TENN WILLIAM O ludziach i potworach WILLIAM TENN Czesc pierwsza Nauki kaplanow I. Ludzkosc liczyla sto dwadziescia osiem osob. Dzieki tak gwaltow-Lnemu rozwojowi populacji zamieszkanych bylo ponad tuzin jam, a zbrojne grupy Stowarzyszenia Mezczyzn patrolowaly bezustannie zewnetrzne korytarze. Ci mlodzi, sprawni wojownicy, w rozkwicie swych meskich sil, byli zawsze gotowi przyjac na siebie pierwsze uderzenie nieznanego niebezpieczenstwa zagrazajacego Ludzkosci. Byli na to gotowi oni, ich przywodcy oraz uslugujacy im mlodzi chlopcy, ktorzy nie przeszli jeszcze obrzedu inicjacji.Eryk Jedynak byl jednym z nich. Jeszcze sie szkolil, byl goncem i tragarzem dla tych, ktorzy juz dostapili godnosci wojownikow, ale jutro... jutro... Jutro przypada dzien jego urodzin. Jutro wyruszy po raz pierwszy by Krasc Dla Ludzkosci. A jesli wroci... a wroci z pewnoscia jako Eryk Szybki, a moze Eryk Sprytny... a wiec gdy wroci, precz pojdzie luzna chlopieca przepaska na biodra, a zastapia ja skorzane rzemienie dumnego wojownika, czlonka Stowarzyszenia Mezczyzn. Wtedy bedzie mogl zabierac glos i wyrazac swoje zdanie w Radzie Ludzkosci. Bedzie mogl patrzec na kobiety kiedy tylko zechce i jak dlugo zechce, bedzie mogl sie do nich zblizac, bedzie mogl... Spostrzegl, ze wedrujac bez celu dotarl na sam kraniec jamy swojej grupy. W rekach wciaz trzymal wlocznie wuja, ktora ostrzyl 9 tego popoludnia. Dalej zaczynaly sie nisze kobiet. Zobaczyl kilka czlonkin Stowarzyszenia Kobiet przygotowujacych jedzenie z produktow skradzionych ze spizarni Potworow. Przy tej pracy kazde zaklecie musialo byc wypowiedziane poprawnie, kazda inkantacja wymagala skupienia, inaczej nie wolno byloby zjesc tego pokarmu, mogl byc nawet niebezpieczny. Jakaz szczesliwa byla Ludzkosc - tak wiele bylo latwo dostepnej zywnosci, i mieli kobiety, ktore tak dobrze wladaly magiczna wiedza, umozliwiajaca przyrzadzenie z niej wlasciwego dla czlowieka pokarmu.Kobiety - coz to za wspaniale istoty! Na przyklad Sarah Leczaca Chorych, z jej niewiarygodna wiedza o produktach zdatnych do jedzenia i trujacych... Odziana tylko w plaszcz dlugich wlosow, ktory na przemian zaslanial i odkrywal jej biodra i piersi - najwieksze jakie kiedykolwiek widzial! To byla kobieta dla kazdego prawdziwego mezczyzny, miala za sobapiec miotow, dwa niezwykle liczne. Eryk przygladal sie jej, gdy obracala w dloniach kawal zoltej masy, badajac ja dokladnie w swietle zwisajacej z sufitu latarni. Tylko ona wiedziala czego szuka i co pozwala jej stwierdzic, ze zywnosc jest dobra. Z takiej kobiety kazdy wojownik mogl byc dumny. Ale byla juz zonajednego z wodzow grup i stala w hierarchii znacznie wyzej niz Eryk. Z kolei jej corce - Selmie O Gladkiej Skorze -z pewnoscia pochlebiloby jego zainteresowanie. Wciaz jeszcze nosila wlosy zwiazane w wielki kok. Musi minac jeszcze co najmniej rok, nim Stowarzyszenie Kobiet dopusci ja do inicjacji i zezwoli na przykrycie nagosci rozpuszczonymi wlosami. Nie... byla o wiele za mloda i zbyt malo znaczaca jak na kogos, kto niemal osiagnal juz status wojownika. Teraz jego spojrzenie przyciagnela inna dziewczyna. Obserwowala go juz od jakiegos czasu spod dlugich rzes, usmiechajac sie zalotnie. Harriet Gloszaca Przeszlosc, najstarsza corka Rity Strazniczki Pamieci, ktora pewnego dnia zastapi matke w tej pracy. Byla piekna szczupla dziewczyna. Jej wlosy opadaly w nieladzie, co potwierdzalo status doroslej kobiety o powaznej pozycji spolecznej. Eryk dostrzegal juz wczesniej te ukryte, a przeznaczone dla niego usmiechy, zwlaszcza w ostatnich kilku tygodniach, gdy zblizal sie czas jego Kradziezy. Wiedzial, ze jesli odniesie sukces - a musial go odniesc, nie dopuszczal nawet innej mysli - ta dziewczyna bedzie patrzec przychylnie na jego zaloty. Harriet byla jednak ruda, a wedlug tradycji Ludzkosci, to znaczylo, ze przynosi nieszczescie. Nie bedzie jej latwo odbyc gody... 10 Jego matka tez miala rade wlosy... i byla nieszczesliwa. Ciazace na niej straszne przeznaczenie dotknelo nawet jego ojca. Niemniej Harriet Gloszaca Przeszlosc byla wazna osoba w szczepie, jak na jej mlody wiek nawet bardzo wazna... i, na dodatek, pelna wdzieku. I co najwazniejsze, byla mu przychylna. Teraz usmiechala sie do niego calkiem otwarcie. Odwzajemnil usmiech.-Patrzcie na Eryka! - rozlegl sie donosny glos za jego plecami. - Juz sie rozglada za lezem. Eryku, przeciez nie nosisz jeszcze nawet rzemieni! Najpierw Kradziez, potem gody! Eryk odwrocil sie szybko, z jego twarzy nie zdazyl jeszcze zniknac rozmarzony usmiech. Stojaca przy samym wejsciu do jamy grapa mlodych mezczyzn zanosila sie chichotem. Wszyscy byli dorosli, mieli juz za soba Kradziez. Na razie ciagle jeszcze mieli wyzszapozycje w spoleczenstwie, wiec mogl zachowac tylko wyniosly spokoj. -Wiem o tym - zaczal - nie ma godow przed... -Dla niektorych nie ma nigdy - przerwal jeden z mezczyzn. Trzymal niedbale wlocznie i spogladal na Eryka z nieukrywana wyzszoscia. - Nawet po Kradziezy wciaz jeszcze musisz przekonac kobiete, ze jestes mezczyzna. A dla niektorych to trudne zadanie, bardzo trudne Eryku - J! Wybuch smiechu, teraz znacznie glosniejszy, smagnal go jak biczem. Eryk Jedynak poczul, ze jego twarz oblewa sie purpura. Jak smial przypomniec mu o tym? W tym najwazniejszym dniu jego zycia, gdy przygotowywal sie, by po raz pierwszy Krasc Dla Ludzkosci... Przeciagnal dlonia po swiezo naostrzonej wloczni wuja. -Przynajmniej - powiedzial cedzac powoli kazde slowo - moja kobieta pozostanie juz przekonana, Royu Biegaczu. Nie bedzie oczekiwac ofert od kazdego mezczyzny w szczepie. -Ty maly zawszony smieciu! - warknal Roy Biegacz. Oderwal sie od grapy i szybkim krokiem podszedl do Eryka. Jego trzymajaca wlocznie reka lekko drzala ze zdenerwowania. - Chcesz zarobic dziure w brzuchu? Moja zona ma dwa mioty mojej krwi. Dwa duze mioty! A co ty moglbys jej dac, ty obmierzly jedynaku? -Ma dwa mioty, ale nie z twojej krwi - odparowal Eryk przyjmujac obronna pozycje. - Bo jesli ty bylbys ojcem, to chyba znaczyloby, ze jasne wlosy wodza sa tak samo zarazliwe jak wysypka. Roy wrzasnal i dzgnal wlocznia. Eryk sparowal cios i nie pozostal mu dluzny. Chybiljednak, gdyz przeciwnik wykonal gwaltowny 11 unik. Krazyli teraz wokol siebie obrzucajac sie przeklenstwami i wyzwiskami, a czujne oczy wypatrywaly slabego punktu, ktory mozna by zaatakowac. Pozostali odsuneli sie w glab jamy, aby zrobic walczacym wiecej miejsca.Nagle potezne dlonie chwycily Eryka od tylu, unoszac go nad ziemie. Silny kopniak zwalil go z nog. Przeturlal sie z pol tuzina krokow. Zerwal sie natychmiast wciaz dzierzac w dloni wlocznie i o-brocil w mgnieniu oka do nowego przeciwnika. Ogarniety szalenstwem gotow byl rzucic wyzwanie calej Ludzkosci... ale nie Thomasowi Niszczycielowi Pulapek. Jego szalenstwo mialo jednak swoje granice. Gdy rozpoznal kapitana grupy, cala wscieklosc natychmiast po nim splynela. Nie mogl walczyc z Thomasem. To byl jego wuj i najwiekszy wojownik Ludzkosci. Ogarniety poczuciem winy podszedl do niszy w scianie, ku skladowisku broni i odlozyl wlocznie wuja na miejsce. -Co u diabla sie z toba dzieje, Roy? - uslyszal za plecami glos Thomasa. - Pojedynek z chlopcem? Gdzie twoj instynkt grupy? Tego nam tylko potrzeba, zmniejszyc sile grupy z szesciu do pieciu. Zaoszczedz swa bron na Obcych, albo jesli jestes tak odwazny, na Potwory! Ale nie waz sie dobywac jej w rodzinnej jamie. -To nie byl pojedynek - wymamrotal Roy, chowajac wlocznie. - Dzieciak za bardzo podskakiwal. Chcialem go skarcic. -Karc rekojescia wloczni! Poza tym to moja grupa, i karanie nalezy do mnie! A teraz wynoscie sie stad wszyscy i przygotujcie sie do Rady. Sam zajme sie chlopcem. Odeszli poslusznie, nawet nie odwracajac glow. Grupa Thomasa Niszczyciela Pulapek slynela z dyscypliny jak dlugie i szerokie byly jamy zamieszkale przez Ludzkosc. Przynaleznosc do tej grupy stanowila wielki powod do dumy. Tylko ze Eryk zostal nazwany chlopcem przy innych... chlopcem, gdy byl juz w pelni dorosly i gotow do Kradziezy! Chociaz po krotkim przemysleniu stwierdzil, ze lepiej byc nazwanym chlopcem niz jedynakiem. Chlopiec w koncu staje sie mezczyzna a jedynak zostaje jedynakiem na zawsze. To bylo tylko niewiele lepsze niz byc bekartem - dzieckiem kobiety nie w pelni zaakceptowanej przez Stowarzyszenie Kobiet. Zwrocil sie z tym nurtujacym go problemem do wuja, ktory przegladal wlasnie stan zapasowych wloczni. 12 -Czy nie mogloby byc tak... przeciez to chyba jest mozliwe, zemoj ojciec mial dzieci z inna kobieta? Powiedziales mi, ze byl jed nym z najlepszych zlodziei, jakiego kiedykolwiek mielismy. Kapitan spojrzal na niego z troska. Skrzyzowal rece na piersiach, co podkreslilo gre jego olbrzymich bicepsow. Tanczyl na nich blask swiatla z malej lampy, ktora nosil umocowana do czola. Byla to lampa, jaka mogli nosic tylko wojownicy o pelnym statusie. Po chwili milczenia przemowil cicho do siostrzenca: -Eryku, Eryku, zapomnij o tym, chlopcze. Byl najlepszy a na wet wiecej, byl slawny. Eryk Pustoszacy Spizarnie, Eryk Smiejacy Sie Z Zamkow, Eryk Wielki Rabus Ludzkosci - tak go zwano. To on nauczyl mnie wszystkiego co potrafie... ale poslubil tylko jedna ko biete. Ajesli jakas kobieta kiedykolwiek polaczyla siez nim, zacho wala to w tajemnicy. A teraz poukladaj te wlocznie. Nie moga lezec w takim nieladzie. Rekojesci i ostrza razem. Eryk poslusznie uporzadkowal stos broni, co zreszta i tak bylo jego obowiazkiem. Przejrzal tez plecaki i menazki, ktore mialy byc uzyte podczas wyprawy. Dopiero teraz ponownie zwrocil sie do wuja. -Ale przypuscmy, ze byla taka kobieta. Moj ojciec mogl miec dwa, trzy, moze nawet cztery inne mioty. Gdybysmy tylko mogli udowodnic cos takiego, nie bylbym juz Erykiem Jedynakiem. Niszczyciel Pulapek westchnal i zastanowil sie przez moment. Wyciagnal z niszy jedna z wloczni, a potem polozyl dlon na ramieniu Eryka. Pociagnal chlopca ku centrum jamy, az obaj staneli w sa-mym jej srodku. Wtedy rozejrzawszy sie uwaznie na wszystkie strony, przemowil cichym i niezwykle napietym glosem: -Czegos takiego nie jestesmy w stanie udowodnic, ale jesli nie chcesz byc Erykiem Jedynakiem, jesli chcesz nosic inny przydomek... no coz, to zalezy tylko od ciebie. Dokonaj dobrej Kradziezy. O tym teraz powinienes myslec i wylacznie o tym, o Kradziezy! Jaka kate gorie chcesz zapowiedziec? Nad tym prawde rzeklszy Eryk dotad sie nie zastanawial. -Mysle, ze jak zwykle, no... pierwsza kategorie. Zazwyczaj chyba wlasnie to wybiera sie podczas inicjacji? Starszy mezczyzna przygryzl warge. Wydawal sie rozczarowany. -Pierwsza kategoria, zywnosc, coz... Eryk spojrzal na niego ze zrozumieniem. -Sadzisz, ze dla takiego jak ja, jedynaka, ktory musi dopiero zdobyc dobre imie, trzeba czegos wiecej? Powinienem wiec powie- 13 dziec, ze dokonam kradziezy w drugiej kategorii - Przedmioty Uzyteczne Dla Ludzkosci? Czy tak wlasnie postapilby moj ojciec?-Wiesz jak postapilby twoj ojciec? -Nie. Jak? - spytal podekscytowany Eryk. -Wybralby trzecia kategorie! Te sama, ktora wybralbym ja, gdyby byla to moja inicjacja. I chce zebys ty takze ja wybral. -Trzecia kategoria? Przedmioty Potworow? Ale nikt nie wybral trzeciej kategorii, od co najmniej kilkunastu starych-dobrych-czasow! Dlaczego ja mialbym to robic? -Bo to nie jest po prostu ceremonia inicjacji. To moze byc cos znacznie wazniejszego, poczatek nowego zycia. Eryk zmarszczyl brwi. O coz wiecej moglo chodzic, jesli nie o jego inicjacje, o udowodnienie, ze jest juz prawdziwym, doroslym zlodziejem? -Ostatnio wsrod Ludzkosci dzieja sie pewne rzeczy... - Thomas Niszczyciel Pulapek ciagnal swa wypowiedz tym samym cichym i napietym glosem. - A ty bedziesz w ich centrum. Ta kradziez, jesli spiszesz sie dobrze, jesli zrobisz to, co ci powiem, powaznie potrza-snie tronem wodza. -Wodza? - teraz Eryk pogubil sie zupelnie. - Co wodz ma wspolnego z moja Kradzieza? Jego wuj znow zlustrowal uwaznie okolice. -Eryku, co jest najwazniejsza rzecza jaka my, ty, albo ktokolwiek z nas moze uczynic? Jaki jest sens naszego zycia? Po co tu jestesmy? -To latwe - odparl Eryk. - To najlatwiejsze z pytan. Kazde dziecko mogloby na nie odpowiedziec. Zaintonowal: By uderzyc w Potwory, cieszyc dusze odwetem, Aby wygnac je precz, by odzyskac planete, Aby sprawic cierpienie, ktore nam bylo dane, By pokazac, ze Ludzkosc wciaz jest niepokonana. -By uderzyc w Potwory. Dobrze. I co w zwiazku z tym robimy? Eryk Jedynak spojrzal na wuja. Nie tak brzmialo nastepne pytanie katechizmu. Musial niewlasciwie uslyszec. Jego wuj nie mogl popelnic bledu w tak podstawowym rytuale. Przeszedl do drugiej odpowiedzi, wpadajac bezwiednie w spiewny jezyk modlitwy, ktora tak wiele razy powtarzal w dziecinstwie: 14 Uczynimy to zatem. Przez know-how i wiedze, Co czynila praprzodkow Panami tego, co zyje. Albowiem know-how i wiedza, ktora oni wladali Uczyni nas wladnymi pokonac Potwory.-Tak, tak, Eryku - przerwal mu delikatnie wuj. - A teraz mi cos wyjasnij. Coz, u wszystkich piekiel, oznacza owo know-how? To nie bylo tak. Nie tak brzmial katechizm, zupelnie nie tak. -Know-how... no... mysle, ze... - stapal ostroznie po nieznanym terenie -...to jest to, co nasi Przodkowie wiedzieli. I to co z tym robili... tak mysle. Know-how to jest to, co musisz miec nim zrobisz bomby wodorowe albo pociski samo... samosterujace, no wszystkie te potezne bronie, jakie mieli nasi przodkowie. -A czy ta potega im pomogla w walce z Potworami? Czy powstrzymali Potwory? Eryk przez moment sluchal oszolomiony. Nagle jednak rozjasnilo mu sie w glowie. Juz wiedzial. Znowu wchodzili w znajomy katechizm. -Poprzez naglosc ataku... -Przestan! - rozkazal wuj. - Daruj sobie te glodne kawalki. Poprzez naglosc ataku, poprzez zdrade Potworow... czy dla ciebie to brzmi prawdopodobnie? Badz uczciwy. Skoro nasi Przodkowie byli Panami Stworzenia, mieli taka wspaniala bron, to jak Potwory mogly ich podbic? Wiodlem moja grupe na dziesiatki wypraw i znam wartosc niespodziewanego ataku, ale wierz mi chlopcze, to jest dobre w przypadku blyskawicznego napadu i natychmiastowej ucieczki, jesli naprawde walczysz z kims poteznym. Mozesz kogos powalic naglym atakiem, ale gdy jest o wiele potezniejszy od ciebie, to potem powstanie. Jasne? -Nno... moze tak. Nie myslalem o tym. -Ja myslalem. Mam za sobadoswiadczenie wielu bitew. I zwroc na to uwage, bo tylko to jest wazne: kiedy nasi Przodkowie upadli, nigdy juz nie powstali! To moze oznaczac, ze ta ich mityczna wiedza i know-how wcale nie byly takie potezne. A to z kolei oznacza... -odwrocil glowe i utkwil spojrzenie w oczach Eryka -...ze cala ta Wiedza Przodkow okazala sie nic niewarta w starciu z Potworami i byc moze rowniez nie jest za duzo warta dla nas. Eryk pobladl. Potrafil wszak doskonale rozpoznac herezje. Wuj klepnal go w ramie i z glosnym westchnieniem wypuscil powietrze, jakby wyrzucil wreszcie z siebie cos, z czym dlugo sie 15 meczyl. Pochylil sie ku chlopcu, ktory widzial teraz wyraznie jego blyszczace w swietle lampy oczy i znizyl glos do ledwie slyszalnego szeptu.-Eryku, kiedy spytalem cie, co robimy aby pokonac Potwory, ty odpowiedziales mi, co powinnismy robic. Bo przeciez nie robimy nawet najmniejszej rzeczy, ktora moglaby im zaszkodzic. Nie mamy pojecia, jak odzyskac Wiedze Przodkow, nie mamy ani narzedzi ani broni, ani tego ich know-how, cokolwiek to bylo. Ale nawet gdyby smy mieli to wszystko, nasza sytuacja w najmniejszym stopniu by sie nie poprawila. Bo Przodkowie poniesli juz raz kleske, kleske kom pletna, a byli wowczas u szczytu swojej potegi. Czy jest wiec sens dazyc do odzyskania takiej wiedzy? I teraz Eryk wszystko zrozumial. Zrozumial, dlaczego jego wuj szepcze konspiracyjnie, dlaczego rozglada sie goraczkowo wokol. Niemal czul juz w powietrzu zapach krwi. -Wuju Thomasie - wyszeptal przez zaschniete gardlo, nie mo gac mimo wysilku powstrzymac drzenia glosu - od jak dawna jestes wyznawca Wiedzy Przybyszow? Kiedy porzuciles Wiedze Przod kow? Thomas Niszczyciel Pulapek pogladzil w milczeniu swoja wlocznie. Byl to powolny, niemal nieuswiadomiony ruch, jakby chcial przypomniec siostrzencowi, ze bron w jego reku jest gotowa do uzycia w kazdej chwili. Wszystkie miesnie i sciegna jego poteznego i niemal zupelnie nagiego ciala rowniez sie napiely, gotowe do natychmiastowej akcji. Ponownie spojrzal w glab korytarza starajac sie przebic wzrokiem ciemnosc rozciagajaca sie poza niewielkim obszarem oswietlanym blaskiem lampki. Eryk podazyl za jego wzrokiem. Zdawalo sie, ze nikt nie czai sie w mrocznym cieniu. -Od jak dawna? Odkad poznalem twojego ojca. Byl w innej grupie... naturalnie nie widywalismy sie czesto dopoki nie poslubil mojej siostry. Chociaz oczywiscie slyszalem o nim. Kazdy w Stowarzyszeniu Mezczyzn o nim slyszal. Byl wielkim zlodziejem. Kiedy zostal moim szwagrem, duzo sie od niego nauczylem, o zamkach, o pulapkach... o Wiedzy Przybyszow. Byl jej wyznawcajuz na wiele lat przedtem. To on nawrocil twoja matke, nawrocil i mnie. -Nie! - wrzasnal Eryk odskakujac jak oparzony. - Nie moi ro-dzice! Oni byli religijnymi ludzmi! Kiedy zgineli odprawiono im zalobna ceremonie. Bo przyczynili sie do odzyskania czastki Wiedzy Przodkow. Ciezka dlon wuja wyladowala z impetem na jego ustach. 16 -Zamknij sie, ty cholerny glupcze! Wykonczysz nas obu! Oczywiscie, ze twoi rodzice byli religijni. Wiesz, jak zgineli? Twoja mat ka byla z ojcem na terenie Potworow. Slyszales, aby kiedykolwiek kobieta poszla na zlodziejska wyprawe? A moze myslisz, ze to byla zwykla zlodziejska wyprawa? Oni wyznawali Wiedze Przybyszow i sluzyli swojej religii najlepiej jak potrafili. Dla niej oddali zycie. Eryk patrzyl teraz w oczy wuja, ktory wciaz przyciskal jego usta wielkim lapskiem. Wyznawcy Wiedzy Przybyszow... sluzyli swojej wierze... czy myslisz, ze to byla zwykla zlodziejska wyprawa? Nigdy dotad nie zastanawial sie nad tym dziwnym faktem, ze jego rodzice poszli razem na terytorium Potworow. Mezczyzna, ktory zabral tam swoja zone... Rozluznil sie nieco, a wuj poczuwszy to, cofnal powoli reke. -Coz to byla za Kradziez, ktora moi rodzice przyplacili zyciem? Thomas przyjrzal sie uwaznie wyrazowi jego twarzy. Zdawal sie satysfakcjonowac go. -Taka sama jak ta, ktora ty wykonasz - odparl -jesli jestes wart, by kontynuowac dzielo swojego ojca. Jestes? Eryk chcial przytaknac, ale nagle poczul sie tak oslabiony, ze potrafil tylko zwiesic w milczeniu glowe. Nie wiedzial, co ma powiedziec. Do tej pory wuj stanowil dla niego wzor, byl silny, madry i zreczny. Ojciec... naturalnie chcial bycjego godnym nastepca kontynuowac zadanie, ktorego sie podjal, ale dzis mial przejsc inicjacje. Wystarczajaco niebezpieczna bedzie proba udowodnienia, ze jest mezczyzna. Czy mogl teraz podejmowac sie zadania, ktore zniszczylo jego ojca - najwiekszego zlodzieja w calym szczepie? Ajeszcze dowiedzial sie o herezji. Gdyby to wyszlo na jaw grozilaby mu smierc. -Sprobuje... ale nie wiem czy podolam. -Podolasz! - zapewnil go wuj mocnym glosem. - Wszystko jest juz zaplanowane. Gdy staniesz przed Rada powiedz wodzowi, ze wybierasz trzecia kategorie. -Dlaczego trzecia? - spytal Eryk. - Dlaczego to musi byc Przedmiot Potworow? -Bo go potrzebujemy. I masz sie przy tym upierac, chocby nie wiem jak starali sie wplynac na zmiane twojej decyzji. Jak wiesz, podczas ceremonii inicjacji kandydat ma prawo wybrac kategorie. Pierwsza Kradziez mezczyzny jest jego wlasnym wyborem. -Ale wuju, posluchaj... Z ciemnego korytarza doszedl ich przenikliwy gwizd. 2 - O ludziach... 17 -Rada zaczyna sie zbierac, chlopcze. Porozmawiamy pozniej, podczas wyprawy. I zapamietaj, ze trzecia kategoria jest twoim pomyslem, wylacznie twoim! O wszystkich innych rzeczach, ktore ode mnie przed chwila uslyszales, lepiej zapomnij. Jesli beda problemy z wodzem, pomoge ci. W koncu jestem twoim protektorem.Otoczyl ramieniem swojego wciaz oszolomionego siostrzenca, i pchnal go lekko w glab ciemnego korytarza, tam, gdzie oczekiwali ich pozostali czlonkowie grupy Thomasa Niszczyciela Pulapek. 2. zczep zebral siew centralnej i zarazem najwiekszej z jam, oswietlanej olbrzymimi wiszacymi lampami, ktore mogly sie zmiescic tylko w tym pomieszczeniu. Oprocz kilku straznikow pilnujacych zewnetrznych korytarzy, byla tu cala Ludzkosc - ponad setka osob, co tworzylo jedyny w swoim rodzaju widok.Na niewielkim podescie zwanym Kopcem Tronowym rozsiadl sie Franklin Ojciec Wielu Zlodziei, wodz Ludzkosci. On jeden posrod tych srogich wojownikow wyroznial sie wielkim brzuchem i obwislymi miesniami, bo tylko on cieszyl sie przywilejem proznia-czego zycia. W porownaniu z otaczajacymi go poteznie zbudowanymi kapitanami grup wygladal niemal jak kobieta, a mimo to jeden z przydomkow, ktory oficjalnie nosil, brzmial po prostu Mezczyzna. I zaprawde mezczyznaposrod Ludzkosci byl Franklin Ojciec Wielu Zlodziei. Swiadczyl o tym zarowno szacunek z jakim traktowali go stojacy wokol Kopca wojownicy, jak i pelne uwielbienia spojrzenia kobiet, stojacych po przeciwleglej stronie jamy w szeregach zgodnych z hierarchia Stowarzyszenia Kobiet. Swiadczyly o tym pelne wyzszosci i pogardy spojrzenia, ktore rzucala im Ottilia Pierwsza Zona Wodza, jak i wreszcie rysy twarzy dzieci stojacych opodal w bezladnej cizbie, ktorych wiekszosc, w mniejszym lub wiekszym stopniu nosila podobienstwo do rysow twarzy Franklina. Wodz klasnal w dlonie - trzy razy, glosno i dobitnie. -W imieniu naszych Przodkow - odezwal sie - i przywolujac ich Wiedze, dzieki ktorej wladali Ziemia oglaszam Rade za otwarta! I niech 19 zakonczy sie ona uczynieniem jeszcze jednego kroku ku odzyskaniu dawnej madrosci i chwaly. Kto domagal sie zwolania Rady?-Ja- Thomas Niszczyciel Pulapek wystapil ze swojej grupy i stanal przed wodzem. Franklin skinal glowa i zadal nastepne przewidziane ceremonialem pytanie: -Jaka byla tego przyczyna? -Jako kapitan, chce przedstawic kandydata na mezczyzne. Jest nim Eryk Jedynak, czlonek mojej grupy i zarazem moj siostrzeniec. Nosil za mna wlocznie przez wymagany zwyczajem czas i zostal zaakceptowany do inicjacji przez Stowarzyszenie Mezczyzn. Uslyszawszy swoje imie Eryk poczul dreszcz przeszywajacy jego cialo. Czesciowo wiedziony wlasna wola a czesciowo reagujac na zachecajace kuksance pozostalych wojownikow grupy, wystapil z szeregu, stanal obok wuja i spojrzal odwaznie w twarz wodza. Byl to najwazniejszy moment w calym jego zyciu i z trudem tylko udawalo mu sie utrzymywac nerwy na wodzy. Znajdowalo sie tu tak wielu ludzi, wszyscy zebrani w jednym miejscu, wielcy i slynni wojownicy, posiadajace tak rozlegla wiedze, przepiekne kobiety, sam wodz... a wszystko to zaledwie w kilka chwil po uslyszeniu straszliwej tajemnicy wuja. Nie zdolal jeszcze uporzadkowac mysli. A musial wszak zachowac jasnosc umyslu. Zaraz bedzie udzielal odpowiedzi na kilka pytan i nie moze przy tym popelnic najmniejszego bledu. -Eryku Jedynaku - zaczal wodz. - Czy chcesz ubiegac sie o sta tus mezczyzny? Eryk z trudem wypuscil powietrze i odparl lekko drzacym glosem: -Chce. -Jaka wartosc bedziesz mial dla Ludzkosci, gdy staniesz sie mezczyzna? -Bede kradl dla Ludzkosci kazda rzecz, jaka bedzie jej niezbedna. Bede bronil Ludzkosci przed wszystkimi Obcymi. Zwieksze stan posiadania i wiedze spolecznosci kobiet, aby Stowarzyszenie Kobiet moglo pomnazac potege i dobrobyt Ludzkosci. -I jestes gotow przysiac, ze tak bedziesz czynil? -I jestem gotow przysiac, ze tak bede czynil! Teraz wodz zwrocil sie ponownie do wuja Eryka: -Jako jego protektor, czy poswiadczysz te przysiege? Czy za reczysz swoim slowem, ze jest godzien zaufania? Z ledwo uchwytna nutka sarkazmu w glosie, Thomas Niszczyciel Pulapek odparl: 20 -Tak. Poswiadczam jego przysiege i zareczam swoim slowem,ze jest godzien zaufania. Trwalo to zaledwie chwile, ulotny moment, kiedy spojrzenie wodza skrzyzowalo sie ze spojrzeniem Thomasa, ale Eryk, mimo iz zaprzatniety czyms zupelnie innym, wyczul niezwykle napiecie, jakie zaiskrzylo w powietrzu. Wodz jednak natychmiast odwrocil wzrok i wskazal kobiety stojace po przeciwnej stronie jamy. -Zostal zaakceptowany jako kandydat na mezczyzne. Teraz jednak kobiety muszapoddac go probie, albowiem tylko kobieta moze dac mezczyznie meskosc. Pierwsza czesc zakonczyla sie i nie poszlo najgorzej. Eryk odwrocil sie i spojrzal na zblizajace sie przywodczynie Stowarzyszenia Kobiet. Prowadzila je Ottilia Pierwsza Zona Wodza. Dopiero teraz miala nadejsc ta czesc ceremonii, ktorej naprawde sie obawial - czesc nalezaca do kobiet. Jak to bylo w zwyczaju, teraz, gdy one sie zblizaly, wuj i mentor opuscil go. Thomas Niszczyciel Pulapek powiodl swoich wojownikow do stop Kopca Tronowego, gdzie tak jak wszyscy zebrani mezczyzni, skrzyzowali rece na piersiach, by przygladac sie w milczeniu temu, co za chwile mialo nastapic. Albowiem mezczyzna moze udowodnic swa meskosc tylko bedac sam. Gdy ma do czynienia z kobietami, przyjaciele mu nie pomoga. To nie bedzie latwa sprawa - doszedl do wniosku Eryk. Mial nadzieje, ze przynajmniej jedna z zon jego wuja znajdzie sie posrod egzaminujacych. Obie byly milymi kobietami i lubily go, czesto tez rozmawialy z nim o tajemniczych zajeciach kobiet. Ale teraz naprzeciw niego staly trzy inne kobiety o srogich twarzach, a z ich oczu czytal wyraznie, ze maja zamiar bardzo powaznie potraktowac zblizajaca sie probe. Rytual rozpoczela Sarah Leczaca Chorych. Obeszla go wkolo czujnym krokiem, z dlonmi opartymi na biodrach, a jej olbrzymie piersi kolysaly sie miarowo. Spogladala na Eryka z wyrazna pogarda. -Eryku Jedynaku - zaczela, a po wypowiedzeniu tego slowa zamilkla na moment, jakby to, co powiedziala, wydalo jej sie niepo jete - Eryku Pojedynczy, Eryku Jedyne Dziecko Tak Swojej Matki Jak i Swego Ojca. Twoi rodzice spedzili ze soba zaledwie tyle czasu, by splodzic jedno dziecko, czy to jednak wystarczylo, by splodzic zarazem mezczyzne? Rozlegly sie glosne chichoty najpierw wsrod dzieci stojacych w oddali a potem takze znacznie donosniejsze od strony Tronowego 21 Kopca. Eryk poczul, jak jego twarz i szyja oblewaja sie purpura. Za taka obraze wyzwalby na pojedynek na smierc i zycie kazdego mezczyzne, kazdego jaki kiedykolwiek chodzil po ziemi, ale nie mogl przeciez podniesc reki na kobiete. Taki czyn przyplacilby zyciem. Poza tym jednym z podstawowych celow tej proby bylo udowodnienie, ze potrafi kontrolowac swoje emocje.-Tak sadze - odpowiedzial wreszcie po dlugiej chwili milczenia - i jestem gotow to udowodnic. -Udowodnij wiec! - warknela kobieta. Jej prawa reka, uzbrojona w dlugi naostrzony kolec, wystrzelila ku jego piersi jak wlocznia. Eryk napial miesnie, starajac sie skupic mysli na czyms zupelnie innym i odleglym. Tak radzili mu starsi mezczyzni -wlasnie to nalezalo zrobic w tym momencie proby. To nie ciebie ranil ostry kolec, ty, twoj umysl, twoja osobowosc, twoja dusza, byly w tej chwili w zupelnie innej czesci jamy. Przygladaly sie po prostu temu bolesnemu rytualowi, ktorego dokonywano na jakims obcym ciele. Kolec wbil sie lekko w jego tors, zatrzymal sie, cofnal. Sondowal rozne miejsca, az wreszcie znalazl nerw w ramieniu. Tam, prowadzony z cala wiedza jaka posiadala na temat ludzkiego ciala Sarah Leczaca Chorych, nakluwal i wwiercal sie w ten delikatny obszar, az Eryk mial wrazenie, ze jego zacisniete z calej sily zeby skrusza sie na pyl. Nie krzyczal. Jego zwarte piesci drzaly w paroksyzmie bolu, ale sila woli utrzymywala cialo nieruchomo. Nie poruszyl sie. Nie uniosl reki, aby sie bronic. Sarah Leczaca Chorych cofnela sie o krok i przyjrzala mu sie z uwaga. -Nie ma tam jeszcze mezczyzny - powiedziala dobitnie - ale byc moze zaczyna sie on rodzic. Teraz mogl sie rozluznic. Proba fizycznej wytrzymalosci byla za nim. Czekala go jeszcze inna, duzo pozniej, gdy zakonczy sukcesem swa Kradziez, ale ta bedzie dokonywana przez mezczyzn jako czesc przynoszacego chwale ceremonialu pasowania na wojownika. Wiedzial, ze przystapi do niej z wielka radoscia. Kobiety zakonczyly swoje zadanie. I to bylo teraz najwazniejsze. Jego cialo zareagowalo na rozluznienie napietej woli wydzieleniem duzej ilosci potu, ktory teraz splywal po kazdym calu skory i szczypal niemilosiernie poranione miejsca. Jeszcze raz musial wytezyc wole, aby nie osunac sie na ziemie. -Bardzo bolalo? - to pytanie zadala Rita Strazniczka Pamieci. Na jej twarzy malowal sie wspolczujacy usmiech, ale Eryk wiedzial. 22 ze nie byl on szczery. Tak stara, czterdziestoletnia kobieta nie mogla miec w sercu wspolczucia dla nikogo, jej wlasne, wymeczone cialo sprawialo wystarczajaco wiele bolu. Nie przejmowala sie juz dolegliwosciami innych ludzi.-Troche - odparl. - Nie za bardzo. -Potwory sprawia ci znacznie wiecej cierpien, jesli zlapia cie, gdy bedziesz kradl na ich terytorium. Zadadza ci wiekszy bol niz my kiedykolwiek bylibysmy w stanie. -Wiem. Ale Kradziez jest najwazniejsza. Warta ryzyka, ktore podejmuje. Kradziez jest najwazniejsza sposrod wszystkiego, co moze czynic mezczyzna. Rita Strazniczka Pamieci przytaknela ruchem glowy. -Tak, poniewaz kradniesz rzeczy, ktore pozwalaja Ludzkosci przezyc. Kradniesz rzeczy, ktore Stowarzyszenie Kobiet moze za mienic na pokarm, ubrania i bron, dzieki czemu Ludzkosc trwa i roz wija sie. Dostrzegl, ku czemu zmierza ta rozmowa i odparl, jak tego oczekiwano: -Nie, nie dlatego kradne. Zyjemy dzieki temu, co ukradniemy, ale nie kradniemy wylacznie dlatego, aby po prostu zyc. -Dlaczegoz wiec? - spytala, jakby nie znala odpowiedzi lepiej niz ktokolwiek z zebranych tu ludzi. - Dlaczego wiec kradniemy? Co jest dla nas wazniejsze niz samo zycie? A wiec teraz katechizm. By uderzyc w Potwory, cieszyc oczy odwetem, Aby wygnac je precz, by odzyskac planete, Aby sprawic cierpienie, ktore nam bylo zadane... Poradzil sobie ze slowami dlugiej modlitwy, zatrzymujac sie po zakonczeniu kazdego fragmentu tak, aby Strazniczka Pamieci mogla zadac kolejne pytanie i umozliwic mu wypowiedzenie nastepnej kwestii. Raz sprobowala go zmylic. Zmienila porzadek piatego i szostego pytania. Zamiast spytac - "Co uczynimy z Potworami, gdy odzyskamy Ziemie?", zapytala: "Dlaczego nie mozemy uzywac Wiedzy Przybyszow, ktora wladaja Potwory, aby je pokonac?" Nielatwo bylo przezwyciezyc dlugoletnie przyzwyczajenie i dopiero gdy zabrzmialy juz slowa: "I powstana dla nich, dla zwierzat, miejsca, ktore Zoo zwali nasi Przodkowie, lub tez w jamach pod 23 naszymi domami, wiesc beda nedzne zycie swoje," Eryk zorientowal sie, ze wpadl w pulapke i skonfundowany zamilkl.Po krotkiej chwili zmieszania zebral jednak mysli i znalazl w pamieci wlasciwa odpowiedz, tak jak uczyly go przez wszystkie te lata zony wuja. Rozpoczal ponownie: -"Trzy sa powody, dla ktorych Wiedza Przybyszow zakazana dla nas" - przemowil znow unoszac w gore dlon i dotykajac kciukiem palca wskazujacego. - "Albowiem nie jest dla Ludzi Wiedza Przy byszow i nieludzka jest Wiedza Przybyszow, i antyludzka jest ona. Poniewaz jest nie dla Ludzi, nigdy nie bedzie dane nam jej pojac, poniewaz jest nieludzka, uzyc jej chciec nie bedziemy, chocby na wet pojac jadane nam bylo. Poniewaz wreszcie antyludzka jest ona, przeto tylko zniszczenie i smierc Ludzkosci przyniesc zdolna. Prze to poki Ludzmi jestesmy, uzyc jej nie zdolamy. Albowiem Wiedza Przybyszow przeciwienstwem Wiedzy Przodkow jest w kazdym aspekcie, tak wstretna jak tamta piekna, tak szkodliwa, jak tamta pomoc niosaca. I po smierci tylko ku krainom Potworow przywiesc by nas mogla, miast ku krainom zmarlych Przodkow naszych." Ostatecznie poszlo zupelnie dobrze mimo tego drobnego potkniecia. Nie mogl jednak powstrzymac sie przed odbieganiem myslami ku rozmowie, ktora dopiero co odbyl z wujem. W czasie, gdy jego usta wymawialy tak znane slowa i prawa, umysl porownywal je z tym, co wtedy uslyszal. Wuj byl wyznawca Wiedzy Przybyszow. Jesli wierzyc jego slowom, byli nimi rowniez jego rodzice. Czy byli wiec nieludzcy i antyludzcy? Co ma zrobic? Znal dobrze swoje religijne obowiazki i zgodnie z nimi powinien byl natychmiast powiedziec calej Ludzkosci o przerazajacym sekrecie wuja. Cala ta sprawa byla zbyt skomplikowana dla kogos o tak malym doswiadczeniu zyciowym. Kiedy wreszcie ukonczyl recytowanie dlugiego katechizmu, Rita Strazniczka Pamieci oznajmila: -Do tej pory ty mowiles o Wiedzy Naszych Przodkow. Teraz zobaczymy, co Wiedza Przodkow ma nam do powiedzenia o tobie. Na jej gest, dwie mlode dziewczyny, najwyrazniej jeszcze przed obrzedem inicjacji, zblizyly sie pchajac przed soba wielka maszyne. ktora byla jednym z najswietszych przedmiotow posiadanych przez szczep. Cofnely sie zaraz, przygladajac sie z zawstydzonymi usmiechami Erykowi Jedynakowi. Wiedzial, ze te usmiechy oznaczaly po pro- 24 stu najlepsze zyczenia od tych, ktore znajdowaly sie wciaz jeszcze przed inicjacja dla tego, ktory wlasnie ja przechodzil. Ale nawet to sprawilo mu przyjemnosc, gdyz dopiero teraz poczul, ze znajduje sie znacznie blizej upragnionego statusu niz one. Ten usmiech oznaczal tez, iz w oczach bezstronnych obserwatorow jego egzamin przebiegal zupelnie dobrze.Pojedynczy! - jeszcze raz zawrzala w jego glowie wsciekla mysl. - Ja im jeszcze pokaze, co Pojedynczy potrafi zrobic! Rita Strazniczka Pamieci przekrecila galke znajdujaca sie u szczytu maszyny, a ta zaczela znajomo turkotac. Kobieta uniosla w gore rece i wszyscy zebrani - wojownicy, kobiety, dzieci, a nawet sam wodz - pochylili z szacunkiem glowy. -Wsluchujcie sie w slowa Naszych Przodkow - Rita zaintono wala piesn. - Przypatrujcie sie dobrze tym obrazom, ukazujacym wam ich wielka moc. Moc, ktora rozporzadzali, zanim nadszedl ich ko niec. Ale wiedzieli oni, ze my, ich potomkowie, mozemy odzyskac Ziemie, ktora oni utracili. Stworzyli zatem te Maszyne dla przyszlych pokolen Ludzkosci jako przewodnik ku wiedzy, ktora kiedys posia dali, a ktora my musimy odzyskac. Stara kobieta opuscila rece i dopiero wtedy wszyscy zebrani odwazyli sie uniesc glowy. Spogladali z wyczekiwaniem na biala sciane znajdujaca sie naprzeciw Maszyny. -Eryku Jedynaku! - zawolala Rita, wciskajac przypadkowe gu ziki na jednym z bokow Maszyny. - Ta czesc Wiedzy Naszych Przod kow jest przeznaczona dla ciebie. Ta wizja bedzie z toba przez cale zycie, i w momencie twojej smierci! 3. patrywal sie w sciane oddychajac ciezko. Teraz mial dowie-dziec sie, jaki jest cel jego zycia. Teraz. Gdy wuj przechodzil podobna ceremonie wiele starych-dobrych-czasow temu, to wlasnie wizja taka jak ta podpowiedziala imie, ktore mial odtad nosic: Niszczyciel Pulapek. Podczas ostatniej ceremonii inicjacji jeden z mlodziencow ujrzal wizje przedstawiajaca dwa olbrzymie, powietrzne wehikuly Przodkow, ktore ulegly katastrofie w powietrzu. Wszyscy probowali wtedy pocieszyc chlopca, ale on juz wiedzial, ze jego przeznaczenie wkrotce sie dopelni. I tak tez sie stalo - schwytany przez Potwora w trakcie swojej Pierwszej Kradziezy, zostal rozdarty na strzepy, a jego martwe cialo uderzylo o sciane. Ale nawet to, przyznal w myslach Eryk, bylo lepsze niz przerazajaca pustka martwej wizji, kiedy to - a zdarzalo sie tak od czasu do czasu - maszyna wlaczala sie i pokazywala tylko bialy prostokat. Wtedy caly szczep przekonywal sie, ze mlodzieniec, ktory wlasnie przechodzil ceremonie, nie mial w sobie nic ludzkiego. A maszyna nie mylila sie nigdy! Ten, komu objawila sie taka wizja, nie otrzymywal prawa, by wyruszyc na swa pierwsza zlodziejska wyprawe. Mogl tylko sluzyc drobna pomoca prawdziwym wojownikom i prosic kobiety, aby przeznaczaly mu jakies zadania do wykonania. Maszyna Przodkow zagladala wprost w serce kazdego chlopca i przepowiadala kim jest i kim stanie sie w zyciu. Jak wielkiej trzeba bylo wiedzy, aby stworzyc taka maszyne - nie smial nawet myslec. Posiadala w sobie zrodlo energii, ktore samo odzyskiwalo moc, i ktore samo 26 w sobie bylo niewiarygodna potega. Mogla pracowac przez wieki, jesli tylko nie zostalaby zniszczona... ale ktoz smialby zniszczyc taka swietosc. W obrazach, ktore przekazywala Maszyna, ukryte byly nie tylko sekrety kazdego czlonka spolecznosci, ale takze wielkie tajemnice, ktore cala Ludzkosc musiala rozwiazac i zrozumiec, zanim osiagnie zbawienie poprzez wiodace ku niemu rytualy Wiedzy Przodkow.Teraz jednak wizja miala dotyczyc tylko malej czastki Ludzkosci - Eryka i jego przyszlosci. Czekal wiec, a jego zdenerwowanie wzrastalo w miare, jak warkot pracujacej Maszyny przybieral coraz wyzsze tony. I nagle wsrod zebranych w jamie przemknelo glosne westchnienie. Na scianie pojawila sie wizja. Obrazy sie pokazaly - to bylo najwazniejsze. Otrzyma zatem prawdziwa przepowiednie Przodkow. -W Scattergoods znowu promocja! - uslyszeli gromki glos, a obraz na scianie ukazal im ludzi nadchodzacych ze wszystkich stron, ubranych w te dziwne tkaniny owiniete wokol cial, jakie nosili ich Przodkowie. Wszyscy sie spieszyli. Mezczyzni, kobiety, dzieci. Zaaferowani, szli ze wszystkich czterech rogow obrazu ku dziwacznej budowli znajdujacej sie posrodku, i znikali w jej wnetrzu. Wciaz nastepni i nastepni znikali w czelusciach, podczas gdy kolejni mate-rializowali sie na brzegach obrazu, rowniez podazajac w tym samym kierunku. -W Scattergoods znowu promocja! - uslyszeli ponownie krzyk. - Wyprzedaz nad wyprzedaze! Po cenach tak niskich jak nigdy! Tylko w trzech sklepach Scattergoods! Tylko tu i tylko jutro! Lornetki, magnetofony, kamery! Niewiarygodne obnizki cen! Okazja! Okazja! Okazja! Teraz pojawily sie przedmioty. Dziwne, nieznane przedmioty, takie, jakich uzywali przodkowie. A gdy pokazywal sie obraz kazdego z nich, nieznany glos mowil o jego poteznych i magicznych zaletach. Byly to przedmioty, ktore odeszly wraz z niedostepnajuz skarbnica Wiedzy Przodkow. -Miernik Kraffta-Yahrmanna! Najlepszy jaki kiedykolwiek bylo wam dane ogladac. A teraz moze byc wasz. Tak lekki, ze rozdziawicie usta ze zdumienia, a cena jest dostepna dla kazdej kieszeni! Osiem dolarow, dziewiecdziesiat piec centow! Jutro w Scattergoods. Jestesmy najlepsi! -Automatyczna, osmiomilimetrowa kamera filmowa Kyoto, soczewka o ogniskowej 1,4! Elektryczne oko z niesamowita rozdzielczoscia ktore dostarczy wam niewiarygodnych wrazen wzrokowych. 27 Wypozyczenie, tylko trzy dolary za tydzien! Ograniczona ilosc, wiec spieszcie sie, spieszcie!Eryk patrzyl na sciane w absolutnym skupieniu, zaciskal tylko nerwowo dlonie, a oczy niemal wychodzily mu z orbit, tak bardzo byl skoncentrowany. Ta wizja miala zawazyc na calym jego zyciu, na wszystkim, co sie w nim wydarzy. Obraz, ktory wlaczona przypadkowymi dotknieciami Maszyna Przodkow teraz ukazywala, byl nieomylna przepowiednia jego przyszlosci. Wiedza Przodkow nie mogla sie mylic. Przepowiednie sprawdzaly sie zawsze. Ale Eryk zaczynal sie martwic. Ta wizja byla zbyt dziwna. Czasami zdarzaly sie wizje, ktore wprawialy w zaklopotanie nawet najmadrzejsze z kobiet. A to znaczylo, ze mlodzieniec, ktorego dotyczyly, zawsze mial byc zagadka... dla siebie samego i dla calej Ludzkosci. Oby tylko nie przydarzylo sie to jemu! O Przodkowie! OWiedzo! Maszyno! Oby tylko nie jemu! Daj, prosze, jasna odpowiedz co do przyszlej osobowosci i przebiegu mojego zycia! -Specjalnie importowane dla panstwa precyzyjne lornetki! - rozbrzmial jeszcze raz glos czlowieka, ktory ukazal sie, trzymajac w rekach jeden z dziwacznych przedmiotow Przodkow. - Gdybysmy powiedzieli wam nazwe producenta, natychmiast wiedzielibyscie, o kogo chodzi. Siedem na piecdziesiat tylko za czternascie dolarow i dziewiecdziesiat piec centow razem z pudelkiem. Dziesiec na piecdziesiat tylko jeden dolar wiecej! Rowniez z pudelkiem. Widzicie dalej, widzicie dokladniej i placicie mniej! Zawsze placicie mniej w sklepie Scattergoods, gdzie ceny stale szybuja w dol, a jakosc siega niebios! Jutro! Jutro w sklepach Scattergoods! Coroczna wyprzedaz w dzien po Halloween! To byl koniec wizji. Obraz zniknal, na scianie jamy pozostal tylko bialy prostokat. Eryk zrozumial, ze byla to juz cala przepowiednia co do jego przyszlego zycia, jakiej udzielila mu laskawie Maszyna Przodkow. Ale co ona oznaczala? Jak nalezalo ja interpretowac? Spojrzal pytajaco na Ottilie Pierwsza Zone Wodza, w ktora wpatrywaly sie rowniez oczy wszystkich zebranych, lacznie z Sarah Leczaca Chorych i Rita Strazniczka Pamieci. Albowiem tylko Ottilia mogla wyjasnic wizje, tylko ona, wladcza, siedzaca teraz w kucki Ottilia. Pierwsza Zona Wodza to byl jej honorowy tytul, ostatnie imie jakie nosila, ale znacznie wczesniej nim je otrzymala, wczesniej nim zostala Przewodniczaca Stowarzyszenia Kobiet, szczycila sie innym imieniem ktore brzmialo: Ottilia Wieszczka, Ottilia Przepowiadajaca Los. Ottilia potrafila umyslem wedrowac ze znajomej jamy teraz- 28 niejszosci ku mrocznym labiryntom przyszlosci; potrafila czytac znaki, zapobiec zlemu przeznaczeniu. Na przyklad tylko ona umiala wskazac, ktore z nowo narodzonych dzieci w miocie nalezy zabic, gdyz pewnego dnia przyniosloby Ludzkosci smierc i zniszczenie. To ona po smierci starego wodza wskazala Franklina Ojca Wielu Zlodziei jako kolejnego wodza Ludzkosci, gdyz z nim zwiazany byl najlepszy los. Nie mylila sie nigdy. I teraz, gdy powstala, uniosla w gore rece i zaczela kolysac calym cialem, zawodzac tajemnicze zaklecia, dla wszystkich stalo sie jasne, ze nie maja przed sobaOttilii Pierwszej Zony Wodza, ktora stala sie dopiero, gdy Franklin wstapil na Tronowy Kopiec, lecz ze powrocila do nich Ottilia Wieszczka, szukajaca w glebi swego umyslu odpowiedzi na zagadke, jaka bylo przeznaczenie Eryka Jedynaka.Eryk, oczekujacy w napieciu na jej slowa, zapomnial zupelnie o dokuczliwych skaleczeniach i ranach zadanych mu przez Sarah Leczaca Chorych. Czy dana mu wizje mozna bylo zinterpretowac? Jak nalezalo jarozumiec? Cokolwiek Ottilia dostrzeze w tej wrozbie, na zawsze przylgnie to do jego imienia i losu. Ta przepowiednia zawazy na jego zyciu bardziej niz krew plynaca w jego zylach. Jakie imie bylo mu przeznaczone? Eryk Okazja? To nie mialo sensu. Eryk Wyprzedaz? To wcale nie bylo lepsze. Czyzby otrzymal pusta wizje? Patrzyl wiec na Ottilie, a za jej plecami widzial wuja, stojacego miedzy ludzmi ze swojej grupy, po lewej stronie Tronowego Kopca. Co najdziwniejsze, Thomas Niszczyciel Pulapek wpatrywal sie w Ottilie szczerzac zeby w szerokim usmiechu. Coz on widzi w tym wesolego? - przemknelo przez rozgoraczkowana glowe Eryka. Czy nie ma dla niego nic swietego? Czy nie zdaje sobie sprawy jak wazne dla przyszlosci siostrzenca jest, by otrzymal imie, z ktorego moglby byc dumny? Co zabawnego widzi w cierpieniu, z jakim Ottilia wlasnie rodzi go ponownie jako doroslego mezczyzne? Zdal sobie nagle sprawe, ze z ust Wieszczki zaczynaja wydobywac sie zrozumiale slowa. Natezyl wiec sluch odrzucajac wszelkie klebiace mu sie w glowie mysli. Teraz! Teraz mialo sie wyjasnic kim jest i kim bedzie. -Trzy razy - wymamrotala Ottilia, a jej slowa stopniowo stawaly sie coraz glosniejsze i wyrazniejsze. - Trzy razy Przodkowie nadali Erykowi imie. Trzy razy je powtorzyli. Na trzy rozne sposoby okreslili, kim ma byc, czego wymaga od niego Wiedza Przodkow. I wy wszyscy to slyszeliscie, tak jak slyszalam ja, i jak slyszal to sam Eryk. 29 Ktore, pomyslal goraczkowo Eryk, ktore z tych nieznanych, tajemniczych slow wyznaczalo jego imie i jego przyszly los? Czekal na to, co Wieszczka powie dalej niemal przestajac oddychac.Ottilia zas najwyrazniej rozluznila sie, jej rece opadly swobodnie wzdluz ciala. Przemowila do nich jeszcze raz, tym razem donosnie, wladczym tonem, patrzac na sciane, na ktorej niedawno rozgrywala sie tajemnicza wizja. -Powiedzieli oni: "rozdziawicie usta ze zdziwienia" - przypo mniala im - a potem mowili o elektrycznym oku, ktore przybliza obraz, i wreszcie obwiescili nam w swej madrosci: widzisz dalej, widzisz dokladniej, placisz mniej. Tyle powiedziala nam Maszyna Przodkow o Eryku. W slowach przodkow, nie moze byc pomylki, a wskazali oni, jak ma postepowac, by wziac odwet na Potworach i przyczynic sie do odzyskania Ziemi, ktora wedlug wszystkich praw nalezy do nas. Dzieki niech beda Maszynie! Dzieki niech beda wszystkim Przodkom! Nareszcie zrozumial ich przepowiednie! Ale co wlasciwie ona znaczyla? Ottilia Wieszczka, Przepowiadajaca Los, zwrocila sie teraz wprost do niego. I na niego w tej chwili patrzyli z wyczekiwaniem wszyscy zebrani. On zas wyprostowal sie i uniosl dumnie glowe, by przyjac przeznaczenie, ktore mialo byc jego udzialem. -Eryku - powiedziala - Eryku Jedynaku, Eryku Pojedynczy, wyjdziesz teraz, by dokonac swojej Pierwszej Kradziezy. Jesli twoja wyprawa zakonczy sie sukcesem, jesli powrocisz zywy, staniesz sie mezczyzna. A jako mezczyzna nie bedziesz juz nosil imienia Eryk Jedynak. Bedziesz Erykiem Bystrookim, Erykiem Zwiadowca Ery kiem Przepatrywaczem Sciezek. Erykiem, ktory wezmie odwet na Potworach uzywajac swego otwartego oka, elektrycznego oka, swo jego daleko widzacego, dokladniej widzacego oka, oka, za ktore za wsze bedziesz placil mniej. Bo takie byly slowa Przodkow i wy wszy scy, ktorzy tu jestescie, otworzyliscie na nie swe uszy. Nareszcie Eryk mogl wziac gleboki oddech i wzial go pelnapier-sia a wraz z nim odetchneli wszyscy zebrani, ktorzy z napieta uwaga sluchali przepowiedni Ottilii starajac sie nie uronic nawet slowa. Eryk Bystrooki - wiec taka miala byc jego przyszlosc. Jesli dzis w nocy odniesie sukces...jesli przezyje. Eryk Bystrooki, Eryk Zwiadowca - teraz znal prawde o sobie, o calym swoim zyciu. To bylo dobre imie. Mogl nosic je z duma. To bylo tez dobre zadanie. Mial wiele szczescia. 30 Rita Strazniczka Pamieci i jej corka Harriet Gloszaca Przeszlosc przesunely Maszyne na przeznaczone jej swiete miejsce, do niszy znajdujacej sie za Tronowym Kopcem. Mimo iz byla zajeta tak swietym rytualem, mlodsza z kobiet nie mogla powstrzymac sie od spogladania na Eryka. Teraz mial pozycje w spoleczenstwie, przynajmniej bedzie ja mial jesli wroci. Zauwazyl tez z przyjemnoscia ze inne mlode kobiety w wieku odpowiednim do odbycia godow rowniez patrza na niego w podobny sposob.Rozpoczal swoj rytualny taniec. Najpierw powoli, krazac po niewielkim okregu, przytupujac nogami. Czekal jeszcze. Czekal, az Ottilia przestanie byc Ottilia Wieszczka Ottilia Przepowiadajaca Przyszlosc, i stanie sie znow Pierwsza Zona Wodza. Dopiero, gdy wrocila na swoje miejsce posrod czlonkin Stowarzyszenia Kobiet, zaczal spiewac. Odchylil glowe do tylu, uniosl wysoko ramiona i tanczyl, i spiewal, biorac cala Ludzkosc na swiadka radosci i dumy, ktora go rozpierala. Zataczal coraz wezsze i szybsze kregi, chwytajac rekami powietrze i drgajac spazmatycznie, i spiewal. A w tej piesni zawarl wszystkie uczucia, ktore teraz wrzaly mu w piersi. Byl juz niemal wojownikiem. Poznal tez swoje przeznaczenie. Wyspiewywal wiec towarzyszom swojaprzysiege: Ja jestem Eryk Bystrooki, Eryk o Zawsze Otwartych Oczach, Eryk o Elektrycznych Oczach, Eryk, ktorego oczy widza dalej, widza dokladniej i placa mniej. Eryk Zwiadowca, Eryk, ktory odnajduje i wskazuje wlasciwe sciezki. Czy zgubiles sie w nieznanym miejscu? Ja wskaze ci droge do domu. Czy zbyt wiele jest korytarzy w naszej jamie? Ja zawsze wybiore najlepsze i zawsze poprowadze Ludzkosc ku bezpieczenstwu! Czy otaczajacie wrogowie, ukryte pulapki, nieznane niebezpieczenstwa? Ja je dojrze i zdolam cie ostrzec. Ja pojde przed szeregami wojownikow i bede ich oczami. A oni beda walczyc dla chwaly Ludzkosci. Dla chwaly, do ktorej wlasciwa sciezke wskaze im Eryk Zwiadowca! 31 Tak tanczyl i spiewal Eryk w wielkiej jamie centralnej, oswie-tlany jasnym swiatlem lamp. Spiewal o swojej misji, ktora miala stac sie celem jego zycia, tak jak niewiele przedtem Roy Biegacz glosil. podczas wlasnej ceremonii inicjacji, pochwale zwinnosci i szybkosci, ktore mialy byc jego domena, tak jak wiele starych-dobrych-cza-sow temu wuj Thomas spiewal o pulapkach, ktore bedzie niszczyl z narazeniem zycia, tak jak kiedys jego ojciec spiewal o rabunkach jakie popelni i o spizarniach jakie oprozni na chwale Ludzkosci. I spiewal tak i wirowal, a zebrani klaskali w rytm i powtarzali chorem jego obietnice, przyjmujac te litanie jego tryumfu.Wreszcie zabrzmialo glosne chrzakniecie Franklina Ojca Wielu Zlodziei. Gwar ucichl jak uciety nozem. I Eryk takze powstrzymal swoj oblakanczy tan, choc wciaz drzaly wszystkie miesnie na jego mokrym od potu ciele. -Tak wlasnie bedzie - powiedzial Franklin - ale wpierw musi dokonac sie Kradziez. Ona jest najwazniejsza. Albowiem to Kradziez jest istota czlowieczenstwa. Teraz opowiedz nam o swojej Kradziezy. -Pojde wprost do domu Potworow - oznajmil Eryk donosnym glosem, unoszac z duma glowe. - Pojde do ich domu sam, jak prawy wojownik, a jedynym towarzyszem wyprawy bedzie mi wlocznia. Ukradne w ich domu, chocby nie wiem jakie niebezpieczenstwo sie z tym wiazalo. A to co ukradne przyniose tu, by sluzylo rozwojowi lub radosci Ludzkosci. Franklin skinal glowa i udzielil formalnej odpowiedzi: -Tak wlasnie powinien przemawiac i postepowac wojownik. Co obiecujesz ukrasc Potworom? Albowiem Pierwsza Kradziez musi byc zapowiedziana i wykonana dokladnie w zgodzie z ta zapowiedzia. A wiec teraz! Eryk spojrzal w strone wuja, jakby oczekujac wsparcia. Thomas Niszczyciel Pulapek patrzyl obojetnie w innym kierunku. Eryk zwilzyl koniuszkiem jezyka spierzchniete wargi. Musi sie odwazyc. Ostatecznie ten, ktory ruszal na swoja pierwsza wyprawe, mial swobode wyboru. -Zapowiadam zatem kradziez trzeciej kategorii! - powiedzial, nie panujac do konca nad drzeniem glosu. Jego slowa wywolaly silniejsza reakcje niz oczekiwal. Franklin Ojciec Wielu Zlodziei nie zdolal powstrzymac okrzyku niedowierzania. Zerwal sie z tronu a jego wielki brzuch zakolysal sie przy tym komicznie. Eryka omiotlo palace spojrzenie jego oczu. -Powiedziales trzecia kategoria!? Trzecia!!!? 32 Eryk, choc przerazony, przytaknal.Franklin spojrzal na zone. A potem juz oboje skierowali wzrok ku miejscu, gdzie miedzy czlonkami swojej grupy stal Thomas Niszczyciel Pulapek. Stal spokojny, zupelnie nie zwracajac uwagi na to co wlasnie zaszlo. -Thomas co to znaczy? - wybuchnal wodz, a uroczysty nastroj ceremonii prysnal jak mydlana banka. - Co usilujesz osiagnac? Ja kiego to Przedmiotu Potworow pozadasz? Thomas Niszczyciel Pulapek spojrzal na niego jak obudzony z glebokiego snu. -Ja pozadam? Nie obchodza mnie zadne przeklete przedmio ty. Chlopak ma prawo wybrac sobie kategorie. I jesli wybral trzecia... no coz to jego sprawa. Co ja niby mam z tym wspolnego? Wodz przygladal mu sie przez dluga pelna napiecia chwile. Wreszcie zwrocil sie ponownie do Eryka i rzekl krotko: -Dobrze. Wybrales. Trzecia kategoria. Zacznijmy wiec festyn. Eryk mial wrazenie, ze radosny nastroj gdzies zniknal. Festyn przed Pierwsza Kradzieza - tak dlugo marzyl o tej chwili. Ale teraz wmieszal sie w rozgrywki miedzy roznymi grupami Ludzkosci, a to go przerastalo. Wodz zas najwyrazniej uwazal go za wazny czynnik narastajacego konfliktu. Zazwyczaj ten, kto mial wyruszyc na swoja pierwsza wyprawe, byl w tym momencie obiektem wszelkich rozmow. Wszyscy powinni o nim plotkowac, zarowno mezczyzni jedzacy po jednej stronie jamy, jak i kobiety po przeciwnej stronie, nawet dzieci skupione na obrzezach sali. Ale podczas tego posilku jedynie wodz uczynil kilka formalnych uwag dotyczacych Eryka i nawet wtedy jego wzrok spoczywal raczej na Thomasie Niszczycielu Pulapek. Przez moment oczy Franklina spotkaly wzrok jego pierwszej i u-lubionej zony. Ich spojrzenia porozumialy sie i wskazaly sobie siedzacego w poblizu wuja Eryka. Reszta Ludzkosci tez wyczuwala napieta atmosfere. Brakowalo zwyklego smiechu i zartow, tak typowych dla tej czesci obrzedu inicjacji. Cala grupa Niszczyciela Pulapek skupila sie ciasno wokol wodza. Nie jedli, rozgladali sie tylko wokol czujnym, napietym wzrokiem. Pozostali przywodcy grup - Stephen Twardoreki i Harold Miotacz tez byli posepni, jakby rozstrzygali wewnatrz swych umyslow jakies mroczne i skomplikowane problemy. Nawet dzieci zachowywaly sie niezwykle cicho. Braly kesy jedzenia wyczarowanego wczesniej przez kobiety, i odchodzily w ci- 3 - O ludziach... 33 szy w swoj kat, przygladajac sie tylko ze strachem milczacym ponuro doroslym.Eryk odetchnal wiec z ulga kiedy Franklin Ojciec Wielu Zlodziei beknal wreszcie donosnie i osunal sie na podloge. Po chwili spal juz, chrapiac glosno. Oficjalnie zaczela sie noc. 4. dy tylko skonczyl sie okres przeznaczony na sen, gdy tylkoprzebudzenie i donosne ziewniecie wodza oglosilo oficjalne nadej scie switu, grupa Thomasa Niszczyciela Pulapek zaczela przygotowywac sie do wyprawy. Eryk, wciaz jeszcze noszacy przydomek Jedynaka, wlozyl do plecaka starannie wykonane rzemienie ledzwiowe, oznaczajace status mezczyzny. Zapakowal tez jedzenie przygotowane przez kobiety na kilka dni. Wprawdzie powinni wrocic przed nastepna pora snu, ale kiedy szlo sie z ekspedycja na terytorium Potworow, wydarzyc moglo sie wszystko. Wyruszyli w szyku bojowym, w dlugim szeregu, w takiej odleglosci jeden od drugiego, ze kazdy ledwie widzial poprzednika. Po raz pierwszy w zyciu Eryk niosl tylko jeden zestaw wloczni - swoj wlasny. Dodatkowa bron dla calej grupy, a takze zapasy, podrozowaly teraz na grzbiecie nowego czeladnika, mlodego chlopca, ktory maszerowal w pewnej odleglosci za Erykiem, spogladajac na niego z taka sama mieszanina obawy i podziwu, z jaka swego czasu Eryk spogladal na prawdziwych wojownikow. Przed Erykiem zas majaczyla w ciemnosciach postac Roya Biegacza, ktorego dlugie nogi celowo narzucaly szybkie tempo. Eryk wiedzial rowniez, ze gdzies daleko na czele kolumny, znajduje sie jego wuj. Thomas Niszczyciel Pulapek wiodl ich pewnie i z zachowaniem wszelkich srodkow ostroznosci, ale tez bez niepotrzebnego marnowania czasu. Jego wielka, umieszczona na czole 35 lampa oswietlala sciany nie zamieszkanych jam, przez ktore sie przekradali i ciemna przestrzen przed nimi, a ciezkie wlocznie, ktore trzymal w kazdej ze swych wprawnych rak, byly gotowe do natychmiastowego uzycia, zas jego usta gotowe byly w kazdej chwili ostrzec ich przed naglym niebezpieczenstwem.Eryk wreszcie stal sie mezczyzna. Tylko to sie teraz liczylo i tylko o tym myslal. Przez cale zycie marzyl o ekspedycjach takich jak ta - o pelnych chwaly i przygod wyprawach, dzieki ktorym Ludzkosc miala pokarm, bron i byla prawdziwa Ludzkoscia. A gdy wroci jako triumfator i zwyciezca, powita go taniec rozradowanych kobiet. Zbliza sie do zmeczonych wojenna wyprawa wojownikow, przejma od nich ukradzione produkty, ktore tylko one potrafily zamienic w uzyteczne dla Ludzkosci artykuly. A potem, kiedy wojownicy zostananakar-mieni i napojeni, kiedy wypoczna zaczna wlasny taniec - taniec mezczyzn. Wtedy Eryk wyspiewa i odegra na oczach calego szczepu wszystko co sie wydarzylo podczas wyprawy, niebezpieczenstwa, ktore pokonal, wspaniala odwage, ktora okazal, i dziwne, tajemnicze rzeczy, ktore dane bylo mu zobaczyc. Tak, rzeczy, ktore dane bylo mu zobaczyc! Jako Eryk Bystrooki zawsze bedzie mogl wykonac taniec solowy, gdy jego grupa napotka cos interesujacego. Jak wysoko bedzie wtedy skakal! Jak glosno, z jaka duma i pasja bedzie spiewal o cudach widzianych podczas ekspedycji! Eryk Bystrooki - rozlegna sie szepty kobiet -jakiz to wspanialy mezczyzna. Jak szczesliwa bedzie kobieta, z ktora on sie polaczy. Na przyklad Harriet Gloszaca Przeszlosc... Dzis rano, zanim wyruszyli, napelnila dla niego buklak woda tak, jakby byl juz w pelni uznanym wojownikiem, a nie tylko chlopcem przechodzacym wlasnie ostatni etap inicjacji. Na oczach calej Ludzkosci napelnila go i wreczyla wlasnie jemu... podala z opuszczonym wzrokiem i sploniona wstydem twarza. Traktowala go w sposob, w jaki zona traktuje meza i widzialo to wielu wojownikow, wielu pelnowartosciowych wojownikow, co mogly potwierdzic kradzieze, ktorych dokonali. Chyba nie watpili, ze Eryk dolaczy do szeregow Stowarzyszenia Mezczyzn i zaraz potem pojmie zone. Oczywiscie ze swymi rudymi, przynoszacymi pecha wlosami i niezbyt przyjem-na wladcza matka Harriet nie byla najbardziej pozadana dziewczyna w szczepie. Ale wciaz przeciez wielu pelnowartosciowych wojownikow nie zdolalo przekonac zadnej kobiety, aby sie z nimi polaczyla. Czesto tez widzial, jak patrzyli na Franklina i jego trzy zony, z ledwo ukrywanym glodem i pozadaniem. Jak bardzo beda zazdroscic 36 jemu, Erykowi, najmlodszemu ze wszystkich wojownikow, kiedy odbedzie gody z kobietajeszcze tej samej nocy, ktorej wroci z Pierwszej Kradziezy. Niech wtedy sprobuja nazwac go Jedynakiem. Niech wtedy sprobuja nazwac go Pojedynczym. Beda mieli wraz z Harriet miot za miotem, i nie beda one malo liczne, lecz takie po czworo, piecioro a moze nawet szescioro dzieci za kazdym razem. Ludzie szybko zapomna ze urodzil sie jako jedynak. I inne kobiety, zony wojownikow, beda staraly sie zwrocic na siebie jego uwage, tak jak teraz staraja sie wpasc w oko Franklinowi Ojcu Wielu Zlodziei. Jego dzieci beda wygladac wspaniale w porownaniu z tymi, ktore splodzil Franklin. Udowodni, ze najwieksza nadzieja dla Ludzkosci na dalszy rozwoj sa jego ledzwie. A kiedy przyjdzie czas by wybrac nastepnego wodza...-Hej ty cholerny, przysypiajacy Pojedynczaku! - zawolal Roy Biegacz gdzies z przodu. - Moze przegnasz z twarzy to durne roz marzenie i zaczniesz zwracac uwage na sygnaly! To jest wyprawa na terytorium Potworow, a nie do kwater kobiet. Moze zaczalbys uwa zac! Kapitan grupy daje ci znaki. Smagany chichotami - uslyszal nawet cichy smiech chlopca, ktory za nim podazal - Eryk zacisnal ze zloscia reke na swojej pochodni i zaczal przepychac sie na czolo kolumny. A kiedy przechodzil kolo kolejnych mezczyzn, zaden nie omieszkal zapytac go o imie tej, o ktorej rozmyslal i o inne interesujace szczegoly. Zacisnal wprawdzie zeby rozgniewany i nie rzekl do nich ani slowa, ale to nie przeszkodzilo im zgadywac glosno. Wielu niestety bylo bardzo blisko prawdy. Wuj tez nie zachowal sie milo. -Eryk Bystrooki - warknal. - Raczej Eryk Zamkniete Oko, Eryk Opuszczona Powieka, bo takie bedziesz nosil imie, jezeli sie nie prze budzisz. Teraz zostan przy mnie i postaraj sie postepowac tak, jak przystalo Erykowi Bystrookiemu. Sa tutaj niebezpieczne jamy. Moj wzrok nie jest tak ostry jak twoj, a poza tym musze ci wyjasnic pare rzeczy. Odwrocil sie do pozostalych. -Rozluznijcie szyk i troche sie cofnijcie! Bardziej rozluznic szyk! Idzcie na odleglosc rzutu wloczniajeden od drugiego, jak na cwiczeniach. To ma byc prawdziwa bojowa kolumna. A kiedy trwalo przegrupowanie, mruknal juz po cichu do Eryka: -Dobrze, to pozwoli nam porozmawiac w cztery oczy. Moge wprawdzie ufac moim ludziom, ale wole nie narazac ich na zbytnie pokusy. 37 Eryk na wszelki wypadek przytaknal, choc nie bardzo wiedzial, o czym wuj mowi. Musial przyznac, ze ostatnio stal on sie bardzo tajemniczy. Jednak, wciaz byl najlepszym kapitanem grupy wsrod calej Ludzkosci.Maszerowali dalej ramie przy ramieniu, a swiatlo rozchodzace sie dzieki dziwnej substancji pokrywajacej pochodnie Eryka, a takze od lampy czolowej Thomasa, oswietlalo przestrzen na kilkanascie metrow przed nimi. Po obu stronach, pod stopami i nad glowa otaczaly ich bezksztaltne sciany jam. Tylko w centrum korytarza byly troche gladsze, ale Eryk wiedzial, ile ciezkiej pracy kosztowalo wyzlobienie kazdej z nisz i wygladzenie jej. Wielu silnych mezczyzn musialo poswiecic co najmniej dwa okresy przeznaczone na sen, aby wykuc nisze wystarczajaca dla przechowania paru przedmiotow. Skad wiec w ogole wziely sie te jamy i korytarze? Niektorzy twierdzili, ze wykopali je jeszcze Przodkowie, kiedy podjeli pierwsza walke z Potworami. Inni - ze jamy zawsze tu byly i czekaly na Ludzkosc, aby mogla je znalezc i zamieszkac w nich bezpiecznie. Rozciagaly sie one we wszystkich kierunkach i zdawaly sie nie miec konca. Zakrecaly, rozgalezialy sie i laczyly, ciemne i ciche, dopoki jakis czlowiek nie rozswietlil ich blaskiem swojej lampy lub pochodni. Te akurat korytarze, o czym Eryk wiedzial doskonale, wiodly na terytorium Potworow. Chodzil juz nimi wiele razy jako chlopiec niosacy wlocznie, kiedy grupa jego wuja wyruszala, by zdobyc potrzebne do zycia przedmioty. Byly tez korytarze, ktore wiodly do bardziej egzotycznych, a moze i bardziej niebezpiecznych miejsc. Czy istnialo jakiekolwiek miejsce, do ktorego nie dochodzily te podziemne jamy? Coz za mysl! Nawet Potwory zyly w jamach, tyle ze tak olbrzymich, jak olbrzymie byly one same. Chociaz niektore legendy mowily, ze ludzie mieszkali kiedys na zewnatrz jam, na zewnatrz waskich korytarzy. Gdzie to moglo byc? Samo wyobrazenie sobie tego przyprawialo o zawrot glowy. Doszli do miejsca, gdzie droga rozgaleziala sie i wiodla dalej w dwoch przeciwnych kierunkach. -Ktoredy? - spytal Thomas. Eryk bez wahania wskazal na prawo. Niszczyciel Pulapek przytaknal. -Masz dobra pamiec - pochwalil, ruszajac w odnoge koryta rza, ktora wskazal Eryk. - To juz polowa sukcesu, jesli chcesz byc Przepatrywaczem Sciezek. Reszta to po prostu wyczucie, gdzie jest wlasciwa droga... ale to takze posiadasz. Zauwazylem to podczas 38 poprzednich wypraw. Dlatego wlasnie powiedzialem kobietom, Ricie i Ottilii, ze twoje imie powinno brzmiec Eryk Bystrooki. Powiedzialem: znajdzcie wizje, ktora najlepiej bedzie pasowala do tego imienia i dla tego dzieciaka.Slowa Thomasa zszokowaly Eryka tak bardzo, ze az przystanal. -Wskazales moje imie? Ty powiedziales im, aby wybraly wlasnie taka wizje? Ale to... to... nigdy nie slyszalem o czyms podobnym. Wuj rozesmial sie cicho. -To nic nowego dla Ottilii Wieszczacej Los. Swego czasu dogadala sie z Franklinem, by uzyskac odpowiednia wizje, ktora pozwoli go wybrac na wodza. A kiedy on zostal wodzem, ona zostala pierwsza zona wodza i najwazniejsza osoba w Stowarzyszeniu Kobiet. Religia i polityka zawsze mieszaja sie ze soba moj Eryku. Nie zyjemy juzw czasach kiedy Wiedza Przodkow byla prawdziwie swieta... i dzialala. -Alez ona wciaz dziala - szepnal blagalnie Eryk.- Przynajmniej czasami? -Nie badz glupcem. Oczywiscie, ze dziala. Bez przeprowadzenia rytualow nie smielibysmy nawet wyruszyc na te ekspedycje. Ale nie jest juz tak pewna i tak potezna jak Wiedza Przybyszow. Niestety Wiedza Przybyszow jak dotad pracuje na korzysc Potworow, a musi zaczac pracowac dla nas. Po to wlasnie wyruszyles na swoja wyprawe. Eryk wciaz musial napominac sie w myslach, ze jego wuj jest doswiadczonym kapitanem i uznanym wojownikiem. Thomas Niszczyciel Pulapek, jego silna dlon i madra rada, pomogly przezyc jemu, Erykowi, pogardzanemu jedynakowi, porzuconemu dziecku, i dojsc do punktu, w ktorym niemal juz sie stal pelnoprawnym wojownikiem. Mial szczescie, ze zaden z synow wuja nie dorosl jeszcze do wieku inicjacji, bo nadal wiele musial sie nauczyc od tego czlowieka. -Gdy dojdziemy do jamy Potworow, zapuscisz sie do niej sam - powiedzial Niszczyciel Pulapek, a jego oczy wciaz bladzily po zalo mach korytarza przed nimi. Oczywiscie, pomyslal Eryk, nie bylo wszak innego sposobu, by dokonac Pierwszej Kradziezy. Kiedy pierwszy raz Kradles dla Ludzkosci musiales zrobic to sam, aby pokazac swoja odwage i udowodnic, ze jestes mezczyzna i ze sprzyja ci los. To nie byla wieloosobowa zlodziejska wyprawa, zorganizowana kradziez wielu produktow, ktore mialy zaspokoic potrzeby Ludzkosci na co najmniej dziesiata czesc starego-dobrego-czasu. W takich regularnych wyprawach, dokonywanych kolejno przez kazda grupe, wojownik musial polegac 39 tez na zdolnosciach swoich towarzyszy. Dlatego tez wszyscy chcieli byc pewni, ze kazdy z nich dokonal wczesniej kradziezy sam i udowodnil, ze potrafi dac sobie rade w pojedynke.A kradziez na terytorium Potworow byla niebezpieczna nawet w najbardziej sprzyjajacych warunkach, dlatego kazdemu zalezalo, aby towarzyszyli mu tylko najlepsi, najodwazniejsi i majacy najwieksze szczescie wojownicy. -Kiedy bedziesz w srodku, trzymaj sie blisko sciany. Nie patrz do gory, patrz pod nogi, inaczej zostaniesz tam na zawsze. Wpatruj sie uwaznie w sciane i idz szybko, nie odrywajac od niej ramienia. Nie uslyszal niczego nowego. Kazdemu chlopcu powtarzano to wiele razy przed obrzedem inicjacji, nim wyruszyl na Pierwsza Kradziez. Wszyscy wiedzieli jak niebezpieczne jest na terytorium Potworow patrzenie do gory, ze nalezy wpatrywac sie w sciane i korzystac z jej ochrony, ze sciana musi dotykac twojego barku, kiedy biegniesz wzdluz niej. Eryk nie mial pojecia dlaczego tak bylo, ale tak wlasnie bylo. I powtarzano to wszystkim tak dlugo, az przyjmowali ten nakaz jako bezwzgledne prawo. -No dobrze - kontynuowal Thomas Niszczyciel Pulapek. - Kiedy bedziesz w srodku, skrecisz w prawo. W prawo! Eryku, slyszysz co mowie? Skrecisz w prawo, nie patrzac do gory. Pobiegniesz wzdluz sciany, stykajac sie z nia przez caly czas ramieniem. Przebiegniesz czterdziesci, piecdziesiat krokow i znajdziesz sie obok wielkiego... czegos... jakiejs nieznanej budowli, stojacej przy scianie. Skrecisz w lewo wzdluz jej krawedzi, odrywajac sie od muru ale wciaz nie spogladajac do gory, i przebiegniesz obok drzwi tej budowli. Pierwsze drzwi ominiesz, Eryku. Ominiesz! Potem jakies dwadziescia, dwadziescia piec krokow dalej zobaczysz drugie wejscie, znacznie wieksze. I w nie wlasnie wbiegniesz. -Wbiegne - powtorzyl Eryk, starajac sie zapamietac kazde slowo wuja. Otrzymywal wszak wlasnie instrukcje dotyczace jego Pierwszej Kradziezy - najwazniejszego wydarzenia w zyciu. Musial wiec dokladnie zapamietac i zrozumiec wszystko, co wuj teraz mowil. -Wtedy znajdziesz sie w czyms, co wyglada jak jama, ale bedzie ciemniejsza, a jej sciany beda pochlaniac swiatlo twojej lampy. Po chwili ta jama otworzy sie na znacznie wieksza przestrzen... na duza i bardzo ciemna przestrzen. Wejdziesz tam i pojdziesz po linii prostej, ogladajac sie przez ramie na swiatlo wejscia i zawsze pamietajac aby caly czas bylo ono dokladnie za twoimi plecami. Tak dojdziesz do kolejnej jamy, bardzo niskiej. Skrecisz w prawo na pierw- 40 szym odgalezieniu, ktore napotkasz i znajdziesz sie we wlasciwym miejscu.-Gdzie? Gdzie bede? Co sie tam wydarzy? - spytal niecierpli wie Eryk. - Jak mam dokonac kradziezy? Gdzie znajde przedmiot trzeciej kategorii? Thomas Niszczyciel Pulapek zawahal sie przez moment. To bylo niesamowite - wygladal jakby byl zdenerwowany. -Bedzie tam czekal na ciebie Obcy. Powiesz mu, kim jestes. Powiesz mu swoje imie. A on pouczy cie, co zrobic dalej. Tym razem Eryk zdebial zupelnie. -Obcy? - spytal, nie wierzac wlasnym uszom. - Ktos, kto nie jest z... Ludzkosci? Wuj chwycil go za ramie i zacisnal mocno dlon. -Widziales juz przeciez Obcych - usmiechnal sie. - Wiesz, ze zyjaw sasiednich jamach. Wiesz o tym dobrze. Faktycznie, Eryk to wiedzial. Kiedy jeszcze byl chlopcem, zdarzylo mu sie towarzyszyc wujowi i jego grupie w wyprawach lupiezczych i handlowych do jam polozonych nieco dalej. Mieszkajacy tam ludzie patrzyli na nich z gory. Zyli w wiekszych szczepach niz jego lud, cieszyli sie tez chyba wiekszym bezpieczenstwem i lepszymi warunkami. Ale zawsze im wspolczul. W koncu byli tylko Obcymi, a on nalezal do Ludzkosci. To Ludzkosc zyla w zewnetrznych jamach najblizszych siedzibom Potworow. Oznaczalo to zarazem najwieksze niebezpieczenstwo, ale wlasnie staly kontakt z nim czynil Ludzkosc wielka. Prawda, ze nie posiadali techniki tych z wewnetrznych jam, ale coz z tego, ze byli tylko zrodlem surowcow dla tamtych bardziej licznych, choc zniewiescialych plemion. Jak dlugo mogliby zyc ci tworcy broni, naczyn i innych skomplikowanych przedmiotow, jak dlugo moglyby funkcjonowac ich halasliwe maszyny, gdyby Ludzkosc nie dostarczala im zywnosci i podstawowych surowcow - skory, metalu - wszystkich tych rzeczy, bohatersko skradzionych z zapasow Potworow. To Ludzkosc byla najodwazniejszym i najwazniejszym szczepem wsrod ludow zamieszkujacych jamy. Ale w tej chwili nie chodzilo o to czy znal Obcych. Najwazniejsze bylo prawo, ktore glosilo, ze nigdy nie mozna miec nic wspolnego z Obcymi. Kontakty musza byc ograniczone do absolutnie koniecznych. Oni sa Obcy, my jestesmy Ludzmi. O tej roznicy zawsze trzeba bylo pamietac. Handlowac z nimi - w porzadku, mozna z nimi handlowac. Ludzkosc potrzebowala ostrzy do wloczni, workow, rzemieni, naczyn 41 kuchennych i manierek. I otrzymywala te przedmioty w zamian za nieprzerobione produkty skradzione Potworom.Laczyc sie z nimi w rodzine - to takze bylo mozliwe. Zawsze przydawaly sie dodatkowe kobiety, gdyz byly zrodlem nowej wiedzy i umiejetnosci na chwale Ludzkosci. Ale porwane kobiety stawaly sie czescia Ludzkosci, tak jak kobiety wywodzace sie z Ludzkosci przestawaly do niej nalezec w momencie, gdy zostaly porwane przez Obcych podczas wyprawy wojennej. I jeszcze walka z nimi, z Obcymi - oprocz kradziezy na terytorium Potworow byla najciekawszym i najwazniejszym zadaniem wojownikow. Handlowales wiec z Obcymi, choc zawsze czujnie i podejrzliwie, kradles Obcym kobiety, kiedy tylko mogles - z radoscia i duma bo to zmniejszalo liczbe tamtych, a pomnazalo sily Ludzkosci, i walczyles z nimi, kiedy moglo to przyniesc wieksze korzysci niz handel, a czasami oni przychodzili do twoich jam i walczyli z toba... ale poza tym, jesli chodzi o wszelkie inne kontakty Obcy stanowili tabu. Niemal takie samo tabu jak Potwory. Kiedy spotkales samotnego Obcego, ktory zapuscil sie poza swoje tereny, twoim obowiazkiem bylo zabic go. Z cala pewnoscia zas nie pytales go o rady w sprawie twojej Pierwszej Kradziezy! Dlatego Eryk wciaz rozmyslal nad niewiarygodnymi slowami wuja i jego instrukcjami. Doszli do konca szerokiego korytarza. Przed nimi byla slepa sciana. Jednak mozna bylo w niej dostrzec delikatna ryse, ktora wedrowala w gore, skrecala w poziomie mniej wiecej na wysokosci glowy czlowieka, a potem znow opadala ku podlodze. Drzwi na terytorium Potworow. Thomas Niszczyciel Pulapek chwile odczekal, nasluchujac. Kie-dy jego doswiadczone uszy nie wylowily zadnych niezwyklych dzwiekow, niczego, co mogloby zwiastowac niebezpieczenstwo, przylozyl rece do ust. Odwrociwszy sie w kierunku, z ktorego przyszli, wyslal cichy, wczesniej umowiony sygnal. Czterech wojownikow i towarzyszacy im chlopiec wychynelo z mroku. Na znak dany przez przywodce rozsiedli sie przy drzwiach. Jedli szybko i lapczywie, chociaz w ciszy. Wyciagali z plecakow pelne garscie zywnosci, napelniali nimi usta, a swiatlo lamp rozswietlalo cala te pospieszna uczte w pustym korytarzu. To bylo miejsce, w ktorym grozilo straszne, nieznane niebezpieczenstwo. To bylo miejsce, gdzie wszystko moglo sie wydarzyc. 42 Eryk jadl niewiele. Tak powinien czynic ten, kto wyrusza na Pierwsza Kradziez. Wiedzial, ze musi zachowac pelna sprawnosc ciala i umyslu, czemu nie sluzylo wypychanie zoladka. Dojrzal, ze wuj skinal glowa z aprobata widzac jak wiekszosc zywnosci, ktora mial, laduje z powrotem w plecaku.Podloga pod ich stopami drgala lekko, regularnie i rytmicznie. Eryk wiedzial, iz oznaczalo to obecnosc swietego miejsca. Pod ich stopami biegly dwie rury. Jednabyl przewod z nieczystosciami. Ludzkosc pozbywala sie w nim odpadow, ale takze wysylala swoich zmarlych w ostatnia podroz... Drugabyl przewod z czysta woda bez ktorej czekalaby ich pewna smierc. Kiedy wroci z wyprawy i grupa bedzie miala wyruszyc do domu, Thomas Niszczyciel Pulapek otworzy klape prowadzaca do tego przewodu i napelnia swoje manierki. Woda stad, z samej granicy terytorium Potworow, byla zawsze najslodsza i najlepsza. Wreszcie wuj wstal i dal znak Royowi Biegaczowi, by poszedl z nim. Podczas gdy pozostali patrzyli uwaznie, ci dwaj podeszli do rysy w scianie i przylozyli do niej uszy. Najwyrazniej usatysfakcjonowani, wepchneli ostrza wloczni w szczeline i naparli na drzewca. Fragment sciany ustapil, chwycili ciezka klape i polozyli ja ostroznie na podlodze korytarza. Biale, pulsujace swiatlo wypelnilo miejsce, gdzie wczesniej znajdowaly sie drzwi. Tam bylo terytorium Potworow - dziwny, obcy blask tamtego swiata. Eryk widywal juz wielu wojownikow znikajacych w tej obcej poswiacie, aby wypelnic swoje zadanie. Teraz zas nadeszla wreszcie jego kolej. Ujawszy drzewce ciezkiej wloczni wuj Eryka podazyl w kierunku swiatla. Jego cialo wychylilo sie poza zakleta granice. Spojrzal w dol, na boki... w gore!!! Wycofal sie w glab jamy. -Nie widze zadnych nowych pulapek - poinformowal ich cicho. - Ta, ktora uszkodzilem poprzednio, wciaz tam wisi. Nie naprawiona. Eryku, nadszedl twoj czas. Wezwany wstal i podszedl do otworu, pamietajac, by patrzec wylacznie pod nogi. Nie wolno patrzec do gory - mowiono mu to tak wiele razy - a juz zwlaszcza kiedy jestes po raz pierwszy na terytorium Potworow. Jesli to uczynisz, znieruchomiejesz, zastygniesz, umrzesz. Wuj sprawdzil dokladnie jego ekwipunek. Upewnil sie, ze pasy na biodrach trzymaja mocno, ze plecak znajduje sie we wlasciwym 43 miejscu. Wyjal ciezka wlocznie z rak Eryka i wreczyl mu w zamian lekka.-Jezeli zobaczy cie Potwor - wyszeptal - ciezka wlocznia nie jest nic warta. Musisz schowac sie w najblizszym ocienionym miej scu i rzucic przed siebie lekka wlocznie tak daleko, jak tylko zdo lasz. Istnieje szansa, ze Potwor nie bedzie potrafil odroznic cie od wloczni i pojdzie za nia. Eryk przytaknal mechanicznie, chociaz o tym takze slyszal juz wiele razy i te lekcje takze znal juz na pamiec. Czul za to zupelna suchosc w gardle, ale nie byloby po mesku prosic teraz o wode. Thomas Niszczyciel Pulapek zabral mu pochodnie i umocowal mu lampe na czole. Potem pchnal go delikatnie przez drzwi. -Idz Eryku, i dokonaj swojej Kradziezy! - szepnal. - Wroc do nas jako mezczyzna! 5- Tj yl po drugiej stronie, na terytorium Potworow. Otaczalo go ich D dziwne swiatlo, ich niewiarygodny swiat. Wszystko co znal -jamy, Ludzkosc - zostalo gdzies tam z tylu. Poczul, jak w jego trzewiach narasta uczucie paniki, a w gardle mu zasycha."Nie patrz do gory. Oczy w dol. Oczy w dol, albo zostaniesz tu na zawsze. Trzymaj sie blisko sciany, patrz na sciane i idz wzdluz niej. Skrec w prawo i idz wzdluz sciany. Idz szybko!" Eryk skrecil w prawo. Poczul, ze ramieniem dotyka uspokajajacej powierzchni sciany. Zaczal biec tak szybko jak tylko potrafil. Tak szybko, jak tylko mogly go poniesc nogi. W biegu zas liczyl kroki. Dwadziescia krokow. Skad pochodzi to dziwne swiatlo? Bylo wszedzie. Swiecilo zewszad. I bylo biale, zupelnie biale! Dwadziescia piec krokow. "Caly czas dotykaj barkiem sciany. Za nic, za nic nie wolno ci od niej odejsc". Trzydziesci krokow. Przy takim swietle w ogole nie potrzeba lampy. Jest nawet zbyt jasne - ledwie widac cokolwiek. Trzydziesci piec krokow. Podloze tez nie bylo takie, jak w jamach lecz idealnie gladkie i bardzo twarde. Tak jak sciany-twarde i wygladzone. Czterdziesci krokow. "Biegnij i patrz caly czas w dol. Biegnij. Dotykaj barkiem sciany. Biegnij szybko. Ale wzrok kieruj w dol. Nie patrz w gore". Czterdziesci piec krokow. Malo sie nie rozbil o budowle, o ktorej mowil wuj. Ocalil go refleks i wczesniejsze ostrzezenia - w ostatniej chwili odbil w lewo. 45 Biegl teraz wzdluz budowli. Miala inny kolor niz sciana, byla tez wykonana z innego materialu. Wzrok w dol. Nie patrz w gore. Dobiegl do jakiegos wejscia, jakby poczatku malej jamy. "Nie wchodz do pierwszej jamy, Eryku. Masz ja ominac". Teraz zaczal od nowa liczyc kroki. Dwadziescia trzy kroki i nastepne wejscie - duzo wyzsze i szersze niz poprzednie. Dal w nie nura. "Na poczatku bedzie ciemniej. Sciany tutaj beda pochlaniac swiatlo twojej lampy". Eryk przystanal oddychajac ciezko. Byl wdzieczny za te nieprzenikniona ciemnosc. Po wczesniejszym, przerazajacym bialym swietle Potworow, mrok okazal sie przyjazny, przypominal rodzinna jame, ktora teraz byla tak okropnie daleko. Wiedzial, ze w tym miejscu moze chwile odpoczac. Pierwsza najgorsza czesc mial za soba. Juz wiecej nie bedzie przebywal na otwartej przestrzeni.A wiec wtargnal na terytorium Potworow. Przebiegl przez otwarty teren zgodnie z instrukcjami, a teraz znowu byl bezpieczny. Wciaz zyl. Najgorsze minelo. Nic juz nie moze byc az tak straszne. Terytorium Potworow. Bylo za nim, tam gdzie swiecilo to jasne swiatlo. A teraz, dlaczego nie? Teraz, kiedy byl wzglednie bezpieczny... chcial to zobaczyc. Lekliwie odwrocil sie i wychylil ponownie z jamy. Uniosl oczy w gore... Wrzask, ktory wydobyl sie z jego ust byl zupelnie nieswiadomy i przestraszyl go niemal tak bardzo, jak to, co ujrzal. Zamknal oczy i cofnal sie przerazony w glab mrocznej jamy. Tam upadl na ziemie i lezal bez ruchu dluzszy czas. Byl jak sparalizowany. Nic takiego nie moze istniec! Nie widzial tego! Nic nie moze byc tak wielkie, zadna przestrzen nie moze rozciagac sie tak wysoko, tak daleko, bez zadnych granic! Kiedy ponownie odwazyl sie otworzyc oczy, wpatrywal sie juz tylko w ciemnosc przed soba. W miare jak jego zrenice przystosowywaly sie do ciemnosci, nieprzenikniony mrok zaczal sie nieco rozjasniac. Zolte swiatlo z jego lampy odbijalo sie od scian - widzial przynajmniej ich zarysy. Nie wydawaly sie bardziej od siebie oddalone niz te w rodzinnej jamie, ale byly proste, nie tak, jak nierowne sciany jego korytarzy. Daleko przed nim byla jednak juz tylko ciemnosc i pustka. "Jama rozszerzy sie w wielka przestrzen. Naprawde wielka i mroczna przestrzen". Gdzie sie znajdowal? Czym bylo to miejsce dla Potworow? Chcial jeszcze raz wydostac sie na zewnatrz. Na chwile. Jesli ma byc Przepatrywaczem Sciezek, musi wiedziec, gdzie jest. Eryk Bystrooki musi zobaczyc wszystko. Musi spojrzec jeszcze raz! 46 Ale ostroznie... ostroznie...Wrocil tam ponownie. Zacisnal zeby, aby tym razem nie zhanbic sie okrzykiem strachu. Ale ledwie mu sie to udalo, choc tym razem otwieral oczy bardzo powoli. Zamknal je natychmiast, poczekal chwile, a potem sprobowal jeszcze raz. I tak proba za proba krok po kroku, przekonal sie wreszcie, ze moze spogladac w te biel bez granic nie tracac kontroli nad cialem. Biel przytlaczala swoim ogromem, czul zawroty glowy, ale jesli nie wpatrywal sie w nia zbyt dlugo, mogl to wytrzymac. Odleglosc i przestrzen. Nie konczaca sie, niewiarygodna, nie majaca zadnego kresu. Skapana w obcym bialym swietle. Przestrzen bez granic nad nim, przestrzen bez granic w kazdym kierunku. Ale jednak... daleko, na granicy wzroku, ta przestrzen byla jednak ograniczona. Zobaczyl sciane. Zbudowana przez gigantow, ale jednak zamykajaca ten ogrom pustki. Wyrastala z podloza i ginela gdzies w gorze. A miedzy scianami -jesli tylko przemoglo sie strach przed patrzeniem w pustke -mozna bylo dostrzec jakies obiekty. Rowniez olbrzymie, choc wygladaly na skarlowaciale w porownaniu z ogromem przestrzeni, ktora je otaczala. Byly calkowicie, zupelnie obce. Nie przypominaly nic, co mozna by ujrzec nawet w snach. Ale nie wszystkie... jeden rozpoznawal. Wielka budowla przypominajaca plecak pozbawiony paskow. Juz od wczesnego dziecinstwa wiele razy slyszal o tym obiekcie - opisywali go wszyscy wojownicy wracajacy z wypraw na terytorium Potworow. W tym worku i w innych podobnych, byla zywnosc. Wystarczajaco duzo zywnosci, by wykarmic cala Ludzkosc przez niezliczone stare-dobre-czasy Inny rodzaj zywnosci w kazdym z nich. Tam, gdzie scianki budowli byly najgrubsze, u dolu, nie moglo ich przebic zadne ostrze jakie posiadala Ludzkosc. Wojownicy musieli wspinac sie mniej wiecej na polowe wysokosci budowli i dopiero tam mozna bylo przedziurawic ten material. Stamtad kawalki zywnosci podawalo sie tym, ktorzy czekali na dole, z reki do reki. Nastepnie pakowali zywnosc do specjalnie przygotowanych duzych plecakow. Potem juz tylko powrot do jamy i kobiety mogly zadecydowac, ktore z tych produktow nadajasiedo jedzenia a ktore nie. Tylko one tez potrafily je przygotowac. Tam wlasnie powinien teraz byc, tam wysoko, wycinajac dziure w sciance, gdyby wybral Kradziez Pierwszej Kategorii, jak prawie wszyscy podczas inicjacji. Zrobilby otwor, siegnal po nieco zywnosci, niewazne ile - kazda ilosc byla akceptowana podczas Pierwszej 47 Kradziezy - i juz wracalby do jamy po podziw kobiet i akceptacje mezczyzn. Bylby pelnoprawnym, doroslym czlonkiem spoleczenstwa.A zamiast tego... Odkryl, ze teraz jest w stanie patrzec na siedzibe Potworow ze swego bezpiecznego, ukrytego miejsca, odczuwajac tylko niewielkie zawroty glowy. To bylo niewatpliwie jakies osiagniecie. Po tak krotkim czasie mogl sie spokojnie rozgladac i oceniac przedmioty Potworow jak doswiadczony wojownik. Nie mogl jeszcze tylko swobodnie patrzec do gory, ale tez nie slyszal, zeby komukolwiek przychodzilo to latwo. No tak, ale to nie przyblizalo go do celu. Wciaz jeszcze musial dokonac Kradziezy. Trzecia kategoria. Przedmiot Potworow. Eryk ponownie odwrocil sie ku ciemnosci. Ruszyl przed siebie zdecydowanym krokiem, a lampka na czole oswietlala mu waska sciezke. Przed nim wielka, czarna przestrzen zdawala sie rosnac i rosnac. Wszystko w tej Kradziezy, w jego inicjacji, bylo niezwykle. Thomas Niszczyciel Pulapek, ktory podpowiada kobietom jego imie i odpowiednia wizje do wybrania. Przeciez wizje byly zsylane przez Maszyne, przez Wiedze Przodkow. Nikt nie mial najmniejszego pojecia, jaka wizja sie ukaze. To zalezalo od woli Przodkow, stanowilo czesc ich tajemniczych planow dotyczacych potomkow. Czy to mozliwe, ze wszystkie imiona byly wybierane wczesniej? Ze kobiety potrafily wplywac na to co pokazywala Maszyna? Gdzie wiec bylo miejsce na religie? Jak mozna dalej wierzyc w przeznaczenie i los? I jeszcze fakt, ze Obcy ma mu pomoc przy Kradziezy. Kradziez stanowila probe meskosci, jasna i przejrzysta! Musiales wiec, po prostu musiales dokonac jej sam! Ale jesli istnialy wczesniej przygotowane wizje, to samo moglo dotyczyc wczesniej przygotowanych Kradziezy. Eryk potrzasnal glowa. Jego umysl zaczynal wedrowac w bardzo ciemne korytarze, swiat stawal sie zupelnie niezrozumialy. Jednego wszakze byl pewien - wspolpraca z Obcymi, tak jak to najwyrazniej robil jego wuj - byla absolutnie sprzeczna ze wszystkimi prawami i zwyczajami Ludzkosci. Niepewna, ostrozna przemowa Thomasa to potwierdzala. Wspolpraca z nimi byla zlem! A mimo to wuj byl najwiekszym wojownikiem Ludzkosci. Thomas Niszczyciel Pulapek nie mogl postepowac zle... ale Thomas Niszczyciel Pulapek zaczynal zblizac sie ku Wiedzy Przybyszow. Wiedza Przybyszow byla zla... ale z drugiej strony jego rodzice, 48 wedle slow Thomasa, tez ja wyznawali... jego ojciec i matka byli wyznawcami Wiedzy Przybyszow. Dosc!!! Nie mogl pojac tego wszystkiego. Zbyt malo wiedzial. Najlepiej bedzie skupic sie na Kradziezy.Dziwna jama konczyla sie. Wlosy na karku zjezyly sie Erykowi ze strachu, gdy wszedl do nastepnej, wielkiego obszaru ciemnosci, w ktorej nie mogl dostrzec ani scian ani sklepienia. Przyspieszyl kroku prawie do biegu, ogladajac sie caly czas zgodnie z poleceniami wuja, by sprawdzac czy swiatlo wejscia ma caly czas dokladnie za plecami. Jego wlasna lampa byla tu wlasciwie bezuzyteczna. Nie podobalo mu sie to miejsce. Czul sie niemal tak, jak tam, w otwartej przestrzeni. Caly czas zastanawial sie goraczkowo czym moze byc ta dziwna struktura w swiecie Potworow. Jakie spelnia funkcje? Nie bylpewien, czy chcialby to wiedziec. Dobiegl do konca jamy. W rzeczy samej po prostu huknal w niewidoczna sciane z taka sila ze az upadl na plecy. Przez moment lezal bez ruchu w smiertelnym przerazeniu, potem powoli zaczelo mu sie rozjasniac w glowie - pewnie zboczyl z linii prostej. Macajac wokol siebie niewidoczna sciane, znalazl wreszcie przejscie. Otwor znajdowal sie nisko, musial przej sc na czworakach. Korytarz byl nie-przyjemnie waski. Szybko jednak doszedl do rozgalezienia - wuj mowil o prawej odnodze - skrecil w nia skwapliwie i... odetchnal z ulga. Byl na miejscu. Przez moment oslepil go blask swiatla bijacy z kilku malych lampek - Potem zobaczyl Obcych! Wielu Obcych, trzech... nie, czterech... pieciu! Stali stloczeni w rogu tej duzej kwadratowej jamy -trzech dyskutowalo zaciekle, dwoch innych pochylalo sie nad stosem dziwnych, zupelnie mu nie znanych przedmiotow. Gdy tylko wpelzl do jamy, wszyscy natychmiast zwrocili sie ku niemu. Staneli w polkolu. Eryk zalowal, ze zamiast jednej lekkiej wloczni, nie ma jak zwykle dwoch ciezkich. Dwie ciezkie wlocznie nadawaly sie zarowno do obrony jak i do ataku. Byla to potezna bron. Ta ktora mial, mogl rzucic tylko raz. Niemniej ujal ja mocno i stanal w pozycji bojowej, spogladajac na wrogow groznym i nieuleklym wzrokiem, jak przystalo wojownikowi Ludzkosci. Jesli bedzie musial walczyc - zadecydowal -rzuci i pobiegnie blyskawicznie do powalonego, by siegnac po jego ciezka wlocznie. Ale jesli zaatakuja wszyscy rownoczesnie... 4 - O ludziach... 49 Napiecie rozladowal najstarszy z Obcych, ktory, choc takze trzymal w reku gotowa do rzutu bron, postapil jednak krok do przodu i rzekl ostroznie, jakby pytajacym tonem:-Najpierw bezpieczenstwo... Eryk troche sie rozluznil. To byla starozytna formula zapewniajaca o pokojowych intencjach, gdy wojownik spotkal innego wojownika na niebezpiecznym terenie Potworow. "Najpierw bezpieczenstwo" - oznaczalo, ze obaj zdaja sobie sprawe z obecnosci znacznie grozniejszych od ludzi, stanowiacych smiertelne zagrozenie dla nich obu, ze obaj wiedza kto jest prawdziwym wrogiem czlowieka. -Bezpieczenstwo ponad wszystko - odpowiedzial wiec zgod nie ze zwyczajem, deklarujac tym samym, ze zamierza przestrze gac tradycyjnego rozejmu na terytorium Potworow, ze zamierza na razie zapomniec o osobistych urazach i bronic Obcych tak samo jak oni powinni bronic jego przed grozacymi zewszad niebezpieczen stwami. Starszy mezczyzna skinal z aprobata glowa. -Kim jestes? - zapytal. - Jakie nosisz imie? Z jakiego jestes ludu? -Eryk Jedynak - odparl, ale nie omieszkal natychmiast dodac: -moim przeznaczeniem jednak jest byc Erykiem Bystrookim. Moj lud nazywa sie Ludzkosc. -To na niego czekalismy- oswiadczyl mezczyzna pozostalym. Ci, z widoczna ulga odlozyli wlocznie i powrocili do przerwanej rozmowy. -Witaj Eryku Jedynaku z Ludzkosci. Schowaj bron i siadz wsrod nas. Jestem Arthur Organizator. Eryk z ociaganiem zatknal wlocznie za pas. Uwaznie otaksowal wzrokiem Obcego. Byl mniej wiecej w wieku jego wuja, choc znacznie drobniejszej postury. Wydawal siejednak dosc dobrze umiesniony, z pewnoscia moglby walczyc. Jakoz faktycznie nosil na biodrach rzemienie wojownika, ale jakby tego bylo mu malo, skorzane pasy przecinaly tez jego tors i ramiona, mimo iz nie mial na sobie plecaka. Eryk wiedzial, ze tak nosilo sie wielu Obcych, wiedzial tez, iz mieli we zwyczaju zwiazywac wlosy w dlugi ogon, zamiast pozwolic im opadac swobodnie, jak przystalo prawdziwym wojownikom. Skorzane pasy na jego torsie byly ozdobione dziwnymi wzorami -nastepna niemeska cecha ubioru Obcych. Tylko Obcy, pomyslal z wyzszoscia Eryk, moga sie zebrac na wrogim terytorium nie wystawiwszy straznikow na obu koncach korytarza. Zaprawde Ludzkosc miala powody, by nimi pogardzac. 50 Ale ten czlowiek byl przywodca. Urodzonym przywodca. Wyczuwal bijaca od niego charyzme wieksza nawet niz w przypadku Thomasa Niszczyciela Pulapek, najlepszego kapitana grupy posrod Ludzkosci. Obcy takze uwaznie studiowal Eryka, ocenial jego przydatnosc dla swoich planow. Wygladal na kogos, w czyjej glowie legnie sie ich mnostwo: dalekosieznych, groznych planow, ktore musialy zakonczyc sie sukcesem...Polozyl dlon na ramieniu Eryka i naklonil go gestem, by zblizyl sie do pozostalych, dyskutujacych nad czyms zawziecie. Nie znajdowali sie z cala pewnoscia w jamie ktoregos z plemion, nie odbywala sie tu tez plemienna rada. To byla ukryta swiatynia, tymczasowy osrodek nowej wiary. Obecni tu mezczyzni beda w przyszlosci kaplanami tej wiary, a Arthur Organizator ich arcykaplanem. -Poznalem twojego wuja okolo tuzina starych-dobrych-czasow temu. Przybyl wtedy do jam mojego plemienia z wyprawa handlowa. To wybitny czlowiek, niezwykle obiecujacy. Uczestniczy regularnie w naszych tajnych spotkaniach i na pewno zajmie wazne miej-sce w nowej jamie, ktora kopiemy... w nowym swiecie, ktory mamy zamiar zbudowac. Bardzo przypomina mi twojego ojca. Ale ty takze chlopcze, ty takze... -Znales mojego ojca? Arthur Organizator przytaknal z usmiechem. -Bardzo dobrze. Byl wielkim czlowiekiem. Oddal zycie za nasza Sprawe. Nikt z nas nigdy nie zapomni o Eryku... Eryku... Wladajacym Spizarnia. -Pustoszacym Spizarnie! Nosil imie Eryka Pustoszacego Spizarnie! -A tak, oczywiscie. Eryk Pustoszacy Spizarnie. Niezapomniane imie i niezapomniany towarzysz. Ale to inna historia, porozmawiamy o niej w swoim czasie. Powinienes, zdaje sie, szybko wrocic do wuja? Pochylil sie nad dziwna plaszczyzna pokryta tajemniczymi malunkami, i zaczal przygladac jej sie uwaznie w swietle lampy. -I co o tym sadzisz? - mruknal jeden ze stojacych obok mez czyzn do swego towarzysza. - Spytal go o jego lud a on powiedzial, ze to Ludzkosc. Ludzkosc! Ten do ktorego mowil, zachichotal cicho. -Plemie z zewnetrznych jam. A co u diabla myslales, ze odpo wie? Kazdy ze szczepow zewnetrznych jam przyjmuje nazwe Ludz kosc. Jesli chodzi o tych prymitywow granica ludzkiej rasy jest ich 51 zewnetrzny korytarz. Twoj szczep, moj szczep... wiesz jak nas nazywaja? Obcy. W ich oczach nie ma specjalnej roznicy miedzy nami a Potworami.-No, to wlasnie mam na mysli. To sa prymitywy z klapkami na oczach. Prawie jak Dzicy Ludzie. Kto ich tu potrzebuje? Arthur Organizator uniosl nagle wzrok i spojrzal w twarz Eryka, potem odwrocil sie ku temu, ktory przemawial ostatni. -Powiem ci kto ich potrzebuje, Walterze - powiedzial. - Spra wa. Jesli plemiona zewnetrznych jam stana po naszej stronie, na sza glowna linia zaopatrzenia bedzie otwarta. Potrzebujemy ponadto kazdego wojownika, niewazne jak prymitywnego. Jesli Wiedza Przybyszow ma sie stac dominujaca religia jesli chcemy uniknac kleski ostatniego powstania, potrzebujemy wspolpracy wszystkich szczepow. Potrzebujemy tych z zewnetrznych jam jako lowcow, wo jownikow i zwiadowcow, tak jak potrzebujemy tych z wewnetrz nych jam dla ich techniki. Niezbedni sa nam wszyscy, zwlaszcza teraz. Ten, ktorego zwano Walterem, przerwal na moment swoje zajecie i oparl sie o sciane, rozprostowujac miesnie. -Powiem ci, kogo potrzebujemy najbardziej. Kogo potrzebu jemy znacznie bardziej niz tych z zewnetrznych jam. Cokolwiek mowisz, twierdze ze oni saniewiele lepsi od Dzikich Ludzi. Ale Lud Aarona... gdyby oni byli po naszej stronie... Twarz Organizatora zachmurzyla sie. Jakby przypomnial sobie jeden ze swoich wczesniejszych planow, ktory zakonczyl sie niepowodzeniem. -Te snoby - mruknal niechetnie. -Samolubne, zarozumiale dranie. Niech ich! Ale posluchaj mnie, Walterze. Jesli myslisz, ze nie ma zadnej roznicy pomiedzy plemionami zewnetrznych jam a bandami Dzikich Spoza Jam, to sprobuj zaprosic tu Dzikich i porozmawiac z nimi. Wiesz co sie sta nie? -Zjedzago i to na surowo - wtracil siejeden ze sluchaczy. -Rozerwa na strzepy i zjedza. Porcja Waltera Gromadzacego Bron dla kazdego! Skwitowal to ogolny wybuch wesolosci, do ktorego po chwili wahania dolaczyl sie tez Eryk. Slyszal juz o Dzikich Ludziach, ktorych hordy przybywaly od czasu do czasu z tajemniczego miejsca zwanego Poza Jama. Dzikie hordy kanibali, ktore nie uzywaly mowy, a porozumiewaly sie wylacznie warknieciami. Zawsze 52 jednak uwazal ich tylko za jednaz legend z przeszlosci. Czy jesli byles wyznawca Wiedzy Przybyszow, musiales wierzyc w istnienie Dzikich Ludzi? Ale czy istnieli, czy tez byli tylko legenda, porownanie do nich stanowilo obraze, ktora ciezko bylo scierpiec. Ci aroganccy Obcy z ich zdobionymi skorami i niegodnym wojownikow zachowaniem! Mezczyzni z roznych szczepow, ktorzy siedza sobie i rozmawiaja chociaz gdyby mieli jakiekolwiek pojecie o obowiazkach wojownikow powinni sie pozabijac przy pierwszym spotkaniu. I ten Lud Aarona... kto to jest? Nie mogl sobie nawet wyobrazic, jak wygladaja ludzie, ktorych ci pompatyczni, ubrani i zarozumiali pseudowojownicy okreslajajako snobow i zarozumialych drani.Nagle podloga pod jego stopami zadrzala silnie. Z trudem zachowal rownowage. Zachwial sie niepewnie i siegnal po wlocznie na plecach. Rozstawil szeroko nogi zachowujac wyprostowana pozycje, wlocznia w jego dloni drzala wyraznie. Z daleka dobiegla seria ogluszajacych uderzen - podloga kolysala sie w ich rytm. -Co sie dzieje? - wrzasnal do Arthura. - Co to jest? -Nigdy nie slyszales idacego Potwora? - zapytal ten ze zdumieniem. - A prawda. To jest twoja Pierwsza Kradziez. Pierwsze wyjscie na zewnatrz. To Potwor, chlopcze. Potwor chodzacy po swojej siedzibie i robiacy to, co robia Potwory. Ma do tego pelne prawo -dodal z usmiechem. -To jego dom, a my jestesmy tu tylko goscmi. Eryk zauwazyl, ze nikt z obecnych nie jest specjalnie zaniepokojony. Odetchnal wiec gleboko i schowal wlocznie. Jakze mocno drzaly sciany i podloga! Coz za niewiarygodnie olbrzymia istota! Jako pomocnik wojownikow czesto stal na strazy u drzwi w czasie, gdy jego grupa wyprawiala sie na terytorium Potworow by Krasc dla Ludzkosci. Zdarzalo mu sie wtedy slyszec takie odlegle, gluche uderzenia, a sciany jamy lekko drzaly. Ale nigdy tak poteznie. Nigdy caly swiat nie drzal tak przerazajaco, jak tutaj. Spojrzal w gore na plaskie sklepienie jamy. Doskonale pamietal te otwarta przestrzen bez zadnych granic, ktora przebyl poprzednio. -A to?-spytal glosno. -Ta struktura, w ktorej teraz jestesmy. Czym ona dla nich jest? Arthur Organizator wzruszyl ramionami. 53 -Jakas czesc umeblowania. Cos, czego uzywaja dla tych lubinnych celow. Jestesmy w jednej z pustych przestrzeni, ktore zawsze pozostawiaja w podstawie swoich mebli. Podejrzewam, ze po to, by latwiej bylo je przenosic. Przez moment wsluchiwal sie uwaznie w oddalajace sie kroki. -No dobrze, przejdzmy do rzeczy. Eryku, to jest Walter Gromadzacy Bron, z ludu Maximiliana. Walterze, co masz dla szczepu Eryka, dla ehm... Ludzkosci. -Nie cierpie dawac tym z zewnetrznych jam nawet polproduktow - marudzil pod nosem zapytany. - Mozesz wyjasniac w nieskonczonosc, a i tak uzyja tego zle. Tak jest za kazdym razem. Zobaczmy... to powinno byc w miare proste. Poprzebieral w stosie dziwnych przedmiotow, az wreszcie wyciagnal bryle czerwonej, kleistej substancji. -Wszystko co trzeba zrobic - powiedzial- to potrzec szczypte miedzy palcami. Tylko maly kawalek na jeden raz, nie wiecej. Potem musisz na to splunac i rzucic. Rzucic tak daleko i tak szybko, jak tylko mozesz. Zapamietasz? -Tak. - Eryk wzial czerwona brylke i przypatrywal jej sie ze zdumieniem. Wydzielala dziwny, drazniacy zapach. Nos zaczal go lekko swedzic. - Ale co sie wtedy stanie? Jak to dziala? -To juz nie twoje zmartwienie, chlopcze - odpowiedzial Arthur Organizator. - Twoj wuj bedzie wiedzial, jak tego uzyc. Ty zaliczyles Kradziez Trzeciej Kategorii - masz przedmiot nalezacy do Potworow, ktorego nikt z waszego szczepu nigdy nie widzial. To powinno dac im do myslenia. I powiedz wujowi, zeby zjawil sie ze swoja grupa w mojej jamie za trzy dni... za trzy okresy przeznaczone na sen. To bedzie ostatnie spotkanie przed powstaniem. Powiedz, zeby przyszli uzbrojeni po zeby i zabrali tyle wloczni, ile tylko moga udzwignac. Eryk przytaknal niepewnie. Dzialo sie tu zbyt wiele niezrozumialych i skomplikowanych rzeczy. Swiat byl znacznie wiekszy i znacznie trudniejszy do pojecia niz kiedykolwiek to sobie wyobrazal. Dostrzegl, ze Arthur nanosi kolejny dziwny znak na plaszczyzne, nad ktora stal pochylony. To byl kolejny zwyczaj Obcych. Wiedzial, ze powodem jest ich slaba pamiec, kolejna rzecz, ktora czynila ich mniej wartosciowymi niz Ludzkosc. Gromadzacy Bron podszedl do niego, by zapakowac mu do plecaka swoja tajemnicza substancje. 54 -Nie ma tam nic mokrego? - zapytal - siegajac do wewnatrzi odsuwajac zapasy Eryka. - Mam nadzieje, ze nie masz w plecaku wody. Pamietaj, jak to sie zmoczy, to juz po tobie! -Ludzkosc nosi wode w manierkach - odparl zirytowany Eryk - o tutaj -wskazal wybrzuszenie na swym biodrze. - Nie wlewamy jej do naszych zapasow zywnosci. Poprawil z godnoscia plecak na ramionach, gdy Walter przestal wreszcie w nim grzebac. Arthur Organizator odprowadzil go do samego wyjscia z jamy. -Nie bierz sobie za bardzo do serca tego, co mowi Walter - poprosil szeptem. - On zawsze uwaza, ze nikt oprocz niego nie potrafi uzyc broni Potworow, ktora z takim trudem zdobywa. Mowi w ten sposob do wszystkich. Jesli pozwolisz, przypomne ci droge powrotna. Nie chcemy, zebys sie zgubil. -Nie zgubie sie - powiedzial Eryk chlodno. - Mam dobra pamiec. I wystarczajaco dobrze orientuje sie w terenie, zeby odtworzyc sobie w glowie droge, ktora tu przybylem. Jestem Eryk Przepatry-wacz Sciezek, Eryk Bystrooki! Nie moge sie zgubic. Rozpierala go duma. Odszedl wolnym krokiem nie odwracajac nawet glowy. Niech ci Obcy wiedza co o nich sadzi - snoby, zarozumiale dranie! Wciaz jeszcze czul sie ponizony i obrazony niektorymi ich slowami. Bylo to podobne uczucie do tego, jakiego doznal podczas sprzeczki z Royem Biegaczem. Ostatni komentarz, jaki uslyszal z tylu, choc nie do konca zrozumialy, tez nie poprawil mu nastroju. -Och, te prymitywy, nie znaja sie na zartach... Szedl szybkim krokiem przez ciemnajame, z oczami utkwionymi w bialym swietle przed soba. Jednak jego umysl zajety byl rozwazaniami na temat Obcych i Ludzkosci i tego wszystkiego, czego dzisiaj nagle dowiedzial sie o swiecie. Proste i jasne postepowanie Ludzkosci w kontrascie z pokretnym mysleniem Obcych i ich intrygami. Wiedza Ludzkosci na temat codziennego zycia i potrzebne do tego umiejetnosci, i ci Obcy z ich skomplikowana technika. Czy na pewno sposob zycia Ludzkosci jest tak dalece lepszy? Dlaczego wuj miesza sie w rozgrywki Obcych? Skrecil w lewo i przeszedl szybko male pomieszczenie, puste jak poprzednio. Teraz biegiem puscil sie przez otwarta przestrzen ku bezpiecznej scianie. I dlaczego ci Obcy, pochodzacy przeciez kazdy z innego szczepu, zgodnie traktowali Ludzkosc jako cos gorszego? 55 Biegnac wzdluz sciany skrecil w prawo, kierujac sie teraz prosto ku znajomym jamom, gdy nagle podloga zadrzala ponownie, sprowadzajac go natychmiast do rzeczywistosci. Zachwial sie i zamarl na moment z przerazenia. Znajdowal sie na otwartej przestrzeni, a oto nadchodzil Potwor!Jakoz faktycznie Potwor ponownie wszedl do swojej siedziby. 6. przyprawiajacej o zawrot glowy odleglosci zlowil katem oka niewiarygodnie wielkie szare cielsko, o ktorym slyszal tyle opowiesci w dziecinstwie. Wyzsze niz setka mezczyzn stojacych jeden drugiemu na ramionach, oparte na nogach grubszych niz dwoch muskularnych wojownikow stojacych ramie przy ramieniu. Dostrzegl te istote tylko przez mgnienie oka, potem nie mogl jej obserwowac. bo wpadl w panike. O jednej tylko rzeczy zdolal pamietac - nie odbiegl od sciany... ale wylacznie dlatego, ze oznaczaloby to bieg w strone Potwora. Natomiast przez jedna nieprzytomna chwile strachu chcial przebic sie zebami i pazurami przez sciane, ktorej dotykal barkiem. Potem przypomnial sobie, ze w kierunku, w ktorym szedl, sa drzwi - tylko jakies trzydziesci piec krokow. Tam bedzie bezpieczny. Tam czekal na niego wuj, jego grupa... tam byly jamy Ludzkosci, blogoslawione, ciasne, zamkniete jamy. Eryk pognal w kierunku zbawczych drzwi. Nigdy w zyciu nie biegl tak szybko, nigdy nawet nie wyobrazal sobie, ze potrafi tak biec. Ale nawet w tym wscieklym pedzie, gdy niemal tracil oddech z wysilku, strzepki mysli - rezultat dlugich, nuzacych nauk wtlaczanych mu do glowy gdy byl jeszcze chlopcem - zaczely zbierac sie w jego umysle w rozpaczliwa prawde. - Popelnial blad! Mial przeciez blizej do budowli, w ktorej gromadzili sie Obcy, tej, ktora Arthur Organizator nazwal fragmentem umeblowania Potworow. Tam powinien skrecic, schowac sie w jej ciemnym wnetrzu. Tam, o ile Potwor nie dostrzegl go w samym mo- 57 mencie wejscia do pomieszczenia, mogl przeczekac niebezpieczenstwo. Teraz bylo juz za pozno na powrot. Biegnij cicho - upomnial sie wiec w myslach - tak szybko, jak tylko mozesz, ale bezszelestnie. Zgodnie z tym, co mowili wojownicy, na duza odleglosc sluch Potworow byl znacznie grozniejszy niz ich wzrok. Biegnij cicho. Stawka biegu jest twoje zycie!Dopadl drzwi... byly zamkniete glucho! Z niedowierzaniem i przerazeniem wpatrywal sie w rysy w scianie, stanowiace ich brzeg. To niemozliwe! Nigdy nie slyszal o czyms podobnym! Bezsilnie zalomotal piesciami w twarda powierzchnie. Czy odglos uderzen bedzie slyszalny po drugiej stronie ciezkiej pokrywy, czy tez przyciagnie tylko uwage Potwora? Tkniety ta mysla odwrocil z przestrachem glowe by ocenic niebezpieczenstwo. Nogi Potwora poruszaly sie powoli. Szedl smiesznie wolno, ale kazdy krok posuwal go do przodu o niewyobrazalna wprost odleglosc. Nie bylo tez nic smiesznego w jego dlugiej waskiej szyi, niemal tak dlugiej jak cala reszta ciala, zwienczonej stosunkowo nieduza glowa. Nie byly tez bynajmniej smieszne te okropne rozowe odrosty sterczace z szyi tuz ponizej glowy... Znajdowal sie juz znacznie blizej niz przed chwila ale czy go dostrzegl - nie sposob bylo stwierdzic. Co robic? Walic w drzwi rekojescia wloczni? To powinno zostac uslyszane... rowniez przez Potwora. Pozostalo tylko jedno. Eryk cofnal sie kilka krokow od drzwi i skoczyl z impetem naprzod, walac w nie barkiem. Poczul, ze lekko ustapily... Jeszcze raz! Wprawiajace podloge w drzenie kroki Potwora slyszal teraz z tak bliska, ze niemal stracil sluch. W kazdym momencie gigantyczna szara stopa mogla go zadeptac. Eryk odskoczyl od sciany jeszcze raz, powstrzymujac sie z calych sil, by nie patrzec w gore. Jeszcze jeden skok i bolesne zderzenie z drzwiami. Z cala pewnoscia ustepowaly -rysa stala sie wyrazniejsza. Czy naprawde bylo mu pisane zostac zmiazdzonym? Eryk oparl sie o drzwi calym ciezarem ciala. Pchal rozpaczliwie. Powoli, niechetnie ustepowaly... Wpadly do srodka jamy tak gwaltownie, ze Eryk potlukl sie bolesnie ladujac na nich jak dlugi. Zerwal sie natychmiast na nogi i pognal korytarzem. Nie bylo czasu na odpoczynek. Po glowie lataly mu zaslyszane lekcje i wiedzial dobrze, czego moze sie spodziewac. 58 "Odbiegnij w glab korytarza. Tam stan i czekaj, gotow do natychmiastowego dalszego biegu. Wez w pluca tak duzo powietrza, jak tylko zdolasz - mozesz go potrzebowac. Jesli uslyszysz przejmujacy dlugi swist, przestan oddychac i biegnij dalej co sil. Wstrzymuj oddech tak dlugo, jak tylko mozesz, az do samej granicy wytrzymalosci. Potem zaczerpnij znowu powietrza i biegnij dalej. Biegnij, az bedziesz daleko. Naprawde bardzo, bardzo daleko".I Eryk czekal, odwrocony tylem do drzwi, gotow do natychmiastowego biegu. "Nie rozgladaj sie. Patrz tylko w kierunku, w ktorym masz biec. Jedna tylko rzecz powinna zajmowac twoja uwage, jednej rzeczy masz nasluchiwac. Jest to przejmujacy, dlugi swist. Jesli go uslyszysz, wstrzymaj oddech i biegnij!" Czekal wiec, a wszystkie jego miesnie napiete byly w najwyzszej gotowosci. Czas plynal. Pamietal o liczeniu. Jesli policzylo sie powoli do pieciuset i nic sie nie wydarzylo, prawdopodobnie juz sie nie wydarzy. Oznacza to, ze Potwor cie nie zauwazyl. Tak przynajmniej twierdzili doswiadczeni wojownicy, ktorym dane bylo przezyc podobna sytuacje. Piecset. Doszedl do pieciuset, ale zeby uzyskac calkowita pewnosc, stal wciaz w napieciu i liczyl dalej. Nastepne piecset. Doszedl do najwiekszej liczby znanej czlowiekowi - do tysiaca. Zadnego przeciaglego dzwieku. Niczego, co wskazywaloby na niebezpieczenstwo. Rozluznil sie, a jego miesnie napiete dotad do granic mozliwosci, zawiodly. Upadl na ziemie. lkajac z naglej ulgi. To koniec. Dokonal Kradziezy! Jest mezczyzna! Spotkal sie z Potworem i przezyl to spotkanie. Spotkal sie z Obcymi i godnie reprezentowal Ludzkosc podczas rozmow z nimi. Tak wiele bedzie mial do opowiedzenia wujowi. Wujowi... ale gdzie jest jego wuj? Gdzie jest grupa? Nagle znow do niego dotarlo, ze wszystko tu jest nie tak jak byc powinno. Wstal powoli i ostroznym krokiem wrocil do drzwi. Korytarz byl niewatpliwie pusty, nie czekali na niego! Ale to bylo nieprawdopodobne. Grupa nigdy nie wracala przed uplywem dwoch dni, dopiero wtedy uznawali zdajacego egzamin za martwego. Eryk byl pewien, ze wuj czekalby na niego nawet troche dluzej. A przeciez wrocil stosunkowo szybko, wiec co sie stalo? 59 Dotarl do drzwi i wyjrzal ostroznie na zewnatrz. Tym razem prawie juz nie poczul zawrotu glowy jego oczy szybko przystosowaly sie do rozleglej przestrzeni.Potwor krecil sie w przeciwleglym koncu olbrzymiego pomieszczenia. A wiec idac ku niemu ani go nie scigal, ani nie atakowal, byc moze w ogole go nie dostrzegl. Niewiarygodne - przy calym tym halasie, ktorego narobil. Przy tych wszystkich biegach, skokach i waleniu w drzwi. Potwor odwrocil sie gwaltownie, przeszedl kilka gigantycznych krokow i zblizyl sie do budowli, w ktorej wnetrzu Eryk rozmawial z Obcymi. Sciany, podloga, wszystko wokol drzalo, gdy olbrzymia istota kroczyla dostojnie. Eryk przypatrywal sie ze zdumieniem, jak gigant po prostu kladzie sie na tej budowli i zastyga bez ruchu... a wiec rzeczywiscie byla to czesc umeblowania Potworow. Jak teraz czuli sie Arthur Organizator, Walter Gromadzacy Bron i pozostali, ktorzy tam siedzieli? Eryk usmiechnal sie zjadliwie wyobrazajac sobie, ze na pewno stracili nieco z tej obrzydliwej pewnosci siebie, moze teraz nie byliby juz tacy wyniosli. On mial jednak co innego do zalatwienia. Wsunal palce pod lezaca na ziemi klape i uniosl ja do pozycji pionowej. Byla ciezka. Pchnal ja ostroznie, najpierw z jednej strony potem z drugiej, przesuwajac japowoli ku otworowi w scianie. Jeszcze jedno pchniecie i wpasowala sie we wlasciwe miejsce w zaglebieniu w murze, tylko cienka rysa swiadczyla o jej obecnosci. Teraz mogl rozejrzec sie wokol. Odbyla sie tu jakas bitwa - tego byl pewien. Krotka i gwaltowna bitwa, Eryk widzial wyrazne tego slady. Zlamana wlocznia, plamy krwi, fragment paska od plecaka. Oczywiscie nie bylo cial. Po bitwie nigdy nie bylo cial. Wszyscy ludzie z jam wiedzieli, ze absolutnym obowiazkiem wygrywajacej strony jest zebranie cial i pozbycie sie ich. Nie mozna ich zostawiac, gnilyby tu i rozsiewaly zaraze. A wiec odbyla sie tu bitwa. No tak, wuj nie mogl po prostu odejsc i zostawic go na terytorium Potworow. Musiala ich zaatakowac przewazajaca sila, grupa bronila sie jakis czas, poniosla straty i wycofala sie. Ale i tak pare rzeczy nie mialo sensu. Przede wszystkim bylo bardzo malo prawdopodobne, by jakas grupa Obcych podeszla tak blisko do terytorium Potworow. Jamy Ludzkosci, najbardziej naturalny cel ataku, lezaly dosc daleko stad. Tutaj mogla sie trafic co 60 najwyzej jakas grapa wyprawiajaca sie po zywnosc, ale nie ekspedycja wojenna. Jego grapa, w pelni uzbrojona, z latwoscia poradzilaby sobie z takimi poszukiwaczami czy handlarzami z tych dekadenckich wewnetrznych jam. Pokonaliby ich, wzieli kilku jencow, i dalej by tu na niego czekali.To zostawialo tylko dwie mozliwosci: atak dwoch, trzech grap wojennych, choc nie wiadomo, co by tu robili, albo, co bylo jeszcze mniej prawdopodobne, atak grapy z innego plemienia zewnetrznych jam. Ale ci z zewnetrznych jam rzadko wychodzili na terytorium Potworow przez nieznane sobie drzwi. Mieli na pewno swoje wlasne przejscia. A jesli ich celem bylaby Ludzkosc, nie przyszliby tu, lecz zaatakowali jej siedziby. I jeszcze jedno. Jesli grupa nie zostala wybita do nogi, co Eryk uznal za niewiarygodne, kazdy kto przetrwal byl zobowiazany przysiegami wojownika do powrotu i poczekania na powracajacego z Kradziezy towarzysza. Musial to zrobic natychmiast, gdy tylko skonczyla sie walka, poscig czy ucieczka. Zaden wojownik nie smialby spojrzec w oczy kobiet, gdyby postapil inaczej. Przypuscmy, ze atak faktycznie nastapil... przypuscmy, ze grapa wuja wciaz walczy niedaleko stad i powroca gdy tylko uporaja sie z wrogiem... ale w takim razie powinien slyszec odglosy toczacej sie bitwy, a w jamach panowala martwa cisza. Eryk zadrzal. Wojownik w zadnym wypadku nie powinien przebywac poza rodzinna jama bez chocby jednego towarzysza. Slyszal co prawda kiedys jako dziecko o Samotnikach ze szczepow Obcych, pamietal radosna egzekucje dokonanana pochwyconym Obcym, ktory zostal wykluczony ze swojego plemienia za jakas okropna zbrodnie, ale takich nie mozna bylo uwazac za istoty ludzkie. Ludzie musieli zyc w plemionach, szczepach, grapach. To nie do pomyslenia zyc samotnie. To byloby okropne. Mimo glodu odlozyl na razie na pozniej mysl o posilku i ruszyl szybkim krokiem w glab jam. Zaraz tez przeszedl w trucht -chcial byc w domu jak najszybciej, chcial znowu znalezc sie wsrod swoich. Siegnal za plecy i dobyl wloczni. Denerwowal sie przemierzajac samotnie korytarze. Byly takie puste i ciche. Gdy szedl w grapie, nie wydawaly sie tak przygnebiajaco ciche. Takie mroczne, takie przerazajace. Eryk dopiero teraz odczul, jaka to roznica, gdy mrok korytarza rozswietla tylko jedna lampa, a nie pol tuzina niesionych przez cala grupe. Ruchome cienie na scianach budzily lek. Przyspieszyl, teraz juz biegl przez ciemna czelusc korytarzy. Za kaz- 61 dym zakretem mogl czaic sie wrog, ten sam wrog, ktory zaatakowal wuja, banda okrutnych i zadnych krwi Obcych... cale ich hordy. Mogl to byc ktos jeszcze gorszy. Nagle przypomnial sobie wszystkie straszne opowiesci z dziecinstwa - o nienazwanych istotach czajacych sie w glebi korytarzy, ktore chowaja sie przed grupami wojownikow, ale atakuja pojedynczych ludzi bez wydania najmniejszego dzwieku. Olbrzymie istoty, ktore mogly cie polknac, male istoty atakujace setkami i rozdzierajace ofiare zywcem na strzepy. Eryk rozgladal sie w panice - przynajmniej nic nie zaskoczy go naglym atakiem.Byc samemu to straszne uczucie. Ale mimo przerazenia, wciaz sie zastanawial nad zagadkowym zniknieciem wuja. Jakos nie bardzo mogl uwierzyc, ze Niszczycielowi Pulapek moglo sie przydarzyc cos zlego. Thomas przezyl zbyt wiele krwawych wypraw, byl weteranem tak wielu bitew, czesto z przewazajacymi silami wroga. Gdzie wiec poszedl? Dokad zabral swoich wojownikow? I dlaczego nic tu nie slychac? Dlaczego nie widac zadnych sladow ludzi w tych przekletych, ciemnych, ciasnych, przytlaczajacych tunelach? Na szczescie byl Przepatrywaczem Sciezek. Znal droge i pewnie podazal wlasciwym szlakiem. Maszyna Przodkow miala racje - on nigdy nie zabladzi. Jesli tylko dane mu bedzie szczesliwie powrocic do swego ludu, stanie sie Erykiem By-strookim. I znowu cos przyszlo mu na mysl: kto wlasciwie przepowiedzial to imie? Maszyna czy jego wuj? Imie wypowiedziala Maszyna, ale wuj twierdzil, ze byla to zwyczajna manipulacja. Ze wizje i jego imie wybrano duzo wczesniej, na dlugo przed ceremonia. Wuj okazal sie wyznawca Wiedzy Przybyszow, spiskujacym z Obcymi by wzniesc oltarz dla tej nowej religii, spiskujacym w celu obalenia wladzy religijnej Ottilii Przepowiadajacej Przyszlosc... Tak wiele wydarzylo sie w ciagu dwoch ostatnich dni. Tak wiele zmienilo siewjego swiecie. To tak, jakby znajome sciany jego jamy oddalily sie nagle od siebie i urosly, czyniac przestrzen miedzy nimi tak rozlegla jak ta na terytorium Potworow. Byl juz blisko. Ten korytarz byl znajomy, bezpieczniejszy. Przyspieszyl jednak jeszcze bardziej, mimo ze znajdowal sie juz na granicy wytrzymalosci. Chcial znalezc sie w domu. Chcial, by oficjalnie nadano mu imie Eryka Bystrookiego. Chcial zawiadomic Ludzkosc o tym co sie stalo, aby poszukiwawcza a moze i ratunkowa grupa mogla wyruszyc sladem jego wuja. 62 Kto zamknal drzwi na terytorium Potworow? Gdyby byla bitwa i grupa wuja wycofywalaby sie walczac, czy napastnicy mieliby czas, by tak dokladnie zamknac ciezkie drzwi? Nie. Czy mozna to bylo wytlumaczyc naglym atakiem i wybiciem calej grupy wuja? Wtedy po odciagnieciu cial, zwyciezcy mieliby dosc czasu, by zamknac klape...Drzwi na terytorium Potworow byly wazne tak dla Ludzkosci jak i dla Obcych. Nie zostawiliby ich otwartych. Ale kto, lub co, bylo zdolne do przeprowadzenia tak naglego ataku, calkowitej eksterminacji najlepszej grupy wojownikow, jaka posiadala Ludzkosc? Odpowiedz mogl dac tylko inny kapitan grupy albo najmedrsze z kobiet. Znalazlszy sie na terytorium nalezacym do Ludzkosci, Eryk zmusil sie do zapanowania nad soba i zwolnienia kroku. W kazdej chwili mogl natknac sie na straznika, a nie mial ochoty spotkac sie najpierw z jego wlocznia. Kazdy na czatach zareagowalby nerwowo, gdyby nagle z ciemnosci wypadl na niego biegnacy mezczyzna. -Eryk Jedynak! - zawolal identyfikujac sie. - To ja, Eryk Jedy nak! Ale po chwili, przypomniawszy sobie z duma Kradziez, ktorej wlasnie dokonal, zmienil zawolanie. -Idzie Eryk Bystrooki. Tu Eryk Bystrooki, Eryk Przepatry- wacz Sciezek. Ten, Ktory Widzi Daleko. Eryk Bystrooki nad chodzi! To dziwne - nikt nie odpowiedzial na jego wolanie. Tego juz zupelnie nie rozumial. Czyzby cala Ludzkosc zostala zaatakowana i pokonana? Wartownik powinien zareagowac na znajome imie. Tutaj musialo sie stac cos bardzo zlego! Wyszedl poza ostatni zakret i dostrzegl trzech wartownikow na przeciwleglym brzegu malej jamy. Patrzyli w jego kierunku, a on ich rozpoznal. Stephen Twardoreki i dwaj ludzie z jego grupy. Najwidoczniej zjawil sie w momencie zmiany warty - to by tlumaczylo obecnosc wszystkich trzech mezczyzn. Ale dlaczego nie odpowiedzieli na jego wezwania? Stali dalej bez slowa z uniesionymi wloczniami. -Jestem Eryk Bystrooki - powiedzial. - Dokonalem Kradziezy ale cos stalo sie... Slowa zamarly mu na ustach, gdy Stephen Twardoreki podszedl zdecydowanym krokiem. Jego twarz miala srogi wyraz, a po- 63 tezne miesnie byly napiete do granic wytrzymalosci. Bez zbytniej delikatnosci przystawil ostrze wloczni do piersi oniemialego Eryka.-Nie ruszaj sie! - powiedzial ostrzegawczo. - Barney John. Zwiazcie go! 7. debrano mu wlocznie, rece skrepowano za plecami, przywia-zujac je do paskow jego wlasnego plecaka. Dopiero teraz pchnieto go do centralnej jamy Ludzkosci. Ledwie poznal to miejsce. Grupa kobiet, w pierwszej chwili zdalo mu sie, ze bylo to cale Stowarzyszenie, wznosila pod przywodztwem Ottilii Pierwszej Zony Wodza jakas platforme tuz przed Kopcem Tronowym. Biorac pod uwage trudnosci z zaopatrzeniem w materialy konstrukcyjne, taka budowla byla niezwykla sama w sobie. W dodatku w glowie Eryka pojawily sie na jej widok jakies mgliste, choc niezbyt mile skojarzenia. Ale zbyt gwaltownie popychano go przez jame, zbyt wiele dzialo sie tu innych zaskakujacych rzeczy, by mogl dokladnie przyjrzec sie budowli i sprecyzowac te chaotyczne przypuszczenia. Dwie kobiety, bedace takze pelnoprawnymi czlonkiniami Stowarzyszenia, nie pracowaly jednak pod kierunkiem Ottilii. Ze spetanymi rekami i nogami lezaly pod jedna ze scian centralnej jamy. Ich ciala byly skrwawione i nosily slady dlugich i wymyslnych tortur. Ocenil, ze niewiele juz pozostalo w nich zycia. Kiedy przeciagano go obok, rozpoznal je. To byly zony Thomasa Niszczyciela Pulapek! Niech tylko wuj wroci, ktos srogo za to zaplaci - pomyslal, bardziej zdumiony niz przerazony. Wiedzial, ze nie moze sie bac. Strach, raz zasadzony w umysle, wypelnia wszystkie mysli i paralizuje wole dzialania, a do tego nie mogl dopuscic. 5 - O ludziach... 65 Wokol roilo sie od uzbrojonych mezczyzn. Biegali bez celu, w te i z powrotem, to do swoich dowodcow, to w strone zewnetrznych korytarzy. Miedzy nimi krecily sie dzieci, dostarczajace pracujacym kobietom potrzebnych surowcow. Slyszal tez cale mnostwo krzyzujacych sie komend.-Idz do... -Przynies wiecej... -Szybciej z tym... W powietrzu dominowal slodki, ciezki zapach spoconych cial i... gniewu... gniewu i strachu calej Ludzkosci. - Gdy zaciagnieto go przed Kopiec Tronowy, zrozumial, co tu sie dzieje. Franklin Ojciec Wielu Zlodziei stal na Kopcu i machal trzymana w reku wlocznia przed nosem grupy mezczyzn, z ktorymi gwaltownie dyskutowal. Eryk zobaczyl tam wodzow grup i... tak, Obcych! Oslupial. Obcy w samym sercu siedzib Ludzkosci! Wolni i uzbrojeni! Wodz dostrzegl Eryka i jego spojrzenie. Na jego twarzy pojawil sie szeroki usmiech. Tracil stojacego obok Obcego i wskazal wieznia ostrzem wloczni. -To on - powiedzial. - To jest jego siostrzeniec. Ten, ktory chcial dokonac Kradziezy trzeciej kategorii. Teraz mamy ich wszyst kich. Obcy nie odwzajemnil usmiechu. Obrzucil Eryka obojetnym spojrzeniem. -Ciesze sie, ze tak uwazasz. Ale z naszego punktu widzenia, macie po prostu o jednego wiecej. Teraz usmiech znikl takze z twarzy Franklina. -Nno... wiesz, co mam na mysli. I ten cholerny glupiec wrocil tu z wlasnej woli. To nam oszczedzilo sporo klopotow. Gdy tamten sie nie odezwal, Franklin wzruszyl ramionami. Skinal wladczo na straznikow trzymajacych Eryka. -Wiecie, gdzie go zaprowadzic. Niedlugo bedziemy gotowi do zabawy. Jeszcze raz ostrze wloczni uklulo go w plecy, zmuszajac go do dalszego marszu przez centralnajame. Zanim jednak ja przebyl, uslyszal glos Franklina Ojca Wielu Zlodziei, wzywajacy cala Ludzkosc. -Ludzie, oto idzie Eryk! Eryk Jedynak! Teraz mamy ich wszystkich! Na moment ustala wszelka praca. Cala uwaga tlumu zwrocila sie na niego. Eryk zadrzal uslyszawszy wzbierajace pomruki wscie- 66 klosci i nienawisci, przede wszystkim ze strony kobiet. Ktos podbiegl ku niemu - Harriet Gloszaca Przeszlosc. Jej twarz wykrzywial gniew. W biegu siegnela ku swym rudym wlosom i wyrwala spinajacaje dluga szpile wraz z kilkoma czerwonymi kosmykami. Rozrzucone wlosy zatanczyly wokol jej twarzy i szyi jak ogniste plomienie.-Czciciel Potworow! - To nie byl nawet wrzask, lecz pelen wscieklosci skrzek. - Cholerny, przeklety heretyk! - Pchnela szpile mierzac prosto w jego oko. Eryk zdolal uchylic glowe, ale zaraz zaatakowala ponownie. Straznik chwycil dziewczyne, starajac sie odciagnac ja od wieznia, ale choc byl znacznie silniejszy, wyrywajaca sie Harriet uderzyla jeszcze raz zostawiajac na prawym policzku Eryka krwawa ryse. -Zostaw cos dla nas - staral sie uspokoic ja drugi straznik trzymajacy Eryka. - On nalezy do calej Ludzkosci. -Nie! - zawyla Harriet. - Nalezy do mnie! Mialam sie z nim polaczyc po jego powrocie z Kradziezy. Mamo, powiedz im! -To nie bylo jeszcze oficjalne - uslyszal Eryk spokojny glos Rity Strazniczki Pamieci. Staral sie powstrzymac uplyw krwi, przyciskajac policzek do ramienia. - Nie moglo byc nic oficjalnego, bo nie byl jeszcze mezczyzna. Obawiam sie, kochanie, ze bedziesz musiala poczekac na swojakolej. Starsi maja pierwszenstwo. Ale na pewno zostanie duzo dla ciebie. -Nie zostanie -zaszlochala dziewczyna. - Wiem, jacy jestescie. Niewiele po was zostanie. Eryk zostal popchniety ponownie ku wyjsciu z glownej jamy. Kiedy tylko przestapil prog bocznej jaskini, bolesny kopniak w plecy rzucil go na przeciwlegla sciane. Byl tak silny, ze pozbawil go oddechu. Polecial do przodu i nie zlapawszy rownowagi, huknal w twardy kamien. Probowal niezdarnie powstac, chociaz nie mogl podeprzec sie zwiazanymi rekoma. Za soba uslyszal drwiacy smiech. Wciaz oszolomiony sila uderzenia odwrocil sie na plecy. Sciane jaskini splamil swiezy, krwawy slad. Nie tak wyobrazal sobie tryumfalny powrot z Pierwszej Kradziezy. Zupelnie nie tak. Co tu sie dzialo? Wiedzial gdzie jest. To byla mala, slepa nisza, tuz obok glownej jamy. Uzywana glownie do przechowywania zapasow - nadwyzek zywnosci, czasem tez przedmiotow skradzionych Potworom zanim zebralo sie ich na tyle duzo, by oplacalo sie pohandlowac nimi ze 67 szczepami z dalszych jam. Czasami takze jakis wojownik Obcych, wziety do niewoli w bitwie, siedzial tu, nim Ludzkosci udalo sie skontaktowac z jego plemieniem i wytargowac korzystny okup. A jesli sie nie udalo...Teraz Eryk przypomnial sobie, do czego sluzy konstrukcja, ktora kobiety wlasnie wznosily obok Tronowego Kopca. Zadrzal. Kiedys widzial juz jej zastosowanie. Najgorsze, ze pasowalo to do niezwyklego zachowania Harriet i do slow wypowiedzianych przez jej matke, Rite Strazniczke Pamieci. Ale przeciez nie mogli tego zrobic jemu! Byljednym z Ludzkosci, niemal pelnoprawnym wojownikiem. Tego nie robiono nawet obcym wojownikom pojmanym w bitwie. Wojownik zawsze zaslugiwal na szacunek. W najgorszym wypadku grozila mu honorowa egzekucja. Tak postepowano tylko z... -Nie!!!-krzyknal. - Nie!!! Straznik stojacy przy wejsciu do niszy odwrocil sie i spojrzal na niego z rozbawieniem. -Alez tak. Zdecydowanie tak. Gdy tylko kobiety zakoncza pra ce bedziemy mieli z wami oboma sporo zabawy. Leniwie odwrocil glowe nie chcac stracic nic z przygotowan w glownej jamie. Oboma? - Eryk rozejrzal sie uwaznie po jamie. Pomieszczenie bylo niemal puste... z wyjatkiem jednego kata. W swietle lampy, ktora mial na czole - jakze dumny byl, gdy po raz pierwszy mogl ja tam umiescic podczas tej wyprawy - dostrzegl, ze lezy tam jeszcze jeden czlowiek. Jego wuj. Eryk natychmiast przetoczyl sie do niego. Poczul przenikliwy bol. Ladujac na twardym, kamiennym podlozu porzadnie sie potlukl, ale czy to mialo teraz znaczenie? Thomas Niszczyciel Pulapek byl chyba nieprzytomny. Obchodzono sie z nim okrutnie i nie wygladal lepiej niz jego zony. Wlosy zlepiala mu zakrzepla krew z rany po uderzeniu wloczni. Zreszta raniono go w wielu miejscach - na prawym ramieniu, nieco powyzej lewego biodra, duza rana w udzie. -Wuju Thomasie - wyszeptal Eryk. - Kto ci to zrobil? Ranny mezczyzna otworzyl oczy i zadrzal. Rozgladal sie wokol nieprzytomnym spojrzeniem jakby sadzil, ze przemawiaja do niego sciany. Przez moment probowal uwolnic z wiezow wykrecone do tylu rece, ale zaraz opadl z sil. Wreszcie jego wzrok spoczal na twarzy 68 Eryka. Usmiechnal sie. To byl paskudny usmiech - ktos wybil mu takze wiekszosc zebow.-A, Eryk - wymamrotal. - Nie udalo nam sie. Jak reszta grupy, czy ktos zdolal zwiac? -Nie wiem. To ciebie chce o to zapytac. Wrocilem z Kradzie zy ciebie nie bylo, cala grupa odeszla. Przyszedlem do domu, ale oni wszyscy powariowali. Sa tu Obcy! Paradujaz broniaw naszej ja mie. Co to za jedni? Oczy Thomasa Niszczyciela Pulapek pociemnialy. Jego spojrzenie bylo teraz pelne napiecia i gniewu. -Obcy? - zapytal cicho. - Tak, grupe Stephena Twardorekie-go wspierali Obcy. Walczyli spolem przeciwko nam. Po naszym odejsciu Franklin skontaktowal sie z Obcymi. Wymieniali wiadomosci, musieli wspolpracowac, miec kontakty juz od dawna. Ludzkosc i Obcy, co za roznica, jesli w gre wchodzi zagrozenie dla Wiedzy Przodkow. Powinienem byl wziac to pod uwage. -Co? - staral sie zrozumiec Eryk. - Co powinienes wziac pod uwage? -Tak wlasnie zwalczali Wiedze Przybyszow, zawsze tak robili. Wodz to wodz. Ma zawsze wiecej wspolnych interesow z innym wodzem niz ze swoim ludem, nawet jesli to wodz spoza Ludzkosci. Jesli negujesz Wiedze Przodkow, negujesz podstawy ich wladzy. Wtedy wspolpracuja ze soba. Dostarczaja sobie ludzi, bron. wymieniajainformacje. Gdy maja wspolnego wroga zrobia wszystko, by go zniszczyc. A niszcza jedynych ludzi, ktorzy naprawde chca walczyc z Potworami. Powinienem byl o tym pamietac! Niech to szlag! - warknal Thomas pokiereszowanymi ustami. - Widzialem przeciez, ze wodz i Ottilia nabrali podejrzen. Powinienem spodziewac sie klopotow. I rzeczywiscie, zjednoczyli sie z Obcymi przeciwko nam. Eryk patrzyl na wuja, starajac sie pojac to wszystko. A wiec tak, jak istnialo tajne porozumienie miedzy wyznawcami Wiedzy Przybyszow, ktore stalo ponad plemiennymi podzialami, istnialy tez kontakty miedzy wodzami, wspolpraca w sytuacjach, gdy zagrozona byla Wiedza Przodkow, fundament ich wladzy. I wladzy przywodczyn Stowarzyszenia Kobiet - o tym tez trzeba pamietac. Wszystkie przywileje, jakie posiadaly kobiety, wynikaly ze znajomosci praw Przodkow. Gdyby im to odebrano, stalyby sie zwyklymi kobietami, znajacymi co najwyzej zaklecia pozwalajace przystosowac trujacy pokarm Potworow do potrzeb ludzi. 69 Thomas Niszczyciel Pulapek jeknal z bolu, ale zdolal usiasc. Oparl sie o sciane. Wciaz jednak potrzasal smutno glowajakby rozpamietywal kleske.-Przyszli do nas - powiedzial z trudem. - Stephen Twardoreki i jego grupa przyszli do nas prawie zaraz po tym jak wszedles na te rytorium Potworow. Udawali, ze przynosza wiadomosc od wodza o ataku Obcych na nasze jamy. Kto mogl podejrzewac podstep? Obcych! - Probowal sie rozesmiac, a z ust pociekla mu krew. - Obcy byli z nimi. Czaili sie w zalomach korytarzy. Cale, nieprzeliczone tlumy Obcych. Dopiero teraz Eryk zaczynal rozumiec, co sie wydarzylo. -Kiedy byli juz wsrod nas, kiedy opuscilismy nasze wlocznie, uderzyli. Zaskoczenie bylo tak pelne, ze nawet nie bardzo potrzebo wali pomocy Obcych. Nie wiem, czy wielu z nas stalo jeszcze na nogach, gdy nadbiegli Obcy. Lezalem juz wtedy na ziemi i walczy lem golymi rekami... podobnie jak reszta grupy. Obcy tylko dokon czyli dziela. Nawet niewiele z tego zapamietalem, ktos tak mnie grzmotnal, ze nie spodziewalem sie, iz obudze sie zywy -jego glos zalamal sie. - Tak zreszta byloby znacznie lepiej - dodal z gorycza. Thomas dyszal ciezko, a jego piers poruszala sie w nierownym oddechu. -Przytargali mnie tutaj. Moje zony... Wlasnie torturowali moje zony. Te suki ze Stowarzyszenia Kobiet, Ottilia, Rita, to one za to odpowiadaja. Obdzierali je ze skory na moich oczach. Tracilem przy tomnosc, cucili mnie... zebym byl swiadkiem, zebym widzial wszyst ko...aone... Z jego ust znowu wyplynela struzka krwi, glowa opadla mu bezwladnie na piers. Po chwili podjal opowiesc, choc nieco mniej skladnie, urywanymi zdaniami. -To byly dobre kobiety - wyszeptal. - Obie... dobre, takie dobre... i kochaly mnie. Mogly byc znacznie wyzej w hierarchii, z dziesiec razy Franklin proponowal im, ze je zaplodni, ale za kaz dym razem go odrzucaly. Kochaly mnie. Naprawde kochaly. Eryk z trudem powstrzymal szloch. W ostatnich czasach, gdy juz dorastal do wieku meskiego, rzadko sie z nimi stykal, ale w dziecinstwie czule sie nim opiekowaly. Tylko od nich doswiadczyl odrobiny tego, co dziecku daje matka. To one go piescily i karcily, to one wycieraly mu nos. To one opowiadaly mu o dawnych czasach i uczyly katechizmu Wiedzy Przodkow. Zadna z nich nie miala syna, ktory dozylby do jego wieku. Umierali przez choroby, a takze z powodu 70 trucizn, ktorych uzywaly Potwory. On mial szczescie. Totez poswiecaly mu tyle uwagi i uczuc jakby byl ich wlasnym synem.Ich wiernosc wobec Niszczyciela Pulapek tez budzila zdziwienie wsrod calej Ludzkosci. Tracily przez to znacznie wiecej niz tylko kilka zdrowych, duzych miotow, ktore wydalyby na swiat ulegajac wodzowi. Takie ekscentryczne, niemal niekobiece zachowanie nieodwolalnie blokowalo im dostep do wyzszych stanowisk w Stowarzyszeniu Kobiet, po ktore w innym przypadku mogly smialo siegnac. Teraz byly martwe lub wlasnie umieraly, a ich dzieci zostaly rozdzielone miedzy pozostale kobiety, co znacznie zwiekszylo ich prestiz i pozycje. -Powiedz - spytal wuja. - Dlaczego Stowarzyszenie Kobiet je zabilo? Czy naprawde popelnily jakas okropna zbrodnie? Thomas Niszczyciel Pulapek uniosl glowe i spojrzal mu w oczy. W jego wzroku malowala sie rozpacz i bol. Eryk zadrzal jeszcze zanim zabrzmialy slowa wuja. -Wciaz nie chcesz dopuscic do siebie tej mysli? Nie winie cie. Ale tak wlasnie jest. To dla nas szykuja te konstrukcje kolo Kopca. -Och! - Eryk dopiero teraz zaczal rozumiec groze sytuacji, choc przeciez jakas czesc jego umyslu pojela to juz o wiele wczesniej. -Powiedzieli, ze jestesmy wyjeci spod prawa, winni niewybaczalnej herezji przeciwko Wiedzy Przodkow. Nie nalezymy juz do Ludzkosci, ani ty, ani ja, ani moja rodzina, czy moja grupa. Znalezlismy sie poza Ludzkoscia poza prawem, poza religia. A wiesz, co moze spotkac tych, co sa wyjeci spod prawa? Wiesz, Eryku? Moze ich spotkac wszystko. Wszystko! 8. iegajac pamiecia do wczesnego dziecinstwa, Eryk przypominal sobie ceremonie podobne do tej, ktora teraz czekala jego samego. Zdarzalo sie, ze Obcy pochwycony przez wojownikow, okazywal sie wyjetym spod prawa wygnancem. W wiekszosci przypadkow bylo to latwe do ustalenia. Na przyklad tylko wygnaniec mogl wedrowac po jamach sam, bez swojej grupy albo chociaz jednego towarzysza, ktory oslanialby mu plecy. A jesli byly jakies watpliwosci, sytuacjewyjasniala na ogol oferta okupu, ktora skladalo jego plemie. Czasami zas przychodzila wiadomosc, iz wiezien jest winien jakiejs niewyobrazalnej zbrodni, ktora nie mogla byc ukarana inaczej niz tylko pozbawieniem wszelkich praw istoty ludzkiej, a ten czlowiek uciekl przed sprawiedliwoscia. Przychodzila wiadomosc: robcie z nim co chcecie, on nie jest jednym z nas, wedlug naszych praw jest dla nas jak Potwor. Takie bylo zreszta polozenie kazdego czlowieka postawionego poza prawem.Oglaszano wowczas cos w rodzaju swieta. Z kawalkow drewna skradzionego Potworom i gromadzonego specjalnie na taka okolicznosc, Stowarzyszenie Kobiet wznosilo podium. Tajemnica jego budowy byla przekazywana z matki na corke przez niezliczone pokolenia, siegajace czasow Przodkow, ktorzy zbudowali Maszyne. Podium nazywano Scena albo Teatrem, choc Eryk slyszal tez, ze niektorzy uzy-wajatajemnej nazwy Szafot. Jakkolwiek jednak brzmiala prawdziwa nazwa, dotyczace go szczegoly stanowily czesc tajnej wiedzy Stowarzyszenia Kobiet i nie powinny interesowac mezczyzny. 72 Jednak bylo cos, o czym wszyscy wiedzieli. Na tej Scenie wyko-nywano jednaz najwazniejszych ceremonii religijnych. Nosila ona starozytna nazwe Dramatu i przedstawiala ostateczny tryumf ludzi nad Potworami, taki, jaki bedzie im dane przezyc w przyszlosci. Ofiary skladane podczas ceremonii musialy wszakze spelniac dwa warunki. Po pierwsze, musialy byc istotami inteligentnymi tak jak Potwory, aby w pelni mogly odczuc i zrozumiec cierpienie, ktorego najezdzcy do-swiadczakiedys z reki ludzi. Po drugie, musialy byc nieludzkie tak samo jak Potwory, aby caly strach, gniew i nienawisc, jakich doswiadczali ludzie, mogly zostac uzewnetrznione w zadawanych im katuszach, ktorych nie hamowalyby zadne objawy wspolczucia, zadna litosc, ani szacunek nalezny istotom wlasnego gatunku. I do tego idealnie nadawali sie wyjeci spod prawa, bo wszystkie plemiona zgadzaly sie co do tego, ze te odrazajace istoty nie moga byc uwazane za przedstawicieli gatunku ludzkiego. Totez kiedy pochwycono takiego renegata, zamieraly wszelkie prace w jamie, a takze zwolywano przebywajace na zewnatrz grupy wojownikow. Nadchodzil bowiem czas festiwalu, czas wielkiej radosci, czas zabawy. Nawet dzieci robily wszystko, co tylko tak mlode istoty potrafily, by pomoc w radosnych przygotowaniach. Dostarczaly niezbedne materialy pracujacym kobietom, donosily zywnosc powracajacym wojownikom, a takze straznikom pilnujacym wiezniow. Dzieci chwalily sie w jaki sposob okaza swojanienawisc pochwyconym wrogom, tym obrzydliwym istotom, ktorych obmierzle ciala symbolizowaly Potwory.Kazdy bowiem mial swoja szanse. Kazdy, poczawszy od samego wodza a skonczywszy na najmlodszym dziecku, o ile tylko umialo juz wyrecytowac katechizm, wspinal sie na Scene, na Teatr, na Szafot zbudowany przez kobiety. I kazdy mogl okazac czesc tej odwiecznej nienawisci, jaka ludzie zywili wobec Potworow. Mogl zadawac cierpienia istocie, ktora ogloszono obca tak jak pewnego dnia wszyscy razem beda zadawac je prawdziwym Potworom, ktore ukradly ich swiat. Najwazniejsza rola nalezala do Sarah Leczacej Chorych, dlatego zawsze stala na gorze i nadzorowala przebieg ceremonii. Musiala pilnie baczyc, by nikt nie posunal sie za daleko, by kazdy mial uczciwy udzial, by nawet po zakonczeniu wszystkich tortur w ofierze tlily sie jeszcze iskierki zycia. Albowiem tradycja wymagala, by na koniec cala budowla wraz z zameczona ale jeszcze zywa ofiara zostala spalona jako symbol tego co przydarzy sie Potworom - splona obroca sie w popiol i znikna. A gdy uprzatali popioly, Sarah spiewala: 73 I Ludzkosc pozostanie sama,I przemina Potwory, I nie bedzie panowala nad Ziemia, Zadna rasa procz ludzi. Tak bedzie po wieki wiekow. Potem zaczynala sie uczta, radosne tance i spiewy. Mlodzi mezczyzni i kobiety wymykali sie do ciemnych, bocznych korytarzy, dzieci biegaly wesolo i krzyczaly w centralnej jamie, nieliczni starcy zasypiali po obfitym posilku z szerokimi, szczesliwymi usmiechami na twarzach. Kazdy mial uczucie, ze w jakims stopniu przyczynil sie do upadku Potworow. Kazdy czul sie panem wszelkiego stworzenia, jak kiedys ich Przodkowie. Eryk przypomnial sobie, co sam robil, przy takich okazjach, przypomnial sobie, co robili inni... zimna struzka potu splynela mu wzdluz kregoslupa, jego cialo przebiegl paralizujacy skurcz strachu. Zapanowal nad nim dopiero po dluzszej chwili. Napiete miesnie rozluznily sie. Mogl znowu myslec... tylko czy chcial? Ci inni, obcy z poprzednich ceremonii, tak dawno temu... czy oni tez czuli to narastajace dzikie przerazenie, gdy oczekiwali az Scena zostanie wzniesiona? Czy oni tez drzeli ze strachu, oblewali sie zimnym potem, czuli te same skurcze trzewi, tak samo wyobrazali sobie bol, ktorego wkrotce doswiadczy ich slabe i miekkie cialo? Nigdy dotad sie nad tym nie zastanawial. Ofiary Szafotu byly dla niego czyms absolutnie nieludzkim, po prostu symbolem Potwora. Ich uczuciami przejmowal sie nie wiecej niz uczuciami karaluchow biegajacych po jamie, w ktorej skladowano zywnosc. Miazdzenie ich szybkim ruchem sprawialo wylacznie przyjemnosc. Jakie mialy sie z tym wiazac wyrzuty sumienia? Nie wspolczules przeciez karaluchom, nie identyfikowales sie z ich cierpieniem. Ale teraz, kiedy sam mial byc zmiazdzony patrzyl na to zupelnie inaczej. Byl wciaz czlowiekiem - niewazne jak brzmialo oficjalne obwieszczenie wodza -byl wciaz czlowiekiem. Czul ludzki strach, czul ludzkie pragnienie zachowania zycia. A wiec oni tez musieli je odczuwac. Ci, ktorych pomogl rozerwac na kawalki... Byli ludzmi. Normalnymi ludzmi. Siedzieli tutaj, tak jak on siedzi teraz, i czekali tak jak on. Za jego pamieci, tylko dwa razy czlonek Ludzkosci zostal wyjety spod prawa. Oba te przypadki wydarzyly sie bardzo dawno temu, gdy byl jeszcze dzieckiem. Eryk probowal sobie przypomniec jak wygladali, jak zachowywali sie przedtem, gdy byli jeszcze uznawani 74 za ludzi. Teraz wyczuwal emocjonalna wiez z tymi umarlymi... dopiero teraz. Towarzystwo umarlych bylo nawet lepsze niz towarzystwo tego poranionego, zmasakrowanego, okrwawionego ciala, ktore spoczywalo obok niego, pograzone w majaczeniach.Wiec jacy oni byli? Nie, to na nic. Jesli chodzi o pierwszego pamietal tylko okrwawiony strzep miesa i rozentuzjazmowany tlum, gdy podpalano Scene. Nie zachowalo sie zadne wyobrazenie czlowieka, nie pamietal nawet twarzy. A drugi... Eryk wyprostowal sie gwaltownie, a wiezy wpily mu sie bolesnie w cialo. Ten drugi, ktorego wyjeto spod prawa, uciekl! Jak to sie stalo, nie wiedzial. Pamietal tylko, ze bardzo srogo ukarano straznika a grupy wojownikow dlugo jeszcze tropily zbiega po zewnetrznych korytarzach. Ucieczka! To bylo to. Musi uciekac. Jesli byl wyjety spod prawa, nie mogl liczyc na zadna litosc, na zadna zmiane wyroku. Przygotowania do ceremonii religijnej byly juz zbyt zaawansowane, by moglo je powstrzymac cokolwiek... oprocz ucieczki skazanca. Tak, uciekac. Ale jak? Nawet jesli udaloby mu sie uwolnic z wiezow, zalozonych z duzawprawai mocno zacisnietych, nie mial zadnej broni. Wartownik przedziurawi go wlocznia w jednej chwili. A nawet jesli temu sie nie uda, sa przeciez inni - niemal wszyscy wojownicy plemienia. Jak? Jak? Na zewnatrz staral sie zachowac kompletny spokoj ale jego umysl goraczkowo rozwazal mozliwosci. Wiedzial, ze nie pozostalo mu duzo czasu. Wkrotce budowa Sceny zostanie zakonczona i przywodczynie Stowarzyszenia Kobiet przyjda po niego. Eryk staral sie rozluznic wiezy; bez wielkich sukcesow. Gdyby udalo sie uwolnic rece, moze doczolgalby sie niezauwazony do wyj-scia niszy i puscil sie dalej biegiem. Nawet jesli rzuca za nim wlocznia czy to nie bedzie lepsza smierc niz to, co go czekalo? Ale nie rzuca... chyba ze bedzie mial wiele szczescia i ktorys z wojownikow zadziala odruchowo. W takim przypadku, gdy zalezalo im tylko na schwytaniu wieznia, beda mierzyc w nogi. Poza tym posrod Ludzkosci bylo co najmniej z tuzin wojownikow, ktorzy zdolaliby dopasc go po dwudziestu, dwudziestu pieciu metrach. I wielu takich, ktorzy mogli z powodzeniem probowac. Mimo wszystko nie byl Royem Biegaczem. Roy! Byl martwy i oddany kanalom. Jakze zalowal teraz walki, jaka stoczyli... Przed wejsciem do jamy przeszedl Obcy. Nie rozgladal sie nawet zbytnio. Za nim podazalo dwoch nastepnych. Musieli opuscic 75 jamy Ludzkosci nim zacznie sie ceremonia. Mieli zreszta prawdopodobnie swoje... z wlasnymi ludzmi.Walter Gromadzacy Bron, Arthur Organizator... czy oni tez siedzieli teraz w celach podobnych do jego wlasnej oczekujac na powolna smierc? Chyba nie. Jakos nie mogl sobie wyobrazic, by ktos mogl ich pochwycic tak latwo jak jego i wuja. Arthur byl zbyt sprytny, a Walter... Walter, ten uzylby z pewnosciajakiejs fantastycznej broni, ktorej nikt dotad nie widzial i nawet o niej nie slyszal. Takiej jak ta, ktora ma teraz w plecaku! Ta czerwona substancja, ktora dal mu Walter! Czy to rzeczywiscie byla bron? Mial watpliwosci. Ale na pewno spowodowalaby jakies zamieszanie. "To powinno dac im mocno do myslenia" - tak powiedzial Walter, gdy zegnali sie na terytorium Potworow. Jesli tak, moze to bylaby dobra, odwracajaca uwage dywersja, moze dzieki temu zdolalby uciec? Byl tylko jeden problem. Jego wuj. Majac rece spetane tak jak w tej chwili, potrzebowal pomocy wuja, aby czegokolwiek dokonac. A Thomas Niszczyciel Pulapek wydawal sie calkowicie niezdolny do wspolpracy. Caly czas mamrotal niewyraznie pod nosem i chociaz nadal utrzymywal pozycje siedzaca oparty o sciane, jego cialo coraz bardziej pochylalo sie do przodu. Kazdy inny na jego miejscu dawno juz wyzionalby ducha. Tylko tak potezne cialo jak to nalezace do Thomasa Niszczyciela Pulapek moglo jeszcze funkcjonowac. A kto wie, moze jesli uda im sie uciec, jesli ktos opatrzy jego rany, jesli znajdabezpieczne schronienie, moze nawet wyzdrowieje. Jesli uda im sie uciec... -Wuju Thomasie - powiedzial natarczywym szeptem, probu jac przysunac sie do rannego. - Zdaje mi sie, ze widze jakies wyj scie. Wiem, jak stad uciec. Nie bylo odpowiedzi. Okrwawiona glowa kolysala sie bezwladnie, mamrotanie nie ucichlo. Mamrotanie, mamrotanie, jek, mamrotanie, mamrotanie... -Twoje zony - powiedzial Eryk z desperacja. - Nie chcesz po mscic swoich zon? To zdaje sie poruszylo jakas czesc swiadomosci Thomasa. -Moje zony - szepnal. - To byly dobre kobiety... naprawde bardzo dobre... nigdy nie dopuscily do siebie Franklina... naprawde bardzo dobre... - znowu zaczal niezrozumiale mamrotac. -Ucieczka! - wyszeptal Eryk z naciskiem. - Nie chcesz stad uciec? Thomas nadal tylko mamrotal. Eryk spojrzal na wejscie do niszy. Stojacy tam straznik w ogole nie interesowal sie wiezniami. 76 Najwyrazniej prace budowlane na zewnatrz mialy sie juz ku koncowi, a sledzacy je z zainteresowaniem straznik postapil nawet ze dwa kroki w tamtym kierunku. Zafascynowany przygladal sie temu, co sie dzialo w glownej jamie. Doskonale. To dawalo im jakies szanse. Z drugiej strony oznaczalo tez, ze pozostalo im juz bardzo niewiele czasu. W kazdej chwili kobiety ze Stowarzyszenia moga sie tu zjawic i wywlec ich na tortury.Nie spuszczajac oczu ze straznika, Eryk staral sie zahaczyc plecakiem o jakis ostrzejszy zalom skaly. Nic nie wskoral. Rozejrzal sie z rozpacza. Nic, czego moglby uzyc. Tylko kilka rozrzuconych paczek z zywnoscia i lazace po nich leniwie karaluchy. Pomoc mogl mu tylko wuj. Musi jakos dotrzec do jego swiadomosci. Musi wyrwac go z odretwienia. Przysunal sie tak blisko jak tylko mogl i przylozyl usta do ucha Thomasa. -To ja, Eryk. Eryk Jedynak! Wuju, pamietasz mnie? Posze dlem na Kradziez, wuju Thomasie! Wraz z toba. Trzecia katego ria. Pamietasz, wybralem trzecia kategorie tak, jak mi kazales. Do konalem tego. Moja Kradziez zakonczyla sie sukcesem. Zrobilem to, jestem teraz Erykiem Bystrookim. Rozumiesz? Erykiem Bystro- okim! Znowu odpowiedzia bylo tylko chrapliwe mamrotanie. Do Thomasa chyba nic juz nie dochodzilo. -Pomysl o Franklinie. Nie mial prawa tego robic. Wuju Tho masie, musimy uciekac! Musisz zemscic sie na Franklinie i na Ottilii za smierc twoich zon! Musisz! Przeciez tego chcesz! Musial przezwyciezyc to delirium wuja. Zdesperowany, siegnal ustami ku jego zranionemu ramieniu i wbil w nie zeby. Zadnej reakcji. Tylko ten ciagly niezrozumialy monolog, i cienka struzka krwi splywajaca po wargach. -Spotkalem sie z Arthurem Organizatorem. Powiedzial, ze zna cie od dawna. Kiedy sie z nim zetknales, wuju Thomasie? Kiedy spotkales go po raz pierwszy? Glowa rannego pochylila sie nizej, cialo osunelo sie po scianie. -Opowiedz mi o Wiedzy Przybyszow. Czym jest Wiedza Przy byszow? Eryk z rozpacza szukal jakiegos klucza, ktory pozwolilby mu otworzyc umysl wuja. -Czy Arthur Organizator i Walter Gromadzacy Bron sa waz nymi ludzmi posrod wyznawcow Wiedzy Przybyszow? Czy sa wo dzami? Jak nazywa sie to miejsce, w ktorym sie spotykaja? Czym ono 77 jest dla Potworow? Mowili o Ludzie Aarona. Slyszales o Ludzie Aarona? Czy ty...To bylo to! Znalazl wlasciwy klucz. Przedostal sie. Glowa Thomasa uniosla sie, a w jego oczach pojawil sie nieco przytomniejszy blysk. -Lud Aarona... to smieszne, ze wlasnie ty pytasz o Lud Aarona... ale moze wlasnie ty powinienes... -Dlaczego? Co to za jedni? - Eryk staral sie utrzymac klucz w zamku i przekrecic go we wlasciwy sposob. - Dlaczego ja powinienem? -Twoja babka nalezala do Ludu Aarona. Pamietam, ze ktos mi to mowil kiedy bylem malym chlopcem. - Thomas Niszczyciel Pulapek skinal z zaduma glowa. - Grupa twojego dziadka wyruszyla na dluga wyprawe, na najdluzsza jakakiedykolwiek podjela Ludzkosc... tam pochwycili twojababke i przywiedli ja tutaj. -Moja babka? - Eryk przez moment zapomnial, gdzie sie znaj- duje i co go czeka. Wiedzial, ze z matkajego ojca wiazala sie jakas tajemnica. Bardzo rzadko ktokolwiek o niej wspominal. Do tej pory przypisywal to faktowi, ze jej syn tak nieszczesliwie zakonczyl zy cie, a tutaj, w jamach, bardzo bali sie zlego losu. Czy moze byc cos gorszego niz splodzenie jednego tylko dziecka, a potem smierc, wraz z zona na terytorium Potworow? -Moja babka pochodzila z Ludu Aarona? Nie z Ludzkosci? Wiedzial oczywiscie, ze kilka kobiet porwano z sasiednich jam i mialy to szczescie, ze byly teraz uznane za pelnoprawne czlonkinie Ludzkosci. Czasem oni takze tracili w ten sposob kobiete, jesli zablakala sie za daleko w zewnetrzne korytarze i spotkala obcych wojownikow. Jesli udalo ci sie porwac kobiete z obcego plemienia, kradles im tez znaczna czesc wiedzy. Ale sam nigdy by nie przypuszczal... -Deborah Sniaca Na Jawie. - Thomas utrzymywal podniesiona glowe, chociaz z kazdym slowem z jego ust wyplywala kolejna por cja krwi zmieszanej ze slina. - Czy wiesz, dlaczego nazywano twoja babke SniacaNa Jawie? Wiesz Eryku? Bo kobiety uznaly, ze wszystko o czym ona opowiada, dzieje sie tylko w jej snach, ze ona nie umie mowic tak jak inni ludzie, a tylko opowiadac o swoich snach. Ale wiele nauczyla twojego ojca i stal sie taki jak ona. Kobiety obawialy sie laczyc z nim. Moja siostra byla pierwsza, ktora sie odwazyla. Potem inne mowily, ze dostala to, na co zasluzyla. Nagle Eryk zdal sobie sprawe ze zmiany, ktora nastapila wokol nich. W glownej jamie zapanowala cisza. Czy teraz wlasnie po nich ida? 78 -Wuju Thomasie, sluchaj! Mam pomysl. Ci Obcy- Walter,Arthur Organizator - dali mi przedmiot nalezacy do Potworow. Nie wiem, co on moze zdzialac, ale zeby sie przekonac musze go miec w rekach. Odwroce sie do ciebie tylem. Musisz siegnac dlonia do mojego plecaka... Thomas Niszczyciel Pulapek nie zwracal najmniejszej uwagi na jego slowa. -Ona wyznawala Wiedze Przybyszow - belkotal dalej sam do siebie. - Twoj dziadek byl pierwszym heretykiem, jakiego kiedykol wiek mielismy w Ludzkosci. Sadze, ze wszyscy z Ludu Aarona sa wy znawcami Wiedzy Przybyszow. Wyobraz sobie, cale plemie heretykow! Eryk zaklal. Ten na wpol zywy, pograzony w delirium mezczyzna, ten zakrwawiony strzep czlowieka, ktory kiedys byl najdumniej-szym i najlepszym wojownikiem, jakiego znal, byljego jedyna szansa na ucieczke. Spojrzal ponownie na straznika. Wciaz wpatrywal sie z zainteresowaniem w to, co dzialo sie w glownej jamie. Nie dochodzil stamtad zaden dzwiek. Cisza byla przerazajaca... jakby dziesiatki oczu wpatrywaly sie w cos z napieciem. I odglosy krokow... czy to byly odglosy krokow? Musial zmusic wuja do wspolpracy! -Thomasie Niszczycielu Pulapek! - warknal rozkazujaco led wie pohamowawszy sie, by nie podniesc glosu. - Sluchaj mnie! To jest rozkaz! Mam w plecaku pewien przedmiot, brylke kleistej sub stancji. Odwrocimy sie do siebie plecami, siegniesz tam i oderwiesz kawalek! Slyszysz mnie? To rozkaz! Rozkaz wydany wojownikowi! Jego wuj przytaknal, w pelni posluszny. -Bylem wojownikiem przez dwadziescia starych-dobrych-czasow A przez szesc kapitanem grupy - wymamrotal niewyraznie, odwracajac siezgodnie z poleceniem.- Wydawalem rozkazy iotrzymywalem je. Nikt nie moze zarzucic mi, ze kiedykolwiek nie wykonalem rozkazu. Zawsze powtarzam: jak mozesz wydawac rozkazy, jesli sam nie... -Teraz! - ucial Eryk, gdy oparli sie o siebie plecami a on osunal sie tak, by plecak znajdowal sie na wysokosci zwiazanych dloni wuja. - Siegnij tam. Wyciagnij to cos. Jest na wierzchu. Pospiesz sie!!! Tak, te dzwieki na zewnatrz to byly kroki. Wiele krokow. Przywodczynie Stowarzyszenia Kobiet, wodz, eskorta wojownikow. Straznik, chcac popisac sie swoja czujnoscia mogl w kazdej chwili odwrocic sie znowu ku wiezniom. -Pospiesz sie - ponaglal Eryk goraczkowo. - Pospiesz sie, niech cie szlag! To jest rozkaz! Wyjmij to szybko. Szybko!!! 79 I gdy niezgrabne palce Thomasa grzebaly w plecaku, gdy on sam sluchal ze strachem coraz wyrazniejszych krokow nadchodzacych oprawcow, gdzies w jego umysle rodzilo sie zdumienie, ze oto wydaje tak autorytatywnym tonem rozkazy kapitanowi grupy, ze jego glos brzmi tak wladczo.-Wiesz, gdzie znajduja sie jamy Ludu Aarona? - Thomas wrocil zupelnie nieoczekiwanie do ich poprzedniej rozmowy, tak spokojnie, jakby wlasnie zaczynal pogawedke po dobrym i obfitym posilku. - Moge ci powiedziec. -Zapomnij o tym teraz. Wyjmij to cos. Po prostu wyjmij! -Ciezko to opisac - brzmial uparty glos wuja. - Ich jamy leza bardzo daleko. Wiesz juz, ze Obcy nazywaja nas plemionami ze wnetrznych jam. Wiesz, prawda? Obcy saplemionami wewnetrznych jam. A Lud Aarona... oni mieszkaja najglebiej, na samym dnie jamy. Eryk poczul, ze palce przebierajace w jego plecaku zamykaja sie na czyms. Trzy kobiety stojace najwyzej w hierarchii Stowarzyszenia wkroczyly do niszy. Ottilia Przepowiadajaca Los, Sarah Leczaca Chorych, Rita Strazniczka Pamieci. Za nimi zobaczyl wodza i dwoch kapitanow grup. Obaj byli uzbrojeni w ciezkie wlocznie... 9- ttilia Pierwsza Zona Wodza szla na czele. Zatrzymala sie tuz przy wejsciu do jamy, a pozostali staneli za nia w polokregu.-Spojrzcie tylko - zadrwila. - Probowali sie uwolnic. A coz ta kiego zrobiliby, gdyby udalo im sie zerwac wiezy? Franklin podszedl do niej i spojrzal uwaznie na obu zwroconych do siebie plecami wiezniow. -Probowaliby uciec - pociagnal dalej drwine zony. - Gdyby sie uwolnili, we wlasnym mniemaniu na pewno pokonaliby golymi re kami najlepszych wojownikow Ludzkosci. Coz to jest dla Thomasa Niszczyciela Pulapek i jego siostrzenca. I wtedy wreszcie Eryk poczul, jak reka Thomasa opuszcza plecak. Cos upadlo na podloge. To byl dziwny dzwiek, miedzy pluskiem a uderzeniem. Okrecil sie, podkurczajac maksymalnie nogi, by chwycic przedmiot. -Nigdy nie widziales czegos tak dziwnego jak jama Ludzi Aarona - mamrotal wuj, jakby w ogole nie dostrzegl jego wysilkow - i ja tez nie... ale slyszalem opowiesci. Niektore opowiesci... niektore opowiesci... -Niewiele tli sie w nim zycia - uslyszal glos Sarah Leczacej Chorych. - Zdaje sie, ze pozostanie nam tylko zabawa z chlopcem. "Wszystko co trzeba zrobic" - powiedzial Walter Gromadzacy Bron - "to potrzec szczypte miedzy palcami. Potem splunac na to i rzucic. Rzucic tak daleko i tak szybko, jak tylko mozesz". 6 - O ludziach... 81 Nie mogl uzyc palcow. Ale pochylil sie ku czerwonej substancji i chwycil jazebami. Wyczul jezykiem cos miekkiego i dziwnego. Poslinil to obficie. Potem zas gwaltownym ruchem wybil sie w gore z podkurczonych nog i wyprostowal na cala wysokosc. Nie mogl wykorzystac rak dla odzyskania rownowagi, totez zachwial sie niebezpiecznie, przez mgnienie oka spogladal jednak wprost w oczy swych przesladowcow."Gdy na to spluniesz, rzuc szybko. Tak szybko i tak daleko, jak tylko zdolasz". -Nie wiem co on robi - dotarlo jeszcze do niego - ale nie podoba mi sie to. Przepuscie mnie. Stephen Twardoreki postapil naprzod, biorac zamach dla uderzenia ciezka wlocznia. Eryk zamknal oczy, wzial gleboki wdech i odchylil glowe do tylu. Potem zas pchnal ja znowu w przod, mocno napierajac jezykiem na to, co znajdowalo siewjego ustach. Powietrze wydobylo mu sie z pluc tak gwaltownie, ze zaniosl sie suchym kaszlem, zas lekka, miekka substancja, wypchnieta z ust, uleciala gdzies w przod. Otworzyl oczy, by zobaczyc, czy trafil w cel. Strach, ktory pojawil sie nagle w oczach Stephena powiedzial mu, ze spluniecie bylo dobre. Jakoz faktycznie na czole kapitana dostrzegl czerwona papke. Co teraz mialo sie wydarzyc? Wstrzymal oddech wpatrujac sie w napieciu w szkarlatna plamke ze swojej sliny. Patrzyl... czekal... Stephen Twardoreki uniosl z wahaniem reke, by zetrzec z twarzy to cos i Eryk stracil nadzieje. Nic sie nie wydarzy! Obcy, pomyslal z rozpacza. Tak to jest ufac Obcym. Huk wybuchu byl potezny. Przez chwile byl pewny, ze wali sie sklepienie jamy. Rzucilo go na sciane, jakby otrzymal cios ciezka wlocznia Stephena. Pamietal swoj kaszel, gdy wypluwal substancje Obcych - czyzby teraz zabrzmialo zwielokrotnione echo tego kaszlu? Gdy dudnienie w jego uszach, dudnienie calej tej wibrujacej jamy, zamienilo sie w niezwykla cisze, uniosl glowe znad podlogi. Potem uslyszal krzyk. Ktos krzyczal - glosno, przerazliwie, raz za razem. To byla Sarah Leczaca Chorych. Patrzyla na Stephena Twardorekiego, ktory stal tuz przed nia. Patrzyla i wrzeszczala w panice. Jej usta byly otwarte szeroko, szerzej niz wydawaloby sie to 82 mozliwe. Krzyczac wskazywala uniesiona reka szyje Stephena, jakby ktokolwiek z obecnych mial najmniejsze watpliwosci co do powodu jej szalenczego wrzasku.Stephen Twardoreki nie mial glowy. Jego cialo konczylo sie na szyi, a platy okrwawionej skory opadaly mu na piers w nieregularnym falistym wzorze. Z miejsca, gdzie niegdys znajdowala sie glowa, tryskala teraz fontanna szkarlatnej krwi, ale cialo wciaz zachowywalo pozycje wyprostowana. Nogi wojownika staly mocno na ziemi w lekkim rozkroku, jego prawa reka odchylona do tylu nadal dzierzyla gotowa do rzutu wlocznie, a lewa siegala do twarzy. Stal wysoki, wyprostowany i wciaz przerazajaco zywy. Wreszcie upadl... Najpierw poruszyla sie wlocznia. Wysunela sie powoli ze sztywnej dloni i uderzyla z brzekiem o podloge. Potem zas ramiona zaczely wolno opadac ku ugietym kolanom i muskularnemu tulowiu, cale cialo osuwalo sie, jakby nagle zabraklo w nim kosci. A kiedy znalazlo sie juz na ziemi, bylo tylko drgajaca bezwladna masa miesa. Krew tryskala jeszcze przez moment gwaltownie, ale po chwili fontanna zmienila sie w leniwie poszerzajaca sie kaluze. Wreszcie przestala plynac w ogole, przestalo tez drgac martwe cialo, tylko po glowie nie zostalo nawet najmniejszego sladu. Sarah Leczaca Chorych zamilkla. Dygocac odwrocila sie do swoich towarzyszy, a oni przeniesli wzrok z lezacego na ziemi Stephena na nia. Zareagowali rownoczesnie, tknieci tym samym impulsem. Wrzasneli dziko, glosno, i z przerazeniem, jakby tworzyli chor, a Sarah byla jego solistka. Wciaz krzyczac zaczeli tloczyc sie w waskim korytarzu przed jama. Walczyli o przejscie formujac na mgnienie oka cialo jednego wielkiego potwora o wijacych sie wielu parach rak i nog. W panice porwali ze soba obu straznikow, i wpadli ciagle krzyczac, do glownej jamy. Przez dluzsza chwile Eryk slyszal tylko tupot nog w odleglych korytarzach. Nie probowal nawet zrozumiec, co sie stalo. Tak jak powiedzial ten Obcy, Walter, czerwona kropla byla bronia ale dzialala w sposob odmienny od wszystkiego z czym dotad bylo mu dane sie zetknac. Moze tylko Przodkowie... mowiono, ze Przodkowie potrafili razic na odleglosc i wysadzac wrogow w powietrze. Ale to byl przeciez artefakt Potworow. Cos, co zdobyl u nich Walter Gromadzacy Bron. Co to bylo? Jak moglo eksplodowac na glowie Stephena Twardorekiego? Na szczescie Eryk mial jeszcze w plecaku sporo tej substancji. 83 Teraz jednak musieli wykorzystac swojaszanse. Panika nie potrwa dlugo. Wreszcie ktos nad nia zapanuje i wojownicy wroca. Ostroznie przekroczyl lezace na podlodze cialo i siegnal po wlocznie spoczywajaca obok. Uchwycil ja chciwie zwiazanymi dlonmi. Nie czas teraz na rozcinanie wiezow. Nie tutaj.-Wuju Thomasie! - zawolal. - Mozemy uciekac. Teraz mamy szanse. Wstawaj! Ciezko ranny kapitan spojrzal na niego nieprzytomnie. -...korytarze, jakich nigdy nie widziales - mowil cicho i nie wyraznie. - Jasne lampy, ktorych nie nosza na czolach... korytarze z wiszacymi lampami... korytarze i korytarze, i korytarze... Przez moment Eryk zawahal sie. Wuj bedzie mu kula u nogi podczas ucieczki. Nie mogl go jednak zostawic. To jego ostatni zyjacy krewny. Jedyna osoba, dla ktorej nie byl wyrzutkiem i przestepca dla ktorej cos znaczyl. Poza tym jakkolwiek ciezko ranny, byl jednak jego kapitanem. -Wstawaj! - powiedzial rozkazujaco. - Na nogi, Thomasie Nisz czycielu Pulapek! To rozkaz! Tak jak mial nadzieje, cialo wuja zareagowalo zgodnie z przyzwyczajeniem calego zycia. Zdolal podkurczyc pod siebie nogi, uniesc sie na kolana, ale tylko na tyle starczylo mu energii i sily. Eryk podbiegl do walczacego z wlasna slabosciamezczyzny, rzucajac przy tym przez ramie zaniepokojone spojrzenia ku wejsciu do jamy. Zwiazanymi na plecach rekami wlozyl koniec wloczni pod pache wuja. Podpierajac jego bark, uzywajac drzewca jak dzwigni, zdolal uniesc potezne cialo rannego. Kosztowalo go to niemalo wysilku, poczul pot splywajacy po calym ciele. Co gorsza jednak, nie mogl obserwowac tego, co dzieje sie za jego plecami. Dzwigal i ciagnal Thomasa z zacisnietymi z wysilku zebami, powarkujac od czasu do czasu: -Wstawaj! No wstawaj! Niech cie szlag! Jednak wysilki Eryka przyniosly pewien efekt. Thomas stanal na wyprostowanych nogach. Chwial sie niepewnie, opieral sie calym ciezarem o drzewce wloczni, ale stal. Ciagnac za wlocznie i podtrzymujac ramie wuja, Eryk zdolal wyprowadzic go z wieziennej jamy. Wielka jaskinia centralna byla pusta. Bron, garnki, inne drobne przedmioty walaly sie po podlodze w nieladzie, cisniete przez uciekajacych w panice ludzi. Przygotowana juz Scena stala osamotniona naprzeciwko tronu. Ciala zon wuja usunieto z niej, by zrobic miejsce dla nastepnych ska- 84 zancow. Wodz i towarzyszaca mu starszyzna widac skutecznie zarazili swym strachem pozostalych, a sadzac po porzucanych i zdemolowanych sprzetach, caly ten tlum pognal przed siebie na oslep lewym korytarzem. Erykowi wiec pozostalo zwrocenie sie w prawo.Tylko ze wciaz pozostawal problem wuja. Thomas Niszczyciel Pulapek zdawal sie zupelnie nie rozumiec, co sie dzieje. Powracal z uporem do urywanych opowiesci o Ludziach Aarona, ktore zaslyszal ponoc od Obcego, ktory odbyl podroz do tych odleglych zakamarkow jamy. Eryk musial znow wlozyc sporo wysilku, by zmusic go do chwiejnego marszu. Kiedy dowlekli sie do zewnetrznych korytarzy, poczul sie zdecydowanie bezpieczniej. Ale dopiero, gdy skrecili kilkakrotnie w rozne odnogi i weszli gleboko w bezludne jamy, odwazyl sie zatrzymac, by rozciac ostrzem wloczni wiezy na rekach. Przecial tez sznury krepujace wuja. Zarzucil sobie teraz lewa reke Thomasa na ramie i tak, podpierajac sie wlocznia mogl kontynuowac marsz. Byl to powolny i meczacy marsz - wuj nie byl lekki - ale im bardziej oddala sie od jam Ludzkosci, tym lepiej dla nich. Tylko gdzie isc? Dokad maja sie udac? Zaczal sie nad tym zastanawiac, gdy wlekli sie dosc szerokim, opadajacym w dol korytarzem. Kazde miejsce bylo rownie dobre. Nie mieli juz domu... wiec po prostu dalej, jak najdalej przed siebie... Byc moze bezwiednie zadal sobie to pytanie na glos, bo nagle ku jego zdumieniu Thomas Niszczyciel Pulapek odezwal sie przytomnie, choc bardzo slabo i cicho. -Eryku, drzwi na terytorium Potworow... tam prowadz! Tam, gdzie dokonales Pierwszej Kradziezy. -Dlaczego? - zapytal Eryk. - Po co mamy tam isc? Tym razem nie bylo odpowiedzi. Glowa wuja opadla bezwladnie na piers, najwyrazniej mial tylko krotki przeblysk swiadomosci. A jednak jego nogi podazaly przed siebie - podtrzymywany przez Eryka wojownik zachowal jeszcze resztki sily i determinacji. Terytorium Potworow. Czy mialo sie teraz okazac dla nich bezpieczniejsze niz siedziby ludzi? Wiec dobrze, niech bedzie terytorium Potworow. Musieli zatoczyc szeroki luk, przejsc wiele korytarzy, ale Eryk znal droge. Byl Erykiem Przepatrywaczem Sciezek... mimo wszystko. Byl? Wlasciwie nie zostal oficjalnie mezczyzna to mialo nastapic po Kradziezy, podczas specjalnej 85 ceremonii. Bez niej byl chyba tylko Erykiem Jedynakiem - chlopcem i niepelnym wojownikiem. Ale teraz nie byl nawet nim. Stal sie Erykiem Wygnancem, oto czym byl: wygnancem bez rodziny, plemienia i domu, a wiec kazdy, kogo spotka, bedzie teraz jego wrogiem. 10. naglym ataku, w ktorym wybito jego grape, Thomas Niszczyciel Pulapek odniosl paskudna rane. Gdyby to byla normalna sytuacja, zostalby nalezycie opatrzony doswiadczonymi rekoma Sarah Leczacej Chorych, ale obecnie Sarah predzej zatrulaby rane niz ja leczyla. Napiecie zwiazane z ucieczka i dlugi marsz do reszty nadwerezyly jego sily. Oczy mial szkliste, a miesnie zwiotczale -znajdowal sie juz na poczatku drogi prowadzacej ku nieznanej krainie smierci.Po raz kolejny zatrzymali sie na odpoczynek. Eryk nie slyszal jak dotad zadnych odglosow poscigu, totez zaryzykowal dluzszy postoj. Przemyl starannie rane woda z manierki i zalozyl swieze bandaze zaciskowe. Na szczescie mial w plecaku paski tkaniny. To byla jego cala wiedza medyczna, wojownik nie musial wiedziec wiecej. Bardziej skomplikowanych zabiegow dokonywaly znajace sie na tym kobiety. Chociaz teraz nie czynilo to duzej roznicy - Thomas Niszczyciel Pulapek umieral. Eryk pomyslal z rozpacza ze niedlugo zostanie sam wsrod tych ciemnych, nieznanych i bezludnych korytarzy, sam na zawsze. Cialo wuja bylo gorace, trawione goraczka a wszelkie proby nakarmienia go lub chocby wlania w jego usta odrobiny wody, konczyly sie niepowodzeniem. Sam Eryk jadl lapczywie. To byl jego pierwszy posilek od dlugiego czasu. Ocenial przy tym stan wuja i rozmyslal nad dalszym postepowaniem. Jednak zaden lepszy pomysl niz przerzucenie reki 87 Thomasa przez wlasne ramie i holowanie go na terytorium Potworow, nie przychodzil mu do glowy.Thomasa udalo sie podniesc jeszcze raz i jego stopy podjely dalszy marsz, ale byl on coraz bardziej chwiejny, coraz wolniejszy coraz bardziej tez ciazylo Erykowi jego cialo. Wreszcie musial sie zatrzymac. Mial nieodparte wrazenie, ze transportuje juz tylko zwloki. Jakoz cialo, ktore delikatnie polozyl na podlodze, bylo calkowicie bezwladne. Thomas lezal na wznak, a jego oczy bladzily nieprzytomnie po sklepieniu jamy, ktore nieregularnym, chybotliwym blaskiem oswietlala lampa na jego czole. Serce bilo jeszcze, ale slabo, bardzo slabo. -Eryku... - uslyszal slaby szept. Przestal sluchac zamierajacego tetna i wpatrzyl sie z oczekiwaniem w poruszajace sie z trudem wargi umierajacego mezczyzny. -Slucham, wuju? -Sluchaj, Eryku. Musisz dorosnac. Mam na mysli... na mysli... prawdziwa dojrzalosc. To twoja jedyna szansa. Chlopiec taki jak ty... w jamie, albo rozwija sie szybko, albo ginie. Nie... -jego tors zadrzal poruszany bolesnym, spazmatycznym kaszlem -...nie wierz, jesli cos ci daja... cokolwiek... ktokolwiek. Polegaj tylko na sobie... i dorastaj Eryku, dorastaj szybko. -Zrobie wszystko, co w mojej mocy. -Eryku, tak mi przykro. Wciagnalem cie w to, a nie mialem prawa. Twoje zycie, ty, moje zony... grupa. Przynioslem smierc... wszystkim. Przepraszam. Eryk z wysilkiem powstrzymywal lzy. -To bylo dla sprawy, wuju Thomasie - powiedzial. - To nie ty zawiodles, zawiodla sprawa. Uslyszal urywany, dziwny kaszel. Przez chwile myslal, ze to drgawki umierajacego mezczyzny, ale zaraz zrozumial, ze to smiech, najbardziej upiorny smiech, jaki slyszal w zyciu. -Sprawa? - wykrztusil Thomas. - Sprawa? Czy ty wiesz... wiesz... jaka to sprawa? Chcia... chcialem byc wodzem. Wodzem. I tylko tak... dzieki Wiedzy, z pomoca Obcych moglem... Sprawa... wasza smierc... Chcialem byc wodzem. Wodzem! Zesztywnial nagle wykrzykujac ostatnie slowo, a potem powoli, jak cialo stale roztapiajace sie w ciecz, osunal sie na podloge. Nie zyl. Eryk dlugo patrzyl na zwloki. Patrzyl bez slowa, i ten stan odretwienia umyslu nie mijal. Jakby gdzies w centrum jego glowy, w jakims punkcie, tworzyly sie paralizujace fale i rozchodzily sie po ca- 88 lym jego ciele, czyniac go niezdolnym do poroszenia sie, do zrobienia tego, co musialo byc zrobione.Wreszcie otrzasnal sie i wstal. Chwycil pod pachy ciezkie cialo i, kroczac tylem, zaczal ciagnac je w kierunku terytorium Potworow. Mial jeszcze cos do zalatwienia. Cos, co bylo obowiazkiem kazdego, gdy smierc uderzy w rodzinie, lub gdy sie jest jej jedynym swiadkiem. Wprawdzie teraz mialo mu to zabrac cenny czas, cenna energie, ktorych tak potrzebowal, ale i tak trawilby je w bolesnych rozwazaniach. Inna sprawa, ze jego sily tez sie wyczerpywaly. Wuj byl ciezkim mezczyzna i Eryk musial zatrzymywac sie niemal na kazdym zakrecie korytarza, by zlapac oddech. Dotarl jednak w koncu do drzwi, bedac w duchu niemal wdzieczny wujowi, ze zmarl tak blisko celu. Nagle zrozumial, czemu Thomas Niszczyciel Pulapek nalegal na ten kierunek ucieczki. Stary wojownik czul, ze uchodzi z niego zycie, ze nie pozostalo mu duzo czasu, a wiec wiedzial tez, ze wkrotce na jego siostrzencu zaciazy obowiazek oddania go kanalom. Staral sie wiec mu to ulatwic, przechodzac mozliwie duza czesc drogi na wlasnych nogach. Tuz przy drzwiach prowadzacych na terytorium Potworow biegla rura ze swieza woda a zwyczajem Potworow bylo umieszczanie w poblizu kanalow sciekowych. I znajdowaly sie one prawdopodobnie niedaleko miejsca, gdzie grupa Stephena Twardorekiego zaskoczyla i wybila grape Thomasa. To tlumaczyloby brak zwlok. Teraz Thomas Niszczyciel Pulapek mial spoczac obok swoich towarzyszy. Bylo to najblizsze dostepne miejsce, gdzie jego siostrzeniec mogl w miare bezpiecznie dokonac ostatniej poslugi. A wiec o tym Thomas tez pomyslal w ostatnich minutach swojego zycia. Eryk bez trudu zlokalizowal przewod z woda pitna. Pod stopami w tym miejscu wyczuwal wyraznie dudnienie i plusk plynacej wody- cale podloze lekko drgalo. W miejscu, gdzie drzenie bylo najbardziej wyczuwalne, znajdowala sie okragla pokrywa, wienczaca szyb wykuty przez ktores z poprzednich pokolen Ludzkosci. Gdy tam zszedl znalazl jeszcze szersza rure, o srednicy mogacej pomiescic kilku mezczyzn. Do niej rowniez przebito sie swego czasu -swiadczyla o tym metalowa pokrywa. Otworzenie jej stanowilo odrebny problem. Eryk przygladal sie juz kilka razy, jak czynili to starsi, ale teraz mial dokonac pierwszej wlasnej proby. Musial przekre- 89 cic ciezka, sliska pokrywe najpierw w prawo, potem w lewo, wsunac pod nia palce i uniesc we wlasciwym momencie.Udalo sie. Ciezki, trudny do wytrzymania odor z kanalowej rury uderzyl go w nos, na dole bulgotala ciemna ciecz. Ten smrod zawsze kojarzyl sie Erykowi ze smiercia. Ta droga odpadow pozbywaly sie nie tylko Potwory, lecz takze Ludzkosc. Co tydzien stare kobiety, zbyt slabe, by wykonywac inne prace, zbieraly i selekcjonowaly wszelkiego rodzaju zbedne rzeczy i naturalne odchody, wszystko co bylo martwe, zepsute, zniszczone i bezuzyteczne, co moglo zgnic i sprowadzic zaraze. Wrzucano to do najblizszej rury sciekowej. Rowniez cial zmarlych pozbywano sie w ten sam sposob. Eryk rozebral wuja ze wszystkich przydatnych jeszcze elementow odziezy, tak jak zawsze czynily to kobiety. Potem przyciagnal zwloki do otworu w podlodze i wreszcie powoli opuscil je w ciemna wilgotna pustke. Trzymajac jeszcze reke wuja, powtorzyl tyle z pozegnalnej modlitwy, ile pamietal, konczac slowami: Do was, o Przodkowie, zanosze blagania o przyjecie ciala tego czlonka Ludzkosci, Thomasa Niszczyciela Pulapek, wojownika nieporownanej odwagi, przywodcy grupy, tego, ktory dal zycie dziewieciorgu dzieciom. Teraz powinny pasc nastepne zdania: "Wezcie go do siebie i niech przebywa posrod Was do czasu, az Potwory zostana unicestwione i Ziemia ponownie bedzie naszym dziedzictwem. A wtedy Wy i on, i kazdy z ludzi, ktorzy kiedykolwiek zyli, powstanie z kanalow i wyjdzie kroczac dumnie i radosnie na Powierzchnie swiata, ktory bedzie odtad nasz na wieki". Ale to byly slowa odpowiednie dla wyznawcy Wiedzy Przodkow; natomiast wuj zginal walczac z nia. Jak zegnali zmarlych wyznawcy Wiedzy Przybyszow? Czy ich modlitwy byly potezniejsze? Moze chociaz zawieraly mniej falszywych obietnic? Po namysle Eryk ominal dwa ostatnie zdania. Wreszcie puscil reke wuja. Cialo opadlo w dol i zostalo porwane przez nurt sciekow. Thomas Niszczyciel Pulapek odszedl, odszedl na wieki. Byl martwy. Oddano go kanalom. Machinalnie przyciagnal ciezka plyte, umiescil ja we wlasciwym miejscu, zamknal kanal. Teraz zostal zupelnie sam. Byl wygnancem, ktoremu kazde spotkanie z ludzmi grozilo wylacznie szybka smiercia lub powolnymi 90 torturami. Nie mial juz domu, nie mial przyjaciol, nie mial wiary. A ostatnie slowa wuja wciaz kolataly sie w glebi jego umyslu: "chcialem byc... wodzem..."Z jednej strony Eryk przekonal sie, ze religia, w ktorej go wychowano, byla tylko narzedziem sprawowania wladzy, ze tajemnicze Stowarzyszenie Kobiet nie moglo w zaden sposob przewidywac przyszlosci ludzi. Z drugiej zrozumial, ze rozsadny, walczacy z tymi zabobonami wuj, po prostu dazyl do zaspokojenia wlasnych ambicji. Dazyl do tego bez skrupulow, gotow poswiecic wszystkich, ktorzy mu ufali. Coz wiec mu teraz pozostalo? W co mogl wierzyc? Na czym oprzec swoje dalsze zycie? Czy jego ojciec i matka byli tak samo latwowierni jak on? Poswiecili zycie... w imie czego? Dla walki z zabobonem, ktory zastepowano innym zabobonem? Dla rozgrywek o wladze, w wyniku ktorych jeden wodz mial zastapic innego? To nie dla niego. On byl wolny. Zasmial sie gorzko w duchu. On musial byc wolny. Byl wygnancem - nie mial wyboru. Dopiero teraz poczul, jak bardzo jest zmeczony. Wykonal swoja Kradziez, odbyl dluga droge do jam Ludzkosci i z powrotem do tego miejsca, stoczyl walke, a przez caly ten czas nie spal ani chwili. Oparl sie o sciane i zapadl w sen. To byl sen wojownika, czujny, ze zmyslami gotowymi, by go zaalarmowac gdyby tylko zblizal sie wrog. Jego umysljedynie czesciowo zawieszal swoja aktywnosc, jakasjego czesc wciaz pelnila straz. Nie tylko straz - wybiegala tez w przyszlosc, rozwazala dalsze plany postepowania, dostepne mozliwosci. I kiedy sie obudzil, i wstal na rowne nogi z donosnym ziewnieciem, decyzja byla juz podjeta. Postapil kilka krokow do przodu i wsunal rece pod klape stanowiaca drzwi na terytorium Potworow. Uniesienie jej bylo ciezkapra-cadla jednego czlowieka. Zdarl sobie skore na dloniach zanim wreszcie mu sie udalo. Drzwi ustapily, polozyl je ostroznie na podlodze. Przez dluzsza chwile przygladal sie przejsciu, starajac sie wymyslic jakis sposob zamkniecia wlazu z zewnetrznej strony. Niestety, w pojedynke po prostu nie byl w stanie tego zrobic. Musi zostawic przejscie otwarte - niewiarygodna zbrodnia. Chociaz, czy mogl zlamac jeszcze jakies prawa? Przeciez byl poza wszelkimi prawami stworzonymi przez ludzkie spoleczenstwa. Przed soba zobaczyl jaskrawe biale swiatlo, ktorego i on, i wszystkie istoty jego gatunku tak sie obawialy, ale tam wlasnie musial 91 isc, mimo ze nie czekaly tam na niego zdobycze, ani nie mogl liczyc na niczyja pomoc. Zostawi za soba znajome, ciemne i bezpieczne jamy Ludzkosci, tunele wyryte w scianach domu Potworow. W tych tunelach ludzie zyli, w nich drzeli ze strachu, w nich oddawali sie zabobonom i zwalczali sie nawzajem w imie blahych spraw. On nie mial zamiaru dluzej w tym uczestniczyc. Chcial stanac twarza w twarz z Potworami.Czy ludzie mogli w ogole walczyc z Potworami i zwyciezac? Czy nie byli jak stado karaluchow, ktore sadzi, ze moze wyruszyc na wojne z kucharzem przygotowujacym wieczorny posilek? Kucharz moglby sie tylko rozesmiac. Czy ktos w ogole zastanawia sie, jakie sa wojenne plany karaluchow? Ale przypuscmy, ze jeden z nich przestal pelzac bez celu, a w najlepszym wypadku po to, by podkrasc troche zywnosci. Przypuscmy, ze ukryl sie w jakims ciemnym miejscu i obserwuje swoich wrogow calymi dniami, i uczy sie. Przypuscmy, ze wymazuje ze swojej pamieci wszystko, co wpoil mu jego pograzony w ignorancji lud i koncentruje sie wylacznie na nowej wiedzy, na nowych sposobach walki, na poznanych przez siebie slabych punktach wrogow. Przypuscmy, ze analizuje te wiedze nieskrepowany nakazami religii, tradycji, wczesniej poznanych strategii, ze jest tylko zimnym, precyzyjnym i profesjonalnym wojownikiem... -Dorosne szybko, wuju - szepnal Eryk Jedynak, Eryk Bystro-oki, Eryk Wygnaniec. - Dorosne szybko, bo musze. A potem wkroczyl na terytorium Potworow. Czesc druga Mestwo wojownikow 11. tara pulapka, ktora Thomas Niszczyciel Pulapek rozbroil juz dawno temu, wciaz wisiala po drugiej stronie wejscia. Eryk nie dostrzegl jednak zadnego Potwora. Widzial to przerazajace biale swiatlo, i te przyprawiajaca o zawroty glowy pusta przestrzen.Skrecil w prawo i biegl wzdluz sciany liczac kroki. Przebywal wlasnie te sama trase, ktora szedl juz raz podczas swojej Pierwszej Kradziezy. I chociaz ze strachu oddychal ciezko, ciagle sobie powtarzal, ze nie jest w gorszej sytuacji niz bylby jakikolwiek czlowiek na jego miejscu. Tutaj kazdy byl wyjetym spod prawa, kazdy byl obiektem polowan, kazdemu grozila gwaltowna smierc. Na terytorium Potworow nikt nie cieszyl sie specjalnymi przywilejami, nawet jesli wciaz nalezal do swojego szczepu. Oczywiscie gdzies tam w jamie mogla czekac na ciebie kobieta, ktora potrafila znalezc zastosowanie dla wszystkich pozytecznych przedmiotow zdobytych podczas wyprawy, ale teraz i tak nie bylaby z toba. Kobiety przechowywaly pamiec o dawnych zwyczajach i zamierzchlych dziejach, i cala zgromadzona przez ludzi wiedze. Znaly magiczne rytualy - najbardziej cenna czastke wiedzy posiadana obecnie przez ludzi, dajaca im dume i poczucie czlowieczenstwa, ale tez z powodu skarbow wiedzy, ktore zgromadzily, obowiazywal je absolutny zakaz angazowania sie w tak niebezpieczne przedsiewziecia, jak wyprawy na terytorium Potworow, gdyz mogli to wykonywac znacznie mniej cenni mezczyzni. Chociaz, jesli wierzyc slowom wuja, matka Eryka wziela udzial w takiej wyprawie. 95 Dobiegl do olbrzymiej budowli stanowiacej jeden z mebli Potworow i skrecil w nia. Istniala pewna szansa, ze beda tam wciaz przebywac Obcy ktorych spotkal w czasie swej Kradziezy. Jezeli opowie im o wydarzeniach, jakie zaszly w jamach, moze pozwola mu przylaczyc sie do siebie. Nawet towarzystwo tych dziwacznych, gadatliwych i ubranych w dziwne stroje Obcych bylo lepsze niz kompletna samotnosc. Zanim jednak zanurkowal w ciemne wnetrze, zatrzymal sie na moment. Jak dotad postepowal dokladnie tak, jak nauczono go postepowac na terytorium Potworow: "nie patrz do gory, nigdy nie patrz do gory". Ale przeciez podczas Kradziezy raz spojrzal do gory i przezyl. Wszystkie nauki, jakie dotad pobieral, okazaly sie niewiele warte.Zatrzymal sie celowo i postapil krok na zewnatrz, odchodzac od wejscia. Upewnil sie, ze w poblizu nie ma zadnego Potwora, a potem, oparlszy wyzywajaco dlonie na biodrach, rozejrzal sie wokolo, podziwiajac przeolbrzymia jame. Tak, wciaz krecilo mu sie w glowie, ale kiedy sie do tego przywyklo, bylo juz znacznie lepiej. Gdyby spedzil tu wiecej czasu, nawet te niesamowicie wielkie pojemniki z zywnoscia te olbrzymie sciany, ktore siegaly tak wysoko, ze az bolal go kark gdy odchylal glowe probujac dostrzec ich szczyt, nawet te wszystkie olbrzymie rzeczy, stalyby sie dla niego tak normalne jak male, ciasne jamy pelne ludzi z ich rownie ciasnymi horyzontami. W zadne nauki, ktore dotad pobieral nie powinien wierzyc slepo -zadecydowal - dopoki nie przekona sie z absolutnapewnoscia ze sa prawdziwe. A wiec oczy do gory! Spojrzec na to wszystko. Ocenic wszystko samemu, swoimi wlasnymi oczami. Ma byc przeciez Erykiem Bystrookim. Dopiero teraz wszedl ponownie do budowli, zachowujac wyjatkowa czujnosc. Jesli byli tam jacys Obcy, mogl sie spodziewac ataku. Najprawdopodobniej najpierw rzuca wloczniami, a dopiero potem spojrza na tego, w kogo rzucali. Zwlaszcza jesli Arthur Organizator zostal powiadomiony o wydarzeniach w jamach. Teraz wiec najpewniej wystawia straze, a straznicy moga zachowywac sie nerwowo. Nie spotkal jednak ani jednego wartownika. Slyszal za to gwar wielu glosow i to juz od momentu, kiedy wszedl do niskiego tunelu. Odkad skrecil w prawa odnoge korytarza, podniesione glosy dochodzily do niego coraz wyrazniej. Totez kiedy wynurzyl sie w duzej kwadratowej jamie, byl w pelni przygotowany na to, co zobaczyl: tuziny Obcych. Wielu z nich nosilo slady po stoczonej walce, wszy- 96 scy natomiast klocili sie, dyskutowali, gestykulowali. A swiatlo ich lamp czolowych dodatkowo oswietlalo dokladnie to gwarne widowisko. Cala ta scena wygladala jak goraca dyskusja wojownikow po bitwie. Jakby wlasnie odparto najazd jakichs ludzi z zewnatrz. Czesc mezczyzn odniosla lekkie rany, z ktorych sciekaly male struzki krwi. Bylo jednak sporo ludzi z ranami ciezkimi - kulejacy na zmiazdzonych stopach, probujacy znalezc jakies namiastki opatrunkow na swoje poharatane torsy. Niektorzy umierali. Ostatkiem sil doczolgali sie do tego miejsca, sami lub z pomoca przyjaciol, a teraz lezeli zapomniani wzdluz scian, pograzeni w majaczeniu lub ciezkim snie, oczekujac na nieuchronna smierc. Ale kto tylko byl przytomny, staral sie przekrzyczec pozostalych. Ci, ktorzy odniesli stosunkowo lekkie rany, zebrali sie w grupkach wokol Waltera Gromadzacego Bron i Arthura Organizatora w najdalszym kacie jamy, opowiadajac podniesionymi glosami o tym, co zaszlo w jamach lub o bliskich, ktorych stracili. Ci, ktorzy z powodu ciezszych ran nie mogli dolaczyc do glownego tlumu, stali nieco dalej, opierajac sie o sciany, albo siedzieli na podlodze jeczac i narzekajac, i glosno krytykowali wszelkie wady planu Arthura, ktore doprowadzily ich do obecnej tragicznej sytuacji. Nawet umierajacy opowiadali o tym, czego doswiadczyli, i wydajac juz swoj ostatni oddech proponowali alternatywne rozwiazania, ktore byc moze zakonczylyby sie znacznie lepszym rezultatem.Eryk przypuszczal, ze jego pierwsze wrazenie bylo sluszne -to rzeczywiscie byli ludzie, ktorzy dopiero co stoczyli bitwe. Patrzyl na wyznawcow Wiedzy Przybyszow po tym, jak pozostali mieszkancy jam napadli na nich znienacka i wymordowali ich lub przegnali. Ale kimkolwiek oni byli i jacykolwiek byli, stanowili teraz jego lud. Jedyny, jaki mial! Dlatego tez z rezygnacja wkroczyl w ten caly harmider. Gdzies tam w tlumie jedna z glow odwrocila sie ku niemu i przyjrzala mu sie uwaznie, a na zmeczonej twarzy pojawil sie szeroki usmiech. -Eryk! - rozlegl sie krzyk. - Hej, Eryk! Wolajacy czlowiek przewyzszal nieco innych. Zdobiace jego glowe wlosy byly rozpuszczone i potargane, a nie zwiazane zwyczajem Obcych. To byl wojownik Ludzkosci! Natychmiast tez zaczeli przepychac sie ku sobie przez rozgadany, wymachujacy rekoma tlum, a promienie ich lampek, swiecace dokladnie naprzeciw siebie stworzyly prosta linie ponad glowami innych. Jeszcze zanim 7 - O ludziach... 97 dotarli do siebie na bliska odleglosc, Eryk rozpoznal, z kim ma do czynienia. Wysoki, niezwykle szczuply, poruszajacy sie sprezystym krokiem -to mogla byc tylko jedna osoba. Czlonek grupy jego wuja, ktory uprzykrzal mu zycie najbardziej ten, z ktorym niemal stoczyl krwawy pojedynek przed swoja pierwsza zlodziejska wyprawa. Roy Biegacz. Jednak Roy zdawal sie nie pamietac nic z tych przykrych wydarzen z przeszlosci. Wyciagnal ku Erykowi rece szerokim gestem i objal go.-Znajoma twarz! - krzyknal z uniesieniem. - Eryku Jedynaku, tak sie ciesze, ze cie widze. Eryk zesztywnial i cofnal sie o krok wymykajac sie z jego objec. -Eryk Bystrooki! - powiedzial ostro. - Stalem sie Erykiem By- strookim. Roy uniosl rece w przepraszajacym gescie. -Eryk Bystrooki. Oczywiscie, Eryk Bystrooki. Przepraszam. Juz zawsze bede o tym pamietal. Jestes Erykiem Bystrookim. Jestes wszystkim, czymkolwiek chcesz, chlopcze, tylko zapomnij o daw nych urazach i porozmawiaj ze mna. Zaczalem juz wariowac stojac tutaj i sluchajac, jak ci tak zwani wojownicy, te pol-kobiety, belko cza do siebie. I zaden z nich nie moze mi powiedziec, co sie stalo w jamach Ludzkosci. Chwycil ponownie ramiona Eryka i zapytal niecierpliwie: -Wiec co sie dzieje wsrod naszych ludzi? Eryk opowiedzial mu o wszystkim, poczynajac od swego powrotu z Kradziezy i odkrycia, ze nikt tam na niego nie czekal. -Jestesmy wyjeci spod prawa - zakonczyl. - Ty, ja, kazdy, kto nalezal do grupy Thomasa Niszczyciela Pulapek. Czy komus jeszcze udalo sie uciec? -O ile wiem, nikomu. Dopoki cie nie zobaczylem, myslalem, ze jestem jedynym, ktory ocalal. Udalo mi sie zwiac wylacznie dlatego, ze bylem w tylnej strazy w momencie, gdy nastapil atak. Uslyszalem halas i pobieglem jakims korytarzem. W sama pore by zobaczyc, jak ludzie Stephena Twardorekiego rozprawiaja sie z nasza grupa. A potem widzialem jak setka Obcych im pomaga. Dostrzegli mnie i caly ten tlum ruszyl w moim kierunku... wiec nie namyslalem sie dlugo i po prostu zwialem. Przysiega wojownika przysiega wojownika... ale wierz mi, jesli sadzisz, ze kiedykolwiek widziales mnie biegnacego, to nic nie widziales. Wtedy wyrzucalem nogi na taka odleglosc, ze prawie rozerwalem sie 98 w kroku, a caly czas lataly mi kolo uszu wlocznie, dziesiatki wloczni. Nigdy tylu nie widziales. Zaloze sie, ze byl nimi zasmiecony caly korytarz.-Ale wszyscy chybili. Nie masz nawet blizny. Roy wzruszyl ramionami z pogarda. -To Obcy. Nie trafiliby nawet grubego Franklina, gdyby sie dzial tuz przed nimi. Mialem szczescie, ze zaden z ludzi Stephe na nie biegl w tym tlumie, ktory mnie scigal. Poza tym mowie ci - ja naprawde bieglem! Wiekszosc z nich zostawilem z tylu dosc szybko. Po jakims tuzinie korytarzy gonilo mnie juz tylko dwoch lub trzech. Jak na Obcych byli niezlymi biegaczami, ale nie mo gli rownac sie z biegaczem Ludzkosci. Wiec w koncu tez zrezy gnowali i wrocili. Potem odpoczalem, odzyskalem oddech, no i przylazlem tutaj. Zreszta uzylem innych drzwi na terytorium Po tworow. -Wiedziales o tym miejscu? Byles tu kiedys przedtem? -Nie w tej jamie. Ale wiesz, kazdy w naszej grupie byl wyznawca Wiedzy Przybyszow, jedni mniej, inni wiecej. Twoj wuj pracowal nad naszym nawroceniem dlugi czas i czesto podczas ekspedycji, odwiedzal te budowle i zostawial nas na zewnatrz. Powiedzial nam dokladnie, jak w razie czego dostac sie do tej jamy i jak przeslac wiadomosc do glownej kwatery wyznawcow Wiedzy Przybyszow. Wiec pomyslalem, ze teraz wlasnie zaszla taka potrzeba i przybieglem tutaj po pomoc. Pomoc! - Roy rozejrzal sie wokol z drwiacym usmiechem. - Od tej grupy jeczacych, krzyczacych i klocacych sie ofiar losu! Przychodzilo ich tu coraz wiecej, zbierali sie do kupy i gadali bez ustanku. To jedyna rzecz, ktora Obcy potrafia- gadac, gadac, gadac i gadac. Eryk musial sie z nim zgodzic. Z cala pewnoscia bylo tu za duzo gadania, za duzo rozpatrywania przeszlych zdarzen. Ale ostatecznie co jeszcze mogli zrobic? Wielki polityczny i religijny ruch, majacy szerokie rzesze wyznawcow we wszystkich jamach, zostal zmiazdzony jednym, poteznym uderzeniem zadanym przez wodzow, ktorzy w normalnych warunkach byli ze soba w stanie ciaglej wojny. Ci, ktorzy ocaleli, zebrali siew swojej kwaterze glownej, ktora na pewno nieprzypadkowo zostala umieszczona na terytorium Potworow, wlasnie na wypadek taki jak ten. Przybywszy tutaj mogli opatrzyc rany, odpoczac i rozwazyc dalsze postepowanie. Tak naprawde wlasnie teraz mieli czas na dyskusje, albowiem byli wzglednie bezpieczni przed dalszymi atakami. Ale czy 99 na pewno? Wsrod tak wielu ludzi, ktorzy dowlekli sie, a czasem doczolgali do drzwi na terytorium Potworow, musialo znajdowac sie kilku na tyle nieostroznych, by wrog ich wysledzil. Z tej ucieczki - w jednym tylko kierunku - przeciwnik bez trudu wyciagnie wlasciwe wnioski. A jesli ktos za nimi podazal, jesli ktos ich obserwowal, to pomieszczenie stanie sie smiertelna pulapka. Wielka ekspedycja zorganizowana przez wodzow mogla juz byc w drodze, w kazdej chwili mogla tu wpasc i dokonac eksterminacji wszystkich pozostalych jeszcze przy zyciu wyznawcow herezji zwanej Wiedza Przybyszow.Nie, nie, nie tak szybko, zreflektowal sie naraz Eryk. Teraz, kiedy bezposrednie niebezpieczenstwo juz im nie grozilo, gdy wszyscy wyznawcy Wiedzy Przybyszow w ich szczepach zostali wygnani albo zabici, wodzowie na pewno powroca do dawnej nieufnosci i wzajemnych podejrzen. Moze nawet znowu dojsc do zerwania wszelkich kontaktow miedzy ludzmi z roznych plemion, ktorzy tylko przez moment stali sie sojusznikami. Ludzkosc na przyklad na pewno teraz szykuje sie do obrony przed Obcymi, albowiem poznali oni dokladnie liczbe wojownikow, polozenie centralnej jamy i wszystkie wiodace do niej wejscia, widzieli tez na pewno kobiety, z ktorych wiele wartych bylo porwania. W jamach zapanuje ponownie ksenofobia, dotychczasowe sojusze stana pod znakiem zapytania, a juz zwlaszcza niemozliwe bedzie nawiazanie wspolpracy na tyle scislej, by wyslac wielka ekspedycje na terytorium Potworow. Na takie wyprawy rzadko chodzilo wiecej niz pol tuzina wojownikow naraz, nawet jesli potrzeby byly bardzo powazne. Bylo wiec malo prawdopodobne, ze wodzowie zaryzykuja poslanie olbrzymiej wiekszosci sprawnych mezczyzn, gdy wynik i tak byl niepewny. Dopoki wyznawcy Wiedzy Przybyszow pozostawali tutaj, byli wzglednie bezpieczni. Ale mimo wszystko nalezalo wystawic straze - wojownik uczynilby to instynktownie. A ci tutaj musza stac sie wojownikami jesli chca przezyc. Roy Biegacz zgodzil sie z nim natychmiast. -Powiedzialem o tym ich przywodcy, jak mu tam, Arthurowi Organizatorowi, gdy tylko sie tu dostalem, ale ci przekleci Obcy... wiesz, jacy oni sa. Nie majapojecia o wojnie, wiec on popatrzyl tylko na mnie i spytal, czy mielismy jakies tajne kontakty albo jakichs ukrytych wyznawcow Wiedzy Przybyszow w innych grupach posrod Ludzkosci. Zaraz byc moze bedziemy zmuszeni do walki o zycie, a on sie martwi o tajne organizacje! 100 -Nic nie mozna na to poradzic -zauwazyl Eryk. - On jest organizatorem, tak jak ty jestes biegaczem, aja przepatrywaczem scie zek. Jak bys sie czul gdybys stracil nogi, co ja bym czul gdybym oslepl? On jest organizatorem, ktory stracil swoja organizacje. To chy ba musi byc dla niego powazny cios. -Mhm. Mozliwe. Ale to jego problem, nie moj. Ja wciaz moge uciec przed kazdym czlowiekiem z jam. Aha, powiedzial jeszcze, ze jeslibys zjawil sie tutaj, ty lub twoj wuj, to chce wam zadac kilka pytan. Wiec chyba powinienes do niego isc? Wlasnie teraz, przekrzykujac sie z tymi wszystkimi wokol niego, tworzy -jak on to powiedzial - ogolny obraz sytuacji. Kiedy ponownie przepychali sie przez tlum, Roy Biegacz pochylil sie i szeptal wprost w ucho Eryka. -Wiesz co Eryku? W sytuacji, w ktorej jestesmy teraz, nie po trzebujemy Arthura Organizatora ale raczej porzadnego kapitana grupy w rodzaju twojego wuja. Widzialem go, jak zwyciezal i jak przegrywal... i zawsze wiedzial, co nalezy zrobic. To byl prawdzi wy mezczyzna i prawdziwy dowodca. Wszystko jedno czy nalezalo odeprzec atak na nasze jamy, wycofac sie, czy przegrupowac i za atakowac z innego niespodziewanego kierunku, na jego rozkazach mozna bylo polegac. On po prostu to czul! Roy potrzasnal glowa. -A teraz splywa gdzies kanalem... naprawde ciezko w to uwierzyc. Eryku, a co z moja kobieta? Czy zrobili cos mojej kobiecie? -Nie sadze. Jedyne kobiety, ktore widzialem zabite, to zony Thomasa Niszczyciela Pulapek. -No tak, nie moja zona - przytaknal ponuro Roy. - Zaloze sie. ze jest teraz tam, gdzie zawsze chciala byc, w haremie Franklina. Wystarczylo posluchac, jak powtarzala jego imie: Franklin Ojciec Wielu Zlodziei. Zawsze tak mowila. Wielu Zlodziei! Kiedykolwiek jakas kobieta rodzila dzieci, pochodzace z nasienia wodza, Myra mowila do mnie: piec w miocie, Roy! Piec! W miocie Franklina jest zawsze co najmniej piec! A jej oczy blyszczaly wtedy jak dwie lampy. Co z tego, ze bylem najszybszym biegaczem posrod Ludzkosci, co z tego, ze ucieklem kiedys przed dwoma scigajacymi mnie Potworami, biegnac przez cala dlugosc ich jamy, kiedy w mojej rodzinie nigdy nie zdarzylo sie wiecej niz trzy dzieciaki w miocie. I Myra dobrze o tym wiedziala, cholernie dobrze! Eryk przyspieszyl rozpychajac sie wsrod gadatliwego tlumu rannych. Trzy w miocie. Znow poczul gorycz przeklenstwa, ktore cia- 101 zylo nad jego losem. A przeciez w obecnej sytuacji niemal nie ma szans na to, by kiedykolwiek posiadl kobiete. I kwestia jego meskiej mocy prawdopodobnie nigdy nie zostanie wyjasniona. Wsrod tej bandy... wylacznie meskiej bandy wygnancow, czy mogl liczyc na jakakolwiek kobiete?Arthur Organizator na moment wymknal sie grupie podekscytowanych Obcych i wyciagnal rece w cieplym gescie powitania, chociaz w jego oczach nie bylo ciepla, raczej przygladaly sie wszystkiemu uwaznie, czyniac zimne kalkulacje. -Witaj, Eryku - zawolal. - Slyszalem pogloski o twoim wuju. Mam nadzieje, ze to nieprawda. -On nie zyje. Nie zyje i jest juz w kanalach. Eryk staral sie zapanowac nad wzbierajacym w nim gniewem. Prawda byla taka, ze wuj uzyl jego, Eryka, wykorzystal swoje zony i swoja grupe, ale oni wszyscy nalezeli do niego, mial prawo wykorzystac, jesli taka byla jego wola. Jego wuj byl jego wujem i jednym z najwiekszych wojownikow Ludzkosci. Ale ten Obcy! Ten Obcy ze swoimi dziwnymi obcymi pomyslami i ambicjami, ze swojaniewie-dza co naprawde jest wielkie i warte poswiecen. Coz on wie o Ludzkosci? Coz on wie o kunszcie Thomasa Niszczyciela Pulapek i o jego ludziach? Opowiedzial jednak Organizatorowi te sama historie, ktora wczesniej podzielil sie z Royem, opuszczajac tylko niektore szczegoly osobiste. Po pierwsze dlatego, iz wiedzial, ze Organizatora one nie zainteresuja ale takze dlatego, ze z trudem utrzymywal pod kontrola gniew na tego Obcego, ktory teraz stal przed nim, potakiwal i zadawal glupie pytania. Arthur nie zwracal uwagi na uczucia Eryka. "Aha wiem juz, co sie stalo z Thomasem Niszczycielem Pulapek i z Ludzkoscia poza faktami nic wiecej mnie nie obchodzi"- takie chyba bylo jego podej-scie do calej tej sprawy. Przynajmniej tak odczul to Eryk, gdy Arthur na koniec podziekowal mu chlodnym glosem, zupelnie jakby cala opowiesc i tragedia Thomasa Niszczyciela Pulapek stanowily tylko jeszcze jeden kamyczek dolozony do piramidy, ktora budowal Organizator. -A wiec - podsumowal Arthur - przywodca zabity, a ci, kto rzy za nim podazali, rowniez zostali wykonczeni, przy czym jeden, czasami dwoch zdolalo uciec. I tak jak we wszystkich pozostalych przypadkach, jedno gwaltowne uderzenie. Wodz pod reke z wrogim do tej pory wodzem, plemie razem z wrogim dotad plemieniem, bez 102 ostrzezenia... Niezla robota z punktu widzenia organizacji. Sprytnie, bardzo sprytnie. Poslizneli sie tylko z tymi kilkoma ucieczkami jak twoja i Roya. Ale to tylko z powodu braku kontroli odgornej. Nie bylo tam glownego dowodcy, ktory prowadzilby to cale przedstawienie, mogl spojrzec na wszystko z zewnatrz i wyeliminowac slabe punkty. Poza tymi szczegolami naprawde niezle wykonali swoja robote. Naprawde niezle...-Ciesze sie, ze ci sie podobalo, ale mimo twoich zachwytow, zostalismy zmiazdzeni i przegralismy! Organizator usmiechnal sie i polozyl rece na ramionach Eryka. -Nie chlopcze, nie. Nawet w najmniejszym stopniu. Po prostu wchodzimy w nowa faze. Po prostu musimy uznac wyznawcow Wie dzy Przodkow za naszego glownego wroga. Akcja wywoluje reak cje. Chwilowo reakcja jest gora. Wiec czas na nasza akcje, na odbu dowanie sil, znalezienie nowych drog. Jamy ludzi sa dla nas zamkniete, ale jamy Potworow sa otwarte szeroko. Co bys powie dzial na niewielka wyprawe? Eryk cofnal sie o krok, wyrywajac sie z przyjaznych objec. -Wyprawe? Glebiej w terytorium Potworow? Dlaczego? W jakim celu? -Aby uzyskac wiecej Wiedzy Przybyszow, ktora zwiekszy nasze szanse. Aby, mowiac inaczej, uzyc w praktyce tego, w co wierzymy. Jestesmy wyznawcami Wiedzy Przybyszow, ajakajej czescia rozporzadzamy, ile z niej potrafimy ukazac, by nawracac pozostalych? Bardzo niewiele jej mamy. Jednak nawet ta drobna czastka, ktora dysponujemy, daje nam sile. Ty juz o tym wiesz, mogles ujrzec jej dzialanie. Ale to tylko nedzne fragmenty, nie w pelni zebrane, nie w pelni zrozumiane. A wiec? Mowie wam, trzeba zrobic tak -jego glos zaczal potezniec i Eryk dostrzegl, ze wszyscy zebrani powoli gromadza sie wokol nich - powiadam wam, jesli mamy byc wyznawcami Wiedzy Przybyszow, stanmy sie nimi naprawde. Zgromadzmy najlepsza najpotezniejsza bron, wiedze jaka maja Potwory, zgromadzmy rzeczy, dzieki ktorym po powrocie do naszych jam nikt nas juz nie powstrzyma. I nie chodzi tu tylko o bron, ktora pokonamy wrogow, lecz o rzeczy, ktore pozwola nam okazac cala potege i wielkosc naszych wierzen. Zdobadzmy wiec Wiedze Przybyszow i poslijmy cala Wiedze Przodkow do piekiel na zawsze! Zmeczone twarze wokol nich rozjasnily usmiechy. - Arthurze, prowadz nas! - zawolal ktos z entuzjazmem 103 -Tak jest, Arthur zawsze znajdzie wyjscie!-Niech zyje Arthur, nasz organizator! Nawet ciezko ranni zaczeli siadac i usmiechali sie radosnie. -A co konkretnie mielibysmy zdobyc - spytal Eryk chlodnym tonem. Organizator spojrzal mu prosto w oczy. -Gdybysmy to wiedzieli - odpowiedzial, wskazujac reka ciemnosci przed soba - wiedzielibysmy tyle, co Potwory i nasze klopoty juz by sie skonczyly. Na razie nie wiemyczego szukac. Znamy za to miejsce... a przynajmniej Walter zna miejsce, w ktorym Potwory trzymaja swoja najpotezniejsza bron. Prawda, Walterze? Niski, krepy Walter Gromadzacy Bron skinal potakujaco glowa gdy zwrocily sie na niego spojrzenia wszystkich zebranych. -Tak mi sie zdaje. Mysle, ze potrafie je odnalezc. A to, co tam znajdziemy, stanie sie nasze. -Stanie sie nasze! - powtorzyl Arthur jak w transie. -Wyobrazcie sobie jak to bedzie. Po prostu wyobrazcie sobie. Pojdziemy tam, zabierzemy najwazniejszy wytwor Przybyszow i przyniesiemy go do jam. Wtedy wodzowie i reakcjonistki ze Stowarzyszenia Kobiet moga probowac nas powstrzymac, ale nic nie osiagna. Pokazemy im, na co stac Wiedze Przybyszow. Pokazemy im to raz na zawsze! Ktorys mezczyzna rzucil w gore wlocznie i chwycil ja w powietrzu. Nie baczac na kapiaca z poranionej nogi krew, podskoczyl wrzeszczac: -Naprzod Arthurze! Pokazmy im cos, co zapamietaja na za wsze! Eryk dostrzegl, ze nagle wszyscy wokol niego lacznie z Royem zaczeli wiwatowac i potrzasac wloczniami. Wreszcie sam tez dal sie poniesc radosnemu nastrojowi i uniosl swojabron. Arthur patrzyl na niego, a jego usmiech stawal sie coraz szerszy. -Tak, nie zapomna tego - powiedzial, uciszajac ich gestem. - Teraz przespimy sie troche a rano wszyscy, ktorzy czuja sie dobrze, ruszana szlak. Zarzadzam noc! Roy i Eryk wybrali sobie miejsce do spania na samym brzegu jamy. Polozyli sie plecami do siebie. Wszak byli tu jedynymi wojownikami Ludzkosci. Jeszcze zanim zapadli w sen, Biegacz odwrocil sie przez ramie. 104 -Eryku czy to nie wspanialy pomysl?-Przynajmniej - mruknal Eryk na wpol spiac -daje nam jakies zajecie i pozwala zapomniec na moment o tym, ze jestesmy wyjeci spod prawa... do konca naszego zycia. 12. iedy rano Eryk zaczal sie krecic po jamie, wiekszosc ludzi jeszcze spala. Dostrzegl ze zdumieniem, ze w nocy takze nikt nie pomyslal o wystawieniu strazy. Dotad uwazal za niemozliwe, aby przywodca grupy poszedl spac nie wyznaczywszy przedtem wartownikow i ich zmiennikow. Ktos przeciez musial ostrzec spiacych o zblizajacym sie niebezpieczenstwie. Owszem, sam przypuszczal, iz chwilowo ze strony ich plemion nie grozi im niebezpieczenstwo, ze raczej ludzie w jamach powroca do dawnych wasni, ale to byla tylko hipoteza, pewnosci przeciez nikt nie mogl miec. Poza tym, jesli ta grupa miala funkcjonowac sprawnie na wrogim terenie, funkcjonowac i przetrwac, dyscyplina i wlasciwe nawyki byly konieczne niezaleznie od tego, czy tej akurat nocy nalezalo sie spodziewac niebezpieczenstwa.Pomyslal, ze umowi sie z Royem na przemienne czuwanie kazdej nocy. I tak nie stracilby wiele snu, bo najwyrazniej Obcy lubili spac znacznie dluzej niz wojownicy Ludzkosci. Ich noc byla bardzo dluga. Najwidoczniej potrzebowali takze duzo wiecej rozmow. Eryk nigdy jeszcze nie widzial tak rozgadanej grupy ludzi. Przysiadl przy scianie i obserwowal ich z trudem tlumiac chichot. Roy rozwalil sie tuz przy nim, po jego minie bylo widac, ze jesli chodzi o Obcych, ma podobne uczucia. Najpierw rozwazano, kto ma isc, a kto pozostac. Oczywiscie ciezko ranni isc nie mogli, ale jak wielu ludzi powinno zostac dla opieki 106 nad nimi? W jaki sposob dotrzec do kanalow i pozbyc sie cial? Czy powinna tu zostac dodatkowa grapa wojownikow gotowa do wyruszenia do jam, gdyby wezwali jana pomoc jacys pozostali tam jeszcze przy zyciu wyznawcy Wiedzy Przybyszow, lub gdyby pomocy potrzebowala glowna wyprawa? Thomas Niszczyciel Pulapek po prostu obwiescilby swoja decyzj e potakujacym poslusznie czlonkom grapy, ale Arthur Organizator pytal o zdanie wszystkich i to na temat kazdej sprawy.A zdan bylo niemal tyle, ilu ludzi. Kazdy musial byc wysluchany, slowa kazdego wziete pod uwage, niezaleznie od tego czy mowil cos madrego czy kompletne bzdury. Niesamowita ilosc czasu trzeba bylo zmarnowac na przekonanie jednego ze zdrowych mezczyzn, by zostal z rannymi, podczas gdy on sam uwazal, ze przyda sie znacznie bardziej podczas wyprawy. A jednak pod koniec dyskusji Eryk zauwazyl z pewnym zaskoczeniem, ze wlasciwie grupa podjela wszystkie decyzje zgodnie z poczatkowymi propozycjami Arthura. I w dodatku kazdy z zebranych mial uczucie, ze byly to jego wlasne propozycje. Jednak Arthur potrafil rzadzic ludzmi, nawet jesli zupelnie nie znal sie na wydawaniu rozkazow. Niestety, niewiele tez wiedzial o wo-jennej wyprawie, uznal Eryk. Nawet po zostawieniu tutaj wszystkich rannych wraz z wlasciwa opieka a takze tych, ktorzy mieli zajac sie usunieciem cial zmarlych i tworzyc grupe rezerwowa i tak dalej szla niewiarygodnie wielka, dwudziestotrzyosobowa grupa rozgadanych, gestykulujacych ludzi, w dodatku podzielonych na kolejne kregi dyskusyjne. Eryk juz wyobrazal sobie te wyprawe, ten bezladny tlum. Kiedy wreszcie zanurzyli sie w niskie korytarze, wciaz slyszal nieustajacy, miarowy szum ich rozmow. -Przegralismy dlatego, ze zawiodl system ostrzegawczy. Nigdy nie byl dostatecznie dobrze dopracowany. Mial powazne luki. -Jakies luki sanie do unikniecia. Problemem byl brak wlasciwej lacznosci. Wiedzielismy o tym i mimo to nie zadbalismy, by temu zaradzic, kiedy jeszcze byla na to pora. -Mysle, ze Walter ma racje. Problem rozbija sie o system ostrzegawczy. Wodzowie maja cala siec szpiegow a my nigdy nic takiego nie stworzylismy. -A jak to sobie... Eryk odwrocil sie do idacego o kilka krokow za nim Roya. -Slyszysz? - zapytal. - Wciaz rozgrywaja wczorajsze bitwy. Jak oni chca wygrac? Gadaniem? 107 -Och, to sa Obcy. Oni postepuja inaczej niz my, a my postepujemy inaczej niz oni. Eryk byl nieco zaskoczony taka odpowiedzia. Zdaje sie, ze w porownaniu z wczorajsza rozmowa zmienily sie stanowiska, ktore wtedy obaj zajmowali. Roy wciaz wprawdzie uwazal sposob bycia Obcych za zabawny, ale chyba go juz tolerowal. Gdy ujrzal ponownie przed sobajasne swiatlo zwiastujace terytorium Potworow, zwolnil kroku, by Roy znalazl sie u jego boku. Byl bardzo ciekaw, jakie przemiany zachodzaw umysle Biegacza, jedynego czlowieka w tym tlumie, z ktorym czul sie jakos zwiazany. Ale ledwie Roy stanal obok, a juz pierwszy z dlugiej kolumny wedrujacych mezczyzn wyszedl z budowli, w ktorej sie znajdowali, i wstapil w biale swiatlo. Uslyszeli przerazajacy krotki wrzask. Mezczyzna postapil jeszcze jeden chwiejny krok i upadl na twarz. Wszyscy znieruchomieli. Dopiero po dluzszej chwili, nastepny z kolei ostroznie wychylil sie z jamy. Rozejrzal sie na wszystkie strony, spojrzal tez w gore. Pozostali z drzeniem czekali na jego slowa. -Tylko jedna - powiedzial wreszcie dosc glosnym, przejmuja cym szeptem. - I Dan ja uruchomil. Wiecej nie widze. Teraz juz w ciszy wymykali sie na zewnatrz jeden za drugim. Staneli nad lezacym na ziemi cialem i wpatrywali sie to w powalonego czlowieka, to w swiatlo wokol nich, skad w kazdej chwili moglo pojawic sie nastepne smiertelne niebezpieczenstwo. Pulapka nad nimi wisiala teraz niegroznie, jej druty byly niemal nieruchome, drgaly tylko nieznacznie i delikatnie, jakby przypominajac o ulotnosci zycia, o ktorej wlasnie dane im bylo sie przekonac. Roy przepchnal sie do przodu i tracil pulapke wlocznia. Zwrocil sie do Eryka cichym glosem, wskazujac jej mechanizm. -Mielismy z taka do czynienia jakis czas temu. Twoj wuj ja rozbroil. Nie mozesz po prostu wystawic wloczni na zewnatrz, re aguje tylko na zywe cialo. Trzeba wystawic stope i szybko ja cofnac. Spoznisz sie chwile - chrzaknal -...i nie masz stopy. Arthur Organizator przysluchiwal sie jego slowom. -Znasz sie na pulapkach - zauwazyl. - Mozemy uzyc cie jako zwiadowcy. Od tej chwili idziesz kilka krokow przed glowna grupa. -Znam sie troche na pulapkach - sprostowal Roy z niechecia- ale nie jestem Niszczycielem Pulapek. Jestem Biegaczem. 108 Jesli chcecie miec zwiadowce, wyslijcie Bystrookiego. To imie Eryka.-Idzcie wiec razem. Bedziecie nasza grupa zwiadowcza. Niech ktos zaniesie cialo do glownej jamy. Tam sie go pozbeda. Reszta tu zaczeka. Wskazal gestem pulapke i przez moment zastygl, pograzony w myslach. -Wydaje mi sie - powiedzial wreszcie - mozecie sie ze mna zgodzic lub nie, ze te pulapke umieszczono tu stosunkowo niedawno. Za ta hipoteza przemawia fakt, ze nie dala o sobie znac, gdy zeszlej nocy wciaz jeszcze przybywali uchodzcy. A jesli mam racje -zwazcie ze to jeszcze nie sa ostateczne wnioski po prostu glosno sobie mysle - oznaczaloby to, ze wlasnie ten ruch i halas czyniony przez uchodzcow, zwlaszcza przez niezgrabnie poruszajacych sie rannych, zwrocil uwage Potworow na to miejsce. Oni zazwyczaj umieszczaja pulapki w rejonach naszej zwiekszonej aktywnosci. Czy moja teoria brzmi jak dotad przekonujaco? -Swietnie Arthurze -powiedzial jeden z mezczyzn. - Wspaniale. Nikt nie watpi w twoja madrosc. Tylko jakie wyciagniesz z tego wnioski praktyczne? W jaki sposob znajdziesz nastepna pulapke? -Cos podobnego!-Eryk uslyszal drwiacy szept Roya. - Zeby zrozumiec, ze ktos zalozyl pulapke w czasie ostatniej nocy... trzeba nie lada madrosci. Smieszne. Przeciez oni nawet nie odrozniaja poslanca od zwiadowcy. Arthur splotl rece na piersi i ze spuszczona w zamysleniu glowa zaczal wedrowac tam i z powrotem, wciaz przemawiajac do sluchajacych go chciwie ludzi. -Zaraz, musze najpierw sformulowac zalozenia. Zrozumcie, nie mialem jeszcze czasu zastanowic sie nad tym doglebnie. Wy daje mi sie jednak, ze jesli Potwory sa swiadome naszej obecnosci w okolicy tej wlasnie budowli, jesli dostrzegly nasza zwiekszona aktywnosc i zdecydowaly sie umiescic tu pulapke, i to nowego typu, to znaczy, ze w tej okolicy beda sie juz mialy na bacznosci. A wiec na poczatek trzy rzeczy. Po pierwsze, niezbedna jest druzyna zwia dowcow idaca przed glowna grupa. Musza byc bardzo czujni. Po drugie, ekspedycja porusza sie w absolutnej ciszy, i porozumiewa sie wylacznie gestami. Po trzecie, zanim jeszcze wyruszymy, trze ba dokladnie rozejrzec sie tam, na zewnatrz. Mozliwe, ze nawet te raz Potwory nas obserwuja. 109 Odpowiedzia byly strwozone spojrzenia wszystkich czlonkow grupy oprocz oczywiscie Eryka i Roya, ktorzy tylko popatrzyli na siebie wymownie. W rzeczy samej oni juz od dosc dlugiego czasu rozgladali sie uwaznie, wypatrujac i nasluchujac Potworow. Po tym jak jeden z ludzi wpadl w pulapke, kto oprocz glupich Obcych nie robilby tego?Ale potem, kiedy kilka krokow przed reszta grupy podazali wzdluz zewnetrznej sciany budowli Potworow ku odleglej scianie, Roy ponownie zmienil zdanie co do Arthura. -Mimo wszystko - powiedzial szeptem, jakby starajac sie przekonac sam siebie - to duza grupa. Wieksza niz jakikolwiek oddzial wojownikow Ludzkosci. Trzeba naprawde dobrego orga nizatora, by wprowadzic tu jakis lad. Nie wiem, czy zwykly kapi tan grupy, taki jak twoj wuj, zdolalby chociaz utrzymac ich ra zem? Eryk usmiechnal sie drwiaco. -Utrzymywanie ich razem nie jest nawet w polowie tak wazne, jak utrzymanie ich przy zyciu. A z tego zadania wuj by sie dobrze wywiazal. Roy przytaknal, ale jakby nie przekonany. Eryk spojrzal na niego ze zdziwieniem, ale wlasnie w tym momencie doszli do miejsca, gdzie brzeg mebla Potworow stykal sie ze sciana. Skrecili w prawo w strone drzwi do jam, ktorych zazwyczaj uzywala Ludzkosc. Klapa wciaz lezala na podlodze, od czasu ucieczki Eryka nikt nie wstawil jej na wlasciwe miejsce. Sprawdzili teren w poszukiwaniu nowych pulapek a potem bez slowa dzwigneli ciezkie drzwi i wpasowali je w otwor. Usmiechneli sie do siebie - postapili tak, jak nakazywaly prawa Ludzkosci. Ale co wlasciwie dzieje sie z Royem, zastanawial sie Eryk. Dlaczego drwi sobie z Arthura, zeby w chwile pozniej podkreslac jego niezwykle zdolnosci, mimo iz ten wykazal sie wyrazna niekompetencja jako przywodca grupy? Jednak to nie jest odpowiednia chwila na pytania. Wchodzili na obszar, na ktorym wczesniej przebywal tylko Roy, a Eryk musial podazac za nim w skupieniu, zapamietywac droge, i miec napiete wszystkie zmysly, aby zlokalizowac w pore wszelkie niebezpieczenstwa. Trzysta dwadziescia krokow dalej, znajdowal sie punkt, w k-torym Arthur wyznaczyl miejsce postoju. Tutaj tez zobaczyli jakis mebel Potworow, przylegajacy do sciany. Byl mniejszy od tego, w ktorym spedzili noc. Zadzierajac glowe bardzo wysoko, Eryk 110 mogl dostrzec jego wierzch. Mial dziwny ksztalt, a z jego szczytu sterczaly duze, zielone galki. Schowali sie w bezpiecznym cieniu i odetchneli kilka razy gleboko. Daleko za soba widzieli rozplaszczony wzdluz sciany waz postaci przemykajacych w ich kierunku. Zamachali ku nim rekami, by upewnic ich, ze droga jest bezpieczna.Kiedy otrzymali w odpowiedzi podobny sygnal, Eryk wreszcie zadal Royowi dreczace go pytanie. Dlaczego wspiera Arthura, dlaczego broni jego decyzji, skoro Arthur popelnia wyrazne i niewybaczalne bledy? Roy milczal przez moment zanim udzielil odpowiedzi. -On nie popelnia bledow. Nie moze popelniac... bo jest naszym wodzem! -Alez, Roy sam przeciez widzisz. Nie poslal zwiadowcow na poczatku, zezwala na ciagle dyskusje i kwestionowanie jego zdania, nie ustrzegl sie pulapki... ile mozna? -Jest naszym wodzem - powtorzyl z naciskiem Roy. - Czy twoj wuj okazal sie skuteczniejszy, z jego dyscyplina szykiem marszowym i niszczeniem pulapek? Dobrze, zrobil tylko jeden blad, ale ten blad wystarczyl, by zostal wykonczony i on, i niemal cala jego grupa...a Arthur wciaz zyje. -Zyje, bo gdy wybuchly walki byl w bezpiecznym miejscu na terytorium Potworow. -Przyczyna mnie nie obchodzi. Wazne jest to, ze zyje i jest jedynym wodzem jakiego mamy, a ci tutaj to jedyny lud jaki mamy. Musimy wiec postarac sie jak tylko umiemy, zeby... uznali nas za swoich. Eryk patrzyl na niego bez slowa, a wlasciwie patrzyl przez niego ku olbrzymim budowlom, w ktorych Potwory trzymaly zywnosc, zaledwie kilkaset krokow stad... Grupa wojownikow Ludzkosci moglaby sie teraz na nie wspinac i podawac w dol skradzione produkty, ktore potem zaniesliby wodzowi i kobietom. On sam i Roy mogliby byc czlonkami tej grupy, mogliby byc dumnymi wojownikami Ludzkosci... Czy teraz mial zaczac wszystko od nowa? Nauczyc sie dumy z tego, ze jest jednym z Obcych? Ze jest Obcym-Wygnancem, Obcym bez kobiety, ktora moglaby wytlumaczyc mu, co jest dobre a co zle? Nie, nie widzial celu takiej odmiany i dal temu wyraz: -Nie mam zamiaru nadstawiac glowy pod wlocznie dla spra wy, ktorej nie uwazam za swoja. 111 -Wiem - zgodzil sie Roy. - Taki zawsze byles: buntownik,wichrzyciel... Aja chcialem tylko w spokoju podazac za innymi. Jak sadzisz, dlaczego jestem wyznawca Wiedzy Przybyszow? Bo moja grupa wyznawala te religie. Gdyby wyznawala Wiedze Przodkow, ja rowniez bym to czynil. I popieralbym takich jak Stephen Twardore- ki i Harold Miotacz i wszyscy ci dranie. I kroilbym w kawalki takich jak ty i twoj wuj, gdyby tylko zazadalo tego Stowarzyszenie Kobiet. I wierzylbym, ze czynie slusznie, tak jak wierzylem, ze czynie slusz nie kiedy popieralem twojego wuja, kiedy mowilem i wierzylem, ze Franklin musi odejsc, a Stowarzyszenie Kobiet blokuje wszelki po step. Najwazniejsze dla mnie zawsze bylo, ze jestem czlonkiem gru py ludzi, ktorym moge ufac i wiem jakie sa ich mysli, bo oni mysla w dokladnie taki sam sposob jak ja... to wlasnie nazywam domem. A poza domem jest tylko glod, zmeczenie i brak przyjaciela za two imi plecami. Dotarl do nich Arthur na czele reszty ekspedycji. Otrzymali wiec dalsze rozkazy co do kierunku drogi i nastepnego miejsca spotkania. I znowu musial podazac w slad za Royem, z napietymi zmyslami... i myslami bladzacymi wokol tych samych problemow. Nie bylo sensu klocic sie z Biegaczem. Mial swoje racje. Ale czy on, Eryk, kiedykolwiek znajdzie dom, znajdzie sie wsrod przyjaciol, ktorzy beda myslec tak jak on, ktorym bedzie mogl zaufac, do ktorych bedzie mogl odwrocic sie plecami bez leku, ze go zabija? Bo na pewno nie myslal tak, jak ci Obcy! Nie chcial narazac sie na niebezpieczenstwo tylko po to, aby dotrzec do jakiejs mitycznej broni, ktora moze istnieje a moze nigdy nie istniala. Cala ekspedycja rozlozyla sie na noc, ktorej nadejscie oglosil oficjalnie Arthur, w szczelinie przy gigantycznej bramie prowadzacej z jednej olbrzymiej jamy Potworow do drugiej. Eryk zauwazyl, ze tym razem wyznaczono wartownikow. Zapakowali do plecakow swieza zywnosc wydobyta z budowli Potworow, chociaz Eryk poczul nieprzyjemne skurcze zoladka na sama mysl o jedzeniu rzeczy, ktorych wpierw nie zbadaly kobiety. Napelnili tez manierki wprost z rury ze swieza woda do ktorej zaprowadzil ich Walter Gromadzacy Bron. -Szczep, do ktorego kiedys nalezalem - uslyszal w pewnej chwili Roya mowiacego do grupki szykujacych sie do spania mez czyzn - nazywajacy sie Ludzkoscia Ludzkoscia wyobrazcie sobie, mial pewne przesady, ktore zabranialy nam uzywac zywnosci i wo dy na terytorium Potworow. Na terytorium Potworow nie mozna 112 bylo ani jesc ani pic, i chocby zdychali z glodu, zaden z nich nie odwazylby sie zlamac tego prawa. - Rozesmial sie ponuro. - Obawiali sie pewnie, ze zmarli Przodkowie rozgniewaja sie i...Eryk oddalil sie poza zasieg jego glosu. Uczucie samotnosci bylo jeszcze bardziej przygnebiajace niz zwykle. 8 - O ludziach... 13. iedy ludzie zebrali sie rankiem do dalszej drogi, Eryk zrozumial. ze Roy oddalil sie jeszcze bardziej, gdyz zdobyl skads skorzany pasek i zwiazal swe bujne wlosy w opadajacy na plecy ogon, zgodnie ze zwyczajem Obcych.Grupa zwiadowcow zwiekszyla sie do trzech osob, bo Arthur Organizator wlaczyl do niej takze Waltera Gromadzacego Bron. We trzech wiec przestapili prog nowej jamy. Przysadzisty Walter nie byl moze wzorem zwiadowcy, ale jako jedyny sposrod wszystkich uczestnikow ekspedycji zaglebial sie w terytorium Potworow dalej niz tylko do pierwszego olbrzymiego pomieszczenia. W poszukiwaniu roznych artefaktow podrozowal juz wiele razy po tych wielkich obcych przestrzeniach. Wedrowka po olbrzymich jamach Potworow fascynowala Roya. Podobnie jak wyprawy Waltera. -To smieszne male plemie, do ktorego nalezalem, nazwaloby cie z pogarda mieszkancem wewnetrznych jam, uwazaliby cie za dziecko, ktore nie potrafi sprostac zadnemu niebezpieczenstwu, ale zaden z nich nigdy nie dotarl tak daleko, jak ty. Najdzielniejszy z nich uwazalby, ze dokonuje prawdziwego cudu, gdyby choc raz doszedl do progu tej jamy i wytknal glowe na druga strone. -Skrecimy w prawo - przerwal jego zachwyty Gromadzacy Bron rozgladajacy sie czujnie u wejscia. - Uwazajcie na pulapki. Potwory czesto je zastawiaja miedzy pomieszczeniami. -Zaloze sie, ze widziales juz takie pulapki, o ktorych jego kapitanowi grupy - Roy wskazal kciukiem Eryka - nawet sie nie snilo. 114 I on nosil imie Niszczyciela Pulapek! Hej Eryk - zwrocil sie do kolegi z udanym wspolczuciem. - Czy wlosy nie zaslaniaja ci oczu? Nielatwo jest byc Bystrookim, gdy ma sie tyle wlosow na twarzy.-Jakos sobie radze - odpowiedzial krotko Eryk. -Jasne. To ty jestes Bystrooki. Przynajmniej byles pomiedzy swoim ludem. Ale tutaj, jak widzisz, Walter, choc jest tylko Gromadzacym Bron a nie Bystrookim, chyba zna droge lepiej niz ty. Moze dlatego, ze Walter i jego ludzie naprawde... -Chcesz zebym poszedl przodem? - spytal Eryk Waltera. - Pojde jako czujka. -Dobry pomysl, dzieciaku. Masz lepszy wzrok niz ja. Bedziemy caly czas isc wzdluz tej sciany, az do nastepnej przerwy na posilek. Jesli zauwazysz cos podejrzanego, zatrzymaj sie natychmiast i daj sygnal. Eryk wyminal obu swoich towarzyszy - wysokiego, koscistego Biegacza i niskiego, muskularnego Gromadzacego Bron. Przebiegl dosc szybko okolo trzydziestu krokow a potem kontynuowal szybkim marszem. Z tej odleglosci nie slyszal ich glosow. Natychmiast tez poprawilo mu sie samopoczucie. Zdal sobie tez sprawe, jak szybko zdolal sie przyzwyczaic do fantastycznie wielkich przestrzeni terytorium Potworow. Wciaz wprawdzie trudno mu bylo patrzec przez dlugi czas w gore albo odej sc od sciany i zanurzyc sie w tej bialej iluminacji - w takich przypadkach czul ostre zawroty glowy - ale kiedy maszerowal wzdluz sciany, stykajac sie z nia ramieniem, mogl patrzec daleko przed siebie doznajac tylko niewielkiego dyskomfortu. Trzykrotnie natknal sie na drobne przeszkody, ktore mogly byc pulapkami. Sygnalizowal potencjalne niebezpieczenstwo towarzyszom z tylu, a oni ostrzegali glowna grupe. Potem nalezalo tylko odejsc od sciany i okrazyc nieznana rzecz bezpiecznym polkolem. Tylko! Wciaz czul sie wtedy fatalnie. Z calych sil musial walczyc, by nie stracic kontroli nad soba gdy zabraklo dotyku blogoslawionej sciany. Tak bardzo chcialby po prostu wykrzyczec swoje przerazenie i pognac dziko, w byle jakim kierunku, aby tylko dotknac czegos stalego. Staral sie zrozumiec to dziwne uczucie, znalezc jakis sposob przezwyciezenia go. Byl przeciez Przepatrywaczem Sciezek. Kto wie, czy kiedys nie bedzie musial powiesc tych wszystkich ludzi przez sam srodek wielkiej jamy Potworow, gdzie nie bylo sciany ani niczego materialnego. Ale nie potrafil przezwyciezyc histerii. Kazde zwiazane z omijaniem pulapki odejscie od sciany bylo tak samo przykrym przezyciem jak poprzednie. 115 Kiedy minal ostatnia z nich, uslyszal dziwny buczacy dzwiek, dochodzacy od strony sciany. Zatrzymal sie i zawahal. Czyzby nowy rodzaj pulapki? Niewidzialnej? System ostrzegawczy, dzieki ktoremu Potwory dowiedza sie o nadchodzacych ludziach? Wskazal zrodlo dzwieku Royowi i Walterowi. Ten ostatni sluchal przez chwile. potem jednak gestem ponaglil Eryka do dalszego marszu.Nagle sciana miedzy nimi zamienila sie w pusta przestrzen. Po prostu zniknela, a otworzylo sie szerokie przejscie do kolejnej rozswietlonej bialym swiatlem jamy Potworow... stamtad zas jeden z nich szedl prosto na nich! Mimo wieloletniego treningu wojownika, Eryk zamarl z przerazenia. Jego nogi wrosly w podloze. Wprawdzie gdzies w glebi umyslu wiedzial, ze nie zostal zauwazony, ale stal, wciaz niezdolny uczynic najmniejszego ruchu, a jedna z szesciu olbrzymich szarych nog zawisla dokladnie nad jego glowa. Potwor zwyczajnie przechodzil z jednej jamy do drugiej - prawdopodobnie nawet nie zauwazy, ze zmiazdzyl czlowieka! Nagle Walter przemknal obok Roya, zmrozonego strachem podobnie jak Eryk, i pobiegl do Potwora. Wrzeszczal przy tym i machal dziko rekami. Teraz z kolei gigantyczny Potwor stanal jak sparalizowany. I stal tak bez ruchu, podczas gdy malutki Walter wciaz krzyczac i wymachujac rekami, gnal prosto na niego. Patrzac z przerazeniem w gore Eryk dostrzegl, jak wielki, plaski krag nad jego glowa o srednicy co najmniej dwukrotnie wiekszej niz szerokosc jego ciala, zadrzal lekko i wyraznie zatrzymal siew powietrzu, jakby olbrzymia istota zawahala sie wpol kroku i rozwazala, co nalezy uczynic. Potem jednak Potwor uniosl sie na dwoch zadnich nogach. Cale jego cialo lacznie z ta czescia ktora miala wlasnie zgniesc Eryka, wyprostowalo sie na niewiarygodna wysokosc. Dobiegl ich ogluszajacy, dudniacy dzwiek, a jego echo odbilo sie od wszystkich scian. To skakalo - pojal Eryk - skakalo i krzyczalo! Potwor odwrocil sie i kolyszac mala glowa osadzona na niezwykle dlugiej szyi, oddalal sie z najwyzsza szybkoscia w kierunku, z ktorego przybyl. Uciekal jak najdalej od biegnacego don Waltera Gromadzacego Bron. Odbiegl w glab tej nowej jamy, a jego potezne susy wprawily podloge w drzenie. Wstrzasy zwalily Eryka z nog i podskakiwal teraz przy kazdym kolejnym skoku Potwora. Kiedy wstrzasy zaczely wreszcie slabnac, kiedy staly sie tylko silnymi wibracjami, Eryk zdolal sie jakos pozbierac i wstac. 116 Daleko, daleko w tamtej jamie Potwor wciaz przed nimi uciekal. Z jego zawieszonej wysoko w powietrzu glowy wciaz dobywal sie ogluszajacy ryk przerazenia, zas macki na jego szyi zamiast opadac swobodnie, sterczaly pionowo w gore jak zastygle plomienie. Wokol nich rozszedl sie niewiarygodny smrod. Wreszcie uciekajaca istota zniknela im z oczu za odleglym zakretem jamy.Ale przerwa w scianie, otwor ktorym Potwor zamierzal wejsc do jamy, w ktorej sie znajdowali, zamykala sie. A Walter byl po drugiej stronie! Eryk dojrzal jak Walter ciezki i niski, pedzi ku nim z wysilkiem. Jesli sciana sie zamknie, straca go. Zostanie na zawsze w nieznanej jamie Potworow. -Biegnij Walter! Biegnij!!! - wrzasnal Roy stajac u boku Eryka. Twarz Waltera byla blada z przerazenia. Wyciskal wszystko, co tylko mogl ze swoich krotkich nog. Ale otwor w scianie stawal sie coraz wezszy. Kiedy Walter byl o jakies poltora kroku od niego, zostala juz tylko szpara uniemozliwiajaca przejscie. Bez slow, tknieci ta sama mysla Roy i Eryk chwycili oba brzegi zsuwajacej sie sciany w desperackiej probie powstrzymania ich ruchu. Ku swojemu zdumieniu nie musieli wcale uzyc sily. Sciana zatrzymala sie w momencie, gdy jej dotkneli, otwor przestal sie zwezac. Walter przecisnal sie przez niego i legl bezwladnie na ziemi. Eryk i Roy cofneli dlonie, a wtedy w mgnieniu oka otwor w scianie przestal istniec. Eryk dotknal sciany z niedowierzaniem. Byla twarda, solidna, zlamalby reke gdyby silnie w nia uderzyl. A mimo to otwierala sie i zamykala, a nawet przestawala sie poruszac na samo dotkniecie dloni. I co sie stalo temu Potworowi? Czyzby naprawde przestraszyl sie Waltera Gromadzacego Bron, tak malenkiego w porownaniu z nim, ze moglby go zmiazdzyc, zrobic z niego mokra plamke jednym przypadkowym stapnieciem? Tak wlasnie bylo -jak zapewnil ich Walter, gdy tylko odzyskal oddech. -Niektore Potwory smiertelnie sie nas boja a niektore nie. Ten, ktory sie boi, ucieknie zawsze, jesli pobiegnie sie wprost na niego robiac duzo halasu. Oczywiscie trzeba wiedziec, ktory sie boi, a ktory nie. Te, ktore sie nie boja staraja sie zgniesc czlowieka, gdy tylko go zobacza. -Slyszalem o tym - przytaknal Roy. - Niektorzy starzy wojownicy spiewali piesni o tym, jak wpadli w pulapki gdzies poza jama- 117 mi, a Potwory na ich widok kulily sie i zmykaly. Ale tez wielu wpadlo w pulapki i nigdy juz nie wrocilo, by o tym zaspiewac. Z Potworami nigdy nic nie wiadomo.-Co nieco wiadomo. Widzieliscie na pewno te rozowe macki zwisajace z ich szyi? Te tuz za glowa? To na nie trzeba patrzec. Jesli sa krotkie i ciemnorozowe, prawie czerwone, Potwor ucieknie na widok czlowieka. Takie Potwory nie sa bardziej grozne niz nowo narodzone dziecko w naszych jamach. Ale jesli macki sa dlugie i ja-snoczerwone... wtedy uwazajcie. Taki Potwor w ogole sie was nie przestraszy i za wszelka cene bedzie sie staral was zdeptac. -Dlaczego? - spytal Eryk. - Dlaczego decyduje o tym kolor i rozmiar macek? Gromadzacy Bron rozlozyl bezradnie rece. -A skad mam wiedziec? I co to za roznica? Nawet Lud Aarona mimo wszystkich swoich zapiskow nie ma pojecia, dlaczego. Ale to fakt. Dosc uzyteczny, jesli sie go zna. -Ten fakt uratowal ci zycie - zwrocil sie Roy do Eryka. - Z ca-lapewnosciajest to bardziej uzyteczna wiedza niz cokolwiek, co mogl ci przekazac wuj. Twoj wuj, wszyscy nasi ludzie... i w ogole cala ta nedzna banda, ktora nazywala sie Ludzkoscia. Ludzkoscia! - zwrocil sie do Waltera. - Jakby to oni stanowili cala ludzka rase. -Czy probowano kiedys zbadac, dlaczego tak sie dzieje? Czy byly jakies proby wyjasnienia tego zjawiska? - Eryk zwracal sie wciaz do Gromadzacego Bron, ignorujac uwage Roya. Walter spojrzal tam, skad nadchodzil Arthur Organizator wraz z reszta ekspedycji. -Co sa warte proby wyjasnien? Wartosc ma tylko to, co wiesz z cala pewnoscia. Cos, co moze sie przydac w praktyce. Pamietasz ten mebel Potworow, przy ktorym mielismy pierwszy postoj? Jeszcze w tamtej jamie? Ten szeroki i czarny, z zielonymi galkami. -Tak. Zastanawialem sie nawet... -Ja tez. Jakis strary-dobry-czas temu wiodlem tamtedy grupe w poszukiwaniu uzytecznej broni. Ale polowanie poszlo kiepsko, nie znalezlismy nic godnego uwagi. I tak, kiedy wracalismy, pomyslalem sobie: kto wie, moze te zielone galki moga sie na cos przydac. Poslalem wiec jednego z chlopakow, zeby wspial sie na gore. Dotarl pod sam szczyt, prawie do krawedzi i zaczal odkrecac galke. Krecila sie wokol wlasnej osi, a on zdazyl nawet do nas krzyknac, ze sie obluzowuje. Potem nagle buchnal stamtad czerwony promien, a chlopak zlecial na dol caly spalony, po prostu zweglony. Nim jeszcze 118 huknal o ziemie byl juz martwy. A potem... zniknelo cale to biale swiatlo. Bylo zupelnie ciemno. Musielismy wracac do naszych jam uzywajac lamp czolowych. Ale gdy tylko dotarlismy do naszych drzwi, swiatlo powrocilo, tak samo silne i jasne jak przedtem, jakby nic sienie wydarzylo. A co siew ogole wydarzylo? Nie mam pojecia i nie obchodzi mnie to. Gdybym mogl wykorzystac to zjawisko jako uzyteczna bron, wtedy zainteresowalbym sie nim. A tak... po prostu jeszcze jedna tajemnica Potworow.-Oczywiscie rozumiesz, Eryku - wtracil sie Arthur Organizator, ktory wlasnie stanal kolo nich i przysluchiwal sie ostatnim slowom Waltera - ze jednak powinno nas interesowac, dlaczego dzieja sie pewne rzeczy, i jaki jest cel dzialan Potworow. Jako praktykujacy wyznawcy Wiedzy Przybyszow, powinnismy byc tym zainteresowani. Tak naprawde jest wlasciwy czas na wszystko, rowniez na przemyslenia. Walterze wszystko tutaj w porzadku? -Jak cholera - mruknal Gromadzacy Bron. - Niewiele brakowalo, bym zginal. Mysle, ze dzieciak powinien isc dalej na samym przedzie. Jest zwiadowca pierwszej klasy. Uslyszal dzwiek otwieranych drzwi i ostrzegl mnie w pore. A ja go zlekcewazylem. Arthur usmiechnal sie ze zmeczeniem. -Tylko nie zaczynaj narzekac na swoj wiek. Wciaz cie potrze- bujemy Znasz to powiedzenie: lepiej patrzyc pod nogi idac niz po tem zalowac swego kroku plynac kanalem. Teraz jako oficjalnie mianowany Pierwszy Zwiadowca, Eryk mial prowadzic calagrupe. Walter udzielil mu dodatkowych instrukcji. Roy mial mniej powodow do dumy. - Przeznaczono mu role lacznika miedzy zwiadowcami a glowna grupa co uznal za degradacje. No coz, nie kazdy ma w zylach krew Eryka Pustoszacego Spizarnie. Powinien pogodzic sie z ta mysla. Pustoszacy Spizarnie byl gdzies gleboko na terytorium Potworow z matka Eryka, gdy spotkala ich smierc. Tak opowiadal wuj Thomas. I jeszcze mowil, ze byla to bardzo niezwykla kradziez. Tak niezwykla, ze musial zabrac ze soba kobiete. Co moglo byc celem ich wyprawy? Eryk wpatrywal sie w biala przestrzen przed soba w niezmierzone obszary jamy Potworow. W wielu miejscach dostrzegal dziwne, olbrzymie przedmioty, jakich nigdy dotad nie widzial. Co to moglo byc? Czesc umeblowania? Bron? Czy jego rodzice tez kiedys tedy przechodzili i mijali te obiekty? Zastanawiali sie, do czego sluza tak jak on teraz? A moze doskonale to wiedzieli? 119 Jednak mimo tych rozmyslan, wszystkie zmysly mial napiete. Dostrzec w pore niebezpieczenstwo - to byla podstawowa rola zwiadowcy. Zapamietywanie drogi i obserwowanie roznych dziwnych zjawisk i przedmiotow, chociaz wazne, moglo sie przydac dopiero pozniej, w przyszlosci a nie teraz, kiedy wyprawie grozilo niebezpieczenstwo. Wiedzial tak malo w porownaniu chociazby z Walterem, ktory wszak wcale nie interesowal sie wiekszoscia wydarzen.Ilekroc zatrzymywali sie na posilek, tloczac sie przy scianie, staral sie znalezc obok Waltera i wypytywal go o wszystko, co budzilo jego zainteresowanie. Czy poza tascianabyly jamy ludzi? Wjaki sposob mozna to rozpoznac? Czy ten olbrzymi otwor posrodku jamy Potworow sluzy do oddawania kanalom ich gigantycznych cial? Dlaczego jesli tylko zobaczyli Potwora i zastygli w bezruchu na sygnal Eryka, istnialo bardzo male prawdopodobienstwo, ze do nich podejdzie? Dlaczego Potwory nie chodza wzdluz sciany, tak jak ludzie? Dlaczego w ogole ludzie podrozujatuz przy scianie, a Potwory z daleka od niej? -Zadajesz mnostwo pytan, mlodziencze - rozesmial sie Wal ter. - Ale to ostatnie jest dosc proste. Pomysl nad tym chwile. Eryk pomyslal. -My musimy sie kryc. Jestesmy w obcym i niebezpiecznym miejscu. Musimy pozostac niedostrzezeni. Natomiast Potwory sa tu u siebie. Moga chodzic srodkiem tak jak my w naszych jamach, bo nic im tu nie grozi. Nie musza sie niczego obawiac, przed niczym kryc. Mam racje? -Tak, oczywiscie. Ale cos ci poradze: gdy chcesz przewidziec zachowanie Potworow, logiczne rozumowanie na ogol jest zawodne. One sa inne niz my, sa naprawde Obce. Pamietaj o tym. Odpowiedz zadowalala Eryka na moment, ale zaraz potem pytal 0cos innego. Nawet jesli Walter Gromadzacy Bron nie potrafil udzielic mu dokladnych wyjasnien, zawsze dzielil sie z nim swoimi przemysleniami, co dawalo jakies wskazowki lub powod do dalszych pytan, dalszych poszukiwan. Wiedza Gromadzacego Bron byla jak olbrzymi wor z zywnoscia a zglodnialy Eryk staral sie wyrwac z niego jak najwieksze kesy. Wiec gdy tylko Arthur Organizator oglosil nadejscie nocy, Eryk postaral sie, by jego miejsce spoczynku znajdowalo sie obok Waltera. Wkrotce tez posypaly sie dalsze pytania. 1niewazne byly glosne narzekania Roya na halas. Eryk po prostu musial zaspokoic swoja ciekawosc. Musial jeszcze raz wypytac o wszystkie te dziwne rzeczy, ktore dotad zobaczyl, i ktore spodziewal sie zobaczyc nastepnego dnia. 120 Walter wyraznie go polubil. Odpowiadal na pytania bez zlosci, a nawet z poczuciem humoru.-Przypominasz mi jednego dzieciaka z mojej grupy. Tez mialem z nim takie klopoty. Powiedzial mi pewnego dnia tak: nasze jamy sa w scianach jam Potworow, a jamy Potworow sana zewnatrz i wokol naszych jam, prawda? Tak - odparlem. A on na to: chcialbym wiedziec, co jest na zewnatrz jam Potworow. Spojrzalem na niego jak na wariata i zapytalem, co u licha ma na mysli. A on mowi, ze moze jamy Potworow po prostu znajduja sie w scianach innych, wiek-szych jam. Moze zyja tam istoty, przy ktorych Potwory sa malutkie. Moze istnieja Potwory-dla-Potworow. Slyszales kiedys rownie szalony pomysl? - Walter Gromadzacy Bron wyciagnal sie na wznak i glosno ziewnal. -Ale to jest mysl - stwierdzil zaintrygowany Eryk. - Dlaczego to ma byc szalony pomysl? -Och, daj spokoj. Wiesz, dlaczego. Nie moga istniec Potwory i jeszcze pareset razy wieksze Potwory-dla-Potworow a moze jeszcze wiele razy wieksze Potwory-dla-Potworow-dla-Potworow. To jest po prostu niemozliwe. Wszystko musi miec swoj koniec. -No dobrze, ale zalozmy... -Przestan zakladac - powstrzymal go Gromadzacy Bron. - Trzymaj sie realiow. One i tak sa bardzo skomplikowane. Jutro dotrzemy do jamy, w ktorej Potwory przechowujabron. I nie pytaj mnie teraz o bron! - zawolal widzac, ze Eryk otwiera usta. - Nic ci o niej nie powiem dopoki jej nie zobaczymy. Snuje rozwazania tylko na temat rzeczy, ktore trzymam w garsci i moge obejrzec. A twoja robota polega na doprowadzeniu nas tam. Teraz powinienes sie przed tym przespac. -A ta jama, do ktorej idziemy... - nalegal Eryk. -Daj juz spokoj z ta jama. To jest miejsce, gdzie Potwory trzymaja swoja najlepsza bron. I tylko tyle musisz na razie wiedziec. A teraz na milosc Wiedzy Przybyszow, pozwolisz mi sie wreszcie przespac? Eryk poddal sie. Lezal tylko na boku jak zwykl zawsze spac i rozmyslal, rozmyslal, i mimo zmeczenia, dochodzil do pewnych wnioskow. Byl coraz bardziej przekonany, ze Walter wcale nie prowadzi ich do konkretnej broni, ze ma co najwyzej nadzieje, iz taka bron istnieje, a ta nowa jama, do ktorej mieli wejsc... Stlumiony, choc pelen paniki ostrzegawczy krzyk straznika poderwal go na nogi, podobnie jak wszystkich wokol. Kiedy dostrzegli 121 powod alarmu, ich twarze pobladly, a ciala zaczely splywac potem. Ich nogi drzaly a wszechpotezny strach zaczynal brac we wladanie umysly...Nie dalej, niz dwiescie krokow od nich stal Potwor, chyba najwiekszy, jakiego kiedykolwiek widzieli. Stal w bezruchu, nie wydawal zadnego dzwieku, i patrzyl na nich. Jego szare, wspierajace olbrzymie cielsko nogi, znajdowaly sie w lekkim rozkroku. Taka pozycje moglby przyjac czlowiek obserwujacy czujnie jakies nieznane zjawisko. Dluga szyja kolysala sie nieznacznie w te i z powrotem, a glowa z wielkimi purpurowymi oczami to zblizala sie do nich, to oddalala. Macki ponizej glowy byly dlugie - Eryk natychmiast zwrocil na to uwage - i w bardzo jasnym odcieniu rozu. Opadaly swobodnie na szyje i wraz z nia zblizaly sie ku nim, gdy Potwor zaczal sie pochylac, jakby tam takze mial oczy. Ale nie bylo oznak wskazujacych na nagly atak. Obie strony obserwowaly sie w martwej ciszy. Ani drzacy ze strachu ludzie, ani obserwujacy ich gigant, nie wydali najmniejszego dzwieku. Eryk oddychal z trudem. Zadecydowal, ze w razie wybuchu naglej paniki bedzie uciekal w kierunku przeciwnym do pozostalych. Czego mogla chciec ta przerazajaca istota? Na co patrzyla? Co sie dzialo w jej niepojetym umysle? Nagle Potwor gwaltownie odwrocil sie od nich i odszedl. Krok za krokiem znikal w jasnej pustce, i mimo jego olbrzymich rozmiarow podloga pod jego stopami drgala bardzo lekko. Patrzyli za nim, az znalazl sie poza zasiegiem ich wzroku. Dopiero gdy zniknal, nagle odzyskali glos, niektorzy zaczeli wrecz histerycznie krzyczec. -Walterze! - donosny glos Arthura Organizatora zapanowal nad tym chaosem. - Co o tym myslisz? Dlaczego on odszedl? Wszyscy zwrocili sie ku Gromadzacemu Bron. Ten jednak potrzasnal w zadumie glowa. -Nie wiem - powiedzial. - Nigdy dotad nie widzialem zadne go, ktory zachowalby sie w ten sposob. 14. wolano narade wojenna, by rozwazyc niedawne zdarzenie i zadecydowac, czy powinno ono spowodowac zmiane planow. W naradzie uczestniczyly w zasadzie tylko trzy osoby - Arthur Organizator jako wodz, Walter Gromadzacy Bron, ktory jako jedyny znal miejsce, do ktorego zmierzali, i najstarszy czlonek ekspedycji -siwowlosy choc wciaz zwawy facet, ktorego nazywano Mannym Budowniczym. Ten ostatni zostal wybrany glownie ze wzgledu na wiek. Do rady dopuszczono takze Roya i Eryka, choc bez prawa glosu. Uznano najwyrazniej - stwierdzil Eryk z krzywym usmiechem -ze jako ludzie z zewnetrznych jam, wiedzanajwiecej o niebezpieczenstwach terytorium Potworow.-Mozemy kontynuowac nasza misje albo zawrocic -rozpoczal Arthur Organizator. - Jesli zawrocimy, misja zakonczy sie fiaskiem i niewiele osiagniemy. Jesli bedziemy kontynuowac, to byc moze - a zwroccie uwage, na slowa "byc moze" - okaze sie, ze zmierzamy wprost ku katastrofie. Walter Gromadzacy Bron zabebnil nerwowo palcami o podloge. -Pewnie. Potwory sa ostrzezone. Beda na nas czekac. -Mozliwe. I mozliwe rowniez, ze nie. - Arthur uniosl w gore palec skupiajac uwage wszystkich. - Potwory mysla w inny sposob niz my. Nie ma wiec powodow by przypuszczac, ze reaguja tak jak my, albo ze obawiaja sie tego, co my. Ta istota mogla byc tylko nas ciekawa. Przemawialby za tym fakt, ze potem sama odeszla. To takze nalezy wziac pod uwage. 123 -Wziac pod uwage! - parsknal Gromadzacy Bron. - Spekulacje! Przyszlismy tu po pewna rzecz i powinnismy skonczyc to, co zaczelismy.-Nie mamy zreszta duzego wyboru - wlaczyl sie Manny Budowniczy. - Jesli wrocimy bez broni, po ktora sie wybralismy, reszte zycia spedzimy jako wyjeci spod prawa wygnancy. Nie wiem, czy zycie w takim stanie jest tak wiele warte. I sadze, ze tak samo uwaza wiekszosc naszych ludzi. Uwazam wiec, ze powinnismy isc dalej. Arthur spojrzal ku dwom pozostalym. -Eryku, a co ty radzisz? Eryk staral sie zachowac dostojne i opanowane brzmienie glosu, gdyz po raz pierwszy w zyciu zabieral glos na oficjalnej naradzie. -Sadze, ze powinnismy isc dalej, tak jak bylo postanowione. -Moglbys nam powiedziec, co cie sklania ku takiej opinii? -Wiec...- Eryk chwile sie wahal, ale zaraz zaczal mowic pewnie. - Jesli podniesiono alarm, Potwory wiedza dokladnie, gdzie jestesmy. Nie mamy zadnej bezpiecznej drogi powrotu. Beda na nas czyhac niezaleznie od tego, czy pojdziemy naprzod, czy tez zawrocimy. A jesli pojdziemy naprzod, mamy przynajmniej szanse cos osiagnac. Zgadzam sie tez z opinia Manny'ego co do wartosci zycia wyjetych spod prawa. -Roy? Roy pociagnal nosem i wykonal nieokreslony gest dlonia - i tak, i nie... trzeba sie zastanowic. Niektorzy mysla ze latwo jest przewidziec co zrobia Potwory, ze powinnismy kontynuowac. Niektorym rozpuszczone wlosy wciaz przyslaniaja oczy... Jedyna rzecz ktora wydaje mi sie rozsadna podczas tej narady, to twoje slowa Arthurze. Musimy wziac pod uwage wszystko. I sadze, ze tak powinnismy zrobic. To jest moj glos. -Nie masz prawa glosu - przypomnial mu Walter Gromadzacy Bron. - Masz tylko wypowiedziec swoja opinie. A to, co powiedzial ten dzieciak - wskazal palcem Eryka - jest sluszne. Beda na nas czy hac i, tu i tam. A tylko tam jest to, czego pragniemy. Wiec ruszmy sie i zdobadzmy to! Arthur postanowil zakonczyc dyskusje. -Mamy wiec nastepujaca mozliwosc: zarowno Walter jak i Manny uwazaja ze takie samo ryzyko stanowi marsz naprzod jak i powrot, oraz ze tylko idac naprzod mozemy cos zyskac. Jestem sklonny sie z nimi zgodzic. Ale musimy postepowac dalej z zacho waniem wszelkich srodkow ostroznosci. Roy - zwrocil sie do przed- 124 stawiciela Ludzkosci - nie lekcewazymy twojej opinii, ale w demokratycznej dyskusji musimy przyjac zdanie wiekszosci.Roy spojrzal na Athura a potem przeniosl spojrzenie na Eryka. Wreszcie bez slowa ujal wlocznie i udal sie na swoje stale miejsce na czele kolumny. -Wytlumacz Erykowi, na co powinni zwrocic szczegolna uwa- gejako zwiadowcy - poprosil Waltera Arthur. - Chcialbym wyruszyc tak szybko, jak mozna. Zanim wszyscy zaczna nad tym dyskutowac. -Dobra - zgodzil sie Manny. - Podrywamy ekspedycje. Niewiele nowych rzeczy mogl sie dowiedziec Eryk od Waltera. Najwyrazniej Gromadzacy Bron zaledwie rzucil okiem na jame, do ktorej zmierzali. Krotko i z samego wejscia... Potrafil opisac tylko pierwszy mebel Potworow, ktory mieli spotkac, dalej nie wiedzial nic. Teraz Eryk naprawde bedzie musial zasluzyc na miano Przepa-trywacza Sciezek. Przekroczyl prog jamy, ktora byla ich celem. Walter znajdowal sie okolo trzydziestu krokow za nim. Przed soba dojrzal rzad czarnych pretow sterczacych z podlogi, ktore krzyzowaly sie z podobnymi pretami ulozonymi poziomo. Widok byl na tyle niezwykly, ze dal znak reka aby reszta sie zatrzymala. Gest ten zostal powtorzony przez Waltera. Chwile potem jednak dowodca zwiadowcow nakazal Erykowi dalszy marsz. Teraz dopiero mialo byc niebezpiecznie. Teraz dopiero zaczynal czuc lekki strach, ale przynajmniej w zasiegu wzroku nie bylo zadnego Potwora. Eryk przelknal z wysilkiem sline. Musial odejsc od drzwi, musial odejsc od sciany... wchodzil na otwarty teren, gdzie nie bylo nic oprocz bezkresnej pustej przestrzeni i oslepiajacego bialego swiatla. Serce zaczelo mu mocniej bic, oddech stal sie nieregularny i chrapliwy. Byl odsloniety, wystawiony na nieznane niebezpieczenstwo, zupelnie sam. Czul sie zagubiony, zagubiony na zawsze wsrod tej bialej pustki. Co tu robi? Powinien byc tam, z tylu, dotykac caly czas bezpiecznej blogoslawionej sciany! Opuscil jednak glowe i z wysilkiem postapil naprzod. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. Teraz z kolei musial sie powstrzymywac, by nie pomknac w szalonym pedzie w to biale, nieznane swiatlo. Spokojnie. Jeszcze jeden krok. Nie patrz w gore. I jeszcze jeden krok z opuszczonym wzrokiem ale bez slepej paniki. Jak daleko jeszcze do tych pretow? Czy ta pustka rozciaga sie w nieskonczonosc? Jeszcze jeden krok. Chrapliwy, przerazony oddech. I jeszcze jeden. I jeszcze... 125 Doszedl. Jego ramie zetknelo sie z pierwszym z pretow. Otoczyl go ramieniem jak kolumne i uspokoil rozdygotane nerwy. Znowu byl przy jakiejs oslonie. Mogl spojrzec do gory.Wciaz nie widzial zadnego Potwora. Przylgnal scisle do bezpiecznej kolumny i machnal ponaglajaco do Waltera czekajacego przy wejsciu. Ten przekazal sygnal dalej. Potem zadrzal wyraznie i odszedl od sciany. Eryk przez moment patrzyl na niego ze wspolczuciem. Po chwili jednak zaczal uwaznie przygladac sie temu, pod czym stal. Nieznana struktura skladala sie z czarnych pretow, wyrastajacych pionowo z podlogi az do przyprawiajacej o zawrot glowy wysokosci. Kazdy z nich byl grubosci jego ramienia, a znajdowaly sie w o-dleglosci mniej wiecej pietnastu krokow jeden od drugiego. Laczyly je zas identyczne poziome prety, biegnace na wysokosci kilkakrotnie wiekszej od czlowieka. Wszystkie odbijaly promienie swiatla, co utrudnialo obserwacje, jednak czasami widzial migajace gdzieniegdzie dziwne cienie. Czy mialy cos wspolnego z bronia ktora mieli zdobyc? Nie mogl jednak tak dlugo patrzec w gore, spojrzal wiec, jak idzie Walterowi. Nie za dobrze. Jego twarz byla purpurowa z wysilku i strachu. Pocil sie caly, a kolana mu sie trzesly. Nie da rady. Biorac gleboki oddech Eryk oderwal sie od bezpiecznego preta i ruszyl znow przez otwarta przestrzen. Gdy dotarl do Waltera, ten byl juz bliski omdlenia. Mial zamkniete oczy. Kurczowo chwycil wyciagnieta dlon Eryka. Prawdopodobnie pociagnalby go na podloge gdyby nie to, ze utracil wszystkie sily. -Sciana-wybelkotal. - Dajmy spokoj... wracajmy do sciany... -Spokojnie - powiedzial Eryk. - Spokojnie, Walterze. Juz prawie jestesmy. Powiodl Gromadzacego Bron przez te ostatnie kilka krokow. Walter zlapal pret rownie desperacko jak poprzednio Eryk, i lowil z wysilkiem powietrze. To nie bylo latwe - tak opuscic bezpieczna sciane na terytorium Potworow. Na szczescie w poblizu mieli wiele takich pionowych kolumn jak ta, przy ktorej stali. Moze nie byly zbyt grube ale i tak, dadza poczucie bezpieczenstwa i przynajmniej jakies pozory oslony czlonkom ekspedycji. Teraz razem z Walterem musza pokierowac ruchem. Nalezalo dopilnowac, by ludzie nie zbierali sie w zbyt duze grupy, a beda przeciez mieli do czynienia z na wpol oblakanymi szalencami, ktorych jedynym pragnieniem bedzie uchwycic sie czegos solidnego. 126 Przyszla kolej na Roya. Nie bylo mu latwo, ale zniosl to znacznie lepiej niz Walter. Zdaje sie ze im mlodszy byl czlowiek, tym znosniejsza okazywala sie dla niego taka przerazajaca zmiana warunkow, lepiej przywykal do olbrzymich przestrzeni terytorium Potworow. Eryk wskazal mu wlasciwy pret. Roy dotarl tam, objal go kurczowo i dopiero po kilku rzezacych oddechach odwazyl sie rozejrzec wokol, w gore, w dol, na boki...Pozostali przybyli grupkami po trzech. Mieli pelne rece roboty z ludzmi, ktorzy padali na ziemie posrodku drogi i zwijali sie tam w jeczace z przerazenia klebki, z tymi ktorzy spojrzawszy w gore rzucali sie do panicznej ucieczki, ktorzy w przerazeniu kopali i gryzli tych, co starali sie ich powstrzymac. Ale trzeba przyznac takze, ze ponad polowa przebyla droge o wlasnych silach. Kiedy wreszcie wszyscy zostali ustawieni przy pretach, w grupkach po dwoch lub trzech, Eryk, Roy i Walter podeszli do Arthura Organizatora aby naradzic sie nad nastepnym krokiem. -Najlepiej bedzie, jesli zatrzymamy sie tu na moment i cos zje my - zadecydowal Organizator. - Chyba ze macie inne propozycje... ale mysle, ze powinnismy odzyskac sily. Damy czas ludziom, by sie pozbierali i uspokoili nerwy. Czy wy trzej moglibyscie juz teraz pojsc nieco naprzod i zobaczyc, co nas czeka dalej? No wiecie, jak daleko rozciaga sie otwarta przestrzen, czy nie ma jakiejs broni... Eryk i Roy poslusznie podazyli za Walterem ku ostatniemu rzedowi czarnych pretow. Staneli przed nastepnym obszarem pustki. Dopiero przyslaniajac oczy dlonia i wytezajac wzrok dostrzegli daleko z przodu nastepne kolumny, tworzace strukture podobna do tej, w ktorej sie znajdowali. -Jak myslicie, czym sa te ruchome cienie? - spytal Eryk wska zujac przed siebie. W niektorych punktach tej odleglej struktury, na sporej wysokosci na poziomych pretach spoczywaly przezroczyste szesciany. W kilku z nich poruszalo sie cos niewyraznego i rozmazanego. -Nie mam pojecia - stwierdzil Walter - ale trzeba sprawdzic. Widzialem je takze poprzednim razem, kiedy bylem w tym pomiesz czeniu. Moze to nam sie przyda. Nie wiem tylko, jak uda nam sie wlezc tak wysoko. Czy ktos sprawny fizycznie dalby rade wspiac sie na ktorys z tych slupow? Eryk i Roy ocenili wzrokiem wysokosc. Bez sprzetu do wspinaczki zadanie wydawalo sie niewykonalne. Pokrecili rownoczesnie glowami. Gromadzacy Bron skrzywil sie 127 -W takim razie pozostaje nam tylko jedno, musimy znalezc jakisnisko polozony szescian. Meble Potworow maja zroznicowane roz miary. Mam wrazenie, ze w tym miejscu uda nam sie... -Czekaj! - Eryk chwycil go za ramie. - Sluchajcie! Slyszeliscie? Walter znieruchomial wsluchujac sie z uwaga w otaczajaca ich cisze. -Nie. Nic. A co ty slyszales? Ale Roy, ktory po ostrzezeniu Eryka takze natezyl zmysly, rzucil sie ku nim nerwowo. -Cos tu idzie! Niewiele jeszcze slychac. Raczej czuje wibra cje. Skoncentruj sie na drganiu pod stopami. Gromadzacy Bron ponownie zastygl w bezruchu. Teraz przytaknal zaniepokojony. -Potwory! Wiecej nizjeden. Odwrocil sie gwaltownie ku reszcie ekspedycji i postapil kilka krokow w kierunku, z ktorego przybyli. Unoszac pionowo w gore palec wskazujacy zamachal nad glowa wzniesiona reka. Byl to sygnal ostrzegawczy uzywany w razie bezposredniego niebezpieczenstwa i jako taki musial byc dawany w ciszy. Oznaczal po prostu: Potwory sa nad nami! Uwazajcie. Patrzcie tam! Nie bylo zadnej reakcji i wszyscy trzej j ekneli z rozpacza. Czlonkowie ekspedycji wlasnie spokojnie sie pozywiali, popijali z manierek, wiedli przyjacielskie pogawedki... nikt jednak nie wpadl na pomysl, zeby zwracac uwage na zwiadowcow. Coz za zalosna banda, pomyslal zalamany Eryk. Wuj Thomas Niszczyciel Pulapek nazwalby ich zapewne dzieciuchami. Odglosy krokow staly sie wyrazniejsze. Wobec naglego niebezpieczenstwa Walter postanowil zrezygnowac z ustalonych srodkow ostroznosci. -Wy cholerni glupcy! - wrzasnal. - Potwory! Nie slyszycie?! Tym razem reakcja byla natychmiastowa. Zerwali sie na nogi w panice, gubiac plecaki i manierki. Pobladle z przestrachu twarze zwrocily sie w kierunku, skad dochodzil krzyk, przerazone oczy wpatrywaly sie w biala przestrzen. Eryk klepnal energicznie obu zwiadowcow w plecy. -Zjezdzajmy stad! - ponaglil ich. Sytuacja byla na tyle powazna, ze teraz kazdy powinien zajac sie ratowaniem wlasnej skory. Wskazal reka budowle, do ktorej dazyli. -Wiejemy tam! One raczej zajma sie tym tlumem z tylu. W nogi!!! 128 Nie czekajac na odpowiedz wyrwal przed siebie. Katem oka dostrzegl szaramase cielska Potwora wynurzajaca sie z bieli. Te stwory umialy poruszac sie szybko, gdy zaszla taka potrzeba. I w miare cicho - podloga drgala wcale nie bardziej niz dzisiaj rano, gdy tylko jeden z nich przechodzil obok nich.Biegl tak szybko, jak tylko mogl. Tak szybko, jak tylko mogl przebierac nogami. Przynajmniej nie zwracal uwagi na otaczajaca go pustke. Jego mysli krazyly wylacznie wokol Potworow. Czy zostanie zdeptany? Kiedy? Poczuje wtedy bol, czy tez stanie sie to zbyt szybko? Na ostatnich kilku krokach, tuz przed zbawczymi pretami, ktos wyminal go w pelnym pedzie. Roy Biegacz! Wprawdzie wystartowal z opoznieniem, ale nie na darmo nosil swoje imie. W chwile pozniej Eryk tez dopadl zbawczego schronienia. Ogladajac sie za siebie dostrzegl jeszcze sapiacego Waltera Gromadzacego Bron. Takze on znalazl sie w bezpiecznej kryjowce i natychmiast padl na ziemie dyszac ciezko. Jednak reszta ludzi miala klopoty. Rzucali sie we wszystkich kierunkach i dziko krzyczeli. Wokol struktury, w ktorej spozywali posilek stalo w milczeniu piec Potworow - ucieczka na zewnatrz byla niemozliwa. Potwory wyraznie wiedzialy gdzie siedziala ekspedycja. Poszly prosto w to miejsce. A teraz szykowaly jakas zorganizowana akcje. Jaka? Eryk wytrzeszczal oczy by to pojac, ale ruchy jakie wykonywaly szare cielska byly dla niego kompletnie niezrozumiale. Nagle od kazdego z nich zaczela sie wic ku ziemi zielona lina, zachowujaca sie jak zywa. Wily sie po podlodze, zmienialy odcienie barwy. Jeden z Potworow wydal dlugi, melodyjny odglos i liny nabraly jeszcze wiecej cech istot zywych. Wsliznely sie miedzy prety, zaczely pelznac pomiedzy nimi. A gdy dotknely czlowieka zabieraly go ze soba najwyrazniej przyklejonego do ich powierzchni. W miejscach, gdzie stykaly sie z ludzkim cialem, stawaly sie czarne. -Wszyscy razem - uslyszal Eryk donosny glos Arthura Organizatora. - Stancie razem i zajmijcie sie wszyscy tymi linami. Musimy uwolnic naszych... - Lina dotknela go w tym momencie i zamienila w jedna wiecej wrzeszczaca narosl na swojej powierzchni, szarpiaca sie i rzucajacabezsilnie. Wkrotce tak samo wygladali wszyscy uczestnicy ekspedycji. -Zdaje sie, ze chca nas zywych - szepnal Walter. Widziales, jak postepujatutejsze Potwory. Saznacznie inteligentniejsze niz te, ktore dotad spotykalem. 9 - O ludziach... 129 W tym momencie Potwory uniosly liny z przyczepionymi do nich ludzkimi jencami poslugujac sie rozowymi mackami sterczacymi z ich szyj. A wiec macki te spelnialy u Potworow role rak.-Oni zlapali ich wszystkich! - wrzasnal histerycznie Roy - Co teraz zrobimy? Co my teraz zrobimy!!! -Zamknij sie, ty przeklety glupcze - warknal ze zloscia Walter. - Jesli stracisz panowanie nad soba zgubisz nas wszystkich. Jakby w odpowiedzi z bialej pustki pochylila sie ku nim glowa Potwora kolyszaca sie na dlugiej szyi. Byla zaledwie na wysokosc czlowieka nad ziemia i Eryk poczul skurcze zoladka widzac jak olbrzymie purpurowe oko wpatruje sie prosto w niego. I jeszcze ta smierdzaca trojkatna paszcza - moglaby za jednym razem polknac co najmniej trzech mezczyzn! Wysilkiem woli zmusil sie do pozostania w kompletnym bezruchu, chociaz kazdy miesien jego ciala rwal sie do panicznej ucieczki. Te rozowe macki - pierwszy raz widzial je z tak bliska, pierwszy raz widzial, jakie sa dlugie - mogly chwycic go bez trudu. Ale Potwor, choc zdawal sie patrzec wprost na niego chyba jednak go nie dostrzegal. Myszkujaca pomiedzy pretami glowa dotknela jednak niestety stojacego obok, zesztywnialego ze strachu Roya. Ten wrzasnal glosno i puscil sie przed siebie ile sil w nogach. Glowa Potwora natychmiast uniosla sie i zniknela z pola widzenia Eryka. Roy zas gnal przed siebie miedzy czarnymi pretami. -Teraz my tez mamy klopoty - mruknal ponuro Walter Groma dzacy Bron. Obaj widzieli zielona line poruszajaca sie sprawnie w slad ze Royem. Dopadla go, chwycila, i kontynuowala dalszy ruch... te raz wprost ku nim. - Rozpraszamy sie! - krzyknal Walter. - Powo dzenia, dzieciaku. Rzucili siew przeciwnych kierunkach. Eryk pochylil sie podswiadomie, starajac sie byc jak najmniejszy, i pognal zygzakiem miedzy pretami. Chcial przedostac sie na druga strone - mogla znajdowac sie tam jakas inna budowla. Uslyszal krzyk Waltera i stracil cenna chwile obracajac siena moment do tylu. Gromadzacy Bron zostal pochwycony przez te sama zielona line, z ktora walczyl Roy, a teraz lina zblizala sie w zawrotnym tempie do Eryka! Eryk wyprostowal sie. Niewazne, czy bedzie widoczny, czy nie... w tej chwili liczyla sie tylko szybkosc jego nog! Tylko szybkosc jego nog!!! Krzyki Waltera i Roya dobiegaly go z coraz mniejszej odleglosci. A on nie mogl juz uciekac szybciej. Po prostu nie mogl!!! 130 Poczul na plecach chlodne obce dotkniecie i jakas nieznana sila uniosla go w powietrze. Uslyszal swoj wlasny wrzask. Szarpal sie, linia oplatala jego biodra i barki, poczerniala w miejscu, gdzie stykala sie z jego skora. Stala sie czesciajego ciala. Nie mogl, po postu nie mogl sie jej wyrwac! Pozostal tylko pelen przerazenia krzyk...Glowa Potwora pochylila sie i jedna z jego rozowych macek chwycila koniec liny. Szybowali w gore wszyscy trzej, machajac bezradnie nogami w powietrzu i bijac bezsilnie piesciami w krepujaca ich line. Wyzej i wyzej, w doprowadzajaca do obledu wszystkie zmysly, niezmierzona pustke, wypelniona tylko bialym swiatlem. Wyzej i wyzej, az podloga, po ktorej do niedawna szli stala sie juz zupelnie niewidoczna i widzieli juz tylko Potwora... Potwora, ktorego wiezniami sie stali. 15. ryk nie do konca uswiadamial sobie, co dzialo sie potem. Jego umysl wypelnialo jedno tylko wszechobecne i wszechmocne uczucie - panika. Zapamietal wylacznie oderwane od siebie, pojedyncze wydarzenia: line, na ktorej wisial gdy jedna z olbrzymich rozowych macek przekazywala go innej, niesamowity purpurowy blask wielkiego oka, duszacy, cuchnacy oddech Potwora i nade wszystko wrzaski przerazonych mezczyzn, kolyszacych sie na tej gigantycznej wysokosci. Niemal tracac przytomnosc ze strachu, wciaz slyszal wokol siebie te krzyki potepionych.Nieco jasniej zaczal myslec dopiero w momencie, gdy Potwor wlozyl line, na ktorej wisial z Walterem oraz Royem, do wielkiego przezroczystego szescianu, i znowu poczul pod nogami twarde podloze. Obok siebie slyszal ciezkie, strwozone oddechy swoich dwoch towarzyszy, ktorzy tak jak on, wlasnie zbierali sie na nogi. Lina krepujaca do tej pory ich torsy, uciekla gdzies w gore. Nie miala teraz tak jaskrawego koloru, raczej brudno-zielony Wiekszosc czlonkow wyprawy stala juz wokol niego, a pozostali przybywali co moment, gdy jedna lina za druga wsuwaly sie do szescianu, a po zostawieniu wiezniow wycofywaly sie w gore. Szesciany? Przezroczyste szesciany? Eryk spogladal zafascynowany przez podloge i widzial pod stopami niezliczona liczbe polek zawierajacych podobne szesciany jak ten, w ktorym sie znajdowal. W niektorych zamknieto ludzi, inne zas byly puste. 132 Walter dostrzegl jego spojrzenie.-Oczywiscie - skrzywil sie. - Te swiecace pudla z ruchomymi cieniami wewnatrz... Te cienie sa ludzmi, a pudla klatkami - zaklal. - Nazywajamnie Gromadzacym Bron... Ta wielka, nowa bron, ktora chcialem zdobyc, okazala sie... Chcielismy ja miec, na to ja mamy. Pozostali sluchali go w pourym milczeniu. Nagle Manny Budowniczy wyciagnal palec przed siebie i jakby z niedowierzaniem dotknal przezroczystej sciany. Jego stara twarz pokryla sie glebokimi bruzdami, co swiadczylo o powaznym zamysleniu. -Klatki... - zamruczal. - W starej religii byly na ten temat ja kies legendy. Jak to szlo? O tym, ze to moze przydarzyc sie ludziom, ktorzy beda interesowac sie Wiedza Przybyszow... "Ktorzy za bar dzo zbliza sie do Potworow..." - musze sobie przypomniec. Czekali w milczeniu na jego dalsze slowa. -Klatki. Tak. Kiedy bylem malym chlopcem... to bardzo stara modlitwa. Slyszalem takie okreslenie: "Klatki Grzechu". I bylo tam o nich takie zdanie: "Klatki Grzechu sa Smiercia". -Smiercionosne - poprawil go ktos. - Klatki Grzechu sa smiercionosne. -Nie, nie tak. Modlitwa mowila. "Klatki Grzechu sa Smiercia". Zapanowala budzaca dreszcze cisza. Po chwili jeden z ludzi opadl na kolana i zaczal mruczec litanie do Przodkow. Inny uklakl obok niego. Wkrotce klatke wypelnil jednostajny spiew tych, ktorzy byli winni herezji. -O Przodkowie, o Przodkowie, zawiodlem Was i zwatpilem w Was. Wybaczcie mi. Zapomnialem o tym, czego nauczaliscie o Potworach. Wybaczcie mi. Zbladzilem z drogi, ktora wyznaczyliscie. Wybaczcie mi... Eryk otrzasnal sie z tego przygnebiajacego poddanstwa wobec losu. Slowa modlitwy byly puste i w ich polozeniu nic nie warte. Jesli cos moglo uchronic ich przed kanalami, to na pewno nie modlitwa. Wciaz czul wstyd za panike, ktorej ulegl przed chwila. Nie tak powinien zachowywac sie Przepatrywacz Sciezek. Powinien obserwowac i zapamietywac wszystko, co widzial. Niewazne jakie grozilo mu niebezpieczenstwo, nawet jesli bylo smiertelne. Obowiazkiem 133 Bystrookiego jest obserwowanie zjawisk i zapamietywanie ich na przyszlosc. Ma byc Przepatrywaczem Sciezek!Najpierw klatka. Odszedl od grupy kleczacych i zawodzacych mezczyzn. Roy Biegacz i Walter Gromadzacy Bron, podazyli w milczeniu za nim. Mineli Arthura Organizatora, ktory siedzial na podlodze z twarza ukryta w dloniach. -Wybaczcie mi, wybaczcie mi, wybaczcie mi... - intonowal nieprzytomnie. Dwanascie krokow dlugosci - klatka nie byla duza. Za mala dla nich wszystkich, panowal tu niezly scisk. Potwory prawdopodobnie dostarczajakas zywnosc, inaczej nie mialoby sensu chwytanie ich zywych. Ale bedzie problem z odchodami i... cialami zmarlych. Eryk przyjrzal sie uwaznie podlodze i dostrzegl, ze opada ona wyraznie ku jednemu z rogow. Tam byl otwor wiodacy ku jakiemus przewodowi prowadzacemu na zewnatrz. Bardzo maly otwor jak na tylu mezczyzn. Jak Potwory zamierzaly wiec utrzymywac klatke w czystosci? Ten problem postanowil zostawic sobie na pozniej. Podszedl do jednej z przezroczystych scian. Walter i Roy wciaz podazali w slad za nim, starajac sie czytac z wyrazu jego twarzy. Sciana byla solidna. Eryk przekonal sie o tym uderzajac w niapiescia a potem starajac sie zary-sowacjej powierzchnie ostrzem wloczni. Odchylil glowe oceniajac jej wysokosc. Do krawedzi jakies trzy i pol wysokosci czlowieka. -Potrzeba czterech sprawnych mezczyzn. Musieliby tu stanac -zwrocil sie do Waltera. - Potem trzech na ich ramionach, i jeszcze dwoch... piramida. Potem jeden za drugim moglibysmy wlezc na gore i siegnac krawedzi. -Moze i tak - przytaknal Walter. - Ale czterech, trzech, dwoch... to razem dziewieciu, ktorzy musieliby zostac w klatce. Skad wezmiesz ochotnikow? -Nie na tym polega problem - uslyszeli slaby glos za plecami. - Problem polega na tym co zrobicie, gdy juz sie wydostaniecie. Odwrocili sie w kierunku, skad dochodzil glos. Na podlodze, pomiedzy biadolacymi ludzmi lezal dziwacznie ubrany mezczyzna. To nie byl jeden z Obcych, nie byl tez na pewno czlonkiem Ludzkosci. Mial wprawdzie spiete wlosy tak jak Obcy, ale jego ubior - skorzana tkanina opinajaca caly tors, ozdobiona licznymi odstajacymi kawalkami materialu, z ktorych sterczaly nieznane mu przedmioty - nie przypominal niczego, co dotad widzial. Mezczyzna byl ciezko ranny. Cala prawa czesc jego twarzy nabiegla krwiai przybrala fioletowy kolor. Jego prawa reka i noga zwisaly bezwladnie, najprawdopodobniej zlamane. 134 -Byles w tej klatce, gdy nas tu przyniesiono? - spytal Eryk.-Tak. Ale zdaje sie, ze byliscie zbyt pochlonieci swoimi problemami, zeby zwracac na mnie uwage. - Jeknal i przymknal oczy. Po chwili milczenia odezwal sie znowu: - Jesli nawet sie stad wydostaniecie, nie macie dokad pojsc. Sciany klatki na zewnatrz sa tak samo sliskie jak w srodku. Od glownej podlogi dzieli was cala wysokosc Potwora. A po pretach... nie macie hakow, nic do przytrzymania sie. Myslalem nawet, czy nie mozecie zwiazac tych wszystkich przepasek biodrowych i tych, ktore trzymaja wlosy, w jedna line... -Mozemy! - przerwal podekscytowany Walter. - Wiem, jak to zrobic. I sa miedzy nami inni, ktorzy... -Ale ten pomysl tez porzucilem. Otrzymalibyscie line najwyzej takiej dlugosci, zeby starczylo z polki na polke. Moze jeden albo dwoch ludzi... gdyby brali ja caly czas ze soba... ale to sa niewyobrazalne wysokosci. Po prostu inny sposob, by zginac. - Zamilkl znow. - Chociaz moze nienajgorszy. Szybka smierc. Trzej stojacy nad nim mezczyzni zadrzeli. -Skoro juz mowimy o ludziach - odezwal sie cichym glosem Walter-kim sa twoi? -Moj szczep, znaczy sie? To nie wasza sprawa. A teraz z laski swojej zostawcie mnie. Obawiam sie...ze bede troche cierpial... Roy Biegacz wyprostowal sie ze zloscia. -Doskonale odejdziemy. Z laski swojej skontaktuj sie z nami, jak nauczysz sie nieco lepszych manier. Odszedl urazony, a za nim podazyl wzruszajac ramionami Walter Gromadzacy Bron. Eryk jednak przykucnal przy rannym mezczyznie. -Czy moge ci jakos pomoc? - spytal cicho. - Chcesz wody? Ranny oblizal spieczone wargi. -Wody? Skad mozesz miec wode? To jeszcze nie jest czas kar mienia. A zapomnialem. Wy, wojownicy, zawsze nosicie manierki. Tak, chetnie napilbym sie wody. Eryk odkrecil manierke i przytknal ja do ust lezacego. Na pewno nie byl wojownikiem. Nigdy chyba nie slyszal o oszczedzaniu wody na wyprawie wojennej. Wypilby wszystko, gdyby Eryk, zawsze pamietajacy o czarnej godzinie, nie cofnal reki zdecydowanym ruchem. -Dzieki - westchnal ranny. - Biore pastylki przeciwbolowe, ale na pragnienie nic nie moglem poradzic. Dziekuj e ci. - Spojrzal w je-go twarz - Jestem Jonathan, syn Daniela. -Eryk. Eryk Bystrooki. 135 -Milo mi. Pochodzisz... - zamilkl jakby cale jego cialo przeszyl przez moment plomien bolu. - Pochodzisz z zewnetrznych jam, prawda?-Tak. Moj szczep zwal sam siebie Ludzkoscia. Ale z tych, ktorzy sa stamtad, pozostal mi tylko jeden towarzysz. Ten wysoki, ktory obrazil sie na ciebie. Roy Biegacz. -Pozostal ci tylko jeden... - ranny zdawal sie rozmyslac na glos. - Ja tez zostalem juz tylko jeden, a bylo czternastu. Jedno kopniecie Potwora, i zostaly tylko porozrzucane martwe ciala. Ja mialem szczescie, ledwie mnie trafil. Zmiazdzyl mi zebra, uszkodzil czesc organow wewnetrznych, ale i tak wyszedlem z tego najlepiej... Kiedy umilkl, Eryk zapytal go z wahaniem. -Czy tego wlasnie powinnismy oczekiwac? Czy to samo maja zamiar zrobic z nami? Jonathan, syn Daniela, zaprzeczyl niecierpliwym ruchem glowy, przy czym az jeknal z bolu. -Uhh... nie, oczywiscie, ze nie. To sie stalo w momencie, gdy mnie zlapaly. Na pewno nie beda was tu kopac. Wiesz przeciez, gdzie jestes? -Chodzi ci o te klatke? -Nie, o to miejsce. Miejsce, w ktorym sa te wszystkie klatki. To jest Instytut Badan nad Szkodnikami. -Szkodnikami? Instytut? Mimo cierpien ranny usmiechnal sie do Eryka ponuro. -Ty, ja, generalnie ludzie. Dla Potworow to jestesmy szkodni kami. Lazimy po ich domach, niepokoimy je, kradniemy im zywnosc. Chca sie nas pozbyc. A tutaj wyprobowuja rozne wiodace ku temu sposoby. Gaz, mechaniczne pulapki, trutki. Ale do badan potrzebuja laboratoryjnych zwierzat. I tym wlasnie jestesmy: doswiadczalnymi zwierzetami. Nieco pozniej Eryk zblizyl sie ponownie do Roya i Waltera, ktorzy siedzieli osowiali z rekoma oplatajacymi kolana. -Ludzie sa zmeczeni, Eryku - odezwal sie Roy. - Maja za soba ciezki i niebezpieczny dzien. Chcieliby pojsc spac, ale Arthur wciaz belkocze jakies modlitwy. Nie odzywa sie do nikogo. Eryk skinal glowa. Przylozyl dlonie do ust. -Sluchajcie wszyscy! - krzyknal. - Mozecie isc spac! Oglaszam noc! -Slyszeliscie? - poparl go Roy. - Wodz oglosil nadejscie nocy. Wszyscy spac! 136 W calej klatce ludzie z ulga zaczeli rozkladac sie na podlodze.-Dziekujemy Eryku... Dobrej nocy Eryku... Eryk zas wskazal palcem Roya i Waltera. -Wy pierwsi pelnicie straz. Wybierzcie jeszcze dwoch ludzi, ktorym ufacie, aby was zmienili. I powiedzcie im, ze majamnie zbu dzic natychmiast, gdyby dzialo sie cos niezwyklego. Gdy wartownicy zaj eli stanowiska po przeciwnych stronach klatki, Eryk rowniez ulozyl sie do snu. Nie przyszedl on jednak szybko. Najpierw pojawily sie inne mysli... Instytut Badan nad Szkodnikami... zwierzeta doswiadczalne... potrzebuja zwierzat do testow... IO. adejscia dnia nikt nie musial oglaszac. Obudzila ich olbrzymia ilosc zywnosci spadajaca do klatki przez gruba przezroczysta rure, trzymana przez Potwora. Niektore produkty rozpoznali - widywali je juz podczas zlodziejskich wypraw - inne choc dotad nieznane, rowniez okazaly sie jadalne. Gdy na srodku klatki uformowala sie juz spora gora roznokolorowych artykulow, rura zostala wyjeta tak samo gwaltownie, jak sie pojawila. Mogli dojrzec, ze wsunieta zostala nastepnie do kolejnej klatki. Gdy tylko zakonczyli posilek, ponownie pojawila sie u nich. Tym razem wyplynal z niej strumien wody. Ludzie mogli sie napic do woli, a jednoczesnie zostala tez splukana i oczyszczona cala podloga. Wszelkie odpadki i nieczystosci zgromadzone przez noc poplynely do otworu w kacie. Pomyslowe, pomyslal Eryk. A wiec tyle, jesli chodzi o sprawy sanitarne.U wylotu rury z woda cisnal sie i rozpychal niezorganizowany tlum. Nastepnym razem trzeba bedzie zadbac o porzadek. Na razie jednak zdecydowal, ze przywodcy nie wypada tloczyc sie tam wraz z innymi. Wreczyl swojamanierke Royowi polecajac janapelnic, a takze zadbac, by ranny mial dosc picia. Kiedy Biegacz spojrzal na niego z wahaniem, powtorzyl zdecydowanym glosem dodajac na koncu: -To jest rozkaz, Roy! Odwrocil sie ucinajac tym samym dalsza dyskusje, ale katem oka dostrzegl z ulga ze jego rozkaz zostal dokladnie spelniony. To dobrze. Obawial sie, ze po dlugim snie i ochlonieciu z przerazenia ludzie moga zakwestionowac jego pozycje jako dowodcy. 138 Trzeba im zorganizowac duzo zajec. To nie da im czasu na rozpaczanie i podkresli nowy status Eryka w grupie. Arthur, jego poprzednik, byl najodpowiedniejszy, by zaczac od niego.Woda przestala leciec nagle i nieoczekiwanie, a przezroczysta rura wycofala sie do gory. Wielu z tych, ktorzy nie zdolali jeszcze napelnic manierek zaprotestowalo glosno, ale Potwor nie zwracal na to uwagi. Odszedl do sobie tylko wiadomych zajec trzymajac rure z wodapewnym chwytem rozowych macek szyjnych. Organizator przestal wlasnie pic, odjal manierke od ust i otarl je wierzchem dloni. Eryk podszedl do niego swiadomy, ze przyglada sie temu uwaznie wiele par oczu. -Arthurze, mamy tutaj pewien problem organizacyjny - powie dzial. - Cos w sam raz dla ciebie. Nie moga wszyscy tloczyc sie na raz kolo rury z woda bo zawsze ktos nie zdazy sie napic albo napel nic manierki. Myslisz, ze uda ci sie wymyslic lepszy system? Arthur byl wyraznie zadowolony, ze pozbyl sie obowiazkow dowodcy na rzecz planowania, w czym czul sie zdecydowanie pewniej. Usmiechnal sie szeroko. -Tak. Juz nawet nad tym myslalem. Mozna by... Eryk po przyjacielsku klepnal go w ramie. -Nic nie mow. Po prostu pokaz mi to nastepnym razem. Masz wolna reke. Zaobserwowal, ze jego wuj, Thomas Niszczyciel Pulapek, zawsze tak odnosil sie do swych ludzi. To przynosilo efekty. Rowniez teraz. Arthur juz zaczal szkolic grupe ludzi do objecia roli straznikow, gdy ponownie pojawi sie przewod z woda i druga grupe jako podajacych manierki. Eryk w tym czasie wywolal na strone Waltera Gromadzacego Bron. -Zbierz wszystkie zbedne rzemienie i paski skory, ktore maja nasi ludzie. Postaraj sie powiazac je w dlugie liny. Poprobuj wszyst kich sposobow. Wezly, suply, sploty... cokolwiek przyjdzie ci na mysl. Sprawdzmy jak mocna line uda nam sie zrobic. Walter Gromadzacy Bron potrzasnal glowa. -Nie oczekuj zbyt wiele. Nie zrobi sie wiele z tych paru strzepow, ktore mamy. Przemyslalem dokladnie to, co mowil ten ranny Obcy. Nasze rzemienie sa dobre do zwiazywania wlosow, moze najwyzej na pasy do plecakow, ale jesli chcesz dluga line, taka ktora moze utrzymac prawdziwy ciezar, powiedzmy trzech lub czterech ludzi, to nie sadze... -Sprobuj mimo wszystko - polecil Eryk. - Mozesz zatrudnic przy tym tylu ludzi, ilu chcesz. Gdy sie czyms zajma nie beda miec 139 czasu sie bac. - Zamilkl na chwile. - Dlaczego nazwales tego rannego Obcym? Czy to nie jest okreslenie uzywane tylko w zewnetrznych jamach?-Owszem. Ale czasem my z wewnetrznych jam uzywamy go rowniez. Dla takich jak ten - Walter wskazal rannego reka. - Widzia lem juz wczesniej taki ubior, koszule z kieszeniami. Wiesz kto je nosi? Lud Aarona. Zaintrygowany Eryk rowniez spojrzal na rannego. Znowu ten Lud Aarona. Tajemniczy lud, z ktorego ponoc pochodzila jego babka. Ludzie, ktorzy odmowili poparcia wyznawcom Wiedzy Przybyszow, ale zdaje sie rowniez nie przeciwstawiali sie specjalnie rewolcie. Mezczyzna nie wygladal bardzo "obco". Wprawdzie dziwnie zareagowal na pytanie Roya ale poza tym, no moze oprocz ubrania, nie roznil sie od zadnego innego z uczestnikow ekspedycji. -Dlaczego sie nie przyznal? Dlaczego robi z tego sekret? -Tacy wlasnie sa ludzie Aarona. Cholerne snoby. Mysla ze sa lepsi od kazdego z nas i ze nie powinno nas obchodzic, co robia bo i tak nigdy tego nie zrozumiemy. Zawsze sa tacy. Dranie! Eryk ze zdziwieniem wyczul w glosie Waltera poczucie nizszosci wobec Obcego. Bylo to podobne uczucie do tego jakie on sam zaczynal odczuwac po blizszym zetknieciu z kultura i technika wewnetrznych jam. Czyzby ci z wewnetrznych jam odczuwali to samo wobec Ludu Aarona? On sam pochodzil z zewnetrznych jam i wiekszosc uczestnikow wyprawy zdawala sobie z tego sprawe. Jak dlugo beda wykonywac rozkazy kogos, kogo uwazaja za dzikusa? -Zabierz sie za te liny - powiedzial. - Mozemy ich potrzebowac. Planuje wieksza ucieczke. -Powaznie? - Przez moment w oczach Waltera blysnelo cos na ksztalt nadziei - Jak to zrobimy? -Jeszcze nie jestem pewien. Musze nad tym pomyslec. Ale udalo mi sie przeciez uciec z mojej jamy. Gromadzacy Bron odszedl bez dalszych pytan i zaczal zbierac ludzi. Musial tez powiedziec temu i owemu, co planuje Eryk, bo kazde zblizenie sie mlodego wodza poprzedzaly goraczkowe szepty. Nie byli juz tak ponurzy jak poprzedniego dnia. Eryk wiedzial dobrze, ze nadzieja pomaga przetrwac najciezsze chwile, a co do konkretnego sposobu ucieczki... no coz, moze nadarzy sie jakas okazja, moze ktos wpadnie na jakis pomysl. Wazne, zeby byli gotowi do dzialania. Ale sam nie mial zludzen. Danie im nadziei to jedno, pod- 140 stawowajednak przyczynajego aktywnosci bylo wzmocnienie swojej pozycji jako wodza. Ludzie musieli wierzyc w swego przywodce, zwlaszcza jesli wiekszosc z nich gardzila jego pochodzeniem. Teraz mogl ich przekonac, ze jest najlepszym wodzem, jakiego w tych okolicznosciach moga miec. I chyba mu sie to udalo.Jednak nie bylo po prostu tak, ze przejal dowodztwo bo ktos musial, bo zdecydowal sie szybciej niz inni. Nie. Mial czas dokladnie przyjrzec sie metodom postepowania tych z wewnetrznych jam -ich nieuporzadkowanej kolumnie marszowej, ich panicznym reakcjom na nieoczekiwane wydarzenia, niepotrzebnym dyskusjom gdy trzeba bylo podjac szybka decyzje. Byl gotow przyznac, ze kazdy z tych Obcych wiedzial duzo wiecej i posiadal znacznie wiecej umiejetnosci niz on sam, ze kazdy z nich znacznie lepiej znal sie na skomplikowanych sprawach miedzyludzkich, polityce, religii, ale trzeba bylo prawdziwego wojownika Ludzkosci, od wczesnego dziecinstwa zaprawionego w walkach o przezycie, aby mogl poprowadzic te grupe poprzez smiertelne niebezpieczenstwa terytorium Potworow. A on byl wojownikiem Ludzkosci, synem jednego ze slynnych kapitanow grupy, siostrzencem nie mniej slynnego Niszczyciela Pulapek. Byl tez Przepatrywaczem Sciezek, ktory udowodnil swoj kunszt. Byl najlepszym wodzem jakiego mogli teraz miec, i oni tez juz chyba to wiedzieli. Wiec na razie niech zajmuja sie linami, dopoki nie zmaterializuje sie jakis dobry plan ucieczki... jesli zmaterializuje siejakis dobry plan ucieczki... Szyja Potwora wychynela nagle z otaczajacej klatke bialej poswiaty. W rozowych mackach niosl zielona line, ktora zakolysala sie przez moment nad ich glowami, podczas gdy wielkie, purpurowe oczy wpatrywaly siew ludzi jakby dokonujac wyboru. Potem lina opadla ku jednemu z wytrzeszczajacych w gore oczy mezczyzn i przywarla do jego plecow. Zapulsowala przez moment jasniejszymi blyskami swiatla i uniosla sie. Rozlegl sie tylko jeden krotki krzyk tego, ktorego porwala ze soba. Potem jednak mezczyzna uspokoil sie i zaczal rozgladac sie ciekawie wokol. Oczekiwal na dalsze wydarzenia ze znacznie mniejszym przestrachem, niz wtedy, gdy pierwszy raz podrozowal tak niezwyklym srodkiem lokomocji. Eryk podszedl do rannego Obcego, a za nim podazyl Roy -Co z nim zrobi? Jonathan, syn Daniela wygladal bardzo zle. Cale jego cialo bylo sinofioletowe. Wskazal wzrokiem kat klatki i odpowiedzial slabo: -Stamtad zobaczycie. Przypatrzcie sie dobrze. 141 Eryk poszedl we wskazane miejsce, a za nim wiekszosc jego towarzyszy. Z tego miejsca widok byl naprawde dobry, jako ze nie zaslanialy go inne klatki. Widzieli wiec wyraznie biala plaska platforme, wspartana kilkunastu siegajacych podlogi pretach. Z tak wielkiej odleglosci wygladala niepozornie, ale gdy Potwor umiescil tam zabranego z klatki mezczyzne, starannie przytwierdzajac jego rece i nogi do bialej powierzchni, Eryk zdal sobie sprawe, ze zmiesciliby sie tam wszyscy ludzie z jego poprzedniego plemienia i jeszcze zostaloby sporo wolnego miejsca.Na poczatku nie rozumieli, co Potwor robi. Kilka zielonych lin poruszalo sie wokol unieruchomionego czlowieka. Niektore z nich byly grube, krotkie i poskrecane, inne cienkie i chyba bardzo mocne. Potwor siegal po jedna przesuwal ja obok mezczyzny lub nad nim, cofal, siegal po nastepna. Cialo czlowieka zaczelo sie wic i rzucac coraz gwaltowniejszymi ruchami. Wszyscy przytkneli nosy do przezroczystej sciany swojego wiezienia i przypatrywali sie z napieciem dziwnemu spektaklowi, ktory rozgrywal sie na ich oczach. Nagle Eryk zrozumial, na co patrzy. Poczul tez, jak w piersiach narasta mu pomruk wscieklosci, ktory w chwile potem wydobyl sie z jego ust. -To cos obdziera go ze skory! - wrzasnal za plecami Eryka jakis zszokowany glos. -Rozrywa go! Patrzcie wyrwal mu nogi!!! Teraz rece!!! -Co za lotr! Co za lotr! Po co robi takie rzeczy? Z maltretowanego ciala tryskaly strumienie krwi obryzgujac biala powierzchnie. Ofiara na pewno krzyczala nieludzko, ale z powodu olbrzymiej odleglosci nie slyszeli zadnego dzwieku. A Potwor bez sladu najmniejszej emocji wykonywal swojaprace - lina, pociagniecie, przekrojenie, rozdarcie, lina, pociagniecie... Wszyscy wokol Eryka odwracali wzrok nie mogac przygladac sie dluzej temu przerazajacemu widowisku, niektorzy wymiotowali, inni krzyczeli z wscieklosci lub kleli bezsilni. Jeden z mezczyzn usiadl na ziemi i powtarzal sam do siebie w obledzie: -Po co to robi takie rzeczy, po co to robi takie rzeczy, po co... Eryk jednak zmusil sie do patrzenia. Jest Przepatrywaczem Sciezek, a Przepatrywacz Sciezek musi obserwowac i zapamietywac wszystko. Byl ponadto odpowiedzialny za tych wszystkich ludzi, powinien zatem wiedziec na temat Potworow ile tylko bylo mozliwe. Obserwowal wiec to, co pozostalo z ludzkiego ciala i lezalo teraz bez ruchu w kaluzy krwi. Obserwowal Potwora, ktory podszedl 142 do bialej powierzchni trzymajac w mackach znana mu juz przezroczysta rure. Potwor odczepil resztki ciala i skierowal na nie strumien wody. Porwal on zwloki ku centrum bialej plaszczyzny, gdzie zial czarny otwor. Tam zniknely na zawsze. Potem Potwor spryskiwal woda caly zestaw zielonych lin, ktorych dotad uzywal, najwyrazniej je czyszczac. Wreszcie odlozyl przezroczysta rure i opuscil miejsce kazni ich towarzysza, teraz wymyte do czysta i znow biale.Eryk poczul gwaltowne skurcze zoladka i z trudem tylko powstrzymal torsje. Podszedl ponownie do miejsca, gdzie lezal samotny Jonathan, syn Daniela. Obcy odpowiedzial na jego pytanie zanim jeszcze zdazyl je sformulowac. -Wiwisekcja. Chca zobaczyc, czy macie taka samabudowe, jak ludzie, ktorych dotad zlapali. Mysle, ze robia to zawsze co najmniej jednemu osobnikowi z kazdej grupy. Jego glowa znow opadla bezwladnie. Oddychal ciezko. -Kiedy mnie tu wsadzili, byl ze mna jeszcze jeden towarzysz z mojej grupy. Saul, syn Davida. Tez zabrali go tam na dol i zrobili mu wiwisekcje. -A pozostali - zapytal powoli Eryk - majabyc uzyci w innych eksperymentach? -Na podstawie tego, co dotad widzialem w innych klatkach, sadze ze tak. - Usta Jonathana, syna Daniela, wykrzywily sie w ponurym usmiechu. - Pamietacie jak wam mowilem, ze gdyby lina pekla i pospadalibyscie na podloge, nie byloby to jeszcze najgorsze, co was moze spotkac? -Te zielone liny, te ktorych uzywaja Potwory... wiesz jak one dzialaja? -Podstawowa zasada ich dzialania to przyciaganie protoplazma-tyczne. Potwory czesto uzywaja oddzialywan protoplazmatycznych. Dlatego zreszta przyslano tu moja grupe. -Jakie przyciaganie? -Protoplazmatyczne - powtorzyl ranny mezczyzna. - Widzieliscie przejscia w scianach? Otwierajasie i zamykajajak kurtyna, pod dotknieciem reki. Eryk przytaknal, przypominajac sobie szczeline, ktora wtedy nagle pojawila sieprzed nimi, i ktoraudalo im siez Royem jakims cudem utrzymac otwarta gdy Walter Gromadzacy Bron biegl z powrotem. -One dzialaja na odwrot. Odpychanie protoplazmy. -Zdaje sie, ze rozumiem, ale oprocz tego jednego slowa, ktorego wciaz uzywasz. Co to jest protoplazma? 143 Jonathan, syn Daniela, zaklal cicho.-Slodki Aaronie, wodzu - powiedzial wreszcie. - Prowadze rozmowe z dzikusem, ktory nigdy nie slyszal slowa protoplazma. - Westchnal zrezygnowany i ponownie opuscil glowe. Eryk poczul sie nagle tak niedouczony jak wtedy, gdy pierwszy raz spotkal Arthura Organizatora. To bylo zawstydzajace uczucie. Przestapil nerwowo z nogi na noge. -Czy ty jestes z Ludu Aarona? - spytal niepewnie. Nie bylo odpowiedzi. -Moja babka pochodzila z Ludu Aarona... tak mi mowili... Deborah Sniaca na Jawie. Slyszales o niej? -Oj, odejdz, idz juz - jeknal cicho Jonathan, syn Daniela. - Umieram... i chcialbym umrzec z paroma cywilizowanymi myslami w glowie. Eryk chcialby jeszcze zadac wiele pytan, ale zrozumial, ze nie moze. Odszedl wiec od umierajacego w ponurym milczeniu. Wcale nie czul sie jak wielki przywodca... raczej znowu jak chlopiec przed obrzedem pasowania na wojownika. Zobaczyl, ze Walter Gromadzacy Bron wzywa go gestem. Machal zaimprowizowana lina zrobiona z powiazanych opasek i rzemieni. -Jestesmy gotowi do pierwszej proby. Chcesz na to spojrzec? -Tak. Sluchaj, Walterze - Eryk postanowil sprytnie ukryc swa ignorancje. - Jest tutaj wielu specjalistow z wewnetrznych jam. Macie kogos, kto zajmuje sie... ehm protoplazma? -Czym? -Protoplazma Protoplazmatycznym przyciaganiem czy odpychaniem, wszystko jedno. Wiesz oczywiscie co to protoplazma? -Pierwsze slysze. -A... no to niewazne. - Eryk poczul sie nagle znacznie lepiej. Wyprobujmy line. Wyznaczyl dwoch mezczyzn, z ktorych kazdy chwycil jeden z koncow liny. Zaczeli ciagnac jaku sobie ze wszystkich sil. Trzymala. Ale kiedy jeden z nich poluzowal na moment, a potem silnie targnal, pekla mniej wiecej posrodku. -To tyle jesli chodzi o pierwszy test - podsumowal Walter. Pochylil sie nad przerwana lina. - Tak wiec - powiedzial cicho - projekt powraca na deske kreslarza. - Spojrzal niepewnie na Eryka. - Mam nadziej e, ze nie gniewasz sie na te odrobine Wiedzy Przodkow? 144 To jedno z najstarszych zaklec pomagajacych przy pracy jakie zna moj lud.-Nie interesuje mnie, jakich zaklec uzywasz, jesli sapomocne. Mielismy juz dosc walk religijnych i fanatyzmu. Nastepnego poranka znowu zostali nakarmieni, a klatka wyczyszczona. Potem zas Potwor ponownie opuscil w glab klatki zielona line. Tym razem pochwycenie ofiary trwalo dluzsza chwile. Ludzie zbili sie w ciasna gromade i biegali jak szaleni od jednej sciany do drugiej. Eryk staral sie wprawdzie zachowac zimna krew jak przystalo przywodcy, ale ogarniety histeria tlum porwal go ze soba prawie natychmiast. Potwor byl cierpliwy. Zielona lina wila sie nad ich glowami nie opuszczajac sie, az do momentu gdy wybrany czlowiek zostal podczas jednego z szalenczych biegow na moment odseparowany od innych. Najwyrazniej Potwor wiedzial od samego poczatku, kogo konkretnie chce zlowic. Kiedy nadszedl wlasciwy moment, lina obnizyla sie gwaltownie, dotknela ramienia ofiary i uniosla ja w gore. Towarzysze probowali desperacko trzymac go za nogi, ale zmuszeni byli puscic, gdy wraz z nim oderwali sie do gory. Niektorzy w zlosci ciskali wloczniami, ale te odbijaly sie bezsilnie od skory Potwora. Potem pozostalo im juz tylko stac przy scianie i przygladac sie z placzem losowi, jaki spotkal kolejnego z nich. Ten, postawiony na plaskiej, bialej platformie, doswiadczyl przynajmniej szybkiej smierci. Tym razem nie byla to dluga sekcja lecz jedno mgnienie oka - proba nowej pulapki. I znowu Eryk przygladal sie uwaznie az do samego konca, zapamietujac sposob dzialania pulapki i jej wyglad. Kiedys ta wiedza mogla sie bardzo przydac. Krwawe resztki zostaly zmyte. Platforma ponownie byla czysta. -Zemscimy sie na Potworach - uslyszal Eryk szept obok sie bie. - Wszystko jedno jak, ale zemscimy sie ktoregos dnia! Eryk przytaknal bezwiednie. Ilez prawdy jest w tych starych piesniach. Wiedza Przodkow czy Wiedza Przybyszow, wszystko jedno co bedzie narzedziem, ale zemscic sie za wszelka cene. Szalone biegi po klatce przyniosly jedna ofiare smiertelna. Roy Biegacz poprowadzil Eryka tam, gdzie lezal Jonathan, syn Daniela, zdeptany przez wiele uciekajacych nog. -Widzialem, jak probowal przetoczyc sie pod sciane, ale byl za slaby... biedny facet. Przejrzeli to, co posiadal zmarly. Wiekszosc przedmiotow wydobytych z jego bluzy byla im nieznana, z wyjatkiem krotkiej dziw- 10 - O ludziach... 145 nej wloczni, ktora ktos nazwal nozem sprezynowym. Wygladal na uzyteczna- wieksza wersja narzedzia, ktorego mezczyzni uzywali do golenia zarostu. Eryk zatrzymal ja dla siebie. Arthur Organizator zdjal bluze Jonathana i owinal ja wokol twarzy zmarlego.-Jesli jest z Ludu Aarona - wyjasnil - to wlasnie w ten sposob nalezy oddac go kanalom. Oni zawsze zakrywajatwarze swoim zmarlym. Jednak oddanie zmarlego kanalom bylo tu problemem. Choc wszyscy doskonale wiedzieli, ze w zadnym wypadku nie moga pozostawic gnijacego ciala w klatce, otwor odplywowy w rogu mial o wiele za mala srednice. Na rozkaz Eryka poniesiono zwloki do jednej ze scian i polozono je na plecach. Tak jak sie spodziewal, o resztejuz zadbal Potwor. Z gory opadla zielona lina, owinela sie wokol ciala i uniosla je z twarza wciaz owinieta koszula. Czy Potwory rozumialy zwyczaje ludzi dotyczace zmarlych? Eryk watpil. Po prostu usunely martwe cialo. Dostrzegl jak zwloki wedruja na stol sekcyjny i laduja tam z bezceremonialnym klasnieciem. Zniknely w otworze posrodku. Potem jednak Potwor nieoczekiwanie powrocil do klatki i zielona lina opadla ponownie. Chwycila Eryka i uniosla go. YJ. C talo sie to tak nagle i bez zadnego ostrzezenia, ze Eryk nie mial CJ szansy pomyslec o jakiejkolwiek obronie, chocby tak bezsensownej jak gonitwa po klatce. Zdolal tylko raz krzyknac i juz wedrowal do gory. Gapiace sie na niego przerazone twarze towarzyszy zamienialy sie powoli w ledwie widoczne plamki. Potem wedrowal juz tylko poprzez przestrzen bez granic, kolyszac sie bezsilnie na zielonej linie Potwora. Czul jej chlodny dotyk na karku i ramionach, gdzie stykala sie z jego cialem, ale znacznie bardziej nieprzyjemny byl chlod strachu, ktory zapanowal niepodzielnie w jego sercu. Strachu przed okrutna smiercia.Wiwisekcja? Nie. Wedlug tego, co mowil Jonathan, syn Daniela, Potworom wystarczal jeden osobnik z kazdej pojmanej grupy. Bardziej prawdopodobne jest wyprobowanie nowej pulapki, rownie okropnej jak ta, ktorej dzialanie mogl niedawno obserwowac. ... laboratorium, gdzie testuja wszelkie mozliwe pulapki: gaz, zabojcze mechanizmy, trucizny, wszystko... Co wyprobuja na nim? W jakiej wymyslnej torturze straci zycie? Jednak pod jednym wzgledem byl do pewnego stopnia szczesciarzem. Wiedzial, czego oczekiwac, wiedzial, ze spotka go szybka smierc. Nie bedzie juz dluzej zwierzeciem doswiadczalnym. I bedzie mogl stoczyc walke. Ostatnia walke przed smiercia! Wiedziony ta mysla siegnal za plecy po wlocznie... ale nie. Nie nalezy sie spieszyc, teraz nie ma mozliwosci, by zaszkodzic Potworowi. Lepiej poczekac, az znajdzie sie na stole i bedzie mial w zasie- 147 gu rzutu jakis czuly organ - oko, otwarte usta, przez ktore moglby ewentualnie przedziurawic gardlo. Wlocznia cisnieta teraz tylko ostrzeglaby Potwora o jego woli walki. Chociaz i tak szansa byla minimalna - nieraz juz widzial wlocznie odbijajace sie bezsilnie od grubej skory Potworow.Teraz zdecydowanie bardziej przydalaby sie jakas niezwykla bron w rodzaju tych, nad ktorymi pracowal Walter. Ta miekka czerwona papka, ktora dal mu podczas pierwszego spotkania i ktora tak ladnie urwala glowe Stephenowi Twardorekiemu. Ale przeciez wciazjamial! Pozostalosci jego Pierwszej Kradziezy wciaz tkwily w plecaku. Jak mogl o tym zapomniec? Ale z powodu natloku wydarzen ten dzien wydawal sie juz tak bardzo odlegly. Bron, ktora Walter ukradl Potworom, bedzie teraz mogla byc uzyta przeciwko nim! Siegnal za siebie i grzebal cierpliwie w plecaku dopoki nie poczul pod palcami znajomej substancji. Ile oderwac? Dla Stephena wystarczyl maly kawalek i efekt byl doskonaly, ale Potwor? Wystarczy tylko spojrzec na jego olbrzymie rozmiary. Najlepiej chyba uzyc wszystkiego naraz i to sprytnie. Kolyszac sie wciaz na linie nad ta porazajaca swym rozmiarem pusta przestrzenia Eryk chwycil mocno w prawa dlon nieregularny kawal czerwonej masy i czekal na dogodna sposobnosc. To moglo byc nieco skomplikowane - musial splunac na substancje przed rzutem, a kiedy stanie sie wilgotna, cisnac z calej sily, i to natychmiast. A to znaczylo, ze moment musial byc absolutnie pewny. Gdyby juz zmoczyl substancje, a Potwor jakims nieoczekiwanym ruchem zniweczylby dobra szanse trafienia, musial rzucac i tak. Musialby wtedy cisnac wpustkejedyna skuteczna bron, jaka mial, i zmarnowac ja. Postanowil wiec czekac cierpliwie na pewny rzut nim przystapi do akcji. Eryk zaczal zwracac bacznauwage na kazdy obrot Potwora i kazde wahniecie sie liny, na ktorej wisial, starajac sie wychwycic wlasciwy rytm. Nie czul teraz strachu, zamiast tego zaczal sie rodzic w jego sercu zapal bojowy, ktory splynal na jego wargi wraz z piesnia. Wiedzial, ze sukces oznacza jego smierc -jesli Potwor zostanie zabity, on sam spadnie wraz z lina lub bez niej, z tej niewiarygodnej wysokosci, na jakiej sie znajdowal. Zostana z niego krwawe strzepy. Ale najpierw odbierze zycie temu, kto go pojmal! Wreszcie czlowiek dokona tego, o czym wszyscy ludzie marzyli przez niezliczone pokolenia - zemsci sie na Potworach! Wszyscy czlonkowie jego ekspedycji to zobacza - Roy, Walter Gromadzacy Bron, Arthur Organizator, zobacza i bedakrzyczec z ra- 148 dosci. Zemsci sie na Potworach! Zemsci sie nie drobnymi dokuczli-wosciami, kradnac im jakies przedmioty lub zywnosc... Zemsci sie jak grozny i rowny im przeciwnik. Zemsci sie, uzywajac ich wlasnej broni!Mial nadzieje, ze jego ludzie wciaz go widza. Potwor minal wielka biala platforme uzywana podczas wiwisekcji i szedl gdzies dalej. Gdzie? To nie mialo znaczenia... jak rowniez to, czy wciaz jeszcze znajduje siew zasiegu wzroku towarzyszy. Liczylo sie tylko jedno -dobrze wyczuc moment odchylenia kolyszacej sie liny, rzucic w pore i zabrac Potwora wraz z soba w glebie kanalow. Coz to bedzie za triumf, gdy pokaze sie wraz z nim wsrod Przodkow. Teraz byl wlasciwy czas! Teraz... Eryk jednak odczekal do kolejnego wahniecia, rozplanowujac teoretycznie cala akcje. Spluniecie. Rzut. Trafia, kiedy zaczynam wracac. Eksplozja. I teraz, kiedy jestem odwrocony plecami, Potwor zaczyna upadac - obliczal w duchu. Tak, zlapal wlasciwy rytm. Ponownie zaczal szybowac w kierunku Potwora. Gromadzil w ustach potrzebna sline, mnac nerwowo w dloni czerwona mase. Widzial go dokladnie. Teraz! Powoli, uwaznie, splunal na czerwona kule i zaczal rozcierac ja w rekach. Uniosl ramie. Odczekal, powtarzajac sobie w myslach wyuczona sekwencje ruchow. Wreszcie rzucil, gdy odleglosc byla najblizsza. Rzucil pod ostrym katem, mierzac w glowe Potwora, ktora kolysala sie na tej niewiarygodnie dlugiej szyi. Musi trafic! Swieci Przodkowie, rzucil prawidlowo! Ale juz bedac w trakcie obrotu, Eryk zorientowal sie, ze cos jest nie tak. Potwor dostrzegl czerwona kule. Jego glowa pomknela na jej spotkanie z szeroko otwartymi ustami. Polykal ja! Potwor polykal jego bron!!! Ostatnia rzecza jaka zdolal jeszcze zauwazyc katem oka, bylo wybrzuszenie wedrujace w dol przelyku... i niewypowiedziane wprost uczucie blogosci w olbrzymich purpurowych oczach. Potem byl juz odwrocony plecami do swego wroga. Czekal z gasnaca nadzieja na odglos eksplozji, na wybuch, ktory rozerwie Potwora od srodka, ale nic takiego nie uslyszal. Wreszcie jednak doszedl do niego jakis dzwiek, nie byla to jednak eksplozja, jakiej oczekiwal, lecz dziwaczny odglos dosc donosny. Eryk odwazyl sie znow dopuscic do siebie nadzieje. Lina, na ktorej wisial, kolysala siejednak niezmiennym ruchem. Kiedy zaczal znow odwracac sie w strone Potwora, wytezyl wzrok - gdzie on jest? 149 Tam! Byl tam, znow mogl mu sie przyjrzec. Jego napiete miesnie rozluznily sie bezsilnie.Potwor przelykal czerwona mase kawalek po kawalku. Kiedy grudka zsuwala sie do miejsca, gdzie szyja Potwora przechodzila w tors, rozlegal sie ponownie ten dziwny dzwiek, ktory slyszal poprzednio. Teraz zas, przygladajac sie Potworowi, Eryk zrozumial jego znaczenie - to byl niewatpliwie pomruk rozkoszy. Wkrotce efekt dzialania "broni" zaczynal zanikac. Pomruki stawaly sie coraz rzadsze i cichsze. Umocowana na koncu dlugiej szyi glowa rozgladala sie wokol ze spojrzeniem, ktore Eryk moglby okreslic jako wyglodniale. Potwor szukal dalszych kulek, a jego oczy blyszczaly od zaznanej rozkoszy. Najwyrazniej nie dostrzegl zwiazku miedzy pojawiajaca sie kulka a swym malym jencem zwisajacym bezsilnie na koncu zielonej liny. I bardzo dobrze, zadecydowal Eryk. Czul sie wystarczajaco upokorzony samemu dostrzegajac ten zwiazek. Eryk Powalajacy Potwory. Eryk Zabojca Przybyszow - tak czul sie przez nerwowa i pelna nadziei chwile. Teraz pozostalo mu chyba tylko imie Eryka Pieszczacego Potwory. Niezle imie, pomyslal z gorycza. Czy zle uzyl broni? Chyba ze to w ogole nie byla bron. Walter ukradl ja Potworom i odkryl, ze jest uzyteczna przeciwko ludziom. W polaczeniu z woda eksplodowala. Ale dla Potworow ta substancja mogla byc czyms zupelnie innym. Jakims niezwykle poszukiwanym przysmakiem. Moze narkotykiem? Afrodyzjakiem? A moze jakims skladnikiem gry, w ktora zwykly grywac Potwory? Tak dokladnie przygotowany przez Eryka atak zamiast smierci przyniosl Potworowi orgiastyczna rozkosz. Ale bylo to cenne doswiadczenie, podwazajace jedno z podstawowych zalozen jego nowej religii, ze ludzie moga nauczyc sie sposobu walki od Potworow. Okazywalo sie, ze rzecz zabojcza dla ludzi, dla Potworow mogla byc niezwykle przyjemna, albo moze korzystnie oddzialywac na zdrowie. A to oznaczalo, ze czasem mogla sie zdarzyc odwrotna zaleznosc. Moze cos zupelnie nieszkodliwego dla ludzi, bylo smiertelnie niebezpieczne dla Potworow? Tylko jak zdobyc taka wiedze? Ale chyba wlasnie tedy wiodla droga do uzyskania broni, o jakiej ludzie marzyli przez niezliczone pokolenia, zabojczej broni przeciw Potworom. Eryk zaczynal juz czuc podniecenie na samamysl o tych nieoczekiwanych perspektywach, gdy nagly ruch Potwora przypomnial mu, w jakiej sytuacji znajduje sie teraz. 150 Nie mial zadnej innej broni procz wlasnych rak i dwoch wloczni! I jesli chce stoczyc swojaostatnia walke zanim zostanie rozdarty na strzepy, musi sie przygotowac.Najwyrazniej dotarl do miejsca przeznaczenia. Lina, na ktorej wisial, zaczela sie obnizac. Siegnal za plecy i po namysle ujal lekka wlocznie w prawa dlon, a w lewa uchwycil ciezka. Jesli pojawi sie szansa, jesli glowa Potwora zblizy sie wystarczajaco - cisnie lzejsza bron. Ciezszej mial zamiar uzyc, by bronic sie przed linami przytrzymujacymi go podczas wiwisekcji. Nie robil sobie zbytnich nadziei na sukces. Odleglosc byla zbyt duza, przeciwnik, z ktorym chcial walczyc, zbyt potezny. Ale on byl Erykiem Bystrookim - wojownikiem i mezczyzna! Spojrzal w dol. Dziwne, nie widzial pod stopami bialej plaskiej powierzchni... tam byla inna klatka. Tylko inna klatka! Wiec po prostu przenoszono go. Odetchnal z ulga. Juz mial zamiar schowac wlocznie, gdy lina opuscila go naglym ruchem w sam srodek klatki, a potem wycofala sie rownie szybko. Rozejrzal sie po nowym pomieszczeniu. Gdy zaatakowala go naga dziewczyna, wlocznie, ktore wciaz jeszcze trzymal w dloniach, uratowaly mu zycie. Czesc trzecia Madrosc doradcow 18. iedy jeszcze zwisal na linie, klatka wydawala mu sie pusta. To-tez gdy poczul pod nogami jej twarde podloze rozejrzal sie leniwym ruchem. Wlasnie wtedy uslyszal tupot nog biegnacego czlowieka i choc byl to ktos dosc lekki jak na wojownika, Eryk odwrocil sie w tamta strone. Usmiechnal sie na powitanie, zaraz jednak znieruchomial ze zdumienia - w jego strone biegla dziewczyna, zupelnie naga jesli nie liczyc brazowego plaszcza wlosow, ktory siegaly jej az do bioder. W reku miala wlocznie, ciezka wlocznie, z najdluzszym ostrzem, jakie Eryk kiedykolwiek widzial... i ostrze to mierzylo prosto w jego brzuch. A dziewczyna zblizala sie szybko. Zadzialal odruchowo, jeszcze zanim zrozumial do konca cala sytuacje. Odbil wlasna wlocznia zblizajace sie ku niemu ostrze. Dziewczyna odskoczyla o krok, zlapala rownowage i zaatakowala znowu. I znowu Eryk odepchnal jej bron, choc tym razem zelazo minelo jego gardlo zaledwie o jakies pol dloni. I znow uderzyla, i znow sparowal. I znow, i znow, i jeszcze raz... Caly czas mial wrazenie, ze sni mu sie jakis koszmarny sen, taki jak czasem zdarzaly siepo jakiejs wielkiej uczcie. Jak kobieta mogla nosic bron? Jak kobieta mogla atakowac wojownika w bezposrednim starciu? A ona nie zamierzala rezygnowac. Wszystko wskazywalo na to, ze chce go zabic. Miala zwezone z emocji oczy, a spomiedzy uchylonych warg blyskaly zacisniete zeby. Mocno trzymala wlocznie i raz po raz atakowala, starajac sie znalezc jakis slaby punkt w jego obronie. 155 Eryk tylko parowal ciosy. Nie wolno mu bylo przeciez samemu zaatakowac. Moglby zranic albo zabic dziewczyne. Niewazne w co wierzyles, czy byles wyznawca Wiedzy Przybyszow czy Wiedzy Przodkow, dla kazdego atak na kobiete w wieku rozrodczym byl czyms niewyobrazalnym, zlamaniem najswietszego prawa. Wojownik, ktory zabilby w ten sposob kobiete, przestalby byc uwazany za czlowieka. Nawet gdyby byl wodzem, jego szczep natychmiast uznalby go za wyjetego spod prawa. Ale jesli potrwa to dluzej, wczesniej czy pozniej to ona zabije jego, a nie widzial zadnego sposobu, aby pozbawic ja wloczni. Musialby zaatakowac golymi rekoma, a wszystko wskazywalo na to, ze dziewczyna zdolalaby go wtedy przebic. Bronil sie wiec zaciekle, a ona atakowala z determinacja. Oboje oddychali ciezko, bron zderzala sie raz za razem.Eryk odskoczyl gwaltownie, gdy dlugie ostrze jej wloczni niemal zahaczylo o jego oko. -Teraz prawie mnie mialas... - mruknal przez zeby. Dziewczyna zatrzymala sie nagle z trudem zachowujac rowno wage i spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. -Co powiedziales? - wydyszala z wysilkiem. - Ty cos powie dziales? Eryk spojrzal na nia. Chyba mial do czynienia z wariatka. Moze teraz powinien wykorzystac okazje, gdy zastanawiala sie nad jego slowami. Czy zdolalby podskoczyc i odebrac jej bron? -Tak, powiedzialem cos - odparl, uwaznie sledzac ruchy jej rak. Opuscila wlocznie i cofnela sie o kilka krokow, wciaz jednak nie spuszczajac go z oczu. -To znaczy, ze umiesz mowic? -Oczywiscie, ze umiem mowic - prychnal zirytowany Eryk. - A co u wszystkich piekiel myslalas? Ze jestem Dzikim Czlowiekiem? Reakcja dziewczyny zaskoczyla go zupelnie. Odrzucila wlocznie i usiadla, a wlasciwie osunela sie na podloge. Jej cialem zaczely wstrzasac dziwne dreszcze. Eryk podniosl porzucona bron i schowal ja wraz ze swoja wlocznia. Dopiero teraz odwazyl sie zblizyc do dziewczyny. Plakala. Ze zdumieniem pojal, ze byl to raczej placz ulgi a nie spowodowany bolem lub smutkiem. Czekal cierpliwie. Skoro nie grozila mu juz smierc, mogl sobie pozwolic na cierpliwosc. Ale jesli ona znowu zacznie wariowac? Wtedy zadecyduje, co z nia zrobic. Dzielenie klatki z kims, kto ma napady morderczego szalu, nie bylo przyjemna perspektywa. Ale z drugiej strony nawet szalona kobieta wciaz jest chroniona przez prawo. 156 Wreszcie przestala lkac i otarla lzy grzbietem dloni. Potem uniosla obie rece splatajac je na karku i usmiechnela sie do niego radosnie.Eryk zaklopotal sie jeszcze bardziej. Jej zachowanie bylo co najmniej dziwaczne. -Wiesz? - powiedziala. - Tak wlasnie myslalam. Ze jestes Dzikim Czlowiekiem. Eryk zdebial. -Ja? -Ty. I w dodatku nie bylam jedyna, ktora tak myslala. Rozejrzal sie wokol. Nie widzial tu nikogo oprocz nich dwojga. Ta dziewczyna to niewatpliwie wariatka. Dostrzegla jego spojrzenie, rozesmiala sie i pokrecila ze smiechem glowa. -Nie. Nie mam na mysli nikogo w klatce. Mowie o Potworze. On takze myslal, ze jestes Dzikim Czlowiekiem. Eryk spojrzal w gore sledzac ruch jej palca wskazujacego. Potwor, ktory wrzucil go do klatki, wciaz tam stal. Patrzyl w dol. Jego olbrzymie purpurowe oko nawet nie mrugalo, a przerazajace rozowe macki trwaly w bezruchu. -Dlaczego? Dlaczego on myslal, ze jestem Dzikim Czlowie kiem? Dlaczego ty tak myslalas? Poczul sie gleboko urazony. To bylo jednak troche za wiele -byc wzietym za budzacego odraze i przerazenie mitycznego Dzikiego Czlowieka. Opowiesciami o nich, o tych hordach polludzi, istotach, ktore utracily mowe, ktore nie potrafily poslugiwac sie bronia ani zadnymi narzedziami, ktore nie szanowaly nawet odwiecznego zakazu zjadania wlasnej rasy, straszylo sie niegrzeczne dzieci. Tymi opowiesciami straszylo sie tez mlodych, niedoswiadczonych wojownikow. Mowiono im o wielkich zgrajach, ktore zjawialy sie znikad i walczyly zebami i pazurami, nie po to, by zdobyc terytorium lub kobiety, ale zeby pozrec ciala pokonanych przeciwnikow. A kiedy spytalo sie starego, doswiadczonego wojownika, czy naprawde istnieja Dzicy Ludzie, poniewaz nikt, kogo znales nigdy nie widzial ich na oczy, odpowiadal, ze jest to plaga trapiaca tych z wewnetrznych jam. Albowiem Dzicy Ludzie nigdy nie byli widywani na terytorium Potworow. Nie zyli takze w jamach. Zyli w zupelnie innym miejscu, ktore nazywano Na Zewnatrz. A kiedy prosilo sie doswiadczonego wojownika, by opisal Na Zewnatrz, zazwyczaj wzruszal ramionami i odpowiadal: "Wlasnie Na Zewnatrz jest miejscem, gdzie zyjaDzi-cy Ludzie". Tak wiec dorastalo sie w przeswiadczeniu, ze Dzicy 157 Ludzie sa tylko opowiadana dzieciom legenda jedna z wielu krazacych po jamach, tak jak ta o pijacych krew wampirach, o stadach wscieklych policyjnych psow i o wylupiastookich ludziach z Marsa, czy wreszcie najbardziej przerazajaca - o poszukujacych czarnej cieczy maszynach, ktore z przerazajacym halasem przebijaly sie od gory przez sklepienia jam.Ale Dzicy Ludzie byli czyms wiecej niz tylko legenda - byli takze glownym motywem zdobiacym wszelkie przeklenstwa i wyzwiska. Dzikim Czlowiekiem mozna bylo nazwac zarowno nieposluszne dziecko jak i wojownika, ktory nie wykonal rozkazu swego kapitana... nawet kobiete, ktora wykluczono ze Stowarzyszenia. A kiedy ktokolwiek w szczepie popelnil jakas przerazajaca zbrodnie i zdolal uciec przed kara do odleglych jam, rzucalo sie za nim klatwe: "Niech zajma sie nim Dzicy Ludzie, bo do nich nalezy!" Dzikim Czlowiekiem byl kazdy, kogo nie uznawano za istote ludzka. Jakim wiec prawem ta dziewczyna sadzila, ze on jest jednym z nich? Nie mogla przeciez wiedziec, ze jego wlasny szczep uznal go za wyjetego spod prawa. A ona sama? Co robila na terytorium Potworow, gdzie zadna kobieta nie miala prawa przebywac? Jakim prawem go obrazala? -No wiec to wlasnie bylo podstawowym powodem, dla ktorego uznalam cie za Dzikiego Czlowieka - zorientowal sie, ze do niego mowi. - To, ze Potwor cie za takiego uznal. Wczesniej przed toba wsadzil juz do tej klatki dwoch Dzikich Ludzi. Na szczescie nie obu naraz. Moglam zabic kazdego z nich kiedy ladowal na podlodze, zanim pozbieral sie na tyle, aby dostrzec jaki miekki i smaczny jest ze mnie posilek. -To znaczy... ze naprawde istniejatakie istoty jak Dzicy Ludzie? -Oczywiscie. Nigdy zadnego nie widziales? Slodki Aaronie, wodzu... skad ty pochodzisz? Z Ludzkosci - chcial powiedziec Eryk z duma ale nagle przypomnial sobie, jak bardzo rozsmieszalo to Obcych. -Jestem z plemienia z zewnetrznych jam - wyjasnil. - Raczej malego, nie sadze zebys kiedykolwiek o nas slyszala. Dziewczyna skinela glowa ze zrozumieniem. -Plemie z zewnetrznych jam. No tak, to by wyjasnialo twoje roz puszczone wlosy. Jezeli chodzi o Potwory, to uwazaja one kazdego, kto nosi rozpuszczone wlosy, za Dzikiego Czlowieka. Zdaje mi sie, ze wiedza iz jestem samica jedna z bardzo niewielu ludzkich samic, jaka kiedykolwiek zlapali. A poniewaz moje wlosy takze opadajana ramio- 158 na, przysylali tutaj Dzikich Ludzi, aby mnie z nimi skrzyzowac. Sytuacja stawala sie rozpaczliwa. Jesli chodzi o krzyzowanie sie z nimi, moze bym sie nawet zgodzila, ale nie podobala mi sie perspektywa posluzenia im za obiad. A po Dzikich Ludziach nie nalezalo oczekiwac niczego innego. Wiec kiedy cie zobaczylam z tymi rozpuszczonymi wlosami, powiedzialam sobie: Rachel, czas znowu walczyc o zycie. Gdybym zachowala chlodny umysl dostrzeglabym, ze masz wlocznie, plecak i ekwipunek swiadczacy, iz jestes czlowiekiem.-Masz na imie Rachel? Ja jestem Eryk. Eryk Bystrooki. Podeszla do niego i uscisnela jego reke swa drobna, ciepla dlonia. -Witaj Eryku. Jestem Rachel, corka Estery. W skrocie Rachel. Milo mi znow z kims porozmawiac. Z zewnetrznych jam... - zasta nowila sie. - No tak, a wiec nigdy nie widziales Dzikiego Czlowie ka. Oni nie docieraja az tak daleko. Ale moj lud walczy z nimi bar dzo czesto i wygania ich na otwarta przestrzen. Potwory najwyrazniej schwytaly ich wielu dla celow eksperymentalnych. Musza umiesz czac pulapki rowniez Na Zewnatrz. Spojrz na niego! Eryk spojrzal podazajac za jej wzrokiem. Potwor, ktory wrzucil go do klatki, oddalal sie majestatycznym krokiem. Rachel zachichotala. -Cudownie. Sadzi, ze tym razem udalo mu sie dobrac pare, wiec chce zostawic kochankow samych. Po raz pierwszy nie musi zabie rac zwlok z klatki natychmiast po tym, jak wrzuca tu czlowieka. Eryk zawstydzil sie i zmieszal. -Jak myslisz, dlaczego mu sie wydaje, ze wszystko jest w porzadku? -Po pierwsze fakt, ze cie nie zabilam. Po drugie zobaczyl, jak podajemy sobie rece. Mysle, ze nie wiedza o nas wiecej nizmy o nich. Byc moze wiec myslal, ze sciskanie dloni to jest wlasnie to. Wiesz, tak jak w tej starej piosence o milosci -jeden szalony moment namietnosci, gdy moja dusza drzy, a wszystkie zmysly tancza jak pijane. Eryk poczul, jak jego twarz oblewa sie purpura. Nigdy w zyciu nie slyszal, aby kobieta wypowiadala sie z taka swoboda o tych sprawach. Zwlaszcza, ze jej rozpuszczone wlosy wskazywaly, ze nie zostala jeszcze nikomu zaslubiona. Sprobowal zmienic temat rozmowy. -Pochodzisz z Ludu Aarona, prawda? Odchodzila wlasnie ku scianie klatki, ale slyszac jego slowa odwrocila sie. -Skad wiesz? Ci z zewnetrznych jam rzadko do nas docieraja. A tak... pamietam. Powiedzialam imie Aarona, przywodcy. 159 -To tez. Ale takze twoje imie. W klatce, w ktorej bylem poprzednio, poznalem pewnego czlowieka z Ludu Aarona. Mial podob ne imie jak twoje - Jonathan, syn Daniela. Chwycila go za ramie. -Johny? Zyje? -Zmarl krotko przedtem, nim wyciagnieto mnie z klatki. Mowil, ze jakis Saul, syn Dawida, takze zostal wziety zywcem, ale Potwory potem go pokroily. Rachel zamknela oczy. -Och. Saul byl moim kuzynem... moim ulubionym kuzynem. Mielismy nawet zamiar poprosic Aarona, aby udzielil nam slubu, kiedy wrocimy z ekspedycji. Eryk polozyl reke na jej dloni, ktora zaciskala sie konwulsyjnie na jego ramieniu. -Dalsze wiadomosci rowniez nie sa zbyt dobre. Jonathan po wiedzial, ze Potwor zabil kopnieciem wszystkich czternascioro czlon kow waszej ekspedycji. Dziewczyna potrzasnela gwaltownie glowa. -Nonsens. Ja takze bylam z nimi, a nawet nie zostalam zraniona. Wiem, ze co najmniej trzy inne osoby takze schwytano zywe. Jonathan, syn Daniela byl zlym, bardzo zlym dowodca. Zreszta zaden mezczyzna z naszego szczepu nie nadaje sie na dowodce. Zbyt wiele czasu poswiecaja na nauke, a kiedy zdarza sie niebezpieczna sytuacja, nie potrafia prawidlowo zareagowac. Nie widzial, co sie z nami stalo, bo w tym momencie juz uciekal w panice. -Dowodca grupy, ktory wpadl w panike? Nigdy nie slyszalem o czyms podobnym. Odetchnela gleboko i przyjazny usmiech pojawil sie na jej wargach. -Jest znacznie wiecej roznic miedzy tymi z zewnetrznych jam a tymi z wewnetrznych, moj przyjacielu, niz miesci sie to w twojej glowie. Tracila go lekko widzac jego chmurzaca sie twarz. -Oj, nie zlosc sie. Naprawde sie z ciebie nie wysmiewam. Twoja twarz robi sie taka ponura, kiedy cos cie smuci. Chodz, pokaze ci, co mam na mysli. W kacie klatki, dokad go powiodla, lezala obszerna szata. Miala sporo kieszeni, a z kazdej wystawal co najmniej jeden niezwykly przedmiot. Szata byla bardzo podobna do koszuli, ktora nosil Jonathan, syn Daniela, zanim zakryto mu nia twarz po smierci. Z tym 160 wyjatkiem, dostrzegl natychmiast Eryk, ze ten ubior byl znacznie, znacznie wiekszy i wygladal raczej jak plaszcz niz jak bluza. Ten, kto go posiadal, byl na pewno o wiele wazniejszym czlonkiem plemienia Aarona niz Jonathan, syn Daniela.-To twoje? - spytal z szacunkiem. -Moje. Glowe wklada sie tutaj, w ten otwor. Mozesz owinac tym plaszczem cale cialo. I jest wodoodporny. -Wodoodporny? -Tak. Woda splywa po nim, a ty pozostajesz suchy. Trzeba go wkladac podczas podrozy Na Zewnatrz, bo tam czesto z sufitu leje sie woda. To jest takze rodzaj przenosnego laboratorium. Spojrz na te wszystkie przedmioty. Rachel wydobyla z jednej z kieszeni jakies urzadzenie. Bylo jak pret, zginajacy sie i skladajacy jednak w kilku miejscach. Rozlozyla go na pelna dlugosc. Na jego koncu Eryk dostrzegl kilka dziwnych drucikow i dwa male cylindry. -Ten wlasnie przedmiot byl przyczyna calej naszej wyprawy, a wlasciwie nie tyle przedmiot, co potrzeba jego przetestowania. Gru pa kobiet w Stowarzyszeniu wpadla na pomysl urzadzenia, ktore mo globy neutralizowac zielone liny Potworow. Jak wiesz zapewne, ich dzialanie oparte jest na zasadzie przyciagania protoplazmatycznego. Eryk chrzaknal i przytaknal skwapliwie. -Tak jak drzwi Potworow dzialajana odwrotnej zasadzie. Od pychania protoplazmy Rachel zadowolona uniosla palec. -Zgadza sie! Moi ludzie probowali zneutralizowac to dziala nie juz od dawna, ale teraz jest to wazniejsze niz kiedykolwiek. Wiec poslano nas - kobiete naukowca i trzynastu mezczyzn, ktorzy mieli jaoslaniac - abysmy sprawdzili to w praktyce. No i dziala. Tylko, ze zadzialalo az za dobrze. Schowala urzadzenie do kieszeni i zamyslila sie przez chwile. -Przeszlismy cala droge przez jamy az do terytorium Potwo row bez strat. Co, musze ze wstydem przyznac, jest calkiem niezlym osiagnieciem jak na Lud Aarona. Spotykamy Potwora tutaj, na pro gu laboratorium, i mala Rachel idzie wprost na niego, poswiecajac sie na oltarzu nauki. Potwor probuje mnie schwytac swoja lina a ja wlaczam neutralizator. I to skutkuje! Lina robi sie ciemna i nierucho ma, traci zdolnosc przyciagania, nie moze mnie chwycic, nie moze mi zrobic zadnej krzywdy. Dalej wybuch wielkiej radosci, aplauz i glosne okrzyki za moimi plecami. I jesli chodzi o mnie, to zakon- 11 - O ludziach... 161 czylismy juz misje. Trzeba wracac i zaniesc radosne wiesci do domu. Zwlaszcza, ze terytorium Potworow nie jest przyjemne. Wiec cofam sie do miejsca, gdzie zostala reszta ekspedycji, szczesliwa, ze Potwor jest taki zdezorientowany i zaskoczony. Bierze line i oglada ja oglupialy. Oczywiscie w zaden sposob nie laczy swojej porazki z moja osoba i w ogole sie mna nie interesuje. Tak samo zreszta jak moimi trzynastoma obroncami. Tyle, ze oni niestety interesuja sie nim.-Jonathan, syn Daniela, byl nowo mianowanym wodzem gru py i bardzo pragnal chwaly. Dostrzegl szanse przyniesienia do domu niezwyklego trofeum - unieszkodliwionej liny Potworow, czegos, czego nigdy dotad w jamach nie ogladano. -Nie wiem, czy mozna mu sie dziwic - wtracil Eryk. -Ja wiem. Wierz mi, mozna. To bylo zlamanie rozkazow, ktore otrzymalismy. Rozkazano nam wracac natychmiast po uzyskaniu informacji, ktora byla niezwykle wazna dla przyszlosci mojego ludu. Ale czy kobieta mogla ich powstrzymac? Kiedy skonczylam swoje zadanie naukowe, musialam sluchac polecen mezczyzn. Jesli chodzi o operacyjna strone misji, to oni dowodzili. Roznice plci sa roznicami plci, a kim ja jestem, zeby zmieniac ustalony porzadek rzeczy? Wiec bylam wlasnie w polowie drogi do bezpiecznego schronienia, gdy nagle zza moich plecow wypadl galopem Jonathan, syn Daniela, a za nim cala reszta. No i wszyscy maja te meskie miny bohaterow. Ja tylko patrze. Oni zas podbiegaja do lezacej na podlodze liny i chca ja podniesc. Wcale nie dbaja o Potwora, bo nie ma on drugiej liny, a czy ktos slyszal, aby Potwor chwytal ludzi bez zielonej liny? Macki na szyi w ogole sie do tego nie nadaja one sluza do delikatnych czynnosci. Ale ja patrze na te macki i to, co widze, napawa mnie przerazeniem. Bo one maja niewlasciwy kolor i rozmiar. Eryk przypomnial sobie opowiesci Waltera Gromadzacego Bron. -Sa krotkie i czerwonawe zamiast dlugich i jasnorozowych? -Wlasnie. Hej. - Rachel, corka Estery, uniosla glowe i spojrzala na niego z zaskoczeniem. - Wiesz bardzo duzo jak na kogos z zewnetrznych jam. -No tak... - wzruszyl ramionami Eryk. - Krecilem sie tu troche i mialem oczy szeroko otwarte. Zwlaszcza ostatnio. Ale myslalem, ze to wlasnie te Potwory z krotkimi mackami sa najmniej niebezpieczne. One zazwyczaj uciekaja w panice, gdy ludzie biegna wprost na nie. -Jesli majagdzie uciekac. Ten Potwor byl zbyt blisko sciany... no, nie wedlug naszych standardow, ale jesli wezmiesz pod uwage 162 ich olbrzymie kroki. A moi ludzie zblizali sie do niego wielkim polkolem. Wpadl w panike, ale nie uciekl. Uniosl glowe i uslyszelismy jeden tylko potezny rozdzierajacy uszy ryk. Nigdy nie slyszales dzwieku o takim ladunku emocji i przerazenia. Zobaczylam, jak Jonathan, syn Daniela, zastyga w bezruchu. Teraz to on wpada w panike. Zamiast zdac sobie sprawe z tego, co sie dzieje i natychmiast wydac rozkaz odwrotu, rzuca wlocznie i zaczyna biegac w te i z powrotem szalonymi zygzakami, glosno przy tym wrzeszczac. Pozostali patrza to na niego, to na Potwora, i nie wiedza co robic. Niektorzy biegna do Daniela, inni dalej po line. I wtedy Potwor kopnal. To bylo kopniecie na oslep, ale pozostaly po nim na ziemi zmasakrowane ciala. A w chwile pozniej ze wszystkich stron nadbiegly inne Potwory i zlapaly kazdego, kto jeszcze pozostal zywy. Kiedy chwycila mnie zielona lina, bylam zbyt przerazona, zszokowana tym co sie stalo i spanikowana, aby pomyslec o uzyciu neutralizatora. Potem, kiedy o tym pomyslalam, znajdowalam sie juz zbyt wysoko w powietrzu.-Jasne. Zabilabys sie, gdybys uzyla go wtedy. A potem przyniosly cie tutaj. -A potem przyniosly mnie tutaj - potwierdzila dziewczyna. - A teraz, Eryku, przyniosly tez ciebie. Zebys dzielil ze mna klatke. 19 ryk odsunal sie troche dalej od tajemniczego plaszcza z wielo-ma kieszeniami. Usiadl ceremonialnie, opierajac dlonie o podloge i pochylajac glowe. Taka pozycje, jak podpatrzyl, przyjmowali kapitanowie grup na radzie Ludzkosci, gdy chcieli rozwazyc jakas sprawe. A w opowiesci Rachel bylo wiele rzeczy, ktore wymagaly przemyslenia. Po pierwsze, widzial teraz zupelnie wyraznie, ze Obcy mimo ich niewatpliwej przewagi technicznej, nie byli warci zupelnie niejako dowodcy ekspedycji, przynajmniej w porownaniu z wojownikami Ludzkosci. Prawie nic nie wiedzieli o podstawowych srodkach bezpieczenstwa. Arthur Organizator stracil w pulapce czlowieka niemal natychmiast po wyruszeniu. No i ten bezladny szyk marszowy... Obcy calkowicie tracili glowe, gdy dzialo sie cos nieoczekiwanego. Gdy trafili do Klatek Grzechu, Arthur nie potrafil juz w niczym pomoc. Jonathan, syn Daniela, wpadl w histerie z powodu halasu, a ta histeria kosztowala zycie niemal wszystkich czlonkow jego grupy. Wynikal stad prosty wniosek: im dalej od zewnetrznych jam, tym gorsza jakosc przywodztwa w nieoczekiwanych sytuacjach. Przy czym najdalsi - Lud Aarona - popelniali juz niewiarygodnie idiotyczne rzeczy. Im blizej zas terytorium Potworow, prawdopodobnie ze wzgledu na codzienna walke o przezycie, tym bardziej doswiadczeni, czujni i sprawni byli wojownicy i ich dowodcy. Obcy tez zdaje sieto dostrzegli - gdy znalezli sie w klatce bardzo latwo przyszlo mu przejecie stanowiska wodza od Arthura. Czy mozna sobie wyobrazic, ze jakis wo- 164 jownik Obcych, tak mlody jak Eryk, przejmuje w podobny sposob dowodztwo od jego wuja, Thomasa Niszczyciela Pulapek?Ale jesli spojrzec na to z innej strony, sprawy nie wygladaly juz tak prosto. Im glebiej w jamy, im dalej od terytorium Potworow, tym bardziej skomplikowana byla technika, wieksza wiedza, dalej siega-jace plany. Eryk wiedzial wszak, ze jego szczep wymienial zywnosc, a czasem tez inne zdobyte na terytorium Potworow przedmioty, na ostrza wloczni i paski plecakow, ktorych sam nie byl w stanie wytworzyc. Dopiero niedawno dowiedzial sie o istnieniu takich ludzi jak Walter Gromadzacy Bron, ktory poszukiwal artefaktow Potworow i probowal zamieniac je na bron przydatna ludziom, czy Arthur Organizator z jego idea Zjednoczonych Jam wyznajacych Wiedze Przybyszow. A teraz dowiedzial sie o istnieniu Ludu Aarona, ktory potrafil stworzyc urzadzenia neutralizujace bron Potworow. Jesli kiedykolwiek komus udaloby sie polaczyc odwage i spryt wojownikow zewnetrznych jam oraz wyobraznie i wiedze ludzi z jam wewnetrznych, rodzaj ludzki osiagnalby niewyobrazalna chwale. Spojrzal na Rachel. Skrzyzowawszy rece na piersiach, przygladala mu sie od dluzszego czasu uwaznym, taksujacym spojrzeniem. -Wiesz? Nie wygladasz najgorzej - powiedziala wreszcie. -Dziekuje, Rachel - odparl, ale myslami bladzil zupelnie gdzie indziej. - To urzadzenie neutralizujace. Powiedzialas, ze przetestowanie go bylo niezwykle wazne dla twojego ludu. Czy to znaczy, ze jest ono czescia planu zemsty na Potworach? -Oczywiscie... podobnie, jak wiekszosc rzeczy, ktore robia ludzkie plemiona. Czy masz juz partnerke? -Nie. Jeszcze nie. Jaki to plan? Chodzi mi o to, czy jest zgodny z Wiedza Przodkow, czy z Wiedza Przybyszow? Machnela niecierpliwie reka. -My, Lud Aarona, nie uznajemy tych przesadow. Dawno juz od nich odeszlismy. Nasz plan ma szanse powodzenia i jest zupelnie nowy. Rozni sie od wszystkiego, o czym dokad slyszales i jest jedynym, ktory moze zadzialac. Jak to sie stalo, ze taki mlody, zdrowy i przystojny wojownik jak ty nie ma dotad partnerki? -Dopiero od niedawna mam status wojownika. Zaledwie kilka dni temu przeszedlem obrzed inicjacji. Jesli wasz plan nie jest zwiazany ani z Wiedza Przybyszow ani z... -Czy to jedyny powod, dla ktorego jeszcze nie masz partnerki? To, ze dopiero przeszedles obrzed inicjacji? 165 Eryk wstal z godnoscia.-Sa... no, sajeszcze inne powody. Ale to jest prywatna sprawa i wolalbym zmienic temat. Teraz znacznie bardziej interesuje mnie plan twojego ludu. Rachel usmiechnela sie i pokrecila w zadumie glowa. -Mezczyzna i kobieta... praktycznie dwa odrebne gatunki. Gdyby nie seks, nic by ich nie laczylo. Teraz nie powiem ci nic wie cej ani o moim ludzie, ani o planie. Powiedzialam juz dosyc. Wole omowic z toba inny temat - seks. Seks, seks i tylko seks jest tema tem naszej rozmowy. Chce uslyszec, co masz przeciwko malzenstwu. Wiec jakie sa te osobiste przyczyny, Eryku? Musze i chce wiedziec. Zawahal sie. -Jestem jedynakiem - powiedzial wreszcie cicho. -Jestes czym? Jedynakiem? Aa... rozumiem. To znaczy, ze w miocie byles tylko ty? Twoja matka urodzila tylko jedno dziecko - ciebie. I dziewczeta z twojego szczepu obawiaja sie, ze to moze byc dziedziczna przypadlosc? No, to nie jest powazny problem. Cos jeszcze? -Nie, nic wiecej - warknal ze zloscia. - Jak mozesz twierdzic. ze to nie jest powazny problem? Czy moze byc cos gorszego od posiadania nie w pelni wartosciowego nasienia? -Wiele rzeczy. Ale to na razie nie jest tematem naszej rozmowy. U nas male mioty sa czyms normalnym. Zazwyczaj kobieta rodzi bliznieta. Naprawde liczne mioty maja Dzicy Ludzie, tam rzadko zdarza sie mniej niz szostka. I mysle, ze jest ich tym wiecej, im bardziej ludzie oddalajasiepod wzgledem genetyki od naszych Przodkow. Amoze row-niezmuszarownowazycwiekszaumieralnosc niemowlat. Ale jesli chodzi o mnie, bede bardzo szczesliwa z pojedynczego dziecka. Zwlaszcza tutaj, gdzie nie moge liczyc na pomoc poloznych przy porodzie. Eryk spojrzal na nia ze zdumieniem. -Przy porodzie? Tutaj? Znaczy... myslisz, ze... sugerujesz... -Moj drogi barbarzynco, ja nie mysle i nie sugeruje. Ja skladam propozycje. Proponuje zwiazek miedzy toba i mna zwiazek na cale zycie, w zdrowiu i w chorobie. Przyjmujesz moje oswiadczyny czy nie przyjmujesz? -Ale dlaczego? Nigdy dotad mnie nie widzialas. Nic o mnie nie wiesz. Pochodzimy z roznych plemion. Rachel, nie probuje odrzucic twojej propozycji, ale dopiero znalazlem sie w tej klatce... a ty zbyt mnie ponaglasz. Musi byc jakis powod. -Bo jest. I to wiecej niz jeden. Pominmy juz fakt, ze staje sie coraz starsza i powinnam myslec o mojej przyszlosci. Pominmy tez 166 to, ze podoba mi sie zarowno twoj wyglad zewnetrzny jak i osobowosc, ze chyba nie masz zlego charakteru. To wszystko jest dosc wazne, chociaz nie zasadnicze. Natomiast to, co zaraz powiem, ma zasadnicze znaczenie.Podeszla i wziela go za reke. Eryk poczul lekkie podniecenie, jakby dopiero w tej chwili dostrzegl nagosc Rachel. Przez cale zycie widywal nagie kobiety, co bylo zupelnie naturalne, ale teraz kiedy wyobrazil sobie, ze wkrotce ona i on... -Wydaje mi sie - powiedziala miekko -ze to jest jedyny sposob, by ocalic nasze zycie. Twoje na pewno, a byc moze i moje. Poczatkowo w tej klatce siedzialo ze mna trzech chlopcow z naszej ekspedycji. I brano ich jednego za drugim i... och wiesz co robiono... widziales sam. -Wiem - powiedzial Eryk z naglym gniewem. - Widzialem, co z nami robia. -Wiec kiedy w koncu wzieli mnie, myslalam, ze to juz koniec. Ale bylam tylko podawana na zielonej linie od jednego Potwora do drugiego. Radzilo ich nade mna chyba z piec. Potem wlozyli mnie z powrotem do klatki. Sammy, syn Josepha, ktory byl jedynym pozostalym jeszcze przy zyciu, powiedzial, ze moze domyslily sie, iz jestem samica a to bylaby dla nich niezwykle rzadka zdobycz. Rozmawialismy o tym, ale zanim doszlismy do jakichkolwiek konkretnych wnioskow, nadeszla kolej Sammy'ego. To co mu zrobily... uhh... to bylo chyba najgorsze ze wszystkiego. Potrzasnela glowa a Eryk spostrzegl, ze sam mimowolnie zaciska piesci. Wreszcie usmiechnela sie, choc ze smutkiem, i podjela opowiesc. -A potem nadeszla kolej Dzikich Ludzi, nastepnie zas zjawi les sie ty, a zarowno oni jak i ty mieliscie rozpuszczone wlosy, tak jak ja. Jasne jest wiec, ze Potwory wiedza ze jestem samica i pro- bujamnie skojarzyc, a wybierajamezczyzn noszacych rozpuszczone wlosy gdyz byc moze mysla ze nasze gatunki sa sobie najblizsze. Eryku, nie mam zbytniej ochoty wspolpracowac z nimi w ich ba daniach nad ludzmi, ale w tej sytuacji musze dac im to, czego chca. Jesli tego nie zrobie, zabiora cie stad i rozerwa na strzepy w jakims eksperymencie. A byc moze rowniez i mnie, gdy wreszcie sie znie cierpliwia. W najlepszym zas wypadku zamiast ciebie zjawi sie tu nastepny Dziki Czlowiek ze swoimi ostrymi pazurami i tym bly skiem w oczach, ktory mowi jasno: "Jedzenie. Na dwoch apetycz nych nogach, takie jak powinno byc." A ja juz jestem zmeczona 167 zabijaniem i walka. To jest domena mezczyzn. Wiec badz moim mezczyzna i rob to zamiast mnie.Eryk poprawil bezwiednym ruchem paski swego plecaka, wciaz rozwazajac to, co uslyszal. Jej wywody zdawaly sie sluszne. W ich polozeniu jedynym rozsadnym rozwiazaniem bylo spelnienie zyczenia Potworow. W dodatku mial niewiarygodne szczescie. Rachel jako zona znacznie przewyzszala jego najsmielsze marzenia. Dziewczyna z taka wiedza prawdopodobnie przewyzszylaby kazda kobiete nie tylko posrod Ludzkosci lecz takze u Obcych. A to przyczynialo sie bezposrednio do wzrostu jego prestizu i pozycji... jesli kiedykolwiek spotka sie jeszcze ze swym ludem. Co za wspaniala szansa. Ale on byl pelnoprawnym wojownikiem. A laczenie sie z kobieta to powazna sprawa. Wszystko musi odbyc sie z nalezna temu aktowi powaga i zgodnie z tradycja. -Odwroc sie - rozkazal. Musze ci sie przyjrzec. Rachel wykonala jego polecenie z calkowitaulegloscia jak zreszta nalezalo oczekiwac. Zewnetrzne czy wewnetrzne jamy, Lud Aarona czy Ludzkosc - nie moglo byc az takich roznic w ludzkich zwyczajach. Meskie Prawo Oceny wszedzie musialo byc takie samo. Odsunela sie o krok i obracala powoli, odrzucajac wlosy daleko do tylu aby dokladnie pokazac cialo. Wyraznie wysunela tez naprzod piersi. Nie byly to najwieksze piersi jakie Eryk kiedykolwiek widzial, ale jednak dosc spore, a przy tym niezwykle ksztaltne i jedrne. Jej biodra zdawaly sie nieco zbyt waskie, ale planowali raczej maly miot. Kobiety Ludzkosci mialy znacznie szersze biodra, ale tez ich mezowie wymagali jak najwiekszej liczby dzieci. Jesli chodzi o reszte, no coz, posladki byly absolutnie piekne i w polaczeniu ze smuklymi udami nie mogly pozostawiac nic do zyczenia. No i twarz... kiedy odwrocila sie ponownie przodem, pogladzil ja lagodnie po policzku. Twarz miala urzekajaca. Duze, blyszczace, brazowe oczy, waski zgrabny nosek, slicznie wykrojone usta z niesmialym usmiechem czajacym sie w kacikach, delikatnie zarysowane policzki, i ta burza brazowych wlosow opadajaca na plecy... Wedlug standardow Ludzkosci twarz byla najmniej wazna w kobiecej urodzie, ale Eryk mial zawsze pewna slabosc do pieknych twarzy, do czego przyznawal sie zreszta tylko przed soba. Byl wiec szczesliwy, ze wlasnie twarz byla jej najmocniejsza strona. A jesli dodac do tego oblednie ksztaltny tyleczek i nie najgorsze wcale biodra i piersi, jesli dodac do tego zawartosc jej glowy - ten posag ogromnej wiedzy, ktory wnosila do malzenstwa... tak, Eryk musial przy- 168 znac, ze Rachel jest skarbem, dla ktorego zdobycia warto bylo przelac krew.Oczywiscie nigdy by jej tego nie powiedzial. Czlonek Stowarzyszenia Mezczyzn musial zawsze zachowywac sie z przystajaca mu rezerwa wobec czlonkini Stowarzyszenia Kobiet. Cofnal sie o krok, krzyzujac powolnym, dostojnym ruchem rece na piersiach. Ocena zostala zakonczona. Rachel rozluznila sie i wziela gleboki oddech. -Jestes zadowolony? - spytala z wyraznie slyszalna emocja w glosie. Eryk byl niezwykle zadowolony. Ajuz obawial sie, sadzac po zartobliwym tonie jakim przemawiala do tej pory, ze nie ma pojecia o wlasciwym zachowaniu. -Jestem zadowolony - odparl uzywajac tradycyjnej formuly. - Usatysfakcjonowalas mnie. Chce, abys byla moja zona. -Ciesze sie. Teraz ja powoluje sie na Prawo Przyzwolenia. Nie mozesz zblizyc sie do mnie po raz pierwszy, dopoki nie bede gotowa. -Masz takie prawo - zgodzil sie Eryk. - Bede czekal na twoje przyzwolenie. Ale mam nadzieje, ze nastapi ono szybko. Przypatrywali sie sobie z niesmialymi usmiechami, jakby oczekujac, az na powrot stana sie soba az oficjalna atmosfera sie ulotni. Ponad nimi, wokol nich i pod ich stopami byla bezgraniczna biala pustka terytorium Potworow, a w sasiednich klatkach ich towarzysze oczekiwali az dopelni sie ich los. Ale tu, w tej klatce, stali sie wlasnie mezem i zona dwojgiem ludzi, ktorzy juz niedlugo beda stanowic jednosc, gdy tylko dziewczyna uzna, ze nadszedl wlasciwy czas. Nagle Rachel zaczela chichotac. -Ale bylam zdenerwowana. Ty tez sie denerwowales? -Troche - przyznal Eryk. - Ale i tak byla to najszybsza ceremonia, o jakiej slyszalem. -Mam nadzieje, ze nie pominelismy niczego. -Nie, nie pominelismy. Przynajmniej niczego waznego. Oprocz - nagle przypomnial sobie o czyms - oprocz jednego warunku, o ktorym zapomnialem. Chcialem, zebys sie na to zgodzila zanim zawrzemy zwiazek. Ale potem tak zajela mnie ceremonia, ze zupelnie zapomnialem. -Masz pecha - zawolala i zaczela wokol niego jakis szalony radosny taniec. - Za pozno, za pozno! Umowy sa przed malzenstwem, nigdy potem! 169 Widzac nagly wyraz zlosci na jego twarzy stanela i wziela jego dlonie.-Och Eryku, ja tylko zartuje. To moje poczucie humoru czasem sprawia mi klopoty. Moi ludzie mowia, ze wiekszosc dzieci przychodzi na swiat z placzem, a Rachel, corka Estery, urodzila sie ze smiechem i pewnie ze smiechem umrze. Powiedz mi, o co chciales prosic, a ja to zrobie. Cokolwiek by to bylo. -Dobrze. - Teraz, kiedy naprawde mial o to prosic, trudno mu bylo sformulowac to dziwne zyczenie. Nie sadzil, aby kiedykolwiek jakis mezczyzna poprosil kobiete o cos takiego. - Chce, zebys mnie uczyla. Chce, zebys nauczyla mnie wszystkiego, co wiesz. -Chcesz zebym... pragniesz edukacji? -Tak, Rachel. Wlasnie tego chce - powiedzial goraco. - Edukacji. Wiedzy. Nie oczekuje, ze zdradzisz mi sekrety Stowarzyszenia Kobiet Ludu Aarona, ani ze bedziesz lamala jakies przysiegi. Ale chce wiedziec co najmniej tyle, ile wie przecietny mezczyzna w twoim plemieniu. O Potworach, o liczeniu, o historii naszych Przodkow. Jak narodzila sie Wiedza Przybyszow. Jak narodzila sie Wiedza Przodkow. W jaki sposob Obcy robia swoje przedmioty i do czego one sluza. Jak... sam nawet nie wiem, co powinienem chciec wiedziec -zakonczyl zalosnie. -Ale ja wiem - powiedziala pieszczac delikatnie dlonia jego policzek - i bardzo chetnie cie naucze wszystkiego co wiem, kochanie, naprawde bardzo chetnie. I nie martw sie o moje sekrety. Inzynieria bedzie na pewno ostatnia rzecza do ktorej dojdziemy. Chcesz zaczac juz teraz? -Tak! - krzyknal, a oczy blyszczaly mu z podniecenia. - Chce zaczac teraz! W tej chwili! -Wiec usiadz. Usadowila sie na podlodze i z kieszeni plaszcza wyjela przybory do pisania i tabliczke. Eryk przysiadl obok niej. Teraz, kiedy wreszcie zdolal wykrztusic swoje zyczenie, doswiadczyl glodu, jakiego nie czul nigdy dotad. Glod jedzenia, glod seksu - to bylo nic w porownaniu z tym, co odczuwal teraz. To byl prawdziwy glod wiedzy. Rachel przez moment przygladala mu sie w zadumie. -Coz za niezwykly poczatek wspolzycia malzenskiego... z ta bliczka i pisakiem. Nikt z moich przyjaciol z Ludu Aarona by w to nie uwierzyl... nikt z twoich przyszlych przyjaciol. Ale wiesz co, Eryku? Jestem naprawde szczesliwa. To, ze jestes barbarzynca z ze wnetrznych jam bylo jedyna rzecza ktora martwila mnie w naszym 170 zwiazku. Barbarzynca wedlug naszych standardow, choc moze nie zawsze sa one sluszne... jednak martwilo mnie to. Naucze cie wszystkiego, co wiem. Od czego mam zaczac?Eryk przysunal sie do niej i wzial gleboki oddech. -Zacznij od protoplazmy Chce wiedziec absolutnie wszystko o protoplazmie. 20. dobywanie wiedzy bylo jak podroz przez nieznane jamy. Ko-rytarz, ktorym sie szlo, rozgalezial sie w dwie, trzy odnogi, z ktorych mozna bylo wybrac naraz tylko jedna i chociaz widac bylo droge zaledwie do najblizszego zakretu, to prawie za kazdym z nich czekalo cos, co wzbudzalo zdumienie. Tak bylo na przyklad z astronomia. Na poczatku wydawala sie zupelnie bezuzyteczna - mnostwo skomplikowanych, niezrozumialych liczb, do niczego nieprzydatnych. Ot, wkuwanie na pamiec dziwnych nazw i rysowanie licznych kolek na tabliczce Rachel. Najpierw mowili o Ziemi. O Ziemi, ktora mieli odzyskac po pokonaniu Potworow. Ziemia to rodzaj kuli, ktora wisi albo kreci sie i wedruje po czyms, co nazywa sie kosmos. Ziemia jest planeta a o-procz niej sa w kosmosie rowniez inne planety, a takze gwiazdy, komety i galaktyki, kosmiczny pyl, promieniowanie, i wszystko to w tym samym kosmosie, w niewyobrazalnych odleglosciach od Ziemi. Eryk powtarzal pilnie nazwy planet i pozostalych obiektow astronomicznych, ktore stanowily dla niego puste dzwieki, jedynie zasmiecaly mu glowe. Ale mial to wrazenie tylko do momentu, gdy nagle tknela go pewna mysl: przeciez Ziemie mozna wyobrazic sobie jako cieply, znajomy korytarz, w ktorym czlowiek przebywa nim otworzy drzwi wiodace na grozne terytorium Potworow. Otwieranie tych drzwi to jak opuszczenie Ziemi, a terytorium Potworow, obce i pelne niebezpieczenstw, byloby kosmosem, w ktorym mozna tez znalezc inne drzwi, wiodace do nowych nieznanych jam, nowych planet i gwiazd. 172 To mu pomoglo zrozumiec astronomie ale wcale nie czynilo jej bardziej przydatna w praktyce i mniej nuzaca, az przyszla nastepna mysl, ktora go zastanowila. Przypomnial sobie rozmowe z Walterem Gromadzacym Bron, podczas jednego z noclegow ich ekspedycji. Wtedy Walter opowiadal mu o chlopcu, ktory zastanawial sie, co lezy na zewnatrz terytorium Potworow, co otacza ich swiat tak jak ich siedziby otaczaja swiat ludzi. Walter wykpil te rozwazania jako zbyt skomplikowane dla ludzkiego umyslu. Ale one nie byly zbyt skomplikowane. To wlasnie teraz, dzieki astronomii, otrzymywal wlasciwa odpowiedz. Na zewnatrz terytorium Potworow byla Ziemia. A na zewnatrz Ziemi rozciagala sie nieskonczona pustka przestrzeni kosmicznej. A wiec Potwory i ich siedziby stawaly sie tak samo male, nieistotne i niewazne jak ludzie.Czy jednak ludzie naprawde sa tak malo istotni? Chyba nie zawsze tak bylo. Eryk nauczyl sie juz odczuwac dume z przynaleznosci do rasy, ktora potrafila opracowac tak dobry system przechowywania danych jakim byl alfabet, rasy, ktora potrafila zapisac niewiarygodnie wielkie liczby i sciesnic je w tym zapisie do wielkosci wyobrazalnych, dodawac je, mnozyc... -Nie, Eryku! Nie! - zawolala Rachel rzucajac zdecydowanym ruchem pisak na plaszcz, na ktorym siedzieli. - Nie bedziemy tego kontynuowac. Popychasz mnie w strone rozwiniecia metody Homera i dzielenia wielomianow. Dajmy temu spokoj. Po pierwsze nie jestem za dobra w wyzszej matematyce a po drugie... kochanie, to mial byc kurs ogolny i tyle. Jestes jak gabka - chloniesz, chloniesz i chloniesz. Czasem mnie przerazasz. Ty chyba moglbys nie spac jeszcze wiele dni? Eryk przytaknal. Czul sie jak na zlodziejskiej wyprawie. Ktoz myslalby o spaniu, gdy podnieca mysl o lupach, jakie mozna zdobyc? Ale kobiety - przypomnial sobie - no tak, kobiety sa inne, one chyba nigdy nie odczuwaja tego podniecenia. Spojrzal troskliwie na zone. Faktycznie wygladala na zmeczona. Nie pomyslal o tym dotad, ale tak naprawde jego lekcja trwala niemal bez przerwy od momentu, gdy dzis sie obudzili. -Kochanie, chcesz isc spac? -Marze o tym! - Jej glos zabrzmial tragicznie, ale oczy wciaz sie do niego smialy. - Juz nie moge myslec o niczym innym, ale to ty jestes mezczyzna i wodzem. Musisz oglosic nadejscie nocy. -Wiec oglaszam noc - powiedzial. - Idziemy spac. Wyciagnal sie na wznak na podlodze i przygladal sie spod wpol przymknietych powiek zonie chowajacej przybory do pisania w jed- 173 nej z kieszeni plaszcza. Jak ona jest zgrabna. Jak bardzo, bardzo jej pozada. I jak wiele wie. Przekazala mu przeciez dopiero czastke swojej wiedzy. Na przyklad to dzielenie wielomianow - zastanowil sie, czujac jednoczesnie, ze Rachel uklada sie do snu u jego boku -czy to by szlo tak samo jak zwykle dzielenie pisemne? Jesli tak...Tak - stwierdzil zdecydowanie w myslach, gdy tylko otworzyl oczy, by oglosic nadejscie dnia - zdobywanie wiedzy jest jak zwiedzanie nowych korytarzy w dziecinstwie. Zawsze wtedy pytalo sie doswiadczonego wojownika: a to waskie przejscie tam, dokad prowadzi? I jakze czesto slyszal tak jak teraz - to w tej chwili nie jest istotne. Przygladaj sie lepiej uwaznie temu korytarzowi, ktorym idziesz obecnie. I Eryk przygladal sie uwaznie coraz to nowym korytarzom. Uczyl sie podstaw fizyki, chemii, biologii. Uczyl sie o roslinach zielonych, ktorych nigdy nie bylo dane mu spotkac, i o jednokomorkowych zwierzetach, ktorych mnostwo spotykal na kazdym kroku, ale nigdy nie zdawal sobie z tego sprawy, bo byly tak male... -I twoj lud naprawde ma ten... mikro - rzecz? -Mikroskop. Mikroskop, Eryku. Tak, mamy prosty mikroskop. Kiedy nasi Przodkowie wladali Ziemia mieli mikroskopy powiekszajace setki, a nawet kilka tysiecy razy. To byla rozwinieta, zaawansowana cywilizacja techniczna. Mogli produkowac ich ile chcieli... moze nawet cztery, czy piec naraz. Nie patrz tak - nie powtarzam teraz legend i mitow. Pamietaj, ze ludzie osiagneli podroze miedzyplanetarne zanim pojawily sie Potwory. Nie mieli jeszcze statkow miedzy-ukladowych jak Potwory, nie kolonizowali tez jeszcze nowych swiatow, ale potrafili podrozowac miedzy planetami wlasnego ukladu w pojazdach, ktore byly niemal tak samo skomplikowane technicznie jak te, ktorymi przybyly Potwory. Tragedia polegala na tym, ze ludzkosc rozporzadzala w tym czasie zaledwie kilkoma statkami i to badawczymi, a Potwory przybyly z gwiazd z cala wojenna flota inwazyjna liczaca tysiace jednostek. Gdybysmy mieli jeszcze wiek, moze piecdziesiat lat, dysponowalibysmy flota ktora nie zostalaby unicestwiona przez zaledwie pierwszy patrol Potworow, ktory dotarl do Ukladu Slonecznego. Eryk usmiechnal sie i spojrzal przez przezroczystapodloge ku innym klatkom majaczacym w bialej przestrzeni. Klatkom, gdzie inni ludzie teraz zapewne spali lub wloczyli siebez celu tam i z powrotem... -"Poprzez naglosc ataku"... -mruknal. 174 -Slucham?-Nie, nic. To tylko fragment katechizmu, z Wiedzy Przodkow, ktorego uczylem siew dziecinstwie. Pamietam szok jaki przezylem, gdy moj wuj stwierdzil, ze to wszystko bzdury. Ale potem pogodzilem sie z ta mysla. Zrozumialem, ze wciskaja nam je do glowy nasi wodzowie, aby utrzymywac nas w ciemnocie i zebysmy nie zadawali pytan. I teraz dowiaduje sie, ze lud, ktory zna historie Przodkow lepiej niz ktokolwiek inny w jamach, jesli chodzi o przyczyny ich upadku ma do powiedzenia dokladnie to samo. Poprzez naglosc ataku. Zastanawiam sie, czy w ogole jakas wiedza i wiara jest prawdziwa? -Hej! - Rachel chwycila go pieszczotliwie za dlugie wlosy i potrzasnela delikatnie jego glowa. - Pobrales troche nauk i myslisz, ze juz czas na metafizyke? -Czy to jest metafizyka? - spytal Eryk dumny, ze wlasnie samodzielnie odkryl jakas dziedzine dawnej wiedzy. Dziewczyna zgrabnie uniknela odpowiedzi. -Najpierw musisz jeszcze poznac wiele faktow materialnych. Bardzo wiele, Eryczku, mimo ze lykasz wiedze bez opamietania, jak spragniony wode. Moze wlasnie cala wiedza i wszystkie wierzenia sa prawda... w pewien sposob, dla pewnych ludzi, w pewnych sytuacjach. Kazde wierzenie musi zawierac pewna doze prawdy. Podobnie jak te historie o grupie naszych Przodkow, ktorzy wierzyli, ze czlowiek wynosil sie zbyt wysoko i ze przybycie Potworow bylo kara sadem ostatecznym, ktorego dokonala jakas wyzsza sprawiedliwosc. Sadzili oni, ze podroze kosmiczne, genetyka, energia atomowa to juz ostatnia granica, i gdy czlowiek ja osiagnal. Ten Kto Wlada Swiatem zadecydowal o straceniu go z wyzyn. I mogli miec racje. Kto to wie? -Jak to? Rachel podeszla do przezroczystej sciany klatki i przytknela glowe do sliskiej powierzchni. Wygladala na bardzo zmeczona. -Ten poglad mozna tlumaczyc na rozne sposoby. Sam wybierz to, co ci najbardziej odpowiada. Nie mozna wykluczyc, na przyklad, ze jakas nadnaturalna sila, zdolna dokonac takiego osadu, istniala... istnieje. I jesli teraz spojrzysz jak zalosny, jak smiesznie maly stal sie nasz gatunek, kulacy sie gdzies w scianach siedzib Potworow, mozesz dojsc do wniosku, ze wtedy, w czasach naszej chwaly, mo glismy siegnac troche za wysoko. Ale jesli zapytasz mnie dlaczego - jak mowili nasi przodkowie - zostalismy ponizeni, a Potwory wywyz- 175 szone, to musze powiedziec uczciwie, ze nie mam najmniejszego pojecia. Zwroc jednak uwage na to, ze jesli juz zgodzisz sie na istnienie jakiejs ponadnaturalnej sily, musisz tez przyjac do wiadomosci, ze jej sposob myslenia nie musi byc zrozumialy dla ludzi i niekoniecznie tez musi ona sprzyjac ich dazeniom.Eryk wstal, podszedl do sciany i oparl sie o niaplecami. Nie spuszczal oczu z twarzy przemawiajacej Rachel, zafascynowany zarowno tym, co glosila, jak i ksztaltem, jaki przybieraly wtedy jej piekne usta. -Nie musi tez - wtracil sie - sprzyjac dazeniom Potworow. -Byc moze - zgodzila sie. - Ale co my wiemy o dazeniach Potworow? Co wiemy o ich wzajemnych relacjach? Natomiast wiemy dobrze, jakie byly zawsze i jakie sa teraz relacje miedzyludzkie. Na przyklad Potwory moga byc dla siebie jak bracia... tylko jak moglibysmy to stwierdzic? Wiemy o nich rownie malo, jak one o nas. Byc moze one nawet nie uwazajanas za rase inteligentna? Byc moze nawet nie lacza nas z ta miedzyplanetarna cywilizacja ktora zniszczyly wieki temu? Kto wie. Moze w ich oczach to nie byla naturalna cywilizacja? Moze dla nich wlasnie teraz zyjemy w sposob naturalny? A my? My nie dowiedzielismy sie o nich nawet najprostszych rzeczy, a przeciez obserwujemy je juz od tak dawna. Jaki majarzad? Czy maja w ogole rzad? Jakim mowia jezykiem i czy w ogole maja jezyk? Jak wyglada ich zycie seksualne i czy w ogole maja zycie seksualne? -Do czego sluza im te eksplodujace czerwone kule? Dlaczego niektore Potwory atakuja nas i miazdza a inne uciekaja na nasz widok w panice? - dodal Eryk skupiajac sie na bardziej praktycznych problemach, o ktorych czesto rozmyslal wedrujac w te i z powrotem po klatce, gdy Rachel juz dawno spala. - Ale to wszystko znaczy tylko, ze one sa inne, niekoniecznie lepsze. Moze ta nadnaturalna sila tak myslala ale ja bym z nia dyskutowal. Dyskutowalbym nad zalozeniami, ktore przyjela. Na jakich podstawach oparli swoje wierzenia nasi przodkowie - ta grupa, ktora uznala Potwory za sad wladny nas ukarac? Rachel usmiechnela sie do niego a jej twarz znalazla sie tuz przy jego twarzy. -O, tak, Eryku. Ty bys z Nim dyskutowal. Nie watpie, ze bys dyskutowal. I powiedzialbys Mu, ze sie myli. Ty reprezentujesz wszystko, co najlepsze i najgorsze w ludzkim samcu. Ale oni mieli tez moralna podstawe dla swych twierdzen, wynikajaca z bardzo usprawiedliwionego poczucia winy. 176 -Usprawiedliwionego? Jakiej winy?-Jak ci juz powiedzialam, w kazdym wierzeniu jest ziarno prawdy. Czlowiek przez tysiace lat byl panem Ziemi. I przez caly ten czas zzeralo go poczucie winy. Jesli spojrzysz na religie, na literature, na wszystko, co tworzyli najlepsi z nas, dojrzysz je bez trudu. Ato nie byli szalency. I jesli odlozysz na bok wszelkie romantyczne legendy i przyjrzysz sie temu, co czlowiek naprawde robil, zrozumiesz, ze mieli dostateczne powody, by odczuwac to, co odczuwali. Bo czlowiek zamienial swych braci w niewolnikow, torturowal ich i ponizal. Niszczyl inne cywilizacje, burzyl ich swiatynie i uniwersytety albo zamienialje w wychodki. Czasami mezczyzna ranil i ponizal kobiete, czasami to ona ranila i ponizala mezczyzne. W niektorych miejscach rodzice zamieniali swe dzieci w niewolnikow na cale zycie, gdzie indziej zas dzieci skazywaly starych i bezuzytecznych juz dla spoleczenstwa rodzicow na smierc. I czynil to wszystko ze swoim wlasnym gatunkiem, z tak zwanym czlowiekiem rozumnym. A co uczynil z innymi gatunkami, z bracmi, z ktorymi razem dorastal na Ziemi? Wiemy, co uczynil z czlowiekiem neandertalskim, a jak wiele jeszcze innych gatunkow spoczywa w nienazwanych grobowcach antropologii? -Czlowiek jest zwierzeciem, Rachel! Jego obowiazkiem jest przezyc. -Czlowiek jest czyms wiecej niz tylko zwierzeciem. I ma wiecej obowiazkow niz tylko przezyc. Jesli jedno zwierze pozera drugie, to jest to tylko biologia. Ale jesli czlowiek zabija, z potrzeby lub tylko dla kaprysu, popelnia zbrodnie i wie o tym. I nie ma znaczenia, czy ten czyn jest usprawiedliwiony, czy nie. On wie, ze popelnia zbrodnie! A jest to wiedza wlasciwa wylacznie czlowiekowi, wiec nie mozna tlumaczyc zbrodni ewolucja i walka o byt. Eryk odszedl od sciany klatki i zaczal wedrowac w te i z powrotem, to zaciskajac nerwowo piesci to rozluzniajac je. -No dobrze - powiedzial zatrzymujac sie gwaltownie. - Czlowiek mordowal swoich braci przez cala historie, a w okresie prehistorycznym mordowal pokrewne gatunki. Przypuscmy, ze temu nie zaprzeczam. Dokad nas to prowadzi? -Do jeszcze blizszego przyjrzenia sie temu ciagowi zbrodni. Co z gatunkami mniej z nami spokrewnionymi? Opowiadalam ci o pewnych zwierzetach, ktore nazywano udomowionymi: o wolach, oslach, koniach, psach, kotach, swiniach... Czy wiesz, co kryje sie za slowem udomowienie? Czasem kastracja, czasem krzyzowanie. 12 - O ludziach... 177 Zabieranie matce mleka przeznaczonego dla jej mlodych. Zdzieranie skory. Odrywanie miesa od kosci, co bylo doskonale zorganizowana dzialalnoscia ekonomiczna a nawet tresowanie zwierzat, by wiodly swoj wlasny gatunek na rzez. Zabieranie istotom ich wlasnego ksztaltu i zamienianie je w karykature siebie samych - tak uczyniono na przyklad z psami. Mieszanie sie w procesy rozrodcze, aby zamienic zwierzeta w pracujace nonstop fabryki niezaplodnionych jaj - tak uczyniono z kurami. Wykorzystywanie ich naturalnych odruchow dla rozrywki lub sportu - co robiono z konmi lub bykami. Nie smiej sie, Eryku. Ty myslisz o przezyciu, a ja mowie teraz wciaz o winie naszego gatunku. Robilismy te wszystkie rzeczy innym istotom, innym gatunkom, innym ludziom - robilismy je przez tysiaclecia. I jesli rozwazasz kwestie zla i dobra, zlych i dobrych czynow, litosci i okrucienstwa tak, jak czynili to od wiekow nasi ojcowie, to jakichkolwiek usprawiedliwien szukalbys w nauce, w filozofii, w polityce, nie mozesz uciec od tego wszechpoteznego poczucia winy. A juz zwlaszcza nie teraz kiedy stoisz nagi i drzacy, i upadly tak nisko. Czy nie czujesz, ze zaciagnales olbrzymi dlug wobec wszechswiata, w ktorym zyjesz, i ze teraz wlasnie inny gatunek, silniejszy i sprytniejszy niz twoj, wystawil ci rachunek? Przeciez oni robia z nami wlasnie to, co my robilismy z innymi od poczatku naszej historii. Czy nie sadzisz, ze jesli to, co czynilismy, mozna bylo usprawiedliwiac wylacznie nasza potega to teraz w podobny sposob mozna wyjasnic to, co dzieje sie z nami, gdy juz ta potega nie wladamy?Rachel skonczyla i skrzyzowala rece na piersiach. Eryk przygladal sie przez moment jej falujacemu biustowi, struzkom potu splywajacym wzdluz ciala, a potem podazyl za jej spojrzeniem i jeszcze raz utkwil wzrok w przezroczystych klatkach wypelnionych ludzmi. W klatkach, ktore byly jedynym stalym punktem w bezkresnej bialej przestrzeni. W klatkach nad nimi, pod nimi, obok... tak daleko jak tylko siegal ich wzrok. 21. ryk nauczyl sie wielu rzeczy. Nauczyl sie, czym jest milosc. Nauczyl sie wiele o Ludzie Aarona.Milosc miala dla niego slodki, bardzo slodki smak. Zaczela sie od pozadania, ale potem stala sie znacznie bardziej skomplikowana i tak naprawde to wlasnie te uczucia, ktorych nie umial nawet nazwac i wyrazic, byly najpiekniejsza czescia milosci. Uszczesliwialo go, ze Rachel, corka Estery, przy ktorej byl przeciez tylko nieokrzesanym barbarzynca stawala sie wobec niego coraz bardziej ulegla od momentu, gdy wreszcie zdecydowala mu sie oddac. Czul sie cudownie widzac rozkosz, z jaka oddawala mu sie ponownie, wyczuwajac przyjemnosc, z jaka sluchala jego slow i przypatrywala sie jego postepom -jego, ignoranta, ktory dopiero co sluchal z otwartymi ustami, ze jamy, w ktorych spedzil cale swe zycie, sazaledwie otworami w materiale izolujacym, ktorego Potwory uzywaly do uszczelniania scian przed chlodem. Wciaz zaskakiwaly go jej reakcje - gdy jej gniew i irytacja rozplywaly sie bez sladu w jego objeciach, gdy jej glosny smiech przechodzil w niesmialy, wstydliwy i zachecajacy zarazem usmiech, gdy kpiace blyski w jej oczach zamienialy sie nagle w powazne spojrzenie brazowych zrenic. Te oczy siegaly do glebi jego serca. Jakby pytaly strwozone, czy bedzie dla niej dobry. Przeciez to, jak ja bedzie traktowal, zalezalo tylko od niego, a ona nie miala innego wyjscia, jak tylko pogodzic sie ze swoim losem. 179 Zachwycaly go roznice miedzy ich cialami - nie te, o ktorych zawsze wiedzial, ze istnieja pomiedzy kobieta i mezczyzna, lecz te, ktore odkrywal dopiero teraz: tak drobne palce, tak gladka i miekka skora, tak niewiarygodnie delikatne wlosy...-Wiekszosc twoich ludzi ma taki kolor wlosow, prawda? - spy tal gladzac jej dlugie loki. Rachel przysunela sie blizej i oparla glowe na jego ramieniu. -Wiekszosc - przyznala. - Obawiam sie, ze jestesmy zbyt blisko spokrewnieni. Od wielu juz pokolen wymiana genetyczna jest bardzo ograniczona. Prawie nie zdarza nam sie porywac kobiet z innych szczepow, a nasze Stowarzyszenie Mezczyzn bardzo rzadko przyjmuje wojownikow z zewnatrz. -Ale mnie przyjma? To znaczy, jesli kiedykolwiek uda nam sie do nich trafic? -Przyjma najdrozszy. Przyjma. Nie beda mieli wyjscia. Posiadlam juz zbyt duza wiedze i umiejetnosci, by mogli ze mnie zrezygnowac. Anie beda mogli mnie miec bez ciebie. Powiem im: przyjmiecie mojego Eryka, przyjmiecie go z calym szacunkiem i miloscia albo ja bede tak nieszczesliwa, ze zapomne wszystko, co umiem. Tak powiem i nie beda mieli wyjscia, zwlaszcza teraz, kiedy moja wiedza jest konieczna dla powodzenia planu, ktory realizuja. -A wlasnie, Rachel, te plany. Mozesz chociaz dac mi jakies mgliste wyobrazenie, o co chodzi? Odegranie sie na Potworach w nowy i nieznany sposob... to brzmi tak intrygujaco, ale ilekroc probuje dowiedziec sie czegos wiecej... Wyprostowala sie gwaltownie i zwrocila ku niemu twarz. -Eryku - powiedziala. - Nie moge! I wiesz teraz znacznie le piej niz wiedziales kiedykolwiek, ze naprawde nie moge. Nie pytaj mnie. To jest sekret, ktory wplywa bezposrednio na przyszlosc mo jego ludu. Zaufano mi i nie mam prawa zdradzic tej tajemnicy niko mu. Kiedy staniesz sie jednym z nas, dowiesz sie wszystkiego i tez bedziesz wykonywal Plan. Eryk uniosl reke starajac sie ja uspokoic. -Juz dobrze - powiedzial z przepraszajacym usmiechem. - Wybacz mi, to sie wiecej nie powtorzy. Czekal, az znow powroci w jego ramiona, ale wciaz siedziala zamyslona. -Mowiles o dotarciu do mojego ludu - powiedziala po dluz szym milczeniu, nie patrzac jednak na niego, lecz na przezroczysta 180 sciane klatki i rozciagajaca sie poza nia biala przestrzen. - Czy myslales tez, jak moglibysmy tego dokonac?-Chodzi ci o ucieczke? -Tak, o ucieczke. Ucieczke z tej klatki. -Nie w szczegolach ale mam kilka pomyslow. I jeden jest obiecujacy, chociaz wymaga jeszcze wiele przemyslen. Teraz jej oczy powrocily ku niemu i spotkaly jego spojrzenie. -Wiec zajmij sie tym, kochanie - powiedziala cichym, napietym glosem. - Jak najszybciej. Zaczynamy byc ograniczeni uplywem czasu. Siedzieli przez chwile w milczeniu i patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Rachel wstala, a Eryk poszedl w jej slady. Przytulila sie do niego. -Nie chcialam ci nic mowic, dopoki nie bylam pewna, ale teraz juz jestem. -Bedziesz miala dziecko! Przytaknela. Potem przyciagnela jego twarz i calowala go dlugo i delikatnie. -Posluchaj mnie, najdrozszy - wyszeptala w koncu. - Jakakol wiek metode ucieczki wymyslisz, na pewno bedzie zwiazana z wysil kiem fizycznym. Ajuz niedlugo twoja mala Rachel nie bedzie tak sprawna jak teraz. Bedzie bardzo ociezala i niezgrabna, gdy przyj dzie nam sie wspinac, bardzo powolna, gdy trzeba bedzie biec... Jesli mamy uciekac, musimy to zrobic teraz. Eryk przycisnal ja mocno do piersi. -Te przeklete Potwory! - warknal. - Przeklete laboratorium! Przeklete eksperymenty! Nie dostana mojego dziecka! -To moga byc dzieci - przypomniala mu. - Ty jestes jedynakiem, ale wiekszy miot wciaz jest prawdopodobny. -Wtedy nie bedzie mowy o ucieczce - przyznal gorzko. - Masz racje. Musimy sie stad wydostac, zanim nadejdzie rozwiazanie. I im szybciej, tym lepiej. Rachel wysunela sie z jego objec i odwrocila ku scianie. -Tak - powiedziala raczej do siebie. - Czym innym jest proba ocalenia naszego zycia i danie Potworom tego czego pragnely - rozmnazajacej sie pary, a zupelnie czym innym oddanie im takze rezultatu tego zwiazku. -Przestan, Rachel! Do tego jeszcze nie doszlo. I Eryk wyruszyl na kolejny obchod klatki, ktory mial byc zarazem obserwacjaterytorium Potworow doskonale widocznego przez przezroczysta sciane. Znow musial stac sie wojownikiem, wyszukac slabe punkty przeciwnika, znalezc dogodne miejsce do ataku. 181 Wszystkie plany ucieczki, ktore przygotowywal jeszcze z Jonathanem, synem Daniela, i Walterem Gromadzacym Bron, nie byly teraz wiele warte. Ale pojawil sie inny pomysl - na razie tylko delikatnie kielkowal w jego glowie, niby nic konkretnego, ale uchwycil sie kurczowo tej mysli.Nie bylo dalszych lekcji, przynajmniej prowadzonych systematycznie przez Rachel. Teraz to Eryk siedzial przy niej i zadawal pytania, starajac sie wykorzystac jej wiedze tylko w dziedzinach, ktore mogly sie wiazac z jego rodzacym sie planem ucieczki. -Rachel, musze znac zastosowanie kazdego przedmiotu, ktory masz w kieszeniach plaszcza. Ta mala zaostrzona rzecz na przyklad... -Mowilas kiedys, ze twoi ludzie maja pewne wyobrazenia co do wygladu calego tego domu Potworow. Mozesz mi to narysowac? -Czy mozna pokroic plaszcz na paski? Czy mozna je jakos zszyc? Mowilas, ze masz cos w rodzaju klejacej substancji... -Rachel kochanie, czy mozesz mi krotko i nieskomplikowanym jezykiem wyjasnic co wiesz o roznych pojazdach uzywanych przez naszych przodkow? Na jakiej zasadzie dzialaly? Samochody, lodki, samoloty, pojazdy kosmiczne? Czasem ja rozsmieszal, czasem niemal przerazal... zawsze zas doprowadzal do krancowego wyczerpania. -Sapewne roznice miedzy mezczyznami a kobietami - mrucza la wtedy, opadajac bez sil na plecy i na splecione pod glowa rece. -1 nawet wiem, jakie. Kobiety musza czasami odpoczywac. Mez czyzni chyba nie. I rzeczywiscie zdawalo sie, ze Eryk w ogole nie potrzebuje wypoczynku. W nocy chodzil niemal bez przerwy wzdluz klatki dlugimi nerwowymi krokami i wymachiwal w powietrzu rekami, jakby spieral sie z niewidzialnym rozmowca albo siedzial w kacie klatki i przygladal sie przechodzacemu Potworowi, ale nawet mimo pozornego spokoju kipial wtedy wewnatrz... albo tez zajmowal sie eksperymentami. Eksperymentami nad wlasciwosciami pewnych przedmiotow z kieszeni plaszcza, eksperymentami, ktore mozna bylo przeprowadzic tylko podczas pory karmienia albo tylko podczas mycia klatki, albo tylko wtedy, gdy do klatki zblizal sie olbrzymi Potwor, aby przyjrzec sie wiezniom. Poczatkowo Rachel starala sie byc pomocna, przynajmniej poki mogla pojac o co chodzi w danym eksperymencie, czesto bowiem nawet nie domyslala sie celu dzialan Eryka. Ale wkrotce zaczela 182 zostawiac go samego z jego badaniami. Ograniczala sie do odpowiadania na niespodziewanie rzucane pytania lub do ostroznego wypowiadania swojej opinii gdy zaszla taka potrzeba. Znacznie czesciej jednak lezala tylko i sledzila jego poczynania, usmiechajac sie, gdy jego zamyslone i ponure spojrzenie zwrocilo sie ku niej. Coraz czesciej tez po prostu lezala na wznak i drzemala.Rozumial to, chociaz czasami odczuwal irytacje, ze tak wylaczyla sie ze wspolpracy, ze nie moze w pelni korzystac z jej wiedzy. Ale ostatecznie to on jest mezczyzna a ona zaufala mu powierzajac w jego rece rozwiazanie ich wspolnego problemu. Poza tym wiedzial tez, ze kobiety w ciazy, co czesto mogl zaobserwowac jeszcze posrod Ludzkosci, zwracaly cala swa uwage i mysli ku jednemu tylko - ku tej bezbronnej istocie, ktora zaczynala wlasnie formowac sie wewnatrz ich ciala. I Rachel nie byla tu wyjatkiem. Eryk to rozumial, ale tez wlasnie dlatego tym bardziej wysilal umysl, skupial sie na celu, jaki sobie postawil. Tylko od niego zalezalo, czy jego rodzina bedzie kiedys chodzila po jamach jako wolne istoty, czy tez na zawsze pozostanie w klatkach, zdana na laske Potworow i wydana na ich mordercze eksperymenty. Uciekna - postanowil sobie, zaczynajac kolejne eksperymenty. Musza uciec. Musza! Az pewnego dnia cos sie zmienilo. Nadszedl Potwor i opuscil w glab ich klatki Roya Biegacza. W pierwszej chwili Eryk porwal za wlocznie, gdy nieznany mezczyzna, uwolniony nagle ze splotow zielonej liny, zbieral sie wlasnie na nogi po upadku tuz obok Rachel, ktorej oczy byly rozszerzone z przerazenia. Potem jednak rozpoznal Roya i wykrzyknal jego imie. Wszyscy troje odetchneli z ulga. Potwor po krotkiej obserwacji odszedl wielkimi krokami, usatysfakcjonowany najwyrazniej tym, ze nie zanosilo sie na walke. Eryk zas opowiedzial Rachel o Royu, a potem przedstawil mu swoja zone. Ten byl niesamowicie zaskoczony - kobieta z Ludu Aarona... z wlasnej woli... bez przymusu... Ton jego glosu byl pelen szacunku, gdy zaczal opowiesc o tym, co dzialo sie w starej klatce: -Kiedy cie zabral, nie mielismy wodza. Ludzie nie sluchali juz Arthura Organizatora, a on stracil zapal do wydawania komend. Wiec rozpuscilem wlosy tak jak kiedys... wiesz, zeby wygladac tak, jak ty. Myslalem, ze jezeli bede wygladal tak jak ty, to ci ludzie zacznaprzyj-mowac rozkazy ode mnie tak jak od ciebie. Ale najwyrazniej nie chodzilo o wyglad. Walter Gromadzacy Bron przejal dowodztwo na jakis czas, dopoki... 183 -To jest to, Eryku - przerwala Rachel. - Puszczone luzno wlosy. Dlatego go tu przyniosl - wskazala na swoje wlosy opadajace w nieladzie na ramiona. - Rozpuszczone wlosy. Ja, ty, Dzicy Ludzie. Potwory nie wiedza, ze jestem w ciazy. Nadal chca mnie skojarzyc. Eryk skinal glowa zas Roy wpatrywal sie nic nie rozumiejacym wzrokiem to w jedno, to w drugie z nich. -Opowiadaj dalej, Roy. Potem ci to wyjasnie. Ilu naszych pozostalo jeszcze przy zyciu? -Prawie nikt. Szesciu, oprocz mnie. A gineli nie tylko na skutek eksperymentow Potworow. Wielu zginelo w walkach. -Zaczeliscie walczyc miedzy soba? Wysoki, smukly Biegacz potrzasnal niecierpliwie glowa. -Nie. Czy bylo tam o co walczyc? Mnostwo zywnosci i zad nych kobiet. Tylko pewnego dnia Potwory wsadzily do naszej klat ki cale stado dziwnych ludzi. Ludzi, jakich nigdy nie widziales i o jakich nigdy nie slyszales. To nie byli nawet Dzicy Ludzie. Mali, brazowi, mniej wiecej polowy naszego wzrostu, ale silni jak jasna cholera. Nie uzywali wloczni tylko palek i czegos co nazywali pro cami. Ciezko bylo ich zrozumiec. Mowili... no nie wiem, jakos tak smiesznie, zupelnie nie jak ludzie. Zaden z Obcych nie widzial ni gdy takich jak oni, ani Arthur Organizator ani w ogole nikt. Mieli takie imiona jak Nicky Piaty, Harry Dwunasty albo Belzebub Dru gi. Wariactwo. Uslyszawszy ciche chrzakniecie Rachel, Eryk spojrzal na nia pytajaco. -Wiem cos o nich - powiedziala. - Oni nie sa z tego domu. Sa z innego budynku, sasiadujacego z naszym. Wiec to normalne, ze stanowia zupelnie inny szczep ludzkosci. Mezczyzni z mojego ludu byli tam kiedys i opowiadali dziwne historie. -Co ona ma na mysli mowiac inny dom? - spytal Roy. -Dom Potworow - wyjasnil Eryk. - My wszyscy: Ludzkosc, Obcy, Lud Aarona, zyjemy w scianach jednego konkretnego domu Potworow. Dokladnie rzecz biorac, w jednym ze skrzydel tego domu. W innych skrzydlach mieszka jeszcze wiele szczepow, niektore takie jak my, niektore inne. Ale ludzie, ktorzy zyja w drugim domu, musza oczywiscie bardzo sie roznic od nas. Rozdzielilismy sie wiele, wiele stuleci temu, i nasze jezyki i kultury rozwijaly sie w innych kierunkach. - Widzac oslupiale spojrzenie Roya, powiedzial: - No dobrze, Roy. Wrocimy do tego pozniej. Nie przejmuj sie. Ci mezczyzni pojawili sie w waszej klatce i zaczeli walki? 184 -Tak. Gdy tylko Potwory ich do nas wpuscily - odparl Roy najwyrazniej szczesliwy, ze rozmowa znow zeszla na grunt, na ktorym czul sie pewnie. - Najpierw wrzeszczeli tak jak my, gdy Potwory opuszczaly ich na linach do klatki. Potem uspokoili sie. Przestali wrzeszczec i zaczely sie konflikty. Nie odpowiadalo im zupelnie nic, co robilismy. Powiedzieli, ze nie wiemy nawet, jak nalezy jesc. Jedyny dopuszczalny sposob jedzenia, ich zdaniem, to polozenie sie na brzuchu na dnie klatki i jedzenie wprost z podlogi. Jedzenia pod zadnym pozorem nie mozna dotykac rekami, trzeba jesc z podlogi! I tak ze wszystkim - ze sposobem w jaki spalismy, rozmawialismy wyproznialismy sie. To byli zaslepieni fanatycy - wszystko musialo byc robione wedlug ich praw. Probowalismy przebywac pod przeciwna sciana klatki niz oni, a kiedy spalismy, strzegli nas straznicy. Ale za kazdym razem w porze karmienia albo mycia podlogi, wybuchala ogolna bitwa posrodku klatki. Wlocznie przeciwko palkom i procom. I zawsze pozostawaly co najmniej trzy, cztery ciala dla Potworow do usuniecia.-Ale w koncu ich pokonaliscie? -Nikt nie pokonal nikogo. Potwory przyniosly jakas duza buczaca maszyne i ustawily ja nad klatka. Od tej pory ilekroc poczules chec zabicia kogos, odczuwales przerazajacy bol glowy i nasilal on sie dopoki nie porzuciles wszelkich agresywnych mysli. A gdy tylko przestawales myslec o zabijaniu, bol znikal. I wiesz co, Eryku, musielismy sie zaprzyjaznic z tymi malymi, brazowymi ludzmi. Musielismy! Zadnych wiecej klotni, walk, zabijania -tylko od czasu do czasu Potwor zabierajacy z klatki czlowieka na kolejny eksperyment i rozrywajacy go na strzepy. No wiesz, wrocily dobre czasy. Eryk i Rachel usmiechneli sie ponuro. -I mniej wiecej tego spodziewalem sie dzisiaj, kiedy mnie wzial. Totez naprawde sie ciesze, ze cie widze. Myslalem, ze dawno juz plywasz w kanalach. Arthura Organizatora wzieli jakies dwa dni temu. Mial szczescie - posypaly go tylko jakims czarnym proszkiem i zmarl natychmiast, upadl jak stal. Ale Manny Budowniczy... Eryk uniosl dlon i powstrzymal potok jego wymowy. -To mnie niezbyt interesuje. Powiedz mi co innego. Mowiles. ze czasem zdarzaly sie trzy, cztery ciala naraz? Czy zabierano je z klat ki wszystkie razem? Roy uniosl brwi zdziwiony, ale zastanowil sie nad tym przez moment. 185 -Tak mi sie wydaje... Tak. Tak, byly brane wszystkie razem. Raz dziennie. Wszystko jedno, ilu zmarlo tego dnia. Schodzila zielona lina i brala wszystkie ciala.-Razem ze wszystkim co mialy na sobie, z ubraniem, bronia? Brala wszystko? -Oczywiscie. Sam widziales. Pamietasz tego, o ktorym Walter Gromadzacy Bron mowil, ze jest z Ludu Aarona? Tego, ktory zmarl wkrotce po naszym przybyciu? Wtedy lina uniosla go razem z bluza owinieta wokol twarzy. Wrzucily go do tej czarnej dziury tak, jak zmarl. I to samo robia ze wszystkimi. -Potwory chyba brzydza sie smiercia - rozmyslala Rachel na glos. - Przynajmniej jesli chodzi o nas, ludzi. Zdaje sie, ze interesujemy ich wylacznie zywi. Ale co to za roznica, Eryku? Jesli bedziemy martwi... -Jesli bedziemy martwi, mamy duze szanse ujsc stad z zyciem -przerwal jej. - Nie zartuje. Roy, uciekniesz z nami? Roy rzucil mu zdumione spojrzenie, ale zaraz entuzjastycznie skinal glowa. -Jasne! Jakikolwiek masz plan, chocby nawet szalenczy i niebezpieczny, z gory go przyjmuje. Nie widze tu duzych szans na szczesliwa przyszlosc dla ambitnego mlodego mezczyzny! -Plan, ktory mam, jest bardzo niebezpieczny. I bardzo wiele rzeczy moze w nim nawalic. Ale to nasza jedyna szansa ucieczki. Dobrze, przystapmy do dziela. I zgodnie z jego instrukcjami przystapili do dziela. Zmusil ich do tak maksymalnego wysilku i skupienia, w jakim sam zyl od dawna. Robota szla szybko. Tylko raz Rachel zapytala w wahaniem: -Czy nie przyjmujesz zbyt optymistycznych zalozen? Budujesz przypuszczenia na przypuszczeniach. Prawie nic nie wiemy o domach Potworow. -Jesli sie myle, bedziemy martwi. A co innego czeka nas tutaj? Rachel westchnela i opuscila glowe, potem powrocila do swego zajecia. Innym razem wybuchnal Roy. Odkad sie tu zjawil, sporo zdazyl sie nauczyc i mniej tez rzeczy przyjmowal na wiare. -Eryku, nie masz zadnych podstaw by przypuszczac, ze to bedzie dzialac. Nawet Rachel, ktora jest z Ludu Aarona, mowi, ze nie slyszala o czyms takim. -Slyszala, slyszala. Tyle, ze nazywalo sie to inaczej... prawo Archimedesa. A ja, przeprowadzilem sporo doswiadczen. To zadziala. 186 Kiedy przygotowania zblizaly sie juz do konca, zaczeli dokladnie wyliczac czas, w jakim regularnie kazdego dnia byli karmieni. Plan Eryka byl dosc skomplikowany, a jego wykonanie mialo nastapic tuz przed poraposilku, o ile oczywiscie wczesniej nie zdarzy sie cos nieoczekiwanego.Zaczeli tez oszczedzac zywnosc i wode. Kto wie, kiedy podczas wedrowki beda mogli uzupelnic ich zapas? Rachel ze smutkiem przygladala sie swojemu podartemu i poszarpanemu plaszczowi i rozrzuconej po calej klatce zawartosci jego kieszeni. -Szkoda mi tylko - powiedziala zalosnie - ze musielismy zniszczyc moj neutralizator protoplazmy Poswiecilismy na jego zbudowanie tyle pracy i badan. I to on byl wlasnie powodem mojej obecnosci tutaj. Teraz mam wrocic do mojego ludu bez niego, po tym wszystkim... -Jesli w ogole wrocimy do twojego ludu - przerwal jej lagodnie Eryk, ktory wlasnie pracowal nad zagieciem tego podluznego przedmiotu - mozesz im powiedziec to, co najwazniejsze: ze urzadzenie dziala. Jesli im to potwierdzisz, na pewno zbuduja nastepne. My natomiast nie mamy nic innego, z czego mozna by zrobic mocny hak. A bez mocnego haka, nawet jesli nie zawiedzie nic innego, nie mamy najmniejszych szans. Teraz podszedl do nich tez Biegacz. -Wiesz, przemyslalem to jeszcze raz. Trzeba przywiazac hak do moich rak. Jestem tak samo silny jak ty, ale ty jestes zreczniejszy. Mysle, ze lepiej poradzisz sobie z wlazem. Obiecuje, ze bede trzy mal hak z calych sil. Eryk zakonczyl wlasnie zamiane neutralizatora protoplazmy w zwykly zgiety kawal metalu. Zastanowil sie przez chwile. Potem skinal glowa. -Dobra, Roy Tak wlasnie zrobimy. Tylko nas utrzymaj! Wreczyl prosty koniec preta Royowi. Ten zacisnal na nim obie dlonie. Eryk zas przywiazal mu hak do rak, obwiazujac dokladnie jego przedramiona. Hak stal sie niemal czescia ciala Roya. Teraz z kolei sami przywiazali sie do tego, co pozostalo z plaszcza, umocowali tez na nim swoj ekwipunek. Obaj mezczyzni po raz ostatni poprawili lampy na czolach, a potem Eryk polecil Rachel stanac posrodku i zwiazal ja z Royem i ze soba. -Gdyby puscilo wiazanie, obejmij mocno Roya - poradzil jej. -Ja chwyce cie pod ramiona. 187 Kiedy zakonczyl prace, wszyscy troje tworzyli jeden bezksztaltny tlumok. Zwrocony na zewnatrz Roy dzierzyl dlugi hak, przywiazany dla bezpieczenstwa do jego rak.Uslyszeli Potwora, ktory zblizal sie z zywnoscia i z trudem legli na podlodze klatki. -No to do dziela - powiedzial jeszcze Eryk. - Udawajcie martwych. 22. Tym razem do klatki nie posypala sie zywnosc.Zamiast tego nastapil dlugi, trwajacy niemal w nieskonczonosc okres oczekiwania. Wszystkimi zmyslami czuli, ze Potwor im sie przyglada. Tak jak postanowili wczesniej, mieli mocno zamkniete oczy, a wszystkie miesnie sprawialy wrazenie zesztywnialych. Tak mialo byc az do momentu, gdy znajda sie w powietrzu. Z tego co wiedzieli, wzrok Potwora mogl byc wystarczajaco ostry, by dostrzec ruchy ich powiek. Byc moze mogl tez uslyszec ich oddech, ale tutaj musieli juz zaryzykowac. -Albo bedziemy powstrzymywac oddech jak dlugo zdolamy -wyjasnial im Eryk - i zaryzykujemy, ze moze sie to skonczyc glebokim, glosnym wdechem w najmniej odpowiednim momencie, albo bedziemy oddychac caly czas tak lekko i plytko jak to mozliwe. Wyobrazcie sobie, ze spicie. Sprobujcie sie rozluznic i uwierzyc, ze wszystko pojdzie dobrze. Ale to nie bylo takie latwe. Jak dlugo mogli tak wytrzymac, lezac w absolutnym bezruchu, z zamknietymi oczami. Bardzo ciezko im bylo zwalczyc chec uchylenia na mgnienie tylko powieki, by zobaczyc co sie dzieje. Wreszcie poczuli wokol siebie jakis ruch, i zaraz potem chlod zielonej liny, owijajacej sie wokol ich cial i przywierajacej do ich skory. Szarpniecie, i uniesli sie w gore polaczeni ze soba. Ekwipunek obijal sie z grzechotem. Teraz naprawde potrzebowali samokontroli. To, czego doswiadczali opusciwszy bezpieczna solidnapodlo- 189 ge, bylo przerazajace ale wlasnie moze dzieki temu, iz mieli zamkniete oczy, zdolali pokonac uczucie paniki. Najgorszy moment, nastapil, gdy Potwor przystapil do obserwacji na bliska odleglosc, wciaz trzymajac ich w powietrzu. Poczuli ohydny, obcy oddech. Wiedzieli, ze znajduja sie tuz przy glowie Potwora. Mimo to musieli trwac w bezruchu i utrzymac kontrole nad przepona. Eryk nie oddychal i mial nadzieje, ze pozostali robia to samo, ze ich oddech zamarl tak jakjego- O czym mogl teraz myslec ten olbrzym? Czy czul rozczarowanie, ze jego tak dobrze zapowiadajacy sie eksperyment nagle zakonczyl sie kleska? Czy w ogole odczuwal cos, co moglo byc zrozumiale dla ludzi? Czy to rozczarowanie nie zmieni jego dotychczasowego postepowania wobec ludzkich cial? Potwory zdaja sie rozumiec smierc, powiedziala kiedys Rachel. Kiedy ludzie byli martwi, nie interesowali sie nimi wiecej, po prostu pozbywali sie cial. Na tym glownie opieral sie caly plan Eryka, ale co bedzie, jesli tym razem przewazy ciekawosc, dlaczego ta trojka tak nagle zmarla, chec sprawdzenia przyczyny? A jesli ta ciekawosc naprawde przewazy... Eryk z trudem powstrzymywal drzenie. Plan zawiodl. Jakby w odpowiedzi na jego mysl cieple cialo zony w jego ramionach zadrzalo wyraznie. Potwor chyba podjal decyzje, bo opuscil line i ruszyl w droge. Eryk odwazyl sie teraz nieco rozejrzec. Ostroznie uchylil powieki, choc cale cialo wciaz utrzymywal usztywnione. Nie zobaczyl wiele, bo wirowali wokol wlasnej osi na koncu zielonej liny, a poza tym, wielkie plywaki, ktore umocowal pod ramionami, przesunely sie w okolice twarzy. Totez sporo czasu uplynelo nim mogl wreszcie z cala pewnoscia stwierdzic, ze byli niesieni ku wielkiemu, bialemu blatowi, na ktorym odbywaly sie wiwisekcje. Jak dotad dobrze. Posrodku tego blatu znajdowal sie czarny otwor, ktory byl centralnym punktem jego planu ucieczki. Tylko czy zostana rozdarci na kawalki na tym blacie, czy tez szybko i bezbolesnie wrzuceni w ten otwor, tak jak mieli nadzieje? Nagle wystraszyl sie, ze Potwor dokona sekcji, ze te tygodnie spedzone na obserwowaniu Potworow, cale dnie spedzone na dyskusjach z Rachel i Royem nie zdaly sie na nic. To sie nigdy nie uda! Jak on, Eryk mogl przewidziec, co zrobi Potwor? Przeciez Potwor na pewno zauwazyl caly ten dziwny sprzet, ktory maja na sobie, ze wszyscy troje sa ze soba scisle polaczeni? Lepiej 190 juz teraz rozciac rzemienie i przygotowac sie do biegu we wszystkich kierunkach, gdy tylko poczuja pod stopami blat. Komus moglo sie udac, ktos mogl przetrwac! Powiazani razem nie mieli zadnych szans.Eryk wzial sie jednak w garsc. Potwory dotad ignorowaly wszelkie przedmioty jakie znajdowali przy ludziach. Wiele razy sam to stwierdzil, a Rachel calym autorytetem swej wielkiej wiedzy potwierdzala, ze nigdy nie zaobserwowano odstepstwa od tej reguly. Potwory chyba nie dostrzegaly zadnego zwiazku miedzy przedmiotami posiadanymi przez ludzi a ich inteligencja. Nie chodzilo przy tym o to, ze przedmioty Potworow i ludzi byly tak zupelnie i calkowicie rozne. Ludzie dla Potworow byli tylko robactwem, dokuczliwym, bezmyslnym robactwem, wystepujacym na tej planecie; szkodnikami, ktore zjadaly jedzenie i niszczyly wlasnosc Potworow. Rzeczy, ktore ludzie nosili na sobie, albo przenosili z miejsca na miejsce, byly w ich rozumieniu smieciami, gromadzonymi przez insekty. Potwory najwyrazniej nie dostrzegaly zwiazku miedzy ludzmi zamieszkujacymi dziury w ich scianach, a tymi dumnymi wlascicielami planety, ktorych pokonali wiele wiekow temu. Inna sprawa - pomyslal gorzko Eryk - ze ignorancja Potworow nie byla az tak zadziwiajaca. Jesli wezmie sie pod uwage przepasc, jaka dzielila ich przemierzajacych przestrzen kosmiczna przodkow, tych poetow i filozofow, o ktorych opowiadala mu Rachel, od przerazonych istot pomiedzy ktorymi sie znajdowal. Opanuj sie, Eryku, nakazal sobie. Plan moze sie uda, a moze zawiedzie, ale probowanie teraz czegos nowego bylo pewnym samobojstwem. Wkrotce sami sie przekonaja co jest im przeznaczone. Teraz, gdy uspokoil nieco nerwy, Eryk uslyszal ciezkie oddechy towarzyszy niedoli i zrozumial, ze w ich glowach klebia sie podobne mysli: rozciac laczace ich wiezy i zaczac bieg o zycie gdy tylko poczuja pod stopami bialy blat, czy czekac na rozwoj wypadkow. Przypomnial sobie o swych obowiazkach jako dowodcy. -Uspokoj sie, Rachel. Roy, spokojnie, spokojnie -wyszeptalniemal nieslyszalnie. - Wszystko idzie bardzo dobrze, najlepiej jak moze. Przygotujcie sie do dalszego dzialania. Nie odwazyl sie odwrocic glowy i spojrzec na ich twarze, ale czul, ze spokojny ton jego glosu odnosi wlasciwy skutek. Krotkie, niemal konwulsyjne wydechy staly sie dluzsze, normalniejsze. Wiedzial, skad 191 wpadl na taka mysl, na takie slowa. Tak wlasnie zazwyczaj Thomas Niszczyciel Pulapek uspokajal swych ludzi, kiedy stali twarza w twarz z przeciwnikiem. Byc moze wszyscy wodzowie w historii ludzkosci uzywali tych samych slow.Znajdowali sie juz nad rozleglapowierzchniabialego stolu. Eryk poczul, ze jego zoladek kurczy sie ze strachu. Co Potwor zamierzal z nimi zrobic? Co Potwor... Zrobil dokladnie to, na co liczyli. Obnizyl zielona line wprost do czarnego otworu posrodku stolu i puscil ich. Martwi byli dla niego warci mniej niz smiecie. Polecieli na dol, przylegajac scisle jedno do drugiego. Dziura, w miare jak nia mkneli, wydawala sie coraz glebsza. Gdy zanurzyli sie w ciemna czelusc, rozlegl sie przerazajacy krzyk. Krzyczal Roy Ale nie byl to wrzask wynikajacy z bolu, nie, w tym krzyku byl strach, desperacja, przytlaczajacy lek. I Eryk rozumial, czemu Roy krzyczy. Rozumial, bo czul to samo. Mimo wszystkich przygotowan i dyskusji, te same przyprawiajace o szalenstwo mysli kolataly sie w jego umysle i ledwie sie powstrzymywal, by nie dac im ujscia w przerazliwym wrzasku. Jesli jego kalkulacje byly sluszne, opadali na dol, w kanaly terytorium Potworow, gdzie docierali tylko martwi ludzie. Teraz zmarli na nich czekali. Jaka wartosc mialy godziny czy dni racjonalnych i logicznych rozwazan o uzyciu tej drogi ucieczki, jaka wartosc mialy wszystkie podjete swiadomie decyzje, w zderzeniu z lekiem, ktory czail sie gleboko w podswiadomosci kazdego z nich juz od wczesnego dziecinstwa, od momentu, kiedy ujrzeli pierwsza w swym zyciu ceremonie oddawania zmarlego kanalom. Kanaly zamieszkiwaly wilgotne, gnijace legiony zmarlych, a umarli byli msciwi, byli odrazajacy. Nie pozwola powrocic nikomu, kto odbyl juz te sama ponura podroz, co oni. I o tym wlasnie przypomnial sobie Roy. Ciemny szyb nie byl droga ku wolnosci wybrana przez doroslego mezczyzne; byl cmentarzem, ktorego tak strasznie bal sie maly chlopiec, chlopiec ktory wciaz przeciez mieszkal gdzies tam w podswiadomosci wojownika. I wojownik stracil panowanie nad soba wojownik krzyczal ze strachu! Ten krzyk mogl ich kosztowac zycie. Zielona lina, wijac sie, opadla w ciemna czelusc w slad za nimi. Eryk ujrzal ja odwracajac z wysilkiem glowe w gore. Kolysala sie na tle bialego otworu, bramy swiata Potworow, a potem opadla na cala dlugosc i zatrzy- 192 mala sie bezsilnie o mniej wiecej wysokosc czlowieka nad ich glowami. Zwezala sie i wydluzala jeszcze bardziej, wciaz szukajac ich cial...Wtedy poczul silne uderzenie, tak silne jak wtedy, gdy zostal rzucony na podloge klatki Potworow. Woda! - zdal sobie sprawe w kilka sekund po uderzeniu, gdy jeszcze walczyl o odzyskanie swiadomosci. Instynktownie wstrzymal oddech i z calej sily zacisnal rece na torsie Rachel. Rzemienie, ktorymi byli powiazani, wciaz trzymaly. Czul, ze Rachel nadal jest polaczona z Royem, czyli wszyscy razem opadali w chlodna czelusc, nizej i nizej. Ta czesc planu powiodla sie. Teraz wszystko zalezalo od plywakow, ktore skonstruowal. Kazde z nich mialo umocowana pare takich plywakow na wysokosci ramion. Wykonal je z wodoodpornego materialu plaszcza Rachel, napelnil powietrzem i zapieczetowal ta klejaca substancja ktorej Lud Aarona uzywal do reperacji ubran. -Ale, Eryku - przypomnial sobie slowa Rachel - nikt nie te stowal tego kleju w takich warunkach, w takiej wilgotnosci, pod ta kim cisnieniem, przez tak dlugi czas... -My to zrobimy - powiedzial wtedy. - Zobaczymy czy ta sub stancja jest naprawde taka dobra. Od wyniku tego testu bedzie zale zalo nasze zycie. Ich zycie zalezalo teraz od tak wielu czynnikow. Od tego na przyklad, by opadli dosc gleboko, zeby prad ich wepchnal do glownego kanalu. Inaczej, dzieki wyporowi swych plywakow zostana z powrotem wyrzuceni na powierzchnie w centralnym szybie, skad Potwor wylowi ich bez najmniejszego trudu. Na razie wciaz opadali ale coraz wolniej. Kiedy znow bedzie mogl zaczerpnac powietrza? Opadali i opadali, a wokol nich byla tylko woda. Eryk zaczynal juz niemal tracic przytomnosc. Wbil palce silniej w ramie Rachel. Jego pluca zdawaly sie eksplodowac... Nagle woda wokol nich zmienila sie, zmienil sie tez kierunek ich podrozy. Rzucila nimi jakas gwaltowna turbulencja, zawirowali kilka razy, a potem cisnelo nimi w gore, w dol, znowu w gore... wreszcie nurt uspokoil sie. Byli w rurze sciekowej. Jednak plywaki utrzymywaly ich glowy nad powierzchnia bystrego pradu. Eryk gleboko wciagnal powietrze w pluca. Slyszal, ze Rachel i Roy robia to samo. Jak dobrze bylo znow oddychac! Smierdzace powietrze sciekow wydawalo mu sie cudowne! 13 - O ludziach... 193 -Udalo sie - wykrztusila Rachel w chwile pozniej. - Kochanie,udalo nam sie! Nie chcial jej przypominac, ze udal sie dopiero drugi krok. Teraz miala nastapic trzecia czesc planu. I jesli cos pojdzie nie tak, na nic sie zda wszystko, co do tej pory osiagneli. Dokad uchodzily scieki Potworow? Rachel wspominala cos o oceanie albo zakladzie surowcow wtornych... Oby tylko nie musieli sie o tym przekonac na wlasnej skorze. -W porzadku Roy? - zawolal, uwazajac by nie lyknac przy tym wody. -W porzadku! - uslyszal Roya przez ryk strumienia. - Hak jest gotowy, powiedz tylko kiedy. Opadali wciaz w dol rura, ktorej srednice Eryk ocenial na polowe wysokosci zwyklej jamy. Nierowny strop rury znajdowal sie niewiele powyzej ich glow, nieco mniej niz o dlugosc ramienia. Czekala go nielatwa decyzja. Jedyne miejsce, przez ktore mogliby sie wydostac, to spojenie rur, przy zalozeniu, ze mozna je otworzyc od wewnatrz. Rachel i Roy zgodzili sie, ze teoretycznie jest to mozliwe, ale mowiac to mieli bardzo nietegie miny. Ale i tak spojenie trzeba bylo dokladnie wybrac, zeby nie wyjsc z rury jeszcze na terytorium Potworow, bo natkneliby sie tylko na twarda sciane waskiego tunelu. Dopiero gdy rura wchodzila w sciane, otaczal ja material izolujacy, ktory ludzie nazywali jamami. Tam kazde zlacze rur moglo byc uzywane przez jakis szczep do usuwania nieczystosci i w celach pogrzebowych, a wtedy w podlodze korytarza nad rura powinna byc wykrojona dziura. Inna sprawa, ze otworzenie spojenia rury od wewnatrz bedzie bardzo ciezkim i wyczerpujacym zadaniem, a jesli nad rura znajda twarda podloge, beda musieli ponownie zanurzyc sie w nurt... bardzo zmeczeni i bardzo zrezygnowani. A wiec powinni dokonac proby raczej pozniej niz wczesniej. Musza odczekac, by zyskac calkowita pewnosc, ze sa juz w obrebie scian. Tylko, ze woda byla przerazliwie zimna, a istoty z jam, od dawna juz nie zyjace Na Zewnatrz, zle znosily zimno. Ponadto mijali po drodze uj scia mniejszych kanalow, ktorymi do ich kanalu, wplywaly kolejne porcje odchodow i wody. Mialo to dwa efekty. Po pierwsze podnosil sie poziom wody, a tym samym byli coraz blizej stropu rury, po drugie szybkosc nurtu stawala sie coraz wieksza. Mieli coraz mniej miejsca, a bystry nurt mogl wkrotce uniemozliwic Royowi chwyce- 194 nie spojenia rury hakiem. A jesli Roy zawiedzie, nie wydostana sie stad nigdy.Tak wiec Eryk zadecydowal, ze trzeba chwytac najblizsze spojenie, jakie beda mijac. To czy im sie uda, jest oczywiscie kwestia szczescia, ale on czul, ze moze polegac na swoim szczesciu. Mial go z pewnoscia wiecej niz ojciec - udalo mu sie wydostac z terytorium Potworow i wyciagnac stamtad zone. Zaczal wypatrywac spojenia, oswietlajac strop rury snopem swiatla z lampy na czole. Probowal cos zobaczyc ponad pluskajacymi falami i plynacymi smieciami. Jest! Waska szczelina, do ktorej zblizali sie bardzo szybko. Eryk zwezil zrenice wytezajac wzrok. Tak! To bylo spojenie. -Roy! - wrzasnal. Machnawszy gwaltownie reka nad powierzch nia nurtu, wskazywal przez moment ten punkt. - Widzisz? Sprobuje my tutaj! Promien lampy Roya popelzl po suficie i dotarl do szczeliny wskazywanej przez swiatlo Eryka, teraz juz bardzo bliskiej. -Widze! - uslyszal Eryk. - Przygotujcie sie. Teraz! Roy machnal hakiem gdy mkneli pod spojeniem i zaczepil o jego krawedz. Zatrzymali sie kolyszac sie tylko w glosnym, bystrym strumieniu. Potem zas pomkneli dalej z nurtem - hak zesliznal sie. Roy zaklal gniewnie. -Nie zdolalem mocno zaczepic. Prawie go mialem. Ale zle to zrobilem. Nalezy mi sie oddanie kanalom zywcem! Mimo kiepskiej sytuacji, Eryk usmiechnal sie ponuro. W rzeczy samej Roy wlasnie byl oddany zywcem kanalom. Powstrzymal sie jednak przed uwagami na ten temat. -To moja wina - rzekl zamiast tego. - Za pozno ci powiedzia lem. Nastepnym razem dam ci wiecej czasu. Jednak zaczynal sie martwic. Jego cialo dretwialo z zimna. Pozostali tez na pewno tracili czucie - z kazda chwila szanse Roya na wlasciwy chwyt zmniejszaly sie. Jak ich przodkowie mogli wytrzymac te niskie temperatury Na Zewnatrz? Jesli wierzyc Rachel, niektorzy sami ich szukali i specjalnie zazywali kapieli w lodowatej wodzie. To byly czasy prawdziwych bohaterow. Ale on nie byl bohaterem i lodowate zimno pozbawialo go wladzy w czlonkach, z kazda chwila bylo coraz gorzej. A i prad byl teraz wyraznie silniejszy niz na poczatku podrozy. Jesli nawet Roy zaczepi hakiem nastepne spojenie, na pewno nie utrzyma ich dlugo. Beda musieli dzialac naprawde szybko. 195 Tkniety ta mysla, siegnal za pas na torsie i wyciagnal noz, ktory swego czasu odziedziczyl po Jonathanie, synu Daniela. Przecial rzemienie laczace go z Rachel. Teraz trzymal ja wylacznie rekoma, ale musial zaryzykowac, jesli chcial sprawniej wykonac swoja czesc pracy.-Co z toba kochanie? - spytal, bo nagle zdal sobie sprawe, ze nie slyszal jej glosu juz od dosc dawna. A przeciez byla w ciazy. Nie odpowiedziala. -Co z toba!?-zapytal glosniej. -Zimno - wyszeptala cicho. - Eryku, zimno mi i jestem wyczer pana... dlugo juz nie wytrzymam... Z narastajacym strachem wpatrywal sie w strop rury. Nastepna szansa bedzie zarazem ich ostatnia. Lepiej dac Royowi duzo czasu na przygotowanie sie. Tym razem Roy musi... W tej wlasnie chwili Eryk dostrzegl slaby zarys szczeliny daleko przed soba i krzyczac wskazal go. Roy rowniez zauwazyl spojenie i przygotowal sie. -Tym razem chwyce. Obiecuje - wystekal, szczekajac zebami. Gdy mijali cel, uderzyl silnie nogami wychylajac sie mocniej nad powierzchnie wody. Wsadzil hak w ryse biegnaca wzdluz brzegu spojenia rur. Zaczepil sie. Zakrzywiony metal tym razem zdolal ich utrzymac. -Reszta w twoich rekach, Eryku - sapnal. - Ruszaj! Rachel byla wciaz bezpiecznie przywiazana do Roya, ale Eryk nieomal oderwal sie od nich, gdy zatrzymali sie tak gwaltownie. Utrzymal sie zaledwie jedna reka ktora zesliznela sie z ramienia Rachel ku jej szyi. Jednak utrzymal sie. Teraz przyciagnal sie ku niej ponownie obejmujac ja druga reka. Potem zas chwycil Roya. Z wysilkiem dzwignal sie wyzej i podciagajac sie wzdluz ich drzacych z zimna cial, stanal na ramionach Biegacza. Byly wilgotne i sliskie, ale zdolal utrzymac rownowage, bo udalo mu sie uchwycic lewa reka pret haka. Dobyl noza i zabral sie z energia za spojenie rury. Pod jego stopami zas Roy walczyl rozpaczliwie, by chwycic oddech, gdyz ciezar ciala Eryka wpychal go pod powierzchnie scieku. Eryk wiedzial dokladnie, co ma robic. Niezliczona ilosc razy cwiczyl to w myslach. Powtarzal to sobie takze gdy plyneli, gdy wypatrywal spojenia, gdy wdrapywal sie na ramiona Roya. Musial po prostu odwrocic czynnosci, ktore wykonywal otwierajac spojenie rury od zewnatrz, z jamy. 196 To powinno dac efekt.W jamie najpierw obracalo sie plyte w prawo. A wiec tutaj Eryk naparl nozem w lewo. Wysunal noz przez szczeline, a potem z kolei sprobowal w prawo. Teraz! Dokladnie w tym mgnieniu oka, kiedy ciezka plyta wciaz sie poruszala, musial pociagnac w dol rekojesc noza, uzywajac go jak dzwigni. Oby tylko ostrze nie peklo. Plyta przesunela sie w gore. Teraz Eryk puscil hak, ktorego sie trzymal lewa reka i wepchnal palce obu rak w nowo powstala szczeline. Pchnal z calej sily na jakajeszcze bylo go stac. Plyta poruszyla sie. Odsunal ja! Wydzwignal sie przez otwor. Rozplaszczony niewygodnie na zewnetrznej stronie rury, mial nad soba sufit korytarza. Co to, terytorium Potworow czy juz jamy? Ajesli jamy, czy mieszkajatu gdzies ludzie, ktorzy wycieli w suficie otwor? Tak. Poczul niewiarygodna ulge, widzac niedaleko znajomy zarys klapy. Mogli stad wyjsc! Znow wcisnal ostrze noza w waska szczeline i uzyl go jako dzwigni. A kiedy pokrywa nieco sie poruszyla, naparl na nia od dolu ramieniem. Obejmujac nogami rure, dzwignal sie w gore. Klapa uniosla sie i ciezko przesunela po podlodze korytarza. Teraz Eryk mogl stanac wyprostowany, spojrzec na znajome sciany i strop. Blogoslawione, blogoslawione jamy! Zsunal sie jednak zaraz na dol i kladac sie na powierzchni rury zajrzal do wewnatrz przez otwarte spojenie. Twarz Roya byla sina, a glowa Rachel spoczywala bezwladnie na jego ramieniu. -Nie po... moge wiele... -uslyszaljego glos. - Musisz...sam... jesli mozesz... ja... koncze... Eryk wychylil sie na dol i oburacz chwycil Roya pod pachy. Dosc latwo udalo mu sie wydzwignac ich oboje mniej wiecej na polowe wysokosci, potem jednak, gdy przestal mu pomagac wypor wody, stali sie nagle niesamowicie ciezcy, za ciezcy aby mogl ich wyciagnac. Desperacko sprobowal ponownie. I wtedy Roy podjal jeszcze ostatnia probe. Oparl sie lokciami, ktore wciazjesz-cze zreszta mial obwiazane rzemieniami przytrzymujacymi hak, o brzeg wlazu i podciagnal sie z wysilkiem. I to wystarczylo aby pomoc ciagnacemu go Erykowi. Zdolal wydobyc ich oboje. Odpoczeli przez moment, z wysilkiem lowiac powietrze. Potem obaj mezczyzni wstali jeszcze raz i wdrapali sie, wlokac nieprzytomna Rachel, na podloge znajdujacego sie nad nimi korytarza. Tam upadli bez sil. 197 Ale Eryk byl dowodca i mezem. Ciazyly na nim obowiazki. Zmusil sie wiec do wstania. Rozcial rzemienie laczace Roya z Rachel. Uwolnil tez Roya od haka. Potem jednak zajal sie zona. Jej wyglad przerazil go. Oddech miala bardzo plytki, a cialo przerazliwie chlodne. Chociaz sam szczekal zebami z zimna, nie zwazajac na to zaczal wsciekle ja masowac. Piersi, ramiona, plecy, stopy...-Rachel! - krzyknal zrozpaczony. - Rachel... Stracic ja po tym wszystkim! Jej powieki uchylily sie. -Czesc kochanie - wyszeptala slabo. Wziela pierwszy glebszy oddech, potem nastepny i usmiechnela sie. - Czesc - powiedziala ponownie teraz juz glosem nieco bardziej przypominajacym jej wla sny. - Udalo nam sie. -Udalo sie! - zgodzil sie radosnie Eryk. Chwycil jamocno w ra miona i zaczal obsypywac pocalunkami jej blada twarz. Potem jeszcze nalezalo wsadzic pokrywe na miejsce. Byli znow w jamach, tu obowiazywaly pewne prawa, ktorych teraz znow nalezalo przestrzegac. -Roy, wez moj ekwipunek! Rachel, obejmij mnie za szyje. Poniose cie. -Dokad? - spytal Roy wstajac z wysilkiem i zbierajac porozrzucane rzeczy Eryka. - Dlaczego musimy stad isc? -Bo nie wiemy, jaki szczep uzywa tego ujecia wody. Nie wiemy tez, jak czesto to robi. Musimy wiec odejsc kawalek dalej i znalezc jakas bezpieczna nisze. Tam dopiero odpoczniemy. Rachel byla teraz bardzo ciezka, a wszystkie bolace miesnie Eryka, zwlaszcza miesnie ramion i nog, niemal odmawialy posluszenstwa. Ale po tym wszystkim co przeszla nie mogl od niej wymagac, by szla sama. Zreszta i tak, jeszcze nim znalezli jakies miejsce postoju, juz spala z glowa oparta na jego piersi. Nie poszli daleko. Mineli tylko kilka zakretow i skrzyzowan korytarzy. -Tutaj sie przespimy - powiedzial Eryk, kladac delikatnie Ra chel na podlodze. - Oglaszam nadejscie nocy. -Udalo nam sie uciec z terytorium Potworow! - zawolal Roy, jakby dopiero teraz dotarlo to do jego swiadomosci. - Wydostalismy sie z Klatek Grzechu. Wydostalismy sie z kanalow! Wciaz zyjemy i jestesmy w suchym i bezpiecznym miejscu! -1 tylko nie mamy poj ecia - przypomnial mu Eryk - gdzie wlasciwie jestesmy. 23. budziwszy sie, Eryk zawahal sie przez moment z ogloszeniem dnia. Delikatnie przesunal reka po wlosach Rachel, ktora spala z glowa oparta na jego piersi. Wciaz wygladala na bardzo zmeczona. Postanowil wiec, ze zostana tutaj jeszcze jeden dzien. Jednak Rachel po przebudzeniu nie chciala nawet o tym slyszec.-Wiem, o co sie martwisz. Ze moge poronic. Ale kochanie, jesli nie poronilam wczoraj, nie sadze, by cos moglo mi zaszkodzic. My, kobiety z Ludu Aarona, potrafimy byc rownie twarde jak kobiety z zewnetrznych jam. -Ale przed nami dluga podroz. Wiele, wiele dni. -Tym bardziej musimy ruszac natychmiast, najdrozszy. Nie mamy zywnosci na wiele, wiele dni. Nie mamy tez czasu na wyprawy, by jazdobyc. Nic mi nie bedzie. Jesli poczuje, ze zbliza sie przedwczesny porod, natychmiast dam ci znac i zatrzymamy sie. Obiecuje sie nie forsowac. Roy, ktory usiadl kolo nich, zdecydowanie poparl Rachel. -Eryku, nie chodzi tylko o to, ze czeka nas dluga podroz. Be dziemy sie blakac, czesto nadkladac drogi, cofac sie. Sam powiedzia les wczoraj w nocy, ze nie wiesz, gdzie jestesmy. Tym trudniej be dzie nam trafic tam, gdzie chcemy byc. Dlatego im predzej ruszymy, tym lepiej. Eryk wiedzial, ze oboje maja racje, ale postanowil choc troche odwlec moment wyruszenia. W koncu musieli najpierw zjesc sniadanie. Potem nakazal przejrzenie ekwipunku, sprawdzenie zapasow 199 zywnosci, ktorym moglo zaszkodzic dlugie przebywanie w wodzie. Wreszcie wyslal Roya, by oproznil ich manierki i ponownie napelnil je swieza woda z rury, ktora jak zwykle biegla rownolegle do przewodow kanalizacyjnych. Na koniec zazadal mapy, ktora niosla Rachel, nalegajac na uwazne zapoznanie sie z nia co byc moze pozwoli im na odkrycie drogi do ich wczesniej uzgodnionego celu podrozy -jam Ludu Aarona.Mapa wzbudzila dosc duze zainteresowanie Roya - byla przeciez pierwsza jaka widzial. Powrociwszy z manierkami, usiadl za plecami Eryka, i zagladajac mu przez ramie, staral sie pojac, w jaki sposob te dziwne linie i znaki moga przedstawiac jamy, sciany i potencjalnych wrogow. Eryk odpowiadal na jego pytania cierpliwie i niezwykle szczegolowo. W koncu kazde zdanie, kazda odpowiedz oznaczala wiecej odpoczynku dla Rachel. Ta zas lezala na podlodze w niewielkiej odleglosci od nich. Twarz miala lekko zatroskana dlonie obejmowaly brzuch, ktory zaczynal byc juz nieco bardziej kragly niz normalnie. Ale Roy stracil cale zainteresowanie dla mapy, gdy dowiedzial sie, ze prozno na niej szukac miejsca, w ktorym obecnie sie znajduja. Odszedl zniecierpliwiony i zaczal szykowac ekwipunek, zaciagac rzemienie, sprawdzac plecak, mocowac na plecach wlocznie w takiej kolejnosci, w jakiej mial zamiar ich uzywac. -Tak jak wszystkie przedmioty Ludu Aarona - uslyszal Eryk jego gniewne pomruki. - Jak wszystko, co nalezy do Obcych. Ich rzeczy wydaja sie wspaniale, tylko niczemu nie sluza. Tutaj nie pasuje, ale przyda sie jutro, przyda sie w innym miejscu... Przekleci pyska-cze i ich wynalazki! Jego narzekanie rozdraznilo Eryka i juz mial mu przypomniec, ze to dzieki niektorym wynalazkom Ludu Aarona udalo im sie uciec. Dzieki wodoodpornemu plaszczowi, dzieki neutralizatorowi proto-plazmy, ktory jako jedyny kawalek metalu jakim rozporzadzali, mogl posluzyc jako hak. Przypomnial tez sobie, jak to calkiem nie tak dawno Roy entuzjastycznie nasladowal zwyczaje i ubior Obcych. Nie powiedzial jednak nic. Wszyscy troje musieli odbyc te dluga podroz w zgodzie, musieli calkowicie na sobie polegac... Ponadto juz dawno temu, podpatrujac swego wuja, Eryk zauwazyl, ze dowodca nie powinien wdawac sie w klotnie jesli tylko ktos wprost nie kwestionuje jego rozkazow albo grupie ktora wiedzie nie zagraza bezposrednie niebezpieczenstwo. A poza tym - Eryk az sie usmiechnal - marudzenie Roya oznaczalo tylko jedno. Znow stawal sie wojownikiem 200 Ludzkosci, a w najblizszej przyszlosci w tej roli bedzie bardziej przydatny niz jako zalosny imitator Obcych. Przynajmniej dopoki nie dotra do jam Ludu Aarona.Zerwal sie wiec ochoczo na nogi, porzucajac zbedne pomstowania. -No dobra wszyscy! - zawolal zgodnie z tradycja wezwanie do marszu, ktorego druga niezbyt zrozumiala czesc pochodzila ponoc od samych Przodkow. - Komu w droge, temu kopa! Chwile pozniej wedrowali juz gesiego waskim tunelem. Eryk na przedzie, Rachel w srodku. Doswiadczenia poprzedniego dnia wyczulily Eryka co do jednej rzeczy - zdal sobie nagle sprawe z tego, czego dotad nie dostrzegal, z ciepla panujacego w jamach. I wiedzial juz, ze tego ciepla potrzebowaly dla siebie same Potwory i one tez je stworzyly, ale niewatpliwie bylo ono takze korzystne dla ludzi. Ludzie i Potwory mieli zadziwiajaco duzo wspolnych potrzeb... Dokad teraz wiodl swamalutka grupe? Byli calkowicie zagubieni w nieznanej, a przez to niebezpiecznej okolicy - tylko tej jednej rzeczy mogl byc pewien. Ale to on byl Przepatrywaczem Sciezek. To on powinien znac wlasciwa droge, chocby w obcym terenie. Na kazdym rozgalezieniu korytarza zatrzymywal sie, patrzyl uwaznie we wszystkie odnogi wypatrujac czajacych sie wrogow, potem zas kierowal wzrok na podloge. Podloga byla najwazniejsza. Decydowal sie wreszcie na jeden z korytarzy i skrecal w niego raptownie, a oni szli za nim co najwyzej wymieniajac ciche uwagi. Wiedzial, ze nie moze zobaczyc wlasciwej drogi, jedynie moze ja wyczuc. I tutaj jego stopy byly bardziej przydatne niz oczy. To stopy mialy znalezc wlasciwy szlak. Musial polegac na swoich pietach i palcach. Musial wyczuc kazda informacje, jaka przekazywalo mu podloze... Kiedy wreszcie zatrzymali sie na noc i zarazem na jedyny tego dnia posilek, ponownie wyjal mape i studiowaljadokladnie. To samo uczynil tez zaraz rano, gdy tylko obudzil Rachel i Roya. Staral sie dokladnie wyryc sobie w pamieci system jam i korytarzy, tak odlegly od miejsca, w ktorym teraz byli. Wiedzial, ze dla nich to nie ma sensu. -Co probujesz tam znalezc, kochanie? - spytala wreszcie Ra chel, gdy po dlugim namysle poprowadzil ich w jedna z odnog, a kiedy ta zaczela piac sie pod gore, potrzasnal z niechecia glowa i zawrocil. 201 -Chodzi o kat nachylenia podlogi - powiedzial. - O spadek, niewazne jak maly. Twoj lud jest znany posrod Ludzkosci i Obcych jako ci, co mieszkajana dnie jamy. Kiedykolwiek Arhtur Organizator albo Walter Gromadzacy Bron opowiadali o swoich spotkaniach z twoim ludem, zawsze mowili, ze do nich schodzili. Nie uzywali slowa "szli smy", jak w przypadku innych Obcych, nie "podchodzili", tak jak podczas wypraw handlowych do Ludzkosci. Schodzili! W dol - to jest jedyna wskazowka, jaka mam. Aby dostac sie na dno jamy mu sze schodzic, ciagle schodzic. Na sam dol. -A jesli juz staniesz na samym dole - spytala potykajac sie - co wtedy? Mozemy zejsc na poziom jamy Aarona, ale wciaz moga byc od nas o jakies dziesiec albo dwadziescia dni drogi... w dowol nym kierunku. Nawet nie bedziemy wiedziec w jakim. -Wtedy - wzruszyl ramionami Eryk - zdam sie na swoje szcze scie. Dotad mi go nie brakowalo. I skorzystam z mapy. Zobacz tutaj. Mapa... Urwal, unoszac ostrzegawczo dlon. Rachel i Roy zatrzymali sie natychmiast w pol kroku. Przed nimi stal straznik. Nieznany mezczyzna opieral sie o sciane i patrzyl prosto w ich kierunku. W reku trzymal wlocznie, a swiatlo jego lampy swiecilo wprost na nich. Ale dlaczego nie podniosl alarmu? Eryk i Roy tez trzymali juz wlocznie. Dlaczego nie cisnal w nich swoja, kiedy mogl to zrobic? -On jest martwy -wykrztusila Rachel. - Nie widzicie? Stoi, ale jest martwy, i to od wielu dni. Czujecie ten smrod? Czuli. Trudny do zniesienia odor rozkladajacych sie zwlok. Ten czlowiek zginal gwaltowna smiercia podczas pelnienia swych obowiazkow... i nie zostal oddany kanalom. Ostroznie, krok po kroku Eryk podszedl do niego. Oczy martwego straznika byly szeroko otwarte, utkwione w tunel, ktorego mial pilnowac. Pokrywala je jakas szara substancja, podobnie jak cale jego cialo: potezne bicepsy, szeroki tors, sroga twarz. Eryk przygladal mu sie uwaznie, tkniety mysla ktorej nie zdolal jeszcze do konca sformulowac. Bron, ekwipunek, ubranie nieznajomego cos mu przypominaly. Na palcach przeszedl obok martwego straznika, gotow do natychmiastowej ucieczki na najmniejsza oznake niebezpieczenstwa. Tunel rozszerzal sie w pomieszczenie, ktore stanowczo mozna bylo uznac za centralnajame plemienia - byla tak samo obszerna i wyso- 202 ka jak miejsce spotkanjego ludu. Teraz mogl sie rozluznic. Nie grozil mu zaden natychmiastowy atak.Cala jama byla wypelniona zwlokami. Zwlokami dawno juz umarlych ludzi. Wszedzie wokol niego mezczyzni, kobiety dzieci, stali lub siedzieli jak posagi zastygle nagle podczas wykonywania codziennych czynnosci. Stara kobieta rzucala zaklecie przygotowujac zywnosc. Obok niej lezal na brzuchu wojownik przygladajac jej sie z wyczekiwaniem. Matka przelozyla dziecko przez kolano i trzymala uniesiona w gore dlon nad jego gola pupa; jej twarz wykrzywial gniew. Mlody mezczyzna, oparty o sciane, usmiechal sie do dziewczyny ktora najwyrazniej mu niechetna, probowala wlasnie wyminac jego wyciagniete ramiona, na co nie miala szans w waskim przejsciu... Wszystkich ich zaskoczylo nagle uderzenie smierci. Wszyscy tez byli pokryci od stop do glow ta sama szara substancja. Przygladajac im sie, Eryk nagle zrozumial, co wydawalo mu sie tak znajome u straznika. To bylo niewatpliwie plemie z zewnetrznych jam. Zauwazyl niewielkie roznice, ale na pewno znajdowal sie w centralnej jamie plemienia podobnego do Ludzkosci. Prawdopodobnie mieszkali nieco dalej wzdluz sciany, ale tak samo blisko terytorium Potworow, jak jego wlasny szczep. Tak samo proste byly przedmioty, ktorymi rozporzadzali, taka sama struktura spoleczna i zwyczaje... A tam, w otoczeniu trzech kobiet, rozparty wygodnie na tronie siedzial wodz. Uwaznie przypatrywal sie swojemu ludowi i byl tak samo tlusty i mial taka sama glupkowata mine jak Franklin Ojciec Wielu Zlodziei. Tylko rysy twarzy byly inne. A gdzies prawdopodobnie znalazlby sie chlopak, ktory wlasnie przygotowywal sie do swej Pierwszej Kradziezy... Rachel przyjrzala sie uwaznie jednemu z cial. -Ten szary sluz na skorze - powiedziala - to srodek chemiczny, ktorego Potwory uzywaja przeciwko pasozytom. Ale dotad zawsze widzialam tylko pojedyncze ofiary, nigdy caly szczep. -Bylismy w laboratorium, obserwowalismy eksperymenty. Zdaje sie, ze Potwory na serio postanowily sie nas pozbyc - odparl Eryk. Dziewczyna przytaknela ponuro. -Chyba tak. Musimy jak najszybciej dotrzec do mojego ludu. Chodzi juz nie tylko o nasze zycie, ale takze o nich. Musimy ich za wiadomic o tym, co tu sie stalo. Pospieszmy sie. 203 -Dobrze, kochanie. Naprawde robie co w mojej mocy. Czy bezpiecznie jest uzyc tej zywnosci? Chcialbym zabrac tak wiele, jak tyl ko zdolamy. -Rozejrze sie. Eryku i ty, Royu, nie dotykajcie cial. Ta szara substancja moze zabic nawet przez sam kontakt ze skora. Eryk przygladal sie zonie, ktora otwierala pojemniki z zywno-sciai wachala ich zawartosc. Sila jego uczuc wprost go zdumiewala. Rachel nauczyla go wielu rzeczy. Kochala sie z nim, a on napelnil ja sokiem swojej milosci. Poczeli dziecko, ktore nosila w lonie, a teraz, gdy stal w jamie centralnej i widzial jak przygotowuje zywnosc -tak, jak to czynily dla swych mezow wszystkie kobiety Ludzkosci odkad tylko siegal pamiecia - poczul, ze tworza prawdziwa rodzine. To bylo jak ten krzyk Roya, gdy Potwor wrzucal ich do kanalu, na wolnosc - ten krzyk nie zaczal sie w momencie kiedy go uslyszal lecz duzo, duzo wczesniej... Pierwsze wrazenia z dziecinstwa pozostana w duszy czlowieka przez cale zycie i w godzinie smierci. To, czego nauczy sie w doroslym zyciu, jest tylko malo znaczacym dodatkiem. Kiedy opuscili te wielkajame, cmentarzysko tak wielu ludzi, Roy nie odzywal sie ani slowem jeszcze przez dlugi czas. Nie zabral nawet glosu kiedy ustalili, ze oddanie kanalom tak wielu cial przekracza ich mozliwosci. Eryk sadzil, ze wie, co dzieje sie w umysle Biegacza. Jeszcze zanim zasneli tego dnia, zwrocil jego uwage na podobienstwa jakie dostrzegl miedzy martwym szczepem a Ludzkoscia. -Myslalem o Franklinie, o Ottilii, o Ricie Strazniczce Pamieci -powiedzial. - O tym, ze oni tez mogli zostac zabici w ten sam spo sob, ze tak teraz wygladaja wszyscy ktorych znalismy - nieruchomi, szarzy i martwi. Roy polozyl sie na podlodze. -Ludzkosc jest martwa - mruknal w odpowiedzi. - W kazdym razie jest martwa dla mnie. I nic mnie nie obchodzi los Franklina, Ottilii i calej reszty. Odwrocil sie do sciany. Ale nastepnego dnia, gdy tylko Eryk sie obudzil, dostrzegl Roya siedzacego z dlonmi oplatajacymi kolana. Patrzyl na Rachel, a jego twarz miala szczegolny wyraz, ktory Erykowi ciezko bylo nawet nazwac. To nie bylo pozadanie, ale spojrzenie bylo niepokojaco intensywne. Czy Roy rozmyslal o swojej zonie, ktora pozostala w jamach Ludzkosci? Czy takze widzial, jak Rachel przygotowywala zywnosc i przypomnial sobie o swoim wdowienstwie? 204 Erykowi nie podobal sie jego wzrok. I kiedy wyruszyli w droge, nagle zdal sobie sprawe z dwoch rzeczy: Rachel szla tuz przed Ro-yem, co na pewno nasilalo tylko jego niepokoj, a on sam szedl przed Rachel i jego plecy byly bardzo latwym celem dla wloczni rzuconej przez trawionego pozadaniem mezczyzne. Pomyslal wprawdzie o poslaniu Roya naprzod -jako dowodca mogl wydac taki rozkaz, ale Roy nie byl zwiadowca. To Eryk musial znalezc wlasciwa droge.Przeklety Roy! Jakby nie mieli dosc klopotow, musial spowodowac jeszcze napiecie wewnatrz grupy. W koncu Eryk postanowil utrzymac poprzedni szyk, ale szedl niezwykle czujnie, nasluchujac wszelkich odglosow za plecami. W rezultacie niemal przywiodl grupe wprost w objecia smierci. Tak pilnie sluchal dzwiekow z tylu, ze zapomnial zwracac uwage na te przed nim. Uslyszal je dopiero, gdy przecial skrzyzowanie. Rzucil tylko jedno szybkie spojrzenie w lewo i natychmiast uniosl rece,by zaslonic lampe na czole, jednoczesnie rzucajac sie w tyl i wpychajac Rachel i Roya w nisze w scianie. -Dzicy Ludzie - szepnal. - Wielka grupa. Sciagajcie plecaki, bedziemy musieli biec najszybciej, jak mozemy, by uratowac zycie. Jak szybko mogla pobiec Rachel? Wszak ledwie dotrzymywala im kroku! -Ja to zalatwie - powiedzial nagle Roy blyskawicznie sciagajac swoj ciezki plecak. - Zostancie tu! Nim zdolali go powstrzymac, pomknal na skrzyzowanie wcale nie starajac sie ukryc lampy. Spojrzal na lewo i zamarl jakby porazony tym co ujrzal. Potem wrzasnal jak ktos, komu ze strachu odebralo zmysly. Dzicy Ludzie uslyszeli go i dostrzegli. Rozleglo sie ich wstrzasajace wycie, wycie drapieznikow, ktore wlasnie dostrzegly swa ofiare. Roy zas pomknal jak strzala w prawa odnoge korytarza, wciaz wrzeszczac ze strachu. Chwile pozniej przemknelo ta sama droga stado ryczacych Dzikich Ludzi. Poscig sie rozpoczal. 24. ryk i Rachel rozplaszczyli sie na lewej scianie korytarza. Przywarli do siebie bojac sie nawet oddychac, a tymczasem horda przebiegala przez skrzyzowanie. Jesli chociaz jedna z tych przerazajacych istot spojrzy w ich kierunku, beda zgubieni. Nie zdolaja jednym ruchem pozbyc sie plecakow, ani uciekac wystarczajaco szybko.Ale widzac zywe mieso pedzace przed nimi, Dzicy Ludzie skoncentrowali sie tylko na nim. Od czasu do czasu unosili tylko glowy w gore - calkowicie zgodnym ruchem - i wydawali ponownie wycie glodnych drapiezcow. Przenikliwe, wibrujace dzwieki odbijaly sie echem od scian, a Rachel i Eryk czuli w takich chwilach, jak ich ciala przeszywa spazm strachu. To byl wlasnie glowny cel tego wycia - zdal sobie sprawe Eryk - obezwladnianie ofiary strachem. Mial tez zapewne zachecac do dalszego biegu najwolniejszych czlonkow grupy i wskazywac im kierunek poscigu. Nigdy dotad nie widzial Dzikich Ludzi, ale wystarczylo to j ed-no szybkie spojrzenie na skrzyzowaniu korytarzy by upewnil sie, ze wszystkie krazace na ich temat opowiesci byly prawdziwe, a Rachel nie przesadzala mowiac o swoich przezyciach w klatce. Bo oni okazali sie dokladnie tacy, jak opowiadala: byl to zatrwazajacy przyklad powrotu ewolucji ku pierwotnej wersji czlekoksztaltnej malpy. Owlosione cielska, pokracznie przygarbione figury, dlugie pazury i ten bieg stada drapieznikow, ramie przy ramieniu. Nawet 206 Potwory nie budzily takiej dziwnej grozy. Bylo w tym cos plugawego.Poniewaz znajdowaly sie miedzy nimi dzieci - male klebki zawodzacego jekliwie obrzydlistwa, biegnace na wszystkich czterech konczynach, zapewne do stada nalezaly rowniez kobiety. Nie mozna ich bylo jednak odroznic od mezczyzn. Moze byly nieco nizsze, ale wszystkie osobniki mialy cale ciala, lacznie z twarzami, porosniete gestym wlosiem. Pomkneli naprzod czyms w rodzaju szybkiego marszu, jednak podpierajac sie czesto rekami i rownie czesto skaczac nieregularnymi susami. Ich tempo bylo jednak zadziwiajaco szybkie. Niektorzy trzymali upiorne latarnie - wyrwane glowy ludzkie, ktore wciaz jeszcze zdobily lampy umieszczone na czolach. Nie mieli jednak zadnej odziezy ani broni. I biegli tak naprzod, slac swoj mrozacy krew w zylach zew. A wokol nich roztaczal sie obrzydliwy smrod, ktory zdawal sie podazac za nimi jak chmura gestej mgly. Kiedy ostatni wyjacy stwor przemknal obok, tracac tym samym szanse na zdobycie znacznie latwiejszego pozywienia, Eryk i Rachel dzwigneli za pasy ciezki plecak Roya, i tak obladowani doczlapali jakos do miejsca poprzedniego noclegu. Nie mieli wielkiej nadziei na to, iz jeszcze kiedys zobacza Roya, ale gdyby zdolal uciec Dzikim Ludziom, tylko tu mogliby sie spotkac. Dotarli wiec tam, zdjeli plecaki i bez sil osuneli sie na ziemie. Byl juz czas na posilek, ale zadne z nich nawet nie pomyslalo o jedzeniu. Zywnosc przypomniala im Dzikich Ludzi i ich glod. Eryk splotl rece i oparl sie o sciane. Rachel usiadla obok niego. Wciaz nasluchiwal czujnie dzwiekow, ktore moglyby swiadczyc o zblizaniu sie Dzikich Ludzi, ale w jego glowie panowal kompletny chaos. -Nigdy nie widzialem czegos podobnego - powiedzial. - Sly szalem takie historie, ale tylko zeby uratowac szczep, albo zone. dzieci. A ja myslalem... martwilem sie o Roya. Byl taki rozdraz niony. -On cierpial, kochanie. Im blizej bylismy mojego ludu, tym bardziej martwil sie o to, jak bedzie tam potraktowany. -Ze bedzie tylko tepym barbarzyncaz zewnetrznych jam. Ja tez sie tego boje, ale staram sie o tym nie myslec. Rachel zachmurzyla sie. Uniosla lekko stope i kopnela go - z rozmyslem i dosc silnie. 207 -Ty jestes moim partnerem - powiedziala z naciskiem. - MazRachel, corki Estery, automatycznie jest kims waznym wsrod Ludu Aarona. I nie jestes juz niedouczonym dzikusem. A przynajmniej nie jestes juz niedouczony - usmiechnela sie lekko i z miloscia. - Ale Roy czul, ze nie ma zadnych umiejetnosci, ze nie ma wiedzy, niczego, co bedzie tam przydatne, niczego, co da mu szanse zdo bycia zony. Wlasciwie nie mial nic od chwili, gdy pojawil sie w na szej klatce. Plan ucieczki byl twoj, do ciebie nalezalo dowodztwo. Ty decydowales o kazdym ruchu i ty robiles wszystko, co bylo wazne. No i ty miales zone. Roy czul, ze jest kims na dokladke, zupelnie niepotrzebny. -Alez on byl potrzebny! Podczas ucieczki byl nawet niezbedny. Ty przeciez nigdy nie zdolalabys zlapac hakiem tej pokrywy, ani utrzymac nas na tyle dlugo, bym ja otworzyl. -Ale nigdy mu tego nie powiedziales, najdrozszy. A nawet gdybys mu powiedzial, Roy i tak uznalby, ze mogl tego dokonac kazdy dorosly mezczyzna, ktory bylby wtedy z nami. Roy nie byl potrzebny. Zadna jego osobista cecha lub umiejetnosc nie byla potrzebna. Miala racje. Eryk musial to przyznac. Jakim fatalnym dowodca sie okazal. Umial tylko znajdowac droge, a to troche malo jak na wodza. Wuj mial na to wlasne okreslenie: to jak kochanie sie bez pieszczot. A teraz zostali tylko we dwoje. Jak dlugo powinni tu czekac na powrot Roya? Jak dlugo mogli czekac bezpiecznie? Uslyszal odglosy biegnacych stop. Rachel zerwala sie i stanela za Erykiem, ktory dobyl juz wloczni. Biegnacy byl coraz blizej, odglosy coraz wyrazniejsze. Roy wychylil sie zza zakretu korytarza. -Roy! - zawolali jednoczesnie i rzucili sie ku niemu z otwartymi ramionami. Rachel chwycila go w objecia i zaczela obsypywac pocalunkami jego twarz. Eryk zas zlapal go za gesta czupryne i potrzasajac jego glowa krzyczal bez opamietania: -Ty wariacie! Ty zwariowany Biegaczu! Czlowieku, jestes bo haterem! Bohater zas, kiedy wreszcie zdolal sie od nich oswobodzic, zapytal tylko z usmiechem: -Gdzie jest zarcie? Troche zglodnialem. Zanim zdazyli odpowiedziec, sam zobaczyl lezacy na ziemi plecak. Skoczyl ku niemu, wyciagnal zapasy i zaczal lapczywie jesc. 208 Takiej niewymuszonej swobody w jego zachowaniu Eryk nie obserwowal juz od wielu, wielu dni. Usiedli obok niego.-Co tam zaszlo? - spytali trawieni ciekawoscia. -Och, nic takiego - odpowiedzial z pelnymi ustami. - Troche ich przegonilem po tych wszystkich korytarzach, a potem naprawde przyspieszylem i zostawilem ich daleko z tylu. Nie wracalem tak dlu go, bo wiekszosc czasu stracilem na znalezienie tego miejsca. Jestes wspanialy - powiedziala z entuzjazmem Rachel. - Naprawde wspanialy! Ludzie beda spiewac piesni i opowiadac historie o tym, czego dzisiaj dokonales. -Oj, nie wiem Rachel. To nic takiego dla Biegacza. Dla prawdziwego Biegacza. -A ty nim na pewno jestes - potwierdzil goraco Eryk. - Najlepszym cholernym Biegaczem w calych tych pokreconych jamach. Gdzie ich zgubiles? Twarz Roya wykrzywil zlosliwy usmiech. -Pamietacie wczorajsze spotkanie? Tych zatrutych ludzi? Przytakneli. -Tam ich podprowadzilem. Chcajesc ludzi? No to prosze. Niech jedza. Mam nadzieje, ze dostana po tym ostatnich juz w zyciu skur czow zoladka. Po posilku nie ruszyli od razu dalej. Chcieli isc w dol, ale nie bylo zbyt madrze wracac tam, gdzie spotkali Dzikich Ludzi. Eryk musial znalezc inny opadajacy w dol korytarz. Wzial mala porcje jedzenia i zgniotl jaw kulke. Od tej pory w ten wlasnie sposob sprawdzal nachylenie korytarza, a potem wybierali ten, po ktorego podlodze kulka toczyla sie swobodnie i uciekala od nich. W ciagu nastepnych pieciu dni podrozy napotkali jeszcze dwa zgladzone plemiona. Wygladaly podobnie jak pierwsze, z tym tylko, ze z powodu wiekszej ilosci skomplikowanych narzedzi jakie posiadali, Eryk wiedzial, ze w jego jamach nazwaliby ich Obcymi. Ale ich takze smierc zaskoczyla nagle i niespodziewanie. Czasem nawet widzieli rozesmiane dzieci zastygle podczas zabawy. Potem jednak widywali takze ludzi, na ktorych twarzach malowal sie przedsmier teiny grymas przerazenia, szare figurki zamrozone w biegu, uciekajace z jam, ostrzezone, ale zbyt pozno. W kazdym z takich miejsc uzupelniali zywnosc i wode. Dlugo jednak nie napotkali nikogo zywego. Dopiero dzien drogi od ostat- 14 - O ludziach... 209 niego cmentarzyska dostrzegli z pol tuzina ludzi w przeciwleglym koncu dlugiego, prostego korytarza. Ci jednak na ich widok cisneli kilka wloczni, ktore opadly w polowie odleglosci, a potem uciekli w panice. Niewatpliwie byli to uchodzcy z otrutych plemion, bo widzieli miedzy nimi tez kobiety. Przerazeni uchodzcy, zbyt malo liczni, aby obronic sie przed Dzikimi Ludzmi lub wrogami ich plemienia. Prawdopodobnie niegdys byli szanowanymi ludzmi, ktorych program walki ze szkodnikami, wdrazany przez Potwory uczynil wyjetymi spod prawa wygnancami.-Wiedza Przybyszow! - powiedzial ponuro Roy - Religia, ktorej celem jest zdobywanie Wiedzy Potworow. Czy mamy uczyc sie, jak robic takie rzeczy? -A czy Wiedza Przodkow byla lepsza? - spytala Rachel. - Wiesz, Roy, bylo takie miejsce, ktore nasi przodkowie nazywali Hiroszima... Opowiedziala im te historie. Kiedy skonczyla, Roy przez chwile szedl zamyslony. -Czyli oba rodzaje wiedzy sa zle. Gdzie wiec szukac wlasciwych rozwiazan? -Poczekajcie, az dotrzemy do mojego ludu. Wtedy sie tego dowiecie. Poznacie nowe idee... - przerwala. - Eryku, co sie stalo? Eryk zatrzymal sie na skrzyzowaniu z piecioma odnogami korytarzy. Powoli wrocil nie zwracajac uwagi na ich rozmowe, i poszedl raz juz przebyta droga ku poprzedniemu skrzyzowaniu z trzema odnogami. W zamysleniu wyciagnal mape. Dopiero po chwili zdal sobie z tego sprawe, ze Rachel i Roy staneli za jego plecami. -Widzicie? - wskazal bardzo zageszczone linie na samej kra wedzi mapy. - Mysle, ze tu wlasnie jestesmy. Usmiechnal sie szeroko do Rachel i postanowil popisac sie swym wyksztalceniem. - Terra cognita, jesli wiesz, co mam na mysli. Na moment wszystkich ogarnelo radosne podniecenie. Roy jednak ochlonal pierwszy. -Moze byc wiele miejsc, w ktorych obok siebie sa skrzyzowania z piecioma i trzema korytarzami. -Nie, Roy. Sam wiesz dobrze, ze skrzyzowania z piecioma odnogami trafiaja sie rzadko. Cholernie malo jest tez takich z trze- * Terra cognita (lac.) - znany teren (przyp. red.). 210 ma. Wiekszosc skrzyzowan to proste przeciecie sie dwoch korytarzy co daje nam cztery odnogi. Jestesmy blisko. Mysle, ze weszlismy w obszar mapy juz jakis czas temu.-O, tam sa Ludzie Aarona! - krzyknal Roy unoszac reke w bla-zenskim pozdrowieniu. -Jak sie macie? - odwrocil sie ku nim. - Coz za snoby. Nie chcieli ze mna rozmawiac. Zabili mnie. Odskoczyl przed ciosem, ktory wymierzyl mu Eryk za niewczesne zarty. Ale Eryk jednak mial racje - stawalo sie to coraz bardziej oczywiste. Od tej pory kazdy tunel skrecal dokladnie tak, jak pokazywala mapa, kazde skrzyzowanie bylo zgodne z oznaczeniami. W koncu Rachel powiedziala Erykowi, ze moze juz schowac mape. Dalsza droge znala. Doszli do wyjatkowo dlugiego, prostego korytarza. W jego przeciwleglym koncu stalo trzech mezczyzn, dwoch uzbro-jonych w dlugie luki, trzeci z kusza. Eryk rozpoznal ich bron dzieki opowiesciom Rachel snutym w klatce. I wiedzial tez, ze taka bron moze byc uzywana wylacznie do obrony terytorium Ludu Aarona. Prawo zabranialo wojownikom zabierac ja na wyprawy wojenne. Z jednej strony chodzilo o to, by nie wpadla w rece innego szczepu, ktory moglby poznac tajemnice jej wyrobu, z drugiej zas przywodcy Ludu Aarona nie chcieli zwracac na nia uwagi Potworow, ktore moglyby uznac tak skomplikowane urzadzenia za oznake inteligencji u ludzi. Kiedy podeszli blizej, straznicy zalozyli strzaly na cieciwy. -Jestem Rachel, corka Estery - zawolala dziewczyna stajac w bezpiecznej odleglosci. - Pamietacie mnie? Uczestniczylam w eks pedycji na terytorium Potworow. Jonathan, syn Daniela, byl naszym dowodca. Mezczyzna z kusza byl najwyrazniej oficerem. -Poznaje cie - odparl. - Mozesz przejsc. Ale jesli potrafisz sie z nimi porozumiec, powiedz tym dwom Dzikim, ktorzy sa z toba by trzymali rece wysoko w gorze. Roy sapnal gniewnie. Dzicy Ludzie! Mocne slowa, jak na wojownikow z takimi malutkimi wloczniami. -Spokojnie - napomnial go Eryk. - Te malenkie wlocznie moga poleciec znacznie dalej i szybciej niz ci sie wydaje. Dalej niz naj dluzsza wlocznia, jaka widziales. Mimo tych uspokajajacych slow sam z trudem hamowal furie. zmuszony trzymac rece w gorze. Dzicy Ludzie - to gorzej niz ocze- 211 kiwal. I z tymi tam bedzie musial spedzic reszte zycia. Dobrze, ze byl z nim Roy Przynajmniej ktos jeszcze oprocz Rachel bedzie w nim widzial czlowieka.Gdy staneli przy straznikach, Rachel wskazala drut biegnacy wzdluz sciany. Telegraf, zorientowal sie Eryk. -Polacz mnie - powiedziala do oficera. - Chce rozmawiac z Aaronem. -Z Aaronem? To znaczy z komendantem strazy? -Nie, nie z komendantem strazy - rzucila z irytacja. - Z Aaronem. Chce rozmawiac z nim bezposrednio. I bedzie lepiej dla ciebie, jesli polaczysz mnie natychmiast. Mezczyzna spojrzal na nia badawczo. Potem jednak podszedl do telegrafu i zaczal naciskac przycisk. Rozlegla sie seria rytmicznych dzwiekow. Gdy skonczyl, maszyna odpowiedziala lekkimi uderzeniami mloteczka o kowadelko. Kiedy zapadla cisza, zarowno on jak i Rachel skineli rownoczesnie glowami. Ona z tryumfem, on ze zdziwieniem i szacunkiem. -W porzadku - powiedzial. - Otrzymasz polaczenie. Mozesz rozmawiac tak dlugo, jak tylko zechcesz. I Rachel rozmawiala bardzo dlugo. Podczas gdy wciaz stukala albo czekala wysluchujac odpowiedzi, Eryk, wciaz z uniesionymi nad glowe rekoma, mial duzo czasu, by przyjrzec sie straznikom. Nosili takie same bluzy jak ta, ktora widzial u Jonathana, syna Daniela, krotkie bluzy z wieloma malymi kieszeniami. Wlosy mieli zwiazane z tylu, zgodnie ze zwyczajami Obcych. Oprocz lukow i kolczanow ze strzalami, kazdy z nich mial tez po jednej wloczni w pieknie udekorowanych sakwach na plecach. Wlocznie wygladaly na zbyt ciezkie, by nadawaly sie do czegokolwiek innego niz walka na krotki dystans. Wszyscy byli do siebie bardzo podobni. Ci ludzie naprawde musieli byc blisko spokrewnieni. Natomiast jako wojownicy niezbyt mu imponowali. Polegali zbytnio na zasiegu i szybkosci swojej niezwyklej broni, i stali zdecydowanie za blisko jencow. Od czasu do czasu ktorys z nich spogladal na Rachel starajac sie sledzic rozmowe, a chwilami wszyscy trzej poswiecali jej niepodzielna uwage. Dwoch dobrych i silnych wojownikow, jak on sam i Roy, mogloby ich dopasc nawet z tak niedogodnej pozycji. Roy najwyrazniej myslal o tym samym. Wskazal ich nieznacznym ruchem glowy. Usmiechneli sie do siebie. 212 Gdy telegraf wystukiwal ostatni komunikat, Rachel wezwala dowodce strazy.-Wy obaj - oznajmil po uslyszeniu rozkazow dosc przyjaznym tonem - mozecie juz opuscic rece... i w ogole robic co chcecie. Aaron powiedzial, ze jestescie dostojnymi goscmi naszego ludu, a ja mam was eskortowac. Jezeli czegos bedziecie potrzebowali, zwroccie sie do mnie. Mineli posterunek, na ktorym zostalo dwoch straznikow. -To mi sie bardziej podoba - zwrocil sie Eryk do Rachel. Wsunela sie pod jego ramie. -Chcialam, zebyscie wkroczyli do naszych jam jako wolni i dumni wojownicy. Po to glownie prosilam o rozmowe z Aaronem, najdrozszy. Ale okazuje sie, ze rozmowa przydala sie tez z innych powodow. Nasz lud nie zostal powaznie dotkniety tym gazem Potworow, ale teraz musimy szybko wykonac nasz ruch. -Masz na mysli Plan? Wasz Plan zemsty na Potworach? -Tak. Wchodzi w zycie natychmiast. Statek jest na dachu. Eryk zatrzymal sie gwaltownie, rozwazajac to co uslyszal. Dach -musialo to oznaczac dach calej tej monstrualnie wielkiej siedziby Potworow. A statek, mogl oznaczac tylko jedno - statek kosmiczny! Czy statek kosmiczny, mogacy pomiescic dziesiatki Potworow, mogl osiasc na dachu budynku? Czy nie zniszczylby domu podczas startu? Zapytal o to Rachel. Potrzasnela niecierpliwie glowa. -Oni nie uzywajanapedu rakietowego, jak nasi Przodkowie. A to, co jest na dachu, o ile wiemy, to tylko rodzaj szalupy albo transpor tera. Uwazamy, ze spotka sie z glownym statkiem gdzies w okolicach Plutona. Tam wleci do jego wnetrza i razem poleca do miejsca prze znaczenia. -Ale wtedy wasz Plan... Rachel pocalowala go. -Tu sie z toba rozstane. Musze pojsc do pomieszczen Stowa rzyszenia Kobiet, by pomoc w produkcji neutralizatorow. Wiemy juz. ze dzialaja. Przygotowania trwaly od dlugiego czasu, wstrzymalismy je tylko dlatego, ze trzeba bylo przetestowac te urzadzenia. Spotka my sie potem w jamie Aarona. Pa, kochanie. - Zatrzymala sie jesz cze na moment. - Mozesz zadac Aaronowi kazde pytanie, jakie ze chcesz. Wytlumaczylam mu, ze jestes rzadkim przypadkiem samorodnego geniuszu. Odeszla w glab korytarza ku odleglemu swiatelku. 213 Chwile pozniej Eryk i Roy staneli przed pokrywa blokujaca calkowicie korytarz, od sciany do sciany od podlogi do sufitu. Prowadzacy ich oficer wystukal odpowiednie haslo na telegrafie, ktorego drut zaglebial sie w sciane. Blokujaca droge pokrywa uniosla sie bezszelestnie w gore, znikajac w szczelinie sufitu.Eryk uslyszal westchnienie Roya... i zgodzil sie z nim z myslach. Technologia tych ludzi byla zdumiewajaca. Nic dziwnego, ze trujacy gaz Potworow im nie zaszkodzil. Stali nad kilkoma olbrzymimi jamami, z ktorych kazda byla znacznie wieksza niz centralna jama Ludzkosci. To prawda, ze w porownaniu z pomieszczeniami Potworow byly male, ale tylko w porownaniu z nimi. Cala te przestrzen oswietlaly setki sufitowych lamp. Wewnatrz zas zarowno w jamach jak i na galeriach, krecilo sie nieprzeliczone mrowie ludzi, a kazda wieksza grupa przewyzszala liczebnoscia cala Ludzkosc. Eryk wyczul jednak, ze dzieje sie cos niezwyklego - tych ludzi bylo zbyt duzo, biegali za szybko. Czul w powietrzu atmosfere pospiechu, zdenerwowania. Ludzie pakowali swoj dobytek, zbierali siew zorganizowane grupy, zgodnie z jakims z gory przygotowanym planem. Spytal o to oficera. -Tak - potwierdzil oficer z westchnieniem. - Cwiczylismy to w nieskonczonosc. Ja sam pamietam to od wczesnego dziecinstwa. Ale dzisiaj to juz nie sa cwiczenia. To tak, jak roznica miedzy prawdziwa bitwa a parada. Wiecie, co mam na mysli. -Ja nie opuszczalbym tak wygodnego domu jak ten - zauwazyl Roy. -Przestal byc bezpieczny. Potwory powaznie sie za nas wziely. Sa coraz blizej. No i musimy realizowac Plan. Plan to Plan. Wy dostarczyliscie nam ostatniej potrzebnej informacji. Dotarcie do jamy Aarona zajelo im troche czasu, a Eryk sporo zdolal sie po drodze nauczyc. Przyjrzal sie na przyklad uwaznie kilku klatkom ze szczurami, ktore trzymano tu dla eksperymentow zwiazanych z Planem. Nigdy wczesniej nie widzial szczura. -Jako szkodniki byly niezniszczalne - opowiadala mu kiedys Rachel. - Ale jako zywnosc zostaly wytepione blyskawicznie, w ciagu jednej nocy. Przynajmniej tak glosza legendy. Potem jeszcze tylko musial poczekac, mocno zdenerwowany, az poteznie wygladajacy mezczyzna, ktorego rozpuszczone siwe wlosy 214 opadaly kaskadami na ramiona, zakonczy wydawanie ostatnich rozkazow otaczajacym go podwladnym.-To powinno na razie wystarczyc - mowil Aaron. - Nie prze szkadzajcie mi teraz jesli naprawde nie bedzie dzialo sie cos istotne go. Z biezacymi sprawami zwracajcie sie do Mike'a, syna Rafaela. Chce porozmawiac z czlowiekiem, dzieki ktoremu dzisiejsze wyda rzenia staly sie mozliwe - wskazal Eryka dlonia. W rezultacie Eryk znalazl sie nagle w centrum uwagi. W oczach ludzi malowalo sie zaskoczenie, ale patrzyli na niego cieplo i przyjaznie. U boku Eryka stal Roy, rownie dumny jak on sam. -A wiec jestes Erykiem Bystrookim, Erykiem Jedynakiem - zamruczal Aaron pod nosem, czytajac dokument, ktory wzial ze sto lu. - Jestes tym Erykiem, ktory zaplanowal i przeprowadzil jedyna ucieczke z klatek Potworow, jaka kiedykolwiek udala sie ludziom... Zapytuje cie Eryku, czy chcesz przylaczyc sie do mojego ludu? Oczywiscie chcesz... to jasne - odpowiedzial sam sobie, nim jesz cze Eryk zdolal otworzyc usta. - Rachel, corka Estery, jest twoja zona a nie masz juz wlasnego ludu. Zostaniesz przedstawiony Sto warzyszeniu Mezczyzn w kilka dni po wyruszeniu. Ja bede twoim protektorem. U nas Kradziez nie stanowi egzaminu meskosci, jak w twoim szczepie. U nas trzeba miec Osiagniecie! Oczywiscie two im Osiagnieciem jest ucieczka. Calkiem niezle Osiagniecie. Po ce remonii powiesz kilka slow. Nie bedzie zadnych tancow - po pro stu wyglosisz krotkie przemowienie. Zazwyczaj opowiada sie o swoim Osiagnieciu. Ale niezbyt szczegolowo, rozumiesz? Potem podziekujesz wszystkim i usiadziesz. Masz jakies pytania? Oczy wiscie nie, to dosc proste. Teraz zas, skoro juz jestes oficjalnie czlon kiem mojego ludu, nie widze powodu, dlaczego bym nie mial... tak, zrobie to. Pochylil sie nad stolem stawiajac maly znaczek w rogu dokumentu i w tym wlasnie momencie do jamy weszla Rachel, corka Estery, w towarzystwie kilku innych kobiet. Stanely za plecami Aarona. Rachel, tak jak wszystkie kobiety, znow ubrana byla w o-krywajacy jaod stop po szyje plaszcz, z ktorego kieszeni wystawalo mnostwo przedmiotow. Jednak zupelnie nieoficjalnie mrugnela wesolo do Eryka. -Czy neutralizatory sa gotowe do uzycia? - zapytal Aaron nie odwracajac glowy. - Dobrze. Wszyscy wiecie, co macie ro bic. Ruszajcie! Rachel, ty oczywiscie zostajesz ze mna w kwate rze glownej, gdziekolwiek ona bedzie. A teraz doradz mi cos, 215 dziecko. Mam zamiar uczynic tego twojego faceta dowodcapiet-nastej sekcji. Jak sie na to zapatrujesz? Oczywiscie pozytywnie. Stanowisko jest wolne po smierci Jonathana, syna Daniela. Mlody czlowieku, czy myslisz, ze podolasz odpowiedzialnosci za zycie i przeznaczenie ponad dwoch setek ludzi? Bedziesz samotnie podejmowal decyzje. Odpowiedzialnosc za nich spocznie na tobie. Rachel oczywiscie posluzy ci pomoca. Oficjalne wyznaczenie stanowiska zalatwimy kilka dni po twojej inicjacji. Pomyslmy... potrzebna bedzie aprobata Rady Ludu i zgoda czlonkow sekcji pietnastej. Tu nie widze problemu. Aby przejsc jednakowoz dalej...-Panie, nie sadze, zebym podolal temu zadaniu. Chociaz widzial jak Rachel drgnela i przymknela oczy, byl jednak zadowolony i lekko zdumiony, ze udalo mu sie przerwac ten potok wymowy. Aaron byl chyba jeszcze bardziej zdumiony. Podniosl wzrok znad papierow, odwrocil sie i spojrzal badawczo na Eryka. Najwidoczniej rzadko mu przerywano. Kazde jego slowo bylo przyjmowane jak rozkaz i wykonywane bez slowa sprzeciwu. -Eryku, moj chlopcze - powiedzial wyraznie rozdrazniony. - Nie mamy teraz czasu na pokazy skromnosci. Zajmuje sie najwieksza zmiana jaka zajdzie w ciagu calej historii mojego ludu. Dowodziles juz duzagrupaw klatkach Potworow. Twoja nauczycielka byla Rachel, jedna z najzdolniejszych osob posrod nas. Wszystkiego co musisz wiedziec ponadto, naucze cie osobiscie... w drodze. A jesli masz kompleks na punkcie swojego pochodzenia z zewnetrznych jam, to powiem ci tylko tyle - wlasnie ze wzgledu na ostateczny cel naszego Planu, twoje pochodzenie pasuje idealnie. Jestes Zwiadowca a zaden z nas... -Prosze o wybaczenie, panie! - przerwal Eryk jeszcze raz. - Ale nie z tego powodu wydaje mi sie, ze tego nie zrobie. Nie chodzi tu o moje zdolnosci dowodcze. Kwestionuje sam Plan. Zaraz wyjasnie - przyspieszyl widzac gniewna zmarszczke na czole Aarona. - Nie mialem najmniejszego pojecia, o co chodzi w Planie, dopoki tu nie przyszedlem. Myslalem, ze to jakies polaczenie Wiedzy Przybyszow i Wiedzy Przodkow, nowy sposob zemsty na Potworach. Potem, kiedy uslyszalem o statku, mialem szalony pomysl, ze moze chcecie go przejac i uzyc do walki z Potworami. Przyznaje, ze bylem naiwny. Ale to, co teraz planujecie, nie 216 ma nic wspolnego z walka z Potworami. Wy po prostu przed nimi uciekacie.Gniewna zmarszczka zaczela powoli znikac z twarzy starego wodza. Skinal glowajakby chcial powiedziec - "A wiec o to chodzi". Potem oparl dlonie na blacie stolu i zamyslil sie. -Sprobuj to zrozumiec Eryku - powiedzial w koncu, a w jego glosie brzmial zupelnie nowy ton. - Sprobuj zrozumiec. Odloz na bok swoje przesady zwiazane z Wiedza Przybyszow i Wiedza Przodkow. My, Lud Aarona, pierwsi wymyslilismy je obie i my pierwsi tez obie je porzucilismy... wiele, wiele starych-dobrych-czasow temu. Plan, ktory chcemy przeprowadzic, faktycznie laczy w sobie Wiedze Przybyszow i Wiedze Przodkow, ale jest to czysty przypadek. Plan jest jedynym realnym sposobem, w jaki czlowiek moze sie zemscic na Potworach. My przed nimi nie uciekamy, nawet jesli nasze pozycje tutaj staly sie trudne do utrzymania. My uciekamy pomiedzy nie! Slyszysz? Tam, gdzie mozemy dokuczyc im znacznie skuteczniej. -Dokuczyc im? Jak? Jak insekty? - spytal z gorycza Eryk. - Jako szkodniki kradnace ich odpadki? I na tym juz zawsze ma polegac egzystencja naszej rasy? Na pomarszczonej twarzy Aarona pojawil sie delikatny usmiech. -Eryku, a jak ci sie wydaje, kim ty jestes? Czego takiego na uczyles sie podczas swego pobytu w jamach? Myslisz, ze z dnia na dzien zaczniemy znow uprawiac rosliny i hodowac zwierzeta jak nasi przodkowie? I czy chcialbys tego? Eryk otworzyl usta... i zamknal je. Nie wiedzial, co ma powiedziec. Nie wiedzial, co ma o tym myslec. Poczul, jak reka Rachel wslizguje sie w jego dlon i sciska go desperacko. -Dlatego wlasnie myslimy, ze nasz Plan jest realny. Nasz Plan uwzglednia fakt, ze na Ziemi w domach Potworow zyje teraz praw dopodobnie wiecej ludzi, niz bylo ich kiedykolwiek w historii naszej rasy. I jest cos jeszcze, co nasz Plan uwzglednia. Aaron splotl dlonie na piersiach, zamknal oczy i zaczal kolysac sie nieznacznie. Ton jego glosu zmienil sie ponownie w cos w rodzaju spiewnej modlitwy. -Czlowiek posiada szereg cech charakterystycznych dla szczura i karalucha. Moze jesc prawie wszystko. Moze skutecznie zaadapto wac sie do roznych warunkow zycia. Moze przetrwac jako jednost- 217 ka, ale najlepiej czuje sie w stadzie. Jesli jest to mozliwe, woli zyc z tego, co wytworza inne istoty. Konkluzje sa proste - zostal stworzony przez nature jako wyzszego rzedu pasozyt. I tylko przez brak w jego wczesnym srodowisku naturalnym odpowiednio poteznego zywiciela, zmuszony byl zyc niezgodnie z natura polegajac na wlasnych umiejetnosciach. 25- T^ ziewiec dni pozniej Eryk stal na trapie wiodacym na statek Po-VJtworow i w swietle ksiezyca zaznaczal na tabliczce przejscie kazdego ze stu dziewiecdziesieciu dwoch ludzi z sekcji pietnastej.Nigdy by nie uwierzyl, ze mozliwe jest tak szybkie i sprawne przemieszczenie doslownie tysiecy mezczyzn, kobiet i dzieci - calego Ludu Aarona - na tak wielka odleglosc. A przeciez szli z samego dna jam, droga ktora wiodla lagodnie wznoszaca sie spirala poprzez kolejne poklady uszczelniajacego materialu Potworow, az na sama gore ku otworowi prowadzacemu na dach. Nie stracili ani jednej osoby, ani w bitwie ani w wypadku, chociaz przechodzili przez terytoria ponad setki roznych szczepow. Zadbali o to ciezkozbrojni wojownicy i doswiadczeni dyplomaci, ktorzy dokladnie wiedzieli, kiedy nalezy negocjowac, kiedy grozic, a kiedy przekupic. Szybkie oddzialy wyszkolonych ratownikow natychmiast zjawialy sie w kazdym miejscu gdzie dzialo sie cos niezwyklego, naukowcy i zwiadowcy wspolpracowali scisle studiujac mapy sporzadzone przed wielu juz laty z przeznaczeniem na te wlasnie podroz i znajdowali najwygodniejsze przejscia, najlepsze skroty. To bylo niewiarygodne doswiadczenie, ale takze wspaniale zdany test dla calej spolecznosci. Jednak cale pokolenie przygotowywalo sie do tej wlasnie podrozy i kazdy z Ludu Aarona wiedzial doskonale co nalezy do jego obowiazkow. Eryk nie wyobrazal sobie, ze tak wlasnie jest Na Zewnatrz, nawet po tych wszystkich opowiesciach, ktore slyszal od Rachel i innych, az 219 stanal na dachu w przerazajacym blasku slonca i zobaczyl, co to znaczy, kiedy w ogole nie ma stropu, kiedy nigdzie nie ma zadnej sciany. Na poczatku po prostu walczyl z przerazeniem narastajacym mu w gardle, w zoladku, walczyl, aby nie stracic szacunku tych, ktorzy za nim podazali. Gdy jednak uslyszal strwozone szepty za plecami, kiedy zdal sobie sprawe, ze jego sekcje stanowili zwykli rzemieslnicy i ich rodziny a nie wielcy odkrywcy, zapomnial o wlasnym strachu i poszedl pomiedzy nich, pocieszajac, lajac, udzielajac rad.-Wiec nie patrz do gory, jesli masz zawroty glowy. -Zajmij sie zona ledwie stoi na nogach! -Jesli naprawde nie mozesz wytrzymac, ukleknij i przyloz obie dlonie do podloza. Tylko to daje poczucie, ze jest wokol nas cos solidnego. Mimo wszystko ten pierwszy dzien nie byl latwy. Noc okazala sie znacznie lepsza, nie widzieli tak wielkiej i pustej przestrzeni wokol. A podrozowali po dachu wlasnie noca bo bylo to dla nich latwiejsze, ale takze i dlatego, ze mieli wtedy mniej okazji, by spotkac Potwora - te zdawaly sie nie lubic nocy. Teraz, gdy wchodzili na statek, tez panowala noc, a oni wspinali sie z wysilkiem po trapie wiodacym do ladowni. Czas naglil. Wedlug danych planistow Aarona, statek mial wyruszyc w podroz juz niedlugo. Katem oka, skreslajac z listy kolejne nazwiska mijajacych go ludzi, obserwowal zone. Rachel, corka Estery, znajdowala sie na trapie zaledwie o jakis tuzin krokow od niego. Wraz z dziesiecioma innymi kobietami ze Stowarzyszenia, neutralizatorami unieszkodliwialy wijace sie pomaranczowe liny, ktore lezaly w poprzek trapu w regularnych odstepach. To wlasnie one powodowaly, ze Potwory czuly sie tak bezpieczne, ze pozostawily otwarta ladownie i opuszczony trap statku. W odroznieniu od zielonych lin z Klatek Grzechu, te odpychaly pro-toplazme niezwykle gwaltownie. Nikt nie mogl sie do nich zblizyc i uniknac, w najlepszym wypadku, gwaltownego rozplaszczenia na ziemi. Czasem bowiem odpychanie bylo tak silne, ze grozilo smiercia. Teraz jednak pomaranczowe liny wily sie bezsilnie. Eryk przypomnial sobie slowa, ktore poprzedniej nocy uslyszal od jednego z dowodcow sekcji: -Potwory udoskonalily swoje rozpylacze trucizn, a my udosko nalilismy nasze neutralizatory. Kazdy dokonal przelomu. Walka sta je sie wyrownana. 220 Na trapie pojawil sie Roy sygnalizujac, ze jest juz ostatnim z sekcji. Eryk spojrzal na liste - tak, wszystkie nazwiska byly juz skreslone... oprocz Rachel. Wsadzil tabliczke pod ramie i ruszyl za Biegaczem. Za nim zas przy wejsciu na trap stanal dowodca szesnastej sekcji i wyciagnal swoja tabliczke wypelniona nie przekreslonymi nazwiskami.Mijajac Rachel, Eryk zatrzymal sie na chwile i pogladzil japiesz-czotliwie po dloni. -Wygladasz na zmeczona kochanie - powiedzial. - Moze juz dosc zrobilas? Jestes przeciez w ciazy. Nie opuscila neutralizatora, ale obrocila sie przez ramie i pocalowala go w policzek. -Na trapie jest jeszcze piec kobiet w ciazy. Nie zauwazyles? To juz ostatnia lina. Dolacze do was na statku za moment. Przy wejsciu panowal tlok, a ludzie wciaz jeszcze formowali sie w grupy. Zblizyl sie do niego mlody czlowiek z opaska na ramieniu, jeden z pilnujacych porzadku. -Masz dolaczyc do Aarona na czele kolumny. Jest tam, wsrod tych, ktorzy wycinaja dziure w scianie. Ja przejme twoja sekcje. Eryk wreczyl mu tabliczke. -Gdy przyjdzie moja zona, poslij ja bezposrednio do mnie - poprosil jeszcze. Potem wskazal gestem Royowi, by poszedl za nim i razem ruszyli przez ladownie zgodnie ze wskazowkami mezczyzn rozstawionych co jakies trzydziesci, czterdziesci krokow. Wokol nich staly jeden na drugim olbrzymie kontenery. Siegaly az po sufit. Cale pomieszczenie bylo jasno oswietlone, czego zreszta nalezalo sie spodziewac na terytorium Potworow. One zostawialy zapalone swiatlo nawet na czas snu. Doszedl do sciany akurat w momencie, gdy kilku zlanych potem mezczyzn zakonczylo wycinanie dziury. Za nimi stal niemy tlum i przygladal im sie z oczekiwaniem. Swit byl juz blisko i wszyscy zdawali sobie z tego sprawe. Aaron tez byl mokry od potu. Oczy mial podkrazone i zaczerwienione. Wygladal na krancowo wyczerpanego. -Eryku - zwrocil sie do niego - teraz bardzo cie potrzebuje my. Tu koncza sie nasze mapy. Od tego miejsca-wskazal reka otwor w scianie - potrzebny jest nam Przepatrywacz Sciezek. Eryk skinal glowa. Poprawil lampe na czole i wkroczyl w swiezo wyciety otwor. Rozejrzal sie - tak, normalne tunele i korytarze. 221 Byloby bardzo zle, gdyby Potwory nie uzyly swojego zwyklego materialu uszczelniajacego w scianach statkow kosmicznych. Na szczescie uzywaly go, i ludzie mogli zyc tak, jak u siebie, w jamach. Przekazal te pomyslna informacje do tylu, do Aarona. Uslyszal glosne westchnienie ulgi dochodzace z wielu ust.-To doskonale - powiedzial Aaron. - Idz dalej naprzod. Wiesz, czego potrzebujemy. A my w tym czasie poszerzymy otwor. Eryk wyruszyl. Roy Biegacz przeszedl przez otwor w jego slady, a za nim takze kilku mlodych, najsprawniejszych wojownikow. Sformowali szyk marszowy. Wiedzial, czego szukac. Ale kiedy przygladal sie tym calkowicie nowym tunelom, zupelnie nieznanym skrzyzowaniom, czul ze jest tu cos obcego, cos, czego nie umial jeszcze nazwac. Dopiero gdy za jednym z zakretow dostrzegl duza jame, wystarczajaco duza by mogla stac sie tymczasowym, choc bardzo ciasnym schronieniem dla wszystkich, zrozumial, co go niepokoilo: zapach, a raczej jego brak. Te jamy byly dziewicze. Nigdy nie zyl tu czlowiek i nigdy tu nie umarl. -Dobrze - powiedzial. - Tu zalozymy pierwszy oboz, do czasu startu. Potem zas rozstawil straze. Nie bylo takiej potrzeby, ale dyscyplina jest dyscyplina. Roy szybko poniosl wiesci do tylu i po chwili w jamie zaczeli zjawiac sie ludzie. Najpierw porzadkowi, ktorzy przydzielali miejsce kazdej sekcji, potem zas same sekcje. Rachel pojawila sie posrod ludzi z sekcji pietnastej. W tym czasie panowal juz tutaj calkiem niezly scisk. Ostatni przybyl Aaron, a raczej przynioslo go dwoch roslych porzadkowych, ktorzy musieli sila torowac sobie droge w tlumie. Wkrotce uslyszeli odlegle ciezkie stapanie i odglosy maszyn. Zdazyli na czas - Potwory przygotowywaly sie do startu. Aaron ujal megafon. -A teraz sluchajcie mnie, ludzie! - uslyszeli jego schrypniety, zmeczony glos. - Wykonalismy nasz Plan. Jestesmy wszyscy bez pieczni w nowych jamach na statku kosmicznym, ktory zaraz wyru szy do gwiazd. Mamy wystarczajaco wiele zywnosci i wody, by po zostac nie zauwazeni jeszcze dlugo po starcie. Zamilkl na moment i wzial gleboki oddech. -To jest statek towarowy. Bedzie zatrzymywal sie na wielu swiatach. Na kazdym z nich jedna lub wiecej sekcji wysiadzie i po zostanie w ukryciu na planecie dopoki populacja znacznie sie tam nie 222 zwiekszy. Wszedzie tam, gdzie moga zyc Potwory, moga tez zyc ludzie. Wszedzie tam, gdzie Potwory maja swoje siedziby, rozkwitna tez spolecznosci ludzkie. Wszystkiego, czego uzywaja Potwory, my tez mozemy uzywac. Zdobylismy te wiedze na Ziemi.Podloga zaczela wibrowac. Poczuli, ze statek drzy, poczuli jego ruch. Aaron uniosl obie rece, a jego lud upadl na kolana. -Wszechswiat! - krzyknal w ekstazie. - Moj Ludzie, odtad wszechswiat nalezy do nas! Kiedy statek zakonczyl przyspieszanie i mogli poruszac sie swobodnie, Eryk, podobnie jak pozostali dowodcy sekcji, zebral swoich ludzi i powiodl ich do dalszych jam. Tam mezczyzni wyszukiwali pomieszczenia dla swych rodzin, kobiety zaczely przygotowywac jedzenie, a dzieci biegaly wokol i bawily sie. I cudownie bylo patrzec, jak wlasnie one tak szybko przystosowuja sie i do przyspieszen statku, i do nowych dziwnych jam. I kazdy kto przypatrywal im sie choc przez chwile czul, ze ich beztroskie zabawy czynia to miejsce prawdziwym domem. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-20 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/