygiety w miejscu, gdzie zaczynaly sie welniane spodnie. Mimo ze w tym momencie czul sie tak pobudzony i gotowy jak nigdy dotad. Przywolujac na pomoc cala samokontrole, chwycil narzute lezaca w nogach lozka i przykryl Kristen. Juz prawie spala, podczas gdy on z pewnoscia nie bedzie mogl zmruzyc oka. Wstal. Patrzyl, jak spokojnie i gleboko oddycha. Podziwial wachlarzowate cienie, jakie ciemne rzesy rzucaly na kremowa skore. Pochylil sie i pocalowal ja w policzek. - Spij dobrze - szepnal. Nia zdazyl sie wyprostowac, gdy wystrzelila jej reka, ktora zamknela sie na jego nadgarstku ze zdumiewajaca sila. Przekrecila sie na bok i wbila w niego przenikliwe spojrzenie zielonych oczu. -Nie odchodz. 243 Jego oczy, niech je licho, zanurkowaly nizej, ogarniajac piersi ukryte pod praktycznym bialym stanikiem, przeklal go w duchu. Musi stad odejsc. Natychmiast. Pokrecil glowa.-Poloze sie na podlodze pod drzwiami. Bedziesz bezpieczna. -Nie odchodz. - Wzmocnila uscisk. - Prosze. -Kristen, ja... - Odetchnal gleboko i delikatnie zaczal odginac palce obejmujace jego nadgarstek. - Musisz sie wyspac. Nie moge tu zostac. Obiecalem. -Wiem. Zlapala go za koszule i usiadla na brzegu lozka. Wolna reka chwycila jego dlon i podniosla ja do ust. Nie mogl powstrzymac jeku. -Kristen, pozwol mi wyjsc. I to juz. -Nie. - Polozyla jego dlon na swoim lomoczacym sercu. - Nie mozesz tego zrozumiec... Nie sadzilam, ze bede to czuc. Podniosla wzrok, a w jej oczach nie znalazl ani strachu, ani nieufnosci, ani leku, ze zostanie skrzywdzona. Byly blyszczace i uwodzicielskie. Kuszace. Caly czas patrzac mu w oczy, przesuwala jego reke, centymetr po centymetrze, az spoczela na bawelnianym materiale. Polozyla dlon na jego dloni i przyciskala jego palce, az objely calkowicie jej piers. -To dzieki tobie - szepnela niemal bezglosnie, tak ze ledwie ja uslyszal. Opuscila reke na brzuch i zamknela oczy. Na Boga, nie mogl jej odmowic. Delikatnie popchnal ja na lozko i polozyl sie obok, a jego reka rozpoczela powolna wedrowke. Odszukal kciukiem twardy koniuszek, ktory wypychal bawelniana tkanine. -Jestes taka piekna - szepnal i pochylil sie, by pocalowac ja w usta. Podniosla dlon i pogladzila wlosy na jego karku. Wzmocnil pocalunek, a ona westchnela. Przesunal reke na druga piers. Kristen wygiela sie na jego spotkanie. Emanowala nieodpartym wdziekiem 250 i odurzajaca niewinnoscia. Pomyslal, ze bez wzgledu na to, co przeobrazilo ja z impulsywnej i spontanicznej dziewczyny w nieufna kobiete, ktora poznal dopiero piec dni temu, wszystko, co w tej chwili przezywala, bylo dla niej calkowita nowoscia. Pochylil glowe nad jej piersia i pocalowal ja przez stanik. Kristen gleboko westchnela, a on poczul taka dume, jakby uczynil cos niebywalego. I moze tak bylo.Przyciagnela mocniej jego glowe. Otworzyl usta i piescil jezykiem twardy sutek, zalujac, ze material oddziela jego wargi od jej skory. W tym momencie odpiela stanik i bariery zniknely. Pochwycil sutek ustami i zaczal ssac. Z jekiem wypowiedziala jego imie. Serce niemal wyskoczylo mu z piersi. Pragnal, by byla naga, pragnal, by go szczelnie otoczyla. Chcial czuc, jak wygina cialo, jak sie wije, wolajac jego imie. Zanim zdal sobie sprawe z tego, co robi, jego dlon powedrowala nizej, a palce w koncu znalazly to, czego szukaly. Natarczywie. Ocknal sie, gdy westchnela ze zdziwieniem. Podniosl glowe. Zmieszanie i panika nie byly w stanie przytlumic namietnego wyrazu jej oczu. -Ciii - uspokoil ja. - To moja reka. I tyle. Zabiore ja. Zmruzyla oczy i znowu przykryla jego dlon swoja, nie chcac, by spelnil te grozbe. -Nie, nie zabieraj. Uniosl kaciki ust. Przejmowala kontrole. Tym lepiej dla niej. -Jak pani sobie zyczy, droga pani. -Nie mow do mnie "droga pani". Zamknela oczy i zacisnela wargi. Puscila jego reke i kurczowo chwycila narzute. Zmarszczyla czolo z wyrazem takiej koncentracji, ze nie mogl powstrzymac usmiechu. Przesuwal dlonia po jej wzgorku lonowym, patrzac, jak jej twarz lagodnieje, jak rozkosz powoli wygladza zmarszczki na czole. Odkrywala swoja zdolnosc do odczuwania namietnosci i nadawalo to niezwykle piekno jej twarzy. W milczeniu piescil ja przez material spodni, pokazujac jej, jak cudownie moze sie czuc. Otworzyla na chwile oczy i dostrzegl w nich zdumienie i cicha zachete. 245 -Nie przestawaj - szepnela. Zacisnal zeby, aby nie poddac sie wzbierajacemu w nim pozadaniu. Nie teraz. Teraz liczy sie tylko Kristen.-Jak sobie zyczysz. I piescil ja dalej. Uniosla biodra ku jego rece, a jej oddech stal sie urywany. Oparla jedna stope na materacu, a jej cialo wygielo sie w luk. Puscila narzute i polozyla reke na jego dloni, naciskajac coraz bardziej. Abe nigdy w zyciu nie widzial bardziej seksownego widoku niz Kristen przezywajaca orgazm. Opadla na materac, ciezko dyszac. Bolalo go cale cialo, a erekcja domagala sie uwolnienia. Ale w tym momencie sila jego pozadania byla niczym w porownaniu z wyrazem jej oczu, gdy uniosla powieki. -Udalo mi sie - szepnela z zachwytem. - Naprawde mi sie udalo. Chociaz czul bolesne pulsowanie meskosci, nie mogl powstrzymac usmiechu. -Zgadza sie. -Dziekuje. To bylo wiecej niz prosta wdziecznosc. Przelomowa chwila w jej zyciu, a on mial ten zaszczyt, by ja dzielic z Kristen. Mogl tylko miec nadzieje, ze juz niebawem nastapia kolejne, bardziej doglebne przelomowe momenty. Obawial sie, ze jego cialo nie zniesie po raz drugi takiego napiecia, o ile nie bedzie uczestniczyc we wszystkim nieco aktywniej. Przykryl stanikiem jej piersi i odgarnal z twarzy zmierzwione loki. -Bardzo prosze. -Ale ty nie... - powiedziala drzacym glosem. Pocalowal ja mocno w usta. -No nie. Ale to nic. Przygryzla warge. -Przepraszam. Polozyl palec na jej ustach. -Nic nie mow. Wszystko w porzadku. -Abe... - Lzy naplynely jej do oczu, a glos sie lamal. - Przepraszam, ja... 246 -Ciiii.Wzial ja w ramiona i po raz drugi tej nocy posadzil na swoich kolanach. Spodziewal sie takiej reakcji, ale mimo to jej lzy rozrywaly mu serce. Przytulila policzek do jego piersi, a jej ramionami wstrzasal szloch. ^ - Tak bardzo sie balam. Pocalowal ja w czubek glowy. -Mnie? Pokrecila glowa. -Nie, nie ciebie. Balam sie, ze nigdy... - Uniosla ramie. - No wiesz. Wiedzial i przeklal w duchu tego, przez kogo stracila zaufanie do wlasnego ciala, tego, ktory skrzywdzil ja tak bardzo, ze pozegnala sie z dawnym ja i stala zupelnie inna osoba. Skrzywdzil ja. Co za patetyczny eufemizm. Byl glina, widzial juz wszystko, a mimo to mial trudnosci z nazwaniem tego, co na zawsze pozostanie w jej pamieci. Zgwalcil ja. Zostala zgwalcona. Zmusil sie do powiedzenia w myslach tego slowa, do zachowania spokoju, chociaz w gruncie rzeczy pragnal tylko dowiedziec sie, kto to zrobil, i wypruc mu wnetrznosci golymi rekami. I poczul przez chwile szacunek i wdziecznosc do mordercy, ktory usunal juz z tego swiata jednego gwalciciela. To nie byly dobre uczucia, ale gdyby wiedzial, kto skrzywdzil kobiete, ktora tulil w ramionach, to byc moze w odwecie tez okazalby sie zdolny do morderstwa z zimna krwia. -Chcesz o tym porozmawiac? - zapytal cicho i poczul, ze zesztywniala. Pokrecila glowa, tym razem gwaltowniej. -Nie, nie teraz. Nie teraz. Abe przytulil ja mocniej. -TO spij. 253 Poniedzialek 23 lutego, 1.30 Stracil nad soba panowanie, wtedy z Contim. To nie moze, nie powinno sie powtorzyc. Uwazal, ze ten potwor w pelni na to zasluzyl, a nawet na wiecej. Ale to bylo niebezpieczne. Zostawil slady na ciele Contiego, byl tego pewien, lecz nie znal innego sposobu, by to naprawic niz zanurzenie zwlok w sodzie kaustycznej. Co sie stalo, to sie nie odstanie.Mogles go po prostu zakopac i niechby rodzina sie martwila, pomyslal. Ale to by go pozbawilo cennego zwienczenia sprawy. Swiat musial wiedziec, ze Conti zostal ukarany za zbrodnie na Pauli Garcii i jej nienarodzonym synu, za zbrukanie amerykanskiego wymiaru sprawiedliwosci oraz Kristen Mayhew, co bylo rownie wazne. Byc moze teraz kazdy met, ktory przewinie sie przez sale sadowa, pomysli dwa razy, zanim zniewazy jej dobre imie. Uniosl sie, probujac znalezc wygodna pozycje na betonowym dachu. Byl zmuszony poszukac nowego miejsca. Kto by pomyslal, ze samochod Skinnera doprowadzi policje do tamtego budynku? Musial oddac im sprawiedliwosc. Mitchell i Reagan mieli glowy na karku. Zwlaszcza ten Reagan. Zmarszczyl lekko brwi, przypominajac sobie, jak Reagan przyjechal na ratunek Kristen, kiedy bandyci zepchneli jej samochod z drogi. Kristen padla w jego ramiona, jakby znala go cale zycie, a nie kilka dni. Mial szczera nadzieje, ze Reagan nie nalezy do tych mezczyzn, ktorzy wykorzystuja swoja przewage. Jesli okaze sie na tyle glupi, by tak postapic, przekona sie, ze Kristen ma poteznych, utajonych sprzymierzencow. Aha, nareszcie. Juz myslal, ze jego cel sie nie pojawi. Po zrobieniu niewielkiego wyjatku dla Contiego podjal na nowo swoje dzielo, wracajac do losowania kartek z akwarium. Nietrudno bylo wyprowadzic w pole dzisiejszego wybranca. Znalazl Arthura Monroego w barze i szybko sie z nim zaprzyjaznil, stawiajac piwo. A potem mezczyzna juz jadl mu z reki. Powiedzial Monroemu o zapasie czystej kokainy i zaproponowal kilka dzialek, jesli przybedzie wieczo248 rem w pewne miejsce. Ta przyneta sprawdzila sie juz w przeszlosci i tylko Skinnerowi musial podsunac inny cukiereczek. A byla nim obietnica ujawnienia dyskredytujacych informacji na temat ofiary, ktora oskarzyla jego klienta o molestowanie seksualne. Wykrzywil usta z niesmakiem. 'Zabicie Skinnera bylo jedna z jego wiekszych zaslug dla ludzkosci. Ale tej nocy czekal na Arthura Monroego, czlowieka oskarzonego o molestowanie piecioletniej corki swojej dziewczyny, ktory bronil sie, twierdzac, ze male dziecko "podpuscilo go", ze "nie byl w stanie sie oprzec", ze to byla "jednorazowa sprawa". Kristen doprowadzila do procesu, ale matka nie pozwolila, by dziewczynka zeznawala. Zacisnal zeby i wycelowal bron. Najczesciej rodzice nie zgadzaja sie, by dzieci zeznawaly, chcac chronic je przez rozglosem i zapobiec dalszej traumie. Ale matka tej malej nie chciala, by jej chlopak poszedl do wiezienia. Kristen byla w szoku, gdy sedzia stanal po stronie mezczyzny. Wtedy juz ja znal i pamietal dobrze tamten dzien. Byla zdruzgotana. Przedstawila w oskarzeniu jego ohydny czyn, ale sedzia z niewiadomych wzgledow zadecydowal, ze w tej sprawie zawiodlo cale spoleczenstwo, a nie pedofil, i odrzucil oskarzenie, skazujac Monroego na nadzor sadowy i terapie. Nadzor sadowy. Za molestowanie pieciolatki. Usmiechnal sie ponuro, ustawiajac celownik na mezczyzne przechodzacego przez ulice. Tym razem go dopadnie. Byc moze na nastepnej kartce wylosowanej z akwarium znajdzie sie nazwisko sedziego. Bo umiescil tam rowniez sedziow, ktorzy tak jak inni czekali na swoja kolej. Ustawil celownik na kolana Monroego. Bardzo chcial, zeby za to zaplacil, i pierwotnie nie planowal dla niego latwej smierci. Ale do jego umyslu wdarl sie obraz golych okrwawionych rak, jego wlasnych rak po zabiciu Contiego. Okrwawione dlonie bez rekawiczek. Co za glupi blad. Nie mogl pozwolic na to, zeby znowu puscily mu nerwy. Policja juz wiedziala, ze samochod dostawczy kwiaciarni to zmylka, a poza tym mieli kule. A fakt, ze byla zbyt zniszczona, by ja zidentyfikowac, uwazal tylko za swoj chwilowy bonus. Wczesniej 255 czy pozniej rozpracuja sprawe kuli i go znajda. Musial sie spieszyc. W akwarium bylo jeszcze wiele nazwisk. Ustawil celownik na czolo Monroego i delikatnie pociagnal za spust. Dziewieciu zalatwionych, ale nadal milion do odstrzalu. 15 Poniedzialek 23 lutego, 5.00Obudz sie. Kristen uslyszala bzyczenie muchy i odgonila ja reka. - Kristen, obudz sie. Nie, to nie mucha. To niski glos. Abe. Przekrecila sie na plecy i powoli otworzyla oczy. Abe siedzial na skraju jej lozka i wygladal na zmartwionego. A poza tym byl niewiarygodnie przystojny. Koszule mial do polowy rozpieta, wiec nie odmowila sobie zerkniecia na jego piers. Byla twarda, na pewno. Czula te twardosc i sile za kazdym razem, gdy ja przytulal. Zastanawiala sie, czy byloby milo dotykac go, przesuwajac palce miedzy gestymi wlosami pokrywajacymi klatke piersiowa. Czy sa szorstkie czy miekkie? Czy sprawiloby mu to przyjemnosc? Czy jeczalby pod dotykiem jej dloni? Gdy tak dumala, podniosl reke i odgarnal wlosy z jej twarzy z taka czuloscia, ze z trudem stlumila westchnienie. Mial bardzo delikatne dlonie. Mile. Poruszyla sie, czujac cieple pulsowanie miedzy nogami. Teraz wiedziala, ze to nie jest denerwujacy dyskomfort, ale cos znacznie przyjemniejszego. To dlatego wszyscy tyle gadaja o orgazmach, pomyslala. To uczucie bylo po prostu... nie do opisania. Radosne. Potezne. Udalo mi sie. W koncu mi sie udalo. I chciala to zrobic ponownie. Ale jak wyrazic taka prosbe? I czy nie oczekiwalby czegos wiecej? W koncu bedzie chcial wiecej. I pomimo tego, co mowil, na pewno bedzie rozczarowany. Nagle ochlonela. To tyle w tej kwestii. 256 Pochylil glowe nieco nizej.-Dobrze sie czujesz? -Tak. Zmruzyl te swoje niebieskie oczy. -Nie wyglada rrii na to. Nie powinnas isc do pracy. -Musze. O dziewiatej mam rozpatrywanie wnioskow. - Podniosla sie na lokciach i jeknela pod wplywem bolu, ktory przeszyl jej plecy. - Czuje sie, jakby mnie potracila ciezarowka. -Bo potracila. Wielka i uzbrojona. Zadrzala i rzucila okiem na okno. Prawie zapomniala o napasci. To powinna byc jej pierwsza mysl po przebudzeniu. Ale nie byla. Pomyslala za to o Reaganie i jego rekach. -Nic ci teraz nie grozi - powiedzial uspokajajaco. - Nie musisz sie obawiac. Ale ona wcale sie nie bala. Nigdy z zadnym mezczyzna nie czula sie calkowicie bezpieczna. Dopoki nie poznala Abe'a. Spojrzala mu prosto w oczy. -Wiem. Dziekuje. Wyraz jego oczu zmienil sie blyskawicznie, w miejsce troski pojawilo sie pozadanie, a Kristen znowu poczula gorace pulsowanie ciala, niemal do granic wytrzymalosci. Zacisnal szczeke, a miesnie na policzkach wyraznie drgaly. Ale nie zrobil najmniejszego ruchu, aby jej dotknac. A bardzo tego pragnela. Byla w lozku. Z mezczyzna. I wcale sie nie bala. Usmiechnela sie, nie odwracajac wzroku. -Dzien dobry Wzial gleboki oddech. -Dzien dobry. Musi sie ogolic, pomyslala. Ciemny cien zarostu pokrywal jego policzki>>i brode. I nieduza przestrzen pomiedzy nosem a gorna warga. Z wahaniem podniosla reke i przesunela koniuszkami palcow po tym miejscu, a nastepnie po ustach Abe'a. Przelknal z trudem. -Co? - szepnela, zatrzymujac palce na jego wargach. Byly miekkie, ale wiedziala, ze w czasie pocalunku staja sie stanowcze. 257 W jego oczach plonela namietnosc.-Jestes piekna - szepnal. Przestala na chwile oddychac. -Wcale nie. Pocalowal wewnetrzna czesc jej dloni. Byla ciekawa, czy wyczul przyspieszony puls. Pochylil sie nizej, tak ze ich oczy znalazly sie w odleglosci zaledwie kilku centymetrow od siebie. Teraz byla w stanie dostrzec ciemne obwodki wokol niebieskich teczowek. -Wlasnie, ze tak. Pokonal dzielacy ich dystans, jego wargi dotknely jej ust. I wszystko zaczelo sie od nowa. Ped, walenie serca, pulsowanie miedzy nogami. Pozadanie. Mruczala cicho z rozkoszy, a on, slyszac to, calowal ja coraz gorecej i naciskal tak bardzo, az opadla na poduszki. Wyciagnela rece, objela go ramionami i przytrzymala. Byl spiety. Powstrzymuje sie, pomyslala na wpol przytomnie. Dotykal jej tylko ustami i pilnowal sie, by reszta ciala pozostawala w pewnej odleglosci. Nie naciskal, do niczego nie zmuszal. Byl silny, ale delikatny. To przeciwienstwo ja podniecalo. Zakonczyl pocalunek, ale nie przestal jej calowac. Piescil czubkiem jezyka kaciki jej warg, muskal ustami policzki, brode i czolo. -Jestes piekna kobieta, Kristen - szepnal do jej ucha, a ona mocno zadrzala i wygiela biodra w jego strone, ale napotkala tylko narzute i powietrze. Usunal sie na brzeg lozka i siedzial tam, gdzie na poczatku. Otworzyla oczy i ujrzala, ze wpatruje sie w nia, a jego potezna piers unosi sie i opada, jakby z trudem lapal oddech. A wiec to nazywaja seksualnym napieciem, pomyslala. Lubie to. -Jak ty to robisz? - zapytala szorstkim, ochrypnietym glosem. Uniosl brwi. -Podobalo cie sie? Poczula cieplo na policzkach i wiedziala, ze za chwile jej twarz przybierze kolor peonii, a potem rubinowej czerwieni. Ale mial taki wyraz oczu, ze przestala przejmowac sie tym, ze kloci sie to z barwa jej wlosow. -Tak. 258 -To dobrze - powiedzial z takim zadowoleniem, ze nie mogla powstrzymac usmiechu. Zamknela oczy i zebrala sie na odwage.-Sprawiasz, ze pragne wiecej. Minelo dlugie uderzenie serca. I nastepne. -To dobrze - powtorzyl po chwili swoje wczesniejsze slowa, ale tym razem schrypnietym i lekko zdyszanym glosem. Musnal palcami jej wargi. Materac uniosl sie, gdy Abe wstal. Otworzyla oczy i poczula suchosc w ustach na widok jego ciala z profilu. Nie tylko jego klatka piersiowa jest twarda, pomyslala. I wcale nie czula zazenowania. Raczej mieszanine dumy i ulgi. Abe rozesmial sie kpiaco. -Dziekuje - rzucil, a ona miala ochote schowac sie pod lozko. -Powiedzialam to na glos? - zapytala. -Obawiam sie, ze tak. - Poslal jej rozbawiony usmiech. - Powinnas juz wstac. Po drodze musze podjechac do swojego mieszkania, wziac prysznic, zmienic ubranie i sie ogolic. Dopiero potem zawioze cie do pracy. Otworzyla juz usta, by powiedziec, ze przeciez moze pojechac sama, ale jej wzrok padl na okno. Duma to jedno, glupota drugie, a Kristen nie byla glupia kobieta. -Dobrze. Poniedzialek 23 lutego, 8.00 Spinnelli wygladal na zmartwionego. Nic dziwnego, pomyslal Abe. Nadal nic nie mieli. Porucznik opieral sie biodrem o stol w sali konferencyjnej, a jego sumiaste wasy zwisaly w smetnym grymasie. -A wiec podsumujmy... - Podniosl reke i zaczal liczyc na palcach. - Po pierwsze, mamy kolejne dwa ciala. Po drugie, Kristen Mayhew, jeden z czolowych prokuratorow w miescie, zostala dwukrotnie napadnieta, z tego raz we wlasnym domu. Po trzecie, rozpoczal sie sezon polowan na obroncow. 253 -To nie takie zle - mruknela Mia, a Spinnelli zgromil ja wzrokiem.-Po czwarte, Jacob Conti przez caly weekend co godzine wydzwanial do kapitana, twierdzac, ze, jak to ujal, ci z medycyny sadowej po raz drugi kroja jego syna. Po piate... - Trzymal w gorze rozpostarta dlon. - Nie mamy nawet jednej osoby na cholernej liscie podejrzanych. Mia poruszyla sie niespokojnie na krzesle. -I to jest sedno sprawy. -Wczoraj wieczorem Kristen podrapala napastnika - przypomnial Abe. - Czy juz cos wiadomo na temat probek spod jej paznokci? Jack siedzacy obok Mii wzruszyl ramionami. -Ustalilismy DNA, ale dopoki nie macie podejrzanego, nie mam go z czym porownac. Spinnelli ponuro wpatrywal sie w tablice. -Julia nie znalazla nic na zwlokach Skinnera? Zadnych wlosow, wlokien, zupelnie nic? Jack pokrecil glowa. -Nic. Znalazlem okruszki gruzu na rzeczach Skinnera, bloto i chemiczne osady z fabryki. Porownalem z probkami z miejsca, gdzie znalezlismy kule, wiec moge potwierdzic, ze Skinner tam byl. Imadlo, ktorym unieruchomil glowe Skinnera, bylo tak mocno zacisniete, ze na skorze odcisnal sie model seryjny. Julia usunela krew i udalo mi sie zrobic wyrazne zdjecie. To byl craftsman. -Niewiele nam to daje - mruknela Mia. - Kazdy tatus wymienia to w liscie do Swietego Mikolaja. -Ja tez takie mam - stwierdzil ponuro Spinnelli. - Zona kupila mi do warsztatu trzy lata temu. -Zaloze sie, ze w polowie warsztatow w Chicago sa takie imadla - powiedzial Jack. -A co z kula? - zapytal Spinnelli. -Pokazalismy ja we wszystkich wiekszych sklepach z bronia -odparla Mia. - Nikt nie rozpoznaje tego logo. Jest zbyt zniszczona. 254 Powiedzieli tez, ze zaden z ich klientow nie wykonuje kul wlasnorecznie. Pomyslalam sobie...-Doprawdy? - wycedzil Spinnelli, a Mia rzucila mu spojrzenie pelne irytacji i zalu. -Tak. Czasami to robie, Marc - dodala cicho. Spinnelli westchnal. -Przepraszam, Mia. Wiem, ze pracowaliscie nad sprawa prawie caly weekend. Dzis rano zadzwonil do mnie kapitan. Powiedzial mi, ze wczesniej rozmawial z burmistrzem, do ktorego co godzine wydzwania Conti, domagajac sie zwiekszenia obsady grupy dochodzeniowej. Burmistrz nie byl zadowolony, wiec kapitan tez nie. A na dodatek wydzwaniali do nas z zazaleniami chyba wszyscy obroncy, jacy sa w tym miescie. Mowia, ze gdyby uderzyl w prokuratorow, sledztwem zajmowaloby sie wiecej policjantow. - Spinnelli zacisnal zeby. - To bzdury. -Wiec jestes w podlym nastroju - stwierdzila Mia. - W porzadku, ale nie wyzywaj sie na mnie. -Nie bede. - Spinnelli uniosl brwi. - To o czym pomyslalas, Mia? Mia nie wygladala na udobruchana. -O tym, ze skoro facet zadal sobie tyle trudu, zeby zrobic wlasne kule, i jest strzelcem wyborowym, ktory nie korzysta z publicznych strzelnic, to prawdopodobnie musi miec gdzies prywatna. A do tego potrzebny jest wlasny kawalek ziemi, zeby go sasiedzi nie widzieli i nie wezwali policji. Od czasu zamachu na WTC ludzie stali sie ostrozni i nie lubia, gdy ktos w sasiedztwie bawi sie w Rambo. -To dobry kierunek, Mia - przyznal Abe. - Jesli ma kawalek ziemi, to jego nazwisko pojawi sie w aktach notarialnych. Mozemy porownac te zapisy z lista, ktora dostalas od firm produkujacych ten sprzet do wytlaczania liter. -Ale nie z lista kwiaciarni - wtracil Jack. -Na sama mysl o tym ogarnia mnie wscieklosc - poskarzyla sie Mia. - Siedzialam nad nia tyle godzin. Wszystko na marne. -Czy aby na pewno? - naciskal Spinnelli. - Dwoch chlopakow zeznalo, ze widzieli na furgonetce rozne znaki. Czy mowia prawde? 261 -Mclntyre tez widzial furgonetke - zauwazyl Abe, a Spinnelli wzruszyl ramionami z ponura akceptacja.-A poza tym dlaczego ci chlopcy mieliby klamac? - zapytal Jack. - Co by im z tego przyszlo? -Jeden z nich nadzial sie na woz policyjny, kiedy dostarczal paczke - przypomniala Mia. - Mclntyre siedzial pod domem Kristen, kiedy Tyrone Yates zostawil przesylke. Gdyby dzialali w zmowie z naszym morderca, nie byliby tacy zuchwali. Abe'owi przyszla nagle do glowy straszna mysl. -Moze to nie oni byli zuchwali. Tylko on. Mia spojrzala na niego, marszczac brwi. -Co masz na mysli? Abe usiadl przy komputerze i wszedl do bazy danych policji. -Dlaczego morderca wybral akurat tych dwoch chlopakow? Mieszkaja w innych dzielnicach, chodza do roznych szkol. Czy to byl przypadkowy wybor? Spinnelli spojrzal posepnie. -W jego dzialaniach nie ma przypadkowosci. Jest dobrze zorganizowany. Wszystko jest powiazane, kazda sprawe doprowadza do konca. Abe, powiedz, ze ci dwaj chlopcy to bogobojne aniolki, ktore nigdy nie mialy zatargow z prawem. Prosze. Abe wpisal nazwisko Tyrone'a Yatesa i czekal, co z tego wyniknie. Gdy komputer odpowiedzial, westchnal. -Ten chlopak ma kartoteke bogata jak wszyscy diabli. Napad, posiadanie narkotykow. I tak dalej, i tak dalej. Sprawa za sprawa. Mia ucichla. -A co z Aaronem Jenkinsem? W pokoju slychac bylo tylko stukanie klawiszy. -To samo. Plus pare drobnych kradziezy. - Przewijal obraz na monitorze. - Cztery miesiace temu skonczyl osiemnascie lat. Nie podlega juz pod mlodocianych. - Abe podniosl wzrok. Wszyscy sie w niego wpatrywali. - Wrobil te dzieciaki. Jack zmarszczyl brwi. -Nie nadazam. 256 Abe odchylil sie w krzesle i zalozyl rece na piersi.-Nie wybral tych chlopakow przypadkowo. Jestem tego pewien. A jesli mial z nimi jakies osobiste porachunki? Moze cos mu zrobili albo komus z jego bliskich i teraz chce sie zemscic. Jesli ich wynajmuje, placi im, to ludzie pomysla, ze te dzieciaki wiedza, kim jest. To niezle ziolka, maja zla opinie w sasiedztwie. I nagle jeszcze konszachty z morderca. Jesli ktos chce dopasc morderce, sprobuje przez chlopcow. Jack pokrecil glowa. -To nie ma sensu, Abe. Pomijam juz fakt, ze za duzo w tym wszystkim gdybania, ale skoro ma porachunki z chlopakami, to czemu ich sam nie zabije? Abe wzruszyl ramionami. -Nie wiem. Moze kieruje sie jakas swoista etyka zabojcy. Moze to, co zrobili, nie bylo az takie zle, aby zajac sie nimi osobiscie. Ale jesli zrobi to ktos inny, to w porzadku, wolna droga. Nie wiem. Wiem tylko tyle, ze to wszystko, co w tej chwili mamy. Mia zamknela oczy. -Pokazywalismy zdjecie Aarona Jenkinsa roznym podejrzanym typom. Jack masowal skronie. -A kazdy, kto ma telewizor, wie juz dzieki Zoe Richardson, jaka prowadzicie sprawe. -Wczoraj wieczorem pokazala zdjecie Tyrone'a Yatesa w wiadomosciach - dodal ponuro Spinnelli. Abe zacisnal zeby. Nie ogladal wczoraj wiadomosci. Przeganial intruza z domu Kristen. -Jakim cudem Richardson zdobyla zdjecia Tyrone'a Yatesa? Spinnelli nerwowo przeczesal reka wlosy. -Musiala sie wczoraj krecic kolo domu Kristen. Miala bardzo kiepskie nagranie, na ktorym Yates stal za wozem policyjnym Mclntyre^. Potem pokazali, jak Conti zaatakowal Julie. Richardson nazwala to "ojcowskim zalem" -powiedzial sardonicznie. - Zona mi to nagrala, bo wczoraj bylismy troche zajeci w domu Kristen. Obejrzalem po powrocie. 263 Mia wstala i zaczela chodzic po sali.-Wiec dzieki nam i Richardson tozsamosc tych chlopakow znaja doslownie wszyscy. -Ci dwaj nie beda w stanie rozpoznac msciciela - prychnal Jack. - No, chyba ze was oklamali. -Moze oklamali - stwierdzil Abe. - Moze nie. Jesli tak, to trzeba ich tu sciagnac i wydobyc z nich prawde. Jesli nie i jesli ktos bardzo chce sie dowiedziec, kim jest nasz Unizony Sluga, to im nie uwierzy i wtedy grozi im powazne niebezpieczenstwo. Wiemy, ze BladeWie chca sie tego dowiedziec, i to tak bardzo, ze napadli na Kristen w miejscu publicznym. Lepiej przywiezmy tych chlopakow na posterunek. Tak bedzie bezpieczniej. A poza tym chcialbym wiedziec, czy maja jakies powiazania z naszym morderca. Kristen nie zajmowala sie ich sprawami. Poniedzialek 23 lutego, 11.30 W sali konferencyjnej prokuratury stanowej zaleglo milczenie. Kristen wziela gleboki oddech. -To wszystko. Omiotla wzrokiem ponad dwadziescia twarzy. Wiekszosc z nich wyrazala szok i przerazenie. Greg i Lois byli zmartwieni. Siedzacy u szczytu stolu John wydawal sie zmeczony. To on prosil, zeby opowiedziala im o piatkowym napadzie na drodze, o odkryciu paczki Skinnera, o paczce Contiego, o chlopakach, ktorzy je dostarczyli, i o ostatniej napasci na nia. Pominela bardziej osobiste szczegoly, nie uwzgledniajac przede wszystkim faktu, ze Abe Reagan pospieszyl jej na pomoc, i to na wiele roznych sposobow. -Na pewno nie domyslasz sie, kim jest ten facet? - zapytal Greg z wyraznym niedowierzaniem, wiec Kristen natychmiast porzucila mysl o Abie Reaganie. -Sadzisz, ze trzymalabym to w tajemnicy? - odparla ostro, odbierajac slowa Grega jak policzek. Greg sie skrzywil. 258 -Wiesz, ze nie o to mi chodzi. Ten facet cie zna. Ma do ciebie bezposredni dostep. Byc moze czasami jest na tyle blisko, ze moglby cie dotknac.-Dzieki, ze odmalowales Kristen taki zywy obrazek - rzucila drwiaco Lois, a w pokoju rozlegl sie smiech. Kristen tez zdobyla sie na usmiech, pomimo chlodu, ktory przeszyl ja na wylot. -Greg nie powiedzial niczego, o czym bym sama nie rozmyslala. John odchrzaknal. -Policja ustalila ogolne ramy czasowe kazdego z morderstw. Poniewaz uwazaja, ze morderca ma dostep do zastrzezonej bazy danych sadowych, kazdy z was bedzie musial powiedziec, gdzie przebywal w okreslonym czasie. Zapewnilem porucznika Spinnellego, ze moze liczyc na wasza wspolprace. W sali rozlegly sie gniewne pomruki. Kristen podniosla dlon, aby je uciszyc. -Tyle razy krytykujemy policje za to, ze nie zapina wszystkiego na ostatni guzik. Teraz probuja to zrobic. Chca sprawdzic tych z nas, ktorzy maja dostep do tajnych danych, o ktorych wspomnial John. Prosze was, abyscie z nimi wspolpracowali. John ze znuzeniem podniosl reke. -Do waszej wiadomosci. W sobote Spinnelli przesluchiwal mnie z tego samego powodu. Kiedy beda pytac, co robiliscie, po prostu powiedzcie prawde. I pamietajcie, ze wszystko, co tu uslyszeliscie, jest tajne. Nie wolno o tym rozmawiac poza ta sala. Mozecie odejsc. - Wskazal palcem na Kristen. - Ty zostan. Poczekal, az wszyscy wyjda. Gdy zostali sami przy stole, przetarl twarz dlonmi i westchnal. -Jak przebiegalo rano rozpatrywanie wnioskow? Kristen uniosla brwi zdziwiona pytaniem. John nigdy nie zawracal sobie tym glowy, chyba ze chodzilo o jakas duza sprawe, ale rano mieli tylko rutynowe przypadki. -W napietej atmosferze. - To bylo malo powiedziane. Obroncy tloczyli sie przy odleglym koncu stolu, jakby zatruwala powietrze swoja obecnoscia. - Dalam rade. 265 -Zawsze dajesz rade. Ale nie spodoba ci sie to, co powiem. Kristen ogarnal lek.-To znaczy co? -Sprzeciwialem sie temu ze wszystkich sil. Uderzylem najwyzej, jak sie dalo. - Kristen dostrzegla w jego oczach znuzenie i rezygnacje. Poczula skurcz zoladka. - Milt przez caly weekend byl bombardowany telefonami, gdy tylko rozeszla sie wiadomosc o zamordowaniu Skinnera. - Milt byl szefem Johna. Jesli sie do czegos mieszal, oznaczalo to albo nagane, albo pochwale. Kristen nie byla az tak naiwna, aby spodziewac sie tego drugiego. - Jestes zawieszona w czynnosciach az do zakonczenia sprawy. Zamarla, nie wierzac wlasnym uszom. -Slucham? John znowu westchnal. - Zaden obronca w miescie nie pokaze sie w sali sadowej razem z toba. Wszyscy szykuja sie do tego, aby wniesc pozwy o spowodowanie zagrozenia fizycznego. Chodzi nie tylko o nich, ale takze o ich klientow. Milt obawia sie, ze cala ta sytuacja moze byc dla nich wygodnym pretekstem do wniesienia apelacji we wszystkich przypadkach, ktorymi sie zajmujesz. Masz przekazac te sprawy dzis do czwartej po poludniu. Rozdzielimy je miedzy pozostalych. Kristen siedziala jak zamurowana. Nie byla w stanie wykrztusic slowa. John wstal. -Przykro mi, Kristen. Powiedzialem Miltowi, ze jest w bledzie, ze to niesprawiedliwe, ale to i tak nie mialo znaczenia. Czuje sie odpowiedzialny za te sytuacje, ale nic nie moge zrobic. - Z wahaniem wyciagnal dlon i uscisnal jej ramie. Ledwie to poczula. - Potraktuj to jako w pelni zasluzony urlop - powiedzial bez przekonania. - Nie, to raczej niemozliwe. W pelni zasluzony urlop. Sama mysl wydala jej sie kpina. Wstala, calym wysilkiem woli przezwyciezajac drzenie nog. Jak zwykle bedzie opanowana. -Spakuje rzeczy. 266 -Kristen... - John wyciagnal reke, ale usunela sie z drogi. Opuscil dlon i westchnal po raz kolejny. - Odezwij sie, jesli bedziesz potrzebowala pomocy.-Nigdy w zyciu. Poniedzialek 23 lutego, 13.00 Abe nienawidzil zapachu unoszacego sie w pomieszczeniach zakladu medycyny sadowej. W najlepszym razie przypominal antyseptyczna won szpitala. Nienawidzil szpitali. W najgorszym zas... Na szczescie Conti nie lezal w ziemi az tak dlugo. -Przyjechalismy najszybciej jak sie dalo, Julia - powiedziala Mia, podchodzac do stolu, na ktorym lezaly zwloki Angela Contiego. - O co chodzi? -Chcialam, zebyscie to zobaczyli. - Julia stanela obok nich przy stole. - Cialo Contiego jest w najgorszym stanie ze wszystkich ofiar. To nie jest zwykle pobicie, ten facet zrobil z niego hamburgera. - Srednio krwistego, w zawiesistym sosie - zazartowala Mia, a usta Julii drgnely. -Nie rozsmieszaj mnie. Jeszcze mnie bola zebra po wczorajszym. Abe zmarszczyl brwi. -Po ataku Jacoba Contiego? Julia wzruszyla ramionami. -To tylko kilka siniakow. Moglo byc gorzej. -O tak, Jack spralby go na kwasne jablko. - Mia wydawala sie zadowolona z takiej ewentualnosci. Julia lekko sie zarumienila. -Jsfck nie powinien byl na niego tak naskoczyc. -Cale szczescie, ze to zrobil - powiedziala Mia. Julia przyznala po chwili wahania: -Masz racje. -Moglabys wniesc pozew - stwierdzil Abe. 261 - - Moglabym, ale to byla ekstremalna sytuacja. Przeciez on sie wtedy dowiedzial, ze jego syn nie zyje, na litosc boska. I jeszcze ci reporterzy, ktorzy wszystko filmowali. -Syn morderca - mruknela Mia. - Szkoda twoich lez, Julia. Angelo Conti umarl w taki sam sposob jak Paula Garcia, zatluczony na smierc lyzka do opon. Z ust Julii wydobylo sie westchnienie. -Wyglada na to, ze ten wasz facet ma poetycka wizje sprawiedliwosci. No ale spojrzmy, co tu mamy. - Przewrocila nieco cialo i wskazala na plame na boku kolana Contiego. - Jest slaby i fragmentaryczny, ale lepsze to niz nic. Abe pochylil sie nizej w napieciu. -Czesciowy odcisk kciuka. Mia podniosla na niego blyszczace z emocji oczy. -Na krwi Contiego. Dobra robota, Julia. -Zasinienie ciala wskazuje, ze morderca obrocil Contiego na bok krotko po smierci. Krew jeszcze nie zdazyla zaschnac. -Nie mial rekawiczek - mruknela Mia. Abe dostrzegl promyk nadziei. -Tak go ponioslo, ze popelnil blad. -Wlasnie - powiedziala Julia z satysfakcja. - Jak na tak ciezkie pobicie dziwna jest niewielka ilosc krwi na ciele. Widocznie sam stwierdzil, ze przeholowal, i probowal go potem oczyscic. Ale kiedy ulozyl Contiego na boku, nastapilo stezenie posmiertne i przeoczyl te plame za kolanem. Abe gwizdnal. -Mamy szczescie, ze ten odcisk nie zostal starty pod ciezarem drugiej nogi. -O tak. Zadzwonilam po Jacka, zeby pomogl pobrac odcisk. Powinien byc lada moment. -To tylko czesciowy odcisk - przypomniala Mia. - Nie powinnismy robic sobie wielkiej nadziei. -I nie robimy. - Abe spojrzal ponownie na cialo Contiego. - Ale popelnil blad. I popelni nastepne, wiec w koncu go dopadniemy. 268 Julia zdjela rekawiczki.-To dobrze. Chcialabym, zeby ta sprawa jak najszybciej sie skonczyla, dla dobra nas wszystkich, a zwlaszcza Kristen. Slyszalam o tym, co sie wczoraj zdarzylo. Jak ona sie czuje? -Kristen - rzucila z lobuzerskim usmiechem Mia - czula sie dobrze, kiedy od niej wychodzilam. Co prawda to nie ja spedzilam u niej cala noc. Julia wygladala na rozbawiona. -Ale spales na sofie, tak, Abe? Abe przewrocil oczami. -Tak, oczywiscie. To bardzo niewygodna rozkladana sofa. Istotnie, spal na sofie. Kristen zasnela, gdy siedzial na skraju lozka, trzymajac ja w ramionach. Zostal z nia dosc dlugo, patrzac, jak spokojnie i gleboko oddycha. Zastanawial sie, czy to nagle i gwaltowne zainteresowanie nie wynikalo z faktu, ze byla pierwsza kobieta, ktora poznal po szesciu latach poszczenia, i czy przypadkiem nie porownywal jej do Debry. Doszedl do wniosku, ze zadne z tych przypuszczen nie jest prawdziwe. To przeciez nic nadzwyczajnego, ze zdrowy facet o goracej krwi czuje pozadanie do pieknej, inteligentnej i wrazliwej kobiety. Potem polozyl sie na dosc niewygodnej sofie i lezal bezsennie niemal do rana, przeklinajac fakt, ze zdrowy mezczyzna o goracej krwi spi sam, a nie z piekna, inteligentna i wrazliwa kobieta, ktora znajduje sie w zasiegu reki. Powstrzymanie sie od dalszej akcji po kilku porannych pocalunkach bylo najtrudniejsza rzecza, jaka przyszlo mu w zyciu zrobic. -Rozkladane sofy tak maja - zakpila Julia. Po czym spojrzala na drzwi, ktore wlasnie sie otworzyly. Rozbawienie zniknelo z jej twarzy, a jego miejsce zajela czujnosc. - Jack. Jack zamknal za soba drzwi. -Zastawilas wiadomosc, ze masz pilna sprawe. -Bo ma. - Abe wlozyl kurtke. - Badz ostrozny, Jack. To jak dotad nasz najlepszy trop. 263 Poniedzialek 23 lutego, 14.30 Zrobienie porzadku bylo latwiejsze, gdy udawalo mu sie zachowac zimna krew. Mial o wiele mniej pracy, jesli jedynym sladem na ciele ofiary byla schludna dziura od kuli. Troche trudu przysparzala rana wylotowa w tyle glowy, ale tego, co w zyciu najlepsze, nie osiaga sie bez wysilku. Zadanie i tak okazalo sie latwiejsze niz z Con-tim. Zadrzal na samo wspomnienie czyszczenia jego ciala. To bylo odrazajace. Nawet dla niego.Ale dosc juz o Angelu Contim. Teraz musial sie zajac Arthurem Monroem, pedofilem, ktorego zawiodlo spoleczenstwo. Z ironiczna wrecz starannoscia wybral miejsce jego ostatniego spoczynku. Cholerny liberalny sedzia, ktory bardziej wspolczul napastnikowi niz jego piecioletniej ofierze, byl wlascicielem malej pralni chemicznej w polnocnej czesci miasta. Pogrzebie tam Monroego, a sedzia na pewno zrozumie, ze to ostrzezenie. Wjechal furgonetka w waska droge dojazdowa za pralnia chemiczna. Na samochodzie widnial nowy szyld, udana kopia tego, ktorego uzywaly Miejskie Zaklady Kanalizacyjne Chicago. To byl swietny kamuflaz, gdy w gre wchodzilo kopanie rowu, podobnie jak szyld o uslugach elektrycznych. Nikt nie bedzie sie dziwil, widzac taki samochod na ulicy. I faktycznie. Gdy wsiadal z powrotem do furgonetki, czul sie niemal rozczarowany. Nikt mu nie przeszkodzil, nie zapytal: "Hej, chlopie, co ty robisz?" Ale wiedzial, ze tak jest lepiej. Odbierze swoja nagrode, gdy swiat sie dowie, ze jeszcze jeden odrazajacy typ zniknal z ulic miasta. Czas wracac do pracy. Do akwarium. Milo jest miec jakies hobby. Poniedzialek 23 lutego, 15.45 - Kristen? Podniosla wzrok na dzwiek glosu Grega. Stal z nieszczesliwa mina w drzwiach jej gabinetu. Moglaby powiedziec, ze wygladal po264 dobnie, jak ona sie czula, tyle tylko ze ludzka twarz nie jest w stanie wyrazic tego rodzaju emocji. Opuscila oczy, koncentrujac sie na dokumentach, ktore przegladala. Potrzebowala kilku sekund, by zapanowac nad glosem. -Prawie skonczylam, Greg. Za godzine przekaze ci te sprawy. Westchnal ciezko. -Wiesz, ze nie po to tu przyszedlem. - Przestapil prog i zamknal za soba drzwi. - Przykro mi, ze tak sie stalo. Przykro mi, ze trafilo na ciebie. I przykro mi, ze trafilo na mnie. Spojrzala w jego mile oczy. -Wiem. Nie mam do ciebie pretensji, Greg. Naprawde. Opadl na krzeslo po drugiej stronie biurka. -To niesprawiedliwe. Nie w porzadku. Ale mozna by tak powiedziec o calym minionym tygodniu. Dobrze sie czujesz, Kristen? Fizycznie? Oparla dlonie nieruchomo na teczkach. -Dobrze, Greg. -Zawsze tak mowisz - zauwazyl z gorycza. - Lois i ja obawialismy sie, ze do tego dojdzie. I dlatego chcielismy, zebys zamieszkala u ktoregos z nas. -A wtedy bandziory z bronia wpadlyby do twojego domu i zagrozily twojej rodzinie. To nie byl dobry pomysl. Skrzywil sie na jej slowa, a po chwili walnal piescia w kolano. -Do cholery, ktos musi ci pomoc. Nie mozesz przechodzic przez to wszystko sama. Nie jestem sama. Ta mysl podniosla ja na duchu, uspokoila. Tak dlugo, jak dlugo potrwa sprawa, Abe Reagan bedzie przy niej. Nie wiedziala dlaczego, ale na razie wystarczala jej swiadomosc, ze zjawi sie, gdy tylko go o to poprosi. -Nic mi nie jest, Greg - oswiadczyla bardziej stanowczo. - Mam ochrone policji, alarm... -Wczoraj to nie pomoglo - powiedzial sarkastycznie. Potwierdzila skinieniem glowy, nie dopuszczajac do siebie mysli, ze wlasciwie jest bezbronna. 271 -Mysle o kupieniu psa. To go nie uspokoilo.-Duzego? -Paskudnego, z trzema glowami. Nazwe go Cerber. Greg zmarszczyl brwi, ale troche sie rozchmurzyl. -Mam nadzieje, ze szybko. -Moze jutro? Przeszkodzilo im pukanie do drzwi. Pokazala sie twarz Lois. -Kristen, masz goscia. Usmiech Kristen zgasl. -Skieruj go do Johna. Mam urlop. Lois pokrecila glowa. -To ktos do ciebie. Otworzyla szerzej drzwi, w ktorych ukazala sie najpierw twarz Owena, a potem cala reszta. Trzymal brazowa papierowa torbe, z ktorej dolatywal kuszacy zapach. -Nie wpadlas na lunch - powiedzial z przygana. Greg wstal. -Pies jutro? - ponowil pytanie. -Obiecuje. Greg opuscil gabinet, a Owen wszedl do srodka i zmarszczyl brwi na widok kartonu na jej biurku. -A co to ma znaczyc? Kristen machnela lekcewazaco reka. -Och, nic, po prostu robie porzadek z teczkami. -Dlaczego ten czlowiek powiedzial "pies jutro"? -Kupuje psa - odparla lekko. - Co tam masz? -Zupe i kanapke z wolowina. Myslalem, ze nie lubisz psow. Kiedy przyszedl na obiad ten niewidomy mezczyzna z psem przewodnikiem, dlugo kichalas. -Ciasto? - zapytala, starajac sie skierowac rozmowe na inne tory. -Jablecznik, przepis mamy Vincenta. Po co ci pies? Kristen otworzyla torbe i pociagnela nosem z uznaniem. 272 -Umieram z glodu. Nie mialam czasu na lunch.Prawde mowiac, bala sie wyjsc z biura na lunch, co do reszty popsulo jej i tak wisielczy nastroj. Zamknal torbe i nie pozwolil jej siegnac po jedzenie. -Chce wiedziec; co z tym psem. I to zaraz. Co sie stalo? -Och, przez te sprawe Unizonego Slugi moj dom nawiedzaja jacys irytujacy ludzie. - Przywolala usmiech na twarz, chcac uspokoic jego obawy. - Obiecalam kolegom, ze kupie psa do obrony. Spojrzal zwezonymi oczami. -I to wszystko? Irytujacy ludzie? Skinela glowa. -Bardzo irytujacy. A jak tam nowy kucharz? Owen podal jej torbe, patrzac spode lba. -Zrezygnowal. Zatrudnilem kolejnego, pozal sie Boze. Dlaczego nie przyszlas w sobote na obiad? Nie jestes chyba na jakiejs modnej diecie? Kristen sie rozesmiala. Trudno to powiedziec o gyrosie od Reagana, wloskim jedzeniu i szynce przyrzadzonej przez jego matke. Od lat tyle nie jadla. -Nie. Wlasciwie to... - zawahala sie. - Spotykam sie z kims. - Wzruszyla ramionami, kiedy na twarz Owena wyplynal usmiech zadowolenia. - Dokarmia mnie. -Wspaniale. Wspaniale wiesci. Jak sie nazywa? -Abe Reagan. Oczy Owena znowu sie zwezily. -Detektyw od tych morderstw? -Tak. - Zdjela wieczko z miski z zupa. - A co? -Nie wiem. To chyba niebezpieczne. Nie bardziej niz moje zycie, pomyslala. Twarz Owena zlagodniala. -Jest dla ciebie dobry? Pomyslala o poprzedniej nocy, o dzisiejszym poranku, o cierpliwosci i delikatnosci Abe'a. Poczula cieplo na policzkach. -Tak. Bardzo. 273 -To mi wystarczy. Jedz. Musze wracac, zanim Vincent zabije nowego kucharza. Kristen sie usmiechnela.-Trudno sobie wyobrazic wkurzonego Vincenta. -Zdziwilabys sie. Ten facet ma niezly temperament. Kristen byla szczerze zdumiona. -Vincent? Temperament? Przez chwile jej mysli pobiegly innym torem. Glupie mysli. A Vincent nie bylby w stanie nikogo skrzywdzic. Choc na tym swiecie zdarzaja sie rozne dziwne rzeczy. -Hm. - Owen ruszyl do drzwi. - Wczoraj stracil dwadziescia dolcow w salonie gier i powiedzial "do licha". Byl bardzo wzburzony. Zartuje, pomyslala Kristen, i wysmiala sama siebie, ze przez ulamek sekundy wyobrazala sobie Vincenta w roli Unizonego Slugi. -Brzydki z ciebie chlopiec, Owen. Usmiechnal sie szeroko. -Wiem. Otworzyl drzwi, niemal zderzajac sie z Lois. -Kristen! - Do jej biura wpadla Rachel Reagan. - O, jedzonko. Moge troche? Kristen rozesmiala sie, nagle zaswiecilo slonce. -Jasne, ale nie dotykaj jablecznika! Rachel, to moj przyjaciel Owen. Owen, to jest mlodsza siostra Abe'a, Rachel. Dziewczynka poslala mu czarujacy usmiech, zarezerwowany dla ludzi, ktorych jeszcze nie owinela sobie wokol palca. -Milo mi pana poznac. Owen uchylil nieistniejacego kapelusza. -Mnie rowniez. Do zobaczenie niebawem, Kristen. -Dzieki, Owen. - Kristen usmiechnela sie do Lois, ktora czekala na jej decyzje. - Dziewczyna zostaje. Rachel odwinela kanapke. -Ale jestem glodna. Rozmawialam z nauczycielka i lunch przeszedl mi kolo nosa. - Odgryzla duzy kes i powiedziala z pelnymi ustami: - Rozmawialysmy o tobie. 274 -O mnie? Rachel przytaknela.-Tak. Masz tu cos do picia? Kristen podala jej butelke wody, ktora miala w szufladzie biurka. Rachel wypila polowe, po czym mowila dalej: -Dzieki. Bardzo jej sie podobal moj wywiad z toba. Chciala wiedziec, czy zgodzilabys sie spotkac z cala klasa. - Przekrzywila glowe i spojrzala przebiegle. - Prosze. Kristen zmarszczyla brwi, chociaz sam pomysl wydawal jej sie niezly. -Czy twoja matka wie, ze tu jestes? -W pewnym sensie. Powiedzialam jej, ze po lekcjach ide do przyjaciolki. Mowilas, ze pracujesz tyle godzin i wlasciwie jakby tu mieszkasz, wiec nie sklamalam tak do konca. Kristen powstrzymala usmiech i spojrzala na dziewczyne surowo. -Nie powiedzialas tez prawdy. Jak dostalas sie do miasta? -Przyjechalam kolejka nadziemna. - Rachel wydawala sie poirytowana. - Nie jestem glupia, Kristen. Wiem, jak dojechac do miasta. Tyle tylko ze pomiedzy dzielnica Rachel a przystankiem w poblizu budynku sadu kolejka przejezdzala przez wiele zapuszczonych miejsc. Kristen zadrzala na mysl o tym, ze trzynastolatka sama walesala sie po ulicach. -Rachel, twoi rodzice nie pozwalaja, zebys sama jezdzila do miasta, prawda? Dziewczyna opuscila wzrok na kanapke, a Kristen uswiadomila sobie, ze taki sam wyraz twarzy widziala u Abe'a -tamtego ranka, kiedy znalezli pierwsze zwloki i kiedy wkurzyl sie na nia, ze umiescila gliniarzy na liscie podejrzanych. Dala mu ostra reprymende i poczul sie zazenowany. Rachel pokrecila ciemnowlosa glowa. -Nie. I pewnie znowu bede miala szlaban. - Spojrzala na nia z blyskiem w niebieskich oczach. Takich jak Abe'a. I nawet ten blysk byl podobny. - Chyba ze im nie powiesz. 269 Kristen nie mogla powstrzymac smiechu.-Prawde mowiac, to mam zamiar odwiezc cie do domu, a twoi rodzice na pewno sie zdziwia, czemu jestes ze mna. I wtedy sama im powiesz. Chyba nie myslalas, ze cie puszcze sama? Za chwile bedzie ciemno. Rachel wydela swoje ladne usta. -Nie pomyslalam o tym. Kristen uniosla brwi. -Lepiej naucz sie myslec perspektywicznie i wyprzedzac innych o krok, jesli chcesz zostac prokuratorem. Musisz przewidziec wszelkie mozliwe rozwiazania i zaplanowac, co zrobisz w kazdym wypadku. Rachel zerknela na nia z ozywieniem. -To przyjdziesz do mojej szkoly? Prosze. - Przycisnela dlonie do serca. - Obiecuje, ze nigdy wiecej nie przyjade do ciebie sama kolejka. -Ta obietnica nie znaczy, ze w ogole nigdy wiecej nie pojedziesz sama kolejka, prawda? - odparla kpiacym tonem, a Rachel usmiechnela sie szeroko. Kristen popatrzyla na teczki lezace na biurku. Teraz byl to problem Grega. Przeciez ona zaczyna wlasnie "zasluzony urlop". - Moge przyjsc. W moim kalendarzu zrobilo sie nagle pusto. Rachel usiadla z powrotem i odgryzla kolejny kes kanapki, a jej spojrzenie mowilo, ze w ogole nie brala pod uwage innego rozwiazania. -Zarobie dodatkowe punkty. Kristen spojrzala z sympatia na dziewczyne. -Nie mow z pelna buzia, Rachel. Poniedzialek 23 lutego, 17.00 Jacob Conti usiadl na krzesle z ponura mina. -To czego sie dowiedziales? Drake Edwards poslal mu zmartwione spojrzenie. 276 -Ona jest czysta jak lza, Jacob. Nie ma na swoim koncie nawet mandatu za parkowanie. Zdaje sie, ze mamy do czynienia z niemozliwym. Czyli uczciwym prawnikiem. Jacob odwrocil sie z krzeslem i spogladal chmurnie na sciane.-Juz mi to mowiles. -Kiedy Angelo mial proces. Ale to prawda, od tamtej pory nic sie nie zmienilo - powiedzial Drake cierpliwym glosem, ktory dzialal mu na nerwy. Przeswietlil panne Mayhew na wylot, kiedy sie dowiedzieli, ze bedzie oskarzycielem w sprawie Angela. Szukali czegokolwiek, nawet drobiazgu, ktory mozna by wykorzystac przeciwko niej, zeby jej skomplikowac zycie, a w razie potrzeby zaszantazowac. Nic nie znalezli. Byla swietoszkowata suka. Wpatrywal sie w portret Angela wiszacy na scianie i poczul piekace lzy. Glupi, glupi dzieciak. Po co otwieral gebe, po co tyle gadal. Ten, ktory odebral mu zycie, drogo za to zaplaci. Elaine nie wyszla z sypialni od wczoraj, kiedy przekazal jej wiadomosc. Najtrudniejsza rzecz, jaka przyszlo mu w zyciu zrobic. Lekarz musial jej podac srodek uspokajajacy i caly czas siedzial przy jej lozku na wypadek, gdyby po obudzeniu znowu wpadla w histerie. -Podrapala Paglieriego - mruknal Edwards, a Jacob odwrocil glowe z pytajacym spojrzeniem. -Co takiego? -Podrapala Paglieriego - powtorzyl wyrazniej. - Tego faceta, ktorego wyslales wczoraj bez mojej wiedzy, zeby postraszyl Mayhew pistoletem. Jacob odwrocil sie z krzeslem i spojrzal na niego zwezonymi oczami. -Nie potrzebuje twojego pozwolenia, Drake. To ja jestem tu szefem, pamietaj o tym. Mezczyzna nawet nie drgnal. -Pamietam. Ale musze ci powiedziec, ze to byl cholernie glupi pomysl, Jacob. Myslales sercem, a nie glowa. 271 Przez pokoj przeleciala popielniczka. Roztrzaskala sie o sciane, a popiol rozsypal sie po podlodze.-Oczywiscie, ze mysle sercem. Moj syn nie zyje. - Fala zalu uderzyla w niego z taka sila, ze skulil sie pod jej ciezarem. - Angelo nie zyje. -Wiem, Jacob - zapewnil lagodnie Drake. - Ale nie mozesz napadac na kobiete taka jak Mayhew w jej wlasnym domu. To nie przejdzie bez echa. Podrapala Paglieriego. Maja probki skory. DNA. Jesli go zlapia, trafia do ciebie. Pozwol, ze sie tym zajme. -Powiedziales, ze niczego nie znalazles. -Niczego niezgodnego z prawem. To nie znaczy, ze nie mozna jej naklonic do wspolpracy. Jacob westchnal. Drake mial racje. Nie uda mu sie pomscic Angela, jesli bedzie sie zachowywal impulsywnie. -Zamieniam sie w sluch. Poniedzialek 23 lutego, 18.00 Zoe ogladala nagrany material, mruzac oczy. Cholera, byli za daleko i obraz wyszedl zbyt ziarnisty. Probowali wczoraj wieczorem sfilmowac dom Mayhew z odleglosci kilku przecznic, bo przeklete gliny nikogo blizej nie dopuszczaly. Cos sie tam wydarzylo, tym razem nie na zewnatrz, ale w srodku. Wygladalo na to, ze twierdza Mayhew zostala zdobyta. Niestety, nic jej sie nie stalo. Jaka szkoda. Wtedy mialaby news dnia. Tak czy inaczej, ta sprawa robi sie coraz ciekawsza. To dobrze. A jej kochanek wiecej sie nie pojawil. Jednak mial sumienie. Zatrzymala ziarnisty film. Byl bezwartosciowy. Potrzebowala czegos nowego. Dzis rano zadzwonili z CNN i chcieli kupic prawa do jej materialu. To byla wielka szansa. Nie moze pozwolic, aby zostala zaprzepaszczona z powodu Mayhew i jej powarkujacych pieskow. 272 16 Poniedzialek 23 lutego, 21.00 Abe wszedl do kuchni i poczul przyjemny aromat. To, co matka przygotowala na obiad, pachnialo wspaniale. Mial tylko nadzieje, ze cos dla niego zostawili.-I jak? - zapytala Kristen zza jego plecow i nagle jedzenie zupelnie wywietrzalo mu z glowy. Odwrocil sie. Stala w drzwiach salonu rodzicow i wygladala przepieknie. Zepchnal na sam skraj swiadomosci mysli o najnowszej przesylce, ktora znalezli na werandzie przed jej frontowymi drzwiami. Zza ramienia Kristen zerkala usmiechnieta Rachel. -Hejka, Abe. Siegnal reka za Kristen i dotknal policzka siostry. Polaskotal ja delikatnie. Zachichotala. -Zmykaj, dzieciaku. Kristen usmiechnela sie krzywo. -Odrabialysmy algebre. A wlasciwie Rachel odrabiala algebre, a ja czulam sie stara i glupia. - Poruszyla bezglosnie ustami. - Pomocy. Abe objal Kristen ku wyraznej radosci Rachel - Nie zartuje, Rach. Kristen i ja musimy porozmawiac o pracy. Wracaj do algebry. -W porzadku. - Rachel mrugnela znaczaco. - Idzcie porozmawiac o pracy - rzucila wyraznie rozbawiona. -Och, miec znowu trzynascie lat - rozmarzyla sie Kristen. Abe utkwil w niej wzrok. -Naprawde chcialabys znowu miec trzynascie lat? Skrzywila sie tak strasznie, ze musial zachichotac. -Za zadne skarby swiata. - Szybko spowazniala. - Co znalezliscie? Pokrecil glowa. 279 -Nie tutaj. Rachel ma dlugie uszy.Zaprowadzil ja przez kuchnie do pralni i zamknal drzwi, odgradzajac ich od dzwieku telewizora. Slychac bylo tylko suszarke, ktora dudnila tak, jakby w srodku ktos biegl w ciezkich butach. -No powiedz mi - poprosila, ale pokrecil glowa, nie chcac dopuszczac do glosu rzeczywistosci jeszcze przez chwile. -Najpierw to. Pochylil glowe i przytulil policzek do jej szyi, wdychajac delikatny zapach, ktory go uspokajal. Westchnela i odprezyla sie, jakby przez caly wieczor czekala tylko na ten gest. Otoczyla jego szyje ramionami i poczul sie w siodmym niebie, kiedy jej drobne dlonie dotknely jego skory, delikatnie bawiac sie wlosami. Podniosla twarz, a on odnalazl jej usta, ktore byly dokladnie takie, jak zapamietal. Lepsze niz zapamietal. -Jak sie czujesz? - zapytal z ustami tuz przy jej ustach. Usmiechnela sie. -Uratowales mnie od algebry, wiec chyba nie najgorzej. Pocalowal ja po raz drugi, po czym odsunal sie, aby spojrzec jej w oczy. Oberwala dzis po glowie, zawieszenie w czynnosciach bylo dotkliwym ciosem. Nie wydawala sie jednak zdruzgotana, ale odkad kilka godzin temu podrzucil ja i Rachel do domu, nie miala ani chwili dla siebie. Moze dobrze sie zlozylo. Jego siostra potrafila calkowicie zajac czyjas uwage. -Co bylo na obiad? -Duszona wolowina. - Oblizala wargi i poczul natychmiastowa reakcje swojego ciala. Odsunal sie o pol kroku, zwiekszajac odleglosc miedzy nimi, bo nie chcial jej przestraszyc. Wczesniej czy pozniej przyzwyczai sie do tego, jak jego cialo reaguje na jej bliskosc. Mial nadzieje, ze jednak wczesniej. - Z tymi malymi ziemniaczkami - dodala. - Twoja mama zostawila ci porcje. - Omiotla go wzrokiem. - A twoj tata opowiadal przy obiedzie rozne historyjki. Abe jeknal. -Wyobrazam sobie. - Zostawil ja w domu pod czujnym okiem ojca, ktory o nic nie pytal, ale Abe i tak wiedzial, ze doskonale 280 orientuje sie w sytuacji. Kyle Reagan byl wprawdzie emerytowanym gliniarzem, ale nadal mial wszedzie znajomosci. - Jakie historyjki? Moze lepiej nie pytac?-Och, rozmaite. Poglaskala go palcami po karku, a jego cialo zastyglo w oczekiwaniu. Mruzac lekko oczy i nie spuszczajac z niego wzroku, powtorzyla pieszczote. Trzymal rozpostarte rece na plecach Kristen, hamujac sie z calej sily, by jej nie dotykac, choc bardzo tego pragnal. To byla jej proba. Sprawdzala, jaka ma nad nim wladze. -Dobrze mi - szepnal i zauwazyl, ze dodalo jej to pewnosci siebie. Powtorzyla pieszczote, a potem przeniosla dlonie na jego piers i zsunela mu plaszcz z ramion. Opuscil rece swobodnie wzdluz ciala i pozwolil, by okrycie spadlo na podloge. Zrobila taki ruch, jakby chciala je podniesc, ale objal ja ramionami i mocno przygarnal. -Zostaw go. W jej oczach rozpalil sie plomien, pojawil sie blysk zrozumienia. Odetchnal gleboko, aby uspokoic oddech, gdy jej palce dotknely krawata. Rozluznila go i przerzucila nad jego glowa na podloge. -Twoj ojciec opowiadal, ze ty i Sean bez przerwy sie klociliscie - powiedziala zdyszanym glosem, podczas gdy jej palce mocowaly sie z gornym guzikiem koszuli. Abe niemal 'przestal oddychac. Z trudem utrzymywal rece w bezruchu. -Caly czas - przyznal. - Doprowadzalismy mame do szalu. W koncu udalo jej sie odpiac ten guzik. Opuscil rece wzdluz ciala, zaciskajac dlonie. Chciala sie przekonac, czy ma nad nim wladze, i bylby idiota, gdyby zepsul choc sekunde z jej przedstawienia. -Uhm. - Zmarszczyla brwi, koncentrujac sie na kolejnym guziku. - Niezla byla ta historia z pasami. Jechaliscie na tylnym siedzeniu w starym samochodzie matki, a Sean ci dokuczal. Wpadles na swietny pomysl, by walnac go sprzaczka od pasa. Nastepny guzik zostal odpiety i Abe z trudem przypominal sobie wlasne imie, nie mowiac juz o zdarzeniu, ktore opisywala. 275 -Mialem cztery szwy na ustach, bo pas odstrzelil i uderzyl mnie w twarz.-Biedny chlopczyk. Nie wiedzial, ktorego Abe'a miala na mysli. Czy siedmiolatka ze szwami na ustach, czy doroslego mezczyzne, ktory znosil w tej chwili nieopisane katusze. Rozpiela nastepny guzik i delikatnie musnela koniuszkami palcow wlosy wysuwajace sie spod koszuli. Podniosla na niego zdziwione oczy. -Sa miekkie. Poczul krople potu na czole. -Co? Piescila palcami wglebienie na szyi, patrzac mu w oczy. -Zastanawialam sie, czy sa szorstkie, czy miekkie. Wlosy na twojej piersi. Nie odrywajac wzroku od jego oczu, odpiela pozostale guziki az do pasa. Chwycil jej rece i polozyl na swojej piersi, delikatnie naciskajac jej palce, az rozpostarla dlonie. Widzial szybkie pulsowanie tetnicy na szyi Kristen, gdy przesuwal jej dlonie po swojej klatce piersiowej, niemal jeczac z rozkoszy. Tak dawno nie dotykaly go kobiece dlonie. Przez szesc dlugich lat. To bylo jak powrot do domu. Zamknal oczy, by skupic sie tylko na odczuciach. Opuscil dlonie, a ona dalej go piescila szerokimi, plynnymi ruchami. Kiedy uniosl powieki, ujrzal wpatrzone w niego blyszczace zielone oczy. Cieszyla sie swoim odkryciem. -Lubisz to - szepnela. Jej glos nie przebil sie przez lomot suszarki, ale odczytal slowa z ruchu warg. -Jak wszyscy diabli. Byl twardy jak zelazny pret, ale wiedzial, ze przestraszylaby sie na smierc, gdyby ja przycisnal do suszarki, tak jak tego pragnal. Nagle odszukala kciukami jego sutki ukryte pod gruba warstwa wlosow. Jeknal. Wysunela jezyk, zeby zwilzyc wargi, i wiedzial, ze jest podniecona. -Pocaluj mnie, Kristen. Prosze. 282 Stanela na palcach i dotknela wargami jego ust. Bylo to zaledwie musniecie. Pochylil gorna czesc ciala, opierajac dlonie na suszarce za jej plecami. Znalazla sie w pulapce miedzy jego dlonmi a kolyszacym sie urzadzeniem. Jakims cudem udalo mu sie utrzymac biodra kilka centymetrow od jej ciala.-Pragne cie - jeknal. - Nie chce cie przestraszyc, ale tak bardzo cie pragne... Uniosla sie gwaltownie na palcach, zarzucila mu rece na szyje i mocno przycisnela usta do jego warg w oszalalym pocalunku. Otworzyla sie na pieszczote jego jezyka i odpowiedziala tym samym. Staral sie wycisnac tyle, ile sie da, z samego pocalunku. Polozyla dlonie na jego piersi, wsunela je pod koszule i objela nagie plecy. Mial wrazenie, ze tonie. I wcale nie chcial sie wynurzyc, aby zaczerpnac powietrza. Nagle otworzyly sie drzwi wychodzace na dwor, a do srodka wpadl podmuch mroznego powietrza. I zdumiony Aidan. Wybaluszyl oczy i otworzyl szeroko usta. Przez moment cala trojka wpatrywala sie w siebie. Nastepnie Aidan wycofal sie ze slowami: -Przepraszam. Wejde frontowymi drzwiami. - Zerknal przez ramie i wyszczerzyl do nich zeby. - Trzymajcie sie. Wlasnie przyjechali Sean i Ruth. Zdaje sie, ze z cala piatka dzieciakow. Zamknal drzwi, ale czar prysl. Kristen podniosla na niego wzrok, nadal trzymajac rece na jego golych plecach. Gladzila go delikatnie koniuszkami palcow. Zadrzal, przeklinajac Aidana i jednoczesnie dziekujac mu w duchu. Jeszcze chwila i byc moze odebralby Kristen ten bezpieczny dystans, ktorego potrzebowala. -Macie gosci - powiedziala. - Powinnismy tam pojsc. Wciaz muskala jego plecy. -Jeszcze chwilke. Tak mi dobrze. - Pocalowal ja w skron, w czolo, w kacik ust. - Tak mi dobrze z toba. -Masz do mnie tyle cierpliwosci. Odchrzaknal. -Bo warto na ciebie czekac. 277 Usmiechnela sie ze smutkiem, ktory ranil mu serce.-Zobaczymy - rzucila nieco zagadkowo. Wysunela dlonie spod jego koszuli i oparla sie o suszarke. - Musze przyznac, ze to interesujacy sposob na zrzucenie kalorii po ciescie. I to by bylo na tyle, pomyslal Abe i nie bez zalu zaczal zapinac guziki koszuli. -Ciasto tez bylo? -Wisniowe. Lepsze niz Owena, tylko czasem mu tego nie mow. Usmiechnal sie do niej. -Nie zdradze twojej tajemnicy. Nieznacznie zmarszczyla brwi. -Ktorej? Bawil sie spinka w jej wlosach. - Zadnej. Przez chwile milczala, po czym w koncu oznajmila: -Debra byla szczesciara. Nie wiedzial, co na to odpowiedziec, wiec odparl tylko: -Dziekuje. -Bardzo prosze. - Przechylila glowe, patrzac na niego z powaga. - Co znalezliscie? Kiedy siadali do obiadu, dostal wezwanie. Truman schwytal kolejnego chlopaka, ktory zostawil paczke pod jej drzwiami. I znowu okazalo sie, ze dzieciak ma bogata kartoteke. Jakby na zawolanie suszarka zakonczyla prace i w pomieszczeniu zrobilo sie cicho. -Arthur Monroe. Zamrugala w naglym zrozumieniu. -Mala Katie Abrams - wyszeptala. -Takie nazwisko wyryl na kamieniu - potwierdzil. -Jedna z najgorszych spraw w mojej karierze. Trafilam na najbardziej liberalnego sedziego pod sloncem. Nie wiem, jak mozna twierdzic, ze dorosly mezczyzna molestowal pieciolatke, poniewaz zawiodlo go spoleczenstwo. - Zamknela oczy i zauwazyl, ze zbiera sily. - Jakie postscriptum? 284 Zacisnal zeby, czujac znowu wzbierajaca zlosc. Sukinsyn. Zachowuje sie tak, jakby mu na niej zalezalo, a przeciez naraza ja na wielkie niebezpieczenstwo.-Martwi sie, czy jestes bezpieczna. Ze mna. Otworzyla szeroko oczy, bezgranicznie zdumiona. -Co? -Napisal: "Zastanow sie dobrze, czy mozesz obdarzac zaufaniem tego, ktory pilnuje cie w nocy". Jej oczy rozblysly jak dwa szmaragdy na tle kremowej skory. -Nienawidze go. -Wiem. Nie chce, zebys spala dzis w swoim domu. Pojedzmy do mojego mieszkania. Jej wargi zadrzaly. -Nie pozwole, zeby wyrzucil mnie z wlasnego domu - zaprotestowala. - Wiem, ze uwazasz to za wariactwo, ale to dla mnie wazne. Musze zostac w domu. Prosze. Byl inny powod, wiedzial o tym. Z taka determinacja walczyla o prawo do pozostania we wlasnym domu, ze uzyla slowa "wyrzucil". Powie mu, kiedy przyjdzie na to czas, i nie tylko o tym, ale tez o innych sprawach. -Dobrze - zgodzil sie. - Ale zostane z toba. Jej oczy napelnily sie lzami. Wytarla je ze zloscia. -Nienawidze tego. Przytulil ja do siebie, a ona poddala sie bez oporow. -Wiem. - W tym momencie zadzwonil telefon w jego kieszeni. Odebral go, nie wypuszczajac jej z objec. - Reagan. Po drugiej stronie odezwal sie drzacy glos Mii. -Abe, znalezli Tyrone'a Yatesa. Nie zyje. -Cholera. Jak? -To,robota Blade'ow. Wycieli swoj znak na jego twarzy. -A co z tym drugim? Z Aaronem Jenkinsem? -Szukamy go - powiedziala Mia. - Jego rodzice odchodza od zmyslow. Jedno jest dobre. Ze rodzice trzeciego chlopaka nie beda sie nas czepiac, jesli wezmiemy ich cenny skarb pod kuratele. 279 -Moze to wystarczy, zeby odtajnic wczesniejsza kartoteke Jen-kinsa. Sedzia Rheinhold byl dzis cholernie uparty. Moze teraz zmieni spiewke. Mia westchnela po drugiej stronie.-Mysle, ze predzej dowiemy sie czegos od pani Jenkins. Ale Blade'owie stanowia powazne zagrozenie. Powiedz Kristen, zeby wziela urlop. Niech leci na Jamajke. -Powiem jej - zakonczyl rozmowe i wrzucil telefon do kieszeni. - Mia cie pozdrawia. Kristen uniosla brwi. -I co jeszcze mowila? Przekazal jej wiadomosc o Tyronie Yatesie. Przygarbila sie. -Juz wole odrabiac algebre. Pocalowal ja w czolo. -Jak sie czujesz, z reka na sercu? -Po tym, co sie zdarzylo rano czy ostatniej nocy? -Po jednym i drugim. Wziela gleboki oddech i wyprostowala plecy. -Jestem wsciekla jak diabli, szczerze mowiac. Ale kazdy medal ma dwie strony. Teraz bede miala wiecej czasu, zeby przejrzec wszystkie stare sprawy, i moze uda mi sie odkryc, co je laczy, oprocz mojej osoby. Abe zmarszczyl czolo. -Jak to? Poslala mu zadowolony usmiech. -Przegralam wszystkie informacje na plyte. Moge pracowac w domu. -To chyba wbrew przepisom. Przybrala wyraz twarzy krnabrnej dziewczynki, a jemu mocniej zabilo serce. -Aresztujesz mnie, detektywie? Rozesmial sie z rezygnacja. -Kusi mnie. Lepiej chodzmy, zanim wyjme kajdanki. Otoczyl ja ramieniem i poprowadzil z powrotem do kuchni, gdzie panowal halas jeszcze wiekszy niz w pralni. Dzieciaki Se-280 - ana i Ruth urzadzaly wyscigi. Abe cmoknal w policzek najpierw matke, a potem dziecko, ktore trzymala na rekach. Swoja najmlodsza bratanice. -Wrocilem. Becca wydawalarsie rozbawiona, a Abe od razu sie domyslil, ze Aidan musial cos wypaplac. -Przeciez widze. Czesc, Kristen. Abe zauwazyl, ze Kristen wpatruje sie w Ruth z przerazonym wyrazem twarzy. -Wszystkie sa twoje? Ruth usmiechnela sie szeroko i drgnela na dzwiek tluczonego szkla. -Wlacznie z tym, ktore do konca zycia bedzie odkladac kieszonkowe, zeby zaplacic za to, co wlasnie stluklo. Becca podala dziecko Ruth. -Zobacze, co sie stalo. Abe, zostawilam ci obiad. Odgrzej sobie w mikrofalowce. Abe parsknal smiechem. -O do diabla, zjem resztki ciasta, zanim Aidan sie pokapuje, ze cos zostalo. Ruth go przegonila. -Idz jesc do salonu, Abe. Chce pogadac z Kristen. Kawy? Kristen pokrecila glowa. -Nie, dziekuje. -To usiadz, prosze. - Ruth wskazala na krzeslo, a Kristen usiadla. - Becca mi powiedziala, ze tu jestes. Balismy sie, ze wiecej nie przyjdziesz. Kristen zmarszczyla brwi. -Ale dlaczego? -Np bo wczoraj wieczorem bylo ci przykro. Nie dawalas tego po sobie poznac, ale i tak wiemy swoje. Wczoraj wieczorem. Byla z Reaganem. Calowala sie z nim. A przedtem bandzior z bronia napadl na nia we wlasnej sypialni. Ale jeszcze wczesniej... 287 - Och, chodzi ci o te sprawe z Debra. Bylo mi troszeczke przykro. Ale kiedy Abe odwiozl mnie do domu... -Zawahala sie. - Ktos sie wlamal i mi grozil. Abe go sploszyl. Ruth zamilkla. -Czy to ten sam mezczyzna, ktory zepchnal cie w piatek z drogi? -Raczej nie. Wszyscy podejrzewali Jacoba Contiego, choc nie bylo dowodow. Jedynie probki skory, ktore Jack pobral spod jej paznokci. Poniewaz jednak nie mieli podejrzanego, nie bylo z czym ich porownac, wiec taki dowod niewiele znaczyl. Kristen wzruszyla ramionami. -Nic mi nie jest, naprawde. Troche sie zdenerwowalam. -Abe byl z toba w nocy, prawda? Nie zostawil cie samej? Kristen walczyla, zeby sie nie zarumienic, ale po blysku w oczach Ruth poznala, ze jej sie nie udalo. -Byl ze mna - powiedziala, starajac sie ocalic resztki godnosci. - Nie zostawil mnie samej. Ruth wyciagnela reke przez stol i przykryla jej dlon. -To dobrze, naprawde tak mysle, Kristen. Abe bardzo dlugo byl sam. To dobry czlowiek. Zasluguje na kogos, z kim bedzie szczesliwy. Kristen nie mogla zniesc cieplego spojrzenia Ruth. Wiedziala, ze teraz Abe byl z nia szczesliwy. Ale to nie potrwa dlugo. -Nie chcialabym, Ruth, abyscie sobie robili wielkie nadzieje. Abe opiekuje sie mna z powodu... tej calej sprawy. - Wykonala nieokreslony ruch reka. - Media, mordercy, faceci ze spluwami. Nie spodziewam sie, ze bedzie to ciagnal, kiedy wszystko ucichnie. Ruth westchnela. -To wasza sprawa, Kristen. Twoja i Abe'a. Cokolwiek zdarzy sie miedzy wami, to tylko wasza sprawa. Chcialam, zebys wiedziala, ze jest mi przykro, bo wczoraj zachowalam sie okropnie. To bylo bardzo niegrzeczne z mojej strony, ale kiedy uslyszalam twoj smiech, poczulam sie tak, jakby Debra byla w pokoju. - Kolysala dziecko. Na ten widok Kristen poczula uklucie w sercu. - Abe'owi nie bedzie latwo spotkac sie w sobote z jej rodzicami. 288 - Chrzciny dziecka. Kristen przerazala mysl o chrzcinach i zawsze udawalo jej sie zgrabnie wymowic od udzialu w takich uroczystosciach, ale poszlaby z Abe'em, gdyby ja o to poprosil. Wprawdzie nie byloby jej latwo, ale chciala go wesprzec, nawet gdyby miala cierpiec. -Abe mowil mi, ze nie zgadzali sie co do opieki nad Debra. Ruth patrzyla z zaduma. Pocalowala puszek na glowie dziecka, a Kristen znowu zabolalo serce. -Nie mozna ich za to winic. Moja ciocia i wujek uwazali, ze dzialaja w najlepiej pojetym interesie Debry. Nie potrafie sobie wyobrazic, co czlowiek czuje, kiedy musi podjac taka decyzje. Kristen przygladala sie, jak Ruth przytula dziecko, i zadumala sie nad jej slowami. Dzialac w najlepiej pojetym interesie dziecka. Zrobic to, co nalezy, mimo ze czlowiek czuje sie tak, jakby mu wyrywali serce z piersi. Rozumiala, i to lepiej niz ktokolwiek mogl sie tego po niej spodziewac. Ruth odchrzaknela. -Moze Abe'owi byloby latwiej, gdyby ktos go wspieral w sobote. Czy przyszlabys na chrzciny? Wiem, ze nalezy zapraszac z wyprzedzeniem, ale... On ja wspieral, i to wiele razy. -Oczywiscie. Dziekuje za zaproszenie. -Jakie zaproszenie? - Abe stanal w drzwiach, trzymajac torebke Kristen. Pochylil sie i pocalowal glowke niemowlecia. - Twoja torebka dzwoni. Kristen zerwala sie na nogi. -Moja komorka. - Wyjela ja z torebki. - Mayhew. Abe przygladal sie jej z coraz wieksza obawa. Twarz Kristen zrobila sie blada jak sciana. -Nic jej nie jest? - zapytala, sciskajac niewielki telefon tak mocno, ze az zbielaly jej kostki. - Na pewno? - Odetchnela gleboko. - Czy mam przyjechac? Jestem spokojna. - Skrzywila usta, slyszac odpowiedz. - Tak przypuszczalam. Zadzwoniles na policje? - Zacisnela zeby. - Nie, to nie byl jakis cholerny gowniarz, tato... Nie dotykaj 289 - listu i kwiatu, dobrze? Zadzwonie na policje. Zabiora kartke i beda pytac o rysopis kazdego, kto wchodzil wieczorem do domu opieki. - Sciagnela twardo usta i energicznym ruchem zamknela klapke telefonu. - Tak - powiedziala z gorycza w przestrzen. - Niewazne. Abe usiadl na brzegu stolu blisko niej. -Twoja matka? Skinela glowa. -Ktos zostawil czarna roze i liscik na poduszce w jej pokoju w domu opieki. - Zerknela na Ruth. - Moja matka jest w ostatnim stadium Alzheimera. Abe przylozyl dlon do policzka Kristen i poczul, ze drzy. -Co bylo w lisciku? - "Kim on jest?" - Zerwala sie, przybierajac surowy wyraz twarzy. - Gdzie jest moj plaszcz? -Lecisz do Kansas? - zapytal Abe. Kristen pokrecila glowa i skierowala sie do drzwi. -Nie. Musze stad wyjsc. Wczoraj wieczorem ten facet powiedzial, ze jesli nie powiem, kim on jest, zgina bliskie mi osoby. Nie moge dopuscic do tego, aby twoja rodzina znalazla sie w niebezpieczenstwie, Abe. Odwiez mnie do domu. Katem oka Abe zauwazyl, ze Ruth instynktownie przytulila niemowle mocniej do piersi. -Uspokoj sie, Kristen - powiedzial Abe, zbyt pozno uswiadamiajac sobie, ze to nie byly wlasciwe slowa. To samo musiala uslyszec od ojca. -Jestem spokojna - odparla chlodno. - A bede jeszcze spokojniejsza, kiedy odwieziesz mnie do domu. Abe wstal z rezygnacja. -Przyniose ci plaszcz. Poniedzialek 23 lutego, 23.00 Dzialal za szybko. Nie pozwalal sobie na odpoczynek miedzy jednym a drugim zadaniem, ale zaczynalo brakowac mu czasu. 290 Jeszcze tyle nazwisk zostalo w akwarium. Przestepcy, prawnicy. Sedziowie.Na dworze bylo strasznie zimno. Czul sie przemarzniety do szpiku kosci. Coraz bardziej bolalo go gardlo. Lezal na twardym dachu, ktory uciskal go w brzuch. Palce mial zdretwiale od chlodu. Czekal juz dwie godziny. Wygladalo na to, ze William Carson sie nie pojawi. Usmiechnal sie ponuro, ukazujac zeby. Moze adwokaci juz zmadrzeli. Moze odebrali przedwczesny zgon Skinnera jako ostrzezenie i woleli nie pojawiac sie o niewlasciwej porze w podejrzanych rejonach miasta, by uzyskac miazdzace dowody przeciwko ofiarom. Dowody majace pomoc w uniewinnieniu pasozyta, ktorego reprezentowali. Jednak media nie wiedzialy, w jaki sposob zwabial swoje cele, wiec nie bylo powodu, by Carson bal sie anonimowego zrodla informacji. Spogladal posepnie, oslaniajac sie przed mroznym wiatrem. Gdyby media wiedzialy, ta zmija Richardson juz by to rozglosila. Dzien w dzien przygotowywala nowe materialy, dzien w dzien sugerowala, ze Kristen i policja wiedza wiecej, niz ujawniaja. Te kobiete nalezalo powstrzymac. Niestety, nie robila nic niezgodnego z prawem czy chocby niemoralnego. Tylko tandetne reportaze. Katem oka dostrzegl jakis ruch. Oparl sie na obolalych lokciach i przeszyl wzrokiem ciemnosc. A jednak serek skusil tego szczura. Wspaniale. Pochylil sie i przylozyl oko do celownika, krzywiac sie, kiedy zimny metal dotknal jego twarzy. Wycelowal w sam srodek czola Carsona. Jedno pociagniecie za spust... Katem oka zarejestrowal nagly ruch gdzies z boku i drgnal w chwili, gdy naciskal cyngiel. Przerazliwy krzyk przeszyl powietrze i Carson upadl. Chybilem. Nadal zyje. Ledwie ta mysl zakielkowala w jego glowie, kiedy z cienia wylonife sie drugi mezczyzna i ukucnal przy lezacym. Carson nie przyjechal sam. Patrzyl z przerazeniem, jak tamten wyciaga telefon. Pochylil sie raz jeszcze, jakby prowadzila go niewidzialna reka, ustawil celownik na kucajacego mezczyzne i wypalil. Mezczyzna padl, nie wydawszy zadnego dzwieku, ale Carson nadal wil sie na 285 ziemi. Wycelowal w jego piers i po raz trzeci pociagnal za spust. Cialo adwokata znieruchomialo. Chwycil bron i uciekl.Poniedzialek 23 lutego, 23.35 Kristen stala przy frontowym oknie i patrzyla, jak SUV Abe'a znika na koncu ulicy. Kolejna ofiara. Ale tym razem bylo inaczej. Morderca chybil i zostawil mezczyzne przy zyciu. Abe bil sie z myslami, bo nie chcial zostawiac Kristen sama, ale ulegl jej namowom i pojechal, kierujac sie poczuciem obowiazku. Znowu zapanowala cisza. Kristen stala samotnie w salonie i czula niepokoj. Poszla do kuchni, zeby zaparzyc herbate, bo rutynowe czynnosci pozwalaly choc troche ukoic nerwy. Spojrzala na blat, na ktorym nadal lezaly wsuwki, ktore polozyl tam Reagan. Cofnela sie myslami do sobotniego wieczoru. To bylo dwie noce temu, a wydawalo jej sie, ze dwadziescia. To tutaj przytulal ja i calowal po raz pierwszy, przywracajac do zycia. Zalowala, ze go tu nie ma. Podskoczyla na dzwiek dzwonka do drzwi. -To smieszne - mruknela. - Przeciez przed domem siedzi policjant. Wczoraj niewiele to pomoglo, pomyslala. Dzwonek zadzwieczal po raz drugi, tym razem dluzej. Przeklinajac trzydniowy okres oczekiwania na bron, wyszla z kuchni na drzacych nogach. Wyciagnela z kieszeni komorke, wystukala 911 i trzymala kciuk w pogotowiu. Na wszelki wypadek. Chociaz nie sadzila, aby ktos o nieczystych in-tencjach byl na tyle zuchwaly, by dzwonic do drzwi. Jednak dziwne rzeczy zdarzaja sie na tym swiecie. W tym tygodniu. W moim zyciu. Zerknela przez wizjer i odetchnela z ulga. -Kyle - powiedziala, otwierajac drzwi i kasujac z komorki numer alarmowy. Kyle Reagan wszedl do srodka. Byl wielki jak jego syn. Wydawal sie cichym czlowiekiem, bo w czasie jej dwoch wizyt w domu Reaganow niewiele rozmawiali. Ale mial ujmujacy usmiech i iskierki 292 w niebieskich oczach, co sprawialo, ze za kazdym razem czula sie mile widziana. W tej chwili z powaga lustrowal jej twarz, szukajac zapewne oznak stresu. Dla nikogo nie bylo tajemnica, ze nie odjezdzala z domu Reaganow w szampanskim nastroju. Podal jej torbe.-Becca przesyla jedzenie. Kristen usmiechnela sie nieznacznie. -A Abe ciebie? Wzruszyl ramionami. -Cos w tym rodzaju. Masz kawe? Zimno na dworze. -Wlasnie robilam sobie herbate. Kyle ruszyl za nia do kuchni i nie odezwal sie slowem, kiedy wsypywala herbate do czajniczka. -Chyba powinnam teraz powiedziec, ze nie powinienes byl przyjezdzac - stwierdzila. - Ale ciesze sie, ze tu jestes. - Zacisnela dlonie nie brzegu blatu. - Nienawidze sie bac we wlasnym domu. -Wiem - odezwal sie cicho. - Ale nie uslyszysz ode mnie, ze nie ma sie czego bac, Kristen. To ludzki odruch i w tym wypadku dobry. Strach pozwala ci zachowac czujnosc. -Kupilam pistolet. -Slyszalem. Abe mi o tym powiedzial. Mowil, ze calkiem dobrze strzelasz. Oparla sie o szafke. -Naprawde? -Pewnie. Prawde mowiac, wszyscy w rodzinie spiewaja hymny pochwalne na twoja czesc. Kristen odwrocila wzrok. -Lubie twoja rodzine, Kyle. I to za bardzo, zeby wciagac ich w to wszystko. -Wiem. - Przygladal sie Kristen z drugiego konca kuchni, nie lekcewazac jej leku o jego rodzine. Nabrala jeszcze wiekszego szacunku do ojca Abe'a. - Jak sie miewa twoja matka? - zapytal. -Dobrze, dziekuje. - Czajnik zaczal gwizdac. Zdjela go z kuchenki. - Kiedy przyjechalismy, zadzwonilam do domu opieki. - Siedzac na sofie obok Abe'a, ktory obejmowal ja dla dodania 287 otuchy. - Chcialam sie dowiedziec osobiscie, co zaszlo. Moj ojciec ma zwyczaj... ukrywac przede mna pewne rzeczy.-Rodzice tak robia. Nie chcemy, zeby nasze dzieci sie martwily. Kristen wzruszyla ramionami. I tak wiedziala swoje. -Byc moze. - Postawila na stole czajniczek i dwie filizanki i dolaczyla do niego. - A potem Abe zadzwonil na policje w Kansas -zmienila temat. -Dowiedzial sie czegos? -Nie. Nikt nic nie zauwazyl, a w domu opieki nie ma kamer. -A liscik i kwiat? -Abe probowal ich naklonic, zeby dostarczyli to do Chicago, ale grzecznie odmowili. Powiedzieli, ze przeprowadza badania we wlasnym laboratorium w Topece. -Jesli to byl Conti, to i tak nic nie znajda - powiedzial Kyle cichym glosem. -Wiem. Wsunal reke do kieszeni i wyjal talie kart. -Posiedze tu sobie. Idz spac, jesli chcesz. A jesli nie, to... - Pomachal reka z kartami. Kristen wiedziala, ze nie zmruzy oka, dopoki nie wroci Abe i nie opowie jej o ostatniej strzelaninie. -Nie umiem grac - stwierdzila. - Moj ojciec na to nie pozwalal. Ale mam cos do zrobienia. -Moge ci jakos pomoc? -A znasz sie na bazach danych? Skrzywil sie. -Tak samo jak ty na kartach. Kristen sie usmiechnela. -To moze po prostu dotrzymasz mi towarzystwa? Zaczal rozkladac karty do pasjansa. -To potrafie. 294 Wtorek 24 lutego, 00.05 Czerwone swiatla blyskaly jak w dyskotece, odbijajac sie co najmniej od pieciu wozow policyjnych, szesciu nieoznakowanych, furgonetki CSU i dwoch, ambulansow.Mia kucala przy jednym z dwoch mezczyzn. Gdy zobaczyla Abe'a, podniosla sie i przywolala go skinieniem. -Przepraszam za spoznienie - powiedzial. - Musialem znalezc kogos, kto by zostal z Kristen. -Nie ma problemu. To Rafe Munoz. - Wskazala na poteznego mezczyzne, ktory lezal na noszach w rozpietym worku. - Jest ochroniarzem. A raczej byl. A tam - wskazala na nosze, ktore ladowano wlasnie do ambulansu - jest William Carson. Abe sie skrzywil. Znal to nazwisko. Kilka lat temu, gdy pracowal jeszcze jako szeregowy policjant, Carson wzial go na sali sadowej w krzyzowy ogien pytan. Nie byly to zbyt mile wspomnienia. -Kolejny obronca. Wyjdzie z tego? -Na dwoje babka wrozyla. Kiedy przyjechal pierwszy woz policyjny, przez kilka minut byl jeszcze przytomny. Podal nazwisko Munoza, a potem zemdlal. Zabieraja go do Szpitala Uniwersyteckiego. Munoz dostal kulke w glowe. Zdaje sie, ze oberwal, kiedy kleczal przy Carsonie. Ale Carson... - Nawet w ciemnosciach Abe widzial, ze oczy Mii rozblysly. - Pierwsza kula trafila go tutaj i ledwie drasnela. - Dotknela czubka swojej glowy. - A druga w klatke piersiowa. Jest rana wlotowa, ale nie ma wylotowej. Abe poczul lomot serca. -Czyli kula zostala w jego ciele. -Przy odrobinie szczescia o swicie bedziemy mieli znak wytworcy i pokazemy go Dianie Givens. -Skad padl strzal? Mia odwrocila sie i pokazala na czteropietrowy budynek po drugiej stronie ulicy. -Czekal na Carsona na dachu. Rzucmy okiem. 289 Z mocnymi latarkami w reku weszli schodami przeciwpozarowymi na dach i ostroznie zblizyli sie do miejsca, gdzie przyczail sie ich snajper. Mia cicho gwizdnela.-Czy mnie wzrok nie myli? Czy rzeczywiscie widze to, co widze? Abe spojrzal na kubek z plastikowym przykryciem i poczul rozpierajaca go radosc. Jednak czul sie w obowiazku ostudzic troche jej zapal. -Moze nie byc jego. Mia pochylila sie, pociagnela nosem, przylozyla palce w lateksowych rekawiczkach do sciany kubka. -To kawa. Jeszcze ciepla. - Poslala mu szeroki usmiech. - Jack sie ucieszy. Wtorek 24 lutego, 00.30 Siedzial przy stole w kuchni, nie mogac opanowac drzenia dloni. Chybil. Chybil. A potem wpadl w panike i zabil niewinnego czlowieka. Przekonywal sam siebie, ze prawdopodobnie mezczyzna mial to i owo na sumieniu. Krecil sie przeciez kolo Carsona. Podlego prawnika, ktory reprezentowal mordercow, handlarzy narkotykow i gwalcicieli. Kazdy, kto zadawal sie z takim smieciem, musial miec zbrukane rece. Ale mimo wszystko odczuwal zal. A co gorsza musial uciekac, nie upewniwszy sie, czy obaj mezczyzni nie zyja. Wial z podkulonym ogonem jak pospolity kryminalista, jak oprych, ktory ma na karku gliniarzy. Na szczescie policja nadal nie wiedziala, kim jest. Jeszcze nie. Ale moze nadszedl juz czas, by pomyslec o finale. Wzial do reki trzy kartki, ktorych nie wlozyl do akwarium. To byli wybrancy. Opoznial ich egzekucje, bo gdy tylko wszyscy trzej beda martwi, policja doda dwa do dwoch i bez watpienia wpadnie na jego trop. Chcial najpierw oproznic akwarium, ale zaczynalo brakowac czasu. 296 Wstal, czujac bolesne lamanie w kosciach. Z trudem przelykal i pulsowalo mu w glowie. Czekanie godzinami na zimnie, kopanie grobow i dzwiganie zwlok dawalo mu sie we znaki. Coraz trudniej bylo wykonywac codzienne obowiazki w pracy. Trzeba zakonczyc sprawe, i to szybko. Postanowil zrobic sobie kawe, majac nadzieje, ze to rozgrzeje jego zziebniete cialo. Zdjal przykrywke z puszki i stanal jak skamienialy, gdy aromat kawy uderzyl go w nozdrza.Kawa. Mial kubek z kawa. I zostawil go na dachu. Z trudem wyrwal sie z bezruchu i zmusil do wykonania kolejnych czynnosci. Wsypal kawe do pojemnika filtrujacego. Policjanci nie byli glupcami. Reagan i Mitchell znajda kubek z kawa, a potem beda mieli jego DNA. Wczesniej czy pozniej musialo do tego dojsc. Musial w koncu zostawic jakis fizyczny slad bez wzgledu na srodki ostroznosci, jakie stosowal. I zostawil, a teraz za to zaplaci. Najwyzszy czas zajac sie trzema kluczowymi graczami, zanim policja odkryje, kim jest. Byl to winien Lei. 17 Wtorek 24 lutego, 8.30Jack byl zadowolony. -Mamy nie tylko DNA - oznajmil. - Morderca ma zapalenie gardla. Wykrylismy w kawie slady mentolyptusu, wiec chyba ssal tabletke przeciwkaszlowa, popijajac jednoczesnie kawe. -Co za radocha - parsknela ironicznie Mia. - Przeciez jest sezon grjjpowy. Zapuszkujmy wszystkich, ktorzy smarkaja. -Moze dlatego chybil - zastanawial sie glosno Abe. - Nie czuje sie dobrze. -Biedaczek - odezwala sie Kristen bez cienia wspolczucia. - Serce mi krwawi. 291 - - Najwazniejsze, ze spieprzyl robote. - Mia podniosla foliowy woreczek. - 1 mamy logo. Jeszcze cieple. -Wyjeli kule z prawego pluca Carsona - wyjasnil Abe. - Chirurg uporal sie z tym kilka godzin temu. -Cale szczescie, ze tam bylismy - mruknela Mia. - Niewiele brakowalo, by ja wyrzucil. -I biedaczek tak sie tym przejal, ze zaprosil Mie na kolacje, by sie zrehabilitowac w jej oczach - dodal Abe, szczerzac zeby, a Mia warknela na niego, ale po chwili tez sie usmiechnela. -Tym razem lekarz. Pne sie po drabinie spolecznej. Spinnelli pokrecil glowa i poslal jej wymuszony usmiech. -I co dalej? -Julia robi dzisiaj sekcje zwlok Arthura Monroego - przypomniala Mia. - To dziwne, wiecie? Zamordowanie Contiego bylo brutalne, a Monroe... - Wzruszyla ramieniem. - Kulka w leb i po krzyku. Spodziewalabym sie innego finalu dla faceta, ktory molestowal piecioletnia dziewczynke. -Conti to wyjatek od reguly - powiedzial Jack. - Wkurzyl sie, bo Conti... jak to bylo... "publicznie zniewazyl" Kristen. To byla... sprawa osobista. A teraz znowu czysty biznes. -Moze jest niezrownowazony. - Kristen sie zamyslila. - Stracil panowanie nad soba. -I pewnie dlatego wczoraj chybil - dodal Abe. - Ciekawe, w jaki sposob zwabil Carsona na to pustkowie. Wiemy, ze Skinner dostal paczke w dniu, kiedy zostal zamordowany. Dowiedzmy sie, czy Carson tez. Spinnelli zmarszczyl brwi. -Zapytajcie go. Mia pokrecila glowa. -Czekalismy w szpitalu po operacji, az odzyska przytomnosc, ale nie odzyskal. Maja do nas zadzwonic, jesli cos sie zmieni. -A co z Munozem? - zapytal z naciskiem Spinnelli. - Co go wiaze z Carsonem? Mia wzruszyla ramionami. 298 - - Carson powiedzial chlopakom, ktorzy pierwsi dotarli na miejsce, ze to jego ochroniarz. -Jak widac, wielu obroncow wynajmuje ochroniarzy - powiedziala ironicznie Kristen. - Jeden z nich przefaksowal mi wczoraj swoj rachunek. -Do diabla z takim ochroniarzem - mruknal Jack. - Facet nawet nie mial broni. Mia zmarszczyla brwi. -Jak to? Mial kabure. Widzialam ja, kiedy zapinali worek. -Broni nie bylo - powtorzyl Jack. - Jedyna rzecza, ktora znalezlismy przy zwlokach, byl telefon komorkowy. -To znaczy, ze ktos inny ja wzial - zasugerowal Abe. - Ktos widzial strzelanine i zabral bron, zanim przyjechala policja. -Moze morderca - rzucil Jack. Mia popatrzyla na niego z powatpiewaniem. -To dlaczego nie zabral tez komorki Munoza? Pomogla ich znalezc. -Znowu GPS - wyjasnil Jack. - Masz racje, Mia. Gdyby mial tyle przytomnosci umyslu, zeby zabrac bron, to znalazlby takze komorke. Munoz sciskal ja kurczowo w dloni. -Czyli mamy swiadka - stwierdzil Abe. -Ktory widzial furgonetke z falszywym napisem - westchnela Kristen. - i co z tego? -Niebawem znajdziemy swiadka, ktory sie rta cos przyda - nie dawal za wygrana. - Marc, czy mozesz wyslac kogos, zeby sie przeszedl po lombardach? Zaloze sie, ze pistolet Munoza nie nalezal do tanich i zlodziejaszek bedzie chcial go uplynnic. Spinnelli zapisal jego prosbe. -Poprosze Murphy'ego. Wlasnie zamknal duza sprawe. -Ten, kto go zabral, pewnie ma juz kilka wlasnych sztuk broni - mruknela Mia. -Wszyscy maja bron oprocz mnie - poskarzyla sie Kristen. Abe sie usmiechnal. -Jutro odbierzesz pistolet. Jesli chcesz go najpierw wyprobowac, jedz z nami do Diany Givens. I tak jestes na "zasluzonym urlopie". 293 - - Jak to? - Jackowi opadla szczeka. - Co sie stalo? -Zostalam zawieszona w czynnosciach. Obroncy twierdza, ze stwarzam zagrozenie - powiedziala to ze smiertelna powaga, a Mia zachichotala. Abe zacisnal usta. -Jestesmy wykonczeni, Marc. Zadne z nas nie zmruzylo oka tej nocy. Spinnelli spojrzal na Kristen. -Nie bylas na miejscu zbrodni, prawda? Kristen pokrecila glowa. -Nie, ale i tak nie spalam. Zrobilam mala analize, kiedy byliscie w szpitalu z Carsonem. - Klepnela dlonia plik kartek, ktore lezaly przed nia na stole. - Z wyjatkiem Blade'ow i Angela Contie-go wszystkie morderstwa dotyczyly przestepstw na tle seksualnym. Ale nie ma w tym zadnego klucza. Ani chronologii. Skacze rok do przodu, potem sie cofa, potem znowu do przodu. A sprawy laczy jedynie fakt, ze zaden z oskarzonych nie odsiedzial ani dnia. Niektorych uniewinniono, innym zlagodzono zarzuty. Uderza w sedziow i obroncow. Powiedzialabym, ze wybiera ofiary przypadkowo, ale sposrod osob powiazanych z przestepstwami na tle seksualnym. -W porzadku. - Spinnelli wskazal na sterte kartek. - Wiec co tu mamy? -Wszystkie moje sprawy na tle seksualnym z ostatnich pieciu lat. Te, w ktorych oskarzalam, a przestepca nie trafil do wiezienia. Jestem pewna, ze morderca ma cos wspolnego z jedna z nich. Byc moze jeszcze nie dokonal wlasciwej zemsty. Moze to dopiero nastapi. Moze pozostale morderstwa to... - wzruszyla ramionami - usluga dla ludnosci. -Bo to nasz Unizony Sluga - wszedl jej w slowo Jack. -No wlasnie. W kazdym razie istnieje spora szansa, ze kiedy uderzy po raz kolejny, bedzie to ktos z listy. Albo przestepca, albo jego adwokat. Spinnelli sie zachnal. -Prosze, tylko mi nie mow, ze mam zapewnic ochrone tym wszystkim ludziom. 294 -Nie, Marc. Ale pamietasz, co powiedzial Westphalen? Przypuszczal, ze morderca musial przezyc ostatnio traume. Przesluchaliscie pierwotne ofiary i okazalo sie, ze zadna z nich nie doswiadczyla prawdziwej traumy w okresie poprzedzajacym pierwsze zabojstwo, Anthony'ego RamejTa. Pomyslalam, ze moglabym podzwonic do ofiar, ktore tu spisalam, i dowiedziec sie, czy ktorejs z nich nie spotkalo w ostatnim czasie cos tragicznego.-Jesli trafisz na morderce, to i tak sie nie przyzna - stwierdzil Jack. Kristen uniosla brwi. -Myslalam o tym. Ale przeciez nie chodzi o to, zebym zlapala kogos na goracym uczynku. To pomoze wyeliminowac z listy niektore nazwiska. Macie lepsze pomysly? Jest DNA, nieprzytomny mezczyzna, czesciowy odcisk palca i kula. -Carson moze odzyskac przytomnosc, a kule da sie namierzyc - powiedzial Abe. Kristen wzruszyla ramionami. -No to namierzajcie. Przegladanie starych spraw nie ma z tym nic wspolnego. -To mogloby pomoc, Abe - zauwazyla Mia. - A poza tym Kristen jest na urlopie. Na jej miejscu zwariowalabym, gdybym nie miala nic do roboty. -Otoz to - przyznala Kristen. - Moge szlifowac kominek albo siedziec z zalozonymi rekoma, ale to mnie doprowadzi do szalu. Nie zostalam zwolniona z biura Johna, tylko nie prowadze biezacych spraw. Nikt nic nie mowil o archiwalnych. Abe rozumial, ze Kristen musi miec zajecie. Kiedy zastrzelono Debre, rzucil sie w wir pracy. To byla jedyna rzecz, ktora zmuszala go do dzialania. -Ale zrob to stad - zgodzil sie w koncu. - Nie chce, zeby ktos namierzyl twoj prywatny numer. -Tu jest cale mnostwo nazwisk - wtracil sie Spinnelli. - To zajmie ci wiele godzin. Dni. Kristen popatrzyla na nich wymownie. 301 -Mamy dziewieciu nieboszczykow. Dziewieciu. Nie wybieram sie na pogrzeb zadnego z nich i nie bede po nich plakac, ale to nie zmienia faktu, ze sa martwi. Skinner osierocil zone i dzieci. Przynajmniej im nalezy sie sprawiedliwosc. Moje zycie wisi na wlosku, a wczoraj ktos wtargnal do pokoju mojej matki. Nie pozostaje mi nic innego jak pomoc w zlapaniu tego mordercy.Wtorek 24 lutego, 9.15 Mia oparla sie o szklana lade i wpatrywala w Diane Givens, ktora przygladala sie kuli przez lupe. -I co? - naciskala. - Widzialas juz taka czy nie? Diana zerknela na nia poirytowana. -Nie popedzaj mnie. - Pochylila glowe i zmruzyla oczy. - To splecione litery M albo W. Jeszcze takiej nie widzialam, ale ktorys z moich klientow mogl widziec. -A gdzie ich znajdziemy? - nalegala Mia. -Juz wam mowilam, ze mam zamiar ich tu zaprosic, ale nie wiedzialam, ze tak szybko przyniesiecie nieuszkodzona kule. - Oddala Mii naboj i wyjela spod lady kartke papieru. - Prosze. Tu sa ich nazwiska. Mozecie z nimi pogadac. Mia obdarzyla Diane usmiechem. -Dzieki. Mamy wobec ciebie dlug wdziecznosci. Wtorek 24 lutego, 11.30 - Nienawidze szpitali prawie tak samo jak kostnic - marudzil Abe. Mia utkwila wzrok w zmieniajacych sie na wyswietlaczu windy cyfrach. -Wiem. Mowiles mi to wczoraj, kiedy czekalismy, az zoperuja Carsona. I to niejeden raz. - Zadzwieczal dzwonek i drzwi sie rozsunely. - Nie badz dzieckiem. Chodz juz, chce z nim pogadac, zanim znowu straci przytomnosc. 296 Pielegniarka w pokoju Carsona popatrzyla na nich z niechecia.-Jego stan nie pozwala na rozmowe. -Przeciez zyje - warknela Mia. - Wiec jest w lepszym stanie niz dziewieciu nieboszczykow w kostnicy. Carson opieral si^'o poduszki, jego twarz byla smiertelnie blada. -Co z Munozem? -Nie zyje - odparl cicho Abe. -Beznadziejny ochroniarz - mruknal Carson. - Nie zaplace rachunku. Mia przewrocila oczami, ale kiedy podeszla do lozka Carsona, odezwala sie w profesjonalny sposob: -Mamy kilka pytan, panie Carson, a potem damy panu spokoj. Musimy wiedziec, dlaczego pan tam wczoraj pojechal. Carson zamknal oczy i oddychal plytko. -Po informacje - powiedzial. - Przed obiadem ktos zadzwonil na moja komorke. Powiedzial, ze wie cos ciekawego o Melanie Rivers. -Kim jest Melanie Rivers? - zapytal Abe, a Carson sie skrzywil. -Biala szmata. - Odetchnal. Czekali cierpliwie. - Wniosla oskarzenie o gwalt przeciwko mojemu klientowi. Powiedziala, ze molestowal ja na przyjeciu. Wie, ze ma duzo pieniedzy. - Znowu zaczerpnal tchu. - Chce tylko ugody. I sporej kasy. Abe przezwyciezyl wstret. -Moze mowi prawde. -Nawet jesli, to co z tego? - Carson rzucil mu ostre i przebiegle spojrzenie, pomimo swojego stanu fizycznego. - Wiem, co o mnie myslicie, i szczerze mowiac, ani troche mnie to nie obchodzi. Nie spodziewam sie, zebyscie cokolwiek zrobili. -A to dlaczego? - zapytala chlodno Mia. Carson sie skrzywil. -Ten morderca odwala za was brudna robote. Gdybym byl na waszym miejscu, patrzylbym na to tak samo. Mia otworzyla usta, zeby cos powiedziec, ale po sekundzie mocno je zacisnela. Abe wkroczyl do akcji. 303 -Kto zna numer pana komorki, panie Carson?-Niewielu ludzi. Dlatego pojechalem na to spotkanie. Powiedzial, ze dostal moj numer od naszego wspolnego znajomego i ze chce mi pomoc. Jesli zaplace. - Oddychal ciezko, ale odsunal reke pielegniarki, ktora chciala poprawic mu w nosie rurke z tlenem. - Zazadal dwoch tysiecy dolarow. Gdybysmy wygrali sprawe, nie bylaby to wysoka cena. Abe zastanawial sie, jakich znajomych mogl miec taki lajdak jak Carson, gdy nagle przyszlo mu cos do glowy. -Czy Trevor Skinner mial pana numer telefonu? - zapytal. - Moze w pamieci komorki? -Prawdopodobnie tak. - Carson z trudem lapal powietrze. - Trev mial cale zycie w swoim cacku. -Ma pan na mysli elektroniczny organizer? - sprecyzowala Mia. Carson skinal glowa. -Sprytne urzadzenie. Trev mogl wysylac e-maile z kazdego miejsca. - Uniosl brwi. - Nie mial tego przy sobie, kiedy go znalezliscie, prawda? -Nie. - Abe pokrecil glowa. - Nie mial. -No to bedziecie miec pelne rece roboty. Trev gromadzil informacje o prywatnym zyciu kazdego ze swoich klientow i polowy prawnikow w tym miescie. Sedziow tez. Wtorek 24 lutego, 13.30 Spinnelli zmarszczyl brwi. -Co mial na mysli, mowiac o sedziach? Mia wycisnela keczup na hamburgera. -Usmiechnal sie tylko i powiedzial, zebysmy sami sie domyslili. Sukinsyn. -Ale ma racje. - Abe po raz kolejny rozwazal konsekwencje. - Jesli morderca ma organizer Skinnera, to wystarczy mu amunicji na wiele tygodni. -A propos amunicji - wpadl mu w slowo Spinnelli. - Czego sie dowiedzieliscie w sklepie z bronia? 304 -Wlascicielka dala nam liste klientow, ktorzy sami robia kule -odparla Mia. - Zdazylismy odwiedzic dwoch z nich, a potem dostalismy telefon ze szpitala, ze Carson odzyskal przytomnosc. Zaden z tych dwoch nie widzial takiego znaku, ale mamy jeszcze czterech na liscie.-Dostalismy odpowiedz w sprawie dostepu do akt Aarona Jenkinsa z okresu, kiedy nie byl pelnoletni. - Spinnelli zacisnal usta. - Nie, nie i jeszcze raz nie. Abe westchnal. -No to jedziemy do klientow Diany, a potem do matki Aarona Jenkinsa. Mia zerknela na torbe z jedzeniem. -Zostal jeden hamburger. Dla Kristen. Gdzie ona jest? Abe po raz drugi zlustrowal wzrokiem biuro. Pomyslal o niej, gdy tyko tu wszedl, i nie przestal myslec nawet wtedy, kiedy przy lunchu przekazywali Spinnellemu najnowsze wiesci. Ale poniewaz Mia poslala mu znaczacy i nieco zlosliwy usmiech, powstrzymal sie od pytan. Spinnelli wzruszyl ramionami. -Zrobila sobie przerwe i godzine temu poszla na lunch. Abe poczul, ze wlosy staja mu deba. -Pozwoliles jej wyjsc? Samej? -Jest dorosla kobieta, Abe - powiedzial lagodnie Spinnelli. - I ma glowe na karku. Powiedziala mi, dokad idzie, i poprosila Murphy'ego, zeby ja podwiozl. Do jakiegos Owena. To bar, jesli sie nie myle. Abe troche sie odprezyl. -Tak. -Ale i tak do niej zadzwonisz, zeby sie upewnic, ze wszystko w porzadku - dodala przebiegle Mia. Abe skoncentrowal sie na hamburgerze, dobrze wiedzac, ze Marc i Mia wymienili znaczace spojrzenia. Nic go to nie obchodzilo. -No jasne. 305 Wtorek 24 lutego, 13.30 - Ladnie zjadlas - powiedzial Vincent z aprobata. Kristen spojrzala na wyczyszczony talerz.-Bylam glodna. Co wydawalo jej sie dziwne. Od wielu godzin rozmawiala z osobami, ktore kiedys reprezentowala. Musiala znosic ich z trudem powstrzymywany gniew, sadzila wiec, ze nie bedzie w stanie nic przelknac. Przyszla tu, aby oderwac na chwile mysli, i dopiero gdy Owen pogrozil jej palcem tuz przy twarzy, postanowila zjesc lunch. Potem poszedl szkolic swoj nowy nabytek. Kristen skrzywila sie, slyszac odglos tlukacego sie szkla i krzyk Owena. -Nie wiem, kogo bardziej mi zal. Owena czy tego nowego chlopaka. Vincent pokrecil kudlata glowa. -Chyba najbardziej powinnas wspolczuc mnie. Chodzi mi po glowie, zeby wpasc do Timothy'ego i zapytac jego mame, kiedy Timothy moze do nas wrocic. Dlaczego ta babcia tak dlugo choruje? Chlopak musi wrocic albo zwariuje. -Jak dlugo Timothy tu pracowal? - zapytala Kristen, a Vincent podrapal sie w glowe. -Bo ja wiem? Ja pracuje tu od pietnastu lat. Owen kupil ten bar jakies trzy lata temu, a Timothy'ego zatrudnil chyba rok pozniej. Masz ochote na ciasto? Upieklem dzis rano. -Jak moglabym odmowic, Vincent. Vincent usmiechnal sie z wlasciwym sobie spokojem. -Z lodami? -Oczywiscie. Vincent nakladal na ciasto kulki lodow waniliowych, kiedy zadzwieczal dzwonek u szklanych drzwi. Kristen zadrzala, czujac na plecach podmuch zimnego powietrza, i zerknela przez ramie, podczas gdy Vincent powoli odlozyl lyzke do lodow i spojrzal na nowo przybyla. Kristen rowniez utkwila w niej wzrok. Potrzebowala minuty, aby rozpoznac twarz kobiety otulonej dlugim futrem. 306 Tak dobrze ubrana osoba nie pasowala do baru ze stolkami obitymi popekanym winylem. W koncu ja skojarzyla.-Sara? - Zona Johna. O Boze, pomyslala, patrzac na przygnebiona twarz Sary Alden. - Czy cos sie stalo Johnowi? - zapytala, pelna najgorszych przeczuc. Sara z wdziekiem rozpiela futro. -Czy mozemy porozmawiac na osobnosci, Kristen? -Oczywiscie. Zaprowadzila zone szefa do boksu w rogu sali. Siadajac za stolem, Sara zapytala: -Dlaczego pomyslalas, ze cos sie stalo Johnowi? -Musialas sobie zadac wiele trudu, zeby mnie tu znalezc. Wiec przypuszczalam... Jak mnie znalazlas? -Lois powiedziala mi, ze tu jadasz. Podobno jestes zawieszona na czas nieokreslony? Kristen poczula uklucie w sercu. -Tak, to prawda. -To wina Johna. - W oczach Sary blysnela zlosc. Kristen pokrecila glowa, zaskoczona. -Nie, to szef Johna tak postanowil. John powiedzial, ze probowal go odwiesc od tego pomyslu, ale Milt byl nieugiety. Sara skrzywila usta. -Tak. Zaloze sie, ze John walczyl jak lew. Kristen nie wiedziala, co na to odpowiedziec. -Sara, o co chodzi? -Dzwonili dzis z biura porucznika Spinnellego. Niejaki detektyw Murphy powiedzial, ze musi potwierdzic alibi wszystkich osob z wydzialu Johna na te noce, kiedy zamordowano tamtych mezczyzn. Pytal o Johna. -Zigadza sie, ale to standardowa procedura. Porucznik Spin-nelli musi sprawdzic wszystkich, ktorzy mieli cos wspolnego ze starymi sprawami. Czy to tym sie martwisz, Saro? Moge cie zapewnic, ze nikt nie podejrzewa Johna. Nie jest zamieszany w morderstwo. 301 -Sklamal - oznajmila beznamietnie Sara. - John powiedzial czlowiekowi Spinnellego, ze byl w lozku ze mna.Sklamal. Byl z inna kobieta. Mysli, ze spie, ale wiem, kiedy wychodzi. Kristen oparla sie i wziela gleboki oddech. John byl na liscie strzelcow wyborowych. Ale mimo ze widziala tam jego nazwisko, nawet przez chwile nie miala najmniejszych podejrzen. Ani razu nie przyszlo jej do glowy, ze John Alden moglby byc zamieszany w morderstwo. Zawsze dokladal wszelkich staran, by przestrzegano procedur. By trzymano sie obowiazujacych zasad, by kazdy skazany wiedzial, ze wszystko odbylo sie w zgodzie z prawem. Byl dobrym prokuratorem. Ale najwyrazniej zlym mezem. -Och, Saro. - Ku jej przerazeniu do oczu Sary naplynely lzy. - Nie wiem, co powiedziec. Sara zanurzyla dlon w torebce w poszukiwaniu chusteczki. -Myslal, ze bede dla niego klamala. -I zrobilas to? -Nie. - Sara utkwila w niej oczy pelne lez. - Nie calkiem. Powiedzialam detektywowi Murphy'emu, ze tamtej nocy John nie spal w domu i nie wiem, gdzie przebywal. -Ale wiesz, gdzie byl? - spytala lagodnie Kristen. Sara otulila szyje futrzanym kolnierzem, starajac sie opanowac. -John od wielu lat mowi przez sen, Kristen. I to rozne rzeczy. Czasami takie, o ktorych nie powinnam wiedziec, ale zawsze bylam dobra zona i nie zdradzilam zadnej tajemnicy sluzbowej. Kristen otworzyla szeroko oczy, uswiadamiajac sobie konsekwencje. -Mowi przez sen o sprawach? -Miedzy innymi. -Czy znasz takze imie tej kobiety? -Tak. Czy nie dziwilas sie, Kristen, w jaki sposob Zoe Richardson dowiedziala sie o adresowanych do ciebie listach? O tym, ze podpisuje je Unizony Sluga? - Kristen otworzyla usta. - Mowil o tym - dodala lagodnie Sara - przez sen, zaraz po tym, jak sie to wszystko zaczelo, wiec wiedzialam. I wiedziala tez Zoe Richardson. 308 Kristen przelknela. Wszystkie kawalki ukladanki trafily na swoje miejsca, ale nadal nie byla w stanie przyswoic obrazu, ktory sie wylonil.-Ma romans z Zoe Richardson? John? John Alden? Moj szef? -Twoj szef. Moj maz. Richardson nie jest pierwsza, Kristen. Ale tym razem jest inaczej. Grozi ci niebezpieczenstwo, i to dlatego, ze ta kobieta pokazala twoja twarz w wiadomosciach i zasugerowala jakies powiazanie z morderca. Wiem o tym, co sie stalo w piatek i w sobote wieczorem. Zostalas dwa razy napadnieta. Kristen przycisnela palce do ust, czujac metlik w glowie. -Ja... - Ich spojrzenia spotkaly sie ponad stolem. - Dlaczego wczesniej nie wygarnelas mu, ze cie oszukuje? Sara wzruszyla ramionami z zalosnym wyrazem oczu. -Czulam sie upokorzona, wiec pozwalalam na to. -Az do teraz. - Kristen zamknela oczy, przytloczona potwornoscia tego, co uslyszala. -Nie bede dla niego klamac, Kristen. Powinien zaplacic za to, co ci zrobil. Pamietasz tamta noc, kiedy znalazlas listy w bagazniku? Dzwonilas do niego. Trzy razy. -Mial wylaczona komorke. -Bo byl z nia. Wrocil do domu w srodku nocy, skradajac sie jak nedzny zlodziej. Wzial prysznic i myslal, ze spie. Wlaczylam jego telefon, odsluchalam wiadomosci. A potem je usunelam, zeby sie nie domyslil, co zrobilam. -Byl wsciekly na operatora, ze wiadomosci zniknely - przypomniala sobie Kristen, wciaz nie mogac pozbierac mysli. - I byl zly, ze do niego nie zadzwonilam. Sara wyslizgnela sie z boksu. -Byc moze wkrotce on tez bedzie na "urlopie". Kristen odprowadzila Sare wzrokiem, po czym z westchnieniem wyjela komorke i zadzwonila do Spinnellego. 303 Wtorek 24 lutego, 17.30Prosze wejsc i usiasc. Abe rozejrzal sie po nieduzym mieszkaniu Graysona Jamesa. Byl tam maly kominek, na ktorego obramowaniu znajdowalo sie kilka nagrod, wszystkie za wyrob kul. -Dziekuje, ze zgodzil sie pan z nami spotkac, panie James. -Diana mnie uprzedzila. Powiedziala, ze interesuja was znaki wytworcow. - Postawil na stole kuchennym niewielka lampe i zapalil ja. - Poprosze o kule. Po raz szosty i ostatni w tym dniu Mia wyjela foliowy woreczek z kula. Do tej pory zadna z osob, ktore Diana umiescila na liscie, nie byla w stanie im pomoc. -Czy moge jej dotykac? - upewnil sie James. -Bez obawy - odparl Abe i patrzyl, jak stary czlowiek ujmuje kule zrecznymi palcami, a potem James przysuwa ja do swiatla. I powoli siada. -Skad ja wzieliscie? - zapytal. Mia spojrzala na Abe'a, czujac przyplyw energii. -Czy widzial juz pan taka kule? -Tak. Tak dawno temu, ze wolalbym tego nie pamietac. - James przygladal sie kuli przez dluga chwile, odplywajac myslami ku odleglym czasom, po czym zamrugal i oddal przedmiot Mii. - Kiedy bylem chlopcem, mialem przyjaciela, to bylo jeszcze przed wojna. Jego ojciec mial taka szope, w ktorej cwiczylismy razem strzelanie. Robil wlasne kule i tego rowniez nas nauczyl. To bylo jego logo. Nigdy wczesniej ani pozniej takiego nie widzialem. Gdzie znalezliscie te kule? -A ten przyjaciel, panie James - zaczal Abe najspokojniej, jak potrafil - czy mozna z nim porozmawiac? James zacisnal usta. -Chyba na seansie spirytystycznym. Hank Worth zginal na Pacyfiku w 1944 roku. Mia westchnela rozczarowana rownie mocno, jak Abe. -Czy zostawil dzieci? 310 -Nie. Kiedy poszlismy na wojne, mial dopiero osiemnascie lat. No dobra, pomoglem wam. Teraz powiedzcie mi chociaz, skad macie te kule. Jestescie detektywami, wiec nic dobrego to nie wrozy. Nie podoba mi sie, ze ktos szarga dobre imie Hanka. Byl moim przyjacielem. Abe sie zawahal.-Nie moge podac panu szczegolow, panie James, ale pracujemy w wydziale zabojstw. Ta kula posluzyla do proby zabojstwa. James otworzyl szeroko oczy, gdy powiazal fakty. -Prowadzicie dochodzenie w sprawie tego msciciela, tego, ktory zabija kryminalistow i obroncow. Mia wyprostowala plecy, slyszac w tych slowach ukryte oskarzenie. -Zgadza sie. -To niezly dylemat - stwierdzil James. - Likwiduje ludzi, ktorzy na to zasluzyli, ale jednak... -Co pan ma na mysli? - zapytala Mia. -Jednak to nadal morderstwo. Robilem to w czasie wojny, bo musialem. Ale to zmienia czlowieka. Kiedy odbierasz komus zycie, nie jestes juz taki sam. Mia odplynela na moment myslami i Abe wiedzial, ze wspomina strzelanine, w ktorej zginal jej poprzedni partner. Tamtej nocy zabila czlowieka. A kumpel tego lajdaka strzelal do niej i do jej partnera. Mia miala szczescie, ze zyje. -Tak, panie James - przyznala. - To prawda. Musimy znalezc tego morderce. Prosze nam powiedziec wszystko, co pan pamieta. James przygladal jej sie z powaga. -Moj przyjaciel mial ukochana. Planowali, ze sie pobiora, kiedy wroci z wojny, ale wykrecila numer i wyszla za innego w niespelna dwa miesiace po wyjezdzie Hanka. To byl dla niego cios. Poczekajcie chwile. Czekali w milczeniu. Pan James wrocil po kilku minutach. -To jest list, ktory mi przyslal. Z grudnia 1943 roku. Tu jest jej imie, tej jego ukochanej. Genny O'Reilly. Napisal, ze wlasnie dostal 305 od niej list, ale poczta szla wtedy cale wieki. Wiec pewnie wyszla za tamtego faceta kilka miesiecy wczesniej. - Podal im pozolkla kartke. - Tylko oddajcie mi to, kiedy zakonczycie sprawe. Wspomnienia to wszystko, co mi zostalo.Wtorek 24 lutego, 18.00 Szef Zoe, Alan Wainwright, swidrowal ja wzrokiem. -Co ty sobie myslalas? Zoe nie odwrocila oczu. -Ze jesli go troche upije, to cos z niego wyciagne. Wainwright sie zachnal. -Przez rozporek? Boze, przeciez to prokurator stanowy, do cholery. Wiesz, jak sie czlowiek czuje, kiedy burmistrz i zarzad sieci wyzywaja go od skonczonych dupkow? -A ty wiesz, jak skoczyla ogladalnosc, odkad pokazujemy te historie? - odszczeknela Zoe. Ona rowniez nie miala dzis lekko. Idac przez studio, musiala znosic pogwizdywania i niewybredne "propozycje". Jak w szkolnej szatni. John Alden nie byl pierwszym mezczyzna, ktorego w ten sposob wykorzystala, ale zawsze wybierala facetow, na ktorych dyskrecje mogla liczyc, bo nie chciala, aby ktos z powodu seksualnych podtekstow kwestionowal wartosc materialu. Wainwright zamilkl, po czym usmiechnal sie drapieznie. -O siedem punktow. -Wiec odpieprz sie ode mnie - warknela Zoe. - Zrobilam to, co musialam. I zrobilabym to znowu. - Chwycila aktowke i ruszyla do drzwi. Marzyla tylko o goracej kapieli i lampce wina. -Burmistrzowi powiedzial Spinnelli. Zgadnij, kto go poinformowal. Zoe zamarla. -Kto? - zapytala, chociaz satysfakcja w glosie Wainwrighta swiadczyla, ze mogl miec na mysli tylko jedna osobe. -Kristen Mayhew. 312 Zoe ze swistem wypuscila powietrze, a Wainwright zachichotal. - Pomyslalem, ze chcialabys wiedziec.Wtorek 24 lutego, 18.30 Jacob Conti siedzial za biurkiem w zaciemnionym pokoju. Slyszal ciche glosy dobiegajace z holu i wiedzial, ze przyszedl Drake, zeby przekazac nowiny, po raz drugi w tym dniu. Wiedzial, ze morderca po zabiciu Angela uderzyl jeszcze dwa razy, pozostawiajac zywego swiadka. Wiedzial, ze zona nie wyszla z sypialni, odkad poinformowal ja 0 smierci Angela. Wiedzial, ze gdy odzyskala przytomnosc umyslu, oplakiwala syna przez kilka godzin, wydobywajac z siebie glosny, rozpaczliwy szloch, ktory rozdzieral mu serce. Wiedzial, ze teraz spi po kolejnej dawce srodka uspokajajacego, ktory zaaplikowal jej doktor. Wiedzial, ze cialo jego syna nadal lezy nagie, zimne i pokrojone w kostnicy. 1 mial niezbita pewnosc, ze morderca Angela za to zaplaci. Drake wslizgnal sie do pokoju i zamknal za soba drzwi. Po chwili jego glos przecial ciemnosc. -Czy moge zapalic swiatlo, Jacob? -Oczywiscie. To bez znaczenia. Swiatlo rozlalo sie po pokoju. Jacob zamrugal powiekami. Mezczyzna zblizyl sie do niego ze zmarszczonym czolem. -Z siedzenia w ciemnosci nic dobrego nie wyniknie. Jacob zmarszczyl brwi. -Zachowaj dobre rady dla siebie i powiedz, co masz. Drake wyjal maly notes z kieszeni na piersi. -Nie ma duzej rodziny. Matka jest w domu opieki w Kansas i ma alaheimera. Jezdzi do niej przykladnie raz w miesiacu. A ojciec twierdzi, ze nie rozmawiaja ze soba od wielu lat. -Dlaczego? -Nie chcial powiedziec, ale wiem, ze sa do siebie wrogo nastawieni. 307 -Wnosze z tego, ze zyje. Jeszcze. Drake pokrecil glowa.-Mam wrazenie, ze jego smierc nic by nie dala. Wczoraj w nocy kazalem zostawic czarna roze i list na poduszce w pokoju jej matki. Usta Jacoba wykrzywily sie drwiaco. -Co za melodramatyczny gest, Drake. Ochroniarz wzruszyl ramionami. -Tak mialo byc. Moj czlowiek udaje sledczego, ktory bada sprawe kwiatu i listu. Jesli on nie moze sie do niczego dokopac, to znaczy, ze nic nie ma. -Kazdy ma tajemnice. Nawet krysztalowo czysta asystentka prokuratora stanowego Mayhew. Drake nie wygladal na przekonanego. -Zobaczymy. Ten twoj zbir, ktory ja napadl w niedziele wieczorem, zagrozil jej, ze jesli nie powie, to ludzie wokol niej zaczna umierac. -Tak. Kazalem mu tak powiedziec. - Nie zartowal. - No i co? Drake chrzaknal, niezadowolony z tego pomyslu. -Ide tym tropem. W ciagu ostatnich pieciu lat nie bylo w jej zyciu zadnej znaczacej osoby, ale ostatnio spedza duzo czasu z detektywem Abe'em Reaganem. Jacob jeknal. -Jesli Reagan ja ochrania, to trudno bedzie ja dopasc. Mayhew nie jest glupia gesia. -I dlatego nie trzeba bylo napadac na nia w jej wlasnym domu - powiedzial ze zloscia Drake. Jacob wiedzial, ze Edwards ma racje, co go tylko bardziej poirytowalo. -I co zamierzasz zrobic w tej sytuacji? - zapytal z naciskiem. -Chce dostac msciciela. - Zacisnal piesci. - Chce dostac czlowieka, ktory zatlukl mojego syna na smierc. Mayhew wie, kim on jest. Musi wiedziec. -Prawde mowiac, sadze, ze nie wie, Jacob. Mysle, ze gdyby wiedziala, to facet bylby juz za kratkami. 314 -Nie chce, zeby trafil do wiezienia. Chce go dostac w swoje rece. - Jacob grzmotnal piescia w biurko. Szef ochrony uniosl brwi.-Mayhew spedza czas z detektywem Reaganem i jego rodzina. Jacob sie odprezyl. Rodzina zawsze byla skutecznym srodkiem perswazji we wszelkich negocjacjach. -To dobrze. Chce znac odpowiedz. Niewazne, jak ja uzyskasz. Drapiezny usmiech Drake'a nawet jemu zmrozil krew w zylach. -Pilka w grze. Wtorek 24 lutego, 19.00 Abe zajechal pod dom rodzicow i zgasil silnik. Rece drzaly mu ze strachu i wscieklosci, ktore z trudem powstrzymywal. Zerknal na Kristen, ktora nadal spokojnie spala. Jej twarz byla lekko zarumieniona, a piers wznosila sie i opadala rytmicznie. Zasnela, gdy tylko ruszyli spod posterunku. Nie przebudzily jej nawet dzwonek jego telefonu ani przeklenstwa rzucane cichym glosem w odpowiedzi na to, co uslyszal od Aidana, ktory wzywal go pilnie. Nie ocknela sie tez na dzwiek melodii w swojej komorce. Gdy odebral, uslyszal pogrozki i wyzwiska. Osoba, ktora je wykrzyczala znieksztalconym glosem, nie chciala sie przedstawic. Omiotl spojrzeniem samochody parkujace licznie przed domem rodzicow. Byli juz wszyscy. Sean i Ruth, Aidan i Annie. Dolacza z Kristen do tych, ktorzy zgromadzili sie, by dodac otuchy matce i ojcu. Bedzie sie obwiniala. Mimo ze to nie mialo sensu. Nie mogl dluzej czekac. Potrzasnal jej ramieniem. -Kristen, obudz sie. Odwrocila sie w fotelu, opierajac glowe na jego ramieniu i mruczac niezrozumiale slowa. Oparla twarz na jego dloni z taka ufnoscia, ze cos scisnelo go za serce. Kiedy to wszystko sie skonczy, zabierze ja daleko stad, tam, gdzie beda tylko we dwoje. Gdzie sie odprezy i wyjmie z wlosow te cholerne wsuwki. Gdzie bedzie mogl czule wziac ja w ramiona i pomoc w odkrywaniu tajemnic jej wlasnego ciala. I pokazac, ze nie jest w stanie go rozczarowac. Nigdy. 309 -Kristen, kochanie, obudz sie.Poruszyla rzesami i uniosla powieki. Powoli wracala jej swiadomosc. Uniosla podbrodek i podskoczyla, kiedy zorientowala sie, dokad ja przywiozl. -Powiedziales, ze zawieziesz mnie do domu. Polozyl dlon na jej karku i delikatnie uscisnal. -Zawioze. Ale musze wpasc do rodzicow. Zawahal sie, a Kristen usiadla wyprostowana jak struna. -Co sie stalo? Badawczo przygladala sie jego twarzy w ciemnosciach, a potem z wyrazem rezygnacji wcisnela sie w fotel. I juz za samo to mial ochote dorwac zarowno Contiego, jak i Unizonego Sluge. Powinni za to zaplacic. -Kto? -Moj ojciec - wyznal z niepokojem, a Kristen zamknela oczy. - Mowi, ze nic mu nie jest, ale wole to sprawdzic osobiscie. Aidan mowi, ze jest mocno pobity, a... -Niech zgadne - powiedziala z gorycza. - Ten, kto to zrobil, chcial wiedziec, kim "on" jest. Nie zamierzal jej oklamywac. -Tak. Potarla czolo ze znuzeniem. -Mowilam ci, ze nie powinnam sie zblizac do twojej rodziny. Teraz tez nie powinnam tu byc. Idz i zobacz, co z ojcem. Zamowie taksowke i pojade do domu. Truman jest na sluzbie. Nic mi nie bedzie. Nic mi nie bedzie. Slowa odbily sie echem w jego umysle, wywolujac nagla zlosc. Odwrocil sie, a jego rozgniewana twarz znalazla sie o kilka centymetrow od niej. Kristen byla zaskoczona. Przez chwile mierzyli sie wzrokiem, po czym zagarnal jej usta z dzikoscia, ktorej natychmiast pozalowal. Czul gniew, ale nie na nia. Byla taka krucha i bezbronna. Niepotrzebnie pogarszal sprawe. Odsunal sie, ale Kristen go przyciagnela, sciskajac niemal rozpaczliwie. Pocalowala go mocno i zarliwie, a kiedy w koncu go puscila, oddychali oboje jak po dlugim biegu. 316 -Nieprawda - szepnal w jej usta. - Boisz sie, tak samo jak ja.-Przepraszam, Abe. Tak mi przyk... Przerwal przeprosiny kolejnym mocnym pocalunkiem, ktory stopniowo przeradzal sie w czulosc. Delikatnie badal wargami jej usta, jakby szukal najlepszego ulozenia, i odrywal je tylko na chwile niezbedna do zlapania oddechu. Po kolei muskal wargami kaciki jej ust, skron, wglebienie za uchem i szyje. Zmuszal sie do delikatnosci, chociaz jej cialo drzalo z oczekiwania. -Kiedy to sie skonczy, zabiore cie daleko stad - zamruczal, a niskie brzmienie jego glosu przeniknelo ja do glebi. - Bedziemy lezec na plazy i o wszystkim zapomnimy. Nie obiecuj, chciala powiedziec. Znalezli sie tu, poniewaz ktos pobil jego ojca. Z jej powodu. Ludzie tacy jak Reaganowie nie mogli lekko potraktowac podobnej sprawy. Pomyslala, ze nie zniesie ich wyrzutow, mimo ze mieli do nich prawo. Przytulila twarz do dloni Abe'a i pocalowala ja. -Idz i zobacz, co z ojcem - powiedziala. - Ja tu poczekam. -Nie zostaniesz tu sama. Idziemy razem. Wiedziala, ze to nie byla prosba. Wiedziala tez, ze nie moze kusic losu i samotnie siedziec w samochodzie. Bez zadnej ochrony. Kiedy wiec otworzyl drzwi po jej stronie, wysiadla bez slowa protestu. Objal ja silnym ramieniem i razem weszli do domu. Zapachy plynace z kuchni Becki docieraly nawet do pralni, ale wszedzie panowala posepna cisza, niezwykla w domu Reaganow. Abe otworzyl drzwi. Zwrocilo sie na nich piec par oczu, w ktorych klebily sie odmienne uczucia. Becca patrzyla ze strachem, Aidan -z wsciekloscia, Sean i Annie - z niedowierzaniem. Ruth z rolka bandaza w reku stala obok Kyle'a, ktory uparcie odwracal twarz. Nieznacznie pokrecila glowa, a Abe wzial gleboki oddech i podszedl do ojca. Msuzyl oczy i chrzakal, starajac sie opanowac. -Bardzo zle? - zapytal cicho Ruth. -Bywalo gorzej - warknal Kyle, ale mowe mial niewyrazna. - Jestem krwawa miazga, ale jeszcze slysze i mowie. -Jak to sie stalo? - spytal Abe. 311 Becca gleboko westchnela.-Wychodzil ze sklepu spozywczego, a jakis facet... -Sam moge opowiedziec, Becca. - Kyle probowal wyprostowac sie na krzesle. Aidan chcial mu pomoc, ale ojciec go odepchnal. - Dam sobie rade. Wychodzilem ze sklepu, a jakis facet przystawil mi pistolet do plecow. Powiedzial, zebym nie krzyczal, i kazal isc na tyly. -Ilu ich bylo? - zapytal Abe. -Czterech - odparl Kyle, a Kristen, ktora stala tuz obok drzwi, zadrzala. - Powiedzieli, ze mam ci przekazac, zebys sie dowiedzial, kim jest msciciel, bo jak nie, to zajma sie reszta rodziny. Abe rozejrzal sie nerwowo dokola. -Gdzie jest Rachel? Ruth polozyla dlon na jego ramieniu. -Spokojnie. Jest w swoim pokoju z dzieciakami. -A gdzie Kristen? - zapytal Kyle. - Nie powinienes jej zostawiac samej. -Tu jestem - odezwala sie cicho Kristen. - Nic mi nie jest. Kyle uniosl zabandazowana dlon. -Podejdz tu. Kristen zblizyla sie na miekkich nogach. Cokolwiek chcial powiedziec, na pewno na to zasluzyla. Wystarczylo jedno spojrzenie na twarz Kyle'a, by sie przerazic. Pokrywaly ja fioletowe i czarne siniaki, a kepka siwych wlosow zostala wygolona, aby zrobic miejsce na opatrunek. Zabandazowane mial tez obie rece, ale prawa bardziej niz lewa. Uklekla przy nim i podniosla wzrok, powstrzymujac lzy. Siedzial z nia przez cala noc. Ukladal pasjansa i dotrzymywal jej towarzystwa. Dzieki niemu czula sie bezpieczna. I za te uprzejmosc zostal tak pobity, ze niewiele brakowalo, a zagrozone byloby jego zycie. Otworzyla usta, ale wydobyl z siebie jek zniecierpliwienia. -Jesli powiesz, ze ci przykro, to bede zmuszony kopnac cie w tylek - rzucil przez opuchniete usta, a w jej piersi narastal histeryczny smiech. Opanowala sie jednak i odpowiedziala mu w jedyny sposob, ktory pozwalal na zachowanie godnosci. -Chcialam spytac, jak wygladali ci faceci - sklamala gladko. 312 W jego blekitnych oczach zablysly iskierki humoru.-Nie tak ladnie jak ja - odparl. Stojaca za mezem Becca poslala jej drzacy usmiech. -To nie twoja wina, Kristen. Jestes taka sama ofiara jak kazdy inny. ' Kyle przytaknal jej slowom, po czym skrzywil sie z bolu. -Masz cos zlamane? - zapytala go Kristen. -Kilka zeber. I dume. - Kyle spowaznial. - Nie powiesz im nic, Kristen. Musisz mi to obiecac. Kristen zachnela sie z irytacja. -Ja nic nie wiem. Gdybym wiedziala, morderca siedzialby juz w wiezieniu. Moze powinnam zadzwonic do Contiego i powiedziec mu, ze nic nie wiem. -To nic nie da - wtracil sie Abe, wiec podniosla na niego wzrok. - Dzwonili na twoja komorke, kiedy spalas. Jakis facet oswiadczyl, ze beda sie codziennie z toba kontaktowac, az do dnia, kiedy im powiesz. Nie obchodzi ich, jak sie dowiedziesz, interesuje ich tylko nazwisko mordercy. Codziennie. Przezwyciezyla uczucie bezradnej paniki i spytala opanowanym glosem: -Czy dalo sie ustalic numer? Abe wzruszyl ramionami. -Zglosilem to, ale wiele sobie nie obiecuje. Pewnie sie okaze, ze to komorka na karte albo kradziona. -Nie mozecie wsadzic Contiego do paki? - rzucil gniewnie Aidan. - Wymyslcie jakis pretekst. Wiesz, ze to jego sprawka. Abe zacisnal wargi. -To nic nie da. Oskarzy nas o bezpodstawne aresztowanie. Wiadomo, ze za tym stoi, ale niczego nie robi osobiscie. Spinnelli dostal jwz ostrzezenie od grubych ryb. Nie wolno nam go aresztowac, jesli nic na niego nie mamy. Kristen wstala. -No to dowiedzmy sie, kto dla niego pracuje. Moim podejrzanym jest mezczyzna, ktory towarzyszyl mu wtedy, gdy napadl na 319 Julie. Nazywa sie Drake Edwards. To prawa reka Contiego. Kraza plotki, ze jest skonczonym lajdakiem. - Spojrzala na Kyle'a. - Czy ktorys z tych zbirow mial jakies znaki szczegolne? Kyle skrzywil opuchniete usta.-Jesli wczesniej nie mieli, to maja je teraz, choc tylko ci, ktorych dosieglem piesciami. Nie widzialem ich twarzy, ale jeden z nich powinien miec okazalego siniaka na lewym policzku. -Sprawdze to - powiedzial Abe. Becca pomachala rekoma. -Dosyc juz tego siedzenia i gadania. Sean, wez talerze i nakryj do stolu. Aidan, ty mozesz pokroic pieczen. Annie, pomozesz mi obrac wiecej ziemniakow. Musze miec kolacje dla czterech dodatkowych osob plus dzieciaki. Kristen zrobila krok do tylu. -Becca, ja... Becca uciszyla ja machnieciem reki. -Cicho, Kristen. Ciebie i Abe'a juz policzylam. Ale reszta stada nie byla przewidziana. Stanowczosc Becki znalazla tez odbicie na twarzach pozostalych Reaganow. Nie odtracali jej. Czula, ze napiecie ja opuszcza. Nadal byla czastka tej zdumiewajacej rodziny. -No to pomoge obierac ziemniaki. - Rzucila okiem na Annie. - Jesli nie masz nic przeciwko temu. Annie z zachecajacym usmiechem podala jej noz i zabraly sie do pracy. Wtorek 24 lutego, 19.00 Slonce juz dawno zaszlo, a on nadal siedzial w ciemnej kuchni. Rozmyslal, zastanawial sie i snul wspomnienia. Po lewej stronie stalo zdjecie Lei, po prawej lezal stos kul, a na srodku znajdowalo sie akwarium, w ktorym ciagle bylo duzo nazwisk. Tyle zla na tym swiecie. I on jeden. W dodatku jego czas dobiegal konca. Wpatrywal sie w trzy kartki oparte o akwarium. Nie musial zapalac swiatla, aby 320 zobaczyc nazwiska. Wyryly sie na zawsze w jego pamieci. Sedzia, obronca i wielokrotny gwalciciel. Zamknal oczy i przypomnial sobie wyraz twarzy Lei, gdy po raz ostatni widzial ja zywa. Byla bardzo, bardzo samotna. Z powodu sedziego, obroncy i gwalciciela. Wszyscy trzej zasluzyli na smierc.I umra. Ale musi zachowac ostroznosc. Kiedy zabije sedziego, zakres poszukiwan sie zawezi. Gdy zabije obronce, beda wiedziec. Sam gwalciciel moze sie zorientowac. A jesli ucieknie, zemsta nie bedzie pelna. Nie moze do tego dopuscic. W jaki sposob dopasc ich tak, aby pozostali nie zorientowali sie, ze sa nastepni w kolejce? Z drugiej strony chcial, by cos podejrzewali, choc troche. Chcial, zeby obronca dowiedzial sie, ze sedzia nie zyje, i zeby sie bal. Chcial, zeby gwalciciel czul sie jak scigane zwierze, by byl przerazony tak jak Leah. Kazdy z nich musial wiedziec, dlaczego spotyka go smierc. I kazdy z nich mial doswiadczyc ogromnego cierpienia. Analizowal rozne scenariusze wydarzen, powracajac w koncu do pierwotnego planu. Bedzie tropil kazdego z nich jak zwierzyne, bo niczym wiecej nie byli, unieruchomi i przywiezie tutaj. Obezwladni ich szybko i skutecznie. Ale kiedy juz znajda sie w jego wladzy, bedzie zabijal powoli, az zaczna go blagac o litosc. Milosierdzie, ktore im okaze, bedzie rowne temu, jakie okazali Lei. Innymi slowy, zadne. Wtorek 24 lutego, 22.00 Kristen spojrzala z niedowierzaniem, kiedy zajechali pod jej dom. Brak wozu policyjnego rzucal sie w oczy. -Co sie stalo z Trumanem? -Byli zmuszeni skierowac go na patrol. Polowe ludzi powalila grypa i centrala nie byla w stanie obsadzic wszystkich zmian. Powiedzialem, ze nie ma sprawy. Kristen nie odezwala sie od razu. Po chwili milczenia dodala cicho: 321 -Bo zostaniesz ze mna. - Do tej pory nie poruszali tego tematu. Dla niego sprawa byla oczywista, ale niemal slyszal, jak jej umysl zmaga sie z watpliwosciami, i rozumial to. Spedzil w jej domu dwie noce, ale wiazalo sie to ze szczegolnymi sytuacjami. Dwukrotnie zostala napadnieta. Zeszlej nocy siedzial u niej jego ojciec, godny zaufania obronca. Ale tym razem mialo byc inaczej. Mezczyzna i kobieta sam na sam w jej domu. Gdyby powiedzial, ze nie przychodza mu do glowy wszelkie mozliwe fantazje, toby sklamal. Nawet w tym momencie czastka jego umyslu snula marzenia. Cieszyl sie, ze otacza ich ciemnosc.-Bede spal na sofie. Oparla sie, odwracajac glowe w jego strone. -Na pewno? -Tak - odparl bez chwili wahania. - Az zdecydujesz inaczej. Uniosla kacik ust. -Wiec to zalezy ode mnie? -Calkowicie - potwierdzil z powaga. -Czy pocalujesz mnie chociaz na dobranoc? Tym razem sie usmiechnal. -Tylko nie kaz mi sie tulic do snu, bo moglbym przegrac ze swoimi zasadami. - Nie czekajac na odpowiedz, pomogl jej wysiasc, po czym siegnal po torbe z laptopem, ktora trzymala w rece, i reklamowke, ktora miala w drugiej. - Co jest w tej torbie? -Czasopisma - rzucila przez ramie. - Przy obieraniu ziemniakow rozmawialam z Annie o remoncie kuchni. Pozyczyla mi kilka magazynow o wnetrzach, dla inspiracji. Mysle o wyburzeniu sciany i powiekszeniu kuchni. Moze w stylu prowansalskim. Pokaze ci zdjecia i mi cos... Przerwala z okrzykiem zdumienia. Na scianie domu przy drzwiach do kuchni ktos wymalowal graffiti czarnym sprejem. Znak Blade'ow, wysoki niemal na dwa metry. Dluga pozioma linia biegla ku tylnej scianie domu, a na jej koncu znajdowal sie stylizowany grot strzaly. -Przyniose latarke. Zostan tu. - Postawil torby przy jej nogach i przyniosl wielka latarke ze swojego auta, po czym ostroznie prze322 szedl wzdluz sciany domu, trzymajac bron w pogotowiu i oswietlajac snieg, az znalazl to, co zostawili gangsterzy. -Co tam jest? - Podskoczyl, slyszac jej glos za plecami. -Cholera, Kristen. Kazalem ci poczekac przy drzwiach. Ale bylo za pozno. Krzyknela z przerazenia. -Och, Abe, nie. -Trzymaj to i sie nie ruszaj. - Podal jej latarke, wyjal telefon i zadzwonil do Mii. - Przyjedz do Kristen - powiedzial. -Wlasnie znalezlismy Aarona Jenkinsa. 18 Sroda 25 lutego, 8.00 Zaczynajmy - powiedzial Spinnelli ze swojego miejsca przy tablicy.Rozmowy ucichly. W pokoju wyczuwalo sie tlumiona energie. Nareszcie, nareszcie mieli jakis trop, ale rowniez nowe zwloki w kostnicy. Aaronowi Jenkinsowi poderznieto gardlo i pozostawiono go na mrozie na ciemnym podworku Kristen. Gangsterzy musieli przejezdzac obok jej domu, a poniewaz nie widzieli wozu policyjnego, skorzystali z okazji. Grozba byla czytelna. Kazdy, kto pomaga mscicielowi, staje sie obiektem zemsty gangu. A Kristen nadal zajmowala pierwsze miejsce na ich liscie. Sala konferencyjna byla wypelniona po brzegi. Oprocz scislego grona zajmujacego sie sprawa obecni byli tez Julia, Todd Murphy z wydzialu Spinnellego i Miles Westphalen, policyjny psycholog. -Co mamy? Abe? -Nazwisko powiazane z kula - powiedzial Abe. - Hank Worth. Problem w tym, ze nie zyje od szescdziesieciu lat. Spinnelli zapisal nazwisko na tablicy markerem. -I? 317 -Genny O'Reilly, niedoszla zona - dodala Mia. - Kiedy sie zaciagnal do wojska, po dwoch miesiacach wyszla za innego mezczyzne. Moze ogladalam za duzo starych filmow, ale cos mi sie zdaje, ze byla w ciazy i przestraszyla sie, ze chlopak moze nie wrocic z wojny. Jesli to prawda, ich dziecko mialoby dzis okolo szescdziesieciu lat. Spinnelli myslal przez chwile.-Unizony Sluga kolo szescdziesiatki? Chyba troche za stary. -Wielu szescdziesieciolatkow jest calkiem sprawnych - zaprotestowal lagodnie Westphalen. Spinnelli sie usmiechnal. -Punkt dla ciebie, Miles. -No dobrze, nie wiemy, z kim mamy do czynienia - wtracil Jack - ale na pewno musi dysponowac ponadprzecietna sila. Ile wazyla jego najciezsza ofiara? Julia zajrzala do notatek. -Ramey mial dziewiecdziesiat dziewiec kilogramow, a Ross King sto dwanascie. Pozostali byli duzo lzejsi. Ale sadze, ze uzyl jakiegos wozka albo noszy na kolkach czy czegos w tym rodzaju. -Skad to przypuszczenie? - zapytal bez ogrodek Abe. -Na zwlokach nie bylo zadnych sladow wskazujacych na ciagniecie. Nie znalazlam zadrapan na plecach, siniakow na kostkach, nadgarstkach czy ramionach, ktore powstaja, kiedy sie chwyta cialo i ciagnie z duza sila. Byly slady od sznura, ktorego uzyl do zwiazania rak i nog, ale to wyglada zupelnie inaczej. Jesli skorzystal z jakiegos urzadzenia na kolkach, nie musial miec tyle sily. Po prostu ciagnal wozek. -Ale czy szescdziesieciolatek dalby rade ciagnac czy pchac takiego wielkiego mezczyzne na wozku? - zapytal Jack. Mia podniosla reke. -Sprawdzmy najpierw w ksiegach, czy Genny O'Reilly w ogole miala dziecko, zanim zaczniemy sie zastanawiac nad jego wiekiem. Jesli tak, to mozemy pojsc dalej tym tropem i ustalic, czy to dziecko tez mialo jakies dzieci. Wnuki Hanka i Genny moglyby byc w wieku miedzy dwudziestka a czterdziestka, a to by pasowalo. 324 -Jednak wtedy - zauwazyl Miles w zamysleniu - wasz zabojca musialby znac tozsamosc swojego biologicznego ojca, aby zrobic kule, albo przynajmniej znac to logo rodziny Worthow. Interesuje mnie ten mezczyzna, ktorego poslubila Genny O'Reilly. Jak zareagowal na fakt wychowywania dziecka, ktore nie bylo jego? Jak to dziecko traktowal? Jesli mieli pozniej wspolne dzieci, to czy pierwsze, bekart, bylo w jakis sposob naznaczone? To mogloby wywolac uczucie zalu i zlosci. - Westphalen wzruszyl ramionami. - Rownie dobrze moglo juz nie miec znaczenia.-Najpierw trzeba sprawdzic ksiegi - uznal Spinnelli. - Co jeszcze mamy? Abe wychylil sie do przodu. -Grayson James powiedzial, ze razem z Hankiem Worthem jezdzili na strzelnice jego ojca. Mia, pamietasz, jak pomyslalas, ze facet moze miec prywatna strzelnice? Mii rozblysly oczy. -Mozemy sprawdzic, czy ktos o nazwisku Worth jest wlascicielem ziemi. Marker Spinnellego znowu z piskiem przesuwal sie po tablicy. -Co jeszcze? -Probowalem zidentyfikowac lancuszek, ktorym udusil Ra-meya - odezwal sie Jack. - Zrobilismy gipsowy odlew znakow na szyi i znalazlem kilka podobnych. - Polozyl na stole trzy lancuszki. - Ten srodkowy jest najbardziej zblizony do odlewu. -Identyfikator - stwierdzil Spinnelli. - Niektorzy zolnierze nosza na takich lancuszkach identyfikatory. Mia wyjela spod bluzki lancuszek. -Chodzi ci o to? Do lancuszka byl przypiety zestaw wojskowych identyfikatorow. -Moj ojciec dal mi to, kiedy wstapilam do policji. Powiedzial, ze te identyfikatory uratowaly mu zycie w Wietnamie, i mial nadzieje, ze mnie rowniez ochronia. -Na poczatku bralismy pod uwage, ze moze byc zolnierzem, skoro jest strzelcem wyborowym - wlaczyl sie Abe, wyraznie podekscytowany. - To ma sens. 319 Spinnelli przeszedl od tablicy do stolu i z powrotem.-Dobra. Namierzcie go. Dajcie mi znac, jesli bedziecie miec problem z danymi wojskowymi. Poprosze o pomoc gubernatora. - Skrzywil sie. - Przynajmniej bedzie mial zajecie i przestanie wydzwaniac do burmistrza, a ten z kolei do mnie. Cos jeszcze? - Nikt sie nie odezwal, a Spinnelli wskazal na detektywa Murphy'ego, ktory siedzial w milczeniu. - Murphy, powiedz nam o broni Munoza. -Przeszlismy sie po lombardach - zaczal Murphy. Byl powaznym czlowiekiem w wymietym ubraniu. Kristen wiedziala, ze jest dobrym policjantem. Metodycznym. - Znalezlismy bron wczoraj poznym wieczorem. -Jakies przydatne odciski? - zapytal Abe. Murphy skinal glowa. -Tak, byly w bazie danych. Uliczny zbir o ksywie Boom-Boom. Mam nadzieje, ze go znajdziemy i ze w poniedzialek wieczorem widzial cos, co nam pomoze. Spinnelli nalozyl nakretki na markery. -A ja ponownie wystapie o zgode na udostepnienie kartoteki Aarona Jenkinsa. Teraz, kiedy nie zyje, nie powinno byc problemu. Mia wstala. -O dziewiatej otwieraja urzad. Chce byc pierwsza w kolejce. Idziesz, Abe? Abe wlozyl plaszcz, a Kristen musiala odwrocic wzrok, aby zapanowac nad podnieceniem. Poprzedniej nocy nic sie miedzy nimi nie wydarzylo. Teraz zalowala. Najpierw mieli na karku ekipe CSU, potem ludzi z medycyny sadowej, ktorzy przyjechali po cialo. Kiedy wszyscy w koncu wyszli, Abe pocalowal ja na dobranoc. Byl to dlugi, soczysty i teskny pocalunek. Potem klepnal ja w plecy i poslal do lozka. Sam polozyl sie na sofie, tak jak obiecal. Serce jej walilo, a po glowie bezustannie krazyly mysli, co by bylo, gdyby go poprosila, zeby utulil ja do snu. Kilka razy wchodzil w nocy do jej sypialni, zeby sprawdzic, czy wszystko w porzadku, i miala wtedy ochote poprosic go, zeby z nia zostal. Ale nie zrobila tego i kiedy w koncu usnela, przez jej sny przewijaly sie gorace obrazy, na ktorych wspomnienie zywiej krazyla jej krew. 320 -Ja prowadze, Mitchell, wiec wybieram lunch. - Zatrzymal sie przy krzesle Kristen i pochylil, zeby jej szepnac do ucha: - Nigdzie sama nie wychodz. Nawet do Owena. Prosze.Spojrzal z czula troska, od ktorej mieklo jej serce. -Obiecuje. Bede tu przez caly dzien. Abe sie wyprostowal. -Moze nie caly - rzucil zagadkowo. -Abe - powiedzial z powaga Spinnelli - slyszalem, co sie przydarzylo wczoraj twojemu tacie. Na razie nie mamy nic konkretnego na Contiego, wiec prosze, abyscie wszyscy na siebie uwazali. Sroda 25 lutego, 10.00 - Mamy przejrzec to wszystko? - zapytal Abe, przygladajac sie stercie grubych tomow. - Utkniemy tu na pare dni. Urzedniczka o imieniu Tina rzucila mu spojrzenie pelne wspolczucia. -Akty zawarcia malzenstwa z lat czterdziestych nie sa jeszcze skomputeryzowane - wyjasnila. - Ale nie jest tak zle, jak sie wydaje. Prosze podac nazwisko i date. -Genny O'Reilly - odparla Mia, patrzac nad ramieniem kobiety. - Prawdopodobnie wziela slub jesienia 1943. Tina wsunela zakladki do ksiegi, aby zaznaczyc strony. -To bedzie w tym przedziale. Jesli poszukacie sami, to przejrze w tym czasie spisy wlascicieli ziemskich, ktore was interesuja. -W porzadku - powiedziala Mia. - Niech nam pani pomoze znalezc kawalek ziemi, ktorego wlascicielem byl mezczyzna o nazwisku Worth. Wiemy tylko tyle, ze to parcela na polnoc od miasta. Tina przygryzla warge. -Moze znacie imie? Abe pokrecil glowa. -Nasze zrodlo nazwala go panem Worthem. Mial syna Hanka, jesli to pomoze. Moze to byl Hank junior. Tina wzruszyla ramionami. 327 -Zrobie, co w mojej mocy. Udanych lowow, detektywi. Kiedy wyszla, Mia opadla na krzeslo.-Musimy wczesniej chodzic spac. Abe otworzyl duza ksiege. -Chirurg sie nie zdziwil, ze tak szybko zakonczylas randke? -To nudziarz. Szukalam jakiegos pretekstu, zeby sie urwac. - Uniosla brew. - A ty? Jak minal wieczor, kiedy piechota wymaszerowala z domu Kristen? Byl dlugi. Pomyslal o Kristen, o tym, jak wczoraj wygladala. Stala przy drzwiach kuchennych, zeby zamknac je za ostatnia wychodzaca osoba i roztropnie wlaczyc alarm. Odwrocila sie do niego i w powietrzu natychmiast zaczely przeskakiwac iskry. Stali po przeciwnych stronach kuchi, mierzac sie wzrokiem. A potem podeszla do niego i przytulili sie tak, jakby robili to przez cale zycie. I calowal ja bardzo dlugo. Tak dlugo, ze zaczela drzec, podobnie jak on. Polozyl dlonie na jej biodrach i walczyl ze soba. Nie przywarl do niej calym cialem, choc tak bardzo tego pragnal. Delikatnie ja odsunal, odwrocil twarza w strone sypialni, mowiac tylko "dobranoc". Gdyby wspomniala choc jednym slowem, ze pragnie, aby z nia poszedl, zrobilby to bez wahania. Porwalby ja w ramiona i zaniosl do lozka, i pomogl przezyc kolejny... przelomowy moment. Ale nic nie powiedziala. Odeszla, zatrzymujac sie tylko raz, aby na niego popatrzec, a wyraz jej oczu wart byl wiecej niz dziesiec przelomowych chwil. Zaufanie wymieszane z goracym pozadaniem. Ta kombinacja poruszyla w nim glebokie struny... Wiec pozwolil jej odejsc i nasluchiwal, jak szykuje sie do snu, choc cialo bolalo go od wstrzymywanego napiecia. Zasnela dopiero po trzeciej nad ranem. Co pol godziny podchodzil cicho do sypialni, zeby sprawdzic, czy wszystko w porzadku. Wolal tak myslec, tym bardziej ze naprawde sie o nia martwil. Byla wstrzasnieta znalezieniem ciala Jenkinsa na podworku domu. Zagrozenie stalo sie realne. Chcial myslec, ze zaglada do jej sypialni jedynie z tego powodu, ale w glebi duszy mial nadzieje, ze Kristen zmieni zdanie i poprosi go, by zostal. Pragnela 328 tego. Miala to wypisane na twarzy. Ale zabraklo jej odwagi, wiec w koncu skulila sie na boku i zasnela jak aniolek. A jemu zupelnie odeszla ochota na sen. Pragnal jej tak zarliwie, ze brakowalo mu tchu. Wiele o tym rozmyslal, lezac bezsennie na niewygodnej sofie i wpatrujac sie w niebieskie paski na scianie. Byla piekna kobieta, bez dwoch zdan, ale spotykal juz w swoim zyciu piekne kobiety. Kristen miala w sobie cos wiecej, cos glebszego - prawosc, odwage, dobroc i czule serce, ktore tak dobrze skrywala. Serce, ktore bala sie odslonic. Serce, ktore chcial zdobyc. Wystarczyl tydzien, aby skradla serce jemu.Podniosl wzrok i zauwazyl, ze Mia lustruje go badawczo, ze zrozumieniem malujacym sie w okraglych niebieskich oczach. Ona rowniez byla atrakcyjna kobieta, ale jej nie pragnal. Tylko Kristen. -Powiedzialabym, ze musisz postepowac z nia ostroznie, ale na pewno sam to wiesz - stwierdzila Mia z powaga. Abe zmarszczyl brwi. -Dlaczego? Czy cos wiesz? Mia wzruszyla ramionami. -Przez dlugi czas podejrzewalam, ze jej oddanie pracy nie wynika tylko z pragnienia, by sprawiedliwosci stalo sie zadosc. Kiedys sprawdzilam nawet, czy wniosla powodztwo. Moja bliska przyjaciolka prowadzi zajecia dla kobiet, ktore przez to przeszly. Pomyslalam, ze Dana moglaby pomoc Kristen. Ale w Chicago nie bylo takiego powodztwa. -Tez chcialem to sprawdzic - przyznal Abe. -Ale wolisz, zeby sama ci powiedziala. Cierpliwosci, Abe. Bardzo dlugo zyla samotnie. Potrzebuje czasu, zeby przyzwyczaic sie do mysli, ze moze na kims polegac. Abe wyczul w glosie Mii skrywana tesknote. - A na kim ty polegasz? Uniosla kacik ust, posylajac mu smutny polusmiech. -Na sobie. - Westchnela z udawana egzaltacja. - Nawet chlopczyce marza o ksieciu z bajki. Niestety, ciagle trafiam na zaby. - Polusmiech zamienil sie w grymas rezygnacji. Przysunela do siebie 323 wielka ksiege. - No dobra, bierzmy sie do pracy. Ile kobiet o nazwisku O'Reilly wyszlo za maz w 1943 roku? Sroda 25 lutego, 10.00 Polowanie na sedziego okazalo sie latwiejsze, niz przewidywal. To zabawne, ze drobne informacje moga zmienic wszystko o sto osiemdziesiat stopni. Przedtem planowal, ze dopadnie sedziego, kiedy ten bedzie wysiadal z lincolna, ktorego prowadzil szofer. Auto bylo wyposazone w kuloodporne szyby. Zadanie wydawalo sie trudne, skromnie mowiac. Mogli go zlapac.Ale teraz... Usmiechnal sie na mysl o cudownym elektronicznym gadzecie, ktory znalazl w kieszeni Trevora Skinnera. To byl telefon komorkowy, organizer, ksiazka telefoniczna i na tym nie konczyly sie jego mozliwosci. Najwyrazniej Skinner nie pozostawial niczego przypadkowi ani tym bardziej sedziom. W tym cacku krylo sie tyle brudow na kazdego obronce i sedziego w miescie, ze wystarczyloby mu pracy jeszcze na dlugie tygodnie. Niemal zalowal, ze sprawa stala sie glosna. Ale nie bylo mu przykro. Kryminalisci i te smiecie, ktore ich bronily, umierali ze strachu, bali sie samotnie wychodzic z domu, zerkali nieustannie przez ramie, podobnie jak kazdego dnia czynily to ich ofiary. Dzieki Zoe Richardson i jej plugawym reportazom wiedzial, ze czlowiek, ktory przyjechal z Carsonem, byl jego ochroniarzem i ze wplywowi obroncy w miescie wynajmuja najlepszych z branzy, aby zapewnic sobie bezpieczenstwo. Ale bezpieczenstwo bylo tylko iluzja zrodzona w umysle. Czlowiek wprowadzony w stan paranoi bedzie sie bal nawet w najbezpieczniejszym miejscu. I taki byl jego cel. Kazdy, ktorego nazwisko trafilo do akwarium, mial odczuwac strach. Trzymajac reke w kieszeni, przekladal kartke miedzy palcami. Sedzia Edmund Hillman. Przydzielony do sprawy Lei. Dzieki cudownemu urzadzeniu Skinnera dowiedzial sie, ze Hillman ma kochanke. Spotykal sie z Rosemary Quincy od dobrych trzech lat w kazda srode wieczorem w hoteliku w Rosemont. Czcigodny sedzia nie zaslugiwal 330 na to miano. Wedlug tego, co zanotowal Skinner, byl to jedyny dzien, kiedy sedzia Hillman osobiscie prowadzil samochod.Przyjedzie do hotelu duzo wczesniej, zanim zjawi sie sedzia. Bedzie czekal i obserwowal, a potem wykona ruch. Tym razem to on uderzy mlotkiem. Sroda 25 lutego, 11.30 Kristen ostroznie odlozyla sluchawke, zwalczywszy pokuse, by rzucic ja na widelki, tak jak zrobila to przed chwila Ronette Smith. Ronette ma sie dobrze, dziekuje pani bardzo, i jej rodzina ma sie dobrze, wszystko w porzadku, ale nie dzieki wymiarowi sprawiedliwosci Stanow Zjednoczonych. I mnie, pomyslala Kristen, pocierajac czolo. Ronette nie pozostawila jej co do tego najmniejszych watpliwosci. Podobnie jak wiekszosc ludzi z listy. Kristen raz jeszcze na chlodno przebiegla wzrokiem nazwiska. Zdolala sie skontaktowac z ponad polowa. Trzy osoby stracily niedawno prace, co moglo byc dla nich traumatycznym wydarzeniem, ale ich glosy nie pasowaly do jej wyobrazen o mordercy. A jaki glos powinien miec msciciel, ktory zabil dziewiec osob? Zimny? Beznamietny? Szalony? Gdy rozmyslala nad ta sprawa, na papiery rozlozone na biurku padl cien. Podniosla wzrok, spodziewajac sie, ze zobaczy Spinnellego albo Abe'a, ale kiedy ujrzala Milta Hendricksa, oczy wyszly jej na wierzch ze zdumienia. Szef Johna. Automatycznie wstala. -Pan Hendricks. Zerknal na papiery na biurku Abe'a, a potem spojrzal jej w oczy. -Nie bede owijal w bawelne. Chcialem sie upewnic, ze wiesz, dlaczego odsunalem cie od prowadzenia spraw. -Bo obroncy sie boja, a pan sie martwi, ze moja osoba zostanie wykorzystana jako pretekst do wniesienia apelacji we wszystkich sprawach, ktore prowadzilam. - Kristen powtorzyla jak papuga slowa Johna. 325 Hendricks skinal glowa.-To prawda. Ale chcialem rowniez, zebys sie przez jakis czas nie pokazywala. Z jakiegos powodu ten msciciel wybral wlasnie ciebie. Powiedzialem Johnowi, zeby cie zapewnil, ze kierowalem sie troska o twoje bezpieczenstwo. Nie traktuj tego jak kary. W zaistnialych okolicznosciach nie bylem pewien, czy ci to wlasciwie naswietlil. To tylko czasowe, Kristen. Masz w miescie najwiekszy odsetek skazanych. Chce, zebys wrocila do pracy, kiedy to sie skonczy. Chociaz sadzac po tych papierach, nadal pracujesz. Kristen zrobilo sie goraco, ale zachowala spokoj. -Pomagam policji przeanalizowac moje stare sprawy - wyjasnila. - Jestesmy pewni, ze istnieje jakis zwiazek. Hendricks uniosl brwi. -Czy John powiedzial, ze mozesz to robic? -Nie powiedzial, ze nie moge - odparla po chwili namyslu, a on sie nieznacznie usmiechnal. -Rozumiem. No dobrze, nie widze problemu. Tylko badz ostrozna. - Spowaznial. - Dbaj o bezpieczenstwo. Wlasnie stracilem jednego z najlepszych prokuratorow. Nie chce stracic nastepnego. Kristen zbladla. -Czy cos sie stalo Johnowi? -Nie, nie. Nic mu nie jest w sensie fizycznym - zapewnil ja Hendricks. - Dzis rano zlozyl rezygnacje. Przyjalem ja. Kristen usiadla, nie odrywajac od niego wzroku. -Nie wiem, co powiedziec. -Narazil na szwank swoje stanowisko - stwierdzil otwarcie Hendricks - i powage urzedu. Miejmy nadzieje, ze to wszystko wkrotce sie skonczy i wrocimy do pracy. Aha, potrzebowalas informacji z kartoteki Jenkinsa dla mlodocianych. Zalatwione. Odszedl, skinawszy lekko glowa, a Kristen zagapila sie na jego plecy. -Moja mama mawia, ze jak sie trzyma otwarta buzie, to moze wleciec mucha. Kristen spojrzala na lewo i zobaczyla Aidana Reagana opartego o sasiednie biurko. Zamknela usta, a on usmiechnal sie szeroko. 326 -Masz czas na lunch? - zapytal.-Zapraszasz mnie? -Tak. Abe powiedzial, ze musisz cos odebrac, a ja mam czas miedzy jedna a druga Rachel. -Odebrac cos? Och - przypomniala sobie. - Moj pistolet. Minely trzy dni. - Zmarszczyla brwi. - Co to znaczy "miedzy jedna a druga Rachel"? Chyba nic jej sie nie stalo? -Wszystko w porzadku. Dzisiaj jestem jej ochroniarzem, bo mam w tym tygodniu nocna zmiane. Bede ja zawozil do szkoly i odbieral, dopoki sie to wszystko nie skonczy. I nie mow, ze ci przykro - ostrzegl. - Bo tata naprawde sie wkurzy i bedzie musial kopnac cie w tylek. Usmiechnela sie smetnie. -Jak on sie czuje? Aidan wzruszyl ramionami. -Jest obolaly. I w parszywym nastroju. Chyba najbardziej przygnebia go mysl, ze nie dal im bardziej popalic. Urazona duma i te sprawy. Dojdzie do siebie. Kristen przygladala mu sie badawczo. -Zmieniles zdanie na moj temat czy co? Policzki Aidana pociemnialy, tak jak Abe'a, gdy byl zaklopotany. -Przepraszam, ze bylem nieuprzejmy podczas naszego pierwszego spotkania. Slyszalem, ze Blade'owie zostawili ci graffiti. Abe powiedzial, ze myslisz o kupnie psa. Znam faceta, ktory tresuje psy dla wydzialu K-9. Jestes zainteresowana? Kristen wziela plaszcz. -Chodzmy - powiedziala wzruszona. Sroda 25 lutego, 12.00 - Udalo sie? - zapytala urzedniczka. Mia przewrocila oczami. -Tak, ale oczywiscie byla na samym koncu listy. -Zawsze tak jest - przyznala Tina. 333 -Genevieve O'Reilly - przeczytal Abe z notatnika. - Poslubila Colina Barnetta pietnastego wrzesnia 1943 roku w parafii Najswietszego Serca Jezusa, ktorej proboszczem byl ojciec Thomas Reed. Tina skinela glowa z zadowoleniem.-Dobrze. Mozecie sprawdzic w spisie ludnosci, czy mieli dzieci. Ale jesli nalezeli do parafii, to latwiej bedzie przejrzec ksiege metrykalna w kosciele. -A co pani znalazla? - zapytala Mia. - Sa jakies efekty? Tina podala im kartke. -Przypomnialam sobie, ze Hank to skrot od Henry i tak to znalazlam. Henry Worth. Po jego smierci ziemie odziedziczyl Paul Worth. Nic wiecej nie bylo. Mam nadzieje, ze to wystarczy. Mia rzucila okiem na kartke i podniosla blyszczace z podniecenia oczy. -To bardzo duzo. Zadzwonmy do Spinnellego. Musimy miec dobrze uzbrojony oddzial na wypadek, gdyby tam byl. Abe zlapal plaszcz. -Mam nadzieje, ze tam jest - powiedzial ponuro. - Chce go dopasc. Sroda 2 5 lutego, 1 3.30 - Moglas mi powiedziec, ze masz alergie na siersc psa - zauwazyl Aidan, z trudem powstrzymujac smiech, kiedy pomagal jej dojsc do samochodu. -Czuje sie okropnie. Zapomniala o calej radosci, ktora sprawilo jej testowanie nowego pistoletu w strzelnicy pani Givens. Zadowolenie ulecialo z wiatrem, gdy tylko dotarli do boksu, w ktorym krecily sie nienagannie wytresowane psy obronne. Zaraz po wejsciu zaczela pociagac nosem. Piec minut pozniej dostala takiego napadu kichania, ze przewrocilaby sie, gdyby Aidan jej nie podtrzymal, caly czas pokladajac sie ze smiechu. -To wcale nie jest zabawne - marudzila. -Po co wchodzilas do boksu, skoro masz taka silna alergie? 328 Kristen oparla sie o jego samochod i probowala zlapac oddech.-Nie wiedzialam. Nigdy nie bylam w otoczeniu tylu psow. Kiedys do baru przyszedl niewidomy z psem przewodnikiem i zaczelam kichac, ale mialam nadzieje, ze to bylo uczulenie na tego jednego psa. - Wytarla lzawiace oczy i wsiadla do samochodu. W przeciwienstwie do brata Aidan wolal gladka elegancje camaro niz masywna sile SUV-a. Pociagnela nosem i zadrzala z zimna, kiedy uruchomil silnik i do wnetrza zaczelo naplywac lodowate powietrze z nawiewu. - Chyba nie kupie psa obronnego. Aidan uniosl kaciki ust. -Chyba nie. Ale mysle, ze Abe bedzie chetnie odgrywal te role. Poczula cieplo na policzkach pomimo zimnego nawiewu z otworow do ogrzewania. -Abe jest bardzo mily. Aidan zerknal na nia przez ramie, wyjezdzajac z miejsca parkingowego. -Musze mu udzielic paru rad, jesli zasluzyl tylko na slowo "mily". - Na jej twarzy musialo sie uwidocznic przerazenie, bo sie rozesmial. - Przekomarzam sie, Kristen. Po pierwsze, to, co jest miedzy toba i Abe'em, to wasza sprawa. Po drugie, kopnalby mnie w tylek. -Zdaje sie, ze to popularne zajecie w waszej rodzinie - stwierdzila Kristen. -Bo jest w niej duzo chlopakow. -Macie dwie siostry - zauwazyla. -Raczej one maja trzech braci - poprawil ja Aidan. - To zasadnicza roznica. -Przyjmuje do wiadomosci - powiedziala kpiaco, a on sie rozesmial. -Teraz sobie pomyslisz, ze jestem jakims neandertalczykiem, ktory sznura po ziemi rekami. Kristen udawala, ze przyglada sie jego dloniom. -Nie, raczej powiedzialabym, ze ten stopien ewolucji jeszcze daleko przed toba. - Zabraklo jej tchu, gdy gwaltownie zmienil kierunek jazdy. - Co sie... - Obejrzala sie przez ramie, a potem 335 spojrzala na Aidana, ktory z usmiechem pelnym satysfakcji zerkal do lusterka wstecznego. - Dziennikarze?-Platynowa blondyna, przekleta suka, i jej przyboczny z kamera. Zgubilem ich. -Jak ja nienawidze tej kobiety - powiedziala Kristen ze znuzeniem. -Zdaje sie, ze to odwzajemnione uczucie. Kristen zmarszczyla brwi. -Ale ja jej nic nie zrobilam. Dlaczego sie na mnie zawziela? -Zeruje na cudzym nieszczesciu, tym razem akurat na twoim. - Swietnie - prychnela Kristen. Aidan pochylil sie, zeby ustawic ogrzewanie. -Tak lepiej? -W porzadku. Chodzilam pieszo do szkoly w wieksze mrozy. -W Kansas? Kristen odetchnela gleboko. -Czy jest cos, czego Abe ci nie powiedzial? Aidan poslal jej szelmowski usmiech, a Kristen przewrocila oczami. -Na milosc boska - mruknela, wiedzac, ze jest czerwona jak piwonia. A moze jeszcze bardziej. I z jakiego powodu? Tych kilku pieszczot? Nic wiecej miedzy nimi nie zaszlo. I byla jeszcze obietnica, ze reszta zalezy od jej decyzji. Tym razem to ona miala ustalac reguly. Wydawalo jej sie to pociagajace. Kuszace. Wyzwalajace. -Musisz sie przyzwyczaic do przekomarzania - obwiescil. - Tak to jest w rodzinie. Kristen poczula tesknote przyprawiajaca niemal o bol serca. Miec taka rodzine. Poczula uklucie zazdrosci wobec Debry, ktora najwyrazniej bez trudu wtopila sie w klan Reaganow. -Opowiedz mi o Debrze - rzucila, a Aidan zamrugal, najwyrazniej zaskoczony. -O Debrze? -No tak. O tej, do ktorej mam podobny glos. Twojej bylej bratowej. Nagle zaczal w wielkim skupieniu przygladac sie drodze. 336 -Nie musisz byc taka drazliwa, pani prokurator. Jedziemy na lunch? Umieram z glodu.Jaka gladka zmiana tematu, pomyslala. Wygladalo na to, ze Aidan nie czul sie na silach rozmawiac o Debrze. Albo nie chce rozmawiac o niej ze mna, uznala. -Jasne. Jestesmy niedaleko baru, w ktorym zwykle jadam. Powiedziala mu, jak dojechac do Owena, po czym oparla sie wygodnie i szukala w myslach innego tematu rozmowy. -Byla calym jego zyciem - wyznal znienacka Aidan. Kristen odwrocila sie w fotelu i studiowala jego profil. Zacisnal usta, a kierownice trzymal tak mocno, ze az zbielaly mu kostki na dloniach. - Myslalem, ze umrze, kiedy to sie stalo. Wiem, ze chcial umrzec. Dziwnie beznamietny ton glosu Aidana byl bardziej wymowny niz wzruszenie. -Przepraszam - szepnela. - Nie powinnam byla pytac. -Nie ma sprawy. Mysle, ze masz prawo wiedziec. - Wzruszyl szerokimi ramionami. - Kiedy to sie stalo, pracowalem juz od kilku lat w policji. Myslalem, ze widzialem wszystko. - Pokrecil glowa i probowal przelknac. - Ale ogladanie jej bez zycia, przez tyle lat... -Odchrzaknal. - Mysle, ze najtrudniejszy ze wszystkiego byl pogrzeb dziecka. Kristen poczula sie ogluszona. -Dziecka? - zdolala wykrztusic przez zacisniete gardlo. Aidan rzucil jej szybkie spojrzenie. -Debra byla w osmym miesiacu ciazy. Dziecko nie przezylo. Myslalem, ze wiesz. Pokrecila glowa i zapatrzyla sie w okno, ledwie dostrzegajac, ze Aidan podjechal pod bar Owena. -Nie, Abe nie wspominal o dziecku. -Nie przejmuj sie tym. Nie rozmawial o nim od pogrzebu, z nikim. Nawet z mama ani z tata. Chyba to byl jedyny sposob, aby sobie z tym poradzic. Ale kocha dzieciaki. Musialabys zobaczyc, jak sie bawi z dziecmi Seana. Wiem, ze chcialby miec wlasna rodzine. 337 Kristen zacisnela usta, aby opanowac ich drzenie. Aidan myslal, ze martwi sie, czy Abe bedzie chcial miec dzieci. Co za ironia losu. Odebrano mu dziecko, podczas gdy ona...-Czy to byl chlopiec, czy dziewczynka? - Nie potrafila zdusic w sobie tego pytania. Aidan sie zawahal. -Chlopczyk. Abe dal mu na imie Kyle, po ojcu. -Biedny Abe - powiedziala cicho Kristen. - Stracic wszystko w jeden dzien. Co bedzie czul, kiedy dowie sie o mnie calej prawdy, zastanawiala sie. I wcale nie chciala tego wiedziec. Aidan wylaczyl silnik i w samochodzie zrobilo sie cicho. -Jesli to ci pomoze - odezwal sie po chwili - to musisz wiedziec, ze od lat nie byl taki szczesliwy, jak w ciagu ostatniego tygodnia. Dzieki tobie znowu blyszcza mu oczy. - Odchrzaknal. - Wszyscy jestesmy ci za to wdzieczni. -Dziekuje. - Zmusila sie do usmiechu i wskazala na bar Owena. - Chodzmy na lunch. Na ciezkich nogach podeszla do drzwi i zmarszczyla brwi, kiedy popchnela je bez rezultatu. Zajrzala do srodka. Swiatla sie palily, ale wewnatrz nie bylo zywego ducha. -Wywiesili kartke, ze zamkniete - zauwazyl Aidan. -Nigdy nie zamykaja w srodku dnia. - Serce zaczelo jej lomotac, gdy dotarlo do niej, co moglo sie stac. - Och, nie. Powinnam byla go ostrzec. - Pobiegla do mieszczacego sie obok zakladu fryzjerskiego i wsadzila glowe do srodka. - Panie Poore, gdzie jest Owen? Pan Poore spojrzal znad wlosow, ktore przycinal, a na jego surowej okraglej twarzy odmalowal sie bol. -Jest w szpitalu z Vincentem, Kristen. -Dlaczego? - naciskala, a pan Poore zblizyl sie powoli, wycierajac rece w bialy fartuch. -Jakies bandziory pobily Vincenta, kiedy poszedl na zaplecze wyniesc smieci. To byla taka przyjemna dzielnica, a teraz... - Uniosl rece do gory w obronnym gescie. - Zle z nim, Kristen. Bardzo zle. 338 -Nie. - Nogi sie pod nia ugiely. Aidan objal ja ramieniem.-Niestety tak - oswiadczyl z powaga pan Poore. - Owen poszedl zobaczyc, co sie dzieje, i tez oberwal, ale nie tak mocno. Uslyszalem krzyki i wezwalem policje, wtedy ci faceci uciekli. - Pokrecil lysa glowa. - Ale Vincent wygladal zle, bardzo zle. Pogotowie zabralo go do szpitala. -Czy wie pan, do ktorego? - zapytal Aidan. Ze spokojem. Glosem gliniarza zadajacego pytania. Dzieki temu Kristen zdolala odzyskac zimna krew. -Policjanci powiedzieli, ze zabieraja go do miejskiego. Aidan objal ja mocno i zaprowadzil do samochodu. -Chodz, Kristen. Jedziemy. Sroda 25 lutego 14.15 Aidan zawiozl ja do szpitala i czekal w milczeniu, kiedy wypytywala pierwsza napotkana pielegniarke, gdzie lezy Vincent. Poszedl za Kristen do windy, wybral pietro, na ktorym byla sala operacyjna, nadal nic nie mowiac. A kiedy wyszli z windy i zobaczyli siedzacego samotnie w poczekalni mezczyzne, stanal z boku i obserwowal. Podeszla do Owena i usiadla na sasiednim krzesle. Wygladal na starego czlowieka. Starego i zmeczonego. I nagle wydal jej sie kruchy. Poczucie winy walczylo w niej z gniewem i strachem. Nie byla pewna, czy zdola cos powiedziec. -Jestes ranny? - wyszeptala, a Owen pokrecil glowa. -Vincent... - Owen nie dokonczyl mysli, starajac sie zapanowac nad glosem. Odwrocil wzrok. - Nigdy nikogo nie skrzywdzil, nigdy. Byl najlagodniejszym czlowiekiem, jakiego znalem. Kristen chwycila go za ramie. -Byl? Owen, powiedz cos. - Nawet nie drgnal, wiec Kristen mocniej pociagnela go za ramie. - Cholera, Owen, powiedz, czy on zyje. Owen spojrzal na nia ze lzami w oczach. -Byl u niego ksiadz. Ogarnelo ja przerazenie. 333 -O Boze.Zalegla cisza, a Kristen uslyszala melodie komorki dobiegajaca z wnetrza torebki. Wyjela telefon, ale na wyswietlaczu nie bylo zadnego numeru. -Halo, prosze pani. - Kobieta czytajaca "Cosmopolitan" zgromila ja wzrokiem. - Nie wolno tu tego uzywac. Nie widzi pani tabliczki? Sztywna z przerazenia Kristen przystawila telefon do ucha. -Mayhew. -Znasz juz odpowiedz? - To byl meski glos, tylko tyle mogla stwierdzic. Kristen dygotala, ale panowala nad glosem. -Kto mowi? -Odpowiadaj tak albo nie, panno Mayhew - powiedzial glos szyderczym tonem. - Znasz odpowiedz? Owen gestem uciszyl kobiete czytajaca "Cosmopolitan". -Nie - odpowiedziala Kristen. - Nie znam. -No to sie pospiesz - zagrozil glos - bo nastepnym razem nie bedziemy zawracac sobie glowy starcami, tylko zajmiemy sie mlodzieza. - 1 przerwal polaczenie. Mlodzieza. -Rachel. Kristen z przerazeniem spojrzala na zegarek. Za pietnascie minut Rachel konczy lekcje. Bedzie sama. Bo Aidan przyjechal z nia do szpitala. Jej wzrok powedrowal ku scianie, przy ktorej stal, ale juz go tam nie bylo. Szukala go goraczkowo, az w koncu dostrzegla, ze rozmawia przez telefon przy dyzurce pielegniarek. Podbiegla do niego. -Gdzie jest Rachel? Aidan spokojnie odwiesil sluchawke. -Sean po nia pojechal. Nic jej nie bedzie, Kristen. Pod Kristen ugiely sie kolana, ale Aidan ja podtrzymal. -Jestes pewien? - Glos jej drzal, ale nie dbala o to. - Powiedzial, ze nastepnym razem zajma sie mlodzieza. Pomyslalam o Rachel i... Scisnelo ja w gardle, a do oczu naplynely lzy. Aidan przytulil ja i poklepywal po plecach, a ona starala sie opanowac dygotanie i powstrzymac naplywajacy strumien lez. 340 -Placz, ile chcesz - powiedzial cicho. - To dla mnie zadna nowosc. Mam przeciez dwie siostry. Kristen chwycila go mocno za bluze i nie puszczala.-Myslalam, ze to one maja trzech braci - wydusila przez zeby i poczula, ze jego piers uniosla sie od cichego smiechu. -Wszystko zalezy od punktu widzenia, skarbie. A z mojego moge stwierdzic, ze mialas zly tydzien. Masz prawo plakac. Zacisnela zeby. -Nie bede plakac. -Czyli nie bedzie ci to potrzebne. Wcisnal jej do reki chusteczke, a ona wytarla ukradkowo oczy, myslac, ze nie widzi. Pozbierala sie i wziela gleboki oddech. -Dzieki. Kiedy zadzwoniles do Seana? Przeciez caly czas byles ze mna. -Na dole, kiedy rozmawialas z pielegniarka. -Nie slyszalam, zebys cos mowil. Aidan wyjal telefon. -Wyslalem mu wiadomosc. Abe'owi tez, ale jest poza zasiegiem. Z dyzurki pielegniarek dzwonilem do Spinnellego, zeby go zawiadomic. Pracuje nad tym specjalna ekipa, Kristen. Zlapia tych, ktorzy pobili tate i twojego przyjaciela. -To sprawka Contiego - oznajmila ponuro. - Dobrze wiem. -Ja tez. Ale Abe ma racje. Dopoki nie mamy niezbitych dowodow, nasza pewnosc nic nie znaczy. Kristen spojrzala przez ramie na siedzacego samotnie Owena. -Musze do niego wracac. -Poczekam tu na ciebie. Zostaniemy tak dlugo, jak bedzie trzeba. Zdobyla sie na usmiech i delikatnie dotknela jego ramienia. -Dzieki. Naprawde. Policzki Aidana pociemnialy. -W porzadku. Idz do przyjaciela. -Czy dziewczynce nic sie nie stalo? - zapytal Owen, kiedy do niego wrocila. 335 -Nie. - Opadla z uczuciem ulgi na krzeslo.-To dobrze. Wygladala na mila osobe. -Owen, przepraszam. Powinnam byla ostrzec ciebie i Vincen-ta. Czuje sie za to odpowiedzialna. Zacisnal usta. -Tobie tez grozili? -W sobote wieczorem jakis typ wlamal sie do mojego domu. - Owen zbladl i chwycil ja za reke. - W porzadku -uspokoila go. - Nic mi sie nie stalo. Abe go sploszyl. Ale powiedzial, ze jesli nie podam im nazwiska msciciela, to umra wszyscy, na ktorych mi zalezy. Powinnam byla cie ostrzec. Przepraszam. -Mogl cie zabic - powiedzial piskliwie. - Dobry Boze. Komu jeszcze zrobia krzywde? -Grozili mojej matce. Na twarzy Owena odbilo sie zdziwienie. -Sadzilem, ze twoi rodzice nie zyja. -Moja matka choruje na alzheimera. Juz mnie nie poznaje. Odwiedzam ja, gdy tylko moge. Ojciec nie pozwala mi przeniesc jej tutaj do domu opieki. Nic jej nie zrobili. Skonczylo sie na pogrozkach. -Kto jeszcze, Kristen? Kogo jeszcze skrzywdzili? -Ojca Abe'a. Pobili go, tak jak Vincenta. - Mocno zacisnela drzace usta. - Ale nie bylo az tak zle. Biedny Vincent. Owen uchwycil dlonia jej podbrodek. -To nie twoja wina, Kristen. - Przewrocil oczami, gdy nic nie odpowiedziala. - Nie ma potrzeby, zebys siedziala w szpitalu. Zadzwonie, kiedy skoncza operacje. Wracaj do tego mlodego czlowieka. Czeka na ciebie. Kristen spojrzala na Aidana, ktory stal oparty o sciane i przygladal im sie w milczeniu. -To nie jest Abe. To jego brat, Aidan. Abe poprosil go, zeby mial dzis na mnie oko. Owen zmierzyl Aidana od gory do dolu, po czym skinal z aprobata. -To znaczy, ze rodzina cie zaakceptowala. To dobrze. Vincent i ja martwilismy sie o ciebie, o to, ze nie masz rodziny i trzymasz sie takich dwoch starych prykow jak my. 342 Kristen scisnela reke Owena.-Nie martwcie sie o mnie. Bez przerwy ktos mnie pilnuje. - Skrzywila sie nieznacznie. - To mi zaczyna grac na nerwach, bo ani chwili nie jestem sama. Ale to juz dlugo nie potrwa. Wiesz co? Aidan musi isc do pracy, wiec poprosze go, zeby mnie odwiozl do domu. I powiem mu, zeby zalatwil ci kogos do ochrony, kiedy pojedziesz do siebie. Owen obdarzyl ja ojcowskim usmiechem. -Nie ma potrzeby. Umiem o siebie zadbac. Kristen westchnela. -Prosze, Owen, zastanow sie nad tym. Grozi ci to, co Vincentowi. - Oboje spojrzeli na drzwi sali operacyjnej, ktore nadal byly zamkniete. - Zadzwon do mnie, gdy tylko skoncza operacje. -Masz moje slowo. Sroda 25 lutego, 15.55 Abe kucal za wozem policyjnym. -Chyba nikt tu nie mieszka. Na starej dzialce Worthow znajdowala sie nieduza chalupa. Z jej dachu wystawala rura kominowa od piecyka, ale nie lecial z niej dym. Obserwowali dom przez dwadziescia minut, jednak nic nie wskazywalo na to, by w srodku ktos byl. -Chodzmy - powiedziala spokojnie Mia, a Abe uswiadomil sobie, ze po raz pierwszy pojda razem na akcje. -Ja ide pierwszy. Oslaniaj tyly. -Jestem mniejsza, trudniej mnie trafic - zaprotestowala Mia. - Z Rayem to ja zawsze szlam pierwsza. Abe spojrzal na nia, lekko poirytowany. -Nie jestem Rayem. -Reuccie moneta, do cholery - dobiegl ich poirytowany glos Jacka zza drugiego wozu policyjnego. - Chcialbym obejrzec to miejsce przy swietle dziennym, bo w tej marnej chalupie na pewno nie ma pradu. -Jack ma racje - stwierdzil Abe. - Oslaniaj tyly. Prosze. 337 Wyszedl zza samochodu z podniesiona bronia, majac swiadomosc, ze snajper moze sie kryc w dowolnym miejscu posiadlosci. Chociaz mial stroj polowy i pelne uzbrojenie, niewiele to dawalo, zwlaszcza ze na terenie dzialki rosly stare grube drzewa, dajace dobra oslone strzelcowi. Posuwal sie w strone werandy. Ostroznie sprawdzil stan desek, zanim postawil noge na pierwszym stopniu.-Oslaniaj tyly. Mia mruknela cos za jego plecami, ale posluchala. Zwinnie wbiegla za nim po schodach. Zajeli pozycje po obu stronach drewnianych drzwi. -Policja! - zawolal glosno Abe. - Otwierac. Glucha cisza. Dotknal klamki, przesunela sie bez trudu. -Otwarte - rzucila cicho Mia, wchodzac za nim do srodka. - Od dawna nikogo tu nie bylo. -Faktycznie. - Wrocil do drzwi i przywolal reka Jacka oraz pozostalych. - Teren czysty! - krzyknal, po czym odwrocil sie, by dokladnie obejrzec jednoizbowe wnetrze chalupy. - Nie mieszka tu, to bardziej niz pewne. -I nie ma cementowej podlogi ze zdjec, wiec tu ich nie zabijal. - Mia otworzyla szafke nad wyschnietym zlewem. - Nie ma biezacej wody, ale jest kilka puszek fasoli i kostka mydla. - Wyjela mydlo i podniosla je do swiatla. - Moja babcia miala takie mydlo. Jest stare jak swiat. -Co jest stare jak swiat? - zazadal Jack od drzwi. -Wszystko - westchnela glosno Mia zrezygnowana. - A bylam pewna, ze juz cos mamy. -Cierpliwosc nie jest jej zaleta, co? - zapytal Abe Jacka. Szef CSU usmiechnal sie szeroko. -Potrzebowales az tyle czasu, zeby to stwierdzic? Co z ciebie za detektyw? Abe usmiechnal sie w odpowiedzi i obszedl wnetrze domu. -Ktos tu niedawno byl - powiedzial, podnoszac gazete. - Ma date dwudziestego osmego grudnia ubieglego roku. -A zobacz to. - Mia pochylila sie i szybko wyprostowala, trzymajac kule przez rekawiczke. - Czysta jak lza. Dwie splecione litery W, jak na innych. W, czyli Worth. 344 -Nie lezy tu dlugo. - Jack dzgnal krzeslo stopa. - Gdzie indziej sa pajeczyny.-To nie jest jego letni domek. - Abe otworzyl tylne drzwi i przygladal sie terenowi za domem. - Mialas racje, Mia. Ma tu prywatna strzelnice. - Ruszyl przez-snieg, rozgladajac sie na boki, by nie przegapic jakiegos ruchu. Dotarl do prowizorycznej ruchomej tarczy. Na drucie rozpietym miedzy dwoma drzewami wisiala plyta ze sklejki, do ktorej przymocowano znajomy zarys ludzkiej sylwetki z papieru. W glowie i sercu widnialy liczne dziury. Ani jednego niecelnego strzalu. -Jest tu urzadzenie na baterie, ktore wprawia tarcze w ruch. Wodoszczelne. Cztery predkosci. Mia obeszla tarcze. -Nie widac kul ani sladow stop. Snieg padal tydzien temu, wiec od tamtej pory tu nie byl. -Mia! Abe! - Jack stal w tylnych drzwiach i przywolywal ich gestem. - Chodzcie zobaczyc. - Trzymal w reku dwa zdjecia w ramkach. - Znalezlismy to w kartonie obok lozka. Na jednym ze zdjec byla rodzina: ojciec, matka i dwoch synow. -Wyglada na wczesne lata trzydzieste, sadzac po ubraniach -stwierdzila Mia. - To moze byc rodzina Worthow. -W laboratorium wyjmiemy fotografie z ramek - powiedzial Jack. - Moze cos bedzie na nich napisane. Spojrzcie na to drugie. To ten starszy syn, jakies dziesiec lat pozniej, w riiundurze, z dziewczyna przy boku. -To mundur marynarki - stwierdzil Abe. - Genny O'Reilly i Hank Worth, zanim wyruszyl na wojne. -Mozliwe. Zastanawia mnie ten mlodszy syn. Pan James o nim nie wspomnial. - Mia rozejrzala sie po pomieszczeniu. - Znalezliscie cos jeszcze? Technik z ekipy Jacka pokrecil glowa i zgasil latarke. -Nie. Mam mydlo i puszki. W laboratorium zdejmiemy odciski palcow. Mozemy ustawic oswietlenie i pobrac odciski palcow ze scian i mebli, ale nie spodziewalbym sie zbyt wiele. Mia sciagnela usta w zamysleniu. 339 -A wiec to nie bylo totalne fiasko. O ile na zdjeciu jest Genny. Jack zapakowal ramki ze zdjeciami.-Trzymajmy kciuki, bo nic innego nie mamy. -Detektywie Reagan? - W drzwiach stanal umundurowany funkcjonariusz. - Byla wiadomosc przez radio. Porucznik Spinnelli prosi, zeby pan do niego zadzwonil, kiedy skonczycie. To wazne. Kristen. Serce Abe'a zamarlo na chwile. Wzial gleboki oddech, aby sie uspokoic. -Powiedzial "wazne" czy "pilne"? -Powiedzial "wazne". Kristen nic nie jest, pomyslal. Gdyby miala klopoty, Spinnelli powiedzialby, ze to pilne. Abe spojrzal na Mie. -Skonczylismy? Skinela glowa. -Tak. Zadzwon do Spinnellego. Sroda 25 lutego, 18.15 Spoznil sie i nie widzial, jak sedzia wchodzil do hotelu. Zerknal na sciane okien. To nie mialo znaczenia. Z notatek Skinnera wynikalo, ze Hillman nigdy nie zostawal na noc. Nie czekal na niego bezczynnie. Odtwarzal w pamieci przebieg procesu, ktory mial zagwarantowac Lei sprawiedliwosc. Ale sie jej nie doczekala. Lawa przysieglych zrobila, co do niej nalezalo, i orzekla wine oskarzonego. Ale Hillman, co zdarza sie niezwykle rzadko, odrzucil jej werdykt. Potwor, ktory zgwalcil Lee, opuscil gmach sadu jako wolny czlowiek. Wtedy jeszcze nie znal Lei. Poznal ja dopiero po procesie, kiedy byla zaledwie cieniem dawnej kobiety. Czytal transkrypt i po kazdej stronie czul coraz wieksza zlosc plynaca z bezradnosci. Tym razem nie byl bezradny. W przeciwienstwie do Hillmana. Czekal cierpliwie. W koncu sedzia wyszedl spacerowym, luznym krokiem. Zatrzymal sie przy starym dodge'u. Zalosny wybieg, na ktory nikt by sie nie nabral. Zwlaszcza on. Uruchomil silnik i zapar340 kowal obok samochodu Hillmana. Bolala go glowa, ale nie zwazajac na to, skoncentrowal sie na zadaniu. Gdy wysiadl z furgonetki, z podniesionym rewolwerem, na ktorym blyszczal tlumik, w oczach Hillmana pojawil sie strach. -Rece do gory, zebym je widzial - rozkazal spokojnie sedziemu. Hillman siegnal do kieszeni, wiec przycisnal rewolwer do jego brzucha mocniej, niz bylo to konieczne, ale czul narastajaca zlosc. Zarowno z powodu sedziego, jak i wydarzen dzisiejszego dnia. -Powiedzialem: tak, zebym je widzial. Jesli pociagne za spust, zginiesz na miejscu. Tutaj, na tym parkingu, obok samochodu, w ktorym za zadne skarby swiata nie chcialbys byc widziany. Zeby czasem zona nie podejrzewala, ze masz romans. Oczy Hillmana sie rozszerzyly. -Jesli chcesz pieniedzy... -Nie jestem zlodziejaszkiem, sedzio Hillman. - Rozsunal boczne drzwi, obserwujac sedziego. Twarz Hillmana pobladla, gdy domyslil sie, co go czeka. - Zdejmij plaszcz. - Przycisnal rewolwer jeszcze mocniej. Sedzia stal bez ruchu. - No dalej, prosze. Mezczyzna trzesacymi sie rekoma odpinal guziki drogiego welnianego plaszcza. -Nie ujdzie ci to plazem - powiedzial lamiacym sie glosem. Usmiechnal sie. -Jakos mi uszlo ze Skinnerem. Oczywiscie, to wstyd, ze ochroniarz Carsona zginal zamiast niego, ale zawsze sa jakies straty. Prawdopodobnie to tez ujdzie mi plazem. A nawet jesli nie, to i tak bedziesz juz martwy. Hillman zbladl jeszcze bardziej. -O moj Boze. -Mam szczera nadzieje, ze jestes gotowy na spotkanie ze Stworca, sedzio Hillman, bo nastapi wkrotce. Do srodka i na podloge! Hillman rozejrzal sie dokola z przerazeniem, ale oczywiscie nikogo w poblizu nie bylo. Sam wymyslil ten fortel i konsekwentnie 347 trzymal sie planu. Przyjezdzal na opuszczony parking, bo chcial miec pewnosc, ze nikt sie nie dowie o spotkaniach z kochanka.-Bede krzyczal - zagrozil. -Nikt cie nie uslyszy i umrzesz tak czy tak. Szkoda, ze tak bardzo zalezalo ci na dyskrecji, kiedy spotykales sie z panna Quincy. - Usmiechnal sie z okrucienstwem. - To ironia losu, nie uwazasz? - Mocniej przycisnal rewolwer. - Jesli pociagne za spust, bedziesz martwy. -Jesli z toba pojade, tez bede martwy. Uniosl brwi. -Ale jestes tchorzem i do konca bedziesz mial nadzieje, ze ktos cie ocali. Na trzy, sedzio Hillman. Raz, dwa... Sedzia wdrapal sie do furgonetki, dokladnie tak, jak przewidywal. Z duza wprawa zapial kajdanki, ktorymi przygwozdzil Hillmana do podlogi. Gdy uporal sie z drugim nadgarstkiem, zajal sie stopami. Sedzia kopnal go, wywolujac nieoczekiwany bol w calym ciele. -Zaplacisz za to, Hillman - przyrzekl. - Tak jak za wszystko inne. Na czole mezczyzny blyszczal pot. -Ale co ja zrobilem? Odcial kawalek tasmy klejacej i zalepil mu usta. -Leah Broderick. W oczach Hillmana nie pojawil sie nawet cien rozpoznania, co wzbudzilo w nim zimna furie. -Nie pamietasz jej, ale sobie przypomnisz. Zanim to sie skonczy, dokladnie sobie przypomnisz. Przycisnal tasme do ust Hillmana, pieczolowicie zaklejajac rowniez jego cienki wasik. Bedzie bolalo, kiedy pozniej ja odlepi. Mala rzecz, a cieszy. Taki to byl dzien. Sroda 25 lutego, 18.30 Gdy Abe wysiadl ze swojego SUV-a, uslyszal okropny lomot. Zaparkowal na ulicy, poniewaz na podjezdzie przed domem Kristen sta348 lo auto Aidana. Zatrzymal sie przy wozie policyjnym, ktory wrocil na swoje miejsce przy krawezniku. Mclntyre opuscil okno. -Cos nowego? - zapytal Abe, a Mclntyre wzruszyl ramionami. - Zadnych paczek. Do drzwi dzwonil sasiad, ktory mieszka dwa domy dalej, ale!fiie wpuscila go do srodka. Kilka godzin temu pana brat przywiozl ja ze szpitala. Sprawdzalem, co sie dzieje, kiedy uslyszalem ten lomot, ale pana brat powiedzial, ze nic jej nie jest, tylko odreagowuje stres. Wcale jej sie nie dziwie. Abe przyznal mu racje. Spinnelli powiadomil go o jej przyjaciolach, ktorzy prowadzili bar. Wyobrazal sobie, jak musiala sie czuc. -Dzieki. Pobiegl w kierunku domu Kristen, zwalniajac, gdy znalazl sie przy wiacie. Za wynajetym samochodem lezaly sterta potrzaskanych szafek i stara jak swiat kuchenka. Ostroznie otworzyl drzwi i ujrzal Aidana ciagnacego rownie stara lodowke. Sapal z wysilku. -Ta cholerna lodowka nie ma kolek - jeknal, gdy go zobaczyl. - Wazy chyba tone. Zamknij te pieprzone drzwi, bo dostaniemy zapalenia pluc. Abe poslusznie spelnil jego prosbe. I zamrugal, gdy lomot ustal. Warstwa bialego pylu pokrywala kuchnie i wszystko, co w niej bylo, lacznie z Aidanem i Kristen, ktora stala przy przeciwleglej scianie z mlotkiem w dloni. Przez duza dziure widac bylo fragment dawnego salonu. Kristen odwrocila sie, a jej upiete wlosy nie byly rude, tylko biale. Po twarzy, zaczerwienionej z wysilku, splywaly struzki potu, a piersi unosily sie i opadaly pod cienkim podkoszulkiem. Pod bardzo cienkim podkoszulkiem. Poza tym miala na sobie tylko sportowy stanik i bardzo obcisle szorty. W czasie krotszym niz dwa uderzenia serca bardzo cienki podkoszulek ujawnil, jak bardzo ucieszyla sie na jego widok. Z wysilkiem oderwal wzrok od wyraznie rysujacych sie pod materialem brodawek i przeniosl go na twarz Kristen. Jej oczy byly czyste, zielone i rozpalone. Powoli opuscila mlotek, trzymajac go luzno przy boku. Aidan chrzaknal. -Ide do pracy. Czesc. 343 Abe spojrzal na mlodszego brata, ktory stal juz przy kuchennych drzwiach. Zauwazyl, ze Aidan stara sie nie patrzec na bardzo cienki podkoszulek Kristen.-Na razie. Zadzwon, jesli bedziesz czegos... potrzebowala. Ostatnie slowo zginelo wsrod kaszlu, ktorym Aidan zamaskowal smiech. Abe nie mial co do tego watpliwosci. Drzwi zamknely sie za nim, a on i Kristen zostali sami w srodku zrujnowanej kuchni. Abe bil sie z myslami. Otworzyl usta, zamknal je, po czym dal za wygrana i utkwil wzrok w jej piersiach. -Co znalezliscie? - zapytala ochryple. Przesunal spojrzenie na jej twarz. -Jego strzelnice, ale nikogo tam nie bylo. - Sluchala w milczeniu i nawet nie drgnela. Wskazal na balagan. - Co to ma znaczyc? Usta jej zadrzaly, ale starala sie nad tym zapanowac i zacisnela je mocno. Bez slowa odwrocila sie do sciany, podniosla mlotek i znowu rozlegl sie lomot. Przygladal jej sie przez minute, po czym zrzucil plaszcz i marynarke na podloge. I tak nie mial ich gdzie polozyc, wszystko bylo pokryte bialym pylem i kawalkami tynku. Zdjal krawat i koszule. Wzial lom ze stolu i zaczal poszerzac dziure, ktora zrobila mlotkiem. Przez dziesiec minut pracowali razem w milczeniu. Ona walila w sciane, a on usuwal gruz. Nagle przerwala prace i w kuchni zapanowala cisza. -Vincent lezy na intensywnej terapii - wyszeptala w koncu, a mlotek wyslizgnal jej sie z reki i spadl na podloge. - Pobili go ludzie Contiego. Nie odwracajac od niej wzroku, Abe odlozyl lom na stol i wyciagnal rece. Bez chwili wahania wtulila sie w jego ramiona, zaciskajac dlonie na jego piersi. Objal ja mocniej i przytulil policzek do jej glowy. -Wiem, kochanie. Przykro mi. Uderzyla piescia w jego piers, ale tylko raz. Powstrzymywala sie. -Mial wylew na stole operacyjnym. Kiedy Aidan przywiozl mnie do domu, zadzwonil Owen. Lekarze mowia, ze moze z tego 344 nie wyjsc. Niech to wszyscy diabli, Abe. Conti pobil go z mojego powodu. - Jej ramiona dygotaly, ale nie plakala. - Vincent jest dobrym czlowiekiem. Uprzejmym. Nigdy nikogo nie skrzywdzil. Kolysal ja lagodnie, a ona zaciskala i otwierala piesci na jego piersi.-To nie jest twoja wina, Kristen. Sama wiesz. Znowu uderzyla piescia w jego piers, tym razem mocniej. -Wrocilam do domu i Aidan zamknal drzwi... - Teraz po jej twarzy splywaly lzy. Nie mial pojecia, co robic, wiec po prostu ja przytulal. - 1 ktos zapukal. Balam sie. Balam sie otworzyc te cholerne drzwi we wlasnym domu. - Przelknela szloch, wydajac okropny dzwiek, jakby sie krztusila. - Ale to byl tylko facet, ktory dziala w stowarzyszeniu mieszkancow. Przygotowali petycje. I wszyscy sie podpisali. Mowia, ze zaklocam spokoj. Chca, zebym sie wyprowadzila. Chca mnie wyrzucic z wlasnego domu. Jej ramiona znowu dygotaly i Abe mial ochote udusic wszystkich sasiadow. -Nie moga cie zmusic, zebys sie wyprowadzila - uspokajal ja. - Pozniej sie tym zajmiemy. -Podarlam te petycje i rzucilam mu w twarz - mowila dalej, jakby w ogole nie uslyszala jego slow. - 1 kazalam mu isc do diabla razem z tym cholernym stowarzyszeniem. Usmiechnal sie do pokrytych pylem wlosow. -Zuch dziewczyna - powiedzial cicho. Odsunela sie, jej twarz byl mokra, ale oczy wolne od lez. -A potem sie przebralam. Do diabla, bede nosila we wlasnym domu, co mi sie zywnie podoba. Wzielam mlotek i zrobilam dziure w scianie. - Rozejrzala sie dokola, marszczac brwi. - Koty uciekly i gdzies sie schowaly. Wytarl jej twarz kciukiem. -Wroca, gdy beda glodne. -Wiem. Twoj brat zapytal, czy moze mi w czyms pomoc, wiec poprosilam, zeby wywalil wszystkie szafki. I kuchenke, i lodowke. Wszystko bylo stare i brzydkie. 351 -To prawda. - Siegnal do jej wlosow i wyjal z nich wsuwki, jedna po drugiej, uwalniajac loki. - Ale za to ty jestes piekna. Jej wzburzenie uciszylo sie w jednej chwili.-Ty naprawde tak myslisz, co? -Jestem tego pewien. Przelknela z trudem, a jego serce na chwile zamarlo. -Sprawiasz, ze czuje sie piekna. - To byl ochryply szept, jakby sie bala, ze ktos moze uslyszec. - I... Musnal ustami jej wargi. -I godna pozadania? Jej oczy zaplonely. -Przy nikim innym sie tak nie czulam. -Ich strata, moj zysk - powiedzial cicho, przyciagajac ja do siebie i biorac w posiadanie jej usta w taki sposob, o jakim marzyl, odkad poprzedniego wieczoru wyslal ja sama do lozka. Oparla rozpostarte dlonie na jego piersi, przesuwajac miedzy wlosami palce, a potem cale dlonie, sprawiajac mu przyjemnosc tak, jak ja nauczyl. Poglaskal dlonmi jej plecy i ledwie sie powstrzymywal, zeby nie zlapac jej od tylu i nie przyciagnac mocno do siebie. Pragnal przygarnac ja z calej sily. Poczuc, jak wije sie w jego ramionach. Ale umysl panowal nad cialem i w ostatniej chwili zatrzymal dlonie na jej biodrach. Jeknal i sie odsunal. -Nie chce cie do niczego zmuszac. Oddychala tak ciezko jak on. -Nie zmuszasz. Stanela na palcach i zarzucila mu rece na szyje, przyciskajac piersi do jego ciala. -Wczoraj w nocy przychodziles do mojego pokoju - szepnela w jego usta i pocalowala go delikatnie. - Po co? Poczul suchosc w gardle. -Sprawdzalem, czy wszystko w porzadku. Pokrecila glowa, ocierajac sie ustami o jego wargi. -Zla odpowiedz. Zamknal oczy i rozprostowal palce, muskajac ich koniuszkami jej kragle posladki. Obcisle szorty uwydatnialy kobiece ksztalty. 352 -Mialem nadzieje, ze poprosisz, zebym zostal.-W jakim celu? To byl ledwie cichy pomruk i drzenie przeniknelo go od stop do glow. Znowu przejmowala inicjatywe i bylby skonczonym glupcem, gdyby przerwal to przedstawienie. Jesli chce sie z nim draznic, wytrzyma. Moglo go to zabic, ale wytrzyma. Wiedzial, ze go pragnie. Jej twarde sutki ocieraly sie o jego piers, ale musial sie kontrolowac tak dlugo, az bedzie gotowa, az sama go poprosi. Nawet gdyby mialo go to zabic. A moglo. Kasala lekko jego wargi. -Co bys zrobil, gdybym poprosila cie, zebys zostal? Odchrzaknal. -Kristen, nie sadze... -Marzylam o tobie przez cala noc - zamruczala. Otworzyl oczy i poczul, ze tonie. -I co bylo w tych marzeniach? -Marzylam, ze kladziesz rece na moim ciele, a ja krzycze z rozkoszy. Przykryl dlonmi jej posladki i lekko ugniatal. -W ten sposob? -Dokladnie tak. - A potem sie ze mna kochales. - Zawahala sie i odwrocila wzrok. Chwycil jedna reka jej podbrodek, druga pozostawiajac na pupie. -Spojrz na mnie. Prosze. Uniosla powieki, a w jej oczach malowala sie niesmiala niepewnosc. -Wyobrazalas sobie, ze sie z toba kocham. I co dalej? Odetchnela szybko kilka razy. -I sprawilam ci przyjemnosc. POCEUI sie tak, jakby ktos wymierzyl mu policzek. -Kristen... Nie chodzi o to, czy sprawisz mi przyjemnosc. Jeszcze tego nie rozumiesz? Chodzi o to, zeby nam obojgu bylo przyjemnie. - Pocalowal ja, stapiajac w jedno ich usta i serca. - Lubisz to? Przytaknela nieznacznie. 353 -Tak. Przykryl dlonia jej piers, wydala glosne westchnienie. Czul, jak sutek twardnieje pod jego reka.-I to tez lubisz? Oblizala wargi i przygryzla dolna. -Tak. -A tamtej nocy podobalo ci sie to, co robilem? -Wiesz, ze tak. Oderwal jej dlon od swojego karku i pocalowal. -Zapewniam cie, ze ja lubie to samo. - Poprowadzil jej dlon nizej, az dotknela palcami jego nabrzmialej meskosci. - Widzisz? Ja tez to lubie. W jej oczach pojawil sie cien niezdecydowania i po raz kolejny przeklal tego, ktory ja kiedys skrzywdzil. Tego, ktory zlamal jej wspanialego ducha. -Ale nie musisz sie do niczego zmuszac - powiedzial cicho, a ona stanowczo zacisnela usta. Jakby rzucil jej rekawice. - Kristen, nie prowokuje cie. Mozemy przerwac w kazdej... Przyciagnela jego glowe i pocalowala go tak goraco, ze zobaczyl gwiazdy. -Przestan - szepnela zarliwie. - Nie traktuj mnie, jakbym byla ze szkla. Czego wczoraj pragnales, kiedy przyszedles do mojej sypialni? Powiedz prawde. Jakby mogl sklamac. -Chcialem byc w tobie. Chcialem poczuc cie wokol siebie. Chcialem, zebys krzyczala z rozkoszy i blagala o wiecej. Pragnalem tego bardziej niz czegokolwiek na swiecie. Czy to uczciwa odpowiedz? Jej oczy wypelnily sie lzami. Szybko zamrugala. -Tak. Powiedz mi cos. Czy gdyby wszystko bylo normalnie... Gdybym ja byla normalna... Tym razem to on przerwal jej mocnym pocalunkiem. -Przestan. Jestes calkowicie normalna. Jej oczy rozblysly nieprawdopodobna zielenia. -To pokaz mi. Pokaz mi, jak powinno byc. Bo zawsze chcialam wiedziec. 354 Przez chwile mierzyli sie wzrokiem, az Abe uswiadomil sobie, ze tym razem to ona rzucila mu rekawice. Chciala, by ja uwodzil. By sie do niej zalecal. I zdal sobie sprawe z czegos jeszcze. Ze jest smiertelnie przerazony. Wciagnal solidny haust powietrza i wypuszczal je po trochu.-W porzadku. Jak powinno byc. Po pierwsze, musialbym sie lepiej ubrac. W garnitur i krawat. Wygiela usta w usmiechu i rozpostarla dlonie na jego nagiej piersi. -Podobasz mi sie tak jak teraz. Co dalej? Pieszczota jej dloni byla niewiarygodnie przyjemna. -Potem uraczylbym cie jakims pysznym jedzeniem. Uniosla brwi. -Umiesz gotowac? -Oczywiscie. A ty nie? Zachmurzyla sie. -Masz mnie uwodzic, a nie obrazac. -Przepraszam. Po kolacji nastawilbym jakas nastrojowa muzyke i porwal cie w ramiona. - Przyciagnal ja blisko, a ona odwzajemnila jego uscisk. - 1 zatanczylbym z toba. -Nie umiem tanczyc - wyznala. -Niewazne. - Musnal ustami jej wargi. - Sam taniec nie jest taki wazny. -A co jest wazne? - zapytala bez tchu. -Trzymanie cie w ramionach. Dotykanie. Przytulanie twojego ciala. Masz zapragnac czegos wiecej. Poruszal sie z nia plynnymi ruchami, pokazujac, jak ma dopasowac sie do jego kroku. Delikatnie ocieral sie o nia pobudzonym cialem. Zadrzala w jego ramionach. Zagryzl wargi, czujac wzbierajaca fale pozadania. -To dziala - powiedziala niskim glosem. - Co dalej? -Cierpliwosci, moja mila. - Pocalowal jej pobrudzone pylem czolo. - Jeszcze nie skonczylismy tanczyc. - Zwolnil, az w koncu kolysali sie w miejscu. Obsypywal pocalunkami jej skron, podbrodek, 349 wglebienie na szyi. Slyszal jej westchnienia. - A teraz chce przytulic cie bardzo mocno - zamruczal. - I dotrzec tanecznym krokiem do sciany, abys nie miala dokad sie cofnac. - Uniosl brwi. - Ale rozwalilas sciane, wiec nie moge tego zrobic. Usmiechnela sie do niego uwodzicielsko, doprowadzajac jego goraca krew niemal do wrzenia.-Improwizuj. Nie mogl dluzej czekac. Otoczyl jej usta wargami tak, jak tego pragnal, a ona odpowiedziala rownie goraco. Zarzucila mu rece na szyje i przytulila sie calym cialem. Objal dlonmi jej kragla pupe i przygarnal mocno do siebie. Tak jak marzyl. Wygiela cialo, napierajac na niego jeszcze mocniej, az jeknal i padl na kolana, pociagajac ja za soba. Plynnym ruchem przycisnal ja do podlogi, podtrzymujac jej glowe dlonia. Uniosl sie nieco, czujac, ze kazdy nerw jego ciala domaga sie spelnienia. -Wlasnie tego pragnalem. - Ulokowal sie miedzy jej udami i napieral biodrami, patrzac, jak w jej oczach rozpala sie coraz wiekszy plomien. - Pragnalem tego od pierwszej chwili, kiedy cie zobaczylem. -Ja tez tego pragne - powiedziala. - Pokaz mi wszystko, Abe. Prosze. Ukleknal i sciagnal jej podkoszulek razem ze stanikiem. Podniosla rece, zeby ulatwic mu zadanie. Byla teraz naga do pasa i nie mogl oderwac od niej oczu. -Jestes piekna, Kristen. Wiedzialem, ze tak bedzie. - Oparl sie na lokciach i sycil wzrok, a ona lezala, sledzac kazdy jego ruch. - Kiedy tak lezysz goraca i rozpalona, podraznilbym cie troche. Zebys zapragnela wiecej. - Pochylil glowe i delikatnie polizal jej sutek, czujac, ze ja to podnieca. Powtorzyl to samo, wygiela sie w luk, oferujac mu wiecej. Ale nadal obsypywal ja pieszczotami tak delikatnymi jak tchnienie oddechu na skorze. -Prosze - jeknela. Czul, ze zaraz umrze. 350 -O co prosisz? Znowu wygiela cialo.-Do licha, Abe. Przeciez wiesz. Przesunal jezykiem po jej pelnej piersi, czujac slony smak potu. Spoci sie o wiele bardziej, zanim skoncza. -Moze nie wiem - zamruczal. - Pokazywalem ci, co bym zrobil, a ty sama zmieniasz zasady. Wybuchla zduszonym smiechem, rozdrazniona. -Abe. Postanowil sie nad nia zlitowac i dal jej to, o co nie miala smialosci poprosic. Zagarnal ustami jej piers i ssal coraz gwaltowniej, pieszczac sutek jezykiem. Jeczala i przeczesywala palcami jego wlosy, przyciagajac go coraz mocniej. Zatracil sie calkowicie. Piescil w ten sposob najpierw jedna piers, potem druga, az zaczela sie pod nim wic. -O Boze - wyszeptala bez tchu. Podniosl glowe w naglej panice. -Prosze, tylko nie mow, ze mam przestac. Uniosla glowe z podlogi i spojrzala mu w oczy. -Ani mysle! Odetchnal z ulga. Nie byl pewien, co by zrobil w takiej sytuacji. Oczywiscie, ze by przestal, ale... Pocalowal wilgotne piersi, a potem obsypywal pocalunkami brzuch, zwalniajac tempo, gdy dotarl do pepka. Uniosla biodra. -Abe, nie mam doswiadczenia, ale wydaje mi sie, ze teraz powinnismy zdjac reszte rzeczy. Znieruchomial miedzy jej udami. -Cale szczescie, ze masz przy sobie takiego mistrza jak ja -rzucil lekko. - Jestes strasznie niecierpliwa. - Przycisnal usta do wrazliwego miejsca miedzy jej nogami. Krzyknela. - Boze, ale jestes wilgotna - powiedzial cicho i spojrzal na nia. Uniosla sie na lokciach i wpatrywala w niego oczyma pelnymi pozadania. - Tego wlasnie pragnalem wczoraj w nocy - szepnal ochryple. - Rozumiesz? - Skinela bez slowa. Myslal, ze serce wyskoczy mu z piersi. - Moge? 357 Znowu skinela. Nie mogac dluzej czekac, w pospiechu zdarl z niej szorty, po czym z powrotem zanurzyl twarz miedzy jej nogami i przycisnal usta do wilgotnej, goracej skory. Opadla na podloge ze zduszonym jekiem, zaslaniajac oczy ramieniem. Rozkoszowal sie ta chwila. Tak dawno tego nie robil, ze nie mogl sie nasycic. Z jej ust wydobywaly sie krotkie, urywane okrzyki, wiec zwolnil, przedluzajac jej przyjemnosc.-Podoba ci sie to? - zapytal. -Tak. - Wygiela biodra. - Prosze. Kilka wspanialych minut pozniej naprezyla sie jak struna i wyciagnela do niego rece. Chwycil jej dlon, druga reke trzymajac nadal pod jej plecami i unoszac ja ku sobie. -Abe. To byl wysoki, przenikliwy krzyk. Piescil ja coraz gwaltowniej, az rozkolysala sie cala, dochodzac na szczyt z dlugim, glebokim jekiem. A on okrywal delikatnymi pocalunkami wnetrze jej ud, az oddech Kristen sie wyrownal. Jego cialo domagalo sie spelnienia. Uniosl glowe i wiedzial, ze nigdy, przenigdy nie zapomni, jak w tym momencie wygladala. Promieniala szczesciem, radoscia. I zachwytem. I cala byla ubrudzona pylem ze sciany. Spojrzala mu w oczy. -I co teraz zrobisz? - wyszeptala. Odchrzaknal. -Teraz poprosze cie, zebys pomogla mi odpiac pasek i zamek od spodni. Usiadla, a on ukleknal. -Z przyjemnoscia. Pochylila sie nad paskiem, a przy kazdym ruchu jej piersi podskakiwaly przed jego wyglodnialymi oczami. Skoncentrowala sie, wysuwajac koniuszek jezyka, i w koncu rozluznila pasek, a on przykryl jej dlonie swoimi, przerywajac ich poszukiwanie. -Poczekaj. Wyciagnal ze spodni portfel i wyjal prezerwatywe. Oczy Kristen rozszerzyly sie i niemal slyszal prace jej szarych komorek. Czy za352 wsze to nosi przy sobie? Czy robi to z wieloma kobietami? Natychmiast rozwial jej obawy. -Kristen, ostatni raz kochalem sie szesc lat temu, zanim... -Zrozumiala. - Wlozylem prezerwatywe do portfela w zeszla srode, kiedy wrocilem do domu. -Wtedy mnie spotkales - powiedziala miekko. -Po raz drugi - poprawil ja ochryplym glosem. - A teraz bardzo cie prosze, zebys skonczyla z tymi spodniami, bo juz dluzej nie wytrzymam. Chce byc w tobie. Na jej policzki wyplynely krwiste rumience, pochylila glowe nad jego talia. Z pewnym trudem odpiela guzik spodni, ale pozwolil jej to zrobic samodzielnie. Ostroznie odpiela zamek i wziela gleboki oddech. Pociagnela spodnie i zsunela je razem z bokserkami az do kolan, a po sekundzie uswiadomila sobie, ze Abe wstrzymal oddech. Poglaskala go delikatnie, a wtedy wypuscil powietrze z pluc z gardlowym jekiem. -O Boze, jak przyjemnie. Podzialalo to na nia jak zacheta, bo zacisnela delikatnie dlon na jego meskosci, a on pomyslal, ze za chwile naprawde umrze. -Przestan. - Chwycil jej dlon. - Chce byc w tobie. Odrzucil spodnie i trzesacymi sie z pospiechu rekoma nalozyl prezerwatywe. Potem wcisnal sie miedzy nogi Kristen i calowal jej usta, dopoki nie poczul, ze znowu wzbiera w niej podniecenie. -Nie boj sie - szepnal, popychajac ja na podloge. Spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. -Nie boje sie. Ale i tak wiedzial, ze sie boi. Byl tylko jeden sposob, by usmierzyc jej lek. Pokazac, jak moze byc. Wsunal sie w nia gleboko i zadrzal, kiedy poczul, ze jej miesnie zacisnely sie wokol niego, akceptujac jego obecnosc. Byla goraca i ciasna. I piekna. I jego. -Kristen? Jej twarz stezala, ale strach zniknal. -Nie przerywaj. -Nie przerwe, nie moge. - Wysunal sie troche, a potem wszedl w nia glebiej, az zabraklo jej tchu. - Skoro doszlismy do tego 359 momentu, to proponowalbym... - Nie dokonczyl, bo sama podniosla kolana, by zrobic mu miejsce, a wtedy wszedl jeszcze glebiej. - 0 tak. Poruszaj sie ze mna, Kristen. - Zlapali wspolny rytm. - Mow do mnie. Powiedz mi, co czujesz.-To jest niewiarygodne. - Krzyknela, kiedy pchnal mocniej, i scisnela jego ramiona. - Nie wiedzialam... Szybko zgubil watek konwersacji. Jego cialo przejelo kontrole i wznosilo sie wyzej i wyzej. Uslyszal z oddali zduszony jek Kristen, czul jak jej miesnie pulsuja wokol niego, a jej przyjemnosc wzmogla jego rozkosz. Zacisnal zeby i pchnal po raz ostatni. Potem zapanowal spokoj. Ciezko dyszac, przewrocil sie na bok, nie wypuszczajac jej z objec. Modlil sie, aby teraz, kiedy bylo po wszystkim, nie miala poczucia winy i nie wycofala sie z powrotem do swojej skorupy. Tego by nie zniosl. Byla niesamowita kobieta, chociaz nie chciala w to uwierzyc. Gdy lezal nieruchomo, calkowicie spelniony, wiedzial, ze ma szczescie. Spotkal w zyciu dwie niezwykle kobiety. Debra nie zyla i nic jej nie przywroci. Ale na pewno nie chcialaby, aby bez konca ja oplakiwal. I po raz pierwszy od chwili, gdy trzymal w ramionach ukochana kobiete, ktorej krew plynela po ulicy, odwazyl sie pomyslec o przyszlosci. Wyobrazil sobie normalne zycie, z zona, do ktorej mozna sie przytulic w nocy, i z dziecmi o kreconych rudych wloskach. I usmiechnal sie sam do siebie. Kristen lezala obok i starala sie przyswoic ten kalejdoskop doznan, ktorymi ja obdarzyl, i to na podlodze w kuchni. Pocalowala leniwie tors Abe'a i polozyla glowe na jego ramieniu. Ogarnelo ja ogromne poczucie ulgi. Bylo mu przyjemnie. I to bardzo, o ile mogla to ocenic. Brakowalo jej doswiadczenia, ale nie byla przeciez idiotka. Pod koniec serce tak mu lomotalo, jakby mial dostac ataku. Oddychal ciezko i otworzyl usta, odslaniajac zeby. Jego cialo dygotalo, wstrzasaly nim dreszcze. I jeczal, gdy doszedl na szczyt. Bylo mu przyjemnie. I jej tez. W dodatku nie raz, ale dwa. Az tyle sie nie spodziewala. Wcale nie jestem oziebla. Ta mysl przepelniala ja taka radoscia, ze rozesmiala sie glosno. Z ust Abe'a wydobyl sie chrapliwy dzwiek. 354 -Skoro doszlismy juz do tego momentu i rzeczywiscie sie kochalismy, to proponuje, zebys w takim momencie nigdy sie nie smiala. - Droczyl sie z nia, co bylo ujmujace. - Cierpi na tym moje ego. Pocalowala go w podbrodek.-Twoje ego moze byc spokojne. Jestem szczesliwa. I tyle. Przytulil ja i zamknal w mocnym uscisku. -I tyle? Przeciez to najwazniejsze. -Masz racje. - Podniosla glowe i spojrzala na ich nagie ciala. Myslala, ze nigdy nie ujrzy takiego widoku. Ona naga z mezczyzna. A to, ze lezal kolo niej wlasnie Abe, bylo... najwazniejsze. Pocalowala go w ramie. - Czy zdajesz sobie sprawe, ze lezymy nadzy na podlodze w kuchni, podczas gdy pod domem parkuje woz policyjny? Podrapal ja po nosie. -A czy ty zdajesz sobie sprawe, ze zaraz bede kichal od tego pylu, a na dodatek leze na jakims gruzie? Zachichotala. Tak, zachichotala. Ona, Kristen Mayhew, uwazana za oziebla kobiete, lezala nago na podlodze pokrytej gruzem z mezczyzna tak przystojnym jak Abe Reagan. I chichotala. Usmiechnal sie i dotknal czubka jej nosa. -Powinnas czesciej sie smiac - powiedzial. - A tak w ogole to caly nos masz umorusany. Przeciagnela sie leniwie, czujac sie cudownie, a nawet jeszcze lepiej. -Wystarczy wziac prysznic. -Hm. Prysznic. - W jego glosie perlil sie smiech. - Chcesz sie dowiedziec, co mozna robic pod prysznicem? 19 Sroda 25 lutego, 20.30 Dzieki. - Zoe z trzaskiem zamknela komorke. - Jedziemy. Scott ze znuzeniem uruchomil silnik. 361 -Dokad?-Do szpitala miejskiego. Wlasnie tam weszla z detektywem Reaganem. Scott westchnal i wlaczyl sie do ruchu. -Niech zgadne. Masz nowe zrodlo? -Szpitalna portiernia - odparla Zoe z satysfakcja, otwierajac pudelko z pudrem. - Tym razem ja dopadniemy. -Co za radosc - mruknal Scott. Zoe przeszyla go wzrokiem. -Jedz i nie gadaj, Scott. Sroda 25 lutego, 20.45 Kristen stala przy oknie pokoju i obserwowala lezacego nieruchomo Vincenta. Wyszli z domu na kolacje, ale Abe bez pytania przywiozl ja prosto do szpitala, za co byla mu ogromnie wdzieczna. -Dziekuje - powiedziala cicho. -Za co? Na dzwiek jego niskiego glosu poczula wibracje przebiegajace po plecach, ktorymi sie o niego opierala. Trzymal ja w mocnym uscisku, czesciowo dla wsparcia, a czesciowo po to, aby zaznaczyc swoje posiadanie. Po raz pierwszy od wielu lat wyszla z domu z rozpuszczonymi wlosami, poniewaz ja o to poprosil. Nie umiala mu niczego odmowic. -Za to, ze tu ze mna przyjechales. Wiem, ze nie lubisz szpitali. -Niby skad? -Domyslilam sie. Mruknales w windzie, ze nie cierpisz szpitali. -Przepraszam. To... odruch. -I tak dziekuje. Za to, ze o tym pomyslales. Poczula, ze wzruszyl ramionami. -Przeciez wiedzialem, ze martwisz sie o Vincenta. -I dzieki, ze pomogles mi tu wejsc. - Nie chcieli jej wpuscic, poniewaz nie nalezala do rodziny, ale Abe pomachal im przed oczami policyjna odznaka. Westchnela ciezko, patrzac na lezacego bez ruchu przyjaciela. - Nigdy nie zastanawialam sie nad tym, ile maja lat. A przeciez obaj sa starzy. 356 Podeszla do nich pielegniarka.-Pora odwiedzin juz sie skonczyla, detektywie. Musicie isc. - Uniosla brwi. - Chyba ze macie jeszcze jakies pytania. -Nie, powiedziala nam pani, ze jego stan jest stabilny. Nie mamy wiecej pytan ^ odezwala sie Kristen. -Chwileczke. Ja mam pytanie. Czy ktos go odwiedzal? - Abe przybral ton policjanta, a Kristen odwrocila sie i spojrzala na niego przez ramie ze zdziwieniem. -Dwaj mezczyzni, ale raczej nie z rodziny - odpowiedziala pielegniarka. -Dwaj mezczyzni? - Kristen zmarszczyla brwi z zaklopotaniem. - Jednym mogl byc Owen Madden, ale kim byl ten drugi? -Nie podal nazwiska i byl bardzo wzburzony. -Moze go pani opisac? - zapytal Abe, a spojrzenie pielegniarki zlagodnialo. -Mezczyzna w wieku dwudziestu pieciu lat, rasy bialej, z zespolem Downa, ale w lekkim stopniu. Dobrze funkcjonujacy. Uslyszal w wiadomosciach, co sie przydarzylo jego przyjacielowi. Bardzo chcialam go wpuscic, ale... Pod Kristen ugiely sie nogi. -Timothy. Abe uniosl jej podbrodek i spojrzal w oczy. -Znasz go? -Pracowal u Owena, rzucil prace miesiac temu, kiedy zachorowala jego babcia. Abe'a zmruzyl oczy. -Kiedy dokladnie odszedl z pracy, Kristen? -Nie wiem, jakos w polowie stycznia. Chyba. - Dotarlo do niej, co chodzi mu po glowie, i stanowczo zaprzeczyla. - Wykluczone. Niemozliwe, zeby Timothy byl zamieszany w tego typu sprawe. Wykluczone, Abe. Pielegniarka zrozumiala ich slowa. -Jesli rozmawiacie o mscicielu, to musze przyznac racje pannie Mayhew. Z tego, co czytalam w gazetach, morderca jest inteligentny 363 i wyrachowany. Ten Timothy bardzo dobrze funkcjonuje, ale to dwa rozne swiaty. Abe zmarszczyl brwi.-Wiem. Ale nie cierpie przypadkow. Jesli przyjdzie jeszcze raz, prosze do mnie zadzwonic, dobrze? Pielegniarka wziela wizytowke. -Oczywiscie. Sroda 25 lutego, 21.05 Zadzwieczala winda. Byli na miejscu. Zoe zmruzyla oczy, kiedy Reagan objal Mayhew ramieniem. Wiedziala, ze nie chodzi tylko o pilnowanie jej domu. Myslala goraczkowo, jaki zrobic z tego uzytek. -Sa tam - syknela Zoe. - Jestes gotowy? -Krece - odparl rzeczowo. Zatrzymala sie tuz przed para, obserwujac ich reakcje. W oczach Mayhew zaplonela zlosc, a Reagan zacisnal zeby. Bardzo, bardzo dobrze. -Panno Mayhew, czy mozemy prosic o komentarz na temat staniu zdrowia Vincenta Potremskiego? -Nie. Kristen i Reagan ruszyli korytarzem, a Zoe deptala im po pietach. -Jak pani skomentuje ostatnie doniesienia o nieprawidlowosciach w biurze Johna Aldena? Mayhew stanela jak wryta i obrzucila ja spojrzeniem pelnym niedowierzania. Pokrecila glowa, az podskoczyly loki. -Bez komentarza, panno Richardson. Prosze wybaczyc. Znowu ruszyli korytarzem, ale Zoe zauwazyla wyrazne drzenie rak Mayhew, ktore pojawialo sie zawsze wtedy, kiedy przezywala stres. Wygladala na opanowana, ale w rzeczywistosci byla zdenerwowana. -Czy to prawda, ze pani przyjaciel zostal niemal pobity na smierc z pani powodu? Ze to pani wina? Ze prawdopodobnie be 364 dzie do konca zycia jak warzywo? - rzucala pytania do plecow Mayhew, az ta znowu stanela jak wryta. Ale kiedy sie odwrocila, na jej twarzy nie bylo niedowierzania, tylko wscieklosc. Zoe czekala w napieciu. Przebila jej tarcze opanowania. Nareszcie. Mayhew zrobila krok do przodu, a Reagan pociagnal ja za reke.-Kristen - powiedzial cicho, ale na tyle wyraznie, ze uslyszala. - Nie jest tego warta. Przez chwile Zoe myslala, ze Reagan ja przekonal, i poczula rozczarowanie. Ale Mayhew zrobila kolejny niepewny krok w jej strone. -Po pierwsze, panno Richardson, poprawny termin brzmi "permanentny stan wegetatywny". Jestem pewna, ze rodziny osob, ktore to spotkalo, beda wdzieczne za okazanie szacunku. Po drugie, ma pani wielka wladze, poslugujac sie tym mikrofonem, panno Richardson, i pan takze, z ta kamera. Mam nadzieje, ze uzyjecie tej wladzy, aby oddac sprawiedliwosc niewinnym ofiarom, a nie rozpalac jeszcze wieksze plomienie. Odeszla, a Reagan znowu objal ja wladczym ramieniem. Zoe zauwazyla, ze Mayhew sie na nim oparla. Przez bardzo krotki moment Zoe pozalowala, ze sama nie ma sie na kim oprzec. Ale po chwili gore wziela zlosc. Co za nadeta suka. -Przestan krecic - warknela. Scott opuscil kamere, ale nadal wpatrywal sie w plecy Mayhew, i to z takim szacunkiem, ze jeszcze bardziej sie rozzloscila. - Tylko nic nie mow, do cholery - syknela i przeszla obok niego. Musiala przygotowac material. Sroda 25 lutego, 22.30 - Kto to jest Leah Broderick? Powiedz mi. Spojrzal z pogarda na Hillmana. Kiedy siedzial wysoko na miejscu sedziego, wydawal sie arogancki i wszechwladny. Ale teraz, gdy jego zycie wisialo na wlosku, trzasl sie jak galareta. Zalowal, ze Leah nie moze go zobaczyc. 359 Dosc latwo przetransportowal Hillmana z furgonetki do sutereny. Sedzia nie chcial sie jednak polozyc na stole i potrzebna byla lekka perswazja w postaci uderzenia w glowe. Kiedy odzyskal przytomnosc, przez kolejna godzine bezskutecznie szarpal wiezy na rekach. A potem zaczal blagac. Co za nagroda zobaczyc tego aroganckiego typa zredukowanego do takiego poziomu.Wyjal bron i nie zwazajac na blagania Hillmana, metodycznie umiescil kule w jego lewym kolanie. Z ust mezczyzny wydobyl sie glosny, przerazliwy krzyk, a jego cialo skrecalo sie z bolu. Zaczal szlochac. Znowu pozalowal, ze Leah nie moze tego zobaczyc. -To tylko srodek ostroznosci. Zebys nie uciekl. - Prawe kolano eksplodowalo z taka sama sila jak lewe i mezczyzna znowu krzyknal. Pochylil sie, zeby obejrzec swoje dzielo. Plynela krew, wiec wetknal gaze w oba kolana. - Nie chce, zebys wykrwawil sie na smierc. Jeszcze nie. Przyjde tu pozniej. A na razie bedziesz mial specjalne zajecie. - Wlaczyl sprzet stereo. - Pozwolilem sobie nagrac sprawozdanie z pewnego procesu. Sluchaj uwaznie, a wszystkiego sie dowiesz. Poszedl na gore i polozyl sie do lozka, bardziej wyczerpany niz powinien. Mial kilka godzin na sen, a potem znowu musi wyruszyc na polowanie. Sroda 25 lutego, 23.40 - Jak sie czuje Kristen? - zapytala Mia na powitanie. -Dobrze. - O wiele lepiej niz dobrze, pomyslal Abe. - Czeka przy naszych biurkach. Mia spojrzala chytrze. -Mam nadzieje, ze w niczym nie przeszkodzilam. Dzwoniac o tej porze. Abe pokrecil glowa, powstrzymujac usmiech samozadowolenia, ale z polowicznym sukcesem. -Wlasciwie nie. Drzemalem. Obok Kristen w jej lozku. Trzymajac reke na jej nagiej piersi i czujac jej posladki ciasno przytulone do swojego brzucha. Zycie jest wspaniale. 360 Mia wypchnela policzek jezykiem.-Na sofie Kristen. -Oczywiscie - sklamal i zauwazyl, ze Mia wstrzymuje usmiech. Wskazal na okno, przez ktore bylo widac pokoj przesluchan. - Kogo tu mamy? -Craig Dunning. Kierowca i ochroniarz sedziego Edmunda Hillmana. -Ktory zaginal. Mia przytaknela. -No wlasnie. - Popchnela drzwi i usiadla obok mezczyzny po trzydziestce, ktory nerwowo obracal w dloniach czapke szofera jak krazek do frisbee. - To moj partner, panie Dunning. Abe wyciagnal reke. -Detektyw Reagan. Dlon Dunninga byla wilgotna, ale uscisk bardzo mocny. -Widzialem pana w telewizji. - Zycie celebryty - powiedzial drwiaco Abe. - To o ktorej widzial pan sedziego Hillmana po raz ostatni? -Okolo piatej po poludniu. -Gdzie wtedy byliscie? - zapytal Abe. Dunning poruszyl sie niespokojnie. -Na parkingu firmy wynajmujacej limuzyny. Mia przewrocila oczami. -Niech pan da spokoj, panie Dunning. Nie ma na to czasu. Prosze mowic prawde. Dunning spiorunowal ja wzrokiem, ale posluchal. -W kazda srode odbieram pana sedziego z sadu i zawoze go na parking firmy wynajmujacej limuzyny. Tam... zamieniamy sie samochodami. On zabiera moj samochod, a ja siedze w limuzynie do jego powrotu. Dzis nie wrocil. Mia niecierpliwie machnela reka. -A dokad pojechal? Dunning sie zawahal. -Na spotkanie ze swoja przyjaciolka. 367 Abe pokrecil glowa.-Najpierw Alden, teraz Hillman. Czy ci faceci nie moga sypiac ze swoimi zonami? No dobrze, panie Dunning, prosimy o szczegoly. O ktorej sedzia Hillman zwykle wraca? Gdzie sie spotyka z ta kobieta i jak ona sie nazywa? -Nazywa sie Rosemary Quincy. Spotykaja sie w hotelu w Rose-mont. Zwykle wraca okolo szostej trzydziesci, najpozniej o siodmej wieczorem. Mia przejechala jezykiem po zebach, powstrzymujac sie od komentarza na temat wytrwalosci Hillmana. -Jak dlugo pan czekal? Dunning znowu sie poruszyl. -Do dziewiatej trzydziesci. Potem poszedlem do domu. O dziesiatej trzydziesci zadzwonila Rosemary. Wychodzila z hotelu i zobaczyla na parkingu jego samochod... to znaczy moj. Powiedziala, ze wyszedl kilka godzin temu. Przestraszyla sie z powodu tych wszystkich morderstw. -Dlaczego sama do nas nie zadzwonila? - zapytala Mia. Dunning wzruszyl ramionami. -Miala nadzieje, ze uda jej sie zachowac anonimowosc. -To niemozliwe - powiedzial Abe. - A co z pania Hillman? Czy ona wie? Dunning oblizal nerwowo wargi. -O czym? Ze jej maz ma romans czy ze zaginal? -O jednym i drugim - odparla Mia. -Nie sadze, zeby wiedziala o Rosemary. Hillman bylby zalamany, gdyby sie dowiedziala. Ale o tym, ze zaginal, wie. Sama do mnie zadzwonila, kolo osmej, a ja... -Powiedzial jej pan, ze maz byl gdzie indziej - dokonczyla Mia, poirytowana. -Tak. Przyszedlem tu z wlasnej i nieprzymuszonej woli. Czy moge juz isc? Abe podal mu notatnik i olowek. -Najpierw prosze zapisac nazwisko Rosemary i jej numer telefonu, podac opis swojego wozu i numery rejestracyjne. Potem moze pan isc. 368 Skinal na Mie i oboje wyszli z pokoju. Zamykajac za soba drzwi, Abe zerknal przez okno na Dunninga.-Moze Hillmanowi nic nie jest. -Moze to pani Hillman dowiedziala sie o romansie i wykonczyla meza - rzucila Mia:. -Chyba nie wierzysz w to, co mowisz. -Tak samo jak ty. - Mia potarla piesciami policzki. - Do cholery, mam juz tego dosc. To oznacza powrot do listy Kristen. Czwartek 26 lutego, 8.00 Co za ponure miny, pomyslala Kristen, obserwujac siedzacych przy stole. Mieli do tego prawo. Zaginal sedzia. Prasa juz podniosla wrzawe, a spolecznosc prawnikow jeszcze wieksza. Spinnelli przycisnal kciuki do skroni. -Prosze, tylko powiedzcie, ze znalezliscie cos przy samochodzie. -Nic a nic. - Nawet Jack wydawal sie zniechecony. - Najmniejszego sladu. -I nikt niczego nie widzial - dodal Abe. Kristen chrzaknela. -Wiem, ze macie juz dosc moich list, ale zrobilam jeszcze jedna. Wszystkie sprawy na tle seksualnym, w ktorych oskarzalam przed Hillmanem. Rozmawialam juz z kilkoma powodami. Wiekszosc nadal czuje gorycz. Ale nikt nie przezyl traumy w ciagu ostatnich trzech miesiecy. -Czy sa tam jakies nazwiska, ktore juz sie przewijaly? - zapytala Mia. -Jedno. Katie Abrams. -Piecioletnia dziewczynka, ktora "uwiodla" chlopaka swojej matki -opowiedzial Spinnelli z gorycza. Na wspomnienie Katie Abrams i kuriozalnego wyroku Kristen poczula dobrze znany gniew. -Tak, to ta sprawa. - Podniosla wzrok na Todda Murphy'ego, ktory i tym razem do nich dolaczyl. - Ale Murphy sprawdzal 369 rodzine Katie po zabojstwie Arthura Monroego. Matka jest w wiezieniu za nielegalne posiadanie narkotykow, a Katie przebywa w rodzinie zastepczej. Rozmawialam z jej opiekunka spoleczna. Powiedziala, ze widziala sie z Katie dwa tygodnie temu. To dobra rodzina zastepcza i Katie wydaje sie szczesliwa.-A ci zastepczy rodzice? - zapytal Spinnelli. - Co z nimi? -Maja oboje solidne alibi - powiedzial cicho Murphy. -Cholera - warknal Spinnelli. - Kto bedzie nastepny? Miles? -To zalezy. - Westphalen podniosl reke, widzac zlosc Spinnellego. - To zalezy od tego, czy wybral Hillmana przypadkowo, czy tez to wlasnie on jest glownym celem. Nie zaatakowal od poniedzialku, kiedy chybil. Moze byl tym poruszony. Moze jest gotow pokazac nam, kogo tak naprawde chce pomscic. -Jesli Hillman jest kolejna przypadkowa ofiara, to znaczy, ze nie wiemy nic wiecej niz wczoraj - stwierdzil Abe. - A jesli jest glownym celem jego zemsty, czy to znaczy, ze skonczyl juz swoje dzielo? -Trzeba wierzyc, ze jest w tym jakis klucz - upierala sie Kri-sten. - Jest taki zdyscyplinowany. Wszystko robi w ten sam sposob. I zawsze koncentruje sie na ofierze. -I na tobie - dorzucila Mia. -I na mnie. Z jakiegos powodu wlaczyl mnie w to wszystko. Ale bardziej chodzi o ofiary. Przypomnijcie sobie tablice nagrobne i listy. O mnie jest tylko w postscriptum. Najwazniejsze sa ofiary. Byc moze jestem przewrazliwiona, bo w ostatnich dniach rozmawialam z tymi ludzmi, ale ciagle slysze to samo. Ofiary, ktorym odmowiono sprawiedliwosci, obwiniaja system. Obwiniaja przestepce, obronce, mnie i sedziego. Taki zestaw. -Do czego zmierzasz, Kristen? - zapytal Jack. - Jakie widzisz powiazanie? Katie Abrams? Kristen pokrecila glowa. -Nie sadze. Nie ma chyba osoby, ktorej tak bardzo zalezaloby na Katie, zeby dokonac zemsty. To jeden z aspektow, przez ktore ta sprawa jest taka trudna. Mysle, ze chodzi o kogos innego. -Moze w ogole sie mylimy i dziala po prostu na dziko - powiedziala Mia cicho. - Moze czyta o sprawie w gazecie, Kristen, i daje 370 ci takie prezenty, bo jest wariatem. Jak John Hinckley Jr., ktory chcial zaimponowac Jodie Foster. Moze nie ma innego powiazania niz twoja osoba.-W takim razie nic nie mamy - orzekla Kristen zrezygnowana. - Bo jest bardzo inteligentny i jedyne, co pozostawil, to kula i czesciowy odcisk palca oraz kubek z kawa. Spinnelli westchnal. -A co z ta chalupa, w ktorej byliscie? Jakies odciski palcow, Jack? -Kilka czesciowych z ramek do zdjec, ale byly pod warstwa kurzu. Pobralismy tez odciski z gazety. Moga nalezec do kazdego, ale sprawdzamy je. Zaden nie pasuje do odcisku z ciala Contiego. Na obu zdjeciach byly z tylu podpisy. Pierwszy: "Worthowie: Henry, Callie, Hank i Paul". I drugi: "Hank i Genny, 1943". Abe zapisal. -A wiec Paul byl drugim synem. To pasuje, bo urzedniczka powiedziala, ze Paul Worth odziedziczyl parcele po smierci swojego ojca Henry'ego. I wiemy tez z aktu slubu, ze Genny wyszla za jakiegos faceta, ktory sie nazywal Colin Barnett. Wiemy, w jakim kosciele i w ktorym roku Genny i Barnett wzieli slub, i mamy zdjecie Genny. Powinnismy isc tym tropem, bo innego nie mamy. -A ten Paul Worth - podjela Mia. - Mogl odziedziczyc sztance do kul po ojcu. Jego tez powinnismy sprawdzic. Abe przyznal jej racje ze smetnym usmiechem. -To bardziej przekonujace niz dziecko, ktore byc moze urodzilo sie szescdziesiat lat temu, prawda? -Sprawdze Paula Wortha - powiedziala Kristen. - Jesli jest wlascicielem parceli, na ktorej wczoraj byliscie, to musi byc jakis slad w bazie danych dotyczacy podatku. -Dobrze. - Spinnelli zapisal wszystko na tablicy. - Co jeszcze? -Jedna rzecz - odezwal sie Murphy, siedzacy u szczytu stolu. - Marc poprosil, zebym sprawdzil dane na temat Aarona Jenkinsa z utajnionej kartoteki. Jenkins mial zarzut naduzycia seksualnego. W gimnazjum, siedem lat temu, probowal zgwalcic dziewczyne. Ale nie ma jej na zadnej twojej liscie, Kristen. Sprawdzalem. Nazywa sie June Erickson. 365 Kristen szukala w pamieci.-Nie slyszalam o niej. Mozemy z nia porozmawiac? Murphy sie skrzywil. -Jesli ja znajdziemy. Jej rodzina przeprowadzila sie wkrotce po wniesieniu powodztwa. Odszukalem sasiadow, ktorzy pamietaja, ze po tym zdarzeniu dziewczyna nie miala lekko w szkole. Dzieciaki jej dokuczaly, bo oskarzyla Jenkinsa. Widocznie byl wtedy bardzo popularny. Mam liste osob o nazwisku Erickson i imionach takich jak jej rodzicow. Sprobuje ich dzisiaj znalezc. Dam wam znac, gdy bede cos mial. -No to kierunek wytyczony - podsumowal Spinnelli. - Abe i Mia, szukacie Genny O'Reilly. Murphy, szukasz tej Erickson. Kristen, szukasz Paula Wortha, ale nie wychodz stad sama. Jesli ktos dostarczy paczke dotyczaca Hillmana, funkcjonariusz siedzacy pod twoim domem od razu da nam znac. -A ty? - zapytal Abe. -Ja bede odpieral ataki politykow i dziennikarzy, ktorzy chca nam dyktowac, jak mamy wykonywac swoja robote. Kristen podala mu najnowsza liste. -Obroncy i oskarzeni w sprawach Hillmana. Zakladajac, ze istnieje zwiazek i ze to jest jego wlasciwa zemsta, jeden z nich bedzie nastepny. Czwartek 26 lutego, 9.30 Ojciec Ted Delaney z kosciola Najswietszego Serca Jezusa czul sie po trosze detektywem, jako ze z wielka skrupulatnoscia ogladal kolejne odcinki Columbo. Kiedy Abe powiedzial mu, czego szukaja, stary ksiadz podjal sie zadania z takim entuzjazmem, ze nie mogli powstrzymac usmiechu. -Nie bylem wtedy proboszczem, sami rozumiecie - tlumaczyl sie, osadzajac okulary na czubku nosa. - Przyjechalem tu dopiero w 1965. Ojciec Reed byl dwa pokolenia wczesniej. W 1943 byl juz stary. Chyba umarl przed koncem wojny. 366 -Przypuszczalismy, ze ksiadz, ktory udzielil im slubu, juz nie zyje - powiedzial Abe. - Pamieta ojciec, czy w parafii mieszkali jacys Barnettowie? On mial na imie Colin, a ona Genny.-Nie moge powiedziec, zebym pamietal, ale parafia liczyla wtedy wiecej dusz. - Spojrzal znad okularow z lekka przygana. - Ludzie nie chodza dzis do kosciola tak jak kiedys. Abe przezwyciezyl ochote, by spojrzec na czubki butow. -Tak, ojcze - zgodzil sie. - A ksiega narodzin? Dziecko moglo przyjsc na swiat mniej wiecej w marcu 1944 roku. Delaney wybral oprawiona ksiege i powoli przesuwal grubym, wykrzywionym palcem po nazwiskach, przerzucajac kolejne kartki. -Syn. Ochrzczony drugiego marca 1944 jako Robert Henry Barnett. Krok do przodu. -Czy mieli wiecej dzieci, ojcze? - dociekal dalej Abe. -Zaraz sie dowiemy. Wydawalo sie, ze uplynely cale godziny, zanim stare palce Delaneya znowu sie zatrzymaly. -Corka, ochrzczona dwunastego maja 1946 roku, jako Iris Anne. - I znowu jego palce przesuwaly sie po kolejnych stronach. - I nastepny syn, Colin Patrick, ochrzczony trzydziestego wrzesnia 1949. -Czy to mozliwe, by Genny jeszcze zyla? - zapytala Mia. -Dobiegalaby osiemdziesiatki - powiedzial Delaney. - Ksiegi zgonow trzymam w innym pokoju. Jesli poczekacie, to sprawdze. Kiedy wyszedl, Abe zwrocil sie do Mii. -Nie dali pierwszemu synowi na imie Colin, po ojcu - odezwal sie niemal szeptem. Mia uniosla brwi. -Dziecko siedem miesiecy po slubie. I sprawa jasna. Ciekawe, czy Colin senior o wszystkim wiedzial, czy tez zdziwil sie, ze zona urodzila dwa miesiace wczesniej, i to nie wczesniaka. -Dala mu na imie Robert Henry. -Hank to skrot od Henry'ego. Abe przytaknal. 373 -Albo Colin senior byl bardzo wspanialomyslnym czlowiekiem albo Genny wmowila mu, ze to jego. Dala synowi imie biologicznego ojca.-Miejmy nadzieje, ze chociaz jedno dziecko Barnettow nadal mieszka w Chicago. -Sprawdzimy to, kiedy wroci ojczulek. Czwartek 26 lutego, 10.30 Kristen odlozyla sluchawke, zniechecona tym, ze jej proby dodzwonienia sie do kilku osob z listy spelzly na niczym. Niektorzy sie przeprowadzili, inni po prostu wyparowali. Spinnelli podszedl do niej z ponurym wyrazem twarzy. -Czekalem, az skonczysz. -Co sie stalo? Podal Kristen liste, ktora dostal od niej rano. Jedno nazwisko bylo zakreslone czerwonym pisakiem. -Gerald Simpson nie pojawil sie rano w sadzie. Kristen sciagnela usta. Simpson byl gorliwym obronca. Wedlug niego wszyscy przestepcy powinni zostac zrehabilitowani, prokuratorzy byli msciwi i zadni wladzy, a walczac o jak najwiekszy odsetek skazan, szukali jedynie drogi do szybkiego awansu. Bronil z wielkim zapalem i nigdy nie okazywal wspolczucia ofiarom. -Trzymajac sie zalozenia, ze ma to zwiazek z Hillmanem, zawezilismy bardzo mocno obszar poszukiwan. Tylko szesc razy zetknelam sie na sali z Simpsonem, gdy przewodniczyl Hillman. Czy wezmiemy pod obserwacje tych szesciu oskarzonych? -Juz to zarzadzilem. Rozeslalismy opis samochodu Simpsona. Jade przesluchac jego zone, bo Abe i Mia sa jeszcze w terenie. Moze bedzie cos wiedziala. Ale jego wyraz twarzy swiadczyl dobitnie o tym, ze nie spodziewal sie zadnych rewelacji. -Zadzwonie do tych szesciu ofiar. Spinnelli przejechal palcami po wlosach. 368 -Wiesz cos o Paulu Worthie, synu?-Sprawdzaja dane. Powiedzieli, ze oddzwonia, gdy cos znajda. Czwartek 26 lutego, 14.30 Na terenie parafii nie mieszkal juz nikt z rodziny Barnettow, ale ojciec Delaney dal im liste najstarszych parafian. Do parafii Najswietszego Serca Jezusa nalezala przez cale zycie Viola Keene. Ale nie zlagodzilo to jej charakteru. -Jasne, ze pamietam Barnettow. Co chcecie wiedziec? - Viola Keene zmarszczyla brwi, patrzac na ich buty. - Dopiero co wytarlam na mokro. Otrzepcie buty ze sniegu. -Przepraszamy, prosze pani. - Abe staral sie jak najdokladniej oczyscic buty, podobnie jak Mia. - Na dworze robi sie chlapa. -Moze zbliza sie odwilz - powiedziala starsza kobieta poirytowana. Wlasciwie nie jest az taka stara, pomyslal Abe. Nie miala nawet szescdziesiatki, ale wygladala na wiecej. Glownie z powodu wiecznie skrzywionych ust. Surowa fryzura i czarny stroj rowniez nie ujmowaly jej lat. -Miejmy nadzieje - mruknela Mia, a Abe powstrzymal usmiech. -No to co chcecie wiedziec? - warknela pani Keene. - Jestem w pracy. Byla wlascicielka niewielkiego sklepu z nakryciami glowy, ale wszystko wskazywalo na to, ze nikt nie bedzie im tu przeszkadzal. Warstwa kurzu na kapeluszach swiadczyla niezbicie, ze Keene nieczesto widywala klientow. Bez dwoch zdan. -Interesuje nas rodzina Barnettow - wyjasnil Abe. - Skad ich pani znala? -Chodzilam do szkoly z Iris Anne. Coz to byla za glupia dziewczyna. Podeszli do dlugiej lady, przy ktorej pani Keene pochylila sie nad czyms, co wygladalo jak duza kokarda. -Dlaczego, prosze pani? - zapytala Mia. 375 -Myslala tylko o chlopakach i glupstwach. Nie miala glowy do nauki. Za to jej brat to calkiem inna historia. Mia pochylila sie, aby widziec twarz kobiety.-Ktory brat, pani Keene? Keene przybrala taki wyraz twarzy, jakby poczula sie obrazona. -Ten starszy, rzecz jasna. Robert bardzo duzo sie uczyl. I pomagal ojcu w sklepie, jak przystalo na dobrego syna. - Rysy jej twarzy zlagodnialy i wydawala sie nagle o dziesiec lat mlodsza. - Opiekowal sie Iris i bratem. - Znowu zmarszczyla brwi. - Ten najmlodszy... -Przerwala, szukajac w pamieci. - Mial na imie Colin. Byl zepsutym bachorem. Ciagle pakowal sie w klopoty, wdawal sie w bojki z dzieciakami z sasiedztwa. - Pociagnela nosem. - Dostal za swoje. Mia zerknela na Abe'a katem oka, a potem znowu utkwila wzrok w Keene. -To znaczy? -Zaczepil nie tego, co trzeba. - Keene podniosla kokarde i zaczela skubac tasiemki. - Tamten go pobil, Colin trafil do szpitala. Bylo o tym glosno w calej okolicy. -I jak sie to skonczylo? -Colin zmarl. Mia zamrugala. -Rety. To rzeczywiscie musiala byc glosna sprawa. Keene ulozyla kokarde. -Tamten chlopak mial noz w bucie. Colin sie niczego nie spodziewal. Abe ukryl zdziwienie faktem, ze stara kobieta tak beznamietnie opowiada o tym wydarzeniu. -Co sie stalo z Robertem? Jej twarz znowu nabrala lagodnego, niemal tesknego wyrazu. -Po tym wszystkim juz w ogole nie mial zycia w domu. W koncu uciekl. Zlamal serce Iris Anne. I pannie Keene rowniez, jak podejrzewal Abe. -Co pani miala na mysli, mowiac, ze nie mial zycia? Czy przedtem tez byl zle traktowany? 370 Keene spojrzala na nich ze zloscia.-Pan Barnett nie mial dla niego serca. Iris i Colin mogli robic, co chcieli, ale Robert musial ciezko pracowac. Wystarczylo, ze krzywo spojrzal, a ojciec bil go trzcinka. I dlatego uciekl z domu. Nigdy wiecej go nie widzialam. -Panno Keene - odezwala sie lagodnie Mia - co sie stalo z tym chlopakiem, ktory zabil Colina? Keene opuscila oczy na kokarde. -Poszedl do wiezienia. Do jednego z tych poprawczakow. Ale kiedy wyszedl, wdal sie w bojke w barze i skonczyl tak jak Colin, zadzgany nozem. - Podniosla kokarde do swiatla. - Poetycka sprawiedliwosc, tak napisali w gazecie. Nie zlapali tego faceta, ktory to zrobil. Wiekszosc ludzi myslala, ze musial miec jakichs wrogow, ale ja i Iris zastanawialysmy sie, czy czasem Robert nie wrocil. - Westchnela. - Oczywiscie, to byly tylko dziewczece zyczenia. Wydawalo mi sie, ze kiedys go widzialam, kilka lat pozniej, ale to byla pomylka. -Gdzie to bylo? -Na pogrzebie. Jego rodzice i Iris Anne zgineli w wypadku samochodowym. -Przykro mi - powiedziala cicho Mia, a Keene wzruszyla ramionami. -To bylo prawie dwadziescia piec lat temu! - Zaskoczyla ich oboje, usmiechajac sie do Mii. - Ale dziekuje pani. Byla moja najlepsza przyjaciolka. -Dlaczego pani mysli, ze czlowiek, ktorego pani widziala, to nie byl on, panno Keene? - zapytal Abe. -Zawolalam go, ale nie zareagowal. Moj Robert nie bylby taki nieuprzejmy. -Jeszcze jedno pytanie, panno Keene - drazyla Mia - i damy pani spokoj. Czy ma pani jakies zdjecia, moze fotografie Roberta? -Och, litosci. Moze mam jakies stare roczniki z liceum, ale nie mam pojecia, gdzie sa. Mia podala jej wizytowke. 377 -To dla nas bardzo wazne. Tutaj sa moje nazwisko i numer telefonu. Czy moze pani zadzwonic, jesli pani cos znajdzie?Czwartek 26 lutego, 15.00 Pan Conti prosi do srodka. Zoe krecila sie nerwowo. Teraz, gdy juz sie tu znalazla, zastanawiala sie, czy madrze robi, chcac poprosic Contiego o wywiad, zwlaszcza ze nie pozwolil jej przyjechac razem ze Scottem. Co wiecej, nie zgodzil sie nawet, by podwiozl ja tutaj furgonetka stacji telewizyjnej. Ruszyla za lokajem ubranym w czarny garnitur z bialymi prazkami, wykrochmalona biala koszule i czarny krawat. Sentyment do Ala Capone, pomyslala, cieszac sie w duchu, ze zostawila w pracy informacje, dokad jedzie. -Panna Richardson - obwiescil lokaj, wskazujac jej droge do prywatnego gabinetu Jacoba Contiego. Gospodarz siedzial za biurkiem, przygladajac sie jej zwezonymi oczami. U jego boku stal Drake Edwards. Poza Edwardsa miala sprawiac wrazenie niedbalej, ale czlowiek ten emanowal tak skondensowana sila, ze bylo to absolutnie niemozliwe. Przez chwile wpatrywala sie w niego z fascynacja, po czym spojrzala na Contiego. -Dziekuje, ze zechcial sie pan ze mna spotkac. Prosze przyjac wyrazy wspolczucia z powodu smierci syna. Conti sie nie odezwal, a Edwards wskazal na jedyne krzeslo, jakie stalo w pokoju. -Prosze usiasc, panno Richardson - powiedzial gladko. - 1 zostac z nami chwile. Jego slowa zabrzmialy zlowieszczo, ale Zoe nie dawala sie latwo zastraszyc. Usiadla, odslaniajac zgrabne nogi. -Chcialam prosic o oficjalny wywiad. Edwards uniosl brwi. -A dlaczego pan Conti mialby byc zainteresowany wywiadem? -W tym tygodniu bylo kilka prob zamachu na zycie Kristen Mayhew i osob z jej otoczenia - zauwazyla Zoe. 378 Twarz Contiego pozostala obojetna, podczas gdy Edwards wydawal sie rozbawiony.-A co to ma z nami wspolnego? - zapytal, a Zoe wiedziala, ze z niej kpi. -Istnieja przypuszczenia, ze jest pan w to zamieszany, panie Conti. Dzis rano byla u pana policja. -Policja nie rozmawiala z nami o takich przypuszczeniach, panno Richardson - powiedzial Edwards, przedrzezniajac jej slowa. - Byc moze pani najnowsze zrodlo podaje... mylne informacje. Bezczelnie wpatrywal sie w jej dekolt. Zoe zwrocila sie do Contiego, ktory nadal milczal. -Chcialam dac panu okazje do odparcia tych przypuszczen na forum publicznym - oswiadczyla z cala powaga, na ktora potrafila sie zdobyc, ignorujac jawnie pozadliwe spojrzenie Edwardsa. Conti nie odezwal sie slowem. Odkad weszla do pokoju, zachowywal kamienna twarz. Gdyby nie widziala, ze jego piers unosi sie i opada, moglaby pomyslec, ze nie zyje. Ale nie wygladal na martwego. Tylko na bardzo groznego. Wstala. -Jesli bedzie pan zainteresowany, prosze do mnie zadzwonic. - Polozyla wizytowke na brzegu biurka. - Jeszcze raz skladam wyrazy wspolczucia. Kiedy Conti w koncu sie odezwal, byla juz przy drzwiach. -Panno Richardson, uwazam pania za osobe odpowiedzialna za smierc mojego syna, podobnie jak panne Mayhew i samego zabojce. Odwrocila sie i spojrzala na niego, nie mogac opanowac naglego drzenia calego ciala. -Czy to grozba, panie Conti? -Co tez przyszlo pani do glowy? - Conti wykrzywil usta w przerazajacym usmiechu. W tym momencie poczula, jak smakuje prawdziwy strach. - A teraz prosze wyjsc, zanim zostanie pani wyprowadzona sila. Posluchala go i wyszla na trzesacych sie nogach. Edwards odprowadzil ja do frontowych drzwi posiadlosci i otworzyl drzwi. Przesunal wizytowka Zoe wokol jej dekoltu i miedzy piersiami. 373 -Wiemy o wielu rzeczach, panno Richardson. I potrafimy do pani dotrzec w razie koniecznosci.Nie wiedziala, jak zdolala uruchomic samochod. Odetchnela gleboko dopiero, kiedy znalazla sie za brama posesji. Gdy przejechala dwa kilometry, mdlosci ustapily i ogarnela ja furia. Stracila kontrole nad sytuacja. Musi to naprawic. Jacob nie podniosl nawet oczu znad papierow, kiedy wrocil Drake. -Zabij ja. Czwartek 26 lutego, 17.00 Kristen rozesmiala sie, kiedy wyjatkowo szkaradny kapelusz wyladowal przed nia na biurku. Podniosla wzrok na Mie, ktora stala obok z szerokim usmiechem. -Co to jest? -Prezent dla ciebie. Abe wyszedl zza Mii z przebieglym usmieszkiem. -Zaprzyjaznila sie z modystka. Mia usiadla za swoim biurkiem i westchnela. -Zal mi jej bylo, siedzi sama w tym sklepie z kapeluszami. -Jest sama, bo ma paskudny charakter. - Abe siegnal po krzeslo i usiadl na nim okrakiem. Byl tak blisko, ze Kristen mogla go dotknac, a gdy na niego spojrzala, zalaly ja wspomnienia tego, co dzialo sie w kuchni. Wyciagnela reke i uscisnela go, wpatrujac sie z uporem w brzydki kapelusz. Dostrzegla kacikiem oka, ze Abe usmiecha sie szeroko zadowolony z wrazenia, jakie na niej wywiera sama jego bliskosc. - Ale dla ciebie byla mila, Mia. Ty kazdego potrafisz oczarowac. Mia zrobila mine. -Zamknij buzie. Ty jej opowiesz czy ja mam to zrobic? Abe zrobil szeroki gest. -Zostawiam ci pole do popisu. Mia strescila Kristen rozmowe z Keene. 380 -To znaczy, ze Robert wczesnie zaczal - stwierdzila - o ile rzeczywiscie wrocil, zeby rozprawic sie z facetem, ktory zabil jego brata.-Mlodziencza akcja msciciela - podsumowala Mia. Kristen pokrecila glowa z ponurym usmiechem. -Co o tym sadzfcie? Czy Robert Barnett moze byc naszym morderca? Tego nazwiska nie ma na mojej liscie, ale... Abe przytaknal. -Wedlug mnie moze, ale znalezlismy sie w slepej uliczce. Wiemy tylko to, co powiedziala Keene. Nie udalo nam sie niczego dowiedziec o dalszych losach Barnetta. A tobie jak poszlo? -Dzwonilam do osob, ktore mialy zwiazek ze sprawami, w ktorych bronil Simpson, a przewodniczyl Hillman. Nikt nie doswiadczyl traumy. Dwie osoby postanowily wydac uroczysta kolacje na czesc mordercy, a jedna nominowala go do Pokojowej Nagrody Nobla. Z trzema nie udalo mi sie skontaktowac. Sprobuje jutro. Aha, i znalazlam Paula Wortha. To jest chyba stryj Roberta Barnetta. Abe uniosl brwi. -I co? - Zyje, ale nie mozemy z nim porozmawiac. Jest w domu opieki przy Lincoln Park. Nie nawiazuje kontaktu ze swiatem zewnetrznym. Rozmawialam z jego ksiegowym, ktory zarzadza majatkiem. Paul Worth nie ma dzieci i po jego smierci ta parcela, ktora wczoraj znalezliscie, przejdzie na rzecz skarbu panstwa. -Ciekawe, jak msciciel dowiedzial sie o tym miejscu - powiedzial cicho Abe. -Nie wiem. Moze znal rodzine Worthow. - Podala mu kartke, na ktorej robila notatki. - Pytalam w domu opieki, czy mozecie go odwiedzic. Powiedzieli, ze nie zaszkodzi sprobowac. Nie moglam tam pojechac sama, a Spinnelli wyszedl. Abe>>zerknal na pusty gabinet porucznika. -Dokad? Kristen westchnela. -Do burmistrza. Mia sie skrzywila. 375 -Och.-Niestety. O siodmej ma konferencje prasowa. Nie bedzie milo. Przez chwile siedzieli w milczeniu, ktore przerwal dzwiek komorki Abe'a. Kristen podskoczylo serce. Przez caly dzien byla nerwowa. Martwila sie o Reaganow, o Owena, o swoja matke. Ostrzegla Lois i Grega i wiedziala, ze zrobila wszystko, co mogla, aby uchronic ludzi, na ktorych jej zalezalo. -Reagan. Jego twarz stezala. Kristen chwycila go za ramie. -Rachel? Pokrecil glowa. Przykryl jej dlon swoja i krotko uscisnal. -Nie, wszystko w porzadku. To ktos inny. - Wstal i odszedl kilka krokow. - To nie jest dobry moment - mruknal, a potem dodal: - Nie, nie mam czasu na kolacje... Ani na drinki. Cholera, Jim, powiedz, o co ci chodzi, i miejmy to z glowy. Jim. Ojciec Debry. Biedny Abe. -Sprobuje. - Abe zamknal energicznie komorke i stal przez chwile samotnie, a Kristen czula, ze peknie jej serce. Nie przejmujac sie, ze ktos moze to zobaczyc, wstala i poglaskala go po szerokich plecach. Jego miesnie stezaly pod jej dlonia. Odwrocil sie, popatrzyl jej w oczy i wiedzial, ze rozumie. - Przyjechali juz na chrzciny. Chca, zebym przyszedl na kolacje. -Po co? Wzruszyl nerwowo silnymi ramionami. -Nie wiem. Powiedzial, ze chca porozmawiac. -Chcesz, zebym poszla z toba? Uniosl jeden kacik ust. -Dzieki, ale lepiej nie. Nie gniewaj sie. -Nie gniewam sie. - Oparla czolo o jego ramie. - Tylko sie o ciebie martwie. Mia chrzaknela znaczaco. -Czesc, Marc. Kristen i Abe odwrocili sie jednoczesnie i napotkali znekany wzrok Spinnellego. Przez dluga krepujaca chwile nikt sie nie odzywal, az w koncu porucznik westchnal. 376 -Dobrze, ze bedzie chociaz jedno szczesliwe zakonczenie tej calej sprawy. Kristen cofnela reke z plecow Abe'a.-Burmistrz nie jest zadowolony, co? Spinnelli opadl na krzeslo. -A jak myslicie? Jestesmy niekompetentni, stalismy sie posmiewiskiem, opowiadaja o nas dowcipy i przynosimy wstyd. Bylo wiecej epitetow, wybralem najladniejsze. Mia, zadzwon do Murphy'ego. Dowiedz sie, czy znalazl te dziewczyne. - Strzelil palcami, marszczac czolo. - Jak sie nazywala? -June Erickson - podpowiedziala Mia. - Jasne. Jego wzrok spoczal na kapeluszu. -A co to, u diabla, jest? -Pomoc spoleczna - powiedzial Abe. - Wyjasnie ci. Czwartek 26 lutego, 20.45 - Niedobrze mi od tego. - Kristen miala wrazenie, ze caly pokoj wiruje. -Przeciez to przyjemne kolysanie - zaprotestowala Rachel. Siedziala przed telewizorem i zjezdzala po zboczu gory na snowboardzie, a gra wydawala sie zbyt realistyczna. -Witaj w moim swiecie - rzucil kpiacym tonem Kyle. Becca sie rozesmiala. Kristen zaslonila oczy. -Nie moge dluzej patrzec. Zaraz zwymiotuje. -O rany! Szoste miejsce. - Rachel wylaczyla gre. - Na dzis wystarczy. -To cud, ze jeszcze mozesz ruszac rekoma i ze nie wypalilo ci oczu - marudzil Kyle. - Siedzisz przy tej glupiej grze przez caly dzien. Bo nie poszla do szkoly. Na wszelki wypadek, powiedzial Kyle, ale to nie twoja wina, dodala Becca. Mimo to Kristen czula sie odpowiedzialna za te sytuacje. Natomiast Rachel cieszyla sie, ze ominal ja sprawdzian i ze koledzy i kolezanki szeptali o niej z podziwem. 383 -Nie przepraszaj - ostrzegl ja Kyle.-Bo kopniesz mnie w tylek - dodala Kristen ze znuzonym usmiechem. - Wiem. Czy Abe dzwonil? -Pytasz o to co piec minut. Nie, nie dzwonil. - Becca poklepala ja po rece. - Nic mu nie bedzie, Kristen. Potrafi o siebie zadbac. Powiedziala to niemal mechanicznie, jak zona i matka gliniarzy. Kristen zastanawiala sie, czy Becca wierzy we wlasne slowa. -Przeciez to tylko kolacja - zauwazyl Kyle. - Najgorsze, co go moze spotkac, to ostra reprymenda ze strony Sharon, jesli uzyje niewlasciwego widelca. Kristen spojrzala na niego z zaciekawieniem. -Dlaczego tak mowisz? Kyle poruszyl sie niespokojnie, a Becca go ofuknela. -Debra byla najcudowniejsza, najbardziej wielkoduszna osoba pod sloncem, ale jej rodzice kochali pieniadze i wladze, ktora one daja. - Na jej twarzy odmalowal sie wyraz cierpienia. - Abe nie byl dosc dobry dla Debry. Jej ojciec nie przepuscil zadnej okazji, aby mu o tym przypomniec. -Becca - napomnial ja lagodnie Kyle. - To stare dzieje. Juz go nie zrania. Kristen przeniosla wzrok z jednego na drugie, ale zadne z nich nie mialo zamiaru zglebiac tematu. -Abe opowiadal mi o procesie. O tym, ze chcieli uzyskac prawo do opieki nad Debra. Kyle otworzyl szeroko oczy, wyraznie zdziwiony. -Naprawde? Becca zacisnela usta. -Powiedzial ci, ze nigdy nie przestali go obwiniac o to, co sie stalo z Debra? Lezala bez swiadomosci przez piec lat, a oni bez przerwy go obwiniali. Biedny Abe. Biedni Kyle i Becca. Patrzenie na syna przezywajacego udreke musialo byc trudne. -Nic chcial sie dzisiaj z nimi spotykac. Becca znowu fuknela. 384 -Jasne, ze nie.-To po co poszedl? - zapytala Rachel ze swojego miejsca na podlodze, a Kristen dopiero teraz przypomniala sobie, ze w pokoju siedzi nastolatka, ktora chlonie kazde slowo. Kyle westchnal. - - Mysle, ze poszedl, by ich wysluchac i miec to juz za soba. - Zeby w sobote nie zepsuli uroczystosci Ruth i Seana - dodala Kristen. Charakter Abe'a Reagana wzbogacil sie o kolejny szlachetny rys. Oczy Becki zasnula mgielka. -Naprawde go rozumiesz. Kristen ogarnela fala dobrze juz znanej tesknoty. Za Abe'em, za jego rodzina. Za cieplem tego domu. -Jest dobrym czlowiekiem - stwierdzila po prostu. Kyle odchrzaknal glosno i siegnal po portfel lezacy na stoliku. -Kyle - powiedziala cicho Becca. - Daj spokoj. Kristen sciagnela usta. -O co chodzi? -Tata chce ci pokazac zdjecie Debry - wyjasnila jej Rachel, a Kristen zesztywniala, ale bylo za pozno. Kyle trzymal zniszczona fotografie i gdyby jej nie obejrzala, zrobilaby mu przykrosc. Zmusila sie, zeby spojrzec na zdjecie kobiety, ktora byla dla Abe'a wszystkim. Zobaczyla wysoka osobe o przecietnej urodzie i wielkim brzuchu wskazujacym na zaawansowana ciaze. Trzymala pod ramie mezczyzne, ktory usmiechal sie, jakby byl najszczesliwszym czlowiekiem na swiecie. -Byla urocza. Powiedziala to szczerze. Przecietna urode rozswietlal bowiem wewnetrzny blask, a wyraz twarzy mowil, ze Debra nigdy w zyciu nie byla^szczesliwsza. -To zdjecie zostalo zrobione dwa tygodnie przed wypadkiem -powiedzial Kyle takim tonem, ze Kristen scisnelo w gardle. - Nie sadzilem, ze jeszcze kiedys zobacze u syna ten wyraz twarzy. - Pieszczotliwie przesunal kciukiem po plastikowej oslonie. - A jednak 385 widze. Odkad poznal ciebie. - Jego kciuk stal sie nagle rozmazany. Kristen przygryzla policzek, bojac sie podniesc wzrok.Rachel wcisnela jej do reki chusteczke, podobnie jak wczoraj zrobil to Aidan. -Wydmuchaj nos, bo zaraz wszyscy bedziemy ryczec - powiedziala, na co Kristen rozesmiala sie nerwowo. -Jestes pewna, ze masz dopiero trzynascie lat? -Prawie czternascie - odparla lobuzersko Rachel. Kyle jeknal, przerywajac chwile wzruszenia. -Zaraz bedzie miala dwadziescia - zazartowal. -Czyli moge chodzic z Trentem? Kyle zganil ja: -Nie. Dopiero jak skonczysz szesnascie lat. Rachel wzruszyla ramionami. -I tak warto bylo sprobowac. Kristen byla wdzieczna, ze na chwile oderwali jej mysli od Abe'a. Zerknela jednak na zegarek, a Kyle znowu jeknal. -Jesli tak sie martwisz o Abe'a, to zadzwon do niego. -Jeszcze pomysli, ze go sprawdzam. Kyle zachnal sie pogardliwie. -Kobiety. -Wszystkie jestesmy takie same - obwiescila Rachel i Kristen musiala sie usmiechnac. -A ty, mloda damo, jestes w tych sprawach ekspertem - zakpila. -Hej, mam oczy i uszy szeroko otwarte i swoje wiem. - Rachel chwycila telefon i podala Kristen. - Zadzwon do niego. Przeciez tego chcesz. Kristen, zazenowana, wziela telefon i wybrala numer Abe'a. Zmarszczyla brwi. -Ma wylaczona komorke. Kyle sciagnal brwi. -Co takiego? -Wylaczyl komorke. Albo jest pod ziemia, bo nie ma sygnalu. Kyle wyciagnal reke, nie kryjac troski. -Daj mi ten telefon. 386 20 Czwartek 26 lutego, 22.20 Rodzice Debry poprosili o wybaczenie. Tego sie nie spodziewal. Opieral rece na kierownicy i wpatrywal sie w jasne swiatla mlynskiego kola. Tylko tutaj potrafil sobie jeszcze przypomniec usmiech zony. Tu sie poznali, na randce w ciemno, zaaranzowanej przez Seana i Ruth. I tutaj jej sie oswiadczyl. Dal w lape obsludze, zeby zatrzymali urzadzenie, gdy wagonik, w ktorym siedzial z Debra, bedzie na samej gorze. Poprosil ja o reke, majac u stop cale Chicago. Ona z kolei przywiozla go tu, zeby mu oznajmic, ze zostanie ojcem, i tez przekupila obsluge. Dlatego teraz tu byl. Pragnal przypomniec sobie zone z czasow, gdy promieniala szczesciem. I znalezc w swoim sercu przebaczenie, o ktore poprosili jej rodzice.Zupelnie stracil poczucie czasu i przestraszyl sie nie na zarty, slyszac pukanie w szybe. Na zewnatrz stal Sean i klal na czym swiat stoi. -Co ty tu, do diabla, robisz? Siedzisz sobie, a my sie zamartwiamy. Abe ze zdumieniem zerknal na zegarek. -Nie zdawalem sobie sprawy, ze jest tak pozno. -Gdzie masz swoja cholerna komorke? Od poltorej godziny do ciebie wydzwaniamy. Abe wylowil telefon z kieszeni i zmarszczyl brwi. -Rozladowala sie. Po raz pierwszy w zyciu zachowal sie tak lekkomyslnie. Podlaczyl komorke do zasilania. -Keisten czeka w samochodzie. Rzucil okiem na samochod Seana, w ktorym siedziala Kristen ze spuszczona glowa. -Dlaczego? -Odchodzila od zmyslow, bala sie, ze dopadli cie ludzie Contiego. 381 Czujac nagle wielkie znuzenie, Abe oparl glowe o zaglowek siedzenia.-Nie pomyslalem. -Sam jej to powiedz. Musze wracac do swojej kobiety. Minute pozniej Sean odjechal, a Kristen wdrapala sie do jego auta. Natychmiast spuscila glowe i ogarnelo go poczucie winy. Zachowal sie bezmyslnie. -Przepraszam, Kristen. Nie pomyslalem, ze bedziesz sie martwila. -Martwilam sie, ale juz w porzadku. Ukryla brode na piersi. -Mozesz na mnie spojrzec? Posluchala go, ale odwrocila glowe pod dziwnym katem, patrzac na niego z ukosa, jakby unikala jego wzroku. Wygladala... dziwnie. -Co sie dzieje? Zamknela oczy, oddychala plytko. -Czy mozesz odwiezc mnie do domu? -Najpierw mi powiedz, o co ci chodzi. Otworz oczy. Zatopila sie w fotelu, zaciskajac powieki. -Abe, prosze. Z naglym niepokojem wyjechal z miejsca parkingowego. -Co sie stalo? Do licha, Kristen, jesli probujesz sie na mnie odegrac, to ci sie udalo. -To nie tak. Jedz. Wyjechal na droge. -Chodzi o Vincenta? -Nie, jego stan sie nie zmienil. Owen do mnie dzwonil, kiedy jechalam z Seanem. -A Timothy sie nie pojawil? -Nie pytalam. Za bardzo sie o ciebie martwilam. Otworzyla jedno oko, zerknela do bocznego lusterka i z powrotem zacisnela powieki. Spojrzal do wstecznego lusterka, ale zobaczyl tylko jasne swiatla mlynskiego kola. 388 -Powiesz mi, gdy dojedziemy do domu? Skinela krotko glowa.-Tak. Czwartek 26 lutego, 22.45 Poczul ulge, kiedy auto Reagana wjechalo na podjazd. Widzial ich pomiedzy domami, przyczajony w nastepnej przecznicy. Reagan wysiadl i obszedl samochod. Byl dzentelmenem. To mu sie podobalo. Cieszyl sie, ze dotarli bezpiecznie do domu. Nie wybaczylby sobie, gdyby cos sie przytrafilo kolejnej osobie, na ktorej jej zalezalo. Nie chcial, zeby sprawy wymknely sie spod kontroli. Chcial tylko, by byla zadowolona, wiedzac, ze eliminuje zlo z tego swiata, a tymczasem wywrocil jej zycie do gory nogami. Nie byla bezpieczna we wlasnym domu. Bedzie musial znalezc jakis sposob, by wszyscy nabrali przekonania, ze ona nie ma z tym nic wspolnego, ze niczego nie wie. Skonczy z pisaniem do niej listow. Zmarszczyl brwi. Powinna wreszcie wysiasc z tego samochodu. Noc jest zimna. Rozchoruje sie. Reagan powinien zaprowadzic ja do domu, a tymczasem stoi jak slup. Cos bylo nie w porzadku. W koncu wyskoczyla z samochodu. Reagan objal ja ramieniem i zaprowadzil do kuchennych drzwi. Wydawalo sie, ze nic jej nie jest. Ale musial sie upewnic. Czwartek 26 lutego, 22.45 Kristen stanela jak wryta na widok swojej kuchni, a mlynskie kolo przestalo na chwile absorbowac jej mysli. -Jak tu czysto. Nie ma gruzu. Nie bylo tez sciany. Nie zburzyli jej z Abe'em do konca, ale jakims cudem zniknela. Podobnie jak lodowka, zlewozmywak i linoleum. Pozostal jedynie stol, na ktorym lezaly czasopisma otwarte na stronach przedstawiajacych pieknie urzadzone kuchnie. 383 -Czasopisma Annie - powiedziala i nagle zrozumiala. - To sprawka Aidana i Annie. Wiedziales o tym? Abe usmiechal sie szeroko.-A skad wzieliby klucz? -A skad ty wziales klucz? -Mia wyjela go z twojej torebki, a ja dorobilem. Zdziwiona? Opadla na krzeslo i zaslonila usta reka. Do jej oczu naplynely lzy. Abe przykleknal na jedno kolano i przygarnal ja do siebie. -Chcieli cos dla ciebie zrobic. To byl pomysl Aidana. -To najmilsza rzecz, jaka ktokolwiek dla mnie zrobil. Och, Abe. Poglaskal ja po plecach uspokajajacymi ruchami. -Jestes gotowa do rozmowy? Wytarla lzy o jego plaszcz. -Chyba tak. Odsunal sie, uniosl jej podbrodek i pocalowal ja w usta. A potem usiadl obok niej i rozpial plaszcz. -Zamieniam sie w sluch. Nie mogla juz tego odwlekac. Doskonale o tym wiedziala. Przyszla pora, by uslyszal historie, ktora opowiadala jak dotad tylko raz w zyciu. Roznica polegala na tym, ze Abe jej uwierzy. A jednak... Tak dlugo kryla w sobie tajemnice. Zbyt dlugo. Juz czas wyrzucic to z siebie. -Mialam dwadziescia lat - zaczela z westchnieniem. - Bylam studentka drugiego roku na uniwersytecie w Kansas. Spedzilam rok we Wloszech i mialam zaleglosci, wiec chodzilam na letnie wyklady. To byl facet, ktory uczeszczal ze mna na zajecia ze statystyki. Moim glownym kierunkiem bylo malarstwo, wiec pomagal mi odrabiac prace domowe. Nie mialam glowy do statystyki. - Usmiechnela sie ze smutkiem. - A zostalam prawnikiem. Twarz Abe'a pozostala spokojna, ale w oczach widac bylo wzburzenie. -Wiec go znalas. -Tak mi sie wydawalo. Wyszlismy razem kilka razy, na hamburgery, pizze. On zamawial piwo, ja nie pilam. Dokuczal mi, ze jestem 384 cnotliwa, a ja tylko sie usmiechalam. Ktoregos wieczoru poszlismy na wiejski jarmark. Byla letnia noc. Zaproponowal spacer, wiec odlaczylismy sie od towarzystwa, z ktorym przyszlismy, i znalezlismy sie gdzies za stodola. Pocalowal mnie, nie po raz pierwszy. Ale potem chcial... - zajaknela sie, czujac, ze glos wieznie jej w gardle.-Chcial seksu - powiedzial beznamietnie Abe. Skinela glowa. Ulzylo jej, ze powiedzial to za nia. -To bylo pierwszy raz. -Pierwszy raz to zaproponowal, czy pierwszy raz dla ciebie? -Jedno i drugie. Zamknal oczy i widac bylo, jak pod petla krawata porusza mu sie grdyka. -Bylas dziewica. -Chyba jedyna na roku. Moj ojciec nie pozwalal na picie, tanczenie, rock and rolla, gre w karty, a seks byl synonimem grzechu. Wiec czekalam, ale nie na tego faceta. -Ale on nie przyjal do wiadomosci twojego nie. -Wlasnie. Walczylam, drapalam, byl jednak bardzo duzy. Poradzil sobie ze mna bez wiekszego trudu. Powtarzal, ze tego pragne, ze sama sie o to prosilam. Powiedzialam, ze nigdy... Tylko sie rozesmial. Odparl, ze bylam we Wloszech, ze jestem swiatowa kobieta. Przycisnal mnie do ziemi i zakryl mi usta... - Spojrzala na sufit, bo nie byla w stanie patrzec mu w oczy, i opowiadala dalej: - Zgwalcil mnie. Caly czas powtarzalam sobie, ze to sie zaraz skonczy, ze to musi sie zaraz skonczyc. Podnioslam oczy i zobaczylam swiatla mlynskiego kola, patrzylam, jak sie obraca, liczylam wagoniki. I wreszcie skonczyl. - Przeniosla wzrok na Abe'a, ktory zaciskal piesci oparte na stole. Przykryla je dlonmi, uswiadamiajac sobie, ze chociaz tak bardzo pragnal poznac prawde, to byc moze trudniejsze bylo dla, niego wysluchanie tej historii niz dla niej opowiedzenie. - Zostawil mnie tam, na piachu za stodolami. -Powiedzialas komus? -W koncu tak. -Policji? - zapytal z napieciem. 391 -Nie. - Westchnela. - Mowimy dziewczynom, zeby zglaszaly takie przypadki wladzom, ale one sie boja. Ja sie balam. Ostrzegl mnie zreszta, ze jesli sprobuje go oskarzyc, bedzie mowil, ze sie na to zgodzilam. Spotykalismy sie od dwoch miesiecy. Nie byl podrywaczem, tylko zupelnie normalnym chlopakiem, ktory nie opuszczal zajec i na czas oddawal prace. Nie byl kobieciarzem. I dlatego mu zaufalam.-To komu powiedzialas? -Rodzicom. -Ico? Widziala twarz ojca, tak jakby zdarzylo sie to wczoraj. Byl caly purpurowy i trzasl sie ze zlosci. Slyszala swist jego piesci przeszywajacych powietrze, piesci, ktore powalily ja na ziemie. Lezala roztrzesiona, chcialo jej sie wymiotowac. Byla w ciazy. -Nie uwierzyl mi. -Co? - Abe zerwal sie na nogi z okrzykiem wscieklosci. - Nie uwierzyl ci? -Nie. Oskarzal mnie, ze jestem taka jak moja siostra. Grzeszna i zepsuta. Abe wielkimi krokami przemierzal kuchnie. -I dlatego ucieklas z domu? - zapytal. -Nie ucieklam. Wyrzucil mnie. - Przerazona, bez jakichkolwiek pieniedzy i ciezarna. Abe zamarl, patrzac na nia z niedowierzaniem. -Wyrzucil cie? -Tak. -A co na to twoja matka? - naciskal. - Nic nie zrobila? -Zupelnie nic. Patrzyla beznamietnie. Moze gdyby zyla Kara, matka mialaby dosc sily, zeby sie przeciwstawic ojcu, ale wtedy poruszala sie tylko jak automat. To nie mialo znaczenia. Chlopak opowiedzial juz kumplom, co sie zdarzylo. Wszyscy mysleli, ze jestem latwa. - i wiedzialam, ze na jesieni ciaza bedzie widoczna. Ale tego nie miala na razie odwagi mu wyznac. - Pod koniec letniego semestru rzucilam uniwersytet w Kansas. Jedna z dawnych przyjaciolek mojej siostry przeprowadzila sie do Chicago, wiec przyjechalam tu386 taj i zamieszkalam z nia. Przenioslam sie na uniwersytet w Chicago i skonczylam studia. Abe'owi drzaly rece. Wlozyl je do kieszeni. -Malarstwo? Pokrecila glowa.? -Po tym wszystkim nie bylam w stanie malowac. Skonczylam zarzadzanie i postanowilam isc na prawo. I mialam dziecko. Ktore oddalam. Ale gdy otworzyla usta, aby dokonczyc historie, stanelo jej przed oczami zdjecie Abe'a i ciezarnej Debry. Pomyslala o dziecku, ktore zostalo im zabrane. A ona sama oddala swoje. Abe usiadl ciezko i ukryl twarz w dloniach. -Boze. -Kiedy zobaczylam dzis to mlynskie kolo... - Zadrzala. - Nie moge zniesc tego widoku. Nic nie powiedzial, pochylil tylko glowe. Wyciagnela reke i poglaskala go po wlosach. -To juz przeszlosc, Abe. Moje zycie toczylo sie dalej. Podniosl glowe i swidrowal ja wzrokiem. -Samotnie. Wytrzymala jego spojrzenie. -Przez jakis czas. -Co sie z nim stalo? Kristen pokrecila glowa. -Nie, tego ci nie powiem. Spiorunowal ja wzrokiem. -Powiedz. -Po co? - zapytala spokojnie. Zwiesil ramiona i patrzyl na nia udreczonym wzrokiem. -Peosze. Powinna byla wiedziec, ze nie da za wygrana. I wiedziala. Ale nie potrafila mowic o tamtym chlopaku nawet po tylu latach. -Jak na ironie on tez poszedl na prawo. Zajal sie polityka i obecnie jest burmistrzem malego miasteczka w Kansas. - 393 Skrzywila usta. - Stara sie o miejsce w legislaturze stanowej. Sondaze pokazuja, ze prowadzi dziesiecioma punktami. Abe'a az skrecilo ze zlosci. Nie mogl zniesc mysli, ze temu potworowi dobrze sie powodzi, ze nigdy nie zaplacil za swoja zbrodnie i nigdy nie zaznal bolu, ktory stal sie jej udzialem.-Moglabys go zniszczyc. Siedziala bez ruchu. -Ale tego nie zrobie. Wtedy nic nie powiedzialam i teraz tez nie powiem. - Odwrocila wzrok, ale i tak zdazyl dostrzec, ze w jej oczach blysnely lzy. - Bo prawda jest taka, ze jestem tchorzem. Abe patrzyl na nia, nie wierzac wlasnym uszom. -Nie jestes tchorzem. Zamrugala, a lzy splynely po jej policzkach. -Wlasnie ze jestem. Odwazne sa te kobiety, ktore do nas przychodza. Musza to przezywac ciagle od nowa, upokarzac sie publicznie. I w wiekszosci wypadkow nic nie zyskuja. Chwycil ja za ramiona i poderwal na nogi. -Nigdy wiecej tak nie mow. Opowiedziala mu swoja historie ze spokojnym dystansem, ale teraz plakala. Swiadomosc, ze zostala zgwalcona, przepelniala go bezradna zloscia, ale lzy ranily jej serce. Wzial ja w ramiona i mocno przytulil. -Sa rozne rodzaje odwagi, Kristen. Chodzisz codziennie do pracy i robisz uzytek ze swojej wiedzy. Sprawiasz, ze ofiary moga liczyc na sprawiedliwosc. Nie znam odwazniejszej kobiety niz ty. - Pocalowal ja w czubek glowy, kolyszac lagodnie w ramionach. Fala emocji powoli opadala. - Kiedy postrzelono Debre, zylem z dnia na dzien. Zglaszalem sie na ochotnika do najbardziej niebezpiecznych zadan, bo zycie nic dla mnie nie znaczylo. Balem sie przyszlosci, Kristen. Balem sie pomyslec, ze moglbym znowu byc szczesliwy. Znieruchomiala w jego ramionach. -A teraz jestes szczesliwy, Abe? Ujal dlonia jej podbrodek. Podniosla glowe. -Tak. - Pochylil sie i musnal wargami jej usta. - A ty? 394 -Jak nigdy w zyciu - powiedziala to z taka ponura powaga, ze zabolalo go serce. Chcial zobaczyc jej usmiech.-Moglbym sie postarac, zebys byla jeszcze szczesliwsza - przekomarzal sie delikatnie. Kristen usmiechnela sie do niego. -Wiem o tym. Czwartek 26 lutego, 23.15 Poczekal, az wyjda z kuchni, i dopiero wtedy przemknal przez podworko do furgonetki. Z poczatku byl zaszokowany, wstrzasniety i nie wiedzial, co robic. Ale teraz czul zimny gniew i niezlomna pewnosc. Zakonczyl juz z powodzeniem swoje polowanie. W suterenie lezalo trzech mezczyzn, ktorzy zwijali sie z bolu i czekali, az wymierzy sprawiedliwosc. Wykonal plan przed terminem. Mial dosc czasu, by rozprawic sie z jeszcze jednym zlym czlowiekiem. Piatek 27 lutego, 8.45 Jest piatek, ale nikt nie mysli o weekendzie,, przemknelo przez glowe Abe'owi. Spinnelli, wymeczony po konferencji prasowej, ktora odbyla sie poprzedniego wieczoru, sprawial wrazenie, ze wolalby byc w jakimkolwiek innym miejscu niz z markerem w dloni prowadzic poranna odprawe. Byly rozne rodzaje odwagi. -Zbierzmy wszystko, co wiemy. -Rozmawialem z ludzmi, ktorych wyznaczyles do obserwowania tych szesciu oskarzonych od Hillmana i Simpsona - podjal Abe. - Czterej sa osiagalni, dwoch nie mozna odnalezc. Ci dwaj moga byc cali i zdrowi, ale nic o nich nie wiemy, bedziemy dalej szukac. -Wczoraj wieczorem odnaleziono samochod Simpsona - oznajmil Jack. - Okno po stronie kierowcy bylo rozbite od zewnatrz, tak jakby sie zamknal w srodku, a nasz morderca wybil szybe, zeby go 389 dopasc. Pod numerem 911 odebrano polaczenie z jego komorki wczoraj rano o szostej, ale nikt sie nie odezwal i po dziesieciu sekundach polaczenie zostalo przerwane. Probowali oddzwonic, ale bez powodzenia. Komorka lezala roztrzaskana na kawalki na podlodze auta Simpsona. Najwyrazniej morderca zmadrzal i nie ryzykuje namierzenia GPS-em.-Gdzie znalezliscie samochod, Jack? - zapytal Abe. -Byl zaparkowany w poblizu silowni. To jedno z tych miejsc czynnych cala dobe. -Jego zona powiedziala, ze lubi tam wpadac przed praca - wyjasnil Spinnelli. - Czy kamery na budynku cos zarejestrowaly? Oczy Jacka rozblysly. -Biala furgonetke. Z tablicami rejestracyjnymi oldsmobile'a nalezacego do Paula Wortha. W sali rozleglo sie zbiorowe westchnienie ulgi. -Nareszcie - stwierdzila Mia. - W koncu cos, co mozemy wykorzystac. -Ale jego nie ma na filmie. - Jack byl wyraznie zawiedziony. - Furgonetka zaslonila kamere. Spinnelli potarl dlonie. -Zalatwmy nakaz rewizji w domu Paula Wortha. Kristen, znasz nazwisko ksiegowego, ktory ma pelnomocnictwo? -Ja znam - odparl Abe. Wyjal z notesu kartke, ktora mu wczoraj dala. - Zajme sie nakazem. Drzwi sali konferencyjnej otworzyly sie i do srodka wszedl Murphy. Mia skrzywila sie na widok jego podkrazonych oczu. -Wygladasz nie najlepiej, Todd. -Co ty powiesz - odparl kpiaco Murphy. - Znalazlem June Erickson, te dziewczyne, ktora wniosla powodztwo przeciwko Aaronowi Jenkinsowi za usilowanie gwaltu. Studiuje w college'u w Kolorado. Spinnelli wyprostowal plecy. -Kiedy ja znalazles? -Kolo czwartej nad ranem. 390 Mia gwizdnela.-Dzwoniles do ludzi o czwartej rano? Zaloze sie, ze zapewniali cie o dozgonnej przyjazni. Murphy sie skrzywil. -Mozna tak powiedziec. -Dzieki, Todd. - Spinnelli skinal glowa. - Doceniam twoje zaangazowanie. -Nie moglem strawic oskarzen o niekompetencje. - Murphy zmarszczyl brwi. - Rodzice June z poczatku nie chcieli z nami rozmawiac, ale kiedy dowiedzieli sie, ze Jenkins nie zyje, i troche sie rozbudzili, zmienili zdanie. Mam numery telefonu do akademika June i do domu jej rodzicow. Spodziewaja sie telefonu od nas O siodmej trzydziesci ich czasu, zeby June zdazyla na zajecia. Pomyslalem, ze najlepsze bedzie trojstronne polaczenie. Juz pora. Spinnelli postawil na stole telefon glosnomowiacy. -No to jazda. Kristen scisnela pod stolem dlon Abe'a, kiedy Murphy polaczyl sie z obydwoma numerami i krotko zarysowal sytuacje. -Dziekuje, ze zgodziliscie sie panstwo poswiecic nam troche czasu - zaczal Abe. - Jestem detektyw Reagan. Detektyw Mitchell i ja od ponad tygodnia pracujemy nad sprawa seryjnych morderstw. Po drugiej stronie zalegla cisza. Po chwili odezwal sie zdziwiony glos pana Ericksona: -A co to ma wspolnego z nami? -Aaron Jenkins zostal zabity z powodu tych morderstw. Po jego smierci otrzymalismy zgode na przejrzenie jego starej kartoteki i wyplynelo panstwa nazwisko. Mamy nadzieje, ze dzieki informacjom od panstwa bedziemy mogli ustalic, co wiaze Jenkinsa z morderca. -Cey chodzi o sprawe tego msciciela, o ktorej mowia w CNN? - zapytala pani Erickson. -Tak, prosze pani, wlasnie o te - odparl Abe. - Kartoteka, ktora przejrzelismy, zawiera informacje, ze pani corka wniosla powodztwo przeciwko Jenkinsowi za wykroczenie seksualne. 397 Znowu zapadla cisza, a potem odezwal sie mlodszy glos.-Chodzilam wtedy do gimnazjum. Dopadl mnie w poblizu szatni - powiedziala June zacinajacym sie glosem. - Przepraszam. Nie lubie tego wspominac. Kristen pochylila sie do telefonu. -Rozumiem cie, June - zapewnila. - Jestem prokuratorem wspolpracujacym z policja. Mam na imie Kristen. Stykam sie z wieloma kobietami takimi jak ty i zadna z nich nie lubi tego wspominac, ale naprawde potrzebujemy twojej pomocy. Mozesz nam opowiedziec, co sie wtedy stalo? -Wepchnal mnie do wneki pod schodami - zaczela June z wyraznym wahaniem w glosie. - Probowal... dobrac sie do mnie. -Rozumiem. Co wtedy zrobilas, June? Jak ci sie udalo uciec? Odpowiedzia bylo przedluzajace sie milczenie. Kristen zmarszczyla brwi. -June, mowi Kristen. Jestes tam? -Tak. - Westchnela. - Przyszla mi na pomoc jedna dziewczyna. Krzyczalam, ale wszyscy bali sie Aarona. Tylko ona jedna probowala mi pomoc. Najpierw chciala go odciagnac, ale byla mala, a on duzy. -Zwykle tacy sa, June - odrzekla Kristen. Abe'a niemal zabolala reka, tak mocno ja scisnela. Ale mowila opanowanym glosem i byl z niej dumny jak diabli. - Co dzialo sie potem? -Pobiegla po nauczycielke. Zjawili sie... w sama pore. Do niczego nie doszlo. Abe wiedzial z raportu, ze wcale nie bylo tak rozowo. Jenkins zdarl z dziewczyny rzeczy i gdyby w tym momencie nie przybyla pomoc, doszloby do gwaltu. Ale nie podwazyl jej slow. Kristen doskonale poradzila sobie sama. -Pozwole sobie nie zgodzic sie z toba - stwierdzila pragmatycznie. - Zostalas napadnieta i bylas przerazona. To nie jest nic. -No tak. Nauczycielka powiadomila policje. Powiedziala, ze musi. W szkole zaroilo sie od gliniarzy. To bylo straszne. Aaron byl 392 bardzo popularny. Kazdy, kto wszedl mu w droge... Powiem tylko, ze moje zycie po tym wszystkim nie bylo juz takie samo.Mia podsunela jej karteczke. "Zapytaj ja o nazwisko dziewczyny i dowiedz sie, dlaczego nie bylo o niej mowy w raporcie". Kristen skinela glowa. -Uwierz mi, June, ze rozumiem. Jeden z obecnych tu detektywow ma do ciebie pytanie. Kim byla tamta dziewczyna i dlaczego nie ma o niej mowy w raporcie? -Miala na imie Leah - odpowiedziala June, a Kristen przymknela na chwile powieki, skojarzywszy od razu to imie. -Kiedy przybiegla nauczycielka i Aaron uciekl, blagala nas, bysmy nie mowily o niej policji. Juz i tak ciagle sie z niej nasmiewali i dlatego nie chciala, aby ktos sie dowiedzial. -Nigdy nam o tym nie mowilas, kochanie - odezwala sie pani Erickson. -Bo mnie o to prosila, mamo. Wrecz blagala. Przeciez bylam jej to winna. Narazila sie na ryzyko, zeby mi pomoc. Kristen zakreslila wielkim kolkiem jedno z nazwisk na swojej liscie i przesunela kartke na srodek stolu. Leah Broderick. Jedna z ofiar. Wymienili podekscytowane spojrzenia. Nareszcie. -Mialam okazje poznac Lee - powiedziala Kristen. - Wyrosla na niezwykla mloda kobiete. -Wiedzialam, ze tak bedzie - odparla June lamiacym sie glosem. - Jesli ja spotkasz, Kristen, to podziekuj jej, prosze, w moim imieniu. Po twarzy Kristen przesunal sie cien. -Obiecuje. Mam jeszcze jedno pytanie, June, a potem damy ci spokoj. Jak wygladalo zycie twoje i Lei po tym zdarzeniu? June westchnela. -Nie powiedzialam o niej policji, nauczycielka tez tego nie zrobila, ale>>to nie mialo znaczenia. Aaron zamienil jej zycie w pieklo. Matka przeniosla ja do innej szkoly. Moi rodzice tez zabrali mnie ze szkoly i przeprowadzilismy sie tutaj. -Tak wlasnie myslalam. Twoja pomoc byla nieoceniona, June. Dziekuje. 399 -Czy chodzilo wam wlasnie o te informacje? - zapytal pan Erickson.Abe omiotl wzrokiem twarze osob siedzacych przy stole. Takiego nagromadzenia energii nie czulo sie tu od dnia, kiedy zaczela sie ta koszmarna sprawa. -Dokladnie tak. Dziekujemy. -Kristen? - zapytala June nieco drzacym glosem. -Tak, June? -Przerazala mnie mysl, ze mam o tym opowiadac. Ale dzieki tobie nie bylo tak zle. Kristen mocno zagryzla wargi, ale do jej oczu i tak naplynely lzy. -Ciesze sie, June. Czasami warto porozmawiac z kims, kto tez przez to przeszedl. Uwazaj na siebie. W sali zalegla brzemienna cisza, a Murphy przerwal polaczenie. Przez dluga chwile kilka par oczu wpatrywalo sie w Kristen, ktora w koncu wstala. -Przepraszam na kilka minut. Mia, wstrzasnieta, podniosla sie, by pojsc za nia, ale Abe delikatnie ja zatrzymal. -Dajmy jej chwile. Wszystko bedzie dobrze. Piatek 27 lu t ego, 8.55 Siedzieli w milczeniu, kiedy wrocila. Chociaz probowala zatuszowac makijazem opuchniete i czerwone oczy, jej wysilki spelzly na niczym. Abe spojrzal na nia z duma. Usiadla obok niego i omiotla wzrokiem twarze obecnych. Mia patrzyla z niemym wsparciem, a Jack i Murphy nadal byli w szoku. Na twarzy Spinnellego mieszaly sie zal i zlosc. Dolaczyl do nich Miles Westphalen. Nie wiedziala, czy z powodu informacji o Lei, czy dlatego, ze martwili sie o nia. Wolala nie pytac. -Poprosilam Lois, zeby przeslala przez kuriera akta sprawy Lei. - Polozyla teczke na stole i przez chwile zbierala mysli. - Leah Broderick zostala zgwalcona prawie piec lat temu. To byla jedna 400 z moich pierwszych spraw tego typu, ale zapamietalam ja tak dobrze z innego powodu. Leah byla nieco wolniejsza pod wzgledem umyslowym. Funkcjonowala na poziomie dwunasto-, trzynastoletniego dziecka. Nie cierpiala tego, ale nic nie mogla poradzic. Byla bardzo dumna mloda kobieta.-Mowisz "byla", Kristen - zauwazyl Miles. Kristen polozyla dlonie plasko na stole, aby zapanowac nad ich drzeniem. -To ty pierwszy podejrzewales, Miles, ze u podstaw tej sprawy lezy trauma. Wczoraj probowalam dodzwonic sie do Lei, ale jej telefon milczal. Zadzwonilam do supermarketu, w ktorym pracowala. Nie widzieli jej od roku. - Zerknela na Abe'a. - Ja tez nie lubie zbiegow okolicznosci. -To nie wrozy nic dobrego - zgodzil sie cicho. -Wracajac do Lei. Jezdzila do pracy autobusem. Udzielala sie w kosciele. Pomagala w szkolce niedzielnej. Wszyscy za nia przepadali. Kiedy szla do domu z przystanku autobusowego, zaczepil ja Clarence Terrill. -To jeden z tych dwoch, ktorych nasi ludzie nie mogli namierzyc - rzucil Abe. -Macie swoj zestaw - powiedzial Miles. - Sedzia, obronca i oskarzony, tak jak mysleliscie. Kristen wytarla wilgotne rece w spodnie. -Clarence Terrill juz wczesniej stawal przed sadem dwa razy. To jeden z tych, ktorzy wymykaja sie wymiarowi sprawiedliwosci. Zgwalcil ja. Leah byla w stanie podac dokladny rysopis, a swiadek widzial, jak ja wciagnal do samochodu. W dodatku chelpil sie przed przyjaciolmi, ze zaliczyl "opozniona". Mielismy niezbite dowody. Nawet DNA. W sprawach o gwalt Simpson poslugiwal sie sprawdzana strategia. Naklanial swojego klienta, zeby przyznal sie do odbycia stosunku, ale kazal mu utrzymywac, ze odbylo sie to za obopolna zgoda. Zlamal wszelkie zasady, a sedzia Hillman mu na to pozwalal. Tyle razy wnosilam sprzeciw, ze Hillman wezwal mnie do swojego gabinetu i powiedzial, ze jesli zrobie to jeszcze raz, 401 oskarzy mnie o obraze sadu. - Zmruzyla zlowrogo oczy. - Bylam wtedy zielona. Niechby teraz sprobowal mnie zastraszyc.-Nie wiadomo, czy jeszcze zyje - powiedzial Abe. -Mozemy tylko miec nadzieje - mruknela Mia. -Simpson mial swiadkow, ktorzy zeznali, ze chodzili z Lea do liceum i ze wszyscy wiedzieli, ze jest latwa. Ze prawdopodobnie sama sprowokowala Clarence'a Terrilla. To potwierdzilo jego zeznanie, ze seks odbyl sie za obopolna zgoda. - Otworzyla teczke sprawy. - Tyron Yates byl na liscie jego trzydziestu swiadkow. Podobnie jak ten chlopak, ktory dostarczyl ostatnia paczke, ten, wobec ktorego zastosowaliscie areszt prewencyjny. -Lepiej go wypusccie - powiedzial Jack i nie bylo w tym nawet sladu wspolczucia. -Nie mialam ich w mojej bazie danych, poniewaz Simpson nie wezwal ich w koncu na swiadkow. Wnioslam sprzeciw po przesluchaniu pierwszych trzech lajdakow i ten jeden jedyny raz Hillman go podtrzymal. Potem Simpson zaczal sie rozwodzic nad wygladem Lei. Twierdzil, ze nosila prowokujace stroje, co bylo nieprawda. Zapytal ja, czy lubi chlopcow. Zeznawala pod przysiega, wiec powiedziala, ze tak. Czy chce kiedys wyjsc za maz, czy interesuje ja seks? Czy uprawia seks? Czy lubi seks? Wnosilam sprzeciw za sprzeciwem, az Hillman ukaral mnie w koncu grzywna. Jednak lawa przysieglych uznala Terrilla za winnego. Wtedy Hillman podziekowal sedziom przysieglym, powiedzial, ze moga opuscic sale, a kiedy wyszli, stwierdzil, ze zeznania Lei jasno wskazuja na to, ze sie zgodzila. I odrzucil werdykt lawy przysieglych. Mia spojrzala na nia oslupiala. -Sukinsyn. Kristen zamilkla na chwile, wspominajac tamten dzien. -Bylam w szoku. Pamietam, ze Terrill pokazal Simpsonowi palcami znak zwyciestwa, a kiedy wychodzil z sali, puscil oko do Lei. Puscil do niej oko. Nie wierzylam w to, co widze. Leah byla zdruzgotana. - Westchnela i przerzucila dokumenty w teczce. - Jej jedyna krewna byla matka, ale dziewczyna miala mnostwo przyja402 ciol. Jesli jeden z nich jest naszym mscicielem, to poszukiwania nie beda latwe. Piatek 27 lutego, 11.30 Drake zamknal drzwi do gabinetu. -Sa coraz blizej. Jacob oparl sie w fotelu. -Skad wiesz? -Spinnelli byl u burmistrza i wyszedl w jednym kawalku. -Ach tak. Twoja siostrzenica pracuje w biurze burmistrza. Jak sie miewa? -Urocza i lojalna, jak zawsze. Jacob bawil sie spinkami do mankietow. Elaine otrzezwiala na tyle, zeby przygotowac mu dzis rano ubranie, po czym wrocila do lozka. Jego zona byla caly czas otepiala od silnych srodkow uspokajajacych. Czasami jej zazdroscil. Ale ktos przeciez musial prowadzic dom. -Medycy sadowi wydali dzis rano cialo Angela - powiedzial. Drake zwiesil ramiona. -Jacob. Conti odwrocil wzrok. Nie mogl zniesc cierpienia malujacego sie na twarzy przyjaciela, cierpienia, ktore odbijalo jego wlasny bol. -Nie bedziemy otwierac trumny. - Z twarzy Angela niewiele pozostalo. Kazda mysl o tym przyprawiala go o mdlosci. - Jutro odbedzie sie ceremonia przy zamknietej trumnie. - Jego cierpienie lagodzil tylko zimny i wyrachowany gniew. - Morderca ma byc martwy do tego czasu, Drake. Drake wstal. -Pewiadomie cie, gdy bede cos wiedzial. -Co slychac u panny Mayhew? -Boi sie. Nie robi kroku bez ochrony. Jej bliscy zwarli szyki. Nie zdolalismy dopasc tej malej od Reaganow, bo jeden z braci odebral ja ze szkoly. 397 -To przykre.-Jutro maja rodzinna uroczystosc. Chrzciny. -To dobrze. Obserwuj dalej Mayhew i Reagana. Chce, zebys dopadl tego drania, zanim oni to zrobia. Nie chce, zeby stawal przed sadem. Ach, jeszcze jedno, Drake. Drake zatrzymal sie przy drzwiach. -Tak, Jacob? -Co zrobilismy z ta Richardson? Krotkie milczenie. -Nie stanowi juz problemu. Jacob zauwazyl, ze przyjaciel przyjal postawe obronna, a dobrze znal jego... ciagoty. Nie przejmowal sie ta strona charakteru Drake^, bo uwazal, ze nie ma prawa mieszac sie do tego, w jaki sposob mezczyzna znajduje zadowolenie. Byc moze teraz zrobi uzytek z tych sklonnosci. -To znaczy, ze ja masz, tak? -Tak. -Czy ktos bedzie jej szukal? -Powiedziala szefowi, ze musi poczekac, az ucichnie ten skandal z Aldenem, bo to podwaza jej wiarygodnosc jako dziennikarki. -Byla przekonujaca? Drake odwrocil sie bokiem ze zlowieszczym blyskiem w oku. -Bardzo. -To zamknieta trumna, Drake. Slowa Jacoba zawisly miedzy nimi. Dopiero po chwili Drake pojal ich znaczenie. -Chciala przeprowadzic wywiad z Contim - mruknal. - Postaram sie, zeby miala okazje. Jacob odprowadzil go wzrokiem do drzwi. Wiedzial, ze jego najwierniejszy przyjaciel wszystkiego dopilnuje, wiec zaczal rozmyslac o toczacym sie sledztwie. Gdy tylko poznaja tozsamosc mordercy Angela, panna Mayhew przestanie byc potrzebna. Mial nadzieje, ze Drake lubi tez rude. 398 Piatek 27 lutego, 16.30 - Detektywie Reagan.Wracali wlasnie na posterunek, gdy Abe uslyszal wolanie. Zerknal przez ramie. W jego strone pedzil kamerzysta Richardson. -Czy oni nigdy nie maja dosc? - rzucil przez zeby. Kamerzysta zatrzymal sie przed nimi, ale nie mial ze soba sprzetu. -Nazywam sie Scott Lowell. Abe zmruzyl oczy. -Wiem, kim pan jest. Czego pan chce? -Zdaje sobie sprawe, ze pan mnie nienawidzi, i nie mam o to pretensji. Chcialem tylko przekazac, ze Zoe zniknela. Abe i Mia wymienili szybkie spojrzenia. -Co to znaczy zniknela? - zapytala Mia. -Wczoraj pojechala do Jacoba Contiego, zeby poprosic go o wywiad. -Boze, ta kobieta ma jaja - powiedziala Mia nie bez podziwu. -Pojechala sama - dodal Scott. -Albo raczej nierowno po sufitem - poprawila sie Mia. - I nie wrocila? -Wrocila. Wsciekla jak diabli. Mamrotala cos, ze musi przyprzec Contiego do muru. A dzis rano dzwoni i mowi, ze bierze wolne, dopoki nie ucichnie ta sprawa z Johnem Aldenem. -A pan jej nie wierzy - podsumowal Abe. -Nigdy w zyciu nie odpuscilaby takiej historii. Chciala Contiego, ale jeszcze bardziej zalezalo jej na Mayhew. -To znaczy na historii msciciela - sprostowala Mia. -Jasne, ze interesowala ja ta historia. To byla jej przepustka do slawy. Dzwonili do niej z CNN i NBC, na litosc boska. A Mayhew naprawde nienawidzila. Nie zrezygnowalaby z tej sprawy za zadne skarby swiata. -Dlaczego tak bardzo nienawidzi Kristen? - spytala Mia. Scott pokrecil glowa. 405 -Nie wiem. I nie chce wiedziec. Meczylo mnie filmowanie tego wszystkiego. Moglbym powiedziec, ze taka mam prace, ale wiem, ze to nie jest zadna wymowka. Prosze, powiedzcie pannie Mayhew, ze ja przepraszam.Abe zacisnal zeby, a Mia odparla: -Przekaze jej to, panie Lowell. Czy zglosil pan znikniecie Richardson? Scott wzruszyl ramionami. -Myslalem, ze to bez sensu. Przeciez sama zadzwonila. Chcialem tylko, zebyscie wiedzieli, na wypadek, gdyby to okazalo sie wazne. Musze isc. Dzisiaj pracuje z innym reporterem. Powodzenia. Gdy odszedl, Mia westchnela. -Morderca zabija szumowiny. A Conti, bogaty czlowiek, zleca pobicie starszych ludzi, a potem porywa Richardson. Juz nie jestem pewna, kto w tej historii jest pozytywnym bohaterem. Piatek 27 lutego, 16.45 - Matka Lei nie zyje - oznajmil Abe, kiedy zebrali sie w sali konferencyjnej. - Umarla na raka trzy lata temu. -Osoby, z ktorymi rozmawialismy, widzialy Lee po raz ostatni rok temu - dodala Mia. - Pastor powiedzial nam, ze jej depresja sie poglebiala i ze ktoregos dnia Lea nie przyszla do kosciola. Odkryli, ze sie przeprowadzila i nie zostawila nowego adresu. Przykro mi, Kristen. Kristen usilowala zapanowac nad smutkiem, ale bylo to trudne. -Biedna Lea. -Przeszukalismy dom Paula Wortha - poinformowal Jack. - Znalezlismy rozne odciski palcow, ale zaden nie pasuje do tego, ktory Julia znalazla na ciele Contiego. Nawiasem mowiac, zwloki zostaly dzis przekazane rodzinie. W garazu Wortha znalezlismy old-smobile'a bez tablic rejestracyjnych. Miedzy stolem majsterkowicza a szafka na narzedzia zostalo wolne miejsce, akurat tyle, ile zajmuje imadlo Craftsmana, ktorego uzyl przy usmiercaniu Skinnera. Sam 406 dom wygladal na opuszczony. Co drugi tydzien ktos przychodzi sprzatac. Nikt nic nie widzial.-Moge was zapewnic, ze sam Paul Worth nie jest w to zamieszany - powiedzial Miles. - Nie ma kontaktu ze swiatem juz od roku, kiedy dostal udaru. Bylem u niego w domu opieki. -Ktos go odwiedza? - spytal Abe. -Nie. - Miles wygladal na zasmuconego. - Nikomu nie zycze takiej starosci. -Aha - przypomniala sobie Mia. - Zoe Richardson zniknela. W sali podniosla sie wrzawa. Spinnelli uniosl reke, aby uciszyc zebranych. -Nic nie mozemy zrobic, dopoki ktos nie zglosi jej zaginiecia. Nie tracmy wiec z oczu glownego celu. Wiemy, ze Robert Barnett jest nieslubnym synem Hanka Wortha i Genny O'Reilly, a ponadto bratankiem Paula Wortha. Ale co laczy rodzine Worthow z Lea Broderick? -Na razie nie znalezlismy zadnego zwiazku - odparl Abe. -W domu Wortha nie bylo jej zdjec - dodal Jack. - Przykro mi. Spinnelli westchnal. -Co teraz proponujecie? -Murphy i ja zaczelismy szukac aktu zgonu Lei - oznajmila cicho Kristen. - Murphy przekazal jej zdjecie policji stanowej, zanim wyslalam go do domu, zeby sie przespal. A Julia rozeslala je do zakladow medycyny sadowej i biur koronerow we wszystkich hrabstwach Illinois. Na wypadek gdyby mieli jakies niezidentyfikowane cialo. - Kristen glos uwiazl w gardle. Szkoda takiej wartosciowej dziewczyny. Piatek 27 lutego, 18.00 - Zdaje sie, ze banda jest na miejscu. Mama wydaje dzis male przyjecie rodzinne. Bo duze bedzie po chrzcinach -wyjasnil Abe, wciskajac sie autem miedzy minivana nalezacego do Seana a camaro Aidana. - Zapowiada sie interesujacy wieczor - westchnal. 401 Przed minivanem parkowal dlugi lexus. Kristen od razu domyslila sie, do kogo nalezy.-Rodzice Debry? -Tak. -Nie opowiedziales mi, jak wygladala ta kolacja - powiedziala lagodnie. Abe oparl podbrodek na kierownicy. -Poprosili mnie o przebaczenie. -Naprawde? -Tak. Malo nie spadlem z krzesla. Powiedzieli, ze sie mylili. We wszystkim. Ze w dniu, kiedy Debra w koncu umarla, uswiadomili sobie, ze oni rowniez nie byliby w stanie zakonczyc jej zycia, nawet gdybym sie na to zgodzil. Chcieli mi o tym powiedziec wczesniej, ale nie mogli sie ze mna skontaktowac, bo moi rodzice nie zdradzili im, gdzie jestem. -I co im powiedziales? - Ze musze to przemyslec. -I przemyslales? Spojrzal na Kristen. W jej lagodnych zielonych oczach dostrzegl zrozumienie i bezwarunkowe wsparcie. Poruszylo to w nim czula strune. Od poczatku wiedzial, ze to nadejdzie, od momentu, kiedy chciala rozpylic na niego gaz pieprzowy z tej zalosnej puszki. Kochal ja. Patrzyl, jak oblewa sie rumiencem, i zdawal sobie sprawe, ze jego uczucia sa wypisane na twarzy. -Tak. Wyciagnela reke i pogladzila palcami jego policzek. -Ico? -Oczywiscie, ze im przebacze. Zycie jest za krotkie, Kristen. Chce zrobic kolejny krok. Z toba. Kaciki jej ust uniosly sie w usmiechu. -Tu i teraz? -Tak. - Objal ja za szyje i przyciagnal do siebie. - Zrobisz to ze mna? Jej oczy sie smialy. 408 -Nie przed domem twoich rodzicow. Moze pozniej. Rozesmial sie i pocalowal ja mocno.-Ostra dziewczyna. Chodzmy do srodka. W kuchni panowal kontrolowany chaos, nic nowego. Dzieciaki Seana biegaly w kolko, a jego matka przepedzala Aidana od ciasta, ktore wlasnie wyjela z pieca. Annie stala przy zlewozmywaku i obierala ziemniaki, a w salonie ryczal telewizor ustawiony na kanal sportowy. Ciasto bylo wisniowe. Swiat trafil na swoje miejsce. -Czesc, mamo - przywital sie Abe. - Znajdzie sie miejsce dla dwojga glodomorow? -U mnie nie mozna gotowac - dodala Kristen kpiacym tonem. - Ktos ukradl kuchenke. Aidan i Annie wymienili konspiracyjne spojrzenia, a Kristen zdumiala wszystkich, kiedy podeszla do Aidana, przyciagnela jego glowe i pocalowala go w policzek. -Dziekuje - powiedziala, po czym otoczyla ramieniem Annie i uscisnela ja. - Jeszcze nikt nie zrobil dla mnie czegos tak milego. Aidan rozpromienil sie, ale szybko doszedl do siebie i usmiechnal sie lobuzersko. -Jesli jeszcze nikt nie zrobil dla ciebie czegos tak milego, to musze odbyc powazna rozmowe z Abe'em. Kristen oblala sie szkarlatem i spojrzala na jego matke. -Prosze dac mu klapsa. Becca uniosla brwi. -Czuj sie jak u siebie. Sama daj mu klapsa. - Po czym powiedziala powaznie do Abe'a: - Ktos czeka na ciebie w salonie. -Tak, wiem. Niedlugo wroce. Kristen odprowadzila go wzrokiem. Byl gotowy pogrzebac ostatnie cienie z przeszlosci, by zrobic krok do przodu. W przyszlosc, ktora chcial z nia dzielic. Czy zrobisz to ze mna? Wiedziala, dokad prowadzi ta sciezka. Mezczyzna taki jak Abe Reagan nie zawracal sobie glowy romansami. Chcial miec zone. Rodzine. Rozpaczliwie pragnela powiedziec "tak". Ale najpierw musial 403 uslyszec o kilku sprawach. Takich, ktore mogly zmienic jego decyzje. Starala sie wiec nie traktowac zbyt powaznie jego pieknej propozycji. Musi mu powiedziec. I to wkrotce. A jesli nadal bedzie jej pragnal, to udzieli mu takiej odpowiedzi, jaka chcialo wykrzyczec jej serce.Otrzasnela sie i odwrocila do Annie. -I co myslisz o kuchni? Mam zrobic wiejskie palenisko czy lepiej cos w stylu francuskim? Piatek 27 lutego, 18.30 Odszukal go bez najmniejszego trudu. Niewielu burmistrzow malych miasteczek w Kansas ubiegalo sie o miejsce w legislaturze stanowej, a tylko jeden z nich ukonczyl miejscowy uniwersytet. Namierzenie Goeffreya Kaplana, mezczyzny, ktory skrzywdzil Kristen, zabralo mu godzine. Niestety, podroz z Chicago do Kansas az czternascie. Zdolal sie nawet przespac, kiedy Kaplan wypelnial w miescie swoje obowiazki burmistrza. A teraz czekal, az mezczyzna wroci do swojego ladnego domu, ktory stal na czterdziestu arach ziemi, z dala od sasiadow, ktorzy mogliby mu zagladac w okna. Zaparkowal furgonetke za stara stodola, ktora stanowila dobra kryjowke. Okolica musiala byc spokojna, bo zona Kaplana zostawila brame do garazu szeroko otwarta. Bez trudu wslizgnal sie do srodka i przyczail. Garaz miescil sie w suterenie, tak jak jego, wiec bylo sporo miejsc, w ktorych mogl sie ukryc. Na gorze ryczaly co najmniej dwa telewizory, a jego bron byla wyposazona w tlumik. Nikt nie uslyszy halasu. Poczul ucisk w sercu, kiedy dran wjechal w koncu do garazu. Za kilka sekund zobaczy twarz mezczyzny, ktory zgwalcil mloda kobiete i zostawil ja na brudnej ziemi. Drzwi samochodu otworzyly sie, we wnetrzu rozblyslo mdle swiatlo. Kaplan wysiadl. Kiedy go zobaczyl, pomyslal od razu, ze Kristen miala racje. Wygladal zupelnie zwyczajnie. Sredni wzrost, niezbyt tega budowa, lekki brzuszek. I widoczna lysina. 404 Dopiero gdy Kaplan pochylil sie na tylne siedzenie po teczke, on wylonil sie ze swojej kryjowki z uniesionym rewolwerem. W drugiej dloni trzymal lyzke do opon, ktora znalazl w garazu. Zblizyl sie bezszelestnie.-Wyprostuj sie, Kaplan. Rece do gory. Kaplan zamarl, a po chwili wyprostowal sie powoli i podniosl rece. -Kim jestes? -Odwroc sie. Powoli. Mezczyzna nie opieral sie i nawet w przytlumionym swietle dostrzegl przerazenie w jego oczach. Dobry znak. -Kim jestes, do diabla? - wysyczal Kaplan. Jego przerazony wzrok padl na rewolwer, a potem na sufit. Gdzies tam na gorze krzatala sie pani Kaplan. Zawahal sie przez sekunde, ale szybko utwierdzil w decyzji. Zonie wyjdzie to na dobre. Lepiej byc wdowa niz zona takiego potwora. -Kristen Mayhew - powiedzial i czekal na reakcje. -Co? - Kaplan pokrecil glowa w zdumieniu i panice. - Kto to jest Kristen Mayhew? Nawet jej nie pamietal. Skradl niewinnosc pieknej mlodej kobiecie, ktora mu ufala, i nawet nie pamietal jej imienia. -Niech pan cofnie sie pamiecia, panie Kaplan. College, lato. Wiejski jarmark. Kaplan goraczkowo przetwarzal informacje. -Kristen May... - Podniosl glowe, ale tylko odrobine. - A tak. Pamietam ja. Taka jedna, z ktora spotykalem sie w college'u. I co z tego? Taka jedna? I co z tego? -Zgwalciles ja. Oczy Kaplana niemal wyszly z orbit, a potem sie zwezily. -Tak powiedziala? Co za suka. Lyzka do opon przeciela ciemnosci, uderzajac Kaplana tuz nad skronia. Z jekiem padl na kolana. -Troche grzeczniej, Kaplan. 411 Mezczyzna zlapal sie za glowe. W przytlumionym swietle dostrzegl, ze spomiedzy jego palcow wyplywa krew.-Nikogo nie zgwalcilem. Przysiegam. Chce mi zrujnowac kariere. I tyle. I tyle. -A po co mialaby to robic? - zapytal precyzyjnie. Kaplan podniosl na niego rozwscieczone spojrzenie. -Bo prowadze w sondazach. Dlatego. Kazda puszczalska cizia, ktora pieprzylem, wylazi teraz jak cholerna zjawa z przeszlosci. "Puszczalska cizia". Przed jego oczyma stanela twarz Kristen, a potem wszystko zalala czerwien. Lyzka do opon raz za razem przecinala powietrze. -Tatusiu? Zastygl z narzedziem nad glowa. Powoli odzyskiwal ostrosc widzenia. I znowu uslyszal dzieciecy glosik: -Tatusiu? Za stodola stoi jakas furgonetka. W panice zerwal sie na rowne nogi z rewolwerem w jednej rece, a lyzka do opon - w drugiej. I spojrzal w przerazone oczy dziecka stojacego po drugiej stronie samochodu. Obrzucil wzrokiem swoja postac. Caly byl we krwi. We krwi jej ojca. Zobaczyla go umazanego krwia swojego ojca. Widziala go. Ucieknie. Powie mamie. Zlapia go. Nie moga mnie zlapac. Jeszcze nie skonczylem. Leah. Powoli podniosl rewolwer. 21 Piatek 27 lutego, 22.00 Abe, pollezac na lozku Kristen, przygladal sie, jak przygotowuje sie do snu. Po raz pierwszy mial taka mozliwosc. Byl juz w jej sypial406 ni, ale zwykle wpadali do niej w pospiechu, rozrzucajac po drodze swoje rzeczy, by kochac sie w niewiarygodny sposob. Dzisiaj mogl na nia popatrzec. Uwielbial kiedys przygladac sie, jak Debra szykuje sie do snu. Brakowalo mu tej bliskosci, swiadomosci, ze zaraz polozy sie obok niego.f Nie mogl uwierzyc, ze po raz drugi znalazl taka bliskosc.Palce Kristen znieruchomialy na srodkowym guziku bluzki. Czula utkwione w siebie ponaglajace spojrzenie. Podlozyl sobie poduszki pod glowe, oparl sie o rame lozka, wyciagajac dlugie nogi. Zerknela na niego przez ramie i zadrzala, widzac jego rozpalone spojrzenie. -Dlaczego mi sie przygladasz? Poslal jej zmyslowy i jednoczesnie rozanielony usmiech, od ktorego zabraklo jej tchu. -Bo jestes piekna. Nie zwracaj na mnie uwagi. Rob swoje. Opuscila oczy na bluzke, skupiajac sie na guzikach, ale rece jej drzaly. Musi mu powiedziec. Teraz, Kristen. Ale zamiast tego skoncentrowala sie na rzeczach, odwieszajac je, tak jak miala w zwyczaju. W koncu ukazala sie jego oczom w samych majtkach i staniku. Uslyszala szelest poscieli i po sekundzie byl za jej plecami, niemal rozpalajac swoim cieplem jej plecy. Polozyl dlonie na jej ramionach i pocalowal ja w szyje. Pochylila glowe na bok i zadrzala, kiedy pociagnal jezykiem od jej szyi do ramienia. -Zimno ci? - spytal cicho. -Nie - odszepnela. -Mhm, to dobrze. - Umiejetnie masowal dlonmi napiete miesnie jej plecow, a potem poprowadzil ja do krzesla przy toaletce. - Usiadz. Usiadla i obserwowala spod ciezkich powiek, jak wyjmuje wsuwki z jej wlosow, kreujac ich wspolna tradycje. Wsuwki, jedna po djrugiej, spadaly na toaletke, az w koncu wlosy rozsypaly sie swobodnie. Wzial szczotke i przeciagnal nia po lokach, delikatnie drapiac skore na glowie. Zamknela oczy. Tak mi dobrze, pomyslala. -To swietnie - powiedzial miekko. - Przerwalbym to, gdyby nie bylo ci dobrze. 413 Uniosla powieki i utkwila w nim spojrzenie.-Jak ty to robisz? Jak sprawiasz, ze mowie glosno to, co chcialam tylko pomyslec? -Mysle, ze mowisz to glosno, poniewaz w glebi serca chcesz, abym to uslyszal. - Znieruchomial ze szczotka i dodal powaznie: - Cos jest nie tak, Kristen? Bylas taka malomowna przez caly wieczor. Teraz, Kristen. Nie badz tchorzem. Wstala, minela go i otulila sie szlafrokiem. -Musze ci o czyms powiedziec. To nie bedzie latwe. Zmarszczyl czolo, odlozyl szczotke i usiadl na lozku. -Zamieniam sie w sluch. Otworzyla szuflade w toaletce i wyjela nieduzy album. Przyciskajac go do piersi, odwrocila sie do niego i zatopila wzrok w jego szczerze zatroskanych niebieskich oczach. -Wiem o twoim dziecku. Wyraznie pobladl. -Skad? -Aidan sie wygadal. Myslal, ze mi powiedziales. A potem twoj ojciec pokazal mi zdjecie Debry zrobione tuz przed... No wiesz. Skinal krotko. Nawet pod ciemnym zarostem jego policzki wydawaly sie teraz uderzajaco blade. -Przepraszam. Nie chcialem cie oszukiwac, Kristen. Z nikim o tym nie rozmawiam. -Wiem. - Usiadla na lozku twarza do niego. - Rozumiem. - Przelknela sline, polozyla album tuz przy jego biodrze i szybko wstala. Wzial album, spojrzal na pierwsze zdjecie: niemowle z drobnymi rudymi loczkami i duzymi zielonymi oczami. Natychmiast sie domyslil. -To twoja corka - powiedzial cicho. Nie odezwala sie. Przerzucil kolejne kartki w albumie. - Jedenascie zdjec. Kristen nie byla w stanie opanowac drzenia. -Pierwsze jest z dnia narodzin, a potem po jednym na kazde urodziny. 408 -Ladna dziewczynka.-Dziekuje. Podniosl oczy, ale nic nie mogla z nich wyczytac. -Jak ma na imie? -Dali jej na imie; Savannah. Skinal glowa, wpatrujac sie w nia. -Gdzie jest? -W Kalifornii. -Tak daleko. -Jej rodzice wyprowadzili sie z Chicago, kiedy miala cztery lata. Opuscil wzrok na album i przejechal koniuszkiem wskazujacego palca po usmiechnietej buzi dziesiecioletniej dziewczynki. -Czego sie po mnie spodziewalas, Kristen? Zacisnela usta. -Nie wiem. -Myslalas, ze bede cie obwinial? Skulila ramiona i opuscila wzrok. -Nie wiem. Sama sie obwiniam. -W to moge uwierzyc. - Cieplo jego glosu sprawilo, ze podniosla oczy. Otworzyl ramiona. Ukryla sie w nich. - Kristen, kochanie. Z jej oczu poplynely lzy, a Abe posadzil ja sobie na kolanach. -Och, Abe, nie wiedzialam, co powiesz. Ty straciles dziecko, a ja swoje oddalam. -Nie, to nie tak. Dalas dziecku szanse na normalne zycie. - Glaskal dlonia jej wlosy i przytulal ja do siebie, a lzy plynely coraz wolniej, wsiakajac w jego koszule. - Domyslam sie, ze zaszlas w ciaze po... - Pocalowal ja w czubek glowy. - Po tym wszystkim. -Nie zamierzalam nikomu mowic. Ale spoznila sie jedna miesiaczka, potem druga, nie wiedzialam, co robic, wiec powiedzialam rodzicom. Abe objal ja mocniej. -I nie uwierzyli ci. -Niezamezna corka w ciazy. To bylo gorsze niz pijana i martwa. Milczeli przez bardzo dluga chwile. 415 -Nienawidze twojego ojca, Kristen. Oparla policzek na jego twardej piersi.-Ja tez. I znowu dlugie milczenie. -Widujesz ja? Corke? Kristen scisnelo sie serce. -Nie. Uzgodnilismy, ze beda mi przysylac jej zdjecie na kazde urodziny, a jesli bedzie o mnie pytac, to powiedza, ze bylam mloda i samotna, i nie moglam sama sie nia zaopiekowac. -To wszystko prawda. -Tak. Kiedy skonczy osiemnascie lat, bedzie mogla zdecydowac, czy chce mnie poznac. -To dobrzy ludzie. Jej oczy rozblysly. -Tak. I bardzo ja kochaja. -To znaczy, ze postapilas slusznie - powiedzial cicho. Ostroznie umiescil album na nocnym stoliku. Uniosl jej podbrodek i zlozyl na jej ustach najslodszy, najdelikatniejszy pocalunek. Taki, od ktorego roztapia sie serce. Kiedy podniosl glowe, zatopila w nim spojrzenie, a przez jej umysl przebiegaly goraczkowe mysli. Nie tylko to musze ci powiedziec. Jest cos jeszcze. Nie wszystko jest ze mna w porzadku. Prosze, niech to nie bedzie dla ciebie wazne. Kocham cie. Jego oczy rozblysly krystalicznym blekitem. -Powiedz to jeszcze raz. Musze wiedziec, ze chcesz, abym to uslyszal. Nie byla w stanie mu sie oprzec. -Kocham cie - wyszeptala. Gwaltownie przewrocil ja na plecy i goraczkowo przycisnal usta do jej warg, otaczajac dlonmi twarz Kristen i mocno napierajac calym cialem. -Powiedz, ze mnie pragniesz. -Pragne cie. 416 To byla prawda. Pod dzialaniem pierwotnego instynktu uniosla ku niemu cialo, odpowiadajac na jego namietny uscisk. Placzacymi sie palcami zdarla z niego koszule, obnazajac go do pasa. Piescila jego klatke piersiowa i zadrzala, gdy z jego ust wydobyl sie jek.Zdarl z niej szlafrok i ukleknal miedzy jej nogami, szarpiac mankiety swojej koszuli, az odpadly guziki. Usiadla i wpatrujac sie w jego oczy, odpiela stanik i rzucila go na podloge. Abe zajal sie reszta, zdzierajac z niej majtki i sciagajac pospiesznie spodnie, po czym zamarl. I tylko patrzyl. Kristen poczula, ze zaschlo jej w ustach. To nie byl powolny, rozwazny kochanek, jakiego znala. Ale drzacy i rozszalaly, panujacy nad soba ostatkiem woli. Gdy chwycila go za ramiona i przyciagnela do siebie, zapomnial cie calkowicie. Obsypywali szalenczymi pocalunkami swoje usta, policzki, kazdy kawalek skory, na ktory natrafili, az zaczela pod nim wibrowac. -Abe, zrob to juz. Posluchal i zanurzyl sie w niej mocno i gleboko, wydajac jek, gdy wykrzyknela jego imie. Rozkolysal sie w szalenczym pedzie, unoszac ich ku wyzynom z kazdym silnym pchnieciem. Poczula znajome juz skurcze miesni, istny cud po tylu latach spedzonych w samotnosci, po czym wzniosla sie ku niebiosom, ktore mogla odnalezc tylko w ramionach tego mezczyzny, przezywajac rozkosz tak intensywna, ze az zapierajaca dech. Ale najwiekszym darem byl wyraz jego twarzy, surowe piekno, gdy sam dotarl na szczyt, dygotanie ciala, gdy wytrysnal do jej wnetrza. Opadl na nia, a jego pluca szukaly powietrza. Gladzila jego szerokie plecy i wiedziala, ze za chwile do niej powroci. Znieruchomial, wzial gleboki oddech. I wypowiedzial slowa, ktore przez cale zycie tak bardzo chciala uslyszec: -Ja tez cie kocham. A patem zsunal sie na bok, obejmujac dlonmi jej posladki i przyciagajac ja mocno do siebie, tak ze nadal byli jednym cialem. Dlugi czas pozniej, gdy juz myslala, ze zasnal, poczula na policzku jego oddech: -Kristen, przepraszam. Nie zabezpieczylem sie. 417 -Wszystko dobrze - powiedziala cicho.-Czyli to nie jest wlasciwy czas? - zapytal ostroznie po minucie milczenia. Wyczula w jego glosie rozczarowanie, delikatne, ale jednak obecne. Poczula skurcz zoladka. -Nie, nie jest. I nigdy nie bedzie. Nigdy nie urodze dziecka, ktorego pragniesz, Abe. Miala nadzieje, ze slowa wyplyna same z jej ust, ze wydostana sie bez wysilku, tak jak inne mysli. Ale Abe mial racje. To dzialalo tylko wtedy, kiedy naprawde chciala, by uslyszal. A tych slow nie chciala wypowiedziec. Ani teraz, ani nigdy. Sobota 28 lutego, 9.00 Bolalo ja. To byla pierwsza spojna mysl, jaka przebiegla Zoe przez glowe, gdy wydostala sie z mgly, ktora ja spowijala. Poruszala sie. To byla druga mysl. Miala wrazenie upiornego kolysania. Potem zaczela sie wylaniac rzeczywistosc, a wraz z nia obrzydliwe, trudne do zniesienia obrazy. O Boze, wszystko mnie boli. Zrobil mi krzywde. Zadrzala na wspomnienie brutalnego zachowania Drake'a Edwardsa. Chciala jeknac, ale z jej ust nie wydobyl sie zaden dzwiek. Zamrugala, starajac sie rozpoznac otoczenie. Otaczala ja biel. Duzo bieli. Moze umarlam. Och, obym byla martwa. Lepsza smierc niz Drake Edwards. Kolysanie oslablo i uswiadomila sobie, ze przechodzi przez drzwi, potem ustalo zupelnie. -Kiedy odzyska swiadomosc? Nie. Narastal w niej szloch, ale nadal nie mogla wydobyc z siebie glosu. To Edwards. Byl tutaj. Cholera. Nie umarla. -Powinna juz sie obudzic. Narkotyk dziala jakas godzine. - Ten drugi glos byl nieznany. Kto to? Jaki narkotyk? - Przez ten czas nie moze sie ruszac ani mowic. 418 -Swietnie. - W glosie Edwardsa brzmialo zadowolenie. Slyszala ten ton niejeden raz, odkad porwal ja z mieszkania.-Chce, zeby mogla krzyczec i drapac. Drugi mezczyzna milczal, a Edwards zasmial sie z okrucienstwem. -Nie musi ci sie to podobac. Placimy ci tylko za robote. Westchnienie. -Jesli wyjmiemy obicie, zmieszcza sie oboje. Obicie? Goraczkowo probowala rozejrzec sie wokol siebie, ale nie mogla poruszyc glowa. Zerknela tak daleko na lewo, jak tylko byla w stanie. I zabraklo jej tchu. To byla trumna. Chciala krzyczec. -Nie obchodza mnie szczegoly - powiedzial Edwards. - Po prostu rob swoje. - Zobaczyla nad soba jego twarz, poczula mdlosci i zaraz potem strach, ze zadlawi sie wymiocinami. Usmiechnal sie tak samo drapieznie jak w gabinecie Contiego. Kiedy to bylo? Jaki dzis dzien? -Prosilas o wywiad z Jacobem - rzucil drwiaco. - Niestety, pan Conti jest po poludniu zajety. Odbedzie sie pogrzeb jego syna. Ale zorganizowal wywiad z kims innym. Mozesz rozmawiac tak dlugo, jak chcesz. - Odwrocil jej glowe, tak ze zobaczyla cialo lezace po jej prawej stronie. - Dostaniesz za to nagrode Emmy. Odszedl, smiejac sie cicho. Teraz Zoe dokladnie widziala, co lezy obok niej. Serce zamarlo jej w piersi. To bylo cialo w czarnym garniturze. Pozbawione twarzy. Angelo Conti. Zamierzali pochowac ja razem z Angelem Con-tim. Krzyczala i krzyczala, ale ten dzwiek odbijal sie tylko echem w jej glowie. Sobota 28 lutego, 11.15 Kristen pierwszy raz byla w katolickim kosciele i nie miala pojecia, jak nalezy sie zachowac. Na szczescie przyszlo tylu Reaganow, 413 ze wystarczylo robic to co oni. Znajdowaly sie tu lawki, na ktorych sie klekalo, a takze kartki z tekstami liturgicznymi. Byly sakrament komunii i dudniace organy. Ksiadz ubrany w odswietne szaty i kolyszacy kadzidlem oraz zlota chrzcielnica, przy ktorej stali Ruth i Sean, promieniejac szczesciem.Zgromadzila sie rodzina. Tak wielu czlonkow rodziny, ze chwytalo ja za serce. Przyszlo tez co najmniej tuzin policjantow, wszyscy pod bronia. Przyjaciele Kyle'a, Aidana i Abe'a, ktorzy mieli stanowic gwarancje, ze nikogo nie spotka nic zlego ze strony Contiego i innych. Przybyli Mia oraz Spinnelli. Pojawil sie nawet Todd Murphy w swiezo odprasowanym garniturze. Kristen patrzyla, jak ksiadz bierze dziecko i usmiecha sie do jego slodkiej buzi. Westchnela gleboko, co od razu zauwazyl Abe, ktory stal przy jej boku. -Pieknie, prawda? - powiedzial jej do ucha. Kristen poczula szczypanie lez. -Tak. -W tym momencie prezentuje sie rodzicow chrzestnych - wyjasnil szeptem. - Matka chrzestna jest Annie, a ojcem Franklin, kuzyn Ruth. Annie i Franklin zajeli swoje miejsca. Abe mial byc ojcem chrzestnym Jeannette, ktora skonczyla niedawno piec lat, ale rozpoczal wtedy prace pod przykrywka i nie moglby wywiazywac sie ze swoich obowiazkow. A Reaganowie zawsze z powaga traktowali zobowiazania. Na ojca chrzestnego Jeannette wybrano wiec Aidana, a Abe zostal pozbawiony radosci obserwowania, jak bratanica z niemowlecia wyrasta na szczesliwe dziecko. Rodzicami chrzestnymi syna jego i Debry mieli byc Ruth i Sean. Oczywiscie, ceremonia sie nie odbyla. Byc moze poprosza ich, gdy beda z Kristen chrzcili swoje pierwsze dziecko. Przepelnily go cieple uczucia. Chwycil jej dlon i uscisnal z miloscia. Podniosla na niego oczy i usmiechnela sie, ale w oczach miala lzy. Tyle przeszla w ciagu jednego tygodnia. Trudno bylo stwierdzic, co krylo sie za jej niepewnym usmiechem. Tyle bolu. Pomyslal o malej 420 dziewczynce, Savannah. O cierpieniu, ktore Kristen musiala przezywac na nowo kazdego roku, gdy dostawala poczta jej fotografie. Rozumial to. On cierpial za kazdym razem, kiedy przypadalyby urodziny jego nienarodzonego syna. Pomyslal o poprzednim wieczorze, kiedy Kristen powiedziala/ze go kocha. Obdarzenie jej miloscia wydawalo mu sie czyms bardzo naturalnym. Zerknal na jej profil, czujac lekkie podniecenie. Gdy wczoraj sie kochali, nic ich nie oddzielalo. Byla taka pewna, ze nie ma ryzyka, ze czas jest nieodpowiedni. Usmiechnal sie. Byl przeciez katolikiem. Dzieci polowy znajomych zostaly poczete w "bezpiecznym" czasie. Moze ona tez sie pomylila. Objal ja ramieniem, przygarnal do siebie. I wyobrazil sobie dzien, kiedy stana naprzeciw ksiedza, a dziecko trzymane przez niego na reku bedzie mialo czerwone krecone wloski i duze zielone oczy. Jego zycie zaczelo sie od nowa. Czul sie tak, jakby urodzil sie po raz drugi, i zawdzieczal to Kristen.Sobota 28 lutego, 12.00 Drake wsunal sie do lawki obok Jacoba i Elaine. Kobieta siedziala bez ruchu, niczym wykuta w kamieniu. Jacob trzymal ja za reke i bral na swoje barki ich wspolny bol. Wpatrywal sie w trumne. Byc moze fakt, ze jego zemsta dopelnila sie w jakiejs czesci, przyniesie mu ukojenie. -Zalatwione, Jacob - szepnal. Jacob nawet nie drgnal, po prostu siedzial, wbijajac wzrok w trumne. -To dobrze. Sobota 28 lutego, 12.15 - Mile przyjecie, Abe - powiedziala Mia, podchodzac do niego ze szklaneczka ponczu. - A byloby jeszcze milsze, gdyby dodali do ponczu cos mocniejszego. -To chrzciny, Mia - odparl z usmiechem Abe. 415 -Hej, kazdy musi czasem poimprezowac. - Zlustrowala wzrokiem sale parafialna. - Macie tu dobry zasieg. Dzwonila do mnie panna Keene, ta od kapeluszy. Znalazla szkolne roczniki i jest tam zdjecie Roberta Barnetta.Abe'owi serce szybciej zabilo. -Moze w koncu dowiemy sie, co laczy Paula Wortha, Roberta Barnetta i te kule z Lea Broderick. Mam jechac z toba? -Nie, zostan z rodzina. Poradze sobie z panna Keene. Przeciez mnie lubi. Abe spojrzal na nia z przekonaniem. -Jak wielu innych ludzi. Mia odwrocila wzrok. -Ray by cie polubil, Abe. No to jade po te roczniki. Abe odprowadzil ja wzrokiem. Wiedzial, ze aprobata wlozona w usta jej poprzedniego partnera byla najwyzsza forma pochwaly, jakiej moglby oczekiwac. Rozmyslanie przerwal dzwiek komorki. -Reagan. - Gdy sluchal, jego zdenerwowanie siegnelo zenitu. - Zaraz bedziemy. Rozejrzal sie i dostrzegl Kristen rozmawiajaca z Aidanem. Podszedl do niej i ponaglil ja wzrokiem, a wyraz jej twarzy zmienil sie w jednej chwili. -Co sie stalo? - zapytala przyciszonym glosem. -Dostalas nastepny list. Aidan, czy mozesz przeprosic Ruth i Seana w naszym imieniu? Jedziemy. Sobota 28 lutego, 12.50 Kristen stala na werandzie przed domem, patrzac ze zmarszczonymi brwiami na koperte. -To nie paczka. Zawsze zostawia paczke. Za wozem policyjnym zaparkowal samochod, z ktorego wysiadl Jack. -To nie paczka - stwierdzil. -Widzimy, Jack - powiedzial Abe. - Otworzmy ten list i dowiedzmy sie, o co chodzi. 422 -Mam nadzieje, ze szybko pojdzie - mruknal Jack, machajac w strone samochodu, w ktorym czekala Julia. Z tylu siedzial w foteliku maly chlopiec. Jack sie zaczerwienil. - Idziemy do cyrku. Kristen usmiechnela sie nieznacznie, ale szczerze.-Ciesze sie, Jack: Uporajmy sie z tym szybko, zeby nie byl rozczarowany. Jack stanal jak wryty, gdy ujrzal wybebeszona kuchnie. -Sama to zrobilas? -Czesciowo. Ktos mi pomogl. Jack rozlozyl na stole bialy papier. -To do dziela. Potrzasnal koperta, z ktorej wyslizgnely sie dwie kartki papieru. Podal Kristen list, a sam rozwinal druga kartke. -O Boze - przerazila sie Kristen. Polozyla dlon na ustach i wygladala, jakby zbieralo jej sie na wymioty. Abe spojrzal na rozwiniety papier i poczul sie, jakby dostal obuchem w glowe. To byl plakat wyborczy. "Geoffrey Kaplan - kandydat do legislatury Kansas", tak glosil napis, a ponizej znajdowalo sie zdjecie nijakiego, lysiejacego mezczyzny. Patrzyl na tego, ktory zgwalcil Kristen. Dobry Boze. -Czy to on? - zapytal, a Kristen skinela glowa, nie odrywajac dloni od ust. - Skad o tym wiedzial? - naciskal Abe. - Do cholery, Kristen, skad on o tym wiedzial? Opadla na krzeslo przerazona. -Nie wiem. - Zerknela przez ramie na okno. - Podsluchiwal? Jack ukucnal i zajrzal w oczy Kristen. -Kto to jest? -Pomysl, Jack - powiedzial cicho Abe. - Przypomnij sobie, co powiedziala Kristen tej Erickson. Jack pobladl. -Nte. Kristen trzesly sie rece. -Tylko ty o tym wiedziales, Abe. Opowiadalam o nim tylko tobie, w czwartek wieczorem, tutaj, w tej kuchni. Albo podsluchiwal pod oknem, albo zalozyl pluskwe w pokoju. 417 Jack rozejrzal sie po pomieszczeniu, wszystkie sciany byly czyste.-Mogl ja ukryc jedynie pod stolem. Pomoz mi, Abe. - Razem odwrocili stol do gory nogami, ale Jack niczego nie znalazl. - Nic nie widze. Poczekajcie. - Wyszedl na chwile. - Ktos tam byl, ale nie wiem kiedy. Odwilz zaczela sie w czwartek rano, wiec mogl tam byc w czwartek wieczorem. I na pewno cos sie dzialo w poblizu tej szopy. -Moge to wyjasnic. - Do srodka wszedl Mclntyre. - Na podworku bylo jakies zamieszanie i zobaczylem dym. Poszedlem sprawdzic i znalazlem bombe dymna. Pobieglem z powrotem na front domu, a tam lezala koperta. -Odwrocil uwage - mruknal Abe. - Kiedy to bylo? -Dwie minuty przed moim telefonem do pana - powiedzial Mclntyre. - Wezwalem ludzi, zeby przeszukali teren i sprawdzili, czy nie ma gdzies bialej furgonetki. Niczego nie znalezli. -Przeczytaj list, Kristen - poprosil Abe. -Nie moge. - Trzesla sie jak osika. Abe wzial list do reki. Byl napisany drzacym recznym pismem na bialej kartce papieru. - "Moja najdrozsza Kristen. Brak mi slow, zeby powiedziec Ci, jak bardzo mi przykro, ze przysporzylem Tobie, Twoim przyjaciolom i rodzinie tak wiele cierpien. Pragnalem tylko, bys czula sie bezpiecznie i by nikt nie szargal Twojego dobrego imienia. Nie napisze juz do Ciebie zadnych listow, ale chcialem, bys otrzymala to ostatnie zadoscuczynienie. Pomscilem Cie, moja droga. Czlowiek, ktory odarl Cie z niewinnosci i odebral Ci mlodosc, nigdy wiecej nikogo nie skrzywdzi. Jak zawsze Twoj, Unizony Sluga". Kristen siedziala jak skamieniala. -A postscriptum? - "Zegnaj". 424 Sobota 28 lutego, 13.00 Siedzial na schodku w suterenie, przygladajac sie trzem mezczyznom przywiazanym do stolow. Wszyscy wpatrywali sie w niego szklistymi oczyma, w ktorych malowaly sie przerazenie i bol.Sedzia Edmund Hillman, adwokat Gerald Simpson i gwalciciel Clarence Terrill. Opuscil wzrok na rewolwer, ktory trzymal w prawej rece, potem na lewa dlon. Medalion Lei. Nosil go na wlasnym lancuszku, od chwili, gdy w kostnicy zdjeto brzeczaca bransolete z jej reki. Obracal wisiorek, czekajac na odblask swiatla. Popatrzyl na wygrawerowane litery, jak wiele razy wczesniej. WWJD. Co zrobilby Jezus? Zamknal oczy. Nie to co on. Nigdy nie zrobilby tego, co on. W tle saczyl sie jego glos. Odczytywal transkrypt z procesu Lei. Kilka tygodni temu, gdy planowal finalowa scene, nagral ten tekst na CD. Kiedy pojechal do Kansas, ustawil plyte tak, ze odtwarzala sie wciaz od nowa. Musieli jej wysluchac dziesiec, moze dwadziescia razy. Albo i wiecej. Zabicie Kaplana bylo sprawa przesadzona. Ten czlowiek na to zasluzyl. A ze zrobil to w slepej, zwierzecej zlosci... A potem musial spojrzec w oczy tego dziecka. Widziala go. I nawet podniosl bron, zeby ja zabic. Nic nie powiedziala, corka Kaplana. Stala jak oniemiala, gdy podniosl sie z podlogi okrwawiony, oszalaly ze zlosci, ktora przejela kontrole nad jego umyslem. Wpatrywala sie w niego rozszerzonymi, nieruchomymi oczami, stojac po drugiej stronie samochodu ojca. Niewiele brakowalo, a zabilby bezbronne dziecko. Dziecko, ktore nikogo nie skrzywdzilo. Niewinne. I w tym momencie zrozumial, kim sie stal. Przeobrazil sie w takiego samego czlowieka, jak ci, ktorych nienawidzil. Opuscil bron. Lyzka do opon wyslizgnela sie z jego dloni. Pobiegl do furgonetki i dopiero po przejechaniu wielu kilometrow 419 zatrzymal sie i obmyl sniegiem. Szorowal i szorowal, a snieg stawal sie coraz czerwienszy. W koncu wsiadl do furgonetki i jechal dlugie godziny do Chicago, z powrotem do domu Kristen. Zaparkowal w nastepnej przecznicy, odwrocil uwage policjanta, zostawil ostatni list i wrocil do domu.Bylo mu zimno. Bolalo go cale cialo. Ale czekalo go jeszcze jedno zadanie. Mial zwyczaj konczyc to, co zaczal. Z trudem podniosl sie ze schodka i wylaczyl odtwarzacz CD, czujac na sobie spojrzenia trzech par oczu. W pokoju zawisla cisza. -Mam nadzieje, ze juz sobie przypomnieliscie Lee Broderick -powiedzial. - Byla moja corka. Nie zyje. -Nie zabilem jej. - To byly ciche, ale wyzywajace slowa, ktore wydobyly sie z jekiem z ust Clarence'a Terrilla. Odwrocil sie do czlowieka, ktory zhanbil jego dziecko. Nie okazywal skruchy az do marnego konca. Podniosl bron i pociagnal za spust. Clarence Terrill nie bedzie juz arogancki. Odwrocil sie do Simpsona, ktory szlochal i blagal 0 litosc. -A ty zrobiles z niej dziwke i odebrales jej te reszte szacunku, ktora jeszcze dla siebie miala. - Kolejny strzal i Simpson zwiotczal. - Poznaj moje milosierdzie. Odwrocil sie do Hillmana, ktory tylko patrzyl z przerazeniem. -Kolej na sedziego Hillmana. Przypisuje ci najwieksza wine. Przysiegales przestrzegac prawa, a tymczasem go naduzyles. Calymi tygodniami rozmyslalem o tym dniu i wyobrazalem sobie parodie procesu, na ktorym sam bylbym sedzia. Ale urzadzanie teatru nie ma najmniejszego sensu. To koniec. 1 bez dodatkowych slow zakonczyl zycie sedziego, okazujac mu i tak za wiele milosierdzia. Byl bardzo zmeczony. Ale musi napisac jeszcze jeden list. Spojrzal na rewolwer, ktory trzymal w dloni, i wciagnal w nozdrza kwasny zapach spalonego prochu. A potem dolaczy do Lei. 420 Sobota 28 lutego, 14.00 Chociaz Kristen gleboko przezywala groze dziejacych sie od poltora tygodnia wydarzen, to jednak dopiero teraz wydala sie Abe'owi krucha istota. Siedziala na sofie blada jak papier. Od szeryfa w rodzinnym miescie Kaplana uzyskali potwierdzenie, ze mezczyzna faktycznie nie zyje. Zona znalazla go martwego. Pobito go bestialsko we wlasnym garazu. Ale najwiekszym ciosem dla Kristen byla informacja, ze kiedy zona tam zeszla, zastala na miejscu corke w calkowitym szoku. Nikt nie wiedzial, co dziewczynka zobaczyla, poniewaz zamknela sie w sobie i uparcie milczala. Tym razem zostawil odciski palcow.Cale mnostwo krwawych odciskow. Stracil panowanie nad soba. W koncu ich zabojca przestal sie kontrolowac. Kristen z wielkim trudem zachowywala resztki spokoju. Usiadl obok niej ostroznie i objal ja ramieniem. Nie przytulila sie. Siedziala sztywno, zapatrzona przed siebie. -Kristen, jak moge ci pomoc? -Nie wiem. - Zamknela oczy. - Jestem taka zmeczona, Abe. -Wiem, kochanie. Ale tym razem popelnil ogromny blad. Wkrotce go zlapiemy i wszystko sie skonczy. - Pocieral jej plecy rozpostarta dlonia. - Pojedziemy w jakies cieple miejsce i zapomnimy o tym, co sie tu wydarzylo. Nie odpowiedziala, wiec szukal w myslach jakiegokolwiek tematu, ktory moglby ja ozywic. Apatia Kristen go przerazala. -Uroczystosc byla piekna, prawda? - zapytal cicho. - Sean i Ruth byli tacy szczesliwi. - Zastygla. - Myslalem dzisiaj o moim synu. - Odwrocila sie do niego i spojrzala oczyma pelnymi cierpienia. - Przypuszczam, ze ty tez myslalas o swojej corce. -Alje... Ujal w dlonie jej twarz i delikatnie przesuwal kciukiem po linii policzka. W te i z powrotem. -A potem pomyslalem o nas, o tym, ze kiedys staniemy w kosciele, trzymajac wlasne dziecko. 427 Jednak to, co mialo ja pocieszyc, wywolalo przeciwny efekt. Zerwala sie na rowne nogi i uciekla od niego w panice.-Przestan. Wstal i wyciagnal do niej rece, ale cofnela sie chwiejnym krokiem. -Abe, przestan. - Zamknela oczy. - Musze ci o czyms powiedziec. To nie bedzie latwe. Zaczela tak samo jak zeszlej nocy, kiedy wyznala mu prawde o swoim dziecku. Poczul zimny dreszcz i powoli opuscil rece. -W porzadku. Przybrala oficjalny wyraz twarzy, wyprostowala sie i zalozyla rece na plecach. W jednej chwili stala sie kobieta, ktora poznal dziesiec dni temu. Na nowo wzniosla wokol siebie ochronny mur. Stala sie niedostepna. -Nie bede miala wiecej dzieci. Jej beznamietne slowa podzialaly na niego jak cios w brzuch. Nie mogl wydobyc glosu, wiec dopiero po chwili powiedzial: -Kristen, wiem, ze czujesz sie winna, bo oddalas corke do adopcji, ale to nie znaczy, ze nie mozesz byc dobra matka. Jej oczy dziko rozblysly i przez moment myslal, ze wybuchnie histerycznym smiechem. Ale maska opanowania chronila ja skutecznie, Kristen odparla wiec spokojnym tonem: -Nie, Abe, nie rozumiesz mnie. Ja nie moge. Jestem... - Slowa uwiezly jej w gardle. - Kiedy urodzilam dziecko i mi je zabrali, myslalam, ze moje zycie sie skonczylo. Oddalam taki cenny dar... Ale powiedzialam sobie, ze jestem mloda, ze moge jeszcze kiedys miec dziecko. Szesc tygodni pozniej poszlam do szpitala na badanie kontrolne. Znalezli narosl. - Skrzywila usta, ale nadal kontrolowala swoje emocje. - Kaplan nie tylko mnie zgwalcil i zaplodnil. Zarazil mnie tez choroba przenoszona droga plciowa. I kiedy bylam w ciazy, rozwinal sie z niej rak. Musiala widziec jego przerazenie, bo poslala mu drzacy usmiech. -Nie martw sie. Wycieli mi to, a razem z tym polowe szyjki macicy. Abe odnalazl po omacku sofe za plecami i usiadl na jej oparciu. Szukal slow, w ktore moglaby uwierzyc. W ktore sam moglby uwierzyc. 422 To nie ma znaczenia, chcial powiedziec, choc wiedziala, ze ma.Mogli przeciez zaadoptowac dziecko. Jednak ironia takich slow byla zbyt bolesna. Oplakiwal w duchu te strate. Nigdy nie zobaczy jej rosnacego brzuszka. Nigdy nie polozy rak na tej kraglosci i nie poczuje kopania swojego dziecka. Nigdy nie bedzie mial okazji wspierac jej podczas porodu. Nigdy nie stanie w kosciele przed ksiedzem, trzymajac w ramionach wlasne dziecko ku radosci zgromadzonej rodziny i przyjaciol. To, co od kilku lat przezywali Sean i Ruth, nigdy nie stanie sie jego udzialem. Nigdy nie bedzie tego robil. Oni nie beda tego robic. Bo przeciez mimo wszystko zostana razem. Tylko ze ich dom nie wypelni sie dziecmi. Bo przeciez kochal ja, a ona kochala jego. Kristen patrzyla, jak dociera do niego prawda. Jak marzenie powoli gasnie w jego oczach. Nie mogla tego zniesc. Odwrocila sie i poszla do sypialni, stanela przy oknie i zapatrzyla sie w dal. Abe widzial, jak Kristen odchodzi. I nie byl w stanie wydusic z siebie slowa. Tak sie bal, ze powie cos niewlasciwego. Martwa cisze przerwal sygnal jego komorki. -Reagan. -Detektywie Reagan, mowi pielegniarka ze szpitala miejskiego. Serce mu zamarlo. Na pewno umarl Vincent. Nie wiedzial, czy Kristen zdola udzwignac kolejny cios. -Pamietam pania. Czy chodzi o Vincenta? -Stan pana Potremskiego sie nie zmienil. Dzwonie do pana, poniewaz pojawil sie ten mlody czlowiek. Timothy. Chce sie zobaczyc z Vincentem. Abe skoczyl na rowne nogi. -Czy moze go tam pani zatrzymac przez pol godziny? -Postaram sie. Abe pobiegl do sypialni i stanal jak wryty w drzwiach. Kristen stala zgarbiona przy oknie, objawszy sie ramionami. Nawet z tej odleglosci widzial, ze cale jej cialo gwaltownie drzy. Byla u kresu wytrzymalosci. Zabieranie jej do miasta w tym stanie nie mialo 429 sensu. Wiedzial juz, jak wazna sprawa byla dla Kristen umiejetnosc panowania nad soba. A w kazdym razie stwarzanie takich pozorow. Musi tu zostac i zebrac sily. Sam moze porozmawiac z Timothym. A po powrocie przekona ja, ze wszystko bedzie dobrze.-Kristen, musze gdzies pojechac. - Staral sie, by zabrzmialo to jak najlagodniej. - Poprosze Aidana, zeby posiedzial z toba do mojego powrotu. - Przeszedl przez pokoj i stanal za jej plecami. Gdyby tylko wiedzial, co powiedziec, co zrobic. W koncu przygarnal ja do siebie i przytulil mocno. - Poloz sie i odpocznij. Porozmawiamy, gdy wroce. Skinela glowa i pozwolila mu zaprowadzic sie do lozka, na ktorym usiadla. W calkowitym milczeniu. Uniosl jej twarz i musnal ustami jej wargi. Gdy wychodzil, odprowadzala go wzrokiem. Sobota 28 lutego, 14.15 Oczywiscie, ze to mialo znaczenie. Kristen wystarczylo jedno spojrzenie na jego zrozpaczona twarz, by przekonac sie, ze bylo to wazne. Ale i tak czekala na jego slowa. Chciala uslyszec, ze mimo to bedzie dobrze. Ze ja kocha, ze nadal moga byc szczesliwi. Ale nic takiego sie nie stalo. Nie powiedzial rowniez, ze wszystko skonczone. Logika zaczynala brac gore nad uczuciami, ale byla marna namiastka tego, co tak rozpaczliwie pragnela uslyszec. Wstala z westchnieniem i przeszla sie po domu. Bylo tak cicho. Po raz pierwszy od ponad tygodnia zostala w domu sama. I dzialalo jej to na nerwy. -Kici, kici - powiedziala, aby uslyszec chociaz dzwiek wlasnego glosu. Zanim poznala Abe'a Reagana, w jej domu zawsze panowala taka cisza, ale wczesniej nie zdawala sobie sprawy, jak bardzo tego nie cierpi. Zalowala, ze nie jest u Kyle'a i Becki, gdzie glosno gral telewizor i ciagle ktos sie krecil. Podskoczyla, kiedy Nostradamus otarl sie o jej nogi. Gdy zaczela rozwalac sciane, koty pouciekaly i od tamtej pory ich nie widziala. -Chodz, dam ci obiadek. 424 Ale nie miala kuchni. Rozejrzala sie dokola i po raz pierwszy zaczela sie zastanawiac, gdzie sie podzialy wszystkie naczynia. Uznala jednak, ze Annie na pewno je zabezpieczyla. Umyla wiec miseczke do potpourri i napelnila jedzeniem dla kota. I zastanawiala sie, co robic dalej.Do jej uszu przedarl sie przytlumiony dzwiek komorki. Z walacym sercem siegnela do torebki. Ostatnim razem uslyszala pogrozki. Mimo ze w kosciele krecilo sie tylu gliniarzy, Reaganowie i tak narazeni byli na ryzyko, dopoki wszystko sie nie skonczy. -Kristen Mayhew. -Panno Mayhew, mowi doktor Porter. Nie znamy sie. Pracuje w biurze koronera w Lake County. Powiedziano mi, ze poszukuje pani Lei Broderick. Kristen jeszcze mocniej zabilo serce. Usiadla i wyjela notes. To bylo hrabstwo, w ktorym znalezli chalupe Worthow i prywatna strzelnice snajpera. -Tak, to prawda. Czy cos pan o niej wie? -Sporzadzilem jej akt zgonu z data dwudziestego siodmego grudnia zeszlego roku. To bylo samobojstwo. Kristen westchnela. -Nie dziwie sie. Czy wie pan, kto dokonal identyfikacji i zorganizowal pogrzeb? -Pamietam, ze byl to jej ojciec. - Kristen uslyszala dzwiek otwierania szafki z aktami. - Sprawdze, jak sie nazywal. To dziwne. Dobrze pamietala, ze Lee wychowywala samotnie matka. Ale kto wie... -Czy to nie byl przypadkiem Robert Barnett? Albo ktos o nazwisku Worth? -Nie, na pewno nie. Chwileczke... O, jest. Owen Madden. Reka Kristen zwiotczala i olowek spadl na podloge. Instynktownie zaprzeczyla jego slowom. -Nie, musiala zajsc pomylka. -Zapewniam pania, ze nie ma mowy o pomylce. - Wydawal sie dotkniety. - Dobrze go pamietam. Dokonalismy identyfikacji 431 za pomoca wewnetrznej kamery, poniewaz jej cialo bylo mocno znieksztalcone. Stal tu ze stoickim spokojem, jak zolnierz.Kristen z trudem lapala oddech. Przez chwile nie byla w stanie nic powiedziec. Owen. Przeciez to niemozliwe. Moj Boze. -Hm, dziekuje panu, doktorze Porter. Przepraszam, to dla mnie maly szok. - Maly? Nie mogla normalnie oddychac. -Dziekuje. -Zrobilem kopie jego dokumentow - powiedzial Porter. - Moge je pani przefaksowac. -Dobrze, dziekuje. - Podala Porterowi numer faksu. - Dziekuje, ze pan do mnie zadzwonil. Kristen zamknela komorke. Jej serce walilo jak oszalale. Musze myslec. Myslec. Owen. Czy to moze byc prawda? A czy wyglada na co innego? -Musze zadzwonic do Abe'a - powiedziala pod nosem i trzesacymi sie rekoma ponownie otworzyla telefon. -Moze pozniej - odezwal sie ochryply glos za jej plecami. Nim zdazyla krzyknac, jedna wielka reka zakryla jej usta, a druga wyrwala komorke i przyciagnela do twardego jak kamien ciala. - Zamknij sie i rob, co mowie. Kristen walczyla, ale mezczyzna byl duzy i silny. Pomyslala o Vincencie i Kyle'u. Wiedziala, ze bedzie nastepna. Gdzie jest Mclntyre? -Przestan sie wyrywac - warknal - bo pozalujesz. Pomyslala o nowym pistolecie, bezpiecznie ukrytym w szufladzie biurka. Rownie dobrze mogla go wcale nie kupowac. Wykrecila sie, probujac kopnac intruza od tylu. Oderwal dlon od jej ust i walnal ja w bok glowy. Zamrugala, a w oczach stanely jej gwiazdki. Ale mimo to nabrala tchu i krzyknela najglosniej, jak umiala. I zdarzyl sie cud. Otworzyly sie frontowe drzwi i pojawil sie w nich Aidan z kluczem w dloni. Pomimo zaskoczenia rzucil sie do przodu i powalil napastnika na ziemie, uwalniajac Kristen. Cofala sie, nie odwracajac wzroku, 432 az poczula na plecach brzeg biurka. Z przerazeniem patrzyla na walczacych mezczyzn.Policja. Zadzwon po policje. Napastnik zabral jej komorke, wiec siegnela po stacjonarny. Byl gluchy, musial przeciac kabel. Wyjela wiec pistolet. Mezczyzni turlali sie po podlodze, ale zaden nie mial przewagi. W koncu Aidan bardzo mocno pchnal przeciwnika i przygwozdzil go do sciany. Niewiele myslac, przeszla do dzialania. Pociagala za spust raz za razem, az intruz osunal sie na podloge. Aidan wpatrywal sie w nia, ciezko dyszac. Stala w miejscu jak slup soli, z podniesionymi rekoma i pistoletem wycelowanym w sciane. Krew zachlapala tapete w niebieskie paski. -Moj Boze. Aidan wstal, podszedl do Kristen i delikatnie wyjal z jej dloni bron. Wzial ja w ramiona i razem probowali zlapac oddech. Nagle jego cialo zwiotczalo i upadl na podloge. Patrzyla, jak sie osuwa, i nie wierzyla wlasnym oczom. Potem podniosla powoli wzrok, rejestrujac buty, spodnie i plaszcz. I reke trzymajaca nieduza palke. I poirytowana twarz Drake'a Edwardsa. -Wszystkiego trzeba dopilnowac osobiscie - mruknal. Pochylil sie i podniosl z podlogi jej pistolet, wyjal bron Aidana z kabury, odwrocil martwego napastnika i zabral rowniez jego pistolet zatkniety za pasek. - Panno Mayhew, pojdzie pani ze mna. -Nie. Wygladal na rozbawionego. -Nie? A w jaki sposob mnie pani powstrzyma? Serce walilo jej jak oszalale. Zrobila krok w tyl i wykrzyknela, kiedy zlapal ja za ramie. Odezwal sie dzwonek telefonu, a faks zaczal pracowac. Pierwszy intruz przecial kabel telefonu, ale nie odlaczyl faksu. Edwards przygladal sie z zainteresowaniem kartce wysuwajacej sie z urzadzenia. Kristen wlosy zjezyly sie na karku. To bylo prawo jazdy Owena. Edwards uniosl brwi ze zdziwieniem, a jego usta wykrzywil zlowieszczy usmiech. -Pracuje pani po godzinach, panno Mayhew? Czy to ktos wazny? 433 Kristen zaschlo w gardle i miala pustke w glowie.-Wiedzialem, ze jestescie blisko. Czy to strzal w dziesiatke? Wielka wygrana? - Zlozyl kartke i wsunal do kieszeni. -Idziemy. Nie mam zwyczaju zabijac gliniarzy. Martwy gliniarz oznacza wielu wrogow, a poza tym oni nigdy nie zapominaja. Ale nie waz sie pisnac, bo zrobie dla niego wyjatek. Po raz ostatni spojrzala z rozpacza na nieprzytomnego Aidana i potulnie wyszla z domu. Za kierownica wozu policyjnego zaparkowanego przy krawezniku siedzial jakis obcy mezczyzna w mundurze. Na jej widok zasalutowal z szyderczym usmiechem. Gdzie jest Mclntyre? - pomyslala z przerazeniem. Drake Edwards uprowadzal ja w bialy dzien policyjnym wozem. Podniosla na niego oczy pelne niedowierzania. Wykrzywil usta z nieukrywanym rozbawieniem. -Ostatnio wokol pani domu kreci sie tyle ludzi, panno May-hew. Tylu ochroniarzy. Nikt nie zwroci uwagi na jeszcze jednego. Mial racje. Nikt nie zwracal na nich uwagi. Edwards otworzyl tylne drzwi po stronie kierowcy. Obok niego, na przednim fotelu, zobaczyla skulona sylwetke Mclntyre'a, z ktorego ucha saczyla sie krew. Ale klatka piersiowa unosila sie i opadala, wiec na szczescie zyl. Edwards pochylil sie i szepnal jej do ucha: -Nie probuj zadnych glupot, bo zabije tych dwoch chlopcow, ktorzy jada na rowerkach. Popatrzyla na przejezdzajace obok dzieci i wiedziala, ze Edwards nie zartuje. Byl wiernym sluga Contiego, a krazyly plotki, ze jest zdolny do wszystkiego. Ale wladze nie byly w stanie znalezc dowodow, ktore pozwolilyby postawic go w stan oskarzenia. Zastanawiala sie, czy teraz bedzie to mozliwe, czy sama tez stanie sie jedna z jego domniemanych ofiar. -Dokad mnie zabierasz? - zapytala, wsiadajac do auta. -Na spotkanie, panno Mayhew. Na pewno nie lubi sie pani spozniac. 434 Sobota 28 lutego, 14.15 Mia wrocila do sali parafialnej. Pod pacha trzymala szkolny rocznik od panny Keene i rozgladala sie za Spinnellim.-Czy Abe juz wrocil ze szpitala? Spinnelli pokrecil glowa. -Jeszcze nie. Powiedzial, ze dzwonil do ciebie i przekazal ci ostatnie wiesci. - Znowu pokrecil glowa. - Biedna Kristen. Po tym wszystkim, co przeszla, teraz jeszcze taki szok. Rozejrzala sie, marszczac brwi. -Gdzie ona jest? -Pojechala do domu i odpoczywa. Jest z nia brat Abe'a. -Dobrze, ze nie jest sama. -Co odkrylas u pani kapeluszowej? Dlugo nie wracalas. Mia westchnela i otworzyla rocznik na zaznaczonej stronie. -To on. Robert Barnett. Podjechalam od razu do biura i poprosilam, zeby stworzyli portret tego mezczyzny starszego o czterdziesci lat. - Pokazala mu rysunek. - Nie znam go. -Ja tez nie. - Spinnelli zmarszczyl czolo. - Mialem nadzieje, ze to bedzie wielka chwila. -I ja tak myslalam. Wiemy, ze jest synem Genny O'Reilly i bratankiem Paula Wortha, tego staruszka z domu opieki, ale nadal nie mamy pojecia, jak to wszystko powiazac. -Czesc. - Podeszla do nich mloda dziewczyna z przyjaznym usmiechem. - Kazali mi sie rozejrzec i sprawdzic, czy wszyscy maja co jesc. Jestem Rachel. - Obrzucila ich wzrokiem. - Pani to na pewno Mia, a pan musi byc porucznikiem Spinnellim. Mia bez prezentacji wiedziala, ze dziewczyna jest mlodsza siostra Abe'a. Mieli takie same oczy. -Milo cie poznac, Rachel. Bardzo sympatyczne przyjecie. -Moze byc. Tylko szkoda, ze nie ma pizzy. - Spojrzala z zaciekawieniem na rocznik, pochylila sie i utkwila wzrok w rysunku. -To Kristen narysowala? Zaskoczona Mia zerknela na Spinnellego, a potem przeniosla spojrzenie na Rachel. 429 -A dlaczego tak myslisz? Wzruszyla ramionami.-Bo jest podobny do jej przyjaciela. -Widzialas tego mezczyzne? - wybuchla Mia, a Rachel szeroko otworzyla oczy. -Chyba tak. A dlaczego? -Gdzie go widzialas, kochanie? - zapytal Spinnelli lagodnym tonem. -W zeszlym tygodniu przyniosl jej kanapke. Pojechalam do niej do pracy. Akurat wychodzil. Nazywa sie Owen jakis tam. - Wydawala sie zaniepokojona. - Dlaczego pytacie? Mia zlapala telefon. -Musze zadzwonic do Abe'a. - Skrzywila sie, gdy od razu wlaczyla sie poczta glosowa. - Jest jeszcze na oddziale. Rozmawia z tym Vincentem, przyjacielem Kristen. Ma wylaczona komorke. -Zadzwon do Kristen. - Spinnelli przywolywal gestem Todda Murphy'ego. Podszedl takze Kyle, marszczac brwi. -Co sie dzieje? Byl emerytowanym gliniarzem. Doskonale wyczuwal sytuacje. Mia zacisnela zeby. -Cholera. Kristen nie odbiera. Kyle wyrwal jej telefon. -Zadzwonie do Aidana. - Po kilku sekundach zrobil sie blady. - On tez nie odbiera. Spinnelli wyjal swoja komorke i z furia wybieral numery. -Wyslijcie ludzi do domu prokurator Mayhew. Na syrenie, najszybciej jak sie da. Spinnelli spojrzal na Murphy'ego i Kyle'a Reagana. -Uspokojcie gosci. Niech tu zostana. Mia, jedziemy. Sobota 28 lutego, 14.45 Zadzwonil telefon, co wprawilo go w zdumienie. Nikt nie dzwonil na jego numer domowy oprocz telemarketerow. Ostatni raz od436 bieral telefon stacjonarny, kiedy zadzwonili z biura szeryfa Lake County, zeby go poinformowac o samobojstwie Lei. Odlozyl olowek i podniosl sluchawke. -Halo? -Panie Madden, mowi Zoe Richardson. Chyba slyszal pan o mnie? Zacisnal zeby i mocniej uchwycil sluchawke. -Slyszalem. -Juz po zabawie, panie Madden. Wiem, kim pan jest. Zachowaj spokoj. -Nie wiem, o czym pani mowi. Rozesmiala sie gardlowo. -W porzadku. Chcialam panu powiedziec, ze przygotowuje wieczorny material. Mam dowody na to, ze prokurator Mayhew kontaktuje sie z mscicielem i kieruje jego dzialaniami. To bedzie rewelacja. Pomimo zmeczenia serce zaczelo mu walic. -Wie pani, ze to smieszne. Kristen nie zrobila nic zlego. -Byc moze, ale jej kariera juz teraz jest zagrozona. Gdy to ujawnie, nie znajdzie pracy w zadnym sadzie. - Mowila coraz szybciej. - Dzis wieczorem puszcza ten material, panie Madden, bez wzgledu na wszystko, jesli rozumie pan, co mam na mysli. Moge ukryc pana twarz i znieksztalcic glos. Moze pan robic dalej to, co pan robi, ale chce miec wywiad. Ma pan cos do pisania? -Tak - wydusil przez zacisniete zeby. -To niech pan zapisze adres. Bede czekac. Odwrocil kartke, na ktorej pisal, i zanotowal adres. -Jest pani podla. -Przyganial kociol garnkowi, panie Madden. Wpatrujac sie w adres, podjal decyzje. Jego czyny nie moga zrujnowac Kristen zycia. Wyrwal kartke z notesu i wetknal do kieszeni. Nastepnie otworzyl szklane drzwi gabloty na bron. Zabil juz tylu ludzi. Jedna osoba wiecej nie sprawi roznicy. 431 Oddala mu komorke.-Jak mi poszlo? -Doskonale, po prostu doskonale. - Drake usmiechnal sie i wsunal do kieszeni jej plaszcza banknot studolarowy. - Kup sobie cos ladnego. I przekaz matce moje uklony. -Dzieki, wujku Drake. - Wstala i pocalowala go w policzek. Jacob czekal, az siostrzenica Drake'a wysiadzie z limuzyny. -Dobrze sie zapowiada, ta siostrzenica. -O tak. - Usmiechnal sie przebiegle. - Czas zaczac przedstawienie, Jacob. Sobota 28 lutego, 14.45 Mia i Spinnelli wpadli jak burza do domu Kristen. Jack i jego ludzie poszukiwali jakiegokolwiek tropu wskazujacego, dokad ja zabrano. W pokoju widac bylo slady walki, a na scianie plamy krwi. Opanowujac narastajaca panike, Mia uklekla przy bracie Abe'a i przylozyla palce do jego szyi. Puls byl miarowy. Dzieki Bogu. -Ktory z was do mnie dzwonil? - zapytal Spinnelli. Jeden z policjantow zrobil krok do przodu. -Ja, panie poruczniku. Znalazlem nieprzytomnego funkcjonariusza Reagana i wezwalem pogotowie. Ten drugi facet nie ma dokumentow i nie zyje. Zniknela bron Reagana. Mia podniosla wzrok. -A co z Mclntyre'em? -Zniknal, podobnie jak woz policyjny. Nie odpowiada na wezwania radiowe. Przeszukalismy dom i szope na tylach. Sasiadka twierdzi, ze panna Mayhew odjechala wozem policyjnym. Powiedziala, ze byl z nia wysoki mezczyzna. Jego twarz zaslanial kapelusz. Nikt inny niczego nie widzial. Spinnelli zaklal. -Zapytales ja, dlaczego nie wezwala policji? -Powiedziala, ze w ciagu ostatniego tygodnia krecilo sie tu tylu policjantow, ze sytuacja nie wydawala jej sie dziwna - oswiadczyl ponuro policjant. 438 -Czy ktos slyszal strzaly? - dopytywala sie Mia.-Mowila, ze ostatnio z domu dobiegaly takie halasy, ze to rowniez nie wydawalo jej sie podejrzane. Jack spojrzal posepnie. -Dowiedzialem" sie, ze Aidan nosi glocka kaliber 38. A tego faceta zastrzelono z dwudziestkidwojki. -Kristen kupila niedawno dwudziestkedwojke. - Mia po raz kolejny probowala dodzwonic sie do Abe'a, ale bezskutecznie. - Do cholery, gdzie jest Abe? -Dzwonilas do szpitala? - zapytal Jack, kiedy Spinnelli ukleknal przy nieboszczyku. -Szukaja go - wyjasnil porucznik. - Zdaje sie, ze ten Timothy przerazil sie, kiedy zobaczyl Abe'a, i musieli wyjsc z oddzialu intensywnej opieki. Abe zabral go na rozmowe w inne miejsce. Mia przechylila glowe, nasluchujac. -Cicho. To komorka Kristen. Spinnelli pociagnal nieboszczyka za plaszcz, odwracajac go. -Jest w jego kieszeni. - Odebral telefon. - Tak? To jej telefon. Mowi porucznik Marc Spinnelli z chicagowskiej policji. Z kim rozmawiam? - Zerwal sie na rowne nogi. - Czy kiedy tu weszliscie, cos lezalo na faksie? Policjanci popatrzyli na siebie. -Nie, panie poruczniku. -Nie - powiedzial Spinnelli do telefonu. - Nie dostala tego. Czy moze pan to przeslac jeszcze raz? Jak najszybciej? Dziekuje. - Spojrzal na Mie. - To byl koroner z Lake County. Dzwonil do Kristen i podal jej nazwisko czlowieka, ktory zidentyfikowal cialo Lei Broderick. Przefaksowal tez jego prawo jazdy. To byl Owen Madden. Mia zamknela oczy. -To znaczy, ze wie. -Tak - potwierdzil Jack. - i ten, kto ja porwal, tez wie. -A zakladajac, ze to byl Conti... - Spinnelli nie dokonczyl mysli. Nie musial. Conti chcial dopasc morderce. I dopial swego. Niestety, mial tez Kristen. 433 22 Sobota, 28 lutego, 15.00Czy juz sie lepiej czujesz? Timothy skinal glowa, ale Abe nie byl przekonany. Dowiedzial sie tylko tyle, ze Timothy zobaczyl cos, co go przerazilo. Ale za kazdym razem, gdy zblizal sie do poznania tej prawdy, Timothy zaczynal tak gwaltownie dygotac, ze nie mogl mowic. Abe sie zastanawial, czy nie wezwac na pomoc Milesa. Mial pewnosc jedynie co do dwoch rzeczy. Ten czlowiek darzyl ogromna sympatia Kristen i Vincenta, a poza tym nie bylby w stanie robic tego, co robil msciciel. Spostrzezenie pielegniarki okazalo sie w stu procentach trafne. Timothy byl dobrze funkcjonujacym mezczyzna z zespolem Downa. "Dobrze funkcjonujacy". W taki sam sposob Kristen opisywala Lee Broderick. Nie bylo przypadkow. -Sprobujmy jeszcze raz. Pracowales w barze, w ktorym jada Kristen? Mlody czlowiek zamknal oczy z rozpacza. -Tak - wyszeptal. -Timothy, czy znales kobiete, ktora nazywala sie Leah Broderick? Timothy przytaknal. -Tak. Chodzilismy razem do kosciola. Czasami chodzilismy razem na zajecia do osrodka. -Byla twoja dziewczyna? Zmarszczyl brwi. -Nie. Tylko kolezanka. -W porzadku. Kiedy ostatni raz widziales Lee? Wbil wzrok w swoje kolana. -Dawno temu. Ona nie zyje. -A wiesz, w jaki sposob umarla? Timothy skubal nitke na spodniach. 440 -Zabila sie.Mieli traume, ktorej szukali. Samobojstwo ukochanej osoby bylo wystarczajaco bolesnym przezyciem, by wzbudzic intensywne emocje. -Przykro mi. - Timothy zamilkl, wiec Abe dalej naciskal. - Miala rodzine? Timothy zbladl. -Tak. -Timothy, popatrz na mnie. Wiem, ze sie boisz, ale to bardzo wazne. Kristen jest w niebezpieczenstwie. Czy Leah miala w rodzinie kogos, kto nazywal sie Robert Barnett? -Nie wiem. Jej mama umarla na raka. Miala tate, ale tak sie nie nazywal. -Znales jej tate? Timothy znowu zaczal drzec. -Byl moim szefem. Abe'owi serce na chwile zamarlo. -Twoim szefem? W barze? Owen jest ojcem Lei? Timothy przytaknal z przeszczesliwa mina. -Timothy, co widziales? Opowiedz mi, prosze. -Poszedlem do jego domu. Trzymal lody w duzej zamrazarce, wiec do niej zajrzalem. - Zaczal sie kolysac. - Dwaj mezczyzni. Byli tam dwaj martwi mezczyzni. W tej zamrazarce. O Boze. Timothy musial zobaczyc dwoch Blade'ow w zamrazarce Owena. -Czy Owen wiedzial, ze ich widziales? -Nie. Ucieklem, bardzo szybko. Pobieglem do autobusu. -W porzadku, Timothy. Juz dobrze. On ci nie zrobi krzywdy. Mozesz mi powiedziec, gdzie mieszka? Abe zadzwonil do Mii, gdy tylko znalazl sie w holu szpitala. -Gdzie ty byles? - dopytywala sie Mia. -Rozmawialem z Timothym. - Abe biegl na parking. - Mia, Owen, przyjaciel Kristen, jest ojcem Lei Broderick. Po drugiej stronie zapadlo milczenie. 435 -Wiem, Abe. Owen to Robert Barnett.Nareszcie strzal w dziesiatke. Ale Mia byla podejrzanie spokojna, zbyt opanowana. Serce walilo mu coraz mocniej i nie mialo to nic wspolnego z szybkim biegiem. -Mia, co sie dzieje? -Abe, Kristen zniknela. Ktos ja uprowadzil z domu. Dobiegl do auta i stanal jak wryty, przecinajac piesciami powietrze. -O Boze. Conti. -Wiedziala, ze to Owen, Abe. I ten, kto ja porwal, tez to wiedzial, i znal adres Owena. Wlasnie jedziemy z Markiem do jego domu. Abe wzial kilka glebszych oddechow. Zmusil rece, by otworzyly drzwi auta. Conti mogl ja zabrac wszedzie, ale by dopelnic poetyckiej zemsty, powinien ja zawiezc tam, gdzie zginal jego syn. -Ja mam blizej. Spotkamy sie na miejscu. Sobota 28 lutego, 15.30 Kristen rozejrzala sie wokol siebie. W magazynie staly wielkie stosy skrzyn, wysokie na kilkanascie metrow. Niektore skrzynki ustawiono jedne na drugich, inne umieszczono na metalowych wieszakach przymocowanych do sufitu. Nazwy marek wydawaly sie znajome. Zetknela sie z nimi, gdy oskarzala Angela o zamordowanie Pauli Garcii i musiala w zwiazku z tym przyjrzec sie interesom jego ojca. Znajdowala sie teraz na terytorium Contiego. I stanowila latwy cel. Wozem policyjnym przejechali tylko kilka kilometrow. Potem zaparkowali w ustronnym miejscu, gdzie czekala juz limuzyna Contiego. Edwards zostawil Kristen z nieznajomym i wsiadl do limuzyny. Kilka minut pozniej wysiadla z niej mloda kobieta z zadowolonym wyrazem twarzy. Po minucie Kristen wepchnieto do auta. Jacob Conti obrzucil ja drapieznym spojrzeniem. Nie odwrocila wzroku, co najwyrazniej go rozbawilo. A teraz siedziala w magazynie miedzy skrzyniami. Szarpanie wiezow na nadgarstkach i nogach nie mialo najmniejszego sensu. Drake Edwards znal sie na swojej robocie. Nie mogla tez krzyczec, bo usta 436 zatkal jej kawalkiem szmaty. Przeczuwala, ze za chwile cos sie wydarzy. Wskazywal na to chichot Edwardsa, kiedy ja tu zostawial.-Richardson! - Uslyszala znajomy glos. Owen. Jestem przyneta, pomyslala. Zwabili go tu. -Richardson, mam dosc tych podchodow. Wychodz i zalatwmy sprawe. Czula sie rozdarta. Owen Madden byl morderca. Byl moim przyjacielem. Ale zabil trzynastu ludzi. Zakladajac, ze ostatnia trojka nie zyla - Hillman, Simpson i Ter-rill. A inne zalozenie wydawalo sie bezpodstawne. Mimo to nie chciala, aby wpadl w lapy Contiego. Dostrzegla w oddali miedzy skrzyniami jego ciemna sylwetke. Dokladnie wiedziala, w ktorym momencie ja zobaczyl. Jego okrzyk odbil sie echem w grobowej ciszy zalegajacej w pomieszczeniu. Ruszyl biegiem w jej strone, a jego buty dudnily jak artyleryjska kanonada. Wyrwal szmate z jej ust. -Owen, to pulapka. Uciekaj. Sobota 28 lutego, 15.30 Abe przestrzelil zamek na frontowych drzwiach domu Owena. W srodku panowala absolutna cisza. Mimo to posuwal sie ostroznie, z podniesiona bronia. Sprawdzil po kolei kazdy pokoj, przeszedl obok stolu w kuchni i zatrzymal sie. Na srodku stalo kuliste akwarium, wypelnione karteczkami. Tuz przy nim lezalo obok siebie trzynascie paskow papieru, na kazdym zas widnialo jedno nazwisko odpowiadajace zwlokom, ktore przewinely sie przez kostnice. Procz tego znalazl kartki z nazwiskami Hillmana, Simpsona i Terrilla. Byly tam takze stos kul>>i zdjecie Lei Broderick. Rozpoznal ja na podstawie fotografii, ktore wczoraj pokazywali im Jack, Kristen i Julia. Obok stosu kul stal kubek z kawa. Jeszcze ciepla. Przed akwarium lezal notes z niezapisana strona na wierzchu. Abe przerzucil kilka kartek i rozpoznal drzace pismo z listu 443 o Kaplanie. Na pierwszej stronie widnialy tylko slowa "Moja najdrozsza Kristen". Zagotowal sie ze zlosci i rzucil notes na stol. Nie dosc, ze Madden narazil Kristen na niebezpieczenstwo, to jeszcze mial czelnosc uzywac pieszczotliwych okreslen.Ruszyl przed siebie. Odszukal drzwi do sutereny. Powoli schodzil na dol, trzymajac palec na spuscie. Jesli Conti tam czeka, to schodzac na dol, bedzie dla niego latwym celem. W ciszy niezakloconej zadnymi odglosami dotarl do pomieszczenia. Ale byly tam tylko trzy ciala przytwierdzone do stolow. Kazde z dziura w glowie. Szybkim spojrzeniem zlustrowal otoczenie. Dostrzegl imadlo Craftsmana, sztance do wyrobu kul, rowno poukladane marmurowe plyty, ustawione pionowo rolki gumy i papieru welinowego zwiniete jak dywany. W narozniku stalo jakies urzadzenie, do ktorego ostroznie sie zblizyl. Wokol wysokiej na metr osiemdziesiat komory z frontem z pleksiglasu i para wbudowanych rekawic, tak aby mozna bylo podczas pracy skryc sie za oslona, lezala warstwa pylu. Zerknal do srodka i zobaczyl przygotowana juz tablice, na ktorej widnial tylko napis "Leah Broderick". W drugim narozniku znajdowala sie zamrazarka, duzy model otwierany gora. Podniosl wieko. Byla pusta. Zadnych cial. Conti zabral Kristen w jakies inne miejsce. Rozwscieczony Abe opanowal narastajaca panike, ktora dlawila go w gardle, i pobiegl z powrotem na gore. Obejrzal pokoj, przystajac na chwile przed zdjeciem stojacym na telewizorze. Genny O'Reilly Barnett, tylko starsza, dojrzalsza. Matka Owena. Podszedl do kuchennego stolu i jeszcze raz przerzucil kartki notesu. Trzy z nich byly zapisane, ale tekst na czwartej urywal sie nagle w srodku zdania, jak gdyby Owenowi cos przeszkodzilo. Marszczac brwi, Abe odwrocil strone i zauwazyl poszarpane skrawki piatej, wyrwanej kartki. Przejechal palcem po pustej stronie i serce zaczelo mu lomotac. Jedna z najstarszych sztuczek na swiecie. Boze, spraw, by okazala sie skuteczna. Delikatnie zarysowywal olowkiem powierzchnie pustej kartki, az wylonila sie odreczna notatka. Zdolal odczytac adres. To bylo nad jeziorem, w porcie. 444 Magazyn nalezacy do Contiego. Jego poprzedni szef z wydzialu narkotykow byl pewien, ze dzialalnosc handlowa Contiego sluzy tylko jako przykrywka do przemytu narkotykow. Ale podczas policyjnych przeszukan nie udalo sie znalezc w jego magazynach nawet grama nielegalnych substancji i nie bylo podstaw do zatrzymania, Conti chodzil wiec wolny, w nimbie szacunku i bogactwa. Tym razem sie nie wywinie.-Dziekuje - mruknal pod nosem i wyjal telefon. - Mia, spotykamy sie w magazynie Contiego w porcie. - Podal jej adres i pobiegl do drzwi. - Wezwijcie wsparcie. -Abe, poczekaj. Nie wchodz tam sam - mowila goraczkowo, a Abe uslyszal meski glos w tle i Spinnelli przejal telefon. -Abe, nie wchodz sam do magazynu, poczekaj na wsparcie. To rozkaz. Abe milczal. Wiedzial, ze w magazynie trzymaja Kristen. Zrobi wszystko, co w jego mocy, aby wyprowadzic ja stamtad zywa. I nietknieta. Rece mu drzaly, gdy siadal za kierownica. Boze, spraw, by jej nie skrzywdzili. -Abe! - ryknal Spinnelli. - Slyszales? Z piskiem opon odjechal spod domu Maddena, jakby wlasnie wydostal sie z piekla. -Tak. Slyszalem. Sobota 28 lutego, 15.45 Owen przecial wiezy na jej nogach i podniosl wzrok. -Wiedzialas? -Od jakiejs godziny. Wyprostowal sie. -Kto to zaplanowal? -Jacob Conti. - Kristen wstala, rozcierajac nadgarstki. - Chce pomscic zamordowanie syna. Owen wpatrywal sie w nia. Zastanawiala sie, jak mogla nigdy nie zauwazyc tego zimnego, zdeterminowanego wyrazu jego oczu. 439 Szczerze mowiac, nigdy nie przygladala mu sie tak uwaznie. To byl Owen, jej przyjaciel. Wlasciciel baru. Robil smazonego kurczaka i ciasto wisniowe. Bezlitosnie zabil trzynascie osob.-Gdybym wiedzial, ze nie naraze cie na niebezpieczenstwo, zrobilbym to jeszcze raz. -I zaplacisz za to. Odwrocili sie. Na koncu rzedu skrzyn stali Jacob Conti i Drake Edwards. Ich widok nie byl zaskoczeniem. Edwards cos powiedzial i podszedl blizej, z pistoletem polautomatycznym w rece i pozadliwym, drapieznym spojrzeniem. Kristen zmrozilo krew w zylach. Abe, prosze, dowiedz sie, ze mnie porwali. Prosze, odszukaj mnie. Prosze. -Drake, sprawdz, czy nie ma broni. A potem pojdziemy tam, gdzie wszyscy poczuja sie komfortowo, prawda? - powiedzial lagodnie Conti. Edwards przeszukal Owena, znalazl dwa duze polautomaty, jeden w kaburze pod ramieniem, drugi zatkniety za paskiem na plecach. Potem popychal ich przed soba, az dotarli do szerokiego korytarza przeznaczonego dla wozkow widlowych, za pomoca ktorych ustawiano wielkie skrzynie. Na jego koncu znajdowaly sie ogromne hale zaladunkowe, teraz puste. Wszedzie panowal spokoj. Owen sie zatrzymal. -Zabijcie mnie tutaj - oznajmil. - Nie zrobie ani kroku dalej. -Zrobisz, co ci kazemy - warknal Edwards. -Juz mnie macie - powiedzial Owen, jakby nie uslyszal slow Edwardsa. - Pozwolcie jej odejsc. Conti usmiechnal sie krzywo. -O nie. Nie zrezygnuje z tego, co najlepsze w mojej zemscie. Edwards znowu rzucil jej pozadliwe spojrzenie drapiezcy. I Kristen zrozumiala ich plan. Owen zabijal dla niej. Teraz bedzie przez nia cierpial. Edwards rozesmial sie zlowrogo. 440 -Jacob, przeciez ty uwielbiasz inteligentne kobiety. A ona sie wszystkiego domyslila. Owen pobladl, ale nic nie powiedzial. Conti wybuchl smiechem.-Sam rozumiesz, ze smierc to za malo dla ciebie. Bedziesz cierpial, tak jak cierpial moj syn. Drake zrobi z nia, co bedzie chcial, a ty sobie popatrzysz. Potem Drake ja zabije, a ty dalej bedziesz patrzec. A potem... bedziesz zalowal, ze jeszcze zyjesz. -Panno Mayhew, do mnie. - Edwards chwycil ja za ramie, a Kristen wyrwala sie z przerazeniem. Twarz Edwardsa pociemniala, zlapal ja mocniej, wbijajac palce w jej cialo. -Powiedzialem, do mnie. - Przyciagnal ja do siebie. Opierala sie, odpychajac sie rekoma od jego klatki piersiowej i odwracajac glowe, gdy probowal ja pocalowac. Conti znowu sie rozesmial. -I jak, Drake? Bedziesz mial dobra zabawe? Jak z Richardson? Edwards zlapal ja za ramiona i potrzasal tak dlugo, az zakrecilo jej sie w glowie. -Chyba tak, Jacob. Lubie kobiety z ikra. Kristen mocno zamrugala, myslac, ze oszukuja ja zamroczone zmysly i zwodnicza wyobraznia. Owen przykleknal na jedno kolano, a Edwards gwaltownie sie szarpnal. Zawisl w powietrzu przez ulamek sekundy, po czym zwalil sie na podloge. Na jego czole widniala mala, schludna dziurka. W okamgnieniu Conti zlapal ja za szyje i przystawil bron do jej skroni. Owen nadal kleczal z nieduzym pistoletem w dloni. Musial go ukryc w wysokim bucie. Ciezko oddychal, a jego zwezone oczy mialy przerazajacy wyraz i Kristen uswiadomila sobie, ze teraz naprawde wyglada na mezczyzne, ktory bezlitosnie zamordowal trzynastu ludzi. Zerknela katem oka na cialo Edwardsa i poczula ucisk w zoladku. Czternastu. -Ty sukinsynu - wycharczal Conti. - Rzuc bron albo ja wykoncze. 447 -I tak mnie zabije - powiedziala Kristen. - Sprowadz pomoc. Prosze. Conti mocniej przycisnal lufe do jej skroni.-Zamknij sie. Bron, Madden. Juz. Owen rzucil rewolwer na podloge. -Teraz wstan i kopnij do mnie. Owen posluchal. W tym momencie rozlegl sie kolejny wystrzal i Owen upadl na podloge, zwijajac sie z bolu, z krwawiacym kolanem. Ale nie wydal najmniejszego krzyku. Przypomniala sobie slowa koro-nera z Lake County. Jak zolnierz, rzeczywiscie. I strzelec wyborowy. -A teraz patrz, jak umiera, Madden. Kristen zamknela oczy, szykujac sie na najgorsze. Jedyne, czego pragnela, to jeszcze jednego dnia z Abe'em. Znajdzie mnie tu, pomyslala. Bede lezec jak Debra. Och, Abe, tak mi przykro. I wtedy uslyszala dudniacy glos Abe'a: -Pusc ja, Conti. Kristen sie osunela. Abe. Conti szarpnal ja na nogi, nie odrywajac lufy od jej skroni. Abe z wycelowana bronia wyszedl spomiedzy skrzynek obok hali zaladunkowej. -Dlaczego mialbym to zrobic?! - odkrzyknal Conti. -Bo zabije cie, jesli spadnie jej choc jeden wlos z glowy. - Zblizyl sie powoli. - Pusc ja. Conti cofnal sie o krok, ciagnac Kristen ze soba i wykrzykujac wladczym tonem jakies nazwiska. Abe ze spokojem podszedl blizej. -Jesli wolasz ochroniarzy, ktorzy stali na zewnatrz, to musisz sie bardziej postarac. Obawiam sie, ze sa poza zasiegiem twojego glosu. Kristen poczula, ze Conti zesztywnial ze zlosci. -Zabije ja. Przysiegam, ze to zrobie. Przezwyciezajac narastajaca panike, Kristen spojrzala na Owena, ktory lezal na podlodze i sciskal kolano. Popatrzyl znaczaco na prawo. Pobiegla oczyma za jego wzrokiem i poczula taka ulge, ze zrobilo jej sie niemal slabo. 448 Miedzy skrzyniami stal dobrze ukryty Spinnelli, z pistoletem wycelowanym w Contiego. I we mnie, pomyslala. Zastanawiala sie goraczkowo, jak wyrwac sie Contiemu, zeby zejsc Abe'owi i Spinnellemu z linii strzalu. Owen spojrzal w gore i Kristen znowu podazyla za jego wzrokiem. Na jednym z metalowych wysiegnikow przyklekla Mia z rekoma opartymi na skrzyni. Podniosla w gore trzy palce, potem dwa. Kristen wstrzymala oddech i czekala... czekala..., az nagle jedna ze skrzyn spadla z hukiem na podloge tuz za nimi. Zaskoczony Conti zachwial sie, a kiedy zwolnil ucisk, Kristen zaczela sie wyrywac, kopac, krzyczec, drapac, gryzc i wykrecac sie na wszystkie strony. W krotkich odstepach czasu rozlegly sie trzy strzaly, a Conti upadl. I juz nie wstal. A potem Abe kolysal ja w ramionach. -O Boze, o Boze - powtarzal, kryjac twarz w jej wlosach. - Myslalem, ze cie strace. Myslal, ze bedzie musial patrzec na smierc drugiej kobiety, ktora pokochal. Zadrzal i mocniej objal Kristen. A ona glaskala bez konca jego plecy. -Nic mi nie jest. Nic mi nie jest, Abe. Naprawde nic mi nie jest. W koncu slowa Kristen do niego dotarly i wypuscil ja z mocnych objec. Odsunal od siebie na dlugosc ramienia, zmnizyl oczy, szukajac obrazen, i zamknal je z ulga, kiedy stwierdzil, ze faktycznie jest cala i zdrowa. -Chcialem zabic Edwardsa za to, ze cie dotykal. -Juz dobrze. On nie zyje. Owen go zabil. -Wiem. Stalem za tymi skrzyniami i obserwowalem cala scene. - Abe znowu zadrzal, wiedzac, ze nigdy nie zapomni tego widoku. - Gdybys sie nie zatrzymala w tym miejscu, nic bysmy nie mogli zrobic. Kristen odwrocila sie i popatrzyla na lezacego Owena, ktory przygladal sie im sie w milczeniu z bolem zastyglym na twarzy. -To ty sie zatrzymales. Powiedziales, ze nie zrobisz ani kroku dalej. 449 Mia zsunela sie z metalowego wysiegnika.-Zobaczyl nas przy drzwiach hali. - Spojrzala na Owena, ale jej twarz byla nieprzenikniona. - Masz sokoli wzrok. Kristen odetchnela gleboko. -Ocaliles mi zycie, Owen... - Glos uwiazl jej w gardle. Do oczu naplynely lzy. - Jak mogles to zrobic? Jak mogles zabic tylu ludzi? Wpatrywal sie w nia bez slowa. -Nie moge pozwolic ci odejsc - odezwala sie urywanym glosem, ignorujac fakt, ze trzech uzbrojonych gliniarzy nigdy by do tego nie dopuscilo, nawet gdyby chciala. -Wiem - wydusil przez zacisniete zeby. - Stracilbym dla ciebie szacunek, gdybys postapila inaczej. - Usiadl z trudem i w ulamku sekundy wyciagnal z drugiego buta nastepny pistolet. - Ale nie pojde do wiezienia. Zegnaj, Kristen. -Owen, nie. Patrzyla z groza, jak przystawil sobie nieduzy pistolet pod brode. Abe odciagnal ja, przyciskajac jej twarz do swojego ramienia, kiedy rozlegl sie ostatni strzal. -Nie patrz, kochanie - powiedzial cicho w jej wlosy. - Nie patrz. Nie spojrzala. Widziala juz dosyc. Sobota 28 lutego, 18.15 Nie powinno jej tu byc. Ta mysl krazyla Abe'owi po glowie, kiedy patrzyl, jak Kristen czyta list, ktorego Owen, zwabiony do magazynu Contiego, nie zdazyl dokonczyc. Powinna lezec w szpitalu tak jak Aidan i Mclntyre, ktorzy odzyskali przytomnosc, ale mimo to zatrzymano ich na obserwacje. Kristen tez powinna tam byc, przezyla szok. Ale nie zgodzila sie zostac w szpitalu, chociaz Reagan usilnie ja o to blagal, a nawet zadal. Uparla sie natomiast, ze pojedzie z nim i Mia do domu Owena. Tam, gdzie zaczal sie caly ten koszmar. Siedziala teraz z pobladla twarza przy stole Owena i dlonie w rekawiczkach wyraznie jej drzaly, mimo ze polozyla je plasko na 450 stole. Sam jeszcze drzal i wcale sie tego nie wstydzil. O maly wlos by ja stracil. Wiedzial, ze nigdy nie zapomni widoku Contiego, ktory trzymal ja w swoich lapach i przystawial lufe do jej skroni. Ale na szczescie zyla. I nie odniosla zadnych obrazen. W kazdym razie fizycznych. Kto moze wiedziec, ile czasu uplynie, zanim zaleczy rany psychiczne? Niewiele brakowalo, a zginelaby z reki Contiego. Czlowiek, ktoremu ufala, okazal sie bezwzglednym morderca. Widziala, jak przystawil sobie pistolet pod brode, i slyszala strzal, ktorym zakonczyl wlasne zycie. Mia polozyla mu dlon na plecach.-Nic jej nie jest - powiedziala cicho. -Wiem. Tylko nie moge... - Nie byl w stanie dokonczyc mysli, a Mia poklepala go po plecach. -Wiem. Chodz zobaczyc, co znalazl Jack. Nic jej nie bedzie, jak przez kilka minut zostanie sama. Niechetnie ruszyl za nia do sypialni na tylach domu, gdzie Jack siedzial przy komputerze. -Co tam masz? - zapytal, a Jack zerknal na niego przez ramie z ponurym wyrazem twarzy. -Baza danych Kristen - wyjasnil. - Jakim cudem to sie znalazlo w komputerze Maddena? -Ukradl ja - odezwala sie Kristen plaskim glosem. Delikatnie przecisnela sie obok Abe'a, trzymajac w dloni notes Owena. - Ktoregos wieczoru, gdy przyszlam do baru na kolacje, wsypal mi cos do herbaty. Pamietam, ze zasnelam. -Skrzywila usta. - Kiedy sie obudzilam, pomyslalam, ze musialam byc bardziej zmeczona, niz mi sie zdawalo. Od kilku nocy zle sypialam. Pamietam, ze kiedy sie przebudzilam, od razu pomyslalam o laptopie. Ale zobaczylam, ze stoi na podlodze, tam, gdzie go zostawilam, i uznalam, ze Owen na pewno pilnowal mnie, kiedy spalam, i nie dopuscilby, zeby ktos go ukradl. - Podala Abe'owi notatnik. - Wszystko tu jest. Skopiowal baze danych, kiedy spalam. To musialo byc tuz po Nowym Roku. Kolejna zdrada. -Przykro mi, Kristen - rzucil miekko. 445 -Wykorzystal mnie, zeby zamordowac tych wszystkich ludzi -szepnela ochryplym glosem.-Bylas jego ofiara, tak samo jak inni - przekonywala Mia. Kristen rozesmiala sie ponuro. -Powiedz to rodzinom tych ludzi, ktorych zamordowal. Beda innego zdania. Spojrzala na sciane nad komputerem, gdzie wisialo kilka oprawionych w ramki dyplomow. Te, ktore pochodzily z Chicago, Owen otrzymal przede wszystkim za ochotnicza prace w miejskim osrodku dla niepelnosprawnych, gdzie uczeszczala tez Leah. Dyplomy z Pittsburgha przyznano mu za trzydziesci lat nienagannej pracy w policji. W centralnym miejscu znajdowal sie medal. Purpurowe Serce. Zostal ranny, sluzac w marines w Wietnamie w 1965 roku. -Wciaz trudno mi w to uwierzyc - powiedziala Kristen niemal bezglosnie. - Nie moge uwierzyc, ze byl glina. Nie moge uwierzyc, ze zabil tych wszystkich ludzi. A zabil. I powiedzial, ze zrobilby to jeszcze raz. Mia wyjela notes z rak Abe'a, przebiegla wzrokiem ostatni list. -Dobrze przynajmniej, ze zdazyl to opisac. Wszystkie kawalki ukladaja sie powoli w calosc. -Jakie kawalki? - zapytal Spinnelli od drzwi. On tez nie wygladal na uradowanego. - Co jest w notesie? -List do Kristen - odparl Abe. Kristen nadal w milczeniu przygladala sie dyplomom na scianie. - Wyjasnil w nim wiele rzeczy, na przyklad to, ze urodzil sie jako Robert Henry Barnett, ale zmienil nazwisko na poczatku lat szescdziesiatych z powodu pewnych "przykrosci" rodzinnych. -To bylo mniej wiecej w tym czasie, kiedy zamordowano tego chlopaka, ktory zabil jego brata Colina Barnetta -wyjasnila Mia. - Modystka, panna Keene, powiedziala, ze do dzis zastanawia sie, czy Robert Barnett nie wrocil, zeby pomscic smierc brata. Wydaje sie to sensowne. -Sluzyl w piechocie morskiej w Wietnamie - oznajmil Spinnelli i utkwil wzrok w Purpurowym Sercu wiszacym na scianie. - Ale przypuszczam, ze juz to wiecie. 446 -A jak ty sie dowiedziales? - zapytal Abe, obserwujac Kristen, ktora nadal wpatrywala sie w sciane.-Na podstawie odciskow palcow z garazu Kaplana. - Spinnelli podszedl do sciany, zeby przyjrzec sie dyplomom. - Owen Madden zostal zwolniony ze sluzby w marines z wszelkimi honorami i po pobycie w Wietnamie powrocil do Stanow, gdzie dostal prace w policji. Wystarczyly zaslugi wojenne. Piec lat temu przeszedl na emeryture i kupil policyjny bar w Pittsburghu. Dzwonilem do jego dawnego partnera, ktory powiedzial, ze trzy lata temu wyjechal bez slowa wyjasnienia. Z dnia na dzien pojawila sie w oknie tabliczka "Na sprzedaz". -Dowiedzial sie o Lei - wyjasnila cicho Kristen. Odwrocila sie od sciany, prezentujac wystudiowana twarz bez wyrazu. Widomy znak, ze tylko resztka sil udawalo jej sie nad soba panowac. Abe nie mial do niej o to pretensji. - Matka Lei umierala na raka i martwila sie, ze po jej smierci corka zostanie bez opieki. Wynajela prywatnego detektywa, zeby odszukal Owena. Widocznie dwadziescia trzy lata wczesniej przebywal w Chicago i tak sie poznali. To byl krotki romans, bo po uplywie tygodnia Owen wrocil do Pittsburgha. -Dwadziescia trzy lata temu - zadumala sie Mia. - Wrocil do Chicago na pogrzeb rodzicow i siostry, Iris Anne. Panna Keene mowila, ze go widziala, ale gdy zawolala go po imieniu, nie zareagowal. -Wszystko sie zgadza - stwierdzila beznamietnie Kristen. - Widocznie matka Lei zaszla w ciaze, ale nie wiedziala, gdzie szukac Owena. A on nie zamierzal wracac do Chicago. Odszukala go dopiero przed smiercia. Leah miala juz za soba proces, a jej depresja zaczynala sie poglebiac. Matka bala sie, ze dziewczyna sobie nie poradzi, kiedy jej zabraknie. -O wiele za pozno zaangazowal sie w zycie swojej corki - rzucil sucho fipinnelli, spogladajac na dyplomy uznania za dzialalnosc spoleczna. - Jak go poznalas, Kristen? Wzruszyla ramionami. -Zupelnie przypadkowo. Bylam przygnebiona, bo pewna sprawa nie szla po mojej mysli, i wybralam sie na spacer, zeby o tym na 453 chwile zapomniec. Wstapilam do baru Owena i zaczelismy rozmawiac. Nie mialam pojecia, ze jest ojcem Lei. Nie podejrzewalam tez, ze byl policjantem.Powiedziala to takim tonem, jakby uwazala, ze powinna. -A skad mialas wiedziec? - zapytal rozsadnie Abe. - Prowadzil bar, podawal jedzenie. Skad mialas wiedziec, ze jest emerytowanym gliniarzem? Kristen pokrecila glowa. -Wiem, ze nie moglam tego wiedziec. - Poklepala sie po glowie. - Ale dlaczego tego nie wyczulam intuicyjnie, to juz calkiem inna sprawa. W kazdym razie Leah wpadala w coraz glebsza depresje, wiec Owen postanowil zmienic jej otoczenie i zalatwil mieszkanie za miastem. Zeby ulice nie przypominaly jej o tym wszystkim, przez co przeszla. Pomogl jej sie przeprowadzic do Lake County, niedaleko dzialki Worthow. -Ale bylo za pozno - dodala Mia. - Leah popelnila samobojstwo. -I mamy traume, ktorej szukalismy - zauwazyl Spinnelli. -A co z ta mala dziewczynka? - chciala wiedziec Kristen. - Corka Kaplana? Nie moge przestac o niej myslec. Spinnelli zacisnal zeby. -Nie widziala, jak zabijal jej ojca. Tylko tyle udalo sie z niej.wydobyc. Uwazaja, ze nie widziala tez jego ciala, jedynie Maddena. Byl okrwawiony i wygladal jak wariat. Ciagle to powtarza. Ze byl okrwawiony i wygladal jak wariat. -Bedzie miec uraz na cale zycie - powiedziala Kristen z rozpacza w glosie. -To nie twoja wina - orzekl stanowczo Abe. -Jak sie dowiedzial o tym stryju, Paulu Worthie? - dociekal Spinnelli. Kristen wzruszyla ramionami. -Nie zdazyl napisac. Tekst urywa sie na tym, ze wsypal mi cos do herbaty i skopiowal baze danych z mojego laptopa. Musial wtedy odebrac telefon od Zoe Richardson, poniewaz to wlasnie jej szukal, gdy pojawil sie w magazynie. 448 Twarz porucznika przybrala jeszcze posepniejszy wyraz. Krzaczaste wasy poruszyly sie, kiedy zmarszczyl twarz.-Ktos musial sie podac sie za Richardson. To nie byla ona. Kristen zamknela oczy. -Nie zyje? -Tak - potwierdzil po krotkim wahaniu. -Jak? - zapytala Kristen. Spinnelli i Abe wymienili znaczace spojrzenia. Kristen nie musi tego wiedziec. Poniewaz milczenie sie przedluzalo, otworzyla oczy. -Powiedz mi. -Conti ja zabil, Kristen. Niech ci to wystarczy. W oczach Kristen zaplonal gniew. -Jak umarla? Do cholery, Marc, mam prawo wiedziec. Spinnelli westchnal. -Udusila sie. Mia zmarszczyla brwi. -Udusila sie? Ale... -Jack, skonczyles juz? - wszedl jej w slowo porucznik. - Musze zwolac konferencje prasowa i bede potrzebowal wyczerpujacych informacji. Kristen, na stoliku nocnym Maddena bylo kilka ksiazek. Na samym wierzchu przylepil karteczke z twoim nazwiskiem. Zdaje sie, ze to jakies wiersze. Keats i Browning. Mia, przejrzyj je razem z Kristen. Kristen patrzyla na niego z determinacja. -Niewazne, czy mi powiesz, czy nie, Marc. Wczesniej czy pozniej dziennikarze i tak sie dowiedza. Uslysze o tym w wieczornych wiadomosciach. Wyszla z pokoju, a Mia za nia. Kiedy zniknely, Spinnelli znowu westchnal. -Kiedy rozeszla sie wiesc, ze Edwards i Conti nie zyja, dostalismy anonimowa wskazowke, ze jesli nie pozwolimy pochowac Angela Contiego, to znajdziemy zaginiona osobe. Na szczescie ziemia jest taka rozmoknieta przez te odwilz, ze grabarze nie mogli wykopac dolu na cmentarzu. 455 Abe skrzywil sie, kiedy zrozumial sens slow Spinnellego.-Nie. Spinnelli przytaknal. -Tak. Kristen ma racje. Wczesniej czy pozniej to sie rozniesie. Sam zadecyduj, jak jej powiedziec. A teraz zabierz ja stad i jedzcie do rodziny. Jak sie czuje twoj brat? Abe zerknal na zegarek. -Lada chwila go wypisza. Zabiore Kristen do domu. -Tylko nie do jej domu - ostrzegl go Spinnelli. - Trzeba posprzatac w salonie. Sciana jest umazana krwia. Blekitne paski. Opanowujac drzenie, Abe wyobrazil sobie widok, jaki zastali Mia i Spinnelli. Trup w salonie, krew na scianie. Wyobrazil sobie Kristen strzelajaca do mezczyzny, ktory wtargnal do jej domu. Ktory osmielil sie polozyc na niej swoje rece. Widzac oczyma wyobrazni groze tej sytuacji, poczul ogromna dume, ze potrafila zachowac zimna krew. Dziesiec lat temu nie umiala pokonac napastnika. Teraz naprawila ten blad. -Nie - powiedzial Abe z niepokojem. - Nie odwioze jej do domu. Zabiore ja do moich rodzicow. Wszyscy tam sa. Odwrocil sie i chcial odejsc, ale Spinnelli polozyl dlon na jego ramieniu. -Bylem z ciebie dumny, Abe. Czekales na nas przed magazynem i nie podjales akcji w pojedynke. Postapiles wlasciwie. Ale jak trudno bylo czekac bezczynnie, gdy uplywaly cenne sekundy, a on wiedzial, ze Conti ma Kristen, ze moze ja zabic w kazdej chwili. Tak, postapil wlasciwie. Nie zdolalby jej ocalic bez ich pomocy. -Dziekuje - szepnal. Spinnelli obdarzyl go swoim slynnym przeciaglym spojrzeniem, a Abe znowu poczul sie tak, jakby zajrzal mu w glab duszy. -Nie ma za co. 450 Sobota 28 lutego, 19.30 Halas byl dla Kristen takim odprezeniem, ze lzy naplynely jej do oczu. Za obopolna milczaca zgoda nie pojechali do jej domu, tylko do jedynego miejsca, do ktorego w tej sytuacji mogli sie udac. Przeszli przez pralnie, a kiedy Abe otworzyl drzwi do kuchni Becki, od razu poczula sie jak w domu. Dzieciaki Seana i Ruth urzadzaly sobie wyscigi, Becca ogladala telezakupy, a Annie obierala ziemniaki. Rachel siedziala przy stole i odrabiala zadania z algebry. W salonie ryczal telewizor, a towarzyszyly mu wzburzone okrzyki mezczyzn.Rachel zerwala sie od stolu i podbiegla do Kristen, niemal przewracajac ja swoim zarliwym usciskiem. Kristen przytulila ja mocno i delikatnie kolysala. Rachel nie byla w szpitalu, dokad pojechali z Abe'em, zeby sprawdzic, jak sie czuje Aidan. Kristen zdawala sobie sprawe, ze dziewczyna chce sie upewnic, czy naprawde nic jej sie nie stalo. Byc moze Kristen sama tego potrzebowala. Chrzaknela i przyciagnela do siebie glowe Rachel. -Wszystko dobrze, kochanie. Naprawde. Juz po wszystkim. -Tak sie balam - wyszeptala Rachel, drzac. - Kiedy powiedzieli, ze zniknelas... -Ja tez sie balam. - Teraz, kiedy bylo juz po wszystkim, mogla sie do tego przyznac. Widziala dzis smierc czterech mezczyzn, jeden zginal z jej reki. Ale jeszcze nie uswiadamiala sobie w pelni faktu, ze zabila czlowieka we wlasnym salonie. Przypuszczala, ze przyjdzie to z czasem. Na razie przytulala sie mocno do Rachel. - To ty, kochanie, pomoglas ocalic mi zycie. Detektyw Mitchell opowiedziala mi, jak rozpoznalas Owena. Bez twojej pomocy nie wiedzieliby, kim jest. Pomoglas im odnalezc Aidana i dzieki temu szybko zawiezli go do szpitala. Rachel odsunela sie i usmiechnela niepewnie, ale lzy wciaz splywaly jej po policzkach. -To moja zasluga, prawda? Jest mi cos winien. Kristen polozyla dlon na policzku Rachel i delikatnie wytarla jej lzy kciukiem. 457 -O tak. I ja tez. Dziekuje ci, Rachel.-Nic ci nie jest? - zapytala z niepokojeni. - Naprawde nic ci nie jest? Nie klamiesz? Kristen sie usmiechnela. -Nie klamie. Naprawde nic mi nie jest. A teraz, kiedy jestem tu z wami, czuje sie jeszcze lepiej. Rachel przechylila glowe i badawczo przygladala sie Kristen. -Aidan powiedzial, ze strzelalas do jakiegos faceta i ze go zabilas. Kristen wziela gleboki oddech. -Tak, to prawda. Rachel zmruzyla oczy. -To dobrze. Zasluzyl na to. -Rachel, mysle, ze Kristen nie ma ochoty teraz o tym rozmawiac - wlaczyla sie Becca. Otoczyla Kristen ramionami i przygarnela ja. - Tak sie martwilismy - szepnela. - Ciesze sie, ze wrocilas tu, gdzie twoje miejsce. - Pocalowala Kristen w czubek glowy, a potem odsunela sie i zaczela sie energicznie krzatac po kuchni. - Abe, nie stoj jak slup soli. Zanies bratu placek. Aidan lezy na sofie w salonie. Abe zmarszczyl brwi. -Aidan dostanie placek? To niesprawiedliwe. -Ma wstrzas mozgu. To bardzo sprawiedliwe. - Wetknela talerz z ciastem w dlonie Abe'a. - I nie wyjadaj po drodze. No, idz juz. Ach, ci chlopcy - powiedziala, gdy ruszyl do salonu. - Kristen, mamy dzisiaj dom pelen ludzi. Jesli czujesz sie na silach, to w lodowce znajdziesz skladniki na salatke. Przydalaby sie twoja pomoc. -Mamo - szepnela Annie, a Becca rzucila jej wymowne spojrzenie. Kristen wiedziala, ze Becca wcale nie potrzebuje pomocy. Po prostu chciala jej w ten sposob okazac, ze traktuje ja jak czlonka rodziny. Wyjmowala swieze ogorki z pojemnika na warzywa, kiedy w drzwiach stanela Ruth z dzieckiem na reku. Przez chwile uwaznie mierzyla Kristen wzrokiem, potem sie usmiechnela. -Podobno mialas dzis dzien pelen wrazen. 458 Kristen uslyszala jej slowa, ale nie mogla oderwac wzroku od niemowlecia. Nie zapomniala, ze mieli jeszcze z Abe'em wazne sprawy do omowienia. Przeczuwala, ze nie pozostanie obojetna na widok dziecka w ramionach Ruth, ale nie byla przygotowana na fale emocji tak silnych, ze niemal sciely ja z nog. Zapierajaca dech w piersiach mieszanka tesknoty i leku. Tesknoty za tym, zeby trzymac w ramionach dziecko. Dziecko Abe'a. I strachu przed tym, ze jej niemoznosc posiadania dzieci rozdzieli ich i ze straci swoje miejsce w tej niesamowitej rodzinie.-Kristen? - Ruth zblizyla sie do niej i uniosla wolna reka jej podbrodek. - Powiedz cos. Kristen zamrugala, zmusila sie do zaczerpniecia oddechu i poruszyla ustami. -Wszystko w porzadku. Chyba wychodzi ze mnie ten dzien. - Polozyla warzywa na stole. - Ale mysle, ze najlepiej bedzie, jak sie czyms zajme. Uroczystosc byla piekna, Ruth. Przykro mi, ze zepsulismy przyjecie. Ruth spojrzala na nia zatroskana. -Jesli bedziesz czegos potrzebowala, daj mi znac. -Na pewno. Obiecuje. - Kristen usiadla przy stole i zaczela obrywac liscie salaty, co okazalo sie zaskakujaco odprezajacym zajeciem. - I co, Rachel? Znowu algebra? Rachel sie skrzywila. -Musze nadrobic zaleglosci, bo nie bylam w szkole. Myslalam, ze w tej sytuacji dadza mi jakies fory. Ale gdzie tam. Wszystko musze miec na poniedzialek. Kristen skoncentrowala sie na salacie. -Witaj w prawdziwym swiecie, kochanie. Zycie rzadko daje fory. Ale czy nie mogloby czasem? Chociaz ten raz? 453 Sobota 28 lutego, 22.45 W domu zapanowala wzgledna cisza. Sean i Ruth pojechali do siebie, zabierajac cala piatke, co od razu wyeliminowalo jakies osiemdziesiat procent halasu. Aidan poszedl spac do swojego dawnego pokoju, ulegajac namowom Becki. Annie rowniez pojechala do domu, ale przedtem szepnela Kristen, by nie martwila sie o salon. Ma tapete, ktora bedzie idealnie pasowala. Wszystko bedzie wygladalo jak nowe.Kristen i Abe zostali w salonie z Becca i Kyle'em i ogladali program o zdumiewajacych sztuczkach domowych zwierzatek. Abe obejmowal ja mocno ramieniem. Nagle cos sobie przypomniala. Zwierzeta. Cholera. -Powinnam pojechac do mojego domu - stwierdzila, przerazona na sama mysl o tym. - Musze nakarmic koty. Abe przytulil ja mocniej. -Mia je nakarmila. Nic im nie bedzie. Kristen mogla dalej rozkoszowac sie chwila, odsuwajac jeszcze na jakis czas mysl, ze na rozwiazanie czeka pewna powazna sprawa. Niestety, program sie skonczyl, a Kyle wstal i ziewnal. -Przepraszam, ale musze isc spac. Jestem juz za stary na takie emocje. Becca? Becca rowniez wstala, pochylila sie i pocalowala Abe'a, a potem Kristen w policzek. -Gdzie bedziecie spali? -W moim mieszkaniu - powiedzial Abe tonem nieznoszacym sprzeciwu. Kristen i tak nie byla w nastroju, zeby sie z nim spierac, wiec po kilku minutach siedzieli juz w aucie, wpatrujac sie w dom jego rodzicow. Abe nie uruchomil silnika, a cisza byl wrecz ogluszajaca. Kristen wiedziala, ze jemu rowniez ciazy na sercu ten nierozwiazany problem. Wygladalo na to, ze przyszedl czas na zalatwienie sprawy. -Musimy porozmawiac, Kristen - odezwal sie cicho - ale nie tutaj. W milczeniu pojechali do jego mieszkania, w ktorym Kristen byla tylko raz. Nazajutrz po tym, jak zostala napadnieta we wlasnej 460 sypialni. Mieszkanie Abe'a bylo puste i sterylne, a Kristen stwierdzila, ze ma takie same obawy przed udaniem sie tam, jak przed powrotem do swojego domu. Ale byc moze jej lek dotyczyl bardziej samej rozmowy niz miejsca, w ktorym miala sie odbyc.Odwiesil jej plaszcz i zapalil swiatlo. Nacisnal jakis przycisk i gazowy kominek zaplonal ze swistem. Przez dluga chwile stal odwrocony do niej plecami, a ona cierpliwie czekala. -Ostatniej nocy powiedzialem ci, ze cie kocham - zaczal nagle, a Kristen byla w pelni swiadoma faktu, ze wiecej tych slow nie powtorzyl. - A ty powiedzialas, ze kochasz mnie. - Odwrocil sie i utkwil w jej twarzy przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu. - Czy naprawde tak jest? Kristen przelknela. -Tak. Jego oczy rozblysly. -Czego sie po mnie spodziewalas, Kristen? Ze moja milosc jest warunkowa? Ze cie kocham, ale tylko pod warunkiem ze urodzisz moje dziecko? Ze jesli to niemozliwe, to z nami koniec? Mowil ostrym tonem, a Kristen poczula pieczenie pod powiekami. -Mowilam ci, ze cie rozczaruje. Podniosl oczy ku gorze i odetchnal z glebokim westchnieniem. -Jestem rozczarowany - przyznal, a potem znowu utkwil w niej spojrzenie. - Ale nie toba. - Pokonal dzielaca ich przestrzen i wzial ja w ramiona. - Nigdy nie bylem toba rozczarowany. Jak moglas tak pomyslec? Znowu byla w jego objeciach i nagle poczula, ze dluzej nie da rady. Tamy puscily, a z oczu poplynely strumienie lez. Zlapala go za koszule i trzymala kurczowo. Jej placz zdawal sie nie miec konca. Usiadl na sofie i wzial ja na kolana. I przytulal tak dlugo, az fala placzu sie przetoczyla, a z oczu kapaly juz tylko pojedyncze lzy. Uniosl jej podbrodek i przycisnal usta do jej warg w dlugim, glebokim i... wrozacym stalosc pocalunku. O to wlasnie chodzilo. Stalosc. Posiadanie. Poczucie wlasnosci. Wydala z siebie westchnienie ulgi. 455 -Przykro mi, Abe. Chcialabym, by bylo inaczej, ale nic nie moge na to poradzic. Zatopil w jej oczach glebokie spojrzenie.-Jestesmy tacy, jacy jestesmy z powodu tego, przez co w zyciu przeszlismy, Kristen. Nie mozemy cofnac czasu, zeby cos zmienic, chocbysmy bardzo chcieli. Znalezlismy sie w tym punkcie i jakims cudem nasze losy sie splotly. Jestesmy razem. Tu i teraz. I nie chcialbym niczego zmieniac. Jego twarz stala sie rozmazana plama. Zamrugala, a lzy splynely po policzkach. -A pozniej? Kiedy zapragniesz miec wlasne dziecko? -Kazde dziecko moze byc naszym dzieckiem. Mozemy zaadoptowac. Chcialem to powiedziec dzis rano, ale pomyslalem, ze nie to chcialas wtedy uslyszec. -Trzeba bardzo dlugo czekac - powiedziala cicho, wciaz nie mogac uwierzyc w to, co wydawalo sie zbyt piekne, aby bylo prawdziwe. - Nie jest tak latwo adoptowac niemowle. -A kto mowi o niemowleciu? - odparl lagodnie. - Dookola jest mnostwo dzieci, ktore potrzebuja domu i kochajacej rodziny. Mozemy byc rodzina, Kristen. Ty i ja. Nawet jesli nie bedziemy miec biologicznych dzieci, to przeciez bede cie kochal. Jesli nie bedziemy w ogole miec dzieci, tez bede cie kochal. - Pocalowal ja tak czule, ze serce jej stopnialo. - Wyjdziesz za mnie? Malzenstwo. Z mezczyzna o takim sercu. Nawet nie osmielila sie o tym marzyc. -Jestes tego pewien, Abe? Prosze, powiedz, ze tak. Prosze. -Jestem calkowicie pewien. - Powiedzial to bardzo cicho, jakby z glebi serca. -Kocham cie - szepnela, przesuwajac palcem po jego ustach, patrzac na ogien rozpalajacy sie w jego oczach. - Nie wierzylam, ze kiedykolwiek znajde kogos takiego jak ty. Chce, zebys byl szczesliwy. Jego oczy plonely jak blekitne ogniki. Jak mogla kiedykolwiek pomyslec, ze sa zimne? 456 - - Odpowiedz na pytanie, pani prokurator. Usmiechnela sie szeroko. -Tak. Wyraznie mu ulzylo. Uswiadomila sobie w tym momencie, ze nie byl calkowicie pewien, czy sie zgodzi. Gwaltownie wstal, podrywajac ja na nogi. Bez slowa wlaczyl duzy telewizor i zmienial kanaly, dopoki nie doszedl do stacji z muzyka. Slodkie tony wypelnily pokoj. Stare kawalki. Odwrocil sie i wyciagnal do niej reke. -Zatanczymy? Wtulila sie w jego ramiona i razem kolysali sie w takt melodii. Kristen zapomniala o bozym swiecie i rozkoszowala sie jego bliskoscia. W pewnym momencie dotknela plecami sciany. Abe napieral na nia calym cialem, goracym, twardym i calkowicie gotowym. -Jestes glodna? - zapytal. Podniosla wzrok i wydala krotkie westchnienie. Abe byl glodny, ale nie mial na mysli jedzenia. To oczywiste. I dobrze widoczne. Usmiechnela sie na wspomnienie ich pierwszego razu. Opowiadal jej wtedy, co beda robili. Wspolna kolacja, taniec, a potem... Nawet gdyby byla glodna, to i tak by sie nie przyznala. -Nie. -To dobrze. - Calowal ja tak dlugo, az zakrecilo jej sie w glowie. - Bo musialbym najpierw gotowac, a wcale mi sie nie chce. Kiedy podniosl glowe, rzucila mu promienne spojrzenie. -Ale mam ochote na deser. Usmiechnal sie tak, ze serce niemal wyfrunelo jej z piersi. -Ja tez, pani prokurator. Ja tez. Epilo g Sobota 17 lipca, 13.30 Abe dokrecil ostatnia srubke w sztalugach, ktorych zmontowanie mialo zajac, wedlug opisu na opakowaniu, tylko dziesiec minut. W rzeczywistosci meczyl sie z tym dwie godziny. Powinien byl sie domyslic, ze bedzie to trudniejsze, niz sie wydawalo, skoro w pudelku znajdowala sie plyta z filmem pokazujacym kolejne etapy montazu. Ale niewazne. To byl prezent dla Kristen. Caly pokoj byl prezentem dla niej. Dom, do ktorego przeprowadzili sie ledwie tydzien temu, mial dodatkowa sypialnie. Zaaranzowal w niej pracownie plastyczna, ktora wyposazyl we wszelkie rodzaje farb, o jakich moglaby zamarzyc. Sprzedawczyni w sklepie byla gotowa rzucic mu sie na szyje, pomyslal kpiaco. I miala sie z czego cieszyc. Farby okazaly sie cholernie drogie. Ale to bez znaczenia. Pracownia byla prezentem dla Kristen. Nie musieli juz martwic sie splacaniem kredytu za jej stary dom, wiec mogli sobie na to pozwolic. Na szczescie dawny dom Kristen udalo sie szybko sprzedac dzieki Annie, ktora przeprowadzila dosc duzy remont. Wytapetowala caly salon i szybko zorganizowala nowa kuchnie. Pomijajac kwestie czasu i wydatkow, zarowno Kristen, jak i jej sasiedzi byli zadowoleni, ze dom zakupila para, ktorej w najmniejszym stopniu nie przeszkadzala jego najnowsza historia. Maz byl dziennikarzem, 464 a zona pisarka. Abe sie wzdrygnal. Niech biora dom i krzyzyk na droge.Dom Owena rowniez znalazl nabywce, z czego nalezalo sie cieszyc. Zapisal go Kristen z zastrzezeniem, ze zatrzyma czesc zyskow z jego sprzedazy, a reszte przekaze na rzecz osrodka, do ktorego uczeszczali Leah i Timothy. Scedowala stosowna sume na osrodek, a z pozostalych pieniedzy utworzyla fundusz dla corki Kaplana oraz na potrzeby przewleklej fizykoterapii Vincenta. Mezczyzna okazal sie silniejszy, niz sadzili, a dzieki tym zabiegom mogl prowadzic w miare normalne zycie. Abe wstal i przyjrzal sie swojemu dzielu. Na rozkladanych sztalugach, wyposazonych w reczna korbke do podnoszenia i obnizania obrazu, mozna bylo umiescic plotno o wysokosci do dwoch i pol metra. Przypatrywal sie obrazom, ktore Kristen przechowywala w szopie na podworku starego domu. To wlasnie tam ukryla swoje prace, zabezpieczajac pomieszczenie ogromna klodka na drzwiach. Plotna, ktore namalowala we Wloszech jako studentka pierwszego roku, portrety i pejzaze tak zdumiewajace, ze patrzyl na nie ze scisnietym sercem. Oczywiscie, jego ocena nie mogla byc obiektywna. Jego zona miala talent. I to do wielu rzeczy. Ostatnia praca, jeszcze nieukonczona, stala na prowizorycznych sztalugach w rogu pokoju. Bez wysilku potrafila oddac piekno Florencji. To byl widok z okna hotelu, w ktorym spedzili miodowy miesiac; totez darzyl ten pejzaz wyjatkowym sentymentem. Dom na razie nie wyroznial sie niczym szczegolnym. Jeszcze. Abe nie mial watpliwosci, ze Kristen i Annie szybko temu zaradza. Jedno bylo pewne. Ze nie grozily im tutaj zatargi z sasiadami. Ich nowa siedziba miescila sie bowiem niecala przecznice od domu rodzicow. A kilka ulic dalej mieszkali Sean i Ruth. Zycie dobrze sie ukladalo. " - Abe? Z dolu dobieglo trzasniecie drzwi. -Tu jestem, kochanie. W zapasowej sypialni. - Z bijacym sercem Abe patrzyl, jak wchodzi po schodach, przeczuwajac jej 465 reakcje na nowa pracownie. Ale zmarszczyl brwi, kiedy znalazla sie na gorze. Byla blada i drzala pomimo lipcowego upalu. - Co sie stalo?Spojrzala na niego nieobecnym, nic niemowiacym wzrokiem. Chwycil ja za reke i pociagnal do pokoju, delikatnie popychajac na miekkie krzeslo. Ukucnal obok i wpatrywal sie w jej blada twarz. -Pytalem, co sie stalo. Obrzucila wzrokiem pokoj i zabraklo jej tchu. -Och, Abe... Dziekuje. Ale to podziekowanie wypadlo tak blado, jakby nie byla soba. -Kristen, przerazasz mnie. Co sie stalo? Sciagnela rude brwi, chcac zebrac mysli. -Wracam od lekarza. Wstrzymal oddech. O Boze. Mysli klebily sie w jego glowie, w koncu zatrzymal sie na tej, ktora byla zakopana najglebiej. -Odnowilo sie? Zmarszczyla brwi. -Co mialo sie odnowic? -Rak szyjki macicy. Zbladla jeszcze bardziej i zwiesila ramiona. -Nie, nie. Abe. Przepraszam. Nie chcialam cie tak przerazic. Nie, wszystko w porzadku. - Serce Abe'a odzyskalo normalny rytm. Kristen ponownie rozejrzala sie po pokoju, a na jej usta wyplynal zagadkowy usmiech. - Bardzo sie napracowales. Niestety, bedzie trzeba to przeniesc z powrotem do sutereny. Abe pokrecil glowa. -Nie ma mowy. Pracowalem caly... - Urwal zaintrygowany wyrazem jej oczu. Nigdy dotad nie widzial w nich takiego szczegolnego blasku. Nadzieja... i cos jeszcze. Serce podskoczylo mu w piersi. Delikatnie odgarnal loki z jej policzkow, ale bal sie miec nadzieje. - U jakiego lekarza bylas? Popatrzyla mu w oczy. -Poszlam do lekarza, zeby sprawdzic, czy nie mam anemii. Moja matka na to cierpiala, a od czasu ostatniej podrozy do Kansas ciagle czuje sie zmeczona. 460 Abe wolal nie myslec o tej podrozy, o przykrej rozmowie z jej ojcem, ktory nie chcial obdarzyc Kristen miloscia, na jaka zaslugiwala. Abe mial ochote uderzyc go w twarz, ale skonczylo sie tylko na tym, ze jego zona powiedziala do widzenia. Bedzie odwiedzala matke az do jej smierci, ale ojca uznala za przegrana sprawe. Jego strata. Zakonczy zycie w samotnosci. Kristen natomiast, odkad zostala czlonkiem rodziny Reaganow, miala tylu bliskich, ze nie byla w stanie ich zliczyc.-I co powiedzial? -Powiedziala. Ze poziom zelaza jest prawidlowy. - Na jej twarzy odmalowalo sie zdziwienie. - 1 ze jestem w ciazy. W ciazy. Cos eksplodowalo w jego glowie. W sercu. Abe poczul takie uniesienie, ze mial ochote krzyczec, smiac sie, fikac koziolki, ale spokoj Kristen go powstrzymywal. Czekal na dalszy ciag. -Powiedzialam jej, ze to niemozliwe, bo usunieto mi fragment szyjki macicy. A ona na to, ze mialam zabieg, ktory nazywa sie biopsja stozkowa, i chociaz duzo mi wycieto, nie uniemozliwia to zajscia w ciaze - recytowala jak wyuczony wiersz, jakby nadal nie wierzyla w to, co uslyszala. - Powiedziala, ze lekarz powinien byl mi to wyjasnic dziesiec lat temu, kiedy mialam ten zabieg. -A nie wyjasnil? -Moze i tak. Bylam tak zdruzgotana porodem, adopcja i sama operacja, ze prawdopodobnie niewiele do mnie docieralo. Ale wydawalo mi sie... A potem juz nie chcialam o tym myslec. Abe nie mogl dluzej wstrzymywac radosci. Na jego twarz wyplynal szeroki usmiech. Podskoczyl i porwal ja w ramiona, a potem zakrecil, jakby byla mala Jeannette. Rozesmiala sie bez tchu, zarzucila mu rece na szyje i mocno do niego przywarla. Odchylil jej glowe i spojrzal w oczy. Byly zielone i blyszczace od lez. -K(C)cham cie. Zamrugala, a kilka lez splynelo jej po policzkach. -Wiem. Ja tez cie kocham. Och, Abe, nie moge uwierzyc, ze to prawda. -Kiedy urodzi sie dziecko? 467 -W styczniu. Szybko policzyl.-Czyli jestes juz w trzecim miesiacu? Jej twarz wyrazala podziw przemieszany z lekiem. -Slyszalam bicie serca, Abe. - Delikatnie polozyla rozpostarta dlon na brzuchu. - Bedziemy rodzicami. Polozyl reke na jej dloni i bardzo zalowal, ze go przy tym nie bylo. -Nastepnym razem pojde z toba, bo tez chce uslyszec. I na kazda kolejna wizyte. Usmiechnela sie szeroko. -To bedziesz musial odwdzieczyc sie Mii za wszystkie zastepstwa. -Pozwole jej wybierac lunch. - Abe oparl czolo na jej czole. Szczescie niemal go rozsadzalo. - Kocham cie. -Ja tez cie kocham. -Mozemy wszystkim powiedziec? Kristen oderwala sie od niego i ruszyla w strone drzwi. -O ile Ruth juz tego nie zrobila. Abe wyszczerzyl zeby. -To ona byla tym lekarzem? Kristen odpowiedziala usmiechem. -Coz mam powiedziec? Dostaje specjalna znizke dla rodziny. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-01-08 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/