ANTOLOGIA Rozkoszne ANTOLOGIA KOBIECYCHOPOWIADAN EROTYCZNYCH Autorki: SYLWIA BLACHNIEREK AGNIESZKA GABRIELA MAGDALENA GRUZAKA AMELIA KNAJDEK BOZENA KONAROWSKA EWA KRUCHOWSKA BARBARA KULESZA AGNIESZKA KWIT AGNIESZKA LIS MARTYNA LOGIN JOANNA MARAT KATARZYNA MISIOLEK NATALIA AGATA PODZIELNA MAGDALENA PONDEL IRENA SKIERKASYLWIA STRACZEWSKA-KUBRYNSKA MONIKA WOLDANSKA JOANNA ZAKRZEWSKA MAGDALENA ZIMNIAK MAGDALENA ZWIERZYNA Rozkoszne ANTOLOGIA KOBIECYCH OPOWIADAN EROTYCZNYCH Copyright (C) Wydawnictwo Replika, 2010 Wszelkie prawa zastrzezone Redakcja Magdalena Bandurska Projekt okladki Design Partners (www.designpartners.pl) Sklad i lamanie Dariusz Nowacki Wydanie I ISBN 978-83-7674-058-4 Wydawnictwo Replika ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo tel./faks 061 868 25 37 replika@replika.eu www.replika.eu Druk i oprawa: WZDZ - Drukarnia "LEGA" Slowo od wydawcy Rozkoszne to zbior opowiadan nagrodzonych w konkursie Wydawnictwa Replika na kobiece opowiadanie erotyczne. Dwadziescia jeden opowiadan nagrodzonych publikacja prezentuja zbiorowy portret wrazliwosci erotycznej Polek - od fantazji seksualnych po odarty z emocji seks bez zobowiazan. Bohaterki tych opowiadan to kobiety poszukujace spelnienia. Majac rozne potrzeby, w roznorodny sposob je zaspokajaja-przez seks z nieznajomym, z szefem lub przyjacielem, w trojkacie, w zwiazku, podczas jednej nocy. Seks w perspektywie kobiecej nabiera nowych znaczen, a emocje i sprzecznosci mieszaja sie w tyglu kobiecych doswiadczen - seksu z mezczyzna i seksu z kobieta, w fantazjach i rzeczywistosci, w imie milosci i zamiast niej, w czystej przyjemnosci i niechcianym obowiazku. Autorki opowiadan przyblizaja nam kobieca erotyke w rozmaitych poetykach i formach, uzywajac jezyka prostych opisow lub poetyckich porownan. Czasem ukladaja zdania w lubiezne pozycje, by slowa zmusic do patrzenia, czasem kamufluja erotyzm w platonicznych metaforach. Struktura doswiadczen wyraza sie w jezyku, oddajac literaturze pierwszenstwo w probie wyrazenia tego, co niewyrazalne. Kobiecy jezyk, kobieca perspektywa i kobiece swiatoodczuwanie sa najwieksza wartoscia tego zbioru Poczatek lipca przyniosl kolejna fale upalow. Zastygle w bezlitosnej duchocie miasto zdawalo sie topic z goraca. Kurz, spaliny, oblepiajacy obcasy asfalt i ten dziwnie irytujacy blekit nieba, z ktorego w najblizszym czasie nie miala spasc nawet kropla deszczu, doprowadzaly Agate do szalu. Noce byly rownie meczace jak dnie. Bezsenne i duszne. Pelne niechcianych wspomnien i ciagnace sie az po swit, ktory w koncu litosciwie przynosil odrobine ochlody. Noca z czwartku na piatek, pomimo skrajnego zmeczenia, Agata nie mogla zasnac. Przewracala sie w wymietej poscieli, co kilka minut zerkajac na zegarek. Druga nad ranem, trzecia, wpol do czwartej... Przed czwarta wstala, wsuwajac stopy w usluznie czuwajace przy lozku bambo-7 sze, otwarla drzwi balkonowe i wyszla na zewnatrz. Jedenascie pieter ponizej miasto spalo ciche, zastygle w chwilowym bezruchu. Jedynym dochodzacym do uszu Agaty dzwiekiem byl odlegly sygnal syreny ambulansu. Oparla sie o barierke i przymknela oczy. Lekki wiatr musnal jej twarz. Bawil sie dlugimi kosmykami jej kasztanowych wlosow, przyniosl chwilowe orzezwienie. Kilka minut pozniej wrocila do lozka. Zwinela sie w klebek, wtulajac sie w poduszke. Kiedy w koncu zasnela, przysnil jej sie Piotr. Szli brzegiem morza, objeci i rozesmiani. Jak to w snach bywa, wszystko dzialo sie na opak - Agata byla bosa, w letniej sukience, podczas gdy plaze spowijala gruba warstwa swiezego sniegu. Powiedziala cos do Piotra, ale nie uslyszal. Przystanal i spojrzal jej w twarz. "Musze isc", rzucil cicho, calujac ja. Jego wargi byly slone i chlodne. Przyciagnal ja do siebie. Gladzil jej wlosy, scalowywal plynace po policzkach lzy. Morze szumialo za ich plecami spienione i ciemne. Zerwal sie porywisty wiatr, niebo zasnuly sinoszare chmury. Agata zadrzala i objela sie ramionami, Piotr ruszyl przed siebie, brnac po kostki w mokrym sniegu. Wolala za nim, ale zniknal juz w idacej od strony wzburzonego morza mgle. Rzucila sie do biegu, raniac stopy o kamienie, lecz plaza byla juz pusta... Obudzila sie z krzykiem, roztrzesiona i smutna. Czasem wydaje mi sie, ze byl tu jeszcze wczoraj, pomyslala. Spal po swojej stronie lozka, bral prysznic, pogwizdujac, a rano parzyl te irytujaco przeslodzona kawe. Tymczasem minelo ponad poltora roku, odkad odszedl, westchnela. Narzucila na ramiona jedwabny szlafrok w czerwono-8 czarne roze i poszla do kuchni. Chociaz wiszacy nad tra-wertynowym blatem zegar pokazywal dopiero piata trzynascie rano, wiedziala, ze juz nie zasnie. Zaparzyla sobie zielonej herbaty i wlaczyla laptopa. Do szostej rano przegladnela kilka portali finansowych, pozniej zalozyla sluchawki i kilkakrotnie odsluchala Sonate Ksiezycowa. Dopiero kiedy zorientowala sie, ze po policzkach plyna jej lzy, z furia zamknela komputer, wstajac od biurka. W pracy pojawila sie niewyspana i glodna. Pulsowalo jej w skroniach, drzaly jej dlonie. Dlaczego? Zadreczala sie na okraglo, chociaz wiedziala, ze na to akurat pytanie odpowiedzi juz nie otrzyma. Witryna malego, jubilerskiego sklepu tkwila wcisnieta pomiedzy antykwariat i cukiernie. Agata pomyslala, ze to dziwne - tyle razy wracala tedy z pracy, a nigdy nie zauwazyla salonu z bizuteria. Przystanela, przygladajac sie wiszacemu na wystawie naszyjnikowi z turkusow. Nie zastanawiajac sie dlugo, pchnela ciezkie drzwi z mosiezna klamka. W srodku pachnialo wanilia i pasta do podlog. Agata podeszla do gabloty z turkusami, przygladajac sie naszyjnikowi i kolczykom do kompletu. Wpadla jej tez w oko bransoletka zdobiona koralem i broszka w ksztalcie wazki. Mruzyla oczy, usilujac dostrzec wypisane drobnym maczkiem ceny, gdy podszedl do niej wysoki szatyn kolo trzydziestki. Wczesniej musial byc na zapleczu, bo zauwazyla go dopiero teraz. Odwrocila sie zaskoczona, posylajac mu lekki usmiech. -Szuka pani czegos konkretnego? - zagadnal ja. 9 Kiedy podszedl blizej, zakrecilo jej sie w glowie. Czula sie tak, jakby ktos zabawil sie jej kosztem, zakpil z jej cierpienia. Spojrzala w twarz jubilera, nie mogac sie oprzec wrazeniu, ze rozmawia z... Piotrem. Jeszcze nigdy nie spotkala kogos az tak do niego podobnego. Te same ciemne, migdalowe oczy, identyczny wzrost i sylwetka. Nawet wlosy mieli dokladnie takie same - ciemnokasztanowe, proste, opadajace przydluga grzywka na oczy. Przez kilka chwil Agata stala, usilujac zlapac oddech, w koncu powiedziala cicho, ze sie spieszy, i niemal wybiegla z salonu na zalana sloncem ulice.Nastepnego dnia wracala z pracy ta sama droga. Jakby cos ciagnelo ja do sklepu, w ktorym pracowal mezczyzna ludzaco podobny do Piotra... Przez kilka chwil ogladala wystawione w witrynie wisiory z czarnej muszli, w koncu po krotkim wahaniu weszla do srodka. Ciemnooki jubiler juz od drzwi poslal jej szeroki usmiech. -Mam nadzieje, ze ma pani dzisiaj nieco wiecej czasu -zagadnal, wychodzac zza masywnego, drewnianego kon tuaru. -Wlasciwie to mam dzisiaj urodziny - sklamala. Sama nie wiedziala, czemu to powiedziala. Moze po prostu chciala miec dobry powod, dla ktorego tutaj wrocila... -W takim razie musimy znalezc cos szczegolnego - zdecydowal szatyn, podchodzac do jednej z oszklonych gablot. - Do pani szarych oczu beda pasowac niebieskie agaty - rzekl, wyjmujac z gablotki oryginalny wi- siorek. Tym bardziej, ze mam na imie Agata, pomyslala. Wziela 10 od niego oprawiony w srebro wisior, obracajac go w palcach. -Piekny - powiedziala, chociaz wydal jej sie odrobine zbyt ciezki. Szatyn od razu wyczul jej wahanie. -A moze cos z ametystem? Mamy bransoletki, naszyjniki, kolczyki - wymienial, siegajac po kolejne blyskotki. Pomyslala, ze ma piekne, szczuple palce. Jak u pianisty... Zajrzala w glab gablotki, przygladajac sie ulozonej w rownych rzedach bizuterii. -Tamten naszyjnik jest ciekawy - zauwazyla, wskazujac na osadzone w srebrze kamienie w odcieniu ciemnej, morskiej zieleni. -To awenturyn. Podobno przynosi swojemu wlascicielowi bogactwo i spokoj. - Szatyn mrugnal, dodajac, ze to nowa dostawa. - Niedawno przywiozlem go z Indii. -Moglabym zmierzyc? - zapytala Agata. -Oczywiscie. Pomoge pani - zaoferowal. Staneli przed olbrzymim, zawieszonym naprzeciw wejscia lustrem w zlotych ramach. Agata odgarnela wlosy, odslaniajac kark. Kiedy jubiler zapinal naszyjnik, poczula na szyi musniecie jego oddechu. Spojrzala w upstrzone patyna czasu lustro i ich oczy sie spotkaly. Usmiechnal sie lekko. Zauwazyla, ze ma mala, ledwie widoczna blizne tuz nad gorna warga. Pomyslala, ze juz dawno nie czula takiego pragnienia bliskosci, takiej rozpaczliwej checi wtulenia sie w czyjes ramiona... Policzki jej zaplonely, zakrecilo jej sie w glowie. Ukladajac kamienie, szatyn musnal palcami jej obojczyk. Zadrzala, leciutko przygryzajac wargi. -Dziekuje - powiedziala cicho. 11 Zapiety naszyjnik ozdobil jej dekolt, ladnie wspolgrajac z bursztynowa opalenizna.-Jest idealny, wezme go. - Dotknela zawieszonej na szyi ozdoby, niechetnie rozpinajac zapiecie. Jakby juz na samym wstepie nie chciala sie rozstawac z nowa blyskotka... Wyjela z torebki portmonetke, zastanawiajac sie, czy zaplacic karta, czy gotowka. Zdecydowala sie na gotowke. Jubiler usmiechnal sie, biorac od niej dwustuzlotowy banknot. Ich palce zetknely sie w jednym elektryzujacym ulamku sekundy. -Jako nowa klientka dostanie pani rabat. Powiedzmy trzydziesci piec procent. Zaskoczyl ja. Rozesmiala sie, rzucajac mu kokieteryjne spojrzenie. -Trzydziesci piec procent? Zartuje pan, prawda? -Nigdy nie zartuje z pieniedzy. - Mrugnal i dodal, by - potraktowala to rowniez jako prezent urodzinowy. Czy on mnie podrywa?, pomyslala, bezwiednie obracajac na palcu waska, zlota obraczke. A moze zwyczajnie jest mily, walczy o nowa klientele?, zastanawiala sie Agata, biorac od szatyna elegancko zapakowany naszyjnik. -Do widzenia i dziekuje. - Ruszyla do wyjscia. Otworzyl przed nia ciezkie drzwi. Przystanela w progu, chcac jeszcze cos dodac, kiedy on musnal jej dlon. -Wszystkiego najlepszego - powiedzial, patrzac jej w oczy. Bez slowa skinela glowa, czujac, ze... chce jej sie plakac. -Do widzenia - powtorzyla, wychodzac na ulice. 12 Do mieszkania dotarla dziwnie rozgoraczkowana. Wyjela z torebki naszyjnik i zsunela z siebie sukienke, zostajac w samej bieliznie. Za kilka tygodni naprawde mam urodziny, pomyslala. Trzydziesci dwa lata... czy to juz duzo?, zastanawiala sie, bladzac rekoma po plaskim brzuchu, pelnych piersiach i szczuplej, dlugiej szyi. Stanela przed lazienkowym lustrem, przygladajac sie uwaznie swojej twarzy. Przez chwile szukala pierwszych oznak nieuchronnego przemijania, w koncu rozesmiala sie glosno, odkrecajac kran nad wanna. Jakbym nie miala wiekszych problemow, wzruszyla ramionami, zrzucajac z siebie bielizne. Uczesala wlosy, zmyla makijaz i zanurzyla sie w przyjemnie cieplej, pachnacej cytrusowa nuta kapieli. W poniedzialek rano ubrala sie wyjatkowo starannie. Zalozyla bezowa, lniana sukienke, buty na obcasach i turkusowy zakiet; dekolt ozdobila nowym naszyjnikiem.-Szalowo wygladasz. - Rafal z dzialu obslugi klienta dosiadl sie do niej w firmowym barku. - Masz jakies plany na dzisiejszy wieczor? - zagadnal ja bezceremonialnie. - Moglabys przejsc sie ze mna na wernisaz znajomego - za proponowal, dosypujac do swojej kawy dwie kopiaste lyzeczki cukru. Z uznaniem przyjrzala sie jego nieskazitelnie odprasowanej koszuli, podkreslajacemu szary kolor oczu jedwabnemu krawatowi i zadbanym dloniom. Pedant i przystoj-niaczek, slowem - smakowity kasek, pomyslala. Mimo to zdecydowala, ze nie da sie zaprosic. 13 -Przykro mi, mam juz inne plany - sklamala. -Szkoda - mruknal, wstajac. - To na razie - rzucil na odchodnym, zabierajac ze soba swoja kawe i talerzyk z salatka marsylska. Faceci, skrzywila sie Agata. Tak latwo ich urazic. Prawde powiedziawszy, mialaby nawet ochote przejsc sie z Rafalem na ten wernisaz, ale bala sie, ze sprawy potocza sie w dosc frywolnym kierunku. On mial opinie firmowego Don Juana, ona zbyt rozpaczliwie tesknila za mezczyzna. To mogloby nawet wypalic, gdyby nie jeden maly szczegol -Agata nie wierzyla w biurowe romanse. Zbyt wiele wscibskich oczu sledzilo taki zwiazek, zbyt wiele jezykow rzucalo o kilka slow za duzo, zeby cos dobrego moglo z tego wyniknac, pomyslala, konczac szarlotke. Wchodzac do swojego gabinetu, poczula lekkie uklucie zalu. Przeszlo jej przez mysl, ze moze warto bylo zaryzykowac, jednak szybko sie pocieszyla. To, ze Rafal jest w jej typie, nie znaczy, ze ma leciec na pierwsze jego skinienie. Nie zamierzala poprawiac mu jego fiirciarskich statystyk. Agata zmarszczyla brwi, ozywiajac uspiony ekran sluzbowego laptopa. Mgla byla mleczna, niemal bajkowa. Bialy woal spowijal waskie zaulki starego miasta, tlumil dochodzace z pobliskiej ulicy odglosy. Agata szla szybko, zmarznieta i dziwnie zdenerwowana. Obcasy jej zamszowych butow stukaly o nierowny bruk miarowym rytmem. Minela ja dorozka. Chwile pozniej za jej plecami ktos krzyknal cos po hiszpansku. Zadrzala. Wyjatkowy chlod poznego, letniego 14 wieczoru stal sie nagle przejmujacy. Oblepial jej plecy, zachlannym jezorem lizal obleczone jedynie cienkimi ponczochami lydki. Przyspieszyla i, podnoszac kolnierz bezowego zakietu, skrecila w Poselska. Jakub czekal na nia przy kutej, zelaznej bramie w zakolu ulicy. -Balem sie, ze juz nie przyjdziesz - powiedzial. - Masz zimne rece - dodal, calujac wnetrze jej dloni. -To przez te mgle. - Leciutko wzruszyla ramionami. Objal ja w talii i pociagnal w strone Grodzkiej. Kilka chwil pozniej weszli do bramy jednej z kamienic. Sciany na klatce zdobila fantazyjna, niebiesko-zielona mozaika i Agata przypomniala sobie wakacje w Maroku. Usmiechnela sie na wspomnienie Piotra uczacego sie nurkowac i ogarnal ja bezbrzezny smutek. -Grosik za twoje mysli - powiedzial Jakub, otwierajac masywnym kluczem pomalowane na zielono drzwi. Nic nie odrzekla. Stala w milczeniu, obojetnym wzrokiem sledzac zawieszonego w futrynie malego pajaka. Weszli do srodka i Jakub zapalil swiatlo. Przedpokoj byl utrzymany w czarno-bialej tonacji i ozdobiony olbrzymim lustrem. Zatrzymala sie przed nim, sciagajac zakiet. Jej lustrzane odbicie bylo blade, zwiewne, niemal eteryczne. Tylko jej oczy plonely... Jakub objal ja od tylu. Poczula cieplo jego ciala i mocny, orientalny zapach jego wody kolonskiej. Odgarnal wlosy z jej karku, musnal jej szyje swoim oddechem, przesunal rekoma po jej ramionach. -Sciagnij ja - poprosil, rozpinajac zamek jej malej czarnej. 15 Sukienka z leciutkim szelestem opadla na marmurowa posadzke. Drzaca z chlodu i pozadania Agata zostala jedynie w koronkowej bieliznie, ponczochach i butach z imitacji skory weza, ktore zrzucila chwile pozniej. -Pragne cie od chwili, w ktorej przekroczylas prog mo jego salonu. - Glos Jakuba byl lekko chrapliwy, pelen na macalnego napiecia. Musnal palcami jej naszyjnik, z uznaniem pieszczac misterna jubilerska robote. Westchnela, ujmujac jego twarz w dlonie. Calowal ja zarliwie, z zachlannoscia przygodnego kochanka, ktory swietnie wie, ze ta wspolna noc moze byc pierwsza i ostatnia. Posadzil ja na starej, drewnianej skrzyni i szepczac jej na ucho, jak bardzo chce ja pieprzyc, gladzil obleczone w ponczochy uda Agaty, sunac dlonia wyzej i wyzej, tam, gdzie koronka laczyla sie ze skora. Zrzucila z niego marynarke, rozpiela mu koszule. Sciagnal ja niecierpliwym ruchem, szarpiac sie z guzikami u mankietow. Pogladzila jego pieknie wyrzezbione ramiona. Wsunela palce w geste wlosy kochanka, szeptem powtarzajac jego imie. Jakub... -Chodz - powiedzial, podajac Agacie reke. Poprowadzil ja w glab dlugiego korytarza, w koncu pchnal ozdobione matowa szyba drzwi. Sypialnia byla prze stronna i pelna ksiazek. Miejscami ulozone w wysokie wieze, pietrzyly sie niemal po sam sufit. Nikle swiatlo ulicz nej latarni saczylo sie zza podniesionych rolet, ale glebia pokoju tonela w mroku bezksiezycowej, mglistej nocy. Jakub delikatnie pchnal Agate na szerokie, przykryte ciezka, brokatowa narzuta loze. W milczeniu zdjal buty i skarpetki. Zsunal z siebie dzinsy i bokserki i nagi opadl na lozko. 16 Pocalowal ja, bawiac sie dlugimi pasmami jej wlosow. Kiedy poczula na sobie jego ciezar, przymknela oczy. Wsunal dlon miedzy jej nogi. Gladzil aksamitna skore wnetrza jej ud, piescil oslonieta czarna koronka stringow oaze kobiecosci. Calowal jej brzuch, bladzil dlonmi po jej pelnych piersiach, w koncu uwolnil je z jarzma stanika. Delikatnie, niemal z nabozna czcia wyznawcy rozkoszy, ucalowal jej ciemnorozowe sutki, leciutko je przygryzajac. Zapragnela poczuc go w sobie.-Wejdz we mnie - szepnela, ssac platek jego ucha. Zsunal z niej stringi i wszedl w nia zdecydowanym pchnieciem. Cicho krzyknela, obejmujac nogami jego plecy. Szybko odnalezli zgodny, wspolny rytm. Ich oddechy zgraly sie, ciala sczepione w rozkosznym tancu milosci w koncu eksplodowaly dzika rozkosza. Wbila paznokcie w jego po sladki, krzyczac jego imie. Obudzila sie zlana potem i drzaca. Przyjemne, pulsujace cieplo miedzy nogami i wyraziste wspomnienie erotycznego snu sprawily, ze przez kilka kolejnych minut lezala z przymknietymi oczyma, upajajac sie przesuwajacymi sie na ekranie jej wyobrazni obrazami nagiego mezczyzny z salonu jubilerskiego. Zaschlo jej w ustach. Poczula, ze nocna koszula lepi sie do jej spoconych plecow. Napila sie stojacego przy lozku soku, poznej poszla pod prysznic. Kilka minut stala w strumieniach chlodnej, niemal zimnej wody, ale jej cialo wciaz zdawalo sie plonac jakims blizej nieokreslonym pragnieniem. Nagle zdala sobie sprawe, ze odkad kupila naszyjnik z awenturynem, obsesyjnie mysli o ciemnookim szatynie, ktory tak ludzaco przypominal jej Piotra. Do sypialni wrocila po jakims kwadransie, senna, 17 ale tez dziwnie niespokojna. Zrzucila z siebie frotowy recznik i polozyla sie spac nago. Usnela niemal chwile po tym, jak tylko przylozyla glowe do poduszki, jednak tym razem nic jej sie nie snilo. Przez kilka kolejnych dni myslala o tym, zeby znowu isc do salonu jubilera i chociaz w przelocie z nim porozmawiac, ale nie znalazla w sobie tyle odwagi... JESIEN Kazdej jesieni jezdzili z Piotrem do Wloch. Byl to ich coroczny rytual, tradycja, ktorej nigdy nie zlamali. Czasem rozmawiali o tym, ze ciekawie byloby zwiedzic chociazby Hiszpanie, Francje czy Portugalie, ale koniec koncow, zawsze i tak ladowali we Wloszech. Tej jesieni Agata zdecydowala, ze pojedzie tam sama. Wybrala Rzym. Moze dlatego, ze nigdy tam razem nie dotarli. Wenecja, Mediolan i cala Toskania budzily w niej zbyt wiele bolesnych wspomnien, ale Rzym wydal jej sie idealny. Zatrzymala sie w malym, zaniedbanym hoteliku w okolicach Piazza di Spagna. -Buona sera, signorina. - Mlody, ciemnooki recepcjonista poslal jej znuzone spojrzenie znad trzymanej w reku ksiazki. -Signora - poprawila go, dotykajac zawieszonej na zlotym lancuszku slubnej obraczki. Kilka dni temu w koncu zdjela ja z palca, ale nie potrafila tak po prostu sie z nia rozstac. Teraz nosila ja na szyi, czasem w portfelu. -Mi dispiace, ma I'acsensore non fundiona - powiedzial 18 recepcjonista, nie trudzac sie, zeby przejsc na angielski, o ile w ogole go znal...Nie rozumiejac ani slowa, Agata wzruszyla ramionami, ciagnac za soba swoja oliwkowa walizke. Skierowala sie w strone windy, kiedy recepcjonista zastapil jej droge. -Signora, ho detto, che l'ascensore efuon serpi^io! - gestyku lowal, wskazujac w strone windy. -Aa, winda nie dziala - mruknela Agata. Miala nadzieje, ze chlopak pomoze jej z bagazem, ale recepcjonista juz wrocil za kontuar, zostawiajac ja u podnoza wylozonych wyblakla, bordowa wykladzina schodow. Szlag by to, sapnela, taszczac walize na drugie pietro. Pokoj byl maly i duszny. Agata otworzyla szeroko okno, brudzac sobie rekaw od zakurzonej zaluzji. Wieczorny gwar rzymskiej ulicy nieproszony wlal sie do wnetrza. Wychylila sie z nadzieja na jakis mily widok, lecz jej okno wychodzilo na ciasny, slepy zaulek. Na parapecie domu naprzeciwko siedzial spasiony, rudy kot, dwa pietra nizej jakis szczuply mezczyzna wyszedl z sasiedniej bramy, wesolo pogwizdujac. Przez chwile stala w oknie, w koncu rozpiela walizke, wyjela z niej kilka najniezbedniej szych rzeczy i weszla do wylozonej drobnymi, turkusowymi plytkami lazienki. Wziela szybki prysznic, poprawila makijaz i wrocila do pokoju. Ubrala sie w kilka minut - dzinsy, czarna bluzka, sportowy zakiet. Ciuchy byly zmiete, ale pomyslala, ze nie bedzie sie przeciez wyrozniac w tlumie podobnie ubranych turystow. Kiedy wyszla przed hotel, dochodzila dwudziesta. Ruszyla przed siebie, rozgladajac sie za jakas mala, niedroga restauracja, gdy katem oka dostrzegla, ze przyglada sie jej 19 wysoki, szczuply blondyn w ciemnej koszuli i sztruksowej marynarce. Przyspieszyla, majac nadzieje, ze facet nie zamierza wyrwac jej torebki. Sporo sie nasluchala o wloskiej przestepczosci, jednak kiedy blondyn dogonil ja na najblizszym przejsciu dla pieszych i stanal tuz obok, dosc nachalnie sie jej przypatrujac, zrozumiala, ze ma do czynienia raczej z jakims podrywaczem niz zlodziejem. Przeszla przez jezdnie, mijajac grupe rozesmianych Japonczykow, i ruszyla w strone fontanny di Trevi. Gdy dotarla na miejsce, klebowisko ludzi siedzacych na kamiennych murkach w poblizu fontanny niemal ja oszolomilo. Stala zasluchana w szum splywajacej imponujacymi kaskadami wody, kiedy blondyn sprzed hotelu znalazl sie tuz przy niej. Lamana angielszczyzna zapytal, czy jest Ukrainka, pozniej wreczyl jej kupiona wczesniej u zgarbionego Hindusa roze. Pokrecila przeczaco glowa, w pierwszej chwili nie chcac przyjac kwiatka, ale blondyn nie dal sie latwo zbyc. -Moze jednak cos zjemy? - nalegal, dodajac, ze zna swietna knajpke. - Poznasz rzymska kuchnie. Turysci mysla, ze Wlochy to tylko pizza i spaghetti. - Usmiechnal sie, dodajac, ze zaprasza ja na prawdziwa uczte w starym stylu. - Saltimbocca alla romana, moje ulubione danie. Musisz sprobowac - naklanial. -Co to jest? - zapytala. -Rolada cieleca przyprawiana szalwia. - Blysnal bialy- mi zebami w usmiechu. - Z odrobina miejscowego wina z Frascati jest to jedno z najlepszych dan, jakie moze zaoferowac Lazio. A na deser tiramisu - dodal, muskajac dlon Agaty. 20 Wlasciwie juz chciala mu odmowic, kiedy pomyslala o czekajacym ja wieczorze. Samotny spacer, pozniej powrot do hotelu, noc w pustym lozku. I ta przekleta, trawiaca ja od srodka tesknota za czyms, co bezpowrotnie stracila... -Czemu nie? - zgodzila sie w koncu z lekkim wahaniem i powiedziala, dodajac, ze ma na imie Agata. -Agatea... - mruknal blondyn, przedstawiajac sie jako Matteo. Przecisneli sie przez rozbawiony tlum i ruszyli wzdluz via del Tri tone. Agata milczala, jej towarzysz tez nie byl zbyt rozmowny. Restauracja okazala sie ciasna i zaniedbana, ale jedzenie bylo fantastyczne. Chociaz po przylocie Agata nie czula sie glodna, teraz, siedzac przy ciasnym, obleczonym kraciasta cerata stoliku, jadla wszystko, co stawial przed nia niski, rozesmiany kelner. Nieco cierpkie, zielone oliwki. Smazony baklazan z mozzarella. Szynka parmen-ska, pieczona ricotta z ziolami... - chciala chociazby sprobowac wszystkiego. Matteo obserwowal ja z blakajacym sie na pelnych wargach usmieszkiem. -Lubie kobiety potrafiace cieszyc sie dobrym smakiem. Zazwyczaj sa namietne - powiedzial. Jego wzrok przesunal sie po jej przeciagnietych wisniowa szminka ustach. Poczula, ze sie rumieni. -Co cie sprowadza do Rzymu? - zapytal, dolewajac jej wina. -Przeszlosc - odparla cicho. -Przeszlosc nalezy zostawic przeszlosci - powiedzial Matteo, proszac kelnera o rachunek. 21 Kiedy wyszli na zewnatrz, dochodzila dwudziesta trzecia.-I co teraz? - zapytala Agata, chociaz przeciez dobrze wiedziala. -Zabiore cie nad morze - zaproponowal, ciagnac ja w strone ciasnego zaulka, w ktorym zaparkowal. Wsiadajac do jego starej, granatowej terenowki, Agata pomyslala, ze to szalenstwo jechac za miasto ze swiezo poznanym facetem, ale chwile pozniej zrozumiala, ze wlasciwie nie pragnie teraz niczego wiecej. Zupelnie jakby na jeden krotki moment chciala zapomniec, kim jest i przez co niedawno musiala przejsc. Matteo prowadzil nerwowo, raz za razem wciskajac klakson. -Maledetto ca^pl- zaklal, gdy zdezelowana furgonetka - zajechala im droge, zmuszajac go do gwaltownego hamowania. Kiedy wyjechali z Rzymu, wlaczyl radio i wnetrze samochodu zalal cichy jazz. Kilkanascie minut pozniej dotarli w okolice Terraciny, gdzie puste, rozlegle plaze ciagnely sie niemal w nieskonczonosc. Matteo zostawil dzipa w okolicach kosciolka z porosnieta mchem dzwonnica i piechota ruszyli w strone morza. Mimo ostatnich dni pazdziernika wciaz bylo zaskakujaco cieplo. Plaza okazala sie pusta i cicha, nawet morze wydalo sie Agacie wyjatkowo spokojne. Matteo ujal jej dlon, prowadzac dziewczyne w strone wydm. Wzrok Agaty powoli przyzwyczajal sie do panujacej wokol atramentowej ciemnosci. Szli w milczeniu, dopoki nie dotarli do kilku porzuconych na lacie mokrego piachu, przewroconych do gory dnem lodek. -Zimno ci? - zapytal Matteo, obejmujac ja ramieniem. 22 -Nie - powiedziala, bo chociaz od morza szla chlodna bryza, policzki jej plonely. - Kiedy bylam mala, myslalam, ze piasek na plazy spada z nieba tak jak snieg. - Usmiechnela sie w ciemnosci. -Ja do szesnastego roku zycia snieg widywalem jedynie w telewizji - Matteo zatrzymal sie. - Masz takie piekne, wyraziste rysy. Gdybym umial, wyrzezbilbym cie w kamieniu -mruknal, wierzchem dloni glaszczac jej policzek. Pomyslala, ze nikt inny nie jest tak dobry w rzucaniu wyswiechtanych banalow jak Wlosi, ale nie przeszkadzalo jej to. Przyjezdzajac z nim tutaj, wiedziala, ze beda sie ko chac. Pragnela tego rownie mocno jak on. Przyciagnal ja do siebie. Delikatnie musnal jej wargi, skladajac na nich po calunek lekki jak trzepot motylich skrzydel. Chwile pozniej calowal ja zarliwie, niemal wpijajac sie w jej pelne usta. Przywarla do niego mocno. Ich ciala wtopily sie w siebie idealnie dopasowane, chetne i wyglodniale. Przez material swoich dzinsow poczula jego napierajaca na jej udo erekcje. Rzucil na ziemie marynarke, na ktorej usiadla Agata, sam zas ukleknal obok, niecierpliwie rozpinajac swoja koszule. Czule pogladzila delikatne, jasne wloski na jego torsie i wsunela rece pod pasek jego dzinsow. Rozpial jej spodnie i zsunal je razem z koronkowymi stringami. Mowiac cos po wlosku, niecierpliwie walczyl z jej bluzka i zapieciem stanika. Kiedy ujal w dlonie jej nagie piersi, jednoczesnie wciaz szepczac cos w swoim jezyku, cicho jeknela. Przez kilka minut calowali sie w kompletnej ciszy, chwile pozniej Agata dosiadla go okrakiem, opadajac prosto na jego wyglodniala meskosc. Unosila sie i opadala w zawrotnym tempie. Jej pelne piersi tanczyly mu przed oczyma w rozwiazlym tancu 23 niczym nieskrepowanej rozkoszy. Jego dlonie piescily jej plecy i posladki, gladzily aksamitna skore dziewczyny. Westchnela, czujac, ze zalewa ja fala goraca, chwile pozniej on krzyknal i gladzac jej piersi, powtarzal, jak bardzo go podnieca. Agata opadla na zmieta marynarke, czujac, ze jest jej zimno i goraco zarazem. Drzac, zalozyla bielizne, szukajac w ciemnosci reszty swojej garderoby. Podal jej dzinsy i kilka minut pozniej w milczeniu wracali do samochodu. Powrotna podroz do Rzymu wydala jej sie o wiele krotsza - o tej porze ruch na ulicach nieco zelzal. Matteo, pogwizdujac, prowadzil o wiele spokojniej. -Zadzwonie - powiedzial, odprowadzajac ja pod samo wejscie do hotelu, ale oboje wiedzieli, ze klamie. -Ciao - rzucila, nie patrzac mu w oczy i nie ogladajac sie za siebie, weszla do srodka. Wasaty nocny portier leciutko sie do niej usmiechnal, ale nie zagail rozmowy. Przechodzac przez ozdobiony olbrzymimi palmami korytarz, Agata pomyslala o Piotrze. Wszystko dlatego, ze cie tu nie ma, wyszeptala sama do siebie, wchodzac do pokoju. Na wargach wciaz jeszcze czula smak ust przygodnego kochanka, cala plonela. Zrzucila ubranie i weszla pod prysznic, wyobrazajac sobie, ze Piotr czeka na nia w olbrzymim, oslonietym muslinowym baldachimem lozu. Cztery dni pozniej Agata byla z powrotem w Polsce, a kilkudniowy pobyt w Rzymie wydal jej sie jedynie odleglym, mglistym wspomnieniem. Zupelnie jakby Wlochy stracily nagle caly swoj urok... 24 ZIMA Pierwszy snieg spadl dopiero przed Nowym Rokiem. Sypal przez trzy dni, pokrywajac miasto gruba, puchowa pierzyna. Agata nigdy nie lubila zimy. Pomimo ze w mieszkaniu bylo cieplo, stale marzly jej stopy i dlonie. Styczen minal w zawrotnym tempie. Agata dostala awans, wiecej czasu spedzala w firmie, co sprawilo, ze nie myslala tak czesto o osobistych sprawach. Lubila swoja prace w finansach. Liczby byly tak cudownie przewidywalne, mozna bylo im ufac. Kiedy sumowala dlugie kolumny cyfr, skomplikowany swiat zewnetrzny znikal. Byl tylko migoczacy ekran jej laptopa i kojacy spokoj, ktory ogarnial ja, gdy wklepywala do komputera nowe dane. Pierwsze dni lutego przyniosly odwilz. Ohydnie przybrudzona, posniegowa breja zalegala na chodnikach, powodujac coraz wieksze poirytowanie przechodniow. Wracajac z pracy ktoregos wtorku, Agata odkryla nowo otwarty bar wegetarianski. "Szpinakowa fantazja" - glosil stylizowany na stary, powieszony nad oszklonymi drzwiami szyld. Weszla bardziej wiedziona ciekawoscia niz glodem, jednak po chwili wahania zdecydowala sie cos przekasic. Wnetrze utrzymane bylo w ostrym pomaranczowym odcieniu i ozdobione imponujaca liczba witrazowych lampek w stylu Tiffany'ego. Agata usiadla przy wiklinowo-szkla-nym stoliku i siegnela po lezaca na blacie karte dan.-Polecam nalesniki ze szpinakiem, ewentualnie golabki z ryzem i grzybami - uslyszala rozbawiony meski glos. - Milo pania widziec. - Szatyn z salonu jubilerskiego stanal przy jej stoliku, zdejmujac szalik. 25 -Przyszedl pan na obiad? - zapytala bez zastanowieniai od razu poczula sie jak ostatnia idiotka. A co innego moglby tutaj robic? Zdzierac haracz z wlasciciela? -Czesto tutaj jadam. Mozna? - Wskazal wolne krzeslo naprzeciw niej. -Oczywiscie. - Usmiechnela sie, podajac mu karte. - W takim razie wezme te goraco przez pana rekomendowane nalesniki ze szpinakiem - zdecydowala. On wybral golabki z sosem grzybowym i malego heinekena. Kiedy czekali na zamowienie, swietnie im sie rozmawialo. O sprawach banalnych i bardziej wznioslych. O zyciu, skandynawskim kinie, zrazach w smietanie i Krakowie, ktory od czasow ich dziecinstwa tak bardzo sie zmienil. Zjedli i on poprosil o rachunek. Agata nagle zdala sobie sprawe, ze wciaz nie zna jego imienia. -Te grzecznosciowe formulki. Pan, pani... Moze przejdziemy na "ty"? Jestem Agata. - Podala mu reke. -Jakub. Jakub... Zupelnie jak w moim snie, pomyslala zaskoczona. Jak to mozliwe? Najzwyklejszy zbieg okolicznosci, a moze cos wiecej, zastanawiala sie, tymczasem on placil rachunek. -Nastepnym razem ja stawiam - powiedziala, zakla dajac smieszny, welurowy beret. Podal jej plaszcz, przepuszczajac w waskim przejsciu pomiedzy stolikami. -Do zobaczenia zatem - rzekl, kiedy wyszli na ze wnatrz. - Wybacz, ale nie odprowadze cie na przystanek. O szesnastej mam spotkanie w centrum - dodal. 26 Agata sledzila go wzrokiem, dopoki nie zniknal za rogiem, i dopiero wtedy wolno ruszyla mokrym od roztopow chodnikiem, sama nie wiedzac, czy czuje bardziej zal, czy wscieklosc. Nawet nie wymienilismy sie wizytowkami, pomyslala, poprawiajac szal.Jakos w polowie marca Agata zdala sobie sprawe, ze przynajmniej dwa razy w tygodniu stara sie zagladac do "Szpinakowej fantazji". Zazwyczaj, o ile akurat byl wolny, wybierala stolik, przy ktorym ostatnio jedli razem z Jakubem, i nawet w trakcie posilkow z nadzieja spogladala w strone drzwi. Pojawil sie, kiedy juz myslala, ze nigdy wiecej sie nie spotkaja. Wszedl i rozejrzal sie, przeslizgujac sie wzrokiem po zatloczonych stolikach. Na widok Agaty usmiechnal sie szeroko i ruszyl w jej strone. Serce skoczylo jej do gardla, chcialo jej sie spiewac. Przyszedl! Przywital sie z nia swobodnie, jak ze stara, dobra znajoma. -Mam cos dla ciebie. - Usiadl po jej prawej. Kiedy nachylil sie w jej strone, siegajac do wewnetrznej kieszeni zawieszonego na oparciu krzesla plaszcza, poczula nutke jego wody kolonskiej. -To agat mszysty. Kilka tygodni temu bylem w Urugwaju i pomyslalem o tobie. Chyba z tydzien nosilem go ze soba z nadzieja na spotkanie. - Podal jej zawiniety w ozdobna bibulke naszyjnik. - Podobno to kamien jasnowidzow i wrozek. - Usmiechnal sie. -Piekny. Dziekuje - powiedziala dziwnie skrepowana. 27 Zjedli z apetytem, ale tym razem nie rozmawialo im sie tak dobrze jak ostatnio. Kiedy wyszli na zewnatrz, ruszajac w strone Miodowej, Jakub zaczal jej opowiadac o swojej milosci do kamieni i podrozach. Sluchala go w milczeniu, zastanawiajac sie, czy cos sie miedzy nimi wydarzy, czy sa je-dynie para przygodnych znajomych, czujacych sie swobodnie w swoim towarzystwie. Tak bardzo pragnela szczesliwego zakonczenia... Rzesisty deszcz dopadl ich na srodku ulicy. Jakub powiedzial, ze nie zabral parasola, i pociagnal ja w strone jednej z otwartych, drewnianych bram. -Schowajmy sie, zanim zadzwonie po taksowke - za proponowal. W bramie bylo ciemno i chlodno. Przerazliwy przeciag przyprawil Agate o dreszcze. Oparla sie o odrapana sciane, podnoszac futrzany kolnierz plaszcza. Jakub stanal przy niej, wyjmujac komorke. Spojrzala mu w oczy. Nie zastanawiala sie, co robi, to byl impuls. Stanela na palcach, ujela jego twarz w dlonie i... pocalowala go w usta. Wydawal sie zaskoczony i zadowolony jednoczesnie. Pomyslala, ze wyglada jak spasiony kocur na widok bonusowej miski z mlekiem. Usmiechnal sie leciutko, samymi kacikami ust. Musnal jej wargi pocalunkiem, wsunal palce w jej wlosy, bawiac sie wilgotnymi od deszczu kosmykami. -Nie powinnismy... - zaczal cicho, ale jego cialo mo wilo co innego. Wlozyl rece pod jej rozpiety plaszcz, przywarl do niej calym soba, zasypal ja zarliwymi pocalunkami. Przymknela oczy, wyobrazajac sobie, jak w jej mieszkaniu zrzucaja z siebie przemoczone ubrania i wchodza do pelnej piany wanny, 28 kochajac sie w goracej, pachnacej lawenda wodzie. Fantazjowala, ze zdziera z niej ubranie i bierze ja na zimnym, golym betonie. Ze posiada ja zachlannie, zarlocznie, z pasja i gwaltowna pazernoscia zlaknionego samca. Marzyla, zeby obrocil ja twarza do odrapanej sciany, zdarl z niej koronkowe stringi, podniosl jej spodnice i wslizgnal sie w jej goraca kobiecosc, wypelniajac ja swoja pulsujaca zadza. -Jedzmy do mnie - powiedziala ledwie slyszalnie. Pocalowal wnetrze jej dloni, szepczac, ze o niczym innym nie marzy. Nagle jego komorka rozswiergotala sie idiotyczna melodyjka, wyrywajac Agate ze slodkiego amoku pozadania. -Nie odbieraj - poprosila. Przez chwile sie wahal, w koncu niechetnie otworzyl klapke swojej motoroli. Sluchal w milczeniu, pozniej obiecal dzwoniacemu, ze przyjedzie za kwadrans i sie rozlaczyl. Wsunal telefon w wewnetrzna kieszen plaszcza i oparl sie o sciane. Chciala go pocalowac, ale delikatnie ja odsunal. -Agata... Jestem zonaty. Podobasz mi sie. Sprawilas, ze nie moge przestac o tobie myslec, lecz kocham Monike. Jakis czas temu mialem romans. Nie planowalem tego, stalo sie... Zona sie dowiedziala. Wyrzucila mnie z domu, za bronila widywac sie z corkami. Nigdy nie zapomne tam tych beznadziejnie pustych, gorzkich dni i wiem, ze drugiej zdrady Monika mi nie wybaczy - powiedzial cicho, prze czesujac palcami wlosy. -I dlatego podarowales mi wlasnie naszyjnik?! - syk nela Agata, nie potrafiac ukryc w glosie rozczarowania, zalu i wscieklosci. 29 Jakub stal ze spuszczona glowa, czubkiem ciemnowis-niowego, skorzanego buta wgniatajac w popekany beton lezacy w bramie niedopalek. Pomyslala, ze wyglada jak skruszony, maly chlopiec, ktory rozdarl wlasnie swoje wyjsciowe spodnie, i nie wiedziala, czy bardziej ja to rozczula, czy wkurza.-Posluchaj... - zaczal, ale wybiegla na deszcz bez pozegnania. W nastepnych dniach nie rozstawala sie z nowym naszyjnikiem. Najchetniej nie sciagalaby go nawet na noc, jednak duze, nierowno oszlifowane kamienie uwieraly ja w szyje. Po pracy przychodzila do "Szpinakowej fantazji", rozgladajac sie za Jakubem. Marzyla o kolejnym spotkaniu. O jakims wyjasnieniu, chociazby krotkiej rozmowie, o jego pocalunkach na swojej twarzy, jednak on sie nie pojawil. Nie chciala sie pogodzic z tym, ze wiecej go nie zobaczy. Nocami plakala w poduszke, na przemian ogladajac zdjecia meza i marzac o dotyku Jakuba. Sama juz nie wiedziala, za ktorym z nich bardziej teskni... WIOSNA Wiosna pojawila sie mocno spozniona, za to dla oslody zaskakujaco ciepla. Pod koniec kwietnia temperatura dochodzila do dwudziestu kilku stopni. Agata zyla praca. Wychodzila z domu rano, wracala poznym popoludniem. Nie przestala zagladac do "Szpina-30 kowej fantazji", chociaz wiedziala przeciez, ze Jakub nie przyjdzie. Pewnej srody pod oslona wieczornej ciemnosci podeszla pod jego salon i zagladnela do srodka przez oszklona witryne, jednak szybko stamtad uciekla. Nie potrafila sobie nawet wyobrazic, co by mu powiedziala, gdyby ja na tym przylapal. Nigdy nie lubila zebrac o uczucia. Zawsze wydawalo jej sie to najohydniejsza forma ponizenia, upadkiem ponizej wlasnej godnosci i dobrego smaku, jednak teraz, zaslepiona ta dziwna, niespelniona namietnoscia, zyla w jakims amoku. Czula, ze plonie. Ze to sekretne, beznadziejne uczucie zadzy i niespelnienia toczy ja od srodka, niszczy jak rak. Pozera, wchlania, absorbuje wszystkie mysli, wysysa z niej skolatana dusze. Ktoregos dnia po powrocie z pracy spojrzala w zawieszone nad komoda w sypialni lustro i przerazilo ja wlasne odbicie. Znikly puszyste, blyszczace pasma - wlosy miala teraz spiete w ciasny kucyk i pozbawione blasku. Policzki jej sie zapadly, sine kregi pod jasnymi oczyma postarzaly ja o pare lat, nadawaly jej wyglad pogrzebowej placzki. Stala przed lustrem dluzsza chwile, az w koncu zrozumiala, co powinna zrobic. Musi wybaczyc sobie i jemu. Musi wybaczyc Piotrowi te straszna zdrade, jakiej sie wobec niej dopuscil. Pozwolic mu spoczywac w pokoju i przestac sie zastanawiac, dlaczego tamtego mroznego, styczniowego dnia wszedl na strych domu swoich rodzicow, zalozyl sobie petle na szyje i zostawil ja sama. Musi wybaczyc mu to, ze nawet nie probowal szukac u niej pocieszenia, nie staral sie rozmawiac. Myslala, ze sa udanym malzenstwem. Ze sie wspieraja, rozwiazujac kazda sprawe razem, ale w dniu, w ktorym odszedl w ten sposob, stracila wiare we 31 wszystko, co kiedykolwiek ich laczylo. Policja nie zdolala wyjasnic, czemu jej maz odebral sobie zycie. Piotr nie po-zaciagal zadnych dlugow, nie mial romansu. Nie cierpial na depresje, nie byl alkoholikiem ani hazardzista. Byl zdrowy, mlody i - jak jej sie wydawalo - szczesliwy, jednak cos, jakis powod, ktorego ona juz nigdy nie pozna, sklonil go do podjecia tej decyzji. Decyzji, z ktora teraz Agata musiala zyc. Musiala wybaczyc Piotrowi jego odejscie i zdjac z siebie duszace pietno zlej zony. Haniebne pietno kobiety, ktora nie potrafila odwiesc wlasnego meza od tego kroku... Czasem nie wiedziala, co boli ja bardziej - to, ze Piotr nie zyje, czy to, ze nie zdolala go powstrzymac. Westchnela, odwracajac zmeczone oczy od lustra. Sciagnela szary, sluzbowy kostium i rozpuscila wlosy. Zalozyla dzinsy i blekitny sweter, chwycila za lezaca na krzesle torebke. Na Salwator dotarla w pol godziny. Alejki byly puste i ciche. Bez najmniejszego trudu znalazla grob meza, chociaz nie byla na cmentarzu od dnia jego pogrzebu. Nie potrafila, to bylo ponad jej sily. Zatrzymala sie przy duzym, rodzinnym grobowcu rodziny Piotra i w milczeniu wpatrywala sie w tabliczke z jego imieniem i nazwiskiem. Wybaczam ci, pomyslala, ukladajac w kamiennym wazonie przyniesione ze soba lilie. Gdy tam stala, przez krotki moment wydawalo jej sie, ze czuje obecnosc meza. Zupelnie jakby zjawil sie na te jedna ulotna chwile, zeby podarowac jej ostatnie pozegnanie, ktorego los im poskapil. -Tesknie - powiedziala cicho, gladzac odpychajaco zimny marmur nagrobka. 32 Kiedy w koncu ruszyla w strone wyjscia, czula sie lekka, wolna, prawie szczesliwa. Dziwila sie, czemu zrobila to dopiero teraz. Dlaczego dopiero teraz przyszlam tutaj pogodzic sie z przeszloscia?, zastanawiala sie, jednak wsiadajac do tramwaju, powiedziala sobie, ze to nie ma zadnego znaczenia. Najwidoczniej takie rzeczy dzieja sie swoim wlasnym rytmem...Telefon zadzwonil, kiedy Agata podlewala kwiaty na balkonie. Odstawila konewke i pobiegla do przedpokoju. -Pomyslalem, ze moze w sobote wybierzesz sie ze mna do teatru - uslyszala w sluchawce glos Rafala. -Nie poddajesz sie, co? - Agata usmiechnela sie, siadajac na krzesle z metalowym oparciem, ktore kilka lat wczesniej kupili z Piotrem na pchlim targu. -Wygralem dwa bilety na jakas premiere i pomyslalem o tobie. - W jego zazwyczaj pewnym glosie Agata uslyszala cien podenerwowania. Przeszlo jej przez mysl, ze to nawet smieszne. Rano widzieli sie na firmowym korytarzu, ale nie zajaknal sie nawet slowem, ze w weekend chcialby z nia wyjsc. -A rezygnacja nie lezy w moim charakterze - mruknal, dodajac, ze wpadnie po nia o dziewietnastej. Kiedy sie rozlaczyl, Agata usmiechnela sie pod nosem, krojac sobie kawalek ciasta. Nagle zdala sobie sprawe, ze dosc dlugo zalowala odrzuconego zaproszenia na tamten wernisaz. 33 Sztuka byla zenujaco nudna. Poczatkowy monolog miotajacego sie po scenie "alkoholika", wyjatkowo nieudolnie nasladujacego tak zwany stan upojenia, ocieral sie o groteske. Kilka smiertelnie nuzacych minut pozniej scene zaludnily spiewajace jakas przydluga rymowanke, ubrane w zwiewne biale szaty kreatury, ktore najwyrazniej w rezyserskim zamysle mialy byc przejawem pijanego widu glownego bohatera... Rafal dyskretnie ziewnal, Agata zerknela na zegarek, po czym wyjela z torebki paczke owocowych drazy i wsunela sobie do ust kilka cukierkow naraz. Siedzieli zapadnieci w olbrzymie, pluszowe fotele, rzucajac szeptem zlosliwe komentarze, az w koncu, ku oburzeniu siedzacej przy nich starszej kobiety w bordowym zakiecie, wyszli w trakcie spektaklu. -Chala do potegi entej. Wierzyc sie nie chce, ze to ten goraco opiewany przez krytykow debiut obiecuja cego rezysera. - Rafal zasmial sie, kiedy wyszli na zew natrz. - Chyba powinienem cie przeprosic - zazartowal. - Obiecuje, ze nastepnym razem zabiore cie na lepsza sztuke. -Mysle, ze dam sie udobruchac, jesli mnie nakarmisz. Umieram z glodu. - Agata rozesmiala sie. - Masz ochote na kuchnie gruzinska? -Obawiam sie, ze nic mi to nie mowi - powiedzial. -Tym lepiej. Masz szanse poznac nowe smaki. Ja uwielbiam lawasz, moglabym go jesc codziennie. Przebiegli przez jezdnie tuz przed zblizajaca sie taksowka, ktorej kierowca zatrabil, wymownie pukajac sie w czolo. 34 Kasztany na plantach wlasnie zakwitly. Szli wolno, upajajac sie magia wiosennego spaceru. Restauracja byla zatloczona, jednak udalo im sie znalezc malutki stolik w glebi sali. Czekajac na zamowienie, opowiadali sobie firmowe anegdotki. Jeszcze niedawno nie chcialam sie z nim umowic, zdala sobie sprawe Agata, przygladajac sie jego twarzy. Szeroka, meska szczeka, zadbane zeby, jasne oczy ocienione ciemnymi rzesami i krotko obciete, popielato-blond wlosy czynily go niezaprzeczalnie przystojnym, jednak bylo cos jeszcze. Cos, czego do tej pory nie dostrzegala. Rafal byl ujmujaco cieply. Taki typ inteligentnego wrazliwca, za ktorym przepadaja kobiety pod kazda szerokoscia geograficzna. Oczywiscie dobrze pamietala firmowe anegdotki. Mariola z sekretariatu szeroko rozpowiadala, ze Rafal mial z nia romans, Beata dalaby wszystko, zeby sie z nia umowil, a Kinga ponoc przespala sie z nim na jednym ze szkolen. Nie, zeby ja to teraz jakos szczegolnie obchodzilo. Kazda nowa znajomosc zasluguje przeciez na swoja wlasna, od poczatku pisana historie.-O czym myslisz? - zapytal Rafal, podajac jej sztucce owiniete w lniana, czerwona serwetke. Usmiechnela sie leciutko. Wolalabym, zebys nie wie dzial, przeszlo jej przez mysl. -O przeszlosci - powiedziala. -Przeszlosc... - zaczal, poluzowujac prazkowany kra wat. -Nalezy zostawic przeszlosci - weszla mu w slowo Agata, przypominajac sobie rzymskie spotkanie z Matteo. Zjedli ze smakiem. Jeszcze chwile posiedzieli przy sto liku zatopieni w rozmowie, w koncu wyszli. Zrobilo sie 35 chlodniej. Agata zapiela zakiet, Rafal machnal na przejezdzajaca obok taksowke, chwytajac dziewczyne za reke.-Mam swietne kalifornijskie wino. Wpadniesz czy pod rzucic cie do ciebie? - zapytal, kiedy umoscili sie w cuch nacej papierosowym dymem taryfie. -Lubie wino. - Usmiechnela sie, opierajac glowe o zaglowek. Ruch byl nieznaczny. Pod kamienice, w ktorej mieszkal Rafal, dotarli w pare minut. -Mieszkam w strasznie ciasnej dziupli, za to na gorze jest jak w raju. Mam dostep do krytej oranzerii na dachu. Spedzam tam mnostwo czasu - powiedzial, otwierajac przed nia drzwi od mieszkania. - Wejdz, wezmiemy na gore wino i swiece. Szara kotka poufalym gestem jedynej dumnej posiadaczki otarla sie o lydki Rafala, posylajac Agacie nieufne spojrzenie. -Poznajcie sie, dziewczyny. Petronela. Agata. - Zywio lowo gestykulujac, Rafal dokonal blazenskiej prezentacji, chociaz kotka czmychnela juz do pokoju. -Hmm, ciekawe imie dla kotki. - Agata usmiechnela sie. -Znalazlem ja w piwnicy. Niemal zaglodzona wzialem na gore z zamiarem odkarmienia i przekazania jakiejs dobrej duszy, jednak oboje zapalalismy do siebie niespodziewanie goracym uczuciem i Petra zostala krolowa mieszkania. A imie... Nie mialem zadnego pomyslu, a ze akurat tego dnia wypadaly imieniny Petroneli, pomyslalem, ze kocica razem z lepszym zyciem znalazla tez imie - wyjasnil 36 Rafal, wyjmujac z lodowki wino. - To co? Idziemy na gore? -Chodzmy - zgodzila sie Agata. - A swoja droga, nie znalam cie od tej strony. - Usmiechnela sie. Oranzeria tonela w zieleni. Wielkie, rozlozyste papro cie, kilka figowcow benjaminskich i stojaca w kacie, wysoka palma nadawaly wnetrzu nieco egzotycznego charakteru. Rafal postawil na malym, drewnianym stoliku przyniesione z mieszkania swiece i wyjal z kieszeni zapalniczke. Swiece zamigotaly trzepoczacym blaskiem, rozswietlajac ciemne katy bursztynowa poswiata. Kilka minut pozniej o szklany dach zabebnily pierwsze ciezkie krople deszczu. -Za spotkanie - powiedzial Rafal, podajac Agacie kieliszek czerwonego wina. -I za smierc przeszlosci. - Zasmiala sie, dopiero po dluzszej chwili zdajac sobie sprawe, ze w jej sytuacji za brzmialo to dosc upiornie. Przez moment spogladala przez okno na spadziste kontury dachow, pozniej upila kilka lykow wina. -Posluchaj. - Rafal polozyl palec na ustach, otwierajac jedno z obramowanych metalowymi ramami okien. - Na dole, w piwnicy jest pub z muzyka na zywo. Chcac nie chcac, mam tu czasem nocne koncerty. Slyszysz? - zapy tal, biorac ja za reke. -Brzmi troche jak folk irlandzki. - Podeszla blizej okna. -Zatanczymy? Wtulila sie w niego, opierajac glowe na jego ramieniu. Objal jaw pasie delikatnie, jakby odrobine oniesmielony jej 37 niespodziewana bliskoscia. Tanczyli wolno, zupelnie nie domuzyki... -Pieknie pachniesz - powiedzial. - I wiem, to szczyt banalu - wyszeptal w jej wlosy. -Slyszalam juz bardziej banalne komplementy. - Usmiechnela sie. W oddali glucho przetoczyl sie grzmot, deszcz przemienil sie w rzesista ulewe. Milczeli, kazde zatopione we wlasnych myslach. Blysnelo, chwile pozniej ciemne niebo za panoramicznym oknem oranzerii przeciela kolejna blyskawica. -Dlaczego nie poszlas ze mna na tamten wernisaz? - zapytal nagle Rafal. -Czy to ma teraz jakies znaczenie? - Agata leciutko wzruszyla ramionami. Tuz przed polnoca zrobilo sie chlodniej. Dopili wino, swiece sie wypalily. Siedzieli na drewnianej lawce w ciemnym kacie oranzerii. -Pamietasz, kiedy nasz byly prezes niechcacy wylal na ciebie kawe? Scieralas plame z bialej bluzki, usilujac jednoczesnie uratowac czesc zalanej dokumen tacji kredytowej i sam nie wiem... Chyba wlasnie wte dy kompletnie mnie zauroczylas - powiedzial nagle Rafal. -Zauroczylam cie, scierajac plame z bluzki? - Agata wybuchla perlistym smiechem. -Zauroczyl mnie twoj rumieniec, roztrzesione dlonie i ten usmiech, ktory wciaz mialas na ustach, chociaz zauwazylem, ze chce ci sie plakac. Ponad dziesieciu sliniacych sie na ten widok facetow obserwowalo powiekszajaca sie 38 plame na twoich piersiach, a ja mialem ochote cie przytulic, zabrac stamtad, pocalowac... -Wiec dlaczego tego nie zrobiles? - przekomarzala sie z nim Agata, splatajac swoje palce z jego. -Powiedzmy, ze nie chcialem publicznie dostac po pysku. Czy taka odpowiedz cie zadowala? -Niezbyt, ale niech ci bedzie. - Rozesmiala sie. - Strasznego sie wtedy wstydu najadlam. I ten oslizgly wzrok Markowskiego... Stary oblech. - Wzdrygnela sie. -Zostaniesz na noc? - zapytal Rafal, niespodziewanie zmieniajac temat. Spojrzala mu w oczy. Zostac? A moze nie warto sie spieszyc?, zastanawiala sie. Chciala, zeby ta historia byla czyms wiecej niz przelotnym romansem. Pragnela, zeby to byl poczatek czegos szczegolnego, cennego. -Nie spieszmy sie - powiedzial Rafal, jakby czytajac w jej myslach. - Chcialbym cie tylko przytulic. -Ciekawe, co na to Petronela. - Agata usmiechnela sie, wstajac. Klatka schodowa byla cicha i ciemna. Witrazowe okienko u szczytu schodow wpuszczalo odrobine padajacego na sciane kamienicy swiatla z pobliskiego aptecznego neonu, jednak wieksza czesc korytarza tonela w mroku. Rafal podal Agacie reke, liczac na glos stopnie. Zachichotala, kiedy przypadkiem wpadli na jakis oparty o sciane rower, robiac przy tym niezly raban. -Ciiicho. i- Rafal polozyl palec na wargach. - Srednia wieku wiekszosci lokatorow to jakas osiemdziesiatka. Nie chcesz chyba zgorszyc staruszkow? - wyszeptal i smiejac sie, weszli do jego mieszkania. 39 Wneke sypialniana zalegaly doslownie tony plyt. Wisniowy, siegajacy sufitu regal miescil kilkaset winyli, drewniane stojaki na CD staly we wszystkich mozliwych miejscach. Agata przejrzala kilka, dostrzegajac glownie jazz, chociaz znalazla tez paru rockowych wykonawcow, troche klasyki bluesa i heavy metal.-Gralem kiedys w studenckim zespole. Stare dzieje - mruknal Rafal. - Jesli chcesz sie wykapac, dam ci duzy recznik - dodal. -Chetnie, dzieki - powiedziala, z ulga sciagajac niewygodne buty. Lazienka byla zaskakujaco przestronna. Wiszace po obu stronach lustra krysztalowe kinkiety rzucaly przyjemne, rozproszone swiatlo. Rdzawoczerwone kafelki miejscami spekaly, co w dziwny sposob przydawalo scianom uroku. Na parapecie stalo kilka ceramicznych kotow z fikusnie powykrecanymi ogonami i lysiejaca paprotka w sliwkowej donicy. Agata zrzucila z siebie ubranie i odkrecila kurek. Stara wanna na lwich lapach przypomniala jej te z mieszkania prababci. Woda byla przyjemnie ciepla i po kilku chwilach kojacej kapieli Agata zaczela fantazjowac o Rafale. Moze zmieni zdanie i tutaj przyjdzie? Jednak lazienkowe drzwi wciaz pozostawaly zamkniete. Wyszla z wanny, wyjela korek i owinela sie olbrzymim, wlochatym recznikiem. Pospiesznie wysuszyla wlosy, ciekawa, o czym w tej chwili mysli Rafal. Kiedy wrocila do sypialni, wygladal przez okno, skubiac lezace na malym talerzyku winogrona. Agata stanela obok niego, opierajac sie o parapet. -Pamietasz tamto szkolenie w Sopocie? - zapytal. - 40 Pilismy tequile, pozniej wszyscy do rana tanczylismy w tym lokalu przy samej plazy, tylko ty wyszlas tuz po polnocy. Czemu?-Masz wyjatkowe upodobanie do rozgrzebywania przeszlosci - powiedziala niechetnie. - Tamtej nocy do wiedzialam sie, ze moj maz... - przerwala, zaczerpnawszy tchu. Serce bilo jej nierownym, szalonym rytmem. Nagle zdala sobie sprawe, ze nie chce o tym mowic. W firmie wszyscy mysleli, ze jest rozwodka. Nigdy nie chciala obnosic sie ze swoim wdowienstwem, nienawidzila litosci. Pomyslala, ze ktoregos dnia wszystko mu opowie, ale teraz pragnela jedynie byc przy nim, cieszyc sie tym zupelnie niespodziewanym rozwojem ich znajomosci i stworzyc cos, co kiedys staloby sie ich wspolna historia. -Zatanczmy jeszcze - zaproponowala, zmieniajac temat. - Wlacz cos milego, moze jakis stary kawalek. -Nie wiem, czy w tym momencie chce tanczyc - wyszeptal jej na ucho, leciutko je przygryzajac. -Kochaj sie ze mna - poprosila szeptem. Nie chciala juz czekac... Wzial ja na rece i ulozyl na lozku. Delikatnie, prawie z namaszczeniem. Zsuwajac z niej wilgotny recznik, calowal jej pelne wargi, powoli rozsmakowujac sie w nieznanym mu dotad smaku jej ust. Kiedy sie rozbieral, zachlannie pozerala wzrokiem jego umiesnione uda, szerokie barki, plaski brzuch i apetyczne posladki. Jego zadziornie uniesiony penis prezyl sie dumny i rozczulajacy jednoczesnie. Rafal polozyl sie przy niej, bladzac rekoma po jej nagim ciele. Jezyk kochanka sunal po szyi Agaty, spijal 41 z niej ostatnie krople wody po niedawnej kapieli, delektowal sie smakiem rozgrzanej skory dziewczyny. Rafal oparl sie na lokciach, okrywajac ja wlasnym cialem, i wslizgnal sie w nia niecierpliwie, zachlannie. Odchylila glowe do tylu w niemym wyrazie rozkoszy. Miala wrazenie, ze jego bliskosc przepelnia ja cala, przenika do szpiku kosci. Kochali sie ostro, pospiesznie, az goraca fala zblizajacego sie orgazmu niemal pozbawila Agate tchu. Wbila paznokcie w jego plecy, szepczac, zeby nie przestawal. Chwile pozniej Rafal opadl na chlodna, zmieta posciel, wtulajac glowe w jej rozsypane po poduszce wlosy. Szeptali w ciemnosci, dopoki nie zmorzyl go sen. Agata zasnela niemal od razu po nim, ufnie wtulona w jego ramie. Kilka minut po czwartej nad ranem obudzil ja bebniacy o parapet deszcz. Rafal spal obok, oddychajac spokojnie. Spojrzala na jego uspiona twarz, opuszkami palcow muskajac jego policzek. Pomyslala, ze juz dawno nie czula sie tak bezpieczna, szczesliwa i spelniona. Ranek wstal sloneczny i cieply. Obudzil ja zapach swiezo prazonej kawy i jakis dziwny, irytujaco natarczywy dzwiek. Dopiero kilka sekund po przebudzeniu Agata zdala sobie sprawe, ze to dzwoni jej wrzucona na samo dno torebki komorka. Zignorowala telefon, leniwie sie przeciagajac w prazkowanej, blekitnej poscieli. - Dzien dobry, moja slodka - Rafal pojawil sie w sy-pialnianej wnece z dwiema filizankami kawy. Sniadanie bylo pyszne. Agacie nie przeszkadzaly nawet nieco przypalone tosty i porzeczkowy dzem, za ktorym nigdy nie przepadala. Pomyslala, ze szczescie moze byc takie banalne... Pocalowala Rafala w usta, mowiac, ze musi 42 leciec. Obiecal, ze wieczorem zabierze ja na koncert, i odwiozl ja do domu. Wieczorem, po powrocie z koncertu, Agata zauwazyla swoja lezaca na nocnym stoliku, nanizana na zloty lancuszek slubna obraczke. Przez kilka chwil trzymala ja w reku, w koncu wyjela z komody mala, rzezbiona szkatulke i wlozyla tam obraczke razem z naszyjnikiem kupionym u Jakuba. Po namysle schowala tam rowniez mszyste agaty, ktore Jakub podarowal jej tamtego popoludnia w restauracji, i upchnela szkatulke w przepastnych czelusciach garderoby. Nastepnego dnia, pomimo protestow zszokowanej fryzjerki, Agata obciela swoje dlugie, kasztanowe wlosy na krotkiego pazia z postrzepiona grzywka. Rafal nie byl zaskoczony. Najwyrazniej dobrze wiedzial, ze czasem nowe poczatki obfituja w najprzerozniejsze zmiany... MEZCZYZNA ZE SKRZYPCAMI agnieszka Kwit Poznalam mezczyzne ze skrzypcami. Tak po prostu. Siedzialam poznowiosennym wieczorem na lawce krakowskich Plant. Podszedl, zapytal, czy moze sie przysiasc i zostal. Mial futeral, a w nim skrzypce. Byla pora budzenia sie ptakow nocnych. Moze zupelny przypadek. A moze nie, bo przeciez przypadki nie istnieja.. Najpierw milczal. Pozniej chwila rozmowy. Jedno zdanie, drugie, trzecie. Jeden usmiech, drugi, trzeci. Kilka spojrzen. Oplatal mnie slowami niczym lianami. Omamil, zatracil mnie w sobie, rozkochal. Chcial byc juz od razu przy mnie. Ja niekoniecznie tak szybko. Byl codziennie. O tej samej porze i w tym samym miejscu. Potem w kawiarni, w parku, na spacerze, w cieniu drzew, na soczystozielonej lace. O zmierzchu mieniacym 45 sie kilkunastoma barwami i odmieniajacym sie przez kilkadziesiat dzwiekow wieczornych. Czasem byl wraz ze sloncem, ktore wschodzilo nad mariackimi wiezami, aby oplesc leniwe czerwcowe miasto. Krakowskie Planty stawaly sie naszymi, to one przeciez pozwolily na nasze spotkanie. Kazdy kamyk alejek nas wital. Fuga Bacha wygrywana na srodku placu Jana Matejki na moje powitanie. Zawirowany swiat kolorowych uczuc. Tango Astora Piazzolli na czterech strunach skrzypiec pozegnaniem pod oknami. Niebieskie oczy, w ktorych moge zobaczyc caly swiat. Moge zobaczyc falujace morze, sloneczne niebo albo ciemne, zachmurzone, zaraz przed burza. Moge zobaczyc w nich spokoj jeziora przy zachodzie slonca, szum i gwar miasta, cisze wiejskich pol. Jego rece... silne dlonie dajace oparcie. Jednak delikatnie muskajace moje plecy, kark, szyje, wlosy. Oddech przytlumiony, spokojny, zrownany z moim oddechem. Drzenie klatki piersiowej, gdy koniuszkami rudych, kreconych wlosow wodzilam po niej. Siedzimy w krakowskiej piwnicy przerobionej na czeste miejsce spotkan mlodszej i starszej mlodziezy przy przewaznie zlocistym napoju. Klimat codziennosci i artyzmu. Klimat artystycznego Krakowa zmieszanego z dzwiekiem pianina, dymem tytoniu i lipcowym wczesnym wieczorem. Jakies obrazy na scianach. Kilka lykow, w moim przypadku, czerwonego trunku. Kilka falszywych dzwiekow pianina. Kilka promieni zachodzacego slonca, a jednak jeszcze ba-46 wiacego sie naszymi twarzami, jakby nie moglo rozstac sie z dniem dzisiejszym. Kilka niesmialych dotykow dloni, kilka lez szczescia otartych z policzkow. Jakas zapowiedz trudnej rozmowy, ze obydwoje, ze powinnam wiedziec... -Wiesz, chyba o jednym powinnas od razu wiedziec... -O czym? -Jestem kawalerem, ale mam syna z nieformalnego zwiazku, ma dwa i pol roku. Walcze o niego w sadzie juz prawie rok, o kontakty z nim... -Aha... -Dla mnie on jest najwazniejszy... Ciezko mi. Ziemia zaczyna wirowac. Slowa zostaja uwiezione w glowie. Gdy juz sie wszystko zaczynalo ukladac, gdy zrobilo sie tak blogo, iz mozna bylo slawic dzien poznania i kazdy nastepny spedzony razem, gdy po prostu bylo. Przeciez to nic, nic nie szkodzi. Ma dziecko. Czasem ludzie maja dzieci. Z inna. Ludzie czesto wczesniej sa zwiazani z kims innym. Nie przeraza mnie to. Dziecko sie kocha, nie nienawidzi. Z zalozenia. To mala, bezbronna istota do kochania, powolana z milosci dwojga ludzi. Czasem ta milosc miedzy dwojgiem ludzi wygasa szybciej, niz sie planowalo. Czasem okazuje sie, ze jej w ogole nie bylo, a tylko jakas namiastka. Moze cos przeoczylismy, moze opatrznie zrozumielismy. Wstaje od stolika. Grzecznie przepraszam. Musze juz isc. Nie dopilam czerwonego trunku, nie zjadlam do konca 47 szarlotki, ktora mi przyniesiono... Trudno. Nie, na razie nie potrafie obok niego siedziec, nie potrafie na niego patrzec. Musze oswoic te dwa zdania. Moze nawet to jedno. Mam syna... Ide ulicami miasta przed siebie. Wszystko jest szare. Moze przez to, ze zapada juz zmrok. Kikuty wieczornych drzew strasza swoja postawa wobec rzeczywistosci. Nie wiem, dokad teraz pojsc. Nie wroce na razie do mieszkania. Za chwile. Nie pojde do jego mieszkania, choc tak bardzo bym chciala. Chcialabym moc sie do niego przytulic, chcialabym, zeby powiedzial, ze to nieprawda, ze mialam jakis zly sen, ze spalam w nocy niespokojnie, to pewnie dlatego. Chcialabym, zeby nalal mi teraz kieliszek polslodkiego wina, moze takiego samego, w jakim zanurzalam usta w kawiarni. Zebym bezkarnie mogla go dotykac, calowac, czuc go. Ma dziecko. Bogu ducha winne. Kocha je. Jakies pozytywy. Kochal inna. Bylo, minelo. Prawdopodobnie minelo. Zostalo dziecko. Zywa pamiatka po zwiazku. Najwazniejsze, ze je kocha, ze nie odtraca, ze uznaje, ze chce, ze sie stara i walczy. To dobrze o nim swiadczy. Nie zna obojetnosci. Kochal inna kobiete, kochal sie z inna kobieta. Zatapial sie w jej, zapewne dlugich i prostych, wlosach. Wchlanial ich won calym soba. Piescil je. Rozbieral matke swego dziecka ze snieznobialej bluzki. Rozpinal silnymi dlonmi delikatne guziczki. Wodzil wokol nagich piersi, moze malych, moze duzych. Dotykal jej brzucha, nog, ud, kazdego zakatka jej ciala. Byl calym soba w niej, przenikal ja na wskros, kochal kazdym fragmentem swojego ciala i swojej duszy. Laczyl sie z nia na moment, aby chwile 48 pozniej sie rozlaczyc. Pragnal jej dniami, aby nocami moc stapiac sie w jednosc. Tego chyba nie potrafie wybaczyc. Chce byc, a nie tylko gdzies istniec. Ucieklam w Twoje ramiona. Choc nie powinnam. Wiem, nie wchodzi sie dwa razy do tej samej rzeki. Wiem, nie powinnam tu przychodzic, nie dla mnie jestes przeznaczony, ani ja nie jestem dla Ciebie. Za duzo nas dzieli, jednoczesnie laczac. Jednak nie potrafilam sobie odmowic. To jest jak nalog. Wciagasz mnie w swoj swiat uczuc i milosci jak narkotyk. Choc obiecuje sobie za kazdym razem, iz wiecej tu nie przyjde, zawsze powracam. Nie wiem, czy czekasz na mnie, czy nie. Wiem, ze mnie prosiles, abym nie przychodzila tu wiecej, ale jednoczesnie wiem, iz zawsze mi otworzysz. Kolaczcie, a otworza wam. Otworza wam serca i dusze, i ciala. Szczegolnie cialo mi swoje otworzysz. Choc wiem, jak bardzo bedzie bolalo pozniej, gdy trzeba bedzie wrocic do rzeczywistosci. Choc wiem, ile kosztuje gram najczystszego zjednoczenia sie z calym Toba z kazdym centymetrem Twojego swiata. Zakolatalam w ciezkie drzwi krakowskiej kamienicy. Stalam w progu nieruchomo, milczaco, w bialej sukience do kostek, z rubinowym szalikiem probujacym oplesc ramiona, z twarza blada niczym smierc. Moze przez chwile nia bylam. Ty, nic nie mowiac, pociagnales mnie za nadgarstki do pokoju. Twoje dlonie oplotly moje niby miekkimi lianami. Twoje cieplo dotyka mojego ciala, oplata 49 je z coraz silniejsza namietnoscia. Twoje oczy mowia zbyt wiele, Twoje usta milcza zbyt zmyslowo... Polozylam sie na lace. Rozplotlam ciezki warkocz. Rude kosmyki oplotly zdzbla traw. Bawily sie nimi, wspolgrajac z wiatrem. To on, mocny i cieply wiatr od wschodu nadawal rytm zabawom. Muskal poszczegolne klosy. Dlonie wbilam w wilgotna ziemie, wysysajac z niej zyciodajne soki. Przyszedles w najbardziej odpowiednim momencie mojego zycia. Nikt nigdy nas nie widzial i nie zobaczy. Kolo mnie, na zielonym kobiercu milosci polozyles swoje cialo. Teraz Ty mnie rozbierales. Mocno szarpales moja bluzke, moze on tez tak szarpal jej bluzke. Rysowales na moim nagim brzuchu wzorki przyzywajace wszystkie uczucia swiata. Szeptales zaklecia. Dotykales palcami kazdego wzgorza i kazdej doliny, kazdego wawozu i kazdego zaulka. Moje dlonie nie potrafily wyswobodzic sie z kajdan niewoli matki ziemi. Moze to byly Twoje kajdany, abym trwala nieruchomo w jednym miejscu, abym byla tylko dla Ciebie. Calowales me powieki. Nikt nigdy dotad tego nie robil. Wargami muskales najpierw jedna, po chwili druga. Jezyczkiem obrysowywales ich ksztalty. Jezyczkiem obrysowywales takze ksztalt moich warg. Smakowales. Wsuwales sie mocno w przestrzen miedzy nimi, aby pozniej delikatnie sie z nich wyswobodzic. Stales sie koneserem milosci zmyslowej. Probowales uscisnac nabrzmiale od dotyku i bliskosci dwie ksztaltne, kragle piersi. Otulales mnie swoim cieplem. Mialam szalik o barwie rubinu. Zsunales go z szyi, spadl gdzies obok. Blyszczal intensywnym kolorem zmyslow, odbijanych w resztkach slonecznych promieni. To on nadal ton naszym 50 chwilom, pokolorowal swiat wedlug siebie. Zmieszal sie z ziemia. Lezalam nieruchomo. Balam sie wykonac jakikolwiek ruch. Moja rzeczywistosc pekla jak banka mydlana, stala sie nasza. Twoje palce chlonely moje cialo, napawaly sie nim, nabrzmialy od jego ciepla. Delikatnie wodzily po najin-tymniej szych zakamarkach, w ciszy, aby za chwile wzbudzic nieugaszone pragnienie. Zaczales laczyc sie ze mna w sposob nieograniczony. Wypelniales mnie soba. Bylam toba przez chwile, a moze przez cale wieki. Drzace cialo zostalo gdzies daleko ponizej nas. Cieple tchnienie otulalo mnie. Rozpalone do czerwonosci powietrze nie pozwalalo nam oddychac, ranilo pluca przy kazdej probie. Twoje wargi uporczywie szukaly moich warg, nie pozwalajac im uciec. Stopily sie w jedno, pozwalajac rozkoszowac sie rzeczywistoscia. Jezyki uporczywie staczaly walke o byt. Usta smakowaly jak poznoczerwcowe maliny, dotyk byl niczym dzwiek pianina zmieszany z dzwiekiem skrzypiec, najpiekniejsza muzyka swiata. Wywolywal dreszcze. Muzyke tylko tak sie powinno mierzyc. Dreszczami, ktore nachodza nas podczas sluchania. Ramiona otaczaly me watle cialo. Nie potrafilam sie przeciwstawic, nie potrafilam sie oprzec. Tak jak wtedy i tak jak pewnie kolejnym razem. Znow rysowales palcami na moim ciele okregi. Niby magiczne symbole pozadania. Znow przenikales mnie calkowicie, jednoczesnie nie naruszajac mojej granicy. Znow stopilismy sie w jeden organizm przesiakniety natezeniem zycia, aby na chwile rozdzielic sie od siebie. Znow mijaly dlugie minuty albo krotkie godziny. Swit budzil wszystkich do zycia, zapominajac o naszym istnieniu. 51 Wspomnienia zostaja pod powiekami i w opuszkach palcow. Wozimy je ze soba caly czas; cale zycie bedziemy je wozic. Sa bagazem, czasem uciazliwym, czasem lekkim i niezbednym, aby doczekac do wieczora. Rzeczywistosc czesto okazuje sie inna, niz bysmy mogli przypuszczac i niz bysmy chcieli. Musialam powrocic do swiata, ktory otacza mnie z kazdej strony, wypelnia codziennie calym soba moje istnienie. Czasem pozwala ochlonac, aby z bolesna trzezwoscia umyslu ogarnac oplatajace realia. Wrocilam do mezczyzny. Otworzylam drzwi swoimi kluczami. Dal mi je jako symbol tego, iz zawsze moge do niego przyjsc, czy moze bardziej na znak, iz zawsze moge do niego wejsc i samej pozwolic na wejscie. Stal w pokoju, skapany w szarosciach. Dzien dogasl juz zupelnie, niebo, choc jeszcze probowalo igrac z zyciem, zamienialo sie w czarna pustynie. Stalam nieruchomo jak posag grecki. Wyciagnal z pudelka instrument, byl tylem do mnie, choc wiedzial, ze przyszlam, ze to ja. Widzialam oczyma wyobrazni kazdy jego ruch. Chyba wolalabym, aby na mnie na-krzyczal, aby mnie zdenerwowal i abym ja nakrzyczala na niego. Moglabym wyrzucic z siebie to wszystko, co ciagle chowam gleboko w sobie. Moglabym miec pretekst, aby powiedziec kilka slow za duzo i wrocic z powrotem w Twoje objecia. Choc nie wiem, czy przyjalbys mnie na zawsze. Milczalam. Patrzylam na jego ciemne wlosy, na kark i ramiona. Trwal, kontemplujac chwile. W jednej rece trzymal skrzypce, w drugiej smyczek. Nagle sie odwrocil i spojrzal 52 na mnie smutnym wzrokiem. Przylozyl instrument do brody, pociagnal smyczkiem po napietych strunach. Pierwsze dzwieki przeszyly moja dusze, kolejne przeszywaly cialo. Gral tylko dla mnie. Uwertura uczuc i doznan. Swoim smyczkiem pocieral struny emocji we mnie. Cialo pokazywalo dreszczem, jak bardzo jest mi bliski. Podszedl do mnie, nie przerywajac gry. Stal i patrzyl. Jego oczy bladzily po moim ciele. Jego rece bladzily po dzwiekach i strunach. Odlozyl skrzypce. Nagla cisza uderzyla swoja moca. Przed chwila dotykales mnie Ty, teraz dotyka on. Gladzi me ramiona, plecy. Nadal nieruchoma niczym posag, nie moge sie ruszyc. Nie potrafie oddac sie jemu cala, gdzies w glebi brzmisz Ty, twoje dzwieki, Twoje delikatne pocieranie strun. Nie potrafie byc w nim, bedac rownoczesnie w Tobie, chociaz to on bedzie ze mna zyc na wieki. Jego dotyk przyprawia mnie o dreszcz podniecenia. Znow staje sie doskonala. Znow staje sie przeznaczona do milosci. Znow staje sie. Przyoblekam sie w najlepsza kochanke. Caluje delikatnie kazdy opuszek palcow, po kolei. Caluje kazdy milimetr ciala, choc wiem, ze nie powinnam teraz tego robic. Namietnosc jest silniejsza ode mnie. Pod powiekami pozostal zupelnie inny obraz, jednak czas powoli zamazuje szczegoly. Chowam sie w swoja skorupe, jednoczesnie chowajac do niej Ciebie. Rozgrzane dlonie bladza po stopach, lydkach, kolanach, udach. Bladza wewnatrz i na zewnatrz. Czuja, jak wzrastasz ponad miare. Wypelniasz mnie soba przy kazdym mozliwym ruchu. Stapiasz sie z moim istnieniem. Czuje Twoj oddech na moim karku, Twoj jezyk bladzacy po pustyni mojego ciala, chcacy wejsc do swiatyni. 53 Z kazda sekunda zblizasz sie, z kolejna jednak oddalasz. Zadajesz mi bol, ktory przynosi chwile rozkoszy. Wywyzsza mnie pod niebiosa, aby po chwili sprowadzic z powrotem na ziemie. Otulasz mnie calym soba, nadajac ton naszej wspolnej muzyce. Wyfruwa ona z naszych cial. Jest drzeniem moich piersi, silnym dotykiem Twoich rak, otarciem sie o bramy szczescia. Jednak kazesz mi znow powrocic na ziemie. Nie potrafisz sie zdecydowac i odpowiedziec na pytanie, czy lepiej byc, czy jednak trwac. Twoje rece rysuja mapy uczuc, mapy powietrza, mapy wody i mapy ognia. Tak mocno kocham te rece. Oczy zamglily sie lzami. Nie wiem, jak poskladac rzeczywistosc... PIJANE SWIETO MILOSCI Joanna ZakrzewskaLeszek spi. Lezy na brzuchu w sklebionej poscieli, z polotwartych ust ciagnie sie niteczka sliny. Renata wyciera ja chusteczka, potem delikatnie odgarnia wlosy z twarzy meza. Ciagle maja ten sam slomkowy kolor, bez sladu siwizny -mysli wzruszona. Tylko twarz juz inna. Wodka, rozpanoszona w tkankach i zylach, przemodelowala ja po swojemu. Odlozyla sie miekkimi workami pod oczami, poznaczyla skore czerwonymi pajaczkami. Wodka - druga zona, codzienna kochanka. Renata znajduje ja wszedzie; w szafce, w wersalce, pod zlewem. Codziennie patrzy w twarz swojej rywalki i codziennie z nia przegrywa. Dzisiaj oprozniona do polowy butelka stoi na nocnym stoliku, a czesc uwolnionej ze szkla zawartosci kroluje teraz w zylach i pijanym snie Leszka. 55 Renata przyglada sie rywalce. -Suko - szepcze. - Suko, zabralas mi meza. Zabierasz go kazdego dnia od dziesieciu lat. Ale dobrze... Od dzis bedzie nas juz zawsze troje. Wyciaga dlon. Palce dotykaja chlodnego szkla, pozbawiony zakretki gwint szybko znajduje droge do ust Renaty. Alkohol najpierw pali jej gardlo, wyciska lzy z oczu, potem rozlewa sie kojacym cieplem po ciele. Jeszcze lyk. Jeszcze jeden. Pokoj zaczyna powoli wirowac, napuchnieta twarz Leszka staje sie tylko plama. Tak jest lepiej. Tak jest dobrze. Choc nie do konca. Alkohol znieczula przyjemnie, ale nie calkowicie; gdzies w glebi duszy Renaty czai sie przeczucie rychlej porazki. -Leszek, nie spij. - Potrzasa ramieniem meza. - Prosze, nie spij. Slyszy jednak tylko gniewne mamrotanie. Podsycona alkoholem samotnosc osacza ja tak nieprzyjemnie, ze Renata probuje znalezc sposob na chwilowe zapomnienie. Zaczyna sie niecierpliwie rozbierac; niezgrabnymi ruchami szarpie guziki bluzki, zdziera spodnie, upadajac na lozko. Jeszcze stanik, majtki. Naga przywiera do boku Leszka. -Kochaj mnie - prosi. - Slyszysz?! Kochaj mnie. Leszek jednak dalej spi. Renata przeciaga sie w poscieli, przyjemnie pobudzona przez alkohol i pozadanie. Nieskrepowana nagosc zaostrza apetyt na milosc; uda rozchylaja sie szeroko, pozwalajac chlodnemu powietrzu wnikac w teskniace cialo. 56 Zwilza palce slina i zaczyna dotykac piersi. Sutki twardnieja, a dol brzucha ogarnia przyjemne mrowienie. Gesta kropla cieczy splywa po sciance pochwy. Renata rozmazuje ja, wciera w krocze. Potem bierze bezwladna dlon Leszka i macza w lepkiej wilgoci. Jego palce zaczynaja sie powoli poruszac, a do przyspieszonego oddechu Renaty dolacza jekniecie. Maz budzi sie powoli do jej ciala, do pijanego swieta milosci. Budzi sie do swieta brzucha i ud umazanych sluzem, do wygietych w tyl plecow zony, do proszacych o pieszczote rozgrzanych piersi. Dlonie, jezyk Leszka zachlystuja sie naglym swietowaniem; drapia, liza cialo Renaty, znaczac je czerwonymi sladami paznokci, zebow. Renata smieje sie, smieje spazmatycznie, gdy Leszek wpycha biodra miedzy jej uda. Och, do kurwy nedzy, nigdy nie bylo im jeszcze tak cudownie w lozku! Bo wodka, wymieszana z krwia, oddechem, po raz pierwszy jest ich wspolna kochanka... Glowa Renaty odchyla sie do tylu w chwili blogiego zapomnienia. Leszek zasypia. Resztka alkoholu w butelce czeka na bol przebudzenia. Przebudzenia po pierwszym pijanym swiecie milosci. ALL GOOD THINGS Joanna Marat Dobrze zapamietala tamten marcowy poranek. Ponury i szary. Beznadziejny jak wszystkie jej poranki. Przyszla do pracy pietnascie po siodmej. Zaspany ochroniarz rzucil w jej kierunku pogardliwe spojrzenie. Budynek, gdzie pracowala, nalezal do Rady Miasta. Przed laty rozbrzmiewal tu jazzowa muzyka studencki klub. Natomiast w czasach, ktorych nikt juz nie pamietal, miescila sie w nim siedziba Wysokiego Komisarza Ligi Narodow. Przychodzila do pracy wczesnie, poniewaz zle sypiala. Prawde mowiac, nie sypiala wcale. Z loza nocnych bolesci wstawala o wpol do szostej i zjawiala sie w biurze trzy kwadranse przed osma. Tamtego dnia wlaczyla komputer i zalogowala sie do skrzynki pocztowej Wirtualnej Polski. Login: mariannap37. Zdradzala w ten sposob swoj wiek. No, moze niezupelnie. Tak naprawde niedawno skonczyla trzydziesci osiem lat. Login byl z zeszlego roku. Ale co to 59 szkodzi? Przeciez ciagle jeszcze czula sie na trzydziesci siedem. Najwyzej. Kilka dni temu umiescila w Internecie swoje krotkie opowiadanie. Niestety nikt nie zareagowal na wdzieczna historyjke o brzuchatym kominiarzu i pewnej starej pannie, co sie w nim platonicznie zadurzyla. Nie spodobalo sie, pomyslala z rezygnacja. Lecz tamtego poranka serce zabilo jej mocniej. Po otwarciu wirtualnej skrzynki zobaczyla, ze jednak nadeszla jakas odpowiedz. Napisal do niej mezczyzna o imieniu Jerzy. Jerzy - patron rycerzy, skojarzenie automatyczne. Rozmarzyla sie. I przyszly jej na mysl malowidla scienne w kaplicy Sw. Jerzego w kosciele Mariackim. I gorujaca nad Bractwem sw. Jerzego sylwetka filigranowego rycerza zmagajacego sie ze smokiem. Nawet nie zwrocila uwagi, ze domena adresu konczyla sie literkami "ca". Otworzyla wiadomosc. Oj, bardzo jej przypadlo do gustu to, co napisal ow Jerzy. Przez kilka nastepnych tygodni codziennie rano czekala na nia w wirtualnej skrzynce wiadomosc opatrzona prowokacyjnym tytulem. Najpierw prosil, zeby nie uciekala, potem zapewnial, ze jest mu potrzebna. Gdy wreszcie przeczytal opowiadania, ktore mu wyslala, zatytulowal swoj komentarz: "lubisz byc poniewierana przez bufonow". Juz ja korcilo, zeby zapytac, czy aby daleki pogromca smoka nie jest jednym z nich, moze nawet pierwszym wsrod rownych, ale zrezygnowala. Zaczela sie obawiac, ze go straci. Po poludniu, jadac tramwajem w kierunku Oliwy, zastanawiala sie, czy juz sie obudzil, czy do niej napisze i o czym. Wiedziala o nim calkiem sporo. Tak sie jej przynajmniej wydawalo. Urodzil sie w Oliwie, jak ona. Byl artysta. Przywracal blask starym samochodom. 60 Uwodzil ja szczegolami swojej biografii. Zanim wyemigrowal z Polski, pracowicie odkrywal spod kilku warstw protestanckiej pobialy scienne malowidla w kaplicy Jedenastu Tysiecy Dziewic w Mariackim. A ona przeciez pamietala tamtych mlodych chlopakow sprzed wielu lat, jak stali na rusztowaniach przez cale dnie, a spod ich palcow wylanialy sie sceny z Ewangelii, kolorowe wizerunki obnazonego Chrystusa, jedyne w tej czesci Europy. Studiowala wtedy historie sztuki, przychodzila do kosciola popatrzec. Nie zwrocila jednak uwagi na miedzianowlosego chlopaka, ktory juz wkrotce mial wyruszyc w swiat. A tam przez pierwsze lata musial pracowac po szesnascie godzin albo i wiecej, by potem nie wiedzac, co zrobic z reszta czasu, wloczyc sie po obcym miescie, w samotnosci przezuwac pizze w barze albo siedzac w osiedlowej pralni, patrzec, jak jego skarpetki oraz majtki podskakuja w bebnie pralki. A jedynym lekarstwem na samotnosc byly ksiazki, polskie ksiazki. Oprawione w jasne plotno tomy opowiadan i powiesci, ktore pozyczal w duzej, doskonale zaopatrzonej bibliotece. Mlyny, brzeziny, panny z Wilka przenosily go w swiat, ktorego nie zdazyl poznac. Cierpial na bezsennosc. Nie mogl spac zupelnie tak jak ona, wiec myslala o nim z coraz wieksza czuloscia. A w dodatku kiedys byl ratownikiem. Dowiedziala sie o tym przypadkiem. Tuz przed swietami wielkanocnymi zostala dluzej w pracy, chciala nadrobic wszystkie zaleglosci. Jednak zamiast pracowac, rozmawiala z nim o marzeniach - jej i jego. I wtedy dowiedziala sie, ze Jerzemu wiele juz sie w zyciu spelnilo. 61 Chcial pracowac w wielkich, gotyckich kosciolach i robil to. Zlocil, polerowal, odkrywal, stal na rusztowaniach tuz pod sklepieniem, wisial na linach, raz nawet o malo co nie spadl na kamienna posadzke. Nieziemska to byla radocha, tak wisiec kilkadziesiat metrow nad ziemia. Kochal ryzyko i ludzi, wiec zostal ratownikiem. Kochal kobiety, wiec mial wiele przyjaciolek i kochanek. Zawsze marzyl o corce, lecz nie ma dzieci. Przynajmniej nic mu o tym nie wiadomo. A ratownikiem zostal, by dodac sobie powagi, bo zawsze byl mniejszy i szczuplejszy od innych. Wiec bardzo chcial paradowac w bialych kapielowkach po plazy w Miedzyzdrojach i plywac motorowka. I dopial swego. Wedrujac w kierunku starej willi przy ulicy Polanki, rozmyslala o kolejnych wcieleniach Jerzego H. Artysty, neurotyka cierpiacego na bezsennosc, wreszcie beztrosko przechadzajacego sie po plazy ratownika. Wracala do domu, gdzie kilka miesiecy wczesniej po wielu latach ciezkiej choroby zmarl Alojzy Piotrowski, emerytowany profesor Akademii Muzycznej, maz jej matki; mezczyzna, ktorego nazwisko tak wytrwale nosila. Nie wiadomo dlaczego, bo przeciez to nie on byl jej ojcem. Za to ona byla dziewica i bekartem. Oba pojecia nie z tej epoki. Ale bol konkretny i zupelne wspolczesny. Taki, o ktorym mowic nie wypada. Niewymowny. Jednak od czasu, gdy w wirtualnej skrzynce wciaz dziewiczej Marianny zaczely sie pojawiac wiadomosci od intruza mieszkajacego w odleglej o tysiace kilometrow indianskiej wiosce, nie myslala o zmarlym ojczymie. Jej mysli skupialy sie na miedzianowlosym Ratowniku, mezczyznie niedostepnym, choc przeciez coraz intensywniej obecnym w jej zyciu. 62 Po powrocie do domu miala poczucie winy, ze godzinami rozmysla o rycerzach i sciennych malowidlach, zamiast oddawac sie codziennosci. Wszystkim tym drobnym, banalnym czynnosciom, majacym wypelnic nikomu niepotrzebny czas starej panny, jednej z tysiecy bolesnych dziewic. Byla jedna z tych nieszczesnych kobiet, ktore, nie majac pojecia o radosci plynacej z obcowania z mezczyzna, snuja sie po swiecie pelnym aluzji na temat seksu, atakujacych te bezbronne istoty, niczym Hunowie owe jedenascie tysiecy dziewic towarzyszacych sw. Urszuli, z kazdej kioskowej witryny, plakatu czy bilbordu, z kazdego kata na ziemi i pod ziemia. Byla pewna, ze bycie dziewica lokuje ja we wszystkich mozliwych hierarchiach bardzo nisko. Wlasciwie na samym dnie. Bo ona juz utonela i nic jej ten Ratownik nie pomoze. Najbardziej jednak obawiala sie, ze Jerzy wszystkiego sie domyslil, ze ja przeswietlil i juz wie, kim jest. Przeciez chyba wlasnie dlatego do niej napisal, bo zrozumial, z kim ma do czynienia, przeczytawszy tamto opowiadanie zamieszczone na stronie internetowej. Wiec moze jednak chcial ja uratowac? Przekrecajac klucz w zamku, marzyla, ze ten daleki mezczyzna zjawi sie tutaj, by ja uratowac. Zabic smoka, jak jego patron. I uratowac dziewice. Jednak by stac sie jej wybawca, musial zrobic cos dokladnie przeciwnego. Niestety zamiast przybyc, przestal sie odzywac. Juz nie bylo wiadomosci opatrzonych zabawnymi tytulami. Jej skrzynka byla bolesnie pusta. I puste stalo sie zycie. Wraz ze zniknieciem kanadyjskiego intruza znikly tez wszystkie przyjemnosci. Marianna przestala sie usmiechac. Byla obojetna na wszystkie te wazkie kwestie, stanowiace istote zycia 63 ludzi, ktorzy ja otaczali. Z odretwienia wyrwalo ja nieoczekiwane spotkanie na przystanku tramwajowym. To bylo na poczatku czerwca. Po prostu wpadla na Wieska Formele, starego znajomego. Ledwie go poznala, taki byl wyblakly. Jego oczy, wlosy, cera - wszystko wyblaklo niczym wiadomosc na sliskim papierze od faksu, ktorej w pore nie skserowano. Wiesiek byl, zdaniem Marianny, do tego stopnia pozbawiony barwy, ze juz prawie nieczytelny. Mimo to byl mily, naprawde mily. Szybko okazalo sie, ze mozna z nim normalnie porozmawiac. Czula sie dobrze w jego towarzystwie. Wiedziala, ze w przeciwienstwie do Jerzego nie bedzie tropil jej bezgrzesznego grzechu, tego niebywalego dziwactwa, niezamierzonej ekstrawagancji. Wtedy, w czerwcowe popoludnie, Wiesiek For-mela szedl obok niej ulica Polanki. Poczula, ze moze mu wszystko powiedziec, nawet o sobie i o Ratowniku, ktory nie doplynal, bo pewnie wcale nie chcial podjac z dna jej umeczonego ciala. Skreslil ja za "cialoksztalt". Nie chcial jej ciala. Po prostu. Wiesiek pewnie tez nie chcial, ale przynajmniej chcial z nia porozmawiac. I dlatego zaprosila go do willi przy ulicy Polanki. Usiedli przy starym stole. Tamtego czerwcowego wieczoru, a potem nocy, przy okraglym stole w salonie profesora Piotrowskiego siedzieli naprzeciw siebie Marianna i Wiesiek. Dlugo rozmawiali o niczym. Gdy juz stracila nadzieje, ze odkryje serce przed tym wyblaklym, czy nawet zetlalym mezczyzna, ktory zdawal sie powiernikiem idealnym, Formela spojrzal na nia trzezwo, mimo ze oboje juz trzezwi nie byli, i oswiadczyl: -A teraz powiedz, kim jest ten mezczyzna? 64 Uslyszawszy wreszcie slowa zachety, na ktore czekala przez caly wieczor, rozplakala sie. Wiesiek nie byl zachwycony takim obrotem sprawy i poprosil ja, by przestala ryczec i zaczela opowiadac. Jesli chce normalnie pogadac z normalnym mezczyzna, to ma jedyna w zyciu okazje. O Boze, ci faceci, wszyscy tacy sami: HERE I AM, I AM YOUR MAN. Tamten gadal, a raczej pisal zupelnie tak samo. A ona, glupia, mu uwierzyla, zaufala. No moze nie calkiem, tak bardziej wirtualnie, ale to przeciez tez cos znaczy w tym coraz bardziej nierzeczywistym swiecie. Nie ma co sie rozwodzic, nie tylko zaufala byle komu, ale chyba sie w tym kims zakochala. Wirtualnie, realnie? A jakie to ma znaczenie, milosc jest jedna. Jak to nie jest?! Co ten For-mela gada? To on sie upil, a nie ona... Ze ma czkawke, ze to juz trzecia butelka czerwonego wytrawnego, ze zaraz zasnie... Najpierw mu opowie, musi opowiedziec, nawet jesli ma czkawke, bo jest pijana. No dobrze, moze jest "napita". "Napita", tak wlasnie Piotrowski, ten od nazwiska, mowil do jej matki, gdy ta wracala z nocnych rejsow. "Idz spac, napita jestes". Ile razy to slyszala! Cholera, jak on zatruwal zycie jej matce, ten Piotrowski! A dzis ona, Marianna, przykladna dziewica, jest napita, i wlasnie dlatego opowie. Wszystko opowie. Ze szczegolami. Nawet o tym cholernym, wirtualnym seksie, ktory o malo co uprawiala ze swoim niedoszlym Ratownikiem, tez opowie! Tylko niech wreszcie ten Formela zacznie sluchac. Do diabla, niech zacznie sluchac! A wiec wirtualny romans dziewicy. Od czego zaczac: kaplica Jedenastu Tysiecy Dziewic w Mariackim. To najwazniejsze. Bo on tam pracowal na rusztowaniu, ten wirtualny, ten Kanadyjczyk 65 cholerny. Zreszta wtedy jeszcze byl Polakiem. Odkrywal spod bialej farby te malowidla... Obnazonego Chrystusa. To wyjatkowe przedstawienie... Chyba jedyne takie w tej czesci Europy... A on wyzlacal jedno ze skrzydel oltarza glownego i wisial na linach, i o malo co nie rozbil sie o posadzke z plyt nagrobnych. Kiedy to bylo? W osiemdziesiatym piatym, moze szostym... Kartki wtedy byly na wszystko, Jaruzelski w czarnych okularach... Wiec on te freski, to znaczy malowidla, na rusztowaniu... Zadnych sentymentow - chodzilo mu wylacznie o kase, o te smierdzace pieniadze. Te z koscielnej skarbony, ktore tak mierzily urzedniczke na poczcie, ze nie chciala ich przyjmowac. A dlaczego? Bo smierdzialy. Koscielne pieniadze smierdzialy! Jak sredniowiecze: plesnia, uryna, cala ta wlasciwa trescia zywota. A ona wtedy, tego samego lata, myla czaszki siedemnastowiecznych patrycjuszy, ktore chlopcy pod wodza pewnego archeologa wydobywali z glebokiego wykopu pod posadzka w kosciele polozonym kilka ulic dalej. A on w tej kaplicy Jedenastu Tysiecy Dziewic... Jakby przeczuwal jej bolesny los... A przeciez wtedy byla jeszcze mloda i taka lekka. Przeciez mogla go spotkac i zamiast myc te czaszki, popatrzec na malowidla, zlocenia lub od razu na jego plomienista czupryne. Jak gotyk plomienisty. Skad wie, ze jest rudy? Widziala go na zdjeciu. Tak, jest rudy, ma jasna cere, wysokie kosci policzkowe i takiez czolo. I taki koci usmiech. Ale jakie to ma znaczenie, jak wyglada Jerzy H.? To niewazne. Wazne sa groby. Jak mozna naruszac groby! I co, w czym problem? Ze gledzi o jakiejs kaplicy, zamiast mowic o wirtualnym seksie. Bez kaplicy nie byloby seksu. Zreszta tak naprawde to nie bylo, 66 nic nie bylo. Bo w jej zyciu wszystko bylo nieprawdziwe, od ojca poczynajac. Skoro poczela sie w taki sposob, to reszta tez musiala byc taka... Niegodna. Znowu zaczela plakac, co zniecierpliwilo Wieska, ktory internetowe spolkowanie uznal za najlepsze rozwiazanie dla siebie, mezczyzny przechodzacego zapasc zwiazana z wiekiem srednim. Wlasnie, srednim, gdy juz nie mozna byc doskonalym, gdy sie znacznie wiecej chce, niz moze... I wtedy wirtualna kobieta i nierzeczywisty z nia romans moze uratowac czlowieka. Ten Ratownik pewnie tez szuka ratunku. Moze ma zone i corke, jak Wiesiek. Nie ma? Pewnie klamie. Formela juz go polubil, tego jak mu tam, Jerzego. I co z tego, ze kanadyjski, wirtualny kochanek, wirtualnie, czy tez realnie, porzucil Marianne. Moze za bardzo go meczyla na te koscielne tematy? W koncu ile mozna opowiadac o freskach i dziewicach calkiem przeciez doroslej kobiecie. Normalny mezczyzna ma swoje potrzeby. A kobiety sa albo idiotki, albo nierozbudzone. I wszystko konczy sie porazka. Jak mezczyzna ocenia kobiete? Niech Marianna nie bedzie naiwna. Kazdy normalny facet patrzy na jej potencjal seksualny. To oczywiste. Mariana nie jest naiwna, wie, czego chca faceci. Tylko musi sie napic. A co z zona Wieska? Naiwna czy lodowka? Dlaczego nie mozna o tym porozmawiac?! Ze co? Ze to trudne tematy? Cholera, a seks wirtualny to nie jest trudny temat? Jak szczerosc, to szczerosc. Marianna jest az nadto szczera. Teraz Wiesiek powinien powiedziec o zonie. Jaka ona jest? Zimna? Oczywiscie, rasowa z niej lodowa. Jedna z tych, ktore Ratownik omija szerokim lukiem. Jasne, ze ze soba 67 nie spia. Juz od lat. I on jakos sobie radzi, a wlasciwie radzil, ale zeszlej jesieni spotkal dziewczyne. I chyba wreszcie znalazl te jasna i czysta... Co tu duzo gadac, prawdziwa milosc go dopadla po czterdziestce! Mloda, szlachetna kobieta stanela na jego drodze. Ot co! Wyrzuciwszy z siebie te radosna prawde, Wiesiek siegnal do portfela, by wyszukac w nim fotografie tej jasnej i czystej, w ktorej zakochal sie juz po czterdziestce. Na malym legitymacyjnym zdjeciu mozna bylo dostrzec usmiechnieta, jeszcze dziewczeca twarz, rzeczywiscie jasna. Wreszcie poczula ulge i rozplakala sie. Formela chcial ja pocieszyc, ale byl zbyt pijany, zeby wstac i zrobic kilka krokow w jej kierunku. Siedzial na krzesle, kiwajac glowa jak rasowy pijaczek. Jeden z tych, ktorych widywala na ulicy Lakowej albo na skwerku przy Podwalu Staromiejskim nieopodal pomnika dedykowanego "Tym, co za polskosc...", kiwajacych glowami, wymachujacych oproznionymi butelkami, miotajacych przeklenstwa... Zupelnie ta sama pomrocznosc, a moze mrocznosc lub nawet zmrocznosc... Jasna czy ciemna. Kto ja tam wie? Marianna tez byla niezle "napita". Chcac odzyskac trzezwosc umyslu, postanowila wziac chlodna kapiel. Zostawila Wieska samego przy stole i z wielkim trudem wdrapala sie na pietro, gdzie miescila sie lazienka. Gdy woda uderzala o dno wanny, zapalila cztery male swiece i postawila je na brzegu glebokiego naczynia, w ktorym za chwile miala zanurzyc swe przez nikogo nie pozadane cialo. Przy takim oswietleniu wszystko wydawalo sie lagodniejsze i milsze. Nawet wspomnienie o mez-czyznie, ktory ja porzucil. I to dlaczego? Mial przyjechac do Polski w polowie czerwca na krotki urlop. A ona miala 68 go zamiar przenocowac u siebie. Moze nawet przestac byc dziewica. Dziwaczna dziewica. Tak bardzo sie tego wstydzila! Tak bardzo pragnela to przed nim ukryc, ze w koncu nie wytrzymala. Bo on ja ciagle prowokowal, wypytujac o najbardziej bolesne, intymne sprawy. Robil to zrecznie, zbyt zrecznie. Zdala sobie sprawe, ze nia manipuluje, ze sie nia bawi jak niegrzeczny chlopiec szmaciana lalka swojej siostry. I nie wytrzymala, wygarnela mu wszystko: ze jest internetowym uwodzicielem. Takim, co traktuje kobiety przedmiotowo. Pelnokrwistym, niezaprzeczalnym, cholernym, wrednym samcem. Podzialalo. Przestal do niej pisac. A ona zaczela cierpiec. Lezac w wannie wypelnionej po brzegi woda, pijana Marianna zanosila sie od placzu jak mala dziewczynka. Tak bardzo chciala, zeby ja pokochal jakis mezczyzna, a jeszcze bardziej, by to ona mogla pokochac jego. Tak naprawde. Nie jak dziewica, nie wirtualnie. Jak mogla byc taka durnowata i wirtualnie pokochac?! Bo wiedzial wszystko o jej ulubionych kosciolach, bo stal na rusztowaniach, bo pracowal na wysokosciach, bo pozlacal... Znowu wszystko w wyobrazni i w samotnosci. I znowu nieprawdziwe, jak cale jej zycie, od samego poczatku, wlasciwie od poczecia... Lezala w wannie juz prawie godzine, gdy do lazienki wszedl Wiesiek. W przeciwienstwie do pochlipujacej wirtualnej dziewicy sprawial wrazenie calkiem trzezwego. Ze zdumieniem spojrzal na jej nagie cialo, zanurzone w chlodnej wodzie. Nigdy nie myslal o niej jak o kobiecie. Spojrzala na intruza wyzywajaco. -Pomoz mi wyjsc z wanny - powiedziala spokojnie i pewnie, przerwawszy placz. 69 Poslusznie wykonal jej polecenie, co wcale nie bylo takie proste, bo byla pijana jak bela. Jednak to nie przeszkadzalo jej wydawac polecen wladczym tonem. Marianna wynurzajaca sie z wody byla dojrzala kobieta o bujnych ksztaltach, w dodatku naturalna blondynka. Miala biale cialo, gladka skore i nie chciala niczym sie okryc. Gdy wytarl ja recznikiem, kazala sie zaprowadzic do lozka. A potem zazadala, by z nia zostal i "sie kochal", tak zupelnie naprawde i bez zadnych wirtualnych sztuczek. Dobrze zapamietala nastepny poranek. To byla sroda. Obudzila sie po osmej. Zamiast isc do pracy, zbudzila spiacego obok niej mezczyzne i poprosila o filizanke kawy. Wiesiek, mimo ze bardzo zaspany, poslusznie wykonal polecenie gospodyni. Gdy poszedl do kuchni zaparzyc kawe, zaczela ogladac przescieradlo, na ktorym z satysfakcja wypatrzyla niewielka plame w kolorze ciemnoczerwonym. Ten widok nieco ja uspokoil. Jednak nie do konca, bo nic nie pamietala z wydarzen poprzedniej nocy. Musiala poddac Formele przesluchaniu. Krepowalo ja to, choc najprawdopodobniej nie byla juz dziewica i sam ten fakt powinien wyzwolic ja z wiezow skrepowania. Ale nie wyzwolil. Nie wiedziala, jak go zapytac o cos, co bylo pozornie oczywiste, skoro obudzila sie w swoim lozku nago, a obok niej spal nagi mezczyzna: Wieslaw Formela, ktory pozbawil ja niechcianego pietna i wyratowal zamiast Ratownika. A moze wcale nie, moze tylko spal w jej lozku bez ubrania?! Wiec jednak trzeba go bylo zapytac. Moze pamietal wiecej niz ona, bo ona nie pamietala nic. Wreszcie Formela stanal w drzwiach, dzierzac dwa kubki z kawa. Gdy postawil je na nocnym stoliku, odwazyla sie zapytac. 70-Czy kochales sie ze mna? -Tak - padla krotka odpowiedz. -Ale czy naprawde? -Naprawde. -To ja juz nie... -Ty juz nie, Marianno. Z cala pewnoscia nie. -Przysiegasz? -Przysiegam. -I jak bylo? Ja nic nie pamietam. Przegapilam nawet to. Wiec to jakby znowu nie do konca prawdziwe... -Bylo w porzadku. Ratownik jest frajerem, mozesz mu to ode mnie powiedziec. Potem wypili kawe. Formela wyszedl, bo sie spieszyl na uczelnie. A ona, mimo ze skacowana i o dwie godziny spozniona, pobiegla do pracy, zeby wszystko opowiedziec Jerzemu, to znaczy napisac do niego list zwany e-mailem. Jej list byl goraczkowy i blagalny. Pytala swego rozmowce, czy jest w Polsce i czy aby na pewno nie da sie go przeprosic w zaden sposob. Potem wyslala jeszcze drugi i trzeci, pelen prosb, komunikat. Przez caly dzien nie otrzymala odpowiedzi i gdy juz myslala, ze sie rozplacze, w jej wirtualnej skrzynce pojawila sie wiadomosc, ktora wyslal Jerzy H. Tylko dwa zdania: "Wchrzanilas mnie marianno do tego stopnia, ze wzbraniam sie spotykac z toba, a nawet odzywac. Sprawdzaj uwaznie poczte, nadaje z drogi". Przeczytawszy tych kilkanascie szorstkich, gniewnych slow, bez tytulu, a nawet bez podpisu, poczula ulge znacznie wieksza niz ta, jakiej doznala rano na wiesc, ze ona juz nie... 71 Wydarzenia ostatniej nocy, a wlasciwie ich domniemane skutki mialy teraz calkiem praktyczny wymiar. Juz nie bedzie totalnej kompromitacji, gdy przenocuje wedrownego uwodziciela w swoim domu. Tamtej nocy mimo zmeczenia nie mogla spac, ciagle myslala o wiadomosci, ktora gdzies juz pewnie na nia czekala, gotowa wyswietlic sie na monitorze, ktory stal wylaczony w biurze Rady Miasta. Nastepnego dnia niespokojna, niecierpliwa i pelna nadziei otworzyla skrzynke i wzorem wielu poprzednich dni nic w niej nie znalazla. A wiec znowu zamilkl. Zrezygnowana wrocila do codziennych zajec, jednak okolo dziesiatej cos kazalo jej zajrzec do skrzynki ponownie. Wiadomosc byla krotka i elektryzujaca: "Dzis o dwunastej jestem w mariackim, bede robil zdjecia, poznasz mnie na pewno, kaplica 11 000 dziewic". Nie miala czasu do stracenia. Musiala zameldowac sekretarce o awarii wodno-kanalizacyjnej w swoim domu, a nastepnie zamowic taksowke, ktora zawiozla ja na ulice Polanki, gdzie Marianna rozpoczela goraczkowe przygotowania do spotkania z mezczyzna zaprzatajacym jej mysli od kilku miesiecy. Worki pod oczami, zmarszczki, plamki i przebarwienia, wszystko to nabralo znaczenia. Jeszcze gorzej prezentowala sie zawartosc szafy, a najgorzej odbicie jej sylwetki w starym, krysztalowym lustrze. Za duze piersi, pupa za szeroka, za to nogi za krotkie. Nic dziwnego, ze nikt jej nie chcial. I jak tu sie pokazac milosnikowi gotyckich Madonn, z ktorych pracowicie usuwal pietno czasu. Z nia taka sztuczka sie nie uda. A zreszta on to robil tylko dla pieniedzy, te Madonny w kosciele. A czym ona mu zaplaci za usluge konserwatorska? Bo wszak o to 72 jej chodzilo, zeby ja odkryl, wydobyl, wypieknil... Strapiona brakiem waluty, ktora moglaby zaplacic swemu wybawcy, i potrzasana w rytmie ostrych hamowan w wykonaniu dziarskiego taksowkarza wiozacego ja z Oliwy do miasta, raz po raz zatrzymujac sie z piskiem opon na skrzyzowaniach, uswiadomila sobie, ze juz przeciez zostala wybawiona i spotkanie, na ktore tak czekala, nie mialo wiekszego znaczenia. Jednak gdy stanela w okolicy kaplicy Jedenastu Tysiecy Dziewic i uslyszala gluchy dzwiek dzwonu zwanego Gratia Dei, wybijajacego poludnie, poczula zawod, gdyz nie mogla dostrzec wsrod zwiedzajacych kosciol turystow mezczyzny, ktorego miala nadzieje tu spotkac. W dodatku okazalo sie, ze malowidla scienne znajduja sie w sasiedniej kaplicy sw. Leopolda, natomiast kaplice Jedenastu Tysiecy Dziewic pokrywala biala farba. Jak mogla to przeoczyc?! Gdy pietnascie po dwunastej zamierzala juz odejsc, do nawy glownej kosciola wszedl szybkim, niespokojnym krokiem drobny mezczyzna o jasnej, nieco rudawej czuprynie. To z cala pewnoscia byl on. Realny, z krwi i kosci. Ratownik. Zupelnie inny, niz myslala. Spodziewala sie kogos wiekszego i silniejszego. Nawet niewysoki sw. Jerzy zdawal sie herosem w porownaniu z tym dziwnym, pelnym niepokoju mezczyzna, ktory wlasnie zmierzal w kierunku kaplicy Jedenastu Tysiecy Dziewic. Stala bezradnie i czekala na nieuchronna konfrontacje. Juz ja dostrzegl, i jej bezradnosc chyba tez. Z kazdym krokiem coraz wyrazniejsze stawaly sie kosci policzkowe, wysokie czolo, niewielkie, bystre oczy. Na szczescie zanim zaczal oceniac jej urode, przycisnal ja do siebie serdecznie, 73 prawie namietnie. Poczula wtedy jego zapach, wbrew oczekiwaniom az nazbyt naturalny, i jeszcze cos, czego sie nie spodziewala, co ja szokowalo, podniecalo i dawalo nadzieje, ze to, co bylo dotad wirtualne, stanie sie realne i to juz wkrotce. Ratownik byl gotow, nic nie stalo na przeszkodzie, by zrealizowac plan do konca. Przelecialo jej przez glowe, ze powinna mu szepnac do ucha trzy slowa: "jedzmy do mnie". Niestety niesmialosc i zahamowania znowu spetaly w niej wszystko. Stala z opuszczonymi rekami w bocznej nawie kosciola Marii Panny, nieopodal kaplicy Jedenastu Tysiecy Dziewic, na posadzce z kamiennych plyt nagrobnych, ktorymi wylozony byl kosciol. I wcale nie pomagala jej swiadomosc, ze jej trudne spotkanie z realnym mezczyzna, takim, co ma zarost, intensywny zapach i na dodatek erekcje, odbywa sie kilka metrow ponad cmentarzem, gdzie spoczywaja ulozeni w kilku warstwach zmarli kilkaset lat temu patrycjusze, ci sami miejscy notable, ktorzy przyczynili sie do powstania niebotycznych sklepien swiatyni. Holendrzy i Niemcy glownie. Uwalniajac sie z objec Jerzego, spojrzala w gore na wysokie sklepienie. Miala nadzieje, ze on tez podniesie wzrok. Ale jego bardziej interesowaly jej piersi i posladki, na ktorych polozyl swoje dlonie. To byl szczyt bezczelnosci. Obcy facet dotykal jej tylka w sercu mariackiej swiatyni, na oczach zdumionych niemieckich turystow! A ona stala jak idiotka, bezradna, zawstydzona, pozbawiona dowcipu, sucha, zimna lodowka. Czula, ze jest jak te malowidla scienne, pokryta jakas gruba warstwa wapna, ktore ktos wreszcie powinien zdjac. I wlasnie zaczal. Robil dokladnie to, o czym marzyla po nocach od kilku miesiecy. 74 Jednak zamiast podniecenia poczula cos na ksztalt wstretu. Ten zapach, zarost, zuchwale spojrzenie. -Nie w takim miejscu - rzucila zagniewanym tonem. Wyrwala sie i wyszla z kosciola pospiesznym krokiem, wystukujac swoje oburzenie uderzeniami obcasow o posadzke. Jerzy wcale jej nie gonil, zostal wewnatrz i robil zdjecia. Chcial utrwalic wszystkie dziela, ktore wlasnorecznie odslanial, zlocil, polerowal, ktorym przywracal blask. Marianna, wybita z rytmu, stala i patrzyla na potezna wieze kosciola. Gdy juz chciala odejsc, w bramie pojawil sie ten, dla ktorego tu przyszla. Podszedl do niej wolnym krokiem, usmiechnal sie jak kot i zaproponowal, zeby poszli do jakiejs kawiarni. -Strasznie chce mi sie sikac - szepnal jej do ucha. Jego szczerosc dopelnila czary goryczy. -To nie ma sensu. Pomylilam sie. -Co nie ma sensu? -Nasze spotkanie. -Nigdzie z toba nie pojde. -Wracam do domu. -Uspokoj sie. Wszystko jest w porzadku. Podobasz mi sie. Znajdz tylko jakas knajpe, bo sie zleje i bedziemy mieli klopot. To ostatnie wyznanie rozsmieszylo ja i rozluznilo. Znowu miala ochote na rozmowe ze swoim Ratownikiem. Weszli do malej kawiarni przy ulicy Piwnej. Jerzy zaraz poszedl oproznic pecherz, a ona zamowila dwie kawy. Gdy wrocil i usiadl, zaczela mu sie bacznie przygladac. Byl chyba nieco starszy, niz przypuszczala. Mogl miec ponad czterdziesci lat, ale wciaz bylo w nim cos mlodziencze-75 go, wlasciwie chlopiecego. Dlatego ze byl taki szczuply i drobny. -Wlasciwie to ile masz lat? - zapytala zaczepnie. -Piecdziesiat jeden. -Klamiesz. -W samochodzie mam paszport, pokaze ci. No tak, przeciez pisal o tym, jak patrzac w lustro, postanowil, ze nigdy nie bedzie starym mezczyzna. I najwidoczniej jakos sobie radzi. Zadnych zmarszczek, ani sladu siwizny. Gladka, mloda i na dodatek opalona twarz. Procentuje ten trzytygodniowy pobyt na Kubie. Zapamietala dwa maile z Varadero. Koncentrazionslager Varadero, com-munist Cuba. Straszny grajdol, ale przynajmniej udalo mu sie tam "pospac niekiepsko", o czym nie omieszkal jej doniesc, i zapewne zaliczyc niezliczona ilosc kobiet. Robil przeciez jednoznaczne aluzje, wspominajac ruda kotke, ktora nachodzila go zawsze, gdy wracal do swego blaszanego domku sam, bez kobiety. Chyba jednak farbuje wlosy i na dodatek wasy. To wlasciwie byloby bardzo smieszne, osmieszajace, gdyby bylo prawda. Ale przeciez go o to nie zapyta, bo sie obrazi i ja zostawi, tutaj w tej kawiarni. Niestety jest bardzo drazliwy na swoim punkcie. To juz wiedziala. I chociaz wszystko w nim bylo rozczarowaniem, panicznie bala sie go stracic. Rozmowa sie nie kleila. Marianna poczula sie senna. Zauwazyl to natychmiast. -Widze, ze jestes senna, moze odwiezc cie do domu? -Mozesz mnie odwiezc do mojego domu. Szli obok siebie. Jerzy trzymal ja pod reke, jak stateczny maz swa mieszczanska zonke. Dziwnie sie czula, idac z nim 76 pod reke. Nigdy przedtem zaden mezczyzna tak jej nie prowadzil. Elegancko i szarmancko. Zdecydowanie i delikatnie. Puszczal przodem, kiedy nalezalo. Jak w tancu. Siadajac w samochodzie obok niego, nadal czula sie rozczarowana swoja obojetnoscia. Przeciez marzyla o tym. I nic? Dlaczego nic nie czuje? Dlaczego nie jest podniecona? Gdy ruszyli, ze zdumieniem stwierdzila, ze niespokojny mezczyzna prowadzil calkiem spokojnie. Jadac Aleja Zwyciestwa, przyspieszal i zwalnial plynnie, hamowal lagodnie, niemal niezauwazalnie. Lubila taka elegancka, plynna jazde. Zaparkowal samochod w jej zaniedbanym ogrodzie. Weszli do domu. Chciala zrobic mu cos do jedzenia, jak zona mezowi. -Pewnie jestes glodny, zjesz cos? -Potem - powiedzial, zdejmujac bezowy sweter, pod ktorym niczego nie mial. Stali naprzeciw siebie. On skupiony, jakby troche nieobecny. Z wlasciwa sobie bezczelnoscia zdjal z niej bluzke, potem wzial sie za rozpinanie stanika. -Nosisz miseczke C. Masz dosc duze piersi. Podobaja mi sie. -A w kaplicy Jedenastu Tysiecy Dziewic nie ma zadnych freskow - rzucila, chcac przelamac swoje zazenowanie i odwrocic jego uwage od swego ciala. -Potem o tym porozmawiamy, dobrze? - odpowie dzial. Trzymal w dloniach obie jej piersi, pochylil sie nad nimi, dotykal je wargami. Wtedy poczula, ze cos z niej wyplywa. Wyrwala sie. Usiadla na stole. Jej jasne spodnie zaczerwienily sie w kroku. Nie wiedziala, co sie stalo. 77 Nigdy nic podobnego jej sie nie przydarzylo. Zawstydzila sie. Siedziala polnaga na wielkim stole, krwawila. A naprzeciwko stal mezczyzna, ktorego po raz pierwszy zobaczyla dwie godziny wczesniej. Jego wzrok utkwiony byl w powiekszajacej sie czerwonej plamie na jej spodniach. -Dostalas miesiaczke. To mnie podnieca. Nawet bar dzo. Podszedl blizej, sciagnal jej spodnie i majtki. Potem rozebral sie do naga. Byl jeszcze szczuplejszy, niz przypuszczala. Mial jasny zrost. Zblizyl sie do niej. Poczula jego intensywny zapach. Juz nie czula wstydu. Rozchylila uda, jak chcial. Spokojnie i ufnie oddala mu sie. Tamtej nocy spali razem. Obudzila sie pierwsza. Jerzy spal gleboko, wtulony w nia jak dziecko. Oddychal miarowo. I choc bylo jej bardzo niewygodnie, nie poruszyla sie. Patrzyla na niego zachwycona. Juz wiedziala, czym jest szczescie. Obudzil sie punktualnie o szostej trzydziesci. Wtedy wstala, zeby zaparzyc kawy. -Co zjesz na sniadanie? -Nie chce jesc. Chce sie kochac. Znowu - to mowiac, zrzucil z siebie koldre. Nie klamal. -Ja tez chce. Ale najpierw cos zjesz. Zrobie ci jajecznice. -Lepiej chodz do mnie, szkoda czasu na glupstwa. Dzis po poludniu musze wyjechac. -Nie! Nie rob mi tego! Jak mnie teraz zostawisz to sie chyba pochlastam! - Jej okrzyk byl dramatyczny. Milczal. Patrzyl na nia ze zdumieniem. Nie spodziewal sie tak gwaltownej reakcji. Ona tez nie mogla zrozumiec 78 samej siebie. Przeciez tak mialo byc. Mial przyjechac i byc z nia przez chwile - podjac z dna i odholowac do brzegu. Wyratowac. I wlasnie to zrobil. Dlaczego chciala wiecej? Od niego, od losu, od Tego, co ludzkim losem poruszal. Nie mogac zniesc jego milczenia, zeszla do kuchni. Glosno szlochala, rozbijajac jajka, robiac tosty, parzac kawe. Potem, ciagle placzac, usiadla przy stole w kuchni. Czekala na niego. Wreszcie uslyszala kroki na schodach. Wszedl do kuchni. Byl zupelnie nagi. Usiadl na krzesle naprzeciw niej. Z uznaniem spojrzal na filizanki z kompletu "Biala Maria". Zaczal pic kawe.-Nie rozpaczaj. Przeciez chcialas, zeby bylo wlasnie tak. -Jak? Do cholery, jak? -Chcialas miec mezczyzne na chwile i mialas go. -A teraz chce, zebys ze mna zostal. - -Z jakiego powodu? -Dobrze mi z toba. -Lubisz moj zapach, co? - Mowiac to, zasmial sie nerwowo. -I zapach i ciebie. Zostan ze mna. -Po co? -Urodze ci corke. -Za stara jestes na rodzenie. -A ty jestes brutalny. -Za to ty parzysz niezla kawe. Jajecznica tez jest w porzadku. Rzeczywiscie jadl z apetytem. Chyba byl bardzo glodny. Wstala i poszla do lazienki po szlafrok, ktory kiedys nalezal do profesora Piotrowskiego. Wrocila do kuchni. 79 Stanela za nim. Wciaz jadl w skupieniu. Przykryla szlafrokiem watle cialo Jerzego H. Polozyla mu dlonie na ramionach. Pochylila sie nad jego glowa. Dotykala wargami niewielkiej lysiny na czubku glowy, ktora usilowal ukryc pod wlosami. Byl od niej nizszy i lzejszy. Chyba naprawde przekroczyl juz piecdziesiatke. Kochala go. Byla tego pewna. -Czy ty sie czasem myjesz? -Czasem tak. Wolisz prysznic czy wanne? -Wanne, razem z toba. -Lubie sie kochac w wannie. -W takim razie wezmiesz prysznic. - Nie. -Prosze umyj sie, brudasie. -Potem. -Znowu? -Znowu. Gdy zjadl, poszli do sypialni. Spedzil u niej siedem dni i nocy. Duzo spal i duzo jadl. Ani razu nie wyszli na spacer, bo mu bylo szkoda czasu. Jej tez. Potem wyjechal z powrotem do Niemiec, skad przyjechal wypozyczonym samochodem, a stamtad do Kanady. Zostawil na poduszce kartke: "ALL GOOD THINGS TO THOSE WHO WAIT -wiec WAIT...". Postanowila nie zmieniac powloczek na poduszkach i czekac do skutku. W DELEGACJI KA Dobra, historia jest raczej banalna. Nie lubilismy sie prawie od samego poczatku. Kiedy przyszlam do tej pracy, mojej pierwszej powaznej i stalej pracy w zyciu, on siedzial w firmie od lat, mimo ze - jak sie potem okazalo - byl ode mnie mlodszy. Ciemnowlosy, zielonooki, bladolicy, milczacy, w sportowych ciuchach, ktore mojemu wprawnemu oku nie przeszkodzily bynajmniej dostrzec silnego ciala w rozkwicie.Draznilam go - swoja naiwnoscia, entuzjazmem, brakiem znajomosci zasad wyznawanych w biurze, tym, ze nie potrafilam zapamietac jego imienia. Bo tez faktem jest, ze przez kilka pierwszych tygodni w ogole go nie dostrzegalam; zaabsorbowana obowiazkami ledwie zdawalam sobie sprawe z tego, ze istnial. Pozniej zas pozarlismy sie niesamowicie o cos, czego juz nie pamietam, na zawsze rujnujac szanse na pelne szacunku kolezenstwo albo 81 i flirciarska przyjazn. W tamtej chwili bowiem - przerzucajac sie w zacietwierzeniu obelgami - zauwazylismy chyba, jak bardzo jestesmy do siebie podobni. I najbardziej ze wszystkiego zapragnelismy sie dotknac. Przez kolejne dwa lata odnosilismy sie do siebie bardzo chlodno, ale rownoczesnie oboje zdawalismy sobie sprawe z tego, ze mamy na siebie nieziemska ochote. I fakt, ze on w tym czasie oswiadczyl sie swojej dziewczynie, a ja mialam kilku facetow, niczego nie mogl tu zmienic. Za bardzo bylam ponetna, zeby mogl przejsc nad tym do porzadku dziennego, wmawiajac sobie, ze po prostu mnie nie lubi. Brak sympatii nie wykluczal pozadania, raczej je podsycal. Realia miejsca pracy tylko temu sprzyjaly: pokoj, w ktorym krazylismy i mijalismy sie, obok dziesieciu innych usadowionych tam osob, nieustannie nakierowani wewnetrznymi radarami na wzajemna obecnosc. To moglo trwac w nieskonczonosc, stac sie totalnie frustrujace albo wrecz przeciwnie, wygasnac, ale oto wkroczyla opatrznosc i dostalismy jeszcze jedna szanse: wyslano nas razem na szkolenie na drugi koniec Polski. Konferencja miala rozpoczac sie wczesnym rankiem, wiec musielismy zjawic sie na miejscu dzien wczesniej. Przyjechalismy o piatej po poludniu, spedziwszy wspolnie godzine w wygodnym pociagu, kazde ukryte za swoja gazeta. Miasto okazalo sie brzydkie i nudne, hotel seksowny. A moze taki mi sie wydawal, bo wiedzialam, ze tutaj to sie stanie. Okolicznosci byly idealne, aktorzy na miejscach. Po zameldowaniu w recepcji kazde udalo sie do swojego 82 pokoju (lozko, fotel, telewizor, szafa, beze i brazy), uzgodniwszy wczesniej, ze o szostej wyjdziemy na kolacje. Nie warczelismy na siebie, co bylo nasza zwyczajowa forma komunikacji. Sytuacja sprawila, ze musielismy do niej dorosnac - udawalismy mlodych profesjonalistow w delegacji, choc wiedzielismy doskonale - on wiedzial, ze ja wiedzialam, i na odwrot - ze jestesmy wylacznie para napalonych na siebie znajomych. Zbyt wiele przebywalismy przez ostatnie lata w tym samym pomieszczeniu, obmacujac w myslach swoje ciala, zeby dluzej sie powstrzymywac. W restauracji jeszcze bylismy w stanie udawac - udawalismy, ze nie mamy pojecia, co nas czeka po powrocie do hotelu, udawalismy, ze z trudem jestesmy dla siebie uprzejmi, udawalismy, ze robimy sobie nawzajem grzecznosc, przebywajac w swoim towarzystwie. Prawda jest taka, ze on byl juz twardy, a ja wilgotna. Kurczak na ryzu byl znosny, sernik kiepski. Poniewaz zaczal padac deszcz, a zadne z nas nie zabralo parasola, postanowilismy wracac do hotelu taksowka. Wiecie, jak to jest w delegacjach - czlowiek udaje, ze zyje w amerykanskim filmie. Taryfa byla przytulna i ciasna, tym bardziej pilnowalismy sie tam, na tylnym siedzeniu, zeby nasze rece, bron Boze, sie nie zetknely. To nie mialo byc tak oczywiste. Nie mialo tez byc romantyczne. Jasne bylo, ze chcemy sie po prostu ze soba sczepic. 83 Mnozylismy trudnosci, powielajac wzorce. On odprowadzil mnie do drzwi pokoju. Ja usmiechnelam sie i rzeklam "Do jutra". On spojrzal mi prosto w oczy i na kilka sekund zawislo miedzy nami milczenie. "Pa", odparl. Odwrocil sie. Odchodzil. "Hej", uslyszalam swoj glos. Przystanal. "A moze skoczymy jeszcze na spacer?", spytalam. "Wpadne po ciebie za pol godziny", mruknal, nawet sie nie obejrzawszy. Pognalam do lazienki. Bylam doskonale przygotowana: cala wydepilowana, z lsniacymi wlosami i frenchem na paznokciach. Wystarczyl prysznic, przemycie zebow i poprawienie makijazu, zebym byla gotowa. Nie ubieralam sie. Pozostalam w hotelowym szlafroku, bialym, puchatym, bardzo krotkim. Rozleglo sie pukanie. Panika sprawila, ze mialam ochote wrzasnac. Opanowalam sie i kilka razy odetchnelam gleboko. Czy uslyszal to w dojmujacej ciszy, w tym oczekiwaniu po dwoch stronach drzwi? Napiecie bylo namacalne. -Wlaz! - krzyknelam beztrosko. Drzwi sie uchylily, ukazujac najpierw jego glowe, potem juz cala sylwetke. Obrzucil mnie uwaznym spojrzeniem. -Zaraz bede gotowa. Musze sie tylko ubrac - powiedzialam wyjasniajaco. -Nie ma pospiechu. -Mozesz zaczekac tutaj - dodalam. - OK. 84 Padl na lozko, zagarniajac pilota z nocnego stolika.Wlaczyl telewizor i podlozywszy rece pod glowa, zaczal ogladac. -A moze zostaniemy i cos obejrzymy? - zagadnal obojetnie. -Mozemy - odpowiedzialam rownie niezobowiazujaco i klapnelam na fotel. Stopy oparlam o lozko. Szlafrok byl kusy, a ja nie mialam nic pod spodem. Zapatrzylam sie w ekran. Najpierw byly wiadomosci. Jakas strzelanina na Bliskim Wschodzie, jakis skandal w polityce, jakas ewakuacja szpitala. Potem byly reklamy. A nastepnie, gdy zmierzch bezapelacyjnie przeksztalcil sie w ciemny wieczor, byl seans - bynajmniej nie filmowy. Do konca trzymalismy fason; a pozniej juz nie. Zaczelo sie, gdy niechcacy szturchnelismy sie stopami na lozku. -Auc - jeknelam. -Boli? - spytal skwapliwie i siegnal po moja noge. Obrocilam sie w fotelu przodem do niego. -Chodz tu, sprawdze ja - mruknal, nie wypuszczajac stopy z rak. Poslusznie przerzucilam posladki na lozko. Jego palce zaczely masowac kostke. -Powiedz, kiedy zaboli. -Mhm. Byl niezwykle dokladny. Gdy stopa okazala sie w porzadku, jego dlon zaczela sie wspinac na lydke. Skoncen-85 trowany na badaniu, nie patrzyl na moja twarz. Nic dziwnego. Z jedna noga w jego rekach, a druga opuszczona luzno, najlepsze prezentowalam w rozchylajacym sie szlafroku. Palce wspiely sie na moje kolano. Pogladzily je, scisnely. Zawahaly sie. Podjely wedrowke. Sunely wyzej i wyzej wzdluz ud, niezmordowane, ciekawskie, to mocne, to delikatne. Wreszcie najodwazniejszy z nich, kciuk, zrobil to - przywarl do czekajacej, rozgrzanej czelusci. Jeknelam. Czulam, jaka jestem mokra - a on to sprawdzal. Wodzil opuszkami palcow po grocie, az z pulsujacego wnetrza wylonil sie guziczek, i poczal draznic go szturchnieciami, ktorych malenstwo domagalo sie coraz bardziej i bardziej, coraz to wieksze i bardziej sliskie. Cale moje cialo poddalo sie temu rytmowi - oparlam sie na lokciach, odchylilam glowe do tylu i wydawalam z siebie zduszone "Och, och" coraz szybciej, w miare jak on krecil teraz palcami. A kiedy myslalam juz, ze pekne z rozkoszy, przestal. Podnioslam glowe. Spojrzelismy na siebie. Nachylil sie, zanurkowal w moim dekolcie i polizal sterczacy na bacznosc sutek. Potem, nie odrywajac jezyka od mojej skory, zaczal zjezdzac nizej, az dotarl pomiedzy nogi. Rozwarlam je szeroko. Poczulam chlodny dotyk. Zadrzalam. Pracowal zapamietale, coraz szybciej i szybciej. Jeczalam. Moj glos wznosil sie coraz wyzej. A gdy bylam juz blisko szczytu, on znowu przestal. Rozpial dzinsy. Opuscil spodenki. Uwolnil olbrzymiego, nabrzmialego fallusa. Jak zahipnotyzowana podnioslam sie na kolana i zblizylam twarz do bestii. Zetkne-86 lismy sie: moj jezyk i czubek jego fantastycznego nuta. Nie moglam sie juz powstrzymywac: wzielam go do ust. Ssalam i oblizywalam z luboscia przez kilka dobrych minut, czujac coraz bardziej, jak moje wnetrze domaga sie wypelnienia. To pragnienie stawalo sie nieznosne. Oderwalam usta i przysunelam sie do niego. Zrozumial. Wystarczyla sekunda i poczulam, jak sie we mnie wpycha. Usiadlam na nim okrakiem. Ruszalismy sie w gore i w dol, zataczalismy kolka. Moje piersi skakaly przed jego oczami. Siegnal po jedna. Patrzac mi w oczy, wzial do ust brodawke i zaczal ja ssac. Biodra same zaczely dziko tanczyc, ponaglac go, szalec. A on znowu przerwal. Obrocil mnie. Ujrzalam nasze odbicie w lustrze otwartej szafy: moje nagie cialo na pierwszym planie, on poruszajacy sie rytmicznie z tylu. Odlecialam, kiedy chlodnym, poslinionym palcem dotknal rozgrzanej do bialosci lechtaczki. Jeknelam i skulilam sie w sobie, zaprzestajac ruchow. Ale on nadal mnie dotykal, byl we mnie i draznil mnie reka, wiec to, co wydawalo mi sie szczytem, bylo tylko droga na szczyt. Pompowal mnie coraz gwaltowniej. Chodzil tam wewnatrz jak tlok w doskonale naoliwionej maszynerii. Och, och, och. Palec polozyl na oblym guziczku; w rytm ruszajacych sie cial to zeskakiwal zen, to wskakiwal znowu. Teraz jeczalam juz bez przerwy. Ugryzl mnie w szyje i w tym samym momencie eksplodowalismy. A teraz siedze w firmie i spogladam ponuro na jego biurko. Zostalo wyczyszczone z jego rzeczy. Oblal egza-87 min ze szkolenia. W poniedzialek przychodzi na jego miejsce nowy chlopak. Jesli okaze sie pociagajacy, mam zamiar byc dla niego bardzo niemila. DOTKNIJ Irena Skierka W koncu pozwoliles mi sie dotknac. Wciaz trudno mi w to uwierzyc. Wtulam twarz w twoje ramie i nadal nie wiem, czy to kolejny sen, czy rzeczywistosc. Przyszlam tu sama. Pod jakims pretekstem. A tak naprawde po to, zeby cie w koncu dotknac. Jak to mozliwe - znac sie od tak dawna i tylko patrzec sobie w oczy, rozmawiajac o jakichs obojetnych sprawach. Zagadywac mnostwem slow kazde sam na sam w obawie, ze w koncu nastapi chwila znaczacej ciszy. Chyba bales sie tego. A ja - twojej reakcji na moj pierwszy krok. Balam sie, ze mnie odepchniesz. Myslalam -moze ty wolisz takie niezobowiazujace stosunki, moze to mnie sie tylko wydaje, ze cos nas laczy, ze twoje oczy chca mi cos powiedziec... A jesli ty po prostu jestes taki niesmialy? I marnujemy najlepsze lata naszego zycia, spotykajac sie setki razy 89 w windzie czy sklepie i rozmawiajac o cenach jarzyn albo aktualnej polityce, czy po prostu o tym, ze znowu przecieka dach, a na podworzu ktos zniszczyl trzepak. Takie tam sasiedzkie pogawedki. A moze ty tez czujesz to napiecie miedzy nami? Tak na mnie patrzysz,, Jestem, jak sie wlasnie okazalo, czloWiekiem czynu i trwanie w niepewnosci absolutnie nie lezy w mojej naturze. Wiec stoje tu. Wyklepalam ten jakis bzdurny pretekst. Cos odpowiedziales.- Sprawa zamknieta, nalezalo podziekowac i odejsc. A ja - zostalam., patrzac ci w oczy, i nastapila ta wlasnie od dawna oczekiwana chwila ciszy... A potem powiedzialam, ze tak wlasciwie przyszlam tu, zeby cie dotknac... I zrobilam krok "~w twoim kierunku. Niepewnosc... Jeszcze krok... Pani ka - teraz mnie wyrzucisz za drzwi! Albo odrzekniesz cos ozieble i spale sie ze wstydu. Po co ja sie tu pchalam? To kompletne szalenstwo. A babcia tyle razy mi mowila: "Konfitura nie lata za mucha". Za pozno! Nie moge sie juz wycofac. Trzeci krok... A jednak! Nagle zrobiles pol kroku w moja strone, objales mnie i - wlasnie wtulam twarz w twoje ramie. Czuje, wiem, obydwoje wiemy, ze stad juz nie ma odwrotu, ze znalezlismy sie na rowni pochylej i coraz szybciej bedziemy sie posuwac dalej... Twoje rece przeslizguja sie po moich ramionach, palce delikatnie gladza wlosy... Slowo dotknac" kolacze w mojej glowie, odmieniane przez wszystkie czasy, tryby i osoby, wyrywa mi sie, szepcze: "Musialam naprawde tu przyjsc, musialam cie - dotknac, dotykac...". Szepczac, wedruje dlonmi po twoich plecach, barkach, czuje pod palcami 90 krotko ostrzyzone, sztywne wlosy na twoim karku... Masz ladne uszy - nieduze, przylegajace... aksamitne... Oczy - wreszcie widze je z tak bliska... Jeszcze blizej... usta dotykaja ust... Calujesz mnie namietnie, zapalczywie, jakbys chcial nadrobic caly ten stracony czas. Slysze twoj szept: "Przyszlas... naprawde ty... skad wiedzialas?... Moge?". Zdejmujesz z moich wlosow spinke, a te, uwolnione, splywaja kaskada na ramiona. Zanurzasz w nich rece, czuje, jak pasma przesuwaja sie miedzy palcami... Jest za goraco... Nawet cienka bluzeczka przeszkadza w ten letni wieczor. Twoje dlonie jakby odgadly... Moje nasladuja je automatycznie... I po chwili nic, zadna zbedna warstwa nas nie oddziela... Przylegamy do siebie cala powierzchnia... Chwytasz moja reke i prowadzisz mnie, bezwolna, w glab mieszkania. Poploch... Nie powinnam...Teraz watpliwosci?... Twoja dlon - ciepla. Bezpieczna?... Tak, mam jakies nieokreslone poczucie bezpieczenstwa... Nie uciekne! Nie teraz, kiedy wreszcie sie spelnia to, o czym snilam od tak dawna. A moze to znow sen? Leze na miekkich poduszkach. Dotykasz moich piersi i z miejsca, w ktorym twoja dlon zetknela sie z moim cialem, rozchodzi sie cieplo. Czuje, jak ono promieniuje, plynie fala z kazdego punktu. Fale ciepla nakladaja sie na siebie, dotykasz coraz to nowych obszarow, niemal cale cialo faluje, staje sie gorace... Chce sie podzielic z toba tym cieplem, mam go za duzo! Przesuwam dlonie po twoim torsie, ramionach, nizej... Brakuje mi odwagi... Pod palcami napiete miesnie twoich ud... Cofam reke, ogarnieta nagla niesmialoscia. Twoje dlonie wszedzie... Prowadza 91 moje... "Jeszcze!... Wiecej!... Obejmij mnie, o to otul, chce czuc - dotyk!"... zdajesz sie krzyczec. obejmuje cie... Wejdz!... Wszechobecny doty\k, ZwieW powierzchnie dotyku! Falujace goraco. Narasta. Na - kazdy miesien, pobudza kazdy nerw. Juz nie wiem, gdzie u gdzie ja, czuje tylko - dotyk... Cala powierzchnia siebie' Bez rozgraniczen... Dotyk - jeden ze zmyslow. Powszechnie nie jest uwazany za najwazniejszy. moje... "Jeszcze!... Wiecej!... Obejmij mnie, otocz ciasno, otul, chce czuc - dotyk!"... zdajesz sie krzyczec. Wiem, obejmuje cie... Wejdz!... Wszechobecny dotyk. Zwiekszyc powierzchnie dotyku! Falujace goraco. Narasta. Napina kazdy miesien, pobudza kazdy nerw. Juz nie wiem, gdzie ty, gdzie ja, czuje tylko - dotyk... Cala powierzchnia siebie. Bez rozgraniczen... Dotyk - jeden ze zmyslow. Powszechnie nie jest uwazany za najwazniejszy. NIEZNANE NIKOMU Barbara Kulesza Z daleka od ludzkiego zgielku i mrowiska czasem dusza kobiety jest, jak w gor zalomie, pod niedostepnym szczytem i sciana urwiska, woda glebokich jezior, skryta niewidomie. K. Przerwa-Tetmajer, Na wiosne W parowala do pokoju jak zwykle bez pukania. Doprowadzalo go to do szalu. Miala jakis idiotyczny szosty zmysl, ktory sprawial, ze wpadala zawsze, kiedy byl z dziewczyna. Dziewczyny oczywiscie reagowaly roznie. Raz nawet dostal w twarz. Tym razem lezaca obok niego pieknosc pisnela cichutko i nakryla sie koldra po brode. Nawet nie drgnal, tylko wbil we wspollokatorke wsciekly wzrok. - Czesc, Wojtus, przyszlam po zapalniczke. - Wyszczerzyla biale zeby w zlosliwym usmiechu, wziela zapalniczke z jego biurka, wyjela papierosa z kieszeni i zapalila, rozsiadajac sie rownoczesnie wygodnie na blacie i zupelnie nie zwracajac uwagi na piorunujacego ja spojrzeniem przyjaciela. -Prosilem, zebys nie palila w moim pokoju - warknal. -Zawsze mozesz otworzyc okno, o ile kolezanka sie ubierze. - Bezczelnie wydela wargi. - Swoja droga, gratu-93 luje. Ma ladniejsze cycki niz tamte trzy poprzednie. W sumie moglaby konkurowac nawet z ta modelka sprzed miesiaca... A buzka tez niczego sobie, tylko nieco glupawa. Towarzyszka Wojciecha byla tak oszolomiona sytuacja, ze chyba nie dotarly do niej slowa dziewczyny. Jej twarz wyrazala tylko bezbrzezne zdumienie, co rzeczywiscie sprawialo, ze nie wygladala szczegolnie inteligentnie. Wojtek, mimo rosnacej w nim wscieklosci, poczul sie lekko rozbawiony. Natalie poznal przedwczoraj, wiec nie czul sie zobowiazany do obrony jej "czci" (w ktorej istnienie, zwazywszy na imponujace umiejetnosci dziewczyny, mocno watpil). A bezczelnosc przyjaciolki wydawala mu sie w tej sytuacji tak nieodpowiednia, ze az zabawna. -Wyjdz, Aska, do jasnej cholery, troche nam przeszka dzasz! - powiedzial w koncu, po dluzszym zastanowieniu dochodzac do wniosku, ze wlasnie cos takiego nalezalo po wiedziec. -No, OK, juz. Bawcie sie dobrze. - Aska ponownie wyszczerzyla zeby i zeskoczyla miekko z biurka. - Macie dwie bulki na stole, jesli bedziecie glodni... po wysilku. Sa z przedwczoraj, ale jak chcecie, to mozecie je wlozyc do to stera. Weszla do swojego pokoju, otworzyla okno na osciez, wychylila sie mocno i zaciagnela papierosem. Probowala uspokoic oddech, ale przychodzilo jej to z trudem. Dawno juz przestala plakac, ale irytacji do konca wykorzenic sie 94 nie dalo. Nie umiala sie tez wyleczyc z naiwnej nadziei, ze pewnego wieczoru, kiedy pozno wroci z zajec, zastanie go bez panienki. Oczywiscie oznaczaloby to tylko, ze w koncu sie zmeczyl i nie ma chwilowo... potrzeby, a nie, ze nawrocil sie na poszukiwanie prawdziwej milosci, ale moze... Aska zaklela i wyrzucila niedopalek przez okno. I znow sie to skonczy jak co wieczor. Wyciagnie butelke martini, wezmie ksiazke, zalozy sluchawki, a potem zasnie i jak dobrze pojdzie, to moze nawet nie rozleje resztek alkoholu na posciel. A rano pobiegnie na basen z pieprzonym kacem. Zaklela powtornie pod nosem i energicznym ruchem zdjela czarny golf. Przyjrzala sie krytycznie w lustrze swoim ramionom, piersiom, brzuchowi. Niczego jej nie brakowalo. Oprocz, kuzwa, biustu. Plywanie wyrabialo jej figure. Byla dosc szczupla, wysoka, miala jasne, ladne wlosy, calkiem pelne usta. Czasem nawet sama do siebie mowila: "Czesc, slicznotko". Obrocila sie przed lustrem. Do dupy. Zero zmyslowosci, tak twierdzil Wojtek. Mowil: "Jestes, Aska, tak aseksualna, jak tylko moze byc ladna dwudziestoletnia dziewczyna". I walil ja po przyjacielsku po plecach, dolewajac wodki. Aske trafial szlag, ale nie odzywala sie. Nie miala czasu byc "seksualna" czy "zmyslowa". Zreszta dawno doszla juz do przekonania, ze bez cyckow nie mozna byc seksowna. Napila sie porzadnie z gwinta i rzucila na lozko w samej bieliznie. Siegala po sluchawki, kiedy uslyszala trzasniecie drzwi wejsciowych. Czyzby nowa panienka obrazila sie na Wojtusia? O, jak mi, kurwa, przykro. Usmiechnela sie pod nosem i zapalila papierosa. 95 Wojtek wszedl do jej pokoju rowniez bez pukania. Chyba mial nadzieje, ze ja na czyms przylapie. Ze wywola panike. Oj, niedoczekanie. Leniwie podniosla wzrok znad ksiazki, wyciagnela z ucha jedna sluchawke, zmruzyla oczy. -Czego chcesz? Mowilam, ze bulki sa na stole. Gumek nie mam, ale kiosk na dole jest jeszcze czynny. -Nie rob zartow - powiedzial ostro i usiadl bezceremonialnie na jej lozku. Zebrala wszystkie sily, zeby sie nie rumienic. Wolalaby, zeby nie ogladal jej w samej bieliznie. Bylaby zobowiazana, gdyby nie usiadl na koldrze i gdyby mogla sie niedbale przykryc, pozorujac na przyklad zimno. Ale nie... Cholera. -Czemu to zrobilas? - zapytal z pretensja w glosie. -Ale co? - udala zdumiona, nawet wyjela z ucha druga sluchawke. -Natalia smiertelnie sie obrazila. Prosilem, zebys pukala. -Sie puka, to sie zamyka - mruknela pod nosem i usmiechnela sie ironicznie. -Co? - Nic, nic... -Zaczynasz nagle dbac o moja moralnosc, Aska? Nie lepiej najpierw o swoja? Rozesmiala sie. -Moralnosc? Ja o twoja dupe dbam, stary. Wiesz, co to znaczy wpadka? Czy tego nie przerabiali na twoim kursie uwodzicieli? 96 -Wiem, co to znaczy zabezpieczenie. Nie badz smieszna.-Taaa... A potem przychodzisz i panikujesz, bo jakas tam Zosia czy Malgosia nie ma okresu i do ciebie wydzwa- nia z placzem. Chcesz miec bachora? Wiesz, jak wysokie sa alimenty? A w ogole, ile ta siksa ma lat? -Natalia? Nie pytalem. Mowila, ze studiuje. -Gowno, nie studiuje. Na moje oko gora siedemnascie, chociaz Bozia ja hojnie obdarzyla. Jak sie przerzucisz na pietnastki, to sie wyprowadzam. Nie wiem, czy wiesz, ale to kryminal. -Nie przesadzaj. Nie bede im sprawdzal dowodow. A poza tym rozmawiamy o tym, ze wlazisz bez pukania do mojego pokoju, a nie o moich... zwiazkach. -Zwiazkach? Wojtek, zaden z twoich, jak mowisz, zwiazkow, nie trwal dluzej niz tydzien. -Dzieki tobie, miedzy innymi. -Oooo tak, jasne. A nie dlatego, ze dla ciebie wiernosc przez trzy dni jednej dupie to juz bariera nie do przejscia? -Ja z toba rozmawiam o mojej prywatnosci, a nie o moim charakterze! Masz nie wlazic do mnie bez pukania. i tyle. Ja cie nie pytam, co z kim robisz i kiedy! I oczekuje tego samego! -Dobra. - Aska zapalila kolejnego papierosa. - Skonczyles? Czytam. -Nie, nie skonczylem - warknal i bez ostrzezenia nachylil sie nad Aska, polozyl dlonie na jej ramionach i popatrzyl jej w oczy. -Co ty, do cholery, wyrabiasz?! 97 Zapalony papieros, ktory wypadl jej z reki, wypalil spora dziure w dywanie, po czym na szczescie zgasl. Wojtek nie odpowiedzial, tylko pocalowal ja gwaltownie. Dziewczynie poteznie zakrecilo sie w glowie. Poczula sie tak oszolomiona, ze przez chwile nie byla w stanie odwzajemnic pocalunku. Chlopak nie przejal sie tym jednak zbytnio. Przerwali dopiero po dluzszej chwili. -Nie mam zamiaru zbierac resztek po twoich siedem nastolatkach. Wyjdz, prosze, i daj mi spokoj. - Dziewczyna bardzo sie starala, by zabrzmialo to stanowczo. Nie uda lo sie. Wojtek podal jej butelke z martini. Napila sie. W koncu... Czemu nie... Moze on jednak wreszcie... Poznal sie na niej... A jak nie, to przynajmniej bedzie milo. Z przyjemnoscia poddala sie jego dotykowi. Nigdy nie byla swieta. Lubila seks. Miala paru facetow, a wybierala tylko takich, ktorzy umieli porzadnie zadowolic kobiete. Nie mogla narzekac na swoje zycie erotyczne, o Wojtku myslala w zupelnie innych kategoriach. To mial byc ten, z ktorym przezyje zycie. On bedzie gral, ona bedzie pisala. Kupia sobie domek na przedmiesciach i zrobia basen w piwnicy. Moze zdecyduja sie na dzieci. Dwojke... Bliznieta? I czarnego kota, koniecznie... Ale skoro wolal tak, to w sumie nic nie stalo na przeszkodzie... Zawahala sie chwile, kiedy rozpial jej stanik i powoli go zsunal. Nawet zaslonila sie reka. -Daj spokoj - powiedzial jej do ucha. - Przeciez jestes sliczna. Delikatnie odsunal jej ramie, przyjrzal sie jej wzrokiem znawcy i pocalowal ja w zaglebienie miedzy ramieniem 98 a obojczykiem. Usta mial miekkie, cieple, a ich dotyk budzil przyjemne dreszcze. -Jednak jest w tobie calkiem sporo seksu- - Usmiechnal sie, kladac dlon na jej biodrze. Techniki oswajania dziewicy... Zniecierpliwiona przesunela stanowczo dlon przyjaciela. Sprawial wrazenie troche zdziwionego, ale skorzystal gorliwie z okazji- Gdyby je) sie nie zwierzal po pijaku, co robi, zeby dziewczyna " dala mu sie zerznac, to moze i Aska by sie zachwycila. Wojtek byl bardzo czuly i delikatny. Bardzo o nia zadbal. Caly czas pytal, czy wszystko w porzadku. Zapewnial, ze jest piekna, a nawet, w kluczowym momencie, wyszeptal jej do ucha, ze jest ta jedyna i bardzo ja kocha. Zabrzmialo to w jego ustach wyjatkowo nienaturalnie i Kiczowato, lecz nie przejela sie tym zbytnio. Wolalaby moze, zeby zabral sie do sprawy bardziej stanowczo ale technike mial opanowana niemal do perfekcji, wiec szybko opuscila ja ochota do zastanowien. Tak bylo dobrze-Obudzil ja krzyk. Wcale nie stlumiony. Glosny i nie pozostawiajacy zadnych watpliwosci co do tego, ze jej wspollokator jest lepszym kochankiem niz kumplem i obiektem westchnien. Chociaz Aska zalozylaby sie, ze manifestacja rozkoszy nie byla szczytem spontanicznosci. Kiedy stanela bosymi stopami na ziemi, poczula, ze cala podloga klei sie od rozlanego alkoholu. Musiala stracic butelke z nocnej szafki. Zapalila papierosa i z perwersyjna radoscia sluchala odglosow zza sciany. Zastanawiala sie, na ile Wojtek wierzy w te zarliwe i wystudiowane jeki. 99 Po dluzszej chwili uderzyla z calej sily kilka razy piescia w sciane. Ale krzyki i tak ucichly. Taak, teraz ona, ta siedemnastoletnia slicznotka z wielkim biustem i oczyma niewiniatka na pewno zasypia powoli, wtulona w ramie Wojtka. Obrazek tak uroczy, ze az mdli. Lecz siedemnastoletnia slicznotka jest tak Wojtkiem nasycona, ze przynajmniej nie musi o nim snic w lozku, z butelka i papierosem. Obrazek tak zalosny, ze tez mdli. I to bardzo. Aska zaklela i cicho poszla do kuchni po scierke do podlogi. Czasem dusza kobiety jest jako owe wody przecudownej pieknosci, nieznane nikomu... K. Przerwa-Tetmajer, Na wiosne ORGAZM MOJEGO SERCA Amelia Knajdek Z rozwartymi wargami czekam, az we mnie wejdziesz. Wielbie te pare sekund przed, gdy nienasycona czekam, a Ty wciaz draznisz sie ze mna. Ocierasz sie o mnie jak kot spragniony pieszczot i to spojrzenie, ktore krzyczy: "Pozadam Ciebie!". Rozchylasz delikatnie moje wnetrze i pomimo ze stawiam opor, wiesz, ze pragne teraz tylko jednego. To taka nasza potajemna gra. Umyslem petasz moje cialo, a cialem petasz moj umysl. Patrzac prosto w zniewolone oczy, czekasz na moje ostatnie skinienie, a ja cala drze z niedoczekania. W koncu, najglebiej jak tylko sie da, siegajac po sama dusze, wchodzisz we mnie. Wtedy odplywam w bezbrzezny ocean nieziemskich rozkoszy. Wyczuwajac Twoj najmniejszy ruch, slyszac kazdy, nawet ten najcichszy, wychodzacy z Ciebie dzwiek, napawam sie Twoja obecnoscia. Szalenczo zlakniona, niczym narkoman, pochlaniam zapach Twego ciala, spragniona niczym 101 pustelnik zlizuje z niego kazda kropelke potu. Spijam wszystko, co pochodzi od Ciebie, i wprawia mnie to w blogostan. Kazda skradziona czastka Twego istnienia jest jak drogocenne ziarno zasadzone w glebi mnie, ktore codziennie wzrasta i wzrasta wraz z moim bezkresnym uczuciem. Zmierzajac ku spelnieniu, pozbawiamy sie wszelkich tajemnic. Bez ludzkiego leku otwieram omdlale oczy, by widziec, jak zwilzonym czlonkiem okrazasz moje usta, splywasz nim po szyi, poprzez obojczyki, docierajac do gorejacych piersi. Blagam, bys wrocil ku ustom i pozostal tam na dluzej, a Ty pozwalasz mi na wszystko, czego pragne. Potem znow wpelzasz pomiedzy wilgotne uda, ale teraz ukladasz sie tak, bym mogla cieszyc sie widokiem miejsca, gdzie lacza sie nasze ciala. Wsuwasz sie we mnie i wysuwasz, a ja coraz mocniej sciskam Twoja dlon, ktora na kazde skinienie znajduje sie w mojej dloni. Czuje, jak rozkosz rozrywa mnie od srodka. Ciagle chce wiecej i wiecej, az do momentu pomieszania wszystkich zmyslow. Taniec naszych splecionych cial nie ustaje. Kolyszesz mnie niczym matka ukochane niemowle. Smakujemy sie wzajemnie, a kazda wspolnie dzielona sekunda jest nieskazitelnie cudownym doznaniem. Znow jestem calkiem bezwladna. Bezwstydna niewolnica w wielkim uniesieniu, pozostajaca w transie wywolanym uciechami cielesno-duchowymi. Od rzes niemalowanych po lechtaczke rozdrazniona otoczona jestem Toba. Ssac Twoje ucho, kolejny raz wznosze sie na bajeczne szczyty oblane soczystym jestestwem. Krew pulsuje we mnie niczym lawa w czynnym wulkanie, ktory zaraz wybuchnie wielka fontanna, zalewajac cala Ziemie. Wydaje 102 ostatnie tchnienie. Konam, zamieram w Twoich ramionach, by zaraz na nowo zmartwychwstac. Rodze sie po to, bys mogl ponownie mnie posiasc. W slepym szale, wsrod krzykow i szeptow, poniewierajac nasze ciala w otchlani kochania, jednoczymy sie na zawsze. Na przekor gloszonym herezjom, tylko siebie nawzajem i nikogo innego pragniemy posiasc w ten sposob. Kazdy kolejny raz jest jak wino, ktore dojrzewa, a my nadal chcemy pic z jednej butelki. Nie boje sie o jutro, bo wiem, ze wschod i zachod slonca nie moga istniec bez siebie. Kazda noc jest nasza noca, kazdy dzien jest naszym dniem. Nie musimy sie juz nigdzie spieszyc, nie musimy juz niczego szukac. Kiedy lezysz obok mnie, nie odczuwam paranoicznego niepokoju, ze brak mi tego "czegos". Wiem, ze tylko w Twoich oczach potrafie odnalezc calkowite ukojenie.Obejmujesz mnie silnym meskim ramieniem, a jednak tak delikatne sa pocalunki, ktore splywaja po spragnionym karku. Twoje usta lgna do moich nabrzmialych piersi, wpijajac sie w nie jak w najlepszy smakolyk. Z dzikoscia patrzysz na blask mojego wilgotnego lona, a ja nigdy nie mam dosc Twego spojrzenia. Ciagle poznajemy sie na nowo, choc zdawaloby sie, ze jestesmy dla siebie od dawna odkrytymi kartami. Z zaslonietymi oczami badam cale Twoje cialo, kawalek po kawalku, jak czlowiek, ktory lepi z gliny. Nie lekcewaze nawet milimetra arcydziela, ktore mam przed soba. Staram sie zapamietac kazdy fragment, by moc potem malowac Cie w wyobrazni w chwilach tesknoty. Moje dlonie nie moga sie nasycic. Tak jak niewidomy, gdy zostaje uzdrowiony, nie moze sie nadziwic cudom, ktore teraz oglada, tak ja, pozbawiajac sie tego jednego zmyslu, 103 uwalniam tysiace innych i czuje rzeczy, ktorych nie potrafie dostrzec za pomoca oczu. Nagle trace Cie z zasiegu dloni, ale nie nosze w sobie z tego powodu leku. Nie ma Cie, a ja czuje, jak wiatr rozgaszcza sie w moich niedziewiczych przestrzeniach. Laskocze mnie, neci, sprawiajac, ze preze sie i wije w cudownej ekstazie. W ostatnich ulamkach sekundy, resztkami sil, uchylam powieki, by dostrzec, ze to nie sen i nie wiatr, ale to Ty tak niebiansko rozpalasz, a zarazem chlodzisz moje rozgoraczkowane cialo. Nie potrzeba slow, wystarczy mowa Twojego ciala, bym wiedziala, ze wlasnie teraz chcesz po raz ostatni wlac sie we mnie. Tak jak na poczatku, i tym razem szukasz w moich oczach pozwolenia - tak bardzo Cie za to kocham. Padasz umeczony na mokre, pomiete przescieradlo. W calym mieszkaniu unosi sie won naszej milosci. Usypiasz spelniony do granic mozliwosci, a ja - bezbronna - klade sie na Tobie wraz z magicznym pylem, ktory znalazl sie we mnie. Leze taka ukochana, usmiechnieta i wiem, ze moge spokojnie zasnac, bo rano nadal bedziesz przy mnie. Minely bezsenne noce, godziny ciszy i pustka niedajaca sie niczym zapelnic. Teraz nawet w ciemnosci czuje sie bezpieczna i pozwalam sobie na to, by miec przepiekne sny. Nie zal mi jednak, gdy sen dobiega konca, bo budzac sie, czuje, jak subtelnie wslizgujesz sie jezykiem pomiedzy moje nogi, a potem przyjemnie draznisz mnie palcami, wkladajac je coraz blizej srodka mojego ciala. Piescisz mnie tak dlugo, az moje oczy znow zachodza mgla. Patrze z miloscia, gdy wyjmujesz ze mnie palce i prosisz o minute spokoju, by nasycic sie zapachem mojego wnetrza. Uwielbiam wszystkie Twoje potrzeby, nawet te najbardziej dla mnie niezrozu-104 miale. Nie musze ich pojac, wystarczy, ze kocham je tak samo jak Ciebie. Jestem szczesliwa, gdy mowisz, ze wielbisz ten zapach. Tak samo szczesliwa, gdy mowisz, ze przepieknie sie usmiecham, kiedy sie kochamy, i wtedy, kiedy szepczesz do mnie: "Moja sliczna". Kazde Twoje slowo, niczym muskanie platkami roz i chlodny wiatr, ktory otula spieczone cialo w upalny dzien, przynosi mojemu sercu spokoj i ukojenie. Wstajesz i idziesz wziac prysznic. W tym czasie zaparzam kawe, taka jak lubisz, i herbate, jaka ja lubie. Przygotowuje jajecznice na bekonie dla Ciebie i salatke owocowa dla mnie. Tak sie ciesze, ze nikt w tym domu nie uwaza, ze trzeba lubic to samo. Wylaniasz sie z lazienki. Wszystko juz zimne, ale nie mam sil, by zloscic sie na Ciebie. Jak zawsze wygladasz zjawiskowo, a przeciez masz na sobie nie najnowsze dzinsy, ktore pomimo uplywu czasu nadal leza idealnie na Twojej pupie, i koszulke, ktora dostales od babci Julki na Boze Narodzenie. Ci, ktorzy dzis Cie spotkaja nie zauwaza tego, ze wygladasz perfekcyjnie, bo ta doskonalosc dzieje sie tylko pomiedzy nami. Nasz czas minal. Wychodzisz, aby nie spoznic sie do pracy. Jestes juz za progiem, ale wracasz na mala chwilke, by bez slowa przylgnac wargami do mojego czola. Wiesz doskonale, jak wazne jest to dla mnie. Pozostaje tylko Twoj zapach, dlatego nie zmywam go z siebie. Zachowuje go na swoim ciele najdluzej jak sie da. Wacham sama siebie i tule sie w te samotne godziny, tak jakbym to Ciebie tulila. Szukam dobrych stron w tesknocie za Toba. Staje naga przed lustrem. To niewiarygodne, ale z duma glaszcze swoje drobniutkie piersi. Znacze dlonmi 105 linie twarzy i calego ciala. Ogladam sie z kazdej strony. Czuje Twoja obecnosc, wiec nie zakrywam oczu, bo teraz niczego juz sie nie wstydze. Niby nic sie nie zmienilo, przeciez nadal nie jestem doskonala, a jednak wszystko jest inne. Usmiecham sie dumnie do odbicia w lustrze, bo widze naprawde piekna kobiete. Tak, jestem piekna kobieta. WSTYDLIWY SEKRET Magdalena Zimniak -Juz jestesmy. - Artur zatrzymal samochod. Przedluzony weekend w gorach byl prezentem na dziesiata rocznice slubu, odskocznia od codziennosci, w ktorej Agnieszka pisala na czas artykuly o wystroju wnetrz dla stale zniecierpliwionej naczelnej, a Artur, wziety dentysta, grzebal ludziom w zebach, nieraz do poznych godzin nocnych. O chwilach po pracy Agnieszka postanowila na razie nie myslec. Spojrzala na chlopieca, skupiona twarz, dostrzegla blask zielonych oczu i zalala ja ciepla fala wzruszenia. -Pieknie tu - powiedziala, wyciagajac ramiona. Zamknal ja w uscisku. -Nawet sie nie rozejrzalas. - Rozesmial sie, muskajac ustami jej usta. Rozchylila wargi, niespodziewanie podniecona. Dotknela lekko jego meskosci i wyczula oszalamiajaca 107 twardosc. Zachlannie polaczyl jezyk z jej jezykiem i scisnal lekko piers. Sutki twardnialy, miedzy nogami robilo sie wilgotno. Dawno nie doswiadczala czegos podobnego. Przestal ja calowac i otworzyla oczy. -Dotykaj mnie - powiedziala blagalnie. Wlozyl reke miedzy jej uda, a druga obrysowal wargi. Ponownie rozchylila usta. Delikatnie masowal dziasla, aby po chwili powrocic do ust. Patrzyl w skupieniu na polprzy-mkniete, zamglone oczy Agnieszki, na odchylona do tylu glowe. -Zaraz bedziemy w pokoju - rzekl, pocierajac jej kro cze przez gruby material dzinsow. Poruszala biodrami, jednoczesnie lizac wnetrze jego dloni. Oddychala szybko. -Nigdy... nie robilismy... tego... w samochodzie - wydyszala, odpinajac guziki jego spodni. Nie obchodzilo jej, ze stoja przed pensjonatem, nie zwracala uwagi na parkujacy obok pojazd. Artur cofnal sie. -Zaraz bedziemy w pokoju - powtorzyl. Otworzyl drzwiczki i nie patrzac w jej kierunku, wysiadl z samochodu. Agnieszka westchnela ciezko i zrobila to samo. Dostrzegla, ze nowo przybyli to para nieco starsza od nich, prawdopodobnie juz po czterdziestce. Mezczyzna byl wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowlosy, z paroma srebrnymi nitkami na skroniach. Kobieta, drobna, sporo nizsza, ale wzrostu wiecej niz sredniego, miala proste wlosy do ramion w odcieniu platynowego blondu. Agnieszka odwrocila wzrok i wyciagnela torbe z bagaznika. Artur wzial dwie pozostale i skierowali sie do wejscia. Wpuscila ich 108 pulchna, dosyc niska kobieta w nieokreslonym wieku o tlenionych wlosach. -Dzien dobry - powiedzial Artur, a Agnieszka us miechnela sie slabo. - Mielismy zarezerwowana dwojeczke. Kobieta wskazala pokoj i oznajmila, ze obiad za dwa dziescia minut, po czym otworzyla drzwi nastepnym gos ciom. Artur postawil torby i przyciagnal zone do siebie. Wlozyl dlonie pod bluzke i zachlannie szukal ust. Nie bronila sie, ale poprzedni entuzjazm ulotnil sie calkowicie. -Mamy dwadziescia minut - szeptal Artur, mocujac sie z zapieciem stanika. - Zdazymy. Tak, zdazylibysmy nawet ze trzy razy, pomyslala z nagla ironia, lecz poslusznie pomagala sie rozbierac, umiejetnie odwzajemniajac pieszczoty. Kiedy w nia wszedl i poruszal sie rytmicznie, przyciagnela go i poszukala ust, ale pragnela juz tylko, aby akt sie skonczyl. Nie pozorowala uniesienia, nigdy nie udawala. Wsluchiwala sie w przyspieszony oddech meza, odliczajac sekundy. Za chwile opadl bezwladnie. Musnela nagie, spocone plecy lagodna pieszczota. Po paru minutach uniosl glowe, odsunal wlosy z jej twarzy i pelnym czulosci gestem odgarnal je za ucho. -Znowu nie bylo ci dobrze - zauwazyl smutno. Miala ochote wrzeszczec i uderzyc go z calej sily. Po chwili wscieklosc zmienila sie w znane poczucie winy. Mimo to nie potrafila sie przemoc i powiedziec, jak mowila tysiace razy, ze orgazm nie ma znaczenia, a jej jest dobrze, bo go kocha. Podniosla sie. -Pojde wziac szybki prysznic - rzekla, ignorujac slowa meza. 109 Wstala i unikajac wzroku Artura, przeszla do lazienki. Prysznic wydawal sie koniecznoscia; musiala splukac sperme. Zakrecila wode, opuscila kabine i rzucila szybkie spojrzenie w lustro. Chociaz skonczyla trzydziesci piec lat, jej uroda pozostala swieza i dziewczeca. Zachowala swietna figure: dlugie, szczuple nogi, zaokraglone biodra, zmyslowe wciecie w talii i niezbyt duze, ale ksztaltne, jedrne piersi. Delikatna cera o brzoskwiniowym odcieniu harmonizowala z karminem pelnych, zmyslowych warg. Geste, starannie wytuszowane rzesy okalaly duze, niebieskie oczy. Burza zlotobrazowych lokow, siegajaca polowy plecow, dodawala Agnieszce subtelnego seksapilu. Wzruszyla ramionami i upiela wlosy w wysoki kucyk, odslaniajac wyraznie zarysowane kosci policzkowe. Wciagnela granatowe dzinsy oraz blekitny T-shirt i opuscila lazienke. Z ulga dostrzegla, ze maz, juz ubrany, zajmowal sie rozpakowywaniem torby.-Schodzimy? - Jej glos brzmial zupelnie naturalnie. -Tak. - Artur usmiechnal sie, a ja na powrot wypelnila czulosc i wyrzuty sumienia. - Podeszla i przytulila sie przelotnie. -Kocham cie - szepnela. To chyba byla prawda. Gospodyni uwijala sie, roznoszac zupe. -Usiada panstwo przy stoliku z panstwem Rowinskimi, dobrze? - spytala. Agnieszka zauwazyla, ze kobieta zwraca sie w zasadzie tylko do Artura, a jej zachowanie mozna okreslic jako kokieteryjne. 110 -Oczywiscie. - Artur odpowiedzial mlodzienczym usmiechem, takim samym jak ten, ktory kiedys zawrocil Ag nieszce w glowie. Zapewne za dwadziescia lat pozostanie niezmieniony i wciaz bedzie macil umysly starszych i mlod szych kobiet. Gospodyni wskazala miejsca przy stoliku pary, ktora nadjechala niemal rowno z nimi. Przedstawili sie i wymienili grzecznosciowe usciski rak. Kobieta miala na imie Patrycja. Jej dlonie byly miekkie, o dlugich palcach, zakonczonych wypielegnowanymi, pociagnietymi jasnym lakierem paznokciami. Mezczyzna, Witold, mial duze, twarde rece, a uscisk silny i pewny. Agnieszka doznala wrazenia, ze jego ciemne oczy, pomimo usmiechu, skrywaja smutek. Zajela miejsce obok, a jej kolano leciutko dotknelo jego uda. Wiedziala, ze powinna cofnac noge, ale nie zrobila tego. Artur nalal jej zupy. -Grzybowa - powiedzial, wdychajac smakowity aro mat. -Pyszna - wtracila Patrycja, a Agnieszka zauwazyla, ze teczowki blondynki maja zimny, stalowoniebieski kolor. - My jemy druga porcje. -Mmm, rzeczywiscie pyszna - stwierdzila Agnieszka, podnoszac lyzke do ust. -Od szesciu lat przyjezdzamy tu na weekend majowy -ciagnela kobieta. - Miejsce jest genialne, a jedzenie za kazdym razem rewelacyjne. Agnieszka przyjrzala sie mowiacej. Wydawalo sie, iz Patrycja tryska energia, ale w glebi stalowoniebieskich oczu czail sie niepokoj, nerwowosc, moze nawet histeria? -Panstwo pierwszy raz? 111 -Tak - potwierdzil Artur - i juz bardzo nam sie podoba. Chcesz jeszcze zupy, kochanie? - zwrocil sie do zony. -Dziekuje. - Agnieszka odsunela talerz. Nadal przypatrywala sie kobiecie, niepokojaco, niemal bolesnie swiadoma, ze noga mezczyzny wciaz muska jej udo. Zebrala talerze i wstala. Chyba oszalala, czujac pobudzenie przez nieznaczny dotyk nieznajomego faceta. -Odniose naczynia - powiedziala, starajac sie nadac glosowi naturalne brzmienie. Dostrzegla spojrzenie Witolda i nogi jej omdlaly, piersi zrobily sie twarde. Idiotka, skarcila sie w mysli i odeszla do okienka. Wracajac, patrzyla na Artura. Wciaz byl przystojny i zachowal chlopiecy urok. Wysoki, bardzo szczuply, niemal chudy, ale wysportowany, o gestych, ciemnoblond wlosach, zielonych oczach i olsniewajaco bialych zebach, ktore czesto ukazywal w szerokim usmiechu. Zajela miejsce, uwazajac, zeby nie dotknac Witolda. Probowala skoncentrowac sie na rozmowie, chociaz raczej nalezaloby to nazwac monologiem Patrycji. -Przez pierwsze dwa lata przyjezdzalismy tu z synem, prawda, kochanie? - Patrycja zwrocila sie do meza. -Tak - potwierdzil lakonicznie mezczyzna. Agnieszka doznala wrazenia, ze w oczach Witolda nie ma juz melancholii, ale straszliwy, przekraczajacy niemal ludzka wytrzymalosc bol. -Teraz jednak - ciagnela Patrycja - Maciek ma juz piet nascie lat i woli wyjezdzac z rowiesnikami. - Westchnela, a po chwili rozesmiala sie z macierzynska czuloscia i duma. -Taki to juz los rodzicow. Panstwo maja dzieci? 112 Agnieszka zacisnela palce na blacie stolu. Jadalnia zawirowala, czarne plamki lataly przed oczyma, nogi sie trzesly. Pytanie bylo normalne i nie pierwszy raz slyszala je z ust niemal nieznajomych osob. Powinna przywyknac, jednak za kazdym razem reagowala tak samo.-Nie - odpowiedzial Artur, ujmujac dlon zony i scis kajac ja lekko. - Nie mamy. Odetchnela glebiej i zajela sie jedzeniem, nie sluchajac juz rozmowy. Nie mieli dzieci. Po trzech latach malzenstwa zdecydowali, ze kariera zawodowa i wzajemna milosc, choc goraca i namietna, juz nie wystarczaja i postanowili stworzyc nowe zycie. Agnieszka odstawila pigulki i starali sie intensywnie przez rok. Bez rezultatu. Profesor Gierowski, przyjaciel rodzicow Artura, ich lekarz rodzinny, wysoce ceniony specjalista w dziedzinie plodnosci, przeprowadzil wszystkie testy i oglosil wyrok: nigdy nie beda miec dzieci, Agnieszka byla calkowicie bezplodna. Zaplodnienie in vitro nie wchodzilo w gre ze wzgledu na przekonania religijne Artura, ale i tak jajeczka Agnieszki nie mialy zadnej sily reprodukcyjnej. Niepelnowartosciowa kobieta. To okreslenie przyszlo natychmiast. Nigdy nie wypowiedziala go glosno, bojac sie, ze Artur potwierdzi wyrazem twarzy czy gestem. Przybici uslyszana wiadomoscia wrocili do domu. -Mamy siebie - powiedzial Artur. Pozwolila sie glaskac, ale kiedy chcial ja pocalowac, odwrocila glowe. Kochala sie z nim tamtej nocy dwukrotnie, lecz nie przezyla rozkoszy. Nigdy odtad nie doswiadczyla 113 orgazmu w jego ramionach. Od czasu do czasu czula seksualne pobudzenie, ale nie mialo to nic wspolnego z Arturem ani z jakimkolwiek innym mezczyzna. Zwykle fizyczne napiecie narzadow plciowych doroslej kobiety, nawet jesli ta kobieta byla wybrakowana. Rozladowywala je w samotnosci, pocierajac lechtaczke w pospiechu, chcac miec te czynnosc za soba. Towarzyszyly temu bezosobowe obrazy jak z filmow pornograficznych. Nie identyfikowala sie z bohaterka, a zaden znajomy facet nie odgrywal roli bohatera z wielkim czlonkiem. Te samotne sesje przynosily zaspokojenie, ale zalewaly ja fala wstydu i poczucia winy.Znow zaczela wylawiac znaczenie slow z rozmowy prowadzonej przy stole. -Nasz Maciek wyjechal z harcerzami na rajd po Bieszczadach. - Patrycja mowila znacznie szybciej niz przecietny czlowiek. - Zalozylismy sie, kto zrobi wiecej kilometrow, ale chyba nie mamy szans, prawda, Witek? - platynowa blondynka zwrocila sie do meza. -Nie - wychrypial Witold. - Nie mamy. Agnieszka ponownie doznala wrazenia, ze w oczach mezczyzny jest nieludzkie cierpienie. Dostrzegl jej spojrzenie i usmiechnal sie ze smutkiem, ale zarazem ze zrozumieniem, jakby dawal poznac, jak wiele ich laczy. -Moze wybralibysmy sie jutro we czworke na wspolna wycieczke? - zaproponowal Witek. Nie patrzyl juz na Agnieszke. 114 -To swietny pomysl - choralnie wyrazili entuzjazm Patrycja i Artur. Agnieszka milczala, obserwujac swoje dlonie. -Gdzie pojdziemy? - W glosie Patrycji brzmiala ener gia, ale Agnieszka wyraznie slyszala nerwowosc czy sztucz nosc. Powrocilo slowo "histeria". - Jak myslicie, damy rade isc na Giewont? Agnieszka chciala zaprotestowac, przeciez pierwszy dzien powinni przeznaczyc na latwiejsza trase i rozgrzanie miesni, ale slyszac entuzjazm obu panow, zrezygnowala. Ona z pewnoscia da rade. Regularnie chodzila na basen i silownie, jej cialo bylo gotowe do fizycznego wysilku. Witold zatopil na moment spojrzenie w jej oczach i piersi znow stwardnialy. Zapragnela, zeby mocne rece tego faceta scisnely delikatnie jej sutki, zatoczyly na nich kolka, a potem wargi i jezyk dolaczyly do pieszczot. Odkad poznala Artura, zaden mezczyzna nie wzbudzal w niej podobnych emocji. Od szesciu lat nawet mezowi sie nie udawalo. -A moze - mowil Witold - dzis zrobilibysmy wstepna wycieczke po okolicy? Na koncu naszej uliczki jest przy jemna knajpka, gdzie organizuja wieczorki taneczne. Znow obrzucil ja przelotnym spojrzeniem. Miala na dzieje, ze nikt nie zauwazyl jej przyspieszonego oddechu. Ogarnelo ja pragnienie ujecia reki tego nieznajomego mezczyzny i umieszczenia jej miedzy nogami, pokazania mu, jak bardzo jest wilgotna. Chciala, aby mocne palce pie scily najczulsze punkty, pragnela poczuc twardosc czlonka, rozsunac szeroko uda i dac mu wejsc. Wyobrazila sobie, jak 115 porusza biodrami, aby ulatwic najglebsza penetracje, jak zatapia sie w bezwstydnych pieszczotach i krzyczy, prezac sie nieprzyzwoicie. Dosc! - cos wrzeszczalo w jej glowie.-Chetnie pojdziemy - uslyszala glos Artura. - Prawda, kochanie? - zwrocil sie do niej i dostrzegla w zielonych oczach niepokoj. -Tak, bardzo chetnie. - Usmiechnela sie. -Lubia panstwo tanczyc? - spytala Patrycja i Agnieszka zastanowila sie, czy tylko ona slyszy, ze glos platynowej blondynki jest sztuczny i nerwowy. Histeryczny. Tak. To bylo wlasnie to. -Tak - odpowiedziala i przyszlo jej na mysl, ze Patrycja moze to samo myslec o jej glosie. -Zostalismy sami - stwierdzil Artur, rozgladajac sie. Rzeczywiscie reszta gosci opuscila juz jadalnie. Witold zerknal na zegarek. -Juz szosta. Spedzilismy tu godzine, a mnie sie wydawalo, ze to dziesiec minut. -Tak swietnie sie z panstwem rozmawia - dodala jego zona, podnoszac sie. Wszyscy poszli za jej przykladem. - Kiedy sie spotykamy? Godzina wam wystarczy? -Tak - odrzekla Agnieszka. - Za godzine przed pensjonatem. Rozeszli sie do pokoi. -Dobrze sie czujesz? - zapytal Artur, dotykajac czola zony. - Masz wypieki. Rozesmiala sie z przymusem. 116 -To podroz i gorskie powietrze tak zadzialaly. Poloze sie i przespie. Wyciagnela sie na lozku. Artur przykryl ja kocem i usiadl obok. -Nie musimy isc, jesli nie najlepiej sie czujesz - mowil z troska, odgarniajac wlosy z jej czola. Nie chciala widziec czulosci w jego spojrzeniu. Zamknela oczy. -Czuje sie dobrze - odpowiedziala cicho. - Chce tylko moment odpoczac. Idz wziac prysznic. Artur siedzial przy niej jeszcze chwile, po czym podniosl sie i skierowal do lazienki. Odetchnela z ulga i siegnela po komorke. Nastawila budzik na za dziesiec siodma. Nie sadzila, ze zasnie, zbyt byla rozgoraczkowana, ale miala zamiar udawac sen, zeby Artur zostawil ja w spokoju. Lezala z zamknietymi oczyma, a pod powiekami przesuwal sie obraz wysokiego, ciemnowlosego faceta z paroma siwymi nitkami na skroniach, jego mocnych, duzych dloni i wielkich, dziwnie smutnych oczu. Witold. Rzadkie imie. Jego zona tez miala rzadkie imie. Nerwowa kobieta. Agnieszka uslyszala, ze Artur otworzyl drzwi lazienki, ale nie podniosla powiek. Oddychala gleboko, pozorujac sen. Tak, nerwowa. Histeryczka. Czy taka po prostu byla, czy tez istnial jakis powod jej nadpobudliwosci? Ciekawe, jak maz Patrycji uspokajal jej niepokoj? Co robili teraz? Czy Witold obrysowywal kolka na sutkach tamtej, czy piescil je wargami i jezykiem? A moze lekko przygryzal zebami? Czy jego twarda meskosc poruszala sie rytmicznie w dziurce nerwowej zony, a ona wpijala paznokcie w plecy meza, manewrujac biodrami, aby czlonek penetrowal ja 117 glebiej? Czy wila sie z rozkoszy w nieprzyzwoitym uscisku? Dosc! Agnieszka przekrecila sie na bok i otworzyla oczy. Co sie z nia dzialo? Gdyby wczoraj ktos powiedzial, ze ogarna ja prymitywne, zwierzece zadze, ktorych obiektem bedzie nowo poznany facet w srednim wieku, wysmialaby go. Zywila przekonanie, ze seks nigdy juz jej nie zainteresuje, chociaz czasem tlila sie nadzieja na powrot pociagu do meza. W kazdym razie inni mezczyzni nie wchodzili w rachube. Artur zachowywal sie cicho, nie chcac ploszyc snu zony. Zastanowila sie, czy bylby w stanie odgadnac, co sie z nia dzieje, i szybko odrzucila taka mozliwosc. Ufal jej bezgranicznie. Mysl nie wywolala poczucia winy ani nie napelnila czuloscia. Pozostanie z nim na zawsze, chociaz wszelkie uczucie umarlo. On tez juz jej nie kochal. Po prostu uwazal, ze "co Bog zlaczyl..." i takie bzdety. Ona w pewnym sensie tez. Zadzwieczal sygnal budzika. Agnieszka wyciagnela reke i wylaczyla komorke, a po chwili wstala. Spojrzala na Artura; mial na sobie swieza koszule i dzinsy inne niz przy obiedzie. Podszedl ja przytulic i wyczula wode kolonska. Oddala uscisk i uwolnila sie z mezowskich objec. -Czy ja tez mam zrobic sie na bostwo? - spytala drwiaco. Pokrecil glowa i usmiechnal sie w sobie tylko wlasciwy, oszalamiajacy sposob. Szkoda, ze ten usmiech juz na nia nie dzialal. -Zawsze wygladasz jak bogini - powiedzial. 118 -Przestan, bajerancie, bo ci uwierze. - Rozesmiala sie i otworzyla torbe. - Spodni nie bede zmieniac, ale moze wloze te bluzke, co myslisz? - Wyciagnela czerwony T-shirt, wykonczony delikatna koronka, z krotkimi rekawkami i dosc glebokim dekoltem. -Wloz. Wtedy ci powiem. Szybko zmienila bluzke i stanela przed nim w postawie fotomodelki. -No i? - zawiesila pytajaco glos. Przyjrzal jej sie w skupieniu, po czym spuscil wzrok na biust. -Wygladasz przeslicznie - ocenil z lobuzerskim blys kiem w oku. - Szczegolnie twoje sterczace cycuszki. Ujal jej piersi w dlonie i scisnal lekko. -Sa jak jabluszka - dodal, zblizajac usta do warg zony. Pozwolila mu pobawic sie piersiami i poslusznie rozchylila usta, aby goracy jezyk wtargnal miedzy jej wargi, po czym gwaltownie przerwala pocalunek. -Musze poprawic makijaz - powiedziala, schylajac sie po kosmetyczke. W lazience nalozyla cienka warstwe fluidu i jeszcze raz wytuszowala rzesy. Przeczesala wlosy, decydujac sie ich nie spinac. Artur siedzial na lozku z pierwszym tomem Tatarkiewicza w reku. Ostatnio podjal mocne postanowienie doksztalcenia sie z filozofii. Na widok zony odlozyl ksiazke. -Idziemy? - spytal. -Jeszcze chwile. - Usiadla obok. - Co sadzisz o tych ludziach? 119 -Sa bardzo mili. -Nie wydaja ci sie nieco... nerwowi? -Nerwowi? - Artur spojrzal na zone szeroko otwartymi oczyma. - Nie, zupelnie nie odnioslem takiego wrazenia. -To znaczy... - Agnieszka zajaknela sie lekko. - Ona jest nerwowa, a on jakby smutny. Artur potrzasnal glowa. -Nie zauwazylem niczego podobnego. Na mnie zrobili wrazenie bardzo wesolych i energicznych. Agnieszka podniosla sie. -Tak pewnie jest - powiedziala nieco oschle. - Chodzmy juz. Wlozyli kurtki i opuscili pokoj. Patrycja i Witold czekali przed pensjonatem. -Przepraszamy za spoznienie. To przeze mnie. - Agnieszka uznala za stosowne wziac na siebie wine. - Dlugo panstwo czekaja? -Nie, dopiero przyszlismy - odpowiedzial Witold i przez moment patrzyl jej gleboko w oczy. Spuscila wzrok, usilujac zapanowac nad drzeniem ud i przyspieszonym oddechem. -Moze bedziemy mowic sobie po imieniu? - zaproponowala Patrycja. -Swietnie. - Agnieszka uslyszala glos meza. - Przypominam, ze jestem Artur. -Patrycja. Witold i Agnieszka tez wymienili swoje imiona i ruszyli. 120 Chodniczek byl waski, wiec Agnieszka szla z Patrycja w pierwszej parze, a w pewnej odleglosci podazali mezowie. Blondynka paplala bez przerwy, nie wymagajac niemal od rozmowcy udzialu w konwersacji. Mowila glownie o synu, jego zainteresowaniu pilka, historia i harcerstwem. Agnieszka potakiwala, zadajac czasem zdawkowe pytania, az doszli do klubu. Zostawili okrycia w szatni. Witold byl w tym samym stroju co przy obiedzie: w granatowych dzinsach i czarnym podkoszulku. Jego zona zmienila blekitny, obcisly T-shirt na jedwabna czarna bluzeczke w czerwone kwiaty. Agnieszka musiala przyznac, ze prezentowala sie w niej rownie dobrze. Wybrali stolik pod sciana. Po obu stronach staly czerwone, wygodne pufy. Agnieszka usiadla kolo Artura, drugie malzenstwo usadowilo sie naprzeciwko. Po krociutkiej wymianie zdan zdecydowali sie na dwie butelki bialego wina. Rozmowa toczyla sie naturalnie i lekko. Agnieszka nie brala w niej udzialu, nie usilowala sie jej przysluchiwac, ale zdawala sobie sprawe, ze ustalaja trasy, oceniaja schroniska i porownuja warunki w roznych kwaterach w Polsce i za granica. Kelner rozlal wino do lampek i postawil napoczete butelki na stole. -Za nasze spotkanie - powiedzial Witold, wznoszac kieliszek. Stukneli sie radosnie. Agnieszka umoczyla usta, lecz nie miala zamiaru pic, juz i tak wystarczajaco krecilo sie jej w glowie. -Zatanczymy? - Witold zwrocil sie do zony. 121 Usmiechnieta, podala mu reke. Artur pociagnal Agnieszke na parkiet.Tanczyla, usilujac skupic sie na przyjemnosci poruszania sie w rytm muzyki. Artur byl dobrym tancerzem i swietnie prowadzil, ale ona tego wieczoru mylila kroki. Powracaly slowa Patrycji. Syn, Maciek, kochany, koledzy, prezenty. W gardle stawala wielka gula. Nigdy, przenigdy nie zostanie matka. Pare miesiecy po wyroku ogloszonym przez Gierowskiego zaproponowala, zeby adoptowali dziecko. To byl ostatni przeblysk nadziei. Artur usilowal nia okrecic, ale cofnela reke. -Jestem zmeczona - powiedziala. - Usiadzmy. Skinal glowa i znow zauwazyla w jego oczach niepokoj i czulosc. Do diabla z tym! -Dobrze sie czujesz? - spytal Artur, kiedy opadli na pufe. -Tak - odparla. - Jestem tylko troche zmeczona. Dotknal ustami jej skroni. -Goraczki chyba nie masz - rzekl. Odsunela sie nieco. -Nie mam. To zmiana klimatu. Ujela kieliszek i wychylila zawartosc do dna. Do diabla z zawrotem glowy! Moze wino zlikwiduje rozrastajaca sie gule w gardle. Patrycja i Witold wrocili do stolika. -Zmeczyliscie sie? - zapytala blondynka, podnoszac lampke z winem do ust. -Moja zona musi przystosowac sie do klimatu - stwierdzil Artur, a Agnieszke wypelnila niespodziewana nienawisc. 122 -Moja za to ma niesamowita kondycje. - Witoldusmiechnal sie do zony. - Juz boje sie jutrzejszego tempa na Giewont. Rozmowa znow potoczyla sie swobodnie i lekko, ale Agnieszka nie miala pojecia, czego dotyczy. Gula w gardle rozrosla sie do monstrualnych rozmiarow. Nigdy. Nie mogla winic meza; to jej nie sposob zaplodnic. To ona nosila wstydliwy sekret. Tajemnica, do cholery! Jak mozna mowic o tajemnicy, jesli o sprawie wie cala rodzina? A jednak nigdy nie rozmawiala o tym szczerze. "Dlaczego nie macie dzieci?". "Nie jestesmy gotowi" albo "Ze zbyt wielu rzeczy musielibysmy zrezygnowac", a czasem nawet: "Nie chce dzieci. Czuje sie szczesliwa tylko z Arturem". Nie-pelnowartosciowa kobieta, hodujaca w macicy wstyd zamiast dziecka. Artur nie ponosil winy. Nie? Przeciez nie zgodzil sie na adopcje. Nie miala prawa roscic pretensji. Jej maz tez posiadal tajemnice, wstydliwy sekret. Spojrzala na Witolda, usmiechnal sie. -Odpoczelas? - spytal. - Zatanczymy? -Chetnie - odpowiedziala. Odchodzac na parkiet, zauwazyla, ze Artur prosi Patrycje. Grano wolna, kiczowata piosenke. Tanczyli przytuleni, nie przesadnie, ale twarz Witolda z poldniowym zarostem dotykala delikatnego policzka partnerki. Goraca fala rozchodzila sie po ciele Agnieszki. -Dlaczego jestes smutna? - uslyszala cichy glos. Odsunela sie nieco i spojrzala w ciemne oczy, pelne tajemniczej melancholii. -Wydawalo mi sie, ze to ty jestes smutny - odparla. 123 Znow przytulila sie, a on tak nieznacznie, ze nie byla pewna, czy sie nie pomylila, przeciagnal dlonia po jej plecach. -Jestesmy podobni - powiedzial, dotykajac ustami jej policzka. - Czy twoj smutek ma cos wspolnego z faktem, ze nie macie dzieci? Odgadl od razu, rozumial ja, naprawde byli podobni. Skinela glowa. -Jestem bezplodna. - Po raz pierwszy zdradzila wstydliwy sekret osobie spoza rodziny. -Biedactwo - szepnal i tym razem bardziej zdecydo wanie przeciagnal reka wzdluz jej plecow. W dole brzucha czula skurcz podniecenia, miedzy nogami wilgoc. -Nie mysleliscie o adopcji? - zapytal Witold. -Ja myslalam - odpowiedziala - ale... - Glos uwiazl jej w gardle. Witoldowi moglaby opowiedziec, lecz nie na parkiecie pelnym innych par. -Nie chcesz mowic teraz. - Naprawde ja rozumial, wyczuwal, byl niesamowity. - Spotkaj sie ze mna o trzeciej przed pensjonatem. Opowiem ci o sobie, to mnie rozsadza. Ty, jesli zechcesz, podzielisz sie swoim bolem. Piosenka sie skonczyla, zaczela sie druga, rownie wolna i sentymentalna. Milczeli chwile, a Agnieszka przytulala sie coraz bardziej. -Przyjdziesz? - zapytal niemal blagalnie. Nawet nie pomyslala, zeby odmowic. Nic jej nie powstrzyma. Jesli Artur nie bedzie spal, i tak spotka sie z Witoldem. Ale bedzie spal. -Przyjde. 124 -Dziekuje - szepnal Witold i zsunal dlon wzdluz kregoslupa, a palce przez moment dotknely posladkow. Rozumiala, ze przez pomylke, chociaz nie miala watpliwosci, ze mezczyzna byl podniecony. Tanczyli tak blisko, ze wyczuwala stwardniala meskosc. Nastepna piosenka dobiegla konca i z glosnikow poplynela zywa melodia rock-and-rolla. -Usiadzmy juz - poprosila. Ujal jej reke i ucalowal palce. -Dziekuje - powtorzyl. Patrzyla zafascynowana w ciemne oczy, po czym drgnela, jakby budzac sie ze snu. Cofnela dlon i ruszyla w kierunku stolika. Witold podazyl za nia. Patrycja i Artur siedzieli juz na pufach. Postanowiono nie zamawiac nastepnej butelki i opuscic wkrotce lokal, aby wyspac sie przed wycieczka na Giewont. Witold nalegal na uiszczenie rachunku i Artur dal za wygrana. -Nastepnym razem my stawiamy - stwierdzil tylko. Droge do pensjonatu przebyli, chichoczac. Wina nie bylo wiele, ale najwyrazniej wszystkim uderzylo do glowy. Artur rozebral sie i rzucil na lozko. -Umieram ze zmeczenia - powiedzial. - Chodz do mnie. -Za chwile - odrzekla. - Wezme tylko prysznic. Przedluzala pobyt w lazience, majac nadzieje, ze maz zasnie przed jej powrotem do sypialni. Rzeczywiscie, kiedy otworzyla drzwi, uslyszala pochrapywanie. Calkowicie ubrana usiadla w fotelu, czekajac umowionej pory. 125 Za dwie trzecia wysunela sie z pokoju i na palcachzbiegla po schodach. Przed budynkiem dostrzegla meska sylwetke. -Dziekuje, ze przyszlas. - Ujal jej dlonie. - Balem sie, ze zmienisz zdanie. -Nie moglabym nie przyjsc - odparla bez zastanowienia. -Obok jest osrodek, gdzie maja duzy plac zabaw i laweczki. Usiadziemy tam czy pojdziemy na spacer? -Usiadzmy - zdecydowala. W milczeniu przeszli do osrodka i usiedli tak blisko siebie, ze ich ramiona sie stykaly. Mimo ze noc byla ciepla, a Agnieszka miala na sobie kurtke, zadrzala. -Zimno ci? - zapytal Witold. - Okryc cie jeszcze moja kurtka? -Nie, nie - zaprotestowala. - Ale mozesz mnie objac. Zdawala sobie sprawe, ze takie slowa, wypowiedziane do niemal obcego faceta, brzmia prowokujaco, lecz nie potrafila ich powstrzymac. To nie byla juz dzika, zwierzeca zadza, raczej rozpaczliwe pragnienie, aby ten czlowiek obdarzyl ja cieplem fizycznym czy moze psychicznym, przestala rozrozniac. Tylko tyle, nie moglaby zdradzic meza. Witold otoczyl ja ramieniem, a ona wtulila sie w mocne, pewne objecie. -Zazdroscisz mojej zonie dziecka, prawda? - rzekl cicho w jej wlosy. Odsunela sie gwaltownie. -Nie o to chodzi! - niemal krzyknela. Mimo ze sie opierala, przyciagnal ja do siebie z powrotem. 126 -Zle sie wyrazilem - powiedzial lagodnie. - Tak czy inaczej -w jego glosie slychac bylo prawdziwe cierpienie - my nie mamy juz dziecka. Znow odsunela sie, aby spojrzec w twarz mezczyzny, stezala w bolu. Dotknela napietego policzka. -O czym ty mowisz? - szepnela. -Nasz syn... nasz syn zginal w wypadku samochodowym trzy lata temu. Nie rozumiala, ale przeszyl ja dreszcz zgrozy. -Co? - Nic innego nie potrafila wykrztusic. -Czekal na autobus. Mercedes wpadl na przystanek, raniac kilka osob, Macka smiertelnie. Nie mial najmniejszej szansy. Ukryl twarz w dloniach, plecy drzaly od gluchych lkan. Agnieszka wsunela palce w ciemne wlosy. -Witoldzie... Witoldzie - powtarzala bezradnie. Mezczyzna uniosl glowe. Trzasl sie caly. -Wolalbym, zeby nasze zycie skonczylo sie tamtego dnia - wychrypial. Wtulil twarz w piersi kobiety, nie przestajac szlochac, a ona objela go z calej sily. Po paru minutach uspokoil sie i uwolnil delikatnie z jej objec. -Moja zona - jego glos brzmial juz zupelnie bezna mietnie - wierzy, ze Maciek zyje. Jezeli ktos zapyta, gdzie jest, zawsze odpowiada, ze w szkole, na treningu, na zbiorce albo w kinie. Poczatkowo probowalem z nia rozmawiac, ale wpadala w szal. Dalem spokoj i sam biore udzial w tej grze. Dla mnie to gra, a dla niej rzeczywistosc, jedyna prawda, jaka istnieje. Zamilkl, a po chwili objal skamieniala Agnieszke. 127 -Bylo ci zimno, prawda? - szepnal w jej wlosy. Oparla glowe na ramieniu mezczyzny. Pozostal silny pomimo tak potwornego ciosu. Patrycja popadla w obled i nie musiala codziennie mierzyc sie z tragedia. Witold bezustannie doswiadczal udreki utraty jedynego dziecka, a przy tym dzwigal drugie brzemie: szalona zone, wstydliwy sekret. -Nigdy jej nie opuszcze - mowil wciaz spokojnie, cho ciaz Agnieszka wyczuwala nute rozpaczliwego buntu. - Nasze malzenstwo jednak juz nie istnieje. Nie potrafilbym z nia sypiac, napelnia mnie fizyczna odraza. - Urwal, nieco zdyszany, po czym dodal: - Tak nie powinno byc. Powinienem ja rozumiec, ale brzydze sie jej. Wstydze sie tego. Siedzieli w milczeniu, wciaz zlaczeni usciskiem. Groza i czulosc mieszaly sie ze soba, sciskajac za gardlo, sprawiajac, ze wlasne problemy zdawaly sie dalekie, nieistotne. -A ty? - przerwal w koncu cisze Witold. - Opowiesz mi o sobie? -Tak. Nie, jej nieszczescia wcale nie byly dalekie. Znow zadrzala, a Witold zaciesnil uscisk. -Zaproponowalam Arturowi adopcje - mowila cicho -a on sie sprzeciwil. Naciskalam i wtedy mi powiedzial. Urwala, biorac pare glebokich wdechow. Nadeszla pora wyjawienia wstydliwego sekretu meza. Czy miala prawo? Przeciez ten sekret zdeterminowal jej zycie! Jasna cholera, to przez niego nigdy nie bedzie matka! Tajemnica Artura nalezala rowniez do niej. -Co ci powiedzial? - zapytal Witold, gladzac uspokajajaco ramie Agnieszki. 128 -Jego rodzice nie mogli miec dzieci przez dwa lata,uznali wiec, ze sa bezplodni, i adoptowali chlopca. Po dzie sieciu latach matka zaszla w ciaze. Robert - tak nazywal sie adoptowany syn - wsciekal sie, a rodzice traktowali to jak fanaberie dziecka, ktore dlugo bylo jedynakiem. Przekony wali go, ze zawsze bedzie wazny. Kiedy urodzil sie Artur, starszego rozpieszczali jeszcze bardziej, ale on reagowal coraz wieksza agresja. Wpadl w podejrzane towarzystwo i opuscil sie w szkole. Zamilkla. Witold kojacym ruchem poglaskal jej szyje. Odwrocila glowe i pocalowala przelotnie jego palce. -Potem nagle wszystko sie zmienilo - ciagnela. - Ro bert zaczal interesowac sie bratem, poprawil wyniki w szkole. Mial pietnascie lat, Artur piec. Rodzice byli szczesliwi. Ktoregos wieczoru wyszli do teatru, pozostawiajac mlodszego syna pod opieka Roberta. Kiedy wrocili, Artur lezal nieprzytomny, przygnieciony komoda. Pogotowie przyjechalo szybko. Zanim stracil przytomnosc, zostal pobity kijem bejsbolowym. Do dzis ma czasami koszmary i budzi sie z krzykiem: "Robert, nie, nie!". Narzady wewnetrzne wylaly, ale uratowano mu zycie. Przytulila mokra od lez twarz do piersi mezczyzny. Witold gladzil jej wlosy, jak glaszcze sie male, nieszczesliwe dziecko. Zaczela mowic, nie zmieniajac pozycji. -Cala bizuteria matki zniknela. Roberta nigdy nie od naleziono. Artur... Artur powiedzial, ze nie moglby zaufac adoptowanemu dziecku. "Zlych genow nic nie zmieni", po wtarzal. Gwaltowne lkania wyrwaly sie z jej ust. Witold wciaz ja glaskal, a kazda pieszczota, uspokajajac wzburzenie, 129 budzila zarazem napiecie w okolicy narzadow, ktore u innych kobiet nazywa sie rodnymi. Nieprawda, nie bedzie umniejszac najpiekniejszych doznan, cale jej cialo bylo rozpalone i drzalo w goraczce fizycznego podniecenia. Nigdy nie zaspokoi tego rozpaczliwego glodu, ale to nic. Przez pare dni czy tez nocy bedzie przytulac sie do mezczyzny rownie bolesnie jak ona skrzywdzonego przez zycie, silnego, cudownego, wspanialego. To wystarczy do konca jej dni, musi wystarczyc. Nie maja prawa posunac sie dalej, nie wolno im, myslala z rozpacza, zaciskajac ramiona wokol jego szyi. Nie bylaby w stanie okreslic, jak dlugo tak siedzieli, ciasno objeci, nie wykonujac zadnego gestu, ktory zmienilby ich uscisk w gre kochankow. Slodycz i bol mieszaly sie, nie potrafilaby ich oddzielic. -Chodzmy juz - powiedziala w koncu z wysilkiem. - Moga sie zbudzic. -Moga - przytaknal. - Wolalbym zostac na tej lawce do konca zycia. Wstali, ociagajac sie, i przeszli do pensjonatu, nawet sie nie dotykajac. -Do jutra - rzekl Witold pod drzwiami i przelotnie ja objal. Artur wciaz chrapal. Przebrala sie szybko i polozyla na krancu lozka. Nie mogla go dotykac, nie tej nocy. Zamknela oczy, przywolujac wspomnienie Witolda, raz jeszcze przezywajac groze i slodycz rozmowy sprzed chwili, ponownie delektujac sie smakiem fascynacji i uniesienia, pomieszanym z gorycza niemozliwosci spelnienia. 130 Czyjes cialo napieralo na jej nagosc, na posladkach czula naprezonego czlonka. Brutalne rece sciagnely koszulke, kiedy spala, mietosily piersi, rozsuwaly nogi, niecierpliwe palce wslizgiwaly sie do suchej dziurki. Z trudem podniosla powieki. -Zaraz sniadanie - uslyszala glos Artura. - Zrobmy wczesniej szybki numerek. Tego ranka nie chciala tego bardziej niz kiedykolwiek indziej, ale przewrocila sie na plecy i rozsunela nogi. Nigdy nie odmawiala mu swojego ciala. -Chodz - powiedziala, ujmujac duzego czlonka i glaszczac jadra. Pragnela miec to jak najszybciej za soba. Kiedy w nia wchodzil, niemal krzyczala z bolu, tak bardzo byla sucha, lecz Artur jakby tego nie zauwazal. Polozyla rece na posladkach meza i sama poruszala sie w rytm stosunku, ktory na szczescie nie trwal dlugo. -Znowu nie bylo ci dobrze - powiedzial Artur smutno, gladzac jej wlosy. Wzruszyla ramionami. Nie chcialo jej sie tracic energii na przekonywanie go, ze orgazm nie jest najwazniejszy. -Zdarza sie - odparla i naga przeszla do lazienki. Wyruszyli od razu po sniadaniu. Dzien byl pogodny i Agnieszka zdecydowala sie na szorty mimo ostrzezen, ze pogoda moze sie zmienic. Mezczyzni mieli na sobie dzinsy, Patrycja wyszla w krotkich spodenkach. Nogi blondynki byly zgrabne i mocno opalone, widocznie kobieta 131 korzystala z solarium. Nocna zgroza powrocila. Agnieszka spojrzala w stalowoniebieskie oczy i dostrzegla szalenstwo. Znow pomyslala, ze obled Patrycji byl latwiejsza droga niz codzienne stawianie czola tragedii. Szli od paru godzin. Agnieszka, niewyspana i zmeczona, opozniala marsz, jednak nie byla w stanie przyspieszyc. Kiedy znalezli sie przed ostatnim stromym podejsciem, usiadla. -Musze odpoczac - powiedziala. Mezczyzni staneli. Patrycja rozesmiala sie i chociaz Agnieszka wiedziala, dlaczego jej smiech brzmi histerycznie, poczula irytacje. -Ja pojde - stwierdzila platynowa blondynka. - Roz sadza mnie energia. Artur rzucil krotkie spojrzenie na zone. Rozumiala, ze mial ochote pokonac szybko ostatni kawalek. -Idz, nie przejmuj sie - rzekla. Wciaz sie wahal i on tez zaczal ja irytowac. -Zostane z twoja zona- zaproponowal Witold. -W takim razie pojde - zdecydowal Artur. - Na razie, kochanie. Pocalowal zone w czolo i wyrwal za Patrycja. Witold opadl na trawe i podal Agnieszce wode. Pila, patrzac mu w oczy, po czym oddala butelke, dotykajac przelotnie meskich palcow. Siedzieli, nie przerywajac ciszy. Agnieszka wstala pierwsza. -Juz moge isc - powiedziala, przeszla pare krokow, lecz potknela sie o kamien i przewrocila. Witold pomogl jej wstac. 132 -Nic ci nie jest? - zapytal z troska, zatapiajac spojrze nie w jej zrenicach. Potrzasnela glowa, niezdolna do wypowiedzenia chocby slowa. Przyciagnal ja do siebie, a ona zarzucila mu ramiona na szyje. Kiedy poczula gorace usta na swoich, rozchylila wargi, wpuszczajac natarczywy jezyk, w szalonym uniesieniu poznajac jego smak, przygryzajac go lekko zebami. Nie zaprotestowala, kiedy reka Witolda otoczyla jej piers, a palce masowaly i sciskaly sutek. Przylgnela jeszcze bardziej. Druga dlon mezczyzny zsunela sie na posladki, uszczypnela je lekko, po czym wslizgnela sie przez nogawke szortow pod cienki material majteczek. Palce odnalazly lechtaczke i pocieraly ja lagodnie, lecz zdecydowanie. Wciaz calowali sie zachlannie, a Agnieszka, nie panujac nad reakcjami, zaczela wydawac ciche, przeciagle jeki. Uslyszala stlumiony chichot i oderwala sie od mezczyzny. Dwoch nastolatkow, ktorzy mineli ich przed chwila, ogladalo sie z drwina w oczach. Agnieszka ledwo utrzymywala sie na nogach. -Przepraszam. - Witold zblizyl sie, ale postapila krok do tylu. - Nie powinienem tego robic, lecz nie potrafilem sie powstrzymac. Ty jestes jak woda dla umierajacego z pragnienia. Nigdy nie pragnalem tak zadnej kobiety. Bez slowa odwrocila sie i szla najszybszym krokiem, na jaki potrafila sie zdobyc, chociaz czula sie potwornie slaba i dyszala ciezko. W plucach ja palilo, serce tluklo sie w piersi, miala wrazenie, ze umrze z wyczerpania, i pragnela tego. Przy lancuchach byla kolejka. W weekend majowy Giewont przypominal najtloczniejsze miejsce Warszawy. Stala 133 ze spuszczonymi oczyma, nie zwracajac uwagi na milczacego Witolda. -Leniwce i zolwie - powitala ich na szczycie Patrycja. Artur patrzyl na zone ze zmarszczonym czolem. -Dobrze sie czujesz? - zapytal. Podniosla na niego wzrok i usmiechnela sie. To z nim spedzi zycie, chociaz dla jego dobra powinna go chyba porzucic. -Nie mam kondycji - odpowiedziala i przytknela usta do butelki, ktora jej wreczyl. Nie, Artur nie bylby szczesliwy, gdyby odeszla, nie pozwolilyby mu na to jego przekonania religijne. A moze rzeczywiscie ja kochal? Agnieszke ogarnal potworny wstyd. To, co sie stalo, nie moze sie powtorzyc. Byla mezatka, nawet jesli jedyne, co trzymalo ja przy mezu, to litosc i poczucie winy. A Witold? Nie bedzie o nim myslala. To, co zrobil, oznaczalo, ze nie wolno go dotykac, nie wolno z nim rozmawiac. Jak jednak nie myslec? Goraca fala podniecenia na granicy wytrzymalosci fizycznej raz po raz przechodzila przez cialo Agnieszki, a ona ponownie przezywala scene ze sciezki. Pragnela ust wpijajacych sie w jej wargi, mocnych, twardych rak na piersiach i miedzy nogami. Nigdy juz. Nigdy. Zorientowala sie, ze schodza od jakiegos czasu, a Patrycja paple jeszcze wiecej, bardziej nerwowo i histerycznie niz do tej pory. Biedna kobieta. Nie, popadniecie w obled bylo prostym rozwiazaniem. Patrycja byla slaba, dlatego poszla latwa droga. Jej maz... Nie myslec o nim. 134 Do pensjonatu dotarli punktualnie na obiad. Patrycja zaproponowala wieczor w ich pokoju. Witold ja poparl, Artur wyrazil entuzjazm. Agnieszka milczala, ale skinela potakujaco glowa. Pozniej wytlumaczy Arturowi, ze potrzebuje snu. Zreszta to prawda. Na Witolda nie spojrzala ani razu, wiedziala jednak, ze on sie jej przypatruje. Do diabla z nim, popsul wszystko. Znow poczula twarde palce pieszczace lechtaczke i widelec wylecial jej z dloni. Rozesmiala sie z przymusem. -Nie dosc, ze nie mam kondycji, to jeszcze straszna ze mnie niezdara. Krew szumiaca w glowie zagluszyla odpowiedz. Weszli do pokoju. -Arturku - powiedziala, wsuwajac palce we wlosy meza. - Nie gniewaj sie, ale ja nie pojde. Jestem potwornie zmeczona i musze sie wyspac, jesli jutro mam wejsc na Za wrat. -W takim razie ja tez zostane - zdecydowal. -Nie, nie - zaprotestowala. - Idz, nie wypada, zebysmy nie szli oboje. Przepros ich, powiedz, ze po prostu padlam. Naprawde musze sie przespac - dodala, rzucajac sie na lozko i zamykajac oczy. Artur usiadl obok. -Jestes pewna, ze to tylko zmeczenie? - spytal lagod nie. Skinela glowa, nie podnoszac powiek. Maz poszedl wziac prysznic, a Agnieszka zasnela twardym, pozbawionym obrazow snem. 135 Obudzila sie i zerknela na zegarek. Dziewiata. Artur od godziny byl w pokoju obok. Poszla sie umyc, naciagnela koszulke nocna i wsunela sie w posciel, nie pomyslawszy nawet, zeby wysuszyc wlosy. Ponownie zapadla w sen, tym razem niespokojny i urywany. Obudzila sie na dobre, kiedy maz wrocil, ale zacisnela powieki, nie chcac z nim rozmawiac. Wszedl do lazienki, a ona sprawdzila czas: cztery minuty po polnocy. Za niecale trzy godziny... co wlasciwie? Nie pojdzie z pewnoscia, a jego tez nie bedzie. Dlaczego mialby byc? Nie umawiali sie przeciez. Artur skonczyl kapiel, po cichu polozyl sie do lozka, wiec w udawanym snie odwrocila sie do sciany. Sluchala oddechu meza, usilujac zatopic sie w pustce, lecz sklebione wspomnienia powracaly, na nowo napelniajac ja groza, slodycza, zwierzecym pozadaniem, bolem, wsciekloscia, tesknota. Artur pochrapywal cicho, ona czekala. Na co niby? Na trzecia oczywiscie. Bzdura. Byla niemal pewna, ale sprawdzila. Za piec. Zacisnela piesci, obserwujac wskazowki. Kiedy wskazaly rowno trzecia, sciagnela koszulke i wtulila sie w plecy meza. Jedna dlon wsunela pod bluze pizamy, gladzac umiesniony brzuch, druga w spodnie, masujac jadra i czlonek, ktory robil sie coraz wiekszy, coraz twardszy. Artur odwrocil sie i zagarnal ja w objecia. -Agnieszka - wyszeptal, szukajac jej ust. -Wejdz we mnie teraz - powiedziala rozkazujaco. - Nie chce czekac. 136 Podlozyl dlonie pod jej posladki, sciskajac je lekkoi wprowadzil w nia meskosc. Tym razem nie bolalo, byla w pokretny sposob pobudzona. Kiedy Artur szczytowal, udawala orgazm. Przynajmniej to mogla zrobic dla mezczyzny, z ktorym zostanie do konca zycia. -Najdrozsza - powiedzial, calujac jej palce. - Tak sie ciesze, ze bylo ci dobrze. Wtulila sie w niego, wypelniona zimnym bolem. Obudzila sie, wciaz naga, wciaz w jego objeciach. Poslusznie rozsunela nogi i znow sie z nim kochala, ponownie udajac rozkosz. Pozniej weszla pod prysznic, zmywajac wstyd. Nie udalo sie, wciaz byla brudna i brudna pozostanie. Wlozyla dlugie spodnie. Nie spodziewala sie powtorki z Giewontu, ale nie chciala eksponowac ciala. Zadnego dekoltu, czarna bluzka, niemal pod sama szyje. Na Zawrat szla szybko, rzesko, bez trudu nadazajac za Patrycja, ktora tego dnia wydawala sie znacznie cichsza, mniej nerwowa. Ona jedna miala na sobie szorty. Zmyla lakier z paznokci i nie polozyla na twarz zadnego makijazu. Wlosy, podobnie jak Agnieszka, spiela w kucyk i wygladala mlodziej niz poprzednio. Agnieszka mowila duzo, smiala sie i zartowala, nie zwracajac sie tylko bezposrednio do Witolda. Kiedy wrocili do pensjonatu, pomimo zmeczenia czula sie zdrowa i silna. Przy obiedzie zaproponowala wieczornego drinka w ich pokoju. Jak przewidywala, towarzystwo zgodzilo sie bez problemu. 137 Wieczorem byla rownie wesola jak w drodze na Zawrat. Nie unikala wzroku Witolda, chwytala jego spojrzenie i odpowiadala usmiechem. Brala czynny udzial w konwersacji, chociaz nie bylaby w stanie powiedziec, o czym rozmawiaja. Goscie wyszli po polnocy. Artur zasnal, kiedy Agnieszka zmywala makijaz i szczotkowala zeby. To dobrze. Zapalila lampke nocna, usiadla w fotelu i otworzyla Historie Edgara. Chociaz powiesc ja nudzila, usilowala skoncentrowac sie na akcji. Po chwili porzucila starania, ksiazka wysunela sie jej z rak, a kobieta siedziala bez ruchu, czekajac. Tuz przed trzecia, niemal nie myslac, co robi, opuscila pokoj. Oczywiscie nie bedzie go, stwierdzila, przemierzajac droge do drugiego osrodka. Dlaczego mialby byc? Stal przy lawce. Wyciagnal ramiona i wszystko, oprocz jego dloni i ust, przestalo miec znaczenie. Scalowal lzy z jej policzkow. -Balem sie, ze znow nie przyjdziesz - szeptal, gladzac pod kurtka szczuple plecy Agnieszki. -Nie moglabym nie przyjsc - odpowiedziala i wpila sie w jego usta. - Ja tez umieram z pragnienia - dodala po chwili. Wydala jek, kiedy silna dlon scisnela jej piers. Nie miala stanika i jedynie cienki material T-shirta dzielil palce mezczyzny od nagiego sutka. -Chce ciebie - szeptala, ledwo wydobywajac slowa. Oddech sie rwal, byl glosny i ciezki. - Ale nie moge, nie moge... -Rozumiem - mowil uspokajajaco, wciaz pocierajac sterczacy sutek. - Nie mozesz isc na calosc. 138 -Nie moge - powtorzyla.Jego oddech tez byl glosny i przyspieszony. -Zaufaj mi. Nie zdradzisz meza. Zsunal z niej kurtke i powoli zdejmowal pozostale czesci garderoby. Pomagala mu niecierpliwie, szalenczo domagajac sie pieszczot. Kiedy byla zupelnie naga, schylil sie po kurtke. -Nie chce, zeby ci bylo zimno - powiedzial, wsuwajac jej ramiona w rekawy. Zdjal wlasne okrycie i rozlozyl na trawie. -Poloz sie - poprosil. Wykonala polecenie. Rozsunal jej smukle uda i zblizyl usta do rozpulchnionej kobiecosci. -Masz przesliczna cipcie - powiedzial, gladzac lech taczke. - Stworzona do pocalunkow. Jego wilgotne wargi i twardy, zreczny jezyk sycily sie smakiem kobiecego podniecenia. Palce nie przestawaly manewrowac, pomagajac ustom. Kiedy Agnieszka sadzila, ze za moment dozna spelnienia, przerwal pieszczoty. -Nie przestawaj - blagala. - Ja... Uniosl glowe i patrzyl na jej twarz. Jego rece wciaz tkwily nieruchomo miedzy rozrzuconymi nogami. -Zaufaj mi - powiedzial, calujac przelotnie ciemny trojkat lona. Gdy oddech Agnieszki uspokoil sie nieco, ponowil pieszczoty. Sytuacja powtorzyla sie pare razy. W koncu nadszedl orgazm, ktorego sila i gwaltownosc rozerwaly niemal cialo kobiety na strzepy. Witold polozyl sie obok i delikatnie calowal jej twarz. -Placzesz? - spytal, wyczuwajac slone krople. 139 -Nigdy dotad... nigdy... niczego takiego... - Slowaplataly sie, rozkosz wciaz drgala w umysle. Tulil jej drzace cialo, a ona zapragnela sie odwdzieczyc. Opuscila dlon i zaczela rozpinac zamek jego spodni. Powstrzymal ja. -Tez chce dac ci rozkosz - wyjasnila. Podniosl sie i stanal nad nia. -Wiec zrob to teraz. - Jego glos zabrzmial rozka zujaco. Uklekla i wydobyla ogromnego, cudownego czlonka. Wsunela go do ust jak najglebiej, palcami pieszczac jadra. Sycila sie smakiem meskosci, manewrujac jezykiem, aby poznac kazdy kawaleczek. Oddech mezczyzny stawal sie coraz glosniejszy, rece, ktore poczatkowo delikatnie owijaly sie wokol jej lokow, zaczely brutalnie je ciagnac. Nagly bol byl dla Agnieszki dodatkowa podnieta, wargi piescily go coraz zachlanniej, zeby przygryzaly leciutko. Kiedy eksplodowal w jej usta, nie cofnela sie, wciaz go calowala, zlizujac resztki nasienia. Po chwili podniosl ja i przytulil. -Jestes rewelacyjna - powiedzial, obrysowujac wargi, ktore przed chwila doprowadzily go do zaspokojenia. Przesunal dlonie wilgotne od jej sliny i jego nasienia na piersi, a ona zapragnela ponownej rozkoszy. Powoli umiescil jedna reke miedzy jej udami i wsunal palec do wilgotnej dziurki. -Wiem, ze nie moge cie miec - rzekl cicho w jej wlosy -ale wyobraz sobie, ze to moj czlonek. Manewrowal w niej palcem, a druga reka sciskal po sladki. Poruszala biodrami, pragnac trwania na gra nicy spelnienia. Orgazm jednak nadszedl szybko, znow 140 gwaltowny, niemal przerazajacy. Zacisnela rece na jego plecach, prawie sie przewracajac. Przytrzymal ja.-Dobrze? - spytal, podnoszac dlon do jej piersi, gladzac pieszczotliwie sutki. -Nie wiedzialam, ze moze byc az tak. Piescil ja jeszcze chwile, po czym pocalowal przelotnie w czolo. -Musimy wracac - powiedzial, zapinajac spodnie. Musieli. Ubrala sie szybko. Artur nie obudzil sie. Nastepnego ranka zerwala sie z lozka tuz przed sniadaniem, unikajac porannego numerku. Tego dnia pokonali najtrudniejsza trase, zdobywajac Rysy. Agnieszka, chociaz zmeczona, dawala rade. Inni wygladali na wyczerpanych. -Pierwszy raz weszlam na Rysy - powiedziala na szczy cie. Wszyscy dyszeli po przebytej wspinaczce. Wygladalo na to, ze ona czuje sie najbardziej swiezo. - Myslalam, ze szlak jest trudniejszy. Patrycja oderwala od ust butelke z woda. -Mowilam, ze calkiem latwy - rzekla, po czym znow zaczela zachlannie pic. Mezczyzni rozesmiali sie. Witold piescil ja spojrzeniem, a ona wspominala po raz kolejny dotyk jego dloni i warg, na powrot pobudzona, ponownie gotowa do przezycia rozkoszy. 141 -Dzis ostatni wieczor - uslyszala glos Artura. - Pojdziemy potanczyc? -Wlasnie mialem to zaproponowac - odparl Witold. Mowili cos jeszcze, ale Agnieszka przestala rozrozniac slowa, wsluchana w nagly, dojmujacy bol. Ostatni wieczor. Nie skojarzyla. Ostatnia noc. - Wieczor w klubie minal niepostrzezenie. Pila wino, tanczyla, usmiechala sie, myslac o nadchodzacej nocy. Do pensjonatu wrocili przed polnoca. Tym razem powiedzeniu "dobranoc" towarzyszyly usciski. Zauwazyla, ze Artur przytrzymal Patrycje w objeciach nieco dluzej, niz wydawaloby sie to konieczne. Pomyslala, ze kobieta, chociaz starsza i w widoczny sposob nerwowa, wciaz robi wrazenie na mezczyznach. Zastanowila sie, czy platynowa blondynka pociagalaby Artura, gdyby wiedzial o jej szalenstwie. Niemozliwe. Jej maz byl okazem zdrowia psychicznego i wszelkie zjawiska odbiegajace od normy sprawialy, ze cofal sie o krok. Z drugiej strony moze to wlasnie swiadczylo o jego braku rownowagi wewnetrznej. Tak czy inaczej, usprawiedliwialy go traumatyczne przezycia z dziecinstwa. W tym momencie, przygladajac sie Arturowi obsciskuja-cemu szalona, nieszczesliwa kobiete, Agnieszka miala wrazenie, ze stoi na progu zrozumienia. Artur byl tak wykonczony, ze znowu zasnal podczas kapieli Agnieszki. Wychodzac z lazienki, spojrzala na niego z usmiechem i usiadla w fotelu. Nawet nie probowala zajac 142 sie lektura, nieruchoma, wpatrzona w jeden punkt, marzyla. Lekkim krokiem, pewnie, szla na spotkanie. W euforii odpowiadala na pieszczoty, pomagajac sie rozbierac, rozpinajac koszule i spodnie mezczyzny. -Chce isc na calosc - wyszeptala miedzy pocalunkami. Byla juz naga, on trzymal jedna dlon miedzy jej nogami, druga na piersi. -Jestes pewna? - spytal, szczypiac sutek, pocierajac lagodnie lechtaczke. -Absolutnie - odpowiedziala, gladzac pieszczotliwie jego czlonka. Opadla na kolana i otoczyla naprezona meskosc spragnionymi wargami. -Chce zapamietac twoj smak - szepnela, zachlannie zlizujac jego podniecenie. -Poczekaj. - Przytrzymal ja za wlosy i odciagnal od czlonka. Po brutalnosci ruchu i tonie poznala, ze jest na granicy wytrzymalosci. Jej podniecenie tez siegalo zenitu. -Poloz sie - powiedzial rozkazujaco, rzucajac kurtke na ziemie. Poslusznie wykonala polecenie. Patrzyla w euforii, jak zrzucal ubranie. Jego cialo, nagie, mocne i piekne, bielalo jak posag starozytnego mistrza w blasku ksiezyca. Polozyl sie obok i gwaltownym ruchem rozchylil jej uda, rownoczesnie calujac w usta. To polaczenie brutalnosci z czuloscia sprawilo, ze dalsze czekanie stalo sie niemozliwe. 143 -Wejdz we mnie teraz - prosila. Zrobil to, jednoczesnie ciagnac ja za wlosy tak, ze czula bol, i calujac namietnie w usta. Prezyla sie, po raz pierwszy w zyciu doswiadczajac wrazenia, ze oddaje sie mezczyznie, staje sie jego niewolnica i zabawka. Tego wlasnie chciala. Penetrowal ja gleboko i gwaltownie, a ona pomagala mu rytmicznymi ruchami bioder. Przerwal i wyszedl z niej. -Blagam... rob to dalej - szeptala. -Odwroc sie - polecil wladczym tonem. Polozyla sie na brzuchu, a on wszedl w nia i podciagnal do gory, aby sciskac piersi i gladzic lechtaczke. Czula go w kazdym miejscu i nie powstrzymala jekow. On tez wydawal dzwieki, pieszczac ja coraz namietniej, coraz bardziej brutalnie, a rownoczesnie, paradoksalnie, z coraz wieksza czuloscia. Szczytowali w jednym momencie, piekielna rozkosz i gwaltowny bol zmieszaly sie i Agnieszka pragnela, aby nigdy sie nie rozdzielily. Wyczerpani opadli na ziemie. Ciala, pomimo chlodu nocy, byly gorace i spocone. Witold zszedl z niej, przewrocil ja na plecy i polozyl dlon na jej ustach. Calowala wnetrze jego dloni, wciaz przepelniona przedziwnym oddaniem i wdziecznoscia. -Jestes slodka - powiedzial i wyczula w jego glosie ogromny smutek. - Musisz sie ubrac, malenka, bo zmar zniesz. Wstal i wyciagnal reke. Podniosla sie i przylgnela do niego w bolesnej swiadomosci, ze ich nagie ciala stykaja sie po raz ostatni. 144 Droge powrotna przebyli w milczeniu. Przed samympensjonatem Witold wyciagnal z kieszeni wizytowke. -Jesli kiedykolwiek zatesknisz - powiedzial miekko - zadzwon do mnie. Obracala kartonik w palcach. Skinela glowa, wiedzac, ze nie zadzwoni. Weekend w gorach sie konczyl i wracali do zwyczajnego zycia: Witold do opieki nad szalona zona i codziennego przezywania smierci syna, ona do wlasnej nie-pelnowartosciowej kobiecosci i meza, z ktorym nigdy nie dozna spelnienia w zadnym znaczeniu tego slowa. Wsunela wizytowke do kieszeni i otworzyla drzwi pensjonatu. Po drugiej stronie stala Patrycja, blada, z podkrazonymi oczyma i potarganymi wlosami. -Nie spisz, kochanie? - zapytal Witold. - Widocznie dzisiaj taka noc. Ja tez nie moglem spac i wyszed lem na dwor. Spotkalem Agnieszke i przeszlismy sie po okolicy. Agnieszka sluchalaze spuszczonymi oczyma. -Tak - potwierdzila Patrycja normalnym, nieco histe rycznym glosem. - Taka noc. Chodzmy do pokoju. Na gorze Agnieszka powiedziala pospiesznie "dobranoc" i wslizgnela sie do sypialni. Szybko sie rozebrala, naciagnela koszulke i wsunela sie pod koldre. -Gdzie bylas? - uslyszala glos Artura. Odwrocila sie do meza. Wiec on tez nie spal. Rzeczywiscie noc byla wyjatkowa. -Troche bolala mnie glowa i wyszlam na dwor - od parla. -Juz dobrze sie czujesz? - spytal, przyciagajac ja do siebie, wkladajac dlonie pod koszulke i sciskajac posladki. 145 Nie. Nie dzisiaj. Zadnej innej nocy nie odmowi mu seksu, ale teraz nie moglaby spelnic malzenskiego obowiazku. -Wciaz boli - sklamala. - Musze spac. Przepraszam. - Pocalowala go w czolo, zdjela jego rece i odwrocila sie tylem. Nie nalegal, nie pytal o nic wiecej. -Mam nadzieje, ze odwiedzicie nas, kiedy bedziecie w Plocku - powiedzial Witold przy sniadaniu. To dobrze, pomyslala Agnieszka z lodowatym bolem, ze oni mieszkaja w Plocku. Spotkanie nie wchodzilo w gre. -A my w kazdej chwili zapraszamy do Warszawy - od rzekl Artur. Mezczyzni wpisali numery do komorek. Kobiety milczaly. Patrycja utkwila nieruchome spojrzenie w zrenicach Agnieszki, ktora tym razem nie spuscila oczu. Serce walilo ciezko. Czy skrzywdzila te nieszczesliwa chora psychicznie kobiete? Bzdura. Witold brzydzil sie zony, Agnieszka nie miala z tym nic wspolnego. Przy pozegnaniu znow usciski i zapewnienia o checi spotkania. Patrycja wydawala sie nieco sztywna, ale pocalowala Agnieszke w oba policzki, z Arturem pozegnala sie czulej. Witold otworzyl ramiona, Agnieszka przylgnela do niego. Jego dlon niedostrzegalnie dla innych musnela jej piers, a usta na moment dotknely rozchylonych warg. -Pamietaj... jesli tylko zatesknisz... - szepnal. 146 Puscil ja i po chwili wsiadl z zona do samochodu. Agnieszka i Artur machali, az pojazd zniknal im z oczu, po czym weszli do pensjonatu, aby zniesc bagaze.*#*Dni mijaly niepostrzezenie. Wspomnienie goracych nocy trwalo, ale coraz mniej bolesne, nieco zamazane. Agnieszka z nowa energia pisala artykuly, w domu byla mila dla meza. Wrocila do zycia, od ktorego nie spodziewala sie juz zadnych niespodzianek. Jedna rzecz, w miare uplywu tygodni, niepokoila ja coraz bardziej. -Moze sie pani ubrac - powiedziala lekarka. - Jest pani w ciazy. Agnieszka zeszla z fotela ginekologicznego. Znaczenie slow docieralo do niej powoli. Kiedy zrozumiala, nogi sie pod nia ugiely sie i opadla na krzeslo. -Co? - Zdezorientowana, jakby otrzymala niespodziewany cios w glowe, nie potrafila wykrztusic nic wiecej. -Jest pani w ciazy - powtorzyla cierpliwie kobieta. - Nie chce pani dziecka? Agnieszka potrzasnela glowa. Czula sie jak w transie. -To niemozliwe. - Wlasne slowa dobiegaly do niej jak przez mgle. - Jestem bezplodna. Lekarka wzruszyla ramionami. -Jak widac nie - rzekla krotko. -Ale... profesor Gierowski mnie badal i stwierdzil to ponad wszelka watpliwosc. 147 Slawne nazwisko nie zrobilo na pani ginekolog wrazenia.-Widocznie sie pomylil. -A pani nie moze sie mylic? - Agnieszka nie ustepowala. -Ja bardzo wyraznie widze ciaze - odparowala szorstko lekarka. Agnieszka zrozumiala, ze dalsza rozmowa nie ma sensu. -Bardzo dziekuje, pani doktor - powiedziala i opus cila gabinet. Cala drzala, w oczach miala lzy, ale jeszcze nie smiala uwierzyc, poddac sie euforii. Moze jednak lekarka sie pomylila. Kupila test ciazowy i biegla do domu, az zabraklo jej tchu. Artura nie bylo, mogla spokojnie wykonac probe. Spokojnie? Pojecie spokoju przestalo istniec. Pozytywny! -Bede miala dziecko! - Wreszcie pozwolila, by euforia nia zawladnela. Gierowski, idiota! Nie mogla sie doczekac, kiedy powie mezowi. Pojawilo sie pytanie, czy na pewno on jest ojcem, ale szybko zniklo. Niemozliwe, zeby zaszla w ciaze z tamtym. W koncu to byl jeden stosunek. Takie rzeczy zdarzaja sie tylko w filmach. A nawet jesli... to i tak to bedzie dziecko Artura. Uslyszala chrzest klucza w zamku i wypadla do przedpokoju, zarzucajac mezowi ramiona na szyje. -Jestem w ciazy! Teraz on wygladal jak w szoku. -To niemozliwe - wyszeptal, wpatrujac sie w zone z rozpacza i dzika nadzieja. 148 Szybko zdala mu relacje z wizyty u lekarki i opowiedziala o tescie. Rozpacz znikala, Artur poddal sie wszechogarniajacej radosci. Chwycil zone w ramiona, uniosl i okrecil wokolo.-Agnieszka! - zawolal. - Bedziemy mieli dziecko! Rozesmiala sie, szczesliwa, wtulajac twarz w jego ramie. -Najdrozsza - rzekl. - Jutro wezmiemy wolny dzien. Zrobimy obiad i zaprosimy rodzicow. Musimy im powiedziec, to tez spelnienie ich nadziei. Jego rodzicow, oczywiscie. Rodzice Agnieszki mieszkali w Gdansku. -Nie mozemy poczekac z tym do weekendu? - spytala. -Nie, oni tez musza wiedziec. Artur cieszyl sie jak dziecko, a ona byla tak szczesliwa, ze postanowila ulec. Rowno o czternastej rozlegl sie dzwonek. Na stole pelno bylo wymyslnych przystawek. Artur niecierpliwie posadzil rodzicow i rozlal wino. -Wypijcie za nas - wzniosl toast, obejmujac zone. - Bedziemy mieli dziecko. Matka Artura potracila kieliszek, rozlewajac zawartosc, ojciec siedzial nieruchomo, wpatrujac sie w syna z przerazeniem. -Co powiedziales? - wycharczal w koncu. -Agnieszka jest w ciazy. 149 Starsi ludzie wymienili spojrzenia. We wzroku kobiety malowala sie glucha rozpacz, w oczach mezczyzny wscieklosc. -Mowilem, zeby mu powiedziec! - ryknal tesc, po czym zwrocil sie do Agnieszki: - Ty dziwko! Z kim sie gzilas? Oslupiala synowa poruszyla wargami, niezdolna do wydania dzwieku. -Robercie, prosze... - Matka Artura polozyla reke na dloni meza. Strzasnal ja brutalnie. -Ta kurwa sie puscila! - wrzeszczal w kierunku Artura. -To ty nie mozesz miec dzieci! -Mamo. - Artur, blady jak kreda, patrzyl blagalnie na matke. Kobieta wyrzucala szybko slowa przerywane przez szloch. -Po tamtym... wypadku Kazik Gierowski zbadal cie i stwierdzil, ze nigdy nie bedziesz mial dzieci. Nie chcielismy, zebys cierpial, chronilismy cie. Kazik na nasza prosbe wydal zaswiadczenie, ze to Agnieszka jest bezplodna. -Widzisz, jak go ochronilismy! - przerwal Robert. Trzasl sie caly. - Widzisz, z jaka kurwa sie ozenil! - Prze niosl wzrok na synowa. - Wynos sie, kurwo, z tego miesz kania! Mieszkanie bylo prezentem slubnym od rodzicow Artura. Agnieszka wstala. Rzucila spojrzenie na meza. Jego twarz, biala jak papier, wygladala na chora, niemal martwa. Nie patrzyl na nia, nieruchome, nieprzytomne oczy utkwil w obrazie na scianie. To tez prezent od tesciow. Wyszla do przedpokoju. 150 -Daj znac, kurwo, gdzie przeslac rzeczy - zawolaltesc. Otworzyla drzwiczki fiata punto. Opadla na siedzenie i wyciagnela zmieta wizytowke. "Kancelaria prawnicza. Witold Rowinski". Telefon do pracy i komorkowy. Nie bedzie dzwonic, od razu tam pojedzie. Godziny urzedowania: 11.00-19.00. Teraz bylo wpol do trzeciej. Z pewnoscia zdazy. Zatrzymala sie na najblizszej stacji, zeby zatankowac, i kupila mape Plocka. Nie zgubi sie. Jechala szybko jak nigdy dotad, nie zwazajac na ograniczenia. Po niecalych dwoch godzinach zatrzymala sie przed eleganckim biurowcem. Dlonie jej drzaly, kluczyki upadly, gdy wysiadala z samochodu. Schylila sie, by je podniesc, ale inne rece byly szybsze. -Prosze. - Przed nia stal rudowlosy chlopiec o stalowoniebieskich oczach. Kogos jej przypominal. -Dziekuje. - Usmiechnela sie i zamarla. Obok chlopca zmaterializowala sie Patrycja. -Agnieszka! - glos Patrycji zabrzmial prawdziwa serdecznoscia. - Co tu robisz? Cos bylo bardzo nie tak. Powinna wymyslic jakas historyjke, a przynajmniej przywitac sie, ale stala skamieniala, przenoszac spojrzenie z chlopca na Patrycje. -Kto to jest? - wyjakala w koncu, wiedzac, ze nalezalo powiedziec cos zupelnie innego. 151 -Maciek, oczywiscie. Nasz syn - odparla Patrycja,usmiechajac sie. Wydawala sie rozluzniona. Agnieszka skinela wolno glowa. Kolor teczowek chlo piec odziedziczyl po matce, ale ksztalt oczu i ust mial ojca. Nie, to jakas pomylka. -Zaczekaj w samochodzie - zwrocila sie do nastolatka Patrycja. -Do widzenia - powiedzial grzecznie Maciek i oddalil sie. -Wpadlismy na chwile, bo Witold rano odebral akt chrztu, ktory musze zaniesc do parafii. Maciek przygotowuje sie do bierzmowania - wyjasnila Patrycja. - Ty przyjechalas odwiedzic mojego meza, prawda? - dodala bez cienia ironii. Agnieszka nawet nie pomyslala, zeby zaprzeczyc czy usprawiedliwic sie. Przytaknela wolno. -To naprawde twoj syn? - spytala blagalnie. -A kto? - odparowala szorstko blondynka. -Powiedzial... powiedzial, ze wasz syn zginal w wypadku trzy lata temu. Patrycja rozesmiala sie krotkim, pozbawionym wesolosci smiechem. -Moja droga, moj maz jest erotomanem i nie przepusci niczemu, co sie rusza. Kiedys wyprowadzalo mnie to z rownowagi, teraz sie przyzwyczailam. Nie do konca - dodala ciszej. -A wiec to dlatego... - Agnieszka urwala. -Co dlatego? Agnieszka potrzasnela glowa. Powiedzenie "to dlatego jestes nerwowa" wydalo sie zupelnie nie na miejscu. 152 -Chyba nie musial wymyslac tej historyjki, zeby cie przerznac - odezwala sie znow Patrycja. - Bylas chetna od poczatku. - Zamilkla i przez chwile stalowoniebieskie oczy mierzyly Agnieszke taksujacym spojrzeniem. - W gruncie rzeczy mi cie zal - rzucila na koniec. - Zegnaj. Nie czekajac na reakcje, odwrocila sie i przeszla na druga strone ulicy. Moze to jednak pomylka? Gra? Oszustwo? Dalsza czesc szalenstwa? Agnieszka weszla do budynku i zapytala portiera o kancelarie prawnicza. -Trzecie pietro po lewej stronie - poinformowal mezczyzna. Wpisala sie do zeszytu i wsiadla do windy. Bez pukania otworzyla drzwi. Za biurkiem siedziala kobieta o dlugich ciemnych wlosach i oczach w ksztalcie migdalow. Miala na sobie dopasowana garsonke, podkreslajaca zgrabna figure. "Moj maz nie przepusci niczemu, co sie rusza". - Ja do Witolda - powiedziala Agnieszka bez wstepow. -Byla pani umowiona? - Dziewczyna podniosla glowe. -Nie, ale chce z nim porozmawiac. -Przykro mi, w tej chwili jest zajety. Musi pani zaczekac. -Nie mam zamiaru. - Agnieszka zmierzala w kierunku drzwi, ktore, jak sadzila, nalezaly do gabinetu szefa. Dziewczyna wstala, aby ja powstrzymac, ale Agnieszka juz trzymala reke na klamce. -Jaka pozycje lubi pani najbardziej? - spytala, otwierajac drzwi. - Klasyczna, od tylu na podlodze czy tez moze na biurku? 153 Zanim sekretarka zdazyla zareagowac, Agnieszka byla juz w drugim pokoju. Za biurkiem siedzial Witold, naprzeciwko niego dwoje ludzi: mezczyzna i kobieta w srednim wieku.-Witaj - powiedziala Agnieszka. - Powinnismy porozmawiac. -Za chwile - odparl prawnik z niezmaconym spokojem. -Nie! - Agnieszka odnotowala, ze jej glos brzmi nerwowo, niemal histerycznie. - Teraz! Witold zorientowal sie, ze jesli chce uniknac sceny, musi ustapic. -Przepraszam panstwa - zwrocil sie do klientow. - Prosze, aby zaczekali panstwo chwile z moja sekre tarka. Ludzie, nie oponujac, dali sie wyprowadzic, Witold zas zamknal za nimi drzwi. Podszedl do Agnieszki, objal ja, a druga reka scisnal piers. -Milo, ze przyjechalas - szepnal, oblizujac jej wargi. Kobieta, wbrew wszelkiej logice podniecona, poddala sie usciskowi, po czym nagle wyrwala sie z objec. -Widzialam twojego syna - powiedziala oskarzyciel-sko. Zanim zdazyla zaprotestowac, Witold wsunal dlon miedzy jej nogi, druga reka znow przyciagajac ja do siebie. Lubila to, wbrew wszystkiemu lubila to nawet teraz. -Ach, tak? - rzekl obojetnie, manewrujac palcami. Wyswobodzila sie i wymierzyla mu siarczysty policzek. -Jak mogles? - zawolala. Wzruszyl ramionami. 154 -O co tyle halasu, malenka? Wiem, ze i tak bys sie ze mna pieprzyla, ale przyznaj, ze bylo ci lepiej, wierzac w moja historie. Oprocz rozpalonych cial braterstwo dusz. Stala oszolomiona i upokorzona, nienawidzac go i gardzac soba. -Teraz wiesz wszystko - dodal. - Zdejmij majtki i zrobimy to szybko na biurku. -Ty skurwysynu! - Raz jeszcze go spoliczkowala i wyszla z gabinetu. Drwiacy smiech ranil jej uszy, nawet kiedy opuscila sekretariat i zbiegla po schodach. Slyszala go jeszcze w samochodzie. Co robic, dokad pojsc? Rodzice nie wchodzili w gre, zadna kolezanka tez nie. Musiala wrocic do Warszawy, spedzic noc w hotelu, a nastepnego dnia rozpoczac poszukiwania mieszkania. Przez fale upokorzenia przebijala radosc i determinacja. Bedzie matka i musi dac rade. Wlozyla kluczyk do stacyjki, ale zanim uruchomila samochod, odezwala sie komorka. Artur? - Halo? -Wroc do domu. - Cos w glosie meza sprawilo, ze zadrzala, jak dawno nie drzala w jego obecnosci. -Juz jade - odpowiedziala i przerwala polaczenie. - Znow mknela, ignorujac ograniczenia predkosci. Artur czekal w przedpokoju. -Oni klamali - mowil, zagarniajac ja w ramiona, gladzac dol brzucha, calujac rozchylone usta. - To moje dziecko. 155 Rozebral ja i podprowadzil do lustra. Sam, rowniez nagi, stanal za nia. Twardy czlonek napieral na jej posladki.-To moje dziecko - powtorzyl, kladac dlon na lonie Agnieszki, muskajac lekko ciemny trojkat. - To moje piersi. -Druga reka obrysowala kolka na sutkach. - Moje piersi, ktore nasze dziecko bedzie ssalo. - Zaczal leciutko szczy pac brodawki. Patrzyla zafascynowana na odbicie, na granicy wytrzymalosci, jak z Witoldem, a przeciez zupelnie inaczej. Oddech stawal sie coraz szybszy, coraz plytszy. -A tutaj - Artur wsunal palce w wilgotna kobiecosc - cie zaplodnilem. Agnieszka wydala cichy jek. -Oprzyj sie - powiedzial, zginajac zone wpol i opie rajac jej lokcie na szafce przed lustrem. Wszedl w nia od tylu i poruszal sie rytmicznie, masujac piersi i gladzac lechtaczke. Agnieszka wciaz patrzyla na pare w zwierciadle, chociaz oczy zachodzily jej mgla. -Moje dziecko! - zawolal, eksplodujac, i w tym momencie Agnieszka doznala rozrywajacego orgazmu. Drgawki przezytej przed chwila rozkoszy wstrzasaly ich cialami, a potem, wyczerpani, opadli na podloge, obejmujac sie ramionami. -Moje dziecko - powtorzyl Artur i znow polozyl reke na brzuchu zony. MOJA LUBA Agnieszka Gabriela Zimowe wieczory, potargane poranki, za oknami swiat kolysze stara melodie od zarania. Samotnie przegladam czarno-biale fotografie. Niektore skrupulatnie poprzyci-nane tuz na skrawkach - w kacikach gladkiego papieru jak niegdys Twoje usta zakrapiane slowami do mnie. Widze, kroczysz zziebnieta niczym sikorka w czarnych kozakach. Slysze juz odglos krokow, jak stukot serca w klatce piersiowej, do naszego mieszkania. Pukasz delikatnie do drzwi, pobudzajac tym samym silniejsze uderzenia magii we mnie. Nie podrywam sie zbyt szybko z niebieskiego fotela. Zamurowana w nim jak Antygona trwam. Czekam na jeszcze jedno stukniecie, na uderzenie Twoim paluszkiem do naszego prostokata. Cisza. Slysze, jak ktos nie moze przed blokiem odpalic samochodu, gdyz na dworze pogoda w chmurze dwudziestostopniowego mrozu sie zagniezdzila. Pewnie Twoje kwiaty oddechu dla mnie lekko przymarzly, 157 mysle sobie. Jednak dotykasz frontowego wejscia ponownie. Tym razem podnosze sie wraz z nadmuchiwanym fotelem i ide do Ciebie. W koncu ide. Jakby tylko w tej chwili, w tym momencie istniala moja ulubiona wiecznosc. Otwieram Ci siebie, mocno szarpiac klamke i przekrecajac klucz do serca z predkoscia swiatla. Mowisz mi: "Oto jestem, mokra poniedzialkiem, mokra rozpoczetym tygodniem, lecz nie mysl sobie, ze nie sucha przyszloscia. Musisz mnie, Kochana, zmoczyc miloscia!". Zaczynam szukac kola ratunkowego. Zaczynam po omacku dotykac mysli w glowie, by odnalezc te, ktora odwiedzie od pomyslu powtornego posiadania Cie, zakochania sie w Twoich krokach zycia. Nie odnajduje. Nie znajduje kawalka ani Boga, ani siebie, by nie poplynac tym wlasnie statkiem, na tym morzu nas. Biore Twoja dlon jak wizytowke. Przyciagam do siebie jak line zakotwiczajaca, patrze i mysle: Ona. Ona.Przywiazala kajdanami milosci lizbonskiej, jednoimien-nej, jedno- i wielowymiarowej do wzgorza, na ktorym istnieja dwa, jedynie dwa okrety: ja i Ona, Ona i ja. Ona jest blada od zmyslu dotyku dloni, ja jestem w tonie zapomnienia jej spojrzenia. Ona. Ona. Ona. Melodia grana na wlasciwych progach gitary, slyszana we mnie od dziecka. Zabieram ja w przestrzen erotyzmu i bezgranicznosci dwoch cial. Uwiezionych pomiedzy sekunda spazmu pozadania a kolejna minuta wbita jak kropla 158 sliny na sutki, na czystosc bieli, na rozposcierajace sie platki roz, na rozplywajacy sie ocean magii. Delikatnie koniuszkiem jezyka zaczynam piescic jej rozmarzone, dziko wedrujace palce stop. Potem w nastepnej minucie odkrywam, jak male dziecko, mleko pomiedzy lydka a rozpoczynajacym sie gladkim udem. Tak pieknym jak posag Afrodyty, po ktorym ma prawo plynac tylko kropla czystosci drugiego ciala kobiety. Odkrywam dalej Ciebie. Szukam w meandrach skory, niedopieszczone, nieodnalezione slowa wielkich starozytnych poetow. Czuje naplywajacy w nozdrza wiersz Safony z wyspy Lesbos: Tys Najpiekniejsza. Owa utalentowana poetka z minionych epok kladzie na usta oddech tymi slowami. Zaczynam je powtarzac, coraz glebiej siegajac rzeki blizniaczego uda. Skora smakuje jak eksplozja triumfow piesni, ktore pisze ustami na Tobie. Na kazdym milimetrze pozostawiam slad sliny lekko lepkiej. Kiedy zas oddechem spowijam szybciej droge, po ktorej odwazylam sie kroczyc, Ty z jeku, z pozadania prosisz cicho: "Wejdz we mnie!". Tworze mozaike sladu ciszy wokol Twojego glosu, ukladajac we wspomnienia. Jestesmy coraz bardziej opatulone bialo-czarnymi odbiciami siebie. Mokra staje sie nawet mysl o smierci z rozkoszy. Widze mgle z kroplami cieplego deszczu. Dotykasz ze mna przezroczystych chwil cial. Obejmuje Cie cala. Z niedoskonaloscia, z porazka bycia czlowiekiem, z miloscia pisana na oknach nas obu, z roztargnionymi 159 chwilami i pustka, ze Cie nie ma, z niezapalona swieca do obiadu, z domieszka miodu i czosnku w mleku, z kakao, ze zwykla kanapka posmarowana codziennie naszymi marzeniami, z pulsem serca, kiedy czekam, az powrocisz zmeczona po pracy, z nagoscia milosci, ktorej sie nie wstydze, z tesknota, kiedy wyjezdzasz do centralnej Polski, z upadla gwiazda, resztkami czarnej dziury, z wielokrotnoscia alfabetu, ktory zapisuje wierszem, z przebrzmiala struna kosmosu, w ktorej graja spelnione melancholie kobiet, ze soba i bez siebie, z pomimo i az, ze smutkiem, wchodze w Ciebie. Lekko mocno, rozszerzajac zrenice oka, przez ktore ujrzalam Cie jako jedyna niepowtarzalna krople krwi. Krople, ktora rodzac nastepne czerwone krople, chcialam sobie przetoczyc i uczynilam to. Jednoczesnie strach oplotl gardlo, czy Ty na pewno bedziesz pragnela byc moja zona, kochanka, powiernica, na cale zlo byc lekiem, na kazda Twoja frustracje przylozyc moje spokojne pulsowanie serca? Ty jednak nie musialas nigdy zapewniac o swojej wiecznosci. Kazda nieskonczonosc zaczelas ukladac na polkach. Wielokrotna krople krwi przetaczac i mieszac z moja! I ja przyrzeklam na koniec i na zawsze razem, az i przed, naleze do Ciebie. Cialo trzydziestoletniej kobiety nalezy do Ciebie. Kazdy zawieszony pomiedzy lewitacja cial kosmos spelnienia nalezy do Ciebie. I dalej, powracam znow do fizycznosci, gdyz za bardzo wyplynelam na morze, za daleko. Ty, jako wierna kochanka, przywracasz mnie zyciu na powrot krzykiem pozadania. Znow zaczynam wypalac cegle Twego ciala, by moc na nim zbudowac najpiekniejszy utwor, ktory zagramy razem jeszcze nie raz. 160 Noc wlasnie zamienia sie w poranek, kiedy szepczesz do zwilgotnialego ucha: "Skarbie, jeszcze, jeszcze mnie zabierz tam w rozkosz poznania tego, czego jeszcze nie odkrylysmy w ciele ludzkim". Odpowiadam Ci: "Pokaze Ci teraz, jak kobieta kocha kobiete". Palcem wskazujacym przesuwam po luku nabrzmialej od tetnic istnienia szyi. I spiewam piosenke: Mam trzydziesci lat i zycie niegdys wlozone w gips, by poskladac polamane kosci. A ty, Moja Luba, Moja Luba, przyszlas i przecielas najznakomitszym sekatorem zagipsowane cialo, mowiac: "Teraz ja bede cie kochac", Moja Luba, Moja Luba, ukochana przez caly swiat. Znakomita nieosiagalnosc kocha mnie, to moja zona, Moja Ukochana, patrz i patrz we mnie i szepce patrz i jeczy jak moja milosc wskrzesza, i Twoje niegdys polamane zycie Moja Luba, Moja Luba... Siedze juz na Tobie, kolyszac cialem kobiecosci, pocierajac nia o Twoje najintymniejsze miejsce, bys poczula wilgotnosc, z ktorej rodza sie pokolenia, pokolenia pieknych ludzi, pokolenia nastepnych kochankow. Choc wiem, ze mam w sobie bezplodnosc dla Ciebie, jednak podarowuje Ci zycie ciala. Kolysze sie w dol i w gore, rozpoczynam kolejne kroki tanca z Toba, dotykajac twardego sutka. Wkladam palec do ust, by przy kolejnym takcie moc zwilzyc Twoja piers. Bezszelestnie obcieram wewnetrzna strona dloni brazowy, zywy sutek, ktory twardnieje szybko. Czuje pod palcami, ze nie jest pusty, lekko drzy, skora wokol staje sie gesta. Widze, jak rozchylasz usta do pocalunku, mocze Twoja suchosc. Suchosc kazdego nieruchomego skrawka 161 ciala. W myslach jestes mi jak slodka pomarancza, jak wedrowka po stepie z palacym sloncem za plecami, jestes jak anyzowka, jak najmocniej rozkwitajaca roza trzymana w wazonie z porcelany, jak mietowa lilia wlozona w usta, by mogla orzezwic uspione komnaty zapachu, jestes mi jak nieoszlifowany diament, ktory pod sila dotyku ukazuje blask rozpogodzonego nieba, jestes cala ze zlota gwiazdy, ktora tak trudno bylo odnalezc wsrod ogrodu innych kobiet. Tancze mokra i bezlitosnie przebieram palcami po klawiszach ciala. Zaden fortepian nie dorownuje Twoim taktom, zadne mgnienie doskonalosci nie dorownuje Twojemu spelnieniu pode mna. Jestesmy juz obie spocone, potargane, wypieszczone przez polaczenie atomow powietrza milosci, ktore zaistnialo pomiedzy nami. Ten zapalony dzwiek seksualnosci w nas jakby nie mial zgasnac noca. Noc, ktora dostala od nas najwspanialszy podarunek, zaczyna spogladac na nas laskawie. Ta noc samotna, nigdy niespelniona, otworzyla zaczarowana magie kolysania sie dwoch kobiet. Nastaje ranek, kolejny, w ktorym zanurzamy spelnione oddechy w filizankach kawy. Ty podchodzisz do mnie jeszcze naga chwilami zjednoczenia sie z fizycznoscia i lagodnie przytulasz zmotywowane zmeczenie po ogromnej eksploatacji ludzkiej magii. Czuje platki sniegu przeplywajace za oknem po jeszcze niezasniezonych ulicach. Przypominasz, ze nadal trwa swiat krecacy sie wokol migotania komor serca. Mysle: dzien powszedni musze schowac w worek codziennosci, by biec w zycie, teskniac do kolejnej nocy z Toba i czeluscia pozadania. Spozywamy sniadanie, ktore posmarowalas promieniami slonca, po czym bezszelestnie wychodzisz w sprawy dnia 162 codziennego. Zostaje smutna, ze opuszczasz nasze sciany, ze opuszczasz zyciodajne chwile, w ktorych oddalas mi siebie. Uplywajace minuty bez Ciebie kojarza mi sie z wszystkimi wyrobami, na ktorych jest napisane MADe IN CHINA. Wchodze opuszczona przez Twoje niebianskie pochylosci ciala do wanny. Zamykam powieki, pod ktorymi pragnienia pozadania rosna. Rosna, rosna. Oj, Ty Moja Luba, Moja Luba, Moja Luba, Ukochana przez caly swiat, znakomita nieosiagalnosc kocha mnie, to moja zona, Moja Ukochana, patrz i patrz we mnie i szepce patrz i jeczy jak moja milosc wskrzesza i Twoje niegdys polamane zycie, Moja Luba, Moja Luba... Mocze twarz w wodzie, by otrzezwiec z milosci do niej, lecz wciaz spiewam te melodie, te nieokielznana melodie dzikosci dwoch kobiet uwiezionych pod baldachimem rozkoszy. Wracam do nocy i znow ja widze tetniaca, piekna, jasniejaca pod palcami, jeczaca pod oddechem. Ona. Ona. Ona. Zjednoczona ze mna we mnie, w sobie nie placze wiecznoscia, nie boi sie zanurzyc aksamitu spojrzen we mnie. Ona, ona, to ona wymierzona, rozliczona, pielegnowana chwila, kiedy jest, zyje, oddycha, bawi sie z kotem 163 w berka, dotyka kobiecosci, masujac kazdy takt melodii ciala. Ona, Moja Luba, Ukochana, nieunikniona, jakby niedorzeczna, umiejaca zamienic owoc rozkoszy w drzewo zakorzenionego orgazmu w ludzkim ciele, w drugiej kobiecie. Ona, widze ja znow, znow, pochylona nad moim morderstwem rozkoszy na poczet jej pragnienia zdobycia szczytu slonca. Przytulona dniem, noca, poniedzialkiem, zimowym wieczorem, potarganym porankiem, swiatem za oknem kolyszacym stara melodie od zarania, budzi sie i zasypia we mnie, obok, ze mna, jak nigdy niedopieszczony sen, jak nigdy, nieodkryta Mona Lisa, jak nigdy zawsze jednak powracajaca po ciezkim dniu, zziebnieta jak sikorka w czarnych kozakach, stukajaca biciem serca do naszego mieszkania milosci. Ona, ona, Moja Luba, Moja Ukochana, patrz, patrz we mnie i szepcz, patrz i jecz, jak moja milosc wskrzesza i Twoje niegdys polamane zycie, Moja Luba, Moja Luba... QUIPROQUO Magdalena Gruza Czerwien to kolor ust. Ale nie za to lubie ja najbardziej. Czerwone szpilki i czerwone paznokcie to to, co wrecz uwielbiam. Zwlaszcza gdy sa smukle, dlugie i wyprofilowane. Czerwien to dla mnie kwintesencja kobiecosci; jak cecha definicyjna, konieczna do zaistnienia zjawiska; tak uwazatrb, Potrafie tez definiowac inne barwy: zolc jako oznake czystej radosci, granat pociagajacy tajemniczoscia, zielen -jako zapowiedz tego, co dopiero moze sie stac. Albo bura szarosc, ktora kusi i ciekawi tym wszystkim, co skrywa pod swoja powloka; ta kojarzy mi sie z opakowaniem prezentow i niecierpliwym zrywaniem ozdobnego papieru... Jestem fotografem, z naturalna sklonnoscia do widzenia obrazami. Od innych odroznia mnie jednak to, ze potrafie rozbierac je na fragmenty niezalezne od calosci; akcentowac w sposob charakterystyczny tak, ze nieistotne, 165 zdawaloby sie, szczegoly staja sie glownym planem. Podobno. Tak pisza w recenzjach, twierdzac, ze jest to cecha charakterystyczna moich prac. Zdolnosc, ktora pozwala cieszyc sie szeregiem statuetek zdobiacych komode. Komplet potwierdzajacy artyzm mile lechcze moje ego: "Photo Pro-motion Award", "Photo collection" czy "Sony World Pho-tography Awards". Tyle ze one sa tak bardzo nieistotne, niewazne wobec opinii tej, ktora odbila sie fleszem na wspomnieniach: byla olsniewajaca, ale zniknela rownie szybko jak dzwiek spuszczanej migawki. Nie ma brzydkich kobiet... sa tylko niezadbane, a zadaniem mezczyzny jest sprawic, by kobieta uwierzyla, ze jest piekna. Filozofia, na ktorej sie wychowal, a w ktora uwierzyl za pozno. Wtedy bowiem mial juz opinie fircyka i zalotnika topiacego kobiece ciala w atlasie poscieli i porzucajacego je na brzegu przescieradel ozieblych porankiem. Wtedy bowiem jeszcze lapal chwile... niosace okazje na niezobowiazujacy flirt. Mial jeden warunek: musiala miec 180 cm wzrostu i mniej niz dwadziescia piec lat. Reszta byla niewazna. Co prawda oczywistym jest, iz warunki takie pociagaly za soba bycie modelka, ale to juz, jako skutek uboczny, nie bylo oficjalnym wymogiem. Krecil wiec nosem, bral, co uwazal za siebie godne, a pozniej zostawial, by nigdy nie wrocic. Obudzil sie w dzien swoich trzydziestych szostych urodzin, kiedy to, zmuszony pic w samotnosci, zaszyl sie w najwiekszej spelunie tego ogromnego miasta po dniu wypelnionym meczacym i nieudanym ostatecznie projektem kampanii reklamowej. Owszem, byly pociagajace, ale takze 166 kaprysne i bezczelne. I miewaly absurdalne pomysly. Kwiaty? Swiece? Drogie restauracje? Ostatecznie tak... raz, dwa, ewentualnie trzy... jesli mialy byc kluczem do przytulnych sypialni. W innym wypadku wylacznie jako tanie prezenty dawane nielubianym ciotkom i kuzynkom. Z koniecznosci, a moze wrecz wyrachowania... Pil wiec, a pic potrafil. Przestal nawet pijac we wlasnym mieszkaniu - liczba oproznionych butelek przypominala nastepnego ranka, ze ma genetyczne zadatki na alkoholika. A tego faktu nie znosil; wystarczajaca kara byl gigantyczny kac... A i owszem, dziadek i ojciec potrafili pogrzac, a przy okazji grzmocili matke, a i mnie sie przy okazji dostawalo. Przyznac jednak musze, ze alkohol rownoczesnie powodowal, ze musialem gdzies uciec, znalezc sobie oaze, kryjowke, wlasny azyl. Na szczescie schronem takim stalo sie szklane oko czarnego zenita-3m rocznik 1969, podarowanego przez znajomego sklepikarza. Moj pierwszy, ale nie ostatni aparat. Co prawda przestal byc z czasem eksploatowany i stracil w starciu z kolejnymi nikonami, ale nigdy nie zgubil godnosci, stojac na specjalnej polce i przymykajac oko wysluzonej migawki w chwilach specjalnych, wymuszajacych zapamietanie. Szczegolnie lubie zamykac na papierowych fragmentach ludzi. Fotografia daje przeciez namacalna mozliwosc dotkniecia szczescia. Dowod? Jak dotad nie spotkalem nikogo, kto gotow bylby uwieczniac chwile smutne. To daje nadzieje, nie pozwala stoczyc sie ostatecznie, wnosi odrobine swiatla do ludzkiego, ciemnego, monotonnego zycia. 167 Wlasnie dlatego lata temu postanowilem zostac zawodowym fotografem. Wojtus chcial zostac strazakiem, ja -czlowiekiem ze szklanym okiem. Jest jednak taki jeden dzien w roku, kiedy nie siegam po swoje narzedzie pracy; wtedy nie chce swietowac. Rocznice sa dla ludzi, ktorzy maja sukcesy do oblania i bliskich, z ktorymi moga dzielic radosc, sa dla tych, ktorzy maja nadzieje na kolejny swit, a nie dla tych, ktorym blizej jest do mroku niz do swiatla. Zwlaszcza gdy stan taki trwa od lat. Od zawsze w zasadzie. Moze wlasnie dlatego nie fotografuje kontekstu, lubie detale, nieistotne szczegoly, niezauwazalne poczatkowo drobiazgi i niuanse, wymagajace sprecyzowania. Moze... Na pewno nie jestem w stanie stwierdzic, ale skoro znawcy-teoretycy tak pisza, to po coz zaprzeczac? Wszystko musi miec jakas filozofie. Rowniez tego roku moczyl gebe w whisky podawanej w brudnych szklankach w jakims zapyzialym barze sprzed dekady. Wytarte barowe stolki goscily setki zalanych dup, a wyszczerbione umywalki smierdzialy przetrawionymi rzygowinami. Wszechobecna won moczu, potu i kurzu nie byla przyjemna, ale gwarantowala, ze przedstawiciele artystycznego swiatka, w ktorym sie obracal, nie zawitaja w te piwniczne progi. - Ostatnia na dzis, szefie. Barman o twarzy szczura i posturze gangstera nie mial w zwyczaju zartowac. I choc rozumial meska potrzebe zeszmacenia sie od czasu do czasu, nie mial w zwyczaju zostawac po godzinach: zamykamy o 5.00, to dokladnie o 5.00: nie o 4.30, nawet nie o 4.50, ale rowniez nie o 5.10 czy 5.15. 168 Do 5.00 klient jest panem. Ale pozniej... pozniej przychodzi pora na powrot do siebie. Szczurza geba nie lubila tracic wczesnoporannych godzin na wyrzucanie scierw, jakie zostawaly na stolkach w miejscach wczesniej zywych, zapijaczonych, klotliwych obywateli. - Ostatnia na dzis, szefie, pozniej zamykamy. Musial wiec zebrac resztki sil, by z godnoscia sportowca zajmujacego na mecie czwarta pozycje wyjsc w objecia budzacego sie miasta. Problem stanowily schody przypominajace stromizna zjazd narciarskich skoczkow. Dzis bylo mu juz jednak wszystko jedno. Rozpedem bezwladnego ciala wylecial przed knajpe. Kiedy jestes lekarzem, to, czego nienawidzisz najbardziej na swiecie, to twoj wlasny pager. Urzadzenie, ktore staje sie czastka ciebie, a ktore zalega jak amputowana konczyna: musi byc wyczuwalny, bo w innym wypadku mieszanka poczucia obowiazku, winy oraz leku sprawia wrecz metafizyczny bol. Siedem na siedem i dwadziescia cztery na dwadziescia cztery: prosta definicja unicestwienia wlasnego zycia prywatnego. Ilu facetow nie wytrzymalo? Pieciu, szesciu? Nie ma sensu liczenie i rozpamietywaniem Bylo, minelo. I tak do najsmutniejszych historii nalezy ostatni. Jednak i po nim zostal juz tylko zareczynowy pierscionek jak wrzod przypominajacy o niezaleczonych ranach. No coz... historie o rycerzach w lsniacych zbrojach i bezbronnych krolewnach naleza do zludzen dzieciecych wyobrazen. Romantyczna milosc? Owszem, w filmach. Wylacznie. 169 To mial byc piekny wieczor. Ze spokojem parujacej herbaty, cieplem welnianych skarpet i szelestem papierowych stron obracanych w rytm niespiesznych okrazen zegarkowych wskazowek. Wolny wieczor przeznaczony na osobiste plany. Z szumem deszczu na parapecie i spiewnym zawodzeniem saksofonowej czary. Mial byc do momentu, w ktorym zaspany pager rozblysnal jaskrawa wiadomoscia. Znajomy numer na wyswietlaczu znaczyl jedno: ten wieczor jeszcze sie nie zaczal, za to na pewno sie skonczyl. Ten numer oznacza jeden kierunek: izba przyjec, nagly wypadek. Przyzwyczailam sie juz, ze w takich chwilach wzywaja wlasnie mnie: mloda, ambitna, samotna, jak twierdza. Pewnie wlasnie ta samotnosc robi ze mnie najlepsza partie do naglych wypadkow: nie rozbija niczyich planow, nie powoduje lez, nie przyczynia sie do klotni milczacych cisza. Nie znaczy dla mnie bowiem utraty kawalka wlasnego swiata. Nie znaczy, bo prywatna rzeczywistosc tak naprawde chyba nie istnieje. Nie dla mnie. Wypadek. Pijany kontra samochod. Zmiazdzony nos, zwichniety kregoslup, uraz sledziony. Chirurgiczna grzebanina na kilka godzin. Szlag trafil zludna nadzieje na spokojny wieczor. Jeszcze moment wczesniej ludzilam sie, ze to wylacznie kwestia naglej konsultacji. Dziesiec minut wymadrzania sie, dwadziescia na droge powrotna i juz. A teraz co? Nie dosc, ze sypnela sie wizja pieknego wieczoru, to jeszcze upierdliwy pacjent chce poznac krojacego. Nie lubie pijanych. W koncu wszyscy oni zaliczaja sie do jednej kategorii: mieczakow rozczarowanych zyciem, stlam-szonych i zniszczonych tchorzy. A ci to juz wylacznie por-170 cja zaklopotania ludzka glupota. Wszak sami sa sobie winni, czyz nie? Czekam unieruchomiony gorsetem. Pamietam oczy psa w czerwonej obrozy, dzwiek opon slizgajacych sie na asfalcie, falset przerazonej kobiety i wrazenie gwaltownie powiekszajacych sie kropel spadajacych na moja twarz, a takze wilgoc szybko rozlewajaca sie po plecach. I pamietam wlasna prosbe o kontakt z tym, kto mial trzymac za chwile w dloni lsniace ostrze bezdusznego skalpela. Chociaz?... pamietam czy mi sie wydaje? Twierdzili, ze nie mam wyboru. Tyle ze w moim zyciu alternatyw nie ma juz od jakiegos czasu. To juz nie szokuje, nie wzrusza nawet... Prywatna norma ostatnich kilkunastu miesiecy. A mimo wszystko z jakiegos powodu chcialbym wiedziec, kim bedzie oprawca, ktory ma zajrzec do mojego wnetrza i byc moze dotknie nawet serca. Doslownie. Boze, jakie to lzawe, pomyslal i mimowolnie usmiechnal sie do siebie. -Nie ma sie z czego smiac. Powinien miec pan swia domosc, ze to niezgodne z procedura, to raz, i nie wiem, dlaczego sie zgadzam, a dwa, ze nie ma w tym nic smiesznego. I nie, nie moze pan protestowac i probowac mnie zamienic, mimo ze jestem kobieta, gdyz jestem tu je dynym chirurgiem, ktory moze sie panem zajac, a pan musi poddac sie temu zabiegowi, bo w innym wypadku bedzie to panski ostatni parszywy wieczor. - Czemu tak zagralam? 171 Ma prawo sie bac... ma prawo, ale ja nie mam obowiazku spelniac zachcianek byle kogo, a jakze.-Dziekuje. I... nie zamierzam sie sprzeciwiac - reszta stala sie niezrozumiala; srodek usypiajacy zaczal dzialac. Skup sie, skup sie, skup sie. I przestan myslec. Nie jest dobrze, kiedy intensywnosc mysli porownac mozna z jaskrawoscia oswietlenia tej sterylnej sali. Mam kroic, nie myslec! -Ostrze numer siedem. Co jest w tym takiego niezwyklego? Nie naskoczyl, nie zaczal sie klocic, usmiech mial w oczach... Uspokoj sie! Absurdalnosc dociekan bezcelowych. -Skonczone. Dziekuje wszystkim. Wyszla, by wrocic do domu, do lozka. Szybko i bez komplikacji. Przezyje... i pewnie wroci do picia. Oni tak maja. Ranek oddalony o setki godzin swietlnych wstal zmeczeniem. To, co zaczyna sie tak felernie, z definicji nie moze byc dobre... Przygotowana kawa nie podnosila na duchu. W parze wzlatujacej z kubka szukala rozwiazan mnogich snow, jakie wypelnialy minione juz ciemne godziny. Jak zwykle nie pamietala dokladnie, o co chodzilo. Jedynym elementem, jaki niezaprzeczalnie pojawial sie we wszystkich, byla ta obca, a jednak znajoma twarz mezczyzny, poobijana, z oczyma swiecacymi sie smiechem. Mial w sobie cos, co bylo nieznane, ale co pociagalo i przyciagalo. Napieta oczekiwaniem po raz pierwszy od bardzo dawna bala sie isc na wlasny dyzur. On tam jeszcze lezal, 172 a ona powinna sie nim zajac. I pewnie byloby duzo latwiej, gdyby nie ta cholerna pewnosc, ze wydarzy sie cos niezapowiedzianego, cos, co zatrzesie jej uporzadkowanym i ustabilizowanym zyciem. Cos sie dzisiaj zadzieje, cos waznego sie dzisiaj stanie. To pachnie przelomem, przelomem, ktory dyszy w kark jak starzec wiszacy na osobie zajmujacej jedna pozycje blizej poczatku kolejki, jak nieszczescie, ktore czai sie za rogiem i spada jak jablko z jesiennej jablonki. Cholera: panikujesz. Dopij kawe, zaloz plaszcz i wyjdz jak gdyby nigdy nic. I nie mysl tyle. Nie mysl, bo w takich stanach zaczynasz gadac do siebie. Kurwa, posadza mnie o zalamanie nerwowe. Jestem lekarzem, do jasnej anielki. Co kilkadziesiat minut stawala w otwartych drzwiach do jego sali. Przyciagal i intrygowal. Zdawalo sie, ze czeka. Nawet wtedy, kiedy mial zamkniete oczy, nadstawial uszu, by rejestrowac kazde jej przyjscie. Usmiechal sie, choc po twarzy widziala, ze nocna operacja utrudnia mu normalne funkcjonowanie. Zaczela go zabawiac rozmowa. Z reguly tego nie robila, ale ten facet byl inny i powodowal, ze kleila sie nawet rozmowa o banalnej pogodzie. Kolejne dni byly podobne. Obchod, niezbedne zabiegi, rozmowy przy szpitalnym lozku. Spodziewala sie nawet gwaltownie szerzacych sie plotek, ale jak do tej pory nie trafila na zadna nowa na swoj temat. To pewnie kwestia czasu... rowniez dlatego, ze gadatliwe spotkania zaczely sie z czasem przenosic do kawiarenki umieszczonej na koncu korytarza tego samego pietra. Kilka stolikow 173 rownie sterylnych, zimnych i bezosobowych jak reszta budynku, wcisnietych w przypadkowo luzne przestrzenie; ostatnie miejsce na ziemi, w ktorym mozna spokojnie porozmawiac.A jednak rozmawiamy i tutaj. Czy moge to sobie tlumaczyc tym nieokreslonym i obcym mi zupelnie uczuciem metafizycznej wrecz znajomosci. Na tyle dziwnym, ze podejrzewam, ze gdybym wierzyla w zycie po zyciu, prawdopodobnie doszukiwalabym sie tu jakichs wspolnych wcielen. Bliskosc fizyczna to mniej wiecej piecdziesiat centymetrow -tyle, ile ma wyciagnieta reka; kwestia dotyku. Bliskosc du chowa to juz raczej odleglosc czasowa, tak mysle, dni, mie siace, czasem lata, podczas ktorych stwierdzamy, ze moze my sobie w pelni (choc nie bezwarunkowo) zaufac. A czasem to po prostu spotkanie. Takie jak to wlasnie. Niepojete. -Kazdy ma w sobie cos, co powoduje, ze mozna uwie rzyc, iz powstal w jakims konkretnym celu, nie uwazasz? Zobacz... ten mezczyzna siedzacy pod sciana. Ma dlonie pianisty, zadbane paznokcie, skore godna niejednej arystokratki i palce smukle na tyle, ze dotykiem prawdopodobnie moze zmieniac swiat. Wyobrazasz sobie, jak piekne rzezby moze robic? Albo jakie dzwieki potrafi wydobywac z in strumentow? Ma dlonie, ktore w zaleznosci od sytuacji moga byc mocne niczym obcegi albo delikatne jak zdzbla swiezej trawy kolysanej lekkim wiatrem, ktora muska bose stopy po niej chodzace. Wtedy pewnie sprawiaja wrazenie plomieni swiecy, ktora roztapia to, co dostaje sie w ich 174 zasieg. Pomysl o tym, co moga zostawic na innej skorze, kiedy to suna zgodnie z planem ich wlasciciela... Krepuje cie to?Tone w tych oczach, ubostwiam brzmienie tego glosu, ale to jeszcze nie powod, zeby sie rumienic! Nie znosze tej przekletej maniery, zgodnie z ktora przy niezauwazalnych dla wiekszosci podtekstach ta purpurowa barwa splywa z twarzy na dekolt i pewnie schodzi tez nizej. Ciekawe, czy zahacza rowniez o ramiona... -Mow... mow, bo spostrzegasz swiat w sposob, w jaki ja go nie widze, jakiego mi teraz brakuje, jaki mnie zachwyca i zawstydza jednoczesnie, ale o ktorym chce sluchac. -Nie patrzysz tak? To co widzisz, patrzac na niego? - Wymownym ruchem glowy wskazalem obiekt mysli. -Kroplowka z magnezem, wiec arytmia albo stany lekowe, moze depresja... ale poniewaz to nie jest psychiatria, pewnie jakis problem kardiologiczny. Albo raczej zespol Marfana! To by tlumaczylo widoczna dolichostenomelie. Nie patrz tak na mnie, mowie o jego dlugich palcach. Zbyt medycznie? Moze inaczej: widze bialego mezczyzne, lat - okolo trzydziestu, maklera albo informatyka, w koncu wiekszosc czasu spedza przed ekranem laptopa, stanu wolnego, sadzac po braku obraczki, a nawet sladu po niej. -A ona? - Tym razem spojrzalem na mijajaca nasz sto lik mloda dziewczyne, niosaca siatke pomaranczowych cyt rusow. -Mulatka, lat okolo dwudziestu pieciu, ze skolioza i spowodowana tym jedna krotsza noga. Sadzac po stroju i manatkach, odwiedza... rodzicow albo kolezanke... stad pomarancze. 175 -Jestem pod wrazeniem. Nigdy nie przyszlo mi do glowy, ze patrzac na sylwetke kogos przechodzacego obok, mozna napisac o nim historie, ze mozna wywnioskowac tak wiele o jego zyciu, a przy tym nie zwracac uwagi na to, jak sam wyglada. Naprawde nie widzisz w tych ludziach, w tej kobiecie, nic charakterystycznego? -Jest zmeczona? -Czegos specyficznego wylacznie dla niej? Patrzyla uwaznie, mierzac postac z gory na dol. Za uwazyla lekko odstajace biodra, ale bylo to typowe dla ludzi, ktorzy wsrod swoich przodkow mieli czarnych. Po ruszala sie w charakterystyczny, chwiejny, kaczy wrecz sposob, ale to wiazalo sie z tym samym. Podobnie jak wrazenie, ze ruch jej ciala rozpoczynal sie nie na wysokosci nog, a wychodzil az od barkow... -Nie? Zobacz na jej postawe. Wyprostowana, wyciagnieta wrecz. Jak struna. To pozwala jej uwydatnic biust, z ktorego swoja droga musi byc bardzo dumna. Zdecydowanie go lubi, tak... widzisz, jak pozwala mu falowac, jak zgadza sie, by nie wszystkie guziki byly dokladnie zapiete? Nie widzisz, jaki ma temperament? Ze zyje z pasja? -Facetom tylko jedno w glowie. Co prawda bardzo podoba mi sie sposob, w jaki on patrzy na swiat, ale jesli w kazdym widzialabym obiekt seksualnej rozkoszy, uschlabym z tesknoty. 176 Patrzyl na nia, a w oczach igraly mu chochliki tak charakterystyczne dla lobuziakow. Wiedzial, co dzieje sie w jej glowie; to nie bylo trudne: mloda, ambitna, silna, prawdopodobnie samotna (blad: prawdopodobnie dumnie samotna), o czym wnioskowal po braku obraczki, pierscionkow nawet. Pieknie nieswiadoma swojego powabu. Mial tez pewnosc, ze prychniecie nie bylo lekcewazace. Interpretowal je raczej jako forme ochrony siebie. A jesli jego przypuszczenia byly sluszne, to przy jej inteligencji, jaka niewatpliwie posiadala, zmiana sposobu patrzenia na swiat nie bedzie trudna. Dlaczego przeszlo mu to przez mysl? Owszem, miala w sobie cos, co zastanawialo, co pociagalo. Moze nawet odbieral ja jak wyzwanie: odcieta od wlasnych emocji i gwaltownych wzruszen stala sie wyzwaniem, po ktore nalezalo siegnac. Sprawie, ze to ona wyjdzie z inicjatywa. Ten jeden raz bedzie inaczej. Dosc mam juz uganiania sie za slicznymi, glupiutkimi pannicami, ktore rozkladaja nogi, kiedy tylko nadarza sie okazja, takie swoiste spermoworki, czekajace na okazje. Wszak jestem artysta i potrzebuje estetyki. A kiedy trafiala sie szansa, by dostac ja w prezencie... no coz... ideal... grzechem byloby z niego nie skorzystac. Znowu mysle. To zaczyna byc uciazliwe. Po co on to robi? Dlaczego spedza ze mna tyle czasu? Czemu prowokuje? I dlaczego karmi mnie tymi glodnymi kawalkami o poszczegolnych czesciach ludzkiego ciala? To ja jestem lekarzem i to ja mam cos do powiedzenia w tym temacie. 177 On nawet nie ma wyobrazenia, czym jest tutaj sama esencja. Przeciez i tak naprawde fascynujace jest dopiero to, czego on widziec nie moze i pewnie nigdy nie mogl: metry skreconego jelita, serce kurczace sie miarowo, nerki rozowiejace przeplywajaca krwia... Kazde otwarcie kolejnego pacjenta wprowadzalo ja w dziwny stan - trans niemalze. Moze tym razem wnetrze organizmu skrywa dla niej wyzwanie - niespodzianke, ktorej absolutnie sie nie spodziewa, a z ktora przyjdzie jej sie zmierzyc? Byla silna i wiedziala o tym. Nadbagaz w postaci mezczyzny (pijaka, nie faceta) do wychowania nie byl jej potrzebny. Dosc miala tych wszystkich, ktorzy na chwile zjawiali sie w jej mieszkaniu, w jej zyciu i wprowadzali chaos, po czym nie wytrzymywali tempa jej swiata i uciekali jak kundle, z podkulonymi ogonami. Zakochanie? A i owszem; doswiadczyla i, prawde powiedziawszy, modlila sie - mimo wlasnej niecheci do sil wyzszych - o to, by wiecej sie nie pojawilo. Wszystko potrafila wytlumaczyc fizjologicznie: podwyzszenie poziomow wybranych neuroprzekaznikow i hormonow, powstawanie nowych petli neuronalnych, zwiekszone reakcje fizjologiczne. Od strony intelektualnej zachwycalo ja to, co dzieje sie z sercem, a za co odpowiedzialna jest matka natura. Nie lubila melodramatow, rzewnych historii o zlamanych organach (wszak to miesien, nie kosc) i zalamaniach zyciowych, bedacych ich niewatpliwa konsekwencja. Bardziej interesujace byly analizy zaburzonych akcji tej polki-logramowej masy umieszczonej w osierdziu: nieregularnosc 178 systoli i diastoli, niejednakowosc jednorazowych wyrzutow krwi na obwod, zaburzenia automatyzmu pracy... objawy identyczne jak przy zwiekszonym stresie czy leku. Nie rozumiala, dlaczego ludzie tesknili do takich uniesien, ktore powinny raczej byc interpretowane jako wzmozony sygnal alarmowy. Zaburzenie. Zaburzenie fizjologiczne i psychiczne. Wieczorem zlapala sie na tym, ze stoi przy oknie dluzej, niz miala w zwyczaju. Ze przyglada sie ludziom i zaczyna patrzec na nich wlasnie w ten sposob, sposob charakterystyczny dla jego swiata: niepozorny facet o torsie w ksztalcie symetrycznego "V" i pewnoscia bezpieczenstwa, jakie niesc musza jego szerokie barki; dziewczyna o szyi smuklego labedzia, zaokraglajaca ja w delikatny luk wyprofilowany skupieniem wymaganym toczaca sie rozmowa; czy tez ta gruba (zdecydowanie nawet nie pulchna, spasiona wrecz) kobieta z biustem na pasie - ona nie moze miec w sobie niczego, co by go pociagalo... Nie wszyscy sa piekni, stwierdzila z satysfakcja, myslac o sobie i wlasnych niedoskonalosciach. Ale zdobyla sie na jeszcze jeden eksperyment: spojrzala na kobiete tak, jak ja mimowolnie uczyl, jak na zbior czesci, a nie na jeden organizm. I wtedy jej uwage przykuly nogi, a wlasciwie stopy. Jakby niepa-sujace do reszty: ksztaltne i wydluzone jak indianskie kanoe. Lecz rownoczesnie nie za dlugie. Jakby stworzone idealnie do czerwonych, wysokich szpilek, ktore nosila, a ktore na kazdej innej stopie krzyczalyby wyzywajaco, sugerujac, ze ich wlascicielka odwiedza burdele... I ta kostka ciut wyzej: zaakcentowana i odstajaca akurat na tyle, by dac znac 179 o sobie swiatu, ale by nie rzucac sie nachalnie w oczy; pieknie skrojony wstep do przejscia w smukla lydke - rownie delikatna, odmienna od reszty i napieta jak stopa, ktora unosila sie nad ksztaltnym obcasem. Zdziwilo ja to, bo przeciez ta (wlasnie ta!) kobieta - prawdopodobnie zmeczona zyciem, sfrustrowana gospodyni domowa - bedac naj-brzydsza osoba w zasiegu wzroku, nie mogla miec w sobie doslownie nic. Boze, jakie to dziwne, jakie nienormalne! Kobiety przeciez to od zawsze wylacznie obiekt, na ktory z przyjemnoscia mozna patrzec, ale ktory nie powinien az tak zastanawiac. Piekno kobiecego ciala to przeciez wylacznie estetyka, ktora nie powinna zmieniac sie w... w co? W fizyczny zachwyt? Pociag z seksualnym podtekstem? Przeciez zawsze widzialam wylacznie mezczyzn z ich urzekajacym wyraznym zarysem parabolicznej podkowy skraju kosci zuchwowej (mandibuli... to slowo smakowalo jej duzo bardziej) pod cienkim pokryciem skory, klatke wyprofilowana silnymi miesniami piersiowymi: tymi wiekszymi, mniejszymi i zebatymi oraz uwydatniona przez regularne miesnie brzucha. I meskie plecy - rozpiete miedzy nawiasami ramion, wyjatkowo delikatne, wiec skrywane pod koszulami i koszulkami, a jednak rzucajace sie w oczy. To po nich mozna wnioskowac, czy facet godny jest jej zainteresowania... Ponownie pomyslala o tym dziwnym pacjencie. On jak na zawolanie stanal jej przed oczyma, zawadiacko puszczajac do niej oczko. 180 Myslisz oczyma. Takie mam wrazenie. Ale myslisz naukowo, a to powoduje, ze tak naprawde jestes niewidoma. Pozwol wiec, ze je zaslonimy. Nie lubila, gdy odbierano jej zdolnosc decydowania i kontrolowania. Gdy wywolywano w niej poczucie swoistej niepelnosprawnosci. Walczyla z tym i nie zamierzala sie poddac. Zaufaj. Ten jeden raz. Warto. Zalozyl jej na oczy przepaske pachnaca kwiatami (czyzby konwalie?) i przytulil do siebie. Naprezyla sie zaskoczona liczba bodzcow, ktorych wczesniej nigdy nie zauwazala: bicie jego serca, swojego chyba zreszta tez, zapach unoszacy sie delikatna mgielka dookola jego torsu, Sile i delikatnosc zarazem wywierana przez ramiona, tarcie skory na skorze, szelest szeptu, ktorym chcial ja uspokoic. Nawet ciarki podnoszace delikatne wloski na jej ramionach i plecach byly dotkliwsze, jakby glebsze. Zdziwila sie, bo miekla i slabla w tej swojej walce. Na przekor wlasnym postanowieniom. Tak... szept wyrywajacy sie zupelnie niechcacy. Zrozumial. Uniosl ja delikatnie, pozwalajac, by dlugie wlosy falowaly ruchami powietrza. Wiedzial, ze skora glowy jest na tyle wrazliwa, by sprawialo jej to przyjemnosc. Zlozona na stole nie wydawala sie juz owieczka bezwladnie polozona na oltarzu. Naprezona, skupiona i jasniejaca - jakby cialo powodowalo, ze bila od niej swoista aura: sila i piekno, delikatnosc i niesamowita kobiecosc. Zdziwil sie, bo choc wiedzial, ze jest atrakcyjna, nie myslal, ze go to az tak poruszy, w zasadzie wzruszy. 181 Rece, ktore wyciagnela za glowe, dodatkowo ja wysmuklily, podnoszac podbrzusze w luku delikatnej elipsy. Nie spieszyl sie, chcac, by oswoila sie z sytuacja. Opuszkami palcow delikatnie i uwaznie uwalnial guziki z objec dziurek jej kremowej koszuli. Wymowne przygryzienie dolnej wargi bylo znaczacym gestem, na ktory czekal, a ktory odbieral jak zielone swiatlo dla swojej kreatywnosci: zgadzala sie na dyktowane przez niego warunki gry. Uwielbial jej szyje. Dmuchnal, prowadzac strumien powietrza od zakonczenia mostka po sam wzgorek brody. Zadrzala ponownie, jeszcze bardziej wyginajac krtan. Zostawil ja, by wrocic do kuchni po kostke lodu - kredke, ktora chcial obrysowac zarys jej bielizny. Nie zdziwil sie, ze byla czerwona i koronkowa - czerwien to przeciez kwintesencja kobiecosci. Topniejacy lod zostawial po sobie szybkoschnacy slad na jej ciele. Nie wytrwala i zerwala z oczu opaske. To, co zobaczyla, spowodowalo, ze malo sie nie poplakala. Czerwona plama, rysujaca sie na jej kolanach, byla jedynym dowodem na to, ze w lezacym na ziemi kieliszku jednak bylo wino. Pokoj rozswietlal elektryczny zegarek z mechaniczna pewnoscia wskazujacy 3.20. Przysnela i nawet nie zorientowala sie kiedy. Miala ochote wyc. Co sie ze mna dzieje? Zaczne podejrzewac, ze powinnam skonsultowac swoj stan. Ta dziwna sytuacja zaczyna wymykac sie spod kontroli, zaczyna mnie przerastac. Przeciez nie fantazjuje, nigdy w zasadzie. Boze, jak to rozprasza. Przeciez sila kobiecego flirtu polega na tym, ze kazdego mozna sobie wziac na chwile. Po co wiec marzyc na jawie? 182 Po co wyobrazac sobie cos, co niekoniecznie musi sie spelnic? Przeciez zdecydowanie sensowniej jest dzialac. Do czego niby maja prowadzic tak absurdalne pomysly, jakie legna sie w glowach glupich panienek, ktore maja na sobie wiecej makijazu niz ubran? Taniec w stroju pielegniarki przy rurze? Goracy stosunek na srodku laki? Igraszki w lazience albo na kuchennym stole? Nigdy. Chociaz... przypominam sobie ten jeden raz, ten straszny moment, ktory co prawda byl wtedy uzasadniony, ale nie zmienia to faktu, ze do teraz czuje gorac czerwieniejacych uszu przy kazdym wspomnieniu tamtego dnia. Moj pierwszy lot, trasa: Warszawa-Berlin, kilkadziesiat minut w powietrzu, w niezwyklej chwili, kiedy to gesta mgla tworzyla osobna warstwe niebianskiego tortu. Byla zachwycona, gdy wzniesli sie nad pierwsza biala powloke... gesta i dobrze ubita. Usmiechala sie w myslach do zaslyszanych wczesniej relacji o tym, jak wygladaja widziane z gory znajome cumulusy. Ta sytuacja zupelnie tego nie przypominala. Mialy byc lekkie puchate baranki, a w ich miejscu widziala ciezka kurtyne swiezo zaoranej warstwy bialych chmur, morze ze skoltunionymi balwanami. Zaczela wyliczac sobie w myslach osoby, ktorym po powrocie zwroci uwage na bledne spostrzezenia. Jednak natychmiast zmienila zdanie, kiedy jej wzrok poszybowal w gore. Warstwa cumulusow byla dokladnie taka, jak opowiadali blizsi i dalsi znajomi... Rozwazala przez chwile polozenie samolotu. Zawieszenie miedzy chmurami a "chmurami" spowodowalo uczucie dziwnej ekstazy. Zamykajac oczy pomyslala o mlodym, przystojnym 183 stewardzie z dobrze wyprofilowanym gorsetem miesniowym. Widziala snieznobiale zeby odsloniete w szerokim usmiechu. Zdecydowanym krokiem zmierzal wprost na nia. Rozejrzala sie dookola, by upewnic sie, ze wszyscy wiedza, co sie za chwile stanie; czekala na jakas nagane... moze upomnienie. Jednak nagle okazalo sie, ze samolot byl pusty i poza pilotem siedzacym przed kokpitem w kabinie byli tylko ona i przystojny steward o bliskowschodniej urodzie. Usmiechnela sie raz jeszcze. Mezczyzna przysiad obok na lotniczym fotelu i spokojnie zaczal opowiadac o locie; patrzac przy tym caly czas gleboko w jej oczy. Miekla, odbierajac historie jak bajke szeptana na dobranoc. Pozwolila sobie, by dlon opadla na dlon. I gest ten okazal sie kluczem otwierajacym drzwi do tajemniczego ogrodu. Jego reka poszybowala na jej policzek, glaszczac go delikatnie. Mial niesamowity dotyk, ktorym obejmowal cale jej cialo. Teoretycznie palce posuwaly sie po policzku; praktycznie czula je nawet na kregoslupie. Zapragnela go pocalowac. Poczuc jego smak. Choc w dotyku przejmowal pelna inicjatywe, pozostal bierny w pocalunku - odwzajemnil go, aczkolwiek nie posunal sie nawet pol kroku przed nia. Zachwycilo ja to: niezwykly brak namolnosci byl jak zapewnienie, ze wszystko, co sie wydarzy, bedzie zalezec wylacznie od niej... Nie przestawal glaskac jej policzkow, szyi i dekoltu. Nie pozostawala mu dluzna, skupiajac sie na uszach, karku, barkach... Nasladowal ja, zostawiajac po swych dloniach gorace bruzdy minionych sekund. Westchnela gleboko, kiedy zaczal calowac odsloniete fragmenty jej ciala. Stopniowo uwalnial jej cialo z objec lnianej odziezy; spokojnie i powoli, jakby 184 delektowal sie magia odslanianej skory. Nie byla w stanie sie poruszyc, majac wrazenie, ze jej cialo rozpada sie na milion lekkich czesci, ktore za chwile dolacza do bialych obloczkow zza okna. Uniosl ja do gory i usadzil sobie na kolanach. Pragnal jej, a swiadomosc tego sprawiala jej bardzo duzo przyjemnosci. Intrygowal ja, bo po raz kolejny poczekal na przyzwolenie. Zaczela wiec rozpinac guziki jego munduru i gladzic tors. Zadrzeli w jednym rytmie zlaczeni magia momentu. Przesunela dlon do jego paska, by uwolnic go ze spodni. Chwycil jej reke i uniosl do gory, dajac sygnal, ze tym razem to on jest dla niej i ze on sam przestal sie liczyc. Calujac ja zmyslowo, przysunal ja ku sobie i pulsujacym naciskiem na jej biodra sprawil, ze zaczela sie poruszac. Pomogl jej, pobudzajac ja dodatkowo dlonia. Znikala, wznoszac sie w nieskonczona przestrzen; zapomniala o sobie, stajac sie nieautonomiczna czastka wszechswiata. Nie tylko lot zdarzyl sie po raz pierwszy w jej zyciu. Polozyl ja delikatnie obok scalowujac lzy zachwytu i drobne kropelki potu zlocace jej cialo. Okryl ja wlasna koszula i wstal, by przyniesc szampana i truskawki, jak okazalo sie po chwili. Zalowala, ze lot dobiegal konca... Jutro go wypisuja. Fakt, ktory sploszyl i rozbil mysli. To dziwne, bo wcale jej to nie cieszylo. A przeciez powinno. Powinno? Z niezrozumialych dla siebie powodow usmiechnela sie do swojego odbicia w okiennej witrynie, by po chwili szukac zarysu wlasnej twarzy w recznie robionym kieliszku o skreconej nozce. Czerwone wino splywajace po szklanych 185 sciankach zawsze przywodzilo jej na mysl krew krazaca w zylach. Moment ozywienia szklanych przedmiotow. Z ponownie napelniona lampka w dloni zapadla sie w swoim ulubionym fotelu. On? On po prostu byl. Gdzies tam w nieznanym dokladnie miejscu, w niedokladnie okreslonej przestrzeni czasowej, byc moze takze spogladajac na zalane deszczem okno. Jedyne, czego pragnela, to jego dotyku, jego palcow sunacych w kierunku szyi. Zastanawiala sie, dlaczego wyobrazenia sprawiaja jej tyle przyjemnosci... To przeciez tylko pragnienia, ktore przedzieraly sie przez - na co dzien - niedostepna skorupe przyzwoitosci... Lubila siebie w takim stanie. Lekko wstawiona, zupelnie nie chciala sie kontrolowac. Jedynie delikatnie zaczerwione policzki zdradzaly buzujace w niej emocje. Ale byla noc, a ona byla u siebie, w swej gluszy, w swym malym prywatnym swiecie... Siedzac w tym wlasnie fotelu, popijajac swoje ulubione czerwone wino, miala ochote krzyczec, ale zdobyla sie tylko na westchniecie plynace z piersi. Zalala ja fala ciepla i zadowolenia. Zalowala, ze on nie mogl tu byc. Ale byla pewna, ze jeszcze sie zjawi; w najbardziej odpowiedniej chwili, tak jakby czas istnial tylko i wylacznie po to, by moc mu sprawic przyjemnosc. Zastanawialo ja juz nie raz, jak on to robi, ze od pewnego czasu zawsze jest tam, gdzie byc powinien. I zawsze na czas. Pomijajac oczywiscie kwestie mysli, ktore wypelnione byly fragmentami jego obecnosci. 186 Przyszedl po wypis. Usmiechnal sie w ten charakterystyczny dla siebie sposob, ktory zachecal do rozmowy. Wypytala go o samopoczucie, sprawdzila stan medyczny, pilnujac sie, by nie zadac jednego pytania za duzo. -Mam nadzieje, ze kiedys jeszcze porozmawiamy, Romku. -Mysle, ze tak. Wszystko jest mozliwe. Swiat zalamuje sie w niespodziewanych momentach... Odwrocil sie i wyszedl. Dopiero po chwili zauwazyla zolta karteczke samoprzylepna z wykaligrafowana wiadomoscia: "Jutro o 18.00, w atelier przy Garncarskiej, chce zrobic ci sesje. Bede czekal". Wlasciwie dlaczego by nie? Jest okazja, zeby sprobowac u profesjonalisty. Moze uda sie ukryc brak fotogenicznosci? Moze wreszcie bedzie komplet fajnych ujec? Zabawne... nie zauwazylam nawet, kiedy przeszlam ten kawalek. Garncarska... gdzie to atelier? No tak... szyld, ktorego nie da sie przegapic. Wchodzac na drugie pietro, wciaz nie mogla pozbyc sie watpliwosci, czy dobrze robi. Miala wielka ochote, ale w glowie wciaz slyszala upierdliwy glos, ze w zasadzie nie wypada, ze jakby sie uprzec, mozna to potraktowac jak lapowke... Pieprzyc. Gdzie dzwonek? Przyjdzie czy nie? Odwazy sie? 187 Dziesiec minut po. Nie zdecydowala sie... czas sie zbierac do domu. Dzwonek przerywajacy cisze wyrwal go z zadumy. Wlaczyl spokojna muzyke i poszedl otworzyc. -Ciesze sie, ze jestes. -Ja w zasadzie tez... Pokazesz mi swoje studio? Ono jest w ogole twoje? -Tak. Kiedys pracowal tu dziadek, dzisiaj ja. Czuj sie jak u siebie, oswoj sie z wnetrzami. To przebieralnia, a to glowny pokoj. Nie smiej sie, liczba reflektorow jest uzasadniona. Tajemnica dobrych zdjec polega na odpowiednim oswietleniu; to jakby osobna, samodzielna sztuka. A w tym malym pokoju z tylu fotografuje akty. Na dzisiaj myslalem o zdjeciach portretowych, a pozniej, jesli zechcesz, mozemy zajac sie aktami. -Bezczelny. Wiedzialam, ze czai sie tu jakis haczyk. Nie rozbiore sie. -Nie, nie. Przepraszam, jesli cie urazilem. Ja po prostu uwazam, ze to kwintesencja fotografii, ktora wymaga wyjatkowosci. Lubie te forme, bo pozwala uwypuklic w kobiecie to, co najpiekniejsze. A uwierz mi... nie ma brzydkich kobiet. Spokojnie. Nie zamierzam cie zmuszac. Malo tego, chce, zebys mnie o wlasne akty poprosila. -Jaja sobie robisz... -Nie. Chce, zebys mnie poprosila, bo tylko wtedy to zostanie ograbione z seksualnosci. I wypelnione bedzie smakiem. Nie spinaj sie. Pozwol, ze teraz zrobie ci kilka portretow. Jesli masz ochote, wroc do przebieralni. 188 W szufladach pod lustrem znajdziesz palete kosmetykow. Jesli chcesz, mozesz sobie zrobic specjalny makijaz. Powinnas tam miec wszystko, co potrzebne, to zestaw, z ktorego korzysta moja wizazystka. Gosc ma tupet, jak nic! Akty?! Ze niby mam sie przed nim rozebrac? Zdjecia moze i robi dobre, ale bez przesady. Poprawie oczy, dam sobie zrobic kilka ujec i wychodze. Zdecydowanie.Dlaczego byla taka zbulwersowana? Przeciez nie chce jej tu przeleciec. Inna sprawa, ze naprawde niezla z niej dupa. A cialo to dopiero poczatek. Fantastyczna kobieta... Stary, nie przeginaj. Juz i tak wygladasz jak buldog, ktory ma ochote rzucic sie na krwawy ochlap. Co ona niby ma takiego w sobie, czego nie maja inne? Dosc. Gotowa? W oswietlonym pomieszczeniu czula sie jak na sali operacyjnej: swobodnie i z pewnoscia siebie. Przez kilka godzin chodzil dookola niej, probujac znalezc najlepsze ujecia. Ostatecznie powstalo dwadziescia dobrych zdjec, ktorymi miala sie cieszyc przez kilka kolejnych lat. Wydawalo mu sie, ze portretowanie to dopiero wstep, i powoli szykowal sie do tego, ze bedzie dzwonil po wspolpracownikow: masazyste, wizazystke i stylistke. Chcial jej pokazac, jak bardzo jest piekna. 189 Nie myslalam, ze tak dobrze sie z nim pracuje. Moze jednak akty nie sa glupim pomyslem. Moje cialo juz nigdy nie bedzie takie jak teraz. Milo byloby je uwiecznic... -Dzisiaj jestem juz zmeczona. Wracam do domu. Ale chcialabym cie prosic, zebysmy sie jutro umowili i zebys byl tak mily i zechcial mi zrobic kilka aktow. -Jasne... bede czekac. Dzwon jutro. W nocy ogarnely ja watpliwosci. Stoczyla pojedynek godny Don Kichota i przegrala. Wziela dodatkowy dyzur, rzucila sie w wir pracy, zapomniala; nie chciala pamietac. Spotkala go po powrocie. Siedzial na schodach, czekajac, az wroci zmeczona. Wreczyl jej bukiet bialych roz. -W lisciku jest wszystko, co chcialbym ci powiedziec. Musze leciec... Glupia, panikujaca idiotka. Wstega granatowego asfaltu otoczona zoltymi, czerwonymi i zielonymi drzewami. Czerwone dachy. Kolorowe kaskady lisci wzbijane zawirowaniami powietrza. I delikatne pajecze nitki wciaz przyklejajace sie do twarzy. A chwile pozniej to samo okraszone czernia. Pogodne niebo z jasniejsza wstega Drogi Mlecznej i podniebna latarnia pelni. Czy widzisz to wszystko tak samo? Czy twoje niebo jest inne? Mozesz teraz po prostu isc przed siebie? Gdzies tam? Co mozna zobaczyc, gdy jest sie toba? 190 Tracila godziny, stojac oparta o framuge okna. Zmiety liscik lezal u jej stop: "Czekalem dzien caly, czekac nie potrafie, to zbyt bolesne. Wybacz prosze". Patrzyla, jak odchodzil, powtarzajac mimowolnie w myslach jedno z ostatnich zaslyszanych zdan, ktorego sens pojela dopiero duzo pozniej: "Widze ludzi w ich calej okazalosci. Tesknilem za tym. Wiec dziekuje". ZDARZENIE Martyna Login Siedziala spokojnie na krzesle w calkiem zatloczonej auli. Wokol niej stali inni ludzie z jej szkoly, mniej lub bardziej zainteresowani tym, co dzialo sie na niewielkiej scenie. Na pozor jedynie bazgrolila cos w swoim nieodlacznym notatniku, z glupim usmiechem zastyglym na twarzy, zerkajac co jakis czas przed siebie. A tak w rzeczywistosci na kogos konkretnego. Jej wzrok slizgal sie po czarnej koszuli w poszukiwaniu choc jednego miejsca, gdzie przeswitywalaby skora. Lsniace wlosy. Blyszczace ciemne oczy, uwolnione spod ramy okularow o grubych oprawkach. Ten cholerny falszywy usmieszek, zadajacy wrecz, by zostac pokrytym sokami orgazmujacej waginy. Sukinsyn. Zastanawiala sie, jakim cudem siedzisko jej krzesla dawno juz nie stopnialo i nie zaczelo sie wyginac od 193 temperatury, ktora osiagnela. Mysli ukryte pod podobno inteligentnymi rysami krazyly wokol spermy, linek i jego rak, rownie sprawnie poruszajacych sie na jej piersiach i lechtaczce, jak teraz po gryfie Fendera. O tak, to byloby swietne. Tworzyla w swojej glowie kolejne historyjki, ktore pozniej pozwolilyby jej jeczec cichutko pod dotykiem wlasnych palcow lub od pospiesznych pchniec jej chlopaka. Nie zeby z tym ostatnim bylo cos nie tak. Kochajacy, nieludzko cierpliwy, byl najlepszym oparciem dla jej histerycznego charakteru. Z kolei erotyczna otwartosc, zreczne palce i wyjatkowa nawet jak na nastolatka regeneracja wzwodu sprawialy, ze ich pozycie seksualne bylo satysfakcjonujace dla obu stron. -Danie glowne: Martynka nadziewana - uslyszala posrod wlasnych jekow i lomotania stolu, przeskakujacego na trzech nogach w rytm zderzen cial. W tym samym czasie jego wilgotne palce wedrowaly od napuchnietych warg sromowych poprzez falujace spocone piersi i brzuch do spur-purowialych ust. Tego samego dnia zmusil ja do klekniecia przed soba. Chetnie zaczela oblizywac podanego tak lizaka z krwi i tkanki, podgryzajac delikatnie skorke pod glowka. Penis stanowil dla niej afrodyzjak - zwlaszcza dlatego, ze tak drobnymi czynnosciami mogla sprawic, iz ktos szalal i jeczal jej imie. Zduszone prosby o wiecej byly chorami anielskimi w jej erotycznym raju. Nagle poczula, ze zwiazuje jej rece. Szarpnela sie, ale na szczescie za pozno - nadgarstki tkwily juz w solidnym zeglarskim wezle. Usmiechajac sie szelmowsko, przykucnal 194 obok niej. Pocalowal ja w usta i bez zbednych ceregieli wsunal sie w jej pochwe. Ta jazda trwala blisko godzine, podczas ktorej myslala, ze jesli zaraz nie bedzie miala orgazmu, to przyjemnosc wydrenuje jej mozg i zmieni w idiotycznie wyszczerzona roslinke z wystawionym tylkiem i twarza w poscieli. Zalosne zagadanie wokalistki zespolu do publicznosci wyrwalo ja z tych urokliwych wspomnien rytmiki pchniec. Znow kolor wlosow nagiego chlopaka w jej glowie zaczal ciemniec. Konkretny, rozowy penis ukochanego stal sie tajemniczym organem zza kadru mainstreamowego filmu, wywolujacym frustrujaca ciekawosc. Zacisnela zeby i zapatrzyla sie w jego ksztaltne przedramiona z ponura determinacja. Bylo to jedyne, co mogla zrobic. Jego sfera zyciowa znajdowala sie poza jej zasiegiem. Jej talenty nie byly w zaden sposob zwiazane z muzyka, jego jedyna prawdziwa miloscia jeszcze zanim polaczyly sie plemnik i komorka jajowa, z ktorych powstal. Z kolei upartemu wazeliniarstwu stawala na przekor chlopska szczerosc, zwyczajne lenistwo oraz ponure usposobienie. Karmila wiec oczy, a w glowie miala sperme, linki i krew. Koncert sie skonczyl. Westchnela i rozprostowala scierpniete nogi. Powinna juz isc do domu, wiec zeszla w platanine korytarzy szkolnej szatni. Stal w drzwiach radiowezla, opierajac sie o nie sennie. Jego muzyczni towarzysze broni musieli juz wracac na fakultety czy inne zajecia tak wazne dla maturzystow. Nikogo 195 waznego nie bylo w poblizu, wiec slynny usmieszek zniknal z jego ust. Uwidocznily sie nierownosci skory, brzydkie slady wesolego zycia artysty, podskorna frustracja z powodu odrzucenia na studiach. Pociemniala od tego wszystkiego twarz wydala jej sie blizsza, bardziej ludzka, przystepniejsza. Podobna do tego, co widziala codziennie w lustrze. Zawsze chciala sprawdzic, jakie sa jego policzki. Moze troche szorstkie od jeszcze niewidocznego zarostu, moze aksamitne i gladkie, jakby zaraz po goleniu... Sukinsyn. Dotknela go. Zdekoncentrowal ja ta swoja melancholia u rasowego samca. Jej dlon lezala na calkiem umiesnionym ramieniu tuz przy szyi, stworzonej dla palcow setek kobiet tego swiata, aby wbijaly w nia paznokcie i zeby. Gdzies na dnie spanikowanego umyslu zimno stwierdzila, ze lepiej wyglada w koszulce z tekstem "Knockin' on Heaven's Door". Jego reakcja okazala sie rownie niespodziewana. Jak male dziecko, bezrefleksyjnie polozyl glowe na jej dloni. Brazowe jak gorzka czekolada oczy pozostaly nieprzytomne i zapatrzone w dal. Podniecona, czujac poczatki wilgoci z powodu sytuacji, w ktorej sie znalazla, przypomniala sobie kilka drobnych faktow tlumaczacych to wszystko. Pogratulowala swojej intuicji, czyli tak naprawde potwornym, nieuswiadomionym mozliwosciom analitycznym wlasnego mozgu. Byl po prostu samotny. Pomiedzy ubostwiajacymi go rodzicami a wiecznie falszywie usmiechnieta gromadka znajomych nie bylo 196 miejsca na ujscie smutku i potrzeby zwyklej spontanicznej bliskosci, fizycznego osuniecia sie w kogos. Przypominala sobie z dochodzacych ja od czasu do czasu plotek, ze jego ostatnia dziewczyna splawila go z katolicka wrecz hipokryzja tekstami o zbytniej roznicy wieku, ktora jakos jej nie przeszkadzala, gdy na jego plecach zdobywala pozycje w szkolnej spolecznosci. Teraz widywano go jedynie z zapatrzonymi w niego dziewczatkami, ktore zmienialy sie z coraz wieksza szybkoscia. Osmielona i na swoj sposob wzruszona dolaczyla druga reke do pierwszej. Jesli miala to byc jej jedyna szansa, to pozre z niej tyle, ile tylko zdola bezczelnie sobie wyrwac, nawet jesli mialaby po tym dostac najzwyczajniej po twarzy. Delikatnie pociagnela te piekna glowe szmacianej lalki do dekoltu. Kiedy zauwazyla, jak sie obniza, przestraszyla sie, ze wrecz zalomocze kolanami podczas klekania i narobi halasu. Nic takiego sie nie stalo. Skora, nagrzana i z nagla wrazliwa na kazdy bodziec niczym oplatek, zadrzala od chlodnego powiewu oddechu i brutalnie cieplego jezyka. Zaczal sie na swoj sposob budzic z tej katatonii, wolno podnoszac reke i sciskajac jej piers - wstepna kontrola jedrnosci i rzeczywistosci. Energia wracala, wpychal palce pod bluzke w lapczywym poszukiwaniu juz dawno stwardnialych sutkow. Wstal, jednoczesnie podnoszac ja do gory, i wciagnal ja za drzwi radiowezla. Odrywajac sie od niej na chwile, zamknal je i przyblokowal klamke pudlem gitary. Gwaltownymi szarpnieciami zdjela z siebie koszulke, Rzucila ja na podloge i przylepila sie goracym brzuchem 197 do jego plecow, gdy wciaz byl odwrocony do niej tylem. Histerycznie wpychala mu rece w spodnie, klnac w myslach napotkane ciasne majtki. Obrocil sie do niej i najspokojniej w swiecie zaczal rozpinac guziki koszuli. Znow na twarzy wykwitl mu ten cholerny usmieszek, jeszcze bardziej szelmowski niz zwykle przez rozszerzone zrenice. Opadla na kolana i pociagnela w dol rozporek dzinsow, ktory stal jej na drodze do celu. Widok byl piekny. Dlugi, prosty jak koscielna wieza, mial prawie juz kompletnie spurpurowiala zoladz, cudownie kontrastujaca z czernia wlosow lonowych. Z tysiacem porwanych na sztuki mysli, na granicy poplakania sie z napiecia oblizywala go z faszystowskim oddaniem. Jego dlonie, jednoczesnie mesko stwardniale i delikatne, piescily, ugniataly, ciagnely i masowaly uwolnione z objec biustonosza piersi. Chciala go zapamietac cala swoja skora, ktora teraz parzyla ja sama. Przysunela sie na tyle blisko jego krocza, ze musial zajac sie jej szyja i ramionami, ktore szybko zlapal w naglym skurczu. Szeroka klatka piersiowa mezczyzny poruszala sie w rytm jego coraz glebszych oddechow. Poderwal ja do gory i syknal zduszonym glosem: - Zdejmij spodnie, ale juz! Nagly przestrach wybil ja z nastroju. Wysmiewana i pomiatana przez cale zycie, byla bardzo wrazliwa na wszelkie przejawy negatywnych emocji wobec niej. Otumaniona, po wykonaniu polecenia, zostala przyciagnieta przez chlopaka. Obrocil ja do siebie tylem i zalozyl jej noge na swoim kolanie, ktore maksymalnie odciagnal w bok. Majac w ten 198 sposob swobodny dostep do napecznialego sromu, przebieral po nim palcami w blyskawicznym tempie. Szarpnela sie od naglego uderzenia goraca i przyjemnosci. Krazac biodrami starala sie odwiesc jego dlon od najczulszych miejsc. Nie mogla krzyczec, majac usta zapchane jego jezykiem. Gdy podskoczyla tak po raz kolejny, zlapal ja w pasie i nabil na siebie. W pierwszej chwili syknela z bolu. Przez kat natarcia uderzyl w scianke pecherza, ale prostujac sie, zlikwidowala dyskomfort. Nie zwracajac uwagi na jeki, ktore powstrzymywal, poczula, jak jej miesnie zaciskaja sie wokol jego penisa. Wiercac mu sie na biodrach, zbierala erotyczne profity z pchniec i draznienia lechtaczki, ktora ciagle rosla i domagala sie swoich praw. Wyczuwajac, co sie swieci, silnie docisnal ja do siebie, jednoczesnie wrecz gwalcac palcami wargi sromowe w oblakanczej solowce zycia. Dochodzac, obijala sie dziko po jego torsie, falu-jaco jeczac. Uwazajac swoj obowiazek jako kochanka za spelniony, spuscil sie w nia brutalnie w kilka chwil pozniej. Krzyzyk zawieszony na jego szyi bolesnie wbijal jej sie w plecy, gdy ciezko dyszal w jej zakryte wlosami ucho. Wstala z niego na miekkich, drzacych nogach i siegnela po swoje rzeczy. Wkladajac kolejne czesci garderoby, tracila zainteresowanie swoim partnerem. Data urodzenia, preferencje - wszystkie te kiedys tak wytrwale kolekcjonowane informacje znikaly niczym napisy na piasku zalewanym przez morskie fale. -Dzieki - rzucila sucho i wyszla z pakamerki, zostawiajac go jeszcze polnagiego i lekko oszolomionego. 199 Poszla po swoja kurtke i chwile pozniej wyszla na swieze listopadowe powietrze. Juz nie potrzebowala go do czegokolwiek. Spelnila swoja zachcianke i natychmiast zaczela o niej zapominac. Nie wydawalo jej sie rowniez, aby on przypisywal temu wydarzeniu wieksze znaczenie. Jesli nawet, nic ja to nie obchodzilo. Pomyslala o swoim chlopaku i odruchowo usmiechnela sie. Gdy tylko znow sie spotkaja, przytuli sie do niego mocno, jak najmocniej. Chcialaby utonac w jego uscisku. W koncu, kochala go. Tylko on sie liczyl. FABRYKA ZABAWEK Magdalena Zwierzyna Ktoregos dnia przyznajesz przed soba, ze swiat wcale nie jest po to, zeby dac ci przyjemnosc. Chwile pozniej odkrywasz, ze nie potrafisz juz plakac. Mysl ta przychodzi jesienia. Skonczylam dwadziescia trzy lata, siedzialam w parku. Czulam sie staro. Listopad, w parku nagie drzewa, na galeziach jemiola. W rynsztokach zgnile liscie zaczynaly przypominac jednolita mase. Mialam takie wrazenie, ze jesli zachce je po dziecinnemu kopnac, to zbutwieje mi noga. Wokol wszyscy mowili po niemiecku. Nawet nie moglam ich za to winic. Nikt nie byl winny niczemu, tylko jesien i jesien. Przyszlam tu sama, usiadlam z dala od swiatla. Zeby pomyslec w parku, zeby dojsc do wnioskow. Przyszlam, zeby sobie w samotnosci wszystko na nowo poukladac, na 201 wszystko spojrzec z gory i przygotowac sie teoretycznie do nowego, wspanialego zycia. Wlasnie tak. Nowego zycia. Przechodzil taki jeden. Powiedzial cos po niemiecku. I zaczelo sie. Uratowal mnie wtedy. To brzmi glupio, ale bylam wowczas zdania, ze rozpadam sie, od kiedy skonczylam dwadziescia lat. Dobiegl konca okres dojrzewania, zaczela sie hipochondria. Bylam czescia pokolenia rozlatujacych sie dwudziestolatkow. Jak wszyscy co rano popijalam kubkiem kawy dwie tabletki magnezu, jak wszyscy regularnie sprawdzalam liczbe zmagazynowanych aspiryn przed wyjsciem na noc. Jadlam tez tran w kapsulkach, dopoki moj pot nie zaczal smierdziec. Mialam powracajace wciaz zajady i biale wykwity, wiec jadlam witamine B w srednio dwumiesiecznych odstepach czasowych. Na ulotce napisano, ze do rzeczy, ktore wyplukuja witamine B z organizmu, naleza alkohol, kawa i papierosy. Kiedy ktos mi mowi, ze jestesmy Generacja Nic, odpowiadam, ze jestesmy generacja magnezu i witaminy B. Generacja niezaleznosci, wygorowanych ambicji i trzesacych sie dloni. Przyjechalam do Niemiec, bo chcialam cos zmienic. Znudzilo mi sie studiowanie na tym samym uniwersytecie i mieszkanie w tym samym miescie. Znudzilo mi sie 202 w ogole. Mialam wrazenie, ze marnuje w sobie jakis nieod-kryty talent. Wciaz dreczylo mnie poczucie, ze jezeli zaraz nie znajde w swiecie czegos, co mnie doszczetnie pochlonie, to eksploduje. Czekalam tylko na jakis ruch ze strony swiata. Kogos, kto stanie przy drodze i powie mi, co robic. Konczyly mi sie pomysly na zuzytkowanie nadwyzek energii. Balam sie, ze z tego wszystkiego popadne w jakis glupawy, wielkomiejski nalog: sport, taniec. Aerobik. Mowilam mojemu przyjacielowi, Mackowi: - Znajde cos albo udusze sie ta kulka zalu, co mi w gardle rosnie. I wtedy uczelnia po raz pierwszy pomogla mi w rozwiazaniu moich problemow, a to dzieki nowemu programowi zagranicznych stypendiow. Mialam dobre oceny, mialam duzo checi, spora wole walki. Do listopada bawilam sie w miedzynarodowym akademiku. Nauczylam sie znowu pic wodke. Nauczylam sie upijac tak, ze rano nie pamietalam nocy. Przez caly nastepny dzien potrafilam tylko spac i wymiotowac. Bawilam sie swietnie. W listopadzie poczulam sie wypalona do filtra. Doszczetnie obrzydly mi imprezy, poznawanie kultur i rozmowy po angielsku. Bylo mi ciemno, brzydko i daleko do domu. Bylo mi nijako. W listopadzie trzesly mi sie dlonie i wychodzily zajady. Stracilam apetyt. Ktos mi wtedy proponowal diete skladajaca sie glownie z licznych abstynencji. Mowilam, ze to nic nie da, ze to siedzi w mojej glowie. Depresja wegetatywna, mowilam. 203 Potem w parku przechodzil on, jeszcze potem ten on zaczal wszystko zmieniac. Zaopiekowal sie moim cialem, moim czasem. Zaopiekowal sie moja samotnoscia. Udowodnil mi, ze wcale sie nie rozpadam, ze teraz jest dla ciala dopiero poczatek. Pokazal mi wszystko od nowa. Oczywiscie byl Niemcem i nie mowil po angielsku. Znal kilka podstawowych zwrotow, znal fragmenty piosenek. Zawsze mowil: "You are so beautifull" mowil "All you need is love. Po angielsku rozmawialismy wiec tylko o milosci, bo takie sa piosenki, co stanowi jakis komentarz do lingwistycznej edukacji spoleczenstwa zreszta. Nikt nie spiewa o nauce i sztuce. Nikt nie spiewa o filozofii. Probowalismy stworzyc wlasny jezyk. W jezyku tym "la-chen machen" to laskotac, a "J mlP znaczy "chce". Z polskiego zaczerpnelismy "czesc" i "kurwe". On wiedzial, ze ma mowic wyraznie i powoli. Uzywac prostych wyrazow. Studiowalam po angielsku, myslalam po polsku, uczylam sie niemieckiego. Po dwoch miesiacach popadlam w jezykowa schizofrenie i przestalam przywiazywac wage do slow. Mial dwadziescia szesc lat i pracowal w fabryce zabawek. Nie mial matury. Nie wiedzial, co oznacza nazwa mojego kierunku studiow. Wygladal jak mlody bog. Mam przed oczami taka scene: on opowiada cos o swoim dniu. Nie rozumiem ani slowa. Mam problemy 204 z koncentracja i gramatyka. Jego cialo mowi: jestem taki przystojny. Tak zajebiscie piekny. Lubie, gdy stoi, rozmawiajac ze mna. Lubie, gdy gestykuluje, gdy napina miesnie. Czasem prosze go, by pokazal cos, czego nie rozumiem naprawde lub na niby. Lubie, gdy odgrywa dla mnie rozne scenki. Czasem go podjudzam, niech poczuje emocje. Wtedy jego miesnie tancza pod skora. Zadaje mu podchwytliwe pytania. Niech przygryza warge w zamysleniu. Wychwytuje pojedyncze, wyrwane z kontekstu wyrazy. Mowi cos o poswieceniu, cos o nadziei. Mowi o nas. Dotyka mnie. Ma twarda skore na rekach. Jego praca jest kanciasta. Jego zycie wymaga szorstkich dloni. Mam ochote powiedziec: "Nie chce twojego poswiecenia, chce, zebys byl zawsze spocony. Lubie cie, jakim jestes, kocham twoj zapach. Tylko czy obiecasz, ze gdy bede smutna, przyjedziesz, by mnie dotknac? Czy bedziesz mnie calowal nawet w trudnych chwilach? Czy bede mogla budzic sie przy tobie naga, gdy zechce?". Nie mowie tego, choc moze nawet wiedzialabym, jakich slow uzyc. Gdy bede wracac zmeczona, ty czekaj na mnie, gotowy, mysle. Tylko pozwol mi byc przy tobie. Pozwol mi sie piescic. Potem kilka razy zastanawialismy sie, co powiedzial do mnie wtedy w parku. Cos o pieknie jesieni, cos o moim pieknie. Spacerowalismy po mokrych sciezkach, probowalismy o czyms porozmawiac. Probowalismy ukryc wzajemna fascynacje. 205 Drzewa wciaz byly nagie, w rynsztokach wciaz zgnile liscie, a jednak jakos piekniej. Pamietam, pomyslalam, ze rzeczywiscie ladnie wygladaja z galgankami jemioly. Jakby mialy pompony. Drzewa nam kibicuja. Przypomnialam sobie zdanie z wiersza: "Zima, kiedy nie ma juz lisci, latwiej dostrzec ocalale gniazda". Zapytal, o czym mysle, ze tak sie usmiecham. Powiedzialam wtedy: -Zima. Nie ma lisci. Lepiej widac domek ptaka. Spojrzal na mnie w taki sposob, ze bylam pewna, ze rozumie wszystko. Jeszcze tego wieczoru calowal mnie na jednej z lawek. Bylismy postrzegani jako para miedzynarodowa i ponad podzialami. Czasem przychodzilam do niego do pracy. Robilam to, gdy mialam potrzebe bycia adorowana. Tylko ja i pieciuset spoconych facetow. Fabryka zabawek. Wszyscy mnie tam znali, wszyscy mnie pozdrawiali, gdy przechodzilam. Krzyczeli, ze slicznie dzis wygladam i ze mnie kochaja. Niektorzy potrafili powiedziec cos po polsku czy rosyjsku. Zawsze korzystali z tej umiejetnosci, gdy bylam w poblizu. "Na zdrowie", wolali za mna. "Wodka i chleb". I jeszcze, ze dzien dobry. Tego "dzien dobry" bylo najwiecej. Kazdy chcial byc moim przewodnikiem, kazdy chcial sie mna zaopiekowac, zaprowadzic mnie. Schodzili dla mnie ze stanowisk, lekcewazyli regulaminy, odrywali wzrok od lalek, ktorym mieli wlasnie wkrecic glowe czy rece. 206 Marzenie dziecka w fabryce zabawek. Mozesz miec wszystko, tylko wskazac paluszkiem. On odwiedzal mnie rzadko. Nie czul sie dobrze w akademiku. Byl jakis nieswoj w pokojach wypelnionych ksiazkami, ostroznie stapal miedzy notatkami na podlodze. Niczego nie dotykal, o nic nie pytal. Nie palil. Raczej nie mowil nic lub wychodzil do toalety na bardzo dlugo i bardzo cicho. Zapytany o to, co studiuje, odpowiadal, ze ma dwadziescia szesc lat i pracuje w przemysle. Zapytany o to, co slychac, odpowiadal, ze dobrze. Pytania konczyly sie nadzwyczaj szybko. Po jakims czasie wlasciwie wprowadzilam sie do niego. Wprowadzalam sie na kazda noc. Bylismy postrzegani jako para miedzynarodowa i ponad podzialami. W naszych najlepszych czasach tworzylismy wlasne panstwo. Panstwo skladalo sie z dwoch osob i trzech jezykow urzedowych. Jego granice nie siegaly dalej niz krawedz koldry lub tylnego siedzenia w jego aucie. Nie spisalismy konstytucji, za to na samym poczatku ustalilismy, co bedzie naszym narodowym sportem. Nie mielismy innych panstw poza tym. Tylko temu okazywalismy lojalnosc i zyczliwosc. Polska studentka na stypendium i niemiecki pracownik fabryki zabawek. 207 Na polce przy lozku lezaly slowniki: polsko-niemiecki i niemiecko-polski, polsko-angielski i angielsko-polski, niemiecko-angielski i angielsko-niemiecki. To sprawialo, ze wolelismy porozumiewac sie w sposob pozawerbalny. Reagowalismy glownie na dotyk. Jest na to pojecie w biologii. Tigmotropizm. Mielismy na polce prezerwatywy i mala biblioteke. Papierosy niebieskie i czerwone, popielniczke z puszki po tytoniu. W jego pokoju pachnialo dymem, potem i sperma. Rano, gdy wstawalismy do swoich swiatow, pokoj wypelnial sie takze mieszanka moich perfum i jego dezodorantu. Jesli ktores z nas obudzilo sie za wczesnie, uprawialismy seks i zasypialismy ponownie. Przy sniadaniu probowalismy dojsc, czy to sie zdarzylo naprawde, czy moze mielismy taki sam sen erotyczny. Kazda z tych mozliwosci miala w sobie cos magicznego. Czasem, kiedy bylam na nim, kiedy on byl we mnie, zaczynalam mowic po polsku. Syczec, szumiec (Tak to odbieral: szum i syk i nieslychanie seksowne "r"). To dobrze na mnie dzialalo, to dobrze dzialalo na niego. Mowilam zle rzeczy. Mowilam o naszych cialach i o tym, czego chce. Pamietam, jak ucze go nowego wyrazu po polsku i prosze, by tak mnie dzis nazywal. On glaszcze moje piersi i uda. Unosi sie i opada pode mna, patrzy na mnie 208 rozpalonym wzrokiem, jak jeszcze nikt nie patrzyl. I slucha. Mowie o naszych zyciach. Mowie, ze to sen. Mowie ze raczej nigdy nie bedziemy razem. On sciska moje posladki, jeczy. Mowie: -Zlamie twoje serce, ksiaze. Dochodzi. Wiele razy rozmawialismy o tym, co dalej, co bedzie, gdy skonczy sie moje stypendium. Probowalismy o tym rozmawiac. Nie przypominam sobie chocby jednego logicznego wniosku. Kochal mnie. Mowil mi o tym czesto i w kazdym jezyku, wiedzialam o tym i bez tego. Ja unikalam pewnych slow, twierdzilam, ze ze strachu przed cierpieniem. Moze to byla prawda. Czasem postanawialismy, ze trzeba to skonczyc teraz, natychmiast, zanim to wykonczy nas. Udalo nam sie to raz, ale na krotko. Czasem dopadala nas czarna beznadzieja. Przestawalismy mowic i probowalismy plakac. On potrafil. Wtedy scalowywalam mu lzy z twarzy. Czasem mielismy tyle slepej wiary, ze moglismy zarazic nia Boga. Pamietam, po ktorejs z takich rozmow dzwonie do Macka. 209 -Przykro mi - mowi Maciek - ale to nielogiczne, nie rozsadne. Jestescie alternatywa rozlaczna, to oczywiste. Albo, albo. Wlasciwie nie wiem, jak taki zwiazek moze przetrwac w naturze. Moj najlepszy przyjaciel. W Polsce czesto rozmawialismy o naszych wymarzonych milosciach. On mial byc kochankiem artystek. Ja - zona architekta. Cala ta historia wydawala mu sie zupelna bzdura, ale stwierdzil, ze nalezy z tego cos wycisnac. To on przeslal mi slownik angielsko-niemiecki i niemiecko-angielski, zeby moj Niemiec uczyl sie do mnie mowic. Zeby chociaz tlumaczyl sobie piosenki, ktore mi spiewa. Ten wlasnie slownik, ktory wiekszosc czasu przelezal miedzy popielniczka a prezerwatywami. -Zakochalam sie. Wyjasniam mu, jakby sam sie tego nie domyslal. Woli okreslenie "okupacja". -Wiem, wiem, ale to padnie, jak kazdy twoj zwiazek. Ty wiesz, on wie. -Wiemy to od pierwszego wejrzenia, Macku. -To, co was jeszcze trzyma przy sobie, to seks i zabawy jezykowe. W ogole ciekawosc swiata i to przekraczanie granic, udowadnianie niemozliwego. Z ta roznica, ze z twoich opowiadan wynika, ze ty w tym widzisz egzotyke, wyzwanie, nowosc, doswiadczenie. Ty sie uczysz jezyka, ty obcujesz z inna kultura. Poza tym jestes zakochana i slepa, jak zawsze w takich przypadkach. A on? On jest meczennikiem i upaja sie swym meczenstwem. Biczuje sie codziennie tymi swoimi marzeniami. Mlody Werter i jego cierpienia. 210 -Bo ty wiesz - ciagnie Maciek - ze jesli bedzie trzeba,to zmienisz kraj, nauczysz sie jezyka, wszedzie znajdziesz prace, bedzie cie stac na zarcie i rozne rozrywki. Znam ciebie i twoje ambicje. Nie pozwolisz sie wmieszac w nic, co naruszyloby twoja niezaleznosc, zagroziloby przyszlej karierze, bo za dobrze wiesz, czego chcesz. Wiem, ze budzisz sie co rano i powtarzasz: "Jestem jak Ally McBeal. Ally McBeal". A on nie wie nic i mysli, ze zrobil juz wszystko. Nic juz w swoim zyciu nie zmieni. Owszem, moze was laczyc pewne uczucie, ale roznica potencjalow rozdziela was we wszystkim. A wiesz, co wynika z roznicy potencjalow? -Napiecie? -Wlasnie. -Wiec juz z nikim innym nie bedzie mi tak dobrze w lozku? -Nie - odpowiada Maciek. A jednak jest cos tutaj, cos byc musi. Byly takie dni, gdy sie nie widzielismy. Gdy mielismy juz sie nie spotkac wiecej. Sprawdzalismy sie wtedy, jak daleko mozemy odejsc i na jak dlugo. Ja przynajmniej szczerze wierzylam, ze to juz koniec i ze taka droga jest jedyna mozliwa dla nas. Byly noce, gdy wiele razy budzilam sie przerazona. Gdy odwracalam sie, by go dotknac i natrafialam na pustke. Czasem myslalam wtedy, ze po prostu zszedl na dol, by zrobic mi kawe albo sniadanie. Ze poszedl do toalety i zaraz wroci. 211 Czasami budzilam sie przerazona w swoim lozku w akademiku. Pytalam wspollokatorke: -Gdzie on jest? Kiedy wroci? Pracuje? Poklocilismy sie? Zanim zdazyla odpowiedziec, docieralo do mnie, ze go nie ma, ze nie bylo go przy mnie, gdy zasypialam, ze nie bedzie go, gdy sie rano obudze. Wtedy juz nie moglam zasnac. Lezalam tak do rana i probowalam plakac. Oczywiscie mialam powodzenie wsrod studentow, moglam sie jednym z nich pocieszyc. Zdarzyla sie impreza, na ktorej dalam sie namowic na pocalunek z jakims przyszlym dziennikarzem. Myslalam o kim innym, a potem poszlam zwymiotowac. Przez wszystkie dni rozstania mialam w oczach lzy, ktore nie chcialy splynac. Separacja nie trwala dlugo. Spotkalismy sie w naszym parku. Ta sama melancholia zaprowadzila kazde z nas na nasza lawke. Nie mowilismy nic. Poszlismy do samochodu i zrobilismy to na tylnym siedzeniu. To byl najlepszy seks w moim zyciu. -Co sie dzieje? Powiedz mi - zwraca sie do mnie po niemiecku. -Nie znam tych wyrazow, skarbie, wiesz o tym. Nie umiem. -Powiedz chociaz po polsku. 212 Przewracam sie na bok, patrze w jego oczy jak przez mgle. Lezymy nadzy, gladze jego twarz. On trzyma reke miedzy moimi udami. Tak po prostu. -Masz jakis pomysl, ksiaze? - mowie - Ty wiesz, ze nie porzuce swojego zycia dla ciebie. Co mialabym robic. Pra cowac w fabryce? Zajsc w ciaze? Skrecac lalki? Mielibysmy male mieszkanko, dwojke dzieci i pewnie psa lub rybki. Co dziennie uprawialibysmy namietny seks po ciezkiej praCy. A potem nasze ciala zaczelyby szarzec, a my musielibysmy nauczyc sie szacunku i zyczliwosci do siebie. Wiem, ze on nic nie rozumie, moglabym powiedziec wszystko. On i tak mnie wyslucha. Zawsze mnie wyslucha. -W wolnych chwilach uprawialabym warzywa na dzial ce, ty grzebalbys w samochodzie. Pewnie nawet bylibysmy szczesliwi. Ale o czym bedziemy rozmawiac, ksiaze, gdy poznam ten jezyk do konca? Jak dlugo pociagniemy temat muzyki, filmow i uczuc? Jak dlugo bedziesz mogl mowic o moich oczach? Wiem, ze jestem wzburzona, wiem, ze drzy mi glos i ze mam lzy w oczach. Milkne na chwile, by sie uspokoic, on patrzy na moje falujace piersi. Wie, ze nie skonczylam jeszcze. Czeka. Jednak zyjemy w roznych bajkach, ksiaze w roznych zyciach. -Ty masz moje cialo, jak nikt nigdy nie mial. Ty, ty cza sem masz nawet moja dusze. Ja potrzebuje kogos, kto Wez mie jeszcze moj umysl. Milczy. Slyszy tylko szum i syk. Rozne dziwne dzwieki. -Jak dlugo mozemy rozmawiac o milosci. On gladzi mnie po twarzy i szepcze po niemiecku: 213 -Wiem. Kocham cie. Ja tez bede za toba tesknil.Ktoregos dnia przyblizylam mu termin "sex friends". Zadne z nas nie wzielo tej rozmowy na powaznie. Wieczorem napisalam w pamietniku o wszystkim, co akurat myslalam i czulam. Nastepnie nadalam temu forme listu i zaczelam tlumaczyc na jezyk niemiecki. Zrezygno walam w polowie. Koniec listu brzmial: "Poza tym doskonale wiesz, ze uzalezniles mnie fizycznie od siebie. Ze zaden we mnie nie wejdzie, zaden nie pasuje, wiesz to. Mam fizjologiczna alergie na kazdy inny gatunek spermy. Nikogo nie chce. Wiesz to, bo tez to masz. Znasz to roztrzesienie, gdy widzimy sie z daleka. Seksualnie jestesmy na siebie skazani. Jedyni. Uzaleznieni. Rozchodzac sie teraz skazemy sie na abstynencje, sztuczna wstrzemiezliwosc. Dziewictwo wtorne. Zalatwmy to jakos inaczej. Bo gdy tak patrze na ciebie i wiem, ze gdzies tam pod spodem jestes calkiem nagi, to czuje, jakbym cie kochala. Nie odchodz teraz, nie wolno. Potem". Czas mijal, rozszalala sie wiosna, zblizaly sie egzaminy i koniec czegos. To, co Maciek nazwal zaslepieniem, zaczynalo powoli mijac. To, co uwazalam za bariere jezykowa, okazalo sie bariera w ogole. Juz nie czulam sie staro, ale w jakis sposob czulam sie dorosla. 214 Doroslosc, sadzilam, to moment, w ktorym zauwazasz, ze jesli twoje dzieciece marzenia o przyszlym zawodzie i zyciu maja sie spelnic, to musisz sie porzadnie zabrac do roboty juz teraz. Mysl ta przyszla na wiosne. Za dnia dawalam z siebie wszystko na uczelni, nocami wracalam do niego. Juz dawno przestalismy rozmawiac o przyszlosci. Kazde z nas pragnelo tylko, by ten kwiecien trwal w nieskonczonosc. Na granicy swiatow, bez koniecznosci podejmowania decyzji. Nasze uczucia oslably, namietnosc pozostawala swieza. Juz nie przynosil mi kwiatow, jak kiedys, nie robil sniadania do lozka. Ja nie pieklam ciastek co weekend, ale zawsze pamietalam o depilacji. Przestalismy juz nawet snuc plany na wypadek, gdybysmy dostali milion dolarow. Przestalismy marzyc. Ja zaangazowalam sie w rozne projekty i pracowalam po nocach, wiec juz nie zasypialismy wtuleni w siebie. Czesto lezalam nago przy nim i uczylam sie przy swietle nocnej lampki. On zaczal popadac w dziwna apatie, tracil zainteresowanie wszystkim, potrafil calymi godzinami siedziec przed telewizorem. Jakby ktos spuszczal z niego powietrze. Niekiedy wychodzil i upijal sie z kumplami z fabryki. Zauwazylam, ze im bardziej wsciekla, smutna czy zrezygnowana z jego powodu sie czulam, tym dluzej potrafilam go piescic. Przywiazywalam go do lozka, sprawialam, ze blagal, by mogl mnie dotknac. To byla moja forma zemsty na nim. Doprowadzic go do szalenstwa. 215 Ostatniej nocy przed moim powrotem do Polski rozbieral mnie lagodnie, powoli. Wyczuwal moje napiecie, oswajal kazdy centymetr mojego ciala z nagoscia. Wiedzial, ze moja skora wariuje, wiedzial tez, ze trudno ja zaskoczyc. Mial swiadomosc, ze na niego patrze. Calowal mnie cala, znow bylam dzielem sztuki. Ja w tym czasie oplatalam mysla cale swoje zycie, tak gleboko, jak tylko mozna myslec, uzywajac trzech jezykow naraz. On odkrywal na nowo wszystkie po kolei moje punkty ero-genne. Na kazdym z nich juz dawno bylo zapisane jego imie. Wiedzial to, ale musial upewnic mnie o slusznosci podjetej decyzji. Tego dnia chcialam byc pod nim. Chcialam, zeby chwycil moje nadgarstki, chcialam poczuc jego ciezar, chcialam, by wzial mnie cala. Gdy to zrobil, zaczelam plakac. KIEDY ON JEST MLODSZY, A ONA STARSZA Bozena Konarowska Karolina ma styl i szyk. Niby to babka pod czterdziestke, ale sie trzyma, jak by powiedzial kazdy normalny facet, czyli taki, ktorego nie kreca nastolatki. Przeznacza dla siebie godzine rano, to znaczy dla urody, i druga godzine wieczorem -stac ja na taki luksus, gdyz gotowac nie musi dla mezczyzny ani swojego, ani cudzego, dzieci nie wysluchuje, kiedy maja problemy, i z nimi lekcji nie odrabia, a w do datku dobrze zarabia, najlepiej z nas - kobiet lekko po trzy dziestce z jej kregu - w kazdym razie do tego sie przy znajemy, do naszego wieku. Ma wiec i kase, i czas, a zatem jaki to problem, zeby atrakcyjna byc i zgrabna, i dobrze uczesana, i swietnie pachnaca? Zaden, co przyznajemy - Kaska, Agnieszka i ja, Olga -przyjaciolki jak z polskiego Seksu w wielkim miescie - za wsze z przykroscia, ale tez i podziwem. Ta wlasnie Karolina przyniosla do mnie na spotkanie 217 przy czerwonym wytrawnym, ktore w takich okolicznosciach przyrody na butelki mierzymy, artykul z jakiejs kobiecej gazety, niezbyt madrej, ale tez niezbyt glupiej, gdzie porady sa sercowe i artykuly niby to psychologiczne, dotyczace facetek i facetow oddzielnie rozwazanych albo tez razem wzietych. No i kazala przeczytac, a nawet na glos przytaczala fragmenty o tym, ze teraz nastal taki czas, era jakas obyczajowa, w ktorej mezczyzni mlodsi uganiaja sie za starszymi kobietami i jest im z tym dobrze, a kobiety starsze na mlodych maja ochote i sobie ich po prostu bez zadnych ceregieli biora. A jak sie wgryzlam w tresc artykulu, to poznalam wszystkie meandry tego skomplikowanego problemu, ktory polega na tym, ze kobiety swoj najwyzszy potencjal seksualny osiagaja sporo po trzydziestce, wtedy zas ich partnerow boli zazwyczaj glowa lub zasniedziali sa z lenistwa, za to sluzyc im moga swoim temperamentem mlodzi mezczyzni, najwyzej do trzydziestki dochodzacy. Podobal mi sie zwlaszcza drugi od konca akapit, ze ta roznica wieku osiagac moze i kilkanascie lat, gdyz zaczelam zestawiac dane i wyszlo, ze dla mnie odpowiednim facetem bylby jakis dwudziestopieciolatek lub co najwyzej rok starszy, a ja takich mlodych mezczyzn, ktorzy jeszcze nie sadza, ze wszystkie kobiety to suki, bardzo lubie od dawna i dzieki artykulowi zyskalam uzasadnienie, ze wszystko ze mna w porzadku. Przy tym w dalszej czesci artykulu pisze ta dziennikarka z bozej laski, ze wszyscy sa szczesliwi, w symbiozie zyja niesamowitej, rozkosz czerpiac z zaspokajania potrzeb cielesnych, i nic im nie przeszkadza, nawet sytuacja 218 towarzyska i rodzinna, w ktorej sie tak czy inaczej znajduja. To oczywiscie wydalo mi sie pewnym naduzyciem, ze jest tak latwo i bezproblemowo, gdyz nasz zasciankowy polski klimat nie sprzyja zadnej awangardzie obyczajowej, do ktorej zaliczyc mozna dysproporcje wieku miedzy kochankami ze wskazaniem na jej niekorzysc, zwlaszcza w malych miasteczkach, nie mowiac o wsiach, ktore niestety ciagle zapyziale sa i malo, po polsku, tolerancyjne. Ale, ale... mnie to w zasadzie nie dotyczy, bo przeciez ja w duzym miescie zyje i wolny zawod artystyczny, bez wiekszych pieniedzy jednakze, uprawiam, co mi pozwala na znaczna swobode, w bardzo szerokim zakresie, szczegolnie w kwestii doboru partnerow na dluzej lub takze na jedna noc. Niemniej wyrazilam swoje zdanie. -E tam, czepiasz sie - stwierdzila Karolina apodyk tycznie, kiedy probowalam oponowac, ze skroty myslowe tu widze i wyrazna teze w tych rozwazaniach dziennikarskich, ale jej tam cos juz w glowie switalo albo tez wspomnienie jakies z przeszlosci wygrzebala, bo bardzo entuzjastyczna byla wobec artykulu przez nas na wyrywki czytanego i malo wobec niego krytyczna. W kazdym razie po punkcie wyjscia, czyli moim zastrzezeniu, nastapil ciag dalszy innego rodzaju, czyli opowiesc Karoliny o kochanku dawnym, jakims niewaznym facecie nie inaczej nazywanym jak Brunet lat 26, co dziwnie mi sie skojarzylo z czatem, ale do tego sie Karolina przyznac nie chciala, ze go tam poznala, gdyz taka biznes-219 woman, taka kobieta w dobrej garsonce na miare szytej na czat nie wchodzi, tucze] faceta z agencji wynajmuje, co moze sie wydawac nieco szokujace w przypadku kobiet, ale i tak jest w rzeczywistosci, albo swoj notes przepastny w czarna skore oprawiony otwiera i dzwoni, gdy ma ochote na seks albo towarzyskie spotkanie. W kazdym razie, ze jeszcze raz tak zaczne, przez cala opowiesc pojawial sie ten facet jako Brunet lat 26, bez imienia zupelnie, bez jakichs danych dokladniejszych, co widocznie nie bylo tak istotne dla Karoliny albo tez po prostu - i to jest najbardziej prawdopodobne - co on byl za jeden, nie wiedziala do konca. -Wzielam go do knajpy z przestrzeni kosmicznej, niech tak zostanie, na szalenstwo jakies nieznaczne albo i wieksze, na tance w przytlumionym swietle - koniecznie, zeby nie bylo widac zmarszczek wygladzanych kolagenem, a mimo to widocznych, i zeby poczul sie swobodnie, bo myslalam, ze tak nie jest do konca, ze on lekko skrepowany jest, co moglo miec zwiazek z jego wiekiem i moim, z ta dysproporcja lub tez z innymi powodami, o ktore nie wypytywalam jednak. Wypilismy moze po piwie, moze po dwa, a nawet, niech bedzie, trzy. Brunet lat 26 bardzo szarmancki sie okazal w tej sytuacji, to znaczy znalazl sie na miejscu, czyli placil za alkohol i solone orzeszki, choc ja chcialam rachunek uiscic, bo przeciez na pewno zarabiam duzo wiecej i starsza jestem, a zatem moze by to bylo dopuszczalne na koniec tego spotkania i nikogo nie zdziwilo, zwlaszcza mnie. Ale on nie chcial i to jego sprawa, a nawet calkiem ladnie. 220 Po tym piwie, jednym czy dwoch, czy trzech nawet, jakos swobodniej sie zrobilo, zaczelismy krecic sie na parkiecie, choc bez wiekszego przekonania, i tak od slowa do slowa, od gestu do gestu poczulam dlonie na swoich posladkach opietych krotka spodnica, a ja tez wlozylam mu reke pod luzno rzucona na spodnie koszulke i przejechalam palcami, a zwlaszcza paznokciami po kregoslupie, wiec wiadomo, co sie dalej dzialo. Na udzie wyczulam calkiem spora erekcje, co przyjelam za dobry znak, zwlaszcza jej wielkosc i dosc szybka oraz zdecydowana reakcje, wiec wlasciwie nie trzeba bylo juz na nic wiecej czekac, tylko do domu sie wybierac i po taksowke dzwonic. Narzucilam plaszcz. Tak wiec Brunet lat 26 znalazl sie u mnie w sypialni, przy swietle odpowiednio przyciemnionym, gdzie zaczelam paradowac w najlepszej bieliznie, zreszta specjalnie na tego typu okazje kupowanej. A dokladnie to znaczy: wlozylam ponczochy czarne samonosne, gorset czarny oczywiscie tez, rozowa, burdelowa koronka przyozdobiony, do tego takiez same majtki, ledwie, ledwie, od kompletu, a wiec bez przesady - pieknie w tym wygladalam. Prawda? Przy tym trzeba dodac, ze nie mam ani grama nawet nadwagi, zadnego tam cellulitisu lub rozstepow, bo przeciez dziecka nie rodzilam, cycki jedrne z duzymi sutkami mam, opalona jestem tez rowno i w kazdym calu, to przeciez, no co, nie moglo byc zle. Zreszta mezczyznom - i to mlodszym rowniez - na ogol sie podobam i temu zaprzeczyc nie mozna. A on, ten Brunet lat 26, zrzucil szybko i bez nalezytego dla porzadku poszanowania swoje ciuchy i rozlozyl sie jak 221 go sam Pan Bog stworzyl na moim modrzewiowym lozu, w mojej pieknej sypialni, w poscieli satynowej w pelni czerwonej i tak sobie lezal, lezal i lezal, ja zas obok niego. Owszem, nie moge zaprzeczyc, pocieralam go tu i owdzie, zazwyczaj po jego dosc dobrze rozbudowanej klatce piersiowej, ktora pewnie podrasowal na silowni, oraz po plaskim, pieknym brzuchu i niekiedy po genitaliach, ktore poczuly cieplo moich dloni i sie ozywily. Zwlaszcza kutas. Sterczal jak ta lala. W zwodzie na oko jakies dwadziescia centymetrow, co rokowalo dobrze na przyszlosc, dla mnie szczegolnie. A kiedy tak bardziej zdecydowanie reka mokra od sliny po nim przesunelam, to znaczy po kutasie, Brunet lat 26 powiedzial: -Sluchaj, Karolina, ty jestes taka fajna kobieta. Doj rzala jestes i atrakcyjna jak na lata, ktore pewnie przezylas, ale przeciez o wiek nie pytam. Na pieprzeniu znasz sie naj prawdopodobniej jak malo kto, wiec sie mna zajmij calko wicie, tak jak juz zaczelas, dobra? Moja nauczycielka badz, moja przewodniczka w cielesnych igraszkach, w poszuki waniu spelnienia idealnego, ktore i tobie, i mnie moze orgazm przyniesc. I w dodatku niejeden. -Ej tam, Karola - przerwalam jej, gdyz wiem, ze cza sem zbyt kwiecisty styl przyjmuje i tak sie w nim zapedza, ze fikcje literacka tworzy, ktora karmi nas lub swoich klien tow w biznesie. - Faceci tak nie mowia w ogole, a w takich sytuacjach lozkowych zwlaszcza. Chyba ze sa gejami, a tego z historii o Brunecie lat 26 raczej wywnioskowac nie mozna. On najwyzej cos tam ci powiedzial na przyklad w rodzaju, ze chcialby cie zerznac, ale nie wie jak, to powinnas odpowiednio ulozyc sie na nim albo pod nim. 222 I zebys sie nim zajela, w to tez wierze, gdyz mezczyzni ostatnio leniwi sa niezwykle i raczej od nas inwencji wymagaja, choc w mlodych nadzieje jeszcze pokladam, co swoje zrodlo ma w praktyce. I co ty na to? Bardzo bylam ciekawa ciagu dalszego, gdyz Karoline znam od dawna, wiem, ze jest pryncypialna niezwykle i zawsze maske szefowej przybiera, na co jej nie pozwalamy w naszych damskich kontaktach towarzyskich i sobie z tym radzimy, ale ten chlopak, Brunet lat 26, nie musial i pewnie nie potrafil. -No coz - zaczela przerwany watek Karolina. - Zmro zily mnie nieco jego slowa, ba, nawet poczulam sie ura zona. Zadna tam nauczycielka seksu nie chcialam byc ani w tej chwili, ani potem, gdyz po prostu tak to sobie wyob razalam, ze on mnie pozada bez podtekstu zadnego, bez zadnego pomyslu uzasadniajacego, ze do mnie trafil wie czorowa pora. A, i co to znaczy, zebym sie nim zajela? To on sie powinien mna zajac albo przeplatac sie winny na przemian lub wespol nasze dzialania seksualne zmierzajace do osiagania przyjemnosci obopolnej, bo przeciez w tym rzecz i o to przede wszystkim chodzi, jak kazdy wie. I lezal na wznak Brunet lat 26, z zamknietymi oczyma w dodatku, i czekal, az podejme ochoczo wyzwanie zwiazane z jego mlodym i ladnym, to musze przyznac, cialem. Ale mnie sie przestalo chciec. Wiec powiedzialam mu! Szoruj ty czym predzej, chlopaku, do domu. Zmykaj juz do mamusi, ktora ci przed praca w magazynie z czesciami zamiennymi sniadanie robi, to znaczy kanapki na swoj koszt. 223 I do tatusia, z ktorym na ryby chodzisz i ktory ci za studia zaoczne na akademii szemranej placi, na kierunku jakims pedagogicznym. I do brata blizniaka lub nieco mlodszego, z ktorym pokoj dzielisz. Bo zadnego tu z ciebie pozytku nie ma i nie bedzie. A on sie jakos tak na to dictum tlumaczyc zaczal, otrzasnal sie i nawet polgebkiem proby inicjacyjne podjal, a poniewaz nie byly za bardzo udane, z musu chyba czynione jako odpowiedz na moje zarzuty, to juz sie z nim pozegnalam ozieble zupelnie i od razu skasowalam numer telefonu, kiedy wreszcie zamknal za soba drzwi. I nie dzwonil do mnie oczywiscie ani tez ja tym bardziej do niego, czemu sie nie ma co dziwic. Pokiwalysmy ze zrozumieniem glowami, pociagajac przy tym z kieliszkow czerwone wytrawne, bez zbednych komentarzy i uwag, bo historia zostala zamknieta z duzym prawdopodobienstwem zdarzen, w ktorych uczestniczylysmy nie raz i nie dwa, tylko ze one zostaly teraz werbalnie przez Karoline wykreowane i nijak, powiedzmy sobie szczerze, z optymistycznym artykulem w pismie kobiecym nie mialy nic wspolnego. A jednak widocznie zapadl ten artykul Karolinie w pamiec, gdyz eksperymentowala jeszcze z nastepnym mlodziencem, ktory mial pewnie okolo trzydziestki, bo dzisiaj ci mlodzi faceci to bardzo mlodych udaja albo tak o sobie mowia, ze maja jeszcze na wszystko czas, bo sa bardzo mlodzi, choc nierzadko do wieku chrystusowego sie zblizaja. A dla mnie to w wiekszosci niedojrzali sa zupelnie i tacy jacys rozmoczeni jak biszkopty w mleku, co surowa jest ocena i moze nie do konca sprawiedliwa. 224 Karolina takze i te historie opowiedziala nam, to znaczy Agnieszce i mnie, podczas jakiegos wieczornego przygotowania do wyjscia w miasto, kiedy sie trzeba wczesniej wzajemnie obejrzec, to i owo poprawic, a przy tym wypic ze dwie lampki lub cos zjesc przyzwoitego. Tak to brzmialo, ta opowiesc: -Mechanik zadzwonil, ze samochod jest sprawny, po klopotach z klockami hamulcowymi nie ma juz sladu i moge go sobie odebrac, to znaczy auto, pewnego popoludnia, kiedy bede tylko chciala, gdyz czeka w jego zakladzie naprawczym. I pojechalam do warsztatu od razu, bo auto jest mi niezbedne w pracy, a tez i mechanika chcialam zobaczyc, ktory jest ladnym chlopcem kolo trzydziestki, do tego milym i ciagle dwuznacznie sie zachowywal, co czasem mi sie nawet podobalo, ale zazwyczaj raczej nie. Wtedy wlasnie paradowal w drelichach dolnych brudnych od smarow, ale tors mial czysty, piekny, goly, ladnie zarosniety i wystawiony na slonce. Taki byl sliczny jak polski hydraulik w znajomej reklamie i ilustrowal archetyp macho, ktory kobiete za wlosy chwyta i do lozka ciagnie bez wzgledu na to, czego ona chce. Dreszcz przeze mnie przeszedl, jak pisza w harlequinach. Naprawde ladnie sie prezentowal, mimo ze tylko mechanik. I zagadal uprzejmie o naprawach, ktore w moim aucie poczynil, a kiedy mi je pokazywal, niby mimochodem dloni mojej dotykal i ocieral sie o mnie, co wzbudzalo jednak pewien niepokoj, bo mialam nowa sukienke - jasna, czysta i kupiona za duza kase. A potem, gdy mu zaplacilam, wcale nie najgorzej, spytal: 225 -Spisalem sie na medal, co nie, prosze pani? A ja odpowiedzialam: -Spisal sie pan na medal. -We wszystkim jestem taki dobry - on na to. -Tego nie wiem. -To trzeba sprawdzic. -To trzeba. -To probna jazda do najblizszego lasu. A ja, ciagle martwiac sie o te nowa sukienke: -Nie ma szans, wierze, ze auto jest sprawne. -To moze wieczorem. -Wieczorem moze byc. Bedziemy sprawdzac auto? -Nie auto, tylko siedzenia. -Na siedzenia jestem juz za stara. -Az taka stara to pani nie jest. -No taka stara to nie. -To co, idziemy na piwo? I poszlismy do baru jakiegos obskurnego dla harle-yowcow, jego ulubionego, gdzie czesto bywa z kumplami, jak powiedzial, ale ja tam absolutnie nie pasowalam, bo wprawdzie sukienke zmienilam, tylko ze nie najlepiej, na zakiet elegancki i buty na bardzo wysokim obcasie. I wiekowo tez nie bylam w zgodzie z obowiazujacymi standardami, srednia to moze ze 25 lat albo najwyzej 27. Ale jak wypilismy dwie szybkie wodki, to mi przestalo przeszkadzac i sie znacznie poczulam swobodniej, i bez zazenowania podspiewywalam razem ze Slayersami, Motorhead czy moze czyms w tym rodzaju. 226 A wiec, skoro nam sie tak fajnie zrobilo, nastapic powinien ciag dalszy wieczoru, na ktory pomyslu zadnego nie mialam. Ale co? Co dalej robic? Do niego przeciez nie pojde, bo jak mi oznajmil, on z dziadkiem mieszka, ktory wprawdzie gluchy jest, ale za sciana niezwykle akustyczna, a ja tak nie lubie, kiedy ktos mnie rozprasza i kaszle, i przesuwa graty, i kreci sie, gdy uprawiam seks z mniejszym lub wiekszym upodobaniem. Do swojego domu go tez nie wezme, pomyslalam, bo po co, gdyz jest tylko mechanikiem i miejsce w porzadku spolecznym powinien znac, na drabinie istnien ludzkich, gdzies posrodku, ale przeciez pode mna, ze sie tak obrazowo wyraze. Zreszta doswiadczenie mialam nie najlepsze z mlodziakiem poprzednim i juz adresu swojego udostepniac nie chcialam na noc tylko, zwlaszcza ze skutek nie byl do konca przewidywalny. To trzeba bylo pomyslec, wiec juz wychodzimy w ciepla noc, alkohol paruje jak sie patrzy, ja zdejmuje zakiet, bo mi goraco, wiec piersi mam calkiem odsloniete, co mu sie bardzo podoba. Przysiadamy na lawce w parku, a potem na schodach, ktore przy Chmielnej od ulicy wioda na stadion. W sumie na ten czas jest mi wszystko jedno, czy na widoku sie nie znajduje albo czy mnie ktos znienacka nie rozpozna. Palimy papierosa jednego za drugim i probujemy rozmawiac, tylko ze sie nie bardzo klei, totez przesiadam sie na jego kolana czy raczej na czlonka sterczacego znad rozporka. Ale to nie wystarcza i dosc niewygodnie jest, wiec odwraca mnie tylem do siebie, podciaga spodnice, opiera 227 0 barierke, zaciska dlonie na piersiach i rusza sie - raz, dwa, trzy, cztery i... juz jest po wszystkim. Wyobrazacie to sobie, dziewczyny? Ja sobie wyobrazam oczywiscie, jak Karolina, bizneswoman w kazdym calu w kolejnego mlodziaka sie pakuje nieumiejetnie, choc z duzymi checiami, ktory nie wie, co z palcami zrobic ani z cala reszta i tylko chcialby przezyc przygode z dojrzala kobieta, bo to takie modne stalo sie w ostatnich czasach. A jeszcze najlepiej byloby, tak mi sie wydaje, ze starszymi sypiac, ale z rownymi wiekiem sie spotykac albo z mlodszymi - w tym tkwi szkopul nieporuszany w artykule. 1 takie wlasnie zdanie swoje wyrazam. A Agnieszka, dotad milczaca, mowi w nastepujacy sposob: -To straszny pech, Karolina, straszny pech. Jakos tak nie za bardzo masz szczescie do mlodych chlopakow, gdyz moze za bardzo w nich wnikasz i ich analizujesz, za dlugo z nimi rozmawiasz albo tez ich po prostu wychowywac chcesz czy tez zmieniac. Tego dokladnie nie wiem i moze w tym tkwi sedno sprawy. Ja zas mam taka przygode, ktora trwa od czasu do czasu, ale za to skutecznie przez rok prawie, o czym wam jeszcze nie mowilam. Pieprzymy sie z dwudziestoosmio-letnim Jerzykiem na medal, kiedy tylko gwizdne na niego albo zadzwonie - zazwyczaj w mojej chacie badz on pokoj w hotelu Stokrotka wynajmuje, przed czym nie mam zupelnych oporow. Hotel ten wprawdzie na godziny jest, lecz zazwyczaj do rana zostajemy, gdyz nie mam go nigdy dosyc i on mnie tez nie. 228 Najchetniej zamknelabym go w sobie na trzy dni, co tez robie niekiedy, ale zaraz potem puszczam wolno. Nie jest mi do niczego potrzebny ten chlopak z miasta, poza tym jednym calkiem ogromnym elementem, kutasem jego wielkim, z ktorego uzytek robi wysmienity i tez na tym sie konczy moja potrzeba przebywania z nim. Dlatego moze wraca jak laszacy sie pies i spelnia wszystkie moje zachcianki, a ja nie narzekam i jest naprawde wspaniale, a wiec artykul nie byl do konca przeklamany. UPOJENIE Monika Woldanska Jestem kobieta. Cialem, w ktorym przecinaja sie receptory rozmieszczone wszedzie, wszedzie. Niemozliwe, jak zmyslowy dotyk moze sprawiac rozkosz, ktora az boli. Otepia umysl, daje cialu przyjemne rozleniwienie. Jestem kobieta, gotowa na zrealizowanie milosnej obietnicy. Pozbadzmy sie wszystkiego, co dzieli, zostanmy zredukowani do naszych zmyslow naprezonych. Polaczeni jestesmy prawdziwymi wieziami, zlaczmy sie teraz w jedno. Widzisz mnie, poddam sie powoli, kazda czescia mojego ciala. Baw sie tak moimi wlosami, wiesz, ze to lubie. Lubie jeszcze ten dotyk palcow na czole, to zapowiedz slodkiej podrozy do wewnatrz. Zniewalajaca jest ta swiadomosc bliskiej obecnosci mezczyzny, ciebie, ktory zachowuje prowokujacy dystans. Oczekiwanie wyostrza zmysly, pobudza wyobraznie, sprawia, ze krew krazy szybciej, 231 podwyzszajac temperature ciala. Nie spiesz sie, moj kochanku, badz dzisiaj tylko dla mnie. Wodz palcem po calym ciele, niczego nie pomijajac. Drogowskazem beda pragnienia mojego ciala i zaklecia milosne. Patrze na twoja twarz, zamykasz ustami moje powieki, pod ktorymi przesuwaja sie obrazy wspolnych chwil. Kreslisz palcem swoj zachwyt po moim nosie, zahaczajac o policzki. To takie mile, adoruj mnie jeszcze. Nachylasz sie, czuje juz twoj oddech cieply, czulosci szeptane prosto do ucha. Przygryzasz platek ucha, jestem juz taka wrazliwa na ciebie, ze to az niemozliwe. Jestem kobieta, twoja brakujaca czescia. Staram sie nie niecierpliwic, czekam z utesknieniem. Juz wiesz, muskasz ustami moje wargi, wdzierasz sie. Caluj mnie zapamietale, chce duzo i jeszcze. Dlonia bladzisz po nagrzanej powierzchni mojego ciala, wiesz, ze chce cie na pewno. Ujmujesz podbrodek i patrzysz w oczy, czekasz ponaglenia. Przysuwam sie blizej, nawolujac. Jestes taki prawdziwy, rozkosznie prawdziwy, sama juz nie wiem, zatracilam sie. Zostawiam za soba uczucie zmeczenia, mysli nuzace. Wokol rzeczywistosc zamglona. Zanurzasz sie, szyje rozkosznie draznisz, calujesz. Jest tak milo, wiesz, chcialabym cie wciaz, bardzo. Muskasz palcami i ustami ramiona, slyszysz i czujesz serce szybko bijace. Przytrzymujesz w swojej dloni dlon moja, taka krucha, oplatasz jak kokon. Jestem kobieta, istota niezwykle wrazliwa, przyzywam cie. Widze w twoich oczach uwielbienie, to zadne zludzenie. Moja wdziecznosc jest ogromna, obejmuje calego ciebie. Nienasycona, wciaz pragne tego kontaktu z toba. Obejmij mnie, wlasnie tak, poczuj pod palcami cialo moje niespokojne. Lubie szorstkosc twojego policzka, bliskosc twoja 232 ekscytujaca. Gubie mysli, skupiam sie na emocjach buzujacych. Wszystko wokol znika, zostajemy tylko my. Nasza cielesnosc wrzaca. Nie mam nic przeciwko. Kolysze sie moja wyobraznia, namietnosc poteguje doznania. Moj kochanku, czujesz, nie pozostaje ci dluzna. W tym miejscu zatrzymaj sie dluzej, widzisz piersi nabrzmiale, zostan, sa takie wrazliwe na twoj dotyk. Jestem kobieta, czuloscia doskonala. Widzisz brzuch falujacy, palcami wygrywasz na nim muzyke naszych cial. Muskasz kraglosci moje. Pozadam tak bardzo. Dotykasz ud, czuje rosnace napiecie. Pochylasz sie nad moimi stopami, droczysz sie. Podnosisz sie i spogladasz. Kuszaco. Jestem kobieta, pieknem wrazliwym. Intymnosc nasza. Zblizasz sie, coraz blizej. Potrzebuje cie juz. Teraz. Tak. Tak bardzo. Poczulam. Wreszcie, nasze ciala zlaczone. Czuje. Nadchodzi fala to wspaniale uczucie spelnienia. Tak. To... Mile cialu odprezenie, duszy rozleniwienie i sennosc. Upojenie. Jestem kobieta, cialem swietym i grzesznym. KRONIKA Z KRAINY LGARSTW Magdalena Pondel Wyrzuty sumienia? Przestalam je miec przynajmniej kilka lat temu. Moze na poczatku mojej "kariery" od czasu do czasu zastanawialam sie, czy rzeczywiscie powinnam mscic sie na kazdym napotkanym mezczyznie za to, co zrobili mi inni, ale mysli te szybko mijaly zaraz po tym, jak na moim koncie pojawiala sie okragla sumka, dzieki ktorej moglam sobie pozwolic na wygodne zycie i zaspokoic swoje wlasne, prozne potrzeby. Mialam slabosc do drogich, luksusowych, sportowych samochodow, choc ukochany aston martin wciaz pozostawal w sferze marzen, w dodatku bardzo odleglych, oraz wloskich motocykli - czerwone du-cati 1098 bylo moja najcenniejsza zabawka. Mezczyzni chyba nigdy tak naprawde nie zdawali sobie sprawy, do czego moze byc zdolna zraniona, oszukana, wykorzystana i rozgoryczona kobieta, jesli uswiadomi sobie, ze facet, dla ktorego poswiecila cale swoje zycie, wlasnie 235 jej je zrujnowal. Chec zemsty, chwila satysfakcji i dzika radosc na widok cierpiacego faceta byly dla kobiet, ktore nie mialy juz nic do stracenia, bezcenne. I ktos na tym korzystal. A tym kims bylam ja - najlepsza przyjaciolka kobiety i najwiekszy wrog mezczyzny. Skad biora sie tacy ludzie jak ja? Bezwzgledni, pozbawieni uczuc, skrupulow, niewzruszeni ludzkim cierpieniem, potrafiacy zniszczyc kazda istote? Nikt nie rodzi sie taki. Kazdy czlowiek na poczatku jest dobry. To zycie i napotkani na drodze inni ludzie sprawiaja, ze mila, sympatyczna, czula i kochajaca istota zmienia sie w bestie, dla ktorej nic sie nie liczy. Pamietam, ze jeszcze kilka lat temu naiwnie wierzylam, iz w kazdym z nas, gdzies w glebi serca, ukryte jest dobro. Doszukiwalam sie w ludziach pozytywnych cech, nawet jezeli mnie krzywdzili. Potrafilam znalezc wytlumaczenie i usprawiedliwienie dla najbardziej absurdalnych zachowan i sytuacji, ktore nierzadko mocno mnie ranily, pielegnowalam w sobie tolerancje, wyrozumialosc, cierpliwosc. Ale za kazdym razem na mojej drodze stawal ktos, kto wyszar-pywal ze mnie kawalek tego naiwnego zaufania, jakie mialam do ludzi, i niszczyl je bezpowrotnie. Pomylilam sie kilkanascie razy i kilkanascie razy ulokowalam swoje uczucia w nieodpowiednim czlowieku. W koncu stracilam wiare w ludzi. I wiare w prawdziwa milosc. Ostatni, zywy kawalek mojego serca zostal zdeptany, zmieszany z blotem i wyrzucony jak niepotrzebny smiec przez faceta, do ktorego zywilam ogromne uczucie, choc wielokrotnie zastanawialam sie, czy nie pomylilam go z pozadaniem. Przez dlugi okres wydawalo mi sie, ze w koncu trafilam na od-236 powiednia osobe, kogos wyjatkowego i juz nikt nigdy wiecej mnie nie zawiedzie i nie wykorzysta. Niestety zycie po kilku miesiacach zweryfikowalo moje naiwne przypuszczenia i nadzieje. To chyba wlasnie wtedy postanowilam, ze nigdy wiecej dla nikogo sie nie poswiece, a kazdego, kto stanie mi na drodze, probujac znow poprzewracac moje zycie do gory nogami, zniszcze. Po jakims czasie uswiadomilam sobie, ze zlosc, ktora wywolal we mnie ostatni nieudany zwiazek, na stale zagoscila w moim sercu i jest zbyt silna, by mozna bylo sie jej pozbyc. Dlatego z czasem zaczelam z nia zyc. I na niej zarabiac. Nie mialam zadnej firmy, zadnej reklamy, zadnej strony internetowej, na ktorej zamiescilabym jakiekolwiek informacje o sobie i o tym, czym sie zajmuje. Bylam dobra w tym, co robie, klienci sami sie znajdowali. Czasem byli to ludzie lub ich znajomi, ktorych poznalam w okresie, kiedy jeszcze zajmowalam sie obserwacja, gromadzeniem informacji i dowodow zdrady, pracujac w agencji detektywistycznej - niewierni partnerzy, to byla moja specjalizacja. Kilka miesiecy wczesniej zrezygnowalam z pracy w policji. Obejrzalam w mlodosci prawdopodobnie zbyt wiele amerykanskich filmow i wydawalo mi sie, ze wlasnie to chcialabym w zyciu robic. Niestety pracy bylo duzo, pieniedzy niewiele, adrenaliny wcale, a do dyspozycji dwudziestoletni volkswagen, do ktorego wstyd bylo wsiadac. Po trzech miesiacach odeszlam, zrobilam licencje i, dlugo nie szukajac, znalazlam prace w duzej, renomowanej agencji detektywistycznej, gdzie zdobylam niezbedne 237 doswiadczenie, wiedze i kontakty. Bylam cennym pracownikiem. Kobiet w tym fachu jest malo, dlatego tak rzadko wzbudzalam czyjekolwiek podejrzenia. Jakis czas pozniej zastanawialam sie nad wlasnym biznesem, ale ogrom spraw, jakie nalezalo zalatwic, aby otworzyc swoja firme, skutecznie mnie przerazal, dlatego pewnego dnia zaczelam, owszem, pracowac na wlasny rachunek, ale zupelnie nieoficjalnie. Moze skusily mnie przy okazji wieksze pieniadze i mozliwosci? Moje miasto, w ktorym mieszkalam dwadziescia kilka lat, zaczynalo mnie nudzic, wiec postanowilam rozpoczac kolejny rozdzial w swoim zyciu - szybka przeprowadzka, nowe otoczenie i nowe wyzwania. Brakowalo mi adrenaliny, ale potrafilam jej sobie dostarczac. To pewnie skutki braku zyciowej stabilizacji, puste mieszkanie, w ktorym nikt wieczorem nie czeka, ciagle przekonanie: "wciaz jestem mloda!" i ta wieczna zlosc gdzies w srodku. Z klientkami spotykalam sie w neutralnych miejscach: w kawiarniach, centrach handlowych, w parku na lawce. Kim byly? Kobiety mlode lub w srednim wieku. Te starsze nie potrzebowaly moich "uslug", prawdopodobnie wiekszosc z nich bala sie samotnosci. W wieku piecdziesieciu czy szescdziesieciu lat trudno jest znalezc sobie nowego partnera lub zaczac zycie w samotnosci, dlatego nawet jezeli zwiazek dwojga ludzi w starszym wieku juz od dawna nie przypominal udanego malzenstwa, nie rozstawali sie, kobiety nie sprawdzaly, co robi ich partner, kiedy go nie ma w domu. Nie mialo to dla nich juz zadnego znaczenia, dlaczego czlowiek, ktory slubowal im milosc, wiernosc i uczciwosc malzenska, przestal je zauwazac i dostrzegac ich 238 potrzeby. Oni po prostu juz tylko "byli" - w tym samym domu, w tej samej kuchni, w tej samej sypialni. Nic poza tym. Te mlodsze tak nie potrafily. Przed nimi bylo jeszcze cale zycie. A ich duma nie pozwalala na to, aby ktos sobie z nich kpil.I wtedy przychodzily do mnie. Ja zas potrzebowalam tylko kilku informacji - gdzie moge go spotkac, czym sie interesuje i najwazniejsza - co mam mu zrobic. A moglam zrobic wszystko. Wystarczylo odpowiednio zadzialac na jego zmysly, aby stal sie moim przyjacielem, kochankiem, wrogiem, kimkolwiek. Najbardziej jednak lubilam rozko-chiwac ich w sobie i porzucac, lamac im serca, tak jak oni zlamali swojej kobiecie, mnie. Uwielbialam patrzec, jak cierpia, jak pytaja dlaczego. Sprawialo mi to nieopisana satysfakcje. Moja ostatnia klientka, choc wtedy jeszcze nie zdawalam sobie sprawy z tego, ze ciagu dalszego nie bedzie, byla prawdopodobnie w moim wieku, tuz po trzydziestce. Troche nizsza, zgrabna brunetka, elegancko ubrana. Najprawdopodobniej pracowala na wysokim, dobrze platnym stanowisku. Moze miala wlasna firme albo bogatych rodzicow? Mogly o tym swiadczyc markowe spodnie i garsonka, czerwone szpilki lub chocby skorzany brelok przyczepiony do kluczykow od samochodu z napisem "Jaguar". Sprawiala wrazenie milej osoby. Nie wygladala na taka, z ktora zycie byloby udreka. Wrecz przeciwnie. Ale nie od dzis wiadomo, ze przeciwienstwa sie przyciagaja. Pewnie trafila na faceta, ktory zupelnie nie docenial tego, co ma, 239 szukal innych, lepszych, mlodszych, nie dostrzegajac, iz tuz obok jest fantastyczna kobieta, ktora go kocha i szanuje. Tak po prostu, bezinteresownie. Bo przeciez kocha sie za nic. Nie istnieje zaden powod do milosci. Nieodwzajemniona milosc moze jednak przerodzic sie w nienawisc, bo nie istnieje zadne uczucie pomiedzy. Moimi klientkami byly kobiety, ktore nie mialy juz sily, byly wycienczone walka o ukochanego, zebraniem o odrobine zainteresowania, rozgoryczone, zrozpaczone i bezwzgledne, tak jak ja. Oddaly wszystko, nie otrzymujac w zamian nic. Kobieta siedzaca obok mnie na lawce tez nie chciala juz dluzej tkwic w zwiazku z facetem, ktory tylko zadawal jej ciosy, w sam srodek serca. Wyczytalam z jej oczu, ze juz go nie kocha, zrezygnowala, a mezczyzna, obok ktorego zasypia i budzi sie rano, predzej czy pozniej odejdzie. Chciala byc w chwili rozstania na podium, nie dac mu satysfakcji. Udowodnic, ze jest silniejsza, niz mu sie wydawalo. -Czego oczekujesz? - zapytalam chlodno. -Rozkochaj go w sobie. Badz dla niego najwspanial- sza kobieta, jaka kiedykolwiek spotkal, najlepsza kochanka. Niech nigdy nie zapomni chwil spedzonych z toba. A potem go porzuc. Chce, zeby cierpial, zeby choc raz w zyciu poczul to, co czulam przez ostatnich kilka miesiecy. Skrzywdz go tak, jak on krzywdzil mnie i inne kobiety. Zabaw sie nim. I nie miej dla niego litosci. On nie ma uczuc. Jest bezwzglednym, okrutnym egoista, nie interesuja go inni ludzie, liczy sie tylko i wylacznie jego wlasne dobre samopoczucie, osiaganie szczytow proznosci i impertynencji! 240 Moj ulubiony scenariusz. Plan banalny do wykonania, zakonczony zyciowa katastrofa. Kobieta wreczyla mi wizytowke, na ktorej widnialo jej imie i nazwisko, numer telefonu i zapisany dlugopisem adres niewielkiego biurowca w centrum miasta, gdzie znajdowala sie siedziba jego firmy. Opisala mi rowniez samochod, ktorym jezdzi - nic specjalnego, mazda klasy sredniej, warta maksymalnie czterdziesci tysiecy - i dopisala numer rejestracyjny. -Jest cos, o czym powinnam wiedziec? - Jego zycie to pieniadze, samochody i seks. Zaimponujesz mu, jesli pokazesz, ze jestes niezalezna, bogata, masz niezle auto i - spojrzala na mnie z lekkim usmiechem -niecodzienne upodobania w sypialni. Jezeli mialabys ochote... nie mam nic przeciwko. Poza tym czasem znika na bardzo dlugo, nie wiem gdzie i nie wiem z kim. Ma dziwnych znajomych, nie wzbudzaja zaufania. Niczego wiecej nie potrzebowalam wiedziec. Sroda. Dzien jak co dzien. Kolejny sloneczny poranek, kolejny facet, ktoremu trzeba bedzie udowodnic, ze jest nikim - zaplanowalam na wieczor szybkie zakupy, a na koniec wizyte pod biurowcem, w ktorym pracowal. Chcialam mu sie przyjrzec. Zobaczyc, jak wyglada, dokad jezdzi po pracy, zanim pojawi sie w domu. Dopiero potem moglam zastanowic sie nad sposobem poznania. Moja specjalnoscia byly kontrolowane kolizje drogowe. Zaluje, ze nigdy nie mialam przy sobie kamery - widok mezczyzny przezywajacego nagle wszystkie emocje - zlosc, przerazenie, 241 smutek, a chwile potem zaciekawienie i lekkie podniecenie, kiedy odkrywal, iz sprawczynia kolizji jest urocza kobieta, z ktora bardzo chetnie spedzilby noc, gdyby tylko bylo to mozliwe - bezcenne! Oczywiscie z reguly nie dochodzilo miedzy nami do zadnych fizycznych zblizen, choc nie ukrywam, mialam w pamieci kilka przypadkow, kiedy wyladowalismy w lozku. Nigdy nie zalowalam, choc zlosliwi mogliby stwierdzic, ze uprawiam swego rodzaju prostytucje, z ta roznica ze placi mi jego kobieta. Nie, czasem po prostu trafial sie ktos, na kogo mialam ochote, a skoro klientki dawaly mi wolna reke... W zyciu nie wolno sobie odmawiac przyjemnosci, nigdy nie wiadomo, kim sie bedzie w nastepnym wcieleniu. Kilkuletnia mazda nie wydawala sie jednak odpowiednim samochodem. Nie wygladala na zbyt wartosciowe auto. Prawdopodobnie jezdzil nia tylko dlatego, by nie rzucac sie w oczy. Gdyby chcial, jestem pewna, ze pozwolilby sobie na zakup czegos lepszego i duzo drozszego, a wtedy niszczenie takiego samochodu mialoby sens. Podjechalam pod biurowiec, objechalam go wokolo i zatrzymalam sie, nie wylaczajac silnika, tuz przy wyjezdzie ze strzezonego parkingu, o tej porze prawie pustego, dlatego z latwoscia dostrzeglam zaparkowana niedaleko mazde. Rzeczywiscie, nic specjalnego - auto jak auto, jezeli mial kochanke, to raczej nie zdobyl jej z pomoca tego oto wspanialego czterokolowca, ktory moze i robil wrazenie, ale dziesiec lat temu. Kilka minut po dziewietnastej zauwazylam w lusterku blysk pomaranczowych swiatel - prosze, centralny zamek 242 to to posiada! - i postac, ktora otwarla drzwi samochodu i wsiadla do srodka. Poczekalam, az ruszy i wyjedzie z parkingu. Przejechal tuz obok mnie, zatrzymujac sie na chwile przed skrzyzowaniem, a nastepnie z piskiem odjechal w kierunku centrum miasta. Ruszylam za nim. Mezczyzna, ktory siedzial za kierownica mazdy, chyba rzeczywiscie nie byl zbyt przywiazany do swojego samochodu - nierownosci, dziury, progi zwalniajace ani razu nie zmusily go do zmniejszenia predkosci. Zaluje, ze moja klientka nie uprzedzila mnie wczesniej, ze jej partner ma ADHD za kierownica, przynajmniej moj samochod by nie ucierpial, wzielabym jakis z wypozyczalni, w ktorej bylam stala klientka i wywalczylam sobie calkiem niezly rabat na wynajem aut. Choc z drugiej strony mial u mnie plusa. Mimo wszystko byl dobrym kierowca i mialam coraz wieksza ochote podraznic sie z nim i sprowokowac do jakiejs malej rywalizacji na drodze. Od kilku minut jezdzilismy jednak wciaz po scislym centrum miasta, trudno byloby tutaj rozwinac imponujaca predkosc, jesli co chwile pojawia sie na przeszkodzie skrzyzowanie, czerwone swiatlo, piesi i wszechobecna, choc nigdy niewidoczna, a jednak zawsze zjawiajaca sie w nieodpowiednim momencie policja. Zachowujac bezpieczny dystans, staralam sie nie stracic go z pola widzenia. W pewnej chwili zauwazylam jednak, ze jezdzimy w kolko, tam i z powrotem, jakby bez celu. Moze mial zly dzien? Faceci czasem tak odreagowuja stres i niepowodzenia w pracy - wsiadaja w samochod i jada przed siebie. Nie powiem, zdarza mi sie robic to samo, choc 243 wieksza frajde sprawia mi jezdzenie na motocyklu, wiec doskonale rozumiem. To naprawde pomaga. On jednak najwyrazniej bladzil po miescie z zupelnie innego powodu. Na jednym ze skrzyzowan nagle zawrocil na recznym i z piskiem opon ruszyl w przeciwnym kierunku. Cholera! Zajeta wlasnymi myslami nie spostrzeglam, ze on mnie po prostu zauwazyl! Zorientowal sie, ze za nim jezdze. Albo wyczul, ze mam ochote na dobra zabawe za kierownica, i nie zamierzal brac w niej udzialu. Coz, skoro juz poswiecilam swoj czas i mialam zamiar przekonac sie dzisiejszego wieczoru, kim jest, nie pozostawalo mi nic innego, jak udowodnic mu, ze trafil na silnego przeciwnika - tez potrafie jezdzic, i to o wiele lepiej, niz by mu sie moglo wydawac. Poza tym moje dwiescie czterdziesci koni pod maska mialo przeciez czemus sluzyc. I nie sadze, by jego staruszek mogl byc dla mnie konkurencja. Odbicie mojego samochodu w jego lusterku najwyrazniej zaczynalo go denerwowac, bo coraz usilniej probowal mnie zgubic na wszelkie mozliwe sposoby. Bezskutecznie. Zaczynala mnie bawic cala ta sytuacja. Bylam ciekawa, jak zareaguje, kiedy zorientuje sie, ze nie jest w stanie uciec kobiecie. Fajnej kobiecie w fajnym autku. W pewnej chwili skierowal sie w strone duzego centrum handlowego i wjechal na opustoszaly parking, na ktorego koncu, w malo oswietlonym miejscu, stalo zaparkowane czarne bmw. Zatrzymal sie obok. I wtedy dostrzeglam dwoch naprawde wielkich facetow o dosc nieprzyjemnym wygladzie, ktorzy wysiedli z samochodu. Najwyrazniej sie znali. 244 Sprytny, ale tchorzliwy, pomyslalam. Przejechalam obok i zatrzymalam sie w bezpiecznej odleglosci, czekajac na rozwoj sytuacji. Nic jednak sie nie dzialo i nic nie wskazywalo na to, ze mogloby sie cokolwiek wydarzyc. Przyjrzalam sie raz jeszcze facetom z bmw - nie podobali mi sie ci ludzie. Koniec zabawy na dzis. Nie znam faceta, niewiele o nim wiem, a tym bardziej o jego srodowisku, nie mam zamiaru nocowac dzis w bagazniku bmw. Odjechalam. Nie lubie tracic czasu i niepotrzebnie sie denerwowac. Znajde inny sposob, aby go poznac. Na pewno. Skierowalam sie w strone obwodnicy. Tamtedy najszybciej dojade do domu. Oddana do uzytku calkiem niedawno nowa droga, kilka kilometrow idealnie rownego asfaltu, byla pokusa dla wielu kierowcow. Dla mnie rowniez. Wlaczylam ulubiona plyte, wcisnelam mocniej pedal gazu i znow pograzylam sie w przyjemnych myslach, gdy nagle zobaczylam po swojej lewej i prawej stronie dwa samochody, srebrna mazde i czarne bmw. Cholera! Nie przewidzialam takiego scenariusza. Docisnelam gaz jeszcze mocniej, ale najwyrazniej moi towarzysze pod maskami swoich, wygladajacych na pierwszy rzut oka zupelnie zwyczajnie, samochodow mieli cos lepszego niz standardowy silnik i dzieki temu z latwoscia mnie dogonili, po tym jak odjechalam z parkingu, a teraz najwyrazniej nie mieli najmniejszego zamiaru zostawiac mnie samej. Postanowilam zjechac z obwodnicy i zatrzymac sie na najblizszej stacji benzynowej. Przeciez nikt nie zamorduje mnie na oczach innych ludzi i w otoczeniu kamer, choc mialam nadzieje, ze moja mroczna obawa to jedynie wynik 245 nalogowego ogladania tych cholernych filmow akcji i horrorow w srodku nocy. Aczkolwiek majac w pamieci wyglad panow stojacych przy bmw, raczej nie moglam sie spodziewac, ze sa milymi, sympatycznymi, niegroznymi ludzmi. Odwagi dodawala mi tylko mysl, ze pod siedzeniem mam bron - nigdy nie wiadomo, kiedy sie taka zabawka przyda... Podjechalam z piskiem ogon pod dystrybutor. Oswietlone stanowiska, kilka samochodow obok, paru ludzi. Przez chwile zastanawialam sie, co powinnam zrobic. Na pewno chcieliby wiedziec, kim jestem. Przyciemniane szyby w moim samochodzie nie pozwalaly im jednak przekonac sie, iz przede wszystkim jestem kobieta. Taka kobieta, obok ktorej nie przechodzi sie obojetnie - wysoka, zgrabna brunetka w wydekoltowanej, obcislej, koronkowej sukience, spod ktorej delikatnie przeswituje czarna, seksowna bielizna. I oczywiscie ponczoszki, szpileczki. Jednym slowem, przygotowana na kazda ewentualnosc. Nie moglam sobie pozwolic na to, aby wygladac zwyczajnie, niczym nie wyrozniac sie z tlumu. Musialam wzbudzac pozadanie i ciekawosc. Zawsze. W tym "zawodzie" atrakcyjny wyglad to podstawa. I dziewiecdziesiat procent sukcesu. Lecz tym razem sukcesem bedzie, jezeli na stacji benzynowej sie pozegnamy, panowie pojada w swoja strone, pani w swoja. Wczesniej jednak pani bedzie musiala wykorzystac jakos swoje umiejetnosci, opanowac zdenerwowanie i udowodnic nowym przyjaciolom, ze nie warto marnowac tak uroczego wieczoru na podazanie za kobieta, ktora absolutnie nie zrobila nic zlego. Jeszcze. 246 Coz, wmawianie sobie czegos to jedno, a rzeczywistosc, ktora zaczynala byc z minuty na minute coraz bardziej niepokojaca i niebezpieczna, to drugie. Ktos, kto ucieka przede mna, a zaraz potem mnie goni, z pewnoscia ma cos na sumieniu. I nie da mi spokoju, poki nie przekona sie, ze w niczym mu nie zagrazam. Tego bylam akurat pewna. Postanowilam wysiasc z samochodu. Nie ma sensu stac i czekac, az odjada, bo jestem przekonana, ze tego nie zrobia, skoro przyjechali tu za mna. Otworzylam drzwi, wysunelam noge i spojrzalam w lusterko. Zadnej reakcji. Czekali na moj ruch. Do odwaznych swiat nalezy, pomyslalam, wysiadajac z samochodu. Wyprostowalam sie, wzielam gleboki oddech i pewnym krokiem ruszylam w strone Wild Bean Cafe na stacji. Nawet nie zerknelam w ich strone. Bylam za to przekonana, ze oni przygladaja mi sie bardzo uwaznie. Teraz tylko kupic sobie wodke na odwage, wyjsc ze sklepu i czekac na dalszy rozwoj sytuacji. Przez moment przeszlo mi nawet przez mysl, ze w koncu na wlasne zyczenie doczekalam sie chwili, kiedy chec zemsty i milosc do pieniedzy doprowadzila mnie do skrajnie niebezpiecznej sytuacji. Tak naprawde przeciez nigdy do konca nie wiedzialam, kim sa moje klientki i ich partnerzy, a mogli byc kimkolwiek, zwyklymi ludzmi albo takimi, ktorzy moga pewnego dnia bardzo mi zaszkodzic. I po raz pierwszy zaczelam sie zastanawiac, czy rzeczywiscie moja praca jest tym, czym powinnam sie zajmowac. Moze najwyzsza pora poszukac sobie jakiegos innego, tym razem spokojnego zajecia? Dlaczego od tylu lat jest we mnie tylko zlosc i nienawisc, dlaczego pieniadze staly sie dla mnie priorytetem i jak dlugo zamierzam jeszcze w tym tkwic? 247 Czy kiedykolwiek z tym skoncze, czy kiedykolwiek poznam wartosciowego faceta, ktorego pokocham i ktoremu bede mogla zaufac? Odpowiedz byla smutna. Nie. Nie po tym, co mi zrobili, i nie po tym, czego dowiedzialam sie o mezczyznach przez ostatnich kilka lat mojej "pracy". Oni wszyscy byli tacy sami, bez wyjatku. Niewazne, czy skrzywdzili kiedys mnie, czy swoje partnerki. Kazdy z nich w swoim zyciu kierowal sie dokladnie tym samym - najpierw ja, moje potrzeby, moje przyjemnosci, moje dobre samopoczucie. Kobieta byla dla nich tylko dodatkiem. Na chwile. Moja przyszlosc zapowiadala sie pesymistycznie - interesujaca, ladna, bogata, samotna na zawsze. Taka decyzje podjelam. I wydawalo mi sie, ze nie chce tego zmieniac, nie mam ochoty dzielic sie swoim wygodnym, uporzadkowanym zyciem z kims, kto chwile pozniej mi je zrujnuje. Kupilam wodke. Najdrozsza. Jesli uda mi sie wrocic do domu, wypije ja samotnie, potem rzuce sie na wielkie, wygodne lozko, zasne i o wszystkim zapomne, a nazajutrz rozpoczne kolejny, nowy, wyjatkowy dzien. I niczego w swoim zyciu nie zmienie! Nie warto byc naiwnym, nigdy nie poznam nikogo wartego mojej uwagi, bez wad, czlowieka, ktory mnie nie skrzywdzi, poniewaz tacy nie istnieja. Zaplacilam i wyszlam. Spojrzalam w kierunku swojego samochodu i dostrzeglam, ze bmw juz nie bylo. Za to mazda stala zaparkowana tuz obok mojego auta, przy ktorym dostrzeglam odwroconego tylem do mnie mezczyzne -mojego wzrostu, z daleka raczej niczym sie nie wy rozniajacego. To on. Nie mialam watpliwosci. Ruszylam 248 pewnym krokiem w jego strone. W powietrzu unosily sie odglosy poznego wieczoru, slychac bylo stukanie moich obcasow. Bylam coraz blizej. Tuz obok.-Jak zawsze seksowna - uslyszalam nagle glos mezczyzny, ktory, wypowiadajac te slowa, nawet nie odwrocil glowy w moim kierunku. Przeszly mnie ciarki po calym ciele. Znalam ten glos. Doskonale. Te oczy, to spojrzenie. Zawsze mnie podniecaly. Wiedzialam, dlaczego tak na mnie patrzy i czego ode mnie chce. Nie wiem, czy kiedykolwiek byla miedzy nami milosc, bo tak naprawde po jego odejsciu czasem mialam wrazenie, ze bardziej za nim tesknie, niz go kochalam. A moze nigdy go nie kochalam. Moze tylko dziko go pozadalam? On jeden sprawil, ze dowiedzialam sie, czym jest prawdziwy orgazm - nigdy wczesniej i nigdy pozniej nikt nie doprowadzil mnie do takiego szalenstwa jak on. Kiedy zniknal z mojego zycia, poczulam sie jak niepotrzebna nikomu istota z przybitym na ciele stemplem z napisem "odrzut". Prawdziwe jest powiedzenie, ze gdy cialo jest smutne, serce powoli umiera. Moje umarlo. Wczesniej jednak doprowadzilo mnie do rozpaczy, z ktora przez bardzo dlugi czas nie moglam sobie poradzic. A on milczal - zastosowal taktyke zimnego skurwysynstwa, odszedl bez slowa, w mojej glowie zas klebily sie miliony mysli i pytan, pozostawionych bez odpowiedzi. A teraz ten sam mezczyzna, ktory zabil moje serce, po dziesieciu latach nagle znow pojawial sie nieoczekiwanie w moim zyciu! Dlaczego?! 249 Patrzylam na niego i nie potrafilam wydobyc z siebie ani jednego slowa. Przez te wszystkie lata wydawalo mi sie, ze o nim zapomnialam. Przestal miec dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Jedyna rzecza, jaka mialam od czasu do czasu w pamieci, byl bol, ktory mi sprawil i ktory pozostal na dlugie lata, bo najtrudniej uwolnic sie od uczucia, ktore przyszlo nagle i nieoczekiwanie, zapomniec o krotkich, choc intensywnych i wspanialych wspolnych chwilach. I doskonale o tym wiedzialam. Przez wiele miesiecy, odkad zniknal z mojego zycia, staralam sie oszukiwac sama siebie, jednak wciaz tesknilam, nieustannie o nim myslalam, zastanawialam sie, co robi i z kim sypia. Kazdego wieczoru wyobrazalam sobie, ze jest obok mnie, wodzi za mna spojrzeniem, zeby chwile pozniej zedrzec ze mnie ubranie i uprawiac dziki seks. Byl najwspanialszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek mialam, potrafil wzbudzic we mnie pozadanie w kilka sekund, nie czyniac wlasciwie nic, jednym slowem, jednym gestem, jednym spojrzeniem. Rozbudzal we mnie kobiete-zwierze, nie mialam przy nim zadnych zahamowan. Uzaleznil mnie od siebie. Podniosl wysoko poprzeczke, ktorej nigdy potem juz nikt nie przeskoczyl. Nikomu wiecej nie udalo sie sprawic mi tyle przyjemnosci. I nie chcialam, aby ktokolwiek byl lepszy od niego, bylam przekonana, ze nie ma na swiecie takiego mezczyzny, ktory moglby mi go zastapic. Stawali na mojej drodze rozni faceci, ale zaden nie potrafil zaspokoic mnie w taki sposob jak on. Bo tylko on czytal w moich myslach, odgadywal moje najskrytsze fantazje i spelnial je z rozkosza. 250 W ciagu ostatnich dziesieciu lat probowalam kilkakrotnie poznac kogos, dzieki komu moglabym zapomniec o nim na zawsze. Nikt taki jednak sie nie pojawil. Mialam nadzieje, ze los nigdy wiecej nie postawi go na mojej drodze. Cena bylaby za wysoka. Wiedzialam, do czego jest zdolny. Byl pozbawiony serca i uczuc. Zimny dran. Zadna kobieta nie potrafila utrzymac go dluzej przy sobie. Mnie tez sie to nie udalo. Zostawil mnie z nadziejami, tesknota i pozadaniem, ktorego nie zaspokoil do konca. Tak mialo byc. Taki byl jego plan. Wiedzial doskonale, ze moje zycie jest mu calkowicie podporzadkowane. Nie mial zadnych wyrzutow sumienia, aby wykorzystywac moje slabosci. Wzial wszystko, co moglam mu dac. A potem po prostu odszedl. Zniknal z mojego zycia rownie szybko, jak sie w nim pojawil. Moj doskonaly swiat, ktory przez chwile dzieki niemu stworzylam, runal z wielkim hukiem. To byl ostatni mezczyzna w moim zyciu. Ostatni, przez ktorego plakalam. A teraz to ja mialam go zniszczyc. Mialam dac mu nauczke. Doskonale wiedzialam, ze moge zrujnowac mu zycie w zupelnie inny sposob, niz robilam to dotychczas. Zbyt wiele o nim wiedzialam. Bylam prawdopodobnie jedyna kobieta ktorej powiedzial prawde. Mialam szanse te wiedze wykorzystac przeciwko niemu. Bylam pewna, ze od ostatnich dziesieciu lat nic sie w jego zyciu nie zmienilo, swiadczyc o tym moglo chocby bmw, ktore jeszcze kilka minut temu stalo na stacji. Juz wiedzialam, kim byli ci ludzie i dlaczego za mna jechali. I wiedzialam, z jakiego powodu sie mnie przestraszyl, gdy zorientowal sie, ze go sledze. Nagle wszystko okazalo sie 251 tak banalnie proste do wyjasnienia! On wciaz robil to samo, nadal uciekal, nigdy sie nie zmienil i nie zrezygnowal z tego, czym zaczal zajmowac sie krotko po tym, jak zamieszkal w tym miescie - brudne interesy - to bylo jego zycie i jego swiat. W tej jednej, krotkiej chwili, kiedy z niedowierzaniem przygladalam sie jego twarzy, okazalo sie, ze nic tak naprawde sie nie zmienilo. Jego spojrzenie w dalszym ciagu powodowalo, ze czulam przechodzacy przeze mnie dziwny, podniecajacy dreszcz, slyszalam glosne bicie wlasnego serca i przestawalam logicznie myslec, zupelnie jakbym stracila rozum albo nagle moj mozg przeniosl sie w dolne partie mojego ciala i krzyczal glosno: "Wypieprz mnie! Wy-pieprz mnie!". Raz jeszcze spojrzalam mu prosto w oczy, nadal nie wypowiadajac ani jednego slowa, chwycilam mocno za wlosy i zmusilam do spontanicznego, namietoego pocalunku. Nie protestowal. Przez moment mialam wrazenie, ze czas sie cofnal. Znow mamy po dwadziescia kilka lat, cale zycie przed nami, a ja jestem najszczesliwsza osoba na swiecie, bo w koncu poznalam kogos, o kim do tej pory moglam tylko pomarzyc. Moze nie byl najprzystojniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek widzialam, ale najbardziej inteligentnym, najbardziej pomyslowym, kochajacym i przede wszystkim - spelniajacym kazda moja zachcianke i fantazje erotyczna mezczyzna, jakiego poznalam. Zaskakiwal mnie kazdego dnia. I wlasnie w tym momencie uswiadomilam sobie, ze nigdy nie odszedl z mojego zycia, wciaz jakas jego czastka byla w moim sercu, choc na to nie zaslugiwal, i najprawdopodobniej przez te wszystkie lata stal 252 sie jeszcze wiekszym sukinsynem, niz byl, skoro ktos zaplacil mi za to, aby go zniszczyc. Przytulna, gustownie urzadzona kawalerka na dziesiatym pietrze - doskonale znalam to miejsce. Nadal nie bylo tu zadnych sladow obecnosci kobiety. Bylam przekonana, ze przez wszystkie te lata, odkad odszedl z mojego zycia, traktowal to miejsce jak swoj prywatny, pilnie strzezony raj, do ktorego wstep mial tylko on i przypadkowo poznane kobiety, ktorym naiwnie sie wydawalo, ze spotkaly wspanialego czlowieka - wolnego, bogatego, bez zobowiazan. Niewiele sie zmienil, tego bylam pewna, mieszkanie takze - nadal sluzylo do tego samego i prawdopodobnie malo kto wiedzial o jego istnieniu. Oprocz tych, z ktorymi spedzal tu upojne chwile. Przez wiele miesiecy, odkad uswiadomilam sobie, ze mnie oszukal i wykorzystal, mimo bolu i smutku, jaki mnie ogarnial, wielokrotnie myslalam o tym mieszkaniu. Wyobrazalam sobie najprzerozniejsze sceny, czesto zaczerpniete z filmow pornograficznych, w ktorych uczestniczyl, a wraz z nim inne kobiety - blondynki, brunetki, seksowne rudzielce, niskie, wysokie, pulchne, szczuple, czasem przychodzily we dwie, czasem byl z przyjacielem... Te mysli doprowadzaly mnie do obledu! Bylam zazdrosna. Chcialam, zeby ktoregos razu zadzwonil do mnie i powiedzial, ze ma ochote na seks! Ale moj telefon milczal, nigdy wiecej sie nie odezwal. Moje cialo nie bylo dla niego niczym nadzwyczajnym, widzial nago setki takich kobiet jak ja, przezywal z nimi wspaniale chwile, nie 253 mial za czym tesknic, nie bylam dla niego nikim wyjatkowym. Kolejna naiwna i tyle. A teraz stal obok mnie, czulam jego oddech na szyi, balam sie drgnac, by nie sploszyc tej cudownej chwili. Swiadomosc jego ciala tuz za mna sprawiala, ze nie potrafilam myslec o tym, co zrobil, nie potrafilam sie zloscic i rozpamietywac wydarzen sprzed lat. Jedyne, czego teraz pragnelam, to znow poczuc go w sobie. A on znow czytal w moich myslach. Doskonale wiedzial, ze nie potrafie mu sie oprzec, ze ma nade mna przewage i moze zrobic ze mna, co tylko zechce. Delikatnie zaczal wodzic jezykiem po moim karku i szyi, dlonie przycisnal do moich bioder zupelnie tak, jak gdyby zaraz mial mnie przyciagnac do siebie, abym poczula, jak wielka ma ochote znow przezyc ze mna namietna noc. On jednak delektowal sie mna bez pospiechu. Powoli zsunal ramiaczka mojej sukienki i jednym gwaltownym ruchem sprawil, ze znalazla sie na podlodze. Wodzil palcami po moim ciele, sprawdzajac, co sie w nim zmienilo od ostatniego razu. Stalam nieruchomo i czulam ogarniajace mnie coraz wieksze podniecenie. On natomiast nie przestawal mnie piescic, wciaz stojac za mna. Coraz intensywniej, coraz mocniej. Poczulam jego dlonie na piersiach, brzuchu, posladkach, miedzy udami, a jego gorace pocalunki wciaz obsypywaly moja szyje i kark. Czekalam na te chwile przez dziesiec lat! Bylam teraz dojrzala, doswiadczona, swiadoma swych zalet kobieta, a jednak w jego obecnosci znow czulam sie tak jak kiedys - oszolomiona, lekko zawstydzona, ciekawa tego, co zaraz nastapi. Doskonale jednak wiedzialam, czego moge sie spodziewac - chwil, ktore na 254 dlugo pozostana w mojej pamieci, a potem bedzie probowal znow zniknac z mojego zycia. Tym razem jednak nasze spotkanie mialo miec niespodziewane dla niego zakonczenie. Jeszcze nie wiedzialam jakie, nie mialam pomyslu na to, aby go ukarac, ale bylam pewna - nie odejdzie z usmiechem na twarzy i satysfakcja. Pchnal mnie na lozko. Stal przede mna i swoim dzikim spojrzeniem, ktore tak uwielbialam, coraz bardziej mnie rozpalal. Patrzylam mu prosto w oczy, wiedzialam, ze to lubi. Podniecalo go, kiedy mogl przygladac sie kobiecie ubranej w seksowna, czarna bielizne, ponczochy, szpilki - to wszystko niewatpliwie bylo jego fetyszem. Uniosl moje nogi ku gorze i jednym mocnym, gwaltownym ruchem wszedl we mnie. Poczulam rozkosz. Tesknilam za tym. Byl mistrzem w sztuce milosnej. Potrafil doprowadzic mnie do szalenstwa. Tylko przy nim wyzbywalam sie wszelkich zahamowan i kompleksow, odkrywalam w sobie druga nature - dzikiej, drapieznej kobiety, odwaznej i bezpruderyjnej. Zawsze lubilam seks, ale przy nim odkrylam jego nowe znaczenie, obudzilam w sobie uspione wczesniej fantazje. I to bylo wspaniale. Chcialam, aby ta noc nigdy sie nie skonczyla. Chcialam czuc go w sobie, byc blisko niego, miec swiadomosc, ze jest obok zawsze wtedy, kiedy go potrzebuje. Moglabym zamknac go w zlotej klatce i zrobic z niego swojego seksualnego niewolnika. Czy moze byc cos wspanialszego niz mozliwosc zaspokajania wlasnych potrzeb zawsze wtedy, kiedy ma sie na to ochote, i w kazdym miejscu? Takie marzenia sa jednak trudne do urzeczywistnienia, a chwile 255 takie jak ta - ulotne. Ta noc nie bedzie trwac wiecznosc. Zdawalam sobie z tego sprawe. Kochalismy sie tak dlugo, dopoki w koncu oboje nie opadlismy z sil. Chcialam wiecej i wiecej, ale cialo odmawialo mi posluszenstwa, nie mialam juz na to energii. Potrzebowalam odpoczynku, on rowniez. Polozylam sie obok niego, czujac bliskosc i cieplo jego ciala. Bylo mi dobrze, choc doskonale wiedzialam, ze to uczucie jest zludne. To nie jest mezczyzna, ktory mnie kocha, jemu nawet nie zalezy na mnie, niczego do mnie nie czuje poza fizycznym pozadaniem. W dodatku chwilowym. A jednak tak bardzo cieszylam sie, ze znow jest przy mnie. Jednoczesnie niepokoila mnie mysl, ze nie bede umiala zrobic mu krzywdy, sprawic, by cierpial. Byl jedynym mez-czyzna, ktorego nie potrafilam przejrzec, nie wiedzialam, co mysli, co czuje, jak zareaguje. Nie mialam pojecia, co zrobic, aby wywolac w nim jakies emocje. W jego wnetrzu byla gora lodowa, ktorej nie dalo sie roztopic. Przez wiele lat nikomu nie udalo sie zblizyc do niego, a jego partnerki szybko przekonywaly sie, ze ich zwiazek jest nietrwaly, jego uczucia niestale, a deklaracje falszywe. - Wiedzialem, ze jeszcze kiedys cie spotkam. Czulem to. Tylko wyjatkowe kobiety pojawiaja sie w moim zyciu ponownie. - Wypowiadajac te slowa, spojrzal mi gleboko w oczy, prawdopodobnie majac nadzieje, ze uwierze w jego klamstwa. Potrafil pieknie mowic, opowiadac wspaniale rzeczy, dzialac na wyobraznie kobiet. Wiedzial, ze obietnicami mozna wiele zdzialac i jeszcze wiecej zyskac. Stosowal te sztuczke od lat i zadna z kobiet nigdy w pore sie nie zorientowala, ze padla ofiara bezdusznego 256 egoisty, dla ktorego liczy sie tylko przyjemnosc - przez chwile. -W takim razie nie zmarnuj szansy od losu - odpowiedzialam, a on znow zaczal mnie piescic. Przetarlam oczy, powoli i leniwie przeciagajac sie na lozku. Niewiele pamietalam z ostatniej nocy oprocz tego, ze na pewno bylo mi dobrze. Wypilismy wieczorem troche wina, po przebudzeniu dopilam reszte, ktora pozostala w moim kieliszku, choc to raczej kiepski pomysl rozpoczynac dzien od alkoholu i zastepowac nim herbate badz kawe. Potem zadzwonilam po taksowke i wrocilam do swojego mieszkania. Nie chcialam lezec zbyt dlugo kolo niego. Minelo zbyt wiele czasu, nie wiem, o czym moglibysmy rozmawiac przy sniadaniu, o ile w ogole mialby cokolwiek do jedzenia w lodowce. Wolalam na spokojnie przemyslec sytuacje, zastanowic sie nad dalszym ciagiem i przede wszystkim - chcialam pobyc przez chwile sama. Cisza mnie uspokajala, bylam przyzwyczajona do samotnosci, do tego, ze w moim lozku nikt nie sypial i nikt rankiem nie przynosil mi goracej herbaty na dzien dobry. Od dawna nie pozwalalam na to, aby ktokolwiek przekroczyl prog mojej prywatnosci. Moze po prostu zdziczalam albo oswoilam sie z mysla ze jestem sama i nic juz sie nie wydarzy w moim zyciu. Nikogo nie poznam, nie zakocham sie, a moj kontakt z mezczyznami bedzie ograniczal sie jedynie do wykonywania mojej "pracy". Bardzo rzadko nachodzily mnie pesymistyczne mysli, chyba po prostu bylam pogodzona ze swoim losem i przekonana, ze tak wlasnie ma byc. 257 Samotnosc daje pewnosc, ze nikt inny cie nie skrzywdzi. Cierpienie mnie przerazalo, zbyt wiele razy czulam smutek, aby znow na to pozwolic. Stalam sie wiec singlem z wyboru. Moje mysli bladzily wokol ostatniej nocy. Na mojej twarzy pojawial sie wielki usmiech za kazdym razem, kiedy przywolywalam wspomnienia sprzed kilku godzin. Wspaniale, wspaniale to robil... Uwielbialam go. Dlaczego kogos takiego jak on nie mozna miec w zyciu na stale? Dlaczego tacy ludzie pojawiaja sie tylko na chwile, a potem odchodza? Skad bierze sie w nich potrzeba nieustannego poszukiwania, zaspokajania w ramionach innych kobiet? I krzywdzenia? Moze po prostu podnieca go zdobywanie, poznawanie, a potem porzucanie? Tego nigdy nie zrozumiem, choc tak naprawde teraz nie bylam w niczym od niego lepsza - przeciez robilam dokladnie to samo. Moze nawet bylam gorsza, bo bralam za to pieniadze. Nigdy jednak nie pomyslalam, ze moge byc do niego podobna. Za kazdym razem znajdowalam dla siebie jakies usprawiedliwienie. W koncu nie zawsze taka bylam, to zycie mnie zepsulo. On. Lezalam w bezruchu i wyobrazalam sobie, ze znow stoi przede mna. Widzialam jego spojrzenie, slyszalam jego slowa, mialam wrazenie, ze znow czuje go w sobie. Chcialam jeszcze raz go spotkac, jeszcze raz namietnie sie z nim kochac, a potem powiedziec mu, co czulam przez te wszystkie lata, jak bardzo za nim tesknilam, jak wiele dla mnie znaczyl, choc tak krotko go znalam, i jak bardzo bym chciala, aby zmienil swoje zycie i mi zaufal. Chcialam go przekonac do tego, ze nie warto przez caly czas uciekac przed swiatem, przed ludzmi, trzeba kiedys sie zatrzymac, 258 zastanowic nad soba, kogos pokochac, oderwac sie od przeszlosci, od ludzi, ktorzy maja na niego negatywny wplyw, od pokus i po prostu stac sie normalnym czlowiekiem. Nie chcialam robic mu krzywdy. Po raz pierwszy poczulam, ze nie jestem w stanie skrzywdzic czlowieka, na ktorym od tak dawna mi zalezy, bo wiem, ze w srodku skrywa wielkie serce, do ktorego trudno dotrzec. Chcialam go ostrzec, dac mu szanse, zanim bede zmuszona zrobic cos, czego nie chce. Cos, za co mi zaplacono. Lezalam i myslalam. Nawet nie zauwazylam, ze juz dawno minelo poludnie. Z zamyslenia wyrwal mnie dzwiek telefonu. Spojrzalam na wyswietlacz. To byla ona. Jego kobieta. Z pewnoscia nie spodziewala sie, ze wyladowalam z nim w lozku - tak szybko! Moze raczej liczyla na jakies drobne, nieistotne informacje, ktore - miala nadzieje - udalo mi sie zdobyc. Odebralam. I to, co uslyszalam, sprawilo, ze przez moment poczulam, jakby ktos po raz drugi wbil sztylet w moje serce. Mocno nim wewnatrz pokrecil i zostawil na zawsze, tak aby krwawilo do konca mojego zycia i nigdy nie mialo przestac. -Nie musisz juz niczego robic. Nie bedzie takiej po trzeby. Dzis rano... jadac do pracy... mial wypadek. Smier telny... Mial przy sobie dwa listy, oba dla ciebie. Jeden napisany kilka lat temu, drugi chyba niedawno. Znal cie... -Jej glos drzal. -Nie wiedzialam, ze to on... - niczego innego nie bylam w stanie powiedziec. Po policzkach ciekly mi lzy. Nie spodziewalam sie, ze po raz drugi go strace, tak szybko i bezpowrotnie. PRZEDSWIT Sylwia Blachnierek Wschod Moje dziewictwo. Dziwactwo. Dziwka ze mnie. Wszak to kwestie sporne. Kiedy to bylo...? Noce sa neutralne. A dnie? Kiedy caly brud ludzkich cial widac jak na golym niebie? Ach, kto pyta, nie bladzi. Bladza tylko jezyki po cialach. Czyz nie, panowie przysiegli? A... sprawa mojego dziewictwa. Padal deszcz, rzesisty deszcz z ziemi do nieba. A ono mialo kolor grafitu i smutnej lzy w oku. Bol? Jak najbardziej. Czerwien? Rowniez. A milosc? Milosc byla podlym dodatkiem, nawet dobranym pod kolor groszkow na majtkach. O ironio mego podlego Losu. Jestem, o tak, jestem Twoja pania, moj drogi Losie, i padaj na kolana przed tymi rozwartymi udami. Nigdy wiecej nie spojrzal mi w oczy. 261 Dlatego kocham przedswit, bo wtedy on nie spada na mnie bialym deszczem. Nie zaslania niebosklonu. Kocham, gdy sen jest na pograniczu smierci. Na piedestal je! I chwalic, co na niebie i ziemi, ze sen jest ulotny jak zapach oblakania. A nogi trzymam razem wtedy, a blogoslawiony Chopin wygrywa mi marsz pogrzebowy na posladku. Niewierny, o, niewierny to kochanek. Najbardziej lubie mleko z cynamonem. Albo cynamon z mlekiem. Jak kto woli. Wola wolna, aniolowie! Robta, co chceta! Bezplciowi. A ja wsrod nich przechadzam sie i czyniac im ujme, porywam sniezne skrzydla, by udawac swieta przed lustrem. A sutki sterczaly. Glowa chwiala sie niepewnie na cienkiej szyi. Moj Boze, czy to naprawde, to tam o, to krzywe, to ja? I coz za idiotyczny wyraz twarzy. Kobieto, puchu marny, dziewczyno o wlosach lonowych jak pnacza bluszczu, jak mawial chlopak z oczami w kolorze butelkowo-zielonym. Lubie ten wyraz. Choc jego oczy byly szare, to lubilam je zza na wpol potluczonej butelki po heinekenie. Alkohol splywal po nas jak zal. Swiat do gory dnem na wpol potluczonej butelki. Piersi uderzaly o siebie. Jek przebijal niebo grzechem do niego. Uda biegly w dwie strony swiata i czulam go tam. Tam na dole, czulam sztormy, deszcze, wiatry, grady, drzazgi, oble ryby, smetne baty, dym z komina, bialy puch...ach, gdybys mogl! Czy ktos znal imie tego pana? 262 Zaprawde dziwka ze mnie. Bylam pijana. W polu kukurydzy stalam. Nietrwozna o lad swiata. I bezskrzydle anioly wolaly: "Bezboznica! Tutaj twa ulica!". I myslaly, ze sa zabawne. On za chmura byl skryty. A ja stalam tam golusienka. Wierna. Oddana. Widziales, slepawy czlowieku, pieprzyka pod prawym posladkiem? Co slanial sie pod ciezarem kobiecego ciala? Wszak to wyspa bez skarbu. Kukurydza szumnie jeczala o wiecej. Odgial sie kregoslup moralny w tyl, jak diabel w srodku roku. Liscie ciely nam twarze, a piasek wchodzil pod paznokcie i wrony, moj panie, wrony zerwaly sie czernia swa, podmuchem, z tchnieniem mojego zycia. Jeden trampek. Krew pod okiem, zerwany rzemyk, purpura kardynalska zachodu slonca. Zachodu jadra. A drzewo twe, dab rosly, korzenie zapuscil we mnie. Archaniele...! Czy juz pozadasz? I zal mnie ogarnia, zapach smetnej twarzy, ze byles moim urojeniem. Ten swiat jest szary. Bez bieli. Bez czerni. Ten swiat mnie smuci. Wrzos bez fioletu i niebo o wschodzie. Ten twoj usmiech doprowadza do gorzkich jak slona sol mysli na moscie. A dziura posrodku jest. Deski sprochnialy. Kobieta prochnem dla mezczyzn, a lono jej swiete wszak. 263 Swiatynia boska. Bo ten usmiech nie do mnie przeciez. Bo usta nie moje, czerwone wisnie byly latem. Co sokiem oplywaly jedrno sc swych cial. Okna pozamykalam. Nieszczelne. Nieszczelne moje serce przed chlodem kochania. A wierzyles tak zawziecie, ze my, dziwki, kochac nie potrafimy. Patrz pan... A jednak! Farba zlazi z ram, platami odrywa sie, pelzna mysli i lzy pelzna po twarzy jak te wisnie plomienne. Moje niebo widoczne z okna. Juz nie moje. Zgliszcza modlitw tla sie niesmialo pod stolem. Pozwol mi zapomniec... Pod latarnia moja. Pod aureola byle jaka. Wdziecze sie wraz z moja ponczocha dziurawa. Samochod bez swiatel. Samochod czarny. Jak widmo zakradl sie pod moje kolano. Tylne siedzenie smierdzace. Dziura tuz nad moja brwia. Slina scieka mu po brodzie. On wszedl w nia! Brudna smierc tak wygladala wczoraj. Bezzebna panienka. Nadgnile sliwki jego jadra. Zezarte przez biale glisty. Tocza sie niepomiernie po moim lonie. A brzuch przygniatal do sprezyny czysccowej. On wzynal sie jak fiord norweski miliony lat. Miliony, mowie! Lat przeminelo, nim wyszedl. Nim smrod jego z siebie zmylam. Nim do bieli swej dziewiczej powrocilam... 264 Co mi zostanie z krainy snow? Bukiet chabrow podniebnych. Pojedyncza, dziurawa rekawiczka. W pospiechu wyrwalam wlosow garsc, zaciagajac szalik, by wrocic tu znow. Nie zostane Ci, chocbym nie wiem jak mocno powieki zacisnela. Ile gwiazd przeklela. Nie zostaniesz mi. Swietliki chowam w kacie pokoju, w szparach podlogi, pod lozkiem. To nadzieja! Plody ciemnosci i strachu wychodza ze mnie, gdy ich nie mam. Nie krzycz na mnie babuniu, nie kiwaj ze zrozumieniem glowa. Przytul do piersi, do ciepla twego. Powiedz, ze wszyscy do nieba ida... Czterdziestej nocy blysnal ksiezyc. Poswiata zoltawa tanczyla wokol pepka mego. Niepasujacego do calego, sklepionego ciala kobiecego. On stal na koncu goscinca zakurzonego. Jedwabnik chadzal mu po policzku. Rzucalam kamieniami, starymi muchomorami. Bys umarl. Zmartwychwstal jako moj. Droga sie wali. Swiat sie wali. A jego kawalek ziemi stoi nieruchomo. Nieruchomo! Uwierzy pan...? Bieluski jedwabnik chadzal mi po nagim ramieniu. Nad ranem. 265 Zenit Niebieskie. Zolte. Zielone. Pomaranczowe. Zielone. Niebieskie. Biale jak kosa smierci. Odbijaja sie kolorowe szkielka w moich niematowych oczach. Szybciej! Szybciej! Okrecaj sie, wezu smagly! Wokol kostki, wokol szyi! I polykaj mnie... ach polyyykaj... Mialam sen o milosci. Kazda jedna przeszla przeze mnie. Zabiegana. Rozklekotana. Czerwiensza niz wino. Powabna. Matki do dziecka. Dziewczynki do psa. Piekarza do chleba. Liscia do drzewa. Oprocz mojej milosci. Archanioly. Stworzone, by srogim okiem wszystko opiewac. Tak pragnelam, by dlonia swa zimna... Falbany tancza na wietrze i odkrywaja smutne biodra. Drastycznie pragne cie. Porzuc swoje swiete imie. I cala szate najbielsza. Swiatla latarni gasna pode mna, czy to juz...? Ochrypla. Jestem szarym ochrypla kolorem. Naszylam guzik na moje bezwstydne pozadanie, ale ono dalej krwawi, jakby sie mialo wykrwawic i umrzec. Zlapalam wiec haftka. Przecieka purpura. I oddalam do krawca. Jesli on umrze, to znaczy, ze go nie bedzie? 266 Czy ja wtedy umre wraz z nim? Archaniele... Zasnij, swicie. Na chwile tylko. Dotkne swych warg nabrzmialych. Utkam koc z wlosow. Zaniose Tobie i nie powiem nic. Oddaje sie. Grzesznica. Bez torby, bez szalika. Wez. Pieszcze sie tutaj. Twym palcem niewidzialnym. Co wilgotnym wedruje szlakiem. I slychac jeki kwiatow w jaskini upadlej. Piorko porwalam ze skrzydla Twojego, gdy nie patrzyles. A teraz piers moja tak wrzeszczy potwornie, gdy dotykam ja puchem, snieznym lodowcem. Wiec nie...? A zlosc i zadza padla na mnie! Rzuca sie, wije na podbrzuszu goracym! Wiec nie chcesz?! Twor czerwony! I palce nuza sie w glebinach oceanu, i czuje, tam czuje zar tak ogromny, co cieplem porywa. Nie usnalbys trzy noce, kolano widze i blizne na udzie, a powieki drgaja pod rozkoszy bolem. Wzgardziles tym lonem! Wiec patrz, czym jest kobieta! Czysta, niemieszana dawka namietnosci, dotykam bram nieba...! Upadam w ciemnosci... Diagnoza: schizofrenia. Do torby: skarpetki nie do pary, swetrzysko na drutach od babuni, olowki dwa, szczoteczka do zebow, zdjecie nieba, dzem porzeczkowy, termofor, czerwona pomadka, zasuszona stokrotka, kubek z ulamanym uchem, koronkowe stringi, kropelki do oczu, bezuzyteczny koralik 267 spelniajacy zyczenia, puszka na skarby, piorko z jego skrzydla... Do przyszlego zycia. -On jest boskim malarzem. Czyz nie wiesz, dziecko? I stopa swa ziemi nie dotyka, ust swoich mowa nie skaza. A wzrok swoj w jedna kieruje tylko strone... On kochac nie umie. -Klamco podly, zazdrosny! A zrenice ci rosna, gdy de kolt zbyt duzy. Paznokcie czerwone i rzesy zweglone. Nie godziwy starcze. Siwiejesz obok zony twej milej. A oczy racz podniesc wyzej! Policzek Twoj zarzy sie czerwienia. Co jej powiesz? -Zamknij sie! Dziecko... Do smierci w tym piekle ze mna zostaniesz. Wszak lekow na bol milosny nie ma. I chocbys konala pod jemiola, to jego to nie przekona. By z niebios zstapil i twego lona... A teraz rozkladaj nogi. Proby nieudolne. Niewydolne. Nie wydojone krowy zywota. Chcialam to zrobic, Archaniele. Przy szumie wody i zamecie stolicy - Serca. Kochac jest ludzka rzecza. Pozadac rzecza niczyja. Z okazji tej, jakze odpowiedniej, czarna sukienka i pantofle czarne. Korale na szyje, mruczy cichutko malinka po lewej. Sam diabel ja wczoraj nakreslil. Swieta zaloba po Twoim nieprzyjsciu. Nieznani. Zegnam cie krochmalone przescieradlo, wyzlobienie w podlodze, skrzypiace drzwi u sasiadki, bury kocie. 268 Slabosc to zenski przydomek. Do domu, do domu ja wole! Wymiete sutki plywaja na wodzie, tuz pod czarna plachta materialu. Szeroko zamkniete usta. Porwie mnie zaraz nurt Styksu wartki. Umarli juz nie grzesza. Moj staly rytual i czy tym razem mi sie nie uda? Tak... Drogi Losie, padam na twarz przed Toba. Ty sam o tym wiesz najlepiej. Moja duma jest na dnie piekiel. Wiesz, prawda? Bylam na pogrzebie Przeznaczenia. Byla piekna jak zawsze, ale widzialam bruzdy Twojego gwaltu na jej cichej twarzy. Widzisz, Losie, juz nie jestem taka podla. Jestem blaha. Slaba. A chcialam byc, tak bardzo chcialam byc... Ksiezyc sie zmienil, lustra wokol rowniez, cale zycie ucieklo mi na drodze do tego nieba. Prosze Cie, Losie, jesli juz mamy byc z Archaniolem osobno, jesli tak to sobie zaplanowaliscie z Przeznaczeniem, to daj jakis znak, cokolwiek, szepnij w nocy do ucha, ze Archaniol tez wyslal do Ciebie list. Nawet jesli bedziesz musial klamac. Przeciez Ty wiesz, czym jest milosc. Nie kaz mi wiecej bladzic po omacku w tych czelusciach wlasnej duszy. Prowadz mnie, nie zapominaj, nie porzucaj chociaz Ty. Wieczorami gram Ci na skrzypcach. Przysiadz czasem na parapecie i posluchaj. 269 Zachod Odwrocilam czas, by zrozumiec, ze Smierc nie ma dna i swiat tez jest pusty. Jak pestka z pajeczynka. Moze kiedys bede blagac kogos, by rozebral mnie do reszty. Ze wszystkiego. Tak, bym poczula, ze zyje. Z nim. Przy nim. Dzieki niemu. Stukanie obcasami. Kroki milowe. Zamaszysta rzesa okreslam swiat. To nie ja. Widzi pan ten cien za kobieta? To prawdziwa ma postac. I nawet kukly zaczynaja sie rumienic i chichotac pod nosem. Tuz obok. Oparzylam sie woskiem. Biale goraco. Lubie ten bol. Jest jak uczucie. Gorace, zmienne z kazdym ruchem, dzikie wraz ze swiatlem, a gdy go zabraknie, zastyga... Chlodnieje. Jest niewzruszony. I kruszy sie, zostawiajac czerwony slad. Na sercu. Znow. I zastyglam w tym slodkim bezruchu na szczycie gory. W polmroku. A jakis tam byl we mnie. I czulam, jak drzy osika na wietrze. Podnioslam rece za glowe. Ona odchylona w tyl. Lapalam niebo garsciami. Pogodzona. Czarna jego broda orala rozowe pola nabrzmialych piersi. Wzrok w kacie sufitu, w rozwarciu tynku. Miesnie tak zacisniete. Imadlo bliskie bylo rozpaczy. 270 -Ciiiii... Slyszysz trzepot skrzydel za oknem? -Slysze trzepot twoich skrzydel. Miednica w przod i w tyl. W prawo i w lewo. Mocniej. Szybciej. Wolanie o pomste do lysej zarowki. Zaswiaty! Twarz w niemym jeku. Wbijal sie w nia z calych sil. Szorstkosc jego dloni na posladkach. Zapach potu. Zagryziona warga. Zacisniete powieki. Brama piekiel! Cialo do ciala. Sacrum i Profanum. Jej delikatne skrzydla lekko tracily jego falujaca dziko piers. Przedswit Ceramiczne skrzydlo wyrasta skrzypaczce. Skrzy sie. Pierzaste. Poludnie jej duszy. On patrzyl zza ksiezyca. Wiecznie. Pochmurnie. Serce mial slepe i dlonie zimne. Kochal ruch piersi. Oddechu. Ksztalt ust, gdy marzyla. Niebiosa! Klaniajcie sie... Smakowal sny grzeszne. Czarnowlosa! Wdychac jek nabrzmialy i czuc chlonne biodra. Na kazdej jej lzie siedzial. Cerowal ponczochy noca. Glaskal po glowie i nakrywal koldra. Calowal opuszki palcow chlodnymi ustami. 271 Kochania dotykiem. Na brodawkach przysiadal jedwabnikiem. Rozbierac do cna. Jak w wode chlodna wchodzic. Modlitwy o upadek rodzic. CO BY POWIEDZIAL TATO... Natalia Agata Podzielna Siedze przy barze na jednym z wysokich krzesel. Odpalam kolejnego papierosa. Zaciagam sie, a po chwili powoli wypuszczam dym. Spogladam w strone mezczyzny, ktory mnie interesuje. Przysuwam do siebie szklanke i zauwazam, ze jest pusta. Przywoluje barmana delikatnym ruchem reki. Podchodzi szybko, z usmiechem przyklejonym do twarzy. Usmiech taki kojarzy mi sie zawsze z aktorami z amerykanskich filmow dla mlodziezy. Zazwyczaj owe filmy opowiadaja o wielkiej milosci dwojki nastolatkow, ktora po wielu trudnosciach, takich jak zazdrosna przyjaciolka czy sprzeciw rodzicow jednej ze stron, koncza sie szczesliwie dla widza, bez wzgledu na to, czy para zostaje razem zywa, czy nie. Na zawsze razem. Tandeta. Ale mlode dziewczynki uwielbiaja chlopcow z takich filmow, oklejaja swoje pokoje ich plakatami i wzdychaja do nich po nocach. Nie imponuja mi jego rowniutkie i nieskazitelnie biale zeby. Pyta, co 273 podac. W odpowiedzi slyszy: "To samo". Poslusznie nalewa drinka przelotnie zagladajac mi w dekolt. Gowniarz. Dziekuje lekkim skinieniem glowy. Lubie, kiedy mezczyzni zwracaja na mnie uwage. Mezczyzni, nie chlopcy. Dokladnie wiem, kiedy ich serce zaczyna mocniej uderzac, krew gwaltownie pulsuje w zylach, a penis nabrzmiewa i zaczyna sterczec. A to wszystko z powodu dekoltu, zgrabnych nog w butach na jedenasto- badz dwunastocentymetrowym obcasie, zalotnego spojrzenia, usmiechu. Phi... Faceci. W sali robi sie nieznosnie goraco. Oddycham glebiej kilka razy. Wystroj lokalu: ciemny braz, masywne elementy umeblowania, poteguje wrazenie dusznosci. Ponownie zerkam w strone upatrzonego celu. Wiem, ze juz mnie zauwazyl. Biore do reki drinka. Patrzac na mezczyzne, przechylam szklanke, pozwalajac kilku kropelkom splynac od kacika ust az do wyeksponowanych piersi. Mechanicznie odstawiam szklanke. Patrzymy sobie gleboko w oczy. Wysuwam delikatnie jezyk, oblizujac czerwone, pelne usta. On usmiecha sie zawadiacko. Wszystko idzie gladko. Odwracam wzrok. Dzisiejszy kasek to wygladajacy na statecznego mezusia czterdziestolatek. Garnitur idealnie skrojony, koszula bez najmniejszej zmarszczki, krawat dopelniajacy calosci. Ciekawe... Wybrany przez zone czy moze podarowany przez synka jako prezent gwiazdkowy? Niewazne. Usmiecham sie do swoich mysli. Znowu patrze na niego odwaznie. On wstaje i idzie w strone lazienki. Przechodzac obok mnie, delikatnie i dyskretnie dotyka moich dlugich kasztanowych wlosow. Przeciez nie ma tloku. Jego kumple od kieliszka i nocnych eskapad obserwuja rozwoj wydarzen. Odprowadzam go wzrokiem do wneki, w glebi ktorej 274 znajduja sie drzwi toalety. Zanim zniknie z mojego pola widzenia, odwraca sie i prowokuje spojrzeniem. Usmiecham sie szeroko. Szkoda, ze on nie wie jeszcze, iz bedzie tak, jak ja sobie zazycze, a nie tak, jak on sie spodziewa. Nie przecze, ze mam na niego ochote. Wyobrazam sobie, jak bierze mnie od tylu w toalecie. Czuje przyjemne mrowienie w okolicy wzgorka lonowego. Nie wchodzi, lecz wdziera sie we mnie, bez zbednej oprawy, jak pocalunki czy delikatne pieszczoty... Odganiam od siebie te perwersyjne mysli, znowu sie usmiecham. Upijam dwa glebokie lyki. Szklanka jest do polowy pusta. Ewentualnie - dla tych, ktorzy wiecznie maja na nosie zielone oprawki z rozowymi szklami - szklanka jest do polowy pelna. Nie jestem pesymistka, tylko realistka, a te dwa pojecia zasadniczo sie od siebie roznia. Biorac pod uwage fakt, ze wlasnie zamierzam oproznic moja szklanke, staje sie ona coraz bardziej pusta. Gdyby natomiast ta sama szklanka byla wlasnie napelniana i celem byloby napelnienie, wtedy bylaby do polowy pelna, coraz pelniejsza, az w koncu calkiem wypelniona. Wystarczy otworzyc oczy i umysl. Phi... Znowu to samo... Poetka. Z zamyslenia wyrywa mnie odglos zamykanych drzwi lazienki. Posylam mu spojrzenie, ktore trwa ulamki sekund, moze sekunde. Nie robie jednak tego nerwowo. Wrecz przeciwnie, raczej zmyslowo. Mogloby sie wydawac, ze przez chwile wszystko dzialo sie w zwolnionym tempie. Jest rozczarowany. Znajomi szczerza sie do niego, kiedy on nie jest jeszcze w polowie drogi do stolika. Jezeli doszli do wniosku, ze to juz koniec, to bardzo sie pomylili. Zawsze dostaje to, czego chce, przynajmniej od slabszej, moim zda-275 niem, plci. Prosze barmana o kawalek kartki, jakiejkolwiek. Podaje mi ja. Mala karteczka z logo miejsca, w ktorym sie znajdujemy. Usmiecham sie, chcac podziekowac barmanowi. Wychodze do lazienki, nie prowokuje jednak mojej zdobyczy, zeby poszedl tam za mna. Otwieram pierwsze drzwi, za nimi wybieram toalete dla panow po prawej. W kabinie nie zamykam drzwi. Wyjmuje z torebki ostro zatempero-wana czarna kredke do oczu. Zegarek pokazuje trzydziesci cztery minuty po dwudziestej trzeciej. Pisze: Hotel przy skrzyzowaniu Kopernika i Jagiellonskiej. Pokoj numer 23. 01.03. Przygladam sie dzielu. Slicznie. Wygrzebuje jeszcze z torebki szminke o krwistym odcieniu. Uwielbiam malowac usta. Przyciskam pomadke delikatnie do warg. Ukladam usta w taki sposob jakbym chciala pocalowac czteroletnie dziecko. Ledwie muskam papier, pozostawiajac prawie niewidoczny slad. Idealnie. Wychodze z kabiny, staje przed lustrem. Jestem podniecona, zielone oczy sa leciutko zamglone, blyszcza. Fantastycznie. Slysze, ze ktos sie zbliza. Wiem, ze to on. Przeciez to mezczyzna, musi zaimponowac kolegom. Drzwi meskiej toalety uchylaja sie niepewnie. Nie mylilam sie, to znaczy OCZYWISCIE, ze sie nie mylilam. Podchodzi do mnie, teraz juz calkiem pewny siebie, patrzac mi w oczy. Alez tu goraco. Obejmuje, a wlasciwie lapie mnie w pasie i przyciaga do siebie agresywnym ruchem. Jestem od niego nizsza nawet w butach na wysokim obcasie. Czuje jego stwardnialego, pulsujacego fallusa w okolicy mojego podbrzusza. Patrzac mu w oczy, usmiecham sie jak speszona szesnastolatka i rzucam slodkim tonem: "Chyba pomylilam lazienki". Uwalniam sie 276 z uscisku i wychodze. Oczywiscie karteczke zostawilam na marmurowym blacie przy umywalce. Zauwazy na pewno. Przy barze jak najpredzej dopijam martini, zostawiam stuzlotowy banknot, zarzucam zakiet na reke i wychodze. Wsiadam do czerwonej taksowki i prosze o zawiezienie do hotelu. Podaje adres. Kierowca - zaniedbany, spasiony typ o swinskich oczkach i niechlujnym sposobie mowienia - ciagle zerka w lusterko i probuje zagadac. Ignoruje go. Dobrze wiem, ze ma nadzieje, iz na miejscu okaze sie, ze nie mam pieniedzy, aby uregulowac platnosc za kurs, i zaproponuje mu loda w zamian za podwiezienie. Chcialby. Juz na ulicy przed barem wiedzialam, co zrobie po powrocie do hotelu. Kapiel! Dojechalismy. Wysiadam z taksowki, daje kierowcy zielony banknot i w myslach karce sama siebie za rozrzutnosc. Nie czekam na reszte. Duzy napiwek. - rzuca w moja strone. "To nie napiwek" - odpowiadam. Widzac, ze facet nie rozumie, o co mi chodzi, dodaje, nasladujac jego sposob mowienia: "Znajdz se pan jakas dziwke, ktora panu obciagnie, i daj pan spokoj usmieszkom do klientek, bo od tego chce sie rzygac!". Ale mial mine. Nawet mnie zaskoczyla moja wulgarnosc... A co mi tam! Wchodze do holu glownym wejsciem, podchodze do recepcji. Dzyn... Delikatny dzwiek dzwoneczka rozbrzmiewa wokol. Zza drzwi po lewej wylania sie mlody chlopak, lekko zziajany. Pewnie dorwal na zapleczu ktoras z pokojowek z nocnej zmiany. Mlodosc... Usmiecham sie do niego serdecznie. "34". On podaje mi klucz. "Sluchaj, kolo pierwszej spodziewam sie goscia. Jezeli dopilnujesz, zeby znalazl sie na gorze nie wczesniej niz cztery minutki 277 po pierwszej, nagroda bedzie wielka". Smieje sie z wlasnego zartu, mlody recepcjonista rowniez sie smieje. "Postaram sie, prosze pani". Ech... Pani? Usmiecham sie. Az tak staro wygladam? Niedawno skonczylam dwadziescia szesc lat. Decyduje sie na schody. Wbiegam po nich, niektore przeskakuje. Kiedy staje przed drzwiami apartamentu, oddycham nierowno. Nie jest to jednak efekt zaniedbanej kondycji albo zlej diety. Martini. Wkladajac klucz w zamek, mam nieprzyzwoite skojarzenia. Ciekawe, jaki on jest... Jak bardzo ma ochote na figle w hotelowym pokoju z nieznajoma, ktorej zachowanie swiadczy raczej o braku pewnosci co do sytuacji, ktora sama sprowokowala... Moze wydaje mu sie, ze ma do czynienia z kobieta niezdecydowana? Przyjme go nago. Wchodze do pokoju. Jest kwadrans po dwunastej. Nielad, jaki tu panuje, nie wynika z niechlujstwa czy balaganiarstwa. Po prostu widac, ze pokoj jest obecnie przez kogos zajety. Nie znosze pedantycznosci. Jezeli on sie pojawi, to i tak zdaze wziac kapiel. Kapiel z lawendowa sola i milionem babelkow, a moze nawet z milionem i jednym babelkiem. Ciskam zakiet na sofe i niespiesznie ide do lazienki. Odkrecam ciepla wode, ale jest zdecydowanie za goraca. Sypie do wanny zapachowa sol. Mysle o wszystkim i o niczym... W ostatecznym rozrachunku kapiel jest chlodna. Moze nie lodowata, ale prawie zimna. Zrzucam spodnice, bluzke, zdejmuje koronkowy czarny stanik. Buty rozpinam, siedzac na brzegu wanny. Nie wstaje, bo zdejmuje jeszcze czarne ponczochy. Powolutku zsuwam pierwsza ponczoche po udzie, za kolano, po ksztaltnej lydce... Zdjeta ze stopy 278 laduje na podlodze w poblizu pozostalych ubran, bezladnie rzuconych na sterte. Woda wypelnila wanne prawie do polowy. Plusk jest milym odglosem. Zwilzam palce. Zdejmuje druga ponczoche. Tak jak poprzednia, powoli. Dotyk mokrych palcow po wewnetrznej stronie uda sprawia, ze przechodzi mnie dreszcz. Poziom wody w wannie prawie mnie zadowala, wiec czas rozczesac wlosy. Uwielbiam, kiedy gladkie i lsniace opadaja na moje piersi, brzuch i plecy. Zwiazuje je w kok jak najwyzej. Juz. Zakrecam wode i jednym ruchem opuszczam czarne, koronkowe majteczki na kostki. Jedna noga, druga noga. Chlodna woda jest bardzo przyjemna i pobudza wszystkie komorki mojego ciala. Zanurzam sie prawie cala, nie mocze jedynie twarzy i wlosow, ktore zbyt dlugo schna. Czekam na niego. Przypominam sobie kazdy jego usmiech, spojrzenie, te chwile bliskosci w meskiej lazience w klubie. Wyobrazam sobie nasze nagie ciala splecione ciasno w niemej rozkoszy. Calkiem nieswiadomie dotykam caly czas moich piersi. Poczatkowo ledwie muskam brodawki opuszkami palcow. Wzdrygam sie ze zniecierpliwienia, zwiekszam wiec intensywnosc pieszczot. Rozplywam sie wsrod piany i zapachu lawendy, gdy moja dlon, dotykajac brzucha, znajduje sie na lonie. I malutkimi kroczkami schodzi nizej... Bezblednie odnajduje to miejsce... Czuje, ze robi mi sie goraco, a ucisk i okrezny ruch w okolicy lechtaczki doprowadzaja mnie niemal do... szalenstwa. Stop... Dlon schodzi coraz nizej, dotykajac wejscia pochwy, i zaglebia sie w niej gwaltownie, najdalej jak moze... porusza sie coraz szybciej. Robi mi sie ciemno przed oczami, rozchylam delikatnie usta... Nie! Czekam na niego. Oddycham 279 szybko, lapie strzepki powietrza. Spokojnie, mowie do siebie. Siegam po recznik, wstaje i owijam sie nim. Wychodzac z wanny, odwracam glowe w strone drzwi. Nogi robia mi sie miekkie. On tam stal. Nie czulam wstydu z powodu tego, ze byl swiadkiem chwili mojego slodkiego zapomnienia. Mimo wszystko utrata poczucia czasu przeze mnie i element zaskoczenia z jego strony wywolaly u mnie stan przedzawalowy. Jestem tu jakies dwadziescia minut. "Jestes tak samo piekna w kazdej sytuacji, w ktorej mialem zaszczyt cie ogladac. Zjawiskowa..." - westchnal, jakby na wspomnienie czegos, co po prostu przepadlo. Usmiecham sie. "Nie chce znac twojego imienia". Wyraz jego twarzy zmienil sie, dajac mi do zrozumienia, ze nie tego sie spodziewal. Wychodzac z lazienki, ocieram sie o niego jak laszaca sie kocica. Mezczyzna odwraca sie przodem w strone pokoju, wodzi za mna wzrokiem. Czuje to na skorze, czuje jego spojrzenie. Puszczam recznik. Osuwa sie z mojego ciala i z lekkim szurnieciem dotyka dywanu. Patrzac na niego, teraz dopiero dostrzegam, ze krawat ma jedynie przewieszony przez szyje, a gorne guziki koszuli sa odpiete. Podobala mu sie scena w lazience, to pewne. Ide w strone lozka, z ktorego zdejmuje narzute. Siadam na krawedzi naprzeciw niego i rozchylam szeroko uda. Wkladam wskazujacy palec prawej reki do ust i przez kilka sekund sse. On zdejmuje marynarke, jednak nie zbliza sie do mnie nawet o milimetr. Wysuwajac palec z ust, odginam dolna warge i zjezdzam nim po szyi, dekolcie, prawej piersi, brzuchu..., lonie... Kiedy dotykam nim wejscia pochwy, czuje, jak bardzo jestem wilgotna. On jest bez koszuli. 280 Dystans miedzy nami nie ulega zmianie. Podniecenie i te chwile oczekiwania wyprowadzaja mnie z rownowagi! Wsuwam palec glebiej, jeszcze glebiej... Wyjmuje go i powtarzam z dwoma... Poruszam sie w gore i w dol... Zamykam oczy. Nagle czuje pchniecie. Upadam plecami na lozko, otwieram oczy. Kleczy nade mna. Twarza w twarz, jak drapieznik ze swoja ofiara na chwile przed atakiem. Jakie on ma przenikliwe spojrzenie. Uklada swoje kolana miedzy moimi, czuje jego czlonka... Jest wilgotny, ale dotyka tylko moich ud. Nie mam odwagi go dotknac. Pochyla sie nade mna jeszcze bardziej. Prawie stykamy sie ustami. Kiedy czuje, jak bawi sie moim jezykiem, odplywam... Jest mi tak... Dlonie same wedruja na jego kark i plecy. Chce go miec w sobie! Czuje, ze czubkiem penisa dotyka wejscia pochwy. Oplatam go nogami w pasie i wyczekuje... Jego zapach wywoluje u mnie dreszcz, a nim ten dotrze do palcow u stop, juz czuje nastepny... Wchodzi we mnie plynnie i gleboko... Jeknelam... Otwieram rano oczy. Jestem sama w pokoju. Nie wiedzialam o nim nic... Moze poza tym, ze z nikim nie bylo mi tak, jak z nim. Wstaje i ide obmyc twarz. To ja chcialam pierwsza wymknac sie cichutko i wrocic do swojego mieszkania i kota. Wyjscie w angielskim stylu, jak zawsze. Wracam do lozka, zeby moc slodko poleniuchowac i zapalic porannego papierosa. Moj wzrok pada na koperte pozostawiona na stoliku. Otwieram. Jestem w szoku... Bylo w niej dziesiec stuzlotowych banknotow. Wzial mnie za dziwke! Wrocilam do lozka nie tylko z papierosem, ale takze ze 281 szklaneczka czystego martini. Nie jestem kurwa... Po prostu zawsze dostaje to, czego chce..., powtarzam sobie. Mysle o innych mezczyznach, z ktorymi uprawialam seks. Nie pamietam twarzy nawet polowy z nich, a co dopiero imion. Lecz po raz pierwszy chcialam, zeby mimo wszystko to on wlasnie obudzil mnie rano pocalunkiem, przytulil. Wtedy moglby odejsc... Jestem kobieta, czasem potrzebuje czulosci... Ale jednoczesnie takie mysli podwazaja moja ideologie, oparta na obrazie kobiety niezaleznej i mez-czyzny istniejacego tylko i wylacznie po to, aby zadowalac kobiete seksualnie, zapewniac namietnosc, rozkosz... A moze wrecz przeciwnie. Moze wlasnie takie mysli utwierdzaja mnie w przekonaniu, ze jednak wcale sie nie pomylilam w ocenie mezczyzn. Ciekawe, co by powiedzial tato, gdyby wiedzial, ze zarobilam tysiac zlotych w kilka godzin...? PLOMIEN CEDRU Agnieszka Lis 2003 Z lustra spogladala wyfiokowana lala. Jak niedoswiadczona kurewka, pomyslala. Patrzyla na siebie bez niesmaku. Blond wlosy opadaly na ramiona prosta linia, mocno podkreslone oczy i karminowe usta tworzyly kuszace plamy na porcelanowej cerze. Wlasciwie dlaczego niedoswiadczona?, rozmyslala, wychodzac. Moze dlatego, ze czuje sie niedoswiadczona. Anita rownoczesnie zamknela za soba drzwi i przerwala rozmyslania. Jasny, gladki dywan hotelowego hallu utrudnial jej balansowanie na wysokich obcasach. Z kazdym krokiem zapadala sie w bezowy komfort. Jakbym szla po glebokim sniegu, rozesmiala sie w myslach. 283 Na pierwszym pietrze chodnik nie byl juz tak puszysty ani tak jasny. Kroczyla po nim, pewnie stawiajac stopy, na kostce blyszczal lancuszek. Kiedy weszla do ciemnej sali, barman uniosl brwi. Nigdy tu takiej nie widzial, nowa jakas? Dwoch panow w glebi szturchnelo sie lokciami. Anita usiadla przy stoliku niedaleko wejscia, szepnawszy wczesniej do barmana: "Whisky z cola, bez lodu, prosze". Zmeczeni trzecia szklanka panowie wlasnie wstawali z wyrazna intencja zabawienia samotnej damy, gdy do stolika Anity podszedl facet.Nie chlopak, nie pan - facet. Nie macho i nie metrose-ksualny. Po prostu: facet. Anita podniosla oczy, rzesy same jej zatrzepotaly, nieswiadomie wypchnela do przodu piers, blyszczacy material bluzki zatrzeszczal. - Pozwoli pani? Kiwnela glowa, co tu bylo mowic. Pachnial cedrem i lasem, przyjemnie, wczesnojesiennie, odpowiednio. Czarna koszula, czarne jeansy, czarne wlosy. I oczy w kolorze bursztynu. Pan ciemnosci, przemknelo Anicie przez glowe. Saczyli drugiego juz drinka, rozmowa rozkrecala sie powoli, slowa tonely w spojrzeniach. Dotknal jej dloni. Delikatnie, nienachalnie, a ona podniosla sie i po prostu skierowala do wyjscia. Szedl za nia, blisko, czula jego zapach. Cedr i co jeszcze? Nie mogla sie skupic. W windzie nie czekal i nie zadawal zadnych pytan. Po prostu wlozyl Anicie reke pod spodnice, pociagnal dlonia miedzy udami. Miala na sobie tylko ponczochy. Zatrzymal sie, popatrzyl jej w oczy, a potem po prostu wbil w nia 284 palce, jakby robil to od zawsze. Jeknela, chociaz nie chciala. Wcale nie chciala. Nie byla przeciez dziwka. Byla tylko zmeczona bizneswoman w podrozy sluzbowej, ktora chciala sie zabawic, ale bez konsekwencji. Wypic drinka, lekko pouwodzic strojem i czerwonymi ustami. Mialo byc tak niezobowiazujaco, a wlasnie zaczynam kochac sie z cedrowym facetem w windzie. Czy stroj az tak bardzo okresla czlowieka?, rozmyslala, zapadajac sie w pozbawiony wzorow dywan. Rozmyslala, otwierajac pospiesznie drzwi. Potem juz przestala rozmyslac. Cedrowy zapach przykryl watpliwosci dlonmi przystojnego nieznajomego i powoli unosil w dawno nieod-wiedzane rejony. Cedrowy facet dotykal ciala z taka pewnoscia, jakby czytal w jej myslach. Jakby odczytywal instrukcje: troche dalej, teraz mocniej, nizej, delikatnie! Taaak!, krzyczala w myslach i na jawie. Kiedy lezeli zdyszani obok siebie, ze zdumieniem stwierdzila, ze chce obudzic sie w mgielce tego zapachu. Cedrowy na pewno czytal w jej myslach. -Co zjemy na sniadanie? - Usmiechnal sie. -Grzanki z sokiem pomaranczowym - mruknela, wtulajac sie w meskie cieplo. Spala dobrze, wyjatkowo dobrze. Dawno juz nie czula sie tak rozluzniona, tak wolna. Patrzyla na swa usmiechnieta twarz w lustrze i z kazda minuta odczuwala coraz wieksze zadowolenie. 285 -Musze pedzic! - Cedrowy facet byl juz kompletnie ubrany i znowu pachnacy. Po raz pierwszy w zyciu rano nie mam niesmaku, myslala. Z przyjemnoscia patrzyla na faceta, z ktorym naprawde miala ochote zjesc sniadanie. Po dwudziestu minutach od wstania, jeszcze z wilgotnymi wlosami, wygladal tak, jakby spedzil godzine w lazience. Usmiechnal sie. -Dasz sie kiedys zaprosic? Na sniadanie? Kolacje? Grzanki i sok lub cos innego, ty wybierasz. Kiwnela glowa. Musnal ustami jej policzek, na stoliku zostawil wizytowke. Anita zostala sama. Z zapachem cedru, swoja zabala-ganiona walizka i radosnym uczuciem spelnienia wewnatrz siebie. 2006 Bylo tak jak zawsze. Z lustra patrzyla na nia wyfiokowana lala, a pokoj jeszcze nie pachnial cedrem. Zawsze umawiali sie w barze. Jan jakims sobie tylko znanym sposobem sprawdzal numer pokoju i portier wnosil jego walizki pod ich nieobecnosc. Barman juz przywykl i nie unosil na jej widok brwi. To juz nie byla przygoda. Jesli cos jest "jak zawsze", to nie moze zaskakiwac. Nudze sie, myslala Anita. Nalezala do rozkapryszonych, pedzacych za kariera kobiet interesu, ktore oczekiwaly spelniania swoich zachcianek tu i teraz. I nie dwa razy ani trzy, bo za kazdym kolejnym mialo byc inaczej. Tymczasem cedrowy Jan byl jej mezem juz dwa lata. Dlugie lata! Ilez mozna 286 zachwycac sie ciagle tym samym? To nie do konca uswiadomione pytanie towarzyszylo Anicie od miesiecy. Zjechala winda, usiadla przy tym samym stoliku, pila takiego samego drinka i nie czula iskier przeskakujacych po skorze brzucha. Po prostu czekala na meza. Nie na faceta, nie na cedrowego, ale na meza. Drink jej nie smakowal, samotny gosc w najciemniejszym kacie lypal na nia pozadliwie; byl pijany i z daleka smierdzial tanimi papierosami. -Chce mi sie spac. - Anita ziewnela i prawie zamarla z szeroko otwartymi ustami. Do baru wszedl Jan, znowu cedrowy, wraz z jakims innym przystojniakiem, ktory jeszcze bardziej byl facetem niz cedrowy. -Witaj piekna, mozemy sie przysiasc? - zapytal nie znajomy. Tez pachnial cedrem, ale inaczej. Bylo w tym za pachu wiecej pizma, ostrego, samczego. To nie byl cedr Jana, miekki i otulajacy, to byl zwierzecy zapach przewod nika stada, pociagajacy, gleboki, niebezpieczny. Anita kiwnela glowa, w ktorej nagle zrobilo sie wietrznie; pytania wirowaly i miala obawe, czy nie zdmuchna ze stolika serwetek. -Mam na imie Marek. - Nieznajomy uwodzil i ku sil usmiechem, gestem i zapachem. Jan sie schowal. Znik nal. Rozmowa sie nie kleila. Slowa wyskakiwaly z nerwowych ust, grymas udawal usmiech, oczy Anity szukaly bursztynowego blasku oczu Jana, a on nic nie mowil. Zrobil zonie niespodzianke, a teraz milczal. Jan uwielbial Anite. To dla niej ciagle uzywal cedrowego zapachu, chociaz go nie lubil, a przy ich pierwszym 287 spotkaniu uzyl przez przypadek. To dla niej organizowal co miesiac intymne tete d tete, na ktorych wspinal sie na wyzyny romantyzmu i wyrafinowania. Kolacje, kwiaty, prezenty. Miejsce pozostawalo zawsze to samo - oboje lubili ten hotel, czuli sie w nim zadomowieni. Jan patrzyl teraz na oniemiala Anite i zdal sobie sprawe, ze nawet ten hotel darzyl sympatia tylko dla niej i przez nia. Kiedys powiedziala, ze czuje sie tu oczekiwana. Wszystko dlatego, ze recepcjonisci mieli obowiazek zyczyc gosciom milego pobytu, uzywajac ich imienia. -Wiesz, jak sie poczulam, kiedy przyjechalam tu pierw szy raz? Recepcjonistka, wysoka, chuda i brzydka, zapytala mnie o numer rezerwacji lub nazwisko, a gdy wklepala w komputer wszystko, co trzeba, wreczyla mi klucz i powiedziala: "Milego pobytu, pani Anito". Kiedy wyjezdzalam, sympatyczny niewysoki blondyn przyjal ode mnie klucz, sprawdzil rachunek i na koniec rzekl: "Szczesliwej podrozy, pani Anito". Wlasnie dlatego Jan i Anita spedzali tutaj tak wiele nocy. Jan uswiadomil sobie, ze wcale nie lubi tego miejsca. Raptem jakby stanal obok, nie uczestniczyl w zenujacej scenie niezgrabnych zalotow, tylko patrzyl z boku. Anita nie mogla znalezc wsparcia w bursztynowym spojrzeniu meza, sama wiec probowala odnalezc sie w nowej sytuacji. Byla poruszona i zaniepokojona. Czasami w przedsennych marzeniach fantazjowala o ekscytujacym trojkacie, nigdy jednak nie przyznala sie do tego Janowi. A moze przyznala? Ogladali przeciez wielokrotnie filmy, z ktorych Anita na ogol wybierala sceny "trojkatne". Ona jedna, a ich dwoch. Ogladajac takie sceny, czula sie 288 szczegolnie podniecona. Potem kochala Jana z niezwyklym ogniem, doprowadzala na skraj szalenstwa, by za chwile ochlodzic, i znowu rozgrzewala, centymetr po centymetrze. Od czubka duzego palca, poprzez uda, brzuch, dlonie, az po skore glowy. Calowala go, piescila, lizala i glaskala. Na koniec doprowadzala do wybuchu, ktory oboje pozbawial tchu. Moze to wlasnie dalo Janowi do myslenia. Zapytam go o to pozniej, stwierdzila, i dalej prowadzila kulejaca konwersacje. Nieznajomy, pizmowo-cedrowy Marek nie byl elokwentny, za to zabojczo przystojny. Ciem-noblond wlosy, obciete tak krotko, jak Anita lubila. Jan czasami nosil zbyt dlugie wlosy. Czarne oczy, ktore tak uwielbiala u facetow. Swieza opalenizna. Kremowa koszula w bordowa drobna krate, na nia narzucony pulower, bez krawata. Jan moglby sie czasami wyluzowac, pomyslala Anita, zerkajac na meza. Nie zdazyl sie jeszcze przebrac, mial na sobie jasnoblekitna koszule i ciemnoszary garnitur. A nawet jakby sie juz przebral, to i tak wlozylby to, co zawsze: czarny golf i czarne jeansy. Nic oryginalnego! Za to oryginalnosc nieznajomego przyciagala Anite. Jan przestal sie liczyc. Kiedy wsiadali do windy, o malo nie zapomniala, ze jest ich troje. Zwierzeco adorowala Marka. Jan nie zamierzal odpuszczac. To moja zona! Ja to wymyslilem, nie moge miec do niej pretensji, lecz nie odpuszcze, nikomu jej nie oddam!, myslal troche spanikowany. Ale oddal, oddal. Juz za drzwiami pokoju z trudem udawalo mu sie pelnic role samca alfa. Potem bylo coraz gorzej. Az w koncu szarpnal Marka za reke, popatrzyl w jego 289 czarne oczy i nie musial juz nic mowic. Marek natychmiast oddalil sie, zar w spojrzeniu przygasl, oddal pole Janowi. Anita byla zawiedziona, ale nie miala czasu sie nad tym zastanawiac. Po raz pierwszy w zyciu doswiadczala tego, co do tej pory widziala tylko na ekranie. Rozbieralo ja dwoch facetow. Jeden ssal jej piers, drugi jezykiem piescil brzuch. Obydwaj gladzili jej plecy i calowali posladki. Lezala w samych ponczochach i wysokich szpilkach, lecz nie czula sie naga. Ubieralo ja ich pozadanie, oplatal skomplikowany rysunek zmieszanych cedrowych zapachow. Bylo jej dobrze, tak dobrze, ze kiedy poczula w sobie dwa rownoczesne pchniecia, krzyczala, dlugo krzyczala i wcale nie chciala przestac. Sprawiedliwie zadbala o rozkosz obydwu samcow. Tak sie wtedy czula - jak samica, ktora obsluguje dwoch samcow. I sprawialo jej to radosc. O czwartej nad ranem odprawili Marka. Zapadli w niespokojne, niedobre sny. Sniadanie bylo zmeczone, gazetowe. Milczeli przy stole nakrytym snieznobiala serweta, milczeli, podajac sobie polmisek z lososiem i nalewajac herbate z porcelanowego czajnika. Potem czekal ich ciezki dzien, Anita dopinala duzy kontrakt, Jan szukal wykonawcow do rozpoczynanej inwestycji. Wieczorem tez milczeli. Jan oczekiwal podziekowan, bo przeciez wszystko przygotowal dla Anity, a ona czula sie glupio, bo podobalo jej sie za bardzo. Dopiero pozno w nocy przytulila sie do niego, on zas nie wytrzymal: - Powiedz, jestes zadowolona? I tak zaczela sie dluga opowiesc Anity o tym, co czula, co widziala, co bylo wspaniale, wszystko bylo wspaniale, 290 a Marek tak pachnial, jakie on ma oczy, a moze Jan zmienilby wode na taka sama? Jan sluchal i przyrzekl sobie, glaszczac glowe zony, ze nigdy wiecej czegos takiego nie zrobi. Dni mijaly, Anita czekala na kolejne niespodzianki. Nastepna randka w ich ulubionym hotelu, ktory byl jej ulubionym hotelem, rozczarowala. Jan przybyl sam, nie bylo ani Marka, ani zadnego innego nieznajomego. Zapach cedru pozostawal niezmiennie lesny. Nastepnym razem bylo tak samo i Anita znowu poczula sie znudzona. W podniecenie wprawiala ja wylacznie mysl o trojkacie, zaden duet nie wzbudzal juz emocji bez wzgledu na miejsce, czas i okolicznosci. Powiedziala o tym Janowi, a on zlamal swoje postanowienie. Byl twardym czlowiekiem, ale dla Anity przyrzeczenia byl w stanie lamac jak wykalaczki. Znowu zaprosil Marka. Tym razem rozmawialo sie juz latwiej, Anicie blyszczaly oczy, prowadzila banalna wymiane zdan z pikantnymi wstawkami. Byla w tym dobra, czesto slownie uwodzila swoich klientow w czasie negocjacji, a to rozpinajac o jeden guzik za duzo, a to niby nieswiadomie uzywajac dwuznacznosci, lecz przeciez Jan o tym nie wiedzial. Patrzyl na zone i jej nie poznawal. Podobala mu sie taka. Z roziskrzonymi oczami, lekkim rumiencem i usmiechem, ktory nie pozostawial zludzen: ja tu jestem krolowa! Marek sie poddal, nie probowal nawet dogonic mysli Anity, po prostu zrezygnowal. W slowach nie byl w stanie jej dogonic. Kiedy jechali winda, Jan siegnal pod spodnice zony, ale spotkal tam juz palce Marka. Anita nie pozwolila ich odsunac. 291 Kochali sie we trojke, jak poprzednio. Najpierw Anita. Pieszczona i glaskana, tym razem nie zamierzala sie spieszyc. Rozkoszowala sie chwila, dotykiem czterech rak, dwojga ust. Kiedy usiadla na Janie, wypinajac sie Markowi, obaj czuli sie juz troche zmeczeni. Ona krzyczala, oni tez. Nastepnym razem byloby prawie tak samo, gdyby nie coraz silniejsze wrazenie Jana, ze staje sie zbedny. Po raz kolejny obiecal sobie - nigdy wiecej! Tylko po to, zeby juz po miesiacu zlamac swoje postanowienie. Tym razem jednak nie bylo Marka, tym razem przyprowadzil Adama. Dobieral mezczyzn wedlug klucza: musial do nich pasowac cedrowy zapach. Anita szacowala nowego przybysza, zapach byl lesny, ozonowo swiezy, bez glebi. Swobodny jak zajac, pomyslala, bo Adam jej sie nie spodobal i beztroska jego zapachu tez nie. Ale czy to wazne? Ma byc dobry w lozku. Intelektem nie musi blyszczec. Potem doszla do wniosku, ze slowa naprawde maja moc sprawcza, bo Adam byl sliczniusi i glupiuchny. Wszystko bylo u niego malutkie, piekniutkie, ladniutkie, i od tych zdrobnien Anicie szybko zaczelo robic sie niedobrze. Bez skrepowania, wlasciwego tylko niedoswiadczonym, zainicjowala wejscie na gore. W windzie zaden z adoratorow nie wkladal jej rak pod spodnice. Miekki dywan tlumil ich kroki i glupie gadanie Adama. Zabawia nas, jakbysmy byli w cyrku, irytowal Anite coraz bardziej. Rozbieral ja delikatnie, ale bez czulosci. Zatrzymal sie na bransoletce na kostce. Byla przedmiotem 292 dumy Anity - nie zadna tania blyskotka, tylko misternym jubilerskim cackiem. Wysadzana szafirami, lsnila teraz w przycmionym swietle, i Adam nie mogl oderwac od niej oczu. Bardziej zajmowal sie klejnotami niz Anita i zaczelo jej sie robic zimno. Rozpalic kobiety to on chyba nie potrafi, myslala mocno zdegustowana materialem na kochanka. Ale wkrotce do akcji wkroczyl lekko rozbawiony Jan, ktory, widzac nieudolnosc Adama, najpierw swietnie sie bawil, a teraz postanowil korzystac z okazji. Kochali sie trzy godziny, przy czym Adam tylko im z boku towarzyszyl. Jesli chcial cos zaproponowac, to oni wlasnie konczyli to robic. Gdy probowal ich rozsmieszyc, sami dopowiadali puente dowcipu. Nie czul sie jednak z tym zle, w koncu zostal dobrze oplacony, a roboty mial niewiele. Nie mial powodu do narzekan. Nie zatrzymali Adama na sniadanie. Zjedli je razem, w hotelowej restauracji, wyjatkowo sie nie spieszac. Jan zmienil poranne plany, Anita musiala byc u kontrahenta dopiero o trzynastej; mieli dla siebie czas. -Skad go wytrzasnales? - Pomiedzy lykiem soku po maranczowego i kesem malutkiej bulki maslanej Anita za smiewala sie serdecznie. -Nie pytaj. Bede pamietal, ze lapanka w dyskotece to nie jest dobry sposob. - Teraz juz smiali sie obydwoje. -Moze wrocmy do Marka? - Anita usmiechala sie caly czas, chociaz wzrok jej stezal w napieciu. -Marek? Wiesz, to calkiem dobry pomysl. - Jan nie patrzyl na zone i nie zobaczyl tego, co widziec powinien. 293 Nie dostrzegl, ze Anicie bardzo, wyjatkowo mocno zalezalo na tym wlasnie dodatkowym kochanku. Nastepnym razem byl znowu Marek. I potem tez. A za jeszcze kolejnym Jan juz nie tylko zauwazyl, ze Anicie zalezy na Marku, ale takze odczul to na wlasnej skorze. To przestal byc trojkat. Ktoregos wieczoru Jan opuscil pokoj, podczas gdy Anita zabawiala sie z Markiem w rozsmarowywanie i zlizywanie bitej smietany. Minelo poltorej godziny, zanim wyszli go szukac. Jan patrzyl na ich poszukiwania, pozbawione pasji i checi znalezienia poszukiwanego, i odjechal jeszcze tego wieczoru. Nie bylo go na sniadaniu, Anita zjadla je z Markiem.Byla twardsza niz Jan. I umiala lepiej grac. "Mistrzyni manipulacji", tak niektorzy mowili o niej za plecami. Oficjalnie przyznawala sie tylko do uczciwych metod, przestrzegania zasad fairplay i lojalnych zachowan. Nieoficjalnie stosowala wszystkie mozliwe sposoby, byle prowadzily ja do celu. Tym razem takze tak potrafila zagrac na Janie, ze to on czul sie winny. Przeciez czekali na niego tak dlugo, zanim wyszli go szukac. Jak on mogl tak ich zostawic? Przeciez ona sie denerwowala! Jan byl zachwycony nagla troska zony; wzruszeniem, kiedy zobaczyla go w domowych pieleszach, ze nawet nie zapytal, dlaczego po prostu nie zadzwonila. To byloby najprostsze - wybrac numer komorki i juz moglaby przestac sie denerwowac. Ale nie zapytal. Anita tulila sie do niego, przepraszala, ze tak sie zapomniala w ramionach innego, lecz przeciez Jan nie moze miec jej tego za zle, przeciez zalezy mu na jej szczesciu, 294 prawda? I na tym, zeby bylo jej dobrze? Przeciez zorganizowal to wszystko dla niej? Na kazde pytanie Jan odpowiedzial: "Tak". Odpowiedzial "Tak" na glos i w ten sam sposob odpowiedzial sobie w duchu. Anita miala wielkie zielonoszare oczy, a kiedy patrzyla z dolu, wydawaly sie jeszcze wieksze. Jan tonal w tych oczach regularnie dwa razy dziennie i wtedy czul, ze nie umie plywac. Organizowal hotelowe party systematycznie raz w miesiacu. O Marku nie bylo juz mowy, nie dal sie wiecej na niego namowic. Za kazdym razem cieszyli sie obecnoscia innego pachnacego cedrem mlodzienca. Coz za roznorodnosc cedrowych zapachow, rozmyslala Anita. Za kazdym razem jest inny. Czasem kojarzy sie z letniskiem, jest niezobowiazujacy i lekki, kiedy indziej laskocze jak kwitnace trawy, ale bywa tez ciezki, korzenny lub z waniliowym ogonem. Kiedy tak roztrzasala cedrowe wonie, przyszlo jej do glowy, ze nie powinna ograniczac sie do zapachu. Wykrecila numer Jana. -Witaj, jak sie miewasz? - Wiedziala, ze maz nie lubil, gdy dzwonila do niego do pracy, dlatego zaczela kokiete ryjnie. -Mam narade. Czy to cos pilnego? -Wlasciwie nie... tylko... Chcialabym, zeby w naszym nowym domu byly cedrowe parkiety. -Cedrowe? Gdzie my znajdziemy taki parkiet? - Jan zamilkl i przeprosil kogos po drugiej stronie sluchawki. - Anito, przepraszam, nie moge teraz rozmawiac. To nie jest rzecz, ktora nie moglaby poczekac. 295 -To trzymaj sie. - Rozzloszczona Anita rozlaczyla sie. Zadne zebranie nie powinno byc wazniejsze od niej! I co tam, wlasnie ze kupi cedrowy parkiet! I to zamowi go juz dzis!-Proponuje pani andirobe. To piekny parkiet, bardzo trwaly, w roznych kolorach. I ma to, czego pani szuka: cedrowy zapach, utrzymuje sie nawet po wysuszeniu. -Rozumiem, prosze pana - Anita byla juz zirytowana -niemniej szukam parkietu z cedru, a nie pachnacego jak cedr. -Tak, musi pani jeszcze wiedziec, ze andiroba jest tak wspanialym gatunkiem, ze nadaje sie takze na konstrukcje zewnetrzne, takie jak... Anita przerwala polaczenie. Nastepne tylko pozornie wydawalo sie bardziej obiecujace. -Tak, prosze pani, pracujemy w drewnie cedrowym. Dokladnie rzecz biorac, skladamy z bali cedrowych domy, to znaczy przygotowujemy do samodzielnego zlozenia. Nasze produkty znakomicie oddzialuja na organizm czlowieka. Czy wie pani, ze cedr ma dobroczynny wplyw na nasz uklad oddechowy? I nie tylko, poza tym... -Czy produkujecie panstwo takze cedrowe parkiety? -Parkiety? Nie, to za mala robota, jak dla nas. Lecz taki dom to i niedrogi, i... Anita znowu przerwala polaczenie. Sprobowala jeszcze kilka razy, az byla zupelnie zrezygnowana. -Nie, parkietu to nie mamy, ale panele moga byc. -Panele? I naprawde sa z cedru? 296 -No. Ale parkietu to nie robimy. Zara, zara... Ziutek, ty pamietasz, jak sie nazywa ten, co nam to cedrowe drewno przywozi?... No!... Pani se zapisze: Jablonski Zbigniew. Szuka pani w ksiazce telefonicznej, bo ja tam numeru nie znam. Muszem konczyc. Tym razem to Anita trwala ze sluchawka przy uchu dlugo po zakonczeniu polaczenia. Zalezienie Jablonskiego Zbigniewa nie bylo az tak proste, jak mogloby sie to wydawac na pierwszy rzut oka. Dopiero po dwoch dniach Anita wpadla na pomysl, ze musi on mieszkac gdzies w okolicy zakladu, do ktorego sie dodzwonila. Nie pamietala, gdzie to bylo, numer juz wykasowala. Znowu usiadla do Internetu, w krosnienskiem znalazla producenta paneli i tam tez odnalazla Jablonskiego Zbigniewa. Po czym zamowila u niego, w ciemno, bez konsultacji z Janem, bez ogladania towaru, przesylajac zaliczke na konto rzemieslnika: parkiet do calego mieszkania, dwuosobowe lozko z rzezbionym wezglowiem, toaletke, rozkladany stol do jadalni i biurko do swojej pracowni. Po namysle dorzucila drugie dla Jana wraz z dwoma krzeslami obrotowymi oraz kompletem krzesel do jadalni. Anita nawet przez chwile nie zastanowila sie, ze ich nowe mieszkanie ma byc wspolne. Po prostu: zarzadzila, zaplanowala, wykonala. Jan dowiedzial sie o tym dopiero wtedy, gdy fachowcy zaczeli ukladac parkiet, a po kilku dniach meblowoz przywiozl ogromna liczbe paczek. -Anita, jak moglas! 297 -Przeciez wiesz, ze uwielbiam zapach cedru. To oczywiste, ze musimy miec cedrowe meble. - Sprawiala wrazenie nieporuszonej, jakby nie obchodzila jej reakcja Jana.-Przeciez nawet ich wczesniej nie widzialas! Podloga ma kolor prawie czerwony, nie tak sie umawialismy! Wnetrze mialo byc spokojne, stonowane, eleganckie! Jan chodzil w kolko i mamrotal, juz sam do siebie, niesluchany przez nikogo. Anita rozmawiala przez telefon, fachowcy wnosili meble. Nie wytrzymal, kiedy zobaczyl lozko. Wszedl do pokoju zony. -Czy jestes pewna, ze taki wlasnie mebel zamawia las? -Mialo miec metr osiemdziesiat szerokosci i byc z cedru. Nic wiecej mnie nie obchodzilo. Nie dostosowywalam wysokosci ani szerokosci ramy, miala byc niespodzianka. -No i jest. - Jan wyszedl z mieszkania. Anita weszla do sypialni i dlugo kontemplowala widok. We wnetrzu, pomyslanym pierwotnie jako oaza japonskiego minimalizmu, na srodku stalo lozko. Mialo potezny rzezbiony zaglowek, ktory przedstawial scene mysliwska. Jelen wysoko unosil poroze, nad nim chylilo sie zachodzace slonce, a zwrocony tylem do widza mysliwy wystawial zza drzewa dwururke. Lozko mialo takze oplecione bluszczem slupki do montazu baldachimu i rzezbione nogi. Po kazdej wspinal sie waz. -Brakuje tylko Czerwonego Kapturka - powiedziala do siebie pod nosem. Fachowiec zafrasowal sie. 298 -Juz tera to sie nie da. Nie zmiesci sie. Ale za to nogi dorzucilim gratis, za rzezbienie pani nic nie placi. Duze za mowienie, rabat musi byc. Nalezy sie! Anita nie wiedziala, kiedy wrocil Jan. To on wszedl do jej pracowni i przytulil zone. Odwzajemnila uscisk, ale nic nie powiedziala. Po prostu, calujac go, rozpinala guziki jego koszuli. Jan pociagnal za suwak jej sukienki, piescili sie dlonmi, ustami, opuszkami palcow, drapali paznokciami, gryzli. Anita na specjalne okazje zostawiala oralny final, ktory Jan uwielbial. Dzis polykala jego wytrysk, rozsmieszajac przy tym meza mlaskaniem. Az w koncu zmeczeni opadli z sil i polozyli sie spac w swoim wielkim, cedrowym lozku. Seks stal sie dla nich sposobem komunikacji. Jan byl zmeczony. Anita tez. Nie mieli nawet specjalnie ochoty na comiesieczne trojkaty. Anita czesto wyjezdzala, Jan duzo pracowal na miejscu. Widzieli sie w domu, poznym wieczorem, rzadko kiedy rozmawiajac ze zmeczenia. Wspolne spedzanie czasu ograniczylo sie do mechanicznego przytulenia na dobranoc. Czesto nawet wstawali o roz-nych porach. Jesli Anita jechala w trase, wyjezdzala przed piata, Jan wstawal po siodmej. Dzwonil do zony, zawsze odbierala telefon, ale na ogol rozmawiali krotko, bez czulosci i bez tesknoty. Anita jej nie czula, Jan ja ukrywal. -Anita, tak dluzej byc nie moze. Mijamy sie. -Przeciez nie moge przestac pracowac, mamy kredyt do splacenia. - Anita nawet nie podniosla wzroku na Jana. Z zacieciem pisala jakiegos maila. 299 -Wolisz splacony kredyt czy zgodne malzenstwo?-Dlaczego uwazasz, ze nie jestesmy zgodni? Przeciez my sie nigdy nie klocimy! -Wlasnie zaczynamy. Ja tak nie chce. Praca praca, pieniadze pieniedzmi, a milosc jest najwazniejsza! Anita podniosla wreszcie glowe znad ekranu. -Tak, tylko milosc trudno podac na obiad. -A znasz ten dowcip? -To znaczy ktory? -Jak maz oznajmil zonie, ze rzucil prace, bo go meczyla, i od tej pory beda zyli swoja miloscia. Nastepnego dnia maz zastal zone naga, zjezdzajaca po poreczy schodow w ich domu. Kiedy zapytal ja, co robi, ta odparla: "Od- grzewam ci obiad, kochanie". Anita zasmiala sie falszywie. -Sam widzisz. Tak nie mozna. -Az tak nie, ale mozna troche zwolnic, nacieszyc sie soba... Anita zamknela mu usta pocalunkiem. -Dawno sie nie kochalismy, to prawda - powiedziala. W ciszy wlasnej glowy dodala: "Musi byc wyposz czony". Z zapalem oddala sie zaspokajaniu mezczyzny, ktory - zdawalo sie - przyjmowal to z zachwytem. Az do momentu, w ktorym Anita wyznala, ze teskni za tercetami. Jan na chwile zamarl, usmiechnal sie sztywno i odparl: -Oczywiscie, mozemy wrocic do naszych zwycza jow. Myslalem, ze tego nie chcesz, nic nie mowilas ostat nio. -Prawda, malo na ten temat rozmawialismy. 300 -My w ogole ostatnio malo rozmawiamy, Anito. I dlatego mozemy przestac sie rozumiec. A hotel zarezerwuje i wszystko bedzie gotowe. Znowu zaczely sie comiesieczne wyjazdy. Za kazdym razem inna cedrowa won. Drzewna slodycz lub gorycz mchu, aromat gleboki, balsamiczny lub energetyzujacy. Grzegorz, Krzysztof, Mariusz. Potem Artur, Michal, Jacek. Pachnieli cedrem i wata cukrowa, czasem przyprawiona ziolami, intrygowali, wodzili wonnoscia za nos. Czasem pozostawiali po sobie woal zapachu, a czasem wrazenie, ze w pokoju rozsiadl sie wiosenny poranek. Nie zawsze zapach pasowal do wlasciciela. Wtedy Anicie nie bylo dobrze. Kochala sie tak, jakby uzywala wibratora, a facet byl manekinem. Jan to lubil, wtedy to on wychodzil na pierwszy plan. Zdarzalo sie jednak, ze wlasciciel i zapach stanowili jednosc. Anita czula wtedy glebokie pobudzenie, odswiezenie, przyplyw energii. I wtedy nieznajomy stawal sie jej kochankiem, a Jan niekoniecznym dodatkiem. Zawsze dochodzila, to byl warunek Jana - placil tylko wtedy, kiedy jego zona miala orgazm, czyli prawie zawsze, bo Anita latwo szczytowala. Jednak nie zawsze miala wrazenie, ze ktos wrzuca w jej dusze czarny kamyk, ktory spadajac, wywoluje w niej, w srodku, wichure i zamet. Ale tego Jan nie wiedzial. 2008 Spotkania odbywaly sie niezmiennie raz w miesiacu. Ich data mogla sie przesunac o jeden lub dwa dni, nigdy wiecej. Bardzo dbali o to, zeby przypadkiem nie zbiegly sie ani 301 z okresem Anity, ani tez z jej owulacja. Moglaby czuc sie niezrecznie, a nie temu mialy sluzyc te schadzki. Jan organizowal je przeciez dla zony, i nie zapominal o tym ani przez chwile. Dla niej dobieral mezczyzn, dla niej zamawial stolik w barze, dla niej kupowal fikusna bielizne, rezerwowal pokoj i czynil wszystkie inne przygotowania. Sam od dawna juz nie czerpal z tego radosci. Wolalbym pojechac do rodzicow na obiad, pomyslal kiedys i zasmial sie, rozbawiony zestawieniem statecznej rodziny, siedzacej za uginajacym sie pod ciezarem jedzenia stolem, i rozbrykanej Anity, dosiadajacej co chwila innego faceta, wymyslajacej coraz to dziwniejsze pozycje, lubiezniej sze uklady. Ostatnio Anita zaczela przebakiwac o jeszcze liczniejszym skladzie, ale Jan nie mial na to ochoty. Kochal zone, akceptowal ja, ale nie mial ochoty sie nia dzielic, a widok Anity lezacej pod wylizujacym ja wynajetym chlopaczkiem sprawial mu bol, do ktorego nie chcial sie przyznac nawet sam przed soba. Tym razem mialo byc jak zwykle - Anita przyjezdza, przebiera sie, wyglada jak niedoswiadczona kurewka, chociaz jest juz calkiem doswiadczona. Zapada sie w dywanie, idzie do baru, w ktorym barman juz nie podnosi brwi. Stolik niedaleko wejscia bedzie wolny, zaraz pojawi sie na nim whisky z cola, bez lodu. Anita bedzie miala na sobie jakas krotka spodniczke, moze bedzie spod niej wystawal skrawek ponczochy. Szpilki, dekolt prawie do pasa, w uszach dlugie kolczyki. Proste wlosy, regularnie farbowane na platynowy blond - rozpusci i beda opadac na ramiona tylko po to, by po kilku kwadransach rozsypac sie w nieladzie na poduszce. 302 Wszystko odbylo sie idealnie. Nowy kochanek pachnial niepokojaco cedrem, podbitym ambra i letnim lenistwem. Byl sprawny, jak tylko mlody czlowiek sprawny byc potrafi. Zaspokoil Anite do granic oczekiwan. Slowami otulal jak kaszmirem, dlonmi oplatal niby galeziami - stanowczo, zdecydowanie. Zupelnie nie przeszkadzalo to Anicie, podporzadkowala sie, a Jan patrzyl na to ze smutkiem. Jemu nie chciala sie podporzadkowac. Cedrowo-ambrowy kochanek ulotnil sie w srodku nocy, rano Anita i Jan zeszli na sniadanie. Kiedy wracali, recepcjonista zawolal: -Pani Anito, Pani Anito! Anita tryumfalnie usmiechnela sie do Jana. -Widzisz, zawsze mowilam, ze nie jestesmy tutaj ano nimowymi goscmi. Tutaj nas oczekuja. Rozumiesz juz, dla czego tak lubie ten hotel, prawda? Podeszla do kontuaru, Jan byl dwa kroki za nia. -Pani Anito, dobrze, ze pania widze. Ostatnim razem zostawila pani szal, jest bardzo piekny, na pewno chcialaby go pani odzyskac. - Recepcjonista wyciagnal do niej reke z polyskujacym zielenia materialem. Anita zastygla, zamrugala i zaprzeczyla. -To jakas pomylka, nie zostawialam tutaj takiego szala, nie mam takiego. Chlopak zbladl i ledwo wydukal: -Przepraszam, wydawalo mi sie, ze pania w nim widzialem. Przepraszam. - I doslownie uciekl na za plecze. Anita byla blada, ale juz odzyskala pewnosc siebie, kiedy odwrocila sie do Jana. 303 -Popatrz, nawet miejsca idealne maja swoje wady.-Tak, nie jestesmy tutaj anonimowi - enigmatycznie potwierdzil Jan. Potem, kiedy odprowadzil juz Anite do samochodu, wrocil do recepcji. -Prosze pana, mojej zonie niezwykle spodobal sie ten szal, czy moge go odkupic? Recepcjonista patrzyl na niego sploszony. -Tak... nie... wlasciwie moze go pan zabrac. Nie sadze, zeby ktos sie po niego zglosil. -Dziekuje uprzejmie - odparl Jan, zostawiajac na blacie sowita zaplate. - Mam jeszcze jedna prosbe. Prosze nie mowic mojej zonie, jesli dzisiaj zadzwoni, ze go wzialem. Chce jej zrobic niespodzianke, a w przyszlym tygodniu mamy mala rocznice. Moze bedzie pan laskaw powiedziec, ze sprzatajacy juz go zabrali? Chlopak zgarnal od niechcenia banknoty. -Oczywiscie, prosze pana. Do uslug. Usmiechali sie obydwaj, kiedy Jan skierowal sie do wyjscia na parking. Pol godziny pozniej zadzwonila komorka Jana. Recepcjonista zdal mu relacje z ponownej wizyty Anity w hotelu. Nie chciala uwierzyc, ze szala juz nie ma, i zrobila karczemna awanture. Na szczescie nie bylo na miejscu kierownika, wiec chlopak nie dostal nagany. To zdarzenie jednak uswiadomilo mu, ze najlepiej byc jak trzy madre malpy: nic nie widziec, nic nie slyszec, a juz z pewnoscia nic nie mowic. 304 W domu Anita i Jan nie wracali do tego zdarzenia. Po dwoch kolejnych wizytach w hotelu Anita zaczela przebakiwac o zmianie miejsca spotkan. -Tyle lat w jednym hotelu. Zafrapowala mnie twoja wy powiedz. Moze rzeczywiscie powinnismy stac sie bardziej anonimowi? Co sadzisz, moze lepiej byloby za kazdym razem wybierac inny hotel? Jan pokiwal glowa, przelykajac ostatnie kesy sniadania. -Spiesze sie teraz, moze uzgodnimy to pozniej? Tak czy siak, ten raz zorganizowalem jeszcze w tym samym miejscu. Anita cmoknela meza w policzek i wyszla do garderoby. Chociaz kierownika nie bylo podczas awantury o szal, to jednak dotarly do niego jej echa. Kiedy ponownie meldowali sie w hotelu, chlopak byl smutny. Nie pachnial cedrem, wiec nie interesowal Anity, ale Jan zwrocil na niego uwage. I w czasie, gdy Anita przebierala sie w swoj zwyczajowy stroj niedoswiadczonej kurew-ki, zszedl na dol pogadac z recepcjonista. Zostal zwolniony, byl w pracy ostatni wieczor. Mial w sobie zlosc na kierownika, bo ten nawet nie chcial sluchac jego wersji, nie pozwolil sie wytlumaczyc. Wylal go i juz. Rozgoryczony chlopak byl gotow na wiele, a szelest wysokich nominalow w reku Jana wlal mu w dusze wyjatkowa uczynnosc. Po dwudziestu minutach Jan mial starannie zapisane w notesie wszystkie daty pobytu Anity w tym hotelu. Bylo ich wielokrotnie wiecej, niz sie spodziewal. 305 Anita bywala tu trzy, cztery razy w miesiacu. Wizyty staly sie tak czeste od prawie roku. Jan na razie nie myslal, skorzystal tylko z hojnie oplaconej chwili slabosci mlodzienca, po czym poszedl na drinka. Po raz pierwszy pil przed impreza z Anita. Czekal na dzisiejszego kochasia i coraz bardziej pragnal, by ten nie przyszedl. Tym razem cedrowy pachnial, jakby spryskal sie odswiezaczem do toalety. Anita nie byla zachwycona kochankiem, a Jan nie byl skory do dolaczenia sie. Seks skonczyl sie szybko, byl nudny. Zadne z nich nie przezylo ekscytacji. -Za dlugo juz to robimy - rzekla Anita. - W tym samym miejscu i w taki sam sposob. Moze poszukamy nowej inspiracji? Jan mial czas, zeby to przemyslec. -Naprawde potrzebujesz inspiracji, Anito? -Dzisiaj bylo po prostu nudno! -A tydzien temu jak bylo? I dwa tygodnie temu? Zawsze we czwartki, prawda? -Co jak bylo? -Jak ci sie tu spalo, kochanie? -Jan, o co ci chodzi? -O to, ze przyjezdzasz tutaj regularnie. To dlatego recepcjonista zapamietal cie w tym zielonym szalu. Zaloz go dla mnie. -Nie mam zadnego zielonego szala! - warknela. -Alez masz, oczywiscie. Lezy w mojej walizce, odzyskalem go dla ciebie. Anita w milczeniu patrzyla, jak Jan wyjmuje z walizki i rozklada przed nia jedwabny material w recznie malowane roze. 306 -Piekny, chociaz powiedzialbym, ze nie w twoim stylu.-Bo nie jest w moim stylu. Milczeli. -Jan, o co ci chodzi? Cisza. -Jan, odezwij sie! - W glosie Anity slychac bylo slad paniki. Nie odpowiadal. -Mam dosc. Tak, przyjezdzam tutaj. Mowilam ci, ze chce sie widywac z Markiem. A ty przyprowadzasz mi tutaj wymoczkow, ktorzy smierdza tanim dezodorantem i ledwo potrafia mnie seksownie rozebrac. O czyms wiecej niz zwy czajnym i prostym dupczeniu to slyszeli kiedys w bajkach, ale jeszcze nie widzieli na wlasne oczy, a o uprawianiu praw dziwej milosci nawet im sie nie snilo. I ty chcesz, zebym zadowolila sie takimi prostaczkami? Marek potrafi sie ko chac! Umie mnie rozbudzic! Spotykam sie z nim tutaj dwa razy w miesiacu, czasami trzy. Organizuje swoje wyjazdy i prace tak, zeby to z niczym nie kolidowalo! -Z niczym nie kolidowalo? - Glos Jana mial sugerowac, ze nie jest zdenerwowany. -Oczywiscie! Co ci do tego, z kim sie spotykam, jesli ciebie to nie rani! -Mnie to nie rani? -Tak. Dla ciebie nie ma to znaczenia. -Otoz mylisz sie, Anito. Ma to dla mnie ogromne znaczenie. Juz od dawna probuje ci powiedziec, mowie to nawet wprost, ze nie rozmawiamy, mijamy sie w biegu, zalatwiajac nasze sprawy. Kazde swoje sprawy, bo wspolnych prawie nie mamy. Nie rozmawiamy rano, bo sie 307 spieszymy. Nie rozmawiamy wieczorem, bo jestes zmeczona. Nie rozmawiamy w ciagu dnia, bo jestesmy zapracowani. I nie rozmawiamy w weekendy, bo wtedy aktywnie wypoczywasz. Kiedy mialas dla mnie ostatnio czas? Jak moze nie dotyczyc mnie to, ze Markowi poswiecasz wiecej czasu niz mnie? Jak moze mnie nie obchodzic to, ze bzykasz sie z nim za moimi plecami? -Przeciez przy tobie tez bzykam sie z innymi facetami, nie powinno to robic na tobie takiego wrazenia. Jan patrzyl na zone w milczeniu. Powoli podszedl do walizki, rozejrzal sie po pokoju, siegnal po odwieszony na oparciu krzesla krawat, urodzinowy prezent od Anity, schowal go i zamknal walizke. -Jesli cos zostawilem, przysla mi to do domu. Ja nie mam powodu niczego ukrywac - wychrypial. Anita siedziala chwile sama w pokoju, ale szybko zga sila swiatlo i rownie szybko zasnela. Jan patrzyl w jej okno do switu. Wowczas odwolal wszystkie zaplanowane na ten dzien zajecia i pojechal prosto do domu. W mieszkaniu pachnialo cedrem. Cedrowy parkiet, stol, krzesla, biurko, lozko. Cedrowe szkatulki na bizuterie, cedrowe solniczki i miski na salate. Olejek cedrowy, kominki zapachowe, cedrowe swiece. Cedrowe wszystko, cedrowa Anita. Ale ja nie jestem z drewna. Mnie plomien Anity nie zniszczy, myslal Jan, czujac, ze jej ogien juz dawno spalil go na popiol. Potem dodal polglosem: -Nie jestem z cedru, bo juz mnie nie ma. Opuscil dom i Anite, lecz nie zabral ani jednego ced rowego przedmiotu. Warunki rozwodu zaproponowal 308 polubowne, nie chcial jej krzywdzic. Poszedl na wszystkie rozprawy, mial nadzieje, ze zobaczy na nich Anite, ale zawsze przysylala pelnomocnika. Kupil sobie psa, chodzil z nim na spacery w okolice swojego dawnego mieszkania, jednak tylko raz zobaczyl byla zone w samochodzie. Nie wychodzila na zewnatrz. Winda zjezdzala wprost na parking, nie miala powodu spacerowac. Tesknil za nia tak bardzo, ze odczuwal fizyczny bol calego ciala. Nie mogl sie pohamowac i ktoregos dnia poszedl sprawdzic, czy jeszcze pasuja jego klucze. Anita nie zalozyla nowych zamkow. W mieszkaniu niewiele sie zmienilo. Niczego nie dotykal, oddychal tylko tym samym powietrzem, chlonal jej aure, zapach, ogladal jej balagan. Jego oczy mialy teraz kolor nieszczescia. Cierpial.A Anita nie. Spotykala sie ciagle z Markiem, coraz czesciej mowili o tym, zeby przeprowadzil sie do niej. Zamierzala miec go pod bokiem, kobieta wyzwolona potrzebuje seksu nie tylko raz na tydzien. 2010 Marek mieszkal z Anita juz od roku. Jan zorientowal sie po jego rzeczach obecnych w mieszkaniu, sladach zarostu na umywalce i podniesionej desce klozetowej. Wtedy ostatni raz byl w mieszkaniu. Wzial dlugi urlop, mial zalegly z dwoch ostatnich lat, i na miesiac wyjechal w podroz dookola Europy. Bylo mu fantastycznie, chociaz bez seksu. 309 -Marek, moze zorganizowalibysmy taka impreze jak kiedys? We trojke? -Nie ma mowy, malutka! Potem znowu mnie zostawisz dla jakiegos fagasa, nie jestem taki glupi jak ten twoj, jak mu tam... - Marek stal przed lustrem i dokladnie studiowal swoje muskuly. Bywal na solarium dwa razy w tygodniu; coraz bardziej przypominal skwarke z czarnymi oczami. Jako wlasciciel niewielkiej silowni, ktora podarowala mu Anita, musial prezentowac sie - tak przynajmniej uwazal - odpowiednio. Spodnie w kant do mokasynow, trzydniowy zarost, duzo wody kolonskiej i bliska poparze- nia skora - to byl wzorzec, w ktory codziennie sie wpaso-wywal. -Zostaw go w spokoju. - Wspomnienie Jana wracalo czasem do Anity jako tesknota za czuloscia. - Nic ci nie zrobil, dzieki niemu sie poznalismy. -Niech bedzie. Ale zadnych orgietek nie bede organizowal. Nie to nie, myslala Anita. Marek byl swietny, ale byli ze soba juz trzy lata i potrzebowala nowych podniet. Z Markiem czy bez, nie bede sie ograniczac, postanowila. I tak zrobila. Korzystala z tego samego hotelu, tego samego pokoju. Po co zmieniac cos, co jest juz sprawdzone. Zawsze dosiadal sie do stolika ktos, kto niekoniecznie pachnial cedrem, ale zgadzal sie nim spryskac. Zdarzylo sie, ze Anita wyrzucila goscia z ubraniem w reku za drzwi, a ze hotel byl luksusowy, nikt nie robil awantur. Czasami bywalo tez milo. Marek nie mial wrazliwosci Jana, ale szybko zorientowal sie, o co chodzi. 310 -To ja tu chcialem ci sie oswiadczac, a ty takie numery robisz? Jak tania dziwka? - krzyczal. Anita pokazala mu drzwi. Zmienila zamki. Od tego czasu nie wiazala sie z nikim na stale. Korzystala z zycia. Poki jestem mloda, nie musze sie ograniczac, myslala coraz czesciej. Czasami nawet mowila to sobie na glos. Miala trzydziesci cztery lata. 2014 Anita byla bardzo atrakcyjna. Blyszczace w sloncu wlosy farbowala nadal na ten sam blond, figure miala nienaganna, szpilki nosila wysokie. Taka zobaczyl ja ktoregos dnia Jan. Przypadkowo, w centrum handlowym. Anita trzymala w reku torbe z luksusowego sklepu z bielizna, Jan ciagnal za soba dwojke umorusanych trzylatkow, a za nimi truchtem podbiegala usmiechnieta, niewysoka szatynka. Co za zaniedbana maszkara, pomyslala Anita i usmiechnela sie uprzejmie. Jan patrzyl i taksowal ja wzrokiem. Ciagle mu sie podobam, stwierdzila z satysfakcja, bo rzeczywiscie Jan przygladal sie jej z podziwem. Kiedy niska i korpulentaa szatynka podeszla do nich, odwrocil sie i przedstawil je sobie: -Marta, to jest Anita, opowiadalem ci o niej. Anito, to moja zona, Marta. Nie przedstawil mnie jako bylej zony, Anite zabolalo to bardziej, niz byla sklonna sie przyznac. 311 Kobiety popatrzyly na siebie bez sympatii. Rozmowabyla zbitka banalow, trwala tylko chwile. Szybko sie pozegnali, poszli w przeciwne strony. Cos nie dawalo Anicie spokoju, odwrocila sie. Jan obejmowal Marte w pasie i szeptal jej cos do ucha, dzieciaki skakaly wokol nich. Po chwili Jan i Marta, na srodku handlowego pasazu, zaczeli sie calowac, a okrzyki chlopakow byly tak glosne, ze nawet Anita je rozumiala: "Ja tez, ja tez, mamo, mnie tez!". Jan podniosl jednego chlopca, Marta drugiego; trwali tak przez chwile, az poszli powoli dalej. Caly czas zasmiewali sie z czegos. Z czegos, co bylo Anicie niedostepne. Tego dnia wrocila do mieszkania i po raz pierwszy odwolala swoja wizyte w hotelu. W domu zrobila sobie drinka, a potem drugiego i jeszcze jednego. Nastepnego dnia nie poszla do pracy. Byla skacowana. Z trudem wykrecila numer biura i wziela trzy dni urlopu. Przez te trzy dni pila. Przez kolejny miesiac pracowala po szesnascie godzin na dobe, nigdzie nie wyjezdzala. W kolejnym miesiacu pracowala juz troche mniej, za to codziennie wiecej pila. Po pol roku poszla na terapie. Nie pomogla, pila dalej. Pod koniec roku Anita zlozyla wymowienie. Szef wysoko ja cenil i widzial ostatnie problemy. -Nie przyjmuje wypowiedzenia - powiedzial. - Udzie lam ci bezplatnego trzymiesiecznego urlopu. Jesli wrocisz, bedzie tu dla ciebie miejsce. Jesli nie, wysle ci swiadectwo pracy pod podany adres. Nie bede psul ci papierow, odej dziesz za porozumieniem stron. -Dziekuje. - Anita siedziala ze spuszczona glowa i nie widac bylo po niej radosci. 312 Nastepnego dnia wyjezdzala. Dopiero niedawno sie dowiedziala - wczesniej nie byla ciekawa - ze cedr to nie jeden gatunek drzewa. Sa cedry atlantyckie, himalajskie, libanskie. I ze cedrem bywa nazywana sosna, albo limba, syberyjska. Dowiedziala sie takze, ze szyszki cedru syberyjskiego mozna jesc na surowo. I ze to drzewo jest znane z dobroczynnego wplywu na ludzki organizm. Nie potrafila jednak wyobrazic sobie, jak moze pachniec powietrze w cedrowym - sosnowym - limbowym lesie. Czasami myslala, ze pachnie tam wolnoscia, a czasami wyobrazala sobie, ze olejki eteryczne tworza plaster na dusze-balsamiczny srodek przeciwbolowy. Musiala to spraw dzic. Na pewno jakucka zima lsni cedrzyscie. Musze to zobaczyc, myslala. A zapach bedzie piano. Cichy. Wilgotny. Dlatego wlasnie wybierala sie w Gory Aldanskie, w syberyjska tajge. Moze od czasu do czasu odwiedzi Aldan, ale nie za czesto. Miasto jej nie ciekawilo. W koncu jechala tam nie po to, zeby spotkac ludzi. Trzy dziesiate czlowieka na kilometr kwadratowy dawalo jej pewnosc, ze bedzie mogla samotnie pooddychac cedrowa perfumeria. W chacie, ktora wynajela, zamierzala palic cedrowym drewnem w kominku. Bede wtedy myslec, ze ten plomien mnie oczyszcza, wypala wierzchnia warstwe. Spod spodu na pewno wyjde lep-'. Madrzejsza. Prawdziwa. I jeszcze jakas. A co po trzech miesiacach? A moze po szesciu latach? W koncu nawet jesli mieszka tam niewielu ludzi, to znajda sie jakies biura, ktore potrzebuja pracownikow. Znajdzie 313 sie tez na pewno jakis hotel, pewnie niewielki, w ktorym recepcjonista powita ja imieniem. Wiele innych rzeczy tez na pewno sie tam znajdzie. TEJ NOCY Ewa Kruchowska tej Nocy pot smakowal jak miod, a brodawki piersi owocowaly malinowo pod rwanym oddechem na koncu jezyka ciala skropione oleista soczystoscia topnialy rozgrzane jedwabista subtelnoscia dotykow stopniowo wydobywajacych z prozaicznejpapilarnosci dnia codziennego ukryta w glebi metaforycznosc nagosci pulsujacej miarowym tetentem razpo raz s^ona. akustyczna fala osiadajacym na wezbranych czerwienia ustach muskajacych oslepione mrokiem powieki opadle w polprzezroczysta koronkowosc splecionych rzes otulajacych paki Zrenic dotyku wprawiajacego w drzenie krysztalki ciszy wypelnianej coraz celniej narastajaca dwoistoscia jednoznacznosci zmieszanych oddechow wijacych sie wokol bezwstydnych ud satynowa wstega rozwiazlej bliskosci smaku przyzwolenia wzbierajacego naprzemiennym pradem purpurowych przyplywow na powierzchni topografii dloni zajetych wyznaczaniem na przeciwuleglej skorze rozowiejacego podpaz; nokciami kretego szlaku gorskich szczytow pokrytych lepkimi 315 opilkami zlota przylegajacego niepostrzezenie do niefrasobliwosci opuszkow palcow malujacych tajemnicze kregi na drzacym plotnie blizniaczej nagosci rozpietej pulsujaca membrana rytmicznych poruszen ciala stopionego z drugim w jedna melodyjna linie horyzontu spazmatycznie polykajaca biale zagle oddechow i zwabione nieodparta bliskoscia oazy spelnienia karawany warg rzezbiacych w ruchomych piaskach skory droga bezpowrotu z zatracenia w falujacym fantazmacie krainy jednej z tysiaca rozkwitlych tajemnica pieciu bram Zmyslow - Tej Nocy. NAJLEPSZY KOCHANEK NASWIECIE Sylwia Straczewska-Kubrynska Nie widziala go dziesiec lat.Dziesiec zim. Dziesiec dlugich zaplakanych jesieni, dziesiec topniejacych wiosen. I gdyby nie sny, pewnie juz nie pamietalaby jego twarzy. Juz by sie zatarl w pamieci niski, lekcewazacy glos, zapach troche zbyt zimny, troche niemozliwy, a zmyslowy, ze diabli biora. Ale on uparcie przychodzil w nocy, patrzyl przenikliwie, ocieral sie jak kot, a mily byl w tych snach jak nigdy. Czego chcial? Tak jak ona na jawie, tak on w snach nie mogl sie pogodzic z odrzuceniem. Chociaz dziesiec lat temu wylaczyla telefon, aby zapomniec nieopisane chwile uniesien z tym erotycznym geniuszem, odsunac je gdzies w tyl glowy i zakurzyc innymi myslami - mezczyzna wciaz wracal w marzeniach sennych. 317 Az budzila sie mokra od potu i zdumiona, ze cale przescieradlo jest niemilosiernie zmiedlone, kiedy przeciez ona sama w lozku. -Tyle lat minelo - przekonywala sie nad ranem o niedorzecznosci swych tesknot. Mawiaja, ze sny umykaja od patrzenia w slonce; patrzyla wiec z masochistycznym uporem w jasne okno, a potem bolala ja pelna nigdy nie przepedzonych wspomnien glowa. I tak ten czas zlecial. Co sie wydarzylo dziesiec lat temu? Sa takie chwile w zyciu, gdy na glowe spada grom. Wlasnie taki apokaliptyczny grom zwalil sie wtedy na jej glowe i z impetem wymiotl wszystkie szare komorki. Pozostal po nich jedynie miraz, iluzja rozsadku, ktora karmila sie jeszcze przez kilka chaotycznych tygodni. Wreszcie stalo sie jasne, ze nie ma czego w rozumie szukac, bo cala percepcja konsekwentnie przeniosla sie do zupelnie innego organu. I tak, porazona spersonifikowanym w postac Najlepszego Kochanka na Swiecie piorunem, dryfowala na barwnym, dmuchanym delfinku z bezmyslna radoscia po morzu rozkoszy. Nie miala zielonego pojecia, jak to sie stalo, ze zaczela tonac. Te wiedze, razem z farbowana blondynka, zabral Najlepszy Kochanek na Swiecie. Cudem ocalala z tej, nazywanej slepa miloscia, katastrofy. Postanowila kategorycznie zerwac wszelkie stosunki z Najlepszym Kochankiem na Swiecie. Najlepszy Kochanek na Swiecie wysluchal w milczeniu jej argumentow, po czym, jak przystalo na prawdziwego 318 mezczyzne, wszystkie obalil jednym wzruszeniem ramion, nonszalancko lekcewazac postulaty. A raczej jeden, nieskomplikowany i wyrazny postulat calkowitego zakazu dzwonienia do niej. I, konsekwentnie, nazajutrz odezwala sie komorka. Ona zajadle zdusila aparat, tym samym odlaczajac sie od swiata abonentow telefonii komorkowej. Okreslenie "nieosiagalna" wydalo sie jej idealnie pasujace do dramatyzmu sytuacji. Zamykala oczy i wyobrazala sobie Najlepszego Kochanka na Swiecie, ktorego spokojny, lekko ironiczny usmiech zamienia sie w grymas niepokoju, nastepnie leku i wreszcie, o radosci! - w panike. Prognozowala z satysfakcja niezliczona ilosc komunikatow: "polaczenie nie moze byc zrealizowane". Z rozkosza liczyla domniemane nagrania drzacego niskiego glosu, tym razem pozbawionego tej nieznosnej, dranskiej lekkosci, ktora ja doprowadzala do szalu. Przewidywala tysiace panicznych wiadomosci w poczcie glosowej: "Wybacz mi! Oddzwon! Blagam! Szaleje z niepokoju...!". Rozplywala sie w domyslach, jakie jeszcze wyznania obijaja sie o gluche sciany jej nigdy przedtem nie wylaczanego, a dzis tak bezlitosnie milczacego telefonu. Ten blogi stan trwal cale, nieskonczenie dlugie trzy kwadranse, po czym rozjuszona wlasnym brakiem silnej woli wlaczyla nagle komorke i zastygla w oczekiwaniu na deszcz rozpaczliwych powiadomien. Powiadomien jednak nie bylo zadnych. Nie bylo tez panicznych nagran, zadnego SMS-a. Nic. I sprawa stala sie przerazliwie jasna. Najlepszy Kochanek na Swiecie gwizdal na nia i jej wylaczona komorke. Gwizdal - jak tez podejrzewala od dawna - na wszystko, co 319 jej dotyczylo. Na jej slepa milosc. Na kolorowego delfinka i morze rozkoszy. Na powazne rozmowy i postulaty. Na prowokacje i grozby. Gwizdal absolutnie na wszystko, bo - tu zgiela sie w bolesnym skurczu - takich jak ona Najlepszy Kochanek na Swiecie mial na peczki. Jedyne, co jej pozostalo, to beznadziejne wylaczenie telefonu po raz drugi - tym razem na dluzej, o wiele dluzej. Roztrzesiona i wsciekla, pobiegla do sklepu z komorkami i zamowila nowy numer. W ten sposob stracila bezpowrotnie mozliwosc ponownego zanurkowania w morzu rozkoszy. Bezpowrotnie, czyli na dziesiec lat. Bo teraz oto stala przed lustrem i patrzyla na siebie o dziesiec lat starsza, i jedyne, co jej przychodzilo do glowy, to przerazajacy wniosek: "Gruba, gruba!". Najlepszy Kochanek na Swiecie wytropil ja w internetowym labiryncie portalu dla ludzi ze szkolnej lawy i kategorycznym: "Spotkajmy sie" zburzyl dziesiecioletni spokoj ducha, a co najgorsze - wzgledna akceptacje samej siebie. W ciagu pietnastu sekund wzgledna akceptacja obrocila sie w bezwzgledny brak akceptacji. Tylez samo czasu zajelo jej odszukanie adresu najblizszego fitness klubu, ale juz w ciagu dwoch sekund zaniechala pomyslu. Najlepszy Kochanek na Swiecie przyslal bowiem szczegoly dotyczace terminu spotkania i okazalo sie, ze na ewentualne zrzucenie nadmiaru tluszczu pozostalo poltora dnia. Poltora dnia! Jak w tak krotkim okresie zniwelowac dziesiec dlugich lat? Dziesiec zimowych przyrostow masy ciala i dziesiec wiosennych katorzniczych diet? Dziesiec jesiennych za-320 stygniec na kanapie i tylez samo letnich okresow ekspozycji wolnych rodnikow na slonce? Dekada depresyjnych seansow alkoholowych i, o zgrozo, palenia, wprawdzie light, ale zawsze - papierosow! A kazdy kieliszek i kazdy papieros odcisniety jest jak blizna w kolejnej zmarszczce. I to wszystko mialoby zniknac w poltora dnia? Wykluczone. Po tych wnioskach do panicznego wrzasku: "Gruba" dolaczyl zrozpaczony okrzyk: "Stara!" i nastala cisza. Teraz jej czterdziestoletnie cialo, unieruchomione jak posag, na calkowitym bezdechu czekalo na decyzje-, i co dalej? Byly dwa rozwiazania. Pierwsze, z gory skazane na niepowodzenie, w glebi swiadomosci intuicyjnie odrzucane w niebyt, glosno bylo jednak artykulowane jako najrozsadniejsze pod sloncem. Mianowicie problem bezwzglednego braku akceptacji zniknie zupelnie, jesli ona najzwyczajniej nie umowi sie z Najlepszym Kochankiem na Swiecie. Wcale nie pojdzie na to spotkanie! Logiczne. Dziecinnie proste. Wystarczy zostac w domu. Wylgac sie typowym dla takiej sytuacji wykretem z kategorii: "Mam swoje zycie, swoj swiat, minelo przeciez tyle lat". I Najlepszy Kochanek na Swiecie nic nie powie, wcale nie bedzie namawial, pojdzie w swoja strone jak wtedy, dumny i zimny dran. A ona zostanie z tym swoim nieskalanym poczuciem wartosci, zanurzona w sofie wydudni dziewiecset kalorii w piecioprocentowym ciemnym mocnym i pozwoli swojej talii jeszcze obficiej obrosnac w puszysta falde. A Najlepszego Kochanka na Swiecie niech diabli porwa razem ze wszystkimi jego dlugonogimi, zwiazanymi 321 w peczki, mlodymi jak szczypior i jak szczypior chudymi blond pieknosciami... Niedoczekanie. I teraz nadszedl czas na drugi wariant. Drugi wariant roznil sie drastycznie od pierwszego i niosl ze soba zupelnie inny ciezar calkiem odmiennych argumentow. Najlepszy Kochanek na Swiecie to, jak sama nazwa wskazuje, facet, ktory jest najlepszym kochankiem na swiecie. Nie codziennie spotyka sie faceta, bedacego najlepszym kochankiem na swiecie. Wrecz przeciwnie - na co dzien spotyka sie najwieksze fajtlapy na swiecie. Wielkie fujary z malymi organkami. Wpatrzonych w filmy porno, oderwanych od rzeczywistosci, zaniedbujacych swe zony ignorantow. Rozczarowujacych do cna, niemilych i nieatrakcyjnych pijanych gburow. Egoistow i nudziarzy. Genetycznie sknoconych i w niezrozumialy sposob zakochanych w sobie pokurczow. Nijak nie mieli sie do Najlepszego Kochanka na Swiecie, ktory wprawdzie byl draniem i zdradzal, ale w jakim stylu! Jego przelotne spojrzenie wywracalo na zewnatrz dusze, przyprawialo o dreszcze, zapieralo dech. Jego szept zmiatal z powierzchni ziemi, wbijal w przestworza. Jego zapach odbieral rozum, wnikal w kazda komorke ciala. A jego dotyk?! Przymknela oczy i pokrecila glowa. Byloby skrajna glupota rezygnowac z okazji do spotkania tego geniusza seksu. Kretynizmem - nie poleciec teraz do sklepu po komplet oblednej bielizny. Przejawem braku piatej klepki okazalby sie brak odwiedzin u kosmetyczki, fryzjera, manikiurzystki, wszystkich tych upiekszajacych 322 instytucji. Bezdenna ignorancja byloby nieprzewalenie do gory nogami szafy, nieodnalezienie zabojczej czerwonej kiecki z dekoltem do pepka. Porazka rowna zyciowej przegranej staloby sie owo zalosne zawiniecie sie z piwem w akrylowy koc. Czy przez to, ze Najlepszy Kochanek na Swiecie nie grzeszy wiernoscia, darowac sobie nurkowanie w morzu rozkoszy? Oddac walkowerem chudym blondynkom ten kawalek tortu? Ten fajerwerk doznan? Nigdy! Czterdziestoletnie, a szczerze mowiac, trzydziestoparo-letnie cialo drgnelo jakby wstapilo w nie nowe, dojrzale i w pelni swiadome zycie. A potem poglaskane czule opuszkami palcow zmieklo w namietnej i zarliwej tesknocie za Najlepszym Kochankiem na Swiecie. On oczywiscie nic a nic sie nie zmienil. Nie przytyl nawet grama, ewentualne zmarszczki tylko dodawaly mu uroku. Siedzial w lokalu i czekal, nonszalancko palac papierosa. Ona ocenila swoja sytuacje jako dramatyczna, po czym usiadla naprzeciwko niego, marnie udajac niczym nieskrepowana swobode. Jego pewny siebie usmiech przyprawil ja o dreszcz przerazenia i nagle zapragnela zwinac zagle, ale bylo juz zdecydowanie za pozno. Pomyslala o sukience z dekoltem, ze to chyba gruba przesada, powinna byla wlozyc welniany golf. Pomyslala o czerwonej szmince, ze to istny wyglup, nalezalo uzyc bezbarwnej wazeliny ochronnej. Pomyslala o obcasach, ze nieporozumienie, w botkach byloby wygodniej. Pomyslala wreszcie o tym, ze niepotrzebnie sie tak wysztafirowala jak jakas lampucera, bo Najlepszy Kochanek na Swiecie siedzi 323 niedbale w rozchelstanej koszuli, a mimo wszystko wyglada jak milion dolarow. Druga sprawa, ze gdyby tak sie nie wy-pindrzyla, Najlepszy Kochanek na Swiecie nie moglby nawet podejrzewac, ze ona sie nim jakos przejela, ze to cale zamieszanie ja w ogole obchodzi, ze wziela sobie do serca, ze traktuje go powaznie. Gdyby, zalozmy, wlozyla sweter, pomyslalby, ze ona ma w nosie, ze gwizdze na niego, ze wpadla tu tak o, przy okazji, na drinka, a jak juz sie napatoczyl Najlepszy Kochanek na Swiecie - trudno, napije sie z nim. Tak bladzila myslami, przeklinajac w duchu kiecke z dekoltem. Diabli wiedza o czym myslal on, zapewnie o tlenionej blondynce, bo wlasnie rozdzwonil sie jego cholerny telefon. Ku jej zdumieniu mezczyzna wyciszyl jednak sygnal wysylany przez jedna z peczka wielbicielek i, spojrzawszy na nia, wyostrzyl nieco zgaszony do tej pory wzrok. -Kope lat - powiedzial, a ona sciagnela z niepokojem brwi. To tak mozna okreslic ich straszliwe rozstanie? Te przepasc czasowa? Te czarna dziure w sercu, niekonczaca sie, dziesiecioletnia rozpacz i przerazliwa, lodowata pustke? Pustke w sypialni, pustke w lozku, wreszcie - pustke w sobie? Czy Najlepszy Kochanek na Swiecie nie pomylil jej przypadkiem z kolega z druzyny harcerskiej? O ile, ludzie!, 0 ile Najlepszy Kochanek na Swiecie mogl kiedykolwiek w ogole nalezec do tak malo dekadenckiej organizacji jak harcerstwo? Niewyobrazalne. On byl zbyt wyjatkowy, egocen324 tryczny, poetycki, artystyczny, ekscentryczny, wreszcie zbyt seksowny, zeby wlozyc mundurek druha. 1 tak pomyslawszy, zapragnela jak najszybciej zanurko wac z nim pod koldre. Zamowila wiec dla odwagi wodke z tonikiem, ktora blyskawicznie wypila, zamowila druga i trzecia, by rozmiekczony jak mydlo na dnie wanny wzrok utkwic pozadliwie w Najlepszym Kochanku na Swiecie. Wyszli z lokalu po godzinie w komitywie niedwuznacznej i zaraz potem zalegli na pluszowym siedzeniu taksowki, gdzie Najlepszy Kochanek na Swiecie wy sciskal ja jak li-monke. Ona, cala uradowana bezproblemowym obrotem spraw, poddala sie calkowicie ugniataniu swojego trzy-dziestoparoletniego ciala, zapominajac na smierc o nadwadze. Zreszta Najlepszy Kochanek na Swiecie najwyrazniej zupelnie lekcewazyl zmiane w jej - koscistych niegdys, a dzis zaokraglonych - ksztaltach. Wygladal na bardzo zadowolonego. Do tego stopnia, ze gdy taksowka zatrzymala sie pod jej domem, z wielkim oporem wygramolil sie spod czerwonej sukienki. Oczywiscie mozna by teraz powiedziec, ze zachowywali sie jak kochankowie z filmu. Tak samo jak kochankowie z filmu biegli po schodach, trzymajac sie za rece, potem, dzgajac kluczem niewlasciwa dziurke, niecierpliwie otwierali drzwi do mieszkania, a gdy wreszcie do niego wtargneli, upadli na podloge i jeli goraczkowo zrywac z siebie ubrania. Szarpiac nawzajem czerwona sukienke i rozchelstana koszule, przepelzali po omacku z przedpokoju do sypialni, gdzie zatoneli w bialych, swiezych przescieradlach. 325 Gdyby jeszcze do tego dorzucic jakies swiece i czerwone wino, byloby pewnie nieco kulturalniej, ale mniej gwaltownie, a oni faktycznie zachowywali sie namietnie i pospiesznie, jakby ich gonil szwadron wychudzonych blondynek. Ona zreszta wcale nie chciala niczego zapalac, ani lampy, ani swiecy, bo - jak wiadomo - w ciemnosciach nie widac cellulitusu, a w swietle swiec a nuz? Bezpieczniej bylo tego nie sprawdzac. Leciala wiec w kosmiczne przestworza na bialym przescieradle jak na czarodziejskim dywanie, gdy Najlepszy Kochanek na Swiecie stemplowal pocalunkami cale jej cialo. Konflikt sprzed lat ulecial w niebyt, w tymze niebycie przepadla chuda blondynka, a rozterki zwiazane z bezwzglednym brakiem akceptacji nagle przerodzily sie w absolutna akceptacje, ba, co tam w akceptacje, w zachwyt! W zachwyt nad jej - jak okreslal szeptem Najlepszy Kochanek na Swiecie - boskim cialem. Pieszczoty doprowadzaly ja do wrzenia i powodowaly wsciekla chuc. Jej oddech oszalal. Z glosnym sapaniem wyrzucala z siebie jakies niecne zadania, pozbawiona nagle wstydu i jakiejkolwiek przyzwoitosci. Zapragnela wszystkiego naraz, nie wylaczajac bezecenstw rodem z filmow porno. I dobrze wiedziala, ze tego wszystkiego moze sie radosnie spodziewac od Najlepszego Kochanka na Swiecie, bo on, nikt inny, tylko wlasnie ON, wszystko to jej dzis w nocy, na tym bialym przescieradle ofiaruje. A potem nadszedl moment, gdy sie chce wiecej i wiecej, a wlasciwie nie chce sie juz niczego innego - zadnych pieszczot, zadnych gierek, wstepniakow, minetek, pettingu 326 -niczego, procz prozaicznej, atawistycznej, prymitywnej, jaskiniowej, zwierzecej kopulacji. I bezwstydnie jej zadajac, wypiela sie niczym rozgoraczkowana w rui kocica. Wtedy wlasnie padlo to zdanie, ktorego ona poczatkowo zupelnie nie mogla pojac. W jej plonacym pozadaniu zabraklo miejsca na takie slowa: -Sorry, za duzo wypilem... Chwile jeszcze trwala w swej pozadliwej pozie. Trwala tak, jakby czekala, ze Najlepszy Kochanek na Swiecie za chwile parsknie smiechem, zawola: "Zartowalem!" i - jak te dziesiec lat temu - posiadzie ja, zmloci, przereza w drobne drzazgi. Tak, ze usmaza sie we wrzacym pocie swych cial, ze ich ciala splona na popiol, ze po bialym przescieradle nie zostanie jedna nitka. Ale on wcale nie parsknal, nie odwolal swojego "sorry", wrecz przeciwnie, o zgrozo! - zaklopotany zaczal tlumaczyc, ze cos lata nie te, ze piwo, papierosy, ze wodka, niewyspany, ze dieta, cholesterol wysoki. Ludzie! Cholesterol! I ze spoko, on ja tam jakos inaczej zadowoli. Inaczej?! Jaka rozdygotana z pozadania kobieta chcialaby tego wlasnie zamiast tamtego? Tamto, szokujaco nieosiagalne, przybralo nagle wymiar kosmiczny, nieporownywalny z tym, co on tu proponuje, z ta nudna forma erzacu, podrobki, chinskiego zamiennika na przyklad mercedesa! Z rozpaczliwa determinacja rzucila sie wiec na pokurczone jak piskle przyrodzenie i wierzac, ze za moment sytuacja sie odmieni, jela nasladowac Jenne Jameson. 327 Nic jednak mimo dwudziestominutowych zmagan sie nie odmienilo. Meskosc Najlepszego Kochanka na Swiecie uparcie trwala w nienaruszonej formie zasuszonej renklody i zadna sila nie dawala sie przekonac, by przyjac nieco bardziej dumna postac. -Minelo sporo czasu... nie jestem juz taki mlody... - tlumaczyl lekko speszony Najlepszy Kochanek na Swiecie, gdy ona, zdesperowana, penetrowala jezykiem najmniej teraz romantyczne miejsce jego ciala. Nawet to nie poru szylo cholesterolowej blokady w jego naczyniach krwio nosnych. Ta nierowna, rozpaczliwa walka trwala niemal godzine. Szescdziesiat minut rozpaczliwych zmagan z dziesiecioletnim mitem, z tesknota za erotycznym geniuszem. Trzy tysiace szescset sekund gaszenia wielkiego, nieposkromionego seksapilu dziesiec lat starszej kobiety i budzenia seksualnej aktywnosci dziesiec lat starszego mezczyzny. Po tej dramatycznej rozgrywce polegla w rezygnacji na zdumiewajaco suchym przescieradle. Okryla swoje boskie, trzydziestoparoletnie cialo koszulka od pizamy, polozyla sie na poduszce i dobrotliwie poklepujac po przerzedzonych skroniach spiacego obok mezczyzne, zrozumiala, ze juz nigdy wiecej nie przysni sie jej Najlepszy Kochanek na Swiecie. Zrozumiala tez, ze przez te dziesiec lat nekal ja mit, iluzja, nierzeczywisty demon, dzinn z butelki, ktory dzis w nocy rozwial sie wraz z jej naiwnymi wyobrazeniami. Ze spokojem dojrzalej, wielce swiadomej kobiety pogodzila sie z prawda. A prawda jest taka, ze najlepszy kochanek na swiecie nie istnieje. rozkoszowala sie chwila, dotyki CZTERECH RAK, DWOJGA UST moje dziewictwo.dziwactwo. DZIWKA ZE MNIE co by powiedzial tato? MOWILAM ZLE RZECZY. ttlOWilam o naszych cialachi o tym, czego chce ODWRACA MNIE TYLEM DO SIEBIE, PODCIAGA#SPODNICE, OPIERA O BARIERKE, zaciska dlonie na piersiach JESTEM KOBIETA, cialem swietym i grzesznym umyslem petasz moje cialo, A CIALEM PETASZ CALY MOJ UMYSL zlizuje z niego kazda kropelke potu. SPIJAM WSZYSTKO, CO POCHODZI OD CIEBIE, i wprawia mnie to w blogostan tak, jestem piekna kobieta to polaczenie brutalnosci z czuloscia SPRAWILO, zE DALSZE CZEKANIE STALO SIE NIEMOZLIWE jaka pozycje Lubi PANI NAJBARDZIEJ? POKAZE CI TERAZ, jak kobieta kocha kobiete zalozyl jej na oczy przepaske pachnaca KWIATAMI, I PRZYTULIL DO SIEBIE wlozyl rece pod jej rozpiety plaszcz, PRZYWARL DO NIEJ CALYM SOBA rozbieral matke SWEGO DZIECKA ZE SNIEZNOBIALEJ BLUZKi rysowales na moim nagim brzuchu WZORKI PRZYZYWAJACE WszySTKIE UCZUCIA SWIATA This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-12-25 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/