TOM ROB SMITH Ofiara 44 Lukasz Praski Proszynski i S-ka Tytul oryginalu CHILD 44Copyright (C) Tom Rob Smith, 2008 Ali rights reserved Ilustracja na okladce Copyright (C) Alex Majoli/MagnumPhotos/ekpictures Redaktor prowadzacy Renata Smolinska Redakcja Wieslawa Karaczewska Redakcja techniczna Jolanta Trzcinska-Wykrota Korekta Grazyna Nawrocka Lamanie Ewa Wojcik ISBN 978-83-7469-736-1 Warszawa 2008 Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 www.proszynski.pl Druk i oprawa Oddzial Polskiej Agencji Prasowej SA 03-828 Warszawa, ul. Minska 65 moim rodzicom Zwiazek Radziecki Ukraina Wies Czerwoj 25 stycznia 1933 Poniewaz Maria postanowila umrzec, jej kot musial zaczac radzic sobie sam. I tak troszczyla sie o niego nazbyt dlugo, kiedy trzymanie zwierzat w domach stracilo jakikolwiek sens. Mieszkancy wsi juz dawno wylapali i zjedli szczury i myszy. Wkrotce potem z gosodarstw zniknely zwierzeta. Wszystkie z wyjatkiem kota, jej towarzysza, ktorego skrzetnie ukrywala. Dlaczego go nie zabila? Musiala dla kogos zyc; pragnela kogos, kogo mogla chronic i kochac - dla kogo musiala przetrwac. Przyrzekla sobie, ze bedzie go karmic do dnia, w ktorym sama nie bedzie miala co wlozyc do ust. Ten dzien nadszedl dzisiaj. Maria pociela juz swoje skorzane buty na dlugie wstazki, ugotowala je z pokrzywami i nasionami burakow. Przekopywala ziemie w poszukiwaniu dzdzownic, ssala kore drzew. Rano w przystepie szalenstwa rzucila sie na noge kuchennego taboretu i zaczela ja ogryzac, dopoki drzazgi nie powbijaly sie jej w dziasla. Kot na jej widok uciekl i schowal sie, nie chcac wyjsc, mimo ze uklekla na podlodze, wolajac go po imieniu i usilujac wywabic spod lozka. Wtedy wlasnie Maria postanowila umrzec, skoro nie miala juz co jesc i kogo kochac. Otworzyla drzwi dopiero o zmierzchu. Sadzila, ze pod oslona ciemnosci kot bedzie mial wieksze szanse, by niepostrzezenie dotrzec do lasu. Gdyby ktokolwiek we wsi go zauwazyl, ruszylby go wytropic. Choc byla bliska smierci, nie byla w stanie zniesc mysli, ze ktos moglby zabic jej kota. Pocieszala sie tylko, ze w ucieczce moze mu pomoc 7 element zaskoczenia. W wiosce, gdzie mezczyzni przezuwali grudy ziemi w nadziei natrafienia na mrowki czy jaja owadow, dzieci rozgrzebywaly konskie lajna, szukajac niestrawionych lusek ziaren, a kobiety wyklocaly sie o kosci, na pewno nikt nie potrafilby uwierzyc, ze uchowal sie tu zywy kot.Pawel nie wierzyl wlasnym oczom. Stworzenie bylo chude i niezdarne, o zielonych oczach i czarnej, cetkowanej siersci. Najwyrazniej kot. Pawel zbieral wlasnie drewno na opal, gdy zobaczyl, jak zwierze wypadlo z domu Marii Antonowny, przecielo zasypana sniegiem droge i pomknelo w strone lasu. Wstrzymujac oddech, rozejrzal sie dookola. Nikt inny nie zauwazyl kota. W poblizu nikogo nie bylo; w zadnym oknie nie palilo sie swiatlo. Smuzki dymu - jedynej oznaki zycia - unosily sie z mniej niz polowy kominow. Wydawalo sie, ze gruba sniezna czapa przydusila cala wies, gaszac wszelkie slady istnienia. Na sniegu prawie nigdzie nie bylo widac odciskow stop, nie przekopano w nim ani jednej sciezki. Za dnia panowala taka sama cisza jak noca. Nikt nie wstawal do pracy. Zaden z kolegow Pawla nie wychodzil sie bawic, wszyscy tkwili w domach, gdzie cale rodziny lezaly w lozkach, przytulone do siebie, wpatrujac sie w sufit ogromnymi, zapadlymi oczyma. Dorosli zaczeli wygladac jak dzieci, a dzieci jak dorosli. Wiekszosc zrezygnowala juz z poszukiwan czegokolwiek do jedzenia. W tych okolicznosciach pojawienie sie kota zakrawalo niemal na cud - jakby nagle pojawilo sie na ziemi stworzenie z gatunku od dawna uwazanego za wymarly. Pawel zamknal oczy, usilujac sobie przypomniec, kiedy ostatni raz jadl mieso. Gdy je otworzyl, z ust plynela mu slina, sciekajac strumieniem po brodzie. Starl ja wierzchem dloni. W podnieceniu cisnal na snieg narecze chrustu i pobiegl do domu. Musial zaniesc te niezwykla nowine swojej matce, Oksanie. Oksana siedziala owinieta welnianym kocem, ze wzrokiem wbitym w podloge. Nie wykonywala najdrobniejszego ruchu, oszczedzajac 8 sily i zastanawiajac sie, jak utrzymac przy zyciu swoja rodzine; mysli o tym wypelnialy jej kazda godzine jawy i kazdy niespokojny sen. Nalezala do garstki tych, ktorzy sie nie poddali. Nie mogla sie poddac. Nigdy, dopoki miala synow. Ale sama determinacja nie wystarczala, Oksana musiala uwazac: kazdy chybiony wysilek mogl oznaczac wyczerpanie, a wyczerpanie zawsze oznaczalo smierc. Przed kilkoma miesiacami Nikolaj Iwanowicz, jej sasiad i przyjaciel, podjal rozpaczliwa probe wlamania do panstwowego magazynu zbozowego. Nie wrocil do domu. Nazajutrz rano zona Nikolaja i Oksana ruszyly na poszukiwania. Znalazly jego zwloki przy drodze, lezace na wznak - szkielet z wydetym brzuchem, napecznialym od surowego ziarna, ktore polknal w ostatnich chwilach zycia. Jego zona wybuchnela placzem, a Oksana wygrzebala z kieszeni zmarlego resztki zboza i podzielila je na dwie czesci. Po powrocie do wsi zona Nikolaja opowiedziala wszystkim, co sie stalo. Zamiast wspolczucia wzbudzila zazdrosc, poniewaz kazdy myslal tylko o ziarnie, jakie udalo sie jej zdobyc. Oksana uwazala jej gadatliwosc za dowod skrajnej glupoty - narazila je obie na niebezpieczenstwo.Ze wspomnien wyrwal ja tupot szybkich krokow. Jesli ktos biegl, musial miec wazne wiesci. Przestraszona zerwala sie na nogi. Do pokoju wpadl Pawel i zdyszany oznajmil: -Mamo, widzialem kota. Podeszla do syna i chwycila go za rece. Byla pewna, ze chlopiec ma przywidzenia: glod potrafil platac figle. Nie dostrzegla jednak na jego twarzy oznak delirium. Ujrzala przytomny wzrok i powazna mine. Mimo ze Pawel mial dopiero dziesiec lat, juz stal sie mezczyzna. Okolicznosci brutalnie odebraly mu dziecinstwo. Jego ojciec prawie na pewno zmarl, a jesli jeszcze zyl, to rodzina juz go pogrzebala. Wyruszyl do Kijowa w nadziei zdobycia jedzenia. Gdy slad po nim zaginal, nikt nie musial tego chlopcu tlumaczyc ani go pocieszac, i Pawel sam zrozumial, ze ojciec nigdy juz nie wroci. Teraz Oksana polegala na synu tak jak na sobie. Byli rownorzednymi partnerami, a Pawel przysiagl jej, ze dokona tego, co nie powiodlo sie ojcu: zadba, zeby rodzina przezyla. 9 Oksana dotknela policzka syna.-Potrafisz go zlapac? Usmiechnal sie z duma. -Gdybym mial kosc. Staw byl zamarzniety. Oksana rozgarnela snieg i znalazla kamien. Obawiajac sie, ze halas moglby zwrocic czyjas uwage, owinela kamien w szal i wybila nim maly otwor w lodzie, po czym odlozyla kamien. Zebrala sie w sobie i syknela, zanurzajac reke w czarnej, lodowatej wodzie. Wiedziala, ze za kilka sekund zdretwieje jej ramie, musiala sie wiec spieszyc. Jej dlon dotknela dna i nie odnalazla niczego poza mulem. Gdzie to jest? W panice pochylila sie nad stawem, wsuwajac w przerebel cale ramie, szukajac z lewej i prawej, zupelnie tracac czucie w rece. Palce musnely szklo. Z ulga chwycila butelke i wyciagnela. Skora Oksany przybrala niebieskawy odcien, jak gdyby ktos ja pobil. Nie przejmowala sie tym jednak, poniewaz znalazla to, czego szukala - butelke zatkana brylka smoly. Starla z niej warstwe szlamu i przyjrzala sie zawartosci. Wewnatrz znajdowala sie kolekcja drobnych kostek. Wrocila do domu, gdzie Pawel rozpalil ogien. Ogrzala nad plomieniem szyjke butelki, z ktorej zaczely kapac na wegiel lepkie krople smoly. Czekajac, Pawel zauwazyl zsiniala skore na rece matki i roztarl jej ramie, pobudzajac krazenie - jak zawsze bardzo sie o nia troszczyl. Gdy smola sie roztopila, Oksana odwrocila butelke do gory dnem i potrzasnela nia. Kilka kosci zaczepilo sie o krawedz otworu. Wydlubala je i podala synowi. Pawel obejrzal kostki uwaznie, skrobiac i wachajac kazda z nich. Wreszcie wybral najodpowiedniejsza i byl gotow do wyjscia. Matka zatrzymala go. -Zabierz brata. Pawel uwazal, ze to zly pomysl. Jego mlodszy brat byl ociezaly i niezdarny. Poza tym kot nalezal do niego. On go zobaczyl i zamierzal go zlapac sam. To mial byc jego triumf. Matka wcisnela mu do reki druga kosc. -Zabierz Andrieja. 10 Andriej mial prawie osiem lat i bardzo kochal starszego brata. Rzadko wychodzil z domu, spedzajac wiekszosc czasu w pokoju w glebi domu, gdzie wszyscy troje spali, i bawil sie talia kart. Dostal je w prezencie pozegnalnym od ojca, ktory przed wyjazdem do Kijowa zrobil karty ze sklejonych prostokatow pocietego papieru. Andriej wciaz czekal na jego powrot. Nikt mu nie powiedzial, ze moze byc inaczej. Ilekroc tesknil za ojcem, czyli czesto, siadal z kartami na podlodze, ukladajac je wedlug kolorow, figur i liczb. Byl pewien, ze jesli skonczy ukladac cala talie, ojciec wroci. Czy nie dlatego podarowal mu te karty przed wyjazdem? Oczywiscie Andriej wolal grac z bratem, ale Pawel nie mial juz czasu na zabawy. Ciagle pomagal matce i gral z nim jedynie wieczorem, tuz przed pojsciem spac.Do pokoju wszedl Pawel. Andriej usmiechnal sie, majac nadzieje, ze zgodni sie zagrac z nim partyjke, lecz brat przykucnal obok niego i zebral karty z podlogi. -Zostaw to. Wychodzimy. Gdzie masz lapcie? Biorac pytanie za rozkaz, Andriej wczolgal sie pod lozko i wydobyl lapcie: dwa kawalki gumy, wyciete z opony traktora, i warstwe szmat, ktore przymocowane sznurkiem do podeszew sluzyly za namiastke butow. Pawel pomogl mu je mocno zawiazac, tlumaczac, ze maja dzis szanse zjesc mieso, jezeli tylko Andriej bedzie go we wszystkim sluchal. -Tato wraca? -Nie wraca. -Zgubil sie? -Tak, zgubil sie. -To kto nam przyniesie mieso? -Sami je zlapiemy. Andriej wiedzial, ze jego brat jest zrecznym mysliwym. Udalo mu sie schwytac w pulapke najwiecej szczurow ze wszystkich chlopakow w wiosce. Dzis po raz pierwszy zaprosil brata, by towarzyszyl mu w tak waznym zadaniu. Gdy wyszli na snieg, Andriej bardzo uwazal, zeby nie upasc. Czesto potykal sie i przewracal, bo caly swiat wydawal mu sie rozmazany. 11 Widzial wyraznie tylko przedmioty, ktore trzymal bardzo blisko twarzy. Wszyscy uwazali go za niedolege, choc Andriej myslal, ze kazdy widzi swiat tak samo jak on. Kiedy ktos potrafil dostrzec czlowieka z duzej odleglosci - gdy on widzial tylko niewyrazna plame - Andriej kladl to na karb inteligencji, doswiadczenia czy innych przymiotow, ktorych sam jeszcze nie posiadl. Postanowil, ze dzis sie nie wywroci, nie zrobi z siebie posmiewiska i postara sie, aby brat czul sie z niego dumny. Bylo to dla niego wazniejsze od perspektywy jedzenia miesa. Pawel przystanal na skraju lasu i pochylil sie, ogladajac slady pozostawione na sniegu przez kota. Wprawa, z jaka je odnalazl, wydala sie Andriejowi czyms nadzwyczajnym. Kucnal, przygladajac sie z podziwem, jak brat dotyka odcisku kociej lapy. Andriej nie mial pojecia o tropieniu i polowaniu.-Tedy szedl ten kot? Pawel skinal glowa i spojrzal w glab lasu. -Trop jest slabo widoczny. Nasladujac brata, Andriej przesunal palcem po odcisku lapy, pytajac: -Co to znaczy? -Kot jest lekki, a to znaczy, ze bedzie mniej do zjedzenia. Ale jak jest glodny, to pewnie latwiej chwyci przynete. Andriej probowal pojac sens tej informacji, ale myslami bladzil gdzie indziej. -Bracie, gdybys mial byc karta, to ktora? Asem czy krolem, pikiem czy kierem? Pawel westchnal, a Andriej, dotkniety tym wyrazem dezaprobaty, poczul, jak naplywaja mu do oczu lzy. -Jak odpowiem, obiecujesz, ze nie bedziesz wiecej gadal? -Obiecuje. -Jezeli bedziesz gadal, kot sie przestraszy i nigdy go nie zlapiemy. -Bede cicho. -Bylbym waletem, tym rycerzem z mieczem. Pamietaj, co obiecales - ani slowa. Andriej pokiwal glowa. Pawel wstal i wkroczyli do lasu. 12 Szli dlugo - Andriej przypuszczal, ze wiele godzin, choc poczucie czasu mial rownie slabe jak wzrok. Przy blasku ksiezyca, odbijajacym sie od sniegu, jego starszy brat bez trudu podazal tropem kota. Zapuscili sie gleboko w las, dalej niz Andriej kiedykolwiek dotarl. Musial czesto podbiegac, aby nie zostac w tyle. Bolaly go nogi, bolal go brzuch. Doskwieralo mu zimno i glod, a choc w domu nie bylo nic do jedzenia, tam przynajmniej nie dokuczal mu bol stop. Sznurek, ktorym przymocowal szmaty do kawalkow opony, stawal sie coraz luzniejszy i Andriej czul, jak pod podeszwy stop wpada mu snieg. Nie smial prosic brata, aby stanal na chwile i pomogl mu zawiazac lapcie. Obiecal - ani slowa. Wiedzial, ze niebawem snieg stopnieje, szmaty przesiakna wilgocia i stopy zaczna mu dretwiec. Probujac nie myslec o niewygodach, zerwal galazke z mlodego drzewka i zaczal zuc kore, rozdrabniajac ja na gruba, gesta papke, ktora wkrotce zalepila mu jezyk i zeby. Slyszal od ludzi we wsi, ze papka z kory pozwala oszukac glod. Wierzyl im; warto bylo w to wierzyc.Nagle Pawel dal mu znak, aby sie zatrzymal. Andriej stanal w pol kroku. Zeby mial brazowe od grudek kory. Pawel przykucnal. Brat za jego przykladem tez przypadl do ziemi, spogladajac w strone lasu, chcac zobaczyc, co przyciagnelo uwage Pawla. Przymruzyl oczy, usilujac dostrzec zarys drzew. Pawel wpatrywal sie w kota, ktory zdawal sie nie odrywac od niego zielonych oczu. O czym myslal? Dlaczego nie uciekal? Ukryty w domu Marii, zapewnie jeszcze sie nie nauczyl odczuwac strachu przed ludzmi. Pawel wyciagnal noz, zacial sie w palec i rozmazal odrobine krwi na kosci kurczaka, ktora dostal od matki. To samo zrobil z przyneta Andrieja, peknieta czaszka szczura - uzyl wlasnej krwi, obawiajac sie, ze brat moze krzyknac i sploszyc kota. Bracia bez slowa rozdzielili sie, odchodzac w przeciwnych kierunkach. W domu Pawel udzielil Andriejowi szczegolowych instrukcji, nie musieli wiec niczego sobie wyjasniac. Kiedy znalezli sie w pewnej odleglosci od siebie, zachodzac kota z dwu stron, polozyli kosci na sniegu. Pawel zerknal na brata, sprawdzajac, czy czegos nie spartaczyl. 13 Postepujac scisle wedlug wskazowek, Andriej wyciagnal z kieszeni sznurek. Pawel juz wczesniej zawiazal na jego koncu petle, wystarczylo wiec tylko umiescic ja wokol szczurzej czaszki. Andriej zrobil to, po czym cofnal sie tak daleko, jak na to pozwalala dlugosc sznurka, i polozyl sie na brzuchu, slyszac pod soba skrzypienie sniegu. Czatowal. Dopiero teraz sie zorientowal, ze prawie nie widzi przynety. Mial przed oczyma tylko niewyrazna plame. Nagle sie przestraszyl, pragnac w duchu, zeby kot poszedl w strone brata. Pawel na pewno nie popelni bledu, zlapie zwierzaka i beda mogli wrocic do domu i go zjesc. Ze zdenerwowania i zimna zaczely mu drzec rece. Staral sie nad nimi zapanowac. Zobaczyl jakis ruch: w jego kierunku sunal czarny ksztalt.Oddech Andrieja topil snieg tuz przed jego twarza; pod jego ubranie zaczely wplywac struzki lodowatej wody. Andriej mial nadzieje, ze kot ruszy w druga strone, do pulapki brata, lecz w miare jak plama sie zblizala, nie mial juz watpliwosci, ze ofiara wybrala jego. Oczywiscie gdyby zlapal kota, Pawel pokochalby go, zaczalby grac z nim w karty i juz nigdy by sie na niego nie zloscil. Mysl o tym sprawila mu taka przyjemnosc, ze porzucil strach i ogarnela go niecierpliwosc. Tak, to on zlapie kota. Zabije go. Udowodni, ze wcale nie jest takim niedorajda. Co mowil brat? Ostrzegal, zeby nie ciagnac sidla za wczesnie. Gdyby kot sie sploszyl, wszystko byloby stracone. Wlasnie z tego powodu Andriej dla pewnosci postanowil jeszcze troche zaczekac, poza tym nie byl pewien, gdzie dokladnie znajduje sie kot. Za chwile powinien wyraznie zobaczyc czarne futro i cztery nogi. Odczeka jeszcze troszke, jeszcze troszke... Nagle uslyszal syk brata: -Juz! Andriej wpadl w panike. Wiele razy slyszal ten ton, ktory zawsze oznaczal, ze zrobil cos nie tak. Zmruzyl oczy i ujrzal kota stojacego wewnatrz pulapki. Pociagnal sznurek. Ale za pozno: kot zdazyl uskoczyc przed petla. Mimo to Andriej szarpnal wiotki sznurek jeszcze raz w zalosnej nadziei, ze na jego koncu moze jednak bedzie kot. Gdy w jego rekach znalazla sie pusta petla, poczul, jak twarz oblewa mu rumieniec wstydu. W przystepie gniewu byl gotow poderwac sie z ziemi, 14 dogonic kota i zadusic go albo roztrzaskac mu czaszke. Nie ruszal sie jednak z miejsca: zobaczyl, ze Pawel wciaz lezy plasko na sniegu. Andriej, ktory nauczyl sie we wszystkim nasladowac brata, zrobil wiec to samo. Kiedy zmruzyl oczy i wytezyl wzrok, zauwazyl, ze ciemna plama przesuwa sie w kierunku pulapki Pawla.Wscieklosc na mlodszego brata za jego nieporadnosc szybko ustapila miejsca radosnemu podnieceniu, ktore wywolala nierozwaga kota. Pawel napial miesnie plecow. Kot na pewno poczul smak krwi, a glod byl silniejszy od ostroznosci. Przygladal sie, jak zwierze przystanelo w pol kroku z jedna lapa w powietrzu, patrzac prosto na niego. Wstrzymal oddech: jego palce zacisnely sie wokol sznurka. Czekal, w milczeniu ponaglajac kota. Prosze. Prosze, Prosze. Kot skoczyl naprzod, otworzyl pysk i chwycil kosc. Pawel wybral wlasciwy moment i szarpnal. W petli utkwila przednia lapa kota. Pawel zerwal sie na nogi i naprezyl sznurek, zaciskajac petle. Kot probowal sie wyrwac, lecz ciezka linka trzymala mocno i zwierzak runal na ziemie. Las wypelnil sie przerazliwym wrzaskiem, jak gdyby o zycie walczylo znacznie wieksze stworzenie, miotajac sie na sniegu, wyginajac cialo w luk i usilujac zlapac zebami sznurek. Pawel bal sie, ze wezel nie wytrzyma. Sznurek byl slaby i wystrzepiony. Gdy usilowal podejsc, kot cofal sie, utrzymujac bezpieczna odleglosc. Pawel zawolal do brata: -Zabij go! Andriej wciaz sie nie ruszal, nie chcac popelnic kolejnego bledu. Teraz jednak uslyszal wyrazne polecenie. Zerwal sie z ziemi i ruszyl biegiem, ale natychmiast potknal sie i upadl na twarz. Wyciagnawszy nos ze sniegu, zobaczyl przed soba kota, ktory syczal, plul i szarpal sie jak oszalaly. Gdyby sznurek pekl, kot bylby wolny, a brat znienawidzilby go na zawsze. Pawel krzyknal schrypnietym, rozgoraczkowanym glosem: 15 -Zabij go! Zabij go! Zabij go!Andriej stanal na chwiejnych nogach i nie bardzo wiedzac, co wlasciwie robi, skoczyl naprzod i przykryl soba szamoczace sie cialo kota. Moze mial nadzieje, ze zabije go sila uderzenia. Ale lezac na zwierzeciu, czul, ze kot zyje i wije sie pod jego brzuchem, drapiac plotno worka na zboze, z ktorego on mial uszyta kurtke. Rozplaszczajac sie na sniegu, by nie pozwolic kotu uciec, Andriej obejrzal sie za siebie, blagajac wzrokiem Pawla, aby wzial sprawe w swoje rece. -Jeszcze zyje! Pawel podbiegl do niego, opadl na kolana i siegnal pod brzuch mlodszego brata, lecz jego dlon napotkala zeby kota, ktory blyskawicznie go ugryzl. Wyszarpnal rece. Nie zwazajac na krwawiacy palec, przegramolil sie na druga strone i jeszcze raz wsunal rece, tym razem trafiajac na ogon. Jego palce zaczely sie skradac po grzbiecie kota. Przed atakiem z tej strony zwierze nie moglo sie bronic. Andriej nadal lezal nieruchomo, czujac rozgrywajaca sie pod soba walke. Dlonie brata nieublaganie zblizaly sie do kociego lba. Kot, zdajac sobie sprawe, ze to oznacza dla niego smierc, zaczal gryzc wszystko - jego kurtke, snieg - oszalaly ze strachu, strachu, ktory Andriej odczuwal jako wibracje w zoladku. Nasladujac brata, Andriej krzyknal: -Zabij go! Zabij go! Zabij go! Pawel zlamal stworzeniu kark. Przez chwile zaden z nich sie nie odzywal. Lezeli, oddychajac gleboko. Pawel oparl glowe o plecy Andrieja, wciaz zaciskajac palce na karku kota. Wreszcie wyciagnal rece spod brata i wstal. Andriej pozostal na sniegu, nie majac odwagi sie ruszyc. -Mozesz juz wstac. Mogl juz wstac. Mogl stanac u boku brata. Z duma. Andriej nie zawiodl. Wywiazal sie z zadania. Chwycil reke brata i podniosl sie na nogi. Pawel nie zdolalby zlapac kota bez jego pomocy. Sznurek na pewno by sie zerwal. Andriej usmiechnal sie, a po chwili wybuchnal smiechem, klaszczac w dlonie i tanczac w miejscu. Czul sie szczesliwy jak jeszcze nigdy w zyciu. Zostali zespolem. Brat objal go, poczym obaj 16 spojrzeli na swoje trofeum: wcisnietego w snieg martwego, wychudzonego kota.Chcac niepostrzezenie zaniesc zdobycz do wsi, musieli zachowac wyjatkowa ostroznosc. O taki lup ludzie byliby gotowi walczyc na smierc i zycie, a wrzaski kota mogly kogos zaalarmowac. Pawel nie zamierzal zdawac sie na los. Nie mieli ze soba zadnego worka. Na poczekaniu wymyslil, ze ukryja kota pod sterta patykow. Gdyby w drodze do domu ktos ich spotkal, pomyslalby, ze zbieraja chrust, i nie zadawalby zadnych pytan. Podniosl kota ze sniegu. -Przykryje go patykami, zeby nikt go nie zobaczyl. Ale gdybysmy naprawde zbierali chrust, ty tez musialbys niesc patyki. Andriej byl pod wrazeniem logicznego rozumowania brata - jemu w ogole nie przyszloby to do glowy. Zabral sie do zbierania drewna. Trudno bylo znalezc patyki, poniewaz wszedzie lezal snieg, ktory Andriej musial rozgarniac golymi rekami, przeszukujac zamarznieta ziemie. Co chwile rozcieral rece i chuchal na zgrabiale palce. Zaczelo mu leciec z nosa i wkrotce mial na gornej wardze lodowata skorupe. Nie przejmowal sie tym jednak, nie po dzisiejszym triumfie. Ponownie zanurzajac rece w sniegu, zaczal nawet nucic piosenke, ktora dawniej spiewal im ojciec. Pawel, majac taki sam klopot ze znalezieniem patykow, oddalil sie od mlodszego brata. Musieli sie rozdzielic. W pewnej odleglosci zobaczyl powalone drzewo z galezmi sterczacymi we wszystkie strony. Pobiegl tam, polozywszy kota na sniegu, aby miec wolne rece, i zaczal odlamywac od pnia wszystkie martwe galazki. Drewna bylo mnostwo, wiecej niz obaj mogliby uniesc. Pawel rozejrzal sie, szukajac Andrieja. Juz chcial go zawolac, gdy nagle slowa zamarly mu na wargach. Uslyszal jakis odglos. Odwrocil sie gwaltownie i spojrzal miedzy drzewa. Las byl gesty i ciemny. Zamknal oczy, skupiajac sie na tym dzwieku - rytmicznym skrzyp, skrzyp, skrzyp sniegu. W coraz szybszym tempie, coraz blizej. Jego cialo wypelnila adrenalina. Otworzyl oczy. W ciemnosci cos sie poruszalo: przez las biegl jakis mezczyzna. Trzymal ciezka, gruba galaz. Sadzil dlugimi krokami, kierujac sie prosto w strone Pawla. Pewnie slyszal, jak zabili kota, i chcial 17 ukrasc im cenna zdobycz. Ale Pawel nie mial zamiaru do tego dopuscic: nie pozwoli umrzec z glodu matce. Nie zawiedzie jak ojciec. Zaczal nogami przysypywac kota sniegiem, by go ukryc.-Zbieramy... Glos uwiazl mu w gardle, bo mezczyzna wypadl spomiedzy drzew z uniesiona galezia. Dopiero teraz, widzac wymizerowana twarz i dzikie oczy tego czlowieka, Pawel zorientowal sie, ze nieznajomy nie chce zabrac kota. Chcial wziac jego. Usta Pawla rozchylily sie niemal w tym samym momencie, gdy galaz ze swistem przeciela powietrze i uderzyla go w ciemie. Nie poczul niczego, zdal sobie tylko sprawe, ze juz nie stoi. Kleczal na jednym kolanie. Unoszac przechylona na bok glowe, z jednym okiem zalanym krwia, przygladal sie, jak mezczyzna unosi galaz, szykujac sie do zadania drugiego ciosu. Andriej przestal nucic. Pawel go zawolal? Znalazl tylko pare patykow, na pewno nie tyle, ile wymagal ich plan, i nie chcial dostac bury, zwlaszcza ze tak dzielnie sie dzis spisal. Wstal, wyciagajac rece ze sniegu. Patrzyl w glab lasu, mruzac oczy, lecz nawet najblizsze z drzew mialy zamazane kontury. -Pawel? Nikt nie odpowiadal. Jeszcze raz zawolal brata. Czyzby to miala byc zabawa? Nie, Pawel juz od dawna sie z nim nie bawil. Andriej poszedl w strone miejsca, gdzie ostatni raz mignal mu brat, nic jednak nie widzial. To bylo glupie. Przeciez to nie on mial szukac Pawla, ale Pawel mial znalezc jego. Cos bylo nie tak. Znow zawolal, tym razem glosniej. Dlaczego brat nie odpowiada? Andriej otarl nos szorstkim rekawem kurtki, zastanawiajac sie, czy to jakas proba. Co w tej sytuacji zrobilby jego brat? Znalazlby trop. Andriej rzucil patyki i uklakl, szukajac sladow na sniegu. Znalazl wlasne i wrocil po nich do miejsca, gdzie zostawil brata. Dumny z siebie, ruszyl po sladach Pawla. Gdyby sie wyprostowal, nie widzialby ich, wiec poruszal sie skulony, z nosem blisko ziemi, jak pies, ktory zweszyl trop zwierzyny. Dotarl do zwalonego drzewa, gdzie ujrzal rozsypane patyki i mnostwo sladow stop - wsrod nich duze i glebokie. Snieg byl czerwony. 18 Andriej wzial garsc i scisnal, patrzac, jak spomiedzy palcow wyplywa krew.-Pawel! Krzyczal, az rozbolalo go gardlo i stracil glos. Jeczac bezsilnie, chcial powiedziec bratu, ze moze sobie wziac jego kawalek kota. Niech tylko wroci. Ale nic z tego. Brat go zostawil. Andriej byl sam. Oksana ukryla za ceglami pieca niewielki woreczek sproszkowanych lodyg kukurydzy, lebiody i rozgniecionych obierzyn ziemniaczanych. Podczas kontroli zawsze palil sie watly ogien. Inspektorzy, ktorych przyslano, by sprawdzili, czy Oksana nie robi zapasow, nigdy nie sprawdzali schowka za plomieniami. Traktowali ja podejrzliwie - nie mogli pojac, dlaczego jest zdrowa, podczas gdy inni chorowali, jak gdyby zdrowie bylo przestepstwem. Nie znajdujac w domu Oksany zadnej zywnosci, nie mogli jej jednak napietnowac jako kulaczki. Zamiast wykonac egzekucje na miejscu, dali jej spokoj, by umierala powoli. Nauczyla sie juz, ze sila ich nie pokona. Przed kilku laty, gdy wladze oglosily, ze wysylaja ludzi po cerkiewny dzwon, stanela na czele protestu. Dzwon mial zostac przetopiony. Oksana i cztery kobiety zamknely sie w dzwonnicy i zaczely dzwonic, nie pozwalajac, by funkcjonariusze go zabrali. Oksana krzyczala, ze dzwon jest wlasnoscia Boga. Tego dnia mogla zginac, ale dowodca grupy postanowil oszczedzic kobiety. Po wylamaniu drzwi oswiadczyl, ze dostal tylko rozkaz zabrania dzwonu, poniewaz metal jest niezbedny krajowi dokonujacemu rewolucji przemyslowej. W odpowiedzi na to Oksana splunela na ziemie. Kiedy panstwo zaczelo odbierac zywnosc mieszkancom wsi, dowodzac, ze nie nalezy do nich, tylko do kraju, Oksana pamietala tamta nauczke. Zamiast demonstrowac sile, udawala posluszenstwo, chowajac sprzeciw w sercu. Dzis jej rodzine czekala prawdziwa uczta. Oksana stopila grudy sniegu, zagotowala wode i zagescila sproszkowanymi lodygami kukurydzy. Nastepnie dodala pozostale kosci z butelki. Po zagotowaniu zamierzala zemlec je na maczke. Oczywiscie wyprzedzala fakty. 19 Pawel jeszcze nie wrocil. Ale byla niemal pewna, ze mu sie powiedzie. Bog, ktory poddawal ja tak ciezkim probom, na szczescie zeslal jej syna do pomocy. Mimo to obiecala sobie, ze nawet gdyby nie zdolal zlapac kota, nie bedzie na niego zla. Las byl wielki, kot maly, a zlosc i tak oznaczala tylko strate energii. Chociaz starala sie przygotowac na rozczarowanie, perspektywa zupy z miesa i ziemniakow przyprawiala ja o zawrot glowy.W drzwiach stanal Andriej z podrapana twarza, w kurtce oblepionej sniegiem, zasmarkany i ze sladami krwi pod nosem. Jego lapcie zupelnie sie rozpadly i ze szmat przeswitywaly gole palce stop. Oksana podbiegla do niego. -Gdzie twoj brat? -Zostawil mnie. Andriej rozplakal sie. Nie wiedzial, gdzie jest jego brat. Nie rozumial, co sie stalo. Nie potrafil niczego wytlumaczyc. Wiedzial, ze matka go znienawidzi. Wiedzial, ze to bedzie jego wina, choc zrobil wszystko jak trzeba, choc to Pawel go zostawil, a nie on jego. Oksanie zabraklo tchu w piersiach. Odsunela Andrieja na bok, wypadla z domu i spojrzala w strone lasu. Nigdzie nie bylo sladu Pawla. Moze upadl i zrobil sobie cos zlego, moze potrzebuje pomocy. Wbiegla z powrotem, domagajac sie wyjasnien, i zobaczyla Andrieja stojacego przy garnku zupy, z lyzka w ustach. Przylapany na goracym uczynku, wlepil w matke zmieszane spojrzenie, nie probujac nawet otrzec struzki kartoflanki sciekajacej mu po brodzie. W przystepie gniewu - z powodu smierci meza, a teraz zaginiecia syna - Oksana rzucila sie naprzod, przewrocila Andrieja na podloge i wepchnela mu drewniana lyzke do gardla. -Kiedy wyciagne ci z buzi lyzke, masz mi zaraz powiedziec, co sie stalo, bo inaczej cie zabije. Ale gdy tylko wyjela lyzke, Andriej sie rozkaszlal. Z wsciekloscia wpakowala mu lyzke z powrotem. -Ty glupi darmozjadzie, lamago, gdzie jest moj syn? Gdzie? Znow wyciagnela lyzke, ale Andriej plakal i nie potrafil wykrztusic ani slowa. Lkal i kaszlal, wiec zaczela go bic, tlukac w chuda piers. 20 Przestala dopiero wowczas, gdy zauwazyla, ze zupa za chwile wykipi. Wstala i zdjela garnek z ognia.Andriej kwilil skulony na podlodze. Oksana spojrzala na niego, czujac, jak zlosc z niej opada. Chlopiec byl taki drobny. Pochylila sie, podniosla go i posadzila na krzesle. Otulila go swoim kocem i nalala mu miske zupy, wielka porcje, jakiej nigdy dotad nie dostal. Probowala karmic go lyzka, lecz nie chcial otworzyc ust. Nie ufal jej. Podala mu lyzke. Przestal plakac i zabral sie do jedzenia. Gdy skonczyl, nalala mu druga porcje i nakazala jesc wolniej. Nie zwracajac na nia uwagi, zjadl druga miske. Oksana bardzo cicho zapytala, co sie stalo, i sluchala, jak mowil o krwi na sniegu, o rozsypanych patykach, o zniknieciu brata i duzych, glebokich sladach. Zamknela oczy. -Twoj brat nie zyje. Zabrali Pawla, zeby go zjesc. Rozumiesz? Wy polowaliscie na kota, a ktos polowal na was. Rozumiesz? Andriej milczal, patrzac na lzy matki. Prawde mowiac, nie rozumial. Przygladal sie, jak matka wstaje i wychodzi z domu. Slyszac jej glos, podbiegl do drzwi. Oksana kleczala w sniegu z twarza zwrocona do ksiezyca w pelni. -Boze, blagam, oddaj mi syna. Tylko Bog moglby sprowadzic go do domu. Przeciez nie prosila wcale o wiele. Czyzby Bog mial taka krotka pamiec? Ryzykowala wlasne zycie, by ocalic Jego dzwon. W zamian chciala tylko syna, osobe, dla ktorej zyla. W drzwiach kilku domow pojawili sie sasiedzi. Patrzyli na Oksane. Sluchali jej lamentow. Lecz taka rozpacz nie byla niczym niezwyklym, wiec nie przygladali sie kobiecie zbyt dlugo. DWADZIESCIA LAT POZNIEJ Moskwa11 lutego 1953 Sniezka trafila Jure w tyl glowy. Zaskoczony atakiem poczul, jak snieg rozpryskuje mu sie na uszach. Za plecami uslyszal smiech swojego mlodszego brata - glosny i radosny smiech, w ktorym brzmiala duma z celnego strzalu, mimo ze byl to czysty przypadek, fuks. Jura strzepnal lod z kolnierza kurtki, ale kawalki dostaly sie pod ubranie. Zaczely topniec, powoli splywaly mu po plecach, pozostawiajac na skorze zimne, mokre slady. Wyszarpnal koszule ze spodni i wsunal reke najdalej, jak sie dalo, probujac je zetrzec. Nie mogac uwierzyc w beztroske brata - ktory zamiast miec przeciwnika na oku, zajmowal sie wlasna koszula - Arkady bez pospiechu lepil nowy pocisk, ubijajac garsci sniegu. Jezeli kula bedzie za duza, nie trafi w cel: nieporeczna, nie nabierze wlasciwej predkosci i latwo sie bedzie przed nia uchylic. Dlugo popelnial ten sam blad, lepiac za duze sniezki. Zamiast miec wieksza sile razenia, jeszcze w powietrzu zostawaly unieszkodliwione przez brata, a najczesciej same sie rozpadaly, zanim dosiegly celu. Nieraz bawili sie z Jura na sniegu. Czasem towarzyszyly im inne dzieci, ale zazwyczaj sami toczyli walke. Niewinna z poczatku bitwa stawala sie coraz zacieklejsza z kazdym rzuconym pociskiem. Arkady nigdy dotad nie wygral. Zawsze zasypywal go grad szybkich i precyzyjnie wymierzonych sniezek brata. Kazda zabawa konczyla sie tak samo: frustracja, kapitulacja i zloscia albo, co gorsza, placzem i sromotna ucieczka. Arkady nie cierpial ciagle przegrywac, nie cierpial tez swojej reakcji na porazke. 25 Jedynym powodem, dla ktorego wciaz bral udzial w snieznych potyczkach, byla nadzieja, ze dzis bedzie inaczej, ze dzis wygra. Ten dzien wreszcie nadszedl. Mial szanse. Ruszyl w strone brata, ale zanadto sie nie zblizal: chcial, zeby rzut sie liczyl. Atak z bliska nie byl uznawany.Jura zobaczyl, co sie swieci: biala pigula zakreslila luk w powietrzu, nie za duza, nie za mala, dokladnie taka, jakie sam lepil. Nic nie mogl zrobic. Trzymal rece za plecami. Musial przyznac, ze jego mlodszy brat szybko sie uczyl. Sniezka trafila go w czubek nosa, zalepiajac mu oczy, nozdrza, usta, pokrywajac biala skorupa cala twarz. Cofnal sie o krok. Rzut byl doskonaly - oznaczal koniec zabawy. Jura zostal pokonany przez mlodszego brata, chlopca, ktory nie skonczyl jeszcze pieciu lat. Dopiero teraz jednak, gdy po raz pierwszy poniosl porazke, potrafil docenic wage zwyciestwa. Brat znowu sie rozesmial - demonstracyjnie, z przesadna wesoloscia, jak gdyby nie bylo nic zabawniejszego na swiecie niz trafienie kogos sniezka w twarz. On przynajmniej nigdy nie chelpil sie tak jak Arkady; nigdy nie pekal ze smiechu ani nie czerpal tak ogromnej satysfakcji ze swoich zwyciestw. Jego mlodszy brat nie umial przegrywac i jeszcze bardziej nie umial wygrywac. Chlopakowi trzeba bylo dac dobra nauczke, utrzec mu nosa. Wygral jedna walke, to wszystko; raz dopisalo mu szczescie w nic nieznaczacej zabawie, jednej na sto: nie - jednej na tysiac. A teraz zachowuje sie, jak gdyby wyrownali ze soba rachunki, a moze nawet zdaje mu sie, ze jest od niego lepszy? Jura kucnal, siegnal reka gleboko w snieg az do ziemi i nabral garsc zmrozonego blota, piasku i kamykow. Widzac, ze starszy brat lepi nastepna sniezke, Arkady odwrocil sie i dal drapaka. Spodziewal sie zemsty: wiedzial, ze pocisk bedzie starannie przygotowany i rzucony z calej sily. Nie zamierzal stac sie jego celem. Bezpieczenstwo zapewniala jedynie ucieczka. Kula, chocby najlepiej ulepiona i rzucona z najwieksza precyzja, pokonawszy pewna odleglosc, musiala zaczac sie rozpadac. Gdyby nawet trafila w cel, bylaby niegrozna, prawie niewarta wysilku wlozonego w rzut. Arkady 26 wiedzial, ze jesli uda mu sie uciec, zakonczy bitwe upojony poczuciem triumfu. Nie chcial, aby brat odwrocil los bitwy, bombardujac go szybka seria. Nie: trzeba uciec i oglosic zwyciestwo. Skonczyc juz teraz. Bedzie sie mogl cieszyc przynajmniej do jutra, kiedy prawdopodobnie znow przegra. Ale to dopiero jutro. Dzis mogl swietowac sukces.Uslyszal, jak brat go zawolal. Odwrocil sie z usmiechem, nie zwalniajac kroku - pewien, ze jest juz poza zasiegiem pocisku. I nagle poczul, jak gdyby dostal piescia w nos. Glowa odskoczyla mu na bok, ziemia usunela sie spod nog i na sekunde uniosl sie w powietrze. Gdy wyladowal, nogi sie pod nim ugiely i runal jak dlugi na snieg - zbyt oszolomiony, by wyciagnac przed siebie rece. Lezal przez chwile, nie rozumiejac, co sie stalo. Mial w ustach piasek, bloto, sline i krew. Ostroznie wsunal palec miedzy wargi. Zeby byly w dotyku chropowate, jak gdyby ktos sila nakarmil go piaskiem. Wyczul przerwe. Mial wybity zab. Wybuchajac placzem, wyplul na snieg lepka miazge, rozgrzebujac ja w poszukiwaniu zeba. W tej chwili tylko to bylo wazne, nic innego go nie obchodzilo. Musial odnalezc zab. Gdzie on jest? Na bieli sniegu nie mogl go jednak nigdzie dojrzec. Zab zniknal. Nie plakal z bolu, lecz z wscieklosci na niesprawiedliwosc, jaka go spotkala. Czy nie mogl wygrac chociaz jednej bitwy? Przeciez uczciwie zwyciezyl. Czy brat nie umial tego przyznac? Jura podbiegl do niego. Gdy tylko cisnal w brata bryle z blota, piasku, lodu i kamieni, natychmiast pozalowal swojej decyzji. Zawolal Arkadego, chcac go ostrzec, a on, zamiast sie uchylic, odwrocil sie, wystawiajac twarz na nadlatujacy pocisk. Wygladalo na to, ze zamiast mu pomoc, wyjatkowo perfidnie wykonczyl atak. Zblizajac sie do Arkadego, zobaczyl na sniegu krew i zrobilo mu sie niedobrze. Stalo sie. Sprawil, ze ich zabawa, ktora uwielbial najbardziej na swiecie, zmienila sie w cos okropnego. Dlaczego nie pozwolil bratu wygrac? Przeciez mogl sie odegrac jutro, pojutrze i popojutrze. Poczul wstyd. Jura przysiadl obok mlodszego brata i polozyl mu dlon na ramieniu. Arkady strzasnal ja z siebie, zwracajac ku niemu zaczerwienione, pelne lez oczy i zakrwawione usta. Wygladal jak dzikie zwierze. Nie 27 odzywal sie. Cala twarz mial sciagnieta gniewem. Wstal, chwiejac sie lekko.-Arkady? W odpowiedzi brat otworzyl usta i wydal okrzyk przypominajacy szczekniecie psa. Jura zobaczyl tylko brudne zeby, Arkady odwrocil sie i uciekl. -Arkady, zaczekaj! Lecz Arkady nie czekal - nie zatrzymywal sie, nie chcial wysluchiwac przeprosin Jury. Biegl co sil w nogach, szukajac jezykiem swiezej szpary miedzy przednimi zebami. Gdy ja odnalazl i czubkiem jezyka dotknal dziasla, mial nadzieje, ze juz nigdy wiecej nie zobaczy swojego brata. 14 lutego Lew patrzyl na blok numer 18 - kilkupietrowy klocek z szarego betonu. Bylo pozne popoludnie, juz po zmierzchu. Caly dzien pracy pochlonelo mu zadanie rownie nieprzyjemne, co nieistotne. Wedlug milicyjnego raportu, przy linii kolejowej znaleziono zwloki chlopca w wieku czterech lat i dziesieciu miesiecy. Poprzedniego wieczoru chlopiec bawil sie przy torach i potracil go pociag pasazerski; kola przeciely jego cialo. Maszynista osobowego o 21.00 do Chabarowska zawiadomil na pierwszej stacji, ze krotko po odjezdzie z Dworca Jaroslawskiego dostrzegl na torach kogos lub cos. Nie ustalono jeszcze, czy wlasnie pod ten pociag wpadl chlopiec. Moze maszynista nie chcial sie przyznac do potracenia dziecka. Nie bylo jednak potrzeby pilnego wyjasniania tej kwestii: zdarzyl sie nieszczesliwy wypadek, za ktory nikt nie ponosil winy. Sprawa powinna wkrotce zostac zamknieta. Zwykle nie bylo powodu, by wydarzeniami tego rodzaju interesowal sie Lew Stiepanowicz Demidow - mlody, obiecujacy funkcjonariusz MGB, Ministerstwa Bezpieczenstwa Panstwowego. Coz mogly go obchodzic wypadki? Strata syna byla ogromna tragedia dla rodziny i krewnych, ale mowiac bez ogrodek, w skali calego kraju nie miala zadnego znaczenia. Organy bezpieczenstwa nie zajmowaly sie bezmyslnymi dziecmi, o ile te nie zaczynaly bezmyslnie mlec jezykiem. Lecz w tym akurat wypadku sytuacja nieoczekiwanie sie skomplikowala. Bol rodzicow przybral szczegolna forme. Wygladalo na to, 29 iz nie potrafia sie pogodzic z faktem, ze ich syn (Lew zajrzal do raportu, zapamietujac imie i nazwisko - Arkady Fiodorowicz Andrie-jew) sam odpowiada za wlasna smierc. Powtarzali ludziom, ze zostal zamordowany. Przez kogo - nie mieli pojecia. Z jakiego powodu - nie mieli pojecia. Jak w ogole moglo do tego dojsc - o tym rowniez nie mieli pojecia. Mimo to, nie podajac zadnych wiarygodnych i logicznych argumentow, mogli przemowic do ludzkich emocji. Istnialo realne ryzyko, ze uda im sie przekonac latwowierne osoby: sasiadow, przyjaciol i nieznajomych - kazdego, kto zechcial ich wysluchac.Na domiar zlego ojciec chlopca, Fiodor Andriejew, byl nizszym ranga funkcjonariuszem MGB i traf chcial, ze takze jednym z podkomendnych Lwa. Pomijajac fakt, ze w ogole nie powinien wyglaszac opinii tego rodzaju, to jeszcze kompromitowal MGB, wykorzystujac swoj autorytet do uwiarygodnienia zupelnie nieprawdopodobnych teorii. Naruszyl zasady. Dopuscil do tego, by uczucia przeslonily mu rzeczywisty obraz sytuacji. Gdyby nie okolicznosci lagodzace, Lew przyszedlby tu z rozkazem aresztowania tego czlowieka. Sprawa stala sie sliska. Aby ja wyjasnic, musial chwilowo porzucic delikatne, naprawde powazne zadanie. Nie cieszac sie z perspektywy starcia z Fiodorem, Lew powoli wchodzil po schodach, rozmyslajac o drodze, jaka doprowadzila go do obecnej funkcji - nadzorcy ludzkich reakcji. Nigdy nie zamierzal pracowac w Ministerstwie Bezpieczenstwa Panstwowego; kariere zawdzieczal sluzbie wojskowej. Podczas Wielkiej Wojny Ojczyznianej zostal przyjety do jednostki specjalnej - OMSBON-u, samodzielnej brygady zmotoryzowanej specjalnego przeznaczenia. Zolnierze trzeciego i czwartego batalionu jednostki rekrutowali sie sposrod studentow Centralnego Instytutu Kultury Fizycznej, w ktorym uczyl sie Lew. Wyselekcjonowano kandydatow odznaczajacych sie najwieksza sprawnoscia fizyczna i przewieziono do obozu szkoleniowego w My-tiszczach, na polnoc od Moskwy, gdzie uczono ich walki wrecz, skokow spadochronowych z malej wysokosci i uzywania materialow wybuchowych. Oboz nalezal do NKWD, jak nazywal sie wowczas 30 centralny organ bezpieczenstwa wewnetrznego, przed wyodrebnieniem z niego MGB. Bataliony nie podlegaly dowodztwu armii, ale bezposrednio NKWD, co znajdowalo odzwierciedlenie w charakterze ich misji. Zolnierzy wysylano na tyly wroga z zadaniem niszczenia infrastruktury, zbierania informacji i dokonywania zabojstw - byli tajnym oddzialem komandosow.Podobala mu sie samodzielnosc operacji prowadzonych przez jego jednostke, lecz wolal nie dzielic sie z nikim tym odczuciem. Lubil swiadomosc, choc moze bylo to tylko wrazenie, ze sam decyduje o wlasnym losie. Rozwinal skrzydla. Wkrotce zostal odznaczony Orderem Suworowa drugiej klasy. Dzieki zimnej krwi, sukcesom wojennym, urodzie, a przede wszystkim szczerej i niezachwianej wierze w swoj kraj stal sie modelem - i to doslownie - zolnierza Armii Czerwonej, niosacej wolnosc terenom okupowanym przez Niemcow. Wraz z grupa kolegow z roznych dywizji pozowal do zdjecia: z minami zwyciezcow wznosili karabiny, stojac wokol wraku spalonego niemieckiego czolgu, nad zwlokami nieprzyjaciol. W tle widac bylo dym unoszacy sie nad dogasajacymi wioskami. Smierc, zniszczenie i triumfalne usmiechy - Lwa, ze wzgledu na jego zdrowe, biale zeby i szerokie ramiona, umieszczono na pierwszym planie fotografii. Tydzien pozniej zdjecie trafilo na pierwsza strone "Prawdy" i Lew zaczal odbierac gratulacje od nieznajomych, wojskowych i cywilow, ktorzy chcieli uscisnac mu dlon i wziac w objecia zywy symbol zwyciestwa. Po wojnie Lew przeszedl z OMSBON-u do NKWD, co stanowilo logiczne nastepstwo rzeczy. Nie zadawal zadnych pytan: taka droge wytyczyli mu przelozeni, wiec wkroczyl na nia z podniesiona glowa. Kraj moglby mu wyznaczyc inne zadanie, a wykonalby je rownie chetnie. Gdyby mu rozkazano, zgodzilby sie zostac straznikiem kolymskich gulagow w arktycznej tundrze. Mial tylko jedno pragnienie: sluzyc swojemu panstwu, ktore pokonalo faszyzm, zapewnilo obywatelom darmowa edukacje i opieke medyczna, bylo oredownikiem praw robotnikow na calym swiecie, panstwu, ktore jego ojcu -pracujacemu przy tasmie robotnikowi z fabryki amunicji - placilo 31 pensje porownywalna z poborami dyplomowanego lekarza. Choc sluzba w MGB miewala przykre strony, rozumial koniecznosc strzezenia rewolucji przed wrogiem zewnetrznym i wewnetrznym, przed tymi, ktorzy probowali ja oslabic i zdecydowanie pragneli doprowadzic do jej upadku. Temu celowi Lew byl gotow oddac zycie. I poswiecic zycie innych.Dzis jego bohaterstwo i wyszkolenie wojskowe nie mialo zadnego znaczenia. Nie szedl na spotkanie z wrogiem. Chodzilo o rozmowe z kolega, wspolpracownikiem, z pograzonym w bolu ojcem. Mimo to obowiazywala go procedura, a ojciec w zalobie byl obiektem sledztwa MGB. Lew musial postepowac ostroznie. Nie mogl ulec uczuciom, ktore zaslepily Fiodora. Ta histeria narazala na niebezpieczenstwo porzadna rodzine. Jezeli nie uda mu sie powstrzymac gadania o morderstwie, plotka rozpleni sie jak chwast, wzbudzajac w ludziach niepokoj i niepewnosc co do prawdy, bedacej jednym z filarow nowego spoleczenstwa: Przestepstwo nie istnieje. Niewiele osob wierzylo w to bez zastrzezen. Spoleczenstwo, jeszcze niedoskonale, nie pozbylo sie wszystkich skaz: nadal bylo w okresie przejsciowym. Lew jako funkcjonariusz MGB mial obowiazek studiowac dziela Lenina; wlasciwie byl to obowiazek ogolu obywateli. Wiedzial, ze ekscesy spoleczne - przestepstwa - wygasna, w miare jak zacznie zanikac ubostwo i niedostatek. Nie osiagneli jeszcze tego poziomu. Nadal dochodzilo do kradziezy, pijackie klotnie konczyly sie rekoczynami: grasowaly bandy urkow - przestepcow. Ale ludzie musieli wierzyc, ze czeka ich lepszy byt. Nazwanie tego zdarzenia morderstwem, dzieciobojstwem, stanowilo ogromny krok wstecz. Przelozony Lwa i jego mentor, major Janusz Kuzmin, opowiadal mu o procesach 1937 roku, podczas ktorych Stalin oswiadczyl oskarzonym, ze "stracili wiare". 32 Stracili wiare Wrogami partii byli nie tylko sabotazysci, szpiedzy i niszczyciele przemyslu, lecz takze ci, ktorzy watpili w linie partii, watpili w spoleczenstwo, jakie mialo sie narodzic. Zgodnie z ta zasada Fiodor, jego kolega i wspolpracownik, naprawde stal sie wrogiem. Misja Lwa polegala na tym, by polozyc kres bezpodstawnym spekulacjom i ocalic rodzine od zguby. Wiesci o morderstwie niosly ze soba dramatyzm, ktory niewatpliwie przemawial do pewnego typu ludzi o wybujalej wyobrazni. Gdyby zaszla taka potrzeba, byl gotow postawic sprawe twardo: chlopiec popelnil blad, za ktory zaplacil zyciem. Nikt inny nie musial cierpiec z powodu jego lekkomyslnosci. A moze to jednak za ostro? Nie musial posuwac sie tak daleko. Sytuacja wymagala od niego taktu. Byli zdenerwowani - to wszystko. Powinien okazac im cierpliwosc. Pamietac, ze nie rozumuja logicznie. Przedstawic fakty. Nie przyszedl tu grozic, przynajmniej nie od razu: przyszedl im pomoc. Przyszedl przywrocic wiare. Lew zapukal i drzwi otworzyl Fiodor. Lew sklonil glowe. -Przykro mi z powodu tego, co sie stalo. -Dziekuje, ze przyszedles. Fiodor cofnal sie, wpuszczajac Lwa do mieszkania. Wszystkie miejsca byly zajete. W pokoju panowal tlok, jak gdyby odbywalo sie tu zebranie wioski. Starsi ludzie i dzieci - bylo jasne, ze zgromadzila sie cala rodzina. Nietrudno sobie wyobrazic, jak bardzo podgrzaly sie emocje w takiej atmosferze. Niewatpliwie utwierdzali sie nawzajem w przekonaniu, ze za smierc ich ukochanego malca wine ponosi jakas tajemnicza sila. Moze dzieki temu latwiej bylo im sie pogodzic ze strata. Moze mieli wyrzuty sumienia, ze nie nauczyli chlopca trzymac sie z daleka od torow kolejowych. Wsrod twarzy Lew rozpoznal kilku kolegow Fiodora z pracy. Zastani w jego mieszkaniu, sprawiali wrazenie zmieszanych. Nie wiedzieli, co zrobic, unikali kontaktu wzrokowego i wyraznie chcieli wyjsc, choc nie czuli sie na silach. Lew odwrocil sie do Fiodora. -Nie byloby nam latwiej porozmawiac na osobnosci? -Prosze cie, to moja rodzina: chce uslyszec, co masz nam do powiedzenia. 33 Lew rozejrzal sie, widzac okolo dwudziestu par oczu utkwionych w sobie. Wrogich oczu ludzi, ktorzy juz wiedzieli, co zamierza powiedziec. Smierc chlopca wzbudzila w nich zlosc i w ten sposob wyrazali bol. Lew musial po prostu przyjac do wiadomosci, ze jest glownym obiektem ich gniewu. -Chyba nie ma nic gorszego niz strata dziecka. Pracowalismy juz razem, kiedy wspolnie z zona swietowales narodziny syna. Pamietam, jak ci gratulowalem. I z glebokim smutkiem skladam teraz wy razy wspolczucia. Zabrzmialo to nieco sztywno, ale Lew mowil szczerze. Odpowiedzialo mu milczenie. Ciagnal, starannie dobierajac slowa: -Nigdy nie poznalem bolu po stracie dziecka. Nie wiem, jak bym na to zareagowal. Byc moze chcialbym znalezc winnego, kogos, kogo moglbym znienawidzic. Ale patrzac na wszystko trzezwym okiem, zapewniam cie, ze przyczyna smierci Arkadego nie podlega dyskusji. Przynioslem raport, ktory moge ci zostawic, jezeli chcesz. Oprocz tego jestem gotow odpowiedziec na kazde twoje pytanie. -Arkady zostal zamordowany. Chcemy, zebys nam pomogl w dochodzeniu, jezeli nie osobiscie, to MGB powinno naklonic prokuratora, zeby zalozyl sprawe kryminalna. Lew skinal glowa, starajac sie zachowac pojednawczy ton. Gorszego poczatku rozmowy nie mogl sobie wyobrazic. Ojciec byl niewzruszony: okopali sie na swoich pozycjach. Fiodor zadal, aby oficjalnie otwarto ugolownoje dielo, sprawe kryminalna, bez czego milicja nie moglaby rozpoczac sledztwa. Domagal sie rzeczy niemozliwej. Lew spojrzal na ludzi pracujacych z Fiodorem. W przeciwienstwie do pozostalych zdawali sobie sprawe, ze slowo, ktore tu padlo - morderstwo - kladzie sie cieniem na wszystkich obecnych w pokoju. -Arkadego potracil pociag. To byl wypadek, tragiczny wypadek. -Dlaczego wiec byl nagi? A usta mial pelne blota? Lew nie zrozumial, o czym mowi Fiodor. Chlopiec byl nagi? Pierwszy raz o tym slyszal. Otworzyl raport. 34 Cialo znalezionego chlopca bylo ubrane.Gdy ponownie odczytywal te uwage, wydala mu sie dziwna. Mimo to informacja nie pozostawiala zadnych watpliwosci: chlopiec byl ubrany. Przejrzal dalsza czesc dokumentu. Poniewaz zwloki wleczono po ziemi, do ust chlopca dostalo sie bloto. Zamknal raport. Pokoj czekal. -Chlopiec byl calkowicie ubrany. Owszem, mial w ustach bloto. Ale dlatego, ze pociag wlokl cialo; to naturalne, ze do ust moglo sie dostac troche ziemi. Wstala starsza kobieta. Miala bystre, przenikliwe oczy, choc ciezar lat przygarbil jej plecy. -Mowiono nam co innego. -Przykro mi, ale zle was poinformowano. Staruszka nie dawala za wygrana. Najwyrazniej miala znaczacy udzial w przekonaniu rodziny do tej wersji wydarzen. -Czlowiek, ktory znalazl cialo - Taras Kuprin - grzebal w smieciach. Mieszka dwie ulice stad. Powiedzial nam, ze Arkady byl nagi, slyszy pan? Nie mial na sobie zupelnie nic. Kiedy pociag kogos potraci, to go przeciez nie rozbiera. -Ten czlowiek, Kuprin, rzeczywiscie znalazl cialo. W raporcie jest jego zeznanie. Twierdzi, ze zwloki lezaly na torach, calkowicie ubrane. Wyraznie to zaznaczyl. Jego slowa sa tu czarno na bialym. -Dlaczego nam powiedzial co innego? -Moze cos mu sie pomieszalo. Nie wiem. Ale mam tu podpis tego czlowieka na zeznaniu, a zeznanie jest w raporcie. Watpie, czy gdybym go teraz spytal, powiedzialby co innego. -A pan widzial cialo chlopca? Pytanie zaskoczylo Lwa. -Nie prowadze dochodzenia w tej sprawie: to nie nalezy do moich zadan. Gdybym nawet jednak prowadzil, sledztwo jest bezcelowe. 35 Zdarzyl sie tragiczny wypadek. Przyszedlem porozmawiac z wami i wyjasnic niepotrzebne nieporozumienia. Jezeli chcecie, moge odczytac na glos caly raport. Staruszka oswiadczyla:-Ten raport to klamstwo. Wszyscy zdretwieli. Lew milczal, usilujac zachowac spokoj. Musieli zrozumiec, ze zaden kompromis nie wchodzi w gre. Musieli ustapic, musieli przyjac do wiadomosci, ze chlopiec zginal w wyniku nieszczesliwego wypadku. Lew przyszedl tu dla ich dobra. Odwrocil sie do Fiodora, spodziewajac sie, ze sprostuje slowa tej kobiety. Fiodor wystapil naprzod. -Mamy nowe dowody, ktore ujawnily sie dopiero dzisiaj. Pewna kobieta, ktora z okna swojego mieszkania widzi tory, zobaczyla Arkadego z jakims mezczyzna. Nic wiecej nie wiemy. Nie znamy tej kobiety. Nigdy wczesniej jej nie spotkalismy. Dowiedziala sie o morderstwie... -Fiodorze... -Dowiedziala sie o smierci mojego syna. I jezeli powiedziano nam prawde, bedzie w stanie opisac tego czlowieka. Potrafi go rozpoznac. -Gdzie ona jest? -Wlasnie na nia czekamy. -Ma tu przyjsc? Chetnie poslucham, co ma do powiedzenia. Podano mu krzeslo. Lew podziekowal gestem. Wolal stac. Wszyscy bez slowa czekali na pukanie do drzwi. Lew zaczal zalowac, ze nie usiadl. Dopiero po niemal godzinie, ktora spedzili w milczeniu, rozleglo sie delikatne stukanie. Fiodor otworzyl, przedstawil sie i wprowadzil kobiete do pokoju. Miala okolo trzydziestu lat, mila twarz i duze, zaleknione oczy. Na widok tylu ludzi przestraszyla sie, wiec Fiodor probowal ja uspokoic. -To moja rodzina i przyjaciele. Nie ma powodu do obaw. Ale nie sluchala go, wpatrujac sie w Lwa. -Nazywam sie Lew Stiepanowicz Demidow. Jestem oficerem sledczym MGB. Sluzbowo zajmuje sie ta sprawa. Jak sie nazywacie, obywatelko? 36 Wyciagnal notatnik, znajdujac czysta strone. Kobieta nie odpowiadala. Lew uniosl wzrok. Nadal sie nie odzywala. Juz mial powtorzyc pytanie, gdy wreszcie powiedziala:-Galina Szaporina. Mowila szeptem. -Co takiego widzieliscie? -Widzialam... Rozejrzala sie po pokoju, popatrzyla na podloge, po czym znow obrocila spojrzenie na Lwa i ponownie umilkla. -Mezczyzne? - podsunal jej Fiodor glosem, w ktorym wyraznie brzmiala nuta napiecia. -Tak, mezczyzne. Fiodor, stojac tuz obok niej i swidrujac ja wzrokiem, odetchnal z ulga. Kobieta ciagnela: -Moze to byl jakis robotnik - wyjrzalam przez okno i zobaczylam go na torach. Bylo bardzo ciemno. Lew postukal olowkiem w notatnik. -Widzieliscie z nim malego chlopca? -Nie, nie bylo zadnego chlopca. Fiodor w zdumieniu otworzyl usta i wyrzucil z siebie: -Alez slyszelismy, ze widziala pani mezczyzne prowadzacego za reke mojego synka. -Nie, nie, nie - nie bylo zadnego chlopca. Ten czlowiek chyba trzymal torbe - torbe z narzedziami. Tak, na pewno. Pracowal na torach, zdaje sie, ze je naprawial. Widzialam go ledwie przez chwile, to wszystko. Wlasciwie nie powinnam tu przychodzic. Przykro mi z powodu smierci panskiego syna. Lew zamknal notatnik. -Dziekuje. -Bede jeszcze odpowiadala na jakies pytania? Zanim Lew zdazyl odpowiedziec, Fiodor chwycil kobiete za ramie. -Widziala pani mezczyzne. Galina wyrwala reke. Rozejrzala sie po pokoju, patrzac w skierowane na siebie oczy wszystkich zgromadzonych. Odwrocila sie do Lwa. 37 -Bedzie pan chcial pozniej zlozyc mi wizyte?-Nie, to wszystko. Ze spuszczona glowa szybko ruszyla do drzwi wyjsciowych. Zanim opuscila pokoj, starsza kobieta zawolala za nia: -Tak szybko traci pani zimna krew? Fiodor podbiegl do staruszki. -Prosze cie, usiadz. Skinela glowa, ani z niechecia, ani z aprobata. -To byl twoj syn. -Tak. Lew nie widzial oczu Fiodora. Ciekawilo go, jaka wiadomosc przekazuje sobie niemo tych dwoje. Cokolwiek to bylo, kobieta usiadla. Tymczasem Galina wymknela sie z mieszkania. Lew byl zadowolony z interwencji Fiodora. Mial nadzieje, ze to znak, iz osiagneli punkt zwrotny. Zbieranie strzepkow plotek i domyslow nie moglo nikomu wyjsc na dobre. Fiodor wrocil do Lwa. -Wybacz mojej matce, jest zdenerwowana. -Dlatego wlasnie przyszedlem. Zebysmy mogli przedyskutowac sprawe w tych czterech scianach. Nie wolno dopuscic do tego, zeby po moim wyjsciu dalej o tym rozmawiano. Jezeli ktos spyta cie o syna, nie mozesz mowic, ze zostal zamordowany. Nie dlatego, ze ci kaze, ale dlatego, ze to nieprawda. -Rozumiemy. -Fiodor, na jutro dostajesz urlop. Mam na to zgode. Jezeli moge zrobic cos dla ciebie jeszcze... -Dziekuje. Przy drzwiach Fiodor uscisnal mu reke. -Wszyscy jestesmy zdenerwowani. Wybacz nam gwaltowne reakcje. -To zostanie miedzy nami. Ale, jak powiedzialem, nie wolno wam juz wiecej o tym mowic. Twarz Fiodora stezala. Skinal glowa. Jak gdyby kazde slowo sprawialo mu bol, wykrztusil: -Moj syn zginal w tragicznym wypadku. 38 Lew zszedl po schodach, oddychajac gleboko. W pokoju panowala nieznosnie duszna atmosfera. Cieszyl sie, ze juz to ma za soba, ze sprawa zostala rozwiazana. Fiodor byl dobrym czlowiekiem. Gdy pogodzi sie ze smiercia syna, latwiej bedzie mogl przyjac do wiadomosci prawde.Przystanal. Uslyszal za soba czyjes kroki. Odwrocil sie. To byl chlopiec, najwyzej siedmio- albo osmioletni. -Prosze pana, jestem Jura. Starszy brat Arkadego. Moge z panem porozmawiac? -Oczywiscie. -To moja wina. -Co? -Smierc mojego brata: rzucilem w niego sniezka. Napchalem do niej kamieni, blota i piasku. Trafilem Arkadego i zrobilem mu krzywde. Uciekl. Moze krecilo mu sie w glowie, moze dlatego nie zauwazyl pociagu. Mial w buzi bloto przeze mnie. To ja rzucilem w niego ziemia. -Twoj brat zginal w wypadku. Nie ma powodu, zebys czul sie winny. Ale dobrze zrobiles, mowiac mi prawde. Wracaj do rodzicow. -Nie powiedzialem im o tej sniezce z blotem i kamieniami. -Moze nie musza o niej wiedziec. -Bardzo by sie zloscili. Bo to byl ostatni raz, kiedy go widzialem. Prosze pana, zawsze fajnie sie bawilismy. I znowu moglibysmy sie fajnie bawic, pogodzilibysmy sie i na pewno znowu bylibysmy kumplami. Ale teraz nie moge sie juz z nim pogodzic. Nawet nie moge go przeprosic. Lew sluchal wyznania chlopca. Jura potrzebowal przebaczenia. Rozplakal sie. Lew zmieszany pogladzil go po glowie, mowiac cicho, jak gdyby nucil kolysanke: -To nie byla niczyja wina. Wies Kimow sto szescdziesiat kilometrow na polnoc od Moskwy tego samego dnia Anatolij Brodski nie spal od trzech dni. Byl tak zmeczony, ze nawet najprostsze czynnosci wymagaly skupienia. Stal przed drzwiami obory, zamknietymi na klucz. Wiedzial, ze bedzie je musial otworzyc sila. Lecz sama mysl o tym wydawala mu sie nierealna. Po prostu nie mial juz sil. Zaczal padac snieg. Anatolij spojrzal w ciemne niebo; zapadl w odretwienie, a gdy w koncu przypomnial sobie, gdzie jest i co ma zrobic, poczul snieg osiadajacy mu na twarzy. Zlizal z ust zimne platki, uswiadamiajac sobie, ze umrze, jezeli nie dostanie sie do srodka. Skoncentrowal sie i kopnal w drzwi. Zadrzaly w zawiasach, ale pozostaly zamkniete na glucho. Kopnal jeszcze raz. Zatrzeszczaly deski. Zachecony tym odglosem, wykrzesal z siebie resztke energii i wymierzyl trzeci cios, celujac w zamek. Drewno peklo i drzwi gwaltownie sie rozwarly. Stal w progu, przyzwyczajajac oczy do mroku. Po jednej stronie w zagrodzie staly dwie krowy. Po drugiej zobaczyl narzedzia i slome. Rozlozyl na zmarznietej ziemi kilka zgrzebnych workow, zapial plaszcz i polozyl sie, krzyzujac rece na piersi i zamykajac oczy. Z okna izby Michail Zinowiew ujrzal otwarte drzwi obory. Kolysaly sie poruszane wiatrem, ktory nawiewal do srodka kleby sniegu. Michail odwrocil sie. Zona gleboko spala. Postanowiwszy jej nie niepokoic, cicho narzucil plaszcz, namacal w ciemnosci buty i wyszedl z domu. 40 Wiatr zaczal sie wzmagac, unoszac z ziemi tumany sniegu i chloszczac jego twarz. Michail uniosl reke i oslonil oczy. Gdy podszedl do obory, spomiedzy palcow zobaczyl, ze zamek zostal wylamany, a drzwi otwarte kopniakiem. Zajrzal do srodka i kiedy przyzwyczail wzrok do pozbawionego swiatla ksiezyca polmroku, dostrzegl sylwetke czlowieka lezacego na ziemi i wtulonego w slome. Nie zastanawiajac sie, co chce zrobic, wszedl do obory, chwycil widly i podkradl sie do spiacego intruza, zblizajac zeby narzedzia do jego brzucha.Anatolij otworzyl oczy i kilka centymetrow od swojej twarzy ujrzal zasniezone buty. Obrocil sie na wznak, by spojrzec na gorujaca nad nim postac. Zeby widel lekko drzaly tuz nad jego brzuchem. Zaden z mezczyzn sie nie poruszyl. Mgielka oddechow pojawiala sie i znikala sprzed ich twarzy. Anatolij nie probowal zlapac widel. Nie probowal sie odsunac. Przez chwile trwali zastygli jak w stop-klatce, dopoki Michaila nie ogarnelo uczucie palacego wstydu. Jeknal, jak gdyby niewidzialna piesc ugodzila go w zoladek, a potem upuscil widly na ziemie, osuwajac sie na kolana. -Wybacz mi, prosze. Anatolij usiadl. Przyplyw adrenaliny zupelnie go rozbudzil, lecz czul bol w calym ciele. Jak dlugo spal? Krotko, na pewno za krotko. Kiedy sie odezwal, z wyschnietego gardla wydobyl sie schrypniety glos: -Rozumiem. Nie powinienem tu przychodzic. Nie powinienem cie prosic o pomoc. Musisz myslec o rodzinie. Narazilem cie na niebezpieczenstwo. To ja powinienem cie prosic o wybaczenie. Michail przeczaco pokrecil glowa. -Przestraszylem sie. Wpadlem w panike. Wybacz. Anatolij spojrzal przez otwarte drzwi na snieg i ciemnosc. Teraz nie mogl stad wyjsc. Nie przezylby tego. Oczywiscie, nie mogl pozwolic sobie na sen, ale potrzebowal schronienia. Michail czekal na odpowiedz, na slowa przebaczenia. -Nie mam ci czego wybaczac. Nie jestes niczemu winien. Ja za pewne zrobilbym to samo. 41 -Ale jestes moim przyjacielem.-Jestem i zawsze bede twoim przyjacielem. Posluchaj: zapomnij o tym, co sie dzisiaj zdarzylo. Zapomnij, ze w ogole tu bylem. Zapomnij, ze prosilem cie o pomoc. Pamietaj nas takich jak kiedys. Zapamietaj nas jako najlepszych przyjaciol. Zrob to dla mnie, a ja zrobie to samo dla ciebie. O swicie juz mnie tu nie bedzie. Przyrzekam ci. Obudzisz sie rano i bedziesz dalej normalnie zyl. Zapewniam cie, nikt nigdy sie nie dowie, ze tu bylem. Michail zwiesil glowe: plakal. Do dzis wierzyl, ze jest gotow zrobic wszystko dla swojego przyjaciela. To bylo klamstwo. Jego lojalnosc, odwaga, przyjazn okazaly sie watle jak banka mydlana - prysly juz przy pierwszej powaznej probie. Zdziwienie Michaila, kiedy wieczorem przyjaciel niezapowiedziany zjawil sie w jego domu, bylo calkiem zrozumiale. Anatolij przyjechal do wsi bez uprzedzenia. Mimo to powitano go serdecznie, nakarmiono, napojono i zaofiarowano mu nocleg. Dopiero gdy gospodarze dowiedzieli sie, ze zmierza na polnoc w kierunku finskiej granicy, zrozumieli powod jego nieoczekiwanej wizyty. Ani slowem nie wspomnial, ze jest poszukiwany przez sluzby Ministerstwa Bezpieczenstwa Panstwowego. Nie musial. Sami to zrozumieli. Uciekal. Kiedy ten fakt stal sie jasny, serdecznosc gospodarzy ulotnila sie bez sladu. Za udzielenie pomocy uciekinierowi grozila kara smieci. Anatolij wiedzial o tym, lecz mial nadzieje, ze przyjaciel bedzie gotow podjac ryzyko. Wierzyl nawet, ze zechce mu towarzyszyc w podrozy na polnoc. MGB nie poszukiwalo dwoch ludzi, a co wiecej, Michail mial znajomych w miastach na trasie do samego Leningradu, miedzy innymi w Twerze i miescie Gorki. To prawda, ze Anatolij prosil o ogromnie wiele, lecz kiedys ocalil Michailowi zycie i choc nie uwazal go za swego dluznika, to tylko dlatego, ze nie przypuszczal, by kiedykolwiek byl zmuszony zwrocic sie do niego o splate dlugu. Podczas rozmowy przekonal sie jednak, ze Michail nie jest gotowy narazac sie na takie ryzyko. Wlasciwie nie byl gotowy narazac sie na zadne ryzyko. Jego zona czesto im przerywala, aby zamienic z mezem dwa slowa na osobnosci. Ilekroc wtracala sie do ich rozmowy, posylala 42 Anatolijowi nieskrywanie jadowite spojrzenie. Sytuacja wymagala rozwagi i ostroznosci na co dzien. A nie bylo watpliwosci, ze sprowadzil zagrozenie na rodzine przyjaciela, rodzine, ktora kochal. Znacznie obnizajac oczekiwania wobec Michaila, zapewnil go, ze nie chce niczego poza noclegiem w ich oborze. Nazajutrz rano mial zniknac. Zamierzal isc pieszo do najblizszej stacji kolejowej, ta sama droga, ktora przyszedl. W dodatku to byl jego pomysl, aby wylamac zamek w drzwiach obory. Gdyby przypadkiem zostal schwytany, rodzina Michaila moglaby utrzymywac, ze o niczym nie wiedziala, a do obory zakradl sie jakis intruz. Sadzil, ze te srodki ostroznosci uspokoja gospodarzy.Nie mogac patrzec na placzacego przyjaciela, Anatolij pochylil sie ku niemu. -Nie ma powodu, zebys czul sie winny. Wszyscy probujemy po prostu przezyc. Michail przestal plakac. Uniosl glowe, ocierajac lzy. Przyjaciele nagle zdali sobie sprawe, ze byc moze widza sie po raz ostatni. Usciskali sie serdecznie. Michail odsunal sie. -Zawsze byles lepszym czlowiekiem ode mnie. Powodzenia. Wstal i wyszedl z obory, zamykajac za soba drzwi i podsypujac pod nie troche sniegu, aby je unieruchomic. Odwrocil sie plecami do wiatru i ciezkim krokiem powlokl sie w kierunku domu. Gdyby zabil Anatolija i zglosil wlamanie, zagwarantowalby bezpieczenstwo rodzinie. Teraz bedzie sie musial zdac na los. Bedzie sie musial modlic. Nigdy nie uwazal sie za tchorza, a podczas wojny, gdy w gre wchodzilo jego zycie, nigdy nie stchorzyl. Niektorzy podziwiali nawet jego odwage. Ale odkad mial rodzine, poznal smak strachu. Potrafil wyobrazic sobie znacznie gorsze rzeczy niz wlasna smierc. Kiedy dotarl do domu, zdjal buty i plaszcz, po czym ruszyl do sypialni. Otworzywszy drzwi, drgnal zaskoczony widokiem postaci przy oknie. Jego zona obudzila sie i patrzyla w strone obory. Slyszac, jak wchodzi, odwrocila sie. Z jej drobnej sylwetki trudno bylo odgadnac, ze jest silna kobieta, ktora potrafi dzwigac, rabac, pracowac dwanascie 43 godzin na dobe i dbac, by rodzina trzymala sie razem. Nie obchodzilo jej, ze Anatolij kiedys uratowal zycie jej mezowi. Nie obchodzila jej ich przeszlosc, ich przyjazn. Lojalnosc i dlug wdziecznosci to byly pojecia abstrakcyjne. Anatolij stanowil zagrozenie dla ich bezpieczenstwa. To bylo realne. Pragnela tylko, zeby zniknal i trzymal sie jak najdalej od jej domu, a tym momencie nienawidzila go bardziej niz kogokolwiek na swiecie - tego lagodnego i poczciwego czlowieka, ktorego kiedys uwielbiala i z radoscia goscila u siebie.Michail pocalowal zone. Miala chlodny policzek. Ujal jej dlon. Spojrzala na niego, zauwazajac slady lez. -Co tam robiles? Michail rozumial jej przejecie. Miala nadzieje, ze dokonal tego, co bylo konieczne. Miala nadzieje, ze przedkladajac rodzine nad wszystko, zabil tego czlowieka. Wlasnie to nalezalo zrobic. -Zostawil otwarte drzwi obory. Ktos moglby to zauwazyc. Poszedlem je zamknac. Rozluznila uscisk. Wyczul jej rozczarowanie. Uznala, ze jest slaby. Miala racje. Nie potrafil znalezc w sobie dosc sily, by zamordowac przyjaciela, ani dosc, by mu pomoc. Szukal slow pocieszenia. -Nie musisz sie martwic. Nikt nie wie, ze tam jest. Moskwa Tego samego dnia Roztrzaskali stol, przewrocili lozko, rozdarli na strzepy materac, rozpruli poduszki i zerwali deski podlogowe, lecz mimo to rewizja w mieszkaniu Anatolija Brodskiego nie przyniosla zadnej wskazowki co do miejsca jego pobytu. Lew kucnal, by obejrzec kominek. Spalono w nim pokazna sterte papierow. W miejscu, gdzie ulozono i podpalono plik korespondencji, pietrzyly sie warstwy drobnego popiolu. Lufa pistoletu rozgarnal zweglone resztki w nadziei, ze znajdzie jakis nietkniety fragment. Popiol rozpadl sie - wszystko spalilo sie do cna. Zdrajca uciekl. Winien temu byl Lew. Uwierzyl w slowo obcego czlowieka. Przypuszczal, ze tamten jest niewinny; popelnil blad typowy dla nowicjusza. Lepiej, zeby ucierpialo dziesieciu niewinnych, niz pozwolic uciec jednemu szpiegowi. Zlekcewazyl podstawowa zasade ich sluzby: domniemanie winy. Mimo ze Lew wzial na siebie odpowiedzialnosc, nie mogl sie pozbyc mysli, czy gdyby nie zmarnowal calego dnia na zajmowanie sie tragiczna smiercia tego chlopca, Brodskiemu udaloby sie uciec. Rozmowy z krewnymi ofiary, by powstrzymac pochopne rozsiewanie plotek - to nie bylo zadanie dla wysokiego ranga oficera sledczego MGB. Zamiast osobiscie kierowac obserwacja podejrzanego, pozwolil sie odsunac na bok i zajal sie rozwiklaniem sprawy w gruncie rzeczy 45 prywatnej. W ogole nie powinien sie na to zgodzic. Zbagatelizowal zagrozenie, jakie stanowil ten Brodski. To byla jego pierwsza powazna pomylka, odkad wstapil do sluzby bezpieczenstwa. Mial swiadomosc, ze niewielu funkcjonariuszom los daje okazje do popelnienia drugiego bledu.Nie przywiazywal szczegolnej wagi do sprawy: Brodski byl wyksztalconym czlowiekiem, w miare dobrze znal angielski, regularnie kontaktowal sie z cudzoziemcami. To wprawdzie dawalo podstawe do czujnosci, ale, jak zauwazyl Lew, Brodski byl szanowanym weterynarzem w miescie, gdzie pracowalo bardzo niewielu wykwalifikowanych weterynarzy. Zagraniczni dyplomaci musieli gdzies leczyc swoje psy i koty. Procz tego podejrzany sluzyl w Armii Czerwonej jako lekarz. Mial wzorowa przeszlosc. Wedlug dokumentow wojskowych, zglosil sie na ochotnika, a choc formalnie nie byl dyplomowanym lekarzem i specjalizowal sie w leczeniu zwierzat, pracowal w kilku szpitalach polowych, za co zostal dwukrotnie odznaczony. Ten fakt dowodzil, ze musial uratowac zycie setkom ludzi. Major Kuzmin szybko odgadl przyczyne obiekcji swojego protegowanego. Na froncie Lew wielokrotnie trafial ranny do szpitali polowych i najwyrazniej powstrzymywalo go poczucie solidarnosci wojennej. Kuzmin przypomnial mu, ze sentymenty moga uczynic czlowieka slepym na prawde. Tym, ktorzy wydaja sie nam najbardziej godni zaufania, nalezy sie przygladac z najwieksza podejrzliwoscia. W jego radzie Lew rozpoznal parafraze znanego aforyzmu Stalina: "Ufajcie, ale kontrolujcie". Ufajcie, ale kontrolujcie. Slowa Stalina interpretowano jako: Kontrolujcie tych, ktorym ufamy. Poniewaz tych, ktorym nie ufano, przeswietlano z takim samym zapalem jak zaufanych, istniala wiec pewnego rodzaju rownosc. 46 Praca sledczego polegala na tym, aby dopoty zdzierac warstwe niewinnosci, dopoki nie odsloni winy. Jesli nie udalo mu sie dowiesc winy podejrzanego, oznaczalo to, ze zdarl za malo. W przypadku Brodskiego pytanie nie brzmialo, czy zagraniczni dyplomaci spotykali sie z nim, poniewaz byl weterynarzem, ale czy podejrzany zostal weterynarzem po to, by zagraniczni dyplomaci mogli sie z nim jawnie spotykac. Dlaczego otworzyl gabinet zaledwie kilka krokow od ambasady amerykanskiej? I dlaczego - krotko po rozpoczeciu przez niego praktyki - kilku pracownikow ambasady amerykanskiej sprawilo sobie zwierzeta? I wreszcie dlaczego dziwnym trafem zwierzeta zagranicznych dyplomatow wymagaly pomocy medycznej czesciej niz zwierzeta nalezace do zwyklych obywateli? Kuzmin pierwszy przyznal, ze cala sytuacja ma aspekt komiczny i wlasnie z tego powodu zaczela go niepokoic. Niewinnosc okolicznosci sprawiala wrazenie znakomitego kamuflazu. Wydawalo sie, jakby otwarcie kpiono z MGB. Niewiele bylo powazniejszych przestepstw.Przemyslawszy sprawe i majac na uwadze spostrzezenia swojego mentora, Lew podjal decyzje, ze zamiast od razu aresztowac podejrzanego, nalezy go sledzic przez pewien czas, doszedl bowiem do wniosku, ze jesli ten obywatel dziala jako szpieg, nadarza sie okazja, by odkryc, dla kogo pracuje, i aresztowac wszystkich za jednym za machem. Choc o tym nie mowil, czulby sie nieswojo, aresztujac kogos bez pewniejszych dowodow. Naturalnie przez cale swoje zawodowe zycie radzil sobie z podobnymi skrupulami. Dokonal wielu aresztowan, znajac jedynie nazwisko i adres obywatela i wiedzac, ze ktos mu nie ufa. Wina podejrzanego stawala sie faktem w chwili, gdy stawal sie podejrzanym. Dowody zdobywalo sie w trakcie przesluchania. Lew nie byl juz jednak chlopcem na posylki, wykonujacym cudze rozkazy, postanowil wiec wykorzystac swoja wladze i zabrac sie do dziela troche inaczej. Zostal sledczym. Chcial poprowadzic dochodzenie. Nie watpil, ze ostatecznie aresztuje Anatolija Brodskiego, ale pragnal dowodu; jakiegos swiadectwa winy, czegos oprocz domyslow. Krotko mowiac, chcial byc w porzadku, gdy przy stapi do aresztowania. 47 W ramach operacji Lew, pelniac sluzbe na pierwszej zmianie, sledzil podejrzanego od osmej rano do osmej wieczorem. W ciagu trzech dni nie zauwazyl nic niezwyklego. Podejrzany chodzil do pracy, jadl obiad i wracal do domu. Slowem, sprawial wrazenie zwyklego, porzadnego obywatela. Byc moze wlasnie jego pozorna nieszkodliwosc stepila zmysly Lwa. Kiedy dzis rano wzburzony Kuzmin wzial go na strone, informujac o sytuacji Fiodora Andriejewa - o smierci chlopca i histerycznej reakcji rodziny - i rozkazujac mu natychmiast rozwiazac ten problem, Lew nie protestowal. Zamiast sie przeciwstawic i zwrocic Kuzminowi uwage, ze jest zajety znacznie wazniejszymi rzeczami, potulnie sie zgodzil. Z perspektywy dzisiejszego wieczoru decyzja wydawala sie niedorzeczna. Do frustracji doprowadzala go mysl, ze gdy gawedzil sobie z rodzina i pocieszal dzieci, zdrajca uciekl, wystawiajac go na posmiewisko. Agent wyznaczony do kontynuowania obserwacji okazal sie idiota i nie zauwazyl nic dziwnego w tym, ze przez caly dzien weterynarza nie odwiedzil ani jeden klient. Dopiero po zmierzchu nabral podejrzen i wszedl, zamierzajac udawac klienta. Zobaczyl pusty gabinet. Tylne okno zostalo wywazone. Nie sposob bylo ustalic, o ktorej godzinie podejrzany uciekl, ale najprawdopodobniej rano, krotko po przyjsciu do pracy.Brodski zniknal. Kiedy Lew uslyszal te slowa, poczul mdlosci: poprosil o pilne spotkanie z majorem Kuzminem i pojechal do niego do domu. Zdobyl dowod winy, ktorego szukal, ale zgubil podejrzanego. Ku jego zaskoczeniu major wydawal sie zadowolony. Zachowanie zdrajcy potwierdzilo jego hipoteze: podstawa ich dzialania byla nieufnosc. Jezeli postawiono komus zarzut zawierajacy tylko procent prawdy, zamiast go zlekcewazyc, lepiej bylo uznac caly zarzut za uzasadniony. Lew otrzymal polecenie zatrzymania zdrajcy za wszelka cene. Nie wolno mu bylo spac, jesc, odpoczywac, dopoki ten czlowiek nie trafi do aresztu, gdzie - jak protekcjonalnym tonem zauwazyl Kuzmin -powinien sie znalezc juz przed trzema dniami. 48 Lew przetarl oczy. Czul ucisk w zoladku. W najlepszym razie wykazal sie naiwnoscia, w najgorszym - nieudolnoscia. Nie docenil przeciwnika i w naglym przyplywie gniewu nabral ochoty, by kopnac wywrocony stol. Udalo mu sie jednak opanowac. Nauczyl sie nie ujawniac emocji. Do pokoju wpadl jeden z funkcjonariuszy, prawdopodobnie skory do pomocy, pragnac zademonstrowac swoje oddanie. Lew odprawil go machnieciem reki. Wolal byc sam. Uspokajal sie przez chwile, patrzac przez okno na snieg, ktory zaczal zasypywac miasto. Zapalil papierosa, dmuchnal dymem w szybe. Co poszlo nie tak? Podejrzany musial zauwazyc sledzacych go agentow i ulozyc plan ucieczki. Jesli spalil dokumenty, to z pewnoscia chcial sie pozbyc materialow szpiegowskich albo informacji o miejscu, w ktorym zamierzal sie ukryc. Lew nie mial watpliwosci, ze Brodski ma plan, jak wydostac sie z kraju. Musial znalezc odprysk tego planu.Z Brodskim sasiadowalo malzenstwo siedemdziesieciokilkuletnich emerytow, mieszkajacych z synem, jego zona i dwojgiem ich dzieci. Szescioosobowa rodzina w dwoch pokojach, nic nadzwyczajnego. Cala szostka siedziala rzedem w kuchni w towarzystwie funkcjonariusza, ktory stanal za plecami tych ludzi, aby ich zastraszyc. Zrozumieli, ze sa zamieszani w zbrodnie innego czlowieka. Lew widzial strach w ich oczach. Nie zwracajac uwagi na ten nieistotny szczegol - juz raz ulegl sentymentom - podszedl do stolu. -Anatolij Brodski jest zdrajca. Jezeli bedziecie mu w jakikolwiek sposob pomagac, nawet nie mowiac ani slowa, zostaniecie uznani za wspolnikow. Macie obowiazek dowiesc swojej lojalnosci wobec panstwa. My natomiast nie mamy obowiazku dowiesc waszej winy. To na razie nie ulega kwestii. Starszy z mezczyzn, dziadek, niewatpliwie doswiadczony w ratowaniu sie z podobnych opresji, natychmiast podal im wszystkie informacje na temat sasiada, jakie mial. Uzywajac takich samych slow jak Lew, zeznal, ze zdrajca wyszedl dzis do pracy troche wczesniej, z ta sama teczka co zwykle, w tym samym plaszczu i czapce. Aby potwierdzic szczera chec wspolpracy z wladza, dziadek podzielil sie swoimi przypuszczeniami co do miejsca pobytu zdrajcy, ale Lew sie 49 zorientowal, ze to jedynie czcze domysly. Na koniec dziadek podkreslil, ze jego rodzina odnosila sie do Brodskiego z wielka nieufnoscia i niechecia, a jedyna osoba, ktora go lubila, jest Zina Morozowa mieszkajaca pietro nizej.Zina Morozowa miala piecdziesiat kilka lat i drzala jak dziecko, co bezskutecznie starala sie zamaskowac, palac papierosa. Kiedy Lew wszedl do mieszkania, stala obok taniej reprodukcji slynnego portretu Stalina - o gladkiej cerze i madrych oczach - zawieszonej na honorowym miejscu nad kominkiem. Byc moze sadzila, ze portret ja ochroni. Nie przedstawiajac sie i nie pokazujac legitymacji, Lew od razu przystapil do ataku, zeby ja zdezorientowac. -Dlaczego utrzymywaliscie takie bliskie kontakty z Anatolijem Brodskim, skoro wszyscy pozostali mieszkancy domu go nie lubili i nie ufali mu? Pytanie zaskoczylo Zine; oburzenie z powodu tego klamstwa sprawilo, ze na moment zapomniala o dyskrecji. -Wszyscy w tym domu lubili Anatolija. Byl dobrym czlowiekiem. -Brodski jest szpiegiem. Twierdzicie, ze to dobry czlowiek? Zdrajca ma byc wzorem cnot? Zina poniewczasie zdala sobie sprawe z bledu, probowala wiec uscislic, co miala na mysli. -Chcialam tylko powiedziec, ze bardzo uwazal, zeby nie halasowac. Byl uprzejmy. Jakala sie, podajac zupelnie nieistotne szczegoly, ktore Lew zignorowal. Wyciagnal notatnik i duzymi literami zapisal jej nieprzemyslane slowa. BYL DOBRYM CZLOWIEKIEM Napisal wyraznie, aby to zobaczyla i zrozumiala, ze w ten sposob wykresla z jej zycia najblizsze pietnascie lat. Te slowa w zupelnosci wystarczalyby, zeby skazac ja za wspoludzial. Jako wiezien polityczny dostalaby dlugi wyrok, najprawdopodobniej dwadziescia piec lat. Zwazywszy na jej wiek, miala niewielkie szanse przezyc gulag. 50 Nie musial wypowiadac glosno tych grozb. Byly powszechnie znane.Zina wycofala sie do rogu pokoju i zgasila papierosa, lecz zaraz tego pozalowala i siegnela po nastepnego. -Nie wiem, dokad Anatolij pojechal, ale wiem, ze nie ma rodziny. Jego zona zginela w czasie wojny. Syn umarl na gruzlice. Rzadko przychodzili do niego goscie. O ile wiem, mial niewielu przyjaciol... Urwala. Anatolij byl jej przyjacielem. Spedzili razem niejeden wieczor, jedzac i pijac. Przez pewien czas miala nawet nadzieje, ze sie w niej zakocha, ale nie wykazywal zainteresowania. Nigdy nie doszedl do siebie po smierci zony. Pograzona we wspomnieniach, spojrzala na Lwa. Informacje o Anatoliju nie wywarly na nim zadnego wrazenia. -Chce wiedziec, gdzie jest. Nie obchodzi mnie smierc jego zony ani syna. Historia jego zycia mnie nie interesuje, o ile nie ma zwiazku z tym, gdzie jest teraz. Wazyl sie jej los - byl tylko jeden sposob, by przezyc. Ale czy mogla zdradzic czlowieka, ktorego kochala? Ku swojemu zdziwieniu podjecie decyzji kosztowalo ja mniej, niz sie spodziewala. -Anatolij unikal towarzystwa, ale pisal i dostawal listy. Od czasu do czasu dawal mi je do wyslania. Regularna korespondencje utrzymywal tylko z kims we wsi Kimow. To chyba gdzies na polnoc stad. Wspominal, ze ma tam przyjaciela. Nie pamietam, jak sie nazywal. To prawda. Nic wiecej nie wiem. Jej glos dlawilo poczucie winy Lew wiedzial, ze zadnych przejawow emocji nie mozna brac za dobra monete, lecz instynkt podpowiadal mu, ze kobieta zdradza sekret. Wyrwal z notatnika stronice z obciazajacymi ja slowami i podal jej. Przyjela kartke jako zaplate za zdrade. Dostrzegl w jej oczach cien pogardy. Tym sie nie przejmowal. Nazwa wioski na polnoc od Moskwy byla niepewnym tropem. Jesli Brodski byl szpiegiem, ukryli go raczej ludzie, dla ktorych pracowal. W MGB od dawna panowalo przekonanie, ze obce wywiady zalozyly w kraju siec swoich kryjowek. Mysl, ze oplacany przez wrogow zdrajca mialby szukac pomocy u wlasnego znajomego - rolnika - 51 z kolchozu - klocila sie z zalozeniem, ze Brodski jest zawodowym szpiegiem. Mimo to Lew byl pewien, ze powinien pojsc tym tropem. Postanowil zignorowac sprzecznosci: mial zlapac tego czlowieka. Znalazl tylko jedna wskazowke. Za stosowanie unikow zdazyl juz zaplacic.Pobiegl do stojacej przed budynkiem ciezarowki i zaczal ponownie czytac akta sprawy, szukajac czegos, co mialoby zwiazek z wsia Kimow. Przerwal mu powrot jego zastepcy, Wasilija Iljicza Nikitina. Trzydziestopiecioletni Wasilij, piec lat mlodszy od Lwa, nalezal kiedys do najbardziej obiecujacych funkcjonariuszy MGB. Bezwzgledny i ambitny, wykazywal lojalnosc tylko wobec ministerstwa. Wglebi duszy Lew uwazal, ze jego lojalnosc ma malo wspolnego z patriotyzmem, a wiecej z wyrachowaniem. Na poczatku kariery sledczego Wasilij dal wyraz swojemu oddaniu, denuncjujac jedynego brata za wyglaszanie antystalinowskich uwag. Podobno jego brat stroil sobie zarty ze Stalina. Robil to po pijanemu, bo wlasnie swietowal swoje urodziny. Wasilij napisal raport i brata skazano na dwadziescia lat robot. Dzieki temu aresztowaniu zyskal sobie szczegolne wzgledy, lecz trzy lata pozniej brat uciekl z lagru, zabijajac kilku straznikow i lekarza obozowego. Nigdy go nie zlapano, a Wasilij zyl odtad z pietnem wstydu. Gdyby nie uczestniczyl w poszukiwaniach zbiega z taka determinacja, jego kariera moglaby sie skonczyc. Zostal jednak w sluzbie bezpieczenstwa, choc jego pozycja znacznie oslabla. Lew wiedzial, ze jego zastepca, nie majac juz wiecej braci do zadenuncjowania, rozglada sie za innym sposobem odzyskania lask. Zakonczywszy rewizje w gabinecie weterynaryjnym, Wasilij wygladal na bardzo zadowolonego z siebie. Wreczyl swojemu przelozonemu zmiety list, ktory, jak wyjasnil, znalazl wsuniety za biurko zdrajcy. Reszta korespondencji zostala spalona - tak jak w mieszkaniu - lecz spieszac sie, podejrzany musial przeoczyc ten jeden. Lew przeczytal list. Byl od przyjaciela, ktory zapraszal Anatolija do siebie, zapewniajac go, ze zawsze bedzie mile widziany. Adres zostal czesciowo zamazany, ale nazwa miasta pozostala czytelna: Kijow. Lew zlozyl list i oddal zastepcy. 52 -To napisal Brodski. Nie jego przyjaciel. Chcial, zebysmy znalezli list. Nie zamierzal jechac do Kijowa.List napisano w pospiechu. Litery byly nierowne i rozchwiane, co dosc kiepsko usilowano zamaskowac. Tresc wydawala sie absurdalna i miala na celu wylacznie przekonanie adresata, ze autor jest przyjacielem, do ktorego Brodski moze sie zwrocic w potrzebie. Adres umyslnie zamazano, aby zapobiec latwej identyfikacji osoby, ktora naprawde tam mieszkala, a to stanowilo dowod falszerstwa. Umieszczenie listu za biurkiem takze wygladalo na celowe. Wasilij zapewnial o autentycznosci listu. -Mamy obowiazek dokladnie sprawdzic ten kijowski trop. Mimo ze Lew nie mial watpliwosci co do falszerstwa, zastanawial sie, czy nie byloby sprytnie na wszelki wypadek wyslac Wasilija do Kijowa, aby zabezpieczyc sie przed zarzutami o zlekcewazenie dowodow. Porzucil ten pomysl: bez wzgledu na to, jak poprowadzi sledztwo, byl pewien, ze jesli nie odnajdzie podejrzanego, jego kariera bedzie skonczona. Wrocil do akt sprawy. Wedlug dokumentow, Brodski przyjaznil sie z niejakim Michailem Swiatoslawowiczem Zinowiewem, ktorego zwolniono z Armii Czerwonej z powodu przewleklych odmrozen. Ledwie uniknal smierci i amputowano mu kilka palcow u stop: gdy wrocil do zdrowia, zwolniono go ze sluzby wojskowej. Operacje przeprowadzil Brodski. Palec Lwa przesunal sie w dol strony, szukajac obecnego adresu. Kimow. Lew odwrocil sie do swoich ludzi, dostrzegajac kwasna mine Wasilija.-Jedziemy. Trzydziesci kilometrow na polnoc od Moskwy 15 lutego Drogi za Moskwa pokrywala sliska maz blota i sniegu, wiec chociaz na kola ciezarowki zalozono lancuchy, rzadko przekraczali predkosc dwudziestu pieciu kilometrow na godzine. Porywisty wiatr i snieg atakowaly woz z taka wsciekloscia, jak gdyby wziely sobie za punkt honoru zatrzymac Lwa i nie pozwolic mu dotrzec do celu. Wycieraczki zamocowane na dachu szoferki z trudem przecieraly malenkie fragmenty przedniej szyby. Ciezarowka parla naprzod przy widocznosci nie wiekszej niz dziesiec metrow. Gdyby nie determinacja Lwa, nigdy nie zdecydowaliby sie na wyjazd w taka pogode. Lew siedzial obok Wasilija i kierowcy, pochylony nad mapami, ktore rozlozyl na kolanach. Wszyscy trzej byli ubrani jak na piesza wedrowke - w plaszcze i rekawiczki. Stalowa kabine, ze stalowym dachem i stalowa podloga, ogrzewalo tylko ledwie wyczuwalne cieplo klekoczacego silnika. Ale szoferka dawala im przynajmniej ochrone przed wiatrem. Dziewieciu uzbrojonych po zeby agentow w budzie z tylu podrozowalo w znacznie mniej komfortowych warunkach. Brezentowy dach zisa-151 przepuszczal zimne powietrze, a nawet snieg. Poniewaz temperatura czesto spadala do minus trzydziestu stopni, w skrzyni zisa zainstalowano opalany drewnem piecyk, przysrubowany do podlogi. Pekate urzadzenie ogrzewalo tylko najblizej siedzace osoby, dlatego ludzie musieli sie tloczyc i czesto zamieniac sie miejscami. Lew wiele razy podrozowal z tylu: co dziesiec minut dwaj siedzacy najblizej piecyka niechetnie odsuwali sie od jedynego zrodla ciepla 54 i szli zajac najzimniejsze miejsca na koncu lawek, na ktorych trwaly kolejne przetasowania.Po raz pierwszy w ciagu calej swojej sluzby Lew odniosl wrazenie, ze jego ludzie buntuja sie przeciw niemu. Przyczyna nie byly niewygody ani brak snu. Oddzial byl przyzwyczajony do dzialania w trudnych warunkach. Nie, chodzilo o cos innego. Moze o przekonanie, ze tej wyprawy mozna bylo uniknac. Moze o brak wiary w trop prowadzacy do Kimowa. Ale dotad, kiedy prosil swoich ludzi o zaufanie, zawsze je uzyskiwal. Dzis wyczuwal u nich wrogosc, opor. Nie byl przyzwyczajony do niecheci ze strony swoich podkomendnych, z wyjatkiem Wasilija. W tym momencie jednak najmniej przejmowal sie wlasna popularnoscia. Jezeli jego hipoteza okaze sie trafna, jesli podejrzany rzeczywiscie byl w Kimowie, Lew przypuszczal, ze wyruszy w droge o brzasku, sam albo z przyjacielem. Liczac na to, ze zdaza w pore dotrzec do wsi, ryzykowal. Postanowil nie wykorzystywac pomocy miejscowej milicji z Zagorska, najblizszego duzego miasta, poniewaz w jego opinii tamtejsi ludzie byli kiepsko wyszkolonymi, niezdyscyplinowanymi amatorami. W tej operacji nie mogl nawet zaufac miejscowym wydzialom MGB. Nie nalezalo sie spodziewac, ze Brodski sie podda, skoro juz wiedzial, ze jest scigany. Mogl walczyc na smierc i zycie. Musieli go dostac zywego. Jego przyznanie sie do winy bedzie mialo kapitalne znaczenie. Co wiecej, ucieczka Brodskiego postawila w klopotliwej sytuacji samego Lwa, ktory byl zdecydowany naprawic swoj blad i zrobic wszystko, by osobiscie dokonac aresztowania. Nie chodzilo tylko o zraniona dume. Ani o to, ze od sukcesu zalezala jego kariera. Skutki mogly sie okazac znacznie powazniejsze. Gdyby akcja przeciwko siatce szpiegowskiej, dzialajacej na tak wielka skale, zakonczyla sie niepowodzeniem, podnioslyby sie glosy, ze Lew celowo sabotowal sledztwo. Gdyby niepowodzeniem zakonczyla sie proba ujecia podejrzanego, Lew znalazlby sie w jeszcze wiekszych opalach. Zakwestionowano by jego lojalnosc. Kontrolujcie tych, ktorym ufamy 55 Nikogo nie zwalniano z tej zasady, nawet tych, ktorzy ja egzekwowali.Gdyby Lew sie mylil i Brodskiego nie bylo w Kimowie, Wasilij zglosilby sie pierwszy, aby ze szczegolami opowiedziec, jak jego przelozony zlekcewazyl obiecujacy trop kijowski. Wyczuwajac jego slabnaca pozycje, inni czlonkowie kierownictwa, niczym drapiezniki krazace wokol rannej ofiary, z pewnoscia potepiliby go, uznajac za marnego dowodce, a Wasilij w naturalny sposob zostalby namaszczony na jego nastepce. W hierarchii sluzby bezpieczenstwa fortuna czesto odmieniala sie z dnia na dzien. Od miejsca pobytu zdrajcy zalezal los ich obu. Lew zerknal na swojego zastepce, mezczyzne rownie przystojnego, co odpychajacego - jak gdyby ohydne wnetrze zostalo przesloniete ladna fasada, a twarz bohatera maskowala serce sluzalca. Jego atrakcyjna powierzchownosc szpecila ledwie dostrzegalna rysa - czajacy sie w kacikach ust szyderczy usmieszek, ktory, wlasciwie zinterpretowany, zdradzal skrywane mroczne mysli. Wasilij, prawdopodobnie wyczuwajac, ze jest obiektem uwagi, odwrocil sie i poslal Lwowi dwuznaczny usmiech. Z czegos sie ucieszyl. Lew natychmiast domyslil sie, ze cos jest nie tak. Zajrzal do mapy. Kimow, liczacy niecaly tysiac mieszkancow, byl drobnym pylkiem na ogromnej polaci Zwiazku Radzieckiego. Lew uprzedzil kierowce, ze nie powinien sie spodziewac zadnych drogowskazow. Nawet przy szybkosci pietnastu kilometrow na godzine mogli minac wioske, nie zdazywszy zredukowac biegu. Sunac palcem po drogach na mapie, Lew zaczal jednak podejrzewac, ze przeoczyli zjazd. Wciaz jechali na polnoc, podczas gdy powinni kierowac sie na zachod. Poniewaz nie mogli sie zorientowac, gdzie sa, na podstawie widoku okolicy, probowal policzyc przejechane kilometry. Zapuscili sie za daleko na polnoc. Kierowca minal skret. -Zawracaj! Lew zauwazyl, ze ani kierowca, ani Wasilij nie sa zaskoczeni jego poleceniem. Kierowca mruknal: -Przeciez nie widzielismy jeszcze zjazdu. 56 -Przegapilismy. Zatrzymaj woz.Kierowca zwolnil, kilkakrotnie naciskajac krotko hamulec, aby uniknac poslizgu. Ciezarowka zatrzymala sie lagodnie. Lew wyskoczyl z szoferki i w sniezycy zaczal dawac kierowcy znaki, pomagajac mu zawrocic zisa-151, prawie tak szerokiego jak droga. W polowie manewru, kiedy ciezarowka stala w poprzek drogi, kierowca zignorowal znaki Lwa, cofajac samochod za daleko i za szybko. Lew podbiegl do kabiny i zaczal walic piescia w drzwi, ale juz bylo za pozno. Tylne kolo wypadlo z drogi i daremnie obracalo sie w zaspie. Lew byl wsciekly, a jego gniew podsycaly rosnace podejrzenia wobec kierowcy, ktory okazal sie nieprawdopodobnie nieudolny. Ciezarowke i kierowce zorganizowal Wasilij. Lew otworzyl drzwi i przekrzykujac wiatr, wrzasnal: -Wysiadaj! Kierowca opuscil szoferke. Funkcjonariusze jadacy z tylu takze wyskoczyli, aby ocenic sytuacje. Wbili w Lwa spojrzenia pelne zlosci. Byli niezadowoleni z powodu przerwy w podrozy, samego zadania czy jego dowodzenia? Nie rozumial, o co chodzi. Rozkazal jednemu ze swoich ludzi siasc za kierownica, a pozostalym, lacznie z Wasilijem, wypchnac ciezarowke ze sniegu. Uwiezione kolo wirowalo, pryskajac na ich mundury blotnista breja. Wreszcie lancuchy odzyskaly kontakt z nawierzchnia drogi i zis szarpnal naprzod. Lew wyslal skompromitowanego kierowce do tylu. Jego blad dawal wystarczajace podstawy do napisania raportu i skazania na lagier. Wasilij dal zapewne kierowcy jakies gwarancje nietykalnosci, ktorych warunkiem bylo niepowodzenie Lwa. Ciekawe, ilu jeszcze czlonkow oddzialu stawialo wiecej na jego porazke niz na sukces. Czujac sie osamotniony wsrod wlasnych ludzi, Lew zajal miejsce za kierownica. Bedzie prowadzil. Odnajdzie droge. Zawiezie ich na miejsce. Nie mogl ufac nikomu innemu. Wasilij usiadl obok niego, rozsadnie decydujac sie milczec. Lew wrzucil bieg. Kiedy znalezli sie na wlasciwej drodze i zmierzali na zachod w kierunku Kimowa, burza ustala. Zaczelo wschodzic blade zimowe slonce. Lew byl ledwie zywy. Jazda przez snieg zupelnie go wyczerpala. 57 Mial zesztywniale ramiona, powieki ciazyly mu jak olow. Przejezdzali przez serce wsi - pola i lasy. Skrecajac w doline o lagodnych zboczach, ujrzeli wioske: skupisko drewnianych chatek, polozonych przy drodze i nieco glebiej, o kwadratowych podstawach i wysokich, spadzistych dachach, widok, ktory nie zmienial sie od stu lat. To byla dawna Rosja: osady zbudowane wokol studni i starych legend, gdzie o zdrowiu bydla decydowala laska ducha obejscia gospodarskiego, zwanego dworowoj, gdzie rodzice ostrzegali dzieci, ze jesli nie beda grzeczne, porwa je duchy i zmienia w kore drzew. Sami sluchali tych opowiesci w dziecinstwie i nigdy z nich nie wyrosli, spedzajac dlugie miesiace na szyciu ubran, by zlozyc je w ofierze lesnym nimfom, rusalkom, ktore - wedlug wierzen - czyhaly wsrod galezi drzew i dla kaprysu potrafily zalaskotac czlowieka na smierc. Lew wychowal sie w miescie i te wiejskie zabobony nie mialy dla niego zadnego znaczenia, dziwil sie tylko, dlaczego rewolucja ideologiczna w kraju uczynila tak malo, aby wyplenic prymitywny folklor.Lew zatrzymal ciezarowke przy pierwszym gospodarstwie. Z kieszeni munduru wyjal fiolke pelna malych, brudnobialych krysztalkow o nierownym ksztalcie - czystej metamfetaminy - ulubionego narkotyku faszystow. Nauczyl sie ja zazywac podczas walk na froncie wschodnim, gdy jego armia odepchnela najezdzcow, biorac jencow i przejmujac niektore z ich zwyczajow. Zdarzaly sie operacje, podczas ktorych Lew nie mogl sobie pozwolic na odpoczynek. Tak jak dzis. Metamfetamine, przepisana mu teraz przez lekarzy MGB, bral regularnie od wojny, ilekroc zadanie wymagalo calonocnej pracy. Trudno bylo nie docenic jej uzytecznosci. Ale Lew placil za to calkowitym kryzysem, jaki nadchodzil dwadziescia cztery godziny pozniej: ogarnialo go skrajne wyczerpanie, ktore mogla usunac tylko kolejna dawka albo dwunastogodzinny sen. Wkrotce pojawily sie skutki uboczne. Stracil na wadze; wyostrzyly mu sie rysy twarzy. Cierpial na zaburzenia pamieci, nie potrafil sobie przypomniec nazwisk ani dokladniejszych szczegolow, poprzednie sprawy i aresztowania mieszaly mu sie w glowie i musial zaczac robic notatki. Nie sposob ocenic, czy narkotyk nasilil objawy paranoi, czy nie, poniewaz paranoiczna podejrzliwosc 58 stanowila kluczowy atut, ktory nalezalo pielegnowac i doskonalic. Jesli metamfetamina ja poglebila, tym lepiej.Wysypal na dlon odrobine krysztalkow, potem troche wiecej, usilujac przypomniec sobie, jaka dawka jest wlasciwa. Lepiej wziac wiecej niz mniej. Gdy uznal, ze wystarczy, polknal narkotyk i pociagnal lyk z manierki. Wodka zapiekla go w gardle, lecz nie zdolala zabic ostrego chemicznego posmaku, ktory przyprawial o mdlosci. Czekajac, az przykre odczucie minie, rozejrzal sie po okolicy. Wszystko przykrywal swiezy snieg. Lew byl zadowolony z tego, co zobaczyl. Za Kimowem bylo niewiele miejsc, gdzie zbieg moglby sie ukryc. Kazdy czlowiek bylby widoczny z odleglosci kilku kilometrow i zostawilby na sniegu wyrazne slady. Nie mial pojecia, ktore z obejsc nalezy do Michaila Zinowiewa. Widok wojskowej ciezarowki, stojacej na srodku drogi, uniemozliwial dzialanie z zaskoczenia. Lew wyskoczyl z szoferki i z wyciagnietym pistoletem podszedl do najblizszego domu. Mimo ze metamfetamina nie zaczela jeszcze dzialac, czul juz ozywienie: pobudzony mozg szykowal sie na przyjecie przyplywu narkotycznej fali. Zblizyl sie do ganku, sprawdzajac bron. Zanim zdazyl zapukac, drzwi tworzyla starsza kobieta o suchej i twardej skorze, ubrana w niebieska wzorzysta sukienke z bialymi rekawami, w haftowanej chuscie na glowie. Nie podobal sie jej Lew, jego pistolet, jego mundur ani jego ciezarowka. Nie okazywala leku i nie probowala ukryc grymasu pogardy, jaki zlobil jej czolo. -Szukam Michaila Swiatoslawowicza Zinowiewa. To jego dom? Gdzie on jest? Staruszka przechylila glowe i nie odpowiedziala, jak gdyby Lew przemowil w obcym jezyku. Po raz drugi w ciagu dwoch dni napotkal opor ze strony starszej kobiety, ktora traktowala go z jawna wzgarda. Bylo w nich obu cos, co czynilo je nietykalnymi; jego wladza nie znaczyla dla nich nic. Na szczescie patowa sytuacje przecial syn staruszki, mocno zbudowany mezczyzna, ktory wybiegl z domu. Jakal sie nerwowo. -Prosze jej wybaczyc. Jest stara. Moge pomoc? 59 I znow synowie usprawiedliwiali zachowanie matek.-Michail Swiatoslawowicz. Gdzie jest? Ktory dom nalezy do nie go? Zdajac sobie sprawe, ze Lew nie zamierza ich aresztowac i ze tego dnia rodzina jest jeszcze bezpieczna, syn odetchnal z ulga. Skwapliwie pokazal obejscie sasiada. Lew wrocil do samochodu. Jego ludzie juz wysiedli. Podzielil oddzial na trzy grupy. Ustalili, ze podejda pod dom z roznych stron, po jednej grupie z przodu i z tylu, a trzecia otoczy obore. Kazdy funkcjonariusz byl uzbrojony w dziewieciomilimetrowy pistolet automatyczny Stieczkin APS, przeznaczony specjalnie dla MGB. Poza tym w kazdej z grup byl jeden czlowiek z AK-47. Gdyby mialo dojsc do wymiany ognia, byli przygotowani do zacietej walki. -Bierzemy zdrajce zywcem. Musi sie przyznac. W razie watpliwosci, jakichkolwiek watpliwosci, nie strzelac. Ze szczegolnym naciskiem Lew powtorzyl rozkaz grupie dowodzonej przez Wasilija. Zagrozil kara kazdemu, kto probowalby zabic Anatolija Brodskiego. Liczylo sie przede wszystkim zycie podejrzanego, a ich bezpieczenstwo mialo drugorzedne znaczenie. W odpowiedzi Wasilij przejal kalasznikowa w swojej grupie. -Dla pewnosci. Chcac ograniczyc Wasilijowi mozliwosci sabotowania operacji, Lew przydzielil im najmniej wazny obiekt. -Twoja grupa przeszuka obore. Wasilij odwrocil sie, by odejsc. Lew zlapal go za ramie. -Bierzemy go zywcem. W polowie drogi ludzie rozdzielili sie na trzy grupy, ruszajac w roznych kierunkach. Zza okien zerkali sasiedzi, ale szybko wycofywali sie w glab domow. Trzydziesci krokow przed drzwiami Lew przystanal, czekajac, az dwie pozostale grupy zajma pozycje. Zespol Wasilija okrazyl obore, a trzecia grupa podeszla pod dom od tylu. Wszyscy czekali na sygnal Lwa. W obejsciu nie bylo zywego ducha. Z komina unosila sie smuzka dymu. Male okna przyslaniala postrzepiona tkanina. Panowala cisza, zaklocana jedynie szczekiem odbez- 60 pieczanych karabinow AK-47. Nagle z budyneczku w poblizu domu -wygodki - wyszla mala dziewczynka. Nucila pod nosem; melodia niosla sie nad sniegiem. Trzej funkcjonariusze stojacy najblizej Lwa odwrocili sie blyskawicznie i wymierzyli w nia bron. Dziewczynka zamarla przerazona. Lew uniosl rece.-Nie strzelac! Wstrzymal oddech, majac nadzieje, ze nie uslyszy huku ognia maszynowego. Nikt sie nie poruszyl. Po chwili dziewczynka z krzykiem rzucila sie w strone domu, biegnac co sil w nogach i wolajac matke. Lew poczul pierwsze objawy dzialania metamfetaminy - zmeczenie minelo jak reka odjal. Skoczyl naprzod, a za nim jego ludzie, otaczajac dom jak petla zaciskajaca sie na szyi skazanca. Dziewczynka pchnela drzwi i zniknela w srodku. Kilka sekund pozniej Lew pchnal drzwi ramieniem i unoszac bron, wtargnal do domu. Znalazl sie w niewielkiej, cieplej kuchni, pachnacej sniadaniem. Przy trzaskajacym piecyku staly dwie dziewczynki - starsza miala moze dziesiec lat, a mlodsza cztery. Oslaniala je matka, przygarnawszy obie corki rekami - spogladala na niego hardo, jak gdyby potrafila polknac pocisk i wypluc go. Z pokoju w glebi domu wylonil sie czterdziestokilkuletni mezczyzna. Lew zwrocil sie do niego. -Michail Swiatoslawowicz? -Tak? -Nazywam sie Lew Stiepanowicz Demidow, oficer sledczy MGB. Anatolij Tarasowicz Brodski jest szpiegiem. Poszukujemy tego czlowieka, chcemy go przesluchac. Powiedzcie, gdzie on jest. -Anatolij? -Wasz przyjaciel. Gdzie jest? Tylko nie klamcie. -Anatolij mieszka w Moskwie. Jest weterynarzem. Od lat go nie widzialem. -Jezeli mi powiecie, gdzie on jest, zapomne, ze bylem w tym domu. Wasza rodzina bedzie bezpieczna. Zona Michaila skierowala wzrok na meza: propozycja wyraznie ja kusila. Lwa ogarnelo poczucie ogromnej ulgi. A wiec mial racje. 61 Zdrajca byl tutaj. Nie czekajac na odpowiedz, dal znak swoim ludziom, aby zaczeli przeszukiwac dom.Wasilij wszedl do obory z uniesiona bronia i palcem na spuscie. Zblizyl sie do sterty slomy, jedynego miejsca, w ktorym ktos moglby sie schowac, na tyle wysokiego, by ukryc czlowieka. Strzelil krotka seria. W powietrze wzlecialy wiazki slomy. Z lufy uniosl sie dym. Krowy za jego plecami zaczely parskac i cofnely sie w glab zagrody, ryjac ziemie racicami. Wasilij nie zobaczyl jednak ani sladu krwi. Nikogo tu nie bylo, marnowali czas. Wyszedl na podworze, zarzucil karabin na ramie i zapalil papierosa. Lew wybiegl z domu, zaalarmowany hukiem strzalow. Wasilij zawolal do niego: -Nikogo nie ma! Lew zacisnal szczeki i ruszyl w kierunku obory, kipiac od narkotycznej energii. Zirytowany jego lekcewazeniem, Wasilij rzucil papierosa i przygladal sie, jak od zaru topi sie snieg. -Nie ma go tam, chyba ze sie przebral za krowe. Moze na wszelki wypadek powinienes je powystrzelac. Wasilij spojrzal po twarzach funkcjonariuszy, ktorzy zasmiali sie uprzejmie. Nie dal sie zwiesc: zdawal sobie sprawe, ze jego zart nikogo nie rozbawil. Ale ucieszyl sie, smiech bowiem dowodzil, ze zaczela sie zmieniac rownowaga sil. Ich posluszenstwo wobec Lwa slablo. Moze z powodu meczacej podrozy. Moze z powodu jego decyzji, aby pozostawic Brodskiego na wolnosci, podczas gdy nalezalo go od razu aresztowac. Ale Wasilij zastanawial sie, czy nie chodzi takze o Fiodora i smierc jego mlodszego synka. Lwa wyslano, aby wyjasnil ten incydent. Sposrod funkcjonariuszy bioracych udzial w dzisiejszej operacji wielu przyjaznilo sie z Fiodorem. Mozna bylo zagrac na ich uczuciach, wykorzystac te uraze. Lew pochylil sie, by obejrzec slady na sniegu. Byly to swieze odciski stop: niektore pozostawili jego ludzie, ale pod spodem zobaczyl 62 trop prowadzacy z obory w strone pol. Wyprostowal sie i wszedl do obory. Wasilij zawolal za nim:-Juz tam sprawdzalem! Nie zwracajac na niego uwagi, Lew dotknal wylamanego zamka: zauwazywszy rozlozone na ziemi worki na zboze, wrocil na podworze i spojrzal w kierunku pol. -Trzech ludzi pojdzie ze mna, trzech najszybszych. Wasilij, zostaniesz na miejscu. Kontynuuj przeszukanie. Zdjal ciezki zimowy plaszcz i podal swojemu zastepcy, choc nie byl to zamierzony afront. Kiedy juz nic nie krepowalo jego ruchow, pobiegl po sladach w strone pol. Trzej agenci, ktorzy mieli mu towarzyszyc, nie zamierzali sie rozbierac. Przelozony kazal im biec przez snieg bez plaszczy, a sam nie zadal sobie nawet trudu, aby obejrzec cialo syna ich kolegi. Smierc chlopca potraktowano jak niewarta uwagi blahostke. Funkcjonariusze nie zamierzali dostac zapalenia pluc, wykonujac slepo rozkazy czlowieka, ktorego wladza mogla juz dobiegac konca, czlowieka, ktory w ogole o nich nie dbal. Mimo to Lew nadal mial ich pod swoja komenda, przynajmniej na razie, wiec wymieniwszy spojrzenia z Wasilijem, trzej mezczyzni, markujac posluszenstwo, ruszyli niemrawym truchtem za dowodca, ktory wyprzedzil ich juz o kilkaset metrow. Lew przyspieszal tempa. Dzieki narkotykowi byl absolutnie skoncentrowany: nie istnialo nic poza sladami na sniegu i rytmem jego krokow. Nie potrafil stanac ani zwolnic, nie dopuszczal mysli o porazce, nie czul zimna. Chociaz przypuszczal, ze podejrzany ma nad nim co najmniej godzine przewagi, w ogole sie tym nie przejmowal. Zdrajca nie wiedzial, ze jest scigany, i prawie na pewno szedl. Widzac przed soba grzbiet lagodnego pagorka, Lew mial nadzieje, ze dojrzy stamtad uciekiniera. Dotarl na szczyt i rozejrzal sie po okolicy. W kazdym kierunku rozciagaly sie zasniezone pola. W pewnej odleglosci zobaczyl skraj gestego lasu, lecz na zboczu przed nim, kilometr od pagorka, zamajaczyla sylwetka czlowieka brnacego przez snieg. To nie byl chlop z kolchozu ani robotnik. To na pewno byl 63 zdrajca. Mezczyzna zmierzal na polnoc, w strone lasu. Jezeli tam dotrze, bedzie sie mogl ukryc. Lew nie mial psow, aby go wytropic. Obejrzal sie przez ramie - trzej agenci zostali w tyle. Pekla jakas wiez laczaca go z oddzialem. Nie mogl juz liczyc na swoich ludzi. Musial schwytac zbiega sam.Jak gdyby wiedziony szostym zmyslem, Anatolij przystanal i odwrocil sie. Ze szczytu niewysokiego pagorka zbiegal jakis mezczyzna. Bez watpienia funkcjonariusz sluzby bezpieczenstwa. Anatolij byl pewien, ze zniszczyl wszystkie dowody, laczace go z ta zapadla wioska. Dlatego przez chwile stal bez ruchu, wpatrujac sie jak zahipnotyzowany w biegnaca postac. Znalezli go. Zoladek podszedl mu do gardla, twarz oblala sie goracem, a po chwili, gdy uswiadomil sobie, ze spotkanie z tym czlowiekiem oznacza smierc, odwrocil sie na piecie i rzucil do ucieczki w strone lasu. W panice zatoczyl sie i wpadl w gleboka zaspe. Szybko zrozumial, ze przeszkadza mu plaszcz. Zdarl go, rzucil na ziemie i puscil sie szalenczym pedem. Anatolij nie popelnil juz bledu i nie ogladal sie za siebie. Skupil wzrok na linii drzew. Jezeli utrzyma tempo, zdola tam dotrzec, zanim ten czlowiek go dopadnie. Las dawal mu szanse, by zniknac, znalezc kryjowke. Gdyby doszlo do walki, byloby mu latwiej niz na otwartej przestrzeni, gdzie nie mialby pod reka zadnych galezi ani kamieni. Lew przyspieszyl kroku, zmuszajac sie do jeszcze wiekszego wysilku, jakby bral udzial w sprincie. Jakis wewnetrzny glos ostrzegal go, ze to zdradliwy teren i szybki bieg grozi upadkiem. Ale metamfetamina zagluszyla niepewnosc, wierzyl wiec, ze wszystko jest mozliwe - ze zdola jednym skokiem pokonac dzielacy ich dystans. Nagle jednak stracil rownowage, posliznal sie i runal twarza w zaspe. Oszolomiony, przysypany sniegiem, odwrocil sie na plecy i patrzac w bladoniebieskie niebo, zastanawial sie, czy cos mu sie stalo. Nie czul bolu. Wstal, otrzepal snieg z twarzy i rak, obojetnie ogladajac zadrapania na dloniach. Poszukal wzrokiem sylwetki Brodskiego. Przypuszczal, ze zobaczy, jak zbieg znika w lesie. Ale ku jego zaskoczeniu podejrzany takze sie zatrzymal. Stal nieruchomo. Zdezorientowany 64 Lew pobiegl naprzod. Nie rozumial - kiedy sie zdawalo, ze zdrajca juz niemal zdolal mu umknac, nieoczekiwanie stanal jak wryty. Wpatrywal sie w ziemie. Dzielilo ich zaledwie sto metrow. Lew wyciagnal bron, zwalniajac do marszu. Wycelowal, choc doskonale wiedzial, ze z takiej odleglosci nie moze zaryzykowac strzalu. Serce mu lomotalo, dwa uderzenia na jeden krok. Poczul kolejny objaw dzialania narkotyku: mial wyschniete podniebienie. Z nadmiaru energii drzaly mu palce, po plecach sciekal pot. Zostalo nie wiecej niz piecdziesiat krokow. Brodski odwrocil sie do niego. Nie byl uzbrojony. Mial puste rece; wygladal, jak gdyby z niewyjasnionych przyczyn postanowil sie poddac. Lew szedl dalej, zblizajac sie do niego. Wreszcie zobaczyl, co zatrzymalo Brodskiego. Miedzy nim a skrajem lasu rozciagala sie pokryta lodem rzeka szerokosci okolo dwudziestu metrow. Ze szczytu pagorka nie bylo jej widac, gdyz przykrywala ja gruba czapa sniegu. Lew zawolal:-To koniec! Anatolij zastanowil sie nad tym, odwrocil sie w strone lasu i wszedl na lod. Kroczyl niepewnie, slizgajac sie na gladkiej powierzchni. Tafla lodu skrzypnela pod jego ciezarem. Nie zwalnial. Stawial krok za krokiem, krok za krokiem, az lod zaczal pekac - powierzchnie przeciely czarne rysy, rozbiegajac sie promieniscie od jego butow, coraz dalej i dalej. Im szybciej szedl, tym wiecej szczelin rozbiegalo sie we wszystkich kierunkach. Spomiedzy szpar saczyla sie lodowata woda. Brodski parl naprzod: byl juz posrodku rzeki i zostalo mu jeszcze dziesiec metrow. Spojrzal na plynacy pod nim ciemny, zimny nurt. Lew dotarl na brzeg rzeki, schowal pistolet do kabury i wyciagnal reke. -Lod nie wytrzyma. Nie dojdziesz do lasu. Brodski zatrzymal sie i odwrocil. -Wcale nie chce dojsc do lasu. Uniosl prawa noge i raptownym ruchem uderzyl obcasem w zmarznieta powierzchnie, przebijajac ja na wylot. Woda chlusnela z otworu, tafla lodu pekla na dwie czesci i zbieg wpadl do rzeki. 65 Zupelnie zdretwialy, w szoku, pograzyl sie w czarnej toni. Patrzyl w slonce. Potem, czujac, jak wypycha go ku gorze, odepchnal sie nogami od szczeliny w lodzie. Nie mial najmniejszego zamiaru sie wynurzyc. Pragnal zniknac w ciemnej wodzie. Bol zaczal rozsadzac mu pluca i czul, jak cialo buntuje sie przeciw jego decyzji, by umrzec. Odepchnal sie jeszcze mocniej, odplywajac jak najdalej od swiatla, jak najdalej od szansy przezycia, wreszcie sila wyporu uniosla go na powierzchnie; zamiast nabrac powietrza, zderzyl sie z litym lodem. Lagodny prad pociagnal go w dol rzeki.Zdrajca nie zamierzal wyplynac, nie bylo watpliwosci, ze oddala sie od pekniecia w lodzie, probujac popelnic samobojstwo i ochronic swoich wspolnikow. Lew biegl wzdluz brzegu, starajac sie ocenic, w ktorym miejscu moze byc Brodski. Odpial gruby skorzany pas z kabura, cisnal na ziemie i slizgajac sie, wszedl na zamarznieta rzeke. Lod niemal natychmiast zaczal trzeszczec. Szedl dalej, starajac sie stapac lekko, ale lodowa pokrywa juz sie kruszyla zapadajac sie, pod jego ciezarem. Gdy dotarl na srodek, kucnal i zaczal goraczkowo rozgarniac snieg. Podejrzanego nie bylo jednak nigdzie widac -wszedzie tylko ciemna woda. Lew ruszyl dalej w dol rzeki, lecz szczeliny scigaly kazdy jego krok, otaczajac go ze wszystkich stron. Woda wezbrala, rysy w koncu sie przeciely. Lew spojrzal w niebo, gleboko nabral powietrza do pluc i przygotowal sie, gdy rozlegl sie trzask. Lod zalamal sie pod nim. Mimo ze odurzony narkotykiem nie w pelni odczuwal zimno, wiedzial, ze musi sie spieszyc. W tej temperaturze liczyly sie sekundy. Obrocil sie. W miejscach pekniecia lodu zobaczyl dwa snopy swiatla, lecz wszedzie indziej woda byla ciemna, zaslonieta okapem gestego sniegu. Odbil sie od dna i poplynal z pradem. Nie widzac nic, posuwal sie coraz dalej, szukajac po omacku z lewej i prawej. Organizm domagal sie powietrza. W odpowiedzi jeszcze energiczniej zaczal pracowac nogami, zwiekszajac szybkosc. Wiedzial, ze wkrotce nie bedzie mial innego wyboru, tylko zawrocic lub umrzec. 66 Zdajac sobie sprawe, ze nie dostanie drugiej szansy, a powrot z pustymi rekami moze oznaczac smierc, zanurkowal glebiej.Jego dlon cos musnela: material, tkanine, nogawke spodni. To byl Brodski, nieruchomo rozplaszczony pod lodem. Ale jak gdyby dotyk przywrocil mu zycie, zaczal sie szamotac. Lew podplynal pod niego i chwycil go za szyje. Bol w piersiach byl nie do wytrzymania. Nalezalo jak najpredzej wrocic na powierzchnie. Zaciskajac ramie wokol szyi podejrzanego, druga reka probowal przebic lod nad glowa, ale piesc odbijala sie od gladkiej, twardej tafli. Brodski przestal sie poruszac. Skupil sie i przezwyciezajac wszystkie naturalne odruchy, otworzyl usta, napelniajac je lodowata woda, spokojnie witajac smierc. Lew skoncentrowal sie na snopach swiatla w gorze rzeki. Zaczal mlocic nogami wode, kierujac sie w strone jasnosci. Schwytany przez niego zdrajca byl nieprzytomny, nie ruszal sie. Zamroczony Lew nie byl juz w stanie wstrzymywac oddechu. Rozgarnal wode jeszcze raz - poczul na twarzy promienie slonca - i rzucil sie ku gorze. Obaj wynurzyli sie na powierzchnie. Lew dyszal, gwaltownie lapiac powietrze. Ale Brodski nie oddychal. Lew pociagnal go w kierunku brzegu, torujac sobie droge przez kre. Wreszcie dotknal stopami koryta rzeki. Wygramolil sie na brzeg, wyciagajac z wody wieznia. Obaj mieli sina skore. Lew nie potrafil opanowac dreszczy, natomiast podejrzany trwal w zupelnym bezruchu. Lew otworzyl mu usta, wylal z nich wode i wtloczyl mu powietrze do pluc. Uciskal mu piers, wdmuchiwal do pluc powietrze, uciskal piers, wdmuchiwal powietrze. -No juz! Brodski zacharczal i odzyskal przytomnosc. Zgial sie wpol, wymiotujac woda, ktora wypelnila mu zoladek. Lew nie mial czasu poczuc ulgi. Jeszcze pare minut i obaj umra z powodu hipotermii. Wstal. Zobaczyl swoich trzech funkcjonariuszy, ktorzy zblizali sie do nich. Kiedy mezczyzni zauwazyli, jak Lew znika pod powierzchnia rzeki, zorientowali sie, ze ich przelozony od poczatku sie nie mylil. 67 W ulamku sekundy powrocila rownowaga sil i Wasilij stracil autorytet na rzecz Lwa. Ich niezadowolenie z powodu zlego potraktowania Fiodora nie mialo juz zadnego znaczenia. Jedynym powodem, dla ktorego dali upust emocjom, bylo oczekiwanie, ze operacja sie nie powiedzie i Lew straci dowodztwo. Sprawa przybrala jednak inny obrot: Lew odzyskal i umocnil swoja pozycje. Biegli co sil w nogach; od tego zalezalo ich zycie.Lew opadl obok wieznia. Oczy Brodskiego zaczely sie zamykac -znow tracil przytomnosc. Lew uderzyl go w twarz. Ten czlowiek musial zachowac swiadomosc. Uderzyl go znowu. Podejrzany otworzyl oczy i niemal natychmiast znow je przymknal. Lew uderzyl go jeszcze kilka razy. Mieli coraz mniej czasu. Wstal i zawolal do swoich ludzi: -Szybciej! Glos mu oslabl, szybko opuszczala go energia, w koncu dopadlo go zimno, a wywolane chemia poczucie, ze jest niezwyciezony, zaczelo sie ulatniac. Minelo szczytowe dzialanie narkotyku i cialo Lwa na powrot ogarnelo smiertelne zmeczenie. Nadbiegli funkcjonariusze. -Zdejmujcie plaszcze. Rozpalcie jakis ogien. Wszyscy trzej zrzucili plaszcze, jednym otulajac Lwa, a dwoma Brodskiego. To nie wystarczalo. Potrzebowali ognia. Funkcjonariusze rozejrzeli sie w poszukiwaniu drewna. Niedaleko byl plot i dwaj agenci pobiegli w te strone, a trzeci zaczal drzec w pasy rekaw grubej bawelnianej koszuli. Tymczasem Lew nie spuszczal z oczu wieznia, bijac go, aby nie stracil swiadomosci. Sam tez jednak czul sennosc. Chcial odpoczac. Chcial zamknac oczy. -Szybciej! Choc zamierzal krzyknac, z gardla wydobyl tylko ledwie slyszalny glos. Wrocili dwaj funkcjonariusze, niosac wyrwane z plotu sztachety. Odgarneli snieg i polozyli na zmarznietej ziemi drewno, ktore owineli pasami bawelny. Wokol ustawili drobniejsze szczapy, tworzac konstrukcje w ksztalcie piramidy. Jeden wyciagnal zapalniczke i nasaczyl 68 bawelne benzyna. Z kamienia skoczyla iskra, tkanina sie zajela i buchnal plomien. Drewno zatlilo sie, ale bylo zbyt wilgotne, zeby sie zapalic. Nad ogniskiem uniosl sie dym. Lew w ogole nie czul ciepla. Drewno za dlugo schlo. Wyrwal kawal podszewki plaszcza i dorzucil do ognia. Wiedzial, ze jesli zgasnie, obaj umra.Mieli tylko te zapalniczke. Jeden z funkcjonariuszy ostroznie rozsunal elementy konstrukcji i wylal resztke benzyny na slabnacy ogien. Plomienie strzelily wyzej, podsycone zgnieciona paczka po papierosach i podartymi bibulkami. Wszyscy agenci kleczeli, dmuchajac w ogien. Wreszcie sztachety zaczely sie palic. Anatolij otworzyl oczy, spogladajac na trzaskajacy ogien. Mimo ze pragnal umrzec, cudownie bylo poczuc na skorze cieplo. Widzac coraz wyzsze plomienie i czerwony zar, z mieszanymi uczuciami uswiadomil sobie, ze jednak bedzie zyl. Lew usiadl, utkwiwszy wzrok w ognisku. Z jego ubrania unosila sie para. Dwaj funkcjonariusze, pragnac odzyskac jego przychylnosc, poszli zebrac wiecej drewna. Trzeci zostal na strazy. Kiedy byli juz spokojni, ze opalu nie zabraknie, Lew rozkazal jednemu z agentow wrocic do domu i przygotowac ludzi do powrotu do Moskwy. Zwracajac sie do wieznia, spytal: -Dasz rade isc? -Kiedys chodzilem z synem na ryby. Wieczorami rozpalalismy ognisko i siadalismy przy nim. Nie lubil za bardzo lowic, ale chyba podobaly mu sie ogniska. Gdyby nie umarl, mialby mniej wiecej tyle lat co pan. Lew milczal. Wiezien dodal: -Jezeli mozna, chcialbym tu jeszcze chwile zostac. Lew dorzucil do ognia. Mogli ostatecznie chwile zaczekac. W drodze powrotnej nikt sie nie odzywal. Odleglosc, ktora Lew przebyl w ciagu niecalych trzydziestu minut, pokonywali przez prawie dwie godziny. W miare jak jego organizm wydalal metamfetamine, kazdy kolejny krok wydawal sie coraz ciezszy Krzepila go tylko mysl 69 o powodzeniu operacji. Wroci do Moskwy jako zwyciezca, ktory pomyslnie przeszedl probe i odzyskal swoj status. Stal juz na krawedzi przepasci, lecz zdolal sie ocalic.Gdy zblizali sie do domu, Anatolij zaczal sie zastanawiac, jak go znalezli. Uswiadomil sobie, ze o swojej przyjazni z Michailem wspominal Zinie. Zdradzila go. Ale nie byl na nia zly. Probowala sie po prostu ratowac. Nikt nie mogl jej miec tego za zle. W kazdym razie to bylo teraz nieistotne. Zalezalo mu tylko na tym, by przekonac agentow, ze Michail nie jest wspolwinny. Spojrzal na oficera, ktory go zatrzymal. -Kiedy wczoraj wieczorem tu przyjechalem, rodzina Michaila wyrzucila mnie z domu. Nie chcieli miec ze mna nic wspolnego. Grozili, ze zawiadomia wladze. Wlasnie dlatego musialem sie wlamac do obory. Mysleli, ze ucieklem. Ta rodzina nie zrobila nic zlego. To dobrzy, pracowici ludzie. Lew probowal sobie wyobrazic prawdziwy przebieg wczorajszych wypadkow. Zdrajca zwrocil sie do przyjaciela z prosba o pomoc, ale jej nie otrzymal. Nie wygladalo to na dobrze obmyslany plan ucieczki. Na pewno nie plan doswiadczonego szpiega. -Twoi przyjaciele mnie nie interesuja. Doszli do gospodarstwa. Zobaczyli Michaila Zinowiewa, jego zone i coreczki, kleczacych rzedem przed wejsciem do obory. Wszyscy mieli rece zwiazane za plecami. Drzeli z zimna. Najwyrazniej kleczeli na sniegu od dluzszego czasu. Michail mial posiniaczona twarz. Z rozbitego nosa kapala krew; szczeka zwisala pod dziwnym katem. Byla zlamana. Funkcjonariusze otaczali ich nierownym kolem, z niepewnymi minami. Wasilij stal za plecami rodziny. Gdy Lew sie zatrzymal, chcac sie odezwac, Wasilij opuscil skrzyzowane rece, ukazujac karabin. Po chwili uniosl lufe i strzelil Zinowiewowi w tyl glowy. Huk rozlegl sie echem po okolicy. Cialo mezczyzny runelo na snieg. Zona i corki nie drgnely, patrzac na lezace przed nimi zwloki. Zareagowal tylko Brodski, wydajac nieludzki glos - pozbawiony stow, nieartykulowany krzyk bolu i zlosci. Wasilij przesunal sie o krok i wycelowal karabin w glowe zony. Lew podniosl reke. 70 -Opusc bron! To rozkaz!-Ci ludzie sa zdrajcami. Trzeba ich ukarac dla przykladu. Wasilij nacisnal spust, sila odrzutu szarpnela jego reka, rozlegl sie drugi wystrzal i cialo kobiety bezwladnie padlo na snieg obok martwego meza. Brodski usilowal sie wyrwac, ale eskortujacy go ludzie podcieli mu nogi i osunal sie na kolana. Wasilij znow przesunal sie w bok, celujac w glowe starszej z corek. Dziewczynka miala zaczerwieniony od mrozu nos. Lekko dygotala. Wpatrywala sie w cialo matki. Za chwile miala umrzec na sniegu obok rodzicow. Lew wyciagnal pistolet i wymierzyl do swojego zastepcy. -Opusc bron. Zmeczenie ulotnilo sie w mgnieniu oka, choc nie na skutek dzialania narkotyku. Poczul wzbierajaca fale oburzenia i adrenaliny. Mial pewna reke. Przymknal oko i starannie wycelowal. Z tej odleglosci nie mogl chybic. Jesli strzeli, ocali dziewczynke. Ocali obie dziewczynki - nie dopusci do morderstwa. Slowo mimo woli przemknelo mu przez mysl. Morderstwo. Odbezpieczyl bron. Wasilij mylil sie co do Kijowa. Dal sie nabrac na list Brodskiego. Przekonywal ludzi, ze wyjazd do Kimowa to strata czasu. Dal im do zrozumienia, ze po niepowodzeniu dzisiejszej akcji zostanie nowym szefem. Wszystkie te kompromitujace bledy znajda sie w raporcie Lwa. W tym momencie Wasilij czul na sobie wzrok pozostalych funkcjonariuszy. Jego pozycja zachwiala sie po upokarzajacym ciosie. Z jednej strony, mial ochote sprawdzic, czy Lew ma dosc odwagi, zeby go zabic. Taki czyn wywolalby powazne reperkusje. Z drugiej strony nie byl jednak glupi. W glebi duszy zdawal sobie sprawe, ze jest tchorzem, a Lew z pewnoscia nie. Wasilij opuscil bron. Z udawana satysfakcja wskazal dzieci. -Dziewczynki dostaly cenna lekcje. Moze wyrosna na lepszych obywateli niz ich rodzice. 71 Lew podszedl do swojego zastepcy, mijajac ciala zastrzelonych, zostawiajac slady w zakrwawionym sniegu. Wzial szeroki zamach i krawedzia rekojesci pistoletu uderzyl Wasilija w glowe. Wasilij cofnal sie i pochylil, chwytajac sie za skron. W miejscu rozciecia pojawila sie krew. Zanim jednak zdazyl sie wyprostowac, poczul na skroni lufe pistoletu Lwa. Wszyscy przygladali sie tej scenie z wyjatkiem dziewczynek, ktore kleczaly ze spuszczonymi oczyma, czekajac na smierc.Wasilij bardzo powoli przechylil glowe i uniosl wzrok. Drzaly mu usta. Czlowiek, ktory z taka latwoscia zabijal, bal sie smierci. Lew dotknal spustu. Ale nie potrafil tego zrobic. Nie z zimna krwia. Nie wykona wyroku na tym czlowieku. Niech ukarze go panstwo. Trzeba ufac panstwu. Wsunal pistolet do kabury. -Zostaniesz tu i zaczekasz na milicje. Opowiesz, co sie stalo, i pomozesz im. Sam wrocisz do Moskwy. Lew pomogl dziewczynkom wstac i zaprowadzil je do domu. Az trzech agentow musialo zaniesc Anatolija Brodskiego do ciezarowki. Byl zupelnie bezwladny, jakby uszlo z niego zycie. Oszalaly z rozpaczy, mamrotal cos nieprzytomnie, nie zwazajac na funkcjonariuszy, ktorzy kazali mu sie zamknac. Nie mieli ochoty sluchac jego lamentow. W domu dziewczynki milczaly, wciaz nie mogac zrozumiec, ze ciala lezace w sniegu to ich rodzice. Spodziewaly sie, ze lada chwila ojciec przygotuje im sniadanie albo matka wroci z pola. Wszystko wydawalo sie nierzeczywiste. Rodzice byli dla nich calym swiatem. Jak swiat mogl istniec bez nich? Lew spytal, czy maja jakichs krewnych. Zadna z dziewczynek nie odezwala sie ani slowem. Kazal starszej spakowac rzeczy - mialy jechac do Moskwy. Zadna sie nie poruszyla. Poszedl do sypialni, gdzie sam zabral sie do pakowania, szukajac ich ubran. Zaczely mu drzec rece. Przerwal, usiadl na lozku i spojrzal na swoje buty. Stuknal obcasem o obcas, patrzac, jak na podloge spadaja brylki zbitego, przesiaknietego krwia sniegu. 72 Wasilij przygladal sie odjezdzajacej ciezarowce z pobocza drogi, palac ostatniego papierosa. Mignely mu dziewczynki siedzace w szoferce obok Lwa, na jego miejscu. Wkrotce samochod zniknal za zakretem. Wasilij rozejrzal sie. W oknach pobliskich domow dostrzegl twarze. Tym razem nie wycofaly sie sploszone jego widokiem. Cieszyl sie, ze ma karabin. Wrocil do domu, spogladajac przelotnie na lezace w sniegu ciala. Wszedl do kuchni, nastawil wode i zaparzyl sobie mocna herbate. Znalazl garnuszek cukru, ktory prawdopodobnie mial wystarczyc rodzinie na caly miesiac. Wsypal do szklanki prawie cala zawartosc, robiac z herbaty obrzydliwy syrop. Popijajac ja, nagle poczul sie okropnie zmeczony. Zdjal buty i plaszcz, poszedl do sypialni, odrzucil posciel i polozyl sie. Zalowal, ze nie mozna wybierac sobie snow. Wybralby sen o zemscie. Moskwa 16 lutego Mimo ze Lew pracowal tu juz od pieciu lat, nigdy nie czul sie dobrze na Lubiance, w siedzibie MGB, skad kierowano sprawami wewnetrznymi kraju. Rzadko slyszano tu swobodne rozmowy. Kazdy kontrolowal swoje reakcje. Nie bylo w tym nic dziwnego, zwazywszy na specyficzny charakter zajecia, lecz, zdaniem Lwa, w samym budynku krylo sie cos, co budzilo w ludziach lek, jak gdyby strach stanowil jeden z elementow wkomponowanych w jego projekt. Przyznawal, ze to absurdalna teoria, skoro nie mial pojecia o intencji architekta. Gmach pochodzil z czasow przed rewolucja i zanim zostal przejety przez tajne sluzby specjalne bolszewikow, miescilo sie tu towarzystwo ubezpieczeniowe. Trudno bylo jednak Lwowi uwierzyc, ze przypadkowo wybrano budynek o tak niepokojacych proporcjach: nie byl ani wysoki, ani przysadzisty, ani szeroki, ani smukly, stanowiac niezgrabne usrednienie wszystkich wymiarow. Fasada stwarzala wrazenie czujnosci: zwarte rzedy okien, ciagnace sie wzdluz i wszerz, biegnace az do zegara na szczycie, ktory spogladal na miasto niczym wielkie swidrujace oko. Budynek otaczala niewidzialna granica. Przechodnie omijali ja z daleka, jak gdyby sie bali, ze zostana wciagnieci do srodka. Jesli ktos przekraczal te wyimaginowana linie, byl albo funkcjonariuszem, albo skazancem. W tych murach nikt nie mial szans na uniewinnienie. To byla fabryka winy. Byc moze Lubianki nie zbudowano z mysla o strachu, niemniej strach zapanowal tu niepodzielnie, zmieniajac dawne biura towarzystwa ubezpieczeniowego w 74 swoje krolestwo.Lew oddal legitymacje: legitymacja stanowila gwarancje, ze nie tylko mogl wejsc do gmachu, ale takze go opuscic. Przekraczajacy ten prog ludzie bez legitymacji czesto znikali bez wiesci. System mogl ich umiescic w gulagu albo w pobliskim budynku w Warsonofiewskim Zaulku, takze nalezacym do panstwowych sluzb bezpieczenstwa, gdzie byly pochyle podlogi, wylozone drewnem sciany, zatrzymujace pociski, i weze do zmywania strug krwi. Lew nie znal dokladnej liczby egzekucji, ale byla wysoka, siegala kilkuset dziennie. Przy takim stopniu efektywnosci problemem stawaly sie kwestie praktyczne, na przyklad w jaki sposob szybko i sprawnie usunac ludzkie szczatki. Wchodzac do glownego korytarza, Lew zastanawial sie, jakie to uczucie byc prowadzonym do podziemi, nie majac prawa do odwolania, nie mogac liczyc na niczyja pomoc. Aparat sadowniczy mozna bylo bez trudu obejsc. Lew slyszal o wiezniach, ktorzy calymi tygodniami lezeli pozostawieni wlasnemu losowi, i lekarzach, ktorzy zajmowali sie wylacznie badaniami nad bolem. Nauczyl sie wierzyc, ze to wszystko istnieje nie bez przyczyny. Cel stanowilo wyzsze dobro. Terror byl konieczny. Terror chronil rewolucje. Bez niego ponioslby kleske Lenin. Bez niego ponioslby kleske Stalin. Po coz by innego tajni agenci MGB rozsiewali plotki na temat tego budynku, rzucajac polslowkami w metrze i tramwajach tak metodycznie, jak gdyby chcieli wywolac epidemie? Pielegnowano wirusa strachu. Strach stanowil czesc jego pracy. Aby go podtrzymac, nalezalo stale karmic nim kolejnych ludzi. Oczywiscie Lubianka nie byla jedynym budzacym groze gmachem. Ludzie bali sie takze wiezienia Butyrki, o wysokich wiezach i brudnych, odrapanych skrzydlach, gdzie w ciasnych celach wiezniowie bawili sie zapalkami, czekajac na wywozke do obozow pracy. Bylo Lefortowo, gdzie przesluchiwano przestepcow, przeciwko ktorym prowadzono jeszcze dochodzenie, a ich krzyki slyszano na sasiednich ulicach. Lew rozumial jednak, ze Lubianka zajmuje szczegolne miejsce 75 w umyslach ludzkich, poniewaz jest symbolem miejsca, w ktorym prowadzi sie sprawy winnych agitacji antyradzieckiej, dzialalnosci kontrrewolucyjnej i szpiegostwa. Dlaczego ta kategoria wiezniow wzbudza we wszystkich najwiekszy lek? Kazdy moze sie krzepic nadzieja, ze nigdy sie nie dopusci kradziezy, gwaltu czy morderstwa, lecz nikt nie moze byc pewien, czy nie jest winien agitacji antyradzieckiej, dzialalnosci kontrrewolucyjnej i szpiegostwa, bo nikt, nie wylaczajac Lwa, nie wie, czym wlasciwie sa te zbrodnie. Sposrod stu czterdziestu paragrafow kodeksu karnego Lew opieral sie tylko na jednym, na podpunkcie definiujacym wieznia politycznego jako osobe prowadzaca dzialalnosc, ktora ma na celu:Obalenie, podwazenie lub oslabienie wladzy radzieckiej. I to bylo mniej wiecej wszystko, krotkie, pojemne sformulowanie, ktore moglo objac kazdego, od najwyzszych funkcjonariuszy partii po tancerzy baletowych, muzykow i emerytowanych szewcow. Nawet ludzie pracujacy w murach Lubianki, obslugujacy maszynerie strachu, nie mogli byc pewni, czy system, ktory zywia, pewnego dnia ich tez nie pozre. Choc Lew byl juz w srodku, wciaz mial na sobie wierzchnie ubranie - dlugi welniany plaszcz i skorzane rekawiczki. Dygotal. Gdy przystawal, mial wrazenie, ze podloga kolysze sie na boki. Dostawal zawrotow glowy, trwajacych kilka sekund. Czul sie, jakby za chwile mial zemdlec. Od dwoch dni nie jadl, lecz mysl o jedzeniu przyprawiala go o mdlosci. Mimo to uparcie nie dopuszczal do siebie mozliwosci, ze jest chory: na pewno odrobine sie przeziebil, byl zmeczony, ale to minie. Mial po prostu objawy kryzysu po metamfetaminie i potrzebowal snu. Nie moglo byc mowy o jednodniowym urlopie. Nie dzis, kiedy czekalo go przesluchanie Anatolija Brodskiego. Formalnie rzecz biorac, prowadzenie przesluchan nie nalezalo do jego obowiazkow. MGB mialo specjalistow, ktorzy zajmowali sie wylacznie przesluchiwaniem podejrzanych, przechodzac z celi do celi, wydobywajac zeznania z zawodowa obojetnoscia i osobista duma. 76 Mieli motywacje taka jak wszyscy pracownicy, liczac, na przyklad, na premie za dobre wyniki, ktora otrzymywali, jesli podejrzany podpisal zeznanie szybko i bez zastrzezen, nie zglaszajac zadnych poprawek. Lew niewiele wiedzial o ich metodach. Zadnego z nich nie znal osobiscie. Przesluchujacy tworzyli hermetyczna grupe, pracowali zespolowo, czesto wspolnie zajmujac sie jednym podejrzanym, by polaczywszy indywidualne talenty, zaatakowac z kilku stron i zlamac opor. Brutalnosc, elokwencja, umiejetnosc zjednywania sobie ludzi: wszystkie te zdolnosci mialy swoje znaczenie. Po pracy przesluchujacy spedzali razem czas, razem jadali, dzielili sie uwagami, porownywali metody. Chociaz wygladem w zasadzie nie roznili sie od innych, Lew potrafil ich rozpoznac bez wiekszych klopotow. Wiele swoich najtrudniejszych operacji prowadzili w podziemiach, gdzie mogli sterowac elementami otoczenia takimi jak swiatlo czy temperatura. W przeciwienstwie do nich Lew jako sledczy spedzal czas przede wszystkim na gorze albo poza budynkiem. Podziemie bylo swiatem, do ktorego rzadko sie zapuszczal, swiatem, na ktory przymykal oczy, swiatem, ktory wolal miec pod stopami.Po krotkim oczekiwaniu Lew zostal wezwany. Chwiejnym krokiem wszedl do gabinetu majora Kuzmina. Zaden szczegol w tym pomieszczeniu nie byl przypadkowy: wszystko zostalo skrupulatnie zaplanowane i rozmieszczone. Sciany zdobily oprawione w ramki czarno-biale fotografie, wsrod nich zdjecie, na ktorym Stalin sciska dlon Kuzmina, zrobione podczas siedemdziesiatych urodzin przywodcy. Dookola zawieszono wybrane plakaty propagandowe pochodzace z roznych dziesiecioleci. Lew przypuszczal, ze szeroki przedzial czasu, jaki ilustrowala ta galeria, mial swiadczyc, iz Kuzmin zajmowal ten gabinet od zawsze, nawet w trakcie czystek w latach trzydziestych, choc wtedy byl w wywiadzie wojskowym. Jeden z plakatow przedstawial utuczonego krolika w klatce. JEDZ WIECEJ KROLICZEGO MIESA! Na innym trzy potezne czerwone postacie walily czerwonymi mlotami w glowy ponurych, nieogolonych mezczyzn. ZWALCZAJ BUMELANTOW! Na kolejnym trzy usmiechniete kobiety zmierzaly w strone fabryki. POWIERZ NAM SWOJE OSZCZEDNOSCI! 77 Slowo NAM w hasle nie odnosilo sie do trzech usmiechnietych kobiet, lecz do panstwowego rachunku oszczednosciowego. Inny plakat przedstawial barylkowatego czlowieka w garniturze i cylindrze, taszczacego dwie torby wypchane pieniedzmi. KAPITALISTYCZNI KLAUNI! Obok widnialy obrazy o silnych kontrastach swiatlocieniowych, przedstawiajace porty, stocznie, linie kolejowe, usmiechnietych robotnikow, gniewnych robotnikow i zajezdnia lokomotyw, wszystko na czesc Lenina. BUDUJ! Plakaty regularnie wymieniano, poniewaz Kuzmin pedantycznie dbal, by pochwalic sie cala imponujaca kolekcja. Z rowna starannoscia zestawiono kolekcje ksiazek. Regal wypelnialy wszystkie wlasciwe tytuly, natomiast egzemplarz ksiazki "Historia Wszechzwiazkowej Komunistycznej Partii (bolszewikow): krotki kurs", napisanej pod okiem samego Stalina, rzadko opuszczal blat biurka majora. Nawet w koszu spoczywaly tylko pieczolowicie wyselekcjonowane smieci. Kazdy, od najprostszego urzedniczyny po najwyzszej rangi funkcjonariusza, wiedzial, ze jesli ktos chce sie czegos naprawde pozbyc, nalezy to ukradkiem wyniesc z gmachu i dyskretnie wyrzucic w drodze do domu.Kuzmin stal przy oknie wychodzacym na plac Lubianski. Byl krepy i - jak zwykle - mial na sobie mundur o jeden numer za maly. Nosil grube okulary, ktore czesto zsuwaly mu sie na koniec nosa. Krotko mowiac, wygladal groteskowo i nawet najwyzsza wladza nad zyciem i smiercia nie przydawala mu ani odrobiny powagi. Mimo ze Kuzmin, o ile Lew sie orientowal, nie uczestniczyl juz w przesluchaniach, krazyly pogloski, ze za swoich najlepszych czasow wykazywal sie nadzwyczajna biegloscia w ich prowadzeniu, a podczas pracy najchetniej poslugiwal sie swoimi niewielkimi, pulchnymi dlonmi. Patrzac na niego dzis, trudno bylo w to uwierzyc. Lew usiadl. Kuzmin nadal stal przy oknie. Wolal zadawac pytania, spogladajac na zewnatrz. Robil tak, poniewaz, jego zdaniem, o czym czesto przypominal w rozmowach z Lwem, przejawy emocji nalezy przyjmowac nadzwyczaj sceptycznie, chyba ze ktos nie zdaje sobie sprawy, iz jest obserwowany. Major mistrzowsko udawal, ze patrzy przez okno, w rzeczywistosci przygladajac sie odbiciu czlowieka w 78 szybie. Sztuczka znacznie stracila jednak na skutecznosci, gdyz prawie wszyscy, nie wylaczajac Lwa, mieli swiadomosc, ze sa obserwowani. Poza tym niewiele osob na Lubiance tracilo czujnosc.-Gratuluje. Wiedzialem, ze go znajdziesz. To doswiadczenie bylo dla ciebie cenna lekcja. Lew skinal glowa. -Jestes chory? Lew zawahal sie. Najwyrazniej wygladal gorzej, niz przypuszczal. -To nic takiego. Troche sie przeziebilem, ale to minie. -Domyslam sie, ze jestes na mnie zly za to, ze polecilem ci zostawic Brodskiego i zajac sie Fiodorem Andriejewem. Mam racje? Sadzisz, ze sprawa Fiodora byla nieistotna i powinienem pozwolic ci kontynuowac operacje przeciw Brodskiemu? Mowil z usmiechem, jak gdyby cos go bawilo. Lew skoncentrowal sie, wyczuwajac niebezpieczenstwo. -Nie, towarzyszu majorze. Nie jestem zly. Powinienem natychmiast aresztowac Brodskiego. To byla moja wina. -Tak, ale nie aresztowales go natychmiast. Czy zatem w takich okolicznosciach popelnilem blad, odbierajac ci sprawe szpiega i kazac porozmawiac z pograzonym w zalobie ojcem? O to pytam. -Myslalem tylko o zaniedbaniu, jakiego sie dopuscilem, nie aresztujac natychmiast Brodskiego. -To wymijajaca odpowiedz. Chodzi mi o jedno: problem rodziny Fiodora nie byl blahy. Mamy do czynienia z przypadkiem demoralizacji w lonie MGB. Jeden z twoich ludzi pozwolil, zeby zal po stracie syna wypaczyl Fiodorowi obraz rzeczywistosci, a on nieswiadomie, razem z cala rodzina, zwrocil sie przeciwko panstwu. Ciesze sie, ze zlapales Brodskiego, ale twoje zadanie w sprawie Fiodora uznalem za wazniejsze. -Rozumiem. -Musimy jeszcze porozmawiac o Wasiliju Nikitinie. Bylo do przewidzenia, ze wiadomosc o jego dzialaniach dotrze do majora. Wasilij nie zawahalby sie wykorzystac tego przeciwko niemu. Lew nie mogl naduzywac poparcia Kuzmina, nie potrafil tez ocenic, ktory aspekt incydentu najbardziej go martwi. 79 -Wycelowales w niego, bron? A potem go uderzyles? Nikitintwierdzi, ze straciles panowanie nad soba. Ze brales narkotyki. I przestales kierowac sie rozsadkiem. Domaga sie twojego zawieszenia. Jest zdenerwowany, powinienes to zrozumiec. Lew zrozumial doskonale: nie chodzilo o egzekucje. -Jako najwyzszy ranga w oddziale wydalem rozkaz. Wasilij go nie wykonal. Jak mam dowodzic i utrzymywac dyscypline, jak ktorykolwiek z nas moze utrzymac dyscypline, jezeli ignoruje sie jego rozkazy? Systemowi grozilby rozpad. Moze odezwala sie moja wojskowa przeszlosc. W czasie operacji wojskowych nieposluszenstwo i nie subordynacje karze sie smiercia. Kuzmin pokiwal glowa. Lew umiejetnie dobral slowa na swoja obrone - odwolujac sie do przestrzegania zasad wojskowych. -Masz racje, naturalnie. Wasilij jest w goracej wodzie kapany. Przyznaje sie do tego. Nie wykonal rozkazu. To prawda. Ale byl wsciekly na rodzine wspoldzialajaca ze zdrajca. Oczywiscie, nie akceptuje tego, co zrobil. Mamy system, ktory zajmuje sie takimi przestepstwami. Sprawcy powinni zostac przywiezieni tutaj. A Wasilij otrzymal stosowna reprymende. Jezeli chodzi o narkotyki... -Nie spalem od dwudziestu czterech godzin. Przepisali mi je nasi lekarze. -Narkotyki zupelnie mnie nie interesuja. Mowilem ci, ze masz robic wszystko, co trzeba, czyli, jak sadze, takze brac wszystko, co trzeba. Chce ci jednak dac ostrzezenie. Bijac innego funkcjonariusza, zwracasz na siebie uwage. Ludzie szybko zapomna, ze miales istotne powody. Kiedy tylko Wasilij opuscil bron, powinienes byl dac mu spokoj. Jezeli chciales go ukarac, nalezalo zglosic mi jego niesubordynacje. Postanowiles sam wymierzyc sprawiedliwosc. To niedopuszczalne. W zadnym wypadku. -Przepraszam. Kuzmin odsunal sie od okna. Stanal obok Lwa i polozyl mu dlon na ramieniu. -Wystarczy. Uznajemy sprawe za zamknieta. Mam dla ciebie inne trudne zadanie: przesluchanie Brodskiego. Przeprowadzisz je osobiscie. 80 Mozesz wziac do pomocy, kogo zechcesz - ktoregos z naszych specjalistow - ale chce, zebys byl przy tym, kiedy sie zlamie. Musisz sie przekonac, kim naprawde jest ten czlowiek, zwlaszcza ze dales sie zwiesc i uwierzyles w jego niewinnosc.Byla to niezwykla prosba. Kuzmin zauwazyl zdziwienie Lwa. -Przyda ci sie to doswiadczenie. Powinnismy sadzic czlowieka po tym, co jest gotow zrobic sam, nie po tym, co jest gotow kazac zrobic innym. Masz cos przeciwko temu? -Nie. Lew wstal, poprawiajac mundur. -Zaczne natychmiast. -Jeszcze jedno: chce, zebys pracowal nad tym razem z Wasilijem. Cele dzielily sie na trzy rodzaje. Pierwszym byty zwykle cele, gdzie trzymano wiezniow: kwadratowe pomieszczenia z podloga wyslana sloma, ktore mogly zmiescic trzech doroslych mezczyzn, gdy polozyli sie obok siebie. W kazdej z nich zawsze przebywalo pieciu, i byli tak stloczeni, ze kiedy ktos chcial sie podrapac, pozostali musieli sie przesunac, by zrobic mu miejsce w plataninie ludzkich konczyn. Poniewaz w celach nie bylo latryn, wstawiano wiadra, z ktorych mezczyzni byli zmuszeni korzystac w obecnosci wszystkich. Gdy wiadro wypelnilo sie po brzegi, wiezniom kazano niesc je do najblizszego odplywu sciekowego, ostrzegajac ich, ze jesli uronia choc kropelke, zostana zastrzeleni. Lew slyszal kiedys straznikow rozmawiajacych o przekomicznych minach wiezniow, ktorzy z napieciem wpatrywali sie w rozchybotany menisk moczu i kalu, decydujacy o tym, czy beda zyc, czy nie. Owszem, bylo to barbarzynstwo, ale barbarzynstwo nie bez przyczyny, barbarzynstwo w imie wyzszego dobra. Wyzsze dobro. Wyzsze dobro. Koniecznie nalezalo powtarzac te slowa, wyryc je w kazdej mysli, aby stale przesuwaly sie w glowie niby tasma dalekopisu. 81 Drugi rodzaj cel stanowily przeroznego typu karcery. W niektorych stala lodowata woda po kostki, a sciany pokrywala narosl plesni i szlamu. Wystarczylo piec dni w takich warunkach, by nigdy nie odzyskac zdrowia i do konca zycia miec klopoty z plucami. Byly waskie klitki przypominajace drewniane trumny, gdzie pienily sie pluskwy, ktore tak dlugo ciely nagie cialo przetrzymywanego tam wieznia, dopoki sie nie zgodzil podpisac pograzajacego go zeznania. Byly pomieszczenia wylozone korkiem, w ktorych parzono wiezniow goracym powietrzem z systemu wentylacyjnego, dopoki z ich porow nie zaczynala sie saczyc krew. Byly pomieszczenia wyposazone w haki, lancuchy i przewody elektryczne. Byly kary wszelkiego rodzaju dla ludzi wszelkiego pokroju. Granice pomyslowosci wyznaczala jedynie wyobraznia, choc nietrudno bylo ja przekroczyc. Wszystkie te okropnosci wydawaly sie jednak niemal niczym w zestawieniu z wielkoscia i waga wyzszego dobra.Wyzsze dobro. Wyzsze dobro. Wyzsze dobro. Uzasadnienie takich metod, proste i przekonujace, nalezalo bezustannie powtarzac: ci ludzie byli wrogami. Czy Lew nie widzial rownie drastycznych srodkow podczas wojny? Widzial, i to nawet gorsze. Czy wojna nie przyniosla im wolnosci? Czy to nie to samo - wojna przeciw innemu wrogowi, wrogowi wewnetrznemu, ale mimo wszystko wrogowi? Czy nie byla konieczna? Owszem, byla. Walka o przetrwanie ustroju usprawiedliwiala wszystko. Tak samo jak obietnica zlotego wieku, gdy te okrucienstwa przestana juz istniec, gdy wszelkiego dobra bedzie w brod, a bieda pozostanie jedynie wspomnieniem. Nie byly to pozadane metody i nie nalezalo ich glosno pochwalac, a zapal funkcjonariuszy, ktorzy znajdowali przyjemnosc w pracy, tez wydawal sie niezrozumialy. Lew nie byl jednak glupi. Posrod wyuczonych, gladko recytowanych usprawiedliwien tkwilo ziarenko niezgody, uwierajace w zoladku jak niestrawiona lupina. Ostatnim rodzajem byly cele przesluchan. Lew dotarl do takiej wlasnie celi, gdzie trzymano zdrajce, i stanal przed drzwiami z juda-82 szem, obitymi stalowa plyta. Zapukal, zastanawiajac sie, co zobaczy. Otworzyl mu chlopak, najwyzej siedemnastoletni. Cela byla mala i prostokatna, o scianach i podlodze z nagiego betonu, lecz tak jasno oswietlona, ze wchodzac, Lew zmruzyl oczy. Z sufitu zwisalo piec mocnych zarowek. Pod sciana w glebi pomieszczenia stala kanapa, ktora zupelnie nie pasowala do ponurego wnetrza. Siedzial na niej Anatolij Brodski ze skrepowanymi rekami i nogami. Mlody funkcjonariusz z duma poinformowal: -Ciagle zamyka oczy i probuje zasnac. Ale wtedy go bije. Slowo daje, nie mial ani chwili odpoczynku. Najlepsze jest to, ze siedzi na kanapie. Nie mysli o niczym innym, tylko zeby sie swobodnie wyciagnac i zdrzemnac. Kanapa jest naprawde wygodna i miekka. Probowalem. Ale nie pozwole mu zasnac. To tak jakby glodujacemu postawic jedzenie w zasiegu reki. Lew skinal glowa i zauwazyl, ze mlody funkcjonariusz jest nieco rozczarowany, nie doczekawszy sie bardziej entuzjastycznej pochwaly dla swojego zaangazowania. Chlopak zajal pozycje w rogu celi, uzbrojony w czarna drewniana palke. Sztywny, powazny, z rumiencami na policzkach, przypominal olowianego zolnierzyka. Brodski siedzial przygarbiony na brzegu kanapy, z polprzymknietymi oczyma. W pomieszczeniu nie bylo krzesel, wiec Lew usiadl obok niego. Sytuacja byla absurdalna. Kanapa rzeczywiscie okazala sie bardzo miekka i Lew zaglebil sie w niej, zdajac sobie sprawe z wyrafinowania tej tortury. Ale nie mial czasu do stracenia, musial dzialac szybko. Lada chwila mial sie tu zjawic Wasilij, a on mial nadzieje, ze jeszcze przed jego nadejsciem uda mu sie przekonac Brodskiego do wspolpracy. Anatolij uniosl wzrok, odrobine szerzej otwierajac oczy. Minela dluzsza chwila, zanim jego pozbawiony snu mozg rozpoznal siedzacego obok mezczyzne. To byl czlowiek, ktory go schwytal. Czlowiek, ktory uratowal mu zycie. Sennie, jak gdyby zamroczony srodkami odurzajacymi, wymamrotal: -Co z dziecmi? Z corkami Michaila? Gdzie sa? -Zostaly umieszczone w sierocincu. Sa bezpieczne. 83 Sierociniec - to mial byc zart? Czesc kary? Nie, ten czlowiek nie byl skory do zartow. Wierzyl w system.-Byl pan kiedys w sierocincu? -Nie. -Dziewczynki mialyby wieksze szanse na przezycie, gdybyscie je zostawili same sobie. -Teraz zaopiekowalo sie nimi panstwo. Ku zaskoczeniu Lwa wiezien wyciagnal zwiazane rece i dotknal jego czola. Mlody funkcjonariusz przyskoczyl do nich i uniosl palke, gotow roztrzaskac aresztowanemu kolana. Lew odprawil go machnieciem reki. Chlopak niechetnie wycofal sie do kata celi. -Ma pan goraczke. Powinien pan byc w domu. Macie w ogole domy? Miejsce, gdzie spicie, jecie i robicie wszystko to, co normalni ludzie? Zdumiewal go ten czlowiek. Nawet w tych okolicznosciach byl lekarzem. Nawet w tych okolicznosciach byl zuchwaly. Nie tracil pewnosci siebie, zachowywal sie bezceremonialnie i Lew wbrew sobie poczul do niego sympatie. Teraz odsunal sie jednak, ocierajac rekawem lepkie czolo. -Rozmawiajac ze mna, mozesz sobie oszczedzic niepotrzebnych cierpien. Jeszcze sie nie zdarzylo, zeby jakis czlowiek, ktorego przesluchiwalismy, nie zalowal, ze nie powiedzial wszystkiego od razu. Co ci da milczenie? -Nic. -A wiec powiesz mi prawde? -Powiem. -Dla kogo pracujesz? -Dla Anny Wladyslawowny. Jej kot traci wzrok. Dla Dory Andrie-jewny. Jej pies nie chce jesc. Dla Arkadego Maslowa. Jego pies zlamal przednia lape. Dla Matyasa Rakosiego. Ma kolekcje rzadkich ptakow. -Skoro jestes niewinny, to dlaczego uciekales? -Uciekalem, bo mnie pan gonil. Nie bylo innego powodu. -To nie ma sensu. -Zgadzam sie, ale to prawda. Kiedy czlowieka sledza, to zostaje 84 aresztowany. Kiedy zostaje aresztowany, zawsze jest winny. Tu nie trafiaja niewinni.-Z jakimi urzednikami ambasady amerykanskiej wspolpracujesz i jakie przekazujesz im informacje? Wreszcie Anatolij zrozumial. Kilka tygodni temu pewien mlodszy urzednik ambasady amerykanskiej przyprowadzil do niego psa, aby go zbadal. Pies mial rane, w ktora wdala sie infekcja. Potrzebna byla terapia antybiotykowa, ale poniewaz antybiotyki byly niedostepne, Anatolij starannie oczyscil i zdezynfekowal rane, po czym zatrzymal zwierze na obserwacji. Niedlugo potem zauwazyl jakiegos czlowieka, krecacego sie w okolicy swojego mieszkania. Tej nocy nie spal, probujac sie domyslic, co zlego zrobil. Nazajutrz rano sledzono go w drodze do pracy i w drodze powrotnej do domu. Trwalo to trzy dni. Po czwartej bezsennej nocy postanowil uciec. Teraz nareszcie sie dowiedzial, na czym polegala jego zbrodnia. Leczyl psa nalezacego do cudzoziemca. -Nie mam watpliwosci, ze w koncu powiem wam to, co chcecie uslyszec, ale teraz mowie tylko tyle: ja - Anatolij Tarasowicz Brodski - jestem weterynarzem. Niedlugo z waszych dokumentow bedzie wynikac, ze bylem szpiegiem. Bedziecie mieli moje zeznanie i moj podpis. Zmusicie mnie, zebym podal wam nazwiska. Beda kolejne aresztowania, kolejne podpisy i kolejne zeznania. Ale wszystko, co wam w koncu powiem, bedzie klamstwem, bo jestem weterynarzem. -Nie jestes pierwszym przestepca, ktory twierdzi, ze jest niewinny. -Naprawde pan wierzy, ze jestem szpiegiem? -Tylko na podstawie tej rozmowy moge cie skazac za dazenie do obalenia ustroju. Dosc wyraznie dales do zrozumienia, ze nienawidzisz tego kraju. -Wcale nie nienawidze tego kraju. To wy go nienawidzicie. Nienawidzicie ludzi mieszkajacych w tym kraju. Dlaczego aresztowaliscie tylu z nich, jesli nie z tego powodu? Lew zaczynal tracic cierpliwosc. 85 -Wiesz, co sie z toba stanie, jezeli nie bedziesz mowil?-Nawet dzieci wiedza, co sie tu dzieje. -Mimo to odmawiasz przyznania sie do winy? -Nie zamierzam wam niczego ulatwiac. Jezeli mam wam powiedziec, ze jestem szpiegiem, bedziecie mnie musieli torturowac. -Spodziewalem sie, ze bedzie mozna tego uniknac. -Sadzi pan, ze mozna tu zachowac honor? Niech pan idzie po swoje noze. Po swoj zestaw narzedzi. Kiedy bedzie pan mial na rekach moja krew, zobaczymy, czy bedzie pan taki rozsadny. -Chce tylko listy nazwisk. -Nic nie jest trudniejsze do obalenia niz fakty. Wlasnie dlatego tak ich nie znosicie. Draznia was. Wlasnie dlatego denerwuje was, mowiac tylko tyle, ze ja - Anatolij Tarasowicz Brodski - jestem weterynarzem. Moja niewinnosc was drazni, bo chcecie, zebym byl winny. Chcecie, zebym byl winny, bo mnie aresztowaliscie. Rozleglo sie pukanie. Zjawil sie Wasilij. Lew wstal i mruknal: -Powinienes przyjac moja propozycje. -Moze pewnego dnia zrozumie pan, dlaczego nie moglem. Mlody funkcjonariusz otworzyl drzwi. Wszedl Wasilij. W miejscu, gdzie zostal uderzony, mial sterylny opatrunek, choc Lew podejrzewal, ze nie zalozyl go z rzeczywistej potrzeby, lecz raczej po to, aby sprowokowac pytania i moc opowiedziec o incydencie jak najwiekszej liczbie ludzi. Wasilijowi towarzyszyl mezczyzna w srednim wieku, o przerzedzonych wlosach, ubrany w wygnieciony garnitur. Widzac Lwa i Anatolija razem, Wasilij przybral zaniepokojona mine. -Przyznal sie? -Nie. Wasilij z wyrazna ulga dal znak chlopakowi z palka, by pomogl wiezniowi wstac, a czlowiek w brazowym garniturze podszedl do Lwa i z usmiechem wyciagnal do niego reke. -Doktor Roman Chwostow. Jestem psychiatra. -Lew Demidow -Milo mi was poznac. Uscisneli sobie dlonie. Chwostow wskazal wieznia. 86 -Prosze sie nim nie martwic.Chwostow zaprowadzil ich do swojego gabinetu, otworzyl drzwi i gestem zaprosil wszystkich do srodka, jak gdyby pokazywal dzieciom swoj pokoj do zabaw. Gabinet byl maly i czysty. Do wylozonej bialymi kafelkami podlogi przysrubowano krzeslo obite czerwona skora. Za pomoca kilku dzwigni mozna je bylo rozlozyc, tworzac kozetke. W oszklonych szafkach staly rzedy buteleczek i pojemnikow z plynami, proszkami i pigulkami, opatrzone bialymi nalepkami, na ktorych starannymi czarnymi literami wypisano nazwy specyfikow. Pod jedna z szafek wisialy rzedem stalowe narzedzia chirurgiczne. Brodski nie probowal sie szamotac, gdy przywiazywano go do krzesla. Paskami z czarnej skory skrepowano mu nadgarstki, nogi w kostkach i szyje. Lew przypial mu nogi, Wasilij rece. Kiedy skonczyli, Brodski nie mogl poruszac zadna czescia ciala. Lew cofnal sie o krok. Chwostow szorowal rece nad umywalka. -Przez jakis czas pracowalem w lagrze niedaleko miasta Molotow. Szpital byl pelen ludzi udajacych umyslowo chorych. Byli gotowi zrobic wszystko, zeby sie wymigac od pracy. Biegali jak dzikie zwierzeta, wykrzykiwali rozne plugastwa, zdzierali z siebie ubranie, onanizowali sie na oczach wszystkich, wyprozniali sie na podloge - wszystko po to, zeby mnie przekonac o swoim obledzie. Nie mozna im bylo ani troche wierzyc. Moje zadanie polegalo na tym, aby ustalic, kto klamie, a kto naprawde jest oblakany. Jest wiele testow naukowych, ale wiezniowie szybko pojeli, o co w nich chodzi, i przekazywali sobie informacje, tak ze wkrotce wszyscy wiedzieli, jak sie zachowywac, zeby oszukac system. Na przyklad wiezien, ktoremu sie wydawalo, ze jest Hitlerem, koniem czy czyms rownie dziwacznym, prawie na pewno tylko udawal niepoczytalnego, tak wiec wiezniowie przestali podawac sie za Hitlera i zaczeli stosowac znacznie bardziej subtelne i wyrafinowane sztuczki. W koncu pozostal tylko jeden sposob poznania prawdy. Lekarz napelnil strzykawke gestym zoltym olejem i polozyl ja na stalowej tacce, po czym starannie odcial rekaw koszuli wieznia, za wiazujac gumowa opaske uciskowa na jego ramieniu, aby uwidocznic gruba, niebieska zyle. Chwostow zwrocil sie do wieznia: 87 -Podobno masz wiedze medyczna. Za chwile wstrzykne ci do krwiobiegu olejek kamforowy. Wiesz, jakie bedzie mial dzialanie?-Moje doswiadczenie medyczne ogranicza sie do pomagania ludziom. -To takze pomaga ludziom. Pomaga omamionym. Wywola atak. Podczas ataku nie bedziesz w stanie klamac. Wlasciwie niewiele bedziesz w stanie zrobic. Jezeli zdolasz sie odezwac, bedziesz mogl mowic tylko prawde. -W takim razie smialo, niech pan robi zastrzyk z tego olejku. Posluchacie, co mam do powiedzenia. Chwostow zwrocil sie do Lwa: -Wlozymy mu do ust gumowy knebel. Zeby nie odgryzl sobie jezyka w najbardziej intensywnej fazie ataku. Kiedy sie jednak uspokoi, wyjmiemy knebel i bedziecie mogli zadawac pytania. Wasilij wzial skalpel, ktorym zaczal czyscic sobie paznokcie, wycierajac brud w pole munduru. Gdy skonczyl, odlozyl skalpel, siegnal do kieszeni i wyjal papierosa. Doktor pokrecil glowa. -Nie tutaj, prosze. Wasilij schowal papierosa. Doktor sprawdzil strzykawke - na koncu igly zalsnila zolta kropla olejku. Zadowolony z tego widoku, wbil igle w zyle Brodskiego. -Trzeba to robic bardzo powoli. Jezeli za bardzo sie pospieszy my, moze powstac zator. Nacisnal tlok i gesty, lepki olejek zaczal plynac ze strzykawki do ramienia wieznia. Na skutki nie musieli dlugo czekac. Nagle wzrok Anatolija Brodskiego stal sie nieprzytomny: jego oczy uciekly w glab czaszki, a cialo zaczelo sie trzasc, jak gdyby przez krzeslo, do ktorego byl przypiety, przepuszczono tysiac woltow. Igla nadal tkwila w zyle, do ktorej wstrzyknieto zaledwie odrobine olejku. -Teraz wstrzykniemy troszke wiecej. Gdy do ciala Brodskiego dostalo sie kolejne piec milimetrow plynu, w kacikach jego ust pojawily sie male, biale banki. -A teraz czekamy, czekamy, czekamy... i wstrzykujemy reszte. 88 Chwostow wstrzyknal pozostala czesc olejku, wyciagnal igle i przycisnal do ranki tampon z gazy. Odsunal sie.Brodski nie przypominal czlowieka, lecz raczej zepsuta maszyne, silnik, ktory zmuszono do zbyt wysokich obrotow. Szarpal krepujace go pasy, jak gdyby dzialala na niego jakas zewnetrzna sila. Rozlegl sie trzask. Przy gwaltownym ruchu pekla mu kosc w nadgarstku. Chwostow obejrzal miejsce zlamania, ktore juz zaczelo puchnac. -To nic nadzwyczajnego. Zerkajac na zegarek, rzekl: -Jeszcze troche zaczekamy. Z ust wieznia pociekly dwie struzki piany, plynac z kacikow na brode i kapiac na nogi. Drgawki zaczely wolno ustawac. -Dobrze. Prosze pytac. Zobaczymy, co powie. Wasilij zblizyl sie i wyciagnal gumowy knebel. Brodski zwymiotowal slina i piana na wlasne kolana. Wasilij odwrocil sie z wyrazem niedowierzania na twarzy. -Do cholery, co on nam powie w takim stanie? -Prosze sprobowac. -Dla kogo pracujesz? W odpowiedzi wiezien zwiesil glowe. Szyja byla przypieta do krzesla. Zacharczal. Z nosa wyplynela krew. Chwostow starl ja chusteczka. -Prosze sprobowac jeszcze raz. -Dla kogo pracujesz? Glowa Brodskiego odchylila sie na bok jak glowka lalki, kukielki umiejacej sie poruszac i wygladajacej na zywa istote, ale w rzeczywistosci pozbawiona zycia. Jego usta otwieraly sie i zamykaly, a jezyk wyciagal sie i chowal, mechanicznie nasladujac mowe, choc nie uslyszeli zadnego dzwieku. -Prosze sprobowac jeszcze raz. -Dla kogo pracujesz? -Jeszcze raz. Wasilij pokrecil glowa, patrzac na Lwa. -To glupota. Sam sprobuj. 89 Lew stal oparty plecami o sciane, jakby probowal odsunac sie jak najdalej od czerwonego krzesla. Podszedl blizej.-Dla kogo pracujesz? Z ust Brodskiego wydobyl sie jek. Brzmial komicznie, jak gulgot niemowlecia. Chwostow skrzyzowal rece na piersi i zajrzal w oczy Brodskiego. -Prosze sprobowac jeszcze raz. Na poczatek prosze zadawac proste pytania. Zapytajcie go o nazwisko. -Jak sie nazywasz? -Jeszcze raz. Wierzcie mi, juz z tego wychodzi. Jeszcze raz, prosze. Lew zblizyl sie o kolejny krok. Mogl dotknac jego czola. -Jak sie nazywasz? Usta poruszyly sie. -Anatolij. -Dla kogo pracujesz? Juz sie nie trzasl. Oczy wrocily na swoje miejsce. -Dla kogo pracujesz? Przez chwile milczal. A potem powiedzial slabym, urywanym glosem, jak ktos mowiacy przez sen: -Dla Anny Wladyslawowny. Dory Andriejewny. Arkadego Maslowa. Matyasa Rakosiego. Wasilij siegnal po notes i zaczal notowac nazwiska, pytajac: -Znasz ktores z tych nazwisk? Tak, Lew znal te nazwiska. Anna Wladyslawowna: jej kot traci wzrok. Dora Andriejewna: jej pies nie chce jesc. Arkady Maslow: jego pies zlamal przednia lape. Ziarenko watpliwosci, uwierajace go w zoladku jak niestrawiona lupina, nagle peklo. Anatolij Tarasowicz Brodski byl tylko weterynarzem, nikim wiecej. 17 lutego Doktor Zarubin wlozyl czapke obszyta futrem z norek, podniosl skorzana torbe i zaczal sie przepychac przez zatloczony tramwaj, zdawkowo przepraszajac potracanych ludzi. Wysiadlszy na oblodzony chodnik, oparl sie o bok pojazdu. Nagle poczul sie stary; chwial sie na nogach, bojac sie posliznac i upasc. Tramwaj odjechal. Zarubin rozejrzal sie, majac nadzieje, ze nie pomylil przystanku - slabo znal wschodnie peryferie miasta. Okazalo sie jednak, ze nie bedzie zadnych klopotow ze znalezieniem drogi - cel jego poszukiwan przyslanial szare, zimowe niebo. Po drugiej stronie ulicy rozciagal sie kilkusetmetrowy zespol czterech blokow mieszkalnych w ksztalcie litery U, gorujacy nad nim i nad cala okolica. Bloki zbudowano parami w taki sposob, ze jeden stanowil lustrzane odbicie sasiedniego. Doktora zachwycila nowoczesna architektura gmachow, w ktorych mieszkaly tysiace rodzin. To nie bylo zwykle osiedle. To byl pomnik nowej epoki. Kladl kres czasom jedno- lub dwupietrowych prywatnych domow, ktore zmiazdzono, starto na ceglany pyl, stawiajac na ich miejscu doskonale funkcjonalne mieszkania, zaprojektowane przez panstwo i nalezace do panstwa, pomalowane na szaro, spietrzone jedno nad drugim i uszeregowane jedno obok drugiego. Zarubin nigdzie nie widzial tylu dokladnie takich samych ksztaltow, tylokrotnie powtorzonych niczym blizniacze odbitki. Gruba warstwa sniegu okrywajaca dach kazdego budynku sprawiala wrazenie, jak gdyby Bog nakreslil tam biala linie, mowiac: "Dosc, reszta nieba jest moja". Oto kolejne wyzwanie, 91 pomyslal Zarubin: reszta nieba. Z pewnoscia nie nalezala do Boga. W ktoryms z czterech blokow znajdowalo sie mieszkanie numer 124 - dom oficera sledczego MGB Lwa Stiepanowicza Demidowa.Rano major Kuzmin poinformowal doktora o niespodziewanym wyjsciu Lwa, ktory opuscil Lubianke na poczatku przesluchania kluczowego dla sprawy, twierdzac, ze ma goraczke i nie jest w stanie pelnic obowiazkow sluzbowych. Majora zaniepokoil moment jego wyjscia. Czy Lew byl naprawde chory? Moze jego nieobecnosc miala inna przyczyne? Dlaczego zapewnial, ze dobrze sie czuje i moze pracowac, a gdy polecono mu przesluchac podejrzanego, zmienil zdanie? I dlaczego probowal przesluchiwac zdrajce w pojedynke? Doktor zostal wyslany z zadaniem wyjasnienia zagadki choroby Lwa. Z medycznego punktu widzenia, nawet bez badania pacjenta, Zarubin przypuszczal, ze przyczyna niedomagania zdrowia Lwa bylo zbyt dlugie przebywanie w zimnej wodzie, ktore moglo doprowadzic do zapalenia pluc, a jego stan pogorszylo zazywanie narkotykow. Jesli sprawa tak sie przedstawiala, jezeli Lew rzeczywiscie zachorowal, Zarubin mial postapic jak lekarz i pomoc mu wrocic do zdrowia. Gdyby jednak Lew z jakiegos powodu symulowal, Zarubin winien byl postapic jak funkcjonariusz MGB i zaaplikowac mu silny srodek uspokajajacy, udajac, ze to lekarstwo albo preparat wzmacniajacy. Lew zostalby przykuty do lozka na dwadziescia cztery godziny, co uniemozliwiloby mu ucieczke i dalo majorowi czas na podjecie decyzji o dalszych krokach. Wedlug planu pieter, umieszczonego na stalowej tablicy, przymocowanej do betonowego filaru przy wejsciu do pierwszego budynku, mieszkanie numer 124 znajdowalo sie na czternastym pietrze w trzecim bloku. Winda, metalowa kabina, w ktorej mogly sie zmiescic najwyzej dwie osoby lub cztery, jesli mialy ochote przyciskac sie do siebie, z turkotem dojechala na trzynaste pietro, gdzie przystanela na chwile, jak gdyby dla nabrania oddechu, po czym pokonala ostatni odcinek drogi. Zarubin musial uzyc obu rak, by odciagnac oporna krate. Na tej wysokosci wiatr w odkrytych lacznikach wyciskal lzy z 92 oczu. Doktor zerknal na panorame zaniedbanych obrzezy przysypanej sniegiem Moskwy, po czym skrecil w lewo i stanal przed drzwiami mieszkania 124.Otworzyla mu mloda kobieta. Zarubin czytal akta Lwa i wiedzial, ze jego zona jest Raisa Gawrilowna Demidowa, dwudziestosiedmioletnia nauczycielka. W aktach nie znalazla sie jednak zadna wzmianka o jej urodzie. Raisa byla bowiem wyjatkowo piekna i ten fakt powinien zostac odnotowany w aktach. Takie sprawy sa nie bez znaczenia. Zarubin nie byl na to przygotowany. Mial slabosc do pieknych kobiet; nie do ostentacyjnie narcystycznej urody, lecz do urody dyskretnej i powsciagliwej. Ujrzal wlasnie taka kobiete. Nie oznaczalo to, ze nie starala sie dbac o wyglad, wprost przeciwnie, dokladala wszelkich staran, aby niczym sie nie wyrozniac i jak najlepiej maskowac swoja urode. Czesala sie i ubierala w najprostszym stylu, jesli w ogole mozna go bylo nazwac stylem. Najwyrazniej nie zalezalo jej na zainteresowaniu mezczyzn, co w oczach doktora czynilo ja jeszcze ponetniejsza. Stanowila wyzwanie. W mlodosci Zarubin byl kobieciarzem, w pewnych kregach nawet legendarnym. Pobudzony wspomnieniami dawnych czasow, usmiechnal sie do niej. Raisa dostrzegla przebarwione zeby, pozolkle niewatpliwie od dlugich lat nalogowego palenia. Odpowiedziala usmiechem. Spodziewala sie, ze MGB kogos przysle, mimo ze jej o tym nie uprzedzano, czekala wiec, aby przybysz sie przedstawil. -Jestem doktor Zarubin. Przyslano mnie, zebym zajrzal do Lwa. -Jestem Raisa, zona Lwa. Ma pan legitymacje? Doktor zdjal czapke, znalazl dokument i pokazal. -Prosze mi mowic Borys. W mieszkaniu palily sie swiece. Raisa wyjasnila, ze wlasnie jest przerwa w dostawie pradu - powyzej dziesiatego pietra stale powtarzaly sie klopoty z elektrycznoscia. Okresowe braki pradu trwaly czasem minute, czasem caly dzien. Przeprosila go, nie wiedziala, kiedy znow wlacza swiatlo. Silac sie na zart, Zarubin odrzekl: -Przezyje to. Nie jest kwiatkiem. Wystarczy, ze bedzie mu cieplo. 93 Raisa spytala doktora, czy ma ochote sie czegos napic: moze goracej herbaty, skoro na dworze taki ziab. Przyjal propozycje: gdy brala od niego plaszcz, musnal grzbiet jej dloni.W kuchni Zarubin oparl sie o sciane i z rekami w kieszeniach przygladal sie, jak Raisa przygotowuje herbate. -Mam nadzieje, ze woda jeszcze nie wystygla. Miala mily glos, cichy i spokojny. Zaparzyla liscie w malym imbryczku, po czym zaczela nalewac esencje do wysokiej szklanki. Herbata byla mocna, prawie czarna, a gdy szklanka napelnila sie do polowy, Raisa spojrzala na doktora. -Pija pan mocna? -Jak najmocniejsza. -Taka? -Moze do tego troszke wody. Gdy uzupelniala herbate woda z samowara, wzrok Zarubina przesliznal sie po jej ciele, zatrzymujac sie na wypuklosci piersi, na talii. Miala na sobie tanie rzeczy - szara bawelniana spodnice, grube ponczochy, biala bluzke i zrobiony na drutach rozpinany sweter. Ciekawe, dlaczego Lew nie wykorzystal swojej pozycji, aby ubrac ja w zagraniczne, modnie skrojone stroje w lepszym gatunku. Ale nawet w garderobie produkowanej masowo z lichych materialow wygladala nie mniej atrakcyjnie. -Prosze mi powiedziec, co z mezem. -Ma goraczke. Mowi, ze mu zimno, ale jest caly rozpalony Dygocze. Nie chce jesc. -Skoro ma goraczke, najlepiej niech na razie nic nie je. Ale brak apetytu moze byc takze spowodowany zazywaniem amfetaminy. Wie pani cos o tym? -Jezeli to ma zwiazek z praca, nic nie wiem. -Zauwazyla pani u niego jakies zmiany? -Rzadko jadamy razem, czesto nie ma go cala noc. Ale tego wymaga jego praca. Zauwazylam, ze po dlugich okresach pracy staje sie troche roztargniony. -Zapomina o roznych rzeczach? 94 Podala doktorowi szklanke.-Zyczy pan sobie cukier? -Wolalbym konfiture, jesli mozna prosic. Siegnela na gorna polke. Gdy to robila, jej bluzka lekko sie uniosla, ukazujac skrawek nieskazitelnej bialej skory. Zarubin poczul, jak wysycha mu w ustach. Raisa zdjela sloik z ciemnopurpurowa konfitura, odkrecila pokrywke i podala mu lyzeczke. Doktor nabral konfitury, dodal do herbaty i zamieszal. Utkwil w oczach Raisy przenikliwe, wymowne spojrzenie. Zdajac sobie sprawe z jego pozadania, zaczerwienila sie. Zarubin patrzyl, jak rumieniec oblewa jej szyje. -Dziekuje. -Moze chcialby go pan zbadac? Zakrecila sloik, odstawila go na bok i skierowala kroki do sypialni. Doktor nie ruszal sie z miejsca, obserwujac rozpuszczajaca sie konfiture. -Najpierw skoncze herbate. Nie ma pospiechu. Musiala zawrocic. Zarubin stulil wargi i dmuchnal na herbate. Byla goraca i slodka. Raisa wygladala na nieco spieta. Zmuszanie jej do czekania sprawialo mu przyjemnosc. Powietrze w pozbawionej okien dusznej sypialni bylo nieswieze. Z samego zapachu Zarubin odgadl, ze lezacy w lozku czlowiek jest chory. Ku wlasnemu zaskoczeniu ogarnelo go cos na ksztalt rozczarowania. Zastanawiajac sie, co sie kryje za tym uczuciem, przysiadl obok Lwa na skraju lozka. Zmierzyl mu temperature. Byla wysoka, ale nie grozila zyciu. Osluchal go. Nie stwierdzil nic odbiegajacego od normy. Lew nie mial gruzlicy. Wszystko wskazywalo na zwykle przeziebienie. Raisa stala obok, przygladajac sie badaniu. Jej rece pachnialy mydlem. Milo bylo siedziec tak blisko niej. Doktor wyciagnal z torby brazowa butelke i odmierzyl lyzeczke gestego zielonego plynu. -Prosze mu uniesc glowe. Pomogla mezowi usiasc, a Zarubin wlal mu plyn do gardla. Gdy Lew przelknal lekarstwo, ostroznie polozyla jego glowe na po duszce. 95 -Co to za lek?-Srodek tonizujacy - pomoze mu lepiej spac. -W tym nie trzeba mu pomagac. Doktor nie odpowiedzial. Nie chcialo mu sie wymyslac zadnego klamstwa. Rzekomy lek byl w istocie mikstura pomyslu Zarubina: stanowil polaczenie barbituranu, halucynogenu i dodatku w postaci aromatyzowanego syropu, ktory nadawal substancji smak. Specyfik powodowal paraliz ciala i umyslu. Podany doustnie, w ciagu pol godziny porazal miesnie - rozluznialy sie i wiotczaly do tego stopnia, ze nawet najmniejszy ruch wydawal sie niewyobrazalnie trudnym zadaniem. Krotko potem zaczynal dzialac halucynogen. Zarubinowi coraz bardziej podobal sie pomysl, ktory zaczal mu sie wykluwac w glowie jeszcze w kuchni, kiedy Raisa sie zarumienila, a przybral ostateczny ksztalt w chwili, gdy doktor poczul won mydla na jej dloniach. Gdyby zameldowal, ze Lew wcale nie jest chory i symuluje, aby uzyskac zwolnienie ze sluzby, Demidow zostalby zapewne aresztowany i przesluchany. Jesli dodac do tego pozostale watpliwosci, dotyczace jego zachowania, zaciazylyby na nim powazne podejrzenia. Najprawdopodobniej trafilby do wiezienia. Jego zona, jego piekna zona, zostalaby sama i bezbronna. Potrzebowalaby sojusznika. Status Zarubina w organach sluzby bezpieczenstwa dorownywal, a nawet przewyzszal pozycje Lwa, doktor byl wiec pewien, ze moglby jej zaproponowac alternatywne, calkiem atrakcyjne wyjscie. Byl wprawdzie zonaty, ale mogla zostac jego kochanka. Byl przekonany, ze Raisa ma dobrze rozwiniety instynkt samozachowawczy. Wziawszy jednak pod uwage sytuacje, niewykluczone, ze uda sie zdobyc to, czego pragnal, w mniej skomplikowany sposob. Zarubin wstal. -Mozemy porozmawiac w cztery oczy? W kuchni Raisa skrzyzowala rece na piersiach. Zmarszczyla brwi -jej nieskazitelnie gladkie czolo przeciela jedna malenka bruzda, ktorej Zarubin pragnal dotknac jezykiem. -Moj maz wyzdrowieje? -Ma goraczke. Bede gotow to potwierdzic. 96 -Co bedzie pan gotow potwierdzic?-Bede gotow potwierdzic, ze jest naprawde chory. -Bo naprawde jest chory. Wlasnie sam pan to powiedzial. -Wie pani, po co tu przyszedlem? -Bo jest pan lekarzem, a moj maz jest chory. -Przyslano mnie, zebym sprawdzil, czy pan maz naprawde jest chory, czy jedynie probuje sie wymigac od pracy. -Przeciez to oczywiste, ze jest chory. Nie trzeba byc lekarzem, zeby to zauwazyc. -Tak, ale to mnie tu przyslano. I ja podejme decyzje. Uwierza w to, co powiem. -Doktorze, wlasnie pan powiedzial, ze jest chory. Mowil pan, ze ma goraczke. -I bede gotow to potwierdzic oficjalnie, jezeli jest pani gotowa przespac sie ze mna. Zdumiewajace, ale nawet nie mrugnela okiem. Zadnej widocznej reakcji. Jej spokoj sprawil, ze Zarubin zapragnal jej jeszcze bardziej. Ciagnal: -Oczywiscie tylko raz, chyba ze sie pani spodobam, a wowczas nie bedzie przeszkod, zebysmy to kontynuowali. Moglibysmy dojsc do porozumienia: dostanie pani w zamian, co pani zechce, w granicach rozsadku. Chodzi o to, ze nikt nie musi o niczym wiedziec. -A jezeli sie nie zgodze? -Powiem, ze pani maz klamal. Ze z nieznanych mi powodow za wszelka cene chcial uniknac sluzby. Doradze wszczecie sledztwa w tej sprawie. -Nie uwierza panu. -Jest pani pewna? Juz nabieraja podejrzen. Wystarczy, ze szepne slowko. Biorac milczenie za zgode na swoja propozycje, Zarubin pod szedl do niej i niepewnym ruchem polozyl dlon na jej nodze. Nie poruszyla sie. Mogli uprawiac seks w kuchni. Nikt sie nie dowie. Jej maz sie nie obudzi. Bedzie mogla jeczec z rozkoszy, bedzie mogla narobic tyle krzyku, ile zapragnie. 97 Raisa z niesmakiem odwrocila wzrok, zastanawiajac sie, co poczac. Reka Zarubina sunela po jej nodze.-Nie boj sie. Maz mocno spi. Nie bedzie nam przeszkadzal. My tez nie bedziemy mu przeszkadzali. Jego dlon zawedrowala pod spodnice. -Moze ci sie nawet spodoba. Wielu kobietom bardzo sie podobalo. Byl tak blisko, ze czula jego oddech. Pochylil sie, rozchylajac usta i ukazujac zolte zeby, jak gdyby byla jablkiem, w ktore zamierzal sie wgryzc. Usilowala sie przecisnac obok niego, lecz chwycil ja za przegub. -Dziesiec minut to przeciez niewysoka cena za zycie twojego meza. Zrob to dla niego. Przyciagnal ja blizej, zaciskajac mocniej palce. Nagle puscil ja, unoszac obie rece. Raisa przykladala mu noz do gardla. -Jezeli nie jest pan pewien, co dolega mojemu mezowi, prosze powiadomic majora Kuzmina - naszego dobrego przyjaciela - ze powinien przyslac innego lekarza. Dodatkowa opinia bardzo sie przyda. Omineli sie w progu. Raisa nie odrywala ostrza od jego szyi, dopoki Zarubin nie wycofal sie z kuchni. Zostala w drzwiach, trzymajac noz na wysokosci pasa. Doktor wzial plaszcz i bez pospiechu go wlozyl. Podniosl skorzana torbe i otworzyl drzwi, mruzac oczy w ostrym blasku slonca. -Tylko dzieci wierza jeszcze w przyjaciol, i to glupie dzieci. Raisa zrobila krok w strone Zarubina, zerwala z wieszaka czapke i cisnela mu pod nogi. Kiedy sie pochylil, aby ja podniesc, zatrzasnela drzwi. Uslyszala oddalajace sie kroki. W drzacych dloniach wciaz sciskala noz. Moze rzeczywiscie dala mu jakis powod do przypuszczen, ze bedzie sklonna sie z nim przespac. Odtworzyla w pamieci przebieg wypadkow: otworzyla drzwi, usmiechnela sie w odpowiedzi na jego idiotyczny zart, wziela od niego plaszcz, zaparzyla herbate. Zarubin 98 ulegl zludzeniu. Nie mogla nic na to poradzic. Moze jednak powinna byla udawac, ze jego propozycja brzmi kuszaco i ze jest gotowa ja rozwazyc. Moze stary duren chcial po prostu uwierzyc, ze pochlebiaja jej jego umizgi. Raisa potarla czolo. Zle to rozegrala. Teraz grozilo im niebezpieczenstwo.Weszla do sypialni i usiadla obok Lwa. Jego usta poruszaly sie jakby w cichej modlitwie. Przysunela sie blizej, usilujac zrozumiec cos z belkotliwych slow. Ledwie slyszalne strzepki zdan nie ukladaly sie w nic sensownego. Lew majaczyl. Chwycil jej dlon. Mial wilgotna skore. Wyrwala reke i zdmuchnela swiece. Lew stal w sniegu nad rzeka, widzac Anatolija Brodskiego, ktory zdolal przedostac sie na drugi brzeg i prawie juz dotarl do bezpiecznego schronienia wsrod drzew. Zaledwie Lew ruszyl za nim, zobaczyl, ze pod gruba skorupa lodu tkwia zastygli ludzie, ktorych aresztowal. Rozejrzal sie na boki - ich zamarzniete ciala wypelnialy cala rzeke. Jezeli chcial sie dostac do lasu, jesli chcial zlapac tego czlowieka, musial po nich przejsc. Nie majac wyboru - winien byl spelnic swoj obowiazek - Lew przyspieszyl kroku. Zdawalo sie jednak, ze - jakby pod dotknieciem jego stop - ciala powracaja do zycia. Lod zaczal sie topic. Rzeka tez ozyla i gwaltownie zafalowala. Zapadajac sie w mieknacej bryi, Lew poczul pod podeszwami butow twarze. Choc staral sie biec jak najszybciej, twarze byly wszedzie, za nim, przed nim. Jakas reka chwycila go za noge - wyszarpnal ja. Kolejna dlon zacisnela sie na jego kostce, potem trzecia, czwarta. Zamknal oczy, lekajac sie spojrzec, czekajac, az rece wciagna go w glab rzeki. Gdy je otworzyl, byl w burym pokoju biurowym. U jego boku stala Raisa ubrana w jasnoczerwona sukienke, te sama, ktora pozyczyla od kolezanki na ich slub, pospiesznie zwezona, aby nie bylo widac, ze jest na nia za duza. We wlosy miala wpiety bialy kwiat zerwany w parku. Lew byl ubrany w niedopasowany szary garnitur. Garnitur nie nalezal do niego: zostal pozyczony od kolegi ze sluzby. Stali w zaniedbanym biurze zaniedbanego urzedu, naprzeciw stolu, przy ktorym 99 siedzial pochylony nad papierami lysiejacy mezczyzna. Raisa podala mu dokumenty i czekali, az czlowiek sprawdzi ich tozsamosc. Nie bylo zadnej przysiegi malzenskiej, zadnej ceremonii ani bukietow. Nie bylo gosci, lez ani zyczen pomyslnosci - tylko oni dwoje w najlepszych ubraniach, jakie udalo sie im zdobyc. Zadnych ceregieli: ceregiele sa dobre dla burzuazji. Jedyny swiadek, wlasnie ten urzednik z lysina, wpisal ich dane do grubej, mocno sfatygowanej ksiegi. Kiedy rubryki zostaly wypelnione, otrzymali akt slubu. Zostali mezem i zona.W starym mieszkaniu jego rodzicow, gdzie odbylo sie przyjecie weselne, zjawili sie przyjaciele i sasiedzi, pragnacy skorzystac z ich goscinnosci. Starsi mezczyzni spiewali nieznane piosenki. A jednak w tym wspomnieniu cos bylo nie tak. Widzial zimne, zaciete twarze. Przyszla tu rodzina Fiodora. Lew wciaz tanczyl, ale wesele zmienilo sie w pogrzeb. Wszyscy na niego patrzyli. Ktos zastukal w okno. Lew odwrocil sie i ujrzal przycisnietego do szyby jakiegos czlowieka. Podszedl blizej i przetarl zaparowane okno. To byl Michail Swiatoslawowicz Zinowiew, z kula w glowie, zlamana szczeka i posiniaczona twarza. Lew cofnal sie i odwrocil. W opustoszalym pokoju zobaczyl dwie male dziewczynki - corki Zinowiewa, ubrane w brudne lachmany. Sieroty mialy wzdete brzuchy i skore pokryta pecherzami. Ich ubrania, czola i pozlepiane wlosy roily sie od wszy. Lew zamknal oczy i potrzasnal glowa. Dygoczac z zimna, otworzyl oczy. Byl pod woda i szybko schodzil na dno. Nad glowa mial tafle lodu. Probowal wyplynac, lecz prad sciagal go w dol. Na lodzie stali ludzie i przygladali sie, jak tonie. Pluca przeszyl mu okropny bol. Nie mogac dluzej wstrzymywac oddechu, otworzyl usta. Lew otworzyl oczy, z wysilkiem lapiac powietrze. Obok niego siedziala Raisa, probujac go uspokoic. Rozejrzal sie zdezorientowany: myslami byl na poly we snie, na poly na jawie. Zrozumial, ze to terazniejszosc: byt z powrotem w swoim mieszkaniu. Z ulga wzial Raise za reke, wyrzucajac z siebie szeptem potok slow. 100 -Pamietasz, jak pierwszy raz sie zobaczylismy? Gapilem sie naciebie i pomyslalas, ze to jakis natret. Wysiadlem na innej stacji metra, zeby zapytac, jak masz na imie. Nie chcialas mi powiedziec. Ale stalem, dopoki nie powiedzialas. Sklamalas, ze masz na imie Lena. Przez caly tydzien mowilem tylko o tej slicznej Lenie. Powtarzalem wszystkim, ze nie ma piekniejszej kobiety. A kiedy wreszcie spotkalem cie drugi raz i namowilem na spacer, ciagle mowilem ci Lena. Pod koniec spaceru pozwolilas sie pocalowac i dopiero wtedy zdradzilas mi swoje prawdziwe imie. Na drugi dzien powtarzalem wszystkim, jaka cudowna jest Raisa, i wszyscy sie ze mnie smiali, ze w zeszlym tygodniu byla Lena, w tym jest Raisa, a w przyszlym pewnie bedzie znowu jakas inna. Ale nie, to zawsze bylas ty. Raisa sluchala meza, dziwiac sie temu przyplywowi sentymentalizmu. Skad mu sie to wzielo? Moze kazdy w czasie choroby staje sie sentymentalny. Zmusila go, aby sie polozyl, i wkrotce znow zasnal. Od wyjscia doktora Zarubina minelo prawie dwanascie godzin. Stary zarozumialec, urazony jej odmowa, byl niebezpiecznym wrogiem. Chcac zagluszyc obawy, ugotowala zupe - gesty, pozywny rosol z kawalkami miesa, nie tylko na warzywach i kurzych kosciach. Bulgotal na wolnym ogniu; chciala, zeby byl goracy, kiedy Lew znowu bedzie mogl jesc. Zamieszala zupe i nalala sobie talerz. Ledwie to zrobila, rozleglo sie pukanie do drzwi. Bylo pozno. Nie spodziewala sie zadnych gosci. Wziela noz, ten sam noz, i chowajac go za plecami, podeszla do drzwi. -Kto tam? -Major Kuzmin. Otworzyla drzacymi rekami. Zobaczyla majora Kuzmina w obstawie dwoch mlodych, groznie wygladajacych funkcjonariuszy. -Rozmawialem z doktorem Zarubinem. Raisa wyrzucila z siebie: -Prosze zajrzec do Lwa i samemu sie przekonac... Kuzmin mial zaskoczona mine. -Nie, to nie jest konieczne. Nie chce mu przeszkadzac. W sprawach 101 medycznych polegam na opinii doktora. Poza tym prosze nie uwazac mnie za tchorza, ale boje sie zarazic.Nie rozumiala, co sie stalo. Doktor powiedzial mu prawde. Powitala te wiadomosc z ulga, przygryzajac wargi, by tego nie okazac. Major ciagnal: -Rozmawialem z pani szkola. Wyjasnilem, ze opiekuje sie pani chorym mezem. Lew musi szybko wyzdrowiec. Jest jednym z naszych najwartosciowszych oficerow sledczych. -Ma szczescie, ze przelozeni tak sie troszcza o jego zdrowie. Kuzmin zbyl te uwage machnieciem reki. Dal znak jednemu z towarzyszacych mu ludzi, ktory trzymal papierowa torbe. Funkcjonariusz podal ja Raisie. -To prezent od doktora Zarubina, wiec nie mnie powinna pani dziekowac. Aby przyjac torbe, Raisa potrzebowala obu rak. Wciaz trzymala za plecami noz, dlatego wsunela go za pasek spodnicy, po czym wziela torbe, ktora okazala sie ciezsza, niz przypuszczala. -Wejdzie pan? -Dziekuje, ale zrobilo sie pozno i jestem juz zmeczony. Kuzmin pozegnal Raise, zyczac jej dobrej nocy. Zamknela drzwi, poszla do kuchni i postawila torbe na stole, wyjmujac noz zza paska spodnicy. Otworzyla torbe. Byla pelna pomaranczy i cytryn, luksusowych artykulow w miescie cierpiacym na niedobor zywnosci. Zamknela oczy, wyobrazajac sobie, jaka satysfakcje sprawi Zarubinowi jej wdziecznosc, nie za owoce, lecz za to, ze zrobil, co do niego nalezalo, i poinformowal zwierzchnikow, ze Lew naprawde jest chory. Pomarancze i cytryny mialy jej powiedziec, ze powinna sie czuc jego dluzniczka. Inny kaprys Zarubina mogl przeciez doprowadzic do ich aresztowania. Raisa wysypala zawartosc torby do kubla na smieci. Przez chwile patrzyla na jasne, soczyste barwy, a potem wyciagnela wszystkie owoce. Postanowila, ze zje prezent od Zarubina. Ale nie bedzie plakac. 19 lutego Po raz pierwszy od czterech lat Lew wzial urlop bez uprzedzenia. Istniala specjalna kategoria wiezniow gulagow, skazanych za naruszenie etyki pracy: ludzi, ktorzy opuscili swoje stanowiska na zbyt dlugi czas albo o pol godziny spoznili sie na swoja zmiane. Bezpieczniej bylo isc do pracy i zaslabnac w hali fabrycznej, niz profilaktycznie zostac w domu. Decyzja, czy pracowac, czy nie, nigdy nie nalezala do pracownika. Lew wiedzial jednak, ze jemu raczej nic nie grozi. Wedlug slow Raisy, byl u nich lekarz, a potem zlozyl mu wizyte major Kuzmin, wydajac zgode na urlop. Oznaczalo to, ze odczuwany przez niego niepokoj musial miec inna przyczyne. Im dluzej o tym myslal, tym mniej mial watpliwosci. Nie chcial wracac do pracy. Przez ostatnie trzy dni nie wychodzil z mieszkania. Odciety od swiata lezal w lozku, popijajac goraca wode z cukrem i cytryna, jedzac rosol i grajac w karty z zona, ktora bynajmniej nie traktowala go ulgowo z powodu choroby, wygrywajac prawie wszystkie partie. Przewaznie spal i po pierwszej nocy nie dreczyly go juz wiecej koszmary, ale w ich miejsce pojawila sie apatia. Czekal, az to uczucie ustapi, przekonany, ze melancholia jest ubocznym skutkiem oslabienia po metamfetaminie. Czul sie zle. Zapasy narkotyku - kilka szklanych fiolek, pelnych brudnobialych krysztalkow - wysypal do zlewu. Koniec z faszerowaniem sie chemia przed aresztowaniami. Czy rzeczywiscie chodzilo o narkotyki? Moze o aresztowania? W miare jak ustepowala apatia, latwiej mu bylo wytlumaczyc sobie wypadki 103 ostatnich kilku dni. Popelnili blad: ich bledem byl Anatolij Taraso-wicz Brodski. Niewinny czlowiek, ktory wpadl i zostal zmiazdzony przez tryby niezbednej, choc nie nieomylnej machiny panstwowej. Doszlo po prostu do niefortunnego zbiegu okolicznosci. Przypadek jednego czlowieka nie podwazal jednak sensu ich dzialan. Jak mogl? Zasady ich pracy pozostawaly niewzruszone. Ochrona narodu byla znacznie istotniejsza sprawa niz los jednego czlowieka, istotniejsza niz los tysiaca ludzi. Jakze wielka wage mialy wszystkie fabryki, maszyny i wojska Zwiazku Radzieckiego! W porownaniu z nimi jednostka wazyla tyle co nic. Lew musial pamietac, by nie tracic z oczu wlasciwych proporcji. Widzenie swiata we wlasciwych proporcjach to jedyny sposob, by dalej pelnic sluzbe. Byly to rozsadne i mocne argumenty, ktore w ogole nie trafialy mu do przekonania.Przed nim, posrodku ruchliwego placu Lubianskiego, stal otoczony trawnikiem pomnik Feliksa Dzierzynskiego. Historie zycia Dzierzynskiego Lew znal na pamiec. Kazdy agent znal ja na pamiec. Jako pierwszy szef Czeki, policji politycznej, utworzonej przez Lenina po obaleniu carskiego rezimu, Dzierzynski byl duchowym ojcem NKWD i wzorem do nasladowania. Podreczniki szkoleniowe zostaly naszpikowane cytatami, ktore mu przypisywano. W jednym z najbardziej znanych i czesto przywolywanych przemowien Dzierzynski tlumaczyl, ze funkcjonariusz musi nauczyc swoje serce okrucienstwa. Okrucienstwo mieli wpisane w kodeks postepowania. Okrucienstwo bylo cnota. Okrucienstwo bylo koniecznoscia. Dazcie do okrucienstwa! Okrucienstwo stanowilo klucz do bram panstwa idealnego. Gdyby czekisci tworzyli grupe okreslonej jednej doktryny religijnej, okrucienstwo byloby jednym z jej glownych przykazan. Edukacja Lwa koncentrowala sie na rozwijaniu sprawnosci fizycznej - ten fakt dotychczas bardziej pomagal, niz przeszkadzal jego karierze, nadajac mu wyglad czlowieka, ktoremu mozna zaufac, w przeciwienstwie do naukowca, ktorego nalezalo podejrzewac. 104 Oznaczalo to jednak, ze Lew byl zmuszony poswiecic co najmniej jeden wieczor tygodniowo na zmudne, odreczne przepisywanie wszystkich cytatow, ktore agent musial znac na pamiec. Nie byl typem mola ksiazkowego, zapamietywanie szlo mu z trudnoscia, a kiepski stan pamieci pogorszylo jeszcze dzialanie narkotykow. Funkcjonariusz musial jednak pamietac kluczowe przemowienia. Kazdy lapsus byl oznaka braku wiary i oddania. Dzis, po trzech dniach spedzonych w domu, zblizajac sie do Lubianki i spogladajac na pomnik Dzierzynskiego, Lew uswiadomil sobie, ze ma luki w pamieci - kolataly mu sie po glowie jakies zdania, ale niedokonczone, w kawalkach. Z calej czekistowskiej biblii dogmatow i zasad, z wielu tysiecy slow, pamietal tylko wage okrucienstwa.Lwa wprowadzono do gabinetu Kuzmina. Major siedzial za biurkiem. Wskazal mu krzeslo naprzeciw siebie. -Lepiej sie czujesz? -Tak, dziekuje. Zona mowila, ze odwiedziliscie mnie, towarzyszu majorze. -Martwilismy sie o ciebie. Pierwszy raz zachorowales. Sprawdzalem w aktach. -Przepraszam. -To nie byla twoja wina. Dzielnie sie spisales, skaczac do rzeki. I cieszymy sie, ze go ocaliles. Udzielil nam cennych informacji. Kuzmin postukal palcem w cienka czarna teczke, lezaca na srodku biurka. -Podczas twojej nieobecnosci Brodski przyznal sie do winy. Dopiero po dwoch dniach i dwoch kuracjach kamforowych. Okazal sie niezwykle uparty. Ale w koncu sie zlamal. Podal nam nazwiska siedmiu osob, sympatyzujacych z Amerykanami. -Gdzie teraz jest? -Brodski? Wczoraj wieczorem zostal stracony. Czego Lew mogl sie spodziewac? Staral sie panowac nad wyrazem twarzy, jak gdyby wlasnie uslyszal, ze na dworze jest dzis zimno. Kuzmin wzial czarna teczke i podal mu. -Znajdziesz tu pelny zapis jego zeznania. 105 Lew otworzyl teczke. Jego wzrok spoczal na pierwszej linijce.Ja - Anatolij Tarasowicz Brodski - jestem szpiegiem. Przerzucil stronice maszynopisu. Rozpoznal schemat, rozpoczynajacy sie od przeprosin i wyrazenia skruchy, po ktorych nastepowal opis charakteru zbrodni. Widzial ten szablon tysiace razy. Roznil sie tylko szczegolami, jak nazwiska, adresy. -Mam to teraz przeczytac? Kuzmin przeczaco pokrecil glowa, podajac mu zaklejona koperte. -Wskazal szescioro obywateli radzieckich i jednego wegierskiego. Wszyscy wspolpracuja z obcymi rzadami. Przydzielilem szesc nazwisk innym agentom. Sprawdzenie siodmego nalezy do ciebie. Ze wzgledu na to, ze jestes jednym z moich najlepszych oficerow sledczych, dalem ci najtrudniejsze. W kopercie sa wyniki naszych czynnosci wstepnych, kilka zdjec i wszystkie dane osobowe, jakie obecnie posiadamy - niewiele ich, jak sam widzisz. Twoje zadanie polega na tym, zeby zebrac wiecej informacji, a jezeli Brodski mial racje, jezeli ta osoba jest zdrajca, aresztowac ja i doprowadzic tutaj, wedlug zwyklej procedury. Lew rozerwal koperte i wyjal kilka duzych czarno-bialych fotografii. Zrobiono je z pewnej odleglosci, podczas obserwacji prowadzonej z drugiej strony ulicy. Zdjecia przedstawialy zone Lwa. Tego samego dnia Raisa z utesknieniem wyczekiwala zblizajacego sie konca dnia. Przez ostatnie osiem godzin ze wszystkimi swoimi klasami przeprowadzila dokladnie te sama lekcje. Zwykle uczyla obowiazkowych nauk politycznych, lecz tego ranka dostala instrukcje przeslane do szkoly przez Ministerstwo Oswiaty z poleceniem zrealizowania zalaczonego planu lekcji. Instrukcje otrzymaly chyba wszystkie szkoly w Moskwie i nalezalo sie do nich zastosowac w trybie natychmiastowym, zwykle lekcje odkladajac na jutro. Wedlug dyspozycji ministerialnych, Raisa miala poswiecic caly dzien na rozmowe z kazda klasa o tym, jak towarzysz Stalin kocha dzieci w swoim kraju. Sama milosc stanowila lekcje polityczna. Nie bylo wazniejszego uczucia niz milosc przywodcy, a co za tym idzie - milosc do przywodcy. W ramach tej milosci Stalin pragnal przypomniec wszystkim swoim dzieciom, bez wzgledu na wiek, o pewnych podstawowych srodkach ostroznosci, jakie powinny stosowac na co dzien. Nie mogly przechodzic przez ulice, nie rozejrzawszy sie dwa razy, musialy uwazac podczas jazdy metrem i wreszcie, co nalezalo szczegolnie podkreslic, nie wolno im bylo bawic sie na torach kolejowych. W ciagu kilku ostatnich lat na torach wydarzylo sie pare tragicznych wypadkow. Bezpieczenstwo dzieci bylo sprawa najwyzszej wagi. Stanowily przyszlosc panstwa. Lekcji towarzyszylo kilka nieco absurdalnych pokazow. Na koniec przeprowadzano krotki test, by sprawdzic, czy dzieci przyswoily sobie wszystkie informacje. 107 Kto cie najbardziej kocha? Odpowiedz prawidlowa: Stalin.Kogo najbardziej kochasz? Odpowiedz prawidlowa: patrz wyzej. (Nieprawidlowe odpowiedzi nalezy odnotowac). Czego nigdy nie powinienes robic? Odpowiedz prawidlowa: Bawic sie na torach kolejowych. Raisa przypuszczala, ze przyczyna ostatniego zarzadzenia byla troska partii o liczbe ludnosci. Jej lekcje z reguly byly meczace, chyba nawet bardziej niz zajecia z innych przedmiotow. O ile nie oczekiwano, by nagradzano oklaskami rozwiazanie kazdego rownania matematycznego, to przeciez spodziewano sie, ze kazda jej wypowiedz na temat generalissimusa Stalina, Zwiazku Radzieckiego lub perspektyw ogolnoswiatowej rewolucji wywola burze oklaskow. Uczniowie przescigali sie w goracym aplauzie, nikt nie chcial wydawac sie mniej gorliwy od sasiada. Co piec minut przerywano lekcje, dzieci wstawaly i maszerowaly w miejscu, glosno tupiac albo walac piesciami w lawki, a Raisa miala obowiazek wstac i przylaczyc sie do tej manifestacji. Chcac oszczedzic podrazniona skore rak, klaskala w taki sposob, ze jej dlonie ledwie sie dotykaly, markujac entuzjazm. Z poczatku podejrzewala, ze dzieciom podoba sie ten halas i pragna wykorzystac kazda okazje do przerwania lekcji. Wkrotce jednak sie przekonala, ze jest inaczej. Dzieci po prostu sie baly. W zwiazku z tym nigdy nie miala klopotow z utrzymaniem dyscypliny. Rzadko musiala podnosic glos i uciekac sie do jakichkolwiek grozb. Nawet szescioletnie dzieciaki rozumialy, ze brak szacunku dla wladzy i odzywki nie w pore oznaczaja ryzykowanie wlasnego zycia. Mlodosc nie stanowila zadnej ochrony. Wiek, od ktorego dziecko moglo zostac zastrzelone za przestepstwo popelnione przez nie lub przez jego ojca, wynosil dwanascie lat. O tym nie wolno bylo Raisie wspominac w zadnej lekcji. Mimo liczebnosci klas, ktora bylaby jeszcze wieksza, gdyby wojna nie dokonala spustoszen demograficznych, Raisa poczatkowo postawila sobie za cel zapamietanie imion wszystkich uczniow. Zamierzala w ten sposob pokazac, ze traktuje kazde dziecko indywidualnie. 108 Bardzo szybko jednak zauwazyla, ze jej dobra pamiec wzbudza w dzieciach dziwny niepokoj. Jak gdyby wywolywala w nich poczucie zagrozenia.Jesli pamietam twoje imie i nazwisko, moge na ciebie doniesc. Dzieci juz pojely, jak cenna jest anonimowosc, a Raisa zorientowala sie, ze wola, gdy poswieca im jak najmniej uwagi. Po niecalych dwoch miesiacach przestala zwracac sie do nich po imieniu i wrocila do wskazywania. Miala jednak stosunkowo malo powodow do narzekan. Szkola, w ktorej uczyla, szkola srednia numer 7 - kanciasty budynek na grubych betonowych filarach - byla prawdziwa chluba panstwowej polityki oswiatowej. Czesto ja fotografowano i pisano o niej w prasie, a otwieral ja sam Nikita Chruszczow, wyglaszajac przemowienie w nowej sali gimnastycznej, w ktorej podloga byla tak nawoskowana, ze jego ochrona z trudem utrzymywala rownowage. Chruszczow oznajmil, ze edukacja musi przede wszystkim spelniac potrzeby kraju. A kraj potrzebowal zdrowych, efektywnych mlodych naukowcow, inzynierow i zlotych medalistow igrzysk olimpijskich. Sasiadujaca ze szkola hala, wielkosci katedry byla szersza i dluzsza od gmachu szkoly i wyposazona w bieznie, zestaw mat, obrecze, drabinki sznurowe i trampoliny, ktore w pelni wykorzystywano podczas zajec pozalekcyjnych, obejmujacych codzienny, godzinny trening, obowiazujacy kazdego ucznia, bez wzgledu na wiek i uzdolnienia sportowe. Sugestie plynace z przemowienia Chruszczowa i profilu szkoly nie pozostawialy Raisie zadnych watpliwosci: kraj nie potrzebowal poetow, filozofow ani duchownych. Potrzebowal wydajnosci, ktora da sie wyrazic w liczbach, sukcesu, ktory da sie zmierzyc stoperem. Sposrod nauczycieli Raisa zaliczala do grona przyjaciol tylko jedna osobe - Iwana Kuzmicza Zukowa, ktory uczyl jezyka rosyjskiego i literatury. Nie wiedziala, w jakim wieku jest Zukow, nigdy jej tego nie zdradzil, ale musial miec okolo czterdziestki. Ich przyjazn zaczela sie przypadkowo. Kiedys mimochodem utyskiwal na wielkosc szkolnej 109 biblioteki - znajdujace sie w piwnicy obok kotlowni pomieszczenie wielkosci spizarni, pelne broszur, starych numerow "Prawdy", tekstow zatwierdzonych przez wladze, wsrod ktorych nie bylo ani jednej ksiazki zagranicznego autora. Slyszac to, Raisa ostrzegla go szeptem, ze powinien byc ostrozniejszy Ostrzezenie zapoczatkowalo niezwykla przyjazn, ktora z jej punktu widzenia na dluzsza mete mogla sie okazac zgubna, zwazywszy na fakt, ze Iwan mial sklonnosc do szczerego wypowiadania swoich pogladow. W oczach wielu ludzi juz byl czlowiekiem napietnowanym. Inni nauczyciele byli przekonani, ze pod podloga ukrywa zakazane teksty lub, co gorsza, sam pisze ksiazke i przemyca na Zachod strony z niewatpliwie wywrotowymi tresciami. To prawda, ze pozyczyl jej kiedys nielegalny przeklad "Komu bije dzwon", ktory musiala czytac latem w parkach, nie majac odwagi przyniesc ksiazki do domu. Raisa mogla sobie pozwolic na te zazylosc tylko dlatego, ze jej lojalnosci nigdy dotad nie brano pod lupe. Byla przeciez zona funkcjonariusza organow sluzby bezpieczenstwa, o czym wiedzieli prawie wszyscy, nie wylaczajac czesci uczniow. Nalezaloby sie spodziewac, ze Iwan bedzie sie trzymal od niej z daleka. Zapewne uspokajal sie mysla, ze gdyby Raisa chciala na niego doniesc, dawno juz by to zrobila, zwlaszcza ze uslyszala z jego ust wiele nieodpowiedzialnych slow, a mogla przeciez przed zasnieciem szepnac nazwisko Iwana mezowi. Doszlo wiec do tego, ze jedyna osoba z grona pedagogicznego, jakiej ufala, byl czlowiek traktowany z najwieksza nieufnoscia, a jedyna osoba, jakiej ufal Iwan, byla kobieta, ktorej powinien ufac najmniej ze wszystkich. Byl zonaty i mial troje dzieci, a Raisa podejrzewala, ze sie w niej podkochuje. Nie zaprzatala sobie tym jednak glowy, majac nadzieje, ze dla dobra ich obojga on takze tego nie robi.Przed glownym wejsciem do szkoly, po drugiej stronie ulicy, w holu niskiego bloku stal Lew. Przebral sie i zamiast munduru wlozyl na siebie cywilne ubranie, wypozyczone z pracy. Na Lubiance mieli szafki pelne najprzerozniejszych rzeczy: plaszczy, marynarek, spodni 110 w rozmaitych rozmiarach i roznej jakosci, ktore trzymano wlasnie w tym celu. Lew nigdy sie nie zastanawial, skad pochodzi ta odziez, dopoki kiedys nie znalazl plamy krwi na mankiecie koszuli; wtedy zdal sobie sprawe, ze to rzeczy straconych w budynku w Warsonofiewskim Zaulku. Wszystkie oczywiscie wyprano, lecz niektore zabrudzenia trudno bylo usunac. Lew, w dlugim do kostek, szarym welnianym plaszczu i cieplej futrzanej czapce nasunietej na czolo, byl przekonany, ze zona go nie pozna, gdyby przypadkiem zerknela w jego strone. Przytupywal, aby sie rozgrzac, spogladajac na zegarek Polot Aviator w kopercie z nierdzewnej stali - urodzinowy prezent od zony. Niedlugo miala skonczyc lekcje. Popatrzyl na swiatlo nad swoja glowa. Wzial porzucona szczotke na kiju i za jej pomoca stlukl zarowke, pograzajac korytarz w ciemnosciach.Raisa nie pierwszy raz byla sledzona. Trzy lata temu Lew zlecil jej obserwacje z powodow, ktore nie mialy nic wspolnego z zagrozeniem bezpieczenstwa panstwa. Byli wowczas malzenstwem niecaly rok. Raisa stawala sie coraz bardziej chlodna wobec niego. Mieszkali razem, a jednak osobno, pracujac do pozna, widujac sie tylko przelotnie rano i wieczorem i komunikujac sie jak dwie lodzie rybackie, wyplywajace w morze co dzien z tego samego portu. Lew nie sadzil, by jako maz sie zmienil, nie rozumial wiec, dlaczego ona zmienila sie jako zona. Ilekroc poruszal ten temat, twierdzila, ze zle sie czuje, ale nie chciala isc do lekarza, zreszta jak mozna zle sie czuc calymi miesiacami? Przychodzilo mu na mysl tylko jedno - zakochala sie w innym. Kierowany uzasadnionymi podejrzeniami, powierzyl zadanie sledzenia Raisy nowo przyjetemu do sluzby, dobrze zapowiadajacemu sie agentowi. Funkcjonariusz obserwowal ja codziennie przez tydzien. Lew usprawiedliwial sie przed soba, ze choc to przykra decyzja, to podjal ja powodowany miloscia. Musial sie jednak liczyc z ryzykiem - nie tylko takim, ze Raisa mogla sie dowiedziec. Gdyby dowiedzieli sie jego wspolpracownicy, pewnie zinterpretowaliby te sprawe zupelnie inaczej. Skoro Lew nie wierzy w wiernosc malzenska swojej zony, to jak mozna wierzyc w jej wiernosc polityczna? Bez wzgledu na to, czy 111 zdradzala meza lub kraj, czy nie, byloby lepiej dla wszystkich wyslac ja do lagru. Na wszelki wypadek. Ale Raisa nie miala zadnego romansu i nikt sie nie dowiedzial o obserwacji. Lew z ulga przyjal do wiadomosci, ze po prostu musi byc cierpliwy, pelen troski i starac sie jej pomoc uporac z trudnosciami, z jakimi sie borykala. Po kilku miesiacach zaczelo sie miedzy nimi ukladac lepiej. Lew wyslal mlodego agenta na stanowisko do Leningradu, zapewniajac go, ze to awans.Ta misja miala jednak calkiem inny charakter. Rozkaz przyszedl z gory. Sprawe oficjalnie nadzorowal organ panstwowy; w gre wchodzilo bezpieczenstwo kraju. Stawka nie bylo ich malzenstwo, ale ich zycie. Lew nie mial watpliwosci, ze do zeznania Anatolija Brodskiego nazwisko Raisy wstawil Wasilij. Fakt, ze inny funkcjonariusz potwierdzil zeznanie, nie mial zadnego znaczenia: albo to byl spisek i bezczelne klamstwo, albo Wasilij podsunal nazwisko Brodskiemu w trakcie przesluchania, co bylo dziecinnie latwe. Lew winil za to siebie. Jego nieobecnosc w pracy dala Wasilijowi okazje, ktora wykorzystal z cala bezwzglednoscia. Demidow znalazl sie w pulapce. Nie mogl utrzymywac, ze zeznanie jest falszywe - stanowilo urzedowy dokument, wazny i autentyczny jak kazde inne zeznanie. Pozostawalo mu jedynie wyrazic glebokie niedowierzanie, sugerujac, ze zdrajca Brodski probuje zapewne obciazyc Raise w akcie zemsty. Slyszac to, Kuzmin zapytal, skad zdrajca wiedzial, ze Lew jest zonaty. Zrozpaczony Lew musial uciec sie do klamstwa, mowiac, ze wspomnial imie zony w trakcie rozmowy. Niezbyt dobrze umial klamac. Broniac zony, obciazal tez siebie. Ujac sie za kims oznaczalo zwiazac swoj los z jego losem. Na koniec Kuzmin oswiadczyl, ze tak powazne zagrozenie dla bezpieczenstwa nalezy gruntownie zbadac. Albo Lew zrobi to sam, albo pozwoli zajac sie tym innemu agentowi. Slyszac takie ultimatum, Lew przyjal sprawe, tlumaczac sobie, ze po prostu probuje przywrocic zonie dobre imie. W taki sam sposob, jak przed trzema laty uciszyl niepewnosc co do jej wiernosci, teraz musial uciszyc niepewnosc co do jej wiernosci wobec panstwa. 112 Ze szkoly wysypal sie tlum dzieci, ktore rozproszyly sie na wszystkie strony. Jedna dziewczynka przebiegla przez ulice, zmierzajac prosto w kierunku Lwa, i wpadla do bloku, gdzie sie ukrywal. Kiedy mijala go w ciemnym korytarzu, pod jej stopami zgrzytnely okruchy stluczonej zarowki. Przystanela, niepewna, czy sie odezwac. Lew odwrocil sie, by na nia popatrzec. Dziewczynka miala dlugie ciemne wlosy, zwiazane czerwona wstazka. Najwyzej siedmiolatka. Jej policzki zarozowily sie od chlodu. Nagle puscila sie biegiem, tupiac bucikami po schodach, uciekajac jak najdalej od obcego czlowieka, do domu, ktory dzieci w jej wieku uwazaly jeszcze za bezpieczne miejsce.Lew podszedl do oszklonych drzwi, obserwujac, jak budynek opuszczaja ostatni uczniowie. Wiedzial, ze Raisa nie ma dzis w planie zadnych zajec pozalekcyjnych - wkrotce powinna wyjsc. I oto ukazala sie w drzwiach w towarzystwie jakiegos nauczyciela. Mezczyzna mial starannie przystrzyzona siwa brode, okragle okulary. Lew zauwazyl, ze jest calkiem atrakcyjny. Wygladal na czlowieka wyksztalconego, obytego i szarmanckiego, mial pelne zycia oczy i dzwigal torbe wypchana ksiazkami. To musial byc Iwan, nauczyciel literatury. Raisa kiedys o nim wspominala. Na oko sadzac, byl co najmniej dziesiec lat starszy od Lwa. Lew probowal zmusic ich sila woli, zeby rozdzielili sie przed brama, lecz razem ruszyli ulica, gawedzac po drodze. Czekal, aby sie troche oddalili. Wygladali na dobrych znajomych, Raisa rozesmiala sie z jakiegos zartu, co wyraznie sprawilo Iwanowi przyjemnosc. Czy Lew potrafil doprowadzic ja do smiechu? Wlasciwie nie, dosc rzadko. Nie przeszkadzalo mu, kiedy smiala sie z niego, jesli zrobil cos glupiego lub niezrecznego. W tym sensie mial poczucie humoru, ale nigdy nie opowiadal dowcipow, w przeciwienstwie do Raisy. Jego zona lubila zartowac, sprawnie poslugujac sie slowami i intelektem. Juz od pierwszego spotkania, gdy dal sie nabrac i uwierzyl, ze ma na imie Lena, ani przez chwile nie watpil, ze jest znacznie bystrzejsza od niego. Myslac o zagrozeniu ze strony bardziej lotnych umyslow niz jego, nigdy nie byl zazdrosny - az do dzis, gdy zobaczyl ja w towarzystwie tego mezczyzny. 113 Lew czul, ze stopy zdretwialy mu z zimna. Cieszac sie, ze wreszcie moze byc w ruchu, podazal za zona w odleglosci okolo piecdziesieciu metrow. W slabym pomaranczowym blasku latarni z pewnoscia nie straci jej z oczu - na ulicy nie bylo prawie nikogo. To sie jednak zmienilo, gdy skrecili w Awtozawodska, glowna ulice, noszaca taka sama nazwe jak stacja metra, do ktorej prawie na pewno zmierzali. Przed sklepami spozywczymi ciagnely sie dlugie kolejki, blokujac caly chodnik. Nielatwo bylo tu sledzic Raise, zwlaszcza ze ubiorem nie odrozniala sie od otoczenia. Lew nie mial wyboru i musial przyspieszyc kroku, by zmniejszyc dystans. Byl niecale dwadziescia metrow za nia. Istnialo ryzyko, ze zona go dostrzeze. Raisa i Iwan skrecili na stacje Awtozawodskaja, znikajac mu z oczu. Lew zaczal biec, lawirujac wsrod przechodniow. Bal sie, zeby Raisa nie zniknela w tlumie wracajacych z pracy. Mieli, jak czesto chwalila sie "Prawda", najwiekszy i najbardziej ruchliwy system metra na swiecie, przewozacy co dzien miliony pasazerow.Dotarl do wejscia i kamiennymi schodami zszedl do hali - urzadzonego z przepychem wnetrza, przypominajacego sale bankietowa w ambasadzie, gdzie filary z kremowego marmuru i porecze z lsniacego mahoniu zalewa swiatlo kopulastych zyrandoli z matowego szkla. Trwaly godziny szczytu i nie sposob bylo dojrzec nawet centymetra posadzki. W kolejkach do bramek przepychaly sie tysiace ludzi otulonych w plaszcze i szaliki. Sunac pod prad, Lew cofnal sie o kilka krokow i wszedl na kamienne stopnie, aby z ich wysokosci rozejrzec sie w morzu glow. Raisa i Iwan mineli juz stalowa bramke i czekali na mozliwosc wejscia na ruchome schody. Lew ponownie wmieszal sie w tlum i wykorzystujac luki w tloku, wolno przesuwal sie do przodu. Ale chcac sie przedrzec przez mase cial, musial sie uciec do mniej uprzejmych sposobow i zaczal torowac sobie droge rekami. Ludzie spogladali na niego zdenerwowani, ale nikt nie wazyl sie reagowac gwaltowniej, bo nikt nie wiedzial, kim Lew moze byc. Kiedy dotarl do bramki, zdazyl dostrzec zone znikajaca mu z oczu. Przeszedl przez bramke i odczekawszy swoje w kolejce, zajal miejsce na ruchomych schodach. Przed soba widzial ciagnacy sie wzdluz 114 mechanicznych stopni ukosny rzad setki zimowych czapek. Nie rozpoznajac zadnej, wychylil sie w prawo. Raisa byla moze pietnascie stopni nizej. Aby rozmawiac ze stojacym o stopien wyzej Iwanem, odwrocila sie do niego i patrzyla w gore schodow. Lew znalazl sie w zasiegu jej wzroku. Szybko schowal sie za plecami jakiegos mezczyzny i nie ryzykujac kolejnego spojrzenia, czekal, az znajdzie sie na poziomie peronow. Korytarz rozwidlal sie na dwa tunele, prowadzace do pociagow jadacych na polnoc i poludnie. Przez kazdy z nich przelewal sie tlum pasazerow, ktorzy chcieli dostac sie na peron i powalczyc o dogodne miejsce przed przyjazdem nastepnego pociagu. Lew nigdzie nie widzial zony.Jesli Raisa wracala do domu, musiala pojechac na polnoc linia zamoskworiecka i wysiasc na czwartej stacji, Teatralnej, gdzie miala przesiadke. Nie mial innego wyjscia, wiec przypuszczajac, ze tak wlasnie zrobi, ruszyl w glab peronu, rozgladajac sie w lewo i w prawo, obserwujac twarze stloczonych w kolejce ludzi, wpatrzonych w jedna strone i czekajacych na pociag. Doszedl do srodka peronu. Raisy nie bylo. Czyzby wybierala sie w przeciwnym kierunku? Po co mialaby jechac na poludnie? Nagle w tlumie podroznych ktos sie poruszyl i Lew dostrzegl torbe. To byl Iwan. Razem z Raisa stali przy krawedzi peronu. Lew byl tak blisko, ze mogl dotknac jej policzka. Gdyby odrobine odwrocila glowe, staneliby oko w oko. Byl prawie pewien, ze jest w jej polu widzenia; jesli go nie zauwazyla, to tylko dlatego, ze nie spodziewala sie go tu zobaczyc. Nie mogl nic zrobic, nie mial sie gdzie ukryc. Przesunal sie nieco dalej, obawiajac sie, ze lada chwila uslyszy glos wolajacej go zony. Nie wytlumaczy jej, ze to zwykly zbieg okolicznosci. Odkryje jego klamstwo, domysli sie, ze ja sledzil. Kiedy naliczyl dwadziescia krokow, zatrzymal sie niedaleko krawedzi peronu i utkwil wzrok w znajdujacej sie naprzeciw mozaice. Po jego twarzy splywaly dwie struzki potu. Nie mial odwagi ich zetrzec ani sie odwrocic, by sprawdzic, czy Raisa przypadkiem nie patrzy w jego strone. Staral sie skupic na mozaice slawiacej sile radzieckiego wojska - przedstawiala zolnierzy w palatkach, wymachujacych pepeszami i stojacych na pancerzu czolgu z lufa skierowana na wprost, ktory z obu 115 stron otaczala ciezka artyleria. Bardzo powoli odwrocil glowe. Raisa rozmawiala z Iwanem. Nie zauwazyla go. Zatloczony peron owional podmuch cieplego powietrza. Do stacji zblizal sie pociag.Gdy wszyscy zwrocili wzrok w strone nadjezdzajacego metra, on dostrzegl czlowieka, ktory patrzyl w przeciwnym kierunku, wprost na niego. Ich spojrzenia spotkaly sie zaledwie na ulamek sekundy. Mezczyzna mial okolo trzydziestu lat. Lew nigdy przedtem go nie widzial, mimo to natychmiast rozpoznal w nim kolege czekiste, funkcjonariusza sluzby bezpieczenstwa. Na peronie byl wiec drugi agent. Fala ludzi ruszyla do drzwi pociagu. Agent zniknal. Drzwi sie otworzyly. Lew nadal stal, zwrocony calym cialem w strone, gdzie przed chwila widzial chlodne oczy zawodowca. Potracany przez wysiadajacych pasazerow, otrzasnal sie z zaskoczenia i wsiadl do pociagu, tuz za wagonem Raisy. Kim byl ten agent? Dlaczego wyslali drugiego czlowieka, zeby sledzil jego zone? Nie ufali mu? Oczywiscie, ze nie. Nie spodziewal sie jednak, ze siegna po tak wyjatkowe srodki, by sie zabezpieczyc. Przepchnal sie do okna, przez ktore mogl zajrzec do sasiedniego wagonu. Widzial dlon Raisy zacisnieta na bocznej poreczy. Nigdzie nie dostrzegl jednak drugiego agenta. Za chwile drzwi mialy sie zamknac. Drugi agent wsiadl do tego samego wagonu co Lew, mijajac go z pozorna obojetnoscia i stajac kilka metrow od niego. Byl dobrze wyszkolony, spokojny, i gdyby nie tamto jedno krotkie spojrzenie, Lew moglby go w ogole nie zauwazyc. Ten czlowiek nie sledzil Raisy. Sledzil jego. Powinien sie domyslic, ze nie pozwola mu samodzielnie prowadzic tej operacji. Musieli sie liczyc z mozliwoscia, ze on takze jest w to uwiklany. Byc moze nawet podejrzewali, ze wspolpracuje z Raisa, jesli rzeczywiscie byla szpiegiem. Zwierzchnicy mieli obowiazek dopilnowac, aby wykonal zadanie jak nalezy. Jego wszystkie meldunki zostana zweryfikowane na podstawie informacji uzyskanych od drugiego agenta. Dlatego Raisa musiala koniecznie wracac prosto do domu: gdyby wstapila gdzie indziej, do niewlasciwej restauracji czy ksiegarni, do niewlasciwego bloku, w ktorym mieszkali niewlasciwi 116 ludzie, wzielaby na siebie ogromne ryzyko. Miala tylko jedna, i to nikla, szanse, by uniknac nieszczescia - nic nie mowic, nic nie robic i z nikim sie nie spotykac. Wolno jej bylo pracowac, robic zakupy i spac. Kazda inna czynnosc zostalaby z pewnoscia blednie zinterpretowana.Jesli Raisa zmierza do domu, minie trzy stacje, a na Teatralnej przesiadzie sie na linie arbacko-pokrowska i pojedzie na wschod. Lew zerknal na sledzacego go funkcjonariusza. Ktos wstal, by wysiasc z pociagu, i agent zajal wolne miejsce. Od niechcenia spogladal przez okno, choc Lew byl pewien, ze katem oka bacznie go obserwuje. Agent wiedzial, ze zostal dostrzezony. Byc moze nawet o to mu wlasnie chodzilo. To nie mialo zadnego znaczenia, o ile Raisa pojedzie prosto do domu. Pociag zatrzymal sie na drugiej stacji - Nowokuznieckiej. Do przesiadki zostal jeden przystanek. Otworzyly sie drzwi. Lew zobaczyl wysiadajacego Iwana. Pomyslal: Prosze cie, zostan w pociagu. Raisa wyszla za Iwanem na peron i skierowala sie do wyjscia. Nie wracala do domu. Lew nie mial pojecia, dokad sie wybiera. Wiedzial, ze jesli za nia pojdzie, wystawi ja agentowi. Jezeli zostanie w pociagu, bedzie ryzykowal zycie. Musial wybierac. Odwrocil glowe. Agent wciaz siedzial tam gdzie przedtem. Nie mogl widziec wysiadajacej Raisy. Sygnal do dzialania stanowilo dla niego zachowanie Lwa, ktore - jak zakladal - bylo zsynchronizowane z zachowaniem jego zony. Drzwi za moment mialy sie zamknac. Lew nie ruszal sie z miejsca. Zerknal w bok przez okno, jak gdyby Raisa nadal byla w sasiednim wagonie, jak gdyby wciaz mial ja na oku. Co on wyprawial? To byla pochopna, lekkomyslna decyzja. Powodzenie jego planu zalezalo od tego, czy agent uwierzy, ze jego zona nadal jest w pociagu; plan opieral sie wiec na watlych podstawach. Lew nie wzial pod uwage tloku panujacego na stacji. Raisa i Iwan wciaz byli na peronie, zmierzajac w kierunku wyjscia nieznosnie powoli. Poniewaz agent patrzyl przez 117 okno, nie ulegalo watpliwosci, ze ich zobaczy, gdy tylko pociag ruszy. Raisa przesunela sie blizej wyjscia, cierpliwie czekajac w kolejce. Nie spieszyla sie, zreszta nie miala powodu, skoro nie zdawala sobie sprawy, ze jesli sie nie ukryje, jej zycie i zycie Lwa znajdzie sie w niebezpieczenstwie. Pociag zaczal sie toczyc. Ich wagon byl juz niemal naprzeciw wyjscia. Agent na pewno zauwazy Raise - bedzie wiedzial, ze Lew celowo nie wywiazal sie z zadania.Pociag nabieral predkosci - zrownal sie juz z wyjsciem. Raisa byla widoczna jak na dloni. Lew poczul, ze krew odplywa mu z zoladka. Odwrocil sie wolno, by sprawdzic reakcje agenta. W przejsciu stalo dwoje tegich ludzi w srednim wieku, zaslaniajac agentowi widok na peron. Pociag z turkotem wjechal do tunelu. Agent nie zobaczyl Raisy przy wyjsciu. Nie wiedzial, ze Raisy nie ma juz w pociagu. Z trudem powstrzymujac westchnienie ulgi, Lew podjal przerwana pantomime, wpatrujac sie w okno sasiedniego wagonu. Na stacji Teatralnaja Lew wysiadl z pociagu w ostatniej chwili, jak gdyby nadal sledzil zone, ktora jechala do domu. Ruszyl w kierunku wyjscia. Zerkajac do tylu, zobaczyl, ze agent takze opuscil wagon i probuje skrocic dzielaca ich odleglosc. Lew parl naprzod. Korytarz laczyl sie z szeroka arteria, z ktorej prowadzily przejscia na perony innych linii i schody na ulice. Lew musial niepostrzezenie zgubic swojego opiekuna, tak jakby zrobil to nieumyslnie. Tunel po prawej wychodzil na peron linii arbacko-pokrowskiej, ktora mogl pojechac na wschod, do domu. Skrecil w prawo. Duzo zalezalo od przyjazdu nastepnego pociagu. Gdyby Lew zostawil agenta daleko w tyle, byc moze zdazylby wsiasc do wagonu, zanim funkcjonariusz go dogoni i zorientuje sie, ze na peronie nie ma Raisy. W tunelu prowadzacym na peron zderzyl sie z tlumem ludzi. Nagle uslyszal halas pociagu zblizajacego sie do stacji. Majac przed soba gesta cizbe pasazerow, wiedzial, ze nie uda mu sie na niego zdazyc. Siegnal do kieszeni, wyciagnal legitymacje sluzbowa i pokazal ja idacemu przed nim mezczyznie. Czlowiek odskoczyl jak oparzony, potem odsunela sie kobieta obok i tlum sie rozstapil. Lew mial wolna droge i mogl ruszyc biegiem. Pociag z otwartymi drzwiami stal na 118 peronie, gotow do odjazdu. Lew schowal legitymacje i wskoczyl do wagonu. Odwrocil sie, aby zobaczyc, jak blisko jest jego opiekun. Jezeli agent go dogoni i wsiadzie, gra bedzie skonczona.Ludzie, ktorzy ustapili mu z drogi, ponownie zwarli szeregi. Funkcjonariusz, utknawszy z tylu, uciekl sie do mniej subtelnych metod, bezceremonialnie roztracajac tlum lokciami. Jeszcze chwila i dopadnie pociagu. Dlaczego drzwi jeszcze sie nie zamknely? Agent byl juz na peronie, zostalo mu zaledwie kilka metrow. Drzwi zaczely sie zamykac. Rzucil sie naprzod, chcac odciagnac skrzydlo drzwi. Ale mechanizm nie dal sie zablokowac i mezczyznie - ktorego Lew pierwszy raz zobaczyl z bliska - nie pozostalo nic innego jak je puscic. Zachowujac obojetny wyraz twarzy, Lew staral sie nie reagowac, katem oka patrzac na agenta, ktory zostal na peronie. W ciemnosciach tunelu zdjal mokra od potu czapke. Tego samego dnia Winda zatrzymala sie na piatym, ostatnim pietrze, drzwi sie otworzyly i Lew wyszedl do waskiego korytarza. Unosily sie tu kuchenne zapachy. Byla siodma wieczorem, pora, o ktorej wiele rodzin jadlo uzyn, ostatni posilek w ciagu dnia. Mijajac kolejne mieszkania, slyszal dobiegajace zza cienkich drzwi ze sklejki odglosy towarzyszace przygotowaniom do kolacji. W miare jak sie zblizal do mieszkania rodzicow, ogarnialo go coraz wieksze zmeczenie. Przez kilka godzin kluczyl po miescie. Kiedy na stacji Teatralnaja zgubil sledzacego go agenta, wrocil do domu, do mieszkania numer 124, gdzie zapalil swiatla, wlaczyl radio i zaslonil okna - byly to konieczne srodki ostroznosci, mimo ze mieszkali na czternastym pietrze. Nastepnie wyszedl, okrezna droga dotarl na stacje metra i znow pojechal do centrum. Zalowal, ze sie nie przebral. Ubranie stalo sie nieprzyjemne w dotyku: przepocona koszula wyschla i przylgnela do ciala. Lew byl pewien, ze wydaje przykry zapach, choc sam go nie czul. Odsunal od siebie te obawy. Rodzice na pewno nie zwroca na to uwagi. Beda zbyt zaskoczeni faktem, ze prosi ich o rade; od dawna tego nie robil. Zmienil sie charakter ich wzajemnych relacji - teraz Lew pomagal im bardziej niz oni jemu. Byl zadowolony z takiego stanu rzeczy. Cieszyl sie, mogac im zapewnic lzejsza prace. Wystarczylo jedno uprzejme pytanie, by ojciec przestal pracowac przy tasmie w fabryce zbrojeniowej i objal stanowisko brygadzisty, a matka, ktora przez caly dzien 120 szyla spadochrony, otrzymala podobny awans. Udalo mu sie takze poprawic ich zaopatrzenie w zywnosc - rodzice nie musieli juz godzinami wystawac w kolejkach po podstawowe artykuly, takie jak chleb i kasza gryczana; dostali przepustki uprawniajace do zakupow w spectorgach, specjalnych sklepach, do ktorych nie mieli wstepu zwykli obywatele. W sklepach dla wybranych mozna bylo kupic tak egzotyczne specjaly, jak swieze ryby, szafran, a nawet tabliczki prawdziwej ciemnej czekolady, a nie wyroby czekoladopodobne, w ktorych kakao zastepowano mieszanka zyta, jeczmienia, pszenicy i grochu. Jesli rodzice mieli klopoty z klotliwym sasiadem, sasiad wkrotce tracil chec wszczynania awantur. Uspokajano go bez uzycia sily i bez niewyszukanych grozb, napomykajac tylko, ze ma do czynienia z rodzina znacznie lepiej ustosunkowana niz jego krewni.Mieszkanie, na ktore rodzice dostali przydzial dzieki jego staraniom, znajdowalo sie w ladnej dzielnicy w polnocnej czesci miasta - w niskim bloku, gdzie kazde mieszkanie moglo sie poszczycic wlasna toaleta i malym balkonem, wychodzacym na waski pas zieleni i cicha uliczke. Rodzice z nikim go nie dzielili: w tym miescie byl to niezwykly luksus. Po piecdziesieciu latach wreszcie mogli sie cieszyc zyciem dobrze sytuowanych ludzi i potrafili to docenic. Uzaleznili sie od wygod. A wszystko wisialo na wlosku kariery Lwa. Zapukal do drzwi. Otworzyla mu matka, Anna, nie kryjac zdziwienia na widok syna. Ale zdziwienie, ktore na moment odebralo jej glos, szybko minelo. Przytulila go, pytajac z przejeciem: -Dlaczego nas nie uprzedziles, ze wpadniesz? Chorowales. Przyszlismy cie odwiedzic, ale spales. Raisa nas wpuscila. Zajrzelismy do ciebie, nawet wzielam cie za reke, ale co moglismy zrobic? Musiales odpoczac. Spales jak dziecko. -Raisa powiedziala mi o waszej wizycie. Dziekuje za owoce - za cytryny i pomarancze. -Nie przynieslismy zadnych owocow. W kazdym razie nie pamietam. Starzeje sie. Moze rzeczywiscie przynieslismy! Uslyszawszy rozmowe w drzwiach, z kuchni wyszedl ojciec Lwa, Stiepan, lagodnym ruchem odsuwajac zone na bok. Ostatnio nieco 121 przybral na wadze. Oboje nieco przybrali na wadze. Dobrze wygladali.Stiepan usciskal syna. -Lepiej sie czujesz? -Tak, o wiele lepiej. -To dobrze. Martwilismy sie o ciebie. -Jak plecy? -Od jakiegos czasu nie bola. To jedna z dobrych stron posady w administracji. Teraz tylko nadzoruje ciezka prace innych, chodze z kartka i piorem. -Wystarczy tego poczucia winy. Dosc sie w zyciu nameczyles. -Byc moze, ale ludzie patrza na ciebie inaczej, kiedy nie jestes juz jednym z nich. Przyjaciele przestaja byc tacy przyjazni jak dawniej. Kiedy ktos sie spozni, ja musze to zglosic. Na szczescie nikt sie jeszcze nie spoznil. Lew przez chwile rozwazal te slowa. -Co bys zrobil, gdyby ktos sie spoznil? Zglosilbys to? -Po prostu co wieczor powtarzam wszystkim, zeby sie nie spozniali. Coz, innymi slowy ojciec nie zglosilby spoznienia. Prawdopodobnie przymknal juz oczy na kilka takich przypadkow. Nie byla to najlepsza pora na ostrzezenia, ale ojciec powinien sie liczyc z ryzykiem, ze ktos sie dowie o takiej poblazliwosci. W kuchni w miedzianym garnku gotowala sie glowka kapusty. Rodzice przyrzadzali wlasnie golabki, Lew powiedzial wiec, zeby sobie nie przeszkadzali i ze moga porozmawiac w kuchni. Stanal pod sciana, przygladajac sie, jak ojciec przegniata mielone mieso (swieze, nie suszone, zdobyte tylko dzieki stanowisku Lwa), ze swieza tarta marchwia (takze zdobyta dzieki niemu) i gotowanym ryzem. Matka zabrala sie do obierania z lisci pozbawionej koloru kapusty. Rodzice domyslali sie, ze cos jest nie tak, lecz cierpliwie czekali, az Lew sam zacznie. Dobrze, ze byli zajeci przygotowywaniem kolacji. -Rzadko rozmawialismy o mojej pracy. I bardzo dobrze. Zdarzalo sie, ze trudno mi przychodzilo wypelniac swoje obowiazki. Robilem 122 rzeczy, z ktorych nie jestem dumny, ale zawsze byly koniecznoscia.Lew umilkl, zastanawiajac sie, jak kontynuowac rozmowe. Zapytal: -Czy ktos z waszych znajomych zostal aresztowany? Zdawal sobie sprawe, ze to krepujace pytanie. Stiepan i Anna spojrzeli po sobie i wrocili do zawijania golabkow, na pewno cieszac sie w duchu, ze maja cos do roboty. Anna wzruszyla ramionami. -Kazdy zna kogos, kto zostal aresztowany. Ale my nie watpimy, ze tak trzeba. Powtarzam sobie: to wy znacie dowody. Ja wiem o ludziach tylko tyle, ile widze, a latwo sprawiac wrazenie milego, normalnego i lojalnego czlowieka. Wy macie za zadanie dojrzec, co sie kryje pod spodem. Sami wiecie, co jest najlepsze dla kraju. Nie nam to oceniac. Lew skinal glowa i dodal: -Kraj ma wielu wrogow. Na calym swiecie nienawidza naszej rewolucji. Musimy jej bronic. Niestety, nawet przed samymi soba. Umilkl. Nie przyszedl tu powtarzac panstwowej retoryki. Rodzice przerwali prace i z palcami lepkimi od tlustego farszu spojrzeli na syna. -Wczoraj poproszono mnie, zebym wydal Raise. Moi zwierzchnicy uwazaja, ze zdradzila kraj. Ze jest szpiegiem jakiegos obcego wywiadu. Dostalem rozkaz przeprowadzenia sledztwa. Z palca Stiepana na podloge kapnela kropelka oleju. Popatrzywszy na tlusta plame, spytal: -A zdradzila? -Tato, ona jest nauczycielka. Pracuje. Potem wraca do domu. Pracuje. I wraca do domu. -No to powiedz im o tym. Sa jakies dowody? Skad tym ludziom to w ogole przyszlo do glowy? -Mamy zeznanie szpiega, ktorego juz stracono. On ja wskazal. Twierdzil, ze z nia wspolpracowal. Ale wiem, ze jego zeznanie jest klamstwem. Wiem, ze ten szpieg byl tylko weterynarzem. Popelnilismy blad, aresztujac go. Podejrzewam, ze owo zeznanie zostalo sfa- 123 brykowane przez innego funkcjonariusza, ktory probuje mnie w to zamieszac. Moja zona jest niewinna. Chodzi o zemste.Stiepan wytarl rece w fartuch Anny. -Powiedz im prawde. Przekonaj ich. Zdemaskuj tego funkcjonariusza. Masz przeciez wysokie stanowisko. -Zeznanie, bez wzgledu na to, czy zostalo sfabrykowane, czy nie, uznano za prawdziwe. To oficjalny dokument, w ktorym widnieje jej nazwisko. Jezeli bede bronil Raisy, podwaze wiarygodnosc dokumentu panstwowego. Jezeli przyznaja, ze wkradla sie do niego pomylka, to tym samym stwierdza, ze takze w innych moga byc pomylki. Nie ma mowy, zeby sie wycofali. To by wywolalo ogromne reperkusje. I oznaczalo, ze mozna kwestionowac wszystkie zeznania. -Nie mozesz powiedziec, ze ten szpieg - weterynarz - po prostu sie mylil? -Tak. Wlasnie to zamierzam zrobic. Gdyby jednak nie uwierzyli w moje argumenty, to aresztuja nie tylko Raise, ale i mnie. Jezeli bede utrzymywal, ze jest niewinna, a okaze sie winna, ja tez bede winny. To jeszcze nie wszystko. Dobrze znam przebieg takich spraw. Bardzo mozliwe, ze aresztuja rowniez was. W kodeksie jest paragraf dla czlonkow rodziny skazanego. Wedlug zasady domniemania winy osob zwiazanych z przestepca, wszyscy jestesmy winni. -A jezeli ja wydasz? -Nie wiem. -Owszem, wiesz. -Uratujemy sie. Raisa nie. Na piecu wciaz bulgotala woda. Wreszcie odezwal sie Stiepan. -Przyszedles, bo nie wiesz, co zrobic. Przyszedles, bo jestes dobrym czlowiekiem i pragniesz od nas uslyszec, ze masz postapic jak nalezy, przyzwoicie. Chcesz od nas dobrej rady. Mamy ci poradzic, zebys im powiedzial, ze sie myla i ze Raisa jest niewinna? I zebys dzielnie poniosl konsekwencje? -Tak. Stiepan skinal glowa, spogladajac na Anne. Po chwili dodal: -Ale nie uslyszysz ode mnie takiej rady. I nie jestem pewien, czy 124 wierzyles, ze ci ja dam. Jak moglbym dac ci taka rade? Chce, zeby moja zona zyla, taka jest prawda. Chce, zeby zyl moj syn. Sam tez chce zyc. Zrobie wszystko, zeby nas ocalic. Jak rozumiem, chodzi o cene zycia trzech osob albo zycia jednej. Przykro mi. Lew, wiem, ze spodziewales sie po mnie wiecej. Ale jestesmy starzy. Nie przetrwalibysmy lagrow. Rozdzieliliby nas. Umarlibysmy samotnie.-A gdybys byl mlodszy, co bys mi poradzil? Stiepan pokiwal glowa. -Masz racje. To samo. Ale nie zlosc sie na mnie. Czego sie spodziewales, kiedy tu przyszedles? Myslales, ze powiemy: zgoda, chetnie pojdziemy na smierc? I co dalaby nasza smierc? Ocalilaby twoja zone? Zylibyscie dlugo i szczesliwie? Gdyby tak mialo byc, bylbym gotow oddac za was zycie. Ale tak by sie nie stalo. Zginelibysmy wszyscy, wszyscy czworo - ale ty zginalbys, wiedzac, ze postapiles jak nalezy. Lew popatrzyl na matke. Jej twarz byla blada jak cienkie i miekkie liscie kapusty w jej reku. Calkiem spokojnie, nie sprzeciwiajac sie Stiepanowi, zapytala: -Kiedy masz zdecydowac? -Mam dwa dni na zebranie dowodow. Potem musze zlozyc raport. Rodzice wrocili do przygotowywania kolacji, owijajac farsz w liscie kapusty, ktore ukladali w brytfannie jeden obok drugiego, jak szereg odcietych grubych palcow. Nikt sie nie odzywal, dopoki golabki nie wypelnily calego naczynia. Stiepan spytal: -Zjesz z nami? Idac za matka do pokoju, Lew zauwazyl, ze na stole sa juz trzy nakrycia. -Spodziewacie sie goscia? -Spodziewamy sie Raisy. -Mojej zony? -Ma przyjsc na kolacje. Kiedy zapukales, myslelismy, ze to ona. Anna postawila na stole czwarty talerz, tlumaczac: -Przychodzi do nas prawie co tydzien. Nie chciala, zebys wiedzial, jaka czuje sie samotna, jadajac tylko w towarzystwie radia. Bardzo ja polubilismy. 125 Rzeczywiscie Lew nigdy nie wracal do domu na siodma. Kulture dlugiego dnia pracy zaszczepil cierpiacy na bezsennosc Stalin, ktory sypial nie dluzej niz cztery godziny na dobe. Lew slyszal, ze nikomu z politbiura nie wolno wyjsc z pracy, dopoki w gabinecie Stalina nie zgasnie swiatlo, czyli zwykle pare minut po polnocy. Mimo ze na Lubiance nie stosowano tej zasady, od pracownikow ministerstwa oczekiwano podobnego zaangazowania. Niewielu funkcjonariuszy pozostawalo w pracy krocej niz dziesiec godzin dziennie, nawet jesli przez kilka z nich nie robili zupelnie nic.Rozleglo sie pukanie. Stiepan otworzyl, wpuszczajac do przedpokoju Raise. Byla rownie zaskoczona widokiem Lwa, jak jego rodzice, wiec wyjasnil: -Pracowal w poblizu. Przynajmniej raz zje kolacje cala rodzina. Rozpiela plaszcz, a Stiepan wzial od niej okrycie. Podeszla do Lwa, mierzac go wzrokiem od stop do glow. -Czyje to ubranie? Lew zerknal na spodnie i koszule - rzeczy pozostale po rozstrzelanych. -Wypozyczylem je z pracy. -Wobec tego lepiej nie bede pytac o nic wiecej. Raisa nachylila sie, szepczac mu do ucha: -Koszula brzydko pachnie. Lew ruszyl do lazienki. W drzwiach obejrzal sie, patrzac, jak zona pomaga rodzicom, krzatajac sie przy stole. Lew wychowal sie bez biezacej cieplej wody. Jego rodzice dzielili dawne mieszkanie z wujem ojca i jego rodzina. Dwupokojowe, po jednym pokoju dla kazdej rodziny. W mieszkaniu nie bylo toalety ani lazienki, lokatorzy budynku musieli wiec korzystac ze znajdujacych sie na zewnatrz wspolnych sanitariatow bez cieplej wody. Rano tworzyly sie dlugie kolejki, a zima na czekajacych w ogonku padal snieg. Wlasna umywalka, pelna cieplej wody, stanowila marzenie, nieosiagalny luksus. Lew zdjal koszule i umyl sie. Potem otworzyl drzwi, pytajac ojca, czy moglby pozyczyc mu koszule. Choc ojciec z wiekiem zgarbil sie od pracy przy tasmie - lata formowania pociskow czolgowych 126 uformowaly z kolei jego cialo - byl mniej wiecej takiej postury jak syn, podobnie mocno zbudowany, o szerokich, muskularnych ramionach. Jego koszula pasowala prawie jak ulal.Przebrawszy sie, Lew zasiadl do kolacji. Czekajac, az golabki beda gotowe, zjedli zakuski, na ktore skladaly sie kiszone ogorki, salatka grzybowa oraz ozor cielecy z majerankiem w galarecie, podany z chrzanem. Byla to wyjatkowo wystawna biesiada. Lew przygladal sie daniom, mimowolnie obliczajac w myslach ich koszt. Za czyja smierc kupiono majeranek? Czy za ozor cielecy zaplacil zyciem Anatolij Brodski? Czujac ogarniajace go mdlosci, zauwazyl: -Juz rozumiem, dlaczego co tydzien tu przychodzisz. Raisa usmiechnela sie. -Tak. Rozpieszczaja mnie. Mowilam, ze wystarczy kasza, ale... Stiepan wtracil: -To tylko pretekst, zebysmy mogli sami sie rozpieszczac. Starajac sie zachowac naturalny ton glosu, Lew spytal zony: -Przyjechalas tu prosto z pracy? -Zgadza sie. Klamala. Najpierw pojechala gdzies z Iwanem. Ale zanim Lew zdazyl sie zastanowic, jak na to zareagowac, Raisa poprawila: -To niezupelnie prawda. Zwykle przyjezdzam tu prosto z pracy. Ale dzisiaj bylam umowiona, dlatego troche sie spoznilam. -Umowiona? -Tak, u lekarza. Usmiechnela sie. -Zamierzalam ci powiedziec, kiedy bedziemy sami, ale skoro juz o tym mowa... -O czym zamierzalas mi powiedziec? Anna wstala. -Chcecie, zebysmy wyszli? Lew powstrzymal ja gestem. -Prosze cie, rodzina nie ma przed soba zadnych tajemnic. -Jestem w ciazy. 20 lutego Lew nie mogl zasnac. Lezal na wznak, wpatrujac sie w sufit i sluchajac rownego oddechu zony, ktora przytulila sie do jego boku, nie z potrzeby intymnosci, ale przypadkiem. Raisa spala nerwowo, czesto zmieniajac pozycje. Czy to wystarczajacy powod, aby ja wydac? Wiedzial, ze tak. Mozna to nastepujaco sformulowac w raporcie: Nie potrafi spokojnie ulezec, drecza ja koszmary: moja zona wyraznie ukrywa jakas tajemnice. Moglby przekazac prowadzenie sledztwa innej osobie. Moglby sobie wmawiac, ze wstrzymuje sie od wydania oceny w tej sprawie. Byl zbyt bliski podejrzanej osobie, zbyt zaangazowany. Ale kazde sledztwo moglo doprowadzic tylko do jednego wniosku. Postepowanie juz wszczeto. Nikt nie odwazylby sie wystapic przeciw domniemaniu winy. Lew wstal z lozka i podszedl do okna w drugim pokoju, przez ktore nie bylo widac miasta, ale sasiedni blok. W scianie okien palily sie tylko trzy swiatelka, trzy sposrod okolo tysiaca. Zastanawial sie, jakie obawy drecza lokatorow tych mieszkan, nie pozwalajac im zasnac. Poczul dziwna wiez z trzema kwadracikami bladozoltego swiatla. Byla czwarta rano, godzina aresztowan - najlepsza pora, by za-trzymac podejrzanego, wyrwac go ze snu. Kazdy byl bezbronny, 128 zdezorientowany. Uwagi wygloszone nieopatrznie w chwili, gdy do domu tlumnie wpadali funkcjonariusze, czesto wykorzystywano przeciwko podejrzanemu w trakcie przesluchan. Trudno bylo zachowac rozsadek, gdy czlowiek widzial, jak wloka po podlodze jego zone, ciagnac ja za wlosy. Ilez to razy Lew wylamywal drzwi, walac w nie podeszwa buta? Ile razy przygladal sie, jak wyciagano z lozka malzonkow, swiecac im latarka w oczy i zagladajac pod nocna bielizne? Ile razy slyszal smiech funkcjonariusza na widok czyichs genitaliow? Ilu ludzi wyciagnal z lozka? Ile mieszkan przewrocil do gory nogami? A wyrywajace sie dzieci, ktore powstrzymywal, kiedy zabierano im rodzicow? Nie potrafil sobie przypomniec. Wymazal ich nazwiska, twarze. Pomogly mu w tym klopoty z pamiecia. Moze celowo ja oslabial? Moze bral narkotyki nie po to, zeby dluzej pracowac, ale zeby zagluszyc wspomnienia pracy?Wsrod funkcjonariuszy sluzby bezpieczenstwa krazyl dowcip, ktory mogli sobie bezkarnie opowiadac. W srodku nocy natarczywe pukanie do drzwi budzi pewne malzenstwo. Obawiajac sie najgorszego, oboje zrywaja sie z lozka i caluja na pozegnanie. Kocham cie, zono. Kocham cie, mezu. Potem otwieraja drzwi i widza rozgoraczkowanego sasiada, a za jego plecami strzelajace pod sufit plomienie i zadymiony korytarz. Oboje usmiechaja sie z ulga, dziekujac Bogu, ze to tylko pozar. Lew slyszal ten dowcip w roznych wersjach. Zamiast ognia pojawiali sie w nim uzbrojeni bandyci albo lekarz z tragiczna wiadomoscia. Kiedys smial sie z zartu, pewien, ze nic takiego nigdy go nie spotka. Jego zona byla w ciazy. Czy ten fakt cos zmienial? Mogl zmienic stosunek jego przelozonych do Raisy. Nigdy jej nie lubili. Nie urodzila mu dziecka. W tych czasach oczekiwano, wrecz domagano sie, by ludzie mieli dzieci. Zwazywszy na fakt, ze podczas wojny miliony stracily zycie w walce, rodzenie dzieci stalo sie spolecznym obowiazkiem. Dlaczego Raisa nie zachodzila w ciaze? To pytanie od dawna 129 kladlo sie cieniem na ich malzenstwie. Jedyny wniosek byl taki, ze miala jakies klopoty ze zdrowiem. Ostatnio wywierano na nich jeszcze silniejszy nacisk: dopytywano sie o dzieci coraz czesciej. Raisa regularnie chodzila do lekarza, aby cos zaradzic w tej sprawie. W ich zyciu seksualnym dominowal pragmatyzm wynikajacy z presji otoczenia. Lew nie mogl nie dostrzec paradoksu sytuacji: oto w chwili, gdy jego przelozeni dostali to, czego chcieli - Raisa spodziewala sie dziecka - zamierzali ja zabic. Moze powinien wspomniec o jej ciazy? Porzucil te mysl. Zdrajca to zdrajca, okolicznosci uniewinniajace nie istnialy.Lew wzial prysznic. Woda byla zimna. Przebral sie i ugotowal sobie na sniadanie platki owsiane. Nie mial ochoty jesc i przygladal sie, jak owsianka tezeje. Do kuchni weszla Raisa i usiadla, przecierajac zaspane oczy. Lew wstal. Milczeli, czekajac, az owsianka znow sie podgrzeje. Po chwili postawil przed zona talerz. Nie odezwala sie. Nalal jej slabej herbaty i postawil szklanke na stole obok sloika konfitur. -Postaram sie wrocic do domu troche wczesniej. -Nie musisz zmieniac rozkladu dnia z mojego powodu. -I tak sie postaram. -Lew, naprawde nie musisz zmieniac rozkladu dnia z mojego powodu. Lew zamknal za soba drzwi. Switalo. Z lacznika widzial ludzi czekajacych na tramwaj wiele metrow nizej. Ruszyl do windy. Gdy nadjechala, wcisnal ostatni gorny przycisk. Na trzydziestym pietrze wysiadl i ruszyl korytarzem w strone znajdujacych sie na jego koncu drzwi opatrzonych tabliczka WSTEP WZBRONIONY Juz dawno wylamano w nich zamek. Prowadzily na schody, ktore z kolei wiodly na dach. Byl tam raz, wkrotce po tym kiedy sie wprowadzili. Na zachodzie rozciagala sie panorama miasta. Na wschodzie widac bylo skraj wiejskiego krajobrazu, tam gdzie zabudowania Moskwy zaczynaly sie rozrywac, ustepujac przed zasniezonymi polami. Przed czterema laty, gdy podziwial ten widok, uwazal sie za wybranca losu. Byl bohaterem - na dowod sluzyl wycinek z gazety. Mial wplywowe stanowisko, piekna zone. Niezachwiana wiare w panstwo. Czy brakowalo 130 mu tego uczucia - calkowitej, bezgranicznej ufnosci? Owszem, brakowalo.Zjechal winda na czternaste pietro i wrocil do mieszkania. Raisa wyszla juz do pracy. W kuchni stala nieumyta miseczka po owsiance. Lew zdjal plaszcz i buty, rozgrzal rece i byl gotow do rozpoczecia rewizji. Organizowal i nadzorowal rewizje w niejednym domu, mieszkaniu i biurze. Pracownicy MGB traktowali przeszukania jako pewnego rodzaju rywalizacje. Opowiadali sobie nawzajem, jak niezwykla drobiazgowoscia wykazywali sie funkcjonariusze, pragnac dac wyraz swojemu zaangazowaniu. Rozbijano cenne przedmioty, wycinano z ram portrety i dziela sztuki, rozdzierano ksiazki na kawalki, burzono cale sciany. Mimo ze to byl jego dom i wszystkie rzeczy nalezaly do niego, Lew nie zamierzal przeprowadzac tej rewizji w inny sposob. Najpierw zerwal z lozka posciel, poszwy, poszewki i przescieradla, odwrocil materac i uwaznie obmacal kazdy centymetr kwadratowy, niczym slepiec czytajacy pismo Braille'a. W materacach czesto zaszywano dokumenty, ukrywajac je przed niepowolanym wzrokiem. Tajna skrytke mozna bylo odnalezc tylko za pomoca dotyku. Gdy niczego nie znalazl, zajal sie regalami. Obejrzal kazda ksiazke, sprawdzajac, czy nic nie wetknieto miedzy stronice. Znalazl sto rubli, rownowartosc pensji za niecaly tydzien pracy. Patrzyl na pieniadze, zastanawiajac sie, skad sie wziely, dopoki sobie nie przypomnial, ze to jego ksiazka i jego pieniadze, ktore sam tu ukryl. Inny agent moglby uznac to za dowod, ze ich wlasciciel jest spekulantem. Lew schowal pieniadze z powrotem. Otworzywszy szuflady, spojrzal na starannie zlozone rzeczy Raisy. Bral po kolei kazda czesc garderoby, dotykal jej, potrzasal nia, po czym rzucal na podloge. Kiedy juz oproznil wszystkie szuflady, sprawdzil ich boki i tyl. Gdy niczego nie znalazl, odwrocil sie, rozgladajac sie badawczo po pokoju. Przywarl do scian, przesuwajac po nich palcami, aby sie przekonac, czy nie wyczuje krawedzi sejfu czy ukrytej wneki. Zdjal oprawiony wycinek z gazety, swoje zdjecie obok spalonego czolgu. Dziwnie bylo myslec, ze wowczas, gdy zewszad otaczala go smierc, czul sie szczesliwszy niz teraz. Zdemontowal 131 ramke. Arkusz papieru gazetowego opadl na podloge. Wlozywszy wycinek z powrotem do ramek, odwrocil lozko, stawiajac je na boku i opierajac o sciane. Uklakl. Deski podlogowe mocno przykrecone do podloza. Przyniosl z kuchni srubokret i zerwal wszystkie co do jednej. Pod spodem nie bylo nic procz zakurzonych rur.Poszedl do kuchni umyc rece. Nareszcie byla ciepla woda. Niespiesznie mydlil dlonie mala kostka mydla, szorujac skore, mimo ze brud juz zniknal. Co probowal zmyc? Zdrade? Nie - metafory go nie interesowaly. Myl rece, bo je ubrudzil. Przeszukiwal swoje mieszkanie, bo nalezalo to zrobic. Nie wolno mu za duzo myslec. Ktos zapukal do drzwi. Oplukal rece, pokryte kremowymi mydlinami az po lokcie. Ponownie rozleglo sie pukanie. Ociekajac woda, wyszedl do przedpokoju i zawolal: -Kto tam? -Wasilij. Lew zamknal oczy, czujac, jak serce zaczyna mu bic szybciej, starajac sie opanowac przyplyw gniewu. Wasilij zapukal jeszcze raz. Lew otworzyl drzwi. Wasilijowi towarzyszyli dwaj ludzie. Pierwszym byl mlody funkcjonariusz, ktorego Lew nie znal. Mial lagodne rysy twarzy i skore blada jak papier. Patrzyl na Lwa oczyma bez wyrazu, przypominajacymi szklane kulki, wbite w bryle ciasta. Drugim mezczyzna byl Fiodor Andriejew. Wasilij starannie dobral sobie ludzi. Bladego agenta, z pewnoscia silnego i zrecznie poslugujacego sie pistoletem i nozem, wzial jako obstawe. A Fiodora po to, zeby mu zrobic na zlosc. -O co chodzi? -Przyszlismy ci pomoc. Przysyla nas major Kuzmin. -Dziekuje, daje sobie rade ze sledztwem. -Na pewno. Przychodzimy z pomoca. -Dzieki, ale to niepotrzebne. -Daj spokoj, Lew. Przejechalismy kawal drogi. Zmarzlismy. Lew odsunal sie na bok, wpuszczajac ich. Zaden z nich nie zdjal butow oblepionych skorupa zlodowacialego sniegu, ktorego kawalki odpadaly od podeszew, topiac sie na dywanie. 132 Lew zamknal drzwi, zdajac sobie sprawe, ze Wasilij przyszedl sie z nim draznic. Chcial wyprowadzic Lwa z rownowagi. Sprowokowac go do klotni, w ktorej padlyby jakies nieprzemyslane slowa, aby mogl je wykorzystac jako kolejny argument przeciw niemu.Lew zaproponowal gosciom herbate lub wodke, jesli mieliby ochote. Zamilowanie Wasilija do alkoholu bylo dobrze znane, lecz uwazano je za najmniej istotna wade, jezeli w ogole wade. Wasilij zbyl propozycje przeczacym ruchem glowy i zajrzal do sypialni. -Co znalazles? Nie czekajac na odpowiedz, wszedl do pokoju, patrzac na odwrocony materac. -Nawet go nie rozciales. Pochylil sie i wyciagnal noz, gotow rozpruc materac. Lew chwycil go za reke. -Mozna wyczuc dotykiem zaszyte w srodku przedmioty. Nie trzeba od razu ciac. -A wiec zamierzasz tu potem posprzatac? -Zgadza sie. -Ciagle sadzisz, ze twoja zona jest niewinna? -Nie znalazlem niczego, co by moglo temu przeczyc. -Moge ci dac dobra rade? Znajdz sobie inna zone. Raisa to piekna kobieta. Ale na swiecie jest duzo pieknych kobiet. Moze lepiej byloby ci z mniej piekna. Wasilij siegnal do kieszeni i podal mu plik zlozonych fotografii. Byly to zdjecia zrobione przed szkola, przedstawiajace Raise i Iwana, nauczyciela literatury. -Ona sie z nim pieprzy, Lew. Zdradza i ciebie, i panstwo. -To sa zdjecia sprzed szkoly. Oboje sa nauczycielami. Latwo ich razem sfotografowac. To niczego nie dowodzi. -Wiesz, jak on sie nazywa? -Zdaje sie, ze Iwan. -Od jakiegos czasu mamy go na oku. -Mamy na oku wielu ludzi. -Moze ty tez jestes jego znajomym? 133 -Nie znam go. Nigdy z nim nie rozmawialem.Widzac sterte ubran na podlodze, Wasilij pochylil sie i wzial pare majtek Raisy. Przeciagnal je miedzy palcami, zwinal w klebek i podsunal sobie pod nos, patrzac przy tym prosto w oczy Lwa. Zamiast zareagowac na te prowokacje wybuchem gniewu, Lew pomyslal o swoim zastepcy zupelnie inaczej niz dotad. Kim wlasciwie byl ten czlowiek, ktory tak bardzo go nienawidzil? Powodowala nim tylko zawodowa zawisc czy chorobliwa ambicja? Obserwujac go, jak obwachuje bielizne Raisy, Lew doszedl do wniosku, ze ta nienawisc musi miec podloze osobiste. -Moge sie rozejrzec po mieszkaniu? W obawie, ze za pytaniem kryje sie jakas pulapka, Lew odparl: -Pojde z toba. -Nie, wolalbym to zrobic sam. Lew skinal glowa. Wasilij wyszedl z sypialni. Czujac dlawiacy w gardle gniew, Lew oddychal z trudem. Patrzyl na ustawione pod sciana lozko. Nagle drgnal na dzwiek cichego glosu. To byl Fiodor. -Musiales zrobic to wszystko. Przeszukac rzeczy wlasnej zony, rozebrac wlasne lozko, zerwac podloge we wlasnym domu - przewrocic do gory nogami cale swoje zycie. -Wszyscy powinnismy byc gotowi poddac sie takiej rewizji. Generalissimus Stalin... -Tez o tym slyszalem. Nasz przywodca powiedzial, ze gdyby to bylo konieczne, nawet u niego nalezy przeprowadzic rewizje. -Nie tylko mozna nas wszystkich sprawdzac, ale trzeba to robic. -A ty nie mogles sprawdzic, jak zginal moj syn? Sprawdzasz zone, siebie, swoich znajomych, sasiadow, a na jego cialo nie raczyles nawet rzucic okiem? Nie mogles poswiecic godziny, zeby zobaczyc, jak mu rozcieli brzuch i napchali ziemi do ust? Fiodor byl spokojny: mowil cicho - zlosc juz w nim ostygla. Zmienila sie w bryle lodu. Mowil do Lwa w ten sposob - otwarcie i szczerze - bo wiedzial, ze Lew nie stanowi juz zadnego zagrozenia. -Fiodor, ty tez nie widziales jego ciala. 134 -Rozmawialem z tym starym, ktory je znalazl. Powiedzial mi, co zobaczyl. Widzialem po jego oczach, ze jest wstrzasniety. Rozmawialem z naocznym swiadkiem, z ta kobieta, ktora sploszyles. Jakis mezczyzna prowadzil mojego syna na tory. Widziala jego twarz. Mogla podac jego rysopis. Ale nikt nie chcial jej sluchac. A teraz za bardzo sie boi. Lew, moj syn zostal zamordowany. Milicja kazala wszystkim swiadkom zmienic zeznania. Tego akurat moglem sie spodziewac. Ale ty byles moim przyjacielem. A jednak przyszedles do mojego domu i poleciles mojej rodzinie trzymac jezyk za zebami. Groziles rodzinie w zalobie. Przeczytales nam bajeczke i kazales wierzyc w te klamstwa. Zamiast szukac czlowieka, ktory mi zabil syna, rozkazales obserwowac pogrzeb.-Fiodor, probowalem wam pomoc. -Wierze. Podpowiadales nam, jak sie uratowac. -Tak. -I za to w pewnym sensie jestem wdzieczny. Inaczej czlowiek, ktory zamordowal mojego syna, zamordowalby tez mnie i moja rodzine. Ocaliles nas. Dlatego tu przyszedlem, nie zeby triumfowac, ale zeby sie odwdzieczyc. Wasilij ma racje. Musisz poswiecic zone. Daj sobie spokoj z szukaniem dowodow. Wydaj ja, a uratujesz sie. Raisa jest szpiegiem, to juz przesadzone. Czytalem zeznanie Anatolija Brodskiego. Czarno na bialym, jak raport w sprawie smierci moje go syna. Nie, Fiodor sie mylil. Mowil w zlosci. Lew powtorzyl sobie, ze ma jeden cel - sprawdzic zone i przedstawic swoje wnioski. Raisa byla niewinna. -Jestem przekonany, ze slowa zdrajcy o mojej zonie to proba zemsty, nic wiecej. Sledztwo, ktore prowadze, jak dotad tylko to potwierdza. Do sypialni ponownie wkroczyl Wasilij. Nie wiadomo, ile uslyszal z ich rozmowy. Odparl: -Tyle tylko, ze pozostale szesc osob, ktore wymienil, juz aresztowano. I wszystkie szesc przyznalo sie do winy. Informacje Anatolija Brodskiego okazaly sie bezcenne. 135 -Wobec tego ciesze sie, ze to ja go zatrzymalem.-Twoja zone wskazal skazany szpieg. -Czytalem jego zeznanie. Nazwisko Raisy jest ostatnie na liscie. -Nazwiska nie byly podane wedlug ich waznosci dla sprawy. -Uwazam, ze dodal je na koniec, zeby sie odegrac. Chcial zaszkodzic mnie osobiscie. Malo prawdopodobne, zeby ktos dal sie nabrac na taki desperacki podstep. Prosze bardzo, mozecie mi pomoc w rewizji - jezeli po to przyszliscie. Jak widzicie... - Lew wskazal zerwane deski podlogowe -...robilem to starannie. -Wydaj ja, Lew. Trzeba byc realista. Z jednej strony masz swoja kariere, rodzicow - z drugiej zdrajczynie i dziwke. Lew zerknal na Fiodora. Na jego twarzy nie dostrzegl zadnych oznak radosci czy zlosliwej satysfakcji. Wasilij ciagnal: -Dobrze wiesz, ze jest dziwka. Przeciez dlatego kazales ja kiedys sledzic. Gniew Lwa ustapil miejsca oslupieniu. Wiedzieli. Wiedzieli od poczatku. -Myslales, ze to tajemnica? Wszyscy wiemy. Wydaj ja, Lew. Skoncz z tym. Daj sobie spokoj z tymi watpliwosciami; niech te pytania wreszcie przestana cie meczyc. Wydaj ja. Potem pojdziemy sie napic. A wieczorem znajdziesz inna kobiete. -Jutro zloze raport. Jezeli Raisa jest szpiegiem, powiem to. Jezeli nie jest, tez to powiem. -W takim razie zycze szczescia, towarzyszu. Jesli przezyjesz ten skandal, pewnego dnia staniesz na czele MGB. Jestem tego pewien. I zaszczytem bedzie sluzyc pod twoja komenda. Juz w drzwiach Wasilij odwrocil sie do niego. -Pamietaj, co powiedzialem. Twoje zycie i zycie twoich rodzicow albo zycie Raisy. To nie jest trudna decyzja. Lew zamknal drzwi. Sluchajac ich krokow, zauwazyl, ze drza mu rece. Wrocil do sypialni i przyjrzal sie calemu balaganowi. Przykrecil deski do podlogi. Zaslal lozko, starannie wygladzajac posciel, ktora po chwili lekko zmial, by wygladala tak, jak ja zastal. Poskladal rzeczy Raisy i zaczal 136 chowac do szuflad, majac swiadomosc, ze dokladnie nie pamieta, w jakiej kolejnosci je wyciagal. Tylko mniej wiecej, ale to musialo wystarczyc.Gdy podniosl bawelniana koszulke, wypadl z niej jakis maly przedmiot, odbil sie od jego stopy i potoczyl po podlodze. Lew pochylil sie i podniosl go. Byla to jednorublowa miedziana moneta. Rzucil ja na szafke nocna. Ladujac na blacie, moneta rozpadla sie, a jej polowki stoczyly sie z szafki w przeciwnych kierunkach. Zdziwiony uklakl i odnalazl obie czesci. Jedna byla wydrazona. Po zlozeniu w calosc rubel wygladal jak najzwyklejsza moneta. Lew widzial juz kiedys taki rekwizyt. Sluzyl do przemycania mikrofilmow. 21 lutego Przy oficjalnym skladaniu przez Lwa raportu byli obecni major Kuzmin, Wasilij Nikitin i Timur Rafailowicz - oficer sledczy, ktory zastapil Lwa podczas przesluchania Anatolija Brodskiego. Lew znal go tylko powierzchownie: byl to ambitny, malomowny funkcjonariusz, cieszacy sie duzym zaufaniem. Swiadomosc, ze to wlasnie on jest gotow reczyc za prawdziwosc zeznania, w ktorym zdrajca wskazal Rakse, byla dla niego druzgoczaca. Ten czlowiek nie nalezal do przybocznych fagasow Wasilija. Nie czul przed nim respektu ani strachu. Lew zastanawial sie, czy Wasilij rzeczywiscie mogl wstawic do zeznania nazwisko Raisy. Nie mial zadnej wladzy nad Rafailowiczem, nie mogl wywierac na niego nacisku, a jako mlodszy ranga w trakcie przesluchania podlegal jego rozkazom. W ciagu dwoch ostatnich dni Lew opieral sie w swoich dzialaniach na zalozeniu, ze oskarzenie jego zony to zemsta Wasilija. Mylil sie. Za tym nie stal Wasilij. Jedyna osoba, ktora moglaby polecic sfabrykowanie takiego zeznania i uzyskac poparcie tak wysokiego ranga swiadka, byl major Kuzmin. To byl podstep zaaranzowany osobiscie przez jego mentora, czlowieka, ktory przygarnal Lwa pod swoje skrzydla. Lew zlekcewazyl jego rade w sprawie Anatolija Brodskiego i teraz dostawal nauczke. Co mowil mu Kuzmin? Sentymenty moga uczynic czlowieka slepym na prawde. 138 Postanowiono poddac go probie. Zbadac przydatnosc Lwa jako funkcjonariusza. Raisa nie miala z tym nic wspolnego, absolutnie nic. Po co powierzac mezowi podejrzanej dochodzenie w sprawie zony, jesli glownym celem takiej operacji nie jest sprawdzenie, jak ten sie zachowa podczas sledztwa? Przeciez to Lew byl sledzony. Czy Wasilij nie przyszedl skontrolowac przebiegu rewizji? Nie interesowalo go, co Lew znalazl: interesowalo go, czy przeszukuje mieszkanie jak nalezy. Wszystko sie zgadzalo. Wczoraj Wasilij probowal go sklonic, by oskarzyl Raise, wlasnie dlatego, iz mial nadzieje, ze Lew postapi odwrotnie i stanie w jej obronie. Nie chcial, zeby Lew wydal Raise. Nie chcial, by pomyslnie przeszedl probe - pragnal, by wybral swoje zycie osobiste, przedkladajac je nad dobro partii. To byl fortel. Lew mial tylko udowodnic Kuzminowi, ze jest gotow zadenuncjowac wlasna zone, ze MGB zawsze stoi dla niego na pierwszym miejscu, ze nauczyl swoje serce okrucienstwa - gdyby to uczynil, nikomu nic by nie grozilo: ani Raisie, ani jej nienarodzonemu dziecku, ani jego rodzicom. Moglby byc spokojny o swoja przyszlosc w ministerstwie i przestac przejmowac sie Wasilijem.Moze to jednak falszywe zalozenie? Jezeli zdrajca, jak sam sie przyznal, istotnie byl zdrajca? Jezeli rzeczywiscie w jakis sposob wspolpracowal z Raisa? Niewykluczone, ze powiedzial prawde. Dlaczego Lew tak gleboko wierzyl w jego niewinnosc? Dlaczego tak gleboko wierzy w niewinnosc swojej zony? W koncu po co mialaby sie zaprzyjazniac z tym dysydentem, nauczycielem literatury? Co w ich mieszkaniu robila ta moneta? Czy szesc pozostalych osob, wymienionych w zeznaniu, nie zostalo aresztowanych i skutecznie przesluchanych? Lista okazala sie prawdziwa, a figurowala na niej Raisa. Tak, byla szpiegiem i Lew mial w kieszeni niezbity dowod, miedziaka. Mogl polozyc monete na biurku z wnioskiem, by razem z Iwanem Zukowem doprowadzic ich na przesluchanie. Oboje zrobili z niego glupca. Wasilij mial racje: Raisa go zdradzila. Jest w ciazy z innym mezczyzna. Przeciez zawsze wiedzial, ze byla mu niewierna. Nie kochala go. To pewne. Po co ryzykowac tak wiele dla kobiety, ktora traktowala go ozieble i w najlepszym razie tylko go tolerowala? 139 Stanowila zagrozenie dla wszystkiego, do czego doszedl, co udalo mu sie zdobyc dla rodzicow i dla siebie. Stanowila zagrozenie dla kraju, w ktorego obronie Lew walczyl.Sprawa byla zupelnie jasna: jezeli on powie, ze jest winna, dla niego i rodzicow wszystko skonczy sie dobrze. Na pewno. Jesli to miala byc proba jego charakteru, Raisa tez bedzie ocalona. I nigdy sie o niczym nie dowie. Jezeli byla szpiegiem, to siedzacy przed nim ludzie mieli juz dowody i chcieli sie przekonac, czy Lew z nia wspolpracuje. Tak, jezeli to prawda, to powinien ja wydac, bo zaslugiwala na smierc. Pozostawalo mu tylko jedno wyjscie, zadenuncjowac zone. Major Kuzmin rozpoczal spotkanie. -Lwie Stiepanowiczu, mamy powody przypuszczac, ze wasza zona pracuje dla obcego wywiadu. Wy osobiscie nie jestescie podejrzani o zadne przestepstwo. Dlatego polecilismy wam przeprowadzic dochodzenie w sprawie tych zarzutow. Prosze przedstawic wnioski. Lew uslyszal potwierdzenie swoich przypuszczen. Propozycja Kuzmina byla jasna. Jezeli wyda zone, zachowa zaufanie przelozonych. Co wczoraj powiedzial Wasilij? Jesli przezyjesz ten skandal, pewnego dnia staniesz na czele MGB. Jestem tego pewien. Od awansu dzielilo go jedno zdanie. W pokoju panowala cisza. Major Kuzmin pochylil sie nad biurkiem. -Lew? Lew wstal, wygladzil mundur. -Moja zona jest niewinna. TRZY TYGODNIE POZNIEJ Zachodni UralMiasto Wuralsk 13 marca Przy linii montazowej samochodow Wolga zjawila sie nocna zmiana. Skonczywszy prace, Ilina zaczela szorowac rece kostka czarnego mydla, ktore, sadzac po zapachu, zjelczalo, ale dobrze, ze w ogole bylo. Z kranu plynela zimna woda, mydlo nie chcialo sie pienic - po prostu rozpadlo sie na tluste kawalki - lecz ona nie zwracala na to uwagi, myslac tylko o godzinach, jakie zostaly do poczatku jej nastepnej zmiany. Szczegolowo zaplanowala sobie wieczor. Najpierw musiala usunac spod paznokci olej i opilki metalu. Pozniej zamierzala wrocic do domu, przebrac sie, polozyc odrobine rozu na policzki, a potem isc do restauracji zwanej powszechnie "U Basarowa", niedaleko stacji kolejowej. Restauracja cieszyla sie popularnoscia wsrod podrozujacych sluzbowo urzednikow, ktorzy zatrzymywali sie tu przed dalsza droga na wschod lub zachod koleja transsyberyjska. "U Basarowa" podawano krupnik z kaszy jaglanej, kasze jeczmienna i solone sledzie - wszystko, zdaniem Iliny, okropne. Co wazniejsze, serwowano tam takze alkohol. Poniewaz prawo zabranialo wyszynku bez sprzedazy jedzenia, dania mialy funkcje praktyczna, stanowiac zezwolenie uprawniajace do picia. W rzeczywistosci restauracja byla przede wszystkim miejscem zawierania przygodnych znajomosci. Przepis, zgodnie z ktorym nie wolno bylo sprzedawac jednej osobie wiecej niz sto gramow wodki, ignorowano. Basarow, kierownik restauracji, ktorego nazwisko widnialo na szyldzie, nigdy nie trzezwial, bywal agresywny, a gdy 143 Ilina chciala oferowac swoje uslugi w jego lokalu, domagal sie udzialu w zyskach. W zaden sposob nie mogla udawac, ze pije dla przyjemnosci, od czasu do czasu wymykajac sie z klientem. Nikt nie przychodzil tu pic dla przyjemnosci; w tlumie przejezdnych nie bylo nikogo stad. Ale tym lepiej dla niej. Ilina nie mogla juz pracowac z miejscowymi. Ostatnio chorowala - jakies zaczerwienienie, pieczenie, wysypka. Kilku jej stalych klientow, u ktorych wystapily podobne objawy, obsmarowalo ja w miescie. Byla zmuszona ograniczyc sie do nieznajomych, ktorzy nie zatrzymywali sie w miescie na dlugo i dopiero we Wladywostoku albo Moskwie, w zaleznosci od kierunku podrozy, zauwazali, ze sikaja ropa. Swiadomosc, ze zaraza klienta jakims swinstwem, nie sprawiala jej zadnej przyjemnosci, nawet gdy miala do czynienia z kims niezbyt milym. Ale w takim miescie wizyta u lekarza z powodu infekcji przenoszonej droga plciowa mogla przyniesc grozniejsze skutki niz sama infekcja. Dla niezameznej kobiety bylo to rownoznaczne ze zlozeniem przyznania sie do winy, podpisanego wlasnym rozmazem. Musiala szukac pomocy medycznej na czarnym rynku. Na to potrzebowala pieniedzy, byc moze mnostwa pieniedzy, lecz teraz oszczedzala z mysla o innym, o wiele wazniejszym celu - ucieczce z tego miasta.Kiedy dotarla na miejsce, za zaparowanymi oknami restauracji panowal juz tlok. Wnetrze zasnuwal cuchnacy dym z machorki. Ilina juz piecdziesiat krokow przed drzwiami slyszala pijacki smiech. Przypuszczala, ze to zolnierze. Miala racje. W gorach czesto odbywaly sie rozne manewry wojskowe, a i ludzi po sluzbie zwykle kierowano wlasnie tu. Dla tej klienteli Basarow mial specjalna oferte. Podawal im rozwodniona wodke, a kiedy ktos sie skarzyl, co zdarzalo sie dosc czesto, twierdzil, ze spelnia szlachetny czyn, starajac sie ukrocic pijanstwo. Nierzadko wybuchaly klotnie. Mimo to wiedziala, ze choc Basarow stale narzeka na ciezkie zycie i okropnych klientow, w istocie zgarnia calkiem przyzwoite sumki, sprzedajac na lewo nieroz-cienczona wodke. Byl spekulantem i kanalia. Nie dalej jak dwa miesiace temu Ilina poszla na gore, zeby zaplacic mu tygodniowa dzialke, i przez szpare w drzwiach pokoju zobaczyla Basarowa liczacego gruby 144 plik banknotow, ktore wlozyl potem do blaszanego pudelka. Bojac sie oddychac, obserwowala, jak zamyka pudelko, zawiazuje sznurkiem, owija w szmate i chowa w kominie. Od tej chwili marzyla, by ukrasc mu te ruble i uciec, gdzie pieprz rosnie. Oczywiscie gdyby Basarow ja dopadl, na pewno skrecilby jej kark, ale sadzila, ze gdyby odkryl, iz ukryte w piecu blaszane pudelko jest puste, w tej samej chwili wysiadloby mu serce. Byla niemal pewna, ze pudelko i jego serce to jedno i to samo.W jej ocenie zolnierze mieli przed soba jeszcze kilka godzin picia. Na razie tylko ja obmacywali, nie placac za ten przywilej ani grosza, jesli nie liczyc darmowej wodki, ktorej Ilina nie uznawala za zaplate. Rozejrzala sie po twarzach pozostalych klientow, przekonana, ze uda jej sie cos zarobic, zanim zolnierze zaczna ustawiac sie do niej w kolejce. Kontyngent wojskowy zajal stoly od frontu, spychajac reszte klientow w glab sali. Ci klienci siedzieli samotnie - przy kieliszkach i talerzach z nietknietym jedzeniem. Nie bylo watpliwosci: szukali seksu. Nie mogli miec zadnego innego powodu, aby tu przesiadywac. Ilina wygladzila sukienke, odsunela kieliszek i nie zwracajac uwagi na podszczypywania i komentarze, przedarla sie przez tlum zolnierzy do jednego ze stolikow w glebi lokalu. Siedzacy przy nim mezczyzna mial okolo czterdziestu lat, moze troche mniej. Trudno bylo ocenic. Nie byl przystojny, ale uwazala, ze z tego powodu prawdopodobnie zaplaci troche wiecej. Tym ladniejszym czasem sie wydawalo, ze pieniadze sa niepotrzebne, jak gdyby im obojgu mialo byc przyjemnie. Usiadla i z usmiechem otarla sie noga o jego udo. -Mam na imie Tania. W takich chwilach lepiej bylo myslec o sobie jak o kims innym. Mezczyzna zapalil papierosa i polozyl dlon na kolanie Iliny. Nie zadajac sobie trudu, by cos jej zamowic, przelal polowe swojej wodki do jednego z mnostwa brudnych kieliszkow na stole i podsunal jej. Zaczela sie bawic kieliszkiem, czekajac, zeby cos powiedzial. Dopil wodke, nie zdradzajac najmniejszej ochoty do rozmowy. Opanowujac zniecierpliwienie, probowala dalej: 145 -A tobie jak na imie?Nie odpowiedzial i zaczal szperac w kieszeni. Po chwili wyciagna! reke, zwinieta w piesc. Domyslila sie, ze zaprasza ja do jakiejs zabawy. Stuknela w kostki zacisnietej dloni. Odwrocil ja i powoli zaczal rozprostowywac palce, jeden po drugim... Na dloni lezala niewielka brylka zlota. Ilina nachylila sie. Zanim zdazyla sie lepiej przyjrzec, zamknal dlon i z powrotem wsunal do kieszeni. Nie odezwal sie jeszcze ani slowem. Przyjrzala sie jego twarzy. Mial oczy przekrwione z przepicia i zupelnie jej sie nie podobal. Ale nie podobalo jej sie wielu ludzi i na pewno zaden z mezczyzn, z ktorymi sypiala. Gdyby chciala grymasic, rownie dobrze moglaby dac sobie z tym spokoj, wyjsc za jakiegos miejscowego i na zawsze utknac w tym miescie. Musiala zarobic dosc pieniedzy na lapowki dla urzednikow, to byl jedyny sposob, aby wrocic do Leningradu, gdzie mieszkala jej rodzina i gdzie sama mieszkala cale zycie, dopoki nie kazano jej przyjechac tu, do miasta, o ktorym nigdy nie slyszala. Nie majac zadnych wysoko postawionych przyjaciol, ktorzy mogliby wydac zgode na przeniesienie, potrzebowala tego zlota. Stuknal w jej kieliszek, wypowiadajac pierwsze slowo: -Pij. -Najpierw mi zaplac. Dopiero potem mozesz mowic, co mam robic. Taka jest zasada. Jedyna zasada. Twarz mezczyzny zmarszczyla sie, jak gdyby Ilina rzucila w nia kamieniem, burzac gladkosc jej powierzchni. Spod nalanego, nijakiego oblicza wyjrzalo przelotnie cos nieprzyjemnego, cos, czego wolalaby nie ogladac. Ale mysl o zlocie powstrzymala ja od odwrocenia wzroku i zerwania sie z miejsca. Mezczyzna wyciagnal z kieszeni brylke i podal jej. Gdy siegnela do jego spoconej dloni, zlapal ja za reke. Nie zabolalo, ale uwiezil w uscisku jej palce. Mogla albo sie poddac, albo wyrwac pusta reke. Odgadujac, czego od niej oczekuje, zasmiala sie jak bezbronna dziewczynka i rozluznila reke. Zwolnil uscisk. Wziela kawalek zlota i obejrzala. Brylka miala ksztalt zeba. Ilina spojrzala na mezczyzne. -Skad to masz? 146 -W ciezkich czasach ludzie sprzedaja wszystko, co sie da.Usmiechnal sie. Poczula mdlosci. Coz to za waluta? Stuknal w jej kieliszek. Zab byl przepustka, ktora pozwoli jej sie stad wyrwac. Dopila wodke. Ilina zatrzymala sie. -Pracujesz w tartaku? Wiedziala, ze nie, ale w okolicy nie bylo zadnych budynkow procz domkow robotnikow z tartaku. Nie raczyl jej odpowiedziec. -Ej, dokad idziemy? -Jestesmy prawie na miejscu. Zaprowadzil ja w okolice stacji kolejowej na obrzezach miasta. Mimo ze stacja byla nowa, zbudowano ja w jednej z najstarszych dzielnic, gdzie przy cuchnacych sciekami uliczkach staly rzedy rozpadajacych sie jednoizbowych domkow o cienkich drewnianych scianach, krytych blacha. Budy nalezaly do robotnikow z tartaku, ktorzy mieszkali po pieciu, szesciu albo siedmiu w jednym pokoju, nie nadawaly sie wiec do tego, co zamierzali robic. Bylo przenikliwie zimno. Ilina powoli trzezwiala. Bolaly ja nogi. -To jest twoj czas. Za zloto kupiles sobie godzine. Tak sie umowilismy. Jak odjac czas na moj powrot do restauracji, zostaje ci dwadziescia minut. -Juz niedaleko, zaraz za stacja. -Tam jest tylko las. -Zobaczysz. Dotarl do budynku stacji i pokazal gdzies w ciemnosc. Ilina wcisnela rece do kieszeni plaszcza, dogonila go i spojrzala w strone, ktora wskazywal. Zobaczyla tory znikajace w lesie i nic wiecej. -Gdzie to jest? -Tam. Pokazywal mala drewniana bude z boku torow, w poblizu skraju lasu. -Jestem inzynierem. Pracuje na kolei. To budka obslugi. Nikt nam nie bedzie przeszkadzal. 147 -W pokoju tez nikt by nam nie przeszkadzal.-Nie moge cie zabrac tam, gdzie mieszkam. -Znam pare miejsc, do ktorych moglibysmy pojsc. -Lepiej tu. -Dla mnie nie. -Umowilismy sie. Ja place, ty jestes posluszna. Oddaj zloto albo rob, co mowie. Ani troche jej sie to nie podobalo, z wyjatkiem zlota. Wyciagnal reke, czekajac na zwrot zlotej brylki. Nie wygladal na rozzloszczonego, rozczarowanego ani zniecierpliwionego. Jego obojetnosc nieco ja uspokoila. Ilina ruszyla w strone budki. -Bedziesz mial dziesiec minut, zgoda? Milczal - uznala to za odpowiedz twierdzaca. Buda byla zamknieta na klodke, ale on wyciagnal pek kluczy i gdy odnalazl wlasciwy, zaczal sie zmagac z zamkiem. -Zamarzlo. Nie odpowiedziala. Odwrocila wzrok, wzdychajac na znak dezaprobaty. Domyslala sie, ze jest zonaty, ale po co tyle tajemnicy? Skoro nie mieszkal w tym miescie, nie rozumiala, o co wlasciwie chodzi. Moze zatrzymal sie u rodziny albo przyjaciol; moze byl wysoko postawionym czlonkiem partii. Nic jej to nie obchodzilo. Chciala tylko miec juz te dziesiec minut za soba. Kucnal, stulil dlonie wokol klodki i chuchnal. Klucz wreszcie wszedl, rozlegl sie szczek zamka. Ilina stala przed drzwiami. Jezeli w srodku nie bedzie swiatla, nici z ich umowy, a ona bedzie mogla zachowac zloto. I tak dala mu juz dosc czasu. Jesli chcial go zmarnowac na wyprawe donikad, to jego sprawa. Mezczyzna wszedl do budki, znikajac w ciemnosci. Ilina uslyszala trzask pocieranej zapalki. Po chwili w mroku zajasniala lampa sztormowa. Mezczyzna zwiekszyl plomien i zawiesil lampe na ulamanym haku, wystajacym z sufitu. Ilina zajrzala do srodka. Buda byla pelna zapasowych szyn, srub, sworzni, drewna i narzedzi. Zalatywala smola. Mezczyzna zaczal sprzatac balagan na jednym ze stolow. Rozesmiala sie. 148 -Wbije sobie drzazgi w tylek.Ku jej zaskoczeniu mezczyzna sie zaczerwienil. Przygotowujac napredce stol, rozlozyl na blacie swoj plaszcz. Ilina weszla. -Prawdziwy dzentelmen... W zwyklych okolicznosciach zdjelaby plaszcz, moze usiadla na lozku i zsunela ponczoche, odegrala male przedstawienie. Ale wobec braku lozka i ogrzewania postanowila, ze pozwoli tylko zadrzec sobie spodnice. Nie zamierzala niczego zdejmowac. -Nie bedzie ci przeszkadzalo, jezeli sie nie rozbiore? Zamknela drzwi, choc nie spodziewala sie, by mialo to jakikolwiek wplyw na temperature, ktora prawie nie roznila sie od panujacej na zewnatrz. Odwrocila sie. Mezczyzna stal o wiele blizej niz jeszcze przed chwila. Katem oka dostrzegla jakis metaliczny blysk, lecz nie zdazyla zobaczyc, co to bylo. Cios padl z boku. Poczula przeszywajacy bol, ktory przeniknal od policzka przez kregoslup az do nog. Miesnie zwiotczaly; nogi ugiely sie pod nia, jak gdyby ktos przecial w nich naraz wszystkie sciegna. Uderzyla plecami o drzwi. Mgla zasnula jej oczy, twarz piekla ja zywym ogniem, usta miala pelne krwi. Czula, ze mdleje, ale zdolala zachowac przytomnosc, skupiajac sie na jego glosie. -Rob dokladnie to, co powiem. Czy posluszenstwo zadowoli tego czlowieka? Gdy w dziaslo wbil jej sie odlamek zeba, uznala, ze nie. Nie miala ochoty zdawac sie na jego laske. Jesli miala umrzec w miescie, ktorego nienawidzila, w miescie, do ktorego przeniesiono ja na mocy panstwowego nakazu, tysiac siedemset kilometrow od rodziny, to zginie, wydrapujac najpierw oczy temu draniowi. Chwycil ja za ramiona, pewien, ze jej opor juz zupelnie skruszal. Plunela mu prosto w oczy krwia zmieszana ze slina. Zaskoczony atakiem puscil ja. Wymacala drzwi za swoimi plecami, pchnela je -otworzyly sie gwaltownie, a ona upadla na snieg i zobaczyla nad soba niebo. Mezczyzna usilowal zlapac ja za nogi. Wierzgnela rozpaczliwie, probujac umknac przed jego rekami. Udalo mu sie zlapac ja za stope. Zaczal wciagac Iline z powrotem do budki. Wycelowala starannie 149 i trafila go obcasem w szczeke. Cios okazal sie silny: jego glowa odskoczyla na bok. Krzyknal, rozluzniajac uchwyt. Ilina wyswobodzila sie, zerwala na nogi i uciekla.Zataczajac sie, ruszyla na oslep przed siebie i dopiero po kilku sekundach zorientowala sie, ze biegnie po torach, oddalajac sie od miasta i od stacji. Instynkt jej mowil, ze musi przed nim uciekac, schronic sie w bezpiecznym miejscu. Zawiodl ja jednak, kazac jej biec w przeciwnym kierunku. Obejrzala sie. Mezczyzna rzucil sie w poscig. Mogla albo uciekac dalej, albo zawrocic w jego strone. Wiedziala, ze tak czy inaczej nie zdola mu umknac. Probowala krzyknac, ale usta miala pelne krwi. Zakrztusila sie, wydala chrypliwy, zduszony odglos i zwolnila tempo. Doganial ja. Nagle ziemia zaczela drzec. Ilina uniosla wzrok. Zobaczyla zblizajacy sie pociag towarowy, ktory z loskotem pedzil prosto na nia, wyrzucajac kleby dymu. Zaczela goraczkowo wymachiwac ramionami. Ale nawet jesli maszynista ja zauwazyl, nie mial szans zatrzymac lokomotywy, poniewaz zostalo mu niecale piecset metrow. Od zderzenia dzielilo ich zaledwie pare sekund. Ilina nie zeszla jednak z torow, a nawet przyspieszyla kroku - zdecydowana rzucic sie pod ciezkie zelazne kola. Pociag nie zwalnial. Nie rozlegl sie metaliczny pisk hamulcow ani gwizd. Byla tak blisko, ze czula wibracje w calym ciele. Jeszcze moment i sklad zmiecie ja z torow. Ilina w ostatniej chwili rzucila sie w bok, w gleboka zaspe. Lokomotywa i wagony przetoczyly sie z hukiem obok niej, stracajac snieg z koron najblizszych drzew. Zdyszana spojrzala za siebie w nadziei, ze jej przesladowca zginal przeciety lub zmiazdzony kolami albo zostal po drugiej stronie torow. On jednak zachowal zimna krew i uskoczywszy w te sama strone co ona, lezal w sniegu. Po chwili wstal i chwiejnym krokiem znow ruszyl w pogon. Wyplula krew i wrzasnela: rozpaczliwie wzywala pomocy. Ale to byl pociag towarowy i nikt nie mogl jej uslyszec ani zobaczyc. Wstala i wbiegla do lasu, nie zwalniajac, czujac smagniecia sterczacych galezi. Zamierzala zatoczyc kolo i wyjsc na tory, kierujac sie w strone miasta. Tutaj nie miala szans sie ukryc: dran byl za blisko, w swietle 150 ksiezyca bez trudu mogl ja znalezc. Choc wiedziala, ze lepiej jak najszybciej biec przed siebie, ulegla pokusie. Musiala spojrzec za siebie, musiala wiedziec, gdzie on jest. Odwrocila sie.Zniknal. Nigdzie go nie widziala. Wagony wciaz dudnily po torach. Ilina pomyslala, ze musiala go zgubic, gdy wpadla do lasu. Zmienila kierunek i ruszyla do miasta, tam gdzie nic nie bedzie jej grozilo. Mezczyzna wyszedl zza drzewa i chwycil ja w pasie. Runeli na snieg. Przycisnal ja cialem, szarpiac jej plaszcz i wrzeszczac. Huk pociagu zagluszal slowa. Widziala tylko jego zeby i jezyk. Wtedy sobie przypomniala: byla przygotowana na te chwile. Siegnela do kieszeni i odnalazla ukradzione z fabryki dluto. Juz kiedys go uzyla, ale tylko po to, aby przestraszyc napastnika i pokazac, ze w razie potrzeby bedzie sie umiala obronic. Zacisnela palce na drewnianym uchwycie. Miala tylko jedna szanse. Gdy wepchnal jej dlon pod spodnice, dzgnela go metalowym ostrzem w bok glowy. Wyprostowal sie i zlapal za ucho. Ciachnela go jeszcze raz, trafiajac w reke, ktora zaslonil ucho. Powinna mu zadac jeszcze kilka ciosow, powinna go zabic, lecz pragnienie ucieczki zwyciezylo. Wycofala sie, pelznac na czworakach jak owad i sciskajac zakrwawione dluto. Mezczyzna zaczal sie czolgac za nia. Naderwana malzowina wisiala na placie skory. Jego twarz wykrzywial grymas wscieklosci. Rzucil sie naprzod, usilujac zlapac ja za kostki. Ilinie z trudem udalo sie uniknac jego rak. Caly czas cofala sie przed nim, dopoki nie natrafila na pien drzewa. Wtedy dogonil ja i chwycil za noge. Zaatakowala go dlutem, tnac i dzgajac. Zlapal ja za przegub i przyciagnal do siebie. Gdy mocowali sie twarza w twarz, pochylila sie, probujac ugryzc go w nos. Zacisnal druga reke na szyi Iliny i przytrzymal ja w bezpiecznej odleglosci. Sapala z wysilku, probowala sie wyrwac, ale jego palce sciskaly ja jak imadlo. Zaczela sie dusic. Przeniosla ciezar ciala na bok i oboje, wciaz spleceni ze soba, potoczyli sie po sniegu. Nagle z niewiadomego powodu puscil jej szyje. Ilina zaniosla sie kaszlem, odzyskujac oddech. Mezczyzna nadal przygwazdzal ja cialem 151 do ziemi, lecz juz na nia nie patrzyl. Jego uwage przykulo cos innego, obok nich. Ilina zwrocila glowe w tym kierunku.Ujrzala pograzone gleboko w sniegu nagie zwloki malej dziewczynki. Miala blada, niemal przezroczysta skore i jasne, prawie biale wlosy. Jej szeroko otwarte usta wypelniala ziemia, ktora utworzyla niewielki kopczyk, wznoszacy sie powyzej waskich, sinych warg. Rece, nogi i twarz dziewczynki nie nosily sladow zadnych obrazen i przykrywala je cienka warstwa nietknietego sniegu, ktora odslonili, zmagajac sie ze soba. Jej cialo zostalo zmasakrowane. Organy wewnetrzne lezaly na wierzchu, rozerwane na strzepy. Tulow byl prawie pozbawiony skory, ktora odcieto albo zdarto, jak gdyby cialo zaatakowala wataha wilkow. Ilina spojrzala na mezczyzne. Wygladal, jak gdyby zupelnie o niej zapomnial. Wpatrywal sie w zwloki dziewczynki. Nagle zgial sie wpol i chwycily go torsje. Nie zastanawiajac sie, co robi, uspokajajacym gestem polozyla mu dlon na plecach. Opamietala sie jednak, przypomniala sobie, kim jest ten czlowiek i co jej zrobil. Cofnela reke, wstala i uciekla. Tym razem instynkt jej nie zawiodl. Wypadla z lasu i pobiegla w strone stacji. Nie miala pojecia, czy mezczyzna ja goni. Nie krzyczala, nie zwalniala kroku i nie ogladala sie za siebie. Moskwa 14 marca Lew otworzyl oczy. Oslepil go blask latarki. Nie musial patrzec na zegarek, by wiedziec, ktora jest godzina. Pora aresztowan, czwarta rano. Zerwal sie z lozka, a serce podskoczylo mu do gardla. Zdezorientowany zderzyl sie w ciemnosci z jakims czlowiekiem, ktory odepchnal go na bok. Potknal sie, ale odzyskal rownowage. Zapalily sie swiatla. Mruzac oczy w blasku lampy, zobaczyl trzech mlodych funkcjonariuszy, ktorzy mogli miec niewiele ponad osiemnascie lat. Byli uzbrojeni. Lew nie znal ich, ale znal ten typ: niscy ranga, bezmyslnie posluszni, gotowi wykonac kazdy otrzymany rozkaz. Potrafili bez wahania uzyc sily, na najmniejsza probe oporu reagujac wyjatkowa brutalnoscia. Czuc bylo od nich dym papierosowy i wodke. Lew przypuszczal, ze w ogole nie kladli sie spac: cala noc pili, czekajac na wyznaczona godzine. Pod wplywem alkoholu mogli sie zachowywac impulsywnie, nieprzewidywalnie. Aby przezyc najblizsze kilka minut, Lew musial byc ostrozny i posluszny. Mial nadzieje, ze zona tez to rozumie. Raisa stala w nocnej bieliznie i dygotala, choc nie z zimna. Nie byla pewna, czy to szok, strach czy gniew. Nie mogla sie opanowac. Ale nie odwracala wzroku. Nie czula sie zawstydzona; niech oni sie wstydza tego nocnego najscia, niech patrza na jej wymieta koszule nocna i potargane wlosy. Jednak nie, spogladali na nia z obojetnymi minami: bylo im wszystko jedno, praca to praca. W oczach mlodych funkcjonariuszy nie 153 dostrzegla cienia zadnych uczuc: tepo omiataly pokoj jak oczy jaszczurek. Skad MGB bralo tych chlopcow o olowianych duszach? Raisa byla pewna, ze formowali ich wedlug jednego modelu. Zerknela na Lwa. Stal z rekami przed soba i opuszczona glowa, unikajac kontaktu wzrokowego. Wcielenie pokory i potulnosci: moze rozsadek nakazywal wlasnie taka postawe. Ale w tym momencie nie sluchala glosu rozsadku. W ich sypialni bylo trzech zbirow. Chciala, aby hardo sie im postawil, aby potraktowal ich jak bandytow. Przeciez tak powinna wygladac naturalna reakcja. Kazdy normalny czlowiek nie posiadalby sie z oburzenia. Lew nawet w takiej chwili zachowywal sie politycznie.Jeden z funkcjonariuszy wyszedl, by po chwili wrocic z dwiema niewielkimi walizkami. -Tylko tyle mozecie zabrac ze soba. Nie wolno wam przy sobie miec nic poza ubraniem i rzeczami osobistymi. Za godzine wychodzimy, wszystko jedno, czy bedziecie gotowi, czy nie. Lew spojrzal na walizki z plotna rozpietego na drewnianych ramkach. Skromne wnetrze moglo pomiescic bagaz na najwyzej jednodniowy wyjazd. Odwrocil sie do zony. -Wloz na siebie jak najwiecej rzeczy. Obejrzal sie za siebie. Jeden z funkcjonariuszy przygladal im sie, palac papierosa. -Mozecie zaczekac na zewnatrz? -Nie tracic czasu na prosby. Na wszystkie jest jedna odpowiedz -nie. Raisa przebrala sie, czujac, jak gadzi wzrok chlopaka bladzi po jej ciele. Nalozyla na siebie tyle warstw odziezy, ile sie dalo. Lew zrobil to samo. W innych okolicznosciach ich nogi i rece, grubo opatulone welna i bawelna, wygladalyby zabawnie. Juz ubrana, musiala rozstrzygnac bolesna kwestie, jaka czesc swojego dobytku maja zabrac, a jaka zostawic. Obejrzala walizke, ktora miala nie wiecej niz dziewiecdziesiat centymetrow dlugosci, okolo szescdziesieciu centymetrow szerokosci i dwadziescia glebokosci. Ta przestrzen musiala zmiescic cale ich zycie. 154 Lew zdawal sobie sprawe, ze byc moze polecono im sie spakowac, aby uniknac klopotow z wyprowadzeniem ich z mieszkania, aby zapobiec wzruszeniom i emocjom, jakie w ludziach budzila swiadomosc, ze wlasnie zostaja wyslani na smierc. Zawsze latwiej bylo dac sobie rade z kims, kto kurczowo trzymal sie nadziei, chocby i watlej, ze ocaleje. Co jednak mogl poczac? Poddac sie? Walczyc? Szybko wykonal w myslach pare obliczen. Bedzie musial poswiecic czesc cennej przestrzeni w walizce na "Podrecznik agitatora" i "Krotki kurs historii WKP(b)", poniewaz pozostawienie ktorejkolwiek z tych ksiazek moglo zostac zinterpretowane jako nieprawomyslny gest polityczny. W ich sytuacji taka lekkomyslnosc rownalaby sie samobojstwu. Chwycil ksiazki i wlozyl do walizki jako pierwsze. Mlody funkcjonariusz pilnie ich obserwowal, zwracajac uwage na to, co pakuja, co wybieraja. Lew dotknal ramienia Raisy-Wez buty. Wybierz nasze najlepsze. Dobre buty byly rzadkoscia, mogly sie okazac bezcenna waluta. Lew pozbieral ubrania, cenne przedmioty, ich zbior fotografii: zdjecia ze slubu, zdjecia jego rodzicow, Stiepana i Anny, lecz ani jednego zdjecia rodziny Raisy. Jej rodzice zgineli w czasie Wielkiej Wojny Ojczyznianej, a wies, gdzie mieszkala, zostala zmieciona z powierzchni ziemi. Stracila wszystko z wyjatkiem tego, co miala na sobie. Gdy Lew spakowal walizke, jego wzrok spoczal na zawieszonym na scianie oprawionym wycinku z gazety: na swoim zdjeciu bohatera wojennego, pogromcy czolgow, wyzwoliciela okupowanych ziem. Jego przeszlosc nie miala zadnego znaczenia dla trzech konwojentow: podpis na nakazie aresztowania uniewaznial wszelkie akty heroizmu i poswiecenia. Lew wyciagnal wycinek z ram. Przez lata pieczolowicie przechowywany i czczony niemal jak ikona, wyladowal zlozony na pol w walizce. Uplynela darowana im godzina. Lew zatrzasnal swoja walizke, Raisa swoja. Zastanawial sie, czy kiedykolwiek jeszcze zobacza to mieszkanie. Malo prawdopodobne. 155 Wszyscy piecioro wtloczyli sie do windy. Pod blokiem czekal samochod. Dwaj funkcjonariusze usiedli z przodu. Trzeci, o nieprzyjemnym oddechu, wcisnal sie z tylu miedzy Lwa i Raise.-Chcialbym zobaczyc sie z rodzicami. Chcialbym ich pozegnac. -Gowno mnie obchodza wasze prosby. Mimo piatej rano w hali dworca panowal juz duzy ruch. Wokol pociagu kolei transsyberyjskiej krazyli zolnierze, cywile i pracownicy obslugi stacji. Bok lokomotywy, wciaz opancerzonej od czasow wojny, zdobil napis CHWALA KOMUNIZMOWI. Podczas gdy pasazerowie wsiadali do pociagu, Lew i Raisa pod eskorta czekali na koncu peronu, trzymajac walizki. Nikt sie do nich nie zblizal, jak gdyby byli nosicielami groznego wirusa, wiec stali niby oddzieleni kloszem od rojnego dworca. Niczego im nie wyjasniono, a Lew takze o nic nie pytal. Nie mial pojecia, dokad jada ani na kogo czekaja. Wciaz istnialo ryzyko, ze wysla ich do roznych lagrow i nigdy sie juz nie zobacza. A jednak niewatpliwie stali przy pociagu pasazerskim, nie przy transporcie zekow, zlozonym z czerwonych wagonow bydlecych, ktorymi wozono wiezniow. Czy to mozliwe, ze uda im sie uratowac? Na pewno dotad los im sprzyjal. Wciaz zyli, wciaz byli razem, w co Lew nie smial wierzyc. Po zlozeniu zeznania przed majorem Kuzminem zastosowano wobec Lwa areszt domowy do czasu podjecia dalszych decyzji. Spodziewal sie, ze to potrwa najwyzej jeden dzien. W drodze do mieszkania, w laczniku na czternastym pietrze, Lew wyrzucil wydrazona monete, ktora dotad mial w kieszeni. Moze podrzucil ja Wasilij, moze nie, to i tak nie mialo teraz znaczenia. Gdy Raisa wrocila ze szkoly, zobaczyla przed drzwiami dwoch uzbrojonych funkcjonariuszy; zrewidowano ja i rozkazano zostac w domu. Lew wyjasnil sytuacje: opowiedzial o oskarzeniach wobec niej, o swoim sledztwie i o zeznaniu, w ktorym zaprzeczyl zarzutom. Nie musial tlumaczyc, ze maja niewielkie szanse ujsc z tego z zyciem. Raisa sluchala go, nie przerywajac, nie pytajac o nic, z kamienna twarza. Kiedy skonczyl, jej odpowiedz zaskoczyla go: 156 -Bylismy naiwni, przypuszczajac, ze nam nigdy sie to nie zdarzy.Siedzieli w mieszkaniu, spodziewajac sie, ze lada chwila wpadna tam ludzie MGB. Nie zawracali sobie glowy gotowaniem; w ogole nie byli glodni, choc rozsadek nakazywalby najesc sie na zapas, zwazywszy na to, co moglo ich czekac. Nie wstawali od stolu w kuchni, nie kladli sie spac. Siedzieli w milczeniu, czekajac. Myslac, ze juz nigdy wiecej moga sie nie zobaczyc. Lew bardzo pragnal porozmawiac z zona, powiedziec jej to, co nalezalo powiedziec. Nie potrafil jednak ubrac w slowa zadnej mysli. W miare uplywu godzin uswiadomil sobie, ze nie pamieta, by kiedykolwiek spedzili razem tyle czasu, po prostu siedzac naprzeciw siebie. Zadne z nich nie wiedzialo, co z tym czasem zrobic. Tej nocy nie uslyszeli pukania do drzwi. Minela czwarta rano, lecz nikt nie przyszedl ich aresztowac. Przed poludniem nastepnego dnia Lew zrobil sniadanie, zastanawiajac sie, dlaczego to tak dlugo trwa. Gdy w koncu ktos zapukal do drzwi, razem z Raisa poderwali sie na nogi, z dusza na ramieniu, przekonani, ze to koniec, ze zaraz ich zabiora, rozdziela i zaprowadza do osobnych cel przesluchan. Okazalo sie, ze chodzi o jakies glupstwo, zmiane warty przy drzwiach, jeden z funkcjonariuszy chcial skorzystac z lazienki, pytal, czy kupic jedzenie. Moze tamci nie mogli znalezc zadnych dowodow, moze oboje zostali oczyszczeni z zarzutow i nie ma podstaw do oskarzenia. Lew tylko przez krotka chwile rozwazal taka mozliwosc: brak dowodow nigdy nie byl przyczyna odstapienia od oskarzen. Mimo to po pierwszym dniu minal drugi, potem trzeci i czwarty. Po tygodniu aresztu domowego w ich mieszkaniu zjawil sie jeden z funkcjonariuszy, smiertelnie blady. Na jego widok Lew zrozumial, ze w koncu nadszedl ich czas, lecz straznik drzacym ze wzruszenia glosem oznajmil, ze zmarl ich przywodca, Stalin. Dopiero w tym momencie Lew dopuscil do siebie te mysl i zaczal sie zastanawiac, czy jednak nie rysuje sie przed nimi szansa ocalenia. Zbierajac strzepki informacji o smierci przywodcy - gazety histeryzowaly, straznicy przed drzwiami histeryzowali - Lew zdolal ustalic, ze Stalin zmarl spokojnie we wlasnym lozku. W ostatnich slowach 157 rzekomo mowil o wielkosci i potedze swojego kraju oraz wspanialej przyszlosci, ktora go czeka. Lew nie wierzyl w to ani przez sekunde, majac zbyt dluga praktyke w swiecie spiskow i paranoi, by nie dostrzec rys w tej wersji wydarzen. Z informacji uzyskanych w ministerstwie wiedzial, ze Stalin, w ramach czystki skierowanej przeciwko zydowskim czlonkom elit kraju, rozkazal niedawno aresztowac najwybitniejszych lekarzy, ktorzy przez cale swoje zycie zawodowe dbali o jego zdrowie. Nie uznal wiec za zbieg okolicznosci faktu, ze Stalin zmarl z przyczyn naturalnych w chwili, gdy nie bylo przy nim zadnego medyka specjalisty, ktory moglby zidentyfikowac przyczyne jego naglej choroby. Pomijajac kwestie moralne, rozpetana przez przywodce wielka czystka okazala sie bledem taktycznym. Uczynila go bezbronnym. Lew nie mial pojecia, czy Stalin zostal zamordowany. Skoro lekarze trafili za kratki, potencjalni zamachowcy mieli wolna reke i z niezmaconym spokojem mogli sie przygladac, jak umiera, wiedzac, ze ludzie, ktorzy mogliby ich powstrzymac, siedza w wiezieniu. Rownie prawdopodobna wydawala sie mozliwosc, ze Stalin zachorowal, lecz nikt nie odwazyl sie postapic wbrew jego rozkazom i zwolnic lekarzy. Gdyby przywodca wyzdrowial, za nieposluszenstwo mogliby zostac straceni.Te polityczne machinacje nie mialy dla Lwa zadnego znaczenia. Istotny byl tylko fakt smierci wodza. Poczucie ladu i pewnosci rozwialo sie niby dym. Kto teraz przejmie stery? Jak bedzie rzadzic krajem? Jakie podejmie decyzje? Ktorzy funkcjonariusze utrzymaja swoja pozycje, a ktorzy popadna w nielaske? To, co bylo dopuszczalne za Stalina, moglo sie okazac niedopuszczalne za nowej wladzy. Nieobecnosc przywodcy oznaczala chwilowy paraliz. Nikt nie mial ochoty podejmowac zadnej decyzji, dopoki nie uzyska pewnosci, ze decyzja zostanie zaaprobowana. Przez dziesieciolecia nikt tez nie kierowal sie wlasnym rozumieniem dobra i zla, lecz potrzeba sprawienia satysfakcji przywodcy. Ludzie zyli i umierali w zaleznosci od jego adnotacji na liscie: kreska przy nazwisku oznaczala zycie, jej brak skazywal czlowieka na smierc. Na tym polegalo ferowanie wyrokow - kreska albo brak kreski. Zamykajac oczy, Lew wyobrazil sobie niema panike 158 na korytarzach Lubianki. Funkcjonariusze sluzb bezpieczenstwa tak dawno przestali sie poslugiwac kompasem moralnym, ze zupelnie sie rozregulowal: polnoc stala sie poludniem, a wschod zachodem. Co jest dobre, a co zle - nie mieli pojecia. Zapomnieli, na jakiej podstawie o tym decydowac. Kiedy nadchodzil taki czas, najbezpieczniej bylo robic jak najmniej.W zaistnialych okolicznosciach sprawe Lwa Demidowa i Raisy Demidowej, bez watpienia niejednoznaczna, sporna i drazliwa, na razie najlepiej bylo odlozyc na bok. Dlatego nastapila zwloka. Nikt nie chcial dotykac tego problemu: wszyscy byli zajeci szukaniem sobie pozycji przy nowych ukladach na Kremlu. Na domiar zlego Lawrientij Beria, najblizszy wspolpracownik Stalina - jezeli ktokolwiek go otrul, Lew podejrzewal, ze wlasnie on - przejal juz obowiazki przywodcy i odrzucil sugestie o spisku, rozkazujac uwolnic lekarzy. Zwolnienie podejrzanych, ktorzy okazali sie niewinni - kto slyszal o czyms podobnym? Lew na pewno nie pamietal takiego wypadku. W tych okolicznosciach nie poparte dowodami oskarzenie odznaczonego bohatera wojennego, ktory trafil na pierwsza strone "Prawdy", uznano za ryzykowny krok. Tak wiec szostego marca, zamiast wiadomosci o wyroku, Lew i Raisa otrzymali zgode na uczestniczenie w panstwowych uroczystosciach pogrzebowych wielkiego przywodcy. Pozostajac formalnie w areszcie domowym, Lew i Raisa w towarzystwie dwoch konwojentow poslusznie dolaczyli do tlumow plynacych w kierunku placu Czerwonego. Wiele osob plakalo, niektore wrecz spazmatycznie - mezczyzni, kobiety i dzieci - a Lew zastanawial sie, czy wsrod tych setek tysiecy polaczonych we wspolnym bolu znajduje sie choc jedna osoba, ktora nie stracila kogos z rodziny lub przyjaciol z winy oplakiwanego wlasnie czlowieka. Naladowana, nabrzmiala poczuciem dojmujacego smutku atmosfera musiala miec zwiazek z powszechnym uwielbieniem zmarlego. Lew slyszal, jak wielu ludzi, nawet podczas brutalnych przesluchan, glosno krzyczalo, ze gdyby Stalin wiedzial o okrucienstwach MGB, na pewno by interweniowal. Bez wzgledu na prawdziwy powod zaloby, pogrzeb 159 stwarzal okazje, by dac ujscie tlumionemu przez lata cierpieniu, by sie rozplakac, by usciskac sasiada, wyrazic zal, ktorego dotad nie wolno bylo okazywac, poniewaz mogl oznaczac krytyke panstwa.Glowne ulice wokol budynku Dumy Panstwowej byly tak wypelnione ludzmi, ze z trudem dawalo sie oddychac, a kazdy poruszal sie ze swoboda nie wieksza niz kamyczek porwany przez lawine. Lew nawet na chwile nie puscil reki Raisy i choc zewszad napieralo na niego mnostwo ramion, pilnowal, by ich nie rozdzielono. Szybko stracili z oczu swoja eskorte. W miare jak zblizali sie do placu Czerwonego, tlum zbil sie jeszcze ciasniej. Czujac wzbierajaca wokol siebie histerie, Lew uznal, ze juz dosc. Znalazlszy sie przypadkiem na obrzezu ludzkiej fali, skrecil do jakiejs bramy i wciagnal za soba Ra-ise. Z bezpiecznego schronienia przygladali sie mijajacemu ich strumieniowi ludzi. To byla sluszna decyzja. Wiele osob z przodu zostalo stratowanych na smierc. Mogli wykorzystac chaos i uciec. Zastanawiali sie nad tym, szeptem rozmawiajac w bramie. Zgubili towarzyszacych im konwojentow. Raisa chciala uciekac. Ale wowczas MGB uzyskaloby brakujacy dowod, by doprowadzic do ich egzekucji. W gre wchodzily takze wzgledy praktyczne: nie mieli pieniedzy ani przyjaciol, nie mieli gdzie sie ukryc. Gdyby zdecydowali sie na ucieczke, smierc czekalaby rodzicow Lwa. Dotad mieli szczescie. Lew ryzykowal ich zycie w nadziei, ze uda sie przetrwac te probe. Do pociagu wsiedli ostatni pasazerowie. Zawiadowca, widzac na peronie umundurowanych ludzi, zgromadzonych obok lokomotywy, wstrzymywal odjazd. Maszynista wychylil sie z kabiny, probujac sie zorientowac, o co chodzi. Ciekawscy pasazerowie ukradkiem zerkali przez okna na dwoje mlodych ludzi, ktorzy mieli jakies powazne klopoty. Lew zobaczyl zmierzajacego w ich strone umundurowanego funkcjonariusza. To byl Wasilij. Lew spodziewal sie tego spotkania. Jego zastepca nie zmarnowalby takiej okazji do triumfu. Wezbrala w nim zlosc, ale zdawal sobie sprawe, ze musi bezwzglednie panowac nad 160 emocjami. Byc moze czyhala na nich jeszcze jakas pulapka.Raisa nigdy nie widziala Wasilija, lecz pamietala, jak opisywal go Lew: Twarz bohatera, serce sluzalca. Juz na pierwszy rzut oka widziala, ze cos z nim jest nie tak. Owszem, byl przystojny, ale usmiechal sie w taki sposob, jak gdyby usmiech wymyslono tylko po to, by wyrazac niechec. Kiedy wreszcie stanal przed nimi, zauwazyla malujace sie na jego twarzy zadowolenie z powodu upokorzenia Lwa i jednoczesnie zawod, ze nie spotkalo ich wieksze ponizenie. Wasilij usmiechnal sie jeszcze szerzej. -Nalegalem, zeby czekali z odjazdem, bo chcialem sie pozegnac. I poinformowac was o decyzji w waszej sprawie. Wolalem to zrobic osobiscie, rozumiecie? Sytuacja wyraznie sprawiala mu przyjemnosc. Mimo ze ten czlowiek budzil w nim odraze, glupota byloby draznic go w takim momencie, gdy tyle juz przetrwali. Ledwie slyszalnym glosem Lew mruknal: -Doceniam to. -Dostales nowy przydzial. Nie moglismy cie dluzej trzymac w MGB, gdy wisi nad toba tyle pytan bez odpowiedzi. Zostaniesz wcielony do milicji. Nie jako syszczik, wywiadowca to ty nie bedziesz, ale dostaniesz najnizszy stopien, uczastkowego. Bedziesz sprzatal cele, pisal protokoly - bedziesz robil wszystko, co ci kaza. Jezeli chcesz przezyc, musisz sie nauczyc wypelniac rozkazy. Lew zrozumial rozczarowanie Wasilija. Kara - zeslanie na prowincje do miejscowej milicji - byla stosunkowo lagodna. Zwazywszy na wage zarzutow, mogl im grozic wyrok dwudziestu pieciu lat robot w kopalniach zlota na Kolymie, gdzie temperatura spadala do minus piecdziesieciu stopni, wiezniowie mieli rece zdeformowane od odmrozen, a srednia dlugosc zycia wynosila trzy miesiace. Ocalili nie tylko zycie, ale takze wolnosc. Lew nie sadzil, aby major Kuzmin 161 uczynil to z sentymentu. Po prostu stawialby sie w klopotliwym polozeniu, oskarzajac wlasnego protegowanego. W czasach niestabilnosci politycznej znacznie lepiej i sprytniej bylo wyslac go gdzies daleko pod pozorem przeniesienia sluzbowego. Kuzmin nie chcial, aby brano pod lupe jego decyzje: skoro Lew byl szpiegiem, to dlaczego Kuzmin tak go faworyzowal i nagradzal awansami? Prosciej i bezpieczniej bylo zamiesc sprawe pod dywan. Rozumiejac, ze jakakolwiek oznaka ulgi zdenerwuje Wasilija, Lew staral sie wygladac na jak najbardziej przybitego.-Jestem gotow pelnic swoje obowiazki wszedzie tam, gdzie bede potrzebny. Wasilij zblizyl sie do Lwa, wciskajac mu do rak bilety i dokumenty. Lew wzial papiery i ruszyl w strone pociagu. Raisa wspiela sie na stopien wagonu. Wasilij zawolal do niej: -Pewnie bylo ci przykro, kiedy uslyszalas, ze maz cie sledzil? Nie tylko raz zreszta, na pewno ci o tym mowil. Sledzil cie dwa razy. Za pierwszym nie chodzilo o sprawe sluzbowa. Nie podejrzewal, ze jestes szpiegiem, podejrzewal, ze jestes dziwka. Musisz mu to wybaczyc. Na kazdego czasem przychodza takie watpliwosci. A ty jestes ladna. Chociaz, moim zdaniem, nie warto rzucac dla ciebie wszystkiego. Podejrzewam, ze kiedy twoj maz sie zorientuje, na jakie zadupie go wysylamy, to cie znienawidzi. Na jego miejscu zatrzymalbym mieszkanie i pozwolil, zeby cie zastrzelili za zdrade. Nie wiem, pewnie musisz sie niezle rznac. Raise zdumiala jego obsesja na punkcie jej meza. Nie odezwala sie jednak: riposta mogla ich kosztowac zycie. Wziela walizke i otworzyla drzwi wagonu. Lew wsiadl za nia, uwazajac, by nie ogladac sie za siebie. Obawial sie, ze na widok kpiacego usmieszku Wasilija moglby przestac nad soba panowac. Raisa spojrzala przez okno. Pociag wytoczyl sie ze stacji. Nie bylo wolnych miejsc, wiec musieli stac w zatloczonym korytarzu. Przez dlugi czas nie odzywali sie do siebie, patrzac na przesuwajace sie za oknami miasto. Wreszcie Lew rzekl: 162 -Przepraszam.-Na pewno klamal. Powiedzialby wszystko, zeby ci dopiec. -Mowil prawde. Kazalem cie sledzic. I to nie mialo nic wspolnego z moja praca. Myslalem... -...ze sypiam z kims innym? -Byl taki czas, kiedy nie chcialas ze mna rozmawiac. Nie chcialas mnie dotykac. Nie chcialas ze mna zyc. Bylismy sobie zupelnie obcy. Nie rozumialem dlaczego. -Nie mozna wyjsc za maz za oficera sledczego MGB i nie byc sledzona. Powiedz mi, Lew, jak moglabym cie zdradzic? Ryzykowalabym zycie. W ogole bysmy o tym nie rozmawiali, tylko kazalbys mnie aresztowac. -Tak myslisz? -Pamietasz moja przyjaciolke Zoje? Chyba ja poznales. -Moze, nie wiem. -Rzeczywiscie - nigdy nie pamietasz nazwisk, prawda? Ciekawe dlaczego? Dzieki temu potrafisz zasnac, ze wymazujesz zdarzenia z pamieci, tak? Raisa mowila szybko, spokojnie i z przejeciem, jakiego Lew nigdy dotad u niej nie slyszal. Ciagnela: -Poznales Zoje. Moze nie zwrociles uwagi, bo dla partii nie byla taka wazna. Dostala wyrok dwudziestu pieciu lat. Aresztowano ja, kiedy wychodzila z cerkwi, i oskarzono o antystalinowskie modlitwy. Modlitwy, Lew - skazali ja za modlitwy, ktorych w ogole nie slyszeli. Aresztowali ja za to, o czym myslala. -Dlaczego mi nie powiedzialas? Moglbym jej pomoc. Raisa pokrecila glowa. Lew spytal: -Myslisz, ze to ja ja zadenuncjowalem? -Wiedzialbys o tym? Nawet nie pamietasz, kto to jest. Lew byl zaskoczony: nigdy przedtem nie rozmawial z zona w ten sposob, rozmawiali tylko o obowiazkach domowych, wymieniali uprzejmosci - nigdy nie podnosili glosu, nigdy sie nie klocili. -Nawet jezeli jej nie zadenuncjowales, to jak moglbys pomoc? Ci, ktorzy ja aresztowali, byli tacy sami jak ty - oddani i wierni sludzy panstwa. Tamtego dnia nie wrociles na noc. A ja uswiadomilam sobie, 163 ze prawdopodobnie wlasnie aresztowales czyjas najlepsza przyjaciolke, czyichs rodzicow, czyjes dzieci. Powiedz mi, ilu dokladnie ludzi aresztowales? Probowales kiedys policzyc? Podaj jakas liczbe -piecdziesiat osob, dwiescie, tysiac?-Ciebie nie wydalem. -Nie chodzilo im o mnie. Chodzilo im o ciebie. Kiedy aresztowales nieznajomych, mogles sobie wmawiac, ze sa winni. Moze wierzyles, ze to, co robisz, czemus sluzy. Ale to im nie wystarczylo. Chcieli, zebys im udowodnil, ze zrobisz wszystko, czego od ciebie zazadaja, nawet gdybys w glebi duszy wiedzial, ze to zle i bezsensowne. Miales im udowodnic swoje slepe posluszenstwo. Zdaje sie, ze zony swietnie sie nadaja do takiej proby. -Moze masz racje, ale juz sie uwolnilismy od tego. Rozumiesz, ile mamy szczescia, ze w ogole dano nam druga szanse? Chce, zebysmy zaczeli nowe zycie, jako rodzina. Raisa umilkla, przygladajac sie uwaznie mezowi, jak gdyby zobaczyli sie pierwszy raz. -Tego wieczoru, kiedy jedlismy kolacje u twoich rodzicow, uslyszalam cie przez drzwi mieszkania. Bylam w korytarzu. Slyszalam rozmowe o tym, czy powinienes mnie wydac jako szpiega, czy nie. Bylam wstrzasnieta - nie wiedzialam, co robic. Nie chcialam umierac. Wyszlam z powrotem na ulice i spacerowalam przez chwile, usilujac zebrac mysli. Zastanawialam sie - naprawde to zrobi? Wyda mnie? Twoj ojciec uzyl przekonujacych argumentow. -Moj ojciec byl przerazony. -Zycie trzech osob przeciw zyciu jednej? Trudno o argumenty przeciwko takiej kalkulacji. A gdyby to bylo zycie trzech osob przeciw zyciu dwoch? -Nie jestes w ciazy? -Poreczylbys za mnie, gdybym nie byla? -I dopiero teraz mi o tym mowisz? -Balam sie, ze zmienisz zdanie. Oto obnazona prawda o ich zwiazku. Lew poczul, ze chwieje sie na nogach. Pociag, ludzie wokol niego, walizki, okna, jego ubranie, 164 widok miasta - wszystko wydalo mu sie dziwnie nierzeczywiste. Nie mogl ufac nikomu i niczemu, nawet wlasnym zmyslom wzroku i dotyku. Wszystko, w co wierzyl, okazalo sie klamstwem.-Raiso, czy kiedykolwiek mnie kochalas? Uplynela chwila ciszy. Obydwoje kolysali sie w rytmie ruchu wagonu, a jego pytanie zawislo miedzy nimi jak przykry zapach. Wreszcie, zamiast odpowiedziec, Raisa uklekla i zawiazala sznurowadlo. Wuralsk 15 marca Warlam Babinicz siedzial po turecku na brudnej betonowej posadzce w kacie przepelnionej sali sypialnej, odwrocony plecami do drzwi, zaslaniajac wlasnym cialem przedmioty, jakie przed soba rozlozyl. Chcial sie odgrodzic od innych chlopcow, ktorzy zawsze mu przeszkadzali, kiedy cos wzbudzilo ich zainteresowanie. Rozejrzal sie po sali. Okolo trzydziestu chlopcow nie zwracalo na niego zadnej uwagi; wiekszosc lezala obok siebie na osmiu zasikanych lozkach, ktore musialy wystarczyc dla wszystkich. Patrzyl, jak dwoch z nich drapie sie nawzajem po plecach, pokrytych bablami od ukaszen pluskiew. Zadowolony, ze nikt nie zamierza wtykac nosa w jego sprawy, odwrocil sie do rozlozonych przedmiotow, ktore zbieral od lat i wszystkie byly dla niego cenne, lacznie z najnowszym, skradzionym rano - czteromiesiecznym dzieckiem. Warlam niejasno zdawal sobie sprawe, ze zabierajac dziecko, zrobil cos zlego, i jezeli zostanie przylapany, bedzie mial klopoty wieksze niz kiedykolwiek. Wiedzial tez, ze dziecko nie jest zadowolone. Plakalo. Halasem nie bardzo sie przejmowal, poniewaz nikt nie zwrocilby uwagi na jeszcze jeden dzieciecy wrzask. Tak sie skladalo, ze nie mniej niz dziecko interesowal go zolty kocyk, w ktory bylo owiniete. Dumny ze swojej nowej zdobyczy, umiescil ja na honorowym miejscu posrodku swojej kolekcji, pomiedzy zolta puszka, stara zolta koszula, pomalowana na zolto cegla, oderwanym kawalkiem plakatu z zoltym tlem, zolta kredka i ksiazka w zoltej obwolucie. Latem dodal 166 do kolekcji zolte kwiaty zerwane w lesie. Kwiaty mialy krotki zywot i nic nie przejmowalo go takim smutkiem jak widok wiednacych platkow, ktore kruszaly i brazowialy. Zastanawial sie kiedys:Dokad idzie zolte? Nie mial pojecia. Nie tracil jednak nadziei, ze pewnego dnia tez tam pojdzie, moze po smierci. Nic i nikt na swiecie nie byl dla niego wazniejszy od zoltego koloru. Wlasnie zolc stala sie powodem, dla ktorego trafil tu, do wuralskiego intiernatu, panstwowego zakladu dla uposledzonych umyslowo dzieci. Jako maly chlopiec uganial sie za sloncem przekonany, ze w koncu uda mu sie je dopedzic, zdjac z nieba i zaniesc do domu. Biegl przed siebie, dopoki prawie piec godzin pozniej go nie zlapano i nie odprowadzono do rodzicow, wrzeszczacego z wscieklosci na tych, ktorzy przerwali mu poscig. Rodzice bili syna w nadziei, ze w ten sposob oducza go dziwactw, lecz gdy w koncu musieli sie pogodzic z faktem, ze ich metody okazaly sie nieskuteczne, przekazali go panstwu, ktore stosowalo metody bardzo podobne. Pierwsze dwa lata pobytu w intiernatie spedzil przykuty lancuchem do ramy lozka jak pies podworzowy. Byl jednak silnym, mocno zbudowanym chlopcem, upartym i wytrwalym. W ciagu kilku miesiecy zdolal zlamac rame, zdjac lancuch i uciec. Goniac zolty wagon pociagu, dotarl az na skraj miasta. W koncu przywieziono go z powrotem do zakladu, wyczerpanego i odwodnionego. Tym razem zostal zamkniety w szafie. Ale to wszystko zdarzylo sie dawno temu - teraz personel mial juz do niego zaufanie, Warlam skonczyl bowiem siedemnascie lat i wiedzial, ze nie mozna dogonic slonca ani wspiac sie tak wysoko, by zdjac je z nieba. Skupil sie wiec na poszukiwaniu bardziej osiagalnych zoltych rzeczy, takich jak to dziecko, ktore ukradl, siegajac przez otwarte okno do czyjegos mieszkania. Gdyby tak bardzo sie nie spieszyl, moze sprobowalby odwinac kocyk i zostawil dziecko. Ale wpadl w panike, przestraszyl sie, ze go zlapia, dlatego zabral jedno i drugie. Patrzac na 167 rozwrzeszczane niemowle, zauwazyl, ze kocyk nadaje jego skorze lekko zolty odcien. I ucieszyl sie, ze jednak ukradl jedno i drugie.Przed budynkiem zatrzymaly sie dwa samochody, z ktorych wysiadlo szesciu uzbrojonych milicjantow z Wuralska, dowodzonych przez generala Niestierowa, mezczyzne w srednim wieku, o szerokich ramionach i sylwetce robotnika z kolchozu. General dal znak swoim ludziom, by otoczyli teren, a sam ze swoim zastepca, porucznikiem, zblizyl sie do wejscia. Mimo ze milicja zwykle nie byla uzbrojona, dzis Niestierow polecil funkcjonariuszom zabrac bron. Dostali zgode na jej uzycie. Kancelaria byla otwarta: gralo sciszone radio, na stole lezaly rozlozone karty, w powietrzu unosil sie odor alkoholu. W pomieszczeniu nie bylo nikogo z personelu. Niestierow i porucznik ruszyli dalej korytarzem. Won alkoholu ustapila miejsca zapachowi odchodow i siarki. Siarki uzywano do odstraszania pluskiew. Powod drugiego zapachu byl oczywisty. Podloge i sciany oblepialy kupy. W salach, ktore mijali, roilo sie od malych dzieci - na jedno pomieszczenie przypadalo ich okolo czterdziesciorga. Kazde bylo ubrane jedynie w poplamiona koszule albo pare poplamionych szortow, ale zadne nie mialo na sobie jednego i drugiego. Dzieci lezaly pokotem na lozkach, po troje lub czworo na cienkim i lepiacym sie od brudu materacu. Wiele z nich bez ruchu wpatrywalo sie w sufit. Niestierow zastanawial sie, czy wszystkie zyja. Trudno bylo odgadnac. Dzieci, ktore nie lezaly, podbiegaly do nich, usilujac zlapac bron; dotykaly ich mundurow, spragnione kontaktu z doroslymi. Milicjantow w mgnieniu oka otoczyl las wyciagnietych w gore rak. Choc Niestierow przygotowal sie na widok okropnych warunkow, nie potrafil zrozumiec, jak mozna bylo doprowadzic zaklad do takiego stanu. Zamierzal poruszyc te sprawe w rozmowie z kierownikiem placowki. Musial to jednak odlozyc na przyszly raz. 168 Przeszukawszy parter, skierowal sie na pietro, podczas gdy porucznik probowal zatrzymac grupe dzieci, ktore za nimi szly. Dawal im znaki za pomoca srogich spojrzen i gestow, ale odpowiadaly mu tylko wybuchy smiechu, jak gdyby to miala byc zabawa. Gdy delikatnie odepchnal dzieci, natychmiast natarly na niego ponownie, chcac, by znow je odepchnal. General zniecierpliwiony polecil:-Zostaw je, daj im spokoj. Nie bylo innej rady, wiec ruszyli na czele pochodu. W pokojach na gorze byly starsze dzieci. Niestierow domyslil sie, ze rozmieszczono je w salach mniej wiecej wedlug wieku. Podejrzany mial siedemnascie lat - byla to gorna granica wieku podopiecznych tej instytucji, ktorych potem wysylano do najgorszej, katorzniczej pracy, jakiej nikt przy zdrowych zmyslach nie zgodzilby sie podjac, pracy, przy ktorej srednia dlugosc zycia wynosila trzydziesci lat. Zblizali sie do konca korytarza. Pozostala tylko jedna sala. Siedzac plecami do drzwi, zaabsorbowany Warlam gladzil kocyk, zastanawiajac sie, dlaczego dziecko juz nie placze. Szturchnal je brudnym palcem. Nagle w sali rozlegl sie glos, na ktorego dzwiek zesztywnial. -Warlam: wstan i odwroc sie, bardzo powoli. Warlam wstrzymal oddech i zamknal oczy, jakby to moglo sprawic, ze glos zniknie. Nie udalo sie. -Nie bede powtarzal. Wstan i odwroc sie. Niestierow zaczal sie zblizac do miejsca, w ktorym siedzial War-lam. Nie widzial, co chlopiec zaslania. Nie uslyszal placzu niemowlecia. Pozostali chlopcy usiedli na lozkach i wpatrywali sie w niego jak zahipnotyzowani. Warlam nieoczekiwanie ozyl, porwal cos w ramiona, wstal i odwrocil sie w kierunku generala. Trzymal dziecko, ktore uderzylo w placz. General odetchnal z ulga: niemowle zylo. Jednak nie bylo jeszcze bezpieczne. Chlopak przyciskal je do piersi, obejmujac rekami jego krucha szyje. Niestierow obejrzal sie za siebie. Porucznik zostal przy drzwiach, otoczony ciasnym pierscieniem zaciekawionych dzieci. Wycelowal w glowe Warlama i odbezpieczyl bron, gotow zabic, czekajac na rozkaz. 169 Nikt nie stal na linii strzalu. Ale jego zastepca w najlepszym razie byl przecietnym strzelcem. Na widok broni niektore dzieci zaczely krzyczec, inne wybuchnely smiechem i walily piesciami w materace. Sytuacja wymykala sie spod kontroli. Warlam lada chwila mogl wpasc w panike. General schowal pistolet do kabury i uniosl rece, starajac sie uspokoic chlopca. Przekrzykujac harmider, zawolal:-Daj mi dziecko! -Mam straszne klopoty. -Nie, nie masz. Widze, ze dziecku nic sie nie stalo. Jestem z ciebie bardzo zadowolony. Dobrze sie spisales. Zaopiekowales sie nim. Przyszedlem ci pogratulowac. -Dobrze sie spisalem? -Tak. -Moge je sobie zostawic? -Musze tylko sprawdzic, czy dziecku nic nie jest, na wszelki wypadek. Potem porozmawiamy. Moge obejrzec dziecko? Warlam wiedzial, ze sa na niego zli, ze odbiora mu dziecko i zamkna w pokoju, gdzie nie bedzie nic zoltego. Przycisnal je wiec jeszcze mocniej, wtulajac usta w zolty kocyk. Podszedl do okna, spojrzal na samochody milicyjne, zaparkowane na ulicy, i na uzbrojonych ludzi, otaczajacych budynek. -Mam straszne klopoty. Niestierow ostroznie posunal sie naprzod. Warlam trzymal dziecko zbyt kurczowo, aby udalo sie uwolnic je sila - podczas szamotaniny mogliby je zmiazdzyc. Zerknal na porucznika, ktory skinal glowa na znak, ze ma chlopaka na muszce. General przeczaco pokrecil glowa. Dziecko bylo za blisko twarzy Warlama. Nie mogli ryzykowac strzalu. Musial byc inny sposob. -Warlam, nikt nie chce cie uderzyc ani zrobic ci krzywdy. Daj mi dziecko i spokojnie porozmawiamy. Nikt nie bedzie sie zloscil. Masz moje slowo. Przyrzekam. Niestierow zrobil kolejny krok, zaslaniajac porucznikowi cel. Po-patrzyl na kolekcje zoltych przedmiotow na podlodze. Zetknal sie juz 170 z Warlamem przy okazji innego zdarzenia, gdy ze sznura do bielizny skradziono zolta sukienke. Jego uwadze nie umknal fakt, ze dziecko bylo owiniete w zolty kocyk.-Jezeli oddasz mi dziecko, poprosze jego matke, zeby podarowala ci zolty koc. Na pewno sie zgodzi. Chce tylko dziecko. Slyszac te uczciwa w jego przekonaniu propozycje, Warlam uspokoil sie i wyciagnal rece, oddajac dziecko. Niestierow skoczyl naprzod i pochwycil je. Kiedy sie upewnil, ze jest cale i zdrowe, podal je zastepcy. -Zabierz dzieciaka do szpitala. Porucznik wybiegl z sali. Warlam, jak gdyby nic sie nie stalo, usiadl plecami do drzwi i zaczal przestawiac przedmioty ze swojej kolekcji, by wypelnic puste miejsce po niemowleciu. Reszta dzieci w pokoju ucichla. Niestierow uklakl obok chlopaka, ktory spytal: -Kiedy dostane koc? -Najpierw musisz isc ze mna. Chlopiec nadal porzadkowal kolekcje. Niestierow spojrzal na zolta ksiazke. Byl to podrecznik wojskowy, poufny dokument. -Skad to masz? -Znalazlem. -Chcialbym obejrzec. Moge, bedziesz spokojny? -Ma pan czyste rece? Niestierow zauwazyl, ze palce Warlama pokrywa brud. -Mam czyste rece. General wzial ksiazke, przerzucil kilka stronic. Dostrzegl, ze cos wcisnieto pomiedzy kartki. Odwrocil ksiazke i potrzasnal nia. Na podloge spadl gruby kosmyk jasnych wlosow. Niestierow podniosl go i przeciagnal miedzy palcami. Warlam zaczerwienil sie. -Mam straszne klopoty. Osiemset kilometrow na wschod od Moskwy 16 marca Raisa nie odpowiedziala na pytanie, czy go kocha. Przyznala sie tylko do klamstwa na temat ciazy, wiec nawet gdyby powiedziala: "Tak, kocham cie, zawsze cie kochalam", Lew by nie uwierzyl. Na pewno nie zamierzala patrzec mu w oczy i zmyslac zadnych tlumaczen. Zreszta po co w ogole pytal? Nie rozumiala. Jak gdyby nagle doznal jakiegos objawienia, uswiadamiajac sobie, ze ich malzenstwo nie zostalo zbudowane na prawdziwym uczuciu. Gdyby zgodnie z prawda odparla: "Nie, nigdy cie nie kochalam", niespodziewanie stalby sie ofiara, a ich malzenstwo podstepem, jakiego sie wobec niego dopuscila. Zostalaby oszustka igrajaca z jego latwowiernym sercem. Ni stad, ni zowad okazal sie romantykiem. Moze przyczyna byl szok po stracie pracy. Ale odkad to milosc odgrywala jakakolwiek role w ich zwiazku? Nigdy nie zadawal jej takich pytan. Nigdy nie powiedzial: Kocham cie. Wcale tego od niego nie oczekiwala. To prawda, poprosil ja, by za niego wyszla. Zgodzila sie. Chcial malzenstwa, chcial miec zone, wybral akurat ja i dostal to, czego chcial. Teraz bylo mu malo. Kiedy stracil wladze, pozwalajaca mu aresztowac, kogo tylko zapragnal, popadl w lzawy sentymentalizm. I dlaczego powodem, dla ktorego ta iluzja szczescia malzenskiego runela w gruzy, mialo byc jej pragmatyczne klamstwo, a nie jego gleboka nieufnosc? Czemu nie mogla od 172 niego zazadac, by przekonal ja o swojej milosci? Przeciez bezpodstawnie posadzil ja o niewiernosc i wyslal za nia agentow, zeby ja sledzili, co moglo sie skonczyc aresztowaniem. Zdradzil jej zaufanie na dlugo przedtem, zanim ona zostala do tego zmuszona. Nia kierowalo pragnienie przezycia. Nim zalosne samcze leki.Odkad wpisali do ksiegi swoje nazwiska jako maz i zona, a nawet wczesniej, odkad zaczeli sie spotykac, Raisa miala swiadomosc, ze jesli go rozdrazni, Lew moze kazac ja zabic. Pogodzila sie z ta okrutna rzeczywistoscia. Musiala dbac, aby byl zadowolony. Kiedy Zoja zostala aresztowana, sama obecnosc meza - widok jego munduru, jego gadanie o panstwie - tak ja zloscila, ze potrafila wykrztusic do niego zaledwie pare slow. Ostatecznie zadala sobie proste pytanie. Czy chce zyc? Fakt, ze sie uratowala, ze z calej rodziny ocalala tylko ona, zawazyl na jej dalszym zyciu. Oburzenie z powodu aresztowania Zoi bylo kaprysem, na ktory nie mogla sobie pozwolic. Niczego dzieki temu nie zyskala. Tak wiec kladla sie w jego lozku, spala obok niego, spala z nim. Gotowala mu - choc odglosy, jakie wydawal przy jedzeniu, przejmowaly ja wstretem. Prala jego rzeczy - choc przejmowal ja wstretem ich zapach. Kilka ostatnich tygodni spedzila bezczynnie w mieszkaniu, doskonale wiedzac, ze Lew rozwaza slusznosc swojej decyzji. Powinien byl darowac jej zycie? Warto bylo dla niej ryzykowac? Czy rzeczywiscie byla az tak ladna, tak mila, tak dobra? Musiala tego dowiesc kazdym gestem i spojrzeniem, w przeciwnym razie grozilo jej smiertelne niebezpieczenstwo. Ale to juz sie skonczylo. Miala dosc wlasnej bezsilnosci, uzaleznienia od jego dobrej woli. Wydawal sie jednak przekonany, ze powinna mu byc wdzieczna. Przeciez potwierdzil oczywisty fakt: nie byla szpiegiem obcego wywiadu, tylko nauczycielka w dziesieciolatce. W zamian oczekiwal od niej wyznania milosci. Odebrala to jako zniewage. Nie mial juz prawa niczego od niej zadac. Nie mogl jej do niczego zmuszac, podobnie, jak ona jego. Oboje znalezli sie w tym samym tragicznym polozeniu: dorobek ich zycia miescil sie w dwoch walizkach, zostali wygnani do jakiegos odleglego miasta. Stali sie sobie rowni jak jeszcze nigdy dotad. Jezeli chcial sluchac 173 peanow na czesc milosci, sam powinien je zaintonowac.Lew siedzial, rozpamietujac slowa Raisy. Uznala, ze wolno jej osadzac jego postepowanie, gardzic nim, udajac jednoczesnie, ze sama ma czyste rece. Ale wychodzac za niego za maz, wiedziala, czym sie zajmuje, cieszyla sie z przywilejow zwiazanych z jego stanowiskiem, chetnie jadla delikatesy, jakie udawalo mu sie zdobyc, kupowala ubrania w dobrze zaopatrzonych spectorgach dla urzednikow panstwowych. Skoro praca w sluzbie wzbudzala w niej taka odraze, dlaczego nie odrzucila jego umizgow? Wszyscy rozumieli, ze aby przezyc, trzeba ustepowac. Lew robil okropne rzeczy - moralnie niedopuszczalne. Dla wiekszosci ludzi czyste sumienie stanowilo nieosiagalny luksus, do ktorego Raisa takze nie mogla roscic sobie praw. Czy prowadzila lekcje zgodnie ze swoimi prawdziwymi przekonaniami? Najwyrazniej nie, zwazywszy na jej sprzeciw wobec aparatu sluzby bezpieczenstwa - ale w szkole musiala wyrazac swoja aprobate dla panstwa, wyjasniac uczniom mechanizm jego dzialania, chwalic je, indoktrynowac ich, by rowniez goraco to panstwo popierali, a nawet zachecac, aby nawzajem na siebie donosili. Gdyby tego nie robila, z pewnoscia doniosloby na nia ktores z dzieci. Jej zadanie polegalo nie tylko na bezwarunkowym podporzadkowaniu sie wytycznym wladzy, ale i na tlumieniu dociekliwosci uczniow. Takie samo zadanie czekalo na nia w nowym miescie. Zdaniem Lwa, on i jego zona byli trybami tej samej maszyny Pociag zatrzymal sie na godzine w Mutawie. Raisa przerwala calodzienne milczenie. -Powinnismy cos zjesc. Krotkie zdanie oznaczalo, ze lepiej trzymac sie spraw praktycznych: to na nich dotad opieral sie ich zwiazek. Stawiajac czolo wszystkim wyzwaniom, jakie ich czekaly, musieli pamietac, ze laczy ich nie milosc, lecz codziennosc. Wysiedli z wagonu. Po peronie spacerowala kobieta z wiklinowym koszykiem. Kupili jajka na twardo, torebeczke soli i kilka kromek twardego zytniego chleba. Usiedli obok siebie na lawce, obrali jajka, kladac skorupki na kolanach, i podzielili sie sola, nie odzywajac sie do siebie ani slowem. 174 Pociag zwolnil, wspinajac sie coraz wyzej wsrod sosnowych lasow. W oddali ponad wierzcholkami drzew bylo widac gory, przywodzace na mysl wystajace, nierowne zeby.Otworzyla sie przed nimi polana. Wzdluz torow rozciagal sie ogromny teren montowni: w samym sercu gluszy nagle wyrosly wysokie kominy i polaczone budynki, przypominajace magazyny. Wygladalo to tak, jakby Bog usiadl na szczytach Uralu, uderzyl piescia w srodek puszczy, obalajac jednym ciosem drzewa z korzeniami, a na powstalej w ten sposob przestrzeni rozkazal ustawic kominy i prasy do stali. Taki byl pierwszy obraz ich nowego domu. Lew znal to miejsce tylko z propagandy i dokumentow. Niewielkie miasteczko, liczace niegdys dwadziescia tysiecy mieszkancow, w ktorym nie bylo prawie nic poza tartakami i skupiskiem drewnianych robotniczych domkow, przyciagnelo uwage Stalina. Po dokladniejszym zbadaniu zasobow naturalnych i infrastruktury uznal, ze tkwiacy tu potencjal nie jest dostatecznie wykorzystywany. Miasteczko lezalo w poblizu rzeki Ufy, sto szescdziesiat kilometrow na wschod, w Swierdlowsku, byly huty zelaza i stali, w gorach wydobywano rude, przebiegala tedy takze kolej transsyberyjska - przejezdzajace co dzien przez miasteczko ogromne lokomotywy zabieraly jedynie tarcice. Stalin doszedl do wniosku, ze to idealne miejsce na zaklady, gdzie bedzie montowany samochod, Wolga GAZ-21, ktory mial dorownac pojazdom produkowanym na Zachodzie, zaprojektowany zgodnie z najwyzszymi wymogami. Wolge, okrzyknieta szczytowym osiagnieciem radzieckiej mysli technicznej, zbudowano z mysla o surowym klimacie - miala wysoki przeswit, doskonale zawieszenie, niezawodny silnik i zabezpieczenie antykorozyjne, jakiego mogli pozazdroscic konstruktorzy samochodow w Stanach Zjednoczonych. Lew nie mial pojecia, czy to prawda. Wiedzial natomiast, ze na ten samochod bylo stac znikomy procent obywateli Zwiazku Radzieckiego, a cena pojazdu znacznie przekraczala mozliwosci ludzi zatrudnionych przy jego montazu. Budowa fabryki rozpoczela sie krotko po wojnie, a poltora roku pozniej w srodku sosnowych lasow stanela montownia Wolgi. Lew nie 175 pamietal liczby wiezniow, ktorzy zmarli w trakcie budowy. Zreszta oficjalnie podawane liczby i tak nie byly wiarygodne. Zaangazowal sie w te sprawe dopiero po ukonczeniu fabryki. Wowczas poddano weryfikacji tysiace "wolnych" robotnikow, ktorych na mocy urzedowego nakazu przeniesiono tu z miast w calym kraju, by zapelnic nowe miejsca pracy: po pieciu latach liczba ludnosci miasta wzrosla pieciokrotnie. Lew przeswietlal niektorych robotnikow, sprowadzonych tu z Moskwy. Jesli pomyslnie przeszli lustracje, pakowali sie i w ciagu tygodnia wyprowadzali ze stolicy. Jezeli znaleziono jakas plame w ich zyciorysie, zostawali aresztowani. Lew nalezal do odzwiernych u bram tego miasta. Nie mial watpliwosci, ze to byl jeden z powodow, dla ktorych Wasilij wybral to miejsce. Na pewno rozbawil go paradoks sytuacji.Raisa przespala pierwszy widok nowego miejsca ich pobytu; otulona plaszczem, z glowa oparta o szybe, poruszala sie lekko w rytm kolysania wagonu. Siadajac obok zony i spogladajac w kierunku, w ktorym zmierzal pociag, Lew zobaczyl miasto uczepione ogromnej fabryki - wygladalo niczym kleszcz na psim karku. Przede wszystkim byl to osrodek przemyslowy, a dopiero na drugim lub trzecim miejscu ludzka siedziba. Na tle szarego nieba migotaly pomaranczowe swiatelka blokow mieszkalnych. Lew tracil Raise w bok. Ocknela sie, spojrzala najpierw na meza, potem przez okno. -Jestesmy na miejscu. Pociag wjechal na stacje. Wzieli walizki i wyszli na peron. Bylo zimniej niz w Moskwie - temperatura spadla co najmniej o kilka stopni. Stali jak dwoje dzieci ewakuowanych do obcego kraju, rozgladajac sie po nieznanej okolicy. Nie dostali zadnych instrukcji. Nikogo nie znali. Nie mieli nawet numeru telefonu. Nikt na nich nie czekal. Budynek stacji byl pusty, jesli nie liczyc czlowieka siedzacego w kasie biletowej. Mlody, najwyzej dwudziestokilkuletni mezczyzna bacznie sie im przygladal, gdy weszli. Raisa zblizyla sie do niego. -Dobry wieczor. Musimy sie dostac na komende milicji. -Jestescie z Moskwy? 176 -Zgadza sie.Mlody czlowiek wyszedl z kasy do holu. Przez oszklone drzwi pokazal im ulice. -Czekaja na was. Sto krokow od wejscia na stacje stal woz milicyjny. Mijajac pokryta sniegiem plyte z wyrzezbionym, przypominajacym skamieline profilem Stalina, Raisa i Lew ruszyli w strone samochodu, wolgi, bez watpienia wyprodukowanej w tym miescie. Gdy podeszli blizej, ujrzeli dwoch ludzi siedzacych z przodu. Drzwi sie otworzyly i z auta wysiadl jeden z nich, barczysty mezczyzna w srednim wieku. -Lew Demidow? -Tak. -Jestem general Niestierow, komendant milicji w Wuralsku. Lew zastanawial sie, po co w ogole zadawal sobie trud, zeby ich przywitac. Chyba wiedzieli od Wasilija, ze maja im tu uprzykrzyc zycie? Ale to, co powiedzial Wasilij, nie mialo znaczenia - pojawienie sie bylego agenta MGB z Moskwy musialo obudzic czujnosc milicjantow. Nie potrafili uwierzyc, ze przyjechal tyko po to, by wstapic w ich szeregi. Zapewne wietrzyli jakis tajny plan i zakladali, ze z jakiegos powodu bedzie skladal raporty Moskwie. Im bardziej Wasilij staral sie ich przekonac, ze jest inaczej, tym bardziej podejrzliwie traktowali te sprawe. Po co agent pokonywalby kilkaset kilometrow, zeby wstapic do niewaznej jednostki milicji? To nie mialo sensu - w bezklasowym spoleczenstwie milicja lokowala sie blisko dna. Kazde dziecko uczylo sie w szkole, ze morderstwa, kradzieze i gwalty to objawy zepsucia spoleczenstwa kapitalistycznego, zatem milicji wyznaczono odpowiednia do tego role. Obywatele nie musieli niczego krasc ani uzywac sily, poniewaz panowala rownosc. W panstwie komunistycznym organa scigania byly zbedne. Dlatego wlasnie milicja zajmowala podrzedne miejsce w Ministerstwie Spraw Wewnetrznych: funkcjonariusze - malo zarabiajacy i malo powazani -rekrutowali sie sposrod uczniow, ktorzy nie skonczyli szkoly sredniej, robotnikow rolnych wyrzuconych z kolchozow, zolnierzy zwolnionych 177 ze sluzby i ludzi, ktorych poglady mozna bylo kupic za pol butelki wodki. Oficjalnie wskaznik przestepczosci w ZSRR byl bliski zeru. Gazety czesto zwracaly uwage na bajonskie sumy, jakie Stany Zjednoczone musza wydawac na zapobieganie przestepczosci, marnujac pieniadze na lsniace radiowozy i policjantow w czystych, wyprasowanych mundurach, widocznych na kazdym rogu ulicy, bez ktorych spoleczenstwo by sie rozpadlo. Zachod zatrudnial do walki z przestepcami najdzielniejszych ludzi, obywateli, ktorzy lepiej spozytkowaliby swoj czas, budujac cos. Tu nie trwoniono sily roboczej: wystarczyla byle jak zorganizowana grupa silnych, ale poza tym nieprzydatnych do niczego ludzi, nadajacych sie jedynie do opanowywania pijackich burd. Tak to brzmialo w teorii. Lew nie mial pojecia, jak wygladala prawdziwa statystyka przestepczosci. Nie mial ochoty jej poznawac, poniewaz tych, ktorym udalo sie dowiedziec, prawdopodobnie regularnie likwidowano. Pierwsza strone "Prawdy", strony srodkowe i ostatnie zapelnialy informacje o wynikach produkcyjnych przemyslu. Jedynymi wiadomosciami wartymi druku byly dobre wiadomosci - o wysokim wskazniku urodzin, budowie linii kolejowych na gorskich szczytach i nowych kanalach.Majac to wszystko na uwadze, przyjazd Lwa byl niespotykana anomalia. Stanowisko w MGB oznaczalo blat, szacunek, wieksze wplywy, wieksze korzysci materialne niz w jakimkolwiek innym miejscu pracy. Zaden funkcjonariusz nie zrezygnowalby ze sluzby dobrowolnie. Jezeli sie skompromitowal, dlaczego go po prostu nie aresztowano? Nawet jesli ministerstwo sie go wyrzeklo, wciaz nosil jego pietno, ktore stanowilo potencjalny atut. Niestierow zaniosl walizki do samochodu bez zadnego wysilku, jakby byly puste. Wlozyl je do bagaznika i otworzyl im drzwi. Siedzac w srodku, Lew przygladal sie, jak jego nowy przelozony zajmuje miejsce obok kierowcy. Byl bardzo wysoki, nawet jak na przestronne wnetrze tego imponujacego auta. Musial podciagnac kolana niemal pod brode. Za kierownica siedzial mlody milicjant, ktorego Niestierow nie raczyl im przedstawic. Podobnie jak w MGB, do kazdego pojazdu byl przydzielony jeden kierowca. Oficerowie nie mieli wlasnych wozow 178 i sami nie prowadzili. Kierowca wrzucil bieg i wyjechal na pusta ulice. W zasiegu wzroku nie bylo ani jednego samochodu. Niestierow milczal przez chwile, nie chcac widocznie wywolac wrazenia, ze przesluchuje nowego funkcjonariusza. Wreszcie zerknal na odbicie Lwa w lusterku wstecznym i rzekl:-Zawiadomiono nas o waszym przyjezdzie trzy dni temu. To dosc niezwykle przeniesienie. -Trzeba jechac tam, gdzie jestesmy potrzebni. -Od jakiegos czasu nikogo do nas nie przeniesiono. Ja w kazdym razie nie skladalem prosby o nowy przydzial. -Produkcja fabryki ma wysoki priorytet. Nigdy nie bedziecie miec za duzo ludzi, zeby zapewnic bezpieczenstwo w tym miescie. Raisa odwrocila sie do meza, domyslajac sie, ze celowo udziela tak enigmatycznych odpowiedzi. Mimo ze zostal zdegradowany i wyrzucony z MGB, wciaz wykorzystywal lek, jaki wzbudzala ta instytucja. W tak niepewnych okolicznosciach byl to rozsadny krok. Niestierow zapytal: -Powiedzcie: macie zostac syszczikiem? Nie bardzo zrozumielismy rozkazy. Mowili, ze nie. Poinformowali, ze macie byc uczastko-wym, a dla czlowieka z waszym statusem to powazna degradacja. -Dostalem rozkaz, zeby sie wam zameldowac, towarzyszu generale. I wam zostawiam decyzje o moim stopniu. Zapadlo milczenie. Raisa przypuszczala, ze generalowi nie spodobaly sie uniki Lwa. Czujac sie nieswojo w tej sytuacji, Niestierow dorzucil szorstkim tonem: -Na razie zatrzymacie sie w kwaterze dla gosci. Kiedy znajdzie sie jakies mieszkanie, zostanie wam przydzielone. Uprzedzam, ze jest bardzo dluga lista oczekujacych. I nic nie moge na to poradzic. Praca w milicji nie daje zadnych szczegolnych korzysci. Samochod zatrzymal sie przed jakas restauracja. Niestierow otworzyl bagaznik, wyjal walizki i postawil je na chodniku. Lew i Raisa stali, czekajac na instrukcje. Zwracajac sie do Lwa, general powiedzial: -Kiedy zaniesiecie walizki do pokoju, prosze wrocic do samochodu. Zona moze zostac. 179 Raisa zirytowala sie, ze mowi sie o niej w trzeciej osobie, ale stlumila zlosc. Patrzyla, jak Lew, przedrzezniajac Niestierowa, bierze obie walizki. Zdziwil ja ten popis zuchwalosci, lecz postanowila nie wprawiac go w zaklopotanie. Skoro chce, niech taszczy jej bagaz. Idac przodem, otworzyla drzwi i weszla do restauracji.Wewnatrz panowal polmrok, rolety w oknach byly spuszczone, a w powietrzu unosil sie zapach stechlego dymu. Stol byl zastawiony brudnymi kieliszkami, ktorych nie sprzatnieto od poprzedniego wieczoru. Lew postawil walizki na podlodze i zapukal w jeden z zapuszczonych blatow. W drzwiach pojawila sie sylwetka mezczyzny. -Jeszcze zamkniete. -Nazywam sie Lew Demidow. To moja zona, Raisa. Wlasnie przyjechalismy z Moskwy. -Daniil Basarow. -General Niestierow powiedzial, ze macie dla nas kwatere. -Znaczy ten pokoj na gorze? -Nie wiem, chyba tak. Basarow podrapal sie po walkach tluszczu na brzuchu. -Zaprowadze was. Pokoj byl maly. Posrodku staly zsuniete razem dwa pojedyncze lozka z zapadlymi materacami, pomiedzy ktorymi widniala szpara. Tapete, cala w wypryskach jak cera nastolatka, pokrywala warstwa jakiejs tlustej, lepkiej substancji. Lew pomyslal, ze to opary oleju, poniewaz pomieszczenie znajdowalo sie bezposrednio nad kuchnia, do ktorej mozna bylo zajrzec przez szpary miedzy deskami podlogi, szpary, przez ktore do pokoju dostawal sie zapach wszystkiego, co na dole gotowano - podrobow, chrzastek i tluszczu zwierzecego. Prosba Niestierowa sprawila klopot Basarowowi. Z lozek w tym pokoju korzystal "personel" - innymi slowy, kobiety obslugujace jego klientow. Nie mogl jednak odmowic. Nie byl wlascicielem budynku. A zyczliwosci milicji potrzebowal do prowadzenia interesu. Milicjanci wiedzieli, ze czerpie spore zyski z nielegalnej dzialalnosci, i nie mieli nic przeciwko temu, pod warunkiem ze mieli w nich udzial. Pieniadze cicho i dyskretnie przechodzily z reki do reki - w obiegu 180 zamknietym. Prawde mowiac, Basarow obawial sie nieco nowych gosci, uslyszawszy, ze sa z MGB. Dlatego zachowywal sie mniej nieuprzejmie niz zwykle. Wskazal uchylone drzwi w glebi korytarza.-Tam jest lazienka. Mamy tu jedna. Raisa probowala otworzyc okno. Bylo zabite na glucho. Spojrzala przez szybe. Rozpadajace sie budynki, brudny snieg: to byl ich dom. Lew czul sie zmeczony. Znosil upokorzenie, dopoki pozostawalo mglista wizja, ale gdy przybralo konkretna forme - tego pokoju -pragnal tylko zasnac, zamknac oczy i nie ogladac dluzej swiata. General polecil mu jednak wrocic, wiec polozyl na lozku swoja walizke, nie bedac w stanie spojrzec na Raise, nie ze zlosci, lecz ze wstydu. Bez slowa wyszedl z pokoju. Milicyjny woz zawiozl Lwa do centrali telefonicznej. Chyba ze sto osob czekalo w kolejce na wyznaczone kazdemu kilka minut rozmowy. Poniewaz wiekszosc z nich, przyjezdzajac tu do pracy, byla zmuszona zostawic rodziny, Lew rozumial, jak cenne sa dla nich te minuty. Niestierow nie musial stac w kolejce i od razu skierowal sie do kabiny. Kiedy dostal polaczenie, zamienil z rozmowca pare slow, ktorych Lew nie slyszal, po czym podal mu sluchawke. Lew przylozyl ja do ucha. Czekal. -Jak kwatera? To byl Wasilij. Ciagnal: -Chcesz odlozyc sluchawke, prawda? Ale nie mozesz. Nawet tego nie mozesz. -Czego chcesz? -Byc z toba w kontakcie, zebys opowiadal mi o swoim zyciu tam i zebym ja mogl opowiadac ci o zyciu tutaj. Poki pamietam: to przyjemne mieszkanie, ktore zalatwiles swoim rodzicom, juz im odebrano. Znalezlismy dla nich inny kat, bardziej odpowiadajacy ich pozycji. Troche tam zimno i chyba ciasno. No i brudno. Mieszkaja z siedmioosobowa rodzina, 181 zdaje sie, ze z pieciorgiem dzieci. Nawiasem mowiac, nie wiedzialem, ze twoj ojciec ma takie bole plecow. Szkoda, ze zaledwie rok przed emerytura musi wrocic do pracy przy tasmie: kiedy czlowiek nie lubi swojego zajecia, rok moze mu sie dluzyc jak dziesiec lat. Ale sam wkrotce sie o tym przekonasz.-Moi rodzice to porzadni ludzie. Ciezko pracuja. Nie zrobili wam nic zlego. -Mimo to zamierzam im cos zrobic. -Czego ode mnie chcesz? -Przeprosin. -Wasilij, przepraszam cie. -Nawet nie wiesz, za co przepraszasz. -Zle cie potraktowalem. I przepraszam. -Za co? Konkretniej. Rodzice na ciebie licza. -Nie powinienem cie byl uderzyc. -Za malo sie starasz. Przekonaj mnie. Lew byl zrozpaczony, glos mu drzal. -Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz. Masz wszystko. Ja nie mam nic. -To proste. Chce uslyszec, jak mnie blagasz. -Blagam cie, Wasilij, slyszysz moj glos? Blagam cie. Zostaw w spokoju moich rodzicow. Prosze... Wasilij odlozyl sluchawke. Wuralsk 17 marca Po calonocnej wloczedze, majac stopy w pecherzach i skarpetki przesiakniete krwia, Lew usiadl na lawce w parku, ukryl twarz w dloniach i zaplakal. Nie spal i nie jadl. Poprzedniego wieczoru, gdy Raisa probowala z nim rozmawiac, nie reagowal. Kiedy przyniosla mu jedzenie z restauracji, tez nie zareagowal. Nie mogac wytrzymac dluzej w cuchnacym pokoju, zszedl na dol, przepchnal sie przez tlum i wypadl na ulice. Blakal sie bez celu, zbyt sfrustrowany i wsciekly, by siedziec bezczynnie, choc wiedzial, ze na tym wlasnie polega dramat jego sytuacji - nie potrafil nic zrobic. Znow stanal w obliczu niesprawiedliwosci, ale tym razem nie mogl juz interweniowac. Jego rodzice nie zgina od strzalu w tyl glowy - taka smierc bylaby zbyt szybka, zbyt milosierna. Beda z nich powoli wyciskac zycie, kropla po kropli. Lew domyslal sie, jak wyrafinowane pomysly mogly sie zrodzic w metodycznych, sadystycznych i malostkowych umyslach. Rodzice zostana pozbawieni stanowisk w swoich fabrykach i przypadna im najciezsze, najpodlejsze zajecia - jakim z trudem mogliby podolac mlodzi ludzie. Beda im saczyc do ucha opowiesci o nedznym zyciu Lwa na wygnaniu, o jego hanbie i upokorzeniu. Byc moze nawet powiedza im, ze trafil do lagru skazany na dwadziescia lat katorgi. Rodzina, z ktora rodzice musieli mieszkac pod jednym dachem, niewatpliwie okaze sie wyjatkowo uciazliwa. Dzieciom obieca sie czekolade, zeby robily jak najwiecej halasu, doroslym wlasne mieszkanie, zeby podkradali jedzenie, 183 wszczynali klotnie i wykorzystywali kazda okazje, by uprzykrzyc domowe zycie. Lew nie musial sobie wyobrazac szczegolow. Wasilij chetnie bedzie go o nich informowal, wiedzac, ze on nie odwazy sie odlozyc sluchawki w obawie, by rodzicom nie zadano dwa razy wiekszych cierpien. Wasilij bedzie go dreczyl z oddali, systematycznie uderzajac tam, gdzie byl bezbronny - atakujac jego rodzine. Lew nie mial jak sie bronic. Przy odrobinie wysilku moglby zdobyc adres rodzicow, ale nawet gdyby nie przechwycono i nie spalono jego listow, moglby ich jedynie zapewnic, ze jest bezpieczny. Zbudowal im wygodne zycie, a w momencie, gdy przywykli do komfortu i nie potrafiliby sobie poradzic z odmiana losu, wszystko zostalo zburzone.Wstal, dygoczac z zimna. Nie majac pojecia, co z tym wszystkim poczac, z niemalym trudem ruszyl w droge powrotna do swojego nowego domu. Raisa siedziala na dole przy stoliku. Czekala na niego cala noc. Wiedziala, tak jak przewidzial Wasilij, ze Lew juz zaczal zalowac swojej decyzji, by jej nie zadenuncjowac. Cena okazala sie za wysoka. Co jednak miala zrobic? Udawac, ze zaryzykowal wszystko dla milosci doskonalej? Nie umiala wyczarowac tego na zadanie. Gdyby nawet chciala udawac, nie wiedziala jak: nie miala pojecia, co mowic, jak prowadzic te gre pozorow. Mogla potraktowac go lagodniej. W gruncie rzeczy jego degradacja musiala ja w pewnym sensie ucieszyc. Nie z powodu msciwosci, ale dlatego, ze chciala, by wiedzial: Wlasnie tak codziennie sie czuje. Pragnela, zeby takze poczul strach i bezsilnosc. Chciala, by sam tego doswiadczyl i zrozumial. Walczac z sennoscia, spod ociezalych powiek spojrzala na Lwa wchodzacego do restauracji. Wstala, podeszla do meza i zobaczyla, ze ma przekrwione oczy. Nigdy nie widziala, zeby plakal. Odwrocil sie i 184 nalal sobie wodki ze stojacej najblizej butelki. Polozyla mu dlon na ramieniu: Lew obrocil sie na piecie, zlapal ja za szyje i scisnal.-To wszystko przez ciebie. Nabrzmialy jej zyly, twarz poczerwieniala - stracila dech i zaczela sie dusic. Lew uniosl ja: stanela na czubkach palcow. Szarpala go za ramie, ale trzymal ja w zelaznym uscisku i nie potrafila oderwac od siebie jego reki. Niewiele widzac przez mgle zasnuwajaca oczy, siegnela na oslep w strone stolu. Palce Raisy musnely i przewrocily kieliszek. Znalazl sie w zasiegu jej reki: chwycila go i z rozmachem uderzyla nim Lwa w twarz. Kieliszek pekl w dloni kobiety, kaleczac ja. W tym momencie czar prysl i Lew ja puscil. Zatoczyla sie do tylu, kaszlac i trzymajac sie za gardlo. Patrzyli na siebie niczym dwoje obcych sobie ludzi, jak gdyby w tym ulamku sekundy zniknela ich cala wspolna przeszlosc. W jego policzku tkwil kawalek szkla. Lew wyciagnal ostry odlamek i obejrzal. Raisa podeszla tylem do schodow, a potem odwrocila sie i pobiegla na gore, zostawiajac go samego. Zamiast ruszyc za zona, Lew wychylil wodke i nalal sobie jeszcze jedna i jeszcze jedna, a zanim uslyszal zatrzymujacy sie przed restauracja samochod Niestierowa, zdazyl juz oproznic prawie cala butelke. Chwial sie na nogach, byl brudny, nieogolony, pijany i bezmyslnie brutalny - nie minal nawet dzien, a on juz siegnal poziomu moralnego, jakiego spodziewano sie po typowych milicjantach. Podczas jazdy samochodem general ani slowem nie wspomnial o skaleczeniu na twarzy Lwa. W krotkich zdaniach opowiadal o miescie. Lew nie sluchal, nie bardzo zdajac sobie sprawe, gdzie jest, pochloniety mysla o tym, co wlasnie zrobil. Naprawde probowal udusic zone czy tylko pozbawiony snu mozg platal mu figle? Dotknal zranionego policzka, zobaczyl krew na palcu - to prawda, zrobil to i byl zdolny do czegos jeszcze gorszego. Wystarczylo scisnac troche mocniej i kilka sekund pozniej juz by nie zyla. Impulsem, ktory go do tego sprowokowal, byla swiadomosc, ze poswiecil wszystko - rodzicow, wlasna kariere - w imie iluzji, obietnicy, ze beda rodzina, ze cos ich laczy. Raisa oszukala go, podstepem wymusila na nim te decyzje. 185 Dopiero gdy poczula sie bezpieczna, a ucierpieli jego rodzice, przyznala sie, ze wiadomosc o ciazy byla klamstwem. Posunela sie nawet dalej, mowiac mu wprost, jak bardzo nim zawsze gardzila. Manipulowala nim, grala jego uczuciami, by potem plunac mu w twarz. W zamian za swoje wyrzeczenie, za to, ze przymknal oczy na dowod jej winy, nie zyskal nic.Ale Lew nie wierzyl w to ani przez sekunde. Koniec z usprawiedliwianiem samego siebie. Zrobil cos niewybaczalnego. I Raisa slusznie nim gardzila. Ilu braci i ojcow, ile siostr i matek aresztowal? Czym sie roznil od czlowieka, ktorego uwazal za swoje moralne przeciwienstwo, Wasilija Nikitina? Czyzby tylko tym, ze Wasilij byl bezmyslnie okrutny, a on okrutny w imie idealow? Okrucienstwo jednego bylo zimne i bezduszne, a okrucienstwo drugiego pryncypialne, z pretensjami, uwazajace sie za uzasadnione i konieczne. Ale prawda, bolesna prawda byla taka, ze niewiele ich obu dzielilo. Czy Lew mial za malo wyobrazni, by sie zorientowac, w co sie uwiklal? A moze bylo jeszcze gorzej - wolal sobie w ogole nie wyobrazac? Nie dopuszczal do siebie tych mysli, swiadomie je odrzucal. Z gruzow jego prawd moralnych ocalal jeden fakt. Lew wyrzekl sie swojego zycia dla Raisy tylko po to, by probowac ja zabic. To bylo szalenstwo. W ten sposob nie bedzie mial nic, nawet kobiety, z ktora sie ozenil. Chcial powiedziec: kobiety, ktora kochal. Ale czy ja kochal? Ozenil sie z nia, to chyba przeciez to samo? Nie, niezupelnie - ozenil sie z nia, bo byla piekna i inteligentna, a on - dumny, ze ma ja u swojego boku, dumny, ze ja zdobyl. Uczynil kolejny krok ku modelowi zycia radzieckiego czlowieka - na ktory skladala sie praca, rodzina i dzieci. Raisa w duzej mierze odgrywala role pionka, trybiku w maszynie jego ambicji, niezbednego tla rodzinnego, ktore mialo mu dopomoc w karierze i osiagnieciu statusu wzorowego obywatela. Moze Wasilij mial racje, twierdzac, ze moglby ja zastapic inna kobieta? W pociagu spytal ja, czy go kocha, aby go uspokoila, uraczyla romantyczna opowiastka, w ktorej bylby bohaterem. Zalosne. Lew westchnal glosno i potarl czolo. Przegrywal na calej linii - tak wlasnie traktowal to Wasilij, jak gre, gdzie zetony mialy rozne nominaly 186 nieszczesc. Lew wyreczyl Wasilija i sam zaatakowal swoja zone, postepujac scisle wedlug jego planu.Dotarli na miejsce. Samochod zatrzymal sie. Niestierow juz wysiadl i czekal na niego. Lew nie mial pojecia, jak dlugo siedzial w srodku. Otworzyl drzwi i poszedl za swoim przelozonym do komendy milicji, by rozpoczac pierwszy dzien pracy. Przedstawiono go funkcjonariuszom, podal wszystkim reke i skinal glowa, przytakiwal, choc nic do niego nie docieralo; ani nazwiska, ani szczegoly. Zaczal wracac do terazniejszosci, dopiero gdy znalazl sie sam w szatni i zobaczyl wiszacy przed soba mundur. Zdjal buty, powoli i ostroznie zsunal skarpety z zakrwawionych stop, ktore oplukal pod kranem, przygladajac sie, jak zimna woda nabiera czerwonego koloru. Poniewaz nie mial czystych skarpetek, a nie potrafil sie zmusic, by poprosic o nowa pare, krzywiac sie z bolu, naciagnal przemoczony material na bolesnie obtarte stopy. Rozebral sie, skladajac cywilne ubranie na dnie szafki, po czym wlozyl nowy mundur, skladajacy sie ze zgrzebnych, obszytych na czerwono spodni i ciezkiej wojskowej kurtki. Przejrzal sie w lustrze. Pod oczami mial sine obwodki, na lewym policzku saczaca sie rane. Zerknal na dystynkcje. Byl uczastkowym, czyli nikim. Sciany w gabinecie Niestierowa zdobily oprawione dyplomy. Czytajac wszystkie po kolei, Lew dowiedzial sie, ze general zwyciezal w amatorskich zawodach zapasniczych, turniejach strzeleckich, a takze wielokrotnie zdobywal tytul Oficera Miesiaca, tutaj i w Rostowie, poprzednim miejscu zamieszkania. Byla to ostentacyjna ekspozycja, choc nie nalezalo sie temu dziwic, zwazywszy na nikly szacunek, jakim cieszylo sie jego stanowisko. Niestierow przygladal sie badawczo nowemu funkcjonariuszowi, nie potrafiac go rozgryzc. Dlaczego ten czlowiek, byly oficer sledczy MGB odznaczony za bohaterskie czyny w czasie wojny, wygladal jak siedem nieszczesc - mial brudne paznokcie, krwawiace skaleczenie na twarzy, nieumyte wlosy, cuchnal alkoholem i najwyrazniej obojetnie przyjal degradacje? Moze istotnie byl taki, jak wynikalo z opisow: razaco nieudolny i niegodny zaufania. Wyglad z pewnoscia odpowiadal 187 tej charakterystyce. Ale general nie byl przekonany: moze ta niechlujna powierzchownosc miala go zmylic. Niepokoilo go to przeniesienie, odkad sie o nim dowiedzial. Ten czlowiek byl zdolny wyrzadzic im ogromne szkody. Wystarczylby jeden krytyczny raport. Niestierow uznal, ze najlepiej chyba poddac go probie i bacznie obserwowac. Lew bedzie musial w koncu odkryc karty.Niestierow wreczyl mu akta. Lew patrzyl na nie przez chwile, nie bardzo rozumiejac, czego zwierzchnik od niego oczekuje. Po co mu to daje? Bez wzgledu na to, co kryla teczka, nic go to nie obchodzilo. Westchnal, zmuszajac sie do lektury. Akta zawieraly czarno-biale zdjecia mlodej dziewczynki. Lezala na wznak, na czarnym sniegu. Czarnym... bo przesiaknietym krwia. Wydawalo sie, ze dziewczynka krzyczy. Przyjrzawszy sie uwazniej, Lew zauwazyl, ze ma cos w ustach. Niestierow wyjasnil: -Miala usta zapchane ziemia. Dlatego nie mogla wezwac pomocy. Palce Lwa zacisnely sie na fotografii, a wszystkie mysli o Raisie, rodzicach i o nim samym blyskawicznie sie ulotnily. Skupil wzrok na ustach dziewczynki, szeroko otwartych i wypelnionych ziemia. Zerknal na nastepne zdjecie. Dziewczynka nago: jej skora w miejscach, gdzie nie zostala uszkodzona, byla biala jak snieg. Brzuch - rozpruty i zmasakrowany. Lew spojrzal na kolejna fotografie, nastepna i nastepna, nie widzac dziewczynki, ale synka Fiodora, chlopca, ktorego nie rozebrano, ktoremu nie rozcieto brzucha i nie zapchano ust ziemia - ktorego nie zamordowano. Odlozyl zdjecia na stol. Bez slowa utkwil wzrok w dyplomach zawieszonych na scianie. Tego samego dnia Smierc synka Fiodora i morderstwo dziewczynki nie mialy ze soba nic wspolnego - to bylo niemozliwe. Wydarzyly sie w miejscach odleglych od siebie o setki kilometrow. To tylko straszna ironia losu, nic wiecej. Ale Lew popelnil blad, lekcewazac wysuwane przez Fiodora zarzuty. Zamordowano tu dziecko dokladnie w taki sposob, jak Fiodor opisal. Taka rzecz byla mozliwa. Dzis nie mogl sie dowiedziec, co naprawde stalo sie z Arkadym, synem Fiodora. Rzeczywiscie nie zadal sobie nawet tyle trudu, by osobiscie obejrzec cialo chlopca. Byc moze zginal w wypadku. A byc moze sprawe wyciszono. Jezeli prawda bylo to drugie, Lew odegral kluczowa role w dobrze wyrezyserowanym przedstawieniu. Uczynil to ze slepa wiara - wykpiwajac, wrabiajac i wreszcie zastraszajac pograzona w rozpaczy rodzine. General Niestierow nie ukrywal zadnych szczegolow, nazywajac rzecz po imieniu - morderstwem - i nie pozostawiajac zadnych watpliwosci, ze popelniono potworna i brutalna zbrodnie. Jego szczerosc zaniepokoila Lwa. Jak mogl byc tak spokojny? Roczna statystyka komendy miala odpowiadac przyjetym normom: spadajacy wskaznik przestepczosci, rosnaca harmonia spoleczna. Mimo ze wraz z na plywem osiemdziesieciu tysiecy przesiedlonych robotnikow liczba ludnosci w miescie znacznie wzrosla, liczba przestepstw powinna sie zmniejszac, poniewaz - teoretycznie - bylo wiecej pracy, wiecej sprawiedliwosci i mniej wyzysku. 189 Ofiara nazywala sie Larysa Pietrowa, a znaleziono ja przed czterema dniami w lesie, niedaleko stacji kolejowej. Okolicznosci odkrycia zwlok byly niejasne i gdy Lew zaczal sie domagac blizszych informacji, Niestierow wyraznie nie mial ochoty wdawac sie w szczegoly. Lew zdolal jedynie wywnioskowac, ze cialo znalazlo dwoje ludzi, ktorzy za duzo wypili i poszli do lasu odbyc stosunek. Natkneli sie na zamarzniete i doskonale zakonserwowane zwloki dziewczynki, ktore lezaly w sniegu przez kilka miesiecy. Byla czternastoletnia uczennica. Milicja znala ja z nie najlepszej reputacji. Wiedziano, ze prowadzi rozwiazly tryb zycia, uprawiajac seks nie tylko z chlopcami w swoim wieku, ale takze ze starszymi mezczyznami; mozna ja bylo miec za litr wodki. W dniu zaginiecia Larysa poklocila sie z matka. Nie zwrocono uwagi na jej znikniecie; grozila, ze ucieknie, wygladalo wiec na to, ze dotrzymala slowa. Nikt jej nie szukal. Wedlug slow Niestierowa jej rodzice byli szanowanymi obywatelami. Ojciec pracowal jako ksiegowy w montowni Wolgi. Oboje wstydzili sie corki i nie chcieli miec nic wspolnego ze sledztwem, ktore prowadzono dyskretnie - nie ukrywano go, ale i nie nadawano sprawie rozglosu. Rodzice zgodzili sie nie urzadzac swojemu dziecku pogrzebu i byli gotowi udawac, ze corka po prostu zaginela. Mieszkancy miasta nie musieli wiedziec. Wiadomosc o morderstwie trafila tylko do garstki osob spoza milicji. Wszystkim wtajemniczonym, w tym takze dwojgu ludziom, ktorzy znalezli cialo, dano do zrozumienia, jakie moga ich czekac konsekwencje, gdyby zaczeli mowic o zdarzeniu. Sprawe mozna bylo szybko zamknac, poniewaz milicja aresztowala juz domniemanego sprawce.Lew wiedzial, ze milicja moze rozpoczac dochodzenie tylko wowczas, gdy oficjalnie otworzy sie sprawe, a sprawe mozna bylo otworzyc tylko wowczas, gdy sledczy mieli pewnosc, ze zakonczy sie sukcesem. Sytuacja, w ktorej podejrzany nie zostalby skazany, byla niedopuszczalna, a jej konsekwencje surowe. Jesli podejrzany stanal przed sadem, moglo to oznaczac tylko jedno: wine. W wypadku spraw trudnych, zlozonych i zagadkowych po prostu nie wszczynano sledztwa. Spokoj Niestierowa i jego podwladnych musial oznaczac, ze sa 190 przekonani, iz odnalezli wlasciwego czlowieka. Wykonali swoje zadanie. Sformulowanie odpowiednich wnioskow, przedstawienie dowodow, przesluchania i wreszcie wniesienie oskarzenia nalezalo do obowiazkow panstwowego zespolu sledczego, prokuratury i jej sledowatieli, sedziow sledczych. General nie prosil Lwa o pomoc w dochodzeniu: przeprowadzal pokaz milicyjnej sprawnosci, oczekujac od niego podziwu.Cela byla mala, pozbawiona pomyslowych modyfikacji, takich jak na Lubiance. Miala betonowa posadzke, betonowe sciany. Podejrzany siedzial z rekami skutymi na plecach. Wygladal mlodo, na nie wiecej niz szesnascie czy siedemnascie lat - mial muskularna posture doroslego czlowieka, ale twarz dziecka. Bladzil oczyma po calym pomieszczeniu, nie zatrzymujac wzroku na niczym konkretnym. Nie zdradzal oznak strachu, choc jego spokoj nie wynikal chyba z rozumnej decyzji. Lew nie dostrzegl zadnych sladow pobicia. Oczywiscie istnialo wiele sposobow torturowania, ktore nie pozostawialy znakow na ciele, ale instynkt mowil mu, ze chlopcu nie zrobiono krzywdy. Niestierow wskazal podejrzanego. -To jest Warlam Babinicz. Na dzwiek swojego nazwiska mlody czlowiek spojrzal na generala wzrokiem psa spogladajacego na swojego pana. General ciagnal: -Znalezlismy u niego kosmyk wlosow Larysy. Dawniej juz ja sledzil - krecil sie pod jej domem, nagabywal ja na ulicy. Matka Larysy pamieta, ze wielokrotnie go widywala. Pamieta, jak corka sie na nie go skarzyla. Probowal kiedys dotykac jej wlosow. Niestierow odwrocil sie do podejrzanego i rzekl powoli: -Warlam, opowiedz nam, co sie stalo, opowiedz, skad znalazly sie u ciebie te wlosy. -Ciachnalem. To moja wina. -Opowiedz temu milicjantowi, dlaczego ja zabiles. -Podobaly mi sie jej wlosy. Chcialem je miec. Mam zolta ksiazke, zolta koszule, zolta puszke i troche zoltych wlosow. No to pocialem. Przepraszam. Nie powinienem. Kiedy dostane koc? -Pozniej o tym porozmawiamy. 191 Lew wtracil:-Jaki koc? -Dwa dni temu porwal niemowle owiniete w zolty koc. Ma obsesje na punkcie zoltego koloru. Na szczescie dziecku nic sie nie stalo. Ale Warlam nie odroznia dobra od zla. Robi to, na co ma ochote, nie liczac sie z konsekwencjami. Niestierow podszedl blizej podejrzanego. -Kiedy znalazlem w twojej ksiazce wlosy Larysy, dlaczego pomyslales, ze bedziesz mial klopoty? Powiedz temu panu to, co powiedziales mnie. -Nigdy mnie nie lubila, odganiala mnie, ale ja chcialem miec jej wlosy. Bardzo chcialem. I kiedy je obcialem, w ogole nic nie powiedziala. Niestierow spojrzal na Lwa, proponujac poprowadzenie dalszego przesluchania: -Macie jakies pytania? Czego od niego oczekiwal? Lew zastanowil sie przez moment. -Dlaczego napchales jej ziemi do ust? Warlam nie odpowiedzial od razu. Mial zdezorientowana mine. -Tak, cos miala w ustach. Teraz pamietam. Nie bijcie mnie. General uspokoil go: -Nikt cie nie chce bic, odpowiedz na pytanie. -Nie wiem. Wszystko zapominam. Tak, miala w ustach ziemie. Lew ciagnal: -Opowiedz, co sie stalo, kiedy ja zabiles. -Pocialem ja. -Ja czy jej wlosy? -Przepraszam. Pocialem ja. -Posluchaj uwaznie. Pociales ja czy odciales jej wlosy? -Znalazlem ja i pocialem. Powinienem komus powiedziec, ale sie balem. Nie chcialem miec klopotow. Warlam zaczal plakac. -Mam straszne klopoty. Przepraszam. Chcialem tylko jej wlosy. Niestierow zblizyl sie do niego. 192 -Na razie wystarczy.Po tych slowach otuchy Warlam przestal plakac i znow sie uspokoil. Sadzac po jego twarzy, nie sposob bylo wziac go za czlowieka zdolnego do morderstwa. Lew i Niestierow wyszli z celi. General zamknal drzwi. -Mamy dowody, ze byl na miejscu zbrodni. Slady na sniegu dokladnie pasuja do jego butow. Wiecie, ze jest z intiernatu! To przyglup. Lew zrozumial juz, dlaczego Niestierow z taka odwaga i zdecydowaniem zajal sie sprawa tego morderstwa. Mieli podejrzanego, ktory cierpial na zaburzenia umyslowe. Warlam nie nalezal do radzieckiego spoleczenstwa, byl spoza systemu komunistycznego, spoza polityki - jego czyny mozna bylo wyjasnic. Nie stawialy w zlym swietle partii, nie zmienialy truizmow na temat przestepczosci, poniewaz podejrzany nie byl prawdziwym czlowiekiem radzieckim. Stanowil anomalie. Niestierow dodal: -Tylko nie ulegajcie zludzeniu, ze nie jest zdolny do przemocy. Przyznal sie do zabojstwa. Mial motyw, wprawdzie irracjonalny, ale mial. Chcial cos, czego nie mogl miec - jej jasne wlosy. Ma na koncie przestepstwa, ktore popelnil, probujac zdobyc cos, czego pragnal: kradziez, porwanie. Teraz posunal sie do morderstwa. Dla niego nie istnieje roznica miedzy zabojstwem Larysy a wykradzeniem dziecka. Jest niedorozwiniety pod wzgledem moralnym. To smutne. Powinien juz dawno trafic pod klucz. Teraz sprawa zajmie sie sledowatiel. Lew zrozumial. Sledztwo zostalo zamkniete. Mlodego czlowieka w celi czekala smierc. Tego samego dnia Pokoj byl pusty. Lew rzucil sie na kolana i polozyl glowe na podlodze. Walizka spod lozka zniknela. Zerwal sie, zbiegl po schodach i wpadl do kuchni. Basarow odkrawal paski tluszczu z niezidentyfikowanego kawalka zoltawego miesa. -Gdzie moja zona? -Zaplaccie za flaszke, to wam powiem. Wskazal na pusta butelke po taniej wodce, ktora Lew dokonczyl wczesnym rankiem, i dodal: -Nie obchodzi mnie, czy wyscie to wypili, czy wasza zona. -Prosze mi tylko powiedziec, gdzie ona jest. -Zaplaccie za wodke. Lew nie mial przy sobie zadnych pieniedzy. Wciaz byl w mundurze. Wszystko zostawil w szatni na komendzie. -Zaplace pozniej. Ile bedziecie chcieli. -Pozniej, pewnie, pozniej zaplacicie mi milion rubli. Basarow wrocil do krojenia miesa, dajac w ten sposob do zrozumienia, ze nie zamierza sie ugiac. Lew znow poszedl na gore i przetrzasnal zawartosc swojej walizki, wyrzucajac z niej wszystko. W "Podreczniku agitatora" mial cztery dwudziestopieciorublowe banknoty, schowane na czarna godzine. Wrocil z pokoju do restauracji i wcisnal kierownikowi do reki jeden banknot, czyli znacznie wiecej, niz kosztowala butelka wodki. -Gdzie ona jest? 194 -Wyszla pare godzin temu. Z walizka.-Dokad poszla? -Nie rozmawiala ze mna. Ja tez z nia nie rozmawialem. -Kiedy, kiedy dokladnie? -Dwie czy trzy godziny... Trzy godziny - to znaczy, ze opuscila nie tylko restauracje, ale prawdopodobnie miasto. Lew nie mial pojecia, dokad sie mogla wybrac ani w ktora strone pojechac. Basarow, otrzymawszy tak sowita zaplate, zdobyl sie na wspanialomyslnosc, dorzucajac od siebie dodatkowa informacje: -Raczej nie zdazyla na popoludniowy pociag. O ile pamietam, nastepny odchodzi mniej wiecej teraz. -O ktorej? -Wpol do osmej... Lew mial dziesiec minut. Nie zwazajac na zmeczenie, biegl ile sil w nogach. Ale dusil sie z rozpaczy. Brakowalo mu tchu i slabo orientowal sie w okolicy. Pedzil na oslep, starajac sie przypomniec sobie droge, ktora przyjechali ze stacji. Mundur przesiakl pryskajaca mu spod stop lodowata mazia i gruby material robil sie coraz ciezszy. Pecherze na stopach piekly, buty znow zaczely sie wypelniac krwia. Przy kazdym kroku jego nogi przeszywal przenikliwy bol. Skrecil za rog i znalazl sie w slepym zaulku - ujrzal przed soba szereg drewnianych domow. Zabladzil. Bylo za pozno. Jego zona wyjechala; nic juz nie mogl zrobic. Pochylil sie i usilujac zlapac oddech, przypomnial sobie te zrujnowane domy i odor sciekow. Byl pewien, ze jest niedaleko stacji. Zamiast zawrocic, podbiegl do tylnych drzwi jednej z drewnianych chatek i wszedl do srodka, wprost miedzy ludzi stloczonych na podlodze przy piecu. Czlonkowie rodziny bedacej w trakcie posilku spojrzeli na niego w milczeniu, a na widok munduru w ich oczach blysnal lek. Lew bez slowa przeskoczyl dzieci i wybiegl z drugiej strony na ulice; na glowna ulice, ktora poprzedniego dnia jechali samochodem. Zobaczyl budynek stacji. Probowal przyspieszyc, lecz biegl coraz wolniej. Adrenalina nie mogla juz zneutralizowac zmeczenia. Zuzyl caly zapas sil. Pchnal ramieniem drzwi i sila rozpedu wpadl do budynku stacji. Zegar pokazywal za pietnascie osma. Lew spoznil sie o kwadrans. Do jego swiadomosci zaczela docierac porazajaca mysl, ze Raisa odeszla, prawdopodobnie na zawsze. Uchwycil sie promyka nadziei, ze moze jeszcze jest na peronie, ze jeszcze nie wsiadla do pociagu. Wyszedl i rozejrzal sie w lewo i prawo. Nie widzial ani swojej zony, ani pociagu. Ogarnela go fala slabosci. Schylil sie, opierajac dlonie na kolanach i czujac pot sciekajacy po policzku. Katem oka dostrzegl jakiegos mezczyzne siedzacego na lawce. Co jeszcze robil na peronie? Czyzby czekal na pociag? Lew wyprostowal sie. Raisa stala na drugim koncu peronu, niewidoczna w polmroku. Musial sie opanowac calym wysilkiem woli, by nie podbiec do niej i nie chwycic jej za rece. Odetchnal, zastanawiajac sie, co powiedziec zonie. Zerknal na siebie - byl brudny i spocony, wygladal okropnie. Ale Raisa nawet na niego nie spojrzala: patrzyla ponad jego ramieniem. Lew odwrocil sie. Nad dachami buchaly kleby dymu. Zblizal sie spozniony pociag. Lew wyobrazal sobie, ze bedzie mial troche czasu na przygotowanie przeprosin, na znalezienie odpowiednich slow, na popisy elokwencji. Niestety, plan spalil na panewce. Pozostalo mu kilka sekund, aby ja przekonac. Wyjakal: -Przepraszam cie, nie zastanowilem sie, co robie. Chwycilem cie za szyje, ale to nie bylem ja - a raczej nie ktos, kim chce byc. Beznadziejnie - musial sie bardziej postarac. Spokojnie, trzeba sie skupic - nie bedzie mial drugiej szansy. -Raiso, chcesz ode mnie odejsc. Masz prawo to zrobic. Ale pomysl tylko, jak trudno ci bedzie samej. Moga cie zatrzymac, przesluchac, aresztowac. Nie masz odpowiednich papierow. Uznaja cie za wloczege. Chociaz to nie powod, zeby ze mna zostac. Wiem, ze wolisz zaryzykowac. -Papiery mozna podrobic, Lew. Wole podrobione dokumenty niz malzenstwo. 196 A wiec wszystko stalo sie jasne. Ich malzenstwo bylo fikcja. Lew zaniemowil. Pociag zatrzymal sie obok nich. Twarz Raisy nie wyrazala zadnych emocji. Lew zszedl jej z drogi. Ruszyla w strone wagonu. Mial pozwolic jej odjechac? Przekrzykujac zgrzyt hamulcow, zawolal:-Nie wydalem cie nie z powodu twojej ciazy ani dlatego, ze jestem dobrym czlowiekiem. Zrobilem to, bo rodzina jest jedyna czescia mojego zycia, ktorej sie nie wstydze. Ku jego zaskoczeniu Raisa odwrocila sie do niego. -Skad to nagle olsnienie? Brzmi jak tani chwyt. Zabrali ci mundur, stanowisko, wladze, wiec teraz musisz sie zadowolic mna. O to chodzi? Cos, co nigdy sie dla ciebie nie liczylo - my - staje sie wazne, kiedy nie zostalo ci juz nic innego, tak? -Wiem, ze mnie nie kochasz. Ale przeciez pobralismy sie z jakiegos powodu, cos nas laczylo. Stracilismy to. Z mojej winy. Mozemy to znow odnalezc. Drzwi otworzyly sie i z pociagu wysiadla garstka pasazerow. Czasu bylo coraz mniej. Raisa spojrzala na wagon, rozwazajac swoja decyzje. Wiedziala, ze jest w oplakanej sytuacji. Nie miala przyjaciol, do ktorych moglaby uciec, nie miala rodziny, ktora moglaby ja ukryc, nie miala pieniedzy ani zadnych srodkow utrzymania. Nie miala nawet biletu. Musiala mu przyznac racje. Jezeli wyjedzie, prawdopodobnie zostanie zatrzymana. Na sama mysl o tym ogarnialo ja smiertelne zmeczenie. Popatrzyla na meza. Mieli tylko siebie, czy im sie to podobalo, czy nie. Postawila walizke. Lew usmiechnal sie, najwyrazniej sadzac, ze sie pogodzili. Zirytowana, uniosla reke w ostrzegawczym gescie, by zetrzec mu z twarzy ten idiotyczny usmiech. -Wyszlam za ciebie, bo sie balam, ze jezeli cie odtrace, zostane aresztowana, moze nie od razu, ale pozniej, pod byle jakim pretekstem. Lew, bylam mloda, a ty byles waznym funkcjonariuszem. Dla tego wlasnie zostalismy malzenstwem. Jak myslisz, czemu sklamalam, ze mam na imie Lena? Wydawalo ci sie, ze to zabawne, romantyczne? Podalam ci falszywe imie, bo sie balam, ze mnie odnajdziesz. Ty wziales to za kokieterie, a ja probowalam sie ratowac. Nasz zwiazek 197 byl zbudowany na strachu. Moze nie z twojego punktu widzenia - nie miales powodu sie mnie bac, jak moglam wplynac na twoje zycie? Czy ja w ogole mialam na cos wplyw? Poprosiles mnie, zebym za ciebie wyszla, wiec sie zgodzilam, bo tak sie robi. Ludzie sa odporni; zeby przezyc, potrafia duzo zniesc. Nie biles mnie, nie krzyczales na mnie, nigdy sie nie upijales. W sumie uznalam, ze mialam wiecej szczescia niz inni. Kiedy chwyciles mnie za szyje, Lew, zabiles ostatni powod, dla ktorego moglabym z toba zostac.Pociag ruszyl. Lew patrzyl za nim, probujac ulozyc sobie w glowie to, co uslyszal. Ale nie zostawila mu ani chwili na rozmyslania, wyrzucajac z siebie slowa z taka szybkoscia, jak gdyby juz dawno je sobie przygotowala. Gdy puscily tamy, one poplynely rwacym strumieniem. -Klopot w tym, ze kiedy ludzie traca wplywy, tak jak ty teraz, zaczynaja mowic prawde. Nie jestes do tego przyzwyczajony, zyles w swiecie chronionym przez strach, ktory sam wzbudzales. Ale jezeli mamy zostac razem, skonczmy z tymi iluzjami romantyzmu. Laczy nas tylko koniecznosc. Mam ciebie, ty masz mnie. Poza tym mamy niewiele wiecej. I jezeli zdecydujemy sie zostac razem, od tej chwili bede ci mowila tylko prawde, zadnych slodkich klamstw - jestesmy sobie rowni jak nigdy przedtem. Albo sie zgadzasz, albo czekam na nastepny pociag. Lew nie odpowiedzial. Czul sie bezradny, pokonany, zdruzgotany lawina slow. Dawniej wykorzystywal swoja pozycje, by zdobyc lepsze mieszkanie, lepsze jedzenie. Nie sadzil, ze dzieki niej zdobyl takze zone. Dodala odrobine ciszej: -Boje sie tylu rzeczy i ludzi. Nie mozesz byc jednym z nich. -Juz nigdy nie bede. -Zimno. Stoje na tym peronie od trzech godzin. Wracam do pokoju. Idziesz? Nie, nie mial ochoty isc obok niej, czujac ziejaca miedzy nimi przepasc. -Jeszcze chwile zostane. Zobaczymy sie w pokoju. Raisa z walizka w reku zawrocila do budynku stacji. Lew usiadl na 198 lawce i utkwil wzrok w lesie. Przebiegal pamiecia ich wspolne zycie, zupelnie inaczej przygladajac sie kazdemu wspomnieniu, piszac od nowa swoja historie.Nie wiedzial, jak dlugo siedzial, gdy poczul obok czyjas obecnosc. Uniosl wzrok. To byl mlody czlowiek z kasy biletowej, ktorego zobaczyli zaraz po przyjezdzie. -Dzisiaj nie bedzie juz zadnych pociagow, prosze pana. -Ma pan papierosa? -Nie pale. Moge przyniesc z domu. Mieszkanie jest tu, na gorze. -Nie, dziekuje, nie trzeba. -Jestem Aleksander. -Lew. Moge tu jeszcze chwile posiedziec? -Oczywiscie. Przyniose panu tego papierosa. Zanim Lew zdazyl odpowiedziec, mlody czlowiek zniknal. Lew odchylil sie na lawce i czekal. Zobaczyl drewniana budke, stojaca nieco dalej od torow. W jej poblizu znaleziono zwloki dziewczynki. Dostrzegl skraj lasu, miejsce zdarzenia - snieg zadeptany przez milicjantow, fotografow i sledczych, ogladajacych cialo dziewczynki z otwartymi ustami, wypelnionymi ziemia. Tkniety nagla mysla zerwal sie z lawki, zeskoczyl z peronu i przecial tory, biegnac w kierunku drzew. Za jego plecami rozleglo sie wolanie: -Co pan robi? Odwrocil sie i zobaczyl Aleksandra stojacego z papierosem w reku na krawedzi peronu. Dal mu znak, by ruszyl za nim. Lew dotarl do miejsca, gdzie snieg wszerz i wzdluz przecinaly slady stop, prowadzace we wszystkich kierunkach. Wszedl do lasu i po kilku minutach trafil do miejsca, gdzie najprawdopodobniej lezaly zwloki. Kucnal. Dogonil go Aleksander. Lew uniosl glowe. -Wie pan, co tu sie stalo? -To ja zobaczylem Iline, kiedy biegla na stacje. Byla ciezko pobita, cala sie trzesla - przez jakis czas nie mogla mowic. Wezwalem milicje. -Iline? 199 -Znalazla cialo, przypadkiem. Ona i ten mezczyzna, ktory z niabyl. Dwoje ludzi w lesie - Lew domyslal sie wczesniej, ze cos tu musi byc nie tak. -Dlaczego byla pobita? Aleksander byl wyraznie zdenerwowany. -To prostytutka. Tamtego wieczoru byl z nia wazny funkcjonariusz partyjny. Prosze mnie o nic wiecej nie pytac. Lew zrozumial. Ten czlowiek nie chcial, by jego nazwisko znalazlo sie w aktach. Ale czy to on mogl byc podejrzanym o morderstwo dziewczynki? Lew skinal glowa mlodemu czlowiekowi, probujac go uspokoic. -Obiecuje, ze nikomu o panu nie wspomne. Lew wlozyl reke w cienka warstwe sniegu. -Dziewczynka miala usta pelne ziemi, sypkiej ziemi. Przypuscmy, ze szamocze sie tu z panem i szukam czegos, zeby zapchac panu usta, bo sie boje, zeby ktos nie uslyszal pana krzyku. Palce Lwa natrafily na ziemie. Twarda jak skala. Sprawdzil gdzie indziej, potem jeszcze w kilku miejscach. Nigdzie nie znalazl sypkiej ziemi. Byla zamarznieta na kamien. 18 marca Stojac przed szpitalem numer 379, Lew jeszcze raz przeczytal glowne punkty protokolu ogledzin zwlok, ktore przepisal z oryginalu. Liczne rany klute Ostrze o nieustalonej dlugosci Rozlegle obrazenia tulowia i organow wewnetrznych Ofiara zostala zgwalcona przed lub po smierci Usta wypelnione ziemia, ale ofiara nie udusila sie, kanal nosowy czysty Ziemi uzyto w innym celu - aby uciszyc ofiare? Lew zakreslil ostatni punkt. Skoro grunt byl zamarzniety, sprawca musial przyniesc ziemie ze soba. Taka przezornosc oznaczala, ze planowal morderstwo. Ale po co w ogole bral ziemie? Znacznie latwiej i wygodniej bylo zakneblowac ofiare szmata, chustka czy nawet wlasna reka. Nie znajac odpowiedzi na zadne z tych pytan, Lew postanowil poniewczasie skorzystac z rady Fiodora. Zamierzal osobiscie obejrzec cialo. Gdy spytal, gdzie przechowuje sie zwloki, skierowano go do szpitala numer 379- Lew nie spodziewal sie zastac tam laboratoriow medycyny sadowej, anatomopatologow ani wydzielonych prosektoriow. Wiedzial, ze nie ma wyspecjalizowanych miejsc i urzadzen do badania przypadkow nienaturalnej smierci. Po co, jesli cos takiego jak 201 nienaturalna smierc nie istnialo? W szpitalu milicjanci musieli zabiegac o pomoc lekarzy, wykorzystujac ich wolne chwile na przyklad podczas przerwy na posilek albo dziesiec minut przed operacja. Lekarze, nie majac innej wiedzy poza swoimi kwalifikacjami medycznymi, na podstawie ogledzin ciala stawiali hipoteze na temat domniemanej przyczyny smierci. Protokol, ktory czytal Lew, sporzadzono na podstawie uwag zanotowanych podczas jednego z takich przeprowadzonych na poczekaniu badan. Notatki po kilku dniach przepisywala na maszynie zupelnie inna osoba. Nie ulegalo watpliwosci, ze po drodze gubiono wiekszosc istotnych szczegolow.Szpital numer 379 nalezal do najslynniejszych szpitali w kraju i podobno do najlepszych bezplatnych szpitali na swiecie. Zajmowal powierzchnie kilku hektarow na koncu ulicy Czkalowa - starannie utrzymany teren szpitala siegal granic lasu. Lew byl pod wrazeniem. To nie zaden propagandowy projekt. W te instytucje zainwestowano mnostwo pieniedzy, a on rozumial, dlaczego dygnitarze pokonywali wiele kilometrow, by leczyc sie w tak malowniczej okolicy. Przypuszczal, ze przeznaczano na te placowke tak ogromne sumy przede wszystkim po to, aby dbala o zdrowie i wydajnosc sily roboczej zakladow Wolgi. W rejestracji spytal, czy moze porozmawiac z jakims lekarzem, wyjasniajac, ze potrzebuje pomocy w ogledzinach ofiary morderstwa, dziewczynki, ktora jest w szpitalnej kostnicy. Dyzurny byl wyraznie niezadowolony z tej prosby. Zapytal, czy to pilne i czy Lew nie moglby przyjsc o innej porze, gdy bedzie mniejszy ruch. Sprawa byla jasna: ten czlowiek nie chce miec nic wspolnego ze sprawa. -To pilne. Dyzurny niechetnie poszedl zobaczyc, kto jest wolny. Lew bebnil palcami w blat, z zaniepokojeniem spogladajac przez ramie na wejscie. Nie dostal zgody na te wizyte, zdecydowal o niej sam. Co mial nadzieje osiagnac? Jego zadanie polegalo na znalezieniu dowodow potwierdzajacych wine podejrzanego, a nie na kwestionowaniu winy. Mimo ze stracono go z prestizowego swiata przestepstw politycznych w mrok tajemnic zwyklej zbrodni, stosowano tu 202 podobne procedury. Zbagatelizowal smierc synka Fiodora, uznajac ja za wypadek nie dlatego, ze mial na to dowody, lecz dlatego, ze wymagala tego linia partii. Dokonywal aresztowan na podstawie listy nazwisk, ktora sporzadzano za zamknietymi drzwiami. Na tym polegaly jego metody pracy. Lew nie byl tak naiwny, by sadzic, ze potrafi zmienic kierunek sledztwa. Nie mial zadnej wladzy. Nawet jako wysoko postawiony oficer nie moglby zatrzymac rozpoczetego postepowania. Bylo w toku, podejrzanego juz wybrano. Babinicz z cala pewnoscia zostanie uznany za winowajce i z cala pewnoscia umrze. System nie uwzglednial zadnych odstepstw od normy ani nie dopuszczal pomylek. Wazniejsza od prawdy byla pozorna skutecznosc. Zreszta co go mogla obchodzic ta sprawa? To nie bylo jego miasto. I nie jego ludzie. Nie przyrzekl rodzicom dziewczynki, ze znajdzie morderce. Nie znal Larysy, nie poruszyla go historia jej zycia. Co wiecej, podejrzany stanowil zagrozenie spoleczne - porwal dziecko. Lew mial mnostwo doskonalych powodow, zeby nie robic nic, procz tego pozostawalo podstawowe pytanie:Co sam moge zmienic? Dyzurny wrocil w towarzystwie czterdziestokilkuletniego mezczyzny, doktora Tiapkina, ktory zgodzil sie zaprowadzic Lwa do kostnicy pod warunkiem, ze nie zostanie to nigdzie odnotowane, a jego nazwisko nie pojawi sie w zadnych dokumentach. Po drodze lekarz wyrazil watpliwosc, czy cialo dziewczynki jeszcze tam jest. -Nie trzymamy ich zbyt dlugo, chyba ze nas o to prosza. Wydawalo sie nam, ze milicja uzyskala wszystkie potrzebne informacje. -Czy to pan przeprowadzal wstepne badanie? -Nie, ale slyszalem o tym morderstwie. Myslalem, ze sprawca zostal juz zlapany. -Tak, mozliwe. -Mam nadzieje, ze sie pan nie obrazi, ale chyba wczesniej pana nie widzialem. 203 -Przyjechalem tu niedawno.-Skad pan jest? -Z Moskwy. -Przeniesienie? -Tak. -Mnie przyslano tu trzy lata temu, tez z Moskwy. Pewnie jest pan rozczarowany? Lew milczal. -Tak, prosze nie odpowiadac. Na poczatku bylem rozczarowany. Mialem swietna reputacje, znajomych, rodzine. Przyjaznilem sie z profesorem Wowsim. Przeniesienie tutaj uznalem za degradacje. Oczywiscie okazalo sie, ze spotkalo mnie szczescie. Lew znal to nazwisko - profesor Wowsi nalezal do grona znanych zydowskich lekarzy, ktorzy zostali aresztowani. Skazanie profesora i jego kolegow zapoczatkowalo intensywna czystke antysemicka, prowadzona z rozkazu Stalina. Opracowano szczegolowe plany. Lew widzial te dokumenty Po usunieciu z wplywowych kregow kluczowych postaci pochodzenia zydowskiego miala sie rozpoczac czystka na duza skale, skierowana przeciw wszystkim zydowskim obywatelom, bez wzgledu na ich pozycje spoleczna. Tym planom polozyla kres smierc Stalina. Nie znajac toku mysli swojego towarzysza, doktor Tiapkin ciagnal beztroskim tonem: -Balem sie, ze wysylaja mnie do jakies wiejskiego osrodka zdrowia. Ale cala okolica zazdrosci nam 379. Szpital cieszy sie wrecz za duzym powodzeniem. Wielu robotnikow z fabryki woli spedzic noc w naszych czystych lozkach, z toaleta pod dachem niz we wlasnych domach. Zorientowalismy sie, ze nie kazdy jest tak chory, jak twierdzi. Niektorzy robotnicy byli gotowi nawet odciac sobie kawalek palca, zeby zostac u nas przez tydzien. Jedynym wyjsciem bylo sprowadzenie funkcjonariuszy MGB do skontrolowania oddzialow. Nie chodzi o to, ze nie rozumiemy robotnikow. Wszyscy widzielismy ich domy. Ale jesli przez choroby spadnie wydajnosc zakladow, zostanie my oskarzeni o zaniedbania. Troska o zdrowie ludzi stala sie kwestia zycia i smierci nie tylko dla pacjentow, ale takze dla lekarzy. 204 -Rozumiem.-Pracowal pan w moskiewskiej milicji? Czy Lew powinien sie przyznac, ze sluzyl w MGB, czy sklamac, mowiac, ze byl po prostu milicjantem? Prosciej bedzie sklamac. Nie chcial wytracac doktora z gadatliwego nastroju. -Tak. Kostnica znajdowala sie w piwnicy wbudowanej gleboko w ziemie, ktora przez cala dluga zime byla zamarznieta. Dlatego w korytarzach panowal naturalny chlod. Tiapkin wprowadzil Lwa do duzej sali o niskim suficie i wylozonej plytkami podlodze. Z boku stala prostokatna kadz przypominajaca niewielki basen. Na drugim koncu pomieszczenia byly stalowe drzwi, prowadzace do kostnicy. -Jezeli krewni nie postanowia inaczej, w ciagu dwunastu godzin spopielamy zwloki. Zmarlych na gruzlice spopielamy w ciagu godziny. Nie potrzebujemy zbyt duzo miejsca na przechowywanie. Prosze zaczekac, zaraz wracam. Lekarz otworzyl stalowe drzwi i wszedl do kostnicy. Lew zblizyl sie do kadzi, zagladajac do srodka. Zbiornik byl wypelniony ciemna galaretowata ciecza. Lew nie zobaczyl nic poza wlasnym odbiciem. Powierzchnia byla gladka i czarna, choc z barwy plam na betonowych sciankach odgadl, ze w rzeczywistosci plyn ma kolor ciemno-pomaranczowy. Z boku lezal rodzaj bosaka - dlugi metalowy pret, zakonczony haczykowatym zebem. Lew wzial narzedzie i ostroznie zanurzyl je w kadzi. Powierzchnia cieczy rozstapila sie na moment jak syrop i znow sie wygladzila. Lew wsunal bosak glebiej i tym razem poczul, jak porusza cos ciezkiego. Pchnal mocniej. Na powierzchnie wynurzylo sie nagie cialo, wolno obrocilo sie o sto osiemdziesiat stopni i zatonelo z powrotem. Z kostnicy wylonil sie Tiapkin, pchajac nosze na kolkach. -Te ciala wsadzimy do lodu i przetransportujemy do Swierdlowska na sekcje. Maja tam uczelnie medyczna. Znalazlem panska dziewczynke. Larysa Pietrowa lezala na wznak. Jej biala skore przecinala siateczka niebieskich zylek, cienkich jak pajecze nici. Miala blond wlosy. 205 Nad czolem pozostalo miejsce po nierowno obcietym fragmencie grzywki: wlosach, ktore zabral Warlam. W ustach nie bylo juz ziemi -usunieto ja - lecz szczeki pozostaly rozwarte, unieruchomione w tej samej pozycji. Na zebach i jezyku widnialy brazowe slady po grudach ziemi.-Miala w ustach ziemie. -Naprawde? Przykro mi, pierwszy raz widze to cialo. -Usta byly zapchane ziemia. -Moze lekarz ja wyplukal, zeby obejrzec gardlo. -Nie zostawiono jej? -Sadze, ze to malo prawdopodobne. Dziewczynka miala otwarte oczy. Byly niebieskie. Moze jej matka zostala tu przesiedlona z jakiegos miasta w poblizu finskiej granicy, z ktoregos regionu baltyckiego. Przypomniawszy sobie przesad, zgodnie z ktorym w oczach ofiary utrwalal sie obraz twarzy mordercy, Lew nachylil sie blizej, ogladajac bladoniebieskie oczy. Zawstydzony raptownie sie wyprostowal. Tiapkin usmiechnal sie. -Wszyscy sprawdzamy - lekarze i sledczy. Nawet jezeli mozg nam mowi, ze nic tam nie zobaczymy, wszyscy chcemy sie upewnic. Oczywiscie, gdyby to byla prawda, mielibysmy o wiele latwiejsza prace. -Gdyby to byla prawda, morderca zawsze wykluwalby ofierze oczy. Nie majac zadnych doswiadczen w ogledzinach zwlok, przynajmniej z punktu widzenia kryminalistyki, Lew nie byl pewien, jak sie do tego zabrac. Jego zdaniem, ofiare okaleczono tak brutalnie, ze moglo to byc tylko dzielo szalenca. Tulow zostal rozszarpany. Lew dosc sie juz napatrzyl. Warlam Babinicz pasowal idealnie. Musial przyniesc ze soba ziemie z niezrozumialych, tylko sobie znanych powodow. Lew mial juz ochote wyjsc, lecz Tiapkin, skoro juz pokonal dluga droge do piwnicy, wyraznie sie nie spieszyl. Nachylil sie nad cialem, ogladajac fragment rozgniecionej na miazge tkanki. Koncem piora delikatnie dotykal wnetrza zmasakrowanej jamy brzusznej, badajac obrazenia. 206 -Moze mi pan powiedziec, co napisano w protokole?Lew zerknal w notatki i przeczytal je na glos. Tiapkin kontynuowal badanie. -Nie wspomniano, ze brakuje zoladka. Zostal usuniety, odciety od przelyku. -Tak precyzyjnie, jakby... -Pyta pan, czy mogl to zrobic lekarz? Doktor usmiechnal sie i dodal: -Mozliwe, ale ciecie jest nierowne, nie wyglada na chirurgiczne. Niezbyt fachowe. Chociaz bylbym zaskoczony, gdyby sie okazalo, ze sprawca pierwszy raz posluzyl sie nozem, przynajmniej do rozcinania ciala. Ciecie nie jest fachowe, ale wykonane pewna reka. Nie wyglada na przypadkowe. -Czyli to moze nie byc pierwsze dziecko, ktore zabil? -Zdziwilbym sie, gdyby tak bylo. Lew dotknal czola i poczul, ze spocil sie mimo piwnicznego chlodu. Jakim cudem te dwie smierci - synka Fiodora i tej dziewczynki -mogly miec ze soba cos wspolnego? -Jakiej wielkosci mogl byc ten zoladek? Tiapkin zakreslil trzymanym w reku piorem przestrzen, jaka mniej wiecej zajmowalby zoladek dziewczynki. Spytal: -Znaleziono go w poblizu? -Nie. Albo nie zauwazono go podczas przeszukiwania miejsca zdarzenia, co wydawalo sie malo prawdopodobne, albo zabral go morderca. Po chwili milczenia Lew zapytal: -Zostala zgwalcona? Tiapkin zbadal pochwe dziewczynki. -Nie byla dziewica. -Ale to nie znaczy, ze zostala zgwalcona. -Miala wczesniej kontakty seksualne? -Tak slyszalem. -Nie widze zadnego urazu genitaliow. Zadnych zsinien ani zadrapan. Prosze zwrocic uwage, ze obrazenia nie obejmuja narzadow 207 plciowych. Nie ma naciec na piersiach ani twarzy. Czlowieka, ktory to zrobil, interesowal tylko waski pas pomiedzy klatka piersiowa a pochwa, wnetrznosci - narzady trawienne. To wyglada na bestialski atak, ale sprawca musial dzialac metodycznie.Lew zbyt pochopnie doszedl do wniosku, ze to dzielo szalenca. Krew i rozmiary okaleczen sprawialy wrazenie chaosu, ale w rzeczywistosci mord byl precyzyjny i dobrze zaplanowany. -Oznaczacie ciala, ktore tu trafiaja - zeby je potem zidentyfikowac? -Nic o tym nie wiem. Na kostce dziewczynki byla zawiazana luzna petla sznurka, ktorego koniec zwisal z wozka. Wygladal jak bransoletka dla ubogich. W miejscach, gdzie sznurek otarl skore, widnialy slady jak po oparzeniach. Tiapkin zobaczyl go pierwszy. W drzwiach stal general Niestierow. Nie wiadomo, jak dlugo im sie przygladal. Lew odsunal sie od zwlok. -Przyszedlem zapoznac sie z procedura. Niestierow zwrocil sie do Tiapkina: -Moglby nas pan zostawic samych? -Tak, oczywiscie. Tiapkin zerknal na Lwa, jak gdyby zyczyl mu powodzenia, po czym wyszedl. Niestierow zblizyl sie do niego. Probujac nieporadnie odwrocic uwage przelozonego, Lew zaczal sie z nim dzielic najswiezszymi spostrzezeniami. -W oryginalnym protokole nie ma wzmianki o tym, ze usunieto jej zoladek. Musimy postawic Warlamowi konkretne pytanie: Dlaczego wlasciwie wycial jej zoladek i co z nim potem zrobil? -Co robicie w Wuralsku? General stal naprzeciw Lwa. Rozdzielaly ich zwloki dziewczynki. -Zostalem tu przeniesiony. -Dlaczego? -Nie moge powiedziec. -Mysle, ze ciagle pracujecie w MGB. Lew milczal. Niestierow ciagnal: 208 -To nie tlumaczy, dlaczego tak sie interesujecie tym morderstwem. Zgodnie z poleceniem zwolnilismy Petrosjana i nie postawilismy mu zarzutow.Lew nie mial pojecia, kim byl Petrosjan. -Tak, wiem. -Nie mial nic wspolnego z morderstwem tej dziewczynki. Petrosjan musial byc tym waznym funkcjonariuszem partii. Byl chroniony. Ale czy mezczyzna, ktory pobil prostytutke, byl ta sama osoba, ktora zamordowala dziewczynke? Lew sadzil, ze to malo prawdopodobne. Niestierow ciagnal: -Nie aresztowalem Warlama dlatego, ze powiedzial cos zlego czy zapomnial przyjsc na pochod na placu Czerwonym. Aresztowalem go, bo zabil te dziewczynke, bo jest grozny dla otoczenia i w miescie bedzie bezpieczniej, kiedy zostanie w areszcie. -On tego nie zrobil. Niestierow podrapal sie w policzek. -Wszystko jedno, po co cie tu przyslano, ale musisz pamietac, ze nie jestes juz w Moskwie. Proponuje umowe. Moim ludziom wlos nie spadnie z glowy. Zaden z nich nigdy nie byl i nie zostanie aresztowany. Jezeli zrobisz cokolwiek, co zaszkodzi mojej zalodze, jezeli zlozysz meldunek, ktory podwazy moj autorytet, jezeli nie wykonasz rozkazu, jezeli bedziesz utrudnial nam wykonywanie obowiazkow, jezeli przedstawisz moich funkcjonariuszy jako nieudolnych, jezeli zlozysz jakikolwiek donos na moich ludzi: jezeli zrobisz choc jedna z tych rzeczy, zabije cie. 20 marca Raisa dotknela ramy okna. Gwozdzie, ktorymi zabito okno w pokoju, zostaly wyciagniete. Odwrocila sie, podeszla do drzwi i otworzyla je. W korytarzu bylo slychac halasy dobiegajace z restauracji, ale nigdzie nie widziala sladu Basarowa. Byl pozny wieczor, pora, gdy w lokalu panowal najwiekszy ruch. Zamknawszy drzwi na klucz, Raisa wrocila do okna, otworzyla je i spojrzala w dol. Na sniegu pokrywajacym spadzisty dach kuchni zobaczyla slady, ktore pozostawil Lew. Raisa byla wsciekla. O wlos unikneli smierci, a on lekkomyslnie ryzykowal zycie ich obojga. Dzis Raisa przepracowala drugi dzien w szkole sredniej numer 151. Dyrektor, Witalij Kapler, mezczyzna pod piecdziesiatke, bardzo sie ucieszyl na wiesc, ze Raisa dolaczy do grona pedagogicznego, poniewaz, jak twierdzil, przejmujac od niego duza czesc lekcji, umozliwi mu nadrobienie papierkowej roboty. Raisa nie miala pewnosci, czy rzeczywiscie ulatwi dyrektorowi wykonywanie innych obowiazkow, czy po prostu uwolni go od nadmiaru pracy Na pierwszy rzut oka sprawial wrazenie czlowieka, ktory woli sleczec nad ksiazkami, niz uczyc. Ale bardzo sie ucieszyla, mogac natychmiast przystapic do pracy. Po kilku przeprowadzonych lekcjach zorientowala sie, ze miejscowe dzieci maja mniej politycznego sprytu niz uczniowie w Moskwie. Nie witaly goracymi brawami kazdej wzmianki o najwazniejszych przywodcach partyjnych, nie rywalizowaly z taka zacietoscia, by udowodnic swoja lojalnosc wobec partii, slowem, bardziej 210 przypominaly dzieci. Pochodzily z rozmaitych srodowisk, z rodzin sprowadzonych z przeroznych zakatkow kraju - mialy skrajnie odmienne doswiadczenia. To samo dotyczylo nauczycieli. Prawie wszyscy zostali przesiedleni do Wuralska z roznych regionow. Kazdy mial za soba podobnie burzliwe przezycia jak ona, wiec spotkala sie z calkiem zyczliwym przyjeciem. Oczywiscie, odnoszono sie do niej z pewna rezerwa. Kim byla? Dlaczego sie tu zjawila? Czy naprawde jest osoba, za ktora sie podaje? Ale to jej nie przeszkadzalo, wszyscy wobec wszystkich zywili takie watpliwosci. Po raz pierwszy od przyjazdu Raisa pomyslala, ze moze jednak uda sie ulozyc sobie zycie w tym miescie.Zostala w szkole do poznego wieczora, czytajac i przygotowujac sie do lekcji. Szkola numer 151 byla znacznie przyjemniejszym miejscem niz halasliwy pokoj nad cuchnaca restauracja. Nedzne warunki mialy byc dla nich kara i podczas gdy Lew znosil je zle, Raisa byla na te bron odporna. Potrafila sie znakomicie przystosowac do kazdej sytuacji. Nie przywiazywala sie do budynkow, miast ani rzeczy. Pozbyla sie podobnych sentymentow w dniu, w ktorym byla swiadkiem zaglady swojego rodzinnego domu. W pierwszych latach wojny, gdy miala siedemnascie lat, chodzila po lesie z grzybami w jednej i jagodami w drugiej kieszeni, gdy nagle zaczely spadac pociski. Nie ladowaly blisko niej, lecz w pewnej odleglosci. Wspiela sie na najwyzsze drzewo, czujac, jak caly pien wibruje, przycupnela na galezi niczym ptak i patrzyla, jak jej miasteczko, oddalone o kilka kilometrow, zmienia sie w ogromny oblok ceglanego pylu i dymu, doslownie wylatuje w powietrze. Horyzont zniknal za sztuczna mgla, ktora wzbil z ziemi artyleryjski ogien. Zniszczenie nastapilo za szybko, bylo zbyt rozlegle, zbyt calkowite, by Raisa mogla miec choc promyk nadziei, ze jej rodzina przezyla. Kiedy skonczyl sie ostrzal, zeszla z drzewa i w szoku ruszyla przez las, nie zwazajac na cieknacy z kieszeni sok z rozgniecionych jagod. Oczy miala zalane lzami: nie z rozpaczy, bo nie plakala ani wtedy, ani pozniej, ale z powodu podraznienia pylem. Kaszlac w chmurze gryzacego dymu, ktora pozostala po jej domu i rodzinie, uswiadomila sobie, ze pociskow nie wystrzelono z niemieckich 211 pozycji - przelecialy nad nia prosto z linii wojsk radzieckich. Pozniej, juz jako uchodzca, uslyszala potwierdzenie, ze Armia Czerwona otrzymala rozkaz, by zniszczyc kazda wies i miasteczko, ktore mogly wpasc w niemieckie rece. Tak wiec unicestwienie jej rodzinnego domu bylodzialaniem zapobiegawczym. Tymi slowami mozna bylo uzasadnic kazda smierc. Lepiej wybijac wlasnych ludzi, niz pozwolic, by jakis niemiecki zolnierz znalazl bochenek chleba. Nikt nie mial skrupulow, nikt nie przepraszal, nikomu nie wolno bylo o nic pytac. Sprzeciw wobec tego mordu uwazano za zdrade. Lekcje z milosci i czulosci, jakie Raisa otrzymala od rodzicow, wszystko, czego uczy sie dziecko, zyjac pod opieka dwojga kochajacych sie ludzi, ukryla gleboko na dnie duszy. Te zachowania nalezaly do innych czasow. Wlasny dom - poczucie miejsca: takie marzenia mogly miec tylko dzieci. Raisa odsunela sie od okna, usilujac zachowac spokoj. Lew blagal ja, zeby z nim zostala, opisujac niebezpieczenstwa, na jakie narazilaby sie, wyjezdzajac. Zgodzila sie tylko dlatego, ze nie miala lepszego wyjscia - wprawdzie nie bylo zbyt dobre, ale i tak najlepsze. A teraz kladl na szali ich druga szanse. Jesli mieli przezyc w nowym miescie, nie powinni zwracac na siebie uwagi, nie mogli nic mowic i nikogo prowokowac. Niemal na pewno byli obserwowani. Basarow to bez watpienia informator. Wasilij najprawdopodobniej wyslal za nim i Raisa agentow, ktorzy tylko czyhali na okazje, aby dokonczyc dziela i zaostrzyc im kare, zamieniajac wygnanie na wiezienie, a potem egzekucje. Raisa zgasila swiatlo. W ciemnosciach patrzyla przez okno. Nikogo nie zobaczyla. Jezeli sledzili ich agenci, z pewnoscia byli na dole. Moze dlatego okno zostalo zamkniete na glucho. Bedzie musiala dopilnowac, by Lew przyniosl gwozdzie i wbil je z powrotem. Basarow mogl ich sprawdzac, gdy byli w pracy. Wlozyla plaszcz i rekawiczki, po czym wygramolila sie przez okno, niepewnie stajac na oblodzonym 212 dachu, starajac sie nie halasowac. Zamknela za soba okno i zsunela sie na ziemie. Kazala mu przysiac jedno - ze beda sobie rowni jak nigdy dotad. A jednak Lew nie dotrzymal przyrzeczenia. Jezeli sadzil, ze Raisa bez slowa stanie po jego stronie jak posluszna, oddana zona, podczas gdy on z osobistych powodow narazal jej zycie, grubo sie mylil. Tego samego dnia W trakcie oficjalnego sledztwa przeszukano teren w promieniu okolo pieciuset metrow od miejsca, gdzie znaleziono cialo Larysy. Nawet nie majac zadnego doswiadczenia w badaniu morderstw, Lew odniosl wrazenie, ze to za maly obszar. Nie znaleziono niczego oprocz ubrania dziewczynki, porzuconego w glebi lasu, mniej wiecej czterdziesci krokow od zwlok. Dlaczego jej rzeczy - bluzke, spodnice, czapke, plaszcz i rekawiczki - zlozono tak starannie i pozostawiono tak daleko od ciala? Nie bylo na nich sladow noza, zadnych rozciec. Larysa Pietrowa zostala rozebrana albo sama sie rozebrala. Moze probowala uciekac w kierunku skraju lasu, lecz napastnik zlapal ja tuz przed polana. Jesli tak, to uciekala naga. Morderca musial ja naklonic, zeby z nim poszla, byc moze zaproponowal jej pieniadze za seks. Gdy znalezli sie pod oslona drzew i gdy dziewczynka zdjela ubranie, zaatakowal ja. Mimo to Lew mial klopot ze znalezieniem logiki w tej zbrodni. Niezrozumiale szczegoly - ziemia w ustach, usuniecie zoladka, sznurek na kostce - byly mu zupelnie obce, jednak nie potrafil przestac o nich myslec. Nie przypuszczal, by udalo mu sie znalezc cos nowego w zwiazku ze smiercia Larysy, nawet uwzgledniajac nieudolnosc i przeoczenia sledczych. Dlatego Lew byl w rozterce, stajac wobec koniecznosci znalezienia drugiego ciala. Zima do lasow nikt nie zagladal, zwloki mogly tu lezec miesiacami, zakonserwowane tak dobrze jak cialo Larysy. Lew mial powody podejrzewac, ze dziewczynka nie byla 214 pierwsza ofiara. Lekarz zasugerowal mu, ze morderca wiedzial, co robi, dzialal z wprawa i pewnoscia, ktore dowodzily duzej praktyki. Metoda swiadczyla o rutynie, rutyna swiadczyla o serii. Oczywiscie nie mozna bylo takze zapominac o smierci Arkadego - te sprawe na razie Lew postanowil uwazac za nierozstrzygnieta.Szukajac przy blasku ksiezyca i dyskretnym swiatelku latarki, Lew staral sie pozostawac niezauwazony, poniewaz zalezalo od tego jego zycie. Wierzyl, ze general nie zartowal, grozac mu smiercia. Jego plan utrzymania wyprawy w tajemnicy pokrzyzowal jednak mlody czlowiek, pracujacy na stacji, Aleksander, ktory zauwazyl Lwa, gdy zmierzal w strone lasu. Zawolal go, a Lew, nie potrafiac wymyslic brzmiacego wiarygodnie klamstwa, powiedzial mu prawde - ze zbiera dowody zwiazane ze sprawa morderstwa dziewczynki. Poprosil Aleksandra, by nikomu o tym nie mowil, twierdzac, ze mogloby to zaszkodzic sledztwu. Ten zgodzil sie, zyczac mu powodzenia i dodajac, ze zawsze przypuszczal, iz morderca przyjechal tu pociagiem. Bo gdyby bylo inaczej, dlaczego cialo znaleziono tak blisko stacji? Ktos z miasta musialby znac bardziej ustronne miejsca w lesie. Lew zgodzil sie, ze to znaczacy fakt, ale odnotowal w pamieci, by sprawdzic tego czlowieka. Choc wydawal sie mily, jego niewinny wyglad niewiele znaczyl. Z kolei niewinnosc, pomyslal Lew, takze niewiele znaczyla. Korzystajac z mapy skradzionej z posterunku milicji, podzielil las wokol stacji na cztery strefy. W pierwszej, gdzie odkryto zwloki, nie znalazl nic. Wieksza czesc tego obszaru zadeptaly setki butow. Nie pozostawiono nawet odrobiny zakrwawionego sniegu, zapewne po to, by wymazac wszystkie slady tej zbrodni. Lew przekonal sie, ze pozostalych trzech stref nie przeszukano: snieg byl tu nietkniety. Sprawdzenie drugiego kwadratu zajelo mu okolo godziny, po uplywie ktorej mial palce skostniale z zimna. Ale dzieki temu, ze wszystko pokrywal snieg, Lew posuwal sie dosc szybko, przeczesujac szerokie polacie terenu w poszukiwaniu odciskow butow, zaznaczajac wlasnymi sladami sprawdzone czesci obszaru. Gdy konczyl trzecia strefe, nagle przystanal. Uslyszal kroki -skrzypienie sniegu. Wylaczyl latarke, stanal za drzewem i przykucnal. 215 Nie mogl sie jednak ukryc - ktos wytropil go po sladach. Uciekac? To byla jedyna szansa.-Lew? Wstal i zapalil latarke. Zobaczyl Raise. Lew odsunal snop swiatla od jej twarzy. -Ktos cie sledzil? -Nie. -Po co tu przyszlas? -Chcialam cie spytac o to samo. -Mowilem ci. Zamordowano dziewczynke, maja podejrzanego, ale wydaje mi sie... Raisa przerwala mu zniecierpliwiona, pytajac ostro: -Wydaje ci sie, ze jest niewinny? -Tak. -Od kiedy to ma dla ciebie znaczenie? -Raiso, probuje tylko... -Lew, przestan, nie zniose gadania, ze przyszedles tu zrobic to, co nalezy, bo kierowales sie zasadami sprawiedliwosci czy honorem. Powiedzmy sobie wprost: to sie zle skonczy, a jezeli skonczy sie zle dla ciebie, to skonczy sie zle dla mnie. -Chcesz, zebym nie robil nic? Raisa rozgniewala sie. -Mam ustapic i pozwolic ci prowadzic prywatne sledztwo? W calym kraju cierpia niewinni ludzie, a ja nie moge nic na to poradzic. Staram sie tylko nie dolaczyc do nich. -Naprawde wierzysz, ze wystarczy sie nie wychylac i nie robic nic zlego, zeby sie ochronic? Nie robilas nic zlego, a chcieli cie skazac na smierc za zdrade. Nawet jezeli nie bedziemy robic nic, nie mamy pewnosci, ze nas nie aresztuja - dostalem nauczke. -Zachowujesz sie jak dziecko, ktore sie dowiedzialo czegos nowego. Wszyscy wiedza, ze nie ma pewnosci. Mowie o ryzyku. To ryzyko jest dla mnie nie do przyjecia. Myslisz, ze jezeli zlapiesz kogos naprawde winnego, to wszyscy niewinni ludzie, ktorych aresztowales, tak po prostu znikna? Nie chodzi wcale o dziewczynke, tu chodzi o ciebie. 216 -Nienawidzisz mnie, kiedy slucham rozkazow. Nienawidzisz mnie, kiedy chce zrobic to, co nalezy.Lew zgasil latarke. Nie chcial, zeby widziala jego zdenerwowanie. Oczywiscie, miala racje, wszystko, co powiedziala, bylo prawda. Ich losy sa ze soba splecione; nie mial prawa rozpoczynac tego sledztwa bez jej zgody. I nie ma prawa mowic o moralnosci. -Raiso, nie wierze, ze dadza nam spokoj. Pewnie zaczekaja z aresztowaniem mnie pare miesiecy, moze nawet rok. -Nie wiesz, czy tak bedzie. -Ale to wiem na pewno. Nigdy nie daja nikomu spokoju. Byc moze musza zebrac dowody przeciwko mnie. Byc moze chca, zebym zgnil w tej zapomnianej dziurze, i dopiero wtedy mnie wykoncza. Zostalo mi niewiele czasu. I chce go wykorzystac, zeby znalezc czlowieka, ktory to zrobil. Moze sa i inne powody. Ale jakie to ma znaczenie? Trzeba go zlapac. Zdaje sobie sprawe, ze w niczym ci to nie pomoze. A jednak jest pewne wyjscie. Tuz przed moim aresztowaniem wzmoga obserwacje. Wtedy powinnas do nich isc. Opowiesz im jakas bajeczke i z wielkim hukiem mnie wydasz. -A wczesniej co mam robic? Siedziec w tym pokoju i czekac? Klamac? Kryc cie? -Przykro mi. Raisa pokrecila glowa, odwrocila sie i ruszyla w kierunku miasta. Lwa opuscila energia, ruchy staly sie ociezale - nie myslal juz o sprawie. Czy rzeczywiscie bylo to egoistyczne, bezsensowne przedsiewziecie? Zanim zdazyl sie oddalic, ponownie uslyszal kroki. Raisa wrocila. -Jestes pewien, ze ten czlowiek wczesniej kogos zabil? -Tak. I jezeli znajdziemy nastepna ofiare, sledztwo zostanie wznowione. Dowody obciazaja Warlama tylko w zwiazku ze smiercia dziewczynki. Jezeli popelniono drugie morderstwo, nie bedzie podstaw do zarzutow. -Mowiles, ze ten Warlam ma trudnosci w nauce. Wyglada na idealna ofiare, ktora mozna oskarzyc o kazde przestepstwo. Moga go oskarzyc o obydwa morderstwa. 217 -Masz racje. Trzeba sie liczyc z takim ryzykiem. Ale drugie cialo to jedyna szansa na wznowienie sledztwa.-Czyli jezeli znajdziemy inne cialo, bedzie nowa sprawa. Jezeli nie, jezeli nic nie znajdziemy, obiecujesz dac temu spokoj. -Zgoda. -No dobrze. Prowadz. Niepewnym krokiem ruszyli razem w glab lasu. Po prawie polgodzinnym marszu Raisa wskazala cos przed nimi. Droge przecinaly im slady dwoch osob, doroslego i dziecka, idacych obok siebie. Nic nie swiadczylo o tym, by doszlo miedzy nimi do szamotaniny. Dorosly nie wlokl dziecka sila. Slady butow doroslego byly ogromne i glebokie. To musial byc potezny, ciezki mezczyzna. Slady dziecka byly niewyrazne. Musialo byc male. Raisa spojrzala na Lwa. -Moga prowadzic do jakiejs wioski. -Mozliwe. Zrozumiala. Lew zamierzal isc po nich do konca. Przez pewien czas podazali sladami, nie dostrzegajac nic podejrzanego. Lew zaczal sie godzic z mysla, ze Raisa jednak miala racje. Byc moze slady byly zupelnie niewinne. Nagle sie zatrzymal. Ujrzal wygniecenie w sniegu, prawdopodobnie pozostawione przez lezacego czlowieka. Serce zabilo mu mocniej i ruszyl naprzod. W tym miejscu slady sie splataly, jak gdyby odbyla sie tu jakas walka. Dorosly oddalil sie od tego miejsca, a odciski stop dziecka prowadzily w przeciwnym kierunku - nierowny odstep i glebokosc oznaczaly, ze dziecko bieglo. Zobaczyli na sniegu pojedynczy odcisk dloni - znak, ze dziecko upadlo. Wstalo jednak i bieglo dalej, po czym znow upadlo. Znowu szamotalo sie na ziemi, choc nie sposob bylo odgadnac z kim lub z czym. W poblizu nie widzieli niczyich sladow. Bez wzgledu na to, co sie tu wydarzylo, dziecko zdolalo sie podniesc, jeszcze raz ruszajac biegiem. Ze znakow na sniegu mozna bylo wyczytac jego desperacje. Nigdzie jednak nie widzieli sladow doroslego. Pojawily sie dopiero kilka metrow dalej. Glebokie odciski butow wychodzily spomiedzy drzew. Dziwne, ale mezczyzna biegl zygzakiem, tam i z powrotem, 218 zblizajac sie i oddalajac od dziecka. To nie mialo sensu. Dorosly odchodzil od dziecka, po czym zmieniwszy zdanie, podbiegal do niego. Sadzac z kata, pod jakim byly skierowane odciski butow, musial je dogonic za nastepnym drzewem.Raisa przystanela, patrzac na punkt, gdzie slady powinny sie przeciac. Lew dotknal jej ramienia. -Zostan tu. Ruszyl naprzod i znalazl sie za drzewem. Najpierw ujrzal krew na sniegu, potem obnazone nogi, okaleczony tulow. To byl chlopiec, najwyzej trzynasto- lub czternastoletni. Drobny, niewysoki. Tak jak tamta dziewczynka lezal na wznak, wpatrujac sie w niebo. Mial cos w ustach. Katem oka Lew dostrzegl ruch. Odwrocil sie i zobaczyl stojaca za nim Raise, ktora wpatrywala sie w cialo chlopca. -Dobrze sie czujesz? Raisa wolno uniosla dlon do ust i niemal niedostrzegalnie skinela glowa. Lew uklakl przy zwlokach. Chlopiec mial zawiazany na kostce sznurek, ktory zostal odciety, tak ze na sniegu lezal tylko krotki kawalek. Skora byla zaczerwieniona i otarta w miejscu, gdzie sznurek wrzynal sie w cialo. Lew zebral sie w sobie i spojrzal na twarz chlopca. Mial usta zapchane ziemia. Wygladal, jak gdyby krzyczal. W przeciwienstwie do Larysy jego ciala nie przykrywal snieg. Chlopiec zostal zamordowany pozniej, byc moze w ciagu kilku ostatnich tygodni. Lew pochylil sie, siegnal do ust chlopca i wzial szczypte tego, co je wypelnialo. Roztarl drobine miedzy palcami. Byla gruba i sucha, konsystencja w ogole nie przypominala ziemi. Wyczul duze, nierowne grudki, ktore rozpadly sie pod naciskiem jego palcow. To nie byla ziemia. To byla kora drzewa. 22 marca Choc od znalezienia ciala chlopca uplynelo okolo trzydziestu szesciu godzin, Lew nie zlozyl jeszcze o tym meldunku. Raisa miala racje. Zamiast wszczynac nowe sledztwo, milicja moglaby oskarzyc o drugie morderstwo Warlama Babinicza. Chlopak nie mial instynktu samozachowawczego, byl otwarty na sugestie - wystarczylo szepnac mu cos na ucho, a gotow byl natychmiast przytaknac. Jego uleglosc pozwalala rozwiazac zagadke dwoch makabrycznych morderstw w szybki i dogodny sposob. Po co szukac drugiego podejrzanego, skoro jeden siedzi juz w areszcie? Wydawalo sie malo prawdopodobne, aby Babinicz mial alibi, zwazywszy na to, ze personel intiernatu zapewnie nie pamietal, co Warlam robil, i nikt nie bylby sklonny za niego poreczyc. Nie ulegalo watpliwosci, ze do aktu oskarzenia zostanie dodany jeszcze jeden zarzut morderstwa. Lew nie mogl po prostu zglosic, ze odkryl w lesie zwloki chlopca. Najpierw musial dowiesc, ze Warlam Babinicz nic na ten temat nie wie. Tylko tak mogl go ocalic: torpedujac postepowanie przeciwko glownemu podejrzanemu milicji - jedynemu podejrzanemu. Ale wlasnie przed tym ostrzegal go Niestierow. Oznaczaloby to otwarcie sprawy kryminalnej bez podejrzanego: wszczecie dochodzenia przeciw nieznanemu sprawcy. Na domiar zlego Babinicz przyznal sie juz do winy. Gdyby wyszlo na jaw, ze milicja nie daje wiary jego zeznaniu, do sprawy wlaczyliby sie miejscowi agenci MGB. Zeznania, w ktorych podejrzani obciazali sie wina, stanowily fundament aparatu 220 sprawiedliwosci, dlatego ich niepodwazalnosci nalezalo bronic za wszelka cene. Gdyby ktokolwiek dowiedzial sie o drugim morderstwie, zanim Lew zdazy udowodnic, ze Babinicz nie ma o nim pojecia, byc moze milicja doszlaby do wniosku, ze znacznie latwiej i bezpieczniej dla wszystkich bedzie zmodyfikowac zeznanie, podajac podejrzanemu jak na tacy wszystkie szczegoly zdarzenia - smierci trzynastoletniego chlopca, zaklutego nozem przed kilkoma tygodniami po drugiej stronie torow. Zreczne, racjonalne rozwiazanie, nie szkodzace nikomu, nie wylaczajac Babinicza, ktory prawdopodobnie i tak nie rozumialby, co sie dzieje. Byl tylko jeden sposob, by wiadomosc o drugich zwlokach do nikogo nie dotarla - Lew musial milczec. Po powrocie na stacje nie wszczal alarmu, nie zawiadomil przelozonych. Nie zglosil morderstwa i nie zabezpieczyl miejsca zdarzenia. Nie zrobil nic. Ku zdziwieniu Raisy poprosil ja, zeby nic nikomu nie mowila, a poniewaz z Babiniczem mogl sie skontaktowac dopiero nazajutrz rano, do tego czasu zwloki musialy zostac w lesie. Jezeli chlopak mial uzyskac szanse na sprawiedliwosc, nie bylo innego wyjscia.Babinicz nie przebywal juz pod kuratela milicji - przekazano go prawnikom z prokuratury. Przyznal sie juz przed zespolem sledowatieli do zamordowania Larysy Pietrowej. Lew czytal protokol zeznania. Roznilo sie nieco od zeznania zlozonego milicjantom, lecz to nie mialo prawie zadnego znaczenia: z obu wersji zasadniczo wynikalo to samo - byl winny. Zreszta zeznanie zlozone na milicji nie bylo oficjalnym dokumentem procesowym: zadanie milicjantow polegalo jedynie na wskazaniu najbardziej podejrzanej osoby. Zanim Lew poprosil o rozmowe z aresztowanym, sledztwo zostalo juz prawie zamkniete. Sprawa miala wkrotce trafic przed sad. Lew musial przekonac przelozonych, ze podejrzany mogl zabic wiecej dziewczynek, dlatego przed rozpoczeciem procesu milicja i sledowatiele powinni go przesluchac jeszcze raz, aby ustalic, czy nie bylo innych ofiar. Niestierow wyrazil ostrozna zgode: powinni to zrobic wczesniej. Nalegal, zeby wziac udzial w przesluchaniu, a Lew nie mial nic przeciwko temu: im wiecej swiadkow, tym lepiej. W obecnosci 221 dwoch sledowatieli i dwoch milicjantow Babinicz zaprzeczyl, jakoby wiedzial o jakichkolwiek innych ofiarach. Nastepnie zespol sledczych zgodzil sie, ze to malo prawdopodobne, by oskarzony zabil kogos jeszcze. Nie zgloszono zaginiecia innych dziewczynek o blond wlosach, ktore stanowily motyw w tej sprawie. Gdy ustalono, ze Babinicz najprawdopodobniej nie zabil nikogo innego, Lew udal niedowierzanie, sugerujac, ze na wszelki wypadek powinni przeczesac las, zwiekszajac obszar poszukiwan do terenow oddalonych o trzydziesci minut drogi od granic miasta. Wyczuwajac, ze kryje sie za tym jakis plan, Niestierow jeszcze bardziej sie zaniepokoil. W innych okolicznosciach, gdyby Lew nie byl zwiazany z MGB, jego prosba zostalaby odrzucona. Pomysl, by sily milicyjne szukaly przestepstwa, wydawal sie absurdalny. Mimo swojej nieufnosci wobec Lwa general bal sie przeciwstawic jego sugestii, bal sie, ze to moze byc niebezpieczne, jesli rozkaz pochodzi z Moskwy. Poszukiwania wyznaczono na dzis: trzydziesci szesc godzin po tym, jak Lew i Raisa znalezli cialo chlopca. W ciagu tego czasu Lwa przesladowal obraz chlopca lezacego w sniegu. W nocy mial koszmary, w ktorych nagie dziecko z wyprutymi wnetrznosciami pytalo, dlaczego je porzucono.Czemu mnie zostawiliscie? Tym chlopcem byl Arkady - syn Fiodora. Raisa mowila, ze w szkole nie potrafi sie skupic, wiedzac o martwym dziecku w lesie i muszac udawac, ze wszystko jest w porzadku. Pragnela ostrzec dzieci, zaalarmowac cale miasto - rodzice nic nie wiedzieli o zagrozeniu. Nikt nie zglosil zaginiecia dziecka. W dziennikach szkolnych nie odnotowano nieusprawiedliwionych nieobecnosci. Kim byl chlopiec w lesie? Chciala poznac jego nazwisko, odnalezc jego rodzine. Lew prosil ja o cierpliwosc. Mimo niepokoju zgodzila sie z jego opinia, ze to jedyny sposob, aby uwolnic niewinnego mlodego czlowieka i rozpoczac oblawe na prawdziwego sprawce. Niedorzecznosc tego rozumowania sprawiala, ze wydawalo sie calkiem przekonujace. 222 Do poszukiwan Niestierow zwerbowal robotnikow z tartaku i podzielil wszystkich ludzi na siedem grup po dziesiec osob. Lew zostal przydzielony do grupy przeszukujacej las wokol szpitala panstwowego numer 379, po przeciwnej stronie miasta od miejsca, gdzie znalezli zwloki chlopca. Zlozylo sie doskonale, poniewaz uznal, ze bedzie lepiej, jesli to nie on dokona odkrycia. Niewykluczone, ze mogli znalezc wiecej cial. Lew byl przekonany, ze tych dwoje to nie byly pierwsze ofiary.Dziesiecioosobowy zespol Lwa rozdzielil sie na dwie grupy po trzy osoby i jedna zlozona z czterech ludzi. Lew trafil do tej z zastepca Niestierowa, czlowiekiem, ktory bez watpienia dostal polecenie, by miec go na oku. Dolaczyla do nich kobieta z tartaku. Przez caly dzien przeszukiwali wyznaczony rejon, przemierzajac kilka kilometrow kwadratowych pokrytych wysokimi zaspami, ktore musieli dzgac kijami, by sie przekonac, ze nic sie pod nimi nie kryje. Nie znalezli zadnego ciala. Kiedy caly zespol zebral sie pod szpitalem, okazalo sie, ze nikt niczego nie znalazl. Las byl pusty. Lew z niecierpliwoscia czekal na nowiny z drugiego konca miasta. Niestierow stal na skraju lasu, niedaleko budki przy torach, ktora zamieniono w tymczasowy sztab kierowania akcja. Lew zblizyl sie do niego, starajac sie zachowac spokoj i obojetnosc. General zapytal: -Co znalezliscie? -Nic. Odczekawszy chwile, Lew dodal: -A u was? -Nic, zupelnie nic. Opuscila go pewnosc siebie i chlodna obojetnosc. Zdajac sobie sprawe, ze jego reakcje sa bacznie obserwowane, Lew odwrocil sie, zachodzac w glowe, co sie moglo stac. Jak mogli nie zauwazyc ciala? Moze zniknelo? Slady byly wyraznie widoczne. Mozliwe, ze granice obszaru poszukiwan wyznaczono blizej, ale musiala objac slady. Moze grupa nie doszla do ich konca? Jesli nie mieli motywacji, mogli po 223 prostu zawrocic na koncu przydzielonego im rejonu. Wiekszosc zespolow wracala z lasu: lada chwila cala operacja sie zakonczy, a zwloki chlopca pozostana w lesie.Lew zaczal wypytywac wracajacych ludzi. Dwaj milicjanci, wygladajacy najwyzej na osiemnascie lat, nalezeli do grupy przeszukujacej teren polozony najblizej tamtego miejsca. Przyznali, ze widzieli slady, ale nie wzbudzily ich podejrzen, poniewaz wszystko wskazywalo na to, ze pozostawily je cztery osoby: przypuszczali, ze jakas rodzina wybrala sie na wycieczke. Lew nie uwzglednil faktu, ze razem z Raisa zostawili dodatkowy trop, biegnacy wzdluz sladow mordercy i jego ofiary. Duszac w sobie zlosc, zapomnial, ze nie ma tu zadnej wladzy, i rozkazal funkcjonariuszom wrocic do lasu i sprawdzic, gdzie slady sie koncza. Milicjanci nie wygladali na przekonanych. Slady mogly sie ciagnac kilometrami. A wlasciwie jakim prawem Lew mialby wydawac im rozkazy? Lew nie mial innego wyjscia, jak tylko zwrocic sie do Niestierowa, twierdzac, ze slady sa podejrzane, bo, jak pokazal mu na mapie, w poblizu nie ma zadnych wiosek. Niestierow zgodzil sie jednak z mlodymi funkcjonariuszami. Z uwagi na to, ze slady pozostawily cztery osoby, nie warto bylo ich dalej sprawdzac. Nie panujac juz dluzej nad soba, Lew oznajmil: -W takim razie sam pojde. Niestierow utkwil w nim wzrok. -Pojdziemy obaj. Lew ruszyl po wlasnych sladach w glab lasu, idac tylko w towarzystwie generala. Poniewczasie zdal sobie sprawe, ze znalazl sie w niebezpieczenstwie - nieuzbrojony, sam z czlowiekiem, ktory chcial go zabic. General nie moglby sobie wymarzyc lepszego miejsca. Ale wydawal sie spokojny. Palil papierosa. -Powiedz mi, Lew, co znajdziemy na koncu tych sladow? -Nie mam pojecia. -Ale to twoje? Niestierow wskazal na odciski butow przed nimi, a potem na swieze slady Lwa. Byly identyczne. 224 -Znajdziemy zwloki dziecka.-Ktore sam wczesniej odkryles? -Dwa dni temu. -I nie zglosiles tego? -Chcialem miec pewnosc, ze Warlam Babinicz nic nie wie o tym morderstwie. -Obawiales sie, ze oskarzymy go o to morderstwo? -Ciagle sie obawiam. Czyzby Niestierow zamierzal wyciagnac bron? Lew czekal. General skonczyl papierosa i szedl dalej. Milczeli, dopoki nie dotarli do ciala. Chlopiec lezal dokladnie w takiej pozycji, w jakiej widzial go Lew, na wznak, nagi, z ustami pelnymi kory i zmasakrowanym tulowiem. Lew cofnal sie, patrzac, jak Niestierow powoli i uwaznie oglada zwloki. Widzial, ze jego zwierzchnik jest poruszony potwornoscia zbrodni. To dodalo mu nieco otuchy. Wreszcie general podszedl do Lwa. -Wracaj i zawiadom prokurature. Ja zostane przy zwlokach. Przypominajac sobie obawy podwladnego, dodal: -To oczywiste, ze Warlam Babinicz nie mial nic wspolnego z tym morderstwem. -Zgadzam sie. -To sa dwie rozne sprawy. Lew oslupial, zaskoczony ta opinia. -Alez te dzieci zabil jeden czlowiek! -Dziewczynka zostala zgwalcona i zamordowana. Chlopiec zostal zgwalcony i zamordowany. Dwa rozne przestepstwa. Dwa rozne czyny. -Ale oboje mieli w ustach kore, starta na proszek kore z drzewa. -Larysa miala w ustach ziemie. -Nieprawda. -Warlam Babinicz przyznal sie, ze zapchal jej usta ziemia. -Wlasnie dlatego nie mogl jej zabic - ziemia jest zamarznieta. Skad wzial sypka ziemie? Larysa, tak jak ten chlopiec, miala w ustach kore. Przygotowana wczesniej, choc nie wiem po co. 225 -Babinicz przyznal sie do winy.-Kiedy sie go przycisnie, przyzna sie do wszystkiego. -Dlaczego jestes taki pewien, ze to ten sam sprawca? Jedno dziecko zostalo zamordowane blisko stacji: nieostroznie, lekkomyslnie, prawie na oczach ludzi. Krzyk mogli uslyszec pasazerowie pociagu. To byl czyn idioty i idiota przyznal sie do jego popelnienia. Ale to dziecko zaprowadzono gleboko do lasu, prawie godzine drogi od torow. Morderca zadbal, zeby nikt mu nie przeszkodzil. To zupelnie inny czlowiek. -Kto wie, co sie stalo z dziewczynka, moze tez chcial ja zaprowadzic do lasu, ale sprzeciwila sie, wiec musial ja zabic na miejscu? Dlaczego oboje maja sznurek na kostkach? -To inne przestepstwo. -Powiedzcie, az tak zalezy wam na postawieniu Babinicza przed sadem, zeby mowic i wierzyc we wszystko? -Ty mi powiedz, kto moglby zgwalcic i zabic dziewczynke, a potem zgwalcic i zabic chlopca? Co to za czlowiek? Pracuje w milicji od dwudziestu lat. Nigdy nie spotkalem kogos takiego. Nigdy nie slyszalem o kims takim. Mozesz mi podac przyklad? -Nie. -Tacy ludzie nie istnieja. Dziewczynka zostala zamordowana z powodu swoich jasnych wlosow. Zabil ja chory czlowiek. Ten chlopiec zostal zamordowany z innego powodu. Zabil go inny czlowiek, opetany inna choroba. 23 marca Aleksander zamknal kase biletowa, opuscil rolete i odchylil sie na krzesle. Mimo ze bylo to malenkie pomieszczenie, wielkosci najwyzej dwoch metrow kwadratowych, lubil je, bo nalezalo do niego. Z nikim go nie dzielil, nikt nie nadzorowal jego pracy. Cieszyl sie pewna swoboda, wolny od obowiazku wykonania normy i kontroli wydajnosci. Praca miala tylko jeden minus. Kazdy, kto go znal, przypuszczal, ze jest rozczarowany tym, co przynioslo mu zycie. Piec lat temu Aleksander byl najlepszym sprinterem w szkole sredniej nr 151. Wrozono mu wielkie sukcesy w skali kraju, moze nawet miedzynarodowe, gdyby Zwiazek Radziecki mial startowac w igrzyskach olimpijskich. Skonczylo sie jednak na tym, ze zamiast biegac, tkwil w kasie biletowej i obserwowal ludzi wsiadajacych do pociagu, sam nigdzie sie nie wybierajac. Przez kilka lat katowal sie morderczym treningiem i wygrywal lokalne zawody. I co z tego mial? Rozklady jazdy i bilety: prace, ktora mogl wykonywac kazdy. Dokladnie pamietal moment, w ktorym jego marzenia spelzly na niczym. Razem z ojcem pojechali pociagiem do Moskwy na selekcje kandydatow do Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego CSKA, nalezacego do Ministerstwa Obrony. CSKA slynal z tego, ze wybieral najzdolniejszych mlodych ludzi z calego kraju i szkolil ich na wybitnych sportowcow. Odpadalo dziewiecdziesiat procent kandydatow. Aleksander pedzil po biezni do utraty tchu, az chwycily go torsje. Biegl tak szybko jak nigdy, bijac swoj rekord zyciowy. Nie osiagnal wymaganego 227 minimum. W drodze powrotnej ojciec staral sie znalezc pozytywna strone tego, co sie stalo. Przekonywal go, ze porazka zdopinguje go do jeszcze intensywniejszego treningu, ze w przyszlym roku na pewno osiagnie minimum, a walczac o spelnienie swoich marzen, stanie sie silniejszy. Aleksander zdawal sobie jednak sprawe, ze sie nie udalo, choc poswiecil wszystko, dlatego przyszlego roku nie bedzie. Mimo uporu ojca stracil serce do sportu, a wkrotce potem ojcu takze przestalo na tym zalezec. Aleksander rzucil szkole i zaczal pracowac, szybko przyzwyczajajac sie do codziennej rutyny. Skonczyl prace o osmej wieczorem. Wyszedl z kasy i zamknal drzwi na klucz. Do domu mial niedaleko, poniewaz mieszkal z rodzicami w nadbudowce nad stacja. Formalnie rzecz biorac, stacja kierowal jego ojciec, ale ostatnio nie czul sie dobrze. Nikt w szpitalu nie potrafil powiedziec, co mu wlasciwie dolega; mial nadwage i duze pragnienie. Matka cieszyla sie dobrym zdrowiem i pomijajac chorobe ojca, byla dosc pogodna osoba. Miala powody - jej rodzinie dopisalo szczescie. Wprawdzie za prace w kolejach panstwowych wynagradzano ich skromnie, wplywy, jakie dzieki niej mieli, byly niewielkie, lecz najwieksza korzysc stanowily warunki mieszkaniowe. Zamiast dzielic dom z inna rodzina, dysponowali osobnym mieszkaniem z ciepla woda, kanalizacja i izolacja cieplna - nowymi tak jak budynek stacji. W zamian za to obowiazani byli dyzurowac przez dwadziescia cztery godziny na dobe. W mieszkaniu zainstalowano dzwonek polaczony bezposrednio ze stacja. Kiedy przyjezdzal nocny albo poranny pociag, musieli byc pod reka. Ale te drobne niedogodnosci, zwlaszcza gdy obowiazkami dzielila sie cala rodzina, wynagradzaly im luksusy zycia. W ich mieszkaniu moglyby sie wygodnie zmiescic dwie rodziny. Siostra Aleksandra wyszla za sprzatacza z fabryki Wolgi, w ktorej tez pracowala, i wyprowadzila sie do nowego mieszkania w porzadnej dzielnicy. Niebawem mialo im sie urodzic pierwsze dziecko. Tak wiec dwudziestodwuletni Aleksander nie mial sie czym martwic. Pewnego dnia, gdy przejmie stanowisko zawiadowcy, nadbudowka bedzie nalezala do niego. 228 W sypialni zdjal mundur, przebral sie i zasiadl z rodzicami do kolacji: zupy rybnej i podsmazanej kaszy. Ojciec jadl niewielka porcje watrobki wolowej, ktora zalecili mu lekarze, choc byla droga i wyjatkowo trudno dostepna. Ojciec Aleksandra byl na scislej diecie, zabroniono mu pic alkohol, ktory choremu szkodzil. Przy kolacji nie rozmawiali. Ojciec sprawial wrazenie, jak gdyby cos go trapilo. Prawie nic nie zjadl. Aleksander pozmywal, po czym pozegnal rodzicow: wybieral sie do kina. Jego ojciec juz sie kladl. Aleksander pocalowal go na dobranoc, uspokajajac, ze wstanie i zajmie sie przyjazdem pierwszego pociagu.W Wuralsku bylo tylko jedno kino. I to dopiero od trzech lat. Urzadzono je w kosciele, zmieniajac go w sale z szescsetosobowa widownia, gdzie pokazywano sponsorowane przez panstwo filmy, ktorych mieszkancy miasta nie mieli okazji dotad zobaczyc. Byly wsrod nich takie tytuly jak "Mysliwce", "Grzesznicy bez winy", "Tajny agent" i "Spotkanie na Elbie", obrazy cieszace sie najwiekszym powodzeniem w ciagu ostatnich dziesieciu lat, ktore Aleksander obejrzal juz kilka razy. Od otwarcia kino stalo sie jego ulubiona rozrywka. Poniewaz w mlodosci trenowal bieganie, nigdy nie mial pociagu do trunkow i nie prowadzil zbyt towarzyskiego trybu zycia. Zblizajac sie do foyer, zauwazyl, ze wyswietlaja "Rok 1919". Aleksander widzial ten film przed kilkoma dniami i wiele razy wczesniej. Byl nim zafascynowany, nie tyle z powodu samej fabuly, ile z powodu aktora grajacego Stalina. Zastanawial sie, czy Stalin mial wplyw na obsade. Ciekawilo go, jak sie czul, ogladajac czlowieka, ktory go udawal, i czy pouczal ekipe, co robi dobrze, a co zle. Aleksander minal kino. Zamiast stanac w kolejce, skierowal sie w strone parku. Posrodku parku Zwyciestwa stal pomnik z brazu, przedstawiajacy trzech zolnierzy z karabinami na ramionach, wyciagajacych w gore zacisniete piesci. Oficjalnie park zamykano na noc, ale nie bylo ogrodzenia, a wiec i zastosowania dla tego przepisu. Aleksander dobrze znal trase: ruszyl sciezka odchodzaca od ulicy, biegnaca wsrod drzew i krzewow, i ukryta przed oczyma przechodniow. Czul, jak z niecierpliwosci bije mu serce; zwykle tak bylo, gdy wolno okrazal park. 229 Wygladalo na to, ze dzis jest tu sam, wiec po drugim okrazeniu pomyslal, ze chyba jednak wroci do domu.Nagle zobaczyl przed soba jakiegos mezczyzne. Zatrzymal sie. Mezczyzna odwrocil sie do niego. Chwila nerwowego milczenia powiedziala im, ze przyszli tu z tego samego powodu. Mezczyzna zaczekal, az Aleksander do niego podejdzie. Kiedy sie zrownali, najpierw spojrzeli w tyl, sprawdzajac, czy sa sami, a potem popatrzyli na siebie. Mezczyzna byl mlodszy od Aleksandra, mogl miec dziewietnascie czy dwadziescia lat. Niepewna mina zdradzala, ze to jego pierwszy raz. Aleksander przerwal milczenie. -Wiem, gdzie mozemy pojsc. Mlody czlowiek ponownie obejrzal sie za siebie, po czym bez slowa skinal glowa. Aleksander dodal: -Idz za mna, tylko za bardzo sie nie zblizaj. Poszli oddzielnie. Aleksander przodem, wyprzedzajac tamtego o kilkaset krokow. Obejrzal sie. Mezczyzna wciaz szedl za nim. Gdy dotarl na stacje, sprawdzil, czy w oknie mieszkania nie stoja rodzice. Niepostrzezenie wsliznal sie do budynku, jak gdyby chcial zdazyc na pociag. Nie zapalajac swiatel, otworzyl kase biletowa i wszedl do srodka, zostawiajac uchylone drzwi. Odsunal krzeslo. Bylo ciasno, ale tyle miejsca powinno wystarczyc. Czekal, zerkajac na zegarek i zastanawiajac sie, dlaczego to tak dlugo trwa. Po chwili przypomnial sobie, ze bardzo szybko pokonal droge z parku na stacje. Wreszcie uslyszal kroki. Drzwi kasy otworzyly sie. Mezczyzna wszedl i dopiero teraz mogli sie sobie dokladniej przyjrzec. Aleksander wyciagnal reke i zamknal drzwi. Szczek zamka podniecil go. Oznaczal, ze sa bezpieczni. Stali bardzo blisko siebie, niemal sie dotykajac, lecz zaden z nich nie byt pewien, kto powinien wykonac pierwszy ruch. Aleksander rozkoszowal sie ta chwila, przeciagajac ja jak najdluzej, az w koncu przysunal sie, by go pocalowac. Nagle ktos zalomotal do drzwi. Aleksander w pierwszej chwili pomyslal, ze to ojciec - zobaczyl, wiedzial od poczatku. Ale nagle zorientowal sie, ze to nie na zewnatrz. To ten mezczyzna walil w drzwi i krzyczal. Rozmyslil sie? Kogo wolal? Aleksander mial metlik w glowie. 230 Uslyszal dobiegajace z zewnatrz glosy. Mezczyzna byl juz spiety i cichy. Zaszla w nim diametralna zmiana. Ze zloscia i wstretem plunal Aleksandrowi w twarz. Na jego policzku zawisla gruba kropla sliny. Aleksander otarl twarz. Bez zastanowienia, nie rozumiejac, co sie dzieje, uderzyl mezczyzne piescia, zwalajac go z nog. Ktos szarpnal klamke i zawolal:-Aleksander, mowi general Niestierow. Ten czlowiek to funkcjonariusz milicji. Rozkazuje ci otworzyc drzwi. Albo posluchasz, albo kaze przyprowadzic tu twoich rodzicow, zeby zobaczyli, jak cie aresztuje. Twoj ojciec jest chory, prawda? Wiadomosc o twoim przestepstwie moglaby go zabic. Racja - to mogloby zabic ojca. Aleksander probowal pospiesznie otworzyc drzwi, ale pomieszczenie bylo tak male, ze lezacy na podlodze mezczyzna blokowal mu droge. Musial odciagnac go na bok. Gdy w koncu otworzyl drzwi, chwycily go czyjes rece i blyskawicznie wyciagnely z kasy do holu. Lew spojrzal na Aleksandra, pierwszego czlowieka, jakiego zobaczyl po przyjezdzie z Moskwy, czlowieka, ktory poczestowal go papierosem, ktory pomogl mu przeszukac las. Nie mogl jednak Aleksandrowi w niczym pomoc. Niestierow zajrzal do kasy biletowej i popatrzyl na swojego funkcjonariusza, ktory nadal lezal oszolomiony ciosem i zawstydzony faktem, ze dal sie pokonac. -Zabierzcie go stad. Dwaj milicjanci pomogli koledze wstac i zaprowadzili go do czekajacego na zewnatrz samochodu. Widzac, co Aleksander zrobil jednemu z jego ludzi, zastepca Niestierowa wymierzyl mu potezny cios w twarz. Zanim zdazyl uderzyc jeszcze raz, przeszkodzil mu general. -Wystarczy. Okrazyl podejrzanego, wazac slowa. -Jestem rozczarowany, przylapujac cie na czyms takim. Nigdy bym cie o to nie podejrzewal. Aleksander splunal krwia, ale nie odpowiedzial. Niestierow ciagnal: -Powiedz dlaczego? -Dlaczego? Nie wiem dlaczego. -Popelniles powazne przestepstwo. Sedzia skazalby cie na co najmniej piec lat i nie obchodzilyby go zadne slowa przeprosin. -Nie przepraszalem. -Odwaznie z twojej strony, Aleksander, ale czy bedziesz rownie odwazny, kiedy wszyscy sie dowiedza? Bedziesz skompromitowany, upokorzony. Nawet po pieciu latach w wiezieniu nie bedziesz tu mogl mieszkac ani pracowac. Stracisz wszystko. Podszedl do niego Lew. -Prosze go po prostu spytac. -Jest sposob, zeby uniknac hanby. Musimy miec liste wszystkich mezczyzn z miasta, ktorzy uprawiali seks z mezczyznami, mezczyzn, ktorzy uprawiali seks z mlodszymi mezczyznami i chlopcami. Pomozesz nam spisac te liste. -Nie znam zadnych innych mezczyzn. To moj pierwszy raz... -Jezeli nie bedziesz chcial wspolpracowac, aresztujemy cie, postawimy przed sadem i zaprosimy na proces twoich rodzicow. Klada sie spac? Moglbym wyslac na gore czlowieka, zeby sprawdzil i przyprowadzil ich... -Nie. -Pomoz nam, a moze nie wspomnimy o niczym twoim rodzicom. Pomoz nam, a moze nie bedziesz musial stawac przed sadem. Moze zachowamy wszystko w tajemnicy i unikniesz skandalu. -O co chodzi? -O morderstwo malego chlopca. Przysluzysz sie ludowi i odpokutujesz za swoje przestepstwo. Przygotujesz nam te liste? Aleksander dotknal zakrwawionych ust. -Co sie stanie z mezczyznami z listy? 29 marca Lew siedzial na brzegu lozka, rozmyslajac o tym, jak jego proba wznowienia sledztwa doprowadzila do pogromu, ktory objal cale miasto. W ciagu zeszlego tygodnia milicja zatrzymala stu piecdziesieciu homoseksualistow. Tylko dzis Lew aresztowal szesciu mezczyzn, a od poczatku akcji dwudziestu. Niektorych zgarniano prosto z pracy, wyprowadzajac ich w kajdankach na oczach kolegow. Innych zabierano z domow, w obecnosci rodzin - zony bronily ich, blagaly, przekonane, ze zaszla jakas pomylka, nie rozumiejac zarzutow. Niestierow mial powody do zadowolenia. Zupelnie przypadkowo znalazl drugi niepozadany element: podejrzanego, ktorego mogl nazwac morderca, nie naruszajac obowiazujacej teorii spolecznej. Morderstwo bylo dewiacja. Ci mezczyzni byli dewiantami. Wszystko pasowalo doskonale. General mogl bez przeszkod oglosic, ze milicja w Wuralsku rozpoczyna oblawe na sprawce morderstwa, zakrojona na nieznana dotad skale. Gdyby jego celem nie stala sie tak niewygodna grupa, decyzja moglaby go kosztowac kariere. Z braku miejsca na komendzie w czesci pomieszczen urzadzono prowizoryczne cele i pokoje przesluchan. Mimo to ze wzgledu na liczbe aresztowanych trzeba bylo zamknac w kazdej celi po kilku mezczyzn, nakazujac straznikom, by ani na chwile nie spuszczali ich z oka. Obawiano sie, ze moze dojsc do spontanicznych przypadkow zachowan dewiacyjnych. Zaden z funkcjonariuszy nie wiedzial, z czym wlasciwie maja do czynienia. Wszyscy byli jednak pewni, ze gdyby do takich praktyk 233 seksualnych doszlo na terenie posterunku milicji, mogloby to nadszarpnac reputacje instytucji. Stanowiloby afront dla zasad sprawiedliwosci. Procz zaostrzenia kontroli wiezniow opracowano nowy harmonogram, wedlug ktorego kazdy funkcjonariusz pelnil dwunastogodzinna sluzbe, aby przesluchania podejrzanych mozna bylo prowadzic nieprzerwanie, dwadziescia cztery godziny na dobe. Lew musial zadawac w kolko te same pytania, doszukujac sie w odpowiedziach najdrobniejszych niezgodnosci. Wykonywal to zadanie z obojetnoscia automatu, poniewaz jeszcze zanim dokonano pierwszego aresztowania, byl przekonany, ze ci mezczyzni sa niewinni.Sprawdzono po kolei kazde nazwisko z listy sporzadzonej przez Aleksandra. Tlumaczyl on, ze dlugosc listy nie wynika z tego, iz prowadzil rozwiazly tryb zycia, przynajmniej nie do tego stopnia, by miec kontakty seksualne z ponad setka mezczyzn. Wielu sposrod nich nigdy nie spotkal. Ich nazwiska poznal, rozmawiajac z kilkunastoma mezczyznami, z ktorymi uprawial seks. Kazdy z nich opowiadal o romansach z roznymi partnerami, tak wiec zebrawszy wszystko w calosc, mozna bylo zbudowac konstelacje zwiazkow, gdzie wszyscy znali swoje polozenie wzgledem siebie. Sluchajac tych wyjasnien; Lew odkrywal hermetycznie zamkniety swiat, zbudowany wewnatrz spoleczenstwa. Kluczowe znaczenie miala jego calkowita izolacja. Aleksander opisywal, jak mezczyzni z listy spotykali sie przypadkiem w codziennych sytuacjach, w kolejce po chleb lub przy jednym stoliku w fabrycznej stolowce. W tych okolicznosciach luzna rozmowa byla zakazana, musialo wystarczyc zaledwie przelotne spojrzenie, i to bardzo dyskretne. Nikt nie uzgodnil ani nie ustanowil tych zasad, wynikaly z instynktu samozachowawczego. Kiedy tylko zaczela sie pierwsza fala aresztowan, wiesc o czystce szybko obiegla cale srodowisko. Zarzucono spotkania w tajnych miejscach, ktore przestaly juz byc tajne. Rozpaczliwa obrona okazala sie jednak daremna. Istniala lista. Pieczecie zabezpieczajace zamkniety swiat zostaly zlamane. Niestierow nie musial przylapywac zadnego z nich podczas kompromitujacego aktu. Widzac czarno na bialym swoje nazwiska, jedno pod drugim, i uswiadamiajac sobie, ze znalazl sie 234 wsrod nich zdrajca, ktory wylamal sie z szeregu, wiekszosc mezczyzn skapitulowala. Jak lodzie podwodne, ktore przez dlugi czas pozostawaly niewidoczne, nagle zdali sobie sprawe, ze ujawniono ich pozycje. Zmuszono ich do wyplyniecia na powierzchnie i postawiono przed wyborem, wlasciwie zadnym, ale jednak wyborem: albo zostana oskarzeni o pederastie i beda odpowiadac przed sadem, godzac sie na wyrok skazujacy, wiezienie i tak dalej, albo wskaza sposrod siebie homoseksualiste odpowiedzialnego za te potworna zbrodnie, morderstwo chlopca.Lew zdolal ustalic, ze w opinii Niestierowa wszyscy ci mezczyzni cierpia na jakas chorobe. Podczas gdy u niektorych slabosc do mezczyzn byla lagodna dolegliwoscia, ktora przypominala uporczywy bol glowy, dreczacy normalne osoby, u innych choroba przybierala niebezpieczna postac, a jej symptomy wyrazaly sie w pociagu do malych chlopcow. To byl homoseksualizm w skrajnej formie. Takim czlowiekiem byl morderca. Kiedy Lew pokazywal zdjecia miejsca zdarzenia, zdjecia chlopca z rozprutym brzuchem, wszyscy podejrzani reagowali w taki sam sposob - byli zszokowani, a w kazdym razie sprawiali takie wrazenie. Kto moglby dopuscic sie takiego czynu? Na pewno zaden z nich, nikt, kogo znali. Zaden z nich nie interesowal sie chlopcami. Wielu mowilo, ze ma wlasne dzieci, i tak dalej. Kazdy z nich stanowczo odpowiadal, ze wsrod nich nie ma zadnego zabojcy, a gdyby byl, na pewno by go nie chronili. Niestierow spodziewal sie, ze w ciagu tygodnia znajda glownego podejrzanego. Tydzien pracy nie przyniosl zadnych rezultatow z wyjatkiem kolejnych nazwisk na liscie. Niektore dopisywano po prostu z msciwosci. Lista stala sie smiertelnie skuteczna bronia. Milicjanci dopisywali do niej swoich wrogow, twierdzac, ze ich nazwiska padly w trakcie przesluchania. Kiedy ktos znalazl sie na liscie, nie mogl juz utrzymywac, ze jest niewinny. I tak liczba aresztowanych wzrosla ze stu do prawie stu piecdziesieciu. Miejscowy oddzial MGB, rozczarowany brakiem postepow w sledztwie, zaproponowal, ze przejmie prowadzenie przesluchan, co w podtekscie oznaczalo uzycie tortur. Ku konsternacji Lwa Niestierow 235 wyrazil zgode. Mimo ze podlogi pokryly sie plamami krwi, przelom nie nastapil. Nie majac wiec innego wyjscia, general wszczal sprawy przeciwko stu piecdziesieciu ludziom w nadziei, ze ktorys z nich zacznie mowic. Nie wystarczyly tortury i upokorzenie: musieli zrozumiec, ze moga stracic zycie. Gdyby sedzia otrzymal takie polecenie, zamiast na piec lat za pederastie, zostaliby skazani na dwadziescia piec lat za dzialalnosc wywrotowa. Ich orientacje seksualna uwazano za zbrodnie przeciwko zdrowej tkance spoleczenstwa. Stajac wobec tej perspektywy, trzech mezczyzn zalamalo sie i zaczelo wskazywac winnych. Zaden jednak nie oskarzyl tej samej osoby. Niestierow, nie chcac sie pogodzic z faktem, ze popelnil blad, doszedl do wniosku, ze ma do czynienia z solidarnoscia przestepcza - z honorem dewiantow.Zdenerwowany Lew powiedzial do swojego przelozonego: -Ci ludzie sa niewinni. Niestierow spojrzal na niego zdziwiony. -Wszyscy sa winni. Pytanie tylko, ktory z nich jest winny morderstwa. Raisa przygladala sie, jak Lew tupie, stukajac obcasem o obcas. Na podloge spadly brylki brudnego sniegu. Patrzyl na nie, nieswiadom jej obecnosci w pokoju. Raisa widziala, ze przygniata go uczucie ogromnego zawodu. Wierzyl, naprawde wierzyl, ze jego sledztwo ma szanse powodzenia. Wiazal wszystkie nadzieje z jakas mrzonka o odkupieniu: z ostatecznym aktem sprawiedliwosci. Szydzila z tych rojen tamtego wieczoru w lesie. Ale jeszcze okrutniej zaszydzil z niego los. Szukajac sprawiedliwosci, rozpetal prawdziwy terror. Szukajac mordercy, doprowadzil do tego, ze stu piecdziesieciu ludzi moglo stracic zycie, jesli nie doslownie, to w kazdym innym sensie - mogli stracic rodziny, domy. Widzac przygarbione plecy i sciagnieta twarz meza, Raisa uswiadomila sobie, ze ilekroc cos robil, zawsze w to wierzyl. Nie bylo w nim ani krzty cynizmu ani wyrachowania. Jesli to byla prawda, musial takze wierzyc w ich malzenstwo: musial wierzyc, ze 236 opieralo sie na milosci. Wszystkie fantazje, jakie sobie zbudowal - o panstwie, o ich zwiazku - legly w gruzach. Raisa mu zazdroscila. Nawet teraz, po wszystkim, co sie stalo, wciaz mial nadzieje. Wciaz pragnal w cos wierzyc. Podeszla i usiadla obok niego na lozku. Niepewnym ruchem wziela go za reke. Spojrzal na nia zaskoczony, lecz nie odezwal sie, przyjmujac jej gest. I razem patrzyli, jak snieg zaczyna topniec. 30 marca Sierociniec nr 80 zajmowal pieciopietrowy ceglany budynek, na ktorym widnialo haslo wymalowane wyblaklymi bialymi literami: CIEZKO PRACUJ, DLUGO ZYJ. Na dachu ciagnal sie dlugi szereg kominow. W budynku miescila sie kiedys mala fabryka. Okratowane okna zaslanialy brudne szmaty, nie mozna wiec bylo zajrzec do srodka. Lew zapukal do drzwi. Nikt nie otwieral; nacisnal klamke. Drzwi byly zamkniete na klucz. Podszedl do okien i zastukal w szybe. Szmaty drgnely. Mignela zza nich umorusana twarz dziewczynki i zaraz zniknela jak zjawa. Lew byl w towarzystwie Moisiejewa, milicjanta, ktorego uwazal za zwyklego zbira w mundurze. Po dlugiej chwili otworzyly sie drzwi i stanal w nich starszy mezczyzna z pekiem mosieznych kluczy w reku. Na widok mundurow zirytowanie malujace sie na jego twarzy ustapilo miejsca wyrazowi szacunku. Lekko sklonil glowe. -Slucham? -My w sprawie zamordowanego chlopca. W glownym korytarzu sierocinca byla kiedys hala fabryczna. Usunieto z niej maszyny, urzadzajac tu jadalnie, o czym nie swiadczyly jednak stoly i krzesla, ktorych nie bylo, lecz widok stloczonych dzieci, siedzacych po turecku na podlodze i usilujacych jesc. Kazde z nich trzymalo drewniana miske, pelna rzadkiego kapusniaku. Wygladalo na to, ze lyzki maja tylko najstarsze dzieci. Reszta albo czekala na lyzke, albo chleptala prosto z miski. Gdy ktores dziecko skonczylo, oblizywalo lyzke az po trzonek i podawalo ja sasiadowi. 238 Lew pierwszy raz znalazl sie w panstwowym sierocincu. Podszedl blizej, rozgladajac sie po sali. Trudno mu bylo ocenic liczbe dzieci -moglo ich byc dwiescie czy trzysta, w wieku od czterech do czternastu lat. Zadne z nich nie zwracalo na Lwa najmniejszej uwagi: byly zbyt pochloniete jedzeniem lub obserwowaniem sasiadow i czekaniem na lyzke. Nikt sie nie odzywal. Slychac bylo tylko wyskrobywanie resztek z misek i siorbanie. Lew odwrocil sie do starszego mezczyzny.-Pan jest dyrektorem tej placowki? Gabinet dyrektora znajdowal sie na pierwszym pietrze, skad widac bylo hale pelna dzieci, jak gdyby prowadzono tu ich masowa produkcje. W gabinecie rozsiadlo sie kilku nastoletnich chlopcow, starszych od dzieci na dole. Grali w karty na dyrektorskim biurku. Dyrektor klasnal w dlonie. -Prosze sie z tym przeniesc do swojego pokoju. Chlopcy popatrzyli na Lwa i Moisiejewa. Zirytowal ich zapewne fakt, ze ktos wydaje im polecenia. Mieli inteligentne oczy, zdradzajace bogate jak na ich wiek doswiadczenie. Bez slowa zebrali karty i zapalki, o ktore grali, i jak stado dzikich psow opuscili gabinet. Po ich wyjsciu dyrektor napelnil sobie szklanke i gestem zaprosil Lwa i Moisiejewa, by zajeli miejsca. Moisiejew usiadl, a Lew stal, rozgladajac sie po pomieszczeniu. Zauwazyl, ze dolna szuflada metalowej szafki na akta ma wgniecenie od kopniaka. Gorna szuflada byla czesciowo wysunieta i wystawaly z niej wepchniete byle jak zmiete dokumenty. -W lesie znaleziono zamordowanego chlopca. Slyszal pan o tym? -Byli u mnie milicjanci, pokazywali zdjecia chlopca i pytali, czy wiem, kto to byl. Niestety, nie wiem. -Ale nie jest pan pewien, czy nie zaginely jakies dzieci? Dyrektor podrapal sie w ucho. -Jest nas czworo do opieki nad trzema setkami dzieci. Dzieci przychodza i odchodza. Ciagle zjawiaja sie nowe. Prosze nam wybaczyc nieporzadek w papierach. 239 -Czy jakies dzieci z sierocinca uprawiaja prostytucje?-Starsze robia, co chca. Nic moge miec wszystkich na oku. Czy sie upijaja? Owszem. Czy sie prostytuuja? Calkiem mozliwe, choc na to nie pozwalam, nie biore w tym udzialu i na pewno nie czerpie z tego zadnych zyskow. Dbam tylko o to, zeby mialy co zjesc i gdzie sie przespac. Biorac pod uwage srodki, jakie mam do dyspozycji, robie to bardzo przyzwoicie. Choc nie spodziewam sie zadnych pochwal. Dyrektor zaprowadzil ich na gore do czesci sypialnej. Gdy mijali natryski, powiedzial: -Sadzicie, ze los dzieci jest mi obojetny? Otoz nie, troszcze sie o nie, jak tylko moge. Dbam, zeby myly sie raz w tygodniu, zeby strzyzono je i odwszawiano raz w miesiacu. Wygotowuje ich bielizne. Nie pozwole, zeby w moim sierocincu plenily sie wszy. Prosze isc do jakiegokolwiek innego sierocinca, a zobaczycie, ze we wlosach i brwiach dzieci az sie roi. Obrzydlistwo. Tutaj to co innego. Choc nikt mi za to nie dziekuje. -Moglibysmy sami porozmawiac z dziecmi? Panska obecnosc moze je oniesmielic. Dyrektor usmiechnal sie. -Ja ich na pewno nie oniesmiele. Ale bardzo prosze... Wskazal schody. -Starsze mieszkaja na ostatnim pietrze. To ich udzielne ksiestwo. W sypialniach schowanych pod samym dachem nie bylo lozek, tylko pare cienkich materacow, lezacych wprost na podlodze. Starsze dzieci widocznie schodzily na obiad o godzinie, ktora najbardziej im odpowiadala; najwyrazniej juz jadly i wybraly najlepsze kaski. Lew wszedl do pierwszego pokoju na pietrze. Zobaczyl dziewczynke chowajaca sie za drzwiami i dostrzegl blysk metalu. Byla uzbrojona w noz. Widzac mundur, ukryla ostrze w faldach sukienki. -Myslalysmy, ze to chlopcy. Nie wolno im tu wchodzic. Mniej wiecej dwadziescia dziewczynek w wieku od czternastu do szesnastu lat utkwilo w Lwie zimne, zaciete spojrzenia. Lew przypomnial sobie, jak zapewnial Anatolija Brodskiego, ze corki Zinowiewa sa bezpieczne w moskiewskim sierocincu. Byly to puste slowa, dowod ignorancji. Lew juz to zrozumial. Brodski mial racje. Dziewczynkom byloby lepiej, gdyby same sie soba zajely. -Gdzie spia chlopcy? Starsi chlopcy, wsrod nich takze ci, ktorzy grali w karty w gabinecie, czekali na nich zbici w ciasna grupke w glebi sypialni, na podlodze. Lew wszedl do pokoju, uklakl i polozyl przed nimi album ze zdjeciami. -Chcialbym, zebyscie obejrzeli te fotografie i powiedzieli mi, czy ktorys z tych mezczyzn zaczepial was i proponowal pieniadze w za mian za seks. Zaden z chlopcow nie drgnal i niczym nie dal po sobie poznac, ze przypuszczenie Lwa jest sluszne. -Nie zrobiliscie nic zlego. Potrzebujemy waszej pomocy. Lew otworzyl album i zaczal wolno odwracac strony. Dotarl do konca. Publicznosc zlozona z nastolatkow patrzyla na zdjecia, lecz nie reagowala. Lew jeszcze raz pokazal im fotografie. Wciaz nie bylo zadnej reakcji. Juz mial zamknac album, gdy chlopiec z tylu grupy wyciagnal reke i dotknal jednego zdjecia. -Ten mezczyzna skladal ci niestosowne propozycje? -Pieniadze. -Dal ci pieniadze? -Nie, najpierw pieniadze, potem powiem. Lew i Moisiejew zlozyli sie i wreczyli chlopcu trzy ruble. Chlopiec przerzucil strony albumu i wskazal jedna z fotografii. -Ten czlowiek tak wygladal. -Czyli to byl on? -Nie, ale podobny. -Wiesz, jak sie nazywa? -Nie. -Mozesz nam cos o nim powiedziec? -Najpierw pieniadze. Moisiejew przeczaco pokrecil glowa. -Mozemy cie aresztowac za proceder wyludzania korzysci majatkowych. Lew przerwal grozby, wyciagnal ostatnie pieniadze i podal chlopcu. -Wiecej nie mam. -Pracuje w szpitalu. Tego samego dnia Lew wyciagnal bron. Byli na ostatnim pietrze bloku numer 7: mieszkanie numer 14 znajdowalo sie na koncu korytarza. Dostali ten adres w szpitalu. Podejrzany przebywal na zwolnieniu chorobowym od ponad tygodnia, co oznaczalo, ze gdyby wszyscy funkcjonariusze MGB nie byli zajeci przesluchaniami, na pewno by sie nim zajeli. Okazalo sie, ze poczatek jego choroby zbiegl sie z pierwsza fala aresztowan homoseksualistow w miescie.Lew zapukal do drzwi. Nie doczekal sie zadnej odpowiedzi. Zawolal, podajac ich nazwiska i stopnie. Wciaz nikt nie reagowal. Moisiejew uniosl noge, gotow rozwalic zamek. Wtedy drzwi sie otworzyly. Widzac wycelowane w siebie lufy, doktor Tiapkin uniosl rece i cofnal sie. Lew ledwie go poznal. To byl ten sam czlowiek, ktory pomagal mu przeprowadzic ogledziny zwlok dziewczynki, wybitny lekarz, przeniesiony z Moskwy. Mial potargane wlosy i szalenstwo w oczach. Wyraznie stracil na wadze. Jego ubranie bylo wymiete. Lew widzial juz ludzi udreczonych do kresu wytrzymalosci; widzial, jak ich miesnie trawione strachem wiedna i slabna. Lew pchnal stopa drzwi, zagladajac do mieszkania. -Jest pan sam? -Jeszcze moj najmlodszy syn. Ale spi. -Ile ma lat? -Cztery miesiace. 243 Moisiejew wszedl i kolba pistoletu roztrzaskal Tiapkinowi nos. Doktor osunal sie na kolana, zakrywajac twarz stulonymi dlonmi, ktore wypelnily sie krwia. Moisiejew rozkazal Lwowi:-Zrewiduj go. Sam zaczal przeszukiwac mieszkanie. Lew przykucnal, pomogl Tiapkinowi wstac i zaprowadzil go do kuchni, gdzie posadzil lekarza na krzesle. -Gdzie pana zona? -Poszla na zakupy... Niedlugo powinna wrocic. -W szpitalu powiedzieli nam, ze jest pan chory. -Bo to prawda, w pewnym sensie. Slyszalem o aresztowaniach. Wiedzialem, ze to tylko kwestia czasu, zanim po mnie przyjdziecie. -Prosze powiedziec, co sie stalo. -Oszalalem, nie ma innego wyjasnienia. Nie wiedzialem, ile ma lat. Niewiele, wygladal na pietnascie czy szesnascie. Nie chcialem nikogo, kto by ze mna rozmawial ani komukolwiek o mnie mowil. Nie chcialem go wiecej spotykac. Ani widywac. Ani z nim rozmawiac. Zalezalo mi na anonimowosci. Uznalem, ze sieroty nikt nie bedzie sluchal. Ze jego slowa nie beda sie liczyly. Wystarczyloby dac mu troche pieniedzy i na tym by sie skonczylo. Chcialem kogos niewidzialnego - rozumie pan? Skonczywszy pobiezna rewizje, Moisiejew wszedl do kuchni i schowal bron. Chwycil Tiapkina za zlamany nos, wykrecajac peknieta kosc, az doktor wrzasnal z bolu. W pokoju obok zaczelo plakac obudzone dziecko. -Pieprzysz tych chlopcow, a potem ich zabijasz? Moisiejew puscil nos Tiapkina, ktory upadl na podloge, zwijajac sie w klebek. Dopiero po chwili udalo mu sie wydobyc z siebie glos. -Nie uprawialismy seksu. W koncu tego nie zrobilem. Nie moglem sie na to zdobyc. Poprosilem go, zaplacilem mu, ale nie potrafilem tego zrobic. Zostawilem go -Wstan. Wychodzimy. -Musimy zaczekac na moja zone - nie moge zostawiac synka samego. 244 -Dziecku nic sie nie stanie. Wstawaj.-Pozwolcie mi przynajmniej zatamowac krwawienie. Moisiejew skinal glowa. -Zostaw otwarte drzwi do lazienki. Tiapkin chwiejnym krokiem wyszedl z kuchni i zniknal w lazience, pozostawiajac krwawy odcisk dloni na drzwiach, ktorych - zgodnie z poleceniem - nie zamknal. Moisiejew z nieukrywana zazdroscia rozgladal sie po mieszkaniu. Doktor mial ladny dom. Tiapkin odkrecil wode nad umywalka i odwrocony plecami do nich, przycisnal do nosa recznik, mowiac: -Przykro mi, ze zrobilem cos takiego. Ale nigdy nikogo nie zabilem. Musicie mi uwierzyc. Nie dlatego, ze chce ratowac swoja reputacje. Wiem, ze jestem juz skonczony. Ale tego chlopca zamordowal ktos inny i trzeba go zlapac. Moisiejew zaczynal sie niecierpliwic. -Chodzmy. -Zycze wam powodzenia. Slyszac te slowa, Lew wpadl do lazienki i obrocil Tiapkina do siebie. W jego rece tkwila wbita igla strzykawki. Nogi sie pod doktorem ugiely. Zanim zdazyl upasc, Lew podchwycil go i polozyl na podlodze, wyciagajac mu igle z zyly. Sprawdzil mu puls. Tiapkin nie zyl. Moisiejew popatrzyl na cialo. -To nam ulatwi sprawe. Lew podniosl wzrok. W drzwiach mieszkania stala zona Tiapkina. Zrobila zakupy dla calej rodziny. 1 kwietnia Aleksander zamknal kase biletowa. O ile wiedzial, general Niestierow dotrzymal slowa. Tajemnica jego zycia seksualnego nie wyszla na jaw. Nie zauwazyl zadnych dziwnych spojrzen, nie slyszal szeptow na swoj temat. Rodzina nie zaczela go unikac. Matka wciaz go kochala. Ojciec wciaz dziekowal mu za ciezka prace. Oboje wciaz byli z niego dumni. Cena status quo byly nazwiska ponad setki mezczyzn, ktorych aresztowano, podczas gdy Aleksander nadal sprzedawal bilety, udzielal informacji pasazerom i zajmowal sie codzienna obsluga stacji. Jego zycie wrocilo do normy. Kazdy dzien wygladal niemal identycznie jak dawniej. Aleksander jadl z rodzicami kolacje, zabieral ojca do szpitala. Sprzatal stacje, czytal gazety. Przestal jednak chodzic do kina. Wlasciwie w ogole przestal bywac w centrum miasta. Bal sie, ze moze tam kogos spotkac; na przyklad milicjanta, ktory posle mu znaczacy usmieszek. Jego swiat sie skurczyl. Ale skurczyl sie takze wowczas, gdy porzucil marzenia o karierze sportowej, powiedzial wiec sobie, ze sie przystosuje, tak jak przystosowal sie przedtem. W gruncie rzeczy jednak caly czas sie zastanawial, czy mezczyzni domyslili sie, ze ich zdradzil. Moze im o tym powiedziano. Sama liczba aresztowan swiadczyla, ze prawdopodobnie umieszczono ich po kilku w jednej celi. Czym innym mogliby sie zajmowac, jesli nie snuciem domyslow na temat autora listy? Po raz pierwszy w zyciu nie musieli niczego ukrywac. Myslac o tych mezczyznach, doszedl do 246 wniosku, ze wolalby zamienic swoja wolnosc na publiczne upokorzenie w jednej z cel. Ale nie bylby tam mile widziany. Nie nalezal juz nigdzie, ani do tego, ani do ich swiata.Zamknal drzwi kasy na klucz, zerknal na wiszacy nad wejsciem zegar w holu. Schowal klucze do kieszeni i wyszedl na peron. Zobaczyl dwoje ludzi czekajacych na pociag. Znali go z widzenia. Pomachali do niego, a on odpowiedzial im skinieniem reki, idac dalej i patrzac na nadjezdzajacy pociag, ktory tym razem sie nie spoznil. Aleksander zszedl z peronu i polozyl sie w poprzek torow, spogladajac w wieczorne niebo. Mial nadzieje, ze rodzice uwierza w pozostawiony przez niego list. Wyjasnial w nim, ze nigdy nie zdolal sie pozbierac po rozczarowaniu, jakiego doznal, kiedy sie okazalo, ze nie zostanie dlugodystansowcem. I nigdy sobie nie wybaczyl, ze sprawil zawod ojcu. Tego samego dnia Przez ostatnie cztery lata Niestierow obiecywal rodzinie lepszy dom i do niedawna powtarzal te obietnice regularnie. Przestal juz jednak wierzyc, by kiedykolwiek przyznano im lepsze mieszkanie; jesli bedzie ciezko pracowac i jego zona bedzie ciezko pracowac, to i wtedy ich trud nie przelozyl sie na korzysci materialne. Mieszkali przy ulicy Kropotkina na obrzezach miasta, niedaleko tartakow. Miala chaotyczna zabudowe: staly tu domy najprzerozniejszych ksztaltow i rozmiarow. Wiekszosc wolnego czasu Niestierow poswiecal na remontowanie domu. Jako zdolny stolarz wymienil ramy okienne i drzwi. Ale z biegiem lat fundamenty zaczely sie zapadac i front budynku pochylil sie pod takim katem, ze nie mozna bylo otworzyc drzwi na osciez, poniewaz klinowaly sie o ziemie. Przed kilku laty Niestierow postawil niewielka przybudowke, w ktorej urzadzil warsztat. Razem z zona, Inessa, robili stoly i krzesla, odnawiali i naprawiali potrzebne sprzety domowe, nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich rodzin na ulicy. Wystarczylo, by sasiad przyniosl im materialy, a w podziece cos do jedzenia czy picia. Koniec koncow jednak majsterkowanie nie wystarczylo, by usunac niedostatki ich mieszkania. Nie bylo biezacej wody - do najblizszej studni mieli dziesiec minut drogi. Nie bylo kanalizacji - za domem stala drewniana ubikacja. Kiedy sie tu wprowadzili, wygodka rozpadala sie i lepila od brudu. Dol byl za plytki, a smrod przyprawial o mdlosci. Niestierow w jedna noc zbudowal nowa toalete, w innym miejscu. Znacznie 248 glebsza, o solidniejszych scianach, z beczka trocin do zasypywania dolu. Mimo to mial swiadomosc, ze jego rodzina zyje odcieta od higieny, wygod i zdobyczy cywilizacyjnych, nie mogac liczyc na lepsza przyszlosc. Mial czterdziesci lat. Zarabial mniej niz wielu sposrod dwudziestokilkuletnich robotnikow fabryki Wolgi. Jego aspiracje - by zapewnic rodzinie przyzwoity dom - spelzly na niczym.Rozleglo sie pukanie do drzwi. Bylo pozno. General, wciaz w mundurze, uslyszal, jak Inessa otwiera. Po chwili zjawila sie w kuchni. -Ktos do ciebie. Z pracy. Nie znam go. Niestierow wyszedl do przedpokoju. Przed domem stal Lew. Niestierow spojrzal na zone. -Zajme sie tym. -Zaprosisz go do srodka? -Nie, to nie potrwa dlugo. Inessa zerknela na Lwa i wycofala sie w glab domu. Niestierow wyszedl, zamykajac za soba drzwi. Lew biegl cala droge. Wiadomosc o smierci Aleksandra zdjela z niego obowiazek zachowania dyskrecji. Dreczace go przez caly tydzien rozczarowanie i przygnebienie ulotnily sie bez sladu. Czul sie bliski obledu, jak bohater przerazajacej, absurdalnej farsy, jak postac w niedorzecznej grotesce - naiwny marzyciel, walczacy o sprawiedliwosc, ktory znaczy swoj slad smiercia i zniszczeniem. Jego pragnienie zlapania mordercy doprowadzilo do rozlewu krwi. Raisa wiedziala o tym od poczatku, wiedziala juz w lesie, wiedziala przed dwoma dniami, probowala go ostrzec, ale on parl naprzod, nie ogladajac sie na nikogo, niczym zadne przygod dziecko. Co moze osiagnac jeden czlowiek? Dostal odpowiedz: zrujnowac zycie dwustu ludziom, przyczynic sie do samobojstwa mlodego czlowieka i smierci lekarza. Cialo mlodego mezczyzny, przeciete na pol kolami pociagu: to byl owoc jego 249 staran. Po to ryzykowal swoje zycie; po to ryzykowal zycie Raisy. Oto jego odkupienie.-Aleksander nie zyje. Popelnil samobojstwo, rzucil sie pod pociag. Niestierow pochylil glowe. -Przykro mi to slyszec. Dalismy mu szanse, zeby uporzadkowal sobie zycie. Moze nie potrafil. Moze byl zbyt chory. -Jestesmy odpowiedzialni za jego smierc. -Nie, to przez jego chorobe. -Mial dwadziescia dwa lata. Mial rodzicow. I lubil chodzic do kina. A teraz nie zyje. Za to jezeli znajdziemy nastepne martwe dziecko, bedziemy mogli zrzucic wine na Aleksandra i zamknac sprawe w rekordowym czasie. -Wystarczy. -Po co to robisz? Bo nie dla pieniedzy ani przywilejow! Lew spojrzal na przechylony dom Niestierowa. General odparl: -Tiapkin popelnil samobojstwo, bo byl winien. -Kiedy zaczelismy aresztowania tych mezczyzn, wiedzial, ze bedziemy przesluchiwac dzieci, wiedzial, ze go wytropimy. -Mial umiejetnosci chirurgiczne, konieczne do wyciecia dziecku zoladka. W sprawie morderstwa dziewczynki zlozyl falszywe zeznanie, zeby nas zmylic. Byl kretaczem. -Powiedzial mi prawde. Dziewczynce wycieto zoladek. Zapchano jej usta kora, tak samo jak wycieto zoladek i zapchano usta kora temu chlopcu. Miala sznurek zawiazany na kostce tak jak chlopiec. Oboje zostali zamordowani przez tego samego czlowieka. I to nie byl doktor Tiapkin ani Warlam Babinicz. -Idz do domu. -W Moskwie zginelo dziecko. Maly, piecioletni chlopiec, mial na imie Arkady. Nie widzialem jego ciala, ale podobno bylo nagie, z rozcietym brzuchem i ustami pelnymi ziemi. Przypuszczam, ze to byla kora. -Nagle mamy zamordowane dziecko w Moskwie? Bardzo spryt- nie, Lew. Nie wierze. 250 -Ja tez nie wierzylem. Rozmawialem z rodzina w zalobie, mowili mi, ze ich syn zostal zamordowany, a ja nie wierzylem. Powiedzialem im, ze to nieprawda. Ile takich zdarzen zatuszowano? Nie wiemy, nigdy sie nie dowiemy. Nasz system jest tak zorganizowany, ze ten czlowiek moze zabijac tyle razy, ile zapragnie. I bedzie zabijal, my natomiast wciaz bedziemy aresztowac nie tych ludzi, niewinnych, ludzi, ktorych nie lubimy, ktorzy sie nam nie podobaja, a on ciagle bedzie zabijal.Niestierow nie ufal temu czlowiekowi. Nigdy mu nie ufal i na pewno nie pozwoli sie wciagnac w wyglaszanie krytycznych uwag na temat panstwa. Odwrocil sie plecami do Lwa, zmierzajac do drzwi. Lew chwycil przelozonego za ramie, obracajac go z powrotem. Zamierzal cos powiedziec, dorzucic jeszcze jeden celny i logiczny argument, ale zabraklo mu slow, wiec go uderzyl. To byl dobry, solidny cios. Glowa Niestierowa odskoczyla na bok. Przez chwile pozostal w tej pozycji, z glowa przechylona w jedna strone. Potem wolno zwrocil ja do swojego podwladnego. Lew staral sie panowac nad glosem. -Niczego nie wyjasnilismy. Cios Niestierowa zwalil Lwa z nog. Wyladowal na plecach. Nie czul bolu, jeszcze nie. Niestierow patrzyl na niego, dotykajac szczeki. -Idz do domu. Lew wstal z ziemi. -Niczego nie wyjasnilismy. Znow zaatakowal. Niestierow zablokowal cios i skontrowal. Lew zrobil unik. Byl dobrym bokserem: zrecznym i doswiadczonym. Lecz general byl roslejszy i mimo swojej masy szybszy. Lew, uderzony w brzuch, zgial sie wpol. Niestierow wymierzyl drugi cios w odsloniety policzek, rozcinajac skore. Lew osunal sie na kolana, oczy zaszly mu mgla i runal na twarz. Po chwili obrocil sie na wznak, z trudem lapiac powietrze. Niestierow stanal nad nim. -Idz do domu. W odpowiedzi Lew kopnal go prosto w krocze. Niestierow zrobil krok w tyl i skulil sie. Lew podniosl sie na chwiejnych nogach. 251 -Niczego nie...Zanim zdazyl dokonczyc, tamten rzucil sie na niego i przewrocil go, przygwazdzajac do ziemi. Zaczal bombardowac piesciami jego brzuch, twarz, brzuch, twarz. Lew lezal, przyjmujac cios za ciosem, nie mogac sie uwolnic. Niestierow mial zakrwawione kostki. Zdyszany przestal. Lew sie nie ruszal. Mial zamkniete oczy - w prawym zebrala sie krew plynaca z rozcietej brwi. General wstal, krecac glowa na ten widok. Ruszyl w strone domu, wycierajac krew o spodnie. Siegajac do klamki, uslyszal za soba jakis odglos. Krzywiac sie z bolu, Lew wygramolil sie na nogi. Uniosl rece, jak gdyby gotow dalej walczyc, kolysal sie z boku na bok, niby na lodzi unoszacej sie na falach. Nie bardzo wiedzial, gdzie jest przeciwnik. Mowil szeptem. -Niczego... nie... wyjasnilismy. Niestierow patrzyl, jak Lew sie chwieje. Podszedl do niego z zacisnietymi piesciami, gotow powalic go na ziemie. Lew wzial rozpaczliwy zamach - Niestierow uchylil sie i chwycil go pod ramie dokladnie w chwili, gdy nogi odmowily mu posluszenstwa. Lew siedzial przy stole w kuchni. Inessa podgrzala wode na piecu i nalala jej do miski. Niestierow wrzucil do niej szmate, aby Lew mogl sobie obmyc twarz. Mial rozcieta warge. Krwawila mu brew. Bol w zoladku zelzal. Dotykajac piersi i zeber, nie wyczul zadnych zlaman. Mial zapuchniete prawe oko i nie mogl go otworzyc. Niemniej jednak byla to stosunkowo niska cena za zwrocenie uwagi Niestierowa. Lew zastanawial sie, czy jego racje beda brzmialy bardziej przekonujaco w domu niz na zewnatrz i czy Niestierow potraktuje go rownie lekcewazaco w obecnosci zony i dzieci spiacych w sasiednim pokoju. -Czy wasze dzieci chodza do szkoly przez las? Inessa odparla: -Kiedys tamtedy chodzily. -Juz nie chodza? 252 -Kazemy im chodzic przez miasto. Narzekaja, bo to dluzsza droga. Musze z nimi chodzic i pilnowac, zeby nie zboczyly do lasu. Jeslichodzi o powrotna, musimy im zaufac. Oboje pracujemy. -Jutro pojda przez las? Skoro morderca zostal zlapany? Niestierow wstal, nalal herbaty i postawil szklanke przed Lwem. -Chcesz cos mocniejszego? -Jezeli mozna. Gospodarz wzial oprozniona do polowy butelke wodki i nalal do trzech szklanek, dla siebie, zony i Lwa. Alkohol szczypal go w poranione usta. Lew pomyslal, ze to im dobrze zrobi. Niestierow usiadl i dolal mu wodki. -Po co przyjechales do Wuralska? Lew wrzucil zakrwawiona szmatke do miski, wyplukal ja w letniej wodzie i znow przylozyl sobie do oka. -Zeby prowadzic sledztwo w sprawie morderstw tych dzieci. -To klamstwo. Lew musial zdobyc zaufanie tego czlowieka. Bez jego pomocy nie bedzie mogl wiele zdzialac. -Macie racje. Ale w Moskwie naprawde popelniono morderstwo. Nie kazano mi zbadac tej sprawy. Kazano mi ja zignorowac. Wykonalem rozkaz. Ale nie zgodzilem sie zadenuncjowac swojej zony jako szpiega. Uznali to za wspoludzial. Za kare przyslali mnie tu. -Czyli naprawde jestes skompromitowanym funkcjonariuszem? -Tak. -No wiec po co to robisz? -Bo te dzieci zostaly zamordowane. -Nie wierzysz, ze Warlam zabil Laryse, bo jestes pewien, ze Larysa nie byla pierwsza ofiara tego mordercy. Mam racje? -Larysa nie byla pierwsza ofiara. Nie mogla. Robil to juz wczesniej. Niewykluczone, ze chlopiec w Moskwie tez nie byl jego pierwsza ofiara. -Larysa to pierwsze dziecko zamordowane w tym miescie. Przysiegam, ze to prawda. 253 -Sprawca nie mieszka w Wuralsku. Morderstwa popelniono w poblizu stacji. On podrozuje pociagami.-Podrozuje? I morduje dzieci? Co to za czlowiek? -Nie wiem. Ale widziala go jedna kobieta w Moskwie. Widziala go z ofiara. Naoczny swiadek moze nam podac rysopis tego czlowieka. Moja zona zna ludzi, ktorzy moga zdobyc artykuly z zachodnich gazet na temat podobnych zbrodni, analizy. Ale beda nam potrzebne dokumenty dotyczace morderstw w kazdym wiekszym miescie od Swierdlowska do Leningradu. -Nie ma zadnej centralnej dokumentacji. -Wlasnie dlatego musicie pojechac do kazdego miasta i pozbierac wszystkie akta. Przekonacie ich, a jezeli odmowia, trzeba bedzie porozmawiac z mieszkancami. I dowiedziec sie od nich. Byl to dziwaczny pomysl. Niestierow powinien sie rozesmiac. Powinien aresztowac Lwa. Ale spytal: -Dlaczego mialbym to dla ciebie zrobic? -Nie dla mnie. Widzieliscie te dzieci. Zrobcie to dla ludzi, posrod ktorych mieszkamy. Dla naszych sasiadow, dla tych, z ktorymi jezdzimy pociagiem, dla dzieci, ktorych nie znamy i ktorych nigdy nie spotkamy. Nie mam zadnych uprawnien, zeby prosic o te akta. Nie znam nikogo w milicji. Wy tak: znacie tych ludzi - ufaja wam. Mozecie zdobyc dokumenty. Bedziecie szukac morderstw dzieci: wyjasnionych i niewyjasnionych. Wedlug schematu: usta zapchane kora i wyciete zoladki. Ich ciala prawdopodobnie znaleziono w miejscach ogolnie dostepnych: w lasach, rzekach, byc moze niedaleko stacji kolejowych. Beda mialy sznurek zawiazany na nodze. -A jezeli nic nie znajde? -Skoro przypadkiem natknalem sie na trzy morderstwa, z pewnoscia bedzie wiecej. -Naraze sie na powazne ryzyko. -Zgadza sie. I bedziecie musieli klamac. Nikomu nie wolno zdradzic prawdziwego powodu. Nie mozecie go podac zadnemu funkcjonariuszowi. I nikomu ufac. W zamian za taka odwage wasza rodzina 254 moze trafic do lagru. A wy mozecie zginac. Tak wyglada moja propozycja.Lew wyciagnal reke nad stolem. -Pomozecie mi? Niestierow podszedl do okna i stanal obok zony. Nie patrzyla na niego, kolyszac wodke na dnie szklanki. Czy mogl narazac rodzine, dom, wszystko, do czego udalo mu sie dojsc? -Nie. Poludniowy wschod obwodu rostowskiego Na zachod od miasta Gukowo 2 kwietnia Pietia zbudzil sie przed switem. Siedzac na zimnych kamiennych schodkach przed domem, niecierpliwie czekal na wschod slonca, by poprosic rodzicow o pozwolenie na wyprawe do miasta. Po miesiacach oszczedzania uzbieral na nastepny znaczek, ktory mial trafic na ostatnia strone klasera. Na piate urodziny dostal od ojca pierwsza serie znaczkow. Nie prosil o nie, ale polubil to hobby, z poczatku podchodzac do niego nieufnie, potem poswiecajac mu sie z coraz wiekszym zapalem, az stalo sie jego obsesja. W ciagu ostatnich dwoch lat zebral znaczki od innych rodzin, pracujacych w kolchozie numer 12, do ktorego nalezeli takze jego rodzice. Nawiazal nawet kilka znajomosci w Gukowie, najblizszym miescie, w nadziei zdobycia znaczkow. Gdy kolekcja sie powiekszyla, Pietia kupil tani papierowy klaser, w ktorym zaczal umieszczac swoje znaczki w rowniutkich rzadkach. Trzymal go w drewnianym pudelku, zrobionym dla niego przez ojca specjalnie po to, aby chronic kolekcje przed nieszczesliwymi wypadkami. Pudelko bylo konieczne, poniewaz Pietia nie mogl spac w nocy, co chwile sprawdzajac, czy nie przecieka dach albo czy cennych stron nie podgryzaja szczury. Ze wszystkich znaczkow najbardziej uwielbial pierwsze cztery, podarowane przez ojca. Od czasu do czasu rodzice dawali mu kopiejke - nie niepotrzebna kopiejke, poniewaz byl juz na tyle duzy, by wiedziec, ze kazdy grosz jest potrzebny. W zamian za to zawsze pamietal, zeby troche pomoc w obejsciu. Oszczedzanie trwalo tak dlugo, ze Pietia mial cale miesiace 256 na rozmyslania, jakie znaczki kupic. Poprzedniego wieczoru dostal jeszcze jedna kopiejke, choc - zdaniem jego matki - nie byla to rozsadna pora, nie dlatego, ze matka sprzeciwiala sie kolekcjonerskiej pasji syna, ale dlatego, ze wiedziala, iz tej nocy na pewno nie zasnie. Miala racje.Gdy tylko slonce pojawilo sie na niebie, Pietia wbiegl do domu. Matka nalegala, zeby przed wyjsciem zjadl miseczke owsianki. Blyskawicznie pochlonal sniadanie, nie zwazajac na jej przestrogi, ze rozboli go zoladek. Ledwie skonczyl, wypadl z domu i po chwili znalazl sie na drodze wijacej sie wsrod pol, ktora prowadzila do miasta. Zwolnil do szybkiego marszu. Jeszcze nie otwarto sklepow. Mial czas, zeby sie nacieszyc mysla o nowym nabytku do kolekcji. Kiosk w Gukowie, gdzie sprzedawano znaczki i gazety, byl jeszcze zamkniety. Pietia nie mial zegarka. Nie wiedzial, o ktorej godzinie otworza, lecz mogl zaczekac. Cudownie bylo krazyc po ulicach, wiedzac, ze ma sie dosc pieniedzy na nowy znaczek. Po drodze wstapil na stacje elektriczki, gdzie byl zegar. Pokazywal za dziesiec osma. Za chwile mial odjechac pociag i Pietia postanowil to zobaczyc. Wszedl na peron i usiadl. Nieraz juz podrozowal elektriczka. Pociag jezdzil do Rostowa, toczac sie wolno i zatrzymujac na kazdej stacji. Choc Pietia nigdy nie byl z rodzicami dalej niz w Rostowie, od czasu do czasu razem z kolegami ze szkoly wsiadali do pociagu tylko dlatego, ze mogli to zrobic za darmo. Rzadko sprawdzano bilety. Pietia zamierzal juz wrocic do kiosku i kupic znaczek, gdy usiadl obok niego jakis mezczyzna. Byl elegancko ubrany i mial czarna teczke, ktora postawil na ziemi miedzy stopami, jak gdyby sie bal, ze ktos moglby ja ukrasc. Pietia zerknal na jego twarz. Mezczyzna mial grube, prostokatne okulary i starannie uczesane czarne wlosy, a na sobie garnitur. Pietia nie potrafil odgadnac jego wieku. Nie byl bardzo stary, bo nie mial siwych wlosow, ale bardzo mlody tez nie. Wydawalo sie, ze w ogole nie zwraca uwagi na obecnosc Pieti. Pietia chcial juz wstac i wyjsc, gdy mezczyzna nieoczekiwanie spojrzal na niego i sie usmiechnal. -Dokad sie dzisiaj wybierasz? 257 -Nigdzie, prosze pana. To znaczy, nie jade pociagiem. Tylko sobie siedze.Pietie nauczono uprzejmosci i szacunku wobec starszych. -Dziwne miejsce, zeby siedziec bez powodu. -Czekam, az otworza kiosk, zeby kupic znaczki. Pojde i sprawdze, moze juz otworzyli. Slyszac to, mezczyzna odwrocil sie do chlopca calym cialem. -Zbierasz znaczki? -Tak, prosze pana. -Kiedy bylem w twoim wieku, tez je kolekcjonowalem. Pietia rozsiadl sie wygodniej na lawce - nie znal nikogo innego, kto by zbieral znaczki. -Zbieral pan nowe czy uzywane znaczki? Bo ja i takie, i takie. -Moje wszystkie byly nowe. Kupowalem je w kiosku. Tak jak ty. -Tez chcialbym miec same nowe. Ale wiecej jest uzywanych. Wycinam je ze starych kopert. Pietia siegnal do kieszeni, wyciagnal garsc miedzianych kopiejek i pokazal nieznajomemu. -Musialem oszczedzac trzy miesiace. Mezczyzna zerknal na skromna kupke monet. -To niewiele jak na tak dlugo. Pietia popatrzyl na swoje monety. Mezczyzna mial racje. Rzeczywiscie malo. Zdal sobie sprawe, ze nigdy nie mial duzo. Jego entuzjazm przygasl. Coz, nie bedzie mial wspanialej kolekcji. Inni ludzie zawsze beda miec wiecej niz on: chocby bardzo ciezko pracowal, nigdy im nie dorowna. Ta mysl zupelnie zepsula mu humor. Chcial juz isc, ale gdy mial wstac, mezczyzna spytal: -Jestes porzadnym chlopcem? -Tak, prosze pana. -Dbasz o swoje znaczki? -Bardzo ich pilnuje. Wkladam je do klasera. Tato zrobil mi drewniane pudelko. Zeby klaserowi nic sie nie stalo. Czasami przecieka nam dach. I czasem wychodza szczury. -To bardzo madrze trzymac klaser w bezpiecznym miejscu. Kiedy 258 bylem w twoim wieku, postepowalem podobnie. Przechowywalem kolekcje w szufladzie.Mezczyzna mial taka mine, jakby sie nad czyms zastanawial. -Wiesz, mam dzieci. Dwie coreczki, ale zadna nie interesuje sie znaczkami. Sa bardzo nieporzadne. A ja nie mam juz czasu na znaczki - ciagle jestem zajety praca. Rozumiesz, prawda? Twoi rodzice tez na pewno sa zajeci. -Caly czas, prosze pana, ciezko pracuja. -I nie maja czasu na zbieranie znaczkow, prawda? -Tak, prosze pana. -Jestem w tej samej sytuacji. Mam pomysl: chcialbym, zeby moja kolekcja trafila do kogos, kto potrafi ja docenic, kto o nia zadba, do kogos takiego jak ty. Pietia pomyslal o calym klaserze pelnym nowych znaczkow. Niektore musialy pochodzic z czasow, kiedy mezczyzna zaczal je zbierac. To by byla kolekcja, o jakiej zawsze marzyl. Milczal, nie mogac uwierzyc w swoje szczescie. -No? Bylbys zainteresowany? -Tak, prosze pana, moglbym wlozyc znaczki do swojego pudelka i bylyby bezpieczne. Mezczyzna z powatpiewaniem pokrecil glowa. -Ale moj klaser jest taki gruby, ze moze sie nie zmiescic w twoim pudeleczku. -To ojciec zrobi mi nowe. Jest bardzo zreczny. Wiem, ze sie zgodzi. Lubi robic rozne rzeczy. I umie. -Na pewno zadbasz o znaczki? -Tak, prosze pana. -Obiecaj mi. -Obiecuje, prosze pana. Mezczyzna usmiechnal sie. -Przekonales mnie. Dam ci swoje znaczki. Mieszkam trzy stacje stad. Chodz, kupie ci bilet. Pietia chcial powiedziec, ze nie trzeba kupowac biletow, ale ugryzl sie w jezyk. Nie chcial sie przyznawac do lamania przepisow. Dopoki 259 nie dostanie znaczkow, musi podtrzymac dobre wrazenie.Siedzac na drewnianej lawce w elektriczce i patrzac przez okno na las, Pietia machal nogami, prawie dotykajac butami podlogi. Pozostawalo pytanie, czy powinien wydac swoje kopiejki na nowy znaczek. Skoro mial dostac tyle znaczkow, pomyslal, ze to niepotrzebne, i postanowil oddac pieniadze rodzicom. Bedzie milo podzielic sie z nimi swoim szczesciem. Mezczyzna wyrwal chlopca z zadumy, lekko stukajac go w ramie. -Jestesmy na miejscu. Elektriczka zatrzymala sie na przystanku w srodku lasu, daleko przed stacja w Szachtach. Pietia nie rozumial. To byl przystanek dla wycieczkowiczow, ktorzy chcieli odpoczac od miasta. Wsrod krzewow biegly wydeptane przez ludzi sciezki, ale to nie byla dobra pora na spacery. Dopiero co stopnial snieg. W lesie bylo ponuro i nieprzyjemnie. Pietia odwrocil sie do swojego towarzysza, spogladajac na jego eleganckie buty i czarna teczke. -Tu pan mieszka? Mezczyzna pokrecil glowa. -Mam tu dacze. Nie moge trzymac znaczkow w domu. Za bardzo sie boje, ze moga je znalezc moje dzieci i dotykac ich brudnymi palcami. Ale widzisz, zamierzam sprzedac dacze. I nie bede juz mial gdzie trzymac swojej kolekcji. Ruszyl do wyjscia. Pietia wyszedl za nim na peron. Poza nimi z pociagu nie wysiadl nikt inny. Mezczyzna wszedl do lasu, a Pietia podazyl tuz za nim. Rzeczywiscie tu mogla byc dacza. Pietia nie znal zadnego bogacza, ktorego byloby stac na domek letniskowy, ale wiedzial, ze dacze czesto buduje sie w lasach albo nad jeziorem czy nad morzem. Mezczyzna szedl, kontynuujac rozmowe: -Oczywiscie byloby milo, gdyby moje dzieci zainteresowaly sie znaczkami, ale w ogole ich to nie obchodzi. 260 Pietia chcial mu powiedziec, ze moze jego dzieci potrzebuja troche wiecej czasu. On dopiero z czasem stal sie starannym kolekcjonerem. Mial jednak dosc sprytu, by zrozumiec, ze sam skorzysta na braku zainteresowania znaczkami ze strony dzieci tego czlowieka. Tak wiec nic nie odpowiedzial.Mezczyzna zboczyl ze sciezki i dosc szybko zaczal sie przedzierac przez gaszcz. Pietia z trudem za nim nadazal. Tamten szedl duzymi krokami. Pietia musial niemal biec. -Jak sie pan nazywa? Musze powiedziec rodzicom, od kogo dostalem znaczki, jesli nie beda mi chcieli uwierzyc. -Nie przejmuj sie rodzicami. Napisze do nich list i wyjasnie, skad masz klaser. Podam im nawet swoj adres, gdyby chcieli sprawdzic. -Bardzo dziekuje, prosze pana. -Mow mi Andriej. Po jakims czasie mezczyzna zatrzymal sie, pochylil i otworzyl teczke. Pietia takze przystanal, wypatrujac jego daczy. Nigdzie jej nie widzial. Moze byla kawalek dalej. Chwytajac oddech, zadarl glowe i popatrzyl na bezlistne galezie drzew, przecinajace szare niebo. Z glowy chlopca broczyla krew, plynac po jego policzku. Andriej uklakl i polozyl mu palec na szyi, badajac puls. Chlopiec zyl. To dobrze. Obrocil go na wznak i zaczal rozbierac jak lalke. Zdjal chlopcu kurtke. Zdjal mu koszule, potem buty i skarpetki. Wreszcie sciagnal spodnie i bielizne. Zwinal ubranie w tobolek, podniosl teczke i odszedl od dziecka. Po okolo dwudziestu krokach zatrzymal sie przy zwalonym drzewie. Rzucil na ziemie zawiniatko lichych, tanich rzeczy. Postawil obok teczke, otworzyl i wyciagnal klebek konopnego sznurka. Wrocil do chlopca i zawiazal mu na kostce koniec sznurka. Na probe pociagnal noge chlopca. Ciasny wezel trzymal mocno. Idac tylem, ostroznie rozwijal sznurek, jak gdyby kladl lont pod ladunek dynamitu. Dotarl do zwalonego drzewa i polozyl sie na ziemi, ukryty za pniem. Wybral dobry punkt. Drzewo znajdowalo sie w takim miejscu, ze kiedy chlopiec sie ocknie, nie bedzie go mogl zobaczyc. Przebiegl wzrokiem rozciagniety na ziemi sznurek, od wlasnej reki do nogi chlopca. Wciaz mial w dloni spory zapas sznurka, wystarczajacy na co najmniej pietnascie krokow. Byl tak podniecony przygotowaniami, ze zachcialo mu sie sikac. Obawiajac sie, ze moze przeoczyc moment, gdy chlopiec sie ocknie, przekrecil sie na bok, rozpial spodnie i nie wstajac, oproznil pecherz. Nastepnie odsunal sie od wilgotnej ziemi, odrobine zmieniajac pozycje. Chlopiec wciaz byl nieprzytomny. Andriej zdjal okulary, wlozyl je do etui i wsunal do kieszeni. Teraz zamiast dziecka widzial tylko niewyrazny ksztalt. Mocno mruzac oczy, dostrzegal jedynie zarys sylwetki, plame rozowej skory, odcinajaca sie na tle ciemnej ziemi. Kiedy patrzyl bez okularow, dziecko wygladalo tak samo jak kazde. Andriej odlamal galazke z najblizszego drzewa i zaczal zuc kore, az zeby oblepila mu brazowa papka. Otworzywszy oczy, Pietia ujrzal szare niebo i galezie bezlistnych drzew. Mial glowe lepka od krwi. Dotknal jej, spojrzal na palce i wybuchnal placzem. Bylo mu zimno. Byl nagi. Co sie stalo? Czul zamet w glowie. Nie mial odwagi usiasc, bojac sie, ze zobaczy obok siebie tego mezczyzne. Na pewno byl blisko. Teraz widzial tylko niebo. Ale nie mogl tu zostac, lezac na ziemi bez ubrania. Chcial byc w domu z rodzicami. Bardzo kochal rodzicow i wiedzial, ze oni tez go kochaja. Drzaly mu wargi, drzal na calym ciele. Usiadl i rozejrzal sie w lewo i w prawo, wstrzymujac oddech. Nigdzie nie zauwazyl mezczyzny. Obejrzal sie za siebie. Mezczyzna zniknal. Pietia podniosl sie, przysiadajac na pietach, i spojrzal w glab lasu. Zostal sam. Odetchnal z gleboka ulga. Nic nie rozumial. Ale nie chcial niczego rozumiec. Poszukal wzrokiem ubrania. Zniknelo. Ale to nie mialo znaczenia. Poderwal sie z ziemi i puscil sie biegiem, jak mogl najszybciej. Jego bose stopy z trzaskiem kruszyly zeschle galazki i plaskaly o rozmiekla ziemie, mokra od deszczu i stopnialego sniegu. Nie byl pewien, czy biegnie we wlasciwym kierunku. Wiedzial tylko, ze musi stad uciec. Nagle cos szarpnelo jego prawa noge, jak gdyby czyjas dlon chwycila go za kostke. Pietia stracil rownowage i runal na ziemie. Nie czekajac, az 262 zlapie oddech, obrocil sie na plecy i spojrzal za siebie. Nikogo nie widzial. Pomyslal, ze pewnie sie potknal, ale gdy mial wstac, dostrzegl zawiazany na swojej nodze sznurek. Podazyl za nim wzrokiem - sznurek, napiety jak zylka wedki, biegl po ziemi i ginal w lesie, za pniem zwalonego drzewa czterdziesci krokow dalej.Zlapal petle, usilujac zdjac ja z nogi, ale byla zacisnieta tak mocno, ze sznurek wbijal sie w skore. Poczul drugie szarpniecie, tym razem silniejsze. Zaczal sunac plecami po ziemi, czujac, jak bloto lepi mu sie do ciala. Wreszcie sie zatrzymal. Uniosl glowe. To byl on, ten mezczyzna. Stal za drzewem i ciagnal go jak zlowiona rybe. Pietia chwytal sie galezi, wyrywal garsciami ziemie. Wszystko na nic: mezczyzna przyciagal go coraz blizej. Pietia skupil sie na wezle. Nie mogl go rozwiazac. Nie mogl zerwac sznurka. Targal nim tylko bezradnie, rozdrapujac sobie skore wokol kostki. Po kolejnym szarpnieciu sznurek werznal sie w cialo. Pietia zacisnal zeby, powstrzymujac krzyk. Wzial garsc gestego blota i zwilzyl nim sznurek. Dokladnie w tym momencie mezczyzna znow pociagnal. Pietia zdolal sie uwolnic z petli. Skoczyl na rowne nogi i zaczal biec. Sznurek w jego rekach zwiotczal. Na koncu nie bylo nic. Andriej pociagnal jeszcze raz, czujac rumieniec wystepujacy mu na twarz. Zmruzyl oczy, lecz byl za daleko, nic nie widzial, zawsze polegal na sznurku. Moze lepiej wlozyc okulary? Nie, nie mogl tego zrobic. Zostawia cie. Andriej przesadzil pien zwalonego drzewa. Z twarza nisko nad ziemia ruszyl tropem sznurka. Pietia jeszcze nigdy nie biegl tak predko. Dotrze na stacje - na pewno bedzie tam czekal pociag. Wsiadzie do niego. I odjedzie, zanim ten czlowiek go dogoni. Uratuje sie. Dam rade. 263 Odwrocil sie. Mezczyzna biegl za nim, ale z glowa przy ziemi, jak gdyby cos upuscil i chcial to znalezc. Poza tym kierowal sie w zupelnie inna strone. Dzielila ich coraz wieksza odleglosc. Pietia wierzyl, ze sie uda, ze mu ucieknie.Andriej z mocno bijacym sercem dotarl do petli na koncu sznurka. Przystanal i rozejrzal sie dookola, mruzac oczy, czujac, jak wzbieraja w nich lzy. Nigdzie go nie widzial. Chlopiec zniknal. Andriej zostal sam, opuszczony w lesie. Nagle z prawej dostrzegl ruch - mignal mu jasny ksztalt koloru skory. To on. Pietia zerknal za siebie, majac nadzieje, ze jeszcze bardziej sie oddalil. Tym razem zobaczyl, ze mezczyzna biegnie prosto w jego kierunku. Sadzil dlugimi susami, lopoczac polami marynarki. Usmiechal sie jak szaleniec. Pietia zauwazyl, ze z jakiegos powodu ma zupelnie brazowe zeby. Ogarnela go slabosc, nagle cala krew odplynela mu z nog. Zaslonil glowe rekami, jak gdyby mogl sie w ten sposob ochronic, i zamknal oczy, wyobrazajac sobie, ze jest w ramionach rodzicow. Andriej zderzyl sie z nim z takim impetem, ze obaj upadli. Mezczyzna przycisnal cialem chlopca, ktory wil sie pod nim, drapal i gryzl jego marynarke. Przygwazdzajac go mocniej do ziemi, by nie uciekl, Andriej mruknal: -Jeszcze zyje! Zdjal z pasa dlugi noz mysliwski. Zamknawszy oczy, dzgnal, z poczatku ostroznie, plytko, samym czubkiem ostrza, sluchajac wrzasku. Czekal, rozkoszujac sie ta chwila, czujac w brzuchu wibracje szamoczacego sie pod nim stworzenia. Co za uczucie! W podnieceniu zaczal wbijac noz glebiej i szybciej, glebiej i szybciej, az w koncu ostrze pograzylo sie az po rekojesc. W tym momencie dziecko juz sie nie ruszalo. TRZY MIESIACE POZNIEJ Poludniowy wschod obwodurostowskiego Morze Azowskie 4 lipca Niestierow siedzial ze stopami zagrzebanymi w piasku. Plaza byla popularnym miejscem odpoczynku dla mieszkancow pobliskiego Rostowa nad Donem, polozonego okolo czterdziestu kilometrow na polnocny wschod. Dzis nie bylo inaczej. Na plazy panowal tlok. Ludzie z miasta wygladali, jak gdyby wlasnie zbudzili sie z dlugiego snu zimowego i wraz ze sniegiem z ich cial splynela cala krew. Zastanawial sie, czy uda mu sie odgadnac zawod czlowieka z jego postury. Grubsi musieli nalezec do wazniejszych. Moze byli dyrektorami fabryk, dygnitarzami partii albo wysoko postawionymi funkcjonariuszami sluzb bezpieczenstwa, nie tymi, ktorzy wywazaja drzwi, lecz tymi, ktorzy podpisuja dokumenty. Niestierow starannie unikal ich spojrzen. Skupil sie na swojej rodzinie. Jego dwaj synowie bawili sie w plytkiej wodzie przy brzegu, a zona spala obok niego - lezala na boku, z glowa zlozona na rekach. Na pierwszy rzut oka wydawali sie zadowolona z zycia, modelowa radziecka rodzina. Mieli pelne prawo spokojnie wypoczywac - byli na wakacjach, pozwolono im skorzystac ze sluzbowego samochodu milicji i talonu na benzyne w nagrode za pomyslnie zakonczone sledztwo w sprawie dwoch morderstw, przeprowadzone dyskretnie i sprawnie. Polecono mu sie niczym nie przejmowac. Tak brzmial rozkaz. Powtarzal sobie w myslach te slowa, smakujac ukryta w nich ironie. Proces Warlama Babinicza trwal dwa dni, a jego obronca zlozyl wniosek o uznanie go za niepoczytalnego. Zgodnie z procedura, obrona 267 musiala sie opierac na zeznaniach tych samych bieglych, z ktorych opinii korzystalo oskarzenie. Nie mogla powolac wlasnych swiadkow. Niestierow nie byl prawnikiem, ale wcale nie musial nim byc, by zrozumiec ogromna przewage, jaka ta pulapka dawala oskarzycielowi. W wypadku Babinicza obrona musiala udowodnic jego niepoczytalnosc na podstawie zeznan swiadkow przeszkolonych wczesniej przez oskarzenie. Poniewaz w szpitalu numer 379 nie bylo psychiatry, prokurator wybral lekarza bez odpowiedniej specjalizacji i zazadal od niego opinii. Lekarz oswiadczyl, ze jego zdaniem, Warlam Babinicz potrafi odroznic dobro od zla i wie, ze morderstwo jest zlem; nawet ograniczona inteligencja nie mogla mu uniemozliwic zrozumienia takiego pojecia, jak przestepczosc, o czym swiadczyly zeznania zlozone przez niego po aresztowaniu.Mam straszne klopoty. Obrona byla zmuszona powolac tego samego lekarza i probowac dowiesc przeciwnego punktu widzenia. Warlama Babinicza uznano za winnego. Niestierow otrzymal napisany na maszynie list, potwierdzajacy, ze na siedemnastolatku wykonano wyrok, strzelajac w tyl glowy. Rozprawa w sprawie doktora Tiapkina trwala krocej, zaledwie jeden dzien. Jego zona zeznala, ze traktowal ja brutalnie, opisywala jego chore fantazje i twierdzila, ze nie zglosila tego wczesniej na milicji, bo bala sie o zycie, swoje i dziecka. Poinformowala takze sedziego, ze wyrzekla sie religii - judaizmu. Postanowila wychowac dzieci na lojalnych komunistow. W zamian za to zeznanie zostala przesiedlona do Szacht, miasta na Ukrainie, gdzie mogla zyc bez stygmatu zbrodni popelnionej przez meza. Poniewaz nikt spoza Wuralska nie slyszal o przestepstwie, nie musiala nawet zmieniac nazwiska. Po rozstrzygnieciu tych dwu spraw sad przystapil do rozpatrzenia blisko dwustu spraw przeciw mezczyznom oskarzonym o antyradzieckie zachowania. Wszyscy homoseksualisci zostali skazani na 268 ciezkie roboty, dostajac wyroki od pieciu do dwudziestu pieciu lat. Aby szybko sie uporac z takim mnostwem spraw, sedzia opracowal sposob wydawania wyrokow, ktore uzaleznil od przebiegu dotychczasowego zatrudnienia, liczby posiadanych dzieci i wreszcie domniemanej liczby perwersyjnych kontaktow seksualnych. Przynaleznosc do partii stanowila dodatkowa okolicznosc obciazajaca, poniewaz oskarzony swoim zachowaniem przynosil organizacji ujme. Kara za hanbiacy czyn bylo usuniecie z jej szeregow. Mimo monotonii posiedzen sadu Niestierow uczestniczyl we wszystkich, w prawie dwustu. Kiedy skazano ostatniego mezczyzne, opuscil sad i otrzymal gratulacje od miejscowych dygnitarzy partyjnych. Dobrze sie spisal. Mogl liczyc, ze dostanie nowe mieszkanie w ciagu najblizszych miesiecy, a jesli nie, to na pewno przed koncem roku.Kilka dni po zakonczeniu procesow, gdy nie mogl w nocy zasnac, zona powiedziala mu, ze jego zgoda na pomoc w przedsiewzieciu Lwa jest tylko kwestia czasu. Chciala, zeby sie na to zdecydowal. Czy Niestierow czekal na jej pozwolenie? Byc moze. Igral nie tylko ze swoim zyciem, lecz narazal takze zycie rodziny. W zasadzie nie robil nic zlego, zadajac pytania i zbierajac informacje, ale dzialal na wlasna reke. Samodzielne dzialanie zawsze bylo ryzykiem, poniewaz swiadczylo o tym, ze zawodza oficjalne struktury panstwowe: ze jeden czlowiek probuje osiagnac to, co nie powiodlo sie panstwu. Mimo to byl przekonany, ze uda sie rozpoczac ciche, dyskretne sledztwo, ktore bedzie wygladalo na niewinna pogawedke miedzy kolegami. Gdyby odkryl, ze nie ma podobnych spraw i nigdzie indziej nie zamordowano dzieci, wowczas moglby miec pewnosc, ze surowe kary, w ktorych wymierzeniu odegral kluczowa role, byly stosowne, sluszne i sprawiedliwe. Chociaz nie zywil zaufania do Lwa i mial mu za zle, ze wzbudzil w nim tyle watpliwosci, musial przyznac, ze ten czlowiek postawil mu bardzo zasadnicze pytanie. Czy jego praca ma sens, czy jest jedynie sposobem na przetrwanie? Chec przetrwania nie byla powodem do wstydu - wiekszosc probowala to robic. Ale czy potrafil sie zadowolic zyciem w nedzy, nie mogac liczyc nawet na poczucie dumy, na zwykla swiadomosc, ze to, co robi, sluzy jakiemus celowi? 269 Przez minione dziesiec tygodni Niestierow dzialal na wlasna reke, nie konsultujac sie i nie wspolpracujac z Lwem. Poniewaz Lew najprawdopodobniej byl pod obserwacja, im rzadziej kontaktowali sie ze soba, tym lepiej. Skreslil tylko do niego krotka wiadomosc - "Pomoge" - dodajac do niej instrukcje, by natychmiast zniszczyl list.Nie bylo latwo dotrzec do akt spraw kryminalnych w terenie. Niestierow dzwonil i pisal listy. Mimochodem poruszal interesujacy go temat, chwalac sie osiagnieciami swojej komendy, ktora szybko rozwiazala sprawy dwoch morderstw, i starajac sie w ten sposob sprowokowac rozmowcow do podobnych przechwalek. Gdy zaczely nadchodzic odpowiedzi, musial odbyc kilka nieoficjalnych podrozy koleja, spotykac sie z kolegami z innych miast, pic z nimi, rozmawiac o istotnych sprawach nie dluzej niz minute i tracic wiekszosc czasu na glupstwa. Byl to wyjatkowo nieskuteczny sposob zbierania informacji. Trzy godziny picia mogly przyniesc dwie minuty waznej rozmowy. Zajelo to Niestierowowi osiem tygodni. Potem wezwal do siebie Lwa. Lew wszedl do gabinetu i usiadl. Niestierow najpierw uwaznie rozejrzal sie po korytarzu, po czym wrocil do pokoju, przekrecil klucz w zamku i zasiadl za biurkiem. Wyjal mape Zwiazku Radzieckiego, ktora rozlozyl na blacie, obciazajac ksiazkami jej rogi. Nastepnie wzial garsc szpilek. Wbil dwie w punkt oznaczajacy na mapie Wuralsk, dwiema zaznaczyl miasto Molotow, dwiema Kirow, dwiema Gorki i dwiema Kazan. Szpilki znalazly sie w miastach lezacych przy linii kolejowej biegnacej na zachod w kierunku Moskwy. Niestierow nie dotarl do stolicy, celowo unikajac rozmow z tamtejszymi milicjantami, poniewaz obawial sie, ze jego ciekawosc moglaby wzbudzic podejrzenia. Poszukiwania na zachod od stolicy okazaly sie mniej owocne, lecz udalo mu sie dowiedziec o prawdopodobnym zdarzeniu w Kalininie. Na poludniu wbil trzy szpilki w Tule, dwie w miasto Orzel i dwie w Bielgorod. Przesuwajac sie na Ukraine, wzial pudelko szpilek i wysypal na dlon co najmniej dwadziescia. Zaznaczal dalej: trzy w Charkowie i Gorlowce, cztery w Zaporozu, trzy w Kramatorsku i jedna w Kijowie. Na terytorium Ukrainy wbil jeszcze piec szpilek 270 w Taganrogu i na koniec szesc w Rostowie i wokol miasta.Niestierow rozumial reakcje Lwa, ktory milczal zszokowany. Gdy zbieral te informacje, towarzyszyl mu podobny nastroj. Z poczatku probowal lekcewazyc podobienstwa: dzieci mialy w ustach sypki material, zdaniem milicji, ziemie lub piasek, ich tulowia zostaly zmasakrowane. Ale w koncu musial je jednak uznac za zbyt uderzajace. Wszystkie ofiary mialy zawiazany na kostce sznurek. Ciala byly nagie, ubrania spoczywaly zlozone w kupke w pewnej odleglosci. Zbrodnie popelniano w lasach albo parkach, czesto w poblizu stacji kolejowych, nigdy w domu, nigdy pod dachem. Wiadomosci o nich nigdy tez nie przedostawaly sie z miasta do miasta, choc niektore przestepstwa zdarzyly sie w miejscach oddalonych od siebie o niecale piecdziesiat kilometrow. Nikt nie polaczyl tych szpilek. O zbrodnie oskarzano pijakow, zlodziei lub skazanych za gwalt - element niepozadany, ktoremu mozna bylo przypisac dowolny zarzut. Wedlug jego obliczen, lacznie takich spraw bylo czterdziesci trzy. Niestierow siegnal po jeszcze jedna szpilke i wbil ja posrodku Moskwy, zaznaczajac czterdzieste czwarte dziecko - Arkadego. Niestierow zbudzil sie z twarza wtulona w piasek i otwartymi ustami. Usiadl, otrzepal sie i rozejrzal dookola. Slonce skrylo sie za warstwa chmur. Poszukal wzrokiem dzieci, obrzucajac bacznym spojrzeniem ludzi bawiacych sie na plazy. Jego starszy syn, siedmioletni Jefim, siedzial nad woda. Ale Niestierow nigdzie nie mogl dostrzec mlodszego, ktory mial zaledwie piec lat. Odwrocil sie do zony. Inessa kroila na obiad plastry suszonego miesa. -Gdzie Wadim? Uniosla wzrok, natychmiast odnajdujac starszego syna, ale nie dostrzegla mlodszego. Z nozem w rece wstala i obejrzala sie za siebie. Nigdzie nie widzac synka, upuscila noz. Oboje podbiegli do Jefima i uklekli obok niego. -Gdzie twoj brat? -Mowil, ze idzie do was. -Kiedy? -Nie wiem. -Pomysl. -Niedawno. Nie jestem pewien. -Mowilismy wam, zebyscie sie trzymali razem. -Mowil, ze idzie do was! -Nie poszedl do wody? -Poszedl tedy, w wasza strone. Niestierow znow wstal, spogladajac na morze. Wadim nie wbiegl do wody, nie chcial sie kapac. Byl na plazy, gdzies wsrod tych setek ludzi. Stanely mu przed oczyma zdjecia z milicyjnych akt. Jedna dziewczynka zostala zamordowana niedaleko uczeszczanego szlaku turystycznego, nad rzeka. Inna - w parku za pomnikiem, sto metrow od swojego domu. Kucnal obok syna. -Wracaj na koc. I zostan tam, obojetne, co ci beda mowic. Nawet gdyby to byl ktos starszy i kazal ci sluchac, nie ruszaj sie stamtad. Przypomniawszy sobie, ile dzieci nakloniono do pojscia do lasu, zmienil zdanie i zlapal syna za reke. -Chodz ze mna. Razem poszukamy twojego brata. Jego zona poszla plaza w przeciwnym kierunku, a Niestierow ruszyl w tlum, lawirujac miedzy ludzmi. Szedl za szybko, by Jefim mogl za nim nadazyc, wzial wiec syna na rece. Plaza zwezala sie, zarastala ja wysoka trawa i trzciny. Wadima nigdzie nie bylo. Jefim niewiele wiedzial o pracy ojca. Wiedzial o dwojgu zamordowanych dzieciach w miescie, bo rodzice rozmawiali z nim o tym, choc kazali mu przysiac, ze nikomu nie wspomni o morderstwach. Nikt nie powinien sie nimi przejmowac. Mialy zostac wyjasnione. Chlopiec wiedzial, ze jego mlodszy brat jest w niebezpieczenstwie. Byl rozmownym, milym chlopcem. Nie potrafil byc wobec nikogo niegrzeczny. Jefim powinien byl go lepiej pilnowac. Zdajac sobie sprawe, ze to jego wina, wybuchnal placzem. Inessa nawolywala syna na drugim koncu plazy. Czytala dokumenty zwiazane ze sledztwem prowadzonym przez meza. Doskonale wie- 272 dziala, co sie stalo zaginionym dzieciom. Wpadla w panike, biorac cala wine na siebie. To ona powiedziala mezowi, ze powinien pomoc Lwowi. Zachecala go i radzila mu, jak utrzymac dochodzenie w tajemnicy. Niestierow byl szczery z natury, a to zadanie wymagalo ostroznosci. Czytala jego listy, zanim je wyslal, podsuwajac mu pewne zwroty, na wypadek gdyby zostaly przechwycone. Gdy pokazal jej mape najezona szpilkami, dotykala kazdej po kolei. Ich liczba byla niewiarygodna. Tej nocy Inessa spala z synami w jednym lozku. To ona wpadla na pomysl, by polaczyc wakacje ze sledztwem. Poniewaz najwiecej morderstw popelniono na poludniu kraju, jedynym sposobem, by nie zauwazono jego wyprawy, bylo upozorowanie jej na wakacyjny wyjazd z rodzina. Dopiero teraz w pelni pojela, na jakie niebezpieczenstwo narazila swoje dzieci. Zabrala je do samego serca tajemniczego zla. Nie docenila jego potegi. Kazde dziecko bylo zagrozone. Zlo wedlug wlasnego uznania wybieralo ofiary, ktore ginely niekiedy zaledwie kilkadziesiat metrow od swojego domu. Teraz zabralo jej mlodszego syna. Zdyszana, ze lzami w oczach, wolala syna, wykrzykujac jego imie w twarze plazowiczow. Ludzie otoczyli kobiete, mierzac ja tepym, obojetnym wzrokiem. Blagala ich o pomoc.-Ma tylko piec lat. Zostal porwany. Musimy go znalezc Jakas kobieta o surowej twarzy probowala ja powstrzymac. -Na pewno gdzies tu jest. -Nic pani nie rozumie: grozi mu straszne niebezpieczenstwo. -Jakie? Odepchnela kobiete i dalej wolala syna, rozgladajac sie po plazy. Nagle poczula na ramionach silny uscisk meskich dloni. -Moj synek zostal porwany. Prosze mi pomoc go znalezc. -Powinna sie pani uspokoic. -Nie, zostanie zabity. Zostanie zamordowany. Musi mi pan pomoc go znalezc. Mezczyzna rozesmial sie. -Nikt nikogo nie zabije. Pani synek jest zupelnie bezpieczny. Zaczela sie szamotac, lecz mezczyzna jej nie puszczal. Usilowala sie wyrwac z kregu pogardliwych oczu. 273 -Pusccie mnie! Musze znalezc syna.Niestierow przecisnal sie przez tlum do zony. Znalazl mlodszego synka, ktory bawil sie w trzcinie, i niosl obu chlopcow. Mezczyzna puscil reke Inessy, ktora chwycila Wadima w objecia, tulac do siebie jego glowe, jak gdyby byla bardzo krucha. Rodzina stala razem, otoczona przez wrogie twarze. Dlaczego ci ludzie tak sie zachowywali? Co im sie stalo? Jefim szepnal: -Chodzmy stad. Przedarli sie przez tlum, pospiesznie zebrali swoje rzeczy i skierowali sie do samochodu. Przy gruntowej drodze stalo tylko piec aut. Reszta plazowiczow przyjechala tramwajem. Niestierow uruchomil silnik i odjechali. Szczupla kobieta o szpakowatych wlosach patrzyla z plazy na odjezdzajacy samochod. Zapisala numer rejestracyjny, dochodzac do wniosku, ze te rodzine nalezy sprawdzic. Moskwa 5 lipca Do wczoraj, gdyby Lew zostal aresztowany, Raisy nic nie laczylo z nielegalnym sledztwem. Mogla zlozyc na niego donos, dzieki czemu mialaby szanse sie uratowac. Teraz to juz bylo nierealne. Siedzac w pociagu, ktory zblizal sie do Moskwy, podrozujac z falszywymi dokumentami, dzielili sie rowno wina. Dlaczego Raisa wsiadla z Lwem do pociagu? Postapila wbrew swojej podstawowej zasadzie - zasadzie przetrwania. Brala na siebie ogromne ryzyko, choc otwierala sie przed nia druga mozliwosc. Mogla zostac w Wuralsku i nie robic nic albo, dla wiekszego bezpieczenstwa, zdradzic Lwa w nadziei, ze zdrada zapewni jej lepsza przyszlosc. Bylby to przykry krok, podly i naznaczony hipokryzja, lecz Raisa, aby przetrwac, robila juz wiele podlych rzeczy, na przyklad wyszla za Lwa, mezczyzne, do ktorego czula odraze. Co takiego sie zmienilo? Nie chodzilo o milosc. Lew stal sie jej partnerem, choc nie w sensie malzenskim. Byli partnerami w sledztwie. Lew jej ufal, sluchal jej - nie z uprzejmosci, ale jak kogos rownego sobie. Stanowili zespol polaczony wspolnym celem, wazniejszym niz zycie. Raisa, podniecona i pelna energii, nie miala ochoty wracac do dawnej, ograniczonej do minimum egzystencji. Zastanawiala sie tylko, jaka czesc duszy bedzie musiala sprzedac, by przezyc. Pociag zatrzymal sie na Dworcu Jaroslawskim. Lew az nazbyt dobrze zdawal sobie sprawe ze znaczenia ich powrotu, majac swiadomosc, ze jada po tych samych torach, przy ktorych znaleziono zwloki 275 Arkadego. Wracali do Moskwy pierwszy raz od wygnania przed czterema miesiacami. Oficjalnie nie mieli tu do zalatwienia zadnej sprawy. Od zachowania w tajemnicy pobytu w stolicy zalezalo ich zycie i powodzenie sledztwa. Podjeli te wyprawe z powodu Galiny Sza-poriny, kobiety, ktora widziala morderce, byla naocznym swiadkiem, mogla wiec opisac tego czlowieka, okreslic jego wiek, nadac mu cechy fizyczne - urzeczywistnic go. Obecnie ani Lew, ani Raisa nie mieli pojecia, kogo szukaja. Nie wiedzieli, czy jest stary czy mlody, szczuply czy tegi, obdarty czy dobrze ubrany. Slowem, mogl nim byc kazdy. Raisa zaproponowala, by - oprocz spotkania z Galina - porozmawiali takze z Iwanem, nauczycielem z jej szkoly. Iwan czytal mnostwo cenzurowanych materialow z Zachodu, mial dostep do zastrzezonych publikacji, artykulow z gazet i czasopism oraz nielegalnych przekladow. Byc moze zetknal sie z opracowaniami na temat podobnych zbrodni, popelnionych za granica: seryjnych, rytualnych morderstw, ktorych ofiarami padaly przypadkowe osoby. Raisa slyszala co nieco o takich przestepstwach. O Amerykaninie Albercie Fishu, ktory mordowal i zjadal dzieci. O Francuzie, doktorze Petiot, ktory podczas wojny zwabial Zydow do swojej piwnicy, proponujac im, ze ich ukryje, a nastepnie zabijal tych ludzi i palil ich ciala. Raisa nie miala pojecia, czy te historie nie byly tylko radziecka propaganda, gloszaca upadek zachodniej cywilizacji, przedstawiajaca mordercow jako produkty zepsutego spoleczenstwa i zdegenerowanej polityki. Z punktu widzenia ich sledztwa teoria deterministyczna byla bezuzyteczna. Oznaczala, ze jedynym podejrzanym mogl byc cudzoziemiec, ktorego charakter zostal uksztaltowany przez zycie w spoleczenstwie kapitalistycznym. Ale wszystko wskazywalo na to, ze morderca z latwoscia porusza sie po calym kraju, mowi po rosyjsku i potrafi zjednywac sobie dzieci. To morderca stad, dzialajacy w obrebie kraju. Wszystko, czego dowiedzieli sie o tym rodzaju zbrodni, bylo albo nieprawdziwe, albo nieistotne. Musieli zapomniec o wszelkich przypuszczeniach i zaczac wszystko od nowa. Raisa wierzyla, ze dostep Iwana do poufnych informacji bedzie mial kluczowe znaczenie dla ich reedukacji. 276 Lew rozumial, ze takie materialy moga sie im przydac, lecz zalezalo mu takze na tym, by ograniczyc kontakty w Moskwie do jak najmniejszej liczby osob. Zasadniczym celem byla rozmowa z Galina Szaporina. Spotkanie z Iwanem mialo drugorzedne znaczenie, poniewaz Lew nie byl przekonany, czy jest warte ryzyka. Zdawal sobie jednak sprawe, ze na jego ocene rzutuja wzgledy osobiste. Czy byl zazdrosny o relacje Iwana z Raisa? Owszem. Czy chcial go wtajemniczac w ich sledztwo? Ani przez chwile.Lew wyjrzal za okno, czekajac, az wszyscy wysiada. Stacje kolejowe patrolowali agenci w mundurach i w cywilu. Wszystkie duze wezly komunikacyjne uznano za punkty szczegolnie narazone na infiltracje. Na drogach staly uzbrojone posterunki kontrolne. Porty i przystanie znajdowaly sie pod stala obserwacja. Nigdzie jednak nie bylo scislej kontroli ochrony jak w Moskwie. Probowali przeniknac do najbardziej strzezonego miasta w kraju. Ich jedyna przewaga polegala na tym, ze Wasilij nie mial powodu przypuszczac, iz beda na tyle lekkomyslni, by wyruszyc w taka podroz. Tuz przed wyjsciem z pociagu Lew odwrocil sie do Raisy. -Gdyby przypadkiem ktos zwrocil na ciebie uwage, straznik czy nawet jakis cywil, nie odwracaj wzroku od razu. Nie usmiechaj sie, nie wykonuj zadnych gestow. Po prostu wytrzymaj jego spojrzenie, a potem popatrz w inna strone. Wyszli na peron. Mieli skromny bagaz. Duze torby moglyby bardziej przyciagnac wzrok. Maszerowali szybkim krokiem, powstrzymujac sie, by nie biec. Lew cieszyl sie z tloku na dworcu. Mimo to czul, jak kolnierzyk koszuli wilgotnieje mu od potu. Pocieszal sie mysla, ze to malo prawdopodobne, by szukal ich tu jakis agent. Juz w Wuralsku starali sie zmylic trop, na wypadek gdyby ktos ich sledzil. Przekonali wszystkich, ze wybieraja sie na gorska wedrowke. Musieli zlozyc podania o urlop. Jako pracownikom z krotkim stazem przyslugiwalo im tylko kilka dni. Swiadomi ogromnej presji czasu, wyruszyli do lasu i zatoczyli kolo, sprawdzajac, czy nikt nie idzie ich sladem. Kiedy sie upewnili, ze sa sami, wrocili w poblize stacji kolejowej, gdzie sie przebrali i zakopali brudne ubrania oraz sprzet turystyczny. 277 Zaczekali na pociag do Moskwy i wsiedli do niego w ostatniej chwili. Plan zakladal, ze po wysluchaniu relacji naocznego swiadka wroca do Wuralska, przemkna do lasu, przebiora sie w brudne rzeczy i wydobeda zakopany sprzet. Zamierzali pojawic sie w miescie od strony jednego z lesnych szlakow na polnocy.Byli juz prawie przy wyjsciu z dworca, gdy ktos zawolal zza ich plecow: -Dokumenty! Lew odwrocil sie bez wahania. Nie usmiechal sie, nie probowal tez sprawiac wrazenia zbyt opanowanego. Stal przed nimi funkcjonariusz sluzby bezpieczenstwa. Na szczescie Lew go nie znal. Podal mu swoje papiery. Raisa podala swoje. Lew uwaznie przyjrzal sie twarzy mezczyzny. Byl wysoki i mocno zbudowany. Mial tepe spojrzenie i ociezale ruchy. To bylo rutynowe zatrzymanie do kontroli. Jednak dokumenty, ktore sprawdzal funkcjonariusz, byly podrobione, i to niezbyt starannie. Gdyby to Lew je kontrolowal, z pewnoscia rozpoznalby falszerstwo. Mieli je dzieki Niestierowowi, ktory spreparowal je z pomoca Lwa. Napracowali sie przy nich, lecz im bardziej sie starali, tym wiecej zauwazali slabych punktow: slady wydrapania na papierze, odbarwienia, podwojne linie w miejscu, gdzie dwa razy przylozono pieczatke. Lew zastanawial sie, jak w ogole mogl pokladac wiare w tych dokumentach. Doszedl do wniosku, ze po prostu mial nadzieje, iz nikt nie bedzie ich sprawdzal. Przygladajac sie, jak agent studiuje papiery, Raisa zauwazyla, ze ledwie umie czytac. Probowal to ukryc, udajac niezwykla skrupulatnosc. Widziala jednak w zyciu zbyt wiele dzieci borykajacych sie z tym samym problemem, by nie dostrzec jego oznak. Poruszal ustami, wodzac wzrokiem po tekscie. Gdyby dala po sobie poznac, ze odkryla jego slaba strone, funkcjonariusz z pewnoscia by ich zaatakowal, przybrala wiec przestraszona mine. Swiadomosc, ze sie go boja, na pewno uspi jego czujnosc. Agent rzeczywiscie popatrywal na ich twarze, choc nie dlatego, ze dokumenty wygladaly mu podejrzanie, ale z powodu niepokoju, ze nie wzbudza w nich takiej grozy, jakby sobie 278 zyczyl. Zadowolony, ze nadal sie go boja, trzepnal papierami o dlon, dajac im do zrozumienia, ze wciaz ma nad nimi wladze i nie podjal jeszcze decyzji.-Pokazcie torby. Lew i Raisa otworzyli swoje male torby. Nie mieli w nich nic poza ubraniem na zmiane i paroma niezbednymi drobiazgami. Agent wygladal na znudzonego. Wzruszyl ramionami. W odpowiedzi unizenie pochylili glowy i ruszyli do wyjscia, starajac sie zbytnio nie spieszyc. Tego samego dnia Chociaz to Lew polozyl kres sledztwu Fiodora w sprawie morderstwa jego syna, prosba i grozba zmuszajac go do milczenia, teraz zamierzal go prosic o pomoc w tej samej kwestii. Chcial, by Fiodor zaprowadzil go do mieszkania Galiny Szaporiny, poniewaz nie mogl znalezc jej adresu. Mozliwe nawet, ze zle zapamietal nazwisko. Wowczas nie zwrocil na nie szczegolnej uwagi, a od tego czasu tyle sie przeciez wydarzylo. Bez Fiodora mial nikle nadzieje na odnalezienie cennego swiadka. Lew byl przygotowany na upokorzenie, na utrate twarzy; mogl zniesc pogarde i szyderstwo, pod warunkiem ze uda mu sie uzyskac relacje naocznego swiadka. Mimo ze Fiodor byl agentem MGB, Lew liczyl na to, ze na pierwszym miejscu postawi pamiec o synu. Bez wzgledu na to, jak bardzo Fiodor nienawidzil Lwa, pragnienie sprawiedliwosci powinno zwyciezyc i zmusic go do zawarcia z nim przymierza. Przed czterema miesiacami Lew nie pomylil sie jednak w ocenie sytuacji. Nielegalne sledztwo w sprawie smierci syna mogloby narazic cala rodzine. Fiodor byc moze pogodzil sie z ta opinia. Uznal, ze lepiej chronic zywych, lepiej oddac Lwa w rece panstwowej machiny, zapewniajac sobie w ten sposob bezpieczenstwo i jednoczesnie dokonujac zemsty. Co teraz postanowi? Lew nie mial innego wyjscia, jak tylko zapukac do jego drzwi i sie przekonac. Na czwartym pietrze w bloku numer 18 otworzyla im starsza kobieta - ta sama, ktora stawila mu opor, nazywajac morderstwo morderstwem. 280 -Mam na imie Lew, a to moja zona Raisa.Kobieta poznala go i zmierzyla nienawistnym spojrzeniem. Zerknela przelotnie na Raise. -Czego chcecie? Odpowiedziala jej Raisa, mowiac przyciszonym glosem: -Przyszlismy w sprawie morderstwa Arkadego. Staruszka przez dluga chwile przygladala im sie w milczeniu, po czym odparla: -Trafiliscie pod zly adres. Tu nie zamordowano zadnego chlopca. Kiedy zamierzala zamknac drzwi, Lew zablokowal je stopa. -Mieliscie racje. Spodziewal sie gniewu, ale staruszka wybuchnela placzem. Fiodor, jego zona i matka stali niczym cywilna trojka - trybunal obywatelski - przygladajac sie, jak Lew zdejmuje plaszcz i rzuca go na krzeslo. Sciagnal sweter i zaczal rozpinac koszule. Pod spodem mial przymocowane do ciala materialy zwiazane z morderstwami: zdjecia, opisy, zeznania, mapy z zaznaczonym zasiegiem geograficznym zbrodni - najwazniejsze z zebranych dowodow. -Musialem zachowac ostroznosc, zeby to bezpiecznie przeniesc. Tu sa szczegoly ponad czterdziestu morderstw dzieci, chlopcow i dziewczynek, ktore zginely w zachodniej czesci kraju. Wszystkie zostaly zabite niemal dokladnie w taki sam sposob jak wasz syn. Bo wierze, ze zostal zabity. Lew odkleil papiery: te, ktore mial najblizej skory, byly wilgotne od potu. Fiodor wzial je i zaczal przegladac. Zona i matka podeszly do niego. Po chwili wszyscy troje czytali dokumenty, podajac je sobie po kolei. Pierwsza odezwala sie zona Fiodora. -Co zamierzasz zrobic, kiedy go zlapiesz? Dziwne, ale pierwszy raz ktos mu zadal to pytanie. Dotad zastanawiali sie, czy to w ogole mozliwe, ze uda sie go zlapac. -Zabije go. Kiedy Lew zrelacjonowal przebieg swojego prywatnego sledztwa, Fiodor nie tracil czasu na urazy i oskarzenia. Najwyrazniej nie przeszlo mu przez mysl, ze moglby odmowic tym dwojgu pomocy, watpic w ich szczerosc czy przejmowac sie reperkusjami. Nic takiego nie przyszlo tez do glowy jego zonie i matce, w kazdym razie sie z tym nie zdradzaly. Fiodor oznajmil, ze natychmiast zabierze ich do mieszkania Galiny. Najkrotsza droga prowadzila przez tory kolejowe, przy ktorych znaleziono Arkadego. Przez szeroki pas ziemi, porosniety zaniedbanymi krzewami i drzewami bieglo rownolegle kilka torow. Widzac te ziemie niczyja w dogasajacym swietle dnia, Lew zrozumial, dlaczego to ustronne miejsce spodobalo sie sprawcy. Mimo ze znajdowalo sie w sercu miasta, bylo upiornie puste. Czy chlopiec biegl po tych podkladach, uciekajac przed morderca? Czy probujac umknac przed poscigiem, w panice potknal sie i upadl? A pociag obojetnie smignal obok i zostawil go w ciemnosci? Lew z ulga zszedl z torow. Gdy zblizali sie do mieszkania, Fiodor przekonywal Lwa, by zostal na zewnatrz. Za pierwszym razem przerazil Galine; nie mogli ryzykowac, ze strach znow zamknie jej usta. Lew sie zgodzil. Z Fiodorem miala isc tylko Raisa. Raisa weszla za mezczyzna po schodach i zapukala do drzwi mieszkania. Uslyszala rozbawione glosy dzieci. Ucieszyla sie. Oczywiscie, nie sadzila, ze wage tej sprawy moglaby pojac tylko matka, lecz swiadomosc Galiny, ze jej dzieciom takze grozi niebezpieczenstwo, powinna im ulatwic pozyskanie jej pomocy. Drzwi otworzyla wymizerowana trzydziestokilkuletnia kobieta, cieplo ubrana, jak gdyby to byl srodek zimy. Wygladala na chora. Jej zaleknione oczy wnikliwie przypatrywaly sie twarzom Raisy i Fiodora. -Galino, pamietasz mnie? Jestem Fiodor, ojciec Arkadego, tego zamordowanego chlopca. To moja znajoma, Raisa. Mieszka w Wuralsku, niedaleko Uralu. Galino, przyszlismy do ciebie, bo czlowiek, ktory zamordowal mojego syna, zabija inne dzieci w innych miastach. Wlasnie po to Raisa przyjechala do Moskwy, zeby z toba porozmawiac. Potrzebujemy twojej pomocy. Galina odrzekla cicho, prawie szeptem: -Jak moge pomoc? Nic nie wiem. 282 Spodziewajac sie takiej odpowiedzi, Raisa wyjasnila:-Fiodor nie przyszedl tutaj jako funkcjonariusz MGB. Jestesmy grupa rodzicow, zwyklych obywateli, poruszonych tymi zbrodniami. Twoje nazwisko nie znajdzie sie w zadnych dokumentach, bo nie ma zadnych dokumentow. Nigdy wiecej nie bedziemy cie niepokoic. Musimy tylko wiedziec, jak on wyglada. Ile ma lat? Czy jest wysoki? Jakiego koloru ma wlosy? Byl ubrany w drogie czy tanie rzeczy? -Przeciez czlowiek, ktorego widzialam, nie byl z zadnym dzieckiem. Juz wam mowilam. Fiodor rzekl: -Prosze cie, Galino, wpusc nas na chwileczke. Nie rozmawiajmy na korytarzu. Pokrecila glowa. -Nie moge wam pomoc: nic nie wiem. Fiodor zaczynal sie denerwowac. Raisa dotknela jego ramienia, chcac go uspokoic. Musieli zachowac spokoj, nie mogli jej sploszyc. Najwazniejsza byla cierpliwosc. -Dobrze, juz dobrze. Nie widzialas mezczyzny z dzieckiem. Fiodor mowil, ze widzialas mezczyzne, ktory niosl torbe z narzedziami, zgadza sie? Skinela glowa. -Potrafisz go opisac? -Ale nie bylo z nim zadnego dziecka. -Rozumiemy. Nie bylo z nim zadnego dziecka. To juz wiemy. Mial tylko torbe z narzedziami. Ale jak wygladal? Galina zamyslila sie. Raisa wstrzymala oddech, wyczuwajac zblizajacy sie przelom. Nie musieli zapisywac tej informacji. Nie potrzebowali podpisanego zeznania. Potrzebowali jedynie rysopisu, nieoficjalnego, rzuconego mimochodem. Wystarczyloby na to nie wiecej niz trzydziesci sekund. Nagle cisze przerwal Fiodor, mowiac: -Co w tym zlego, jezeli powiesz nam, jak wygladal czlowiek z torba z narzedziami? Przeciez nie mozna miec klopotow z powodu opisania robotnika kolejowego. 283 Raisa spojrzala na niego. Popelnil blad. Z powodu opisania robotnika kolejowego mozna miec klopoty. Ludzie mieli klopoty z bar-dziej blahych powodow. Najrozsadniej bylo nie robic nic. Galina pokrecila glowa, cofajac sie w glab mieszkania.-Przykro mi, bylo ciemno. Nie widzialam go. Mial torbe, pamietam tylko tyle. Fiodor przytrzymal drzwi. -Nie, Galino, prosze... Galina znow potrzasnela glowa. -Zostawcie mnie. -Prosze, prosze... Krzyknela przenikliwym glosem jak sploszone zwierze: -Zostawcie mnie! Zapadla cisza. Glosy dzieci zamilkly. W drzwiach pojawil sie maz Galiny. -Co tu sie dzieje? W korytarzu zaczely sie otwierac drzwi, zza ktorych wygladali ludzie, obserwujac ich, pokazujac palcami. Galina przestraszyla sie jeszcze bardziej. Czujac, ze sytuacja wymyka sie im spod kontroli, ze za moment straca naocznego swiadka, Raisa objela Galine, jak gdyby chciala sie z nia pozegnac. -Jak on wygladal? Powiedz, szepnij mi do ucha. Maz Galiny usilowal je rozdzielic. -Dosc tego! Galina szamotala sie, lecz Raisa nie puszczala. Uczepiona ramienia nieznajomej, powtorzyla blagalnym tonem: -Jak on wygladal? Zamknela oczy i czekala, przytulona do niej. Czula na policzku jej oddech. Lecz Galina nie odpowiedziala. Rostow nad Donem Tego samego dnia Na parapecie siedzial kot, wymachujac ogonem i wodzac zielonymi oczami za Nadia, jak gdyby zamierzal sie na nia rzucic; pewnie wydawala mu sie po prostu duzym szczurem. Kot byl starszy od niej. Nadia miala szesc lat; kot osiem czy dziewiec. Ten fakt mogl w pewnym stopniu wyjasniac, dlaczego traktowal ja tak wyniosle. Jej ojciec twierdzil, ze okolice, w ktorej mieszkali, trapi plaga szczurow, dlatego koty sa niezbedne. Mial racje, choc nie do konca. Rzeczywiscie Nadia widziala sporo szczurow, nawet duzych i bezczelnych. Ale nigdy nie widziala, zeby kot cos im zrobil. To byl leniuch, pupilek ojca, rozpuszczony jak dziadowski bicz. I ten kot mogl sie uwazac za wazniejszego od niej? Nigdy nie pozwalal sie dotykac. Raz, gdy przechodzil obok, poglaskala go po grzbiecie, a kot wyprezyl sie, syknal i uciekl do kata, stroszac siersc i patrzac na nia, jak gdyby popelnila jakies ciezkie przestepstwo. Odtad nie probowala juz sie wiecej z nim zaprzyjazniac. Jezeli kot chcial ja nienawidzic, postanowila go nienawidzic dwa razy mocniej. Nie mogac dluzej siedziec w domu razem z gapiacym sie na nia kotem, Nadia wybrala sie na spacer, mimo ze bylo juz pozno i reszta rodziny przygotowywala w kuchni uzyn. Nie pytala o pozwolenie, wiedzac, ze go nie dostanie, szybko wiec wsunela nogi w buty i wymknela sie z domu. Nadia mieszkala nad brzegiem Donu, z rodzicami i mlodsza siostra, w dzielnicy na peryferiach miasta, gdzie ulice byly pelne dziur 285 i wybojow i staly ceglane domki. Kawalek dalej w gorze rzeki do Donu wplywaly miejskie i fabryczne scieki i Nadia czasem przygladala sie deseniom, jakie na powierzchni wody tworzyly oleje, brud i chemikalia. Wzdluz brzegu biegla wydeptana sciezka. Nadia skrecila w dol rzeki, w strone wsi. Mimo ze zaczelo sie sciemniac, swietnie znala te trase. Miala doskonaly zmysl orientacji i nie pamietala, by kiedykolwiek zabladzila. Zastanawiala sie, jaki zawod moze wykonywac dziewczyna z dobrym zmyslem orientacji. Moze jak dorosnie, zostanie pilotem mysliwca. Nie bylo sensu pracowac jako maszynista, bo maszynisci nigdy nie musza myslec, dokad jechac: pociag nie moze sie zgubic. Ojciec opowiadal jej o kobietach pilotujacych bombowce w czasie wojny. To sie dziewczynce spodobalo, zapragnela byc jedna z nich, zeby na pierwszych stronach gazet ukazalo sie jej zdjecie, jak wreczaja jej Order Lenina. Ojciec musialby sie tym zainteresowac; bylby z niej dumny. Przestalby sie zajmowac tym glupim kotem.Szla przed siebie, nucac pod nosem, cieszac sie, ze jest poza domem, daleko od kota, gdy naraz przystanela. W oddali ujrzala zarys sylwetki jakiegos mezczyzny, ktory zmierzal w jej strone. Byl wysoki, ale w polmroku nie widziala nic wiecej. Niosl jakas teczke. Widok nieznajomego zwykle nie wzbudzal w niej zadnego niepokoju. No bo dlaczego mialaby sie bac? Ale ostatnio jej matka zrobila cos dziwnego: kazala usiasc jej i siostrze i ostrzegla je, zeby nie rozmawialy z zadnymi nieznajomymi. Powiedziala im nawet, ze lepiej byc niegrzeczna, niz spelnic jakiekolwiek zadanie nieznajomego. Nadia spojrzala w strone domu. Za bardzo sie nie oddalila; gdyby pobiegla, moglaby wrocic w ciagu niecalych dziesieciu minut. Zalezalo jej jednak na tym, by dotrzec do swojego ulubionego drzewa. Lubila sie na nie wspinac, siadac na galezi i marzyc. Jesli nie doszla do drzewa, spacer sie nie liczyl. Wyobrazala sobie, ze to jej zadanie bojowe: miala dotrzec do drzewa i nie zawiesc. Nagle postanowila, ze nie bedzie rozmawiac z tym mezczyzna: po prostu go wyminie, a gdyby sie do niej odezwal, powie mu "dobry wieczor", ale sie nie zatrzyma. 286 Ruszyla dalej sciezka, ktora zblizal sie do niej mezczyzna. Czyzby przyspieszyl? Chyba tak. Bylo za ciemno, by mogla zobaczyc jego twarz. Zdawalo jej sie, ze nadchodzacy ma na glowie kapelusz. Odsunela sie na skraj sciezki, zostawiajac mu duzo miejsca. Dzielilo ich juz zaledwie kilka metrow. Nadia poczula dziwny lek i niewytlumaczalna chec, by jak najszybciej go minac. Nie rozumiala dlaczego. Pomyslala, ze to przez matke. Piloci bombowcow nigdy sie nie boja. Zaczela biec. Obawiajac sie, ze ten pan moze sie obrazic, zawolala:-Dobry wieczor! Andriej wolna reka chwycil ja wpol i podniosl drobne cialo, przysuwajac twarz do twarzy dziewczynki i zagladajac jej w oczy. Wstrzymala oddech, sztywniejac z przerazenia. I nagle Nadia wybuchnela smiechem. Ochlonawszy z zaskoczenia, otoczyla ramionami szyje ojca i przytulila sie do niego. -Ale mnie przestraszyles. -Dlaczego tak pozno wyszlas na dwor? -Chcialam sie przejsc. -Matka wie, ze wyszlas? -Tak. -Klamiesz. -Wcale nie. Dlaczego idziesz z tej strony? Nigdy nie przychodzisz z tej strony. Gdzie byles? -W pracy. Mialem sprawe do zalatwienia w wiosce zaraz za miastem. Nie bylo jak wrocic, wiec przyszedlem. To tylko dwie godziny drogi. -Pewnie jestes zmeczony. -To prawda. -Moge poniesc twoja teczke? -Ale ja niose ciebie, wiec nawet gdybym ci dal teczke, ciagle bede ja niosl. -Moglabym isc sama i poniesc ci teczke. -Chyba dam sobie rade. -Ciesze sie, ze wrociles, tato. 287 Wciaz niosac corke, pchnal teczka drzwi domu. Wszedl do kuchni. Podbiegla do niego mlodsza corka i czule go przywitala. Przygladal sie radosci rodziny z jego powrotu. Zona i corki nigdy nie watpily, ze gdy wychodzi z domu, zawsze wroci.Nadia miala na oku kota, ktory najwyrazniej zazdrosny o uwage, jaka poswieca jej ojciec, zeskoczyl z okna i dolaczyl do rodzinnego spotkania, ocierajac sie o noge mezczyzny. Kiedy Andriej postawil corke na podlodze, niby przypadkiem nastapila kotu na lape. Zwierze z wrzaskiem rzucilo sie do ucieczki. Zanim zdazyla sie nasycic uczuciem satysfakcji, ojciec chwycil ja za przegub, kucnal i spojrzal na nia zza grubych prostokatnych okularow, dygoczac ze zlosci. -Nigdy go nie dotykaj. Nadia miala ochote sie rozplakac, ale tylko zagryzla wargi. Nauczyla sie juz, ze placz nie robi na ojcu zadnego wrazenia. Andriej puscil reke coreczki i wyprostowal sie. Wzburzenie palilo mu twarz. Spojrzal na zone. Nie podeszla, lecz usmiechnela sie do niego. -Jadles cos? -Musze zaniesc rzeczy do siebie. Nie jestem glodny. Zona nie probowala go obejmowac ani calowac, przynajmniej nie przy dzieciach. Andriej byl bardzo zasadniczy w tych sprawach. Rozumiala to. -W pracy dobrze poszlo? -Chca, zebym za pare dni znowu wyjechal. Nie jestem pewien, na jak dlugo. Nie czekal na odpowiedz, doznajac juz uczucia klaustrofobii. Skierowal sie do drzwi prowadzacych do sutereny, a kot z uniesionym wysoko ogonem ruszyl za nim, wyraznie podniecony. Andriej zamknal za soba drzwi i zszedl po schodach, od razu czujac sie lepiej, gdy tylko zostal sam. Na dole mieszkalo kiedys starsze malzenstwo, ale kobieta zmarla, a jej maz wyprowadzil sie do syna. Kwaterunek nie przyslal na ich miejsce nowych lokatorow. Pomieszczenie bylo ladne: suterena wcinala sie w brzeg rzeki. Cegly zawsze pokrywala wilgoc. Zima panowalo tu przenikliwe zimno. W pomieszczeniu stala 288 tak zwana burzujka, opalany drewnem piecyk, z ktorego starsze malzenstwo musialo korzystac przez osiem miesiecy w roku. Mimo wielu wad suterena miala jedna zalete. Nalezala do niego. Bylo tutaj krzeslo stojace w rogu i waskie lozko, nalezace do poprzednich lokatorow. Gdy byly znosne warunki, od czasu do czasu tu sypial. Zapalil lampe gazowa i niebawem przez otwor w scianie, gdzie rury burzujki wychodzily na zewnatrz, przecisnal sie drugi kot.Andriej otworzyl teczke. Miedzy papierami i resztkami drugiego sniadania tkwil szklany zakrecany sloj. Otworzyl go. Wewnatrz, opakowany w przesiakniety krwia stary numer "Prawdy", spoczywal zoladek dziewczynki, ktora zamordowal przed kilkoma godzinami. Ostroznie rozwinal gazete, uwazajac, by nie zostal ani kawaleczek papieru. Nastepnie polozyl zoladek na blaszanym talerzu i pokroil go w kostke. Gdy skonczyl, rozpalil w piecyku. Zanim piec sie rozgrzal, otaczalo go juz szesc kotow. Andriej usmazyl mieso na brazowo, a potem przelozyl je z powrotem na blaszany talerz. Trzymal jedzenie w gorze, przygladajac sie kotom tanczacym u jego stop i sluchajac ich rozpaczliwego jazgotu. Szalaly z glodu, czujac won goracego miesa. Gdy znudzil sie ich draznieniem, postawil jedzenie na podlodze. Koty zbily sie w gromadke wokol talerza i zaczely jesc, mruczac z rozkoszy. Nadia patrzyla na drzwi sutereny, zastanawiajac sie, co to za ojciec, ktory woli koty od dzieci. Mial spedzic w domu tylko dwa dni. Nie, nie powinna sie zloscic na ojca. To nie on byl winien, ale koty. Przyszla jej do glowy pewna mysl. Zabic kota to chyba nie takie trudne. Znacznie trudniej byloby uniknac za to kary. Moskwa Tego samego dnia Lew i Raisa staneli na koncu kolejki przed sklepem spozywczym na ulicy Worowskiego. Jej dlugosc zapowiadala kilka godzin czekania. Kiedy ktos znalazl sie juz w sklepie, zamawial zadany towar, po czym musial stanac w drugiej kolejce, by zaplacic. Na koniec byla jeszcze trzecia kolejka po odbior zakupow. Lew i Raisa bez trudu mogli sie wmieszac w tlum klientow i spedzic w nim do czterech godzin, by zaczekac na Iwana, nie rzucajac sie nikomu w oczy. Poniewaz nie zdolali naklonic Galiny Szaporiny do mowienia, grozilo im, ze wyjada z Moskwy z niczym. Raisa zostala wypchnieta z mieszkania i zamknieto jej drzwi przed nosem. Stali z Fiodorem w korytarzu, pod bacznym spojrzeniem sasiadow, ktorych czesc mogla byc tajnymi informatorami, nie mogli wiec podjac nowej proby. Mozliwe, ze Galina i jej maz zawiadomili juz odpowiednie sluzby Lew uwazal, ze to malo prawdopodobne. Galina najwyrazniej sadzila, ze najbezpieczniej jest robic jak najmniej, i obawiala sie, ze gdyby probowala zlozyc zawiadomienie, byc moze sama znalazlaby sie w kregu podejrzen. Byla to niewielka pociecha. Jak dotad osiagneli tylko tyle, ze do pomocy w sledztwie udalo sie zwerbowac Fiodora i jego rodzine. Lew poinstruowal go, by wysylal wszelkie informacje do Niestierowa, poniewaz korespondencja adresowana do Lwa byla przechwytywana. Mimo to nie posuneli sie ani o krok w sprawie identyfikacji poszukiwanego przestepcy W tych okolicznosciach Raisa naciskala, by porozmawiac z Iwa-nem. Nie mieli innego wyjscia, jesli nie chcieli opuszczac stolicy 290 z pustymi rekami. Lew niechetnie sie zgodzil. Raisa nie mogla uprzedzic Iwana. Nie bylo sposobu, by przeslac list czy zatelefonowac. Liczyla sie z ryzykiem, ze moga go nie zastac. Wiedziala jednak, ze rzadko opuszczal Moskwe, a w kazdym razie nigdy nie na dluzej. Nie wyjezdzal na wakacje, nie interesowaly go wyprawy za miasto. Jedyna przyczyna jego nieobecnosci w domu moglo byc aresztowanie. Miala nadzieje, ze do tego nie doszlo i ze jest bezpieczny. Choc cieszyla sie na to spotkanie, nie miala zludzen, ze to bedzie niezreczna sytuacja. Byl z nia Lew, ktorego Iwan nienawidzil jak wszystkich funkcjonariuszy MGB, nie czyniac zadnych wyjatkow od tej reguly. Nie bylo wsrod nich "dobrych". Ale to nie jego niechec do Lwa niepokoila ja najbardziej, tylko jej sympatia do Iwana. Choc nigdy nie zdradzila Lwa w sensie fizycznym, zdradzala go z Iwanem pod niemal kazdym innym wzgledem, intelektualnym, emocjonalnym, krytykujac go za jego plecami. Zaprzyjaznila sie z czlowiekiem, ktory wystepowal przeciwko wszystkiemu, za czym opowiadal sie Lew. Doprowadzajac do ich spotkania, czula sie okropnie. Chciala jak najszybciej zapewnic Iwana, ze Lew nie jest juz tym samym czlowiekiem, ze sie zmienil, ze jego slepa wiara w panstwo legla w gruzach. Pragnela wytlumaczyc, ze mylila sie co do meza. Zalezalo jej, by obaj sie przekonali, ze rozni ich znacznie mniej, niz przypuszczaja. Na to jednak nie bylo cienia nadziei.Lew nie cieszyl sie na spotkanie z Iwanem - pokrewna dusza Raisy. Bedzie musial sie przygladac, jak iskrzy miedzy nimi, bedzie musial patrzec na czlowieka, za ktorego Raisa wyszlaby za maz, gdyby miala swobodny wybor. Nadal sprawialo mu to bol, wiekszy niz utrata pozycji, wiekszy niz utrata wiary w system. Slepo wierzyl w milosc. Byc moze trwal w tym przeswiadczeniu, chcac zneutralizowac charakter swojej pracy. Byc moze potrzebowal podswiadomej wiary w milosc, aby sie uczlowieczyc. To moglo wyjasniac, dlaczego z takim uporem szukal argumentow na usprawiedliwienie chlodu, jaki okazywala mu Raisa. Nie dopuszczal do siebie mysli, ze moze go nienawidzic. Zamykal oczy i gratulowal sobie w duchu, ze ma wszystko, czego pragnal. Kiedys powiedzial rodzicom, ze o takiej zonie zawsze 291 marzyl. Mial racje - byla tylko jego marzeniem, fantazja, i przebiegle zgodzila sie odgrywac te role, caly czas lekajac sie o wlasne bezpieczenstwo, zwierzajac sie Iwanowi ze swoich prawdziwych uczuc.Marzenie rozwialo sie kilka miesiecy temu. Tylko dlaczego rany nie chcialy sie zabliznic? Dlaczego nie umial wziac sie w garsc, tak jak wzial sie w garsc, gdy odwrocil sie od MGB? Potrafil zastapic swoje oddanie MGB oddaniem innej sprawie, bez reszty angazujac sie w sledztwo. Ale nie mial nikogo innego, kogo moglby kochac; nigdy nie bylo nikogo innego. Po prostu nie umial porzucic watlej nadziei, urojenia, ze byc moze Raisa jednak go kocha. Choc pamietajac, jak bardzo sie dotad mylil, nie chcial ufac swoim emocjom, to czul, ze on i Raisa sa sobie blizsi niz kiedykolwiek przedtem. Czy tylko dlatego, ze razem pracowali? To prawda, ze przestali sie calowac i sypiac ze soba. Odkad Raisa wyjawila mu prawde o ich zwiazku, wydawalo mu sie to niewlasciwe. Musial sie pogodzic z faktem, ze ich poprzednie doswiadczenia seksualne nie znaczyly dla niej nic - lub, co gorsza, sprawialy jej przykrosc. Jednak zamiast wierzyc, ze zblizyl ich do siebie tylko splot okolicznosci - "ja mam ciebie, a ty mnie" - Lew wolal myslec, ze wlasnie splot okolicznosci dotad ich rozdzielal. Lew symbolizowal aparat panstwowy, do ktorego Raisa czula odraze. Teraz jednak reprezentowal tylko samego siebie, pozbawiony wladzy i wyrwany ze znienawidzonego przez nia systemu. Byli juz prawie w drzwiach sklepu, gdy po drugiej stronie ulicy ujrzeli zblizajacego sie Iwana. Nie zawolali go, nie zwrocili na siebie jego uwagi i nie opuscili kolejki, obserwujac, jak wchodzi do budynku, gdzie mieszkal - zaadaptowanych stajni. Raisa chciala ruszyc za nim, ale Lew dotknal jej ramienia, powstrzymujac ja. Mieli do czynienia z dysydentem: mozliwe, ze byl obserwowany. Lwowi przyszlo do glowy, ze byc moze wydrazona moneta nalezala do Iwana; moze to on byl szpiegiem. Jak miedziak znalazl sie w rzeczach Raisy? Czyzby rozebrala sie w mieszkaniu Iwana i zabrala monete przez przypadek? Lew odsunal od siebie te mysl, wiedzac, ze to zazdrosc podsuwa mu takie obrazy. 292 Rozejrzal sie po ulicy. Nie zauwazyl zadnych agentow wokol budynku. W poblizu bylo kilka miejsc, gdzie mogliby sie ukryc: foyer kina, kolejka przed sklepem spozywczym, tunelowe, ciemne bramy. Nawet najlepiej wyszkolony agent mial klopoty z obserwacja budynku, poniewaz wymagalo to nienaturalnego zachowania: trzeba bylo tkwic samotnie w miejscu i nic nie robic. Po kilku minutach Lew byl pewien, ze nikt nie sledzi Iwana. Nie podajac zadnej przyczyny, nie udajac, ze zapomnieli portfela, opuscili kolejke dokladnie w momencie, gdy w koncu mieli wejsc do sklepu. Wygladalo to podejrzanie, ale Lew liczyl na to, ze wiekszosc ludzi bedzie przezornie pilnowac wlasnego nosa.Weszli po schodach na pietro budynku. Raisa zapukala do drzwi. Rozlegly sie kroki. Nerwowy glos spytal: -Tak? -Iwan, tu Raisa. Szczeknela zasuwa. Iwan ostroznie uchylil drzwi. Gdy ujrzal Raise, z jego twarzy zniknal wyraz podejrzliwosci, mezczyzna rozpromienil sie w usmiechu. Raisa odpowiedziala usmiechem. Trzymajac sie dwa kroki z tylu, Lew obserwowal ich spotkanie w polmroku korytarza. Raisa ucieszyla sie na jego widok, nie musieli przed soba niczego udawac. Iwan otworzyl drzwi i usciskal ja, uradowany, ze widzi przyjaciolke zywa. Dopiero teraz zobaczyl Lwa. Jego usmiech ulecial jak ptak. Iwan gwaltownie wypuscil Raise z objec, patrzac jej w twarz, jak gdyby szukal oznak zdrady. Wyczuwajac jego niepokoj, zauwazyla: -Musimy sobie wiele wyjasnic. -Dlaczego tu jestescie? -Lepiej porozmawiajmy w srodku. Iwan nie wygladal na przekonanego. Raisa dotknela jego ramienia. -Zaufaj mi, prosze. Mieszkanie bylo male, dobrze umeblowane, z podlogami z blyszczacego drewna. Wszedzie byly ksiazki: na pierwszy rzut oka same legalne teksty, Gorki, traktaty polityczne, Marks. Drzwi do sypialni byly zamkniete, a w duzym pokoju nie bylo lozka. Lew zapytal: 293 -Jestesmy sami?-Dzieci sa u moich rodzicow. Zona jest w szpitalu. Ma gruzlice. Raisa znow polozyla dlon na jego ramieniu. -Iwan, tak mi przykro. -Myslelismy, ze cie aresztowano. Obawialem sie najgorszego. -Mielismy szczescie. Przeniesiono nas do miasta na zachod od Uralu. Lew nie chcial mnie zadenuncjowac. Iwan nie potrafil ukryc zdumienia, jak gdyby uslyszal cos niezwyklego. Dotkniety tym Lew trzymal jezyk na wodzy, gdy Iwan taksowal go wzrokiem. -Dlaczego jej nie wydales? -Raisa nie jest szpiegiem. -Od kiedy to prawda ma znaczenie? Raisa wtracila: -Zostawmy to teraz. -Ale to wazne. Dalej sluzysz w MGB? -Nie, zdegradowano mnie i przeniesiono do milicji. -Zdegradowano? Uszlo ci plazem. W pytaniu slychac bylo oskarzycielski ton. -To tylko tymczasowe odroczenie wyroku, degradacja, wygnanie - przedluzona kara, skazanie na zapomnienie. Starajac sie go uspokoic, Raisa dodala: -Nikt nas nie sledzil. Jestesmy pewni. -Przyjechaliscie do Moskwy spod Uralu? Po co? -Potrzebujemy pomocy. Zdziwil sie. -W czym mialbym wam pomoc? Lew zdjal kurtke, sweter, koszule - siegajac po przymocowane do ciala dokumenty. Strescil Iwanowi sprawe i podal mu papiery. Iwan wzial je, lecz nie zagladajac do nich, usiadl na krzesle i polozyl dokumenty na stole obok. Po chwili wstal, wzial fajke i starannie ja nabil. -Rozumiem, ze milicja nie prowadzi sledztwa w sprawie tych morderstw? -Zadne nie zostalo wlasciwie wyjasnione. Czesc zatuszowano albo 294 oskarzano o nie umyslowo chorych, wrogow politycznych, pijakow, wloczegow. Nikt tych przestepstw ze soba nie powiazal.-I rozumiem, ze pracujecie razem... Raisa zarumienila sie. -Tak, pracujemy razem. -Ufasz mu? -Tak, ufam. Lew musial milczec, podczas gdy Iwan przesluchiwal Raise, badajac w jego obecnosci trwalosc ich zwiazku. -I zamierzacie razem wyjasnic te zbrodnie? Lew odparl: -Jezeli nie zrobi tego panstwo, musza to zrobic ludzie. -Mowisz jak prawdziwy rewolucjonista. Tylko ze przez cale zycie mordowales na rozkaz tego panstwa - w czasie wojny i pokoju, Niemcow, Rosjan i kazdego, kogo panstwo nienawidzilo i kazalo ci zabic. Mam uwierzyc, ze nagle zaczales walczyc z oficjalna linia i myslec samodzielnie? Nie wierze. Wydaje mi sie, ze to pulapka. Przykro mi, Raiso, mysle, ze Lew stara sie wrocic do lask MGB. Oszukal cie i teraz chce im wydac mnie. -Nie, Iwan. Spojrz na dowody Sa prawdziwe, nikt ich nie podrobil. -Od dawna nie ufam zadnym papierom i ty tez nie powinnas. -Widzialam jedno z tych cial, malego chlopca z rozcietym brzuchem, z ustami pelnymi kory. Widzialam to, Iwan, na wlasne oczy. Ktos to zrobil temu dziecku, komus sprawilo to przyjemnosc, i nie przestanie tego robic. Milicja go nie zlapie. Wiem, masz prawo nas podejrzewac. Ale nie potrafie ci udowodnic, ze nieslusznie. Jezeli nam nie ufasz, przepraszam, ze cie niepokoilismy. Lew podszedl, chcac zabrac akta. Iwan polozyl na nich dlon. -Przejrze to. Zasloncie okna. I usiadzcie, bo mnie denerwujecie. Gdy pokoj zostal odciety od swiata, Lew i Raisa usiedli obok Iwana i opowiedzieli o szczegolach sprawy, udzielajac mu tyle informacji, ile uznali za konieczne. Lew zakonczyl wlasnymi wnioskami. -Naklania dzieci, zeby z nim poszly. Slady na sniegu biegly obok siebie, czyli chlopiec zgodzil sie wejsc do lasu. Mimo ze to wyglada 295 na zbrodnie szalenca, szaleniec musialby mowic od rzeczy i przestraszyc dzieci.Iwan skinal glowa. -Tak, masz racje. -Trudno jest poruszac sie po tym kraju bez okreslonej przyczyny, wiec musi miec prace, i to wymagajaca podrozowania. Musi miec jakies papiery, dokumenty. Musi byc zwyklym, szanowanym czlonkiem spoleczenstwa. Nie potrafimy tylko odpowiedziec na pytanie... -...dlaczego to robi? -Jak go moge zlapac, skoro tego nie rozumiem? Nie umiem go sobie wyobrazic. Co to moze byc za czlowiek? Mlody czy stary? Bogaty czy biedny? Po prostu nie mamy pojecia, jakiej osoby szukamy - poza podstawowymi danymi, ze musi pracowac i na pierwszy rzut oka wydaje sie normalny. Ale to mozna powiedziec prawie o kazdym. Iwan palil fajke, uwaznie sluchajac kazdego slowa. -Obawiam sie, ze nie moge wam pomoc. Raisa pochylila sie ku niemu. -Masz przeciez zachodnie artykuly na temat takich zbrodni, morderstw o nietypowych motywach? -Czego sie z nich dowiecie? Moze uda mi sie wyszukac pare artykulow, ale nie znajdziecie w nich sylwetki tego czlowieka. Na podstawie dwoch czy trzech sensacyjnych materialow zachodnich dziennikarzy nie stworzycie jego portretu. Lew odchylil sie na krzesle: na prozno odbyli te podroz. Bardziej niepokoilo go jednak pytanie: Czyzby podjeli sie niewykonalnego zadania? Byli o wiele za slabo przygotowani pod wzgledem materialnym i intelektualnym, by zmierzyc sie ze sprawa tych zbrodni. Iwan pyknal z fajki, obserwujac ich reakcje. -Ale znam czlowieka, ktory byc moze bedzie umial wam pomoc. To profesor Zalzajew, emerytowany psychiatra, byly specjalista od przesluchan w MGB. Stracil wzrok. Wtedy doznal przemiany, objawienia, tak jak ty, Lew. Teraz dosc aktywnie dziala w kregach podziemia. Powtorzycie mu to, co powiedzieliscie mnie. Sadze, ze potrafi jakos pomoc. 296 -Mozemy mu zaufac?-Tak jak kazdemu. -Czego wlasciwie nalezy sie po nim spodziewac? -Przeczytacie Zalzajewowi dokumenty, opiszecie zdjecia: niewykluczone, ze uda mu sie rzucic troche swiatla na sprawce, okreslic w przyblizeniu jego wiek, pochodzenie i tak dalej. -Gdzie on mieszka? -Nie wpusci was do mieszkania. Jest bardzo ostrozny. Przyjdzie tutaj, jezeli w ogole bedzie chcial to zrobic. Postaram sie go przekonac, ale niczego nie gwarantuje. Raisa usmiechnela sie do niego. -Dziekuje, Lew sie ucieszyl: ekspert na pewno byl lepszy niz wycinki z gazet. Iwan wstal, odlozyl fajke i podszedl do szafki z boku, na ktorej stal telefon. Telefon. Ten czlowiek mial telefon w mieszkaniu, w swoim schludnym, dobrze umeblowanym mieszkaniu. Lew rozejrzal sie po pokoju. Cos tu bylo nie tak. Mieszkanie nie wygladalo jak dom dla calej rodziny. Dlaczego mieszkal w takim luksusie? I jak udalo mu sie uniknac aresztowania? Po ich wygnaniu powinni go zatrzymac. Przeciez MGB mialo jego teczke: Wasilij pokazywal mu zdjecia. Jak zdolal umknac uwadze wladz? Iwan zadzwonil i powiedzial do sluchawki: -Profesorze Zalzajew, tu Iwan Zukow. Mam ciekawa sprawe, przy ktorej potrzebuje panskiej pomocy. Nie moge o tym rozmawiac przez telefon. Znajdzie pan dla mnie chwile? Moze pan przyjsc do mojego mieszkania? Tak, jak najszybciej, jesli laska. Lew zesztywnial. Dlaczego Iwan tytuluje go profesorem, skoro dobrze sie znaja? Po co mialby sie tak do niego zwracac, jesli nie przez wzglad na nich? Cos tu bylo nie w porzadku. Nic nie bylo w porzadku. 297 Lew skoczyl na rowne nogi, przewracajac krzeslo. Zanim Iwan zdazyl zareagowac, znalazl sie przy nim, chwycil sluchawke telefonu i okrecil kablem szyje Iwana. Stal za nim, wcisniety plecami w kat pokoju, i dusil go, zaciskajac kabel coraz mocniej. Nogi Iwana zaczely sie slizgac po gladkiej podlodze. Lapal powietrze, nie mogac wydobyc z siebie glosu. Raisa zszokowana poderwala sie z miejsca.-Lew! Lew uniosl palec, nakazujac jej milczenie. Nie uwalniajac szyi Iwana od przewodu, przylozyl do ucha sluchawke. -Profesor Zalzajew? Odpowiedziala mu cisza. Rozmowca sie rozlaczyl. Byl juz w drodze. -Lew, pusc go! Ale Lew zacisnal sznur telefonu. Twarz Iwana poczerwieniala. -To ich tajny agent. Popatrz tylko, jak mieszka. Spojrz na jego mieszkanie. Nie ma zadnego profesora Zalzajewa. To byl jego kontakt w sluzbie bezpieczenstwa; jedzie nas aresztowac. -Lew, popelniasz blad. Znam tego czlowieka. -To falszywy dysydent, umieszczony w podziemiu po to, zeby stamtad wyploszyc wrogow wladzy, zeby zbierac dowody przeciwko nim. -Lew, mylisz sie. -Nie ma zadnego profesora. Juz tu jada. Raiso, mamy malo czasu! Palce Iwana rozpaczliwie szarpaly kabel. Raisa pokrecila glowa i odciagnela przewod, zmniejszajac nacisk na jego szyje. -Lew, pusc go, niech udowodni, ze to nieprawda. -Zastanow sie, wszyscy twoi przyjaciele zostali aresztowani, wszyscy z wyjatkiem Iwana Zukowa. Jak myslisz, skad MGB wzielo nazwisko tej kobiety, Zoi? Nie aresztowali jej przeciez na podstawie modlitw. To byl tylko pretekst. Nie mogac sie uwolnic, Iwan zaczal osuwac sie na podloge. Lew musial podtrzymac ciezar jego ciala, lecz czul, ze sil nie wystarczy mu na dlugo. 298 -Raiso, nigdy nie rozmawialas ze mna o swoich przyjaciolach.Nigdy mi nie ufalas. Komu sie zwierzalas? Pomysl! Raisa spojrzala na Lwa, potem na Iwana. To prawda: wszyscy jej przyjaciele nie zyli albo zostali aresztowani, wszyscy oprocz niego. Potrzasnela glowa, nie chcac w to uwierzyc - w paranoje dzisiejszych czasow, w stworzona przez system paranoje, w ktorej wystarczal byle zarzut, nawet najbardziej niesluszny, by zabic czlowieka. Dostrzegla, jak reka Iwana siega do szuflady. Puscila kabel telefonu. -Lew, zaczekaj! -Nie mamy czasu! -Zaczekaj! Otworzyla szuflade i zaczela ja przetrzasac. Znalazla noz do papieru - ostry noz, ktorym Iwan chcial sie bronic. Nie mogla miec mu tego za zle. W glebi lezala ksiazka, egzemplarz "Komu bije dzwon". Dlaczego nie byla ukryta? Wyjela ksiazke. Tkwila w niej kartka. Sporzadzono na niej liste nazwisk ludzi, ktorym pozyczal te ksiazke. Niektore z nazwisk byly przekreslone. Jej nazwisko takze. Po drugiej stronie widniala lista osob, ktorym zamierzal ja dopiero pozyczyc. Raisa odwrocila sie do Iwana, drzaca reka podsuwajac mu kartke przed oczy. Mial jakies wiarygodne wyjasnienie? Nie, juz wiedziala, ze nie. Zaden dysydent nie bylby na tyle glupi, aby spisywac liste nazwisk. Pozyczal te ksiazke ludziom, aby ich obciazac. Lew nadal przytrzymywal szamoczacego sie Iwana. -Raiso, odwroc sie. Spelnila polecenie, przechodzac z ksiazka w rece na druga strone pokoju; slyszala, jak nogi Iwana kopia meble. Tego samego dnia Poniewaz Iwan byt tajnym wspolpracownikiem sluzby bezpieczenstwa, liczyli sie z tym, ze jego smierc zostanie natychmiast uznana za morderstwo, za czyn popelniony przez przeciwnika ustroju, przez element antyradziecki. Sprawca pochodzil z zewnatrz, spoza kregu wyznawcow, co uzasadnialo decyzje o wszczeciu sledztwa zakrojonego na szeroka skale. Nie trzeba bylo niczego tuszowac. Na szczescia dla Lwa i Raisy Iwan musial miec wielu wrogow. Wydawal sluzbom obywateli, skuszonych obietnica lektury niedozwolonych materialow, jak drapieznik wabi ofiary przyneta. Zakazane materialy dostawal od panstwa. Przed wyjsciem z mieszkania Raisa wziela liste nazwisk i wcisnela ja do kieszeni. Lew pospiesznie zebral dokumenty sprawy. Nie mieli pojecia, jak szybko funkcjonariusze sluzby bezpieczenstwa zareaguja na sygnal Iwana. Otworzyli drzwi i zbiegli po schodach, odzyskujac czesciowo spokoj dopiero na ulicy. Zblizajac sie do rogu, obejrzeli sie za siebie. Do budynku wchodzili agenci. Nikt w Moskwie nie mial powodu przypuszczac, ze Lew i Raisa wrocili. Nie musieli sie obawiac, ze beda pierwszymi podejrzanymi. Funkcjonariusze prowadzacy sledztwo, gdyby w ogole dostrzegli ich zwiazek ze sprawa, zwrociliby sie do MGB w Wuralsku i uzyskaliby informacje, ze oboje sa na wedrownych wakacjach. To uzasadnienie moglo wystarczyc, dopoki jakis swiadek nie zidentyfikowalby mezczyzny i kobiety, 300 ktorzy weszli do budynku. Wowczas ich alibi wzieto by pod lupe. Ale Lew wiedzial, ze to wszystko mialo znikome znaczenie. Nawet gdyby nie bylo zadnych dowodow, nawet gdyby naprawde byli na wakacjach w gorach, morderstwo zostaloby wykorzystane jako pretekst do ich aresztowania. Waga dowodow byla zupelnie nieistotna.W ich obecnym polozeniu proba spotkania z rodzicami Lwa zakrawala na bezczelnosc. Najblizszy pociag do Wuralska mieli jednak dopiero o piatej rano, a co wazniejsze, Lew zdawal sobie sprawe, ze to ostatnia szansa, by z nimi porozmawiac. Mimo ze od wyjazdu z Moskwy odmawiano mu kontaktu z rodzicami i nie podano mu zadnych szczegolow, dotyczacych ich miejsca pobytu, to przed kilkoma tygodniami zdobyl ich adres. Wiedzac, ze panstwowe instytucje zwykle dzialaja niezaleznie od siebie, mial nadzieje, ze pytanie o Stiepana i Anne, skierowane do wydzialu kwaterunkowego, nie wywola natychmiastowego alarmu i nie zostanie przekazane do MGB. Aby sie zabezpieczyc, podal falszywe nazwisko i sformulowal prosbe, jak gdyby chodzilo o jakas urzedowa sprawe, pytajac o kilka innych osob, w tym rowniez Galine Szaporine. Choc w wypadku pozostalych nazwisk nie mial szczescia, udalo mu sie odnalezc rodzicow. Byc moze Wasilij spodziewal sie takiej proby; mogl nawet wydac polecenie, by ujawniono mu adres. Wiedzial, ze slabym punktem Lwa bedzie lek o rodzicow. Jesli chcial go przylapac na zlamaniu rozkazow, mogl ich wykorzystac do zastawienia na niego pulapki. Lew nie sadzil jednak, aby rodzice pozostawali pod stala obserwacja przez cztery miesiace. Bardziej prawdopodobne, ze ludzie, z ktorymi musieli dzielic mieszkanie, byli takze informatorami. Musial sie skontaktowac z rodzicami bez wiedzy ich wspollokatorow. Od zachowania sprawy w tajemnicy zalezalo bezpieczenstwo rodzicow, a takze bezpieczenstwo Lwa i Raisy. Gdyby ich zlapano, zostaliby oskarzeni o morderstwo Iwana i przypuszczalnie nikt z calej rodziny Lwa nie dozylby nastepnego dnia. Lew byl gotow podjac ryzyko. Musial sie pozegnac. 301 Dotarli na ulice Woroncowa. Dom okazal sie starym, przedrewolucyjnym budynkiem, ktory podzielono na setke malenkich klitek, niekiedy przegrodzonych jedynie brudnymi przescieradlami, zawieszonymi na sznurach. Na pewno nie bylo tu zadnych wygod, biezacej wody ani toalety wewnatrz budynku. Lew zobaczyl wystajace z okien rury piecykow opalanych drewnem, ktore byly najtanszym i najbardziej zanieczyszczajacym otoczenie z dostepnych sposobow ogrzewania. Czekali, przygladajac sie budynkowi z bezpiecznej odleglosci. Bez przerwy musieli tluc komary obsiadajace im szyje, a wkrotce rowniez rece poplamione krwia. Lew wiedzial, ze bez wzgledu na to, jak dlugo bedzie stal pod oknami, i tak sie nie przekona, czy to pulapka. Musial wejsc do srodka. Spojrzal na Raise. Zanim sie odezwal, powiedziala:-Zaczekam. Czula wstyd. Ufala Iwanowi; swoje zdanie o nim zbudowala wylacznie na podstawie jego ksiazek, gazet, uwag o zachodniej kulturze, planow wsparcia najwazniejszych pisarzy dysydenckich, ktorym rzekomo zamierzal pomoc przemycic za granice ich dziela. Same klamstwa - ilu pisarzy i opozycjonistow zwabil w zasadzke? Ile spalil rekopisow, ktorych swiat nigdy nie mial juz poznac? Ilu artystow i wolnomyslicieli wydal w rece czekistow? Stracila dla niego glowe, bo diametralnie roznil sie od Lwa. Roznice okazaly sie kamuflazem. Dysydent byl policjantem, a policjant stal sie kontrrewolucjonista. Dysydent ja zdradzil, a policjant ocalil. Nie potrafila pozegnac sie z rodzicami Lwa, stojac u boku meza jak lojalna, kochajaca zona. Lew ujal jej reke. -Chce, zebys poszla ze mna. Drzwi do budynku byly otwarte. Wewnatrz panowal upal i zaduch. Oboje natychmiast zaczeli sie pocic: ubrania przykleily im sie do plecow. Drzwi mieszkania numer 27 na gorze byly zamkniete. Lew nieraz wlamywal sie do domow. Starsze zamki zwykle trudniej bylo otworzyc niz nowoczesne. Czubkiem sprezynowego noza odkrecil oslone, wsunal ostrze w mechanizm zamka, ale nie udalo mu sie go odblokowac. Otarl pot z twarzy i przez chwile gleboko oddychal z zamknietymi oczami. Nastepnie wytarl dlonie o spodnie, nie zwazajac 302 na komary - niech sie opija do syta. Otworzyl oczy. Skup sie, pomyslal. Zamek szczeknal i puscil.Swiatlo padalo tylko z okna od ulicy. W pokoju unosil sie zapach cial spiacych ludzi, a powietrze przypominalo zupe. Lew i Raisa stali w drzwiach, przyzwyczajajac wzrok do ciemnosci. Ujrzeli zarys trzech lozek: w dwoch lezalo po dwoje doroslych, w trzecim, mniejszym, troje dzieci. W czesci kuchennej pod stolem na podlodze, skulona na pledach spala dwojka malcow. Lew podszedl do spiacych doroslych. Ani w jednym, ani w drugim lozku nie bylo jego rodzicow. Czyzby podano zly adres? Taki brak kompetencji nie nalezal do rzadkosci. A moze celowo przekazano mu niewlasciwe dane? Dostrzegl zarys nastepnych drzwi i ruszyl w ich strone. Deski podlogi uginaly sie pod jego ciezarem. Raisa szla tuz za nim, stapajac znacznie lzejszym krokiem. Para ludzi w stojacym blizej lozku zaczela sie poruszac przez sen. Lew przystanal, czekajac, az sie uspokoja. Stwierdziwszy, ze sie nie obudzili, podszedl do drzwi i ujal klamke. W pokoju nie bylo okien i zadnego zrodla swiatla. Zeby cokolwiek zobaczyc, Lew musial zostawic otwarte drzwi. Ujrzal dwa lozka, stojace bardzo blisko siebie. Nie rozdzielal ich nawet parawan z brudnego przescieradla. W jednym lozku lezalo dwoje dzieci, w drugim spalo dwoje doroslych. Lew podszedl blizej. To byli jego rodzice, wtuleni w siebie na waskim pojedynczym lozku. Lew wyprostowal sie, cofnal do Raisy i szepnal: -Zamknij drzwi. Poruszajac sie w nieprzeniknionym mroku, po omacku wrocil do lozka i kucnal obok rodzicow. Sluchal ich oddechow, cieszac sie z ciemnosci. Plakal. Pokoj, w ktorym ich umieszczono, byl mniejszy od lazienki w ich dawnym mieszkaniu. Nie mieli tu w ogole miejsca dla siebie ani sposobu, by odizolowac sie od wspollokatorow. Przyslano ich tu, by zgineli podobna smiercia, jaka zaplanowano dla ich syna: w upokorzeniu. Lew jednym ruchem zaslonil im usta rekami. Poczul, jak sie budza i sztywnieja z przerazenia. Powstrzymujac ich od krzyku, szepnal: -To ja, Lew. Nie robcie halasu. 303 Napiete ciala sie rozluznily. Lew odsunal dlonie od ust rodzicow. Uslyszal, jak siadaja. Na twarzy poczul rece matki. Dotykala go na oslep. Natrafiwszy na wilgoc lez, jej palce znieruchomialy. Dobiegl go ledwie slyszalny szept:-Lew... Ojciec takze go dotknal. Lew przycisnal do twarzy rece rodzicow. Przysiegal, ze bedzie sie nimi opiekowal, i nie dotrzymal slowa. Mogl tylko wymamrotac; -Przepraszam. Ojciec odszepnal: -Nie masz za co przepraszac. Gdyby nie ty, przez cale zycie mieszkalibysmy w takich warunkach. Matka przerwala mu, probujac wyjasnic wszystkie watpliwosci, ktore cisnely jej sie na usta: -Myslelismy, ze nie zyjesz. Powiedzieli nam, ze oboje zostaliscie aresztowani. -Oklamali was. Wyslali nas do Wuralska. Nie zamkneli mnie, tylko zdegradowali. Pracuje teraz w milicji. Pisalem do was wiele razy i prosilem, zeby przekazano wam listy, ale musieli je przechwycic i zniszczyc. Lozko obok skrzypnelo, gdy dzieci poruszyly sie przez sen. Wszyscy zamilkli. Lew czekal, dopoki nie uslyszal spokojnych, rownych oddechow. -Jest ze mna Raisa. Pomogl im odnalezc w ciemnosci jej dlonie. Wszyscy czworo chwycili sie za rece. Matka spytala: -A dziecko? -Nie. Nie chcac komplikowac sytuacji, Lew dodal: -Poronienie. Raisa powiedziala urywanym glosem: -Przepraszam. -To nie twoja wina. Anna spytala: 304 -Na jak dlugo przyjechaliscie do Moskwy? Mozemy sie jutro spotkac?-Nie, w ogole nie powinno nas tu byc. Jezeli wpadniemy, zamkna nas wszystkich. Wyjezdzamy z samego rana. -Moze wyjdziemy porozmawiac na zewnatrz? Lew zastanawial sie nad tym. Opuszczajac mieszkanie, z pewnoscia zbudziliby kogos z rodziny sasiadow. -Nie mozemy ryzykowac, ze ktos sie obudzi. Musimy rozmawiac tutaj. Przez chwile nikt sie nie odzywal i cztery pary rak sciskaly sie w ciemnosciach. W koncu Lew rzekl: -Musze wam znalezc lepsze mieszkanie. -Nie, Lew, posluchaj. Czesto zachowywales sie tak, jak gdyby nasza milosc zalezala od tego, co dla nas robisz. Nawet w dziecinstwie. To nieprawda. Musicie zajac sie wlasnym zyciem. Jestesmy starzy. To juz niewazne, gdzie mieszkamy. Zyjemy tylko nadzieja, ze dostaniemy od was jakas wiadomosc. Musimy sie pogodzic z tym, ze to nasze ostatnie spotkanie. Nie ma sensu snuc zadnych planow. Musimy sie pozegnac, poki mamy okazje. Lew, kocham cie i jestem z ciebie dumna. Zaluje tylko, ze nie mogles sluzyc lepszemu rzadowi. Glos Anny brzmial juz spokojnie. -Macie siebie, kochacie sie. Wierze, ze czeka was odmiana losu. Wam i waszym dzieciom bedzie sie zylo inaczej. Rosja bedzie inna. Jestem naprawde dobrej mysli. To byla mrzonka, ale matka szczerze w nia wierzyla, wiec Lew sie nie sprzeciwial. Stiepan ujal dlon Lwa, wkladajac do niej koperte. -To list, ktory napisalem do ciebie wiele miesiecy temu. Nie mialem okazji ci go dac, bo was wywiezli. Nie chcialem go wysylac poczta. Przeczytaj list, dopiero kiedy bezpiecznie odjedziecie. Obiecaj, ze wczesniej go nie przeczytasz. Obiecaj. -Co w nim? -Twoja matka i ja dokladnie przemyslelismy wszystko, co tam znajdziesz. Napisalismy to, co chcielismy ci powiedziec, ale z roznych 305 powodow nie moglismy. To, o czym juz dawno powinnismy ci powiedziec-Ojcze... -Wez list, Lew. Zrob to dla nas. Lew przyjal list i wszyscy czworo usciskali sie w ciemnosci po raz ostatni. 6 lipca Lew i Raisa zblizali sie do pociagu. Zdawalo sie im, ze na peronie jest wiecej funkcjonariuszy niz zwykle. Czyzby juz ich szukano? Raisa szla za szybko: przelotnie chwycil ja za reke i zwolnila kroku. List od rodzicow spoczywal razem z aktami na jego piersi. Byli juz prawie przy swoim wagonie. Wsiedli do zatloczonego pociagu. Lew szepnal do Raisy: -Zostan tu. Skinela glowa. Lew wszedl do ciasnej toalety, zamknal drzwi i opuscil klape, zeby mniej cuchnelo. Zdjal kurtke, rozpial koszule i zdjal plocienna torbe, ktora uszyl na akta. Byla przesiaknieta potem, a tusz z drukowanych dokumentow odbil sie na jego skorze, zostawiajac na niej rzedy liter. Znalazl list, ktory przez chwile obracal w dloniach. Na wymietej i brudnej kopercie nie bylo nazwiska. Ciekawe, jak rodzicom udalo sie go ukryc przed wspollokatorami, ktorzy zapewne myszkowali w ich rzeczach. Jedno z nich musialo trzymac list caly czas przy sobie, dzien i noc. Pociag ruszyl, opuszczajac Moskwe. Lew dotrzymal obietnicy. Wolno mu juz bylo przeczytac list. Zaczekal, az wyjada z dworca, po czym otworzyl koperte i rozlozyl list. Rozpoznal pismo ojca. Lew, ani Twoja matka, ani ja niczego nie zalujemy. Kochamy Cie. Zawsze spodziewalismy sie, ze nadejdzie dzien, w ktorym porozmawiamy z 307 Toba o tej sprawie. Ku naszemu zdziwieniu ow dzien nigdy nie nadszedl. Myslelismy, ze sam poruszysz ten temat, kiedy bedziesz gotowy. Ale milczales, zawsze zachowywales sie, jak gdyby to sie nigdy nie stalo. Moze latwiej Ci bylo zapomniec? Dlatego nic nie mowilismy. Sadzilismy, ze w ten sposob radzisz sobie z przeszloscia. Balismy sie, ze wymazales to z pamieci i rozmowa o tym tylko sprawi Ci bol. Krotko mowiac, bylismy szczesliwi i nie chcielismy tego zniszczyc. To bylo tchorzostwo z naszej strony.Powtarzam, oboje z matka bardzo Cie kochamy i zadne z nas niczego nie zaluje. Lew... Lew przerwal czytanie i odwrocil glowe. Tak, dobrze pamietal, co sie stalo. Wiedzial, o czym bedzie mowa w liscie. Rzeczywiscie przez cale zycie probowal o tym zapomniec. Zlozyl list i starannie podarl go na kawaleczki. Wstal, otworzyl male okno i wyrzucil strzepki. Nierowne kwadraciki papieru uniosly sie w powietrzu, zawirowaly i zniknely mu z oczu. Poludniowy wschod obwodu rostowskiego Szesnascie kilometrow na polnoc od Rostowa nad Donem Tego samego dnia Po dniu spedzonym w Gukowie Niestierow wracal elektriczka do Rostowa. Choc w gazetach nie pojawila sie zadna wzmianka o tych zbrodniach, informacje o morderstwach dzieci przedostaly sie do ludzi i zaczely krazyc w formie szeptanych plotek. Jak dotad milicja w kazdej miejscowosci uwazala popelnione na swoim terenie morderstwo za jednostkowe, izolowane zdarzenie. Ale ludzie spoza milicji, ktorych nie krepowaly zadne teorie na temat przestepczosci, zaczeli wiazac ze soba tajemnicze smierci. Z ust do ust przekazywano sobie nieoficjalne wersje wydarzen. Niestierow slyszal miedzy innymi, ze w lasach wokol Szacht grasuje dzika bestia, mordujaca dzieci. W roznych miejscach bestia przybierala rozne postaci, a w calym obwodzie powtarzano historie o nadprzyrodzonych istotach. Slyszal przerazona matke, ktora twierdzila, ze potwor jest pol czlowiekiem, pol zwierzeciem, wychowanym przez niedzwiedzie, i nienawidzi normalnych dzieci, ktorymi sie zywi. Mieszkancy pewnej wioski byli przekonani, ze to zemsta lesnego ducha, i odprawiali skomplikowane obrzedy, starajac sie udobruchac rozzloszczonego demona. Ludzie z obwodu rostowskiego nie mieli pojecia, ze setki kilometrow od nich popelniono podobne zbrodnie. Wierzyli, ze to wylacznie ich nieszczescie, ze tylko na nich spadla klatwa. Niestierow w pewnym sensie przyznawal im racje. Nie mial watpliwosci, ze znalazl sie w samym sercu zbrodni. Koncentracja morderstw byla tu wyzsza niz gdziekolwiek indziej. Nie wierzyl w nadprzyrodzone moce, do jego 309 wyobrazni przemawiala raczej jedna z bardziej przekonujacych teorii: wedlug niej Hitler w odwecie za kleske pozostawil w ich kraju faszystowskich zolnierzy, ktorym w ostatnim rozkazie polecono mordowac rosyjskie dzieci. Zolnierze wmieszali sie w spoleczenstwo, przyjmujac miejscowe zwyczaje, a rownoczesnie, zgodnie z ustalonym rytualem, systematycznie mordowali dzieci. To mogloby wyjasniac skale zbrodni, ich zasieg geograficzny i okrucienstwo, a takze brak motywow seksualnych. Nie bylo jednego mordercy, lecz wielu, moze dziesieciu czy dwunastu, dzialajacych samodzielnie, podrozujacych z miasta do miasta i zabijajacych kogo popadnie. Teoria zyskala taka moc sugestii, ze milicjanci w niektorych miejscowosciach, choc uporczywie twierdzili, ze wyjasnili wszystkie zbrodnie, zaczeli przesluchiwac kazdego, kto znal niemiecki.Niestierow wstal, by rozprostowac nogi. Jechal kolejka od trzech godzin. Podroz dluzyla sie i byla niewygodna, a general nie byl przyzwyczajony do tak dlugiego siedzenia. Przeszedl przez caly wagon, otworzyl okno i patrzyl na zblizajace sie swiatla miasta. Dowiedziawszy sie o morderstwie chlopca imieniem Pietia z kolchozu niedaleko Gukowa, zjawil sie tu dzis rano. Bez wiekszych trudnosci odnalazl rodzicow dziecka. Mimo ze przedstawil sie im falszywym nazwiskiem, zgodnie z prawda wyjasnil, ze prowadzi sledztwo w sprawie podobnych morderstw wielu dzieci. Rodzice nalezeli do goracych zwolennikow teorii o niemieckich zolnierzach, dodajac, ze z faszystami mogli wspolpracowac Ukraincy, zdrajcy, ktorzy wczesniej pomogli sie tamtym wtopic w spoleczenstwo. Ojciec pokazal Niestierowowi nalezacy do Pieti klaser znaczkow, ktory przechowywali w drewnianym pudelku pod lozkiem jak w relikwiarzu. Patrzac na znaczki, nie mogli powstrzymac lez. Rodzicom odmowiono wydania ciala syna. Slyszeli jednak, co sie z nim stalo. Zostal rozszarpany niczym przez dzikie zwierze, a usta zapchano mu ziemia, jak gdyby morderca chcial z nich zaszydzic. Ojciec, ktory walczyl w Wielkiej Wojny Ojczyznianej, wiedzial, ze niemieckim zolnierzom podawano narkotyki, aby byli brutalni, pozbawieni norm moralnych i bezlitosni. Nie mial watpliwosci, ze mordercy sa produktem dzialania jakiegos 310 narkotyku stworzonego przez faszystow. Byc moze zostali uzaleznieni od krwi dzieci, bez ktorej nie mogli zyc. Jak inaczej mozna tlumaczyc popelnianie takich zbrodni? Niestierow nie znalazl dla tych ludzi slow pociechy, przyrzekajac tylko, ze sprawca zostanie schwytany.Elektriczka zatrzymala sie w Rostowie. Niestierow wysiadl, pewien jedynie tego, ze znalazl centrum zbrodni. Zanim przed czterema laty przeniesiono go do Wuralska, pracowal w rostowskiej milicji, wiec bez wiekszego trudu udalo mu sie zebrac informacje. Wedlug najnowszych danych, liczba zabitych dzieci wzrosla do piecdziesieciu siedmiu, a wszystkie zginely w podobnych okolicznosciach. Duza liczbe morderstw popelniono w tym obwodzie. Zastanawial sie, czy to mozliwe, by niemieccy dywersanci opanowali cala zachodnia polowe kraju. Wehrmacht okupowal ogromna czesc ziem radzieckich. Niestierow walczyl na Ukrainie i na wlasne oczy widzial gwalty i mordy, dokonywane przez wycofujace sie wojska. Postanowil odlozyc to na bok, nie zajmujac ostatecznego stanowiska wobec zadnej z teorii. Watpliwosci powinna rozstrzygnac moskiewska misja Lwa, ktory mial uzyskac opinie profesjonalistow na temat tozsamosci mordercy. Zadanie Niestierowa polegalo na zgromadzeniu informacji o miejscach popelnienia zbrodni. Podczas wakacji jego rodzina mieszkala u matki Niestierowa w nowym osiedlu, zbudowanym w ramach jednego z powojennych programow mieszkaniowych i majacym wszystkie cechy typowe dla podobnych przedsiewziec: postawiono je bardziej po to, by wykonac norme, niz wybudowac domy dla ludzi. Budynki juz sie rozpadaly: rozpadaly sie zreszta, zanim jeszcze zostaly wykonczone. Byly pozbawione biezacej wody i kanalizacji i niewiele roznily sie od ich domu w Wuralsku. Niestierow i Inessa oklamali jego matke, zapewniajac ja, ze dostali nowe mieszkanie. Matka ucieszyla sie, jak gdyby sama otrzymala na nie przydzial. Zblizajac sie do domu, Niestierow zerknal na zegarek. Wyjechal o szostej rano, a teraz dochodzila dziewiata wieczorem. Stracil pietnascie godzin, nie uzyskujac wlasciwie zadnych istotnych informacji. Nie mial juz wiecej czasu. Jutro wracali do domu. 311 Wszedl na podworko. Bylo obwieszone praniem. Wsrod rzeczy dostrzegl swoje ubrania. Dotknal ich. Byly suche. Minal rozwieszone pranie i skierowal sie do drzwi mieszkania matki. Wszedl do kuchni.Inessa siedziala na taborecie ze zwiazanymi rekami i zakrwawiona twarza. Za jej plecami stal mezczyzna, ktorego Niestierow nie znal. Nie zastanawiajac sie, co tu sie stalo ani kim jest ten czlowiek, rzucil sie naprzod, kipiac z gniewu, gotow zabic. Nie obchodzilo go, ze nieznajomy ma na sobie mundur: pragnal go zabic, kimkolwiek byl. Uniosl piesc. Zanim jednak zdazyl zadac cios, jego reke przeszyl bol. Niestierow zobaczyl stojaca z boku moze czterdziestoletnia kobiete. Trzymala czarna palke. Gdzies juz widzial jej twarz. Przypomnial sobie - na plazy przed dwoma dniami. W drugiej rece kobieta niedbale trzymala pistolet, wyraznie zadowolona, ze w pelni panuje nad sytuacja. Dala znak funkcjonariuszowi, ktory podszedl blizej i wysypal na podloge mnostwo papierow. Wokol ich stop wyladowaly wszystkie dokumenty, zgromadzone w ciagu minionych dwoch miesiecy, zdjecia, opisy, mapy - akta spraw morderstw dzieci. -Generale Niestierow, jestescie aresztowani. Wuralsk 7 lipca Lew i Raisa wysiedli z pociagu i zostali na peronie, udajac, ze robia porzadek z bagazem i czekajac, az pozostali pasazerowie znikna w budynku stacji. Bylo pozno, ale zmierzch jeszcze nie zapadl. Majac wrazenie, ze sa widoczni jak na dloni, zeszli z peronu i pobiegli do lasu. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie ukryli swoje rzeczy, Lew przystanal, lapiac oddech. Patrzyl na drzewa, zastanawiajac sie, czy dobrze zrobil, niszczac list. Moze wyrzadzil rodzicom krzywde? Rozumial, dlaczego chcieli spisac wszystko, co czuli i o czym mysleli: pragneli sie pogodzic. Ale Raisa miala racje, mowiac mu: Dzieki temu potrafisz zasnac, ze wymazujesz zdarzenia z pamieci, tak? Nie wiedziala nawet, ze trafila w samo sedno. Raisa dotknela jego reki. -Wszystko w porzadku? Pytala go, co bylo w liscie. Najpierw chcial sklamac i powiedziec, ze to byly informacje o rodzinie - szczegoly, o ktorych zapomnial. Ale domyslilaby sie, ze klamie. Powiedzial wiec prawde, ze zniszczyl list, podarl na kawalki i wyrzucil przez okno. Nie chcial go czytac. Rodzice i tak odzyskaja spokoj, wierzac, ze zrzucili ciezar z serca. Ku jego uldze Raisa nie kwestionowala tej decyzji i odtad ani slowem nie wspominali o liscie. 313 Rozgarneli rekami liscie i ziemie, odkopujac swoje rzeczy. Zdjeli miejskie stroje, zamierzajac sie przebrac w ubrania, w ktorych opuscili miasto, udajac, ze wybieraja sie na wakacyjna wedrowke. Sami w lesie i nadzy, znieruchomieli, patrzac na siebie. Moze to bylo poczucie zagrozenia, moze nadarzajaca sie okazja, ale Lew poczul, ze pragnie Raisy. Niepewny jej uczuc wobec siebie, czekal, obawiajac sie zrobic pierwszy ruch, jak gdyby nigdy sie wczesniej nie kochali, jak gdyby to byl ich pierwszy raz i zadne z nich nie wiedzialo, gdzie lezy granica tego, co dozwolone, a co nie. Wyciagnela reke i dotknela go. To wystarczylo: przyciagnal ja do siebie i pocalowal. Razem popelnili morderstwo, razem oszukiwali, spiskowali, planowali i klamali. Byli para przestepcow, sami przeciw calemu swiatu. Nadszedl czas, by skonsumowac ten nowy zwiazek. Gdyby tylko mogli tu zostac, ukryci w lesie, zatrzymac te chwile na zawsze, cieszac sie tym, co teraz czuli.Weszli na lesny szlak i skierowali sie do miasta. Gdy dotarli do restauracji Basarowa i wkroczyli do glownej sali, Lew wstrzymal oddech, spodziewajac sie poczuc na ramionach brutalne rece. Ale nie bylo tu nikogo, zadnych agentow ani funkcjonariuszy. A wiec sa bezpieczni, przynajmniej jeszcze przez jeden dzien. Basarow byl w kuchni i slyszac, jak wchodza, nawet sie nie odwrocil. Otworzyli swoj pokoj na gorze. Na podlodze lezal list wsuniety przez szpare pod drzwiami. Lew postawil torby na lozku i podniosl kartke. Byla to wiadomosc od Niestierowa, opatrzona dzisiejsza data. Lew, jezeli wrociles zgodnie z planem, spotkajmy sie dzisiaj w moim gabinecie o dziewiatej. Przyjdz sam. Przynies wszystkie dokumenty, zwiazane ze sprawa, o ktorej rozmawialismy. Lew, bardzo mi zalezy, zebys przyszedl punktualnie. Lew zerknal na zegarek. Zostalo mu pol godziny. Tego samego dnia Nawet na komendzie milicji Lew nie zamierzal ryzykowac. Ukryl papiery w urzedowych dokumentach. Rolety w oknach gabinetu Niestierowa byly opuszczone, nie mogl wiec zajrzec do srodka. Spojrzal na zegarek: spoznil sie o dwie minuty. Nie wiedzac, jakie to wlasciwie bedzie mialo znaczenie, zapukal do drzwi. Niestierow otworzyl niemal natychmiast, jak gdyby za nimi czekal. Z niezrozumialym pospiechem wciagnal Lwa do srodka i zatrzasnal drzwi. Zachowywal sie z nietypowa dla siebie niecierpliwoscia. Na biurku lezaly dokumenty z akt sprawy. Zlapal Lwa za ramiona i zaczal mowic przyciszonym, rozgoraczkowanym glosem. -Posluchaj mnie uwaznie i nie przerywaj. W Rostowie zostalem aresztowany. Zmusili mnie, zebym sie przyznal. Nie moglem zrobic inaczej. Mieli moja rodzine. Powiedzialem im wszystko. Sadzilem, ze uda mi sie ich przekonac, zeby nam pomogli, ze powinni nadac naszej sprawie urzedowy bieg. Zawiadomili Moskwe. Oskarzono nas o agitacje antyradziecka. Mysla, ze to twoja osobista wendeta wobec panstwa, akt zemsty. Odrzucili nasze wnioski jako wyrafinowana akcje zachodniej propagandy: sa pewni, ze ty i twoja zona jestescie szpiegami. Dali mi wybor. Dadza spokoj mojej rodzinie, jezeli wydam ciebie i przekaze im wszystkie informacje, jakie udalo nam sie zebrac. Lew poczul, jak grunt usuwa mu sie spod nog. Choc zdawal sobie sprawe z niebezpieczenstwa, nie spodziewal sie, ze tak szybko stanie na jego drodze. 315 -Kiedy?-Teraz. Budynek jest otoczony. Za pietnascie minut agenci wejda do tego pokoju, aresztuja cie i zabiora wszystkie dowody co do jednego. W ciagu tych minut mam z ciebie wydobyc wszelkie informacje, jakie uzyskales w Moskwie. Lew cofnal sie i spojrzal na zegarek. Bylo piec po dziewiatej. -Lew, musisz mnie posluchac. Mozesz uciec. Ale zeby to sie udalo, nie przerywaj mi, nie zadawaj zadnych pytan. Mam plan. Uderzysz mnie moim pistoletem, tak zebym stracil przytomnosc. Potem wyjdziesz z gabinetu, zejdziesz po schodach i schowasz sie w pokojach po prawej stronie. Sluchasz mnie? Musisz sie skupic. Drzwi sa otwarte. Wejdz tam, nie zapalaj swiatla i zamknij drzwi na klucz. Ale Lew nie sluchal; serce mu walilo - myslal teraz tylko o jednym: -Co z Raisa? -W tej chwili ja aresztuja. Przykro mi, ale nie mozna jej pomoc. Lew, skup sie albo wszystko skonczone. -Juz jest skonczone. Od chwili, kiedy im powiedziales. -O wszystkim wiedzieli. Mieli moje materialy, moje akta. Jestes na mnie zly, ale co mialem zrobic? Pozwolic, zeby zabili moja rodzine? Mogli cie juz aresztowac. Lew, mozesz sie na mnie zloscic albo mozesz uciec. Lew wyrwal sie z uscisku Niestierowa i zaczal krazyc po pokoju, starajac sie zebrac mysli. Raisa zostala aresztowana. Oboje wiedzieli, ze ta chwila nastapi, ale byly to tylko abstrakcyjne rozwazania. Nie rozumieli, co to bedzie oznaczalo. Na mysl, ze moglby jej juz nigdy wiecej nie zobaczyc, trudno mu bylo oddychac. Ich zwiazek, odrodzony i przypieczetowany zaledwie przez dwiema godzinami w lesie, mial sie zakonczyc. -Lew! Czego chcialaby od niego Raisa? Na pewno by nie chciala, zeby sie roztkliwial. Chcialaby, zeby mu sie udalo, zeby uciekl, zeby sluchal. -Lew! 316 -Dobrze, jaki jest plan?Niestierow ciagnal, streszczajac pierwsza czesc. -Uderzysz mnie moja bronia, zebym stracil przytomnosc. Zejdziesz po schodach i schowasz sie w pokojach po prawej. Ukryj sie tam; zaczekaj, az agenci wejda do budynku. Od razu przyjda tu, na to pietro. Kiedy cie mina, zejdz na parter i wyskocz przez okno z tylu. Stoi tam samochod. Tu masz kluczyki, ktore niby mi ukradniesz. Musisz wyjechac z miasta, nie szukaj nikogo, nie zatrzymuj sie, po prostu jedz. Bedziesz mial nad nimi niewielka przewage. Pomysla, ze uciekasz pieszo i jestes gdzies w miescie. Zanim sie zorientuja, ze wziales samochod, powinienes byc wolny. -Wolny? Po co? -Zeby wyjasnic te zbrodnie. -Moj wyjazd do Moskwy skonczyl sie klapa. Naoczny swiadek nie chcial nic powiedziec. Dalej nie wiem, kto to moze byc. Jego slowa zaskoczyly Niestierowa. -Lew, wiem, ze sobie poradzisz. Wierze w ciebie. Musisz jechac do Rostowa nad Donem. Tam koncentruje sie wiekszosc zbrodni. Jestem przekonany, ze powinienes sie skupic wlasnie na tym terenie. Ludzie maja teorie na temat morderstw dzieci. Jedna mowi, ze grupa bylych faszystowskich... Lew przerwal: -Nie, to robota jednego czlowieka, dzialajacego w pojedynke. Ma zwykla prace. Wyglada normalnie. Jezeli rzeczywiscie morderstwa koncentruja sie wokol Rostowa, to prawdopodobnie tam mieszka i pracuje. Wszystkie miejsca laczy jego praca. A to oznacza, ze podrozuje: w podrozy zabija. Wystarczy sie dowiedziec, co to za praca, i bedziemy go mieli. Lew zerknal na zegarek. Zostalo mu zaledwie pare minut. Niestierow polozyl na mapie dwa palce na punktach oznaczajacych miasta. -Co laczy Rostow i Wuralsk? Na wschod stad nie bylo zadnego morderstwa. W kazdym razie nic o tym nie wiemy. To znaczy, ze tu wypada koniec trasy, dalej nie jezdzi. 317 Lew przytaknal.-W Wuralsku jest fabryka Wolgi. Poza tartakami nie ma tu zadnych waznych zakladow. Ale w Rostowie jest mnostwo fabryk. Niestierow znal obydwa miasta lepiej niz Lew. -Wolga i Rostelmasz blisko ze soba wspolpracuja. -Co to jest Rostelmasz? -Fabryka traktorow, ogromna, najwieksza w Zwiazku Radzieckim, podobnej skali co Wolga. -Uzywaja tych samych czesci? -Mozliwe. Czyzby na tym polegal zwiazek? Morderstwa popelniano wzdluz linii kolejowej, biegnacej z poludnia i na zachod, od stacji do stacji. Przyjmujac te hipoteze, Lew zauwazyl: -Jezeli Wolga wysyla dostawy do Rostelmaszu, to fabryka musi zatrudniac tolkacza, ktory przyjezdza, zeby pilnowac, czy Wolga wywiazuje sie ze zobowiazan. -U nas zamordowano tylko dwoje dzieci, i to niedawno. Fabryki wspolpracuja od dlugiego czasu. -Ostatnie morderstwa popelniono na polnocy. To znaczy, ze wlasnie dostal te prace. Albo ze dopiero co oddelegowano go na te trase. Trzeba dotrzec do teczek personalnych pracownikow Rostelmaszu. Jezeli mamy racje, to porownujac ewidencje z miejscami morderstw, znajdziemy go. Byli blisko rozwiazania. Gdyby nie scigali ich agenci, gdyby mogli swobodnie dzialac, mogliby poznac nazwisko mordercy jeszcze w tym tygodniu. Ale nie mieli tygodnia ani wsparcia ze strony sluzb panstwowych. Mieli jedynie cztery minuty. Bylo jedenascie po dziewiatej. Lew musial uciekac. Wzial tylko jeden dokument - liste morderstw z datami i miejscami. Niczego wiecej nie potrzebowal. Zlozyl kartke, wsunal ja do kieszeni i ruszyl do drzwi. Niestierow zatrzymal go. Podal mu pistolet. Lew wzial bron i zawahal sie przez moment. Widzac niepewnosc w jego oczach, general rzekl: -Inaczej zginie moja rodzina. 318 Lew uderzyl go w bok glowy, rozcinajac mu skore. Niestierow osunal sie na kolana, ale wciaz byl przytomny.-Powodzenia, drugi raz przyloz mi porzadnie. Lew uniosl pistolet. General zamknal oczy. Wybieglszy na korytarz, Lew dopiero przy schodach zorientowal sie, ze zapomnial kluczykow. Zostaly na stole. Wrocil biegiem do gabinetu, przeskoczyl lezacego Niestierowa i chwycil kluczyki. Byl juz spozniony - pietnascie po dziewiatej, agenci wlasnie wchodzili do budynku. Lew wciaz byl w gabinecie, dokladnie tam, gdzie chcieli go zastac. Wypadl na korytarz, zbiegl po schodach. Uslyszal zblizajace sie kroki. Kiedy znalazl sie na trzecim pietrze, rzucil sie w prawo i chwycil klamke najblizszych drzwi. Byly otwarte, tak jak obiecal Niestierow. Ledwie wszedl i zamknal je za soba, agenci juz biegli na gore. Lew czekal w ciemnosci. Rolety byly spuszczone, by nikt z zewnatrz nie mogl zajrzec do srodka. Slyszal lomot krokow. Na schodach bylo co najmniej czterech funkcjonariuszy. Kusilo go, by zostac w zamknietym pokoju, chwilowo bezpiecznym miejscu. Okna wychodzily na glowny plac. Ostroznie wyjrzal. Przed wejsciem stal krag ludzi. Odsunal sie od okna. Musial sie przedostac na parter, a potem na tyl budynku. Otworzyl drzwi i rozejrzal sie. Korytarz byl pusty. Zamknal drzwi, i ruszyl w strone schodow. Z dolu dobiegl go glos jednego z agentow. Zbiegl na polpietro. Nie widzial i nie slyszal nikogo. Gdy tylko puscil sie biegiem, na ostatnim pietrze rozlegly sie krzyki: znalezli Niestierowa. Do budynku wpadla druga grupa agentow, zaalarmowana przez kolegow. Zejscie na sam dol byloby zbyt ryzykowne, wiec porzucajac plan Niestierowa, Lew zostal na pierwszym pietrze. Musial wykorzystac krotkie zamieszanie, zanim funkcjonariusze rozdziela sie na grupy poszukiwawcze. Nie mogac zejsc na parter, pobiegl korytarzem do toalety, ktorej okno wychodzilo na tyl budynku. Otworzyl je. Bylo wysokie, waskie, widzial, ze z trudem bedzie sie przez nie mogl przecisnac. Musial wygramolic sie glowa naprzod. Wygladajac na zewnatrz, nie zauwazyl zadnych agentow. Do ziemi bylo okolo pieciu 319 metrow. Wysunal sie przez okno, zawieszony nad ziemia, zaczepiony nogami o rame. Nie mial sie czego chwycic. Musial spasc, oslaniajac glowe rekami.Gdy wyladowal na dloniach, chrupnelo mu w nadgarstkach. Uslyszal krzyk i uniosl wzrok. Z okna na ostatnim pietrze patrzyl na niego jeden z agentow. Namierzyli go. Nie zwazajac na bol, Lew zerwal sie na nogi i wbiegl w boczna uliczke, gdzie mial czekac samochod. Huknely strzaly. Tuz przy jego glowie wzbily sie w powietrze chmury ceglanego pylu. Lew skulil sie, lecz biegl nadal. Rozlegly sie kolejne strzaly, pociski z brzekiem siekly ulice. Skrecil za rog, umykajac z linii ognia. Zobaczyl zaparkowany samochod. Wdrapal sie do niego, wlozyl kluczyk do stacyjki. Silnik prychnal i zgasl. Lew sprobowal jeszcze raz. Auto nie chcialo zapalic. Znow sprobowal - prosze - i tym razem sie udalo. Wrzucil bieg i ruszyl, przyspieszajac ostroznie, aby uniknac pisku opon. Najwazniejsze, zeby agenci nie zobaczyli samochodu. Wowczas bedzie po prostu jednym z niewielu aut na ulicy. Poniewaz jechal wozem milicyjnym, mial nadzieje, ze gdy funkcjonariusze go zobacza, pomysla, ze to ktorys ze swoich, i beda kontynuowac poscig pieszo. Ulica byla pusta. Lew jechal zbyt szybko i gwaltownie, chcac jak najpredzej opuscic miasto. Niestierow nie mial racji: nie bedzie mogl dotrzec do Rostowa. Czekalo go kilkaset kilometrow drogi, mial zdecydowanie za malo benzyny i zadnej szansy, by uzupelnic bak. Co wazniejsze, kiedy sie tylko zorientuja, ze wzial samochod, postawia blokady na wszystkich drogach. Musial dojechac jak najdalej, a potem porzucic samochod, ukryc go i gdzies sie przyczaic w oczekiwaniu na pociag. Dopoki nie znajda auta, bedzie mial znacznie wieksze szanse. Wyjechal na jedyna droge przelotowa, kierujac sie na zachod. Zerknal w lusterko wsteczne. Jesli zamierzali gruntownie przeszukac najblizsze budynki, przekonani, ze ucieka pieszo, mogl miec co najmniej godzine przewagi nad poscigiem. Przyspieszyl do maksymalnej predkosci osiemdziesieciu kilometrow na godzine. 320 Przed soba ujrzal ludzi stojacych na drodze, obok milicyjnego wozu. To byla blokada. Nie ryzykowali. Jesli droga na zachod zostala zablokowana, to samo stalo sie z droga na wschod. Zamkneli cale miasto. Pozostala mu jedynie nadzieja, ze zdola sie przebic przez blokade. Postanowil uderzyc przy pelnej predkosci w samochod ustawiony w poprzek drogi i odtracic go na bok. Bedzie musial kontrolowac sile uderzenia. Kiedy ich woz zostanie zniszczony, nie beda mogli od razu rozpoczac poscigu. To byl szalenczy plan, ktory skracal jego przewage do zaledwie paru minut.Agenci zaczeli strzelac. Pociski trafialy w przod samochodu, z brzekiem odbijajac sie od metalu. Jedna kula przebila szybe. Lew pochylil sie za kierownica, nie widzac juz drogi. Samochod jechal we wlasciwym kierunku: wystarczylo nie zboczyc z kursu. Kule roztrzaskiwaly szybe, do wnetrza sypaly sie odlamki szkla. Lew wciaz jechal wprost na milicyjny woz, przygotowujac sie do kolizji. Nagle samochodem zarzucilo w bok. Wpierajac sie plecami w fotel, Lew staral sie panowac nad kierownica, lecz auto gwaltownie skrecilo w lewo. Opony zostaly przestrzelone. Byl bezradny. Samochod przewrocil sie na bok, szyba rozprysla sie w kawalki. Lew wyladowal na drzwiach, kilka milimetrow od ziemi, po ktorej sunal woz, sypiac iskrami. Przod zahaczyl o samochod milicji, auto Lwa obrocilo sie o sto osiemdziesiat stopni, przewrocilo sie na dach i wypadlo z drogi na pobocze. Lew upadl na dach i lezal tam skulony, a samochod wreszcie sie zatrzymal. Lew otworzyl oczy. Nie byl pewien, czy moze sie ruszac, ale nie potrafil znalezc w sobie sil, by to sprawdzic. Patrzyl w ciemne niebo. Mysli wolno snuly mu sie po glowie. Nie byl juz w samochodzie. Ktos go musial wyciagnac. Pojawila sie nad nim czyjas twarz, zaslaniajac gwiazdy. Lew skoncentrowal sie, skupiajac wzrok na twarzy mezczyzny. To byl Wasilij. Rostow nad Donem Tego samego dnia Aron uwazal kiedys, ze praca w milicji moze byc ekscytujaca, a przynajmniej bardziej ekscytujaca niz praca w kolchozie. Wiedzial, ze nie placili za duzo, lecz dobra strona polegala na tym, ze konkurencja nie byla zbyt zacieta. Kiedy przyszlo mu szukac posady, nigdy nie byl mocnym kandydatem. Wszystko z nim bylo w porzadku, w szkole radzil sobie calkiem niezle. Urodzil sie jednak ze "zdeformowana" gorna warga. Tak mu powiedzial lekarz - warga byla "zdeformowana" i nic nie mogl na to poradzic. Wygladala, jak gdyby ktos wycial z niej kawalek i zszyl pozostala czesc, w wyniku czego warga unosila sie posrodku, odslaniajac spory fragment przednich zebow. Przez to Aron sprawial wrazenie, jak gdyby wciaz szyderczo sie usmiechal. Choc nie mialo to zadnego wplywu na jego zdolnosc do pracy, z pewnoscia mialo wplyw na zdolnosc jej znalezienia. Sluzba w milicji wydawala sie doskonalym wyjsciem, poniewaz tam zawsze szukano ludzi. Liczyl sie z tym, ze beda go dreczyc i rzucac niewybredne uwagi za jego plecami, ale do tego zdazyl sie juz przyzwyczaic. Byl gotow znosic to wszystko, pod warunkiem ze bedzie mogl uzywac mozgu. A dzis w srodku nocy siedzial w krzakach, gdzie gryzlo go robactwo, i obserwowal wiate przystanku autobusowego, szukajac oznak podejrzanych zachowan. Nie powiedziano mu, po co tu siedzi ani co to za "podejrzane zachowania". Poniewaz byl jednym z najmlodszych funkcjonariuszy komendy, zaledwie dwudziestoletnim, zastanawial sie, czy to ma byc jakis rytual inicjacji - proba lojalnosci, by sprawdzic, czy potrafi wykonywac rozkazy. Posluszenstwo ceniono najwyzej. Jak dotad jedyna osoba, ktora zauwazyl, byla dziewczyna na przystanku. Moze czternasto- czy pietnastoletnia, choc starala sie wygladac na starsza. Chyba byla pijana. Miala rozpieta bluzke. Aron obserwowal, jak wygladza spodnice i bawi sie wlosami. Co robila na tym przystanku? Pierwsze autobusy odjezdzaly dopiero rano. Nadszedl jakis mezczyzna. Wysoki, w kapeluszu i dlugim plaszczu. Mial grube okulary i niosl elegancka teczke. Stanal przed rozkladem i zaczal go studiowac, przesuwajac po nim palcem. Dziewczyna, jak gdyby byla skapo ubranym pajakiem, czyhajacym w kacie swojej sieci, wstala i podeszla do niego. Mezczyzna nie przerywal czytania, podczas gdy dziewczyna okrazala go, dotykajac jego teczki, dloni, marynarki. Przez chwile nie zwracal uwagi na jej zabiegi, az wreszcie oderwal wzrok od rozkladu jazdy i przyjrzal sie dziewczynie. Zaczeli rozmawiac. Aron nic nie slyszal. Dziewczyna nie zgadzala sie na cos, przeczaco krecac glowa. Potem wzruszyla ramionami. Doszli do zgody. Mezczyzna odwrocil sie i Aronowi zdawalo sie, ze patrzy wprost na niego, na geste krzewy obok wiaty. Czyzby go zauwazyl? Malo prawdopodobne - stali w swietle, a on kryl sie w cieniu. Oboje, mezczyzna i dziewczyna, ruszyli w jego strone, prosto w kierunku jego kryjowki. Zdezorientowany Aron sprawdzil swoje stanowisko - byl zupelnie niewidoczny. Nie mogli go zobaczyc. A gdyby nawet zobaczyli, dlaczego kierowali sie prosto na niego? Nie dzielilo ich wiecej niz pare metrow od Arona. Slyszal ich glosy. Czekal skulony w krzakach, dopoki nie przeszli tuz obok niego, skrecajac w strone lasu. Aron wynurzyl sie z ukrycia. -Stac! Mezczyzna zamarl, garbiac sie lekko. Odwrocil sie. Aron staral sie mowic autorytatywnym tonem: 323 -Co tu oboje robicie?Dziewczyna, nie zdradzajac zadnych oznak leku czy niepokoju, odparla: -Idziemy na spacer. Co sie panu stalo w warge? Bardzo brzydko wyglada. Aron zarumienil sie zmieszany. Dziewczyna patrzyla na niego z wyrazna odraza. Zamilkl na chwile, probujac sie opanowac. -Zamierzaliscie uprawiac seks. W miejscu publicznym. Jestes prostytutka. -Nie, szlismy na spacer. Mezczyzna dodal zalosnie, ledwie slyszalnym glosem: -Nikt nie zrobil nic zlego. Tylko rozmawialismy. -Pokazcie papiery. Mezczyzna zaczal szperac w kieszeniach marynarki. Dziewczyna z nonszalancka mina stala z boku: widac bylo, ze nieraz ja zatrzymywano. W ogole nie wygladala na zmieszana. Aron sprawdzil dokumenty mezczyzny. Mial na imie Andriej i pracowal w fabryce Rostelmasz. Papiery byly w porzadku. -Otworzcie teczke. Andriej zawahal sie, obficie sie pocac. Zlapali go. Nie sadzil, by kiedykolwiek do tego doszlo; nie przypuszczal, ze jego plan sie nie powiedzie. Odpial zamek teczki. Mlody milicjant zajrzal do wnetrza, ostroznie przeszukujac je reka. Andriej czekal ze wzrokiem wbitym w buty. Gdy uniosl glowe, milicjant trzymal noz, dlugi noz z zabkowanym ostrzem. Andriej byl bliski placzu. -Po co to nosicie? -Duzo podrozuje. Czesto jadam w pociagach. Uzywam noza do krojenia suchej kielbasy. Taniej, twardej, ale moja zona nie chce kupowac innej. Andriej naprawde uzywal noza podczas posilkow. Milicjant znalazl pol kawalka twardej i wysuszonej kielbasy. Brzeg wedliny byl nierowny. Krojono ja tym samym nozem. Aron wyciagnal szczelnie zamkniety szklany sloj, czysty i pusty. -Po co wam to? 324 -Niektore czesci, ktore zbieram, na przyklad probki, sa delikatne, inne brudne. Sloik przydaje mi sie w pracy. Prosze posluchac, wiem, ze nie powinienem isc z ta dziewczyna. Nie wiem, co mnie napadlo. Przyszedlem tylko sprawdzic jutrzejsze godziny odjazdu autobusow, a ona sama mnie zagadnela. Rozumiecie, jak to jest z pokusami. Uleglem. Ale prosze zajrzec do kieszeni w teczce, znajdziecie tam moja legitymacje partyjna.Aron znalazl dokument. A takze fotografie jego zony i dwu corek. -Moje corki. Nie bedzie chyba potrzeby zglaszac tej sprawy wyzej? To dziewczyna jest winna; gdyby nie ona, wracalbym juz do domu. Porzadny obywatel, ktory dal sie namowic do grzechu pijanej rozpustnicy. Mezczyzna byl uprzejmy: nie gapil sie na warge Arona, nie rzucal zadnych pogardliwych uwag. Traktowal go jak rownego sobie, mimo ze byl starszy, mial lepsza prace i nalezal do partii. To on byl ofiara. A dziewczyna przestepca. Jeszcze przed chwila Andriej czul, jak zaciska sie wokol niego petla, a teraz zdal sobie sprawe, ze za chwile bedzie wolny. Zdjecie rodziny juz nieraz okazalo sie bezcenne. Czasem uzywal go, by przekonac oporne dzieci, ze mozna mu zaufac. Przeciez sam jest ojcem. W kieszeni czul dotyk konopnego sznurka. Nie dzis; w przyszlosci bedzie musial pocwiczyc cierpliwosc. Nie mogl juz zabijac w swoim miescie. Aron zamierzal puscic mezczyzne, ktoremu oddal legitymacje i zdjecie rodziny, gdy dostrzegl w teczce cos jeszcze: zlozony na pol kawalek gazety. Wyciagnal go i otworzyl. Andriej zadygotal, widzac, jak ten idiota z odrazajaca warga brudnymi paluchami dotyka kartki. Ledwie mogl sie powstrzymac, by nie wyrwac mu jej z rak. -Moge dostac to z powrotem? W glosie mezczyzny po raz pierwszy zabrzmiala nuta zdenerwowania. Dlaczego ta gazeta jest dla niego taka wazna? Aron przyjrzal sie stronicy. To byl wycinek sprzed kilku lat, druk zdazyl juz wyblaknac. Nie bylo na nim zadnego tekstu - zostal wyciety i nie sposob bylo 325 odgadnac, z jakiej gazety pochodzi skrawek. Zostala tylko fotografia wykonana w czasie Wielkiej Wojny Ojczyznianej. Ukazywala spalony wrak czolgu i radzieckich zolnierzy, triumfalnie unoszacych bron, u ktorych stop lezaly zwloki Niemcow. To bylo propagandowe zdjecie zwyciestwa. Aron ze swoja "zdeformowana" warga doskonale wiedzial, dlaczego fotografie zamieszczono w gazecie. Radziecki zolnierz w centrum zdjecia byl przystojnym mezczyzna ze zwycieskim usmiechem. Moskwa 10 lipca Lew mial obrzmiala i obolala twarz. Prawe oko pozostawalo zamkniete, ukryte w faldach opuchlizny. W piersi czul ostry bol, jak gdyby zlamal kilka zeber. Na miejscu wypadku udzielono mu podstawowej pomocy medycznej, ale kiedy tylko upewniono sie, ze jego zyciu nie zagraza niebezpieczenstwo, wrzucono go pod straza do ciezarowki. W powrotnej drodze do Moskwy kazda nierownosc drogi odczuwal jak cios w brzuch. Bez srodkow przeciwbolowych kilka razy stracil przytomnosc. Straznicy cucili go, dzgajac lufami karabinow, w obawie, by nie umarl w czasie ich sluzby. Lew spedzil podroz, czujac na przemian parzace goraco i lodowate zimno. Pogodzil sie z tym, ze te obrazenia to dopiero poczatek. Nie mogl nie zwrocic uwagi na ironie losu, trafiwszy do celi przesluchan w piwnicach Lubianki, gdzie siedzial przywiazany do krzesla. Stroz systemu stal sie jego wiezniem - taka odmiana fortuny nie nalezala do rzadkosci. Wiedzial juz, jak sie czuje wrog kraju. Otworzyly sie drzwi. Lew uniosl glowe. Kim byl ten mezczyzna o ziemistej cerze i pozolklych zebach? Jego bylym kolega, tyle pamietal. Nie potrafil sobie jednak przypomniec nazwiska. -Pamietasz mnie? -Nie. -Doktor Zarubin. Spotkalismy sie kilka razy. Odwiedzilem cie przed paroma miesiacami, kiedy lezales chory. Przykro mi, ze widze cie w takiej sytuacji. Nie zamierzam krytykowac krokow, jakie podjeto 327 przeciwko tobie; sa sluszne i sprawiedliwe. Po prostu zaluje, ze to zrobiles.-Co zrobilem? -Zdradziles swoj kraj. Doktor zbadal jego zebra. Przy kazdym dotknieciu Lew zaciskal zeby. -Tak jak mi powiedziano, nie masz zlamanych zeber. Sa tylko stluczone. Na pewno bola. Ale zadne obrazenia nie wymagaja operacji. Polecono mi jedynie oczyscic rany i zmienic opatrunki. -Leczenie przed torturami, dziwaczny zwyczaj tego miejsca. Raz uratowalem czlowiekowi zycie, a potem przywiozlem go tutaj. Powinienem pozwolic Brodskiemu utopic sie w tej rzece. -Nie znam czlowieka, o ktorym mowisz. Lew umilkl. Kiedy sytuacja sie odwroci, kazdy moze zalowac swoich czynow. Zrozumial, wyrazniej niz kiedykolwiek, ze wymknela mu sie z rak ostatnia szansa na odkupienie winy. Morderca nadal bedzie zabijal, bezpieczny nie dzieki swemu geniuszowi, ale dzieki uporowi panstwa, ktore nie chcac nawet przyznac, ze ktos taki w ogole istnieje, zapewnialo mu absolutna nietykalnosc. Doktor skonczyl opatrywac rany Lwa. Pomoc medyczna miala na celu zapewnienie pelnej wrazliwosci na czekajace go tortury. Nalezalo poprawic stan zdrowia wieznia, aby w wiekszym stopniu odczul bol. Doktor pochylil sie i szepnal mu do ucha: -Teraz ide sie zajac twoja zona. Twoja sliczna zona jest zwiazana w celi obok. Calkiem bezbronna, i to przez ciebie. Wszystko, co z nia zrobie, to tez twoja wina. Znienawidzi dzien, w ktorym cie pokochala. Kaze jej to glosno powiedziec. Lew przez dluga chwile nie potrafil zrozumiec jego slow, jak gdyby zostaly wypowiedziane w obcym jezyku. Nie zywil do tego czlowieka zadnej urazy. Ledwie go znal. Dlaczego grozil Raisie? Lew probowal wstac, rzucic sie na doktora. Ale krzeslo bylo przymocowane do podlogi, a on do krzesla. Doktor Zarubin odsunal sie gwaltownie, jak gdyby za bardzo sie zblizyl do klatki tygrysa. Patrzyl, jak Lew szarpie wiezy, jak nabrzmiewaja mu zyly na szyi, patrzyl na poczerwieniala twarz i zalosnie 328 zapuchniete oko. To byl intrygujacy widok - jak ogladanie muchy uwiezionej w szklance. Ten czlowiek nie zdawal sobie sprawy ze swojego polozenia.Bezradnosc. Doktor wzial teczke i zaczekal, az straznik otworzy drzwi. Spodziewal sie, ze Lew zawola do niego, moze nawet zagrozi, ze go zabije. Ale pod tym wzgledem spotkal doktora zawod. Przeszedl kawalek podziemnym korytarzem, zaledwie pare metrow, do sasiedniej celi. Drzwi byly otwarte. Zarubin wszedl. Raisa siedziala przywiazana w taki sam sposob jak jej maz. Podniecala go mysl, ze go rozpozna i zrozumie, ze powinna byla przyjac jego propozycje. Najwyrazniej zle ja ocenil, zaliczajac do osob gotowych zrobic wszystko, by sie ratowac. Nie wykorzystala swojego wielkiego atutu, wyjatkowej urody, wybierajac wiernosc. Moze wierzyla w zycie pozagrobowe, w jakies niebo, gdzie jej lojalnosc zostanie wynagrodzona. Bo tu nie miala zadnej wartosci. Pewien, ze jej zal go pobudzi, spodziewal sie, ze bedzie blagala: Pomoz mi. Teraz powinna byc gotowa przyjac kazdy warunek: bedzie mogl zazadac wszystkiego. Bedzie mogl ja potraktowac jak szmate, a ona przyjmie to z ochota i poprosi o jeszcze. Podporzadkuje mu sie bez reszty. Doktor zdjal krate ze sciany. Choc wygladala jak element systemu wentylacyjnego, w rzeczywistosci przykrywala kanal przenoszacy dzwiek z celi do celi. Zarubin chcial, by Lew sluchal kazdego slowa. Raisa przygladala sie Zarubinowi, ktory przybral teatralnie smutna mine, probujac wyrazic w ten sposob zal, jak gdyby chcial jej powiedziec: Gdybys tylko przyjeta moja propozycje. Postawil teczke i zaczal badac Raise, mimo ze nie odniosla zadnych obrazen. -Musze obejrzec kazda czesc twojego ciala. Rozumiesz, do raportu. Raise aresztowano bez zbednego zamieszania. Restauracja zostala otoczona: agenci po prostu weszli i ja zatrzymali. Gdy ja wyprowadzano, nie zdziwila sie, gdy Basarow wykrzyknal zjadliwym tonem, ze zasluguje na kazda kare, na jaka ja skaza. Raise zwiazano i wsadzono do ciezarowki, nie udzielajac jej zadnych informacji. Nie miala pojecia, co sie stalo z Lwem, dopoki nie podsluchala, jak jeden z funkcjonariuszy powiedzial, ze go maja. Z satysfakcji w jego glosie odgadla, ze Lew przynajmniej probowal uciekac. Gdy rece doktora zaczely sunac po jej ciele, starala sie patrzec prosto przed siebie, jak gdyby w ogole jej tu nie bylo. Nie mogla sie jednak powstrzymac, by nie rzucac na niego ukradkowych spojrzen. Mial owlosione palce o czystych, starannie przycietych paznokciach. Straznik za jej plecami wybuchnal glosnym, dziecinnym smiechem. Skupila sie na mysli, ze jej cialo jest poza jego zasiegiem, i bez wzgledu na to, co robil, nie mogl jej tknac nawet palcem. Nie potrafila sobie jednak tego wyobrazac zbyt dlugo. Jego dlonie nieznosnie wolno i z rozmyslem wedrowaly po wewnetrznej stronie jej nogi. Lzy naplynely Raisie do oczu. Powstrzymala je. Zarubin przysunal sie blizej: jego twarz znalazla sie tuz przy jej twarzy. Pocalowal ja w policzek, wciagajac do ust skore, jak gdyby chcial ja ugryzc. Otworzyly sie drzwi i do celi wkroczyl Wasilij. Doktor odsunal sie od Raisy i wyprostowal. Wasilij spojrzal na niego ze zloscia. -Nie jest ranna. Nie musisz jej badac. -Chcialem sie tylko upewnic. -Mozesz wyjsc. Zarubin wzial teczke i opuscil cele. Wasilij zalozyl kratke z powrotem. Kucnal obok Raisy, zauwazajac slady lez. 330 -Jestes silna. Moze ci sie wydaje, ze wytrzymasz. Rozumiem, dlaczego chcesz do konca byc lojalna wobec meza.-Naprawde? -Masz racje, nie rozumiem. Chodzi mi o to, ze lepiej dla ciebie, jezeli od razu wszystko mi powiesz. Uwazasz mnie za potwora. Ale wiesz, od kogo nauczylem sie tych slow? Od twojego meza, tak wlasnie mowil ludziom, zanim zaczynalismy ich torturowac - niektorych wlasnie w tej celi. Mowil szczerze, jezeli cie to interesuje. Raisa patrzyla na przystojna twarz tego czlowieka i zastanawiala sie, tak jak przed czterema miesiacami na dworcu, dlaczego wydaje sie brzydki. Mial matowe oczy, nie martwe ani glupie, ale zimne. -Powiem ci wszystko. -Ale czy to wystarczy? Lew powinien oszczedzac sily i czekac na okazje do dzialania. Ta chwila jeszcze nie nadeszla. Widzial wielu wiezniow, ktorzy niepotrzebnie tracili energie, walac piesciami w drzwi, krzyczac, bezustannie spacerujac po malenkiej celi. Zastanawial sie wowczas, dlaczego nie rozumieja bezsensu swojego zachowania. Teraz, gdy znalazl sie w tej samej sytuacji, przekonal sie, co to za uczucie. Odnosil wrazenie, jak gdyby jego cialo reagowalo alergicznie na zamkniecie. Logika nie miala z tym nic wspolnego. Po prostu nie potrafil siedziec, czekac i nie robic nic. Szarpal wiezami, az zaczely mu krwawic nadgarstki. W glebi duszy chyba naprawde wierzyl, ze uda mu sie zerwac te lancuchy, choc widzial, jak krepowano nimi setki ludzi i nigdy nikt ich nie przerwal. Owladniety mysla o ucieczce, zignorowal fakt, ze taka nadzieja jest rownie niebezpieczna jak najwymyslniejsze tortury. Wszedl Wasilij i dal znak straznikowi, by postawil krzeslo naprzeciwko wieznia. Straznik wykonal polecenie, ustawiajac je tuz poza zasiegiem Lwa. Wasilij wzial krzeslo i przysunal blizej. Gdy usiadl, niemal dotykali sie kolanami. Popatrzyl na Lwa, na jego cialo napinajace wiezy. -Uspokoj sie, twoja zona jest cala i zdrowa. Siedzi w celi obok. Wasilij pokazal straznikowi kratke. Funkcjonariusz zdjal ja ze sciany. Wasilij zawolal: -Raisa, powiedz cos do meza. Martwi sie o ciebie. Glos Raisy zabrzmial jak odlegle echo: -Lew? Lew opadl na krzeslo, rozluzniajac miesnie. Zanim zdazyl odpowiedziec, straznik zamknal kratke. Lew spojrzal na Wasilija. -Nie musicie nas torturowac. Wiesz, ile razy to widzialem. Wiem, ze nie ma sensu niczego ukrywac. Pytaj, o co chcesz, odpowiem, -Ale ja juz wszystko wiem. Czytalem dokumenty, ktore zebrales. Rozmawialem z generalem Niestierowem. Stanowczo uwaza, ze jego corki nie powinny sie wychowywac w sierocincu. Raisa potwierdzila jego wszystkie informacje. Do ciebie mam tylko jedno pytanie. Dlaczego? Lew nie zrozumial. Ale walka byla skonczona. Zaraz powie wszystko, co ten czlowiek chce uslyszec. Rzekl tonem dziecka zwracajacego sie do nauczyciela. -Przepraszam, z calym szacunkiem, ale nie rozumiem. Pytasz, dlaczego... co? -Dlaczego ryzykowales dla tych urojen wszystko, co pozwolilismy ci zachowac? -Masz na mysli morderstwa? -Wszystkie morderstwa zostaly wyjasnione. Lew nie odpowiedzial. -Nie wierzysz w to, zgadza sie? Jestes przekonany, ze ktos albo jakas grupa ludzi jezdzi po calym kraju i morduje rosyjskie dzieci bez zadnego powodu? -Mylilem sie. Mialem swoja hipoteze. Bledna. Wycofuje ja w calosci. Podpisze odwolanie, zeznanie, przyznanie sie do winy. -Zdajesz sobie sprawe, ze jestes winien powaznej agitacji antyradzieckiej? Przypomina zachodnia propagande. To moglbym zrozumiec. Jezeli pracujesz dla Zachodu, to jestes zdrajca. Moze obiecali ci pieniadze, wladze, wszystko, co straciles. Powtarzam, to przynajmniej moglbym zrozumiec. O to chodzi? 332 -Nie.-To mnie wlasnie martwi. Bo naprawde wierzysz, ze cos laczy te morderstwa, ze nie popelnili ich zboczency, wloczedzy, pijacy i inny niepozadany element. Mowiac otwarcie, to szalenstwo. Pracowalem z toba. Widzialem, jaki jestes metodyczny. Jesli mam byc szczery nawet cie podziwialem. To znaczy, zanim straciles glowe dla zony. Kiedy wiec uslyszalem o twoich nowych przygodach, wydaly mi sie bez sensu. -Mialem hipoteze. Mylilem sie. Nie wiem, co jeszcze moge powiedziec. -Po co ktos mialby zabijac te dzieci? Lew patrzyl na siedzacego naprzeciw czlowieka, ktory chcial wykonac wyrok na dwojgu dzieciach za to, ze ich rodzicow cos laczylo z weterynarzem. Byl gotow zabic je strzalem w tyl glowy jak gdyby nigdy nic. Jednak Wasilij pytal serio. Po co ktos mialby zabijac te dzieci? Wasilij mordowal na rownie wielka, jesli nie wieksza, skale jak czlowiek, ktorego poszukiwal Lew. Mimo to lamal sobie glowe nad logika tych zbrodni. Moze nie potrafil zrozumiec, dlaczego ktos, kto pragnie zabijac, nie wstapi po prostu do MGB albo nie zostanie straznikiem w lagrze? Jesli o to mu chodzilo, Lew byl w stanie go zrozumiec. Skoro istnialo tyle legalnych sposobow, by dac ujscie brutalnosci i morderczym instynktom, po co wybierac niedozwolony? Ale nie o to chodzilo. Te dzieci. Wasilij nie potrafil pojac sensu zbrodni, ktore najprawdopodobniej byly pozbawione motywu. Samo mordowanie dzieci nie stanowilo dla niego zagadki, ale jaka byla z tego korzysc? Jaki byl cel? Nie istnialy urzedowe powody, by zabijac te dzieci, nie chodzilo o sluzenie wyzszemu dobru, nie wchodzil w gre materialny zysk. To wlasnie budzilo jego zastrzezenia. 333 Lew powtorzyl:-Mialem hipoteze. Mylilem sie. -Moze wydalenie cie z Moskwy i instytucji, ktorej wiernie sluzyles przez tyle lat, wywolalo u ciebie powazniejszy szok, niz sie spodziewalismy Jestes przeciez dumnym czlowiekiem. To sie wyraznie odbilo na twoim zdrowiu psychicznym. Dlatego wlasnie zamierzam ci pomoc. Wasilij wstal, rozmyslajac nad sytuacja. Po smierci Stalina sluzby bezpieczenstwa otrzymaly rozkaz, by zaprzestac uzywania przemocy wobec aresztowanych. Wasilij, mistrz sztuki przetrwania, natychmiast sie przystosowal. Ale teraz mial w reku Lwa. Czy mial dac mu spokoj i pozwolic czekac na wyrok? To mu wystarczy? Da mu satysfakcje? Odwrocil sie w strone drzwi, uswiadamiajac sobie, ze jego pragnienia stanowia zagrozenie nie tylko dla Lwa, lecz takze dla niego. Czul, jak opuszcza go zwykla ostroznosc, ustepujac czemus bardziej osobistemu, co troche przypominalo pozadanie. Nie potrafil sie temu oprzec. Przywolal gestem straznika. -Sprowadzic doktora Chwostowa. Mimo poznej pory Chwostow nie poczul sie urazony naglym wezwaniem do pracy. Byl ciekaw, coz to za pilna sprawa. Podal reke Wasilijowi i wysluchal jego relacji, zwracajac uwage, ze mowi o Lwie jako o pacjencie, a nie wiezniu. Zrozumial, ze nalezy sie zabezpieczyc na wypadek oskarzen o zadanie fizycznego bolu. Uslyszawszy o urojeniach Lwa na temat dzieciobojcy, doktor polecil straznikowi odprowadzic go do swojego gabinetu zabiegowego. Byl ciekaw, co moze sie kryc za ta dziwaczna teoria, i koniecznie chcial sie o tym przekonac. Gabinet wygladal dokladnie tak, jak Lew zapamietal: maly i czysty, z fotelem obitym czerwona skora, przysrubowanym do wylozonej bialymi kafelkami podlogi, w oszklonych szafkach staly rzedy buteleczek i pojemnikow, zawierajacych plyny, proszki i pigulki, i opatrzonych bialymi nalepkami, na ktorych starannie czarnym atramentem wypisano nazwy specyfikow; obok wisialy rzedem stalowe narzedzia chirurgiczne, w powietrzu unosil sie zapach srodka dezynfekujacego. 334 Lew zostal przypiety do tego samego fotela co Anatolij Brodski; jego nadgarstki, kostki i szyje unieruchomiono tymi samymi skorzanymi pasami. Doktor Chwostow napelnil strzykawke olejkiem kamforowym. Rozcial Lwowi koszule i odnalazl zyle. Niczego nie trzeba bylo tlumaczyc. Lew juz to widzial. Otworzyl usta, czekajac na gumowy knebel.Wasilij wstal, obserwujac przygotowania i dygoczac z niecierpliwosci. Chwostow wstrzyknal olejek. Mijaly sekundy. Nagle oczy Lwa uciekly w glab czaszki. Jego cialo zaczelo sie trzasc. O tej chwili Wasilij marzyl, planowal ja tysiace razy. Lew wygladal niedorzecznie, zalosnie i bezbronnie. Czekali, az ustapi gwaltowna reakcja fizyczna. Chwostow z aprobata pokiwal glowa. -Zobaczmy, co nam powie. Wasilij podszedl i wyciagnal gumowy knebel. Lew zwymiotowal na kolana gesta slina. Glowa bezwladnie opadla mu na piersi. -Tak jak przedtem, prosze zaczac od prostych pytan. -Jak masz na imie? Lew poruszyl glowa na boki, z ust pociekla mu kolejna struzka sliny. -Jak masz na imie? Nie odpowiedzial. -Jak masz na imie? Usta Lwa drgnely. Cos wymamrotal, lecz Wasilij nic nie slyszal. Przysunal sie blizej. -Jak masz na imie? Jego oczy spojrzaly przytomniej - patrzac prosto przed siebie, powiedzial: -Pawel. Tego samego dnia Jak masz na imie? Pawel. Otworzywszy oczy, zobaczyl, ze stoi po kostki w sniegu, posrodku lasu, a w gorze swieci jasny ksiezyc. Mial kurtke zrobiona ze zgrzebnych workow, zszytych tak starannie, jak gdyby to byla najwytworniejsza skora. Wyciagnal ze sniegu stope. Nie byla obuta, lecz owinieta szmatami, do ktorych przywiazano sznurkiem kawalek gumy. Spojrzal na swoje rece. To byly rece dziecka. Poczul, jak ktos szarpie go za kurtke, i odwrocil sie. Obok niego stal maly chlopiec, ubrany w taka sama kurtke z workow. Na nogach mial identyczne lapcie ze szmat i kawalkow gumy, okreconych sznurkiem. Chlopiec mruzyl oczy. Cieklo mu z nosa. Jak mial na imie? Niezdarny, wierny i nierozgarniety - mial na imie Andriej. Za jego plecami zaczal wrzeszczec wychudzony czarno-bialy kot, szamoczac sie na sniegu, jak gdyby znecala sie nad nim jakas niewidzialna sila. Ktos wciagal go w glab lasu. Na jego lapie zaciskal sie sznurek. Ktos szarpal kota, wlokac go po sniegu. Pawel pobiegl za zwierzeciem. Ale kot, wciaz probujac sie uwolnic, sunal po ziemi coraz predzej. Pawel przyspieszyl kroku. Ogladajac sie za siebie, zobaczyl, ze Andriej nie nadaza i zostaje w tyle. Nagle zatrzymal sie jak wryty. Przed nim, trzymajac koniec sznurka, stal Stiepan, jego ojciec, ale nie jako mlody czlowiek, lecz staruszek, 336 z ktorym pozegnal sie w Moskwie. Stiepan wzial kota, skrecil mu kark i wrzucil zwierze do duzego plociennego worka. Pawel podszedl do niego.-Ojcze? -Nie jestem twoim ojcem. Stiepan wysoko uniosl gruba galaz. Otworzywszy oczy, Pawel zobaczyl, ze jest wewnatrz worka. Jego glowe oblepiala skorupa zaschnietej krwi, wargi mial suche jak pieprz. Ktos niosl go na plecach i przy kazdym kroku Pawel podskakiwal, odbijajac sie od plecow doroslego mezczyzny. Bol glowy przyprawial go o mdlosci. Cos go uwieralo. Siegnal w dol i dotknal martwego kota. Wyczerpany zamknal oczy. Ocknal sie, czujac cieplo ognia. Nie byl juz w worku; wyrzucono go na klepisko wiejskiej chaty. Stiepan - mlody Stiepan, czlowiek z lasu, wychudly, o zacietej twarzy - siedzial przy piecu, trzymajac cialo malego chlopca. Obok niego siedziala Anna: tez byla mloda. Chlopiec w ramionach Stiepana wygladal jak po czesci czlowiek, po czesci duch i po czesci szkielet - mial obwisla skore, wystajace kosci, ogromne oczy. Stiepan i Anna plakali. Anna gladzila wlosy martwego chlopca, a po chwili Stiepan wyszeptal jego imie. -Lew. Martwym chlopcem byl Lew Stiepanowicz. Wreszcie Anna obrocila na niego zaczerwienione oczy i spytala: -Jak ci na imie? Nie odpowiedzial. Nie znal swojego imienia. -Gdzie mieszkasz? Znow nie znal odpowiedzi. -Jak sie nazywa twoj ojciec? Mial pustke w glowie. -Umiesz trafic do domu? Nie wiedzial, gdzie jest jego dom. Anna ciagnela: -Wiesz, dlaczego tu jestes? Pokrecil glowa. -Miales umrzec, zeby on mogl zyc. Rozumiesz? 337 Nie rozumial.-Ale naszego syna nie mozna juz uratowac. Umarl, kiedy moj maz wyszedl polowac. Skoro nie zyje, jestes wolny, mozesz isc. Isc, dokad? Nie mial pojecia, gdzie jest. Nie wiedzial, skad przyszedl. Nie wiedzial o sobie absolutnie nic. Niczego nie pamietal. Anna wstala, podeszla do niego i podala mu reke. Z trudem dzwignal sie na nogi. Byl slaby, krecilo mu sie w glowie. Jak dlugo siedzial w tym worku? Jak daleko go zaniesli? Wydawalo mu sie, ze minelo wiele dni. Czul, ze umrze, jesli nie dostanie czegos do jedzenia. Anna podala mu kubek cieplej wody. Po pierwszym lyku zrobilo mu sie niedobrze, z drugim poszlo lepiej. Anna zabrala go na zewnatrz, posadzila t otulila kilkoma kocami. Wyczerpany zasnal, wsparty o jej ramie. Kiedy sie zbudzil, zobaczyl Stiepana. -Gotowe. Gdy weszli do chaty, ciala chlopca juz tam nie bylo. Na ogniu stal duzy garnek, w ktorym bulgotala zupa. Anna zaprowadzila go blisko pieca, gdzie usiadl i wzial miske, ktora Stiepan napelnil po wreby. Spojrzal na parujacy rosol: na powierzchni plywaly zoledzie, biale kostki i kawalki miesa. Stiepan i Anna uwaznie mu sie przygladali. Stiepan rzekl: -Miales umrzec, zeby nasz syn mogl zyc. Skoro umarl, mozesz zyc. Ofiarowywali mu krew z wlasnej krwi, kosc z wlasnej kosci. Ofiarowywali mu wlasnego syna. Powachal rosol. Nie jadl od tak dawna, ze zaczynal sie slinic. Instynkt zwyciezyl. Stiepan powiedzial: -Jutro wyjezdzamy do Moskwy. Tu nie przezyjemy. Mam w stoli cy wuja, moze nam pomoc. To mial byc nasz ostatni posilek przed podroza. Mial nam wystarczyc na cala droge. Mozesz z nami jechac. Albo zostac i probowac znalezc droge do domu. Zostac, nie majac pojecia, kim jest i gdzie jest? A jesli nigdy sobie nie przypomni? Kto sie nim zaopiekuje? Co pocznie? Mogl wyjechac z tymi ludzmi, byli dla niego dobrzy. Mieli jedzenie. Mieli plan, jak przezyc. 338 -Chce jechac z wami.-Na pewno? -Tak. -Mam na imie Stiepan. Moja zona ma na imie Anna. Jak masz na imie? Nie pamietal zadnych imion. Z wyjatkiem jednego, ktore uslyszal wczesniej. Moze je powiedziec? Nie beda na niego zli? -Mam na imie Lew. 11 lipca Raise wypchnieto naprzod, w strone rzedu dziesieciu stolow. Przy kazdym dyzurowalo dwoch funkcjonariuszy, jeden siedzial, przegladajac plik dokumentow, a drugi przeszukiwal wieznia. Rewidowano wszystkich razem, bez wzgledu na plec, z taka sama brutalnoscia. Nie wiadomo bylo, na ktory stolik trafila dokumentacja poszczegolnych osob. Raise postawiono przed jednym stolikiem, potem skierowano ja do innego. Jej sprawa zostala zalatwiona tak szybko, ze nie zdazono przygotowac papierow. Towarzyszacy jej straznik - byla jedynym wiezniem z wlasna eskorta - z niejaka irytacja odsunal kobiete na bok i w ten sposob ominela ja wstepna faza procesu. W brakujacych papierach znajdowala sie informacja o rodzaju popelnionego przez nia przestepstwa oraz wysokosci wyroku. Wiezniowie bez emocji wysluchiwali, ze sa winni ASA, KRTD, PSz, SWPSz, KRM, SOE czy SWE, a kazdy z tych niezrozumialych kodow decydowal o reszcie ich zycia. Wyroki wydawano z zawodowa obojetnoscia. Piec lat! Dziesiec lat! Dwadziescia piec lat! Musiala jednak wybaczyc straznikom ich bezdusznosc - byli przepracowani, musieli sie uporac z tyloma ludzmi, zalatwic sprawy tylu wiezniow. Przy ogloszeniu kolejnych wyrokow niemal u wszystkich skazanych zauwazyla te sama reakcje: niedowierzanie. Czy to sie dzieje naprawde? Wszystko wydawalo sie nierealne, jak gdyby wyrwano ich z 340 prawdziwego swiata i wtracono do zupelnie nowego, gdzie nikt nie znal panujacych w nim regul. Jakie zasady tu rzadzily? Co tu jedli ludzie? Wolno im sie bylo myc? W co sie ubierali? Przyslugiwaly im jakies prawa? Byli jak nowo narodzeni, nie majacy nikogo, kto by ich obronil i nauczyl zasad.Raisa zostala wyprowadzona z sali rozpraw na peron, ale nie wsiadla do pociagu. Czekala, pilnowana przez straznika trzymajacego ja za ramie, podczas gdy pozostalych wiezniow pakowano do bydlecych wagonow, ktorymi transportowano skazancow do gulagow. Peron, choc byl czescia Dworca Kazanskiego, zbudowano w taki sposob, aby byl niewidoczny dla zwyklych pasazerow. Z Lubianki przewieziono Raise na dworzec czarna ciezarowka z wymalowanym na skrzyni napisem WARZYWA I OWOCE. Rozumiala, ze nie jest to okrutny zart ze strony panstwa, lecz proba ukrycia przed ludzmi skali aresztowan. Czy istnial choc jeden czlowiek, ktory nie znal nikogo, kto zostal aresztowany? Choc z uporem utrzymywano pozory tajemnicy, skomplikowana maskarada nie mogla nikogo zwiesc. Na peronie bylo kilka tysiecy wiezniow. Wtlaczano ich do wagonow w taki sposob, jakby straznicy probowali pobic jakis rekord, upychajac setki ludzi w przestrzeni, w ktorej na pierwszy rzut oka moglo sie zmiescic najwyzej trzydziesci czy czterdziesci osob. Ale Raisa zapominala, ze zasady rzadzace starym swiatem przestaly juz obowiazywac. To byl nowy swiat z nowymi regulami, wedlug ktorych wagon dla trzydziestu osob mogl byc wagonem dla trzystu. Ludzie nie potrzebowali powietrza. W nowym swiecie przestrzen byla cenna i nie nalezalo jej marnowac. Logistyka transportu ludzi nie roznila sie od logistyki transportu zboza: trzeba zaladowac towar i liczyc sie ze strata w granicach pieciu procent. W tlumie ludzi - ludzi w kazdym wieku, ubranych elegancko i w podarte lachmany - nigdzie nie widziala swojego meza. Gulag rutynowo rozdzielal rodziny, wysylajac ich czlonkow do obozow w przeciwleglych czesciach kraju. Ustroj byl dumny z tego, ze zrywa wiezi miedzy ludzmi. Jedynym istotnym zwiazkiem byla wiez z panstwem. Raisa uczyla tego dzieci w szkole. Przypuszczajac, ze Lew zostanie wyslany do innego lagru, zdziwila sie, gdy straznik zatrzymal ja na peronie i kazal czekac. Polecono jej czekac na peronie juz wczesniej, gdy zsylano ich do Wuralska. Widziala w tym znamienna ceche Wasilija, ktoremu najwieksza przyjemnosc sprawialo ogladanie ich upokorzenia. Nie wystarczala mu swiadomosc, ze cierpia. Chcial miec miejsce w pierwszym rzedzie. Zobaczyla go idacego w jej strone. Prowadzil jakiegos starszego, przygarbionego mezczyzne. Z odleglosci pieciu metrow rozpoznala w staruszku swojego meza. Patrzyla na Lwa, wstrzasnieta ta przemiana. Byl slaby, jak gdyby postarzal sie o dziesiec lat. Co oni mu zrobili? Kiedy Wasilij go puscil, Lew wygladal, jak gdyby za moment mial upasc. Raisa podtrzymala go, patrzac mu w oczy. Poznal ja. Polozyla dlon na jego twarzy, dotknela czola. -Lew? Odpowiedzial z wysilkiem, drzacymi wargami usilujac wymowic: -Raisa. Odwrocila sie do Wasilija obserwujacego cala scene. Byla zla, ze ma lzy w oczach. Wasilij pragnal je widziec. Otarla je. Ale wciaz plynely. Wasilij nie potrafil opanowac uczucia rozczarowania. Przeciez wlasnie tego zawsze pragnal. I dostal to, czego chcial. Spodziewal sie jednak, ze triumf, zwlaszcza w tym szczytowym momencie, bedzie mial slodszy smak. Zwracajac sie do Raisy, rzekl: -Zwykle rozdzielamy malzenstwa. Ale pomyslalem, ze bedziecie chcieli spedzic te podroz razem, wiec potraktujcie to jako akt wielkodusznosci z mojej strony. Oczywiscie chcial, by te slowa zabrzmialy ironicznie, zjadliwie, ale wiezly mu w gardle, nie sprawiajac zadnej satysfakcji. Mial dziwna swiadomosc, ze zachowuje sie zalosnie. Przyczyna byl brak jakiegokolwiek oporu. Czlowiek, z ktorym tak dlugo walczyl, stal przed nim pokonany, zlamany i slaby. Zamiast triumfu i poczucia sily Wasilij doswiadczal wrazenia, jakby cos w nim uleglo uszkodzeniu. Skrociwszy przygotowana wczesniej mowe, spojrzal na Lwa. Co to za uczucie? Sympatia do tego czlowieka? Nonsens: przeciez go nienawidzil. 342 Raisa widziala juz u Wasilija ten wyraz twarzy. To nie byla zawodowa nienawisc; to byla obsesja, mania, jak gdyby niespelniona milosc wynaturzyla sie i przerodzila w cos potwornego. Choc nie miala dla niego ani odrobiny wspolczucia, przypuszczala, ze dawno temu musial miec w sobie cos ludzkiego. Wasilij dal znak straznikowi, ktory popchnal ich w strone pociagu.Raisa pomogla mezowi wsiasc do wagonu. Byli ostatni. Drzwi zasunely sie za nimi. W mroku poczula na sobie spojrzenia setek oczu. Wasilij stal na peronie z rekami zalozonymi do tylu. -Wszystko ustalone? Straznik skinal glowa. -Zadne z nich nie dojedzie zywe na miejsce. Sto kilometrow na wschod od Moskwy 12 lipca Raisa i Lew siedzieli skuleni w glebi wagonu, skad nie ruszali sie od poprzedniego dnia. Poniewaz wsiedli ostatni, musieli sie zadowolic jedynym miejscem, jakie pozostalo. Najbardziej upragnione miejsca, lawki z surowego drewna, biegnace wzdluz scian na trzech wysokosciach, zostaly zajete. Na lawkach szerokosci okolo trzydziestu centymetrow lezaly po trzy osoby, przytulone do siebie, jak gdyby sie kochaly. W tej okropnej bliskosci nie bylo jednak nic intymnego. Lew i Raisa znalezli wolny kat obok otworu wielkosci piesci, wycietego w deskach podlogi - toalety dla calego wagonu. Nie byla niczym oddzielona ani oslonieta, kazdy musial zalatwiac swoje potrzeby na oczach wszystkich. Lew i Raisa siedzieli niecale trzydziesci centymetrow od tego otworu. Na poczatku Raisa nie mogla opanowac wscieklosci. Tkwiac w ciemnosci i smrodzie, myslala, ze ponizenie, jakie musieli znosic, jest nie tylko niesprawiedliwe i potworne, ale dowodzi tez umyslnej nikczemnosci. Skoro jechali do obozow pracy, to dlaczego transportowano ich jak skazanych na smierc? Wkrotce porzucila te rozwazania: zlosc nie pomoze im przezyc. Musiala sie zaadaptowac. Wciaz sobie powtarzala: nowy swiat, nowe zasady. Nie mogla porownywac obecnej sytuacji z przeszloscia. Wiezniowie nie mieli zadnych praw i nie powinni zywic zadnych nadziei. 344 Nawet bez zegarka i widoku na zewnatrz Raisa wiedziala, ze na pewno minelo poludnie. Stalowy dach prazylo slonce, jak gdyby pogoda wspolpracowala ze straznikami, wymierzajac nieprzerwana kare, bezlitosnie oblewajac zarem setki cial. Pociag toczyl sie tak ospale, ze przez szczeliny w drewnianych scianach nie przedostawal sie najlzejszy wietrzyk. Kazda odrobine powietrza wchlaniali szczesliwcy, ktorym udalo sie zajac lawki.Kiedy Raisa pohamowala gniew, nieznosna temperatura i smrod staly sie znosniejsze. Sztuka przezycia polegala na zdolnosci przystosowania. Jeden z wiezniow nie pogodzil sie z nowymi zasadami. Raisa nie miala pojecia, kiedy dokladnie umarl: to byl mezczyzna w srednim wieku. Nie robil zadnego zamieszania - nikt go nie zauwazyl, a jesli tak, to nic nie powiedzial. Wczoraj wieczorem, gdy pociag sie zatrzymal i wszyscy wysiedli na kubek wody, ktos zawolal, ze umarl czlowiek. Mijajac jego cialo, Raisa pomyslala, ze uznal, iz nowy swiat nie jest dla niego. Poddal sie, wylaczyl jak maszyna - przyczyna smierci: brak nadziei i checi przezycia, jezeli tak mialo wygladac zycie. Wyrzucone z pociagu cialo stoczylo sie po nasypie i zniknelo jej z oczu. Raisa spojrzala na Lwa. Przez wieksza czesc podrozy spal, oparty o nia jak dziecko. Kiedy sie budzil, byl spokojny, ani niezadowolony, ani przygnebiony, myslami bladzac gdzie indziej; marszczyl brwi, jak gdyby probowal cos pojac. Szukajac sladow tortur, znalazla na jego ramieniu rozlegly siniec. Na kostkach i przegubach mial czerwone pregi. Zwiazano go. Nie miala pojecia, co przeszedl, ale prawdopodobnie zamiast zelazem i ogniem dreczono go psychologicznie i chemicznie. Gladzila jego glowe, trzymala go za reke, calowala go. To bylo jedyne lekarstwo, jakie mogla mu dac. Przyniosla mu przy dzialowy kawalek czarnego chleba i paseczek suszonej, slonej ryby, ich jedyny jak dotad posilek. Ryba o drobnych, kruchych osciach miala tyle grudek soli, ze niektorzy wiezniowie, mimo ze konali z glodu, trzymali ja w rekach, cierpiac na mysl, ze beda ja musieli jesc, nie popijajac woda. Pragnienie bylo znacznie gorsze od glodu. Raisa oczyscila rybe z soli, o ile to bylo mozliwe, po czym nakarmila Lwa, podajac mu male kawaleczki. 345 Lew wyprostowal sie i odezwal po raz pierwszy, odkad wsiedli do pociagu. Raisa pochylila sie blizej, by zrozumiec ledwie slyszalne slowa.-Oksana byla dobra matka. Kochala mnie. Zostawilem ich. Nie chcialem wracac. Moj mlodszy brat zawsze chcial grac w karty. Mowilem mu, ze nie mam czasu. -Kto, Lew? Kto to jest Oksana? Kim jest twoj brat? O kim ty mowisz? -Moja matka nie chciala oddac dzwonu z cerkwi. -Anna? Mowisz o Annie? -Anna nie jest moja matka. Raisa tulila do siebie jego glowe, obawiajac sie, ze oszalal. Rozgladajac sie po wagonie, uswiadomila sobie, ze bezbronnosc Lwa czyni z nich latwy cel. Wiekszosc wiezniow nie stanowila zagrozenia, poniewaz sami byli zbyt przerazeni - z wyjatkiem pieciu mezczyzn, siedzacych na najwyzszej lawce w drugim kacie wagonu. W przeciwienstwie do pozostalych pasazerow, nie wykazywali oznak strachu, czujac sie swobodnie w tym swiecie. Raisa przypuszczala, ze to zawodowi przestepcy z wyrokami za kradziez lub napasc, przestepstwa, za ktore grozily znacznie krotsze wyroki niz za zbrodnie polityczne popelnione przez nauczycieli, pielegniarki, lekarzy, pisarzy i artystow. W wiezieniu byli u siebie, w swoim zywiole. Rozumieli zasady tego swiata lepiej niz zasady panujace na zewnatrz. Ich poczucie wyzszosci nie wynikalo tylko z sily fizycznej; Raisa zauwazyla, ze ich wladza pochodzi z nadania straznikow, ktorzy rozmawiali z nimi jak z rownymi sobie, a przynajmniej jak zwykly czlowiek ze zwyklym czlowiekiem. Pozostali wiezniowie bali sie ich. Schodzili im z drogi. Ci ludzie mogli opuscic lawke, skorzystac z toalety, przyniesc sobie wode bez obawy, ze ktos osmieli sie zajac ich cenne miejsca. Wczesniej zazadali od jednego mezczyzny, ktorego najwyrazniej nie znali, aby oddal im buty. Gdy czlowiek zapytal dlaczego, rzeczowym tonem wyjasnili, ze przegral zaklad. Raisa cieszyla sie w duchu, ze mezczyzna nie podawal w watpliwosc logiki nowych zasad, nowego swiata. Podal im swoje buty, otrzymujac w zamian pare sfatygowanych chodakow. Pociag zatrzymal sie. Z kazdego wagonu rozlegaly sie blagalne wolania o wode. Straznicy nie zwracali na nie uwagi albo przedrzezniali spragnionych, rzucajac im szyderczo w twarz: Wody, wody! Jak gdyby ich prosby wzbudzaly w nich wstret. Kiedy otwarto drzwi, wydawalo sie, ze wokol wagonu zebrala sie cala eskorta transportu. Straznicy zabronili wiezniom zblizac sie do wyjscia i zawolali tamtych pieciu mezczyzn. Ci zeskoczyli z lawki zwinnie jak dzikie zwierzeta, roztracili wiezniow i wysiedli. Cos bylo nie tak - Raisa pochylila glowe, oddychajac coraz szybciej. Niebawem uslyszala, ze mezczyzni wracaja. Czekala. Potem wolno uniosla glowe i zobaczyla, jak wsiadaja do wagonu. Cala piatka patrzyla na nia. Tego samego dnia Raisa ujela w dlonie twarz Lwa. -Lew. Slyszala, jak sie zblizaja. Idac przez zatloczony wagon, musieli torowac sobie droge wsrod wiezniow siedzacych na podlodze. -Lew, posluchaj, mamy klopoty. Nie poruszal sie, nie rozumial, nie zdawal sobie sprawy z zagrozenia. -Lew, prosze cie, blagam. Wszystko na nic. Raisa wstala, odwracajac sie do pieciu mezczyzn. Co miala poczac? Lew siedzial skulony na podlodze. Pozostawal jedyny plan: opierac sie, jak dlugo sie da. Herszt, najwyzszy z calej piatki, podszedl blizej i chwycil ja za ramie. Spodziewajac sie tego, Raisa uderzyla go druga reka, celujac w oko. Jej dlugie i brudne paznokcie wbily sie w skore. Przeszlo jej przez mysl, ze powinna mu byla wydlubac oko, ale udalo sie tylko go skaleczyc. Mezczyzna rzucil ja na podloge. Wiezniowie rozpierzchli sie na boki. Bojka ich nie dotyczyla i nie zamierzali sie wtracac. Raisa byla zdana tylko na siebie. Probujac sie cofnac przed napastnikami, poczula, ze nie moze sie ruszyc. Ktos trzymal ja za noge. Zlapalo ja wiecej rak, unoszac i ciskajac na wznak. Jeden z pieciu mezczyzn uklakl, przytrzymujac jej rece, przygwazdzajac ja do podlogi, podczas gdy herszt kopniakiem roztracil jej nogi. Trzymal w reku kawal grubej, ostrej stali, przypominajacej gigantyczny zab. 348 -Najpierw cie zerzne, a potem przerzne tym.Pokazal jej kawal stali, a Raisa wyraznie zrozumiala, ze wlasnie dostal go od straznikow. Nie mogac sie poruszac, spojrzala na Lwa. Zniknal. Lew przestal myslec o lesie, kocie, wiosce, swoim bracie. Jego zonie grozilo niebezpieczenstwo. Usilujac ocenic sytuacje, zastanawial sie, dlaczego go ignoruja. Moze im powiedziano, ze jest malo przytomny i nie stanowi zagrozenia. Bez wzgledu na przyczyne ich obojetnosci udalo mu sie niepostrzezenie dla tamtych wstac. Herszt bandy rozpinal spodnie. Zanim go zauwazyl, Lew znalazl sie w zasiegu jego reki. Herszt zasmial sie kpiaco i z szerokim zamachem uderzyl go piescia w twarz. Lew nie zrobil uniku, nie zablokowal ciosu i runal na podloge. Lezac z rozcieta warga na drewnianych deskach, sluchal rechotu calej bandy. Niech sie smieja. Bol go otrzezwil, pomogl zebrac mysli. Byli zbyt pewni siebie, malo doswiadczeni - silni, ale niewprawni. Udajac, ze ledwie trzyma sie na nogach, podniosl sie wolno i chwiejnie, odwrocony do mezczyzn plecami, stanowiac kuszacy cel ataku. Uslyszal kroki jednego z nich, ktory zlapal przynete. Zerkajac przez ramie, zobaczyl, jak herszt bandy rzuca sie na niego z kawalem stali, zamierzajac z nim skonczyc. Lew uchylil sie z szybkoscia, ktora zupelnie zaskoczyla napastnika. Zanim zdazyl sie zorientowac, Lew zadal mu potezny cios w gardlo, pozbawiajac go tchu. Chwycil bandyte za reke i wykrecil ja, wyrywajac mu stal, ktora blyskawicznym ruchem wbil mezczyznie w bok muskularnej szyi. Cofnal dlon i uderzyl jeszcze raz, pograzajac w ciele caly stalowy zab, rozcinajac nim kazde sciegno, zyle i tetnice. Gdy wyrwal bron z szyi mezczyzny, ten osunal sie na podloge, przyciskajac dlon do olbrzymiej rany. Stojacy najblizej czlonek bandy skoczyl naprzod, wyciagajac rece do Lwa. Lew pozwolil chwycic sie za szyje, w odpowiedzi wbijajac tamtemu stal w brzuch, przez koszule, tnac na ukos. Mezczyzna zaczal charczec, ale Lew cial dalej, rozpruwajac skore i miesnie. Ranny mezczyzna rozluznil uchwyt na jego szyi i spojrzal na swoj brzuch, jak gdyby zdziwiony widokiem krwi, po czym osunal sie na kolana. Lew odwrocil sie do pozostalych. Wszyscy trzej stracili zapal do walki. Cokolwiek im obiecano, zaplata nie byla warta ryzyka. Moze zaoferowano im tylko wieksze racje zywnosciowe albo lzejsza prace w lagrze. Jeden z nich, widzac zapewne okazje do przejecia przywodztwa w bandzie, rzekl: -Nic do ciebie nie mamy. Lew nie odpowiedzial, stojac naprzeciw nich z kawalem stali w zakrwawionych rekach. Mezczyzni wycofali sie, pozostawiajac poleglych i rannych. Kleska zostala szybko osierocona. Lew pomogl Raisie wstac i przytulil ja. -Przykro mi. Przerwaly im krzyki rannego mezczyzny. Pierwszy, ten z przecieta szyja, juz nie zyl. Ale mezczyzna z rozprutym brzuchem byl przytomny i kurczowo zaciskal dlonie na ranie. Lew spojrzal na niego, oceniajac rozmiar obrazen. Czekala go powolna i bolesna smierc. Nie zaslugiwal na litosc. Z drugiej strony, dla pozostalych wiezniow byloby lepiej, gdyby umarl szybko. Nikt nie chcial sluchac jego wrzaskow. Lew kucnal przy nim, zacisnal mu rece na szyi i udusil go. Potem odsunal sie od trupa i wrocil do zony, ktora szepnela: -To straznicy kazali tym ludziom nas zabic. Zastanawiajac sie nad tym, Lew odparl: -Nasza jedyna szansa to ucieczka. Pociag zwalnial. Kiedy sie zatrzyma, straznicy otworza drzwi, spodziewajac sie ujrzec Lwa i Raise martwych. Gdy odkryja ciala niedoszlych zabojcow, zazadaja wyjasnien. Ktorys z wiezniow na pewno zacznie mowic, ze strachu przed torturami albo w nadziei na nagrode. To w zupelnosci wystarczyloby straznikom za pretekst do zabicia Lwa i Raisy. Lew zwrocil sie do wiezniow. Byly wsrod nich kobiety w ciazy, staruszkowie, ktorzy nie mieli szans na przezycie gulagu, ojcowie, bracia, siostry - zwykli, przecietni ludzie, jakich wielu aresztowal i przywiozl na Lubianke. Teraz musial prosic ich o pomoc. 350 -Niewazne, jak sie nazywam. Zanim mnie aresztowano, prowadzilem sledztwo w sprawie ponad czterdziestu morderstw dzieci,ktore popelniono od Uralu az do Morza Czarnego. Gineli chlopcy i dziewczynki. Wiem, ze trudno uwierzyc w taka zbrodnie, niektorzy z was pewnie nigdy nie uwierza. Ale na wlasne oczy widzialem ciala tych dzieci i jestem pewien, ze to dzielo jednego czlowieka. Nie zabija ich dla pieniedzy ani dla seksu, robi to z powodow, ktorych nie umiem wyjasnic. Moze zamordowac kazde dziecko, w kazdym miescie. Nic go nie powstrzyma. Aresztowano mnie za to, ze chcialem go odnalezc. Teraz, kiedy zostalem skazany, moze spokojnie zabijac dalej. Nikt inny go nie szuka. Moja zona i ja musimy uciec, zeby go powstrzymac. Nie uda nam sie bez waszej pomocy. Jezeli wezwiecie straznikow, zginiemy. Zapadla cisza. Pociag juz sie zatrzymywal. Straznicy lada chwila otworza drzwi, wejda do wagonu z bronia gotowa do strzalu. Kto nie wyzna prawdy, gdy zobaczy wycelowana w siebie lufe karabinu? Z lawek zawolala jakas kobieta: -Jestem z Rostowa. Slyszalam o tych morderstwach. Dzieci mialy wyciete zoladki. Podobno oskarzali o to grupe szpiegow z Zachodu. Lew odparl: -Uwazam, ze morderca mieszka i pracuje w pani miescie. Ale watpie, czy to szpieg. Inna kobieta krzyknela: -Kiedy go znajdziecie, zabijecie go? -Tak. Pociag zatrzymal sie. Uslyszeli kroki nadchodzacych straznikow. Lew dodal: -Nie mam zadnego prawa oczekiwac od was pomocy. Mimo to prosze, pomozcie nam. Lew i Raisa przycupneli wsrod wiezniow. Raisa otoczyla meza ramionami, zaslaniajac jego zakrwawione rece. Odsunieto drzwi i wnetrze wagonu zalal blask slonca. Straznicy znalezli ciala i zazadali wyjasnien. 351 -Kto ich zabil?Odpowiedzialo im milczenie. Lew ponad ramieniem zony spojrzal na straznikow. Byli mlodzi, obojetni. Wykonywali rozkazy, lecz nie potrafili myslec samodzielnie. Fakt, ze sami nie zabili Lwa i Raisy, oznaczal, ze nie dostali takiego polecenia. Zamierzano dokonac zabojstwa ukradkiem, cudzymi rekami. Bez wyraznej zgody z gory straznicy nie wykaza zadnej inicjatywy. Wystarczylby jednak choc cien powodu, by wykorzystali okazje. Wszystko zalezalo od nieznajomych w wagonie. Straznicy krzyczeli, wymachujac bronia przed twarzami stojacych najblizej osob. Ale wiezniowie nic nie mowili. Straznicy wybrali dwoje staruszkow. Byli slabi, na pewno beda mowic. -Kto zabil tych ludzi? Co tu sie stalo? Gadac! Jeden ze straznikow uniosl podkuty but nad glowa staruszki, ktora sie rozplakala. Jej maz blagal o litosc. Ale zadne z nich nie odpowiedzialo na pytanie. Drugi straznik podszedl do Lwa. Gdyby kazal mu wstac, zobaczylby plamy krwi na jego koszuli. Jeden z czlonkow bandy, ten, ktory zapewnil Lwa, ze nic do niego nie maja, zeskoczyl z lawki i zblizyl sie do straznikow. Z pewnoscia zamierzal zazadac obiecanej nagrody. Zawolal: -Dajcie im spokoj. Wiem, co sie stalo. Powiem wam. Straznicy odsuneli sie od staruszkow i od Lwa. -Mow. -Poklocili sie przy kartach i sie pozabijali. Lew uswiadomil sobie, ze nie chcac go wydac, banda kieruje sie wlasna pokretna logika. Byli gotowi gwalcic i mordowac dla niewielkiego zysku. Ale nie byli gotowi donosic, nie zamierzali byc kapusiami straznikow. W gre wchodzil ich status. Gdyby urkowie, czlonkowie ich przestepczego bractwa, dowiedzieli sie, ze sprzedaja wiezniow za jakies przywileje, nigdy by im tego nie wybaczyli. Prawdopodobnie wydaliby na nich wyrok. Straznicy spojrzeli po sobie. Nie wiedzac, co poczac, postanowili nie robic nic. Nie bylo pospiechu. Podroz do obozu Wtoraja Rieczka nad Pacyfikiem trwa wiele tygodni. Bedzie jeszcze mnostwo okazji. 352 Zaczekaja na nowe rozkazy. Uloza inny plan. Jeden ze straznikow zwrocil sie do calego wagonu:-Za kare nie wyladujemy cial. W tym upale niedlugo zaczna gnic i smierdziec i wszyscy zachorujecie. Moze wtedy bedziecie chcieli mowic. Dumny z siebie wyskoczyl z wagonu. Jego towarzysz dolaczyl do niego. Drzwi sie zamknely. Po chwili pociag ruszyl. Mlody czlowiek w stluczonych okularach spojrzal na Lwa przez pekniete szkla i spytal szeptem: -Jak chcecie uciec? Mial prawo wiedziec. Ich ucieczka byla teraz sprawa wszystkich w wagonie. Wszyscy byli w to zamieszani. W odpowiedzi Lew uniosl zakrwawiony kawal stali. Straznicy zapomnieli go zabrac. Dwiescie dwadziescia kilometrow na wschod od Moskwy 13 lipca Lew lezal na podlodze na brzuchu, z reka wcisnieta w otwor uzywany przez wiezniow jako toaleta. Stalowym zebem skrobal gwozdzie, ktorymi od spodu zamocowano deske do wagonu. Od wewnatrz nie bylo zadnych gwozdzi: wszystkie deski przybito od spodu. Mozna sie bylo do nich dostac jedynie przez ten otwor, w obwodzie niewiele wiekszy niz jego nadgarstek. Lew wzial koszule martwego mezczyzny i najdokladniej, jak mogl oczyscil deske, choc w najlepszym razie byl to symboliczny wysilek. Aby dosiegnac trzech zelaznych gwozdzi, musial wcisnac twarz w cuchnace, przesiakniete moczem i kalem drewno, i powstrzymujac wymioty, pracowac po omacku, kierujac sie tylko dotykiem. Drzazgi wbijaly mu sie w skore. Raisa zaproponowala, ze go zastapi; jej rece byly szczuplejsze. Lew mial jednak dluzsze ramiona, a i tak ledwie mogl dosiegnac kazdego z trzech gwozdzi. Przewiazawszy usta i nos kawalkiem koszuli, by przynajmniej troche uchronic sie przed smrodem, zmagal sie z trzecim i ostatnim gwozdziem, drapiac i zlobiac drewno, zeby moc wsunac ostrze stali pod lebek gwozdzia i go podwazyc. Usuniecie dwoch gwozdzi zajelo mu wiele godzin, gdyz musial przerywac prace, ilekroc ktorys z wiezniow chcial skorzystac z toalety. Z ostatnim gwozdziem szlo najtrudniej. Czesciowo z powodu zmeczenia - bylo pozno, moze pierwsza czy druga w nocy - lecz poza tym cos jeszcze wydawalo sie nie tak. Lew mogl wsunac palec pod lebek 354 gwozdzia, lecz nie potrafil go obruszyc. Gwozdz byl zakrzywiony, jak gdyby zostal wbity pod nierownym katem i zgiety kolejnymi uderzeniami mlotka. Ani drgnal. Lew musial dalej ryc w drewnie, byc moze do samego konca gwozdzia. Na mysl, ze to moze potrwac jeszcze godzine, ogarnela go fala znuzenia. Mial obtarte i zakrwawione palce, obolala reke, jego nozdrza wypelnial potworny smrod odchodow. Nagle pociagiem zarzucilo na bok, Lew zdekoncentrowal sie i kawalek stali wysunal mu sie z palcow, ladujac z brzekiem na torach.Wyciagnal reke z otworu. Raisa natychmiast znalazla sie obok niego. -Skonczyles? -Upuscilem. Upuscilem stal. Byl wsciekly na siebie, bo przez wlasna glupote wyrzucil pozostale gwozdzie, nie mial wiec juz zadnych narzedzi. Widzac zakrwawione palce meza, Raisa chwycila deske i sprobowala ja poruszyc. Ta uniosla sie z jednej strony, odrobine, za malo, by chwycic ja od dolu i zdjac. Lew otarl rece, rozgladajac sie za czyms, czego moglby uzyc. -Musze zdrapac drewno i dostac sie do czubka ostatniego gwozdzia. Raisa widziala, ze przed wejsciem do pociagu kazdego wieznia drobiazgowo rewidowano. Watpila, by ktokolwiek mial przy sobie jakies metalowe narzedzie. Kiedy zastanawiala sie, co poczac, jej wzrok zatrzymal sie na jednym z zabitych bandytow. Mezczyzna lezal na wznak z otwartymi ustami. Raisa odwrocila sie do meza. -Jak dlugie i ostre to ma byc? -Niewiele mi juz zostalo. Potrzebuje tylko czegos twardszego niz moje palce. Raisa wstala i podeszla do zwlok czlowieka, ktory probowal ja zgwalcic i zamordowac. Bez poczucia satysfakcji i sprawiedliwosci, raczej ze wstretem, ulozyla glowe mezczyzny w taki sposob, by szczeka byla skierowana ku gorze. Uniosla but nad szczeka, ale za wahala sie, rozgladajac sie po wagonie. Wszyscy sie przygladali. Zamknela oczy i z calej sily uderzyla obcasem w przednie zeby. 355 Lew podczolgal sie do niej, wsunal palce do ust trupa i wyciagnal zab z. krwawym strzepkiem dziasla, siekacz, nie idealne narzedzie, lecz na tyle twarde i ostre, by dokonczyc zdrapywanie drewna. Wrocil do otworu i polozyl sie na brzuchu. Trzymajac zab, wsunal dlon pod deske, wymacal gwozdz i zaczal dalej skrobac drewno, wyciagajac kolejne drzazgi.Gwozdz zostal juz calkiem odsloniety. Przytrzymujac zab w dloni, na wypadek gdyby musial drapac dalej, Lew chwycil glowke gwozdzia, ale obtartymi koncami palcow nie potrafil wyczuc jego polozenia. Wyciagnal reke z otworu, otarl pot i krew z dloni, po czym owinal ja kawalkiem koszuli i sprobowal jeszcze raz. Uzbroiwszy sie w cierpliwosc, szarpal gwozdz, wyciagajac go z deski milimetr po milimetrze. Po chwili skonczyl: udalo sie. Ostatni gwozdz zostal usuniety. Lew sprawdzil reka, czy nie ma innych, ale nie znalazl zadnego wiecej. Wyciagnal reke z otworu i usiadl. Raisa wsunela do dziury obie dlonie i chwycila deske. Lew polozyl rece obok. To byla proba. Oboje pociagneli. Gorna czesc deski uniosla sie, natomiast dolna tkwila w miejscu. Lew zlapal koniec i podniosl, jak najwyzej sie dalo. Gdy spojrzal w dol, zobaczyl szyny. Plan sie powiodl, mieli szczeline szerokosci okolo trzydziestu centymetrow, przez ktora z trudem mogla sie przecisnac jedna osoba, ale to wystarczalo. Z pomoca innych mogliby wylamac deske. Obawiajac sie jednak, by odglos nie zaalarmowal straznikow, porzucili ten pomysl. Lew odwrocil sie do ludzi w wagonie. -Potrzebuje paru osob, zeby przytrzymaly deske, kiedy bedziemy zeskakiwac na tory. Natychmiast poderwalo sie kilkoro ochotnikow, ktorzy podeszli i chwycili deske. Lew ocenil wysokosc. Kiedy przecisna sie przez szczeline, spadna tuz pod pociag. Odleglosc miedzy wagonem a torami wynosila nieco ponad metr, moze poltora metra. Pociag toczyl sie dosc powoli, lecz na tyle szybko, by upadek mogl byc grozny. Nie mogli jednak czekac. Musieli uciekac teraz, noca. Podczas postoju pociagu za dnia zauwazyliby ich straznicy. 356 Raisa wziela go za rece.-Skocze pierwsza. Lew pokrecil glowa. Widzial projekty pociagow transportujacych wiezniow. Czekala ich jeszcze jedna przeszkoda: ostatnia pulapka dla ludzi, ktorzy odwazyliby sie podjac taka probe ucieczki. -Na koncu skladu wisza rzedy hakow. Gdybysmy spadli na tory i czekali, az pociag przejedzie, nadzialibysmy sie na haki, ktore by nas powlokly za ostatnim wagonem. -Nie mozna ich jakos uniknac? Usunac sie na bok? -To sa setki hakow zawieszonych na drutach. Nie da sie przed nimi uchylic. Zaplatalibysmy sie w nich. -Co mamy zrobic? Nie mozemy czekac, az pociag stanie. Lew spojrzal na dwa trupy. Raisa stanela obok, wyraznie nie rozumiejac jego zamiarow. Wyjasnil: -Kiedy zeskoczysz na tory, wyrzuce jedno z tych cial. Miejmy na dzieje, ze spadnie blisko ciebie. Bedziesz sie musiala do niego pod- czolgac. Potem polozysz sie pod nim. Zaslonisz sie nim cala. Gdy nadjedzie ostatni wagon, haki zaczepia i pociagna trupa. Ale ty bedziesz wolna. Przysunal zwloki do obluzowanej deski i dodal: -Chcesz, zebym skoczyl pierwszy? Jezeli sie nie uda, powinnas zostac w wagonie. Chyba nie ma gorszej smierci niz zginac na hakach pod pociagiem. Raisa pokrecila glowa. -To dobry plan. Uda sie. Skocze pierwsza. Gdy byla gotowa, Lew powtorzyl instrukcje: -Pociag jedzie wolno. Ladowanie bedzie bolesne, ale niezbyt grozne, pamietaj, zeby zlagodzic upadek przewrotem. Zrzuce za toba cialo. Bedzie malo czasu... -Rozumiem. -Musisz sie dostac do trupa i schowac sie pod nim. Uwazaj, zeby nie wystawiac zadnej czesci ciala. Jezeli choc jeden hak cie zaczepi, to powlecze cie za pociagiem. -Rozumiem, Lew. 357 Raisa pocalowala go. Dygotala.Przecisnela sie przez szczeline miedzy deskami. Jej stopy zawisly nad torami. Deska spadla, a ona zniknela mu z oczu. Lew chwycil pierwszego trupa i wypchnal przez otwor. Cialo opadlo na tory i zostalo z tylu. Raisa wyladowala niezdarnie, uderzajac sie w bok i koziolkujac. Zdezorientowana lezala chwile bez ruchu. Za dlugo, tracila czas. Ich wagon byl juz bardzo daleko. Zobaczyla zwloki, ktore wyrzucil Lew, i zaczela sie czolgac w ich strone, w kierunku jazdy pociagu. Obejrzala sie za siebie. Do konca zostaly trzy wagony. Nie zauwazyla jednak zadnych hakow. Moze Lew sie mylil. Jeszcze tylko dwa wagony. Raisa wciaz nie dotarla do ciala bandyty. Zaczepila o cos. Od konca pociagu dzielil ja juz tylko jeden wagon. Gdy zostalo zaledwie kilka metrow, zobaczyla haki - setki hakow przymocowanych do cieniutkich drucikow, zawieszonych na roznych wysokosciach. Biegly przez cala szerokosc wagonu, nie sposob ich bylo uniknac. Raisa czolgala sie dalej, najszybciej jak mogla. Wreszcie dotarla do ciala, ktore lezalo twarza do podkladow, zwrocone glowa w jej strone. Nie miala czasu go obrocic, wiec sama sie obrocila, wpelzajac pod nie i kladac glowe pod jego glowa. Lezac twarza w twarz z bandyta, patrzac w jego martwe oczy, skulila sie, by stac sie jak najmniejsza. Nagle zwloki oderwaly sie od niej. Wokol siebie ujrzala druty przypominajace zylki wedek najezone mnostwem ostrych hakow. Cialo unioslo sie, jak gdyby nagle ozylo, i odsunelo sie niczym marionetka, nie dotykajac juz torow. Raisa lezala bez ruchu, rozplaszczona na torze. Zobaczyla nad soba gwiazdy. Powoli wstala. Zaden hak jej nie zaczepil. Patrzyla na oddalajacy sie pociag. Udalo sie. Nigdzie jednak nie widziala Lwa. Lew uznal, ze bedzie potrzebowal zwlok roslejszego z bandytow, aby miec wieksza zaslone przed hakami niz drobna Raisa. Okazalo sie 358 jednak, ze trup nie miesci sie w szczelinie miedzy deskami. Rozebrali cialo, probujac je zmniejszyc, lecz wciaz bylo za szerokie. Nie dalo sie wcisnac go w otwor. Raisy nie bylo w wagonie juz od kilku minut.Zdesperowany Lew wsunal glowe w szczeline. Zobaczyl cialo schwytane przez haki na koncu pociagu. To tamten trup czy Raisa? Z tej odleglosci nie widzial. Musial miec nadzieje, ze to trup. Zmienil plan, przypuszczal, ze gdy ulozy sie w odpowiedni sposob, uda mu sie oslonic cialem zaplatanym w druty pod ostatnim wagonem. Wszystkie haki w tej czesci musialy wbic sie w trupa. Jezeli polozy sie pod spodem, bedzie wolny. Pozegnal sie z wiezniami, podziekowal im i skoczyl na tory. Wyladowal blisko ogromnych stalowych kol, odsunal sie na bok i zwrocil twarza w strone tylu pociagu. Nadziany na haki trup szybko zblizal sie do niego. Wisial po lewej stronie. Lew przesunal sie we wlasciwa strone. Mogl tylko czekac, rozciagajac sie plasko na torach. Za chwile mial go minac koniec pociagu. Lew na moment uniosl glowe i zobaczyl, ze to nie Raisa. Uratowala sie. Musial zrobic to samo. Przywarl do toru i zamknal oczy. Martwe cialo otarlo sie o niego. Nagle poczul bol - jeden zablakany hak zaczepil sie o jego ramie. Lew otworzyl oczy. Hak przecial mu koszule i wbil sie w cialo. W ulamku sekundy, zanim drut zdazyl sie naprezyc i porwac go ze soba, chwycil hak i szarpnal, wyrywajac sobie z reki kawal skory i ciala. Zlapal sie za ramie, z ktorego poplynela krew: zakrecilo mu sie w glowie. Podniosl sie chwiejnie i zobaczyl Raise, ktora biegla do niego. Nie zwazajac na bol, otoczyl ja ramionami. Byli wolni. Moskwa Tego samego dnia Wasilij nie czul sie dobrze. Zrobil dzis cos, czego nigdy dotad nie robil - wzial dzien wolny. Takie zachowanie bylo nie tylko potencjalnie niebezpieczne, ale i zupelnie nie w jego stylu. Wolalby chorowac w pracy niz u siebie. Udalo mu sie zalatwic sprawy mieszkaniowe w taki sposob, ze wiekszosc czasu spedzal w domu sam. Byl oczywiscie zonaty; to nie do pomyslenia, by mezczyzna pozostal samotny. Posiadanie dzieci nalezalo do jego obowiazkow spolecznych. Tak wiec, stosujac sie do regul, ozenil sie z kobieta, ktora nie miala zdania na zaden temat, a przynajmniej nigdy zadnego nie wyglaszala, z kobieta, ktora sumiennie urodzila mu dwoje dzieci - niezbedne minimum, jesli nie chcial, by o cokolwiek go pytano. Razem z dziecmi mieszkala na peryferiach, podczas gdy Wasilij zajmowal sluzbowe mieszkanie w srodmiesciu. Zalatwil to rzekomo po to, by miec gdzie przyjmowac kochanki. W rzeczywistosci jednak bardzo rzadko miewal romanse. Po wygnaniu Lwa na Ural Wasilij zlozyl prosbe o przydzial mieszkania nalezacego dotad do Lwa i Raisy: mieszkania numer 124. Spelniono jego zyczenie. Pierwsze kilka dni byly przyjemne. Wyslal zone do spectorgow, sklepow dla pracownikow aparatu, by kupila najlepsze jedzenie i picie. W nowym mieszkaniu wydal przyjecie dla kolegow z pracy, bez zon, na ktorym jego zastepcy ucztowali, gratulujac mu sukcesu. Niektorzy z dawnych podwladnych Lwa przeszli pod jego komende. Lecz mimo tej cudownej odmiany losu zle sie bawil na 360 przyjeciu. Czul sie pusty. Nie mial juz kogo nienawidzic. Nie mial przeciwko komu spiskowac. Nie irytowal sie teraz z powodu awansu Lwa, jego sprawnosci, jego popularnosci. Owszem, byli inni, z ktorymi rywalizowal, ale to jednak nie bylo to samo.Wasilij podniosl sie z lozka, postanowiwszy, ze lepiej sie napic. Nalal sobie spora miarke wodki i spojrzal w szklanke, kolyszac przezroczystym plynem, nie mogac sie zmusic, by uniesc ja do ust. Zapach wywolywal w nim mdlosci. Odstawil szklanke. Lew nie zyl. Niedlugo powinien dostac oficjalne zawiadomienie, ze dwoje wiezniow nie dotarto na miejsce. Zmarli w transporcie, jak wielu innych, gdy wybuchla jakas awantura o buty, ubranie, jedzenie czy cokolwiek innego. Odniosl ostateczne zwyciestwo nad czlowiekiem, ktory go upokarzal. Samo istnienie Lwa bylo dla Wasilija wieczna kara. Dlaczego mu go wiec brakowalo? Rozleglo sie pukanie. Wasilij spodziewal sie, ze MGB wysle ludzi, by poswiadczyli, iz naprawde jest chory. Podszedl do drzwi, otworzyl i zobaczyl dwoch mlodych funkcjonariuszy. -Melduje ucieczke dwojga wiezniow. -Lew? Gdy wymawial to imie, tepy bol w srodku ustapil. Funkcjonariusze przytakneli. Wasilij od razu poczul sie lepiej. Dwiescie kilometrow na poludniowy wschod od Moskwy Tego samego dnia To biegnac, to idac, w zaleznosci od tego, czy gore bral strach, czy zmeczenie, uciekali, nieustannie ogladajac sie za siebie. Pogoda im sprzyjala: spoza cienkich chmur przeswiecalo slonce, nie bylo zbyt goraco, przynajmniej w porownaniu z upalem panujacym w wagonie. Z wysokosci slonca Lew i Raisa odgadli, ze jest juz pozne popoludnie, lecz nie wiedzieli, ktora dokladnie moze byc godzina. Lew nie pamietal, gdzie i jak stracil zegarek. Wedlug jego oceny, mieli najwyzej cztery godziny przewagi nad straznikami transportu. Z przyblizonych wyliczen wynikalo, ze jesli poruszali sie z predkoscia osmiu kilometrow na godzine, podczas gdy pociag na ogol jechal niewiele szybciej niz szesnascie, oddalili sie od transportu na odleglosc okolo osiemdziesieciu kilometrow. Taki byl najlepszy z mozliwych scenariuszy. Niewykluczone, ze straznikow powiadomiono o ucieczce duzo wczesniej. Wyszli z lasu na otwarta przestrzen. Teraz mozna ich bylo zo baczyc z odleglosci kilku kilometrow. Nie majac wyboru, musieli posuwac sie naprzod, pozbawieni oslony drzew, a wiec widoczni jak na dloni. Widzac mala rzeczke u stop wzniesienia, skrecili w jej strone i przyspieszyli kroku. To byla pierwsza woda, jaka napotkali po drodze. Uklekli nad brzegiem i pili chciwie ze stulonych dloni. Gdy bylo im malo, zanurzyli twarze. Lew zazartowal: -Przynajmniej zginiemy czysci. 362 Zart byl chybiony. Nie wystarczy, ze zrobia, co moga, zeby powstrzymac morderce. Nikt nie doceni ich wysilkow. Musza dopiac celu.Raisa zajela sie rana Lwa, ktora nie chciala sie zasklepic i nie przestawala krwawic; hak wyrwal za duzo skory i ciala. Pas oderwany z koszuli, ktorym ja przewiazali, byl juz przesiakniety krwia. Lew od-kleil mokra tkanine. -Nic mi nie bedzie. -Zostawiamy wyrazny trop dla psow. Raisa wyszla z rzeki i zblizyla sie do drzewa. Miedzy galeziami wisiala pajeczyna. Ostroznie zebrala ja palcami i polozyla na okaleczonym ramieniu Lwa. Pod dotykiem srebrnych niteczek krew niemal natychmiast zaczela krzepnac. Raisa przez kilka minut zbierala pajeczyny i ukladala warstwami na ranie, dopoki nie pokryla jej gruba siatka delikatnych zylek. Kiedy skonczyla, krwawienie ustalo. Lew przygladal sie, jak opatruje mu rane. -Powinnismy jak najdluzej trzymac sie tej rzeki. Drzewa to jedyna oslona, a woda ukryje nasz zapach. Rzeczka byla plytka, w najglebszym miejscu siegajac kolan. Powolny nurt nie pozwalal im plynac z pradem. Musieli brnac pieszo. Lew, glodny i wyczerpany, wiedzial, ze dlugo tego nie wytrzymaja. Podczas gdy straznikom absolutnie nie zalezalo na tym, czy wiezniowie zyja, czy umieraja, ucieczka byla czyms niewybaczalnym. Wystawiala na posmiewisko nie tylko straznikow, ale caly system. Bez wzgledu na to, kim byl wiezien, jak malo wazna osoba - ucieczka czynila z niego kogos niezwykle waznego. Poniewaz Lew i Raisa zostali zaklasyfikowani jako wplywowi i niebezpieczni kontrrewolucjonisci, ich ucieczka stanie sie sprawa o znaczeniu ogolnokrajowym. Kiedy pociag sie zatrzyma i straznicy zauwaza trupa zawieszonego na hakach pod ostatnim wagonem, przelicza wszystkich wiezniow. Zidentyfikuja wagon uciekinierow; zaczna wypytywac, kiedy doszlo do ucieczki. Jezeli nie doczekaja sie odpowiedzi, moga zastrzelic wiezniow. Lew mial nadzieje, ze znajdzie sie ktos na tyle rozsadny, by natychmiast powiedziec prawde. Ci ludzie i tak zrobili dla nich wiecej, 363 niz mozna by oczekiwac. Gdyby sie nawet przyznali, nie bylo zadnej gwarancji, ze straznicy nie rozstrzelaja dla przykladu calego wagonu.Oblawa zacznie sie przy torach. Uzyja psow. Kazdy transport wiozl ze soba sfore szkolonych psow, ktore trzymano w znacznie lepszych warunkach niz ladunek ludzki. Jesli punkt ich ucieczki i punkt rozpoczecia poszukiwan dzieli dostateczna odleglosc, psom trudno bedzie zweszyc trop. Zwazywszy na fakt, ze uciekali juz trzy czwarte dnia i nie widzieli jeszcze poscigu, Lew przypuszczal, ze tak sie wlasnie stalo. Wiadomosc o nich dotrze do Moskwy. Rozpocznie sie akcja na znacznie szersza skale. W teren wysle sie samochody i ciezarowki - obszar poszukiwan zostanie podzielony na sektory. Beda go rowniez patrolowac samoloty. Zostana poinformowane miejscowe jednostki wojska i sluzb bezpieczenstwa, ktorych dzialania beda koordynowane z centrala. Zaczna ich tropic z zapalem wykraczajacym daleko poza obowiazki zawodowe. Obieca im sie premie i nagrody Nic nie bedzie moglo ograniczyc liczby ludzi i ilosci sprzetu, jakie zostana zmobilizowane przeciwko nim. Lew zdawal sobie z tego sprawe. Sam uczestniczyl w takich operacjach. I to byl ich jedyny atut. Lew wiedzial, jak organizuje sie taki poscig. Zostal przeszkolony przez NKWD, w jaki sposob prowadzic dzialania dywersyjne za liniami wroga, a dzis liniami wroga byly granice, w ktorych obronie walczyl. Rozmach takich poszukiwan spowalnial akcje i sprawial, ze trudno bylo nia kierowac. Prowadzona centralnie i obejmujaca wielki obszar, byla jednak malo skuteczna. Co wazniejsze, Lew mial nadzieje, ze beda ich szukac zupelnie gdzie indziej. Zgodnie z logika nalezaloby sie spodziewac, ze rusza w strone najblizszej granicy, w kierunku Finlandii i wybrzeza Baltyku. Z kraju najlatwiej byloby sie wydostac droga morska. Ale Lew i Raisa kierowali sie na poludnie - przez samo serce Rosji - w strone Rostowa nad Donem. Tam na pewno nie czekala ich wolnosc ani szansa na znalezienie bezpiecznej kryjowki. Brnac przez wode w znacznie wolniejszym tempie niz przedtem, czesto potykali sie i padali; za kazdym razem bylo coraz trudniej wstac. 364 Nawet adrenalina nie dodawala im juz sil. Lew trzymal uniesiona reke, uwazajac, by woda nie zmyla opatrunku z pajeczyn. Dotad nie rozmawiali o swoim polozeniu, jak gdyby uratowali zycie na zbyt krotko, aby snuc jakiekolwiek plany. Lew ocenial, ze znajduja sie okolo dwustu kilometrow na wschod od Moskwy. Jechali pociagiem prawie czterdziesci osiem godzin. Oznaczalo to, ze najprawdopodobniej byli w okolicach Wlodzimierza nad Klazma. Jesli sie nie mylil, to posuwali sie w kierunku Riazania. Stad normalna podroz samochodem czy pociagiem do Rostowa trwalaby co najmniej dwadziescia cztery godziny. Nie mieli jednak pieniedzy ani jedzenia; byli ranni, ubrani w brudne rzeczy. Poszukiwaly ich wszystkie centralne i lokalne jednostki aparatu bezpieczenstwa.Zatrzymali sie. Rzeka wplywala do niewielkiej wioski, kolchozu. Wyszli z wody piecset krokow od pierwszych zabudowan. Bylo pozno, zaczynal zapadac zmierzch. Lew powiedzial: -Niektorzy mieszkancy wioski na pewno jeszcze pracuja; sa w polu. Mozemy wejsc po cichu do jakiegos domu i poszukac czegos do jedzenia. -Chcesz krasc? -Nie mozemy niczego kupic. Wydadza nas, gdy tylko nas zobacza. Za zbieglych wiezniow zawsze wyznacza sie nagrode, o wiele wyzsza od tego, co ci ludzie moga zarobic przez rok. -Lew, za dlugo pracowales na Lubiance. Oni nie kochaja panstwa. -Ale jak wszyscy potrzebuja pieniedzy Jak wszyscy probuja przezyc. -Mamy przed soba setki kilometrow. Sami nie damy sobie rady. Po prostu nie damy rady. Musisz to zrozumiec. Nie mamy przyjaciol, pieniedzy, nie mamy nic. Musimy prosic o pomoc obcych - trzeba ich przekonac do naszej sprawy. To jedyny sposob. To nasza jedyna szansa. -Jestesmy para wyrzutkow, za ukrywanie nas grozi smierc, nie tylko czlowiekowi, ktory odwazylby sie nam pomoc, ale calej wsi. Wladze bez zastanowienia skaza wszystkich na dwadziescia piec lat i wszystkich, lacznie z dziecmi, deportuja do obozow na polnocy. 365 -Wlasnie dlatego nam pomoga. Straciles wiare w ludzi w tym kraju, bo otaczali cie przedstawiciele wladzy. Panstwo nie reprezentuje tych wsi, nie rozumie ich i w ogole sie nimi nie interesuje.-Raiso, to gadanie dysydenta z miasta. Nie ma nic wspolnego z prawdziwym swiatem. Byliby szaleni, gdyby zgodzili sie nam pomoc. -Masz krotka pamiec, Lew. Jak ucieklismy? Powiedzielismy ludziom w wagonie prawde. Pomogli nam, wszyscy, kilkaset osob, pewnie tyle samo mieszka w tej wiosce. Wiezniow z naszego wagonu na pewno czeka jakas zbiorowa kara za to, ze nie zawiadomili strazy. Po co to zrobili? Co im obiecales? Lew milczal. Raisa naciskala dalej: -Jezeli ukradniesz cos tym ludziom, zostaniesz ich wrogiem, a przeciez jestesmy ich przyjaciolmi. -Chcesz stanac w srodku wsi i przywitac sie, jakbysmy byli ich krewnymi? -Wlasnie tak zrobimy. Spokojnym krokiem weszli w srodek wsi, jak gdyby wracali z pracy, jak gdyby mieli prawo tu byc. Tam natychmiast zgromadzili sie wokol nich mezczyzni, kobiety i dzieci. Ich domy byly zbudowane z drewna i gliny. Sprzet rolniczy pochodzil sprzed czterdziestu lat. Wystarczylo, zeby wydali ich wladzom, a zostana suto wynagrodzeni. Jak mogliby sie oprzec takiej pokusie? Ci ludzie nie mieli nic. Otoczona nieprzyjaznymi twarzami, Raisa powiedziala glosno: -Jestesmy wiezniami. Ucieklismy z transportu na Kolyme, gdzie mielismy umrzec. Scigaja nas. Potrzebujemy waszej pomocy. Prosimy o nia nie dla siebie. W koncu i tak nas zlapia i zabija. Pogodzilismy sie z tym. Ale przed smiercia musimy wykonac pewne zadanie. Pozwolcie nam wyjasnic, dlaczego potrzebujemy waszej pomocy. Jezeli nie spodoba sie wam to, co uslyszycie, nie bedziecie miec z nami nic do czynienia. Wystapil naprzod czterdziestokilkuletni mezczyzna z zarozumiala mina. -Jako przewodniczacy kolchozu mam obowiazek przypomniec, ze wydanie tych ludzi lezy w naszym interesie. 366 Raisa spojrzala na pozostalych mieszkancow wioski. Czyzby sie pomylila? Czy panstwo naprawde infiltrowalo wsie, umieszczajac wsrod kierownictwa kolektywnych gospodarstw wlasnych szpiegow i informatorow? Ktos zawolal:-A co zrobisz z nagroda, tez oddasz ja panstwu? Rozlegl sie smiech. Przewodniczacy poczerwienial ze wstydu. Raisa z ulga zdala sobie sprawe, ze ten czlowiek nie jest tu traktowany powaznie. Nie cieszyl sie prawdziwym autorytetem i uwazano go zapewne za marionetke wladzy. Jakas starsza kobieta powiedziala: -Nakarmimy ich. Jej glos ucial dalsza dyskusje, jak gdyby odezwala sie wyrocznia. Zaprowadzono ich do najwiekszego domu, posadzono w glownej izbie, gdzie przygotowywano jedzenie, i dano im wody. Rozpalono ogien. Caly czas schodzili sie ludzie i wkrotce caly dom byl ich pelen. U nog doroslych tloczyly sie dzieci, patrzac na Lwa i Raise jak na egzotyczne zwierzeta w zoo. Z innego domu ktos przyniosl swiezy chleb, jeszcze cieply. Jedli, suszac przy piecu mokre ubrania. Gdy jakis czlowiek zaczal ich przepraszac, tlumaczac sie, ze nie moga dac im nowych rzeczy, Lew tylko skinal glowa, oszolomiony ludzka hojnoscia. W zamian mogl jedynie opowiedziec historie obojga, nic wiecej. Skonczywszy chleb i wode, wstal. Raisa przygladala sie mezczyznom, kobietom i dzieciom sluchajacym Lwa. Zaczal od morderstwa Arkadego, malego chlopca z Moskwy, morderstwa, ktore polecono mu zatuszowac. Przyznal ze wstydem, jak przekonywal rodzine chlopca, ze to byl wypadek. Potem opowiedzial, jak wyrzucono go z MGB i zeslano do Wuralska. Mowil o swoim zaskoczeniu, gdy znalazl cialo innego dziecka, zamordowanego niemal dokladnie w taki sam sposob. Slyszac, ze podobne morderstwa popelniano w calym kraju, zgromadzeni wstrzymali oddech, jak gdyby ogladali magiczna sztuczke. Niektorzy rodzice kazali wyjsc dzieciom, kiedy Lew uprzedzil ich, co zamierza opisac. Zanim jeszcze skonczyl, ludzie zaczeli snuc przypuszczenia, kto moze byc odpowiedzialny za te zbrodnie. Nikt nie sadzil, aby morderstw dokonal zwykly czlowiek, majacy prace i rodzine. Mezczyznom 367 trudno bylo uwierzyc, ze mordercy nie zidentyfikowano natychmiast. Nikt nie mial watpliwosci, ze patrzac mu w oczy, od razu mozna by sie domyslic, ze to potwor. Rozgladajac sie po izbie, Lew uswiadomil sobie, ze mowiac o mordercy i drastycznych szczegolach jego zbrodni, wstrzasnal tymi ludzmi i zmienil ich spojrzenie na swiat. Przeprosil ich za to. Starajac sie jakos uspokoic zebranych, podkreslil, ze zabojca dziala tylko przy trasach kolejowych, przebiegajacych przez duze miasta. Zabijal podczas swoich codziennych zajec; w ramach tych zajec nie zagladal do wiosek takich jak ta.Mimo tych zapewnien Raisa nie byla pewna, czy ci ludzie nadal beda tak ufni i serdeczni. Czy nastepnym razem nakarmia obcego? Albo czy odtad beda sie obawiac, ze w nieznajomych ukrywa sie zlo, ktorego oni nie dostrzegaja? Cena tej opowiesci byla niewinnosc mieszkancow wsi. Owszem, nieraz widzieli smierc i okrucienstwo, lecz nigdy nie wyobrazali sobie, by morderstwo dziecka moglo komus sprawiac przyjemnosc. Bylo juz ciemno i Lew mowil ponad godzine. Gdy zblizal sie do konca opowiesci, do domu wbiegl jakis chlopiec. -Widzialem swiatla na wzgorzach od polnocnej strony. To ciezarowki. Jada tu. Wszyscy zerwali sie na nogi. Z ich twarzy Lew odgadl, ze to moga byc tylko samochody wojska albo sluzby bezpieczenstwa. Zapytal: -Ile mamy czasu? Zadajac to pytanie, uznal sie za jednego z nich, zalozyl, ze istnieje miedzy nimi wiez, ktorej w istocie nie bylo. Mieszkancy wioski mogli ich przeciez oddac w rece agentow i zazadac nagrody. Wygladalo jednak na to, ze jest w tej izbie jedyna osoba, ktorej cos takiego przyszlo do glowy. Nawet przewodniczacy poddal sie zbiorowej decyzji, by ich wspomoc. Kilku doroslych wybieglo z domu, by przekonac sie na wlasne oczy. Pozostali zaczeli wypytywac chlopca. -Na ktorym wzgorzu? -Ile ciezarowek? -Jak dawno? 368 Byly trzy ciezarowki, trzy pary swiatel. Chlopiec zobaczyl je z obejscia ojca. Nadjezdzaly z polnocy, byly kilka kilometrow od wsi. Zostalo im pare minut.W domach nie bylo sie gdzie ukryc. Mieszkancy wioski nie mieli zadnego dobytku, prawie zadnych sprzetow. Lew wiedzial, ze rewizja zostanie przeprowadzona dokladnie i bezwzglednie. Jezeli gdzies nawet jest jakas kryjowka, zostanie znaleziona. W gre wchodzil honor straznikow. Raisa chwycila go za rece. -Mozemy uciec. Najpierw beda musieli przeszukac wies. Jezeli ludzie beda udawac, ze nigdy nas tu nie bylo, schowamy sie gdzies daleko. Jest ciemno. Lew przeczaco pokrecil glowa. Czujac ucisk w zoladku, pomyslal nagle o Anatoliju Brodskim. Tak zapewne musial sie czuc, gdy odwrociwszy sie, zobaczyl Lwa na szczycie wzgorza i zdal sobie sprawe, ze petla zacisnela mu sie na szyi. Lew przypomnial sobie, jak Brodski przez chwile stal i patrzyl, myslac tylko o tym, ze wlasnie zostal zlapany. Tamtego dnia moglby uciec. Ale tym ludziom nie mozna bylo sie wymknac. Byli wypoczeci, uzbrojeni w dluga bron, celowniki optyczne, race do oswietlania nieba i psy podejmujace podejrzane tropy. Lew odwrocil sie do chlopca, ktory zauwazyl ciezarowki. -Potrzebuje twojej pomocy. Tego samego dnia Trzesac sie ze zdenerwowania w niemal calkowitych ciemnosciach, chlopiec przykucnal posrodku drogi nad zbozem wysypanym z niewielkiego worka. Slyszal zblizajace sie ciezarowki, wzbijajace kolami chmury kurzu: byly zaledwie dwiescie metrow od niego i nadjezdzaly bardzo szybko. Zamknal oczy, majac nadzieje, ze go zobacza. A jezeli jada za szybko i nie zdaza sie zatrzymac? Rozlegl sie pisk hamulcow. Chlopiec otworzyl oczy i spojrzal w silne swiatla reflektorow. Uniosl rece. Ciezarowki stanely gwaltownie. Zderzak pierwszej niemal dotykal twarzy chlopca. Otworzyly sie drzwi szoferki i zolnierz zawolal: -Co ty wyprawiasz, gowniarzu? -Worek mi pekl. -Zlaz z drogi! -Ojciec mnie zabije, jak tego nie pozbieram. -A ja cie zabije, jak mnie nie posluchasz. Chlopiec nie byl pewien, co ma zrobic. Wciaz zbieral ziarna. Uslyszal metaliczny trzask: to byl odglos broni? Nigdy nie widzial karabinu: nie mial pojecia, jakie wydaje odglosy. W panice dalej zbieral zboze i wkladal do worka. Przeciez go nie zastrzela: byl tylko chlopcem zbierajacym zboze ojca. Potem jednak przypomnial sobie opowiesc nieznajomego: o dzieciach, ktore caly czas ginely. Moze ci ludzie byli tacy sami. Zebral tyle ziarna, ile sie dalo, chwycil worek i pobiegl w kierunku wioski. Ciezarowki ruszyly za nim, trabiac i po- 370 pedzajac go. Chlopiec slyszal smiech zolnierzy. Nigdy w zyciu nie biegl tak szybko.Lew i Raisa ukryli sie w jedynym miejscu, ktorego, jak sadzili, zolnierze nie beda przeszukiwac - pod ich ciezarowkami. Podczas gdy chlopiec odwrocil ich uwage, Lew wsliznal sie pod drugi woz, a Raisa pod trzeci. Nie wiedzac, jak dlugo beda musieli tam pozostac, byc moze nawet godzine, Lew owinal rece ich obojga strzepami koszuli, by zlagodzic bol. Gdy ciezarowki sie zatrzymaly, Lew zahaczyl stopy o polos, trzymajac twarz blisko drewnianej podlogi. Deski uginaly sie pod ciezarem zolnierzy, ktorzy wyskakiwali z wozu. Spogladajac ponad swoimi stopami, zobaczyl, jak jeden z nich kuca, zeby zawiazac sznurowadlo. Wystarczylo, zeby sie odwrocil, a ujrzalby go. Zolnierz wyprostowal sie i pobiegl w kierunku jednego z domow. Nie zauwazyl Lwa, ktory zmienil pozycje, aby spojrzec na trzecia ciezarowke. Raisa bala sie, ale przede wszystkim czula gniew. To prawda, plan byl sprytny i sama nie wpadlaby na nic lepszego, powodzenie zalezalo wylacznie od tego, czy ona potrafi utrzymac sie uczepiona podwozia. Nie przeszla szkolenia wojskowego: nie czolgala sie w rowach, nie wspinala sie na mury. Nie miala dosc sil, by sprostac temu zadaniu. Juz bolaly ja ramiona, dretwialy z bolu. Raisa nie wyobrazala sobie, zeby mogla wytrzymac jeszcze minute, a co dopiero cala godzine. Ale nie chciala, aby to przez nia zostali zlapani tylko dlatego, ze nie miala tyle sily, nie chciala pogodzic sie z mysla, ze sie nie udalo, bo okazala sie slaba. Walczac z bolem i bezglosnie placzac, czula, ze nie potrafi sie juz dluzej trzymac, musiala polozyc sie na ziemi i dac rekom odpoczac. Ale nawet mimo odpoczynku moglaby sie potem trzymac jeszcze tylko minute czy dwie. I z czasem trwaloby to coraz krocej, az w ogole nie moglaby sie juz utrzymac. Musiala znalezc jakis sposob. Rozwiazanie, ktore nie wymagalo tyle sily. Pasy z podartej koszuli - jesli nie potrafi sie trzymac, przywiaze sie, przywiaze nadgarstki do osi. Doskonale wyjscie, dopoki ciezarowka stoi. Mimo to Raisa i tak na chwile musialaby opuscic sie na ziemie, zeby sie przywiazac. Na ziemi, nawet ukryta pod samochodem, bedzie narazona na znacznie wieksze ryzyko, ze zostanie zauwazona. Spojrzala w lewo i w prawo, starajac sie zorientowac, gdzie sa zolnierze. Ktos, moze kierowca, zostal obok ciezarowki. Raisa widziala jego buty i czula zapach dymu z papierosa. Wlasciwie obecnosc mezczyzny ja uspokoila. To byl znak, ze raczej nie podejrzewali, by ktos wgramolil sie pod samochod. Raisa wolno i ostroznie opuscila nogi, starajac sie to zrobic bezszelestnie. Nawet najdrobniejszy blad mogl zdradzic jej obecnosc. Odwinela pasy koszuli z dloni i przywiazala do polosi lewy nadgarstek, a potem czesciowo prawy. Musiala zacisnal wezel juz unieruchomiona reka. Gdy skonczyla, zadowolona z siebie juz miala zaczepic stopy o podwozie, gdy nagle uslyszala niski pomruk. Spojrzawszy w bok, zobaczyla psa. Lew widzial psy, ktore zostaly za trzecia ciezarowka. Pilnujacy ich czlowiek nie zauwazyl Raisy, jeszcze nie. Ale spostrzegly ja psy. Lew slyszal warczenie: Raisa znajdowala sie dokladnie na poziomie ich oczu. Nie mogac nic zrobic, odwrocil glowe i zobaczyl chlopca, ktory pomogl im na drodze. Maly, zafascynowany rozwojem wypadkow, obserwowal wszystko z wnetrza domu. Lew opuscil sie na ziemie, aby miec lepszy widok. Zolnierz z psami mial wlasnie odejsc, ale jeden z psow, ktory niemal na pewno zobaczyl Raise, zajadle szarpal smycz. Lew odwrocil sie do chlopca. Znow potrzebowal jego pomocy. Pokazal mu psy. Chlopiec wybiegl z domu. Lew przygladal sie -podziwiajac jego opanowanie - jak zbliza sie do psow. Niemal natychmiast wszystkie zwrocily sie w jego strone i zaczely ujadac. Zolnierz zawolal: -Nie wychodz z domu! Chlopiec wyciagnal reke, jak gdyby chcial poglaskac psa. Zolnierz wybuchnal smiechem. -Odgryzie ci reke. Malec cofnal sie gwaltownie. Zolnierz odprowadzil zwierzeta, nakazujac przedtem chlopcu powtornie, by wracal do domu. Lew podciagnal sie z powrotem, przywierajac do podwozia. Zawdzieczali chlopcu zycie. 372 Raisa nie miala pojecia, ile czasu wisiala przywiazana pod ciezarowka. Wydawalo sie, ze nieznosnie dlugo. Sluchala odglosow rewizji: loskot przewracanych sprzetow, trzasku rzucanych garnkow i rozbijanych przedmiotow. Dobieglo ja szczekanie psow, a potem ujrzala blysk odpalanych rac. Zolnierze wracali do samochodow. Wykrzykiwano rozkazy. Psy zaladowano na pake jej ciezarowki. Za chwile mieli odjechac.Uswiadomila sobie, ze plan sie powiodl. Nagle zawarczal silnik i os zadygotala. Za kilka sekund zacznie sie obracac. Raisa wciaz byla do niej przywiazana. Musiala sie uwolnic. Ale miala spetane nadgarstki i zdretwialymi palcami nie potrafila rozsuplac wezlow. Zaczela sie szamotac. Do ciezarowki wsiedli ostatni zolnierze. Mieszkancy wioski stloczyli sie wokol samochodow. Raisa wciaz nie zdolala sie uwolnic. Ciezarowki juz ruszaly. Uniosla glowe i zebami szarpnela wezel. Puscil i upadla plecami na ziemie z gluchym lomotem, zagluszonym przez ryk silnikow. Samochod odjechal. Raisa zostala na srodku drogi. Wiedziala, ze siedzacy z tylu zolnierze zobacza ja w blasku swiatel wsi. Nie mogla nic zrobic. Mieszkancy wioski ruszyli cala gromada naprzod. Gdy ciezarowka odjechala, otoczyli Raise. Zolnierze nie zobaczyli nic podejrzanego. Raise zaslanialy nogi tlumu mieszkancow wsi. Lezala skulona na drodze i czekala. Wreszcie jeden z mezczyzn podal jej reke. Byla bezpieczna. Wstala. Nie zobaczyla Lwa. Nie chcial ryzykowac, dopoki samochody nie wjada w ciemnosc. Przypuszczala, ze sie bal, aby nie zobaczyl go kierowca trzeciej ciezarowki. Pewnie zaczekal do zakretu. Ale nie czula strachu. Lew wiedzial, co trzeba zrobic. Wszyscy czekali w milczeniu. Raisa wziela za reke chlopca, ktory im pomogl. I niebawem uslyszeli kroki biegnacego ku nim czlowieka. Moskwa Tego samego dnia Chociaz zbiegow szukalo kilkuset agentow i zolnierzy, Wasilij byl przekonany, ze nie uda im sie ich znalezc. Mimo ze aparat panstwowy mial nad nimi przygniatajaca przewage, to scigal czlowieka, ktorego przeszkolono, jak sie ukrywac i przezyc na terytorium wroga. W pewnych kregach uwazano, ze ktos musial im pomoc - albo straznicy zdrajcy, albo ludzie czekajacy w umowionych miejscach wzdluz linii kolejowej, ktorzy zaplanowali ucieczke. Przeczyly temu zeznania wiezniow transportowanych w tym samym wagonie. Oswiadczyli - pod przymusem - ze Lew i Raisa uciekli sami. To nie byly slowa, ktore chcieli uslyszec straznicy - stawialy ich w klopotliwej sytuacji. Dotad poszukiwania koncentrowaly sie na szlakach prowadzacych w strone granicy finskiej, polnocnego wybrzeza i Baltyku. Zakladano, ze Lew bedzie probowal przedostac sie za granice, prawdopodobnie na lodzi rybackiej, a na Zachodzie skontaktuje sie z urzednikami panstwowymi wysokiego szczebla, ktorzy chetnie mu pomoga i udziela schronienia w zamian za informacje. Z tego powodu uwazano jego schwytanie za sprawe najwyzszej wagi. Lew mogl wyrzadzic Zwiazkowi Radzieckiemu niepowetowane szkody. Wasilij odrzucil mysl, ze ktos pomogl tym dwojgu w ucieczce, dlatego ze absolutnie nikt nie mogl wiedziec, ktorym pociagiem beda transportowani. Decyzja o wywiezieniu Lwa i Raisy do lagru zapadla w ostatniej chwili i pospiesznie zaimprowizowano cala akcje. Wasilij przeprowadzil ja bez odpowiednich papierow, pomijajac procedury. 374 Jedyna osoba, ktora moglaby im pomoc, byl on sam. Musial sie wiec liczyc z ryzykiem, choc brzmialo to niedorzecznie, ze zostanie mu postawiony taki zarzut. Lew mogl zatem ostatecznie go zniszczyc.Dotad zadna z grup poszukiwawczych nie natrafila na najmniejszy slad zbiegow. Ani Lew, ani Raisa nie mieli w tej czesci kraju rodziny ani przyjaciol - musieliby uciekac samotnie, bez grosza przy duszy, w lachmanach. Kiedy Wasilij rozmawial z nim ostatni raz, Lew nie wiedzial nawet, jak sie nazywa. Teraz najwyrazniej odzyskal zmysly. Nalezalo wiec ustalic, dokad zbieg zmierzal: latwiej byloby go schwytac w ten sposob, niz przeszukujac na chybil trafil teren. Skoro nie udalo sie Wasilijowi zlapac brata, ktorego sam zadenuncjowal, musialo mu sie udac schwytanie Lwa. Nie przezylby kolejnej porazki. Wasilij nie sadzil, by Lew myslal o ucieczce na Zachod. Wolalby umrzec, niz zyc z pietnem zdrajcy. Moze chcial wrocic do Moskwy? Mieszkali tu jego rodzice. Ale rodzice nie mogli mu pomoc, a gdyby zjawil sie w ich progu, straciliby zycie. Obserwowali ich teraz uzbrojeni ludzie. Moze Lew chcial zemsty, moze pojawi sie tu, zeby go zabic? Dumal przez chwile nad ta mozliwoscia, ktora bardzo mu pochlebiala, lecz zaraz ja odrzucil. W niecheci Lwa nigdy nie czul nic osobistego. Niemozliwe, aby tamten dla zemsty byl gotow ryzykowac zycie zony. Lew mial jakis plan, ktorego zagadka kryla sie na kartkach przechwyconych akt. Wasilij studiowal plik dokumentow zebranych w ciagu ostatnich miesiecy przez Lwa i miejscowego oficera milicji, ktorego przekonal do wspolpracy. Byly to zdjecia zamordowanych dzieci, zeznania swiadkow, dokumenty sadowe o skazancach. Podczas przesluchania Lew samokrytycznie potepil wlasne proby podjecia dzialan w sprawie morderstw. Wasilij wiedzial jednak, ze to klamstwo. Lew zawsze wierzyl w to, co robil, wiec musial uwierzyc w te przedziwna hipoteze. Ale na czym wlasciwie ona polegala? Ze za te wszystkie pozbawione motywu morderstwa, popelnione w ponad trzydziestu miejscach, oddalonych od siebie o setki kilometrow - odpowiada jeden czlowiek? Poza swoja niedorzecznoscia, teoria oznaczala, ze Lew i 375 Raisa mogli zmierzac dokadkolwiek. Wasilij nie mogl wybrac jednego z tych miejsc i czekac. Zirytowany jeszcze raz przyjrzal sie mapie, na ktorej zaznaczono morderstwa, ponumerowane zgodnie z ich chronologia. 44. Wasilij zatrzymal palec na tej liczbie. Potem podniosl sluchawke telefonu.-Sprowadzcie mi Fiodora Andriejewa. Razem z awansem Wasilij dostal wlasny gabinet - niewielki pokoik, z ktorego byl taki dumny, jak gdyby wywalczyl kazdy metr kwadratowy podczas zacietej bitwy. Rozleglo sie pukanie do drzwi i wszedl Fiodor Andriejew, dzis jeden z jego podwladnych: mlody czlowiek, lojalny, pracowity i niezbyt bystry - majacy wszystkie cechy wlasnie doskonalego podwladnego. Wygladal na zdenerwowanego. Wasilij z usmiechem wskazal mu krzeslo. -Dziekuje, ze przyszedles. Potrzebuje twojej pomocy. -Tak jest. -Wiesz, ze Lew Demidow uciekl? -Tak jest, slyszalem o tym. -Znasz powody jego aresztowania? -Nie. -Sadzilismy, ze pracuje dla zachodnich rzadow i zbiera informacje - ze jest szpiegiem. Okazuje sie jednak, ze to nieprawda. Pomylilismy sie. Lew nie chcial nic powiedziec podczas przesluchania. Dopiero teraz dowiedzialem sie, ze pracowal nad tym. Fiodor wstal i spojrzal w akta rozlozone na stole. Widzial juz te dokumenty. Lew nosil je ukryte pod ubraniem. Fiodor zaczal sie pocic. Pochylil sie, jak gdyby ogladal te papiery po raz pierwszy. Drzal, probujac to zamaskowac. Katem oka zobaczyl, ze Wasilij podszedl i stanal kolo niego, takze patrzac w dokumenty, jak gdyby razem nad nimi pracowali. Palec Wasilija przesunal sie po mapie i zatrzymal na Moskwie. 376 Fiodora ogarnela fala mdlosci. Odwrocil sie do Wasilija, widzac jego twarz tuz obok swojej.-Fiodor, wiemy, ze Lew byl niedawno w Moskwie. Wydaje mi sie teraz, ze zamiast szpiegowac, przyjechal tutaj w zwiazku ze swoim sledztwem. Widzisz, jest przekonany, ze popelniono tu morderstwo. Twoj syn zostal zamordowany, zgadza sie? -Nie. Zginal w wypadku. Wpadl pod pociag. -Lew zajmowal sie ta sprawa? -Tak jest, ale... -Sadziles wtedy, ze chlopiec zostal zamordowany, prawda? -Bylem zdenerwowany, trudno mi bylo... -A wiec kiedy Lew przyjechal do Moskwy, interesowala go sprawa twojego syna? -Nie. -Skad wiesz? -Slucham? -Skad wiesz, co go moglo interesowac? Wasilij usiadl, ogladajac swoje paznokcie z urazona mina. -Fiodor, chyba masz o mnie bardzo zle zdanie. -To nieprawda. -Musisz zrozumiec, ze jezeli Lew ma racje, jezeli naprawde w kraju grasuje morderca dzieci, to trzeba go zlapac. Chce mu pomoc, Fiodor, sam mam dzieci. Jako funkcjonariusz bezpieczenstwa i ojciec czuje sie w obowiazku powstrzymac te okrutne zbrodnie. Ta sprawa odsuwa na bok osobiste animozje miedzy mna a Lwem. Gdybym chcial jego smierci, po prostu nie zrobilbym nic. W tej chwili wszyscy uwazaja Lwa i jego zone za szpiegow. Kiedy ich znajda, natychmiast oboje zastrzela i obawiam sie, ze to bedzie koniec sledztwa. Dalej beda ginac dzieci. Gdybym jednak znal wszystkie fakty, moglbym przekonac dowodztwo, zeby odwolalo oblawe. Jezeli tego nie zrobie, jakie Lew i Raisa maja szanse? -Zadnych. 377 Wasilij pokiwal glowa, zadowolony z jego odpowiedzi. A wiec to prawda: Lew byl przekonany, ze sprawca wszystkich morderstw jest jeden czlowiek. Wasilij ciagnal:-Otoz to: nie maja pieniedzy, musza pokonac kilkaset kilometrow, zeby dotrzec do celu. -Dokad uciekli? Fiodor popelnil drugi blad, zdradzajac mu, ze takze uwaza, iz Lew postanowil za wszelka cene zlapac morderce. Teraz Wasilij musial sie tylko dowiedziec, dokad Lew zamierzal sie dostac. Wskazal linie kolejowe na wschod od Moskwy, obserwujac, jak wzrok Fiodora podaza w dol mapy. Lew zmierzal na poludnie. Brakowalo tylko nazwy miasta. Ciagnac Fiodora za jezyk, zauwazyl: -Wiekszosc morderstw popelniono na poludniu. -Sadzac z mapy... Fiodor umilkl. Mial okazje powiedziec o wszystkim Wasilijowi, unikajac odpowiedzialnosci. Mogli wspolnie zwrocic sie do przelozonych z prosba, by przestali uwazac Lwa i Raise za szpiegow. Fiodor zastanawial sie juz wczesniej, jak moze im pomoc. Teraz wiedzial: ze zloczyncow uczyni bohaterow. Podczas spotkania w Moskwie Lew wspominal, ze oficer milicji, ktory pojechal do Rostowa, ustalil, ze w tym miescie najprawdopodobniej mieszka morderca. Fiodor udawal, ze studiuje papiery. -Sadzac po koncentracji morderstw, wydaje mi sie, ze to Rostow nad Donem. Pierwsze morderstwa popelniono na poludniu. Sprawca musi mieszkac w Rostowie albo blisko miasta. -W Rostowie? -Jak uda sie nam przekonac dowodztwo? -Musze wiedziec wszystko. Podejmujemy wielkie ryzyko, nadstawiamy karku. Musimy miec pewnosc. Pokaz jeszcze raz, dlaczego uwazasz, ze morderca mieszka na poludniu? Gdy Fiodor pograzyl sie w lekturze dokumentow, od czasu do czasu wtracajac cos na temat szczegolow sprawy, Wasilij wstal, wyszedl zza biurka, wyjal bron i wycelowal ja w serce Fiodora. Poludniowy wschod obwodu rostowskiego 14 lipca Lew i Raisa siedzieli w skrzyni wysokosci jednego i szerokosci dwoch metrow, byli ludzkim ladunkiem - kontrabanda przemycana na poludnie. Gdy wojsko zakonczylo rewizje kolchozu, mieszkancy wioski zawiezli uciekinierow ciezarowka do najblizszego miasta, Riazania, gdzie przedstawili ich krewnym i znajomym. W dusznym mieszkanku, wypelnionym mgla dymu z tanich papierosow, w ktorym stloczylo sie prawie trzydziesci osob, Lew opowiedzial o ich sledztwie. Nikogo nie trzeba bylo przekonywac, ze maja do czynienia ze sprawa niecierpiaca zwloki, i nikt nie watpil, ze milicja wykazala sie zupelna nieudolnoscia w sciganiu mordercy. Ludzie sami nigdy nie zwracali sie o pomoc do milicji i nie rozstrzygali swoich sporow za posrednictwem wladz, zawsze polegajac tylko na sobie. Ta sytuacja nie roznila sie od innych, z tym wyjatkiem, ze stawka bylo zycie nieznanej liczby dzieci. Wspolnie opracowali plan, by przetransportowac Lwa i Raise na poludnie. Wsrod obecnych w mieszkaniu sluchaczy byl kierowca ciezarowki kursujacej miedzy Moskwa a Kujbyszewem i Charkowem. Charkow lezal okolo trzystu kilometrow na polnoc od Rostowa, czyli pol dnia drogi. Uznano, ze podroz do samego Rostowa bedzie zbyt ryzykowna, poniewaz kierowca nie mial tam zadnych spraw do zalatwienia, lecz byl gotow zabrac ich do pobliskiego miasta, Szacht. W razie jakichkolwiek pytan o przyczyne zmiany trasy mogl zgodnie z prawda oswiadczyc, ze odwiedza rodzine. A rodzina, jak zapewnil 379 Lwa i Raise, wysluchawszy ich relacji, na pewno pomoze im dotrzec do miasta.Mieli spedzic co najmniej poltora dnia uwiezieni w ciemnej skrzyni. Ciezarowka przewozila banany, luksusowy towar przeznaczony do sprzedazy w spectorgach, sklepach dla wysoko postawionych funkcjonariuszy partyjnych, w ktorych kiedys zaopatrywali sie Lew i Raisa. Skrzynia, w ktorej siedzieli, znajdowala sie w glebi ciezarowki, zastawiona dwiema innymi, pelnymi cennych owocow. Bylo duszno, goraco i niewygodnie. Co trzy lub cztery godziny kierowca zatrzymywal sie, odsuwal skrzynie z owocami i pozwalal swoim pasazerom rozprostowac nogi i zalatwic przy drodze swoje potrzeby. Gdy siedzieli w zupelnych ciemnosciach w przeciwleglych katach skrzyni, opierajac o siebie nawzajem skrzyzowane nogi, Raisa spytala: -Wierzysz mu? -Komu? -Kierowcy. -A ty nie? -Nie wiem. -Masz powod, zeby o to pytac? -Ze wszystkich ludzi, ktorzy nas sluchali, tylko on nie zadawal zadnych pytan. Jak gdyby w ogole sie tym nie przejal. Nie byl wstrzasniety jak inni. Wydawal mi sie obojetny, zbyt praktyczny. -Sam zaofiarowal pomoc. Poza tym nie bedzie nas mogl zdradzic, a potem wrocic do rodziny i znajomych. -Moze cos wymyslic. Na przyklad, ze na drodze byla blokada. Zlapali nas. Probowal nam pomoc, ale nic nie mogl zrobic. -Co proponujesz? -Na nastepnym postoju moglbys go obezwladnic i zwiazac, a potem sam usiasc za kierownica. -Mowisz powaznie? -Zeby miec absolutna pewnosc, trzeba zabrac mu ciezarowke, to jedyny sposob. Bedziemy miec jego papiery. Znowu wezmiemy sprawy we wlasne rece. A tak jestesmy zupelnie bezradni. Nawet nie wiemy, dokad nas wiezie. 380 -Przeciez sama mnie uczylas, zeby wierzyc w dobroc obcych ludzi.-Ten czlowiek jest inny. Ambitny. Przez caly dzien wozi luksusowe towary. Pewnie mysli: tez chce to miec, chce miec eleganckie ubrania, wykwintne jedzenie. Rozumie, ze trafila mu sie okazja. Wie, za ile moze nas sprzedac. I wie, jaka cene zaplaci, kiedy zlapia go razem z nami. -Raiso, nie mnie o tym sadzic, ale mowisz o niewinnym czlowieku, ktory ryzykuje wlasne zycie, zeby nam pomoc. -Mowie o tym, jak zdobyl gwarancje, ze dojedziemy do Rostowa. -Tak to sie zaczyna? Wierzysz w jakas sprawe, jestes gotowa dla niej umrzec. Wkrotce jestes gotowa dla niej zabic. Za chwile jestes dla niej gotowa zabijac niewinnych ludzi. -Wcale nie musielibysmy go zabijac. -Owszem, musielibysmy, bo nie moglibysmy go zostawic zwiazanego przy drodze. To byloby znacznie wieksze ryzyko. Albo go zabijemy, albo mu zaufamy. Raiso, wlasnie tak wszystko zaczyna sie rozpadac. Ci ludzie nas nakarmili, ukryli i wywiezli. Jezeli zwrocimy sie przeciwko nim i zabijemy jednego z ich przyjaciol tylko tak na wszelki wypadek, zostane tym samym czlowiekiem, ktorym tak gardzilas w Moskwie. Choc jej nie widzial, odgadl, ze sie usmiecha. -Chcialas mnie sprawdzic? -Chcialam tylko porozmawiac. -Jak wypadlem? -To zalezy, czy dojedziemy do Szacht, czy nie. Po dluzszej chwili ciszy Raisa spytala: -Co sie stanie po tym wszystkim? -Nie wiem. -Mozesz sie bardzo przydac na Zachodzie, Lew. Tam cie ochronia. -Nigdy nie wyjechalbym z tego kraju. -Mimo to, ze tutaj chca cie zabic? 381 -Jezeli masz zamiar uciec, zrobie wszystko, zebys wsiadla na statek.-I co potem? Ukryjesz sie w gorach? -Kiedy ten czlowiek nie bedzie juz zyl, a ty bezpiecznie przedostaniesz sie za granice, oddam sie w rece wladz. Nie chce znalezc sie na wygnaniu, wsrod ludzi, ktorym bedzie zalezalo tylko na moich informacjach, a mnie samego beda nienawidzic. Nie chce byc cudzoziemcem. Nie moge. To by oznaczalo, ze wszystko, co mowili o mnie ci ludzie w Moskwie, bylo prawda. -I to jest najwazniejsze? W glosie Raisy zabrzmial ton urazy. Lew dotknal jej ramienia. -Nie rozumiem. -To takie skomplikowane? Chce, zebysmy zostali razem. Lew milczal przez chwile. Wreszcie odrzekl: -Nie moge zyc jako zdrajca. Nie potrafie. -No dobrze. To znaczy, ze zostaly nam tylko dwadziescia cztery godziny? -Przykro mi. -Powinnismy wykorzystac ten czas jak najlepiej. -Co masz na mysli? -Powiemy sobie prawde. -Prawde? -Na pewno mamy swoje tajemnice. Ja mam. Ty nie? Rzeczy, o ktorych mi nigdy nie mowiles. -Mam. -Ja zaczne. Plulam ci do herbaty. Kiedy dowiedzialam sie o aresztowaniu Zoi, bylam przekonana, ze to ty na nia doniosles. I przez tydzien plulam ci do herbaty. -Plulas mi do herbaty? -Mniej wiecej tydzien. -Czemu przestalas? -Bo w ogole cie to nie obchodzilo. -Nie zauwazylem. -Otoz to. Dobrze, twoja kolej. 382 -Prawde mowiac...-O to wlasnie chodzi w tej zabawie. -Nie sadze, zebys wyszla za mnie ze strachu. Mysle, ze mnie sobie wyszukalas. Udawalas, ze sie boisz. Podalas mi falszywe imie i zaczalem sie za toba uganiac. Ale wydaje mi sie, ze to ty wzielas mnie na cel. -Jestem agentem obcego wywiadu? -Moglas znac ludzi pracujacych dla zachodnich osrodkow. Moze im pomagalas. Moze w glebi duszy o tym myslalas, kiedy zgodzilas sie za mnie wyjsc. -To nie jest tajemnica, tylko przypuszczenie. Musisz odkryc tajemnice - twarde fakty. -W twoich rzeczach znalazlem rubla, wydrazona monete - uzywa sie takich do przemycania mikrofilmow. Korzystaja z nich agenci. Nikt inny nie moglby miec czegos takiego. -Dlaczego mnie nie wydales? -Nie moglem. Po prostu nie moglem tego zrobic. -Lew, nie wyszlam za ciebie, zeby miec dojscie do MGB. Powiedzialam ci prawde, balam sie. -A moneta? -Byla moja... Glos jej sie zalamal, jak gdyby zastanawiala sie, czy mowic dalej. -Nie uzywalam jej do mikrofilmow. Kiedy bylam uchodzca, mialam w niej cyjanek. Raisa nigdy nie mowila o tym, co sie dzialo po zburzeniu jej domu, o miesiacach spedzonych w drodze - o mrocznym okresie swojego zycia. Lew czekal, zdjety naglym niepokojem. -Na pewno potrafisz sobie wyobrazic, co sie przytrafialo kobietom uchodzcom. Zolnierze mieli swoje potrzeby, narazali zycie - nalezala sie im zaplata. My bylysmy ich nagroda. Za ktoryms razem - a bylo kilka - bolalo tak bardzo, ze przysieglam sobie, ze jezeli to sie stanie jeszcze raz, jezeli bedzie mialo sie stac, wysmaruje mu dziasla tym cyjankiem. Mogli mnie za to zabic, powiesic, ale moze nastepnym razem zastanowiliby sie, zanim zrobiliby to innej kobiecie. 383 W kazdym razie moneta stala sie moim talizmanem, bo odkad zaczelam ja nosic, nigdy wiecej nie mialam juz klopotow. Moze mezczyzni wyczuwali, ze kobieta ma trucizne w kieszeni. Oczywiscie to nie pomoglo wyleczyc moich ran. Na to nie bylo lekarstwa. Wlasnie dlatego nie moge zajsc w ciaze.Lew wpatrywal sie w ciemnosc, gdzie siedziala jego zona. W czasie wojny kobiety gwalcili okupanci, a potem gwalcili je wyzwoliciele. Jako zolnierz wiedzial, ze wladze na to przyzwalaly, uznajac takie zachowania za nieodlaczny element wojny i wlasciwa nagrode za dzielnosc zolnierza. Niektorzy zazywali cyjanek, by odebrac sobie zycie w obliczu niemozliwych do zniesienia okropnosci. Lew przypuszczal, ze wiekszosc mezczyzn mogla sprawdzac, czy kobieta nie ma przy sobie noza lub pistoletu, ale moneta z pewnoscia umknelaby ich uwadze. Pogladzil Raise po rece. Co mogl zrobic? Przepraszac? Powiedziec, ze rozumie? Przeciez oprawil i powiesil na scianie tamten wycinek z gazety, dumny, nieswiadomy, co dla niej oznacza wojna. -Lew, mam jeszcze jedna tajemnice. Zakochalam sie w tobie. -Ja cie zawsze kochalem. -To nie jest zadna tajemnica. Przegrywasz trzema tajemnicami. Lew pocalowal ja. -Mam brata. Rostow nad Donem 15 lipca Nadia byla sama w domu. Jej matka i siostra poszly w odwiedziny do babci i choc Nadia poczatkowo im towarzyszyla, gdy zblizaly sie do bloku, w ktorym mieszkala babcia, zaczela udawac, ze rozbolal ja brzuch, i spytala, czy moze wrocic do domu. Gdy otrzymala pozwolenie, popedzila z powrotem. Miala plan. Zamierzala otworzyc drzwi do sutereny i przekonac sie, dlaczego ojciec spedza tyle czasu w ciemnym i zimnym pomieszczeniu na dole. Nigdy tam jeszcze nie byla, ani razu. Obeszla caly dom, dotykajac wilgotnych cegiel i wyobrazajac sobie, jak tam musi byc. Suterena nie miala okien, tylko otwor wentylacyjny, przez ktory wychodzila rura pieca. Wstep byl surowo wzbroniony i wszyscy domownicy przestrzegali tego zakazu. Ojciec wyjechal w delegacje. Mial jednak niebawem wrocic, moze nawet jutro, a Nadia slyszala, jak mowil o remoncie domu, wspominajac o nowych drzwiach do sutereny. Nie o drzwiach frontowych, z ktorych wszyscy korzystali i ktore zatrzymywaly w domu cieplo. Najbardziej zalezalo mu na drzwiach do sutereny. Rzeczywiscie byly kiepskie, ale mimo wszystko... Dlaczego to takie wazne? Za pare dni mial wstawic nowe drzwi, ktorych Nadia nie bedzie umiala otworzyc. Jezeli chciala sie wlamac i poznac odpowiedz na dreczace ja pytanie, musiala to zrobic teraz. Zamykaly sie na zwykly zatrzask. Nadia obejrzala go dokladnie i sprawdzila, czy da sie go otworzyc nozem, wciskajac ostrze miedzy drzwi a futryne. Dalo sie. 385 Otworzywszy zatrzask, Nadia pchnela drzwi. Z przejeciem i lekiem zeszla na pierwszy stopien. Puscila drzwi, ktore zatrzasnely sie za nia. Przez szpary wpadalo slabe swiatlo. Poza tym zrodlem swiatla byl tylko otwor wentylacyjny na dole. Przyzwyczajajac oczy do ciemnosci, zeszla po schodach i rozejrzala sie po sekretnym pomieszczeniu ojca.Lozko, piec, maly stol i kufer - nie bylo tu nic tajemniczego. Rozczarowana zaczela myszkowac. Na scianie wisiala stara lampa, obok ktorej przypieto rzad wycinkow z gazety. Podeszla do nich. Na wszystkich bylo to samo: zdjecie radzieckiego zolnierza stojacego obok spalonego czolgu. Niektore fotografie zostaly tak przyciete, ze widac bylo tylko postac zolnierza. Byl przystojny. Nadia go nie znala. Zaintrygowana tym kolazem, podniosla z podlogi blaszany talerz, pewnie dla kotow. Skierowala wzrok na kufer, polozyla rece na wieku i uniosla je, tylko troszeczke, zeby sprawdzic, czy nie jest zamkniety. Drewniane wieko bylo ciezkie, ale dalo sie uchylic. Co bylo w srodku? Uniosla je troche wyzej; nagle uslyszala halas - przy frontowych drzwiach. Rozlegly sie ciezkie kroki, za ciezkie jak na matke. Ojciec musial wczesniej wrocic. Blysnelo swiatlo, gdy otworzyly sie drzwi do sutereny. Dlaczego tak wczesnie przyjechal? Nadia w panice opuscila wieko kufra, starajac sie zrobic to jak najciszej, i sluchala krokow ojca schodzacego po schodach. Uklekla i wgramolila sie pod lozko, wciskajac sie w ciasna przestrzen i obserwujac ostatni stopien. Zobaczyla jego duze, czarne buty. Zblizaly sie do niej. Nadia zamknela oczy, spodziewajac sie, ze gdy je otworzy, zobaczy wsciekla twarz ojca. Tymczasem uslyszala skrzypniecie i lozko nad jej glowa lekko sie zapadlo. Ojciec usiadl na nim. Nadia musiala sie odsunac. Przez jeszcze mniejsza przestrzen miedzy lozkiem a podloga patrzyla, jak ojciec zaczyna rozwiazywac sznurowadla. Nie wiedzial, ze Nadia tu jest. Zamek musial sie za nia zatrzasnac. Jeszcze jej nie przylapal. Co miala zrobic? Ojciec spedzal na dole cale godziny. Kiedy wroci matka, zaniepokoi sie jej nieobecnoscia. Moze pomysla, ze zaginela i pojda jej szukac. Gdyby tak sie stalo, Nadia moglaby 386 przemknac sie na gore i wymyslic jakies klamstwo. Na to wlasnie liczyla. Na razie musiala zostac pod lozkiem i byc bardzo cicho.Ojciec zdjal skarpetki i rozprostowal palce u nog. Potem wstal z lozka i zapalil lampe, ktora rozjasnila suterene slabym blaskiem. Podszedl do kufra. Nadia uslyszala, jak unosi wieko, ale nie widziala, co wyciagnal. Musial zostawic kufer otwarty, bo nie slyszala stukotu opuszczanego wieka. Co ojciec robil? Teraz usiadl na krzesle i zawiazywal sobie cos na nodze. To byl kawal gumy. Ze sznurka i szmat tworzyl cos w rodzaju buta domowej roboty. Czujac jakis ruch za swoimi plecami, Nadia odwrocila glowe i ujrzala kota. On tez ja zobaczyl, wygial grzbiet i zjezyl siersc. Nadia byla tam, gdzie nie powinna. Tyle wiedzial kot. Odwrocila sie przestraszona, sprawdzajac, czy ojciec cos zauwazyl. Uklakl i w szparze pod lozkiem ukazala sie jego twarz. Nadia nie wiedziala, co powiedziec, nie miala odwagi sie ruszyc. Ojciec bez slowa wstal i uniosl cale lozko, odslaniajac corke zwinieta w klebek na podlodze. -Wstan. Nie mogla ruszyc rekami ani nogami - cialo przestalo jej sluchac. -Nadiu. Slyszac swoje imie, wstala. -Odsun sie od sciany. Spelnila polecenie: podeszla do ojca ze spuszczona glowa, patrzac na jego bosa stope i druga owinieta szmatami. Ojciec opuscil lozko na miejsce. -Po co tu przyszlas? -Chcialam zobaczyc, co tutaj robisz. -Dlaczego? -Chce z toba spedzac wiecej czasu. Andriej poczul, jak znow budzi sie w nim to pragnienie - byli sami w domu. Nie powinna tu przychodzic: zakazal jej tego dla jej wlasnego dobra. Byl kims innym. Nie byl jej ojcem. Odsunal sie od corki, jak mogl najdalej, dopoki nie dotknal plecami sciany. -Tato? Andriej polozyl palec na ustach. 387 Panuj nad soba.Ale nie potrafil. Zdjal okulary, zlozyl je i wsunal do kieszeni. Kiedy znow na nia spojrzal, byla tylko niewyrazna plama. Nie byla juz jego corka - tylko po prostu dzieckiem. Zamazany ksztalt mogl byc kazdym dzieckiem, jakie mialby ochote sobie wyobrazic. -Tato? Nadia podeszla do ojca i wziela go za reke. -Nie lubisz byc ze mna? Byla za blisko, mimo ze nie mial okularow. Zobaczyl jej twarz, jej wlosy. Otarl czolo i znow wlozyl okulary. -Nadiu, przeciez masz mlodsza siostre - dlaczego nie lubisz sie z nia bawic? Kiedy bylem w twoim wieku, caly czas spedzalem ze swoim bratem. -Masz brata? -Tak. -Gdzie jest? Andriej wskazal na zdjecia radzieckiego zolnierza na scianie. -Jak ma na imie? -Pawel. -Dlaczego nas nie odwiedza? -Odwiedzi. Obwod rostowski Osiem kilometrow na polnoc od Rostowa nad Donem 16 lipca Siedzieli w elektriczce, zmierzajac w strone przedmiesc, coraz bardziej zblizajac sie do celu - centrum Rostowa nad Donem. Kierowca ciezarowki ich nie zdradzil. Przewiozl ich przez kilka punktow kontrolnych i wysadzil w Szachtach, gdzie przenocowali u jego tesciowej, Sary Karlowny, i jej rodziny. Piecdziesieciokilkuletnia Sara mieszkala z kilkorgiem swoich dzieci, wsrod ktorych byla zamezna corka z trojka wlasnego przychowku. Mieszkali z nimi takze rodzice Sary - w sumie jedenascie osob w trzech pokojach; kazdy pokoj zajmowalo jedno pokolenie. Lew po raz trzeci musial zdac relacje z przebiegu sledztwa. W przeciwienstwie do miast na polnocy, w Rostowie slyszano o zbrodniach - o morderstwach dzieci. Zdaniem Sary, w obwodzie bylo niewiele osob, do ktorych nie dotarly zadne plotki. Mimo to nikt nie znal faktow. Kiedy padla przyblizona liczba ofiar, w pokoju zalegla cisza. Nikt sie nie zastanawial, czy im pomoc czy nie: wielopokoleniowa rodzina natychmiast przystapila do ukladania planu. Lew i Raisa postanowili zaczekac do zmierzchu z podroza do miasta, liczac na to, ze na nocnej zmianie w fabryce bedzie mniej ludzi. Bylo tez wieksze prawdopodobienstwo, ze zastana morderce w domu. Uznano rowniez, ze nie powinni podrozowac sami. Dlatego wlasnie w pociagu towarzyszylo im troje malych dzieci i dwoje zazywnych dziadkow. Lew i Raisa grali role ojca i matki, podczas gdy prawdziwi rodzice dzieci pozostali w Szachtach. Udawanie rodziny bylo srodkiem ostroznosci. 389 Gdyby poscig dotarl do Rostowa i wladze sie zorientowaly, ze nie zamierzaja uciekac z kraju, wowczas beda szukac podrozujacej pary Ani Lwowi, ani Raisie nie udalo sie w znaczacy sposob zmienic wygladu. Oboje obcieli krotko wlosy i dostali nowe ubrania. Mimo to jednak, gdyby nie towarzyszaca im rodzina, latwo byloby ich zauwazyc. Raisa wyrazala obawy z powodu udzialu dzieci w tym przedsiewzieciu, niepokojac sie, ze naraza je na niebezpieczenstwo. Postanowiono, ze gdyby cos poszlo zle i zostali zlapani, dziadkowie mieli utrzymywac, ze Lew im zagrozil, wiec pomogli im ze strachu o wlasne zycie.Pociag zatrzymal sie. Lew wyjrzal przez okno. Na stacji panowal duzy ruch: zobaczyl kilku umundurowanych funkcjonariuszy, patrolujacych peron. Wszyscy siedmioro wysiedli z pociagu. Raisa niosla najmlodsze dziecko, chlopczyka. Wszystkim dzieciom nakazano zachowywac sie niesfornie. Starsi chlopcy rozumieli, na czym polega podstep, i dobrze odgrywali swoje role; najmlodszy, z ustami wygietymi w podkowke, po prostu patrzyl na Raise, nie wiedzac, co sie dzieje, wyczuwajac niebezpieczenstwo i niewatpliwie pragnac jak najszybciej wrocic do domu. Tylko najbardziej spostrzegawczy agent moglby sie domyslic, ze to falszywa rodzina. Wokol peronu i w hali dworca roilo sie od funkcjonariuszy, ktorych bylo zdecydowanie za duzo jak na zwykly dzien na zwyklym dworcu. Wyraznie kogos szukali. Choc Lew probowal sie pocieszac, ze wladze scigaja wielu ludzi, przeczucie mowilo mu, ze to wlasnie oni sa celem poszukiwan. Do wyjscia zostalo piecdziesiat krokow. Trzeba sie skupic na tym. Juz niedaleko. Droge zastapilo im dwoch uzbrojonych funkcjonariuszy. -Skad przyjechaliscie i dokad sie wybieracie? Raisie na chwile odjelo mowe. Wszystkie slowa ulecialy jej z glowy. Aby nie stac jak slup soli, przelozyla dziecko z jednej do drugiej reki i zasmiala sie. -Robia sie coraz ciezsze! Wtedy wkroczyl Lew. -Wlasnie odwiedzilismy siostre zony. Mieszka w Szachtach. Wychodzi za maz. 390 Babcia dodala:-Za pijaka, co wcale mi sie nie podoba. Mowilam jej, zeby tego nie robila. Lew z usmiechem zwrocil sie do babki: -Chcesz, zeby wyszla za kogos, kto pije tylko wode? -To by juz bylo lepsze. Dziadek pokiwal glowa, po czym rzekl: -Pic moze, ale czy musi byc taki brzydki? Dziadkowie rozesmiali sie. Funkcjonariusze nie. Jeden z nich spojrzal na najmlodszego chlopca. -Jak ma na imie? Pytanie zostalo skierowane do Raisy. Znow poczula, ze ma pustke w glowie. Zapomniala. Nic nie przychodzilo jej na mysl. Wyszperala z pamieci jedno imie. -Aleksander. Chlopiec pokrecil glowa. -Jestem Iwan. Raisa zasmiala sie. -Lubie sie z nim przekomarzac. Zawsze mieszam imiona braci i bardzo sie zloszcza. Ten mlody czlowiek ma na imie Iwan. A to jest Michail. Tak mial na imie sredni chlopiec. Raisa przypomniala juz sobie, ze najstarszy to Aleksiej, lecz zeby klamstwo nie wyszlo na jaw, chlopiec musial udac, ze ma na imie Aleksander. -A moj najstarszy to Aleksander. Chlopiec otworzyl usta, zeby zaprzeczyc, ale szybko wkroczyl dziadek i pieszczotliwie zmierzwil mu wlosy. Chlopiec z irytacja potrzasnal glowa. -Nie rob tak. Nie jestem juz dzieckiem. Raisa z trudem powstrzymala westchnienie ulgi. Funkcjonariusze przepuscili ich i wyprowadzila z dworca swoja falszywa rodzine. Kiedy znalezli sie poza budynkiem, pozegnali sie i rozdzielili. Lew i Raisa wsiedli do taksowki. Przekazali rodzinie Sary wszystkie informacje zwiazane ze sledztwem. Gdyby z jakiegos powodu im sie nie udalo i morderstwa nadal by sie powtarzaly, zostawiliby sledztwo w spadku ludziom, ktorzy zobowiazali sie zmobilizowac innych, by probowali odnalezc tego czlowieka. Zorganizowali to w taki sposob, aby po niepowodzeniu jednej grupy misje byla gotowa przejac nastepna. Nie wolno bylo dopuscic, zeby ten czlowiek uszedl z zyciem. Lew mial swiadomosc, ze to lincz, bez sadu, bez dowodow, bez procesu - egzekucja na podstawie podejrzen i poszlak. Zdawal sobie sprawe, ze probujac samodzielnie wymierzyc sprawiedliwosc, dokladnie nasladowali system, przeciw ktoremu wystapili. Siedzac w woldze wyprodukowanej zapewne w Wuralsku, Lew i Raisa nie odzywali sie do siebie. Nie musieli. Plan byl przygotowany. Lew mial wejsc do Rostelmaszu i wlamac sie do biura z aktami personalnymi. Nie wiedzial dokladnie, jak to zrobi, musial improwizowac. Raisa miala tymczasem zostac w taksowce i przekonywac kierowce - gdyby ten zaczal cos podejrzewac - ze wszystko jest w porzadku. Zaplacili mu slono i z gory, aby byl spokojny i posluszny. Gdy Lew pozna nazwisko i adres mordercy, taksowkarz ich do niego zawiezie. Gdyby mordercy nie bylo w domu, zamierzali sie dowiedziec, kiedy wroci. Potem mieli pojechac do Szacht i zaczekac u rodziny Sary. Taksowka zatrzymala sie. Raisa dotknela reki Lwa. Byl zdenerwowany, mowil szeptem: -Jezeli nie wroce za godzine... -Wiem. Lew wysiadl i zatrzasnal drzwiczki. Glownych bram pilnowala straz, ale nie wydawala sie szczegolnie czujna. Sadzac po srodkach bezpieczenstwa, Lew byl prawie pewien, ze nikt w MGB sie nie domyslil, iz on zamierza sie zjawic w fabryce traktorow. Istnialo ryzyko, ze celowo zmniejszono liczbe straznikow, aby go zwabic w zasadzke, ale watpil, by tak bylo. Mogli sie domyslic, ze przyjedzie do Rostowa, lecz nie ustalili, gdzie dokladnie. Przeszedl na tyl zakladow i znalazl odpowiednie miejsce; siatke ogrodzenia oslanial tu bok ceglanego budynku. Wspial sie, przerzucil nogi nad drutem kolczastym i zeskoczyl. Byl w srodku. 392 Fabryka pracowala dwadziescia cztery godziny na dobe. Poza pracownikami trzeciej zmiany nie bylo tu zbyt wielu ludzi. Zaklady zajmowaly ogromny teren. Musialy zatrudniac kilka tysiecy ludzi, Lew ocenial, ze okolo dziesieciu tysiecy - do prowadzenia ksiegowosci, do sprzatania, do transportu i wreszcie do samej produkcji. Poniewaz zaloga dzielila sie na pracownikow dziennej i nocnej zmiany, mial nadzieje, ze nikt nie rozpozna w nim obcego. Szedl spokojnym, pewnym krokiem, jak gdyby byl u siebie, zmierzajac w strone najwiekszego budynku. Wyszli z niego dwaj mezczyzni i palac, skierowali sie do glownej bramy fabryki. Moze wlasnie skonczyli prace. Na jego widok przystaneli. Nie mogac ich zignorowac, Lew pomachal reka i podszedl do nich.-Jestem tolkaczem z fabryki Wolgi w Wuralsku. Mialem przyjechac wczesniej, ale pociag mi sie spoznil. Gdzie jest budynek administracji? -Nie ma osobnego budynku. Biuro jest w srodku, na pietrze. Zaprowadze was. -Na pewno sam znajde. -Nie spiesze sie do domu. Zaprowadze was. Lew usmiechnal sie. Nie mogl odmowic. Mezczyzni pozegnali sie i Lew ruszyl za niechciana eskorta do glownej montowni. Wchodzac do srodka, na moment sie zapomnial - sam ogrom hali, przestrzen, wysokosc, huk maszyn wywolywaly uczucia zachwytu i czci, charakterystyczne dla przybytkow religijnych. Ale to wlasnie byl nowy kosciol, katedra ludu, w ktorej nabozny lek mial niemal tak samo wielkie znaczenie jak maszyny, ktore tu produkowano. Lew szedl obok nieznajomego mezczyzny, rozmawiajac z nim o niczym. Cieszyl sie, ze ma eskorte: dzieki niej nie wzbudzal w nikim podejrzen. Zastanawial sie jednak, jak sie pozbyc tego czlowieka. Schodami weszli na pietro administracyjne. Mezczyzna powiedzial: -Nie wiem, ile osob tam bedzie. Biura zwykle nie pracuja na nocna zmiane. 393 Lew nadal nie byl pewien, jaki ruch ma teraz wykonac. Uzyc podstepu? Zwazywszy na fakt, ze potrzebowal poufnych informacji, nie sadzil, aby to bylo skuteczne; nikt nie bylby sklonny mu ich udzielic, bez wzgledu na pretekst, jaki by wymyslil. Gdyby nadal mial legitymacje MGB, wszystko byloby proste.Skrecili za rog. Korytarz prowadzacy do biura wychodzil na hale fabryczna. Lew zorientowal sie, ze beda go widziec robotnicy na dole. Mezczyzna zapukal do drzwi. Teraz wszystko zalezalo od tego, ile osob jest w srodku. Otworzyl starszy mezczyzna w garniturze, moze ksiegowy, o ziemistej cerze i zgorzknialym wyrazie twarzy. -Czego chcecie? Ponad jego ramieniem Lew zajrzal do biura. Bylo puste. Obrocil sie gwaltownie i zadal cios w brzuch eskortujacemu go mezczyznie, a ten zgial sie wpol. Zanim ksiegowy zdazyl zareagowac, Lew zacisnal mu reke na szyi. -Rob, co mowie, a bedziesz zyl, zrozumiano? Skinal glowa. Lew powoli rozluznil uscisk. -Opusc rolety. I zdejmij krawat. Lew wciagnal do pomieszczenia drugiego mezczyzne, ktory nadal rzezil. Zamknal drzwi i przekrecil klucz. Ksiegowy zdjal krawat i rzucil go w strone Lwa, po czym podszedl do okien od strony hali i je zaslonil. Lew za pomoca krawata zwiazal mlodemu czlowiekowi rece za plecami, ani na chwile nie spuszczajac z oka ksiegowego. Nie przypuszczal, aby byla tu bron lub alarm. W biurze nie trzymano niczego, co warto byloby ukrasc. Opusciwszy rolety, starszy mezczyzna odwrocil sie do Lwa. -Czego chcesz? -Pokaz mi akta personalne. Mimo zaskoczenia ksiegowy poslusznie otworzyl szafe na dokumenty. Lew stanal obok niego. -Zostan tu, nie ruszaj sie i trzymaj rece na drzwiach szafy. Teczek byly tysiace. Obszerna dokumentacja obejmowala nie tylko obecnych pracownikow fabryki, ale takze osoby, ktore ja opuscily Tolkacze oficjalnie nie istnieli, poniewaz koniecznosc ich zatrudnienia 394 moglaby sugerowac niedociagniecia w dystrybucji i produkcji. Nie nalezalo sie spodziewac, by figurowali w papierach pod taka nazwa.-Gdzie sa akta waszych tolkaczy? Starszy mezczyzna otworzyl szarke i wyciagnal gruby segregator. Byl opatrzony napisem PERSONEL DZIALU BADAWCZO-ROZWOJOWEGO. Lew zobaczyl, ze zaklad zatrudnia obecnie pieciu tolkaczy. Zdenerwowany - od tych dokumentow zalezalo powodzenie calego sledztwa - sprawdzil przebieg zatrudnienia tych ludzi. Dokad i kiedy ich wysylano? Gdyby daty wyjazdow pokrywaly sie z datami zbrodni, bedzie mial morderce, przynajmniej teoretycznie. Jezeli znajdzie dostatecznie duzo punktow wspolnych, wreszcie stanie twarza w twarz z tym czlowiekiem - byl pewien, ze wobec dowodow zbrodni morderca sie zalamie. Otworzyl pierwsza teczke. Przesunal palcem po spisie, porownujac dane z zapamietanymi datami i nazwami miast. Nie, nie zgadza sie. Lew przerwal na chwile, zastanawiajac sie, czy pamiec nie plata mu figli. Ale nie potrafilby zapomniec trzech dat: dwoch morderstw w Wuralsku i jednego w Moskwie. Ten tolkacz nigdy tam nie byl, nie byl takze w zadnym miescie na trasie kolei transsyberyjskiej. Lew otworzyl druga teczke, nie zwracajac uwagi na dane osobowe i od razu przechodzac do przebiegu zatrudnienia. Ta osoba zaczela prace zaledwie przed miesiacem. Lew odlozyl teczke na bok i otworzyl trzecia. Nic sie nie zgadzalo. Zostaly juz tylko dwie. Zaczal kartkowac czwarta. Wuralsk, Molotow, Kirow, Gorki - szereg miast lezacych przy linii kolejowej prowadzacej na zachod, do Moskwy. Wsrod miast na poludnie od Moskwy na liscie figurowaly Tula i Orzel. Na Ukrainie tolkacz odwiedzil Charkow, Gorlowke, Zaporoze i Kramatorsk. We wszystkich tych miastach popelniono morderstwa. Lew zamknal teczke. Zanim spojrzal na dane personalne, sprawdzil jeszcze piata. Nie mogac sie skupic, przejechal palcem liste. Powtarzalo sie zaledwie pare nazw. Lew wrocil do czwartej teczki. Otworzyl ja na pierwszej stronie i spojrzal na legitymacyjne zdjecie mezczyzny. Tego samego dnia Wasilij siedzial na hotelowym lozku, palac papierosa, strzepujac popiol na dywan i popijajac prosto z butelki. Nie mial juz zludzen: jezeli nie przywiezie swoim przelozonym Lwa i Raisy, dowodztwo z pewnoscia nieprzychylnym okiem spojrzy na smierc Fiodora Andriejewa. Zawarl z przelozonymi taki uklad, zanim wyjechal z Moskwy. Ze beda sklonni uwierzyc we wspolprace Fiodora z Lwem, beda sklonni dac wiare, iz poznawszy prawde, Fiodor probowal zaatakowac Wasilija, jedynie pod warunkiem, ze dostana Lwa. MGB bylo zaklopotane wlasna nieudolnoscia w prowadzeniu poscigu za dwojgiem nieuzbrojonych ludzi bez grosza przy duszy, ktorzy jakby rozplyneli sie w powietrzu. Gdyby Wasilij ich zlapal, jego przelozeni byli gotowi wybaczyc mu kazdy grzech. Wladze zaczely sie godzic z mysla, ze Lew jest juz za granica w lapach zachodnich dyplomatow. Przekazano wytyczne tajnym agentom. Zdjecia Lwa i jego zony rozeslano do ambasad na calym swiecie. Opracowywano plany zgladzenia zbiegow. Gdyby Wasilij potrafil oszczedzic wladzom klopotow zwiazanych z rozpoczeciem miedzynarodowej oblawy, kosztownej i grozacej komplikacjami dyplomatycznymi, jego hipoteka zostalaby wyczyszczona. Rzucil niedopalek na dywan, przez chwile patrzyl, jak sie tli, poczym rozdeptal go obcasem. Wczesniej skontaktowal sie z placowka sluzby bezpieczenstwa w Rostowie, rozpuszczona i niezorganizowana banda. Dal im zdjecia. Przestrzegl funkcjonariuszy, ze Lew mogl 396 zapuscic brode albo sciac wlosy. Byc moze tych dwoje nie podrozowalo juz razem. Mogli sie rozdzielic. Jedno z nich moglo nie zyc. Istnialo takze prawdopodobienstwo, ze podrozuja w wiekszej grupie. Funkcjonariusze nie powinni sie sugerowac dokumentami, ktore Lew potrafil swietnie podrabiac. Mieli zatrzymywac kazdego, kogo uznaja za podejrzanego pod jakimkolwiek wzgledem. Ostateczna decyzja, czy zatrzymani zostana zwolnieni, czy nie, nalezala do Wasilija. Majac do dyspozycji trzydziestu ludzi, ustawil kilka punktow kontrolnych i przeszukal pare wybranych miejsc. Wydal rozporzadzenie, aby kazdy funkcjonariusz odnotowywal wszystkie zdarzenia, nawet zupelnie blahe, aby on potem mogl ewentualnie je sprawdzic sam. Rozkazal przynosic raporty o kazdej porze dnia i nocy.Jak dotad nie znalezli nic. Czyzby kolejny raz Lew mial go upokorzyc? Byc moze ten idiota Fiodor cos pomylil. Moze Lew pojechal zupelnie gdzie indziej. Jesli tak, bylo juz po Wasiliju. Ktos zapukal do drzwi. -Wejsc. Wyprezyl sie przed nim mlody, rumiany funkcjonariusz z kartka w reku. Wasilij gestem kazal ja sobie podac. Fabryka Rostelmasz. Dzial administracji. Napad na dwoch mezczyzn, kradziez akt personalnych. Wasilij zerwal sie na rowne nogi. -Jest. Tego samego dnia Stali obok siebie, w odleglosci piecdziesieciu krokow od drzwi domu. Lew spojrzal na zone. Zupelnie nie zdawala sobie sprawy, jaki szal go opetal. Byl oszolomiony niczym po zazyciu jakiegos narkotyku. Spodziewal sie, ze moze to minie, ze on odzyska w koncu poczucie rzeczywistosci, ze istnieje jakies inne wytlumaczenie i ze ten dom wcale nie nalezy do jego mlodszego brata, Andrieja Trofimowicza Sidorowa. Ale tak wlasnie nazywal sie jego brat. Pawel Trofimowicz Sidorow. A tak nazywal sie Lew, dopoki nie zrzucil swojej tozsamosci z dziecinstwa, podobnie jak gad zrzuca skore. Zdjecie w aktach personalnych potwierdzilo jednak, ze to Andriej. Ten sam wyraz twarzy - wyraz zagubienia. Nowy element stanowily okulary. Dlatego wlasnie byl taka niezdara - cierpial na krotkowzrocznosc. Jego nieporadny, niesmialy mlodszy brat - morderca co najmniej czterdziestu czworga dzieci. To nie mialo zadnego sensu, a zarazem mialo gleboki sens: sznurek, starta na proch kora, polowanie. Przywolujac wspomnienia, ktore wymazal z pamieci, Lew przypomnial sobie, jak uczyl mlodszego brata robic sidla ze sznurka, zuc kore, aby oszukac glod. 398 Czyzby te lekcje staly sie podlozem jakiejs strasznej psychozy? Dlaczego Lew wczesniej niczego nie skojarzyl? Nie, taka mysl bylaby niedorzeczna. Mnostwo dzieci uczylo sie tych samych sztuczek, poznajac tajniki polowania. Gdy Lew ogladal ofiary, ani jeden szczegol nie poruszyl w nim zadnej glebszej struny. A moze poruszyl? Czy to on wybral te droge, czy tez ona wybrala jego? Moze to wlasnie byla przyczyna, dla ktorej z taka pasja zajal sie sledztwem, choc mial wszelkie powody, by przymknac na wszystko oczy? Podswiadomie pozwolil sie wciagnac, poddal sie dzialaniu sil, ktore przywiodly go do tego miejsca, jak piana z kapieli nieuchronnie zmierza do odplywu wanny. Od samego poczatku przedmiotem sledztwa obok morderstw byla jego przeszlosc, a kazdy krok zblizal go do konfrontacji z bratem, o ktorym probowal zapomniec.Gdy Lew czarno na bialym zobaczyl nazwisko swojego brata, musial usiasc. Wpatrywal sie w teczke, sprawdzal daty, wracal do poczatku i sprawdzal jeszcze raz. Byl w szoku, nie zwazal na grozace mu niebezpieczenstwo. Otrzasnal sie dopiero w chwili, gdy dostrzegl, jak ksiegowy ukradkiem podchodzi do telefonu. Przywiazal go do krzesla, wylaczyl telefon, zakneblowal obu mezczyzn i zamknal ich w biurze. Musial sie wydostac z fabryki. Musial wziac sie w garsc. Ale wracajac korytarzem, nie potrafil isc prosto, zataczal sie. Krecilo mu sie w glowie. Gdy znalazl sie na zewnatrz, wciaz nie mogac odzyskac rownowagi i opanowac gonitwy mysli, instynktownie ruszyl w kierunku glownej bramy, za pozno zdajac sobie sprawe, ze znacznie bezpieczniej byloby przejsc przez ogrodzenie jak poprzednio. Nie mogl juz jednak skrecic; straznicy go zobaczyli. Musial przejsc tuz obok nich. Zaczal sie pocic. Nie zatrzymali go. Kiedy Lew znalazl sie w taksowce, podal kierowcy adres, nakazujac, by sie pospieszyl. Dygotaly mu nogi i rece - nie potrafil tego opanowac. Patrzyl, jak Raisa studiuje akta. Znala juz historie jego brata; znala jego imie, lecz nie znala ich nazwiska. Obserwowal jej reakcje, gdy czytala. Niczego nie skojarzyla, nie domyslila sie. Nic dziwnego - nie mogl jej powiedziec: Ten czlowiek jest moim bratem. Nie wiadomo, ile osob znajdowalo sie w domu jego brata. Problem mogli stanowic pozostali mieszkancy. Na pewno nic nie wiedzieli o drugiej naturze tego czlowieka i jego zbrodniach - to musial byc jeden z powodow, dla ktorych mordowal z dala od domu. Jego mlodszy brat mial podwojna tozsamosc, prowadzac jednoczesnie zycie rodzinne i zycie mordercy, tak jak Lew rozszczepil na dwoje wlasna tozsamosc, oddzielajac zycie chlopca, ktorym byl kiedys, od zycia chlopca, ktorym stal sie potem. Lew potrzasnal glowa: musial sie skupic. Przybyl tu zabic tego czlowieka. Zastanawial sie tylko, jak to zrobic, nie alarmujac pozostalych mieszkancow domu. Ani on, ani Raisa nie mieli broni. Wyczuwajac jego wahanie, Raisa zapytala: -Co cie niepokoi? -Inni ludzie w tym domu. -Przeciez widziales jego twarz. Widzielismy zdjecie. Mozesz wejsc i zabic go we snie. -Nie moge. -Lew, on nie zasluzyl sobie na nic innego. -Musze miec pewnosc. Musze z nim porozmawiac. -Wszystkiemu zaprzeczy. Im dluzej z nim bedziesz rozmawial, tym trudniej bedzie ci to zrobic. -Byc moze. Ale nie zabije go we snie. Od Sary dostali noz z pilka. Lew podal go Raisie. -Nie bede go potrzebowal. Raisa nie chciala wziac noza. -Lew, ten czlowiek zabil ponad czterdziescioro dzieci. -I za to go zabije. -A jezeli bedzie sie bronil? Musi miec noz. Moze nawet pistolet. Na pewno jest bardzo silny. -Nie jest typem, ktory walczy do konca. Jest niezdarny i niesmialy. -Lew, skad mozesz to wiedziec? Wez noz. Chcesz go zabic golymi rekami? Lew wsunal jej noz do reki. 400 -Zapominasz, ze wlasnie tego mnie uczono. Zaufaj mi.Po raz pierwszy ja o to prosil. -Ufam ci. Nie mieli przed soba zadnej przyszlosci, zadnej nadziei ucieczki, zadnej nadziei, ze nazajutrz beda jeszcze razem. Raisa uswiadomila sobie, ze w glebi duszy pragnie, by nie zastali tego czlowieka w domu, by wyjechal dokads w delegacje. Mieliby wowczas powod, zeby zostac razem i jeszcze przez kilka dni wymykac sie poscigowi. Odsunela od siebie te mysl, wstydzac sie jej. Ile osob zaryzykowalo wlasne zycie, zeby mogli dotrzec do tego domu? Pocalowala Lwa, w duchu zyczac mu powodzenia, a temu czlowiekowi smierci. Lew ruszyl w kierunku domu, pozostawiajac Raise w ukryciu. Mieli gotowy plan. Ustalili, ze ona bedzie czekala w pewnej odleglosci i obserwowala dom. Gdyby morderca probowal uciekac, miala go zatrzymac. Jesliby cos poszlo nie tak i Lew z jakiegos powodu nie podolalby zadaniu, powinna sama sprobowac odebrac temu czlowiekowi zycie. Dotarl do drzwi. W srodku palilo sie mdle swiatlo. Czy to znak, ze ktos nie spi? Ostroznie pchnal i uchylil drzwi. Zobaczyl kuchnie, stol, piec. Swiatlo pochodzilo z lampy naftowej: w okopconym szklanym kloszu migotal plomyk. Lew minal kuchnie i znalazl sie w przylegajacym do niej pokoju. Ku swojemu zdziwieniu ujrzal tylko dwa lozka. W jednym spaly razem dwie male dziewczynki. Drugie zajmowala ich matka. Byla sama: Andrieja nie bylo. Czy to rodzina jego brata? Jesli tak, to czy takze jego rodzina? Jego bratowa? Jego bratanice? Nie, na dole mogla mieszkac jeszcze jedna rodzina. Odwrocil sie i zobaczyl wpatrzone w siebie zielone oczy kota. Zwierze mialo czarno-biala siersc. Choc bylo lepiej odzywione niz tamten kot w lesie, ktorego upolowali i zabili, mialo takie samo ubarwienie. Fragmenty przeszlosci sprawily, ze Lew poczul sie, jakby snil. Kot przecisnal sie przez drugie drzwi i ruszyl na dol. Lew podazyl za nim. Waskie schody prowadzily do sutereny, gdzie palilo sie przycmione swiatlo. Kot zszedl po schodach i zniknal mu z oczu. Z najwyzszego stopnia wieksza czesc pomieszczenia byla niewidoczna. Lew zobaczyl 401 tylko skraj pustego lozka. Czyzby Andrieja nie bylo w domu? Lew zaczal schodzic, starajac sie stapac jak najciszej.Na dole zajrzal za rog sciany. Przy stole siedzial mezczyzna w grubych prostokatnych okularach i bialej koszuli. Gral sam ze soba w karty. Uniosl wzrok. Andriej nie wydawal sie zaskoczony. Wstal. Lew ze swojego miejsca widzial tylko kolaz za jego plecami, jak gdyby wyrastajacy z jego glowy, zlozony z wycinkow gazet przyklejonych na scianie - identycznych zdjec, na ktorych stal on, z triumfujaca mina przy dymiacym wraku niemieckiego czolgu, bohater Zwiazku Radzieckiego, zywy symbol zwyciestwa. -Pawel, dlaczego to tak dlugo trwalo? Mlodszy brat wskazal mu krzeslo naprzeciw siebie. Lew usluchal go bezwolnie, uswiadamiajac sobie, ze traci kontrole nad sytuacja. Zamiast zdradzac oznaki niepokoju i zaskoczenia, zamiast sie jakac czy nawet uciec na jego widok, Andriej wydawal sie dobrze przygotowany na to spotkanie. Natomiast Lew czul sie zbity z tropu i zdezorientowany: trudno bylo mu nie spelniac polecen brata. Usiadl wiec. Andriej takze. Brat naprzeciwko brata: znow razem po ponad dwudziestu latach. Andriej zapytal: -Od poczatku wiedziales, ze to ja? -Od poczatku? -Od pierwszego ciala, ktore znalazles? -Nie. -Ktore cialo znalazles pierwsze? -Larysy Pietrowej w Wuralsku. -Mloda dziewczyna. Pamietam ja. -A Arkadego w Moskwie? -W Moskwie bylo kilka. Kilka - powiedzial to tak zwyczajnie. Skoro bylo kilka ofiar, to wszystkie pozostale morderstwa zostaly zatuszowane. -Arkady zostal zabity w lutym tego roku, na torach kolejowych. -Maly chlopiec? -Mial cztery lata. 402 -Tez go pamietam. To bylo niedawno. Wtedy udoskonalilem juz metode. Ciagle nie wiedziales, ze to ja? Wczesniejsze morderstwa mogly byc mniej oczywiste. Balem sie, by zbyt latwo sie nie zdemaskowac. Potrzebowalem czegos, co tylko ty bedziesz mogl rozpoznac. Nie moglem sie po prostu podpisac. Porozumiewalem sie z toba, tylko z toba.-O czym ty mowisz? -Bracie, nigdy nie uwierzylem, ze nie zyjesz. I zawsze mialem tylko jedno pragnienie, jeden cel... zeby cie odzyskac. Nie byl pewien, czy w glosie Andrieja zabrzmiala nuta gniewu, czy milosci, czy obu tych emocji rownoczesnie. Czy pragnal go odzyskac, czy mu odplacic? Andriej usmiechnal sie. To byl serdeczny usmiech -szczery i szeroki - jak gdyby wlasnie wygral z Lwem w karty. -Twoj glupi, niezdarny brat nie mylil sie co do jednego. Co do ciebie. Probowalem powiedziec matce, ze zyjesz, ale w ogole nie zwracala na to uwagi. Byla pewna, ze ktos cie zlapal i zabil. Przekonywalem ja, ze to nieprawda, ze uciekles razem z nasza zdobycza. Przyrzeklem jej, ze cie odnajde i gdy to zrobie, nie bede zly, wybacze ci. Nie sluchala. Postradala zmysly. Zapominala, kim jestem, i udawala, ze ja to ty. Mowila do mnie "Pawel", prosila, zebym jej pomagal, tak jak ty jej pomagales. Udawalem ciebie, bo tak bylo latwiej, bo wtedy sie cieszyla, ale kiedy tylko popelnilem jakis blad, zdawala sobie sprawe, ze to nie ty. Wpadala we wscieklosc i bila mnie, dopoki nie ochlonela z gniewu. A potem znowu cie oplakiwala. Nigdy nie przestala po tobie plakac. Kazdy ma jakis powod, zeby zyc. Ty byles jej powodem. Ale moim tez. Jedyna roznica miedzy nami polegala na tym, ze ja nie wierzylem w twoja smierc. Lew siedzial jak dziecko sluchajace w naboznym skupieniu doroslego, tlumaczacego zagadki swiata. Nie mogl uniesc rak, wstac - nie mogl zrobic nic w obawie, by Andriejowi nie przerwac. A on ciagnal: -Kiedy nasza matka zupelnie sie zalamala, musialem radzic sobie sam. Na szczescie zima sie konczyla i wszystko z wolna zaczelo sie poprawiac. Z naszej wioski przezylo tylko dziesiec osob, z toba jedenascie. Inne wsie wymarly. Kiedy przyszla wiosna i stopnialy sniegi, 403 cale wioski zaczely cuchnac i gnic. Ze strachu przed zaraza nie mozna sie bylo do nich zblizyc. Ale zima wszedzie panowal spokoj i cisza. Przez caly ten czas chodzilem cie szukac do lasu, sam, co noc. Szedlem po sladach, nawolywalem cie po imieniu, krzyczalem do drzew. Ale ciagle nie wracales.Jak gdyby jego umysl zaczal wolno pojmowac i analizowac znaczenie tych slow, Lew spytal niepewnym glosem: -Zabijales te dzieci, bo myslales, ze cie zostawilem? -Zabijalem je, zebys mnie odnalazl. Zabijalem, zebys wrocil do domu. W ten sposob do ciebie mowilem. Kto inny zrozumialby znaki naszego dziecinstwa? Wiedzialem, ze trafisz do mnie ich tropem, tak jak rozpoznawales slady na sniegu. Jestes mysliwym, Pawel, najlepszym mysliwym na swiecie. Nie wiedzialem, ze pracujesz w milicji. Kiedy zobaczylem twoje zdjecie, rozmawialem z redakcja "Prawdy". Pytalem, jak sie nazywasz. Wytlumaczylem im, ze zostalismy rozdzieleni i ze - wedlug mnie - masz na imie Pawel. Powiedzieli, ze nazywasz sie inaczej, ale to sa poufne informacje i nie moga mi ich udzielic. Blagalem, zeby mi powiedzieli, w ktorej dywizji sluzyles. Nawet tego nie chcieli mi zdradzic. Tez bylem zolnierzem. Nie takim bohaterem jak ty, nie nalezalem do elity. Ale wiedzialem dosc, zeby sie domyslic, ze byles w jakiejs jednostce specjalnej. Skoro twoje nazwisko trzymano w takiej tajemnicy, to najprawdopodobniej zostales w wojsku albo trafiles do sluzb bezpieczenstwa czy ochrony rzadu. Wiedzialem, ze jestes kims waznym, nie moglo byc inaczej. I ze bedziesz mial dostep do informacji o tych morderstwach. Oczywiscie to nie mialo najwiekszego znaczenia. Bylem pewien, ze jezeli zabije wystarczajaco duzo dzieci w roznych miejscach, to bez wzgledu na to, gdzie pracujesz, predzej czy pozniej zetkniesz sie z ta sprawa. I domyslisz sie, ze to moje dzielo. Lew pochylil sie nad stolem. Jego brat wydawal sie tak lagodny, rozumowal tak logicznie. Lew spytal: -Bracie, co sie z toba stalo? -Kiedy opuscilem wioske? To samo co ze wszystkimi: powolali mnie do wojska. W bitwie stracilem okulary i wpadlem w rece Niemcow. Poddalem sie. Gdy wrocilem do Rosji jako byly jeniec, zostalem aresztowany, przesluchiwali mnie i bili. Grozili, ze wsadza mnie do wiezienia. Mowilem im: Jak moge byc zdrajca, jezeli prawie nic nie widze? Nie mialem okularow przez pol roku. Caly swiat byl jedna zamazana plama. I w kazdym dziecku widzialem ciebie. Powinni mnie byli zabic. Ale straznicy smiali sie, kiedy wpadalem na rozne rzeczy. Ciagle sie przewracalem, tak samo jak w dziecinstwie. Przezylem. Okazalem sie zbyt glupi i niezdarny, zeby byc niemieckim szpiegiem. Wyzywali mnie, bili, a potem wypuscili. Wrocilem tutaj. Nawet tu nienawidzili mnie i nazywali zdrajca. Ale nie przejmowalem sie tym. Mialem ciebie. Skupilem wszystkie sily na jednym celu - zeby sprowadzic cie z powrotem. -Dlatego zaczales zabijac? -Najpierw zrobilem to tu, w okolicy. Ale po pol roku doszedlem do wniosku, ze mozesz mieszkac gdziekolwiek. Dlatego znalazlem prace jako tolkacz, zebym mogl podrozowac. Musialem zostawiac dla ciebie znaki w calym kraju. -Znaki? To byly dzieci. Mialy swoich ojcow i matki. -Na poczatku zabijalem zwierzeta. Lapalem je tak, jak zlapalismy tamtego kota. Ale nie dzialalo tak, jak chcialem. Nikt nie zwracal na to uwagi. Nikogo to nie obchodzilo. Nikt tego nie zauwaza. Pewnego dnia w lesie natknalem sie na chlopca. Zapytal, co robie. Wyjasnilem, ze zakladam przynete. Mial tyle lat co ty, kiedy mnie zostawiles. I wtedy uswiadomilem sobie, ze dziecko bedzie znacznie lepsza przyneta. Ludzie musieliby zauwazyc martwe dziecko. A ty zrozumialbys roznice. Jak myslisz, dlaczego zabilem tyle dzieci zima? Zebys znalazl moj trop na sniegu. Nie szedles po moich sladach w glab lasu, tak jak wtedy poszedles za kotem? Lew sluchal cichego glosu brata jak gdyby to byl obcy jezyk, z ktorego nie rozumial prawie ani slowa. -Andriej, przeciez masz rodzine. Widzialem na gorze twoje dzieci, takie same jak te, ktore zabijales. Masz dwie sliczne coreczki. Nie rozumiesz, ze robiles cos zlego? -To bylo konieczne. 405 -Nie.Andriej z wsciekloscia walnal piesciami w stol. -Nie mow do mnie takim tonem! Nie masz prawa sie zloscic! Nigdy nie chcialo ci sie mnie szukac! Nigdy nie wrociles! Wiedziales, ze zyje, ale nic cie nie obchodzilem! Co tam glupi niezdara Andriej! Nic dla ciebie nie znaczy! Zostawiles mnie ze stuknieta matka na wsi pelnej gnijacych trupow! Nie masz prawa mnie osadzac! Lew patrzyl w twarz brata, wykrzywiona gniewem, nagle odmieniona. Czy te twarz widzialy dzieci? Co jego brat musial przezyc? Jakich okropnosci doswiadczyc? Ale czas litosci i zrozumienia dawno juz minal. Andriej otarl pot z czola. -To byl jedyny sposob, zebys mnie znalazl, jedyny sposob, ze bym mogl zwrocic twoja uwage. Mogles mnie szukac. Ale nie szukales. Wyrzuciles mnie ze swojego zycia. Wymazales z pamieci. Kiedy we dwoch zlapalismy kota, to byla najszczesliwsza chwila w moim zyciu. Gdy bylismy razem, nigdy nie pomyslalem, ze swiat jest niesprawiedliwy, nawet kiedy nie mielismy jedzenia, nawet kiedy bylo strasznie zimno. Ale potem odszedles. -Andriej, wcale cie nie zostawilem. Porwano mnie. Czlowiek w lesie uderzyl mnie w glowe, wsadzil do worka i zaniosl do domu. Nigdy bym cie nie zostawil. Andriej krecil glowa. -To samo mowila matka. Ale to klamstwo. Zdradziles mnie. -O malo nie umarlem. Ten czlowiek chcial mnie zabic. Zamierzali nakarmic mna swojego syna. Ale kiedy dotarlismy do domu, jego syn juz nie zyl. Mialem wstrzas mozgu. Nie pamietalem nawet, jak sie nazywam. Dochodzilem do siebie przez wiele tygodni. Wtedy bylem juz w Moskwie. Wyjechalismy ze wsi. Ci ludzie musieli znalezc jedzenie. Przypomnialem sobie ciebie. I nasza matke. Oczywiscie, ze sobie przypomnialem. Ale co mialem zrobic? Nie mialem wyboru. Musialem zyc dalej, przykro mi. Lew go przepraszal. Andriej wzial ze stolu karty i potasowal. -Mogles mnie poszukac, gdy byles starszy. Mogles sie postarac. 406 Nie zmienilem nazwiska. Latwo moglbys mnie znalezc, zwlaszcza ze miales wladze.To prawda, Lew mogl odszukac brata. Lecz probowal pogrzebac przeszlosc. A teraz brat odnalazl do niego droge, ktora zaslal cialami zamordowanych dzieci. -Andriej, przez cale zycie probowalem zapomniec o przeszlosci. Balem sie przeciwstawic swoim nowym rodzicom. Balem sie przypomniec im o przeszlosci, bo balem sie przypomniec im o czasach, kiedy chcieli mnie zabic. Budzilem sie w nocy mokry i przerazony, z mysla, ze zmienili zdanie i jednak mnie zabija. Robilem wszystko, co w ludzkiej mocy, zeby mnie pokochali. Chodzilo o moje zycie. -Pawel, zawsze chciales robic wszystko beze mnie. Zawsze chciales mnie zostawic. -Wiesz, po co tu przyszedlem? -Przyszedles mnie zabic. Po co przychodzi mysliwy? Kiedy mnie zabijesz, wszyscy mnie znienawidza, a ciebie pokochaja. Zawsze tak bylo. -Bracie, uwazaja mnie za zdrajce dlatego, ze probuje cie zatrzymac. Andriej byl autentycznie zdziwiony. -Dlaczego? -Oskarzyli o twoje zbrodnie innych ludzi - z powodu tych morderstw zginelo wielu niewinnych ludzi. Rozumiesz? Twoja wina to dla wladz powod do wstydu. Twarz Andrieja pozostawala obojetna. Wreszcie powiedzial: -Napisze zeznanie. Przyznam sie do winy. Kolejne zeznanie: co sie w nim znajdzie? Ja - Andriej Sidorow - jestem morderca. Jego brat nic nie rozumial. Nikt nie chcial jego zeznan, nikt nie chcial, aby to on byl winny. -Andriej, nie przyszedlem sluchac twoich zeznan. Przyszedlem tu, zeby zyskac pewnosc, ze nie zabijesz juz ani jednego dziecka. 407 -No coz. Osiagnalem wszystko, co chcialem osiagnac. Udowodnilem, ze mialem racje. Zalujesz, ze nie odszukales mnie wczesniej. Gdybys to zrobil, pomysl, ile osob mozna bylo ocalic.-Jestes oblakany. -Zanim mnie zabijesz, chcialbym zagrac z toba w karty. Prosze, bracie, tyle mozesz dla mnie zrobic. Andriej rozdal karty. Lew popatrzyl na nie. -Prosze cie, bracie, tylko jedna partie. Jezeli zagrasz, pozwole ci mnie zabic. Lew wzial karty, nie z powodu obietnicy brata, ale dlatego, ze potrzebowal czasu, by zebrac mysli. Musial sobie wyobrazic, ze Andriej jest obcym czlowiekiem. Zaczeli grac. Na twarzy skoncentrowanego Andrieja malowalo sie blogie zadowolenie. Nagle z boku dobiegl jakis odglos. Zaniepokojony Lew odwrocil sie. U stop schodow stala ladna dziewczynka z potarganymi wlosami. Podgladala ich z ostatniego stopnia, prawie calkowicie zaslonieta przed ich wzrokiem. Andriej wstal od stolu. -Nadiu, to moj brat Pawel. -Ten brat, o ktorym mi mowiles? Ten, ktory mial nas odwiedzic? -Tak. Nadia spojrzala na Lwa. -Jestes glodny. Przyjechales z daleka? Lew nie wiedzial, co powiedziec. Odpowiedzial za niego Andriej. -Lepiej wracaj do lozka. -Przeciez nie spie. Nie bede mogla zasnac. Bede lezala i sluchala, jak rozmawiacie. Moge z wami posiedziec? Tez chcialabym poznac twojego brata. Nie znam nikogo z twojej rodziny. Bardzo bym chciala. Prosze, tato. -Pawel przyjechal z bardzo daleka, zeby mnie znalezc. Mamy sobie duzo do powiedzenia. Lew musial sie pozbyc dziewczynki. Grozilo mu, ze ugrzeznie na rodzinnym przyjeciu, ze przy wodce i polmisku wedlin bedzie mu sial odpowiadac na pytania o swoja przeszlosc. Przyszedl tu zabic. -Moze moglibysmy sie napic herbaty? 408 -Tak, umiem zaparzyc herbate. Mam obudzic mame?Andriej odrzekl: -Nie, niech spi. -No to sama zrobie. -Tak, zrob sama. Usmiechnela sie i pomknela na gore. Byla bardzo przejeta. Brat ojca, taki przystojny, na pewno ma do opowiedzenia wiele ciekawych historii. Byl zolnierzem, bohaterem. Mogl jej powiedziec, jak zostac pilotem mysliwca. Moze jego zona byla pilotem. Nadia otworzyla drzwi do pokoju i zatrzymala sie jak wryta. W kuchni zobaczyla jakas piekna kobiete. Kobieta stala zupelnie nieruchomo, trzymajac reke za plecami, jak gdyby czyjas gigantyczna dlon wsunela ja tu przez okno - lalka w domku dla lalek. Raisa chowala za plecami noz, przyciskajac ostrze do sukienki. Czekala przed domem nieznosnie dlugo. Cos sie musialo stac. Musiala sama dokonczyc dziela. Gdy tylko przekroczyla prog, z ulga przekonala sie, ze w domu jest niewiele osob. Zobaczyla dwa lozka, matki i corki. Kim byla ta dziewczynka stojaca przed nia? Skad sie tu wziela? Miala uszczesliwiona, pelna przejecia mine. Na jej twarzy nie bylo zadnych oznak paniki ani leku. Nikt nie zginal. -Mam na imie Raisa. Czy jest tu moj maz? -To znaczy Pawel? Pawel - dlaczego tak sie przedstawil? Dlaczego uzywa dawnego imienia? -Tak... -Jestem Nadia. Milo mi cie poznac. Nigdy nie poznalam nikogo z rodziny taty. Raisa wciaz trzymala noz za plecami. Rodziny? O czym mowi ta dziewczynka? -Gdzie jest moj maz? -Na dole. -Chce mu tylko powiedziec, ze tu jestem. Raisa podeszla do schodow, zaslaniajac noz przed oczami Nadii. Otworzyla drzwi. 409 Poruszajac sie powoli, slyszac strzepki spokojnej rozmowy, schodzila po schodach. Trzymala noz przed soba w wyciagnietej, drzacej rece. Powtorzyla sobie, ze im dluzej bedzie zwlekala, tym trudniej bedzie jej zabic tego czlowieka. Kiedy dotarla do sutereny, zobaczyla meza grajacego z nim w karty.Wasilij rozkazal swoim ludziom otoczyc dom - nikt nie mogl sie stad wymknac. Towarzyszylo mu pietnastu funkcjonariuszy. Wielu z nich pracowalo w miejscowych jednostkach i nie mial z nimi wczesniej do czynienia. Obawiajac sie, ze moga przeprowadzic akcje scisle wedlug procedur i aresztowac Lwa i jego zone, musial wziac sprawy we wlasne rece. Skonczyc wszystko tu, na miejscu, i zniszczyc wszelkie dowody, ktore moglyby zmniejszyc ciezar ich winy. Ruszyl naprzod z wyciagnieta bronia. Dolaczylo do niego dwoch ludzi. Gestem nakazal im, zeby zostali. -Dajcie mi piec minut. Nie wchodzcie bez mojego wezwania. Jasne? Jezeli nie wyjde po pieciu minutach, szturmujecie dom i zabijacie wszystkich. Raisa sciskala przed soba noz w dygoczacej rece. Nie mogla tego zrobic. Nie mogla zabic tego mezczyzny. Gral w karty z jej mezem. Lew podszedl do niej. -Ja to zrobie. -Dlaczego grasz z nim w karty? -Bo to moj brat. Na gorze rozlegly sie wrzaski. Krzyczala dziewczynka. Po chwili ryknal jakis meski glos. Zanim ktokolwiek zdazyl zareagowac, w suterenie zjawil sie Wasilij, trzymajac uniesiona bron. Przyjrzal sie scenie. Zdumial sie, widzac na stole karty. -Przejechales taki szmat drogi, zeby zagrac w karty. Myslalem, ze szukasz tak zwanego zabojcy dzieci. A moze tak wygladaja twoje udoskonalone techniki przesluchan? 410 Lew za dlugo zwlekal. Nie mogl juz zabic Andrieja. Jezeli wykona gwaltowny ruch, Wasilij go zastrzeli i Andriej pozostanie na wolnosci. Mimo ze przestal istniec deklarowany przez brata motyw zbrodni - bo doszlo wreszcie do ich spotkania - Lew nie wierzyl, by Andriej potrafil przestac mordowac. A on nie podolal zadaniu. Zamiast dzialac, rozmawial. Zapomnial, ze znacznie wiecej ludzi pragnie jego smierci niz smierci jego brata.-Wasilij, musisz mnie wysluchac. -Na kolana. -Prosze... Wasilij odbezpieczyl pistolet. Lew osunal sie na kolana. Nie pozostawalo mu nic innego, jak tylko byc poslusznym, blagac i prosic, tylko ze stal przed nim czlowiek, ktory nie bedzie go sluchal, ktoremu zalezalo wylacznie na osobistej wendecie. -Wasilij, to naprawde wazne... Wasilij przytknal mu lufe do glowy. -Raisa, klekaj obok meza! Spelnila rozkaz i kleczeli obok siebie, dokladnie tak samo jak tamci dwoje zastrzeleni przed obora. Pistolet przysunal sie do jej glowy. Raisa chwycila dlon meza i zamknela oczy. Lew krzyknal: -Nie! Wasilij w odpowiedzi lekko postukal ja lufa w glowe, drazniac sie z nim. -Lew... I nagle glos zamarl mu w gardle. Raisa zacisnela dlon na rece Lwa. Mijaly sekundy ciszy. Nic sie nie stalo. Lew bardzo wolno odwrocil glowe. Zabkowane ostrze wbilo sie w plecy Wasilija i wyszlo przez brzuch. Noz trzymal Andriej. Uratowal bratu zycie. Spokojnie wzial noz - nie potknal sie ani nie upadl - po czym cicho i precyzyjnie pchnal nim Wasilija. Andriej byl szczesliwy, tak jak wtedy, gdy razem zabili kota, szczesliwy jak nigdy w zyciu. Lew wstal i wyjal pistolet z reki Wasilija. Z kacika jego ust poplynela struzka krwi. Jeszcze zyl, ale z oczu juz zniknal blysk wyrachowania i 411 perfidii. Uniosl reke i polozyl ja na ramieniu Lwa, jak gdyby zegnal przyjaciela, po czym runal na podloge. Nie zyl czlowiek, ktorego jedyna ambicja bylo zawsze przesladowanie Lwa. Ale Lew nie czul ani ulgi, ani satysfakcji. Myslal tylko o ostatnim czekajacym go zadaniu.Raisa wstala z kolan i przysunela sie do meza. Andriej pozostal tam, gdzie byl. Przez chwile trwali w bezruchu. Lew wolno uniosl bron, celujac w grzbiet nosa brata, tuz nad okularami. W malym pomieszczeniu lufe pistoletu i glowe Andrieja dzielila odleglosc kilkudziesieciu centymetrow. Ktos krzyknal: -Co ty robisz? Lew odwrocil sie. U stop schodow stala Nadia. Raisa szepnela: -Lew, mamy malo czasu. Lew nie potrafil jednak strzelic. Andriej rzekl: -Bracie, chce, zebys to zrobil. Raisa polozyla dlon na rece meza. Razem nacisneli spust. Pistolet wystrzelil i odskoczyl pod wplywem sily odrzutu. Glowa Andrieja szarpnela sie w tyl, a jego cialo osunelo sie na podloge. Na odglos wystrzalu do domu wpadli uzbrojeni funkcjonariusze i zbiegli do sutereny. Raisa i Lew rzucili bron. Dowodca patrzyl na zwloki Wasilija. Lew odezwal sie pierwszy, wskazujac drzaca reka Andrieja - swojego mlodszego brata. -Ten czlowiek byl morderca. Wasz przelozony probowal go aresztowac. Wzial czarna teczke i otworzyl ja, nie majac pojecia, czy jego przypuszczenia okaza sie sluszne. Wewnatrz byl szklany sloik, wylozony papierem gazetowym. Lew odkrecil go i wyrzucil zawartosc na karty rozlozone na stole. To byl zoladek ostatniej ofiary jego brata, owiniety w numer "Prawdy". Lew dodal niemal nieslyszalnym glosem: -Wasilij zginal smiercia bohaterska. Gdy funkcjonariusze otoczyli stol, ogladajac makabryczne znalezisko, Lew cofnal sie i zobaczyl Nadie, ktora wpatrywala sie w niego z takim samym wyrazem wscieklosci w oczach jak jej ojciec. Moskwa 18 lipca Lew stal przed majorem Graczowem w tym samym gabinecie, w ktorym nie zgodzil sie zadenuncjowac zony. Nie znal majora. Nigdy o nim nie slyszal. Nie zdziwil sie jednak, ze nastapila zmiana na stanowisku dowodcy. Nikt nie zagrzewal zbyt dlugo miejsca na najwyzszych szczeblach w organach bezpieczenstwa, a odkad Lew byl tu ostatnim razem, minely cztery miesiace. Tym razem wygnanie na Ural lub zeslanie do lagru byly wykluczone. Ich egzekucja miala sie odbyc na miejscu, jeszcze dzis. Major Graczow powiedzial: -Waszym poprzednim przelozonym byt major Kuzmin, nominowany przez Berie. Obaj zostali aresztowani. Teraz ja zajmuje sie wasza sprawa. Lezaly przed nim mocno zniszczone akta morderstw, skonfiskowane w Wuralsku. Graczow przegladal dokumenty, fotografie, zeznania, stenogramy procesow. -W suterenie znalezlismy resztki trzech zoladkow, z ktorych dwa zostaly ugotowane. Wycieto je z cial dzieci, ktorych tozsamosc nadal probujemy ustalic. Mieliscie racje. Andriej Sidorow byl morderca. Sprawdzilem jego przeszlosc. Okazuje sie, ze kolaborowal z faszystowskimi Niemcami i po wojnie, zamiast poddac go wlasciwej procedurze karnej, przez pomylke pozwolono mu wrocic na lono spoleczenstwa. Byl to niewybaczalny blad z naszej strony. Sidorow byl hitlerowskim agentem. Przyslano go tu z poleceniem pomszczenia kleski faszystow. 413 Zemsta przybrala forme okrutnych atakow na nasze dzieci; wrog wzial na cel przyszlosc komunizmu. Co wiecej, byla to kampania propagandowa. Chcieli wmowic naszemu narodowi, ze socjalistyczne spoleczenstwo moze wyprodukowac takiego potwora, podczas gdy w rzeczywistosci zostal zdeprawowany i przeszkolony na Zachodzie. Wrocil stamtad odmieniony, z zatrutym, obcym sercem. Widze, ze zadnego z tych morderstw nie popelniono przed Wielka Wojna Ojczyzniana. Umilkl, spogladajac na Lwa.-Doszliscie moze do innych wnioskow? -Doszedlem do takich samych wnioskow, towarzyszu majorze. Graczow wyciagnal do niego reke. -Oddaliscie swojemu krajowi ogromne zaslugi. Polecono mi zaproponowac wam awans na wyzsze stanowisko w organach bezpieczenstwa, a stad juz prosta droga do kariery politycznej, gdybyscie chcieli. Ida nowe czasy, Lwie Stiepanowiczu. Nasz przywodca, towarzysz Chruszczow, uznal, ze przyczyna klopotow, jakie napotkaliscie podczas sledztwa, sa niewybaczalne naduzycia stalinowskiej wladzy. Wasza zona zostala juz zwolniona. Poniewaz pomogla wam w znalezieniu tego obcego agenta, kwestionowanie jej lojalnosci stalo sie bezpodstawne. Przypisywane wam winy uznajemy za niebyle. Wasi rodzice otrzymaja z powrotem swoje dawne mieszkanie. Jesli nie bedzie dostepne, otrzymaja lepsze. Lew milczal. -Nie macie nic do powiedzenia? -To bardzo hojna propozycja. Jestem nia zaszczycony. Rozumiecie, towarzyszu majorze, ze nie kierowalem sie checia awansu ani zdobycia wiekszych wplywow. Wiedzialem tylko, ze tego czlowieka nalezy powstrzymac. -Rozumiem. -Prosze mi jednak pozwolic, bym zamiast przyjac wasza propozycje, mogl zlozyc wlasna prosbe. -Mowcie. -Chcialbym stanac na czele moskiewskiego wydzialu zabojstw. Jesli taka jednostka nie istnieje, chcialbym ja stworzyc. 414 -Czy taki wydzial jest potrzebny?-Jak juz wspomnieliscie, morderstwo stanie sie bronia przeciwko naszemu spoleczenstwu. Jezeli wrogowie nie beda mogli szerzyc propagandy w konwencjonalny sposob, zastosuja nietypowe srodki. Uwazam, ze zbrodnia stanie sie nowym frontem naszej walki z Zachodem. Tamci beda ja wykorzystywac do oslabiania harmonijnych stosunkow, panujacych w naszym spoleczenstwie. Chce powstrzymac te dzialania. -Mowcie dalej. -Prosilbym o przeniesienie do Moskwy generala Niestierowa. Chcialbym z nim wspolpracowac w ramach tej nowej jednostki. Graczow rozwazal prosbe, z powaga kiwajac glowa. -Bardzo chetnie przedstawie wasza propozycje. Raisa czekala na zewnatrz, patrzac na pomnik Dzierzynskiego. Lew wyszedl z budynku i wzial ja za reke, bezwstydnie okazujac jej czulosc na oczach obserwujacych ich pilnie pracownikow Lubianki. Nie przejmowal sie tym. Byli bezpieczni, przynajmniej na razie. Tyle wystarczalo; na tyle tylko kazdy mogl miec nadzieje. Zerknal na pomnik Dzierzynskiego i uswiadomil sobie, ze nie pamieta ani jednego slowa, ktore padlo z ust tego czlowieka. TYDZIEN POZNIEJ Moskwa25 lipca Lew i Raisa siedzieli w gabinecie dyrektora sierocinca numer 12, znajdujacego sie niedaleko zoo. Lew spojrzal na zone i spytal: -Dlaczego to tak dlugo trwa? -Nie wiem. -Cos sie chyba stalo. Raisa pokrecila glowa. -Nie sadze. -Chyba nie bardzo spodobalismy sie dyrektorowi. -Mnie wydal sie zyczliwy. -Ale co o nas pomyslal? -Nie wiem. -Myslisz, ze spodobalismy sie mu? -Naprawde niewazne, co mysli. Wazne, co one o nas pomysla. Lew wstal, dodajac niespokojnie: -Musi to podpisac. -Podpisze papiery, nie o to chodzi. Lew znow usiadl i skinal glowa. -Masz racje. Za bardzo sie denerwuje. -Ja tez. -Jak wygladam? -Wygladasz dobrze. -Nie za oficjalnie? -Lew, uspokoj sie. 419 Otworzyly sie drzwi. Do gabinetu wszedl dyrektor, czterdziesto-kilkuletni mezczyzna.-Znalazlem je. Lew nie wiedzial, czy to tylko takie wyrazenie, czy naprawde musial przeszukac budynek. Dyrektor usunal sie na bok. Za jego plecami staly dwie dziewczynki, Zoja i Jelena, corki Michaila Zinowiewa. Odkad byly swiadkami egzekucji rodzicow na sniegu przed domem, minelo kilka miesiecy. W tym czasie nastapily w nich drastyczne zmiany. Schudly, zbladly. Mlodsza z dziewczynek, czteroletnia Jelena, miala ogolona glowe. Dziesiecioletnia Zoja - krotko obciete wlosy. Jak bylo do przewidzenia, zostaly zawszawione. Lew i Raisa wstali. Lew zwrocil sie do dyrektora: -Moglibysmy przez chwile porozmawiac z nimi sami? Dyrektorowi nie spodobala sie jego prosba, ale uprzejmie wycofal sie z gabinetu, zamykajac drzwi. Dziewczynki przywarly do nich plecami, trzymajac sie jak najdalej od Lwa i Raisy. -Zoju, Jeleno, mam na imie Lew. Pamietacie mnie? Zadnej reakcji, zadnej zmiany wyrazu twarzy. W ich oczach czail sie lek. Zoja wziela mlodsza siostre za reke. -To moja zona Raisa. Jest nauczycielka. -Dzien dobry, Zoju i Jeleno. Moze usiadziecie? Tak bedzie znacznie wygodniej. Lew wzial dwa krzesla i postawil obok dziewczynek. Niechetnie odsunely sie od drzwi i usiadly, wciaz trzymajac sie za rece i nadal milczac. Lew i Raisa kucneli, tak ze ich twarze znalazly sie ponizej poziomu oczu dzieci, nadal w bezpiecznej odleglosci. Dziewczynki mialy brudne paznokcie - zupelnie czarne - lecz poza tym ich dlonie byly calkiem czyste. Najwidoczniej przed spotkaniem pospiesznie doprowadzono je do porzadku. Lew zaczal: -Moja zona i ja chcemy wam zaofiarowac dom, nasz dom. -Lew wyjasnil mi, dlaczego tu jestescie. Przykro mi, jezeli rozmowa o tym bedzie dla was bolesna, ale musimy to powiedziec teraz. 420 -Probowalem powstrzymac morderstwo waszych rodzicow, alemi sie nie udalo. Pewnie dla was nie ma roznicy miedzy mna a czlowiekiem, ktory popelnil te okropna zbrodnie. Ale przyrzekam wam, ze jestem inny. Lew zajaknal sie. Po chwili odzyskal panowanie nad soba. -Moze uwazacie, ze gdybyscie z nami zamieszkaly, bedziecie nie lojalne wobec rodzicow. Wierze jednak, ze rodzice chcieliby dla was jak najlepiej. Zycie w sierocincu nic wam nie da. Po czterech miesiacach same juz dobrze o tym wiecie. Raisa dodala: -Prosimy was o podjecie trudnej decyzji. Jestescie jeszcze bardzo male. Niestety, zyjemy w czasach, kiedy dzieci musza podejmowac takie decyzje jak dorosli. Jezeli tu zostaniecie, bedziecie miec ciezkie zycie, ktore raczej nigdy nie stanie sie latwiejsze. -Moja zona i ja pragniemy wam oddac dziecinstwo, chcemy wam dac szanse, zebyscie mogly sie nim cieszyc. Nie zastapimy wam rodzicow. Nikt ich nie zastapi. Bedziemy waszymi opiekunami. Zajmiemy sie wami, bedziemy was karmic i damy wam dom. Raisa z usmiechem zapewniala: -Nie oczekujemy za to niczego w zamian. Nie musicie nas kochac; nie musicie nas nawet lubic, chociaz mamy nadzieje, ze z czasem polubicie. Mozemy was stad zabrac. Spodziewajac sie odmownej odpowiedzi, Lew rzekl: -Jezeli sie nie zgodzicie, sprobujemy znalezc wam inna rodzine, ktora was do siebie zabierze, rodzine, ktora nie ma zadnego zwiazku z wasza przeszloscia. Jezeli tak bedzie wam latwiej, powiedzcie nam. Prawda jest taka, ze nie potrafie naprawic tego, co sie stalo. Mozemy wam jednak zapewnic lepsza przyszlosc. Nie oczekujemy niczego w zamian. Bedziecie mialy siebie. Bedziecie mialy wlasny pokoj. Ale zawsze bede dla was czlowiekiem, ktory przyjechal do was aresztowac waszego ojca. Moze z czasem to wspomnienie zacznie sie zacierac, nigdy jednak o tym nie zapomnicie. Bedzie nam przez to trudniej. Ale z wlasnego doswiadczenia wiem, ze to sie moze udac. Dziewczynki siedzialy w milczeniu, patrzac to na Lwa, to na Raise. Nie reagowaly na ich slowa, wciaz trzymajac sie za rece. Raisa powiedziala: -Mozecie sie zgodzic albo nie. Mozecie nas poprosic, zebysmy znalezli inna rodzine. Wszystko zalezy tylko od was. Lew wstal. -Pojdziemy sie teraz z zona przejsc. Porozmawiajcie o tym same. Macie ten pokoj dla siebie. Podejmijcie decyzje, jaka chcecie. Nie musicie sie niczego bac. Lew wyminal dziewczynki i otworzyl drzwi. Raisa wstala i wyszla na korytarz, a Lew za nia. Zamknal za soba drzwi. Ruszyli korytarzem, zdenerwowani jak jeszcze nigdy w zyciu. W gabinecie Zoja mocno przytulila mlodsza siostre. Podziekowania Ciesze sie, ze mam oparcie we wspanialym agencie, St Johnie Donaldzie z PFD, ktory dal mi impuls do napisania tej ksiazki. Za ten impuls - i wiele innych rzeczy - jestem mu niezwykle wdzieczny. Dziekuje takze Georginie Lewis i Alice Dunne za pomoc w trakcie pracy. W kolejnych etapach powstawania ksiazki zawsze moglem liczyc na opinie Sarah Ballard, ktora doskonale wywazala slowa krytyki i zachety, 'wreszcie - to jasne, ze wiele zawdzieczam PFD - chcialbym podziekowac Jamesowi Gillowi za to, ze przeczytawszy skonczona powiesc, oznajmil, ze wcale nie jest skonczona, i polecil mi napisac ja na nowo. Jego entuzjazm w tej fazie powstawania ksiazki byl bardzo potrzebny i cenny. Moi redaktorzy, Suzanne Baboneau z Simon Schuster UK i Mitch Hoffman z Grand Central Publishing, byli naprawde niezwykli. Uwielbialem prace z obojgiem. Dziekuje tez Jessice Craig, Jimowi Rutmanowi i Natalinie Sa-ninie. Natalina byla tak uprzejma, ze wytknela mi niektore bledy, dotyczace rosyjskich nazw i realiow zycia w Rosji. Szczegolne wyrazy uznania naleza sie Bobowi Bookmanowi z CAA za cenne rady i umozliwienie mi kontaktu z Robertem Towne'em. Robert, moj bohater wsrod ludzi piora, podzielil sie ze mna swoimi uwagami, dotyczacymi ostatecznej wersji ksiazki. Nie musze dodawac, ze byty bardzo inspirujace. Mam takze kilkoro wspanialych czytelnikow spoza kregow zawodowych. Ogromnie pomogla mi Zoe Trodd. Alexandra Arlango i jej matka Elizabeth czytaly liczne warianty powiesci i na kazdym etapie przekazywaly mi szczegolowe i nieocenione uwagi. Nie wiem, jak mam im dziekowac. Tak sie sklada, ze Alexandra, przez Cjwerty Films - pracujac z Michaelem Kuhnem, Emmeline Yang i Colleen Woodcock - dala mi pierwsza szanse pisarska. A w trakcie zbierania materialow do scenariusza, jaki wowczas dla tej wytworni pisalem, natknalem sie na historie Andrieja Czikatily i wydarzen zwiazanych z jego zbrodnicza dzialalnoscia. Przy pracy nad ta ksiazka pomagalo mi wiele osob, lecz chyba najwiecej Ben Stephenson. Nigdy nie bylem tak szczesliwy jak podczas kilku ostatnich lat. Dalsza lektura Nie moglbym napisac tej opowiesci, nie czytajac wczesniej wspomnien, pamietnikow i kronik licznych autorow. Studiowanie zrodel dawalo mi rownie wielka satysfakcje jak pisanie, a materialy na tematy poruszone w tej powiesci sa naprawde najwyzszej proby. Ponizej przedstawiam niewielki wybor tych prac. Pragne tu zaznaczyc, ze wszelkie przypadki swobodnego traktowania prawdy historycznej w tej powiesci sa wylacznie moja wina. Pamietnik Janusza Bardacha (napisany wspolnie z Kathleen Gleeson) "Czlowiek czlowiekowi wilkiem. Przezylem gulag" to przejmujacy obraz prob przezycia w lagrach stalinowskiej Rosji. Podstawowa lektura na ten temat sa "Gulag" Anne Applebaum oraz "Archipelag Gulag" Aleksandra Solzenicyna. Niezwykle przydatnym zrodlem informacji na temat tla historycznego byly dla mnie "The Harvest of Sorrow" Roberta Conquesta, "Stalin" Simona Sebaga Montefiore oraz "Everyday Stalinism" Sheili Fitzpatrick. Ksiazka "Russian Pulp" Anthony'ego Olcotta szczegolowo opisuje nie tylko rosyjski wymiar sprawiedliwosci, ale rowniez przyklady literackiego obrazu tego systemu prawnego. "Terror i rewolucja" Borysa Lewickiego okazal sie nieoceniona pomoca w zrozumieniu lub przynajmniej probie zrozumienia machinacji MGB. Wreszcie "The Killer Department" Roberta Cullena przedstawia dokladna relacje z przebiegu sledztwa w sprawie zbrodni Andrieja Czikatily. Goraco polecam wszystkie wymienione tu ksiazki. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-12 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/