CLIVE CUSSLER Oregon II - Swiety Kamien CRAIG DIRGO Przeklad MACIEJ PINATRA AMBER 2006RIP by "SiG" Tytul oryginalu Sacred Stone Redakcja stylistyczna Joanna Zlotnicka Redakcja techniczna Joanna Kucharska Barbara Opilowska Ilustracja na okladce Edwin Herder Opracowanie graficzne okladki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber Sklad Wydawnictwo Amber Druk Wojskowa Drukarnia w Lodzi Copyright (C) 2004 by Sandecker, RLLLP. All rights reserved This edition is published by arrangement with Peter Lampack Agency, Inc., 551 Fifth Avenue, Suite 1613, New York, NY 10176-0187 USA. For the Polish edition Copyright (C) 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. Z o.o. ISBN 83-241-2490-X Warszawa 2006. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. Z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Krolewska 27 Tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl OSOBY Zarzad Korporacji:Juan Cabrillo - prezes Max Hanley - wiceprezes Richard Truitt - wiceprezes ds. operacyjnych Personel operacyjny: (w porzadku alfabetycznym) George Adams - pilot helikoptera Rick Barrett - szef kuchni Monica Crabtree - koordynatorka ds. zaopatrzenia i logistyki Carl Gannon - pracownik ogolnooperacyjny Chuck "Maly" Gunderson - glowny pilot Michael Halpert - glowny ksiegowy Cliff Hornsby - pracownik ogolnooperacyjny Julia Huxley - lekarka Pete Jones - pracownik ogolnooperacyjny Hali Kasim - pracownik ogolnooperacyjny Larry King - snajper Franklin Lincoln - pracownik ogolnooperacyjny Bob Meadows - pracownik ogolnooperacyjny Judy Michaels - pilotka Mark Murphy - pracownik ogolnooperacyjny Kevin Nixon - szef Magicznej Pracowni Tracy Pilston - pilotka Sam Pryor - specjalista od urzadzen napedowych Gunther Reinholt - specjalista od urzadzen napedowych i uzbrojenia Tom Reyes - pracownik ogolnooperacyjny Linda Ross - specjalistka do spraw bezpieczenstwa i obserwacji / pracowniczka ogolnooperacyjna Eddie Seng - szef operacji ladowych / pracownik ogolnooperacyjny Eric Stone - operator centrum dowodzenia / pracownik ogolnooperacyjny Inni: Langston Overholt IV - pracownik CIA, ktory wynajmuje Korporacje Halifax Hickman - przemyslowiec miliarder Chris Hunt - oficer armii amerykanskiej polegly w Afganistanie Michelle Hunt - matka Chrisa Eryk Rudy - legendarny odkrywca Emir Kataru - przywodca panstwa Katar John Ackerman - archeolog, ktory znajduje meteoryt na Grenlandii Clay Hughes - zabojca wynajety do zdobycia meteorytu Pieter Vanderwald - poludniowoafrykanski handlarz smiercia Mike Neilsen - pilot wynajety do dostarczenia Hughesa na Gore Forela Woody Campbell - pijak z Grenlandii, ktory wypozycza Cabrillowi transporter arktyczny Aleimein Al-Khalifa - terrorysta planujacy zamach bombowy w Londynie Scott Thompson - szef grupy na pokladzie "Free Enterprise" Thomas "TD" Dwyer - naukowiec z CIA, ktory odkrywa niebezpieczny potencjal meteorytu Miko Mike Nasuki - astronom z Narodowego Instytutu Oceanologii i Meteorologii, ktory asystuje Dwyerowi Saud Al-Sheik - saudyjski zaopatrzeniowiec zajmujacy sie przygotowaniami do hadzdz James Bennett - pilot, ktory transportuje meteoryt z Wysp Owczych do Anglii Nebile Lababiti - terrorysta prowadzacy operacje w Londynie Milos Coustas - kapitan "Larissy", statku, ktory dostarcza bombe do Anglii Billy Joe Shea - wlasciciel samochodu MG TC rocznik 1947, ktory Cabrillo wypozycza do poscigu za meteorytem Roger Lassiter - skompromitowany agent CIA, ktory dostarcza meteoryt do Maidenhead Elton John - slynny muzyk Amad - mlody Jemenczyk, ktory ma podlozyc bombe Derek Goodlin - wlasciciel domu publicznego w Londynie John Fleming szef MI-5 Dr Jack Berg - lekarz CIA, ktory zmusza Thompsona do mowienia William Skutter - kapitan Sil Powietrznych, ktory kieruje zespolem w Medynie Patrick Colgan - chorazy sztabowy wojsk ladowych kierujacy zespolem, ktory ma przechwycic dywaniki modlitewne w Rijadzie PROLOG Piecdziesiat tysiecy lat temu, miliony kilometrow od Ziemi, pewna planeta wstrzasaly gwaltowne drgania zwiastujac jej zniszczenie. Planeta - bardzo stara - od poczatku skazana byla na zaglade. Bieguny tego niestabilnego globu bezustannie zmienialy polozenie.Skladala sie ze skal, magmy i metalowego jadra. W ciagu niezliczonych eonow, odkad sie uformowala i ostygla, powstala wokol niej atmosfera. Warstwy gazu tworzyly argon, hel i wodor. Na powierzchni planety narodzilo sie zycie - prosta, podstawowa forma mikroorganizmu. Nigdy nie rozwinely sie tam wyzsze formy zycia. Mikroorganizmy pochlanialy czasteczki tlenu, zeby sie rozmnazac, pozbawiajac powierzchnie i atmosfere planety komorek, ktore moglyby ewoluowac. Skalista powierzchnia zamieniala sie w plynna mase, gdy kazde okrazenie planety wokol jej slonca zblizalo ja coraz bardziej do jego zaru. Planeta nie obracala sie wokol wlasnej osi, jak Ziemia, lecz w roznych kierunkach, totez roztopiona skalista powierzchnia zaczela sie rozlewac niczym lawa wyplywajaca z wulkanu. Z kazda godzina minuta i sekunda planeta byla coraz blizej swojego slonca i stopniowo tracila powloke, jakby reka Boga zdrapywala jej powierzchnie druciana szczotka. Gwiezdny pyl trafiajacy do atmosfery docieral do granicy gazowej otoczki, rozzarzal sie do bialosci od temperatury slonca i wybuchal z sila tysiaca bomb jadrowych. Pod wplywem grawitacji opadal z powrotem na powierzchnie planety i niszczyl jej krucha powloke. Planeta miala przed soba krotki zywot. Gdy warstwa ochronna znikala w przestrzeni kosmicznej, temperatura metalowego jadra rosla. Wewnetrzna kula zaczela sie obracac. Na powierzchni planety powstaly pekniecia. W przestrzen trafialy coraz wieksze bryly roztopionej skaly. Metalowe jadro caly czas roslo. Potem wszystko nastapilo jednoczesnie. Od planety po stronie slonca oderwal sie masywny fragment skaly. Bieguny po raz ostatni zmienily polozenie i planeta zaczela gwaltownie wirowac. Potem eksplodowala. W przestrzen poszybowaly miliony metalowych kul. Topily sie jak cyna w ogniu. Kilka minelo pole grawitacyjne slonca i rozpoczelo dluga podroz w glab kosmosu. *** Minely dziesiatki tysiecy lat, odkad nieznana planeta eksplodowala i jej szczatki rozprysly sie w przestrzeni kosmicznej. Z wielkiej odleglosci nadlatujace fragmenty wydawaly sie niebieskie. Jeden przybral ksztalt kuli. Wiele zostalo przyciagnietych ku powierzchniom roznych cial niebieskich, ale ten dotarl dalej niz inne i w koncu opadl na planete zwana Ziemia.Pojedyncza metalowa kula weszla w atmosfere ziemska poruszajac sie po niskiej trajektorii z zachodu na wschod. W jonosferze sie podzielila. Odpadla od niej mniejsza kula czystego metalu. Glowny meteor lecial wzdluz trzydziestego piatego rownoleznika. Ziemia na tej szerokosci geograficznej byla spalona i sucha. Mniejszy i lzejszy fragment szybowal dalej na polnocny zachod w kierunku szescdziesiatego drugiego rownoleznika gdzie powierzchnie pokrywala warstwa lodu i sniegu. Dwie czesci podzielonego meteoru znalazly sie w roznym otoczeniu z roznym skutkiem. Po rozpadzie z wiekszej czesci roztopionego metalu uformowala sie rozzarzona kula. Niklowo-zelazny pocisk o srednicy dziewiecdziesieciu metrow i wadze szescdziesieciu trzech tysiecy ton przelecial nad wybrzezem i spadl na pustynie wsrod piasku, skal i kaktusow. Wybil w suchej ziemi krater o srednicy poltora kilometra. Pod niebo uniosly sie tumany pylu i zaczely okrazac Ziemie. Minely miesiace, nim pyl osiadl z powrotem. Mniejszy fragment byl srebrzystoszary. Pierwsza eksplozja i zmiany molekularne podczas podrozy przez kosmos utworzyly idealna kule, ktora wygladala jak dwie polaczone polowy globusa. Kula szybowala spokojnie wzdluz Ziemi, jej gladka powierzchnia nie napotykala duzego oporu powietrza. Znizala lot jak pilka golfowa. Przeleciala nad wybrzezem wyspy skutej lodem, jakby przyciagal ja magnes. Miala srednice zaledwie czterdziestu pieciu centymetrow i wazyla czterdziesci piec kilogramow. Trzy metry nad sniegiem i lodem stracila predkosc i sila grawitacji sciagnela ja w dol. Rozgrzany metal pozostawil na zmarznietej powierzchni slad jak sniezna kula, ktora toczy dziecko, by ulepic balwana. Metalowa kula wytracila energie, ostygla i zatrzymala sie u podnoza gory pokrytej lodem. *** -Co to, u diabla? - zapytal mezczyzna i szturchnal cos kijem. Mezczyzna byl niski, ale muskularny, najwyrazniej przez lata ciezko pracowal. Mial ognistorude wlosy i gesta brode tej samej barwy. Nosil grube biale futro i spodnie z foczej skory podbite owcza welna. Latwo wpadal w gniew i wygladal na barbarzynce. Kiedy w roku 982 wygnano go z Islandii za zabojstwo, przeprawil sie z grupa swoich ludzi przez morze na skuta lodem wyspe, gdzie teraz zyli. W ciagu ostatnich osiemnastu lat zbudowal osade na skalistym wybrzezu. Jedli to, co upolowali i zlowili. Z czasem mezczyzna nazywany Erykiem Rudym zaczal sie nudzic. Brakowalo mu wypraw, dowodzenia, podbojow nowych ziem.W roku 1000 wyruszyl na zachod, by sprawdzic, co lezy w glebi ladu. Na poczatku towarzyszylo mu jedenastu ludzi. Ale po pieciu miesiacach, wiosna, zostalo tylko pieciu. Dwaj wpadli w lodowe szczeliny. Eryk do tej pory slyszal we snie ich krzyki. Jeden posliznal sie na lodzie i uderzyl glowa w skalny wystep. Przez cale dnie trzasl sie w strasznych bolach, nic nie widzial i nie mogl mowic. Na swoje szczescie pewnej nocy zmarl. Innego zaatakowal wielki bialy niedzwiedz, gdy wieczorem oddalil sie od obozowego ogniska w poszukiwaniu slodkiej wody. Przysiegal, ze slyszal w poblizu strumien.. Dwoch zmogla choroba. Mieli meczacy kaszel i goraczke. To przekonalo pozostalych, ze wokol czyhaja zle sily. Gdy grupa zmalala, nastroj bardzo sie zmienil. Poczatkowe podniecenie i wiare w cud zastapilo przeczucie nieszczescia. Wygladalo na to, ze wisi nad nimi jakas klatwa. -Wez te kule - rozkazal Eryk najmlodszemu czlonkowi wyprawy, jedynemu, ktory urodzil sie juz na wyspie. Kilkunastoletni Olaf Pletwa, syn Olafa Rybaka, przestraszyl sie. Dziwny szary przedmiot spoczywal na wystepie skalnym, jakby polozyla go tam reka Boga. Olaf nie mogl wiedziec, ze kula spadla z nieba czterdziesci osiem tysiecy lat temu. Podszedl do niej ostroznie. Wszyscy na lodowej wyspie znali sklonnosc Eryka do przemocy i jego legende. Eryk nie prosil - on zadal - wiec Olaf nawet nie probowal odmowic. Przelknal glosno sline i sie schylil. Dotknal kuli. Powierzchnia byla zimna i gladka. Na ulamek sekundy zamarlo mu serce, ale nie cofnal reki. Sprobowal podniesc kule, okazala sie jednak za ciezka dla jego zmeczonych wyprawa ramion. -Ktos musi mi pomoc - powiedzial. -Ty - przywolal Eryk jednego ze swoich ludzi. Gro Rzeznik, wysoki blondyn o niebieskich oczach, zrobil trzy kroki i chwycil kule z drugiej strony. Obaj mezczyzni napieli miesnie, uniesli ja na wysokosc bioder i spojrzeli na Eryka. -Zrobcie nosidlo ze skory morsa - polecil. - Zabierzemy to do groty i zbudujemy kaplice. Ruszyl przez snieg, nie ogladajac sie za siebie - inni zajma sie transportem. Dwie godziny pozniej kula spoczela bezpiecznie w grocie. Eryk natychmiast zaczal planowac dla niej pomieszczenie. Wierzyl, ze zeslali ja bogowie. Eryk kazal Olafowi i Growi strzec ciala niebieskiego i wrocil do osady na wybrzezu po ludzi i material. Tam dowiedzial sie, ze jego zona urodzila syna. Na czesc wiosny dal mu na imie Leif i zostawil na wychowanie matce. Z osiemdziesiecioma mezczyznami i narzedziami do powiekszenia groty ruszyl na polnoc ku dalekim gorom. Zblizalo sie lato i przez cala dobe widac bylo slonce. *** Gro Rzeznik przewrocil sie na swoim poslaniu ze skor i wyplul kawalek siersci.Przesunal reka po niedzwiedzim futrze i zobaczyl z zaskoczeniem, ze zostaja mu w dloni klaki. Potem spojrzal na kule widoczna w chybotliwym blasku pochodni na scianie. -Olaf - odezwal sie do spiacego w poblizu nastolatka - czas wstawac. Chlopiec sie odwrocil. Mial czerwone, przekrwione oczy i plamista zluszczona skore. Zakaszlal lekko, usiadl i popatrzyl w slabym swietle na Gra. Mezczyznie wypadaly wlosy, jego cera miala niezdrowy kolor. -Gro - powiedzial Olaf - twoj nos. Gro dotknal nosa wierzchem dloni i zobaczyl krew. Zdarzalo sie to coraz czesciej. Siegnal do ust i szarpnal bolacy zab. Zostal mu w palcach. Odrzucil go na bok i wstal. -Ugotuje czerwone jagody - oznajmil. Rozgarnal ognisko i dolozywszy kilka patykow z kurczacych sie zapasow drewna, siegnal po worek z foczej skory, w ktorym trzymali jagody. Wyszedl przed grote i nabral do pogietego zelaznego garnka wode ze strumienia, ktory splywal z pobliskiego topniejacego lodowca. Potem spojrzal na znaki wydrapane w scianie na zewnatrz groty. Jeszcze dwa lub trzy i powinien wrocic Eryk Rudy. Gdy wrocil do groty, Olaf juz wstal. Byl tylko w cienkich skorzanych spodniach, jego koszula lezala obok na kamieniu. Drapal sie patykiem w plecy. Skora sypala sie na ziemie jak pierwszy snieg. Kiedy swedzenie ustalo, wciagnal koszule przez glowe. -Cos jest nie tak - powiedzial. - Z kazdym dniem obaj jestesmy coraz bardziej chorzy. -Moze przez nieswieze powietrze w grocie - odrzekl cicho Gro i postawil garnek na ogniu. Olaf wskazal kule. -Chyba przez nia. Mysle, ze jest przekleta. -Mozemy sie wyniesc z groty i zamieszkac w szalasie - rzekl Gro. -Eryk kazal nam zostac tutaj. Jesli po powrocie zastanie nas na zewnatrz, wpadnie w gniew. -Patrzylem na znaki - powiedzial Gro. - Wroci najpozniej za trzy noce. -Moglibysmy go wypatrywac na zmiane i uciec do groty, zanim nas przylapie - podsunal Olaf. Gro zamieszal jagody we wrzatku. -Nagla smierc lub powolna choroba. Lepiej uniknac tego pierwszego i zobaczyc, co bedzie dalej. -Jeszcze tylko kilka dni - odrzekl Olaf. -Wlasnie - przytaknal Gro. Zanurzyl w garnku zelazna warzachew, napelnil wywarem dwie zelazne miski i podal jedna Olafowi. *** Przy wejsciu do groty przybyly jeszcze cztery znaki, zanim wrocil Eryk Rudy.-Macie straszny kaszel - powiedzial, gdy tylko zobaczyl, w jakim stanie sa Olaf i Gro. - Nie chce, zebyscie zarazili innych. Wracajcie do osady, ale zamieszkajcie w drewnianej chacie na polnocy. Nastepnego ranka Olaf i Gro ruszyli na poludnie. Ale nigdy nie dotarli do domu. Pierwszy zmarl Olaf. Jego oslabione serce przestalo bic po trzech dniach wedrowki. Gro zyl niewiele dluzej. Kiedy nie mogl juz dalej isc, rozbil oboz. Wkrotce zjawily sie drapiezne zwierzeta. Czego nie pozarly od razu, powlokly ze soba. Po Gru nie zostal zaden slad. *** Eryk patrzyl, jak dwaj jego ludzie znikaja w oddali. Potem zebral budowniczych, ktorych przyprowadzil z osady. Oczyscil z pylu kawalek podlogi w grocie i zaczal rysowac patykiem plan.Zadanie bylo ambitne, ale daru niebios nie powinno sie lekcewazyc. Tego dnia pierwsze grupy zaczely badac grote. Ciagnela sie niemal poltora kilometra w glab gory i opadala w dol. Im dalej sie zapuszczali, tym bardziej rosla temperatura. Odkryli duze slodkowodne jezioro. Ze sklepienia zwisaly stalaktyty, z podloza wyrastaly stalagmity. Jedni ruszyli na wybrzeze w poszukiwaniu dlugich drewnianych klod wyrzuconych przez morze, zeby zrobic z nich drabiny. Inni wycinali stopnie w skale. Skonstruowano wymyslne kamienne wrota na zawiasach, zeby ukryc kule przed obcymi. W skale wykuto runy, posagi i kilka otworow wpuszczajacych swieze powietrze i swiatlo. Eryk nadzorowal prace z osady na wybrzezu. Rzadko odwiedzal grote. Wolal ja sobie wyobrazac. Ludzie przybywali, pracowali, chorowali i umierali. Zastepowali ich nowi. Zanim ukonczono budowe, zostali zdziesiatkowani. Osada Eryka Rudego nigdy nie odzyla. Jego syn Leif tylko raz widzial wspanialy monument. Eryk rozkazal zamknac szczelnie wejscie i zostawil kule dla przyszlych pokolen. CZESC I 1 Porucznik Chris Hunt rzadko mowil o swojej przeszlosci. Ale ludzie, z ktorymi sluzyl w wojsku, domyslali sie tego i owego po jego sposobie bycia. Po pierwsze, ze Hunt nie pochodzi z jakiegos zadupia i nie zaciagnal sie do armii, by zobaczyc swiat. Byl z poludniowej Kalifornii. Kiedy go naciskano, przyznawal, ze wychowywal sie "w czesci Los Angeles". Nie chcial zdradzac, ze w Beverly Hills. Druga rzecza, ktora dawala sie zauwazyc, bylo to, ze jest urodzonym przywodca. Nie wywyzszal sie i nie zachowywal protekcjonalnie, ale nie probowal ukryc, ze jest kompetentny i inteligentny.Trzecia rzecz wyszla na jaw dzisiaj. Od gor wial chlodny wiatr. Docieral do doliny w Afganistanie, gdzie pluton dowodzony przez Hunta zwijal oboz. Porucznik i trzej inni zolnierze zmagali sie z namiotem magazynowym. Kiedy skladali go wzdluz, sierzant Tom Agnes postanowil zapytac o pogloske, ktora slyszal. -Panie poruczniku - zaczal - podobno ukonczyl pan Yale. To prawda? Wszyscy byli w przyciemnianych goglach narciarskich, ale Agnes stal na tyle blisko, ze widzial oczy Hunta. Najpierw dostrzegl w nich zaskoczenie, pozniej rezygnacje. Wreszcie Hunt usmiechnal sie i rzekl: -Poznaliscie moja straszna tajemnice. Sierzant zlozyl namiot na pol. -To raczej nie jest wylegarnia wojskowych. -George Bush tam studiowal - odparl Hunt. - Byl pilotem w marynarce wojennej. -Myslalem, ze sluzyl w Gwardii Narodowej - wtracil sie szeregowiec Jesus Herrara, ktory wzial namiot od sierzanta. -George Bush senior - uscislil Hunt. - Nasz prezydent tez ma dyplom Yale i zgadza sie, byl pilotem w Gwardii Narodowej. -Yale - powtorzyl Agnes. - Jesli wolno spytac, jak pan tu trafil? Hunt otrzepal snieg z rekawic. -Zglosilem sie na ochotnika. Jak wy. Sierzant skinal glowa. -A teraz konczmy zwijac oboz - Hunt wskazal pobliskie gory - i ruszajmy znalezc tego skurwiela, ktory zaatakowal Stany Zjednoczone. -Tak jest - odpowiedzieli chorem zolnierze. Dziesiec minut pozniej, z dwudziestodwukilogramowymi plecakami na ramionach, rozpoczeli wspinaczke. *** Nawet w miescie pelnym pieknych kobiet czterdziesto-dziewiecioletnia Michelle Hunt wciaz wzbudzala zainteresowanie mezczyzn. Byla wysoka, miala kasztanowe wlosy, nieskazitelna cere, niebieskozielone oczy, pelne wargi i rowne zeby. Natura obdarzyla ja tez zgrabna figura, ktorej utrzymanie nie wymagalo ciaglej diety i niekonczacych sie cwiczen. Krotko mowiac, wyrozniala sie uroda.Ale piekne kobiety byly w poludniowej Kalifornii zjawiskiem tak powszechnym, jak slonce i trzesienia ziemi. Tego, co przyciagalo ludzi do Michelle, nie moglby stworzyc chirurg plastyczny ani eleganckie stroje. Miala w sobie cos, co powodowalo, ze mezczyzni i kobiety lubili ja i chcieli przebywac w jej towarzystwie. Byla pogodna, sympatyczna i pelna optymizmu. Byla po prostu soba. Wiec ludzie ciagneli do niej jak pszczoly do miodu. -Wspaniala robota, Sam - powiedziala do malarza, ktory wlasnie skonczyl odnawiac sciany w jej galerii sztuki. Trzydziestoosmioletni Sam zaczerwienil sie jak sztubak. -Dla pani daje z siebie wszystko - odrzekl. Pomalowal jej dom w Beverly Hills, jej apartament w Lake Tahoe i jej galerie przed otwarciem piec lat temu. Teraz ja odnowil. Michelle za kazdym razem sprawiala, ze czul sie doceniony i utalentowany. -Chcesz sie czegos napic? Wody mineralnej albo coli? - zapytala. -Nie, dzieki. W tym momencie asystentka zawolala ja na front galerii do telefonu. Michelle usmiechnela sie do Sama, pomachala mu i poszla odebrac. -Co za kobieta... - mruknal Sam. Michelle podeszla do swojego biurka z widokiem na Rodeo Drive. Do galerii wchodzil wlasnie jeden z artystow, ktorych reprezentowala. Ludzie sztuki sa kaprysni i wybuchowi, ale artysci Michelle uwielbiali ja i rzadko przenosili sie do innych galerii. -Czulam, ze dzis bedzie dobry dzien - powitala brodatego mezczyzne. -Tylko nie wiedzialam, ze z powodu wizyty mojego ulubienca. Brodacz sie usmiechnal. -Odbiore telefon i zaraz porozmawiamy - powiedziala Michelle. Asystentka zaprowadzila artyste do aneksu z kanapami i barem. Przyjela zamowienie goscia na drinka i kilka sekund pozniej zaczela wsypywac do ekspresu zmielona kawe, zeby zaparzyc mu cappuccino. Tymczasem Michelle usiadla za biurkiem i siegnela po sluchawke. -Michelle Hunt. -To ja - odpowiedzial meski glos. Rozmowca nie musial sie przedstawiac. Oczarowal Michelle, kiedy miala dwadziescia jeden lat i przyjechala do poludniowej Kalifornii z Minnesoty w poszukiwaniu nowego wesolego zycia i slonca. Rozstawali sie i wracali do siebie. Nie nadawal sie do stalego zwiazku. Czesto wyjezdzal w interesach i nigdy nie mieszkali razem. W wieku dwudziestu czterech lat Michelle urodzila ich syna. Na akcie urodzenia nie pojawilo sie nazwisko ojca, ale wciaz byli w bliskich stosunkach. Przynajmniej na tyle, na ile jemu to odpowiadalo. -Co slychac? - zapytala Michelle. -Wszystko w porzadku. -Gdzie jestes? Zawsze zadawala mu to pytanie, zeby przelamac lody. Przez lata w odpowiedzi padaly rozne miejsca, od Osaki do Peru, od Paryza do Tahiti. -Zaczekaj - odrzekl mezczyzna i spojrzal na ruchoma mape na przedniej scianie za kabina swojego odrzutowca. - Tysiac sto kilometrow od Honolulu, w drodze do Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej. -Wybrales sie na narty? - spytala. Oboje lubili sport. -Budowac wiezowiec - odparl. -Jak zwykle dzialasz. -To prawda - przyznal. - Michelle, zadzwonilem do ciebie, bo dowiedzialem sie, ze nasz syn jest w Afganistanie. Michelle nie miala o tym pojecia. To byla tajemnica wojskowa. Chris nie mogl ujawniac, dokad go wysylaja. -O Boze - zaniepokoila sie. - To niedobrze. -Spodziewalem sie, ze tak powiesz. -Jak sie dowiedziales? - spytala. - Zawsze fascynowala mnie twoja umiejetnosc zdobywania informacji. -To nie magia - odrzekl. - Mam w kieszeni tylu politykow, ze musze kupowac wieksze spodnie. -Cos o nim wiadomo? -Operacja jest chyba trudniejsza, niz sadzil prezydent. Chris dowodzi oddzialem, ktory ma znalezc i zlikwidowac zlych facetow. Kontakt jest na razie ograniczony, ale moje zrodla twierdza, ze to ciezka robota na zimnie. Nie dziw sie, jesli Chris przez jakis czas nie odezwie sie do ciebie. -Boje sie o niego - powiedziala Michelle. -Chcesz, zebym to zalatwil? Sciagnal go z powrotem do Stanow? -Umowiliscie sie, ze nigdy tego nie zrobisz. -Fakt. -Wiec nic nie rob. -Zadzwonie do ciebie, jak czegos sie dowiem. -Wybierasz sie tu w najblizszym czasie? -Dam ci znac, jesli bede mial takie plany. Musze konczyc, sa jakies zaklocenia w lacznosci satelitarnej. -Modl sie, zeby nasz syn byl bezpieczny. -Moglbym zrobic wiecej - odparl mezczyzna i sie rozlaczyl. Michelle odlozyla sluchawke. Jej byly nigdy nie okazywal niepokoju ani strachu. Ale wyczula, ze martwi sie o syna. Mogla miec tylko nadzieje, ze jego obawy sa bezpodstawne i Chris wkrotce wroci do domu. Wstala zza biurka i podeszla do goscia. -Pochwal sie, ze masz cos dobrego - zagadnela swobodnie. -W furgonetce - odrzekl artysta. - Mysle, ze ci sie spodoba. *** Cztery godziny po wschodzie slonca, trzysta metrow powyzej doliny, gdzie obozowali w nocy, pluton Hunta natknal sie na zdeterminowanych przeciwnikow. Wrogowie otworzyli ogien z gorskich grot. Prowadzili ostrzal z karabinow, pistoletow, granatnikow i mozdzierzy. Zdetonowali ladunki dynamitu na zboczu, zeby spowodowac osuniecia skal, i zaminowali teren, gdzie ludzie Hunta szukali schronienia.Chcieli zetrzec nacierajacy oddzial z powierzchni ziemi i prawie im sie to udalo. Hunt ukryl sie za glazami. Pociski rykoszetowaly na wszystkie strony, fruwajace w powietrzu skalne odlamki trafialy w zolnierzy. Nie mieli zadnej oslony, nie mogli atakowac, odwrot blokowalo osuwisko. -Radio! - krzyknal Hunt. Polowa jego oddzialu byla dwadziescia metrow przed nim, jedna czwarta z przodu na lewo. Na szczescie lacznosciowiec trzymal sie blisko porucznika. Przesuwal sie w kierunku Hunta na plecach, zeby chronic radio. Mial uniesione nogi i dostal w kolano. Hunt przyciagnal go do siebie. -Antencio - zawolal do zolnierza w poblizu - zajmij sie rana Lassitera. Antencio dotarl do radiooperatora i rozcial mu spodnie. Okazalo sie, ze rana nie jest gleboka. Kiedy zaczal bandazowac kolano, Hunt wlaczyl radio i ustawil czestotliwosc. -Wyjdziesz z tego, Lassiter - uspokoil lacznosciowca. - Wezwe pomoc medyczna. Zabiora cie stad. Na twarzach zolnierzy widac bylo strach. Wiekszosc z nich, podobnie jak Hunt, po raz pierwszy brala udzial w walce. Hunt musial opanowac sytuacje i ulozyc jakis plan. -Dowodztwo, dowodztwo, tu Czolowka Trzy! - krzyknal do mikrofonu. - Potrzebujemy wsparcia. Kwadrat trzy zero jeden osiem. Jestesmy pod silnym ogniem. -Czolowka Trzy - odpowiedzial natychmiast glos - melduj, jaka sytuacja. -Jestesmy przygwozdzeni - odrzekl Hunt. - Tamci sa nad nami. Sytuacja krytyczna. Zerknal w gore. Po zboczu bieglo dwunastu brodatych mezczyzn w galabijach. -Strzelajcie do nich! - wrzasnal do swoich zolnierzy. Sekunde pozniej rozlegly sie odglosy serii. -Czolowka Trzy, dwie minuty od was jest spectre. Kieruje sie w wasza strone. Za trzy minuty wystartuja cztery smiglowce. Dwa transportowe i dwa szturmowe. Beda u was za dziesiec minut. Hunt uslyszal warkot poteznego helikoptera w wawozie kilka kilometrow ponizej. Wyjrzal zza skaly. Osmiu przeciwnikow nadal bieglo w dol zbocza. Uniosl sie i strzelil z granatnika, potem seria z broni automatycznej. -Czolowka Trzy, potwierdz. -Tu Czolowka Trzy, przyjalem! - krzyknal Hunt do mikrofonu. Z osmiu atakujacych zostalo czterech. Byli zaledwie dwadziescia metrow od czola jego oddzialu. Hunt obrocil i zaryglowal bagnet. Zolnierze na pierwszej linii wydawali sie sparalizowani. Byli mlodzi, niedoswiadczeni i latwi do pokonania. W poblizu glazow eksplodowal pocisk z mozdzierza. Okolice zasypaly odlamki skalne i pyl. W dol zbocza ruszyla nastepna grupa przeciwnikow. Hunt wstal i otworzyl ogien. Przebiegl dwadziescia metrow do czola swojego oddzialu, nie przestajac strzelac. Trzech atakujacych skosil strzalami w brzuch, ostatniego dzgnal bagnetem. Wyciagnal z kabury pistolet i dobil rannego. Potem padl na ziemie, zmienil magazynek, poderwal sie i znow nacisnal spust. -Cofnac sie za glazy! - krzyknal do swoich ludzi. Czesc wycofala sie na wzglednie bezpieczna pozycje, pozostali nadal strzelali do nacierajacych, odurzonych fanatyzmem religijnym, wywarem z maku i liscmi rosliny khat o narkotycznym dzialaniu, ktore zuli. Zbocze gory bylo czerwone od krwi ich poleglych towarzyszy, ale wciaz atakowali. -Czolowka Trzy - odezwalo sie radio. Antencio chwycil mikrofon. -Tu Czolowka Trzy - zglosil sie. - Nasz dowodca jest daleko od radia. Mowi Specjalista 367. -Zlokalizowalismy B-52 nad innym celem - powiedzial glos. - Kierujemy go do was. -Zrozumialem, powiem porucznikowi. Ale Antencio nie zdazyl przekazac wiadomosci. Tylko Hunt i stary siwy sierzant zostali na pierwszej linii, kiedy na miejsce dotarl AC-130. Sekunde pozniej otworzyl ogien z 25-, 40- i 105-milimetrowych dzialek, ktore wystawaly z jego bokow. Sierzant widzial juz spectre'a w akcji i nie tracil czasu. -Wycofujemy sie, panie poruczniku! - krzyknal do Hunta. - Mamy tylko kilka sekund, zeby sie ukryc. -Biegnij! - Hunt szarpnal sierzanta do gory i popchnal w kierunku bezpiecznego miejsca. - Zaraz cie dogonie. Odrzut strzelajacych dzialek przesunal spectra'a w bok. Kilka chwil pozniej pilot wzniosl maszyne, zeby zakrecic i zrobic drugi przelot przez waski wawoz. Kiedy skonczyl manewr i skierowal sie na wprost, nadal nacieralo siedmiu mezczyzn. Hunt oslanial odwrot sierzanta. Zabil pieciu atakujacych pociskiem z granatnika i skoncentrowanym ogniem. Ale dwaj zblizyli sie do jego pozycji. Gdy sie odwrocil, zeby dogonic sierzanta, jeden z wrogow postrzelil go w ramie. Drugi poderznal mu gardlo zakrzywionym nozem. Pilot AC-130 rozpoczal nurkowanie, zeby wznowic ostrzal. Zobaczyl smierc Hunta i zawiadomil przez radio inne maszyny. Zolnierze Hunta na widok umierajacego dowodcy wpadli we wscieklosc. Kiedy nadlecial AC-130, poderwali sie do ataku na kolejna grupe, ktora wlasnie ruszyla w dol zbocza. Dotarli do martwego porucznika i otoczyli cialo kordonem ochronnym. Czekali na wrogow, ale ci najwyrazniej wyczuli furie Amerykanow, bo zaczeli sie wycofywac. *** Szesc tysiecy metrow nad nimi i niecale dziesiec minut lotu od celu pilot B-52 wylaczyl i odlozyl mikrofon.-Slyszeliscie? - zapytal przez interkom swoja zaloge. Nie oczekiwal odpowiedzi. Wiedzial, ze wszyscy uslyszeli to, co on. -Zamienimy te gore w pyl - powiedzial. - Kiedy te sukinsyny przyjda po ciala, beda je zbierali gabka. *** Cztery minuty pozniej po Czolowke Trzy przylecialy helikoptery. Cialo Hunta i rannych zaladowano do pierwszego Blackhawka. Reszta zolnierzy weszla do drugiego. Potem smiglowce szturmowe i AC-130 zaczely niszczyc zbocze gory ogniem z dzialek pokladowych i materialami wybuchowymi. Wkrotce zjawil sie B-52. Ziemia splynela krwia i wszyscy wrogowie zgineli. Ale pokaz sily nastapil za pozno dla porucznika Hunta. Z czasem pozostala tylko zadza zemsty za jego smierc. Mina lata, nim zostanie zaspokojona. 2 Oregon byl przycumowany do pacholkow na nabrzezu w Rejkiawiku. W porcie staly statki robocze, pasazerskie i wycieczkowe, kutry rybackie, trawlery i - co niezwykle na Islandii - kilka duzych jachtow. Kutry wspieraly glowna galaz przemyslu tego kraju; jachty przyplynely, bo odbywal sie tu Arabski Szczyt Pokojowy."Oregon" nie mialby szans w zadnym konkursie pieknosci. Ponad stupiecdziesieciometrowy frachtowiec sprawial wrazenie, ze trzyma sie w calosci glownie dzieki rdzy. Na pokladach walaly sie smiecie, na kadlubie widnialy plamy farby w roznych kolorach. Dzwig w srodokreciu wzbudzal obawe, ze lada chwila runie do wody. Ale wyglad "Oregona" byl mylacy. Rdza byla starannie nalozona powloka antyradarowa ktora zapobiegala wykryciu statku. Do zasmiecenia pokladow uzyto rekwizytow. Dzwigi dzialaly prawidlowo; pare zgodnie ze swoim przeznaczeniem, kilka sluzylo za anteny telekomunikacyjne, a reszta maskowala wyrzutnie pociskow rakietowych. Przestrzeni pod pokladem nie powstydzilby sie najbardziej luksusowy jacht. Miescily sie tam komfortowe kajuty, supernowoczesne centrum lacznosci i dowodzenia helikopter, motorowki i warsztat. Jadalnia nie ustepowala najlepszym restauracjom. Izba chorych przypominala drogi szpital. Statek napedzaly dwa silniki magnetohydrodynamiczne, ktore zapewnialy mu duza predkosc i zwrotnosc. "Oregon" byl zupelnie innym statkiem, niz sugerowal jego wyglad. Byl uzbrojona, supernowoczesna platforma wywiadowcza ktora obslugiwal wysoko wykwalifikowany personel. Korporacja, do ktorej nalezal, zlozona z bylych wojskowych i pracownikow operacyjnych wywiadu, oferowala swoje uslugi panstwom i osobom prywatnym. Czesto dzialala potajemnie na zlecenie rzadu Stanow Zjednoczonych, gdyz nie podlegala kontroli Kongresu. Istniala w mrocznym swiecie bez ochrony dyplomatycznej, bo rzad nie przyznawal sie do niej. Byla sila do wynajecia, ale starannie dobierala klientow. Od tygodnia ochraniala emira Kataru, ktory uczestniczyl w szczycie. Stolice Islandii wybrano na miejsce konferencji, bo Rejkiawik liczy zaledwie okolo stu tysiecy mieszkancow, co ulatwia zapewnienie bezpieczenstwa i wykrycie wsrod jednolitej etnicznie ludnosci terrorystow chcacych zaklocic proces pokojowy. Poza tym Islandia ma najstarszy na swiecie parlament pochodzacy z wyboru. Demokracja istnieje tam od stuleci. Tygodniowa konferencja byla poswiecona okupacji Iraku, sytuacji w Izraelu i Palestynie oraz rozprzestrzenianiu sie terroryzmu fundamentalistow. Szczyt nie odbywal sie pod egida ONZ ani zadnej innej organizacji miedzynarodowej, ale uczestniczacy w nim przywodcy chcieli uzgodnic wspolna polityke i kierunki dzialania. W Rejkiawiku byly reprezentowane Rosja, Francja, Niemcy, Egipt, Jordania i kilka innych krajow Bliskiego Wschodu. Izrael, Syria i Iran odmowily udzialu. Swoich przedstawicieli przyslaly Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Polska [lol] - sojusznicy, ktorzy wyzwolili Irak. Obecne byly rowniez delegacje z paru mniejszych panstw. W stolicy Islandii zjawili sie ambasadorowie, agenci sluzb bezpieczenstwa i pracownicy operacyjni wywiadow ponad dwudziestu krajow. Wyrozniali sie wsrod mieszkancow Rejkiawiku, jakby nosili bikini w zimie. Islandczycy sa niebieskookimi blondynami o jasnej cerze - obcym trudno wtopic sie w tlo. Rejkiawik to miasto niskich, kolorowych domow, ktore odcinaja sie na tle sniegu jak ozdoby choinkowe. Najwyzszy - kosciol Hall-grimskirkja - ma wysokosc zaledwie kilku pieter. Pioropusze paty z okolicznych gejzerow wykorzystywanych do ogrzewania mieszkan nadaja krajobrazowi surrealistyczny wyglad. Z goracych zrodel wydobywa sie siarkowodor, w powietrzu unosi sie wiec lekka won zgnilych jaj. W Rejkiawiku, ktory jest niezamarzajacym portem, stacjonuje flota rybacka, podstawa islandzkiej gospodarki. Wbrew nazwie kraju, zimy w stolicy sa cieplejsze niz w Nowym Jorku. Mieszkancy Islandii sa wyjatkowo zdrowi i zadowoleni z zycia. Zadowolenie wynika z pozytywnego myslenia, zdrowie zapewniaja liczne gorace zrodla. Arabski szczyt odbywal sie w Hofoi, duzym budynku uzytecznosci publicznej, w ktorym w 1986 roku spotkali sie Michail Gorbaczow i Ronald Reagan. "Oregon" cumowal niecale poltora kilometra od Hofoi, co ulatwialo ochrone emira. Katar korzystal z uslug Korporacji w przeszlosci i wzajemne stosunki byly bardzo dobre. *** Z szacunku dla chrzescijanskich uczestnikow szczytu na pierwszy dzien swiat Bozego Narodzenia nie zaplanowano zadnych spotkan i w kuchni okretowej pod pokladem "Oregona" trzyosobowy personel konczyl przygotowania do uczty dla zalogi. Glowne danie bylo w piekarniku - dwanascie duzych rolad z indyka nadzianych miesem z kaczki i kurczaka, maka kukurydziana szalwia przyprawami korzennymi, ostrygami i kasztanami.Na stolach staly juz polmiski z jarzynami, tace z orzechami, owocami, serami i krakersami oraz salaterki z krabami, ostrygami i homarami. Byly trzy zupy, salatka Waldorf, zielona salata, danie rybne, dynia, szarlotka, wino, porto, likiery i kawa Blue Mountain z Jamajki. Kazdy mogl sie najesc. W swojej wygodnej kajucie Juan Cabrillo wytarl recznikiem mokre wlosy, ogolil sie i zwilzyl policzki rumowym plynem po goleniu. Kozia brodke, ktora zapuszczal od kilku tygodni, przystrzygl starannie nozyczkami z nierdzewnej stali. Przyjrzal sie sobie w lustrze i usmiechnal. Wygladal dobrze - wypoczety, zdrowy i zadowolony. Wszedl do sypialni, wybral biala koszule, szary welniany garnitur od krawca w Londynie, jedwabny krawat, szare skarpetki z miekkiej welny i czarne polbuty. Rozlozyl wszystko i zaczal sie ubierac. Zawiazal krawat w czerwono-niebieskie prazki i sprawdzil, jak sie prezentuje. Potem otworzyl drzwi kajuty i poszedl korytarzem do windy. Kilka godzin temu jego zespol dowiedzial sie o zagrozeniu dla emira. Teraz plan byl taki, zeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Gdyby udalo im sie zlokalizowac bombe jadrowa, ktora zaginela w innej czesci swiata, rok moglby sie zakonczyc pomyslnie. Cabrillo nie wiedzial, ze za dwadziescia cztery godziny bedzie podrozowal przez zamarzniete pustkowie na wschod, a los pewnego miasta nad rzeka zawisnie na wlosku. 3 Gdy na pokladzie "Oregona" panowal biesiadny nastroj, w dalekim obozie w poblizu Gory Forela na polnoc od kola podbiegunowego na Grenlandii bylo mniej wesolo. Na zewnatrz wyl wiatr, a termometr wskazywal dwadziescia trzy stopnie ponizej zera. Ekspedycja trwala juz dziewiecdziesiat jeden dni i podniecenie dawno minelo. John Ackerman byl zmeczony, zniechecony i sam z gorzkimi myslami o porazce.Robil doktorat z antropologii na Uniwersytecie Stanowym w Las Vegas. Jego obecne otoczenie bardzo sie roznilo od znajomej pustyni. Bylo mu obce jak papudze podwodna gora na dnie morza. Trzej pomocnicy z uniwersytetu wrocili do domu, kiedy tylko skonczyl sie semestr. Nastepni mieli przyleciec dopiero za dwa tygodnie. Ackerman tez powinien zrobic sobie przerwe, ale byl marzycielem. Pisal doktorat o Eryku Rudym. Od pierwszej chwili, gdy natrafil na niejasna wzmianke o Grocie Bogow, pragnal znalezc to miejsce, zanim ktos go ubiegnie. Wiedzial, ze to moze byc tylko mit, ale jesli grota istnieje, chcial, zeby z jej odkryciem wiazano jego nazwisko, a nie jakiegos uzurpatora. Zamieszal fasole w puszce na metalowej kuchence w namiocie przy wejsciu do groty. Z opisu, ktory przetlumaczyl, wynikalo, ze to o tej grocie wspomnial Eryk Rudy na lozu smierci. Ale mimo miesiecy wysilkow Ackerman posunal sie tylko szesc metrow w jej glab. Dalej byla lita sciana. On i inni zbadali kazdy centymetr kwadratowy scian i podlogi, ale nic nie znalezli. Grota wygladala na wykuta przez czlowieka, jednak Ackerman nie byl tego pewien. Jeszcze raz zamieszal fasole i wyjrzal z namiotu, zeby zobaczyc, czy wiatr nie porwal anteny telefonu satelitarnego. Byla na miejscu, wrocil wiec do srodka i sprawdzil poczte elektroniczna. Nie pamietal, ze jest Boze Narodzenie, ale przypomnialy mu o tym zyczenia swiateczne od rodziny i przyjaciol. Kiedy odpisywal na e-maile, poczul smutek. Sa swieta, wiekszosc Amerykanow jest ze swoimi bliskimi, a on tkwi samotnie na pustkowiu i goni za marzeniem, w ktorego istnienie przestal wierzyc. Smutek stopniowo zastapila zlosc. Ackerman zapomnial o fasoli, chwycil ze stolu lampe naftowa i poszedl w glab groty. Stanal tam i zaczal przeklinac pod nosem bieg wypadkow, ktory zaprowadzil go na dalekie i zimne pustkowie w najswietsza z nocy. Wszystkie badania mikroskopowe i staranne ogledziny nic nie daly. Nic tu nie ma - to jakas bzdura. Jutro zacznie zwijac oboz. Zaladuje namiot i zapasy na sanie przyczepione do skutera snieznego i gdy tylko pogoda sie poprawi, pojedzie do najblizszego miasta, Angmagssalik, odleglego o sto szescdziesiat kilometrow. Grota Bogow pozostanie mitem. Narastal w nim gniew. Wykrzyknal przeklenstwo, zamachnal sie lampa i rzucil ja. Poszybowala lukiem w powietrzu i trafila w sklepienie groty. Szklany klosz roztrzaskal sie o skale i wokol rozprysnal sie plonacy plyn. Nagle, jakby za sprawa magii, ogien na sklepieniu zostal wessany do czterech szczelin nad glowa Ackermana, ktore tworzyly kwadrat. Sklepienie, pomyslal. Nigdy go nie badalismy. Pobiegl z powrotem na front groty, otworzyl drewniana skrzynie i wyjal cienkie aluminiowe rury. Uzywali ich do rozposcierania na podlodze siatki do dokladnych badan archeologicznych. Kazda rura miala metr dwadziescia dlugosci. Ackerman pogrzebal w nylonowym worku ze sprzetem, znalazl tasme samoprzylepna i polaczyl nia rury. Mial teraz tyczke o dlugosci trzech metrow i szescdziesieciu centymetrow. Chwycil ja jak oszczep i wrocil w glab groty. Rozbita lampa lezala na podlodze i wciaz plonela. Byla wgnieciona i bez klosza, ale dawala swiatlo. Spojrzal w gore. Dym ze spalonej nafty pozostawil na sklepieniu ledwo widoczny zarys kwadratu. Ackerman ustawil tyczke pionowo i naparl wolno na sklepienie. Cienka kamienna pokrywa miala skosne krawedzie. Kiedy Ackerman ja pchnal, przesunela sie na drewnianych kolkach i otworzyla jak naoliwiona okiennica. Po otwarciu wlazu w dol opadla drabinka spleciona ze skory morsa. Ackerman znieruchomial ze zdumienia. Potem zgasil rozbita lampe naftowa, poszedl z powrotem do namiotu i zobaczyl, ze kipi fasola. Zdjal puszke z kuchenki, wzial latarke, podstawowy prowiant na wypadek, gdyby utknal, line i cyfrowy aparat fotograficzny. Wrocil do drabinki i wspial sie ku swojemu przeznaczeniu. Kiedy przedostal sie przez otwor, poczul sie, jakby wszedl na strych. Tu miescila sie prawdziwa grota. Ta, ktora tak dokladnie badal ze studentami, byla tylko starannie przygotowanym oszustwem. Poswiecil latarka i ruszyl w tym samym kierunku co w dolnej grocie. Pokonal mniej wiecej taka sama odleglosc jak na dole i natknal sie na stos kamieni. Ulozono je tak, zeby wygladaly na naturalne osuwisko skalne. Pozniej mozna usunac kamienie i zobaczyc, co jest dalej, ale na razie - i przez kilka ostatnich stuleci - osuwisko strzeglo jakiejs tajemnicy. Ackerman dal sie nabrac na oszustwo, tak jak zaplanowali budowniczowie groty. Zawrocil od kamieni, minal ostroznie otwor wejsciowy, przystanal i opuscil na podloge jeden koniec liny. Uniosl latarke nad glowe i poszedl korytarzem, rozwijajac line. Sciany byly ozdobione piktogramami, przedstawiajacymi polujacych mezczyzn, rzezie dzikich zwierzat i statki w rejsach do odleglych ladow. Bylo oczywiste, ze przez dlugie lata pracowalo tu wielu ludzi. Grota sie rozszerzala. W swietle latarki ukazaly sie dobrze zachowane w zimnie futra i zwierzece skory na pietrowych poslaniach. Miejsca do spania wykuto w skale jak w dawnych kopalniach. Od czesci sypialnej odchodzilo kilka krotkich odnog poczernialych od ognisk, na ktorych przyrzadzano potrawy. Dlugie, grubo ciosane stoly wniesiono do groty w kawalkach i zlozono w srodku. Staly w jadalni z wysokim sklepieniem. Ackerman zatoczyl latarka krag i zobaczyl w scianach zbiorniki na wielorybi tran z wystajacymi knotami. Sluzyly do oswietlania wnetrza. Moglo tu usiasc nawet sto osob. Wciagnal nosem powietrze. Bylo swieze. Poczul nawet lekki powiew. Ludzie Eryka Rudego najwyrazniej wywiercili w grocie otwory wentylacyjne. Za jadalnia bylo male pomieszczenie z pochylymi kamiennymi korytami pod scianami. Koryta wypelniala parujaca woda. Ackerman wiedzial, ze to prymitywne toalety, ale pamietal, ze uplynelo tysiac lat. Zanurzyl palec w wodzie. Byla goraca. Domyslil sie, ze pochodzi ze zrodla geotermicznego. Tuz za umywalnia znalazl duzy podwyzszony zbiornik z odplywami do koryt. Laznia. Wszedl do waskiego korytarza za laznia. Wygladzone sciany byly ozdobione geometrycznymi wzorami wyrytymi w skale i pomalowanymi na czerwono, zolto i zielono. Na wprost byl otwor obramowany starannie dobranymi kamieniami dekoracyjnymi. Ackerman wkroczyl do duzej komory. Zobaczyl zaokraglone, gladkie sciany. Podloga wylozona plaskimi kamieniami byla niemal idealnie rowna. Z sufitu zwisaly druzy i geody. Wygladaly jak kandelabry. Ackerman siegnal w dol i wyregulowal snop swiatla latarki. Potem wyprostowal sie i uniosl ja nad glowe. Widok zaparl mu dech. Na srodku pomieszczenia stala platforma. Lezala na niej szara kula. Druzy i geody rozpraszaly swiatlo latarki na tysiace tecz niczym wirujaca kula w dyskotece. Ackerman wypuscil powietrze z pluc. Ksztalt komory spotegowal odglos. Podszedl do platformy, ktora siegala mu do piersi, i popatrzyl na kule. -Meteoryt - powiedzial glosno. Potem wyjal cyfrowy aparat fotograficzny i zaczal robic zdjecia. Kiedy wrocil po drabince na dol, wzial licznik Geigera i ksiazke o analizach metali i sprobowal ustalic sklad kuli. Wkrotce go poznal. *** Godzine pozniej wprowadzil do komputera zdjecia cyfrowe i odczyty licznika Geigera. Przez nastepna godzine ukladal notatke prasowa o sobie. Wyslal wszystko poczta elektroniczna do swojego sponsora. Potem usiadl wygodnie, zeby plawic sie w chwale i czekac na odpowiedz. *** Stacja monitoringu Echelon w poblizu Chatham pod Londynem rejestrowala wiekszosc swiatowej telekomunikacji. Wspolna angielsko-amerykanska instalacja odbierala duza czesc informacji prasowych z obu stron oceanu. Echelon byl po prostu wielka aparatura podsluchowa, ktora wylapywala wiadomosci i wprowadzala je do komputera. Kiedy pojawialy sie pewne slowa, urzadzenie wylawialo je do sprawdzenia przez czlowieka. Potem wiadomosc przechodzila przez lancuch dowodzenia i byla kierowana do odpowiedniej sluzby wywiadowczej lub ignorowana jako nieistotna.E-mail Ackermana wyslany z Grenlandii trafil do satelity, zanim dotarl do Stanow Zjednoczonych. W drodze z powrotem na Ziemie informacja zostala przechwycona przez Echelona i wprowadzona do jego komputera. Zawierala slowo, ktore wymagalo sprawdzenia. Z czasem wiadomosc miala byc przekazana bezpieczna linia z Anglii do Agencji Bezpieczenstwa Narodowego w Marylandzie, a potem do Centralnej Agencji Wywiadowczej w Langley w Wirginii. Ale w Echelonie byl zdrajca i informacja trafila do wiecej niz jednego miejsca. W grocie niedaleko Gory Forela John Ackerman zyl w swiecie fantazji. Widzial siebie na okladkach magazynow archeologicznych. Przygotowywal przemowienie na okolicznosc wreczenia mu nagrody podobnej, przynajmniej w jego wyobrazni, do filmowego Oscara. Uwazal, ze dokonal wielkiego odkrycia na miare otwarcia piramidy lub znalezienia nietknietego, doskonale zachowanego wraka statku. Beda artykuly prasowe, ksiazki, programy telewizyjne. Jesli dobrze to rozegra, ma zapewniona kariere na cale zycie. Stanie sie osobistoscia, uznanym autorytetem w dziedzinie archeologii, media zawsze beda go prosily o komentarz. Jego komputer zasygnalizowal, ze przyszedl e-mail. Wiadomosc byla krotka. Na razie nikomu nic nie mow. Potrzebujemy wiecej dowodow przed wydaniem oswiadczenia. Wysylam tam czlowieka, ktory sprawdzi, co znalazles. Bedzie u ciebie za dzien lub dwa. Sporzadzaj dokumentacje swojego odkrycia. Wspaniala robota, John. Ale nikomu ani slowa. Tekst najpierw zirytowal Ackermana. Po zastanowieniu udalo mu sie przekonac samego siebie, ze jego sponsor prawdopodobnie przygotowuje kampanie medialna. Byc moze chce dac jednej z glownych sieci wylacznosc i potrzebuje troche czasu na zorganizowanie wywiadu. Lub planuje ujawinic odkrycie jednoczesnie gazetom, magazynom i telewizji. Wkrotce Ackermana opanowaly te mysli i jego "ja" zaczelo gwaltownie rosnac. Im bardziej naglosni sie sprawe, tym bedzie slawniejszy. Przerost ego i koloryzowanie na temat wlasnej osoby mialy sie okazac zabojcza kombinacja. 4 Czasem lepiej byc szczesciarzem niz spryciarzem. Na ostatnim pietrze hotelu w miescie znanym z ryzykantow mezczyzna w srednim wieku nazwiskiem Halifax Hickman popatrzyl na zdjecia cyfrowe na monitorze komputera i sie usmiechnal. Przeczytal raport, ktory wydrukowal pare godzin wczesniej, zrobil kilka obliczen na papierze i znow spojrzal na ekran. Nie do wiary. Mial przed soba rozwiazanie swojego problemu. Wraz z odpisem od podatku za darowizne.Zupelnie jakby wrzucil do automatu w kasynie cwierc dolara i wygral milion. Hickman wybuchnal smiechem. Ale nie wesolym. Nie czul radosci. Byl opanowany zadza zemsty i zzerala go nienawisc. Przestal sie smiac, siegnal do telefonu i wybral numer. *** Clay Hughes mieszkal w gorach na polnoc od Missouli w Montanie, w domku, ktory sam zbudowal na swojej szescdziesieciopiecio-hektarowej dzialce. Gorace zrodla na jego terenie zapewnialy ogrzewanie, cieplarnie dostarczaly zywnosci. Prad elektryczny wytwarzala energia sloneczna i wiatrowa. Hughes utrzymywal kontakt glosowy z reszta swiata przez telefon komorkowy i satelitarny. Mial na koncie bankowym w Missouli szesciocyfrowa sume, skrytke pocztowa do odbioru korespondencji, trzy paszporty, cztery numery ubezpieczenia i prawa jazdy na rozne nazwiska i adresy. Lubil prywatnosc - nic niezwyklego wsrod zawodowych zabojcow, ktorzy wola pozostawac w cieniu. -Mam dla pana robote - powiedzial Hickman. Hughes od razu przeszedl do rzeczy. -Za ile? - spytal. -Za piecdziesiat tysiecy dolarow. To moze potrwac jakies piec dni. I zapewniam transport. -Domyslam sie, ze ktos ma miec zly dzien - rzekl Hughes. - Co jeszcze? -Po wykonaniu zadania trzeba bedzie cos dostarczyc w jedno miejsce -odparl Hickman. -Czy to pomoze sprawie? -Tak. -Wiec dostawa bedzie gratis - oznajmil wspanialomyslnie Hughes. -Moj samolot przyleci tam za godzine - powiedzial Hickman. - Niech pan sie cieplo ubierze. -Chce zloto - zastrzegl Hughes. -Bedzie zloto - zapewnil Hickman i sie wylaczyl. *** Godzine pozniej na lotnisku w Missouli wyladowal raytheon hawker 800XP. Hughes wylaczyl silnik swojego odrestaurowanego internationala scouta z roku 1972. Siegnal do tylu, odciagnal suwak torby i jeszcze raz sprawdzil bron. Zadowolony, ze wszystko jest w porzadku, zamknal torbe, podniosl i postawil na ziemi. Potem zaryglowal tylne drzwi, schylil sie i uzbroil ladunek wybuchowy, ktorego uzywal jako zabezpieczenia przeciwwlamaniowego.Gdyby ktos probowal dostac sie do pojazdu w czasie jego nieobecnosci, scout wylecialby w powietrze. Eksplozja zniszczylaby wszelkie dowody wlasnosci i jego osobiste dokumenty. Hughes byl paranoikiem. Zarzucil torbe na ramie i poszedl w kierunku odrzutowca. Czterdziesci siedem minut pozniej samolot przelecial nad granica amerykansko-kanadyjska kursem polnoc-polnocny wschod. 5 Dzien po przechwyceniu e-maila z Grenlandii Langston Overholt IV siedzial w swoim gabinecie w kwaterze glownej CIA w Wirginii i patrzyl na zdjecie meteorytu. Zerknal na raport o irydzie, potem spojrzal na liste swoich agentow. Jak zwykle brakowalo mu ludzi. Siegnal do miski na biurku i po pilke tenisowa. Zaczal ja odbijac od sciany i lapac. To go odprezalo. Czy dla tej sprawy warto odciagac agentow od innych zadan? Zawsze tak jest - ryzyko kontra nagroda. Overholt czekal na raport naukowcow CIA, ktory mogl rzucic wiecej swiatla na ewentualne zagrozenie, ale na razie wygladalo to dosc prosto. Potrzebowal kogos, kto poleci na Grenlandie i zabezpieczy meteoryt. Potem ryzyko byloby minimalne. Poniewaz nie mial zadnego wolnego agenta, postanowil zadzwonic do starego przyjaciela.-Dwa piec dwa cztery. -Overholt. Jak tam na Islandii? -Jesli zjem jeszcze kawalek sledzia - odrzekl Cabrillo - bede mogl poplynac wplaw do Irlandii. -Podobno pracujesz dla bylych komunistow - powiedzial Overholt. -Na pewno znasz problem - odparl Cabrillo. - Zagrozenie bezpieczenstwa na Ukrainie. -Wiem. Tez sie tym zajmujemy. Cabrillo i Overholt byli kiedys partnerami. Wpadka w Nikaragui kosztowala Cabrilla prace w CIA, ale wyciagnal przyjaciela z tarapatow. Overholt nigdy mu tego nie zapomnial i przez lata dawal Cabrillowi i Korporacji tyle zlecen, ile mogl. -Terroryzm rozkreca nam interes - zauwazyl Cabrillo. -Mialbys czas na maly skok w bok? -Ilu ludzi byloby potrzeba? - spytal Cabrillo. Mieli juz zaklepane kontrakty. -Tylko jednego - odrzekl Overholt. -Pokrywasz wszystkie koszty? -Jak zwykle - odpowiedzial Overholt. - Gora nie jest skapa. -Nie, ale szybko cie wywala. Cabrillo nigdy nie pogodzil sie z tym, jak go potraktowano. Mial powod. Kongres wzial go ostro w obroty i jego owczesny szef nie kiwnal palcem, zeby mu pomoc. Cabrillo lubil politykow i biurokratow mniej wiecej tak jak borowanie zeba. -Po prostu musze wyslac kogos na Grenlandie, zeby cos stamtad zabral - wyjasnil Overholt. - To zajmie dzien lub dwa. -Wybrales dobry moment - odparl Cabrillo. - O tej porze roku jest tam cholernie zimno i ciemno przez dwadziescia cztery godziny na dobe. -Slyszalem, ze zorza polarna jest piekna. -Dlaczego nie zlecisz tego ktoremus ze swoich obibokow? -Bo wszyscy sa zajeci. Jak zwykle. Wole po prostu zaplacic twojej zalodze i miec to z glowy bez zbednych problemow. -Bedziemy wolni dopiero za kilka dni - odrzekl Cabrillo. -Juan, to jest robota dla jednego faceta - zapewnil Overholt. - Gdybys mogl tam kogos wyslac, wrocilby przed koncem szczytu. Cabrillo sie zastanowil. Reszta jego zespolu ochraniala emira. On od kilku dni siedzial na pokladzie "Oregona" i zajmowal sie interesami Korporacji. Byl znudzony i czul sie jak kon wyscigowy w stajni. -Ja to zrobie - oswiadczyl. - Moi ludzie nie maja czasu. -Jak chcesz - powiedzial Overholt. -Mam tylko tam poleciec i cos wziac? -Zgadza sie. -Co to jest? -Meteoryt - odrzekl wolno Overholt. -Po co wam meteoryt, do cholery? - zapytal Cabrillo. -Bo uwazamy, ze moze byc z irydu, a iryd mozna wykorzystac do skonstruowania "brudnej bomby". Cabrillo stal sie ostrozny. - Co jeszcze? -Trzeba go wykrasc archeologowi, ktory go znalazl - dodal Overholt. - Najlepiej tak, zeby sie nie zorientowal. Cabrillo milczal przez chwile. -Zagladasz ostatnio w glab swojej jaskini? Overholt chwycil przynete. -Jakiej jaskini? -Tej, w ktorej zyjesz. Pelnej zmij. -Wiec bierzesz te robote? -Przyslij mi szczegoly - odpowiedzial Cabrillo. - Wyrusze za kilka godzin. -Bez obaw, to powinna byc najlatwiejsza forsa, jaka Korporacja zarobila przez caly rok. Jak prezent gwiazdkowy od starego przyjaciela. -Strzez sie przyjaciol rozdajacych prezenty - odrzekl Cabrillo i sie wylaczyl. *** Godzine pozniej Cabrillo konczyl przygotowania.Kevin Nixon wytarl rece scierka i rzucil ja na warsztat w Magicznej Pracowni. Tak nazywano pomieszczenie na pokladzie "Oregona", gdzie fabrykowano akcesoria potrzebne do roznych operacji, trzymano ekwipunek, specjalistyczne urzadzenia elektroniczne i przebrania. Nixon byl szefem pracowni i pomyslowym wynalazca. -Bez dokladnych wymiarow nie moglem zrobic nic lepszego - usprawiedliwil sie. -Wyglada doskonale, Kevin - zapewnil go Cabrillo. Wzial przedmiot i wlozyl do pudelka, ktore zakleil tasma samoprzylepna. -I jeszcze to. - Nixon wreczyl mu dwa pakunki. Cabrillo wsunal je do plecaka. -Dobra - powiedzial Nixon. - Ma pan cieple ubranie, sprzet telekomunikacyjny, prowiant i inne rzeczy, ktore wedlug mnie moga sie przydac. Powodzenia. -Dzieki - odrzekl Cabrillo. - Teraz musze wyjsc na gore i pogadac z Hanleyem. Niecala godzine pozniej, po upewnieniu sie, ze jego zastepca Max Hanley prowadzi prawidlowo operacje w Rejkiawiku, Cabrillo zlapal transport na lotnisko, zeby odleciec na Grenlandie. To, co wydawalo sie prosta sprawa mialo sie okazac bardzo skomplikowane. Zanim sie to skonczylo, pewien kraj znalazl sie w niebezpieczenstwie i zgineli ludzie. 6 Pieter Vanderwald byl handlarzem smiercia. W czasach apartheidu kierowal poludniowoafrykanskim EWP - Programem Rozwoju Eksperymentalnych Rodzajow Broni. Nadzorowal takie przerazajace eksperymenty, jak sterylizacja ludzi przy uzyciu dodatkow chemicznych do zywnosci, rozpylanie toksyn i broni biologicznej w miejscach publicznych i rozprzestrzenianie broni chemicznej w postaci plynu.Energia jadrowa, substancje chemiczne i biologiczne, urzadzenia akustyczne i elektryczne - jesli cos mozna bylo wykorzystac do zabijania, Vanderwald i jego zespol produkowali to, kupowali lub sami projektowali. Ich tajne proby wykazaly, ze umiejetne polaczenie i zastosowanie czynnikow moze pozbawic zdrowia lub zycia tysiace czarnych mieszkancow RPA w ciagu trzydziestu szesciu godzin. Dalsze szczegolowe badania dowiodly, ze w ciagu tygodnia zgineloby dziewiecdziesiat dziewiec procent ludnosci Afryki na poludnie od zwrotnika Koziorozca. Za swoja prace Vanderwald dostal nagrode i premie w wysokosci dwoch miesiecznych pensji. On i jego zespol nie mieli pociskow rakietowych dalekiego zasiegu -takich jak ICBM czy SCUD - i dysponowali ograniczonymi silami powietrznymi, doprowadzili wiec do perfekcji metody zarazania ludzi zabojczymi substancjami, ktore potem rozprzestrzenialy same ofiary. Zatruwali wode, wykorzystywali wiatr albo uzywali samochodow cystern lub amunicji artyleryjskiej. Naukowcy realizujacy EWP byli w tym mistrzami, ale kiedy apartheid sie skonczyl, zespol szybko i potajemnie rozwiazano. Vanderwald i jego koledzy musieli radzic sobie sami. Wielu wzielo odprawy i wycofalo sie, ale Vanderwald i kilku innych sprzedawali swoja specjalistyczna wiedze i umiejetnosci na wolnym rynku. Coraz bardziej brutalny swiat byl zainteresowany ich wyjatkowymi talentami. Bliskowschodnie, azjatyckie i poludniowo-amerykanskie kraje potrzebowaly ich porad i ekspertyz. Vanderwald mial tylko jedna zasade - nie pracowal za darmo. *** -Dobre uderzenie - pochwalil Vanderwald.Lekki wiatr wial od podstawki pilki w kierunku dolka. Temperatura przekraczala trzydziesci trzy stopnie. Powietrze bylo suche jak pieprz i czyste jak krysztal. -Wiatr mi pomogl - odrzekl Halifax Hickman. Wrocil do wozka, wsunal kij do worka i wsiadl za kierownice. Na polu nie bylo innych wozkow ani golfistow. Wsrod drzew i krzewow czuwali ochroniarze. W stawie plywala para kaczek. Przez trase przebiegl wychudzony rudy lis. Panowal dziwny spokoj. W powietrzu unosily sie wspomnienia mijajacego roku. -Musi pan naprawde nienawidzic tych ludzi - powiedzial Vanderwald. Hickman nacisnal pedal gazu i wozek ruszyl wzdluz trasy ku ich pilkom w oddali. -Place panu za wiedze, nie za psychoanalize. Vanderwald skinal glowa i znow spojrzal na zdjecie. -Jesli to jest to, co pan mysli, ma pan prawdziwy skarb. Radioaktywnosc jest bardzo wysoka i wyjatkowo zabojcza. Mozna to wykorzystac jako calosc lub w postaci pylu. Sa rozne mozliwosci. Wozek dojechal do pilki Vanderwalda i Hickman zahamowal. Afrykaner wysiadl i podszedl do tylu pojazdu. Wyjal z worka kij i ustawil sie przy pilce. Zamachnal sie dwa razy, znieruchomial i skoncentrowal. Potem uderzyl. Pilka poszybowala w gore i nabrala wysokosci. Wyladowala w trawie sto metrow dalej, niecale dziesiec metrow od greenu i tuz obok piaszczystej przeszkody. -Wiec pyl rozproszony w powietrzu spelni swoje zadanie? - zapytal Hickman, kiedy Vanderwald usiadl obok. -Jesli doprowadzi pan samolot gdzies w poblize celu. -Ma pan lepszy pomysl? - spytal Hickman i ruszyl w kierunku swojej pilki. -Owszem - odparl Vanderwald. - Uderzyc w samo serce panskiego wroga. Ale to bedzie kosztowalo. -Mysli pan, ze pieniadze to jakis problem? 7 Czasami temperatura jest nie tylko skladnikiem pogody, lecz rowniez stanem umyslu. Kiedy widzisz fale goraca unoszace sie z asfaltu, myslisz, ze na dworze jest duzo cieplej niz wtedy, gdy patrzysz na te sama droge pokryta sniegiem. Juan Cabrillo nie mial zludzen. Widok za oknem samolotu turbosmiglowego, ktorym lecial nad Ciesnina Dunska z Islandii na Grenlandie, mogl zmrozic serce i sprawic, ze czlowiek zacznie zacierac rece z zimna. Wzdluz wschodniego wybrzeza Grenlandii ciagnely sie gory. Na tysiacach kilometrow kwadratowych tego pustkowia mieszkalo niecale piec tysiecy osob.Chmury na granatowym niebie zapowiadaly snieg. Nie trzeba bylo dotykac grzywiastych fal daleko w dole, by wiedziec, ze temperatura wody jest ponizej punktu zamarzania i wzburzony zywiol pozostaje w stanie plynnym tylko dzieki zasoleniu. Cienka warstwa lodu na skrzydlach samolotu i szron na krawedziach przedniej szyby kabiny dawaly wyobrazenie o zimnie. Gruba powloka lodowa pokrywajaca Grenlandie byla ledwo widoczna na wprost, ale sprawiala ponure i grozne wrazenie. Cabrillo wzdrygnal sie i wyjrzal przez boczne okno. -Jestesmy dziesiec minut od celu - poinformowal pilot. - Wedlug raportu meteo predkosc wiatru waha sie od dziesieciu do pietnastu wezlow. Powinnismy miec bezproblemowe ladowanie. -W porzadku - odparl glosno Cabrillo przez halas silnikow. Lecieli w milczeniu dalej. Skalisty zarys rosl w oczach. Kilka minut pozniej zblizyli sie do lotniska. Cabrillo uslyszal i poczul, ze samolot zwalnia. Pilot zmienil kierunek z poprzecznego do wiatru na wzdluzny, rownolegly do pasa startowego. Przelecieli krotki odcinek i Cabrillo zobaczyl, ze pilot koryguje ustawienie sterow. Po minucie samolot skrecil, pokonal niewielka odleglosc, potem znow skrecil i podszedl do ladowania. -Niech pan sie trzyma - powiedzial pilot. - Za chwile bedziemy na ziemi. Cabrillo spojrzal w dol na zamarzniete pustkowie. W popoludniowym mroku zarzyly sie slabo swiatla wzdluz pasa startowego. Znaki na pasie pojawialy sie i znikaly wsrod snieznej zadymki. Cabrillo dostrzegl w lekkiej mgle i zapadajacej ciemnosci ledwo uniesiony rekaw wskaznika kierunku wiatru. Lotnisko w Kulusuku, gdzie teraz ladowali, lezalo za pasmem gorskim. Sluzylo niewielkiej, zaledwie czterystuosobowej spolecznosci. Skladalo sie ze zwirowego pasa startowego i paru malych budynkow. Najblizsze wieksze miasto, Angmagssalik - w jezyku eskimoskim Tasiilaq - oddalone o dziesiec minut lotu helikopterem, mialo trzy razy wiecej mieszkancow niz Kulusuk. Kiedy samolot byl tuz nad pasem startowym, pilot ustawil ster kierunku prosto pod wiatr. Sekunde pozniej wyladowal lekko jak piorko i podkolowal po ubitym sniegu do blaszanego budynku. Zrobil wedlug listy szybka kontrole maszyny, wylaczyl silniki i wskazal barak. -Musze zatankowac - powiedzial. - Moze pan zaczekac w srodku. 8 W tym samym momencie, kiedy Cabrillo ladowal w Kulusuku, pilot hawkera 800 XP wylaczal silniki w miedzynarodowym porcie lotniczym w Kangerlussuaq na zachodnim wybrzezu Grenlandii. Lotnisko mialo betonowy pas startowy o dlugosci ponad tysiaca osmiuset metrow i moglo przyjmowac duze odrzutowce. Tankowaly tu czesto samoloty transportowe w drodze do Europy i dalej. Port lotniczy lezal prawie szescset czterdziesci kilometrow od Gory Forela, ale byl najblizszym miejscem, gdzie mogl wyladowac hawker. Clay Hughes zaczekal, az drugi pilot otworzy drzwi, potem wstal z fotela.-Jakie macie rozkazy? - zapytal. -Mamy tu czekac na panski powrot - odrzekl drugi pilot. - Chyba ze szef przez telefon kaze nam odleciec. -Jak sie z wami skontaktuje? Drugi pilot wreczyl mu wizytowke. -Tu jest numer telefonu satelitarnego pilota. Niech pan po prostu zadzwoni i da nam pol godziny na przygotowanie sie do startu. -Wiecie, jak mam stad dotrzec do celu? Z kabiny wyjrzal pilot i wskazal przez przednia szybe mezczyzne zblizajacego sie do samolotu. -Idzie tu jakis facet. Pewnie po pana. Hughes wsunal wizytowke do kieszeni parki. -W porzadku. Na lotnisku dal lodowaty wiatr, ktory podrywal w powietrze suchy snieg. Kiedy Hughes zszedl po schodkach na plyte, natychmiast zaczely mu lzawic oczy. -To chyba z panem mam leciec na Gore Forela - powiedzial mezczyzna i wyciagnal reke. - Mike Neilsen. Hughes przedstawil sie falszywym nazwiskiem, potem spojrzal w niebo. -Jest pan gotow do startu? -Dzis nic z tego - odparl Neilsen. - W hotelu sa zarezerwowane dwa pokoje dla pana i pilotow. Polecimy jutro o swicie. Jesli pogoda sie poprawi. Ruszyli w kierunku terminalu. -Doleci pan bez tankowania do Gory Forela? - zapytal Hughes. -Przy dobrej pogodzie mam zasieg prawie tysiaca kilometrow - odrzekl Neilsen. - Ale dla bezpieczenstwa powinnismy wziac paliwo w Tasiilaq. Doszli do budynku. Neilsen otworzyl drzwi i zrobil zapraszajacy gest. Potem skierowal Hughesa do recepcji. Przy metalowym biurku siedzial Eskimos. Trzymal nogi na blacie i spal. -Do roboty, Isnik - obudzil go Neilsen. Eskimos otworzyl oczy i spojrzal na dwoch mezczyzn. -Czesc, Mike - powiedzial. - Paszport, prosze - zwrocil sie do Hughesa. Hughes wreczyl mu amerykanski paszport na falszywe nazwisko, ale ze swoim zdjeciem. Isnik ledwo zerknal na dokument i wstemplowal wjazd. -Cel przyjazdu? - zapytal. -Badania naukowe - odparl Hughes. -Chyba nikt tu nie przyjezdza dla pogody, co? - powiedzial Isnik i zanotowal cos na kartce przypietej do clipboardu na biurku. -Mozesz skierowac pilotow do hotelu, kiedy sie tu zjawia? - spytal go Neilsen. -Masz to zalatwione - odrzekl Isnik i znow polozyl nogi na blacie. Neilsen poprowadzil Hughesa do wyjscia z terminalu. -To dawna baza amerykanskich sil powietrznych - wyjasnil. - W hotelu kwaterowal personel. Jest tam calkiem przyjemnie. Maja jedyny kryty basen na Grenlandii i szesciotorowa kregielnie. W tym kraju to czterogwiazdkowy standard. Przecieli parking, weszli do hotelu i Hughes dostal klucz do swojego pokoju. Dwie godziny pozniej, po steku z pizmowolu i frytkach, polozyl sie spac. Bylo dopiero wczesne popoludnie, ale jutro czekalo go duzo pracy i chcial byc wypoczety. 9 Juan Cabrillo przeszedl przez clo w malym terminalu w Kulusuku i popatrzyl na mape na scianie przy wyjsciu. W czasie krotkiego lata wyspe Kulusuk otaczala woda. Gdy tylko nadeszla jesien i temperatura spadla, morze zamarzlo. Lod nie wytrzymalby ciezaru lokomotywy, ale byl wystarczajaco gruby, zeby mogly po nim jezdzic samochody osobowe, ciezarowki i pojazdy sniezne.W zimie Kulusuk przestala byc wyspa; lod polaczyl ja z Grenlandia. Cabrillo stal w miejscu, skad mial mniej wiecej sto kilometrow na polnoc do kola podbiegunowego, a stamtad jeszcze okolo dwudziestu do Gory Forela. Zaledwie kilka dni temu, dwudziestego drugiego grudnia, bylo przesilenie zimowe. To jedyny dzien w roku, kiedy na rownolezniku wyznaczajacym kolo podbiegunowe jest zupelnie ciemno. Im dalej na polnoc, tym dluzej trwa ciemnosc. Na kole podbiegunowym i na poludnie od niego dwudziestego drugiego grudnia jest momentem zwrotnym. Kiedy konczy sie zima i nadchodzi wiosna, codziennie przybywa kilka minut dziennego swiatla. Nim zacznie sie lato, slonce jest wysoko i na polnoc od kola podbiegunowego przez jakis czas nie zachodzi. Ten cykl powtarza sie od niezliczonych eonow. Na dworze wyl wiatr i ciskal zmrozonym sniegiem w szyby terminalu. Cabrillo sie wzdrygnal. Choc byl w budynku, podciagnal suwak parki. Kulusuk lezy na poludnie od kola podbiegunowego, wiec pod koniec grudnia kazdej doby jest tam kilka minut dziennego swiatla. Ale Gore Forela spowija jeszcze calkowita ciemnosc. Zacznie sie tam rozjasniac w nastepnych dniach. Potem, z uplywem miesiecy, slonce zabarwi na zolto zbocza gory niczym farba splywajaca ze szczytu piramidy. Patrzac przez okno, trudno bylo uwierzyc, ze gdzies niedaleko jest slonce. Ale Cabrilla bardziej obchodzil transport niz ciemnosc. Odszedl na bok, wyjal telefon satelitarny i wcisnal szybkie wybieranie numeru. -Czego sie dowiedziales? - zapytal, kiedy telefon odebral Hanley. Poniewaz Overholtowi sie spieszylo, Cabrillo wyruszyl z "Oregona" bez sprecyzowanego planu, jak dotrze do Gory Forela. Hanley zapewnil go, ze zanim wyladuje, plan bedzie gotowy. -Mozna wynajac psi zaprzeg - powiedzial Hanley. - Ale potrzebowalbys przewodnika. Watpie, zebys chcial miec swiadka, wykluczylem wiec ten wariant. Helikoptery obslugujace Kulusuk lataja regularnie na wyznaczonych trasach - z Tasiilaq i z powrotem - ale nie mozna zadnego wyczarterowac i sa uziemione z powodu pogody. Cabrillo wyjrzal przez okno. -To nie sa warunki na piesza wedrowke. -Ani na narty - dodal Hanley. - Choc wiem, ze szczycisz sie swoimi umiejetnosciami narciarskimi. -Wiec co mamy? -Wyszukalem w komputerze numery rejestracyjne pojazdow w tamtej okolicy. Nie trwalo to dlugo, bo w Kulusuku mieszka tylko okolo czterystu osob. Odrzucilem skutery sniezne, bo bylbys wystawiony na snieg i zimno, a poza tym lubia sie psuc. Zostaja nam transportery arktyczne. Sa powolne i zuzywaja mnostwo paliwa, ale maja ogrzewanie i duza przestrzen bagazowa Mysle, ze to najlepsze wyjscie. -Brzmi rozsadnie - przyznal Cabrillo. - Gdzie jest wypozyczalnia? -Nie ma - odparl Hanley. - Ale znalazlem nazwiska i adresy prywatnych wlascicieli i wykonalem kilka telefonow. Nikt z tych ludzi nie ma numeru domowego, ale dodzwonilem sie do miejscowego pastora. Powiedzial mi, ze jest tylko jeden facet, ktory moglby sie zgodzic wypozyczyc transporter. Reszta tych pojazdow jest zajeta. Cabrillo wyjal olowek i mala kartke. -Jaki to adres? - spytal. -Szosty dom za kosciolem. Czerwone sciany, zolte wykonczenia. -Tak daleko na polnocy nie ma nazw ulic i numerow domow? -Pewnie wszyscy sie znaja. -Wyglada na to, ze miejscowi sa przyjaznie nastawieni. -Nie jestem tego taki pewien - powiedzial Hanley. - Pastor wspomnial, ze ten facet duzo pije w zimie. Dodal, ze prawie kazdy w miescie nosi bron palna do odstraszania niedzwiedzi. Cabrillo skinal glowa. -Wiec musze tylko przekonac uzbrojonego pijaka, zeby pozyczyl mi swoj transporter, i moge ruszac w droge - podsumowal i poklepal pliki studolarowych banknotow w kieszeni parki. - Brzmi to dosc prosto. -Jest jeszcze cos. On nie jest miejscowy. Pochodzi z Arvady w Kolorado. W czasie wojny wietnamskiej powolano go do armii. Z tego, co udalo mi sie znalezc w bazach danych, wynika ze po powrocie spedzil z przerwami kilka lat w szpitalach dla weteranow. Potem wyjechal z kraju, zeby uciec jak najdalej od Stanow. Cabrillo znow wyjrzal przez okno. -Wyglada na to, ze osiagnal swoj cel. -Przykro mi, Juan - powiedzial Hanley. - Za dwa dni, po zakonczeniu szczytu, moglibysmy przemiescic "Oregona" i Adams dostarczylby cie na miejsce helikopterem. Ale w tej chwili nie damy rady. Cabrillo spojrzal na kartke. -W porzadku. Szosty dom za kosciolem. -Czerwone sciany - przypomnial Hanley. - I zolte wykonczenia. -No dobra, ruszam na spotkanie z psycholem. Cabrillo wylaczyl sie i wyszedl z budynku. Zostawil na lotnisku kartony z zaopatrzeniem i podszedl do skutera snieznego, ktory sluzyl za taksowke. Obok stal nastoletni Eskimos. Uniosl brwi, kiedy uslyszal adres, ale nic nie powiedzial. Wydawal sie bardziej zainteresowany oplata za kurs. Podal ja w koronach dunskich. -A ile w dolarach amerykanskich? - spytal Cabrillo. Chlopak sie zawahal. -Dwadziescia. -Niech bedzie - zgodzil sie Cabrillo i wreczyl mu banknot. Eskimos wsiadl na skuter i siegnal do przycisku rozrusznika. -Zna pan Gartha Brooksa? - spytal. Najwyrazniej przypuszczal, ze w Stanach Zjednoczonych wszyscy musza sie znac, jak w jego miasteczku. -Nie - odrzekl Cabrillo. - Ale gralem kiedys w golfa z Williem Nelsonem. -Super. Jest dobry? -Cholernie - odpowiedzial Cabrillo. Chlopak uruchomil silnik. -Niech pan wskakuje - krzyknal. Cabrillo wsiadl i Eskimos ruszyl. Swiatlo reflektora pojazdu ledwo przenikalo przez ciemnosc i zadymke. Wjechali do Kulusuku, niewielkiego skupiska domow okolo poltora kilometra od portu lotniczego. Sciany budynkow byly zasloniete czesciowo zaspami snieznymi. Z wnetrz unosily sie smugi dymu i pary. Kolo domow tloczyly sie psy, parkowaly skutery sniezne, staly narty wbite w snieg. Na gwozdziach przy drzwiach wisialy raki alpinistyczne. Wygladalo na to, ze zycie w Kulusuku jest ciezkie i ponure. Na polnoc od miasteczka rozciagala sie ledwo widoczna lodowa przestrzen. Siegala do Grenlandii. Powierzchnia lodu byla czarna i gladka. Niesiony wiatrem snieg tworzyl na niej male zaspy. W oddali, na tle pustki, rysowaly sie szare kontury wzgorz. Krajobraz byl zachecajacy jak perspektywa wycieczki do krematorium. Pojazd zwolnil i sie zatrzymal. Cabrillo zsiadl. -Na razie - powiedzial nastolatek i machnal reka. Skrecil kierownice do oporu w lewo, zawrocil na zasniezonej ulicy i odjechal. Cabrillo zostal sam. Przez chwile patrzyl na dom zasypany do polowy sniegiem. W koncu ruszyl przez zaspy do frontowych drzwi. Przystanal na werandzie i zapukal. 10 Hickman studiowal dokumenty Saudyjskiego Urzedu Zaopatrzenia, ktore jego hakerzy wydobyli z bazy danych. Spisy towarow zostaly przetlumaczone z arabskiego na angielski, ale przeklad byl daleki od doskonalosci. Hickman przygladal sie kolumnom i robil z boku notatki. Jego uwage zwrocilo zamowienie na "welniane podkladki pod kolana". Miala je dostarczyc angielska firma z Maidenhead. Siegnal do interkomu i polaczyl sie ze swoja sekretarka.-W naszym hotelu Nevada pracuje niejaki pan Whalid. Chyba jest asystentem szefa gastronomii. -Tak. -Niech do mnie zadzwoni - polecil Hickman. - Mam do niego pytanie. Kilka minut pozniej zadzwieczal telefon. -Mowi Abdul Whalid. Mialem do pana zadzwonic. -Tak - odrzekl Hickman. - Niech pan sie skontaktuje z ta firma w Anglii... - podal numer telefonu - i poda sie za wysokiego urzednika z Arabii Saudyjskiej czy kogos w tym rodzaju. Maja zamowienie za miliony dolarow na jakies "welniane podkladki pod kolana" i chce sie dowiedziec, co to wlasciwie jest. -Moge spytac, dlaczego? -Bo ja tez mam tkalnie - sklamal Hickman. - Chcialbym wiedziec, co to za towar, bo jesli mozemy go produkowac, musze ustalic, dlaczego moi ludzie nie wzieli sie do tego. Whalid pomyslal, ze to ma sens. -Dobrze. Skontaktuje sie z nimi i zadzwonie do pana. -Doskonale. Hickman wrocil do ogladania zdjecia meteorytu. Dziesiec minut pozniej zatelefonowal Whalid. -To dywaniki modlitewne - wyjasnil. - Maja takie duze zamowienie, bo Arabia Saudyjska wymienia caly zapas uzywany w Mekce. Robi to mniej wiecej co dziesiec lat. -Hm... Wiec stracilismy okazje, ktora niepredko sie powtorzy. To niedobrze. -Bardzo mi przykro - odrzekl Whalid. - Nie wiem, czy pan sie orientuje, ze ja tez mialem tkalnie w mojej ojczyznie. Bylbym bardzo zainteresowany... -Niech pan mi przysle resume, Whalid - przerwal mu Hickman. - Dopilnuje, zeby trafilo do wlasciwej osoby. -Oczywiscie - odpowiedzial potulnie Whalid. Hickman wylaczyl sie bez pozegnania. Pieter Vanderwald odebral komorke, kiedy jechal samochodem droga w poblizu Palm Springs w Kalifornii. -To ja - powiedzial glos. -To nie jest bezpieczna linia - ostrzegl Vanderwald. - Niech pan mowi ogolnikami i nie dluzej niz trzy minuty. -Czy substancja, o ktorej rozmawialismy, moglaby byc w aerozolu? - zapytal mezczyzna. -To moglby byc jeden ze sposobow jej wykorzystania. Skazilaby powietrze albo rozprzestrzeniala sie wsrod ludzi przez dotyk lub kaszel. -A przenosilaby sie z czlowieka na czlowieka, gdyby byla na ubraniach? Vanderwald spojrzal na zegar cyfrowy na wyswietlaczu radia wypozyczonego samochodu. Minelo poltorej minuty. -Tak. Przenosilaby sie z ubrania i skory, nawet w powietrzu. -Po jakim czasie zmarlaby osoba wystawiona na jej dzialanie? Wskazania zegara na tablicy rozdzielczej sie zmienily. -Po tygodniu, moze niecalym. Bede dzis wieczorem pod numerem stacjonarnym, gdyby chcial pan porozmawiac dluzej. Na linii zapadla cisza. Mezczyzna odchylil sie na krzesle i usmiechnal. -Ponad dwa miliony to bardzo wysoka cena, biorac pod uwage ich zeszloroczny dochod - powiedzial prawnik. - Nie wyglada na to, zeby po zrealizowaniu obecnego kontraktu mieli nastepne duze zamowienia. -Niech pan to po prostu zalatwi - polecil spokojnie Hickman. - Wszelkie straty pokryje z zyskow mojej firmy w Docklands. -Pan jest szefem - odrzekl prawnik. -Zgadza sie. -Skad pan chce przelac pieniadze? Hickman popatrzyl na monitor komputera. -Z konta w Paryzu. Ale transakcja ma byc zakonczona jutro. Chce przejac ten zaklad najpozniej za siedemdziesiat dwie godziny. -Mysli pan, ze w ciagu najblizszych kilku dni zabraknie brytyjskich tkalni na sprzedaz? - spytal prawnik. - A moze wie pan cos, czego ja nie wiem? -Wiem mnostwo rzeczy, ktorych pan nie wie - odparl Hickman. - Ale jesli bedzie pan dalej gadal, zostanie panu tylko siedemdziesiat jeden godzin na zalatwienie sprawy. Niech pan robi dokladnie to, za co panu place. Ja sie zajme planowaniem. -Tak jest - odpowiedzial prawnik i sie wylaczyl. Hickman odchylil sie na krzesle i odprezyl. Potem wzial z biurka szklo powiekszajace i popatrzyl na zdjecie lotnicze. Opuscil lupe nizej i zbadal wzrokiem mape. W koncu otworzyl teczke z aktami i przejrzal inne zdjecia. Przedstawialy ofiary bomb atomowych zrzuconych pod koniec drugiej wojny swiatowej na Hiroszime i Nagasaki. Choc byly przerazajace, Hickman sie usmiechnal. Zemsta jest moja, pomyslal. *** Tego wieczoru zadzwonil na stacjonarny numer Vanderwalda.-Znalazlem cos lepszego - oznajmil Afrykaner. - Substancje, ktora po rozpyleniu w powietrzu niszczy pluca. Jest bardzo toksyczna. Powinna zabic osiemdziesiat procent ludnosci kraju. -Ile? - zapytal Hickman. -Ilosc, ktora jest panu potrzebna bedzie kosztowala szescset tysiecy dolarow. -Niech pan to dostarczy - powiedzial Hickman. - I tyle C-6, ile uda sie panu zdobyc. -Jak duzy jest obiekt, ktory chce pan zniszczyc? - spytal Vanderwald. -Wielkosci Pentagonu. -To bedzie milion dwiescie. -Czek bankierski? - zapytal Hickman. -Zloto - odparl Vanderwald. 11 Cabrillo popatrzyl na rogi pizmowolu na masywnych drzwiach z desek, siegnal do zelaznej kolatki w ksztalcie ryby, uniosl ja i puscil. W domu rozlegly sie ciezkie kroki, a po chwili uchylil sie wizjer wielkosci bochenka chleba i ukazala sie w nim twarz. Mezczyzna mial zapadle policzki, siwa brode, wasy, przekrwione oczy i poczerniale zeby.-Niech pan to wsunie do dziury. -Co mam wsunac do dziury? - zapytal Cabrillo. -Flaszke - odparl mezczyzna. -Przyjechalem w sprawie wypozyczenia panskiego transportera arktycznego. -Nie jest pan dostawca z monopolowego? - Mezczyzna byl wyraznie rozczarowany. -Nie - odrzekl Cabrillo. - Ale jesli mnie pan wpusci, po rozmowie przyniose panu butelke. -Ale bedzie Jack Daniel's, nie jakies tanie gowno? - upewnil sie mezczyzna. Cabrillo byl coraz bardziej zmarzniety. -Tak, Jack Daniel's, wyprodukowany w Lynchburgu w Tennessee, z czarna etykietka. Wiem, o co panu chodzi. Niech pan otworzy. Mezczyzna zamknal wizjer i odryglowal drzwi. Cabrillo stanal na progu brudnego, zagraconego salonu. Meble i ramy obrazow pokrywal kurz z minionego lata. Cuchnelo rybami i potem. Mrok rozjasnialy tylko kregi zoltego swiatla dwoch lamp na bocznych stolikach. -Przepraszam za balagan - powiedzial mezczyzna. - Moja sprzataczka przestala przychodzic kilka lat temu. Cabrillo zostal przy drzwiach. Nie mial ochoty wchodzic dalej. -Jak juz wspomnialem, jestem zainteresowany wypozyczeniem panskiego transportera arktycznego. Mezczyzna usiadl w zniszczonym fotelu. Na stoliku obok stala litrowa butelka whisky. Byla prawie pusta; na dnie zostaly zaledwie dwa centymetry. Mezczyzna wlal resztke alkoholu do obtluczonego kubka i wypil. -Dokad pan chce jechac? - spytal. Zanim Cabrillo zdazyl odpowiedziec, mezczyzna dostal ataku kaszlu. Cabrillo zaczekal, az mu przejdzie. -Do Gory Forela. -Jest pan z tamtymi archeologami? -Tak - sklamal Cabrillo. -Amerykanin? -Zgadza sie. Mezczyzna skinal glowa. -Przepraszam za moje maniery. Nie przedstawilem sie. Woody Campbell. Wszyscy w miasteczku nazywaja mnie Drwal. Cabrillo podszedl do Campbella i wyciagnal dlon w rekawicy. -Juan Cabrillo. Uscisneli sobie dlonie i Campbell wskazal krzeslo. Cabrillo usiadl. Campbell patrzyl na niego bez slowa. W pokoju panowala grobowa cisza. -Nie wyglada mi pan na naukowca - odezwal sie w koncu Campbell. -A jak powinien wygladac archeolog? -Nie jak ktos, kto byl w ogniu walki i musial zabijac ludzi - odrzekl Campbell. -Jest pan pijany - powiedzial Cabrillo. -Nie trzezwieje - przyznal Campbell - ale nie slysze, zeby pan zaprzeczal. Cabrillo milczal. -Armia? - drazyl Campbell. -CIA, ale to bylo dawno temu. -Wiedzialem, ze nie jest pan archeologiem. -W CIA tez sa archeolodzy - zauwazyl Cabrillo. W tym momencie ktos zapukal do drzwi. Cabrillo pokazal Campbellowi gestem, zeby nie wstawal, i poszedl otworzyc. Za progiem stal Eskimos w jednoczesciowym kombinezonie zimowym. Trzymal torbe. -Dostawa whisky? - zapytal Cabrillo. Mezczyzna skinal glowa. Cabrillo siegnal do kieszeni i wyjal plik pieniedzy. Oddzielil banknot studolarowy i dal dostawcy. Eskimos wreczyl mu butelke. -Nie mam wydac - uprzedzil. -Tyle wystarczy na te i nastepna dostawe? - spyta! Cabrillo. - I za fatyge? -Tak - odrzekl Eskimos - ale szef pozwala mi przywozic Drwalowi tylko jedna butelke dziennie. -Niech pan dostarczy druga jutro i zatrzyma reszte - powiedzial Cabrillo. Eskimos skinal glowa i Cabrillo zamknal drzwi. Wrocil z torba do pokoju, podszedl do Campbella i wreczyl mu whisky. Campbell wyjal butelke z torby, zgniotl papier i rzucil w kierunku kosza na smiecie. Nie trafil. Odkrecil korek i napelnil kubek. -Dzieki - powiedzial. -Nie ma za co - odrzekl Cabrillo. - Powinien pan przestac. Campbell popatrzyl na butelke. -Probowalem. Nie moge. -Bzdura - odparl Cabrillo. - Pracowalem z facetami, ktorzy mieli wiekszy problem niz pan. Dzis go nie maja. Campbell milczal. -No dobra, panie CIA - odezwal sie w koncu. - Znajdzie pan sposob, zeby mnie z tego wyciagnac, i transporter jest panski. Nie uzywalem go od miesiecy. Nie wychodze z domu. -Sluzyl pan w armii - powiedzial Cabrillo. -Kim pan jest, do cholery? - zapytal Campbell. - Nikt na Grenlandii o tym nie wie. -Prowadze firme, ktora zajmuje sie wywiadem i bezpieczenstwem. To prywatna korporacja. Potrafimy dowiedziec sie wszystkiego. -Serio? -Serio. Co pan robil w wojsku? Nie chcialo mi sie pytac o to moich ludzi. -Zielone Berety, potem projekt "Phoenix". -Wiec pan tez pracowal dla Firmy? -Posrednio - przyznal Campbell. - Ale wypieli sie na mnie. Wyszkolili mnie, dali mi wycisk i pozbyli sie mnie. Wrocilem do domu z bagazem zlych wspomnien i problemem heroinowym, z ktorym sam sie uporalem. -Rozumiem - powiedzial Cabrillo. - Gdzie jest transporter? Campbell wskazal tylne drzwi. -Za domem. Cabrillo ruszyl w tamtym kierunku. -Pojde go obejrzec. Niech pan tu siedzi i zastanowi sie, czy naprawde chce przestac. Jesli tak, a transporter okaze sie w porzadku, przedyskutujemy pomysl, ktory przyszedl mi do glowy. Jesli nie, dogadamy sie, ile mam panu zaplacic, zeby starczylo panu na jacka, dopoki nie wysiadzie panu watroba. Pasuje? Campbell przytaknal i Cabrillo wyszedl. Ku jego zaskoczeniu transporter byl w doskonalym stanie. Thiokol 1202B-4 Spryte z roku 1970 mial szesciocylindrowy silnik Forda o pojemnosci trzech tysiecy trzystu centymetrow szesciennych, skrzynie biegow o czterech przelozeniach i nadwozie pikapa. Na dachu zamontowano baterie reflektorow, w skrzyni ladunkowej dodatkowy zbiornik paliwa. Szerokie gasienice wygladaly na prawie nowe. Cabrillo otworzyl drzwi kabiny. Z metalowego wybrzuszenia miedzy siedzeniami wystawala dziwnie zakrzywiona dzwignia zmiany biegow. Przed fotelem kierowcy sterczaly dwa drazki sterownicze jak w czolgu. Cabrillo wiedzial, ze mozna nimi obrocic thiokola w miejscu. Na metalowej tablicy przyrzadow, pod wskaznikami, byly wyloty nadmuchu cieplego powietrza. Za oparciami siedzen, w uchwytach po obu stronach tylnej szyby, tkwil karabin duzego kalibru. W kabinie byly tez flary, zestaw narzedzi, czesci zamienne i szczegolowe mapy wodoodporne. Swiezo pomalowany pojazd wygladal na dobrze utrzymany. Cabrillo skonczyl ogledziny i wrocil do domu. Zatrzymal sie tuz za progiem i oczyscil buty ze sniegu. Potem wszedl do salonu. -Jaki zasieg ma panski transporter? - zapytal. -Z pelnymi zbiornikami i kilkoma kanistrami dojedzie pan do Gory Forela i z powrotem - odrzekl Campbell. - Zostanie panu jeszcze paliwo na jakies sto piecdziesiat kilometrow na wypadek problemow lub lawin. Bez wahania wybralbym sie tym pojazdem wszedzie. Nigdy mnie nie zawiodl. Cabrillo podszedl do piecyka olejowego. -Co pan zdecydowal? Campbell milczal. Popatrzyl na butelke, potem na sufit, wreszcie utkwil wzrok w podlodze. Przy tym tempie picia przezyje moze jeszcze jedno lato. Potem organizm mu wysiadzie - albo po pijanemu popelni blad w kraju, ktory nie wybacza bledow. Mial piecdziesiat siedem lat, a czul sie, jakby mial sto. -Koniec z tym - oznajmil. -To nie takie proste - odparl Cabrillo. - Czeka pana trudna walka. -Jestem gotow sprobowac - oswiadczyl Campbell. -W zamian za transporter zabierzemy pana stad na odwyk. Ma pan jakas rodzine? -Dwoch braci i siostre w Kolorado. Ale nie kontaktuje sie z nimi od lat. -Ma pan do wyboru powrot do domu albo... smierc tutaj. Campbell usmiechnal sie pierwszy raz od lat. -Chyba wroce do domu. -Musi pan sie trzymac przez kilka najblizszych dni - uprzedzil Cabrillo. - Najpierw pokaze mi pan na mapie droge przez gory i pomoze mi sie przygotowac. Zostawie panu moj zapasowy telefon satelitarny, zebym mogl tu zadzwonic, gdybym wpadl w tarapaty. Poradzi pan sobie? -Nie odstawie nagle butelki - odparl Campbell szczerze. - Dostalbym drgawek i byloby po mnie. -Wiem. Potrzebuje pan opieki medycznej. Chce tylko, zeby pan sie nie upil, mogl odebrac telefon i udzielic mi rady, gdybym mial jakies problemy, z ktorymi nie potrafilbym sie uporac. -W porzadku. -Wiec niech pan zaczeka. - Cabrillo wyjal telefon satelitarny i polaczyl sie z "Oregonem". - Zaraz to zalatwie. *** Campbell pociagnal nosem i spojrzal na polnoc. Silnik thiokola pracowal rowno na jalowym biegu. W skrzyni ladunkowej byly kanistry z paliwem i kartony z zaopatrzeniem, ktore Cabrillo odebral z lotniska. Jedzenie i inne rzeczy, ktore nie powinny byc na mrozie, ukladal na siedzeniu pasazera i pod nim. Drzwi kabiny byly otwarte i gorace powietrze z nagrzewnicy tworzylo obloki pary. -Nadciaga zamiec - ostrzegl Campbell. - Ale dotrze tu najwczesniej jutro po poludniu lub wieczorem. Cabrillo skonczyl zaladunek i sie wyprostowal. -To dobrze. Pamieta pan, jak sie uzywa telefonu satelitarnego? -Jestem pijakiem, nie debilem - odparl Campbell. Cabrillo spojrzal w ciemnosc. -Ile moze potrwac podroz? -Dojedzie pan tam rano. Jesli bedzie sie pan trzymal trasy, ktora zaznaczylem. -Mam odbiornik GPS, kompas i mape. Chyba sobie poradze. -Niech pan nie zbacza z wyznaczonej drogi - powiedzial Campbell. - Ominie pan duza czesc pokrywy lodowej, ale potem bedzie pan musial wjechac na szczyt. Warunki na gorze sa trudne i ciagle sie zmieniaja. Jesli wpadnie pan w tarapaty albo uszkodzi transporter, pomoc nie nadejdzie predko; moze nawet za pozno. Cabrillo skinal glowa i uscisnal Campbellowi dlon. -Niech pan sie trzyma i uwaza z gorzala dopoki nie zabierzemy pana na leczenie. -Nie nawale - obiecal Campbell. - I dzieki za zalatwienie mojej sprawy. Pierwszy raz od bardzo dawna widze swiatelko w tunelu. Cabrillo wspial sie do kabiny thiokola. Zamknal drzwi i zdjal parke. Wcisnal sprzeglo, wlaczyl pierwszy bieg i ruszyl wolno sprzed domu. Gasienice pojazdu wyrzucily w powietrze snieg. Campbell stal pod okapem tylnego wejscia, dopoki swiatla transportera nie zniknely w ciemnosci. Potem wrocil do domu i nalal sobie starannie odmierzona porcje whisky. Musial uspokoic demony, ktore zaczynaly pokazywac pazury. Thiokol zaczal zjezdzac ze wzgorza w kierunku lodu ciagnacego sie do Grenlandii. Kiedy pokonywal ostatnie metry zasniezonego terenu przed zamarznietym fiordem, Cabrillo poczul ucisk w zoladku. Kilka metrow dalej, pod lodem, bylo trzysta metrow wody o temperaturze zera stopni, a nizej skaliste dno. Gdyby transporter trafil na cienki lod i wpadl pod powierzchnie, zostalyby mu tylko sekundy zycia. Pozbyl sie tej mysli i wcisnal gaz. Pojazd dotarl do krawedzi lodu, ktory rozciagal sie na wprost. Reflektory na dachu oswietlaly zadymke. Niesione wiatrem platki sniegu odbijaly blask i ograniczaly widocznosc. Cabrillo byl zagubiony w swiecie bez czasu i przestrzeni. Ktos inny moglby stracic odwage. 12 Max Hanley mial pelne rece roboty na pokladzie "Oregona". Arabski Szczyt Pokojowy dobiegal konca. Po jutrzejszych spotkaniach emir wsiadzie do swojego boeinga 737 i sprawy bezpieczenstwa przejmie jego personel.Na razie operacja przebiegala doskonale. Emir mogl sie swobodnie poruszac po Islandii w towarzystwie prawie niewidocznej ochrony. Ludzie z Korporacji potrafili po mistrzowsku wtapiac sie w tlo. Dzisiaj, po zakonczeniu konferencji, emir chcial odwiedzic Blue Hole, pobliskie gorace zrodla, ktore powstaly po zbudowaniu elektrowni geotermicznej. Bogata w mineraly woda plynela miedzy skalami wulkanicznymi i tworzyla w zimnym otoczeniu oaze ciepla na wolnym powietrzu. Kleby pary unosily sie jak w lazni. Ludzie pojawiali sie i znikali we mgle niczym duchy. Kiedy emir zazywal kapieli, w poblizu czuwalo szesciu czlonkow Korporacji. Kilka minut temu Hanley dostal wiadomosc, ze emir przebiera sie w szatni. Teraz koordynowal jazde dwoch konwojow wracajacych do hotelu emira. -Zrobiliscie zamiane? - zapytal Senga przez telefon satelitarny. -Tak. Na pewno nikt sie nie zorientowal. -Wiec powinniscie zgubic przeciwnika. -Dal sie wykolowac jak dziecko. -Przyjedzcie w odstepie kilku minut - polecil Hanley. - I wejdzcie tylnymi drzwiami. -Dobra - odparl Seng i sie wylaczyl. -Wszystko zalatwione? - zapytal Hanley Julie Huxley, kiedy weszla do centrum dowodzenia. -Osrodek odwykowy jest w Estes Park w Kolorado - odrzekla lekarka. - Wynajelam islandzka pielegniarke, ktora doskonale mowi po angielsku. Poleci z nim do Nowego Jorku, a potem do Denver. Stamtad zabierze go samochod z osrodka. Jedyne, co musi zrobic sam, to przyleciec z Kulusuku do Rejkiawiku. Uprzedzilam pilota i kazalam dostarczyc na lotnisko pare tabletek librium, zeby mu dal. To powinno go uspokoic i pomoc zwalczyc drgawki, dopoki nie zajmie sie nim tutaj pielegniarka. -Dobra robota - pochwalil Hanley. - Zaczniemy dzialac, jak tylko dostaniemy zgode prezesa. -Co do drugiej sprawy - ciagnela Huxley - prezes musi uwazac na promieniowanie, kiedy zdobedzie meteoryt. Mam na pokladzie jodan potasu, ktory mozemy mu podac po powrocie. Ale im dalej bedzie sie trzymal od obiektu, tym lepiej. -Chce go zapakowac w folie, owinac starym kocem i wlozyc do metalowej skrzynki narzedziowej z tylu transportera arktycznego. -To powinno wystarczyc - przyznala Huxley. - Przede wszystkim musi unikac wdychania pylu. -Raczej nie bedzie pylu. Obiekt wyglada na zdjeciu jak kulka gigantycznego lozyska. Caly pyl prawdopodobnie splonal po wejsciu meteorytu w atmosfere ziemska. Wiec jesli Cabrillo nie bedzie przedluzal bliskiego kontaktu z meteorytem i wystawial sie na promieniowanie, nie powinno mu nic grozic. Huxley odwrocila sie, zeby wyjsc, ale przystanela w drzwiach. -Szefie - odezwala sie cicho. -Tak, Julio? -Nie wiem, czy widzial pan kiedys ofiary napromieniowania. Nie wygladaja pieknie. Niech pan powie prezesowi, zeby trzymal meteoryt jak najdalej od siebie. -Powiem mu - obiecal Hanley. 13 Aleimein Al-Khalifa jeszcze raz przeczytal faks, a potem wsunal kartki do plastikowej koszulki, zeby nie zniszczylo sie zdjecie. Ta informacja kosztowala ugrupowanie Hammadi rownowartosc miliona funtow brytyjskich w zlocie. Ludzka chciwosc nie przestawala zadziwiac Al-Khalify - za odpowiednia cene wiekszosc ludzi sprzedalaby swoj kraj, swoja przyszlosc, nawet swojego Boga. Zdrajca w Echelonie nie roznil sie od innych. Mial dlugi hazardowe i slabo platne stanowisko, latwo bylo go wiec wykorzystac. Ugrupowanie Hammadi dawalo mu coraz wiecej pieniedzy, az w koncu zdobylo nad nim pelna kontrole.I teraz, po dwoch latach, wreszcie dostarczyl cos cennego. Problem polegal na tym, ze w tej chwili Al-Khalifa raczej tego nie potrzebowal. Odwrocil sie do swojego towarzysza w kabinie jachtu. -Allah blogoslawi wszystkich wiernych - powiedzial. Salmain Esky usmiechnal sie i przytaknal. -Wyglada na to, ze wysluchal naszych modlitw, choc zeslal nam to w czasach obfitosci. Al-Khalifa popatrzyl na niego. Drobny ciemnoskory Jemenczyk mial niewiele ponad metr piecdziesiat wzrostu, cofniety podbrodek i male zoltobrazowe zeby. Nie wyroznial sie inteligencja ale byl calkowicie oddany sprawie. Kazdy ruch spoleczny potrzebuje takich ludzi. Sa pionkami, ktorymi sie gra. Miesem armatnim. Al-Khalifa wygladal zupelnie inaczej. Byl wysoki, przystojny i poruszal sie z godnoscia wladcy. Mial to we krwi. Jego przodkowie przez setki lat rzadzili plemionami na Polwyspie Arabskim. Obecne pokolenie rodu Al-Khalify mialo status zwyklych obywateli dopiero od dwudziestu lat, odkad jego ojciec narazil sie katarskiej rodzinie krolewskiej. Al-Khalifa zamierzal to wkrotce wyprostowac. Potem planowal dokonanie zamachu w imie islamu. -Allah obdarowal nas funduszami na jedno i drugie - odrzekl. - I zrobimy to. -Wiec kapitan ma wziac kurs na polnocny wschod? - zapytal Esky. -Tak - odpowiedzial Al-Khalifa. - Pozniej sprowadze na poklad pasazera. Dziewiecdziesieciodwumetrowy "Akbar" byl jednym z najwiekszych prywatnych jachtow na swiecie. Plywal pod bandera Bahrajnu i oficjalnie nalezal do Arabskiego Konsorcjum Inwestycyjno-Handlowego. Niewielu obcych mialo okazje byc na pokladzie, ale opowiadali o luksusowym salonie, wielkich wannach, motorowkach, skuterach wodnych i helikopterze. Na zewnatrz "Akbar" wygladal na plywajacy palac superbogacza. Prawie nikt by sie nie domyslil, ze jest baza komorki terrorystycznej. Oprocz jej przywodcy, Al-Khalify, i Esky'ego - ktorzy teraz byli na ladzie - nalezalo do niej jeszcze szesciu mezczyzn: dwaj Kuwejtczycy, dwaj Saudyjczycy, jeden Libijczyk i jeden Egipcjanin. Wszyscy byli fundamentalistami islamskimi gotowymi umrzec za sprawe. -Mamy pozwolenie na wyjscie z portu - poinformowal przez radio kapitan. -Na morzu daj pelna predkosc - rozkazal z brzegu Al-Khalifa. - Spotkamy sie za poltorej godziny. -Tak jest - odrzekl kapitan. Al-Khalifa wsunal telefon z powrotem do przedniej kieszeni i znow popatrzyl na panel elektryczny w podziemiach hotelu. -Umiesc ladunki tutaj - polecil Esky'emu, wskazujac glowna linie. - Jak odezwie sie alarm i zgasnie swiatlo, dolaczysz do mnie na schodach, tam gdzie zaplanowalismy. Esky skinal glowa i zaczal formowac material wybuchowy C-6 wokol aluminiowej rury. Kiedy siegnal do kieszeni po przewody i zapalniki, Al-Khalifa wyszedl. Przecial podziemny garaz i zatrzymal sie przy furgonetce. Otworzyl tylne drzwi, zajrzal do srodka, zamknal samochod i poszedl dalej. Wszedl na awaryjna klatke schodowa i zaczal sie wspinac po stopniach. Kiedy dotarl na pietro bezposrednio pod apartamentem emira Kataru, uzyl karty magnetycznej, zeby dostac sie do pokoju, ktory wynajela jego papierowa firma. Zerknal na lozko. Wczesniej tego dnia przysunal je do sciany. Przyjrzal sie uwaznie czerwonej maszynie o dziwnym wygladzie. Stala na miejscu lozka. Wystawal z niej swider rdzeniowy o srednicy metr dwadziescia z diamentowymi ostrzami. Siegal pod sufit i byl osadzony na wale z nierdzewnej stali, ktory przesuwaly silowniki hydrauliczne. W metalowej obudowie pod walem miescil sie silnik Diesla do napedu swidra. Pod silnikiem biegla os z dwoma kolami samochodowymi, ktore umozliwialy holowanie maszyny. Do jej obslugi sluzyl sterownik na szesciometrowym kablu. Al-Khalifa opuscil swider dwa metry ponizej sufitu. Obok maszyny stal prostokatny kawalek dykty i drabina. Urzadzenie przez kilka tygodni wnoszono do pokoju w czesciach, a potem zmontowano. Nie wchodzily tu sprzataczki, gdyz poproszono recepcje hotelu, zeby nikogo nie wpuszczac. Maszyna byla uzywana na budowach do wiercenia w betonie otworow, ktorymi przeprowadzano przewody elektryczne. Al-Khalifa ocenial, ze bez problemu przedziurawi strop. Emir Kataru spal spokojnie pietro wyzej. Czlonkowie Korporacji czuwali w pokojach po drugiej stronie korytarza i sasiadujacych z apartamentem emira. Byli pewni, ze porwanie nastapi dzis w nocy. W pokoju po drugiej stronie korytarza Jones i Meadows obserwowali monitory kamer. Na lewo od apartamentu emira Monica Crabtree robila notatki, a Cliff Hornsby czyscil pistolet. W pokoju po prawej stronie apartamentu Hali Kasim i Franklin Lincoln jedli kanapki i czekali. Nic nie zapowiadalo tego, co sie mialo stac. *** Pietro nizej Al-Khalifa wlozyl gogle noktowizyjne, wzial sterownik i spojrzal na zegarek. Uplywaly sekundy, w koncu wskazowka minela trzecia. Budynek zatrzasl sie i zgaslo swiatlo.Al-Khalifa wlaczyl rozrusznik i maszyna ozyla. Wcisnal przycisk podnoszenia walu i patrzyl, jak wirujacy swider zbliza sie do sufitu. Kiedy tylko ostrza dotknely stropu, zaglebily sie w beton i drewniane belki. Do pokoju posypaly sie drzazgi i pyl. Maszyna wyciela otwor w ciagu niecalych dziesieciu sekund i z gory naplynelo swieze powietrze. Al-Khalifa opuscil wal i rzucil na ostre zeby swidra prostokatna dykte. Znow siegnal po sterownik, wdrapal sie na dykte i podniosl wal do oporu. Po sekundzie byl w apartamencie emira. Zobaczyl przez gogle noktowizyjne, ze ktos siedzi w lozku i przeciera oczy. Przebiegl przez pokoj, chwycil krzeslo i wcisnal je pod klamke drzwi. Potem podbiegl do lozka. Schylil sie, zakleil emirowi usta i oczy tasma samoprzylepna potem wyciagnal go z lozka i zawlokl do otworu. Kiedy obaj staneli na dykcie, opuscil sterownikiem wal, sciagnal emira na podloge i powlokl do drzwi. Otworzyl je i pociagnal wieznia korytarzem do wyjscia przeciwpozarowego, a pozniej w dol schodow. Operacja trwala niecale dwie minuty. Po kilku nastepnych Al-Khalifa byl w drodze. *** -Wchodzimy - powiedzial Jones.Czlonkowie Korporacji mieli latarki przypiete do pasow. W korytarzu przed apartamentem emira rozblyslo osiem waskich snopow swiatla. Meadows przeciagnal zapasowa karte magnetyczna przez szczeline zamka. -Zapalila sie zielona lampka, ale drzwi nie chca sie otworzyc - krzyknal. -Pedzcie z Lincolnem do garazu i zablokujcie wyjazd - zawolal Jones. Pobiegli. -Crabtree, Hornsby - komenderowal Jones - obstawcie wyjscie z holu. Cofnij sie, Bob. Wysadze drzwi. Wyciagnal z kieszeni metaliczny krazek i oderwal kawalek papieru, ktory chronil przylepiec. Przykleiwszy urzadzenie do drzwi, przesunal maly wlacznik z boku. -Prosze sie odsunac od drzwi! - krzyknal do emira. - Wchodzimy. On i Meadows cofneli sie w glab korytarza i zaczekali, az ladunek eksploduje. Kiedy tylko nastapil wybuch, Jones wbiegl do srodka przez szczatki drzwi. Wpadl do sypialni i skierowal latarke na lozko. Bylo puste. Oswietlil pokoj i zobaczyl dziure w podlodze. Siegnal po swoje radio i wywolal "Oregona". -Kod Czerwony - powiedzial. - Klient zniknal. Czekajac na odpowiedz, rozgladal sie po sypialni. -Bob, zobacz, co jest tam na dole. Meadows opuscil sie do otworu. -Co sie dzieje? - zapytal przez radio Hanley. -Porwali go - odrzekl Jones. -Tego nie bylo w planie - mruknal Hanley. *** -Koniec schodow - ostrzegl Al-Khalifa swojego wieznia.Wciaz byl w goglach noktowizyjnych, ale widzial, ze emir nie wydaje sie przestraszony. Szedl z nim poslusznie, nie stawiajac oporu. -Tedy. - Al-Khalifa otworzyl drzwi do garazu i pociagnal emira za ramie. Esky pojawil sie w momencie, gdy w gorze rozlegl sie odglos krokow. -Wyprowadz motocykl! - krzyknal Al-Khalifa. Esky podbiegl do furgonetki, otworzyl tylne drzwi i opuscil pochylnie. Potem wspial sie do srodka i zepchnal na dol motor. Kolce w oponach motocykla zastukaly na metalowej pochylni. Al-Khalifa, pchajac emira przed soba wsiadl do furgonetki. Wzial z podlogi karabinek AK-47. Jedna reka trzymal emira za koszule, druga celowal w drzwi klatki schodowej. Otworzyl ogien, gdy tylko pojawil sie Kasim, a za nim Lincoln. W tym samym momencie Esky wcisnal przycisk rozrusznika. Silnik bmw 650 z bocznym wozkiem ozyl. Kasim dostal w ramie. Padl na brzuch i wtoczyl sie pod jakis samochod. Lincoln uniknal trafienia. Przykucnal obok partnera i wyciagnal pistolet. Wycelowal w porywacza, ale na linii strzalu byl emir. -Oslaniaj mnie. - Al-Khalifa wreczyl Esky'emu karabinek. Esky zaczal strzelac seriami w kierunku klatki schodowej. Al-Khalifa wepchnal emira do bocznego wozka i wsiadl na motocykl. Siegnal do dzwigni sprzegla, wrzucil bieg, odkrecil gaz i ruszyl. Esky nadal prowadzil ogien. Al-Khalifa skierowal sie do wyjazdu z podziemnego garazu. Lincoln siegnal do mikrofonu w klapie marynarki i wywolal "Oregona". -Klient jest w bocznym wozku motocykla bmw - krzyknal. Kasim uniosl zdrowa reka pistolet. Wycelowal dokladnie i nacisnal spust. Pierwszy pocisk trafil Esky'ego w pachwine, drugi w serce, trzeci w gardlo. Jemenczyk runal na ziemie, AK-47 upadl na betonowa podloge. Lincoln podbiegl do furgonetki, odkopnal karabinek i stanal nad umierajacym Arabem. W oddali cichl warkot motocykla. Na szczycie wyjazdu z garazu przednie kolo bmw poderwalo sie w powietrze. Al-Khalifa pochylil sie do przodu, zeby opuscic motocykl, i wyjechal przed hotel. Skrecil w prawo w ulice Steintun, minal kilka przecznic i dotarl do skrzyzowania z Saebraut. Skrecil na wschod i pomknal wzdluz portu. Na drodze wylotowej z miasta nie bylo zadnego ruchu. Al-Khalifa spojrzal na pasazera w bocznym wozku. Emir wydawal sie dziwnie spokojny. Crabtree i Hornsby przecieli biegiem hol, wypadli z hotelu frontowymi drzwiami i dostrzegli uciekajacy motocykl. Popedzili do swojego czarnego SUV-a zaparkowanego przed hotelem. -Uwaga, wszyscy - powiedzial przez radio Hanley z centrum dowodzenia "Oregona". - Nasz klient jest w bocznym wozku motocykla bmw. Hornsby odblokowal pilotem centralny zamek auta, otworzyl drzwi i wsiadl za kierownice. Crabtree usadowila sie obok i siegnela po radio. -Skrecili na wschod i jada wzdluz portu - powiedziala. - Rozpoczynamy poscig. Al-Khalifa rozpedzil bmw na zasniezonej drodze do stu dziesieciu kilometrow na godzine. Minal trzy przecznice w bok, pokonal wzgorze i stracil z oczu Rejkiawik. Wkrotce znalazl szlak, ktory przetarl wczoraj wypozyczonym skuterem snieznym. Skrecil na waski pas ubitego sniegu i pokonal nastepne niewielkie wzniesienie. Fiord pokryty cienka warstwa lodu ciagnal sie niemal do podnoza zbocza. Na skrawku ubitego sniegu czekal helikopter Kawasaki. *** Hornsby zwolnil przy pierwszym odjezdzie w bok i poszukal wzrokiem sladow na sniegu. Nic nie znalazl, wiec wcisnal gaz i sprawdzil drugi odjazd. Zwalnianie i sprawdzanie bocznych drog bylo czasochlonne, ale Hornsby i Crabtree nie mieli wyboru.Motocykl zniknal bez sladu. Al-Khalifa posadzil emira w fotelu pasazera, zamknal drzwi helikoptera od zewnatrz i usunal wewnetrzna klamke. Teraz emir byl uwieziony. Al-Khalifa okrazyl dziob smiglowca, usiadl na miejscu pilota i wlozyl kluczyk do stacyjki. Czekajac, az rozgrzeja sie zaplonniki, spojrzal na swojego wieznia. -Wiesz, kim jestem? - spytal. Emir nadal mial oczy i usta zaklejone tasma samoprzylepna. Skinal tylko glowa -To dobrze - powiedzial Al-Khalifa. - Czas na krotka podroz. Przekrecil kluczyk, a gdy turbiny osiagnely wlasciwe obroty, pociagnal drazek skoku ogolnego i uniosl kawasaki ze sniegu. Trzy metry nad ziemia pchnal drazek skoku okresowego. Kawasaki ruszyl naprzod i skierowal sie nad morze. Utrzymujac niski pulap, zeby stopic sie z tlem gor, Al-Khalifa obejrzal sie w kierunku Rejkiawiku. *** Hornsby popatrzyl przez otwarte drzwi samochodu na snieg.-Tutaj trop sie urywa. Crabtree wygladala przez boczna szybe. -Tam. - Wskazala. - Ubity szlak. Hornsby spojrzal na waski slad. -Snieg jest za miekki. Zakopiemy sie. Polaczyli sie z "Oregonem", skad szybko wystartowal helikopterem Robinson pilot Korporacji George Adams. Potem ruszyli pieszo ubitym szlakiem. Dziesiec minut pozniej znalezli motocykl. Zanim przelecial nad nimi Adams, wiedzieli, co sie stalo. Wywolali pilota przez radio. -Mamy slad podmuchu rotora - zameldowal Hornsby. -Bede wypatrywal helikoptera - odrzekl Adams. Dolecial na taka odleglosc od Rejkiawiku, na jaka pozwalal mu zapas paliwa, ale nie zauwazyl zadnego smiglowca. Emir po prostu zniknal, jakby porwala go z ziemi reka olbrzyma. 14 Cabrillo jechal przez ciemnosc, reflektory na dachu thiokola wycinaly mroczna sciezke w morzu bieli. Piec godzin i osiemdziesiat kilometrow na polnoc od Kulusuku wreszcie nabral wprawy. Czul pulsowanie silnika, slyszal halas gasienic i skrzypienie nadwozia. Dzwieki i wibracje pozwalaly mu okreslac tempo podrozy, sygnalizowaly, kiedy transporter sie wspina, wskazywaly rodzaj podloza.Cabrillo i maszyna stawali sie jednoscia. Dwadziescia minut wczesniej wjechal na gruba lodowa powloke pokrywajaca wiekszosc Grenlandii. Teraz, korzystajac z mapy i notatek Campbella, prowadzil thiokola przez doliny. Jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem, dotrze do Gory Forela mniej wiecej w porze sniadania na Islandii. Potem porwie meteoryt, zaladuje do transportera i wroci do Kulusuku, skad jego i kule zabierze helikopter "Oregona". Za kilka dni dostanie zaplate i bedzie po sprawie. Przynajmniej taki byl plan - wejsc, wyjsc i do domu. *** Nagle poczul odciazenie przodu pojazdu i w pore szarpnal drazki do tylu. Thiokol zatrzymal sie, potem szybko cofnal. Od wyjazdu z Kulusuku podroz szla gladko. Ale tak trudna trase rzadko udaje sie pokonac bez problemow. Gdyby Cabrillo nie zahamowal i nie cofnal transportera, za kilka sekund znalazlby sie na dnie szerokiej szczeliny w lodzie. Kiedy oddalil sie na bezpieczna odleglosc od szczeliny, wlozyl parke i wysiadl z pojazdu. Przestawil reflektory na dachu, poszedl naprzod i zajrzal w przepasc. Gruba sciana lodowca zarzyla sie w blasku swiatel na niebiesko i zielono. Cabrillo spojrzal na druga strone szczeliny. Ocenil jej szerokosc na cztery metry. Ale nie sposob bylo odgadnac glebokosci. Jeszcze kawalek i transporter runalby przodem w dol. Nawet gdyby Cabrillo przezyl upadek, moglby zostac uwieziony w kabinie. Zamarzlby wtedy na smierc, zanim ktos by go znalazl, a tym bardziej zorganizowal akcje ratownicza. Wzdrygnal sie na mysl o tym, wrocil do kabiny i spojrzal na zegar. Wskazywal piata rano, ale nadal bylo tak ciemno jak przez cala noc. Zerknal na mape, wzial cyrkiel i zmierzyl odleglosc do Gory Forela. Zostalo piecdziesiat kilometrow, czyli trzy godziny jazdy. Siegnal po telefon satelitarny i zadzwonil do Campbella. O dziwo, ten odebral juz po pierwszym sygnale. -Tak? - odezwal sie wyraznym glosem. -Przed chwila o malo nie wpadlem do szczeliny w lodzie. -Niech pan mi poda swoje wspolrzedne z GPS-u. Cabrillo odczytal wskazania i zaczekal, az Campbell popatrzy na mape w Kulusuku. -Wyglada na to, ze zle pan skrecil jakies poltora kilometra wczesniej -wyjasnil Campbell. - W lewo, zamiast w prawo. Przed panem jest lodowiec Nunuk. Niech pan sie cofnie i ominie go wzdluz krawedzi. Pokona pan niewielkie wzniesienie i zjedzie na nizine. Moglby pan stamtad zobaczyc Gore Forela, gdyby na dworze nie bylo tak cholernie ciemno. -Na pewno? -Tak. Bylem kiedys tam, gdzie pan teraz jest. To slepa uliczka. -Mam sie cofnac okolo poltora kilometra i skrecic w lewo - powtorzyl Cabrillo. -Dla pana to bedzie w prawo - poprawil szybko Campbell. - Zmienil pan kierunek. -A potem wzdluz lodowca? -Tak, ale teraz, dopoki pan stoi, niech pan wysiadzie i przestawi w bok reflektory po stronie kierowcy. W ten sposob po dotarciu do lodowca bedzie pan mial oswietlona jego krawedz. Odbicie bedzie wygladalo jak jadeit albo szafir. Niech pan zerka od czasu do czasu w bok, zeby kontrolowac kierunek. Kiedy lodowiec sie skonczy, wjedzie pan na wzgorze i zacznie zjezdzac w dol. Wtedy bedzie pan wiedzial, ze Nunuk zostal z tylu. Potem bedzie pan mial prosta droge do Gory Forela. Jest stroma, ale thiokol sobie poradzi. Juz tam wjezdzalem. -Dzieki - rzekl Cabrillo. - Wytrzyma pan jeszcze kilka godzin na wypadek, gdybym pana potrzebowal? Nie upije sie pan? -Pociagam tylko tyle, zeby przetrwac - odparl Campbell. - Moze pan na mnie liczyc. -To dobrze - powiedzial Cabrillo i sie wylaczyl. Znow wysiadl z kabiny, siegnal na dach pojazdu i przestawil reflektory w bok. Potem wsiadl z powrotem, wrzucil jedynke i obrocil transporter o sto osiemdziesiat stopni. Ruszyl wolno naprzod, znalazl wzrokiem krawedz lodowca i pojechal wzdluz niej. Gora Forela byla niedaleko, ale wciaz niewidoczna w padajacym sniegu i ciemnosci. Cabrillo musial do niej dotrzec i wykrasc jej sekret. Ale ktos inny tez mial taki plan i nie przestrzegal zasad fair play. *** Al-Khalifa zrownal sie z rufa "Akbara" i ostroznie posadzil helikopter na ladowisku. Kiedy zaloga przypiela lancuchami plozy i zabezpieczyla rotor, okrazyl maszyne, otworzyl drzwi i zaciagnal pasazera do glownego salonu. Emir wciaz mial oczy zaklejone tasma ale uslyszal pol tuzina arabskich glosow. W powietrzu unosil sie zapach prochu strzelniczego i ropy oraz dziwna, slodka won migdalow.Emira zawleczono po schodach na dolny poklad i bezceremonialnie rzucono na lozko. Skrepowano mu rece i nogi gruba tasma. Lezal na plecach jak zwiazany kurczak. Uslyszal rozkaz Al-Khalify, zeby postawic na zewnatrz straznika. Potem zostawiono go samego z myslami o nieznanym losie. Zaczal sie pocic w goracej kabinie, ale nie ze strachu. Gdyby Al-Khalifa chcial go zabic, juz by to zrobil. Wiedzial tez, ze przyjaciele z Korporacji wkrotce go znajda. Gdyby tylko mogl sie podrapac w nos pod lateksem, poczulby sie lepiej. -Zamontujcie uzbrojenie - polecil Al-Khalifa, wrociwszy do glownego salonu. - Musze jak najszybciej poleciec na tamta gore. Czterej mezczyzni wyszli na poklad "Akbara" i zabrali sie do pracy. Montaz szedl im wolno - padal deszcz ze sniegiem i wial wiatr - ale byli dobrze wyszkoleni i nieustepliwi. Dwadziescia siedem minut pozniej ich szef wszedl do srodka, czyszczac rekawice ze sniegu. -Gotowe - powiedzial do Al-Khalify. -Zawolaj tu wszystkich. Terrorysci usiedli na krzeslach wokol dlugiego ozdobnego stolu. Zgromadzenie bylo konfederacja zabojcow, sojuszem bandytow. Patrzyli na Al-Khalife i czekali. -Allan znow nas poblogoslawil - zaczal Al-Khalifa. - Jak widzieliscie, porwalem i uwiezilem prozachodniego emira, ktory rzadzi moim krajem. Wkrotce zasiade na tronie. Teraz druga sprawa. Zachodni zdrajca podal mi lokalizacje irydowej kuli, ktorej mozemy uzyc w polaczeniu z bomba przeznaczona dla Londynu. Jesli uda mi sie zdobyc ten iryd, zniszczenia w Londynie beda co najmniej stukrotnie wieksze. -Chwala Allahowi! - krzykneli spontanicznie zebrani. -Plyniemy teraz do wschodniego wybrzeza Grenlandii - ciagnal Al-Khalifa. - Za kilka godzin, kiedy tam dotrzemy, polece helikopterem po iryd. Natychmiast po moim powrocie wezmiemy kurs na Anglie i przeprowadzimy operacje. -Jest tylko jeden Bog i jest nim Allah! -Chce, zeby ci z was, ktorzy zakonczyli swoje obowiazki, dobrze wypoczeli - mowil dalej Al-Khalifa. - W Anglii beda nam potrzebni wszyscy. Wkrotce przeciwnicy Allaha poczuja nasz gniew. -Allah jest wielki! Spotkanie sie skonczylo i Al-Khalifa poszedl do swojej kabiny. Chcial sie zdrzemnac kilka godzin. Nie mogl wiedziec, ze ten sen bedzie jego ostatnim przed wiecznym spoczynkiem. 15 W hotelu w Kangerlussuaq dwa tysiace kilometrow dalej Clay Hughes konczyl sniadanie. Jadl jajka na bekonie i tosty, ktore popijal goraca kawa. Do jego stolika podszedl Michael Neilsen.-Jest pan gotow do drogi? - zapytal Hughes i wstal. -Pogoda niewiele sie poprawila - odrzekl Neilsen. - Ale mozemy sprobowac, jesli pan chce. -Lecimy - zdecydowal Hughes. -Radze poprosic hotel o zapakowanie prowiantu - powiedzial Neilsen. - Jesli gdzies spadniemy, minie troche czasu, zanim nadejdzie pomoc. -Zamowie tace kanapek i pare termosow kawy - odrzekl Hughes. - Co jeszcze moze nam byc potrzebne? Neilsen zerknal na dwor. -Tylko troche szczescia. -Wezme prowiant i spotkamy sie przy helikopterze. -Czekam - powiedzial Neilsen i wyszedl. Pietnascie minut pozniej EC-130B4 uniosl sie z zasniezonego pasa i polecial na wschod. Slabe slonce probowalo przeniknac przez mrok i nadawalo chmurom zoltawy odcien. Ale wciaz bylo posepnie, jakby wiatr niosl zly omen. Mijaly godziny. Eurocopter lecial wysoko nad zasniezonym terenem. *** Cabrillo zatrzymal thiokola i popatrzyl na mape. Ocenil, ze jest godzine jazdy od Gory Forela. Kiedy zaczal sie oddalac od lodowca, zauwazyl, ze jego telefon satelitarny znow odbiera sygnaly. Wcisnal szybkie wybieranie numeru i polaczyl sie z "Oregonem".-Probowalismy sie z toba skontaktowac - powiedzial Hanley. - Ostatniej nocy porwano emira. -Myslalem, ze panujemy nad sytuacja. -Maja naszego faceta i nikt sie nie odzywa. -Orientujesz sie, dokad go mogli zabrac? -Pracujemy nad tym. -Znajdz naszego czlowieka. -Zrobi sie. -Jestem prawie na miejscu - poinformowal Cabrillo. - Zalatwie sprawe i wynosze sie stad. Zorganizuj mi jakis szybszy transport do domu. -Dobra - odrzekl Hanley. Cabrillo wylaczyl sie i rzucil telefon na siedzenie pasazera. *** W tym samym czasie, kiedy Cabrillo zaczal wjezdzac na Gore Forela, pracownik miedzynarodowego portu lotniczego w Rejkiawiku odsniezal schodki prowadzace do prywatnego boeinga 737. Pomocnicze agregaty dostarczaly do samolotu cieplo i prad. Wnetrze odrzutowca bylo oswietlone jak billboard i blask w oknach rozjasnial mrok na zewnatrz.Pilot patrzyl przez szybe kabiny, jak na plyte lotniska wjezdza czarna limuzyna i zatrzymuje sie przy schodkach. Z samochodu wysiedli czterej mezczyzni. Dwaj weszli do samolotu, a dwaj pozostali rozgladali sie przez chwile, czy nikt ich nie obserwuje. Potem wbiegli po stopniach do odrzutowca i zamkneli drzwi. Pracownik lotniska cofnal schodki i czekal. Pilot uruchomil silniki, polaczyl sie z wieza dostal pozwolenie na start i pokolowal na pas. Podroz miala trwac czternascie godzin, lacznie z tankowaniem w Hiszpanii. Kiedy tylko boeing oderwal sie od ziemi, pracownik lotniska schylil glowe i powiedzial do mikrofonu przy kapturze parki: -Odlecieli. -Przyjalem - rzekl Hanley. *** Po rozmowie z Hanleyem Cabrillo jechal pod gore prawie godzine. W koncu zatrzymal sie, zapial szczelnie parke i wysiadl. Ustawil reflektory tak, zeby oswietlaly zbocze, podszedl do przodu transportera i oczyscil z lodu atrape chlodnicy. Juz mial wsiasc z powrotem, gdy uslyszal w oddali warkot. Siegnal do kabiny, wylaczyl silnik pojazdu i zaczal nasluchiwac. Halas docieral z wiatrem falami jak przyplyw i odplyw morza. W koncu Cabrillo rozpoznal dzwiek. Wsiadl do transportera i wzial telefon. -Max - powiedzial - slysze helikopter. Zbliza sie. Wyslales tu kogos? -Nie - odrzekl Hanley. - Jeszcze nad tym pracujemy. -Mozesz sprawdzic, co sie dzieje? -Sprobuje sie podlaczyc do satelity Departamentu Obrony i ustalic, kto to jest, ale to moze potrwac pietnascie do dwudziestu minut. -Chcialbym wiedziec, kto mi psuje zabawe. -Niedaleko ciebie jest nieobsadzona stacja radarowa amerykanskich sil powietrznych. Moze wciaz korzystaja z jej anten i poslali tam kogos do naprawy jakichs urzadzen. -Dowiedz sie tego. - Cabrillo przekrecil kluczyk i uruchomil silnik transportera. - Jestem juz chyba przy grocie. -Dobrze - odrzekl Hanley. *** Ackerman ubil saniami snieg na malym plaskowyzu szescdziesiat metrow od groty i ulozyl znak X z dwunastu opakowan napoju chlodzacego w proszku Kool-Aid. Popatrzyl z duma na ladowisko, ktore przygotowal. Helikopter powinien tu usiasc bez zawadzenia rotorem o zbocze gory. Niebezpieczne miejsce, ale lepszego nie ma.Wrocil do otworu groty i czekal. Helikopter zblizyl sie do plaskowyzu, zawisl w powietrzu i wyladowal. Rotor zwolnil, potem znieruchomial. Od strony pasazera wysiadl mezczyzna. *** Cabrillo slyszal przez opuszczona szybe ladujacy helikopter, ale nie widzial go w zadymce i ciemnosci. Czul, ze jest juz blisko. Wlozyl na nogawki spodni nylonowe getry i przypial do butow raki. Potem siegnal do tylu po karton z falszywym meteorytem, ktory zrobil Nixon.Teraz musial tylko zakrasc sie do groty i zamienic kule. -Przyslal mnie szef - powiedzial Hughes do Ackermana, kiedy wspial sie po zboczu do otworu groty. - Mam sprawdzic, co pan znalazl. Ackerman usmiechnal sie dumnie. -To prawdziwe cudo. Byc moze najwieksze odkrycie archeologiczne w tym stuleciu. -Tak slyszalem - odrzekl Hughes i wszedl do srodka. - Szef polecil mi dopilnowac, zeby dostal pan to, na co pan zasluzyl. Ackerman chwycil zapalona wczesniej lampe naftowa i poprowadzil go w glab groty. -Wiec zajmuje sie pan public relations? -Miedzy innymi - odparl Hughes, kiedy zatrzymali sie pod wlazem w sklepieniu. Kilka dni wczesniej Ackerman przyniosl z glebi gornej groty drewniana drabine i opuscil na dol. Bardzo ulatwiala poruszanie sie miedzy dwoma poziomami. -Wejdziemy na gore i oprowadze pana - powiedzial. Wspieli sie po szczeblach do gornej groty. Hughes udawal, ze slucha paplaniny Ackermana, ale naprawde interesowalo go tylko jedno. Zamierzal stad zniknac, jak tylko to zdobedzie. *** Cabrillo szedl wokol zbocza, dopoki nie natrafil na roztopiony snieg. Schylil sie i zobaczyl mala dziure w ziemi. Byla otoczona kamieniami lezacymi tak, jakby ktos je wyrzucil z wnetrza gory. Z otworu plynelo cieple powietrze i roztapialo snieg. Cabrillo odsunal tyle kamieni, zeby zmiescic sie w dziurze. Wsliznal sie do gornej groty i wciagnal za soba karton.Kiedy znalazl sie w srodku, okazalo sie, ze moze stanac. Ruszyl przed siebie korytarzem, by sprawdzic, dokad prowadzi. *** Hughes mial serce z kamienia, ale nawet na nim grota i sanktuarium zrobily wrazenie. Ackerman stanal obok oltarza z meteorytem.-Piekne, prawda? Hughes przytaknal i wyjal z kieszeni licznik Geigera. Wlaczyl go i zbadal meteoryt. Odczyty przekraczaly skale. Po kilku godzinach bliskiego kontaktu z obiektem zapadlby na chorobe popromienna. Zdal sobie sprawe, ze musi go dobrze odizolowac przed droga powrotna do Kangerlussuaq. -Spedzil pan duzo czasu blisko meteorytu? - zapytal. -Ogladalem go dokladnie ze wszystkich stron - odparl Ackerman. -I jak sie pan czuje? Nie zauwazyl pan u siebie jakichs zmian? -Mam krwotoki z nosa. Myslalem, ze od suchego powietrza. -Podejrzewam, ze to choroba popromienna - powiedzial Hughes. - Musze pojsc do helikoptera i przyniesc cos do zapakowania meteorytu. *** Cabrillo poszedl korytarzem w kierunku glosow. Ukryl sie za skala i sluchal.-Musze pojsc do helikoptera i przyniesc cos do zapakowania meteorytu - uslyszal. Dwaj mezczyzni wyszli i w grocie zapadla ciemnosc. Cabrillo czekal, co bedzie dalej. *** -Niech pan tu zaczeka - polecil Hughes, kiedy dotarli do wyjscia z groty. Ackerman obserwowal, jak Hughes schodzi ze zbocza, podchodzi do helikoptera i otwiera tylne drzwi.-Wroce za pare minut i bedziemy mogli startowac - powiedzial do Neilsena i wyjal z helikoptera skrzynke. -Dobrze by bylo - odrzekl pilot, obserwujac przez szybe kabiny pogode. Hughes wspial sie z powrotem na zbocze. Wszedl do groty i spojrzal na Ackermana. -Przynioslem cos, co ulzy panu w cierpieniach. Zaraz to panu dam. *** Cabrillo odczekal chwile. Kiedy upewnil sie, ze jest sam, wyciagnal z kieszeni plastikowa torbe i rozdarl u gory. Wyjal z niej chemiczny pret swietlny i zgial w polowie, jakby chcial przelamac bagietke. Rurka rozzarzyla sie na zielono. Cabrillo oswietlil nia droge i ruszyl w kierunku meteorytu. Gdy podchodzil do oltarza, uslyszal strzal. Natychmiast wyciagnal z kieszeni foliowe opakowanie, rozerwal zebami i wysypal zawartosc na meteoryt. Rozlegly sie szybkie kroki. Ktos nadchodzil. Cabrillo dal nura za kamienie i wetknal pret swietlny do kieszeni. Do oltarza podszedl wysoki mezczyzna z lampa naftowa w reku. Wzial meteoryt i wlozyl do skrzynki. Cabrillo zostawil karabin w transporterze, niewiele mogl wiec teraz zrobic. Musial przechwycic meteoryt w glebi groty. Mezczyzna zlapal zebami metalowe ucho lampy i wyniosl skrzynke. Cabrillo zaczekal, az zapadnie ciemnosc, a potem wyciagnal przed siebie pret swietlny i ruszyl w glab groty. Przypuszczal, ze mezczyzni beda ogladali meteoryt gdzie indziej. Kiedy ich znajdzie, wykona swoj ruch. Potknal sie o drabine i omal nie wpadl do otworu wlazu. Nasluchiwal uwaznie, czy zareaguja na halas. Nic sie nie dzialo, zszedl wiec po szczeblach na dol. U stop drabiny natknal sie na lezacego Ackermana. 16 Kiedy Hanley dowiedzial sie, ze w czasie porwania emira w powietrzu nie bylo zadnego islandzkiego helikoptera wojskowego ani cywilnego, sprawdzil w porcie, czy mniej wiecej o tej porze przyplynal lub wyplynal jakis statek. Szybko sie zorientowal, ze glownym podejrzanym jest "Akbar". Dotarl do zdjec satelitarnych i ustalil, ze jacht jest w drodze przez Ciesnine Dunska miedzy Islandia i Grenlandia. Natychmiast wyszedl w morze i kazal uruchomic silniki magnetohydrodynamiczne, kiedy tylko oddalili sie od ladu. "Oregon" plynal z predkoscia trzydziestu wezlow i omijal gory lodowe jak narciarz podczas slalomu. Hanley sprobowal znow zadzwonic do Cabrilla, ale nie bylo odpowiedzi. W tym momencie do centrum dowodzenia wszedl Michael Halpert.-Akt wlasnosci "Akbara" to falszywka - oznajmil. - Dlatego przeoczylismy to zagrozenie. -Kto jest prawdziwym wlascicielem? - zapytal Hanley. -Ugrupowanie Hammadi. -Al-Khalifa - mruknal Hanley. - Wiedzielismy, ze planuje porwanie emira. Gdybysmy jeszcze wiedzieli, ze ma jacht, sprawa moglaby wygladac inaczej. Eric Stone obrocil sie na swoim fotelu. -Zidentyfikowalem typ helikoptera. Jest na monitorze. To Eurocopter EC-130B4. Sprawdzam teraz rejestracje. Hanley zerknal na ekran. -Dlaczego sa dwa sygnaly? Stone popatrzyl na obraz i zrobil powiekszenie. -Ten drugi wlasnie sie pojawil. W tamtym rejonie jest chyba jeszcze jeden helikopter. *** Cabrillo wyciagnal przed siebie pret swietlny, siegnal w dol i dotknal palcami szyi Ackermana. Wyczul slabe tetno. Archeolog poruszyl sie i uniosl powieki. Mial szkliste oczy i byl blady jak trup.-Pan nie jest... - zaczal z trudem. -Nie - odrzekl Cabrillo. - To nie ja do pana strzelilem. Rozchylil szarpnieciem kurtke Ackermana, wyciagnal z kieszeni noz i rozcial mu koszule. Rana byla grozna. Tryskala z niej krew. -Ma pan tu apteczke? - zapytal. Ackerman wskazal nylonowa torbe podrozna obok skladanego stolika w poblizu. Cabrillo podbiegl tam, odciagnal suwak torby i znalazl apteczke. Wyjal z niej opatrunki i tasme chirurgiczna. Rozerwal opakowania, wrocil do Ackermana, przycisnal gaze do krwawiacego miejsca i przykleil tasma. Potem wzial dlon archeologa i polozyl na ranie. -Niech pan tu trzyma reke - polecil. - Zaraz wroce. -To byl "Duch" - wyszeptal Ackerman. - On to zrobil. Cabrillo odwrocil sie i pobiegl do wyjscia z groty. Kiedy wyjrzal w mrok, zobaczyl blyskajace swiatla eurocoptera i uslyszal rosnace obroty turbiny. Potem w oddali pojawily sie inne pulsujace swiatla. Al-Khalifa byl doskonalym pilotem helikoptera. Odbyl roczny kurs w szkole lotniczej na poludniu Florydy, na ktory uczeszczal dzieki falszywej wizie studenckiej i stu tysiacom dolarow. Teraz uwaznie obserwowal przez szybe kabiny teren na Gorze Forela. Ledwie dostrzegl pomaranczowy transporter arktyczny na zboczu, gdy w polu widzenia pojawil sie inny helikopter. Los jest zabawny - jeszcze piec minut i stracilby swoja szanse. Sekunde pozniej Al-Khalifa ocenil sytuacje i ulozyl plan. *** Cabrillo wysunal sie ostroznie z groty i ukryl za wystepem skalnym. Musial dotrzec do thiokola i wziac karabin, ale na wprost niego byl drugi helikopter. Wyjal z kieszeni telefon satelitarny i zerknal na wyswietlacz. Na zewnatrz groty znow odbieral sygnal. Wcisnal szybkie wybieranie numeru i czekal, az zglosi sie Hanley.-Sytuacja przypomina upadek Sajgonu - powiedzial Cabrillo. - Zastalem tu helikopter, a teraz przylecial drugi. Kim sa ci ludzie? -Stone wlasnie zidentyfikowal jedna maszyne - odrzekl Hanley. - To czarter z zachodniej Grenlandii. Wlasciciel nazywa sie Michael Neilsen. Sprawdzamy, czy ma powiazania z jakas organizacja ale na razie nic na to nie wskazuje, wiec chyba jest po prostu pilotem do wynajecia. -A drugi helikopter? Stone goraczkowo pisal na klawiaturze. -To Bell Jet Ranger wypozyczony przez kanadyjskie przedsiebiorstwo gornicze. -Drugi helikopter to Bell Jet Rang... - zaczal Hanley. -Wlasnie patrze na niego - przerwal mu Cabrillo. - To nie jest Jet Ranger. Wyglada bardziej na Mcdonnella Douglasa. Stone wpisal do komputera kilka nastepnych polecen i po sekundzie na monitorze pojawil sie obraz rozbitego helikoptera. -Ktos wykorzystal jego dane identyfikacyjne i rejestracje, zeby uniknac wykrycia. Czy na ogonie widac jakis numer? -Stone mowi, ze rejestracja jest falszywa - powiedzial Hanley do Cabrilla. - Widzisz na ogonie jakis numer? Cabrillo wyjal z kieszeni mala lornetke i spojrzal w ciemnosc. -Nie, ale pod kadlubem jest podwieszone uzbrojenie. A z boku sa widoczne litery A, K i B. Reszte zaslania snieg. Nastepna litera to chyba A, nie jestem pewien. Hanley przekazal mu, czego sie dowiedzieli o jachcie "Akbar". -To ten skurwiel Al-Khalifa? - wypalil Cabrillo. - A kto jest w drugim helikopterze? Al Capone? *** Neilsen zwiekszyl obroty rotora, pociagnal drazek skoku ogolnego i uniosl Eurocoptera w powietrze. Wtedy za szyba kabiny pojawil sie inny helikopter.-Niech pan zobaczy - powiedzial przez radio Neilsen. -Znikamy stad! - krzyknal Hughes. - Szybko! -Lepiej wyladujmy i sprawdzmy, co sie dzieje. Hughes wyciagnal z kieszeni pistolet i wycelowal w glowe Neilsena. -Powiedzialem, znikamy stad. Rzut oka na Hughesa i pistolet wystarczyly; Neilsen przesunal drazek skoku okresowego i Eurocopter ruszyl naprzod. W tym momencie spod drugiego helikoptera wystrzelil plomien i pocisk rakietowy pomknal do punktu, w ktorym przed chwila byli. Minal cel i poszybowal dalej nad zamarznietym pustkowiem. *** W centrum dowodzenia na "Oregonie" Stone wyswietlil na monitorze obraz.-To zdjecie z satelity Departamentu Obrony zrobione godzine temu - powiedzial. - Helikopter numer dwa przylecial znad morza od strony wschodniego wybrzeza Grenlandii prostym kursem na Gore Forela. Do centrum dowodzenia wszedl Adams. -Nasz helikopter jest uzbrojony i gotowy do startu. -Wystarczy ci paliwa na lot tam i z powrotem? - zapytal Hanley. -No... nie - przyznal Adams. - Zabraknie mi sto dwadziescia do stu piecdziesieciu litrow. -Na jakim paliwie latasz? -Na stuoktanowym niskoolowiowym. -Juan - powiedzial Hanley przez telefon satelitarny - Adams jest gotowy do startu, ale zabraknie mu paliwa na powrot. Masz jakis zapas w swoim transporterze? -Zostalo mi prawie czterysta litrow - odrzekl Cabrillo. Hanley spojrzal na Adamsa, ktory uwaznie sluchal rozmowy. -Wezme ze soba uszlachetniacz paliwa. Podniesie liczbe oktanowa i powinno grac. Chcialbym juz ruszac i pomoc szefowi. -Zadzwonie do warsztatu i kaze dostarczyc uszlachetniacz na ladowisko - odparl Hanley. - Zrob kontrole przedstartowa i lec. Adams skinal glowa i pobiegl do drzwi. -Wysylam ci kawalerie, Juan - oznajmil Hanley przez telefon. - Bedzie u ciebie za pare godzin. Cabrillo obserwowal, jak drugi smiglowiec zajmuje pozycje w jednej linii z Eurocopterem, zeby oddac nastepny strzal. -To dobrze, bo helikopter z falszywa rejestracja wlasnie odpalil rakiete w czartera. -Chyba zartujesz! - wykrzyknal z niedowierzaniem Hanley. -To nie wszystko, przyjacielu - ciagnal Cabrillo. - Jeszcze nie zdazylem przekazac ci zlej wiadomosci! -Co moze byc gorszego? -W czarterze jest meteoryt - odparl Cabrillo. - Ubiegli mnie. *** Hughes trzymal w jednej rece pistolet wycelowany w skron Neilsena, a w drugiej telefon satelitarny.-Zmiana planow - powiedzial. - Polecimy na zachod w kierunku wybrzeza. Neilsen skinal glowa i zmienil kurs. Hughes wcisnal szybkie wybieranie numeru. -Mam obiekt - zameldowal, kiedy Neilsen przyspieszyl nad zasniezonym terenem - i pozbylem sie opiekuna, ale jest problem. -Jaki? - zapytal mezczyzna. -Atakuje nas niezidentyfikowany helikopter. -Lecicie w kierunku wybrzeza? -Zgodnie z planem. -Zespol jest juz w umowionym miejscu - poinformowal mezczyzna. - Jesli ten helikopter bedzie was scigal nad morzem, zajma sie nim. Nim Hughes zdazyl odpowiedziec, drugi pocisk rakietowy trafil w ogon i wybuch urwal tylny rotor. Neilsen zmagal sie ze sterami, ale Eurocopter zaczal opadac korkociagiem ku ziemi. -Zestrzelili nas! - zdolal krzyknac Hughes, zanim sila odsrodkowa w wirujacym smiglowcu odrzucila mu reke na boczna szybe. Telefon rozbil szklo i sie roztrzaskal. *** Kiedy helikoptery odlecialy, Cabrillo wspial sie do miejsca, w ktorym zostawil raki. Przypinal je do butow, gdy uslyszal eksplozje pocisku rakietowego, ktory trafil w Eurocoptera. Podniosl wzrok. Bylo ciemno i w pierwszej chwili niewiele zobaczyl. Po kilku sekundach w oddali pojawilo sie jasne pulsujace swiatlo. Plasalo po ziemi jak zorza polarna, potem zaczelo gasnac.Cabrillo skonczyl przypinac raki, wsiadl do thiokola i ruszyl w kierunku blasku. Dziesiec minut pozniej dotarl na miejsce. Ogien jeszcze sie tlil. Smiglowiec lezal na boku. Cabrillo wysiadl i z trudem otworzyl zaklinowane drzwi na szczycie przewroconego wraka. Pilot i pasazer nie zyli. Zabral wszystko, co moglo pomoc w identyfikacji zwlok i maszyny, potem poszukal meteorytu. Ale znalazl tylko slady stop. *** Kiedy kontakt z Hughesem urwal sie i nie mozna bylo ponownie nawiazac lacznosci, jego pracodawca zadzwonil pod inny numer.-Mamy problem - powiedzial i wyjasnil, jaka jest sytuacja. -Bez obaw - odrzekl rozmowca. - Jestesmy przygotowani na kazda ewentualnosc. 17 Kiedy snieg i wiatr zaczely tlumic pozar zbiornika paliwa, Al-Khalifa podwazyl drzwi Eurocoptera. Spojrzal na ciala. Otwarte, niewidzace oczy wskazywaly, ze smierc przyszla szybko. Al-Khalifa nie zawracal sobie glowy probami identyfikacji zwlok - nie obchodzilo go, kim byli dwaj mezczyzni. Wystarczylo mu, ze byli z Zachodu i nie zyja.Interesowal go meteoryt. Zeby zdobyc obiekt, musial sie dostac tylnymi drzwiami tam, gdzie tkwila skrzynka zaklinowana pod siedzeniem. Zabral ja wyszedl z wraka, otworzyl rygiel i uniosl wieko. Meteoryt lezal w srodku na piance miedzy sciankami wylozonymi olowiem. Al-Khalifa zamknal wieko i wrocil przez snieg do kawasaki HK-500D. Polozyl skrzynke na siedzeniu pasazera i przypial pasem bezpieczenstwa. Usiadl w fotelu pilota, uruchomil silnik i wystartowal. Gdy lecial nad zasniezonym terenem, meteoryt podrozowal obok niego jak gosc honorowy, a nie zabojcza kula przeznaczona do usmiercenia nieswiadomych tego ludzi. Al-Khalifa siegnal do radia i zawiadomil zaloge "Akbara", ze niedlugo wyladuje na pokladzie. Po jego powrocie poplyna do Londynu i przeprowadza operacje. Gniew prawych znajdzie wkrotce ujscie. Potem zajmie sie emirem i obaleniem katarskiego rzadu. *** Cabrillo odwrocil sie plecami do przybierajacego na sile wiatru.-Chce uslyszec jakas dobra wiadomosc. -Zlokalizowalismy "Akbara" - powiedzial Hanley. - Mamy go na radarze. Jest oddalony o kilka godzin rejsu. Planuje teraz atak, zeby odbic naszego czlowieka. Cabrillo sledzil na telefonie moc sygnalu. Przesunal sie, zeby miec lepsza lacznosc. -Jestem w miejscu, gdzie spadl Eurocopter. Zestrzelil go tajemniczy smiglowiec. Pilot i pasazer nie zyja. Meteoryt zniknal. -Jestes pewien? -Tak. Prowadza tu z oddali czyjes slady. Poszedlem tym tropem i natknalem sie na wglebienia w sniegu. Zostawil je inny smiglowiec. Ktokolwiek zestrzelil Eurocoptera, ma teraz meteoryt. -Powiem Stone'owi, zeby sprobowal ustalic kurs helikoptera na radarze. Nie mogl daleko uciec. Jesli to MD, ma zasieg najwyzej pieciuset szescdziesieciu kilometrow. Poniewaz nie mial gdzie zatankowac, musi byc w promieniu dwustu osiemdziesieciu kilometrow od ciebie. -Powiedz Stone'owi, zeby sprobowal zrobic jeszcze cos. Udalo mi sie wysypac piasek na meteoryt, zanim go ukradli. "Piasek" oznaczal w slangu Korporacji mikroskopijne nadajniki naprowadzajace, ktorymi Cabrillo obsypal w ciemnosci kule. Dla laika wygladaly jak pyl, ale wysylaly sygnaly odbierane przez elektronike na "Oregonie". -Dobry jestes - powiedzial Hanley z uznaniem. -Nie dosc dobry. Ktos inny ma nasza nagrode. -Wytropimy ja - zapewnil Hanley. -Zadzwon do mnie, jak bedziesz cos wiedzial. Cabrillo wylaczyl sie i ruszyl przez snieg z powrotem do groty. *** Osiemdziesiat mil morskich od "Akbara", na niewykrywalnym dla jego radaru jachcie motorowym "Free Enterprise", panowal mniejszy entuzjazm. Mezczyzni na pokladzie byli tak samo zaangazowani w swoja misje jak muzulmanie, ale lepiej wyszkoleni i nieprzyzwyczajeni do okazywania uczuc. Kazdy z nich mial ponad metr osiemdziesiat wzrostu, byl w doskonalej formie i sluzyl kiedys w amerykanskich silach zbrojnych. Wszyscy podjeli sie obecnego zadania z osobistych powodow i byli gotowi umrzec za sprawe.Scott Thompson, dowodca grupy, czekal w sterowni na sygnal do ataku. Zachod i Wschod mialy sie wkrotce spotkac w potajemnym starciu. "Free Enterprise" plynal w gestej mgle na poludnie. W ciagu ostatniej godziny minal trzy gory lodowe. Szczyt kazdej z nich mial powierzchnie co najmniej pol hektara. Kawalkow kry nie sposob bylo zliczyc. Podskakiwaly na wodzie jak kostki lodu w wysokiej szklance. Na dworze bylo zimno, wiatr przybieral na sile. -Zaklocanie wlaczone - powiedzial kapitan. Wysoko na szczycie nadbudowy jachtu urzadzenie elektroniczne zaczelo wylapywac sygnaly radarowe innych statkow. Potem wysylalo je z powrotem z rozna czestotliwoscia. Bez stalego sygnalu powrotnego inne statki nie mogly zlokalizowac "Free Enterprise". Jacht stal sie niewidocznym duchem na czarnym wzburzonym morzu. Do sterowni wszedl wysoki, krotko ostrzyzony mezczyzna. -Wlasnie skonczylem analize danych. Wyglada na to, ze Hughes zginal. -Wiec ten, kto na niego polowal, powinien miec meteoryt - zauwazyl kapitan. -Szef tropi helikopter w jednej ze swoich firm lotniczych w Las Vegas. -I dokad leci? - zapytal kapitan. -To jest najlepsze - odrzekl mezczyzna. - Prosto do naszego celu. -Wyglada na to, ze bedziemy mogli upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - powiedzial kapitan. -Wlasnie. *** Adams byl doskonalym pilotem, ale gestniejaca ciemnosc i coraz silniejszy wiatr sprawialy, ze pocily mu sie rece. Od startu z "Oregona" lecial tylko wedlug przyrzadow. Wytarl dlonie o kombinezon lotniczy, zmniejszyl ogrzewanie w kabinie i przestudiowal ekran nawigacyjny. Przy obecnej predkosci powinien przeleciec nad linia brzegowa za dwie minuty. Zwiekszyl wysokosc, zeby nie zawadzic o szczyty gor, i znow popatrzyl na wskazniki.Przy braku widocznosci czul sie tak, jakby mial papierowa torbe na glowie. *** Cabrillo nie byl pewien, czy Ackerman jeszcze zyje.Zdawalo mu sie, ze wyczuwa slabe tetno, ale rana juz nie krwawila -zly znak. Odkad Cabrillo wrocil do groty, Ackerman sie nie poruszyl. Mial zamkniete oczy, powieki nawet nie drgnely. Cabrillo podciagnal go do gory, zeby rana byla ponizej serca, i przykryl spiworem. Nie mogl zrobic nic wiecej. Zadzwieczal jego telefon. -Sygnal z meteorytu prowadzi prosto do "Akbara" - powiedzial Hanley. -Czyli do Al-Khalify. Ciekawe, jak sie dowiedzial o meteorycie. -Ostrzeglem Overholta, ze w Echelonie jest przeciek - odrzekl Hanley. - To jedyne wytlumaczenie. -Wiec ugrupowanie Hammadi chce wyprodukowac brudna bombe -stwierdzil Cabrillo. - Ale to nie wyjasnia, kim sa ci drudzy. -Nie udalo nam sie ustalic, kim byl pasazer zestrzelonego helikoptera, ale podejrzewam, ze wspolpracowal z Al-Khalifa i ich drogi sie rozeszly. Cabrillo sie zastanowil. To bylo mozliwe, mialo sens. Ale czul niepokoj. -Przekonamy sie, kiedy odzyskamy meteoryt i uwolnimy emira. -Taki jest plan - przytaknal Hanley. -I bedzie po sprawie - powiedzial Cabrillo. -Wlasnie. Ani Cabrillo, ani Hanley nie mogli wiedziec, ze do konca sprawy jest jeszcze daleko. -Powiedz Huxley, zeby do mnie zadzwonila - polecil Cabrillo. - Potrzebuje porady medycznej. -Dobra - odrzekl Hanley i sie wylaczyl. *** Na pokladzie "Akbara" rozblysly mocne reflektory i oswietlily ladowisko helikoptera. Dwaj Arabowie obserwowali z boku, jak kawasaki Al-Khalify zrownuje sie z rufa potem rusza naprzod i siada. Ledwie plozy smiglowca dotknely pokladu, obaj mezczyzni przebiegli pod wirujacym rotorem i przymocowali je do ladowiska. Kiedy rotor znieruchomial, Al-Khalifa wysiadl z kabiny, okrazyl helikopter i wzial z siedzenia pasazera skrzynke. Podszedl z nia do drzwi glownego salonu i zaczekal, az je otworza. Wszedl do srodka i postawil skrzynke na dlugim stole. Odchylil wieko. Terrorysci zgromadzili sie wokol i popatrzyli w milczeniu na kule. Al-Khalifa wyjal ja i uniosl nad glowe. -Zginie milion wiecej niewiernych - powiedzial. - A z Londynu zostana ruiny. -Chwala Allahowi! - krzykneli terrorysci. *** -Jest mile przed nami - poinformowal kapitan "Free Enterprise". -Plynie z predkoscia pietnastu wezlow. W sterowni zebralo sie dziewieciu mezczyzn w czarnych nieprzemakalnych kombinezonach. Byli uzbrojeni w karabiny szturmowe, pistolety i granaty. "Free Enterprise" stal na morzu. Z pokladu rufowego opuszczano za burte duza czarna kuloodporna lodz pneumatyczna. Na dziobie i rufie miala zamontowane karabiny maszynowe kaliber 50 milimetrow. Do jej sztywnego dna z wlokna szklanego byl umocowany silnik o wysokiej mocy. Lodz zniknela za burta i opadla z pluskiem do wody. -Wchodzimy przez rufe, neutralizujemy przeciwnika, zabieramy meteoryt i wracamy - powiedzial dowodca. - Operacja ma trwac maksymalnie piec minut. -Beda tam jacys przyjaciele? - zapytal ktorys z mezczyzn. -Jeden - odrzekl dowodca i rozdal zdjecia. -Co mamy z nim zrobic? -Chroncie go, ale nie za cene wlasnego zycia. -Zostawic go na pokladzie? -Nie jest nam do niczego potrzebny. Idziemy. Mezczyzni wyszli ze sterowni i poszli na poklad rufowy. Zeszli gesiego po stopniach wzdluz kadluba na mala platforme. Czekala przy niej lodz pneumatyczna z pracujacym silnikiem. Kiedy wszyscy byli na pokladzie, jeden z nich stanal za sterem, wlaczyl naped i odbil od "Free Enterprise". Plynac z predkoscia piecdziesieciu pieciu wezlow, szybko dogonili "Akbara". Sternik lodzi pneumatycznej przybil do platformy plywackiej jachtu. Mezczyzni weszli na nia. Lodz zostala z tylu i utrzymywala tempo "Akbara". Osmiu ludzi wspielo sie wolno na gore. *** Wiezien w kabinie "Akbara" zdolal oswobodzic rece, ale nie nogi. Dobrnal do toalety, oproznil pecherz, usiadl na lozku i z powrotem zwiazal sobie nadgarstki. Jesli ktos go wkrotce nie uwolni, bedzie musial sam sobie poradzic. Byl glodny, a kiedy czul glod, robil sie zly. *** Jeden poklad wyzej slychac bylo tylko lekkie kroki, tlumione przez miekkie wykladziny. Mezczyzni z "Free Enterprise" rozeszli sie po calym jachcie. Po chwili rozlegly sie trzaski jak przy prazeniu kukurydzy, potem odglosy upadajacych cial.Kilka sekund pozniej drzwi kabiny wieznia otworzyly sie gwaltownie. Mezczyzna w czarnym kapturze oswietlil jego twarz latarka. Przyjrzal sie jej, porownal ze zdjeciem i zamknal drzwi. Wiezien zaczal szarpac powloke zaslaniajaca jego rysy. "Akbar" zwolnil i sie zatrzymal. Czterej mezczyzni obciazyli zwloki terrorystow i wyrzucili za burte. Reszta grupy zmyla w tym czasie krew. Cztery minuty i czterdziesci sekund po wejsciu na jacht wracali na platforme plywacka. Dowodca grupy z "Free Enterprise" postawil ostroznie skrzynke na rufie lodzi pneumatycznej i mezczyzni weszli na poklad. Sternik pchnal dzwignie przepustnicy i czarny ponton pomknal przez morze w kierunku macierzystego statku. Odgrzanie mrozonej pizzy trwaloby dluzej niz atak na "Akbara". Kiedy grupa byla z powrotem na pokladzie i lodz pneumatyczna wyciagnieto z wody, kapitan "Free Enterprise" zrownal sie z "Akbarem". Mgla troche opadla i swiatla jachtu odbijaly sie w czarnym morzu. "Akbar" kolysal sie w miejscu jak lodz zakotwiczona nad rafa. Roznica polegala na tym, ze tu bylo za zimno na nurkowanie i na pokladzie nie zostal nikt - z wyjatkiem jednej osoby - kto moglby skoczyc do wody. "Free Enterprise" przeplynal obok i kapitan stopniowo zwiekszyl predkosc. 18 Adams zawisl helikopterem nad Gora Forela i nadal przez glosnik sygnal o brzmieniu syreny alarmowej. Po kilku minutach zobaczyl w dole zielone swiatlo. Polecial w tamtym kierunku i znow wlaczyl syrene, zeby ostrzec Cabrilla, ze ma sie usunac z ladowiska. Potem posadzil smiglowiec na sniegu. Kiedy rotor przestal sie obracac, wysiadl z kabiny.-Ciesze sie, ze pana znalazlem, panie prezesie - powiedzial, gdy podszedl do niego Cabrillo. - Ciemno tu jak w grobie. -Wszyscy bezpiecznie opuscili Islandie? - zapytal Cabrillo. -Wszystko poszlo zgodnie z planem - odrzekl Adams. -Przynajmniej jeden sukces - powiedzial Cabrillo. - Jakie mozemy miec obciazenie? -Z nami dwoma na pokladzie i paliwem zostanie jeszcze troche zapasu. Dlaczego pan pyta? -Mamy dodatkowego pasazera - wyjasnil Cabrillo. -Kogo? -Cywila z postrzalem. Chyba po prostu znalazl sie w niewlasciwym miejscu o niewlasciwej porze. -Zyje? -Nie jestem pewien, ale nie wyglada to dobrze - odrzekl Cabrillo i wskazal wejscie do groty. - Zabierz go do helikoptera. Ja przestawie transporter i zaczne tankowanie. Adams skinal glowa i ruszyl w gore zbocza. Przed wejsciem do groty spojrzal na polnoc. Wzdluz horyzontu migotaly niebieskie i zielone swiatla. Wygladaly jak wstegi z cienkiej tkaniny podswietlone ruchomymi reflektorami. Plazma tworzaca zorze polarna dawala przedstawienie i Adams poczul dreszcz na widok tej nienaturalnej sceny. Odwrocil sie i wszedl do groty. Cabrillo wsiadl do transportera, podjechal do smiglowca i zaczal przepompowywac paliwo reczna pompa zamontowana na dodatkowym zbiorniku thiokola. Konczyl napelniac drugi zbiornik robinsona, gdy z ciemnosci wylonil sie Adams. Niosl Ackermana w spiworze. Ulozyl go ostroznie na tylnym siedzeniu, przypial pasem bezpieczenstwa i podszedl do Cabrilla. -Trzeba bedzie dodac uszlachetniacz paliwa - powiedzial. - Mam kilka pojemnikow. -Daj mi je, zajme sie tym. Polacz sie przez radio z Huxley i zapytaj ja czy mozemy cos zrobic dla naszego pasazera. Wytlumacz, ze ma grozna rane postrzalowa i stracil duzo krwi. Adams skinal glowa. Wyjal ze schowka dwa pojemniki uszlachetniacza paliwa i wreczyl Cabrillowi. Potem usiadl w fotelu pilota i wlaczyl radio. Po rozmowie wysiadl z helikoptera i znow siegnal do schowka po skladana szufle do sniegu. Zaczal wsypywac snieg do spiwora Ackermana. -Kazala go ochlodzic, zeby spowolnic akcje serca i wywolac hipotermie - wyjasnil, gdy podszedl do niego Cabrillo. -Kiedy bedziemy na "Oregonie"? -W chwili mojego startu plyneli z pelna predkoscia zyskamy wiec troche czasu - odrzekl Adams. - Oceniam, ze lot zajmie nam okolo godziny. Cabrillo skinal glowa i starl snieg z brwi. -Odsune transporter, a ty wlacz i rozgrzej silnik. Cztery minuty pozniej Cabrillo usiadl w fotelu pasazera smiglowca. Adams wlaczyl sprzeglo i rotor zaczal sie obracac. Wkrotce helikopter uniosl sie ze sniegu. W centrum dowodzenia na pokladzie "Oregona" Hanley opracowywal plan ataku na "Akbara". Eddie Seng zapisywal szczegoly na zoltym bloczku do notatek. Erie Stone podszedl do fotela Hanleya i wskazal duzy monitor na scianie. Na ekranie byla linia brzegowa Grenlandii, pozycja "Akbara" i kurs "Oregona". -"Akbar" tkwi w jednym miejscu od pietnastu minut - zauwazyl. - Czego nie mozna powiedziec o meteorycie. Jesli sygnal wysylany przez piasek jest prawidlowy, oddala sie od nas. -To bez sensu - odparl Hanley. - Mozemy miec falszywy odczyt? Stone przytaknal. -Zorza polarna i krzywizna Ziemi daleko na polnocy moga powodowac zaklocenia w odbiorze sygnalow odbitych od jonosfery. -Kiedy dotrzemy do "Akbara"? -Mniej wiecej za godzine. Poniewaz stoi, zaoszczedzimy jakies dziesiec minut. -Eddie - Hanley zwrocil sie do Senga - twoi ludzie moga byc gotowi wczesniej? -Jasne - odparl Seng. - Wiekszosc roboty wykona pierwszy czlowiek na pokladzie. Kiedy wpusci srodek paralizujacy do przewodow wentylacyjnych i zli faceci zasna reszta po prostu opanuje i zabezpieczy statek. Stone wrocil na swoj fotel i przyjrzal sie wykresowi czestotliwosci radiowych, ktory pokazywal moc sygnalu na roznych pasmach. -Lapiemy cos na dole. -Sprobuj to dostroic - polecil Hanley. Stone manipulowal chwile pokretlem, a potem wcisnal przycisk wzmacniacza na konsoli i wlaczyl glosnik. -Portland, Salem, Bend - uslyszeli - mozna nadawac. *** Na pokladzie "Akbara" wiezien zdolal oswobodzic nogi. Nasluchiwal przez chwile. Cisza. Uchylil drzwi kabiny i wyjrzal. Korytarz byl pusty. Przeszukal jacht od dziobu do rufy. Nikogo nie znalazl. Zdjal lateksowa maske. Poszedl do sterowni i skorzystal z radia. -Portland, Salem, Bend - powtorzyl - mozna nadawac. *** Na "Oregonie" Hanley siegnal po mikrofon, zeby odpowiedziec.-Tu "Oregon". Zidentyfikuj sie. -Szesc, jedenascie, piecdziesiat dziewiec. -Murph, co ty robisz przy radiu? *** -To byl smialy plan podstawic dublera za emira Kataru - powiedzial Adams, pilotujac helikopter pod czarnym niebem.-Od jakiegos czasu wiedzielismy, ze Al-Khalifa chce go porwac -odrzekl Cabrillo - i emir zgodzil sie na nasza propozycje. Zalezy mu na usunieciu ze sceny Al-Khalify tak samo jak nam. -Moze jest pan glodny? - zapytal Adams. - Mam kanapki, mleko i kruche ciasteczka. Sa w chlodziarce na tylnym siedzeniu. Cabrillo skinal glowa i siegnal za siebie na fotel obok Ackermana. Otworzyl chlodziarke i wyjal kanapke. -Masz kawe? -Pilot bez kawy to jak wedkarz bez robakow - odparl Adams. - Na podlodze z tylu jest termos. To moja specjalna wloska mieszanka. Cabrillo wzial termos i napelnil kubek. Wypil kilka lykow, odstawil kubek na podloge i ugryzl kanapke. -Wiec doprowadzenie do porwania falszywego emira od poczatku bylo w planie? - zapytal Adams. -Nie - zaprzeczyl Cabrillo. - Mielismy nadzieje dopasc Al-Khalife, zanim wykona ten ruch. Na szczescie Al-Khalifa nie zamierza zabic emira, chce go tylko zmusic do abdykacji na rzecz klanu Al-Khalifow. Nasz czlowiek powinien byc bezpieczny jak krowa na zjezdzie wegetarianow, dopoki nie zostanie zdemaskowany. Cabrillo ugryzl kolejny kes kanapki. -Moge o cos spytac, panie prezesie? -Jasne. - Cabrillo dokonczyl kanapke i siegnal po kawe. -Co pan, do diabla, robil na Grenlandii i kim wlasciwie jest ten umierajacy facet z tylu? *** -Al-Khalifa i jego ludzie znikneli - powiedzial Murphy. - Chyba tylko ja zostalem na pokladzie.-To bez sensu - odparl Hanley. - Helikopter jest na jachcie? -Widzialem go na rufie. -Przeszukales caly statek? -Tak. Wszedzie pusto, jakby nigdy nie istnieli. -Poczekaj. - Hanley odwrocil sie do Stone'a. -Trzydziesci osiem minut - poinformowal Stone, wyprzedzajac jego pytanie. -Murphy - powiedzial Hanley - bedziemy u ciebie za pol godziny. Sprobuj cos wygrzebac przez ten czas. -Dobra - odparl Murphy. -Jak znajdziemy sie na miejscu, zastanowimy sie nad tym wszystkim -dodal Hanley. *** -Dostalem telefon od naszego czlowieka w CIA - wyjasnil Cabrillo. - Kiedy bylismy w Rejkiawiku, Echelon przechwycil e-mail z informacja ze meteoryt jest z irydu. CIA obawiala sie, ze wpadnie w niewlasciwe rece, wiec poprosili mnie, zebym tam polecial i zabezpieczyl go. Ten dzentelmen z tylu odkryl meteoryt. - Wskazal za siebie.-Wykopal go w grocie? -Niezupelnie. Nad grota, w ktorej byles, jest druga z duza kaplica w srodku. Dawno temu ktos musial znalezc meteoryt i potraktowac go jak obiekt kultu religijnego. Ten facet z tylu to archeolog, ktoremu udalo sie wpasc na trop tamtego miejsca. Adams skorygowal kurs. -"Oregon", tu helikopter jeden - powiedzial do mikrofonu przy swoim helmie lotniczym. - Jestesmy dwadziescia minut lotu od was. Po otrzymaniu odpowiedzi od Stone'a mowil dalej: -Dziwna sprawa. Moze i ten meteoryt ma wartosc historyczna, ale nie wyobrazam sobie, zeby rywalizujacy ze soba archeolodzy zabijali sie nawzajem dla znaleziska. Na pewno marza o wykoszeniu konkurencji, ale jeszcze nie slyszalem o takim wypadku. -Wyglada na to - odparl Cabrillo - ze e-mail przechwycilo ugrupowanie Hammadi Al-Khalify i ukradli meteoryt dla irydu. Prawdopodobnie chca wykorzystac ten material do skonstruowania brudnej bomby. -Wiec musza juz miec dzialajaca bombe, ktorej uzyja jako katalizatora. Inaczej mieliby paliwo niedajace ognia. -Tez tak mysle. -Czyli po odzyskaniu meteorytu bedziemy jeszcze musieli znalezc bombe. -Jak dopadniemy Al-Khalife, zmusimy go, zeby nam wyspiewal, gdzie ona jest. Potem unieszkodliwimy bombe i bedzie po sprawie. Cabrillo jeszcze nie wiedzial, ze Al-Khalifa lezy na dnie morza. Tuz obok otworow geotermicznych. 19 Nazwisko Thomas Dwyer brzmialo powaznie i statecznie. Slyszac, ze to fizyk, kazdy wyobrazal sobie naukowca, ktory prowadzi uregulowany tryb zycia. Nic dalszego od prawdy.Dwyer byl kapitanem druzyny grajacej w rzutki w pobliskim pubie, w weekendy startowal w rajdach samochodowych i mimo czterdziestki wciaz podrywal samotne kobiety. Z wygladu przypominal aktora Jeffa Goldbluma, ubieral sie bardziej jak producent filmowy niz naukowiec i czytal kilkanascie gazet i magazynow dziennie. Byl inteligentny, odwazny i mial wyobraznie. Na jego identyfikatorze sluzbowym widzial nadruk: Centralna Agencja Wywiadowcza, Thomas W. Dwyer (TD), starszy konsultant naukowy. Dwyer byl naukowcem-szpiegiem. W tej chwili wisial do gory nogami w butach do inwersji grawitacji przymocowanych do drazka we framudze drzwi jego gabinetu. Rozciagal miesnie plecow i myslal. -Panie Dwyer - odezwal sie niesmialo mlodszy konsultant. Dwyer zerknal w kierunku glosu. Zobaczyl znoszone brazowe polbuty, biale sportowe skarpety i troche za krotkie nogawki spodni. Wygial plecy i uniosl glowe, zeby zobaczyc, kto do niego mowi. -Tak, Tim? -Dostalem zadanie, ktore chyba mnie przerasta - wyjasnil cicho naukowiec. Dwyer chwycil drazek w drzwiach, obrocil sie na nim jak gimnastyk i opadl plynnym ruchem na podloge. -Widzialem taki numer na ostatniej olimpiadzie - powiedzial z usmiechem. - Co o tym myslisz? -Super - odrzekl mlodszy mezczyzna. Dwyer wszedl do swojego gabinetu. Usiadl za biurkiem, schylil sie i zaczal zdejmowac buty. Mlodszy naukowiec grzecznie czekal. Trzymal w rekach akta z nadrukiem Echelon A-1. Wreszcie Dwyer zdjal buty i rzuciwszy je w rog pokoju, siegnal po dokumenty. Usunal z nich nalepke, podpisal i oddal mlodszemu koledze. -Teraz to moj problem - powiedzial z usmiechem. -Dziekuje, panie Dwyer. -Mow mi TD. Jak wszyscy. *** Thomas TD Dwyer siedzial w swoim gabinecie z nogami na biurku i czytal prace naukowa o fulerenach wystepujacych na powierzchni meteorytow. Naturalne sferyczne formacje - nazwane fulerenami od nazwiska slynnego amerykanskiego architekta Richarda Buckminstera Fullera, ktory wslawil sie konstruowaniem kopul geodetycznych - to najbardziej symetryczne duze molekuly znane czlowiekowi. Zostaly odkryte w 1985 roku podczas eksperymentu kosmicznego z czasteczkami wegla i nie przestaja zdumiewac naukowcow.Kiedy przestrzen wewnatrz sfery wypelnia cez, powstaje najdoskonalszy organiczny polprzewodnik, jaki kiedykolwiek przetestowano. Z czystych fulerenow stworzono eksperymentalny smar niemal bez oporow tarcia. Ich ewentualne zastosowanie to silniki niezanieczyszczajace srodowiska, medycyna i nanotechnologia. Mozliwosci sa szerokie i ciagle rosna. Choc przyszlosc wygladala interesujaco, Dwyera bardziej obchodzila terazniejszosc. Na fulereny wystepujace w przyrodzie natrafiano w kraterach meteorytow. Po zbadaniu probek wewnatrz sfer znajdowano argon i hel. Dwyer zastanowil sie nad tym. Najpierw wyobrazil sobie dwie kopuly geodetyczne polaczone w kule wielkosci pilki noznej, czyli mniej wiecej wielkosci meteorytu na zdjeciu, a nastepnie przestrzen wewnatrz kuli wypelniona gazami. Po przebiciu kuli szpikulcem lub odcieciu jej wierzcholka mieczem kazdy gaz wydostalby sie na zewnatrz. A potem co? Hel i argon sa nieszkodliwe i wystepuja w przyrodzie w duzych ilosciach. Ale gdyby te gazy zawieraly jeszcze cos? Cos nie z tego swiata? Otworzyl w komputerze ksiazke telefoniczna, znalazl numer i wpisal polecenie polaczenia. Kiedy komputer zasygnalizowal, ze dzwoni, Dwyer podniosl sluchawke telefonu. W innej czesci kraju, trzy strefy czasowe dalej, do dzwoniacego telefonu podszedl mezczyzna. -Nasuki - zglosil sie. -Czesc, Mike, stary pracoholiku, tu TD. -TD, ty wyrzutku spoleczenstwa, jak ci idzie zabawa w szpiega? -Powiedzialbym ci, ale to takie tajne, ze potem musialbym cie zabic. -Wiem, ze to tajemnica. -Chce cie poprosic o przysluge. Miko "Mike" Nasuki byl astronomem w NOAA - Narodowym Instytucie Oceanologii i Meteorologii, ktory podlega Departamentowi Handlu. Placowka miala baze do prowadzenia badan naukowych w szerokim zakresie, choc zwykle zajmowala sie hydrologia. -I pewnie nikt nie powinien wiedziec o tej rozmowie? -Zgadza sie - przytaknal Dwyer. - Wszystko jest hipotetyczne i nieoficjalne. -W porzadku - odparl Nasuki. - Mow. -Interesuja mnie meteoryty, a zwlaszcza fulereny. -To moja specjalnosc. -Slyszales jakies teorie o skladzie gazow w samych sferach? - zapytal ostroznie Dwyer. - Na przyklad, dlaczego przewaza hel i argon? -Uwaza sie, ze to bylyby najbardziej rozpowszechnione gazy na innej planecie. -Wiec kule moglyby byc wypelnione rowniez innymi substancjami -zauwazyl Dwyer. - Takimi, ktorych nie ma na Ziemi. Nasuki sie zastanowil. -Tak. Kilka miesiecy temu bylem na sympozjum, na ktorym ktos przedstawil teorie, ze dinozaury wytrzebil wirus z kosmosu. -Przeniesiony przez meteoryt? -Dokladnie. Ale jest jeden problem. -Jaki? -Na Ziemi nie odkryto meteorytu sprzed szescdziesieciu pieciu milionow lat. -Pamietasz jakies szczegoly tej teorii? Nasuki poszukal w pamieci. -Chodzilo o to, ze pozaziemskie zarazki uwiezione w helu zostaly uwolnione podczas uderzenia i te, ktore nie splonely, zniszczyly owczesne formy zycia. Szybko rozprzestrzeniajace sie wirusy, zapewne grypy, sars lub AIDS, zaatakowaly dinozaury. Ale jest tez inna hipoteza. -Jaka? -Ze cokolwiek bylo uwiezione w helu, zmienilo atmosfere ziemska. -To znaczy? -Pozbawilo ja calego tlenu. -Wiec dinozaury po prostu sie udusily? Nasuki zachichotal. -To tylko teoria, TD. -A gdyby jakis meteoryt uformowany z irydu przetrwal w calosci? - spytal Dwyer. - Nie roztrzaskal sie przy uderzeniu? -Jak wiesz, iryd jest bardzo twardy i ma stosunkowo wysoka radioaktywnosc - odparl Nasuki. - Bylby idealnym srodkiem przenoszenia zarazka zrodzonego w gazie. Promieniowanie mogloby nawet spowodowac mutacje wirusa. Zmienic go, wzmocnic, zrobic z nim cokolwiek. -Wiec zmutowany wirus pochodzacy sprzed milionow lat i z odleglosci miliardow kilometrow moglby przetrwac wewnatrz molekul? - upewnil sie Dwyer. -Jak najbardziej - potwierdzil Nasuki. -Musze konczyc - powiedzial Dwyer. -Wiedzialem, ze to powiesz - odrzekl Nasuki. 20 Kiedy Cabrillo ladowal na Grenlandii, w opuszczonym magazynie portowym w Odessie na Ukrainie spotkali sie dwaj mezczyzni. W przeciwienstwie do scen z hollywoodzkich filmow, gdzie w wymianie gotowki na bron uczestnicza cale grupy uzbrojonych facetow, to spotkanie bylo zdecydowanie mniej ekscytujace. Tylko dwaj mezczyzni, jedna drewniana skrzynia i czarny foliowy worek z zaplata.-Pieniadze sa w roznej walucie, tak jak pan chcial - powiedzial po angielsku jeden z mezczyzn. - W dolarach, funtach brytyjskich, frankach szwajcarskich i euro. -Dziekuje - odrzekl drugi mezczyzna z rosyjskim akcentem. -I zmienil pan dokumenty tak, zeby wynikalo z nich, ze ta bron zostala potajemnie sprzedana Iranowi w 1980? -Tak. Przez dawny rzad komunistyczny silom Chomeiniego, ktore obalily szacha. Pieniadze z transakcji poszly na sfinansowanie radzieckiej okupacji Afganistanu. -A urzadzenie zapalajace? -Dalismy nowe. Jest w skrzyni. -To ladnie z waszej strony. - Pierwszy mezczyzna usmiechnal sie, wyciagnal reke i uscisnal dlon drugiemu. - Ma pan numer telefonu, zeby zadzwonic w razie klopotow? -Tak. -Wyjezdza pan z Ukrainy, prawda? - spytal pierwszy mezczyzna, wsunawszy skrzynie po rolkowej pochylni do furgonetki. -Dzis w nocy. -Na panskim miejscu wynioslbym sie gdzies daleko. - Pierwszy mezczyzna opuscil i zabezpieczyl tylne drzwi samochodu. -Australia to wystarczajaco daleko? -Australia bylaby w sam raz - odrzekl pierwszy mezczyzna. Podszedl do kabiny furgonetki, wsiadl za kierownice, zamknal drzwi i uruchomil silnik. Niecala godzine pozniej w innej czesci portu skrzynia zostala zaladowana na stary frachtowiec, by pokonac Morze Czarne -pierwszy odcinek znacznie dluzszej podrozy. Po opuszczeniu Odessy grecki frachtowiec "Larissa" plynal na wschod przez rozfalowane Morze Srodziemne. Z prawej burty wyrastaly klify Gibraltaru. -Brudne paliwo - powiedzial umorusany mechanik. - Wyczyscilem filtr i teraz powinno byc dobrze. A te stuki to chyba po prostu luzy na tlokach. Tym dieslom przydalby sie remont. Kapitan skinal glowa zaciagnal sie papierosem bez filtra i podrapal w przedramie. Wysypka pojawila sie, kiedy mijali Sardynie, a teraz siegala od nadgarstka do lokcia. Kapitan niewiele mogl zrobic - "Larissa" byla tysiac czterysta mil morskich i cztery dni rejsu od celu. Podniosl wzrok na wielki tankowiec przeplywajacy obok, potem siegnal po sloiczek z wazelina otworzyl go i posmarowal podrazniona skore. Mial dostarczyc tajemniczy ladunek najpozniej w sylwestra. Pomyslal, ze teraz, po rozwiazaniu problemu z paliwem, zdazy dotrzec do Londynu na czas. Po dostawie powita Nowy Rok w portowym barze, a nazajutrz poszuka lekarza, zeby obejrzal wysypke. Nie mogl wiedziec, ze nastepnym lekarzem, ktorego zobaczy, bedzie koroner. 21 Przez przednia szybe kabiny helikoptera widac bylo jasny blask. Na rozkaz Hanleya zaloga "Oregona" wlaczyla wszystkie mozliwe swiatla, wiec statek wygladal jak choinka na tle ciemnego nieba. Lot tylko wedlug przyrzadow byl denerwujacy i Adams cieszyl sie, ze wkrotce wyladuja. Zrownal sie z rufa opadl nizej i zawisl w powietrzu. Potem posadzil robinsona na ladowisku.-Ciezki lot - powiedzial Cabrillo. -Przez wiekszosc drogi bylem spiety - przyznal Adams. -Dobra robota, George. Zanim Adams zdazyl odpowiedziec, podbiegla lekarka okretowa Julia Huxley. Otworzyla drzwi, gdy tylko rotor znieruchomial. Tuz za nia stal Franklin Lincoln. -Jest z tylu - powiedzial Cabrillo. Huxley skinela glowa otworzyla tylne drzwi i sprawdziwszy, czy Ackerman zyje, cofnela sie, by przepuscic Lincolna. Ten uniosl archeologa w spiworze i trzymajac go na wysokosci pasa, pobiegl do izby chorych. Huxley podazyla za nim. Kiedy Cabrillo wysiadal z helikoptera, podszedl Hanley. Nie tracil czasu na uprzejmosci. -Murphy odezwal sie z "Akbara" - oznajmil. -Zdemaskowali go? - zapytal Cabrillo. -Nie - odrzekl Hanley. - Uslyszal jakies halasy i sie uwolnil. Dla bezpieczenstwa odczekal troche, potem zaryzykowal wyjscie z kabiny, gdzie go wiezili, i zaczal przeszukiwac jacht. Nikogo nie znalazl, wiec odwazyl sie polaczyc z nami przez radio. Zeszli z pokladu rufowego i skierowali sie do centrum dowodzenia. -Odzyskal meteoryt? - spytal Cabrillo. -Obiekt zniknal - odparl Hanley i otworzyl drzwi pomieszczenia. - Odbieramy sygnaly z nadajnikow naprowadzajacych, ktore zostawiles, ale z przerwami. Weszli do srodka. -Skad nadchodza sygnaly? - zapytal Cabrillo. Hanley wskazal monitor. -Stamtad. Trop najpierw prowadzil na polnoc, teraz na wschod przez morze powyzej Islandii. -Zmienili statek - powiedzial Cabrillo. - Ale dlaczego? -Dobre pytanie. -Jak daleko jestesmy od "Akbara"? Stone bez slowa wprowadzil polecenia do komputera i na monitorze sciennym pojawil sie obraz z kamery wideo w swietle reflektorow na dziobie "Oregona". "Akbar" byl tuz przed nimi. *** "Free Enterprise" plynal z pelna predkoscia przez wzburzone morze.-Zrobcie postoj na Wyspach Owczych - polecil mezczyzna przez bezpieczna linie lacznosci. - Wysle kogos na tamtejsze lotnisko, zeby odebral paczke. -A potem dokad? - zapytal kapitan. -Do Calais - odparl mezczyzna. - Czeka tam reszta zespolu. -Dobrze. -Jeszcze jedno - dodal mezczyzna. -Tak? -Niech pan przekaze swoim ludziom, ze kazdy dostanie premie w wysokosci piecdziesieciu tysiecy dolarow, a rodzina Hughesa odpowiednia rekompensate za jego smierc. -Przekaze - odrzekl kapitan. Mezczyzna wylaczyl sie i siegnal po teczke z aktami na swoim biurku. Wyjal umowe kupna-sprzedazy brytyjskiej firmy tekstylnej i polecenie zaplaty. Podpisal oba dokumenty, wlozyl do faksu i czekal. Kiedy dostal potwierdzenie, zamyslil sie na chwile. Zrealizowal pierwsza czesc planu. Wkrotce przyjdzie czas na zemste. *** W tym samym czasie, kiedy faks szedl linia telefoniczna do Anglii, frachtowiec "Larissa" okrazal przyladek Cabo Fisterra. Kapitan wzial kurs na Brest we Francji, by potem wplynac do kanalu La Manche. Nocne powietrze bylo chlodne, na czystym niebie swiecily miliardy gwiazd.Kapitan obserwowal przez chwile przelatujaca komete. Potem zapalil papierosa, pociagnal lyk ouzo ze srebrnej piersiowki i podrapal sie w swedzace przedramie. Na skorze pojawila sie struzka krwi. Wytarl ja chusteczka. Za dwa dni beda w Londynie i wtedy lekarz obejrzy wysypke. *** Hanley ustawil "Oregona" tuz przy burcie "Akbara". Cabrillo pierwszy wszedl na jacht, za nim Seng, Jones, Meadows i Linda Ross. Murphy czekal na pokladzie. Na czole mial jeszcze resztki lateksowej maski. Wskazal otwarte drzwi.-Opowiedz mi, co slyszales i co sie potem stalo - poprosil Cabrillo, kiedy weszli do glownego salonu. Murphy opowiedzial o trzaskach i wizycie zamaskowanego mezczyzny w jego kabinie. -Wszystko trwalo moze piec minut - zakonczyl, gdy dolaczyla do nich reszta grupy. - Odczekalem dziesiec i zaryzykowalem wyjscie na korytarz. -Przeszukajcie caly jacht - polecil Cabrillo. - Potrzebuje odpowiedzi. Grupa podzielila sie i rozeszla po "Akbarze". W luksusowych kabinach walaly sie karabiny, pistolety, ubrania, rzeczy osobiste i walizki. Posciel na lozkach byla pognieciona, na niektorych lezaly odrzucone przykrycia. W kazdej kabinie byl Koran, przy lozkach staly buty. Wygladalo to, jakby zaloge porwalo UFO. *** Na "Oregonie" Hanley upewnil sie, czy pedniki sa wlasciwie ustawione, i odwrocil sie do Stone'a.-Przejmij ster - powiedzial. - Ide tam. Stone usiadl na jego miejscu. Skierowal kamery na poklad, zeby widziec, co sie dzieje. Hanley przeskoczyl na "Akbara" i wszedl do glownego salonu. Meadows badal licznikiem Geigera dlugi stol. -Meteoryt byl tutaj - powiedzial do przechodzacego Hanleya. W korytarzu Linda Ross trzymala pojemnik cisnieniowy z niebieskim plynem. Kiedy Hanley ja mijal, rozpylila zawartosc na scianach i wlozyla gogle. Hanley dotarl do schodow i otworzyl drzwi kabiny. -Jesli przeniesli sie na inny statek - mowil Cabrillo do Murphy'ego - to dlaczego nie zabrali rzeczy osobistych? -Moze nie chcieli miec przy sobie niczego, co mogloby kogos doprowadzic tutaj - podsunal Hanley. -To bez sensu - odparl Cabrillo. - Zadaja sobie trud, zeby porwac czlowieka, ktorego uwazaja za emira Kataru, a potem zostawiaja bez opieki jego i jacht wart miliony dolarow? -Pewnie zamierzaja tu wrocic - powiedzial Murphy. Do kabiny zajrzal Seng. -Panie prezesie, Ross chce panu cos pokazac. Poszli we czterech tam, gdzie stala Ross. Na scianach byly miejsca otoczone natrysnieta piana. Mialy niebieski kolor. Ross zdjela gogle i podala je Cabrillowi. Cabrillo popatrzyl na sciany: swiecace plamy krwi wygladaly jak obraz Jacksona Pollocka. Sciagnal z glowy gogle i podal Hanleyowi. -Probowali zmyc plame - wyjasnila Ross - ale to byla szybka i niedokladna robota. Z radia przy pasie Cabrilla dobiegl glos Stone'a. -Panowie prezesi, musicie cos zobaczyc. Cabrillo i Hanley wrocili na poklad rufowy i przeskoczyli na "Oregona". Skierowali sie do centrum dowodzenia. Gdy weszli, Stone wskazal monitor na scianie. -Myslalem, ze to martwy mlody wieloryb, dopoki sie nie odwrocil i nie zobaczylem go z przodu. Pojawilo sie nastepne cialo. -Niech Reyes i Kasim je wylowia - polecil Cabrillo. Zwrocil sie do Hanleya: - Wracam na jacht. Wyszedl z centrum dowodzenia i przeskoczyl na "Akbara". W glownym salonie zastal Senga. -Meadows uwaza ze obiekt byl tylko tutaj - poinformowal Seng. - Sprawdza caly jacht, ale na razie nigdzie indziej nie ma promieniowania. Cabrillo skinal glowa. -Ross znalazla krew w sterowni, kabinach, wokol glownego salonu i w przejsciach. Kapitan czuwal, reszta spala. Tak sie domyslam. Cabrillo znow skinal glowa. -Ktokolwiek ich zalatwil, szefie - dodal Seng - uderzyl szybko i mocno. -Pojde do sterowni - rzekl Cabrillo. Przejrzal tam dziennik okretowy. Ostatni wpis, sprzed zaledwie dwoch godzin, nie zawieral niczego szczegolnego. Kimkolwiek byli goscie, zjawili sie niezapowiedziani. Kiedy Cabrillo wyszedl na korytarz, odezwalo sie jego radio. -Panie prezesie - uslyszal glos Huxley - prosze przyjsc do izby chorych. Cabrillo znow wrocil na "Oregona". Reyes i Kasim byli na pokladzie. Pchali bosakami cialo w kierunku sieci opuszczonej na linie z dzwigu. Cabrillo wszedl do izby chorych. Ackerman lezal na stole lekarskim przykryty kocami elektrycznymi. -Probowal cos powiedziec - wyjasnila Huxley. - Staralam sie wszystko zapisywac, ale dopiero kilka minut temu zaczal mowic wyraznie. -O czym? - Cabrillo spojrzal na Ackermana. Archeolog poruszal powiekami, w koncu otworzyl troche jedno oko. -O jakims duchu - odrzekla Huxley. - Ale tak, jakby chodzilo o czyjes przezwisko. Ackerman znow sie odezwal. -Nie powinienem byl ufac Duchowi - powiedzial slabnacym glosem. - Kupil ich, zaplacil uni... wersyte... towi. Dostal konwulsji. -Mamo - wykrztusil i stracil przytomnosc. Huxley probowala go reanimowac, ale bez skutku. Krotko po polnocy stwierdzila zgon. Cabrillo zamknal Ackermanowi oczy i zakryl go kocem. -Zrobilas, co moglas - powiedzial do Huxley i wyszedl z izby chorych. Na rufie "Oregona" stal Hanley. Patrzyl na trzy ciala, a w reku trzymal zdjecie o wymiarach dwadziescia jeden na dwadziescia osiem centymetrow. -Powiekszylem je komputerowo, zeby twarz byla wyrazniejsza - wyjasnil, kiedy Cabrillo podszedl blizej. Cabrillo wzial od niego fotografie i pochyliwszy sie nad cialem, przyjrzal sie rysom martwego mezczyzny, a nastepnie porownal je ze zdjeciem. -Al-Khalifa - powiedzial. -Musieli obciazyc zwloki i wyrzucic za burte - zauwazyl Hanley. - Ale nie wiedzieli, ze w tym rejonie na dnie morza jest pelno otworow geotermicznych. Ciala szybko spuchly w goracej wodzie i mimo obciazenia wyplynely na powierzchnie. Gdyby nie to, nigdy bysmy ich nie znalezli. -Zidentyfikowales pozostalych? - zapytal Cabrillo. -Jeszcze ich nie znalazlem w kartotekach - odrzekl Hanley. - Ale wyplywaja nastepni. To chyba slugusy Al-Khalify. -Nie slugusy, tylko szalency - poprawil Cabrillo. -Powstaje pytanie... -Kto jest takim wariatem, zeby okrasc innych wariatow - wszedl mu w slowo Cabrillo. 22 Langston Overholt IV siedzial w swoim gabinecie i podbijal drewniana paletka czerwona gumowa pileczke. Przy uchu trzymal sluchawke telefonu. Minela dopiero osma rano, ale byl w pracy juz od ponad dwoch godzin.-Zostawilem na pokladzie dwoch mechanikow - powiedzial do niego Cabrillo. - Zgodnie z prawem o ratownictwie morskim nalezy nam sie wynagrodzenie. -Niezla zdobycz - odrzekl Overholt. -Na pewno jakos ja wykorzystamy - zgodzil sie Cabrillo. -Gdzie teraz jestescie? - zapytal Overholt. -Na polnoc od Islandii i plyniemy na wschod. Probujemy namierzyc meteoryt. Ktokolwiek go ukradl i zabil Al-Khalife, musi byc na pokladzie innego statku. -Jestescie pewni, ze wylowione przez was cialo to Al-Khalifa? -Na dziewiecdziesiat dziewiec procent. Ale przefaksujemy ci odciski palcow i zdjecia cyfrowe topielca, zeby twoi ludzie to sprawdzili. -Kiedy mnie obudziles dzis rano, kazalem im ustalic tozsamosc pasazera Eurocoptera. Nic nie zdzialali. Wysle ich na Grenlandie po ciala. Mam nadzieje, ze wtedy dowiemy sie wiecej. -Przepraszam za ten telefon o polnocy, ale uwazalem, ze powinienes byc na biezaco. -Nie ma problemu, pewnie i tak spie wiecej niz ty. -Odkad zeszlismy z pokladu "Akbara", zdrzemnalem sie zaledwie kilka godzin - przyznal Cabrillo. -Co ci mowi przeczucie? - zapytal Overholt. - Jesli Al-Khalifa nie zyje, zagrozenie brudna bomba chyba zmalalo. Meteoryt jest radioaktywny, ale bez katalizatora niebezpieczenstwo jest duzo mniejsze. -Fakt - przyznal Cabrillo - ale jeszcze nie znalezlismy zaginionej ukrainskiej glowicy jadrowej i nie wiemy, czy Al-Khalify nie zabilo kilku jego ludzi, ktorzy teraz sprobuja sami wykonac zadanie. -To by wiele wyjasnialo. Na przyklad dlaczego zabojcy tak latwo dostali sie na "Akbara". -Jesli to nie byli ludzie Al-Khalify, mamy do czynienia z innym ugrupowaniem. W takim wypadku powinnismy byc ostrozni. Ktokolwiek zaatakowal "Akbara", jest dobrze wyszkolony i bardzo skuteczny. -Inna organizacja terrorystyczna? -Watpie - odparl Cabrillo. - Sposob przeprowadzenia akcji nie wskazuje na fanatykow religijnych. To byla raczej operacja wojskowa. Zadnych emocji czy zamieszania. Po prostu bezbledne wyeliminowanie przeciwnika. -Rozejrze sie - powiedzial Overholt. - Moze czegos sie dowiem. -Bylbym wdzieczny. -Dobrze, ze udalo ci sie umiescic nadajniki na meteorycie. -To nasz jedyny as w rekawie. -Cos jeszcze? -Tamten archeolog tuz przed smiercia zaczal mowic o Duchu, jakby chodzilo o czlowieka, nie o zjawe. -I? -Dowiedz sie, kto jest Duchem, to rozwiazemy zagadke. *** "Free Enterprise" plynal przez lodowate morze w kierunku Wysp Owczych. Zespol zaczal sie odprezac - kiedy dotra do Calais, beda po prostu czekali na telefon.Nie mieli pojecia, ze sciga ich morski chart przebrany za stary frachtowiec. Nie wiedzieli tez, ze wkrotce beda mieli do czynienia z Korporacja i wladzami amerykanskimi. Trwali w blogiej nieswiadomosci. *** -To wazne - wyjasnil recepcjonistce TD Dwyer.-Jak wazne? - zapytala - Szef przygotowuje sie do spotkania w Bialym Domu. -Bardzo wazne. Skinela glowa i polaczyla sie przez interkom z Overholtem. -Jest tu pan Thomas Dwyer z Dzialu Naukowego. Mowi, ze musi sie z panem natychmiast zobaczyc. -Niech wejdzie - odparl Overholt. Recepcjonistka podeszla do drzwi gabinetu szefa i je otworzyla. Overholt siedzial za biurkiem. Zamknal akta, obrocil sie na fotelu i wsunal teczke do szczeliny wrzutowej w sejfie. -Zapraszam - powiedzial. Dwyer przecisnal sie obok recepcjonistki. Zamknela za nim drzwi. -TD Dwyer - przedstawil sie. - Jestem tym fizykiem, ktory mial przygotowac analize meteorytu. Overholt wyszedl zza biurka, uscisnal mu dlon i wskazal fotel. -I co pan ma? - zapytal, kiedy usiedli. Dwyer zaczal mowic. Overholt przerwal mu po niecalych pieciu minutach. Podszedl do biurka i polaczyl sie przez interkom z recepcjonistka. -Julie, pan Dwyer musi ze mna pojechac na spotkanie w Bialym Domu. Zalatw to. -Czy moglby go pan zapytac, jaka ma kategorie dostepu do tajnych spraw? -Jeden A - odrzekl Dwyer. -Wiec nie bedzie problemu - powiedzial Overholt do Julie. -Zadzwonie tam, szefie. Overholt wrocil do Dwyera i usiadl w fotelu. -Umowmy sie, ze kiedy przyjdzie nasza kolej, opowie pan o swoich odkryciach, ale bez szczegolowych opisow. Przedstawi pan same fakty. Jezeli poprosza pana o opinie, a zapewne tak bedzie, ograniczy sie pan tylko do tego. -Rozumiem - odrzekl Dwyer. -W porzadku - powiedzial Overholt. - A teraz niech pan mi opowie cala reszte. Chce znac nawet najbardziej fantastyczne teorie. -Wszystko sprowadza sie do tego, ze zmiana struktury molekularnej meteorytu moglaby spowodowac uwolnienie wirusa, co mialoby katastrofalne skutki. -Jaki bylby najgorszy scenariusz? -Koniec zycia organicznego na Ziemi. -Moge smialo stwierdzic - rzekl Overholt - ze zepsul mi pan poczatek dnia. *** W centrum dowodzenia "Oregona" Eric Stone uwaznie obserwowal monitor. Ilekroc namierzyl meteoryt, ten sie przemieszczal. Na podstawie roznych lokalizacji Stone probowal okreslic kierunek do obiektu. Wystukal na klawiaturze komputera nowe polecenia i spojrzal na inny ekran. Chcial zobaczyc widok z satelity komercyjnego, z ktorego korzystala Korporacja.Na monitorze pojawil sie obraz, ale morze zaslanialy geste chmury. -Szefie - powiedzial do Cabrilla - jest nam potrzebny KH-30. Za duze zachmurzenie. KH-30 byl najnowszym supertajnym satelita Departamentu Obrony. Umozliwial obserwacje przez chmury, a nawet pod woda. Stone bezskutecznie probowal sie wlamac do tego systemu. -Przy nastepnej rozmowie poprosze Overholta - odrzekl Cabrillo. - Moze uda mu sie przekonac Narodowe Biuro Zwiadowcze. Dobra robota, Stone. Hanley patrzyl na mape ich trasy na innym ekranie. "Oregon" mknal przez morze, ale scigany statek mial przewage czasowa. -Jesli nie przyspiesza, mozemy ich dogonic przed Szkocja. Cabrillo zerknal na monitor. -Wyglada na to, ze trzymaja kurs na Wyspy Owcze. -W takim razie - odparl Hanley - zawina do portu, zanim zdazymy ich dopasc. Cabrillo skinal glowa i sie zastanowil. -Gdzie sa nasze odrzutowce? Hanley wyswietlil mape swiata. -W Dulles, Dubaju, Kapsztadzie i Paryzu. -Ktory samolot jest w Paryzu? -Challenger 604 - odpowiedzial Hanley. -Skieruj go do Aberdeen w Szkocji - polecil Cabrillo. - Pas startowy w porcie lotniczym na Wyspach Owczych jest dla niego za krotki, a Aberdeen to najblizsze duze miasto. Niech zatankuje i bedzie gotowy do lotu. Moze nam byc potrzebny. Hanley skinal glowa i zaczal wprowadzac instrukcje do komputera. Drzwi centrum dowodzenia otworzyly sie i wszedl Michael Halpert. Trzymal w rekach teczke z dokumentami. Nalal sobie kubek kawy z ekspresu i podszedl do Cabrilla. -Przeszukalem cala baze danych - powiedzial zmeczonym glosem. - Nie ma zadnego terrorysty ani innego przestepcy o przezwisku Duch. -Znalazles cos? -Jednego hollywoodzkiego aktora, ktory pozuje na rzecznika tamtego swiata, autora ksiazek o wampirach, przemyslowca i cztery tysiace trzysta osiemdziesiat dwa adresy e-mailowe. -Aktor i pisarz odpadaja - odparl Cabrillo. - Wszyscy, ktorych znam, sa za glupi, zeby zaplanowac lunch, a co dopiero atak na statek terrorystow. Co to za przemyslowiec? Halpert zajrzal do dokumentow. -Niejaki Halifax Hickman. Miliarder w typie Howarda Hughesa. Prowadzi rozne interesy. -Dowiedz sie o nim jak najwiecej - polecil Cabrillo. - Chce wiedziec wszystko, poczawszy od koloru jego bielizny. -Jasne - odrzekl Halpert i wyszedl. Minelo dwanascie godzin, zanim znow sie pojawil. Ale kiedy wrocil, Korporacja wiedziala duzo wiecej niz przedtem. *** Gdyby TD Dwyer twierdzil, ze nie jest spiety, to by klamal.Wokol stolu konferencyjnego siedzieli zwyciezcy walki o wladze w panstwie. Wielu z nich pojawialo sie co wieczor w telewizyjnych wiadomosciach, a wiekszosc byla znana kazdemu, kto nie zyl w jaskini. Zebrali sie najwyzsi urzednicy panstwowi: prezydent i jego doradcy, sekretarz stanu, czterogwiazdkowi generalowie i szefowie wywiadu. Kiedy przyszla kolej na Overholta, zwiezle przedstawil sytuacje i wskazal Dwyera jako czlowieka, ktory bedzie odpowiadal na pytania. Pierwsze zadal prezydent. -Czy kiedykolwiek zweryfikowano to w laboratorium? -Przypuszczano, ze w fulerenach, ktore odkryto we fragmentach meteorytu znalezionych w kraterze w polnocnej Arizonie i pod woda w poblizu Cancun w Meksyku, sa izotopy helu. Jednak badania przeprowadzone w laboratoriach uniwersyteckich nie daly jednoznacznych wynikow. -Wiec to tylko teoria niepotwierdzona naukowo - odezwal sie sekretarz stanu. -To nowa dziedzina, panie sekretarzu - odrzekl Dwyer. - Rozwija sie dopiero od 1996, kiedy trzej chemicy dostali Nagrode Nobla za odkrycie fulerenow. Ponadto, miedzy innymi z powodu ciec budzetowych, na tym polu dzialaja glownie firmy zainteresowane komercyjnym wykorzystaniem fulerenow. -Czy istnieje sposob na sprawdzenie tej teorii? - spytal sekretarz stanu. -Moglibysmy wydobyc jakies szczatki i przeprowadzic kontrolowane rozbicie atomow - odpowiedzial Dwyer - ale nie ma gwarancji, ze znalezlibysmy probki z nietknietym wirusem. Niektore fragmenty moga go zawierac, inne nie. Glos zabral prezydent. -Panie Overholt, dlaczego wyslal pan na Grenlandie kontrahentow, a nie swoich ludzi? -Po pierwsze - zaczal tlumaczyc Overholt - uwazalem wtedy, ze mamy do czynienia ze stosunkowo nieszkodliwym obiektem, no i nie moglem wiedziec o przecieku w Echelonie. Informacje o zagrozeniu dostalem od pana Dwyera dopiero dzis. Po drugie, planowalismy skonfiskowanie obiektu i nie chcialem, zeby wiazano z tym panska administracje. -Rozumiem - rzekl prezydent. - Kogo wynajelismy do tej roboty? -Korporacje - odrzekl Overholt. -To oni umozliwili dalajlamie powrot do Tybetu, zgadza sie? -Tak, panie prezydencie. -Myslalem, ze juz przeszli na emeryture, bo na tamtej operacji zarobili fortune. W kazdym razie nie watpie w ich umiejetnosci. Bedac na panskim miejscu, zrobilbym to samo. -Dziekuje, panie prezydencie. Odezwal sie szef sztabu Sil Powietrznych. -Wiec sytuacja jest taka, ze zniknela irydowa kula i jednoczesnie brakuje ukrainskiej glowicy jadrowej. Jesli ktos polaczy jedna z druga, bedziemy mieli cholerny problem. Prezydent skinal glowa. Podsumowanie bylo trafne. Milczal chwile. -Po pierwsze - powiedzial w koncu - pan Dwyer powinien wydobyc kilka tych pozaziemskich fulerenow i rozpoczac eksperymenty. Jesli grozi nam uwolnienie wirusa z innej planety, musimy o tym wiedziec. Po drugie, chcialbym, zeby wojsko i wywiad polaczyly wysilki w celu zlokalizowania meteorytu. Po trzecie, zyczylbym sobie, zeby pan Overholt kontynuowal wspolprace z Korporacja. Zajmuja sie tym od poczatku i nie chce ich wycofywac. Przyznam na to z budzetu fundusz, jaki bedzie potrzebny na ich wynagrodzenie. Po czwarte, wszystko ma byc zachowane w tajemnicy. Jesli przeczytam o tym jutro w "New York Timesie", sprawca przecieku wyleci z pracy. I rzecz najbardziej oczywista: musimy znalezc ukrainska bombe i meteoryt jak najszybciej, zeby nie zaczac nowego roku od kryzysu. - Urwal i popatrzyl na obecnych. - Kazdy wie, co ma robic. Bierzcie sie wiec do roboty i zakonczmy te sprawe. Zebrani zaczeli wychodzic. Prezydent skinal do Overholta i Dwyera, zeby zostali. Zolnierz piechoty morskiej wyprowadzil gosci, zamknal za soba drzwi i stanal na warcie. -TD, tak? -Tak, panie prezydencie - odrzekl Dwyer. -Co nam moze grozic? Dwyer zerknal na Overholta, ktory skinal glowa. -Jesli w czasteczkach tworzacych meteoryt rzeczywiscie jest wirus -zaczal Dwyer - to eksplozja jadrowa moze byc najmniejszym z naszych problemow. -Niech pan mnie polaczy z Cabrillem - powiedzial prezydent do Overholta. 23 Sala konferencyjna na "Oregonie" byla pelna. - Trzysta piecdziesiat mil morskich od celu mozemy wziac robinsona - powiedzial Cabrillo. - Jesli bedziemy lecieli pod wiatr z predkoscia stu szescdziesieciu kilometrow na godzine, powinnismy byc na Wyspach Owczych mniej wiecej w tym samym czasie co nasz tajemniczy statek.-Problem w tym - zauwazyl Hanley - ze ty i Adams nie mozecie go zaatakowac tylko we dwoch. To byloby samobojstwo. -Tamci faceci to bezwzgledne bandziory - dodal Seng. Drzwi sali otworzyly sie i do srodka zajrzal Gunther Reinholt, specjalista od napedu "Oregona". -Panie prezesie, wazny telefon - poinformowal. Cabrillo skinal glowa, wstal od stolu i wyszedl za Reinholtem na korytarz. -Kto dzwoni? - spytal. -Prezydent - odrzekl Reinholt i poprowadzil Cabrilla do centrum dowodzenia. Cabrillo nie odezwal sie - nie bylo o czym mowic. Kiedy dotarl na miejsce, podszedl do bezpiecznego telefonu i podniosl sluchawke. -Juan Cabrillo, slucham. -Prosze zaczekac, lacze z prezydentem Stanow Zjednoczonych - powiedziala operatorka. Po chwili na linii zabrzmial nosowy glos: -Dzien dobry, panie Cabrillo. -Dzien dobry, panie prezydencie. -Jest ze mna pan Overholt. Juz mnie wprowadzil w sprawe. Jak wyglada sytuacja? Cabrillo zdal prezydentowi krotka relacje. -Moglbym wyslac z Anglii samoloty, zeby zatopily ten statek pociskami Harpoon - powiedzial prezydent, kiedy Cabrillo skonczyl - ale gdzies jest jeszcze glowica jadrowa, prawda? -Tak, panie prezydencie - potwierdzil Cabrillo. -Na Wyspach Owczych nie moga wyladowac transportowce z wojskiem - ciagnal prezydent. - Lotnisko jest za male, sprawdzilem to. Pozostaja nam wiec tylko helikoptery. Oceniam, ze przygotowanie i przerzucenie tam naszych sil zajeloby szesc godzin. -Obawiam sie, ze mamy najwyzej trzy i pol godziny, maksymalnie cztery - odrzekl Cabrillo. -Rozmawialem z marynarka wojenna - powiedzial prezydent. - Nie maja nic w tamtym rejonie. -Panie prezydencie, umiescilismy na meteorycie lokalizatory. Dopoki obiekt nie jest polaczony z glowica jadrowa nie stanowi wielkiego zagrozenia. Jesli da nam pan pozwolenie, postaramy sie dotrzec do miejsca, gdzie meteoryt ma byc zespolony z bomba i odzyskac jedno i drugie. -To ryzykowny plan - zauwazyl prezydent. Odwrocil sie do Overholta. -Juan - wlaczyl sie do rozmowy Overholt - jakie sa szanse, ze wam sie uda? -Duze - odparl Cabrillo - ale jest jedna niewiadoma. -Jaka? - zapytal prezydent. -Nie jestesmy pewni, z kim mamy do czynienia. Jesli ludzie, ktorzy maja meteoryt, to frakcja ugrupowania Hammadi, poradzimy sobie z nimi. Prezydent sie zastanowil. -W porzadku - zdecydowal - dzialajcie wedlug waszego planu. -Tak jest, panie prezydencie - odrzekl Cabrillo. -Teraz nastepna sprawa - powiedzial prezydent. - Okazuje sie, ze meteoryt stwarza oddzielny problem. Jest tu naukowiec, ktory to wytlumaczy. Przez nastepne piec minut Dwyer wyjasnial swoja teorie. Cabrilla przeszly ciarki po plecach. Armagedon byl blisko. -To zwieksza zagrozenie, panie prezydencie - przyznal - ale tamci chyba nie wiedza ze jest mozliwosc uwolnienia wirusa. My sami dopiero sie o tym dowiedzielismy. To byloby zabojcze rowniez dla nich. Jedyny sensowny scenariusz to wykorzystanie meteorytu do skonstruowania brudnej bomby. -To wszystko prawda - zgodzil sie prezydent - i nie chcemy dopuszczac do siebie mysli, ze moze dojsc do rozpadu czasteczek. Musieliby jakos rozbic meteoryt, zeby do tego doprowadzic. Jednak niebezpieczenstwo istnieje i skutki moglyby byc katastrofalne. -Juan - odezwal sie Overholt - gdyby do tej operacji wynajeto Korporacje, jak byscie to zrobili? -Postaralibysmy sie wykorzystac radioaktywnosc irydu do napromieniowania jak najwiekszej liczby ludzi. -Wiec potrzebowalibyscie jakiegos srodka przenoszenia? - zapytal prezydent. -Zgadza sie, panie prezydencie - odparl Cabrillo. -Jezeli wiec naklonimy Brytyjczykow do zamkniecia ich przestrzeni powietrznej, niebezpieczenstwo rozpylenia tego z samolotu zostanie wyeliminowane - powiedzial prezydent. - Pozostanie nam tylko znalezienie bomby. -Trzeba bedzie tez zwiekszyc srodki bezpieczenstwa na stacjach metra i w miejscach publicznych - dodal Cabrillo. - Na wypadek, gdyby zamierzali uzyc tam pylu radioaktywnego. Moze w jakis sposob rozmontowali glowice, zmielili rdzen i planuja zmieszanie tego z drobno sproszkowanym irydem, zeby spowodowac skazenie. -Wiec Brytyjczycy beda rowniez musieli sprawdzac przesylki pocztowe i kurierskie - zauwazyl prezydent. - Milczal chwile, a potem powiedzial: - Modlmy sie, zebysmy znalezli jednoczesnie meteoryt i bombe i uratowali Anglie od katastrofy. Inne ewentualnosci sa zbyt przerazajace, aby je brac pod uwage. Rozmowa skonczyla sie i Cabrillo wrocil do sali konferencyjnej. Nie mogl wiedziec, ze Wielka Brytania stanowi cel jednej operacji, a cel drugiej jest oddalony o trzy strefy czasowe na wschod. -Wlasnie rozmawialem z prezydentem - powiedzial, siadajac u szczytu stolu. - Mamy zapewniona pomoc rzadu Stanow Zjednoczonych. Zebrani czekali na dalsze szczegoly. -Naukowiec z CIA - ciagnal Cabrillo - przedstawil mi teorie, ze w czasteczkach meteorytu moga byc sladowe ilosci gazow z kosmosu zawierajace potencjalnie zabojczy wirus. Kiedy znajdziemy meteoryt, w zadnym wypadku nie mozemy go uszkodzic. -A co z powierzchnia meteorytu? - zapytala Julia Huxley. - Byl pan bardzo blisko tego obiektu. -Ten naukowiec powiedzial, ze gdyby wirus byl na zewnatrz, splonalby po wejsciu meteorytu w atmosfere ziemska. Problem moze sie pojawic, jesli kula zostanie na przyklad przewiercona. Jezeli czasteczki uloza sie w pewien sposob, moga powstac przestrzenie wypelnione gazem. -Jakiej wielkosci moga byc te przestrzenie? - spytala Huxley. -To tylko teoria - odrzekl Cabrillo. - Meteoryt moze byc pusta skorupa jak czekoladowe jajko wielkanocne albo moga w nim byc skupiska gazu, takie jak geody, ktore tworza krysztaly roznej wielkosci. Nikt tego nie wie, trzeba to dopiero zbadac. -Sa jakies przypuszczenia co to za wirus? Moze moglabym przygotowac surowice. -Zadnych - odrzekl Cabrillo - ale jesli pochodzi z kosmosu i zostanie uwolniony na Ziemi, na pewno nie czeka nas nic dobrego. Zapadla taka cisza, ze mozna byloby uslyszec latajaca muche. Cabrillo spojrzal na Hanleya. -Adams jest prawie gotowy do startu - powiedzial Hanley. - A nasz Challenger 604 wkrotce wyladuje w Aberdeen. -Gdzie jest Truitt? Richard "Dick" Truitt byl wiceprezesem Korporacji do spraw operacyjnych. -Polecial z emirem do Kataru - odparl Hanley. - Odstawil go bezpiecznie na miejsce. Wyslalem po niego z Dubaju naszego gulfstreama. Powinni juz byc w powietrzu, pewnie gdzies nad Afryka. -Skieruj go do Londynu - polecil Cabrillo. - Niech on i gulfstream beda w pogotowiu. Hanley skinal glowa. -Chce, zebyscie dokonczyli planowanie ataku na nasz tajemniczy statek - zwrocil sie Cabrillo do grupy. - Jesli wszystko pojdzie dobrze, zamkniemy sprawe za dwanascie godzin. Jak zwykle, w czasie mojej nieobecnosci szefem jest Hanley. Wszyscy zabrali sie do pracy. Cabrillo wyszedl z sali i ruszyl korytarzem do biura Halperta. -Co znalazles? - spytal. -Ciagle szukam - odrzekl Halpert. - Sprawdzam wlasnie firmy, ktore kontroluje. -Nie zapomnij o jego zyciu prywatnym i profilu psychologicznym. -Dobrze - odparl Halpert - ale na razie ten facet wyglada na lojalnego Amerykanina. Ma zezwolenie Departamentu Obrony na dostep do tajnych spraw, przyjazni sie z paroma senatorami i byl nawet raz zaproszony na ranczo prezydenta. -Prezydent Korei Polnocnej tez - zauwazyl Cabrillo. -Fakt - przyznal Halpert - ale jesli jest jakis haczyk na tego faceta, znajde go. -Opuszczam statek. Zloz raport Hanleyowi. -Tak jest. *** Cabrillo wspial sie po schodach na ladowisko.George Adams siedzial w fotelu pilota robinsona. Jeszcze nie uruchomil silnika, w kabinie bylo wiec zimno. Zatarl dlonie w rekawicach i skonczyl wpis do dziennika pokladowego przypietego do clipboardu. Wlaczyl zasilanie z glownego akumulatora, zeby sprawdzic status, zobaczyl nadchodzacego Cabrilla i otworzyl drzwi pasazera. Cabrillo wlozyl do tylu dwie torby podrozne. W jednej byla bron, ubrania i elektronika, w drugiej prowiant. Spojrzal na Adamsa. -Mam cos zrobic, George? - zapytal. -Nie, szefie, wszystkim sie zajalem. Mam prognoze pogody i plan lotu, punkty orientacyjne sa wprowadzone do GPS-u. Jesli chce pan juz startowac, pokaze to panu po drodze. Adams pracowal dla Korporacji od lat i zawsze zadziwial Cabrilla. Nigdy sie nie skarzyl i nie tracil zimnej krwi. Nieraz latali w trudnych warunkach, ale Adams wyglaszal tylko swobodne uwagi. Nic go nie przerazalo. -Czasami zaluje, ze nie moge cie sklonowac, George - powiedzial Cabrillo, zapinajac pas bezpieczenstwa. Adams podniosl wzrok znad przyrzadow. -Wtedy mialbym tylko polowe zabawy, szefie. Siegnal w dol i przekrecil kluczyk. Silnik tlokowy zaczal pracowac na jalowym biegu. Adams obserwowal wskazniki, a gdy silnik osiagnal wlasciwa temperature, polaczyl sie przez radio ze sterownia. -Jestesmy w linii wiatru? - zapytal. -Tak - uslyszal w odpowiedzi. Przesunal drazek skoku ogolnego i helikopter uniosl sie w powietrze. Adams polecial wzdluz statku. Kilka minut pozniej "Oregon" zniknal z tylu. Przednia szybe kabiny wypelnialy tylko chmury i czarne morze. *** -Tyle na razie mamy - zakonczyl prezydent.-Oglosze alarm - odrzekl premier - i podam do prasy, ze powodem jest zaginiecie ladunku trujacej rycyny. W ten sposob terrorysci beda dalej realizowali swoj plan. -Miejmy nadzieje, ze wkrotce bedzie po wszystkim. -Wydam MI-5 i MI-6 polecenie, zeby skoordynowali dzialania z panskimi ludzmi. Ale kiedy meteoryt znajdzie sie na terytorium brytyjskim, bedziemy musieli przejac sprawe. -Rozumiem - odparl prezydent. -W takim razie powodzenia - powiedzial premier. -Nawzajem. *** Truitt wyjrzal przez boczne okno gulfstreama. Odrzutowiec lecial z predkoscia ponad osmiuset kilometrow na godzine. Daleko w dole blyszczalo w sloncu wybrzeze Hiszpanii. Truitt wstal, podszedl do drzwi kabiny i zapukal.-Zapraszam - zawolal Chuck Maly Gunderson. Truitt otworzyl drzwi. Gunderson prowadzil samolot, Tracy Pilston siedziala w fotelu drugiego pilota. -Co slychac? - zapytal Truitt. -Sytuacja wyglada tak - odparla Pilston. - Maly zjadl porcje indyka, cala torebke MM's-ow i pol puszki prazonych migdalow. Radze trzymac rece z daleka od jego ust. -Dwie rzeczy zaostrzaja mi apetyt - powiedzial Gunderson. - Pierwsza to latanie, a drugiej sami sie domyslcie. -Lowienie lososi? - zgadywal Truitt. -To tez - potwierdzil Gunderson. -Terenowa jazda na motorze? - strzelila Pilston. -To tez - przytaknal Gunderson. -Chyba latwiej zgadnac, co ci nie zaostrza apetytu - powiedzial Truitt. -Spanie. - Gunderson osunal sie w fotelu i udal, ze drzemie. -Czym mozemy sluzyc, panie prezesie? - zapytala Pilston. Gunderson nadal udawal, ze spi. -Bylem tylko ciekaw, gdzie ladujemy. Na Gatwick czy na Heathrow. -Ostatni rozkaz brzmial Heathrow - odrzekla Pilston. -Dzieki - powiedzial Truitt i skierowal sie do wyjscia. -Moge o cos poprosic? - zapytala Pilston. Truitt sie odwrocil. -Jasne. -Niech pan powie Malemu, zeby pozwolil mi pilotowac. Nigdy nie oddaje mi sterow. -Lecimy na autopilocie - wymamrotal Gunderson. -Bawcie sie grzecznie, dzieci - powiedzial Truitt i wyszedl. -Dam ci snickersa, jesli pozwolisz mi pilotowac - zaproponowala Pilston. -Trzeba bylo od razu tak mowic, kobieto - odparl Gunderson. 24 Saud Al-Sheik patrzyl na ogromny pusty stadion w Mekce.W Arabii Saudyjskiej sa bogate zloza ropy, doskonale szpitale i szkoly, i najswietsze miejsce islamu, Mekka. Kazdy muzulmanin powinien odbyc hadzdz - pielgrzymke do Mekki - przynajmniej raz w zyciu. Co roku, zwykle na poczatku stycznia, przybywaja tu tysiace wiernych. Wiekszosc odwiedza rowniez pobliska Medyne, gdzie zostal pochowany Mahomet. Naplyw wielu pielgrzymow w krotkim czasie to logistyczny koszmar. Zapewnienie masie ludzi zakwaterowania, wyzywienia, opieki medycznej i bezpieczenstwa jest trudne i drogie. Arabia Saudyjska ponosi koszty wizyty pielgrzymow - i konsekwencje, jesli cos pojdzie zle. Okupacja Iraku i Afganistanu przez sily amerykanskie i brytyjskie wzbudzala nienawisc do Zachodu, wiec region byl istna beczka prochu. Fundamentalisci islamscy pragneli zetrzec Zachod z powierzchni ziemi jak zaraze. Zachodni swiat odwzajemnial nienawisc. Po jedenastym wrzesnia oraz licznych grozbach i atakach terrorystycznych stracil cierpliwosc. Gdyby zdarzyl sie jeszcze jeden zamach z udzialem Saudyjczykow, wiekszosc obywateli Stanow Zjednoczonych domagalaby sie okupacji tego kraju. Mimo calego napiecia, nienawisci, przemocy i gniewu hadzdz musial byc udany i bezpieczny. Mial sie rozpoczac dziesiatego stycznia. Na dokonczenie niezbednych przygotowan zostaly niecale dwa tygodnie. *** Saud Al-Sheik studiowal plik dokumentow na swoim biurku. Mial do zalatwienia tysiac spraw, tymczasem pojawil sie kolejny problem - nowe dywaniki modlitewne zamowione w Anglii nie byly jeszcze gotowe, a tkalnia akurat zmienila wlasciciela.Ta zwloka, w polaczeniu z faktem, ze rodacy Sauda Al-Sheika nie przepadali za Anglikami z powodu brytyjsko-amerykanskiej okupacji Iraku, stwarzala klopotliwa sytuacje. Al-Sheik zastanawial sie nad lapowka dla tkalni. Zaplacilby ekstra za wykonanie zamowienia i kazal wyslac dywaniki z Paryza, zeby zataic kraj ich pochodzenia. To rozwiazaloby jednoczesnie oba problemy. Zadowolony ze swojego pomyslu, wypil lyk herbaty i siegnal po telefon komorkowy, zeby zadzwonic do kontrahenta. *** W tym momencie grecki frachtowiec "Larissa" wplynal do kanalu La Manche. Kapitan popatrzyl na mape. Kazano mu wejsc do portu na wyspie Sheppey, a nigdy tu nie byl. Zwykle cumowal w Dover, Portsmouth i Felixstowe. Nie mogl wiedziec, ze wladze brytyjskie zainstalowaly ostatnio w tych portach detektory promieniowania. Tymczasem wyspa Sheppey byla otwarta szeroko jak Wielki Kanion. I ludzie, ktorzy wynajeli grecki statek, wiedzieli o tym.Kapitan przestudiowal mape i skorygowal kurs. "Larissa" plynela dalej, z pojedynczego komina unosil sie dym z dychawicznych diesli. Byla konajacym statkiem, ktory transportowal zabojczy ladunek. 25 Helikopter Sikorsky S-76 lecial nad sucha pustynia polnocnej Arizony. Dwyer zdziwil sie, dostrzeglszy osniezone gorskie szczyty na horyzoncie. Jak wiekszosc ludzi, ktorzy nigdy nie byli w Arizonie, wyobrazal sobie, ze ten stan to bezkresna piaszczysta przestrzen porosnieta kaktusami.-Czesto pada tu snieg? - zapytal przez radio pilota. -Gory koncza sie w poblizu Flagstaff - odparl pilot. - Sniegu jest wystarczajaco duzo, zeby jezdzic na nartach. Najwyzszy szczyt, Humphries, ma ponad trzy tysiace szescset metrow. -Nie mialem o tym pojecia - wyznal Dwyer. -Wiekszosc ludzi nie ma - odparl pilot sucho. Prawie sie nie odzywal, odkad wylecieli z Phoenix dwie godziny temu. Dwyer nie dziwil mu sie - byl pewien, ze ludzie ze stanowych sluzb bezpieczenstwa wewnetrznego nie ujawnili mu, kim jest pasazer i jakie ma plany. A kazdy lubi wiedziec - przynajmniej ogolnie - co go czeka. -Lecimy do krateru, zebym mogl pobrac probki skal do badan laboratoryjnych - wyjasnil Dwyer. Pilot wyraznie sie odprezyl. -To wszystko? -Tak - zapewnil Dwyer. -To dobrze, bo nie uwierzylby pan, jakie ostatnio dostawalem zadania. Bywaly dni, ze nie chcialo mi sie przychodzic do pracy. -Wyobrazam sobie. -Czasem konczylem zmiane pod chemicznym prysznicem odkazajacym - skarzyl sie pilot. - Do diabla z taka robota. -To powinna byc bulka z maslem - uspokoil go Dwyer. To zapewnienie rozwiazalo pilotowi jezyk. Przez reszte lotu opowiadal Dwyerowi o mijanych miejscach. Po dwudziestu minutach wskazal przed siebie. -Jest. Krater wygladal jak wielka blizna po ospie. Patrzac z powietrza, nietrudno bylo sobie wyobrazic sile uderzenia, ktore spowodowalo taka gleboka dziure w ziemi. -Gdzie ladujemy? - zapytal pilot. Dwyer zbadal wzrokiem teren. -Tam, obok tego bialego pikapa. Pilot zwolnil, na chwile zawisl w powietrzu i wreszcie posadzil maszyne na ziemi. -Mam rozkaz zostac w kabinie na nasluchu radiowym - oznajmil. Kiedy rotor przestal sie obracac, Dwyer wysiadl i podszedl do mezczyzny w kowbojskich butach i kapeluszu, ktory stal z boku. Uscisneli sobie dlonie. -Dziekuje, ze zgodzil sie pan pomoc - powiedzial Dwyer. -Nie odmawia sie prezydentowi Stanow Zjednoczonych - odparl mezczyzna. - Ciesze sie, ze moge sie na cos przydac. Wzial ze skrzyni ladunkowej pikapa kilka narzedzi i wiadro. Podal Dwyerowi lopate i wskazal krawedz krateru. -To, czego pan szuka, powinno byc tam. Wspieli sie na ziemny grzbiet wokol otworu i zeszli dwadziescia metrow w dol. Poczuli wzrost temperatury. Mezczyzna w kowbojskim kapeluszu wytarl czolo kolorowa chusta. -Tutaj zawsze znajdowalem najwieksze kawalki. Dwyer rozejrzal sie, wybral miejsce i zaczal kopac. *** Kiedy Dwyer machal lopata w upale Arizony, Michael Halpert siedzial w swoim biurze pod pokladem "Oregona" i patrzyl na wydruk z komputera. Pracowal od wielu godzin i piekly go oczy od wpatrywania sie w monitor. Wystukal na klawiaturze polecenia, wyswietlil kartoteke operacji i spojrzal na uwagi Cabrilla.Znow zerknal na wydruk, wzial swoje notatki i poszedl do centrum dowodzenia. -Richard - mowil wlasnie Hanley - zatankujcie gulfstreama i badzcie w pogotowiu. Zadzwonie, kiedy bedziecie potrzebni. Odlozyl sluchawke i odwrocil sie do Halperta. -Domyslam sie, ze cos znalazles. Halpert podal mu notatki. Hanley przeczytal je, a potem powiedzial: -To moze byc wazne. Hickman przekazal uniwersytetowi spora sume, ale moze ma taki zwyczaj. -Ma - odparl Halpert. - Finansuje badania archeologiczne. -Ciekawe - mruknal Hanley. -Ostatnie slowa tamtego umierajacego archeologa tez - zauwazyl Halpert. - "Kupil ich, zaplacil uniwersytetowi". -Rozumiem, do czego zmierzasz. Wydalo mi sie dziwne, ze Ackerman najpierw wyslal e-mail do Hickmana. Nawet dziekana nie zawiadomil o swoim odkryciu. -Moze Hickman i Ackerman wspolpracowali - podsunal Halpert - i Ackerman chcial miec pewnosc, ze jesli cos znajdzie, slawa przypadnie jemu, a nie jego szefowi na uniwersytecie. -To nie wyjasnia, skad Hickman mogl wiedziec, ze Ackerman w ogole cos znajdzie - odparl Hanley - i ze to bedzie akurat meteoryt z irydu. -Moze na poczatku dzialal z pobudek altruistycznych - spekulowal Halpert. - Uslyszal od Ackermana o Eryku Rudym, zainteresowalo go to i postanowil sfinansowac ekspedycje. A potem, po odkryciu przez Ackermana meteorytu, dostrzegl okazje. -Nawet nie wiemy, czy Hickman jest w to zamieszany. Ale jesli jest, to co moglo sklonic bogatego faceta do zabijania i ryzykowania wszystkiego, co ma? -Powodem jest zawsze jedna z dwoch rzeczy - odparl Halpert. - Milosc albo pieniadze. *** Gdy w lekkiej mgle pojawily sie wlasnie kontury Wysp Owczych, Cabrillo dostal wiadomosc od Hanleya.-Cholera - zaklal. - To zmienia sytuacje. Wyspy za przednia szyba kabiny rosly w oczach. -Dick przylecial do Londynu? - zapytal Cabrillo. -Tak, rozmawialem z nim kilka minut temu - odparl Hanley. - Dopilnowal tankowania samolotu i teraz czeka w hotelu na nasz telefon. -A challenger jest w Aberdeen? -Tak, gotowy do startu. -Wiec zadzwon do Truitta i jego zalogi i powiedz im, zeby polecieli do Las Vegas i sprobowali dowiedziec sie czegos o Hickmanie. -Dobry pomysl - przyznal Hanley. W dole ukazal sie port. Cabrillo wylaczyl sie i odwrocil do Adamsa. -Czas stanac na ziemi, stary. Adams skinal glowa i zaczal schodzic do ladowania. *** "Free Enterprise" zatrzymal sie tuz przed falochronem. Do jachtu podplynela mala lodz rybacka napedzana dwoma dwustu-piecdziesieciokonnymi silnikami doczepnymi. Jeden z zalogantow odebral skrzynke od czlonka zalogi "Free Enterprise". Wlozyl ja do ladowni na ryby i kapitan kutra odbil od jachtu.Pokonal wysokie fale i wplynal do malej zatoki. Zalogant wzial skrzynie, wyskoczyl z lodzi i doszedl do drogi, przy ktorej czekala czerwona furgonetka z miejscowej firmy kurierskiej. Dziesiec minut pozniej kierowca dostarczyl skrzynke na lotnisko. Samolot, ktory mial ja zabrac, byl w tym momencie w odleglosci zaledwie kilku kilometrow. *** Adams napelnil oba zbiorniki paliwa, przesledzil liste kontrolna i zrobil wpis w dzienniku pokladowym. Od startu z "Oregona" helikopter sprawowal sie bez zarzutu, wiec mial niewiele do odnotowania - tylko czas lotu, warunki atmosferyczne i lekkie wibracje. Kiedy konczyl, do smiglowca podjechal Cabrillo w wypozyczonym mini samochodzie.-Hej, szefie - zawolal Adams - dali panu tylko polowe auta? Cabrillo zignorowal zart. -To sie nazywa smart. Nie mieli nic innego. Gdybym go nie wzial, musielibysmy isc pieszo. Bierz lornetke, lokalizator i wskakuj. Adams wyjal spod fotela lornetke i metalowa skrzynke, ktora odczytywala sygnaly z nadajnikow na powierzchni meteorytu. Podszedl do smarta od strony pasazera i wsiadl. Lornetke polozyl na podlodze, metalowa skrzynke na kolanach. Kiedy Cabrillo ruszyl, zaczal dostrajac odbiornik. -Odczyty wskazuja ze obiekt jest bardzo blisko - powiedzial, Cabrillo wjechal na szczyt wzgorza w poblizu lotniska. W dole byl port. Z przeciwka zblizala sie czerwona furgonetka. Jej kierowca blyskal swiatlami. Cabrillo zorientowal sie, ze jedzie prawa strona jak w Ameryce. Zmienil pas na lewy. -Szefie - odezwal sie Adams - mamy go. Cabrillo zerknal na mijajaca ich furgonetke. Jej kierowca zartobliwie pogrozil mu palcem za jazde po niewlasciwej stronie i pojechal dalej w kierunku lotniska. Cabrillo spojrzal na duzy jacht, ktory wlasnie wplywal do basenu portowego. -Tam. - Wskazal. - To musi byc on. Jednostka miala ksztalt prywatnego jachtu, ale byla czarna jak niewykrywalny bombowiec. Cabrillo widzial zalogantow trzymajacych cumy. Kapitan dobil do nabrzeza. -Sygnal zanika - poinformowal Adams. Cabrillo zjechal na pobocze i przyjrzal sie jachtowi przez lornetke. Wzdluz burty po jego stronie biegly schodki z pokladu rufowego prawie do linii wodnej. Cabrillo nagle zrozumial. Siegnal po telefon i polaczyl sie z "Oregonem". Kiedy zglosil sie Hanley, zaslonil dlonia mikrofon i odwrocil sie do Adamsa. -Przekazali komus obiekt na morzu - powiedzial szybko. - Odstawie cie do helikoptera i pojade za sygnalem. -Zadzwon do Waszyngtonu i popros, zeby naklonili dunskie wladze do zajecia statku, ktory wlasnie zacumowal w porcie - polecil Hanleyowi. Wylaczyl sie, skrecil kierownice do oporu i wcisnal gaz. Smart zawrocil z rykiem silnika. Cabrillo pomknal na lotnisko i zaparkowal przy robinsonie. Adams szybko wysiadl; lokalizator zostawil na fotelu pasazera. -Startuj, George! - krzyknal Cabrillo. - Zadzwonie do ciebie. Znow wcisnal gaz i zaczal tropic sygnal. *** James Bennett nauczyl sie pilotazu w armii Stanow Zjednoczonych, ale nigdy nie latal helikopterem. Mial uprawnienia pilota samolotow. Poniewaz Sily Powietrzne pilnie strzegly swojej domeny, byl jednym z niewielu pilotow w wojskach ladowych z takimi uprawnieniami. Nielicznych samolotow posiadajacych przez armie uzywano do obserwacji i lotow zwiadowczych. Okolo dwunastu maszyn pasazerskich sluzylo do transportu generalow.Kiedy Bennett byl jeszcze w sluzbie czynnej, pilotowal obserwacyjne cessny, dobrze wiec znal stary mocno wyeksploatowany smiglowy model 206, ktorym lecial. Zwolnil i zerknal przez boczna szybe w dol. Pas startowy byl krotki i konczyl sie przy skalnym urwisku, ale Bennettowi to nie przeszkadzalo. Ladowal juz w dzungli, na zboczach gor w Azji Poludniowo-Wschodniej i raz, awaryjnie, na polu farmera w Arkansas. W porownaniu z tamtymi miejscami lotnisko na Wyspach Owczych bylo luksusem. Bennett zakonczyl zataczanie kregu i podszedl do ladowania. Opadl z lekkim wiatrem i w ostatniej chwili skierowal cessne na wprost. Samolot dotknal ziemi z krotkim piskiem opon. Bennett spojrzal na kartke ze wskazowkami przypieta do clipboardu. Potem zwolnil, skrecil i podkolowal do terminalu towarowego. *** Jazda smartem przypominala prowadzenie gokarta po dzbanku kawy i polowie opakowania srodkow pobudzajacych. Maly samochod podskakiwal i wezykowal na jezdni. Cabrillo pedzil wzdluz rzedu hangarow, uwaznie obserwujac lokalizator. Na pasie startowym wyladowala wlasnie cessna i kolowala w kierunku terminalu. Cabrillo popatrzyl na ogon samolotu, potem zjechal na bok i zatrzymal sie, zeby sprawdzic odczyt lokalizatora. *** Adams uniosl robinsona w powietrze trzy minuty po rozstaniu z Cabrillem; byli na ziemi tak krotko, ze silnik nie zdazyl ostygnac. Polecial wzdluz lotniska, zawiadomil wieze, ze testuje sprzet, i zaczal zataczac nisko wolne kregi.Jedynym samolotem w polu widzenia byla cessna, ktora wlasnie wyladowala. Podkolowala do hangaru i stanela. Adams zobaczyl, ze zbliza sie do niej Cabrillo w smarcie. Do cessny podszedl umundurowany pracownik lotniska. -Przylecial pan po czesci do swidra wiertniczego? - zawolal, przekrzykujac warkot pracujacego silnika. -Tak - odkrzyknal Bennett. Mezczyzna skinal glowa i wbiegl z powrotem do otwartego hangaru. Po chwili wrocil ze skrzynka. Postawil ja na ziemi. -Gdzie to wlozyc, z przodu czy z tylu? -Z przodu, na siedzenie pasazera - odkrzyknal Bennett. Pracownik lotniska podniosl skrzynke i okrazyl ogon cessny. Cabrillo znow spojrzal na wskaznik. Strzalka byla wychylona do maksimum, stala na kresce z liczba 10. Podniosl wzrok i zobaczyl przez przednia szybe, ze pracownik lotniska okraza ogon samolotu. Niosl skrzynke, ktora Cabrillo widzial przez ulamek sekundy na Grenlandii. Cabrillo wcisnal gaz. Mezczyzna wlozyl skrzynke do cessny i zamknal drzwi. Samolot zaczal kolowac. Mial przewage odleglosci. Kiedy byl tuz przed skretem na pas startowy, Cabrillo osiagnal pelna predkosc. Przytrzymal kierownice kolanami i siegnal do kabury pod pacha. Prawa reka wyciagnal rewolwer Smith Wesson kaliber.50, lewa opuscil szybe od strony kierowcy. Bennett skrecil na pas startowy. Zerknal w tyl i zobaczyl, ze pedzi za nim smart. Przez moment myslal, ze to pracownik lotniska, ktory z jakiegos powodu chce go zatrzymac. Potem zauwazyl wystawiona przez okno reke z niklowanym rewolwerem. Pchnal przepustnice. Mial juz pozwolenie na start i zaczal przyspieszac. Cabrillo wjechal za samolotem na pas startowy. Cessna nabierala predkosci i bylo oczywiste, ze pilot nie zamierza sie zatrzymac. Kiedy smart rozpedzil sie do osiemdziesieciu kilometrow na godzine, Cabrillo wlaczyl tempomat, wysunal sie na zewnatrz i usiadl w otwartym oknie. Wycelowal starannie w samolot i nacisnal spust. *** Bennett uslyszal strzal i poczul uderzenie pocisku we wspornik lewego skrzydla. Rozlegly sie nastepne strzaly. Cessna osiagnela predkosc startowa. Bennett przyciagnal do siebie wolant i wzbil sie w powietrze. Zaczekal, az wzniesie sie na wysokosc stu metrow, i zerknal do tylu.Smart zatrzymal sie na koncu pasa startowego. Kierowca malego samochodu biegl do helikoptera, ktory wlasnie wyladowal. Bennett pchnal przepustnice do oporu. Cabrillo wskoczyl do robinsona. -Uda ci sie go dopasc? - zawolal, kiedy Adams poderwal maszyne. -Postaram sie - odpowiedzial Adams. 26 Na poludnie od Wysp Owczych gruba warstwa chmur wisiala tuz nad powierzchnia morza. Front burzowy przesuwal sie z poludnia na polnoc. Na Wyspach Brytyjskich od dwoch dni padal deszcz ze sniegiem. Kiedy tylko robinson R-44 wlecial w sztorm, Adams i Cabrillo poczuli sie jak w labiryncie.Chwilami mieli wokol siebie czyste niebo, potem znow otaczaly ich geste chmury i tracili z oczu cessne i wode w dole. Wiatr miotal helikopterem i zmienial kierunek jak krazek hokejowy na lodowisku. Wybrzeze Szkocji bylo czterysta piecdziesiat kilometrow na poludnie. Inverness - pierwsze miasto, w ktorym mogliby zatankowac - sto dziesiec kilometrow dalej. Z dwoma pelnymi zbiornikami paliwa Adams i Cabrillo dotarliby do ladu tylko przy sprzyjajacym wietrze. Robinson mial bez rezerwy maksymalny zasieg szescset czterdziesci kilometrow. Cessna 206 ponad dwa razy wiekszy. Ale Bennett nie zatankowal samolotu na Wyspach Owczych - wystartowal, kiedy tylko zobaczyl, ze sciga go Cabrillo - i teraz obie maszyny mialy jednakowa ilosc paliwa. I taka sama predkosc przelotowa - dwiescie osiem kilometrow na godzine. Cabrillo wskazal otwarta przestrzen miedzy chmurami. -Jest tam, pare kilometrow przed nami. Adams skinal glowa. Sledzil pojawiajaca sie i znikajaca cessne od dziesieciu minut. -Chyba nas nie widzi. Jestesmy nizej niz on i za daleko z tylu. -Ale moze nas lapac na radarze - zauwazyl Cabrillo. -Watpie, zeby go mial - odparl Adams. - To stary model cessny. -Mozesz przyspieszyc? - spytal Cabrillo. Adams wskazal predkosciomierz. -Lecimy na maksa, szefie. On pewnie tez. Nie moge sie wzniesc i znurkowac, zeby w ten sposob przyspieszyc, bo przy wznoszeniu za duzo bym stracil na predkosci. Odskoczylby nam i zniknal z widoku. Cabrillo sie zastanowil. -Wiec mozemy tylko leciec za nim i wezwac pomoc. -Zgadza sie - przytaknal Adams. James Bennett myslal, ze jest sam w powietrzu. Nie znal predkosci przelotowej robinsona R-44, ale wiedzial, ze wiekszosc malych helikopterow nie przekracza stu szescdziesieciu kilometrow na godzine. Ocenial, ze kiedy dotrze do Szkocji, scigajacy go smiglowiec - jesli za nim poleci - bedzie mial co najmniej pol godziny straty. Siegnal po telefon satelitarny i wybral numer. -Odebralem przesylke - zameldowal - ale chyba mam ogon. -Jest pan pewien? - zapytal glos. -Nie - przyznal Bennett - ale jesli ktos mnie sledzi, chyba uda mi sie go zgubic. Problem w tym, ze po wyladowaniu bede mial tylko okolo pol godziny na transfer. Czy to skomplikuje sprawe? Mezczyzna na drugim koncu linii sie zastanowil. -Cos wymysle i oddzwonie. -Bede czekal - odparl Bennett i sie wylaczyl. Skorygowal kierunek lotu i przyjrzal sie wskaznikom, zwracajac szczegolna uwage na ilosc paliwa. Powinno wystarczyc. Kiedy cieply prad powietrza uniosl cessne, Bennett przytrzymal wolant i zaczekal, az samolot wroci do wysokosci przelotowej. Potem nalal sobie kawy ze starego termosu, ktory mial od prawie dwudziestu lat. *** -Zadzwonie do Overholta - powiedzial Hanley. - Niech zalatwi z Brytyjczykami, zeby wyslali mysliwce i zmusili ten samolot do ladowania. To powinno zakonczyc sprawe.-Tylko niech im powie, zeby zaczekali, az cessna bedzie nad ladem -odrzekl Cabrillo. - Nie chce stracic meteorytu. -Przekaze mu - obiecal Hanley. -Jak daleko jestescie od portu na Wyspach Owczych? -Okolo dwudziestu minut. -Dunczycy juz zajeli jacht? -Wedlug ostatniej wiadomosci z Waszyngtonu brakuje im ludzi - odparl Hanley. - Ale maja policjanta na wzgorzu w poblizu lotniska, ktory obserwuje statek. W tej chwili tylko tyle moga zrobic. -Odzyskano glowice jadrowa? -Nic o tym nie wiem. -Moze byc na jachcie - zauwazyl Cabrillo. -Zrodlo Overholta twierdzi, ze zaladowano ja na stary frachtowiec. -Kimkolwiek sa ci faceci, wyglada na to, ze lubia przekazywanie towaru na morzu. Mogli sie gdzies spotkac z frachtowcem i wziac bron na poklad. -Co radzisz? -Zasugeruj Overholtowi, zeby pozwolili im wyplynac z portu. Trzymaj "Oregona" z daleka od tego. Niech zajmie sie nimi brytyjska albo amerykanska marynarka wojenna. Moga sprawdzic jacht na morzu. To duzo mniejsze ryzyko. -Zaraz zadzwonie do Overholta i wszystko mu przekaze - powiedzial Hanley. W telefonie zapadla cisza. Cabrillo odchylil sie do tylu w fotelu. Nie mogl wiedziec, ze meteoryt jest w innych rekach niz glowica jadrowa. Jedna grupa planowala atak w imie islamu. Druga uderzenie w islam. Obiema rzadzila nienawisc. 27 Kiedy gulfstream wyladowal w Las Vegas, Truitt zostawil Gundersona i Pilston przy samolocie i zlapal taksowke. Dzien byl sloneczny, od gor wial lekki wiatr. Suche powietrze stwarzalo wrazenie, ze oddalone o kilometry gory sa w zasiegu reki.Truitt wrzucil torbe podrozna na tylne siedzenie i usiadl z przodu obok kierowcy. -Dokad? - zapytal taksowkarz. Mial glos podobny do Seana Connery'ego. -Do Dreamworldu - odrzekl Truitt. Kierowca wrzucil bieg i wyjechal z lotniska. -Mieszkal pan juz w Dreamworldzie? - zagadnal, kiedy zblizali sie do Strip, glownej ulicy Las Vegas. -Nie - odparl Truitt. -Wysoka technika - powiedzial taksowkarz. - Raj. Srodowisko stworzone przez czlowieka. Zwolnil i zatrzymal sie na koncu rzedu taksowek i prywatnych samochodow czekajacych, zeby podjechac przed wejscie. Potem spojrzal na Truitta. -Niech pan koniecznie obejrzy wieczorem burze z piorunami na terenach z tylu - doradzil. - Pokaz jest co godzine. Sznur samochodow ruszyl, taksowkarz skrecil z ulicy na podjazd do hotelu i przejechal przez portal z wiszacymi plastikowymi paskami, ktore siegaly jezdni. Truittowi przypominalo to wejscie do magazynu-chlodni, gdzie przechowuje sie zywnosc. Znalezli sie w tropikalnym lesie. W gorze rozciagalo sie sklepienie dzungli. Szyby w taksowce zaparowaly od wilgoci. Kierowca zatrzymal sie przed glownym wejsciem. -Niech pan uwaza na ptaki - ostrzegl. - W zeszlym tygodniu mialem pasazera, ktory twierdzil, ze go zbombardowaly i podziobaly. Truitt skinal glowa zaplacil i wysiadl. Gdy wzial swoja torbe z tylnego siedzenia, taksowkarz odjechal. Truitt odwrocil sie i zobaczyl, ze portier odsuwa szczotka sprzed wejscia grubego czarnego weza. Zerknal na sklepienie w gorze. Nie przepuszczalo slonca. Wokol rozlegal sie swiergot ptakow. Podniosl torbe i podszedl do stanowiska portiera. -Witamy w Dreamworldzie - powiedzial mezczyzna. - Chcialby sie pan zameldowac? -Tak. - Truitt wreczyl mu falszywe prawo jazdy z Delaware i karte kredytowa na falszywe nazwisko. Portier przeciagnal jedno i drugie przez rejestrator, potem wzial samoprzylepny pasek z kodem, ktory sie wydrukowal, i nakleil go na torbe Truitta. -Bagaz dostarczy panu do pokoju nasz system transportowy -poinformowal i spojrzal na monitor komputera. - Pokoj przygotujemy za... dziesiec minut i panski bagaz juz tam bedzie. Jesli zyczy pan sobie otworzyc kredyt w kasynie lub ma pan inne potrzeby, w srodku jest recepcja, gdzie wszystko pan zalatwi. Milego pobytu w Dreamworldzie. Truitt dal mu dziesiec dolarow, wzial karte magnetyczna do drzwi pokoju i ruszyl w kierunku wejscia. Podwojne szklane drzwi otworzyly sie automatycznie. Widok za progiem wprawil Truitta w oslupienie. Zobaczyl plener przeniesiony pod dach. Tuz za drzwiami plynela leniwie sztuczna rzeka ktora podrozowali goscie w malych lodziach. W glebi na lewo alpinisci wspinali sie na sztuczny szczyt. Z gory zsuwal sie snieg i znikal w otworze u podnoza. Truitt z niedowierzaniem pokrecil glowa. Doszedl do stanowiska informacji. -Gdzie tu jest najblizszy bar? - zapytal. Mezczyzna wskazal mu droge. -Zaraz za Stonehenge trzeba skrecic w prawo. Truitt przecial przestrzen pod kopula i minal replike Stonehenge naturalnej wielkosci. Sztuczne slonce imitowalo przesilenie letnie i cienie tworzyly ramie skierowane do srodka. Znalazl bar - drewniana chate kryta strzecha - otworzyl drzwi i wszedl do mrocznego pomieszczenia. Bar byl replika starej angielskiej gospody przydroznej. Truitt usiadl na stolku zrobionym z drewna, skory i klow dzika i popatrzyl na kontuar. Masywny kloc musial wazyc tyle, ile smieciarka. Truitt byl jedynym gosciem. Z boku podeszla barmanka. -Grog czy miod, milordzie? - spytala. Truitt sie zastanowil. -Chyba miod - odrzekl w koncu. -Dobry wybor - pochwalila. - Troche za wczesnie na grog. -Tez tak mysle - przytaknal Truitt. Barmanka siegnela po szklanke i zaczela ja napelniac miodem z drewnianej beczki za kontuarem. Miala na sobie uniform sluzacej, ciasno opiety na wydatnym biuscie. Postawila szklanke przed Truittem, sklonila sie lekko i wycofala wzdluz kontuaru. Truitt siedzial w mrocznej sali, popijal miod i myslal o czlowieku, ktory stworzyl te sztuczna kraine cudow. I o tym, jak sie wlamac do jego biura, zeby je przeszukac. -Ile jestem winien? - spytal barmanke. -Moge to dopisac do panskiego rachunku za pokoj - zaproponowala. -Zaplace od razu. -Jeden dolar - powiedziala. - Poranna cena specjalna. Truitt polozyl na kontuarze kilka jednodolarowek i ruszyl przez mroczna sale do drzwi. *** Za Stonehenge skrecil w lewo i wszedl do wielkiego atrium. W oddali wyciag krzeselkowy sunal w kierunku szczytu, ktory tonal w chmurach. Na dole czekali narciarze, zeby wjechac na gore. Kilku mknelo w dol zbocza. Sztuczny snieg wyrzucany w powietrze wygladal jak prawdziwy. Truitt minal podnoze gory i podszedl do informacji.-Dostane tu plan hotelu? - zapytal. Mezczyzna usmiechnal sie, wyjal spod lady plan i zaznaczyl cienkim flamastrem, gdzie sa. Truitt wreczyl mu swoja karte magnetyczna. -Gdzie jest moj pokoj? Mezczyzna przeciagnal karte przez czytnik i popatrzyl na monitor. Znow wzial flamaster i zapisal z boku planu wskazowki. -Wplynie pan Rzeka Marzen do Sowiego Kanionu i wysiadzie z lodzi przy szybie gorniczym numer 17. Potem wjedzie pan winda numer 41 na swoje pietro. -Brzmi dosc prosto - powiedzial Truitt, wzial plan i wsunal karte magnetyczna z powrotem do kieszeni. -Tedy. - Wskazal mezczyzna. Trzydziesci metrow za informacja Truitt doszedl do barierki wiodacej wzdluz rzeki, ktora doprowadzila go do przystani. Na pasazerow czekal rzad lodzi. Byly przyczepione do liny, jak w parku rozrywki, i okrazaly hotel. Trasa nie miala poczatku ani konca. Truitt wsiadl do pierwszej lodzi w szeregu i popatrzyl na programator z klawiatura. Wpisal jako punkt docelowy szyb gorniczy numer 17. Po chwili lodz ruszyla i poplynela przez sztuczny kanion o skalnych scianach. Kiedy dotarla na miejsce, zatrzymala sie samoczynnie. Truitt wysiadl i poszedl do wind. Znalazl czterdziesta pierwsza wjechal na swoje pietro i doszedl dlugim korytarzem do swojego pokoju. Wyjal z kieszeni karte magnetyczna i otworzyl drzwi. Pokoj urzadzono na wzor kwatery w osadzie gorniczej. Sciany byly wylozone deskami wzmocnionymi blacha. Na wygietej polce z ksiazkami staly stare powiesci. W stojaku na bron tkwily atrapy karabinow Winchester. Na zelaznym lozku lezala staromodna pierzyna. Truitt mial wrazenie, ze cofnal sie w czasie. Podszedl do okna rozsunal zaslony i spojrzal w dol na Las Vegas, jakby chcial sie upewnic, ze swiat na zewnatrz wciaz jest taki sam. Zaslonil okno i poszedl do lazienki. Choc wygladala jak z innej epoki, byl tu prysznic z goraca woda i lampy kwarcowe. Truitt przemyl twarz, wytarl i wrocil do pokoju, zeby zadzwonic do Hanleya. *** -Hickman planuje duza operacje - powiedzial, kiedy zglosil sieHanley. - To pewne. -Halpert wciaz go sprawdza - odrzekl Hanley - ale to tajemniczy typ. Masz juz plan, jak przeszukac jego biuro? -Jeszcze nie, ale pracuje nad tym. -Uwazaj - ostrzegl Hanley. - Hickman to potega. Nie chcemy, zeby byla afera, jesli sie okaze, ze nie jest w to zamieszany. -Wejde i wyjde najciszej, jak sie da - zapewnil Truitt. -Powodzenia, panie Phelps - powiedzial Hanley. Truitt wylaczyl sie i zaczal nucic melodie z filmu Mission Impossible. *** Truitt siedzial w swoim pokoju hotelowym przy biurku z zaluzjowym zamknieciem i studiowal plany budynku, ktore Hanley przefaksowal na poklad gulfstreama, zanim wyladowali. Kiedy skonczyl, wzial prysznic, przebral sie i wyszedl. Zjechal winda na dol, doplynal lodzia do glownego wejscia i zlapal na zewnatrz taksowke.Wyjasnil kierowcy, dokad ma go zawiezc, rozparl sie wygodnie i czekal, az dotra na miejsce. Kilka minut pozniej taksowkarz zatrzymal sie przed najwyzszym hotelem w Las Vegas. Truitt zaplacil i wysiadl. Wszedl do holu, kupil bilet na taras widokowy i wjechal szybka winda na gore. Rozciagal sie stad widok na cale miasto. Truitt podziwial chwile panorame Las Vegas, a potem podszedl do jednej z lornet obserwacyjnych i wrzucil monete. Podczas gdy wiekszosc turystow ogladala przez silne lunety wszystko dookola on wpatrywal sie tylko w jeden punkt. *** Kiedy skonczyl rozpoznanie, zjechal winda na dol, zlapal inna taksowke i wrocil do Dreamworldu. Bylo jeszcze wczesnie, postanowil wiec sie zdrzemnac. Wstal tuz po polnocy i zaparzyl sobie kawe w dzbanku, ktory byl w lazience. Wypil kubek, zeby sie rozbudzic, potem ogolil sie i znow wzial prysznic.Wyjal z torby podroznej czarny T-shirt, czarne dzinsy i czarne polbuty na gumowych podeszwach, ubral sie i spakowal swoje rzeczy. Potem zadzwonil do portiera i kazal mu dostarczyc torbe do frontowych drzwi. Gunderson mial ja odebrac za dziesiec minut. Przed wyjsciem z pokoju Truitt wyciagnal z torby kurtke na dziwnej podszewce i wlozyl ja. Doplynal lodzia do holu i poszedl do kasyna. Urlopowicze z oczami zaczerwienionymi z niewyspania zajmowali wiekszosc miejsc przy stolach i automatach. Nawet o tak poznej porze w kasynie bylo tloczno. Truitt przeszedl przez sale i skierowal sie do hotelowego pasazu handlowego. Wzdluz brukowanej alei miescilo sie ponad siedemdziesiat markowych sklepow i butikow oferujacych ubrania, obuwie, bizuterie i galanterie skorzana bylo tez kilka restauracji i ksiegarnia. Truitt wstapil dla zabicia czasu do ksiegarni i przejrzal najnowsza powiesc Stephena Goodwina. Ksiazka mlodego autora z Arizony od kilku miesiecy utrzymywala sie na szczycie listy bestsellerow. Truitt nie mogl jej teraz kupic, ale zanotowal sobie w pamieci, zeby zrobic to przed wyjazdem z Las Vegas. Wyszedl z ksiegarni i wszedl do restauracji z grillem, gdzie zamowil zeberka i mrozona herbate. Kiedy skonczyl jesc, uznal, ze juz czas. Penthouse Hickmana na szczycie Dreamworldu otaczaly z czterech stron tarasy, na ktorych rosly w donicach starannie pielegnowane drzewa. Ozdobna wiezyczka nad apartamentem miala ksztalt piramidy i lsniacy miedziany dach. Drzewa i wiezyczke oswietlaly male reflektory punktowe. Jadac winda na gore, Truitt przypominal sobie plany budynku. Wysiadl z windy i spojrzal w glab korytarza. Pusto. Poszedl korytarzem do konca i znalazl biala metalowa drabinke przymocowana do sciany. Wspial sie po niej i natrafil na wlaz zamkniety na klodke. Wyjal z kieszeni cienka plastikowa rurke, wsunal do zamka i obrocil pokretlo zaworka na jej koncu. Zaworek uwolnil katalizator, ktory spowodowal stwardnienie rurki. Kilka sekund pozniej Truitt przekrecil ja jak klucz i otworzyl zamek. Zdjal klodke, pchnal wlaz do gory i wszedl. Znalazl sie w ciasnym korytarzu technicznym. Biegly tedy przewody zasilajace, rury i kable telekomunikacyjne. Truitt zamknal za soba wlaz, zapalil latarke i ruszyl do miejsca gdzie na planach byl kolejny wlaz prowadzacy na taras. Kiedy obserwowal apartament z dachu innego hotelu, zauwazyl, ze szklane drzwi nie sa calkowicie zasuniete. To byla szansa, zeby potajemnie wejsc do srodka. Dotarl do wlazu na taras, otworzyl zamek druga plastikowa rurka ostroznie uniosl klape, wyjrzal i odczekal chwile. Nie wlaczyl sie zaden alarm. Wydostal sie na taras i zamknawszy klape, podkradl sie do szklanych drzwi. Odsunal je i zajrzal do srodka. Nikogo nie zobaczyl, wiec ostroznie wszedl. Znalazl sie w wielkim salonie. Srodek pomieszczenia zajmowaly wygodne kanapy otaczajace polkolem kamienny kominek. Dalej z jednej strony byla kuchnia oswietlona tylko lampa nad piecem, a po drugiej stronie bar z kurkami do nalewania piwa wystajacymi ze sciany. Z ukrytych glosnikow dochodzila muzyka country. Truitt ruszyl korytarzem w kierunku, gdzie wedlug planow budynku znajdowal sie gabinet Hickmana. 28 "Larissa" weszla do portu na wyspie Sheppey. Gdy przycumowala do nabrzeza, kapitan wzial sfalszowane papiery i ruszyl do malego budynku sluzby celnej. Stal przed nim mezczyzna, ktory wlasnie zamykal biuro na noc. - Chcialbym tylko stempel, ze przyplynalem - powiedzial kapitan.Celnik otworzyl drzwi i nie zapalajac swiatla, podszedl do wysokiego stolu. Wzial pieczatke z korytka na blacie, siegnal po dokument w dloni kapitana, polozyl go na stole i ostemplowal. -Witamy w Anglii - powiedzial i pokazal kapitanowi, ze musza wyjsc. Gdy znow zaczal ryglowac drzwi, kapitan zapytal: -Wie pan moze, gdzie tu jest jakis lekarz? -Dwie przecznice w gore i jedna na zachod - odrzekl celnik. - Ale o tej porze juz nie przyjmuje. Moze pan tam pojsc jutro, jak pan wyjdzie od nas po wypelnieniu deklaracji. Urzednik odszedl. Kapitan wrocil na "Larisse". *** Stali bywalcy portowego baru na wyspie Sheppey musieli wziac Nebile'a Lababitiego za geja ktory szuka kochanka. Byl ubrany w sportowa wloska marynarke, atlasowe spodnie i jedwabna koszule, na szyi mial zlote lancuszki i pachnial brylantyna i woda kolonska.-Duze piwo - powiedzial do krepego, lysego barmana w brudnym T-shircie. -A nie wolalbys owocowego drinka przyjacielu? - mruknal barman. - Niedaleko stad jest lokal, gdzie maja bananowe daiquiri. Lababiti wyjal z kieszeni marynarki paczke papierosow, zapalil i wypuscil dym prosto w twarz barmana. -Nie - odrzekl Lababiti. - Guinness bedzie w sam raz. Barman spojrzal na niego spode lba, ale nie ruszyl sie z miejsca. Lababiti wyjal piecdziesiat funtow i polozyl banknot na kontuarze. -Kolejka dla wszystkich - powiedzial, wskazujac dziesieciu innych klientow przy barze. - Nalezy sie im. Wygladaja na porzadnych ludzi. Barman zerknal na koniec kontuaru, gdzie siedzial wlasciciel lokalu, emerytowany rybak. Wlasciciel skinal glowa. Nawet jesli gosc z Bliskiego Wschodu jest homoseksualista szukajacym partnera, nie mogl ignorowac klienta, ktory placil gotowka. Lababiti dostal swoje piwo, wypil lyk, otarl usta wierzchem dloni i sie rozejrzal. Lokal wygladal jak chlew. Przy zniszczonych drewnianych stolikach staly przypadkowo dobrane krzesla. W poczernialym od dymu kominku w glebi sali plonal wegiel. Kontuar byl ponacinany nozami. Cuchnelo potem, rybami, olejem napedowym, moczem i smarem. Lababiti wzial nastepny lyk i zerknal na swoj zloty zegarek Piaget. *** Niedaleko baru, na wzgorzu z widokiem na port, dwaj ludzie Lababitiego obserwowali przez lornetki noktowizyjne "Larisse". Wiekszosc zalogi juz opuscila statek, zeby spedzic noc w miescie. Swiatlo palilo sie tylko w jednej kabinie na rufie.Na nabrzezu dwaj inni Arabowie pchali wozek ze smieciami. Kiedy mijali "Larisse", zwolnili i zblizyli do kadluba licznik Geigera. Sygnal dzwiekowy byl wylaczony, ale wskaznik pokazal im to, co chcieli wiedziec. Ruszyli wolno dalej w kierunku kranca nabrzeza. *** Pod pokladem "Larissy" kapitan Milos Coustas uczesal sie i natarl reke mascia. Sam nie wiedzial, po co, masc niewiele mu pomogla. Mial nadzieje, ze lekarz, do ktorego jutro pojdzie, da mu cos skuteczniejszego.Skonczyl sie szykowac i wyszedl z kabiny na poklad. Byl umowiony z klientem w barze na wzgorzu. *** Lababiti wlasnie zaczynal drugiego guinnessa, gdy do baru wszedl Coustas. Kapitan byl ubrany w workowate spodnie, luzna biala bluze z zawiazywanym kapturem i przekrzywiona czapke, jaka nosi chyba kazdy Grek mieszkajacy nad morzem. Lababiti zamowil dla Coustasa ouzo i przywolal go gestem. *** Byli terrorystami, ale znali sie na rzeczy. Kiedy tylko obserwatorzy z lornetkami noktowizyjnymi potwierdzili, ze Coustas wszedl do baru, dwaj Arabowie pchajacy wozek wzdluz nabrzeza zawrocili i zatrzymali sie przy "Larissie". Szybko wspieli sie na poklad, zeby przeszukac statek. Zlokalizowali skrzynie z glowica jadrowa w ciagu paru minut. Zawiadomili przez radio dwoch ludzi, ktorzy siedzieli w kabinie wypozyczonej furgonetki i czekali. Samochod podjechal do nabrzeza w chwili, gdy terrorysci na pokladzie "Larissy" opuszczali skrzynie za burte. Uniesli plastikowa pokrywe ze smieciami przyklejonymi na wierzchu i wsuneli ciezka skrzynie do pojemnika wzmocnionego wozka.Jeden zaczal ciagnac, drugi pchac wozek wzdluz nabrzeza. *** Lababiti i Coustas przeniesli sie do stolika w glebi sali. Coustas pil juz drugiego drinka i zaczynal byc ozywiony.-Co to za ladunek, ze tyle pan zaplacil za dostawe? - zapytal z usmiechem. - Jest pan Arabem, a skrzynia jest ciezka, wiec podejrzewam, ze przemyca pan zloto. Lababiti nie potwierdzil ani nie zaprzeczyl. Skinal tylko glowa. -Jesli tak - powiedzial Coustas - to uwazam, ze nalezy sie jakas premia. *** Kiedy skrzynia z glowica jadrowa zostala zaladowana do furgonetki, mezczyzni w samochodzie szybko odjechali. Dwaj Arabowie na nabrzezu zepchneli wozek do wody i pobiegli do motocykla zaparkowanego w poblizu. Wsiedli na motor i wjechali na wzgorze z barem na szczycie. *** Lababiti nie czul do Grekow takiej nienawisci jak do ludzi z Zachodu, ale nie bardzo ich lubil.Uwazal, ze sa halasliwi, bezczelni i pozbawieni dobrych manier. Coustas wypil juz dwa drinki, ale jeszcze nie zaproponowal Lababitiemu, ze teraz on postawi. Lababiti pokazal barmanowi, zeby nalal nastepna kolejke, i wstal. -Porozmawiamy o premii, jak wroce - powiedzial. - Musze isc do toalety. Zamowilem nastepne drinki. Moze sie pan ruszy i przyniesie je z baru? Coustas wyszczerzyl zeby. -Jeszcze nie skonczylem tego. -Moze pan dopic, jak pan wroci - mruknal Lababiti i odszedl. Smierdzaca toaleta byla slabo oswietlona. Na szczescie Lababiti pamietal, gdzie schowal tabletke. Wyjal ja z kieszeni i odpakowal z folii. Potem wrocil do stolika. Coustas stal przy kontuarze i namawial barmana, zeby dolal mu troche wiecej ouzo. Barman w koncu uniosl butelke, zeby wzmocnic drinka. W tym samym momencie do baru zajrzal chudy, ciemnoskory mezczyzna. Kichnal i sie wycofal. Lababiti dostal sygnal, ze kradziez sie udala. Rozgniotl tabletke i wsypal proszek do resztki ouzo Coustasa. Potem usiadl i zaczekal, az Grek przyniesie drinki. Z zewnatrz dobiegl odglos odjezdzajacego motocykla. Coustas wrocil na miejsce. -Trzeba doplacic barmanowi - powiedzial. - To, co pan zostawil, nie wystarczylo. Lababiti skinal glowa. -Musze pojsc do samochodu po pieniadze. Niech pan dokonczy drinka. Zaraz wroce. -I pogadamy o premii? - spytal Coustas. Uniosl niedopite ouzo i pociagnal lyk. -O premii i o przekazaniu ladunku - odparl Lababiti, wstajac. - Chyba przyjmie pan zaplate w zlocie? Coustas skinal glowa a Lababiti ruszyl do drzwi. Ouzo i bogactwo uderzyly Grekowi do glowy. Wszystko wydawalo mu sie wspaniale -dopoki nie poczul bolu w piersi. *** Lababiti wyszedl z baru i wsiadl do swojego jaguara. Uruchomil silnik, wlaczyl odtwarzacz plyt kompaktowych, wrzucil bieg i odjechal.Kiedy wlasciciel baru wybiegl na ulice, zeby zawiadomic elegancko ubranego cudzoziemca, ze jego przyjaciel zaslabl, zobaczyl tylko tylne swiatla jaguara znikajace za szczytem wzgorza. *** Inspektorzy brytyjskiej policji zazwyczaj sie nie zjawiaja kiedy ktos umrze w barze. To sie czesto zdarza, a przyczyny sa zwykle oczywiste. Trzeba bylo telefonu z biura koronera, zeby wyciagnac z lozka inspektora Charlesa Harrelsona. Nie byl zachwycony wezwaniem. Nabil fajke, zapalil i popatrzyl na cialo. Potem pokrecil glowa.-I po to mnie obudziles, Macky? - zwrocil sie do koronera. David Mackelson, ktory pracowal z Harrelsonem od blisko dwudziestu lat, wiedzial, ze inspektor zawsze jest troche rozdrazniony, kiedy sie go wyrwie z glebokiego snu. -Napijesz sie kawy, Charles? - zapytal spokojnie. - Mam nadzieje, ze uda mi sie przekonac wlasciciela, zeby nas poczestowal. -Nie, dzieki - odparl Harrelson. - Sadzac po wygladzie tego nieszczesnika, zaraz wroce do lozka. -Proponuje, zebys jednak wypil kawe - powiedzial Macky. Odkryl zwloki Coustasa i wskazal zaczerwieniona skore na jego ramionach. - Wiesz, co to jest? -Nie mam pojecia - odrzekl inspektor. -Oparzenia radiacyjne - wyjasnil koroner. - Teraz jestes zadowolony, ze cie obudzilem? 29 Adams dostrzegl cessne, dal znak Cabrillowi i wskazal ruchoma mape na ekranie nawigacyjnym.-Za kilka minut facet bedzie nad ladem - powiedzial przez radio. -Miejmy nadzieje, ze przywita go tam RAF i zakonczymy sprawe -odparl Cabrillo. - Jak z paliwem? Adams spojrzal na wskaznik. Czolowy wiatr zwiekszyl zuzycie i strzalka stala tuz powyzej zera. -Lecimy na rezerwie, szefie. Do wybrzeza wystarczy, ale nie wiem, co bedzie potem. -Wyladujemy i zatankujemy - odparl Cabrillo. - Jak tylko Hanley da nam znac, ze mysliwce przechwycily cessne. W tym momencie Hanley walczyl z biurokracja na dwoch kontynentach. *** -Co to znaczy, ze nie ma samolotow, do cholery? - natarl na Overholta.-Brytyjczycy moga wyslac mysliwce najwczesniej za dziesiec minut z Mindenhall - wyjasnil Overholt. - W Szkocji w tej chwili nic nie maja. Co gorsza, na poludniu tez brakuje im maszyn. Wiekszosc ich mysliwcow pomaga nam w Iraku i Afryce. -A nasza marynarka nie ma w tamtym rejonie lotniskowca? -Nie. Nasz jedyny okret w poblizu to fregata rakietowa, ktora dostala rozkaz przechwycenia tego jachtu z Wysp Owczych. -Panie Overholt - powiedzial Hanley - mamy powazny problem. Panski przyjaciel Juan leci juz pewnie na oparach paliwa. Jesli szybko mu nie pomozemy, znow stracimy meteoryt. Robimy, co do nas nalezy, ale potrzebujemy wsparcia. -Rozumiem - zapewnil Overholt. - Sprobuje cos zorganizowac i oddzwonie do pana. W telefonie zapadla cisza. Hanley popatrzyl na mape na monitorze w centrum dowodzenia. Punkt swietlny z obrazu radarowego pokazywal, ze cessna wlasnie przelatuje nad linia brzegowa. Hanley wybral numer. -Tak jest - powiedzial pilot challengera 604, ktory czekal w pogotowiu na lotnisku w Aberdeen. - Uruchamialismy turbiny co pol godziny, zeby byly rozgrzane. Mozemy wystartowac, jak tylko dostaniemy pozwolenie z wiezy. -Cel wlasnie dotarl do Szkocji nad przyladkiem Wrath - mowil Hanley. - Musicie wiec najpierw poleciec na zachod, a potem skrecic na polnoc. W tej chwili utrzymuje kurs na Glasgow. -Co mamy robic, jak go zobaczymy? -Pilnujcie go, dopoki nie zjawia sie brytyjskie mysliwce. Kiedy pierwszy pilot rozmawial z Hanleyem, drugi pilot dostal pozwolenie na start. Dal znak koledze. -Wlasnie dostalismy pozwolenie na start - poinformowal Hanleya pierwszy. - Cos jeszcze? -Wypatrujcie naszego prezesa. Leci helikopterem Robinson i konczy mu sie paliwo. -W porzadku. - Pilot przesunal dzwignie przepustnic i zaczal kolowac w kierunku pasa startowego. Na przedniej szybie kabiny challengera osiadla mokra mgielka. Sadzac po wygladzie chmur, na polnocy moglo byc tylko gorzej. Pilot skrecil na pas i zrobil kontrole przedstartowa. Potem pchnal przepustnice do oporu i odrzutowiec pomknal przed siebie. *** James Bennett spojrzal na wskaznik paliwa. Zorientowal sie, ze nie doleci do Glasgow, wiec zboczyl troche w lewo. Postanowil wziac kurs na poludnie do Inverness, a potem prawie prosto na wschod do Aberdeen. Mialby szczescie, gdyby dotarl do szkockiego portu. Ale Bennett nie byl szczesciarzem.Zadzwieczal jego telefon. -Mamy problem - oznajmil glos. - Wlasnie podsluchalismy rozmowe radiowa Brytyjczykow. Wysylaja dwa mysliwce, zeby pana przechwycily. Dotra do pana za jakies pietnascie minut. Bennett zerknal na zegarek. -To rzeczywiscie problem - odparl - bo musialem zmienic kurs z powodu braku paliwa. Nie dolecialbym do Glasgow, tak jak planowalismy. W najlepszym wypadku udaloby mi sie dotrzec do Aberdeen, ale nie zdaze tam doleciec, zanim zjawia sie mysliwce. -Nawet gdyby mial pan szanse zatankowac na Wyspach Owczych -powiedzial glos - Glasgow i tak teraz odpada z powodu mysliwcow. A co z tamtym helikopterem? Mysli pan, ze jeszcze pana sciga? -Nie widzialem go od chwili startu. Pewnie zawrocil. -W takim razie moj plan powinien sie udac. Niech pan wezmie mape. Bennett rozlozyl mape Szkocji. -Mam ja przed soba. -Widzi pan Inverness? -Tak. -Na poludnie od miasta jest duze jezioro. -Zartuje pan? -Nie - zaprzeczyl glos. - To Loch Ness. Niech pan poleci wzdluz wschodniego brzegu. Czekaja tam ludzie w furgonetce. Wypuszcza dym, zeby ich pan zobaczyl. "Wypuszczenie dymu" oznaczalo w terminologii wojskowej zapalenie granatow dymnych, zeby wskazac swoja pozycje. -A potem co? - spytal Bennett. -Zejdzie pan nisko i wyrzuci ladunek przez drzwi - powiedzial glos. - Zabiora go i dostarcza na miejsce. -A co ze mna? -Kiedy mysliwce zmusza pana do ladowania na jakims lotnisku, niech pan zachowa spokoj. Przeszukaja cessne, niczego nie znajda i pomysla ze to byla pomylka. -Genialne - stwierdzil Bennett. -Tez tak uwazam - odparl glos i sie wylaczyl. *** Robinson z Adamsem i Cabrillem na pokladzie przelecial nad skalistym wybrzezem. Adams wlaczyl mikrofon.-Wyglada na to, ze przezyjemy - powiedzial. - Jesli zabraknie nam paliwa, moge zrobic autorotacje i wyladowac. Cwicze to kilka razy w tygodniu - dodal Adams. - Na wszelki wypadek. Im dalej od morza, tym gesciejsze byly chmury. Od czasu do czasu widzieli w dole osniezone gory Szkocji. -Mysliwce powinny juz tu byc - powiedzial Cabrillo. Siegnal po telefon satelitarny i zadzwonil do Hanleya. *** "Oregon" oddalal sie z pelna predkoscia od Wysp Owczych. Niedlugo zapadnie decyzja czy poplyna na zachod wzdluz Szkocji i Irlandii, czy na wschod miedzy Szetlandami i Orkadami do Morza Polnocnego. Hanley patrzyl na obrazy wyswietlane na monitorach, gdy zadzwonil jego telefon.-Jaka jest sytuacja? - spytal Cabrillo. -Overholt mial trudnosci z wyslaniem brytyjskich mysliwcow - odparl Hanley. - Ostatnia wiadomosc byla taka, ze wlasnie wystartowaly z Mindenhall. Jesli beda lecialy z predkoscia powyzej jednego macha, powinny dotrzec do was za mniej wiecej pol godziny. -Nie wystarczy nam paliwa na pol godziny - powiedzial Cabrillo. -Wyslalem z Aberdeen challengera, zeby przejal poscig, zanim zjawia sie mysliwce. Nasi piloci maja tropic cessne i przekazywac mi informacje. Nie martw sie, dopadniemy tego faceta. -A co z jachtem? -Wyszedl z portu na Wyspach Owczych dziesiec minut temu. Fregata rakietowa naszej marynarki jest na kursie przechwycenia go na Atlantyku. -Nareszcie jakas dobra wiadomosc. Hanley patrzyl na monitor, ktory pokazywal pozycje cessny i robinsona. Jednoczesnie sluchal przez glosnik w centrum dowodzenia meldunku radiowego drugiego pilota challengera. Zaloga samolotu miala juz na radarze dwie maszyny i szybko sie do nich zblizala. -Cessna przelatuje teraz nad Inverness - powiedzial. - Challenger widzi ja na radarze. Ile wam zostalo paliwa? Cabrillo zapytal Adamsa, czy wystarczy im paliwa do Inverness. -Mysle, ze tak - odrzekl pilot. - Nad ladem zlapalismy wiatr w ogon. -Dolecimy do Inverness - odpowiedzial Hanleyowi Cabrillo. Hanley chcial zaproponowac, zeby wyladowali i zatankowali, ale wlasnie odezwal sie drugi pilot challengera i poinformowal, ze cessna zaczela nagle znizac lot. -Juan, challenger zameldowal, ze cessna schodzi w dol - przekazal szybko Hanley. Na ruchomej mapie w kabinie robinsona Inverness bylo w odleglosci zaledwie kilku kilometrow. -Gdzie chce wyladowac? - zapytal Cabrillo. -Wyglada na to, ze na wschodnim brzegu Loch Ness. -Odezwe sie - powiedzial Cabrillo i przerwal polaczenie. Pogoda sie pogorszyla. Po przedniej szybie kabiny smiglowca zaczely splywac struzki deszczu. Adams zwiekszyl obroty dmuchawy i spojrzal z niepokojem na wskaznik paliwa. -Wierzysz w potwory? - zapytal go Cabrillo. -W ciezarowki potwory - odrzekl Adams. - Pikapy na wielkich kolach. Dlaczego pan pyta? Cabrillo wskazal ruchoma mape. Wlasnie pojawil sie na niej cygarowaty ksztalt Loch Ness. -Hanley uwaza, ze cessna schodzi w dol, zeby wyladowac na wschodnim brzegu jeziora. -Watpie - odparl Adams. -Dlaczego? -Tu nie ma miejsca na pas startowy. Za duzo wzgorz. -W takim razie... - zaczal Cabrillo. -Zrobi zrzut - dokonczyl Adams. *** Kiedy szef operacji dostal od Bennetta wiadomosc, ze cessna wystartowala z Wysp Owczych i jest sledzona, kazal dwom z czterech swoich ludzi w Glasgow dotrzec jak najszybciej na polnoc. Mezczyzni pokonali samochodem ponad sto szescdziesiat kilometrow do Loch Ness w niecale dwie godziny i czekali na dalsze instrukcje. Przed dziesiecioma minutami dostali polecenie, zeby pojechac na wschodni brzeg jeziora i znalezc ustronne miejsce. Dwie minuty temu odebrali telefon, ze maja zapalic granaty dymne i czekac na zrzut z powietrza. Siedzieli z tylu furgonetki przy otwartych drzwiach i patrzyli na dym unoszacy sie w deszczu. Samolot mial nadleciec lada chwila. -Slyszysz? - zapytal jeden z mezczyzn, kiedy dotarl do niego odglos silnika cessny. -Zbliza sie - odrzekl jego towarzysz. -Myslalem, ze nasz facet... *** Bennett omal nie stracil kontroli nad maszyna kiedy uderzyl w nia podmuch przelatujacego obok challengera. Odbilo mu albo nie umie latac, pomyslal pod adresem pilota odrzutowca. Nie widzial mnie na swoim radarze?-Szescdziesiat metrow - odezwal sie drugi pilot challengera. - Jesli stracimy silnik, bedzie po nas. -Patrz przez szybe - rozkazal pilot. - Zrobie drugi przelot, a potem sie wzniose. Challenger mknal tak nisko nad ziemia, ze niemal zawadzal o szczyty wzgorz. Za samolotem wirowaly tumany sniegu. Widok przeslonilo wyzsze wzgorze. Pilot przyciagnal do siebie wolant, potem znow zmniejszyl pulap. Znalezli sie nad jeziorem. -Tam - powiedzial drugi pilot, wskazujac furgonetke na wschodnim brzegu od strony Inverness. - Widze dym. Pierwszy pilot zerknal w tamtym kierunku, ponownie przyciagnal wolant i zaczal sie wznosic. -"Oregon", na wschodnim brzegu widac furgonetke i sygnaly dymne -zameldowal, gdy osiagnal bezpieczna predkosc przelotowa. - Kiedy maja sie zjawic mysliwce? -Sa pietnascie minut lotu od was - odparl Hanley. -Tamci planuja zrzut - powiedzial pilot challengera. -Dzieki za meldunek - odrzekl Hanley. -Planuja zrzut - powiedzial Cabrillo. -Wiem - odparl Hanley. - Wlasnie mialem do ciebie dzwonic. Challenger zrobil niski przelot nad jeziorem. Widzial na wschodnim brzegu furgonetke i sygnaly dymne. -Przed chwila zauwazylismy cessne - ciagnal Cabrillo. - Jest tuz przed nami. Ona i my bedziemy nad Loch Ness za pare minut. -Jak stoicie z paliwem? Cabrillo odwrocil sie do Adamsa. -Co z paliwem? - spytal. -Jeszcze nigdy nie widzialem wskazowki tak nisko - odrzekl Adams. Cabrillo powtorzyl to Hanleyowi. -Ladujcie, dopoki mozecie - polecil Hanley. Robinson wydostal sie z chmur i Cabrillo spojrzal w dol. Zobaczyl powierzchnie jeziora smagana wiatrem. -Za pozno, Max - odparl. - Jestesmy juz nad Loch Ness. *** Dwaj mezczyzni czekajacy na brzegu jeziora mieli rozkaz zachowac cisze radiowa dopoki nie odbiora meteorytu i nie oddala sie na bezpieczna odleglosc od strefy zrzutu. Z tego powodu nie zameldowali o przelatujacym nisko odrzutowcu. Samolot mogl nalezec do jakiegos koncernu naftowego i miec problemy - jesli nie, i tak niewiele mogliby zrobic. Nadal nasluchiwali i wypatrywali na niebie cessny. *** Brytyjski mysliwiec Tornado ADV przelecial nad Perth w Szkocji. Dowodca patrolu zameldowal swoja pozycje. Byli niecale szesc minut lotu od Loch Ness i szybko sie zblizali.-Uwazaj na cywilny odrzutowiec challenger i helikopter - powiedzial przez radio dowodca do swojego skrzydlowego. - To przyjaciele. -Przyjalem - odrzekl skrzydlowy. - Celem jest samolot smiglowy Cessna 206. -Piec minut, bez odbioru - zawiadomil baze dowodca. *** Bennett wytezal wzrok, zeby nie przeoczyc sygnalow dymnych, ktorych mial szukac, kiedy tylko zobaczy polnocno-wschodni kraniec jeziora. Nad woda wisiala mgla i mieszala sie z dymem. Opuscil klapy i zwolnil do predkosci minimalnej. Po drugiej stronie jeziora pojawily sie blyskajace swiatla. Skrecil, zeby podleciec blizej. *** -Jest jezioro - odezwal sie Cabrillo. Adams zmniejszyl predkosc.-Facet zwalnia - powiedzial przez radio. Cabrillo patrzyl na ruchoma mape na tablicy przyrzadow. -Nie widze tu zadnego lotniska, wiec na pewno zrobi zrzut, tak jak myslelismy. Helikopter byl nad srodkiem jeziora i tropil cessne, ktora skrecala, zeby poleciec wzdluz wschodniego brzegu. Gdy Adams przesunal drazek skoku okresowego, chcac skierowac maszyne w strone ladu, silnik zaczal przerywac. *** Bennett widzial teraz dym, blyskajace lampy stroboskopowe i furgonetke. Zszedl nizej, siegnal do drzwi pasazera, odryglowal je i przysunal skrzynke z meteorytem do krawedzi skrajnego siedzenia. Minute pozniej mial przechylic samolot, otworzyc drzwi i wypchnac skrzynke na zewnatrz. *** Billy Joe Shea jechal wzdluz wschodniego brzegu Loch Ness czarnym MG TC rocznik 1947. Shea byl handlowcem z Midland w Teksasie. Sprzedawal swidry wiertnicze do drazenia szybow naftowych. Zabytkowy samochod kupil zaledwie kilka dni temu w Leeds. Jego ojciec mial kiedys taki sam. Przywiozl go z Anglii, gdzie stacjonowal ze swoja jednostka lotnicza. Za kierownica tamtego MG Billy Joe uczyl sie prowadzic. Minelo prawie trzydziesci lat, odkad ojciec sprzedal swoje auto, i Billy zawsze skrycie marzyl, zeby takie miec. Poszukiwania w Internecie, drugi zastaw hipoteczny i trzy tygodnie urlopu pozwolily mu w koncu zrealizowac to marzenie. Shea postanowil zwiedzic Szkocje i Anglie, zanim wysle samochod statkiem z Liverpoolu do domu. Wzial swoj kowbojski kapelusz, ktory lezal na kanapowym siedzeniu po stronie pasazera, i strzasnal z niego krople deszczu. Potem spojrzal na wskazniki i minal furgonetke stojaca przy drodze. Dalej bylo pusto. Wokol panowala cisza, powietrze pachnialo mokrym torfem i deszczem. *** -Mam mysliwce na radarze - zawiadomil Hanleya przez telefonsatelitarny pilot challengera. -Jak daleko jestescie od cessny? - spytal Hanley. -Niedaleko - odparl pilot. - Zrobimy teraz przelot nad wschodnim brzegiem jeziora z poludnia na polnoc. Miniemy faceta tak blisko, jak tylko sie da. *** Bennett byl juz prawie nad punktem zrzutu. Siegnal do drzwi pasazera, otworzyl je i zaczal przechylac cessne na skrzydlo. Katem oka dostrzegl stary samochod jadacy droga. Potem skoncentrowal sie na tym, zeby wyrzucic skrzynke jak najblizej furgonetki.Wtedy zobaczyl przed soba odrzutowiec Challenger. *** -Przy drodze wzdluz wschodniego brzegu jeziora stoi furgonetka -zameldowal pilot challengera, przemknawszy na malej wysokosci obok Bennetta.-Co... - zaczal Hanley. -Jest robinson! - przerwal mu okrzyk pilota. -Moze widziec furgonetke? - zapytal Hanley. -Powinien - odrzekl pilot, wznoszac samolot - ale jest jeszcze daleko. -Znikajcie stamtad - rozkazal Hanley. - Dostalismy wlasnie wiadomosc od wladz brytyjskich, ze ich mysliwce sa tylko kilka minut lotu od was. -Przyjalem - odpowiedzial pilot challengera. *** Dwaj mezczyzni przy furgonetce obserwowali nadlatujaca cessne.-Chyba widze tam dalej helikopter - powiedzial jeden z nich. Drugi wpatrzyl sie w mgle. -Niemozliwe - odparl. - Gdyby byl tak blisko, slyszelibysmy jego silnik. Zobaczyli, ze otwieraja sie drzwi cessny. *** Dwaj mezczyzni slyszeliby silnik helikoptera, gdyby pracowal. Ale w kabinie robinsona panowala grobowa cisza. Jedynym dzwiekiem byl szum powietrza wokol kadluba, gdy Adams rozpoczal autorotacje. Skrecil w strone ladu i modlil sie, zeby nie spadli do wody.Kiedy schodzili w dol, Cabrillo dostrzegl furgonetke i blyskajace lampy stroboskopowe. Nie powiedzial o tym Adamsowi. Nie chcial mu teraz przeszkadzac. *** Bennett pchnal skrzynke. Wypadla przez otwarte drzwi. Wyprostowal cessne i skrecil, zeby wziac kurs na lotnisko w lnverness. Gdy wznosil sie, by przeleciec nad wzgorzami za jeziorem, zauwazyl helikopter zaledwie sto piecdziesiat metrow nad ziemia.Postanowil o tym zameldowac, jak tylko ustabilizuje cessne. *** Skrzynka spadla na ziemie; wyladowala na miekkim torfie, wiec meteoryt pozostal nietkniety. Dwaj mezczyzni podbiegli i zaczeli ja wyciagac z blota. W tym momencie uslyszeli huk przelatujacych mysliwcow. Podniesli glowy. Odrzutowce przemknely nad nimi. -Zmywajmy sie stad - powiedzial pierwszy mezczyzna, gdy wyszarpnal skrzynke z torfu. Drugi popedzil do furgonetki uruchomic silnik. Jego towarzysz pobiegl za nim ze skrzynka. *** -Chyba dolece do drogi - zawolal Adams.Robinsona napedzalo tylko powietrze, ktore przeplywalo przez lopaty rotora i powodowalo jego ruch wirowy. Adams kierowal sie ku ziemi, ale tracil predkosc. Brzeg jeziora i droga rosly w oczach. Zaczal schodzic do ladowania. *** Mysliwce znalazly sie za cessna tak nagle, jakby pojawily sie znikad. Zblizyly sie do niej z obu stron na odleglosc kilku metrow, potem wystrzelily do przodu, oddalily sie i zaczely zawracac.-Tu Krolewskie Sily Powietrzne - odezwal sie glos. - Ma pan doleciec do najblizszego lotniska i natychmiast wyladowac. Jesli nie wykona pan polecenia, zostanie pan zestrzelony. Niech pan potwierdzi, ze pan uslyszal. Odrzutowce skonczyly zataczac luk i lecialy prosto na Bennetta. W odpowiedzi zamachal skrzydlami i siegnal po telefon satelitarny. *** Tak blisko, a zarazem tak daleko.Cabrillo zerknal przez boczna szybe, zanim helikopter opadl za wzgorze. Furgonetka i strefa zrzutu byly w odleglosci okolo poltora kilometra. Nawet gdyby Adamsowi udalo sie bezpiecznie wyladowac, nie zdazyliby wydostac sie z robinsona i dobiec na miejsce przed odjazdem furgonetki z meteorytem. Cabrillo przycisnal do piersi telefon satelitarny i przygotowal sie na uderzenie w ziemie. *** Kierowca furgonetki wrzucil bieg i wcisnal gaz. Tylne kola zabuksowaly na mokrej ziemi i spod opon wystrzelil torf. Samochod wydostal sie z uslizgiem na jezdnie i wystartowal na poludnie.Kierowca zerknal szybko w lusterko wsteczne. Droga byla pusta. *** Adams pilotowal helikopter z finezja skrzypka koncertowego. Wyhamowal precyzyjnie, pociagajac drazek skoku okresowego w ostatniej chwili, kiedy robinson byl tuz nad ziemia. Powietrze przestalo przeplywac przez lopaty rotora, smiglowiec wytracil resztke predkosci, zawisl nad droga i opadl na plozy. Kadlub zatrzasl sie, ale ladowanie nie bylo zbyt twarde. Adams odetchnal glosno.-Dobry jestes - przyznal Cabrillo. -To nie bylo latwe. - Adams zdjal sluchawki z mikrofonem i otworzyl drzwi kabiny. Helikopter niemal calkowicie blokowal droge. -Gdybysmy mieli paliwo jeszcze na poltora kilometra - powiedzial Cabrillo, otwierajac drzwi po swojej stronie - dopadlibysmy ich. Staneli na drodze, wyprostowali sie i przeciagneli. -Niech pan lepiej zadzwoni do pana Hanleya i zawiadomi go, ze ich zgubilismy - doradzil Adams. Zza wzgorza wyjechalo MG. Shea zobaczyl przeszkode na drodze i zwolnil. Cabrillo popatrzyl na zatrzymujacy sie samochod. -Za chwile - odparl. Shea wystawil glowe przez boczne okno. -Potrzebujecie pomocy, panowie? - spytal z teksaskim akcentem. Cabrillo podbiegl do MG. -Amerykanin? -Od urodzenia - odparl dumnie Shea. -Pracujemy bezposrednio dla prezydenta, chodzi o bezpieczenstwo narodowe - wyjasnil szybko Cabrillo. - Jest mi potrzebny panski samochod. -Czlowieku - obruszyl sie Shea. - Kupilem go zaledwie trzy dni temu. Cabrillo siegnal do klamki i otworzyl drzwi. -Przykro mi, ale to sprawa zycia lub smierci. Shea zaciagnal hamulec reczny i wysiadl. Cabrillo skinal do Adamsa i zaczal wsiadac do MG. -Zadzwonie na "Oregona", zeby przyslali kogos z paliwem - powiedzial. Wcisnal przycisk rozrusznika, wlaczyl sprzeglo i wrzucil bieg. Obrocil kierownice i zaczal zawracac. -Hej! - zawolal Shea. - A ja co mam robic? -Niech pan zostanie przy helikopterze! - krzyknal Cabrillo przez boczne okno. - Zajmiemy sie wszystkim pozniej. Wyprostowal kierownice, wcisnal gaz i wystartowal przed siebie. Po kilku sekundach zniknal za wzgorzem. Shea podszedl do Adamsa, ktory ogladal plozy robinsona. -Billy Joe Shea - przedstawil sie, wyciagajac reke. - Moze mi pan powiedziec, kto wlasciwie wzial moj samochod? -Chodzi o tamtego faceta? - zapytal Adams. - Widzialem go pierwszy raz w zyciu. 30 Richard "Dick" Truitt przegladal pliki w komputerze Hickmana. Bylo w nich tyle informacji, ze szlo mu to wolno. W koncu postanowil po prostu przeslac wszystko do komputera "Oregona" i uruchomil transmisje danych przez satelite na statek.Potem wstal z obrotowego krzesla i zaczal przeszukiwac gabinet. Wyjal z szuflady biurka kilka dokumentow i zdjec, zlozyl je i schowal do kieszeni kurtki. Przygladal sie uwaznie ksiazkom na polce wzdluz sciany, gdy uslyszal, ze otwieraja sie frontowe drzwi. -Kiedy? - rozlegl sie w holu meski glos. Nie bylo odpowiedzi - mezczyzna mowil do telefonu komorkowego. -Piec minut temu? - zapytal, podnoszac glos. - Wiec dlaczego od razu nie wyslales na gore ochrony, do cholery? Kroki w holu sie zblizaly. Truitt wsliznal sie do lazienki przy gabinecie i przebiegl do sypialni po drugiej stronie. Byla polaczona korytarzem z salonem. Zaczal sie tam wolno skradac. -Wiemy, ze tu jestes - zawolal mezczyzna. - Moi ochroniarze sa juz w drodze na gore. Kazali zablokowac winde, wiec lepiej po prostu sie poddaj. *** Plan jest dobry, jesli przewidzi sie rozne ewentualnosci. Jest doskonaly, jesli przewidzi sie wszystkie. Trwala transmisja danych z komputera Hickmana na "Oregona". Kiedy Hickman wszedl do gabinetu, na statek przeplynelo juz trzy czwarte informacji. Truitt przeoczyl jedna drobna rzecz - zapomnial wylaczyc monitor. Po wejsciu do pokoju Hickman nie zobaczyl wygaszacza ekranu i zorientowal sie, ze ktos uzywal komputera.Podbiegl i wylaczyl zasilanie. Potem zajrzal szybko do szuflady biurka. Fiolka od Vanderwalda byla na swoim miejscu. *** Truitt dotarl do salonu. Szklane drzwi nadal byly niedomkniete. Ruszyl szybko przez pokoj. Byl prawie przy wyjsciu na taras, gdy potracil rzezbe. Upadla i sie roztrzaskala.Hickman uslyszal halas i pobiegl korytarzem. Kiedy Truitt wymknal sie przez odsuwane drzwi na taras, do salonu wpadl Hickman i zobaczyl go na zewnatrz. Intruz byl ubrany na czarno i mial zdecydowane ruchy. Ale znalazl sie w pulapce, a na gore jechali ochroniarze. Hickman zwolnil, zeby napawac sie zwyciestwem. Wyjrzal przez szklane drzwi. -Stoj i sie nie ruszaj - powiedzial. - Stad nie ma ucieczki. Mezczyzna odwrocil sie i spojrzal na niego. Potem usmiechnal sie i wspial na otaczajacy taras mur, ktory siegal mu do piersi. Pomachal do Hickmana i skoczyl w ciemnosc. Hickman wciaz stal zaszokowany, gdy do pokoju wpadli ochroniarze. *** Slepa wiara to potezne uczucie.Tylko to mial Truitt, kiedy pociagal linke z przodu kurtki - slepa wiare w Magiczna Pracownie "Oregona". Slepa wiare w to, ze wynalazek Kevina Nixona zadziala. Ulamek sekundy po pociagnieciu linki z tylu kurtki wystrzelil maly spadochron i rozerwal ja na plecach. Moment pozniej rozlozyly sie dwa skrzydla, takie jak w chinskim latawcu. Spod skrzydel, niczym hamulce powietrzne samolotu, opadly na linkach klapy o wymiarach metr dwadziescia na metr dwadziescia. Truitt zwolnil i zaczal sterowac. *** -Przygotuj sie - powiedzial Gunderson. - Szybko schodzi w dol.Pilston spojrzala w gore i na moment dostrzegla Truitta, kiedy znalazl sie w swietle reflektora omiatajacego niebo w poblizu wulkanu. Wykonal w powietrzu obrot o trzysta szescdziesiat stopni i poszybowal prosto. Byl trzy metry nad chodnikiem, dwadziescia metrow od ich dzipa i oddalal sie od nich. Na szczescie chodnik byl prawie pusty. O tak poznej porze wiekszosc turystow juz spala lub siedziala przy stolach gry. Truitt nadal lecial prosto. Gunderson przekrecil kluczyk i silnik dzipa ozyl. Wrzucil bieg i ruszyl za Truittem. Dwa metry, poltora metra - ale Truitt mial trudnosci z wyladowaniem. Pedzil naprzod z nogami wiszacymi w powietrzu. Na rogu staly dwie dziewczyny z agencji towarzyskiej i czekaly na zielone swiatlo. Mialy na sobie obcisle mini, wysokie buty na grubych podeszwach i natapirowane wlosy. Jedna palila papierosa, druga przyjmowala przez komorke nastepne zlecenie. Truitt siegnal w gore i pociagnal linki hamulcow powietrznych. Natychmiast runal w dol jak kamien, ale zaczal przebierac nogami, zanim dotknal chodnika. Biegl, dopoki nie odzyskal rownowagi, potem zwolnil. Byl zaledwie poltora metra od dwoch dziewczyn, kiedy zaczal isc normalnym krokiem. -Dobry wieczor paniom - powiedzial. - Ladna noc na przechadzke. Za jego plecami sprzed hotelu odjezdzal czerwony SUV z logo Dreamworldu. Ochroniarz za kierownica nacisnal hamulec i zatrzymal samochod z piskiem opon. W tym samym momencie podjechali Gunderson i Pilston. -Wskakuj - zawolal Gunderson. Truitt dal krok na stopien i wdrapal sie do tylu dzipa. Kiedy tylko wsiadl, Gunderson wcisnal gaz i pomknal wzdluz Strip. Na siedzeniu obok Truitta lezala jego torba podrozna. Odciagnal suwak i wyjal metalowa skrzynke. -Mamy ogon! - zawolal Gunderson. -Zauwazylem - odparl Truitt. - Kiedy ci powiem, dasz na luz i zgasisz silnik. -Dobra. Pedzili sto czterdziesci piec kilometrow na godzine, ale czerwony SUV sie zblizal. Truitt odwrocil sie na tylnym siedzeniu i wycelowal metalowa skrzynke w jego atrape chlodnicy. -Teraz! - zawolal. Gunderson wrzucil luz i przekrecil kluczyk. Zgasly reflektory, przestalo dzialac wspomaganie ukladu kierowniczego. Samochod trudno bylo teraz prowadzic. Gunderson walczyl o utrzymanie sie na jezdni. Truitt przestawil dzwignie kolankowa na metalowej skrzynce. Urzadzenie wyslalo w eter impuls, ktory spalil instalacje elektryczne wszystkich pojazdow w poblizu. Reflektory czerwonego SUV-a zgasly i zaczal zwalniac. Kilka przejezdzajacych obok taksowek rowniez stanelo. -Okay - powiedzial Truitt - juz mozesz go odpalic. Gunderson wlaczyl silnik, wrzucil bieg i odzyskal kontrole nad samochodem. -Dokad teraz? - spytal Truitta. -Macie swoje bagaze? -Zostawilismy w samolocie - odrzekla Pilston. - W hotelu wzielismy tylko prysznic. -Wiec na lotnisko - powiedzial Truitt. - Lepiej sie wyniesc z Vegas. *** Max Hanley stal przy komputerze w biurze Michaela Halperta na pokladzie "Oregona". Obaj wpatrywali sie uwaznie w monitor.-Ktos przerwal transmisje danych - powiedzial Halpert. -Ile tego dostalismy? - spytal Hanley. -Bede musial wszystko przejrzec - odrzekl Halpert - ale wyglada na to, ze cale mnostwo. -Zacznij to analizowac - polecil Hanley - i daj mi znac, jak tylko znajdziesz cos ciekawego. W tym momencie odezwalo sie jego radio. -Wlasnie odebralem wiadomosc z gulfstreama - zameldowal Stone - ze wystartowali z Las Vegas. -Zaraz tam bede - odpowiedzial Hanley. Poszedl korytarzem do centrum dowodzenia. Stone siedzial przed monitorami. Odwrocil sie do Hanleya i wskazal ekran z mapa zachodniej czesci Stanow Zjednoczonych. Pulsowal na niej czerwony punkt, ktory oznaczal pozycje gulfstreama. Odrzutowiec lecial na wschod i zblizal sie do jeziora Mead. Zadzwieczal telefon Hanleya. Podszedl do swojej konsoli i odebral. -Dostaliscie pliki komputerowe? - zapytal Truitt. -Czesc - odrzekl Hanley. - Halpert juz je analizuje. Transmisja danych zostala przerwana. Miales jakies problemy? -Cel wrocil, kiedy przesylalem zbiory - wyjasnil Truitt przez halas silnikow gulfstreama. - Pewnie wylaczyl komputer. -Wiec musial sie zorientowac, ze ktos go rozpracowuje. -Wlasnie. -Co jeszcze masz? Truitt siegnal do kieszeni kurtki lezacej na siedzeniu po drugiej stronie przejscia i wyjal zdjecia, ktore zabral z gabinetu Hickmana. Potem wlaczyl faks. -Przesylam ci fotografie - powiedzial. -Czyje? - zapytal Hanley. -Nie wiem. Chcialbym, zebys to ustalil. 31 Jasne, ze to problem - odpowiedzial Overholtowi prezydent.Godzine wczesniej premier Wielkiej Brytanii poinformowal go, ze niecale osiemdziesiat kilometrow od centrum Londynu znaleziono zwloki kapitana greckiego statku z oparzeniami radiacyjnymi. Kiedy prezydent rozmawial z Overholtem, bezpieczne linie lacznosci miedzy dwoma krajami wciaz byly przeciazone. -Wspolpracujemy z Rosjanami i Korporacja zeby odzyskac te bron, a jednak trafila do Anglii - powiedzial Overholt. -Staramy sie, ale nie mozemy nic zrobic? To mam przekazac naszemu najblizszemu sojusznikowi? - zapytal prezydent. -Nie, panie prezydencie - odrzekl Overholt. -Ktokolwiek za tym stoi, jesli polaczy glowice jadrowa z meteorytem, Londyn i okolice zamienia sie w pustynie. I cokolwiek mamy na swoje usprawiedliwienie w sprawie glowicy, zawalilismy sprawe meteorytu. -Wiem, panie prezydencie. Prezydent wstal z fotela w Gabinecie Owalnym. -Niech pan poslucha - rzekl gniewnym tonem. - Zadam wynikow, i to juz. Overholt tez wstal. -Tak jest, panie prezydencie - powiedzial. Potem ruszyl do drzwi. *** -Cabrillo ciagle tropi meteoryt - powiedzial Hanley do Overholta przez bezpieczny telefon. - Przynajmniej tak twierdzi pilot naszego helikoptera, ktory dzwonil kilka minut temu.-Prezydent jest zdenerwowany - oznajmil Overholt. -To nie nasza wina - odparl Hanley. - Brytyjskie mysliwce przylecialy za pozno. Gdyby zjawily sie na czas, meteoryt bylby teraz w naszych rekach. -Ostatnia wiadomosc od Brytyjczykow byla taka, ze zmusili cessne do ladowania w lnverness i przygotowuja sie do jej przeszukania. -Niczego nie znajda. Nasz pilot powiedzial, ze on i Cabrillo widzieli, jak cessna zrobila zrzut. -Wiec dlaczego Cabrillo nie zadzwonil, zebysmy mogli zorganizowac pomoc? -Nie wiem. -Da mi pan znac, jak tylko Cabrillo sie odezwie? -Oczywiscie - odpowiedzial Hanley i w telefonie zapadla cisza. *** Prowadzenie MG TC przypominalo powozenie przeciazonym wozem konnym. Stare auto mialo waskie opony i archaiczne zawieszenie z amortyzatorami dzwigniowymi. Nie moglo sie rownac ze wspolczesnymi samochodami sportowymi. Cabrillo jechal na czwartym biegu z maksymalnymi obrotami silnika i ledwo przekraczal sto dziesiec kilometrow na godzine. Trzymajac jedna reka drewniana kierownice, znow postukal w obudowe telefonu satelitarnego.Nic. Cos sie musialo rozlaczyc przy ladowaniu - mimo staran, zeby nie uszkodzic aparatu, Cabrillo uderzyl nim w tablice przyrzadow, kiedy dotkneli ziemi. Albo wyczerpala sie bateria - telefony satelitarne zuzywaja tyle pradu, ile klimatyzacja tlusciocha podczas upalnego lata w Phoenix. Cokolwiek bylo przyczyna nie chciala sie zaswiecic zielona dioda. Cabrillo zobaczyl nagle furgonetke. Byla kilka kilometrow przed nim na szczycie wzgorza. *** Eddie Seng zerknal na Boba Meadowsa, ktory prowadzil samochod. Zblizali sie do portu na wyspie Sheppey. Obu mezczyzn zabral z pokladu "Oregona" hydroplan Korporacji. Dostarczyl ich na lotnisko pod Londynem, gdzie brytyjska agencja wywiadowcza MI-5 zostawila dla nich opancerzonego Range Rovera.-Wyglada na to, ze dostalismy bron, o ktora prosilismy - oznajmil Seng, kiedy przeszukal nylonowa torbe na tylnym siedzeniu. -Teraz dowiemy sie, gdzie komorka Hammadi ma swoja kryjowke w Londynie, potem zlokalizujemy i rozbroimy glowice jadrowa a prezes zabezpieczy meteoryt i bedzie po sprawie - powiedzial Meadows. -Nie wyglada to na bulke z maslem. -Moim zdaniem to siodemka w dziesieciostopniowej skali trudnosci - odrzekl Meadows i zwolnil, zeby skrecic do portu. *** Seng wysiadl z range rovera, zanim Meadows wylaczyl silnik. Podszedl do chudego blondyna i wyciagnal reke.-Eddie Seng - przedstawil sie. -Malcolm Rodgers, MI-5 - odrzekl mezczyzna. Dolaczyl do nich Meadows. Seng dokonal prezentacji. -To moj partner Bob Meadows. Bob, to jest Malcolm Rodgers z MI-5. -Milo mi - powiedzial Meadows i uscisnal Anglikowi dlon. Rodgers ruszyl w kierunku nabrzeza. -Kapitana znaleziono w miejscowym pubie na wzgorzu. Z dokumentu celnego wynika, ze przyplynal tego samego wieczoru. -Ofiara napromieniowania? - spytal Meadows. -Nie - zaprzeczyl Rodgers. - Wstepna autopsja wykazala slady trucizny. -Jakiej? - spytal Seng. -Jeszcze nie udalo nam sie ustalic - odparl Rodgers. - Jakiegos srodka paralizujacego. -Ma pan telefon? - zapytal Meadows. Rodgers zwolnil i wyjal z kieszeni komorke. -Niech pan zadzwoni do waszego koronera i powie mu, zeby sie skontaktowal z Osrodkami Zwalczania Chorob w Atlancie - polecil Meadows. - Niech poprosi, zeby mu przyslali charakterystyki toksykologiczne jadow wezy i skorpionow z Polwyspu Arabskiego. Moze znajdzie zgodnosc. Rodgers wybral numer. Kiedy dzwonil, Seng badal wzrokiem port w dole. Stalo tam kilka starych frachtowcow, trzy czy cztery jachty i jeden katamaran z gaszczem anten i dwoma dzwigami na gornych pokladach. Poklad rufowy zajmowaly skrzynie i sprzet elektroniczny. Schylony mezczyzna majstrowal we wnetrzu urzadzenia w ksztalcie torpedy. -Okay. - Rodgers skinal glowa. - Sprawdza. Ruszyli dalej w dol zbocza i dotarli do portu. Weszli na drewniane nabrzeze i skrecili pod katem prostym na nastepne. Na pokladzie "Larissy" widac bylo trzech mezczyzn. -Przeszukalismy caly statek - powiedzial Rodgers. - Nic. Dziennik okretowy jest sfalszowany, ale z przesluchan zalogi dowiedzielismy sie, ze ladunek wzieli w Odessie na Ukrainie i przyplyneli tu bez postojow. -Zaloga wiedziala, co transportuja? - zapytal Seng. -Nie - odparl Rodgers. - Krazyla plotka ze kradzione dziela sztuki. -Byli tylko dostawcami - stwierdzil Seng. Meadows patrzyl na katamaran. -Chcecie wejsc na poklad? - zapytal Rodgers. -Czy ktos widzial, jak tamten mezczyzna wychodzil z pubu po spotkaniu z kapitanem? - spytal Meadows. -Nie - odpowiedzial Rodgers. - W tym problem. Nie wiemy, kim byl ani dokad poszedl. -Ale kapitan nie przyniosl glowicy jadrowej do pubu - zastanawial sie glosno Meadows - wiec albo dostarczyl ja ktos z zalogi, albo zostala ukradziona ze statku. -W pubie nikt jej nie widzial - rzekl Rodgers - a tam zmarl kapitan. -I przycisneliscie zaloge? - spytal Seng. -To, co teraz powiem, jest tajne - uprzedzil Rodgers. Seng i Meadows skineli glowami. -Wobec zalogi zastosowalismy metody niezgodne z konwencjami miedzynarodowymi - powiedzial Rodgers. - Wyspiewali nam wszystko. Brytyjczycy nie cackali sie z Grekami - torturowali ich, naszprycowali narkotykami albo jedno i drugie. -I nikt z zalogi nie dostarczyl ladunku? - zapytal Meadows. -Nie. Kimkolwiek byl ten mezczyzna w pubie, mial wspolnikow. -Eddie, moze wejdziesz na poklad "Larissy" i sie rozejrzysz? - zaproponowal Meadows. - Ja sie przejde i pogadam z tamtym facetem na katamaranie. -Juz go przesluchalismy - wtracil sie Rodgers. - Jest troche dziwny, ale nieszkodliwy. -Zaraz wroce - powiedzial Meadows i ruszyl wzdluz nabrzeza. Seng skinal do Rodgersa i wszedl za nim na poklad "Larissy". -Musimy sie zdecydowac, szefie - powiedzial Stone. - Atlantyk czy Morze Polnocne? Hanley popatrzyl na ruchoma mape na monitorze. Nie mial pojecia, gdzie jest Cabrillo, ale trzeba bylo cos postanowic. -Gdzie jest hydroplan? -Tam. - Stone wskazal swietlny punkt na mapie. Oznaczal samolot, ktory lecial teraz nad Manchesterem na polnoc. -Morze Polnocne - zdecydowal Hanley. - Celem jest Londyn. Skieruj hydroplan do Glasgow, zeby Cabrillo mial wsparcie. -Dobra - odpowiedzial Stone i siegnal po mikrofon. -Hali - Hanley zwrocil sie do Kasima, ktory siedzial przy stole za stanowiskiem dowodzenia - jaka jest sytuacja z paliwem dla Adamsa? -Nie moglem sie polaczyc z lotniskiem w Inverness, zeby zrobili dostawe, zadzwonilem wiec na stacje benzynowa w Loch Ness - wyjasnil Kasim. - Ktos zawiezie mu paliwo w dwudziestolitrowych kanistrach. Niedlugo powinien byc na miejscu. Adams na pewno sie odezwie, jak tylko zatankuje. -Cholera - mruknal Hanley. - George jest tam potrzebny prezesowi jako wsparcie. Linda Ross, ekspert "Oregona" do spraw bezpieczenstwa i obserwacji, siedziala przy stole z Kasimem. -Skontaktowalam sie z wladzami brytyjskimi i przekazalam im, co wiemy. Powiedzialam, ze droga od Loch Ness jedzie na poludnie biala furgonetka, ktora wedlug nas wiezie meteoryt, a pan Cabrillo sciga ja starym czarnym MG. Odpowiedzieli, ze wysylaja helikoptery, ale minie okolo godziny, zanim dotra w tamten rejon. -Czy moze tamtedy przeleciec challenger i zlozyc meldunek? - zapytal Hanley. Przez moment nikt sie nie odzywal. Stone wpisal do komputera polecenia i wskazal monitor. -To jest obraz w czasie rzeczywistym z tamtego rejonu. Powloka mgly wygladala jak warstwa szarej welny. W polnocnej Szkocji widocznosc na ziemi byla ograniczona do kilku metrow. Pomoc z powietrza nie mogla nadejsc w najblizszym czasie. *** Halifax Hickman byl wsciekly. Zwymyslal swoich ochroniarzy, potem zwrocil sie do ich szefa.-Jestes zwolniony - powiedzial. Mezczyzna ruszyl do drzwi i wyszedl z apartamentu. -Ty. - Hickman wskazal zastepce zwolnionego szefa. - Gdzie jest zlodziej, ktory sie tu wlamal? -Nasi ludzie widzieli, jak ladowal na ulicy niedaleko hotelu - wyjasnil ochroniarz. - Jakas para zabrala go odkrytym dzipem. Dwaj moi ludzie ruszyli w poscig, ale w czasie jazdy mieli awarie calej instalacji elektrycznej i zgubili tamtych. -Wszyscy nasi ludzie maja przeszukac miasto i znalezc tego dzipa -rozkazal Hickman. - Chce wiedziec, kto ma takie jaja, zeby sie wlamac do mojego apartamentu na szczycie hotelu. -Zaraz sie tym zajmiemy - odrzekl nowy szef ochrony. -Mam nadzieje - warknal Hickman i poszedl korytarzem do swojego gabinetu. Ochroniarze wyszli z apartamentu. Tym razem pamietali o zamknieciu drzwi na taras. Hickman podniosl sluchawke telefonu i wybral numer. *** W swoim biurze na pokladzie "Oregona" Michael Halpert katalogowal dane, ktore przeslal Truitt. Pliki byly bezladna mieszanina dokumentow firmowych, bankowych i gieldowych. Brakowalo osobistych. Albo nie istnialy, albo nie zdazyly dotrzec przed przerwaniem polaczenia.Halpert wpisal do komputera polecenie szukania dostepu, a potem popatrzyl na zdjecia ktore Truitt przefaksowal z pokladu gulfstreama. Podjechal na krzesle do drugiego komputera, wprowadzil fotografie do skanera, wszedl do bazy danych Departamentu Stanu i zaczal szukac zdjec paszportowych. Kartoteka byla ogromna i poszukiwania mogly zajac dni. Halpert zostawil pracujace komputery, wyszedl z biura i ruszyl korytarzem do jadalni. Dzis byl boeuf Stroganow - jego ulubione danie. *** -Wywoluje nas niszczyciel rakietowy Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych - powiedzial przez telefon kapitan "Free Enterprise".-O co chodzi? - zapytal Hickman. -Mamy sie zatrzymac, bo inaczej nas zatopia. Plan Hickmana rozsypywal sie coraz szybciej. -Mozecie im uciec? -Nie ma mowy. -Wiec walczcie z nimi - rozkazal Hickman. -To byloby samobojstwo - odparl kapitan. Hickman sie zastanowil. -Plyncie dalej, dopoki bedziecie mogli - polecil w koncu. -Tak jest - odpowiedzial kapitan. Hickman wylaczyl sie i wyciagnal w fotelu. Ludzie na pokladzie "Free Enterprise" nie znali prawdy. Hickman naklonil ich do wspolpracy, mowiac im, ze chce uzyc meteorytu i glowicy jadrowej do ataku na Syrie, potem zrzucic wine na Izrael i wywolac wojne na Bliskim Wschodzie. Powiedzial, ze zanim to wszystko sie skonczy, Stany Zjednoczone zdobeda kontrole nad regionem i zlikwiduja terroryzm. W rzeczywistosci dzialal z osobistych pobudek. Zamierzal pomscic smierc jedynej osoby, ktora naprawde kochal. I niech Bog ma w opiece kazdego, kto wejdzie mu w droge. Znow siegnal po telefon i zadzwonil do swojego hangaru. -Przygotujcie moj samolot. Lece do Londynu. *** -Ahoj - zawolal Meadows do czlowieka na pokladzie katamarana.-Ahoj - odpowiedzial mezczyzna. Byl szczuply, mial ponad metr dziewiecdziesiat wzrostu, przystrzyzona kozia brodke i krzaczaste, siwiejace brwi. Jego bystre oczy blyszczaly, jakby posiadl jakas tajemnice, ktorej nie zna nikt inny. Wygladal na ponad szescdziesiat lat. Nadal trzymal rece we wnetrzu obiektu w ksztalcie torpedy. -Moge wejsc na poklad? - zapytal Meadows. -Jest pan specem od sonaru? -Nie - zaprzeczyl Meadows. -Wszystko jedno, zapraszam - powiedzial mezczyzna z nuta rozczarowania w glosie. Meadows wspial sie na poklad. Mezczyzna wydal mu sie znajomy. Po chwili przypomnial sobie, skad zna jego twarz. -Pan jest pisarzem, autorem... - zaczal. -Emerytowanym pisarzem - przerwal mu z usmiechem mezczyzna. - Owszem, to ja. Ale zapomnijmy o tym na chwile. Zna sie pan na elektronice? -Moja mikrofalowka jest stale ustawiona na czas letni - wyznal Meadows. -Cholera - zaklal pisarz. - Uszkodzilem plyte glowna tego sonaru i musze to miec zrobione, zanim poprawi sie pogoda i znow bedziemy mogli wyjsc w morze. Fachowiec mial tu byc godzine temu. Pewnie zabladzil. -Od jak dawna tu cumujecie? - spytal Meadows. -Czwarty dzien - odrzekl pisarz. - Jeszcze troche i bede musial skoczyc po nowe watroby dla mojego zespolu. Ciagle probuja miejscowa specjalnosc. Z wyjatkiem jednego faceta. Rzucil to lata temu i teraz trzyma sie kawy i ciastek. Tylko gdzie takich znalezc? Te ekspedycje sa jak pobyt w plywajacym domu wariatow. -No tak - powiedzial Meadows - lubi pan podwodne wyprawy archeologiczne. -Niech pan tu nie wymawia slowa "archeologia" - zazartowal pisarz. - Na tym statku archeolodzy sa uwazani za nekrofilow. Jestesmy poszukiwaczami przygod. -Przepraszam - usmiechnal sie Meadows. - Badamy sprawe kradziezy w tym porcie w nocy pare dni temu. Nic wam nie zginelo? -Pan jest Amerykaninem - zauwazyl pisarz. - Dlaczego bierze pan udzial w sledztwie na terenie Anglii? -Uwierzylby pan, gdybym powiedzial, ze chodzi o bezpieczenstwo narodowe? -Jasne. Gdzie pan byl, kiedy jeszcze pisalem? Wszystko musialem zmyslac. -Mowie powaznie. Pisarz sie zastanowil. -Nie, nic nam nie zginelo - powiedzial w koncu. - Na tym statku jest wiecej kamer niz na sesji zdjeciowej Cindy Crawford. Pod woda nad woda w kabinach technicznych. Cholera, chyba nawet w kiblu, o ile wiem. Wypozyczylem to od ekipy filmowej. Meadows wygladal na zaskoczonego. -Powiedzial pan o tym Angolom? -Nie pytali - odrzekl pisarz. - Mialem wrazenie, ze o wiele bardziej interesuje ich przekonanie mnie, ze nic nie widzialem. 1 tak bylo. -Wiec nic pan nie widzial? -Jesli to bylo pozna noca to nie. Jestem po siedemdziesiatce i po dziesiatej wieczorem moze mnie obudzic tylko pozar albo naga dziewczyna. -A kamery? -Pracuja caly czas. Robimy program telewizyjny o naszych poszukiwaniach. Kasety sa tanie, a dobry material jest cenny. -Moglby mi pan pokazac nagrania? -Pod warunkiem - odrzekl pisarz, idac w kierunku drzwi prowadzacych do kabiny - ze pan powie "bardzo prosze". Dwadziescia minut pozniej Meadows mial to, po co przyszedl. 32 Nebile Lababiti zerknal na glowice jadrowa. Stala na drewnianej podlodze w mieszkaniu tuz przy Strandzie. Jego podniecenie tlumil lek. Bomba byla bezwladnym przedmiotem - metalowym mechanizmem z kilkoma miedzianymi przewodami - ale wywolywala strach i poczucie zagrozenia. Byla czyms wiecej niz rzecza - miala w sobie zycie. Tak jak obraz lub rzezba, w ktora tworca tchnal swoja sile zyciowa nie byla tylko bryla metalu. Byla odpowiedzia na modlitwy jego ludu.Uderza prosto w serce Brytyjczykow. Znienawidzonych Brytyjczykow, ktorzy kradli artefakty z piramid, gnebili mieszkancow Bliskiego Wschodu i walczyli przeciwko nim u boku Amerykanow. Lababiti tkwil w samym srodku jaskini lwa. Ze wszystkich stron otaczalo go srodmiescie Londynu. Dzielnica City, gdzie urzedowali bankierzy finansujacy gnebicieli. W poblizu byly galerie sztuki, muzea i teatry. Downing Street 10, gmachy parlamentu, palac Buckingham. Palac. Siedziba krolowej, odwieczny symbol wszystkiego, czym gardzi. Pompa i przepych, prawosc i ceremonial. Wkrotce to wszystko splonie w ogniu z miecza islamu - a kiedy zniknie, swiat juz nigdy nie bedzie taki sam. Bestii zostanie wyrwane serce. Poswiecona ziemia, na ktorej wszedzie widac historie, stanie sie pustym nieuzytkiem, gdzie dusza ludzka nie znajdzie oparcia. Lababiti zapalil papierosa. Juz niedlugo. Dzis do miasta przyjedzie mlody jemenski bojownik, ktory zgodzil sie dostarczyc bombe do celu. Lababiti podejmie chlopca wystawna kolacja. Bedzie uczta, haszysz i dziwki. Przynajmniej tyle moze zrobic dla czlowieka, ktory chce poswiecic zycie dla sprawy. Kiedy chlopiec sie zaaklimatyzuje i pozna droge, Lababiti szybko sie wycofa. Przywodztwo, pomyslal, nie polega na tym, zeby zginac za ojczyzne - trzeba umiec doprowadzic do tego, ze ktos inny odda zycie za swoj kraj. Nebile Lababiti nie zamierzal zostac meczennikiem. Zanim bomba eksploduje, bedzie bezpieczny po drugiej stronie kanalu La Manche, w Paryzu. Zastanawial sie tylko, dlaczego nie odzywa sie Al-Khalifa. *** -Nie wiem, jak moglismy to przeoczyc - powiedzial Rodgers.-Niewazne - odrzekl Meadows - teraz macie numer rejestracyjny furgonetki. Jesli ja wytropicie, bomba bedzie blisko. -Moglbym dostac te kasete? - zapytal Rodgers. Meadows nie zdradzil mu, ze naklonil pisarza do zrobienia dwoch kopii i ze jedna lezy bezpiecznie w pozyczonym Range Roverze. -Jasne - odparl. -Mysle, ze mozemy juz przejac sprawe - powiedzial Rodgers. - Dopilnuje, zeby gora przekazala szefowi amerykanskiego wywiadu, ze nalezy wam sie pochwala za wspolprace. Miedzy agencjami trwala ciagla rywalizacja. Przelozeni Rodgersa najwyrazniej poinstruowali go, ze cokolwiek sie stanie, znalezienie bomby musi byc zasluga MI-5. Teraz, kiedy dostal to, co wedlug niego mialo im umozliwic odzyskanie glowicy jadrowej, probowal zepchnac Korporacje na drugi plan. -Rozumiem - rzekl Seng. - Nie mialby pan nic przeciwko temu, zebysmy zatrzymali Rovera jeszcze na kilka dni? -Nie, prosze bardzo - zgodzil sie Rodgers. -A moglibysmy przesluchac wlasciciela pubu? - zapytal Meadows. - Po prostu po to, zeby skompletowac nasze akta. Rodgers zastanawial sie dluzsza chwile. -Wszystko juz z niego wydusilismy, wiec to chyba nie zaszkodzi sprawie. Wyjal komorke, zeby podac swoim ludziom numer rejestracyjny furgonetki, a potem spojrzal wyczekujaco na dwoch Amerykanow. -Dzieki - powiedzial Seng i skinal do Meadowsa, ze czas isc do Range Rovera. Rodgers zasalutowal im niedbale i wykonal telefon. Meadows otworzyl drzwi samochodu i wsiadl za kierownice. Seng zajal miejsce pasazera. -Dlaczego dales mu kasete? - zapytal, kiedy obaj zamkneli drzwi. Meadows wskazal kopie na podlodze, uruchomil silnik i zawrocil. -Pogadajmy z wlascicielem pubu - powiedzial - i sprobujmy sie czegos dowiedziec. -Myslisz to samo co ja? - spytal Seng kilka minut pozniej, gdy Meadows zaparkowal przed barem. -Nie wiem - odrzekl Meadows. - Chodzi ci o motocykl, ktory jest na kasecie? -Moze wejdziesz do srodka, a ja przekaze jego numer rejestracyjny? - zaproponowal Seng. Meadows wysiadl z Range Rovera. -Masz cholernie dobra pamiec - stwierdzil. Seng uniosl otwarta dlon. Byl na niej nabazgrany numer motocykla. Meadows zamknal drzwi samochodu i ruszyl do pubu. Drzewa w St. James's Park i Green Park blisko palacu Buckingham byly pozbawione lisci, trawe pokrywala gruba warstwa szronu. Z ust turystow ogladajacych zmiane warty unosily sie obloczki pary. Mezczyzna na skuterze wjechal z Piccadilly w Grosvenor Place i minal wolno staw w parku Buckingham Palace Gardens. Skrecil w Buckingham Palace Road i dojechal do Birdcage Walk. Zatrzymal sie przy stawie w St. James's Park i zapisal czas swojego przejazdu oraz warunki drogowe. Potem wsunal maly notes do kieszeni i ruszyl dalej. *** Cabrillo wystawil glowe przez boczne okno MG. Godzine temu, kiedy minal Ben Nevis, najwyzszy szczyt Szkocji, zaczal sie zblizac do furgonetki. Teraz, gdy stare auto pielo sie pod gore w Grampianach, furgonetka znow mu uciekala. Cos musialo sie wkrotce wydarzyc. Cabrillo spodziewal sie, ze lada chwila zobaczy Adamsa w robinsonie, brytyjskie sily powietrzne lub ladowe albo nawet woz policyjny. Byl pewien, ze "Oregon" wyslal pomoc - nie mial broni i jechal samochodem, ktory nie nadawal sie do poscigu.Na pewno ktos juz wie, gdzie go szukac. *** Na pokladzie "Oregona" pracowano nad rozwiazaniem problemu, ale z marnym skutkiem.Statek byl sto mil morskich od cypla Kinnaird Head i plynal pelna para na poludnie. Za pare godzin znajdzie sie na wysokosci Aberdeen, po kilku nastepnych minie Edynburg. -Adams melduje - zawolal Kasim do Hanleya - ze dostal dosc paliwa, zeby doleciec na lotnisko w Inverness. Tam napelni zbiorniki pod korek i poleci wzdluz drogi na poludnie. -Jaki bedzie mial zasieg? - zapytal Hanley. -Moment - odrzekl Kasim i powtorzyl pytanie Adamsowi. - Wiekszosc Anglii - przekazal po chwili - ale do Londynu nie doleci bez tankowania. -Powinnismy byli zakonczyc to wczesniej - stwierdzil Hanley. -Adams mowi, ze uruchomil silnik - krzyknal Kasim. -Powiedz mu, zeby lecial nad droga dopoki nie znajdzie Cabrilla. Kasim powtorzyl Adamsowi rozkaz. -Mowi, ze mgla jest gesta jak bita smietana - przekazal Hanleyowi -ale bedzie lecial tuz nad droga. -W porzadku - odrzekl Hanley. Do jego stanowiska podeszla Linda Ross. -Szefie - powiedziala - Stone i ja popracowalismy nad czesto- tliwosciami odbioru z nadajnikow na meteorycie. Mamy teraz mocniejszy sygnal. -Ktory monitor? Ross wskazala monitor na przeciwleglej scianie. Meteoryt byl prawie w Stirling. Kierowca furgonetki musial wkrotce zasygnalizowac swoje zamiary skretem w prawo lub w lewo. Na zachod w kierunku Glasgow albo na wschod w strone Edynburga. -Polacz mnie z Overholtem - zwrocil sie Hanley do Stone'a. *** -Poprosze Brytyjczykow, zeby zablokowali drogi do Glasgow iEdynburga - obiecal Overholt - i przeszukiwali wszystkie samochody dostawcze. -Na szczescie furgonetka nie ma wielkiego wyboru trasy - zauwazyl Hanley. - Powinni ja wylowic. -Miejmy nadzieje - powiedzial Overholt. - A teraz inna sprawa. Dostalem telefon od szefa MI-5 z podziekowaniami dla Meadowsa i Senga za pomoc w poszukiwaniach glowicy jadrowej. Meadows zdobyl kasete wideo z numerem rejestracyjnym samochodu. Uwazaja ze to ich doprowadzi do bomby. -Ciesze sie - odparl Hanley. Overholt milczal chwile. -Pytali rowniez, czy wasi ludzie mogliby sie juz wycofac. Chca przejac sprawe. -Przekaze to Meadowsowi i Sengowi, jak tylko sie odezwa - obiecal Hanley. -Na panskim miejscu, Max, nie spieszylbym sie z tym - doradzil Overholt. -Zrozumialem, panie Overholt - odrzekl Hanley i sie wylaczyl. -Overholt mowi, ze Brytyjczycy chca, zeby Meadows i Seng wycofali sie i zostawili im sprawe bomby - powiedzial do Stone'a. -Trzeba mnie bylo uprzedzic - odparl Stone. - Wlasnie dzwonili. Podali mi rejestracje motocykla i prosili o ustalenie, kto jest wlascicielem. -Znalazles go? - spytal Hanley. -Mam nazwisko i adres. -Co jeszcze bylo im potrzebne? -Przeslalem kilka dossier do laptopa Meadowsa. Pod numerem telefonu stacjonarnego, z ktorego dzwonil, jest w spisie Pub'n Grub na wyspie Sheppey. *** Meadows dawno sie przekonal, ze grozby dzialaja tylko wtedy, gdy ktos ma cos do stracenia. Agenci MI-5 i miejscowi policjanci dali wlascicielowi pubu jasno do zrozumienia, co sie moze stac, jesli nie bedzie z nimi wspolpracowal. Ale nie wspomnieli, co sie moze stac, jesli bedzie. Pszczoly latwo jest zwabic miodem. Kiedy chce sie zdobyc informacje, pieniadze dzialaja lepiej.-Zloty zegarek, tak? - mowil Meadows, gdy wszedl Seng i skinal glowa. -Piaget - przytaknal wlasciciel pubu. - Na zamowienie. Seng podszedl i usiadl przy barze. Meadows pchnal przez kontuar piec banknotow studolarowych. -Czego chcesz sie napic? - zapytal. -Piwa z porterem - odparl Seng. Wlasciciel poszedl nalac. Meadows nachylil sie do Senga. -Ile masz gotowki? - szepnal. -Dziesiec - odrzekl Seng, majac na mysli tysiace. Meadows skinal glowa i ustawil laptop tak, zeby on i wlasciciel widzieli ekran. -Piec tysiecy dolarow amerykanskich i nasze serdeczne podziekowania za to, ze rzuci pan okiem na kilka zdjec. Jesli rozpozna pan czlowieka, ktory tu byl z kapitanem statku, powie mi pan, zebym zatrzymal projekcje. Wlasciciel skinal glowa i Meadows zaczal wyswietlac fotografie znanych wspolnikow Al-Khalify. Pokazal dwanascie twarzy, zanim wlasciciel pubu krzyknal, zeby zatrzymal projekcje. Wpatrzyl sie uwaznie w cyfrowe zdjecie. -To on - powiedzial w koncu. Meadows odwrocil laptop tak, zeby wlasciciel nie widzial ekranu. Potem wyswietlil informacje o czlowieku na fotografii. -Palil? - zapytal. Wlasciciel sie zastanowil. -Tak. -Pamieta pan marke papierosow? - spytal Meadows i pokazal Sengowi informacje, jakby to byla gra planszowa, a nie sprawa zycia lub smierci. Wlasciciel znow sie zastanowil. -O, cholera. Meadows wskazal informacje, ze Lababiti mial zlotego piageta. -Mam! - krzyknal wlasciciel. - Morelandy. I mial elegancka srebrna zapalniczke. Meadows zamknal laptop i wstal. -Zaplac panu - powiedzial do Senga. Seng siegnal do kieszeni kurtki, wyjal plik banknotow i zerwal papierowa opaske. Odliczyl piecdziesiat setek i wreczyl wlascicielowi. -Bob - zawolal za Meadowsem, ktory byl juz prawie w drzwiach -sprawdz mnie. -Dales mu piec - powiedzial Meadows. - Na bank. 33 "Oregon" pedzil przez Morze Polnocne jak wieloryb na amfetaminie. W centrum dowodzenia Hanley, Stone i Ross wpatrywali sie uwaznie w monitor pokazujacy pozycje meteorytu. Po dostrojeniu odbiornika sygnal przestal zanikac. Poza okazjonalnymi znieksztalceniami, kiedy nadajniki mijaly linie wysokiego napiecia, mieli wreszcie wyrazny obraz. -Hydroplan wlasnie wyladowal w zatoce Firth of Forth - odezwal sie Stone, gdy zerknal na inny ekran. - Ale jest za gesta mgla, zeby mogl zlokalizowac prezesa. -Niech bedzie w pogotowiu - polecil Hanley. Stone przekazal rozkaz przez radio. Hanley siegnal po bezpieczny telefon i zadzwonil do Overholta. -Furgonetka skrecila w kierunku Edynburga - powiedzial. -Brytyjczycy zablokowali wjazdy do miasta i drogi na poludnie -poinformowal go Overholt. - Jesli tamci pojada w kierunku Londynu, bedziemy ich mieli. -Najwyzszy czas - odparl Hanley. *** Kierowca furgonetki wylaczyl sie i odwrocil do swojego partnera.-Zmiana planow - oznajmil swobodnym tonem. -W seksie i tajnych operacjach trzeba byc elastycznym - odrzekl pasazer. - Dokad jedziemy? Kierowca powiedzial mu. Pasazer popatrzyl na mape samochodowa. -To lepiej skrec tutaj w lewo. Cabrillo jechal dalej, tropil furgonetke swoim detektorem. Minelo prawie dwadziescia minut, odkad widzial ja ostatni raz, ale kiedy zaczely sie wioski wokol Edynburga, przyspieszyl i zmniejszal dystans. Oderwal wzrok od metalowej skrzynki i popatrzyl na krajobraz. Mgla nadal byla gesta. Wzdluz drogi ciagnely sie kamienne ogrodzenia. Drzewa pozbawione lisci wygladaly jak szkielety na szarym tle. Minute wczesniej Cabrillo dostrzegl zatoke Firth of Forth wrzynajaca sie w szkockie wybrzeze Morza Polnocnego. Powierzchnia wody byla czarna i wzburzona. Przeslo wiszacego mostu blisko brzegu zatoki bylo ledwo widoczne. Cabrillo przyspieszyl i znow spojrzal na skrzynke. Sygnal wskazywal, ze odleglosc do furgonetki stale maleje. *** -Dostalem polecenie, zeby cie podwiezc przed wejscie i odjechac -powiedzial kierowca. - Potem ktos sie z toba spotka. Zwolnil przed budynkiem stacji kolejowej w Inverkeithing i zatrzymal sie przy bagazowym z wozkiem. -Cos jeszcze? - zapytal pasazer i otworzyl drzwi. -Powodzenia - odrzekl kierowca. Pasazer wysiadl i przywolal bagazowego. -Niech pan tu podejdzie. Bagazowy przyprowadzil wozek. -Ma pan juz bilet? - spytal. -Nie - odparl pasazer. -Gdzie jest panski bagaz? Pasazer otworzyl tylne drzwi furgonetki i wskazal skrzynke. Bagazowy podniosl ja. -Ciezka - zauwazyl. - Co jest w srodku? -Specjalistyczny sprzet do badan zloz ropy - odparl pasazer - wiec niech pan bedzie ostrozny. Bagazowy postawil skrzynke na wozku i sie wyprostowal. -Niech pan lepiej pojdzie do kasy i kupi bilet - doradzil. - Pociag odjezdza za niecale piec minut. Dokad pan jedzie? -Do Londynu - odrzekl pasazer i ruszyl do drzwi. -Spotkamy sie na peronie - powiedzial bagazowy. *** Kiedy meteoryt podrozowal na wozku do pociagu, kierowca furgonetki skrecal w lewo sprzed stacji kolejowej w lnverkeithing. Przejechal zaledwie kilka kilometrow w kierunku Edynburga, gdy samochody przed nim zaczely zwalniac. Tworzyl sie korek. Kierowca usilowal zobaczyc, co sie dzieje. Wygladalo na to, ze na drodze jest punkt kontrolny. Posuwal sie wolno dalej. *** -Startuj - powiedzial przez radio Hanley do pilota hydroplanu.Pilot skonczyl przyklejac tasma kartke do ciezkiego termosu z kawa, potem pchnal dzwignie przepustnic. Samolot ruszyl przez wzburzona wode. Trzasl sie i podskakiwal. W koncu uniosl sie w powietrze. Pilot lecial tak nisko, jak mogl. Wypatrywal na ziemi samochodu o dziwnym wygladzie, ktory opisal mu Hanley. Byl tuz nad linia wysokiego napiecia, gdy zobaczyl droge, ktorej szukal. Sygnal sie zatrzymal. Problem polegal na tym, ze Cabrillo nie mial mapy rejonu. Mogl tylko krazyc samochodem w poszukiwaniu najwyrazniejszego odczytu. *** -Odjezdza pociag numer 27 do Londynu - rozleglo sie z glosnika. -Wszyscy pasazerowie sa proszeni o wejscie do wagonow. -Mam tylko amerykanskie pieniadze - powiedzial pasazer. - Dwadziescia wystarczy? -Oczywiscie - odrzekl bagazowy. - Wstawie skrzynke do panskiego przedzialu. Wszedl do wagonu, znalazl przedzial i postawil skrzynke z meteorytem na podlodze. Potem wycofal sie i przepuscil pasazera, ktory wciaz sciskal bilet w dloni. *** -Jaki jest rozklad jazdy? - spytal Hanley. Stone patrzyl na monitor swojego komputera.-W tej chwili powinien odjezdzac pociag do Londynu. -Wyswietl trase - polecil Hanley. -Zblizam sie do Edynburga - zameldowal przez radio Adams. - Ani sladu prezesa. -Szukaj hydroplanu - polecil Hanley. -Przyjalem - odpowiedzial Adams. *** -Wolalbym, zeby moj samochod nie ucierpial - powiedzial Shea do Adamsa.-Bez obaw. Jesli cos sie stanie, moi ludzie zalatwia wszystko jak trzeba. -Mam nadzieje. -Niech pan go szuka wzrokiem na ziemi. *** Na pokladzie "Oregona" Hanley siegnal do radia i wywolal hydroplan.-Chyba go widze - powiedzial pilot. -Dopisz jeszcze na kartce "Pociag do Londynu" i "Zbliza sie Adams" -polecil Hanley - a potem przelec nad nim, zeby cie zobaczyl, i zrob zrzut. -Tak jest, szefie. Nabazgral flamastrem na kartce dwie dodatkowe informacje, zszedl w dol miedzy liniami wysokiego napiecia i przelecial trzy metry nad MG z Cabrillem za kierownica. *** -Co za... - mruknal Cabrillo, kiedy za przednia szyba pojawil sie ogonhydroplanu. Pilot zamachal skrzydlami, potem przyspieszyl, oddalil sie i zawrocil, zeby zrobic drugi przelot. Kiedy Cabrillo zobaczyl bok samolotu w zakrecie, rozpoznal maszyne Korporacji i zjechal na pobocze. Opuscil skladany dach, wyciagnal szyje i wpatrzyl sie w niebo. Hydroplan znow lecial nisko nad droga. Gdy byl prawie nad samochodem, z bocznego okna wypadl podluzny przedmiot i odbil sie od jezdni. Termos koziolkowal po szosie, w koncu znieruchomial trzy metry przed MG. Cabrillo wyskoczyl z auta i pobiegl naprzod. -Hydroplan 8746, uwazaj na helikopter w twoim bezposrednim sasiedztwie - ostrzegla wieza kontrolna na lotnisku w Edynburgu. Pilot samolotu Korporacji wychodzil wlasnie ze wznoszenia stromym lukiem i nie odpowiedzial od razu. -Wieza, tu hydroplan 8746 - zglosil sie po chwili. - Prosze o podanie typu tego helikoptera. -Hydroplan 8746, to robinson R-44. -Wieza, tu hydroplan 8746, widze go. *** -Brytyjczycy otoczyli furgonetke - poinformowal Overholt Hanleya.-Podejrzewam, ze meteoryt jest w pociagu do Londynu - powiedzial Hanley. -Chyba pan zartuje? - zirytowal sie Overholt. - Bede musial zadzwonic do szefa MI-5 i zawiadomic go o tym. Jaki to pociag? -Jeszcze nie jestesmy pewni, ale najblizszy pociag, ktory stamtad odjezdza, jest do Londynu - odparl Hanley. -Oddzwonie do pana - powiedzial Overholt i trzasnal sluchawka. Kilka sekund pozniej odebral inny telefon - od prezydenta. *** Pilot hydroplanu wywolal przez radio Adamsa.-Lec za mna, poprowadze cie do niego. -Dobra - odrzekl Adams. Samolot przechylil sie w skrecie, wyrownal nad droga i zaczal nastepny przelot. Robinson trzymal sie za nim. -Tam! - krzyknal Shea, kiedy zobaczyl swoje MG. Adams zerknal w dol. Cabrillo szedl w strone samochodu stojacego na drodze. Adams wyladowal na polu po drugiej stronie drogi. Cabrillo podbiegl z termosem pod jedna pacha i telefonem satelitarnym pod druga. Otworzyl drzwi pasazera i polozyl oba przedmioty z tylu. Shea manipulowal przy klamrze pasa bezpieczenstwa. Cabrillo odpial ja i pomogl mu wysiasc. -Kluczyki sa w samochodzie! - krzyknal przez halas silnika. - Wkrotce skontaktujemy sie z panem, zeby zaplacic za wypozyczenie auta. Wsiadl do robinsona i zamknal drzwi. Shea odszedl spod rotora, przecial droge, podszedl do swojego cennego samochodu i zaczal go ogladac. Wygladalo na to, ze MG nie ucierpialo, tylko zbiornik paliwa byl prawie pusty. -Moj telefon nie dziala - powiedzial Cabrillo do Adamsa, kiedy byli piecdziesiat metrow nad ziemia. -Domyslilismy sie. Podejrzewamy, ze przeladowali meteoryt do pociagu. -Wiec ta wiadomosc jest niepotrzebna. - Cabrillo oderwal kartke przyklejona do termosu. -Jest tam kawa? - zapytal Adams. - Chetnie bym sie napil. -Ja tez - rzekl Cabrillo i otworzyl termos. 34 Rozumiem, panie premierze - powiedzial prezydent. - Zaraz im to przekaze. Odlozyl sluchawke i wcisnal przycisk interkomu.-Polacz mnie z Langstonem Overholtem w CIA - polecil sekretarce. Odchylil sie w fotelu i czekal. -Tak, panie prezydencie? - zglosil sie po chwili Overholt. -Wlasnie rozmawialem z premierem - oznajmil prezydent. - Nie jest zachwycony. Wyglada na to, ze pan i Korporacja nakloniliscie ich do podjecia dzialan, ktore "byly daremnym trudem i mijaly sie z celem", jak to okreslil. Kazal zamknac drogi do dwoch szkockich miast, a kiedy zatrzymali wskazana przez was furgonetke, ktora miala przewozic meteoryt, okazala sie pusta. Chca zeby Korporacja sie wycofala i zostawila te sprawe im. -Panie prezydencie - odparl Overholt - uwazam, ze w tej chwili to bylby powazny blad. Cabrillo i jego ludzie trzymaja sie skradzionego meteorytu. Jeszcze go nie odzyskali, ale tez nie zgubili. Ustalili, ze zostal umieszczony w pociagu do Londynu. Cabrillo znowu jest w powietrzu i przygotowuje sie do przechwycenia. -Niech pan przekaze te informacje MI-5 - polecil prezydent. - Oni sie tym zajma. Overholt milczal chwile. -Jeszcze nie znalezlismy ukrainskiej glowicy jadrowej - powiedzial wreszcie. - Szuka jej teraz w poblizu Londynu zespol Korporacji. Moga to nadal robic? -Korporacje wynajeli do tego Ukraincy - przypomnial prezydent - nie amerykanskie agencje rzadowe. Nie mamy takiej wladzy, zeby kazac im sie wycofac. -Poprosilem MI-5, zeby z nimi wspolpracowala - poinformowal Overholt. - To usankcjonuje w pewnym stopniu dzialania Korporacji. -Premier nie wspomnial o zaginionej glowicy jadrowej - odrzekl prezydent. - Bardziej niepokoily go wypadki w Szkocji. -Rozumiem. -Niech pan im powie, zeby kontynuowali poszukiwania - polecil prezydent. - Jesli znajda glowice, niebezpieczenstwo skonstruowania brudnej bomby z uzyciem meteorytu przestanie istniec. -Wiem, co pan ma na mysli, panie prezydencie. -Tylko niech dzialaja ostroznie i dyskretnie. -Dopilnuje tego, panie prezydencie - obiecal Overholt i telefon zamilkl. *** Adams lecial tuz za pociagiem numer 27. Przesuwal sie naprzod, zeby Cabrillo mogl skoczyc z helikoptera na dach ostatniego wagonu, gdy wywolal ich przez radio Hanley.-Dostalismy rozkaz, zeby sie wycofac - poinformowal. - Brytyjczycy planuja zatrzymanie pociagu w odludnej okolicy na wybrzezu niedaleko Middlesbrough. -Jestesmy juz na miejscu, Max - zaprotestowal Cabrillo. - Za piec minut bede w pociagu i poszukam meteorytu. -To polecenie prezydenta, Juan - odparl Hanley. - Jesli je zignorujemy, to watpie, zebysmy jeszcze kiedykolwiek dostali robote z Gabinetu Owalnego. Przykro mi, ale z punktu widzenia interesow firmy nie warto ryzykowac. Adams, ktory slyszal rozmowe, zaczal zmniejszac predkosc robinsona. Trzymal sie blisko torow w razie, gdyby Cabrillo chcial przeprowadzic akcje. Spojrzal na niego i wzruszyl ramionami. -Wycofaj sie, George - polecil Cabrillo. Adams przesunal w prawo drazek skoku okresowego, a gdy helikopter oddalil sie od torow i znalazl nad polami uprawnymi, zaczal sie wznosic na bezpieczna wysokosc. -Masz racje, Max - powiedzial Cabrillo zmeczonym glosem. - Podaj nam wasza pozycje, zebysmy mogli wrocic na statek. -Mijamy Edynburg i plyniemy pelna para na poludnie - odparl Hanley. - Ale na waszym miejscu polecialbym do Londynu. Jada tam Meadows i Seng. Wpadli na nowy trop zaginionej glowicy jadrowej. -Nadal mamy zgode na jej szukanie? - zapytal Cabrillo. -Dopoki nie bedzie innej decyzji - odparl Hanley. -Wiec Korporacja ma odzyskac bombe - podsumowal Cabrillo - i pozwolic Brytyjczykom zajac sie naszym meteorytem. Nie podoba mi sie to. -W tej chwili tylko to mozemy zrobic - powiedzial Hanley. *** Na mokrym od deszczu pokladzie promu plynacego z Goteborga w Szwecji do Newcastle upon Tyne w Anglii Roger Lassiter rozmawial przez telefon satelitarny. Lassiter pracowal kiedys w CIA. Zwolniono go lata temu, kiedy wyszlo na jaw, ze z kont bankowych na Filipinach zniknely duze fundusze Agencji. Byly przeznaczone na placenie miejscowym za informacje o muzulmanskich ugrupowaniach terrorystycznych dzialajacych w poludniowych prowincjach. Lassiter przegral pieniadze w kasynie w Hongkongu.Po wyrzuceniu go CIA odkryla kilka innych faktow. Lassiter samowolnie stosowal tortury, wykorzystywal sluzbowe srodki do prywatnych celow i oszukiwal przelozonych. Operowal w rejonach, gdzie Langley mialo nad nim niewielka kontrole, i naduzywal uprawnien. Podejrzewano tez, ze byl podwojnym agentem i pracowal dla Chin. Teraz Lassiter mieszkal w Szwajcarii i wynajmowal sie temu, kto najwiecej zaplaci. W Szwecji ukradl plany rewolucyjnego systemu napedowego, ktory zaprojektowalo biuro konstrukcyjne pewnej stoczni. Kradziez zlecili mu Malezyjczycy. Zdobycz mial dostarczyc do Londynu. -Tak - powiedzial - pamietam nasza rozmowe. Nie byl pan pewien, czy bedzie potrzebowal moich uslug. Hawker 800 XP zblizal sie do New Jersey, gdzie mial byc zatankowany przed lotem transatlantyckim. Hickman ukladal w podrozy plany. -Okazalo sie, ze tak - odrzekl. -Co to za robota? - spytal Lassiter i zmiazdzyl wzrokiem turyste, ktory wyszedl na poklad i stanal obok. Mezczyzna wrocil do srodka. -Trzeba odebrac przesylke i dostarczyc do Londynu. -To mi nie po drodze - sklamal Lassiter. -Moj czlowiek, ktory sledzil pana w Szwecji, twierdzi co innego -odparl Hickman. - Zameldowal, ze kilka godzin temu wszedl pan na poklad promu plynacego do portu na wschodnim wybrzezu Anglii. Ma pan inne zlecenie? Lassiter nie zamierzal odpowiadac. Kiedy rozmawiaja dwaj klamcy, sa oszczedni w slowach. -Gdzie jest ta przesylka? - zapytal. -Bedzie na dworcu kolejowym - odrzekl Hickman. - W schowku na bagaz. -Mam ja dostarczyc samolotem czy samochodem? -Samochodem. -Wiec przy kontroli rentgenem bylby problem - domyslil sie Lassiter. - To zwieksza ryzyko. -Piecdziesiat tysiecy - zaproponowal Hickman. - Przy odbiorze. -Polowa teraz - targowal sie Lassiter - polowa przy dostawie. -Jedna trzecia z gory, dwie trzecie potem - powiedzial Hickman. - Musze miec pewnosc, ze dostarczy pan to na czas. Lassiter sie zastanowil. -Kiedy dostane zaliczke? -Zaraz. Gdzie przelac pieniadze? Lassiter podal numer konta na Wyspach Normandzkich. -Stan konta bede mogl sprawdzic dopiero jutro rano. Moge panu zaufac? -Zdazy pan zadzwonic do banku, zanim dojedzie pan na miejsce -zapewnil Hickman. - Bedzie pan wiedzial przed dostawa czy pieniadze wplynely. -A jak dostane pozostale dwie trzecie? -Wrecze je panu osobiscie - odparl Hickman. -Zostawi pan slonce i piasek, zeby sie zjawic na mglistych Wyspach Brytyjskich? - zapytal Lassiter. - To musi byc duza sprawa. -Niech pan sie martwi o swoja czesc umowy, a ja bede sie martwil o moja. *** -Przechwycilismy rozmowe radiowa Brytyjczykow - poinformowal Hickman mezczyzne w wagonie kolejowym. - Zatrzymaja pociag przed Middles-brough.-Wiec sa na naszym tropie? - spytal pasazer. -Zlapali panskiego partnera, kiedy wjezdzal do Edynburga - wyjasnil Hickman. - Musial pana wydac. Mezczyzna sie zastanowil. -Watpie - odparl. - Ktos musi nas sledzic. Hickman nie zdradzil mu, ze bylo wlamanie do jego biura. Im mniej wiedzial pasazer, tym lepiej. Hickman stracil juz zespol na "Free Enterprise" i jednego czlowieka w Wielkiej Brytanii. Zaczynalo mu brakowac ludzi. Wiedzial, ze pasazer pociagu bedzie mu potrzebny w Maidenhead. -Jakakolwiek jest sytuacja - powiedzial - zajalem sie problemem. Wysiadzie pan z pociagu w Newcastle upon Tyne i zostawi przesylke w schowku na bagaz. Potem wejdzie pan do najblizszej toalety i wlozy klucz do najdalszej spluczki od drzwi. Mam kogos, kto zabierze przesylke i dostarczy do celu. -A co mam robic potem? - zapytal pasazer i wyjrzal przez okno wagonu. Zobaczyl tablice z napisem Bedlington. Byl niecale piecdziesiat kilometrow od miejsca, gdzie mial wysiasc. -Wypozyczy pan samochod, pojedzie do Maidenhead i znajdzie to miejsce - odparl Hickman i podal adres. - Dolaczy pan tam do reszty zespolu z Calais. -Brzmi doskonale - powiedzial mezczyzna. -I bedzie doskonale - zapewnil Hickman. *** Kiedy Adams i Cabrillo lecieli w kierunku Londynu, "Oregon" przecinal piecdziesiaty piaty rownoleznik i mijal Newcastle upon Tyne. Michael Halpert przegladal stos wydrukow z dokumentow, ktore przeslal Truitt. Nagle zadzwieczal jeden z jego komputerow i wlaczyla sie drukarka.Halpert zaczekal, az dokument bedzie gotowy, potem wzial go do reki i przeczytal. Fotografie ukradzione przez Truitta odpowiadaly zdjeciom w bazie danych amerykanskich sil zbrojnych. Przedstawialy niejakiego Christophera Hunta z Beverly Hills w Kalifornii. Hunt byl porucznikiem Armii Stanow Zjednoczonych i zginal w Afganistanie. Dlaczego Halifax Hickman trzymal w swoim gabinecie fotografie poleglego oficera? Jaki to moglo miec zwiazek z kradzieza meteorytu? Halpert postanowil pogrzebac glebiej, nim zawiadomi Hanleya. *** Nebile Lababiti oswietlil bombe latarka i sie usmiechnal. Glowica jadrowa stala na podlodze w salonie wystawowym na Strandzie pod jego mieszkaniem. Lokal miescil sie na parterze i od kilku miesiecy byl pusty. Lababiti wlamal sie tu w zeszlym tygodniu, a potem zmienil zamek, zeby tylko on mial klucz. Dopoki nikt nie chcial obejrzec lokalu, czul sie bezpiecznie.W salonie wystawowym byly podnoszone drzwi garazowe dla dostawcow. Pomieszczenie nadawalo sie doskonale do zaladunku bomby do pojazdu, ktory mial ja dostarczyc do parku. Lokal nie na widoku, ale z szybkim wyjazdem. Wszystko gra, pomyslal Lababiti. Zgasil latarke, wymknal sie na zewnatrz i poszedl do pubu po drugiej stronie ulicy. Zamowil piwo i pograzyl sie w marzeniach o smierci i zniszczeniu. 35 Byl 30 grudnia 2005 roku. Bob Meadows i Eddie Seng jechali do Londynu. Na drodze panowal duzy ruch, nawierzchnia lsnila od deszczu. Seng zlapal w radiu prognoze pogody i uwaznie wysluchal szczegolow. W mroku swiecila sie tablica przyrzadow Range Rovera, dmuchawa tloczyla cieple powietrze. Seng wylaczyl radio.-W ciagu godziny mzawka zamieni sie w deszcz ze sniegiem -powiedzial. - Jak ludzie tu zyja? -Fakt, ponuro tutaj - przyznal Meadows, wpatrujac sie w gestniejaca ciemnosc - ale miejscowi sa zaskakujaco optymistyczni. Seng zignorowal komentarz. -Piatkowy ruch. Ludzie jada do Londynu na jakies imprezy. -Dziwne, ze Hanley jeszcze nie oddzwonil - zauwazyl Meadows. Po wyjsciu z pubu zadzwonil na statek i zameldowal, czego sie dowiedzieli. -"Oregon" pewnie przedziera sie przez sztorm - odrzekl Seng i zwolnil. Sznur samochodow przed nimi ciagnal sie kilometrami. *** Na Morzu Polnocnym bylo zimno, ale spokojniej niz sie zapowiadalo. Sztorm nadciagajacy z polnocy oslabl i poza dziesieciostopniowym spadkiem temperatury w ciagu ostatniej godziny zaloga "Oregona" nie zauwazyla wiekszej zmiany.W Magicznej Pracowni pod pokladem Kevinowi Nixonowi bylo az za cieplo. Od kilku dni meczyl sie z odzyskanym telefonem satelitarnym Al-Khalify. Aparat wyladowal w slonej wodzie, kiedy cialo terrorysty wyrzucono za burte. Ale bliskosc otworow termicznych spowodowala, ze zwloki sie wzdely i szybko wyplynely na powierzchnie, wiec wnetrze telefonu, ktory tkwil w kieszeni ubrania, nie zdazylo skorodowac. Nixon rozebral aparat i dokladnie oczyscil. Ale po zlozeniu telefon nadal nie dzialal. Nixon postanowil wysuszyc obwody w malym piekarniku, zeby usunac resztki wilgoci. Potem ostroznie wyjal chipy z piecyka szczypcami lekarskimi, zmontowal aparat i wlozyl swiezo naladowana baterie. Rozblysnal wyswietlacz i pojawila sie ikona wiadomosci. Nixon usmiechnal sie i siegnal do interkomu. *** Hanley i Stone pracowali nad informacjami od Senga i Meadowsa. Udalo im sie wlamac do brytyjskiego rejestru pojazdow mechanicznych i dopasowac nazwisko i adres do numeru rejestracyjnego motocykla. Potem wprowadzili informacje o Nebile'u Lababitim do innej bazy danych i znalezli szczegoly bankowe i wizowe. Stone sprawdzal teraz wszystko krzyzowo.-Jego oplaty za czynsz nie zgadzaja sie z adresem, ktory podal kontroli paszportowej - zauwazyl. - Wpisalem do komputerowego planu Londynu nazwe budynku, na ktory wystawia czeki za czynsz, i zlokalizowalem to miejsce. Powiedzial kontroli paszportowej, ze mieszka w Belgravii. Budynek, w ktorym wynajmuje mieszkanie, jest kilka kilometrow stamtad, przy Strandzie. -Znam Strand - rzekl Hanley. - Kiedy ostatni raz bylem w Londynie, jadlem w restauracji Simpson's na Strandzie. -Dobry lokal? - spytal Stone. -Istnieje od 1828. Nie przetrwalby tak dlugo, gdyby dawali tam zle jedzenie. Maja pieczen wolowa, baranine i swietne desery. -A jaka jest sama ulica? -Ruchliwa. Hotele, restauracje, teatry. Nie bardzo sie nadaje do tajnej operacji. -Wydaje sie doskonalym celem dla terrorystow. Hanley skinal glowa. -Znajdz mi najblizsze ladowisko helikopterow. -Juz szukam. Odezwal sie interkom i Nixon poprosil Hanleya o przyjscie do Magicznej Pracowni. *** Lababiti wypil dwa duze piwa i podwojny likier mietowy. Spojrzal na swoj zloty zegarek i zapalil papierosa. Kiedy skonczyl, zdusil niedopalek w popielniczce, rzucil na bar kilka funtow i wyszedl.Jemenczyk, ktory mial zawiezc bombe na miejsce, powinien przyjechac autobusem z lotniska za pare minut. Lababiti znalazl przystanek, oparl sie o sciane budynku, zapalil nastepnego papierosa i czekal. W Londynie panowal swiateczny nastroj. Na wystawach sklepow byly okolicznosciowe dekoracje, na ulicach tlumy ludzi. Wiekszosc hoteli miala komplet gosci, ktorzy przyjechali na sylwestra. W Hyde Parku zaplanowano koncert Eltona Johna. Drzewa w St. James's Park i Green Park przystrojono tysiacami kolorowych lampek. Ulice wokol Hyde Parku zostana zamkniete i beda tam ustawione tymczasowe punkty gastronomiczne, puby i toalety. Z barek na Tamizie wystrzela w niebo fajerwerki. Lababiti usmiechnal sie na mysl o tajemnicy, ktora znal tylko on. Najwieksze fajerwerki beda jego dzielem. Potem impreza na swiezym powietrzu i wszyscy jej uczestnicy przestana istniec. Przyjechal autobus. Lababiti czekal. Jemenczyk byl jeszcze dzieckiem. Wydawal sie przestraszony i oszolomiony nowym otoczeniem. Wysiadl niesmialo jako jeden z ostatnich. W rekach sciskal tania walizke. Mial na sobie zniszczony czarny plaszcz z welny. Cienki wasik nad jego gorna warga wygladal jak slad po czekoladowym mleku. Lababiti podszedl do chlopaka. -Jestem Nebile. -Amad - odrzekl cicho Jemenczyk. Lababiti poprowadzil go ulica do swojego mieszkania. Przyslali dziecko do wykonania roboty mezczyzny. Ale Lababitiemu bylo to obojetne - sam tego nie zrobi, nie ma mowy. -Jadles cos? - zapytal, kiedy oddalili sie od tlumu. -Kilka fig - odpowiedzial Amad. -Zostawisz u mnie rzeczy i pokaze ci okolice. Amad skinal glowa. Trzasl sie i nie mogl wymowic slowa. *** Hanley odsluchal wiadomosci Al-Khalify i zachowal je.-Krotko mowil - zauwazyl. -Moze to wystarczy - odrzekl Nixon. -Wez sie do tego - polecil Hanley. -Tak jest, szefie. Hanley wyszedl z Magicznej Pracowni, wjechal winda na gore i wrocil korytarzem do centrum dowodzenia. Stone wskazal monitor z wyswietlonym planem srodmiescia Londynu. -Mozemy ich skierowac tam - powiedzial - do parku Battersea. -Jak to daleko od Belgravii i Strandu? - zapytal Hanley. -Ladowisko helikopterow jest na palach na Tamizie - wyjasnil Stone -miedzy Albert Bridge na zachodzie a Chelsea Bridge na wschodzie. Wjada Queenstown Road na Chelsea Bridge i za mostem beda w Belgravii. Stamtad jest juz tylko kawalek do Strandu. -Doskonale - powiedzial Hanley. *** Meadows odebral telefon po pierwszym sygnale.-Jedzcie do Battersea Park - polecil Hanley. - Jest tam ladowisko helikopterow na Tamizie. Niedlugo przyleci tam robinsonem Cabrillo. -Mamy zalatwiony hotel? -Jeszcze nie, ale zarezerwuje kilka pokoi w Savoyu. -Wiec zlokalizowaliscie naszego faceta? -Chyba tak. Powinien byc po drugiej stronie ulicy. -Swietnie - powiedzial Meadows i sie wylaczyl. Hanley zadzwonil do Cabrilla. Podal mu lokalizacje ladowiska helikopterow i powiedzial, ze beda tam czekali Meadows i Seng. -George bedzie musial odstawic robinsona na Heathrow - zauwazyl Cabrillo. - Na pewno nie pozwola nam trzymac go na ladowisku. -Zalatwie to - obiecal Hanley. -I nie zapomnij zarezerwowac mu pokoju w hotelu - dodal Cabrillo. - Jest wykonczony. -Znajde cos blisko Heathrow. -Co jeszcze? - spytal Cabrillo. -Nixon uruchomil telefon satelitarny Al-Khalify. -Uda mu sie podlozyc glos, zebysmy mogli zadzwonic do jego kontaktow? -Niedlugo sie przekonamy. 36 Roger Lassiter siedzial na lawce przy toalecie na dworcu kolejowym w Newcastle upon Tyne. Od dwudziestu minut obserwowal drzwi i poczekalnie. Wszystko wydawalo sie w porzadku. Zaczekal, az wyjdzie mezczyzna, ktory przed chwila wszedl. Teraz toaleta byla pusta. Lassiter rozejrzal sie jeszcze raz, wstal i zniknal za drzwiami.Doszedl do ostatniej spluczki i uniosl pokrywe. Klucz do schowka na bagaz byl w srodku. Wyjal go szybko i wsunal do kieszeni, po czym wyszedl z toalety i zlokalizowal schowek. Obserwowal poczekalnie przez pol godziny, ale nie zauwazyl nic podejrzanego. Zaczekal, az w poblizu bedzie przechodzil bagazowy, i przywolal go. -Mam na parkingu wypozyczony samochod - powiedzial z usmiechem, trzymajac w dloni banknot dwudziestofuntowy. - Jesli podjade przed drzwi, przyniesie pan moj bagaz? -A gdzie jest? - spytal mezczyzna. Lassiter wreczyl mu klucz. -W tamtym schowku - wskazal. -Jakiego samochodu mam szukac? -Czarnego daimlera. -Dobrze - powiedzial bagazowy i potoczyl wozek w kierunku schowka. Lassiter wyszedl z poczekalni i poszedl na parking. Jesli uda mu sie wsiasc do samochodu, uruchomic silnik i wyjechac, to znaczy, ze jest bezpieczny. Gdyby ktos chcial go dopasc, juz by zareagowal. Nikt sie nie pojawil. Nikt go nie zatrzymal. Nikt nic nie wiedzial. Lassiter zaplacil za parkowanie i podjechal przed budynek dworca. Bagazowy czekal przy krawezniku ze skrzynka na wozku. Lassiter zatrzymal sie, otworzyl bagaznik dzwignia i opuscil szybe w drzwiach pasazera. -Niech pan to wlozy z tylu - polecil. Mezczyzna dzwignal skrzynke, umiescil w daimlerze i zatrzasnal klape bagaznika. Lassiter wrzucil bieg i odjechal. *** Lacznik CIA z MI-5 siedzial w centrali brytyjskiej agencji wywiadowczej w Londynie.-Wasi kontrahenci przekazali nam kasete wideo z numerem rejestracyjnym wypozyczonej furgonetki, ktora prawdopodobnie zabrala glowice jadrowa - powiedzial Brytyjczyk. - Nasi ludzie sa teraz w drodze do wypozyczalni samochodow. Jak tylko zdobedziemy informacje, kto wypozyczyl furgonetke, powinnismy dotrzec do bomby. -To swietnie - rzekl Amerykanin. - A co z zaginionym meteorytem? -Niedlugo powinnismy go odzyskac - odpowiedzial agent MI-5. -Bedziecie potrzebowali naszej pomocy? - zapytal agent CIA. -Chyba nie - odparl Brytyjczyk. - Przydzielilismy to zadanie naszej armii i piechocie morskiej. Amerykanin wstal. -W takim razie czekam na wiadomosc. -Odezwe sie, jak bedziemy to mieli. Kiedy gosc z CIA wyszedl, agent MI-5 siegnal do telefonu. -Ile czasu do przechwycenia? - zapytal. -Pociag bedzie tu za piec minut - odpowiedzial glos. *** Zalesiona okolica poltora kilometra na polnoc od Stockton, stacji kolejowej najblizej Middlesbrough, wygladala tak, jakby zaczynala sie wojna. Po kazdej stronie torow kolejowych stal czolg Challenger brytyjskiej armii. Nieco dalej na polnoc, mniej wiecej tam, gdzie po zatrzymaniu pociagu mial sie znalezc tyl ostatniego wagonu, czaily sie w ukryciu dwa plutony Krolewskiej Piechoty Morskiej w mundurach kamuflujacych. Na prawo i lewo od torow, na polach zaslonietych drzewami, czekal odrzutowiec Harrier i uzbrojony smiglowiec Agustawestland A-129 Mongoose. Z polnocy dochodzil coraz glosniejszy halas pociagu numer 27. Pulkownik dowodzacy operacja zaczekal, az zobaczy przod lokomotywy. Wtedy wywolal przez radio maszyniste i kazal mu sie zatrzymac. Kiedy maszynista zauwazyl challengery, wlaczyl hamulce i pociag zaczal sunac na zablokowanych kolach wsrod snopow iskier. Harrier i Agustawestland, ktore juz wisialy w powietrzu, uniosly sie nad drzewa, zeby dac wsparcie ogniowe krolewskim marines biegnacym do drzwi wagonow. Przeszukaja pociag, ale niczego nie znajda. *** W tym samym czasie Roger Lassiter jechal na poludnie droga do Londynu. Kiedy mijal Stockton, zauwazyl w oddali zamieszanie i skrecil w prawo w kierunku Windermere. Zamierzal dotrzec do glownej trasy polnoc-poludnie, ktora biegla przez Lancaster, zeby dojechac przez Birmingham do poludniowej Anglii. Zapalil cygaro i wpatrzyl sie w deszcz. *** Zblizajac sie do Tamizy, Adams studiowal wskazania GPS-u, zeby znac dokladnie swoja pozycje. Cabrillo patrzyl na park za rzeka. Wokol wielkiego namiotu oswietlonego reflektorami roilo sie od robotnikow, ktorzy konczyli stawianie konstrukcji.-Na lewo, szefie - odezwal sie przez radio Adams. Kontury czworokatnego ladowiska helikopterow wskazywaly pulsujace lampy. Jakis samochod blysnal swiatlami. Adams opuscil drazek skoku ogolnego i zaczal schodzic w dol. -To Seng i Meadows - powiedzial Cabrillo. - Pojade z nimi do hotelu, zebysmy mogli sie przegrupowac. Hanley ma kogos, kto spotka sie z toba w terminalu biznesowym na Heathrow i da ci klucz do pokoju hotelowego. Bedziesz potrzebowal jeszcze czegos, George? -Nie, szefie. Zatankuje maszyne i pojade do hotelu. Niech pan zadzwoni, jak bede potrzebny. -Masz sie wyspac. Zasluzyles na to. Adams podchodzil do ladowania, wiec nie odpowiedzial. Znizyl pulap nad parkiem Battersea i miekko posadzil robinsona na platformie. Cabrillo otworzyl drzwi, wzial swoj telefon i wysiadl z helikoptera. Kiedy szedl do Range Rovera, Adams wystartowal i polecial na druga strone Tamizy. Meadows otworzyl tylne drzwi samochodu. -Na czym stoimy? - zapytal Cabrillo, gdy usadowil sie z tylu. -Wszystko, co wiemy, przekazalismy panu Hanleyowi - odparl Seng. - Powiedzial, ze reszty dowiemy sie od pana. Wyjechal z parku, stanal na swiatlach i zaczekal, az bedzie mogl skrecic w Queenstown Road, zeby przejechac przez Chelsea Bridge. W drodze do hotelu Savoy Cabrillo zaczal opowiadac. *** "Oregon" pedzil na poludnie. Dochodzila polnoc trzydziestego grudnia. Statek mial dotrzec do portu w poblizu Londynu nastepnego dnia o dziewiatej miejscowego czasu. Sala konferencyjna byla zatloczona. Hanley pisal na tablicy. Zaczynalo na niej brakowac miejsca.-Tu jest wszystko, co wiemy - powiedzial. - Wyglada na to, ze kradziez meteorytu i zaginiecie ukrainskiej glowicy jadrowej nie sa ze soba powiazane. Prawdopodobnie Al-Khalifa i jego ludzie dowiedzieli sie o meteorycie od przekupionego oficera ze stacji nasluchowej Echelon i postanowili wlaczyc meteoryt do juz istniejacego planu ataku terrorystycznego w centrum Londynu. -Kto chcial poczatkowo zdobyc meteoryt? - zapytal Meadows. -Ostatnia informacja, ktora uzyskal w Las Vegas pan Truitt, sugeruje, ze Halifax Hickman. -Ten miliarder? - zdziwila sie Ross. -Zgadza sie - przytaknal Hanley. - Tylko nie wiemy, po co. Hickman ma udzialy w hotelach, osrodkach wypoczynkowych, kasynach, fabrykach broni i sprzetu gospodarstwa domowego, kolejach, koncernach naftowych i telewizji satelitarnej. Jest tez wlascicielem domow pogrzebowych i producentem narzedzi, srub i gwozdzi. -Potentat w starym stylu - zauwazyl Pete Jones. - Nie to, co dzisiejsi bogacze, ktorzy robia forse tylko na jednym, na przyklad na oprogramowaniu komputerowym czy sieci pizzerii. -Czy on nie jest samotnikiem? - zainteresowala sie Julia Huxley. -Kims w rodzaju Howarda Hughesa - odpowiedzial Hanley. -Opracuje jego profil psychologiczny - zaproponowala Huxley -zebysmy wiedzieli, z czym mozemy miec do czynienia. -Halpert przekopuje sie przez pliki komputerowe w poszukiwaniu motywu. -Co sie teraz dzieje z meteorytem? - spytal Franklin Lincoln. -Jak wszyscy wiecie. Juan i Adams byli swiadkami jego odlotu z Wysp Owczych na pokladzie cessny, ktora sledzili. Kiedy w ich helikopterze zabraklo paliwa, Juan scigal meteoryt samochodem do stacji kolejowej w poblizu Edynburga. Byl gotowy do przechwycenia, gdy prezydent, za posrednictwem Overholta, kazal mu sie wycofac i zostawic sprawe wladzom brytyjskim. Planowali zatrzymac pociag godzine temu, ale jeszcze nas nie zawiadomili, jaka jest sytuacja. -Wiec jesli odzyskali meteoryt, nasza rola ograniczy sie do dostarczenia go do Stanow - powiedzial Hali Kasim. -Tak - potwierdzil Hanley. - Dlatego chce sie skoncentrowac na glowicy jadrowej - Wyglada na to, ze zostala przetransportowana greckim frachtowcem przez Morze Czarne do portu na wyspie Sheppey, gdzie ludzie z organizacji terrorystycznej Al-Khalify przechwycili ja bez placenia i uciekli. Seng i Meadows byli tam i zdobyli kasete wideo, ktora moze nas doprowadzic do bomby. -To dziwne, ze po smierci Al-Khalify jego ludzie nie zrezygnowali z operacji - zauwazyl Jones. - Ich przywodca nie zyje, a oni nadal planuja wykonanie zadania? -Prawdopodobnie - odparl Hanley - jeszcze nie wiedza o jego smierci. -Najwyrazniej ostatnio nie kontaktowal sie z nimi - odezwala sie Ross. -To prawda - przyznal Hanley - ale robil to wczesniej. Przynajmniej tak wynika z raportow, ktore zgromadzilismy przez lata. -Wiec jeden z nas bedzie Al-Khalifa - domyslil sie Meadows. Hanley dal znak Nixonowi, ktory skinal glowa i siegnal po magnetofon. -W kieszeni Al-Khalify znalezlismy telefon satelitarny - wyjasnil. - W poczcie glosowej byla krotka wiadomosc. Porownalem ja z nagraniem z podsluchu, ktore mielismy, i skopiowalem komputerowo jego glos. Wlaczyl magnetofon i rozlegl sie glos Al-Khalify. -Uwazamy, ze mozemy zadzwonic z telefonu Al-Khalify do jego kontaktu i umowic sie na spotkanie - powiedzial Hanley - a potem odzyskac bombe. -Ile mamy czasu? - zapytal Kasim. -Podejrzewamy, ze uderza jutro o polnocy - odparl Hanley. -W sylwestra - stwierdzil Murphy. - A to skurwiele. Sa jakies domysly, gdzie? -W parku tuz przy palacu Buckingham jest impreza z koncertem -odrzekl Hanley. - Wystapi Elton John. -Teraz sie naprawde wkurzylem - powiedzial Murphy. - Lubie muzyke tego faceta. -To wszystko - zakonczyl spotkanie Hanley. - Idzcie do swoich kabin i przespijcie sie troche. Wiekszosc z was wezmie jutro udzial w operacji w Londynie. Odprawa tutaj, w sali konferencyjnej, o siodmej rano. Jak tylko zawiniemy do portu niedaleko Londynu, zostaniecie wyslani do miasta. Sa pytania? -Tylko jedno - zglosila sie Huxley. - Czy ktos wie, jak rozbroic bombe jadrowa? 37 Niech pan zostawi samochod od frontu - polecil parkingowemu Seng, kiedy zatrzymali sie przed hotelem Savoy i wysiedli. Wreczyl mu banknot studolarowy. - I dopilnuje, zeby nikt nas nie zablokowal. Cabrillo wszedl do srodka i skierowal sie do recepcji.-Czym moge sluzyc? - zapytal recepcjonista. -Nazywam sie Cabrillo. Moja firma zrobila mi tutaj rezerwacje. Recepcjonista wprowadzil nazwisko do komputera i popatrzyl na uwagi, ktore wpisal dyrektor hotelu. Byly zwiezle: Bardzo wazny, czesty gosc. Nieograniczony kredyt - zabezpieczenie w banku Vanuatu. Cztery apartamenty z widokiem na Tamize na dzisiejsza noc. Dodatkowe pokoje, jesli beda potrzebne. Siegnal po klucze i strzelil palcami. Podbiegl portier. W tym samym momencie do holu weszli Meadows i Seng. -Widze, ze nie ma pan zadnego bagazu, panie Cabrillo - powiedzial recepcjonista. - Zyczy pan sobie, zebysmy zrobili panu jakies zakupy? -Tak - odrzekl Cabrillo. Wzial kartke i dlugopis i zaczal pisac. - Prosze zadzwonic jutro rano do Harrodsa. W dziale odziezy meskiej pracuje pan Mark Andersen. Prosze mu powiedziec, zeby dostarczyl te rzeczy. On zna moj rozmiar. Meadows i Seng podeszli do recepcji. Niesli po dwie torby podrozne. Cabrillo dal im klucze. -Potrzebujecie cos z Harrodsa? -Nie - odparli. Portier chcial wziac ich bagaz, ale Seng uniosl reke, powstrzymujac go. -Sami sie tym zajmiemy - powiedzial i wreczyl mu banknot dwudziestofuntowy. - Ale niech pan wjedzie z nami na gore, zeby zabrac z powrotem wozek. W torbach byla bron, sprzet telekomunikacyjny i dosc C-6, zeby zrownac hotel z ziemia. Nieswiadomy tego portier skinal glowa przysunal wozek blizej i czekal. -Co chcecie zjesc? - zapytal Cabrillo, kiedy Seng i Meadows umiescili torby na wozku. -Ja sniadanie - odrzekl Meadows. -Prosze przyslac trzy angielskie sniadania do tego apartamentu - polecil recepcjoniscie Cabrillo i pokazal mu swoj klucz. - Za czterdziesci piec minut. Odwrocil sie do swoich ludzi. -Wezmiemy prysznic, ogarniemy sie i spotkamy u mnie o pierwszej trzydziesci. Popchneli wozek w kierunku windy. Portier poszedl za nimi. Wjechali na gore i skierowali sie do pokoi. Cabrillo otworzyl drzwi swojego apartamentu. -Niech pan zaczeka - poprosil portiera. - Chce oddac ubranie do pralni. Wszedl do srodka, rozebral sie i wyjal z szafy jeden z plaszczy kapielowych. Wlozyl go na siebie, wpakowal do plastikowej torby rzeczy, ktore wczesniej nosil, i wrocil do drzwi. Wreczyl portierowi torbe i banknot studolarowy i sie usmiechnal. -Niech pan zwroci to ubranie jak najszybciej. -Zaniesc panu buty do wyczyszczenia? - spytal portier. -Nie, dziekuje - odrzekl Cabrillo. - Nie trzeba. Kiedy portier odszedl, Cabrillo wzial prysznic. Potem znow wlozyl plaszcz kapielowy i otworzyl drzwi apartamentu. Za progiem stal koszyk z przyborami toaletowymi. Cabrillo zabral je do lazienki, ogolil sie, zwilzyl policzki drogim plynem po goleniu, umyl zeby i sie uczesal. Wrocil do salonu i zadzwonil do centrum dowodzenia na "Oregonie". *** Kiedy Cabrillo konczyl przygotowania, w Waszyngtonie minela osma wieczorem. Thomas TD Dwyer od kilku dni pracowal po dwie zmiany na dobe w laboratorium chorob zakaznych w Fort Detrick w Marylandzie. Osrodek znajdowal sie w gorach na polnoc od Waszyngtonu, niedaleko Frederick. Jak dotad, Dwyer poddal probki z Arizony dzialaniu promieni ultrafioletowych, kwasow, kombinacji gazow i radiacji.I nic. -Wystarczy na dzis? - zapytal wojskowy technik laboratoryjny. -Odetne tylko kawalek probki na jutro - odparl Dwyer. - Zaczniemy o osmej rano. -Mam rozgrzac laser? - spytal laborant. Dwyer popatrzyl przez gruba szybe na probke. Tkwila w zacisku na blacie roboczym w szczelnie zamknietej komorze. Dwyer wsunal tam wczesniej przez otwor operacyjny pneumatyczna pile tarczowa z diamentowym ostrzem i umiescil w chwytakach manipulatorow, ktorymi mogl sterowac joystickiem. -Zrobie to pila - odparl. - Niech pan sie przygotuje. Laborant usiadl przed duzym panelem kontrolnym. Sciane przed nim, lacznie z przestrzenia wokol malych okien szczelnej komory, wypelnialy wskazniki. -Mamy ujemne odczyty - powiedzial. Dwyer ostroznie przesunal joystick i pila zaczela sie obracac. Opuscil ja na probke. Ostrze zadymilo i sie zatrzymalo. Pila zostanie naprawiona dopiero nastepnego dnia w poludnie. *** Gunderson zredukowal predkosc i zaczal schodzic do ladowania na Heathrow. On i Pilston spali na zmiane podczas lotu z Las Vegas. Truitt drzemal z tylu. Teraz byl juz rozbudzony i pil druga kawe.-Dolac wam? - zapytal przez drzwi kabiny. -Ja dziekuje - odparl Gunderson. - A ty, Tracy? Pilston, ktora rozmawiala przez radio z wieza kontrolna, przeczaco pokrecila glowa. -Hanley zalatwil wam hotel blisko lotniska - powiedzial Truitt. - Ja zlapie taksowke i pojade do centrum. Gunderson skrecil nad pas startowy. -Zatankujemy samolot i bedziemy w hotelu. -W porzadku - odrzekl Truitt. Przez cala podroz cos mu nie dawalo spokoju, ale nie wiedzial, co. Godzinami probowal sobie przypomniec wnetrze gabinetu Hickmana, lecz czegos mu brakowalo. Wyprostowal sie w fotelu, zapial pas i czekal na ladowanie. Dziesiec minut pozniej jechal taksowka do hotelu. Gdy mijal dworzec kolejowy Paddington, doznal olsnienia. *** Overholt postanowil nocowac w swoim gabinecie. Bedzie spal na kanapie. Cos sie musi wydarzyc w ciagu najblizszych czterdziestu osmiu godzin. Dochodzila dziesiata wieczorem, gdy znow zadzwonil prezydent.-Panscy chlopcy dali plame - oznajmil. - W pociagu nic nie bylo. -To niemozliwe - odrzekl Overholt. - Wspolpracuje z Korporacja od lat. Oni nie popelniaja bledow. Meteoryt na pewno byl w pociagu. Ktos znow musial go zabrac. -I przepadl gdzies w Anglii - powiedzial prezydent. -Cabrillo jest teraz w Londynie - poinformowal Overholt. - Na tropie glowicy jadrowej. -Lepiej szybko opanuj sytuacje - odparl prezydent - bo inaczej bedziesz musial sie zastanawiac, jak wyzyc z emerytury. -Tak jest, panie prezydencie - odpowiedzial Overholt i telefon zamilkl. *** -Meteoryt kieruje sie na poludnie droga z Birmingham - odpowiedzial Hanley na pytanie Overholta. - Jutro rano doplyniemy do Londynu, wysadzimy na lad naszych ludzi i bedziemy go tropili.-Lepiej go znajdzcie, bo moja kariera wisi na wlosku. Co z bomba? -Cabrillo i jego zespol planuja ustalenie jej lokalizacji jutro rano, a potem zawiadomienie MI-5. -Nocuje dzis w biurze - poinformowal Overholt. - Niech pan da mi znac, gdy cos sie zmieni. -Oczywiscie - obiecal Hanley. *** Dick Truitt wzial z recepcji klucz i dal portierowi napiwek, zeby zaniosl jego bagaz do pokoju. Poszedl korytarzem do apartamentu Cabrilla i zapukal cicho. Otworzyl mu Meadows.-Latwa forsa - powiedzial i odsunal sie, zeby go wpuscic. Truitt wszedl do srodka. Na stole staly talerze z niedokonczonym jedzeniem. Obok lezaly akta i notatki. -Czesc, szefie - przywital Cabrilla Truitt. Podszedl do telefonu i zamowil do pokoju kanapke i coca-cole. Potem usiadl przy stole. -Halpert ustalil tozsamosc zolnierza na zdjeciu, ktore gwizdnales -powiedzial Cabrillo. - Ale jeszcze nie wiemy, co go laczy z Hickmanem. -To jego syn - odparl Truitt. -Cholera - mruknal Seng. - To wiele wyjasnia. 38 Musi nim byc - powiedzial Truitt. - Kiedy bylem w gabinecie Hickmana, zobaczylem cos, co mnie zdziwilo, ale nie zdazylem tego obejrzec, bo wrocil do apartamentu. Na polce obok jego biurka stala para dzieciecych bucikow z brazu.-To rzeczywiscie dziwne - przyznal Cabrillo. - O ile nam wiadomo, Hickman nie ma dzieci. -Zgadza sie - odparl Truitt - ale kolo bucikow lezaly wojskowe blaszki identyfikacyjne. -Udalo ci sie przeczytac, co bylo na nich napisane? - spytal Seng, ktory sluzyl kiedys w marines. -Nie, ale zaloze sie, ze moglaby to ustalic policja w Las Vegas. Tylko dlaczego Hickman ma czyjes identyfikatory? -Mogly nalezec do kogos z jego bliskich, kto juz nie zyje - podsunal Meadows. -Zadzwonie do Overholta i poprosze go, zeby zwrocil sie do policji w Las Vegas o sprawdzenie tego - powiedzial Cabrillo. - A wy odpocznijcie troche. Czuje, ze jutro bedzie dlugi dzien. Meadows i Seng wyszli, ale Truitt zostal. -Spalem w samolocie. Daj mi adresy, ktore masz, to zrobie nocne rozpoznanie. Cabrillo skinal glowa i podal Truittowi namiary. -Spotkamy sie tutaj o osmej rano, Dick. O tej porze ma sie zjawic reszta naszych ludzi. -W porzadku - odparl Truitt i poszedl sie przebrac. Piec minut pozniej zjezdzal winda na dol. *** Halpert byl na nogach cala noc. "Oregon" plynal w kierunku Londynu prawie bez udzialu zalogi. Pracownicy operacyjni spali w swoich kabinach i na statku panowala cisza. Halpert lubil samotnosc. Wpisal do komputera polecenie przeszukania bazy danych Departamentu Obrony i poszedl korytarzem do kuchni. Wlozyl do opiekacza bajgiel i zaparzyl dzbanek kawy. Posmarowal bajgiel serem topionym, zapakowal i zabral razem z kawa do swojego biura. W drukarce lezala pojedyncza kartka. Wyjal ja i przeczytal. Najblizsza krewna Christophera Hunta byla jego matka Michelle Hunt. Mieszkala w Beverly Hills w Kalifornii. Halpert wprowadzil jej nazwisko do komputera, zeby sprawdzic, co znajdzie. <