Bakker R. Scott Mysl Tysiackrotna Tytul oryginalu: The Thousandfold Thought Copyright (C) 2006 by R. Scott Bakker Copyright for the Polish translation (C) 2007 by Wydawnictwo MAG Redakcja:Maria Rawska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okladce: David Rankine Opracowanie graficzne okladki: Jaroslaw Musial Projekt typograficzny, sklad i lamanie: Tomek Laisar Frun ISBN 978-83-7480-046-4 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 8134743 e-mail: kurz@mag.com.pl http://www.mag.com.pl TINIE i KEITHOWI z wyrazami milosci Uganiajac sie za tym, co zgubili po tamtej stronie, natykaja sie tylko na wlasna nicosc. Zeby nie wypasc z szarej rzeczywistosci, w ktorej, jako niepoprawni realisci, czuja sie u siebie w domu, sens, ktorym sie napawaja, zrownany zostaje z nonsensem, przed ktorym uciekaja. Zgnily czar nie rozni sie od zgnilej egzystencji, ktora opromienia. Theodor Adorno, "Minima Moralia" (przelozyla Malgorzata Lukasiewicz) Po przejsciu od wyzszego do nizszego stanu zawsze pozostaja ruiny, tajemnice oraz zalegajacy, bezimienny gniew. Spojrzcie. Tu spoczywaja umarli ojcowie. Cormac Mccardiy, "Blood Meridian" ROZDZIAL 1 Moje serce usycha, a intelekt zbiera sily. Powody - rozpaczliwie szukam powodow.Czasem mam wrazenie, ze za kazdym napisanym slowem stoi wstyd. Drusas Achamian, "Kompendium pierwszej wojny swietej" Wczesna wiosna, Rok Kla 4112, Enathpaneah Byly czasy, gdy przyszlosc Achamiana wyznaczalo przyzwyczajenie, twardy rytm dni spedzanych na harowce w cieniu ojca. Rankiem swedzialy go palce, po poludniu palily plecy. Zlowione ryby lsnily srebrzyscie w blasku slonca. Jutro stawalo sie kolejnym dzisiaj, a dzisiaj przeradzalo sie we wczoraj, jakby czas byl zwirem w toczacej sie beczce, zawsze zataczajacym ten sam krag. Spodziewal sie wowczas tylko tego, co juz zniosl przedtem, byl przygotowany jedynie na to, co juz sie wydarzylo. Przyszlosc byla niewolnica przeszlosci. Zmieniala sie jedynie wielkosc jego dloni. Ale teraz... Zdyszany szedl przez ogrod na dachu kwatery Proyasa. Nocne niebo bylo bezchmurne, na czarnym tle rysowaly sie gwiazdozbiory. Na wschodzie pojawil sie Uroris, na zachodzie opadal ku horyzontowi Cep. W oddali widac bylo wokolo brzegi Niecki, chaos granatowych sylwetek budynkow rozswietlonych punkcikami pochodni. Z ulic na dole dobiegaly krzyki, melancholijne i zarazem pelne szalonej radosci. Na przekor rozsadkowi Ludzie Kla zatriumfowali nad poganami. Caraskand znowu stal sie wielkim inrithijskim miastem. Achamian przedarl sie przez jalowcowy zywoplot, zaczepiajac szata o ostre galezie. Wieksza czesc ogrodu byla martwa, ziemie zryto i przekopano podczas glodu. Zatrzymal sie przy pustym rynsztoku, a potem zdeptal wyschnieta trawe, uklepujac ja na ksztalt dywanu, i ukleknal. Nadal trudno mu bylo zaczerpnac tchu. Nie bylo juz ryb. Dlonie juz nie krwawily, gdy rankiem zaciskal piesci. A przyszlosc... zerwala sie z lancucha. -Jestem uczonym powiernikiem - wyszeptal przez zacisniete zeby. Uczeni powiernicy. Kiedy ostatnio z nimi rozmawial? To on podrozowal i do niego nalezal obowiazek utrzymywania kontaktu. Fakt, ze nie robil tego przez tak dlugi czas, z pewnoscia wyda sie im niewytlumaczalnym zaniedbaniem. Uznaja go za szalenca. Zazadaja niemozliwego. A jutro... Wszystko zawsze sprowadzalo sie do problemu jutra. Zacisnal powieki i zaintonowal pierwsze slowa. Kiedy otworzyl oczy, ujrzal blady krag swiatla, jakie rzucaly pod jego kolanami cienie niezliczonych zdzbel trawy. Przez te mozaike biegl chrzaszcz, rozpaczliwie uciekajacy przed czarnoksieskim aspektem Achamiana. Uczony powiernik nie przestawal mowic. Jego dusza naginala sie do slow, dajac oddech abstrakcjom, myslom, ktore nie nalezaly do niego, znaczeniom przenikajacym do samych fundamentow swiata. Grunt pochylil sie niespodziewanie i nagle tutaj nie znaczylo juz "tutaj", lecz "wszedzie". Chrzaszcz, trawa, nawet Caraskand, wszystko to zniknelo. Poczul smak wilgotnego powietrza Atyersus, wielkiej cytadeli Szkoly Powiernikow, w ustach nie swoich, ale kogos innego... Nautzery. Do gardla podszedl mu fetor morskiej wody i gnijacych wymiocin. Fale bily o brzeg. Czarne wody klebily sie pod mrocznym niebem. Rybitwy unosily sie w oddali niczym zapowiedz cudu. Nie... nie tutaj. Znal to miejsce tak dobrze, ze az zapaskudzil sie z przerazenia. Od smrodu dopadly go mdlosci. Zatkal usta i nos, spojrzal na fortyfikacje... stal na szczycie drewnianego szafotu. Dokad okiem siegnac, majaczyl nad nim calun wiszacych trupow. Dagliash. Gdzie tylko mury zwracaly sie ku morzu, od podstawy az po blanki przybito gwozdziami niezliczone tysiace: tu wojownik o lnianej grzywie powalony w sile wieku, owdzie niemowle przybite przez usta jak wieniec laurowy. Ciala owinieto rybackimi sieciami, Achamian sadzil, ze po to, by rozklad wiezadel ich nie znieksztalcil. U podstawy siec zwisala luzno, obciazona niezliczonymi czaszkami i innymi ludzkimi szczatkami. Wokol tej makabrycznej ukladanki krazyly wrony i rybitwy, a nawet kilka gluptakow. Najwyrazniej ptaki zapamietal najlepiej. To miejsce snilo mu sie wiele razy. Mur Umarlych, do ktorego przybito Seswathe, pojmanego po upadku Tryse, by na wlasne oczy ujrzal chwale Rady. Nautzera wisial tuz obok. Uda i przedramiona przebito mu gwozdziami. Byl nagi, tylko na szyi mial Agoniczny Kolnierz. Sprawial wrazenie ledwie przytomnego. Achamian splotl drzace dlonie i scisnal je tak mocno, ze zahamowal doplyw krwi. Dagliash byla ongis potezna straznica, spogladajaca ponad pustkowiami Agongorei na polozone po drugiej stronie Golgotterath. Jej wiez bronili mieszkancy Aorsi, ludzie o twardych sercach. Teraz stala sie tylko kolejnym etapem zaglady swiata. Aorsi zginelo, jego mieszkancow wymordowano, a wielkie miasta Kuniuri przerodzily sie w martwe skorupy. Nieludzie uciekli do swych gorskich warowni, a ocalale panstwa Wysokich Norsirajow - Eamnor oraz Akksersja - walczyly o przetrwanie. Od chwili przybycia Nie-Boga minely trzy lata. Achamian wyczuwal za zachodnim horyzontem jego zlowroga obecnosc. Zapowiedz zaglady. Nagly powiew obryzgal go zimna piana. Nautzero, to ja, Acha... Przerwal mu udreczony krzyk. Czarnoksieznik skulil sie ze strachu, choc wiedzial, ze nic mu nie grozi. Zacisnal rece na zakrwawionym drewnie.. Na innym poziomie pomostu, nizej na murach, nad miotajacym sie cieniem pochylal sie Bashrag. Z wielkich jak piesci znamion pokrywajacych jego skore zwisaly dlugie czarne wlosy. Na obu ogromnych, straszliwych policzkach widnialy wykrzywione, szczatkowe twarze. Bestia wyprostowala sie nagle - kazda jej noga byla trzema polaczonymi w calosc nogami, kazda reka trzema rekami - unoszac bladego mezczyzne nabitego na dlugi jak wlocznia gwozdz. Nieszczesnik wierzgal jeszcze przez chwile niczym niemowle wyciagniete z balii. Potem Bashrag oparl go o sterte trupow i zaczal walic w gwozdz poteznym mlotem, szukajac niewidocznych gniazd czopow. Nad murami poniosly sie kolejne krzyki. Monstrum szczeknelo zebami w ekstazie. Unieruchomiony Achamian przygladal sie, jak Bashrag wbija drugi gwozdz w miednice ofiary. Krzyki nabraly oblakanczej intensywnosci. Wtem na czarnoksieznika padl cien. -Bol - rzekl ktos niskim glosem, tak blisko, jakby szeptal mu do ucha. Achamian gwaltownie zaczerpnal tchu. Niespodziewanie pluca wypelnilo mu cieple powietrze Caraskandu. Jego Piesn zachwiala sie na chwile pod wplywem tego przypomnienia prawdziwego porzadku swiata. Ujrzal przelotnie Wzgorze Bawolu na tle gwiazd. Potem zobaczyl, ze stoi nad nim Mekeritrig gapiacy sie na Nautzere, ktory wisial, wciaz zywy, posrod rozdziawionych ust i wyciagajacych sie rozpaczliwie konczyn. -Bol i degradacja - ciagnal Nieczlowiek glosem pelnym niemozliwych dla ludzi brzmien. -Kto by pomyslal, ze w tych dwoch slowach mozna odnalezc zbawienie, Seswatho? Mekeritrig stal w dziwnie afektowanej pozie nieludzkich Ishroi, wciskajac splecione dlonie w dol plecow. Mial na sobie toge z czarnego adamaszku, na ktora wlozyl kolczuge z nimilu. Jej pierscienie wykuto na podobienstwo splecionych ze soba zurawi. Kawalki nimilowego lancucha opadaly na ziemie razem z plisami togi. -Zbawienie... - wydyszal Nautzera glosem Seswathy, podnoszac opuchniete oczy na ksiecia Nieludzi. - Czy to zaszlo juz tak daleko, Cet'ingiro? Czy tak niewiele pamietasz? Przez nieskazitelna twarz Nieczlowieka przemknal wyraz przerazenia. Jego zrenice staly sie waskie jak kreski postawione gesim piorem. Po tysiacleciach praktykowania czarow pietno noszone przez Quya siegalo znacznie glebiej niz u ludzkich czarnoksieznikow ze szkol - jak indygo porownane z woda. Pomimo swej nadnaturalnej urody i bialej niby porcelana skory wydawali sie wyniszczeni, zwiedli i poczerniali niby wypalona skorupa, ozywiona, lecz pusta. Niektorzy byli ponoc naznaczeni tak gleboko, ze wystarczylo, by staneli na odleglosc wyciagnietej reki od chorae, a juz zaczynali zmieniac sie w sol. -Pamietam? - Mekeritrig odpowiedzial gestem zalosnym, a zarazem majestatycznym. - Wznioslem wielki mur... Jakby na podkreslenie jego slow na gigantyczna budowle padly promienie slonca, ogrzewajac umarlych swym karmazynowym blaskiem. -To ohyda! - warknal Nautzera. Sieci lopotaly wokol wiszacych trupow. Po prawej stronie, w miejscu gdzie biegnacy po luku mur niknal mu z oczu, Achamian zauwazyl gnijace ramie, ktore kolysalo sie miarowo, jakby chcialo ostrzec nadplywajace statki. -Tak samo jak wszystkie pomniki, wszystkie monumenty - zauwazyl Mekeritrig, opuszczajac podbrodek do prawego ramienia w nieludzkim gescie przytakniecia. - Czym one sa, jesli nie protezami wyrazajacymi nasza bezradnosc, nasza nieudolnosc? Moze bede zyl wiecznie, ale moj byt, niestety, jest bytem smiertelnika. Twoje cierpienie staje sie moim zbawieniem, Seswatho. -Nie, Cet'ingiro... - Gdy Achamian uslyszal, z jakim wysilkiem Seswatha mowil, oczy zaszly mu lzami bolu. Jego cialo nie zapomnialo tego snu. - Nie musi byc tak! Czytalem starozytne kroniki. Studiowalem wizerunki wyryte w Wielkich Bialych Komnatach, nim jeszcze Celmomas rozkazal usunac stamtad twoja podobizne. Kiedys byles wielki. Byles jednym z tych, ktorzy nas wyniesli, uczynili Norsirajow pierwszymi wsrod plemion ludzi! Nie byles tym, czym stales sie teraz, moj ksiaze! Nieczlowiek raz jeszcze przechylil glowe w tym samym osobliwym gescie. Po jego policzku splynela lza. -Wlasnie dlatego, Seswatho. Wlasnie dlatego... Ciecie zostawia blizne, a wspomnienie o pieszczocie zanika. Ten prosty fakt wyrazal tragiczna, katastrofalna prawde o Nieludziach. Mekeritrig zyl juz na swiecie sto razy dluzej niz najstarsi z ludzi. Wiecej niz sto! Achamian zastanawial sie, jak to jest, gdy wszelkie radosne wspomnienia - dotyk kochanki czy cieple gaworzenie dziecka - przeslonia nagromadzone w ciagu stuleci bol, przerazenie i nienawisc. Filozof Gotagga napisal kiedys, ze aby zrozumiec dusze Nieczlowieka, wystarczy obnazyc plecy starego, krnabrnego niewolnika. Blizny. Blizny na bliznach. To wlasnie doprowadzilo ich do obledu. Wszystkich. -Jestem Nieobliczalny - mowil Mekeritrig. - Robie to, czego nienawidze, narazam serce na uderzenia bicza, zeby moc pamietac! Rozumiesz, co to znaczy? Jestescie moimi dziecmi! -Musi istniec jakis inny sposob - wydyszal Nautzera. Nieczlowiek pochylil lysa glowe, jak syn owladniety wyrzutami sumienia, gdy stanal przed obliczem ojca. -Jestem Nieobliczalny... - Gdy uniosl wzrok, jego policzki lsnily od lez. - Nie ma innego sposobu. Nautzera naprezyl miesnie, probujac wyrwac gwozdzie przebijajace jego ramiona. Krzyknal z bolu. -Zabij mnie wiec! Zabij, niech to sie wreszcie skonczy! -Ale ty wiesz, Seswatho. -Co wiem? -Gdzie jest Czapla Wlocznia. Nautzera wybaluszyl przerazone oczy, zaciskajac zeby w bolu. -Gdybym wiedzial, ty bylbys w niewoli, a ja zostalbym twoim oprawca. Mekeritrig uderzyl go na odlew z taka gwaltownoscia, ze Achamian podskoczyl. Po obtluczonym murze splynely struzki krwi. -Zniszcze cie do szczetu - wychrypial Nieczlowiek. - Choc cie kocham, wykorzenie fundamenty twej duszy! Uwolnie cie od zludzenia, ktore wyraza slowo "czlowiek", i przywolam bestie! Bezduszna, wyjaca bestie bedaca prawda o wszystkim... odpowiesz mi! Starzec zakaslal. Z ust pociekla mu krew. -I... bede o tym pamietal, Seswatho! Achamian widzial przez chwile zrosniete zeby Nieczlowieka. Oczy Mekeritriga rozblysly niczym wlocznie slonecznego blasku. Na koniuszkach jego palcow zaplonely pomaranczowe kregi o kipiacych, fraktalnych brzegach. Czarnoksieznik natychmiast rozpoznal Piesn: to byla stworzona przez Quya wersja Ligatur Thawa. Mekeritrig zacisnal gorejace wulkanicznym ogniem dlonie na czole Seswathy, palac jego cialo i dusze. Nautzera zawyl jak zwierze. -Pssst! - wyszeptal Mekeritrig, dotykajac policzka starego czarnoksieznika. - Cicho, dziecko... Starca dopadly mdlosci i konwulsje. -Prosze - mowil Nieczlowiek. - Prosze, nie placz... Nautzero! - wyl Achamian w myslach. Nie mogl znowu na to patrzec, nie po tym, co uczynily mu Szkarlatne Wiezyce. Nautzero, to sen! To sen! Nad wielka Dagliash zapadla cisza. W gorze krazyly mewy i rybitwy. Umarli spogladali niewidzacymi oczami na wzburzone morze. Nautzera odwrocil sie od dloni Mekeritriga, spogladajac na Achamiana. Spazmatycznie wydychal zimne powietrze. -Przeciez ty nie zyjesz - wydyszal. Zyje - zaprzeczyl Achamian. Ocalalem. Szafot i mur zniknely razem ze smrodem zgnilizny i przenikliwymi krzykami padlinozernego ptactwa. I z Mekeritrigiem. Achamian stal posrodku pustki. Niewiarygodna transformacja zaparla mu dech w piersiach. Jak to mozliwe, ze zyjesz?! - zawolal w myslach Nautzera. Powiedziano nam, ze pojmaly cie Wiezyce! To... Achamianie! Akka! Czy wszystko w porzadku? Dlaczego wydawal sie sobie tak maly? Mial powody, by dopuscic sie oszustwa. Powody! To... to... Gdzie jestes? Wyslemy kogos po ciebie. Pomscimy cie! Wspolczucie? Troska o niego? Nie, Nautzero. Nic nie rozumiesz... Skrzywdzono mojego brata! Coz wiecej musze wiedziec? Na chwile dopadly go szalone zawroty glowy. Oklamalem was. Zapadla dluga, zlowroga cisza, niezmacona, lecz wypelniona niewypowiedzianymi slowami. Oklamales? Chcesz powiedziec, ze Wiezyce cie nie pojmaly? Nie... to znaczy, tak, pojmaly mnie! Udalo mi sie uciec... W ciemnosci rozblysly szalone wizje Iothiah. Torturujacy go beznamietnie Iyokus. Oslepienie Xinemusa. Laleczka wathi i uwolnienie boskiej mocy gnozy. W tych wspomnieniach krzyczeli ludzie. Tak! Dobrze sie spisales, Achamianie! To godne zapisania! Uwiecznienia w naszych annalach! Ale wspominales cos o klamstwach? Jest... pewien fakt... fakt, ktory zatailem przed toba i pozostalymi. Jaki fakt? Powrocil Anasurimbor... Nastala dluga przerwa pelna niezwyklego skupienia. Co ty gadasz? Przybyl zwiastun, Nautzero. Nadciaga koniec swiata. *** Nadciaga koniec swiata.Kazde zdanie - nawet to - utraci wszelkie znaczenie, jesli powtorzy sie je wystarczajaco wiele razy. Achamian zdawal sobie sprawe, ze wlasnie dlatego Seswatha przeklal wlasnych nastepcow pietnem swej udreczonej duszy. Jednakze teraz, gdy wyznawal wine Nautzerze, mial wrazenie, ze wypowiada te slowa po raz pierwszy w zyciu. Do tej pory chyba nie traktowal ich powaznie. Przynajmniej nie do tego stopnia. Nautzera byl zbyt gleboko wstrzasniety, by mogl sie oburzac na zdrade Achamiana. W jego Drugim Glosie pojawila sie niepokojaca nuta niezrozumienia, moze nawet zapowiedz uwiadu starczego. Dopiero pozniej Achamian uswiadomil sobie, ze starzec po prostu byl przerazony, podobnie jak on sam przed kilkoma miesiacami, obawial sie, ze nie sprosta wydarzeniom, ktore mialy nastapic. Nadciagal koniec swiata. Achamian zaczal od opisania pierwszego spotkania z Kellhusem, owego dnia pod murami Momemn, gdy Proyas wezwal go, by poddal ocenie Scylvenda. Opowiedzialo nadzwyczajnej inteligencji Anasurimbora, jako dowod przytaczajac ulepszenia wprowadzone przez niego do logiki Ajencisa. Zdal relacje z tego, jak Kellhus w niewytlumaczalny sposob zapanowal nad zastepami swietej wojny, przytaczajac fakty, ktorych swiadkiem byl osobiscie, a takze te, o ktorych uslyszal pozniej od Proyasa. Nautzera najwyrazniej dowiedzial sie juz od informatorow zblizonych do dworu cesarskiego, ze jakis czlowiek podajacy sie za proroka zdobyl wielkie znaczenie wsrod Ludzi Kla, ale po drodze do Atyersus nazwisko Anasurimbor przybralo forme Nasurius. Dlatego zlekcewazyli go jako kolejnego fanatyka. Potem Achamian zrelacjonowal wydarzenia w Caraskandzie: nadejscie padyradzy, oblezenie i glod, narastanie napiecia miedzy ortodoksami a zaudunyanimi, potepienie Kellhusa jako falszywego proroka, a na koniec objawienie pod drzewem Umiaki o czarnych konarach, gdzie Kellhus wyznal Achamianowi prawde, tak jak czarnoksieznik wyznawal ja teraz. Opowiedzial Nautzerze o wszystkim oprocz Esmenet. Kiedy go uwolniono, nawet najbardziej nieprzejednani ortodoksi padli przed nim na kolana. Jak mogliby tego nie zrobic? Scylvend stoczyl pojedynek z Cutiasem Sarcellusem. Pierwszy rycerz-komandor okazal sie skoroszpiegiem! Zastanow sie, Nautzero! Zwyciestwo Scylvenda dowiodlo, ze demony pragnely smierci Wojownika-Proroka. Demony! Jak powiedzial Ajencis, ludzie zawsze czynia z zepsucia dowod czystosci. Przerwal. Jakas zlosliwa czastka jego jazni byla przekonana, ze Nautzera nigdy w zyciu nie czytal Ajencisa. Tak, tak - odparl z bezglosna niecierpliwoscia stary czarnoksieznik. Potem jego wplyw ogarnal ich jak goraczka. Zastepy swietej wojny nagle sie zjednoczyly jak nigdy przedtem. Wszystkie Wielkie Imiona - z wyjatkiem Conphasa - uklekly i ucalowaly jego kolano. Gotian rozplakal sie publicznie, obnazyl piers przed mieczem Anasurimbora. A potem wymaszerowali. Coz to byl za widok, Nautzero! Rownie wspanialy i straszliwy jak to, co ogladamy w naszych snach. Byli chorzy. Konali z glodu. Wyszli przez brame, powloczac nogami. Umarli ruszyli na wojne... W mroku zamigotaly nagle obrazy tych, ktorzy wydawali sie juz zlamani. Wychudli piechurzy w opadajacych kolczugach. Rycerze dosiadajacy koni o sterczacych zebrach. Powiewal nad nimi prosty sztandar z Kolem Meki. Co sie wydarzylo potem? Cos niewiarygodnego. Zwyciezyli. Nie sposob bylo ich powstrzymac! Moje oczy wciaz jeszcze wypelnia zachwyt... A padyradza? - zapytal Nautzera. Kascamandri? Co sie z nim stalo? Zginal z reki Wojownika-Proroka. Swieta wojna idzie na Shimeh, gdzie czekaja cishaurimowie. Nie pozostal nikt, kto moglby ja powstrzymac, Nautzero. Wlasciwie juz zatriumfowala! Ale dlaczego? - zdziwil sie stary czarnoksieznik. Jesli Anasurimbor Kellhus wie o istnieniu Rady i wierzy, ze zbliza sie Druga Apokalipsa, po co kontynuuje te glupia wojne? Moze po prostu chcial cie oszukac? Rozwazyles te mozliwosc? On ich widzi. Czystka ciagle trwa. Wierze mu. Po smierci Sarcellusa kilkunastu wplywowych ludzi po prostu zniknelo, zostawiajac po sobie zdumionych wasali. Po tym wydarzeniu nawet najbardziej fanatyczni z ortodoksow przeszli do Wojownika-Proroka. Po klesce padyradzy przetrzasnieto Caraskand i szeregi swietej wojny, ale Achamian slyszal tylko o dwoch plugastwach, ktore odnaleziono i... wyegzorcyzmowano. To... to nadzwyczajne, Akka! Twoje slowa znacza, ze wkrotce cale Trzy Morza uwierza! Albo splona. Mysl o trwodze i niedowierzaniu, z jakimi wkrotce zetkna sie poslowie Szkoly Powiernikow, sprawiala mu ponura satysfakcje. Od stuleci byli posmiewiskiem. Od stuleci spotykali sie ze wzgarda, a nawet obelgami, ktore jnan przeznaczal dla najpodlejszych nedznikow. Ale teraz... rehabilitacja byla poteznym narkotykiem. Bedzie wypelniac zyly uczonych powiernikow jeszcze przez pewien czas. Tak! - zawolal Nautzera. Dlatego wlasnie nie mozemy zapominac, co jest naprawde istotne. Rady nie uda sie wykorzenic tak latwo. Sprobuja zamordowac Anasurimbora. Nie ma watpliwosci. Nie ma - potwierdzil Achamian, choc z jakiegos powodu mysl o kolejnych zamachach nie przyszla mu wczesniej do glowy. A to oznacza, ze musisz uczynic wszystko, co lezy w twej mocy, by go chronic - ciagnal Nautzera. Nie moze go spotkac nic zlego! Wojownik-Prorok nie potrzebuje mojej opieki. Dlaczego tak go nazywasz? - zapytal Nautzera po chwili przerwy. Dlatego ze zadne inne miano nie mogloby oddac mu sprawiedliwosci. Nawet Anasurimbor. Jednak jakas gleboko zakorzeniona niepewnosc nie pozwolila mu tego powiedziec. Achamianie? Naprawde myslisz, ze jest prorokiem? Nie wiem, co myslec. Zbyt wiele sie wydarzylo. Nie czas teraz na sentymentalne glupoty! Zamilcz, Nautzero. Nie widziales go. Nie widzialem... ale zobacze. Co masz zamiar uczynic? Jego uczony brat tu przybedzie? Ta mysl zaniepokoila Achamiana. Perspektywa, ze inni uczeni powiernicy stana sie swiadkami jego upokorzenia. Nautzera jednak zignorowal to pytanie. A co sadzi o tym wszystkim nasza kuzynka, szkola Szkarlatnych Wiezyc? W jego myslach pobrzmiewala nuta sarkastycznej wesolosci, ktora jednak wydawala sie niemal bolesnie wymuszona. Gdy Eleazarasa widze podczas narad, wyglada jak czlowiek, ktorego dzieci niedawno sprzedano w niewole. Nie potrafi sie nawet zdobyc na to, by na mnie spojrzec, a co dopiero zapytac mnie o Rade. Slyszal o zniszczeniach, jakie spowodowalem w Iothiah. Chyba sie mnie boi. Przyjdzie do ciebie, Achamianie. Wczesniej czy pozniej. Niech przyjdzie. Co noc otwierano ksiegi i wzywano dluznikow do splaty naleznosci. Ten dlug rowniez zostanie splacony. Nie czas na zemste. Musisz rozmawiac z nim jak rowny z rownym, w zaden sposob nie okazujac, ze cie uprowadzono i przesluchiwano... rozumiem, ze pragniesz mu za to zaplacic... ale pomysl, o co idzie gra! Jej stawka jest wazniejsza niz wszystko. Rozumiesz? Co rozumienie ma wspolnego z nienawiscia? Rozumiem wystarczajaco dobrze, Nautzero. A ten Anasurimbor? Co sadza o nim Eleazaras i reszta? Pragna, by okazal sie oszustem. Tyle przynajmniej wiem. Ale nie mam pojecia, co o nim mysla. Musisz im jasno oznajmic, Achamianie, ze Anasurimbor nalezy do nas. Musza sie dowiedziec, ze to, co wydarzylo sie w Iothiah, bylo drobiazgiem w porownaniu z tym, co ich czeka, jesli sprobuja go porwac. Wojownika-Proroka nie sposob porwac. On jest... poza naszym zasiegiem. Achamian przerwal, by wziac sie w garsc. Ale mozna go kupic. Kupic? Jak to? On pragnie gnozy, Nautzero. Jest jednym z Nielicznych. A jesli mu odmowie, moze sie zwrocic do Szkarlatnych Wiezyc. Jednym z Nielicznych? Kiedy sie o tym dowiedziales? Jakis czas temu... I nic nam nie powiedziales? Achamianie... Akka... musze miec pewnosc, ze moge ci zaufac. Tak jak ja zaufalem tobie w sprawie Inraua? Nastala dluga cisza wypelniona zapowiedzia oskarzen i poczucia winy. Achamianowi wydawalo sie, ze dostrzega w mroku chlopca, ktory przyglada sie swemu nauczycielowi z zaleknieniem w oczach. Postapilem nieroztropnie - przyznal Nautzera. Ale pozniejsze wydarzenia dowiodly, ze mialem racje, nie uwazasz? To ostatnie ostrzezenie - wychrypial Achamian. Rozumiesz? Jak mial tego dokonac? Jak dlugo zdola toczyc dwie wojny, jedna w imieniu swiata, a druga przeciwko samemu sobie? Ale musze miec pewnosc, ze moge ci zaufac! Co mam powiedziec? Nie znasz go! Dopoki go nie poznasz, nie mozesz zrozumiec. Czego zrozumiec? Ze jest jedyna nadzieja swiata. Wysluchaj mnie, Nautzero. On jest kims wiecej niz zwyklym znakiem i stanie sie kims wiecej niz jeszcze jednym czarnoksieznikiem. Znacznie wiecej! Poskrom swe namietnosci! Musisz w nim widziec narzedzie! Narzedzie Szkoly Powiernikow! Nic wiecej i nic mniej! Musi nalezec do nas! A jesli zazada w zamian gnozy? Gnoza jest naszym mlotem. Naszym! Tylko poddajac sie... A co z Wiezycami? Co bedzie, jesli Eleazaras zaoferuje mu anagogie? Nautzera zawahal sie, oburzony i poirytowany. To szalenstwo! Prorok, ktory dla czarow rozgrywa jedna szkole przeciwko drugiej? Prorok-czarodziej? Szaman? Po tym slowie zapadla cisza wypelniona eterycznym wrzeniem, jakie zawsze towarzyszylo takim rozmowom, jakby caly ciezar swiata sprzeciwial sie ich niemozliwosci. Nautzera mial racje - to bylo nieprawdopodobne, szalone. Czy jednak daruje Achamianowi szalone zadanie, jakie przed nim postawil? Nakazal mu za pomoca uprzejmych slow i dyplomatycznych usmiechow zdobyc zaufanie ludzi, ktorzy go torturowali. Co wiecej, nakazal wkrasc sie w laski proroka, mezczyzny, ktory ukradl mu jego jedyna milosc... Achamian stlumil wypelniajaca mu serce furie. W Caraskandzie z jego niewidzacych oczu wyplynely dwie lzy. Prosze bardzo! - zawolal Nautzera tonem niepokojacej desperacji. Zazadaja za to mojej glowy, ale... naucz go Pomniejszych Piesni. Denotacyjnych i tak dalej. Daj mu smieci i przekonaj, ze posiadl nasze najglebsze tajemnice. Nadal nic nie rozumiesz, Nautzero! Wojownika-Proroka nie sposob oszukac! Kazdego czlowieka mozna oszukac, Achamianie. Kazdego. Czy powiedzialem, ze on jest czlowiekiem? Nie znasz go. Nie ma drugiego takiego jak on, Nautzero! Meczy mnie juz powtarzanie tego w kolko! Niemniej jednak musisz nalozyc mu jarzmo. Od tego zalezy wynik naszej wojny. Wszystko od tego zalezy! Musisz mi uwierzyc, Nautzero. Nie lezy w naszych silach zapanowanie nad nim. To on... Wtem przez jego mysli przemknela urzekajaca wizja Esmenet. To on panuje. *** Na wzgorzach pasly sie nieprzeliczone stada nalezace do ich wrogow i Ludzie Kla sie radowali, albowiem ich glod nie mial sobie rownych. Krowy zarzneli na uczte, a byki spalili w ofierze Gilgaolowi o krzemiennym sercu oraz pozostalym Stu Bogom. Zarli, az sie porzygali, a potem zarli dalej. Pili do nieprzytomnosci. Wielu mozna bylo znalezc kleczacych przed choragwiami z Kolem Meki, ustawionymi przez sedziow wszedzie, gdzie zbierali sie ludzie. Plakali pod tym obrazem, toczac lzy niedowierzania. Gdy grupy hulakow mijaly sie w ciemnosci, pijani mezczyzni krzyczeli w obozowym zargonie: "Jestesmy gniewem bozym!". Sciskali sie nawzajem, wiedzac, ze witaja braci, ludzi, ktorzy wraz z nimi spojrzeli we wnetrze gorejacego pieca. Nie bylo juz ortodoksow i zaudunyanich.Wszyscy znowu stali sie inrithimi. Conriyanie tatuowali sobie na wewnetrznych powierzchniach przedramion kregi ze znakiem X w srodku, uzywajac inkaustow zrabowanych z kianenskich skryptoriow. Thunyeri, a potem w slad za nimi Tydonnowie rozgrzewali noze w plomieniach i wycinali sobie na barkach trzy Kly symbolizujace trzy wielkie bitwy, kaleczac sie na scylvendzka modle. Galeoci i Ainonczycy rowniez zdobili ciala znakami symbolizujacymi, ze przeszli transformacje. Tylko Nansurczycy nie chcieli w tym uczestniczyc. Oddzial Agmundrow odnalazl na wzgorzach choragiew padyradzy. Bezzwlocznie przyniesli ja do Saubona, ktory w nagrode wyplacil im trzysta kianenskich akali. W palacu Famy urzadzono improwizowana ceremonie. Ksiaze Kellhus kazal zdjac jedwabna plachte z tyczki i polozyc przed swym tronem. Nastepnie postawil obute w sandaly stopy na herbie, ktory mogl wyobrazac lwa badz tygrysa. -Wszystkie symbole, wszystkie swiete znaki naszych wrogow rzucicie mi pod nogi! - zapowiedzial. Fanimscy jency przez dwa dni trudzili sie na polu bitwy, znoszac poleglych pobratymcow na wielkie sterty pod murami Caraskandu. Nekaly ich niezliczone padlinozerne ptaki - kanie i kawki, bociany i wielkie pustynne sepy, niekiedy przeslaniajac niebo niczym szarancza. Choc zeru bylo pod dostatkiem, walczyly wciaz ze soba jak mewy. Ludzie Kla nie przestawali swietowac, mimo ze wielu zachorowalo, a stu nawet umarlo. Lekarze-kaplani mowili, ze to skutek przejedzenia po dlugim okresie glodu. Potem, czwartego dnia po bitwie na rowninie Tertae, spedzono jencow w wielki korowod i rozebrano do naga, by wszyscy ujrzeli ich upokorzenie. Nastepnie fanimow objuczono wszystkimi zdobytymi lupami: szkatulkami ze zlotem i srebrem, zeumickimi jedwabiami, orezem z nenciphonskiej stali, balsamami i olejkami z Cingulatu. Jencow popedzono biczami i cepami, kazac im przejsc przez Rogowa Brame, a potem przez caly Kalaul, gdzie zolnierze swietej wojny pozdrawiali ich szyderczymi okrzykami. Na koniec fanimow zaprowadzono pod czarne drzewo, Umiaki. Wojownik-Prorok siedzial tam na prostym stolku, by wysluchac, co maja do powiedzenia. Tych, ktorzy padli na kolana i przekleli Fane'a, prowadzono jak psy do czekajacych nieopodal handlarzy niewolnikow. Tych, ktorzy nie chcieli tego zrobic, zabijano na miejscu. Gdy juz bylo po wszystkim i na pograzone w mroku wzgorza padly szkarlatne promienie slonca, Wojownik-Prorok wstal ze stolka i ukleknal we krwi wrogow. Nakazal swym wyznawcom podchodzic do siebie i kazdemu kolejno kreslil fanimska krwia na czole znak Kla. Nawet najmezniejsi plakali z zachwytu. *** Esmenet nalezy do niego...Podobnie jak wszystkie przerazajace mysli, ta rowniez zyla wlasnym zyciem, zakradala sie do swiadomosci i znikala, czasami dlawila, a czasami kryla sie, zimna i nieruchoma. Choc mial wrazenie, ze zna ja od dawna, dreczyla go jak cos, o czym przypomnial sobie zbyt pozno. Byla wrzaskliwym wezwaniem do broni, a zarazem smetnym wyznaniem porazki. Nie tylko stracil Esmenet, ale Kellhus mu ja odebral. To bylo tak, jakby dusza Achamiana potrafila dotknac tylko pewnych spraw, pewnych wymiarow. Ta zdrada byla po prostu zbyt kolosalna. Stary duren! Jego przybycie do palacu Famy skonfundowalo urzednikow powolanych z szeregow zaudunyanich. Odnosili sie do niego z szacunkiem - w koncu byl kiedys nauczycielem mistrza - ale w ich zachowaniu wyczuwalo sie zalekniona niepewnosc. I nie chodzilo o to, ze jest czarnoksieznikiem. Byli ludzmi gleboko wierzacymi, ale wydawalo sie, ze niepokoi ich nie tyle jego osoba, ile wlasne mysli. Achamian doszedl do wniosku, ze znaja go, tak ludzie znaja tych, ktorych w skrytosci wysmiewaja. A teraz stal przed nimi i nie ulegalo watpliwosci, ze bedzie wazna postacia w swietych ksiegach, ktore z pewnoscia powstana. Przerazala ich wlasna bezboznosc. Rzecz jasna, wiedzieli, ze jest rogaczem. Opowiesci o wszystkich, ktorzy dzielili sie chlebem i udzcem przy ognisku Xinemusa, krazyly po obozowisku w mniej lub bardziej przeinaczonej postaci. Nie uchowaly sie zadne tajemnice. Szczegolnie historie Achamiana - czarnoksieznika zakochanego w kurwie, ktora stala sie malzonka proroka - z pewnoscia powtarzaly juz tysiace ust, zwielokrotniajac jego hanbe. Czekajac, az ukryta maszyneria goncow i sekretarzy przekaze jego prosbe, Achamian zawedrowal na sasiedni dziedziniec. Uderzyla go mysl o innych poteznych czynnikach wplywajacych na jego sytuacje. Uswiadomil sobie, ze nawet gdyby nie bylo Rady ani grozby Drugiej Apokalipsy, nic nie wygladaloby juz tak samo. Kellhus zmienial swiat - nie w taki sposob, jak Ajencis czy Triamis, ale tak jak uczynil to Inri Sejenus. To byl rok pierwszy. Nastala nowa era. Wyszedl z chlodnego cienia portyku w ostre swiatlo poranka. Stal przez chwile bez ruchu, oslepiony blaskiem bialych i rozowych marmurow. Potem jego spojrzenie padlo na usytuowane posrodku dziedzinca grzadki. Zauwazyl ze zdziwieniem, ze zostaly przekopane i posadzono na nich biale lilie oraz ostre jak wlocznie agawy - dzikie kwiaty przyniesione zza murow. Wypatrzyl trzech mezczyzn - zapewne petentow jak on - ktorzy rozmawiali cicho po drugiej stronie podworca. Dziwne, ze tak szybko wrocily tu spokoj i normalnosc. Przed zaledwie tygodniem w Caraskandzie panowaly glod i zaraza, a teraz moglby niemal uwierzyc, ze czeka na audiencje w Momemn albo Aoknyssus. Nawet choragwie - bele bialego jedwabiu rozwieszone wzdluz kolumnad - wywieraly niesamowite wrazenie ciaglosci, jakby nic sie nie zmienilo, jakby Wojownik-Prorok przebywal tu zawsze. Achamian wbil spojrzenie w stylizowany wizerunek Kellhusa wyszyty czarna nicia na bialej tkaninie. Rozpostarte konczyny dzielily krag na cztery rowne czesci. Kolo Meki. Zadal chlodny wietrzyk i przez podobizne przebiegla falda przywodzaca na mysl pelznacego pod posciela weza. Achamian uswiadomil sobie, ze ktos musial zaczac wyszywac te wizerunki jeszcze przed bitwa. Kimkolwiek jednak byli ci ludzie, zapomnieli o Serwe. Odsunal od siebie wspomnienie dziewczyny polaczonej sznurami z Kellhusem i obrecza. Pod drzewem Umiaki bylo bardzo ciemno, ale wydawalo mu sie wowczas, ze widzi odchylona do tylu twarz zastygla w smiertelnym grymasie ekstazy... "Mowiles prawde - przyznal owej nocy Kellhus. - Tsuramah. Mog-Pharau... ". -Mistrzu Achamianie! Zaskoczony czarnoksieznik odwrocil sie i ujrzal zolnierza w zielono-zlotych regaliach, ktory wyszedl w blask slonca. Jak wszyscy Ludzie Kla, byl chudy, ale nie przypominal szkieletu, jak wielu tych, ktorych mozna bylo spotkac pod palacem Famy. Padl na kolana u jego stop. -Jestem Dun Heorsa, kapitan tarczownik Stu Filarow - oznajmil z silnym galeockim akcentem, wpatrujac sie w ziemie. Gdy jednak uniosl wzrok, w jego niebieskich oczach widzialo sie niewiele uprzejmosci, za to nadmiar wyrachowania. - Rozkazal mi cie przyprowadzic. Achamian przelknal sline i skinal glowa. Rozkazal... Podazyl za zolnierzem do mrocznych, pachnacych wonnosciami korytarzy. Wojownik-Prorok rozkazal... Po skorze przebiegly mu ciarki. Sposrod niezliczonych ludzi zyjacych w niezliczonych krainach na calym swiecie tylko jeden Anasurimbor Kellhus rozmawial z Bogiem. Z Bogiem! Jak mogloby byc inaczej, skoro wiedzial to, czego nikt inny nie mogl wiedziec, i mowil prawdy, jakich nikt poza nim nie bylby w stanie wymowic? Ktoz jednak moglby miec pretensje do Achamiana, ktory wciaz nie dowierzal? To bylo tak, jakby uniosl flet na wiatr i uslyszal melodie. Nie sposob bylo uwierzyc w cos takiego... Zdarzyl sie cud. Zstapil miedzy nich prorok. Oddychaj, kiedy bedziesz z nim rozmawial. Musisz pamietac, zeby oddychac. Kapitan tarczownik nie odezwal sie po drodze ani slowem. Wpatrywal sie przed siebie z ta sama niesamowita dyscyplina, jaka sie cechowali wszyscy w palacu. Gdy wchodzil na zdobne dywany gdzieniegdzie rozlozone na podlodze, odglos jego krokow cichl. Choc Achamian byl podenerwowany, cieszyl sie, ze nie musi rozmawiac. Targaly nim sprzeczne emocje. Nienawisc do niezwyciezonego rywala, oszusta, ktory ukradl mu zone, pozbawiajac go w ten sposob meskosci. Milosc do starego przyjaciela, ucznia, ktory byl zarazem nauczycielem i wzbogacil jego dusze niezliczonymi nowymi ideami. Strach przed przyszloscia, przed drapieznym obledem, ktory wkrotce spadnie na wszystkich. Radosc z chwilowej kleski wroga. Gorycz. Nadzieja. I bojazn... przede wszystkim bojazn. Ludzkie oczy byly malenkimi otworkami. Podobnie - wszystkie napisane przez ludzki rodzaj ksiegi, nawet te swiete. A poniewaz ludzie nie potrafili dojrzec tego, co lezalo poza zasiegiem ich wzroku, uwazali, ze widza wszystko, brali swe otworki za niebo. Kellhus byl inny. Byl drzwiami. Ogromna brama. Przybyl, by nas zbawic. Musze o tym pamietac. Musze sie uczepic tej mysli! Kapitan tarczownik przeprowadzil go wzdluz szeregu wartownikow o kamiennych twarzach. Na ich oponczach wyhaftowano zloty znak Stu Filarow, pionowe slupy na tle dlugiego, kretego Kla. Przeszli przez zdobione geometrycznym wzorem mahoniowe drzwi i Achamian znalazl sie w portyku znacznie wiekszego dziedzinca. Poczul intensywna won kwiatow. Za kolumnada lsnil w blasku slonca zamarly w bezruchu sad. Czarne galezie drzew - Achamian uznal, ze to jakies egzotyczne jablonie - porastaly konstelacje kwiecia. Kazdy platek byl skrawkiem bieli zanurzonym we krwi. W roznych punktach sadu ponad drzewa wyrastali potezni skalni wartownicy, dolmeny z ciemnego, nieobrobionego kamienia, bardziej starozytne niz Kyraneas, a nawet Shigek. Wspomnienie po dawno juz rozerwanym kregu. Achamian zerknal z pytaniem w oczach na kapitana Heorse, lecz nagle ujrzal wsrod kwitnacych drzew jakies poruszenie. Odwrocil sie i zobaczyl ja. Szla u boku Kellhusa. Esmenet. Mowila cos, ale slyszal tylko echo jej glosu. Spuscila wzrok, wpatrujac sie w pokryty platkami grunt pod swymi malymi stopami. Usmiechnela sie ze sciskajacym serce smutkiem, jakby na zartobliwe propozycje odpowiadala wyznaniami milosci. Achamian uswiadomil sobie, ze po raz pierwszy widzi tych dwoje razem. Esmenet wygladala nieziemsko: pewna siebie, smukla, odziana w turkusowa kianenska suknie, na pewno uszyta dla ktorejs z konkubin zabitego padyradzy. Byla pelna wdzieku, oczy miala ciemne, twarz smagla, a jej wlosy blyszczaly pod zlotymi nitkami chusty jak obsydian. Cesarzowa Nilnameshu trzymajaca pod reke najwyzszego krola Kuniuri. Na szyi nosila chorae, blyskotke! Lze Boga, czarniejsza niz czern. Esmenet, lecz zarazem ktos inny. Kobieta lekkich obyczajow zniknela bez sladu. Stala sie teraz kims wspanialym. Zostala odkupiona. Odbieralem jej blask, uswiadomil sobie. Bylem dymem, a on jest... zwierciadlem. Na widok proroka kapitan Heorsa ukleknal i dotknal twarza ziemi. Achamian postapil tak samo, choc przede wszystkim dlatego, ze nogi sie pod nim ugiely. Kiedy znowu umre, gdzie cie znajde? - zapytal ja owego dnia, gdy go zlamala. Na Wyzynach Andiaminskich? Jak wielkim byl glupcem! Zamrugal niczym dziewczyna, poczul niedorzeczny ucisk w gardle. Przez chwile swiat wydawal mu sie jedynie wielka ksiega rachunkowa, w ktorej wszystko, co poswiecil - a poswiecil tak wiele! - rownowazylo to jedno. Dlaczego nie mogl miec tej jednej kobiety? Dlatego ze zniszczylby ja, tak jak niszczyl wszystko. Nosze jego dziecko. Na jedno uderzenie serca spojrzala mu w oczy. Uniosla z wahaniem dlon, ale zaraz ja opuscila, jakby przypomniala sobie, komu jest teraz winna wiernosc. Odwrocila sie, pocalowala Kellhusa w policzek i uciekla. Przymknela oczy, a usta zacisnela w waska linie, ktorej widok zmrozil serce Achamiana. Po raz pierwszy widzial tych dwoje razem. Kiedy znowu umre, gdzie cie znajde? Kellhus sie zatrzymal. Byl odziany w biala jedwabna sutanne wyszywana szara brokatowa nicia w drzewne wzory. Jak zawsze zza lewego ramienia sterczala mu rekojesc jego niezwyklego miecza. Podobnie jak Esmenet, nosil na szyi blyskotke, ale byl choc na tyle uprzejmy, ze schowal ja pod ubraniem. -Nie musisz przede mna klekac, Akka - powiedzial i skinal dlonia, nakazujac mu podejsc blizej. - Jestes moim przyjacielem. Zawsze nim pozostaniesz. Achamian wstal, spogladajac na cienie, w ktorych zniknela Esmenet. Jak do tego doszlo? Gdy go poznal, Kellhus byl nikim, zagadkowym towarzyszem Scylvenda, ktorego Proyas mial nadzieje wykorzystac w rozgrywce z cesarzem. Juz wtedy jednak Achamian wyczuwal w nim cos, co obecnie wydawalo mu sie zapowiedzia tej chwili. Zastanawiali sie, dlaczego Scylvend - i to z krwi Utemotow - chce walczyc w inrithijskiej swietej wojnie. "Ja jestem powodem" - oznajmil wowczas Kellhus. Objawienie, jakim stalo sie jego nazwisko, Anasurimbor, bylo jedynie poczatkiem. Achamian podszedl do proroka i poczul sie dziwnie maly. Czy on zawsze byl taki wysoki? Kellhus usmiechnal sie i poprowadzil go miedzy drzewa. Jeden z dolmenow przeslonil slonce. Slychac bylo brzeczenie pracowitych pszczol. -Jak sie czuje Xinemus? - zapytal Kellhus. Achamianowi zadrzaly wargi. To pytanie doprowadzilo go niemal na skraj lez. -Ma... martwie sie o niego. -Musisz go do mnie przyprowadzic. Jak najszybciej. Tesknie za posilkami i dysputami pod gwiazdami. Tesknie za ogniem muskajacym mi stopy. To wystarczylo, by wprowadzic Achamiana w dawny rytm. -Twoje nogi zawsze byly za dlugie. Kellhus parsknal smiechem. Wydawalo sie, ze jego twarz swieci nad otchlania chorae. -Tak samo jak twoje wywody. Achamian usmiechnal sie, ale widok krwawych preg na nadgarstkach WojownikaProroka szybko zwarzyl jego humor. Po raz pierwszy zauwazyl siniaki na twarzy rozmowcy. Slady ciec. Torturowali go... zamordowali Serwe. -Tak - mruknal Kellhus, rozposcierajac dlonie. Wygladal niemal na zawstydzonego. - Gdybyz wszystkie rany goily sie tak szybko. Z jakiegos powodu te slowa na nowo rozbudzily gniew Achamiana. -Od poczatku widziales szpiegow Rady. Od poczatku! Dlaczego nic mi nie powiedziales? Dlaczego Esmenet? Kellhus uniosl z westchnieniem brwi. -Chwila nie byla odpowiednia. Ale przeciez juz o tym wiesz. -Czyzby? Kellhus usmiechnal sie, wydymajac jednoczesnie wargi, jakby czul wesolosc polaczona z bolem. -Teraz ty i twoja szkola musicie ze mna pertraktowac, a przedtem po prostu byscie mnie porwali. Ukrylem przed toba wiedze o skoroszpiegach z tych samych powodow, dla ktorych ty zatailes przed swymi zwierzchnikami fakt mojego istnienia. Ale przeciez juz o tym wiesz, mowily jego oczy. Achamianowi nie przychodzila na mysl zadna odpowiedz. -Powiedziales im - ciagnal Kellhus. -Powiedzialem. -I uwierzyli w twoja interpretacje? -Jaka interpretacje? - Ze jestem kims wiecej niz zapowiedzia Drugiej Apokalipsy. Kims wiecej. Przez dusze i cialo czarnoksieznika przebiegl dreszcz. -Uwazaja to za malo prawdopodobne. -Przypuszczam, ze trudno ci bylo mnie opisac... wytlumaczyc im. Achamian przez chwile patrzyl na niego bezradnie. Potem wbil wzrok we wlasne stopy. -Jak wiec brzmia tymczasowe instrukcje, ktore ci wydali? - zapytal Kellhus. -Mam udac, ze przekazuje ci gnoze. Powiedzialem im, ze w przeciwnym razie zwrocisz sie do Wiezyc. I mam dopilnowac, zeby... - Achamian przerwal na chwile, oblizal wargi - ... zeby nie stalo ci sie nic zlego. Kellhus usmiechnal sie i skrzywil jednoczesnie - zupelnie jak Xinemus przed oslepieniem. -Masz zostac moim straznikiem? -Maja powody do niepokoju. Ty rowniez powinienes sie bac. Pomysl tylko, jaka katastrofe spowodowales. Rada przez stulecia ukrywala sie w tluszczu Trzech Morz, a my bylismy tylko posmiewiskiem. Nasi wrogowie mogli dzialac bezkarnie. Ale ty wytopiles ten tluszcz. Zrobia wszystko, zeby odzyskac to, co utracili. Wszystko. -Byli tez inni skrytobojcy. -Ale to wydarzylo sie przedtem... Teraz stawka jest znacznie wyzsza. Moze skoroszpiedzy dzialaja na wlasna reke, a moze... ktos nimi kieruje. Kellhus przygladal sie mu przez chwile. -Obawiasz sie, ze Rada moze byc w to bezposrednio zamieszana. Ze za armia swietej wojny podaza Stare Imie. Czarnoksieznik skinal glowa. -Tak. Kellhus nie odpowiedzial natychmiast. Przynajmniej nie slowami. Zamiast tego w postawie jego ciala, wyrazie twarzy, a nawet w uwaznym spojrzeniu pojawil sie wyraz monumentalnego skupienia. -Czy przekazesz mi gnoze, Akka? On wie. Zdaje sobie sprawe, jak wielka moc osiagnie. Achamian czul sie tak, jakby jego dusza stracila grunt pod nogami. -Jesli tego zadasz... ale... Nagle uswiadomil sobie, ze Kellhus juz wie, co on za chwile powie. Przesledzil juz wszystkie mozliwe sciezki, wszystkie implikacje. Nic nie moze go zaskoczyc. -To prawda - potwierdzil Kellhus dziwnie ponurym tonem. - Gdy przyjme gnoze, utrace oslone, jaka zapewniaja mi chorae. -W rzeczy samej. Z poczatku Kellhus bedzie mial jedynie slabosci czarnoksieznika, nie jego silne strony. Gnoza, w znacznie wiekszym stopniu niz anagogia, byla analitycznym, systematycznym rodzajem czarow. Nawet najprymitywniejsze Piesni wymagaly rozbudowanych poprzednikow, skladnikow, ktore skazywaly na potepienie, choc same nie mialy mocy. -Dlatego musisz mnie ochraniac - stwierdzil Kellhus. - Mianuje cie swym wezyrem. Zamieszkasz tutaj, w palacu Famy, i bedziesz do mojej dyspozycji. Jego slowa brzmialy autorytatywnie jak edykt shrialu, a jednoczesnie przesycala je pewnosc tak potezna i niezachwiana, ze wydawalo sie, iz zawieraja wiecej, niz zadaly, jakby posluszenstwo Achamiana bylo godnym uwagi faktem opisanym w starozytnych kronikach. Wojownik-Prorok nie czekal na odpowiedz. Nie musial. -Zdolasz mnie obronic, Akka? Achamian zamrugal, wciaz usilujac przetrawic to, co sie przed chwila wydarzylo. Zamieszkasz tutaj... Z nia. -Przed... przed Starym Imieniem? - wyjakal. - Nie jestem pewien. Skad sie wziela ta zdradziecka radosc? Pokazesz jej, ile jestes wart! Zdobedziesz ja! -Nie - odparl ze spokojem Kellhus. - Przed toba. Nagle Achamian wspomnial Nautzere, ktory krzyczal pod gorejacym dotykiem Mekeritriga. -Moze i nie zdolam - odparl bez tchu. - Ale Seswatha zdola. Kellhus kiwnal glowa i ruszyl w poprzek rzedow drzew, odsuwajac na bok galezie. Achamian poszedl za nim, oganiajac sie od pszczol i unoszacych sie w powietrzu platkow. Trzy rzedy dalej Kellhus zatrzymal sie przed luka miedzy dwiema jabloniami. Achamian zamarl w bezruchu. Drzewo, przed ktorym stal Wojownik-Prorok, odarto z kwiecia. Zostal tylko czarny, zawezlony pien oraz trzy konary wygiete jak ramiona tancerki. Rozpieto na nich nagiego skoroszpiega, ciasno skrepowanego zbrazowialymi od rdzy lancuchami. Jedna reke mial skrepowana z tylu, druga wysunieta do przodu - przypominal rzucajacego oszczepem. Jego glowa zwisala na chudej szyi, dlugie, kobiece palce twarzy opadaly bezwladnie na piers. -Drzewo bylo uschniete - wyjasnil Kellhus. -Czego... - zaczal slabym glosem Achamian i przerwal. Skoroszpieg drgnal, unoszac zmasakrowane oblicze. Palce twarzy poruszyly sie powoli niczym odnoza wyjetego z wody kraba. Pozbawione powiek oczy wypelnialo przerazenie. -Czego sie dowiedziales? - zdolal w koncu wykrztusic Achamian. Paskudztwo poruszylo jezykiem za pozbawionymi dziasel zebami. -Ach... ! - wydyszalo przeciagle. - Chigraaa... - Ze ktos nimi kieruje - odparl cicho Kellhus. -Biada wam, Chigra. Znalezliscie nas za pozno. -Kto?! - zawolal Achamian, wpatrujac sie w swe splecione dlonie. - Wiesz kto? Wojownik-Prorok potrzasnal glowa. -Poddano ich warunkowaniu, i to poteznemu. Przesluchanie musialoby trwac wiele miesiecy. Moze nawet dluzej. Czarnoksieznik skinal glowa. Uswiadomil sobie, ze gdyby Kellhus mial czas, moglby przejrzec to stworzenie na wskros, zapanowac nad nim, tak jak potrafil zapanowac nad kazdym. Byl wiecej niz dokladny, wiecej niz skrupulatny. Sam fakt, ze tak szybko zdolal wydrzec te informacje istocie, ktora stworzono z mysla o oszustwie, swiadczyl, ze nie sposob go powstrzymac. On nie popelnia bledow. Achamianem zawladnal na chwile triumfalny gniew. Przez tyle lat - stuleci! - Rada robila z nich glupcow, ale teraz... Czy juz wiedzieli? Czy zdawali sobie sprawe, jak niebezpieczny jest ten czlowiek? A moze go nie doceniali, tak jak wszyscy? Jak Esmenet. -Tak czy inaczej musisz sie otoczyc lucznikami chorae - rzekl Achamian. - Powinienes tez unikac wielkich budynkow, w ktorych... -Niepokoi cie widok tych stworow - przerwal mu Kellhus. Powial wietrzyk i niezliczone platki wzbily sie w powietrze jak naciagniete na niewidzialne sznurki. Achamian zauwazyl, ze jeden opadl na srom skoroszpiega. Dlaczego Kellhus przywiazal plugastwo akurat tutaj, w tak pieknym i spokojnym miejscu, gdzie wygladalo jak rak na skorze mlodej dziewczyny? Dlaczego? Tak postapilby ktos, kto nic nie wiedzial o pieknie. Zupelnie nic. Spojrzal Kellhusowi prosto w oczy. -To prawda. -A twoja nienawisc? Przez chwile czarnoksieznik odnosil wrazenie, ze kazdy element jego jazni - wszystko, kim byl i kim mogl sie stac - pragnie kochac tego podobnego bogu czlowieka. Czy moglby go nie kochac, skoro czul sie przy nim jak w sanktuarium? Nie opuszczalo go jednak wspomnienie o Esmenet, o jej namietnosci... -Nie opuszcza mnie - odparl. Stworzenie szarpnelo lancuchy, jakby sprowokowaly je te slowa. Pod ogorzala od slonca skora gladko poruszyly sie miesnie. Okowy szczeknely. Czarne konary zakolysaly sie, skrzypiac glosno. Achamian odsunal sie, przypominajac sobie przerazajaca konfrontacje ze Skeaosem na Wyzynach Andiaminskich. Wtedy uratowal go Conphas. -Wszyscy ludzie sie poddaja, Akka, nawet gdy pragna dominowac - ciagnal Kellhus, ignorujac stwora. - Uleglosc lezy w ich naturze. Pytanie nie brzmi, czy ulegna, ale komu. -Twoje serce, Chigraa... zrobie z niego jablko i zjem... -Nie... nie rozumiem. - Achamian odwrocil wzrok od plugastwa, spogladajac prosto w blekitne oczy Kellhusa. -Niektorzy, jak wielu Ludzi Kla, poddaja sie, naprawde poddaja, wylacznie Bogu. To pozwala im zachowac dume. Klekaja przed tym, kogo nikt nie widzial ani nie slyszal. Moga sie ponizac, nie bojac sie degradacji. -Zjem... Achamian uniosl niepewnie reke, by oslonic oczy przed sloncem. Chcial lepiej widziec twarz Wojownika-Proroka. -Bog moze poddawac czlowieka probom, ale nigdy go nie degraduje - kontynuowal Kellhus. -Powiedziales "niektorzy" - zdolal wykrztusic Achamian. - A co z innymi? Kacikiem oka zauwazyl, ze stworzenie zacisnelo twarz, ktora teraz przypominala dwie splecione piesci. -Sa podobni do ciebie, Akka. Poddaja sie nie Bogu, lecz komus takiemu jak oni. Mezczyznie. Kobiecie. Gdy jeden czlowiek ulega drugiemu, nie moze zachowac dumy. Jesli mu sie sprzeniewierzy, nie ma gotowych formul. A strach przed degradacja nigdy go nie opuszcza, nawet jesli nie wierzy w nia do konca. Kochankowie rania sie nawzajem, ponizaja i upadlaja, ale nigdy nie poddaja sie probom, Akka. Nie, jesli kochaja naprawde. Stwor miotal sie szalenczo, jakby ktos potrzasal nim w niewidzialnej dloni. Czarnoksieznikowi wydalo sie nagle, ze wewnatrz jego czaszki brzecza pszczoly. -Dlaczego mi to wszystko mowisz? -Dlatego ze czescia jazni nadal trzymasz sie nadziei, ona poddaje cie probie... - Przez krotka chwile szalenstwa Achamian odnosil wrazenie, ze patrzy na niego Inrau albo mlody Proyas, chlopak o wielkich, blagalnych oczach. - A to nieprawda. Czarnoksieznik zamrugal ze zdumienia. -Co chcesz mi powiedziec? Ze mnie upadla? Ze ty mnie upadlasz? Rozlegla sie seria miaukliwych chrzakniec przywodzaca na mysl odglosy kopulujacych zwierzat. Lancuchy znowu szczeknely. -Chce powiedziec, ze Esmenet nadal cie kocha. Ja zas wzialem tylko to, co mi oferowala. -Wiec mi to oddaj! - warknal Achamian. Drzal. Oddech uwiazl mu w gardle. -Zapomniales, Akka? Milosc jest jak sen. Nikogo nie mozna do niej zmusic. To byly jego wlasne slowa wypowiedziane tamtej pierwszej nocy, gdy siedzial z Kellhusem i Serwe przy ognisku pod Momemn. Przypomnial sobie niezwykle wrazenie, jakiego wowczas doznal, poczucie, ze przed chwila odkryl cos straszliwego i niepowstrzymanego. Blekitne oczy, jak przejrzyste klejnoty osadzone w blocie swiata, spogladaly nan ponad plomieniami, te same oczy, ktore patrzyly na niego teraz... ale w dzielacej ich przestrzeni plonal ogien innego rodzaju. Paskudztwo zawylo. -Byl czas, gdy czules sie zagubiony - ciagnal Kellhus. W jego glosie pobrzmiewal grom. -Byl czas, gdy powtarzales sobie: "Nie ma nic poza miloscia. Nie ma swiata... ". -Tylko ona - dokonczyl szeptem Achamian. Esmenet. Nierzadnica z Sumny. Nadal przepelniala go zadza mordu. Gdy tylko mrugnal, widzial ich razem, widzial jej oczy szeroko otwarte ze szczescia, jej rozchylone usta, jego wyprezona piers, wilgotna od jej potu... Achamian wiedzial, ze wystarczy, by przemowil, a to wszystko sie skonczy. Wystarczy, by zaspiewal, a caly swiat zaplonie. -Nikt, ani ja, ani nawet Esmenet nie moze zaradzic twym cierpieniom, Akka. Sam siebie degradujesz. Te niepowstrzymane oczy. Lekal sie ich, chcial oslonic sie ramionami On nie moze tego zobaczyc! -Co chcesz mi powiedziec?! - krzyknal. Kellhus stal sie cieniem posrod blasku przeslonietych lzami promien slonca. Po dlugiej chwili spojrzal na szarpiaca sie na drzewie ohyde, ktora wyciagala palce twarzy ku sloncu i niebu. -To, Akka... - Jego slowa wydawaly sie pozbawione wyrazu, jakby mialy byc pergaminem, na ktorym Achamian napisze, co tylko zechce. - To jest twoja proba. -Odetniemy ci mieso od kosci! - zawylo plugastwo. - Odetniemy mieso! -Ty, Drusasie Achamianie, jestes uczonym powiernikiem. *** Gdy Kellhus odszedl, Achamian dowlokl sie do poteznego dolmena i zwymiotowal w trawe u jego podstawy. Potem uciekl, mijajac kwitnace drzewa i stojacych w portyku wartownikow. Znalazl jakas pusta nisze i bez zastanowienia wczolgal sie w przestrzen miedzy kolumna a sciana. Oplotl kolana ramionami, ale nadal nie odnalazl schronienia.Nie mogl nic ukryc. Mysleli, ze nie zyje! Skad mogli wiedziec? Ale on jest prorokiem... prawda? Jak mogl nie wiedziec? Jak... Rozesmial sie jak idiota, patrzac na ledwie widoczne w mroku geometryczne wzory namalowane na suficie. Przesunal dlonia po czole, przeczesal palcami wlosy. Skoroszpieg nie przestawal miotac sie i warczec. -Rok pierwszy - wyszeptal czarnoksieznik. ROZDZIAL 2 Powiadam wam, wina mieszka wylacznie w oczach oskarzyciela. Ludzie wiedza o tym, choc temu przecza, i dlatego tak czesto szukaja rozgrzeszenia w morderstwie. Prawde o zbrodni zna nie ofiara, lecz swiadek.Hatatian, "Nawolywania" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Caraskand Sludzy i urzednicy rozpierzchli sie z wrzaskiem, gdy Cnaiur wpadl miedzy nich z pojmana dziewczyna. W calym palacu podniesiono alarm. Slyszal krzyki, ale zaden z tych glupcow nie wiedzial co robic. Uratowal ich wspanialego proroka. Czyz dzieki temu rowniez nie zaslugiwal na boska czesc? Rozesmialby sie w glos, lecz szyderczy usmiech przywarl mu do twarzy jak zelazna maska. Gdyby tylko wiedzieli! Zatrzymal sie u przeciecia dwoch korytarzy o marmurowych scianach i potrzasnal dziewczyna, sciskajac ja za gardlo. -W ktora strone? - warknal. Zalkala, wciagajac gwaltownie powietrze, kierujac przerazone spojrzenie ku korytarzowi po prawej. Wybral kianenska niewolnice, wiedzac, ze bardziej bedzie jej zalezalo na ratowaniu skory niz na zbawieniu duszy. W zaudunyanich trucizna wniknela juz zbyt gleboko. Trucizna dunyainow. -Drzwi! - zawolala, krztuszac sie. - Tam! Tam! Jej szyja byla przyjemna w dotyku, jak szyja kota albo chuderlawego psa. Przypominal sobie dni pielgrzymki w swym poprzednim zyciu, gdy dusil kobiety, ktore zgwalcil. Teraz nie czul zadzy. Zwolnil uscisk. Dziewczyna zatoczyla sie do tylu i padla na czarna posadzke, zadzierajac spodnice. Z galerii za jego plecami dobiegly krzyki. Popedzil do drzwi, ktore wskazala, i otworzyl je kopniakiem. Kolyska stala posrodku komnaty. Zrobiona z drewna czarnego jak skala, siegala mu do pasa. Oslanialy ja plachty muslinu zawieszone na haku wbitym w zdobiony freskami sufit. Sciany mialy barwe ochry, lampy palily sie slabo. Pachnialo drewnem sandalowym. Nie czul smrodu brudnych pieluch. Gdy okrazal kolyske, na calym swiecie zapadla cisza. Nie zostawial zadnych sladow na wyszywanym w miejskie pejzaze dywanie. Swiatlo lamp zamigotalo lekko, ale na tym koniec. Podszedl do kolyski i odsunal muslin. Moenghus. Dziecko mialo jasna skore. Bylo jeszcze za male, by moglo sie lapac za nozki. Jego przejrzyste oczy o nieobecnym wyrazie typowym dla niemowlat mialy przenikliwa, bialoniebieska barwe mieszkancow stepu. Moj syn. Cnaiur wyciagnal dlon i ujrzal blizny na swym przedramieniu. Dziecko zamachalo raczkami i zlapalo go za palce. Jego buzia zaczerwienila sie i wykrzywila. Rozplakalo sie. Cnaiur zastanawial sie, dlaczego dunyain je zatrzymal. Co w nim widzial? Jaki mogl byc pozytek z dziecka? Miedzy swiatem a jego niemowleca dusza nie bylo zadnego odstepu. Nie znalo oszustwa. Nie znalo ludzkiej mowy. Placz po prostu byl wyrazem glodu. Cnaiurowi nasunela sie mysl, ze jesli je porzuci, zostanie inrithim, ale gdyby je wykradl i popedzil z nim na step, wyrosloby na Scylvenda. Wlosy zjezyly mu sie na glowie. Byla w tym magia, przeznaczenie. Placz dziecka nie zawsze bedzie oznaczal glod. Odstep stanie sie szerszy. Sciezki laczace dusze z jej wyrazem beda coraz liczniejsze i bardziej niezglebione. Prosty glod podzieli sie na tysiace watkow zadzy i nadziei, powiazanych w tysiace wezlow wstydu i strachu. Dziecko bedzie sie kulilo na widok uniesionej reki ojca, wzdychalo, czujac delikatny dotyk matki. Stanie sie tym, czego beda wymagaly okolicznosci, inrithim albo Scylvendem... To nie mialo znaczenia. Nagle Cnaiur uzmyslowil sobie, co widza dunyaini: swiat pelen ludzi, ktorzy sa niemowletami, ich placz przekuty w slowa, jezyki, narody. Kellhus potrafil zmierzyc odstep miedzy dusza a swiatem, podazyc tysiacami sciezek. Na tym polegala jego magia, jego czary. Potrafil zamknac odstep, odpowiedziec na placz... Sprawic, ze dusza stanie sie tym samym co wyraz. Podobnie jak jego ojciec, Moenghus. Oszolomiony barbarzynca gapil sie na machajace nozkami niemowle. Chlopczyk malenka raczka ciagnal go za palec. Cnaiur uswiadomil sobie, ze choc dziecko splodzily jego ledzwie, to raczej ono bylo jego ojcem, jego poczatkiem. Cnaiur urs Skiotha byl zaledwie jedna z otwierajacych sie przed niemowleciem mozliwosci, placzem przerodzonym w chor udreczonych krzykow. Przypomnial sobie wille polozona gleboko w Nansurium. Plonela tak jasno, ze noc przerodzila sie w nieprzenikniona czern. Odwrocil sie wowczas, slyszac wolanie rozesmianych kuzynow, i nadzial na miecz niemowle... Wyszarpnal palec z uscisku. Moenghus uciszyl sie powoli. -Nie jestes synem ziemi - wychrypial Cnaiur, unoszac nad glowe naznaczona bliznami piesc. -Scylvendzie! - uslyszal nagle. Odwrocil sie i zobaczyl kurwe czarnoksieznika. Stala na progu sasiedniej komnaty. Przez mgnienie oka oboje tylko patrzyli na siebie, rownie zaskoczeni. -Nie zrobisz tego! - krzyknela wreszcie glosem przenikliwym z furii. Weszla do komnaty i Cnaiur nieoczekiwanie dla siebie samego odsunal sie od kolyski. Przestal oddychac. Chyba juz nie potrzebowal oddychac. -On jest wszystkim, co zostalo po Serwe - powiedziala spokojniej. - Jedynym... dowodem, ze istniala. Czy to rowniez pragniesz jej odebrac? Jej dowod. Wbil w Esmenet przerazone spojrzenie. Potem zerknal na niemowle w niebieskiej jedwabnej poscieli. -Ale jego imie! - uslyszal nagle czyjs krzyk. Z pewnoscia ten glos byl zbyt cienki, zbyt kobiecy, by mogl nalezec do niego. Cos jest ze mna nie tak... cos jest nie tak... Esmenet zmarszczyla czolo i w tej samej chwili przez rozbite kopniakiem drzwi wpadli do komnaty odziani w zielonozlote oponcze Stu Filarow wartownicy. -Schowajcie bron! - zawolala Esmenet. Spojrzeli na nia ze zdumieniem, ale opuscili miecze i wsuneli je do pochew, choc dlonie nadal trzymali w gotowosci na rekojesciach. Jeden z wartownikow, oficer, zaczal sie sprzeciwiac, ale uciszyla go rozwscieczonym spojrzeniem. -Scylvend chcial tylko ukleknac - oznajmila, kierujac umalowana twarz w strone Cnaiura. - Oddac czesc pierworodnemu synowi Wojownika-Proroka. Cnaiur zorientowal sie, ze kleczy przed kolebka. Czul sie tak, jakby juz nigdy nie mial wstac z kolan. *** Xinemus siedzial za sfatygowanym biurkiem Achamiana z twarza zwrocona do sciany.Zdobiacy ja fresk zluszczyl sie niemal calkowicie. Zostal tylko przebity wlocznia lampart oraz rozmieszczone bezladnie tu i owdzie oczy i konczyny. -Co robisz? - zapytal. Achamian swiadomie zignorowal ostrzezenie slyszalne w glosie slepca. -Juz ci mowilem, Zin... - odpowiedzial, rozkladajac swoj skromny dobytek na lozu. - Pakuje sie i przenosze do palacu Famy. Esmenet zawsze smiala sie z tego, w jaki sposob sie pakowal, z jego zwyczaju sporzadzania wykazow rzeczy, ktore moglby policzyc na palcach. "Sprawdz, co masz pod tunika - powtarzala. - O drobiazgach zawsze najlatwiej zapomniec". Suka w rui... -Przeciez Proyas ci wybaczyl. Tym razem zwrocil uwage na ton glosu marszalka, ale zareagowal raczej gniewem niz troska. Xinemus nie robil teraz nic poza piciem. -Ale ja nie wybaczylem jemu. -A ja? - zapytal wreszcie Xinemus. - Co bedzie ze mna? Czarnoksieznikowi zjezyly sie wlosy na glowie. Pijacy zawsze wypowiadali slowo "ja" w taki dziwny sposob. Spojrzal na slepca, powtarzajac sobie, ze ten czlowiek jest jego przyjacielem... jego jedynym przyjacielem. -A co ma byc? - zapytal. - Proyas nadal potrzebuje twoich rad, twojej madrosci. Dla ciebie jest tu miejsce. Dla mnie nie ma. -Nie o to mi chodzi, Akka. -Ale dlaczego mialbym... - Czarnoksieznik ucichl nagle. Zdal sobie sprawe, co przyjaciel chcial powiedziec. Oskarzal Achamiana o to, ze go porzuca. Po wszystkim, co sie wydarzylo, mial czelnosc go potepiac. Czarnoksieznik odwrocil sie plecami do swego zalosnego majatku. Jakby w jego zyciu bylo jeszcze za malo szalenstwa. -Przeprowadzisz sie ze mna? - zapytal, ale wstrzasnelo nim nieszczere brzmienie wlasnego glosu. - Mozemy... mozemy porozmawiac... porozmawiac z Kellhusem. -A na co zdalbym sie Kellhusowi? -Powinienes z nim porozmawiac. Powinienes... W jakis sposob Xinemusowi udalo sie wstac bezglosnie zza biurka. Stal tuz obok Achamiana. Wlosy mial rozczochrane, a brak oczu nadawal mu wyglad upiora. -Sam z nim porozmawiaj! - ryknal marszalek. Zlapal czarnoksieznika i potrzasnal nim. Achamian probowal go odepchnac, lecz ramiona slepca byly ciezkie jak klody. - Blagalem cie! Pamietasz? Blagalem, a ty spokojnie patrzyles, jak wylupili mi oczy. Moje oczy, Akka! Wylupili mi oczy! Achamian padl na twarda podloge. Cofal sie na czworakach, twarz pokrywala mu ciepla slina. Xinemus osunal sie na kolana. -Jestem slepy! - wyszeptal. - Brakuje mi odwagi, brakuje odwagi... - Umilkl i znieruchomial. Kiedy znowu sie odezwal, jego glos brzmial ochryple, lecz w ogole nie slyszalo sie w nim emocji, ktore jeszcze przed chwila targaly marszalkiem. To byl glos dawnego Xinemusa. - Ty musisz porozmawiac z Kellhusem w moim imieniu, Akka... Czarnoksieznik nie byl w stanie miec nadziei, nie byl w stanie sie ruszyc, jakby przywiazano go trzewiami do podlogi. -A co mialbym mu powiedziec? *** Pierwsze poruszenie powiek, gdy padna na nie promienie porannego slonca. Smak pierwszego oddechu. Senne odretwienie wspartego o poduszke policzka. Te i tylko te sprawy laczyly Esmenet z kobieta - kurwa - ktora byla ongis.Czasami o wszystkim zapominala. Czasami zas po przebudzeniu wracaly dawne wrazenia: niespokojne drzenie konczyn, odor brudnego poslania, bol w lonie. Raz nawet uslyszala brzek mlotkow kotlarzy na sasiedniej ulicy. W takich chwilach siadala nagle w lozu, w muslinowej poscieli. Spogladala na heroiczne sceny uwiecznione na scianach mrocznej sypialni, po czym przenosila wzrok na trzy niewolnice - mlode kianenskie dziewczeta - ktore padaly na twarz, dotykajac czolami podlogi w akcie porannego holdu. I dzisiaj nie zdarzylo sie inaczej. Zdezorientowana Esmenet wstala z loza, pozwalajac, by dziewczyny sie nia zajely. Szczebiotaly do siebie w swym jezyku o dziwnie uspokajajacym brzmieniu. Czasem ich ton zaciekawial Esmenet, wtedy ktoras - najczesciej Fanashila - probowala wyjasnic w lamanym sheyickim, o czym mowia. Czesaly ja koscianymi grzebieniami, masowaly plecy i nogi, przywracajac w nich zycie szybkimi ruchami drobnych dloni, czekaly cierpliwie, az Esmenet odda mocz za parawanem. Potem ja w sasiedniej komnacie kapaly i nacieraly olejkami. Esmenet jak zwykle poddala sie tym zabiegom z bezglosnym zdumieniem. Nie skapila dziewczetom pochwal, zachwycajac je wlasnym zachwytem. Zdawala sobie sprawe, ze w jadalni dla niewolnikow slysza wiele plotek. Wsrod wzietych do niewoli rowniez istniala hierarchia rangi i przywilejow. Jako niewolnice krolowej staly sie dla innych niewolnikow czyms w rodzaju krolowych. Chyba byly swoim wyniesieniem rownie zaskoczone jak Esmenet. Kiedy wychodzila z kapieli, krecilo sie jej w glowie, a konczyny miala nieco ociezale, przesycone leniwym zadowoleniem, jakie daje goraca woda. Dziewczeta ubraly ja i uczesaly. Esmenet smiala sie, sluchajac ich przekomarzan. Yel i Burulan zartowaly sobie z Fanashili - dziewczyne cechowala powaga, ktora z ludzi czyni ofiary drwin - z niefrasobliwym okrucienstwem. Esmenet pomyslala, ze na pewno chodzi o jakiegos chlopaka. Kiedy skonczyly, Fanashila poszla do pokoju dziecinnego, a Yel i Burulan, nie przestajac paplac, zaprowadzily swa pania do toaletki, gdzie stal wielki zestaw kosmetykow. Esmenet pomyslala lekko zatrwozona, ze w Sumnie rozplakalaby sie na ich widok. Spogladajac z zachwytem na pedzelki, szminki i pudry, niepokoila sie jednak zadza posiadania, jaka nagle w sobie odkryla. Zasluguje na to wszystko, pomyslala, ale zaraz przeklela sama siebie za lzy, ktore wypelnily jej oczy. Yel i Burulan umilkly. To tylko kolejne... kolejne rzeczy, ktore mi odbiora. Z zachwytem popatrzyla na swe odbicie w zwierciadle. W oczach podziwiajacych ja niewolnic dostrzegala echo tego samego zachwytu. Byla piekna. Rownie piekna jak Serwe, ale ciemnoskora. Patrzac na egzotyczna nieznajoma w lustrze, mogla niemal uwierzyc, ze jest godna wszystkich zaszczytow. Mogla niemal uwierzyc, ze to dzieje sie naprawde. Milosc do Kellhusa sciskala jej serce jak uciazliwe wspomnienie o popelnionym wystepku. Yel poglaskala ja po policzku; to ona sposrod jej sluzek miala w sobie najwiecej z matrony. Zawsze najszybciej wyczuwala, co dolega pani. -Jestes piekna - powiedziala. - Piekna jak bogini. Esmenet uscisnela jej dlon, a potem dotknela swego wciaz jeszcze plaskiego brzucha. To prawda... Gdy dziewczeta skonczyly, Fanashila wrocila z Moenghusem i Opsara, gburowata mamka. Potem maly korowod kuchennych niewolnikow przyniosl sniadanie, ktore Esmenet zjadla w skapanym w blasku slonca portyku, wypytujac jednoczesnie Opsare o synka Serwe. W przeciwienstwie do niewolnic, mamka skrupulatnie liczyla wszystko, co oddala nowym panom: kazdy postawiony krok, kazda udzielona odpowiedz, kazda umyta podloge. Niekiedy bywala wrecz impertynencka, ale nigdy nie okazala jawnej niesubordynacji. Esmenet dawno juz zastapilaby ja inna kobieta, gdyby Opsara nie byla tak goraco oddana Moenghusowi, w ktorym widziala towarzysza niedoli, niewiniatko potrzebujace oslony przed ich panami. Gdy ssal jej piers, czasami spiewala mu nieziemsko piekne piosenki. Opsara nie skrywala pogardy dla Yel, Burulan i Fanashili, ktore ze swej strony baly sie mamki panicznie, choc Fanashila wazyla sie niekiedy sarkac, gdy slyszala jej uwagi. Po posilku Esmenet wziela na rece Moenghusa i usiadla na lozu. Usmiechnela sie, gdy malec zlapal raczkami za stopki. -Kocham cie, Moenghusie - zagruchala. - Tak, tak, tak, tak! - Wszystko to wydawalo sie jej snem. - Nigdy nie bedziesz glodny, moj slodki. Nie, nie, nie, nie! Moenghus pisnal z radosci, kiedy go polaskotala. Esmenet rozesmiala sie w glos, a potem, widzac surowe spojrzenie Opsary, mrugnela znaczaco do swych trzech rozpromienionych niewolnic. -Niedlugo bedziesz mial braciszka. Wiedziales o tym? Albo siostrzyczke... Dam jej na imie Serwe, po twojej mamie. Tak, tak, tak, tak. Wreszcie wstala, przekazala dziecko Opsarze i oznajmila, ze wychodzi. Niewolnice padly na kolana, skladajac jej przedpoludniowy hold. Sprawialy wrazenie, ze to dla nich wspaniala zabawa, Opsara zas zachowywala sie tak, jakby przywiazano jej do konczyn worki z piaskiem. Gdy Esmenet na nie patrzyla, po raz pierwszy od spotkania w sadzie pomyslala o Achamianie. *** Natknela sie na Werjaua przypadkowo, w korytarzach wiodacych do jej komnat. Niosl narecze zwojow i tablic. Uporzadkowal je, gdy Esmenet weszla na niskie podwyzszenie.Skrybowie zajeli juz miejsca u jej stop, kleczac przed siegajacymi kolan pulpitami uzywanymi przez Kianow. Werjau zatrzymal sie w pewnej odleglosci od nich, na pniu drzewa wyszytego na karmazynowym dywanie, podtrzymujac raporty lewym przedramieniem. Wokol jego czarnych pantofli wily sie zlote galezie. -Dwoch Tydonnow zatrzymano noca, gdy malowali ortodoksyjne slogany na murach Koszar Indurumskich. Werjau patrzyl na nia z wyczekiwaniem. Sekretarze przez chwile notowali pospiesznie jego slowa. Potem ich gesie piora znieruchomialy. -Z jakiej sa kasty? - zapytala Esmenet. -Wyrobnikow. Nie lubila podobnych incydentow. Zawsze budzily w niej strach - nie przed tym, co moglo sie wydarzyc, ale przed wnioskami, do jakich moglaby dojsc. Dlaczego tak uparcie stawiali opor? -To znaczy, ze nie umieja czytac. -Najwyrazniej malowali figury narysowane przez kogos na pergaminie. Ktos im ponoc zaplacil, ale nie wiedza kto. Z pewnoscia Nansurczycy. Kolejny malostkowy akt zemsty uknuty przez Ikurei Conphasa. -Trudno - rzekla. - Kaz ich obedrzec ze skory i zatknac na palach. Latwosc, z jaka te slowa wyszly z jej ust, byla wrecz koszmarna. Jeden oddech i skazala tych nieszczesnych glupcow na smierc w meczarniach. Jeden oddech, ktory mogl przeciez zrodzic jek przyjemnosci, westchnienie zaskoczenia, slowo laski... Na tym wlasnie polega wladza. Jest transformacja slow w rzeczywistosc. Wystarczy cos powiedziec, a swiat sie odmieni. Dawniej Esmenet swym glosem przywolywala jedynie klientow, ciezkie oddechy i rozlane nasienie. Dawniej jej krzyki mogly co najwyzej powstrzymac cierpienie i wyblagac nieistotna laske. Teraz to ona szafowala laska i cierpieniem. Od podobnych mysli krecilo sie jej w glowie. Przygladala sie, jak skrybowie notuja jej wyrok. Szybko nauczyla sie ukrywac zdumienie. Ponownie przylozyla lewa reke, te z tatuazem, do brzucha. Otaczajacy ja swiat mogl byc klamstwem, ale dziecko, ktore w sobie nosila... kobieta nie mogla znac wiekszej pewnosci, nawet jesli sie bala. Przez chwile zdumiewala sie cieplem, jakie czula pod dlonia, przekonana, ze to dotyk boskosci. Luksusy, wladza, wszystko to byly drobiazgi w porownaniu z owa wewnetrzna transformacja. Jej lono, ktore bylo gospoda dla niezliczonych mezczyzn, przerodzilo sie w swiatynie; intelekt, dotad tlumiony przez brak zrozumienia, stal sie swiatlem przewodnim, serce zas nie bylo juz rynsztokiem, lecz oltarzem poswieconym jemu... WojownikowiProrokowi. Kellhusowi. -Trzykrotnie slyszano, jak hrabia Gothyelk przeklinal naszego pana - ciagnal Werjau. Machnela lekcewazaco dlonia. -Mow dalej. -Z calym szacunkiem, malzonko proroka, sadze, ze te sprawe nalezy zbadac. -Powiedz mi, kogo Gothyelk nie przeklina? - odparla poirytowana Esmenet. - Zaczne sie niepokoic dopiero wtedy, gdy przestanie lzyc naszego pana i wladce. Kellhus ostrzegal ja przed Werjauem. Mowil, ze ten czlowiek zywi do niej uraze zarowno dlatego, ze jest kobieta, jak i z uwagi na swa wrodzona dume. Poniewaz jednak Esmenet dobrze znala slabosci Werjaua i akceptowala je, odnosili sie do siebie jak rodzenstwo, ktore rywalizuje ze soba, ale zarazem sie tego wstydzi. Wspolpraca miedzy ludzmi wiedzacymi, ze zadna tajemnica nie jest bezpieczna, zadnego aktu zlosliwosci nie da sie ukryc, wygladala niezwykle. W porownaniu z tym kontakty z innymi wydawaly sie ubogie. Gdy oboje byli razem, nigdy nie przejmowali sie tym, co pomysla o nich ludzie. Dzieki Kellhusowi zawsze znali odpowiedz na to pytanie. Usmiechnela sie przepraszajaco do Werjaua. -Mow dalej. Skinal glowa z roztargnieniem. -Wsrod Ainonczykow doszlo do kolejnego morderstwa. Ofiara byl niejaki Aspa Memkumri, wasal lorda Uranyanki. -Szkarlatne Wiezyce? -Nasz informator jest przekonany, ze tak. -Nasz informator... to znaczy Neberenes. Przyprowadz go jutro do mnie, ale dyskretnie. Musimy dowiedziec sie wszystkiego o ich poczynaniach. Przedtem porozmawiam z naszym panem i wladca. Lnianowlosy nowo narodzony zapisal cos na tabliczce woskowej. -Widziano, jak hrabia Hulwarga odprawial zakazany rytual - podjal. -To nie ma znaczenia - stwierdzila. - Nasz pan nie ma za zle wiernym ich przesadow. Silna wiara nie obawia sie podwazania jej zasad. Zwlaszcza jesli wiernymi sa Thunyeri. Werjau znowu poruszyl rysikiem, a skrybowie poszli za jego przykladem. Potem przeszedl do nastepnego punktu, tym razem nie unoszac wzroku. -Slyszano, jak nowy wezyr Wojownika-Proroka krzyczal w swojej komnacie - oznajmil bezbarwnym glosem. Esmenet wstrzymala oddech. -A co krzyczal? - zapytala ostroznie. -Nikt tego nie wie. Mysli o Achamianie zawsze byly dla niej jak male katastrofy. -Zajme sie tym osobiscie. Zrozumiales? -Tak jest, pani. -Masz cos jeszcze? -Tylko wykazy. Kellhus rozkazal wszystkim Ludziom Kla przyjrzec sie swym wasalom i rownym sobie, a nawet wyzszym ranga i meldowac o wszelkich zmianach wygladu czy zachowania mogacych sugerowac, ze ktos zostal zastapiony przez skoroszpiega. Codziennie sporzadzano spisy zadenuncjowanych i dziesiatki albo nawet setki inrithich musialy sie poddac ogledzinom Wojownika-Proroka, ktorego spojrzeniu nic nie umykalo. Sposrod tysiecy wymienionych dotad ludzi jeden zabil zbrojnych, ktorych po niego poslano, dwoch zniknelo przed aresztowaniem, jednego pojmalo Sto Filarow i teraz byl przesluchiwany, a jeszcze innego, barona, wasala hrabiego-palatyna Chinjosy, zostawiono w spokoju w nadziei, ze doprowadzi do reszty siatki. To metoda prymitywna, nieelegancka, ale nie mogli zrobic nic wiecej, nie narazajac Wojownika-Proroka na zamach. Nim Kellhus ujawnil swe zdolnosci, zidentyfikowal trzydziestu osmiu skoroszpiegow, a do tej pory udalo sie im aresztowac lub zabic dwunastu. Wygladalo na to, ze moga jedynie czekac, az nastepni wyplyna na powierzchnie z nowymi twarzami. -Kaz rycerzom shrialu zebrac podejrzanych jak co dzien. *** Wysluchawszy streszczenia sprawozdan, Esmenet obeszla wkolo zachodni taras, by ogrzac sie w promieniach slonca i pozdrowic - choc tylko z daleka - dziesiatki blagalnikow zgromadzonych na dachach ponizej. Ekscytowali ja, lecz zarazem niepokoili. Wciaz sie zastanawiala, jak wynagrodzic ich nieuzasadniona cierpliwosc. Wczoraj kazala kilku straznikom rozdac im chleb i zupe paprykowa. Dzisiaj, dziekujac Momasowi za wiatr od morza, rzucila dwie szkarlatne chusty, ktore wily sie w powietrzu nad ich dlonmi niczym plywajace wegorze. Smiala . sie, patrzac, jak blagalnicy probuja je zlapac.Potem poszla z trzema nowo narodzonymi obejrzec popoludniowe akty pokuty. Z poczatku byly one przeznaczone dla ortodoksow, ktorzy podburzali ludzi przeciwko Wojownikowi-Prorokowi, ale wbrew wszelkim oczekiwaniom wielu Ludzi Kla wracalo na nie, niektorzy codziennie. Nawet zaudunyani - w tym rowniez ci, co przeszli inicjacje na pierwszych, odprawianych w tajemnicy Pochlonieciach - przybywali na pokute, twierdzac, ze podczas straszliwego oblezenia zwatpili lub ulegli zlym myslom. Po pewnym czasie tlumy wiernych staly sie tak liczne, ze nowo narodzeni byli zmuszeni odprawiac akty pokuty poza palacem Famy. Na rozkaz sedziow zgromadzeni rozebrali sie do pasa i uklekli w dlugich, nierownych rzedach. Ich opalone plecy lsnily w blasku zachodzacego slonca. Nowo narodzeni recytowali modlitwy, a sedziowie chodzili wsrod pokutnikow, smagajac kazdego po trzy razy galezia drzewa Umiaki. Przy kolejnych uderzeniach krzyczeli: -Za zranienie tego, co uzdrawia! Za kradziez tego, co winno byc dane! Za potepienie tego, co zbawia! Esmenet nadal zalamywala rece, patrzac, jak czarne galezie unosza sie i opadaja. Bala sie widoku krwi, choc dla wiekszosci pokutnikow konczylo sie tylko na pregach. Ich plecy o sterczacych kosciach wydawaly sie bardzo wrazliwe. Najbardziej jednak niepokoilo ja to, jak na nia patrzyli, jakby byla kamieniem milowym odmierzajacym dystans, ktorego sami nie potrafiliby zmierzyc. Gdy sedziowie uderzali, niektorzy z penitentow wyginali sie nawet do tylu, a na ich twarzach malowal sie dobrze znany kurwom wyraz, ktorego zadna kobieta w pelni nie rozumie. Odwrocila wzrok i zauwazyla Proyasa. Kleczal w ostatnim szeregu. Z jakiegos powodu wydawal sie jej bardziej nagi od pozostalych. Wbila w niego gniewne spojrzenie, pelna zadawnionej urazy, ale on najwyrazniej nie byl w stanie spojrzec jej w oczy. Gdy sedzia go minal, Proyas schowal twarz w dloniach. Wstrzasnelo nim lkanie. Chcial odkupic winy wobec Kellhusa czy wobec Achamiana? Nie poszla na uroczyste wieczorne Pochloniecie. Wolala zjesc kolacje w swej komnacie. Powiedziano jej, ze Kellhus nadal jest zajety przygotowaniami do wymarszu na Xerash, spozyla wiec posilek ze swymi niewolnicami, zartujac z nimi przez caly czas. Wziela strone Fanashili w sporze, ktory - o ile rozumiala - dotyczyl kolorowych szarf. Nie zaszkodzi, gdy dla odmiany Yel padnie ofiara kpin. Fanashila byla tak wdzieczna, ze malo sie nie rozplakala. Potem Esmenet zajrzala do Moenghusa w pokoju dziecinnym, a nastepnie udala sie do pomieszczenia, ktore nauczyla sie uwazac za swa prywatna biblioteke... Niedawno jednak wprowadzil sie tam Achamian. Palac Famy zbudowano w zdobnym, ekstrawaganckim stylu. Wylozono go najlepszym marmurem i na kazdym kroku widzialo sie dowody artystycznej wrazliwosci Kianow, poczynajac od krat z brazu zamykajacych okna az po inkrustowane macica perlowa linie zdobiace luki wszystkich przejsc. Zewnetrzna czesc kompleksu palacowego tworzyla siec rozchodzacych sie promieniscie dziedzincow, podworek oraz galerii, ktore pietrzyly sie coraz wyzej, w miare jak cala struktura wspinala sie na zbocza wzgorza. Esmenet i Kellhus zajeli zlozony z kilku komnat apartament na samym szczycie - lubila sobie powtarzac, ze to najwyzej polozone miejsce w calym Caraskandzie - z widokiem na sad jabloniowy z jego starozytnymi kamiennymi zebami. Kellhus mowil, ze naraza ich to na niekonwencjonalny atak. Najwyrazniej czary mialy za nic mury i wynioslosci terenu. Dlatego wlasnie Achamian musial mieszkac tak bolesnie blisko. Wystarczajaco blisko, by wiatr poniosl do niego jej krzyki, uswiadomila sobie. Akka... Stanela przed wylozonymi boazeria drzwiami. Zdala sobie sprawe, ze do tej pory ze wszystkich sil starala sie unikac mysli o nim. Gdy przyszedl do niej pierwszej nocy, wydawal sie zupelnie nierealny. Pozniej, w jabloniowym sadzie, byl juz rzeczywisty, ale zarazem grozny, jakby mogl wymazac wszystko, co sie wydarzylo, odkad zastepy swietej wojny wymaszerowaly z Shigeku. Jakby mogl zawrocic uplyw czasu. Co ja wyprawiam? Bojac sie, ze opusci ja odwaga, zapukala lewa reka do drzwi, wpatrujac sie w sine weze wytatuowane na grzbiecie swej dloni. Przez krotka chwile, zanim sie otworzyly, byla pewna, ze po drugiej stronie przywita ja nie Achamian, lecz Sumna. Czula niemal zimne cegly parapetu wbijajace sie od tylu w jej nagie uda, kiedy oferowala na sprzedaz sama siebie. Potem ujrzala twarz Achamiana, byc moze starsza, lecz rownie silna i mila jak zawsze. W jego splecionej brodzie bylo wiecej siwizny, ale oczy... to byly oczy nieznajomego. Nie odzywali sie ani slowem. Scisnelo ja w gardle ze skrepowania. On zyje... naprawde zyje. Stlumila pragnienie dotkniecia go, zeby sie upewnic. Poczula zapach Sempis, gorzka won czarnych wierzb na goracym shigeckim wietrze. Znowu widziala, jak Akka prowadzi swego smetnego mula i znika w oddali, jak do niedawna sadzila, na zawsze. Co kazalo ci wrocic do mnie? Spojrzala na swoj brzuch, ale zaraz przeniosla wzrok na regaly nad glowa czarnoksieznika. -Przyszlam po "Trzecia analize ludzkosci". Achamian bez slowa podszedl do dwoch polek na poludniowej scianie. Siegnal po wielki wolumin w popekanej okladce i uniosl go w obu dloniach. Sprobowal sie usmiechnac, lecz jego oczy zadaly klam wyrazowi twarzy. -Mozesz wejsc - powiedzial. Postapila niepewnie cztery kroki naprzod. W komnacie pachnialo Achamianem - te slaba won pizma zawsze utozsamiala z czarami. Na miejscu jej ulubionej sofy, na ktorej po raz pierwszy czytala "Traktat", ustawiono loze. -Jest nawet tlumaczona na sheyicki - rzekl, wysuwajac dolna warge w wyrazie uznania. - Dla Kellhusa? -Nie... dla mnie. Miala zamiar powiedziec to z duma, lecz w jej slowach zabrzmiala zlosliwa satysfakcja. -Nauczyl mnie czytac - wyjasnila ostrozniejszym tonem. - Na pustyni, kiedy tak strasznie cierpielismy. Achamian pobladl. -Czytac? -Tak... wyobraz sobie, nauczyl mnie, kobiete. Skrzywil sie, wyraznie nie wiedzac, co o tym sadzic. -Dawny swiat umarl, Akka, i dawne prawa razem z nim. Z pewnoscia to rozumiesz. Zamrugal, jak uderzony w twarz. Uswiadomila sobie, ze to jej ton, a nie sens slow tak nieprzyjemnie go zaskoczyl. Achamian nigdy nie pogardzal nia z powodu jej plci. Zerknal na wytloczone na okladce litery i przesunal po nich palcami z dziwnym, chwytajacym za serce szacunkiem. -Ajencis to moj stary przyjaciel - stwierdzil, podajac jej ksiege. Tym razem jego usmiech byl szczery, choc pelen obaw. - Obchodz sie z nim delikatnie. Wziela ksiege, uwazajac, by nie dotknac jego rak. Nagle scisnelo ja w gardle. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Chciala cos wyszeptac - moze slowo podziekowania albo jakis glupi zart - ale milczala i ruszyla ku drzwiom, przyciskajac do piersi oprawny w skore wolumin. Laczylo ich ze soba zbyt wiele przyzwyczajen, ktore mogly ja zaprowadzic z powrotem w jego ramiona. A on o tym wiedzial, niech bedzie przeklety. Swiadomie to wykorzystywal. Zawolal ja i zatrzymala sie w progu. Odwrocila sie, lecz nagle spuscila wzrok, widzac rozpacz w jego oczach. -Bylem... - zaczal. - Bylem twoim zyciem... wiem, ze to prawda, Esmi. Przygryzla warge, opierajac sie instynktowi, ktory nakazywal jej sklamac. -Tak - przyznala, wpatrujac sie w pomalowane na niebiesko paznokcie swych stop. Z jakiegos przewrotnego powodu pomyslala, ze jutro kaze Yel zmienic ich kolor. Co to ma za znaczenie? Juz dawno zlamano mu serce. -Tak - powtorzyla. - Byles moim zyciem. - Gdy uniosla spojrzenie, zrobila to ze znuzeniem, nie z gwaltownoscia, jakiej sie spodziewala. - Ale on jest moim swiatem. *** Wpatrzyla sie w szerokie plaszczyzny jego piersi, przesunela wzrokiem po umiesnionym brzuchu i zatrzymala sie na zlotym puszku porastajacym lono. Widziala jego meskosc blyszczaca erotycznie pod uchylona narzuta. Gdy kladla policzek na jego ramieniu, zawsze wydawal sie jej ogromny. Jak nowy swiat, kuszacy i przerazajacy zarazem.-Widzialam sie z nim dzisiaj. -Wiem. Rozgniewal cie. -Nie on. -Tak... on. -Ale dlaczego? Nie zrobil nic poza tym, ze mnie kocha. -Zdradzilismy go, Esmi. Ty go zdradzilas. -Przeciez mowiles... -Esmi, sa grzechy, ktorych nawet Bog nie moze wybaczyc. Tylko ofiara. -Co chcesz przez to powiedziec? - Ze wlasnie dlatego gniewasz sie na niego. Z nim zawsze tak bylo. Zawsze obejmowal swa pamiecia sprawy, ktorych zaden czlowiek nie zdolalby zapamietac. To bylo tak, jakby Esmenet - podobnie jak kazdy mezczyzna, kobieta i dziecko - budzila sie co chwila na nowo i tylko on mogl jej powiedziec, co wydarzylo sie przedtem. -On nigdy nie wybaczy - wyszeptala. Na jego twarzy pojawila sie niepewnosc, co bylo straszne, bo przeciez wiedzial wszystko. -Nigdy - zgodzil sie. *** Wielki mistrz Szkarlatnych Wiezyc odwrocil sie, zbyt zdziwiony, by zachowac wynioslosc, i zbyt pijany, zeby jej nie zachowac. - Zyjesz - mruknal.Iyokus zatrzymal sie w progu, porazony zdumieniem. Eleazaras przygladal sie, jak jego oczy o czerwonych zrenicach omiataja rozbite naczynia i schnace plamy wina. Prychnal - ani z wesoloscia, ani ze wzgarda - a potem spojrzal ponad balustrada na palac Famy, ktory wznosil sie na wzgorzu ciemny i tajemniczy. -Kiedy wrocil Achamian - wycedzil - doszedlem do wniosku, ze zginales. - Znowu popatrzyl na zjawe. - Co wiecej - dodal, unoszac palec - mialem nadzieje, ze tak sie stalo. I dalej podziwial budynki wznoszace sie na sasiednich wzgorzach. -Co teraz bedzie, Eli? Wielki mistrz z trudem powstrzymal smiech. -Nic nie rozumiesz? Padyradza nie zyje. Armia swietej wojny przygotowuje sie do wymarszu na Shimeh, a my razem z nia. Postawilismy stope na karku nieprzyjaciela. -Rozmawialem z Sarothenesem - oznajmil obojetnym tonem Iyokus. - I z Inrummim... Eleazaras westchnal rzewnie. -A wiec wiesz. -Przyznaje, ze trudno mi w to uwierzyc. -Uwierz. Rada istnieje. Caly czas smialismy sie z powiernikow, a okazalo sie, ze to my bylismy zalosnymi glupcami. Iyokus przeszyl go dlugim, oskarzycielskim spojrzeniem. Zawsze powtarzal Eleazarasowi, ze powinni powazniej traktowac te opowiesci. To wydawalo sie oczywiste... teraz. Wszystko, co wiedzieli o psukhe, sugerowalo, ze jest tepym instrumentem, stanowczo zbyt topornym, by stworzyc cos przypominajacego te... demony. Chepheramunni! Sarcellus! Zobaczyl oczami duszy Scylvenda. Wspanialy, zbrukany krwia wojownik wysoko unosil pozbawiona twarzy glowe, by wszyscy mogli ja zobaczyc. Jakze tlum wowczas ryknal! -A ksiaze Kellhus? - zapytal Iyokus. -Jest prorokiem - odparl cicho Eleazaras. Byl obecny, gdy zdjeli go z Kola Meki, i widzial na wlasne oczy, jak wlozyl reke do piersi i wyjal sobie serce! To byla jakas sztuczka! Z pewnoscia! -Eli - zaczal Iyokus. - Na pewno... -Rozmawialem z nim osobiscie - przerwal mu wielki mistrz. - I to dlugo. On jest prawdziwym prorokiem Boga, Iyokusie... a my dwaj jestesmy... potepieni. - Spojrzal na zwierzchnika swych szpiegow z twarza wykrzywiona w grymasie zbolalej wesolosci. - To kolejny zart losu. Wyglada na to, ze znalezlismy sie po niewlasciwej stronie... -Prosze! - zawolal Iyokus. - Jak mogles... -On widzi rozne rzeczy... rzeczy , ktore moglby ujrzec jedynie Bog. Eleazaras siegnal po jedna z glinianych karafek i potrzasnal nia, by sprawdzic, czy uslyszy plusk wina. Byla pusta. Rozbil ja o sciane. Usmiechnal sie do Iyokusa, pozwalajac, by dolna warga mu opadla, odslaniajac wnetrze ust. -Pokazal mi, kim naprawde jestem. Znasz te ulotne, ledwie dostrzegalne mysli, ktore przemykaja przez twoja dusze niczym robactwo? On je chwyta, Iyokusie. Lapie je w dlon i unosi ku swiatlu. A potem je nazywa i wyjasnia ich znaczenie. - Wielki mistrz ponownie odwrocil twarz. - On widzi tajemnice. -Jakie tajemnice? O czym ty mowisz, Eli? -Och, nie musisz sie bac. Jego nic nie obchodzi, czy ruchasz malych chlopcow albo wsadzasz sobie w dupe kij od miotly. Interesuja go tajemnice, ktore skrywasz przed samym soba, Iyokusie. On widzi... Wielkiego mistrza cos scisnelo w gardle. Wybuchnal smiechem. Poczul, ze po policzkach splywaja mu gorace lzy. -Widzi to, co lamie nam serce - dokonczyl lamiacym sie glosem. Skazales swa szkole na zgube. -Jestes pijany - stwierdzil z niesmakiem uzalezniony od chanvu szpieg. Eleazaras machnal lekcewazaco reka. -Idz z nim porozmawiac. On dostrzeze pod twoja skora cos wiecej niz cieple mieso. Przekonasz sie... Iyokus prychnal pogardliwie, kopnal metalowa miske i wyszedl. Wielki mistrz Szkarlatnych Wiezyc usiadl na kanapie i znowu podziwial palac Famy w popoludniowej mgielce. Labirynt scian, tarasow i fanimskich kolumnad. Blade smuzki dymu unoszace sie z kominow. Odlegle grupki suplikantow czekajacych pod prostokatnymi bramami. Gdzies... on gdzies tam jest. -Aha, Iyokusie, cos jeszcze! - zawolal nagle. -Slucham? -Na twoim miejscu wystrzegalbym sie uczonego powiernika. - Eleazaras pomacal machinalnie reka blat stolu, szukajac wina... a moze czegos innego. - Podejrzewam, ze planuje cie zabic. ROZDZIAL 3 Jesli sadze pobrudza ci tunike, ufarbuj ja na czarno. Na tym polega zemsta.Ekyannus I, "44 listy" To wlasnie jest kolejny dowod na przypuszczenie Gotaggi, ze swiat jest kula. W przeciwnym razie jak wszyscy ludzie mogliby stac wyzej niz ich bracia? Ajencis, "Rozprawa o wojnie" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Caraskand Pora sucha. Na stepie oznajmiala swe nadejscie szeregiem znakow: wsrod gwiazd na polnocnym horyzoncie po raz pierwszy pojawiala sie Kopia; mleko kwasnialo szybciej; dal caunnu, letni wiatr. Gdy zaczynala sie pora deszczowa, scylvendzcy pasterze wedrowali po stepie w poszukiwaniu piaszczystej gleby, na ktorej trawa rosla szybciej. Kiedy deszcze zaczynaly sie na dobre, pedzili swe stada na twardsza ziemie, na ktorej trawy wyrastaly wolniej, ale dluzej pozostawaly zielone. A potem, gdy goracy wiatr przeganial wszystkie chmury, po prostu szli tam, gdzie cos roslo, poszukujac dzikich ziol i niskich traw zapewniajacych najlepsze mieso i mleko. Ta wedrowka zawsze kogos drogo kosztowala, zwlaszcza tych, ktorzy byli zbyt chciwi, by wyrznac uparte zwierzeta. Niesforne sztuki potrafily wyprowadzic cale stado na manowce, hen, na rozlegle polacie wyskubanej przez bydlo albo zarazonej trawy. Co roku jakis wracal bez konia albo bez bydla. Cnaiur uswiadomil sobie, ze jest wlasnie takim glupcem. Oddalem mu swieta wojne. W komnacie narad zabitego sapatiszacha usiadl w gornych rzedach law otaczajacych stol narad i przygladal sie dunyainowi z uwaga. Staral sie ignorowac inrithich, ktorzy tloczyli sie na lawach wokol niego, ale oni ciagle go zaczepiali, by skladac mu gratulacje. Jakis glupiec, tydonski than, mial nawet czelnosc pocalowac go w kolano. W kolano! Znowu zwali go glosno Scylvendem, jakby chcieli oddac mu w ten sposob honory. Wojownik-Prorok zajal miejsce na podwyzszeniu, spogladajac z gory na Wielkie Imiona zasiadajace za stolem. Po obu jego stronach wisialy proporce ze zlotym Kolem Meki na czarnym tle. Brode natarta olejkiem mial spleciona w warkoczyki. Lniane wlosy opadaly mu na ramiona. Pod sztywna, siegajaca kolan szata kaplanska nosil jedwabna biala toge haftowana w srebrzyste liscie i szare galezie. Wokol niego ustawiono piecyki. W blasku bijacym od zaru wydawal sie nierealny. Wodzil po sali spojrzeniem swietlistych oczu, a gdzie tylko je zatrzymal, rozlegaly sie szepty i westchnienia. Dwukrotnie odnalazl spojrzeniem Cnaiura, ktory przeklinal sie za to, ze odwrocil wzrok. Nedznik! Nedznik! Przed podwyzszeniem, po lewej stronie dunyaina, stal czarnoksieznik, glupiec o sercu kobiety, ktorego do niedawna wszyscy uwazali za zmarlego. Mial na sobie siegajaca kostek karmazynowa szate narzucona na plocienny bialy habit. Przynajmniej nie byl wystrojony jak konkubina handlarza niewolnikow - w przeciwienstwie do pozostalych. W oczach mial zdumienie, jakby nie potrafil do konca uwierzyc, co przyniosl mu los. Scylvend podsluchal, jak siedzacy rzad pod nim Uranyanka powiedzial, ze Drusas Achamian jest teraz wezyrem Wojownika-Proroka, jego nauczycielem i obronca. Wydawal sie obrzydliwie otyly w porownaniu z wychudlymi inrithimi ze szlacheckiej kasty. Cnaiur pomyslal, ze moze dunyain zamierza uzyc jego cielska jako tarczy, gdyby zaatakowala go Rada albo cishaurimowie. Wielkie Imiona siedzialy za stolem, tak jak poprzednio, lecz odarto je z buty przynaleznej ich pozycji. Ze skloconych krolow, lordow swietej wojny, przerodzili sie w zwyklych doradcow. Siedzieli cicho, pograzeni w zamysleniu. Od czasu do czasu ktorys szeptal cos do ucha sasiada, ale na tym sie konczylo. W jeden dzien znany im swiat zawalil sie, stanal na glowie. Moglo to wzbudzac zachwyt - Cnaiur swietnie o tym wiedzial - ale powodowalo rowniez absurdalna niepewnosc. Po raz pierwszy w zyciu znalezli sie na bezdrozach i liczyli na to, ze dunyain zostanie ich przewodnikiem. Cnaiur tez niegdys liczyl na Moenghusa. Gdy juz ostatnie z Pomniejszych Imion zajely miejsca na lawach, szmer rozmow ucichl, nastala pelna wyczekiwania cisza. Pod kroksztynami dachu unosila sie aura zbiorowego niezadowolenia. Cnaiur uswiadomil sobie, ze obecnosc Wojownika-Proroka jest dla tych ludzi zrodlem wielu trudnych do wyartykulowania problemow. Jak mogli sie do niego zwracac, nie odmowiwszy najpierw modlitwy? Zaprzeczac mu, nie dopuszczajac sie bluznierstwa? Nawet doradzanie prorokowi wydawalo sie aktem skandalicznej zarozumialosci. Gdy na ich modlitwy nikt nie odpowiadal, czuli sie bezpiecznie, uwazali za poboznych. Teraz zas stali sie podobni do plotkarzy i samochwalow, ktorzy ze zdumieniem ujrzeli wsrod siebie glownego bohatera swych opowiesci. A on mogl powiedziec wszystko, rzucic ich wiare na stos swego potepienia. Coz teraz poczna ci, ktorzy uwazali sie za poboznych i sprawiedliwych? Jak sie pogodza z faktem, ze ich swieta ksiega przemowila wlasnym glosem? Cnaiur o malo nie ryknal smiechem. Pochylil glowe i splunal miedzy kolana. Nie dbal o to, czy inni zauwaza szyderstwo na jego twarzy. Nie bylo tu honoru, tylko interes - czysty i niczym niezmacony. Nie bylo tu honoru, ale byla prawda. Czyz nie tak? Irytujace rytualy i pompe, nieodlaczne od wszystkiego co inrithijskie, rozpoczal Gotian, recytujac Modlitwe Swiatynna. Stal sztywno jak niedorostek, odziany w liturgiczne szaty, ktore sprawialy wrazenie swiezo uszytych: biale plotno ze zdobnymi naszywkami, na kazdej dwa haftowane zlota nicia kly przecinajace krag - kolejna wersja Kola Meki. Mowil drzacym glosem, w pewnej chwili przerwal, bo zawladnely nim emocje. Cnaiur rozgladal sie po sali, czujac ucisk w piersi. Zdumiewalo go, ze ludzie placza, zamiast szydzic. Po raz pierwszy glebia straszliwego celu poruszajacego inrithimi stala sie czyms dotykalnym. Widzial ja juz. Ujrzal ja na polach pod murami Caraskandu. Ich oblakancza determinacja moglaby zawstydzic nawet Utemotow. Byl swiadkiem, jak wymiotujacy gotowana trawa ludzie wlekli sie z wysilkiem naprzod. Inni, ktorzy ledwie mogli chodzic, rzucali sie na miecze pogan tylko po to, zeby ich rozbroic! Jeszcze inni usmiechali sie - krzyczeli z radosci! - gdy tratowaly ich mastodonty. Pomyslal wowczas, ze ci inrithi sa prawdziwym Ludem Wojny. Widzial to wszystko na wlasne oczy, ale tego nie zrozumial. Nie do konca. To, co zdzialal tu dunyain, nigdy nie zginie. Nawet jesli armie swietej wojny spotka zaglada, wiesci o tych wydarzeniach przetrwaja. Inkaust uwieczni obled. Kellhus dal tym ludziom cos wiecej niz gesty i obietnice, wiecej nawet niz wskazowki i cel. Dal im triumf. Nad zwatpieniem. Nad najbardziej znienawidzonymi wrogami. Uczynil ich silnymi. Jak klamstwa mogly to osiagnac? Ci ludzie zyli w urojonym swiecie. Cnaiur wiedzial jednak, ze ten nieprawdziwy swiat wydaje sie im rownie rzeczywisty jak jemu jego swiat. Jedyna roznica - i ta mysl dziwnie niepokoila Scylvenda - polegala na tym, ze on mogl dokladnie przesledzic pochodzenie ich swiata w ramach wlasnego, a i to jedynie dzieki temu, ze juz spotkal Dunyainow. On jeden poznal zdradziecki grunt, po ktorym stapali inrithi. Nagle wszystko, co widzial, podzielilo sie na dwie czesci, jakby jego oczy staly sie wrogami, jakby jedno walczylo z drugim. Gotian skonczyl Modlitwe Swiatynna i kilku wielkich kaplanow dunyaina, jego nowo narodzonych, rozpoczelo rytual Pochloniecia dla tych sposrod Pomniejszych Imion, ktorzy przedtem byli zbyt chorzy, by uczestniczyc w ceremonii. Przed Wojownikiem-Prorokiem, siedzacym nieruchomo jak posag bozka, ustawiono miske z plonaca oliwa. Pierwszy z nowicjuszy, sadzac po warkoczach Thunyeri, ukleknal przed trojnogiem, a potem wymienil nieslyszalne modlitwy z kaplanem. Twarz naznaczyly mu zaraza i wojna, lecz oczy mial blyszczace jak u dziesieciolatka, pelne obaw i nadziei. Kaplan jednym ruchem wsadzil dlon w plonaca oliwe, po czym przesunal ja mlodemu Thunyeri przed twarza. Na uderzenie serca oblicze nowicjusza ogarnal ogien. Potem drugi kaplan ugasil go wilgotnym recznikiem. W sali rozlegly sie gromkie okrzyki. Than wstal chwiejnie z wyrazem uniesienia na twarzy i wpadl w ramiona rozradowanych towarzyszy. W oczach inrithich przekroczyl niewidzialny prog. Byli swiadkami glebokiej transformacji, przyjecia nikczemnej duszy w szeregi wybranych. Przedtem byl nieczysty, teraz go oczyszczono. I ujrzeli to na wlasne oczy. Ktoz moglby watpic? Jednakze Cnaiur dostrzegal tu jedynie prog miedzy glupota a totalnym zidioceniem. To nie byl swiety rytual, ale mechanizm taki jak skomplikowane mlyny, ktore widzial w Nansurze, narzedzie, ktorym dunyain przemieli tych ludzi, przerobi ich w cos, co bedzie mogl strawic. I to wlasnie Cnaiur ujrzal na wlasne oczy. W przeciwienstwie do inrithich nie znajdowal sie w kregu oszustwa dunyaina. Oni patrzyli na wydarzenia od srodka, on z zewnatrz. I dzieki temu widzial wiecej. To dziwne, ze, wiara miala wnetrze i zewnetrze, ze to, co ze srodka wydawalo sie nadzieja, prawda albo miloscia, widziane z zewnatrz przeradzalo sie w kose badz mlot, instrument sluzacy innym celom. Narzedzie. Cnaiur zaczerpnal gleboko tchu. Kiedys juz dreczyla go ta mysl. Przyszla mu do glowy o jedna mysl za wiele. Pochylil sie do przodu i wsparl lokcie na kolanach, obserwujac bez zainteresowania rozgrywajaca sie na dole farse. Proyas mowil mu kiedys, ze inrithi wierza, iz ludziom przeznaczone jest byc narzedziem planow - zrozumialych badz nie - tych, ktorzy sa od nich potezniejsi. Cnaiur uswiadomil sobie, ze w tym sensie Kellhus rzeczywiscie jest ich prorokiem. Jak zapewniali memorialisci, inrithi byli dobrowolnymi niewolnikami, zawsze starajacymi sie poskromic furie gnajace ich do realizacji pragnien. Mysl, ze trasy, ktorymi podazali, wytyczono w Zewnetrzu, schlebiala ich proznosci, pozwalala ponizac sie w sposob podsycajacy jeszcze ich niepohamowana dume. Memorialisci mawiali, ze nie ma gorszej tyranii niz ta, w ktorej niewolnicy wladaja niewolnikami. Teraz jednak wpadli w rece tego, ktory niewolil. Podczas wedrowki przez step Kellhus zapytal go, coz to zaszkodzi, jesli zapanuje nad tymi, ktorzy juz sa niewolnikami. Honor byl fikcja, istnial wylacznie interes. Wierzyc w honor znaczylo stac wewnatrz kregu w towarzystwie niewolnikow i glupcow. Pochloniecie dobiegalo konca. Saubon, ksiaze Galeothu, tytularny krol Caraskandu, wstal na wezwanie Wojownika-Proroka. -Nie wymaszeruje - zapowiedzial martwym glosem. - Caraskand nalezy do mnie. Nie oddam go nikomu, nawet za cene potepienia. -Ale Wojownik-Prorok rozkazal ci wymaszerowac! - zawolal srebrnowlosy Gotian. Cos w tonie, z jakim wypowiadal slowa "Wojownik-Prorok", bardzo irytowalo Scylvenda. Niegodne mezczyzny rozgoraczkowanie. Wielki mistrz rycerzy shrialu, ktory przed zdemaskowaniem Sarcellusa byl najbardziej nieublaganym wrogiem dunyaina, teraz przerodzil sie w jego najzarliwszego wyznawce. Podobna niestalosc poglebiala tylko pogarde, jaka Cnaiur darzyl tych ludzi. -Nie wymaszeruje - powtorzyl Saubon. Scylvend zauwazyl, ze ksiaze Galeothu osmielil sie wlozyc swa zelazna korone. Choc byl wysokim, zarumienionym od slonca, krzepkim wojownikiem, wygladal jak niedorostek bawiacy sie w krola pod skrzydlami Wojownika-Proroka. -Wlasnorecznie zdobylem miasto i wlasnorecznie je utrzymam! -Slodki Sejenusie! - zawolal Gothyelk. - Wlasnorecznie? Z tysiacem innych! -Ja otworzylem brame! - zaprotestowal z pasja Saubon. - Ja zdobylem miasto! -Niewiele z tego, co zdobyles, oddales innym - zauwazyl lord Chinjosa, spogladajac znaczaco na zelazna korone. Usmiechnal sie polgebkiem, jakby przypomnial sobie zaslyszany na boku zart. -A bol glowy? - zapytal Gothyelk, zaciskajac porosnieta siwym wlosem piesc. - Wielu z nas boli przez niego glowa... -Domagam sie tego, co mi sie prawnie nalezy! - warknal Saubon. - Proyasie, zgodziles sie mnie poprzec. Proyasie? Conriyanski ksiaze zerknal z niepokojem na dunyaina, po czym spojrzal prosto w oczy kandydatowi na krola Caraskandu. Podczas oblezenia nie chcial jesc wiecej niz jego ludzie, wychudl wiec, wygladal tez starzej, odkad zapuscil lopatowata brode, jaka nosili pobratymcy jego ojca. -Nie, nie zlamie danego slowa, Saubonie. - Zawahal sie. - Ale... sytuacja sie zmienila. Cala ta debata byla jedynie farsa. Prowadzono ja wylacznie w celu zachowania poczucia ciaglosci. Proyas nigdy nie przyznalby tego glosno, ale latwo mozna bylo wyczytac to z jego twarzy. Tylko jeden czlowiek podejmowal tu decyzje. Wszyscy spojrzeli na Wojownika-Proroka. Wobec rownych sobie Saubon byl wojowniczy, ale teraz sprawial wrazenie niegrzecznego chlopczyka. Krola pozbawiono meskosci w jego wlasnym palacu. -Ci, ktorzy zaniosa wojne do swietego Shimehu - zaczal Wojownik-Prorok glosem, ktory spadl na sluchaczy jak ciecie noza - musza uczynic to dobrowolnie... -Nie - sprzeciwil sie Saubon ochryplym glosem. - Prosze, nie. W pierwszej chwili jego odpowiedz umknela uwagi Cnaiura. Dopiero po chwili Scylvend uswiadomil sobie, ze dunyain zmusil Saubona, by sam skazal sie na potepienie. Pozwalal inrithim dokonac wyboru tylko wtedy, gdy chcial, zeby odpowiedzialnosc spadla na nich. Coz za oszalamiajaca subtelnosc! Wojownik-Prorok potrzasnal lwia glowa. -Nic nie mozna na to poradzic. -Pozbaw go tronu - odezwal sie nagle Ikurei Conphas. - Kaz go wloczyc konmi po ulicach. - Wzruszyl ramionami. - Kaz mu wybic wszystkie zeby. Jego slowa powitala pelna zdumienia cisza. Jako najwazniejszy z ortodoksyjnych spiskowcow - zaufany samego Sarcellusa - Conphas stal sie wyrzutkiem wsrod Wielkich Imion. Podczas poprzedzajacej bitwe narady rzadko zabieral glos, a gdy juz to zrobil, z trudem formulowal slowa, jak ktos zmuszony do mowienia w slabo znanym jezyku. Wygladalo na to, ze jego cierpliwosc wreszcie sie wyczerpala. Arcygeneral spojrzal na zdumionych towarzyszy i prychnal z lekcewazeniem. Nosil niebieski plaszcz na nansurska modle, narzucony na wytlaczany zloty napiersnik. On jedyny sposrod zebranych nie mial na sobie blizn, jakby zaledwie kilka dni minelo od pamietnej narady na Wyzynach Andiaminskich. -Jestes wladny uczynic to wszystko, czyz nie tak? - zwrocil sie do Wojownika-Proroka. -Bezczelnosc! - wysyczal Gothyelk. - Nie wiesz, co mowisz! -Zapewniam cie, ze zawsze wiem, co mowie, stary glupcze. -A co wlasciwie chciales powiedziec? - zapytal Wojownik-Prorok. Conphas zdolal usmiechnac sie wyzywajaco. -To, ze ta narada to farsa, a ty... jestes oszustem. W komnacie rozlegly sie ciche szepty oburzenia. Dunyain usmiechnal sie tylko. -Ale wcale nie to powiedziales. Wydawalo sie, ze Conphas wyczul, byc moze po raz pierwszy, niewiarygodna wladze, jaka sprawuje Dunyain nad ludzmi. Wojownik-Prorok byl dla nich nie tylko najwyzszym dowodca, lecz rowniez ziemia, po ktorej stapali. Inrithi podporzadkowywali jego autorytetowi nie tylko swe slowa i czyny, ale takze namietnosci i nadzieje. Ich dusze poruszaly sie w rytm jego slow. -Jak obcy czlowiek moze... - zaczal Conphas. -Obcy? - przerwal mu Wojownik-Prorok. - Nie myl mnie ze zwyklymi ludzmi, Ikurei Conphasie. Jestem tu z toba. - Pochylil sie naprzod w taki sposob, ze Scylvendowi az zaparlo dech w piersiach. - Jestem w tobie. -We mnie? - powtorzyl arcygeneral. Cnaiur wiedzial, ze jego slowa mialy wyrazac wzgarde, lecz zabrzmial w nich strach. -Zdaje sobie sprawe - ciagnal dunyain - ze mowisz tak z niecierpliwosci, ze irytuja cie zmiany, ktore pod moim wplywem zaszly w armii swietej wojny. Wiem, ze sila, jaka dalem Ludziom Kla, zagraza twoim planom. Wiem, ze nie jestes pewien, jak teraz postepowac, czy udawac uleglosc, jak robisz to wobec swego stryja, czy zdyskredytowac mnie otwarcie. Sprzeciwiasz mi sie z desperacji, nie po to, by dowiesc innym, ze jestem oszustem, lecz by przekonac samego siebie, ze jestes wiecej wart ode mnie. Widze w tobie ohydna arogancje, Ikurei Conphasie, przekonanie, ze jestes miara wszystkich ludzi. Tego wlasnie klamstwa starasz sie bronic za wszelka cene. -Nieprawda! - zawolal Conphas, zrywajac sie nagle. -Czyzby? W takim razie powiedz mi, arcygenerale, ile razy zdarzylo ci sie myslec, ze jestes bogiem? Conphas oblizal wargi. -Nigdy. Wojownik-Prorok pokiwal glowa z niedowierzaniem. -Czyz pozycja, w ktorej sie znalazles, nie jest osobliwa? Jesli chcesz zachowac przede mna swa dume, musisz sie zhanbic klamstwem. By dowiesc, kim jestes, musisz ukryc prawde o sobie. Musisz sie ponizyc, zeby pozostac dumny. Patrzysz w tej chwili jasniej niz kiedykolwiek dotychczas, a mimo to nie chcesz wyrzec sie swej udreczonej pychy. Zamieniasz bol, ktory rodzi nowy bol, na bol, ktory przynosi ulge. Wolisz byc dumny z tego, kim nie jestes, niz czerpac dume z tego, kim jestes. -Zamilcz! - wrzasnal przerazliwie Conphas. - Nikt nie bedzie mowil do mnie w ten sposob! Nikt! -Wstyd jest dla ciebie nieznajomym, Ikurei Conphasie. Nieznajomym, ktorego obecnosci nie potrafisz zniesc. Oniemialy arcygeneral popatrzyl po twarzach wokol. Sale wypelnilo lkanie wielu mezczyzn, ktorzy rozpoznali siebie w slowach Wojownika-Proroka. Cnaiur obserwowal i sluchal uwaznie. Po skorze przebiegaly mu ciarki strachu, a serce podchodzilo do gardla. W normalnej sytuacji upokorzenie arcygenerala sprawiloby mu wielka radosc, to jednak bylo cos wiecej. Nad glowami obecnych unosil sie sam wstyd, bestia, ktora pozerala wszystkie pewniki, dlawila swymi zimnymi zwojami najgoretsze dusze. Jak on to robi? -Ulga - powtorzyl Wojownik-Prorok, jakby to slowo moglo byc jedynymi otwartymi drzwiami na swiecie. - Tyle ci oferuje, Ikurei Conphasie. Przez krotka, szalona chwile wydawalo sie, ze bratanek cesarza zegnie kolana, ukleknie. Jednak z gardla wyrwal mu sie osobliwy, niemal mrozacy krew w zylach smiech. Spod szczelin w masce wyjrzalo ukryte szalenstwo. -Wysluchaj go! - syknal Gotian placzliwie. - Czlowieku, czy tego nie widzisz? On jest prorokiem! Conphas popatrzyl bezrozumnie na wielkiego mistrza. Uroda jego twarzy robila jeszcze wieksze wrazenie, gdy zniknal z niej wszelki wyraz. -Jestes wsrod przyjaciol - zapewnil Proyas. - Wsrod braci. Gotian i Proyas. Rozni ludzie i odmienne slowa. To najwyrazniej zlamalo czar, jaki rzucil na Conphasa - i na Cnaiura - glos dunyaina. -Braci! - warknal arcygeneral. - Nie jestem bratem niewolnikow! Myslicie, ze was zna? Ze przemawia glosem waszych serc? To nieprawda! Uwierzcie mi, moi "bracia", my, Ikurei, wiemy to i owo o slowach i o ludziach. On gra na was jak na instrumentach, a wy tego nie widzicie. Daje waszym sercom "prawde" za "prawda", by lepiej ukryc krwawe jarzmo, jakie wam nalozyl! Glupcy! Niewolnicy! I pomyslec, ze kiedys z radoscia zwalem was towarzyszami! Odwrocil sie plecami do Wielkich Imion i zaczal sie przepychac ku wyjsciu. -Stoj! - zagrzmial dunyain. Wszyscy, w tym rowniez Cnaiur, az sie wzdrygneli. Conphas zachwial sie jak uderzony. Ludzie wyciagneli do niego rece, odwrocili go i pchneli z powrotem. -Zabic go! - krzyknal ktos siedzacy po prawej stronie Cnaiura. -Apostata! - dobiegly glosy z law na dole. Wszyscy zgromadzeni wybuchli ochryplym wrzaskiem oburzenia, wymachujac uniesionymi nad glowy piesciami. Conphas rozejrzal sie wokol, raczej oszolomiony niz przerazony, jak chlopiec uderzony przez ukochanego wuja. -Pycha - zaczal Wojownik-Prorok, uciszajac sale gestem ciesli strzepujacego trociny z warsztatu. - Pycha to choroba... Dla wiekszosci jest jedynie zakazna goraczka wzbudzona przez chwale innych. Ale dla takich jak ty, Ikurei Conphasie, jest defektem nabytym jeszcze w lonie matki. Przez cale zycie zadawales sobie pytanie, co kieruje ludzmi. Dlaczego ojciec sprzedaje sie w niewole, skoro wystarczyloby, zeby udusil swe dzieci? Dlaczego mlody mezczyzna wstepuje do Zakonu Kla, zamienia luksusy przynalezne jego pozycji na cele, wladze na sluzbe swietemu shriahowi? Dlaczego tak wielu daje, kiedy tak latwo jest brac? Jednakze zadajesz sobie te pytania dlatego, ze nic nie wiesz o sile. Czym bowiem jest sila, jesli nie gotowoscia oparcia sie niskim popedom, determinacja poswiecenia sie dla braci? Ty, Ikurei Conphasie, znasz jedynie slabosc, a poniewaz trzeba sily, by przyznac sie do slabosci, zwiesz swa slabosc sila. Zdradzasz brata. Mamisz serce pochlebstwami. Ty, ktory jestes najmniej wart z ludzi, mowisz sobie: "Jestem bogiem". -Nie... - szepnal arcygeneral, ale ten szept poniosl sie echem po calej sali. Wstyd. Wutrim. Cnaiur sadzil dotad, ze nic nigdy nie zacmi jego nienawisci do dunyaina, ale wstyd, przyprawiajace o slabosc kiszek upokorzenie sprawilo, ze na chwile zapomnial o urazie. Przez krotki moment widzial Wojownika-Proroka, nie dunyaina, i porazila go bojazn. Na mgnienie oka znalazl sie w kregu jego klamstw. -Twoje kolumny zdadza bron - mowil dalej Kellhus. - Potem przeniesiesz swoj oboz do Jokthy, gdzie bedziesz czekal na transport z powrotem do Nansurium. Nie jestes juz Czlowiekiem Kla, Ikurei Conphasie. Nigdy nie byles nim naprawde. Arcygeneral zamrugal zdumiony, jakby dopiero te slowa go zniewazyly. Cnaiur uswiadomil sobie, ze ten czlowiek faktycznie cierpi na jakis defekt duszy, jak powiedzial dunyain. -Dlaczego? - zapytal Conphas, odzyskujac dawna sile glosu. - Dlaczego mialbym spelnic twoje zadania? Kellhus wstal i ruszyl w jego strone. -Dlatego ze ja wiem - zaczal, schodzac z podwyzszenia. Po wyjsciu z kregu blasku piecykow robil rownie imponujace wrazenie. Potrafil kazde swiatlo wykorzystac na swoja korzysc. - Wiem, ze cesarz zawarl traktaty z poganami... wiem, ze zamierzasz zdradzic swieta wojne, nim dotrzemy do Shimehu. Conphas cofal sie trwoznie przed Wojownikiem-Prorokiem, az wreszcie wpadl w ramiona wiernych. Cnaiur poznawal kilku z nich: Gaidekki, Tuthorsa, Semper. W ich oczach plonelo cos wiecej niz nienawisc. Mogloby sie zdawac, ze zyja na tym swiecie juz tysiac lat i wiek dal im niezlomna pewnosc starcow. -Dlatego - ciagnal Kellhus - ze jesli nie wykonasz mojego rozkazu, kaze cie obedrzec ze skory i powiesic na bramie. Powiedzial to takim tonem, ze wyobrazenie haniebnej smierci porazilo wszystkich. Conphas patrzyl na niego z przerazeniem w oczach. Dolna warga mu zadrzala, twarz skrzywil w grymasie bezglosnego lkania. Cnaiur zlapal sie nagle za piers. Dlaczego serce bilo mu tak mocno? -Pusccie go - wyszeptal Wojownik-Prorok. Arcygeneral wypadl z sali, kryjac twarz i wymachujac rekami, jakby probowano go ukamienowac. Cnaiur znowu znalazl sie na zewnatrz kregu machinacji dunyaina. Zdawal sobie sprawe, ze oskarzenia o zdrade sa prawdopodobnie falszywe. Jaka korzysc przyniosloby cesarzowi wspieranie odwiecznych wrogow? Uswiadomil sobie, ze to, co sie tu wydarzylo, bylo zaplanowane z gory. Kazde slowo, kazde spojrzenie, kazda sugestia sluzyly jakiemus celowi... Jakiemu? Czy miala to byc nauczka dla innych? Czy Kellhus chcial Conphasa usunac? W takim razie czemu po prostu nie poderznal mu gardla? Nie. Ze wszystkich Wielkich Imion tylko Ikurei Conphas, slawetny Lew znad Kiyuth, mial dosc sily charakteru, by zachowac wiernosc swych ludzi. Kellhus nie zamierzal tolerowac konkurentow, nie mogl jednak ryzykowac wewnetrznych konfliktow w i tak juz bardzo oslabionej armii swietej wojny. Wylacznie to uratowalo arcygeneralowi zycie. Wojownik-Prorok opuscil sale. Ludzie Kla wstali z law, smiejac sie glosno i wymieniajac pelne zachwytu slowa. Scylvend po raz kolejny patrzyl na nich dwoiscie. Zdawal sobie sprawe, ze inrithi sadza, iz sa raz po raz wykuwani na nowo, ze Kellhus usuwa z nich zanieczyszczenia, by zahartowac ich jeszcze bardziej. Wiedzial tez jednak, ze prawda wyglada inaczej... Pora sucha nadal sie nie skonczyla. Byc moze bedzie trwala wiecznie. Dunyain po prostu usuwal ze stada krnabrne sztuki. *** Proyas obserwowal Scylvenda, starajac sie zachowac stala pozycje w klebiacym sie tlumie. Wojownik-Prorok opuscil przed chwila sale, zegnany ogluszajacym aplauzem.Lordowie swietej wojny pograzyli sie w rozmowie, dajac glosno wyraz swej wesolosci badz oburzeniu. Mieli o czym mowic: zdemaskowanie spisku Nansurczykow, wykluczenie ich kolumn z armii, hanba arcygenerala... -Ide o zaklad, ze trzeba bedzie zmienic cesarska przepaske biodrowa! - zawolal stojacy w pobliskiej grupce Conriyan z kasty szlacheckiej Gaidekki. W tlumie zabrzmial gromki smiech, bezlitosny i radosny zarazem. Proyas slyszal w nim jednak rowniez nute niepokoju. Triumfalne spojrzenia, nerwowe deklaracje, namietne gesty i zapewnienia, wszystko to swiadczylo o niedawnym nawroceniu. Bylo w tym jednak cos wiecej, cos, co Proyas wyczuwal rowniez w napieciu miesni wlasnej twarzy... Strach. Nalezalo sie tego spodziewac. Jak mawial Ajencis, duszami ludzi wlada przyzwyczajenie. Dopoki przeszlosc dominuje nad terazniejszoscia, nawykom mozna ufac. Teraz jednak rzady przeszlosci obalono, a Ludzie Kla wciaz byli obarczeni dawnymi wartosciami i przekonaniami. Poznali juz prawde, ze metafora ponownych narodzin jest obosieczna bronia: zeby narodzic sie na nowo, czlowiek musi zamordowac swe poprzednie wcielenie. Wydawalo sie jednak, ze to niska cena - smiesznie niska - biorac pod uwage, co zyskali. Proyas stracil Scylvenda z oczu. Zaczal dzielic twarze obecnych na dwie grupy: tych, ktorzy przedtem potepili Kellhusa, i tych, ktorzy tego nie uczynili. Wielu, jak Ingiaban, milczalo. W ich szeroko otwartych oczach widniala skrucha, a usta zaciskali w wyrazie rozgoryczenia. Inni jednak, jak Athjeari, przemawiali z pelna brawury pasja typowa dla tych, ktorym wydarzenia przyznaly racje. Patrzac na nich, Proyas czul, ze zawisc wbija szpony w jego dusze. Musial opuscic wzrok. Nigdy dotad nie pragnal tak zarliwie naprawic swych bledow. Nawet w przypadku Achamiana... Jak mogl tak postapic? Jak to mozliwe, ze czlowiek, ktory starannie wytrawil swe serce w ogniu poboznosci, o maly wlos nie zamordowal glosu samego Boga? Ta mysl nadal oszalamiala. Wstyd powodowal mdlosci. Pewnosc, bez wzgledu na to, jak narkotycznie gleboka, nie czynila niczego prawda, i tyle. Te lekcje trudno bylo sobie przyswoic, a zadanie utrudniala jeszcze jej zdumiewajaca oczywistosc. Wbrew temu, co sugerowaly przemowy krolow i generalow, a takze niezliczone piesni, bardzo latwo bylo oddac zycie za wiare. W koncu fanimowie rzucali sie na wlocznie wrogow rownie chetnie jak inrithi. Ktos tu musial sie mylic. Skad pewnosc, ze myla sie inni? Biorac pod uwage oczywista ludzka slabosc, dluga sekwencje zludzen, ktora skladala sie na historie ludzkosci, coz mogloby byc bardziej niedorzeczne od przekonania, ze bladzimy mniej od innych, ze jestesmy blizej prawdy absolutnej? A jesli ktos na podstawie tak oczywistego nonsensu potepial... mordowal... Proyas nigdy w zyciu nie plakal tak przejmujaco jak wowczas u stop WojownikaProroka. On, ktory potepial chciwosc we wszystkich postaciach, okazal sie najwiekszym chciwcem posrod ludzi. Niczego nie pozadal tak goraco jak prawdy, a poniewaz wciaz mu sie wymykala, zwrocil sie ku przekonaniom. Jak mogl tego nie zrobic, skoro korzyl sie przed nimi przez cale zycie, a one w zamian dawaly mu luksus osadu? Skoro stanowily podstawe jego tozsamosci. Obietnica ponownych narodzin byla jednoczesnie grozba morderstwa. Proyas, jak wielu innych, postanowil raczej zabic niz zginac. -Sza! - rzekl wowczas Wojownik-Prorok. Minelo zaledwie kilka godzin od chwili, gdy zdjeto go z drzewa Umiaki. Bandaze na jego nadgarstkach wciaz byly mokre od krwi, tworzyly czarne bransolety. - Nie musisz plakac, Proyasie. -Ale probowalem cie zabic! Na twarzy Kellhusa pojawil sie blogi usmiech, dziwnie kontrastujacy z bolem, jaki musial go dreczyc. -Wszystkie nasze uczynki opieraja sie na tym, co uwazamy za prawde, Proyasie. Na tym, co swoim zdaniem wiemy. Ten zwiazek jest tak silny i bezrefleksyjny, ze gdy cos zagraza przekonaniom, w ktorych prawdziwosc musimy wierzyc, probujemy uczynic je prawdziwymi przez nasze uczynki. Potepiamy niewinnych, by uczynic ich winnymi. Wyslawiamy niegodziwcow, by przerobic ich w swietych. Jak matka, ktora wciaz chce karmic piersia umarle dziecko, odmawiamy uznania rzeczywistosci. Kellhus przerwal na chwile, wstrzymujac oddech. Wrazenie, ze slucha jakichs glosow, bylo tak silne, ze inni rowniez prawie je slyszeli. Uniosl dlon w osobliwym gescie, jakby chcial powstrzymac slowa potepienia. Proyas wciaz jeszcze pamietal krew rozsmarowana niczym inkaust na bruzdach jego dloni, ciemna na tle zlocistego blasku otaczajacego rozpostarte palce. -Kiedy wierzymy w cos bezpodstawnie, Proyasie, wszystkim, co mamy, jest przekonanie o wlasnej slusznosci, a wywodzace sie z tego przekonania uczynki staja sie jedynym sposobem jej zademonstrowania. Przekonania staja sie dla nas bogiem i skladamy im ofiary, by je przeblagac. W ten prosty sposob Kellhus go rozgrzeszyl, jakby zrozumiec kogos znaczylo wybaczyc mu... Proyas znowu ujrzal Scylvenda, ktory gorowal nad tloczaca sie w wejsciu do komnaty audiencyjnej cizba. Cnaiur zamiast koszuli wdzial kamizele z polaczonych rzemieniami monet, zapewne po to, by pozwolic ranom oddychac. Jak zawsze mial tez na sobie pas z zelaznych plytek, zapiety na kilcie z czarnego adamaszku. Jego obnazone, pokryte bliznami ramiona robily imponujace wrazenie. Proyas zauwazyl, ze niektorzy z obecnych wzdrygaja sie, jakby uswiadamiali sobie mozliwosc gwaltownej smierci. Ludzie Kla schodzili mu z drogi, umykali jak psy przed lwem albo tygrysem. Proyas wiedzial, ze Scylvend ma w sobie cos, co wzbudza panike nawet w meznych sercach. Nie chodzilo tylko o jego barbarzynskie dziedzictwo, o nieposkromiona sile, a nawet o aure bezlitosnej inteligencji. Cnaiur urs Skiotha nie mial zahamowan, byl zdolny do wszelkiego okrucienstwa. Najgwaltowniejszy z ludzi. Tak nazywal go Kellhus. Ostrzegl Proyasa, zeby na niego uwazal... "Zawladnal nim obled". Proyas nie po raz pierwszy przyjrzal sie pomarszczonej bliznie na gardle barbarzyncy. Cnaiur zauwazyl jego spojrzenie i podszedl blizej. Jego jasne jak lod oczy uderzajaco kontrastowaly z grzywa czarnych wlosow. Proyas skinal reka, proszac, by poszedl za nim. Kiedy sie odwrocil, Xinemus zlapal go za lokiec. Conriyanski ksiaze poprowadzil obu mezczyzn przez wylozone czerwonymi kaflami korytarze palacu sapatiszacha. Nie odzywali sie ani slowem. Zatrzymal sie posrod cieni dziedzinca procesyjnego i odwrocil do Scylvenda. Musial stlumic pragnienie odsuniecia sie poza zasieg jego ramion. -Co o tym sadzisz? - Ze Conphas zdrowo sie usmieje przed snem - warknal Cnaiur z pogarda. - Ale nie wezwales mnie tu po to, zeby poznac moja opinie. -To prawda. -Proyasie? - odezwal sie Xinemus, jakby dopiero teraz uswiadomil sobie, ze ta rozmowa nie jest przeznaczona dla jego uszu. - Powinienem was zostawic... Przyszedl tu dlatego, ze nie mial dokad pojsc. Cnaiur prychnal lekcewazaco. Proyas pomyslal, ze Scylvend z pewnoscia ma dla kalek tylko pogarde. -Nie, Zin. Ufam ci jak nikomu innemu. Barbarzynca skrzywil sie pod wplywem naglego olsnienia. Przez chwile Proyas dostrzegal w jego oczach blysk skierowanego przeciwko samemu sobie gniewu, jakby Scylvend oskarzal sie o to, ze przeoczyl smiertelne niebezpieczenstwo. -On cie przyslal - stwierdzil Cnaiur. -Tak jest. -Z powodu Conphasa. -Tak... Masz zostac z arcygeneralem w Jokcie, gdy zastepy swietej wojny wyrusza w dalsza droge do Shimehu. Scylvend nie odzywal sie przez dluzsza chwile, choc zadygotal od trawiacej go furii. -Mam sie stac jego nianka - oznajmil wreszcie z budzacym lek spokojem. Proyas zaczerpnal gleboko tchu. -Nie - odparl cicho. - I zarazem tak... -Nie rozumiem. -Masz go zabic. *** Zapach kwiatow w ciemnosci.-Zaczekaj na niego tutaj - polecil sluga. Potem oddalil sie bez slowa. Skrzypnely zawiasy i drzwi zamknely sie z trzaskiem. Iyokus rozejrzal sie po sadzie, ale mrok pod drzewami opieral sie wysilkom jego oczu. Na jablonie padal blask ksiezyca, blada parodia promieni slonca. Pokrywajace galezie kwiaty rysowaly sie ostro w tym swietle. Wydawaly sie granatowe i czarne. Nie byl tu sam. Sadzac po ciemnych plamach w polu jego postrzegania, w otaczajacych ogrod portykach rozmieszczono okolo dwoch tuzinow lucznikow chorae. Wszyscy obserwowali go uwaznie, naciagajac cieciwy. To byl zrozumialy srodek ostroznosci, zwlaszcza wobec ostatnich wydarzen. Iyokus ledwie mogl uwierzyc w to, co dzis widzial i slyszal. Gdy wracal z Shigeku, dreczylo go wiele obaw. Przerazajace opowiesci o tym, co spotkalo zastepy swietej wojny - a co za tym idzie rowniez Szkarlatne Wiezyce - zdawaly sie zapowiadac katastrofe. Gdy przed piecioma dniami pilot wprowadzil jego statek do jokthanskiego portu, Iyokus byl przygotowany na straszliwe wiesci. Ale z pewnoscia nie na to, ze armie swietej wojny podporzadkuje swym kaprysom zywy prorok, a Rada - Rada! - okaze sie rzeczywistoscia. Iyokus byl czlowiekiem rozsadnym, zanim chanv oplotl jego serce chlodnymi, rozkosznymi zwojami. Uswiadamial sobie, ze rzeczywistoscia wladaja nienaruszalne prawa. Minie wiele dni, nim zdola sie zaznajomic ze wszystkimi nadzwyczajnymi szczegolami nowej sytuacji, a jeszcze wiecej czasu bedzie potrzebowal, by zrozumiec ich implikacje. Nie zalamie sie, nie ulegnie rozpaczy, jak najwyrazniej zrobil Eleazaras. Coz to za marnotrawstwo! Eli byl ongis wybitnym przywodca, natchnionym wielkim mistrzem. Trzeba sie bedzie skontaktowac z innymi naczelnikami i wybrac nastepce... kogos, kto potrafi myslec racjonalnie. Najpierw jednak rozmowa z tym tak zwanym WojownikiemProrokiem. Z czlowiekiem noszacym nazwisko sprzed dwoch tysiecy lat: Anasurimbor. Iyokus po raz pierwszy zauwazyl olbrzymie dolmeny wznoszace sie posrod mrocznych drzew. Przez chwile zastanawial sie nad dawno juz niezyjacymi istotami, ktore je ustawily. Przemknela mu przez glowe mysl, ze podobne zabytki sa metryka wiekow, filarami terazniejszosci. Mowily o czasach, gdy na tych wzgorzach nie bylo Caraskandu, a jego przodkowie wedrowali po bezkresnych rowninach za Wielkim Kayarsusem. Kto widzial podobne pomniki, uswiadamial sobie przerazajacy bezmiar tego, co zostalo zapomniane. Iyokus zawsze ubolewal nad faktem, ze dla Szkarlatnych Wiezyc przeszlosc jest skladnica, ktora mozna bezkarnie okradac. Jego bracia widzieli w ruinach jedynie kamieniolom. Pragneli udowodnic swa przewage nad uczonymi powiernikami tak goraco, ze uczynili z braku pamieci cnote. Mawiali, ze przeszlosci nie mozna przekupic, a przyszlosci nie sposob pochowac. Iyokus podejrzewal, ze to sie wkrotce zmieni. Nie-Bog. Druga Apokalipsa. Co bedzie, jesli to realne zagrozenie? Zakrecilo mu sie w glowie. Przed oczami jego duszy pojawily sie przerazajace wizje: trupy splywajace z pradem Sayutu, Carythusal plonace jak w makabrycznej scenie z "Sag", smoki opadajace na ich swiete Wiezyce... Wszystko po kolei, powtorzyl sobie. Pospiech w mysli. Cierpliwosc w wiedzy. Miedzy drzewami przemknal wietrzyk, w powietrzu zawirowaly tysiace platkow. Przez chwile ich chmury pozwalaly przesledzic zmienne podmuchy, tak jak unoszace sie na powierzchni szczatki ujawniaja niekiedy przebieg pradow morskich. Iyokus wiedzial, ze powinny go zachwycac. Nagle jednak wyczul pietno... przemierzajac waskie alejki miedzy jabloniami, szedl ku niemu inny czarnoksieznik. Kto? Stlumil pragnienie oswietlenia dziedzinca, przypominajac sobie wycelowane w niego chorae. Wytezyl wzrok i dostrzegl rysujaca sie slabo w mroku sylwetke. Blask ksiezyca oswietlil na chwile czolo i lewy policzek brodatej twarzy. Tak jest. Nastepna pogloska, ktora przerodzila sie w oblakany fakt. Uczony powiernik zostal wezyrem ksiecia Kellhusa. Uczyl go gnozy. Nonsensom nie ma konca. -Achamianie! - zawolal Iyokus. Pomyslal, ze uczony powiernik z pewnoscia cierpi, bedac zmuszonym rozmawiac z tym, kto tak go skrzywdzil. Mowil Eleazarasowi, ze z porwania Achamiana nie wyniknie nic dobrego. Popelnili tak wiele bledow! To cud, ze ich szkola zachowala jeszcze spore znaczenie. Achamian zatrzymal sie w odleglosci pietnastu krokow. Cien posrod cieni. Przygladal sie Iyokusowi zza gestych galezi. -Jesli oko cie obraza, Iyokusie... - zaczal twardym glosem. Uzaleznionego od chanvu czarnoksieznika przeszylo nagle przerazenie. Co to mialo byc? Przypomnial sobie ostrzezenie Eleazarasa: "Strzez sie uczonego powiernika!". -Gdzie ksiaze Kellhus? Cien pozostal nieruchomy. -Jest niedysponowany. -Ale powiedziano mi... - Iyokus umilkl nagle. Jego oddech stal sie zimny, a wokol serca pojawil sie mocny ucisk. Uswiadomil sobie, ze Eleazaras wiedzial. Oddal mnie im. Dlatego wlasnie pi... -Oszukano cie - oznajmil uczony powiernik. -Co chcesz... -Pamietasz tamta noc w Iothiah? Z pewnoscia sie zorientowales, ze po ciebie ide. Slyszales, jak inni krzyczeli, wolali do ciebie o pomoc. Dreczyly go potem koszmary. -Co to znaczy? - zapytal zwierzchnik szpiegow. - Co ma sie tu wydarzyc? -Wojownik-Prorok oddal mi ciebie, Iyokusie. Prosilem go o zemste. Blagalem. Achamian w jakis sposob zdolal wymamrotac cos w przerwach miedzy slowami. Jego oczy i usta rozzarzyly sie jaskrawym blaskiem. -I on sie zgodzil. Iyokus zesztywnial. -Blagales? Plonace jak wegielki oczy przygasly, gdy ukryty w mroku Achamian skinal glowa. Galezie i kwiaty lsnily krwawym blaskiem na tle glebszej ciemnosci. -Tak. -W takim razie ja tego nie zrobie - odparl Iyokus. Istnialy zasady postepowania dla czarnoksieznikow, ktorzy zetkneli sie z silniejszym przeciwnikiem, ale Iyokus nie zamierzal ich przestrzegac. Stad nie bylo ucieczki. Ze wszystkich stron otaczala go smierc czekajaca na napietych cieciwach lukow. Znalazl sie w pulapce. Tak samo jak Achamian w Bibliotece Sareotow. Nagle wokol niego pojawila sie wiezyczka z polprzezroczystego kamienia. Odruchowo otoczyl sie Opokami. Powietrze zawibrowalo mruczana przez niego piesnia tworzaca gardlowy kontrapunkt do bardziej przenikliwych kadencji Achamiana. Po obu bokach uczonego powiernika zmaterializowaly sie potezne chmury burzowe. Obie mialy czarne serca, osie obu pochylaly sie ku niemu - Hoularyjskie Blizniacze Burze. Rozblysla blyskawica. Cienkie jak pajeczyna plomienie zatanczyly spazmatycznie wokol sferycznych Opok Achamiana. Cienie zawisly niczym buzdygany u podstaw kolumn otaczajacych sad. Przez krotka chwile ukryte w portyku chorae zalsnily bialym swiatlem. Schowany za swymi abstrakcyjnymi Opokami, bialy jak posag z soli Achamian nie przestawal spiewac. Iyokus przyspieszyl spiew, wlal swa desperacje w udreczone znaczenia naplywajace z jego duszy do glosu. Namietnosc przerodzila sie w semantyke, a semantyka stala sie rzeczywistoscia. Pioruny uderzaly raz po raz z narastajaca furia, az wreszcie Achamian wygladal jak duch zawieszony wewnatrz zagrzebanego do polowy w ziemi slonca. Jego konczyny poruszyly sie gwaltownie i kwiecie eksplodowalo ku niebu, wirujac na tle firmamentu jak plonace cmy. Sasiednie jablonie ogarnal pozar. Drzewa przemienily sie w jasne kolumny ognia. Dolmeny majaczyly w mroku, podswietlone pomaranczowym blaskiem. Achamian podszedl blizej. Przerazony Iyokus uswiadomil sobie, ze uczony powiernik bawi sie z nim tylko. Porzucil Hoularyjskie Burze i siegnal po najpotezniejszy mlot swej szkoly, Smocza Glowe. Zmaterializowala sie nad nim pokryta luskami szyja. Niewidoczna paszcza pochylila sie, rzygajac wodospadem zlocistego ognia. Wykrzykujac swa Piesn, Iyokus widzial, jak plonacy potop rozpryskuje sie na Opokach przeciwnika. Ogniste sznury zesliznely sie w dol jak plonacy olej wylany na powierzchnie szklanej kuli. Pojawily sie w niej jednak szczeliny, pekniecia, z ktorych saczyly sie blade, pionowe kurtyny swiatla. Smocza Glowa uderzyla po raz drugi, oswietlajac caly sad. Platki kwiatow pomknely ku niebu, liczne jak szarancza. Mimo to uczony powiernik wciaz dazyl naprzod, przechodzil przez wijace sie weze plomienia, spiewajac swoja szalona, niepojeta Piesn. Pekniecia stawaly sie coraz glebsze i liczniejsze... Iyokus wykrzyczal slowa, lecz nagle rozblyslo cos jasniejszego niz blyskawica. Uwolnienie czystej mocy, niestepionej przez obraz czy interpretacje. Geometryczne linie przeszyly powietrze. Oslepiajaco biale parabole zawieszone na idealnych prostych zbiegaly sie ku jego Opoce. Widmowy kamien pekl i roztrzaskal sie, rozsypal jak lupek pod uderzeniem mlota. Eksplozja blasku, a potem... *** Nie zwazajac na ciemnosc, wodz Utemotow wyjechal przez Rogowa Brame, kierujac sie ku otaczajacym miasto wzgorzom Enathpaneah. Spetal konia, eumarnanskiego karosza, ktorego otrzymal po rozgromieniu armii padyradzy, a potem rozpalil ognisko na wysokim wzgorzu. Ucisk, jaki czul w brzuchu, przesunal sie do klatki piersiowej i zatrzymal tam, szarpiac pazurami jak wrona, ktora wedlug slow oblakanej babki Cnaiura zyla w jej piersi.Lezal przez chwile, wsparty szerokimi plecami o cieply jeszcze glaz. Rozpostarl szeroko ramiona, pozwalajac, by koniuszki jego palcow muskaly drzace trawy. Cieszyl sie cieplem i oddychal gleboko. Wrona uspokoila sie powoli. Tyle gwiazd! - pomyslal. Nie byl juz jednym z Ludu. Stal sie kims wiecej. Nie bylo mysli, ktorej nie moglby pomyslec. Uczynku, jakiego nie moglby popelnic. Ust, ktorych nie moglby pocalowac... Nic juz nie bylo dla niego zabronione. Wpatrywal sie w nieskonczone czarne pola, az wreszcie zasnal. Snilo mu sie, ze wisi na Kole Meki, przywiazany mocno do Serwe, ze przyciska sie do niej mocno, jest w niej. Zaden akt milosny nie moglby byc glebszy. -Jestes szalony - wyszeptala. Jej oddech byl wilgotny z namietnosci. -Naleze do ciebie - odparl w cudzoziemskim jezyku. - Jestes jedyna sciezka, jaka mi pozostala. -Ale ja nie zyje - odpowiedzial usmiechniety szeroko trup. Te slowa uderzyly go z sila kamienia. Obudzil sie. Lezal polnagi na zwirze i trawie. Podniosl sie, senny i odretwialy, niedbalym gestem strzepnal kamyki i zdzbla ze skory. Coz to byly za sny? Jakiz mezczyzna... I wtedy ja zobaczyl. Stala przy jego ognisku, odziana w proste plocienne giezlo. Jej nieskazitelna skora lsnila pomaranczowym blaskiem. Wygladala jak inrithijska bogini zrodzona z plomieni. W jej oczach gorzaly miniaturowe pozary, a brode i policzki okalaly zlote loki, jak u niewolnic... Serwe. Cnaiur potrzasnal glowa, wbil palce w policzki. Otworzyl usta, ale nie byl w stanie zaczerpnac tchu. Wiatr wydawal sie zimny jak lod. Serwe. Usmiechnela sie do niego, a potem umknela w ciemnosc. Warknal i rzucil sie w poscig, nie spodziewajac sie, ze cokolwiek znajdzie. Zatrzymal sie w miejscu, gdzie przed chwila stala, i przeczesal stopa trawe, jakby szukal zgubionej monety albo broni. Na widok sladu jej stopy osunal sie na kolana. -Serwe! - zawolal, wpatrujac sie w mrok. Podniosl sie z wysilkiem. Serwe! I wtedy ujrzal ja znowu. Przeskakiwala z kamienia na kamien, mknac w dol pograzonego w cieniu zbocza, skapana w srebrnych promieniach ksiezyca. Nagle caly swiat wydal mu sie stromy, jakby skladal sie wylacznie ze scian urwisk. Jej sylwetka zniknela w luce miedzy dwoma wielkimi glazami przypominajacymi piesci. Ponizej rozposcieral sie turkusowoczarny labirynt Caraskandii. Scylvend popedzil w dol po mrocznym zboczu, a potem skoczyl w pustke. Wyladowal na polaci karlowatych juk, potykajac sie o ich odrosla. Para drozdow umknela ku czarnemu niebu, skrzeczac glosno. Cnaiur przetoczyl sie, wstal i znowu zaczal biec, jakby nie musial oddychac, a serce w ogole mu nie bilo. Jego obute w sandaly stopy w magiczny sposob wyszukiwaly droge na ukrytej w mroku ziemi. -Serwe! Zatrzymal sie miedzy glazami i omiotl spojrzeniem oswietlony ksiezycowym blaskiem grunt. Tam! Wiotka dziewczyna gnala szybko jak zajac wzdluz podstawy wzgorza. Wiosenne trawy drapaly jego gole lydki. Sunal naprzod wielkimi krokami, jak wilk za latwa do zdobycia ofiara. Potem wpadl na zwirowe osypisko, przeskakujac nagle spadki terenu. Pedzil ku niej, nisko pochylony, wymachiwal naznaczonymi niezliczonymi bliznami ramionami, dyszal ciezko, po podbrodku splywala mu slina. Nie mogl jednak zmniejszyc dzielacego ich dystansu. Dziewczyna przemknela przez lezaca odlogiem ziemie i skryla sie pod wystepem porosnietego laka tarasu. -Jestes moja! - ryknal. Caraskand rosl przed nim, az wreszcie wypelnil caly horyzont kretymi uliczkami i niezliczonymi dachami. Najblizej majaczyly coraz wieksze bastiony Murow Triamisa, przeslaniajace juz najblizsze dzielnice miasta. Wkrotce Cnaiur widzial przed soba juz tylko monumentalne fortyfikacje. Ponownie zobaczyl Serwe, lecz dziewczyna zaraz zniknela w ciemnym gaju oliwnym. Popedzil za nia, odtracajac na bok nisko zwisajace galezie. Gdy przedarl sie przez gaj, znalazl sie na polu bitwy, tuz obok pozostalosci spalonej stodoly. Scigana byla juz tylko biala plamka biegnaca przez jalowe, pagorkowate pola. Zmierzala ku wielkim stosom, na ktore rzucono zabitych fanimow. Scylvenda ogarnela rozpacz. Krecilo mu sie w glowie, konczyny plonely z wyczerpania, nie byl w stanie zaczerpnac tchu. Mimo to jego nogi nie przestawaly uderzac w zryta ziemie. Cien, ktory rzucal w swietle ksiezyca, poprzedzal go, a on wciaz scigal go niepowstrzymanie. Przeskakiwal nad martwymi konmi, deptal polacie koniczyny. Stracil dziewczyne z oczu, ale wiedzial, ze na niego zaczeka. Wydawalo mu sie, ze przestal juz oddychac, czul jednak trupi odor. Biegl i biegl resztka sil. Smrod wkrotce stal sie straszliwie potezny, kwasny, surowy i gleboki jak ziemia. Zoladkiem Scylvenda targnely konwulsje. Fetor mial smak, ktory mozna bylo poczuc tylko podstawa jezyka. Tak bardzo swiety. Cnaiur padl na kolana i zwymiotowal, a potem ruszyl chwiejnym krokiem posrod trupow. W niektorych miejscach zwloki lezaly gesto na ziemi, tworzac makrame z nagich konczyn, gdzie indziej jednak zwalono je dziesiatkami, a nawet setkami na sterty, z ktorych saczylo sie u podstawy cos, co przypominalo kostny olej. Ksiezycowy blask padal na naga skore, oswietlal odsloniete zeby, zagladal w niezliczone otwarte usta. Wreszcie ja znalazl. Stala samotnie na pustym obszarze zrytym sladami kol wozow, na ktore ladowano trupy, zwrocona do niego plecami. Zblizyl sie ostroznie, zdumiewajac sie jej uroda. Nad nia, nad czarna zaslona drzew, na szczycie jednej z wiez Caraskandu plonal sygnalny ogien. -Serwe - wydyszal. Odwrocila sie blyskawicznie. Jej twarz rozpadla sie, jakby wokol czaszki owijaly sie weze. Cnaiur obalil ja na ziemie i ujrzal z bliska niewiarygodne oblicze, zobaczyl rozowe, wilgotne dziasla siegajace az ku szalonym, pozbawionym powiek oczom. Przetaczali sie wsrod trupow, az wreszcie Scylvend uwolnil sie z nieartykulowanym rykiem. Zatoczyl sie do tylu... Nie mial czasu na przerazenie. Zawirowala w powietrzu i nagle cos uderzylo go w szczeke. Polecial glowa naprzod na sterte trupow. Zlapal za zimna reke, probujac sie podniesc. Potknal sie o gnijacy tulow i siegnal za siebie, opierajac dlon o martwe twarze. Skoroszpieg mu sie przygladal, nadajac swej twarzy rysy kogos innego. Zlote wlosy posypaly sie z jego glowy puszysta kaskada, umykajac z wiatrem. Scylvend dopiero teraz sie przerazil. Zlany potem wstal, dyszac ciezko. Nie mial broni. Jestem trupem, pomyslal. Stwor jednak nie zaatakowal. Uniosl wzrok ku niebu, przyciagniety szumem bijacych skrzydel. Cnaiur spojrzal w te sama strone i zobaczyl opadajacego z mroku kruka. Po prawej stronie skoroszpiega ze sterty trupow jeden wystawal. Lokcie mial wygiete do tylu, twarz zwrocona ku Scylvendowi, z pustych oczodolow saczyl sie plyn, rozciagniete wargi odslanialy czarne dziasla. Ptak wyladowal na szarym policzku i zwrocil ku barbarzyncy biala, ludzka twarz, nie wieksza niz jablko. Cnaiur odsunal sie i zaklal. Kolejne paskudztwo! -Stare - odezwalo sie stworzenie piskliwym glosikiem. - Stare jest przymierze laczace nasze ludy. -Nie naleze do zadnego ludu - odparl Scylvend obojetnie. Zapadla pelna grozy cisza. Stwor przeszywal Cnaiura sprytnym ptasim spojrzeniem, jakby zostal zmuszony do zmiany przyjetych zalozen. -Byc moze - przyznal. - Ale cos cie z nim wiaze. W przeciwnym razie bys go nie uratowal. A jednak nie zabiles mojego dziecka. -Nic mnie nie wiaze! - warknal Cnaiur. Stwor z ptasia ciekawoscia przechylil glowke na bok. -Przeszlosc wiaze nas wszystkich, Scylvendzie, podobnie jak luk okresla lot strzaly. Wszystkich nas nalozono na cieciwe, wycelowano i wystrzelono. Zostaje nam jedynie okreslic, gdzie wyladujemy... czy trafimy w cel. Scylvend nie mogl zaczerpnac tchu. Dlaczego nic nie moglo byc proste? Czyste? Dlaczego swiat musial zasypywac go upokorzeniami i plugastwem? Ile jeszcze bedzie musial zniesc? -Wiem na kogo polujesz. -Klamstwa! - ryknal Cnaiur. - Klamstwa i tylko klamstwa! -On przyszedl do ciebie, prawda? Ojciec Wojownika-Proroka. - Przez twarzyczke stwora przebiegl wyraz rozbawienia. - Dunyain. Wodzem Utemotow targaly sprzeczne uczucia: dezorientacja, oburzenie, nadzieja... potem jednak przypomnial sobie jedyna sciezke, jaka mu pozostala. Jedyna prawdziwa sciezke. Jego serce wiedzialo o tym od poczatku. Nienawisc. Zawladnal nim calkowity spokoj. -Polowanie dobieglo konca - oznajmil. - Jutro zastepy swietej wojny wyrusza do Xerashu i Amoteu. Ja mam zostac tutaj. -Przesunieto cie, nic wiecej. W benjuce kazdy ruch jest zapowiedzia nowej zasady. - Malenka twarzyczka zwrocila sie ku niemu. Lysa glowka lsnila w bladym swietle ksiezyca. - To my jestesmy ta nowa zasada, Scylvendzie. Malenkie, niewiarygodnie stare oczka. Sugestia mocy wypelniajacej zyly, serce i kosci. -Nawet umarli nie moga uciec z planszy. *** Achamian znalazl Xinemusa w ich pokoju. Marszalek byl kompletnie pijany.Zakaslal - dzwiek przypominal stukot zwiru o drewniany woz. -Zrobiles to? -Tak. -To bardzo dobrze! Jestes ranny? Zrobil ci krzywde? -Nie. -Masz je? Achamian sie zaniepokoil. Czemu Xinemus nie rzekl "bardzo dobrze" w reakcji na jego druga odpowiedz? Czy chcial, zebym ucierpial? -Masz je?! - zawolal slepiec. -Tak. -To bardzo dobrze! - powtorzyl Xinemus. Wstal, ale poruszal sie sztywno i niezbornie jak zawsze, odkad stracil oczy. - Daj! - krzyknal, jakby rozmawial z rycerzem z Attrempus. -Nie... - Czarnoksieznik sie zawahal. - Nie rozumiem. -Daj mi je... i zostaw mnie! -Zin, musisz mi pomoc zrozumiec! -Zostaw mnie! Achamian poderwal sie nagle, przerazony pasja w glosie przyjaciela. -Jak sobie chcesz - mruknal pod nosem, ruszajac ku drzwiom. - Jak sobie chcesz! Otworzyl gwaltownie drzwi, ale pod wplywem przewrotnego impulsu zatrzymal sie na moment, a potem trzasnal nimi, jakby wyszedl ze zloscia. Wstrzymal oddech, obserwujac przyjaciela. Xinemus odwrocil sie i ruszyl ku scianie. Lewa reke wyciagal przed siebie, w prawej mocno sciskal okrwawiona szmatke. -Nareszcie - mruknal pod nosem, lkajac, a moze sie smiejac. - Nareszcie! Oparl rozpostarta dlon na scianie i skrecil w lewo, zostawiajac krwawy slad na blekitnych plycinach, a potem na nilnameskiej sielance. Dotarl do zwierciadla i zatrzymal sie przed nim. Przebiegl palcem po ramie z kosci sloniowej, by sprawdzic, czy zajal pozycje naprzeciwko lustra, i znieruchomial. Wydawalo sie, ze patrzy w ropiejace jamy, w ktorych ongis blyszczaly radoscia badz gniewem jego oczy. W tych slepych ogledzinach wyczuwalo sie nute tesknoty. Przerazony czarnoksieznik zauwazyl, ze Xinemus rozwinal szmatke i uniosl rece do oczodolow. Kiedy je cofnal, z zaczerwienionych jam krzywo spogladaly krwawiace oczy Iyokusa. Sciany i sufit zakolysaly sie nagle wokol Achamiana. -Otworzcie sie! - zawyl marszalek Attrempus. Omiotl pomieszczenie martwym, krwawiacym spojrzeniem, zatrzymujac je na przerazajaca chwile na czarnoksiezniku. - Otworzcie sie! Potem zaczal miotac sie po pokoju. Achamian uciekl. *** Eleazaras w mroku sciskal przyjaciela, kolyszac nim w przod i w tyl. Wiedzial, ze trzyma w ramionach znacznie glebsza ciemnosc.-Cicho... sza... -Eli! - wydyszal zwierzchnik szpiegow. Dygotal i szlochal, ale wydawalo sie, ze z kazda chwila slabnie. - Eli! -Sza, Iyokusie. Pamietasz, co to znaczy widziec? Cialem oslepionego targnelo drzenie. Ledwie widoczna w ciemnosci glowa zatoczyla sie bezladnie na znak potwierdzenia. Spod lnianych bandazy saczyla sie krew, zostawiala ciemne slady na bladym policzku. -Slowa - wysyczal Eleazaras. - Pamietasz slowa? W czarach wszystko zalezalo od precyzji slow. Ktoz moglby przewidziec, jakie beda skutki oslepienia? -Tak. -To znaczy, ze jestes zdrowy. ROZDZIAL 4 Jak surowy ojciec, wojna wstydem uczy ludzi nienawisci do ich dziecinnych zabaw.Protathis, "Sto Nieb" Wrocilem z wojny jako zupelnie inny czlowiek. Na to przynajmniej uskarzala sie moja matka. Powtarzala mi: " Teraz tylko smierc ci z oczu patrzy". Triamis I, "Dzienniki i dialogi" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Momemn Ikurei Xerius III pomyslal, ze dzisiejsza noc moze sie okazac noca deserow. Z okien cesarskich apartamentow na Wyzynach Andiaminskich Meneanor wygladal jak ogromna taca lsniaca w blasku ksiezyca. Xerius nie przypominal sobie, by Wielkie Morze kiedykolwiek bylo tak nienaturalnie spokojne. Zastanawial sie, czy nie wezwac Arithmeasa, swego wroza, ale postanowil tego nie robic. Kierowala nim jednak raczej pycha niz wspanialomyslnosc. Arithmeas byl szarlatanem i pochlebca. Tak jak wszyscy na dworze. Matka cesarza mawiala, ze kazdy czlowiek w ostatecznym rozrachunku jest szpiegiem, agentem na uslugach sprzecznych interesow. Kazda twarz sklada sie z palcow... Jak twarz Skeaosa. Cesarz wsparl sie na balustradzie, nie zwazajac na zawroty glowy. Bylo chlodno, wiec szczelnie owinal sie plaszczem z galeockiej welny. Jego wzrok jak zwykle powedrowal na poludnie, ku mrocznemu wybrzezu. Gdzies tam byl Shimeh. I Conphas. Jakze daleko knowania i ambicje ludzi wykraczaja poza zasieg ich wzroku, poza zasieg wiedzy... Wladca uslyszal za plecami tupot sandalow. -Boze Ludzi - rzekl cicho jego nowy arcykapitan, Skala. - Cesarzowa pragnie z toba pomowic. Xerius wypuscil powietrze z pluc, z zaskoczeniem uswiadamiajac sobie, ze wstrzymywal oddech. Spojrzal prosto w twarz wysokiego Cepalorczyka, ktora zaleznie od kaprysow swiatla i cienia wydawala sie brzydka albo przystojna. Jasne wlosy oficera byly splecione w warkoczyki i przewiazane srebrnymi wstazkami, symbolem przynaleznosci do jakiegos wojowniczego plemienia. Skala nie stanowil pieknej ozdoby dworu, ale po smierci Gaenkeltiego z powodzeniem zajal jego miejsce. Po szalonym incydencie z uczonym powiernikiem. -Wprowadz ja. Xerius osuszyl czarke czerwonego anpleianskiego i pod wplywem impulsu cisnal pustym naczyniem ku poludniowemu horyzontowi, jakby chcial sie upewnic, czy ciagnaca sie za balustrada dal nie jest zludzeniem. Czemu nie mialby byc podejrzliwy? W koncu filozofowie mawiali, ze ten swiat to jedynie dym. On byl ogniem. Sledzil wzrokiem zlota czarke, ktora przeszyla powietrze, znikajac w mrokach dolnego palacu. Uslyszal cichy brzek i usmiechnal sie pogardliwie. -Skala! - zawolal do oddalajacego sie oficera. -Slucham, Boze Ludzi? -Jakis niewolnik ja ukradnie... te czarke. -Zaiste, Boze Ludzi. Xerius beknal wbrew zasadom dobrego wychowania. -Ktokolwiek to bedzie, kaz go wychlostac. Skala obojetnie skinal glowa, po czym wrocil do zlotego wnetrza apartamentow cesarskich. Xerius podazyl za nim, starajac sie nie zataczac. Rozkazal stojacym po obu stronach wejscia eothijskim straznikom zasunac za soba drzwi oraz zaslony. Na zewnatrz nie bylo nic do ogladania poza spokojnym morzem i niezliczonymi gwiazdami. Absolutnie nic. Zatrzymal sie przy najblizszym trojnogu, by ogrzac palce przy plomieniach. Jego matka wchodzila juz po schodach z dolnych apartamentow i zlapal sie na tym, ze zaciska kciuki, starajac sie oczyscic mysli z pijackiej mgielki. Juz dawno sie nauczyl, ze tylko bystry umysl moze go uratowac przed Ikurei Istriya. Przy obwieszonej gobelinami scianie zobaczyl jej olbrzymiego eunucha, Pisathulasa, spogladajacego z gory na jego straznikow. Nie po raz pierwszy zadal sobie pytanie, czy matka pierdoli sie z tym wysmarowanym oliwa wielorybem. Wiedzial, ze powinien raczej zastanawiac sie nad jej motywami, ale stala sie ostatnio bardzo... przewidywalna, a poza tym akurat naszedl go nastroj. Nie watpil, ze gdyby sprobowala molestowac go pare chwil pozniej, bylby... niedysponowany. Wygladala pieknie jak na stara jedze. Jej farbowane wlosy zdobil stroik w ksztalcie skrzydel wykonany z macicy perlowej, a welon z malenkich srebrnych lancuszkow opadal tuz ponizej malowanych brwi. Mocno zwiazana zlota wstazka suknia miala prosty, tradycyjny kroj, choc Xerius podejrzewal, ze drukowany blekitny jedwab kosztowal go rownowartosc wojennej galery. Wiedzial, ze wino maci mu jasnosc spojrzenia, ale Istriya sprawiala na nim wrazenie raczej jedrnej niz zylastej... Ile czasu minelo? -Witaj, Boze Ludzi - przywitala go, wchodzac na ostatni stopien. Pochylila glowe w gescie idealnie zgodnym z wymogami jnanu. Xerius zaniemowil na chwile, rozbrojony tym nietypowym dla niej przejawem szacunku. -Witaj, matko - zaczal ostroznie. Jesli zly pies sie do ciebie przymila, znaczy to, ze jest glodny. Bardzo glodny. -Byl u ciebie czlowiek z Saiku. -Tak, Thassius. Na pewno minal cie po drodze. -Nie Cememketri? -O co chodzi, matko? - zachnal sie Xerius. -Conphas przyslal wiadomosc - stwierdzila ostrym tonem. -Tez cos! - Cmoknal, odwracajac sie od niej. Suka. Zawsze ujadala nad swoja miska. -Wychowalam go, Xeriusie! Byl moim podopiecznym w znacznie wiekszym stopniu niz twoim. Mam prawo wiedziec, co sie z nim stalo. Mam prawo. Xerius zerknal na nia kacikiem oka. Przemknelo mu przez glowe, ze to dziwne, iz te same slowa w jednej chwili doprowadzaja go do furii, w innej zas poruszaja w nim czula nute. Ale w ostatecznym rozrachunku wszystko sie sprowadzalo do jego kaprysow. Spojrzal matce prosto w oczy zdumiewajac sie, jak swietliste, jak bardzo mlode wydaja sie w swietle lamp. Ten kaprys mu sie spodobal... -Oni wiedza - zaczal. - Ten uzurpator, ten... Wojownik-Prorok, czy jak go tam zwa, oskarzyl Conphasa - oskarzyl mnie! - o spiskowanie przeciwko swietej wojnie. Potrafisz to sobie wyobrazic? Nie wydawala sie zaskoczona. Xeriusowi przyszlo do glowy, ze moze to ona zdradzila ich plany. Czemu by nie? Jej intelekt stanowil nienaturalne polaczenie pierwiastkow meskich i kobiecych. Kierowalo nia przesadne pragnienie uznania i rownie nadmierna potrzeba bezpieczenstwa. W zwiazku z tym we wszystkich widziala i zapalczywosc, i tchorzostwo. Zwlaszcza we wlasnym synu. -Co sie stalo? - zapytala z niepokojem w glosie. Och tak, nie mozna zapominac o skorze jej ulubienca. -Conphasa wykluczono z armii swietej wojny. Wraz z resztkami kolumn ma zaczekac w Jokcie na transport do Nansurium. -Znakomicie! - ucieszyla sie, kiwajac glowa. - Twoje szalenstwo wreszcie sie skonczy. Xerius parsknal smiechem. -Moje szalenstwo, matko? Czy szalenstwo Conphasa? Cesarzowa wykrzywila sie w szyderczym grymasie. -A co to ma znaczyc, moj drogi synu? Skutki starosci. Widzial, jak spotykalo to rowiesnikow jego ojca - ich czaszki stawaly sie puste niczym muszle malzy, do tego stopnia, ze zwiedle ciala staruszkow wydawaly sie wcieleniem meskosci w porownaniu z ich zmetnialymi duszami. Stlumil drzenie. Pojedynki na slowa i intelekt byly jej dziedzictwem. W ktorej chwili zostala tak daleko za nim? Ale... -To znaczy, matko, ze Conphas nie wraca. - Wzruszyl ramionami. - Nie odwolalem go. -Co ty gadasz, Xeriusie? Oni wiedza... znaja twoje zamiary. To byloby szalenstwo! -Zaiste. Jestem pewien, ze Wielkie Imiona sa tego samego zdania. Jak stara baba moze wygladac tak... tak dziewiczo? Skryla oczy za dlugimi rzesami, usmiechajac sie kokieteryjnie. Choc raz nie wygladala przy tym jak karykatura. -Rozumiem - odparla, wzdychajac jak znuzona kochanka. Po dzis dzien, po tak dlugim czasie, pamietal jej dlon owej pierwszej nocy. Byla jak lod glaszczacy jego zdumiony ogien. Pierwsza noc. Slodki Sejenusie, alez mu stanal! Tak bolesnie! Odstawil czarke. Nagle popchnal matke w strone loza z baldachimem. Nie stala sie ulegla pod jego dotykiem jak niewolnica, ale nie probowala sie tez opierac. Pachniala mlodo... to rzeczywiscie bedzie noc deserow! -Prosze - szepnal. - Minelo juz tak wiele czasu. Czulem sie bardzo samotny... Tylko ty, matko, tylko ty mnie rozumiesz. Polozyl ja na wielkim Czarnym Sloncu wyhaftowanym na narzucie i zaczal drzacymi dlonmi zadzierac jej suknie. Czul w kroczu slodkie pulsowanie, tak silne, ze bal sie, iz moze sobie pobrudzic szaty. -Kochasz mnie - wydyszal. - Kochasz... Umalowane oczy Istrii mialy ospaly, podekscytowany wyraz. Jej plaska piers falowala pod tkanina. Xerius dostrzegal pod maska zmarszczek pokrywajacych twarz matki prawde o jej wezowej urodzie. Widzial kobiete, ktora wpedzila jego ojca w obled zazdrosci, a swego syna nauczyla sekretow ekstazy znajdowanej w lozu. -Moj slodki synu - wydyszala. - Moj slodki... Odnalazl dlonia ciepla skore. Serce walilo mu jak mlotem. Przebieg palcami wzdluz jej lydek, ktore golila jak ainonskie kobiety, a potem po wciaz gladkich udach. Czy to mozliwe? Siegnal do krocza i zacisnal w dloni twardosc jej wzwodu... Nie mogl zaczerpnac powietrza do krzyku. Zwalil sie na podloge, poruszajac bezglosnie ustami. Gdy wstala i wygladzila suknie, uciekl na czworakach i zdolal wezwac straze. Pierwszy straznik, ktory sie zjawil, byl zbyt zdumiony, by mogl zrobic cos wiecej, niz zginac. Uderzenie zmiazdzylo mu twarz. Z rozerwanego gardla trysnela krew. Wszystko to wygladalo smiesznie. Pisathulas, olbrzymi eunuch, probowal ja powstrzymac, wrzeszczac cos w niezrozumialym jezyku. Zlamala mu kark tak latwo, jakby zrywala melon. I chwycila miecz. Jej rece poruszaly sie blyskawicznie i z gracja, jak odnoza pajaka. Tanczyla i wirowala. Straznicy padali z krzykiem na posadzke. Ich buty slizgaly sie na plamach krwi. Pokryte niebieskimi tatuazami ramiona uderzaly o podloge, kosci pekaly z trzaskiem. Xerius popedzil ku drzwiom. Nie czul strachu - to wymagaloby zrozumienia - jedynie przemozne, niepowstrzymane pragnienie ucieczki. Przedarl sie miedzy dwoma kolejnymi straznikami. Uciekal z wrzaskiem przez kapiacy zlotem korytarz. Pantofelki! Pantofelki! Jak mozna biegac w pantofelkach?! Mijal buchajace dymem kadzielnice, ale czul tylko fetor wlasnych jelit. Matka bedzie sie z niego smiala! Jej chlopczyk zesral sie w cesarskie regalia! Uciekac! Uciekac! Gdzies w oddali slyszal wydajacego krzykiem rozkazy Skale. Zbiegl na dol, ale przewrocil sie, miotajac jak pies zaszyty w worku. Podzwignal sie, jeczac i lkajac, a potem znowu zaczal biec. Co sie stalo z jego straznikami? Przed jego oczami migaly gobeliny i pozlacane panele. Kostki dloni mial powalane gownem! Wtem cos go obalilo, runal twarza na marmurowa posadzke. Na plecach usiadl mu cien smiejacy sie jak hiena. Twarde jak zelazo dlonie dotknely jego twarzy. Paznokcie rozoraly policzek. Cos trzasnelo mu z mlasnieciem w szyi. Ujrzal matke. Byla rozczochrana i ociekala krwia. Nie miala... Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Sumna Sol uniosl wzrok. Zamrugal i skrzywil sie ze zloscia. Bylo jeszcze bardzo wczesnie! -Chodz-chodz! - zawolal Hertata z wylotu zaulka. - Maithanet przyjdzie! Mowia, ze Maithanet przyjdzie do kamiennego portu! W oczach Hertaty pojawila sie nadzieja, tesknota. Choc Sol mial dopiero jedenascie lat, dostrzegl to, nawet jesli brakowalo mu slow, by to nazwac. -Ale handlarze niewolnikow... Handlarze niewolnikow zawsze stanowili zagrozenie, a juz szczegolnie w kamiennym porcie, gdzie mieli swoj targ. Mlody sierota byl dla nich jak znaleziona na ulicy moneta. -Nie osmiela-smiela sie! Przybywa Maithanet. Byliby potepieni-pieni! Hertata zawsze powtarzal slowa albo koncowki, choc inni okropnie nabijali sie z niego z tego powodu. Mowili na niego Hertata-tata albo, jeszcze okrutniej, Echo. Hertata byl dziwny. -Mowia, ze Maithanet opuszcza-puszcza, Sol! - W oczach mial lzy. - Ze odplywa za morze-morze! -Ale wiatry... -Nadeszly dzis rano! Nadeszly i on odplywa za morze, za morze-morze! Co go obchodzil Maithanet? Ludzie, ktorzy nosza zlote pierscienie, nie daja miedziakow, chyba ze chca im wetknac. Co go obchodzil Maithanet, ktory na pewno sprobowalby mu wetknac, gdyby tylko mogl. Kaplani to lubia. Ale Hertata mial w oczach lzy... Sol widzial, ze chlopak boi sie isc do portu sam. Wstal z jekiem i rozrzucil noga poslanie ze szmat. Usmiechnal sie szyderczo do rozpromienionego Hertaty. Znal juz przedtem takich jak on. Zawsze skomleli "mama" posrodku nocy. Zawsze plakali. Zawsze pozwalali sobie wetknac w zamian za jedzenie, bo bali sie krasc. Zaden nie przezyl. Jak jego mlodszy brat... Ale nie Sol! On byl szybki jak krolik. Nieopodal ich zaulka znajdowala sie folusznia. Zatrzymali sie, zeby nasikac do ustawionych przed nia wielkich mis. Zawsze bylo tam tloczno, zwlaszcza rano. Ze wszystkich sil starali sie nie patrzec na zebrakow z "foluszniczymi stopami" - zgnilymi od deptania przez lata mokrej tkaniny - choc slyszeli ich krzyki i gwizdy. Nawet kalecy gardzili biedniejszymi od siebie. Potem chlopcy przeszli przez cuchnace siarka podworze, smiejac sie z mezczyzn poruszajacych z zapalem nogami w cementowych nieckach. W powietrzu unosil sie loskot mokrej tkaniny uderzajacej o kamienie. Na koniec przemkneli obok poganiaczy, ktorzy tloczyli sie pod drugim wejsciem ze swymi zaprzezonymi w osly wozkami z praniem. -Bedzie cos do jedzenia? - zapytal Hertate Sol. -Platki kwiatow - zapewnil mlodszy chlopiec. - Kiedy shriah przechodzi-chodzi, zawsze rzucaja platki. -Powiedzialem "do jedzenia" - warknal Sol, choc swietnie zdawal sobie sprawe, ze zjadlby platki kwiatow, gdyby sie trafily. Mlodszy chlopiec nie podnosil wzroku. Nie sluchal kolegi. -To on, Sol... Maithanet... Sol potrzasnal z niesmakiem glowa. Glupi Hertata-tata. Glupi Echo. Szli teraz bogatszymi, pelnymi portykow ulicami graniczacymi z Hagerna. Sprzedawcy otwierali sklepy, zartujac z niewolnikami, ktorzy podnosili ciezkie drewniane zaluzje, wysuwajac je z rowkow w progach z palonych cegiel. Od czasu do czasu dostrzegali w lukach miedzy przeslaniajacymi niebo luksusowymi domami wielkie pomniki Swietego Okregu. Gdy tylko ujrzeli wiezyczki Junriumy, zawsze wyciagali rece i gwizdali z zachwytu. Nawet sieroty wiedza, co to nadzieja. Nie odwazyli sie wejsc na teren Hagerny z obawy przed rycerzami shrialu, ruszyli wiec w strone portu graniczacymi z nia ulicami. Przez pewien czas szli wzdluz poteznego muru. Porastaly go zielone pnacza i chlopcy sprzeczali sie glosno, co im przypominaja nagie fragmenty starozytnego kamienia: krolika, sowe czy psa. Na Rynku Porampasa podsluchali, jak dwie kobiety mowily, ze statek Maithaneta cumuje w Basenie Xatantianskim, szesciokatnym akwenie, ktory jakis dawny cesarz kazal wykopac w niepamietnych czasach, by powiekszyc naturalny port Sumny. Potem dotarli do dzielnicy magazynow i ze zdumieniem ujrzeli, ze juz na Mlynarskiej mnostwo ludzi zmierza w tym samym kierunku. Przystawali, by nacieszyc sie zapachem chleba albo popatrzec na muly obracajace kamienie mlynskie. Wyczuwalo sie tu swiateczny nastroj. Ludzie rozmawiali z ozywieniem, slychac tez bylo pisk dzieci i placz niemowlat. Sol zlapal sie na tym, ze niedorzeczne slowa Hertaty irytuja go coraz mniej. Zaczal nawet smiac sie z jego zartow. Choc nigdy by tego nie przyznal, cieszyl sie, ze zgodzil sie tu przyjsc. Otaczali go radosni ludzie i wszyscy zmierzali w tym samym kierunku. Sprawilo to, ze poczul sie czescia czegos wiekszego, jakby niewytlumaczalny cud pozwolil mu wygrzebac sie z brudu, zimna i pogardy. Ile czasu minelo, odkad zamordowano ojca? W tlumie szla tez orkiestra. Sol i Hertata tanczyli na ulicy obok magazynow i spichlerzy. Zatrzymali sie na chwile w cieniu Wielkiej Skladnicy. Hertata nigdy jej nie widzial, wiec Sol opowiedzial mu, ze jego bliski przyjaciel, cesarz Ikurei Xerius III, przechowuje tu dla niego zboze na wypadek kleski glodu. Mlodszy chlopak zanosil sie smiechem. Cizba z kazda chwila gestniala, chlopcy postanowili wiec, ze pobiegna naprzod, by wyprzedzic tlum. Sol byl szybki, wiec popedzil przodem, a Hertata gonil go ze smiechem. Omijali idace razem rodziny, biegli wsrod ludzi waskimi alejkami. Sol dwukrotnie pozwolil, by Hertata niemal go zlapal. Chlopiec piszczal wtedy przerazliwie. Sol kulil sie ze wstydu, lecz jednoczesnie smial sie glosno. W koncu pozwolil, zeby Hertata go dogonil. Mocowali sie przez chwile, obrzucajac sie zartobliwymi wyzwiskami. Sol z latwoscia polozyl Hertate na lopatki, a potem pomogl mu wstac. Byli juz blisko portu. Nad ich glowami krazyly wrzaskliwe mewy. Czuli zapach wody i wilgotnego drewna. Rozejrzeli sie wokol z naglym niepokojem. Krecili sie tu sprzedawcy - glownie starzy robotnicy portowi - oferujacy polowki pomaranczy majace zabic smrod. Chlopcom udalo sie znalezc kilka odrzuconych lupin i zjedli je, radujac sie gorzkim smakiem. -Mowilem, ze bedzie tu jedzenie-dzenie - stwierdzil Hertata, zujac skorke. Sol z usmiechem zamknal oczy. Tak, Hertata powiedzial prawde. Wtem nad miastem poniosl sie dzwieczny ton Rogow Wezwania, znajomy, lecz zarazem dziwnie grozny, jakby oblegajaca armia grala sygnal do szturmu. -Chodz-chodz! - zawolal Hertata. Zlapal Sola za reke i pociagnal go glebiej w tlum. Starszy chlopiec zmarszczyl brwi. Tylko maluchy i wtykacze trzymali sie za rece. Pozwolil jednak, by kolega poprowadzil go przez labirynt bioder i lokci. Caly czas patrzyl na Hertate, ktory szedl naprzod z szalona odwaga. Skad ja tak nagle wzial? Wszyscy wiedzieli, ze Hertata to strachajlo, a mimo to zmierzal bez mrugniecia okiem ku niemal pewnemu biciu. Dlaczego podejmowal takie ryzyko? Dla Maithaneta? Zdaniem Sola nic nie bylo warte narazenia sie na bicie, a zwlaszcza na zlapanie przez handlarzy niewolnikow. Wolalby juz, zeby mu wetkneli. Wyczuwalo sie tu jednak jakas szczegolna aure, ktora budzila w Solu nieznana mu dotad niepewnosc. Czul sie maly, nie tak jak sieroty, zebracy i dzieci, ale na dobry sposob. Sposob wywodzacy sie z duszy. Pamietal, jak matka modlila sie w noc smierci ojca. Modlila sie i plakala. Czy to wlasnie kierowalo Hertata? Czy pamietal modlitwy swojej matki? Przedzierali sie przez gaszcz konczyn i lawine przeklenstw. Choc kilkakrotnie oberwali, nagle ujrzeli przed soba rycerza shrialu. Sol nigdy jeszcze nie byl tak blisko zadnego z nich. Zaczal dygotac ze strachu. Oponcza byla olsniewajaco biala, zlote hafty lsnily jaskrawo. Rycerz nosil posrebrzana kolczuge i stal niewiarygodnie pewnie, zakorzeniony w miejscu jak drzewo. Sol - podobnie jak wiekszosc znanych mu chlopcow - bal sie wojownikow, a zarazem im zazdroscil. Na Hertacie jednak rycerz nie zrobil wrazenia. Chlopiec wysunal obok niego glowe, jakby wygladal zza kamiennej kolumny. Sol zebral sie na odwage, wychylil sie naprzod i przesunal spojrzeniem po ulicy. Setki rycerzy shrialu powstrzymywaly nadciagajacy tlum. Inni, dosiadajacy koni, przemieszczali sie powoli wzdluz szeregu, wpatrujac sie z uwaga w cizbe, jakby spodziewali sie zobaczyc niemilych krewnych. Chcial juz zapytac Hertate, czy zauwazyl gdzies shriaha, gdy nagle rycerz, nie odzywajac sie ani slowem, delikatnie wcisnal ich obu z powrotem w tlum. Hertata powtarzal bez konca wszystko, czego dowiedzial sie od matki na temat Maithaneta. Opowiadal, ze shriah oczyscil Tysiac Swiatyn, zmiazdzyl pogan swieta wojna i sypial na macie pod Klem-Klem. Ze Bog blogoslawil kazde jego slowo-slowo, kazde spojrzenie-rzenie, kazdy krok-krok. -Wystarczy, ze mnie zobaczy, Sol! Ze na mnie spojrzy-spojrzy! -I co sie wtedy stanie? Hertata nie chcial odpowiedziec. Tlum zaczal halasowac. Ludzie krzyczeli: "Maithanet!". Nagle obaj chlopcy rowniez zaczeli sie drzec. Hertata nawet podskakiwal, ale po chwili cizba przycisnela ich do rycerza shrialu, ktory stal niewzruszony, trzymajac sie pod rece ze swietymi bracmi z szeregu. Kakofonia nie milkla. Przez chwile Sol bal sie, ze serce peknie mu z podniecenia. Shriah! Nadciagal shriah! Nigdy jeszcze nie byl tak blisko Zewnetrza. Krzyki nie milkly, ale zmeczenie stopniowo odbieralo im ferwor. Sol doszedl juz do wniosku, ze cale to zamieszanie to glupota - kto wznosi okrzyki na czesc kogos, kogo nie widac? - i wtedy zauwazyl blysk slonca odbijajacego sie w wysadzanych drogimi kamieniami pierscieniach. Procesja shrialu. Serce zabilo mu jak mlotem. Slonce zawirowalo na niebie nad jego glowa. Choc nie mogl zaczerpnac tchu, krzyknal glosno. To bylo tak, jakby jego pluca, usta i glos nie mialy granic. W waskiej luce miedzy rycerzami zobaczyli trzech bogato odzianych kaplanow. Potem pojawil sie on. Mlodszy. Wyzszy. Bledszy. Mial bujna brode. Byl odziany w prosta szate kaplanska, tak biala, ze bolaly oczy. Tysiace ludzi wyciagaly rece, by go przywitac, blagac, dotknac. Hertata wrzeszczal wnieboglosy, probujac przyciagnac jego majestatyczna uwage. Shriah szedl spokojnie, ale wydawalo sie, ze porusza sie bardzo szybko, jakby sama ziemia gnala go naprzod. Sol wyciagnal ku niemu rece, nie po to, zeby dotknac swietlistej wizji, ale zeby wskazac przyjaciela - dusze, ktora najbardziej ze wszystkich potrzebowala zauwazenia. Chyba w calym tlumie tylko jeden Sol wskazywal na kogos innego. Moze Maithanet to spostrzegl. Zwrocil ku niemu jasne oczy i zobaczyl. To byl pierwszy moment calkowitego spelnienia w zyciu chlopca. Byc moze jedyny. Wyciagniete palce Sola skierowaly spojrzenie Maithaneta ku Hertacie, ktory wrzeszczal i podskakiwal tuz obok. Shriah Tysiaca Swiatyn z smiechem popatrzyl chlopcu prosto w oczy. Potem jego swieta postac zniknela za sylwetka rycerza. -Taaak! - zawyl Hertata, lkajac z niedowierzania. - Tak-tak! Sol uscisnal jego dlon. Nadal rozradowani, odwrocili sie i padl na nich cien. Mezczyzna pojawil sie znikad i zatrzymal obok nich. Mial bujna, lopatowata brode, co znaczylo, ze jest cudzoziemcem. Smierdzial ludzmi. Co gorsza, smierdzial statkami. W prawej dloni sciskal polowe pomaranczy, a lewa zacisnal od tylu na brudnej tunice Hertaty. -Gdzie twoi rodzice? - zapytal z drapieznym usmiechem. Musieli teraz o to pytac. Kiedy zniknelo prawdziwe dziecko, zawsze najpierw szukali go u handlarzy niewolnikow. Wieszano ich za kradziez prawdziwych dzieci, tak samo jak wtykaczy wieszano za to, ze im wtykali. -T... t... tam - wyjeczal Hertata, unoszac niepewnie palec. Sol czul zapach jego szczyn. -Tak mowisz? - szydzil mezczyzna. Sol rzucil sie do ucieczki. Wyminal rycerzy i skryl sie w tlumie po drugiej stronie procesji. Byl szybkonogim Solem. Potem rozplakal sie, skulony miedzy stosami amfor, wygladajac zza nich ostroznie, by sie upewnic, czy nikt go nie widzi. Spluwal raz po raz, ale nie mogl sie uwolnic od smaku skorki pomaranczy. Wreszcie zaczal sie modlic. W oczach wciaz mial blysk slonca odbitego w ozdobionych klejnotami pierscieniach. Tak, Hertata powiedzial prawde. Maithanet odplywal za morze. Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Enathpaneah Byli nieliczni - zostalo tylko okolo czterdziestu tysiecy - ale w ich piersiach bily serca wielu. Zastepy swietej wojny opuszczaly potezny Caraskand pod lopoczacymi na wietrze choragwiami Domow, Kla i Kola Meki, pozostawiajac za soba niemal bezludne miasto. Decyzja Saubona, ktory postanowil tu zostac, wywolala wielkie oburzenie podczas narady. Inne Wielkie Imiona wystapily z petycja do Wojownika-Proroka, proszac, by nakazal Saubonowi pozwolic na wymarsz tym z jego ludzi, ktorzy tego zapragna. Niektorzy uczynili to, nie czekajac na zezwolenie, miedzy innymi porywczy Athjeari. Ostatecznie tylko dwa tysiace Galeothow zostalo ze swym krolem w pustym miescie. Opowiadano, ze Saubon plakal, gdy Wojownik-Prorok wyjezdzal przez Rogowa Brame. Armia wkroczyla do Enathpaneah doglebnie odmieniona. Najbardziej uderzajacym swiadectwem owej transformacji byli przybysze odziani w tradycyjne tabardy i oponcze swych ojczystych krain. Wiesci o trudnosciach, jakie napotkala swieta wojna w Caraskandzie, sklonily kilka tysiecy inrithich do wyprawienia sie zima na morze, by doplynac do Jokthy. Zaczeli sie pojawiac u miejskich bram wkrotce po zakonczeniu oblezenia. Puszyli sie i przechwalali, tak samo jak ci, ktorzy patrzyli na nich z murow, robili to kiedys pod bramami Momemn i Asgilioch. Umilkli jednak, gdy tylko znalezli sie w miescie, przerazeni wychudlymi twarzami i nieufnymi spojrzeniami. Nie zapomniano o pradawnych zwyczajach - sciskano dlonie, rodacy padali sobie w objecia, ale wszystko to byly tylko pozory. Pierwsi Ludzie Kla - ci, ktorzy przezyli - nalezeli teraz do innego narodu. Wytoczyli juz ze swych zyl krew, ktora ongis laczyla ich z przybyszami. Dawne tradycje i wiezy lojalnosci staly sie opowiesciami z krain dalekich jak Zeum, zbyt odleglych, by mozna bylo sprawdzic prawdziwosc tych relacji. Haki starych zwyczajow, dawnych trosk, tkwily w tluszczu, ktory juz sie wytopil. Wszystko, co ongis wiedzieli, nie sprostalo probie. Ich proznosc, zawisc, pyche - wszystko to zamordowano razem z ich towarzyszami. Ich nadzieje obrocily sie w proch, a ze skrupulow pozostaly jedynie kosci. Uratowali z koszmaru tylko to, co niezbedne, wyrzekajac sie calej reszty. Ich proste maniery, ostrozne slowa, obojetna pogarda dla nieumiarkowania swiadczyly o niebezpiecznej zmianie. Najlatwiej mozna to bylo dostrzec w ich oczach. Patrzyli na swiat beznamietnie i uwaznie, jakby inni ludzie byli zaledwie przedmiotami. Nikt sposrod przybyszy, nawet bogato odziani ludzie z kasty szlacheckiej, nie potrafil wytrzymac ich spojrzen. Wielu staralo sie zachowywac pozory - zerkali z ukosa, kiwali glowa na przywitanie - ale po chwili zawsze wbijali wzrok z powrotem w swe buty. Uswiadamiali sobie, ze stanac przed Ludzmi Kla znaczy byc poddanym ocenie, i nie przez niedoskonalego i arbitralnego czlowieka, ale przez bezmiar ich cierpien. Ludzie Kla widzieli tak wiele, ze samo ich spojrzenie przeradzalo sie w osad. Przybysze zaniepokoili sie tak gleboko, ze tylko kilkuset sposrod nich odwazylo sie kwestionowac druga zmiane, ktora zaszla w armii swietej wojny: Wojownika-Proroka. Tych, ktorzy mieli wladze i wplywy, jak Dogora Teor, tydonski hrabia Sumagaltu, Kellhus osobiscie wprowadzil do Szczepu Prawdy. Z innymi zaprzyjaznili sie sedziowie z ich rodzinnych stron, ktorzy prowadzili ich na kazania i Pochloniecia. Tych, ktorzy nadal dawali wyraz niezadowoleniu, rozdzielano z towarzyszami i wcielano do kompanii wiernych. Najbardziej nieustepliwi agitatorzy stawali ponoc przed obliczem malzonki proroka i wiecej juz ich nie ogladano. Nieprzyjaciel opuscil Enathpaneah, uciekajac przed pochodem inrithich. Gothyelk, ktory maszerowal wzdluz wybrzeza ze swymi Tydonnami, natrafil na spalone gruzowiska blisko stu willi. Choc wiekszosc Enathow, w ktorych zylach plynela starozytna shigecka krew, zamknela sie w swych wioskach, nigdzie nie mozna bylo znalezc zadnego z ich kianenskich panow. W oddali nie krazyly poganskie patrole. Zadne z wiekszych domostw nie pozostalo nietkniete. Kiedy Athjeari i jego Gaenryjczycy dotarli do krancow Enathpaneah, ze starych fortow strzegacych szlakow do Xerashu buchaly jeszcze kleby dymu, ale po nieprzyjacielu wszelki slad zaginal. Zgodnie z zapowiedzia Wojownika-Proroka poganom przetracono kregoslup. Wszystko wskazywalo na to, ze Ludzi Kla dzieli od swietego Shimehu juz tylko triumfalny marsz. Gdy pierwsze oddzialy armii przekroczyly granice Xerashu, rozbily oboz na rowninach Heshor, gdzie urzadzono wielkie swieto. Xerash gral wazna role w "Traktacie" - do tego stopnia, ze niektorzy utrzymywali, iz juz znalezli sie na uswieconej ziemi. Ludzie zebrali sie, by wysluchac czytania z "Ksiegi kupcow", relacji z lat wygnania spedzonych przez Ostatniego Proroka wsrod zdeprawowanych Xerashian. Sama mysl, ze znalezli sie tak blisko wymienionych w ksiedze miejsc, wypelniala ich serca bojaznia. Jednakze nazwy zmieniaja sie z uplywem stuleci i wielu poswiecalo dlugie godziny na debaty o swietych ksiegach i geografii. Czy miasteczko Bengut bylo w rzeczywistosci miastem AbetGoka, w ktorym amotejscy kupcy ukryli Ostatniego Proroka przed gniewem krola Xerashu? Czy ogromne ruiny obok Pidastu byly pozostalosciami wielkiej fortecy Ebaliol, w ktorej uwieziono Inri Sejenusa za to, ze przepowiedzial powstanie "tysiaca swiatyn"? W ciagu nastepnych dni od glownych kolumn wielokrotnie odlaczaly sie grupki pielgrzymujace do najrozmaitszych miejsc. I choc pielgrzymi zawsze znajdowali dawno opuszczone ruiny, po powrocie ich oczy lsnily uniesieniem. Chodzili po drogach Xerashu. W Ebaliol Wojownik-Prorok wdrapal sie na zrujnowane mury i przemowil do tysiecy zebranych. -Stoje tu, gdzie stal moj brat! - zawolal. W szalonym scisku zadeptano dwudziestu dwoch ludzi. Byl to omen, zwiastun tego, co mialo wydarzyc sie pozniej. Przez tysiaclecia o zawladnieciu tak zwanymi Krainami Srodkowymi marzyli zarowno krolowie polozonego na polnocy Shigeku, jak i wladcy lezacego na poludniu Starego Nilnameshu. Po rozgromieniu Shigekow Anzumarapata II, nilnameski krol Invishi, skierowal na rownine Heshor wiele tysiecy osadnikow wywodzacych sie ze swego ludu, liczac na to, ze przymusowe przesiedlenia zapewnia trwalosc jego imperium. Ciemnoskorzy mieszkancy poludnia przyniesli ze soba swych niedoleznych bogow i rozpustne obyczaje. W samym sercu rownin zbudowali Gerothe, najwieksze miasto w Xerashu, i na polach wokol niej trudzili sie tak samo, jak w wilgotnym Nilnameshu. W czasach Ostatniego Proroka Xerash byl juz starym i poteznym krolestwem. Amoteu i Enathpaneah placily mu danine. Amotejczycy bardziej niz ktokolwiek inny uwazali jednak Nilnameshan za ohydna rase kalajaca ziemie swoim istnieniem. Dla autorow "Traktatu" Xerash byl kraina niezliczonych burdeli, bratobojczych krolow i jawnego homoseksualizmu. A choc obyczaje dawnych Nilnameshan juz zniknely bez sladu, dla Ludzi Kla slowo "kseratyk" nadal znaczylo "zboczeniec" i karali teraz miejscowych fanimow za przewiny dawnych pokolen. Xerash, po ktorym wedrowali inrithi, byl labiryntem pelnym starozytnego zla, a jego mieszkancy musieli za to zaplacic nie raz, ale dwa razy. Meldunki o masakrach byly coraz powszechniejsze. W wielkiej fortecy Kijenicho, zbudowanej nad brzegiem morza, hrabia Iyengar rozkazal swym Nangaelom zrzucic caly miejscowy garnizon z murow do morza. A hrabia Ganbrota i jego Ingraulishe puscili z dymem miasto Naith, polozne wysoko posrod podgorza Betmulli. Na Szlaku Herotyckim - drodze wiodacej do samego Shimehu! - lord Soter ze swymi kishyatijskimi rycerzami polowal dla sportu na uchodzcow. Wojownik-Prorok zareagowal szybko. Wydal edykty zakazujace mordow i grabiezy, i zganil ludzi odpowiedzialnych za najgorsze okrucienstwa. Wyslal nawet Gotiana z poleceniem wychlostania lorda Uranyanki, ainonskiego palatyna Moserothu, ktory rozkazal swym lucznikom wystrzelac leprozorium w poblizu miasta Sabotha. Bylo juz jednak za pozno. Athjeari wkrotce wrocil z wiadomoscia, ze spalono wszystkie pola i plantacje otaczajace Gerothe. Kianowie uciekli, ale caly Xerash byl zamkniety przed zdobywcami. *** Pomimo straszliwych implikacji, pomimo zdumiewajacych roznic podroz do Xerashu przypominala Achamianowi czasy, gdy byl w Aoknyssus nauczycielem Proyasa. Tak przynajmniej mowil sobie na poczatku.Pewnego razu, gdy klacz Esmenet okulala podczas zjazdu z niebezpiecznej serpentyny na enathpaneanskich wzgorzach, Achamian widzial, ze kilkunastu rycerzy oferowalo malzonce proroka swe rumaki. Znaczylo to, ze sa gotowi powierzyc jej swoj honor, jako ze potrzebowali wierzchowcow do walki. Czarnoksieznik byl swiadkiem podobnych scen, gdy towarzyszyl Proyasowi i jego matce w drodze do jej wdowich posiadlosci w Anplei. Innym razem spotkali grupe tydonskich piechurow - jak sie okazalo, byli to Nangaelowie lorda Iyengara - ktorzy niesli przed soba swiezo upolowanego dzika nadzianego na siedem albo osiem wloczni. Achamian widzial kiedys ow starozytny rytual holdu na dworze ojca Proyasa, Eukernasa II. Niezliczone drobiazgi przypominaly mu o dniach mlodosci mimo codziennej udreki, jaka byla dlan bliskosc Esmenet. Po pierwsze, inni czlonkowie Swietej Swity traktowali go z szacunkiem tak wielkim, ze niekiedy graniczylo to z komizmem. Byl nauczycielem Wojownika-Proroka, szybko nadano mu niedorzeczny tytul swietego instruktora. Po drugie, nie musial juz chodzic. Konie byly symbolem statusu szlachcica w jeszcze wiekszym stopniu niz niewolnicy. I teraz Achamian, nisko urodzony Drusas Achamian, stal sie posiadaczem karego wierzchowca, pochodzacego ponoc ze stajni samego Kascamandriego. Nadal mu imie Dzionek, na pamiatke starego Brzaska. Obsypywano go tez innymi skarbami: tunikami z adamaszku, togami z muslinu, szatami z filcu. Ten zestaw strojow wymagal prawa do korzystania z uslug niewolnikow, ktorzy pomagali mu ubierac sie na liczne uroczyste okazje. Otrzymal posrebrzana kolczuge ze skorzanymi wstawkami potrzebnymi z uwagi na jego tusze, szkatulke z kosci sloniowej pelna pierscieni i kolczykow, ktorych nie nosil, bo czulby sie z tym glupio, a takze dwie brosze z czarnymi perlami, ktore oddal potajemnie. Ambre z Zeum. Mirre z Wielkiej Soli. Nawet autentyczne loze - loze na szlaku! Podczas pobytu na conriyanskim dworze Achamian gardzil podobnymi luksusami. W koncu byl uczonym powiernikiem, a nie "jakas anagogiczna kurwa". Teraz jednak, po niezliczonych niewygodach, jakie musial znosic... Zycie szpiega bylo ciezkie. Mysl, ze nareszcie posiada rozne rzeczy, nawet jesli nie sprawialy mu radosci, przynosila ulge, jakby byla balsamem na niewidoczne rany. Czasami, gdy przebiegal dlonmi po miekkich tkaninach albo przerzucal pierscienie w poszukiwaniu takiego, ktory moglby zalozyc, ogarnial go dojmujacy smutek. Przypominal sobie, jak jego ojciec przeklinal tych, ktorzy robili zabawki dla swych synow. Oczywiscie byla tez polityka, choc w znacznej mierze ograniczala sie do pilnowania zasad jnanu, w czym celowali ludzi z kasty szlacheckiej przewijajacy sie przez Swieta Swite. Wyniosle pozy znikaly w calkowitej unizonosci, gdy tylko pojawil sie Kellhus, by po jego odejsciu odrodzic sie na nowo. Od czasu do czasu, gdy zanosilo sie na cos szczegolnie przykrego, Wojownik-Prorok wzywal winowajcow do siebie i zesztywnialym ze zdumienia tlumaczyl sekrety, jakich zaden czlowiek nie mogl wiedziec. To bylo tak, jakby nosili tajemnice swych serc wypisane inkaustem na twarzach. Z pewnoscia tlumaczylo to niemal calkowity brak politycznych rozgrywek miedzy ludzmi tworzacymi kadre Swietej Swity: nowo narodzonymi wraz z wywodzacymi sie z szeregow zaudunyanich urzednikami, a takze lacznikami, kastowymi szlachcicami reprezentujacymi rozmaite Wielkie Imiona. W Aoknyssus, im blizej ojca Proyasa, tym latwiej siegano po noze. Tego nalezalo sie spodziewac, gdyz polityka jest walka o osobiste korzysci w ramach ludzkiej spolecznosci. Nie trzeba bylo byc Ajencisem, zeby to zrozumiec. Im potezniejsza spolecznosc, tym wieksze mogly byc korzysci, a im wieksze korzysci, tym gwaltowniejsza walka o nie. To byl aksjomat, cos, co Achamian wielokrotnie obserwowal na dworach Trzech Morz. Jednakze w Swietej Swicie nic takiego sie nie zdarzalo. W obecnosci Wojownika-Proroka wszystkie noze pozostawaly w pochwach. Wsrod nowo narodzonych Achamian znalazl kolezenstwo i przyjazn, jakich nigdy dotad nie zaznal. Rzecz jasna, zdarzaly sie kryzysy, ale na ogol wszyscy odnosili sie do towarzyszy zyczliwie, ze zrozumieniem. Achamiana najbardziej zdumiewal fakt, ze ci ludzie byli wojownikami w takim samym stopniu jak apostolami albo biurokratami. Budzilo to tez jednak jego niepokoj. Na szlaku jechali zbici w grupki albo szeregiem, zartowali, sprzeczali sie i zakladali - zakladali sie o wszystko. Spiewali piekne hymny, jakich nauczyl ich Kellhus. Ich oczy lsnily, wolne od podstepnych mysli i pragnien, a glosy byly donosne i dzwieczne. Achamian poczatkowo byl skrepowany, ale wkrotce zaczal spiewac razem z nimi. Slowa i frazy zachwycaly go, wypelnialy radoscia, ktora potem wydawala mu sie niewiarygodna. Byla zbyt prosta, zanadto gleboka. Pozniej jednak dostrzegal Esmenet, kolyszaca sie w siodle posrod swych sluzek, albo kolejnego trupa lezacego w trawie obok traktu i przypominal sobie, jaki jest cel ich podrozy. Jechali na wojne. Zeby zabijac. Zeby zdobyc swiety Shimeh. W takich chwilach roznica miedzy obecna sytuacja a czasami, gdy byl nauczycielem Proyasa, stawala sie dla niego zupelnie jasna. Mile sercu wspomnienia zamienialy sie w przeczucia czegos zimnego i przerazajacego. Po kilku dniach marszu, gdy armia swietej wojny posuwala sie jednym z niezliczonych parowow przecinajacych enathpaneanska ziemie, do Kellhusa przyprowadzono pod znakiem Kla grupe dlugowlosych dzikusow. Achamian dowiedzial sie pozniej, ze byli to Surdu. Twierdzili, ze zachowali przez stulecia swe inrithijskie dziedzictwo, a teraz pragna zlozyc hold temu, ktory przybyl ich wyzwolic. Chcieli stac sie oczami zastepow swietej wojny, pokazac Ludziom Kla sekretne szlaki prowadzace przez gory Betmulli. Czarnoksieznik nie zdolal uslyszec calej rozmowy, ale widzial jak wodz Surdu padl na kolana, oferujac Wojownikowi-Prorokowi zelazny miecz wygiety w ksztalt litery V. Kellhus z jakiegos niewytlumaczalnego powodu rozkazal aresztowac dzikusow. Poddano ich torturom i okazalo sie, ze przyslal ich Fanayal syn Kascamandriego. Najwyrazniej przejal wladze po ojcu i zbiera w Shimehu niedobitki fanimow. Surdu rzeczywiscie byli inrithimi, ale Fanayal uwiezil ich zony i dzieci, by zmusic dzikusow do wyprowadzenia armii swietej wojny na manowce. Wygladalo na to, ze nowy padyradza rozpaczliwie probuje zyskac na czasie. Kellhus kazal zywcem obedrzec Surdu ze skory. Publicznie. Wizja wodza kleczacego w piasku z wygietym mieczem w dloniach przesladowala Achamiana az do konca dnia. Po raz kolejny byl przekonany, ze widzial juz kiedys cos podobnego. Ale to nie moglo sie wydarzyc w Conrii... miecz, ktory pamietal, byl wykuty z brazu. I nagle wszystko zrozumial. Te wizje nadajace wszystkiemu widmowa aure znajomosci nie mialy nic wspolnego z latami spedzonymi na conriyanskim dworze, gdy byl nauczycielem Proyasa. W ogole nie mialy nic wspolnego z nim. To byly wspomnienia starozytnego Kuniuri. Czasow, gdy Seswatha walczyl u boku innego Anasurimbora, najwyzszego krola Celmomasa. Achamian zawsze czul zdumienie, gdy uswiadamial sobie, ze w znacznej czesci wcale nie jest tym, za kogo go uwazaja. Teraz jednak uzmyslowil sobie z naglym wstrzasem cos przeciwnego: w coraz wiekszym stopniu stawal sie tym, kim nie byl. Kim nie wolno mu bylo sie stac. Przeradzal sie w Seswathe. Przez dlugi czas jego straszne sny zapewnialy mu swego rodzaju odpornosc. Rzeczy, o jakich snil, po prostu sie nie zdarzaly. A juz na pewno nie takim jak on. Jednakze gdy dolaczyl do armii swietej wojny, jego zycie nabralo legendarnego wymiaru. Zmniejszyl sie dystans miedzy jego swiatem a swiatem Seswathy, przynajmniej jesli chodzilo o wydarzenia, ktorych byl swiadkiem. Niemniej jednak zycie Achamiana nadal bylo banalne i ubogie. Jak mowil stary dowcip uczonych powiernikow, Seswatha nigdy nie sral. Codziennosc Achamiana mogla dotychczas zniknac w bezmiarze jego snow jak kamyk w urnie garncarza. Ale nie teraz, gdy zostal swietym instruktorem, prawa reka Wojownika-Proroka! Mozna powiedziec, ze stal sie taki sam jak Seswatha, a nawet wiekszy od niego. W pewnym sensie on rowniez juz nie sral. Na mysl o tym moglby zesrac sie w portki. O dziwo, same sny staly sie latwiejsze do zniesienia. Nadal dominowaly w nich Tywanrae i Dagliash, choc jak zwykle Achamian nie pojmowal, co kieruje rytmem koszmarow. Byly jak jaskolki kreslace na niebie bezladne kregi, ktore przypominaly zapisane slowa. Nadal budzil sie z krzykiem, ale moc snow oslabla. Z poczatku przypisywal to Esmenet, sadzac, ze kazdy czlowiek ma okreslony przydzial cierpienia, ze mozna je przelewac w te i w tamta strone jak wino na dnie czarki, lecz jego ilosc sie nie zwieksza. Tyle ze w przeszlosci bolesne dni nigdy nie zapewnialy mu spokojnych nocy. Doszedl wiec do wniosku, ze to zasluga Kellhusa. Dzieki Kellhusowi skala wspolczesnosci nie tylko dorownywala skali jego snow, lecz i rownowazyla je nadzieja. Nadzieja... to takie osobliwe slowo. Czy Rada wiedziala, co stworzyla? Jak daleko siegal wzrok Golgotterath? Memgowa pisal, ze przepowiednie wiecej mowia o obawach ludzi niz o ich przyszlosci. Jak Achamian mogl sie oprzec? Sypial z Pierwsza Apokalipsa. Byla jego stara, wymagajaca kochanka. Jak moglby za dnia nie marzyc o Drugiej, o straszliwej mocy drzemiacej w Anasurimborze Kellhusie, o zmiazdzeniu starozytnego wroga jego szkoly? Tym razem to bedzie czas chwaly. Tym razem zwyciestwo nie nadejdzie za cene zaglady wszystkiego co wazne. Zniszczenie Min-Uroikas. Smierc Shauriatisa, Mekeritriga, Auranga i Auraxa! Zapobiezenie wskrzeszeniu Nie-Boga. Unicestwienie Rady, wdeptanie w bloto nawet pamieci o niej. Mimo ze narkotycznie piekne, te mysli mialy w sobie cos przerazajacego. Bogowie byli przewrotni. Kaplani nic nie wiedzieli o ich zlosliwych kaprysach. Niewykluczone, ze naprawde pozwola swiatu splonac tylko po to, by ukarac pyche jednego czlowieka. Achamian juz dawno temu doszedl do wniosku, ze nic nie jest rownie niebezpieczne jak nuda i brak skrupulow. A Kellhus tylko zwiekszal jego obawy. Gdy czarnoksieznik pytal go, dlaczego nadal maszeruje na Shimeh, choc fanimowie nie sa zagrozeniem, zawsze odpowiadal: "Jesli mam zostac nastepca mego brata, musze odzyskac jego dom". -Przeciez nie tam toczy sie wojna! - zawolal pewnego razu poirytowany Achamian. Kellhus usmiechnal sie tylko, poniewaz stalo sie to juz dla nich swego rodzaju gra. -Z pewnoscia sie mylisz. Wojna toczy sie wszedzie - odparl. Zadna tajemnica nigdy nie wydawala sie Achamianowi tak niepojeta. -Dlaczego mysl o przyszlosci tak cie przesladuje? - zapytal pewnego dnia Kellhus po lekcji gnozy. -Nie rozumiem. -Twoje pytania z reguly dotycza tego, co sie wydarzy, a bardzo rzadko tego, co juz osiagnalem. Czarnoksieznik wzruszyl ramionami. Byl zbyt zmeczony, by obchodzilo go cokolwiek poza snem. -Pewnie dlatego ze co dzien snie o przyszlosci... no i dlatego ze mam okazje rozmawiac z zywym prorokiem. Kellhus rozesmial sie glosno. -Ach, wiec to jest jak haszysz i brzoskwinie - stwierdzil, powtarzajac nieprzyzwoite nansurskie porzekadlo o pokusach, ktorym nie sposob sie oprzec. - Niemniej jestes wyjatkiem wsrod wszystkich ludzi, ktorzy osmielaja sie zadawac mi pytania. -A to dlaczego? -Oni pytaja o swoje dusze. Achamian nie byl w stanie nic odpowiedziec. Mial wrazenie, ze serce ledwie mu bije. -Ja napisalem Kiel na nowo, Akka - ciagnal Kellhus, przeszywajac go dlugim, przenikliwym spojrzeniem. - Rozumiesz? A moze po prostu wolisz uwazac, ze jestes skazany na potepienie? Achamian znal odpowiedz, choc nie potrafil sie zdobyc na to, by wyrzec ja na glos. Wolal. Przez caly ten czas trzykrotnie rzucal Piesni Przywolania, ale tylko raz udalo mu sie zlozyc meldunek Nautzerze. Najwyrazniej staremu durniowi trudno bylo zasnac. Jego przewodnik zachowywal sie na przemian wladczo i sluzalczo, jakby zdawal sobie sprawe z naglej zmiany w ukladzie sil miedzy nimi, lecz zarazem pragnal jej zaprzeczyc. Formalnie Nautzera jako czlonek Kworum mial absolutna wladze nad Achamianem. Mogl nawet zlecic jego egzekucje, gdyby uznal, ze powodzenie misji wymaga tak drastycznych srodkow. W rzeczywistosci obecnie sytuacja wygladala na odwrot. Ponownie odkryto istnienie Rady, powrocil Anasurimbor, zblizala sie Druga Apokalipsa. To byly fakty, ktore nadawaly sens istnieniu ich szkoly, powiernictwo, ktoremu zawdzieczala nazwe. W tej chwili tylko jeden z jej czlonkow - i to rozczarowany - zapewnial pozostalym lacznosc z tymi wydarzeniami. Podczas rozmowy poirytowany Achamian w pewnym momencie uswiadomil sobie ze zdumieniem, ze de facto jest teraz wielkim mistrzem swej szkoly. Kolejna niepokojaca analogia. Zgodnie z jego oczekiwaniami wsrod uczonych powiernikow nastalo wielkie poruszenie. Zawiadomiono agentow podrozujacych po calych Trzech Morzach. Kworum zorganizowalo ekspedycje, ktora miala wyruszyc do Uswieconej Ziemi, gdy tylko nadejda wiatry ochala. Ta mysl napawala Achamiana lekiem. Poza tym jednak uczeni powiernicy nie mieli wlasciwie pojecia, co poczac. Pomimo dwoch tysiecy lat przygotowan sprawiali wrazenie calkowicie zaskoczonych. Swiadczyly o tym niezliczone pytania Nautzery - od idiotycznych az po niepokojaco przenikliwe. Jak to mozliwe, ze Anasurimbor potrafi rozpoznac skoroszpiegow? Czy naprawde pochodzi z Atrithau? Dlaczego nadal maszeruje na Shimeh? Co przekonalo Achamiana o jego boskosci? Czy zapomnial o dawnych urazach? Komu teraz sluzyl? Na to ostatnie pytanie odpowiedzial: "Seswacie". Mojemu bratu. Dobrze rozumial motywy kierujace Nautzera. Czlonkowie Kworum obawiali sie, czy nie postradal zmyslow, choc z uwagi na wysoka pozycje jaka ostatnio osiagnal, z pewnoscia usilowali go wytlumaczyc i rozgrzeszyc. Pomyslcie, co z nim zrobily czerwone kurwy! Pomyslcie, ile wycierpial! Achamian wiedzial, jak to jest. Caly czas szukali pretekstow, by uwolnic go od brzemienia, ktorego sami pozadali. Ludzie zawsze argumentuja za tym, czego pragna, nieustannie popelniaja blad zwany przez logikow Bliskiego Antyku "wnioskowaniem z sakiewki". Jak zwykli mawiac Cironji, jesli cos brzeczy, musi byc prawdziwe. Pomimo swej podejrzliwosci Nautzera przekazal mu wiele krzepiacych slow. Chcemy cie zapewnic, ze nie jestes sam, Akka. Potem jednak dodawal Tyle osiagnales! Masz powody do dumy, bracie. Mialo to znaczyc: Zrobiles juz wystarczajaco wiele. Pozniej nadeszly ostrzezenia, ktore szybko przerodzily sie w oskarzenia. Strzez sie Wiezyc doprowadzilo do Kazalismy ci zapomniec o zemscie A po Uwazaj, czego go uczysz nastapilo Wielu sadzi, ze zdradziles szkole! W koncu Achamian nie mogl juz tego dluzej zniesc. Wojownik-Prorok prosil, bym przekazal Kworum wiadomosc od niego - oznajmil. Wysluchasz jej, Nautzero? Zapadla cisza. Stary czarnoksieznik najwyrazniej zaniemowil. Po raz kolejny przypomniano mu, ze jego szkola jest bezsilna. Mow - zgodzil sie po dluzszej chwili. Rzekl tak: "Jestescie w tej wojnie graczami, nikim wiecej. Rezultat nadal pozostaje niepewny. Przypomnijcie sobie, o czym snicie. Wspomnijcie popelnione w starozytnosci bledy. Nie kierujcie sie zarozumialoscia ani ignorancja". Znowu nastala cisza. To wszystko? Tyle... Co? Chce nas przekonac, ze to on panuje nad wojna? Kim on jest w porownaniu z tym, co wiemy i o czym snimy? Achamian pomyslal, ze wszyscy ludzie sa skapcami. Rozni ich od siebie jedynie przedmiot ich obsesji. Jest Wojownikiem-Prorokiem, Nautzero. ROZDZIAL 5 Ulegac mu znaczy je karmic. Karac je znaczy je karmic. Szalenstwo nie zna zadnej uzdy poza nozem. przyslowie scylvendzkie Gdy przemawiaja inni, slysze tylko skrzek papug. Ale kiedy ja przemawiam, kazdy raz wydaje sie pierwszy. Kazdy czlowiek, jakkolwiek szalony czy prozny, jest miara drugiego.Hatatian, "Nawolywania" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Joktha To bylo dziwne wrazenie. Wydawalo sie dziecinne, choc Ikurei Conphas nie potrafil sie doszukac w pamieci zadnego podobnego wspomnienia. To bylo tak, jakby pod jego skora ukrywala sie rana siegajaca serca, a moze nawet duszy. Przy kazdym spojrzeniu, kazdym slowie towarzyszylo mu dziwne poczucie kruchosci. Nie ufal juz wlasnej twarzy... Jakby usunieto z niej czesc miesni. "Dla takich jak ty jest defektem nabytym jeszcze w lonie matki... ". Co to mialo znaczyc? Jego ludzi rozbrojono pod murami Caraskandu, na polu prosa. Nie doszlo do zadnych incydentow, choc Conphas z wscieklosci zgrzytal zebami, nadzorujac operacje. Zolnierze, ktorzy potrafili na komende spac, nagle nie byli w stanie zrozumiec najprostszych rozkazow. Zmienilo sie kilka wart, nim wreszcie przeliczono i rozbrojono wszystkie jednostki. Bez zbroi i insygniow kolumny Conphasa niewiele sie roznily od bandy zaglodzonych zebrakow. Niezliczeni gapie stojacy na murach obrzucali jego zolnierzy szyderczymi okrzykami. Nersei Proyas przejechal wzdluz szeregow, wzywajac tych, ktorzy chcieli byc wierni Wojownikowi-Prorokowi, do wystapienia. -Kraj naszych narodzin nie musi juz nam rozkazywac! - wolal. - Obyczaje naszych ojcow juz nas nie krepuja. Nasza krew nie slucha juz tego, co nas poprzedza... wlada nami przeznaczenie, nie historia! Nastal moment wiele zdradzajacego niezdecydowania. Potem pierwsi dezerterzy zaczeli opuszczac szeregi ortodoksyjnych braci. Odstepcy skupili sie za plecami Proyasa. Niektorzy zachowywali sie wyzywajaco, inni milczeli. Przez chwile zanosilo sie na to, ze kolumny rozplyna sie w exodusie. Conphas przygladal sie temu z kamienna twarza, ale plonal w nim ogien. Nagle jednak, jak na sygnal nieslyszalnego rogu, dezercje ustaly. Arcygeneral ledwie mogl uwierzyc wlasnym oczom - szeregi pozostaly na miejscu. Opuscila je mniej niz jedna piata zolnierzy. Mniej niz jedna piata! Wyraznie poirytowany Proyas zatrzymal konia w przejsciu miedzy szeregami. -Jestescie Ludzmi Kla! - zawolal. -Jestesmy weteranami znad Kiyuth! - ryknal ktos glosem instruktora musztry. -Naszym panem jest Lew! - zawolal inny. -Lew! Twardzi weterani z kolumny selialskiej i nasuereckiej glosnym chorem powtarzali swe deklaracje. Krzyki nie milkly, coraz glosniejsze i bardziej zdesperowane. Ktos rzucil kamieniem, ktory odbil sie od helmu Proyasa. Ksiaze wycofal sie, przeklinajac na czym swiat stoi. Conphas uniosl przedramie w cesarskim salucie. Jego ludzie odpowiedzieli tym samym gestem. Oczy zaszly mu lzami. Bol po przezytych ponizeniach zaczal ustepowac, zwlaszcza gdy cesarski bratanek uslyszal z ust Proyasa warunki Wojownika-Proroka. Ledwie zdolal ukryc radosc. Najwyrazniej Szkarlatne Wiezyce zdolaly przekazac wiadomosc do swej misji w Momemn, a zatem do Xeriusa. To znaczylo, ze forsowny marsz przez Khememe - ktory nie tylko bylby niebezpieczny, lecz rowniez powaznie by zaburzyl jego harmonogram - nie byl juz potrzebny. Conphas mial zostac internowany w Jokcie razem z zolnierzami, ktorzy przy nim pozostali. Zaczekaja tam na flote transportowcow wyslana przez jego stryja. Wygladalo na to, ze bez wzgledu na to, kto rzuca kijki, wynik jest korzystny dla Conphasa. Marsz wzdluz Orasu do Jokthy przebiegl bez zadnych incydentow. Cesarski bratanek spedzil ten czas zatopiony w myslach, poddajac analizie jedno wyjasnienie po drugim. Czlonkowie jego sztabu podazali nieco z tylu, nie odwazyli sie pierwsi odzywac. Od czasu do czasu Conphas zadawal im pytania. -Powiedzcie mi, jaki czlowiek nie aspiruje do boskosci? Zgodnie z oczekiwaniami, odpowiedzi byly jednomyslne. Rzekli mu, ze wszyscy ludzie staraja sie nasladowac bogow, choc tylko najsmielsi, najbardziej prawdomowni odwazaja sie wyrazic na glos swe ambicje. Rzecz jasna, glupcy mowili mu to, co ich zdaniem pragnal uslyszec. W normalnej sytuacji rozwscieczyliby Conphasa - zaden dowodca nie mogl sobie pozwolic na tolerowanie pochlebcow - ale niepewnosc uczynila go dziwnie poblazliwym. W koncu wedlug tak zwanego Wojownika-Proroka jego dusza byla skazona, wyniosla swe deformacje z lona matki. Slawny Ikurei Conphas nie byl w pelni czlowiekiem. To dziwne, ale swietnie rozumial, co mial na mysli Kellhus. Przez cale zycie wiedzial, ze jest inny. Nigdy nie jakal sie zawstydzony. Nigdy nie czerwienil sie w obecnosci lepszych od siebie. Jego obawy nigdy nie przenikaly do wypowiadanych slow. Wokol niego ludzie miotali sie na oslep, ciagnieci przez haki, ktore znal jedynie z nazwy: milosc, obowiazek, poczucie winy... Choc wiedzial, jak nalezy uzywac tych slow, zadne nic dla niego nie znaczylo. Co najdziwniejsze, w ogole sie tym nie przejmowal. Sluchajac, jak oficerowie prawia mu pochlebstwa, Conphas uswiadomil sobie z cala moca pewien fakt: tresc jego przekonan nie ma zadnego znaczenia, dopoki mu dawaly, czego chcial. Dlaczego logika mialaby byc zasada? Dlaczego fakty powinny byc gruntem, po ktorym stapal? Jedyne, co sie liczylo, to zgodnosc miedzy przekonaniami a pragnieniem. Bedzie sie uwazal za boga, jesli sprawi mu to przyjemnosc. Zdal sobie sprawe, ze jest w stanie nie tylko popelnic dowolny czyn - milosierny czy okrutny - lecz rowniez we wszystko uwierzyc. Wojownik-Prorok mogl przechylic ziemie, ustawiajac ja pionowo i powodujac, by wszystko spadalo ku horyzontowi, a Conphas musial jedynie wskazac w bok, by przywrocic porzadek gory i dolu. Moze czarnoksieznik mowil prawde o Radzie i Drugiej Apokalipsie. Moze ksiaze Atrithau rzeczywiscie byl jakiegos rodzaju zbawca. Moze dusza Conphasa faktycznie byla zdeformowana. Wszystko to po prostu nie mialo znaczenia, jesli on o to nie dbal. Powiedzial sobie, ze jego zycie jest swiadectwem, iz przez cale wieki nie zrodzila sie dusza podobna do jego duszy, ze Dziwka Losu pozada jego i nikogo innego. -Ten diabel nie mogl zaatakowac cie bezposrednio - stwierdzil general Sompas. - Ryzykowalby dalszy rozlew krwi, kolejne straty. - Oslonil sie dlonia przed sloncem, by spojrzec wprost na arcygenerala. - Dlatego okryl twe imie nieslawa, zasypal ziemia twoje ognisko, by sam swa madroscia swiecil w czasie narad. Choc Conphas wiedzial, ze general mu schlebia, zdecydowal, ze sie z nim zgadza. Powiedzial sobie, ze ksiaze Atrithau jest najlepszym klamca, jakiego w zyciu spotkal, istnym Ajoklim! Ze narada byla pulapka, starannie przygotowanym i zainscenizowanym przedstawieniem. A skoro to sobie powiedzial, uwierzyl w to. Dla Conphasa nie bylo roznicy miedzy decyzja a objawieniem, wymysleniem a odkryciem. Bogowie sami tworzyli dla siebie zasady. A on byl jednym z nich. Gdy czwartego dnia ujrzal przed soba potezne wieze Jokthy, rana zniknela bez sladu. Na jego twarz powrocil nieodlaczny szyderczy usmieszek. Moja wola to zdzialala, pomyslal Conphas. Przyjrzal sie obojetnie swemu wiezieniu, widocznemu za rzadko rosnacymi choinami. Joktha roznila sie od wiekszosci miast napotkanych przez Ludzi Kla. Jej mury kurtynowe ignorowaly rzezbe terenu. Miasto zbudowano w tym miejscu z uwagi na naturalny port - najwiekszy na calym wybrzezu. Otaczajace je od strony ladu fortyfikacje tworzyly dluga, kreta linie, ktora w swietle slonca wydawala sie szara jak zrobiona z zelaza. Miasto bylo niewielkie i mialo tylko jedna brame: potezny barbakan zwany Zebem, z uwagi na pokrywajace jego mury biale dachowki. Stojacy na brzegu Orasu Conphas nie widzial wlasciwie samego miasta poza wysokim Palacem Donzonowym, twierdza jego wladcow. Ziemie wokol naznaczyly slady niedawnych wydarzen. Porastalo je geste zielsko. Nie obsiano ani jednego pola. Wyrabano sady. Wzgorza wokol miasta byly ciemne, pokryte pasmami starozytnych tarasow i ruinami willi. Niskie wzniesienie na poludniu zajmowal opuszczony ceneianski port, tak zniszczony przez erozje, ze wygladalby na dzielo natury, nie rak ludzkich; gdyby nie jedno ocalale okno, przez ktore widac bylo blekit nieba. Swiat wydawal sie wypalony. Tego wlasnie nalezalo oczekiwac. Wjechali do rzadkiego lasku pieprzowcow. Conphas zdumiewal sie ich slodkim zapachem niesionym na wietrze. Stary Skauras mial pieprzowce, caly ich gaj, gdy Conphas byl u niego zakladnikiem. Bylo to oslawione miejsce schadzek, ktore czesto wykorzystywal do uwodzenia niewolnic. Uswiadomil sobie, ze w najblizszych tygodniach te wspomnienia beda mu bardzo potrzebne. Jeniec zawsze musial pamietac tych, ktorych ongis pokonal, by nie podzielic ich losu. To byla kolejna z nauk jego babki. Droga oddalila sie od lesistego brzegu Orasu i Conphas ruszyl ze swa wielka, przygnebiona swita przez spustoszona, lezaca odlogiem ziemie, kierujac sie prosto na Zab. Czekalo na nich trzystu czy czterystu conriyanskich rycerzy, ustawionych z obu stron mrocznej bramy. Jego straznicy. Ich niewielka liczba dodala Conphasowi odwagi, a nawet go rozbawila. Gdy jednak ujrzal wspartego na rekojesci miecza Scylvenda, wesolosc zaraz go opuscila. Barbarzynca zalozyl na kolczuge tylko scylvendzki pas. Spod kolczego kaptura sterczaly czarne wlosy harmonizujace z kianenskimi skalpami wiszacymi u uzdy jego rumaka. Dlaczego on? Ksiaze Atrithau byl diablem. Niewiarygodnie sprytnym diablem! Ale mimo to... -Arcygenerale... Conphas spojrzal ze zloscia na swego generala. -O co chodzi, Sompasie? -Jak... - Sompas ucichl nagle. W jego oczach blyszczala z trudem powstrzymywana furia. -Jak mamy... -Jego warunki sa jasne. Zachowam wolnosc pod warunkiem, ze pozostane w obrebie murow Jokthy. Bedzie mi tez towarzyszyl sztab oraz obslugujacy go niewolnicy. Jestem dziedzicem cesarskiego plaszcza, Sompasie. Rozdraznic mnie znaczy zasluzyc na wrogosc Nansurium. Dopoki sa przekonani, ze mnie zneutralizowali, beda grac zgodnie z zasadami. -Ale... Arcygeneral skrzywil sie ze zloscia. Martemus nigdy nie wahal sie zadawac pytan, ale tez nie bal sie Conphasa. Moze Sompas jest od niego madrzejszy. -Uwazasz, ze nas upokorzono? -To oburzajace, arcygenerale! Oburzajace! Conphas uswiadomil sobie, ze chodzi mu o Cnaiura. Rozbrojenie rowniez bylo bolesne, ale byc poddanym rozkazom Scylvenda? Zastanawial sie nad tym przez moment, zaskoczony, ze sam myslal jedynie o implikacjach, nie o zniewadze. Czyzby minione miesiace odebraly mu tak wiele z dawnej intuicji? -Mylisz sie, generale. Wojownik-Prorok wyswiadczyl nam przysluge. -Przysluge? Ale... Sompas umilkl, jakby przerazila go pasja brzmiaca w tych slowach. Ciagle zapominal, gdzie jego miejsce, i ciagle przypominal sobie o tym na nowo. Conphasa to bawilo. -Oczywiscie. Oddal mi to, co mialem najcenniejszego. Glupiec wybaluszyl oczy bez sladu zrozumienia. -Moich ludzi - wyjasnil arcygeneral. - Oddal mi moich ludzi. A nawet oczyscil dla mnie ich szeregi. -Ale zabrali nam bron. Conphas obejrzal sie na wielki korowod zebrakow, jakim stala sie jego armia. Ledwie widoczne posrod pylu sylwetki wydawaly sie ciemne i zarazem blade, jak legion widm zbyt niematerialnych, by mogly komukolwiek zagrozic. Znakomicie. Ponownie spojrzal na Scylvenda, unoszac reke w drwiacym salucie. -Nie zapominaj o swych zmartwieniach, Sompasie - mruknal polgebkiem. - Twoja trwoga nadaje temu przedstawieniu polor autentycznosci. *** O czyms zapominam.Na pokrywajacych taras marmurowych plytach gdzieniegdzie rysowaly sie pekniecia. Byloby to normalne w kraju, gdzie zdarzaly sie mrozy, ale nie w Enathpaneah. Widzial te linie wyraznie nawet po ciemku, jak rzeki wyrysowane inkaustem na mapie. Szczeliny. Nic dziwnego, ze dawni mieszkancy rozkazywali niewolnikom nakrywac uszkodzone kamienie dywanami, zwlaszcza gdy przyjmowali gosci. Zaden fanimski ksiaze nie tolerowalby podobnych defektow. Podobnie jak zaden inrithijski lord. Ale wodz Utemotow to co innego. Cnaiur kiwal glowa, pocieral powieki i przytupywal noga, starajac sie zwalczyc sennosc. Zamrugal, wpatrzony w widoczne za balustrada miasto i port. Dachy tloczyly sie ciasno, wchodzac na blizsze i dalsze stoki. W utworzonej przez nie szerokiej niecce widzial mola i pirsy otaczajace port. Chaotyczny labirynt budynkow przeszywaly ulice przypominajace rzeczne kaniony. Wszystkie prowadzily ku morzu. Joktha. Wystarczylo, zeby zamrugal, a widzial, jak plonie. W gorze lsnily niezliczone gwiazdy. Firmament byl idealnie gladka miska, tak ogromna i pusta, ze wydawalo sie, iz Scylvend zaraz runie ku niemu jak w przepasc. Przypomnial sobie, jak obudzil sie nad Kiyuth. Niemal czul fetor trupow krewniakow. Cale jego plemie zginelo. Zapominam... Zasnal. Miedziana czarka z winem wysunela mu sie z rak i potoczyla po spekanym kamieniu. Przez jego dusze saczyly sie wydarzenia ostatniego wieczoru. Conphas prowokujacy go u bram. Conphas spierajacy sie o warunki internowania. Conphas powstrzymywany przez swych generalow. Jego kirys blyszczacy bialo w promieniach slonca. Jego oczy o dlugich rzesach. Jestem... Scylvend ocknal sie nagle, przetaczajac glowa na obie strony. Jestem Cnaiur... Pogromca Koni i Ludzi... Rozesmial sie i znowu zapadl w sen. Snilo mu sie, ze idzie w strone Shimehu, ale miasto wygladalo jak oboz Utemotow z czasow jego mlodosci: zbiorowisko wielu tysiecy jakszy. Na otaczajacych je rowninach pasly sie stada, ale bydlo nie smialo podejsc do obozu. Minal pierwszy szereg jakszy. Niewyprawione skory ciasno opinaly sie na tyczkach, jak na zebrach wychudzonych psow. W przejsciach miedzy jakszami tloczyli sie Utemoci. Ich konczyny zwisaly z przegnilych stawow, a trzewia opadaly na uda. Widzial swego stryja Bannuta, swego szwagra Balaita, a nawet Yursalke i jego kaleka zone. Spogladali nan pergaminowymi oczami umarlych. Minal pierwsze z zaszlachtowanych zwierzat - brazowego zrebaka, ktory nosil jego trojlistne pietno. Dalej lezaly trzy krowy o poderznietych gardlach i czteroletni byk, ktoremu roztrzaskano czaszke. Po chwili wdrapywal sie juz na sterty martwych koni i bydla. Na wszystkich cialach widzial swoje pietno. Wcale nie byl zdziwiony. Na koniec dotarl do Bialego Jaksza, samego serca Shimehu. Obok wejscia wbito w ziemie wlocznie, na ktorej zatknieto glowe jego ojca. Blada, mocno naciagnieta skora otaczala czaszke niczym wilgotne plotno. Cnaiur spuscil wzrok i odsunal na bok pole z jeleniej skory. Wiedzial juz, ze Moenghus zrobil sobie harem z jego zon, nie byl wiec wstrzasniety ani oburzony. Zaniepokoila go jednak krew, a takze widok ust Serwe otwierajacych sie i zamykajacych jak u ryby... Anissi krzyczala. Moenghus przerwal akt milosny i powital Scylvenda szerokim usmiechem. Ikurei nadal zyje - powiedzial. Dlaczego go nie zabiles? -Czas... czas... Jestes pijany? -Nepenthe... wszystko, co dal mi ptak... Ach... wiec pragniesz zapomnienia. -Nie... nie zapomnienia. Snu. To dlaczego go nie zabijesz? -Bo on tego chce. Dunyain? Myslisz, ze to pulapka? -Kazde jego slowo to fortel. Kazde spojrzenie to wlocznia! Co wiec zamierza? -Nie dopuscic, zebym spotkal sie z jego ojcem. Odebrac mi nienawisc. Zdradzic... Wystarczy, ze Ikurei zginie. Jesli go zabijesz, bedziesz mogl podazyc za armia swietej wojny. -Nie! Jest cos! Cos, co... Jestes glupcem. Cnaiur zdolal sie przebudzic i ujrzal przed soba niewyrazny obraz. Cos siedzialo na balustradzie przed nim. Dziwne stworzenie mialo lysa glowke blyszczaca w swietle gwiazd, piora jak z czarnego jedwabiu, a swiat za nim klebil sie niby dym. -Ptak! - wrzasnal Scylvend. - Diabel! Malenkie usta rozciagnely sie w szyderczym usmiechu. Powieki opadly, jakby demon zasnal. -Kiyuth - rzekl. - Ikurei upokorzyl tam ciebie i twoj Lud. Pomscij bitwe nad Kiyuth! O czyms zapominam. *** Jak cos, co nieobecne, moze nadal dreczyc? Jak to w ogole mozliwe?Kazdej nocy obejmowal martwa kobiete. Kazdy swazond stal sie usmiechem zabitego mezczyzny. Mijaly dni i Cnaiur staral sie przeniknac implikacje polozenia, w ktorym sie znalazl. Najwazniejsi dlan byli Conphas i jego Nansurczycy. Tak przynajmniej powinno byc. Proyas zostawil mu baronow Tirnemusa i Sanumnisa z trzystu siedemdziesiecioma rycerzami, ktorzy byli ich wasalami, a takze piecdziesieciu osmiu niedobitkow z jego starego oddzialu z Shigeku. Jak wszyscy Ludzie Kla byli oni zaprawieni w bojach, jednak odczuli trwoge na wiesc, ze zostawiono ich na tylach. -Wincie za to Nansurczykow - rzekl Cnaiur. - Wincie Conphasa. Ich nansurscy podopieczni mieli znaczna przewage liczebna i Scylvend musial wzbudzic w swoich ludziach jak najwiecej agresji. Gdy baron Sanumnis dal wyraz swym obawom, barbarzynca przypomnial mu, ze ludzie, ktorych maja strzec, planowali zdradzic armie swietej wojny, a nikt nie wiedzial, kiedy maja przybyc cesarskie transportowce. -Moga nas zgniesc, jesli taka bedzie ich wola - wyjasnil. - Dlatego musimy zlamac te wole. Rzecz jasna nie powiedzial nic o swych prawdziwych motywach. Ci ludzie woleli Ikurei Conphasa od dunyaina... Zawsze trzeba wziac psa na lancuch, nim zarznie sie jego pana. Pod murami Jokthy rozbito nedzny oboz, polozony wystarczajaco daleko od Orasu, by zolnierze kolumn musieli sie zajmowac czerpaniem i noszeniem wody. Cnaiur dobrze znal silne strony organizacji cesarskiej armii, oddzielil wiec starszych zolnierzy, zwanych trojakami, od reszty, a oficerow internowal w oddzielnym obozie. Z uwagi na wzajemna wrogosc miedzy zlozona glownie ze szlachetnie urodzonych konnica a wywodzacymi sie z kasty wyrobnikow piechociarzami, Scylvend rozproszyl kidruhilow po wszystkich kolumnach. Co wiecej, rozkazal swym Conriyanom nieustannie szerzyc plotki - podsluchano, jak Conphas lkal w swoich komnatach, oficerowie zbuntowali sie na wiesc, ze ich racje nie sa wieksze od racji prostych zolnierzy... Takie pogloski oslabilyby morale kazdej armii. Nawet jesli nie dawano im wiary, zaprzataly uwage ludzi i pomagaly utopic te prawdy, ktore wydostawaly sie na powierzchnie. Zgodnie z warunkami internowania zakazal Conphasowi i czterdziestu dwu ludziom z jego najblizszego otoczenia opuszczac miasto. Z oczywistych powodow zabronil mu tez kontaktowac sie z zolnierzami. Gdyby jednak uwiezil cesarskiego bratanka, mogloby to doprowadzic do buntu, pozwolil mu wiec poruszac sie wolno w obrebie murow Jokthy. I caly czas obsesyjnie rozmyslal, jak go zabic. Rozumial, dlaczego Kellhus pragnie smierci Conphasa: dunyain nie tolerowal rywali. Potrafil tez pojac, dlaczego wybral na zabojce akurat jego. To oczywiste, ze dzikus zamordowal Lwa. Czyz nie byl Scylvendem? Czyz nie walczyl nad Kiyuth? Dreczyly go jednak implikacje tych mysli. Jesli jedynym celem Kellhusa bylo zgladzenie Moenghusa, powinno go obchodzic wylacznie przetrwanie armii swietej wojny. Po co mordowac Conphasa, jesli wystarczylo usunac go z gry, co juz uczynil? I po co wykorzystywac Cnaiura do ukrycia swego udzialu w zbrodni, jesli jej konsekwencja - otwarta wojna z cesarstwem - nie wplynie na rychly upadek Shimehu? Scylvend uswiadomil sobie, ze nie sposob uniknac wniosku, iz dunyain siega wzrokiem dalej w przyszlosc niz wynik swietej wojny. Dalej niz koniec Shimehu. A to z kolei znaczylo, ze Moenghus nie jest jego jedynym celem. Ludzie oblekali swe uczynki w niezliczone zalozenia. Nie mogli postepowac inaczej, gdyz dreczyl ich szalony glod sensu. Od samego poczatku Cnaiur wyobrazal sobie ich podroz jako polowanie, porozumienie dwoch wrogow, by zniszczyc grozniejszego nieprzyjaciela. Ich misja zawsze wydawala mu sie strzala wypuszczona w ciemnosc. Bez wzgledu na dreczace go glebokie obawy zawsze wracal w koncu do tego wyobrazenia. Teraz jednak... teraz doszedl do wniosku, ze ta misja jest obroza. Moenghus i Kellhus, ojciec i syn, byli dwoma koncami poteznej bransolety, ktora on, Cnaiur urs Skiotha, zalozyl na szyje swiata. Obrozy niewolnika. O czyms zapominal... Gdy tylko zdarzala sie okazja, uwaznie obserwowal Tirnemusa i Sanumnisa. Szybko doszedl do wniosku, ze baron Tirnemus to zwykly glupiec. Obchodzilo go wlasciwie tylko odzyskanie brzucha, ktory stracil w Caraskandzie. Natomiast Sanumnis byl bystry i malomowny. Pelnil funkcje obserwatora. A do tego Tirnemus okazywal mu posluszenstwo. Czy wydano im jakies tajne rozkazy, ktore czynily jednego przelozonym drugiego? To by tlumaczylo, dlaczego jeden sluchal, a drugi obserwowal. Jaka w koncu mogla byc kara za zamordowanie jedynego dziedzica nansurskiego cesarza? Za zlamanie solennej przysiegi Wojownika-Proroka? Wyslal mnie tu, bym zamordowal siebie. Cnaiur zachichotal na te mysl. Nic dziwnego, ze Proyas z takim niepokojem przekazywal mu rozkazy dunyaina. Fakt, ze do Jokhty przyslano tez uczonego czarnoksieznika, potwierdzal tylko jego podejrzenia. Mlody nowicjusz Szkarlatnych Wiezyc nosil imie Saurnemmi i nieustannie kaslal w afektowany sposob. Przybyl dzien po Conphasie w towarzystwie pelnoprawnego czarnoksieznika Inrummiego, ktory sprawdzil kwatere swego ucznia i natychmiast odjechal, tylko jeszcze oznajmil Scylvendowi, ze Saurnemmi ma byc jego lacznikiem z armia swietej wojny. "Chlopak", jak zwal go ten nadety duren, mial codziennie sypiac do poludnia, by mozna sie z nim bylo kontaktowac poprzez czarnoksieskie sny. Innymi slowy, Saurnemmi mial byc oczami dunyaina w Jokcie. Glebie! Dokadkolwiek sie zwrocil, otaczaly go szalone, nieprzeniknione glebie! Sprowokowany obecnoscia Saurnemmiego Cnaiur rozkazal Tirnemusowi wezwac Conphasa i jego sztab do Sali Petycji w Palacu Donzonowym, cytadeli, w ktorej ulokowal swa kwatere. Rozkazal mlodemu czarnoksieznikowi obserwowac wiezniow z balkonu. Gdy arcygeneral i jego ludzie juz przybyli, Scylvend wszedl miedzy nich i spogladal im po kolei prosto w oczy. Cieszyl sie, widzac, jak bledli. Nansurczycy byli holota latwa do przejrzenia. W uzbrojonym tlumie cechowali sie przesadna odwaga, ale poza szykiem przeradzali sie w tchorzliwe owieczki. Okrazyl Conphasa, ktory stal sztywno jakby kij polknal, odziany w galowy uniform. -Widzicie na moich ramionach waszych braci - oznajmil Nansurczykom. - Wasze zony... -Splunal pod stopy najblizszego z nich. - Jakze to musi was bolec... -A ilu twoich braci ja nosze na swoich?! - zawolal Conphas. Cnaiur go uderzyl. Arcygeneral zatoczyl sie i padl na posadzke. Scylwend odwrocil sie blyskawicznie, slyszac kroki obutych w sandaly stop, i zlapal napastnika za nadgarstek. Druga reka chwycil go za kirys i walnal bykiem w twarz. Ukryty przez glupca sztylet spadl z brzekiem na blyszczace plytki. Musi zlamac te psy! Zlamac! Rozlegl sie swist wysuwanych z pochew mieczy. Nagle otoczyli go Conriyanie Tirnemusa sciskajacy w rekach naga bron. Nansurczycy cofneli sie z pobladlymi twarzami. Kilku zawolalo imie arcygenerala, ktory dzwigal sie z posadzki, spluwajac krwia. -Nie miejcie zludzen - ryknal Cnaiur, przekrzykujac ich. - Bedziecie mnie sluchac! Wsparl but na glowie probujacego sie podniesc Conphasa. Niewdziecznik znieruchomial, jakby uszly z niego wszystkie sily. Szczelinami miedzy plytkami splywala goraca krew. Nastala chwila porazajacej ciszy. -Nie czyncie ze mnie rejestru waszego szalenstwa! - ostrzegl Scylvend, unoszac pokryte swazondami ramiona. Skulili sie. Nagle wydali mu sie dziecmi, przerazonymi dziecmi. Czul, ze serce mocno mu bije z radosci. Splunal po raz drugi i uniosl wzrok ku Saurnemmiemu, ktory przygladal sie temu z galerii na gorze. Jego chlopiece cialo spowijal karmazynowy jedwab. Scylvend zauwazyl, ze broda mlodzienca to niewiele wiecej niz komediancki zart. -Ktory?! - zawolal. Saurnemmi zakaslal bezsensownie, jak mial to w zwyczaju, po czym wskazal glowa na grupe ludzi klebiacych sie wokol generala Sompasa. -Tamten. Ten ze... - znowu przerwal mu ceremonialny kaszelek, zbyt delikatny, by byl prawdziwy - ... ze srebrnymi okuciami na kirysie. Cnaiur siegnal z usmiechem za pas i wyjal chorae ojca. Szczuply mezczyzna stojacy po prawej stronie Sompasa rzucil sie do ucieczki. Po pieciu krokach padl na gladka posadzke. Z karku sterczalo mu drzewce. Krzyknal. Z jego ust wydobyly sie slowa zamieniajace sie w dym, a oczy rozblysly jasno. Ale Scylvend juz go dopadl... Rozgorzal oslepiajacy plomien. W jego blasku wszystkie powierzchnie wydawaly sie biale jak kreda. Ludzie krzyczeli przerazliwie, starajac sie zaslonic oczy. Nansurczycy rozdziawili usta ze zdumienia. Cnaiur spojrzal na nich, odwracajac sie od spekanego posagu z soli, ktory lezal u jego stop. Splunal z usmiechem i wkroczyl w sam srodek ich grupy, zmierzajac w strone Conphasa. Arcygeneral zakrztusil sie i skulil trwoznie, ale Scylvend otarl sie tylko o niego i bez slowa wszedl na monumentalne schody. Ze zbitymi psami nie prowadzi sie rozmow. Wiedzial, ze to tylko komediancka farsa, ale przeciez w ostatecznym rozrachunku wszystko jest komediancka farsa. Tego rowniez nauczyl sie od dunyaina. Potem zamknal sie w swych apartamentach i krzyczal glosno z wscieklosci. Gdyby nie przybycie czlowieka ze Szkarlatnych Wiezyc, nigdy nie przyszloby mu do glowy, ze Conphas tez ma czarnoksieznika. Dlaczego nie potrafil tego zrozumiec? Zrozumienie zawsze mu sie wymykalo. Czyzby cos z nim bylo nie w porzadku? Wrogowie! Ze wszystkich stron otaczali go wrogowie! Przenikneli nawet... Nawet Proyas... Czy zdola jemu rowniez przetracic kark? Wyslal mnie tu, bym zamordowal sam siebie! Nocami pil na umor. Cierpial juz mniej dotkliwie, teraz strach saczyl sie ze szczelin w podlodze. Choc palily sie tu kadzielnice, pomieszczenie wypelnial zapach jaksza: ziemia, dym i butwiejace skory. Cnaiur slyszal w mrocznym wnetrzu szept Moenghusa... Kolejne klamstwa. Kolejne wybiegi. I ptak. Istne plugastwo. Scylvend czul w piersi bolesny ucisk na sama mysl o nim. Ten ptak nie mogl istniec naprawde. Z pewnoscia byl zludzeniem, podobnie jak Serwe... Mowil jej to co noc, gdy przychodzila do jego loza. Cos... cos jest ze mna nie w porzadku. Wiedzial o tym, poniewaz potrafil ujrzec siebie takiego, jakiego widzial go dunyain. Zdawal sobie sprawe, ze Moenghus wytracil go ze sciezek, ktorymi wedrowal jego Lud. I ze nastepne trzydziesci lat spedzil na wypatrywaniu w trawie wlasnego tropu. Na szukaniu drogi powrotu. Trzydziesci przekletych lat! Scylvendzi byli ludem spogladajacym naprzod, podobnie jak wszystkie ludy oprocz dunyainow. Sluchali swoich bajarzy. Sluchali glosu wlasnych serc. Szczekali na obcych jak psy. Honor i hanba byly dla nich takimi samymi pojeciami jak poblize i dal. W swej zarozumialosci uwazali sie za miare wszystkiego. Nie potrafili pojac, ze honor, podobnie jak poblize, zalezy od miejsca, w ktorym sie stoi. Ze jest klamstwem. Moenghus wywabil go na inny teren. Jak kuzyni mogli nie gardzic Cnaiurem, jesli jego glos dobiegal z nieprzeniknionej ciemnosci? Jak mogl na nowo odkryc ich slady, kiedy caly grunt zadeptano? Po spotkaniu z Moenghusem nie mogl juz byc jednym z Ludu. Ani mysl, ani przeklinanie samego siebie nie pozwola mu powrocic do ich barbarzynskiej niewinnosci. Byl glupcem, ze w ogole probowal... Pewnosc plynaca z ignorancji byla twarda niczym zelazo, slepa na sama siebie jak sen. Brak pytan nadawal odpowiedziom absolutny charakter - nie wiedza! A Cnaiur przy Moenghusie nauczyl sie pytac. Po prostu pytac... -Dlaczego idziesz tym tropem, a nie innym? -Bo tak kaze mi Glos. -A dlaczego sluchasz tego Glosu, nie innego? Wszystko mozna bylo podwazyc z rowna latwoscia. Wszystkie zwyczaje i przekonania staly na krawedzi zniszczenia. Jedynym pewnym fundamentem bylo oburzenie i oskarzenia... Wszystko, co skladalo sie na czlowieka, wspieralo sie na mieczach i krzykach. Dlaczego? - pytal kazdy jego krok. Dlaczego? - powtarzalo kazde slowo. Dlaczego?! - krzyczal kazdy oddech. Z jakiegos powodu... musial istniec jakis powod. Ale dlaczego? Dlaczego? Caly swiat stal sie dla niego wyrzutem! Nie byl juz synem ziemi, ale nie potrafil wygnac stepu z rytmu swych konczyn. Nie byl jednym z Ludu, ale nie umial oczyscic krwi ze wspomnien o ojcu. Zwyczaje Scylvendow nic go nie obchodzily - nic! - ale jego dusze wciaz wypelnialy ich natarczywe oskarzenia. Nie byl jednym z Ludu! Mimo to nadal dlawila go mysl o upokorzeniach, a serce dreczyly tesknoty. Wutrim! Wstyd! Przeszlosc nie miala zadnego znaczenia. Czemu to, co nie ma znaczenia, tak go moglo dreczyc? Gdy sie golil, zawsze kciukiem bezblednie odnajdywal swazond na gardle. Przesuwal opuszke po czerwonawej kresce. O czyms... o czyms zapominam. Istnialy dwie rozne przeszlosci. Teraz to rozumial. Przeszlosc, ktora ludzie pamietali, i ta, ktora determinowala ich poczynania. Rzadko albo wrecz nigdy nie zdarzalo sie, by byly jednym i tym samym. Wszyscy ludzie byli niewolnikami tej drugiej. A gdy to zrozumieli, popadali w obled. *** Wybor odpowiedniej chwili. Niewiele bylo rzeczy, ktorym Ikurei Conphas poswiecal wiecej uwagi.Nawet jesli lordowie swietej wojny nie chcieli im przyznac tych ziem, Nansurczycy nadal trzymali w rekach klucze do nich. Joktha nalezala ongis do Nansurium i cesarstwo wycisnelo na niej swe pietno. Dawno juz niezyjacy nansurscy architekci zdawali sobie sprawe z niebezpieczenstw zwiazanych z wladaniem podbitymi ludami i w setkach miast cesarstwa wydrazyli setki tuneli. Przeciez mury mozna bylo odzyskac, a trupy spalic. Mimo to podczas ucieczki z miasta cesarski bratanek bardzo sie denerwowal. Choc przyznawal to z najwyzsza niechecia, incydent w Palacu Donzonowym wstrzasnal nim gleboko. Dzikus go uderzyl, obalil na podloge latwo jak kobiete albo dziecko. Do tego, Conphas stracil Darastiusa, swego lacznika z Saikiem. Sparalizowal go strach. Chudy, dreczony nienazwanymi glodami Cnaiur urs Skiotha wydawal sie zywym wcieleniem czczonego przez jego lud lupiezcy. Nawet smierdzial stepem, jakby wewnatrz jego poteznego ciala kryla sie ziemia... ziemia Scylvendow. Ikurei Conphas byl wowczas przekonany, ze juz po nim. Teraz zdawal sobie sprawe, ze takiej reakcji pragnal barbarzynca. Jak mawiali Galeoci, przerazeni ludzie mysla skora. Jednakze ta swiadomosc nie pomagala arcygeneralowi. Podczas ucieczki na kazdym kroku towarzyszyl mu porazajacy strach. Gdy czekali na zachod slonca. Szli ulicami na cmentarz. Odkopywali wejscie do tunelu. Dopiero kiedy znalazl sie z Sompasem na drugim brzegu Orasu, odetchnal spokojniej. Ale nawet wtedy... Czekali w towarzystwie garstki kidruhilow w umowionym miejscu spotkania - na porosnietym zielskiem kopcu usytuowanym w centrum terenow lowieckich Imbeyana, kilka mil na poludniowy wschod od Jokthy. Miejsce wybral Conphas. Bylo to sluszne, jako ze wlasnie on mial odegrac glowna role w dramacie, ktory sie wydarzy. Wial silny wiatr. Poszarpane drzewa uginaly sie jak tanczace dziewczeta. Pozostala po zimie sciolka wzbila sie w gore, jakby uniosly ja niewidzialne spodnice. Dalej rosnace drzewa trzesly sie gwaltownie, jakby wsrod ich konarow trwala bitwa. Wszystko sie sprzysieglo, by stworzyc wrazenie glebi. Swiat czesto wydawal sie Conphasowi plaski. Ale nie dzisiaj. Kasztanek Sompasa parsknal i potrzasnal grzywa, probujac przepedzic ose. General zaklal z niezadowoleniem. Conphas nagle pozalowal utraty Martemusa. Sompas potrafil byc uzyteczny - jego ludzie wlasnie przeczesywali okolice w poszukiwaniu szpiegow Scylvenda - ale jego wartosc polegala na tym, ze byl pod reka, a nie ze wiele potrafil. Byl tylko tepym narzedziem, nie szpada, jak Martemus. A kazdy wielki czlowiek potrzebuje szpady. Zwlaszcza w takiej sytuacji. Gdyby tylko mogl zapomniec o przekletym Scylvendzie! Co on takiego w sobie ma? Do tej pory w duszy Conphasa palil sie ogien czekajacy na spotkanie barbarzyncy. To bylo tak, jakby dzikus naznaczyl arcygenerala i jego slad nie chcial zniknac, jak odor, ktory trzeba zeskrobac, a nie po prostu zmyc. Zaden czlowiek tak sie Conphasem nie obszedl i zaden nie wywarl nan takiego wplywu. Conphasowi przemknelo przez glowe, ze wlasnie tak moze wygladac grzech w oczach wiernych. Poczucie, ze obserwuje ich cos wiekszego od nich. Wrazenie dezaprobaty, poteznej i nieokreslonej, bliskiej jak mgla, lecz zarazem odleglej jak granica swiata. To bylo tak, jakby sam gniew mial oczy i patrzyl. Moze wiara rowniez byla czyms w rodzaju plamy... czyms w rodzaju odoru. Arcygeneral rozesmial sie w glos, nie dbajac o to, co pomysla Sompas i pozostali. Znow byl taki jak dawniej. -Arcygenerale? - odezwal sie Sompas. Durny Biaxi. Zawsze koniecznie chcial wszystko wiedziec. -Zblizaja sie - oznajmil Conphas. Z cyprysowego gaju wylonilo sie dwudziestu jezdzcow. Zjezdzali ze stoku miedzy dwoma wzniesieniami wyrastajacymi nad pastwisko jak znamiona na psim pysku. Udajac znudzonego, Conphas zerknal na swa nieliczna swite i zobaczyl, ze zaskoczeni, zaniepokojeni ludzie marszcza czola. Co tez wykombinowal ich boski arcygeneral? Omal nie zachichotal na glos. Zaplanowal ten dzien juz dawno. Ksiaze Atrithau nie zwlekal z przejeciem dowodztwa nad armia swietej wojny. Jesli nawet wsrod ortodoksow utrzymywaly sie jeszcze skierowane przeciwko niemu resentymenty, zwyciestwo nad padyradza pozbawilo je sily. Conphas nadal mrugal ze zdumienia, wspominajac ow dzien. Jak to mozliwe, ze podobna pewnosc zrodzila sie z tak wielkiej desperacji? Nawet jego ludzie walczyli jak opetani. Conphas zrobil wowczas to, czego od niego oczekiwano, i z pewnoscia odegral kluczowa role w triumfie, zwlaszcza ze losy bitwy wisialy na wlosku. Kazdy glupiec potrafilby jednak dostrzec, ze jego dni jako Czlowieka Kla sa policzone. Dlatego przedsiewzial pewne kroki. Na przyklad zaaranzowal to spotkanie za posrednictwem kupcow z Cironj. I ukryl kompanie kidruhilow na pustkowiach Enathpaneah. Rzecz jasna, o swych planach nie powiedzial nikomu, a zwlaszcza Sompasowi. Krotkowzrocznych nie wtajemnicza sie w dalekosiezne plany. Musieli poruszac sie na oslep. -Kto to jest? - zapytal Sompas, nie zwracajac sie do nikogo w szczegolnosci. Pozostali z napieciem obserwowali jezdzcow. Choc siedzieli sztywno w siodlach, Conphas wiedzial, ze w duchu drza z niecierpliwosci jak dzieci czekajace na pierniczki. Zblizajacy sie jezdzcy nosili fanimskie stroje, lecz to nic nie znaczylo. Wszyscy Ludzie Kla poza Nansurczykami ubierali sie teraz jak fanimowie. Conphas zadawal sobie pytanie, co by pomyslal na ten temat Martemus. Zycie wydawalo sie pewniejsze, gdy odbijalo sie w jego bystrych oczach. Mniej ryzykowne. -Arcygenerale! - zawolal nagle Sompas. Siegnal po miecz... -Spokoj! - warknal Conphas. -Przeciez to Kianowie! - zaprotestowal general. Durny Biaxi. Nic dziwnego, ze nigdy im sie nie udalo zdobyc cesarskiego plaszcza. Conphas ruszyl koniem naprzod i zawrocil, by spojrzec w twarz swym ludziom. -Ktoz wykluczylby ze swych szeregow sprawiedliwych, jesli nie niegodziwcy?! - zawolal. Oslupiali. Wszyscy byli ortodoksami, co znaczylo, ze nienawidza ksiecia Atrithau rownie mocno jak on. Ich determinacja zrodzila sie jednak na ziemi, nie w niebie. Wiedzial, ze moze od nich zazadac wszystkiego, gdy chodzilo o ludzi, worek mozliwych uczynkow nie mial dna - zawsze jednak bylo mozliwe, ze zazada tego za wczesnie. Dla niego by zamordowali wlasne matki... Wszystko zalezalo od wyboru odpowiedniej chwili. Conphas usmiechnal sie, chcac dac do zrozumienia, ze wiele wspolnie przeszli. Potrzasnal glowa, jakby mowil: "Znowu jestesmy razem". -Pomaszerowalem z wami do granic Galeothu. Poprowadzilem was w samo serce straszliwego stepu Scylvendow. Dotarlem z wami do progu zniszczenia Kianu. Kianu! Ile bitew stoczylismy razem? Lassentas. Doerna. Kiyuth. Mengedda. Anwurat. Tertae... Ile odnieslismy zwyciestw? Wzruszyl ramionami, jakby nie wiedzial, jak im wytlumaczyc to co oczywiste. -A teraz spojrzcie na nas... Jestesmy wiezniami. Skradziono nam ziemie naszych ojcow. Armia swietej wojny zawladnal falszywy prorok. O Inri Sejenusie zapomniano! Rownie dobrze jak ja wiecie, czego wojna zada od nas. Nadszedl czas, byscie zdecydowali, czy potraficie sprostac tym zadaniom. Kolejny podmuch wiatru poruszyl trawami i galeziami drzew. Conphas musial przymruzyc powieki, by oslonic oczy przed piaskiem. -Zapytajcie waszych serc, bracia. W ostatecznym rozrachunku o wszystkim zdecyduja ich serca. Choc Conphas nie mial pojecia, co wlasciwie znaczy slowo "serce" w tym kontekscie, wiedzial, ze sercom mozna ufac jak dobrze wyszkolonemu psu. Usmiechnal sie w duchu, uswiadamiajac sobie, ze wszystko zostalo rozstrzygniete na dlugo przed jego przemowa. Oni juz podjeli decyzje. Geniusz wiekszosci ludzi polegal na znajdowaniu motywow popelnionych uczynkow. Serce zawsze bylo interesowne, zwlaszcza jesli przekonania, ktorym sluzylo, wymagaly poswiecen. Dlatego wielki wodz musial szukac aprobaty swych ludzi w chwili mianowania. Potem wszystko toczylo sie ustalonym trybem. Najwazniejsze to wybrac odpowiednia chwile. -Jestes Lwem - oznajmil Sompas. Wszyscy pochylili glowy, jakby obnazali szyje przed katem, i znieruchomieli, dotykajac podbrodkami lakierowanych na czerwono napiersnikow. To byl przepisany przez jnan gest najwyzszego szacunku. A nawet czci. Conphas zawrocil wierzchowca, usmiechajac sie szeroko. Slyszal juz coraz blizszy tetent kopyt. Jezdzcy sciagneli wodze i zatrzymali sie przed nim. Bila od nich wsciekla furia, jakby ledwie powstrzymywali sie przed szarza. Choc nosili wielobarwne chalaty, pod ktorymi blyszczaly napiersniki, wydawali sie niebezpieczni. Nie tylko z powodu smaglej, spalonej sloncem pustyni cery czy naoliwionych, splecionych w dlugie warkocze kozich brodek. Na ich twarzach malowala sie dzika gwaltownosc, a oczy lsnily szalona desperacja ludzi przypartych do muru. Dlugo nikt sie nie odzywal. Slychac bylo tylko stekniecia i parskanie rumakow. Conphas omal sie nie rozesmial, wyobraziwszy sobie stryja spotykajacego sie z odwiecznym wrogiem w podobnych okolicznosciach. Kret targujacy sie z sokolami... Kret w przeciwienstwie do lwa. -Witaj, Fanayalu ab Kascamandri - odezwal sie czystym, dzwiecznym glosem. - Padyradzo. Fanayal poklonil sie stanowczo za nisko. Przewyzszal teraz ranga wszystkich ludzi na swiecie poza Xeriusem i Maithanetem. -Witaj, Ikurei Conphasie - odparl ze spiewnym kianenskim akcentem. Jego ciemne oczy otaczaly plamy kohlu. - Cesarzu. *** Gdy wreszcie przestalo padac, zostawil ja spiaca w lozu. Serwe o twarzy rownie pieknej, co falszywej.Wyszedl ze swych komnat na taras i gleboko zaczerpnal swiezego po burzy powietrza. Ze wszystkich stron otaczala go Joktha. Miasto wygladalo smetnie. Przypominalo zburzony, zasypany gruzem ogromny amfiteatr. Wpatrywal sie przez pewien czas w kwatere Conphasa polozona po przeciwnej stronie stoku, jakby byla niezbadanym brzegiem. Zaskoczyl go lopot skrzydel. Po kaluzach na tarasie zatanczyly cienie. Turkawki poderwaly sie do lotu, przemknely pod sierpem ksiezyca, a potem zawrocily w dol, jakby laczyly je z tarasem niewidzialne sznurki. Zniknely pod spodem, pokrzykujac ze strachu. -Dziwisz mnie, Scylvendzie - rozlegl sie schrypniety glos. Cnaiur wiedzial juz, ze demony moga przybierac wiele postaci. Byly wszedzie, pustoszyly swiat swymi anarchicznymi apetytami i budzily przerazenie, podszywajac sie pod innych. Pod ptaki. Kochanki. Niewolnice... A nade wszystko pod niego. -Zabij Ikurei - zawodzil glos - a spuscisz psy ze smyczy. Dlaczego tego nie zrobisz? Scylvend zwrocil sie w strone plugastwa. W strone ptaka. Wiedzial, ze niektore ludy czcza pewne ptaki albo ich nienawidza. Nansurczycy za swiete uwazali pawie, a Cepalorczycy stepowe pardwy. Wszyscy inrithi zarzynali kanie i sokoly w rytualach wojennych. Jednakze dla Scylvendow ptaki byly jedynie znakami przepowiadajacymi pogode, zmiane por roku albo przybycie wilkow. A w ostatecznosci rowniez zrodlem pozywienia. Czym byl ten stwor? Cnaiur dobil z nim targu. Wymienil obietnice. -Powinno ci zalezec jedynie na smierci dunyaina - odparl ze spokojem. Malenka twarzyczka wykrzywila sie w wyrazie zlosci. -Ikurei planuje zaglade oddzialow swietej wojny. Cnaiur splunal, a potem odwrocil sie ku plaszczyznie Meneanoru i wielkiemu palcowi ksiezycowego blasku, ktory dzielil na pol czarna tafle morza. -A co z dunyainem? -Chcemy, zeby znalazl tego drugiego... Moenghusa. On jest wiekszym zagrozeniem. -Ty glupcze! -Przy mnie nic nie znaczysz, smiertelniku! - wrzasnal stwor z ptasia zaciekloscia. - Jestem synem gwaltowniejszej rasy. Nie potrafisz nawet sobie wyobrazic skali mojego zycia! Cnaiur odwrocil sie do plugastwa profilem. -Niby dlaczego? Krew plynaca w moich zylach jest rownie starozytna. Podobnie jak to, co porusza moja dusze. Nie jestes az tak stary jak Prawda. Niemalze uslyszal szyderczy usmiech ptaka. -Nadal ich nie rozumiesz - ciagnal Cnaiur. - Dunyaini to przede wszystkim intelekt. Nie znam ich celow, ale wiem o nich jedno: ze wszystkiego robia swe narzedzia i czynia to z biegloscia dalece wykraczajaca poza moje pojmowanie. A nawet poza twoje, demonie. -Uwazasz, ze ich nie doceniam. Cnaiur odwrocil sie plecami do morza. -To nieuniknione - stwierdzil ze wzruszeniem ramion. - Jestesmy w porownaniu z nimi bezrozumnymi dziecmi niedawno wydobytymi z lona matki. Moenghus mieszkal wsrod Kianow przez trzydziesci lat. Nie znam twojej mocy, ale na pewno on jest znacznie potezniejszy. Moenghus... gdy tylko wypowiedzial to imie, poczul ucisk w sercu. -Sam przyznales, Scylvendzie, ze nie znasz mojej mocy. Cnaiur zaklal ze smiechem. -Chcesz sie dowiedziec, co dunyain by uslyszal w twoich slowach? -Mow! -Popisywanie sie. Proznosc. Slabosci, ktore zdradzaja twoje ograniczenia i podpowiadaja niezliczone sposoby ataku. Dunyain pozwolilby ci na takie deklaracje. Wzmacnialby jeszcze twa pewnosc siebie. Zachowywalby schlebiajace ci pozory. Nie dbalby o to, ze uwazasz go za gorszego od siebie, za swego niewolnika, dopoki bys pozostawal nieswiadomy. Przez chwile plugastwo gapilo sie tylko na niego, jakby implikacje mogly wnikac do jego malej jak jablko glowki pojedynczo. Wykrzywilo twarz w miniaturowej imitacji pogardy. -Nieswiadomy? Nieswiadomy czego? -Swej rzeczywistej sytuacji - warknal Cnaiur. -A jak wyglada moja rzeczywista sytuacja? -Jestes instrumentem. Uwiezila cie siec, ktora sam utkales. Ptaku, sytuacja, nad ktora probujesz zapanowac, dawno juz zapanowala nad toba. Oczywiscie tobie sie wydaje, ze jest inaczej. Podobnie jak u ludzi, wladza zajmuje wysokie miejsce w hierarchii twych wrodzonych pragnien. Ale i tak jestes narzedziem, tak samo jak Ludzie Kla. -Jak wiec mam stac sie swym wlasnym instrumentem? - zapytal stwor, przekrzywiajac glowe. Cnaiur prychnal pogardliwie. -Twierdzisz, ze od stuleci z ukrycia manipulujesz wydarzeniami. Wydaje ci sie, ze musisz teraz po prostu postepowac tak samo, ze nic sie nie zmienilo. Zapewniam cie, ze zmienilo sie wszystko. Wydaje ci sie, ze pozostajesz niewidzialny, ale to nieprawda. Bardzo mozliwe, ze on juz wie o naszym spotkaniu. Bardzo mozliwe, ze juz zna twoje cele i mozliwosci. Uswiadomil sobie, ze nawet pradawne istoty moze spotkac ten sam los co swieta wojne. Dunyain rozbierze je na czesci, tak jak Lud rozbieral ubitego bizona. Mieso na pokarm. Tluszcz na mydlo i paliwo. Kosci na narzedzia. Skora na schronienia i tarcze. Przeszlosc rowniez zostanie pochlonieta, bez wzgledu na to, jak gleboko siega. Dunyaini byli czyms nowym. Wiecznie nowym. Jak zadza albo glod. -Musisz porzucic stare metody, ptaku. Wkroczyc na bezdroza. Oddac panowanie nad sytuacja jemu, poniewaz na tym polu nie masz szans go przewyzszyc. Obserwowac go. Czekac. I wykorzystac okazje. -Okazje... na co? Cnaiur uniosl naznaczona bliznami piesc. - Zeby go zabic! Zabij Anasurimbora Kellhusa, dopoki jeszcze mozesz! -On jest tylko drobnostka - zakrakal ptak. - Dopoki prowadzi armie do Shimehu, spelnia nasza wole. -Jestes glupcem! - rzucil ze smiechem Scylvend. Rozwscieczony ptak rozpostarl skrzydla. -Nie wiesz, kim jestem?! W kaluzach u stop barbarzyncy rozblysly obrazy: tlumy Srancow biegnacych przez plonace ulice, smoki wzbijajace sie pod udreczone niebo, ludzkie glowy wedzace sie na obreczach z brazu, monstrum o poteznych skrzydlach... gorejace oczy i polprzezroczyste cialo. -Spojrz! Jednakze Cnaiur mocno zaciskal w garsci blyskotke. Nie dal sie zastraszyc. -Czary?! - Ryknal glosnym smiechem. - Rzucasz kosci wilkom moich argumentow. On juz sie uczy czarow! Swiatlo zgaslo. Zostal tylko ptak. Jego ludzka glowa lsnila bialo w blasku ksiezyca. -Uczony powiernik uczy go... - zaczal wyjasniac Cnaiur. -Ty glupcze, to potrwa lata... Scylvend splunal. Wyczuwal ogromna moc tej malej istoty, ale potrzasnal glowa ze smutkiem. Litosc dla poteznych... czyz nie ona czynila wielkim? -Zapominasz o czyms, ptaku. Jezyka mojego ludu nauczyl sie w cztery dni. *** Kleczal w swej komnacie i nie poruszyl sie, nawet nie drgnal, uslyszawszy zblizajace sie kroki. Byl Ikurei Conphasem I. Choc nie mial innego wyboru, jak kontynuowac odrazajaca gre ze Scylvendem - zaskoczenie zawsze bylo zaczatkiem zwyciestwa - z jego podwladnymi sprawa miala sie zupelnie inaczej. Wreszcie skonczyly sie dla niego dni cenzurowania wlasnych slow i uwazania na kazdy krok. Szpiedzy stryja pracowali teraz dla niego, a on swietnie znal zakres swych buntowniczych przedsiewziec.-Przybyl wielki mistrz Saiku - poinformowal go Sompas, zatrzymawszy sie w mroku za jego plecami. -Tylko Cememketri? - zapytal Conphas. - Nikt wiecej? -Wydales jednoznaczne polecenia, Boze Ludzi. -Zaczekaj razem z nim - rzekl cesarz. - Za chwile przyjde. Nigdy dotad nie potrzebowal informacji tak rozpaczliwie. Dreczyla go niecierpliwosc, lecz musial nad nia zapanowac. Najdotkliwszy glod zawsze powinno sie zaspokajac na koncu. Przy cesarskim stole musiala panowac dyscyplina. Po wyjsciu generala wydal warknieciem rozkaz i z mroku wyczolgala sie naga kianenska dziewczyna. Oczy miala szeroko rozwarte z przerazenia. Wygladzil dywanik przed soba i przypatrywal sie obojetnie, jak ulozyla sie, rozchylila kolana, opuscila barki, uniosla brzoskwinie. Zadarl kilt i ukleknal miedzy jej pomaranczowymi nogami. Wystarczylo uderzyc ja raz, by nauczyla sie rowno trzymac zwierciadlo. Nim jednak zabral sie do roboty, przyszedl mu do glowy inny, znacznie lepszy pomysl. Kazal jej uniesc lustro przed jego twarza, by spogladalo na nia z gory jej wlasne odbicie. -Patrz na siebie - zachecal. - Patrz, a przyjemnosc nadejdzie... obiecuje. Zimny dotyk srebra na policzku zwiekszyl jeszcze jego podniecenie. Pomimo jej wstydu osiagneli spelnienie rownoczesnie. Dzieki temu wydala mu sie czyms wiecej niz zwierzeciem. Doszedl do wniosku, ze bedzie zupelnie innym cesarzem niz stryj. Od spotkania z Fanayalem minelo siedem dni, a nadal nic sie nie wydarzylo. Conphas nie przejmowal sie omenami - przez zbyt dlugi czas byl swiadkiem tego, jak jego glupi stryj pozwala, by nim kierowaly - nie mogl jednak nie czuc niezadowolenia na mysl o sytuacji, w jakiej doszlo do jego inwestytury. Przywdzial cesarski plaszcz jako wiezien Scylvenda. Scylvenda! A dowiedzial sie, ze zostal wladca Nansurium od Kiana. Od samego padyradzy! Ironia losu byla zbyt ostra, by nie kazala myslec o bogach. A jesli jego swieca juz sie wypalila? A jesli zazdroscili swym braciom? To nie byla odpowiednia chwila. W Momemn pewno doszlo do zamieszania. Zrodla Fanayala informowaly, ze wielki seneszal stryja, Ngarau, ujal pewnie sprawy w swe rece, liczac na to, ze wkupi sie w laski nowego cesarza. Padyradza zapewnial, ze nic nie zagraza sukcesji Conphasa. Nikt na Wyzynach Andiaminskich ani poza nimi nie odwazylby sie podzegac do buntu przeciw wielkiemu Lwu znad Kiyuth. Proznosc Conphasa zapewniala, ze to prawda, lecz nie mogl umknac jego uwagi fakt, ze w interesie nowego padyradzy lezy, by go o tym przekonac. Choc armia swietej wojny wciaz byla daleko od Nenciphonu i Palacu Bialego Slonca, Kian stanal na krawedzi zaglady. Jesli Conphas popedzi do Momemn, by zapewnic sobie sukcesje, Fanayal bedzie zgubiony. Ktory z synow Wielkiej Soli nie powiedzialby wszystkiego, by ocalic swoj kraj? Dwie sprawy przekonaly go do pozostania w Jokcie i kontynuowania farsy ze Scylvendem: perspektywa ponownego przemarszu przez Khememe oraz fakt, ze wedlug Fanayala Xeriusa zamordowala matka. Choc wydawalo sie to szalenstwem, a zapewnienia padyradzy tylko wzbudzily jego podejrzenia, wiedzial skads, ze to po prostu musi byc prawda. Przed laty zabila meza, by posadzic na tronie ukochanego syna. Teraz pozbawila zycia syna, by oddac tron umilowanemu wnukowi... I, co byc moze wazniejsze, sklonic go do powrotu do domu. Istriya od poczatku byla przeciwna planowi zdradzenia swietej wojny. Conphas wybaczal jej to, wiedzac, ze stare oczy wszedzie dopatruja sie cieni. W koncu zmierzch zawsze wywoluje mysli o swicie. Niepokoila go jednak gwaltownosc jej niecheci. Szpony takich jak ona nie stawaly sie z wiekiem kruche, o czym jego stryj przekonal sie na wlasnej skorze. To morderstwo w pelni zgadzalo sie z jej charakterem. Psia lapczywosc zawsze byla hakiem, na ktorym wisialy wszystkie jej motywy. Zamordowala Xeriusa nie z powodu swietej wojny, ale dla dobra swej duszy. Conphas prychal ze wzgarda, gdy tylko nawiedzila go ta mysl. Predzej udaloby sie zmyc gowno z gowna, niz oczyscic dusze tak niegodziwa! Jednakze nie znal faktow, wiec wszystkie te mysli i niepokoje mogly jedynie krazyc w kolko, a oblakanczo wysoka stawka i towarzyszace temu wszystkiemu poczucie nierzeczywistosci przyspieszaly tylko ich kolowanie. Jestem cesarzem, powtarzal sobie. Cesarzem! Pozostawal jednak wiezniem swej niewiedzy w znacznie wiekszym stopniu niz Scylvenda. A poniewaz jego lacznik z Saikiem, Darastius, nie zyl, nie mogl w tej sprawie zrobic nic poza czekaniem. Cememketri lezal na posadzce przed improwizowanym podwyzszeniem i krzeslem, ktore przyniosl dla Conphasa Sompas. Scylvend zainstalowal ich w gmachu z wypalanej cegly blisko centrum Jokthy. Traf chcial, ze byl to stary nansurski kantor. Choc formalnie Conphasowi wolno bylo chodzic, dokad zechce, przy kazdym wejsciu ustawiono straznikow. Na szczescie Conriyanie byli ludzmi cywilizowanymi i dzielili z Nansurczykami cywilizowane uznanie dla lapowek. Conphas zajal miejsce na podwyzszeniu, rozgladajac sie po glownej sali dawnego kantoru. W mroku blade mozaiki jakby wedrowaly po scianach, w osobliwy sposob przywodzac mu na mysl dom. Przy kazdym oddechu jego nozdrza draznila gryzaca won dymu. Z winy Scylvenda zostali zmuszeni do palenia w piecach meblami. Sompas przystanal dyskretnie w progu, razem z niewolnikami. Czarnoksieznik lezal twarza do dolu na czerwonozlotej macie modlitewnej rozlozonej miedzy czterema palacymi sie slabym plomieniem piecykami. Conphas podejrzewal, ze ukradziono ja z jakiegos fanimskiego zboru. Choc mial tysiace pytan, milczal przez dluzsza chwile. Zauwazyl, ze miedzy siwymi wlosami Cememketriego przeswituje lysina. -Jak rozumiem, ty rowniez o tym slyszales - odezwal sie wreszcie. Czarnoksieznik nie odpowiedzial. Byl inteligentnym czlowiekiem i znal na pamiec wszystkie punkty dworskiej etykiety. Zgodnie ze starozytnym zwyczajem do cesarza nie mozna sie bylo odzywac bez jego wyraznego pozwolenia. Niewielu wladcow zawracalo sobie jeszcze glowe antycznym protokolem, ale po smierci Xeriusa Cememketri mogl sie kierowac jedynie starozytnymi precedensami. Wystrzelono z kuszy i wszystko trzeba bylo zaaranzowac od nowa. -Pozwalam ci wstac - oswiadczyl Conphas. - Niniejszym uchylam antyczny protokol. Mozesz mi patrzec w oczy, kiedy zechcesz, wielki mistrzu. Dwoch niewolnikow o skorze bialej jak mleko, Galeothow albo Cepalorczykow, wylonilo sie z mroku, by podniesc czarnoksieznika za lokcie. Gdy Conphas zobaczyl jego twarz, pomyslal, ze minione miesiace musialy byc trudne dla starego durnia. Oby wielkiemu mistrzowi wystarczylo sil. -Cesarzu - wyszeptal bialowlosy czarnoksieznik, gdy niewolnicy wygladzali jego czarna jedwabna toge. - Boze Ludzi. Tak... to jego nowe imie. -Powiedz mi, wielki mistrzu, co sadzi Cesarski Saik o ostatnich wydarzeniach? Cememketri zmruzyl powieki w sposob, ktory zawsze niepokoil stryja. Ale nie mnie. -Dlugo czekalismy na kogos, kto potrafi zrobic z nas uzytek... Na cesarza. Conphas wyszczerzyl zeby w usmiechu. Cememketri byl zdolnym czlowiekiem, a zdolni ludzie nie lubia wladzy niewdziecznikow. Wielki mistrz nie mogl sie poszczycic pochodzeniem, lecz dotyczylo to wiekszosci czarnoksieznikow. Byl Shiroptem, potomkiem Shigekow, ktorzy przed stuleciami uciekli z ojczyzny po straszliwej klesce cesarskiej armii pod Huparna. Mimo tego defektu - Shiroptow powszechnie uwazano za zlodziei i lichwiarzy - osiagnal range wielkiego mistrza, co dobrze swiadczylo o jego zdolnosciach. Ale czy mozna mu bylo ufac? Ze wszystkich szkol tylko jeden Cesarski Saik podlegal doczesnej wladzy, tylko on byl organem panstwa. Poniewaz Xerius uwazal, ze wszyscy ludzie sa tak samo prozni i nielojalni jak on, byl przekonany, ze czarnoksieznicy z Saiku nienawidza go potajemnie za to, ze musza mu sluzyc, podczas gdy w rzeczywistosci gardzili jego brakiem zaufania. Czarnoksieznicy z tej szkoly byli bardzo dumni z faktu, ze jedynie oni dochowali dawnego Compactorium, starozytnego aktu holdowniczego, ktory w Bliskim Antyku zobowiazal wszystkie szkoly do sluzby Cenei i jej Cesarzom-Aspektom. Tylko Saik dochowal tej szlachetnej wiary i dlatego uwazal pozostale szkoly, zwlaszcza Szkarlatne Wiezyce, za lekkomyslnych arogantow, ktorych chciwosc zagrazala samemu istnieniu Nielicznych. Ludzie chetnie sluchaja historii dodajacych im znaczenia, opowiesci o ich wyjatkowosci i wspanialosci majace zlagodzic nieuniknione upokorzenia zwiazane z rzeczywistoscia. Cesarz musial jedynie recytowac te banialuki, by zdobyc serca poddanych. Jednakze Xerius nigdy nie potrafil zrozumiec tego aksjomatu. Zbyt goraco pragnal, by ludzie powtarzali jego historie, nie nauczyl sie wyglaszania pochlebstw wplywajacych na innych. -Zapewniam cie, Cememketri, ze zrobie uzytek z Cesarskiego Saiku, z calym szacunkiem i respektem, jakiego wymaga Compactorium. Tylko wy odniesliscie zwyciestwo nad tym co niskie i podle. Tylko wy dochowaliscie wiary chwale przeszlosci. Na obliczu starca pojawilo sie cos przypominajacego triumf. -Zaszczycasz nas, Boze Ludzi. -Czy wszystko gotowe? -Prawie, Boze Ludzi. Conphas skinal glowa. Powtorzyl sobie, ze musi byc metodyczny i zdyscyplinowany. -Czy Sompas opowiedzial ci o Darastiusie? -Darastius i ja dzielilismy w Motnemn ten sam kompas, wiec po drodze dowiedzialem sie, ze umilkl. Przez pewien czas obawialem sie najgorszego, Boze Ludzi. Poczulem niezmierna ulge, kiedy sie przekonalem, ze jestes bezpieczny i twoje plany rowniez. Lacznik i kompas, dwa bieguny czarnoksieskiej komunikacji. Kompas byl kotwica, czarnoksieznikiem spiacym w miejscu znanym lacznikowi, ktory wnikal w jego sny, by przekazac wiadomosci. Conphas wiedzial, ze to wlasnie byl jeden z powodow, dla ktorych jego stryj odnosil sie do Saiku podejrzliwie: szkola przekazywala zbyt wielka czesc cesarskich wiadomosci, a ten, kto kontroluje poslanca, kontroluje rowniez przekaz. To z kolei przypomnialo mu... -Wiesz, ze Scylvendowi przydzielono czarnoksieznika ze Szkarlatnych Wiezyc? Nazywa sie Saurnemmi. Ani jedno slowo o tym, co tu sie wydarzy, nie moze dotrzec do armii swietej wojny. Pozwolil, by czarnoksieznik wyczytal w jego oczach, jaka jest stawka. Swinskie oczka starca niknely w faldach tluszczu, zachowaly jednak bystrosc. -Jesli oddasz go nam zywego, Boze Ludzi, szkarlatni glupcy beda przekonani, ze w Jokcie wszystko jest w porzadku. Wystarczy, ze obezwladnimy go przed umowionym czasem kontaktu. Reszte zrobia nasze Piesni Przymusu. Powie swym przewodnikom, co tylko zechcemy. Zapewniam tez, ze pomscimy Darastiusa z nawiazka. Conphas skinal glowa, uswiadamiajac sobie po raz pierwszy, ze rozdziela teraz cesarskie laski. Zawahal sie tylko na uderzenie serca, ale to wystarczylo. -Chcesz sie dowiedziec, co zaszlo w Momemn - domyslil sie Cememketri. - Jak zginal twoj stryj... - Zgarbil sie na chwile, a potem wyprostowal nagle, jakby podjal decyzje. - Moge ci powtorzyc tylko to, co uslyszalem od kompasu. Tak czy inaczej, musimy omowic wiele spraw, Boze Ludzi. -Tak, zapewne masz racje - zgodzil sie Conphas, machajac reka niecierpliwie. - Ale wszystko po kolei, wielki mistrzu. Najpierw trzeba zlamac Scylvenda... - Spojrzal na czarnoksieznika ze sztuczna wesoloscia. - I unicestwic armie swietej wojny. ROZDZIAL 6 To oczywiste, ze jestesmy dla siebie nawzajem podpora. W przeciwnym razie, czemu bysmy pelzali, gdy stracimy tych, ktorych kochamy?Ontillas, "O szalenstwach ludzi" Historia. Logika. Arytmetyka. Tego wszystkiego powinni uczyc niewolnicy. anonim, "Dom szlachecki" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Xerash Taktyka Kellhusa oraz rzezba terenu w Enathpaneah sprawialy, ze Achamian rzadko mial okazje zauwazyc, jak zmniejszyly sie zastepy swietej wojny. Choc w bitwie na rowninie Tertae zdobyli wiele lupow, Kellhus nakazal szukac zaopatrzenia podczas marszu, przez co oddzialy rozproszyly sie po pagorkowatej okolicy. Sadzac z tego, czego Achamian dowiedzial sie z rozmow, ktore chcialo mu sie podsluchac, fanimowie nie stawiali zadnego oporu. Wszystkie wioski i miasteczka we wschodnim Enathpaneah skapitulowaly. Mieszkancy poprzestali na ukryciu corek, a takze resztek zboza i inwentarza. Ludzie Kla, z ogorzalymi od slonca twarzami i w zdobytych na wrogu strojach, bardziej przypominali teraz fanimow niz inrithich. Od tubylcow odroznialy ich tylko orez i zbroje. Zniknely dlugie wojenne kilty Conriyan, welniane oponcze Galeothow i ciasno spiete w pasie plaszcze Ainonczykow. Wszyscy nosili wielobarwne chalaty swych wrogow. Jezdzili na ich raczych rumakach. Pili wino z ich naczyn. Nocowali w ich namiotach i spali z ich corkami. Przeobrazenia, jakie w nich zaszly, siegaly znacznie glebiej. Ludzie, ktorych pamietal Achamian, inrithi, ktorzy wyruszyli na wojne przez Poludniowa Brame, nie mieli wiele wspolnego z zolnierzami maszerujacymi przez Enathpaneah. Podobnie jak on nie rozpoznawal siebie w czarnoksiezniku, ktory pewnego dnia zawedrowal do Biblioteki Sareotow, oni nie rozpoznaliby siebie w wojownikach, ktorzy pomaszerowali ze spiewem na pustynie Carathay. Tamci ludzie stali sie dla nich obcy. Rownie dobrze mogliby walczyc bronia wykuta z brazu. Bog oczyscil szeregi Ludzi Kla. Na polu bitwy i na pustyni, glodem i zaraza. Przesypal ich przez palce jak piasek. Przezyli tylko najsilniejsi albo ci, ktorzy mieli najwiecej szczescia. Ainonskie przyslowie mowilo, ze ludzi bracmi czynilo nie lamanie sie chlebem, lecz wspolne lamanie wrogow. Achamian uswiadomil sobie; ze kiedy cos lamie ludzi, skutek jest jeszcze lepszy. W kuzni ich wspolnego cierpienia wykulo sie cos nowego. Cos twardego i ostrego. Cos, co Kellhus po prostu podniosl z kowadla. Naleza do niego, myslal czesto Achamian, przygladajac sie zlowrogim szeregom. Wszyscy. Do tego stopnia, ze gdyby Kellhus zginal... Achamian prawie caly czas byl w Swietej Swicie albo w towarzystwie Kellhusa w plociennych komnatach Umbiliki, jak inrithi zaczeli nazywac ukradziony pawilon, w ktorym mieszkal ich prorok. Trzeba bylo przyjac zalozenie, ze Rada wczesniej czy pozniej zaryzykuje probe zamachu. Dalsze sukcesy Kellhusa mogly stworzyc dla niej znacznie wieksze problemy niz do tej pory. Od czasu wymarszu tylko sporadycznie mieli okazje przesluchiwac dwoch pojmanych skoroszpiegow. Plugastwa jechaly w taborze pod straza szkarlatnych czarnoksieznikow. Oba zamknieto w krytych wozach, a liczne zelazne okowy zmuszaly je do zachowania pozycji stojacej. Achamian uczestniczyl teraz we wszystkich przesluchaniach, poddajac stwory dzialaniu nielicznych gnostyckich Piesni Przymusu, ktore znal. Nic to jednak nie dalo. Rozmaite tortury wymyslane przez Kellhusa rowniez nie okazaly sie skuteczne, choc potem przez dlugie godziny Achamiana przesladowaly ich wspomnienia. Stwory miotaly sie konwulsyjnie w cuchnacej fekaliami ciemnosci, krzyczaly i piszczaly, a ich glosy rozdzielaly sie na chory zwierzecego wycia. Potem z ochrypnietych gardel wydobywal sie smiech. -Chigraaaaa... Biada wam, Chigraaaaa. Achamian nie potrafil zdecydowac, co bardziej go przeraza: liczne palce ich twarzy, zaciskajace sie i rozluzniajace na przemian, czy aura spokoju i swietosci, z jaka spogladal na nie Kellhus. Nigdy, nawet w swych snach o Pierwszej Apokalipsie, nie widzial takich ekstremow dobra i zla. Nigdy nie czul wiekszej pewnosci. Byl tez zawsze obecny, gdy Kellhus udzielal audiencji Szkarlatnym Wiezycom. Latwo bylo zrozumiec dlaczego. Te spotkania wydawaly mu sie dziwnie beztresciowe. Nie ulegalo watpliwosci, ze Eleazaras ciagle pije, przez co stal sie sztywny i skrepowany - uderzajacy kontrast ze wzgardliwa gadatliwoscia, jaka cechowal sie w Momemn. Opuscila go despotyczna pycha, bez sladu zniknely szacujace spojrzenia i popisywanie sie swietna znajomoscia jnanu. Przypominal chlystka, ktory nagle sobie uswiadomil, ze jego przechwalki byly tragicznie przesadne. Armia maszerowala wreszcie na Shimeh, twierdze cishaurimow. Nie uda sie wykrecic od udzialu w walce. Wkrotce Szkarlatne Wiezyce zetra sie ze swymi smiertelnymi wrogami, a ich wielki mistrz, Hanamanu Eleazaras, byl przerazony... bal sie, ze popelni bledy, zniszczy go ogien cishaurimow, a jego slawetna szkole czeka zaglada. Wbrew zdrowemu rozsadkowi Achamian mu wspolczul, tak jak ludzie o zdrowej konstytucji moga w czasach choroby litowac sie nad slabowitymi. Nie sposob bylo tego wytlumaczyc. Kazdego czlowieka na swietej wojnie poddano probie. Niektorzy stali sie silniejsi. Innych to zlamalo. Jeszcze inni wyszli z tego wypaczeni. Wszyscy jednak wiedzieli, kto jest kim. Uzalezniony od chanvu czarnoksieznik, Iyokus, nie pojawil sie na zadnym z tych spotkan. Nie wspominano tez o nim. Nie bylo to wiele, lecz Achamian cieszyl sie przynajmniej z tego. Choc nienawidzil Iyokusa i owej nocy w jabloniowym sadzie goraco pragnal go zabic, mogl odebrac od niego tylko drobny ulamek naleznego dlugu. Gdy straznicy Stu Filarow uniesli noz do oczu o czerwonych od chanvu zrenicach, Iyokus wydal mu sie nagle nieznajomym... niewinna ofiara. Przeszlosc obrocila sie w dym, a zemsta wydala mu sie nagle aktem odrazajacej zarozumialosci. Czy mial prawo do ostatecznego osadu? Czy mial prawo wymierzac kare? Achamian watpil, czy zrobilby cokolwiek, gdyby nie Xinemus. Nad dniami Kellhusa dominowaly praktyczne problemy zwiazane z marszem. Nieustannie prowadzil rozmowy z inrithimi z kasty szlacheckiej, ktorzy przychodzili z informacjami o lezacych przed nimi obszarach, a od chwili gdy armia przekroczyla granice Xerashu, coraz czesciej udzielali mu rad w sprawach wojny. Czarnoksieznik uczestniczyl w wielu spotkaniach rozmaitych ludzi z Kellhusem. Czesto przysluchiwal sie rozmowom z czystej ciekawosci. Poniewaz zwykle siedzial caly czas na miejscu, podczas gdy inni przychodzili i odchodzili, mial szanse raz po raz obserwowac nieprawdopodobna moc intelektu Wojownika-Proroka. Kellhus powtarzal slowo w slowo wiadomosci i ostrzezenia, jakie dotarly do niego przed kilkoma dniami. Nie bylo czlowieka, ktorego imienia by nie pamietal. Zaden szczegol nie umykal jego uwagi, nawet gdy chodzilo o prozaiczne kwestie zaopatrzenia. Achamian nie pamietal juz, ile razy spogladal na innych - najczesciej na Gayamakriego, sekretarza-seneszala Kellhusa - z niedowierzaniem w oczach. Usmiechali sie tylko i krecili glowami, unoszac wysoko brwi w wyrazie radosci i zachwytu. -Cosmy uczynili, by zasluzyc na taki cud? - zapytal kiedys czarnoksieznika Gayamakri. Pomijajac dyskusje z udzialem Wielkich Imion, Achamiana szybko opuscilo zainteresowanie drobnymi dramatami. Pograzal sie w myslach, tak samo jak przedtem, gdy wedrowal z taborem. Szlachetnie urodzeni nadal pozdrawiali go uprzejmie, ale szybko roztapial sie w wiecznie ruchomym tle Swietej Swity. Choc na co dzien nie wykazywal zainteresowania swa rola, byl swiadomy jej absurdalnej powagi. Niekiedy, gdy czul sie znudzony, przygladal sie Kellhusowi z dziwna obojetnoscia. Wtedy Wojownik-Prorok wydawal sie czarnoksieznikowi rownie slaby jak otaczajacy go wojownicy i nieporownanie bardziej samotny. Achamian sztywnial z przerazenia, uswiadamiajac sobie, ze Kellhus, choc podobny bogu, jest smiertelnym czlowiekiem. Czy nie tak brzmiala lekcja Kola Meki? A gdyby cos mialo sie wydarzyc, nic nie bedzie mialo znaczenia, nawet jego milosc do Esmenet. W takich chwilach wypelnial go dziwny zapal, w niczym nieprzypominajacy zrodzonego z koszmarow ferworu uczonych powiernikow. Tam poswiecic sie sprawie znaczylo poruszac sie w nieznanym kierunku, bez okreslonego punktu przeznaczenia. Przez dlugi czas jego misja polegala na bezcelowych wedrowkach kierowanych przez sny. Prowadzil swego mula rozmaitymi drogami i sciezkami, ale nigdy nie docieral na miejsce. Kellhus zmienil to radykalnie. Tego wlasnie Achamian nie potrafil wytlumaczyc Nautzerze: Kellhus byl wcieleniem abstrakcji, ktore nadawaly sens istnienia ich szkole. W tym jednym czlowieku lezala przyszlosc calej ludzkosci. Byl ich jedyna obrona przed Koncem Koncow. Przed Nie-Bogiem. Juz kilkakrotnie czarnoksieznikowi wydawalo sie, ze dostrzega wokol dloni Kellhusa zlote aureole. Zazdroscil Proyasowi, ktory podobno caly czas je widzial. Uswiadomil sobie, ze z radoscia oddalby zycie za Anasurimbora Kellhusa. Nie zalowalby mu zadnych poswiecen, bez wzgledu na wciaz dreczaca go nienawisc. Ku swemu przerazeniu przekonal sie jednak, ze coraz trudniej przychodzi mu zachowac te uczucia przez caly dzien. Chwilami watpil, czy zdolalby obronic Kellhusa przed atakiem Rady. Potrzasal wowczas glowa i wbijal spojrzenie w dal z zasepiona mina albo zaczynal sie przygladac z uwaga kazdemu zwracajacemu sie do Wojownika-Proroka penitentowi. Jak zwykle, najlatwiej jego uwage odciagala Esmenet. Niekiedy podrozowala konno i choc z poczatku czula sie w siodle niepewnie, szybko nauczyla sie panowac nad zwierzeciem i utrzymywac rownowage. Choc Achamiana przydzielono do najblizszego otoczenia Wojownika-Proroka i jechal z nim na czele Swietej Swity, widywal ja regularnie. Czasami pograzal sie w milczacej melancholii. Kiedy indziej po prostu zachwycal sie Esmenet, jej meska smialoscia, niekwestionowana wladza, jaka sprawowala nad tymi, ktorzy ja otaczali. Kazdy jej gest wydawal sie energiczny i zdecydowany. Stala sie dla niego obca. Z reguly jednak podrozowala w Czarnym Palankinie, luksusowej lektyce niesionej przez szesnastu kianenskich niewolnikow. Towarzyszyl jej skryba, a co jakis czas do lektyki zblizali sie jezdzcy, by radzic sie Esmenet w jakichs tajemniczych sprawach. Ja sama widywal tylko wtedy, gdy Kellhus podjezdzal do Czarnego Palankinu, by o cos zapytac badz wydac jakies polecenia. Dostrzegal wowczas uszminkowane usta pod woalka z polprzezroczystej tkaniny albo wsparte o uniesione kolano przedramie i zwisajace swobodnie palce. Wowczas dopadalo go bolesne pragnienie, by zawolac ukochana po imieniu. Niemal nigdy nie widywal jej oczu. Czesciej widywali sie po zakonczeniu marszu, w wirze aktywnosci otaczajacym Umbilike. Poniewaz byly to spotkania publiczne, zaszczycala go jedynie uprzejmym skinieniem glowy. Poczatkowo uwazal, ze jest okrutna, podejrzewajac, ze, jak wielu ludzi, celowo chowa do niego urazy by wzmocnic w ten sposob swa nienawisc. Z pewnoscia byl to najlepszy sposob na zatarcie sladow po ich milosci. Z czasem jednak uswiadomil sobie, ze robi to nie tylko dla siebie, lecz rowniez dla niego. Wszyscy wiedzieli, ze byli kochankami, nim zabral mu ja Kellhus. Nikt nie wazyl sie powiedziec tego glosno, lecz Achamian potrafil to wyczytac w ich twarzach. Zwlaszcza w twarzy Proyasa. Nagla swiadomosc dreczacego go wstydu. Niespodziewana litosc. Gdyby okazala mu cieplo, przypomnialaby innym o jego upokorzeniu. O rogach, ktore mu przyprawila. Piec dni po opuszczeniu Caraskandu, gdy niewolnicy rozbili juz i umeblowali wielki pawilon, Achamian udal sie do swojego pomieszczenia, by przebrac sie w wieczorny stroj. Czekala tam na niego, ukryta w polmroku. Byla w zlotoczarnej szacie, a na wlosach miala girgashijski stroik. -Achamianie... - Nie powiedziala "Akka". Wzial sie w garsc, stlumil pragnienie pochwycenia jej w ramiona. Ku jego rozpaczy chciala rozmawiac wylacznie o sprawach dotyczacych bezpieczenstwa Kellhusa. Spodziewal sie niemal, ze wyrecytuje mu warunki jego sluzby, jakby byla cesarzowa, a on cudzoziemskim kontraktowym doradca. Podjal te gre. Odpowiadal zwiezle na pytania. Imponowala mu swa rzeczowoscia i przenikliwoscia. Byl z niej dumny. Zawsze bylas wiecej warta ode mnie. Inni wydawali mu sie tylko murami, Esmenet zas byla dlan starozytnym miastem, labiryntem waskich uliczek, ktory ongis byl jego domem. Znal jej schroniska i jej koszary, jej wieze i zbiorniki na wode. Bez wzgledu na to, gdzie zawedrowal, wiedzial, ze ta ulica zaprowadzi go w to miejsce, a tamta w tamto. Nigdy nie bladzil, nawet jesli swiat poza jej bramami zbijal go z tropu. Kochankowie zawsze chca wierzyc w powtarzane sobie klamstwa. Czesto przychodzilo mu do glowy, ze nie ma wiekszej roznicy miedzy poboznymi strofami Protathisa a napisami nabazgranymi na scianach lazni. Milosc nigdy nie jest tak prosta, jak opisujace ja znaki. Czemu kochankowie upierali sie, ze milosc musi byc czysta i prosta? Tego, co laczylo go niegdys z Esmenet, nie mozna bylo wyjasnic, podobnie jak tego, co dzielila teraz z Kellhusem. Achamian czesto zapominal, ile tragedii przezyla. Smierc corki, Mimary. Dlugie okresy glodu. Ludzka zlosc i pogarda. Bicie. Zagrozenie zycia. Wszystkie te sprawy - z wyjatkiem smierci Mimary - zawsze zbywala zartem, a Achamian zachecal ja do tego. Jak moglby dzwigac jej brzemiona, skoro ledwie potrafil uniesc wlasne? Szczerosc przychodzila pozniej, gdy w spojrzeniu Esmenet pojawial sie na chwile strach. Wiedzial o tym, ale nic nie mowil. Nie chcial podjac wysilku zrozumienia. Pokladal swe zaufanie w niewyjasnionym. Uswiadomil sobie, ze ja zawiodl. Nic dziwnego, ze ona rowniez go zawiodla. Ze... ulegla Kellhusowi. Kellhus... To byly najbardziej samolubne i najbolesniejsze mysli. Esmenet lubila wysmiewac sie z kutasow. Zdumiewalo ja, ze mezczyzni tak bardzo sie nimi przejmuja, przeklinaja je, wychwalaja, blagaja, przekonuja, rozkazuja im, a nawet groza. Opowiedziala kiedys Achamianowi o szalonym kaplanie, ktory przystawil noz do swego czlonka i wysyczal: "Masz mnie sluchac!". "Wtedy zrozumiala, ze mezczyzni - w znacznie wiekszym stopniu niz kobiety - sa obcy dla samych siebie. Zapytal ja o swiatynne prostytutki Gierry, ktore wierzyly, ze choc obsluguja setki klientow, w rzeczywistosci zyja tylko z jednym mezczyzna, priapicznym bogiem Hotosem. Odpowiedziala ze smiechem, ze zadne bostwo nie mogloby byc tak zmienne. Przerazilo to Achamiana. Kobieta jest oknem pozwalajacym mezczyznie zajrzec do duszy innych mezczyzn. Jest niestrzezona brama, punktem kontaktu ukrytych, bezbronnych jazni. Czarnoksieznik potrafil teraz przyznac, ze zdarzaly sie chwile, gdy bal sie wrzaskliwego tlumu, ktory przypatrywal mu sie przez oczy Esmenet. Pocieszala go jedynie swiadomosc, ze jest jej ostatnim kochankiem. Ze zawsze bedzie ostatni. A teraz odeszla do Kellhusa. Dlaczego nie potrafil zniesc tej mysli? Dlaczego tak bardzo bolalo go serce? Zdarzalo sie, ze lezal bezsennie przez cala noc, powtarzajac sobie, kogo Esmenet wybrala zamiast niego. Kellhus byl Wojownikiem-Prorokiem, Wkrotce zazada poswiecen od wszystkich ludzi. Beda musieli oddac za niego zycie. Co wiecej, nie tylko bral, lecz rowniez dawal. I coz to byly za dary! Achamian stracil Esmenet, ale w zamian za to zyskal dusze. Czyz nie tak? Czyz nie tak? Byly tez noce, gdy miotal sie dreczony zazdroscia. Wiedzial, ze Esmenet dyszy pod Kellhusem, a on uzywa jej na sposoby wykraczajace poza mozliwosci Achamiana. Jej orgazm byl potezniejszy. W konczynach dluzej utrzymywalo sie mrowienie. A potem powtarzala zarty o czarnoksieznikach i ich malych, kielbaskowatych kutasikach. Dlaczego kiedykolwiek tarzala sie po poslaniu z takim starym, opaslym glupcem jak Drusas Achamian? Najczesciej jednak lezal tylko w ciemnosci, czujac zapach zgaszonych swiec oraz kadzielnic, i tesknil za nia, tak jak nigdy nie tesknil za nikim. Gdyby tylko mogl ja objac, powtarzal sobie, wspominajac chwile, gdy ostatnio ja widzial, tak jak chciwcy licza monety. Gdyby tylko mogl ja objac jeszcze raz, zrozumialaby wszystko. Musialaby zrozumiec! Prosze, Esmi... Pewnej nocy, gdy lezal wyczerpany po pierwszym dniu marszu przez rowniny Xerashu, nagle pomyslal o jej nienarodzonym dziecku. Oto jak wielka jest roznica miedzy uczuciem Esmenet do niego a jej miloscia do Kellhusa. Dla Achamiana nigdy nie zrezygnowala z kurwiej muszli. Nigdy nawet nie wspominala o dzieciach. Uswiadomil sobie z bladym usmieszkiem i lzami w oczach, ze on rowniez o dzieciach nie wspominal. Ta mysl zlamala w nim cos jeszcze. A moze naprawila? Nie potrafil tego rozstrzygnac. Rankiem przysiadl przy jednym z palonych przez niewolnikow ognisk. Nierozbudzony jeszcze, bezmyslnie sie przygladal, jak dwie dziewczyny rwa miete na herbate. Potem przesunal wzrok dalej i zobaczyl, ze Esmenet stoi przy koniach w towarzystwie dwoch nowo narodzonych. Spojrzala mu w oczy i tym razem zamiast obojetnie skinac glowa albo po prostu odwrocic wzrok, rozciagnela usta w niesmialym, zachwycajacym usmiechu. Zrozumial, ze jej bramy sa zamkniete. Jego serce nie moglo juz rwac sie ku niej. *** Nie przestawaly go przesladowac wspomnienia.Esmenet opierajaca sie o niego ze smiechem przy ognisku. Serwe klaszczaca z zachwytem w dlonie, jej niewinna, rozpromieniona twarz. Xinemus z oczami. Kellhus mowiacy: -Przestraszylem sie. -Przestraszyles sie? Konia? -To bydle bylo pijane. I jak na mnie patrzylo! No wiesz... tak jak Zin patrzy na swoja kobyle. -Co? -Jak na cos, czego sie dosiada... Tak bardzo lubili nabijac sie z Kellhusa! Tak wiele radosci sprawiala im jego udawana slabosc! A to bylo najmniej wazne ze wszystkiego, co stracili. Tamto obozowisko. Tak bardzo rozne od tego, z jedwabiami, skrepowaniem i cierpieniem. Teraz towarzyszyly mu duchy. Achamian wybral sie do pawilonu Proyasa przede wszystkim z nudy. Reakcja kianenskiego niewolnika powiedziala mu, ze nie jest pozadanym gosciem, ale byl pijany i ogarnal go wojowniczy nastroj. Doszedl do wniosku, ze sprawiedliwie bedzie troche podraznic conriyanskiego ksiecia. Wyszywane zlota nicia wstegi odsunieto na bok i zobaczyl Proyasa. Odziany w szate bardziej odpowiednia dla chorego niz dla przyjmujacego gosci gospodarza ksiaze siedzial przed ustawionym na ruszcie garnuszkiem. Po jego lewej rece spoczywal Xinemus, a naprzeciwko kobieta. Esmenet. -Akka - odezwal sie Proyas, obrzucajac malzonke proroka nerwowym, wiele zdradzajacym spojrzeniem. - Wejdz - dodal po chwili wahania. - Usiadz z nami, prosze. -Wybacz. Myslalem, ze bedziesz sam... -Powiedzial: "wejdz"! - zawolal Xinemus z agresywna pijacka wesoloscia. Zwracal sie lewym profilem do wejscia, jakby celowo kierowal na nie lewe ucho. -Tak, chodz do nas - poparla go Esmi. Wydawalo sie, ze mowi to z przymusem, ale w jej oczach blyszczala szczerosc. Dopiero gdy czarnoksieznik z niechecia przyciagnal sobie poduszke, uswiadomil sobie, jakim byl durniem. Esmenet wcale nie pragnela jego towarzystwa, powiedziala tak z litosci nad Xinemusem. Byla oszalamiajaco piekna. Wszyscy mezczyzni potajemnie analizuja urode kobiet, ktore utracili; on odniosl przykre wrazenie, ze kiedy byla z nim, wydawala sie tylko pieknym pnaczem, teraz zas przerodzila sie w zdumiewajacy kwiat. Czarne, blyszczace wlosy upiete wysoko dwiema srebrnymi szpilkami. Perly nawleczone na srebrne nici. Lsniaca suknia z wzorzystej tkaniny. Ciemne, zaklopotane oczy. Niewolnik pozbieral puste czarki i talerze. Proyas i Esmenet poswiecali mu przesadna uwage. Oboje sprawiali wrazenie przygnebionych. Xinemus obgryzal wieprzowe zeberka gotowane w slodkim fasolowym sosie. Pachnialy bardzo apetycznie. -Jak ida lekcje? - zapytal Proyas, jakby nagle przypomnial sobie o dobrych manierach. -Lekcje? - powtorzyl Achamian. -Tak, z... - Ksiaze wzruszyl ramionami, jakby nie byl pewien, czy nadal nalezy uzywac starych form. - Z Kellhusem. To imie palilo jak sol sypana na rane. Czarnoksieznik otrzepal kolana, choc nie widzial na nich zadnego brudu. -Dobrze - odparl, starajac sie nadac glosowi beztroskie brzmienie. - Jesli pozyje wystarczajaco dlugo, zeby napisac ksiazke o tych dniach, nadam jej tytul "O odmianach splendoru". -Ukradles moj tytul! - zawolal Xinemus, siegajac po wino. Proyas szybko nalal mu kolejna czarke. Usmiechnal sie przy tym, choc w jego oczach blysnela irytacja. -A to dlaczego? - zapytala Esmenet. Achamian skrzywil sie, slyszac jej ostry ton. Xinemus we wszystkim dopatrywal sie zniewagi. Stal sie pod tym wzgledem gorszy od Scylvenda. -Jak brzmial twoj tytul, Zin? Oslepiony marszalek Attrempus wysiorbal troche wina, po czym mruknal szyderczo: - "O odmianach fetoru". Wszyscy rykneli smiechem. Achamian ocieral lzy kciukiem. Przez chwile mial wrazenie, ze wystarczy, by Esmi uscisnela jego dlon, a wszystko bedzie zapomniane. Wszystko, co wydarzylo sie od czasu Shigeku. Sa tutaj wszyscy... wszyscy ludzie, ktorych kocham. -Chodzi o moj wech! - wyjasnil Xinemus. - Mowie wam, siegam wechem dalej, niz kiedykolwiek siegalem wzrokiem! Wnikam dzieki niemu w najglebsze szczeliny... Proyasie, sadziles wczoraj, ze jesz baranine... - Skierowal wykrzywiona w grymasie twarz ku pustemu miejscu. - Ale to bylo mieso kozy. Esmenet opadla plecami na poduszki, chichoczac glosno i wymachujac drobnymi stopami w powietrzu. Xinemus pogrozil jej palcem, a potem uniosl go do nosa. -W tym, co widzimy, jest piekno. Bardzo wiele piekna - mowil drwiaco. - Ale w tym, co czuja nasze nosy, jest prawda. Ich smiechy staly sie nagle nerwowe. Wszyscy zauwazyli niebezpieczna zmiane w jego zachowaniu. Po chwili ucichli zupelnie. -Prawda! - krzyknal Xinemus. - Caly swiat nia smierdzi! - Poruszyl sie, jakby chcial wstac, ale opadl z powrotem na zadek. - Czuje wasz zapach - oznajmil, jakby w odpowiedzi na ich przerazone milczenie. - Czuje, ze Akka sie boi. Ze Proyas odczuwa zalobe. Ze Esmi chce sie pier... -Dosc juz tego! - zawolal Achamian. - To obled? Zin... oszalales? Marszalek Attrempus rozesmial sie, jakby zupelnie niespodziewanie odzyskal jasnosc myslenia. -Jestem tym samym czlowiekiem, ktorego znales, Akka. - Wzruszyl ramionami i w przesadnym, pijackim gescie rozpostarl otwarte dlonie. - Tylko nie mam oczu. Achamian wbil w niego przerazone spojrzenie. Jak moglo do tego dojsc? -Moj swiat - cedzil dalej Xinemus, rozciagajac usta w groteskowej parodii wesolosci - zostal rozdarty na pol. Przedtem widzialem ludzi. Teraz czuje tylko fetor. Nikt sie nie smial; Czarnoksieznik wstal i podziekowal Proyasowi za goscine. Conriyanski ksiaze siedzial na poduszce, milczac jak grob. Achamian rozumial, ze Xinemus stal sie dla Proyasa pokuta. Przekreslajac dawne pewniki, Kellhus dal bardzo wielu ludziom nowe powody do zalu. Xinemus zakaslal i czarnoksieznik zauwazyl, ze Esmenet ten dzwiek zaniepokoil. Marszalkowi Attrempus dokuczalo cos wiecej niz tylko zly humor. Przy kazdym ich spotkaniu wygladal coraz gorzej. -Tak jest - odezwal sie ponownie. - Prosze bardzo, uciekaj, Akka. - Choc byl smiertelnie blady, jego szyderczy usmiech wygladal zupelnie zdrowo. -Wroce z toba - powiedziala do Achamiana Esmenet. Czarnoksieznik nie mogl wymowic ani slowa przez scisnieta krtan. Co sie z nami stalo? -Nie zapomnij jej zapytac, dlaczego sie pierdoli z Kellhusem - warknal Xinemus, gdy szli pospiesznie do wyjscia. -Zin! - zawolal Proyas, raczej przerazony niz rozgniewany. Achamian zwrocil sie ku dawnemu uczniowi. Glowa pekala mu od natloku mysli, a twarz plonela ze wstydu. Zauwazyl, ze Esmenet ma lzy w oczach. -Co? - Xinemus rozesmial sie w glos, udajac wesolosc. - Czy slepiec jest jedynym, ktory widzi? Czy stare przypowiesci nadal nami wladaja? -Cierpisz, wiec twoje kaprysy i wybryki bede znosil tak dlugo, jak bedzie trzeba - odezwal sie ze spokojem Proyas. - Poprzysiaglem ci to, Zin. Ale nie zamierzam tolerowac bluznierstw. Rozumiesz? -Ach tak! Proyas sedzia. - Marszalek wsparl sie na poduszkach i wypil kolejny lyk wina. Po chwili dziwnie nieobecnym glosem czlowieka, ktory wyrzekl sie nadziei, zacytowal: - "Nakazal przeto Horomonowi, by odslonil policzki przed jego dlonmi, a zgromadzonym rzekl: >>Tego oto czlowieka, ktory zgrzeszyl, ja oczyscilem<<. Horomon zakrzyknal z zachwytu, albowiem byl slepy, a teraz zobaczyl". Achamian uswiadomil sobie, ze marszalek cytuje "Traktat", powszechnie znany ustep, w ktorym Inri Sejenus przywrocil wzrok oslawionemu xerashianskiemu przestepcy. Dla wielu inrithich fraza "widziec oczami Horomona" stala sie synonimem objawienia. Xinemus odwrocil twarz od Proyasa, kierujac ja ku Achamianowi, jakby przenosil uwage z mniejszego na wiekszego wroga. -On nie potrafi uzdrawiac, Akka. Wojownik-Prorok nie potrafi uzdrawiac. *** Achamian mial nadzieje, ze kiedy wyjdzie, uwolni sie od tych szalonych slow.Rozczarowal sie jednak. Niebo bylo pogodne, choc nie tak czyste jak w suche noce w Shigeku. Nad obozem unosily sie rzadkie chmury dymu przesyconego gorzkim zapachem mokrego drewna. W poblizu slychac bylo chor glosow. To Conriyanie pili przy swoich ogniskach. Popatrzyl na Esmenet, usmiechajac sie jakby z ulga. Nie zauwazyla tego, wbila wzrok w cienie. W ktoryms namiocie ktos mamrotal glosem pelnym skupionego, pijackiego gniewu. On nie potrafi uzdrawiac, Akka. Szli obok siebie, nie odzywajac sie ani slowem. W mroku majaczyly namioty i pawilony. Wszedzie palily sie ogniska. Lewa dlon wciaz mu mrowila po uscisku jej dloni. Przeklinal sam siebie za to, ze wciaz tesknil. Jak to mozliwe, ze posrod tylu przerazajacych cudow wciaz czul pociag do niej? Swiat otaczal go tysiacem zlowrogich pretensji, a on potrafil sluchac tylko jej milczenia. Krocze w cieniu Apokalipsy, powtarzal sobie. -Zin - odezwala sie nagle Esmenet. W jej glosie brzmialo wahanie, jakby dlugo rozmyslala i nie doszla do zadnych konkluzji. - Co sie z nim stalo? Serce czarnoksieznikowi zabilo tak gwaltownie, ze bal sie, iz oniemieje. Wystarczajaca udreka byl juz dlan spacer z nia w ciemnosci... a teraz mieli rozmawiac? Spojrzal na swe stopy. -Uwazasz, ze to glupie pytanie? - warknela Esmenet. - Myslisz... -Nie, Esmi. W tonie, jakim wypowiedzial jej imie, bylo zbyt wiele szczerosci. Zbyt wiele bolu. -Nie... nie masz pojecia, co pokazal mi Kellhus - zaczela. - Ja rowniez bylam Horomonem. Swiat, ktory ujrzalam, Akka! Kobieta, ktora znales i kochales... z pewnoscia wiesz, ze ta kobieta byla... Nie mogl zniesc tych slow, przerwal jej wiec. -Zin stracil w Iothiah cos wiecej niz oczy. Cztery bezglosne kroki w ciemnosci. -Nie rozumiem. -Piesni Przymusu... - urwal. -Jesli mam byc zwierzchnikiem szpiegow, musze wiedziec takie rzeczy, Akka. Miala racje. Wiedzial jednak, ze naciska na niego z zupelnie innych powodow. Dawni kochankowie zawsze wola rozmawiac o osobach trzecich. To najbezpieczniejszy kurs miedzy nieszczerymi komunalami a niebezpiecznymi prawdami. -Nazwa Piesni Przymusu wprowadza w blad - zaczal tlumaczyc. - Nie sa, jak wielu sadzi, torturami duszy. Jakby nasza dusza byla miniaturowym przedmiotem, wrazliwym na czarnoksieskie instrumenty, tak jak cialo jest wrazliwe na fizyczne narzedzia. Piesni Przymusu sa czyms innym. Nasza dusza jest czyms innym... Przygladala sie jego profilowi, ale odwrocila wzrok, gdy na nia spojrzal. -Dusze przymuszone to dusze opetane - dodal. -Co to znaczy? - zapytala tonem kogos przyzwyczajonego do przerywania za duzo gadajacym podwladnym. -Szkarlatne Wiezyce wykorzystaly go przeciwko mnie, Esmi... - Zamrugal i znowu zobaczyl, jak straznik ze Stu Filarow wylupuje oczy Iyokusowi. - Wykorzystaly przeciwko mnie. Przeszli obok otoczonego gestym tlumem ogniska. Widzial jej twarz w migotliwym blasku. Przymruzyla powieki, ale z uwaga, jak czlowiek niedowierzajacy komus, nad kim sie lituje. Mysli, ze jestem slaby. Przystanal. -Wydaje ci sie, ze chce twego wspolczucia. -Nie? Wiec o co ci chodzi? Stlumil gniew. -Wielki paradoks Piesni Przymusu polega na tym, ze ich ofiara w ogole nie czuje sie przymuszona. Wszystko, co Zin mi powiedzial, mowil szczerze i z wlasnej woli, nawet jesli slowa pochodzily od innych. Gdy tylko Achamian tlumaczyl to komus w przeszlosci, natychmiast zaczynaly sie pytania i sprzeciwy. Jak cos takiego bylo mozliwe? Jak ludzie mogli pomylic przymus z wolnym wyborem? -A co powiedzial? - zapytala Esmenet. Potrzasnal glowa, usmiechajac sie falszywie. -Szkarlatne Wiezyce... oni wiedzieli, jakie slowa zrania mnie najmocniej. Tak samo jak Kellhus. Tym razem w jej oczach pojawilo sie wspolczucie. Odwrocil wzrok. -Akka... co on powiedzial? Miedzy nimi a ogniskiem przechodzili ludzie rzucajacy swe cienie na ziemie u ich stop. Kiedy spojrzal jej w oczy, wydalo mu sie, ze spada. -Powiedzial... ze litosc jest jedyna postacia milosci, na jaka moge liczyc. -Och, Akka... Na calym swiecie tylko ona naprawde go rozumiala. Ona jedna na calym swiecie. Pragnal porwac ja w ramiona, ucalowac piegowaty nos. Ruszyl przed siebie, znajdujac malostkowa satysfakcje w tym, ze poslusznie szla za nim. -Wiele mi powiedzial. - Zakaslal pod wplywem bolu, od ktorego zalamywal mu sie glos. -Wiele slow nie do wybaczenia. A teraz nie potrafi sie powstrzymac. -Ale to bylo wiele miesiecy temu - zdziwila sie Esmenet. Achamian spojrzal na niebo i zobaczyl luk Kola Rogow lsniacy nad polnocnymi wzgorzami. To byl starozytny Kuniuryjski gwiazdozbior, nieznany astrologom z Trzech Morz. -Wyobraz sobie, ze dusza to siec niezliczonych rzek. Pod wplywem Piesni Przymusu woda wystepuje z brzegow, zrywa tamy i toruje sobie nowe kanaly... czasami, gdy powodz minie, rzeki wracaja w dawne koryta. A czasami nie wracaja. Cztery bezglosne kroki w ciemnosci. Kiedy mu odpowiedziala, w jej glosie brzmiala groza. -Chcesz powiedziec... - Zmarszczyla czolo w wyrazie zdumienia i niedowierzania. - Chcesz powiedziec, ze Zin, ktorego znalismy, nie zyje? Ta mysl nigdy dotad nie nasunela sie Achamianowi, choc przeciez byla oczywista. -Sam juz nie wiem. Nie jestem pewien, co mowie. Wyciagnal reke, by ujac jej zakazana dla niego dlon. Nie opierala sie. Probowal cos powiedziec, ale mogl jedynie poruszac wargami. Przyciagnal ja do siebie, zdumiony, ze nadal jest tak lekka. Zawladnely nimi dawne nawyki, splotly ich ze soba jak dlonie. Pochylila sie ku niemu, jak robila to tysiac razy. Runal w jej usta, w jej zapach. Otoczyl ramionami jej drzace cialo... Pocalowali sie. Potem zaczela mu sie wyrywac, tlukla po twarzy i barkach. Wypuscil ja, porazony gniewem, pasja i przerazeniem. -Nie! - prychnela, wymachujac rekami w powietrzu, jakby chciala sie opedzic od samej mysli o nim. -Marze o tym, zeby go zamordowac! - zawolal Achamian. - Zamordowac Kellhusa! Snie o tym, ze caly swiat plonie, a ja sie raduje. Caly swiat plonie, a ja sie napawam miloscia do ciebie. W jej rozwartych szeroko oczach nie bylo sladu zrozumienia. Blagal ja o nie calym sercem. -Kochasz mnie? Esmi, musze to wiedziec! -Akka... -Kochasz mnie? -On mnie zna! Zna mnie jak nikt inny! Nagle wszystko pojal. To bylo takie oczywiste! Caly czas rozpaczal, sadzac, ze nie ma jej nic do zaoferowania, nie posiada nic, co moglby zlozyc u jej stop. -W tym rzecz! Nie rozumiesz? Na tym wlasnie polega roznica! -Jestes oblakany! - zawolala. - Dosc juz tego, Akka, dosc! To sie nie moze stac. -Wysluchaj mnie, prosze. Musisz mnie wysluchac! On zna wszystkich, Esmi. Wszystkich! Byla dla niego jedyna. Jak mogla tego nie pojac? Logika tego rozumowania przetoczyla sie przez jego umysl jak kopniety zwoj. Milosc wymaga niewiedzy. Jak swieca potrzebuje ciemnosci, ktora moglaby rozswietlac. -On zna wszystkich! Wciaz jeszcze czul na wargach smak jej ust. Gorzki jak lzy wylane na kosmetyki. -Tak - potwierdzila Esmenet, cofajac sie krok po kroku. - Ale mnie kocha! Achamian opuscil wzrok, by zebrac mysli i odzyskac dech w piersiach. Wiedzial, ze gdy znowu spojrzy przed siebie, juz jej nie bedzie, ale zapomnial o krazacych wokol inrithich. Kilkunastu stalo w swietle ognisk jak wartownicy, gapiac sie na niego bez wyrazu. Czarnoksieznikowi przemknelo przez glowe, ze z wielka latwoscia moglby ich zmiazdzyc, zedrzec cialo z ich kosci. Napotkal ich spojrzenia zdumione ta swiadomoscia. Wszyscy co do jednego odwrocili oczy. Noca tlukl ze zlosci piesciami w ziemie. Przeklinal wlasna glupote. Przedstawil swe argumenty i wszystkie zostaly odrzucone. Rozum moze sobie gadac do woli, ale milosc nie zna logiki. Podobnie jak sen. *** Gdy ujrzal Esmenet nastepny raz, nie dostrzegl w niej zadnych sladow tego spotkania, poza byc moze nieco zbyt obojetna mina. Miala racje, zachowal sie jak oblakany. Przez kilka dni spodziewal sie, ze Sto Filarow postawi go w stan oskarzenia. Po raz pierwszy uswiadomil sobie groze swojej sytuacji. Nie inny mezczyzna odebral mu Esmenet, lecz panstwo. Nie bedzie wybuchow gniewnej zazdrosci, nie bedzie konfrontacji, tylko w nocy zjawia sie zakapturzeni funkcjonariusze, by bezmyslnie wykonac rozkazy.Tak samo jak wtedy, gdy byl szpiegiem. Nie zdziwil sie jednak, kiedy nikt nie przyszedl, tak samo jak nie zaskoczylo go, ze Kellhus nie napomknal o tym ani slowem, choc z pewnoscia wiedzial o wszystkim. Byl zbyt uzyteczny dla Wojownika-Proroka - tak brzmialo gorzkie wyjasnienie. A inne - Kellhus wszystko rozumial i on rowniez zalowal, ze doszlo miedzy nimi do sporu. Jak czlowiek moze kochac kogos, kto go skrzywdzil? Achamian nie potrafil tego zrozumiec. Kochal go jednak. Kochal ich oboje. Co wieczor, po sutej kolacji spozytej w towarzystwie nowo narodzonych, wracal kretymi korytarzami Umbiliki do ulokowanego w mniejszym skrzydle pomieszczenia o skorzanych scianach. Nie wiadomo czemu nowo narodzeni zwali je Pokojem Skrybow. U wejscia trzymajacy w reku lampe wartownik zawsze pochylal twarz i szeptal: "wezyrze" albo "swiety instruktorze". Po wejsciu do srodka czarnoksieznik przesuwal dywaniki i poduszki, by mogli z Kellhusem usiasc wygodnie naprzeciwko siebie, zamiast gapic sie na stojaca posrodku pomieszczenia tyczke. Dwukrotnie juz zbesztal za to niewolnikow, ale nic nie wskoral. Potem siadal i czekal, wpatrzony w sielankowe makatki, zgodnie z kianenska moda wprawione w geometryczny labirynt ramek. Zawsze tez musial sie borykac ze swymi demonami. Obrona Kellhusa to obowiazek jego szkoly. Choc perspektywa ataku Rady byla realna, Wojownik-Prorok nie przejmowal sie nia zbytnio. Czarnoksieznik czesto niepokoil sie mysla, ze Kellhus toleruje go z uprzejmosci, by zdobyc zaufanie cennego sojusznika. Nauczanie go gnozy bylo jednak zupelnie inna kwestia. Wykonywal osobiste polecenie WojownikaProroka. Wiedzial, ze czekaja go chwile pelne podziwu i grozy. Od samego poczatku, jeszcze w Momemn, Kellhus wywieral niezwykle wrazenie. Juz wtedy byl kims, komu inni starali sie przypodobac, jakby sie domyslali, co to znaczy zasluzyc na jego uznanie. Rozbrajajaca charyzma. Urzekajaca szczerosc. Oszalamiajacy intelekt. Ludzie otwierali sie przed nim, poniewaz byl wolny od slabosci sprawiajacych, ze brat ranil brata. Zawsze byl pokorny, nie zwazal na to, w czyim towarzystwie przebywa. Inni puszyli sie albo plaszczyli zaleznie od tego, z kim rozmawiali, a on pozostawal niezmieniony. Nigdy sie nie przechwalal. Nigdy nikomu nie schlebial. Po prostu mowil prawde. Towarzystwo podobnych ludzi dzialalo jak narkotyk, zwlaszcza na tych, ktorzy bali sie tego, co inni w nich zobacza. Dawno temu Achamian i Esmenet urzadzali sobie cos w rodzaju zabawy w proby zrozumienia Kellhusa - zwlaszcza gdy juz uznali jego boskosc. Razem obserwowali, jak rosl. Widzieli, jak borykal sie z prawdami, ktore wszyscy poza nim akceptowali bez slowa. Byli swiadkami tego, jak wyrzekl sie swej bezgranicznej pokory i uznal straszliwe przeznaczenie. Byl Wojownikiem-Prorokiem, Glosem i Naczyniem, zeslanym, by uratowac ludzi przed Druga Apokalipsa. A mimo to nadal pozostal Kellhusem, wydziedziczonym ksieciem Atrithau. Rzecz jasna zadal posluszenstwa, ale nigdy nie posuwal sie za daleko, nie bardziej niz wtedy, gdy siedzieli przy ognisku Xinemusa. Jak zreszta moglby zadac wiecej niz prawnie mu sie nalezalo, jesli mial wladze nad calym swiatem? Czasami Achamian zartowal z nim jak za dawnych czasow, jakby objawienia z Caraskandu nigdy sie nie wydarzyly. Ani one, ani sprawa z Esmenet. Potem jednak cos - widok wyhaftowanego na rekawie Kola Meki, zapach kobiecych perfum - sprawialo, ze Kellhus sie przeobrazal. Spowijala go nieznosnie potezna aura, jakby byl zywym magnesem, przyciagajacym ku sobie niedostrzegalne, lecz wyczuwalne sily. Jego milczenie bylo zapowiedzia slow, a slowa brzmialy glosno jak grom. To bylo tak, jakby kazda chwile wypelnialy echa modlitw tysiaca tysiecy kaplanow. Niekiedy czarnoksieznik ledwo powstrzymywal zawroty glowy. Niekiedy musial mrugac, oslepiony aureolami pojawiajacymi sie nagle wokol dloni Kellhusa. Sama bliskosc Wojownika-Proroka wywierala porazajace wrazenie. A on mial uczyc go gnozy! Zeby ograniczyc wrazliwosc Kellhusa na chorae, zgodzili sie, ze najpierw nauczy go wszystkich jezykowych i metafizycznych aspektow, a Piesni zostawi na sam koniec. Podobnie jak w przypadku egzoteryki, nauka ezoteryki wymagala opanowania wstepnych umiejetnosci, magicznych odpowiednikow pisania i czytania. W Atyersus nauczyciele zawsze zaczynali od Piesni Denotacyjnych, wstepnych wprawek sluzacych do stopniowego wyrobienia w uczniach elastycznosci intelektu potrzebnej, by zrozumiec i wyrazic magiczna semantyke. Te Piesni pozostawialy jednak w uczniach pietno czarow rownie skutecznie jak inne, co znaczylo, ze pod pewnymi wzgledami Achamian musi zaczac od konca. Na poczatek nauczyl Kellhusa gilcunyi, tajemnego jezyka nieludzkich Quya, ktory byl tez jezykiem wszystkich Gnostyckich Piesni. Zajelo mu to niespelna dwa tygodnie. Powiedziec, ze Achamian byl zdumiony albo nawet przerazony, znaczyloby nadac imie szeregowi uczuc, ktorych nie sposob nazwac. Sam potrzebowal trzech lat, by opanowac gramatyke tego jezyka, nie wspominajac juz o slownictwie. Gdy armia swietej wojny opuscila enathpaneanskie wzgorza, wkraczajac na teren Xerashu, Achamian zaczal omawiac z uczniem filozoficzne podstawy gnostyckiej semantyki - Aeturi Sohonca, czyli Tezy Sohoncu. Nie sposob bylo pominac metafizyke gnozy, choc byla rownie niekompletna i nieprzekonujaca jak kazda filozofia. Piesni przeradzaly sie w tepa recytacje, jesli ktos nie pojmowal ich sensu. Czary, czy to gnostyckie, czy anagogiczne, opieraly sie na znaczeniu, totez wymagaly systematycznego zrozumienia. -Pamietaj - tlumaczyl - ze te same slowa moga znaczyc cos innego dla roznych ludzi, a nawet dla tych samych ludzi w odmiennych okolicznosciach. - Poszukal w pamieci jakiegos przykladu, ale nie znalazl tam nic poza tym, co uslyszal przed wielu laty od Simasa, swego nauczyciela. - Kiedy czlowiek mowi o milosci, to slowo znaczy cos zupelnie innego, zaleznie nie tylko od tego, kto slucha - jego syn, dziwka, zona czy Bog - lecz rowniez od tego, kim jest on sam. Milosc, o ktorej mowi kaplan o zlamanym sercu, jest zupelnie inna od tej, o ktorej opowiada niepismienny mlodzieniec. Te pierwsza lagodzi poczucie utraty, wiedza i zyciowe doswiadczenia, ta druga zas zna tylko pasje i zadze. Nie mogl nie zadac sobie przy tym pytania, co milosc znaczy obecnie dla niego. Jak zwykle odepchnal od siebie te mysli - mysli o niej - zaglebiajac sie w swym wywodzie. -U podstawy wszelkich czarow lezy zachowanie i wyrazenie czystych modalnosci znaczenia, Kellhusie. Kazdemu slowu trzeba nadac czysta semantyczna tonacje, brzmienie, ktore zagluszy chor rzeczywistosci. Kellhus spogladal na niego ze spokojem, nieruchomy i opanowany jak nilnameski bozek. -Dlatego uzywacie jako swej lingua arcana starozytnego jezyka Nieludzi - zauwazyl. Czarnoksieznik skinal glowa. Nie zaskakiwala go juz nadnaturalna bystrosc ucznia. -Zwyczajne jezyki, zwlaszcza ojczyste, stoja za blisko codziennego zycia, wiec sens zbyt latwo da sie wypaczyc naszej intuicji i doswiadczeniu. Calkowita obcosc gilcunyi pozwala izolowac semantyke czarow od nielogicznosci naszego zycia. Szkoly anagogiczne... - ciagnal, starajac sie ukryc pogarde - ... uzywaja w tym samym celu starokunnijskiego, ktory jest zubozona postacia gilcunyi. - Zeby mowic jak bogowie - dodal Kellhus. - Dalecy od codziennych ludzkich trosk. Po krotkim przegladzie tez Achamian przeszedl do persemiotow ustalajacych znaczenie technik medytacyjnych, ktore uczeni powiernicy mogli z reguly ignorowac dzieki zyjacemu w nich homunkulusowi Seswathy. Potem zaglebil sie w niuanse Semansis Dualis, progu tego, co przed przybyciem siedzacego przed nim czlowieka wiodlo nieuchronnie ku potepieniu. Wyjasnil zwiazek o kluczowym charakterze laczacy polowy kazde Piesni: niewypowiedziane watki, ktore powtarzalo sie tylko w mysli, oraz wypowiedziane, zawsze wymawiane na glos. Poniewaz nieprzewidziane okolicznosci zawsze mogly wypaczyc sens kazdego slowa, Piesni wymagaly drugiego szeregu znaczen, ktory - choc rownie narazony na wypaczenia jak pierwszy - byl dla niego podpora i jednoczesnie sie na nim wspieral. Jak ujal to Outhrata, wielki metafizyk Kuniuryjski, mowa potrzebuje dwoch skrzydel, zeby latac. -A wiec niewypowiedziany watek ustala znaczenie wypowiedzianego, tak samo jak slowa jednego czlowieka moga potwierdzac slowa drugiego - zauwazyl Kellhus. -W rzeczy samej - zgodzil sie Achamian. - Trzeba co innego mowic, a co innego myslec. To sprawia ogromne trudnosci, jeszcze wieksze niz mnemotechnika. Wymaga najwiecej cwiczen. Kellhus obojetnie skinal glowa. -Dlatego wlasnie szkolom anagogicznym nigdy nie udalo sie ukrasc gnozy. Powtarzanie tego, co slysza, nic im nie daje. -Nie mozna tez zapominac o metafizyce. Masz jednak racje. W czarach kluczowe znaczenie zawsze ma niewypowiedziany watek. -A czy ktos eksperymentowal z dalszymi niewypowiedzianymi watkami? Achamianowi zabraklo slow. -Nie rozumiem. Jakims zbiegiem okolicznosci dwie wiszace lampy zaskwierczaly w tej samej chwili. Czarnoksieznik spojrzal w gore, ale obie spokojnie palily sie dalej. -Czy ktos stworzyl Piesni o dwoch niewypowiedzianych watkach? Trzecia Fraza byla wsrod gnostyckich czarnoksieznikow mitem, opowiescia przekazana ludziom podczas Nieludzkiego Nauczania: legenda o Su'juroicie, wielkim krolu czarowniku Cunuroi. Achamian jednak nie chcial opowiadac o nim Kellhusowi. -Nie - sklamal. - To niemozliwe. Od tej chwili lekcje dziwnie go niepokoily. Caly czas mial osobliwe poczucie, ze jego banalne slowa moga spowodowac niewyobrazalne reperkusje. Przed laty uczestniczyl w Conrii w usankcjonowanym przez Szkole Powiernikow zabojstwie czlowieka podejrzewanego o szpiegowanie dla Ainonu. Jego rola ograniczyla sie do wreczenia kuchennemu niewolnikowi zwinietego debowego liscia zawierajacego belladone. To byl jak prosty i niewinny uczynek... Zmarlo trzech mezczyzn i jedna kobieta. Jak zwykle w przypadku Kellhusa, wystarczylo poruszyc kazdy temat tylko raz, i to pobieznie. W kilka wieczorow Wojownik-Prorok opanowal argumenty, wyjasnienia i szczegoly, ktorych przyswojenie Achamianowi zajelo lata. Jego pytania zawsze trafialy w sedno sprawy, a rygorystyczna wnikliwosc spostrzezen przyprawiala o dreszcz. Gdy pierwsze oddzialy swietej wojny wkroczyly na teren Gerothy, dotarli wreszcie do celu. Kellhus promienial. Glaskal sie po lnianej brodzie z niezwyklym dla siebie podnieceniem i przez chwile przypominal czarnoksieznikowi Inraua. W jego oczach odbijaly sie trzy punkty swiatla - trzy zawieszone nad glowa Achamiana lampy. -Wreszcie nadszedl czas! Czarnoksieznik skinal glowa, zdajac sobie sprawe, ze jego lek latwo jest zauwazyc. -Powinnismy zaczac od jakiejs latwej Opoki - rzekl skrepowany. - Czegos, co pozwoli ci sie bronic. -Nie. Zacznij od Piesni Przywolania. Achamian zmarszczyl brwi, wiedzial jednak, ze nie ma sensu sie sprzeciwiac ani udzielac rad. Zaczerpnal gleboko tchu i otworzyl usta, by rozpoczac recytacje pierwszego wypowiedzianego watku Ishra Discursia, najstarozytniejszej i najprostszej z gnostyckich Piesni Przywolania. Jednakze z jego ust nie wydostal sie zaden dzwiek. Gardlo scisnelo mu cos... nieustepliwego. Potrzasnal glowa i rozesmial sie, odwracajac z zawstydzeniem wzrok, a potem sprobowal po raz drugi. Z takim samym skutkiem. -Nie... - Spojrzal na Kellhusa z wielkim zdziwieniem w oczach. - Nie moge tego powiedziec. Uczen przyjrzal sie mu uwaznie, najpierw zatrzymujac wzrok na twarzy nauczyciela, a potem na pustym miejscu w powietrzu miedzy nimi. -To Seswatha - skonkludowal po chwili. - Jak inaczej uczeni powiernicy mogliby zachowac tajemnice gnozy przez tak dlugi czas? Nawet koszmary... Achamian poczul ogromna ulge. -Tak, z pewnoscia tak. Obrzucil Kellhusa bezradnym spojrzeniem. Bez wzgledu na dreczace go watpliwosci naprawde chcial oddac mu gnoze. Zaczela mu ciazyc jak hanbiace uczynki, a w obecnosci Wojownika-Proroka wszystkie tajemnice wyrywaly sie na swiatlo dzienne. Ukryl twarz w dloniach. W duszy ujrzal Xinemusa, ktory krzyczal, gdy noz wbijal mu sie w oko. -Musze z nim porozmawiac - oznajmil Kellhus. Czarnoksieznik wbil wen pelne niedowierzania spojrzenie. -Z Seswatha? Nie rozumiem. Kellhus wyjal zza pasa jeden ze swych sztyletow, ten eumarnanski o rekojesci z czarnej macicy perlowej i dlugim, cienkim ostrzu, podobny do nozy, jakich ojciec Achamiana uzywal do czyszczenia ryb. Przez pelna paniki chwile czarnoksieznik myslal, ze Kellhus chce w ten sam sposob potraktowac jego, wyciac Seswathe z jego ciala, tak jak lekarze-kaplani wycinali niekiedy zywe dzieci z lon umierajacych matek. On jednak postawil noz pionowo na swej otwartej dloni i zakrecil nim, tak ze seleukaranska stal rozblysla w blasku ogniska. -Patrz na tanczace swiatlo - polecil. - Tylko na swiatlo. Achamian wzruszyl ramionami i wbil spojrzenie w orez. Jego uwage przykuly niezliczone duchy tworzace sie wzdluz osi wirujacej klingi. Mial wrazenie, ze spoglada na srebro przez zaslone falujacej wody. Potem... Tego, co wydarzylo sie potem, nie sposob bylo opisac. Nawiedzilo go osobliwe poczucie wydluzenia, jakby cos wyciagnelo jego oczy z czaszki w otwarta przestrzen. Pamietal, ze glowa opadla mu do tylu i ze wydawalo mu sie, iz choc nadal jest panem swych kosci, jego miesnie naleza do kogos innego. To bylo tak, jakby ktos unieruchomil go skuteczniej niz lancuchy czy nawet pogrzebanie w ziemi. Pamietal, ze cos mowil, ale nie potrafil sobie przypomniec swych slow, jakby wspomnienie tej rozmowy przytwierdzono do samego skraju jego pola widzenia, gdzie pozostawalo bez wzgledu na to, jak szybko krecil glowa. Zawsze na granicy postrzegalnosci... Nie wiedzial, na co pozwolil. Chcial zapytac, co sie wydarzylo, ale Kellhus go uciszyl, usmiechajac sie z zamknietymi oczami. Tym usmiechem zawsze z latwoscia zbywal kluczowe pytania. Powiedzial Achamianowi, zeby sprobowal powtarzac pierwsza fraze. Z uczuciem bliskim zachwytu Achamian przekonal sie, ze slowa poplynely z jego ust. Pierwszy wypowiedziany watek... -Iratisrineis lo ocoimenein loroi hapara... A za nim podazyl odpowiadajacy mu niewypowiedziany watek. -Li lijineriera cui ashiritein hejaroit... Wypowiedziec je oddzielnie bylo tak latwo, ze na moment czarnoksieznika ogarnela dezorientacja. Jak slabo brzmial jego glos! Kiedy zapadla cisza, zebral mysli, spogladajac na Kellhusa z uczuciem laczacym nadzieje z groza. Powietrze wokol wydawalo sie martwe. Achamian potrzebowal siedmiu miesiecy, by opanowac jednoczesne powtarzanie wypowiedzianego i niewypowiedzianego watku. A przeciez zaczynal od ulatwionych konstrukcji semantycznych Piesni Denotacyjnych. Ale w przypadku Kellhusa... Cisza byla absolutna. Mial wrazenie, ze slyszy swiecace bialym swiatlem lampy. Nagle Kellhus skinal glowa z bladym, nieziemskim usmieszkiem i spojrzal mu prosto w oczy. -Iratisrineis lo ocoimenein loroi hapara - powtorzyl glosem brzmiacym jak huk gromu. Achamian zobaczyl blask w oczach Kellhusa. Zarzyly sie jak wegielki w kowalskim piecu. Przerazenie zaparlo mu dech w piersiach. Krew odplynela z jego czlonkow. Jesli on, glupiec, potrafil podobnymi slowami rozwalac kamienne szance, czego mogl dokonac za ich pomoca ten czlowiek? Gdzie lezaly granice jego mocy? Przypomnial sobie dyskusje z Esmenet, dawno temu w Shigeku, jeszcze zanim poszedl to Biblioteki Sareotow. Co sie zdarzy, gdy prorok zaspiewa glosem boga? Czy stanie sie szamanem, jak w dniach opiewanych przez Kiel? A moze przerodzi sie w boga? -Tak - wyszeptal Kellhus i ponownie wypowiedzial slowa brzmiace tonacja dusz. Oczy rozblysly mu jak plynne zloto. Ziemie i powietrze wypelnila wibracja. Achamian wreszcie zrozumial... Nie znam pojec, ktore pozwolilyby mi go opisac. ROZDZIAL 7 Kazda kobieta wie, ze istnieja tylko dwa rodzaje mezczyzn: ci, ktorzy czuja, i ci, ktorzy udaja. Nigdy nie zapominaj, moja droga, ze choc tylko tych pierwszych mozna kochac, tylko tym drugim mozna ufac. Oczy przeslania nam pasja, nie kalkulacja. anonimowy list Znacznie korzystniej jest przechytrzyc prawde niz ja pojac. przyslowie ainonskie Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Joktha Spozyli posilek w prywatnej sali jadalnej niezyjacego granda, ktory ongis wladal Palacem Donzonowym. W tej komnacie Cnaiur widzial wszystkie cechy, jakie nauczyl sie wiazac z kianenskim - a nie po prostu fanimskim - stylem dekoracji. Prog uksztaltowano na podobienstwo zdobnej slomianej maty. Jedyne okno, polozone naprzeciwko wejscia, zamykala zelazna krata. Z pewnoscia kiedys porastaly ja takie same pnacza, jakie widzial na podobnych oknach w miescie. A pokrywajace sciany freski przedstawialy wzory geometryczne, nie obrazy, stylizowane czy nie. Srodkowa czesc komnaty byla obnizona o trzy stopnie, przez co stol, siegajacy Cnaiurowi zaledwie do kolan, wygladal jakby tworzyl calosc z podloga. Zrobiono go z mahoniu, wygladzonego tak pieczolowicie, ze - jesli spojrzec na niego pod odpowiednim katem - blat blyszczal niczym zwierciadlo. Jedynym zrodlem swiatla byly liczne swiece, mieli wiec wrazenie, ze siedza w wylozonej poduszkami dziurze otoczonej pograzona w polmroku galeria.Wszyscy musieli uwazac, zeby nie dotykac sie kolanami. Ten problem nieodlacznie towarzyszyl posilkom spozywanym przy kianenskich stolach. Cnaiur zasiadal na honorowym miejscu. Pozycje po jego prawej stronie zajal Conphas, za nim siedzieli kolejno general Sompas, general Areamanteras z kolumny nasuereckiej, general Baxatas z kolumny selialskiej, a na koniec general Imyanax z cepalorskich oddzialow wsparcia. Na lewo od Scylvenda siedzial baron Sanumnis, a za nim baron Tirnemus i Troyatti, kapitan hemscilvarow. Niewolnicy czekali w otaczajacym stol mroku, w razie potrzeby napelniajac czarki winem i wynoszac puste talerze. Przy wejsciu stalo dwoch conriyanskich rycerzy w pelnych zbrojach. Obaj opuscili srebrne maski wojenne. -Sompas wspominal, ze na twoim prywatnym tarasie widziano swiatla - zauwazyl Conphas, przemawiajac od niechcenia, jak ciekawski kuzyn. - Kiedy to bylo? - zapytal, spogladajac na generala. - Cztery, piec dni temu? -W noc deszczu - wyjasnil Sompas, prawie nie odrywajac wzroku od talerza. Najwyrazniej cos wzbudzilo jego niepokoj: czy to lekkomyslne zachowanie arcygenerala, czy tez sam pomysl spozycia wieczerzy w towarzystwie ich scylvendzkiego straznika. Zapewne i jedno, i drugie, zdecydowal Cnaiur. I jeszcze wiele innych spraw na dodatek. Conphas wbil wen wzrok, wyraznie oczekujac odpowiedzi. Scylvend spojrzal mu w oczy, wydlubal wykalaczka mieso spomiedzy zebow i ponownie skierowal uwage na talerz. Ostatnio mial wielki apetyt na drob. Wypil jeszcze troche nierozcienczonego wina, zerkajac jednoczesnie na arcygenerala. Wokol lewego oka Conphas mial jeszcze resztki siniaka. Podobnie jak jego generalowie wdzial ceremonialny stroj wojskowy - czarna jedwabna tunika haftowana srebrna nicia pod kirysem, na ktorym wytloczono stylizowane sokoly i bezbarwne Cesarskie Slonce. Cnaiurowi przemknelo przez glowe, ze fakt, iz ten czlowiek wlokl ze soba przez pustynie cala garderobe, mowi o nim bardzo wiele. Gdy tylko zamknal oczy, widzial tryskajaca na sciany krew. Wezwal najwazniejszych wiezniow, by omowic kwestie przybycia transportowcow i zaladowania na nie zolnierzy. Conphas juz dwukrotnie zapytal go o to, ale po chwili uswiadomil sobie, ze odpowiedzi, ktorych udzielil mu ten diabel, maja sens tylko z pozoru. W rzeczywistosci barbarzyncy nic nie obchodzily transportowce. -Nienaturalne swiatla - ciagnal Conphas, nadal wpatrujac sie w Cnaiura w oczekiwaniu na odpowiedz. Rzecz jasna wodz Utemotow nic nie osiagnal, jawnie demonstrujac, ze nie chce jej udzielic. Uswiadomil sobie, ze Ikurei Conphas nie wie, co to wstyd. Ze strachem jednak sprawy mialy sie zupelnie inaczej. Pociagnal kolejny dlugi lyk, przygladajac sie, jak arcygeneral sledzi spojrzeniem jego czarke. Dostrzegal w jego oczach spryt - poszukiwanie potencjalnych slabych punktow - lecz rowniez niepokoj. Obecnosc czarnoksieznika przestraszyla go, zgodnie z przewidywaniami Scylvenda. Czy tak wlasnie czuja sie dunyaini? -Chcialbym porozmawiac o Kiyuth - oznajmil Cnaiur. Tym razem Conphas udal nagle zainteresowanie posilkiem. Jadl dwoma widelcami, na modle zniewiescialej nansurskiej kasty szlacheckiej, chwytajac kaski w oba sztucce, jakby szukal szpilek. Moze naprawde ich szukal. Kiedy uniosl wzrok, latwo bylo zauwazyc, ze jest podekscytowany. W gruncie rzeczy w jego zachowaniu dawalo sie wyczuc nute... triumfu. On cos knuje. Mysli, ze juz jestem zgubiony. -A dokladnie o czym? - zapytal arcygeneral, wzruszajac ramionami. -Jestem ciekawy... co bys zrobil, gdyby Xunnurit nie zaatakowal? Conphas usmiechnal sie jak czlowiek, ktory przewidzial cala rozmowe od poczatku do konca. -Nie mial wyboru. Na tym polegal geniusz mojego planu. -Nie rozumiem - wtracil Tirnemus, sypiac z kacikow ust kawalkami kaczki. -Arcygeneral uwzglednil wszystkie czynniki - wyjasnil Sompas z zolnierska pewnoscia naocznego swiadka. - Pore roku i potrzeby stad. Ich poczucie honoru i uczynki, jakie uznaja za zniewage. A przede wszystkim ich arogancje... Obrzucil Cnaiura spojrzeniem jadowitym, a zarazem zaleknionym. Biaxi Sompas byl dla Scylvenda najwieksza zagadka. Biaxi byli tradycyjnymi rywalami rodu Ikurei w kongregacji, ale on kazdym swym slowem lizal Conphasowi jaja. -Dla Scylvendow stosunek mezczyzny z mezczyzna jest tabu! - zawolal z silnym akcentem general Imyanax. - Uwazaja go za najohydniejszy z postepkow. - Mowiac "najohydniejszy", popatrzyl na sufit, a potem przeszyl Cnaiura triumfalnym spojrzeniem. - Dlatego arcygeneral rozkazal publicznie zgwalcic wszystkich jencow. Sompas pobladl, a Baxatas obrzucil wojowniczego norsirajskiego durnia wscieklym spojrzeniem. Areamanteras zasmial sie w czarke z winem, ale nie odwazyl sie uniesc wzroku. Sanumnis i Tirnemus zerkneli dyskretnie na swego dowodce. -To prawda - zgodzil sie beztrosko Conphas, nie przestajac poruszac widelcami. Stukstuk. Drap-drap. - Tak zrobilem. Przez dluga chwile nikt nie odwazyl sie odezwac. Cnaiur z twarza bez wyrazu obserwowal jedzacego arcygenerala. -Wojna... - ciagnal Conphas, jakby bylo zupelnie naturalne, ze ludzie pragna zapoznac sie z jego swiatla opinia. Przerwal na chwile, by przelknac kolejny kes. - Wojna niczym sie nie rozni od benjuki. Zasady zaleza od juz wykonanych ruchow. -Wojna to intelekt - odezwal sie Scylvend, nim arcygeneral zdazyl powiedziec cos wiecej. Conphas przerwal. Uwaznie odlozyl na bok srebrne widelce. Cnaiur odsunal talerz. -Zastanawiasz sie, gdzie to slyszalem. Nansurczyk wydal wargi i potrzasnal glowa. Potarl brode serwetka. -Byles tam wtedy... gdy wyjasnialem swa taktyke Martemusowi. Byles tam, prawda? Wsrod zabitych? -Bylem. Conphas skinal glowa. -Jestem ciekawy... bylismy tam tylko we dwoch... - Spojrzal znaczaco na Scylvenda. - Nie mielismy eskorty. -Zastanawiasz sie, dlaczego was nie zabilem? Arcygeneral usmiechnal sie z wyzszoscia. -Zamierzalem uzyc slowa "sprobowales". Z mroku wylonila sie dlon mlodocianego niewolnika i porwala talerz Scylvenda. Zloto i kosci. -Konczyny zaplataly mi sie w trawe - wyjasnil Cnaiur. - Nie moglem sie ruszyc z miejsca. Gdzies otworzyly sie drzwi. Widzial to wyraznie we wszystkich oczach Nawet w oczach swych tak zwanych podkomendnych. Otworzyly sie drzwi i weszla przez nie groza. Widze cie. Tylko Conphas zachowal obojetnosc. Mogloby sie zdawac, ze brak mu narzadow potrzebnych, by dostrzec, co sie stalo. -Alez oczywiscie - rzekl z usmiechem. - Pole nalezalo do mnie. Nikt sie nie rozesmial. Cnaiur odchylil sie do tylu, wpatrujac sie w wewnetrzne powierzchnie swych wielkich dloni. -Zostawcie nas - rozkazal. - Wszyscy. W pierwszej chwili nikt nie ruszyl sie z miejsca. Nikt nawet nie oddychal. Wreszcie Conphas odchrzaknal i wykrzywil twarz w grymasie odwagi. -Zrobcie... zrobcie, jak mowi. Sompas zaczal sie sprzeciwiac. -Natychmiast! - warknal arcygeneral. Kiedy wyszli, Scylvend wbil spojrzenie w rzezbiona twarz arcygenerala. Cnaiur urs Skiotha... Conphas skinal glowa, jakby wszystko rozumial. -Gdybys ty byl krolem plemion, przegralbym nad Kiyuth. ... najgwaltowniejszy z ludzi. -I na tym by sie nie skonczylo - dodal Scylvend. Nansurczyk zachichotal nad czarka z winem. -Zapewne stracilbym tez cesarstwo - przyznal, unoszac brwi. Cnaiur przyjrzal mu sie z lekkim zdziwieniem. Glos brzmial identycznie, wydawalo sie jednak niemozliwe, by siedzacy przed nim chlopak byl tym samym czlowiekiem, cesarskim arcygeneralem, ktorego widzial owego odleglego ranka nad brzegami Kiyuth. Tamten czlowiek byl niepowstrzymany. Spogladal z gory na pastwiska, a niezliczeni polegli powtarzali jego imie. Wielki Ikurei Conphas. Teraz Lew znad Kiyuth siedzial obok, a jego kark nie byl grubszy od wielu, ktore Cnaiur juz zlamal. Arcygeneral odsunal talerz. -Co mieszka w sercach naszych najwiekszych wrogow, hmm? - zapytal zartobliwym, porozumiewawczym tonem. - Poza Anasurimborem nie ma czlowieka, ktorego nienawidzilbym bardziej od ciebie... - Oparl sie wygodnie, usmiechnal po przyjacielsku. - A mimo to czuje w twej obecnosci dziwny... spokoj. -Spokoj - warknal Cnaiur. - Bo swiat jest dla ciebie zbiorem trofeow. Twoja dusza ze wszystkiego czyni pochlebstwo. Nawet ze mnie. Wszystko, co widzisz, staje sie dla ciebie zwierciadlem. -Nie przerzucajmy sie slowkami, Scylvendzie. - Arcygeneral zachichotal i nagle podskoczyl, bo barbarzynca wbil noz w masywny blat. -Oto jak swiat wyglada naprawde! Nansurczyk zdolal zachowac pozory dobrego humoru. -To znaczy jak? -Nawet w tej chwili sie boisz - wychrypial Scylvend. Ikurei Conphas oblizal wargi i skrzywil sie, zaciskajac zeby. Dlaczego na pieknych twarzach gniew zawsze wygladal tak mdlo? -Moge cie zapewnic - rzekl ze spokojem - ze nie boje sie... Dostal tak mocny cios, ze zwalil sie na plecy. -Zachowujesz sie, jakbys przezywal swe zycie po raz drugi! - Scylvend skoczyl na stol i przykucnal na blacie, przewracajac czarki i talerze. Conphas cofal sie przed nim po poduszkach. Oczy mial wielkie jak srebrne talenty. - Jakbys byl pewien, co sie stanie! Arcygeneral odwrocil sie i zaczal gramolic z zaglebienia. Cnaiur doskoczyl i uderzyl go od tylu w glowe. Nansurczyk padl na poduszki. Barbarzynca rozpial pas i owinal wokol szyi Conphasa. Podniosl go lkajacego na kolana, zaciagnal do stolu i rzucil piersia na lsniacy blat. Walnal jego twarza o jej odbicie - raz i drugi... Uniosl wzrok i zobaczyl skulonych w cieniu niewolnikow. Zakrywali twarze dlonmi, jeden plakal. -Jestem demonem! - zawolal Scylvend. - Demonem! Pochylil sie na drzacym Conphasem. Niektore sprawy nalezalo zademonstrowac w doslowny sposob. *** Wzeszlo slonce. Do srodka wdarly sie snopy swiatla, barwiac mury na pomaranczowo i rozowo. Lekki wietrzyk niosl ze soba won cedrow i piasku. Cnaiur mial wrazenie, ze slyszy, jak budzi sie cala Joktha.Stracil czarke z poslania. Potoczyla sie z brzekiem po posadzce, a potem ucichla, wpadajac na dywan. Scylvend usiadl na skraju loza i uszczypnal sie w grzbiet nosa. Nastepnie podszedl do umywalki z brazu, wprawionej w zachodnia sciane. Wbil wzrok w geometryczne freski - polaczone ze soba owale - zmywajac z ud krew i kal. Nago wyszedl na skapany w slonecznym blasku taras. Joktha rozposcierala sie przed nim jak kropla oliwy rzucona na wode. Milczace miasto blyszczalo w jasnych promieniach slonca. Z okapu dobiegal glos klotliwych turkawek. Na wschodzie na srebrnozlotym morzu, przed wejsciem do portu kotwiczyly czarne okrety. Nansurskie okrety. A wiec to bedzie dzisiaj. Ubral sie bez pomocy niewolnikow, jednemu kazal przyprowadzic Troyattiego. Razem z kapitanem ruszyl do koszarowej kantyny. -Wyslij ludzi na te transportowce - polecil. - Opuscimy portowy lancuch dopiero po przeszukaniu wszystkich. Chce, zebys potem osobiscie poszedl po Conphasa oraz jego generalow i zaprowadzil ich do portu. Na Wielkie Molo. Wez ze soba tylu ludzi, ilu tylko bedziesz mogl. Malomowny Conriyanin wysluchal go ze spokojem, drapiac sie po swazondzie na swym prawym przedramieniu. Potem skinal energicznie glowa, rozposcierajac brode na klatce piersiowej. -Jeszcze jedno, Troyatti. Bez wzgledu na to, co sie stanie, musisz przechwycic Conphasa. -Cos cie niepokoi - zauwazyl kapitan. Przez jedno uderzenie serca Scylvend zastanawial sie, czy sa z Troyattim przyjaciolmi. Od czasu, gdy towarzyszyli mu w Shigeku, Troyatti i grupa innych zaczeli zwac sie hemscilvarami, ludzmi Scylvenda. Nauczyl ich obyczajow Ludu - wtedy jeszcze wydawalo mu sie to wazne - a oni sluchali go z typowa dla mlodych sklonnoscia do otaczania czcia tych, ktorych wybiora sobie na wzor. Nie przestali zachowywac sie jak Scylvendzi nawet gdy Proyas przeniosl ich do innych oddzialow. -Ta flota chyba przybyla za wczesnie. Istnieje mozliwosc, ze wyslano ja przed wygnaniem Conphasa. Troyatti zmarszczyl brwi. -Sadzisz, ze nie przyplyneli po niego, ale przywoza mu posilki? -Pomysl o bitwie nad Kiyuth... Cesarz wyslal ze swym bratankiem tylko drobna czesc armii. Dlaczego? Zeby moc sie bronic przed moimi krewniakami, ktorych tak niedawno rozbil? Nie. Mial jakis powod, by zachowac sily. Kapitan skinal glowa. W jego oczach zalsnilo nagle zrozumienie. -Przechwyc Conphasa, Troyatti. Bez wzgledu na to, ile krwi bedziesz musial przelac. Wyslawszy wiadomosc do Sanumnisa i Tirnemusa, Cnaiur udal sie z garscia swych hemscilvarow na Wielkie Molo, usypany z kamieni i zwiru wal wzynajacy sie daleko w wode. Drewniane doki odchodzily od niego jak ploty od muru kurtynowego. Gdy szedl molem, pod sandalami chrzescily mu muszelki ostryg. Jego ludzie rozpostarli sie w wachlarz, przeganiajac mieszkajacych tu nielegalnie, glownie rybakow. Suszace sie sieci odciagano na bok, baraki rozwalano kopniakami. Cuchnelo wilgocia i gnijacymi rybami. Cnaiur oslonil oczy przed sloncem, wpatrujac sie w grupke lodzi sunacych ku wejsciu do portu. Byly coraz blizej pierwszej nansurskiej karaki. Wygladaly jak przewrocone grzbietem do dolu chrzaszcze miarowo zanurzajace odnoza w wodzie Na niebie krazyly czerwonogardle mewy. Ich bliskie krzyki brzmialy przeszywajaco. Jak nazywal je Tirnemus? Aha, gopasy... Coraz wiecej lodzi docieralo do floty. Wkrotce zjawil sie odziany w mundur Sanumnis. Towarzyszyl mu thunyeryjski wodz Skaiwarra, ktory przyplynal tu trzy dni temu, prowadzac trzystu wspolplemiencow. Wszyscy byli Ludzmi Kla, wedlug Sanumnisa ich wymarsz opoznila kombinacja eumarnanskiego wina i biegunki. Wodz byl krzepkim mezczyzna o jasnych warkoczach, cechujacym sie typowa dla wielu jego rodakow gwaltownoscia. W ogole nie mowil po sheyicku, ale poniewaz Cnaiur i Sanumnis znali troche tydonski, zdolal sie jakos z nim dogadac. Najwyrazniej Skaiwarra byl swiezo nawroconym piratem i goraco nienawidzil Nansurczykow wraz z ich bogobojnym flotami. Dlatego zgodzil sie zostac tu jeszcze jeden dzien. Podczas ich rozmowy przybyl poslaniec od Troyattiego. Imyanaxa, Baxatasa i Areamanterasa prowadzono juz do portu, ale Conphasa i Sompasa nigdzie nie mozna bylo znalezc. Najwyrazniej noca arcygenerala ciezko pobito i Sompas wybral sie z nim do miasta w poszukiwaniu lekarza. Cnaiur spojrzal w ciemne oczy Sanumnisa. -Zamknij bramy - rozkazal. - Obsadz mury ludzmi... jesli cos sie wydarzy, miasto nalezy do ciebie. Tak rozkazal Wojownik-Prorok. Baron wzdrygnal sie przed pasja widoczna w jego spojrzeniu, a potem z rezygnacja skinal glowa. Gdy odszedl w towarzystwie Skaiwarry, Scylvend ponownie spojrzal pod slonce. Pierwsze lodzie juz wracaly, przeplywajac miedzy polozonymi u wylotu portu wiezami, ktore laczyly ze soba zatopione teraz w wodzie lancuchy. Slonce wspielo sie juz wystarczajace wysoko na niebo, by Cnaiur widzial, ze rozpiete na czarnych masztach transportowcow zagle maja karmazynowa barwe. Tirnemus i jego swita przybyli na chwile przed nansurskimi oficerami przyprowadzonymi przez ludzi Troyattiego. Od kapitana bil zapach wina i smazonej wieprzowiny. Scylvend rozkazal mu rozmiescic ludzi wzdluz mola. -Jesli wszystko pojdzie dobrze, bedziecie nadzorowac zaladunek. -A czy wszystko idzie dobrze? - zapytal baron z wyraznym niepokojem. Czul juz won strachu. Cnaiur odwrocil sie do niego plecami i skinal na swych hemscilvarow, rozkazujac im przyprowadzic jencow na koniec mola. Nansurczycy rece mieli zwiazane za plecami, co znaczylo, ze stawiali opor. Barbarzynca przeszyl nansurskich generalow zlowrogim spojrzeniem. -Modlcie sie o to, by te transportowce okazaly sie puste... -Ty psie! - warknal stary Baxatas. - Co ty wiesz o modlitwie? -Wiecej niz wasz arcygeneral. Nastala chwila ciszy. -Wiemy, co uczyniles' - rzekl Areamanteras ostroznie. Cnaiur skrzywil sie z wsciekloscia i podszedl blisko do generala, lypiac na niego z gory. -Co uczynilem? - powtorzyl dziwnym tonem. - Kiedy sie obudzilem, mialem na ciele krew... krew i gowno. Areamanteras skulil sie ze strachu. Otworzyl drzace usta, probujac cos powiedziec. - Swinia! Bydle! - krzyknal stojacy na prawo od barbarzyncy Baxatas. Choc byl wsciekly, w jego oczach rowniez czail sie strach. Nad ich glowami krazyly wrzeszczace gopasy. -Gdzie sie podzial Ikurei? - zapytal Cnaiur. - Gdzie on jest? Zaden z trzech Nansurczykow nie odezwal sie ani slowem. Tylko Baxatas odwazyl sie spojrzec Scylvendowi w oczy. W pewnej chwili wydawalo sie, ze na niego splunie, ale najwyrazniej wzial w nim gore rozsadek. Cnaiur ponownie spojrzal na wracajace lodzie. Nagle ujrzal wylaniajaca sie z wody galaz. Jej rozwidlona koncowka kolysala sie tuz nad powierzchnia niczym pokryte piana palce. Ludzie na lodziach krzyczeli, ze transportowce sa puste. *** Poznym popoludniem piloci wprowadzili do portu wszystkie karaki i eskortujace je galery. Cnaiur nie otwieral bram, nie chcac ryzykowac, dopoki nie pojma Conphasa.Rozkazal Tirnemusowi i jego ludziom pomoc Troyattiemu w przeszukiwaniu miasta. Admiral nansurskiej floty, Tarempas, wyjasnil, ze zalezne od pory roku wiatry nieoczekiwanie okazaly sie sprzyjajace. Bardzo go niepokoila perspektywa rejsu powrotnego. Byl niskim, niespokojnym mezczyzna, a sadzac z tego, dokad wedrowalo jego spojrzenie, otoczenie interesowalo go znacznie bardziej niz rozmowcy. Sprawial wrazenie, ze nieustannie mierzy wzrokiem wszystko, co widzi. Po jakims czasie w glownym obozie nansurskich zolnierzy wybuchly zamieszki. Dotarly tam wiesci o przedwczesnym przybyciu floty. Gdy w poludnie nadal nie doczekali sie zadnej oficjalnej reakcji, zorganizowali protest. Chodzac po miescie, Cnaiur kilkakrotnie slyszal ich krzyki, pomyslal jednak, ze tego nalezy sie spodziewac po ludziach teskniacych za domem. W koncu byli tu internowani juz prawie trzy tygodnie. Potem uslyszeli o zniknieciu swego arcygenerala. Scylvend w towarzystwie Sanumnisa i Skaiwarry wspial sie na mur nad obozem. W miare jak wchodzil na gore, slyszal narastajacy zgielk. U podstawy muru ciagnely sie baraki i namioty ustawione na zadeptanym niezliczonymi stopami gruncie. Ten pas golej ziemi zwezal sie ku poludniowi, przechodzac w droge wiodaca przez porzucone pola ku brzegowi Orasu. Niebiesko-czarna wstega rzeki wila sie za zaslona drzew. W zachodniej czesci obozu zebral sie wielki tlum. Tysiace ludzi w brudnych czerwonych tunikach wygrazaly piesciami waskiej linii conriyanskich rycerzy ustawionych w odleglosci stu krokow po drugiej stronie ogoloconego sadu. Gdyby nie helmy i maski, Conriyanie niczym by sie nie roznili od kianenskich jezdzcow. Sanumnis zagwizdal z ponurym podziwem. -Moze powinnismy ich wyrznac? - zapytal. -Twoi ludzie utoneliby w tlumie. Po prostu dalbys Nansurczykom bron. -Wiec mamy ich zostawic? Cnaiur wzruszyl ramionami. -Nie widze wiez oblezniczych... niech siedza zamknieci w obozie, daleko od oficerow. Jesli dac tlumowi glowe, przerodzi sie w armie. Gdyby zaczeli ustawiac sie w szeregi, przypomnieli sobie o dyscyplinie, zawiadom mnie natychmiast. Baron skinal glowa z niechetnym uznaniem. Wkrotce potem dotarly wiesci od Troyattiego. W niemal calkowicie opuszczonej kianenskiej czesci ciasnej miejskiej nekropolii kapitan odkryl tunel. Scylvend mial pewnosc, co sie stalo, na dlugo przed tym, nim znalazl podkomendnego przy wejsciu do rozsypujacego sie grobowca. Conphas uciekl z miasta. -Prowadzi poza mury - wyjasnil przygnebiony Troyatti. - Musieli wykopac troche ziemi, zeby wyjsc na powierzchnie... ale nieduzo. Skrzywil sie, jakby chcial powiedziec: "Przynajmniej pobrudzil sobie rece". Byl obnazony do pasa. Cnaiur przygladal sie przez chwile jego swazondom, zastanawiajac sie, jaki to ma sens, zeby inridii kaleczyl sie jak Scylvend. Moze przez to czul sie w wiekszym stopniu mezczyzna. Potem rozejrzal sie po nekropolii, spogladajac na jej pochyle obeliski, osiadajace mauzolea. Wszystkie byly nansurskie albo ceneianskie. Nie czul leku, ktory nie pozwolil fanimom zagarnac cmentarza dla siebie. Z pobliskich ulic dobiegaly glosy hemscilvarow. -Odwolaj poszukiwania - polecil. Wskazal glowa wejscie do grobowca. - Zawalcie to. Zamknijcie tunel. Zwrocil sie w strone portu, ale zaslaniala go kamienica. Wszystko to zaaranzowal Conphas... Po tak dlugim czasie spedzonym w towarzystwie dunyaina Cnaiur potrafil rozpoznac premedytacje. To sie nie przerodzi w nastepna bitwe nad Kiyuth. O czyms... o czyms... Nie zegnajac sie z Troyattim ani slowem, pospieszyl do Palacu Donzonowego. Przeszedl przez zdobne komnaty, wzywajac glosnym krzykiem szkarlatnego czarnoksieznika, Saurnemmiego. Nowicjusz wyszedl ze swej sypialni. Oczy mial podpuchniete od snu. -Jakie Piesni znasz? - warknal Scylvend. Duren zamrugal zaskoczony. -Nie... nie... -Potrafisz podpalic drewno na odleglosc? Okrety? -Tak. W oddali zabrzmial pojedynczy ton conriyanskiego rogu - umowiony sygnal, jakim mial go wezwac Sanumnis. Na murach cos sie wydarzylo. -Szybko do portu! - rozkazal Cnaiur. Biegnac przy marmurowej poreczy, zauwazyl, ze zaskoczony czarnoksieznik nadal stoi jak wryty, sciskajac przod jedwabnej koszuli nocnej. Scylvend wskoczyl na konia i popedzil do Zeba, skad dobiegal dzwiek rogu. Ton rozlegl sie jeszcze trzy razy, metaliczny i smetny. Barbarzynca przepchnal sie przez tlum rycerzy na dziedzincu pod wewnetrzna brama Zeba. Ludzie nawolywali go ze szczytu barbakanu, machajac rekami. Na gorze czekal baron Sanumnis. Cnaiur oparl sie o zdobione kwietnymi wzorami blanki i zobaczyl, ze zolnierze nansurskich kolumn opuscili oboz i maszeruja na polnoc. Widzial w oddali grupki ludzi przeskakujacych rowy irygacyjne i przechodzacych przez zagajniki... -Patrz tam - powiedzial Sanumnis, wskazujac szeroki zakret Orasu. Scylvend zobaczyl za skupiskiem wierzb o czarnych konarach oddzial ciezkiej jazdy zblizajacy sie w luznej formacji. Zolnierze jechali pod karmazynowa choragwia z czarnym sloncem przecietym na pol konska glowa. Kidruhile. -I tam - dodal Sanumnis, wskazujac doline ukryta posrod zielonych wzgorz. Choc panowal tam mrok, Cnaiur z latwoscia rozpoznal szeregi piechoty. -Skazales nas na smierc - stwierdzil baron Sanumnis. Jego glos brzmial dziwnie. Nie slyszalo sie w nim wyrzutu, ale... cos gorszego. Scylvend zwrocil sie ku niemu i natychmiast uswiadomil sobie, ze baron az za dobrze rozumie ich sytuacje. Wiedzial, ze nansurskie transportowce przybily do brzegu w jednym z naturalnych portow na polnoc od miasta i wysadzily tam cala armie. Zdawal tez sobie sprawe, ze Conphas nie moze pozwolic, by choc jeden z nich uszedl z zyciem. -Miales go zabic - ciagnal Sanumnis. - Zabic Conphasa. Placzek! Placzek i zboczeniec! Cnaiur zmarszczyl brwi. -Nie jestem skrytobojca - rzekl. Spojrzenie barona zlagodnialo. Pojawilo sie w nim cos przypominajacego... zrozumienie. -Aha - zgodzil sie. - Nie jestes. Placzek! Pod wplywem przeczucia Scylvend odwrocil sie nagle i spojrzal wzdluz Szlaku, dlugiej alei laczacej Zab z portem. Nad dachami budynkow mozna bylo zobaczyc jedynie najodleglejszy z transportowcow. Z blizszych widoczne byly jedynie maszty. Nagle w luce miedzy budynkami rozblyslo swiatlo. Cnaiur zamrugal oslepiony. Potem rozlegl sie huk. Wszyscy stojacy na murach ludzie odwrocili sie ze zdumieniem w oczach. Za budynkami blysnely kolejne swiatla. Sanumnis zaklal po conriyansku. Czarnoksieznicy. Conphas ukryl na transportowcach czarnoksieznikow. Cesarski Saik. Scylvend zastanawial sie goraczkowo. Ponownie spojrzal na maszerujace przez doline oddzialy. Zerknal na zachodzace slonce. Na niebie rozblysly kolejne blyskawice. -Ilu masz lucznikow chorae? Czterech? -Braci Diremti i jeszcze dwoch. Ale to bylby dla nich wyrok smierci... Cesarski Saik! Slodki Sejenusie! Cnaiur chwycil go za ramiona. -To jest zdrada. Ikurei musi zabic kazdego, kto moglby swiadczyc przeciwko niemu. Zdajesz sobie z tego sprawe. Sanumnis skinal glowa. -Rozkaz ludziom z blyskotkami ukryc sie w budynkach wokol portu - nakazal Scylvend. -Powiedz im, ze musza zabic tylko po jednym z tamtych, zeby uwiezic Saik w porcie. Nie bedzie ataku bez wsparcia piechoty. Czarnoksieznicy wysoko sobie cenia wlasna skore. W oczach barona rozblyslo zrozumienie. Cnaiur zdawal sobie sprawe, ze Conphas zapewne rozkazal czarnoksieznikom pozostac na statkach. Nie byl az taki glupi, zeby narazac swe najcenniejsze i najdelikatniejsze narzedzia. Nie, z pewnoscia zamierzal wedrzec sie do miasta przez Zab. Nie zaszkodzi jednak, jesli Sanumnis i jego ludzie pomysla, ze cos na nim wymusili. W porcie znowu blysnelo. Z pewnoscia Tirnemus i jego ludzie - ci, ktorzy jeszcze zyli - uciekali do miasta. -Zrobi sie ciemno... - Barbarzynca przerwal, bo rozlegl sie loskot magicznej eksplozji. - Zrobi sie ciemno, zanim Nansurczycy zdolaja rozpoczac szturm na Zab. Wszyscy poza obserwatorami musza zejsc z murow. Trzeba sie wycofac do miasta. Sanumnis zmarszczyl brwi. -Czarnoksieznicy nic nam nie zrobia, dopoki bedziemy sie kryc wsrod ich wspolplemiencow - wyjasnil Cnaiur. - To daje nam nadzieje... -Nadzieje? -Musimy sprawic, zeby zaplacil krwia! Nie jestesmy jedynymi Ludzmi Kla. Baron nagle obnazyl zacisniete zeby. Scylvend ujrzal w jego oczach iskre, ktora pragnal rozniecic. Przebiegl wzrokiem wzdluz muru. Zwracaly sie ku niemu dziesiatki zaleknionych twarzy. Inni ludzie, glownie Ihunyeri, spogladali nan z dolu, z brukowanego dziedzinca Zeba. Raz jeszcze spojrzal na port. Pomaranczowo-czarne kleby dymu lsnily w blasku zachodzacego slonca. Podszedl do wewnetrznej krawedzi muru i rozpostarl szeroko ramiona. -Wysluchajcie mnie. Nie bede was oklamywal. Nansurczycy nie moga sobie pozwolic na dawanie pardonu, poniewaz musza ukryc prawde! Tej nocy wszyscy zginiemy! Pozwolil, zeby jego slowa wybrzmialy, przechodzac w cisze. -Nic nie wiem o waszym zyciu przyszlym. Nie znam tez waszych chciwych chwaly bogow. Wiem jedno: placzace wdowy beda mnie przeklinac! Pola przemienia sie w ugory! Synowie i corki pojda w niewole! Ojcowie popadna w rozpacz, wiedzac, ze ich rod wygasl! Dzisiejszej nocy wypale na Nansurium swe pietno i tysiace beda plakaly nad moim okrucienstwem! Iskra przerodzila sie w plomien. -Scylvend! - rykneli zolnierze. - Scylvend! *** Przed swieta wojna dziedziniec pod Zebem sluzyl jako rynek. Mial okolo dwudziestu sznurow dlugosci i ciagnal sie od podstawy barbakanu az po poczatek Szlaku. Po polnocnej stronie Szlaku stala stara ceneianska kamienica. U jej stop pelno bylo opuszczonych sklepow i straganow. Cnaiur ukryl sie naprzeciwko, w jednym z mniejszych budynkow po poludniowej stronie alei. Gdy tylko wychylil glowe, mogl zobaczyc blysk oreza licznych czekajacych w kamienicy zolnierzy. Male okienko w zachodniej scianie zapewnialo mu widok na zakurzony dziedziniec, ale poniewaz na niebie lsnil ksiezyc, wewnetrzny mur i barbakan byly jedynie plamami nieprzeniknionej czerni.Za jego plecami Troyatti szeptal do swych hemscilvarow, zaznajamiajac ich ze slabosciami nansurskich pancerzy oraz taktyki, o ktorych Scylvend opowiadal wczesniej jemu, Sanumnisowi, Tirnemusowi i Skaiwarze. Z zewnatrz dobiegaly krzyki nansurskich oficerow. Conphas konczyl przygotowania. Zgodnie z przewidywaniami Cnaiura czarnoksieznicy z Saiku nie chcieli zejsc z transportowcow. Znaczylo to, ze panuja nad portem i nad niczym wiecej. Nie spuszczajac oka z nadciagajacych kolumn - do tej pory zjawila sie farataska, horialska oraz slawna mossanska - barbarzynca rozproszyl grupy swych ludzi po otaczajacych Zab budynkach, rozkazawszy im uzbroic sie w tyle mlotow i kilofow, ile tylko zdolaja znalezc. W ciagu kilku godzin zwalili wiele murow, zamieniajac znaczny fragment zachodniej czesci miasta w labirynt. Potem wrocili po ciemku na pozycje i czekali cierpliwie. Cnaiur uswiadomil sobie, ze dunyain postapilby inaczej. Kellhus znalazlby jakis sposob - jakis fortel - ktory pozwolilby mu zdobyc przewage. Albo by uciekl. W Caraskandzie dotarl do zwyciestwa szlakiem cudow. Nie tylko zjednoczyl sklocone frakcje armii, ale umozliwil im zatriumfowanie nad przeciwnikiem. Tu jednak podobna sciezka nie istniala. Lub Scylvend nie potrafil jej odnalezc. Czemu wiec nie uciekl? Dlaczego zwiazal swoj los z ludzmi skazanymi na smierc? W imie honoru? Nie znal tego pojecia. W imie przyjazni? Byl wrogiem wszystkich. Rzecz jasna, mogl zawierac rozejmy, gdy lezalo to w obopolnym interesie, ale nie mialy wiekszego znaczenia. Nauczyl sie tego od Kellhusa. Zachichotal na glos, gdy to sobie uswiadomil. Swiat zakolysal sie nagle. Cnaiur poczul w sobie moc tak potezna, iz mial wrazenie, ze z jego ciala zaraz wyloni sie cos innego. Gdyby rozpostarl ramiona, moglby wyrwac z ziemi mury Jokthy i cisnac je pod sam horyzont. Nic go nie krepowalo. Ani skrupuly, ani instynkt, ani przyzwyczajenie, ani kalkulacja, ani nienawisc. Stal w miejscu polozonym poza poczatkiem i skutkiem. W miejscu, ktore nie lezalo nigdzie. -Ludzie zastanawiaja sie, co cie tak bawi, panie - odezwal sie ostroznie Troyatti. Cnaiur wyszczerzyl zeby w usmiechu. -To, ze kiedys zalezalo mi na zyciu. Gdy tylko wypowiedzial te slowa, wszedzie wokol rozleglo sie dziwne mamrotanie przypominajace brzeczenie owadow. Slowa owijaly sie wokol dzwiekow jak plomienie przeswiecajace przez dym. Samo ich sluchanie omal wypaczalo dusze, jakby sens przerodzil sie w fizyczna sile... Rozblyslo oslepiajace swiatlo. Mury zalal ogien, barbakan stal sie tarcza oslaniajaca ich przed oslepiajacym blaskiem. Jeden z obserwatorow spadl, plonac, na ziemie. Nadchodzili. Kolejny rozblysk wewnatrz barbakanu nakreslil na okutych zelazem wotach pajeczyne blyszczacych linii. W szczelinie miedzy skrzydlami bramy zaplonela zlota nic. W mgnieniu oka oba skrzydla wypadly z podwojow, uderzajac o krate. Zgrzytnelo zelazo, kamien pekl z trzaskiem. Znowu eksplozja. Rozlegl sie dzwiek przypominajacy granie rogu, z biegnacego dolem korytarza trysnelo swiatlo. Krata uderzyla o ceneianska kamienice. W gore buchnely kleby dymu, ogarniajac budynki i posuwajac sie naprzod Szlakiem. Cnaiur zamrugal, by usunac plamki z oczu. Wszystko przeslonila ciemnosc. Jego wojownicy kaslali i wymachiwali rekami, ale sie uspokoili, gdy dobiegl ich nasilajacy sie ryk. Zblizali sie ludzie... tysiace ludzi. Scylvend skinal dlonia, rozkazujac swoim zolnierzom skryc sie w mroku. Wydawalo sie, ze ryk trwa bez konca. Stopniowo stawal sie coraz glosniejszy. I glosniejszy. Z czarnej paszczy barbakanu wynurzyli sie Nansurczycy. Z wloczniami, z kwadratowymi tarczami. Kolejne szeregi piechoty wypadaly z wrzaskiem z tunelu. Zolnierze sformowali z obu flank sciany tarcz, roztrzaskali brame i wybiegli na Szlak. Cnaiur doskonale wiedzial jak ich szkolono. Mieli uderzac gwaltownie i wdzierac sie gleboko we flanke nieprzyjaciela, by odciac go od wspolplemiencow. "Madra wlocznia uderza w plecy" - powtarzali im oficerowie. To, co wydarzylo sie w ciagu kilku nastepnych uderzen serca, wygladalo absurdalnie. Kolejne szeregi mijaly ich opuszczona bude niczym blyszczace cienie. Setki Nansurczykow wypadly na Szlak. Ich helmy lsnily w blasku ksiezyca, a blade lydki tanczyly w polmroku. Z ciemnosci dobiegl pierwszy sygnal rogu. Rozczochrani Thunyeri wyskoczyli z okien kamienicy po drugiej stronie alei. Rozlegly sie ich przerazajace okrzyk bojowe. Szczeknela stal. Tarcze uderzyly o siebie. Potem wszystko zagluszyl bitewny zgielk. Nansurczycy zatrzymali sie i odwrocili. Garstka najbystrzejszych popatrzyla z lekiem na otaczajace ich ze wszystkich stron ciemne okna i otwory drzwi. Potem rog zagral po raz wtory. Cnaiur rzucil sie do ataku z okrzykiem bojowym ojcow na ustach. Uderzyli od tylu w zaskoczonych piechociarzy. Pierwszego przeciwnika trafil w szczeke, drugiego pod ramie unoszace wlocznie. W krotkim czasie zginely setki Nansurczykow. Wkrotce atakujacy z poludnia Conriyanie ujrzeli przed soba nacierajacych z polnocy Thunyeri. Zakrzykneli radosnie, ale Cnaiur uciszyl ich ogluszajacym wrzaskiem. -Kryc sie! Kryc sie! Znowu rozlegl sie niesamowity pomruk. Bitwa, ktora rozgorzala pozniej, nie przypominala zadnej z pamietanych przez Cnaiura. Nieprzenikniona ciemnosc nocy rozjasnialy wielobarwne czarnoksieskie swiatla. Zaskakiwal nieprzyjaciela i dawal sie mu zaskakiwac. Scigal go i uciekal przed nim przez labirynt ruin, a potem walczyl na otwartej przestrzeni, krzyzujac z Nansurczykami miecze i spluwajac krwia. Gdy tylko wrogowie zobaczyli Scylvenda, czy to w blasku ksiezyca, czy - co zdarzalo sie czesciej - plonacych budynkow, cofali sie przed nim trwoznie, atakujac tylko wloczniami. Conphas pragnal go dopasc. Cnaiurowi zabrakloby ramion na swazondy, ktore zdobyl tej nocy. Kiedy po raz ostatni widzial Skaiwarre, wodz-than z banda rozczochranych topornikow wycieli w pien kompanie piechoty i odwrocili sie na spotkanie szarzy kidruhilow. Sanumnis skonal w jego ramionach, kaszlac i plujac krwia. Wielu hemscilvarow z Troyattim zginelo pod deszczem czarnoksieskiego ognia. Nigdy sie nie dowie, jaki los spotkal Tirnemusa czy Saurnemmiego. Na koniec z garstka nieznajomych - trzema Conriyanami wygladajacymi w swych maskach bojowych jak niesamowite automaty i szescioma Thunyeri, z ktorych jeden zawiesil sobie u lnianych warkoczy suszone glowy Srancow - zostal wyparty z plonacego mlyna i znalazl sie na szerokich schodach pod ruinami fanimskiego zboru. Rabali i tlukli tlum napierajacych na nich Nansurczykow, az wreszcie przy zyciu zostali tylko Cnaiur i bezimienny Thunyer. Stali obok siebie, dyszac ciezko. Schody pod nimi zascielaly ciala. Konajacy poruszali jeszcze konczynami, bezladnie jak pijani. Caly swiat zbrukala krew. Wsrod zbierajacych sie na dole czarnych szeregow oficerowie wywrzaskiwali rozkazy. Widoczni na tle plonacego mlyna Nansurczycy rzucili sie do ataku. Norsiraj ryknal glosnym smiechem, wymachujac poteznym toporem. Nagle w szyje trafila go wlocznia i runal pod miecze napierajacych wrogow. Cnaiur zawyl w bojowym szale. Uderzali w niego drzewcami wloczni. Twarze mieli wykrzywione w grymasie strachu i desperacji. Scylvend skoczyl miedzy nich, tlukac na lewo i prawo. -Demon! - ryczal. - Demon! Na jego ramionach zaciskaly sie dlonie, ale on lamal nadgarstki i cial mieczem po twarzach i glowach. Lapali go za tulow, a on przetracal im karki i miazdzyl kregoslupy. Przelewal strugi krwi, przebijal jeszcze bijace serca. Caly swiat byl zrobiony z przegnilej skory, tylko on byl z zelaza. Tylko on. Byl jednym z Ludu. Nansurczycy odstapili nagle, cofneli sie przed ociekajacym krwia barbarzynca, kryjac sie za tarczami tych, ktorzy stali z tylu. Wydawalo sie, ze caly swiat ogarnal ogien. -Przez tysiac lat! - krzyczal. - Gwalcilem wasze zony! Dusilem dzieci. Zabijalem ojcow! -Uniosl miecz z ulamana klinga. Z lokcia skapywala mu krew. - Przesladowalem was przez tysiac lat! Odrzucil miecz, kopnal lezaca na posadzce wlocznie, zlapal ja w locie i cisnal w najblizszego zolnierza. Przebila tarcze i kirys, wyszla plecami. Cnaiur ryknal smiechem. Huk plomieni wzmocnil jego glos, nadajac mu moc czarnoksieska, budzaca lek. Nansurczycy krzykneli trwoznie. -Bierzcie go! - rozlegl sie wrzask. - Jestescie Nansurczykami! Nansurczykami! Ten znajomy glos dodal sil zolnierzom, wzmocnil ich swiadomoscia wspolnoty krwi. Cnaiur opuscil z usmiechem glowe. Ruszyli na niego, szli jak fala. Tlukl i szarpal, ale w koncu go zmeczyli Ogarnelo go odretwienie, oczy zaszly mu lzami. Nansurczycy przemienili sie w wyjace malpy. Doskakiwali i uderzali, doskakiwali i uderzali. Potem rozstapili sie, robiac przejscie dla swego niezwyciezonego arcygenerala. Dym zasnul firmament za piekna, posiniaczona twarza, przeslaniajac gwiazdy. Conphas mial w oczach niepokoj. Gleboki niepokoj. -A wiec jestes taki sam - warknal przez opuchniete usta. - Taki sam jak Xunnurit. Gdy ogarniala go ciemnosc, Cnaiur wreszcie wszystko zrozumial. Dunyain nie przyslal go tu po to, zeby zostal zabojca Conphasa... Mial sie stac jego ofiara. ROZDZIAL 8 Nadzieja jest niewiele wiecej niz zapowiedzia zalu. Tak brzmi pierwsza z lekcji, jakie daje nam historia.Casidas, "Annaly ceneianskie" Przypomniec sobie Apokalipse znaczy tyle samo, co ja przezyc. Dlatego wlasnie "Sagi" mimo ich piekna sa az tak monstrualne. Bez wzgledu na swe zapewnienia poeci, ktorzy je stworzyli, nie drza ani nie czuja zalu, lecz wyslawiaja. Drusas Achamian, "Kompendium pierwszej wojny swietej" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Xerash Na polecenie Wojownika-Proroka oddzialy swietej wojny kierowaly sie do punktu zbornego, ktorym byla Gerotha. Czarny mur kurtynowy miasta pierwszy ujrzal Soter zmierzajacy ze swymi Kishyatimi Szlakiem Herotyckim. Wladczy ainonski palatyn podjechal wprost do bramy, ktora Ludzie Kla pozniej nazwali Blizniaczymi Piesciami, i zazadal, by sapatiszach-gubernator przyszedl z nim rokowac. Xerashianie oznajmili mu, ze do zamkniecia bram sklonil ich jedynie strach przed okrucienstwami inrithich. Lord Soter ryknal glosnym smiechem i nie mowiac juz nic wiecej, wycofal sie na otaczajace miasto ziemie uprawne. Pierwszy oboz oblezniczy rozbil posrodku stratowanego pola trzciny cukrowej. Wojownik-Prorok pojawil sie rankiem nastepnego dnia, razem z Proyasem i Gotianem. Wieczorem Gerothanie przyslali poselstwo, by zobaczyc falszywego proroka, ktory powalil padyradze, oraz dobic targu. Nie byli sklonni targowac sie zbyt mocno. Sapatiszach Xerashu, Utgarangi, opuscil miasto przed kilku dniami razem z niedobitkami Kianow. Po paru godzinach poselstwo wrocilo do Blizniaczych Piesci, przekonane, ze nie ma innego wyjscia jak bezwarunkowa kapitulacja. Gothyelk dotarl noca na miejsce po dlugim forsownym marszu, prowadzac wieksza czesc Tydonnow. Rankiem ujrzeli gerothanskich poslow wiszacych na murach nad wielka brama. Ich trzewia opadaly ku samej ziemi. Zgodnie ze slowami kolaborantow, ktorym udalo sie uciec z miasta, noca doszlo do przewrotu przeprowadzonego przez kaplanow i oficerow lojalnych wobec kianenskich wladcow. Ludzie Kla rozpoczeli przygotowania do szturmu. Gdy Wojownik-Prorok podjechal do Blizniaczych Piesci, by zazadac wyjasnien, przywital go weteran, ktory przedstawil sie jako kapitan Hebarata. Przeklal Kellhusa jako falszywego proroka, z jadem, na jaki potrafia sie zdobyc jedynie starcy, grozac mu zemsta Jedynego Boga. Pod koniec owej tyrady ktos wystrzelil z kuszy... Wojownik-Prorok zlapal belt w locie tuz przed swa szyja. Uniosl go nad glowe, wywolujac powszechny zachwyt. -Uslysz mnie, Hebarato! - zawolal. - Od dzis zaczynam liczyc! Te tajemnicze slowa zaniepokoily nawet inrithich. Tymczasem Coitfius Athjeari zapuszczal sie coraz dalej na wschod ze swymi zaprawionymi w bojach gaenryjskimi rycerzami. Na pierwszy kianenski patrol natkneli sie na poludnie od miasta Nebethra. Po krotkiej walce Kianowie poszli w rozsypke i uciekli w strone Chargiddo. Galeocki hrabia dowiedzial sie od przesluchiwanych jencow, ze sam Fanayal przebywa w Shimehu, choc nikt nie wiedzial, czy zamierza tam pozostac. Kianowie twierdzili, ze nakazano im zebrac informacje na temat miejsc uwazanych przez inrithich za swiete. Wedlug slow jednego z jencow padyradza mial nadzieje, ze sprofanowanie tych miejsc "sprowokuje falszywego proroka do nierozwaznych uczynkow". Ta wiadomosc gleboko zaniepokoila mlodego, poboznego hrabiego. Noca urzadzil ze swymi kapitanami narade, podczas ktorej postanowili, ze jesli ktos ma sie dac sprowokowac do lekkomyslnych postepkow, tym kims powinien byc Coithus Athjeari. Korzystajac z odpisow antycznych nansurskich map, wytyczyli trase laczaca swiete miejsca. Nastepnie uklekli, by odmowic Modlitwe Swiatynna, i wrocili do swych zakutych w zbroje wspolplemiencow czekajacych przy ogniskach. Z mroku wyprowadzono eumarnanskie i mongileanskie rumaki. Rycerze dosiedli ich posrod licznych krzykow, po czym zamilkli i ruszyli bez slowa miedzy skapane w blasku ksiezyca wzgorza. Tak rozpoczela sie pielgrzymka Athjeariego. Hrabia najpierw udal sie do polozonego u stop Betmulli Chargiddo. Od chwili przekroczenia granicy Xerashu Ludzie Kla czesto slyszeli o tej starozytnej fortecy i Wojownik-Prorok rozkazal Athjeariemu sporzadzic raport na jej temat. Hrabia wyslal poslancow ze szkicami i opisami, po czym ruszyl w dalsza droge, dwukrotnie zaskakujac i rozpraszajac Kianow jadacych pod sztandarem Cinganjehoia. Znalezli polozona na szczycie wzgorza wioske, w ktorej znajdowalo sie sanktuarium Muselaha, gdzie Ostatni Prorok przywrocil wzrok Horomonowi. Z gmachu zostaly tylko dymiace ruiny. Na gruzowisku wszyscy zlozyli straszliwa przysiege. Do tego czasu niemal wszystkie oddzialy swietej wojny dolaczyly juz do swych braci pod murami Gerothy. Fakt, ze Xerashianie nie probowali wycieczek, swiadczyl o ich slabosci, wiec na radzie Wielkich i Pomniejszych Imion Hulwarga i Gothyelk domagali sie natychmiastowego szturmu. Wojownik-Prorok skarcil obu, mowiac, ze sklania ich do pospiechu bliskosc celu, a nie wiara we wlasne sily. -Gdy nadzieja gorzeje jasnym plomieniem - rzekl - cierpliwosc szybko pada jego ofiara. Potem wyjasnil, ze musza tylko troche zaczekac, a miasto upadnie samo. *** Muzyka. To byla pierwsza rzecz, jaka uslyszala Esmenet dnia, gdy zaczela czytac "Sagi".Zatrzymala sie w momencie swiadomosci, ktory nastepuje zaraz po przebudzeniu, gdy przytomnosc jest bolesnie pelna. Slyszala muzyke. Usmiechnela sie sennie, poznajac ja. Bebnienie palcami, rwane poruszenia smyczka, smiale i dramatyczne. Uzmyslowila sobie, ze to kianenska muzyka brzmi w jednym z licznych pomieszczen Umbiliki. -Tak! Tak! - zawolal ktos stlumionym glosem, gdy koncert trwal dalej. Wytezyla sluch, w nadziei ze uslyszy jego glos, chocby nawet zagluszony muzyka i dzwiekami budzacego sie obozu. Wydawalo sie, ze Kellhus zawsze przemawia w przerwach miedzy dzwiekami. Piesn ucichla nagle, zagluszyly ja smiechy i sporadyczne oklaski. To byl poranek czwartego dnia, jaki spedzali pod nieustepliwymi murami Gerothy. Esmenet zwymiotowala i wmusila w siebie sniadanie. Potem niewolnice zajely sie jej ubiorem. Yel i Burulan przewracaly pogardliwie oczami, gdy Fanashila wyjasniala, skad sie wziela niedawna muzyka. Wciaz sie zacinala, ale mowila po sheyicku coraz lepiej. Trzej xerashianscy jency, ktorzy sluzyli w obozie jako tragarze, poprosili Gayamakriego o szanse zademonstrowania swych muzycznych umiejetnosci. Co wiecej, ciagnela dziewczyna, jeden z nich byl jeszcze przystojniejszy niz "Poyus", jak zwala conriyanskiego ksiecia. Yel skwitowala te slowa glosnym smiechem. -Niewolnik moze sie ozenic z niewolnica, prawda, pani? - zapytala po chwili Fanashila. Esmenet usmiechnela sie, ale nagle uklucie w gardle nie pozwolilo jej na nic wiecej niz skinienie glowa. Potem poszla odwiedzic Moenghusa, narazajac sie na zlowrogie spojrzenia Opsary. Jak zwykle zdumial ja fakt, ze chlopczyk z dnia na dzien wydaje sie wiekszy, unikala jednak patrzenia w jego turkusowe oczka. Ich kolor nadal sie nie zmienial. Wspomniala Serwe i przeklela sama siebie za to, ze nie czuje po niej zalu. Potem pomyslala o iskrze, ktora rozjarzyla sie w jej macicy. Kapitan Heorsa przekazal jej najnowsze informacje dotyczace oblezenia, po czym poszla z Werjauem wysluchac streszczenia raportow. Wszystko z pozoru wygladalo jak co dzien: od incydentow, jakie sie wydarzyly, az po zwyczajne problemy zwiazane z utrzymywaniem siatki obserwatorow w maszerujacej armii. Wszyscy juz nauczyli sie miec na bacznosci, ale wygladalo na to, ze codziennie ktos znika, a ktos inny sie pojawia. Pomijajac xerashianskich muzykow, jedyna interesujaca sprawa dotyczyla lorda Uranyanki i jego moserothanskich wasali. Choc Uranyanka publicznie pokajal sie za masakre, ktorej dopuscil sie pod Sabothaw, w prywatnych rozmowach nadal judzil przeciwko Wojownikowi-Prorokowi. Byl czlowiekiem zlym i glupim. Esmenet nieraz juz radzila, by go aresztowac, ale Kellhus uwazal, ze ainonski palatyn jest zbyt wazny i nalezy go pozyskac, a nie karcic. Obowiazki przelozonej Wtajemniczonych zajely jej czas az do popoludnia. Przywykla juz do nich i zaczely ja nudzic, zwlaszcza sprawy administracyjne. Niekiedy lapala sie na tym, ze obrzuca mezczyzn zblazowanym spojrzeniem dziwki oceniajacej potencjalnych klientow. Nagle uswiadamiala sobie, jak jest ubrana i jaki dzieli ich dystans. Czula sie wowczas nienaruszalna na sposob, od ktorego po skorze przebiegal jej dreszcz. Wszystkie te akty, ktorych nie mogli popelnic, miejsca, ktorych nie wolno im bylo dotknac... Niedozwolone czyny jakby sie nad nia unosily niby calun dymu. Jestem zakazana, myslala wowczas. Nie potrafila pojac, dlaczego czuje sie z tego powodu taka czysta. Poznym popoludniem wprawila Proyasa w konsternacje, zartem nazywajac go lordem Poyusem podczas dlugiej rozmowy na temat najnowszych informacji dostarczonych przez wywiad. Uswiadomila sobie jednak, ze jej zarciki do niego nie docieraja - byl Conriyaninem i z tego powodu przykladal wielka wage do dobrego wychowania, w dodatku wciaz zalowal ich dawnej wrogosci. Rozstali sie z wyraznym zazenowaniem. Nastepnie Werjau podzielil sie z nia nowymi informacjami dotyczacymi xerashianskich muzykow, po czym udalo sie jej wreszcie uciec od Wtajemniczonych i ich niezliczonych prosb. Przekonala sie wowczas, ze nie ma nic do roboty. To wlasnie sklonilo ja do zajecia sie "Sagami". Nadal uwazala, ze czyta dla wprawy, choc od pewnego czasu przychodzilo jej to wlasciwie bez wysilku. Nie tylko szukala okazji, by to robic, ale zaczela spogladac na swa skromna kolekcje zwojow i kodeksow z taka sama typowa dla skapcow pasja, z jaka patrzyla na swa szkatulke z kosmetykami. Jednak szminki uspokajaly jedynie obawy jej poprzedniej osobowosci, a ksiegi byly czyms zupelnie innym. Nie tylko pozwalaly jej odetchnac swobodniej, ale ja przeksztalcaly. To bylo tak, jakby wypisane inkaustem znaki byly szczeblami drabiny albo rozwijajacym sie bez konca sznurem pozwalajacym jej wspinac sie coraz wyzej i siegac wzrokiem wciaz dalej i dalej. -Widze, ze juz przyswoilas sobie lekcje - zauwazyl Kellhus jednego z tych rzadko sie zdarzajacych porankow, gdy jadl z nia sniadanie. -A jaka to lekcja? -Taka, ze lekcjom nigdy nie ma konca. - Rozesmial sie, ostroznie popijajac lyk goracej herbaty. - Niewiedza jest nieskonczona. -Jak wiec ktokolwiek moze byc czegos pewien? - zapytala z powaga polaczona z zachwytem. Usmiechnal sie do niej na ten swoj diaboliczny sposob, ktory tak uwielbiala. -Im sie wydaje, ze mnie znaja. Rzucila w niego poduszka. To dopiero byl prawdziwy cud. Rzucac poduszka w proroka! Uklekla przed ozdobiona plytkami z kosci sloniowej skrzynka, w ktorej trzymala swa biblioteke, i odsunela pokrywe. Jak zwykle zachwycil ja zapach impregnowanych opraw. W srodku bylo niewiele ksiag. Fanimowie z Caraskandu nie interesowali sie dzielami balwochwalcow, nie wspominajac juz o ich przekladach na sheyicki. Poniewaz jej niewolnice nie umialy czytac, byla zmuszona sama spakowac ksiegi, przegladajac regaly i stojaki na zwoje w komnacie, ktora przedtem nalezala do Achamiana. Zabrala "Sagi" z pewna niechecia, a teraz, gdy zauwazyla zwoje lezace pod ksiega Protathisa, znowu poczula te same opory. Skrzywila sie ze zloscia, uniosla zwoje i zabrala je ze soba do loza, zdumiewajac sie, ze Apokalipsa moze byc tak lekka. Oparla sie o ulubiona beczulkowata poduszke, a potem, przebiegajac palcami po zwoju, ktory wkrotce miala rozwinac, zauwazyla tatuaz na grzbiecie swej lewej dloni. Stal sie dla niej czyms w rodzaju amuletu albo totemu, jej wlasna wersja zwoju przodkow. Tamta kobieta, sumnijska nierzadnica, ktora wystawiala przez okno gole nogi, byla teraz dla niej kims obcym. Moze laczyla je ze soba krew, ale niewiele poza tym. Nedza, smrod, ponizenie i ciemnota - wszystko jakby swiadczylo przeciwko dawnej Esmenet. Tamta dziwka z pewnoscia zaplakalaby z zachwytu na widok symboli sprawowanej przez nia obecnie wladzy. W koncentrycznej piramidzie nowo narodzonych i sedziow, ktora Kellhus nalozyl na stare hierarchie shrialu i kultu, jako malzonka proroka i przelozona Wtajemniczonych zajmowala drugie pietro od gory. Jej polecenia wykonywal Gayamakri. I Gotian. I Werjau... Nawet potentaci, tacy jak Proyas czy Eleazaras, musieli pochylac przed nia glowe, dotykajac podbrodkiem piersi. Napisala jnan na nowo! A Kellhus obiecal jej, ze to dopiero poczatek. Byla tez sila jej wiary. To wlasnie najtrudniej byloby zrozumiec dawnej Esmenet, cynicznej nierzadnicy. Jej swiat byl mroczny, kaprysny i znaczenie mieli w nim wylacznie ci, ktorzy w jakis sposob przyciagneli chimeryczna uwage bogow. Dawna Esmenet nie mialaby szans pojac gleboko zakorzenionej bojazni towarzyszacej teraz kazdemu uderzeniu jej serca. Z pewnoscia wzbudziloby to jej kurewska ostroznosc, a gdyby mialy okazje porozmawiac w cztery oczy, doradzalaby swemu nowemu wcieleniu zwatpienie i nieufnosc. Wsrod jej klientow trafialo sie zbyt wielu kaplanow. Dawna Esmenet nigdy by nie zaakceptowala porozumienia nieodroznialnego od zaufania. Jesli zas chodzi o ciaze, mysl, ze nosi w lonie nie tylko syna, lecz rowniez przeznaczenie, skwitowalaby smiechem. Esmenet nie watpila, ze jej dawne wcielenie najbardziej zachwycilaby zdobyta przez nia wiedza. Pod tym jednym wzgledem zawsze byla wyjatkowa. Bardzo nieliczni zastanawiali sie nad swa ignorancja rownie gleboko. Zarozumialosc sprawiala, ze cenili tylko to, co juz wiedzieli. A poniewaz znaczenie moglo sie rodzic jedynie z tego, co juz znali, zawsze byli przekonani, ze wiedza wszystko, znaja odpowiedz na kazde pytanie. Na reszte pozostawali obojetni. Jej swiat, pomimo swego ogromu i wspanialosci, byl jedynie uluda. Dlatego wykorzystywala klientow jako okna do roznych zakamarkow swiata. Achamian stal sie dla niej oknem prowadzacym w przeszlosc. A teraz Kellhus... Wojownik-Prorok zinterpretowal caly swiat na nowo, siegajac az do jego fundamentow. Swiat, w ktorym wszyscy byli niewolnikami wiecznych powtorzen, blizniaczych monstrow obyczaju i pozadania. W tym swiecie przekonania nie sluzyly prawdzie, ale tym, ktorzy mieli wladze. Dawna Esmenet bylaby zdumiona, a nawet oburzona. Ale z czasem by uwierzyla. Na swiecie rzeczywiscie zdarzaly sie cuda, ale ich swiadkami byli wylacznie ci, ktorzy osmielili sie wyrzec dawnych nadziei. Esmenet zaczerpnela gleboko tchu i rozwiazala rzemyk pierwszego zwoju. Podobnie jak "Trzecia analiza", "Sagi" byly jednym z dziel, o ktorych slyszeli nawet niepismienni ludzie z kasty wyrobnikow, tacy jak ona. Czula sie dziwnie, wspominajac siebie, zanim poznala Achamiana i Kellhusa. Fraza "Starozytna Polnoc" zawsze wydawala sie jej podniosla i gleboka. Przygniatala zimnym ciezarem inne znane jej nazwy, symbolizowala utrate, pyche i nieublagany osad wiekow. Dla Esmenet wowczas Nie-Bog, Apokalipsa i Proba byly ciekawostkami. Starozytna Polnoc byla konkretnym miejscem, czyms, co mozna wskazac palcem. Z jakiegos powodu wszyscy sie zgadzali, ze jest to jedna z nazw, ktorym towarzyszy aura grozy i przeznaczenia, jak "Scylvendzi" albo "Kiel". O "Sagach" Esmenet cos tam slyszala. Rzecz jasna, ksiazki wydawaly sie jej czyms przerazajacym, ale tylko w taki sposob, jak weze mieszkancom miast. Grozba, ktora mozna ignorowac. Gdy Achamian wspominal o "Sagach", zawsze wypowiadal sie o nich lekcewazaco. Utrzymywal, ze uczonemu powiernikowi przypominaja perly zdobiace szyje trupa. Mowil o Apokalipsie i o Nie-Bogu takim samym tonem, jakim inni opowiadali o klotniach z krewnymi. A jej wlosy czesto stawaly deba. Dzieki Achamianowi nazwa "Starozytna Polnoc" stala sie dla Esmenet bliska i dobrze zrozumiala. Przerodzila sie w niewyczerpana litanie zawiedzionych nadziei. W porownaniu z tym "Sagi" mogly sie wydawac glupie, moze nawet zbrodnicze. W rzadkich okazjach, gdy slyszala, ze ktos o nich wspomina, usmiechala sie w duchu ze wzgarda. Co mogli o tym wiedziec? Nawet ci, ktorzy umieli czytac... Choc jednak dowiedziala sie wiele o Apokalipsie, pozostawalo faktem, ze o samych "Sagach" nie wiedziala nic. W chwili, gdy bardzo ostroznie rozwinela pierwsza czesc zwoju, uswiadomila sobie z wielka sila skale tej niewiedzy. Ze zdziwieniem przekonala sie, ze choc "Sagi" maja jeden tytul, skladaja sie z odrebnych dziel napisanych przez roznych autorow. Tylko dwoch z nich - Heyorthaua i Nau-Ganora - znala z imienia. W sumie bylo dziewiec sag. Potem sie dowiedziala, ze niektore z nich byly wierszowanymi eposami, inne zas spisanymi proza kronikami. Po raz kolejny napotkala zlozonosc tam, gdzie spodziewala sie prostoty. Czyz nie bylo tak zawsze? Nie miala pojecia, skad Kellhus wzial ten zwoj - bardzo stary, pokryty starannie kaligrafowanymi literami. Z pewnoscia stanowil dume biblioteki jakiegos niezyjacego juz uczonego. Pergamin byl miekki i wolny od plam. Zarowno charakter pisma, jak i slownictwo oraz ton objasnien tlumacza sugerowaly, ze ten zwoj powstal dla czytelnika o duzej wrazliwosci. Po raz pierwszy w zyciu uswiadomila sobie, ze historia, ktora czyta, sama jest czescia historii. Nigdy dotad nie przychodzilo jej do glowy, ze spisane opowiesci moga rowniez byc czescia tego, co opisuja. Zawsze wydawaly sie jej czyms... zewnetrznym wobec opisywanego swiata. To bylo dziwne wrazenie. Lezala na swym malzenskim lozu z glowa wsparta na jedwabnych poduszkach, a przed nia spoczywal otwarty zwoj. Przeczytala inwokacje. Gniewna bogini! Spiewaj o naszej ucieczce Od ojcow i synow. Bogini, ukryj swa boskosc! Przed spojrzeniem czyniacym glupcow krolami, Przed wzrokiem obracajacym dusze w trupy. Otwieramy usta, rozposcieramy ramiona, blagajac cie: Zaspiewaj nam koniec swej piesni. Wszystko wokol niej - baldachim, mroczne nisze za parawanami, wiszace plachty zaslon - zniknelo. Uswiadomila sobie, ze czytanie moze przenosic w inne miejsce. Czynic bliskie otoczenie przezroczystym, uwidaczniac to co starozytne i odlegle. Zrywac wiez miedzy zmyslami a "tutaj", zamieniajac je we "wszedzie". Uwalniac chwile obecna z klatki terazniejszosci, nadajac jej aspekt wiecznosci. Zdumiona tymi faktami Esmenet zaglebila sie w pierwsza z "Sag", "Kelmariade". Czytanie szlo jej z trudnoscia. Towarzyszylo mu tez dziwnie erotyczne odczucie, jakby - pomijajac nawet onanistyczna samotnosc towarzyszaca tej czynnosci - wysilek zrozumienia swiatopogladu starozytnego pisarza byl zbyt intymny, wrecz cielesny. Gdy sobie uswiadomila, ze "Kelmariada" jest w rzeczywistosci historia Anasurimbora Celmomasa, zaparlo jej dech w piersiach. Wtedy tez rozjarzyly sie w niej pierwsze iskierki leku. Ta historia mowila nie tylko o snach Achamiana, lecz rowniez o przodkach Kellhusa. Opisywane w niej miejsca i czasy nie byly az tak odlegle, jak tego pragnela. Zorientowala sie, ze nawet w owych czasach Dalekiego Antyku dynastia Anasurimborow byla juz uwazana za starozytna i czcigodna. W strofach ciagle pojawialy sie nazwy i imiona - Condyjskie Jarzmo, Krolowie-Bogowie Umerau, Gwalt na Omindalei - o ktorych nic nie wiedziala. Zawsze uwazala Pierwsza Apokalipse za poczatek, nie koniec historii. Po raz kolejny to, co wydawalo sie proste i monolityczne, okazalo sie domostwem o wielu izbach. Narodzinom Celmomasa II towarzyszyl zlowrogi omen, martwo urodzony blizniaczy brat Huormomas. Jego rozowy placz nie obudzil brata z sinego snu... Ten wers przywolal u niej niespokojne mysli o Serwe i Moenghusie. Sposob, w jaki poeta uzywal tego makabrycznego obrazu, by wytlumaczyc bezlitosna twardosc oraz madrosc najwyzszego krola, wzbudzil w niej niewytlumaczalny lek. Poeta zapewnial, ze Huormomas zawsze towarzyszyl bratu, wypelniajac jego serce chlodem i pobudzajac jego intelekt: Zlowrogi krewniaku mrozacy kazde jego slowo! Mroczne odbicie! Nawet wodzowie otulaja sie plaszczami, Gdy ujrza twoj cien w oku swego pana. Potem dziwna intensywnosc towarzyszaca wszystkiemu od samej mysli o czytaniu "Sag" az po ciezar zwojow w jej dloniach przerodzila sie w cos w rodzaju przymusu. To bylo tak, jakby drugi glos szeptal do niej czytane slowa. W pewnej chwili zerwala sie nawet z loza i przystawila ucho do haftowanej sciany namiotu. Jak wszyscy, lubila opowiesci. Wiedziala, co to znaczy napiecie, znala uczucie towarzyszace probom odgadniecia zakonczenia. To jednak bylo cos innego. Glos, ktory slyszala w duszy, nie mowil o dramatycznym zwrocie akcji ani o szczesliwym zakonczeniu niebezpiecznej przygody. Przemawial do niej jak zywa osoba. Nastepne cztery dni byly dla Esmenet trudne. Zazdrosc, morderstwa, gniew i przede wszystkim zaglada... Dala sie pochlonac Pierwszej Apokalipsie. Szybko uswiadomila sobie, ze pomimo rozmow z Achamianem jej znajomosc dawnych wojen jest zaledwie wyrywkowa. "Kelmariada" byla opowiescia o zyciu najwyzszego krola Kuniuri, zaczynala sie od zlowrogich ostrzezen jego magicznego doradcy, Seswathy, a konczyla jego smiercia na polach Eleneotu. Mozna powiedziec, ze poczatek przypominal zwyczajna opowiesc: Seswatha, zwiastun zguby, jedyny potrafi trafnie odczytac znaki. I Celmomas, arogancki krol potrafiacy dostrzec jedynie to, co lezy w jego interesie. Najwyrazniej w dawno minionych czasach dzialajaca w ukryciu gnostycka szkola Mangaecca zdolala przebic sie przez starozytna zaslone, za ktora nieludzcy Quya ukryli MinUroikas, legendarna twierdze Inchoroi. Gdy Celmomas byl jeszcze mlody, do Seswathy, przyjaciela z dziecinstwa i wezyra najwyzszego krola, przybyli emisariusze Nil'giccasa, krola Nieludzi z Ishterebinth. Nieludzie niepokoili sie, ze Inchoroi, ktorych w dniach Cu'jary Cinmoia rozpedzili na wszystkie strony swiata, znalezli droge powrotu do Min-Uroikas i wznowili swe przerazajace badania, wspoldzialajac z Mangaecca. Poslowie przekazali pogloski, jakie wydobyli z dawno juz niezyjacych jencow. Opowiedzieli o Nie-Bogu. Seswatha rozpoczal Dlugi Spor, probe przekonania starozytnych norsirajskich krolow, ze nadchodzi Apokalipsa. Choc nie byl bohaterem zadnej z sag, pojawial sie czesto we wszystkich, jakby nieustanny nurt wydarzen co chwila wynosil go na powierzchnie. W "Kelmariadzie" byl postacia pierwszoplanowa, wiernym towarzyszem poteznego, ale niestalego krola. To samo dotyczylo "Kayutiady", wierszowanego eposu opiewajacego najmlodszego i najslawniejszego syna Celmomasa, Nau-Cayutiego. Seswatha byl jego nauczycielem i zastepowal mu ojca. W "Ksiedze generalow", spisanej proza relacji z wydarzen, ktore nastapily po smierci NauCayutiego, na kolejnych naradach jego glos rozbrzmiewal najsilniej i budzil najgwaltowniejsze sprzeciwy. W "Trysiadzie", wierszowanej opowiesci o zagladzie Tryse, byl swiatlem gorejacym na murach, swym czarnoksieskim ogniem stracal smoki z nieba. W "Eamnoriadzie" byl knujacym spiski cudzoziemcem, ktory bez wzgledu na swe szumne deklaracje umknal przed nadciagajacym Nie-Bogiem. W "Roczniku Akksersji" byl wcieleniem nadziei, Uniesiona Tarcza wielkiego krola Cundraula III. W "Roczniku Sakarpus" byl oblakanym uchodzca, ktorego skazano na wygnanie, gdy przeklal krola Hurutha V za to, ze nie uciekl do Mehtsoncu ze Skarbcem Chorae. W "Anaxiadzie", wielkiej, tragicznej sadze o upadku Kyraneas, byl zbawca swiata dzierzacym Czapla Wlocznie. Otaczany podziwem badz nienawiscia, Seswatha stanowil os, wokol ktorej obracaly sie wydarzenia, byl prawdziwym bohaterem "Sag". I za kazdym razem, gdy Esmenet natrafila na jego imie, wstrzymywala oddech i myslala: Achamian! Nielatwo bylo czytac o wojnie, nie wspominajac juz o Apokalipsie. Bez wzgledu na to, jak wiele miala zajec, przed oczami duszy wciaz miala obrazy z "Sag": Srancowie uzbrojeni w zuchwy, ktore przed chwila odcieli swym ofiarom. Pozar Biblioteki Sauglijskiej i smierc tysiecy ludzi, ktorzy szukali schronienia w jej swietych murach. Mur Umarlych, plaszcz z trupow narzucony na umocnienia Dagliash od strony morza. Ohydne Golgotterath o zlotych rogach wznoszacych sie ku mrocznemu niebu na podobienstwo gor. I Nie-Bog, Tsurumah, ogromna, kreta wieza z czarnego wichru... Wojna i znowu wojna, tak wiele wojny, ze mogla pochlonac kazde miasto, kazde domostwo, wciagnac wszystkich niewinnych - nawet nienarodzonych - w swa bezlitosna paszcze. Mysl o tym, ze Achamian musial nieustannie ogladac to wszystko na nowo, budzila w Esmenet poczucie winy. Co noc widzial, jak caly horyzont wypelniaja hordy Srancow; kulil sie przed opadajacymi z czarnobrzuchych chmur smokami. Co noc byl swiadkiem tego, jak Tryse, Swieta Matka Miast, splywala krwia swych dzieci. Co noc doslownie przezywal na nowo straszliwe narodziny Nie-Boga, slyszal matki placzace nad martwo urodzonymi synami. Z jakiegos niedorzecznego powodu nasunelo jej to mysl o jego padlym mule, Brzasku. Nigdy dotad nie rozumiala, jak wielkie znaczenie musialo miec dla niego to imie. Jak bolesna nadzieje wyrazalo. Uswiadomila sobie z pewna doza przerazenia, ze nigdy dotad nie rozumiala Achamiana. Wykorzystywano go noc po nocy. Pomiatal nim potezny glod, starodawny i pozadliwy. Jak dziwka mogla nie zauwazyc, ze jego dusze gwalcono raz po raz? Jestes moja jutrzenka, Esmi. Moim swiatlem dnia. Co to moglo znaczyc? Jakie znaczenie dla czlowieka, ktory raz po raz ogladal zaglade wszystkiego, mialy jej pieszczoty? Gdzie znajdowal odwage? Zaufanie? Bylam jego jutrzenka. Esmenet nagle olsnilo. To wrazenie nia zawladnelo i na dziwny sposob zywych dusz probowala sie przed nim oslonic. Bylo juz jednak za pozno. Wydawalo sie, ze po raz pierwszy wszystko pojmuje. Jego niecierpliwosc. Desperackie pragnienie, by mu wierzono. Rozpaczliwa milosc. Krotkotrwale wspolczucie. To byly cienie Apokalipsy. Widzial upadek calych panstw, co noc tracil wszystko, co kochal, wszystko, co bylo piekne... To cud, ze nadal potrafil kochac, ze rozumial, co znacza milosierdzie i litosc... Jak mogla uwazac go za slabego? Wszystko zrozumiala i przerazila sie, albowiem zrozumienie zanadto przypominalo milosc. Noca snila, ze unosi sie nad glebina morza. Przerazenie ciazylo jej jak kamienie przywiazane do nog. Gdy jednak spojrzala w glab, widziala tylko cienie w coraz mroczniejszej wodzie. Rzucaly na nia czar. Byly ogromne i ociezale, owijaly sie wokol jakichs przerazajacych ksztaltow. Jej oczy przyzwyczajaly sie powoli do ciemnosci i monstrualne sylwetki stawaly sie coraz wyrazniejsze. Nigdy jeszcze nie czula sie taka mala i bezbronna. Spokojne, lsniace zielonym blaskiem w promieniach slonca morze ciagnelo sie po horyzont we wszystkie strony. W dole czekaly czarne kipiace odmety. Rytmiczne ruchy. Wielkie, biale jak mleko oczy. Palisady polprzezroczystych zebow. A tam, nagi i blady, unoszacy sie bezwladna jak klaczek... Achamian. Jego martwe ramie kolysalo sie w rytm pradu. Obudzila sie, dyszac i drzac, w perfumowanych objeciach Kellhusa Uspokoil ja, odgarnal wlosy z jej oczu i wyjasnil, ze to byl tylko koszmar. Esmenet wstrzasnela desperacja, z jaka go obejmowala. -Nie chce sie toba dzielic - wyszeptala, calujac miekkie loki na jego karku. -Ja toba tez nie. Nigdy mu nie wyznala, ze pocalowali sie z Achamianem owej straszliwej nocy, po spotkaniu z Proyasem i Xinemusem. Nie bylo to jednak miedzy nimi tajemnica - po prostu czyms, o czym nie wspomniala. Poswiecila wiele godzin na roztrzasanie przyczyn jego milczenia, a jeszcze wiecej na przeklinanie wlasnego. Dlaczego Kellhus, ktory zawsze wyciagal z niej prawde o jej wszystkich slabosciach, te jedna chwile pominal milczeniem? Nie smiala go o to zapytac. Zwlaszcza nie wtedy, gdy czytala "Sagi". Teraz widziala spustoszone miasta, plonace swiatynie, szeregi trupow zascielajace drogi, ktorymi pedzono niewolnikow do Golgotterath. Podazala za nieobliczalnymi Nieludzmi, ktorzy krazyli po okolicy, polujac na niedobitki. Widziala Srancow wykopujacych martwo urodzone dzieci, by palic je na wysokich stosach. Przygladala sie temu z daleka - przybyla z gora dwa tysiace lat za pozno. Nigdy nie czytala nic rownie mrocznego i pelnego rozpaczy, a zarazem tak wspanialego. To bylo tak, jakby do cudownej karafki nalano trucizny. Tak wygladaja jego noce, myslala raz po raz. Choc probowala wygnac te slowa ze swego serca, powracaly uparcie, zimne jak oskarzycielska prawda, nieublagane jak choroba, na ktora zasluzyla. A ja bylam jego jutrzenka. Pewnego wieczoru, na krotko przed ukonczeniem ostatniej piesni, wpadla przypadkiem na Achamiana, ktory siedzial za przekrzywionym kamiennym stolem, moczac nogi w zielonych wodach Nazimelu. Poczula nagla i prosta radosc, a zaraz potem trwoge, rownie nagla i znacznie bardziej skomplikowana. Moglaby zawolac: "Chcesz zatruc rzeke, czy co?" albo cos w tym rodzaju, gdyz odor swiadczyl, ze czarnoksieznik nie myl sie juz od dawna. Albo usiasc obok niego, by przerzucac sie glupimi zarcikami i zanurzyc nogi w wodzie. Albo zakrasc sie do niego od tylu i krzyknac mu prosto do ucha: "Uwaga!". Teraz jednak wydal sie jej niebezpieczny. Czyja to byla wina, ze uwazala go za zmarlego? Gdyby tylko zostal z nia, gdyby Xinemus nic nie wspomnial o bibliotece, gdyby nie zatrzymala dloni nieco za dlugo na podolku Kellhusa... Poczula, ze jej serce zwolnilo ze strachu. Esmi, to ja... - powiedzial jej, gdy wrocil z martwych. To ja. Paru Thunyeri rozbieralo sie na brzegu, podskakujac przy sciaganiu nogawic. Jeden wbiegl z wrzaskiem na glaz i skoczyl do lsniacej w blasku slonca rzeki. Na drugim brzegu, gdzie woda pluskala na kamienistych plyciznach, kobiety - niewolnice piorace ubrania - lapaly sie za boki ze smiechu. Thunyer wynurzyl sie z triumfalnym rykiem na powierzchnie w miejscu, do ktorego siegaly cienie rosnacych na drugim brzegu drzew catalpa. Achamian pozostal obojetny na ten rwetes. Pochylil sie nad rzeka, zeby nabrac w dlonie odrobine wody. Ochlapal nia twarz, skrzywil sie i zamrugal. Jego czarna, krecona broda rozblysla w blasku slonca. Wpatrzyl sie w wode oszolomiony, zamknal oczy. Esmenet miala wrazenie, ze obudzila sie nagle, jakby minione miesiace byly jedynie koszmarem. Nigdy nie ulegla Kellhusowi. Nigdy nie wyrzekla sie Achamiana. Moglaby zawolac do niego: "Akka!". Ale to nie byl sen. Kellhus przesunal ciepla dlon z jej ramienia na piers. Wciagnela gwaltownie powietrze, gdy uszczypnal jej sutek. Potem reka powedrowal wzdluz brzucha ku gladkiej jak kosc krzywiznie biodra, przesunal po zewnetrznej stronie uda, okrazyl je i znalazl sie... wewnatrz. Uniosla i rozlozyla nogi... a Akka plakal, lapiac sie za brode z groza i niedowierzaniem. -Esmi! - krzyczal... wrzeszczal. - Esmi, prosze! To ja! To ja! Zyje. Lzy przemienily go w plame koloru sepii. Stala na kamienistym gruncie, a mimo to spadala w przepasc. Uswiadomila sobie, ze jej zdrada jest bezdenna, jej niewiernosc nie ma sobie rownych. Klebiace sie w glowie mysli, rumieniec, ktory pokryl jej twarz i uda owego popoludnia, gdy Kellhus przypadkiem musnal jej piers. Walace jak mlot serce, bolesny oddech noca, gdy stwardnial mu pod jej dotykiem. Skrywane spojrzenia, bezwstydne marzenia. Zachwyt, jaki czula, budzac sie u jego boku. Wilgotne cieplo miedzy jej nogami, gdy zewszad otaczala ich sucha pustynia. Uniesienie, gdy wziela go miedzy kolana, do macicy... do serca. Jego sila, ktora sie jej udzielala. Jeki. Groza w oczach Achamiana. Kim byla ta podla, zdradziecka kobieta? Esmenet nigdy nie uczynilaby czegos takiego. Po prostu nie byla do tego zdolna. Nie Akce. Nie jemu! Potem jednak przypomniala sobie corke, ktora przebywala gdzies za morzami. Sprzedala ja w niewole. Achamian siegnal za siebie po sandal i wyciagnal noge z wody. Zaczal wiazac rzemienie. W jego ruchach czulo sie rezygnacje. Przesycala je tez aura tragedii, jakby wszystkie jego uczynki byly pozbawione celu, lecz zarazem niepowstrzymane. Esmenet nie mogla zaczerpnac tchu. Oddalila sie ukradkiem. Porzucila go przy rzece, jedynego ocalalego z Apokalipsy, czlowieka oplakujacego jedyna sprawe, ktora byla w jego zyciu piekna. Jedyna osobe, ktorej ufal. Kurwe Esmenet. Noca wrocila do "Sag". Plakala, gdy skonczyla ostatnia piesn... Stosy sie dopalily, w gruzach leza wieze wspaniale, Wrogowie sie nasycili, na plecach uniesli nasza chwale. Stepke swiata strzaskano, rzadsza od lez krew naszej duszy. Historie opowiedziano, jakby umarli mieli uszy. -Akka - wyszeptala ze lzami. Byla jego swiatem i wszystko lezalo w gruzach. *** Akka, Akka, prosze...Wedlug legendy Nieludzi spadajaca Incu-Holoinas, Arka Niebios, rozbila skorupe swiata, docierajac az do bezgranicznej ciemnosci. Seswatha wiedzial teraz, ze owa legenda mowila prawde. Achamian przykucnal w ciemnosci z Nau-Cayutim u boku, wpatrujac sie w przepasc rozwierajaca sie przed nimi. Juz od wielu dni wedrowali po omacku, bojac sie zapalic swiatlo. W niektorych miejscach tunele byly tak liczne i ciasne, ze odnosili wrazenie, iz wedruja przez czarne pluca. Lokcie krwawily im od czolgania sie na brzuchach. W latach Wielkiego Oblezenia Srancowie wykopali tunele biegnace gleboko pod otaczajacymi Golgotterath rowninami, na ktorych obozowaly armie. Gdy oblezenie sie skonczylo, Rada zapomniala o podkopach, przekonana, ze jest niezwyciezona. Czemu mialaby sadzic inaczej? Proba, swieta wojna przeciwko Golgotterath ogloszona przez Anasurimbora Celmomasa, zakonczyla sie zajadlymi sporami i kanibalistyczna duma. A upiorne narodziny byly blisko. Tak bardzo blisko... Ktoz odwazylby sie na to, co probowali uczynic Seswatha i najmlodszy syn wielkiego krola? Prosze, zbudz sie. -Co to jest? - wyszeptal Nau-Cayuti. - Jakies tylne wejscie? Lezac na brzuchach, wyjrzeli zza krawedzi skalnej polki. Przed nimi otwierala sie gleboka rozpadlina. Po jej drugiej stronie pietrzyly sie gory, jedno wysokie urwisko nad drugim, na dole niknace w ciemnosci, na gorze zas zwienczone zakrzywiona zlota plaszczyzna. Niewiarygodnie gigantyczna sciana majaczyla przed nimi, pokryta niekonczacymi sie liniami tekstu oraz szerokimi jak zagiel wojennej galery plaszczyznami, na ktorych widnialy plaskorzezby przedstawiajace walczacych wojownikow. Bijace z dolu swiatla pokrywaly calosc filigranem cieni. Seswatha wiedzial, ze maja przed soba sama straszliwa Arke Niebios wbita gleboko w ziemie. Dotarli do najglebszych czelusci Golgotterath. Jakies sto sznurow ponizej miejsca, w ktorym stali, widac bylo ulokowane prostopadle do sciany urwiska drzwi. Ponizej znajdowal sie wykuty z kamienia pomost, na ktorym staly dwa ogromne piece. Ich plomienie poczernily wznoszaca sie lukiem sciane arki. W dole ciagnela sie siec podestow i schodow niknaca w mrocznej otchlani. Za zaslona plomieni Srancowie wylegiwali sie albo spolkowali pod drzwiami. Ich jazgot niosl sie echem w pustce. Akka... -I co teraz? - wyszeptal Seswatha. Nie mogl uzyc czarow, bo z pewnoscia przyciagnelyby uwage Mangaekki. I tak ryzykowal zycie. Nau-Cayuti zaczal zdejmowac zbroje z brazu. Achamian przygladal sie jego twarzy. Uderzyl go kontrast miedzy poczerniala od smoly skora, a coraz gestsza jasna broda. W oczach Nau-Cayutiego blyszczala determinacja, ale zrodzila sie z desperacji, nie z zapalu i pewnosci siebie, ktore czynily go tak znakomitym przywodca. Achamian odwrocil sie, nie mogac zniesc klamstw, ktorych mu naopowiadal. -To szalenstwo - wyszeptal. -Ale ona tu jest! - wysyczal Nau-Cayuti. - Sam powiedziales! Ubrany tylko w kilt z niewyprawionej skory wstal i przesunal dlonmi po najblizszych kamieniach. Potem zaczal schodzic w dol przepasci trzymajac sie niewielkich skalnych wystepow. Jego plecy i lydki lsnily od potu. Seswacie serce podeszlo do gardla. Cos - cien - pojawilo sie nad nim. Akka, to sen... Iskierka swiatla, jasna, ale slabiutka. -Prosze... W pierwszej chwili wydawala sie mu zjawa, lsniaca mgla zawieszona w pustce, ale gdy zamrugal, ujrzal w mroku zarys jej sylwetki i lampe oswietlajaca owal twarzy. -Esmi - wychrypial. Kleczala przy lozu, pochylajac sie nad nim. Zakrecilo mu sie w glowie. Ktora godzina? Dlaczego Opoki go nie obudzily? W spoconych konczynach nadal czul dreszcz grozy Golgotterath. Zauwazyl, ze Esmi niedawno plakala. Uniosl rece, ale ona sie cofnela. Przypomnial sobie o Kellhusie. -Esmi, co sie stalo? - zapytal cicho. -Chcialam... chcialam, zebys' sie dowiedzial... Nagle zabolalo go w gardle. Zobaczyl jej piersi niewyrazne jak dym pod cienka tkanina giezla. -O czym? - Ze jestes silny. Uciekla i znowu otoczyla go nieprzenikniona ciemnosc. *** Istota leciala przez noc, wystrzegajac sie lezacego w dole gruntu. Wzbijala sie coraz wyzej, az wreszcie powietrze stalo sie ostre jak igly, a lsniaca milionem gwiazd pustke przeslonily lzy. Wtedy zaczela szybowac, rozposcierajac szeroko skrzydla.Jej starozytnemu intelektowi trudno sie bylo zdobyc na pospiech. Pograzyla sie w medytacji na sposob swej rasy, choc jej mysli krepowaly ograniczenia ciala Syntezy. Minely tysiaclecia, odkad ostatnio toczyla boj na podobnej planszy benjuki. Uczeni powiernicy dowiedli, ze mieli racje. Jej dzieci odkryto, wywleczono w swiatlo dnia. Swieta wojna narodzila sie na nowo jako instrument nieznanych machinacji... Jak robactwo moglo byc az tak sprytne! Scylvend mogl byc oblakany, ale faktom nie sposob zaprzeczyc. Ci dunyaini... Powietrze stalo sie cieplejsze, ziemia wybiegla jej na spotkanie. Drzewa i paprocie tworzyly gaszcz w zimnym blasku ksiezyca. Stoki podnosily sie i opadaly. Strumienie wily sie ciemnymi, kamienistymi korytami. Synteza krazyla nad mrocznym krajobrazem, zmierzajac ku granicom Enathpaneah. Golgotterath nie bedzie zadowolone z nowego ukladu pionkow. Zasady sie zmienily... A niektorzy woleli klarownosc. ROZDZIAL 9 W skorach losi wedruje po trawie. Deszcz pada, a ja myje twarz w niebie. Slysze Konskie Modlitwy, ale moje usta sa daleko. Splywam po ziolach i nieruchomych galazkach. Gromadze sie w zaglebieniach ich dloni. Potem przywoluja mnie i jestem wsrod nich. Raduje sie smutkiem.Blade, niekonczace sie zycie. Zwe je wlasnym. anonim, "Nieludzkie kantyki" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Joktha Ocknal sie znacznie starszy. W Shigeku, podczas ataku na poludniowy brzeg, Cnaiur zatrzymal sie ze swymi ludzmi w ruinach starozytnego palacu, zeby dac koniom odpoczac. Poniewaz nie mogli palic ognia, rozlozyli maty w ciemnosci pod poteznym murem. Kiedy Scylvend sie obudzil, na wapienne bloki padl blask poranka. Ujrzal przed soba plaskorzezby. Zniszczone przez niezliczone lata ludzkie twarze mialy pogodny wyraz, a pozy wydawaly sie sztywne i gnusne zarazem, jak zwykle na starozytnych wyobrazeniach. Na czele dlugiego szeregu jencow mezczyzna o naznaczonych bliznami ramionach calowal stope cudzoziemskiego krola. Scylvend z dawnej epoki. -Czy wiesz - mowil ktos - ze naprawde czulem litosc, gdy ostatni z waszych zgineli nad Kiyuth? - Mowiacy lubil brzmienie wlasnego glosu. Bardzo lubil. - Nie... litosc to nie jest wlasciwe slowo. Zal. Tak jest, zal. W tamtej chwili skonczyly sie wszystkie dawne mity. Swiat stal sie slabszy. Studiowalem wasz lud bardzo dokladnie. Poznalem wasze tajemnice, wasze niedoskonalosci. Juz jako dziecko wiedzialem, ze pewnego dnia was upokorze. I zobaczylem was tam! Malenkie sylwetki w oddali, skaczace i wyjace jak spanikowane malpy! Lud Wojny! Pomyslalem wowczas, ze na tym swiecie nie ma nic silnego. Nic, czego nie moglbym zwyciezyc. Barbarzynca wciagnal glosno powietrze, starajac sie mruganiem usunac lzy bolu, ktore przeslanialy mu wzrok. Lezal na ziemi, rece mial zwiazane tak mocno, ze ledwie je czul. Jakis cien sie nad nim pochylil, otarl mu twarz chlodna, wilgotna szmata. Kto to byl? -Ale ty... - mowil cien jak do kochanego, lecz irytujacego dziecka. - Ty... Cnaiurowi przejasnilo sie przed oczami. Lezal w polowym namiocie. Plocienne sciany laczyly sie ze soba, tworzac ostry szczyt. W odleglym kacie zobaczyl sterte okrwawionego zlomu - jego kolczuga i reszta ekwipunku. Za plecami zajmujacego sie nim mezczyzny stal stol i cztery obozowe krzesla. Nieznajomy z pewnoscia byl oficerem, gdyz jego zbroja i bron wygladaly wspaniale. Niebieski plaszcz swiadczyl, ze jest generalem, ale siniaki na twarzy... Mezczyzna wyzal rozowa wode do miedzianej miski ustawionej obok glowy Scylvenda. -Ironia polega na tym - mowil - ze nie masz w tej sprawie zadnego znaczenia. Anasurimbor, ten falszywy prorok, jest jedynym powodem zaniepokojenia cesarstwa. Ty liczysz sie wylacznie z uwagi na niego. Prychnal lekcewazaco. - Wiedzialem o tym, a jednak pozwolilem ci sie sprowokowac. - Jego twarz pociemniala na moment. - Popelnilem blad. Teraz to rozumiem. Coz znaczy cielesny gwalt wobec chwaly? Chwala? Dla Cnaiura nie istniala, nie znaczyla nic. -Tak wielu zginelo - kontynuowal mezczyzna z podszyta smutkiem wesoloscia. - Ty opracowales strategie? Kazales wybic dziury w murach. Zmusiles nas do podazenia za toba i twoimi szczurami do waszych nor. Pomyslowe. Niemal zaluje, ze nie ty dowodziles nad Kiyuth. Wtedy bym sie dowiedzial, prawda? - Wzruszyl ramionami. - Czyz nie w ten sposob bogowie udowadniaja, kim sa? Zwyciezajac demony? Scylvend zesztywnial. Szarpalo sie w nim cos, nad czym nie panowal. -Wiem, ze nie jestes czlowiekiem - stwierdzil z usmiechem nieznajomy. - Wiem, ze jestesmy bracmi. Cnaiur sprobowal cos powiedziec, lecz z jego gardla wydarl sie jedynie charkot. Przesunal jezykiem po pelnych strupow wargach. Nieznajomy zmarszczyl czolo w wyrazie troski, uniosl karafke i nalal mu do ust blogoslawionej wody. -Czy jestes bogiem? - wychrypial Scylvend. Mezczyzna wyprostowal sie i popatrzyl na niego dziwnie. Blask lampy splywal niczym woda po sylwetkach wytloczonych na jego kirysie. W glosie nieznajomego pobrzmiewala przenikliwa nuta. -Wiem, ze mnie kochasz... Mezczyzni czesto bija tych, ktorych darza miloscia. Gdy slowa ich zawodza, uciekaja sie do piesci... widzialem to juz wielokrotnie. Cnaiur odchylil glowe do tylu i zamknal oczy z bolu. Skad sie tu wzial? Dlaczego go zwiazano? -Wiem tez, ze nienawidzisz jego - dodal nieznajomy. Jego. Pasji, z jaka wypowiedzial to slowo, nie sposob bylo z niczym pomylic. Mowil o dunyainie. Co wiecej, uwazal go za wroga. -Nie radze ci wyruszac przeciwko niemu z bronia w reku... - wychrypial Scylvend. -A to dlaczego? Barbarzynca skierowal ku niemu wzrok. -On zna ludzkie serca. Wie, gdzie sa poczatki, i dzieki temu panuje nad koncami. -Nawet ty ulegles powszechnemu szalenstwu - warknal bezimienny general. - Religia... - Odwrocil sie do stolu i nalal sobie czegos, czego lezacy na ziemi Cnaiur nie widzial. - Wiesz co, Scylvendzie? Wydawalo mi sie, ze znalazlem w tobie rownego sobie. - Wybuchnal okrutnym smiechem. - Bawilem sie nawet mysla o uczynieniu cie swym arcygeneralem. Cnaiur skrzywil sie wsciekle. Kim byl ten czlowiek? -To absurd, wiem. Absolutnie wykluczone. Armia by sie zbuntowala. Tlum zaatakowalby Wyzyny Andiaminskie! Nie potrafie jednak oprzec sie mysli, ze majac kogos takiego jak ty, moglbym zacmic nawet Triamisa. Scylvend poczul groze. -Wiedziales, ze rozmawiasz z cesarzem? - Nieznajomy uniosl czarke w salucie i pociagnal lyk wina. - We mnie cesarstwo narodzi sie na nowo. Jestem Ikurei Conphas Pierwszy. Jestem Kyraneas. Jestem Cenei. Wkrotce cale Trzy Morza ucaluja moje kolano! Krew i grymasy. Ogluszajace krzyki. Ogien. Wszystko powrocilo w jednej chwili. Jokhta w ogniu. A potem nadszedl... Conphas. Bog z posiniaczona twarza. Cnaiur ryknal glebokim, dzwiecznym smiechem. Nieznajomy zaniemowil na chwile, jakby nagle zostal zmuszony do ponownej oceny sytuacji. -Drwisz ze mnie - stwierdzil tonem autentycznego zdumienia. Scylvend uswiadomil sobie, ze Conphas mowil szczerze, ze wierzyl w kazde wypowiedziane slowo. Nic dziwnego, ze byl zdumiony. Rozpoznal brata; jak brat moglby nie rozpoznac jego? Wodz Utemotow rozesmial sie jeszcze glosniej. -Serce masz lekliwe, a dusze pospolita. Twe slowa sa niedorzeczne, wypowiadasz je bez cienia zrozumienia, jakbys recytowal cos, czego nauczyles sie od oglupialej z dumy matki. - Barbarzynca splunal rozowa slina. - Zeby zostac moim bratem, trzeba byc z zelaza, a ciebie usypano z piasku. Wkrotce rozniosa cie wiatry. Conphas podszedl i wsparl obuta w sandal stope na jego glowie. Swiat ogarnela ciemnosc. Cnaiur nie przestawal chichotac, nawet gdy po zebach splynela mu goraca krew. Niewiarygodnie wyraznie slyszal kroki oddalajacego sie arcygenerala, skrzypienie kirysu, szelest pochwy miecza ocierajacej sie o skorzany stroj. Czul sie uwieziony miedzy dwoma ogromami - ziemia, ktora tak okrutnie uciskala jego zmaltretowane cialo, oraz gniewem ludzi, ktorzy chcieli go zabic. Nareszcie! Rozesmial w duchu. Nareszcie to wszystko sie skonczy! *** General Sompas wszedl do namiotu pare chwil pozniej. Sciskal w dloni noz, a jego twarz miala ponury wyraz. Bez wahania ukleknal obok Cnaiura i zaczal przecinac krepujace go rzemienie.-Pozostali czekaja - wyszeptal. - Twoja chorae lezy na stole. -Dokad mnie zabierasz? - zdolal wyszeptac barbarzynca. -Do Serwe. *** Nikt ich nie zatrzymywal, gdy general prowadzil jenca do pograzonego w mroku skraju nansurskiego obozu. Mijali wartownikow oraz grupy swietujacych halasliwie ludzi. Nikogo nie dziwilo, ze general nosi mundur kapitana. Byli armia prowadzona przez blyskotliwego, ekscentrycznego dowodce. Jego osobliwe pomysly zawsze dotad zapewnialy im zwyciestwo i zemste. A Biaxi Sompas byl jego czlowiekiem.-Czy to zawsze jest takie latwe? - zapytal istote Cnaiur. -Zawsze. W ciemnym gaju drzew karobowych czekala na nich Serwe i drugi z jej braci, a takze osiem koni objuczonych zapasami. Swit jeszcze nie wzeszedl, gdy uslyszeli daleko z tylu pierwszy, slaby dzwiek rogu. *** Cesarza Ikurei Conphasa przesladowalo slowo, ktore zawsze dotad ogladal z zewnatrz.Przerazenie. Siedzial znuzony, wspierajac sie o kule siodla, i obserwowal pochodnie krazace w mroku miedzy drzewami. U jego boku czekal bez slowa Sompas w towarzystwie kilku innych. W obozie za nimi slychac bylo krzyki. W ciemnosci krazylo mnostwo swiatel. -Scylvendzie! - zawolal Conphas w noc. - Scylvendzie! Oficerowie spogladali na niego pytajaco. Co mial zrobic z tym czlowiekiem? Tym demonem? Jak to sie stalo, ze tak dalece ulegl jego wplywowi? Choc Nansurczycy nienawidzili calej rasy Scylvendow, czuli tez do nich przewrotna milosc. Barbarzyncy mieli w sobie jakas mistyczna aure, ich meskosc za nic miala niezliczone zasady, ktore tak mocno krepowaly cywilizowanych ludzi. Nansurczycy poslugiwali sie pochlebstwem i targami, natomiast Scylvendzi po prostu brali sobie to, czego zapragneli. Akceptowali przemoc w calosci, podczas gdy Nansurczycy roztrzaskali ja na tysiac kawalkow, ktore nastepnie wprawili w wielopostaciowa mozaike swego spoleczenstwa. Dlatego Scylvendzi wydawali sie... bardziej mescy. Zwlaszcza ten wodz Utemotow. Conphas widzial to na wlasne oczy, podobnie jak jego zolnierze, ktorzy w Jokcie cofali sie trwoznie przed barbarzynca. W blasku ognia jego oczy wygladaly jak wegielki wprawione w czaszke. Potezne ramiona, donosny glos, pelne pychy slowa. Wszyscy ujrzeli boga. Widzieli, jak zstapil miedzy nich straszliwy Gilgaol, wielki, rogaty cien... A teraz, gdy wreszcie udalo sie go powalic na ziemie jak szalonego byka - Scylvend po prostu zniknal. Cememketri uparcie zapewnial, ze nie mialy w tym udzialu czary, i Conphas po raz pierwszy zrozumial stryja z jego szalona podejrzliwoscia wobec Saiku. Czy to mogla byc ich robota? A moze, jak zasugerowal nerwowo Cememketri, winni byli szpiedzy bez twarzy? Kilku jego zolnierzy zapewnialo, ze widzieli, jak Sompas prowadzil Scylvenda przez oboz. Bylo to niemozliwe, gdyz Conphas caly czas byl z generalem. Szpiedzy bez twarzy... uczeni powiernicy zwali ich skoroszpiegami. Odkad Conphas dowiedzial sie od Cememketriego, ze Xeriusa zamordowal jeden z tych stworow udajacy jego babke, zaczal ponownie rozwazac argumenty przedstawione przez glupca ze szkoly powiernikow w Caraskandzie, gdy debatowali nad losem ksiecia Atrithau. Nie byli cishaurimami, tyle musial przyznac. Po smierci Xeriusa stalo sie to jeszcze bardziej oczywiste. Dlaczego cishaurimowie mieliby zabic jedynego czlowieka, ktory mogl ich uratowac? Nie byli cishaurimami, ale czy z tego wynikalo, ze naleza do Rady, jak twierdzil uczony powiernik? Czy rzeczywiscie zaczynala sie Druga Apokalipsa? Przerazenie. Jak mogl nie byc przerazony? Dotad Conphas byl przekonany, ze on i jego stryj sa w centrum wszystkich wydarzen. Bez wzgledu na to, co mogli knuc inni, miotali sie tylko w sieciach, ktore on potajemnie utkal. Tak mu sie zdawalo. Coz za glupia zarozumialosc! Byli tacy, ktorzy od samego poczatku o wszystkim wiedzieli i obserwowali go z ukrycia, a on nie mial pojecia, co zamierzaja! Kto kierowal tymi wydarzeniami? Nie cesarz Ikurei Conphas I. Sompas spogladal na niego wyczekujaco. Trzymal jezyk za zebami, tak jak wszyscy. Wyczuwali jego nastroj, wiedzieli, ze to cos wiecej niz zwykla wscieklosc. Conphas omiotl spojrzeniem krajobraz blyszczacy w bladym swietle ksiezyca. Przeszyla go rozpacz, zjawiajaca sie zawsze, gdy ludzie ujrza bezkres swiata pochlaniajacego tych, ktorych pragneli. Gdyby byl sam, nie mialby szans. Ale nie byl sam. Mial na swe rozkazy wielu. Umiejetnosc czynienia z innych przedluzenia swej woli - na tym polegal prawdziwy geniusz ludzkosci. Umiejetnosc klekania. Uswiadomil sobie, ze dzieki tej mocy nie jest juz wiezniem czasu i miejsca. Moze siegac w zakatki polozone daleko za krzywizna swiata. Jest cesarzem. Jak moglby powstrzymac smiech? Mial takie cudowne zycie! Musial tylko wszystko uproscic. Zacznie od barbarzyncy. To nie przypadek, ze byl Scylvendem. Conphas stanal na progu odrodzenia dawnej chwaly cesarstwa i przekonal sie, ze wszystko zalezy od tego, czy zabije syna odwiecznych wrogow, ludu, ktory raz po raz dawal jego rasie lekcje pokory. Sam to powiedzial, czyz nie tak? Byl Kyraneas. Byl Cenei... Nic dziwnego, ze dzikus sie smial! Stali za tym bogowie. Conphas byl tego pewien. Zazdroscili swemu bratu. Zywili do niego uraze, jak dzieci innego ojca. Kryla sie w tym nauka. Jak mogloby byc inaczej? Udzielono mu swego rodzaju ostrzezenia. Byl teraz cesarzem. Wykonano ruch. Zasady sie zmienily... Dlaczego? Dlaczego nie zabil tego demona? Jaka przywara czy proznosc powstrzymaly jego reke? Czy to byla zelazna dlon zacisnieta na jego karku? Plonacy dotyk nasienia barbarzyncy na jego plecach? -Sompasie! - zawolal. -Slucham, Boze Ludzi! -Jak ci sie podoba tytul "arcygeneral"? Niewdziecznik przelknal sline. -Bardzo, Boze Ludzi. Jakze Conphasowi brakowalo Martemusa i jego zimnego cynizmu! -Zabierz wszystkich kidruhilow i zlap dla mnie tego demona, Sompasie. Jesli przyniesiesz mi jego glowe, tak bedzie brzmial twoj tytul. Arcygeneral. Wlocznia Cesarstwa. -Usmiechnal sie, mruzac powieki w wyrazie grozby. - Jesli mnie zawiedziesz, spale ciebie, twoich synow i zony... wszystkich zyjacych Biaxich. Spale was zywcem. *** Prowadzili konie przez ciemna noc, polegajac nad nadnaturalnie ostrym wzroku Serwe.Wiedzieli, ze jedyna szansa jest dla nich uciec jak najdalej przed wschodem slonca. Przeszli przez rzadkie zarosla i trawiaste stoki, znalezli sie w lesistej dolinie wypelnionej gorzka wonia cedrow. Ranny Cnaiur wlokl sie z tylu, czerpiac sily z jakiegos niewyczerpanego zrodla, jak zadza albo strach. Swiat wokol niego wirowal coraz gwaltowniej i nawet najprostsze rzeczy nabieraly zlowrogiego znaczenia. Mroczne drzewa wyciagaly ku niemu konary, drapaly mu policzki i ramiona. Niewidoczne kamienie kopaly go w obute w sandaly stopy. Ksiezyc w czapie rozbieral go do naga. Jedna mysl przechodzila bezladnie w druga. Ciagle spluwal krwia. Szlak, zamazany i mroczny, przesuwal sie pod jego uginajacymi sie nogami. W nocy unosila sie inna, glebsza ciemnosc. Zapomnial o wszystkim. Czy dusze moga migotac? Nagle zobaczyl, ze Serwe spoglada na niego z gory. Czul jej uda pod swym karkiem, twarde i cieple pod lniana tunika. Pochylila sie, muskajac piersia jego skron. Woda z buklaka zmoczyla szmate i obmyla skaleczenia na jego twarzy. Usmiechnela sie i Cnaiur z wysilkiem zaczerpnal tchu. Bliskosc kobiety zapewniala azyl, ktorego spokoj sprawial, ze swiat wydawal sie maly, miekki i cieply. Scylvend skrzywil sie z bolu, gdy otarla rane nad jego lewym okiem. Dotyk chlodnej wody splywajacej po rozgrzanej skorze przynosil ulge. Czarna plaszczyzna nocy zaczela szarzec. Uniosl wzrok i zobaczyl delikatna aureole wlosow wokol twarzy Serwe. Wyciagnal reke, chcac je poglaskac, ale sie zawahal, gdy zobaczyl strupy pokrywajace mu knykcie. Przestraszyl go ten widok. Choc ciazyl mu bol w ranach, zerwal sie nagle i zakaslal. Wyplul klab krwawej flegmy. Potem usiadl na trawiastym szczycie pagorka. Ze wschodu docieralo cieplo niewidocznego jeszcze slonca. Jak okiem siegnac ciagnely sie wzgorza porosniete ciemna roslinnoscia albo skaliste i nagie. -O czyms zapominam - poskarzyl sie. Skinela glowa i usmiechnela sie beztrosko i radosnie, jak zawsze, gdy znala odpowiedz na jakies pytanie. -O tym, na kogo polujesz. O mordercy. Poczul, ze twarz mu ciemnieje. -Ja jestem morderca! Najgwaltowniejszym z ludzi! Inni zwisaja bezwladnie w lancuchach. Malpuja ojcow, tak jak ich ojcowie malpowali swoich, az od poczatku swiata. Przymierza ziemi. Przymierza krwi. Wstalem i przekonalem sie, ze okowy, ktore nosze, sa zrobione z dymu. Odwrocilem sie i ujrzalem pustke... jestem wolny! Przygladala mu sie z namyslem. Jej nieskazitelna twarz lsnila w swietle ksiezyca. -Tak... tak samo jak ten, na kogo polujesz. Czym byly te plytkie istoty? -Zwiesz sie moja kochanka? Myslisz, ze jestes moim dowodem? Moim lupem? Zamrugala ze strachem i smutkiem w oczach. -Tak ... -Ale jestes nozem! Wlocznia i mlotem! Jestes nepenthe... opium! Chcialabys zrobic z mojego serca rekojesc i wladac mna jak bronia. Mna! -A ja? - odezwal sie meski glos. - Co ze mna? Po prawej stronie siedzial jeden z jej braci... nie, to nie byl jej brat. To byl on... waz, ktory wciaz zaciskal sploty wokol jego serca: Moenghus, morderca noszacy zbroje i insygnia nansurskiego kapitana piechoty. A moze to byl Kellhus? -Jestes... Dunyain skinal glowa. Powietrze nagle wypelnila wilgoc i kwasny odor jaksza. -Kim jestem? -Nie... Coz to za obled?! -Powiedz mi - zazadal Moenghus. Jak dlugo ukrywal sie w Shimehu? Przez ile lat sie przygotowywal? To nie mialo znaczenia. Nie mialo znaczenia! Cnaiur rozbije swa nienawiscia samo slonce! Wyrwie mu serce i pograzy caly swiat w wiecznych ciemnosciach! -Powiedz mi... co widzisz? -Tego, na kogo poluje - wychrypial Scylvend. -Tak - zgodzila sie stojaca za jego plecami Serwe. - Morderce. -Zamordowal mojego ojca slowami! Zniszczyl moje serce wiedza! -Tak... -Uwolnil mnie. Odwrocil sie w strone dziewczyny. Wypelnila go ogromna tesknota: az sie bal, iz rozsadzi mu piers. Na czole, policzkach i podbrodku Serwe pojawily sie pekniecia, piekne powierzchnie jej twarzy przerodzily sie w platanine palcow o wielu stawach. Ich koniuszki rozsunely sie z lekkim szarpnieciem. Wargi zniknely. Pochylila sie powoli ku niemu z niepowstrzymana zarliwoscia. Palce, dlugie i smukle, rozwarly sie, chwycily go za tyl glowy. Jak zacisnietego w piesci, przyciagnela go do swych goracych ust. Swych prawdziwych ust. Bez wysilku uniosl ja w ramionach. Byla taka lekka... Padl na nich blask wschodzacego slonca. -Chodzcie - odezwal sie Moenghus. - Przed nami droga. Musimy dopedzic zdobycz. W oddali zabrzmialy rogi. Nansurskie. *** Wiedzieli, ze Conphas nie cofnie sie przed niczym, by ich doscignac, pedzili wiec co kon wyskoczy. Kierowali sie cyklem zmeczenia, nie slonca, ksiezyca i gwiazd. Te dziwne istoty twierdzily, ze natychmiast po wyjsciu armii na brzeg Conphas skierowal na poludnie od Jokthy cala kolumne. Plan Nansurczyka opieral sie na zaskoczeniu, a poniewaz Saubon z pewnoscia wykryje zdrade, arcygeneral musial uniemozliwic wszelka lacznosc miedzy Caraskandem a Xerashem. Znaczylo to, ze ich grupka miala Nansurczykow zarowno z przodu, jak i z tylu. Powinni gnac prosto na poludnie, przekrasc sie przez Enathpaneah, a potem ruszyc na wschod przez Betmulle, gdzie rzezba terenu utrudni poscig i proby zagrodzenia im drogi.Cnaiur rozmawial od czasu do czasu z tajemniczymi istotami i dowiedzial sie co nieco o ich zwyczajach. Nadawaly sobie miano Ostatnich Dzieci Inchoroi, choc nie lubily mowic o swych Starych Ojcach. Utrzymywaly, ze sa Straznikami Odwrotnego Ognia, ale nawet najprostsze pytania o to, na czym polega ta straz albo czym jest ow ogien, wprawialy je w zmieszanie. Nigdy nie skarzyly sie na nic, mowily tylko, ze pragna czynow niewyobrazalnych, albo twierdzily, ze spadaja. Ciagle spadaja. Zapewnialy, ze moze im zaufac, poniewaz Stary Ojciec uczynil je jego niewolnikami. Sa psami, ktore predzej zdechna z glodu, niz wyrwa mieso z reki nieznajomego. Cnaiur widzial, ze nosza w sobie iskierke pustki. Tak samo jak Srancowie. W dziecinstwie fascynowaly go drzewa. Na stepie widywal je tylko zima, gdy Utemoci przenosili swoj oboz na Swarut, wyzyny graniczace z morzem zwanym przez inrithich Jorua. Czasami gapil sie na nagie drzewa tak dlugo, ze tracily trojwymiarowosc i wygladaly jak krew rozsmarowana na zmarszczkach wokol oczu staruchy. Scylvend uswiadomil sobie, ze ludzie sa tacy sami. Ich korzenie siegaja gleboko, a konary rozgaleziaja sie na wszystkie strony i splataja z galeziami innych ludzi, tworzac gestwine. Te stwory - ci skoroszpiedzy - byly zupelnie inne, choc znakomicie potrafily nasladowac ludzi. Przedzieraly sie przez okolicznosci, zamiast starac sie je oswoic. Byly wloczniami ukrytymi w gaszczu ludzkich poczynan. Cierniami... Klami. Czynilo je to osobliwie pieknymi. Byly nieskomplikowane jak noze. Zazdroscil im tego, kochal ich i litowal sie nad nimi. -Przed dwoma stuleciami bylam Scylvendem - oznajmila w pewnej chwili jego towarzyszka. - Znam wasze zwyczaje. -Kim jeszcze bylas? -Bylam wieloma. -A teraz? -Jestem Serwe... twoja kochanka. Trzeciego dnia ucieczki na poludnie uswiadomili sobie glebie determinacji scigajacego ich Conphasa. Przekroczyli enathpaneanska granice, ktora tworzyl ciag podluznych wydm o ostrych, ruchomych szczytach i stromych zboczach. Za nimi bylo zielono, ale uporczywie trzymajaca sie zycia roslinnosc nie sprawiala wrazenia bujnej. Laki porastala gesta trawa, wdzierajaca sie nawet w szczeliny na najbardziej stromych stokach. Te mniej strome porastaly gesto akacje, w dolinach zas dominowaly drzewa karobowe, choc tak wczesna wiosna nie mogly jeszcze byc zrodlem prowiantu. O zmierzchu, idac wzdluz grzbietu jednego ze wzgorz, Cnaiur wypatrzyl kilkanascie ognisk plonacych pomaranczowym blaskiem na szczycie wzniesienia kilka mil na polnoc od nich. Nie zaskoczylo go, ze scigajacy sa tak blisko. Ta swiadomosc nawet go pocieszyla. Wiedzial, ze Nansurczycy wybrali najwyzej polozony punkt w okolicy, liczac na to, ze przestraszeni zbiegowie zmusza konie do nadmiernego wysilku. Natomiast zaniepokoila go ich liczebnosc. Dotarli za nim az tutaj, a wiec wiedzieli, ze nie uciekal do Caraskandu, by szukac schronienia u Saubona. To z kolei oznaczalo, ze przewidywali, iz w ktoryms momencie skreci na wschod. Zapewne inne oddzialy juz ruszyly na poludniowy wschod, chcac odciac mu droge. Rzecz jasna, dowodca poscigu strzelal z luku w ciemnosci, ale wygladalo na to, ze jego kolczan jest pelen. Nastepnego dnia natkneli sie na enathijskiego pasterza koz. Stary glupiec ich zaskoczyl i Serwe zabila go, nim Cnaiur zdazyl cokolwiek powiedziec. Grunt byl tu zbyt kamienisty, by mogli pochowac zwloki, musieli wiec przywiazac je do jednego z zapasowych koni, dodatkowo obciazajac i tak juz zmeczone zwierze. Sepy, zawsze krazace na granicy miedzy swiatem a Zewnetrzem, i tak zdolaly ich znalezc. Krazyly im nad glowami - rownie dobrze mogliby niesc choragiew siegajaca chmur. Noca zatrzymali sie w jednej z dolin i spalili cialo. Wedrowali przez wzgorza Enathpaneah rowno tydzien, unikajac ludzkich osad, poza jednym malenkim siolem, ktore spladrowali, szukajac prowiantu i rozrywki. Przez dwie nastepne noce niebo bylo zachmurzone, a ciemnosc nieprzenikniona. Cnaiur rozgrzal noz nad malym ogniskiem. Na swych ramionach i piersi wycial znaki zycia tych, ktorych zabil w Jokcie. Unikal spogladania na Serwe i dwa pozostale stwory, ktore siedzialy naprzeciwko, milczace i czujne jak lamparty. Kiedy skonczyl, obrzucil je wyzwiskami, a potem rozplakal sie z zalu. Uswiadomil sobie, ze w ich oczach nie ma osadu. Nie ma czlowieczenstwa. Przez trzy kolejne noce dostrzegali ogniska scigajacych ich Nansurczykow. Choc Scylvend mial wrazenie, ze sa coraz bardziej odlegle, nie czul sie pewniej. Uciekal przed ludzmi, ktorych nie widzial. Niewidzianym nie mozna bylo przypisac slabostek i ulomnosci czyniacych ludzi tylko ludzmi. Lezeli na duszy nieokreslonym ciezarem, wypelniajac ja niepokojem. Bywalo tez, ze rosli, przeradzali sie w cos, co wykraczalo poza doczesny swiat i przejmowalo nad nim wladze. Gdy patrzyl na ogniska Nansurczykow, zawsze wydawaly sie symbolem czegos wiekszego. Chociaz towarzyszyly mu plugastwa, odnosil wrazenie, ze cala ohyda swiata znajduje sie za jego plecami. Polnoc przerodzila sie w despote, a zachod w tyrana. Wedrowali z zaczerwienionymi od niewyspania oczami na przemian w blasku slonca i ksiezyca. Scylvend zajal sie katalogowaniem osobliwosci swej duszy. Zapewne byl oblakany, choc im glebiej zastanawial sie nad tym slowem, tym mniej je rozumial. Kilkakrotnie przewodniczyl rytualnemu podrzynaniu gardel Utemotow uznanych za szalencow przez plemienna starszyzne. Wedlug memorialistow ludzie mogli dziczec, podobnie jak psy i konie, i nalezalo ich wowczas usmiercic, tak jak zwierzeta. Inrithi uwazali, iz szalenstwo powoduja demony. Pewnej nocy, wkrotce po narodzinach swietej wojny - z powodow, ktorych Cnaiur juz nie pamietal - czarnoksieznik wzial narysowana na pergaminie prosta mape Trzech Morz i rozlozyl ja na miedzianej misie ofiarnej wypelnionej woda. Nastepnie zrobil w mapie otwory roznych rozmiarow i gdy uniosl wysoko lampe oliwna, na brazowym pergaminie rozblysly kropelki wody. Wyjasnil, ze kazdy czlowiek jest jak dziura w bycie, punkt, w ktorym Zewnetrze wnika do swiata. Stuknal palcem w jedna z kropelek, ktora rozprysla sie, robiac plame na pergaminie. Wytlumaczyl, ze gdy czlowieka zalamuja proby, jakim poddaje go zycie, do swiata przenika Zewnetrze. I na tym wlasnie polega obled. Wowczas Cnaiur zlekcewazyl ten wywod. Gardzil czarnoksieznikiem, uwazajac go za zwykla placzliwa dusze, wiecznie jeczaca pod ciezarem brzemion, ktore sama na siebie sciagnela. Bez zastanowienia odrzucal wszystko, co od niego uslyszal. Teraz jednak ta argumentacja wydala sie nieodparta. Mieszkalo w nim cos, co nie bylo nim. Czasami odnosil wrazenie, ze kazde z jego oczu slucha innego pana, ze kazde jego spojrzenie pociaga za soba wojne i ofiary. Mial dwie twarze: szczera, zewnetrzna, ktora wystawial na promienie slonca, oraz bardziej podstepna, wewnetrzna. Jesli sie skupil, czul niemal drugi zestaw miesni, drzaca pajeczyne ukryta gleboko pod skora. To cos w nim bylo nieuchwytne, jak nienawisc w oczach brata, i spoczywalo gleboko jak szpik w kosciach. Nie dzielila ich od siebie zadna odleglosc! Nie potrafil objac tego czegos swym pojmowaniem. Kiedy ono myslalo, on... Kropelka pekla. Wedlug czarnoksieznika obled sprowadzal sie do kwestii poczatkow. Gdyby opetala go moc boska, stalby sie wizjonerem albo prorokiem. Jesli zas demoniczna... Logika czarnoksieznika wydawala sie nieodparta. Zgadzala sie z intuicyjnymi wyobrazeniami Cnaiura. Tlumaczyla niezwykle pokrewienstwo miedzy obledem a umiejetnoscia siegania wzrokiem dalej niz inni - co sprawialo, ze jasnowidzow jednej epoki w nastepnej uwazano za pomylencow. Problemem byl dunyain. On stanowil zaprzeczenie tego wszystkiego. Cnaiur widzial, jak Kellhus odkrywal korzenie jednego czlowieka po drugim i w ten sposob sterowal rozgaleziajacymi sie konarami ich uczynkow. Podsycal w nich nienawisc. Budzil zarozumialosc i wstyd. Rozpalal milosc. Pasl ich motywy i hodowal wierzenia! A wszystko to osiagal wylacznie doczesnymi srodkami - slowami, spojrzeniem, wyrazem twarzy. Scylvend uzmyslowil sobie, ze dunyain zachowuje sie tak, jakby w mapie czarnoksieznika nie bylo dziur, nie bylo kropelek symbolizujacych dusze ani wody oznaczajacej Zewnetrze. W jego swiecie galezie uczynkow jednego czlowieka stawaly sie korzeniami drugiego. I dzieki temu prostemu zalozeniu zapanowal nad losem tysiecy. Podporzadkowal sobie swieta wojne. Cnaiurowi zakrecilo sie w glowie na te mysl. Nagle wydalo mu sie, ze wedruje przez dwa rozne swiaty - jeden otwarty, w ktorym korzenie ludzi laczyly ich z czyms, co lezy na zewnatrz, a drugi zamkniety, w ktorym te same korzenie miescily sie w calosci. Co znaczylby obled w takim zamknietym swiecie? Ale taki swiat, izolowany i nieczuly, zimny i bezduszny, nie mogl istniec. Musialo byc cos wiecej. I jeszcze doszedl do wniosku, ze nie moze byc szalony, poniewaz nie ma zadnych poczatkow. Uwolnil swe korzenie z ziemi. Nie mial nawet przeszlosci. Wszystko, co pamietal, wspominal teraz. To on - Cnaiur urs Skiotha - byl podstawa tego, co go poprzedzalo. Sam byl wlasnym fundamentem! Pomyslal ze smiechem o Dunyainie i o tym, ze w chwili ich fatalnego spotkania ta prawda go zniszczy. Probowal - tylko raz - podzielic sie swymi przemysleniami z Serwe i pozostalymi, ale mogli mu zaoferowac jedynie imitacje zrozumienia. Jak mieli zajrzec w jego glebie, jesli sami nie mieli zadnych? Nie byli bezdennymi dziurami w swiecie, jak on. Byli ozywieni, ale nie zyli naprawde. Nie mieli dusz, uswiadomil sobie ze zgroza. W calosci mieszkali w swiecie. Bez widocznego powodu jego milosc do nich - do niej - przybrala na sile. Minelo jeszcze kilka dni, nim ujrzeli pierwsze prawdziwe szczyty Bettnulli, choc Cnaiur podejrzewal, ze opuscili Enathpaneah juz wczesniej. Ruszyli ku gorom. Przecieli kamienisty plaskowyz i podazyli dalej kretym korytem strumienia, kryjac sie pod galeziami brzoz. Mroczne szczyty gor byly coraz blizej i Scylvend nie potrafil sie powstrzymac przed mysla o Hethantach i o tym, jak brutalnie traktowal tam Serwe. Byl wowczas glupcem, wolnym czlowiekiem, ktory usilowal stac sie niewolnikiem swego ludu. Nie mial jednak slow, ktore pozwolilyby mu to jej wytlumaczyc. -Nasze dziecko zostalo poczete w gorach podobnych do tych - rzekl tylko, bez przekonania. Kiedy mu nie odpowiedziala, przeklal sam siebie i swa kobieca wrazliwosc. Pozniejszym popoludniem jeden z koni okulal, schodzac z pokrytego lupkiem zbocza. Zostawili go, zamiast dobic, obawiajac sie, ze sepy znowu zdradza trase ich ucieczki. Prowadzili konie jeszcze dlugo po zapadnieciu zmroku, korzystajac z nadnaturalnego wzroku skoroszpiegow. Jesli nie dojdzie do jakiejs katastrofy, plonace z tylu ogniska - bez wzgledu na swa straszliwa abstrakcyjnosc - nie mialy szans ich doscignac. Rankiem szczyty Betmulli przeslanialy juz niebo na poludniowym zachodzie. Dotarli do martwego jeziora o wodach pelnych karmazynowych alg. W niewielkiej odleglosci nad zagajnikiem gorskich debow wyrastalo wzgorze zwienczone ruinami jakiejs swiatyni. Spod pokrywy spadlych lisci sterczaly wygladzone erozja rzezby. Z oltarza tryskalo zrodlo artezyjskie, w ktorym napelnili buklaki. Przy jeziorze pasly sie jelenie i Cnaiur z wielka wesoloscia przygladal sie, jak Serwe i jej bracia na piechote dognali mloda sztuke. Potem, wyprozniajac sie w chaszczach, znalazl cos w rodzaju rozchodnika. Bulwy, choc niedojrzale, zjedli z dziczyzna. Rozpalenie ogniska okazalo sie bledem. Wiatr dal z zachodu, znad jeziora. Skoroszpiedzy pierwsi zweszyli poscig, ale bylo juz za pozno. -Jada - odezwala sie nagle Serwe, spogladajac na braci. W ciagu jednego uderzenia serca obaj skryli sie na drzewach. Potem Scylvend uslyszal pobrzekiwanie uprzezy i prychanie wspinajacych sie na blotnisty stok koni. Wiedzac, ze Serwe podazy za nim, popedzil ku plaskiej podstawie swiatyni. Pierwsi kidruhile wylonili sie spomiedzy drzew i zakrzykneli radosnie na jego widok. Zaraz ukazaly sie dziesiatki nastepnych. Pozbawione czaprakow wierzchowce gryzly uzdy, z ich pyskow skapywala slina. Pierwszy szereg kidruhilow wyciagnal miecze... Wsrod drzew rozlegl sie przerazliwy krzyk. Cnaiur zobaczyl, ze zaskoczeni jezdzcy scigaja wodze, zawracajac rumaki. Jeden z nich runal na ziemie. Jego twarz zamienila sie w szkarlatna plame... I wtedy Scylvend zauwazyl braci. Wypadali co chwila spomiedzy listowia, za kazdym razem zadajac smierc. Ostatni szereg kidruhilow ogarnela panika. W pierwszym szeregu wszyscy jak jeden maz ogladali sie przez ramie. Zwolnili i zawrocili w prawo. -Uciekajcie na polane! Na polane! - krzyczal oficer. Jego ludzi nie trzeba bylo zachecac. Wpadli juz na teren ich obozu. Konie rozbiegly sie na wszystkie strony. Nagle Cnaiur zauwazyl luki... byly podobne do scylvendzkich, jezdzcy wyciagneli je z lakierowanych skorzanych pojemnikow przytroczonych nisko z tylu, u siodel, rowniez na scylvendzka modle. Kidruhile ponownie wydali z siebie okrzyki bojowe, ustawili sie w wachlarz i popedzili w gore stoku, poganiajac wierzchowce ostrogami i kolanami. Pierwsi trzej naciagneli cieciwy i wystrzelili, unoszac i opuszczajac luki. To takze czynili na sposob Ludu. Serwe stanela przed nim, rozposcierajac ramiona. Odbila pierwsza strzale, zignorowala druga, ktora przemknela ze swistem obok Scylvenda, a trzecia zatrzymala wlasnym przedramieniem. Oszolomiony Cnaiur cofnal sie o krok, upadl na kolana. Nie mial gdzie sie schowac. -Serwe! - zawolal. Kidruhile podzielili sie na dwa strumienie, okrazajac swiatynie z obu stron. Scylvend przemknal instynktownie do tylnego lewego naroznika starozytnego pomostu i skulil sie nisko. Gdy jednak chowal sie za murkiem przed jedna grupa, odslanial sie przed druga. Niemal natychmiast z lewej strony pojawili sie cwalujacy jezdzcy. -Hup-hup-hup! - zakrzykneli do swych wierzchowcow, uniesli luki... Jakims cudem Serwe znalazla sie przed nim. Przez chwile stala bez ruchu, piekna i spokojna. Rozposcierala szeroko ramiona, a jej lniane wlosy lsnily w sloncu... Potem zatanczyla dla niego. Oslaniala go, skakala i drobila kroczki. Caly czas zwracala sie ku niemu plecami, jakby wymagaly tego jakies rytualne zasady skromnosci. Jej rekawy strzelaly jak zrobione z wygarbowanej skory. Strzaly padaly na pomost. Inne przemykaly ze swistem obok jego glowy. Pochylila sie, rozkladajac ramiona, i strzala wbila sie w jej dlon. Wyprowadzila kopniecie, zataczajac luk pieta, i drzewce przeszylo jej lydke. Dwa pierzyska sterczaly z jej plecow. Zrobila gwiazde, odbila kopniakiem strzale, ale trzy nastepne trafily ja w piers i brzuch. Zatoczyla kregi dlonmi, odbila jeszcze cztery strzaly, odrzucila glowe do tylu i rozlozyla ramiona. Jeden pocisk wbil sie w grzbiet prawej dloni, drugi w lewe przedramie. Szarpnela gwaltownie glowa w lewo. Z jej karku sterczal grot. Zakwilila jak niemowle. Nie przestala go bronic. Krew tryskala z niej kropelkami i strumieniami, blyskajac w promieniach slonca. Chor krzykow stawal sie coraz glosniejszy. Zabrzmial rog, jednak raptownie umilkl. Scylvend nie widzial nic poza jej tancem. Gibkie, blade konczyny ronily szkarlatne lzy. Lniane giezlo ponizej kolyszacych sie piersi zbroczyla krew. Serwe... Jego lup. Krzyki umilkly. Tetent kopyt oddalil sie w dol zbocza. Serwe zatrzymala sie i osunela na jedno kolano, jakby chciala sie pomodlic. Wyciagnela szyje do przodu, krztuszac sie bezglosnie. Uniosla przebite strzala ramie i przegryzla brzozowe drzewce. Poruszala sie sztywno, powoli. Siegnela reka za siebie, odszukala grot sterczacy u podstawy czaszki i wyrwala strzale. Trysnela krew. Potem zwrocila sie ku Cnaiurowi. W jej usmiechnietych oczach blyszczaly lzy. Sprobowala otrzec krew plynaca z ust, ale zadrapala sie w szyje sterczaca z dloni strzala. Popatrzyla bez zdziwienia na Scylvenda, a potem upadla na twarz. Rozlegl sie stuk wbitego w jej cialo drewna. -Serwe! - zawolal Cnaiur. Gdy nia potrzasnal, jej nieskazitelna twarz rozpadla sie na fragmenty. Zamarl, porazony groza, wpatrujac sie w zascielajace stok trupy. Bracia stali posrod zabitych Nansurczykow, spogladajac na niego bez wyrazu. Z konczyn sterczaly im liczne strzaly, ale chyba tego nie czuli. W poblizu walesalo sie kilkanascie pozbawionych jezdzcow koni, lecz nie widzial ani jednego zywego kidruhila. -Musimy ja pochowac! - zawolal. Serwe pomogla mu to zrobic. ROZDZIAL 10 Dusze nie sa w stanie postrzec poczatkow swych mysli, podobnie jak nie widzimy wnetrza swych glow ani trzewi. A poniewaz dusze nie potrafia rozrozniac tego, czego nie widza, w pewnym osobliwym sensie nie moga roznicowac samych siebie. Dlatego w owym osobliwym sensie mysla zawsze w tym samym czasie i w tym samym miejscu, a ich mysli sa myslami tego samego indywiduum. Jak spirala przechylona na bok, tak by wydawala sie kregiem, uplyw chwil przeradza sie w wieczne teraz, taniec miejsc zawsze zatrzymuje sie tutaj, a kazdy z korowodu ludzi to ja. Gdyby dusza mogla postrzegac sama siebie w taki sam sposob, w jaki postrzega swiat - gdyby ujrzala swe poczatki - uswiadomilaby sobie, ze teraz, tu i ja nie istnieja. Innymi slowy zrozumialaby, ze podobnie jak nie ma kregu, nie ma tez duszy.Memgowa, "Aforyzmy niebianskie" Odpadliscie od Niego jak skry od plomienia. Mroczny wiatr wieje i wkrotce pogasniecie. Piesni 6, 33; Kronika Kla Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Xerash Rozciagniete karawany mulow Szkarlatnych Wiezyc dotarly pod Gerothe kilka dni po rozpoczeciu oblezenia. I jednoczesnie przybylo z miasta nowe poselstwo. Tym razem emisariusze zachowywali sie jak unizeni blagalnicy. Nie zamknieto bram za ich plecami. Zgodnie z zapowiedzia Wojownika-Proroka starozytna stolica Xerashu skapitulowala bez walki. W charakterze daru poslowie przyniesli dwanascie glow tych, ktorzy byli odpowiedzialni za wczesniejsze zamkniecie bram, w tym rowniez kapitana Hebaraty, ktory smiertelnie obrazil Wojownika-Proroka. Lordowie swietej wojny nie dali sie jednak przeblagac, Kellhus zas przemowil do Gerothan w ostrych slowach, mowiac, ze musza stac sie przykladem i dokonac poswiecen, by odpokutowac za to, co uczynili, i stac sie ostrzezeniem dla innych. Jakby sprawiedliwosc mozna bylo znalezc w rowno odmierzanych proporcjach, oglosil rachunek dni. Poniewaz minely cztery dni, odkad Gerotha zatrzasnela przed nim bramy, czterech z kazdych dziesieciu jej mieszkancow mialo postradac zycie. -Jutro o brzasku musicie zawiesic na miejskich murach dwadziescia tysiecy glow - oznajmil. - W przeciwnym razie zginiecie wszyscy. Noca armia swietej wojny celebrowala triumf, a Gerothanie krzyczeli. Gdy nadszedl swit, mury miasta byly czerwone od krwi. Na calej dlugosci zdobily je odciete glowy. Wisialy w sieciach rybackich albo na konopnych sznurach przeciagnietych przez usta. Kiedy je porachowano, okazalo sie, ze Gerothanie przekroczyli nakazana liczbe o trzy tysiace piecdziesiat szesc. W calym Xerashu zadne miasto, osada ani forteca nie zamknely juz bram przed swieta wojna. Tymczasem pierwszy z jej lordow, Athjeari, wkroczyl na Uswiecona Ziemie. Minelo troche czasu, nim Gaenryjczycy zorientowali sie, ze dotarli juz do swietego Amoteu. Xerashianie - albo Synowie Shikola, jak ich zwali - nie roznili sie zbytnio od Amotejczykow mowa ani wygladem. Przekroczyli plaskowyze Jarty, ktorej mieszkancy ongis bez konca toczyli wojny przeciwko starozytnym mieszkancom Amoteu, a potem zeszli na dol, by rozpoczac wlasna wojne. Choc Athjeari mial nie wiecej niz pieciuset thanow i rycerzy, wdzieral sie coraz glebiej na obszar swietego Amoteu. Amotejczycy zachowywali sie wobec jego ogorzalych od slonca Galeothow na przemian przyjaznie i zdradziecko. Choc wiekszosc z nich uwazala sie za fanimow, nie darzyli Kianow miloscia, a do tego od miesiecy slyszeli straszliwe pogloski i doszli do wniosku, ze balwochwalcy i ich falszywy prorok sa niezwyciezeni. Sam padyradza, wielki Kascamandri zginal, a przybysze byli porywczym kuzynami Saudouna, bezlitosnej Zlotowlosej Bestii z Enathpaneah. Doszlo do potyczek pod Gim, slawna swiatynia anothrycka, Mer-Porasas... Athjeari zostal ranny w kolano pod Girameh, gdzie przyszla na swiat matka Ostatniego Proroka. Wkrotce ich zbrukany krwia sztandar z Kolem Meki na tle Czerwonego Konia Gaenri stal sie powszechnie znanym symbolem paniki i przerazenia. Choc Fanayal wysylal coraz wiecej swych grandow w poscig za nim, hrabia Gaenri znikal albo, co gorsza, zwyciezal. Ludzie z pustyni nadali mu imie HuraWarkeet, Wiatr ma Zeby. Wreszcie, w Dzien Palm, zakuci w zelazo rycerze dotarli do Besralu, siedziby wygaslego juz rodu Ostatniego Proroka. Choc inrithijscy misjonarze dawno stad uciekli, wielu Amotejczykow zebralo sie na ulicach, by przywitac obdartych przybyszow. Powtarzali sobie, ze takie serca musza byc swiete. *** Szli przed nim i rozmawiali, jakby nie wiedzieli, ze Achamian podaza kilka krokow z tylu.Esmenet i Kellhus. Zaplacono to, co zwano Rachunkiem Dni, i w miescie zapadla osobliwa cisza. Na calej uliczce gapie kulili sie trwoznie albo padali na kolana. Zwlaszcza Xerashianie wbijali w ziemie spojrzenie otoczonych czarnymi obwodkami oczu, gdy mijala ich Swieta Swita. Achamian przypuszczal, ze Wojownik-Prorok zdecydowal sie na obchod Gerothy nie tylko, by obejrzec swoj lup, rowniez by pokazac sie mieszkancom. W "Traktacie" Gerothe zwano niekiedy Miastem Stu Wiosek. Choc minely dwa tysiace lat, to okreslenie pozostawalo trafne. Licznymi i waskimi zaulkami przypominala carythusalski Robak. Tam jednak nie bylo w nich logiki, gdyz powstaly w wyniku mnostwa odrebnych decyzji w ciagu niezliczonych lat, tu zas uliczki zbiegaly sie w miejscach zwanych przez Xerashian placykami - miniaturowych bazarach pokrytych rozzarzonym w sloncu brukiem - jakby Gerotha rzeczywiscie byla zbiorem licznych wiosek, ktore zrosly sie ze soba niczym plamy plesni na chlebie. Esmenet opowiadala Kellhusowi o audiencji, ktorej udzielila rano Szkarlatnym Wiezycom. Wedlug Saurnemmiego w Jokcie wszystko przebiegalo rutynowo dzieki brutalnosci Scylvenda badz tez pomimo niej. Eleazaras zapewnial, ze osobiscie rozmawial z palatynem Uranyanka, ostrzegajac go, ze proby podzegania do buntu beda mialy czarnoksieskie skutki, nawet gdyby z pozoru pozostaly niezauwazone. -Wielki mistrz prosil, bym cie zapewnila, ze palatyn Moserothu nie sprawi juz wiecej klopotow - mowila. Achamian mogl tylko patrzec i sluchac pelen trwogi oraz podziwu. Byla zachwycajaca. Wlosy spiela wysadzana klejnotami klamra, jej suknie - kianenski chiton - uszyto z mysla o dziedzincach i ogrodach Palacu Bialego Slonca w Nenciphonie. Trzymala sie prosto. Przemawiala otwarcie, madrze, z ironia. Sprostanie wymogom nowej pozycji latwo jej przyszlo. Coraz trudniej mu bylo oddychac. Musze o tym zapomniec! Przedtem bylo tylko ich dwoje. Mogl wowczas swobodnie wyciagnac reke i dotknac jej talii, a ona odwracala sie i padala mu w ramiona. Teraz to sie rozsypalo. Kellhus stal sie osrodkiem, miejscem, w ktorym musieli sie zatrzymac, by odnalezc sie nawzajem, a nawet by odnalezc samych siebie. Na wszystko padlo ostre swiatlo jego osadu. I w rezultacie Achamian wlokl sie za nimi dwojgiem jak zebrak o zlamanym sercu... Dlaczego nazwala go silnym? -Eleazaras cie zniewazyl - stwierdzil Kellhus, zwracajac sie ku niej. Achamian zobaczyl jego brodaty profil. Wojownik-Prorok wlozyl na tunike piekny gabardynowy plaszcz - ozdobna wersje stroju noszonego przez Girgashow. Pionowe paski zlota w materii blyszczaly, gdy tylko wyszedl w slonce. Wydawalo sie, ze stroj zwezono w ramionach. Nie bylo w tym nic dziwnego, gdyz zabity padyradza byl ponoc bardzo otyly. -Niemalze nazwal mnie kurwa - przyznala Esmenet. -Mozna sie bylo tego spodziewac. Jestes dla nich nieznana moneta. -A gdzie jest kantor? - zapytala cynicznie. Kellhus wybuchnal smiechem. Ludzie ze swity rowniez zareagowali wesoloscia, tworzac dzwieczne echo. Dokadkolwiek udal sie Wojownik-Prorok, czesc jego jazni przenikala przez innych. Jak kamien cisniety w spokojna wode. -Mezczyzni sa prosci - wyjasnil. - Mysla przede wszystkim w kategoriach rzeczy, nie zwiazkow miedzy nimi. Dlatego uwazaja, ze wartosc monetom nadaja zloto czy srebro, nie posluszenstwo, do ktorego sklaniaja. Jesli im powiesz, ze Nilnameshanie uzywaja monet glinianych, beda z nich drwic. -Albo ze Wojownik-Prorok uzywa kobiety - dodala Esmenet. Padl na nia promyk slonca i przez chwile cala jej sylwetka, od fald chitonu az po umalowane czerwona szminka usta, zalsnila niczym jedwab. Oboje wydawali sie w owej chwili jak istoty spoza swiata, zbyt piekni i czysci dla brudnych cegiel i plugawych serc, ktore ich otaczaly. -W rzeczy samej - zgodzil sie Kellhus. - Pytaja: "Gdzie jest zloto?". - Usmiechnal sie do niej z ukosa. - Albo, w twoim przypadku... -Gdzie jest kciuk? - stwierdzila ze smutkiem Esmenet. Kciuk. Sumnijskie zargonowe okreslenie fallusa. Dlaczego tak bardzo go bolalo, gdy mowila po staremu? Kellhus usmiechnal sie szeroko. -Nie rozumieja, ze zloto ma znaczenie wylacznie dlatego, ze gra role zgodna z naszymi oczekiwaniami. My nadajemy mu waznosc... - Przerwal. W jego oczach pojawil sie blysk wesolosci. - To samo mozna powiedziec o kciukach. Esmenet sie skrzywila. -Nawet o tym, ktory ma na imie Eleazaras? Swieta Swita zatrzymala sie na jednym z wielu placykow oplecionych labiryntem zaulkow. Z kazdego okna spogladaly na nich pozbawione wyrazu twarze. Kilku Ludzi Kla padlo na kolana, dajac wyraz swemu uwielbieniu. Zawsze obecni straznicy ze Stu Filarow wpatrywali sie w sasiednie zaulki, jakby potrafili zajrzec za rogi. Na zwietrzalych gzymsach kilku budynkow ktos namalowal kwiaty lotosu. Gdzies plakalo dziecko. Wojownik-Prorok potrzasnal lwia glowa i rozesmial sie gromko, az pod niebiosa. Achamian czul, jak bardzo zarazliwy jest ten smiech, byl swiadomy zawartego w nim nadnaturalnego zadania, by radowac sie wszystkim na swiecie, wielkim i malym, lecz zaparlo mu dech w piersiach z zalu. Anasurimbor Esmenet rozejrzala sie wokol, a gdy tylko ujrzala rozpacz w jego oczach, natychmiast odwrocila wzrok. I ujela meza za reke. *** Charaoth. Starozytna twierdza xerashianskich krolow.Lordowie swietej wojny zgromadzili sie w popadlych w ruine komnatach. Rozgladali sie wokol z zachwytem i niecierpliwoscia, czekajac na przybycie Wojownika-Proroka. Achamian podsluchal, jak palatyn Gaidekki mowil, ze w nocnym wietrze slychac bredzenie krola Shikola. Jak jakis wasal Gothyelka zbieral w szmatke kawalki marmuru. Forteca byla jedynym budynkiem wystajacym ponad czarne mury kurtynowe Gerothy. Achamian przygladal sie jej z uwaga juz od pierwszego dnia oblezenia. Wiedzial, ze porzucono ja w czasach Cesarstwa Ceneianskiego, gdy nastalo Tysiac Swiatyn, i sadzil, ze fanimowie zrownali ja z ziemia. Potem dowiedzial sie od Gayamakriego, ze Kianowie czcili ja jako jedno ze swych najswietszych miejsc. Czemu nie, skoro tak wielu inrithich uwazalo ja za samo serce zla? Oryginalne mury od dawna popadaly w ruine, wiec z wnetrza twierdzy bylo widac jasne jak kosc budynki Gerothy. Latwo tu bylo rozpoznac wplyw Nilnameshu - w brzuchatych kolumnach i pilastrach, w kretych schodach prowadzacych donikad i w czteroskrzydlych ciphrangach strzegacych kazdego wejscia. W tych pozbawionych dachu murach architektura wydawala sie zbyt ciezka, choc na sposob dziwnie kontrastujacy z okropienstwami starozytnego Kyraneas czy Shigeku z ich wspartymi na slupach nadprozami. Ocalale luki swiadczyly, ze antyczni xerashianscy budowniczowie rozumieli podstawy rozkladu naprezen. Masywnosc budowli miala inny charakter, jakby wszystko tu musialo dzwigac niewidoczne ciezary. A moze chodzilo po prostu o to, ze kiedys wladal tu Shikol? Kazdy inrithi slyszal opowiesci o lubieznym krolu. Rodzice straszyli nim niegrzeczne dzieci. Achamian czekal cierpliwie, starajac sie nie patrzec na Esmenet, ktora siedziala na pozlacanym krzesle niespelna cztery kroki na lewo od niego. Stal na szerokim luku, ktory jedyny pozostal z podwyzszenia w glownej komnacie audiencyjnej. Ciag stopni i pierscien pilastrow o nietknietych falszywych nadprozach - tylko tyle dzielilo podium od podlogi wielkiej sali. Wedlug "Traktatu" xerashianscy krolowie urzedowali w lozach. Szczegolnie Shikol slynal z tego, ze zabawial sie z dziecmi, a dworzanie podgladali go zza otaczajacych podwyzszenie zaslon. Wiedzac, jak historycy przedstawiaja swych przeciwnikow, Achamian nigdy nie wierzyl w te opowiesci, uwazal je za zwykla propagande. Teraz jednak ujrzal na samym srodku podium starozytna kamienna podstawe dla czegos, co wygladalo jak loze. Zapewne byl to jakiegos rodzaju oltarz. Na dole, w olbrzymiej sali, zbieraly sie Wielkie i Pomniejsze Imiona odziane w regalia podbitych krajow. Miedzy filarami rozwieszono biale choragwie z Klem i Kolem Meki wyszytymi czarna i zlota nicia. Gwar nagle przycichl. Pewnie Kellhus sie zbliza. Achamian obejrzal sie przez ramie, spogladajac na schody prowadzace z tylu podium na zniszczona galerie. Nigdzie nie bylo Wojownika-Proroka, zauwazyl cos jednak: czarny punkt unoszacy sie w oddali nad siecia ulic i zaulkow. Zamrugal, marszczac brwi w zamysleniu... czyzby wyczul pietno? Czarnoksieski ptak? -Jestesmy - zabrzmial dzwieczny glos. Zaskoczony czarnoksieznik spojrzal na schody i zobaczyl, ze Kellhus zszedl juz na pierwszy pomost. Brode splotl w warkoczyki na modle starozytnego Shir, mial na sobie biale szaty liturgiczne wyszyte blyszczaca zlota nicia. Achamianowi wydawalo sie dziwne - a nawet przerazajace - ze na nim rowniez czuje pietno. Kalalo go, nawet jesli bylo zapowiedzia niewyobrazalnej przyszlosci. Spojrzal na niebo, ale ptak zniknal. -Nareszcie - ciagnal Kellhus, wchodzac swobodnie na podium - stapamy po ziemi, ktora opiewa Pismo. Achamian zastanawial sie co powinien zrobic. Czy Rada planowala atak, czy tez po prostu Szkarlatne Wiezyce jak zwykle cos knuly? Postanowil zachowac ostroznosc, zignorowac magnetyczny wplyw slow Wojownika-Proroka. Kellhus podszedl do Esmenet i polozyl na jej ramieniu swietlista dlon. -W tym wlasnie miejscu - podjal - stary Shikol zapytal swych zdeprawowanych dworzan: "Kim jest ten czlowiek z kasty wyrobnikow, ktory przemawia jak krol?". - Wskazal szerokim gestem ruiny Charaoth. - Tu wlasnie uniosl Pozlacana Kosc Udowa... i osadzil mojego brata. Jak zwykle przemawial tak, jakby jego slowa nie mialy zadnego znaczenia poza przeswiecajaca przez nie Prawda, jakby znaczenie pochlanialo ich dzwiek. Jego ton mowil: "Zwroccie uwage na te proste sprawy, a zdziwicie sie, jakie to oczywiste". Czarnoksieznik z trudem skupil uwage. -My, swieci wedrowcy, Ludzie Kla, nareszcie stapamy po ziemi, ktora opiewa Pismo. Twarz Kellhusa przybrala mroczniejszy wyraz. Wojownik-Prorok rozejrzal sie wokol, spogladajac na nadproze i szereg kolumn. Wszyscy wstrzymali oddechy, nieruchomi jak kamien. -To jest dom tego, kto uciemiezyl mojego brata. Dom tego, kto chcial zamordowac Inri Sejenusa, pytajac: "Kim jest ten czlowiek z kasty wyrobnikow, ktory przemawia jak krol?". Pomyslcie tylko, jak daleko zaszlismy. Wspomnijcie wszystkie ziemie, zyzne i jalowe, wszystkie ludne miasta, ktore podbilismy! A teraz stoimy u bram... Wskazal reka przeslaniajaca horyzont na wschodzie mgielke. Achamian ponownie ujrzal otaczajacy jego dlon zloty, eteryczny dysk, aureole... Ktos krzyknal w uniesieniu. -To ostatni horyzont! - zawolal Kellhus glosem, ktory jednoczesnie niosl sie pod niebiosa i zdawal sie szeptac do kazdego ucha. - Za nim ujrzymy Uswiecona Ziemie. Jeszcze jeden marsz i nareszcie dotrzemy z mieczem i piesnia do swietego Shimehu! Juz w tej chwili na nowo wypelniamy karty Pisma opiewajace owo miejsce! Wielkie i Pomniejsze Imiona, ktore przysluchiwaly sie z zachwytem jego slowom, wybuchly pelnym czci i zapalu aplauzem. Achamian nie mogl nie zadawac sobie pytania, jak te okrzyki musza brzmiec dla Gerothan kryjacych sie po zaulkach. Oblakani zdobywcy... -Nigdy jeszcze swiat nie ogladal takiej armii jak nasza - grzmial Kellhus. - My, Ludzie Kla... Wyciagnal z pochwy swoj miecz, Pewnik. Klinga zalsnila w blasku slonca biala jak mleko. Odbite od niej swiatlo padlo na lordow swietej wojny. Oslepieni mezczyzni mruzyli powieki. -Jestesmy nozem samego Boga cisnietym w tygiel zarazy, pragnienia i glodu, utwardzonym przez mloty wojny, zahartowanym we krwi niezliczonych wrogow! Jestesmy... -Usmiechnal sie z zazenowaniem, jakby ulegl przed chwila jakiejs nieszkodliwej przywarze. -Ludzie maja w zwyczaju sie przechwalac - podjal ze smutkiem. - Ktoz sposrod nas nie szeptal klamstw w dziewczece ucho? - Miedzy pozbawionymi zwienczen kolumnami poniosly sie smiechy. - Mowilismy wszystko, co moglo je sklonic do zajrzenia pod nasze kilty. Tym razem smiech byl gromki. Wojownik-Prorok zapomnial o gornolotnym slownictwie, przerodzil sie w ksiecia Atrithau, ich sprawiedliwego, ironicznego towarzysza. Kellhus usmiechnal sie, jakby mial zamiar sie z nimi napic. -Niemniej jednak co istnieje, istnieje... Wojna spoglada przez nasze oczy. W naszym zewie pobrzmiewaja echa zaglady. Co istnieje, istnieje. Chwala tego przedsiewziecia zacmi wszystko, czego dokonali nasi praojcowie. Stanie sie swiatlem przyswiecajacym przyszlym wiekom. Bedzie powodem zdumienia, radosci i, tak jest, rowniez oburzenia. Opowiesc o niej beda recytowaly tysiace tysiecy ust. Ludzie beda sie jej uczyli na pamiec. A gdy dzieci dzieci naszych dzieci wezma w reke wykaz swych przodkow, odczytaja nasze imiona z szacunkiem i bojaznia, gdyz beda wiedzialy, ze ich krew jest poblogoslawiona - poblogoslawiona! - nasza wielkoscia. My, Ludzie Kla, jestesmy olbrzymami. Olbrzymami! Zebrani rykneli z entuzjazmu. Porwany jego fala Achamian rowniez zakrzyknal glosno. Od ironii do euforii... skad wziela sie ta gwaltowna pasja? Zauwazyl, ze po policzku Esmenet splywaja lzy. -Kim wiec... - Kellhus jeszcze bardziej podniosl glos, by przekrzyczec zgielk. - Kim jest ten czlowiek z kasty wyrobnikow, ktory przemawia jak krol?! Nagle zapadla cisza. Wydawalo sie, ze popekane kamienie, spomiedzy ktorych wyrastala trawa i chwasty, nuca wlasna piesn. Wojownik-Prorok uniosl swietliste dlonie w gescie przywitania, prosby, zapierajacego dech w piersiach blogoslawienstwa. -Ja nim jestem - wyszeptal. *** Wszyscy bez wyjatku ludzie podlegali hierarchii tego co ruchome i co nieruchome. Stali na ziemi, wedrowali po swiecie. Jednakze Kellhus nawet te fundamentalna prawde odwracal do gory dnem: wydawalo sie, ze z kazdym swym krokiem niesie swiat ze soba.Gdy zszedl z podwyzszenia i skinal na Incheiri Gotiana, rozkazujac mu przewodniczyc modlitwie lordow swietej wojny, moglo sie zdawac, ze sam ksztalt swiata sie zmienil. Kiedy miedzy murami zabrzmialy tony modlitwy, czarnoksieznik usunal mruganiem lzy z oczu, wciagajac gleboko w pluca wilgotne powietrze. Pomyslal, co to znaczy, ze Esmenet spi z takim mezczyzna, i poczul, ze boi sie o nia, jakby byla platkiem wpadajacym w wielkie ognisko... On jest prorokiem! Co to mowilo o trawiacej Achamiana nienawisci? Wspinajacy sie na gore biegnacymi po usypisku sciezkami niewolnicy przyniesli dlugi stol i kilka krzesel. Ustawili je posrodku, miedzy kolumnami. Kellhus i Wielkie Imiona zasiedli pod choragwiami z Klem i Kolem Meki, jak do rytualnej wieczerzy, choc pili tylko rozcienczone wino. Podczas calej rozmowy czarnoksieznik stal sztywno wyprostowany. Wszystko to robilo na nim surrealistyczne wrazenie. Planowali podboj Amoteu! Marsz na Shimeh! Kellhus powiedzial prawde. Dotarli juz do celu. Prawie. Narada przebiegla spokojnie. Minely dni swarow zrodzonych z nadmiernej badz urazonej dumy. Nawet gdyby Saubon i Conphas byli obecni, Achamian nie potrafil sobie wyobrazic, by ktokolwiek z Wielkich Imion wrocil do dawnych przywar. Kellhus przerastal ich tak absolutnie, ze jak dzieci nie dbali juz o to, ile lokci jest od nich wyzszy. Cale ich zycie nalezalo do niego. Krolowie i uczniowie. Rzecz jasna, niektorzy sie sprzeciwiali, ale nie musieli sie z tego powodu obawiac pogardy ani osadu. Jak powiedzial Kellhus, jesli tyranem jest Prawda, tym, ktorzy patrza jasno, nie grozi ucisk. Najwiecej trudnych pytan zadawal Proyas. Stary Gothyelk zdolal ograniczyc sie do jekow irytacji. Tylko Chinjosa caly czas bawil sie trzymanymi w dloni kijkami. Na pytania o powody padaly odpowiedzi, analizowano i poddawano krytyce alternatywne rozwiazania, az wreszcie - jakby dzieki magii - znajdowano najlepsze wyjscie. Zaszczyt dowodzenia straza przednia przypadl ksieciu Hulwardze, poniewaz uznano, ze jego Thunyeri najlepiej sobie poradza z ewentualnymi niespodziankami ze strony fanimow. Glowny oddzial swietej wojny mieli utworzyc hrabia-palatyn Chinjosa z Ainonczykami oraz Proyas z Conriyanami. Pomaszeruja prosto na Shimeh, gromadzac po drodze prowiant i materialy niezbedne do oblezenia. Mial im tez towarzyszyc Gotian z rycerzami shrialu, ktorzy beda straza osobista Wojownika-Proroka i jego Swietej Swity. Hrabia Gothyelk ze swymi Tydonnami otrzymal zadanie izolowania oraz zdobycia Chargiddo, wzniesionej w kyraneanskiej epoce fortecy broniacej poludniowozachodniego odcinka granicy miedzy Amoteu a Xerashem. Nikt, nawet Kellhus, nie wiedzial, co planuja poganie. Wszystkie meldunki, zwlaszcza przekazane przez Szkarlatne Wiezyce za posrednictwem Chinjosy, sugerowaly, ze psukari, cishaurimowie, nie opuszcza Shimehu. Znaczylo to, ze Fanayal sprobuje zagrodzic najezdzcom droge w glab Amoteu albo wycofa sie do swietego miasta. Tak czy inaczej czekala ich bitwa. Zagrozone bylo samo istnienie cishaurimow, a co za tym idzie przetrwanie Kianu. Bez watpienia Fanayal uzyje wszelkich mozliwych srodkow, zeby zniszczyc wrogow. Choc Proyas doradzal ostroznosc, Wojownik-Prorok byl nieustepliwy: armia swietej wojny musi jak najszybciej wyruszyc do ataku. -My slabniemy, a oni rosna w sile - oznajmil. Achamian kilkakrotnie osmielil sie zerknac na Esmenet. Co chwila pojawiali sie dyskretni funkcjonariusze, ktorzy klekali przed nia, zadajac pytania albo przekazujac wiesci. Jednakze przez wiekszosc czasu sluchala z uwaga rozmow. Czarnoksieznik przyjrzal sie odzianym w biale szaty nowo narodzonym, ktorzy przystaneli w grupie za swym prorokiem. Najznaczniejszymi z nich byli Werjau i Gayamakri. Uswiadomil sobie, jakie to dziwne, ze armia swietej wojny, zgraja najezdzcow prowadzonych przez swarliwych wodzow, przerodzila sie w cesarski dwor. To nie byla rada Wielkich i Pomniejszych Imion. Kellhus po prostu konsultowal sie ze swymi generalami, nic wiecej. Wszyscy zostali przesunieci na inne pola. I, zgodnie z duchem benjuki, zasady rzadzace ich poruszeniami rowniez calkowicie sie zmienily. Nawet te, ktore kazaly Achamianowi stac tutaj bez ruchu jako wezyrowi proroka... Wszystko to wydawalo mu sie absurdalne. Gdy Kellhus zakonczyl narade, slonce wisialo juz nisko nad horyzontem. Czarnoksieznik czekal, az zwyczajowe modlitwy i gratulacje dobiegna konca. Od upalu i bezczynnosci krecilo mu sie w glowie. Zywil przewrotna nadzieje, ze ptak, ktorego widzial wczesniej, zapowiada atak Rady. Wszystko byloby lepsze od tego... teatru. Narada skonczyla sie niespodziewanie, jakby wszyscy nagle doszli do zgody. W pustych kamiennych komnatach niosly sie echem rozmowy i krzyki radosci. Achamian potarl kark, podszedl do schodow wiodacych na podwyzszenie i klapnal na nie bezceremonialnie. Czul w krzyzu mrowienie wywolane spojrzeniem Esmenet, ale inrithi z kasty szlacheckiej wchodzili juz na podium, by zlozyc jej hold. Byl bardzo zmeczony. Otarl pot z twarzy rekawami barwy szafranu. Ktos musnal jego bark, jakby chcial uscisnac mu dlon, ale w ostatniej chwili sie powstrzymal. Czarnoksieznik obejrzal sie i zobaczyl Proyasa, ktory z ciemna opalenizna i w jedwabnym chalacie wygladal jak ksiaze Kianu. Proyas uklonil sie plytko i zapadla krepujaca cisza. -Uznalem, ze trzeba ci powiedziec, ze... Powinienes odwiedzic Zina. -To on cie przyslal? Ksiaze potrzasnal glowa. Wygladal dziwnie. Ze spleciona w warkoczyki broda wydawal sie znacznie dojrzalszy. -Ciagle o ciebie pyta - rzekl z wyraznym zazenowaniem. - Powinienes go odwiedzic... -Wykluczone - odparl czarnoksieznik tonem znacznie ostrzejszym, niz bylo to jego zamiarem. - Tylko ja bronie Kellhusa przed Rada. Nie moge od niego odejsc na krok. Proyas przymruzyl gniewnie oczy, Achamian nie mogl jednak powstrzymac wrazenia, ze w jego dawnym uczniu cos peklo. Nie szukal juz pokuty na wlasnych warunkach. Zatracil umiejetnosc wyboru powodow udreczenia. Gdyby tylko mogl, dzwigalby wszystkie brzemiona. -Nieraz od niego odchodziles - zauwazyl ze spokojem. -Wylacznie na jego prosbe i wbrew moim sprzeciwom. Skad ta nagla potrzeba karania? Teraz, gdy Proyas o cos prosil, Achamian czul sie zobowiazany odpowiedziec mu brutalna obojetnoscia, jakiej zaznal oden wczesniej. Odplacic mu ta sama moneta. Mimo nauk Kellhusa nadal nosil w sercu rachunki krzywd, zaznaczajac w nich splacone dlugi. Dlaczego musze tak postepowac? - zastanawial sie w duchu. Proyas zamrugal i wydal wargi, jakby go bolal zab. -Powinienes odwiedzic Xinemusa - powtorzyl, nie probujac juz ukryc goryczy, i oddalil sie bez slowa pozegnania. Zbyt znuzony, by moc myslec, Achamian obserwowal szlachetnie urodzonych. Gaidekki i Ingiaban przerzucali sie zartami. To go nie zaskoczylo. Iryssas jakal sie, nie mogac nadazyc za rozmowcami. On jeden chyba sie nie zmienil od czasow Momemn. Gotian strofowal jakiegos mlodego rycerza shrialu. Soter i kilku innych Ainonczykow smialo sie z calujacego kolano Wojownika-Proroka Uranyanki. Hulwarga stal bez slowa obok Yalgroty, szambelana jego niezyjacego brata. Wszyscy tworzyli male, przecinajace sie ze soba kregi przypominajace ogniwa kolczugi. Ja jestem sam. Ta mysl uderzyla Achamiana zupelnie bez ostrzezenia. Nie wiedzial nic o swej rodzinie poza tym, ze jego matka nie zyje. Szkola gardzil, tak jak ona gardzila nim. Przekleci bogowie odebrali mu wszystkich uczniow. Esmenet go zdradzila... Zakaslal i potrzasnal glowa, przeklinajac wlasna glupote. Zawolal przechodzacego obok niewolnika - mlodzienca o naburmuszonej minie - i kazal mu przyniesc troche nierozcienczonego wina. A widzisz, jednak masz przyjaciela, powiedzial sobie, gdy chlopak oddalil sie biegiem. Wsparl przedramiona na kolanach i wbil spojrzenie w sandaly, marszczac brwi na widok nieobcietych paznokci u nog. Musze odwiedzic Xinemusa, pomyslal. Nie odwrocil sie, gdy na schodach obok niego przysiadl cien. Poczul nagle zapach mirry. Jakas zdradziecka, niedorosla czesc jego duszy wypelnila radosc, mimo iz wiedzial, ze to nie Esmenet. -Juz czas? - zapytal. -Wkrotce - odparl Kellhus. Czarnoksieznik zaczal sie bac cowieczornych lekcji gnozy. Wybitne zdolnosci do arytmetyki albo logiki mogly budzic zachwyt, ale jesli uczen potrafil intuicyjnie pojmowac starozytne Piesni Wojny, sprawa wygladala zupelnie inaczej. -Co cie gryzie, Akka? A jak ci sie zdaje? - mial ochote warknac. -Dlaczego Shimeh? - zapytal. Kellhus patrzyl na niego jasnymi, niebieskimi oczami i milczal. -Podobno przybyles, by nas zbawic - nie ustepowal Achamian. - Dlaczego wiec nadal maszerujemy na Shimeh, jesli nasz wrog przebywa w Golgotterath? -Jestes zmeczony - odparl Kellhus. - Moze przelozymy lekcje na jutro... -Nic mi nie jest - burknal czarnoksieznik. Nagle przerazil sie wlasnej bezczelnosci. - Sen i uczeni powiernicy to starzy wrogowie - wyjasnil nieprzekonujaco. Kellhus pokiwal glowa, usmiechajac sie ze smutkiem. -Nadal przytlacza cie zaloba. -Tak - przyznal Achamian. W komnacie bylo coraz mniej inrithich. Kilku potentatow zatrzymalo sie w dyskretnej odleglosci, wyraznie czekajac na Wojownika-Proroka, ale on odeslal ich skinieniem dloni. Wkrotce zostali sami. Siedzieli obok siebie na skraju podwyzszenia, obserwujac cienie skupiajace sie w ruinach. Z przestworzy opadl suchy wiatr. Czarnoksieznik zamknal na chwile oczy, radujac sie chlodnym powiewem. Wietrzyk szumial wsrod gestych sumakow otaczajacych komnate. Od czasu do czasu slychac bylo brzeczenie pszczol. Przypomnialo to Achamianowi, jak chowal sie przed ojcem w parowach daleko od brzegu. Siedzial cicho. Mial wrazenie, ze swiatlo zwalnia. Niebo nie mialo granic. Takie chwile znajdowaly sie poza nurtem czasu, gleboki spokoj chwili obecnej zmuszal do ucieczki wszelkie mysli o przeszlosci i przyszlosci. Czul nawet zapach stygnacych w chlodzie wieczoru kamieni. Nie sposob bylo uwierzyc, ze kiedys mieszkal tu Shikol. -Czy wiesz - odezwal sie Kellhus - ze byly czasy, gdy wsluchiwalem sie w swiat i slyszalem jedynie halas? -Nie... nie wiedzialem. Wojownik-Prorok uniosl twarz ku niebu i zamknal oczy. Jego dlugie wlosy lsnily w blasku slonca. -Teraz wiem, ze sie mylilem... Jest cos wiecej niz halas, Akka. Jest glos. Ciarki przebiegly po skorze czarnoksieznika niczym mokre sznurki. Kellhus wbil spojrzenie w horyzont i wsparl otwarte dlonie na udach, rozciagajac jedwabna tkanine. Achamianowi ponownie wydalo sie, ze dostrzega wokol jego palcow zlote kregi. -Powiedz mi, Akka, co widzisz, kiedy spogladasz w zwierciadlo? - podjal Kellhus tonem znudzonego dziecka. -Siebie - odparl czarnoksieznik ze wzruszeniem ramion. -Jestes pewien? - zapytal Wojownik-Prorok z mina wyrozumialego nauczyciela. - Czy widzisz siebie wlasnymi oczami, czy tez po prostu widzisz wlasne oczy? Uwolnij sie od wszelkich zalozen, Akka, i zadaj sobie pytanie, co naprawde widzisz. -Oczy - przyznal. - Widze tylko wlasne oczy. -A wiec siebie nie widzisz? Zbity z tropu Achamian mogl jedynie milczec. -A wiec gdzie jestes, jesli nie mozna cie zobaczyc? - zapytal Kellhus z szelmowskim, prowokujacym usmiechem. -Tutaj - odpowiedzial czarnoksieznik po chwili zastanowienia. - Jestem tutaj. -A gdzie jest to "tutaj"? -Jest... Jest tutaj... w srodku tego co widzisz. -Tutaj? Ale jak mozesz byc tutaj - ciagnal ze smiechem Kellhus - kiedy ja jestem tutaj, a ty jestes tam? -Ale... - Achamian podrapal sie w glowe z irytacja. - To tylko slowne igraszki! Kellhus pokiwal glowa. -Wyobraz sobie, ze mozesz ogarnac caly Ocean Wielki, nadac mu postac i proporcje jednego czlowieka. W nas rowniez sa glebie, Akka. Glebie bez dna. To, co zwiesz Zewnetrzem, lezy wewnatrz nas i jest wszedzie. Dlatego, bez wzgledu na to, gdzie sie znajdziemy, zawsze jestesmy tutaj. Dokadkolwiek odwazymy sie zapuscic, zawsze przebywamy w tym samym miejscu. To metafizyka, uswiadomil sobie Achamian. Kellhus mowil o metafizyce. -Tutaj - powtorzyl. - Chcesz powiedziec, ze to jest miejsce poza miejscami? -Zaiste. Cialo jest powierzchnia ciebie, niczym wiecej, punktem, w ktorym twoja dusza wystaje ponad powierzchnie swiata. Spogladamy w tej chwili na siebie z dwoch roznych miejsc, ale jednoczesnie przebywamy w tym samym miejscu, ktore lezy poza miejscami. Patrze na siebie przez twoje oczy, a ty na siebie przez moje, aczkolwiek o tym nie wiesz. W ktoryms momencie ow wywod przyprawil Achamiana o groze. -Jestesmy ta sama osoba? To Kellhus opowiadal takie szalenstwa... Kellhus! -Osoba? Lepiej byloby powiedziec, ze jestesmy tym samym "tutaj". Niemniej w pewnym sensie to prawda. Istnieje tylko jedno tutaj i tylko jedna dusza, Akka. Ta dusza wystaje nad powierzchnie swiata w wielu roznych miejscach, ale niemal nigdy nie potrafi zrozumiec, czym jest. Nilnameskie glupoty! - pomyslal Achamian. -To tylko metafizyka - obruszyl sie. -To tylko metafizyka - wyszeptal Kellhus w tej samej chwili. Achamianowi serce walilo jak mlotem. Przez chwile probowal przekonac siebie, ze Kellhus mowil sam. Cisza, ktora zapadla, niosla ze soba dziwne przerazenie, dezorientacje niepodobna do niczego, czego dotad doswiadczyl, poczucie, ze to, co ongis bylo swiete i nietkniete, zostalo roztrzaskane... Kto sie odezwal przed chwila? On jest mna... inaczej skad moglby wiedziec to, co wie? -Powiedz mi, jak to sie dzieje, ze jedne slowa czynia cuda, a inne nie? - zapytal Kellhus, jakby nie wydarzylo sie nic niezwyklego. Achamian szukal punktu zaczepienia w posiadanej wiedzy. -Nieludzie wierzyli ongis, ze czary sa mozliwe dzieki mowie, ale potem ludzie zaczeli kopiowac ich Piesni w nieczystych dialektach i stalo sie oczywiste, ze jest inaczej... Zaczerpnal gleboko tchu, uswiadamiajac sobie, ze tym jednym pytaniem WojownikProrok obnazyl jego ignorancje, a takze ignorancje wszystkich zyjacych czarnoksieznikow. Rzeczywiscie nic nie rozumiem. -Chodzi o znaczenia - ciagnal. - One sa w jakis sposob rozne. Nikt nie wie dlaczego. Kellhus pokiwal glowa, spogladajac na rabek swej szaty. Kiedy uniosl wzrok, Achamian nie potrafil zniesc spojrzenia jego blyszczacych oczu. -Czy slowo "milosc" znaczy dla siebie to samo co zawsze, czy tez jego znaczenie sie zmienilo? Nagradzal intelekt i karal serce. Z Kellhusem zawsze tak bylo. -Co chcesz przez to powiedziec? - Ze znaczenie sie zmienia, gdy towarzysza mu inne wspomnienia. Esmenet. -Sugerujesz, ze czarnoksieskim slowom towarzysza inne wspomnienia niz tym zwyczajnym? - Achamian wlozyl w to pytanie wiecej pasji, niz zamierzal. Skrzywil sie szyderczo. - Ale slowa same nic nie pamietaja. Nie sa... Umilkl, bo nagle zrozumial. Jedna dusza... -Nie chodzi o slowa, Akka. Co moglbys pamietac, by nadac zwyklym slowom moc czynienia cudow? -Nie... nie rozumiem. -Alez rozumiesz. Czarnoksieznik zamrugal, by usunac z oczu lzy, ktore pojawily sie tam nie wiadomo dlaczego. Przypomnial sobie Szkarlatne Wiezyce i wiezienie w Iothiah, swiat rozpryskujacy sie pod jego rozpostartymi palcami. Przypomnial sobie znaczenia, ktore wyplynely strumieniem z jego piersi i duszy, rozpruwajaca swiat piesn, ktora zrodzila ogien z pustego powietrza, swiatlo z czarnego cienia, unicestwiajac wszystkich jego wrogow Slowa! Slowa, ktore byly jego powolaniem... jego przeklenstwem! Slowa powodujace, ze niemozliwe... Pokuta dla swiata. Jak to mozliwe, ze wypowiadal je zwykly czlowiek? -Klekamy przed bozkami - mowil Kellhus - wyciagamy ramiona ku niebu. Blagamy to, co odlegle, kierujemy rece do horyzontu... Spogladamy na zewnatrz, Akka, zawsze na zewnatrz, choc to, czego szukamy znajduje sie w srodku... - Przycisnal rozpostarta dlon do piersi. - Lezy tutaj, na tej polanie, ktora wszyscy ze soba dzielimy. Slonce opadlo za horyzont. Ruiny zaplonely dogasajaca czerwienia. Wiatr oslabl. -Bog - powiedzial Achamian glosem, ktory nie nalezal do niego. - Chcesz powiedziec, ze... ze ta dusza, ktora spoglada przez oczy na wszystkich, to Bog. Choc sam wypowiadal te slowa i wiedzial, co one znacza, wypadaly z jego ust pozbawione sily mysli i zrozumienia. Targnal nim dreszcz grozy - Wszyscy jestesmy Bogiem - oznajmil Kellhus glosem przesyconym powaga, a zarazem entuzjazmem, jak ojciec dodajacy odwagi pobitemu synowi. - Bog zawsze jest z toba, spoglada przez twoje oczy i przez oczy tych, ktorzy cie otaczaja. Ale my zapominamy, kim jestesmy, i zaczynamy uwazac tutaj za kolejne tam: odrebne, izolowane, bezsilne wobec ogromu swiata. Zapominamy... ale nie wszyscy w takim samym stopniu. - Przeszyl czarnoksieznika nieublaganym spojrzeniem. - Tych, ktorzy zapominaja najmniej, nazywamy Nielicznymi. W plonacych korytarzach Iothiah Achamian powstrzymal na moment swoj gniew, zawahal sie, uswiadamiajac sobie, ze nie pamieta, kim jest. Krzyczal glosem Seswathy i wypowiadal slowa wykraczajace nawet poza te starozytna osobowosc. Piesni, ktore obracaly w mleko to, co bylo twarde i rzeczywiste... Kim wowczas byl? Kim? -Czarnoksieskie slowa sa slowami, ktore niosa wspomnienie Prawdy, Akka. -Prawdy - powtorzyl tepo czarnoksieznik. Rozumial, co znacza wypowiadane przez Kellhusa slowa, ale cos w nim nie chcialo pojac ich znaczenia. - Jakiej prawdy? - Ze to miejsce ukryte za naszymi twarzami jest zawsze tym samym miejscem, tym samym tutaj, choc dziela je od siebie panstwa i epoki. Ze kazdy z nas spoglada na swiat niezliczonymi oczami. Ze to my jestesmy Bogiem, ktoremu pragniemy oddawac czesc. Achamianowi wydalo sie, ze przypomina sobie, jak Bog zamrugal tysiac razy przed tysiacem palenisk za morzami, w gorach i na rowninach. Corka spogladajaca na spiacego ojca. Staruszka sciskajaca ramie meza w pokrytych plamami dloniach. Spluwajacy krwia mezczyzna, z bolu walacy piesciami w klepisko. Tu i teraz, w tym jedynym miejscu... Jak inaczej mozna bylo wyjasnic Piesni Przywolania albo Przymusu? Jak inaczej mozna bylo wyjasnic Sny Seswathy? -Przez dlugi czas uwazales sie za pariasa, wyrzutka - mowil Kellhus. - A choc twoj jezyk zawsze byl gotowy zaatakowac tych, ktorzy cie potepiali, zyles we wstydzie. Patrzyles na innych i przeklinales sam siebie za to, ze miales nadzieje. Inni zawsze wydawali sie silniejsi. Pewniejsi siebie. I nigdy nie potrafili dostrzec twych nadzwyczajnych zalet. Coz za glupcy! Spluwali na twoj widok. Smiali sie z ciebie, a choc czyniles z okazywanej ci wzgardy dowod ich glupoty, rozpaczales potajemnie z tego powodu, pytajac: dlaczego musze byc przeklety? Dlaczego musze byc potepiony? On jest mna! Jest mna! - myslal Achamian. Kellhus usmiechnal sie i w jakis niewiarygodny sposob czarnoksieznik dojrzal w jego spojrzeniu Inraua. -Ja jestem toba, a ty mna. Ale ja jestem zlamany... Cos zlego sie ze mna dzieje! -Jestes poboznym czlowiekiem zrodzonym w swiecie, ktory nie potrafi zglebic twej poboznosci - ciagnal Kellhus. - Ale z moim przybyciem wszystko sie zmienilo, Akka. Dawne objawienia przezyly juz czas, dla ktorego byly przeznaczone, a ja przybylem oglosic nowe. Jestem Najkrotsza Droga i powiadam ci, ze nie jestes potepiony. Przez tumult pasji, ktora wypelnila Achamiana, przebil sie szept czegos starego i tajemniczego, co powtarzalo slowa katechizmu powiernikow. Chocbys dusze stracil, podbijesz... Jednakze Kellhus znowu zaczal mowic. Wydawalo sie, ze jego glos dobiega z samego serca wszechrzeczy. -Slowa czarnoksieznika czynia cuda, poniewaz przywoluja wspomnienie Boga... Zastanow sie, Akka! Co to znaczy widziec swiat taki, jaki widza czarnoksieznicy? Co to znaczy ogarnac onte? Liczni spogladaja na swiat tylko jedna para oczu, postrzegaja go z jednego punktu widzenia, ale Nieliczni, ci, ktorzy pamietaja, chocby w niedoskonaly sposob, glos Boga, rozumieja, co to znaczy spogladac na swiat pod rozmaitymi katami, zachowali wspomnienia tysiecy oczu obserwujacych rzeczywistosc z polany, ktora zwiemy "tutaj". Dlatego pod wszystkim, co postrzegaja kryje sie zapowiedz czegos wiecej... Pomysl tez o pietnie... Liczni nie potrafia odroznic czarow od swiata rzeczywistosci. Jak mogloby byc inaczej, skoro ogladaja swiat tylko z jednego punktu? Dla kogos, kto nie moze sie poruszac, fasada jest swiatynia. Ale dla Nielicznych, ktorzy patrza z wielu stron jednoczesnie, czary musza cuchnac niekompletnoscia, poniewaz prawdziwy glos Boga przemawia ze wszystkich mozliwych stron, ich zas krepuja niejasne, niekompletne wspomnienia. Potrafia wyczarowac tylko same fasady... Wszystko to wydawalo sie zupelnie oczywiste. Wszelkie analogie przedstawiajace czarnoksieznikow jako bluzniercow, ludzi naduzywajacych ukrytej w nich boskosci, tych, ktorzy malpuja swieta piesn Boga byly tylko prymitywnymi przyblizeniami, ulotnymi wizjami prawdy ktora Kellhus wylozyl mu jak na talerzu! -A co z cishaurimami? - zapytal Achamian. Wojownik-Prorok wzruszyl ramionami. -Ognisko oswietlajace oboz jednoczesnie ukrywa przed naszym wzrokiem reszte swiata. Czesto swiatlo tego, co postrzegamy, oslepia nas, i w rezultacie nam sie wydaje, ze istnieje tylko jeden punkt widzenia. Choc cishaurimowie tego nie wiedza, sami sie oslepiaja. Gasza ogien w swych oczach, wyszarpuja z ciala jedyne miejsce, z ktorego moga widziec, by latwiej przywolac pozostale, ktore pamietaja. Wyrzekaja sie jasnych sformulowan wiedzy w imie metnych glebi intuicji. Niemal doskonale pamietaja ton, barwe i brzmienie glosu Boga, ale ucieka im sens, podstawa prawdziwych czarow. To wlasnie byla tajemnica psukhe, ktora od stuleci wymykala sie czarnoksieskim myslicielom. Kellhus wyjasnil ja w kilku zdaniach. Wojownik-Prorok zlapal Achamiana za bark swietlista dlonia. -Prawda o Tutaj wyglada tak, ze ono jest wszedzie. To wlasnie znaczy kochac, Akka. Postrzegac Tutaj w innej osobie i spogladac na swiat przez jej oczy. Byc Tutaj razem. Czarnoksieznik nie mogl zniesc spojrzenia jego swiecacych madroscia oczu. Zagasly resztki slonecznego blasku. Cienie zrobily sie ciemne jak inkaust. W ruinach Charaoth zapadla noc. -Dlatego cierpisz... Gdy to, co bylo Tutaj, odwrocilo sie od ciebie, tak jak ona, wydaje ci sie, ze nie masz juz zadnego miejsca. Komar osmielil sie zabrzeczec w powietrzu miedzy nimi. -Dlaczego mi to mowisz? - zawolal Achamian. -Dlatego ze nie jestes sam. *** Odpowiadalo jej zycie niewolnicy.Fanashila byla zachwycona swa nowa pozycja jeszcze bardziej niz Yel czy Burulan. Rankiem krzatala sie wokol pani, po poludniu spala, wieczorem znowu sluzyla pani. Uwielbiala zloto. Perfumy. Jedwabie. Kosmetyki, ktorych pani Esmenet pozwalala im uzywac. Smakolyki, ktorych pozwalala im kosztowac. Fanashila byla fami, jedna z niewolnikow, ktorzy dawniej sluzyli w palacu Famy w Caraskandzie. Jak wolnosc pasania koz moglaby sie z tym wszystkim rownac? Opsara przeklinala inrithich, gdy tylko miala okazje. Wredna stara jedza! -Bezboznicy! Ciemiezcy! Poderznac im gardla, nie calowac stopy! Powtarzala to raz po raz. Ale przeciez Opsara miala w zylach kianenska krew, byla uftaka, a wszyscy wiedzieli, ze uftaka to ludzie z kasty wyrobnikow, ktorzy pysznia sie jak szlachetnie urodzeni. Nawet ich pobratymcy nimi gardzili. O czym to swiadczylo? Zreszta Opsara tylko tak gadala. Jej podopieczny, maly Moenghus, rosl zdrowo. Pewnej nocy Fanashila powiedziala to nawet na glos w sali jadalnej dla niewolnikow. Siedzialy w swym kacie - ktory byl symbolem ich pozycji - wybierajac spokojnie palcami ryz z miseczek, a Opsara wciaz gadala o zabijaniu inrithijskich panow. -Ty zrob to pierwsza! - wygarnela wreszcie Fanashila. Yel i inne dziewczeta parsknely glosnym smiechem. Niespodziewanie wpadla na sposob pozwalajacy zamknac Opsarze usta. Teraz, gdy tylko stara jedza zaczynala zlorzeczyc, dziewczyna chichotala z duma. Wiedziala, ze jej chwila zaraz nadejdzie. Jedno Fanashile niepokoilo - modlitwy, na ktore nadzorcy prowadzili ja z reszta niewolnikow do kaplicy Umbiliki. Najpierw kaplan shrialu wyglaszal kazanie, z ktorego dziewczyna rozumiala tylko urywki, a potem kazano im klekac i modlic sie do ustawionych w polokrag bozkow. Niektore z nich wygladaly groteskowo, jak odcieta glowa Onkis zatknieta na zlotym drzewie, inne byly obsceniczne, jak Ajokli z podbrodkiem wspartym na fallusie, a kilka bylo pieknych, jak surowy Gilgaol czy zmyslowa Gierra, choc Fanashila czerwienila sie, widzac szeroko rozlozone nogi bogini. Kaplan shrialu nazywal je wszystkie Aspektami Boga, ale Fanashila wiedziala, ze to nieprawda. Byly demonami. Modlila sie jednak do nich, tak jak jej kazano. Czasami, gdy nadzorcy byli zajeci czyms innym, odwracala wzrok od usmiechnietego szyderczo demona, ktorego miala przed soba, by poszukac na ozdobionych brokatem scianach namiotu Podwojnych Sejmitarow Fane'a. Byly wszedzie, male symbole wiary jej ludu. Potem powtarzala w mysli slowa, ktore tak czesto slyszala w zborze. Jeden dla niewiernego... drugi dla oka, ktore nie widzi... Doszla do wniosku, ze to bedzie musialo jej wystarczyc. Co zaszkodzi modlic sie do demonow, jezeli wszystkim i tak wladal Jedyny Bog? W dodatku demony sluchaly modlitw... Rzeczywiscie spelnialy prosby. W przeciwnym razie dlaczego balwochwalcy byliby panami, a wierni niewolnikami? Po wieczornym posilku nadzorcy prowadzili kobiety do Pokoju Mat, wielkiego namiotu, w ktorym spaly na fantastycznych dywanach, wedle slow nadzorcow zrabowanych z twierdz zabitych kianenskich panow. Niektore w nocy plakaly. Inne - zwlaszcza piekne albo buntownicze - gdzies zabierano. Czasami wracaly, a czasami nie, Fanashila jednak uwazala, ze same sa sobie winne. Trzeba tylko sluchac... to takie proste. Jesli ktos slucha, otrzymuje nagrode, a przynajmniej ma spokoj. Powtarzala to sobie w nocy, kiedy ja zabrano. Zawsze byla posluszna. Nie mogla zniknac. Nie ona! Myla stopy ich Wojownika-Proroka... Pani Esmenet nigdy na to nie pozwoli. Nigdy! Nadzorca, Koropos, dawny cironjijski niewolnik Kianow, nie chcial odpowiadac na wyszeptywane przez nia pytania. Trzymal ja mocno za ramie i prowadzil miedzy lezacymi na podlodze kobietami do przedpokoju, w ktorym nadzorcy spali i oddawali sie hazardowi. Z poczatku sadzila, ze pragna ja wziac do loza. Nieraz juz widziala, jak usmiechali sie do niej lubieznie - zwlaszcza Tirius, nansurski wyzwoleniec. Wiele niewolnic zgwalcili, ale czy ja odwaza sie splugawic? Wystarczy, zeby poskarzyla sie pani Esmenet, a poderzna im gardla. Wspomniala o tym Koroposowi. -Powiedz to jemu - zachnal sie. Potem wypchnal ja w chlodna noc przez zaslone z wiszacych biczow, tradycyjnie umieszczana w wejsciach do inrithijskich pomieszczen dla niewolnikow. W mroku stal jakis czlowiek, wysoki i grozny. Za jego plecami rozposcieral sie odlegly, ciemny labirynt obozu. Przybysz mial na sobie prosty, anonimowy stroj - cironjijski chalmys na pustynnej tunice - i minelo kilka uderzen serca, nim Fanashila go poznala... to byl lord Werjau z nowo narodzonych! Upadla na kolana, przyciskajac podbrodek do mostka, tak jak ja nauczono. -Spojrz na mnie - rozkazal stanowczym, ale delikatnym tonem. - Powiedz mi, moja slodka, co to za plotki do mnie docieraja? Poczula ulge. Odwrocila skromnie wzrok. Uwielbiala plotki. Prawie tak samo jak byc w centrum uwagi. -Jakie plotki, panie? Werjau usmiechnal sie do niej. Stal tak niebezpiecznie blisko, ze czula kwasny odor jego krocza. Dotknal kciukiem jej podbrodka. Zadrzala, gdy przesunal nim wzdluz jej ust. - Ze nadal sa kochankami - odparl. Choc jego oczy nic nie wyrazaly, w glosie pojawil sie szyderczy ton. Dziewczyna znowu zaczela sie bac. -Kto? -Malzonka proroka i swiety instruktor. ROZDZIAL 11 Zadne Piesni nie mowia nam o naturze duszy wiecej niz Piesni Przymusu. Wedlug Zarathiniusa fakt, ze przymuszeni zawsze uwazaja sie za wolnych, dowodzi, iz wola jest kolejnym pasywnym elementem duszy, nie aktywna przyczyna, za jaka ja uwazamy. Choc niewielu sprzeciwia sie tej tezie, wynikajace z niej absurdy wykraczaja poza wszelkie pojmowanie.Meremnis, "Arcana implicata" Jak powiedzial mi kiedys pewien mlynarz, gdy przekladnie sie nie zazebiaja, przeradzaja sie w miazdzace szczeki. To samo dotyczy ludzi i ich machinacji. Ontillas, "O szalenstwach ludzi" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Amoteu Przybywali z galeockich palacow o wymoszczonych sloma klepiskach, gdzie psy ucztowaly ze swymi panami; z pogranicznych puszcz Thunyerusu, gestych i rozleglych, gdzie Srancowie toczyli swa wieczna, bezcelowa wojne; z miodowych dworow Ce Tydonnu, gdzie dlugowlosi thanowie glosno wyrazali pogarde dla skundlonych ras; z wielkich posiadlosc: Conrii, gdzie ciemnoocy palatynowie chelpili sie swa przeszloscia; z parnych rownin Wysokiego Ainonu, gdzie umalowani ludzie z kasty szlacheckiej przepychali sie na tlocznych ulicach. Przed dwoma laty wezwal ich shriah Tysiaca Swiatyn, a oni go posluchali... Ludzie Kla. Po opuszczeniu Gerothy maszerowali przez kraine pozbawiona woli oporu. Poprzedzaly ich wiesci o Rachunku Dni Wojownika-Proroka i wszedzie, dokad dotarli, Xerashianie padali przed nimi na twarz. Otwierali ukryte spichrze. Dobrowolnie oddawali im kozie mleko, miod, suszona papryke, trzcine cukrowa, a nawet stada bydla. Wojtowie wiosek witali zdobywcow unizenie, calujac ich obute w sandaly stopy i oferujac im najladniejsze ze swych smaglych corek. Byli gotowi na wszystko, zeby tylko zlagodzic gniew lordow swietej wojny. Glowna kolumna, zlozona z oddzialow Hulwargi, Chinjosy, Proyasa i Anfiriga, podazala Szlakiem Herotyckim. Przybrzezne twierdze kapitulowaly jedna po drugiej: Sabsal, Moridon, a nawet Horeppo - port, do ktorego przybywali inrithijscy pielgrzymi w latach poprzedzajacych swieta wojne. Dolaczyli tam do nich Galeoci, glownie Oswentanie, wygnani na brzeg przez kianenskich maruderow. Spoceni mezczyzni odziani we wlosiennice wciagneli barki na skalista plaze i spalili. Gdy jednak usiedli z kuzynami przy wieczornych ogniskach, gdy zobaczyli ich niezwykle stroje i nieublagane spojrzenia, poczuli sie nieswojo. Tymczasem Gothyelk pomaszerowal prosto na poludnie z zamiarem oblezenia wielkiej fortecy Chargiddo, korzystajac z informacji zdobytych przez Athjeariego. Nawet tutaj poganie slyszeli juz wiesci o masakrze w Gerocie i po krotkim, stawianym tylko dla formy oporze slawna cytadela skapitulowala, liczac na niepewna laske Tydonnow. Hrabia Agansanoru pisal w liscie: Najswietszy Proroku! Chargiddo padlo, i to niemal bez strat, tylko bratanka mojego kuzyna ugodzila zblakana strzala. Zaprawde obdarles te kraine ze skory jak upolowana zwierzyne. Chwala niech bedzie Bogu Bogow. Chwala Inri Sejenusowi, naszemu prorokowi i Twemu bratu. Z kazdym mijajacym dniem Ludzie Kla zostawiali za soba smutki dlugiej wedrowki. Odzyskiwali humor. Wieczorami urzadzali nabozne bachanalia, wznoszac toast za toastem ku czci Wojownika-Proroka. Bujna kraine przemierzaly setki spontanicznych pielgrzymek. Xerashianie zdumiewali sie, ze balwochwalcy wciaz odwiedzaja ruiny i spieraja sie o cytaty ze swych pism. Pomijajac kilka drobnych incydentow, nie doszlo do okrucienstw, jakie towarzyszyly przedtem ich marszowi. Podczas rady Wielkich i Pomniejszych Imion Wojownik-Prorok jasno oznajmil, ze jego obietnice inrithi maja spelnic. -Xerashianie nie musza mnie kochac - oznajmil. - Wystarczy, ze mi zaufaja. My rowniez nie musimy ich mordowac, by zademonstrowac swa nienawisc. Oszczedzcie ich, a otworza przed nami bramy. Zaczniecie ich zabijac, a usmiercicie w ten sposob swych braci. Choc Kianowie opuscili Xerash, w swietym Amoteu Athjeari natrafil na zaciety opor. Na calych Wyzynach Jarta wznosily sie ku niebu smugi dymu. Fanimowie palili w pospiechu wszystkie drewniane budynki, ktore mogly stac sie zrodlem surowca do budowy machin oblezniczych. Mlody, porywczy hrabia uczynil Mer-Porasas swa baza wypadowa i zapuszczal sie az do granic rownin Shairizoru, niosac zgube fanimom. Z kazdej wyprawy wracal z pustymi siodlami i w koncu z pieciuset thanow i rycerzy zostalo niespelna dwustu. Choc mial az nadto odwagi, brakowalo mu ludzi, by zabezpieczyc swa pozycje, nie wspominajac juz o zadzieraniu z Fanayalem i poganska armia, ktora gromadzila sie wokol Shimehu. Listy, ktore slal do Wojownika-Proroka, przerodzily sie z beznamietnych ocen sytuacji na polu bitwy w blaganie o pomoc. Kellhus zalecal mu cierpliwosc i hart ducha, a jednoczesnie nawolywal Wielkie Imiona do szybszego marszu. Glowna kolumna wspiela sie na Wyzyny Jarta dziesiec dni po upadku Gerothy. Posuwala sie naprzod w imponujacym tempie, biorac pod uwage rozmiary taborow, z ktorymi wedrowali rowniez slynacy z lenistwa czarnoksieznicy ze Szkarlatnych Wiezyc, a takze fakt, ze byli zmuszeni szukac zaopatrzenia po drodze. Potem wydarzylo sie cos osobliwego. Relacje swiadkow roznily sie bardzo miedzy soba, wszyscy jednak zgadzali sie, ze doszlo do spotkania Wojownika-Proroka ze slepym starcem. Juz to bylo nadzwyczajne, poniewaz Sto Filarow zadawalo sobie wiele trudu, by przegnac - a gdy to sie nie udalo, zabic - kazdego slepca, ktory stanal na drodze Swietej Swity. W miare jak armia zblizala sie do Shimehu, malzonka proroka i nowo narodzeni coraz bardziej obawiali sie ataku cishaurimow. Najwyrazniej jednak straznicy przeoczyli slepego xerashianskiego zebraka. Gdy Swieta Swita mijala miasteczko Gim, starzec przywital Wojownika-Proroka krzykiem. W liscie do ojca ksiaze Nersei Proyas tak opisal to wydarzenie: Nikt nie rozumial jego slow, lecz Arishal i pozostali straznicy swietnie zdawali sobie sprawe z niebezpieczenstwa. Natychmiast podbiegli do zebraka, ale powstrzymal ich donosny, dzwieczny glos Wojownika-Proroka. Staneli jak wryci, nie rozumiejac, co sie dzieje. Stary, powloczacy nogami zebrak mial skore prawie czarna, jego rozczochrane wlosy i broda wydawaly sie na jej tle biale jak zeby Zeumiego. Blogoslawiony zsunal sie z siodla i na oczach zdumionych swiadkow podszedl do nieznajomego, jakby to on byl penitentem. -Kim jestes, ze stawiasz mi zadania? - zapytal. -Kims, kto chce ci cos wyszeptac do ucha - odpowiedzial przygarbiony starzec. Wszyscy zakrzykneli z niepokoju. Musze przyznac, ze sam bylem przerazony, Ojcze. -A dlaczego musisz szeptac? - zapytal Blogoslawiony. -Bo moje slowa mnie zgubia. Zaprawde, zabijesz mnie, gdy tylko je uslyszysz. Pamietam, krzyknalem wowczas, iz to jakas sztuczka, podly cishaurimski fortel. Wielu innych rowniez ostrzegalo Blogoslawionego, ale nie sluchal. Nawet ukleknal, Ojcze, zeby slepcowi latwiej bylo siegnac do jego ucha. Zamarlismy wszyscy w bezruchu, porazeni groza, gdy zebrak szeptal slowa, ktore mialy przyniesc mu zgube. I rzeczywiscie mu ja przyniosly, Ojcze! Gdy tylko skonczyl, Wojownik-Prorok wyciagnal Enshoiye, swoj swiety miecz, i powalil niegodziwca, przecinajac go od kolnierza az po serce. Nim zdazylismy zaczerpnac tchu, rozkazal, by armia rozbila oboz na polach Gim. A tym, ktorzy smieli zadawac mu pytania, nie odpowiedzial ani slowem. Co wyszeptal ten stary? *** Byl czas, gdy spowijala go chwala i groza. Nosil wlocznie poteznego Sila, wielkiego Krola po Upadku. Przeciwstawil sie gniewowi Cu'jary Cinmoia na rowninach Pir Pahal.Jezdzil na grzbiecie Wutteata, Ojca Smokow. Mocowal sie z Cioglim Gora, a nawet zwalil go z nog! Nieludzie z Ishriol dali mu z poczatku imie Sarpanur. Tak nazywal sie kamien, ktory byl zwornikiem ich prymitywnych, podziemnych lukow. Potem, po zarazie macicznej, nadali mu imie Sin-Pharion, Aniol Oszustwa. Ach, to byly czasy zgielku i chwaly! Czasy jego mlodosci. Jeszcze go nie oslabily przeszczepy. I coz to byla za walka! Gdyby nie niecierpliwosc Sila, on i jego bracia zwyciezyliby owego dnia i wszystko - caly ten swiat - utraciloby znaczenie. Przegnano ich z Min-Uroikas. Rozproszono. Scigano. Jakze nisko upadli! A potem, znikad, nadszedl drugi wiek chwaly. Kto by pomyslal, ze spryt ludzi jest w stanie wskrzesic ich porzucone plany, ze robactwo zdola przywrocic mu przeznaczenie? Zostal nadgeneralem straszliwego Mog-Pharau, Niszczyciela Swiatow. Spalil Wielka Biblioteke Sauglijska. Zdobyl szturmem wyzyny swietego Tryse. Zamienil ich miasta w ogniska rozswietlajace tylko pustke. Zniszczyl cale narody, wytoczyl z nich krew! Norsirajowie z Kuniuri nazwali go Aurangiem, Panem Wojny. Bylo to najtrafniejsze z jego licznych imion. Jak mogl upasc tak nisko? Zwiazany z Synteza, jak krol przebrany w szaty tredowatego. Uchodzca czajacy sie przy ogniskach rozjuszonego nieprzyjaciela. A byly czasy, gdy jego przybycie zwiastowaly krzyki z tysiecy gardel. Okrazyl ruiny na szczycie wzgorza, lecac powoli i wysoko jak sep. Cale zycie nie mogloby wyczerpac jego cierpliwosci. Na zachodzie Wzgorza Jarta blyszczaly w swietle ksiezyca. Na wschodzie, az po czarny horyzont, ciagnely sie rowniny Shairizoru, usiane gajami i polami, pokryte plamkami stodol i obor. Nadgeneral wiedzial, ze za nimi lezy Shimeh. Serce Trzech Morz. Serce swiata ludzi. Wszedzie dostrzegal dyskretne slady ich niezliczonych pokolen, pozostalosci dominujacych ongis tematow i dawno juz zapomnianych repryz. Cienie shigeckiej fortecy, ktora strzegla ongis tych wzgorz. Smuge ceneianskiego traktu przecinajacego rownine prosto jak strzelil. Obronne koncepcje Nansurczykow przejawiajace sie w koncentrycznym planie ruin. Lukier kianenskich ornamentow. Uksztaltowane na podobienstwo platkow blanki. Ozdobne zelazne kraty w oknach. On siegal glebiej niz to wszystko. Byl starszy niz ich przeklete kamienie. Opadl po spirali w dol, zmierzajac ku zewnetrznemu dziedzincowi. Widzial na nim konie swych dzieci. Wyladowal na okapie. Od glinianych dachowek bilo jeszcze cieplo slonca. Zawolal dzieci w swietej tonacji slyszalnej tylko dla nich i dla szczurow. Przybiegly don przez mroczne, porzucone komnaty. Wierne, zdradliwe stworzenia. Plaszczyly sie przed nim, a ich krocza byly jeszcze wilgotne od sladow ofiar. Jego dzieci. Jego kwiaty. Przez cale dziesieciolecia Rada byla przekonana, ze za zdemaskowanie jej dzieci w Shimehu byla odpowiedzialna obca metafizyka cishaurimow. Czynilo to perspektywe podbicia cesarstwa przez fanimow niemozliwa do zaakceptowania. Polowa Trzech Morz odporna na ich trucizne? Swieta wojna wydawala sie wyjatkowa okazja. Plansza jednak zmienila sie az nazbyt szybko. Uswiadomili sobie, ze cishaurimowie sa tylko maska znacznie bardziej starozytnego wroga. Dotarli tak blisko i nagle ich subtelne fortele pokrzyzowalo cos siegajacego glebiej. Cos nowego. Dunyaini. Krylo sie w tym cos wiecej niz tylko syn szukajacy ojca. Znacznie wiecej. Pomijajac ich podstepne metody i niepokojace zdolnosci, ci dunyaini nosili nazwisko Anasurimbor. Nawet jesli zapomniec o proroctwach uczonych powiernikow, mieli wrogosc do nich w swej przekletej krwi. Kim byl Moenghus? Jesli jego syn w jeden rok podporzadkowal sobie cala zbrojna potege Trzech Morz, czego on mogl dokonac przez trzydziesci lat? Co czekalo na armie swietej wojny w Shimehu? Scylvend pod jednym wzgledem mial racje - dunyaini osiagneli juz zbyt wiele. Nie mozna bylo dopuscic, by zawladneli rowniez gnoza. Aurang usmiechnal sie na dziwny, ptasi sposob, choc jego prastara dusza szarpala sie w ciasnym ciele Syntezy. Ile czasu minelo, odkad ktos go zmusil do prawdziwej walki? Jego dzieci unosily twarze ku gwiazdom. -Przygotujcie to miejsce - rozkazal. -Stary Ojcze, skad mozesz miec pewnosc? - sprzeciwil sie ten smialy, Ussirta. Mial pewnosc. Byl Panem Wojny. -Anasurimbor maszeruje Szlakiem Herotyckim. Przed przejsciem przez rownine zatrzyma sie, by zreorganizowac armie i zrewidowac plany. Scylvend mial racje. On nie jest taki jak inni. Zwyczajny czlowiek - nawet Anasurimbor - uleglby niecierpliwosci, zawsze przyspieszajacej kroki tych, ktorzy wreszcie ujrzeli od dawna wyczekiwany cel. Ale nie Dunyain. Ludzie. Podczas Pierwszych Wojen byli niczym stada dzikich psow. Jak mogli wyrosnac tak wysoko? -Jest juz tak blisko, Stary Ojcze - odezwal sie ten drugi, Maorta. Czy nadejdzie? Aurang popatrzyl na nieszczesne stworzenie, swoj zalosny instrument Zostalo ich juz tak niewiele. -Zlozylismy ofiare - rzekl, ignorujac pytanie. - Uspilismy czujnosc Anasurimbora, przekonujac go, ze przewidzial nasze posuniecia. A potem, gdy juz tu dotrze... Przed nadejsciem dunyainow Rada mogla zdac sie na swe narzedzia. Teraz Aurang byl zmuszony interweniowac osobiscie, styranizowac to, co jego instrumenty mogly jedynie malpowac, opetac to, co potrafily tylko nasladowac... -Zaufajcie mi, dzieci. Nasze uderzenie zaskoczy go calkowicie. W sercu jego zony kryje sie zdrada. Zbadaja granice wladzy tego proroka. Nie pozwola, by zawladnal gnoza. *** Stwor belkotal i klapal zebami.-Nakluwamy ich twarze szpilkami - wyjasnil Eleazaras, silac sie na drwiacy ton, ktory ongis przychodzil mu z taka latwoscia. -I tak wlasnie go znalezliscie? W jej ostrym glosie pobrzmiewal sarkazm. Wielki mistrz zerknal z pogarda na Iyokusa, mimo ze zwierzchnik szpiegow i tak tego nie widzial. Ludzie z kasty wyrobnikow nie mieli pojecia o jnanie! -Czy musze to wyjasniac raz jeszcze? Rozciagnela w usmiechu uszminkowane usta. -To zalezy od tego, czy on chce wysluchac twojej opowiesci, prawda? Eleazaras prychnal lekcewazaco, ponownie siegnal po czarke z winem i pociagnal lyk. Dziwka byla bystra. Tyle przynajmniej musial przyznac. Nie, nie... jego w to nie mieszajmy. Fakt, ze tak szybko dowiedziala sie o ich odkryciu, swiadczyl nie tylko o jej zdolnosciach, lecz rowniez o sprawnosci organizacji, ktora stworzyla po przejeciu wladzy przez Wojownika-Proroka. Nie wolno nie doceniac mozliwosci tej kurwy. Tej... Esmenet. Byla atrakcyjna. Warto by z nia pocudzolozyc. Zrobic z nia to, co zrobili z twarza tego stwora. Tak, bardzo atrakcyjna. Niewolnicy ukonczyli rozbijanie pawilonu przed zaledwie jedna wachta. Eleazaras z Iyokusem przyszli zbadac bestie - pierwsza, jaka udalo sie im pojmac zywcem - gdy nagle zjawila sie Wtajemniczona podazajaca za zaskoczonym, glosno protestujacym javrehem. Weszla do srodka, nie pytajac o pozwolenie... Towarzyszyl jej jeden z nowo narodzonych, Werjau czy jakos tak - Eleazaras byl zbyt pijany, zeby zapamietac imie - a takze czterech straznikow z nienawistnych Stu Filarow. Rzecz jasna, wszyscy mieli przywiazane do dloni chorae. Mala, konfrontacyjnie nastawiona grupka rysowala sie w wejsciu do pawilonu na tle gasnacego nieba. Wielki mistrz zadawal sobie pytanie, czy ta kobieta zdaje sobie sprawe ze stopnia wlasnej bezczelnosci. Slodki Sejenusie! Byli Szkarlatnymi Wiezycami! Nikt nie mogl z takim tupetem wtracac sie w ich sprawy, bez wzgledu na to, kto byl jego panem i wladca. A juz szczegolnie kobieta. Niewolnicy oblozyli wszystkie sciany filcem, by stlumic dzwieki, wiec w pawilonie bylo goraco i smierdzialo. Skutego lancuchami stwora zawieszono twarza w dol na prostym zelaznym rusztowaniu, na ktorym wspieral sie sufit. Koniuszki wszystkich palcow twarzy owiazano rzemieniami, rozposcierajac je jak zebra parasola. Istota wygladala jak groteskowa parodia Kola Meki. Jej przypominajaca krocze twarz blyszczala w blasku lamp, wilgotna jak pochwa. Na trzcinowe maty skapywala miarowo krew. -Mielismy oczywiscie zamiar podzielic sie zdobytymi informacjami - zapewnil Iyokus. Oczywiscie zalezalo to od tego, jakie bylyby to informacje. -Ach - odparla Wtajemniczona. - Rozumiem. - Pomimo niewielkiego wzrostu wygladala imponujaco w swej kianenskiej sukni i szalu. A kiedy by sie to wydarzylo? Po upadku Shimehu? Sprytna suka. Wlasnie dlatego nie mogli liczyc na to, ze jakos usprawiedliwia te drobna i zapewne pozbawiona znaczenia zdrade: do Shimehu pozostalo tylko kilka dni drogi. Niemozliwe lezalo na wyciagniecie reki od nich. Eleazaras nie mogl uwierzyc, ze niedawne wydarzenia wprowadzily linie podzialu w ongis jednorodne grzezawisko jego duszy. Choc smial sie na mysl o Shimehu i cishaurimach, jednoczesnie jakis glos w jego wnetrzu belkotal z przerazenia, jak owego dnia, gdy stryjowie zaciagneli go nad wzburzone morze i uczyli plywac. Prosze, nie dzisiaj... nie dzisiaj! Gdzie tu byla sprawiedliwosc? Umowe z Maithanetem i Tysiacem Swiatyn zawarto w innym swiecie. Nie wspominano wowczas o Radzie ani o Drugiej Apokalipsie. O tym, ze Szkola Powiernikow ma racje... a juz z pewnoscia nie wspominano o zywym proroku! Jak mogli dac sie tak oszukac? Byli gotowi popelnic morderstwo, wyciagneli noze i nagle przekonali sie, ze nie maja motywow... poza walka o przetrwanie. Co ja uczynilem? Juz od tygodni czlonkowie tajnej rady Szkarlatnych Wiezyc, Dwoch Dloni, klocili sie bez przerwy. Czy ksiaze Atrithau rzeczywiscie jest prorokiem? A jesli nawet nim jest, dlaczego Szkarlatne Wiezyce mialyby ulegac jego zadaniom? Co z Druga Apokalipsa? Z Rada i jej skoroszpiegami... ? Zastapili Chepheramunniego! Wladali Wysokim Ainonem w ich imieniu! Co mogl zapowiadac ten omen? Jak powinni na to zareagowac? Wycofac sie ze swietej wojny? Jakie by to mialo konsekwencje? A moze powinni kontynuowac walke z cishaurimami? To byly kluczowe pytania i na zadne nie moglo byc zadnej odpowiedzi poza stanowczym przywodztwem, ktorego obecny wielki mistrz nie potrafil im zapewnic. Pojawily sie juz pierwsze insynuacje, niepokojace komentarze, ktorych dwuznacznosc zwiekszala jeszcze ich oskarzycielski charakter. Niech szlag trafi implikacje! Mowcie jasno, o co wam chodzi! - mial ochote krzyknac do Inrummiego, Sarothenesa i calej reszty. To bylo najtrafniejsze podsumowanie sytuacji. Co wedlug Conriyan znaczylo, gdy Ainonczycy domagali sie jasnosci wypowiedzi? Ze wkrotce zacznie sie podrzynanie gardel. Iyokus okazywal niezadowolenie szczegolnie glosno, mimo ze Eleazaras przywrocil mu dawna pozycje. Kto kiedykolwiek slyszal o slepym zwierzchniku szpiegow? Jeszcze przed przybyciem tej dziwki Wtajemniczonej uzalezniony od chanvu czarnoksieznik wszczal klotnie, domagajac sie, by wielki mistrz rozstrzygnal kwestie nierozstrzygalne, przypomnial sobie, kim jest, i rozmawial z "nowymi fanatykami", jak ich zwal, z pozycji sily... -Nie mow tak! - zakrzyknal Eleazaras. - Nawet o tym nie mysl. -Dlaczego? Mamy znosic ponizenia bez skargi?! Chcesz oddac... -On widzi, Iyokusie! Potrafi odczytac z twarzy tresc naszej duszy! Wszystko, co powiesz mnie, mowisz tez jemu, chocbysmy nawet tego nie chcieli! Wystarczy, zeby zapytal: "Co sadzi na ten temat twoj zwierzchnik szpiegow?", a bez wzgledu na to, co mu powiem, uslyszy ode mnie twoje slowa! -Tez cos! Wielki mistrz uswiadomil sobie, ze ignorancja moze byc sila. Cale zycie uwazal, ze wiedza jest bronia. Shiradyjski filozof Umartu napisal: "Swiat sie powtarza. Ten, kto zna cykl tych powtorzen, moze wplywac na bieg wydarzen". Eleazaras uczynil z tych slow swa mantre. W kazdej sytuacji powtarzal sobie, ze moze wplywac na bieg wydarzen. Istniala jednak wiedza, ktora odbierala te nadzieje, wiedza, ktora drwila i ponizala... paralizowala i kastrowala. Takiej wiedzy mogla sie przeciwstawic jedynie ignorancja. Iyokus i Inrummi po prostu nie wiedzieli tego co on i dlatego uwazali go za eunucha. Nie chcieli nawet w to uwierzyc. Moze bylo nieuniknione, ze Wtajemniczona pojawi sie akurat w tej chwili. Ze WojownikProrok postanowi wplynac na bieg wydarzen. -Dlaczego mnie nie wezwano? - zapytala. - Dlaczego nie powiadomiono WojownikaProroka? -Uwazalismy, ze to sprawa Szkoly - odparl Iyokus. -Sprawa Szkoly... -My musimy sie mierzyc z Wezoglowymi, nie wy - rzekl z lekcewazacym usmieszkiem Eleazaras. Naprawde osmielila sie podejsc o krok blizej. -Te stworzenia nie maja nic wspolnego z cishaurimami - warknela. - Zastanow sie nad slowem "my", Eleazarasie. Zapewniam cie, ze jego znaczenie jest jeszcze bardziej zdradzieckie, niz ci sie zdaje. Bezczelna kurwa! -Dlaczego w ogole rozmawiam z takimi jak ty? - burknal. W jej oczach pojawil sie blysk. -Z takimi jak ja? Cos, ton jej glosu albo po prostu zdrowy rozsadek, kazalo mu sie powstrzymac. Czul, jak pogarda w nim topnieje. Oczy zasnula mu mgla leku. Spojrzal na skoroszpiega, ktory wil sie niczym uprawiajaca milosc para. Wszystko nagle wydalo mu sie bardzo przygnebiajace. Beznadziejne. -Przepraszam - powiedzial. Z przyzwyczajenia sprobowal nadac swemu glosowi pogardliwe brzmienie, ale uslyszal w nim jedynie strach. Co sie dzieje? Kiedy ten koszmar sie skonczy? Na jej twarzy wykwitl triumfalny usmiech. Byla zwykla kurwa z kasty wyrobnikow! Eleazaras poczul, ze Iyokus zesztywnial z oburzenia. Najwyrazniej nie potrzeba bylo oczu, by ujrzec to, co sie przed chwila wydarzylo. Konsekwencje! Dlaczego zawsze musialy byc konsekwencje? Zaplaci za to... za to... upokorzenie. Zeby byc wielkim mistrzem, trzeba sie bylo zachowywac, jak przystalo komus o tej pozycji. W ktorym miejscu popelnilem blad? - oburzylo sie cos podlego w jego jazni. -Stworzenie trzeba przeniesc - oznajmila Wtajemniczona. - One nie maja duszy i wasze Piesni ich nie przymusza... niezbedne sa inne srodki. Mowila tonem rozkazu i Eleazaras ja rozumial. Wiedzial jednak, ze Iyokus nie ma na to szans. Byla przystojna kobieta. Nawet piekna. Z radoscia by ja wyruchal... Do tego nalezala do Wojownika-Proroka! Cukier na brzoskwini, jak mawiali Nansurczycy. -Wojownik-Prorok - ciagnela, wypowiadajac ten tytul jak dobrze znana grozbe - pragnie poznac szczegoly waszych przygo... -Czy to prawda, co mowia? - wygarnal niespodziewanie. - Ze kiedys nalezalas do Achamiana? Drusasa Achamiana? Wiedzial, ze to prawda, ale chcial uslyszec to z jej ust. Spojrzala na niego zaskoczona. Zabraklo jej slow. Eleazaras nagle uslyszal cisze wypelniajaca pomieszczenie o wylozonych czarnym filcem scianach. Kap, kap, kap, kap... Z pozbawionego twarzy stwora skapywala krew. -Czy nie dostrzegasz zawartej w tym ironii? - ciagnal. - Z pewnoscia dostrzegasz... to ja rozkazalem porwac Achamiana. Dzieki mnie zostalas z... z nim. - Zachnal sie. - Dzieki mnie tu jestes, nieprawdaz? Z jej pieknej twarzy latwo bylo wyczytac pogarde. -Szkoda, ze wiecej ludzi nie poczuwa sie do odpowiedzialnosci za swoje bledy - odparla ze spokojem. Eleazaras sprobowal sie rozesmiac, ale ona mowila dalej, jakby byl tylko poskrzypujaca tyczka namiotowa albo ujadajacym psem. Zrodlem halasu. Wydawala polecenia wielkiemu mistrzowi Szkarlatnych Wiezyc! Czemu nie, skoro on wyraznie odmawial podejmowania decyzji? Powiedziala, ze przed nimi Shimeh. Shimeh. Jakby nazwy mogly miec zeby. *** Ulewa nadeszla niespodziewanie o zmierzchu, skracajac dzien i przeslaniajac wszystko calunem mroku. Woda lala sie z nieba strumieniami, wsiakajac w trawe, spadajac z szumem na gola ziemie i odbijajac sie od ciemnych namiotow. Nagle podmuchy wichru zamienialy krople deszczu w mgielke. Mokre choragwie trzepotaly jak ryby na hakach. W obozie slychac bylo ochryple wrzaski i przeklenstwa. Ci, ktorzy niedbale rozbili namioty, poprawiali je goraczkowo. Garstka ludzi rozebrala sie do naga, pozwalajac, by woda zmyla z nich brud dlugiej drogi. Esmenet, podobnie jak wielu innych, uciekla.Gdy dotarla do namiotu, przemokla juz do suchej nitki. Stojacy na deszczu wartownicy ze Stu Filarow patrzyli na nia ze wspolczuciem. Odsunela mokra, zimna pole. W cieplym, oswietlonym wnetrzu czekal juz na nia Kellhus. I Achamian. Obaj zwrocili sie ku niej, choc Akka szybko skierowal wzrok z powrotem na plugastwo - skoroszpiega, ktorego odebrala Eleazarasowi. Wydawalo sie, ze stwor cos do niego mamrocze. Deszcz bebnil o brezent, z wglebien na suficie skapywala woda. Stworzenie przykuto do centralnej tyczki. Rece uniesiono mu wysoko nad glowe, a nogi zawieszono nad wyscielona sitowiem ziemia, zeby pozbawic je punktu oparcia. Naga skora istoty polyskiwala brazowo w swietle lamp. Miala ten sam kolor co skora sansorskiego niewolnika, ktorego zastapil skoroszpieg. Naznaczyly ja slady tortur: oparzenia, czerwone pregi oraz niewytlumaczalne krzywe ciecia na skorze, jakby dziecko porysowalo ja szydlem albo nozem. Istota twarz miala na wpol otwarta. Zataczala glowa na boki, jakby ciagnela jakis ciezar. Na palcach twarzy malowalo sie cos przypominajacego ludzkie zdumienie. Esmenet uswiadomila sobie, ze tak krotki czas wystarczyl, by Iyokus pozostawil swoj slad. Starala sie nie myslec o tym, co wycierpial w jego rekach Achamian... -Chigraaa... Kuurnarcha murkmuksreeee... -To wrodzony impuls - mowil Achamian, jakby ponownie podjal przerwana mysl. - Jak u gasienic, ktore zwijaja sie w kule, gdy tylko ich dotknac. To samo dzieje sie z nimi, gdy dostana sie do niewoli. Esmenet przeszyl dreszcz. Pochylila sie, by wycisnac wode z wlosow, i potem wytarla delikatnie twarz podszewka oponczy. Plamy na materiale swiadczyly, ze barwnik sadzowy rozlal sie z oczu na cale policzki. Przyjrzala sie ohydnemu skoroszpiegowi, starajac sie uspokoic oddech. Musi przywyknac do takich rzeczy! Kogo probujesz oszukac? Czy tak zyli wszyscy wysoko postawieni ludzie? W nieustannym strachu? Kazde slowo i kazdy uczynek mogly miec powazne konsekwencje, siegajace daleko i gleboko. Rada istnieje naprawde. -Nie - zaprzeczyl Kellhus. - Probujesz je zrozumiec przez analogie z ludzmi. - Skarcil Achamiana pelnym wyzszosci usmiechem i Esmenet niespodziewanie dla samej siebie zrobila to samo. - Zakladasz, ze maja osobowosc, ktora musza ukrywac. Jesli jednak ich charakter posiada jakies subtelnosci, to tylko dzieki temu, ze je ukradli. Poza tym sa jedynie zwierzetami. To puste skorupy. Parodie duszy. -Ale to wystarcza z nawiazka - zauwazyl Achamian z grymasem na twarzy. Implikacje byly oczywiste: wystarcza z nawiazka, zeby nas zastapic... -Wystarcza z nawiazka - zgodzil sie Kellhus. Choc powtorzyl te same slowa, nadal im nute smutku, zalu i ostrzezenia, ktora calkowicie zmieniala ich sens. Nadal przemoczona Esmenet zajela miejsce u jego boku, pilnujac, by stal miedzy nia a Achamianem. Nagle znalazla sie w centrum jego uwagi i przyprawialo ja to o zawrot glowy. -Kim byl czlowiek, ktorego zastapil? - zapytal Kellhus. -Jednym z ich zolnierzy-niewolnikow - wyjasnila. - Byl javrehem... rhumkarem. -Placzka - warknal Achamian. To bylo pogardliwe okreslenie lucznikow chorae uzywane przez czarnoksieznikow. Ci, ktorzy "plakali" Lzami Boga. Esmenet slyszala, ze rhumkarow powszechnie uwazano za najlepszych lucznikow w calych Trzech Morzach. Skinela glowa. -Dlatego przyciagnal uwage Eleazarasa. Szkarlatne Wiezyce zachecaja zolnierzy swych doborowych formacji do milosnych zwiazkow. Kochanek doniosl na niego zwierzchnikom. Podobno nakluwali mu twarz szpilkami. Spojrzala na Kellhusa z mina, ktora miala wyrazac dume, ale chyba wyrazala jedynie tesknote. -To skuteczne - stwierdzil, kiwajac glowa - ale na wieksza skale raczej niepraktyczne. Choc nie patrzyl na Esmenet, uscisnal delikatnie jej ramie, okrazajac okropienstwo. Przestrzen dzielaca ja od Achamiana wydala sie nagle... pusta. -Co o tym sadzisz? - zapytal czarnoksieznik. - Czy udalo sie nam przylapac ich na przygotowywaniu zamachu? Zwrocila sie ku niemu, nie zwazajac na skrepowanie. Przyciagnelo ja drzenie jego glosu. Popatrzyl jej przez chwile w oczy, a potem odwrocil wzrok. Uswiadomila sobie, ze strach przed popelnieniem bledow nigdy nie znika. Nie u takich ludzi jak my. -Wiedza juz, ze nosisz pietno - przypomniala Kellhusowi. - Sadza, ze to czyni cie slabym. -Ale to wielkie ryzyko... - sprzeciwil sie Achamian. - Nie przychodzi mi do glowy nikt, kogo Szkarlatne Wiezyce poddawalyby testom dokladniejszym niz swoich rhumkarow. Przewodnik tego stwora musial o tym wiedziec. -W rzeczy samej - zgodzil sie Kellhus. - To znaczy, ze sa zdesperowani. Z jakiegos niewytlumaczalnego powodu Esmenet przypomnial sie ow dzien w Sumnie, gdy spierala sie z Achamianem i Inrauem o to, co oznacza propozycja zlozona przez Maithaneta Szkarlatnym Wiezycom. Wtedy po raz pierwszy mezczyzni sluchali jej slow. -Zastanow sie - powiedziala, zbierajac sie na odwage. - Twoja dusza nie ma sobie rownych, Kellhusie, twoj intelekt jest najpotezniejszy. Przybyles po to, by powstrzymac Druga Apokalipse. Czy nie zaryzykowaliby wszystkiego, byle tylko nie dopuscic, zebys opanowal gnoze? Wszystkiego? -Chigraaaaaaa - wycharczal stwor. - Put hara ki zurot... -Mysle, ze ona ma racje - rzekl Achamian, spogladajac na Esmenet z jawnym podziwem. -Moze powstrzymalismy zagrozenie, a moze nie. Tak czy inaczej powinienes sie pokazywac jak najrzadziej. Choc jego protekcjonalne spojrzenie powinno ja urazic, wyczuwala w nim rowniez przeprosiny, rozczulajace wyznanie popelnionych przewin. Nie byla w stanie tego zniesc. *** Ciemnosc i bebnienie deszczu.Stwor zamarl, choc won wartownikow, ktorzy przygasili lampy, sprawila, ze jego fallus stwardnial, przylegajac mu do brzucha. Pizmowy odor przerazenia. Okowy go uwieraly, ale nie czul bolu. W namiocie panowal chlod, ale on nie marzl. Wiedzial, ze zlozono go w ofierze, ze czekaja go meki, wierzyl jednak, ze Stary Ojciec go nie opusci. Nie widzial w tym sprzecznosci. Dlugo rozmawial z uwiezionymi przedtem bracmi, znal liczbe wartownikow, ktorzy beda go strzegli, skomplikowane procedury, ktorym trzeba bedzie sie poddac, by ujrzec cel. Byl zgubiony, nie mial szans na ratunek, lecz zarazem czekalo go ocalenie. Te dwa pewniki graniczyly ze soba w tym, co uchodzilo za jego dusze, nie powodujac zadnej obrazy dla logiki. Istniala tylko jedna miara, tylko jedna Prawda - ciepla, wilgotna i krwawa. Na sama mysl o niej jego czlonkiem targaly spazmy. Jak mocno pragnal! Jak pozadal! Zawieszony w polmroku tego, co zwal myslami, marzyl o gwalceniu wrogow... Gdy juz minal przepisany czas, uniosl nagle glowe i - nadal zamroczony - powoli zbudowal twarz. Jakby odruchowo, sprawdzil krepujace okowy. Metal zazgrzytal. Drewno zaskrzypialo. Stwor wrzasnal przerazliwie w tonacji nieslyszalnej dla ludzkich uszu. -Yut mirzur! Przenikliwy krzyk poniosl sie nad armia ludzi, ktorzy spali opatuleni, by oslonic sie przed chlodem i wilgocia. Dotarl do jego czekajacych na deszczu niczym szakale braci. -Yut-yaga mirzur! Dwa slowa w ich swietym jezyku, aghurzoi. "Oni wierza". *** Opusciwszy Gim, armia wkroczyla na Wyzyny Jarta. Nikt z inrithich nie potrafil odczytac napisu na steli ustawionej na granicy Amoteu, ale wszyscy rozumieli jego znaczenie. Rozproszone kolumny wily sie przez ciemne wzgorza. Orez i zbroje blyszczaly jasno w sloncu, rozbrzmiewala donosna piesn. Szli po drogach swietego Amoteu, a choc tutejsze plaskie jak jeziora pastwiska na dnie dolin i zbocza pietrzace sie nad lupkowymi skarpami byly dla nich nowoscia, odnosili wrazenie, ze wreszcie dotarli do domu. Znali ten kraj znacznie lepiej niz Xerash. Jego miasta. Jego ludy. Jego historie.Od dziecinstwa wpajano im znajomosc tej ziemi. Poznym popoludniem nastepnego dnia Conriyanie dotarli do swiatyni anothryckiej. Od Szlaku Herotyckiego dzielilo ja okolo trzech mil. Siedmiu mezczyzn, Ankiriothow z oddzialu palatyna Ganyattiego, utonelo, chcac jak najszybciej wykapac sie w swietych wodach. Kazdego dnia mijali kolejne symbole konca ich wielkiego trudu. Wkrotce znajda sie w Besralu i moze uda im sie dojrzec w oczach jego mieszkancow odbicie krwi rodu Ostatniego Proroka. Potem sforsuja Hor. A pozniej... Shimeh lezal niewiarygodnie blisko. Shimeh! Jak krzyk na horyzoncie. Szept, ktory w ich sercach stal sie glosem. Tymczasem kilka dni marszu na wschod sam padyradza, Fanayal ab Kascamandri, wyruszyl w pole, prowadzac kilkuset coyaurich oraz doborowych grandow. Pragnal doscignac czlowieka, ktoremu jego poddani nadali imie Hurall'arkreet. Imie, ktorego nie wolno bylo wymawiac w jego obecnosci. Wiedzac, ze liczebnosc oddzialu Athjeariego spadla, rozkazal Cinganjehoiowi przemierzyc z pelnymi silami Eumarnan poludniowa czesc wyzyn. Przewidywal, ze sprytny hrabia przemknie obok flanki tygrysa, zamiast sie wycofac, i ruszy brzegiem Horu w cieniu przypominajacych ksztaltem kopyta wzgorz, ktorym Kianowie nadawali nazwe Madas, czyli Gwozdzie. Tam przygotowal zasadzke, zabierajac ze soba, ku niesmakowi wielkiego herezjarchy Seoktiego, pelna kadre cishaurimow, by zapewnic sobie zwyciestwo. Mlody hrabia Gaenri nie zamierzal sie jednak wycofywac. Stanal do walnej bitwy z Cinganjehoiem i jego grandami, choc przeciwnik mial dziesieciokrotna przewage liczebna. Pomimo walecznosci inrithich sytuacja byla beznadziejna. Czerwony Kon Gaenri zniknal w tumulcie. Athjeari zakrzyknal do swych ludzi i popedzil w jego strone. Przebil sie w sam srodek szyku pogan, zastraszajac ich krzykiem i poteznymi ciosami. Nagle jednak jego mongileanski rumak sie zachwial i mlodociany kopijnik, syn seleukaranskiego granda, pchnal hrabiego w twarz. Smierc spadla z nieba jak huragan. Z ust fanimow wyrwalo sie triumfalne zawodzenie. Domownicy Athjeariego zawyli z grozy i oburzenia. Rzucili sie szarza na poganskich jezdzcow, ktorzy rozpaczliwie probowali umknac z cialem. Galeothom udalo sie je straszliwym kosztem odzyskac, ale fanimowie porabali je i zmasakrowali. Sprofanowali. Ocalali thanowie i rycerze Gaenri uciekli na zachod z cialem hrabiego. Byli calkowicie rozbici. Po kilku godzinach spotkali silny oddzial Kishyanich pod dowodztwem lorda Sotera, ktory rozproszyl scigajacych. Gaenri zalali sie lzami, uswiadomiwszy sobie, ze ratunek byl tak blisko, a mimo to okazal sie tak straszliwie spozniony. Nazwano ich potem Dwudziestka, gdyz z calego oddzialu ocalalo zaledwie tylu. Podczas rady Wielkich i Pomniejszych Imion smierc Athjeariego uczczono z nalezna powaga. Wywolala sporo obaw. Mlody hrabia przez dlugi czas byl oczami armii, najdluzsza i najpewniejsza z jej licznych kopii. Straszliwy omen. Poniewaz Cumor, arcykaplan kultu Gilgaola, nie zyl, Wojownik-Prorok osobiscie odprawil ceremonie nadania poleglemu tytulu Celebranta Wojennego. Wyrecytowal tekst Obrzadku Gilgalickiego bez wstepnych przygotowan. -Inri Sejenus przybyl po Apokalipsie - oznajmil pograzonym w zalobie szlachcicom - gdy rany swiata wymagaly uleczenia. Ja przybywam przed nastepna, gdy ludziom potrzebna jest sila wojownikow. Ze wszystkich stu bogow silnoreki Gilgaol pali sie we mnie najjasniejszym plomieniem, ale nie az tak jasnym, jakim plonal w Coithusie Athjearim, synu Asildy, corki Eryeata, krola Galeothu. Potem ocaleli kaplani boga wojny obmyli cialo poleglego i oblekli go w szaty nalezace do niedawno przybylych rodakow, by oszczedzic mu hanby spalenia w noszonych przez wroga chalatach. Ulozono wielki cedrowy stos. Jego blask siegal az po luk niebios. Galeockie treny rozbrzmiewaly do poznej nocy. Armia swietej wojny pokonala ostatni odcinek drogi przez Wyzyny Jarta w powaznym nastroju. Ludzie byli pelni obaw. Gothyelk dolaczyl do glownych sil zaledwie kilka mil przed granica Besralu. Choc Tydonnowie z trwoga przyjeli wiesc o smierci Athjeariego, reszta armii poczula sie pokrzepiona na duchu. Tutaj, na ziemi, ktora zrodzila Ostatniego Proroka, Ludzie Kla ponownie sie zjednoczyli. Czekalo ich jeszcze tylko jedno zadanie. Rankiem dnia, gdy schodzili z ostatnich jartyckich wzgorz, na granicy rownin Shairizoru, zobaczyli opuszczona nansurska wille. Wojownik-Prorok zarzadzil postoj, choc zostalo jeszcze wiele godzin do nocy. Lordowie swietej wojny prosili go, by kontynuowal marsz. Goraco pragneli wreszcie ujrzec swiete miasto na wlasne oczy. Nie spelnil ich prosb i schronil sie za murami. *** Esmenet poprosila go, zeby sie nie ruszal.Wsparla dlonie na jego twardej piersi i patrzac mu w oczy, przesunela je powoli w dol, ku jego miednicy. Zadrzal. Przez chwile czula sie zjednoczona z nim w szczegolnej rozkoszy. Osiagnal spelnienie i wkrotce ona tez... -Dziekuje - wyszeptala mu potem do ucha. - Dziekuje. Wydawalo jej sie, ze bardzo rzadko ma teraz okazje go chocby dotykac. Usiadl na skraju loza. Choc dyszal ciezko, Esmenet wiedziala, ze nie jest zmeczony. Nigdy sie nie meczyl. Wstal i ruszyl ku zdobnej misie ofiarnej wmurowanej pod oknem na przeciwleglej scianie. Jego sylwetka rysowala sie w polmroku na tle pomaranczowoszkarlatnego blasku trojnogow. Kiedy sie myl, na pokryte freskami sciany padal jego ogromny cien. Esmenet bez slowa podziwiala jego postac jak rzezbiona z kosci sloniowej, napawajac sie wspomnieniem chwili, gdy czula go miedzy udami. Przycisnela mocno narzute do piersi, nagle spragniona ciepla. Rozejrzala sie po pokoju, ktory budzil wspomnienia jej dawnego domu. Cesarstwa. Wiedziala, ze przed stuleciami jakis patrydomus spolkowal w tej samej komnacie, cudownie nieswiadomy znaczenia takich slow, jak "fanimowie" czy "Rada". Moze rozpoznalby slowo "Kianowie", ale tylko jako nazwe malo znanego pustynnego ludu. Uswiadomila sobie, ze nie tylko pojedynczy ludzie, lecz rowniez cale epoki moga byc nieswiadome istnienia rzeczy straszliwych. Pomyslala o Serwe. Powrocil uporczywy lek. Dlaczego radosc wywolana nowo zdobyta pozycja stala sie tak nieuchwytna? W swym dawnym zyciu Esmenet czesto zadawala pytania korzystajacym z jej uslug kaplanom, a gdy byla w szczegolnie zlym nastroju, pozwalala sobie nawet na czynienie im wymowek za to, co uwazala za ich hipokryzje. Niektorych - ktorzy zapewne i tak nie mieli do niej wrocic - pytala, czego brakuje ich wierze, ze musza szukac pocieszenia u dziwek. Kilku odpowiedzialo: "sily", a kilku nawet sie rozplakalo, ale wiekszosc zapewniala, ze nie brakuje im niczego. W koncu jak mogli czuc sie nieszczesliwi, jesli ich sercami wladal Inri Sejenus? -Wielu popelnia ten blad - odezwal sie Kellhus, zatrzymujac sie przy lozu. Wyciagnela bez zastanowienia reke, zlapala go za fallus i zaczela glaskac kciukiem glowke. Kleknal przy lozu i padl na nia jego wielki cien. Geste wlosy otaczala mu zlota aureola. Spojrzala na niego przez lzy. Prosze... wez mnie znowu. -Wydaje im sie, ze cierpienia nie mozna pogodzic z wiara - ciagnal. - Dlatego zaczynaja udawac. Zachowuja sie tak samo jak inni, sadzac, ze tylko ich drecza watpliwosci, tylko oni sa slabi... W towarzystwie tych, ktorzy sie raduja, ogarnia ich przygnebienie i sa przekonani, ze to ich wina. Zesztywnial mu i urosl pod jej dotykiem, zrobil sie krzywy jak naciagniety luk. -Ale ja mam ciebie - wyszeptala. - Sypiam z toba. Nosze twoje dziecko. Kellhus usmiechnal sie, uwolnil delikatnie z jej uscisku i pochylil, by ucalowac jej dlon. -Ja jestem odpowiedzia, Esmi. Nie lekarstwem. Dlaczego plakala? Co sie z nia dzialo? -Prosze - mowila, ponownie lapiac go za czlonek, jakby byl dla niej jedynym punktem oparcia, jedynym, co moglo przy niej zatrzymac tego podobnego bogom mezczyzne. - Prosze, wez mnie. To jedyne, co moge mu dac... -Jest cos wiecej - zapewnil, odsuwajac narzute i kladac dlon na jej brzuchu. - Znacznie wiecej. A potem zostawil ja sama, poszedl do Achamiana i tajemnic gnozy. *** Lezala bezsennie przez pewien czas, sluchajac tajemniczego glosu dobiegajacego z otaczajacych ja murow. Potem, gdy piecyki sie dopalily i zapadla ciemnosc, zasnela. Jej dusza krazyla wokol kolejnych smutkow. Smierc Achamiana. Smierc Mimary.Nic w jej zyciu nie moglo pozostac martwe, a juz szczegolnie przeszlosc. - Latwo przejsc miedzy Opokami, gdy ich autor oddaje sie innym tajemnym sztukom - uslyszala nagle. Rozbudzila sie, choc nie do konca. Zamrugala sennie i zobaczyla, ze do jej loza podchodzi mezczyzna. Byl wysoki, odziany w czarny plaszcz narzucony na posrebrzana brygantyne. Uswiadomila sobie z ulga, ze jest przystojny. Mozna bylo znalezc swego rodzaju rekompensate w... Jego cien mial zakrzywione skrzydla. Stoczyla sie z loza i wtulila w sciane namiotu. -Pomyslec, ze uwazalem dwanascie talentow za skandaliczna cene - powiedzial intruz. Probowala krzyknac, ale w jakis sposob znalazl sie przy niej, objal ja jak kochanek, zamknal jej usta gladka dlonia. Poczula, ze jego gruby luk wpija sie w jej posladki. Polizal ja w ucho i jej cialo zadrzalo ze zdradzieckiej rozkoszy. -Jak to mozliwe, ze za te sama brzoskwinie trzeba placic tak rozne ceny? - wydyszal. - Czy mozna zmyc stluczenia? Uczynic soki slodszymi? Jego wolna dlon wedrowala po jej ciele. Esmenet poczula, ze jej miesnie sie naprezaja... nie przeciw niemu, ale dla niego, jakby jej pozadanie mozna bylo ksztaltowac niby gline. -A moze to zalezy od sprzedawcy? Miala wrazenie, ze ogien odebral jej dech w piersiach. -Prosze! - wydyszala. Wez mnie... Poczula, ze zwilzona slina skore ponizej jej ucha podrapal zarost. Wiedziala, ze to iluzja, ale... -Moje dzieci - rzekl - potrafia tylko imitowac to, co widza... Jeknela w duszaca ja dlon, sprobowala krzyknac, ale w tej samej chwili jej nogi oslably pod dotykiem jego palcow. -Ale ja... - wyszeptal glosem, ktory przebiegal po jej skorze niczym ciarki. - Ja biore. ROZDZIAL 12 Smierci, w scislym sensie, nie mozna zdefiniowac, poniewaz wszelkie predykaty, jakie my, zywi, jej przypisujemy, z koniecznosci opisuja Zycie. Oznacza to, ze Smierc jako kategoria zachowuje sie w sposob nieodroznialny od Nieskonczonosci i od Boga.Ajencis, "Trzecia analiza ludzkosci" Nie sposob przyjac, ze nasze slowa wyrazaja prawde, nie zakladajac jednoczesnie falszywosci wszelkich sprzecznych z nimi deklaracji. Poniewaz wszyscy ludzie uwazaja swe slowa za prawdziwe, podobne zalozenie w najlepszym razie brzmi ironicznie, w najgorszym zas swiadczy o skandalicznej zarozumialosci. Biorac pod uwage nieskonczona liczbe wszystkich mozliwych opinii, ktoz moglby byc az tak prozny, by sadzic, ze jego wlasne zalosne zapatrywania sa prawda? Tragedia rzecz jasna polega na tym, ze nie mozemy uniknac wyglaszania deklaracji. Wyglada wiec na to, ze musimy przemawiac jak bogowie, by moc rozmawiac jak ludzie. Hatatian, "Nawolywania" Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Amoteu Nieludzie zwali ja Incu-Holoinas. Arka Niebios. Po swym starozytnym zwyciestwie nad Inchoroi Nil'giccas rozkazal sporzadzic spis zawartosci statku. Rezultaty tego przedsiewziecia zapisano w "Isuphiryas", wielkiej kronice Nieludzi. Statek mial trzy tysiace lokci dlugosci, z czego z gora dwa tysiace wbily sie wraz z dziobem w udreczona ziemie. Piecset lokci szerokosci. Trzysta glebokosci... Byl gora o wielu komnatach, wykuta z lsniacego zlotym blaskiem metalu, ktorego nie sposob bylo chocby zarysowac. Calym miastem wepchnietym w wypaczone cialo pokracznej ryby. Wrakiem, ktorego swiat nie byl w stanie przelknac, a wieki nie daly rady strawic. A takze, o czym przekonali sie Seswatha i Nau-Cayuti, ogromna, pozlacana krypta. Wedrowali jego opuszczonymi trzewiami, a ich kroki skrzypialy na zbutwialych deskach z zywicznego drzewa, ktorym podparto pochyle sciany. Mijali kolejne krete korytarze, ogromne komnaty, niektore szerokie jak kaniony. Gdzie tylko spojrzeli, widzieli kosci. Niezliczone kosci. Kruszyly sie pod stopami wedrowcow, otaczajac ich lydki obloczkami kurzu. Kosci ludzi i Nieludzi, moze szczatki starozytnych wojownikow albo jencow porzuconych tu, by zmarli z glodu w nieprzeniknionej ciemnosci. Polaczone ze soba trojkami kosci Bashragow, grube jak laska proroka. Kosci Srancow, rozsypane wszedzie niczym rybie osci w porzuconym obozie. A takze inne, ktorych nie potrafili zidentyfikowac, kosci o niepowtarzalnych ksztaltach, niektore male jak kolczyki, inne dlugie niczym maszty lodzi. Te ostatnie blyszczaly jak naoliwiony braz i nawet Nau-Cayuti nie byl w stanie ich zlamac pomimo swej legendarnej sily. Seswatha nigdy dotad nie czul podobnej grozy. Byla na tyle rozproszona, ze z momentu na moment mozna ja bylo ignorowac, jednak straszliwie gleboka, jakby wszystko, co dla niego drogie, zostalo tu odsloniete przed jakas przerazajaco wroga prawda. Intelektem rozumial wszystko, co widzial, ale trzewia paralizowal mu lek. Wedrowali przez czelusci Min-Uroikas, gdzie niegodziwosc Inchoroi przez tysiaclecia podgryzala granice miedzy swiatem a Zewnetrzem. A teraz ich potepienie bylo bliskie... bardzo bliskie. Znajdowali sie w toposie, miejscu gdzie twarde granice rzeczywistosci spowijal cien. Slyszeli groze w niosacych sie tu echach. Belkotliwe krzyki w dzwieku swych krokow. Jeki niezliczonych rzesz w brzmieniu wlasnego kaszlu. Ryki straszliwych bestii w swych glosach. Dostrzegali to, jakby obrazy przyszyto do granicy ich pola widzenia. Glowy o licznych paszczach wylaniajace sie z mroku. Placzace dzieci... Achamian nie potrafil juz zliczyc, ile razy Nau-Cayuti odwracal sie gwaltownie, probujac ujrzec zjawy prosto przed swymi oczami. Tam, gdzie grunt nie byl zdradliwy, Achamian wlokl sie za Nau-Cayutim, wpatrujac sie bezmyslnie w to, co mozna bylo zobaczyc w niewielkim kregu swiatla jego lampy. Pozlepiane odpadki lezace w korytarzach jak zrzucone skory. Sciany ze zlota, ich labiryntowe krzywizny przechylone wraz z wbita w ziemie arka. Miniaturowe tabliczki pokryte pismem, ktore wygladalo, jakby zajmowalo wszystkie wewnetrzne powierzchnie. Nawet ich odbicia rozciagniete groteskowo na scianach i otoczone czarnymi nimbami. Powloczyli nogami z wyczerpania. Rece im drzaly. W koncu sie zatrzymali, liczac na to, ze chwile pospia w bezpiecznym miejscu. Achamian usiadl skulony w kacie miedzy grodziami, przysypiajac, a zarazem zalamujac w przerazeniu zacisniete dlonie. Wspominal kazdy swoj krok, kazda czarna luke i cuchnacy stechlizna korytarz, zadajac sobie pytanie, w ktorym punkcie nadzieja opuscila go ostatecznie. Jak mogli stad uciec? Nawet gdyby udalo sie im znalezc to, czego szukal... Czul napor zachlannej pustki, labiryntow ciagnacych sie na gorze i na dole. Mial wrazenie, ze ze wszystkich stron dobiega go nieslyszalny ryk piekla. -Kosci - warknal Nau-Cayuti, dzwoniac zebami. - To musialy byc kosci! Achamian skulil sie, spojrzal na jego smetny cien. Ksiaze oplotl sie ramionami tak samo jak on, jakby chcial oslonic nagosc przed dojmujacym mrozem. -Niektorzy twierdza - wyszeptal czarnoksieznik - ze cala arka sklada sie z kosci, ze te sciany pokrywala kiedys skora i pelne krwi zyly. -Chcesz powiedziec, ze arka byla niegdys zywa? Achamian skinal glowa, wciaz kulac sie ze strachu. -Inchoroi mowili o sobie Dzieci Arki. Najbardziej starozytne piesni Nieludzi nazywaja ich Sierotami. -A wiec to cos... bylo ich matka? -Albo ojcem - odparl z usmiechem Seswatha. - Nie mamy slow na okreslenie podobnych spraw. Nawet gdyby udalo sie nam przebic zaslone tysiacleci, obawiam sie, ze nie zdolalibysmy tego pojac. -Ja pojmuje calkiem niezle - stwierdzil mlody ksiaze. - Probujesz mi powiedziec, ze Golgotterath to martwa macica. Achamian przeszyl go wzrokiem, walczac z naglym wstydem, ktory ciazyl mu jak olow. -Pewnie masz racje. Nau-Cayuti wbil spojrzenie w otaczajaca ich ciemnosc. -To ohyda - mruknal. - Ohyda. Dlaczego, Seswatho? Dlaczego tocza z nami wojne? - Zeby zamknac swiat - zdolal tylko odpowiedziec czarnoksieznik. Zapieczetowac go szczelnie. Mlodzieniec przyskoczyl i zlapal go za ramiona. -Ona zyje! - wysyczal. W jego oczach zaplonal nagle ogien rozpaczy i podejrzliwosci. - Powiedziales mi... obiecales! - Zyje - sklamal Achamian. Usmiechnal sie i nawet poglaskal mlodzienca po policzku. Skazalem nas na smierc. -Chodzmy - rzekl syn wielkiego krola, prostujac sie w ciemnosci. Boje sie snow, ktore moglyby nas tu nawiedzic. Ruszyl przed siebie z twarza bez wyrazu. Seswatha wypuscil ustami powietrze, ktore wydawalo sie raczej lodem, a potem powlokl sie za nim. Za Nau-Cayutim, dziedzicem Tryse, najjasniejszym swiatlem dynastii Anasurimborow. Najjasniejszym swiatlem ludzkosci. *** Kellhus siegnal na zewnatrz...Spod cieplej skory spowitej w tkanine, ze wspomnienia tajemnej piesni... Ojcze, przemierzylem caly swiat. Siedzial ze skrzyzowanymi nogami na podlodze werandy, choc wokol staly lakierowane fotele. Duchota pokojow scierala sie w tym miejscu z zimnym powiewem nadciagajacym z nocy. Skierowal niewidzace spojrzenie na tarasowy ogrod, cienisty i chaotyczny, zarosniety zielskiem. Klombami zawladnely czarcie pazury i pokrzywy. Drzewa wisni rosly w gestych skupiskach, a ostatnie zbrazowiale kwiaty zwisaly z nich smetne posrod chlodnej rosy. Z rynsztokow bil gryzacy odor. Niewolnicy wylewali do nich wino, ktore zmienilo sie w ocet. Czul tez pizmowa won zdziczalych kotow. Siegnal na zewnatrz... Przez kamienny mur i cegle, nad jalowymi wzgorzami i rowninami Shairizoru... Zmierzalem Najkrotsza Droga. Nie widzial sufitow, lecz rozklad zawieszonych w powietrzu ciezarow. Nie widzial scian, ale leki, parade rzeczywistych i wyimaginowanych wrogow. Nie przebywal w willi, ale w darze dawno umarlego cesarza, zabytku wymierajacej rasy. Gdzie tylko spojrzal, widzial kolumny posrod pilastrow, ziemie kryjaca sie pod porysowanymi posadzkami... Widzial to, co poprzedzalo stan obecny. Juz niedlugo, ojcze. Juz niedlugo moj cien padnie na twoje drzwi. Nagle wiatr przyniosl ze soba wilgotna won jasminu i kobiecej zadzy. Kellhus uslyszal odglos bosych stop - jej bosych stop - stapajacych po marmurze. Odor czarow byl wyrazny, niemal przemozny, ale Kellhus nie odwrocil sie ku niej. Zamarl w calkowitym bezruchu, nawet gdy jej cien padl na jego plecy. -Powiedz mi, kim sa dunyaini? - zazadala w jezyku starozytnego Kuniuri. Mowila nim plynnie, z bezblednym akcentem. Kellhus rozkazal swym myslom zawrocic, okielznal legion, ktorym byla jego dusza. Prawdopodobienstwo scigalo prawdopodobienstwo, Niektore z nich zmierzaly ku realizacji, inne ku wygasnieciu. Esmenei spowita palacym blaskiem. Esmenet krwawiaca u jego stop. Slowa, krete, rozgaleziajace sie sciezki, przywolujace apokalipse badz zbawienie. Ze wszystkich rozmow, jakie odbyl po opuszczeniu Ishual, zadna nie wymagala od niego wiekszej... scislosci. Wreszcie spotkal sie z Rada. -Jestesmy ludzmi - odparl. - Takimi samymi jak inni. Stala przez chwile obok niego, a potem odwrocila sie i ruszyla, kolyszac biodrami, przez portyk. Byla zupelnie naga. -Nie wierze ci - oznajmila, osuwajac sie na czarna bambusowa lezanke. Kacikiem oka widzial, ze objela piersi dlonmi, wpila palce w brzuch, a potem przesunela nimi po wewnetrznej powierzchni ud. Uniosla kolano, wsunela zakrzywione palce w cipke. Zamruczala z przyjemnosci, jakby po raz pierwszy skosztowala slawnego smakolyku. Potem wyciagnela dwa blyszczace palce i wetknela je sobie do ust. -Twoje nasienie jest gorzkie - wyszeptala. Chce mnie sprowokowac. Zwrocil sie ku niej, wciagnal ja do centrum swej uwagi. Trzepoczace tetno. Plytki oddech. Perelki potu laczace sie w struzki. Czul slony zapach jej skory pokrytej gesia skorka. Widzial nawet jej obrzmiale piersi i zar macicy. Ale jej mysli... To bylo tak, jakby zerwano sznurki laczace twarz Esmenet z jej dusza i przytroczono je do czegos obcego i nieuchwytnego. Czegos, co nie bylo czlowiekiem. Kellhus usmiechnal sie jak ojciec probujacy dac delikatna nauczke samowolnemu dziecku. -Nie mozesz mnie zabic. Jestem od ciebie silniejszy. -Skad ta pewnosc? Nic nie wiesz o mnie i o moim rodzaju. Choc korzenie jej tonu i wyrazu twarzy mu sie wymykaly, latwo bylo zauwazyc szydercza pogarde. To bylo stworzenie pelne pychy. -Myslisz, ze opowiesci Achamiana mogly cie przygotowac? - zapytala ze smiechem. - Sny uczonych powiernikow to tylko drobny ulamek tego, co przezylem. Co widzialem. Stalem w cieniu Nie-Boga. Spogladalem na wasz swiat z pustki i moglem go zaslonic koniuszkiem palca... nic nie wiesz o mnie i o moim rodzaju. Rozszerzone zrenice. Sztywne sutki. Niedostrzegalny rumieniec na szyi i piersi. Palce wbite we wlosy lonowe. Kellhus pomyslal o Srancach i ich chutliwej zadzy krwi, o Sarcellusie, ktoremu stanal na zapowiedz przemocy owej nocy przy galeockim ognisku. Wszyscy sa bardzo podobni do siebie. Uswiadomil sobie, ze uczynili z siebie szablon dla swych stworzen. Wszczepili im swe cielesne chucie, uczynili ze swych zadz instrument dominacji. -Kim wiec jestescie? - zapytal Kellhus. - Kim sa Inchoroi? -Jestesmy rasa kochankow - mruknela. Oczekiwana odpowiedz. Przez jego dusze przemykaly kolejne wspomnienia, nie jawne i odrebne, lecz ukryte i niezliczone. Wszystko, co mowil mu Achamian o tych plugastwach... Rozluznil miesnie twarzy, symulujac gleboki smutek. -I za to czeka was potepienie. Rozdela nozdrza. Jej tetno nieco przyspieszylo. -Zrodzilismy sie dla potepienia - przyznala ze zludnym spokojem. - Sama nasza natura jest nasza zbrodnia. Spojrz na to wspaniale cialo. Na wydatne piersi. Na swiatynie pochwy. Wchodze w nia, poniewaz musze. - Jedna reka dotknela sromu, a druga mocno zacisnela na lewej piersi. - I za to - wydyszala - za to mam krzyczec z bolu w jeziorze ognia? Z powodu granic ustanowionych przez skore? Kellhus nie znal zakresu nieludzkiej inteligencji tego stworzenia, wiedzial jednak, ze wylicza mu swe zale. Wszystkie dusze, niemal z koniecznosci, uzbrajaly sie w argumenty i oskarzaly innych, ze ich nie rozumieja. W koncu krag moze miec tylko jeden srodek. -Zaprzeczanie rzeczywistosci to typowa taktyka - stwierdzil Kellhus. - Granice sa wpisane w porzadek rzeczy. Spojrzala na niego tak, jak Esmenet nigdy nie moglaby na niego spojrzec - jakby byl czyms zalosnym i odrazajacym. Widzi, co probuje osiagnac. -Ale ty moglbys zmienic tresc pisma skazujacego mnie na potepienie, hmm, proroku? - zapytala z sarkazmem i wybuchla ochryplym smiechem. -Dla waszego rodzaju nie ma rozgrzeszenia. Uniosla biodra, poruszajac szybko palcami w cipce. -Och, alez jessssst... -A wiec chcesz zniszczyc swiat? Zadrzala. Jej cialo ogarnal ogien podniecenia. Opuscila posladki, zacisnela uda. - Zeby zbawic dusze, hm? Dopoki zyja ludzie, nie znikna zbrodnie. Dopoki istnieja zbrodnie, czeka mnie potepienie. Powiedz mi, dunyainie, jaka sciezka ty bys podazyl? Co bys uczynil dla zbawienia duszy? Stworzenie powiedzialo: "sciezka". Scylvend. Szkoda, ze go nie zabilem. Usmiechnela sie, gdy jej nie odpowiadal. -Juz wiesz, prawda? Czuje wspomnienie po tobie, slodki bol pozostaly po zwisaniu na twym spizowym haku. Chuc jest jedynym porzadkiem rzeczy. Glod. Zarlocznosc. Ludzie pokrywaja je pozlota. Odziewaja w szaty. Tancza swe slepe pantomimy... ale w ostatecznym rozrachunku wszystko sprowadza sie do milosci. Zerwala sie nagle i podeszla do niego. Przesunela dlonmi po sladach pozostawionych przez lezanke na jej skorze. -Milosc jest droga... a te male demony, ktore zwiecie bogami, smia twierdzic, ze jest inaczej? Wydzielac nagrody proporcjonalnie do naszych cierpien? Nie. - Zatrzymala sie przed nim. Wygladala wspaniale w grze swiatla i mroku. - Zbawie swa dusze. Przejechala palcem po jego ustach. Esmenet spragniona zblizenia. Bez wzgledu na swe pochodzenie i uwarunkowanie Kellhus poczul, ze budza sie w nim pradawne instynkty. Co to za gra? Zlapal ja za nadgarstek. -Ona cie nie kocha - oznajmila, wyszarpujac reke. - Nie naprawde. Te slowa go poirytowaly... ale dlaczego? Czy to byla ciemnosc? Bol? -Wielbi mnie - odpowiedzial niespodziewanie dla samego siebie. - I jeszcze sie nie zorientowala, na czym polega roznica. Ile tajemnic odkrylo to stworzenie? Jak wiele wiedzialo? -Osiagnales prawdziwe cuda - mowila. - Ukradles tak wiele. Przemawialo tak, jakby fakt, ze wiedzialo duzo, dawal mu prawo, by wiedziec wszystko. Probuje mnie wywabic, wciagnac w otwarta dyskusje. -Moj ojciec spedzil tu trzydziesci lat. -Wystarczajaco dlugo, ze aby go obalic, trzeba bylo swietej wojny. -Wystarczajaco. Usmiechnela sie, przesuwajac dwoma palcami po swym spoconym mostku. Choc jej cialo pozostalo mlode, spojrzenie stalo sie znacznie starsze. -I znowu ci nie wierze - oznajmila z kokieteryjnym usmieszkiem. - Jestes dziedzicem ojca, nie jego zabojca. Powietrze wypelnil odor czarow. Jej dlonie odnalazly pod szata jego czlonek i zaczely go piescic. Pragnal ja pochwycic, wtargnac gleboko w jej rozpalone wnetrze. Pokaze jej! Pokaze! Jego szata sie uniosla. To on ja uniosl! Jej chlodne dlonie dotknely jego plomienia. -Powiedz mi... - jeczala raz po raz. Choc wiedzial, ze tak brzmia jej slowa, slyszal w nich: "Wez mnie". Uniosl ja z latwoscia i polozyl na lezance. Przygwozdzi ja do niej! Bedzie ja walil tak mocno, az zacznie blagac o uwolnienie! Kim jest twoj ojciec? - wyszeptal czyjs glos. Jej dlonie nie przestawaly go doic. Nigdy dotad nie przezyl nic rownie slodkiego. Zlapal ja za kolana i rozsunal na boki jej nogi, odslaniajac wilgotne piekno. Ryk zadzy przeslonil swiat. Powiedz mi... Zrecznymi palcami wciagnela go w swoj gladki ogien. Co sie z nim dzialo? Jak dotkniecie natluszczonej skory moglo skrzesac blyskawice? Jak jeki wydobywajace sie z ust kobiety mogly brzmiec tak pieknie? Kim jest Moenghus? - nie ustepowal glos. Co zamierza uczynic? Kellhus przebil sie przez zaslone z plomieni, docierajac do jej spazmatycznego krzy... -Objawic Mysl Tysiackrotna - wydyszal niespodziewanie. Swiat zatrzymal sie na uderzenie serca. Kellhus ujrzal prastare, gnijace stworzenie patrzace nan przez oczy jego zony. Inchoroi... Czary! Opoka byla prosta. Jedna z pierwszych, jakich nauczyl go Achamian - starozytna Kuniuryjska Dara, zapewniajaca oslone przed tak zwanymi poczatkowymi czarami. Jego slowa wypelnily iskrami parne powietrze. Jej skore oswietlil na moment blask jego oczu. Ciemnosc sie rozproszyla i dusza Kellhusa wyszla z mroku. Cofnal sie chwiejnie. Jego fallus byl wilgotny, zimny i twardy. Rozesmiala sie, gdy zaslonil swa nagosc. W jej gardlowym glosie pobrzmiewaly nieludzkie intonacje. Sprowokuj go. -Na drugim koncu swiata, w Golgotterath - wydyszal Kellhus, nadal probujac dogasic wegielki swej szalonej chuci - czarnoksieznicy Mangaekki siedza wokol twego prawdziwego ciala, kolyszac sie w rytm mamrotanych bez konca Piesni. Synteza jest tylko wezlem. Jestes zaledwie odbiciem cienia, obrazem rzuconym na wode. Masz spryt, to prawda, ale brak ci glebi, zeby sie ze mna mierzyc. Achamian opowiadal mu o tym stworzeniu. Zapewnial, ze jego mozliwosci w zasadzie ograniczaja sie do urokow, przymusow i opetania. Potezny krzyk, ktory byl jego prawdziwa postacia, z tej odleglosci mozna bylo uslyszec jedynie jako szepty i insynuacje. Musze byc gora w tym spotkaniu! -Chodz! - powiedziala. Zerwala sie nagle i podazyla za nim, gdy cofal sie przez werande. -Zabij mnie. Uderz! Jej twarz zamienila sie w maske udawanego przerazenia. Kellhus po raz kolejny rozsuplal wiezy jazni, rozwinal wewnetrzne powierzchnie duszy. Po raz kolejny siegnal na zewnatrz... Przeszlosc miala ciezar. Mlodzi unosili sie na powierzchni jak plywajace szczatki, zawsze pozwalajac, by unosil ich prad biezacych wydarzen, natomiast starzy byli niczym kamienie. Przyslowia i przypowiesci mowily o trzezwosci czy umiarze, ale starych odpornymi na zgielk codziennosci czynila przede wszystkim nuda. Tajemnica ich spokoju byla powtarzalnosc, nie oswiecenie. Coz mogloby poruszyc dusze, ktora widziala juz wszystkie permutacje swiata? -Nie mozesz mnie zabic, prawda? Spojrz na te piekna powloke... na jej wargi, oczy i cipke. Jestem tym, co kochasz... Co wiecej, to stworzenie wyszkolil Scylvend. Pozbawione logicznego zwiazku slowa. Niespodziewane pytania. Istota uczynila kaprys podstawa swych dzialan. Zupelnie jak Cnaiur... Kellhus siegnal na zewnatrz. -Jaki mezczyzna powalilby wlasna zone? Wyciagnal miecz, Enshoiye, i wsparl go sztychem o biale kafle posadzki. -Dunyain - odpowiedzial. Przeszla nad mieczem, wystarczajaco blisko, by uszczypnac jego koniuszek palcami prawej nogi. W jej oczach gorzala starozytna furia. -Jestem Aurang. Tyrania! Syn pustki, ktora zwiecie Niebem... Jestem Inchoroi, gwalciciel tysiecy! To ja pragne zniszczyc twoj swiat. Uderz, Anasurimborze! Kellhus siegnal na zewnatrz... ... i zobaczyl siebie oczami plugastwa. Zagadke, ktora wywabi swego ojca, Moenghusa. Siegnal palcami pozbawionymi koniuszkow, dlonmi, ktore nie mialy ciepla. Siegnal i pochwycil... Dusze, ktora wila sie niczym waz przez wszystkie wieki swiata, szukajac wciaz nowych kochankow, napawala sie ponizeniem, wylewala swe nasienie na niezliczone trupy. Nieludzie z Ishoriol. Norsirajowie z Tryse i Sauglish. Wojna toczona bez konca, by powstrzymac potepienie. Rasa, ktora znala sto nazw na rozne postacie wytrysku, ktora uciszyla w sobie wszelka litosc i wspolczucie, by moc lepiej napawac sie niezwazajaca na nic chucia. Bez konca szukajaca ofiar w swiecie, z ktorego pragnela uczynic swoj krzyczacy z przerazenia harem... Zycie tak dlugie, ze doswiadczylo wszystkiego. Tylko on, Anasurimbor Kellhus, nie mial precedensu. Tylko dunyaini byli czyms nowym. Kim byli ci ludzie - ci Anasurimborowie! - ktorzy zrodzili sie w samym cieniu Golgotterath? Potrafili przeniknac wzrokiem maski ze skory? Zmieniali dogmaty starozytnych wierzen? Podporzadkowywali sobie swiete wojny tylko dzieki slowom i spojrzeniom? I nosili nazwisko ich starozytnych wrogow? Kellhus uswiadomil sobie, ze wszystko sprowadzalo sie do jednego pytania. Kim byli dunyaini? Boja sie nas, ojcze. -Uderz! - krzyknela Esmenet. Schowala ramiona za plecami, wysuwajac do przodu blyszczace piersi. Uderzyl, lecz tylko otwarta dlonia. Naga kobieta zwalila sie na posadzke i przetoczyla po niej. -Nie-Bog przemawia do mnie w snach - oznajmil, podchodzac blizej. -Nie wierze ci - odparla Esmenet, spluwajac krwia. Kellhus zlapal ja za wlosy i podniosl z podlogi. -Powiedzial, ze zawiodles go na polach Mengeddy! - wysyczal do jej ucha. -Klamiesz! Klamiesz! -On nadchodzi, Panie Wojny. Przybywa po swiat... po ciebie. -Uderz mnie jeszcze raz - wyszeptala. - Prosze... Rzucil ja na podloge. Wila sie u jego stop, unoszac srom niczym oskarzycielki palec. -Pierdol mnie - wyszeptala. Budzacy zadze urok opadl juz jednak z niego, zneutralizowany przez Opoke Dara. Kellhus zachowal obojetnosc. -Wasze tajemnice zostaly odkryte - oznajmil donosnym, oratorskim tonem. - Wasi agenci sie rozpierzchli, wasze plany spalily na panewce... jestes pokonany, Panie Wojny. Po raz pierwszy odpowiedziala zgodnie z jego oczekiwaniami. -Ach... pol bitew jest tyle, ile chwil, dunyainie. Przerwal na chwile, by ocenic wszystkie mozliwosci. -Probujesz tylko odwrocic moja uwage - stwierdzil. Esmenet sama to powiedziala: zrobia wszystko, zeby tylko nie pozwolic mu na opanowanie gnozy. Otworzyla szeroko oczy. Przez moment wygladala zupelnie jak usmiechniety lubieznie nilnameski demon. Przez zarosniety zielskiem ogrod przetoczyl sie dziwny, nienaturalny smiech wijacy sie niczym zmija. -Achamian - wyszeptal Kellhus. -Juz nie zyje - odparl z szyderczym usmiechem stwor. Zatoczyl glowa jak lalka i padl na zimna posadzke. *** Stukot kamieni ledwie przebijal sie przez niespokojne glosy slyszalne w ogrodzie za chronionymi zelaznymi kratami oknami. Od czasow, gdy Amoteu wladali Nansurczycy, wejscie do kaplicy ku czci przodkow zaslaniala marmurowa plyta. Wtem plyta sie uniosla i odsunela na bok, odslaniajac czarna wneke, tak ciasna, ze ledwie zmiescilaby sie w niej tydonska tarcza. Wysunela sie z niej stopa, prostujac palce. Za nia, niczym lodyga, podazyly kolano i udo. Pojawila sie druga stopa, a dalej dlon, az wreszcie trzy konczyny wsparly sie na brzegu otworu.Powoli z wneki wylonila sie kobieca postac, jakby uwolniona z kart ksiegi. Fanashila. Pomknela tanecznym krokiem przez jasna podloge, spotkala zaspana Opsare wracajaca z latryny do pokoju dziecinnego, skrecila jej kark, po czym zatrzymala sie, by wzwod jej opadl. W pewnej chwili, przechodzac przez cien, stala sie Esmenet. Przycisnela policzek do okutych brazem mahoniowych drzwi jego komnaty, ale nie uslyszala nic poza glebokim oddechem zwierzyny. W powietrzu unosilo sie mnostwo zapachow: czosnek z kuchni, psujace sie zeby, pachy i odbyty... Sadza, mirra i drewno sandalowe. Wyciagnela z kieszeni lnianego giezla chorae i zrecznie zawiesila ja na rzemieniu na szyi. Potem otworzyla drzwi, opierajac sie mocno na klamce, by uciszyc nienaoliwione zawiasy. Miala nadzieje, ze bedzie spal, ale oczywiscie zbudzily go Opoki. Stanela w ciemnym wejsciu. Jej falszywa twarz byla obrzmiala od lez. U stop miala podluzna plame ksiezycowego blasku. Siedzial na lozu. Byl zaniepokojony, twarz mu pobladla. Wytezal wzrok, ale stworzenie widzialo go wyraznie: zdumienie w oczach, zmarszczone w zamysleniu czolo, piec bialych pasemek w brodzie. Cuchnal przerazeniem. -Esmi? Esmi? Czy to ty? Zgarbilo sie i wysunelo ramiona z giezla, ktore opadlo do przewiazanego wokol talii paska. Uslyszalo, ze wstrzymal oddech na widok jego kobiecych piersi. -Esmi? Co ty robisz? -Potrzebuje cie, Akka... -Masz na szyi chorae... myslalem, ze to zabronione. -Kellhus prosil, zebym zalozyla blyskotke. -Prosze... zdejmij ja. Siegnelo do karku i rozwiazalo rzemyk. Chorae spadla ze stukiem na podloge. Weszlo w blada plame padajacego przez okno swiatla, ktore ujawnilo zarysy jego ukradzionego ciala. Wiedzialo, ze wyglada pieknie. -Akka - wyszeptalo. - Kochaj mnie, Akka... -Nie... nie mozemy tego zrobic! On sie dowie, Esmi! Dowie sie! -Juz wie - odpowiedzialo, wczolgujac sie na jego loze. Czulo zapach jego bijacego gwaltownie serca, obietnice goracej krwi. Mial w sobie tyle strachu! -Prosze - wydyszalo, przesuwajac piersiami wzdluz jego kolan i ud. Jego twarz majaczyla w ciemnosci tak bardzo blisko. Cios byl celny, przebil jedwabna posciel, mostek, serce oraz kregoslup. Mimo to zdolalo jeszcze skoczyc do przodu i uderzyc go w tchawice. Nim ogarnela je ciemnosc, ujrzalo pod wprowadzajacym w blad urokiem targana smiertelnymi konwulsjami twarz kapitana Heorsy... Dunyain ich przechytrzyl. Pulapki ukryte wewnatrz pulapek, pomyslalo nierozwaznie stworzenie o ciele Esmenet. Jakie to piekne... Potem mysl zgasla razem z tym, co sluzylo mu za dusze. *** Achamianie...Lampa spadla na zbutwiala podloge, jej swiatlo omiotlo stosy kosci. Seswatha poczul, ze potezne rece uniosly go i cisnely w mrok. Uderzyl podstawa czaszki o cos twardego. Swiat pociemnial. Widzial tylko wykrzywiona w szalenczym grymasie twarz swego ucznia. -Gdzie ona jest?! - krzyknal Nau-Cayuti. - Gdzie?! Ten glos niosl sie echem i docieral do czyichs uszu, przypieczetowujac ich los. Znajdowali sie w komnatach Golgotterath. Golgotterath! Achamianie! Zin... -Oklamales mnie! -Nie! - zawolal Achamian, oslaniajac oczy przed swiatlem, ktore nad nim wisialo. - Wysluchaj mnie! Wysluchaj! Stal przed nim Proyas. Jego powazna, wychudla twarz wydawala sie pozbawiona wszelkiego wyrazu. -Wybacz, stary nauczycielu - rzekl. - Zin cie wzywa. Nie rozumiejac, co sie dzieje, czarnoksieznik odrzucil na bok koce i wstal z pryczy. Zachwial sie lekko. W namiocie Proyasa, inaczej niz w Incu-Holoinas, sciany byly pionowe. Ksiaze go podtrzymal i wymienili dlugie, powazne spojrzenia. Marszalek Attrempus tak dlugo strzegl dzielacych ich granic, wzdluz ktorych watpliwosci jednego toczyly wojne z pewnoscia drugiego, ze mysl, iz spogladaja sobie w twarz pod jego nieobecnosc, wydawala sie przerazajaca. Zarazem jednak byla to prawdziwa proba ich czlowieczenstwa. Achamian zdal sobie sprawe, ze zawsze byli tak blisko siebie, po prostu spogladali w inne strony. Nagle scisnal dlon ksiecia. Nie byla ciepla, ale wydawala sie tak bardzo zywa. -Nie chcialem cie rozczarowac - wyszeptal Proyas. Achamian milczal. Dopiero gdy cos ulegnie zniszczeniu, staje sie jasne, jak wiele znaczylo. *** Kellhus obejmowal dygoczaca, lezaca w lozu kobiete.-Kocham cie! - lkala Esmenet. - Kocham! W korytarzach nie wybrzmialy jeszcze echa krzykow. Kellhus wiedzial, ze straznicy ze Stu Filarow rozbiegli sie juz po calym budynku, poszukujac inchorojskiej Syntezy. Nic nie znajda. Poza smiercia kapitana Heorsy wszystko przebieglo zgodnie z jego przewidywaniami. Aurang chcial tylko uniemozliwic mu poznanie gnozy, a nie odebrac zycie. Dopoki Rada nic nie wiedziala o dunyainach, pozostawala uwieziona w kleszczach paradoksu: chcieli go zabic, wiec musieli go poznac... i odnalezc jego ojca. Dlatego ich celem byl Achamian, nie on. Nie wiedzial, czy Esmenet bedzie pamietala chwile opetania, ale gdy tylko rozchylila powieki, uswiadomil sobie, ze nie tylko je pamieta, lecz zapamietala je tak, jakby sama wypowiedziala wszystkie slowa, ktore padly. A padlo wowczas wiele straszliwych slow. -Kocham cie - plakala. -Tak - odpowiedzial glosem pelnym glebokich tonow, ktorych nie miala szans uslyszec. Drzace wargi. Oczy zawieszone miedzy groza a wyrzutami sumienia. Przyspieszony oddech. -Ale powiedziales... powiedziales! -Tylko to, co trzeba bylo powiedziec, Esmi - sklamal. - Nic wiecej. -Musisz mi uwierzyc! -Wierze, Esmi... naprawde. Rozdrapala sobie policzki do krwi. -Dlaczego zawsze musze byc kurwa? Dlaczego?! Zapuscil w nia wzrok, przeniknal poza jej bol i zdumienie, dotarl do bicia i maltretowania, do zdrad, a potem jeszcze glebiej, do swiata surowej zadzy uksztaltowanej mlotem obyczaju, wspieranej przez swiete ksiegi, zamknietej w pancerzu starozytnego dziedzictwa emocji i wiary. Macica byla jej przeklenstwem, a zarazem stanowila o jej jestestwie. Niesmiertelnosc i rozkosz - te obietnice nosza wszystkie kobiety miedzy udami. Silni synowie i zdyszane spelnienie. Jesli to, co mezczyzni zwali prawda, kiedykolwiek stawalo sie zakladnikiem ich pozadan, musieli obracac swe kobiety w niewolnice. Ukrywac je jak zloto w skarbcu. Obzerac sie nimi jak melonami. A potem odrzucac je jak lupiny. Czyz nie dlatego ja wykorzystal? Dla obietnicy synow zawartej w jej biodrach? Synow z krwi dunyainow. Jej oczy lsnily w mroku jak srebrne lyzeczki, migoczac blaskiem z trudem powstrzymywanych lez. Zajrzal w nie i zobaczyl wiele rzeczy, ktorych nigdy juz nie bedzie mogl naprawic... -Obejmij mnie - wyszeptala. - Obejmij mnie, prosze. Podobnie jak wielu innych nosila brzemie, ktore jej nalozyl. A byl to dopiero poczatek... *** Achamian zawsze uwazal, ze to dziwne, iz czlowiek tak malo czuje w chwili, gdy cos sie dzieje. Uczucia nadchodza dopiero pozniej i nigdy nie wydaja sie... adekwatne.Kiedy pederysk - to byl tytul nadawany uczonym powiernikom, ktorych zadaniem bylo wyszukiwanie Nielicznych wsrod nronskich dzieci - przybyl do ich chaty, by zabrac Achamiana, "bardzo obiecujacego" chlopaka do Atyersus, ojciec nie chcial na to pozwolic. Achamian zdecydowal pozniej, ze nie zrobil tego z milosci do syna, lecz z powodow bardziej pragmatycznych. Chlopak szybko sie uczyl pracy na morzu i nie trzeba go bylo bic tak czesto jak rowiesnikow. I, co wazniejsze, byl jego synem. Nikt inny go nie dostanie. Pederysk, smukly mezczyzna o twarzy twardej i ogorzalej jak u marynarza, nie byl zaskoczony ani zniechecony tym pijackim buntem. Achamian nigdy nie zapomnial jego zapachu - rozana woda i jasmin - ktory calkowicie zdominowal kwasny odor izby. Ojciec chlopaka protestowal i towarzyszacy powiernikowi zbrojni zbili go spokojnie, metodycznie, ze straszliwa rutyna. Matka Achamiana krzyczala. Bracia i siostry piszczeli. Nim samym jednak zawladnal niezwykly chlod, monolityczne samolubstwo, wlasciwe tylko dzieciom i szalencom. Byl zachwycony. Do tej pory nigdy by nie uwierzyl, ze ojca mozna tak latwo zlamac. Dzieciom okrutny ojciec wydaje sie sila natury, jest blizszy bogom niz ludziom. Jest sedzia, ktorego nikt nie moglby osadzic. Dzien, w ktorym upokorzono jego ojca, stal sie dla Achamiana pierwszym prawdziwie smutnym dniem w zyciu, a takze pierwszym dniem triumfu. Wielkiego dreczyciela udreczono... jak moglo to nie zmienic proporcji swiata chlopaka? -Potepienie! - wrzeszczal ojciec. - Przyszlo po ciebie pieklo, synu! Pieklo! Dopiero potem, gdy jechal wzdluz wybrzeza w wozie powiernika, Achamian rozplakal sie, dreczony zalem i poczuciem winy. Stanowczo za pozno. -Widze je, Akka. - Glos Xinemusa byl zaledwie ochryplym szeptem. - Miejsce, do ktorego zmierzamy. Teraz je widze. -I co tam jest? Badz dla niego mily. Tak nalezy postepowac z ciezko chorymi.. -Nicosc. -Sza! Wszystko ci opisze. Wielookie Sciany. Pierwsza Swiatynia. Swiete Wzgorza. Bede ci sluzyl moim wzrokiem, Zin. Zobaczysz Shimeh moimi oczami. Oczami czarnoksieznika. Prowizoryczna izbe chorych dla marszalka Attrempus odgradzaly parawany, na ktorych wyhaftowano bazanty o dlugich ogonach wplatujacych sie w galezie drzew. Palily sie tu tylko dwie lampy. Obie oslonieto niebieska tkanina na zyczenie kaplanow-lekarzy. Najwyrazniej Akkeagni byl wybredny, gdy w gre chodzily kolory, bardziej niz wtedy, gdy wybieral swe ofiary... Efekt wygladal niesamowicie - cos posredniego miedzy blaskiem ogniska a ksiezycowa poswiata. Wszystko w skromnie urzadzonym pomieszczeniu - opadajacy plocienny sufit, wyslane sitowiem klepisko, koce na pryczy marszalka - otaczala przyprawiajaca o mdlosci aura choroby. Achamian ukleknal przy pryczy i delikatnie otarl czolo przyjaciela zwilzona szmatka. Usunal wode gromadzaca sie w oczodolach - raczej dlatego, ze blyszczala niesamowicie w polmroku niczym plynne oczy, niz po to, by choremu ulzyc. Ponownie musial walczyc z pragnieniem ucieczki. Posrod wszystkich nieczystych duchow niewiele bylo rownie przerazajacych i krwiozerczych jak te, ktore nalezaly do straszliwej choroby. Kaplani-lekarze mowili, ze Xinemusa opetala Pulma, jedna z najokropniejszych demonow w licznym zastepie slug Akkeagniego. Plucna postac morowego powietrza. Marszalek miotal sie w konwulsjach. Wyginal cialo w luk, jakby naciagaly go niewidzialne rece. Wydawal z siebie dzwieki, ktore mozna bylo opisac jedynie jako... niegodne mezczyzny. Czarnoksieznik targal brode, wypowiadajac slowa, ktorych potem nie pamietal. Pozniej, rownie nagle, Xinemus zwiotczal. Jego konczyny ponownie skryly sie w faldach kocow. Achamian otarl pot z jego drzacej twarzy. -Sza! - szeptal w przerwach miedzy chrapliwymi oddechami chorego. - Sza... -Zasady bardzo sie zmienily... - wykaslal marszalek. -O czym mowisz? -O naszej grze... o benjuce. Czarnoksieznik nadal nie mial pojecia, o co chodzi. Nie przychodzilo mu do glowy nic, co moglby powiedziec. Mial wrazenie, ze byloby grzechem pytac chorego po raz drugi. -Pamietasz, jak to bylo? - ciagnal Xinemus. - Jak czekales w ciemnosci, kiedy ja naradzalem sie z Wielkimi? -Tak, pamietam. -Teraz ja czekam. Znowu Achamianowi nie przychodzila do glowy zadna odpowiedz. To bylo tak, jakby slowa dotarly do kresu swych mozliwosci, do punktu, po ktorym zostaly tylko bezsilnosc i farsa. Nawet jego mysli czuly lek. -Udalo ci sie? - zapytal nagle marszalek. -Co mi sie udalo? -Kiedykolwiek wygrac? -W benjuke? - Achamian zamrugal i rozciagnal usta w bolesnym usmiechu. - Nie z toba, Zin... Ale ktoregos dnia... -Nie sadze. -A to dlaczego? - Bal sie odpowiedzi, jaka mogl uslyszec. -Bo za bardzo sie starasz - odparl Xinemus. - A kiedy plansza nie spelnia twoich zyczen... - Rozkaslal sie, dreczony konwulsjami ropiejacych pluc. -Kiedy plansza nie spelnia moich zyczen... - powtorzyl Achamian. Nie staral sie juz byc dla niego mily. Samolubny duren! -Nic nie widze - wydyszal marszalek. - Slodki Sejenusie! Nic nie widze! Krzyknal rozpaczliwie, jakby tonal w zakrzeplej krwi. Zaczal sie krztusic i miotac. Potem opadl bezwladnie. Pomieszczenie wypelnil slodkawy fetor oproznionych kiszek. Przez kilka uderzen serca czarnoksieznik siedzial bez ruchu. Bez oczu Xinemus wydawal sie straszliwie... odizolowany. -Zin! Jego przyjaciel poruszyl bezglosnie ustami. Czarnoksieznikowi przypomnialo to w szalony sposob rybie lby zrzucane przez ojca pod stol roboczy... Usta bez zoladkow otwierajace sie i zamykajace powoli jak trojesc kolyszaca sie na wietrze. -Zostaw mnie... - wydyszal jego przyjaciel. - Zostaw... mnie... w spokoju... -Nie czas na dume, ty glupcze! -Nie... - wydyszal marszalek Attrempus. - To... jedyny... czas... I wtedy sie stalo. W jednej chwili jego twarz pokrywaly blade plamy, jakie wystepuja tylko u konajacych, w nastepnej zas - szybko jak nasiakajaca woda tkanina - zrobila sie fioletowoszara. W namiocie zapanowal nagle chlod, cisza absolutnej nieruchomosci. Z wlosow Xinemusa wyszly wszy i ruszyly szeregiem przez woskowata twarz. Achamian stracal je z tepa pedanteria tych, ktorzy chca zaprzeczyc smierci, udajac, ze nic sie nie wydarzylo. Uscisnal dlon przyjaciela i zaczal calowac jego palce. -Rano zaniesiemy cie z Proyasem do rzeki - mowil zdyszany. - Wykapiemy cie... Odpowiedziala mu cisza. Mial wrazenie, ze jego serce zwolnilo, zawahalo sie jak chlopiec, niepewny, czy wierzyc w obietnice ojca. Zacisnal usta, a w jego piersi powoli otworzyla sie wielka pustka, coraz gwaltowniej domagajaca sie, zeby oddychal. Przygladal mu sie w ciemnosci z budzaca wstyd niechecia. Krijates Xinemus, ktory zastepowal mu starszego brata. Trup z twarza jego jedynego przyjaciela. Achamian czul, ze pierwsze wszy juz do niego dotarly. Jak laskotanie przeczucia. Zaczerpnal gleboko tchu, wypelniajac pluca smrodliwym powietrzem. Jego krzyk poniosl sie daleko nad rowninami, ale nie dotarl do Shimehu. *** Zastanawial sie nad ruchem, zacierajac rece. Xinemus ponaglil go zlosliwym chichotem.-Zawsze przy benjuce jestes taki ponury. -To wredna gra. -Mowisz tak, bo za bardzo sie starasz. -Nie, bo przegrywam. Ze smutkiem przesunal kamien, ktorym - jak twierdzil Xinemus - zastapiono skradziony przez niewolnika srebrny pion. Znowu namysl. Chocby zrobil nie wiadomo jaki ruch, kamien w jakis sposob pogarszal jego gre, macil harmonie kompletnego zestawu. Dlaczego ja dostalem kamien? *** Tej nocy Achamian nie zmruzyl oka.Straznik ze Stu Filarow przyniosl dla niego i dla Proyasa wezwanie do willi polozonej w centrum obozowiska. Najwyrazniej doszlo do zamachu na zycie Kellhusa. Czarnoksieznik odmowil bez ogrodek. Gdy Proyas zbieral sie do wyjscia, Achamian zganil go w slowach tak ostrych i bluznierczych, ze przerazony straznik wydobyl miecz. Achamian uciekl, nim ksiaze zdazyl zareagowac. Przez pewien czas wedrowal mrocznymi sciezkami po obozowisku, myslac o tym, ze obute w sandaly stopy bola go od rosy, Gwozdz Niebios nigdy nie zmienia pozycji na firmamencie, a wszyscy Ludzie Kla spia w namiotach kianenskiej roboty, zmywszy z siebie dzielace ich roznice i odmienne dziedzictwa niczym kurz przed wyruszeniem w dluga droge wiodaca ku odkupieniu. Myslal o wszystkim, o czymkolwiek, byle nie o tym, co mogloby glebiej wbic klin szalenstwa. Potem, gdy nad obietnica Shimehu na horyzoncie rozblyslo pierwsze swiatlo jutrzenki, zawrocil do ufortyfikowanej willi. Wszedl, niezatrzymywany przez nikogo, do zaniedbanego ogrodu. Rzepy i ciernie szarpaly jego szaty, pokrzywy parzyly skore. Stanal pod weranda glownych apartamentow - ta sama, na ktorej jego zona jeczala zachwycona kutasem mezczyzny, ktorego uwielbial. Czekal na Wojownika-Proroka. Na uschnietym pniaku cedru przycupnal skowronek. Pomaranczowe kwiaty kolysaly sie na kosmatych lodygach. Czarnoksieznik zasnal. Snilo mu sie Golgotterath. -Akka! - dobiegl znikad uteskniony glos. - Wygladasz okropnie. Achamian obudzil sie w jednej chwili. Gdzie ona jest? - pomyslal. Potrzebuje jej! -Zasnela - wyjasnil Kellhus. - Wiele wycierpiala ostatniej nocy... podobnie jak ty. Wojownik-Prorok przystanal nad nim. Jego lniane wlosy i biala toga lsnily w blasku poranka. Choc mial brode, czarnoksieznik dostrzegal jego podobienstwo do Nau-Cayutiego, kuzyna ze starozytnych czasow. Wscieklosc i determinacja opuscily Achamiana, jakby byl dzieckiem stojacym przed jednym z rodzicow. -Dlaczego? - wychrypial. Z poczatku obawial sie, ze Kellhus go nie zrozumie, ze pomysli, iz pyta o Esmenet i jego monstrualna decyzje uzycia jej jako narzedzia majacego wysondowac intencje Rady. -Kres nie nadaje sensu naszemu zyciu, Akka. Zin umarl, ale... -Nie! - zawolal Achamian, zrywajac sie gwaltownie. - Czemu go nie uzdrowiles? Przez krotka chwile Kellhus sprawial wrazenie zaskoczonego, potem jednak wszystko wrocilo do normy. Jego oczy niosly pocieche, a slaby, smutny usmieszek wyrazal zrozumienie. Uszy Achamiana wypelnil zgielk gniewu. Nie zrozumial z odpowiedzi Kellhusa nic poza tym, ze byla falszywa. To tak nim wstrzasnelo, ze sie zachwial. Kellhus zlapal go za ramiona i spojrzal mu prosto w oczy. Jednakze poczucie bliskosci i podszyta erotyzmem bojazn towarzyszaca im zawsze zniknely bez sladu. Umilowana twarz Wojownika-Proroka byla zimna, bezlitosna, pusta. Jak to mozliwe? Achamian uswiadomil sobie, ze przebudzil sie naprawde - byc moze po raz pierwszy w zyciu. Nie byl juz wobec tego czlowieka bezradnym dzieckiem. Odsunal sie od niego. Nie byl przerazony. Nie czul nic. -Kim jestes? Kellhus nie spuscil wzroku. -Wzdrygasz sie przede mna, Akka. Czemu? -Nie jestes prorokiem! Kim jestes? Zmiana, jaka zaszla w twarzy Wojownika-Proroka, byla tak subtelna, ze ktos stojacy trzy kroki dalej moglby jej nie zauwazyc. Achamian zatoczyl sie do tylu, porazony groza. Wszystkie miesnie twarzy Kellhusa znieruchomialy w jednej chwili. -Jestem Prawda - rzekl glosem zimnym jak lod. -Prawda? - Czarnoksieznik probowal odzyskac panowanie nad soba, ale przerazenie wypelnilo mu trzewia. Staral sie zaczerpnac tchu, odwrocic wzrok, uslyszec cos przez wypelniajacy uszy szum. - Pra... Poczul dlon zaciskajaca sie na jego gardle, odchylajaca mu glowe do tylu. Nawet nie zauwazyl, kiedy Kellhus sie poruszyl! -Patrz - rozkazal prorok martwym glosem. Nie bylo w nim slychac wysilku ani okrucienstwa. Absolutnie nic. Slonce razilo oczy Achamiana, oslepialo go nawet wtedy, gdy zacisnal powieki. -Patrz - powtorzyl Kellhus. Poglaskal palcem tchawice czarnoksieznika, powodujac, ze zolc podeszla mu do gardla. -Nic... nie... widze... Nagle runal na ziemie, twarza w dol. Nim jeszcze zdazyl dzwignac sie na kolana, zaczal mamrotac zaklecie. Znal swoje mozliwosci. Wiedzial, ze nadal moze go pokonac. Glos jednak nie ustepowal. -Czy to znaczy, ze slonce jest puste? Achamian umilkl, oderwal spojrzenie od trawy i rumowiska, przenoszac je na majaczaca nad nim postac. -Wydaje ci sie, ze Bog moglby nie byc odlegly? - zagrzmial glos wypelniajacy swym brzmieniem wszystkie slyszalne zakresy. Uczony powiernik pochylil czolo ku ostrej trawie. Swiat zawirowal wokol niego. -A moze sadzisz, ze klamie, mowiac, ze skoro jestem wszystkimi duszami, wybralem te, ktora poruszy najwiecej serc? Odpowiedzia byly lzy. Nie bij mnie... Prosze, tato, prosze. Nie... -Albo ze to zdrada, jesli moje dazenia wykraczaja poza twoje? Zawieraja je w sobie? Bede grzeczny! Przysiegam! Achamian zaslonil uszy drzacymi dlonmi. Padl na bok i zaczal lkac, wtulajac twarz w twarda ziemie. Droga byla taka daleka. Tak bardzo bolesna. Glod... Inrau... Xinemus... obaj nie zyli. Nie zyli. Przeze mnie! Och, dobry Boze... Wojownik-Prorok usiadl przy placzacym czarnoksiezniku, delikatnie sciskajac jego dlon. Twarz mial obojetna, a przymkniete oczy zwracal ku sloncu. -Jutro maszerujemy na Shimeh - oznajmil. ROZDZIAL 13 Podczas podrozy najbardziej przeraza mnie nie to, ze obyczaje i wierzenia tak wielu ludzi roznia sie od moich. Nie, najstraszniejszy jest fakt, ze uwazaja je za rownie naturalne i oczywiste, jak moje wydaja sie mnie.Seratantas III, "Medytacje sumnijskie" Wracamy do nigdy niewidzianego miejsca. Tak dzieje sie zawsze, gdy zrozumiemy to, czego nie potrafimy powiedziec. Protathis, "Sto nieb" Wiosna, 4112 Rok Kla, Atyersus Pelne konsternacji krzyki sciagnely Nautzere do otwartej kolumnady graniczacej z Biblioteka Podstaw, wysoko nad zachodnimi murami Atyersus. W pogodne, sloneczne dni czesto zbierali sie tam uczniowie. Kilku mlodych nowicjuszy wyciagalo rece, spogladajac przed siebie. Towarzyszyl im Marmian, audytor, ktory przyjechal tu na urlop z misji w Oswencie. Nautzera odeslal ich skinieniem dloni i wychylil sie przez kamienna balustrade. Nawet jego zmeczone oczy z latwoscia dostrzegly przyczyne zamieszania: na modrych wodach zatoki, niespelna mile od wylotu portu kotwiczylo pietnascie galer o zoltych kadlubach. Na masztach bylo widac marynarzy zwijajacych zagle z dlugimi, pionowymi klami wyszywanymi zlota nicia. Atyersus ogarnal rwetes. Nowicjusze i oficerowie wydawali glosne rozkazy. Zolnierze biegli waskimi korytarzami cytadeli, by obsadzic mury i wiezyczki. Nautzera dolaczyl do pozostalych czlonkow Kworum na szczycie Wiezy Comorantha, skad mogli bez przeszkod obserwowac flote intruzow. Wygladali smiesznie: siedmiu starcow - dwoch w koszulach nocnych, jeden nadal odziany w poplamiony inkaustem fartuch skryby, a pozostali, jak Nautzera, w ceremonialnych szatach - wymachiwalo rekami, klocac sie miedzy soba. Wiekszosc doszla do narzucajacego sie wniosku, ze okrety stanowia czesc blokady majacej im uniemozliwic planowane wyplyniecie do Shimehu. Kto to jednak byl? Barwy i wizerunek Kla sugerowaly Tysiac Swiatyn... czyzby niewdziecznicy ze shrialu wyobrazali sobie, ze moga sie mierzyc z gnoza? Simas doradzal natychmiastowy atak. -Niewykluczone, ze Druga Apokalipsa juz sie zaczela! - zawolal. - Bez wzgledu na to, kto formalnie jest wlascicielem tych galer, musimy przyjac zalozenie, ze dowodzi nimi Rada. Zawsze wiedzielismy, ze nieprzyjaciel sprobuje nas wyeliminowac juz w pierwszych dniach konfliktu. A teraz, gdy pojawil sie zwiastun, ten tak zwany Wojownik-Prorok... Zastanowcie sie, bracia. Co uczynilaby Rada? Czy nie zdecydowalaby sie na kazde ryzyko, byle tylko nie pozwolic nam wlaczyc sie do swietej wojny? Musimy uderzyc! Nautzera nie byl az tak porywczy. -Kierowanie sie ignorancja to zawsze szalenstwo! - zaprotestowal. - Czy to na wojnie, czy w czas pokoju! Spor rozstrzygnela wiadomosc, ze do brzegu zmierza lodz wioslowa. Simasa przeglosowano, nie zwazajac na jego protesty. Kworum postanowilo, ze nalezy pomowic z nieznajomymi. Niewolnicy pospiesznie przygotowali lektyki i wkrotce zniesli ich niemal biegiem po wijacej sie serpentynami drodze, ktora prowadzila od glownej bramy Atyersus do malego, naturalnego portu. Kworum zebralo sie na starozytnym kamiennym molu, jedynym, przy ktorym nie cumowaly liczne statki. Wokol tloczyli sie zbici z tropu zbrojni i adepci. Gdy lodz podplynela blizej, starcy zaczeli cmokac ze zdziwienia. Wymieniali tworzone napredce hipotezy, nie ulegalo jednak watpliwosci, ze zaden nie ma pojecia, co sie dzieje. Ich glosy ucichly, gdy robotnicy zlapali rzucone z lodzi cumy. Wioslarze uniesli wiosla ku niebu i lodz bezpiecznie przycumowano. Czarnoksieznicy zesztywnieli, porazeni szokiem. Na statkach zapadla cisza. Tloczacy sie na masztach nronscy zeglarze gapili sie ze zdumieniem nie tylko na swych czarnoksieskich panow, lecz rowniez na towarzystwo, ktore wysiadlo z lodzi. Kworum stalo bez ruchu - siedmiu starcow lypiacych nieufnie na koniec kamiennego mola. Pieciu rycerzy shrialu o pozbawionych wyrazu twarzach ustawilo sie tam w szereg. Ich posrebrzane helmy i kolczugi lsnily w blasku slonca, a pod bialymi jedwabnymi oponczami szeptaly zlowrogo chorae. Nautzera widzial tylko twarze tych, ktorzy czekali z tylu. Wiekszosc byla gladko ogolona. Nagle przez szereg rycerzy przepchnal sie potezny, czarnobrody mezczyzna. Przerastal wzrostem wszystkich czlonkow Kworum oprocz Nautzery. Mial na sobie ceremonialna biala toge, obszyta na kolnierzu i rekawach zlotymi klami wielkosci paliczkow. Z twarzy wygladal na czlowieka w srednim wieku, lecz jego niebieskie oczy wydawaly sie zdumiewajaco mlode. On rowniez nosil na szyi chorae. -Witaj, swiety shriahu - rzekl ze spokojem Nautzera. Maithanet tutaj?! Usmiechniety promiennie gosc przyjrzal sie ich twarzom, a potem uniosl wzrok ku mrocznym bastionom Atyersus... i nagle skoczyl przed siebie. W jakis sposob - ruch byl zbyt szybki, by zaskoczeni starcy mogli go dostrzec - udalo mu sie zlapac Simasa za podstawe czaszki. Wokol zabrzmialo czarnoksieskie mamrotanie. Oczy rozblysly swiatlem gnozy. Wzniesiono migotliwe Opoki. Czlonkowie Kworum przybrali postawe obronna. Nad molem uniosly sie obloki kurzu. Simas oklapl bezwladnie, bialowlosa glowa opadla na zacisnieta na karku piesc. Shriah trzymal go z niewiarygodna sila. -Pusc go! - krzyknal Yatiskeres, cofajac sie razem z innymi. -Jesli zlapac w tym miejscu, staja sie zupelnie bezradni - oznajmil Maithanet, jakby uczyl jak zabijac kroliki. Potrzasnal starcem dla efektu. -Pusc go... -Coz to za szalenstwo?! - zapytal Nautzera. Tylko on nie wzniosl Opoki, nie odsunal sie trwoznie. Wsunal sie miedzy shriaha a swego brata z Kworum, jakby chcial go oslaniac. -A jesli chwile zaczekac - ciagnal Maithanet, patrzac prosto na Nautzere - ujawnia sie ich prawdziwe oblicze. Stary czarnoksieznik zaczerpnal z wysilkiem tchu. W drzeniu Simasa bylo cos dziwnego. Cos, co nie bylo stare. Nie bylo... -On go za... -Cisza! - zawolal Nautzera. -Wiemy o jego istnieniu dzieki przesluchaniom innych - oznajmil Maithanet. Jego dzwieczny glos z latwoscia przebijal sie przez zaniepokojona paplanine pozostalych. - To przypadek, anomalia, ktorej jego architektom na szczescie nie udalo sie powtorzyc. Architektom? -O czym ty gadasz?! - krzyknal Nautzera. Wymachujacy bezwladnymi konczynami Simas jal zawodzic glosami stu szalencow. Maithanet rozstawil szeroko nogi, kolyszac sie jak rybak trzymajacy wyrywajacego sie rekina. Nautzera zatoczyl sie do tylu, unoszac rece, by wzniesc Opoke. Z przerazeniem i rozpacza ujrzal, ze tak dobrze znajoma twarz Simasa otwiera sie, siegajac ku niebu haczykowatymi palcami. -Skoroszpieg, ktory potrafi czarowac - oznajmil shriah Tysiaca Swiatyn, krzywiac sie z wysilku. - Skoroszpieg, ktory ma dusze. Wielki stary czarodziej uswiadomil sobie, ze od samego poczatku znal prawde. Wiosna, 4112 Rok Kla, Shimeh Przez tetent galopujacych jezdzcow przebily sie okrzyki radosci. Ktos zagwizdal cicho, przeciagle. Proyas sciagnal wodze, zatrzymal sie na czele grupy swych rycerzy i spojrzal oniemialy na horyzont na wschodzie. Jego twarz nic nie wyrazala. Z poczatku musial walczyc z przygnebiajacym poczuciem banalnosci. Juz od wielu dni wiedzial, ze tuz za horyzontem czeka na niego ten widok. Wtedy wydawal mu sie czyms mrocznym i zarazem zlotym, monumentem tak niewiarygodnie swietym, ze bedzie mogl jedynie pasc na twarz. A teraz... Nie bil poklonow. Nic nie zrobil. Towarzyszacy mu Ludzie Kla wygladali w jego oczach jak bandyci szacujacy ofiare albo wilki obserwujace stado, na ktorym beda sie tuczyly zima. Proyas zadal sobie pytanie, czy zawsze tak sie dzieje, gdy marzenia stykaja sie z rzeczywistoscia. Jak zwykle, kiedy z daleka widzial wielkie miasto, odniosl wrazenie, ze wkrotce ze wszystkich stron otoczy go ceglany, pelen ludzi labirynt. Nic wiecej. Lzy poprzedzily uczucie. Najpierw poczul ich smak. Gdy uniosl reke, by otrzec je z ust, zdumial sie dlugoscia i gestoscia swej brody. Gdzie byl Xinemus? Obiecal mu, ze opowie... Wstrzasnelo nim bezglosne lkanie. Zakolysaly sie przesloniete zaslona lez niebo i miasto. Zacisnal mocno dlonie na zelaznej galce siodla, dotykajac opuszkami kciukow wystrzepionych wezlow sznura, na ktorym wisiala manierka. Po chwili odchrzaknal, zamrugal i rozejrzal sie wokol. Inni rowniez plakali. Zauwazyl w rosnacym szeregu inrithich spieczonego na czerwono mezczyzne, ktory zdjal koszule, kleknal na trawie, rozposcierajac szeroko ramiona, i krzyczal do miasta, jakby wyznawal nienawisc tyranizujacemu go ojcu. -Slodki Boze Bogow - zaintonowal ktos za plecami Proyasa - ktory chodzisz miedzy nami... Niezliczone sa Twoje swiete imiona. Dobywajace sie z glebi gardel slowa nabieraly coraz bardziej nieublaganej mocy, w miare jak do modlitwy przylaczali sie kolejni jezdzcy. Wkrotce ochryple glosy utworzyly potezny chor. Wierni przybyli tu z bronia w reku, by polozyc kres stuleciom niegodziwosci. Ludzie Kla, pograzeni w zalobie i rozpaczy, ujrzeli wreszcie miejsce, w ktorym skupialy sie niezliczone przysiegi. Ilu braci stracili? Ilu ojcow i synow? -Nasyc swym chlebem nasz codzienny glod... Proyas przylaczyl sie do modlitwy. Uswiadomil sobie raptem, skad bierze sie jego wewnetrzny niepokoj. Byli zolnierzami Wojownika-Proroka, a to jest miasto Inri Sejenusa. Dokonano zmian, wprowadzono nowe zasady. Kellhus swym Kolem Meki podwazyl wszystkie stare prawa i dazenia. Teraz byli slugami przestarzalej sprawy, radowali sie z dotarcia do celu, ktory stal sie jedynie punktem etapowym... I nikt nie wiedzial, co to wlasciwie oznacza. -Nie sadz nas wedle naszych przewin... Shimeh. -Ale stosownie do pokus... Nareszcie dotarli do Shimehu. Proyas doszedl do wniosku, ze gdyby nawet Shimeh nie byl dotad swietym miastem, Xinemus i inne, niezliczone ofiary z pewnoscia by go uswiecaly. Z tego punktu nie sposob juz bylo sie cofnac. *** Ainonczycy z Moserothu stali rozproszeni posrod niskich pagorkow, gdy ich palatyn, bezlitosny Uranyanka, prowadzil Wojownika-Proroka na najlepszy punkt obserwacyjny. Obaj przystaneli pod murem tak starym, ze jego wyszczerbiony szczyt gesto porastala trawa. To byly ruiny mauzoleum - jednego z kilku na stoku wzgorza.Przed ich oczami rozposcieraly sie rowniny Shairizoru. Wciaz pokrywaly je czarne plamy po niedawno spalonych polach i plantacjach. W oddali plynal Jeshimal, wil sie niczym sznur ku fioletowo-rozowemu podnozu Betmulli. Srodek rowniny zajmowalo wielkie miasto zbudowane na dwoch wzgorzach wznoszacych sie nad Meneanorem. Pokryte bialymi plytkami mury kurtynowe lsnily w blasku slonca. Wyobrazono na nich olbrzymie oczy - wysokie jak drzewa - ktore spogladaly na najezdzcow. Shimeh. Swiete miasto Ostatniego Proroka. Nareszcie. Niektorzy padli na kolana, placzac jak dzieci. Wiekszosc jednak gapila sie tylko z twarzami bez wyrazu. Nazwy sa niczym kosze. Z reguly docieraja do ludzi wypelnione mieszanina odpadkow, trywialnych drobiazgow i drogocennosci. Czasami jednak bieg wydarzen zmienia ten stan rzeczy. Czasami nazwy dzwigaja inne brzemiona. Ciezsze. Mroczniejsze. Taka wlasnie nazwa byl Shimeh. Przybyli tu ze wszystkich zakatkow Earwy. Glodowali pod murami Motnemn. Stoczyli wielkie krwawe bitwy i przezyli. Oczyscili Shigek swa furia, przebyli gorace jak piec rowniny Wielkiego Carathayu. Przetrwali zarazy, glod i bunt. Omal nie zamordowali bozego proroka. A teraz wreszcie dotarli do celu swej straszliwej wedrowki. Dla poboznych i sentymentalnych byla to chwila spelnienia, ale dla tych, ktorych niezliczone proby naznaczyly bliznami, musial to byc moment proby. Ile warte byly ich cierpienia? Co moglo im wynagrodzic poniesione straty? To biale jak kreda miasto? Shimeh? Z jakiegos powodu ta nazwa utracila w ich oczach moc. Jak zwykle jednak krazyly wsrod nich slowa Wojownika-Proroka. "To nie jest tylko wasz cel - rzekl ponoc. - To wasze przeznaczenie". Grupki rycerzy wyjechaly na rownine. Na wzgorzach tloczylo sie coraz wiecej Ludzi Kla. Wkrotce stanela tam juz cala armia swietej wojny. Ludzie patrzyli na odlegly Shimeh, wyciagajac rece. Tam, w poludniowej czesci miasta, znajdowala sie swiatynia Azoroa, w ktorej Inri Sejenus wyglosil pierwsze kazanie. A tam byla Wysoka Rotunda, wielka forteca zbudowana przez Triamariusa II. Jej czarne, koncentryczne mury wznosily sie tuz nad brzegiem Meneanoru. A na prawo od niej stal palac Mokhal z murami barwy ochry i monumentalnymi kolumnami, starozytna siedziba amotejskich krolow. A ta linia, laczaca miasto z polozonymi po drugiej stronie rowniny wzgorzami, byla wszystkim, co pozostalo po Akwedukcie Skilury, nazwanym na czesc najzarloczniejszego z nansurskich wladcow Amoteu. A tam, na Juterum, Swietych Wzgorzach, stala Pierwsza Swiatynia, wielka, okragla galeria kolumn znaczaca miejsce wniebowstapienia Ostatniego Proroka. Na prawo od niej lsnila zlotym blaskiem wsparta na licznych kolumnach kopula straszliwego Ctesarat. Rak. Przybyli, zeby go wyciac. Wielki zbor cishaurimow. Dopiero gdy ich cienie siegnely ozdobionych licznymi oczami murow w blasku zachodzacego slonca, Ludzie Kla zeszli ze wzgorz i rozbili obozy na rowninie. Niewielu z nich spalo tej nocy, tak wielkie bylo ich zmieszanie i zachwyt. Wiosna, 4112 Rok Kla, Amoteu "Wszystkich zyjacych Biaxich - powiedzial arcygeneral. Cesarz. - Spale was wszystkich zywcem". General Biaxi Sompas obsesyjnie wspominal te slowa. Czy naprawde byl gotow to zrobic? Odpowiedz wydawala sie oczywista. Ikurei Conphas byl zdolny do wszystkiego. Wystarczylo spedzic jeden dzien w jego towarzystwie, zeby to zrozumiec. Nie mozna tez bylo zapominac o Martemusie. Ale czy mogl sobie na to pozwolic? Oto pytanie. Xerius nigdy by sie na to nie odwazyl. Rozumial sile Domu Biaxich, szanowal ja nawet. Domy Kongregacji bylyby oburzone, mogloby wrecz dojsc do powstania. Jesli jeden dom mozna unicestwic, zaden nie byl bezpieczny. Poza tym Ikurei i tak juz mieli pod dostatkiem wrogow... Conphas sie nie osmieli! Osmieli sie. Sompas czul to w kosciach. Osmieli sie, a co wiecej, inne domy nic w tej sprawie nie zrobia. Ktoz odwazylby sie stanac do walki z Lwem znad Kiyuth? Slodki Sejenusie, armia przedlozyla go nad proroka! Nie. Nie. Postapil wlasciwie. W tej sytuacji nie mial innego wyjscia. -Zapuscilismy sie zbyt daleko na wschod - zauwazyl kapitan Agnaras ponurym, rzeczowym tonem. No jasne, ty idioto! Na tym polegal plan... Uciekali juz od kilku dobrych dni: on, jego kapitan, jego czarnoksieznik i jedenastu kidruhilow. Nadal zwali to "polowaniem", ale wszyscy - poza byc moze czlowiekiem Saiku - znali prawde. Byli zwierzyna, nie lowcami. Nie pamietal juz, kiedy po raz ostatni nawiazali kontakt z ktoras z pozostalych grup. Wiedzieli jednak, ze gdzies tam sa. Nadal przebywali na pagorkowatym podnozu Betmulli. W lasach bylo tu ciemno jak w swiatyni. Czuli sie niemal jak w gestych puszczach u stop Hethantow. Slonce wisialo nisko nad horyzontem, jego cieplo i swiatlo przesaczalo sie przez korony wysokich drzew. Konie stapaly po nierownej, miekkiej sciolce. W coraz glebszych cieniach czaila sie groza. Sompas uswiadamial juz sobie, ze ulegl panice. Poczul, ze Scylvend mu sie wymyka, podzielil wiec swoj oddzial na jeszcze mniejsze grupki, mowiac sobie, ze potrzebuje sieci o mniejszych oczkach. To wlasnie stalo sie zaczatkiem katastrofy. Od tej pory zaczeli znajdowac na szlaku zbezczeszczone zwloki kidruhilow. Jezdzcy, ktorych rozeslal, by zebrali rozproszone oddzialy, nie wracali. Strach narastal w nim jak gangrena w zakazonej ranie, az wreszcie pewnego ranka - Sompas nie pamietal juz ktorego - obudzili sie jako zbiegowie. Jak mogl to przewidziec? Nie. Nie. Demony nie wchodzily w sklad umowy, nawet jesli towarzyszyl im czlowiek Saiku. -Zapuscilismy sie zbyt daleko - powtorzyl ogorzaly kapitan, spogladajac w ciemnosc miedzy pniami poteznych cedrow. - Armia z pewnoscia jest w poblizu... albo fanimowie. Wedlug Agnarasa juz pare dni temu opuscili Xerash. Jestesmy w swietym Amoteu, pomyslal Sompas. Na Uswieconej Ziemi... Jego ludzie udawali, ze nie slysza dziwnego smiechu, jaki wyrwal sie z ust dowodcy, Ouras jednak prychnal lekcewazaco. Czarnoksieznik - bezczelny typek o pozolklej twarzy - przed kilkoma dniami przestal ukrywac swa pogarde. Sompas wciaz parl naprzod, choc wyczuwal narastajaca niecierpliwosc ludzi. Kolysali sie w siodlach, jadac w luznej formacji pod niskimi konarami poteznych drzew. Szyszki trzeszczaly pod konskimi kopytami. Gorzko pachnialo zywica. Slonce sklanialo sie ku zachodowi i z kazda chwila coraz trudniej bylo im dostrzec szczegoly, jakby ktos zawiesil miedzy drzewami czarna gaze. Sompas doszedl do wniosku, ze to z pewnoscia Puszcza Hebanah, jak ja zwano w czasach "Traktatu". Jednakze religia zawsze byla dlan pretekstem do oddawania sie hulankom i politykowaniu, nie przypominal wiec sobie dobrze, co Pismo o niej mowilo. Bez ostrzezenia - i bez pozwolenia - kapitan Agnaras zarzadzil postoj. Dotarli do czegos w rodzaju polany, wolnego miejsca pod konarami starozytnego cedru. General nigdy w zyciu nie widzial potezniejszego drzewa. Zmeczeni kawalerzysci zsiedli bez slowa z koni i zajeli sie swymi zadaniami. Nikt nie odwazyl sie na niego spojrzec. Oporzadzili wierzchowce, zapalili ogniska i rozbili namioty. Wkrotce zapadla ciemnosc. Nad ich glowami unosily sie slupy dymu, przenikaly miedzy galezie cedru. General usiadl na korzeniach i przygladal sie swoim ludziom, skubiac machinalnie obrabek niebieskiego plaszcza. Mowiono bardzo niewiele. Gdy czarnoksieznik wymknal sie do lasu, by zalatwic potrzebe, Sompas niespodziewanie dla samego siebie podazyl za nim. Wydarzenia dzialy sie teraz same, bez udzialu jego woli. Nie mam wyboru! Przystaneli obok siebie w chaszczach tuz poza kregiem swiatla. -To byla katastrofa! - warknal czarnoksieznik, spogladajac na niego z ukosa na sposob mezczyzn oddajacych mocz. - Calkowita katastrofa. Mozesz byc pewien, generale, ze wszystko znajdzie sie w oficjalnym ra... Jak obdarzony wlasna dusza, noz uniosl sie i opadl nawet bez blysku. Coz za podly noz. Sompas wytarl go o nogawke drzacej jeszcze ofiary, a potem wrocil do ogniska, do swych wspanialych kidruhilow. Im mogl zaufac, a przynajmniej wystarczajaco wielu sposrod nich. Ale czarnoksieznikowi? W zadnym wypadku. Nie mial wyboru. To po prostu musialo sie zdarzyc. Nie chodzilo tylko o jego skore. Zagrozony byl caly rod. Nie mogl pozwolic, by jego pech - bo nie bylo to nic wiecej - doprowadzil do zaglady calego Domu Biaxich. Conphas by to zrobil. Nie mialby skrupulow ani wyrzutow sumienia. Sompas uswiadomil sobie, ze jedyna nadzieja jest dla niego smierc cesarza. Musial dotrzec do armii swietej wojny, zdac sie na laske i nielaske Wojownika-Proroka, opowiedziec mu o wszystkim. Kto wie? Po zagladzie przekletych Ikurei moze cesarski plaszcz przypadnie ktoremus z Biaxich? Cesarz spiskujacy z fanimami przeciwko wierze? Sompas byl coraz bardziej przekonany, ze tego wlasnie wymagaja od niego honor i prawosc. Nie mial wyboru... Zdziwiony wlasnym spokojem podszedl do Agnarasa, ktory siedzial sam przy ognisku dla oficerow. Kapitan usilnie staral sie na niego nie patrzec. -Gdzie Ouras? - zapytal Sompas, jakby poirytowal go czlowiek powszechnie uwazany za glupca. -Kto wie? - odparl kapitan. - Pewnie sra w lesie... Kogo to obchodzi? - mowil jego ton. General poczul ulge. Usiadl na swym stolku i splotl dlonie, wyciagajac je w strone ognia. Nie chcial, by doswiadczony oficer, jakim byl Agnaras, zauwazyl, ze drza. Kapitan byl typowym przykladem trojaka. Rozumial slabosc, co bylo znacznie niebezpieczniejsze niz pogarda wobec niej. Przynajmniej dla Sompasa. General zerknal na drugie, wieksze ognisko, przy ktorym zebrali sie nizsi ranga. Ludzie natychmiast odwrocili wzrok. Siedzieli zbyt cicho, a ich rysujace sie w migotliwym blasku plomieni twarze nic nie wyrazaly. Nagle uswiadomil sobie, ze czekaja... Na okazje, by poderznac mu gardlo. Ponownie spojrzal w ogien. Pomyslal o Ourasie, ktory lezal martwy w krzakach tuz obok. Bedzie musial odpowiednio wybrac chwile... i slowa. A moze lepiej byloby po prostu sie wymknac... -Kto stoi na strazy? - zapytal Agnarasa, w tej samej chwili podejmujac decyzje. Tak, tak, wymknij sie, uciekaj, uciekaj... Nagle rozlegly sie krzyki. Sompas i kapitan zerwali sie na nogi. -Cos jest na drze... -Slysze to! Sly... -Zamknijcie sie! - ryknal kapitan. - Wszyscy! Wyciagnal rece na boki, rozposcierajac dlonie, jakby chcial doslownie powstrzymac ich glosy. Trzask buzujacego ogniska brzmial jak chichot. Wegielek pekl glosno. Sompas nerwowo podskoczyl. Przez przerazajaca chwile wytezali sluch, sciskajac bron w rekach. Patrzyli w gore, ale widzieli tylko najnizsze konary, ktore rozswietlal blask ogniska. Wygladalo to tak, jakby kleby dymu niknely w pustce. Wtem z mroku na gorze dobiegl ich chrapliwy odglos. Posypal sie na nich zwir, a potem kawalki kory. -Slodki Sejenusie! - wydyszal jeden z kawalerzystow, ale towarzysze uciszyli go gniewnymi warknieciami. Rozlegl sie cichy szum, jakby maly chlopczyk siusial na wyprawiona skore. Nagle skwierczenie skierowalo uwage wszystkich w strone ogniska. Wbili wzrok w sciekajaca w plomienie struzke krwi... W slad za nia opadl cien. Plonace wegielki i kawalki drewna posypaly sie na wszystkie strony. Buchnely kleby dymu. Mezczyzni krzyczeli, cofajac sie trwoznie. Kilku goraczkowo probowalo ugasic iskry, ktore padly im na ubrania. Sompas nie mogl oderwac spojrzenia od krwawiacych, wygietych do tylu zwlok Ourasa, ogarnietych juz plomieniami. Konie zakwiczaly przerazliwie, stajac deba za zaslona drzew. Wydawaly sie cieniami tanczacymi posrod glebszej ciemnosci. Agnaras wykrzykiwal rozkazy... Ale ona opadla juz miedzy nich, miekko niczym sznur. Sompas zatoczyl sie do tylu. Nie mial wyboru... Pierwszy zginal kapitan. Osunal sie na kolana i zakaslal, jakby udlawil sie kurza koscia. Potem na ziemie runelo dwoch zolnierzy, sciskajac polyskujace czarno rany. Jej miecz poruszal sie tak szybko, ze Sompas prawie go nie widzial. Jasne wlosy lsnily w mroku niczym jedwab, a okolona nimi blada twarz byla niewiarygodnie piekna. General uzmyslowil sobie nagle, ze ja poznaje... to byla kobieta ksiecia Atrithau. Ta, ktorej trupa powieszono w Caraskandzie obok niego. Zeszla ze swego drzewa. Kidruhile cofneli sie przed wirujaca postacia, wymachujac ciezko mieczami. Skoczyla za nimi, ciela jednego w gardlo sztychem, jakby przekluwala pomarancze. Z mroku dobieglo wycie Scylvenda. Cnaiur zaatakowal z flanki, rabiac swym wielkim mieczem. Ludzie padali pokotem. I nagle skonczylo sie wszystko poza mdlosciami, ktore mogly byc krzykiem. Nagi do pasa, lsniacy od potu Scylvend spojrzal na niego i splunal. Pokrywala go gesta siatka blizn i ciec, ktore wkrotce stana sie bliznami. Czolo mial naznaczone ranami, oczy blyszczace zlowrogo. Mimo poteznej budowy wydawal sie chudy jak szczapa, ale wyniszczyl go glod bedacy czyms znacznie wiecej niz brakiem pozywienia. Barbarzynca stal naprzeciwko Sompasa. Piekna kobieta krazyla za jego plecami. Nagle z mroku, jakby znikad, wyskoczyla trzecia postac i wyladowala na ugietych nogach na lewo od Scylvenda. Sompas nie znal tego mezczyzny. Targnal nim dreszcz. Absurdalnie cieszyl sie na mysl, ze przed chwila oproznil pecherz. Nawet nie wyciagnal miecza. -Widziala, jak zamordowales tamtego - rzekl Scylvend, rozmazujac na policzku krople krwi. - Teraz chce sie pierdolic. Nansurski general poczul ciepla dlon na karku. Tej nocy Biaxi Sompas dowiedzial sie, ze wszystkim rzadza pewne zasady, rowniez tym, co mozna, a czego nie mozna uczynic z ludzkim cialem. Przekonal sie tez, ze te reguly sa najswietsze ze wszystkich. W pewnej chwili, posrod bolu, krzykow i jekow, pomyslal nawet o tym, ze jego zony i dzieci zgina w plomieniach. Ale tylko raz. Wiosna, 4112 Rok Kla, Shimeh O brzasku wielkie korowody wiernych ruszyly za sedziami ku brzegowi, na kapiel w Jeshimalu. Wielu okladalo sobie plecy galeziami w rytuale pokuty. Wyznawcow strzegly grupki konnych rycerzy, na wypadek wycieczki z miasta, ktorego biale wiezyczki majaczyly opodal. Czarne bramy jednak pozostaly otwarte. Poganie nie osmielili sie ich niepokoic. Wiekszosc wiernych wrocila do obozu z mokrymi wlosami i blyskiem w oczach. Spiewali glosno, pewni, ze dokonali oczyszczenia. Niektorzy jednak byli niespokojni. Mieli wrazenie, ze mury o wielu oczach drwia sobie z nich. Zwali je Murami Tatokara, choc tylko nieliczni wiedzieli, skad sie wziela ta nazwa. Podobnie jak Kyudea, jego dawno zburzona siostra polozona na polnocny zachod stad, Shimeh byl siedziba amotejskich krolow. W czasach Inri Sejenusa miasto bylo znacznie mniejsze, zajmowalo tylko obszar wzgorz na wschod od Jeshimalu. Gdy Triamis I oglosil inrithizm oficjalna religia Cesarstwa Ceneianskiego, miasto osiagnelo juz dwukrotnie wieksze rozmiary dzieki naplywowi pielgrzymow i kupcow. Jednakze w przeciwienstwie do Caraskandu, ktory - choc mniejszy - byl wazna stacja karawanowa narazona na ataki dzikich pustynnych plemion, Cesarze-Aspekty nie uznali Shimehu za godny otoczenia murami obronnymi. W koncu Cenei zaciskala swa ciezka, lecz zapewniajaca dobrobyt dlon na calych Trzech Morzach. Nawet w burzliwych dniach po upadku cesarstwa, podczas krotkiego okresu, gdy Amoteu cieszylo sie nieustannie zagrozona niepodlegloscia, nie zbudowano zadnych umocnien poza Murem Heterynskim otaczajacym Swiete Wzgorza. Dopiero Surmante Xatantius I, wojowniczy nansurski cesarz slynacy z nieustannych wojen z Nilnameshem, otoczyl murem zewnetrzne miasto, biorac sobie za wzor starozytne wyobrazenia pelnych baszt murow Mehtsoncu. Biale plytki dodali po kilku stuleciach cishaurintowie za czasow Tatokara I. Najwyrazniej wielkiemu herezjarsze nie przypadly do gustu kamieniolomy, z ktorych korzystal Xatantius. Wielkimi oczami ozdobil mury nastepca Tatokara, slawny poeta Hahkti ab Sibban. Gdy przybywajacy z wizyta ainonski dostojnik poprosil o wyjasnienie, fanim odpowiedzial ponoc, iz ich zadaniem jest przypominac balwochwalcom, ze Jedyny Bog nigdy nie mruga - innymi slowy, zawstydzic ich. Juz w owych czasach zamulenie portu zmuszalo inrithijskich pielgrzymow do wchodzenia do miasta przez bramy. Te olbrzymie oczy staly sie wsrod Ludzi Kla przedmiotem nieustannej debaty. Niekiedy zdawalo sie, ze spogladaja z beznamietna ciekawoscia, innymi chwilami gorzala w nich zapamietala furia. Najezdzcy ulegali wrazeniu, ze Shimeh jest zywa istota. Wkrotce zaczal im sie wydawac ogromnym, pokracznym krabem, ktory wylazl z glebin i wygrzewa sie na sloncu. Czynilo to perspektywe szturmu... niepewna. Ktoz potrafi przewidziec, jak zachowaja sie zywe istoty? *** Tam, gdzie ongis bylo wiele glosow, wiele niezaleznych dazen, teraz nastala jednosc. Co zasial za pomoca Logosu, Logos pomoze mu tez zebrac.Juz niedlugo, ojcze. Wkrotce sie spotkamy. Kellhus odwrocil sie od Esmenet i wzniosl nad glowe promieniste dlonie. W tlumie wiernych zapadla cisza. Wyslal przedtem goncow z wiadomoscia, ze ostatnia rada Wielkich i Pomniejszych Imion odbedzie sie na stokach wzgorz nad ludnym obozowiskiem. Zgodnie z jego oczekiwaniami na wezwanie stawilo sie znacznie wiecej ludzi, nie tylko kastowi szlachcice. Na zboczu zebrala sie chyba polowa armii. Ludzie pokryli tez caly szczyt, obsiedli na podobienstwo wron mury zrujnowanych grobowcow, zeby lepiej widziec. Przystanal w polowie wysokosci stoku i tym, ktorzy zajeli miejsca wyzej, Shimeh wydawal sie aureola otaczajaca mu glowe i ramiona. Lordowie swietej wojny zasiedli na trawie tuz przed nim. Czekali z minami swiatobliwymi i zarazem pelnymi niecierpliwosci. Kipial w nich entuzjazm, lecz jednoczesnie obawiali sie nadchodzacej proby. Po ich prawej stronie, tworzac poludniowy brzeg ciagnacego sie dalej morza twarzy, staneli nowo narodzeni. Ich sztywna postawa wyrazala niepewna dume. Ze wszystkich sil starali sie wywolywac wrazenie, ze oni jedni wiedza, co sie za chwile wydarzy. Eleazaras, Iyokus i kilku innych czarnoksieznikow ze Szkarlatnych Wiezyc stalo po przeciwnej stronie. Byli niespokojni. Kellhus zauwazyl, ze Eleazaras pochylil sie ku Iyokusowi, zeby wysluchac jego slow. Wielki mistrz spojrzal przelotnie na Achamiana, ktory jak zwykle stal po lewej stronie Wojownika-Proroka. -Gdy tylko odwroce wzrok - zaczal Kellhus - widze tysiace ludzi. Armie swietej wojny, wielki Szczep Prawdy. Ale widze tez niezliczone tysiace innych, ktorzy zebrali sie w szeregach, zajmujac rowniny i odlegle zbocza... widze duchy poleglych. Stoja miedzy nami i spogladaja z duma na tych, ktorzy nadadza sens ich straszliwemu poswieceniu. Nie mogli o tym zapomniec. Zaplacili za te chwile przerazeniem i krwia. -Ci, ktorzy wyzwola dom mojego brata. Doskonale pamietal, jak wygladalo to przed trzema laty, gdy wyszedl z cienia Plonnej Bramy Ishual. Spod jego stop rozchodzily sie niezliczone sciezki wiodace do najrozniejszych mozliwych rezultatow, lecz trasa jego wojny mogla zmierzac tylko w jedna strone. Z kazdym swym krokiem mordowal alternatywy, unicestwial kolejne wersje przyszlosci. Linia, po ktorej kroczyl, byla zbyt cienka, by mogla sie znalezc na jakiejkolwiek mapie. Przez dlugi czas wierzyl, ze ta linia, ta sciezka jest wylacznie jego dzielem, jakby kazdy jego krok byl monstrualna decyzja, za ktora tylko on byl odpowiedzialny. Kazdy jego krok skazywal na zapomnienie mozliwe swiaty, toczyl wojne tylko do chwili podjecia decyzji... Teraz jednak rozumial, ze owe wersje przyszlosci zamordowano juz dawno. Sciezke, po ktorej kroczyl, uwarunkowano bardzo gleboko. Na kazdym zakrecie zsumowano prawdopodobienstwa, wyciagnieto srednia z mozliwosci i w niewiarygodny sposob zdeterminowano rozwidlenia... Nawet teraz, stojac pod murami Shimehu, wykonywal po prostu kolejna operacje w niemal boskim planie kogos innego. Nawet tutaj kazda decyzja, kazdym czynem potwierdzal straszliwy cel Mysli Tysiackrotnej. Trzydziesci lat... -Przypomina mi sie nasza pierwsza narada - podjal. - Tak dawno temu, na Wyzynach Andiaminskich. - Usmiechneli sie na widok jego smetnego grymasu. - Pamietam, ze bylismy grubi. Rykneli smiechem, donosnym, a zarazem pelnym bliskosci, jakby zebraly sie ich tu tylko dziesiatki, nie tysiace, po to by wysluchac dobrze znanych dowcipow kochanego wujka. Byl ich osia, a oni byli jego kolem. -Proyasie - ciagnal, usmiechajac sie jak ojciec wspominajacy dziwactwa umilowanego syna. - Pamietam, jak goraco pragnales zwyciezyc w rywalizacji z Ikurei Xeriusem. Ubolewales, ze sytuacja raz po raz zmusza cie do poswiecenia zasad w imie korzysci, przedlozenia wymogow polityki nad slowa Pisma. Cale zycie poszukiwales czystosci. Miales wrazenie, ze potrafisz ja dostrzec, ale nie mozesz jej dosiegnac. Cale zycie teskniles za smialym Bogiem, nie za takim, ktory kryje sie w skryptoriach, szepczac nieslyszalne slowa do oblakancow. A teraz pomstujesz na stare nawyki i placzesz nad cena nowych... Przeniosl spojrzenie na hrabiego Agansanoru, ktory siedzial jak dzieciak, oplatajac kolana krzepkimi ramionami. -Gothyelku, pragnales tylko dostapic przed smiercia rozgrzeszenia. Woda twojego zycia wyschla i wydawalo ci sie, ze czujesz wylacznie slony smak wlasnych grzechow. Ktoryz starzec z kasty wojownikow nie rozpamietuje popelnionych zbrodni? Spogladajac wstecz na swe zycie, doszedles do wniosku, ze ciezar jest zbyt wielki i tylko wlasna krwia mozesz przechylic szale odkupienia. A teraz sadzisz, ze na szalach spoczywa moj palec, i smiesz marzyc o spokojnej smierci. -A ty, Gotianie, slodki Gotianie, pragnales jedynie uslyszec prawde, nie z niskiego pragnienia bicia poklonow przed innym, ale po to, by wiesc zycie zgodne z wola Boga. Choc miales wladze i prestiz, wiecznie przesladowala cie swiadomosc wlasnej ignorancji. Nie potrafiles, jak robi to wielu innych, znalezc pocieszenia w pozorach wiedzy. A ja stalem sie dla ciebie prawda i objawieniem, wcieleniem pewnosci, ktorej pragniesz. To cwiczenie stalo sie jego zwyczajem. Mowiac prawde o kilku, budzil we wszystkich wrazenie, ze zna ich i obserwuje. -Kazdy z was - ciagnal, omiatajac spojrzeniem zebranych - mial wlasne powody, by przystapic do swietej wojny. Niektorzy pragneli podbojow, inni pokuty, jeszcze inni szukali czegos, czym mogliby sie przechwalac, albo zemsty, albo ucieczki... zastanawiam sie jednak, czy jest wsrod was choc jeden, ktory moglby powiedziec, ze chodzilo mu tylko o Shimeh? Przez kilka chwil nie slyszal nic poza dysharmonijnym biciem serc, jakby ich piersi przerodzily sie w dziesiec tysiecy bebnow. -Czy nie ma nikogo takiego? To, co tu stworzy, musi byc doskonale. Znaczenie slow starca, ktory zaczepil go w Gim, bylo oczywiste. Lada dzien na horyzoncie mogly sie pojawic zagle floty uczonych powiernikow, a oni nie wyrzekna sie latwo kontroli nad swa wojna. Musi przed ich przybyciem wszystko przygotowac. Sprawic, ze rezultat stanie sie nieunikniony. Jesli nie beda mogli przypisac sobie zaslugi za to, co ujrza na wlasne oczy, trudniej im bedzie zglaszac pretensje do wladzy. "Twoj ojciec nakazal ci powiedziec, ze w Kyudei rosnie tylko jedno drzewo". Tak brzmialy slowa slepego pustelnika. Problem w tym, czy Ludzie Kla zdolaja zatriumfowac bez niego. -Nie ma nikogo! - zakrzyknal. - Zaden z was nie przybyl tu po prostu dla Shimehu, poniewaz jestescie ludzmi, a serca ludzi nigdy nie sa proste. - Przenosil spojrzenie z jednej twarzy na druga, zachecajac ich, by dostrzegli to co oczywiste. - Nasze namietnosci sa grzezawiskiem, a poniewaz brak nam slow, by je nazwac, udajemy, ze slowa sa naszymi prawdziwymi namietnosciami. Czynimy ze swych nedznych schematow miare wszechrzeczy. Potepiamy komplikacje i oklaskujemy karykatury. Ktoryz z ludzi nie pragnie miec prostej duszy? Kochac bez wyrzutow, dzialac bez wahania, dowodzic bez watpliwosci? Tysiace oczu rozblysly zrozumieniem. -Ale takich dusz nie ma. Mowic znaczylo szarpac struny dusz sluchaczy jak struny lutni, a nadawanie slowom odpowiedniej intonacji rownalo sie wygrywaniu akordow. Juz dawno nauczyl sie sprawiac, by slowa znaczyly wiecej niz sam ich sens, nauczyl sie docierac glosem najglebiej. -Prawda o nas jest konflikt. Uwazamy go za dolegliwosc, zawade, przeszkode, ktora trzeba przezwyciezyc, ale w rzeczywistosci jest kwintesencja naszych dusz. Wspomnijcie swe zycie. Czy ktorys z was byl kiedys czysty? Choc przez chwile? Czy raczej to kolejne klamstwo, ktore powtarzacie, by zaspokoic swa zarloczna proznosc? Zastanowcie sie! Czy jest cos, co uczyniliscie wylacznie z milosci do Boga? Znowu odpowiedziala mu cisza, pelna zawstydzenia, lecz zarazem ochocza. -Nie. W waszych sercach nie ma nic prostego. Nawet czesc, jaka mnie otaczacie, jest podszyta strachem, chciwoscia i zwatpieniem... Werjau obawia sie, ze utracil moje laski, gdyz juz trzykrotnie zatrzymalem spojrzenie na Gayamakrim. Gotian pograzyl sie w rozpaczy, poniewaz cale zycie marzyl o czystosci. - Tu i owdzie zabrzmialy smiechy. - Na twarze was wszystkich pada cien konfliktu. Czy jednak znaczy to, ze jestescie nieczysci, zli albo niegodni? To ostatnie slowo zabrzmialo jak oskarzenie. -A moze znaczy to po prostu, ze jestescie ludzmi? Wiatr zupelnie ucichl. Nozdrza Kellhusa wypelnil smrod sluchaczy, gorzki odor prochniczych zebow, inkaust spoconych pach, miod niemytych odbytow, wszystko to zmieszane z nutami balsamu, pomaranczy i jasminu. Na chwile zawladnelo nim wrazenie, ze otacza go krag malp, brudnych i przygarbionych, spogladajacych nan ciemnymi, tepymi oczami. Potem ujrzal drugi, zupelnie inny krag. Ludzie Kla stali w tych samych miejscach, ale zwracali sie ku niemu plecami i spogladali na zewnatrz, on zas skrywal sie w mroku ich serc. Nie widzieli go i nie podejrzewali jego istnienia. Znal inkantacje kierujace ich zachowaniem. Slowa, ktore mogly ich oparzyc, zburzyc otaczajace ich cyklopowe mury. Co wazniejsze, znal tez slowa, ktore ich uksztaltowaly, slowa wypowiedziane w mroku, ktory ich poprzedzal. Wystarczylo, by przemowil, zanosili sie szlochem, nawet podrzynali sobie gardla. Co to wlasciwie znaczy uczynic z ludzi narzedzia? Czy w ogole ma to jakiekolwiek znaczenie, dopoki wladal nimi w imie Boga? Liczyla sie wylacznie misja. -Nie ma nic, co spoczywaloby glebiej - podjal z nagla, pelna skruchy melancholia. - W naszych duszach nie kryje sie zadna niedostrzegalna czystosc. Jestesmy legionem zarowno wewnatrz, jak i dla swiata. Nawet nasz Bog jest Bogiem toczacych wojny bogow. Jestesmy konfliktem, az do samego sedna! Jestesmy wojna! Przerastajacy o glowe swych dzikich rodakow olbrzym Yalgrota o szalenczo rozczochranych, wilgotnych wlosach uniosl okrwawiona siekiere i zawyl przerazliwie. Po chwili wzgorza rozbrzmialy echami niezliczonych krzykow, uniesiona nad glowy stal lsnila w promieniach slonca. Kellhus wszedzie widzial ostre klingi i wyszczerzone zeby, zacisniete piesci i wytrzeszczone oczy. Nawet Esmenet ocierala lzy z zabarwionych kohlem powiek. Tylko Achamian nie dal sie porwac... -Ksiega Piesni - ciagnal Kellhus - mowi nam, ze wojna jest sercem pozbawionym uprzezy. Albo pomyslcie o Protathisie, ktory napisal, ze wojna zdejmuje z nas knebel malosci. Jak wam sie zdaje, dlaczego tylko na polu bitwy mozemy odnalezc prostote? Odnalezc spokoj? Odbijamy cios. Zadajemy cios. Choralne wycie. Zwierzecy taniec. Wahadlo grozy i ekstazy. Nie widzicie? Na wojnie objawia sie prawdziwe oblicze naszej duszy. Stanowi ona wyraz tego, czym jestesmy. Dlatego palimy sie wtedy tak jasnym plomieniem. Trzymal armie w dloni. Ortodoksi rozpuscili sie niemal bez sladu w promieniach jego boskosci, a stojaca na czele Wtajemniczonych Esmenet skutecznie uciszyla pozostalych dysydentow. Conphasa i Scylvenda usunal z planszy... Tylko Achamian osmielil sie spogladac na niego z niepokojem. -Jutro wyruszycie na ostatnia twierdze niegodziwych. Jutro oczyscicie dom mojego brata z ich furii i nieprawosci. - Spojrzal prosto na Nersei Proyasa. - Jutro uderzycie na Shimeh z bronia w reku! A ja, Prorok Wojny, bede wasza nagroda! Cwiczyl ich juz od miesiecy, uczyl rozpoznawania wskazowek, na ktore reagowali nieswiadomie. Wiedzieli, kiedy mowic, a kiedy milczec. Kiedy glosno krzyczec, a kiedy nawet nie oddychac. -Alez Najblogoslawienszy! - zawolal Proyas, uzywajac jednego z licznych tytulow, ktore wymyslal na spolke z innymi. - Czy nie poprowadzisz nas do porannego szturmu? - Zmarszczyl brwi w wyrazie prostodusznego zdziwienia. Kellhus usmiechnal sie, jakby przylapano go na skrywaniu wspanialej tajemnicy. -Kazdy brat jest rowniez synem... a kazdy syn musi najpierw odwiedzic dom ojca. Achamian ponownie obrzucil go nieufnym spojrzeniem. Po raz kolejny bedzie trzeba poskromic jego niezliczone watpliwosci. *** Zebrani na stokach nad obozowiskiem lordowie swietej wojny zgodzili sie jednomyslnie, ze musza ruszyc do szturmu. Proba wziecia swietego miasta glodem, zmuszenia jego obroncow - magicznych i nie - do wyjscia za mury, nie wchodzila w gre. Inrithi nie mieli juz wystarczajaco wielu ludzi, by skutecznie otoczyc caly Shimeh. Wiedzieli, ze jesli tylko poganie zdecyduja sie na zdeterminowana wycieczke, z pewnoscia zdolaja sie przebic. A choc zaniedbany przez kianenskich wladcow miasta port Shimehu byl calkowicie zamulony, nadal mozna bylo dostarczac zaopatrzenie droga morska.Wahanie budzilo tylko zadanie Wojownika-Proroka, by zaatakowali miasto nazajutrz rano, oraz przerazajaca wiadomosc, ze maja to uczynic bez niego. W tej drugiej kwestii nie chcial nic wyjasnic, w pierwszej zas rzekl: -Atakujemy przeciwnika, ktory jeszcze nie odzyskal rownowagi po klesce. Wroga, ktory jest liczny, ale teraz, gdy juz przybylismy... pomyslcie o naszych doswiadczeniach. W obliczu nieprzyjaciela czas utwardza ludzkie serca. Pewnosc, przekonanie o wlasnej slusznosci kaza uderzac bezzwlocznie! Wczorajszego dnia zwiadowcy zbadali okoliczne wzgorza w poszukiwaniu Fanayala i fanimow, ktorzy ponownie skupili sie wokol niego. Amotejczycy z reguly nic nie wiedzieli, a Kianowie, ktorych udalo sie pojmac, powtarzali rozmaite, niewiarygodne opowiesci: Cinganjehoi, Tygrys Eumarny, czail sie w lancuchu gorskim Betmulla, w kazdej chwili gotow uderzyc; albo kianenska flota, rzekomo calkowicie zniszczona, dotarla na xerashianskie wybrzeze i wysadzila tam armie, ktora zblizala sie juz do inrithich od tylu; albo Fanayal zarzadzil exodus i wycofywal sie z cishaurimami do wielkiego miasta Seleukara; albo cala kianenska armia czekala w Shimehu jak waz zwiniety w koszu, gotowa uderzyc, gdy tylko inrithi uniosa pokrywke... Wielkie Imiona zgadzaly sie, ze wszystkie te historie sa czystym wymyslem. WojownikProrok byl innego zdania. Wskazywal, ze jency ciagle powtarzaja kilka tych samych opowiesci. -Fanayal rozpuszcza te pogloski - oznajmil. - Robi halas, zeby zagluszyc prawde. - Nakazal im pamietac, z jakiego rodzaju czlowiekiem walcza. - Nie zapominajcie o odwadze, jaka wykazal sie na polach Mengeddy i pod Anwuratem. Fanayal jest synem Kascamandriego, ale uczniem Skaurasa. Zdecydowali, ze uderza na mury Shimehu wylacznie od zachodu - oboz znajdowal sie na zachod od miasta, w dodatku Juterum lezalo na zachodnim brzegu Jeshimalu, a wszyscy sie zgadzali, ze pierwszym celem szturmu musza byc Swiete Wzgorza. Wiedzieli, ze dopoki nie rozbija cishaurimow, wszystkim bedzie grozilo niebezpieczenstwo. Proyas i Gotian blagali Blogoslawionego, by pozwolil im ruszyc do szturmu przed Szkarlatnymi Wiezycami. Choc odwolano edykt Kla zakazujacy uprawiania czarow, nadal brzydzili sie mysla, ze czarnoksieznicy pierwsi postawia stope w swietym miescie. Chinjosa i Gothyelk sprzeciwili sie jednak gwaltownie. -Stracilem juz jednego syna przez szkarlatnych leni - oznajmil gwaltownie stary tydonski hrabia. - Nie mam zamiaru stracic nastepnego. Decyzja jak zwykle nalezala do Wojownika-Proroka. -Wszyscy ruszymy do szturmu jednoczesnie - oznajmil Kellhus. - Kto zaatakuje pierwszy, komu przypadnie jakie miejsce w szyku, te sprawy nie maja najmniejszego znaczenia. Po tak dlugich cierpieniach nasz honor zalezy tylko od wygranej. Ludzie Kla zabrali sie do przygotowan z zapalem i piesnia na ustach. Na wzgorza wyslano ludzi po drewno, choc nie potrzebowali go wiele, a na amotejskie wybrzeze ruszyly oddzialy furazerow poszukujacych zapasow. Rycerze robili sobie oslony z oliwnych galazek. Drzewka w gajach na przestrzeni wielu mil ogolocono, pozostawiajac tylko sekate pnie. Z pni topoli i palm sklecono prowizoryczne drabiny. Znad morza przywleczono wielkie glazy majace posluzyc jako pociski. Zbudowane w Gerocie machiny obleznicze, rozmontowane na rozkaz Wojownika-Proroka i przyniesione tu przez towarzyszacych taborom xerashianskich jencow, zmontowano ponownie, niektore juz po ciemku. Pozna noca polozyli sie wreszcie przy ogniskach i dlugo rozprawiali. Powtarzali sobie nawzajem slowa wypowiedziane przez Wojownika-Proroka podczas rady Wielkich i Pomniejszych Imion. Choc nie opuszczal ich zapal, wielu niepokoil pospiech, z jakim ruszali do szturmu. Mogloby sie zdawac, ze niczym chwiejni i niezdecydowani utracili odwage w ostatniej chwili przed spelnieniem i pragneli tylko, by ich cierpienia wreszcie sie skonczyly. A gdy ognie zaczely dogasac i czuwali juz tylko najbardziej uparci i zamysleni, sceptycy osmielili sie glosno wyrazic swe watpliwosci. -Pomyslcie tylko - odpowiadali im wierni. - Kiedy bedziemy umierali, otoczeni lupami zebranymi podczas dlugiego, pelnego przygod zycia, spojrzymy w oczy tym, ktorzy obdarza nas podziwem, i powiemy: "Znalem Wojownika-Proroka". ROZDZIAL 14 Niektorzy powiadaja, ze owej nocy posiadlem straszliwa wiedze. Jednakze o tym - jak i o wielu innych sprawach - nie moge pisac z obawy przed natychmiastowa egzekucja.Drusas Achamian, "Kompendium pierwszej wojny swietej" Prawda i nadzieja sa jak wedrowcy zmierzajacy w przeciwnych kierunkach. Spotykaja sie tylko raz w zyciu kazdego z ludzi. przyslowie ainonskie Wiosna, 4112 Rok Kla, Shimeh Esmenet snila, ze jest ksieciem, upadlym aniolem przybylym z ciemnosci, ze jej serce bije, a ledzwie wypelnia bol juz od dziesiatkow tysiecy lat. Snila, ze widzi przed soba Kellhusa, ze jest on zniewaga, ktora nalezy wymazac, zagadka, ktora nalezy poddac analizie, a nade wszystko palacym problemem... Kim sa dunyaini? Po przebudzeniu minelo kilka chwil, nim sie zorientowala, kim jest. Wyciagnela reke w ciemnosci, ale tam, gdzie powinien byc Kellhus, poczula tylko chlodna posciel. Nie zaskoczylo jej to, choc poczula niepokoj. W powietrzu unosila sie przytlaczajaca aura ostatecznosci przypominajaca won schnacego inkaustu. Kellhus? Odkad przeczytala "Sagi", narastalo w niej zlowrogie przeczucie. Noca w nansurskiej willi - noca opetania - jej apatyczny strach przybral postac opetania. Gdy tylko mrugnela, widziala spolkowanie. Nadal czula na ciele dotyk dloni stwora, ani na moment nie potrafila zapomniec o swej poslusznej zadzy. Jaki wowczas czula glod! I jakie przerazenie! Nie mogla tego glodu nasycic zadna okropnosc. Obcy, zwierzecy, byl wszeteczenstwem wykraczajacym poza wszelka nieprzyzwoitosc... i przeradzal sie w cos czystego. Inchoroi ja opetal, ale glod, nienasycona zadza... to pochodzilo od niej samej. Kellhus probowal ja pocieszac, jednoczesnie zadajac niezliczone pytania. Powiedzial jej mniej wiecej to samo co Achamian, gdy tlumaczyl przyczyny cierpien Xinemusa: ze jazn tego, na ktorego nalozono przymus, nigdy nie moze stac z boku, gdyz wlasnie ona jest ofiara opetania. -Nie mozesz odroznic siebie od niego - wyjasnil - poniewaz przez pewien czas byl toba. Dlatego probowal mnie sprowokowac do zabicia ciebie. Bal sie, ze mozesz zapamietac jego wspomnienia. -Ale te wszystkie okropnosci, ktorych pragnelam! - mogla tylko odpowiedziec. - Wykrzywione twarze. Rozdziawione otwory i ziejace rany. Wyplyw goracych plynow. -To nie byly twoje pragnienia, Esmi. Tylko wydawalo ci sie, ze sa twoje, bo nie potrafilas dostrzec, skad sie biora. Musialas po prostu je znosic. -W takim razie czy moge jakiekolwiek pozadanie zwac swoim? Gdy dowiedziala sie o smierci Xinemusa, probowala sobie wmowic, ze to on byl przyczyna jej niepokoju, ze towarzyszace jej przeczucie nadciagajacej zaglady wywolaly obawy o jego zdrowie. Klamstwo bylo jednak zbyt latwe do przejrzenia. Dlugie godziny przeklinala sama siebie za to, ze nie potrafi oplakiwac czlowieka, ktory byl dla niej niezawodnym przyjacielem. A gdy wkrotce potem Achamian zabral swoje rzeczy i wyprowadzil sie z Umbiliki, po raz kolejny probowala otoczyc wyjasnieniami chlodne trzesawisko swego serca. To klamstwo zawieralo ziarenko prawdy i dzieki temu przetrwalo cala dobe, peklo jednak, gdy tylko pelna zachwytu ujrzala prawdziwa przyczyne swych obaw. Shimeh. Tu wszyscy zginiemy, pomyslala, gdy z miejskich murow popatrzyly na nia wielkie oczy. Szumialo jej w glowie. Zrzucila koce i zawolala sluzbe, spogladajac na wyszywany w zurawie parawan, za ktorym sypiala niekiedy Burulan. Po paru chwilach byla juz ubrana i wypytywala Gayamakriego. Wiedzial tylko tyle, ze Kellhus opuscil Umbilike, by pochodzic po obozie. Poinformowal ja zasepiony, ze Wojownik-Prorok nie chcial przyjac zadnej eskorty. Nie tak dawno Esmenet balaby sie chodzic po obozie sama, teraz jednak nie potrafila sobie wyobrazic bezpieczniejszego miejsca. Ksiezyc swiecil jasno i nie napotkala po drodze zadnych przeszkod poza linkami namiotowymi, nad ktorymi musiala od czasu do czasu przechodzic. Wiekszosc ognisk juz zgasla badz zarzyly sie w nich tylko pomaranczowe wegielki, ale jak zwykle garstka ludzi nie polozyla sie jeszcze spac. Walesali sie bez celu albo pili w grupkach. Ci, ktorzy ja poznali, padali na kolana. Nikt nie widzial Wojownika-Proroka. W pewnej chwili omal nie wpadla na jakiegos ainonskiego rycerza i uswiadomila sobie z przerazeniem, ze spala z nim kilka razy. Do tej pory powtarzala sobie, ze to ona zawsze kontrolowala sytuacje, nie jej klienci, ale usmieszek na jego twarzy mowil, ze w rzeczywistosci bylo inaczej. Mowily to usmieszki na wszystkich twarzach. W jednej chwili uswiadomila sobie, iz jest bardzo dumny z tego, ze zrobil kiedys z niej, malzonki proroka, swoja zabawke. Zlapal ja za lokcie. Byl kompletnie pijany. Jak powiedzieliby w Sumnie, jego smycz nasiakla trunkiem. Z latwoscia mogl sie urwac z wiezow honoru czy przyzwoitosci. -Wiesz, kim jestem? - zapytala ostro. -Tak. Znalem cie... -W takim razie zdajesz sobie sprawe, jak blisko smierci jestes. Troche przetrzezwial ze zdumienia. Spoliczkowala go otwarta dlonia. -Bezczelny psie! Na kolana! Wytrzeszczyl oczy. -Na kolana! - powtorzyla. - Albo kaze cie zywcem obedrzec ze skory. Zrozumiales? Potrzeba bylo kilka uderzen serca, by zdziwienie ustapilo w nim miejsca przerazeniu. I kilka kolejnych, zeby ugial kolana. Alkohol zawsze zwiekszal bezwladnosc w takich chwilach. Mezczyzna przeprosil ja glosem bliskim szlochu. Co wazniejsze, powiedzial tez, ze widzial, jak Kellhus wspina sie na wzgorza na zachodzie. Zostawila go i poszla dalej. Zgarbila sie, zeby powstrzymac drzenie. Potrafila zrozumiec, dlaczego zaciska zeby, ale usmiech ja dziwil. Zastanawiala sie, czy rankiem nie rozkazac swym agentom wytropic Ainonczyka. Zawsze gardzila brutalnoscia, do ktorej zmuszala ja nowo zdobyta pozycja, a teraz myslala z podnieceniem o jego krzykach bolu. Przez jej glowe przemykaly rozne scenariusze i choc byly malostkowe, radowala sie nimi. Co spowodowalo te reakcje? Jej wstyd? Jego bezczelnosc? A moze po prostu fakt, ze mogla zrobic to wszystko? Jestem naczyniem proroka, pomyslala zdyszana. Zaczela sie wspinac na niskie wzgorze. Brnac przez osty i mokra trawe, martwila sie o obrabek sukni. Wysoko nad Meneanorem na czarnym firmamencie lsnil Gwozdz Niebios. Dwukrotnie odwrocila sie, by popatrzec na Shimeh w blasku ksiezyca. Wydawal sie jej prawie nierealny. Znalazla Kellhusa siedzacego na ruinach jednego z pokrywajacych stok mauzoleow. Wpatrywal sie ze skupieniem w pograzone w mroku miasto za rowninami Shairizoru. Miala ochote wdrapac sie na zawalone mury i podejsc do niego, ale przypomniala sobie o zyciu, ktore w sobie nosila, i zostala przy omszalych fundamentach. Kellhus siedzial ze skrzyzowanymi nogami, wspierajac na kolanach dlonie zwrocone wnetrzem ku gorze. Wlosy splotl w galeocki kok wojownika. W swietle ksiezyca jego twarz wygladala jak wyrzezbiona z marmuru, a kedzierzawa broda polyskiwala lekko. Jak zwykle jego poza miala w sobie cos nieokreslonego, co sprawialo, ze dominowal nad otoczeniem. Tam, gdzie inni wydawaliby sie samotni, on sprawial wrazenie nieustraszonego wartownika. -Myslisz o Caraskandzie - rzekl, nie odrywajac spojrzenia od Shimehu. - Pamietasz, jak oddalilem sie od ciebie przed wydarzeniami, ktore doprowadzily do Kola Meki. Obawiasz sie, ze teraz robie to samo z rownie niebezpiecznych powodow. Spojrzala w gore, krzywiac twarz w wyrazie drwiacej dezaprobaty. -Staram sie opanowac strach. W jego oczach pojawil sie blysk. -Dlaczego jestes tutaj? - zapytala. -Wkrotce bede musial odejsc. Wyciagnal ku niej reke. Zlapala go za nadgarstek i nagle znalazla sie na szczycie. Podtrzymaly ja jego potezne ramiona. Przez chwile wydawalo jej sie, ze stoja oboje na czubku igly. Rozejrzala sie wokol nerwowo, spogladajac na opadajace ku rowninie zbocza oraz mrok widoczny miedzy pniami topoli porastajacych wnetrze ruin. Wciagnela gleboko powietrze w pluca, czujac jego zapach: pomarancze, cynamon, pizmowy odor meskiego potu. Broda Kellhusa wydawala sie zupelnie biala w blasku ksiezyca. Ostroznie odsunela sie, by moc spojrzec mu w oczy. -Dokad sie wybierasz? W dali za jego plecami wznosil sie Shimeh. Starozytny, kamienny labirynt miasta wygladal jak ogromna skamienialosc odslonieta przez morskie fale. -Do Kyudei. Skrzywila sie z niezadowoleniem. Kyudea byla martwa siostra Shimehu. Zburzyl ja dawno temu jakis ceneianski CesarzAspekt, ktorego imienia nie pamietala. -Do domu twojego ojca - zauwazyla kwasno. -Na prawde musi przyjsc pora, Esmi. Z czasem wszystko stanie sie jasne. -Ale... Czy to znaczylo, ze beda musieli zaatakowac Shimeh bez niego? -Proyas wie, co trzeba zrobic - oznajmil stanowczo. - Szkarlatne Wiezyce uczynia, co uznaja za stosowne. Nie! Nie mozesz nas opuscic. -Musze, Esmi. Wzywa mnie inny glos. Nie jej glos, uswiadomila sobie. Nie zwazal tez na jej troski, a nawet nadzieje. Problemy, ktore byly dla niej najwazniejsze, jego nie obchodzily. Choc stali obok siebie, stopy Kellhusa spoczywaly na znacznie bardziej tajemniczym gruncie. Sprawy, z ktorymi sie liczyl, mialy skale planet i cykli kreslonych przez nie na nocnym niebie. Nagle wydal sie jej kims zupelnie obcym, jak Scylvend. -A Akka? - zapytala pospiesznie, chcac ukryc chwile slabosci. - Czy nie powinien ci towarzyszyc? Musisz zadbac o swoje bezpieczenstwo! -Tam, dokad pojde, nikt nie moze za mna podazyc. Poza tym nie potrzebuje juz jego ochrony. I on o tym wie. Choc jego slowa mialy zlowrogie implikacje, wypowiedzial je spokojnym, rzeczowym tonem. -Bedzie chcial sie dowiedziec, dokad poszedles. Kellhus skinal z usmiechem glowa, jakby chcial powiedziec: Ach, ten Akka... -Juz wie. Wydaje ci sie, ze ty jedna przesladujesz mnie plynacymi z zyczliwosci pytaniami? Z jakiegos powodu od jego pogodnej wesolosci zebralo sie jej na lzy. Osunela sie nagle na kolana, wcisnela twarz w mech u jego obutych w sandaly stop. Przemknelo jej przez glowe, ze z pewnoscia wyglada absurdalnie, kleczac na skraju rozsypujacego sie muru. Zona blagajaca meza. Nie dbala jednak o to. Kellhus byl jedyna miara. Jedynym osadem... Wykorzystaj mnie. Dokadkolwiek zwrocili sie ludzie, otaczaly ich sprawy wieksze od nich. Z reguly je ignorowali, a czasami, pod wplywem dumy albo zwyklego glodu, probowali z nimi walczyc. Tak czy inaczej, owe sprawy pozostawaly jednak wielkie, ludzie zas - bez wzgledu na skale swego szalenstwa - wciaz byli mali. Tylko klekajac, oddajac siebie, jak oddaje sie bron w gescie kapitulacji, mogli okreslic swe miejsce w swiecie. Tylko ulegajac, mogli sobie uzmyslowic, kim sa. W uleglosci mozna znalezc uniesienie. Poczucie bezbronnosci plynace z uznania czyjejs supremacji, ulotne jak dotyk nieznajomego. Wrazenie doglebnej bliskosci, jakby jedynie ci, ktorzy uznaja swa malosc, zaslugiwali na uznanie. Ulge plynaca z wyrzeczenia sie odpowiedzialnosci, zdjecia z plecow jej uciazliwego brzemienia. Paradoksalne poczucie swobody. Natlok mysli ucichl. Zmeczenie zrodzone z wiecznego udawania wreszcie sie rozproszylo. Poddanie sie dominacji kogos innego bylo dla niej narkotycznym, niemal podniecajacym wrazeniem. Kellhus pomogl jej wstac. Pochylil sie nawet, by strzepac kamyki z jej sukni. -Czy wiesz, ze cie kocham? - zapytal, unoszac wzrok. Byla radosna jak mloda dziewczyna, choc jednoczesnie odzywala sie w niej dawna natura twardej kurwy. -Wiem, ale... ale... -Powinnas sie bac tego, co sie wydarzy. Wszyscy ludzie powinni sie bac. Zawahala sie. -Bez ciebie nie potrafilabym zyc. Czy Akce nie powiedziala kiedys tego samego? Polozyl ciepla, promienista dlon na jej brzuchu, jakby blogoslawil macice. -Ani ja bez ciebie. Wzial ja w ramiona i mocno pocalowal. Potem obejmowal ja dziwnie gwaltownie, lecz zauwazyla, ze jego spojrzenie wedruje w strone Shimehu. Wtulila sie w twarde cialo mezczyzny, myslac o sile ukrytej w jego sercu i konczynach. On zabijal tych, ktorzy odwazyli sie robic uzytek z daru proroctwa. Nigdy nie pozwol mu odejsc, powiedziala sobie. Nigdy. W jakis sposob uslyszal te mysli. Zawsze wszystko slyszal. -Robie to dla przyszlosci, Esmi. Nie dla siebie. - Przeczesal palcami jej wlosy, kreslac mrowiace linie na skorze glowy. - To cialo to tylko moj cien. *** Jak daleko zawedrowal?Kellhus pomyslal o przykrytych snieznymi czapami gorach, o blasku slonca odbijajacego sie w szczytach lodowcow. O gestych puszczach, zaginionych miastach i omszalych posagach sterczacych pochylo z ziemi. O pozbawionych obroncow murach... Mial wrazenie, ze slyszy, jak ktos wykrzykuje jego imie w mroznych, lesnych arkadach. -Kellhus! Kellhuuuss! Jak daleko zawedrowal? Odeslal Esmenet z powrotem do obozu i ruszyl na zachod przez lake. Na szczycie wzgorza przystanal posrod uschlych debow, zwrocony plecami do Gwozdzia Niebios, swiecacego teraz nad Shimehem i Meneanorem. Spojrzal w daleka ciemnosc nocy. W strone Kyudei. -Wiem, ze mnie slyszysz - powiedzial mrocznemu, swietemu swiatu. - Wiem, ze sluchasz moich slow. Znikad pojawil sie wiatr, ktory przeczesal trawy, pochylajac je na poludniowy zachod. Suche konary poruszyly sie na tle gwiazdozbiorow, stukajac i poskrzypujac nierytmicznie. -Co mam zrobic? Oni widza tylko to, co lezy przed ich oczami. Sluchaja wylacznie tego, co sprawia przyjemnosc ich uszom. To, czego nie widza i nie slysza... powierzaja tobie. Wiatr sie uspokoil i zapadla nieziemska cisza. Kellhus slyszal mlaszczacy odglos czerwi poruszajacych sie w trzewiach padlej krowy jakies piec krokow od niego. Slyszal gwar termitow rojacych sie pod kora uschnietych debow. Czul smak morza w powietrzu. -Co mam zrobic? Powiedziec im prawde? Wyciagnal patyk spod rzemieni prawego sandala. Przyjrzal sie mu w blasku ksiezyca, spogladajac na widoczne na tle czarnego nieba rozgalezienie. Kiel wyrastajacy z kla. Choc drzewa wokol uschly dawno temu, z patyka wyrastaly dwa liscie, jeden koloru wilgotnej zieleni, a drugi suchy i brazowy... -Nie - wyszeptal. - Nie moge. Dunyaini wyslali go do swiata jako skrytobojce. Jego ojciec zagrozil ich izolacji, stal sie niebezpieczenstwem dla Ishual, wielkiego sanktuarium, gdzie oddawali sie swietym medytacjom. Byli zmuszeni wyslac za nim syna, choc wiedzieli, ze spelniaja w ten sposob plany Moenghusa. Coz innego im pozostalo? Dlatego Kellhus przemierzyl cala Earwe, od spustoszonej polnocy az po ludne miasta poludnia. Wykorzystal wszystko, co moglo mu zapewnic sukces, od pojedynczego usmiechu az po tysiace piesci. Przezwyciezyl wszystkie swe slabosci. Nauczyl sie wszystkiego o swiecie: poznal jezyki, historie, poszczegolne frakcje, tajemnice niezliczonych serc. Zawladnal najpotezniejszymi z orezy swiata. Wiara. Wojna. Czarami. Byl dunyainem, jednym z Uwarunkowanych. Zawsze podazal Najkrotsza Droga, jaka byl Logos. A mimo to zawedrowal tak daleko. Przywiazany do Kola Meki, obracal sie powoli pod czarnymi konarami drzewa Umiaki. Serwe wisiala przy jego nagim ciele, zimna jak kamien. Twarz miala czarna i obrzeknieta. Plakalem. Odrzucil galazke i pognal w noc, ku czarnym szczytom Betmulli majaczacym na horyzoncie. Przeskakiwal chaszcze, wbiegal w gore przez mroczne zleby, wdrapywal sie na kamieniste zbocza. Nie potknal sie ani razu, nie zwalnial, by ustalic swe polozenie. Panowal nad otoczeniem. Byl uwarunkowany. Ze wszystkich stron otaczal go jeden swiat. Rozwidlenia byly niezliczone, ale nie kazda z drog miala taka sama wartosc. Nie kazda. *** Nieliczni Kianowie i Amotejczycy uslyszeli halas. Przypominal im odglos towarzyszacy trzepaniu arrasow przez niewolnikow. Dobiegal jednak z gory, spod gwiazd.W korytarzach Pierwszej Swiatyni cien skradal sie pod zdobionymi freskami kopulami sufitow. Przeslonil je na chwile, a potem zniknal. Jego dusza snila trwajacy milion lat sen. Byl madry i zly. To miejsce razilo go straszliwie swymi niezliczonymi krawedziami i ciasnota nieba. Ciernie. Przy kazdym spojrzeniu kaleczyly go ciernie. Kamien jest slaby. Moglibysmy go splukac... Nic nie rob! - ostrzegl go Glos. Tylko patrz. Wiedza, ze tu jestesmy. Jesli nie bedziemy dzialac, znajda nas. Poddajmy ich probie. Ciphrang opadl na posadzke i skulil sie trwoznie, odgradzajac sie od wszystkiego, co znajdowalo sie na zewnatrz, wszystkiego, co bylo powierzchnia. Czekal, teskniac za otchlannymi glebiami. Wkrotce zjawil sie jeden z nich. Czlowieczek nie mial oczu, lecz widzial... widzial w taki sam sposob jak demon, choc bez bolu. Ale sol jego strachu smakowala tak samo. Ciphrang wstal, odslaniajac swa Forme. Zioz o twarzy jasnej jak slonce. Czlowieczek wydal z siebie glos przerazenia, po czym zapalil wlasne swiatlo: nic nagiej energii. Zaciekawiony Zioz zlapal nic jedna reka. Gdy ja pociagnal, wyrwal dusze. Swiatlo zgaslo. Martwe cialo runelo na posadzke. Byl slaby... Sa tez inni - ostrzegl go Glos. Nieporownanie silniejsi. Moze zgine. Jestes zbyt potezny. Moze ty zginiesz ze mna... Iyokusie. *** Cos - jakas rozkolysana pustka - krazylo nad Achamianem... Powinien sie obudzic.Ale Seswatha powalony smrodem upadl na kolana, raz po raz targaly nim torsje. Nie mogl juz zwrocic nic poza palaca plwocina, lecz wnetrznosci wciaz podchodzily mu do gardla. Nau-Cayuti stal w mroku nad czarnoksieznikiem. Jego twarz wyrazala tylko zmeczenie. Wspinali sie przez bezkresny mrok, coraz wyzej i wyzej, wiedzac, ze zmierzaja ku czemus budzacemu groze. Zaczelo sie od spadajacych z gory nieczystosci. Mocz i ekskrementy skapywaly ze spoin, tworzac kaluze, przez ktore musieli przeskakiwac. Mijali studnie, ktore ongis byly korytarzami, gdzie strumienie gnojowki splywaly w bezdenna otchlan. Okrazali wielkie doly wypelnione gnijacymi cialami, do ktorych z nieznanej wysokosci stracano trupy, od zdeformowanych plodow po ciala doroslych. W pewnej chwili trafili na wypelnione slonawa woda jezioro. Zapewne od tysiacleci zbierala sie tu deszczowka. Kapiac sie, plakali z ulgi. To bylo nie lada osiagniecie zmyc z siebie brud w takim miejscu. Rzecz jasna, Seswatha slyszal pogloski. Nawet przez dluzszy czas rozmawial z NilGiccasem, ktory przed tysiacleciami toczyl walki w tych korytarzach. Nic jednak nie moglo przygotowac czarnoksieznika na koszmarny ogrom Incu-Holoinas. Wedlug krola Nieludzi mniej niz jeden na stu Inchoroi przezyl upadek arki z niebios, a mimo to tysiace tysiecy tych istot walczyly z Nieludzmi w niezliczonych wojnach. Nil-Giccas zapewnial, ze arka jest calym swiatem, labiryntem labiryntow. -Strzez sie! - zaintonowal bialymi ustami. - Puchar zla zawsze przelewa sie przez brzegi, chocby byl najglebszy. Nau-Cayuti pierwszy dojrzal swiatlo, slaby poblask widoczny u wylotu bocznego korytarza. Zgasili lampy i ruszyli w tamta strone. Milczenie przychodzilo im bez trudu. Deski wyrownujace krzywe podloze dawno juz zbutwialy, wedrowcy szli po miekkiej glebie powstalej z nagromadzonych przez stulecia odpadkow. Z kazdym krokiem smrod przybieral na sile. U konca tunelu przywital ich ogluszajacy zgielk. Korytarz po prostu sie konczyl. Pojedynczy blask rozpadl sie na tysiace swiatelek rozsianych po ogromnej komorze. Nau-Cayuti wciagnal powietrze i zaklal, a Seswatha przez chwile usilowal zaczerpnac tchu, az wreszcie padl na kolana i zaczal wymiotowac. Tak smierdzieli ludzie. Mial wrazenie, ze to najgorszy z mozliwych fetorow. Miasto. Mieli przed soba miasto. Zywe serce Golgotterath. Powinien sie obudzic! Otworzyla sie przed nimi otchlanna pustka. Seswacie ten widok przywodzil na mysl ladownie statku, choc podloga komnaty na jednym jej koncu opadala, a calosc byla zbyt ogromna, by mogla naprawde przypominac jakiekolwiek dzielo rak ludzkich. Pionowe zlote sciany ginely w odleglym mroku nad nimi, przesloniete dymem niezliczonych ognisk. U ich stop pietrzyly sie budynki z ociosanych kamieni polaczonych czopami, jak ustawione jedne na drugich gniazda szerszeni. Nie byly to mieszkania, lecz otwarte komorki, nedzne, niezliczone. Wszystko to wygladaloby jak cos, co odslonil odplyw, gdyby nie plonace wszedzie ogniska i klebiace sie wokol malenkie jak mrowki postacie. Szeregi ociezalych Bashragow. Tlumy belkoczacych Srancow. A miedzy nimi ludzie, jency, niezliczone masy jencow. Niektorzy ciagneli wielkie sanie zakuci w lancuchy, innych rozproszono po pozbawionych scian haremach ich panow. Krztusili sie pod miotanymi konwulsjami cieniami, poruszali ustami, a oczy im uciekaly w glab czaszek. Mezczyzni, kobiety i dzieci, nadzy, rozowi i zakrwawieni. Ciala tych, ktorzy tego nie wytrzymali, walaly sie w zaulkach na dole. Powinien sie obudzic... Krzyki odbijaly sie echem od zlotych scian, wypelnialy swym brzmieniem kosci i serca, krzyki, krzyki tworzace ogluszajacy ryk. Nau-Cayuti osunal sie na kolana. -Co to jest? To byl raczej tylko oddech niz szept. Spojrzal na swego nauczyciela, lypiac bialkami przepelnionych szalenstwem oczu. -Co to? - zapytal glosem osieroconego dziecka. Zbudz sie! Seswatha poczul, ze cos go unioslo i cisnelo nim w mrok. Uderzyl sie w glowe. Ciemnosc przeslonila wszystko, az wreszcie widzial tylko bol swego umilowanego ucznia - jego oblakane cierpienie! -Gdzie ona jest? Gdzie... Zbudz sie, ty glupcze! Z glosnym westchnieniem Achamian utorowal sobie droge ku jawie. Shimeh! - myslal. Nad nim zatrzymal sie cien otoczony jeczacym pierscieniem jego pozostawionych bez odpowiedzi Opok. Wyczuwal tez ogromna, przygniatajaca pustke, ktora zataczala male koleczka na koncu rzemienia. To byla blyskotka zawieszona na szerokosc palca nad jego piersia... -Jakis czas temu - wychrypial Scylvend - podczas dlugich godzin spedzonych na samotnym rozmyslaniu zrozumialem, ze umrzesz tak samo jak ja... - Trzymajaca rzemien dlon przeszylo drzenie. - Bez bogow. *** Eleazaras dostrzegl z daleka slaba lune saczaca sie ze zboru Ctesarat na Swietych Wzgorzach. Siedzial z Iyokusem pod otwartym baldachimem pod sciana jego namiotu. Na zdeptanej trawie namalowano kregi krwi. Jutro wreszcie stawia czolo swym smiertelnym wrogom. Choc nie widzial juz sensu w tej walce, doprowadzi ja do konca.A to znaczylo, ze uzyje wszystkich srodkow, jakie ma do dyspozycji. Chocby najbardziej niegodziwych. -Cishaurimowie uciekaja - odezwal sie Iyokus. Usta wypelnial mu blask Komunii Diamotycznej. - Tak jak podejrzewalismy, na Juterum nie maja chorae. Ale wolaja... wolaja. Wezoglowi nie mieli wyboru. Musieli rozproszyc blyskotki, zeby bronic sie przed atakami ciphrangow, a to znaczylo, ze podczas jutrzejszego szturmu mniej chorae zagrozi braciom Eleazarasa. Wielki mistrz pochylil sie. -Nie powinnismy uzywac Potegi, gdy Slabeusz w zupelnosci by wystarczyl. A juz z pewnoscia nie Zioza! Sam mi mowiles, ze staje sie niebezpieczny! -Wszystko w porzadku, Eli. -Robisz sie nieostrozny... Czy rzeczywiscie stalem sie az takim tchorzem? Iyokus zwrocil twarz ku niemu. Bandaze nasiaknely krwia w miejscach, gdzie dotykaly bladych policzkow. -Musza sie nas bac - oznajmil slepiec. - Osiagnelismy ten cel. *** To bylo dziwaczne wrazenie, obudzic sie w obliczu smiertelnej grozby: nagla panika mieszala sie z sennym niedowierzaniem, jakby cos skrytego gleboko w jazni sadzilo, ze to dalszy ciag snu. Jak noz wbijajacy sie w welne.-Scylvendzie! - wydyszal Achamian. Mial wrazenie, ze z ust wydobywa mu sie lod, nie dzwiek. Ciasny namiot wypelnil smrod barbarzyncy, odor konia lub psa. -Gdzie on jest? - dobiegl z ciemnosci ochryply glos. Achamian wiedzial, ze Cnaiur pyta o Kellhusa - moze dlatego ze sam nie mogl myslec o nikim innym. Zreszta wszyscy szukali Kellhusa, nawet ci, ktorzy go nie znali. -Nie wiem. -Klamiesz! Zawsze mu towarzyszysz. Jestes jego obronca. Wiem o tym! -Prosze - wydyszal czarnoksieznik, probujac kaszlnac bez unoszenia klatki piersiowej. Bliskosc chorae stala sie niemozliwa do zniesienia. Mial wrazenie, ze serce zaraz rozbije mu mostek i wyskoczy. Czul, ze skora swedzi go w okolicy prawego sutka. Zaczynal zmieniac sie w sol. Przypomnial sobie Carythusal, dawno juz niezyjacego Geshrunniego, ktory w Swietym Tredowatym trzymal blyskotke nad jego dlonia. To dziwne, ale wydawalo mu sie, ze ta ma inny... smak. Cien zgarbil sie nad nim, warczac z wscieklosci. Choc Achamian dostrzegal tylko zarys sylwetki na tle bledziutkiego blasku ksiezyca, oczami duszy widzial go wyraznie: oplecione rzemieniami ramiona, zdolne skrecic kark dlonie, twarz wykrzywiona w grymasie gniewu. -Nie bede pytal po raz drugi. Co tu sie dzieje? Tylko bez paniki, stary durniu. -Wydaje ci sie - zdolal wykrztusic Achamian - ze zdradzilbym jego zaufanie, Scylvendzie? Ze jego zycie cenie mniej niz wlasne? Za tymi slowami kryla sie desperacja, nie przekonanie. Czarnoksieznik sam w to nie wierzyl. A jednak zdolal zmusic Scylvenda do zastanowienia. -W takim razie dokonajmy wymiany - oznajmil pograzony w mroku barbarzynca. Skad ta nagla zmiana? Czy glos rzeczywiscie mu drzal? Cnaiur schowal chorae w dlonie, jak dziecko bawiace sie dobrze znana zabawka. Achamian omal nie krzyknal z ulgi. Przez chwile tylko ciezko dyszal. Nadal byl przerazony i nie wiedzial, co o tym wszystkim sadzic. Cien obserwowal go, pograzony w bezruchu. -Wymiany? - powtorzyl Achamian. Po raz pierwszy zauwazyl za barbarzynca dwie osoby. Bylo tak ciemno, ze widzial tylko, iz jedna jest kobieta, a druga mezczyzna. - Co chcesz mi zaoferowac? -Prawde. To slowo, wypowiedziane ze znuzeniem polaczonym z brutalna szczeroscia, uderzylo z sila mlota. Czarnoksieznik wsparl sie na lokciach, spogladajac na barbarzynce. Jego oczy lsnily gniewem i niepewnoscia. -A jesli mam juz po dziurki w nosie prawdy? -Prawde o nim - uscislil Scylvend. Mruzyl powieki, jakby wpatrywal sie w dal, mimo ze czarnoksieznik lezal tuz przed nim. -Te prawde juz znam - odparl Achamian bez wyrazu. - Przybyl po to, by... -Nic nie wiesz! - warknal barbarzynca. - Nic! Tylko to, co sam ci zdradzil. - Splunal w kat obok odkrytych stop Achamiana i otarl usta dlonia, w ktorej trzymal chorae. - Tak samo jak wszyscy jego niewolnicy. -Nie jestem nie... -Alez jestes! W jego bliskosci wszyscy ludzie sa niewolnikami. - Scylvend usiadl ze skrzyzowanymi nogami, sciskajac chorae w prawej dloni. - Jest dunyainem. Achamian nigdy nie slyszal rownie rozdygotanej nienawisci, choc przeciez swiat pelen byl podobnych epitetow: Scylvendzi, Rada, fanimowie, cishaurimowie, Mog-Pharau... czasami wydawalo sie, ze tyle roznych postaci nienawisci, ile imion. -To slowo - zaczal ostroznie czarnoksieznik. - "Dunyain" znaczy "prawda" w wymarlym jezyku. -Ten jezyk wcale nie jest wymarly - warknal Cnaiur - i slowo znaczy teraz cos zupelnie innego. Achamian przypomnial sobie ich pierwsze spotkanie pod Momemn. Scylvend stal wowczas u boku Proyasa, dumny i dziki, a Kellhus zostal z Serwe wsrod zolnierzy Xinemusa. Czarnoksieznik nie uwierzyl wtedy Cnaiurowi, ale slowa Kellhusa i jego nazwisko, Anasurimbor, usmierzyly wszystkie jego podejrzenia. Co takiego powiedzial Kellhus? Ze Scylvend zgodzil sie na zaproponowany przez niego zaklad? Tak, a potem wspomnial, ze ujrzal swieta wojne we snie, choc przebywal daleko. -Wszystko, co nam powiedziales tego pierwszego dnia, kiedy spotkalismy cie z Proyasem... to byly klamstwa. -Tak. Klamalem. -A Kellhus? Nastala chwila ciszy. -Powiedz mi, gdzie poszedl. -Nie - rzekl czarnoksieznik. - Obiecales mi prawde. Nie bede kupowal kota w worku. Barbarzynca sie zachnal, lecz Achamian nie wyczuwal w tym wzgardy ani drwiny. Zachowanie i ruchy Cnaiura zdradzaly dziwna niepewnosc, klocaca sie ze zwykla u niego gwaltownoscia. Czarnoksieznik wiedzial skads, ze Scylvend pragnie powiedziec mu prawde, jakby mu ciazyla niczym popelnione zbrodnie albo straszliwa zaloba. Ta swiadomosc wstrzasnela nim silniej niz wszelkie blyskotki. -Myslisz, ze Kellhusa wyslano - zaczal barbarzynca gluchym glosem - a w rzeczywistosci go wezwano. Sadzisz, ze jest jedyny w swoim rodzaju, a naprawde jest jednym z wielu. Wydaje ci sie, ze daje zbawienie, a on przynosi niewole. Z twarzy Achamiana odplynela krew. -Nie rozumiem... -To sluchaj! Od tysiacleci ukrywali sie w gorach, zyli w izolacji od swiata. Od tysiacleci poddawali sie selekcji, pozwalajac zyc tylko najbystrzejszym sposrod swych dzieci. Powiadaja, ze czarnoksieznicy lepiej niz zwykli ludzie rozumieja, co znaczy uplyw wiekow, zastanow sie wiec! Tysiace lat... Po tak dlugim czasie my, naturalni synowie prawowitych ojcow, jestesmy dla nich jak niemowleta. To, co Achamian uslyszal pozniej, bylo zbyt... nagie, by moglo nie byc prawda. Dwa siedzace z tylu cienie nie ruszaly sie z miejsca. W ochryplym glosie barbarzyncy pobrzmiewaly gardlowe kadencje jego ojczystej mowy, jednakze sposobem mowienia zadawal klam przekonaniu, ze Scylvendzi sa prosta rasa. Opowiedzial historie o chlopcu, wyrastajacym dopiero ze swej wrodzonej wrazliwosci, ktory dal sie uwiesc slowom tajemniczego niewolnika i poprowadzic na bezdroza, daleko od zdrowego rozsadku i sprawiedliwych uczynkow. Historie o ojcobojstwie. -Bylem jego wspolnikiem. - Pod koniec opowiesci Scylvend sie przygarbil, kazde slowo ciazylo mu brzemieniem. - Bylem jego wspolnikiem, ale nie stalem sie nim z wlasnej woli! Wsparl przedramiona na kolanach i poruszyl piesciami, jakby lamal w nich kosc. -Czytaja nasze mysli w twarzach. Nasze cierpienia i nadzieje, gniew i pasje! To, czego my sie jedynie domyslamy, oni wiedza, tak jak pasterz dzieki obserwacji porannego nieba wie, jaka pogoda bedzie wieczorem... A co ludzie wiedza, nad tym moga zapanowac. Bol w jego glosie byl tak dojmujacy, ze Achamian mial wrazenie, iz na twarz padl mu snop swiatla. Slyszal lzy Cnaiura, jego wzgardliwy grymas. -Wybral mnie, wychowal, uksztaltowal, jak kobiety ksztaltuja kawalki krzemienia, ktorymi drapia skory. Wykorzystal mnie, by zabic mojego ojca, a potem umozliwic sobie ucieczke. Wykorzystal mnie... Cien skrzyzowal zacisniete w piesci rece na byczej piersi. -Wstyd! Wutrim kut mipuru kamuir! Nie moglem przestac myslec! Nie moglem! Przyjrzalem sie wlasnemu ponizeniu i zrozumialem, a to zrozumienie odcisnelo pieczec na moim sercu! Achamian nieswiadomie otoczyl palec palcem, dotknal stawu stawem. Istnial dla niego tylko cien Scylvenda i otchlan, jaka byla jego chorae. Nic wiecej. -Byl intelektem... Byl wojna! Tacy oni sa! Z kazdym uderzeniem serca tocza boj z otoczeniem, z kazdym oddechem zwyciezaja! Chodza wsrod nas, jak my chodzimy miedzy psami. Wyjemy, gdy rzuca nam ochlap, skomlimy i piszczymy, kiedy uniosa reke... Sprawiaja, ze ich kochamy! *** Noc nie miala kresu. Ziemia ciagnela sie bez konca.A jednak noc i ziemia ustepowaly przed nim. Ustepowaly. Krok, krok, skok. Zaklinanie przestrzeni. Swiat przemierzajacy swiat. Zajace pierzchaly, drozdy zrywaly sie do lotu spod jego stop. Szakale scigaly sie z nim, wywalajac ozory, dopoki sie nie zmeczyly. -Kim jestes? - dyszaly, gdy ich serca nie mogly juz zniesc wysilku. -Waszym panem! - odpowiadal podobny bogom czlowiek, przescigajac je. I smial sie glosno, choc wesolosc byla mu obca. Smial sie, az niebo sie trzeslo. Waszym panem. *** Jak serce moglo zniesc podobna zniewage?Czarnoksieznik kolysal sie w przod i w tyl w blasku swiec. W przod i w tyl, mamroczac pod nosem. -W... wrocic... m... musze zaczac od poczatku... Nie mogl jednak tego zrobic, jeszcze nie w tej chwili. Nigdy dotad nie slyszal takich straszliwych wyznan. Wiedzial, ze Scylvend chce zamordowac jego ostatniego, najznakomitszego ucznia. Rozpoznal dwa cienie czekajace za plecami barbarzyncy. Kiedy wychodzily z namiotu, ujrzal w snopie ksiezycowego blasku kobieca twarz, rownie piekna jak owej nocy, gdy jeczala zespolona z Kellhusem. Serwe... Wydales go. Wojownika-Proroka... Powiedziales barbarzyncy, dokad sie udal! Bo on klamie! Kradnie to, co nalezy do nas! Do mnie! Ale swiat! Swiat! Szczam na swiat! Niech splonie! -Poczatek! - zawolal. Prosze. Przed nim na jedwabnej poscieli lezaly arkusze welinu. Zamoczyl pioro w inkauscie, szepczac, szepczac... zaczal na nowo rysowac schemat, ktory splonal w Bibliotece Sareotow. INRAU Zatrzymal sie nad tym slowem, szukajac w pamieci swego smutku. Zalaly go wspomnienia, ktore zdawaly sie juz niewazne. RADA Kiedy to napisal, zadrzal tak gwaltownie, ze musial odlozyc pioro i mocno splesc ramiona na piersi.Wydales go! Nie! Nie! Kiedy skonczyl, odnosil wrazenie, ze trzyma w rekach ten sam arkusz, ktory utracil. Zastanowil sie nad problemem tozsamosci rzeczy, faktem, ze powtorzone slowa wydawaly sie tym samym. Byly niesmiertelne, ale nie obojetne. Smialym ruchem przekreslil CESARZ i napisal pod spodem CONPHAS przypominajac sobie, co Scylvend mu powiedzial o nowym cesarzu, ktory zamierzal uderzyc na armie swietej wojny od zachodu albo od morza.-Ostrzez ich - polecil usmiechniety szyderczo cien. - Nie chcialbym, zeby Proyas zginal. Achamian szybko nakreslil gaszcz nowych linii, wszystkie polaczenia, ktore ignorowal od czasu, gdy porwaly go Szkarlatne Wiezyce. Potem, reka zbyt pewna, by mogla nalezec do niego - albowiem wiedzial juz, ze jest oblakany - napisal DUNYAINI na wolnym miejscu na lewo od ANASORIMBOR KELLHUS i zatrzymal pioro nad starozytnym nazwiskiem. Na karte spadly dwie krople inkaustu.Kap, kap. Przygladal sie, jak plyn nasacza papier milionem niewidzialnych zyl, zamazujac slowa. Sprowokowalo go to do napisania wyzej ANASURIMBOR MOENGHUS Nie chodzilo mu o syna splodzonego przez Kellhusa z Serwe, ale o ojca Kellhusa, czlowieka, ktory wezwal go do Trzech Morz...Wezwal! Achamian ponownie zanurzyl pioro w kalamarzu. Reke mial lekka jak widmo. Nagle, jakby sklonilo go do tego rodzace sie zrozumienie, napisal starannie na szczycie marginesu po lewej stronie: ESMENET Jak to mozliwe, ze jej imie stalo sie dla niego modlitwa? Jaka role grala w tych wydarzeniach?A gdzie powinno sie znalezc jego imie? Gapil sie na ukonczona mape, nie zwazajac na uplyw czasu. Wokol niego armia swietej wojny budzila sie ze snu. Z zewnatrz dobiegaly krzyki i stukot konskich kopyt, ale na to nie zwazal. Stal sie duchem. Gapil sie i gapil, wlasciwie nie myslal, tylko patrzyl, jakby tajemnica kryla sie w nieruchomym inkauscie. Ludzie. Szkoly. Miasta. Panstwa. Prorocy. Kochankowie. Wszystko to zylo i oddychalo. Nie bylo w tym zadnych regularnosci, zadnej ogolnej, nadajacej znaczenie mysli. Tylko ludzie i ich walczace ze soba urojenia... swiat byl trupem. Tego nauczyl go Xinemus. Nie wiedzac, dlaczego to robi, zaczal laczyc wszystkie slowa z nazwa umieszczona na dole posrodku karty: SHIMEH Rysowal kolejne linie prowadzace do miasta, ktore mialo pochlonac tak wiele istnien, winnych i niewinnych. Krwiozerczego miasta.Jej imie polaczyl z nim na samym koncu, wiedzial bowiem, ze potrzebowala Shimehu bardziej niz ktokolwiek inny, poza byc moze nim samym. Gdy juz nakreslil czarna linie, wrocil do poczatku i narysowal ja po raz drugi. A potem znowu. I znowu. Poruszal piorem coraz szybciej i szybciej, az w koncu przebil arkusz welinu na wylot. Jedno szalencze ciecie nastepowalo po drugim... Byl pewien, ze gesie pioro przerodzilo sie w noz. A pod wytatuowana skora kryje sie zywe cialo. ROZDZIAL 15 Jesli wojna nie zabija w nas kobiety, zabija mezczyzne.Triamis I, "Dzienniki i dialogi" Jak wielu z tych, ktorzy wyruszaja w zmudna podroz, opuscilem kraj madrych ludzi, a wrocilem do panstwa glupcow. Ignorancja, podobnie jak czas, nie pozwala na powrot. Sokwe, "Dziesiec por roku w Zeum" Wiosna, 4112 Rok Kla, Shimeh Lsnily kropelki rosy. Z ciemnego plotna namiotow buchala para. Cienie machin wojennych kurczyly sie powoli. Szarosc przeradzala sie stopniowo w pelen wachlarz kolorow. Odlegle morze rozswietlal zlocisty blask. Poranek. Poklon skladany przez swiat wschodzacemu sloncu. Niewolnicy na nowo rozpalili ogniska w dolach, wiechciami suszonej trawy wyczarowujac plomienie z zagrzebanych w popiele wegielkow. Bezsenni wojownicy siedzieli na chlodzie, spogladajac z niedowierzaniem na wzbijajacy sie ku niebu dym... W oddali zabrzmialy ochryple rogi. Zaczal sie dzien. Shimeh czekal, czarny na tle blasku wschodzacego slonca. *** -Twoj ojciec - wychrypial starzec w Gim - nakazal ci powiedziec, ze w Kyudei...Kyudea wznosila sie nad lakami niczym rozsypany kurhan. Przez trawe przeswitywaly kamienie fundamentow. Zwietrzale glazy wienczyly szczyty rozleglych pagorkow. Tu i owdzie nad ziemie wystawaly zwalone kolumny, jakby zburzone miasto zalaly fale ziemnego morza. Wojownik-Prorok wedrowal po ruinach, z kazdym oddechem kreslac mape przyszlosci. Jego dusza tworzyla rozwidlenia w mroku alternatyw, kierujac sie rachunkiem wnioskowan i skojarzen. Mysli rozgalezialy sie, odrosl za odrosla, az wreszcie wypelnil otaczajacy go swiat i przebil sie dalej, do wylowionej gleby przeszlosci i za wiecznie umykajacy horyzont przyszlosci. Miasta plonely. Cale narody uciekaly. Tornado wedrowalo... - ... w Kyudei rosnie tylko jedno drzewo. Choc ze wszystkich stron otaczaly go martwe kamienie, Kellhus widzial, co poprzedzalo obecny stan rzeczy: wspaniale procesje, tlumy na ulicach, ogromne swiatynie. W czasach, gdy prowincje polozone na poludnie od Sempis tworzyly niezalezne panstwa, Kyudea dorownywala wielkoscia Shimehowi, moze nawet byla wieksza. Teraz miasto bylo nieme i opuszczone. Tylko pasterze kryli tu swe stada w czasie burzy. Kiedys Kyudea kwitla w chwale, a obecnie nie bylo tu nic. Oprocz rozrzuconych kamieni, szelestu traw na wietrze... Oraz odpowiedzi. -Tylko jedno drzewo - oznajmil starzec nieswoim glosem - a ja mieszkam pod nim. Wtedy Kellhus uderzyl, siegajac az do serca. *** Wykorzystano go. Od samego poczatku padl ofiara oszustwa... Tak twierdzil Scylvend.-Ale ja nie jestem taki jak inni - sprzeciwil sie wowczas Achamian. Nie wierze w to, co podpowiada mi serce! Barbarzynca wzruszyl poteznymi ramionami pokrytymi siatka blizn. -Dlatego wlasnie udaje zainteresowanie sprawami, ktore cie obchodza... czyni z nich podstawe jeszcze glebszej uleglosci. Prawdy sa jego nozami i potrafi nimi okaleczyc nas wszystkich! -Co chcesz przez to powiedziec? Achamian wedrowal po obozie, sciskajac w rekach zbrukany inkaustem arkusz. Przepychal sie przez tlumy szykujacych sie do bitwy inrithich, nie widzac ani nie slyszac tych, ktorzy mu sie klaniali, tytulujac go swietym instruktorem. Opuscil rozchodzace sie promieniscie alejki conriyanskiego obozu, przechodzac do bardziej chaotycznego obozowiska Tydonnow. Widzial, jak zakuty w zbroje mezczyzna, starzejacy sie rycerz z Meigeiri o dlugiej siwej brodzie, kleczal przed dymiacym ogniskiem. -Wez mnie za reke - spiewal rycerz - i kleknij przed... Otworzyl niespodziewanie oczy i lypnal ze zloscia na Achamiana, ocierajac lzy. Nastepny wers "tym, ktory zapala swiatlo" wisial niezaspiewany w powietrzu. Rycerz odwrocil sie gniewnie i zebral ekwipunek. W oddali rozbrzmiewaly rogi. "Wez mnie za reke". Jeden z ponad stu hymnow do Wojownika-Proroka. Wiekszosc z nich Achamian znal na pamiec. Spojrzal na zatloczona aleje i zobaczyl kolejnych kleczacych ludzi. Niektorzy modlili sie sami, inni w grupach po dwoch albo trzech. W miejscu, gdzie aleja zakrecala, niknac mu z oczu, sedzia przemawial do kilkudziesieciu pokutnikow. Wszedzie, gdzie spojrzal, widzial Kola Meki namalowane na tarczach o ksztalcie migdala, uplecione z drutu i noszone na szyjach, wyszywane na oponczach i choragwiach. Caly swiat rozbrzmiewal rezonansem poboznosci. Jak do tego doszlo? To, co powiedzial Kellhus w jabloniowym sadzie, bylo prawda: kleknac nisko przed Bogiem znaczylo zajac wysoka pozycje wsrod upadlych. Sludzy nieobecnego krola zawsze sprawowali wladze w jego imieniu. -Wszystko, co robie, robie dla niego - zapewniali pobozni, powolujac sie na pisma tak starozytne i pelne metafor, ze mozna bylo za ich pomoca usprawiedliwic kazdy przejaw nienawisci i pychy. Zupelnie jakby transcendencja, to, co znajdowalo sie poza mrocznym i nedznym kregiem doczesnego zycia, byla jedynie ukryta pochwa, z ktorej mozna wyciagnac bron... Klekanie! Czy nie bylo kolejnym przejawem skandalicznej zarlocznosci? Ktoz przejmowalby sie slodyczami, gdy wkrotce miano podac mieso? Caly swiat mial sie znalezc na stole. Wszystko bylo przeznaczone tylko dla nich. Dla poboznych. A pozostali? Wystarczy, ze oni rowniez oddadza hold. -Co chcesz przez to powiedziec? - zapytal wowczas Scylvenda. - Ze nawet ty, tak dumny ze swego sprzeciwu, jestes jego niewolnikiem. Ze porusza sprezynami kazdej twojej mysli, nalewa cie jak wode do czarki. -Ale moja dusza nalezy tylko do mnie! Odpowiedzial mu smiech, mroczny, gardlowy i okrutny, jakby wszyscy cierpiacy byli w ostatecznym rozrachunku glupcami. -To przekonanie ceni najwyzej. Achamian odnalazl przy Kellhusie pewnosc, choc stracil Esmenet. Uczynil nawet ze swych cierpien swego rodzaju dowod. Powtarzal sobie, ze dopoki jego zadanie sprawia mu bol, jest realne. Wierzyl nie dlatego, ze mu to schlebialo, jak wielu innych. Sny Seswathy go zapewnialy, ze to, co nadaje mu znaczenie, powinno budzic groze, nie dume. A perspektywa odkupienia byla dla niego zbyt abstrakcyjna. Kochac tego, kto go skrzywdzil, oto jego proba! Byl zakorzeniony, zakorzeniony tak gleboko... A teraz wszystko sie rozpadlo, posypalo w dol w lawinie rozlicznych pragnien i nienawisci, zmierzajacej do... do... Do Shimehu? Nie wiedzial dokad. "Prawdy sa jego nozami i potrafi nimi okaleczyc nas wszystkich"... Co sie z nim dzialo? Wiedziec cos znaczylo znac miejsce, w ktorym sie stoi. Nic dziwnego, ze lapal sie za piers, bojac sie upadku w przepasc, mimo ze stal na plaskim gruncie Shairizoru, w dlugim cieniu rzucanym przez Shimeh. "Zapytaj sam siebie, czarnoksiezniku... czy masz cos, czego ci nie odebral?". Zdecydowanie wolal potepienie. *** Ogniska plonace na murach Shimehu stracily blask w pierwszych promieniach switu.Wkrotce przerodzily sie w bladopomaranczowe plamy widoczne miedzy blankami. Fanimowie patrzyli ze zdumieniem na przedmurze. Cztery wieze obleznicze, po dwie po obu stronach bramy Massus, wzbudzily w nich trwoge. Wszyscy sadzili, ze balwochwalcy beda potrzebowali tygodni, by przygotowac sie do szturmu. Na ich oczach przed glowna brama ustawialy sie niezwykle formacje. Wiekszosc obroncow stanowili zolnierze z poboru, uzbrojeni w narzedzia pracy albo zabytki zapomnianych wojen, ale bylo wsrod nich tez dwa tysiace weteranow ocalalych z dlugiego odwrotu z pol Mengeddy. Jednakze nawet oni byli zdumieni poczynaniami balwochwalcow. Ich dowodce, Hamjiraniego, wezwano na mury, by mogl to zobaczyc na wlasne oczy. Przez pewien czas spieral sie z pomniejszymi grandami, a potem odszedl z niesmakiem. Ustawieni na stokach Juterum, Wzgorza Wniebowstapienia, poganscy dobosze zaczeli bic w bebny. Jakby w odpowiedzi, rogi inrithich zagraly donosny ton ciagnacy sie az do granic wytrzymalosci ludzkich pluc. Naprzeciwko bramy, ktorej fanimowie nadali imie Pujkara, a inrithi Massus, pojawily sie nieliczne grupki ludzi. Stojacy na murach obroncy zawolali oficerow, przekonani, ze balwochwalcy chca negocjowac, lecz szlachetnie urodzeni ich uciszyli. Lucznikom rozkazano przygotowac sie do strzalu. Rozciagniete szeroko oddzialy ruszyly naprzod. Bylo ich okolo czterdziestu, odleglych od siebie o dziesiec krokow. Kazdy tworzylo szesciu ludzi: pieciu ustawionych obok siebie i szosty z tylu. Mieli szkarlatne szaty i srebrne zbroje. Na zatknietych w ich helmy rogach powiewaly male proporce, ktorych barwy i symbole oznaczaly dany oddzial, kadre. Twarze pomalowali na bialo, zgodnie ze zwyczajem ruszajacych do walki Ainonczykow. Ci, ktorzy stali na skrzydlach, dzierzyli ciezkie kusze, podobnie jak ci, ktorzy zajeli pozycje z tylu. Obok kusznikow maszerowali mezczyzni w podobnych zbrojach, niosacy wielkie, wiklinowe tarcze, ktore zaslanialy ich niemal calkowicie. Ludzie maszerujacy posrodku, za tarczami, wydawali sie obroncom tylko cieniami. Mniej swiadomi sposrod fanimow zareagowali na ten widok szyderczymi okrzykami, szybko jednak zaczely krazyc wsrod nich szepty, az w koncu zapadla glucha cisza. Powtarzano tylko jedno kianenskie slowo, znane nawet najciemniejszym Amotejczykom i budzace powszechny strach: qurraj. Czarnoksieznik. Jakby w odpowiedzi na to milczenie, od strony zblizajacych sie oddzialow dobiegl nieziemski chor. Glos niosl sie nie przez powietrze, lecz przez spalone zboze i zburzone budynki, przenikajac do podstaw potezne mury obronne Shimehu. Z machin wystrzelono pierwsze pociski zapalajace. Erupcje plynnego ognia odslonily Opoki otaczajace lukiem wszystkie kadry. Slonce zniknelo za chmura dymu i obroncy ujrzeli fundamenty widmowych wiez. Ogarnela ich groza. Gdzie sie podziali nosiwody Indary? Fanimow, ktorzy probowali uciekac, zabili ich oficerowie. Niesamowity chor stawal sie coraz glosniejszy. Maszerujacy z przodu zatrzymali sie w odleglosci piecdziesieciu sznurow od szancow. Kilka zblakanych strzal zmienilo sie w dym, uderzajac w ich Opoki. Z luk miedzy kadrami wylonily sie kolumny piechoty. Z tylu formacji, poza zasiegiem strzalu z luku, garstka samotnych postaci uniosla sie nad ziemie. Ich karmazynowe szaty powiewaly na wietrze, a oczy i usta lsnily jaskrawym blaskiem. Obroncy wstrzymali dech w piersi. Potem rozblyslo swiatlo. *** Wielka wieza obleznicza nazwana przez ludzi Proyasa Wspieta na Paluszki skrzypiala glosno, pchana ku murom przez woly i niewolnikow. Wczoraj wieczorem, gdy jej montaz dobiegal konca, Ingiaban zastanawial sie na glos, czy machina zbudowana z mysla o szturmie na wieze Gerothy okaze sie wystarczajaco wysoka, "by pocalowac wieze Shimehu". Gaidekki ze zwyklym dla siebie humorem odpowiedzial: "Musi tylko wspiac sie na paluszki". Nazwa sie przyjela.Potezna konstrukcja zakolysala sie, ale zaraz wyprostowala. Stojacy na jej szczycie Proyas jeszcze mocniej zacisnal dlonie na poreczy. Ludzie wokol niego i na nizszych kondygnacjach zakrzykneli trwoznie. Z dolu dobiegl trzask biczow. Proyas widzial przed soba szlak, jakim miala zmierzac machina, zaznaczony przez saperow ziemia, ktora zasypali rowy irygacyjne. Na koncu tej trasy czekaly bialo-ochrowe mury Shimehu, najezone wloczniami pogan. Obok wlokla sie naprzod druga wieza, przezwana przez Ludzi Kla Siostra. Wyzsza niz wiekszosc drzew konstrukcje pokryto matami z wilgotnych wodorostow, nadajac jej wyglad nieziemskiej, pozbawionej konczyn bestii. Na kazdej z jej szesciu kondygnacji ulokowano wlaz. Proyas wiedzial, ze kryja sie tam dziesiatki gotowych do strzalu balist. Ciesle, ktorzy kierowali montazem obu wiez, przysiegali, ze to prawdziwe cuda inzynierii. Nie bylo w tym nic dziwnego, jako ze zaprojektowal je sam Wojownik-Prorok. Wspieta na Paluszki posuwala sie chwiejnie naprzod. Jej osie i spoiny skrzypialy glosno. Ogromne oczy murow byly coraz blizej... Boze, blagam, niech tak sie stanie! - modlil sie Proyas. Pomknely pierwsze kamienie wystrzelone z ukrytych w miescie machin. Pociski chybily celu, uderzajac z loskotem o ziemie daleko przed wiezami. Ludzie krzykneli ostrzegawczo. Kolejny pocisk przelecial obok, tak blisko, ze mogliby go dotknac! Chybil, ale uderzyl ze smiertelnym skutkiem w dlugi szereg pchajacy wieze naprzod. Wspieta na Paluszki znieruchomiala na chwile wystarczajaco dluga, by Siostra zdazyla ja wyprzedzic. Proyas zobaczyl tyl drugiej wiezy, ogromna drabine. Potem Wspieta na Paluszki znowu ruszyla naprzod. Wsrod ludzi tloczacych sie z tylu gornego pomostu Siostry pojawil sie nagle hrabiapalatyn Gaidekki. Jego smagla twarz promieniala radoscia. -Chwala przypadnie szybkonogim! - zawolal. - Zmyjemy krew z murow, zebyscie sie nie poslizneli, gdy wreszcie dotrzecie na miejsce! Choc wszyscy nadal zaciskali zeby, odpowiedzieli mu gromkim smiechem. Niektorzy zaczeli sie krzykiem domagac zwiekszenia szybkosci. Smiech zabrzmial ze zdwojona sila, gdy kolejny niecelny kamien zmusil Gaidekkiego i jego ludzi do padniecia na deski. Potem przy bramie Massus rozblysly pierwsze swiatla. Wszyscy spojrzeli w tamta strone. Wydawalo im sie, ze slysza krzyki... Nawet jesli czary nie byly juz przeklete, niewielu poboznych - a szczegolnie niewielu Conriyan - mialo ochote dokadkolwiek podazac za czarnoksieznikami Szkarlatnych Wiezyc, a juz zwlaszcza do swietego Shimehu. Barbakany stanely w plomieniach... Z dolu dobiegl chor stlumionych przez deski krzykow, a potem seria ostrych trzaskow, jakby ktos zlamal na kolanie kilkanascie galazek. Belty o zelaznych grotach, wystrzelone z ustawionych ponizej balist, zasypaly stojacy na murach tlum obroncow. Po chwili z Siostry rowniez wystrzelono salwe. Tylko nieliczne pociski uderzyly o mur, powodujac deszcz ceramicznych odlamkow. Reszta zniknela w cizbie fanimow. -Tarcze! - zawolal Proyas. Co prawda tarcze ich nie oslonia przed poganska artyleria, ale znalezli sie juz w zasiegu lukow. Cos przeslonilo poranne slonce... chmury? Na wieze spadla pierwsza salwa strzal. -Strzelac! - zawolal Proyas do lucznikow. - Oczyscmy mury! Kacikiem oka widzial, ze brame Massus spowilo tanczace swiatlo. Nie mial jednak czasu sie temu przygladac. Z kazdym uderzeniem serca niemrugajace oczy zdobiace Mury Tatokara byly coraz blizej, a powietrze przeszywalo wciaz wiecej pociskow. Gdy odwazyl sie opuscic nieco tarcze, rozroznial juz pojedynczych obroncow. Widzial, jak staruszek z kociolkiem na glowie, trafiony w gardlo beltem, spadl z murow do miasta. Ku wiezom pomknely garnki z plonaca smola, dwa uderzyly w bok Siostry. Smola splynela po wodorostach. Wtem wszystko przeslonily kleby dymu. Ryk ognia byl ogluszajacy. Rozlegl sie trzask. Nagly wstrzas obalil wszystkich na kolana. Jeden z wielkich kamieni trafil w cel. Mimo to jakims cudem Wspieta na Paluszki nadal toczyla sie przed siebie. Podloga pod stopami Proyasa przechylila sie jak poklad statku. Skulil sie za tarcza. Otaczajacy go lucznicy nakladali strzaly na cieciwy, wstawali, strzelali i pochylali sie, by nalozyc kolejne strzaly. Wydawalo sie, ze co drugi z nich pada na deski, trafiony nieprzyjacielskim pociskiem. Rycerze odciagali ich na bok, zeby zrobic miejsce nastepnym, ktorzy wciaz naplywali z dolu. Zaloskotaly kamienie cisniete od bramy Massus. Krzyki odciagnely uwage Proyasa na lewo, w strone Siostry. Na jej gornym pomoscie eksplodowal gar ze smola. Plonacy rycerze skakali w dol, nie zwazajac na wysokosc, miazdzac stojacych nizej towarzyszy. -Gaidekki! - zawolal conriyanski ksiaze. - Gaidekki! W luce balustrady pojawila sie zasepiona twarz hrabiego-palatyna. Proyas usmiechnal sie, choc wkolo smigaly strzaly. Gaidekki upadl z karkiem przetraconym przez kamien. Ksiaze osunal sie na kolana. Niebo poczernialo. Wieze obleznicze wciaz zblizaly sie do celu, choc Siostra przerodzila sie w gorejace pieklo. Pokryte bialymi plytkami mury byly juz w zasiegu reki. Roilo sie na nich od wrzeszczacych nieprzyjaciol. Proyas widzial na dole wielkie oko, a za murami ulice i budynki ciagnace sie ku Swietym Wzgorzom. Tam! Tam! Tam byla Pierwsza Swiatynia! Shimeh! - pomyslal. Shimeh! Zdjal srebrna maske. Zauwazyl, ze jego nisko pochyleni krewniacy robia to samo. Opuszczono zwodzony most, w szczyt muru wbily sie zelazne haki. Okazalo sie, ze Wspieta na Paluszki jest wystarczajaco wysoka. Wzywajac krzykiem proroka i Boga, nastepca tronu Conrii skoczyl prosto na miecze nieprzyjaciela. *** Drzewa nie sposob bylo przeoczyc.Stalo ponizej szczytu wiekszego ze wzgorz, blisko srodka usianego ruinami pola, wysokie i grube jak czarny Umiaki. Potezne, wezlaste, pozbawione kory, wyciagalo ku niebu konary niczym krete kly. Wspinajac sie na to, co pozostalo z monumentalnych schodow zbudowanych na stoku wzgorza, Kellhus wkrotce znalazl sie pod konarami drzewa. Dalej znajdowal sie plaski szczyt usiany przewroconymi kamiennymi blokami i rzedami bezglowych kolumn. W kierunku Shimehu ziemia sie osunela, ale ze wszystkich pozostalych stron drzewo otaczaly kamienne plyty, pekajace pod naporem ogromnych korzeni. Kellhus polozyl dlon na pniu, przebiegl palcami po pokrywajacych jego powierzchnie liniach, sladach pozostawionych w zamierzchlych czasach przez robaki. Pod jego stopami ziemia nagle opadala. Na horyzoncie, nad Shimehem, zbieraly sie czarne chmury. Wydawalo mu sie, ze slyszy w oddali huk gromu. Zaczal schodzic z urwiska, wykorzystujac odsloniete korzenie jako punkty oparcia. Ze stokow osypywaly sie z chrzestem kamyki. Wreszcie zszedl na plaska powierzchnie. Drzewo wznosilo sie teraz nad nim - gladki falliczny pien i siegajace w gore, zakrzywione jak kly galezie. W scianie urwiska widac bylo korzenie, wily sie niczym macki matwy. Kiedys - sadzac z wygladu sladow, przed wielu laty - wyrabano w nich przejscie. Kellhus zajrzal w mrok i zobaczyl zarys kamiennych murow oraz opadajace w ciemnosc schody... Ruszyl przed siebie, do brzucha wzgorza. *** Unoszac reke, by ostrzec Serwe i jej brata, Cnaiur sciagnal wodze skradzionego wierzchowca. Cztery sepy wzbily sie bezszelestnie do lotu. Na zboczu sasiedniego wzgorza piec osiodlanych, lecz pozbawionych jezdzcow koni unioslo na chwile lby, po czym wrocilo do skubania trawy.Ziemia wokol byla zaslana trupami. W oddali wznosily sie szare, zaokraglone szczyty Betmulli. Nadal jednak nigdzie nie widzieli Kyudei, choc Serwe zapewniala, ze zmierzaja sladem dunyaina. Twierdzila, ze wyczuwa jego zapach. Cnaiur zsunal sie z siodla i podszedl do zabitych. Nie spal juz od wielu dni, ale ciazace mu zmeczenie wydawalo sie abstrakcja, latwa do zignorowania jak filozoficzny argument. Od chwili rozmowy z uczonym powiernikiem zawladnela nim dziwna pasja, ktora potrafil zidentyfikowac jedynie jako nienawisc. -Udal sie do Kyudei - odpowiedzial mu w koncu grubas. -Do Kyudei? -Tak. To zburzona siostra Shimehu. Lezy na poludniowy zachod stad, nad gornym biegiem Jeshimalu. -Powiedzial ci, po co? -Nikt tego nie wie. Wiekszosc sadzi, ze bedzie rozmawial z Bogiem. -Dlaczego tak uwazaja? -Bo oznajmil, ze wybiera sie do domu swego ojca. -To kidruhile! - zawolal Scylvend, identyfikujac zabitych. - Zapewne nas scigali. Sprawdzil slady na ziemi, a potem dokladniej obejrzal trupy. Wcisnal kostki dloni w policzki jednego z nich, zeby ocenic temperature. Skoroszpiedzy przypatrywali sie temu obojetnie. -Dunyain ich zaskoczyl - stwierdzil, gdy znowu dosiadl konia. Ile lat czekal na te chwile? Jak wiele daremnych mysli jej poswiecil? Zabije ich obu. -Jestes pewien, ze to byl on? - zapytal brat Serwe. - Zweszylismy tez innych... fanimow. Cnaiur skinal glowa i splunal. -On - potwierdzil ze znuzeniem i niesmakiem w glosie. - Tylko jeden kidruhil zdazyl wyciagnac bron. *** Uswiadomila sobie, ze wojny oddaly swiat mezczyznom.Ludzie Kla padali przed nia na kolana. Prosili ja o blogoslawienstwo. -Shimeh! - wolali. - Oddam zycie za Shimeh! Esmenet spelniala ich prosby, choc czula sie z tym glupio. Nawet w najmniejszym stopniu nie przypominala bozka, jakiego chcieli z niej zrobic. Blogoslawila ich, powtarzala slowa majace dac im pewnosc, ktorej rozpaczliwie potrzebowali, by zabijac i ginac. Swietnie sobie znanym glosem - kojacym i prowokujacym zarazem - powtarzala cos, co uslyszala kiedys od Kellhusa: "Ci, ktorzy nie boja sie smierci, zyja wiecznie". Gladzila ich po twarzach i usmiechala sie, choc jej serce wypelniala zgnilizna. Jak gesto tloczyli sie wokol! Otaczal ja szczek ich broni i zbroi. Wszyscy wyciagali rece, spragnieni dotyku Esmenet zupelnie jak w jej poprzednim zyciu. A potem zostawili ja z niewolnikami i chorymi. Niektorzy nadal zwali ja sumnijska kurwa, ale z tonem zachwytu, nie potepienia, jakby tylko dzieki temu, ze nisko upadla, mogla zostac wyniesiona wysoko. Przypomniala sobie swoja imienniczke z Kroniki Kla, Esmenet, zone Angeshraela, corke Shamaneta. Czy taki wlasnie czekal ja los? Czy stanie sie wzmianka zagubiona wsrod swietych wersetow? Czy beda ja zwali Esmenetallikal, ta druga Esmenet, jak niekiedy "Traktat" nazywal tych, ktorzy mieli imiennikow w Kronice Kla? A moze po prostu bedzie malzonka proroka... Sumnijska kurwa. Niebo pociemnialo. Poranny wietrzyk przyniosl ze soba morderczy ryk. Wreszcie sie zaczelo... a ona nie potrafila tego zniesc. Nie potrafila. Zignorowala kilku Ludzi Kla, ktorzy ja prosili, by zechciala ze skraju obozu obserwowac szturm, i wrocila do Umbiliki. Namiot byl niemal pusty. Zostala garstka niewolnikow jedzacych sniadanie przy ogniskach. Na warcie stal tylko jeden czlowiek ze Stu Filarow, Galeoth z obandazowanym udem. Poklonil sie nisko i sztywno, gdy przemknela obok niego i schowala sie w mrocznym wnetrzu. Mijajac ozdobione gobelinami pomieszczenia, dwukrotnie obwiescila glosno swe przybycie, ale nikt nie odpowiedzial. Bylo tu cicho i spokojnie. Zgielk swietej wojny wydawal sie niewiarygodnie odlegly, jakby dobiegal z innego swiata. W koncu dotarla do sypialni niezyjacego padyradzy. Na wielkim, pozlacanym lozu, w ktorym sypiala z Kellhusem, rozlozyla swe ksiegi i zwoje. Nie czytala ich, tylko dotykala, radujac sie ich gladka, sucha powierzchnia. Niektore trzymala tak dlugo, ze staly sie cieple jak jej skora. Potem, z jakiegos niezrozumialego dla siebie powodu, policzyla je jak dziecko zazdrosne o swe zabawki. Dwadziescia siedem. W oddali powietrzem wstrzasaly eksplozje czarow, tak potezne, ze az drzaly zdobione zlotem i szklem oprawy ksiag. Dwadziescia siedem otwartych drzwi i ani jednej drogi ucieczki. -Esmi - uslyszala ochryply glos. Nie chciala podniesc wzroku. Wiedziala, kto to jest. Co wiecej, wiedziala, jak wyglada: pelne rozpaczy oczy, zgarbiona sylwetka, nawet gest kciuka pocierajacego wlosy na palcach... Wydawalo sie cudem, ze w glosie moglo sie kryc tak wiele, a jeszcze wiekszym cudem byl fakt, ze tylko ona potrafila to dostrzec. Jej maz. Drusas Achamian. -Chodz - rzekl, rozgladajac sie nerwowo. Nie ufal temu domowi. - Prosze... chodz ze mna. Slyszala dobiegajacy zza plociennej sciany placz malego Moenghusa. Skinela glowa, mruganiem strzepujac lzy z oczu. Zawsze musiala za kims podazac. *** Slychac bylo krzyki. Ludzie ploneli jak jesienne liscie, buchaly z nich wstegi gestego, czarnego dymu. Grom uderzal za gromem, ich ryk przenikal do glebi rozedrganych kamieni.Ci, ktorzy kulili sie pod wewnetrzna podstawa murow, zobaczyli, jak cienie blankow padajace na sasiednie budynki zamigotaly. Widmowe smoki uniosly glowy nad maszerujacymi na czele kadrami Szkarlatnych Wiezyc, a potem, jak psy szarpiace sie na smyczy, pochylily sie, rzygajac strugami plomieni. Mury ogarnal ogien. Swiecil w mroku pomaranczowym blaskiem, gorzal miedzy blankami, opadal po schodach i rampach, pochlanial ludzi, przetwarzajac ich w miotajace sie rozpaczliwie cienie. W ciagu kilku uderzen serca fanimowie zgromadzeni na barbakanie i sasiadujacych z nim odcinkach murow przestali istniec. Kamienie pekaly i eksplodowaly. Bastiony ugiely sie powoli. Ludzie skrzywili sie bolesnie, jak na widok kolan zginajacych sie do tylu. Brama pochylila sie, spowita oblokami dymu, a potem runela. Ogromna polkula pylu i gruzu przetoczyla sie nad czarnoksieznikami i ich nieziemska piesnia. Szkarlatne Wiezyce ruszyly wreszcie do boju. *** Kellhus zstepowal w glab ruin.U podstawy schodow znalazl lampe wykonana z rogu i polprzezroczystego papieru. To nie byla kianenska ani nilnameska robota. Po zapaleniu lampa swiecila rozproszonym pomaranczowym blaskiem. Tych korytarzy nie zbudowali ludzie. Chlodne podmuchy wyszeptywaly sekrety podziemi. Siegnal dusza na zewnatrz, obliczajac prawdopodobienstwa, wnioskujac z przestrzeni. Wszedzie wokol ciagnely sie galerie niknace w nieprzeniknionej ciemnosci. Tak bardzo podobne do Tysiaca Tysiecy Sal... Do Ishual. Szedl naprzod, zascielajace ziemie odpadki skrzypialy pod jego stopami. Sciany wylanialy sie stopniowo z zimnego mroku, a on przygladal sie uwaznie szczegolom pokrywajacych je dekoracji. Wyrzezbiono w nich nie plaskorzezby, lecz cale posagi: siegajace mu zaledwie do kolan figury ilustrujace opowiesci, ktorych calosci nie obejmowal snop swiatla jego lampy. Ustawione jedna nad druga rzezby byly wszedzie, nawet na kopulastym sklepieniu. Zatrzymal sie, kierujac snop swiatla na szereg nagich postaci kierujacych wlocznie w strone lwa. Nagle uswiadomil sobie, ze za pierwszym fryzem wyrzezbiono nastepny. Zagladajac w luki miedzy miniaturowymi konczynami, ujrzal ukryte glebiej, bardziej wyuzdane wyobrazenia, przedstawiajace wszelkie wyobrazalne pozy i penetracje. Dzielo Nieludzi. Ktos zostawil slad na starozytnej powloce pylu. Ktos - uswiadomil sobie Kellhus - kto kroczyl tak samo jak on. Podazyl za tym tropem, zapuszczajac sie coraz glebiej w ruiny nieludzkiego Dworu. Wiedzial, ze to slad jego ojca. Po kilkuset krokach dotarl do przedsionka. Pokrywajace sciany posagi byly tu naturalnej wielkosci, lecz nadal snuly te same dwie opowiesci o bohaterskich czynach i priapicznych ekscesach. W sciany wprawiono miedziane obrecze pokryte pismem klinowym. Z uplywem wiekow zielona sniedz skazila otaczajacy je piaskowiec. Kellhus nie potrafil odgadnac, czy teksty sa blogoslawienstwami, wyjasnieniami, czy moze fragmentami swietych ksiag. Wiedzial tylko, ze mieszkancy tego Dworu wyslawiali swe czyny w calej ich dwuznacznosci, zamiast - jak mieli w zwyczaju ludzie - odtwarzac jedynie schlebiajace im pozory. Wciaz zmierzal pozostawionym w pyle sladem, ignorujac inne korytarze. Kreta droga wiodla w glab labiryntu, ciagle w dol. Nie widzial zadnych narzedzi poza resztkami oreza z brazu. Kolejne komnaty, kazda zdobiona rownie bogato jak poprzednia. Minal wielka biblioteke, w ktorej polki ze zwojami pietrzyly sie wyzej, niz moglo siegnac swiatlo jego lampy, a porecze i krete schody - kunsztownie wyrzezbione w litej skale - majaczyly w mroku, jak skryte w glebiach oceanu. Nie zatrzymywal sie ani na chwile, choc unosil nad glowe lampe w kazdej mijanej komnacie. Byly tu izby chorych, spichrze, koszary i pokoje mieszkalne. Zdawal sobie sprawe, ze nawet w najmniejszym stopniu nie rozumie dusz tych, dla ktorych wszystko to bylo oczywiste i codzienne. Zastanawial sie, co znacza cztery tysiace lat absolutnej ciemnosci. Przeszedl przez ogromna galerie, gdzie pokrywajace sciany rzezby przedstawialy epickie sceny walki i namietnosci: nadzy blagalnicy padajacy na twarz przed krolem Nieludzi, wojownicy toczacy boj z tlumami ludzi albo Srancow. Choc slad Moenghusa czesto przecinal na wskros owe wspaniale dioramy, Kellhus nieraz nadkladal drogi, sluchajac jakiegos dobiegajacego znikad glosu. Wyniosle kolumny niknely w mroku, ozdobione rekami chwytajacymi jedna druga. Rece okrazaly kolumny, wijac sie w gore, zakonczone odchylonymi do tylu, otwartymi dlonmi, ktore rzucaly cienie palcow. Sufit pozostawal ukryty w ciemnosci. Panowala tu nieprzenikniona cisza, przygniatajaca, a zarazem ulotna, jakby stukot jednego kamienia mogl sie przerodzic w huk gromu. Przy kazdym kroku podtrzymywaly go dlonie zwrocone wnetrzem ku gorze. Ze wszystkich stron spogladaly slepe oczy. W Nieludziach, ktorzy zbudowali ten gmach, cialo budzilo cos wiecej niz fascynacje. Stalo sie ich obsesja. W kazdym mozliwym miejscu uksztaltowali skale na wlasne podobienstwo, wykuli jej przygniatajacy ciezar w przedluzenie samych siebie. Kellhus uwiadomil sobie, ze Dwor byl ich swiatynia. W przeciwienstwie do ludzi nie wydzielali skapo swej czci. Nie znali rozroznienia miedzy modlitwa a mowa, bozkiem a posagiem... Swiadczylo to o ich przerazeniu. Anasurimbor Kellhus podazal w mrok sladem ojca, z kazdym krokiem dokonujac kolapsu mozliwosci. Unosil wysoko lampe, oswietlajac nia dziela starozytnych nieludzkich rzemieslnikow. *** Gdzie mnie prowadzisz?Nigdzie. Nigdzie, gdzie byloby dobrze. Wiodl ja przez oboz, nie odzywajac sie ani slowem. Oddalali sie od Shimehu, zmierzajac ku zielonym wzgorzom na zachodzie. Ona rowniez nic nie mowila. Przygladala sie, jak jej biale jedwabne pantofelki staja sie zielone od trawy. Zrobila sobie nawet z tego zabawe, celowo kopiac splatane zdzbla i lodygi. W pewnej chwili skrecila w prawo, by pochodzic po nietknietej stopa ziemi. Przez krotki moment mogloby sie wydawac, ze znowu stali sie dawnymi Achamianem i Esmenet, ze ludzie ich potepiaja i wysmiewaja. Czarnoksieznik i jego melancholijna kurwa. Odwazyla sie nawet uscisnac jego zimna dlon. Co to w koncu szkodzilo? Prosze... idzmy przed siebie. Ucieknijmy stad! Dopiero gdy mineli ostatni szereg namiotow, zobaczyla jego spogladajace nieruchomo oczy przesloniete mgielka niezglebionych mysli, zuchwe poruszajaca sie bezustannie pod spleciona w warkoczyki broda. Ruszyli w gore, ku tym samym ruinom mauzoleum, w ktorych wczoraj znalazla Kellhusa. W swietle dnia wygladaly inaczej. Mury... -Nie przyszlas na pogrzeb Zina - zauwazyl. Znowu uscisnela jego dlon. -Nie moglabym tego zniesc. Glos jej sie zalamal. Te slowa wydawaly sie okrutne bez wzgledu na wszystko, co sama wycierpiala w noc smierci marszalka Attrempus. Jego jedynego przyjaciela. -Czy ogien palil sie jasno? - zadala zwyczajowe pytanie. Wspial sie jeszcze kilka krokow. Jego sandaly deptaly zolte kwiaty ambrozji. Kilka pszczol zataczalo gniewne kregi. Ich brzeczenie wtapialo sie w dobiegajace z dali odglosy bitwy. Dziwne, ale ponad zgielk wybijaly sie wrzaski jednego czlowieka, ochryple, a zarazem metaliczne. -Palil sie jasno. Ceglane ruiny wznosily sie tuz przed nimi, ich fundamenty otaczal gaszcz chwastow i sumaku. Ze srodka wyrastaly mlode, proste topole muskajace galeziami szczyty pozbawionych zwienczenia murow. Uwage Esmenet przyciagaly szczegoly, ktore umknely jej uwagi po zmierzchu, gdy rozmawiala z Kellhusem. Gniazdo os kolyszace sie na wietrze. Wprawione we wschodnia sciane owale, ktore mogly ongis byc twarzami. Co ja wyrabiam? Na chwile zawladnal nia niedorzeczny lek o wlasne zycie. Wielu mezczyzn zamordowaloby ja za zbrodnie, ktore popelnila... A Achamian? Czy zal mogl w nim obudzic takiego mezczyzne? Nagle rozgniewala sie na niego. Dlaczego oddal ja tak latwo? Powinien byl o nia walczyc! -Po co tu przyszlismy, Akka? Nic nie wiedzac o jej szalonych obawach, zatoczyl reka szeroki krag, jakby chcial sie pochwalic zdobytymi z wysilkiem ziemiami. -Chcialem, zebys to zobaczyla. Spojrzala na oboz, w ktorym otoczone ciasno namiotami alejki tworzyly promienisty wzor, na ogolocone gaje i pola. W oddali, spowity klebami dymu, nieruchomy i zlowieszczy, wznosil sie Shimeh. Krete Mury Tatokara odchodzily od morza, biale jak zeby, otaczajac gesta platanine ulic i budynkow wokol wzgorz Juterum. Na ziemi i na murach widac bylo blysk oreza. Dwie machiny obleznicze oddane pod komende Proyasowi dotarly do murow, otoczone liniami i czworobokami ludzi. Polnocna wieza plonela jak figurka wotywna. Tam, gdzie ongis byla brama Massus, wyrosl potezny slup dymu, pochylal sie nisko nad miastem, podswietlony okrutnym plomieniem czarow. Po obu stronach bramy kilka wielkich oczu peklo, a wieze wygladaly na opuszczone. Dalej na poludnie, po drugiej stronie zburzonego akweduktu, dwie machiny obleznicze oddane pod komende Chinjosie rowniez do toczyly sie juz do murow. U ich podstaw klebil sie ciemny tlum Ainonczykow, ktorzy ustawiali sie w kolejce, by wspiac sie na gore po szczeblach umieszczonych z tylu. Niedaleko od nich wznosila sie Pierwsza Swiatynia, wyraznie widoczna za chmurami niesionego wiatrem dymu. Esmenet uniosla piesc do czola. Moze byla to jakas sztuczka skali albo perspektywy, ale wszystko dzialo sie straszliwie powoli, jak w wodzie - albo w srodowisku bardziej lepkim niz ludzkie zrozumienie. -Zdobylismy mury - stwierdzila szeptem, ktory przerodzil sie w krzyk. - Miasto nalezy do nas! Odwrocila sie do Achamiana. Przygladal sie temu wszystkiemu z taka sama groza i zachwytem - bojaznia - ktore nia zawladnely. -Akka... czy nie widzisz? Shimeh pada! Shimeh! W tych slowach bylo tak wiele, znacznie wiecej niz triumf czy lzy, ktore przeslonily jej oczy. Milosc. Gwalt i objawienie. Choroby, glod i masakry. Wszystko, co przezyli. Co musieli zniesc. Achamian potrzasnal glowa. -Wszystko to klamstwo. Pod nisko wiszacymi chmurami poniosl sie dzwiek rogow. -Slucham? Spojrzal na nia. Jego pozbawione wyrazu oczy wygladaly strasznie. Poznawala ten wyraz. Taki sam mialy jej oczy, gdy wrocil do Caraskandu. -Dzis w nocy przyszedl do mnie Scylvend. *** Bebny fanimow warczaly rytmicznie. Chmury nie przestawaly gestniec, ulegajac zlosliwej woli cishaurimow.Popedzane krzykami kapitanow falangi javrehow wbiegly na zbocze, przelazly przez ruiny bramy Massus, a potem zniknely w olbrzymich chmurach dymu przesuwajacych sie powoli nad miastem. Pierwsi zolnierze ze szkarlatnych kadr podazyli za nimi. Szli naprzod ostroznie, caly czas oslaniajac swoich czarnoksieznikow. Z dymu wylonily sie zarysy ocalalych murow. Gdy oddzialy przechodzily pod nimi, gejzery ognia buchnely w gore, siegajac ich szczytow. Kolejne kamienie posypaly sie na ziemie. Wydawalo sie, ze sam swiat powtarza przeklenstwa pod nosem. Pierwszym ze szkarlatnych uczonych, ktory postawil stope w Shimehu, byl Sarothenes. Za nim podazali Ptarramas Starszy i wiekowy Ti, ktory nieustannie besztal swych javrehow za lenistwo. Przed nimi majaczyl labirynt zaulkow i budynkow ciagnacy sie az do podstawy Juterum. Setki javrehow rozwinely sie w wachlarz, przeszukujac budynki w poszukiwaniu Amotejczykow. Z kryjowek dobiegaly krzyki. Pierwszy zginal Ptarramas Starszy. Gdy poganial naprzod swa kadre, w ramie trafila go chorae. Upadl na ulice, pekl jak obalony posag. Wykrzykujac tajemne zaklecia, Ti wyslal stada plonacych wrobli w ciemne okna sasiedniej kamienicy. Nastapila seria wybuchow, ulice zalaly krew i odpadki. Potem, z ruin zewnetrznego muru, Inrummi uderzyl oslepiajaca blyskawica w zwrocona na zachod sciane budynku. Zawalily sie spalone ceglane mury. Plonaca postac spadla z krawedzi podlogi odslonietego pokoju na rumowisko. Osloniety szerokimi tarczami swych javrehow Eleazaras zatrzymal sie na szczycie zburzonej bramy, spogladajac na ustawione przed nim kadry. Wychylil sie poza zelazne prety sterczace z muru u jego stop - resztki opuszczanej kraty. Choc nie widzial Ptarramasa, wiedzial, ze cos zlego juz sie wydarzylo. Mieli nadzieje, ze wywabia Wezoglowych na otwarta przestrzen, sklonia ich do walnej bitwy, Seokti byl jednak na to za sprytny. Shigecki diabel najwyrazniej mial zamiar ich wykrwawic, zalatwic jednego po drugim. Eleazaras widzial rozlegly labirynt budynkow, gaszcz scian oraz dachow siegajacy az do stokow Juterum i marmurowych bastionow Pierwszej Swiatyni na jego szczycie. Wyczuwal ukryte w piwnicach smiercionosne chorae... Wszedzie czaili sie niewidzialni wrogowie. Za duzo... zbyt wielu. -Ogien oczyszcza! - zawolal. - Zburzcie ja! Spalcie wszystko na popiol! *** Zabrzmialy z dawna oczekiwane rogi. Ich ochryply dzwiek przebil sie przez werbel poganskich bebnow. Przerastajacy o glowe swych tarczowych braci Yalgrota Mlot na Srancow wzniosl topor pod mroczne niebo i zawyl przerazliwie, skladajac krwawe przysiegi Gilgaolowi, poteznemu bogu wojny. Potem Thunyeri popedzili w slad za szkarlatnymi uczonymi, przechodzac przez dymiace ruiny bramy Massus. Pod ich butami zgrzytaly rozbite plytki.Dalej na polnoc Proyas i jego Conriyanie toczyli boj na szczycie murow. Jedna z ich dwoch wiez oblezniczych pochlonely plomienie, ale po tylnej scianie drugiej wspinaly sie setki ludzi, zmierzajac na gore poprzez deszcz strzal, by udzielic ksieciu wsparcia. Na poludnie od bramy Chinjosa i jego Ainonczycy przygladali sie ze zdumieniem, jak fanimscy obroncy uciekaja przed ich ociezalymi, zblizajacymi sie powoli wiezami. Wojowniczy Uranyanka i jego Moserothowie mieli pierwsi postawic stope na Murach Tatokara. Zakuci w czarne zbroje Thunyeri wchodzili do miasta, nie napotykajac oporu. Ksiaze Hulwarga i hrabia Goken uderzyli na poludnie, prowadzac Skagwich i rozczochranych Auglishow na zachowane w calosci ulice za ainonskim odcinkiem muru. Natomiast hrabia Ganbrota z Ingraulishami o tarczach ozdobionych zasuszonymi glowami pomaszerowal na polnoc. Wschod zostawili szkarlatnym gurwikkom i ich ciemnoskorym niewolnikom. Wkrotce Kianowie i Amotejczycy poszli w rozsypke. Dokadkolwiek spojrzeli, widzieli krocie zakutych w kolczugi wrogow szalejacych na ulicach niczym plowe wilki. *** Lampa zamigotala i po chwili ogien zgasl z sykiem.Kellhus nie zostal jednak zupelnie bez swiatla. Gdzies z prawej, skad dobiegal szum wody, dostrzegl slabiutki blysk. Zamiast skorzystac z Piesni, ktora moglaby zdradzic jego obecnosc, ruszyl w tamta strone przez mrok. Jego skore pokryla delikatna mgielka, wlosy i szata staly sie lepkie od wilgoci. Swiatlo bylo coraz wyrazniejsze - pomaranczowa luna odbijala sie w mokrej czarnej skale. Dwukrotnie schylal sie i dotykal palcami podloza, by sie upewnic, ze nadal podaza sladem ojca. Korytarz konczyl sie balkonem wychodzacym na ogromna jaskinie. W pierwszej chwili Kellhus widzial jedynie zaslone wody spadajacej z nieprzeniknionego mroku, tak potezna, ze mial wrazenie, iz to balkon unosi sie w gore. Potem zauwazyl na dole kilka punkcikow swiatla rozmieszczonych na platformie polozonej poza zasiegiem wodospadu. Ich blask odbijal sie w oleistej powierzchni sadzawki. Uswiadomil sobie, ze to piecyki. Palily sie slabo, bo powietrze przesycala wilgoc. Ojciec! Kellhus zszedl na dol po szerokich schodach wykutych w skale. Tutaj tez kazda powierzchnie zdobily sceny heroiczne, za ktorymi kryly sie pornograficzne plaskorzezby. Dostrzegal w mroku wielkie kopulaste sklepienia. Gaszcz wyrzezbionych na nich figur pokrywaly nagromadzone przez tysiaclecia osady. Poczatek wodospadu niknal w ciemnosci. Woda splywala w dol z glosnym hukiem, biala od piany. Po obu stronach wodospadu umieszczono rynny przypominajace polowy dlugich, kretych rogow uzywanych przez Thunyeri do porozumiewania sie podczas bitew. Byly ich dziesiatki, jednakze tylko trzy nadal siegaly w glab bialej strugi. Pozostale dawno juz popekaly. Ich brzegi byly zielone, ale tam, gdzie jeszcze splywala nimi woda, bylo widac blysk miedzi. Schody oddalaly sie od wodospadu, przechodzily przez tylna sciane olbrzymiej komory i dalej prowadzily w dol, rozszerzajac sie w monumentalny wachlarz. Na schodach walaly sie zbroje z brazu i orez, pozostalosci po bitwie, ktora przegrano tu w starozytnosci. Gdy Kellhus zblizyl sie do podstawy schodow, z rykiem poteznego wodospadu zmieszal sie szum pomniejszych strumieni splywajacych rynnami i rozpryskujacych sie na kamieniach. -Zbierali sie tu setkami - dobiegl z mroku glos, wyrazny pomimo bezustannego huku wody. - A w czasach przed zaraza maciczna nawet tysiacami... Ten ktos mowil po Kuniuryjsku. Kellhus zatrzymal sie na schodach i przeszukal wzrokiem ciemnosc. Nareszcie! Mial przed soba plac rozlegly jak Arena Siricusa w Momemn. Pokrywaly go malenkie wzgorki - tylko tyle zostalo z poleglych. Po powierzchni wielkiego basenu usytuowanego posrodku placu przebiegaly zmarszczki. Na brzegu staly piecyki, ich plomienie wraz z masywnymi korpusami z brazu oraz wysoka kolumna wodospadu odbijaly sie w toni jak w czarnym zwierciadle. Przy wylotach rynien ulokowano ogromne posagi z brazu: nagie, kleczace grubasy ze splywami w plecach i pustymi w srodku glowami. Postacie przykucnely w szerokim polokregu, spogladajac na sadzawke. Ich twarze lsnily w pomaranczowym swietle. Z oczu i ust trzech z nich splywala woda. Glowa jednego odlamala sie i lezala w wodzie na skraju basenu. Nad czarna tafle wystawalo oko. -Kapiel byla dla nich swieta - ciagnal glos. Kellhus zszedl z ostatnich stopni monumentalnych schodow i ruszyl powoli przed siebie. Przyzwyczail sie juz do tego, ze slyszy w ludzkich glosach ukryte tresci, ale ten byl gladki jak porcelana, niezglebiony. Mimo to znal go bardzo dobrze. Byl to jego glos. Okrazajac basen, zauwazyl postac za zaslona wody splywajacej z twarzy posagu. -Piecyki sa dla ciebie - wyjasnil Moenghus. - Ja zyje w ciemnosci juz od bardzo dawna. *** Jej spokoj przerazal Achamiana niemal rownie mocno jak dobiegajacy z oddali zgielk.Wiatr niosl ze soba odor czarow. -A wiec on wykorzystuje wszystkich - stwierdzila wreszcie Esmenet. - Kazde jego slowo sluzy manipulacji. - Wbila przed siebie nieruchome spojrzenie. - Czy nie chodzilo ci o to, ze wykorzystuje mnie? -Nie... nie przemyslalem jeszcze tego do konca, ale mysle, ze on pragnie... dzieci... Dzieci obdarzonych jego sila oraz intelektem i two... -Chcesz powiedziec, ze jestem dla niego klacza rozplodowa? -Wiem, jak obrzydliwie musza dla ciebie brzmiec... -Dlaczego tak uwazasz? Wykorzystywano mnie przez cale zycie. - Obrzucila go spojrzeniem gniewnym i zarazem pelnym wyrzutow sumienia. - Przez cale zycie, Akka. A teraz stalam sie instrumentem czegos wiekszego niz mezczyzni i ich niskie zadze... -Ale dlaczego w ogole byc instrumentem? -Mowisz, jakbysmy mieli wybor. Ty, uczony powiernik! Nie ma ucieczki. Wiesz o tym. Z kazdym naszym oddechem ktos nas wykorzystuje! -Skad wiec ta gorycz, Esmi? Czy naczynie proroka nie powinno sie ra... -To przez ciebie, Akka! Czemu nie pozwalasz mi odejsc? Wiesz, ze cie kocham, wiec uczepiles sie tego, grzebiesz we mnie brudnymi pazurami, wciaz szarpiesz i szarpiesz, ranisz mi serce i nie pozwalasz odejsc! -Poprosilem cie i poszlas ze mna. Zapadla dluga cisza. -Wszystko to, o czym mowil Cnaiur... - zaczela Esmenet cichym glosem, ledwie przebijajacym sie przez loskot odleglych czarow. - Dlaczego sadzisz, ze Kellhus mi tego nie powiedzial? Achamian ignorowal blyski, ktore dostrzegal katem oka. -Bo mowisz, ze go kochasz. *** Cymbaly wybijaly niestrudzony rytm. Piekielny atak Szkarlatnych Wiezyc nie ustawal.Tam, gdzie poganie stawiali opor, czarnoksieznicy zdmuchiwali go jak plomien swiecy. Jezdzcow, lucznikow rozmieszczonych na dachach - wszystkich niszczyl anagogiczny ogien. Poza obserwatorami - adeptami, ktorzy suneli na niebie za nimi - wiekszosc z siedemdziesieciu czterech ocalalych pelnoprawnych czarnoksieznikow szla na piechote przez pozoge, oslaniajac Opokami siebie i swych tarczownikow, javrehow. Skapane w blasku kolejnych Piesni kadry podazaly w slad za migotliwymi cieniami. Czarnoksieznicy wchodzili na stosy rozbitych cegiel czy rampy z osmalonych gruzow i zaraz siali dalsze zniszczenie. Kamienie mknely pod niebo, ciagnac za soba smugi dymu. Gzymsy i kolumny walily sie na ziemie, pochloniete przez czarne kleby pylu. Wydawalo sie, ze caly swiat przybral odcienie jaskrawej krwi i otchlannej czerni. Nad bijacymi ku niebu plomieniami i zaslonami dymu Pierwsza Swiatynia i Ctesarat majaczyly coraz blizej. Wkrotce przeslonily caly horyzont. Szkarlatni uczeni raz po raz wzywali wrogow, siejac wokol zniszczenie, ale nikt nie odpowiadal. Fanimowie uciekali przed nimi jak oszalale od pozaru zwierzeta. *** Tylko niebo... Na calym swiecie tylko niebo moglo zapewnic im azyl, chwilowe schronienie przed smiertelnym ukluciem twardej ziemi. Spogladali gorejacymi jak piece oczami na mroczna krzywizne swiata. Slonce plonelo bialym, nienaturalnie jasnym blaskiem.W dole ciagnely sie burzowe chmury, znikajace w oddali jak snieg rozsypany na lodowej tafli. Widzieli blade linie brzegowe, rozlegle obszary barwy wyblaklej ochry i blekitu. Wyginali ciala leniwie, przeszywajac powietrze skrzydlami. Zioz. Setmahaga. Sohorat... Tylko tutaj, na granicach tego przekletego swiata. Nagle wezwal ich Glos przesycony tonem udreki i wyrzutu. Jednoczesnie uniesli masywne glowy ku glebiom barwy indygo i zawyli przerazliwie, a potem opadli ku ziemi, zaglebiajac sie w chmurach. Wiatr parzyl oczy, ktore nie mogly ronic lez. Spadli z brzucha chmur niczym kamienie. Ich cel ze wszystkich stron otaczaly zabudowania Shimehu. W miescie panowala ciemnosc gdzieniegdzie rozswietlona lunami pozarow. Wyczuwali smiertelnikow, ktorzy skakali jak malpy po pograzonych w mroku ulicach, gwalcac, mordujac i walczac... Gdybyz tylko mogli pozrec wszystkich! Glos, ostry jak igly, sprawial im wiecej bolu niz milion zebow otaczajacego ich swiata. Pomkneli ku miastu, unoszac sie na wschodnim wietrze, wyladowali na dachu Pierwszej Swiatyni. Glos byl zadowolony. Rozplaszczyli sie na dachowkach niczym chrzaszcze. Wyczuwali bezokich, ktorzy czekali w srodku. Uderzcie na nich! - wrzeszczal Glos. Rozszarpcie ich! Tylko miedzy nimi bedziecie bezpieczni przed chorae! Przebili dachowki, polamali belki, roztrzaskali wielkie kamienne nadproza i z gruzem opadli na podloge miedzy kilkunastu mezczyzn w szafranowych szatach. Na czolach tych ludzi lsnily niebieskie swiatla, a na zarzacych sie skorach skwierczaly potezne luki energii. Sohorat ryknal i w lesie kolumn posypaly sie tynki. Z jego paszczy buchnely muchy, a z dloni wylonily sie wsciekle psy, ktore zmiazdzyly zaslony blasku i pozarly kryjacych sie za nimi smiertelnikow. Zioz zlapal w dlon nici ognia, wyszarpujac dusze z miesa, ktore zamieszkiwaly. Setmahaga odrzucal pazurami na bok watle oslony i urywal glowy, radujac sie krwia, ktora zamieniala sie w dym na jego konczynach. Kwiczal jak tysiac wieprzow, tak wielki byl jego zachwyt. Demonie! Glos byl gromki jak uderzenie pioruna. Odwrocili sie od zbryzganego krwia marmuru i ujrzeli bezokiego starca, ktory zblizal sie do nich z glebi swiatyni. Cos blysnelo na jego czole niczym gwiazda. Spomiedzy kolumn po obu jego bokach wylonili sie kolejni slepcy. Uciekaj - wyszeptal Glos w jego duszy. Setmahaga padl trafiony w oko pustka przytwierdzona do konca kija, zginal w eksplozji palacej soli... Uciekaj! Potem Sohorat wrzasnal przerazliwie, gdy schwytaly go strugi swiatla. Zioz skoczyl miedzy chmury. Uwolnij mnie, czlowieczku! Zdejmij ze mnie te lancuchy! Ale szkarlatny uczony byl uparty. Zostalo jeszcze jedno zadanie... Jeszcze jedno oko, ktore mnie obraza... *** Zewszad otaczala go woda, splywala w dol w grzmiacych kaskadach, pojedynczych kroplach i cienkich strumykach. Kellhus zatrzymal sie przy jednym z piecykow i spojrzal na swego ojca, ktory siedzial pod wykrzywionym w zlowrogim grymasie obliczem z brazu.Moenghus odchylil sie do tylu, niknac w nieprzeniknionym cieniu. -Przybyles do swiata - odezwaly sie niewidoczne usta - i przekonales sie, ze ludzie sa jak dzieci. Na wodzie miedzy nimi tanczyly plamy blasku. -Lezy w ich naturze wierzyc w to, w co wierzyli ich ojcowie - dobiegal glos z ciemnosci. -Pozadac tego, czego oni pozadali... Sa jak wosk wlewany w formy. Warunki ksztaltuja ich dusze. Dlaczego inrithijskim rodzicom nie rodza sie fanimskie dzieci? Albo fanimskim inrithijskie? Dlatego ze te prawdy sie tworzy, ksztaltuje stosownie do wymogow sytuacji. Jesli niemowle odda sie na wychowanie fanimom, wyrosnie na fanima, a jesli inrithim, na inrithiego... Jesli zas rozwidlenie drog podzieli je na dwie rozne osoby, jedna z nich zamorduje druga. Nagle twarz pojawila sie znowu, znieksztalcona przez splywajaca wode i zupelnie biala, z czarnymi jamami oczodolow. Ten ruch wygladal na nieplanowany, jakby jego ojciec zmienil po prostu pozycje, zeby zlagodzic bol w plecach, bylo to jednak zludne wrazenie. Kellhus zdawal sobie sprawe, ze Moenghus wszystko zaplanowal z gory. Byl dunyainem... A to znaczylo, ze Kellhus stoi na uwarunkowanym gruncie. -Choc jest to oczywiste - kontynuowala niewyrazna postac - nie potrafia tego dostrzec. A poniewaz nie widza tego, co ich poprzedza, dochodza do wniosku, ze nie poprzedza ich nic. Zupelnie nic. Sa slepi na wykuwajace ich mloty sytuacji, slepi na swe uwarunkowanie. Uwazaja, ze z wlasnej woli wybrali to, czym ich napietnowano. Dlatego bezmyslnie trzymaja sie swych intuicji i przeklinaja tych, ktorzy osmielaja sie zadawac pytania. Czynia ignorancje swym fundamentem, biorac swe waskie uwarunkowanie za prawde absolutna. Uniosl skrawek tkaniny i przycisnal do pustych oczodolow. Kiedy ja odsunal, na jasnej powierzchni pojawily sie rozowe plamy. Twarz ponownie zniknela w nieprzeniknionym mroku. -Mimo to gdzies w glebi ich jazni nadal zyje strach. Albowiem inni tak samo niezachwianie wierza w inna prawde absolutna. Ludzie wszedzie wokol widza dowody na to, ze sami siebie oszukuja. Kazdy krzyczy: "Ja! To ja jestem wybrany!". Jak mogliby sie nie bac, kiedy tak bardzo przypominaja tupiace nogami dzieci? Dlatego otaczaja sie potakiwaczami i spogladaja na horyzont w poszukiwaniu potwierdzenia, jakiegos zeslanego z gory znaku, ktory ich upewni, ze sa rownie wazni dla swiata jak dla siebie. - Poruszyl reka, przyciskajac otwarta dlon do nagiej piersi. - I placa za takie znaki moneta naboznego oddania. *** -A co z toba, Akka? - zapytala Esmenet z naglym wyrzutem w glosie. - Czy nie oddales mu swej drogocennej gnozy rownie latwo, jak ja oddalam swoja macice?Czemu nie mogla po prostu znienawidzic tego zalamanego czarnoksieznika? Wtedy byloby jej znacznie latwiej. Achamian odchrzaknal. -Tak... tak, zrobilem to... -Powiedz mi, dlaczego, swiety instruktorze. Jak uczony powiernik mogl sie dopuscic takiego niewyobrazalnego czynu? -Dlatego ze Druga Apokalipsa... nadchodzi... -Waza sie losy swiata, a ty sie skarzysz, ze on ze wszystkiego czyni bron? Akka, powinienes sie rado... -Nie twierdze, ze nie jest zwiastunem! Kto wie, moze jest nawet prorokiem... -W takim razie co probujesz mi powiedziec? Czy sam to wiesz? Po jego policzkach splynely dwie lzy. - Ze ukradl mi ciebie! Ukradl! -Zwinal ci sakiewke, tak? To dziwne, bo czuje sie, jakbym byla sakiewka z gownem, nie ze zlotem. -To nie tak. -Nie? Moze i mnie kochasz, Akka, przyznaje, ale nigdy nie bylam dla ciebie wiecej niz... -W ogole nie myslisz! Widzisz tylko swa milosc do niego. Nie zastanawiasz sie nad tym, co on widzi, kiedy na ciebie patrzy. Umilkla na chwile, porazona groza. -On klamie! Scylvend klamie! Jestem Nansurka. Znam... -Powiedz mi, Esmi, co widzi? Zadrzala. Dlaczego? Ziemia pod jej kolanami wydawala sie twarda jak kamien. -Prawde - wyszeptala. - Widzi prawde! Objal ja niespodziewanie, pomogl jej sie podniesc. Zaszlochala w jego ramionach. -On nie widzi, Esmi - wyszeptal jej do ucha. - On tylko obserwuje... Nie dokonczyl, ale slowa, ktorych nie wypowiedzial, zabrzmialy z ogluszajaca sila. ... bo nie zna milosci. Spojrzala na Achamiana. Usmiechal sie cieplo... i gorzko. Usta mial wilgotne. *** Eleazaras slyszal wlasny chichot, ale nie poznawal swego glosu. Co wlasciwie czul?Radosc, mroczna i triumfalna, jakby wreszcie ujrzal kres znienawidzonego brata. Wyrzuty sumienia i strach, a nawet przerazenie! To bylo tak, jakby caly czas spadal i nie mogl spasc. Poczucie wszechmocy jak trunek wypelnialo jego zyly ogniem, jak opium ogrzewalo dusze. Smocze glowy wznosily sie nad kadrami niczym widma zdekapitowanych wezy, plujac wokol strumieniami ognia. Tuz na prawo od niego ktos - Nem-Panipal? - wyspiewal czarne, sklebione chmury. Uderzyla z nich blyskawica. Kamienie posypaly sie na wszystkie strony. Zlamana ukosnie wieza zwalila sie na ziemie i znieruchomiala jak kadlub przewroconego statku. Wielki mistrz zachichotal, gdy ogarnela go chmura pylu. Shimeh plonal! Plonal! Dotarl do niego Sarothenes. Jego tarczownikow nigdzie nie bylo widac. Dlaczego ten glupiec ryzykowal... -Naciskasz za mocno! - zawolal chudy jak szczapa czarnoksieznik. Jego poorana bliznami twarz pokryly czarne linie, pozostalosc po plamach sadzy, ktore probowal wytrzec. - Marnujesz nasze sily na kobiety, dzieci i martwe kamienie! -Zabijcie ich! - warknal Eleazaras. - Nic mnie to nie obchodzi! -Ale musimy oszczedzac sily na cishaurimow! Nagle pomyslal o niewolnicach, ktore polykaly jego czlonek, o dloniach zacisnietych na jedwabnej poscieli i cudownej agonii spelnienia. Uswiadomil sobie, ze bitwa daje rozkosz. Nieraz juz widzial, jak Ludzie Kla wracali uwalani krwia i usmiechali sie szeroko, a ich oczy mialy ten przerazajacy wyraz... Wyciagnal reke w strone cuchnacego siarka piekla. -Spojrz! - warknal ze wzgarda. - Spojrz, czego dokonalismy! Brudny od sadzy Sarothenes milczal przerazony. W jego spoconym policzku odbijala sie luna pozarow. Eleazaras odwrocil sie do niego plecami, pragnac radowac sie efektami swej niewiarygodnie trudnej pracy. Shimeh plonal... Shimeh! -Oto nasza moc - wychrypial. - Nasza chwala! *** Stojacy na murze przy bramie Mirraz Proyas wytrzeszczyl oczy z niedowierzania.Potezna lawica chmur - ciemnych i nienaturalnie gesto sklebionych - okrazala miasto powolnym, ociezalym ruchem. Osrodkiem tego kregu byly Swiete Wzgorza. Zawirowalo mu w glowie na ten widok. Omal nie stracil rownowagi. Pierwsza Swiatynia byla niewiarygodnie blisko. Widzial nawet, jak zakuci w zbroje fanimowie wylaniaja sie z mroku za zewnetrznym pierscieniem kolumn, schodza po schodach i znikaja w cieniu Muru Heterynskiego. Zatrwozyla go jednak potezna zaslona dymu i ognia zblizajaca sie do wzgorz od strony bramy Massus. Biale jak kreda wstegi. Mgielka pylu barwy ochry. Sklebione kurtyny szarosci. Fontanny czegos przypominajacego plynny bazalt, ciezki i czarny. A za nimi zlowieszcze ognie, blyskawice i unoszace sie w powietrzu zlote wodospady. Koszmar pochlonal cale dzielnice miasta, obracajac je w dymiace rumowisko. -Widziales kiedys cos takiego!? - zawolal Ingiaban, smiejac sie jak szaleniec. Proyas odwrocil sie, zeby go skarcic, i nagle dojrzal odziana w karmazynowy plaszcz postac posuwajaca sie przez sterty trupow tuz za nimi. Czarnoksieznik posliznal sie we krwi i zachwial. Ciemnosiwy warkocz opadal mu na lewe ramie. -Co wy wyprawiacie?! - zawolal Proyas. Szkarlatny uczony zignorowal go, zajal pozycje, zwrocony na zachod, i rozpostarl szeroko ramiona. -Zniszczycie miasto! - krzyknal ksiaze. Staruszek odwrocil sie tak blyskawicznie, ze zdobne szaty zostaly na uderzenie serca z tylu. Jego glos przesycala furia. -Conriyanski niewdzieczniku! Cishaurimowie panuja nad niebem. Wykorzystuja ciemnosc, zeby ukryc swe chorae! Jesli przegramy te walke, wszystko bedzie stracone, rozumiesz? Swiety Shimeh... niech sczeznie! Proyas zaniemowil. Cofnal sie o krok. Szkarlatny uczony zaklal i wrocil do swoich zadan. Ksiaze spojrzal w dol, ku najblizszej wiezy. Na jej szczycie tloczyly sie malenkie postacie. Byl wsrod nich kolejny bialobrody czarnoksieznik, wparty o blanki wyciagal ramiona na zachod. Gdy spiewal, jego oczy gorzaly jaskrawym blaskiem. Niebo przeslanialy czarne chmury, choc lezacy dalej Meneanor nadal swiecil bialo i niebiesko, skapany w odleglych promieniach slonca. Czarnoksieznik stojacy obok Proyasa rowniez zaczal spiewac. Jego szerokie rekawy wydely sie pod wplywem naglego podmuchu. Nie... nie w ten sposob - wyszeptal jakis glos. *** Zaslony splywajacej z gory wody tworzyly rozmazane cienie oddzielone od siebie lsniacymi liniami. Kellhus przestal juz probowac przeniknac je wzrokiem.-Wladza zawsze jest wladza nad czyms - mowil Anasurimbor Moenghus. - Jaka jest roznica miedzy fanimem a inrithim, jesli niemowle moze sie stac jednym albo drugim? Albo miedzy Nansurczykiem a Scylvendem? Co jest w ludziach tak plastycznego, ze kazdy, rozszczepiony przez okolicznosci, moze stac sie wlasnym morderca? Szybko przyswoiles sobie te lekcje. Rozejrzales sie po dziczy i ujrzales tysiace ludzi, ktorzy trudzili sie na polach, unosili rozlozone nogi, recytowali Pismo, wykuwali stal... Tysiace ludzi, a kazdy z nich byl malym kregiem powtarzanych czynnosci, kolkiem w wielkiej machinie panstw... Zrozumiales, ze gdy ludzie przestaja sie klaniac, cesarz traci wladze, a kiedy bicze wrzuca sie do rzeki, niewolnik porzuca sluzbe. Zeby niemowle moglo wyrosnac na cesarza, niewolnika, kupca, kurwe czy generala, otaczajacy go ludzie musza sie zachowywac stosownie do tego. A ich zachowaniem kieruje to, w co wierza. Widziales, ze ludzie na calym swiecie tworza wielotysieczne hierarchie, a poczynania kazdego z nich idealnie dopasowuja sie do oczekiwan pozostalych. Przekonales sie, ze tozsamosc ludzi okreslaja przekonania innych, przyjete przez nich zalozenia. To wlasnie czyni ich cesarzami albo niewolnikami. Nie ich bogowie. Nie ich krew. Zyciem panstw kieruja poczynania ludzi - ciagnal Moenghus. Jego glos przebijal sie przez wszechobecny szum wody. - A poczynaniami ludzi ich wierzenia. Wierzenia zas wywodza sie z uwarunkowania. Poniewaz ludzie sa slepi na swe uwarunkowanie, nie watpia w to, co mowi im intuicja... Kellhus skinal glowa na znak nieufnej zgody. -Wierza bez zastrzezen - potwierdzil. *** Niespodziewanie dla samego siebie zlapal ja za reke i pociagnal ku ruinom mauzoleum.Usmiechala sie, choc po jej oszalamiajaco pieknej twarzy splywaly lzy. Za jej lewym ramieniem Pierwsza Swiatynia - malenka, odlegla plamka - wznosila sie nad kleby dymu i plonace ulice. W poludniowowschodnim narozniku mauzoleum mury zawalily sie az do ziemi. Przeszedl nad nimi, przydeptujac chwasty. Pociagnal ja za soba w cetkowany mrok, gdzie zakorzenily sie mlode drzewka. Owady brzeczaly w powietrzu, grzejac sie w promieniach zachodzacego slonca. Pocalowali sie znowu i objeli mocniej. Potem osuneli sie na ziemie, zimna, twarda i pokryta zywym zielskiem. Nie - wyszeptal w nim jakis glos. Nie w ten sposob! Wiedzial... oboje wiedzieli, co robia. Popelniaja jedna zbrodnie, by zatrzec druga. Nie potrafil sie jednak powstrzymac. Mimo ze bedzie go potem nienawidzila. Mimo ze tego wlasnie pragnela. Czegos niewybaczalnego. Plakala, szeptala cos, ale nie slyszal jej slow. Wszystko zagluszyl ryk zadzy, tesknoty i oskarzen. Co ja robie? -Nie slysze cie - wyszeptal, szarpiac sznurowki jej sukni. Skad sie wziela ta gwaltownosc? Czego tak bardzo sie bal? Slodki Sejenusie! Jak to mozliwe, zeby serce walilo az tak gwaltownie? Prosze. Prosze. Lezala pod nim, kolysala glowa w przod i w tyl, gryzac kciuk. -Juz jestesmy trupami - wydyszala. - On mnie kocha... Zabije... Achamian wszedl w nia. *** Amotejczycy i ich kianenscy nadzorcy uciekli z murow na coraz ciemniejsze ulice.Nadeszli ludzie zakuci w zelazo, ze swymi niszczycielskimi czarami i przerazliwie glosnymi rogami. Przekleci balwochwalcy. Czy nikt nie potrafi sie im oprzec? Gdzie sie podzial padyradza? Jego Straznicy Studni? Jego grandowie na wspanialych rumakach? I nosiwody? Gdzie nosiwody?! Zachodnie dzielnice Shimehu spowily blade kleby dymu. Popiol sypal sie z nieba niczym snieg. Conriyanie w srebrnych maskach polowali na grupki spanikowanych mieszkancow. Starcia byly krotkie i tragiczne. Niektorzy ze zbiegow wpadali w pedzie na uciekajacych w przeciwnym kierunku rodakow. Zdyszani nieszczesnicy wymieniali pelne przerazenia slowa, opisujac karmazynowych qurraji niszczacych wszystko albo zakutych w czarne zbroje ludzi z polnocy, ktorzy wymachiwali odcietymi glowami, pohukujac jak zwierzeta. Wydawalo sie, ze balwochwalcy sa wszedzie. Wielu jednak zdolalo dotrzec na rozlegly rynek Esharsa, gdzie czekal na nich trojkatny proporzec prawdziwego granda, ksiecia Hukala z Mongilei. Ksieciu towarzyszylo czterystu jezdzcow z okrutnych rownin Wielkiej Soli. Amotejscy zolnierze z poboru, ustawieni w szeregi na brukowanym placu, sluchali mowy ksiecia o niezlomnej odwadze. Wkrotce na rynku zebralo sie dwa tysiace wiernych. Stali teraz wyprostowani, a ich serca wypelnila nadzieja. Byl juz na to najwyzszy czas. Walki ogarnely sasiednie ulice. Fanimscy obroncy pospiesznie wznosili barykady przeciwko spieszonym conriyanskim rycerzom. Liczba balwochwalcow rosla z kazda chwila. Ci, ktorzy dotarli na rynek, czekali cierpliwie i ruszyli do boju dopiero, gdy zebralo sie ich kilkuset. Atakujacymi dowodzili anpleianscy baronowie i rycerze pragnacy pomscic smierc Shressy Gaidekkiego, ukochanego hrabiego - palatyna, poniesli jednak kleske. Zmusily ich do odwrotu szarze Hukala i jego Mongilean. Dopiero gdy przybyli ksiaze Nersei Proyas z palatynami Ingiabanem i Ganyattim, udalo im sie zorganizowac szturm. Amotejczycy latwo poszli w rozsypke, uciekajac na polozone na wschodzie ulice, z ktorych wiekszosc opanowali juz atakujacy z flank Conriyanie. Jednakze mongileanscy jezdzcy okazali sie znacznie bardziej uparci. Nawet po stracie koni walczyli nieustepliwie. Ganyatti, palatyn Ankiriothu, wdal sie w boj z samym poteznym ksieciem Hukalem. Poganski dostojnik wytracil mu tarcze i zlamal obojczyk ciosem, od ktorego pekl sejmitar. Palatyn zwalil sie na plecy i stratowaly go konie. Smierc spadla z nieba jak huragan. Prowadzeni przez rozwscieczonego Proyasa Conriyanie rozgromili szeregi poganskiej konnicy i odbili zmasakrowane zwloki palatyna. Mongileanie rozproszyli sie na pobliskich ulicach. Pograzeni w zalobie Ankiriothowie popedzili za nimi, wykrzykujac straszliwe przysiegi. Ksiaze odciagnal Ingiabana do tylu. -O co chodzi? - zapytal krzepki palatyn. Jego glos niosl sie dzwiecznym echem pod wojenna maska. -Gdzie sa fanimowie? - zapytal Proyas. -Jak to gdzie? -Tylko udaja, ze bronia swojego miasta. *** Kellhus widzial trzy palce ojca spoczywajace na nagim udzie. Reszte sylwetki skrywala ciemnosc. Paznokiec kciuka blyszczal.-Jako dunyain nie miales wyboru - kontynuowal bezcielesny glos. - Zeby pokierowac swym losem, musiales zapanowac nad okolicznosciami. A zeby zapanowac nad okolicznosciami, musiales nagiac poczynania zrodzonych w swiecie do swej woli. Uczynic z narodow przedluzenie swych konczyn. Dlatego poddales ich wierzenia dokladnej analizie. Uswiadomiles sobie, ze prawdy, ktore sprzeciwiaja sie interesom poteznych, zwie sie klamstwami, a tylko te, ktore im odpowiadaja, sa uznawane za prawdy. Zrozumiales tez, ze musi tak byc, poniewaz nie prawdziwosc przekonan, lecz ich uzytecznosc zapewnia panstwom trwanie. Po co twierdzic, ze w zylach cesarza plynie boska krew? Po co mowic niewolnikom, ze cierpienie to laska? Wazna jest funkcja zapatrywan, to, jakie uczynki sa pochwalane, a jakie zakazane. Gdyby ludzie uwierzyli, ze krew wszystkich jest warta tyle samo, obaliliby wladze szlachetnie urodzonych. Gdyby doszli do wniosku, ze wszelki pieniadz to ucisk, zguba czekalaby kaste kupcow. Panstwa toleruja tylko te opinie, ktore konserwuja potezny system powiazanych ze soba czynnosci umozliwiajacy ich funkcjonowanie. Uswiadomiles sobie, ze dla zrodzonych w swiecie prawda nie ma wiekszego znaczenia. W przeciwnym razie czemu by ulegali urojeniom? Pierwsza decyzja, jaka podjales, byla elementarna. Podales sie za czlowieka z kasty szlacheckiej, ksiecia, wiedzac, ze jesli niektorych przekonasz o prawdziwosci swych pretensji, bedziesz mogl zadac, by wszyscy zachowywali sie stosownie do tego. Nikt nie mogl ci rozkazywac, poniewaz wszyscy sadzili, ze nie maja prawa wydawac ci rozkazow. Jak jednak mogles ich przekonac, ze ty masz takie prawo? Jedno klamstwo uczynilo cie rownym im. Jakie nastepne moglo sprawic, ze zostaniesz ich panem? *** Ich ciala pamietaly dawny zar. Kiedy zamknal oczy, byla pod nim, wokol niego, przyjmowala kazde jego leniwe pchniecie, dyszala i krzyczala, dyszala i krzyczala. Czul, ze zaciska sie jak piesc w jej srodku, reagujac na cieplo, wilgotny uscisk.Przyciagnela jego twarz do swych ust. Lkala, calujac go. -Nie zyles! -Wrocilem do ciebie... -Akka... -Do ciebie. Esmi. Esmenet. Dyszaca i krzyczaca... Coz za dziwne imie dla nierzadnicy. *** Potezna podziemna katarakte otaczala wodna mgielka, ktora przemoczyla jego wlosy i szaty az do skory. Gdy sluchal ojca, po policzkach splywaly mu falszywe lzy.-Zdales sobie sprawe, ze wsrod przekonan, podobnie jak wsrod ludzi, istnieje hierarchia, niektore sa wazniejsze od innych, a wierzenia religijne sa najwazniejsze ze wszystkich. Coz mogloby zademonstrowac to lepiej niz swieta wojna? Niech wielu ludzi dziala na rzecz wspolnego celu, przezwyciezajac liczne wrodzone slabosci: strach, lenistwo, wspolczucie... Przeczytales wiec ich swiete ksiegi, przyjrzales sie wladzy nad ludzmi sprawowanej przez slowa. Zrozumiales, ze podstawowa funkcja inrithizmu jest wzmacnianie wiary w to, czego nie mozna zobaczyc, by w ten sposob zapewnic powtarzalnosc rozlicznych czynnosci, ktore nadaja postac panstwom. Watpic w porzadek, podwazac istniejacy stan rzeczy, znaczy sprzeciwiac sie Bogu, ktory jest jego stworca. Bog staje sie dla ludzi usprawiedliwieniem ich pozycji, a arbitralne stosunki wladzy, ktore sa prawda o relacji cesarza i niewolnika, starannie sie ukrywa. Pytania groza niebezpieczna herezja, lecz sa daremne, albowiem w tym swiecie nie sposob znalezc na nie odpowiedzi. Sluga wygraza piescia niebu, nie swemu panu. Glos jego ojca - tak podobny do jego glosu - przybral na sile, wypelniajac martwa przestrzen Nieludzi. -W tym wlasnie dostrzegles Najkrotsza Droge... uswiadomiles sobie, ze mozesz wykorzystac dla swoich celow sztuczke, ktora kieruje spojrzenia ucisnionych ku niebu, odwracajac je od dloni trzymajacej bicz. Zeby zapanowac nad sytuacja, musiales panowac nad poczynaniami. Zeby zapanowac nad poczynaniami, musiales panowac nad wiara. A zeby zapanowac nad wiara, wystarczylo, bys przemowil glosem niebios. Byles dunyainem, jednym z Uwarunkowanych, a zrodzeni w swiecie byli jak dzieci. *** Pierwsi ujrzeli to inrithijscy sygnalisci, tydonscy domownicy Gothyelka, ktorzy zajeli pozycje na szczycie ruin swiatyni Azoreah. Najpierw rozblyslo swiatlo, a potem rozlegl sie gluchy loskot.Lordowie swietej wojny oczyscili okoliczne rowniny, wyslali nawet grupy zwiadowcow miedzy korzenie Betmulli, ale nigdzie nie znalezli sladow Fanayala i jego poganskiej armii. Jesli fanimowie nie zdecydowali sie oddac Shimehu, w co inrithijskim dowodcom trudno bylo uwierzyc, moglo to oznaczac tylko jedno. Zwiadowcy rozmieszczeni w najwyzszych punktach rownin Shairizoru byli gotowi do akcji, podobnie jak hrabia Gothyelk, ktory zachowal w odwodzie kilka tysiecy ocalalych Tydonnow, mimo ze od wielu lat goraco marzyl o szturmie na mury Shimehu. Spodziewali sie, ze Kianowie stana do walki na otwartej przestrzeni, gdzie ich szybkosc i zdolnosc manewru beda najbardziej uzyteczne. Zaskakujacy byl jednak sposob, w jaki to zrobili. Do hrabiego, ktory czekal ze swoimi ludzmi tuz na wschod od obozu, dotarly meldunki o aktywnosci pogan w poludniowo-wschodniej dzielnicy swietego miasta, nieopodal bramy Tantanah. Wyslal goncow do Ainonczykow Chinjosy, ktorych flanki byly polozone najblizej, a potem rozkazal swym ludziom ruszyc naprzod. Gdyby zastep fanimow wylonil sie z jednej ze wschodnich bram, mial zgodnie ze swietymi instrukcjami Wojownika-Proroka zajac pozycje nad Jeshimalem, by bronic dwoch mostow i zdradliwego brodu. Odziani w kolczugi tydonscy rycerze ruszyli przodem pod sztandarami z czarnym Kolem Meki na zlotym tle, jadac na zdobycznych rumakach. Po ich lewej stronie plonal swiety Shimeh. Ludzie smiali sie, pokazujac sobie ainonskie proporce powiewajace na licznych wiezach Murow Tatokara. Nie popedzali koni. Stary, niepoprawny hrabia nie widzial powodow do pospiechu. Poganie z pewnoscia beda potrzebowali wielu godzin, zeby wyjsc przez bramy, nie wspominajac juz o ustawieniu sie w szyki. Ale bram nie otwarto. Saperzy trudzili sie tygodniami, podkopujac fundamenty wlasnych murow obronnych. Padyradza zapewnial ich z blyskiem w oczach, ze mury nic nie znacza, gdy na wojne ruszaja szkoly. Zasiegnieto rady matematykow z Nenciphonu, a takze wielkiego architekta Gotaurana ab Suraki. Potem do akcji przystapili cishaurimowie. Przez pewien czas sygnalisci z Azoreah mogli jedynie przypatrywac sie temu ze zdumieniem. Rozblyslo biale swiatlo otoczone aureola blekitu i indygo, a potem odlegla brama Tantanah runela wraz z sasiednimi odcinkami muru, znikajac w poteznych oblokach pylu. Wiatr rozpraszal je powoli i przez kilka uderzen serca widzieli tylko olbrzymie cienie. Potem zobaczyli mastodonty. Dziesiatki olbrzymich bestii ustawily na gruzach szerokie drewniane rampy. Gdy sygnalisci uniesli rogi i zagrali alarm, pierwsi kianenscy jezdzcy pedzili juz przez rowniny Shairizoru. Werbel poganskich bebnow zahuczal ze zdwojona sila. *** -Musiales jedynie przekonac ludzi, ze dystans dzielacy ich intelekt od twojego jest w rzeczywistosci dystansem miedzy swiatem a Zewnetrzem. Gdy juz osiagnales ten cel, uznali twoja absolutna wladze, oddali ci czesc. Trzeba przyznac, ze sciezka byla waska, ale za to bardzo wyrazna. Rozpalales w nich bojazn i sklaniales do domyslow, wyjawiajac im sekrety, jakich nie mogl wiedziec zaden czlowiek. Apelowales do iskierki Logosu, jaka maja w sobie.Tworzyles mape logiki ich zobowiazan, wskazywales im implikacje wierzen, ktore wyznawali. Demonstrowales im przekonania oparte na prawdzie, nie uzytecznosci. Odslaniales ich obawy i slabosci, pokazywales im, kim sa naprawde, czerpiac jednoczesnie korzysci z tych samych slabosci. Dales im pewnosc, choc swiat stanowi jedna wielka tajemnice. Dales im pochlebstwa, mimo ze swiat jest calkowicie obojetny. Dales im cel, chociaz na swiecie panuje pelna anarchia. Nauczyles ich ignorancji. I caly czas zapewniales, ze jestes tylko czlowiekiem, takim samym jak oni. Udawales nawet gniew, gdy ktorys osmielil sie dac wyraz podejrzeniom. Nic nikomu nie narzucales i nigdy nie posuwales sie za daleko. Warunkowales. Jednemu dales kolo, drugiemu os, trzeciemu uprzaz albo skrzynie, wiedzac, ze kiedys wreszcie sami zloza wszystko w calosc. Ze objawienie bedzie nalezalo do nich. Zwiazales ich ze soba sugestiami, wiedzac, ze z czasem sami wyciagna wnioski. W slabym swietle pojawila sie bezwlosa glowa. Twarz za zaslona wody wygladala jak trupia czaszka. - Ze obwolaja cie swym prorokiem. Ale nawet to nie wystarczylo - kontynuowal Moenghus. - Ci, ktorzy nie mieli wladzy, nic nie tracili, uznajac cie za posrednika miedzy nimi a ich bogami. I tak juz byli podporzadkowani innym. Sluzba jest najbardziej instynktownym ze wszystkich nawykow. Ale ci, ktorzy mieli wladze... Wladac w imieniu nieobecnego krola znaczy rzadzic samodzielnie. Wczesniej czy pozniej kasta szlachecka musiala wystapic przeciwko tobie. Kryzys byl nieunikniony... Moenghus wstal, blady i niewyrazny jak oblok pary. Przeszedl pod posagami i sciekajaca z nich woda go obmyla. Stanal mokry przed synem. Nie mial na sobie nic poza doszczetnie przemoczona przepaska biodrowa. Pod plotnem rysowaly sie ciemne wlosy lonowe. Zroszona kropelkami skora parowala. -W tym punkcie zawiodl mnie trans prawdopodobienstwa - oznajmil. -To znaczy, ze nie przewidziales wizji? - zapytal Kellhus. -Jakich wizji? - odparl jego bezoki ojciec z calkowicie nieprzenikniona twarza. *** Nie mogl wiecej krzyczec. Minelo kilka chwil, ale w koncu zlowrogi spiew odzianych w czerwone szaty czarnoksieznikow ucichl. Blysk ich czarow oslabl, a potem zgasl calkowicie.Przez buzowanie ognia przebijal sie loskot bebnow. Eleazaras juz sie nie smial. Stal za pierwszym szeregiem kadr, w samym sercu rozleglego fragmentu piekla, ktore jego szkola stworzyla w srodku miasta. Z resztek fundamentow buchaly opary, plomienie wzbijaly sie w gore niczym ryczace wieze, pozostalosci murow wznosily sie z ceglanych rumowisk na ksztalt pletw rekinow. Nisko nad rumowiskiem klebil sie dym. Pole zniszczenia ciagnelo sie az do poobtlukiwanych resztek poteznych ongis Murow Tatokara. Nad zaslona plomieni gorowaly stoki Juterum. Szczyt wzgorza otaczaly szance Murow Heterynskich. Tak blisko! Wystarczylo wyciagnac szyje, by zobaczyc nad murami kopule i gzymsy Ctesarat. Tam ich znajda... skrytobojcow. Cishaurimowie wyslali im zaproszenie, a oni przybyli. Po niezliczonych cierpieniach - i upokorzeniach! - stawili sie na wezwanie. Dotrzymali swojej czesci umowy. Nadszedl czas wyrownania rachunkow. Teraz! Teraz! W co oni z nami graja? Niewazne. Niewazne. Jesli bedzie musial, wysadzi w powietrze caly Shimeh. Odnajdzie ich chocby pod ziemia! Otarl twarz karmazynowym rekawem. Kiedy cofnal reke, tkanina byla ciemna od sadzy i potu. Nie zwazajac na protesty Shalmessy, kapitana javrehow, odsunal na boki wysokie tarcze i przeszedl na czubek monolitycznego kamiennego palca sterczacego z ruin. Uderzyly wen fale ciepla. -Walczcie! - zawyl do migotliwych obrazow widocznych daleko na niebie. Czarne chmury zataczaly powolne kregi. - Walczcie! Ktos go podszedl od tylu. Sarothenes. -W poblizu sa chorae, Eli! Bardzo wiele... Nie czujesz ich? Dobrze by bylo sie wykapac, pomyslal troche od rzeczy Eleazaras. Zmyc z siebie ten obled. -Oczywiscie - warknal. - Pod ruinami. Trupy sciskaja je w dloniach. *** Swiat skladal sie z czarnej pustki rozswietlonej bialym blaskiem. Kellhus uniosl dlon.-Moje dlonie... kiedy na nie patrze, widze zlote aureole. Analiza. Kalkulacja. -Nie wzialem ze soba oczu. - Moenghus mowil o zmijach, ktorych uzywali jego bracia, cishaurimowie. - Znam te korytarze na pamiec. Okazywal tyle emocji co kamienny posag. Mial twarz czlowieka pozbawionego duszy. -Bog - ciagnal Kellhus. - Czy on do ciebie nie przemawia? Analiza. Kalkulacja. -Nie. -To ciekawe... -A skad dobiega ow glos? - dopytywal sie Moenghus. - Z jakiej ciemnosci? -Nie wiem... nadchodza mysli. Wiem tylko, ze nie sa moje. Znowu nastala krociutka przerwa. Zanurza sie w trans prawdopodobienstwa, tak jak ja... -To samo mowia szalency - zauwazyl Moenghus. - Moze od ciezkich przejsc pomieszalo ci sie w glowie. -Niewykluczone... Analiza. Kalkulacja. -Nie lezy w twoim interesie mnie oszukiwac. - Znowu przerwa. Twarz Moenghusa byla nieruchoma jak kamien. - Chyba ze... -Chyba ze - podjal Kellhus - przybylem cie zamordowac zgodnie z rozkazem naszych braci, dunyainow... tego sie obawiasz? Analiza. Kalkulacja. -Nie wystarczy ci mocy, by mnie zwyciezyc. -Alez wystarczy, ojcze. Kolejna przerwa, niedostrzegalnie dluzsza. -Czemu tak sadzisz? - zapytal wreszcie jego ojciec. -Wiem, dlaczego byles zmuszony mnie wezwac. Analiza. Kalkulacja. -A wiec ogarnales ja. -Tak... Mysl Tysiackrotna. ROZDZIAL 16 Zwatpienie rodzi zrozumienie, a zrozumienie daje poczatek wspolczuciu. Zaprawde, pewnosc zabija.Parcis, "Nowa analiza" Wiosna, 4112 Rok Kla, Shimeh Oleisty plomien. Pomaranczowe twarze, pozbawione wyrazu leku. Pomaranczowe brudne cegly. Pochyle sufity, tak niskie, ze nawet najnizsi lucznicy musieli sie garbic. Ludzie kaslali, dusili sie, ale nie ze smrodu nieczystosci. Pozary szalejace na gorze pochlanialy powietrze... Tak powiedzial nosiwoda. Cishaurim zatrzymal sie przed wyjsciem. Zmije, ktore mial na szyi, kierowaly ku gorze srebrzystoczarne glowki wielkosci kciukow. Balwochwalcy umilkli. Kopulaste sklepienie nie wibrowalo juz od wybuchow i uderzen pociskow. Kamyki nie sypaly sie im na helmy. Uniosl wygolona glowe, jakby nasluchiwal. -Zgascie swiatla - rozkazal. - Zasloncie oczy. Cisneli pochodnie. Przez chwile na ich golenie padalo migotliwe niebieskie swiatlo, potem calkowita ciemnosc. I nagle zrobilo sie niewiarygodnie jasno. Zagrzmial grom. -Predzej! - zawolal nosiwoda. - W gore! W gore! W jednej chwili wszystko stalo sie niebieskie. Zrodlem blasku byl rozzarzony krazek, ktory pojawil sie na czole nosiwody. Wszyscy zaczeli sie przepychac do przodu, spluwajac w pyl. Mijali slepca jeden po drugim i wdrapywali sie na pokryty goracymi kamiennymi odlamkami stok. Potem weszli miedzy plonace ruiny. *** -Glos, ktory slyszysz - ciagnal stary dunyain - nie jest elementem Mysli Tysiackrotnej.Kellhus zignorowal jego slowa. -Zaprowadz mnie do nich. -Do kogo? -Do tych, ktorych pojmales. -A jesli sie nie zgodze? -Dlaczego mialbys sie nie zgodzic? -Gdyz musze poddac rewizji przyjete zalozenia, zbadac nieprzewidziane permutacje. Zlekcewazylem te mozliwosc. -Jaka mozliwosc? - Ze dzicz cie zlamie, zamiast dac ci oswiecenie. Ze przyjdziesz do mnie jako szaleniec. Wodospad nieustannie huczal, wstrzasajac powietrzem i skala. To byl grom nieuchronnosci. -Jesli mi czegokolwiek odmowisz, zabije cie, ojcze. *** Pochyleni nisko w siodlach Kianowie wypadli z ruin bramy Tantanah i pognali w strone Jeshimalu. Ich wielobarwne chalaty powiewaly na wietrze, lopoczac o kolczugi. Z poczatku bylo ich kilkudziesieciu, potem kilkuset. Ustawili sie w dluga formacje w ksztalcie strzaly. Z Bramy Jeshimalskiej, polozonej blisko flanki Ainonczykow, wylaniali sie nastepni.Tydonscy sygnalisci, ktorzy widzieli fanimow ze szczytu ruin, raz po raz grali na alarm. Mimo to stary hrabia Agansanoru nadal sie nie spieszyl. Widzial olbrzymia chmure unoszaca sie nad dalej polozonymi dzielnicami miasta, ale reszte przeslanialy mu na wpol zburzone luki Akweduktu Skilury, ktory byl juz bardzo blisko. Gdy rogi nadal nie milkly, zaklal i wyslal naprzod zwiadowcow. Bylo juz jednak za pozno. Pierwsi Kianowie na spienionych koniach zdazyli dotrzec do Jeshimalu i zabezpieczali brod. Dla sygnalistow obserwujacych ich ze szczytu Azoreah wygladalo to tak, jakby Shimeh przechylono, by wojna wylala sie z niego na zewnatrz. Wkrotce na rowniny Shairizoru wylegly juz oddzialy znacznie liczniejsze od inrithijskiego odwodu. Grupka mastodontow, ktore pierwsze przedostaly sie przez zburzony mur, podazala teraz za jezdzcami, ciagnac te same drewniane pomosty, po ktorych fanimowie przeszli przez gruzowisko. Sygnalisci klarowniej niz ktokolwiek inny ujrzeli, jak sprytny byl plan padyradzy. Hrabia Gothyelk rozkazal swym rycerzom ruszyc cwalem, zostawiajac z tylu liczniejsza piechote. Gdy tylko minal akwedukt, natychmiast uswiadomil sobie, na czym polega stojacy przed nim dylemat. Setki pogan przeprawily sie juz na drugi brzeg i zajmowaly pozycje posrod ogoloconych pol i gajow oliwnych. Uniosl buzdygan nad glowe i polecil swym wojownikom ustawic sie w szyk. Kiedy zobaczyl, ze jego towarzysze, hrabiowie Iyengar, Damergal i Werijen Wielkie Serce, rowniez mineli juz ruiny akweduktu, wydal rozkaz i popedzil na leb, na szyje ku opanowanym przez nieprzyjaciela brzegom Jeshimalu. Thanowie i rycerze z Ce Tydonnu podazyli za nim z gromkim krzykiem. *** Szli przez pograzone w nieprzeniknionej ciemnosci korytarze starsze niz Kiel. Huk wodospadu cichl, przechodzac w szum rownie niezglebiony jak mrok. Odglosy ich krokow budzily echo wsrod scian pokrytych posagami. Kellhus caly czas tlumaczyl tok wnioskowania, ktory przywiodl go do ojca. Mowil ogolnikami. Szczegolom, ktore odwazyl sie podac, zwlaszcza dotyczacym tego, w jaki sposob Moenghus manipulowal Cnaiurem, przypisywal pewne prawdopodobienstwa.-Po ucieczce od Utemotow skierowales sie nie na wschod, lecz na poludnie. Wiedziales, ze ten sam swazond, ktory ocali ci zycie na stepie, w Nansurium bedzie oznaczal twoja smierc. W ten sposob trafiles na ziemie fanimow. Z poczatku cie uwiezili. Nie darzyli Scylvendow miloscia, choc ich nienawisc nie dorownywala morderczej furii Nansurczykow. Bitwa w Zirkirtach nalezala jeszcze do przyszlosci. Gdy juz nauczyles sie ich jezyka, wyjawiles, ze jestes wyznawca Fane'a. Poniewaz umiales czytac i pisac, latwo ci bylo przekonac tych, ktorzy cie pojmali, by cie sprzedali. Dostali za ciebie niezla cene. Wkrotce potem cie wyzwolono, gdyz milosc, jaka wzbudziles w swych panach, szybko przerodzila sie w bojazn. Nawet fanimscy kaplani nie mogli sie mierzyc z twoja znajomoscia pillai-a-fan czy innych, mniej waznych pism, jakie udalo ci sie zdobyc. Ci, ktorzy przedtem cie biczowali, blagali cie teraz, bys powedrowal do Shimehu... do cishaurimow, gdzie zyskalbys szanse zdobyc moc potezniejsza niz wszystko, co potrafili sobie wyobrazic dunyaini. Piec krokow. Kellhus czul zapach wody schnacej na nagiej skorze ojca. -Moje konkluzje byly uzasadnione - powiedzial idacy przez mrok Moenghus. -W rzeczy samej. Nieporownanie przerastamy zrodzonych w swiecie. Nic, co stworzyli - ich filozofia, medycyna, poezja, a nawet wiara - nie jest godne uwagi. Nasz wzrok siega znacznie glebiej, a nasze mozliwosci sa zdecydowanie wieksze. Dlatego uznales, ze jesli przyjmiesz Wode, skutek bedzie ten sam. Ze w porownaniu z innymi Indara-Kishauri staniesz sie podobny bogu. A poniewaz sami cishaurimowie bardzo slabo rozumieja metafizyke swej sztuki, nie mogles sie dowiedziec niczego, co podwazyloby to zalozenie. Skad miales wiedziec, ze psukhe jest metafizyka serca, nie intelektu? Metafizyka emocji... Dlatego pozwoliles, zeby cie oslepili, a potem sie przekonales, ze twoja moc jest proporcjonalna do twych szczatkowych namietnosci. To, co uwazales za Najkrotsza Droge, okazalo sie slepa uliczka. *** Powietrze drzalo od rytmu bebnow.Wysoko nad ruinami szkarlatni uczeni, ktorym przydzielono role obserwatorow, stali na podniebnym echu gruntu, miedzy slupami dymu. Pod ich obutymi w pantofle stopami szalaly burze ognia. Nad glowami mieli czarny wir chmur. Z trudem mogli wypatrzyc kadry swych braci rozpostarte szeroko na zrytej, usianej gruzem ziemi. Wyczuli chorae, nim zdolali ujrzec pierwszych lucznikow Thesji: podobne do widm strzepki pustki kluczace na gruncie pod nimi. Wymienili ostrzegawcze okrzyki, ale zaden nie wiedzial, co robic. Szkarlatne Wiezyce nie toczyly podobnej bitwy od czasu wojen scholastycznych. Nagle rozblyslo biale swiatlo otoczone powloka czerni. Jeden z czarnoksieznikow, Rimon, runal na ziemie. Sol rozprysla sie na wszystkie strony. Pozostali rzucili sie do ucieczki. Pelne przerazenia krzyki skierowaly uwage Eleazarasa na chmury za jego plecami. Ujrzal jezyki plomieni, ktore spadaly z wysoka i rozbijaly sie na spustoszonej ziemi. Jego ludzie byli zdumieni i przerazeni, lecz on sie nie bal. Po jego policzkach splynely gorace lzy. Zrzucil z barkow ogromny, niewidoczny ciezar i mial wrazenie, ze zaraz wzleci ku niebu, jak pecherzyk powietrza, ktory wydostal sie z topieli. Nareszcie... nareszcie! Zerknal na wzgorza, na pozlacana kopule Ctesarat, zboru cishaurimow. Przesunal spojrzenie na lewo i prawo, ku budynkom plonacym wokol stworzonej przez szkarlatnych uczonych wolnej przestrzeni. Byli wszedzie wokol niego - tak jak zawsze. Cishaurimskie swinie. Otaczali go. Otaczali. -Nadchodza! - zagrzmial magicznym glosem. - Wreszcie nadchodza! Ustawieni w szyk posrod ruin, malency na tle roznieconych przez siebie pozarow, uczeni ze Szkarlatnych Wiezyc zakrzykneli choralnie z radosci. Wielki mistrz wrocil do nich. Potem z otaczajacych ich scian ognia wytrysnely promienie oslepiajacego, bialoniebieskiego zaru. *** -Seokti i cala reszta cie szanuja - ciagnal Kellhus. - Jako Mallahet okryles sie slawa w calym Kianie i poza jego granicami. W Trzecim Wzroku nie masz sobie rownych, ale wszyscy po cichu uwazaja, ze przeklal cie Jedyny Bog. W przeciwnym razie czemu Woda wciaz by ci sie wymykala? Brak oczu ograniczyl znacznie twoja zdolnosc postrzegania tego, co cie poprzedza. Weze zapewniaja tylko malenkie plamki wzroku. Juz od lat zmagasz sie z wlasnymi ograniczeniami. Swym intelektem zdumiewasz tych, ktorzy cie otaczaja. Daja ci miejsce w najtajniejszych radach, lecz gdy tylko znajda sie poza zasiegiem twego wplywu, znowu zaczynaja zdradziecko szeptac: "On jest slaby". Jakies dwanascie lat temu odkryles pierwszych skoroszpiegow Rady, zapewne dzieki anomaliom w ich glosach. Cishaurimowie byli wstrzasnieci, tyle przynajmniej jest pewne. A choc nikt nic nie wiedzial o tych istotach, wina obciazono Szkarlatne Wiezyce. Uwazali, ze tylko najpotezniejsza ze szkol odwazylaby sie stworzyc taki plan, nie wspominajac juz o jego realizacji. Zinfiltrowac cishaurimow! My, dunyaini, nie znamy sie na sprawach tajemnych, lecz sprawy doczesne rozumiemy lepiej niz ktokolwiek inny. Uswiadomiles sobie, ze te stworzenia nie sa czarnoksieskimi artefaktami, lecz maszynami zbudowanymi z ciala. Nie potrafiles jednak przekonac o tym pozostalych, ktorzy postanowili wytlumaczyc Szkarlatnym Wiezycom, ze obraly niebezpieczny kurs. Nie moglo sie obejsc bez konsekwencji. Dlatego cishaurimowie zamordowali wielkiego mistrza Szkarlatnych Wiezyc, prowokujac wojne, ktora dzisiaj znajdzie swoj kres...Kellhus niechcacy kopnal cos lezacego na kamienistym podlozu. Cos pustego w srodku. Czaszke? -Uwieziles te istoty - ciagnal bez chwili wahania - i po latach tortur w koncu udalo ci sie je zlamac. Dowiedziales sie o Golgotterath, ktorego szance wznosza sie wokol rogow starozytnego wraku, statku, ktory spadl z pustki w czasach, gdy Earwa wladali Nieludzie. O Inchoroi i wielkiej wojnie, jaka toczyli z dawno juz niezyjacymi krolami Nieludzi. Dowiedziales sie, ze ostatni pozostali przy zyciu przedstawiciele tej straszliwej rasy, Aurang i Aurax, zdemoralizowali Nieczlowieka, ktory wzial ich do niewoli, Mekeritriga, on zas z kolei zwiodl Shauriatisa, wielkiego mistrza Mangaekki. Dowiedziales sie tez o tym, w jaki sposob niegodziwi spiskowcy zlamali ukrywajacy Golgotterath czar i zawladneli jego okropienstwami... Dowiedziales sie o istnieniu Rady. -Niegodziwi, zdemoralizowali, zwiodl - dobiegl z ciemnosci glos Moenghusa. - Dlaczego uzywasz takich slow, jezeli mowisz po prostu o mechanizmach kontroli? -Rzecz jasna, slyszales o Radzie - kontynuowal Kellhus, ignorujac pytanie ojca. - Ale, podobnie jak wiekszosc mieszkancow Trzech Morz, uwazales, ze jej czlonkowie dawno juz nie zyja, a reszta to tylko urojenia uczonych powiernikow. Jednakze opowiesci, ktore zdolales wydobyc od jencow, okazaly sie zbyt spojne i szczegolowe, by mogly byc wymyslami. Im glebiej drazyles, tym wiekszy ogarnial cie niepokoj. Czytales przedtem "Sagi", ale uwazales je za zbyt fantastyczne. Zniszczyc swiat? Zadna zlosc nie moglaby byc az tak wielka. Zadna dusza az tak szalona. W koncu co mozna by na tym zyskac? Ktoz chcialby wedrowac sciezkami prowadzacymi nad przepascia? Ale skoroszpiedzy odpowiedzieli ci na te pytania. Wrzaskami i wyciem wyjawili ci wszystko, co musiales wiedziec o Apokalipsie. Dowiedziales sie, ze granice miedzy swiatem a Zewnetrzem nie sa ustalone, a jesli swiat oczyscic z wystarczajacej liczby dusz, mozna go szczelnie zamknac. Zamknac przed bogami. Przed niebami i pieklami zycia przyszlego. Przed odkupieniem. I, co najwazniejsze, przed mozliwoscia potepienia. Uswiadomiles sobie, ze Rada trudzi sie dla zbawienia swych dusz. A jesli wierzyc twoim jencom, zbliza sie juz do konca owej trwajacej od tysiacleci pracy. W mroku Kellhus obserwowal ojca przez soczewke innych zmyslow: zapach nagiej skory, powietrze przemieszczane jego ruchami, odglos bosych stop w ciemnosci. -Druga Apokalipsa - stwierdzil Moenghus. -Tylko ty znales ich tajemnice. Tylko ty potrafiles wykryc ich szpiegow. -Trzeba ich powstrzymac. Zniszczyc. -Rozwazales to, czego sie dowiedziales od skoroszpiegow, spedziles cale lata gleboko zanurzony w transie prawdopodobienstwa. Juz od poczatku, odkad zszedl z lodowcow na pustkowia Kuniuri, Kellhus analizowal problem mezczyzny, ktory prowadzil go teraz przez mroczne galerie. Tworzyl kolejne prawdopodobne schematy. Rozgalezienia niezliczonych alternatyw, pojawiajacych sie i znikajacych z kazda pokonana mila, z kazdym zrozumianym faktem czy nowym lekiem. Jestem tu, ojcze. W miejscu, ktore dla mnie przygotowales. -W transie zastanawiales sie nad tym, co mialo sie stac Mysla Tysiackrotna. -Tak - potwierdzil krotko Moenghus. W tej samej chwili Kellhus wyczul nagla zmiane akustyki, zapachow, a nawet temperatury otoczenia. Pograzony w nieprzeniknionym mroku korytarz rozszerzyl sie w jakas komore. Pomieszczenie, w ktorym zyly jeszcze jakies istoty i w ktorym inne - bardzo liczne - umarly. -Jestesmy na miejscu - oznajmil Moenghus. *** Pod zasnutym chmurami niebem inrithijscy rycerze z Ce Tydonnu mkneli galopem przez martwe pola i skarlowaciale sady. Na tle unoszacych sie nad Shimehem dymow powiewaly proporce: Trzy Czarne Tarcze Nangaelow, Bialy Jelen Numaineirow, Czerwone Miecze Plaideolow oraz inne starozytne herby ludow polnocnych. Z przodu, pod czarnym Kolem Meki na zlotym tle, pedzil hrabia Gothyelk z Agansanoru. Loskot kopyt wypelnial caly swiat.Odleglosc zmniejszala sie z kazda chwila. Na brzegi Jeshimalu wychodzilo coraz wiecej fanimow, ktorzy pospiesznie dolaczali do rosnacych szeregow. Na inrithich posypaly sie pierwsze strzaly, chaotyczne salwy, ktore odbijaly sie bez szkody od wielkich tarcz o ksztalcie migdala albo grzezly w grubych warstwach filcu. Kilka koni padlo z glosnym kwikiem na ziemie, zrzucajac jezdzcow. Reszta ich omijala, pedzac dalej. Spieto rumaki ostrogami. Opuszczono kopie. Dlugobrodzi wojownicy wezwali glosnym rykiem Gilgaola, poteznego boga wojny. Poganie ruszyli do szarzy przeciwko nim, z poczatku pojedynczo, jak nasiona sypiace sie z drzew, potem gestym tlumem. Ku Ludziom Kla zmierzal caly horyzont, mroczny, a zarazem wielobarwny. Niektorzy z Tydonnow ujrzeli trojkatny sztandar Cinganjehoia, slawnego Tygrysa Eumarny. Ludzie Kla nadstawili kopie. Usmiechali sie i jednoczesnie wykrzywiali twarze. Tetent ich rumakow wstrzasal fundamentami swiata. -Shimeh! - zabrzmial dzwieczny glos siwego hrabiego, ktory pedzil na czele kolumny. -Shimeh! Shimeh! Shimeh! - podjeli wszyscy. Potem byl tylko trzask pekajacego drewna, kwik koni, szczek mieczy, loskot buzdyganow i krzyki ginacych ludzi. Pierwszym szlachetnie urodzonym, ktory padl, byl Gauslas, syn hrabiego Cerjulli. Glowe scial mu sam noszacy srebrny helm Cinganjehoi. Pozbawieni dowodcy Warnuci zawyli z wscieklosci, ale sie nie zalamali, podobnie jak reszta Tydonnow. Zakuci w zelazo mezowie rozlupywali tarcze wrogow i miazdzyli glowy. Lamali sejmitary dlugimi, wyszczerbionymi mieczami. Rozszczepiali czaszki kwiczacym przerazliwie koniom. Nagle, jakby cudem, dotarli do niebiesko-czarnych wod. Odzyskali panowanie nad brzegiem. Grandowie Eumarny zostali rozbici, polegli albo uciekli, ale oni nie mogli sobie pozwolic na odpoczynek. Fanimowie ponownie ustawili sie w szyk niczym gniewne pszczoly i jezdzili szybko w kolo, zasypujac ich gradem strzal. Slychac bylo jeki rannych przebijajace sie przez tetent niezliczonych kopyt. Odzyskano przyczolki i inrithijscy hrabiowie krzyczeli do swoich ludzi, rozkazujac im je utrzymac. Na mostach i u brodu trwaly zazarte walki. Fanimowie przygotowywali juz jednak tratwy przywleczone tu przez mastodonty od bramy Tantanah. Na drugim brzegu Jeshimalu klebil sie gesty tlum nieprzyjaciol. Fanimscy jezdzcy wsiadali juz na pierwsze tratwy. Na inrithich sypalo sie coraz wiecej strzal. Hrabia Gothyelk spojrzal na biale mury miasta i zobaczyl, ze krol-regent Chinjosa nie ustawil jeszcze w szyk Ainonczykow. Czesc z nich nadal tloczyla sie na murach. Zaklal i kazal swym sygnalistom zagrac sygnal do odwrotu. Stracili Jeshimal. *** Kellhus wypowiedzial czarnoksieskie slowo i pojawil sie punkt swiatla, rozpraszajac ciemnosc w nisko sklepionym pomieszczeniu. Choc inrithi uznaliby komnate za bogato zdobiona, wygladala najsurowiej ze wszystkich, jakie widzial od chwili wejscia w mrok pod Kyudea. Za fryzami pokrywajacymi sciany nie kryla sie druga warstwa rzezb. Moze byly produktem dawniejszej, stateczniejszej epoki, ale Kellhus doszedl do wniosku, ze zapewne wiaze sie to raczej z funkcja pomieszczenia - sluzylo jako wejscie do kanalow sciekowych.Na sciany padaly cienie stolow roboczych oraz dziwnych mechanizmow z zelaza i drewna. Na koncu komnaty, gdzie sufit byl tak niski, ze czlowiek musialby sie schylac, kilka zbiegajacych sie z roznych stron rynien otwieralo sie nad zbiornikiem, ktory byl jednak zupelnie suchy. Blizej w podlodze wywiercono dwie studnie albo otwory. Ich krawedzie wyrzezbiono na ksztalt wysuwajacych sie z mroku dloni, ktore schwytaly cztery lezace na podlodze z rozrzuconymi konczynami postacie, po jednej na kazda strone swiata. Rzezby odchylaly glowy do tylu w bezglosnym krzyku, czepiajac sie ziemi z nieruchoma desperacja. Nad tymi otworami wisieli dwaj skoroszpiedzy. Ich rece i nogi skuwaly przerdzewiale zelazne lancuchy. Kellhus podszedl do blizszego z nich, omijajac zawieszony w powietrzu lej - czesc skorodowanego mechanizmu do przymusowego karmienia. Ile lat stwor wisial tu w calkowitej ciemnosci, wzdrygajac sie trwoznie przed instrumentami i sluchajac natarczywego glosu Moenghusa? Skinal dlonia, przesuwajac swietlny punkt blizej. Cienie sie zakolysaly. Palce twarzy skoroszpiegow rozwarto na stale zardzewialym drutem przytwierdzonym do zelaznego pierscienia. Zlozone ze sznurow i wielokrazkow urzadzenie pozwalalo przesuwac wewnetrzne twarze stworzen w dol i w gore. -Kiedy sobie uswiadomiles, ze masz za malo sil? - zapytal Kellhus. - Ze potrzeba bedzie czegos wiecej, zeby zapobiec drugiemu przyjsciu Nie-Boga? -Od poczatku zdawalem sobie sprawe, ze to prawdopodobne - przyznal Moenghus. - Ale poswiecilem lata na ocene prawdopodobienstw i zbieranie wiedzy. Kiedy przyszly do mnie pierwsze fragmenty Mysli, bylem calkowicie nieprzygotowany. Czaszki rozpilowano, odslaniajac mleczne mozgi, w ktore wbito setki srebrnych igiel. Neuropunktura. Kellhus wyciagnal palec i dotknal czubka igly wbitego obok pnia mozgu. Stworzenie szarpnelo sie gwaltownie i zesztywnialo. Do otworu splynely ekskrementy. Pomieszczenie wypelnil smrod. -Zakladam - ciagnal Kellhus - ze nie jestes calkowicie pozbawiony Wody... ze wlasnie w ten sposob udalo ci sie dotrzec do Ishual i wyslac sny tym, ktorych znales przed wygnaniem. Jego ojciec, widoczny za lancuchami, skinal glowa, bezwlosa jak u starozytnych Nieludzi, ktorzy wykuli w skale te korytarze i komnaty. Jakie tajemnice zdolal wydobyc z jencow? Jakie straszliwe szepty uslyszal? -Osiagnalem pewna bieglosc w tych elementach psukhe, ktore wymagaly raczej subtelnosci niz mocy. W jasnowidzeniu, przywolywaniu, tlumaczeniu... mimo to wezwanie ciebie omal mnie nie zabilo. Ishual lezy na drugim koncu swiata. -Bylem Najkrotsza Droga. -Nie. Byles jedyna droga. Dwie szerokie debowe deski lezaly po drugiej stronie studni. Wygladaly jak drzwi, ktore pozbawiono zawiasow i klamek, a w kazdy z rogow wbito haki, zeby moc je zawiesic pod skoroszpiegami. Maly chlopiec i kobieta przybici gwozdziami do desek - narzedzia, ktorych jego ojciec uzywal, by rozpalic badz zaspokoic chucie stworow - umarli niedawno. Ich krew blyszczala jak wosk. Metoda przesluchania czy kolejny mechanizm karmiacy? -A co z moim przyrodnim bratem? - zapytal Kellhus. Okrazyl skoroszpiegow, zeby lepiej widziec ojca. Moenghus wydawal sie dziwnie zgnebiony, zamkniety w sobie. Wykorzystuje kazde uderzenie serca do ponownej oceny sytuacji. Syn wrocil do niego oblakany. Moenghus skinal glowa. -Mowisz o Maithanecie. *** Esmenet wsparla glowe na jego ramieniu, spogladajac na widoczne za drzewami niebo.Oddychala powoli i gleboko, czujac slony smak lez, won wilgotnych, omszalych kamieni oraz gorzki zapach zdeptanej trawy. Liscie zwisaly z galezi niczym male, kolyszace sie na wietrze flagi. Ich suchy szelest byl glosniejszy niz odlegly zgielk bitwy. Wydawalo sie to cudowne i niewiarygodne. Galazki wyrastaly z wiekszych galezi, a te z konarow, losowo, lecz zarazem idealnie promieniscie, siegajac ku tysiacowi roznych nieb. -Czuje sie mloda - oznajmila z westchnieniem. Jego piersia wstrzasnal bezglosny smiech. -Bo jestes mloda... tylko swiat jest stary. -Och, Akka, co teraz zrobimy? -To, co bedziemy musieli. -Nie... nie o to mi chodzilo. - Zerknela nerwowo na jego profil. - On sie dowie, Akka. Gdy tylko ujrzy nasze twarze, wyczyta w nich, co zrobilismy... Dowie sie. Na jego zasepionym obliczu znowu ozyly dawne obawy. -Esmi... Przerwalo mu parskniecie konia, glosne i bliskie. Oboje popatrzyli na siebie z naglym niepokojem. Achamian poczolgal sie z powrotem sladem w ksztalcie litery V pozostawionym przez nich w zielsku i przykucnal za nadkruszonym murkiem. Esmenet podazyla za nim. Zza jego ramienia zobaczyla dlugi szereg jazdy - z pewnoscia cesarskich kidruhilow - zmierzajacy przez wzgorza. Zakuci w zbroje jezdzcy patrzyli na plonace miasto z twarzami bez wyrazu. Ich konie parskaly nerwowo. Nasilajacy sie zgielk swiadczyl, ze za nimi podaza znacznie wiecej ludzi. Conphas? Tutaj? Przeciez mial zginac! -Nie jestes zaskoczony - wyszeptala z naglym zrozumieniem. Pochylila sie do jego ucha. -Czy Scylvend ci o tym powiedzial? Czy jego zdrada siega az tak gleboko? -Powiedzial mi - przyznal Achamian glosem tak gluchym i pelnym trwogi, ze po jej skorze przebiegly ciarki przerazenia. - Kazal mi ostrzec Wielkie Imiona... Nie chcial, zeby armie swietej wojny spotkalo cos zlego... chyba glownie ze wzgledu na Proyasa... Ale... kiedy odszedl, moglem myslec tylko... tylko... - Umilkl na chwile. - Zostan tutaj! Schowaj sie! Skulila sie trwoznie, wcisnela plecy w cienkie, rozwidlone pnie drzewek. -Co ty gadasz? Akka... -Nie moge na to pozwolic, Esmi. Conphas ma cala armie... Pomysl, co sie stanie! -Wlasnie o tym mysle, durniu! -Prosze, Esmi. Jestes jego zona... Przypomnij sobie, co zrobili z Serwe! Ujrzala oczami duszy dziewczyne, ktorej noz rozorywal gardlo, tryskala fontanna jaskrawej czerwieni... Esmenet zalkala. -Kocham cie, Esmi. Milosc glupca... To wszystko, co kiedykolwiek moglem ci zaoferowac. Wstal nagle, dumnie wyprostowany. Nim zdazyla go zatrzymac, przeszedl nad resztkami murku. W jego ruchach czailo sie cos strasznego, jakas zadza, ktora nie mogla sie w nim pomiescic. Rozesmialaby sie na ten widok, gdyby nie znala go tak dobrze. Wszedl miedzy jezdzcow, spiewajac... Jego oczy swiecily, a glos byl donosny jak grom. *** Cesarz Ikurei Conphas I byl w niezwykle radosnym nastroju. - Swiete miasto plonie. Armie zwarly sie w boju. - Zerknal na starego wielkiego mistrza, ktory oklapl nieco w siodle. - Wy, uczeni, uwazacie sie za madrych, powiedz mi wiec, Cememketri, co mowi nam o ludziach fakt, ze uwazamy takie rzeczy za piekne?Odziany w czarne szaty starzec zamrugal, jakby chcial usunac rope z oczu. - Ze jestesmy stworzeni do wojny, Boze Ludzi. -Nie - sprzeciwil sie Conphas glosem, w ktorym wesolosc mieszala sie z irytacja. - Wojna to intelekt, a ludzie sa glupi. Jestesmy stworzeni do przemocy, nie do wojny. Spojrzal na obozowisko inrithich i na spowity dymem Shimeh. W miescie toczyly ze soba boj migotliwe swiatla. Oprocz schorowanego wielkiego mistrza Saiku Conphasowi towarzyszyli general Areamanteras, kilku oficerow oraz ludzie z korpusu goncow, ustawieni na pobliskich wzniesieniach. Kidruhile rozwineli sie w wachlarz przed nimi, ustawiajac sie w szyk nizej na zboczu, w poblizu jakichs ruin, ktorych Conphas nie zidentyfikowal. Z tylu zblizaly sie kolumny podzielone na czerwone i zlote choragwie. Zjawili sie w najlepszym mozliwym momencie. Zsiedli z okretow wczoraj w nocy, w malej przystani, cudownym zbiegiem okolicznosci znajdujacej sie w poblizu. Nawet wiatry byly im przychylne. A teraz... Conphas zachichotal radosnie. Szkarlatne Wiezyce wdaly sie w boj w cieniu Juterum. Polowa armii swietej wojny biegala po plonacych ulicach, ogarnieta amokiem. Fanayal przystapil do szturmu na poludnie od miasta, starajac sie oskrzydlic nieustepliwych Tydonnow. Wszystko wygladalo dokladnie tak, jak mowili jego zwiadowcy. I komu teraz sprzyjaja bogowie? Hmm, proroku? Defekt nabyty w lonie matki. Tez cos. Rozesmial sie glosno, nie zwazajac na poszarzale twarze oficerow. Nagle ogarnelo go wrazenie, ze potrafi przewidziec przyszlosc. To nie skonczy sie tutaj, o nie! Najpierw uderzy na poludnie, na Seleukare, potem na Nenciphon, a nastepnie ruszy na zachod, do Invishi. Dotrze az do Auvangshei i do legendarnych bram Zeum! On, Ikurei Conphas I, zostanie nowym Triamisem, nastepnym Cesarzem-Aspektem Trzech Morz! Obejrzal sie ze zloscia na swite. Jak mogli tego nie widziec? Wszystko bylo tak oczywiste! Ich oczy przeslanial jednak dym smiertelnosci. Widzieli tylko swoje slawetne swiete miasto. Ale z czasem to sie zmieni. Na razie musi tylko wyko... -Kto to? - mruknal general Areamanteras. Conphas rozpoznal natychmiast - Drusas Achamian szedl ku nim przez trawe. W jego ustach i oczach zaplonal ogien... Conphas siegnal po chorae. Chcial zawolac Cememketriego, ale goraco wyssalo mu powietrze z pluc. Obraz przed jego oczami rozpuszczal sie w zarze jak sol we wrzacym rosole. -Do mnie, cesarzu! - uslyszal starczy glos. - Do mnie! Spadl z konia i przetoczyl sie przez spopielona trawe. Wielki mistrz Cesarskiego Saiku stanal nad nim. Jego biale wlosy lopotaly, targane cieplnymi pradami, a czarnoksieski glos brzmial mocno, choc Cememketri chwial sie na nogach. W powietrzu wzniosly sie eteryczne szance oddzielajace ich od uczonego powiernika, ktory zwrocil sie przeciwko kidruhilom. Wytrysnely z niego linie swiatla, uderzyly w pierwszy szereg cesarskiej ciezkiej jazdy. Jezdzcy padli na ziemie jako krwawiace ochlapy. Porosniete zielskiem wzgorki zbryzgala posoka. Oslepiajacy blask przemiescil wszystkie cienie. Spogladajac przez palce, Conphas zobaczyl, ze slonce opadlo z czarnobrzuchych chmur i skryto sie w sylwetce uczonego powiernika. Wstegi ognia eksplodowaly zen na wszystkie strony. Z ust cesarza wyrwal sie krzyk radosci i ulgi... Jednak gdy jego oczy przywykly do jasnosci, zobaczyl, ze plomienie zgasly, spelzajac po niewidzialnej sferze. Potem zobaczyl Achamiana rownie wyraznie, jak owej nocy na Wyzynach Andiaminskich albo w palacu sapatiszacha w Caraskandzie. Uczonemu powiernikowi nic sie nie stalo. Spiewal radosnie, rozsiewajac wokol zar. Wtem nastapil potezny wstrzas. Cememketri opadl na jedno kolano, wydajac z siebie dziwne westchnienie. Powietrze wokol jego na wpol strzaskanych Opok przeszyly parabole swiatla. Rozlegl sie zgrzyt zelaznych zebow miazdzacych kosci swiata... glos Cememketriego zadrzal pod wplywem starczej paniki... Kolejny wstrzas i Conphas zwalil sie twarza w popiol. Uszy wypelnial mu huk, ale i tak uslyszal ochryply, starczy krzyk: -Uciekaj! Zerwal sie do ucieczki z panicznym wrzaskiem. Krew wielkiego mistrza Saiku zbryzgala mu plecy niczym bloto. *** Samotny wartownik pelniacy straz przed uszytym z jedwabiu i plotna wejsciem Umbiliki wstal z przeklenstwem na ustach. Zamrugal, spogladajac na zblizajaca sie postac. Poruszala sie... nieprawidlowo. W jednej chwili wygladala jak czlowiek, w nastepnej jak cos innego, poczwarka motyla albo luzne zawiniatko. Cos, co kurczy sie ze wszystkich stron, ale nie staje sie przez to mniejsze.W powietrzu unosil sie... trzask, jakby gdzies w poblizu palono pliki papirusu. Stal sztywno, nie mogac zaczerpnac tchu. Cale jego cialo - a nawet dusze - wypelnialo pragnienie ucieczki. Byl jednak zolnierzem Stu Filarow. Zawstydzono go juz, zostawiajac na sluzbie, czy mial do tego zawiesc jako wartownik? Wyciagnal miecz. -Stoj! - zawolal. O dziwo, stwor sie zatrzymal. A przynajmniej zaprzestal ruchu naprzod, poniewaz w jakis sposob wylazil tez na zewnatrz, jakby miekkie wewnetrzne powierzchnie zsuwaly sie z niego, odslaniajac sie przed spojrzeniem nieba. Twarz jak slonce w lecie. Konczyny spowite ogniem. Stwor zlapal go za glowe i zdarl z niej skore jak z winogrona. Dymiaca czaszke wartownika wypelnil glos: Gdzie jest Drusas Achamian? *** Ogien i blask podswietlaly od spodu czarne, sklebione chmury. Zewnetrzne kolumny Pierwszej Swiatyni rysowaly sie jasno w ich swietle na tle nieprzeniknionego mroku wnetrza.Sluchajac gromkiego glosu swego wielkiego mistrza, zajmujace pozycje na skrzydlach kadry Szkarlatnych Wiezyc cofnely sie przed szalejacymi swiatlami, ustawiajac sie w wielki krag na zrownanym z ziemia obszarze u stop Swietych Wzgorz. Majacy przewage liczebna cishaurimowie ruszyli do ataku. Oplecione wokol ich szyj weze wyciagaly sie do przodu. Slabsi zbierali sie w trzyosobowe grupki i pedzili nisko pochyleni przez ruiny. Bialoniebieskie energie tryskaly im z czol niczym woda ze zrodla. Silniejsi unosili sie dumnie nad ziemia, tryskajac poteznymi, niszczycielskimi promieniami. Wszedzie posrod gruzow dochodzilo do oslepiajacych rozblyskow, gdy czyste swiatlo padalo na kruszace sie kamienie. W przerwach miedzy spiewaniem Piesni i wznoszeniem Opok pelnoprawni czarnoksieznicy wykrzykiwali rozkazy lub dodajace odwagi slowa do swych javrehow. Od czasu do czasu, kiedy ktorys z zolnierzy-niewolnikow potknal sie na zdradliwym terenie, z mroku i ognia wylatywala z furkotem chorae. Gdy Hem-Arkidu oberwal, przez jego slabnace oslony przedostaly sie bicze ognia, lecz on nadal stal nieruchomo - slup soli wznoszacy sie posrod skwierczacej ruiny. Krag sie zaciesnial. Szkarlatni uczeni porzucili Opoki Okalajace i zaczeli wznosic przed soba znacznie solidniejsze Opoki Kierunkowe: szybko wypowiadana Krate oraz trudne, ale potezne Szance Ur. Potem odpowiedzieli pieknym za nadobne. Piekielne wibracje wstrzasnely Shimehem az do posad. Straszliwy majestat Smoczej Glowy. Palaca groza Furii Memkotyckich. Swist wsysajacych powietrze Katarakt Meppa. Gorejace zlotym zarem strugi pochlonely dziesiatki pomniejszych cishaurimow. Inni spadli, dymiac, z nieba. Wielu rhumkarow, slawnych lucznikow chorae Szkarlatnych Wiezyc, opuscilo swe pozycje, czolgajac sie przed siebie po gruzie, i zaczelo ostrzeliwac garstke najpotezniejszych nieprzyjaciol, ktorzy robili wrazenie odpornych na czarnoksieski ogien. Przed ich oczami migaly weze i twarze czarne na tle oslepiajacej bieli. Gdy jednak stojacy w kregu kusznicy odwrocili sie, slyszac krzyki, i spojrzeli w gore, zobaczyli cishaurimow, ktorzy opadali z zasnutego dymem nieba i ladowali posrod nich. W pare chwil, nim runely na nich tony gruzu, zdazyli zabic kilkunastu. Cishaurimowie jednak nie dali za wygrana. Byli nosiwodami Indary, pierworodnymi Jedynego Boga, i w przeciwienstwie do swych nikczemnych wrogow nie dbali o wlasne zycie. Wylali swa wode na szeregi nieprzyjaciol. Rzez byla straszliwa. *** Pierzchali znad Jeshimalu. Fanimowie obrzucali ich szyderczymi okrzykami i zasypali gradem strzal. Odwrot szybko przerodzil sie w paniczna ucieczke. Grupki Tydonnow pedzily przez pola ku linii ruin ceneianskiego akweduktu. Niektorzy jezdzcy zatrzymywali sie, by ratowac swych zrzuconych z siodel thanow, lecz wkrotce doganialy ich oddzialy poganskiej konnicy. Loskot czarow zagluszal nawet kianenskie bebny.Jednakze pod akweduktem zbierala sie juz nieustepliwa piechota z Ce Tydonnu pod dowodztwem najstarszego syna Gothyelka, Gotherasa. Z kazda chwila w lukach miedzy rozsypujacymi sie pylonami pojawialo sie coraz wiecej wloczni i wielobarwnych tarcz. Na polnocy, gdzie akwedukt niknal w wydluzonym wzgorzu laczacym sie z Murami Tatokara, Ainonczycy rowniez sformowali szyki obronne. Palatyn Uranyanka wrzeszczal na swych Moserothow, rozkazujac im zamknac luke razem z Tydonnami - Nangaelami hrabiego Iyengara. Palatyn Soter poprowadzil swych krwiozerczych Kishyatich do desperackiej szarzy z polnocy. Wzbijajac obloki kurzu, rycerze z Ce Tydonnu docierali pojedynczo i grupkami do szeregow rodakow. Wiekszosc przechodzila na tyl, pragnac odpoczac, ale niektorzy, jak Werijen Wielkie Serce, zawracali razem ze swymi domownikami i krzyczac glosno, czekali na atak pogan. Pociski sypaly sie na nich jak grad bebniacy o blache. -Tutaj! - ryczal hrabia Gothyelk z Agansanoru. - Tutaj bedziemy sie bronic! Jednakze fanimowie rozjechali sie na obie strony przed ich szeregiem. Rycerze z Kishyatu o przerazajacych, pomalowanych na bialo twarzach i lopatowatych, splecionych w warkoczyki brodach zadali im na skrzydle straszliwe straty, a co wiecej Cinganjehoi swietnie pamietal, jak nieustepliwi staja sie balwochwalcy, gdy tylko dotkna nogami ziemi. Dopiero drobna czesc fanimskiej armii zdolala sie przeprawic przez Jeshimal. Nadciagal Fanayal ab Kascamandri. Wladca Ziem Oczyszczonych. Padyradza Swietego Kianu. *** Za rynkiem Esharsa, posrod ruder i kretych zaulkow, Conriyanie scigali broniacych sie zaciekle fanimow, lecz coraz liczniej odlaczali sie od oddzialow, by pladrowac. Zatrzymali sie dopiero na szerokich, porosnietych trzcina bagnach, ktore ongis byly wielkim portem Shimehu. Proyas zrezygnowal z prob utrzymania porzadku czy powstrzymania swych ludzi.Ogarnal ich bitewny szal, a choc zasmucalo to jego serce, rozumial, ze zwierzeca swawole ludzie traktuja jak nagrode za narazanie zycia. Swiete miasto nie bylo wyjatkiem. Podczas poscigu zostal z tylu i wedrowal samotnie po pograzonych w mroku ulicach. Trafil na placyk targowy, gdzie bariera budynkow obrocila sie w gruzy, odslaniajac widok na Juterum. Mury Heterynskie lsnily w migotliwym blasku, a wysokie kolumny Pierwszej Swiatyni staly nieruchomo na tle nieba. Od zachodu podstawe wzgorza spowily geste obloki dymu, wspinajace sie ku gorze jak piasek opadajacy przez czysta wode. Wyzej kleby laczyly sie z nienaturalnymi chmurami. Wygladalo to jak zaslona pod ogromnym sufitem. Popatrzyl na opuszczone sklepy i nagle zauwazyl w mrocznym wnetrzu jednego z nich cos, co wygladalo jak kiel. Skrzywil sie pod maska bojowa i przeszedl przez prog, mijajac sznurki obwieszone glinianymi garnkami oraz polki pelne drewnianych misek i talerzy. Tam... byl mniej wiecej dlugosci przedramienia, namalowano go smola na skromnych drzwiach. Na widok tego prostego znaku Proyasa scisnelo w gardle. Zakrecilo mu sie w glowie ze strachu czy oczekiwania. Jego serce i czlonki ogarnela slabosc, zupelnie jak w dziecinstwie, gdy matka prowadzila go do swiatyni. Uniosl reke, dotykajac drzwi przez kolcza rekawice. Wstrzymal oddech, kiedy otworzyly sie raptownie. W izbie nie bylo zadnych mebli poza matami do spania. Moze mieszkali tu ludzie sprzedani w niewole za dlugi. Mezczyzna, sadzac z wygladu nisko urodzony Amotejczyk, siedzial skulony pod sciana po prawej. Wykrwawil sie na smierc. Trzonek noza lezal tuz poza zasiegiem jego fioletowych palcow. Drugi mezczyzna, jeden z Kianow, ktorzy walczyli na Esharsie, lezal twarza do dolu. Podloga byla pochylona i krew splywala pod tylna sciane, pokrywajac cienka warstewka deski, oblepiajac wiory i wypelniajac spoiny. Kobieta i mloda dziewczyna wcisnely sie w odlegly kat, niemal niewidoczne w mroku. Obie mialy oczy szeroko otwarte z przerazenia. Przypomnial sobie o srebrnej masce bojowej i uniosl ja. Nagly dotyk chlodu na twarzy przyniosl mu ulge. Strach kobiet nie oslabl, choc Proyas mial nadzieje, ze tak sie stanie. Spojrzal w dol, czujac sie tak, jakby po raz pierwszy ujrzal krew, ktora zbrukala jego bialoniebieski chalat. Uniosl zakute w stalowe rekawice dlonie. Je rowniez pokryla warstewka szkarlatu. Przypomnial sobie okrucienstwo, smiertelne ciosy, krzyki i pelne strachu przeklenstwa. Przypomnial sobie Sumne, chwile, gdy wcisnal czolo w kolano Maithaneta, placzac, jakby narodzil sie na nowo. Jak to mozliwe, ze zaszedl tak daleko? Choc w oddali slychac bylo bebny i rogi, odglos jego krokow wypelnil cisze zlowrogim echem. Lup! Lup! Matka kolysala sie i zawodzila, a gdy podszedl blizej, wymamrotala cos... cos... - ... merutta k'al alkareeta!Merutta!Merutta! Rozpaczliwie rozsmarowala krew pokrywajaca jej dolna warge i brode, a potem na podlodze obok jego stop namalowala znak: *** Kiel?-Merutta! - zawodzila, nie mial jednak pojecia, czy mialo to znaczyc "kiel", czy "laska". Obie krzyknely i skulily sie trwoznie, kiedy wyciagnal reke. Zlapal dziewczyne i podniosl ja na nogi. Jej lekkosc przerazila go, a zarazem podniecila. Dziewczyna zamachala rekami bezradnie, a potem znieruchomiala, jakby jego dlonie byly paszcza. Matka plakala i blagala, malujac na podlodze kiel za klem. Nie, Prosha... To nie tak mialo byc... Nie tak. Ale przeciez nigdy nie bylo tak, jak mialo byc. Mial wrazenie, ze czuje zapach dziewczyny przebijajacy sie przez smrod dymu i wyprutych wnetrznosci. Nie uzywala perfum. Pachniala mlodoscia, obietnica - pizmowa won, kwasna i czysta zarazem. Odwrocil ja w strone swiatla. Krotko obciete czarne wlosy. Pelne lez oczy. Obrzekniete policzki. Na bogow, ta corka nieprzyjaciol byla piekna. Waskie biodra. Dlugie nogi... Czy gdyby ja powalil, poczulby smierc na koncu swego ramienia? A gdyby wzbudzila w nim zadze... Wtem ogluszajacy trzask wstrzasnal calym budynkiem. -Uciekajcie - wyszeptal Proyas, choc wiedzial, ze dziewczyna go nie zrozumie. Odsunal ja od siebie i wyciagnal zbrukana krwia dlon, zeby pomoc wstac matce. - Musicie sobie znalezc lepsza kryjowke. Taki byl Shimeh. *** -Na tym swiecie - mowil Moenghus - nie ma nic cenniejszego od naszej krwi. Z pewnoscia sam doszedles do takiego wniosku. Jednakze dzieci, jakie splodzimy z kobietami zrodzonymi w swiecie, ustepuja nam zakresem mozliwosci. Maithanet nie jest dunyainem.Mogl co najwyzej przygotowac droge. Jej imie dobieglo z ciemnosci niczym uklucie bolu. Esmenet. -Tylko prawdziwemu synowi Ishual moglo sie udac - ciagnal jego ojciec. - Bez wzgledu na niezliczone dedukcje Mysli Tysiackrotnej, na cala jej elegancje, istniala wielka liczba zmiennych, ktorych nie sposob bylo przewidziec. Kazda ze sciezek spowija mgielka katastrofalnych mozliwosci. Wiekszosc z nich jest odlegla, ale sa tez wsrod nich niemal pewne. Dawno porzucilbym to wszystko, gdyby konsekwencje braku dzialania nie byly tak absolutne. Tylko jeden z Uwarunkowanych mogl podazyc ta droga. Tylko ty, synu. Nuta smutku w glosie ojca? Czy to mozliwe? Kellhus odwrocil wzrok od wiszacych skoroszpiegow i po raz kolejny zamknal Moenghusa w kregu swej uwagi. -Mowisz tak, jakby Mysl byla zywa istota. Nie potrafil nic wyczytac w bezokiej twarzy. -Bo nia jest. - Moenghus przeszedl miedzy dwoma skoroszpiegami. Wyciagnal reke i choc byl slepy, bezblednie przesunal palcem po jednym z licznych lancuchow. - Slyszales o grze zwanej viramsata albo "wiele oddechow"? Graja w nia w poludniowym Nilnameshu. -Nie. -Ludzie z kasty szlacheckiej sprawujacy wladze na rowninach wokol miasta Invishi sa bardzo dekadenccy i odseparowani od reszty swiata. Produkuja narkotyki, ktore zapewniaja im posluszenstwo poddanych. W ciagu stuleci rozwineli jnan do tego stopnia, ze zacmil ich dawne wiary. Spedzaja cale zycie na plotkowaniu. Jednakze viramsata znacznie sie rozni od dworskich plotek czy trajkotania haremowych eunuchow. Jest czyms nieporownanie bardziej skomplikowanym. Gracze posluguja sie prawda. Powtarzaja klamstwa o tym, kto co komu powiedzial, kto z kim sie kochal i tak dalej. Robia to bezustannie, a co wazniejsze, zadaja sobie wiele trudu, by uczynic prawda klamstwa powtarzane przez innych, zwlaszcza jesli brzmia elegancko. Slowa przechodza z ust do ust, az wreszcie nie sposob okreslic, co jest klamstwem, a co prawda. Na koniec gry odbywa sie wielka ceremonia, podczas ktorej najatrakcyjniejsza opowiesc oglasza sie pirvirsut. To slowo znaczy w starozytnym jezyku vaparsi "oddech, ktory jest terenem". Slabe, nieeleganckie klamstwa zginely, a inne staly sie silne, ustepujac jedynie piwirsut, oddechowi, ktory jest terenem. Rozumiesz? Viramsata staly sie zywymi istotami, a my jestesmy dla nich polem bitwy. Kellhus skinal glowa. -Jak inrithizm i fanimia. -W rzeczy samej. Klamstwa, ktore zwyciezaly i powielaly sie przez dlugie stulecia. Falszywe swiatopoglady, ktore podzielily swiat miedzy siebie. To blizniacze viramsata toczace ze soba wojne za pomoca ludzkich glosow i konczyn. Dwie ogromne, bezmyslne bestie, dla ktorych terenem sa ludzkie dusze. -A Mysl Tysiackrotna? Moenghus zwrocil sie w jego strone, jakby go widzial. -Jest podzegaczem, ktory prowokuje je do dzialania, przelewa ich krew. Formula zdarzen, ktora zmieni bieg historii. Wielka zasada, ktora zmieni postac inrithizmu i fanimii. Mysl Tysiackrotna jest tym wszystkim naraz. Wiara rodzi uczynki, Kellhusie. Jesli ludzie maja przetrwac mroczne lata, ktore nadchodza, musza sie zjednoczyc, a to nie bedzie mozliwe, dopoki beda istnialy inrithizm i fanimia. Obie wiary musza ustapic nowemu urojeniu, nowemu oddechowi, ktory jest terenem. Wszystkie dusze musza byc przeobrazone... nie ma innej drogi. -A prawda? - zapytal Kellhus. - Co z nia? -Dla zrodzonych w swiecie nie moze byc prawdy. Zra i parza sie, pocieszaja serca falszywymi pochlebstwami, rozleniwiaja intelekt zalosnymi uproszczeniami. Logos jest dla nich tylko narzedziem zadzy, niczym wiecej... Usprawiedliwiaja siebie i zrzucaja wine na innych. Wynosza swoj lud nad inne ludy, swa ojczyzne nad inne panstwa. Koncentruja swe obawy na niewinnych. A gdy slysza slowa takie jak te, rozpoznaja w nich tylko defekty odnoszace sie do innych. Sa jak dzieci. Nauczyli sie ukrywac napady zlosci przed zonami, towarzyszami i przede wszystkim przed soba... Nikt nie mowi: "Oni sa wybrani, a my jestesmy potepieni". Nikt ze zrodzonych w swiecie. Oni nie maja uszu dla prawdy. Moenghus przesunal sie miedzy pozbawionymi twarzy jencami i podszedl blizej. Wyciagnal dlon, jakby chcial chwycic syna za nadgarstek, ale cofnal sie, gdy Kellhus sie odsunal. -Synu, dlaczego pytasz mnie o to, co i tak juz wiesz? *** Przywarla do osypujacego sie muru i wysunela glowe, by wyjrzec zza lisci sumaka.Cos, byc moze silny wiatr, szarpalo ciemne chmury wiszace nad swietym miastem. Wzdluz ich brzegu pojawila sie zlota korona. Na zbocza nad obozowiskiem Ludzi Kla i rozsiane na nich mauzolea starozytnych krolow Amoteu padly promienie slonca. Mimo to czarnoksieznik nadal gorzal niewiarygodnie silnym blaskiem. Jego oczy przerodzily sie w ogniste kule, a z ust buchala oslepiajaca biel. Nie wygladal juz jak Achamian. Stal sie kims zupelnie innym, kims niezwyciezonym, podobnym bogu. Otaczaly go liczne sfery blasku, kazda przecieta wpol tarcza w ksztalcie dysku. Zbocza wokol oplotla pajeczyna blyszczacych linii. Abstrakcje gnozy. Piesni wojenne Starozytnej Polnocy. Glos Achamiana przerodzil sie w spiewne mamrotanie otaczajace Esmenet ze wszystkich stron i wypelniajace mrowieniem koniuszki jej palcow, gdy dotykala muru. Choc byla przerazona i zdezorientowana, wiedziala, ze w koncu ujrzala prawdziwego Achamiana, tego, ktorego dlugi cien zawsze padal na ich milosc, niweczyl ich nadzieje. Uczonego powiernika. W nansurskich szeregach zapanowal chaos. Kidruhile poszli w rozsypke, pierzchli w dal, ale rozciagniete daleko linie gnozy i tak ich dosiegaly. Wszedzie slychac bylo rozpaczliwe krzyki. Nie byla glupia. Wiedziala, ze w koncu pojawia sie chorae, to tylko kwestia czasu, nim z chaosu wylonia sie oddzialy kusznikow. Ale jak dlugo to potrwa? Jak dlugo bedzie zyl Achamian? Uswiadomila sobie, ze za chwile bedzie swiadkiem smierci jedynego czlowieka, ktory naprawde ja kochal. Nagle znikad pojawily sie zlote ognie. Spopielily ziemie wokol jego Opok, stopily ja w szklo. Potem uderzyl piorun. Po lsniacych plaszczyznach spelzly jaskrawe spazmy blyskawic. Umknela za rozlatujacy sie murek, z trudem zachowujac rownowage, a potem wysunela zza niego glowe i spojrzala na zachod. Serce zabilo jej nagle na widok cesarskich kolumn, ktore pojawily sie w oddali. Ujrzala czterech spowitych w czarne szaty czarnoksieznikow, ktorzy stali na wysokosc drzewa nad ziemia, otoczeni bastionami z widmowego kamienia. Wyspiewywali smoki. Wyspiewywali blyskawice, lawe i slonce. Dwukrotnie wstrzasy powalaly ja na ziemie. Uczony powiernik stracal czarnoksieznikow z bezwzgledna precyzja, jednego po drugim. *** Swieta Woda Indara-Kishauri splywala na spustoszona ziemie, tryskajac na wszystkie strony z dusz, ktore przerodzily sie w szczeliny. Dziesiatki szkarlatnych uczonych, zbyt zaskoczonych lub zaabsorbowanych, by wyspiewac nowe Opoki Okalajace, krzyknely z bolu, rozblyskujac palacym blaskiem. W kolejnych blyszczacych strumieniach zginely cale kadry Narstheba. Inrummi... Smierc spadla z nieba jak huragan.Cishaurimowie gineli od chorae - szybkie, bezglosne rozblyski jak trawione plomieniami chusteczki - ale szkarlatni uczeni rowniez. W spowitych klebami dymu ruinach kryli sie lucznicy Thesji. Po kilku uderzeniach serca krag rozerwano i regularna bitwa przerodzila sie w czarnoksieska bijatyke. Kazdy uczony toczyl boj na smierc i zycie, majac u boku jedynie oszolomiona kadre. Glosny huk zaglady czarnoksieznikow zagluszal ich krzyki. Cishaurimowie otaczali ich ze wszystkich stron. Stawali w grupkach za zburzonymi murami albo na stertach gruzu, plonac niebieskim ogniem. Z gladkich ceglanych murow tryskaly gejzery pozostawiajace po sobie glebokie blizny wypelnione pylem i zwirem. Cegly sypaly sie na ziemie jak tynk. Wielu cishaurimow, sekundariuszy i tercjariuszy, szkarlatni uczeni zabili pojedynczymi Smoczymi Glowami. Prymariuszy zasypywali kolejnymi ciosami, w pojedynke albo grupami, az wreszcie osuwali sie ze zmeczenia na kolana, desperacko wykrzykujac Opoki. Slyszeli o dziewieciu inkandatach, prymariuszach, ktorych plecy mogly udzwignac najwieksza ilosc wody, nie mieli jednak pojecia o ich prawdziwej sile. Teraz zaatakowali ich najpotezniejsi psukari: Seokti, Inko rot, Hab'hara, Fanfaro kar, Sartmandri... a oni nie potrafili im sprostac. Kiedy Sarothenes starl sie z Inkorotem, po paru chwilach juz tylko spiewal Opoki. Ze wszystkich stron otoczyl go oslepiajacy blask, ktory uderzal z taka moca, ze wydawalo sie, iz spoiny swiata nie wytrzymaja. Oslaniajacy go tarczami javrehowie zawodzili przerazliwie, usilujac utrzymac sie na nogach. Widmowy kamien pekal, odpadal platami. Wyczerpala sie piesn czarnoksieznika, ustepujac miejsca oslepiajacej agonii. Gdy cishaurimowie opadli niespodziewanie z nieba, Eleazaras byl bardzo blisko. Zaatakowali go Fanfarokar i Seokti, sam wielki herezjarcha, wiec on rowniez nie mogl zrobic nic wiecej niz wyspiewywac Opoke za Opoka. Herezjarcha wychylal sie z okien zburzonego budynku tuz przed nim, jego zmije wyciagaly sie we wszystkie strony, by obserwowac ruiny, cala jego postac plonela bialym ogniem niewiarygodnej mocy. Fanfarokar uderzal z prawej, kryjac sie w ruinach zboru. Slowa. Slowa! Wielki mistrz przelewal swa sile i wiedze w slowa - te bezglosne i te wypowiadane na glos. Swiatem poza zasiegiem jego oslon zawladnely oslepiajacy blask i ogluszajacy huk. Nie przestawal spiewac, by obronic swoj malenki krag. Nie mogl sobie pozwolic na luksus rozpaczy. Wtem nastala cudowna chwila wytchnienia. Wokol zapadla ciemnosc, macona jedynie zlowrogim blaskiem pozarow. Przez zawodzenie wichru i trzask plomieni przebil sie prosty dzwiek rogu, niosl sie echem nad ruinami. Czarnoksieznicy i cishaurimowie rozejrzeli sie wokol, mrugajac ze zdziwienia. Po chwili Eleazaras ich wypatrzyl. Lsniac w mroku czerwonym, demonicznym blaskiem, ustawili sie w dluga linie posrod ruin. Thunyeri. Ich czarne zbroje zbrukala krew, a przypominajacymi kukurydziane wiechy brodami targaly powiewy towarzyszace wielkiemu pozarowi. Wielki mistrz Szkarlatnych Wiezyc ujrzal Kolo Meki, czarne na czerwonym tle, przypiete do choragwi ksiecia Helwargi. Ludzie Kla przybyli im na ratunek. *** Pole przed nimi wypelnila kianenska konnica. Kolejne szeregi jezdzcow posuwaly sie z tetentem kopyt w strone ruin akweduktu. Czekajacy cierpliwie z wloczniami wspartymi o ziemie i uniesionymi tarczami, Ludzie Kla obserwowali ich uwaznie, rozpoznajac sztandary wrogow. Plemiona Khirgwi, pragnace dokonczyc dziela, ktore rozpoczela pustynia.Grandowie z Nenciphonu i Chianadyni, ktorzy tak straszliwie ucierpieli pod murami Caraskandu. Girgashowie krola Pilaskandy, prowadzacy moze ze dwie dziesiatki swych straszliwych mastodontow. Ocaleni z Gedei i Shigeku pod dowodztwem Ansacera. Wytrzymali jezdzcy z Eumarny i Jurisady prowadzeni przez Cinganjehoia, ktory nieraz juz zmusil inrithich do ucieczki. A pod choragwia samego padyradzy jechali nieustraszeni coyauri. Gdy przez luke miedzy chmurami padly na nich promienie slonca, kolczugi zalsnily zlotym blaskiem. Wszystko, co zostalo z dumnego i wojowniczego narodu, stawilo sie na ostatnia bitwe. Na lewo od inrithich, nad miastem unosily sie geste kotary dymu przeslaniajace widok na Pierwsza Swiatynie i Swiete Wzgorza, zlowrogie swiatla przedzieraly sie przez lachmany ciemnosci. Z oddali dobiegaly huki i loskot straszliwsze niz werbel poganskich bebnow. Pierwsi zaczeli spiewac Nangaelowie o wlosach splecionych w warkoczyki. Potem dolaczyli do nich Numaineirowie. Wkrotce wszyscy inrithi spiewali glebokimi glosami wojownikow jeden z nieziemskich hymnow Wojownika-Proroka: My, synowie dawnych smutkow, My, dziedzice przeszlych krzywd, Zaniesiemy chwale jutru, Wyzwolimy wscieklosc dzis... Kianowie przyspieszyli, gnani zgrzytliwym rytmem cymbalow. Kolejne szeregi poganskich jezdzcow pokryly laki i pola. Ich kohorty pomknely nagle przed siebie, jakby chcialy sie ze soba zetrzec. Jadacy na czele sapatiszachowie uniesli sejmitary nad glowy i zakrzykneli glosno. Ich grandowie i najbardziej wojowniczy krewniacy podjeli okrzyk. Wkrotce wszyscy fanimowie wyli z furia. Ludzie Kla doznali tak wielu krzywd. Musieli pomscic tak wielu zabitych. Fanimowie mkneli szalonym pedem. Za wolno. Za wolno! Wojownicy swietej wojny plakali z bojazni i nienawisci. I wydawalo sie, ze Jedyny Bog ich uslyszal... Rozciagal sie przed nimi Akwedukt Skilury, idealnie prosta linia biegnaca od miasta az po horyzont. Dlugie odcinki budowli byly nietkniete, ale dzielily je od siebie zawalone fragmenty. Tloczacy sie miedzy zniszczonymi kolumnami i na osypisku inrithi zamkneli przejscie, tworzac barykade z tarcz i ludzi. Dystans zmniejszal sie z kazda chwila, zaciesniajac wachlarz mozliwosci. Przez jedno uderzenie serca piesn mieszala sie z nieartykulowanym zgielkiem... Zaniesiemy chwale jutru! I nagle caly swiat eksplodowal. Kopie sie lamaly. Tarcze pekaly. Rumaki ploszyly sie, stajac deba, inne parly przed siebie z calym impetem. Ludzie cieli i rabali. Piesn i zawolania bojowe oslably, ustepujac miejsca krzykom bolu. Stojacy na akwedukcie inrithijscy lucznicy zasypywali wroga deszczem strzal. Kto nie mial luku, rzucal w klebiacy sie na dole tlum kamienie i odlamki muru. Tu i owdzie poganom udawalo sie przebic na druga strone, ale natychmiast dopadali ich czekajacy w odwodzie tydonscy i ainonscy rycerze. Wzdluz calej inrithijskiej linii trwal krwawy boj. *** -Nawet dunyaini - mowil Moenghus - nie sa pozbawieni tych slabosci w szczatkowej postaci. Nawet ja. Nawet ty, synu.Implikacje owych slow byly oczywiste. Proba, ktorej zostales poddany, zlamala ciebie. Czy to wlasnie wydarzylo sie pod czarnymi konarami Umiaki? Kellhus pamietal, jak wstal, porzucajac zameczona Serwe, i ludzkie dlonie otulily go bialym plotnem. Pamietal, jak patrzyl na slonce przez mroczna zaslone lisci. Pamietal, ze chodzil, choc przeciez powinien byc martwy, i widzial tysiace Ludzi Kla, ktorzy krzyczeli ze zdumienia, z ulgi i zachwytu... z bojazni... -Istnieje cos wiecej, ojcze. Jestes cishaurimem. Z pewnoscia o tym wiesz. Pamietal glos. CO WIDZISZ? Choc jego ojciec nie mial oczu, sprawial wrazenie, ze przyglada mu sie z uwaga.-Mowisz o swoich wizjach, o glosie znikad. Gdzie dowod? Czym twoje twierdzenia roznia sie od slow tych, ktorzy po prostu sa oblakani? POWIEDZ MI. MOW! Dowod? Jaki dowod mogl przedstawic? Gdy rzeczywistosc wymierzala kare, dusza jej zaprzeczala. Widzial to juz tyle razy, w tak wielu oczach... Skad wiec brala sie jego pewnosc?-Na polach Mengeddy... - zaczal. - Kiedy rycerze shrialu... To, co przepowiedzialem, spelnilo sie. Dla zrodzonych w swiecie te slowa zabrzmialyby blado, wydalyby sie im obojetne i odarte z kontekstu. Ale dla Dunyaina... Niech mysli, ze sie waham. -To byl fortunny zbieg okolicznosci - stwierdzil Moenghus. - Nic wiecej. To, co poprzedza, determinuje to, co nastepuje potem. W przeciwnym razie jak zdolalbys osiagnac tak wiele? Czy byloby to mozliwe? Mial racje. Proroctwa nie mogly sie spelniac. Koniec nie mogl wladac poczatkiem. W jaki sposob Kellhusowi udalo sie zapanowac nad uszami tak wielu ludzi? I jak Mysl Tysiackrotna mogla zawladnac Trzema Morzami? Zasada tego, co poprzedza, i tego, co nastepuje, po prostu musiala byc prawdziwa, jesli jej przyjecie pozwalalo osiagnac tak wiele... Jego ojciec z pewnoscia mial racje. Skad wiec brala sie ta pewnosc, niezlomne przekonanie, ze jest inaczej? Czy rzeczywiscie jestem oblakany? -Dunyaini - kontynuowal Moenghus - sadza, ze swiat jest zamkniety, ze doczesnosc jest wszystkim, co istnieje, i w tej sprawie z cala pewnoscia sie myla. Swiat jest otwarty, a nasze dusze stoja nogami po obu stronach jego granicy. Jednakze Zewnetrze, Kellhusie, jest jedynie znieksztalconym, rozdrobnionym obrazem tego, co lezy wewnatrz. Choc prowadzilem poszukiwania przez niemal caly czas twojego zycia, nie znalazlem nic, co zaprzeczaloby Zasadzie. Ludzie nie potrafia tego dostrzec z uwagi na swe wrodzone niedostatki. Obchodzi ich jedynie to, co potwierdza ich obawy i pragnienia, to zas, co im zaprzecza, lekcewaza badz ignoruja. Nie dbaja o nic poza potwierdzeniem. Kaplani w kolko rozwodza sie nad tym czy tamtym wydarzeniem, a pomijaja milczeniem wszystkie inne. Synu, przez lata obserwowalem i liczylem. Swiat nikomu nie okazuje wzgledow. Jest calkowicie obojetny na ludzkie napady zlosci. Bog spi. Tylko zmierzajac do Absolutu, mozemy go obudzic. Sens. Cel. Te slowa nie oznaczaja czegos danego... nie, one identyfikuja nasze zadanie. Kellhus stal bez ruchu. -Zapomnij o swej pewnosci - mowil Moenghus. - Nie swiadczy o prawdzie, podobnie jak poczucie wolnosci woli nie swiadczy o faktycznej swobodzie. Ludzie, ktorzy bladza, zawsze czuja sie pewni, podobnie jak zawsze mysla, ze sa wolni. Na tym wlasnie polega bladzenie. Kellhus popatrzyl na aureole otaczajace jego dlonie, zastanawiajac sie, jak jasnosc moze niczego nie oswietlac ani nie rzucac cieni. Swiatlo zludzenia. -My jednak, synu, nie mozemy sobie pozwolic na luksus bledu. Proznia... pustka przybyla do naszego swiata. Spadla z nieba przed tysiacami lat. Dwukrotnie juz powstala z popiolow swego upadku: po raz pierwszy podczas wydarzen, ktore uczeni powiernicy zwa wojnami cunoinchorojskimi, po raz drugi zas podczas tego, co zwa Pierwsza Apokalipsa. Wkrotce powstanie po raz trzeci. -Tak - wyszeptal Kellhus. - On rowniez do mnie przemawia. KIM JESTEM? -Nie-Bog? - zapytal Moenghus. Przerwal na moment. Kellhus byl pewien, ze gdyby ojciec mial oczy, zauwazylby, jak traca na chwile skupienie pod wplywem naglego zastanowienia. - To znaczy, ze naprawde jestes szalony. *** Zewszad slyszal krzyki, dochodzily z oslepiajaco jasnego, rozswietlonego firmamentu.-Cesarzu! Boze Ludzi! Jego ludzie... jego wspaniali zolnierze przybyli mu na ratunek. -On nie zyje! Nie, nie, nie! -Slodki Sejenusie, bogowie wysluchali naszych modlitw! -To bunt! Powinienem cie przeszyc... -Co? Wydaje ci sie, ze wyzej niz dusze cenie zy... -On ma racje! Wszyscy o tym wiemy. Zastanawialismy sie nad... -To znaczy, ze wszyscy jestescie winni zdrady! -Tak? A co powiesz o tym szalencu? Tylko glupiec oddalby dusze w zamian za inkaust i chwa... -Tak jest! Predzej mnie powiesza, niz zgodze sie walczyc za fanimskie swinie! Co? Mialbym narazac zycie, zeby walczyc o wlasne potepienie? -On ma racje! To... -Spojrzcie! - zawolal kolejny glos, tuz nad nim. - On sie poruszyl! Przez chwile Conphas nie slyszal nic poza dzwonieniem w uszach. Potem liczne rece zlapaly go i pociagnely. Piety obijaly mu sie o ziemie. Mogl myslec tylko o tym, by nie wypuscic z dloni chorae. Co sie wydarzylo? Co sie wydarzylo? Spojrzal na dlonie, ktore unosil ku twarzy, i ujrzal w nich usmarowana krwia blyskotke. Krzyknal glosno, na skutek naglego przeczucia zaglady dopadly go mdlosci. Serce tluklo mu sie w piersi jak wrobel. Nie zyje! Zabili mnie! Potem wszystko sobie przypomnial i zaczal sie wyrywac, stracajac z siebie ich rece. Drusas Achamian. -Zabijcie go! - warknal, wstajac. Otaczali go zolnierze i oficerowie, gapili sie nan ze zdumieniem i strachem. Ludzie z kolumny selialskiej. Conphas zerwal z jednego z nich plaszcz, by otrzec nim krew z twarzy i szyi. Krew Cememketriego. Tego glupca! Slabowitego, bezuzytecznego starca! -Zabijcie go! Jednakze tylko kilku patrzylo w tym samym kierunku co on. Pozostali spogladali za jego plecy, na wzgorze o zaokraglonym szczycie. Zauwazyl, ze u ich stop tancza dziwne cienie. Dzwonienie w uszach ucichlo, uslyszal tony nieziemskiej piesni. Odwrocil sie blyskawicznie i ujrzal na niebie swych uczonych z Saiku, siejacych czarnoksieskie zniszczenie po drugiej stronie laki. Nagle jeden sie zachwial. Jego Opoki zalamaly sie pod naporem kaligrafii linearnych swiatel. Runal na ziemie, trawiony plomieniami. Pozostalych czekal taki sam los. Czterej anagogiczni czarnoksieznicy nie wystarcza, nie przeciwko gnozie. Conphas przeklal sie za to, ze podzielil Cesarski Saik miedzy kolumny. Cishaurimowie i Szkarlatne Wiezyce wdali sie ze soba w smiertelny boj, uznal wiec, ze... ze... To nie moze sie zdarzyc... nie mnie! -Moja chorae - wymamrotal. - Gdzie sa moi kusznicy? Nikt nie potrafil mu odpowiedziec. Oczywiscie. Wszystko ogarnal chaos. Ta swinia powiernik zniszczyla cale jego dowodztwo. Cesarska choragiew pochlonela erupcja ognia. Swieta choragiew zniszczona! Odwrocil wzrok od tego widowiska, spogladajac na okoliczne pola i pastwiska. Kidruhile uciekli na poludnie. Uciekli! Trzy z jego kolumn zatrzymaly sie, a falangi najdalszej, nasuereckiej, wrecz sie cofaly. Mysleli, ze zginal. Przepchnal sie ze smiechem przez grupe zolnierzy i rozpostarl szeroko ramiona przed rozciagnietymi szykami cesarskiej armii. Zawahal sie na widok odzianych w biale stroje jezdzcow, ktorzy pojawili sie na dalekim wzniesieniu, ale tylko na uderzenie serca. -Wasz cesarz zyje! - ryknal. - Lew znad Kiyuth zyje! *** Plomienie splataly sie zlotymi spiralami. Kleby dymu buchaly z nich pod niebo.Bez wyraznego sygnalu Thunyeri ruszyli do szturmu. Wbiegali setkami do okopow, wdrapywali sie na sterty gruzu, przechodzili przez ocalale okna w zwalonych murach. Nie wydawali zadnych okrzykow, lecz suneli bezglosnie naprzod jak wilki. Cishaurimowie sie przegrupowali. Nad spustoszonym krajobrazem przemknely kule swiatla, uderzajac w szeregi atakujacych Norsirajow. Ludzie krzyczeli przerazliwie. Cienie miotaly sie we wrzacym swietle. Przez kilka uderzen serca Eleazaras mogl tylko na to patrzec w oslupieniu. Zobaczyl, jak jakis barbarzynca, ktorego broda i wlosy stanely w plomieniach, przedzieral sie przez gruzowisko, nadal wznoszac wysoko choragiew z Kolem Meki. Wtem potop znowu odnalazl wielkiego mistrza Szkarlatnych Wiezyc. Luki niezdefiniowanej energii uderzyly z trzaskiem o jego Opoki, zdruzgotaly je. Wykrzyczal swa piesn, wzmacniajac ja i odnawiajac, wiedzial jednak, ze to nie wystarczy. Jak to mozliwe, ze wrogowie stali sie tacy silni? Nagle moc straszliwych swiatel spadla o polowe. Potem znowu o polowe. Zdyszany Eleazaras zobaczyl, ze ogromny Yalgrota, brudny od sadzy i krwi, zlapal Fanfarokara za gardlo i uniosl nad ziemie. Zmije miotaly sie szalenczo. Zaciskajac piesc na chorae, thunyeryjski olbrzym rozbil wygolona glowe czarnoksieznika na krwawa miazge. Eleazaras odwrocil sie blyskawicznie, wypatrujac w gestym mroku kolejnych zagrozen, i ujrzal, ze Seokti cofa sie przed naporem cieni... prosto ku plomieniom okalajacym zbocza Swietych Wzgorz. Ocalale kadry jego braci - tak bardzo nieliczne! - znowu rozpalily ogien swej furii. -Walczcie! - zagrzmial czarnoksieskim glosem. - Walczcie, uczeni, walczcie! Z calej jego kadry ocalal tylko jeden tarczownik, ktory kulil sie trwoznie u jego stop. Nie mial pojecia, co sie stalo z pozostalymi. Wielki mistrz przeklal glupca i wszedl na zasnute dymem niebo. *** Bialy ryk bitwy.Trafieni poganskimi strzalami ludzie spadali z akweduktu na tlum walczacych. Sejmitary i miecze wznosily sie i opadaly. Pod czarne niebo tryskala krew. Tarcze wspieraly sie o szyje oszalalych rumakow. Zdumieni rycerze przyciskali zakute w stalowe rekawice dlonie do smiertelnych ran. Ogarnieci bojowym szalem wojownicy zasypywali ciosami otaczajacy ich tlum. Placzacy ludzie wlekli po ziemi swych martwych panow. Nagle fanimowie wycofali sie, zostawiajac za soba zaslany trupami grunt. Odplyneli jak fala rozbijajaca sie o falochron. Wzdluz calego Akweduktu Skilury z ust inrithich wyrwal sie triumfalny ryk. Jeden z Numaineirow wystapil z szyku, wymachujac mieczem. -Zaczekajcie! - zawolal. - Zostawiliscie tu krew! Setki ludzi ryknely smiechem. Z szeregow wyciagnieto zabitych. Na tyly wyslano goncow. Od blisko dwoch lat Ludzie Kla zyli i oddychali wojna. Stala sie ich rutyna. Kolejni inrithi wdrapali sie na rozsypujacy sie szczyt prowizorycznego muru obronnego. Widok fanimow zbierajacych sie i przegrupowujacych na polu przed nimi zaparl im dech w piersiach. Zagraly rogi. Ktos gdzies podjal ich piesn. Zaniesiemy chwale jutru, wyzwolimy wscieklosc dzis. Poza zasiegiem strzalu z luku fanimowie przegrupowali sie pod jaskrawymi choragwiami. Przez krotka chwile bitwa toczyla sie tylko na poludniu, gdzie Ansacer poprowadzil swe kohorty, zlozone z ludzi rownie doswiadczonych jak balwochwalcy, do ataku na otoczona lakami swiatynie Azoreah. Choc przeciwnik mial przygniatajaca przewage liczebna, lord Gotian ze swymi rycerzami shrialu zszedl ze wzgorza na jego spotkanie. -Bog tak chce! - zakrzykneli mnisi-wojownicy. Mlot spotkal sie z mlotem. Wzdluz calego akweduktu Ludzie Kla zakrzykneli radosnie na widok pogan uciekajacych w dol zbocza. Potem rytm bebnow stal sie wolniejszy. Slyszac brzek cymbalow, wielkie masy pogan ruszyly truchtem naprzod. Pierwsze inrithijskie strzaly pomknely pod niebo, wystrzelone przez Agmundrow uzbrojonych w potezne cisowe luki. Wkrotce dolaczyli do nich lucznicy z innych krajow, ale salwy nie wyrzadzily zadnych szkod nadciagajacej powoli fali. Nagle, w chaotyczny sposob typowy dla wielkich tlumow, fanimski zastep zatrzymal sie zaledwie sto krokow przed szykiem obroncow akweduktu. Wszedzie bylo widac Podwojne Sejmitary fanimii - wyszyte na choragwiach albo wymalowane na okraglych tarczach. Dzwigajace labry z cienkich zelaznych pierscieni rumaki tupaly i parskaly, ale widoczne pod helmami twarze fanimow przybraly wyraz morderczego spokoju. Porazeni bojaznia Ludzie Kla przestali spiewac. Nawet lucznicy opuscili luki. Oddzieleni od siebie tylko waskim pasmem gruntu synowie Fane'a i Sejenusa stali w bezruchu. Na pola padly promienie slonca odbijajace sie w wilgotnym metalu. Oslepieni niespodziewanym blaskiem ludzie spojrzeli w gore i zobaczyli krazace pod niebem sepy. Wsrod Girgashow rozleglo sie trabienie mastodontow. Wzdluz szeregow - zarowno pogan, jak i balwochwalcow - przebiegl szmer niepokoju. Obserwatorzy siedzacy na szczycie akweduktu krzykneli ostrzegawczo, widzac, ze poganscy jezdzcy w dali zajmuja pozycje. Wszyscy jednak patrzyli tylko na coyaurich. Choragiew padyradzy - Grzywiasty Tygrys Pustyni wyhaftowany srebrna nicia na trojkatnej czarnej plachcie jedwabiu - przesuwala sie do przodu przez ich szyki. Szeregi rozstapily sie i zakuty w zlota zbroje Fanayal spial karego ogiera, wyjezdzajac na wolna przestrzen. -Kto?! - ryknal do zdumionych wrogow, i to po sheyicku. - Kto jest prawdziwym glosem Boga?! Jego mlodzienczy, pelen pasji glos okazal sie umowionym znakiem. Tysiace jezdzcow runelo do ataku, pochylajac kopie. Z ich ust wyrwal sie wrzask. Odretwiali pod wplywem szoku inrithi szykowali sie do starcia. Zar slonca przyprawial ich o mdlosci. Fanayal poprowadzil rozpedzony klin coyaurich prosto na Gesindalczykow oraz ich galeockich braci - wszystkich, ktorzy postanowili opuscic krola Saubona w Caraskandzie. Hrabia Anfrig ostrzegl krzykiem swych pokrytych niebieskimi tatuazami pobratymcow, ale zaskoczenie bylo zbyt wielkie. Wokol zapanowal chaos. Impet szarzy obalil pierwsze szeregi. Poganscy jezdzcy wdarli sie w srodek szyku, tnac i siekac na wszystkie strony. Padyradza przedarl sie az w cien lukow akweduktu, podczas gdy jego lucznicy zasypywali pociskami szczyt budowli. Z ust pogan wyrwal sie triumfalny ryk. Cinganjehoi przebil sie przez szyki Ainonczykow na polnocy i walczyl teraz z lordem Soterem oraz jego bezlitosnymi kishyackimi rycerzami. Na rozkaz padyradzy coyauri zaatakowali ze zdwojona furia i przebili sie na druga strone. Wypadli na wolna przestrzen, scigajac uciekajace w panice niedobitki. Za nimi podazali wspaniali grandowie z Nenciphonu i Chianadyni. Jednakze czekali juz na nich thanowie i rycerze z Ce Tydonnu. W coraz liczniejsza mase pogan uderzyli ludzie w zelaznych zbrojach. Kopiami zrzucali ludzi z siodel. Konie scieraly sie ze soba kark w kark, mlocac kopytami. Szczekaly miecze i sejmitary. Hrabia Gothyelk pocalowal zloty Kiel, ktory wisial mu na szyi, i pognal prosto na choragiew padyradzy. Jego ludzie rozproszyli kilkudziesieciu coyaurich, torujac mu droge. Hrabia, zwany przez swych ludzi Starym Buzdyganem, powalal kazdego, kto osmielil sie stanac mu na drodze, az wreszcie znalazl sie naprzeciwko zlotego Fanayala. Wedlug swiadkow walka trwala krotko. Slawny buzdygan hrabiego nie mogl sie mierzyc z mieczem padyradzy. Hoga Gothyelk, czerwonolicy hrabia Agansanoru, wodz Tydonnow za morzem, zwalil sie z siodla. Smierc spadla z nieba jak huragan. *** Czarnoksieskie swiatlo mialo w sobie sterylna bladosc, niezdolna odroznic ojca od kamiennych rzezb Nieludzi.-Powiedz mi, ojcze... o Nie-Bogu. Moenghus stal nieruchomo. -Proby cie zlamaly. Kellhus zdawal sobie sprawe, ze zaczyna mu brakowac czasu. Nie mogl juz dluzej pozwalac, by ojciec odwracal jego uwage. -Jesli go unicestwiono, jesli juz nie istnieje, jak moze wysylac mi sny? -Mieszasz obled, ktory jest w tobie, z ciemnoscia na zewnatrz. Tak samo jak zrodzeni w swiecie. -Co ci o Nie-Bogu powiedzieli skoroszpiedzy? Choc Moenghus nie mial oczu, wydawalo sie, ze patrzy na syna uwaznie. -Nie znaja go. Ale przeciez nikt na tym swiecie nie zna tego, czemu oddaje czesc. -A jakie mozliwosci rozwazales? Jego ojciec nie chcial jednak ustapic. -Mrok cie poprzedza, Kellhusie. Wlada toba. Jestes jednym z Uwarunkowanych. Z pewnoscia... - Przerwal, zwracajac slepa twarz w strone pustki. - Przyprowadziles ze soba innych... kogo? Kellhus rowniez ich uslyszal. Skradali sie przez mrok. Bylo ich trzech. Scylvenda poznawal po rytmie jego serca... ale kto mu towarzyszyl? -Wybrano mnie, ojcze. Jestem zwiastunem. Nastala cisza, macona tylko dzwiekiem oddechow oraz chrzestem zwiru pod dlonmi i stopami. -Co te glosy mowia ci o mnie? - zapytal Moenghus powoli i z namyslem. Kellhus uswiadomil sobie, ze jego ojciec w koncu pojal zasady rzadzace tym spotkaniem. Do tej pory sadzil, ze synowi trzeba bedzie udzielac instrukcji. Nie przyszlo mu do glowy, ze jest mozliwe, a nawet nieuniknione, iz Mysl Tysiackrotna przerosnie dusze, w ktorej sie zrodzila, a nastepnie ja odrzuci. -Ostrzegaja mnie, ze nadal jestes dunyainem - odparl Kellhus. Jeden z uwiezionych skoroszpiegow szarpnal sie w lancuchach, wymiotujac sznurami plwociny, ktore splywaly do otworu na dole. -Rozumiem. I dlatego musze zginac? Kellhus spojrzal na otaczajace jego dlonie aureole. -Zbrodnie, ktore popelniles, ojcze... grzechy... Kiedy sie dowiesz o czekajacym cie potepieniu, kiedy w nie uwierzysz, staniesz sie taki sam jak Inchoroi. Jako dunyain bedziesz zmuszony zapanowac nad konsekwencjami swej niegodziwosci. Podobnie jak Rada ujrzysz tyranie w tym, co swiete... i wlaczysz sie do prowadzonej przez nia wojny. Kellhus zapadl sie w siebie, otwierajac glebsze warstwy swej duszy na ojca. Poddal go szczegolowej ocenie. Sila czlonkow. Szybkosc odruchow. Musze dzialac szybko. -Zamknac swiat przed Zewnetrzem - powiedzialy blade usta. - Wyniszczyc ludzkosc i w ten sposob go zatrzasnac... -Tak jak Ishual jest zamknieta przed dzicza - zgodzil sie Kellhus. Dla dunyainow byl to aksjomat. To, co podporzadkowane, trzeba odgrodzic od tego, co nieuporzadkowane i chaotyczne. Kellhus widzial to wielokrotnie, wedrujac po labiryncie mozliwosci, ktorym byla Mysl Tysiackrotna: zamordowanie Wojownika-Proroka. Pojawienie sie Anasurimbora Moenghusa, ktory zajmuje jego miejsce. Spiski na apokaliptyczna skale. Pozorowana wojna przeciwko Golgotterath. Seria zaaranzowanych klesk. Oddanie calych narodow na zer Srancom. Ruina i zniszczenie Trzech Morz. Bogowie wyjacy jak wilki pod zamknieta brama. Moze jego ojciec nie zrozumial jeszcze tego wszystkiego. Moze po prostu nie siegal wzrokiem dalej niz chwila przybycia syna. A moze to wszystko - oskarzenie o obled, zaskoczenie nieprzewidzianym obrotem wydarzen - bylo jedynie fortelem. Tak czy inaczej nie mialo to znaczenia. -Nadal jestes dunyainem, ojcze. -Ty row... Bezoka twarz, jeszcze przed chwila calkowicie nieprzenikniona, wykrzywila sie w grymasie. Kellhus wyszarpnal noz z piersi ojca i cofnal sie o kilka krokow. Przygladal sie, jak Moenghus obmacuje palcami krwawiaca rane tuz ponizej luku zeber. -Jestem kims wiecej - rzekl Wojownik-Prorok. *** Otaczal go krag rozzarzonej, buchajacej dymem ziemi.Achamian odwrocil sie nagle, zatoczyl polokrag. Zobaczyl ostatnich uciekajacych kidruhilow, inrithijski oboz wznoszacy sie na blizszej czesci rowniny oraz Shimeh, nadal ocieniony chmurami i spowity oblokami dymu. Potem spojrzal znow na wzgorza. Dwoch z czterech czarnoksieznikow Saiku spadlo, plonac, na ziemie. Uswiadomil sobie, ze po drugiej stronie wzniesien znajduje sie cala cesarska armia. Jej choragwie w kazdej chwili mogly sie wynurzyc zza porosnietych trawa i polnymi kwiatami pagorkow. Przypomnial sobie, czego uczono go w szkole uczonych powiernikow... Tuz pod najwyzej polozonym punktem. Musial uciec w miejsce, skad bedzie widzial zblizajacych sie lucznikow chorae i gdzie latwo znajdzie oslone. Jakas czescia jazni wiedzial jednak, ze to na nic. Zyl do tej pory jedynie dzieki temu, ze udalo mu sie tak calkowicie ich zaskoczyc. To nie potrwa dlugo, biorac pod uwage, ze Conphas ocalal. Juz jestem trupem. Nagle przypomnial sobie Esmenet. Jak mogl o niej zapomniec? Spojrzal na ruiny mauzoleum i przerazilo go, ze sa tak blisko. Potem ja zobaczyl. Jej drobna, chlopieca twarz wygladala zza mrocznych, zaslonietych gestwa sumaka fundamentow. Uswiadomil sobie, ze wszystko widziala... Poczul wstyd. -Esmi, nie! - zawolal, ale bylo juz za pozno. Pobiegla ku niemu po spalonej ziemi. Wtem zauwazyl kacikiem oka jakis blysk. Potem wyczul pietno, wypalone tak gleboko, ze przyprawilo go to o mdlosci. Uniosl wzrok. -Nieee! - zawyl. Szklo pekalo pod jego stopami. Dlugie skrzydla, czarne luski pokrywajace gorejace konczyny, szpony jak sejmitary, otoczona oczami paszcza... Ciphrang, przywolany z piekielnych trzewi Zewnetrza. Cuchnacy siarka bozek. Podmuch uniosl jej spodnice, obalil Esmenet na kolana. Zwrocila twarz ku niebu... Demon opadal ku nim. Iyokus... *** Proyas znalazl sie na dachu starozytnej foluszni, jedynego budynku po zachodniej stronie wzgorza Juterum, ktorego jeszcze nie ogarnal pozar. Choc w oddali swiecilo slonce, tu wszystko przeslanialy mroczne kleby dymu. Jesli zbyt dlugo patrzyl na niebo, krecilo mu sie w glowie, wbil wiec spojrzenie w ceglana nawierzchnie. Przeszedl przez plytkie zaglebienie, potknal sie i kopnal zmurszale cegly. Potem padl na brzuch i podczolgal sie do zwroconego na poludnie frontonu.Spojrzal na Shimeh. Zasnuwajace niebo smugi i obloki dymu tworzyly perspektywe przypominajaca ulice, co ulatwialo ocene odleglosci dzielace unoszacych sie w powietrzu, wymieniajacych swietliste ciosy czarnoksieznikow. Na dole pozostaly jedynie czarne zgliszcza i dymiace pozary. Pojedyncze sciany, nierowne jak wystrzepione karty papieru. Zniszczone fundamenty. Ranni, ktorzy krzyczeli, wymachujac bladymi rekami. Spopielone trupy. Pierwsza Swiatynia stala nietknieta, monumentalna. Wtem rozlegl sie ogluszajacy trzask. Proyas o malo nie zlecial na dol. Zamrugal, by odzyskac zdolnosc widzenia w oslepionych oczach. Na dole, niemal wprost pod nim, stalo dwoch odzianych w karmazynowe szaty czarnoksieznikow. Starszy z nich, zniedoleznialy, zatrzymal sie posrod zdekapitowanych kolumn swiatynnej galerii, drugi zas, w srednim wieku i korpulentny, chwial sie na szczycie sterty gruzu. Ich Opoki blyszczaly jak srebro w blasku ksiezyca albo stal w mrocznych zaulkach. Spiewali, w ich ustach gorzala jasnosc, a wokol szalaly plomienie. Piecdziesiat krokow od nich ziemia eksplodowala nagle, jakby uderzyl w nia kij wielkosci poteznej sosny netia. Na ruiny posypal sie grad dymiacego zwiru. Jakims cudem z tego piekla wylonil sie czlowiek w szatach barwy szafranu. Z jego czola wyplynal blekitny zar, uderzyl w ziemie, lamiac kolumny jak patyki, i zdruzgotal Opoki starego szkarlatnego uczonego. Towarzyszyl temu blysk tak jasny, ze Proyas zaslonil oczy przedramieniem. Cishaurim wzniosl sie wyzej, zatrzymujac sie na wysokosci conriyanskiego ksiecia. Nastepnie zatoczyl krag, nie przestajac zasypywac starego czarnoksieznika impulsami blekitnej energii. W powietrzu za nim pojawily sie czarne chmury. Trysnely z nich blyskawice przypominajace szczeliny w pekajacym szkle. Cishaurim je zignorowal, skupiony na szkarlatnym uczonym. Powietrze rozbrzmiewalo echem wybuchow, stukotem wielkich jak gory kamieni. Wobec tego halasu krzyki ludzi byly niczym. Grzmot wybrzmial. Swiatlo przygaslo. Wiszaca w powietrzu postac zaprzestala ataku, przenoszac uwage na drugiego spiewajacego jak szaleniec czarnoksieznika. Szafranowe szaty lopotaly na wietrze, zmije wyginaly sie wokol szyi cishaurima na podobienstwo hakow. Proyas wiedzial, ze stary czarnoksieznik nie zyje. Zdawal tez sobie sprawe, ze wkrotce zginie drugi. Stanal na frontonie, przycupniety na samej krawedzi, spogladajac na spustoszone ulice i bluznierczy ogien na dole. -Slodki Boze Bogow! - wykrzyknal na gryzacy wiatr. Golymi rekami zerwal z szyi chorae. -Ktory chodzisz miedzy nami... Uniosl zmeczona od miecza reke, stanal pewniej. -Niezliczone sa Twoje swiete imiona... I cisnal Lze Boga, ktora dostal od matki na siodme urodziny. Wydawalo sie, ze zniknela za horyzontem barwy zelaza... Blysnelo, pojawil sie otoczony czarna obwodka krag swiatla. Szafranowa postac runela na ziemie jak kamien. Proyas osunal sie na kolana na krawedzi muru, spogladajac w dol. Przed nim rozciagalo sie swiete miasto. Zaplakal, choc nie wiedzial dlaczego. *** Thanowie i rycerze z Ce Tydonnu atakowali raz po raz, lecz nie mogli zamknac wylomu.Wkrotce ze wszystkich stron otoczyli ich wyjacy pustynni wojownicy. Niekonczacy sie strumien obleczonych w jedwab Kianow przemykal cwalem pod lukami akweduktu. Setki pogan wspinaly sie po chwiejnych kolumnach na jego szczyt, gdzie trwala zaciekla walka toczona pod niszczycielskim ostrzalem fanimskich lucznikow. Inni ruszyli do szarzy wzdluz starozytnej konstrukcji, uderzajac na hrabiego Damergala i jego Cuarwethow, ktorzy ze wszystkich sil starali sie zamknac luke. Jeszcze inni popedzili konie ku tlumowi oszolomionych gapiow stojacemu na granicy pobliskiego obozu. Wsrod Nangaelow rozlegly sie triumfalne krzyki, gdy krol Pilaskanda padl razony wlocznia, a jego Girgashowie zostali zmuszeni do bezladnego odwrotu. Mastodonty wpadly w panike i zaczely tratowac ich szeregi. Ainonczycy nagrodzili glosnym aplauzem palatyna Uranyanke, ktory przemknal wzdluz szykow wroga, wysoko unoszac odcieta glowe Cinganjehoia, zabitego za linia Moserothow, gdy palatyn Soter i jego Kishyati odepchneli Tygrysa Eumarny do tylu. Zaglade inrithim niosl jednak Fanayal ab Kascamandri, ktory przedarl sie ze swymi wspanialymi grandami daleko poza linie balwochwalcow. Kohorty Kianow rozjechaly sie na polnoc i na poludnie po rowninach Shairizoru, omijajac grupki broniacych sie jeszcze rycerzy, a potem zawrocily na wschod, zeby uderzyc na kolejny odcinek starozytnego akweduktu. Hrabia Damergal zginal zabity odlamkiem muru cisnietym z gory. Hrabiego Iyengara i jego domownikow zostawili z tylu cofajacy sie Nangaelowie. Wykrzykujacy przeklenstwa Iyengara mogl tylko bezradnie patrzec, jak nieprzyjaciel rozbija jego pobratymcow na rozpaczliwie broniace sie grupki. Mongileanski grand uciszyl go, przeszywajac mu strzala gardlo. Smierc spadla z nieba jak huragan. Fanimowie plakali z gniewu i oburzenia, zabijajac inrithijskich najezdzcow. Krzykiem oddawali czesc Fane'owi i Jedynemu Bogu, choc jednoczesnie zastanawiali sie, dlaczego Ludzie Kla nie uciekaja. *** Mysl! Mysl! Musisz myslec!Cios Odaini odepchnal ja z trasy monstrum, odrzucil ku mauzoleum. Stwor wyladowal ciezko, poruszal sie jednak zwinnie, jakby jego czlonki plywaly w niewidocznym eterze. -Glos - wycharczal, zblizajac sie o straszliwy krok. Wszystko, co zylo, zmienialo sie wokol niego w brazowy pyl. -Powiedzial: oko za oko. Bily od niego fale goraca, suche jak spopielona kosc. -Wtedy bol sie skonczy... Achamian uswiadomil sobie, ze to nie jest zwyczajny demon. Jego pietno przypominalo swiatlo skupione w punkt, wokol ktorego welin swiata czernial, ogarniety plomieniami. Daimos... Co wyzwolil Iyokus? -Esmi! - zawolal. - Uciekaj! Prosze! Blagam! Uciekaj! Stwor skoczyl na niego. Achamian zaczal spiewac najglebsze z Plecionek Cirroi. Potezne Abstrakcje wypelnily powietrze wokol niego platanina swiatla. Demon smial sie i wrzeszczal. *** Moenghus osunal sie pod pokrywajace sciane plaskorzezby. Z nisz wypelzly weze, czarne i blyszczace. Owinely sie wokol jego gardla jak duszace oczy.Kellhus odsunal sie, skupiajac spojrzenie na punkcie wielkosci paznokcia unoszacym sie przed nim na odleglosc wyciagnietego ramienia. To, co bylo jednym, przerodzilo sie w wiele. Co bylo dusza, stalo sie miejscem. Teraz! Zaspiewal trzema glosami - jeden wypowiedziany watek dostrojony do swiata i dwa niewypowiedziane, skierowane ku ziemi. Starozytna Piesn Przywolania stala sie czyms nieporownanie wiekszym. Piesnia Przemieszczenia. Wokol Kellhusa pojawily sie niebieskie fraktalne swiatla, spowily go kokonem blasku. W lukach miedzy wloknami zobaczyl, ze jego ojciec wstal z wysilkiem, zwracajac sie ze swymi zmijami w strone wspartego dzwigarami korytarza. Anasurimbor Moenghus... wygladal tak blado w swietle wlasnego syna! Byt skulil sie trwoznie przed biczem jego glosu. Przestrzen rozszczepila sie nagle. Tu przerodzilo sie w tam. Za plecami ojca ujrzal Serwe. Jasne wlosy zwiazala w kok wojownika. Zobaczyl, ze wyskoczyla z ciemnosci... A potem sam zapadl w znacznie glebsza ciemnosc. *** Drusas Achamian wykrzykiwal zniszczenie. Swiatlo uderzalo w stwora ostrymi jak noze parabolami bieli. Trawe zrosila gorejaca krew. Kawalki plonacego ciala przeszyly powietrze jak wegielki z rozrzuconego kopniakiem ogniska.Fale goraca parzyly policzki Esmenet. Patrzyla na to jak pograzona w transie. Otoczony palaca sie trawa Achamian stal za oslona tafli swiatla - polaczenie wspanialej mocy z przerazajaca kruchoscia. Oszalale monstrum rzucilo sie na niego. Darlo Opoki pazurami, zasypywalo je ciosami rozbijajacymi kamien, na ktorym lezala kobieta. Z jej nosa poplynela krew. W koncu Opoki zaczely sie uginac. Achamian przywolal potezne ciosy, ktore zasypaly glowe demona. Rogi pekly. Z rozprutych pajeczych oczu wyplynela posoka swiatla. Demon wpadl w szal, przerodzil sie w zamazana fale gwaltownosci. Wydawalo sie, ze samo pieklo probuje sforsowac zamykajace je bramy. Achamian zachwial sie, zamrugal powiekami gorejacych bialym plomieniem oczu. Zakrzyknal donosnie... Zabrzmial przerazajacy glos. W triumfalnym ryku demona pobrzmiewal pisk szczurow. Czarnoksieznik zwalil sie na ziemie, nadal poruszajac ustami. Zacisnely sie smocze pazury... Achamian padl. Nie mogla krzyczec. Monstrum zerwalo sie do lotu, przeszywajac powietrze rozerwanymi skrzydlami. Nie mogla krzyczec. *** -Zyje! - zawolal po raz kolejny Ikurei, nie uslyszal jednak nic poza trzaskiem i loskotem czarnoksieskich bitew, bliskim i dalekim. Nie odpowiedzial mu aplauz, nie slyszal krzykow ulgi ani uznania. Nie widzieli go... tak jest! Wzieli go za jednego z nich. Za czlowieka...Odwrocil sie ku swym oszolomionym wybawcom. -Ty! - zawolal do otumanionego selialskiego kapitana. - Znajdz generala Baxatasa. Powiedz mu, ze ma natychmiast do mnie przyjsc! Kapitan sie zawahal - tylko na mgnienie oka, ale to wystarczylo, zeby w Conphasie zaplonal zimny ogien. Potem glupiec popedzil przez trawe i koniczyne w strone odleglych oddzialow. -I ty! - warknal Conphas do szeregowca. - Znajdz mi jakichs sygnalistow. Szybko! Powiedz im, ze maja zagrac sygnal do szturmu! I ty... - Umilkl nagle. Krzyczal na wiatr. Oczywiscie! Potrzebowali czasu, zeby odzyskac odwage. Zorientowac sie w sytuacji. Nieszczesni glupcy... Mysleli, ze zginalem! Z usmiechem na ustach odwrocil sie ku swojej armii... I zobaczyl tych samych jezdzcow, ktorych widzial przedtem. Bylo ich kilkuset. Omijali z obu flank kolumne selialska, niezatrzymywani przez nikogo. -Nie ma juz panstw! - zakrzyknal ktos w pedzacym cwalem oddziale. - Nie ma juz panstw! Przez kilka chwil Conphas nie mogl uwierzyc wlasnym oczom i uszom. To z pewnoscia byli inrithi, mimo ze nosili bialoniebieskie chalaty. Nad gnajacymi przodem jezdzcami powiewala choragiew z Kolem Meki, obszyta zlotymi chwastami. A za nia... Czerwony Lew. -Zabic ich! - zawyl Conphas. - Do ataku! Do ataku! Do ataku! Przez chwile wydawalo sie, ze nic sie nie stanie, ze nikt go nie uslyszal. Jego armia nadal krecila sie w kolko jak banda durni. Intruzi mijali ja bez przeszkod. -Nie ma juz panstw! Wojownicy zmienili nagle kierunek i popedzili ku niemu. Conphas odwrocil sie ku zolnierzom, ktorzy pozostali przy nim. Zasmial sie i warknal jednoczesnie. Przypomnial sobie babke w czasach, gdy jej uroda plonela jeszcze jasno jak legenda. Przypomnial sobie, jak sadzala go na kolana, smiejac sie z tego, ze wiercil sie i wierzgal. -Dobrze, ze wolisz stac mocno na ziemi! Dla cesarza to pierwsza sprawa... -A jaka jest druga? Jej smiech brzmial jak szmer fontanny. -Ach... druga polega na tym, ze musisz nieustannie obserwowac. -Co obserwowac, babciu? Pamietal, jak stukal palcami w jej policzek. Mial takie male paznokcie... -Zawartosc sakiewek tych, ktorzy ci sluza, moj maly bozku. Gdyby sie kiedys okazalo, ze sa puste... Z dwunastu nansurskich zolnierzy, ktorzy stali przy nim, dwoch padlo ze lzami na kolana, a trzech oferowalo mu miecze. Pieciu ucieklo jak szalency, a dwoch po prostu odeszlo. Slyszal zblizajacy sie z tylu loskot. -Pokonalem Scylvendow - powiedzial tym, ktorzy zostali. - Byliscie nad Kyuth... Ziemia drzala od tetentu kopyt. - Zaden czlowiek nie potrafilby tego dokonac. - Zaden! - potwierdzil jeden z kleczacych i ucalowal Cesarski Pierscien. Odglos szarzy inrithich byl przerazajacy. Loskot kopyt, parskanie koni, brzek zbroi. A wiec to wlasnie slyszeli poganie. Cesarz Nansurczykow odwrocil sie, nie wierzac, ze to dzieje sie naprawde... I ujrzal krola Saubona, ktory pochylil sie w siodle. Jego rumiana twarz gorzala zadza mordu, a w niebieskich oczach blyszczalo cos wiecej niz slonce. Ikurei Conphas I zdazyl zobaczyc miecz, ktory scial mu glowe. *** Eleazaras zmierzal ku herezjarsze cishaurimow, kroczac przez dym i plomienie. Seokti pustoszyl ziemie przed soba, wzbijajac chmury buchajacych dymem odpadkow, unoszac w powietrze i miazdzac zakutych w czarne zbroje Thunyeri, ktorzy ku niemu biegli.Zalamujacym sie glosem Eleazaras wykrzyczal najpotezniejsze z Wielkich Analogii. Byl wielkim mistrzem Szkarlatnych Wiezyc, najwspanialszej ze szkol Bliskiego Antyku. Byl dziedzicem Sampiletha Spiewaka Ognia i Amrezzera Czarnego. Pomsci swego umilowanego nauczyciela! Swoja szkole! -Sasheoka! - krzyczal w przerwach miedzy Piesniami. Smoczy ogien obalil herezjarche na ziemie. Przez chwile cishaurim tarzal sie w zlocistych plomieniach, otoczony piana blekitu. Zapaskudzil migotliwe, zolte szaty. Eleazaras uderzal wen raz po raz. Z ziemi plynela magma. Z nieba spadaly slonca. Wielkie plonace dlonie zaciskaly sie na jego oslonach, a Eleazaras wspiewywal w ten uscisk coraz wiecej mocy, az wreszcie po slepej twarzy splynely lzy. Wielki mistrz stal na oblokach dymu i spiewal, smiejac sie w glos. Zemsta czynila nienawisc zrodlem chwaly i uniesienia. Wtem z innej strony uderzyly w niego strumienie blekitnej plazmy. Swieta Woda IndaraKishauri spadla na jego Opoki, wstrzasnela nimi, a potem odbila sie w gore i wrocila w chmury, niknac w plamach gorejacego blekitu. Pojawily sie pierwsze szczeliny. Plyty eterycznego kamienia odpadly. Kolejny inkandat wzniosl sie nad rumowisko, plujac wstrzasajaca posadami swiata moca... Eleazaras wzmocnil swe Opoki, wyspiewujac glebsze Szance, mocniejsze Tarcze. Zobaczyl, ze Seokti znow wspial sie pod niebo. Z punktu polozonego miedzy jego pustymi oczodolami tryskaly oslepiajace katarakty. Gdzie sie podziali inni szkarlatni uczeni? Ptarramas? Ti? Swiat przerodzil sie w kipiel oslepiajacej bieli i blekitu. Moc szarpala, bila. Nie nosila pietna, byla dziewicza jak utkany przez Boga swiat. Szarpala. Bila. Wielki mistrz Szkarlatnych Wiezyc steknal glosno. Z ust wyrwalo mu sie przeklenstwo. Przez Opoki przedarla sie struga zaru, spalila jego lewe ramie. Otworzyla sie przed nim szczelina. Na jego czolo padlo swiatlo, odrzucajac go do tylu jak lalke. Martwy zwalil sie na plonaca ziemie. *** Na calej dlugosci Akweduktu Skilury fanimowie otoczyli broniacych sie rozpaczliwie Ludzi Kla. Jezdzcy przemykali miedzy filarami, zasypujac inrithich z bliska gradem strzal.Inni szarzowali na klecone napredce sciany tarcz, torujac sobie droge przez piki i wlocznie. Palatyn Galgota z Eshganaxu padl ofiara bezlitosnej furii Kirgwich. Gotian wlaczyl sie do bitwy z niedobitkami rycerzy shrialu. W pierwszej chwili wiara i furia pozwolily im posuwac sie naprzod, bylo ich jednak za malo. Zostali oskrzydleni, ale walczyli dalej, spiewajac hymny. Nic nie moglo ich zlamac. Gotian padl, trafiony strzala w pache w chwili, gdy wznosil wysoko miecz. Mimo to rycerze shrialu nie przestawali spiewac. Az smierc spadla z nieba jak huragan. Potem z zachodu dobiegl dzwiek rogow. Na moment wszyscy na Shairizorze, zarowno poganie, jak i balwochwalcy, zwrocili glowy ku wzgorzom, na ktorych starozytni Amotejczycy grzebali swych krolow. Ujrzeli cesarska armie ustawiona w rozciagniete szyki. Ludzie Kla zakrzykneli radosnie. W pierwszej chwili poganie rowniez krzyczeli ochryple, drwiac z machajacych rekami inrithich, grandowie powiedzieli im bowiem, by sie nie bali, gdyby przybyli Nansurczycy. Wkrotce jednak zawladnelo nimi przeczucie kleski, przekazywane od jednego oddzialu do drugiego. Wielu z nich wypatrzylo Kolo Meki i Czerwonego Lwa powiewajace obok swietych choragwi nansurskich kolumn. To nie byl zdradziecki cesarz - Ikurei - przybywajacy, by dotrzymac umowy zawartej z ich padyradza. Nigdzie nie bylo widac znienawidzonej choragwi arcygenerala z jej charakterystycznym kyraneanskim dyskiem. Nie. To nie byl Ikurei Conphas. To byla Zlotowlosa Bestia. Krol Saubon. Kianenscy jezdzcy odsuneli sie od grupek ocalalych inrithich, krecac sie niepewnie po rowninie. Nawet padyradza sprawial wrazenie zbitego z tropu. Z cienia akweduktu dobiegl glos hrabiego Werijena Wielkie Serce, wzywajacego Tydonnow z Plaideolu. Wojownicy o jasnych brodach zakrzykneli wnieboglosy i ruszyli do szarzy przez zaslane trupami pole, uderzajac na flanke nieprzyjaciol. Inni podazyli za nimi, nie przejmujac sie ranami ani mala liczebnoscia. Po niebie kroczyli odziani w czarne szaty uczeni. Cesarski Saik, Czarnoksieznicy Slonca ruszyli do ataku na zmasowane oddzialy znienawidzonych, odwiecznych wrogow. Ludzie i konie miotali sie rozpaczliwie, trawieni opadajacym z gory ogniem. *** Scylvend krztusil sie, probujac zaczerpnac tchu. Siedzial oparty o oblakane sciany tych podziemi. Oswietlona bialym blaskiem komnata otwierala sie na koniec korytarza. On tam byl. Blady. Odziany tylko w przepaske biodrowa...Wczesniej godzinami krazyl po tych ohydnych tunelach, idac za Serwe i jej bratem, ktorzy podazali tropem Kellhusa. Wszedzie panowala nieprzenikniona ciemnosc, tylko pod ogromnym wodospadem ustawiono piecyki. Coraz glebiej. Coraz ciemniej. Odrazajace rzezby. Serwe mowila, ze te podziemia stworzyli Cunuroi, dawno temu wymordowani przez przodkow ludzi. Cnaiur uswiadomil sobie, ze zadna sciezka nie moglaby go zaprowadzic dalej od stepu. Ogarnelo go walenie wlasnego serca. W pewnej chwili ujrzal swego ojca, Skiothe, wzywajacego go skinieniem w mroku. A teraz... Tam byl on... Moenghus! Serwe zaatakowala pierwsza. Jej konczyny i miecz przerodzily sie w zamazana plame. On jednak powstrzymal ja blekitnym ogniem dloni, odtracil na bok... Przyskoczyl jej brat. Probowal ciac mieczem plonace niewiarygodnym ogniem dlonie, wirowal i kopal, usilujac wyprowadzac ataki. Nagle Moenghus zlapal go za gardlo, uniosl i blekitnym swiatlem zamienil w swiece. Stworzenie otworzylo twarz, gdy bezwladne padlo na ziemie. Caly ten czas Cnaiur zblizal sie korytarzem. Szedl miarowym krokiem, choc w calym ciele czul odretwienie. Przypomnial sobie, jak podszedl do Kellhusa w taki sam sposob tego dnia, kiedy znalazl go prawie bez zycia na kurhanie ojca, otoczonego kregiem zabitych Srancow. Pamietal pozbawiajaca sil aure koszmarow. Oddech ostry jak igly. Ale tym razem bylo inaczej! To nie byla chwila odejscia z kraju rodzinnego, opuszczenia pobratymcow i wszystkiego, co uwazal za swiete i silne. To bylo jego przeznaczenie. To byl on... On! Slepiec mial oplecione wokol gardla trzy czarne weze, dwa unosily lby nad jego ramionami, trzeci nad lysa, blyszczaca glowa. Byl ranny w brzuch, rozowa krew zbroczyla przepaske na biodrach. -Nayu! To byl glos Kellhusa! I jego twarz! W ktorej chwili syn tak bardzo upodobnil sie do ojca? -Nayu... wrociles do mnie... Weze wysuwaly jezyki. Choc ranny nie mial oczu, jego twarz blagala, przyciagala wyrazem dlugotrwalych wyrzutow sumienia i pelnej zdumienia radosci. -Wiedzialem, ze wrocisz. Scylvend przystanal o kilka krokow od czlowieka, ktory zamordowal jego serce. Rozejrzal sie niespokojnie. Zobaczyl Serwe, ktora lezala na zakrwawionej podlodze. Zobaczyl skoroszpiegow wiszacych bezsilnie w plataninie lancuchow i wielokrazkow. Zobaczyl na scianach walczace nieludzkie postacie. Przymruzyl powieki, oslepiony swiatlem zawieszonym w niewiarygodny sposob pod rzezbionym sklepieniem. -Nayu... odloz miecz. Prosze. Scylvend zamrugal i ujrzal przed soba wyszczerbiona klinge. Nie pamietal, kiedy wyciagnal bron. -Jestem Cnaiur urs Skiotha - oznajmil. - Najgwaltowniejszy z ludzi. -Nie - zaprzeczyl Moenghus lagodnym tonem. - To tylko klamstwo, ktorym sie poslugiwales, by ukryc swa slabosc przed innymi, rownie slabymi jak ty. -To ty klamiesz. -Ale ja widze, co jest w tobie. Widze... prawde o tobie. Twoja milosc. -Ja nienawidze! - krzyknal Cnaiur tak glosno, ze jego slowa odbily sie od scian i wrocily tysiacem szeptow. Moenghus opuscil glowe. -Minelo tyle lat, tak wiele por roku... Wszystko, co ci pokazalem, zranilo ci serce, oddzielilo cie od Ludu. A teraz czynisz mnie odpowiedzialnym za to, czego cie nauczylem. -To byla profanacja! Oszustwo! - Po nieogolonym podbrodku Cnaiura sciekala slina. -W takim razie dlaczego tak cie to dreczy? Klamstwa, gdy juz sie je zdemaskuje, rozpraszaja sie jak dym. Prawda parzy zywmy ogniem, Nayu. Wiesz o tym... bo cierpiales od jej ognia przez bardzo dlugi czas. Nagle Cnaiur poczul nad soba ciezar mil ziemi, jej przygniatajacy nacisk. Zawedrowal za daleko. Zszedl zbyt gleboko. Miecz wypadl z odretwialych palcow i upadl na podloge z zalosnym brzekiem. Twarza Scylvenda targnely skurcze, ciche lkanie odbilo sie echem od kamiennych scian. Moenghus objal go, uscisnal mocno, przynoszac ulge jego niezliczonym bliznom. Cnaiur kochal... tego mezczyzne, ktory pokazal mu prawde, wyprowadzil go na pozbawiony sciezek step. -Ja umieram, Nayu - uslyszal goracy szept tuz przy uchu. - Potrzebuje twojej sily. Ten czlowiek porzucil go. Zostawil. A on go kochal. Tylko jego. Na calym swiecie... Placzek i zboczeniec! Pocalunek byl gleboki, won silna. Cnaiurowi serce bilo jak mlotem. Drzal pod goracymi ustami Moenghusa. Weze wily sie w jego wlosach, wciskaly w skronie swe twarde, falliczne ciala. Jeknal. To bylo zupelnie inaczej niz z Serwe czy Anissi. Uscisk zapasnika, silny i nierozerwalny. Obietnica poddania sie, schronienia w silniejszych ramionach. Siegnal pod pas, do spodni. -Wedruje po bezdrozach - wyszeptal. Moenghus szarpnal sie spazmatycznie, gdy Cnaiur przetoczyl chorae po jego policzku. Z pustych oczodolow trysnelo biale swiatlo. Przez chwile Scylvend odnosil wrazenie, ze spoglada na niego Bog. Co widzisz? Potem jego kochanek osunal sie na podloge. Plonal, gdyz tak wielka byla sila tego, co nimi zawladnelo. -Nie znowu! - zawyl Cnaiur. Osunal sie na kolana, placzac i belkoczac. - Jak mogles mnie opuscic? Krzyk poniosl sie echem po podziemiach, wypelniajac swym brzmieniem sama ziemie. Scylvend ryknal smiechem na mysl o ostatnim swazondzie, jaki wytnie na swym gardle. O jedna mysl za wiele... Patrzcie!Patrzcie! Smial sie z rozpaczy. Kleczal nad zwlokami kochanka - nie wiedzial przez ile uderzen serca. Wreszcie, gdy czarnoksieskie swiatlo zaczelo przygasac, poczul na policzku chlodna dlon. Odwrocil sie i zobaczyl Serwe... Na jej twarzy pojawily sie szczeliny, jakby probowala zaczerpnac powietrza. Po chwili jej oblicze odzyskalo ciaglosc. Ciaglosc i nieskazitelnosc. Tak jest. Serwe... Pierwsza zona jego serca. Jego dowod. Jego zdobycz. Pochlonela ich nieprzenikniona ciemnosc. *** Sciany ognia okalajace wielki obszar spustoszony przez Szkarlatne Wiezyce caly czas przesuwaly sie na zewnatrz, zostawiajac po sobie zweglone szczatki. Mimo to jakims cudem starozytna folusznia z otwartymi galeriami i basenami wyszla z tego bez szwanku. Kleczacy na brzegu jej poludniowego frontonu Proyas widzial wszystko jak ze szczytu poteznego urwiska.Zaglade Szkarlatnych Wiezyc. Nieziemski rytm inkantacji ustapil miejsca werblowi poganskich bebnow. Ostatni cishaurimowie - widzial tylko pieciu - unosili sie nad strawiona ogniem ziemia. Ich zmije spogladaly w dol, wypatrujac niedobitkow. Co kilka uderzen serca z ktoregos z nich uderzal blask i pod mrocznym niebem rozbrzmiewal grom. Proyas nie wiedzial, co to oznacza. Wiedzial tylko, ze to jest Shimeh. Zwrocil twarz ku niebu. Ujrzal przez mgielke pierwsza zapowiedz blekitu, zlota obwodke wokol welnistej czerni. Wtem katem oka dostrzegl oslepiajacy blysk. Nad Swietymi Wzgorzami, nad Pierwsza Swiatynia unosil sie nieruchomo punkt swiatla, oswietlajac kopule bialym blaskiem, az wreszcie eksplodowal ogniem tak jasnym, ze na firmamencie pojawily sie kregi. Wielkie kleby dymu poplynely na wszystkie strony niczym zagle zerwane z masztu, mijajac wiszacych w powietrzu cishaurimow. I wtedy Proyas ujrzal postac stojaca tam, gdzie przed chwila bylo swiatlo, tak odlegla, ze ledwie dostrzegal rysy twarzy. Ten czlowiek mial zlote wlosy i biala toge. Kellhus. Wojownik-Prorok. Proyasowi przebiegly po skorze ciarki. Kellhus zeskoczyl z dachu, przemknal nad zdumionymi fanimskimi obroncami Muru Heterynskiego, a potem splynal w dol nad zboczem, docierajac nad plonace budynki. Nawet z tak daleka Proyas slyszal rozdzierajaca swiat piesn. Wojownik-Prorok szedl w powietrzu ku cishaurimom. Jego oczy lsnily jak dwa Gwozdzie Niebios. Przy kazdym jego kroku gruz wzbijal sie z ziemi, tworzyl wirujace kregi, ktore unosily sie coraz wyzej, az wreszcie latajace w powietrzu fragmenty murow zaslonily Kellhusa ze wszystkich stron. Slonce rozblyslo nagle, jak po potopie. Na spustoszone ulice padly monumentalne snopy bialego blasku, ktore nadaly poleglym wyglad perel i podswietlily czarno-szare kleby dymu nadal wznoszace sie ku niebu. Poganscy lucznicy mocowali do strzal odnalezione wsrod ruin chorae. Wojownik-Prorok zakrzyknal glosno i ziemia pod nim wstrzasnela seria wybuchow. Pekajace kamienie i cegly przerodzily sie w pociski. Mimo to pomknely ku niemu strzaly. Niektore chybily, inne odbily sie od pierscieni, pozbawiajac mocy wiazace je czary. Odlamki posypaly sie na wszystkie strony. Ziemia wstrzasaly kolejne wybuchy. Ciala wzlatywaly w gore. Fundamenty drzaly. Huk zagluszyl nieustanne warczenie bebnow. Pieciu cishaurimow ruszylo do ataku. Unosili sie nad mgielka, a ich szafranowe szaty lsnily w promieniach slonca. Oslepiajace energie uderzyly o sferyczne Opoki Kellhusa niczym kaskady wody, plonac tak jasno, ze Proyas byl zmuszony zaslonic oczy dlonia. Z wirujacego slupa gruzu wylonily sie idealnie proste linie, jak noze wbily sie w najblizszego z cishaurimow. Slepiec zacisnal dlonie, jakby chcial sie zlapac powietrza, a potem runal na ziemie w krwawych ochlapach. Jednakze Opoki Kellhusa slably juz, pekaly pod naporem burzy piekielnego swiatla. Nastepnych cishaurimow nie atakowaly juz gnostyckie linie. Proyas uswiadomil sobie, ze Kellhus nie moze wygrac, jest w stanie tylko wykrzykiwac kolejne Opoki, opozniajac kleske. O dziwo, cishaurimowie zaprzestali nagle ataku. Ryk ich czarow ucichl jak odlegly grom. Proyas nie widzial nic oprocz dymu, ruin i slonecznego blasku. Wypuscil z pluc powietrze... a moze zawyl bezglosnie? Slodki Boze... Slodki Boze Bogow! Za jednym z cishaurimow rozblyslo swiatlo i nagle pojawil sie tam Kellhus. Ze spowitej w szafranowa szate piersi sterczala okrwawiona klinga Enshoii. Proyas zachwial sie, omal nie spadajac w przepasc. Rozesmial sie przez lzy i krzyknal glosno. Kellhus zniknal. Cishaurim martwy spadl na ziemie. Trzej pozostali znieruchomieli porazeni, zdumieni. Wojownik-Prorok znalazl sie juz za nastepnym. W jedno uderzenie serca scial mu glowe, przecial weze i szarpnal sie nagle, gdy cialo runelo w dol. Conriyanski ksiaze uswiadomil sobie, ze Kellhus zlapal w locie wystrzelony z dolu belt. Jednym blyskawicznym ruchem rzucil nim jak nozem w najblizszego kaplana-czarnoksieznika. Rozblysla jasnosc otoczona czarna obwodka. Cishaurim zlecial na ziemie. Proyas zakrzyknal radosnie. Nigdy jeszcze nie czul sie tak odnowiony, taki mlody! Anasurimbor Kellhus znowu zaczal spiewac Abstrakcje. Biale szaty lsnily w promieniach wynurzajacego sie zza chmur slonca. Wokol Wojownika-Proroka formowaly sie plaszczyzny i parabole. Sama ziemia pobrzmiewala tonacja zniszczenia. Ostatni cishaurim zataczal wokol niego szerokie kregi. Proyas uswiadomil sobie, ze fanim wie, iz musi wciaz pozostawac w ruchu, by uniknac losu swych braci. Jednak przed swietym swiatlem Wojownika-Proroka nie bylo ucieczki. *** Czerwone slonce chylilo sie ku zachodowi nad horyzontem koloru zelaza. Dmacy z poludnia wiatr rozpraszal chmury, czyniac z nich fioletowe proporce unoszace sie nad Meneanorem. Parowy i rozpadliny wypelnial mrok. Krew stygla na spekanym kamieniu.Nad spopielona ziemia niosl sie stukot. Posrod stert gruzow maly chlopiec przycupnal nad spekana biala figura. Odlupywal z niej kamieniem sol, ktora zbieral w raczke. Choc bitwa juz sie skonczyla, ciagle ogladal sie trwoznie przez ramie. Gdy juz wypelnil sakiewke, popatrzyl martwemu czarnoksieznikowi w twarz. Wyraz jego buzi mozna by mylnie wziac za wyraz smutku. Matka chlopca, gdyby jeszcze zyla, wiedzialaby jednak, ze to nadzieja. Chlopczyk wstal i pochylil sie, by przyjrzec sie otarciu na kolanie. Rozsmarowal krew kciukiem i patrzyl, jak tworzy sie nowa kropelka. Potem, sploszony jakims dzwiekiem, odwrocil sie i zobaczyl ptaka o ludzkiej glowie. -Chcialbys poznac tajemnice? - zagruchalo cienkim glosikiem dziwne stworzenie. Miniaturowa twarzyczka rozciagnela sie w usmiechu, jakby istota znalazla nieoczekiwana przyjemnosc w grze, ktorej oddawala sie bez przekonania. Chlopiec skinal glowa, zbyt otepialy, zeby sie bac. Przycisnal mocno do piersi sol, ktora miala sie stac jego fortuna. -To podejdz blizej. ROZDZIAL 17 Powiadaja, ze wiara jest po prostu nadzieja mylnie brana za wiedze. Po co wierzyc, jesli sama nadzieja wystarczy?Cratianas, "Madrosci nilnameskie" Ajencis pod koniec zycia utrzymywal, ze jedynym absolutem jest ignorancja. Wedlug Parcisa zwykl on mowic uczniom, ze wie tylko tyle, iz teraz wie wiecej, niz wiedzial, gdy byl niemowleciem. Powiadal, ze owo porownanie jest jedynym gwozdziem, na jakim moze zawiesic ciesielski sznurek swej wiedzy. To twierdzenie zachowalo sie do naszych czasow jako slawny "gwozdz Ajencisa". Jedynie ono uratowalo wielkiego Kyraneanczyka przed popadnieciem w przypominajacy uganianie sie za wlasnym ogonem sceptycyzm Nirsolfy albo zenujacy dogmatyzm niemal wszystkich filozofow i teologow, jacy kiedykolwiek odwazyli sie stawiac znaki inkaustem na papierze. Jednakze nawet ta metafora, "gwozdz", jest mylna, stanowi jedynie przyklad tego, co sie dzieje, gdy mylimy nasz system zapisywania z tym, co zapisujemy. Podobnie jak zero, dzieki ktoremu nilnamescy matematycy dokonali takich cudow, niewiedza jest ukryta podstawa wszelkiego dyskursu, niedostrzegalna granica kazdego z naszych twierdzen. Ludzie zawsze szukaja jednego punktu oparcia, ktory pozwoli im obalic wszelkie przeciwstawne tezy. Ignorancja nie moze go nam dac. Daje tylko mozliwosc porownania, zapewnienie, ze nie wszystkie poglady sa warte tyle samo. Ajencis utrzymywal, ze tego wlasnie potrzebujemy, albowiem dopoki przyznajemy sie do niewiedzy, mozemy doskonalic swe tezy, a dopoki je doskonalimy, mozemy aspirowac do prawdy czy chocby do jej grubego przyblizenia. Oplakuje swa milosc do wielkiego Kyraneanczyka, gdyz bez wzgledu na zew jego madrosci istnieje wiele rzeczy, ktorych jestem absolutnie pewien. I wlasnie one podsycaja nienawisc kierujaca ruchami mojego piora. Drusas Achamian, "Kompendium pierwszej wojny swietej" Wiosna, 4112 Rok Kla, Shimeh Ciphrang wzlecial jak pijany pod niebo, zagluszajac swym krzykiem tonacje klujacego swiata. Zwisajacy z jego szponow Achamian widzial linie i skupiska walczacych ludzi oraz wielka plame plonacego miasta. Krew stwora sciekala, plonac jak nafta. Ziemia byla coraz blizej... Ocknal sie ledwie zywy. Oddychajac, wciagal w pluca pyl, ktorego nie mogl zlizac z warg. Jednym okiem - drugiego nie mogl otworzyc - widzial piasek i kolyszace sie na wietrze trzciny. Slyszal fale morza uderzajace o pobliski brzeg. Gdzie sie podziali jego bracia? Sieci wkrotce wyschna i ojciec zacznie wrzeszczec, przekrzykujac wiatr. Nie mogl sie jednak ruszyc. Chcialo mu sie plakac na mysl o laniu, jakie dostanie od ojca, lecz odnosil wrazenie, ze to jedna z wielu spraw, ktore nie maja znaczenia. Cos go ciagnelo po piasku; widzial czarne plamy krwi, ktore na nim zostawial. Wlokacy go cien przeslanial slonce, zmierzal z nim w mrok starozytnych wojen, do Golgotterath... Do zlotego, pelnego okropnosci labiryntu znacznie rozleglejszego niz Dwory Nieludzi, gdzie uczen, ktory byl dla niego wiecej niz synem, gapil sie nan ze zgroza i niedowierzaniem. Kuniuryjski ksiaze, ktory dopiero zaczynal sobie uswiadamiac skale zdrady przybranego ojca. -Ona nie zyje! - wykrzyknal Seswatha. - Utraciles ja! A nawet gdyby zyla, nie zdolalbys jej zatrzymac przy sobie, bez wzgledu na to, jak silna wydaje ci sie twoja namietnosc! -Przeciez mowiles! - zawodzil Nau-Cayuti z twarza wykrzywiona w grymasie zaloby. - Mowiles! -Klamalem. -Dlaczego? Jak mogles tak postapic? Mialem tylko ciebie, Sessa! Tylko ciebie! -Dlatego ze nie moglo mi sie udac - odparl Achamian. - Nie w pojedynke. Dlatego ze to, co mamy tu zrobic, jest wazniejsze niz prawda czy milosc. Oczy Nau-Cayutiego blysnely w ciemnosci jak obnazone kly. Seswatha wiedzial, ze taki blysk czesto towarzyszy ostatniemu uderzeniu serca zarowno ludzi, jak i Srancow. -A co mamy tu zrobic, stary nauczycielu? Powiedz mi, prosze. -Odnalezc Czapla Wlocznie - wyszeptal Achamian. Nagle poczul dotyk wody - slodkiej wody, choc w powietrzu unosila sie won soli. Jego policzki muskalo cos miekkiego. Zauwazyl skrawek chmury, a ponizej twarz dziewczynki, smagla, ale piegowata, jak u Esmenet. Mala odgarniala dlugie kosmyki wlosow, ktore wiatr sciagnal jej na usta. -Memest ka hoterapi - zabrzmial cichy glos dobiegajacy z jakiegos innego miejsca. Nalezal raczej do kobiety niz do dziewczynki. - Sza... sza... Fale, ktorych nie widzial, uderzaly o brzeg. Pomyslal o wszach, ktore go opuszcza, gdy wreszcie wyda ostatnie tchnienie. *** Jawa, prawdziwa jawa w sensie przytomnosci i swiadomosci otoczenia nadchodzila powoli. Przez kilka pierwszych dni mial wrazenie, ze obraca sie leniwie, jakby byl przywiazany do wielkiego kola, tylko w niewielkim fragmencie wynurzajacego sie nad powierzchnie goracych wod plodowych. Byla prycza, na ktorej wil sie i miotal, mroczna izba, do ktorej kobieta i jej corka przynosily mu wode i basen, a czasami rowniez rybe zmielona na miazge. Byly tez koszmary, przeciagajaca sie magma utraty i zaloby. Zaglada starozytnego swiata ciagnela sie bez konca, kolejne smiertelne rany nie przynosily smierci, a krzyk nie mogl umilknac.Cierpial na febre, tak jak kiedys, dawno temu. Swietnie to pamietal. Kiedy choroba ustapila, byl w izbie sam. Spojrzal na sufit z palmowych lisci. U krokwi wisialy peki wiosennych ziol, a na scianach stare sieci rybackie. Na stole suszyly sie ryby przypominajace podeszwy sandalow. Smierdzialo rybimi wnetrznosciami. Slyszal szum fal i trzeszczenie scian na wietrze. Sznurki kolysaly sie w przeciagu. W kacie pojawil sie na moment wir powietrzny. Plewy wzbily sie nad podloge. Jestem w domu, pomyslal. Wrocilem do domu. Po raz pierwszy od dawna zapadl w prawdziwy sen. Stal porazony zdumieniem w rydwanie wielkiego krola Kyraneas. Juz od lat za horyzontem czaila sie zaglada, groza, ktora nie miala postaci, jedynie kierunek... Przeczuwali ja wszyscy. Wiedzieli, ze przez nia dzieci rodza sie martwe, ze to ona przerwala wielki cykl dusz. A teraz wreszcie ja ujrzeli - kosc, ktora dlawilo sie dzielo stworzenia. Bashragowie bili w ziemie wielkimi mlotami, Srancowie parli naprzod bezmyslna masa. Biegli w zbrojach z garbowanych ludzkich skor, belkoczac jak malpy i rzucajac sie na szance zbudowane w ruinach Mengeddy. Za nimi wznosilo sie tornado... ogromny sznur wiatru wysysajacy brunatna ziemie pod czarne niebiosa, potezny i obojetny. Jego ryk zblizal sie z kazda chwila. Przybyl tu, by zgasic ostatnie swiatlo ludzi. By szczelnie zamknac swiat. Chmury burzowe calkiem przeslonily slonce. Zapadl polmrok, zabrzmialy gromy. Srancowie zlapali sie za krocza, nie zwazajac na kladace ich pokotem miecze ludzi. I nagle Seswatha uslyszal warkliwy glos Tsurumaha, Nie-Boga, dobywajacy sie z miliona ust jego dzieci. CO WIDZISZ? -Co widzisz? - zapytal Anaxophus.Seswatha nie mogl uwierzyc, ze krol zadal mu to samo pytanie co Nie-Bog. -Moj panie... Achamian nie wiedzial, co wiecej moglby rzec. Otaczajacymi ich ruinami zawladnal szal wojny. Zblizala sie straszliwa traba powietrzna, wysoka do nieba. Nadchodzi Nie-Bog - tak ogromny, ze ruiny Mengeddy wydawaly sie zwirem pod jego stopami, a ludzie pylem. MUSZE WIEDZIEC, CO WIDZISZ. -Musze wiedziec, co widzisz...Umalowane oczy spogladaly szczere i pelne skupienia, jakby domagaly sie przyslugi, ktorej wartosc nalezalo dopiero okreslic. -Anaxophusie! - zawolal Seswatha, przekrzykujac zgielk. - Wlocznia! Musisz uzyc Wloczni! To nie tak sie wydarzylo... Rozlegl sie choralny ryk. Ludzie pochylali sie pod wiatr, krzykiem wzywajac swych bogow. Na zbroje z brazu sypaly sie chmury piasku. Nie-Bog szedl, siegajac coraz wyzej, tak ogromny, ze nie sposob go bylo ogarnac spojrzeniem, przewracal hierarchie tego, co ruchome, i tego, co nieruchome, az wreszcie wydawalo sie, ze tornado zamarlo w bezruchu, a caly swiat krazy wokol niego. POWIEDZ MI! -Powiedz mi...-Na wszystko co swiete, Anaxophusie! Anaxophusie! Uzyj Wloczni! Nie... to niemozliwe... Nie-Bog przemierzal pola Mengeddy, porywal w gore legiony Srancow, miotajac nimi jak lalkami. W sercu wichury Seswatha wypatrzyl blysk Karapaksu, ktory unosil sie jak czarny klejnot... Spojrzal na wielkiego krola Kyraneas. CZYM JESTEM? -Czym jestem? - zapytal Anaxophus z wyrazem zamyslenia na smaglej twarzy.Blyszczace od oliwy warkocze opadaly mu na ramiona niczym weze. Zalsnily lwy zdobiace zbroje z brazu. - Swiat, Anaxophusie! Tu chodzi o swiat! To nie tak sie wydarzylo? Traba powietrzna gorowala nad nimi - potezny jak gora slup furii, tak wysoki, ze trzeba bylo kleknac, by zobaczyc jego kryjacy sie w chmurach szczyt. Huczala. Konie kwiczaly i wierzgaly. Rydwan zakolysal sie groznie. Na wszystko padl cien barwy ochry. Kolejne podmuchy uderzaly z sila przyplywu, niezmierzone i wszechogarniajace. Piasek zrywal Achamianowi skore z policzkow i palcow. Nadchodzil Nie-Bog. Za pozno... To dziwne, ze uczucia gasly przed zyciem. Konie zakwiczaly przerazliwie. Rydwan sie przewrocil. POWIEDZ MI, ACHAMIA... Obudzil sie nagle z glosnym krzykiem.Kobieta, ktora wlasnie stala w drzwiach, upuscila mise i podbiegla. Zlapal ja instynktownie za ramiona, jak moglby to zrobic przerazony maz. Wstal chwiejnie, wspierajac sie na niej. Krzyknela, ale jej nie puszczal. Wbijal palce w jej ramiona tak mocno, ze z pewnoscia zadawal bol. Mimo to nie mogl jej puscic! Drzwi otworzyly sie z trzaskiem. Do srodka wpadl wymachujacy piesciami mezczyzna. Zadal cios. Achamian potem niewiele sobie przypominal. Tyle ze mezczyzna odciagnal zone na bok, podczas gdy on podnosil sie z klepiska. Policzek mu pulsowal bolem. Mezczyzna wrzeszczal cos w jakims obcym jezyku, kobieta zas probowala go uspokoic. Achamian wstal. Byl nagi. Uswiadomil sobie, ze cos jest nie w porzadku z jego prawa noga. Zerwal z pryczy szorstki koc i sie nim owinal. Nadal oszolomiony wybiegl w swiatlo dnia. Poczul goracy piasek pod stopami. Uniosl reke, by oslonic oczy przed jasnoscia slonca, plazy i wzburzonego morza. Potem zobaczyl piegowata dziewczynke, ktora kulila sie trwoznie pod tylna sciana. Wypatrzyl tez innych ludzi, w oddali, gdzie nad bialy piasek sterczaly czarne skaly. Wyciagali lodzie na brzeg, brodzac w lsniacej jak diament pianie. Odwrocil sie i zaczal uciekac. Pragnal krzyknac: "Prosze, nie zabijajcie mnie!", choc wiedzial, ze moze wszystkich spalic. Potem ruszyl na wschod, do Shimehu. Ten jedyny kierunek znal. *** -Byl ranek i wydawalo sie, ze slonce ucieka z miejsca, do ktorego zmierzal, jakby sie balo, ze moze je schwytac. Dopoki plaza byla plaska i twarda, szedl wzdluz linii brzegowej, cieszac sie cieplymi falami Meneanoru omywajacymi mu kostki. Czerwonogardle mewy wisialy nieruchomo na bezkresnym niebie. Ogromne plaszczyzny wody falowaly ociezale az ku nieruchomemu horyzontowi, na grzbietach fal tanczyly swiatla, morska piana drzala na wietrze.Zatrzymywal sie cztery razy. Raz po to, zeby zrobic laske z wyrzuconego przez morze kawalka drewna. Drugi raz, zeby przewiazac kawalkiem przegnilego sznura czarny koc, ktory okrywal jego nagosc. Trzeci raz, zeby obejrzec rane na lydce i kostce. Nie pamietal, skad sie wziela, choc swietnie sobie przypominal, ze wydyszal Opoke Skory w chwili, gdy jego oslony padly pod naporem demona. Pewnie byl nieco za wolny. Czwarty raz przystanal nad basenem plywowym tak dobrze oslonietym przed wiatrem, ze jego tafla byla gladka jak szklo. Ukleknal na brzegu, by przyjrzec sie odbiciu swej twarzy. Zobaczyl, ze na czole namalowano mu sadza albo czarnym barwnikiem Podwojne Sejmitary. Zapewne ci, ktorzy go uratowali, uwazali je za blogoslawienstwo. Nie chcial zmywac znaku, oplukal wiec tylko skoltuniona brode. Gdy poruszona woda sie uspokoila, ponownie przyjrzal sie swej twarzy - ciemne, male oczy, broda wspinajaca sie wysoko na policzki, w niej piec bialych pasm. Dotknal odbicia palcem, przygladal sie, jak kolysze sie i znieksztalca. Skladalo sie wylacznie z powierzchni. Dlaczego wiec ludzie wydawali sie tak glebocy? Ruszyl dalej. Teraz oddalal sie od morza, z uwaga omijajac porastajace lake osty. Choc wiatr nie przestawal dmuchac - widzial poruszajace sie w oddali cienie chmur - odczuwal go coraz mniej. Znieczulil go zar pelnej zycia laki. W powietrzu unosily sie latajace z bezcelowa precyzja owady. W pewnej chwili sploszyl drozda. Omal nie krzyknal, gdy ptak zerwal sie spod jego nog, frunac do jakiejs innej kryjowki wsrod traw. Wspinal sie coraz wyzej, az wreszcie dotarl do szerokiej polaci zdeptanej ziemi. Przejezdzali tedy jezdzcy. Setki jezdzcow. A wiec wcale nie odlecial az tak daleko. Przeszedl przez szczyt pagorka, gdzie mauzolea starozytnych krolow Amoteu prazyly sie w blasku slonca. Pokrywajace spalona ziemie szklo ranilo mu bose stopy. Minal zdeptany teren, na ktorym armia swietej wojny rozbila oboz. Przecial pole bitwy nieopodal ruin akweduktu, gdzie smrod i pozolkla trawa znaczyly miejsca, w ktorych padli ludzie i konie. Okrazyl ruiny bramy Massus i na zwalonym fragmencie muru ujrzal zrenice ulozona z czarnych plytek na bialym tle. Utorowal sobie droge przez pokrywajace ulice gruzy, zatrzymujac sie, by spojrzec na szkarlatnego uczonego, ktorego szczatki sterczaly spod sterty cegiel, calkowicie obrocone w sol. Wdrapal sie na wielkie schody na stoku Juterum, ale nie zatrzymal sie przy zadnej ze stacji dla pielgrzymow. Nie widzial nikogo az do chwili, gdy dotarl do zachodnich bram Muru Heterynskiego, gdzie na strazy stali dwaj Conriyanie. Znal ich z widzenia. Wykrzykneli: "Prawda lsni!" i padli przed nim na kolana, proszac o blogoslawienstwo. Oplul ich tylko. Wspinajac sie do Pierwszej Swiatyni, ujrzal dymiace jeszcze fundamenty Ctesarat, wielkiego zboru cishaurimow. Ten widok nic dla niego nie znaczyl. Pierwsza Swiatynia majaczyla bardzo blisko. Pod nia zebraly sie tysiace inrithich. Slonce swiecilo na nich z gory. Cienie rysowaly sie ostro. Bezchmurne niebo bylo turkusowa misa, ktorej gladkosc macil jedynie Gwozdz Niebios, lsniacy jak drogocenny klejnot zagubiony na jej dnie. Achamian pokonal ostatni odcinek schodow, wspierajac sie ciezko na lasce. Wszyscy Ludzie Kla ustepowali mu z drogi. Byl wazniejszy od nich. Nieporownanie wazniejszy. Jako nauczyciel Wojownika-Proroka stal w samym centrum ich swiata. Odpychal ich rece, nie zwazajac na blagania. Przystanal na najwyzszym stopniu i zasmial sie w glos, spogladajac ze zloscia na tlum. Pokustykal w chlodny polmrok, przechodzac pod tablicami z blogoslawienstwami zawieszonymi na nadprozach. Wygladalo tu zupelnie inaczej niz w swiatyni w Sumnie, gdzie wszystko bylo pomalowane na krzykliwe kolory. Chlodny marmur koil jego krwawiace stopy. Gdy mijal zewnetrzny krag kolumn, wszyscy w srodku kleczeli. Przepychajac sie przez szepczacy tlum, pomyslal o dziwnej... pustce, ktora nagle otworzyla sie w jego wnetrzu. Stal i oddychal, a to znaczylo, ze serce nadal bije w jego piersi, on jednak nie czul tego rytmu. Wkrotce wszy zaczna uciekac z jego glowy. Nagle uslyszal srogo brzmiace slowa, takie, od ktorych wielu drzy z bojazni. Poznal glos Maithaneta, swietego shriaha Tysiaca Swiatyn. Mial wrazenie, ze niemal widzi go za koncentrycznym lasem kolumn. -Wstan, Anasurimborze Kellhusie, albowiem w twoich rekach spoczywa teraz wszelka wladza... Zapadla cisza macona jedynie cichym placzem. -Oto Wojownik-Prorok! - ryknal zasloniety kolumnami shriah. - Oto najwyzszy krol Kuniuri! Oto Cesarz-Aspekt Trzech Morz! Te slowa zaparly Achamianowi dech w piersiach. Ludzie Kla zerwali sie z kleczek, krzyczac w zachwycie i uwielbieniu, on zas wsparl sie o jedna z bialych kolumn, czujac pod policzkiem chlod marmuru. Czym byla ta pustka, ktora tak nagle go pochlonela? Ta tesknota, ktora tak bardzo przypominala zalobe? Sprawiaja, ze ich kochamy! Sprawiaja, ze ich kochamy! Minela dluzsza chwila, nim sobie uswiadomil, ze przemowil sam Kellhus. Jego slowa przyciagaly czarnoksieznika z niepowstrzymana moca. Odziani w jedwabne chalaty, ktore przejeli od nieprzyjaciol, thanowie i rycerze schodzili mu z drogi, jakby byl tredowaty. -Wszystkiemu nadam nowa postac - mowil Kellhus. - Wasze ksiegi, przypowiesci i modlitwy, wszystkie wasze zwyczaje sa teraz jedynie wspomnieniami z dziecinstwa. Prawda zbyt dlugo juz spala w prostackich sercach ludzi. To, co zwiecie tradycja, jest jedynie wymyslem, owocem waszej proznosci i zadzy, strachu i nienawisci. Ja dam wszystkim duszom uczciwsza podstawe. Ze mna caly swiat narodzi sie na nowo! Rok pierwszy. Achamian nadal kustykal naprzod. Przy kazdym uderzeniu o posadzke laska wibrowala w jego dloni. Byla peknieta... jak wszystko na tym nieszczesnym swiecie. -Stary swiat umarl! - zawolal. - Czy to chcesz powiedziec, proroku? Cisza, tylko ciche westchnienia i szelest jedwabiu. Ostatni zaslaniajacy mu widok ludzie rozstapili sie na boki, bardziej zdumieni niz oburzeni. Achamian nareszcie zobaczyl... Zamrugal, starajac sie oddzielic to, co znajome, od pompy i wspanialosci. Swiety dwor Cesarza-Aspektu. Ujrzal Maithaneta spowitego w zlote szaty symbolizujace jego urzad. Zobaczyl Proyasa, Saubona i innych ocalalych lordow swietej wojny, nowa kaste szlachecka, mniej liczna, ale bardziej promienna od dawnej. Widzial nowo narodzonych i innych wysokich ranga urzednikow Pastoratu, odzianych odpowiednio do ich oszukanczych pozycji. Zauwazyl tez Nautzere i Kworum w blyszczacych karmazynem i zlotem najpiekniejszych ceremonialnych szatach uczonych powiernikow. Byl tam nawet Iyokus, blady jak mleko, w paradnych szatach Eleazarasa. A takze Esmenet. Otworzyla szeroko usta, a w jej umalowanych oczach blyszczaly lzy. Znowu stala sie nilnameska cesarzowa. Nie widzial Serwe. Ani Cnaiura, ani Conphasa. Nigdzie nie wypatrzyl tez Xinemusa. Widzial jednak Kellhusa, ktory siedzial pod wielkim, wiszacym, bialo-zlotym Kolem Meki. Wlosy opadaly mu na ramiona, lniana brode mial spleciona w warkoczyki. Achamian widzial, jak Kellhus zarzuca sieci w przyszlosc - tak mowil Scylvend - jak mierzy, tworzy teorie, kategoryzuje, przenika mysla... Widzial dunyaina. Kellhus przywital go skinieniem glowy, marszczac brwi w wyrazie zyczliwego zdziwienia. -To wlasnie zadekretowalem, Akka. Stary swiat umarl. Wsparty na lasce Achamian zerknal na zdumiony tlum. -A wiec mowisz o apokalipsie - zaczal bez gniewu. -To nie takie proste. - Kellhus uniosl dlon w gescie powitania, wskazujac miejsce na prawo od siebie. - Chodz... usiadz u mego boku. W tej samej chwili siedzaca na podwyzszeniu Esmenet zerwala sie nagle i pobiegla w strone Achamiana, ale potknela sie i przewrocila we lzach... Wsparta otwartymi dlonmi o posadzke, uniosla ku niemu twarz w wyrazie beznadziejnego blagania. -Nie - odpowiedzial Achamian. - Wrocilem po zone. Po nic wiecej. Nastala chwila miazdzacej, monolitycznej ciszy. -Nonsens! - zawolal Nautzera. - Zrobisz, co ci kaze! Achamian nie wykonal polecenia starszego z Kworum. Minely lata, odkad przestal rozumiec swych braci ze Szkoly Powiernikow. Wyciagnal reke. -Esmi! Wstala. Zauwazyl polksiezyc jej brzucha. Ciaza byla juz widoczna. Kellhus po prostu... obserwowal. -Jestes uczonym powiernikiem - wychrypial Nautzera z godna podziwu grozba. - Uczonym powiernikiem! -Esmi - mowil Achamian. Nic nie bylo wazne, tylko ona. - Prosze... Tylko to moglo jeszcze cos znaczyc. -Akka - zalkala. - Jestem matka... matka... A wiec pustki nic nie zapelni. Achamian skinal glowa, ocierajac lze. Ostatnia lze. Od tej chwili stanie sie czlowiekiem bez serca. Czlowiekiem doskonalym. Podeszla do niego - z tesknota w oczach, ale rowniez z ostroznoscia i przerazeniem. Zlapala go za reke. -Chodzi o swiat, Akka. Nie rozumiesz? Waza sie losy swiata! Kiedy znowu umre, gdzie cie znajde? Z gwaltownoscia, ktora przerazila go, a zarazem podekscytowala, zlapal Esmenet za lewy nadgarstek i odgial jej reke, by mogla zobaczyc tatuaz na grzbiecie dloni. Potem odepchnal ja od siebie. Tlum eksplodowal oburzeniem. O dziwo jednak nikt nie probowal go zatrzymywac. -Nie! - krzyknela lezaca na podlodze Esmenet. - Zostawcie go! Zostawcie! Wy go nie znacie! Nie zna... -Wyrzekam sie! - ryknal Achamian, omiatajac inritich wscieklym spojrzeniem. - Wyrzekam sie pozycji swietego instruktora oraz wezyra na dworze Anasurimbora Kellhusa! Spojrzal na starego Nautzere, ktory usmiechal sie ze wzgarda. -Wyrzekam sie swej szkoly. Tego zbiorowiska hipokrytow i mordercow. -Skazujesz sie na smierc! - zawolal Nautzera. - Poza szkolami nie ma czarow! Staniesz sie czarodziejem wyjetym spod prawa, uzytkownikiem... -Wyrzekam sie swego proroka! Galerie Pierwszej Swiatyni wybuchly oburzeniem. Achamian czekal, az halas ucichnie, wpatrujac sie przez chwile, ktora wydawala sie wiecznoscia, w Anasurimbora Kellhusa. Jego ostatniego ucznia. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Odszukal spojrzeniem Proyasa, ktory wydawal sie znacznie starszy z przystrzyzona broda. W jego oczach lsnila modlitwa, obietnica powrotu. Bylo juz jednak zdecydowanie za pozno. -I wyrzekam sie... - Achamian umilkl, walczac ze sprzecznymi namietnosciami. - Wyrzekam sie swej zony. Esmenet wciaz lezala na posadzce. Moja zona! -Nie! - wyszeptala ze lzami. - Akka, prosze... -Tej cudzoloznicy - ciagnal zalamujacym sie glosem. - I... i... Odwrocil sie z twarza jak maska z nimilu i ruszyl ku wyjsciu. Ludzie Kla oslupieli. W ich oczach blyszczaly jaskrawe iskierki oburzenia. Wszyscy jednak schodzili mu z drogi. Wszyscy. -Achamianie! - zabrzmial nagle glos przebijajacy sie przez szlochy Esmenet. To wolal Kellhus. Achamian nie raczyl sie odwrocic, zatrzymal sie jednak. Czul sie tak, jakby niezglebiona przyszlosc przerodzila sie w jarzmo ciazace mu na szyi, wlocznie wbijajaca sie w plecy.. -Kiedy nastepnym razem sie spotkamy - zapowiedzial Cesarz-Aspekt pobrzmiewajacym nadludzkimi brzmieniami glosem - uklekniesz przede mna, Drusasie Achamianie. Zmierzajac do wyjscia po swych krwawych sladach, czarodziej pokustykal przed siebie. GLOSARIUSZ ENCYKLOPEDYCZNY Od autora Przesiaknieci wplywem klasykow inrithijscy uczeni z reguly zapisywali imiona, nazwiska i nazwy miejsc w formie sheyickiej, decydujac sie na rodzima postac jedynie wowczas, gdy brak bylo antycznych sheyickich odpowiednikow. Na przyklad nazwisko Coithus (wymienione dwukrotnie przez Casidasa w "Annalach ceneianskich") jest w rzeczywistosci sheyicka wersja gallijskiego nazwiska Koutha i dlatego podaje je tu w takiej wlasnie postaci.Z drugiej strony nazwisko Hoga nie ma sheyickiego odpowiednika i dlatego uzywam oryginalnego tydonskiego zapisu. Godnym uwagi wyjatkiem sa kyraneanskie nazwy geograficzne, jak Asgilioch, Girgilioth czy Kyudea. Zdecydowana wiekszosc wymienionych ponizej nazw wlasnych to prosta transliteracja ich sheyickiej (a w niektorych przypadkach kuniuryjskiej) formy. Tlumaczylem je jedynie wtedy, gdy tak samo postepowano z ich sheyickimi (albo kuniuryjskimi) odpowiednikami. Na przyklad ainonska nazwa Ratharutar, odpowiednik sheyickiego Retorum Ratas, wystepuje w tekscie jako Szkarlatne Wiezyce, co jest doslownym tlumaczeniem slow ratas (czerwony) i retorum (wieze). Etymologiczne pochodzenie i przetlumaczone znaczenie nazw miejsc geograficznych mozna znalezc w nawiasach na poczatku niektorych hasel. Wszystkie nazwy podalem w takiej formie, w jakiej znal je Drusas Achamian. A "Abenjukala" - klasyczny traktat dotyczacy benjuki, napisany przez anonimowego autora w czasach Bliskiego Antyku. Z uwagi na fakt, ze podkresla on zwiazek miedzy benjuka a madroscia, wielu uwaza go rowniez za klasyczny tekst filozoficzny. Absolut - wsrod dunyainow stan "nieuwarunkowania", doskonalej autonomicznej duszy niezaleznej od tego co "poprzedza". Patrz dunyaini oraz uwarunkowanie. abstrakcje - termin na okreslenie gnostyckich czarow. aDunyani - mali dunyaini (kuniuryjskie slowo pochodzace od umerytyjskiego ar'tunya, mala prawda). Nazwa, jaka nadali sobie zwolennicy pozyskani przez Kellhusa w Atrithau. Aengelas (4087-4112) - wojownik werigdanski. Aethelarius VI (4062-) - (sheyicka postac imienia Athullara) krol Atrithau, ostatni z dynastii Morghundow. "Aforyzmy niebianskie" - jedno z najslawniejszych dziel Memgowy. Agansanor - prowincja w poludniowej czesci centralnego Ce Tydonnu, slawna z wojowniczosci swych synow. aghurzoi - "odciety jezyk" (ihrimsu). Mowa Srancow. Agmundr - prowincja w polnocnowschodnim Galeothu, u stop gor Osthwai. Agongorea - Pole Zalu (kuniuryjski). Spustoszone ziemie lezace na zachod od rzeki Sursa i na polnoc od morza Neleost. Agonie - nazwa gnostyckich Piesni Udreki, ktore sa ponoc specjalnoscia Mangaekki. Agora Kamposea - wielki bazar sasiadujacy z kompleksem swiatynnym Cmiral w Momemn. ainonski - jezyk Wysokiego Ainonu, wywodzacy sie z hamkheremijskiego. Ajencis (ok. 1896 - 2000) - ojciec sylogistycznej logiki i algebry, przez wielu uwazany za najwiekszego z filozofow. Urodzony w stolicy Kyraneas, Mehtsoncu, podobno nigdy nie opuscil tego miasta, nawet podczas straszliwych epidemii w roku 1991, choc byl stary i jego smierc wydawala sie niemal pewna. (Wedlug roznych zrodel kapal sie codziennie i odmawial picia wody czerpanej z miejskich studni, twierdzac, ze te praktyki, razem ze wstretem wobec pijanstwa i umiarkowaniem w jedzeniu, sa kluczem do jego zdrowia i dlugowiecznosci). Wielu komentatorow, zarowno antycznych, jak i wspolczesnych, skarzylo sie, ze jest tylu Ajencisow, ilu czytelnikow jego dziel. Aczkolwiek z pewnoscia jest to prawda w przypadku bardziej spekulatywnych utworow, jak "Teofizyka" czy "Pierwsza analiza ludzkosci", w jego ksiegach daje sie dostrzec spojne jadro sceptycyzmu, ktorego najlepszym przykladem jest "Trzecia analiza ludzkosci", najbardziej cyniczna z jego prac. Dla Ajencisa ludzie z reguly "czynia ze swych slabosci, nie z rozumu ani swiata, podstawowa miare tego, co uwazaja za prawde". Zauwazal nawet, ze zwykle nie dysponuja zadnymi kryteriami, ktore pozwolilyby ocenic prawdziwosc ich przekonan. Byl jednym z tak zwanych filozofow krytycznych i mozna by sie spodziewac, ze podzieli los wiekszosci z nich, takich jak Porsa (slawny "filozof-kurwa" z Tryse) albo Kumhurat. Jedynie jego slawa oraz struktura kyraneanskiego spoleczenstwa uratowaly go przed okrucienstwem tlumu. Byl ponoc cudownym dzieckiem, tak niewiarygodnie uzdolnionym, ze przyciagnal uwage samego wielkiego krola, zaslugujac na jego Ochrone w wieku osmiu lat. Ochrona byla starozytna swieta instytucja kyraneanskiego spoleczenstwa. "Chronieni" mogli mowic wszystko, co tylko zechcieli, nawet wielkiemu krolowi, nie obawiajac sie kary. Ajencis robil to przez cale zycie. Doznal udaru i zmarl w sedziwym wieku stu trzech lat. Ajokli - bog zlodziejstwa i oszustwa. Choc figuruje na liscie glownych bogow w Kronice Kla, nie ma kultu we wlasciwym znaczeniu tego slowa, jedynie nieformalna siec wyznawcow rozproszonych po wielkich miastach Trzech Morz. O Ajoklim czesto sie wspomina w pobocznych ksiegach rozmaitych kultow. Czasami wystepuje w nich jako psotny towarzysz bogow, a czasami jako ich okrutny, zly rywal. W "Mar'eddat" jest niewiernym mezem Gierry. Ajowai - twierdza polozona w polnocnej czesci gor Hinayati, administracyjna stolica Girgashu. akal - podstawowa jednostka monetarna Kianu. Akkeagni - bog chorob, znany tez jako Bog o Tysiacu Dloni. Uczeni czesto zwracali uwage na ironie kryjaca sie w fakcie, ze jego kaplani tworza zasadniczy korpus lekarzy w Trzech Morzach. Jak mozna oddawac czesc chorobom i jednoczesnie walczyc z nimi? Wedlug swietych ksiag kultu, Piranav, Akkeagni jest tak zwanym bogiem wojowniczym, tzn. przedklada tych, ktorzy z nim walcza, ponad czcicieli i pochlebcow. Akksersja - zniszczone panstwo Starozytnej Polnocy. Choc Biali Norsirajowie mieszkajacy na polnocnych brzegach morza Cerish nie utrzymywali regularnych kontaktow z Nieludzmi, ich kraj stopniowo stal sie drugim wielkim osrodkiem norsirajskiej cywilizacji. Akksersje zalozyl w roku 811 Salawearn I, po zrzuceniu Jarzma Condyjskiego. Choc panstwo poczatkowo ograniczalo sie do miasta Myclai, jego pozniejszej handlowej i administracyjnej stolicy, stopniowo rozszerzalo swa hegemonie najpierw wzdluz rzeki Tywanrae, a potem na rowniny Gal i cale polnocne wybrzeze morza Cerish. Podczas pierwszej wielkiej wojny srankijskiej w roku 1251 Akksersja byla najpotezniejszym z norsirajskich panstw polnocy. Jej wladzy podlegaly niemal wszystkie plemiona Bialych Norsirajow, poza tylko tymi, ktore mieszkaly na rowninach Istyuli. Padla pod ciosami NieBoga po trzech katastrofalnych kleskach w roku 2149. Akksersjanscy kolonisci na poludniowym, gesto zalesionym brzegu Cerish stworzyli jadro pozniejszego Cesarstwa Meoryjskiego. akksersjanski - wymarly jezyk starozytnej Akksersji i "najczystszy" z jezykow nirsodyjskich. Akkunihorowie - plemie Scylvendow z centralnego stepu Jiunati. Akkunihorowie mieszkaja najblizej granicy cesarstwa i w zwiazku z tym to oni tradycyjnie przekazuja reszcie Scylvendow pogloski i wiedze na temat Trzech Morz. Algari (4041-4111) - niewolnik ksiecia Nersei Proyasa. Alkussowie - plemie Scylvendow z centralnego stepu Jiunati. Am-Amidai - potezna kianenska forteca zbudowana w roku 4054 w sercu Wyzyny Atsushan. amicut - paski suszonej wolowiny z ziolami i jagodami, uzywane przez scylvendzkich wojownikow na szlaku jako racje zywnosciowe. Ammegnotis - miasto na poludniowym brzegu Sempis, zbudowane za czasow kyraneanskiej Nowej Dynastii. "Amortanea" - kupiecka karaka, na ktorej Achamian i Xinemus przyplyneli do Jokthy. Amoteu - gubernatorstwo Kianu polozone na poludniowym brzegu Meneanoru. Podobnie jak wszystkie panstwa lezace w cieniu gor Betmulli, Amoteu, zwane niekiedy swietym, podlegalo silnym wplywom Shigeku z czasow Starej Dynastii. Wedlug ocalalych inskrypcji Shigecy zwali zarowno Xerash, jak i Amoteu Hut-Jartha, Krajem Jartow, albo Huti-Parota, Krajami Srodka. Jartowie byli dominujacym ketyajskim plemieniem w tych okolicach. Przed shigeckim podbojem Amotejczycy i kilka innych plemion byli ich lennikami. Jednakze dzieki intensywnemu rozwojowi rolnictwa na Shairizorze oraz powolnemu wzrostowi znaczenia Shimehu i Kyudei lezacych nad Jeshimalem, rownowaga sil z czasem sie przesunela. W ciagu stuleci Kraje Srodka byly polem bitwy miedzy Shigekiem a jego poludniowymi rywalami, polozona za Betmulla Eumarna oraz starozytnym albo vapartyckim Nilnameshem. W roku 1322 Anzumarapata II, nilnameski krol Invishi, rozbil Shigekow i probujac skonsolidowac swe zwyciestwo, przeniosl setki tysiecy rodowitych Nilnameshan na rowniny Heshoru. Skutki tego posuniecia znacznie przezyly jego krotkotrwale imperium (Shigecy odzyskali Kraje Srodka w roku 1349). Po zalamaniu sie shigeckiego panowania w roku 1591 Jartowie probowali odzyskac sprawowana przez przodkow wladze, ale skutki okazaly sie katastrofalne. Wojna doprowadzila do powstania krotkotrwalego Cesarstwa Amoteu, rozciagajacego sie od Betmulli az po granice pustyni Carathay. W roku 1703 wszystkie Kraje Srodka przeszly pod wladze Kyraneas. Po rozpadzie panstwa Kyraneanczykow okolo roku 2158 Amoteu cieszylo sie drugim - i ostatnim - okresem niepodleglosci. Jego glownymi rywalami byli wowczas Xerashianie, potomkowie osadnikow Anzumarapaty. Ten drugi "zloty wiek" byl swiadkiem nadejscia Inri Sejenusa oraz powolnego wzrostu znaczenia wiary, ktora stopniowo osiagnela dominacje w Trzech Morzach. Po krotkim okresie okupacji xerashianskiej Amoteu przezylo rzady dlugiego szeregu cudzoziemskich zdobywcow. Kazdy z nich odciskal swoje pietno: najpierw Ceneianie, ktorzy podbili Kraje Srodka w roku 2414, potem Nansurczycy w 3574 i wreszcie Kianowie w 3845. Choc inne podbite przez Ceneian prowincje cieszyly sie pokojem i dobrobytem, dla Amoteu pierwsze lata wladzy cesarstwa okazaly sie szczegolnie krwawe. W roku 2458, gdy Triamis Wielki byl jeszcze niemowleciem, inrithijscy fanatycy wywolali w prowincji wielki bunt przeciw Cenei. W odwecie cesarz Siaxas II wyrznal mieszkancow Kyudei i zrownal miasto z ziemia. amotejski - jezyk Amoteu, wywodzacy sie z mamati. Anagke - bogini fortuny, znana tez jako Dziwka Losu. Anagke jest jednym z najwazniejszych bogow kompensacyjnych, tzn. takich, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Jej kult cieszy sie wielka popularnoscia w Trzech Morzach, zwlaszcza wsrod zaangazowanych w polityke wyzszych kast. anagogia - galaz czarow oparta na paraleli miedzy znaczeniem slow a ich realnymi desygnatami. analogie - inna nazwa czarow anagogicznych. Anaxophus V (2109-2156) - kyraneanski wielki krol, ktory uzyl Czaplej Wloczni przeciw Nie-Bogu na polach Mengeddy w roku 2155. Anfirig, Thagawain (4057-) - galeocki hrabia Gesindalu. Angeshrael (?-?) - najslawniejszy z Dawnych Prorokow Kla, ktory poprowadzil piec plemion ludzi do Earwy. Znany takze jako Spalony Prorok, poniewaz wsadzil twarz w ogien podczas spotkania z Husyeltem u stop gory Eshki. Jego zona byla Esmenet. Angka - starozytna norsirajska nazwa Zeum. animas - "napedzajaca sila" wszystkiego, co istnieje, z reguly analogizowana jako "tchnienie Boga". Przelano wiele inkaustu, by rozstrzygnac kwestie relacji miedzy animasem, ktory jest zasadniczo pojeciem teologicznym, a czarnoksieskim terminem "onta". Wiekszosc uczonych zgadza sie, ze to drugie pojecie jest po prostu swiecka wersja pierwszego. Anissi (ok. 4089-) - ulubiona zona Cnaiura urs Skiothy. Ankaryotis - demon z Zewnetrza, jedna z najlatwiejszych do opanowania Poteg kontrolowanych przez Szkarlatne Wiezyce. Ankharius - slawny kuniuryjski komentator i wielki kaplan Gilgaola. Ankirioth - prowincja w poludniowej czesci centralnej Conrii. ankmuri - wymarly jezyk starozytnej Angki. Ankulakai - szczyt gorski na poludniowym krancu Demuy, wznoszacy sie nad miastem Atrithau. Anmergal, Skinede (4078-4112) - tydonski than zabity w bitwie na rowninie Tertae. "Annaly ceneianskie" - klasyczny traktat Casidasa mowiacy o historii Cenei i Cesarstwa Ceneianskiego - od legendarnego zalozenia Cesarskiego Miasta w roku 809 do smierci Casidasa w roku 3142. Annand - prowincja w polnocnej czesci centralnej Conrii, znana glownie z kopaln srebra i zelaza. "Wart calego srebra Annandu" to powszechny w Trzech Morzach zwrot znaczacy "bezcenny". Anochirwa - Wyciagniete Rogi (kuniuryjski), wczesna ludzka nazwa Golgotterath. Anphairas, Ikurei - patrz Ikurei Anphairas I. Anplei - drugie pod wzgledem wielkosci po Aoknyssus miasto w Conrii. anpoi - tradycyjny trunek z Trzech Morz, produkowany ze sfermentowanego soku brzoskwin. Ansacer ab Salajka (4072-) - sapatiszach-gubernator Gedei. Jego totemem jest Czarna Gazela. Ansansius, Teres (ok. 2300-2351) - najslawniejszy teolog z wczesnego okresu Tysiaca Swiatyn. Jego "Miasto ludzi", "Kulawy pielgrzym" i "Piec listow do wszystkich" ciesza sie wielkim szacunkiem uczonych shrialu. Anserca - polozona najdalej na poludnie prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Antanamera - prowincja Wysokiego Ainonu polozona na gorskiej granicy Jekku. Anwurat - wielka kianenska forteca na poludnie od delty Sempis, zbudowana w roku 3905. Anyasiri - Bezjezykowe Wyjce, nazwa stosowana we wczesnym okresie przez Cunuroi na okreslenie Srancow. Aoknyssus - administracyjna i handlowa stolica Conrii. Wczesniej stolica dawno juz nieistniejacego Cesarstwa Shiradyjskiego. Aoknyssus jest zapewne najbardziej starozytnym z wielkich miast Trzech Morz (mozliwe, ze z wyjatkiem Sumny albo Iothiah). Aorsi - zniszczone panstwo Starozytnej Polnocy. Zalozono je w roku 1556, gdy Wielkie Kuniuri po smierci Anasurimbora Nanor-Ukkerji I podzielono miedzy jego synow. Nawet wspolczesni uwazali Aorsi za najbardziej wojownicze ze starozytnych norsirajskich krolestw, choc jego ambicje mialy raczej obronny niz ekspansjonistyczny charakter. Rzadko zaludnione - poza obszarami otaczajacymi jego stolice, Shiarau - Aorsi musialo sobie radzic z silnym, ciaglym naciskiem plemion Srancow i Bashragow mieszkajacych w gorach Yimaleti na polnocy, nie wspominajac o legionach Rady, maszerujacych z Golgotterath polozonego za rzeka Sursa na zachodzie. To zagrozenie doprowadzilo do budowy Dagliash, najpotezniejszej fortecy epoki. Nie jest przypadkiem, ze na calej Starozytnej Polnocy slowo sursa zaczelo znaczyc "linia frontu". Historia Aorsi pelna jest przykladow pomyslowosci i determinacji w obliczu nieustannych kryzysow. Wymowny jest fakt, ze upadek panstwa w roku 2136 (patrz Apokalipsa) nie byl wina Anasurimbora Nimerica, ostatniego krola Aorsi, lecz rezultatem zdrady jego kuniuryjskich kuzynow z poludnia. Apokalipsa - dlugi okres wojen, ktore polozyly kres istnieniu Starozytnej Polnocy. Korzeni Apokalipsy jest wiele i siegaja gleboko. Uczeni powiernicy (ktorzy wbrew powszechnej opinii nie sa przez historykow uwazani za autorytet w tej sprawie) utrzymuja, ze sa starsze niz zapisana historia. Trzezwiejsze relacje nie siegaja wstecz dalej niz okres tak zwanego Nieludzkiego Nauczania, ktore w koncu doprowadzilo gnostycka szkole Mangaecca do Incu-Holoinas, Arki Niebios, ukrytej za nieludzkimi urokami w zachodnim Yimaleti. Przekazy z owych czasow nie sa kompletne, wydaje sie jednak jasne, ze wielkie wojny srankijskie byly konsekwencja zajecia przez Mangaecce tego, co z czasem otrzymalo nazwe Golgotterath. Zgodnie z tradycja uczeni uwazaja za poczatek Apokalipsy wygloszone przez Anasurimbora Celmomasa wezwanie do swietej wojny przeciwko Golgotterath, jego Wielkiej Proby (jest to takze poczatek relacji spisanych w "Sagach", najwazniejszym historycznym tekscie zrodlowym dotyczacym tego czasu). Legendy mowia, ze to nieludzcy Siqu poinformowali wielkiego mistrza Sohoncu (najwazniejszej sauglijskiej szkoly), ze Mangaecca, czyli Rada, jak ja zaczeto nazywac, odkryla zapomniane tajemnice Inchoroi, ktore doprowadza do zaglady swiata. W roku 2123 Seswatha przekonal Celmomasa do wypowiedzenia wojny Golgotterath. Wydarzenia nastepnych dwudziestu lat byly przedmiotem wielu, debat, a pyche i swary, ktore doprowadzily do kleski armie Wielkiej Proby, poddano surowej krytyce. Jednakze tylko niewielu zdaje sobie sprawe z faktu, ze grozba, przed jaka stali Wysocy Norsirajowie z Kuniuri i Aorsi, miala wowczas czysto hipotetyczny charakter. W gruncie rzeczy mozna uznac za zaskakujace, ze Celmomasowi udalo sie tak dlugo utrzymac koalicje, w sklad ktorej wchodzili Nieludzie, a takze symboliczny kontyngent Kyraneanczykow. Pierwsza wielka bitwa, stoczona w roku 2124 na rowninach Agongorei, nie przyniosla rozstrzygniecia. Celmomas i jego sojusznicy spedzili zime w Dagliash, a na wiosne przeszli Surse w brod, zaskakujac wroga. Rada wycofala sie do Golgotterath i zaczelo sie to, co nazwano pozniej Wielkim Oblezeniem. Przez szesc lat armia Wielkiej Proby usilowala glodem zmusic Rade do kapitulacji, lecz nie odniosla sukcesu. Kazdy szturm konczyl sie kleska. Potem, w roku 2131, po sporze z krolem Nimerikiem z Aorsi, Celmomas porzucil swa swieta wojne. W nastepnym roku nadeszla katastrofa. Legiony Rady, najwyrazniej korzystajace z rozleglej sieci podziemnych tuneli, pojawily sie w Gorach Pierscieniowych na tylach armii Wielkiej Proby. Wojska koalicji zostaly niemal doszczetnie zniszczone. Rozgoryczony utrata synow Nil'giccas, krol Nieludzi z Ishterebinth, wycofal sie, zostawiajac Aorsi samemu sobie. W nastepnych latach doszlo do szeregu kolejnych katastrof. W roku 2133 wojska Aorsi poniosly kleske na przeleczach Amnerlot, wkrotce potem padla Dagliash. Krol Nimeric wycofal sie do swej stolicy, Shiarau. Minal rok, nim Celmomas przyznal, ze postapil jak szaleniec, i ruszyl mu z odsiecza. Bylo juz jednak za pozno, W roku 2135 Nimeric zostal smiertelnie ranny w bitwie pod Hamuirem, a nastepna wiosna legiony Rady zdobyly Shiarau. Aorsyjska galaz rodu Anasurimborow wyginela. Kuniuri zostalo samo. Celmomas utracil wiarygodnosc i nie byl w stanie znalezc zadnych sojusznikow. Przez pewien czas sytuacja wygladala beznadziejnie. Jednakze w roku 2137 najmlodszy syn krola, Nau-Cayuti, zdolal rozgromic wojska Rady w bitwie pod Ossirish, podczas ktorej zasluzyl na przydomek Murswagga, czyli Smokobojca, kladac trupem Tanhafuta Czerwonego. Jego nastepne zwyciestwo, w zasiegu wzroku od ruin Shiarau, bylo jeszcze bardziej przekonujace. Niedobitki Srancow i Bashragow uciekly za Surse. W roku 2139 mlody ksiaze obiegl i odzyskal Dagliash, a potem dokonal kilku spektakularnych atakow na rowniny Agongorei. W roku 2140 banda grasujacych po okolicy Srancow porwala umilowana konkubine Nau-Cayutiego, Aulisi, i uprowadzila ja do Golgotterath. Wedlug "Sag" Seswacie udalo sie przekonac ksiecia (ktory byl ongis jego uczniem), ze mozna ja uratowac z IncuHoloinas. Wyruszyli we dwoch na wyprawe, ktora jest niemal z pewnoscia apokryficzna. Komentatorzy ze Szkoly Powiernikow nie zgadzaja sie z zawarta w "Sagach" relacja, jakoby dwaj wedrowcy wrocili szczesliwie z Aulisi i Czapla Wlocznia, twierdzac, ze dziewczyny nie udalo sie odnalezc. Niezaleznie od tego, jak bylo naprawde, dwa fakty sa pewne: odzyskano Czapla Wlocznie, a Nau-Cayuti zmarl wkrotce pozniej (najwyrazniej otruty przez pierwsza zone, Ieve). W roku 2141 Rada ponownie przeszla do ofensywy w blednym przekonaniu, ze Kuniuri zostalo okaleczone przez utrate najwiekszego i najbardziej umilowanego ze swych synow. Jednakze miodowi bracia Nau-Cayutiego okazali sie zdolnymi, a nawet wybitnymi wodzami. W bitwie pod Skothera general En-Kaujalau rozbil hordy Srancow, choc kilka tygodni po zwyciestwie zmarl z niewyjasnionych przyczyn ("Sagi" twierdza, ze byl kolejna ofiara Ievy i jej trucizn, ale uczeni powiernicy rowniez nie zgadzaja sie z ich relacja). W roku 2142 general Sag-Marmau zadal kolejna druzgocaca kleske Aurangowi oraz jego legionom, a pod koniec tego roku przegnal resztki hordy az do samych bram Golgotterath. Drugie Wielkie Oblezenie trwalo znacznie krocej od pierwszego. Zgodnie z obawami Seswathy Rada po prostu grala na czas. Wiosna i roku 2143 po raz pierwszy objawil sie Nie-Bog, wezwany za pomoca nieznanych metod. Na calym swiecie Srancowie, Bashragowie i Wracu - wszelki obmierzly pomiot Inchoroi - uslyszeli jego zew. SagMarmaua spotkala zaglada, razem z nim zginela najwieksza chwala Kuniuri. Skutkow przybycia Nie-Boga nie sposob przecenic. Liczne, niezalezne od siebie relacje zgadzaja sie, ze wszyscy ludzie wyczuwali za horyzontem jego zlowroga bliskosc, a wszystkie dzieci rodzily sie martwe. Anasurimbor Celmomas II bez trudu znalazl sojusznikow dla swej Drugiej Proby. Nil'giccas i Celmomas zawarli zgode. Na calej Earwie legiony ludzi maszerowaly w strone Kuniuri. Bylo juz jednak za pozno. Celmomasa i jego armie Drugiej Proby rozbito na polach Eleneotu w roku 2146. Czapla Wlocznia, ktorej nie mozna bylo uzyc, poniewaz Nie-Bog nie stanal do walki, zaginela. W nastepnym roku zniszczono Kuniuri. Wszystkie wielkie, starozytne miasta polozone nad brzegami Aumris zrownano z ziemia. Nieludzie z Injor-Niyas wycofali sie do Ishterebinth. W nastepnym roku spustoszono Eamnor, choc jego stolica, Atrithau, zbudowana na antymagicznym gruncie, zdolala ocalec. Nie byla to ostatnia kleska. Akksersja i Harmant padly w roku 2149. Cesarstwo Meoryjskie w 2150. Inweara w 2151, choc miasto Sakarpus oszczedzono. Cesarstwo Shiradyjskie w 2153. Bitwa w wawozie Kathol, stoczona jesienia roku 2151 glownie przez niedobitki Meorich oraz nieludzi z Cil-Aujas, zakonczyla sie jedynym zwyciestwem ludzkosci w tych mrocznych latach, lecz jego owoce zmarnowano, gdy Meori zwrocili sie przeciwko swym dobroczyncom i nastepna wiosna zlupili starozytny Dwor Nieludzi. Stad wlasnie wzial sie mit, ze Galeoci, potomkowie tych meoryjskich uchodzcow, sa po kres czasu przekleci zdrada i swarliwoscia. Mimo porazki w bitwie pod Mehsarunath w roku 2154 Anaxophus V, wielki krol Kyraneas, zdolal ocalic trzon swych wojsk i uciekl na poludnie, pozostawiajac Mehtsonc i Sumne na pastwe Scylvendow. Kiel ewakuowano do starozytnego Invishi w Nilnameshu. Choc zachowalo sie niewiele zapiskow o tych wydarzeniach, uczeni powiernicy zapewniaja, iz wlasnie wtedy wielki krol wyznal Seswacie, ze jego rycerze zabrali przed osmiu laty Czapla Wlocznie z pol Eleneotu. Zadne inne wydarzenie z owych mrocznych czasow nie stalo sie przyczyna bardziej zajadlej debaty miedzy uczonymi z Trzech Morz zajmujacymi sie historia Apokalipsy. Niektorzy historycy, miedzy innymi sam wielki Casidas, zwali ten uczynek najbardziej monstrualnym oszustwem w historii. Jak Anaxophus mogl ukryc jedyna bron zdolna pokonac Nie-Boga i pozwolic, by zginal prawie caly swiat? Inni jednak, w tym wielu uczonych powiernikow, bronia przeciwnego pogladu. Przyznaja, ze motywy Anaxophusa - ktory chcial uratowac Kyraneas i jedynie Kyraneas - byly podejrzane, wskazuja jednak na fakt, ze gdyby nie ukryl Czaplej Wloczni, z pewnoscia utracono by ja podczas jednej z licznych klesk, ktore poniesiono po rozgromieniu armii Drugiej Proby. Wedlug niektorych relacji przez caly ten czas Nie-Bog ani razu nie stanal do walki. Dopiero lata wojny na wyniszczenie zmusily go do pojawienia sie na polach Mengeddy. Tak czy inaczej, Anaxophus V powalil Nie-Boga - albo Tsuramaha, jak zwali go Kyraneanczycy - w roku 2155. Oswobodzeni z lancucha jego straszliwej woli niewolnicy - Srancowie, Bashragowie i Wracu - rozproszyli sie. Apokalipsa sie skonczyla i ludzie mogli rozpoczac odbudowe zniszczonego swiata. Araxes - lancuch gorski stanowiacy wschodnia granice Ce Tydonnu i Conrii. architekt - slowo uzywane przez skoroszpiegow na okreslenie ich tworcow z Rady. arcygeneral - tradycyjny tytul wodza naczelnego armii Cesarstwa Nansuru. Areny Srancow - slawne areny gladiatorskie w Carythusal. Najczesciej odbywaja sie na nich walki ludzi niewolnikow ze Srancami. Arithmeas - pierwszy wroz Ikurei Xeriusa III. Arka Niebios - patrz Incu-Holoinas. Arweal (4077-4111) - jeden z nowo narodzonych, than, dawniej wasal hrabiego Werijena, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Asgilioch - Brama Asgi (kyraneanska forma kemkaryjskiego slowa geloch). Wielka nansurska forteca wywodzaca sie jeszcze z czasow Dalekiego Antyku, ktora strzeze tak zwanej Poludniowej Bramy w gorach Unaras. Prawdopodobnie zadna twierdza w Trzech Morzach nie moze sie pochwalic rownie swietna przeszloscia (w najnowszych czasach zatrzymala az trzy fanimskie najazdy). Z biegiem lat Nansurczycy wynalezli wiele nazw na jej okreslenie. Jedna z nich to Hubara, czyli "falochron". Athjeari, Coithus (4089-) - hrabia galeockiej prowincji Gaenri, bratanek Coithusa Saubona. atkondoatyoki - grupa jezykow pasterskich ludow Satyothi zyjacych w gorach Atkondras i okolicach. Atkondras - byc moze najwiekszy lancuch gorski na zachod od Kayarsusu, ciagnacy sie od morza Jorua do Oceanu Wielkiego i w praktyce i izolujacy Zeum od reszty Earwy. Atrithau - starozytna administracyjna i handlowa stolica dawnego Eamnoru, jedno z dwoch norsirajskich miast, ktore przezyly Apokalipse. Zbudowano je u podstawy gory Ankulakai na tak zwanym antymagicznym gruncie, to znaczy takim, ktory pozbawia czary mocy. Miasto zalozyl w roku 570 jako fortece Ara-Etrith (Nowe Etrith) slawny umeryjski krolbog Caru-Ongonean. atrithijski - jezyk Atrithau, wywodzacy sie z amnoryjskiego. Attong - plaskowyz, luka w lancuchu gorskim Hethantow, tradycyjna trasa najazdow Scylvendow. Inne nazwy: Brakujaca Wieza (od kyraneanskiego att anoch), Wyrwa Attong. Attrempus - Wieza Wytchnienia (kyraneanski). Forteca bedaca siostra Atyersus, wzniesiona w roku 2158 przez Seswathe i powstajaca dopiero Szkole Powiernikow. Od roku 3921 zarzadzana powierniczo przez Dom Nersei z Conrii. Atyersus - Wieza Ostrzezenia (kyraneanski). Forteca bedaca siostra Attrempus, wzniesiona w roku 2157 przez Seswathe i innych gnostyckich czarnoksieznikow ocalalych z Apokalipsy. Atyersus jest glowna twierdza Szkoly Powiernikow. auja-gilcunni - wymarla "podstawowa mowa" Nieludzi. Patrz jezyki Nieludzi. aujanski - wymarly jezyk nieludzkich Dworow Aujanskich. Aumris - najwieksza rzeka polnocnozachodniej Earwy, wpadajaca do morza Neleost. Jej dorzeczem sa wielkie rowniny Istyuli. Nad Aumris powstala kolebka norsirajskiej cywilizacji. W relatywnie krotkim okresie plemiona Norsirajow, ktore osiedlily sie na bogatych aluwialnych rowninach nad dolna Aumris, zalozyly pierwsze miasta ludzi, miedzy innymi Tryse, Sauglish, Etrith i Umerau. Dzieki stosunkom handlowym z Nieludzmi z Injor-Niyas, cywilizacja aumrijska rozwijala sie szybko, az wreszcie w czwartym stuleciu zrodzilo sie Imperium Tryseanskie pod wladza krola-boga Cunwerishaua. aumrisauglajskie - grupa jezykow starozytnych ludow norsirajskich z doliny Aumris. Aurang (? - ) - ocalaly ksiaze Inchoroi i nadgeneral hordy Nie-Boga podczas Apokalipsy. O Aurangu wiadomo bardzo niewiele poza tym, ze jest jednym z najwazniejszych czlonkow Rady oraz blizniaczym bratem Auraxa. Aurax (?-) - ocalaly ksiaze Inchoroi. Wiadomo o nim bardzo niewiele poza tym, ze jest jednym z najwazniejszych czlonkow Rady oraz blizniaczym bratem Auranga. Uczeni powiernicy spekuluja, ze wlasnie on nauczyl Mangaecce tajemnic Tekne. Auvangshei - slawna ceneianska forteca na zachodniej granicy Nilnameshu, czesto sluzaca jako symbol kranca znanego swiata, czyli Trzech Morz. B bagaratta - "zamiatajacy" styl walki scylvendzkich szermierzy. Balait urs Kututha (4072-4110) - Scylvend, wojownik z plemienia Utemotow, szwagier Cnaiura urs Skiothy. balwochwalcy - termin potocznie uzywany przez fanimow na okreslenie inrithich. Bannut urs Hannut (4059-4110) - Scylvend, wojownik z plemienia Utemotow, stryj Cnaiura urs Skiothy. Barisul l as, Nrezza (4053-) - krol Cironju, podziwiany, a zarazem znienawidzony w calych Trzech Morzach za swe zdolnosci do handlu. Zaslynal z tego, ze przezyl Potepienie Shrialu i uzyskal jego odwolanie nie raz, ale trzy razy. Batathent - ufortyfikowana swiatynia zbudowana w czasach przedklasycznego Kyraneas, zburzona przez Scylvendow wkrotce po upadku Cenei w roku 3351. Bengulla (4103-4112) - syn Aengelasa i Valrissy. benjuka - skomplikowana, starozytna gra strategiczna popularna wsrod kasty szlacheckiej z Trzech Morz. Pochodzi od bardziej ezoterycznej mirqu uprawianej przez Nieludzi. Pierwsze wzmianki o benjuce pochodza z czasow tak zwanego Nieludzkiego Nauczania (555 - 825). Betmulla - lancuch gorski tworzacy poludniowo-zachodnia granice Xerashu oraz Amoteu. Bialy Dzihad - swieta wojna przeciwko Cesarstwu Nansurskiemu prowadzona przez Fanoukarjiego I i Kianow w latach 3743-3771. Patrz Kian. Bialy Jaksz - namiot wodza scylvendzkiego plemienia. Bialy Pan Tryse - tytul najwyzszego krola Kuniuri. Biaxi, Dom - jeden z Domow Kongregacji, tradycyjny rywal Domu I Ikurei. Biblioteka Sareotow - w czasach Cesarstwa Ceneianskiego jedna z najwiekszych bibliotek znanego swiata. Tak zwane prawo ksiag obowiazujace w Iothiah nakazywalo pod kara smierci kazdemu posiadajacemu ksiegi gosciowi oddac je do biblioteki w celu skopiowania. Choc fanimowie zmasakrowali Sareotow po podboju Shigeku w roku 3933, padyradza Fanoukarji III oszczedzil biblioteke, uwazajac, ze spelnia w ten sposob wole Jedynego Boga. Biblioteka Sauglijska - slawny kompleks swiatynny oraz archiwum zbudowane w starozytnym Sauglish. Wedlug legend, do czasu zburzenia Sauglish w roku 2147 biblioteka rozrosla sie do rozmiarow miasta w miescie. bitwa na polach Eleneotu - wielka bitwa miedzy horda Nie-Boga a zastepami Drugiej Proby stoczona na polnocno-wschodniej granicy Kuniuri w roku 2146. Mimo ze Anasurimbor Celmomas zwolal najliczniejsza armie epoki, on i jego sojusznicy nie byli przygotowani na wielka liczbe Srancow, Bashragow oraz Wracu zgromadzonych przez Nie-Boga i jego niewolnikow z Rady. Bitwa zakonczyla sie straszliwa kleska i doprowadzila do calkowitej zaglady norsirajskiej cywilizacji. bitwa na polach Mengeddy, czwarta - stoczona w roku 4110 bitwa, w ktorej oddzialy tak zwanej mniejszej wojny swietej pod dowodztwem Nersei Calmemunisa calkowicie rozbili Kianowie Skaurasa ab Nalajana. bitwa na polach Mengeddy, druga - bitwa ostatniej szansy stoczona w roku 2155, w ktorej Anaxophus V wraz ze swymi lennikami i sojusznikami z poludnia pokonal horde NieBoga. Wielu uwaza ja za najwazniejsza bitwe w historii. bitwa na polach Mengeddy, piata - pierwsza walna bitwa miedzy armia pierwszej wojny swietej a Kianami, stoczona w roku 4111. Dotknieta organizacyjnymi problemami oraz swarami posrod dowodztwa armia pierwszej wojny swietej pod nominalnym dowodztwem ksiecia Coithusa Saubona dala sie zaskoczyc Skaurasowi ab Nalajanowi i jego kianenskim zastepom na polach Mengeddy w chwili, gdy polowa jej sil zostala z tylu. Od rana do poznego popoludnia inrithi odpierali niezliczone szarze Kianow. Gdy pozostala czesc armii zaatakowala flanke fanimow, Kianowie utracili wole walki i poszli w rozsypke. bitwa na Stokach - nazwa nadana dlugiemu starciu miedzy Kianami a Ainonczykami podczas bitwy pod Anwuratem. bitwa nad Kiyuth - wazna bitwa miedzy armia Nansurium a Scylvendami stoczona w roku 4110 na brzegach rzeki Kiyuth, doplywu Sempis. Nadmiernie pewny siebie scylvendzki krol plemion wprowadzil swe wojska w pulapke zastawiona przez arcygenerala Ikurei Conphasa. Kleska, ktora poniosl, byla bezprecedensowa, biorac pod uwage, ze doszlo do niej na stepie Jiunati. bitwa pod Anwuratem - bitwa o kluczowym znaczeniu dla pierwszej wojny swietej, stoczona latem 4111 pod forteca Anwurat na poludnie od delty Sempis. Mimo poczatkowych niepowodzen inrithim pod dowodztwem Cnaiura urs Skiothy udalo sie rozbic kianenska armie Skaurasa ab Nalajana, co umozliwilo im podboj poludniowego Shigeku i otworzylo droge do Caraskandu. bitwa pod Caraskandem - zwana niekiedy bitwa na rowninie Tertae. Rozstrzygajaca bitwa stoczona w roku 4112 miedzy zastepem Kascamandriego ab Tepherokata, padyradzy Kianu, oraz armia pierwszej wojny swietej pod dowodztwem Anasurimbora Kellhusa. Choc fanimowie mieli przewage liczebna nad dreczonymi chorobami i glodem inrithimi, nie zdolali powstrzymac ich armii ani nawet spowolnic jej marszu. Wielu przypisuje triumf inrithich ingerencji Boga, lecz bardziej prawdopodobnym wyjasnieniem sa wydarzenia poprzedzajace bitwe. Nersei Proyas szczegolnie obrazowo opisuje oblakanczo wysokie morale inrithich, bedace rezultatem meki Wojownika-Proroka i jego pozniejszego triumfu. Faktu, ze Kianowie byli zbyt pewni siebie, dowodzi decyzja padyradzy, ktory pozwolil oddzialom pierwszej wojny swietej spokojnie ustawic sie w szyk. bitwa pod Maan - pomniejsza bitwa miedzy Conriya a Ce Tydonnem stoczona w roku 4092. bitwa pod Mehsarunath - pierwsza walna bitwa miedzy armiami Kyraneas a zastepem NieBoga stoczona w roku 2154 na plaskowyzu Attong. Choc Aurang, nadgeneral hordy, zwyciezyl, kyraneanski wielki krol Anaxophus V zdolal wycofac sie z wieksza czescia swych sil, zachowujac je do znacznie wazniejszej bitwy na polach Mengeddy w nastepnym roku. bitwa pod Paremti - pomniejsza bitwa stoczona miedzy silami Conrii i Ce Tydonnu w roku 4109. Pierwsze zwyciestwo ksiecia Nersei Proyasa. Bitwa ma znaczenie historyczne, gdyz podczas niej Proyas kazal wychlostac swego kuzyna Calmemunisa za bezboznosc. Wielu historykow twierdzi, ze to wlasnie sklonilo Calmemunisa do przedwczesnego wymarszu z oddzialami mniejszej wojny swietej. bitwa u brodow Tywanrae - jedna z klesk poniesionych przez Akksersje i jej sojusznikow w starciu z horda Nie-Boga. Uczeni powiernicy czesto ja przywoluja jako przyklad ograniczen uzytecznosci chorae w zwalczaniu nieprzyjacielskich czarnoksieznikow podczas bitwy. bitwa w Zatoce Trantis - rozstrzygajaca bitwa morska stoczona w roku 4111. Kianenska flota, wykorzystujaca cishaurimow, rozbila w niej calkowicie nansurska flote cesarska pod dowodztwem generala Sassotiana, pozbawiajac zastepy pierwszej wojny swietej podstawowego zrodla zaopatrzenia w wode podczas marszu przez Khememe. bitwa w Zirkirtach - wielka bitwa miedzy kianenska armia pod dowodztwem Hasjinneta ab Skaurasa a Scylvendami prowadzonymi przez Yursuta urs Muknaia, stoczona na stepie Jiunati w roku 4103. I Choc ich konnica nie potrafila sprostac Scylvendom, a sam Hasjinnet polegl, Kianowie szybko odzyskali sily i wiekszosc uczestnikow wyprawy uszla z zyciem. bitwy Agongorei - patrz Apokalipsa. Bliski Antyk - niekiedy zwany epoka ceneianska. Okres historyczny od roku 2155 (koniec Apokalipsy) do 3351 (zlupienie Cenei). Patrz tez Daleki Antyk. blyskotki - patrz chorae. bogowie - nadnaturalni mieszkancy Zewnetrza posiadajacy cechy ludzkie. Oddaje sie im czesc i odprawia dla nich rytualy. Patrz Stu Bogow. Bogras, Praxum (4059 - 4111) - general dowodzacy kolumna selialska, zabity pod Anwuratem. Bokae - stary ceneianski fort na zachodniej granicy Enathpaneah. Boksarias, Pirras (2395-2437) - ceneianski cesarz, ktory ujednolicil zasady handlu w imperium i stworzyl siec kwitnacych targowisk w wiekszych miastach. Bozy Ksiaze - jeden z tytulow nadawanych Wojownikowi-Prorokowi przez Ludzi Kla. Bog - w tradycji inrithijskiej pojedyncza, wszechwiedzaca, wszechmogaca i immanentna istota odpowiedzialna za powstanie bytu. Bogowie (a w niektorych odlamach rowniez ludzie) sa jej "aspektami". W tradycji kiunnatu Bog jest wlasciwie tylko abstrakcyjnym symbolem. W tradycji fanimskiej Bog jest pojedyncza, wszechwiedzaca, wszechmogaca i transcendentna istota odpowiedzialna za powstanie bytu (stad "Jedyny Bog"), z ktora bogowie tocza boj o serca ludzi. bostwa kultow - patrz Stu Bogow. Brama Futer - jedna ze slawnych dziewieciu wielkich bram Sumny, wychodzaca na Droge Karianska. Brama Gilgalicka - ogromna brama usytuowana w wysunietym najdalej na zachod punkcie murow obronnych Momemn. Brama z Kosci Sloniowej - polozona najdalej na polnoc brama Caraskandu, zwana tak, poniewaz do jej budowy uzyto bialego wapienia (podobnie jak do budowy Bramy Rogowej). Brzask - mul Achamiana. Bujeda, ciesnina - przesmyk oddzielajacy poludniowo-zachodni cypel wyspy Nron od poludniowo-wschodnich wybrzezy Cironju. Bukris - bog kleski glodowej. Jeden z tak zwanych bogow karzacych, ktorzy wymuszaja skladanie ofiar grozbami oraz zsylaniem cierpienia. Wedlug kiunnackiej tradycji Bukris jest starszym bratem Anagke, dlatego zwykle kaplani kultu Anagke kieruja skladaniem przeblagalnych ofiar podczas kleski glodu. Burulan (4084-) - jedna z kianenskich niewolnic Esmenet. Byantas - pisarz z okresu Bliskiego Antyku zyjacy w Cesarstwie Ceneianskim. Byki Agoglianskie - starozytne kyraneanskie symbole meskosci i fortuny. Najslawniejsze przyklady takich rzezb mozna znalezc w Hagernie naprzeciwko Krypty Kla. C Calasthenes (4055-4111) - pelnoprawny czarnoksieznik ze Szkarlatnych Wiezyc, zabity przez chorae pod Anwuratem. Calmemunis, Nersei (4069-4110) - palatyn conriyanskiej prowincji Kanampurea, nominalny wodz armii mniejszej wojny swietej. "Cale Niebo nie moze przeswiecac przez malenka szpare... " - slynny cytat przypisywany poecie Protathisowi, sugerujacy, ze zaden czlowiek nie moze byc wiarygodny, gdy chodzi o boze objawienie. Canute - prowincja Ce Tydonnu, jedna z tak zwanych Glebokich Marchii Gornego Swa. Caphrianus I (3722-3785) - zwany Mlodszym, dla odroznienia od jego ceneianskiego imiennika. Nansurski cesarz z dynastii Surmante slynacy z dyplomatycznego sprytu oraz zakrojonych na szeroka skale reform nansurskich kodeksow prawnych. Cara-Sincurimoi - Aniol Wiecznego Glodu (ihrimsu). Starozytna nieludzka nazwa na okreslenie Nie-Boga. Patrz Nie-Bog. Caraskand - wielkie miasto i punkt zborny karawan w poludniowo-zachodnich Trzech Morzach. Administracyjna i handlowa stolica Enathpaneah. Carathay - rozlegly suchy obszar pustyn piaszczystych i skalistych w poludniowozachodniej Earwie. Wielkie oazy wystepuja glownie we wschodniej czesci pustyni, ale wszedzie spotyka sie szczatkowe rzeki. caroshemijskie - jezyki pasterskich ludow z Carathayu. Carythusal - znane rowniez jako Miasto Much. Najludniejsze miasto i Trzech Morz, administracyjna i handlowa stolica Wysokiego Ainonu. Casidas (3081 - 3142) - slawny filozof i historyk z Bliskiego Antyku, znany ze swego dziela "Annaly ceneianskie". caunnu - scylvendzka nazwa goracych poludniowo-zachodnich wiatrow wiejacych na stepie Jiunati posrodku lata. Ce Tydonn - norsirajskie panstwo w Trzech Morzach, polozone na polnoc od Conrii na wschodnim brzegu Meneanoru, zalozone w roku 3742, po upadku Cengemisu. Pierwsza wzmianke o Tydonnach mozna znalezc w "Annalach ceneianskich" Casidasa, ktory wspomina o ich najazdach z drugiego brzegu Swa. Tydonnowie sa potomkami Bialych Norsirajow, uchodzcow z Apokalipsy. Uwaza sie, ze przez stulecia mieszkali w poludniowych regionach pustkowia Dumeori i wrodzona swarliwosc uniemozliwiala im sprawianie wiekszych klopotow ketyajskim sasiadom z poludnia. W trzydziestym osmym stuleciu zjednoczyli sie jednak i bez trudu zwyciezyli ludzi z Cengemisu pod Marswa w roku 3722. Panstwo Ce Tydonn powstalo jednak dopiero po tym, jak krol Haul-Namyelk zjednoczyl wszystkie plemiona pod swa absolutna wladza w roku 3741. Zapewne najosobliwsza i najbardziej charakterystyczna cecha Tydonnow sa ich poglady na sprawy rasowe. Ti dunn znaczy doslownie w ich jezyku "kute zelazo", co odzwierciedla ich przekonanie, ze zostali oczyszczeni przez swe dlugie wedrowki po pustkowiach Dameori. Utrzymuja, ze dzieki temu w ich zylach plynie "uprzywilejowana krew" i sa moralnie, intelektualnie oraz fizycznie doskonalsi od innych ras. Z tego powodu Tydonnowie sa okrutnymi wladcami dla Cengemich, ktorzy czesto sie przeciwko nim buntowali. Celebrant Wojenny - tytul przyznawany przez kaplanow Gilgaola tym, ktorzy najbardziej przyczynili sie do zwyciestwa w bitwie. Celmomas II, Anasurimbor (2089 - 2146) - nieublagany wrog Golgotterath we wczesnym okresie Apokalipsy, ostatni z najwyzszych krolow Kuniuri. Patrz Apokalipsa. Cememketri (4046 - ) - wielki mistrz Cesarskiego Saiku. Cenei - miasto na Rowninie Kyranaejskiej. Zdobylo supremacje w Epoce Wojen Miast i z czasem podbilo cale Trzy Morza. Zniszczyli je Scylvendzi pod dowodztwem Horiothy w roku 3351. cengem i js k i - jezyk Cengemisu, wywodzacy sie z sheyokheremijskiego. Cengemis - prowincja bedaca ongis najdalej wysunieta na polnoc czescia Wschodniego Cesarstwa Ceneianskiego. Po jego upadku w roku 3372 cieszyla sie niepodlegloscia az do chwili podboju przez plemiona Tydonnow w roku 3742. Cep - gwiazdozbior nieba polnocnego. Cepalor - region czesciowo porosnietych lasem rownin o klimacie umiarkowanym polozony na wschod od Hethantow, miedzy granica nansurska a poludniowo-zachodnimi bagnami Galeothu. Od czasu upadku Kyraneas Cepalor zamieszkuja norsirajscy pasterze znani jako Cepalorae, od dawna bedacy lennikami Nansurium. cepaloranskie - grupa jezykow norsirajskich pasterzy z rownin cepaloranskich. Cerish - najwieksze srodladowe morze Earwy. Cerjulla, Sheorog (4069-4111) - tydonski hrabia Warnute, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Cern Aug l ai - forteca i piracki port na wybrzezu Thunyerusu. Cesarski Okreg - nazwa terenow, na ktorych wznosza sie Wyzyny Andiaminskie. Cesarski Saik - szkola czarnoksieznikow sluzaca cesarzowi Nansuru. Cesarskie Slonce - najwazniejszy symbol Cesarstwa Nansurskiego. Cesarstwo Ceneianskie - najwieksze ketyajskie imperium w historii, w szczytowym punkcie ekspansji obejmujace cale Trzy Morza, od Atkondrasu na poludniowym zachodzie az po jezioro Huosi na polnocy i Kayarsus na poludniowym wschodzie. Podstawowa role w powstaniu i utrzymywaniu imperium odegrala ceneianska armia cesarska, byc moze najlepiej wyszkolona i zorganizowana w historii. Cenei za czasow Kyraneas bylo zaledwie nadrzecznym miasteczkiem handlowym, pod koniec Epoki Wojen Miast stalo sie najwazniejszym grodem Rowniny Kyranaejskiej. Podboj Gielgath w roku 2349 przypieczetowal jego dominacje w regionie. W nastepnych dziesiecioleciach Ceneianie pod panowaniem Xercallasa II utrwalili swe panowanie nad resztkami Kyraneas. Nastepcy Xercallasa kontynuowali jego agresywna, ekspansjonistyczna polityke. Najpierw spacyfikowali norsirajskie plemiona Cepaloru, a potem prowadzili trzy kolejne wojny przeciw Shigekowi, ktory ostatecznie upadl w roku 2397. Pozniej, w 2414, po podbiciu Enathpaneah, Xerashu i Amoteu, general Naxentas dokonal udanego przewrotu i oglosil sie cesarzem Cenei. Choc w nastepnym roku padl ofiara zamachu, wszyscy jego nastepcy nosili ten tytul. Triamis I zostal cesarzem w roku 2478, dajac poczatek Zlotemu Wiekowi Cenei. W roku 2483 podbil Nilnamesh, w nastepnym Cingulat. W 2485 pokonal wielka zeumicka armie pod Amarah i najechalby na panstwo Satyothich, gdyby nie przeszkodzil mu bunt zolnierzy spragnionych powrotu do domu. Nastepne dziesiec lat poswiecil na konsolidacje podbitych ziem i tlumienie walk religijnych miedzy wyznawcami tradycyjnych sekt kiunnatu a coraz liczniejszymi inrithimi. Podczas majacych polozyc im kres negocjacji zaprzyjaznil sie z owczesnym shriahem Tysiaca Swiatyn, Ekyannusem III, i w roku 2505 nawrocil sie na inrithizm, oglaszajac go oficjalna religia panstwowa Cesarstwa Ceneianskiego. Kolejne dziesiec lat poswiecil na tlumienie powstan religijnych, podbijajac jednoczesnie Cironj (2508) i Nron (2511). Nastepne dziesiec lat zajely mu prowadzone we wschodniej czesci Trzech Morz wojny z panstwami, ktore powstaly na gruzach Cesarstwa Shiradyjskiego. Najpierw podbil Ainon (2518) i Cengemis (2519), a potem Annand (2525). Nastepni Cesarze-Aspekty tylko w niewielkim stopniu powiekszyli obszar imperium. Jego granice pozostawaly stosunkowo stabilne przez blisko osiemset lat. W tym czasie jezyk i instytucje Cesarstwa Ceneianskiego oraz Tysiaca Swiatyn wrosly w tkanke spoleczenstwa Trzech Morz. Poza periodycznymi wojnami z Zeum oraz ciaglymi starciami ze Scylvendami, a takze norsirajskimi plemionami na polnocnej granicy cesarstwa, byla to epoka bezprecedensowego pokoju, dobrobytu oraz rozwoju handlu. Jedynie okresowe wojny domowe, toczone glownie o sukcesje, stanowily realna grozbe dla trwalosci cesarstwa. Choc Scylvendzi Horiothy zlupili Cenei w roku 3351, historycy tradycyjnie uwazaja za date upadku cesarstwa rok 3372, kiedy general Maurelta poddal sie w Ainonie Sarothesserowi I. Cesarstwo Meoryjskie - zniszczone panstwo Starozytnej Polnocy. Miasto Kelmeol, zalozone okolo roku 850 przez akksersjanskich kolonistow jako ufortyfikowana placowka handlowa, rozrastalo sie szybko, a jego mieszkancy, Meori, zdobywali coraz wieksza wladze nad sasiednimi plemionami Bialych Norsirajow. W roku 1021, gdy Borswelke I ogloszono krolem, przerodzilo sie w agresywne, militarystyczne panstwo-miasto. Do chwili smierci wnuka pierwszego wladcy, Borswelki II, w roku 1104, podbilo juz wieksza czesc dorzecza Vosy i ustanowilo kontakty handlowe z lezacym na poludniu Shir, budujac szereg fortow nad brzegami Wernmy Ze wzgledu na strategiczne polozenie oraz brak miejscowych rywali Cesarstwo Meoryjskie, jak zaczeto je nazywac, stalo sie kwitnacym osrodkiem handlu. Upadlo w efekcie zburzenia Kelmeolu w roku 2150. Cesarstwo Nansurskie - panstwo w Trzech Morzach, samozwanczy nastepca Cesarstwa Ceneianskiego. U szczytu potegi rozciagalo sie od Galeothu do Nilnameshu, ale stulecia wojen z fanimskimi Kianami znacznie zmniejszyly jego terytorium. Choc w nansurskiej historii nie brakowalo uzurpatorow, przewrotow palacowych i krotkotrwalych dyktatur wojskowych, cesarstwo cieszylo sie znaczna stabilnoscia dynastyczna. Pod panowaniem cesarzy z dynastii Trimusow (3411-3508) Nansur (tradycyjna nazwa prowincji otaczajacej Momemn) zjednoczyl ludy zamieszkujace Rownine Kyranaejska. Prawdziwa imperialna ekspansja zaczela sie jednak dopiero za czasow dynastii Zerxei (3511 - 3619). Szereg krotko zyjacych cesarzy zdolal wowczas podbic Shigek (3539), Enathpaneah (3569) oraz Uswiecona Ziemie (3574). Pod panowaniem cesarzy z dynastii Surmante (3619 - 3941) Nansurium cieszylo sie najdluzszym okresem wzrostu i militarnej potegi. Jej szczyt nastal za rzadow Surmante Xatantiusa I (3644-3693), ktory podporzadkowal sobie cepaloranskie plemiona az po rzeke Vindauga, a nawet zdolal zajac starozytna nilnameska stolice, Invishi, niemal w calosci odtwarzajac tak zwane Cesarstwo Zachodnie, w dawnych czasach nalezace do Cenei. Jednakze jego zwyczaj psucia monety w celu zdobycia funduszy na prowadzenie ciaglych wojen zrujnowal gospodarke cesarstwa. Gdy w roku 3743 Fanoukarji I rozpoczal Bialy Dzihad, nie odzyskala ona jeszcze rownowagi po ekscesach Xatantiusa. Nastepni cesarze z dynastii Surmante zostali wplatani w wojny ciagnace sie bez konca. Brak zasobow i uparte trzymanie sie ceneianskiego modelu prowadzenia walki, ktory okazal sie nieskuteczny w starciu z kianenska taktyka, sprawily, ze schylek cesarstwa stal sie nieunikniony. Ostatnia dynastia, Ikurei, zdobyla wladze dzieki przewrotowi, do ktorego doszlo w okresie zametu po podboju Shigeku przez Kianow w roku 3933 (tak zwany Sztyletowy Dzihad Fanoukarjiego III). Ikurei Sorius I, ktory byl przedtem arcygeneralem, zreorganizowal zarowno armie, jak i samo cesarstwo. Te reformy pozwolily jemu i jego nastepcom powstrzymac trzy fanimskie najazdy. Od owego czasu Cesarstwo Nansurskie cieszylo sie niepewna stabilnoscia, choc caly czas zylo w obawie przed ponownym zjednoczeniem plemion Scylvendow. Cesarstwo Shiradyjskie - pierwsze wielkie panstwo we wschodnich Trzech Morzach. Przez znaczna czesc Dalekiego Antyku wladalo wiekszoscia terenow, na ktorych obecnie jest Cengemis, Conriya i Wysoki Ainon. Okolo roku 500 liczne hamoryjskie plemiona Ketyai osiedlily sie nad brzegami Sayutu i na rowninach Secharibu. Bogate plony zbierane na zyznych glebach umozliwily przejscie na osiadly tryb zycia i rozwarstwienie spoleczne. W przeciwienstwie do Shigeku, gdzie pierwszy krol-bog stosunkowo szybko zdolal zjednoczyc doline Sempis, Seto-Annaria, jak ja nazwano (od dwoch dominujacych plemion), jpozostala zbiorowiskiem walczacych ze soba miast-panstw. W koncu jednak rownowaga sil przesunela sie na polnoc, do miasta-panstwa Shir nad Mauratem, ktore w trzynastym wieku podporzadkowalo sobie wszystkie miasta-panstwa Seto-Annarii, aczkolwiek jego wladcy jeszcze przez dlugie pokolenia musieli tlumic bunty (SetoAnnarianie najwyrazniej uwazali sie za lepszych od nieokrzesanych kuzynow z polnocy). W pietnastym wieku cesarstwo najechali Xiuhianni z Jekku, ktorzy zrownali Shir z ziemia. Ocaleli mieszkancy przeniesli stolice do starozytnego Aoknyssus (obecnej administracyjnej stolicy Conrii), a po okolo dwudziestu latach udalo im sie przegnac eanneanskich najezdzcow. Nastaly dlugie stulecia stabilizacji, az wreszcie w roku 2153 sily Nie-Boga zadaly Shiradyjczykom straszliwa kleske w bitwie pod Nurubalem. Dwa stulecia chaosu i bratobojczych walk, ktore nastapily pozniej, niemal calkowicie zniszczyly wszelkie pozostalosci cesarstwa i jego centralnych instytucji. Wplywy starozytnego Shir sa widoczne w wielu aspektach zycia ketyajskich narodow wschodnich Trzech Morz - od szacunku dla brod (wprowadzonych przez ludzi z kasty szlacheckiej, by odroznic sie od Xiuhiannich, ktorzy ponoc nie maja zarostu) az po piktograficzne pismo shiradyjskiego pochodzenia do dzis uzywane w Wysokim Ainonie. Cesarstwo zza Gor - scylvendzka nazwa Nansurium. Cesarz-Aspekt - tytul przyjety przez Triamisa Wielkiego w dwudziestym trzecim roku jego panowania (kiedy shriah Ekyannus III oficjalnie uznal kult cesarza) i noszony przez wszystkich jego nastepcow. Cet'ingira (? - ) - patrz Mekeritrig. chanv - uzalezniajacy narkotyk popularny wsrod ainonskiej arystokracji, choc wielu unika go z uwagi na nieznane pochodzenie. Chanv ponoc wyostrza intelekt, przedluza zycie i wyplukuje z ciala pigment. Charamemas (4036-4108) - slawny komentator shrialu, autor "Dziesieciu swietosci". W roku 4093 zastapil Achamiana jako nauczyciel uczacy Proyasa egzoteryki. Charcharius, Trimus (4052-) - patrydomus domu Trimusow. Chargiddo - wielka forteca polozona na granicy miedzy Xerashem a Amoteu, u podstawy Betmulli. Chemerat - Czerwony Kraj, starozytna kyraneanska nazwa Shigeku. Chepheramunni (4068-4111) - krol-regent Wysokiego Ainonu, nominalny wodz Ainonczykow podczas wiekszej czesci pierwszej swietej wojny, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Chiama - otoczone murami obronnymi miasteczko nad Sempis, zniszczone w pierwszej swietej wojnie (4111). Chianadyni - gubernatorstwo Kianu, dawne lenno Cesarstwa Nansurskiego. Polozone na zachod od Eumarny i na wschod od Nilnameshu Chianadyni jest pierwotna ojczyzna Kianow i, po Eumarnie, najbogatszym i najludniejszym gubernatorstwem Kianu. Chigra - Zabojcze Swiatlo (aghurzoi), imie nadane przez starozytnych Srancow Seswacie. Chinjosa, Musammu (4078-) - hrabia-palatyn ainonskiej prowincji Antanamera, mianowany krolem-regentem Wysokiego Ainonu wkrotce po smierci Chepheramunniego zima 4111 roku. "Chocbys dusze stracil, podbijesz swiat" - przedostatnia odpowiedz w katechizmie powiernikow; oznacza, ze powiernicy, w przeciwienstwie do innych uczonych, skazuja sie na potepienie w imie wyzszego celu. chorae - artefakty wywodzace sie ze Starozytnej Polnocy, znane rowniez jako blyskotki (szkolom) i jako Lzy Boga (inrithim). Chorae to zelazne kulki srednicy okolo dwoch centymetrow, otoczone runami spisanymi w gilcunyi, swietym jezyku nieludzkich Quya. Chorae zapewnia temu, kto ja nosi, odpornosc na wszelkie czarnoksieskie Piesni i natychmiast usmierca kazdego czarnoksieznika, ktory jej dotknie. Choc zasady umozliwiajace ich stworzenie (sa dzielem zapomnianej wiedzy tajemnej zwanej aporosem) nie sa juz znane, w samych tylko Trzech Morzach kraza tysiace chorae i odgrywaja kluczowa role w zachowaniu rownowagi politycznej, poniewaz sa jedynym srodkiem umozliwiajacym innym Wielkim Frakcjom przeciwstawienie sie potedze szkol. Cil-Aujas - zniszczony Dwor Nieludzi polozony w cieniu gor Osthwai. cinculic - nierozszyfrowany jezyk Inchoroi, ktory Nieludzie nazwali cincufhisa, "jekiem wielu piszczalek". W "Isuphiryas" czytamy, ze porozumienie pomiedzy Cunuroi i Inchoroi bylo niemozliwe, dopoki ci ostatni nie "urodzili ust", by zaczac mowic jezykami Cunuroi. Cinganjehoi ab Sakjal (4076-) - slawny kianenski sapatiszach-gubernator Eumarny, zwany przez rodakow Tygrysem Eumarny. Cingulat - ketyajskie panstwo w Trzech Morzach, polozone na polnocnozachodnim brzegu Kutnarmu, na poludnie od Nilnameshu. cinguli - jezyk Cingulatu wywodzacy sie z sapmatari. Cironj - ketyajskie panstwo polozone na wyspie w miejscu zlaczenia wszystkich Trzech Morz. Ma silne tradycje zeglarskie i kupieckie. cironjiski - jezyk Cironju. cishaurimowie - oslawieni fanimscy kaplani-czarnoksieznicy z Shimehu. Wedlug fanimskich tradycji religijnych prorok Fane stal sie pierwszym cishaurimem, gdy oslepl na pustyni. Poniewaz utrzymywal, ze prawdziwa moca Jedynego Boga nie moze wladac nikt, kto widzi swiat doczesny, nowicjusze cishaurimow oslepiaja sie dobrowolnie na pewnym etapie szkolenia, co pozwala im rozlewac "boska wode psukhe". O metafizyce psukhe wiadomo tylko tyle, ze Nieliczni jej nie dostrzegaja i pod wieloma wzgledami jest niemal tak samo straszliwa jak anagogiczne czary szkol. Szkarlatne Wiezyce dziela cishaurimow zaleznie od ich mocy na tercjariuszy (ktorzy wladaja tylko podstawami mocy); sekundariuszy (dorownujacych mozliwosciami czarnoksieskim nowicjuszom) oraz prymariuszy (przerastajacych nowicjuszy, ale wedlug Szkarlatnych Magow ustepujacych pelnoprawnym czarnoksieznikom anagogicznym). Ciniral - wielki kompleks swiatynny w Momemn, polozony w poblizu centrum miasta, obok Agory Kamposea. Coithusow, Dom - dynastia rzadzaca w Galeoth. Cojirani ab Houk (4078-4112) - grand z Mizrai, slynacy z ogromnej sily i wzrostu, zabity przez ksiecia Nersei Proyasa w bitwie pod Caraskandem. condyjskie - grupa jezykow starozytnych ludow pasterskich z Bliskich Rownin Istyuli. Conphas, Ikurei (4084-) - bratanek i dziedzic cesarza Ikurei Xeriusa III. Conriya - wazne ketyajskie panstwo we wschodnich Trzech Morzach, polozone na poludnie od Ce Tydonnu i na polnoc od Wysokiego Ainonu, zalozone w roku 3374 (po upadku Wschodniego Cesarstwa Ceneianskiego) wokol Aoknyssus, starozytnej stolicy Shir. Z czterech panstw bedacych spadkobiercami Cesarstwa Shiradyjskiego (Cengemisu, Conrii, Ainonu i Sansoru) zadne nie przylozylo wiecej staran, by zachowac i przywrocic jego starozytne tradycje. Nigdzie tez nie przestrzega sie scislej podzialow kastowych oraz kodeksu rzadzacego zachowaniem kasty szlacheckiej. Choc wielu, szczegolnie Ainonczycy, smieje sie z tego, co uwazaja za niedorzeczne staromodne zwyczaje, bez watpienia utrzymywana w ten sposob spoleczna dyscyplina dobrze sie Conriyanom przysluzyla. Conriya szczesliwie przetrwala niezliczone najazdy, inwazje, blokady i embarga, niemal zawsze spowodowane przez machinacje Wysokiego Ainonu. conriyanski - jezyk Conrii, wywodzacy sie z sheyokheremijskiego. coyauri - slynne doborowe oddzialy ciezkiej konnicy kianenskiego padyszacha, po raz pierwszy zorganizowane w roku 3892 przez Habala ab Sarouka, jako odpowiedz na nansurskich kidruhilow. Na ich sztandarze widnieje bialy kon na zoltym tle. Csokis - zburzony inrithijski kompleks swiatynny w Caraskandzie. Cu'jara Cinmoi (?-?) - najwiekszy z krolow Nieludzi, pierwszy wrog Inchoroi. Patrz wojny cuno-inchorojskie. Cuarweth - prowincja srodkowego Ce Tydonnu lezaca na polnoc od Meigeiri. Cuaxaji (4069-) - sapatiszach-gubernator Khememy. cud Kola Meki - drugi z trzech tak zwanych cudow Wojownika-Proroka - jego ocalenie z Kola Meki w Caraskandzie. cud wody - pierwszy z trzech tak zwanych cudow Wojownika-Proroka - odkrycie przezen wody na pustkowiach Khememy. Cumor, Haarnan (4043-4111) - arcykaplan Gilgaola w armii swietej wojny, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Cunuroi - patrz Nieludzie. Cynnea, Braelwan (4059-4111) - galeocki hrabia Agmundru, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Czapla Wlocznia - potezny artefakt tekne (niemagicznej sztuki Inchoroi), nazwany tak z uwagi na swoj niepowtarzalny ksztalt. Czapla Wlocznia po raz pierwszy pojawia sie w "Isuphiryas" jako Suorgil (w jezyku ihrimsu Swietlista Smierc), wielka swietlna wlocznia, ktora Cu'jara Cinmoi zabral zabitemu Silowi, krolowi Inchoroi, w bitwie pod Pir Pahal. Przez tysiaclecia pozostawala wlasnoscia Nieludzi z Ishoriol. Cet'ingira (patrz Mekeritrig) ukradl ja stamtad i zaniosl do Golgotterath ok. 750. Potem, w roku 2140, ponownie ukradl ja Seswatha (patrz Apokalipsa), przekonany, ze jest jedyna bronia zdolna powstrzymac Nie-Boga. Przez krotki czas uwazano, ze zostala zniszczona w bitwie na polach Eleneotu, ale w roku 2154 pojawila sie ponownie, w rekach Anaxophusa V, wielkiego krola Kyraneas, ktory za jej pomoca zabil Nie-Boga w bitwie na polach Mengeddy. Przez stulecia przechowywano ja w Cenei, jako skarb Cesarzy-Aspektow, ale zaginela ponownie, gdy Scylvendzi zlupili miasto w roku 3351. Nikt nie wie, gdzie znajduje sie obecnie. Czarnoksieznicy Slonca - potoczna nazwa Cesarskiego Saiku. Patrz Saik. czarodzieje - mezczyzni praktykujacy czary poza szkolami pomimo przesladowan zarowno ze strony Tysiaca Swiatyn, jak i szkol. czarownice - kobiety praktykujace czary pomimo przesladowan zarowno ze strony Tysiaca Swiatyn, jak i szkol. czary - sztuka dostosowywania swiata do jezyka. Jako taka jest przeciwienstwem filozofii - sztuki dostosowywania jezyka do swiata. Aczkolwiek wokol kwestii czarow nagromadzilo sie mnostwo nierozwiazywalnych kontrowersji, kilka istotnych szczegolow najwyrazniej laczy ze soba wszelkie ich przejawy. Po pierwsze, uzytkownik czarow musi byc zdolny do postrzegania "onty", czyli posiadac wrodzona umiejetnosc "widzenia swiata jako stworzonego", jak to ujal Protathis. Po drugie, czary zawsze wymagaja przestrzegania tego, co Gotagga zwal "higiena semantyczna". Wszystkie slowa musza miec precyzyjne znaczenie. Dlatego wlasnie inkantacje zawsze wypowiada sie w obcym jezyku. Ma to zapobiec semantycznej transformacji kluczowych terminow wywolanej kaprysami mowy potocznej. Tlumaczy to rowniez niezwykla strukture "dwojmyslenia" charakterystyczna dla czarow (wszystkie inkantacje wymagaja, by czarnoksieznik jednoczesnie co innego mowil, a co innego myslal). Wypowiadany na glos element zaklecia (czesto zwany wypowiedzianym watkiem) wymaga "ufiksowania" znaczenia przez bezglosny segment (czesto zwany niewypowiedzianym watkiem), recytowany w myslach w tej samej chwili. Najwyrazniej bezglosna inkantacja wyostrza znaczenie wypowiadanej na glos, tak jak slowa jednego czlowieka moga niekiedy sprecyzowac sens slow drugiego. (Stad wywodzi sie slawny problem regresji semantycznej: jak niewypowiedziany watek, ktory sam dopuszcza rozne interpretacje, moze ustalic wlasciwa interpretacje wypowiedzianego watku?). Choc metafizycznych objasnien tej struktury jest tyle, ile szkol czarnoksiestwa, rezultat za kazdym razem jest taki sam: swiat w innych sytuacjach calkowicie obojetny na slowa ludzi, daje posluch i nastepuje czarnoksieska transformacja rzeczywistosci. "44 listy" - opus magnum Ekyannusa I skladajace sie z 44 "listow" do Boga, zawierajacych komentarze i wyznania, a takze filozoficzne dociekania i krytyki. "Czwarta analiza ludzkosci" - znana takze jako "Ksiega maksym". Jedno z najslawniejszych dziel Ajencisa zawierajace kilkaset niezbyt pochlebnych "spostrzezen na temat ludzi". Do kazdego z nich dolaczono odpowiednia maksyme - rade praktyczna jak postepowac z ludzmi, ktorzy zachowuja sie w opisany sposob. "Czwarty dialog o ruchach planet w odniesieniu do astrologii" - jedno ze slawnych "zaginionych dziel" Ajencisa. D Dagliash - starozytna aorsyjska forteca strzegaca przejscia przez Surse z rownin Agongorei. Podczas wojen poprzedzajacych Apokalipse kilkakrotnie przechodzila z rak do rak. Patrz Apokalipsa. daimos - znany takze jako noomancja. Czary polegajace na przywolywaniu i obracaniu w niewolnikow agencji z Zewnetrza. Zarowno z powodow politycznych, jak i praktycznych wiele szkol zabrania praktykowania go. Niektorzy badacze ezoteryki twierdza, ze daimotyczni czarnoksieznicy sa po smierci skazani na wieczne meczarnie w rekach swych niegdysiejszych niewolnikow. Dakyas - czesciowo gorzysta prowincja Nilnameshu. Daleki Antyk - okres historyczny zaczynajacy sie od Wylamania Bram i konczacy sie wraz z Apokalipsa w roku 2155. Patrz Bliski Antyk. Dameori - rozlegle, lesiste, nawiedzane przez Srancow pustkowia rozciagajace sie od tydonskiej granicy na poludniu az po gory Osthwai i morze Cerish na polnocnym wschodzie. Daskasow, Dom - jeden z Domow Kongregacji. Dayrut - mala forteca w gedeanskim interiorze, zbudowana przez Nansurczykow po fanimskim podboju Shigeku w roku 3933. Demua - potezny lancuch gorski w polnocno-zachodniej Earwie, tworzacy granice miedzy InjorNiyas a tym, co ongis bylo Kuniuri. Detnammi, Hirul (4081-4111) - palatyn ainonskiej prowincji Eshkalas, zabity w Subis w niehonorowej sytuacji. "Dialogi Incerutich" - jedno z najslawniejszych zaginionych dziel Dalekiego Antyku, czesto cytowane przez Ajencisa. Dinchases (4074 - 4111) - kapitan z Attrempus, przez cale zycie towarzysz broni Krijatesa Xinemusa, zabity w Iothiah. Znany tez jako Krwawy Dinch. "Dla Logosu nie ma poczatku ani konca" - powiedzenie dunyainow opisujace tak zwana zasade racjonalnego pierwszenstwa. Patrz dunyaini. Domowe Miasto - potoczna nansurska nazwa Momemn. Domy Kongregacji - quasi-prawodawcze cialo skladajace sie z najwiekszych rodow wlascicieli ziemskich w Cesarstwie Nansurskim. Domyot - (sheyicka wersja nazwy "torumyan"), znane tez jako Miasto Czarnego Zelaza. Administracyjna stolica Zeum, slawna z okrucienstwa swych wladcow oraz wzmocnionych zelazem murow. W wiekszej czesci Trzech Morz Domyot jest miejscem rownie legendarnym jak Golgotterath. "Dramaty truc i anskie" - opus magnum Xiusa, poety i dramaturga z Bliskiego Antyku. Droga Czaszek - patrz saka'ilrait. Droga Karianska - stary ceneianski trakt biegnacy przez prowincje Massentia, za czasow Cesarzy-Aspektow laczacy Sumne z Cenei. Droga Pon - stary ceneianski trakt biegnacy na polnocny zachod od Momemn, rownolegle do Phayusu. Jedna z najwazniejszych arterii handlowych Nansurium. Druga Apokalipsa - hipotetyczna katastrofa, ktora z pewnoscia spadnie na Earwe, jesli NieBog powroci. Wedlug tradycji powiernikow Anasurimbor Celmomas, najwyzszy krol Kuniuri, przepowiedzial podczas Apokalipsy jego powrot. Zapobiezenie Drugiej Apokalipsie jest podstawowym celem Szkoly Powiernikow. Drugi Glos - nazwa nadawana "glosowi" uzywanemu do porozumiewania sie w Piesniach Przywolania. drzacy - nazwa skrajnych wyznawcow bogini Onkis, twierdzacych ze dreczace ich napady drgawek sa wynikiem boskiego opetania. Dunjoksha (405 5-) - sapatiszach-gubernator swietego Amoteu. dunyaini - klasztorna sekta o surowej regule, ktorej czlonkowie wyrzekaja sie historii oraz zwierzecych sklonnosci w nadziei znalezienia oswiecenia droga stlumienia wszystkich uczuc i panowania nad okolicznosciami. Choc poczatki dunyainow sa niejasne (wielu uwaza ich za potomkow ekstatycznych sekt, ktore powstaly na Starozytnej Polnocy w czasach poprzedzajacych Apokalipse), ich przekonania sa jedyne w swoim rodzaju, co sklania niektorych do wniosku, ze ich pierwotne inspiracje musialy miec charakter filozoficzny, a nie religijny w tradycyjnym sensie tego slowa. Znaczna czesc wierzen dunyainow wywodzi sie z ich tak zwanych wyjsciowych zasad. Zasada empirycznego pierwszenstwa (zwana niekiedy zasada tego, co poprzedza, i tego, co nastepuje) mowi, ze w obrebie kregu swiata to, co poprzedza, zawsze determinuje to, co nastepuje. Zasada racjonalnego pierwszenstwa mowi, ze Logos, czyli Rozum, lezy poza kregiem swiata (choc tylko w sensie formalnym, nie ontologicznym). Zasada epistemologiczna mowi, ze wiedza o tym, co poprzedza (zdobyta dzieki Logosowi), pozwala zdobyc kontrole nad tym, co nastepuje. Z zasady pierwszenstwa wynika, ze mysl, jako nalezaca do kregu tego, co poprzedza, i tego, co nastepuje, rowniez jest zdeterminowana przez to, co poprzedza. W zwiazku z tym dunyaini wierza, ze wolna wola jest jedynie iluzja zrodzona z niezdolnosci duszy do postrzegania tego, co ja poprzedza. Dusza wedlug ich swiatopogladu jest czescia swiata i w zwiazku z tym podobnie jak wszystkim innym rzadza nia poprzedzajace wydarzenia. Pozostaje to w ostrym kontrascie z dominujacym w Trzech Morzach i na Starozytnej Polnocy pogladem, wedlug ktorego dusza jest, jak to ujal Ajencis, "tym, co poprzedza wszystko". Innymi slowy, ludzie nie maja "autonomicznych dusz". Taka dusza nie jest bynajmniej dla dunyainow oczywistoscia. Uwazaja ja za osiagniecie, do ktorego powinno sie dazyc. Wierza, ze wszystkie dusze posiadaja conatus, naturalne pragnienie zdobycia autonomii, ucieczki z kregu tego, co poprzedza, i tego, co nastepuje. Pragna one poznac otaczajacy je swiat i w ten sposob wydostac sie z kregu. Jednakze wiele czynnikow sprawia, ze bezposrednia ucieczka jest niemozliwa. Dusze, z jakimi rodza sie ludzie, sa zbyt glupie i otumanione zwierzecymi namietnosciami, by mogly uniknac popadniecia w niewole tego, co je poprzedza. Caly etos dunyainow jest podporzadkowany celowi przezwyciezenia owych ograniczen i zdobycia autonomii duszy - osiagniecia tego, co zwa Absolutem albo Dusza Nieuwarunkowana. Jednakze w przeciwienstwie do wielu nilnameskich sekt poszukujacych roznego rodzaju "oswiecenia", dunyaini nie sa az tak naiwni, by wierzyc, ze jedno ludzkie zycie wystarczy do osiagniecia tego celu. Uwazaja to za proces wielopokoleniowy. Juz na wczesnym etapie zorientowali sie, ze ich instrument, dusza, jest niedoskonaly, rozpoczeli wiec program selektywnej hodowli majacy wzmocnic intelekt i beznamietny obiektywizm. W pewnym sensie cala sekta stala sie jednym wielkim eksperymentem, odizolowanym od swiata w celu zachowania kontroli. Kazde pokolenie szkolilo nastepne, obciazajac je do granic mozliwosci. Mieli nadzieje, ze tysiaclecia podobnej selekcji stworza dusze zdolne w coraz wiekszym stopniu wydobyc sie z kregu tego, co poprzedza, i tego, co nastepuje, az w koncu stworza dusze calkowicie przezroczysta dla Logosu, zdolna przeniknac wzrokiem wszystkie ciemnosci, ktore poprzedzaja. dunyainski - jezyk dunyainow. "Dusza, ktora go spotyka, dalej juz nie podaza" - cytat z "Sag" mowiacy o przekonaniu, ze ci, ktorzy polegli na polach Mengeddy, sa uwiezieni na wieki. Dwory - nazwa nadana przez ludzi wielkim podziemnym miastom Nieludzi. dylemat czlowieka - klasyczny problem dunyainow polegajacy na tym, ze ludzie, choc sa zwierzetami takimi jak inne, potrafia pojac Logos. dynastia Anasurimborow - dynastia wladajaca Kuniuri od roku 1408 do 2147. Patrz Apokalipsa. Dzieci Eanny - nazwa ludzi w Kronice Kla. "Dzienniki i dialogi" - zebrane pisma Triamisa I, najwiekszego z ceneianskich CesarzyAspektow. Dziwka - popularne okreslenie bogini Anagke. Patrz Anagke. dzihady - fanimskie wojny swiete. Od chwili powstania fanimii Kianowie toczyli az siedem dzihadow, wszystkie przeciwko Cesarstwu Nansurskiemu. E Eamnor, - zniszczone panstwo Bialych Norsirajow ze Starozytnej Polnocy. Korzenie Eamnoru siegaja dni Aulyanaua Zdobywcy oraz Jarzma Condyjskiego. W roku 927 Aulyanau zdobyl fortece Ara-Etrith (Nowe Etrith) i z uwagi na antymagiczne wlasciwosci gory Ankulakai osiedlil w jej okolicach kilka condyjskich plemion. Plemiona te swietnie prosperowaly, a pod wplywem pobliskich miast znad Aumris szybko porzucily pasterski sposob zycia. W gruncie rzeczy Condyjczycy tak sie zasymilowali w kulturze aumrijskiej, ze ich kuzyni z grupy Bialych Norsirajow, Scintya, podczas Jarzma Scyntyanskiego (1228 - 1381) uwazali ich za Wysokich Norsirajow. Po upadku Jarzma Scyntyanskiego Eamnor stal sie jednym z najpotezniejszych panstw Starozytnej Polnocy. Choc kraj spustoszono w roku 2148, mozna go uwazac za jedyne panstwo ocalale z Apokalipsy, poniewaz Atrithau przetrwalo. Niemniej z uwagi na wielka liczebnosc Srancow miasto nigdy nie zdolalo odzyskac wiecej niz maly skrawek terenow historycznego Eamnoru. eamnoryjski - wymarly jezyk starozytnego Eamnoru, wywodzacy sie z condyjskiego. Eanna - [Kraina] Podniesionego Slonca (thoti-eannoreanski). Tradycyjna nazwa wszystkich ziem lezacych na wschod od Wielkiego Kayarsusu. Earwa - [Kraina] Spadlego Slonca (thoti-eannoreanski). Tradycyjna nazwa wszystkich ziem lezacych na zachod od Wielkiego Kayarsusu. Ebara - mala forteca w gedeanskim interiorze, zbudowana przez Nansurczykow po fanimskim podboju Shigeku w roku 3933. edykt Psata-Antyu - proklamacja ogloszona przez wysokich ranga kaplanow Tysiaca Swiatyn podczas rady w Antyu (3386), ograniczajaca wladze shriaha. Powodem wydania edyktu byly okrutne ekscesy shriaha Diagola, ktory zasiadal na tronie od roku 3371 az do zamordowania go w roku 3383. Ej'ulkijah - khirgwijska nazwa Carathayu, oznaczajaca Wielkie Pragnienie. Ekyannus I (2304-2372) - pierwszy "oficjalny" shriah Tysiaca Swiatyn, autor powszechnie podziwianych "44 listow". Ekyannus III Zloty (2432-2516) - shriah Tysiaca Swiatyn, ktory nawrocil Triamisa Wielkiego w roku 2505, zapewniajac inrithizmowi dominacje w Trzech Morzach. Eleazaras, Hanamanu (4060-) - wielki mistrz Szkarlatnych Wiezyc. Eleneotu, pola - patrz bitwa na polach Eleneotu. elju - ksiega (ihrimsu); okreslenie kogos, czlowieka albo Sranca, kto towarzyszy Nieczlowiekowi, by wspomoc jego slabnaca pamiec. Emwama - autochtoniczni ludzie z Earwy. Jako niewolnicy Nieludzi Emwama zostali wyrznieci przez piec plemion ludzi po Wylamaniu Bram. Wiadomo o nich bardzo niewiele. Enathpaneah - gubernatorstwo Kianu, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Polozone w miejscu zetkniecia Khememy z Xerashem Enathpaneah jest kraina gor i pustyn, czerpiaca dochody glownie z karawan przejezdzajacych przez Caraskand, jego administracyjna i handlowa stolice. Ennutilowie - plemie Scylvendow z polnocno-zachodniego stepu Jiunati. Enshoiya - pewnik (sheyicki). Nazwa nadana przez zaudunyanich mieczowi WojownikaProroka. ensolaria - podstawowa jednostka monetarna Wysokiego Ainonu. "Epistemologie" - dzielo przypisywane Ajencisowi, lecz prawdopodobnie bedace kompilacja fragmentow z roznych jego ksiag. Wielu uwaza je za ostateczne podsumowanie wszystkiego, co filozofia ma do powiedzenia na temat natury wiedzy, inni jednak twierdza, ze "Epistemologie" zafalszowuja poglady Ajencisa, jako ze prezentuja jednolita wizje, podczas gdy w rzeczywistosci jego opinie w ciagu dlugiego zycia zmienialy sie zasadniczo. epoka brazu - inna nazwa Dalekiego Antyku, czasow, gdy ludzie poslugiwali sie glownie narzedziami wykonanymi z tego metalu. epoka Cenei - era ceneianskiej dominacji w Trzech Morzach, od podboju Nilnameshu w roku 2478 az po zlupienie Cenei w 3351. epoka Kyraneas - era kyraneanskiej dominacji w polnocno-zachodnich Trzech Morzach. epoka wojen miast - era pomiedzy rozpadem Kyraneas ok. roku 2158 a osiagnieciem dominacji przez Cenei, charakteryzujaca sie nieustannymi walkami miedzy panstwami Rowniny Kyranaejskiej. Eritga (4092-4111) - galeocka niewolnica bedaca wlasnoscia Cutiasa Sarcellusa, zabita na pustyniach Khememy. Eryeat, Coithus (4038-) - krol Galeothu, ojciec Coithusa Saubona. Eshganax - palatynat Wysokiego Ainonu, polozony w polnocnej czesci rownin Secharibu. Eshka l as - palatynat Wysokiego Ainonu slynacy z jakosci swej bawelny, polozony na zachodnim krancu rownin Secharibu. Eshki - legendarna Gora Objawienia, na ktorej wedlug Kroniki Kla prorok Angeshrael otrzymal wezwanie do poprowadzenia plemion ludzi do Earwy. Eumarna - najludniejsze gubernatorstwo Kianu, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Lezy na poludnie od Betmulli, jest rozlegla, zyzna kraina slynaca z eksportu wina i koni. eumarni - jezyk Eumarny wywodzacy sie ze starozytnego mamati. eunuchowie - mezczyzni wykastrowani z reguly przed osiagnieciem dojrzalosci, niekiedy pozniej. Stali sie w Trzech Morzach nieformalna kasta. Zarzadzaja haremami, ale tez zajmuja wysokie stanowiska w administracji, gdyz uwaza sie, ze z uwagi na brak potomstwa sa mniej podatni na wplywy i nie przejawiaja ambicji dynastycznych. Exorietta - slynna swiatynia w Carythusal. F Fanashila (4092-) - jedna z kianenskich niewolnic Esmenet. Fanayal ab Kascamandri (4075 - ) - pierworodny syn padyradzy, dowodca coyaurich, slawnej doborowej formacji ciezkiej kawalerii. Fane (3669-3742) - prorok Jedynego Boga i zalozyciel fanimii. Fane byl kaplanem shrialu w nansurskiej prowincji Eumarna, lecz w roku 3703 religijny sad Tysiaca Swiatyn uznal go za heretyka i wygnal na Carathay, gdzie czekala go pewna smierc. Zgodnie z fanimska tradycja Fane nie zginal na pustyni, ale oslepl i przezyl serie objawien, ktore opisal w kipfa'aifan, Swiadectwie Fane'a. Przyznano mu tez cudowne moce (te same, ktorymi wladaja cishaurimowie), nazwane przez niego Woda Indary. Reszte zycia spedzil na nawracaniu i jednoczeniu pustynnych plemion Kianow, ktorzy po smierci proroka rozpoczeli Bialy Dzihad pod dowodztwem jego syna, Fan'oukarjiego I. fanimia - monoteistyczna religia oparta na objawieniach proroka Fane'a. Podstawowe zasady fanimii obejmuja niepowtarzalna nature i transcendencje Boga, falszywosc bogow (uwazanych przez fanimow za demony), odrzucenie Kla jako bluznierstwa oraz zakaz sporzadzania wszelkich wizerunkow Boga. fanimowie - nazwa nadawana przez inrithich wyznawcom fanimii. Fan'oukarji I (3716-3771) - "niezrownany syn Fane'a" (kianni). Syn proroka Fane'a i pierwszy padyradza Kianu. Przypisuje mu sie niewiarygodne zwyciestwa Bialego Dzihadu nad Cesarstwem Nansurskim. febra - ogolna nazwa rozmaitych postaci malarii. Finaol, Weofota (4066-4111) - hrabia tydonskiej prowincji Canute, zabity pod Anwuratem. Forum Allosianskie - wielkie galerie sadowe ulokowane u podstaw Wyzyn Andiaminskich. Fustaras (4061-4111) - agitator ortodoksow, proadiunkt w kolumnie selialskiej. G Gaenkelti (4068-4111) - arcykapitan eothijskiej gwardii palacowej. Gaenri - lenno Galeothu polozone na polnocnym zachodzie, nieopodal Hethantow. Gaeterius (2981 - 3045) - ceneianski uczony-niewolnik, slawny ze swych komentarzy do Kroniki Kla zebranych pod tytulem "Kontemplacje niewolnej duszy". Gaethuni - lenno Ce Tydonnu polozone na poludniowo-zachodnim wybrzezu. Gaidekki, Shressa (4062-) - palatyn conriyanskiej prowincji Anplei. Gal, rowniny - wielkie stepowe obszary na polnoc od morza Cerish. galeocki - jezyk Galeothu wywodzacy sie ze staromeoryjskiego. Galeoth - norsirajskie panstwo w Trzech Morzach. Po Apokalipsie na polnoc od jeziora Huosi osiedlily sie niezliczone tysiace meoryjskich uchodzcow. Choc nominalnie byli lennikami Cesarstwa Ceneianskiego, ocalale zapiski wskazuja, ze "Galoci", jak ich zwali Ceneianie, byli ludem swarliwym i wojowniczym. W trzydziestym piatym stuleciu osiadle krolestwa zaczely wypierac pasterskie plemiona mieszkajace nad Vindauga i Sculpa. Wlasciwy Galeoth zalozono dopiero w roku 3683, kiedy krol Norwain I ponoc zakonczyl trwajace dwadziescia lat wojny i podboje, mordujac wszystkich pojmanych wrogow w komnacie audiencyjnej Moraoru, wielkiego kompleksu palacowego galeockich krolow. Galgota, Nisht (4062-) - palatyn ainonskiego palatynatu Eshganax. Ganbrota, Murworg (4064 - ) - hrabia thunyeryjskiego lenna Ingraul. gandoki - cienie (galeocki). Tradycyjny galeocki sport, w ktorym dwaj mezczyzni przywiazuja sobie nadgarstki do przeciwnych koncow dwoch kijow, a nastepnie probuja zwalic przeciwnika z nog. Ganrelka II, Anasurimbor (2104 - 2147) - nastepca Celmomasa II. Ostatni panujacy najwyzszy krol Kuniuri. Ganrikka, Warthut (4070 - ) - than, wasal Gothyelka. Ganyatti, Amurrei (4064-) - conriyanski palatyn prowincji Ankirioth. Gaortha - prawdziwe imie drugiego skoroszpiega, ktory zajal miejsce Cutiasa Sarcellusa. Garnizon Eothijski - forteca oraz koszary osobistej strazy cesarza, dominujace nad polnocna dzielnica Momemn. Garsahadutha, RamSassor (4076-4111) - holdowniczy ksiaze Sansoru, wodz Sansorytow w ainonskim kontyngencie armii swietej wojny, zabity pod Anwuratem. Gaumumow, Dom - nansurski Dom Kongregacji o posiadlosciach rozsianych na zachodniej Rowninie Kyranaejskiej. Gayamakri, Sattushal (4070 - ) - jeden z nowo narodzonych, dawniej ainonski baron. "Gdy czarnoksieznicy spiewaja, ludzie gina" - tradycyjne powiedzenie ilustrujace fakt, ze czary maja charakter raczej niszczycielski niz tworczy. Gedea - gubernatorstwo Kianu, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Polozona miedzy Shigekiem a gorami Anarasu Gedea, polpustynna kraina plaskowyzow i przybrzeznych gor. W historii zaslynela glownie jako pole bitwy miedzy starozytnym Shigekiem a Kyraneas. Gekas - palatynat Wysokiego Ainonu polozony nad gornym biegiem Sayutu. Gerotha - administracyjna i handlowa stolica Xerashu. Geshrunni (4069-4110) - kapitan tarczownik javrehow zabity w Carythusal. Gesindal - lenno Galeothu polozone tuz na polnocny zachod od Oswenty. Nieproporcjonalnie wielu Gesindalczykow nalezy do tak zwanego Tatuowanego Kultu Gilgaola - podsekty popularnej wsrod Galeothow i Cepaloran, ktorej czlonkowie wierza, ze skora wytatuowana swietymi znakami boga wojny jest odporna na rany. Ghoset - starozytny Wracu splodzony podczas wojen cuno-inchorojskich. Gielgath - wazne nansurskie miasto na wybrzezu Meneanoru. Gierra - bogini cielesnej namietnosci. Jeden z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Gierra cieszy sie wielka popularnoscia w calych Trzech Morzach, szczegolnie wsrod starzejacych sie mezczyzn, ktorych pociagaja tak zwane aphrodisica, produkowane przez kult specyfiki majace jakoby wzmacniac meskosc. W "Higarata", zbiorze uzupelniajacych pism tworzacych jadro ksiag kultow, relacjom dotyczacym Gierry brakuje spojnosci. Z reguly opisuje sie ja jako zla kusicielke, zwabiajaca mezczyzn do swego luksusowego loza, co czesto konczy sie dla nich fatalnie. gilcunya - jezyk nieludzkich Quya oraz szkol gnostyckich, uwazany za zubozona wersje aujagilcunni, tak zwanego podstawowego (czyli pierwszego) jezyka Cunuroi. Gilgaol - bog wojny i konfliktu. Jeden z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Gilgaol jest prawdopodobnie najpopularniejszym ze Stu Bogow. W "Higarata", zbiorze uzupelniajacych pism tworzacych jadro ksiag kultow, jest opisany jako surowy bog spogladajacy na ludzi ze sceptycyzmem i nieustannie zadajacy od kandydatow na wyznawcow dowodu ich wartosci. Choc kulty gilgalickie sa podporzadkowane Tysiacowi Swiatyn, maja niemal tyle samo kaplanow co one. Niewykluczone tez, ze otrzymuja wieksze sumy w charakterze ofiar. Ginsil (2115 - ok. 2147) - zona generala En-Kaujalau, ktora wedlug "Sag" przebrala sie w szaty swego meza, by oszukac skrytobojcow, ktorzy po niego przyszli. Girgalla (1798-1847) - starozytny kuniuryjski poeta, ktory zaslynal z "Eposu o Sauglish". Girgash - panstwo w Trzech Morzach, lezace na gorzystej polnocnej granicy Nilnameshu. Jedyne fanimskie panstwo poza Kianem. girgashi - jezyk Girgashu. Girgilioth - zburzone miasto na poludniowym brzegu Sempis. Bylo stolica okupowanego przez Kyraneanczykow Shigeku, ale zostalo zniszczone, gdy po Apokalipsie Kyraneas upadlo. gishrut - tradycyjny scylvendzki trunek produkowany ze sfermentowanego kobylego mleka. gnoza - galaz czarow ongis praktykowana przez gnostyckie szkoly Starozytnej Polnocy, ale obecnie znana jedynie Szkole Powiernikow i Mangaecce. Czary gnostyckie w przeciwienstwie do anagogicznych opieraja sie na abstrakcjach, dlatego gnostyckich czarnoksieznikow nazywa sie niekiedy magami-filozofami. Gnoze stworzyli nieludzcy Quya, ktorzy nauczyli jej wczesnych norsirajskich anagogicznych czarnoksieznikow w czasach Nieludzkiego Nauczania (555 - 825). Do gnostyckich Piesni zaliczaja sie miedzy innymi: Slup Niebianskiego Blasku, Przecinajace Plaszczyzny Mirseora, Plecionka Cirroi, Elipsy Thosolankisa, Cios Odaini, Siodmy Teoremat Quyanski oraz Grzebien Weary. Patrz czary. Goken Czerwony (4058-) - oslawiony pirat i thunyeryjski hrabia Cern Auglai. Golgotterath - niemal niezdobyta twierdza Rady polozona na polnoc od morza Neleost w cieniu gor Yimaleti. Podczas wojen cuno-inchorojskich Nieludzie zwali je Min-Uroikas. Golgotterath stalo sie wazne dla ludzkiej historii, gdy w roku 777 zajela je szkola Mangaecca, ktora wykopala Incu-Holoinas spod ziemi i wzniosla wokol potezne fortyfikacje. Patrz Apokalipsa. Gonrain, Hoga (4088-) - drugi syn hrabiego Gothyelka. gopas - czerwonogardla mewa pospolita w poludniowych Trzech Morzach, slynaca z bezczelnosci. Gotagga (ok. 687-735) - wielki umeryjski czarnoksieznik, ktorego uwaza sie za tworce filozofii jako dyscypliny odrebnej od czysto teologicznych spekulacji uprawianych do tej pory. Wedlug Ajencisa przed Gotagga ludzie wyjasniali swiat za pomoca osob i opowiesci, a po nim przy uzyciu spostrzezen i zasad. Gotheras, Hoga (4081-) - najstarszy syn hrabiego Gothyelka. Gothyelk, Hoga (4052-) - hrabia Agansanoru, dowodca rydonskiego kontyngentu armii swietej wojny. Gotian, Incheiri (4065-) - wielki mistrz rycerzy shrialu, przedstawiciel Maithaneta przy armii swietej wojny. Gory Pierscieniowe - lancuch gorski otaczajacy Golgotterath. Griasa (4049-4111) - niewolnica Gaumumow, przyjaciolka Serwe. Gunsae - dawno opuszczona ceneianska forteca na granicy Gedei. Gurnyau, Hoga (4091-4111) - najmlodszy syn hrabiego Gothyelka, zabity w Caraskandzie. Gwardia Eothijska - osobista straz nansurskich cesarzy zlozona z ciezkiej piechoty, glownie norsirajskich najemnikow z Cepaloru. Gwozdz Niebios - polnocna gwiazda, nie tylko najjasniejsza na niebie (czasami widac ja za dnia), lecz rowniez stanowiaca os, wokol ktorej obracaja sie inne gwiazdy. H haeturi - nansurska nazwa straznikow osobistych przydzielanych wysokim ranga oficerom armii cesarskiej. Hagarond, Raeharth (4059-4111) - galeocki hrabia Usgaldu, zabity na polach Mengeddy. Hagerna - potezny kompleks swiatynny w Sumnie. Znajduje sie w nim Junriuma, jest tez siedziba wielu kolegiow oraz machiny administracyjnej Tysiaca Swiatyn. Hamishaza (3711 - 3783) - slynny ainonski dramaturg, znany z dramatu "Tempiras krol" oraz jnanicznego dowcipu, ktory byl ponoc niezrownany. ham-kheremijski - wymarly jezyk starozytnego Shiru. hamoryjskie - grupa jezykow starozytnych ketyajskich ludow pasterskich ze wschodnich Trzech Morz. Hansa - niewolnica Cutiasa Sarcellusa. Hasjinnet ab Skauras (4067 - 4103) - najstarszy syn Skaurasa ab Nalajana, zabity przez Cnaiura urs Skiothe w bitwie w Zirkirtach w roku 4103. Hatatian (3174 - 3211) - slynny autor "Nawolywan", dziela odrzucajacego tradycyjne inrithijskie wartosci i wychwalajacego etos amoralnej dbalosci o wlasne interesy. Choc "Nawolywania" od dawna sa zakazane przez Tysiac Swiatyn, zachowaly popularnosc wsrod kasty szlacheckiej Trzech Morz. Haurut urs Mab (4000-4082) - utemocki memorialista z czasow dziecinstwa Cnaiura. hemopleksja - czesta podczas wojny choroba objawiajaca sie wysoka goraczka, wymiotami, podraznieniem skory i gwaltowna biegunka. Najpowazniejsze przypadki prowadza do spiaczki i smierci. Zwana rowniez puscizna albo hemoplektyczna reka. Heorsa, Dun (4078-) - kapitan tarczownik Stu Filarow, dawniej galeocki than. "Herbarz" - czesto uzupelniany nansurski podrecznik wojskowosci opisujacy herby i choragwie wrogow cesarstwa. herezjarcha - tytul przywodcy cishaurimow. Hethanty - potezny lancuch gorski w centralnej Earwie. Hifanat ab Tunukri (4084 - 4111) - kaplan-czarnoksieznik cishaurimow i sluga Anasurimbora Moenghusa. Zabity w Caraskandzie. Hilderath, Solm (4072 - ) - jeden z nowo narodzonych, dawniej tydonski than. Hinayati - wielki ciag lancuchow gorskich w poludniowo-wschodniej Earwie, zwany niekiedy "kregoslupem Nilnameshu". Hinnant - palatynat Wysokiego Ainonu polozony w centrum rownin Secharibu. Hinnereth - administracyjna i handlowa stolica Gedei lezaca na wybrzezu Meneanoru. historia (wedlug dunyainow) - zwiazane z ludzmi wydarzenia poruszajace sie przez czas. Wedlug dunyainow znaczenie historii zasadza sie na tym, ze przeszle warunki dominuja nad terazniejszymi uczynkami, w rezultacie czego ludzie nieustannie "nastepuja", to znaczy pozostaja na lasce wydarzen, nad ktorymi nie panuja. Dunyani wierza, ze calkowita separacja od historii jest koniecznym warunkiem osiagniecia absolutnej swiadomosci. historia (wedlug inrithich) - zwiazane z ludzmi wydarzenia poruszajace sie przez czas. Wedlug inrithich znaczenie historii zasadza sie na tym, ze objawia sie w niej Bog. Inrithi wierza, ze pewne konfiguracje wydarzen stanowia ekspresje prawdy o Bogu, natomiast inne sprzeciwiaja sie podobnej ekspresji. Hogow, Dom - rzadzaca dynastia Agansanoru. Jej herbem jest czarny jelen na zielonym tle. Hortha, Sonhail (4064-) - galeocki rycerz, wasal ksiecia Coithusa Saubona. Hulwarga, Hringa (4086-) - drugi syn krola Thunyerusu Hringi Rauschanga, dowodca kontyngentu thunyeryjskiego w czasach pierwszej wojny swietej po smierci jego starszego brata, ksiecia Hringi Skaiyelta, w Caraskandzie. Zwany Kulawym z uwagi na nierowny krok. Huosi, jezioro - wielkie slodkowodne jezioro, wpadaja do niego rzeki Vindalga i Sculpa, a wyplywa zen Wutmouth. hustwarra - galeocka nazwa obozowych zon. Husyelt - bog lowow. Jeden z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Kult Husyelta ustepuje popularnoscia jedynie kultom Yatwer i Gilgaola, zwlaszcza na Srodkowej Polnocy. W "Higarata", zbiorze uzupelniajacych pism tworzacych jadro ksiag kultow, Husyelt jest opisywany jako najbardziej antropocentryczny ze wszystkich Stu Bogow. Ponoc w zamian za czesc i posluszenstwo jest sklonny uczynic swych wyznawcow rownie bieglymi mysliwymi jak on. Kult Husyelta uchodzi za bardzo bogaty, a jego wysocy ranga kaplani czesto posiadaja rownie wielkie wplywy polityczne jak urzednicy shrialu. Huterat - miasteczko w delcie Sempis, zniszczone w trakcie pierwszej wojny swietej w roku 4111. I ihrimsu - jezyk Injor-Niyas.Ikurei Anphairas I (4022-4081) - cesarz Nansurium od roku 4066 do 4081, dziadek Ikurei Xeriusa III. Zamordowany przez nieznanych sprawcow. Ikurei, Dom - nansurski Dom Kongregacji, ktorego posiadlosci skupiaja sie w Momemn i jego okolicach. Od roku 3941 dynastia cesarska. Imbeyan ab Imbaran (4067 - 4111) - sapatiszach-gubernator Enathpaneah, ziec padyradzy. Zabity w Caraskandzie. Imperium Umeryjskie - pierwsze wielkie panstwo ludzi, zajmujace cale dorzecze Aumris. Zalozono je po obaleniu tryseanskich krolow-bogow ok. 430. Patrz Kuniuri. "Improwizacje" - spisany przez anonimowych autorow zbior najwczesniejszych kazan i aforyzmow Wojownika-Proroka. Imrothas, Sarshressa (4054-4111) - palatyn conriyanskiej prowincji Aderot, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Inchoroi - Lud Pustki (ihrimsu). Tajemnicza, odrazajaca rasa, ktora wedlug legendy opadla z pustki w Incu-Holoinas. Wiadomo o nich bardzo niewiele, sa zdolni do niczym nieograniczonego okrucienstwa i cechuja sie zlowroga obsesja na punkcie zadz cielesnych. Patrz Wojny cuno-inchorojskie. Incu-Holoinas - Arka Niebios (ihrimsu). Ogromny statek, w ktorym Inchoroi przybyli z nieba. Stal sie pozniej zlotym sercem Golgotterath. Indara-Kishauri - "plemie" cishaurimow. "Indara" oznacza w kianenskiej tradycji "plemie nosiwodow", legendarna grupe, ktora jakoby wedrowala po pustyni, przynoszac wiernym wode i milosierdzie. To okreslenie ma kluczowe znaczenie (wedlug kipfa'aifan jego uzycie uratowalo zycie Fane'a), biorac pod uwage, jak wielka role gra przynaleznosc plemienna w pustynnym spoleczenstwie Kianow. Ingiaban, Sristai (4059 - ) - palatyn conriyanskiej prowincji Kethantei. Ingoswitu (1966-2050) - kuniuryjski filozof z Dalekiego Antyku, w swoim czasie slynacy ze swego dziela "Dialogia", lecz obecnie znany w Trzech Morzach glownie dzieki Ajencisowi i jego slynnej krytyce "Teozy" Ingoswitu zawartej w "Trzeciej analizie ludzkosci". Ingraul - lenno thunyeryjskich Marchii Srankijskich. Ingusharotep II (ok. 1000-ok. 1080) - shigecki krol ze Starej Dynastii, ktory podbil Rownine Kyranaejska. Injor-Niyas - ostatnie ocalale panstwo Nieludzi, polozone za gorami Demua. Patrz Ishterebinth. Inrau, Paro (4088 - 4110) - dawny uczen Drusasa Achamiana, zabity w Sumnie. Inri Sejenus (ok. 2159-2202) - Ostatni Prorok, duchowy (choc nie historyczny) zalozyciel Tysiaca Swiatyn, ktory podawal sie za czyste wcielenie Ducha Absolutnego ("prawdziwa miare Boga") przyslane po to, by wniesc poprawki do nauczania Kla. Po smierci wstapil do Gwozdzia Niebios. Uczniowie spisali historie jego zycia oraz nauki w "Traktacie", tekscie uwazanym obecnie przez inrithich za rownie swiety, jak Kronika Kla. inrithi - wyznawcy Inri Sejenusa, Ostatniego Proroka, i wniesionych przezen poprawek do Kla. inrithizm - wiara powstala wedlug objawien Inri Sejenusa, Ostatniego Proroka, laczaca elementy mono - i politeizmu. Podstawowe zasady inrithizmu obejmuja immanencje Boga w wydarzeniach historycznych, jednosc bostw poszczegolnych kultow jako aspektow Boga oraz role Tysiaca Swiatyn jako wyrazu obecnosci Boga w swiecie. Po domniemanym wniebowstapieniu Inri Sejenusa inrithizm szerzyl sie powoli w Cesarstwie Ceneianskim, tworzac zorganizowana hierarchie niezalezna od panstwa, z czasem nazwana Tysiacem Swiatyn. Z poczatku tradycjonalistyczne sekty kiunnackie lekcewazyly nowa religie, ale gdy liczba jej wyznawcow rosla, podjeto szereg prob majacych na celu ograniczenie jej wplywow. Zadna nie okazala sie jednak szczegolnie skuteczna. Wzrost napiecia doprowadzil w koncu do wybuchu wojen zelockich (ok. 23902478). Formalnie rzecz biorac, byla to wojna domowa, lecz niektore bitwy stoczono daleko poza owczesnymi granicami Cesarstwa Ceneianskiego. W roku 2469 Sumna poddala sie silom shrialu, ale walki trwaly i do roku 2478, gdy Triamis wstapil na tron cesarski. Choc sam byl inrithim (nawrocil go Ekyannus III) i choc oglosil konstytucje wprowadzajaca podzial wladzy miedzy cesarstwem a Tysiacem Swiatyn, zwlekal z ogloszeniem inrithizmu oficjalna religia panstwowa az do roku 2505. Od tej chwili Tysiac Swiatyn mialo zapewniona dominacje i z biegiem stuleci wszystkie kiunnackie "herezje" w Trzech Morzach wygasly badz zostaly wyeliminowane sila. Inshull (? - ?) - jeden z krolow-wodzow wymienionych w Kronice Kla. Inskarra, Saweor (4061 - 4111) - hrabia thynuerskiej prowincji Skagwa, zabity pod Anwuratem. Invishi - handlowa i duchowa stolica Nilnameshu, jedno z najstarozytniejszych miast w Trzech Morzach. Inunara Wyzyny - region polozony na polnocny wschod od gor Unaras, odnogi Hethantow. Iothiah - wielkie miasto w delcie Sempis, zalozone w czasach Starej Dynastii. Irreuma - tak zwana Swiatynia Wszystkich Bogow, zbudowana w administracyjnej dzielnicy Hagerny. Choc jej architektura nalezy do klasycznego okresu kyraneanskiego, data powstania nie jest znana. Iryssas, Krijates (4089 - ) - mlody, porywczy majordomus domu Krijatesow, kuzyn Krijatesa Xinemusa. Ishoiya - niepewnosc (sheyicki). Tak zwany Dzien Zwatpienia, inrithijskie swieto obchodzone poznym latem dla uczczenia duchowej udreki oraz odnowy przezytej przez Inri Sejenusa, gdy byl uwieziony w Xerashu. Mniej pobozni oddaja sie w dzien Ishoiya intensywnemu pijanstwu. Ishroi - szlachetni (ihrimsu). Nazwa kast wojownikow Nieludzi. Ishterebinth - Szlachetny Bastion (ihrimsu). Ostatni z nieludzkich Dworow, lezacy na zachod od gor Demua. W "Isuphiryas" znany jako Ishoriol (Szlachetny Zamek). Ishterebinth uwazano za jedno z najwazniejszych miast Nieludzi, po Siol i Cil-Aujas. Patrz wojny cuno-inchorojskie. Ishual - Szlachetna Grota (ihrimsu). Tajna twierdza kuniuryjskich najwyzszych krolow polozona w gorach Demua. Po Apokalipsie zamieszkali w niej dunyaini. Istriya, Ikurei (4045 - ) - matka cesarza Xeriusa III, ongis slawna z legendarnej urody. Istyuli - wielki suchy plaskowyz ciagnacy sie od gor Yimaleti na polnocy az po Hethanty na poludniu. "Isuphiryas" - "Wielka czelusc lat" (ihrimsu). Obszerna ksiega opisujaca historie Nieludzi az do Wylamania Bram. Prawdopodobnie jest najstarszym tekstem pisanym. W czwartym stuleciu Cunwerishau otrzymal kopie "Isuphiryas" od Nil'giccasa, krola Nieludzi z Ishoriol (Ishterebinth). Dar ow byl czescia traktatu miedzy ich ludami - pierwszego przymierza miedzy ludzmi a Nieludzmi. Podczas panowania krola-boga Caru-Ongoneana piec kopii przekladu dziela na umeryjski trafilo do biblioteki w Sauglish. Jedna z nich uratowal Seswatha i oddal ja skrybom Trzech Morz. Iyokus, Heramari (4014 - ) - daimotyczny czarnoksieznik ze Szkarlatnych Wiezyc. Pomimo uzaleznienia od chanvu sluzyl Hanamanu Eleazarasowi jako zwierzchnik szpiegow. J jablka - potoczne galeockie okreslenie odcietych glow zbieranych jako trofea. Jahan - wielki suchy plaskowyz stanowiacy zachodnia granice Eumarny. jaksz - stozkowaty scylvendzki namiot z natluszczonej skory i galezi topoli. Jarutha - rolnicza osada polozona okolo dwudziestu mil na poludniowy zachod od Momemn. javrehowie - zolnierze-niewolnicy sluzacy Szkarlatnym Wiezycom, slynacy z gwaltownosci w walce. Pierwsza jednostke javrehow utworzyl wielki mistrz Shimurta w roku 3801, w szczytowym momencie wojen scholastycznych. "Jedno jagnie na dziesiec bykow" - powiedzenie opisujace roznice wartosci miedzy swiadoma a nieswiadoma ofiara dla bogow. Jedyny Bog - Allonara Yulah (kianni). Imie uzywane przez fanimow dla podkreslenia transcendentnej niepowtarzalnosci ich najwyzszego bostwa. Wedlug fanimskiej tradycji ich Bog nie jest immanentny w swiecie, jak Bog inrithich, nie jest tez roznoraki, jak u Ostatniego Proroka. Jekhia - panstwo lenne Wysokiego Ainonu, zrodlo tajemniczego chanvu. Lezy w gornym biegu Sayutu, w Wielkim Kayarsusie. Mieszkancy Jekhii jako jedyni w Earwie maja cechy rasowe charakterystyczne dla Xiuhiannich. Jeshimal - najwieksza rzeka Amoteu, wyplywa z gor Betmulli i wpada do Meneanoru pod Shimehem. jezyki - az do Wylamania Bram i migracji czterech narodow z Eanny, lud Earwy, zwany w Kronikach Kla Emwama, zyl w niewoli Nieludzi i poslugiwal sie prymitywna wersja mowy swych panow. Nie zachowaly sie zadne zabytki tego jezyka. Ten sam los spotkal pierwotna mowe ludu Earwy sprzed czasow niewoli. Wielka opowiesc Nieludzi, "Isuphiryas" ("Wielka czelusc lat"), sugeruje, iz Emwama poczatkowo mowili tym samym jezykiem co ich krewniacy zza Wielkiego Kayarsusu. Ten fakt stal sie podstawa popularnego przekonania, ze thoti-eannoreanski jest faktycznie pierwotnym jezykiem wszystkich ludzi. jezyki Nieludzi - bez watpienia naleza do najstarszych w Earwie. Niektore aujanskie inskrypcje sa starsze od pierwszego zabytku jezyka thoti-eannoreanskiego, Kroniki Kla, o ponad piec tysiecy lat. Jezyk auja-gilcunni, dotad nieodczytany, jest o wiele starszy. Jirux - wielka kianenska forteca na polnocnym brzegu Sempis. Jiunati step - rozlegle suche rowniny ciagnace sie od Carathayu na poludniu az po rowniny Istyuli. Od wczesnych lat Drugiego Wieku zamieszkuja go scylvendzkie ludy pasterskie. jnan - nieformalny kodeks zachowania i mowy, zwany przez wielu "wojna slow i sentymentow". Biegle opanowanie jnanu uwaza sie, zwlaszcza w bardziej wyrafinowanych subkulturach Trzech Morz, za kluczowy element okreslajacy status wsrod osob rownych sobie kasta albo pozycja. Biorac pod uwage, ze Bog wedlug inrithich objawia sie w poruszeniach historii, a historia rzadzi przede wszystkim status poszczegolnych jednostek, wielu uwaza jnan nie tylko za uzyteczny instrument, lecz rowniez za swietosc. Jednakze wielu innych, szczegolnie Norsirajowie z Trzech Morz, gardzi jnanem jako "zwykla gra". Jnaniczne konwersacje z reguly charakteryzuja sie skrywanym antagonizmem, uznaniem dla ironii i intelektu oraz utrzymywaniem pozorow zdystansowanego zainteresowania. Joktha - portowe miasto na enathpaneanskim wybrzezu. Jorua - wielkie srodladowe morze polozone w srodkowozachodniej Earwie. Jukan - bog nieba i por roku. Jeden z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Wsrod wiesniakow Jukan rywalizuje popularnoscia z Yatwer, ale w wiekszych osrodkach miejskich prawie nie ma wyznawcow. Kaplanow Jukana latwo rozpoznac po barwionej na niebiesko skorze. Marjukari, skrajnie ascetyczny odlam kultu jukanicznego, zyja w gorach jako pustelnicy. Junriuma - znana tez jako Krypta Kla, starozytna ufortyfikowana swiatynia, w ktorej przechowuje sie Kiel, usytuowana w sercu Hagerny w Sumnie. Jurisada - gubernatorstwo Kianu, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Polozona na poludniowo-wschodnim krancu Polwyspu Eumarnanskiego Jurisada jest gesto zaludnionym regionem o intensywnej uprawie roli. Wielu Kianow uwaza ja za kraine "duchowego lenistwa". Juru - bog meskosci i plodnosci. Jeden z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Juru jest popularny wsrod starzejacych sie czlonkow kasty szlacheckiej. Jego kult krzewia bardzo nieliczne swiatynie, z reguly w wiekszych miastach. Czesto nadaje sie mu drwiaca nazwe "kultu kochanek". Juterum - tak zwane Swiete Wzgorza w Shimehu. Wedlug Pisma wlasnie stamtad Inri Sejenus wstapil do Gwozdzia Niebios. K kahiht - nazwa nadawana w tradycji inrithijskiej tak zwanym Duszom Swiata. Poniewaz w inrithizmie Bog objawia sie w poruszeniach historii, kahihtow, czyli osoby wazne dla historii, uwaza sie za swietych. Kalaul - wielki dziedziniec kompleksu swiatynnego Csokis w Caraskandzie. Kanampurea - palatynat w conriyanskim interiorze, slynny z wydajnego rolnictwa. Tradycyjnie wlada nim brat conriyanskiego krola. Kanshad'va - prowincja Nilnameshu. kaplan-bard - w tradycyjnych ludowych religiach Starozytnej Polnocy wedrowny kaplan zarabiajacy na zycie recytowaniem swietych piesni i odprawiajacy obrzadki ku czci rozmaitych bogow. kaplani kultow - kaplani, z reguly dziedziczni, ktorzy sluza i oddaja i czesc Stu Bogom. kaplani shrialu - inrithijscy duchowni nalezacy - w przeciwienstwie do kaplanow kultow - do hierarchii Tysiaca Swiatyn i odprawiajacy liturgie Ostatniego Proroka oraz Boga, nie bogow. Karyot - palatynat Wysokiego Ainonu polozony nad gornym biegiem Sayutu, przy granicy z Jekhia. Kasalla, Porsentius (4062 - ) - jeden z nowo narodzonych, dawniej kapitan w armii cesarskiej. Kasaumki, Memshressa (4072 - ) - jeden z nowo narodzonych, dawniej conriyanski rycerz. Kascamandri ab Tepherokar (4062-4112) - padyradza Kianu, zabity przez WojownikaProroka w bitwie na rowninie Tertae. kasty - grupy, w ramach ktorych dziedziczy sie status spoleczny. Choc inrithijski system kastowy ma na tak zwanej Srodkowej Polnocy mniejsze znaczenie, pozostaje jedna z podstawowych instytucji spoleczenstwa Trzech Morz. Formalnie jest prawie tyle samo kast, co zawodow, ale w praktyce dziela sie one na cztery grupy: suthenti (kasty robotnikow); momurai (kasty kupieckie); nahat (kasty kaplanskie) oraz kjineta (kasty wojownikow). Wszelkie relacje wewnatrz kast i miedzy nimi podlegaja w teorii skomplikowanym protokolom majacym zapewnic poszanowanie rozmaitych przywilejow i zobowiazan, w praktyce jednak rzadko sie ich przestrzega, chyba zeby mialo to przyniesc jakas korzysc. Katechizm Szkoly Powiernikow - zestaw rytualnych pytan i odpowiedzi dotyczacych doktryny powiernikow, recytowanych przez nauczyciela i ucznia na poczatku kazdego dnia nauki. Kayarsus - patrz Wielki Kayarsus. Kelmeol - starozytna stolica Cesarstwa Meoryjskiego, zniszczona podczas Apokalipsy w roku 2150. kemkaryjskie - grupa jezykow starozytnych pasterskich ludow Ketyai z polnocnozachodnich Trzech Morz. k engetyckie - grupa jezykow ludow Ketyai.Kepfet ab Tanaj (4061 - 4112) - kianenski oficer, ktory wydal Caraskand Coithusowi Saubonowi i armii pierwszej wojny swietej w roku 4111. kerathotycy - rdzenna inrithijska mniejszosc w Shigeku. Kerioth - duze miasto portowe na poludniowym wybrzezu Eumarny. Kethantei - palatynat lezacy w poludniowej czesci srodkowej Conrii, slynacy z owocow i produkcji win. Ketyai - rasa ciemnoskorych, czarnowlosych i brazowookich ludzi zamieszkujaca glownie region Trzech Morz. Jedno z pieciu plemion ludzi. Khemema - region Kianu, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Lezy na poludnie od Shigeku, w miejscu gdzie pustynia Carathay siega brzegow Meneanoru. Khemema jest rzadko zaludniona przez pustynne plemiona (patrz Khirgwi) , a jedynym zrodlem dochodow sa dla niej karawany podrozujace miedzy Shigekiem a Caraskandem. Khirgwi - mieszkancy wschodniego Carathayu. Lennicy Kianow, ale etnicznie od nich odrebni. Kian - najpotezniejsze panstwo w Trzech Morzach, ciagnace sie od poludniowej granicy Cesarstwa Nansurskiego az po Nilnamesh. Kianowie byli pierwotnie pustynnym ludem mieszkajacym na granicach Wielkiej Soli. Rozmaite ceneianskie i nilnameskie zrodla opisuja ich jako sprytnych i zuchwalych lupiezcow, przeciwko ktorym zorganizowano kilka kampanii i ekspedycji karnych. W swych monumentalnych "Annalach ceneianskich" Casidas tak ich opisuje: "Dworni dzikusi, zarazem rozbrajajaco uprzejmi i przepojoni nieposkromiona zadza mordu". Bardzo liczni (nansurskie kroniki wspominaja o kilku probach oceny ich liczby przez zaniepokojonych gubernatorow prowincji), czesto toczyli miedzy soba walki o skape zasoby pustyni. Ich przejscie na fanimie (ok. 3704 - 3724) zmienilo te sytuacje z drastycznymi konsekwencjami. Po zjednoczeniu kianenskich plemion przez Fane'a najstarszy syn proroka i pierwszy kianenski padyradza, Fanoukarji I, poprowadzil swych rodakow na tak zwany Bialy Dzihad i odniosl serie spektakularnych zwyciestw nad nansurska armia cesarska. Potem zdolal podbic cala Mongilee oraz dokonal kilku najazdow na Eumarne. Zalozyl nowa stolice, Nenciphon, na brzegach Sweki. Nastepne dzihady doprowadzily do podboju Eumarny (3801), Enathpaneah (3842), Xerashu i Amoteu (3845), a wreszcie Shigeku i Gedei (3933). Choc Nilnameshowi udalo sie odeprzec kilka kolejnych kianenskich najazdow, w trzydziestym osmym stuleciu fanimscy misjonarze nawrocili Girgashow. Pod koniec czwartego tysiaclecia Kian byl najpotezniejszym militarnie i ekonomicznie panstwem Trzech Morz, a takze powodem nieustajacej konsternacji nie tylko dla znacznie skurczonego Cesarstwa Nansurskiego, lecz i dla inrithijskich ksiazat ze wszystkich krajow. kianni - jezyk Kianu wywodzacy sie z caroshemijskiego. kidruhile - najslawniejsza jednostka ciezkiej jazdy w Trzech Morzach, skladajaca sie glownie ze szlachetnie urodzonych Nansurczykow z Domow Kongregacji. Kiel - najwazniejszy swiety artefakt kiunnatu i inrithizmu, w tradycji i fanimskiej uwazany za najgorsze bluznierstwo (fanimowie zwa go Rouk Spara, Przekletym Cierniem). Poniewaz na Kle uwieczniono najstarsza istniejaca wersje Kroniki Kla, ktora z kolei jest najstarszym ludzkim tekstem pisanym, jego pochodzenie jest calkowita tajemnica, choc wiekszosc uczonych zgadza sie, ze powstal on w czasach poprzedzajacych przybycie plemion do Earwy. Przez wieksza czesc zapisanej historii przechowywano go w swietym miescie Sumna. Kig'krinaki - plemie Srancow z rownin Gal. kijki - narzedzia sluzace generowaniu losowych liczb w grach hazardowych. Pierwsze wzmianki o nich wywodza sie z czasow starozytnego Shigeku. Najczesciej uzywa sie dwoch kijkow, zwanych potocznie grubasem i chudzielcem. W grubasie drazy sie rowek, w ktorym chudzielec moze poruszac sie swobodnie. Nastepnie na oba konce chudzielca naklada sie nasadki, zeby nie mogl wypasc na zewnatrz. Na calej dlugosci grubasa wypisuje sie liczby i po rzuceniu kijkow chudzielec wskazuje rezultat. Kimish (4058-) - naczelny sledczy Ikurei Xeriusa III. Kinsureah - legendarna Gora Wezwania, na ktorej wedlug Kroniki Kla prorok Angeshrael zlozyl w ofierze Oresha, najmlodszego ze swych synow z Esmenet, by dowiesc plemionom ludzi sily swych przekonan. Kipfa'aifan - Swiadectwo Fane'a (kianni). Najswietsza z ksiag fanimow, kronika zycia i objawien proroka Fane'a, od jego oslepienia i wygnania na Wielka Sol w roku 3703 az po smierc w roku 3742. Patrz Fane. Kishyat - palatynat Wysokiego Ainonu polozony na poludniowym brzegu Sayutu, na granicy sansorskiej. Kiskei, Dom - nansurski Dom Kongregacji. Kisma - przybrany ojciec Mallaheta. Kiyuth - doplyw Sempis na stepie Jiunati. kjineta - patrz kasty. Kleczace Wzgorze - jedno z dziewieciu wzgorz Caraskandu. Zbudowano na nim palac sapatiszacha. kolegia - organizacje kaplanow bezposrednio podporzadkowane Tysiacowi Swiatyn. Ich zakres odpowiedzialnosci moze sie wahac od opieki nad ubogimi i chorymi az po dzialalnosc szpiegowska. Kolegium Luthymae - kolegium Tysiaca Swiatyn odpowiedzialne za dzialalnosc wywiadowcza. Kolegium Marucee - kolegium Tysiaca Swiatyn zniszczone podczas zlupienia Shimehu w roku 3845. Kolegium Sareotow - kolegium Tysiaca Swiatyn zajmujace sie zachowywaniem wiedzy. Zniszczone podczas upadku Shigeku w roku 3933. kolumna nasuerecka - znana tez jako Dziewiata Kolumna. Oddzial nansurskiej armii cesarskiej tradycyjnie stacjonujacy na granicy Kianu. Na jego sztandarach widnieje Czarne Slonce cesarstwa przeciete przez skrzydlo orla. kolumna selialska - jednostka nansurskiej armii cesarskiej, tradycyjnie stacjonujaca na granicy z Kianem. kolumny poludniowe - oddzialy nansurskiej armii cesarskiej stacjonujace na granicy z Kianem. Kolnierz Agoniczny - czarnoksieski artefakt ze Starozytnej Polnocy, ponoc stworzony przez gnostycka Szkole Mithruliczna. Wedlug uczonych powiernikow sluzyl on temu samemu celowi co Krag Uroborosa uzywany przez anagogiczne szkoly Trzech Morz, a mianowicie powodowal straszliwy bol, gdy ten, kto go nosil, probowal wypowiadac czarnoksieskie inkantacje. Komnata Prawdy - izba przesluchan ukryta gleboko w katakumbach pod Wyzynami Andiaminskimi. Kopia - scylvendzki gwiazdozbior nieba polnocnego. Koraphea - drugie pod wzgledem ludnosci po Carythusal miasto Wysokiego Ainonu, polozone na wybrzezu na polnoc od delty Sayutu. Korasha - znana tez jako Palac Bialego Slonca. Potezny kompleks palacowy w Nenciphonie, tradycyjna rezydencja kianenskich padyradzow i osrodek administracyjny. koszary Indurumskie - kwatery dla zolnierzy zbudowane w Caraskandzie w czasach, gdy nad miastem panowali Nansurczycy. Kothwa, Hargraum (4070-4111) - rydonski hrabia Gaethuni zabity na polach Mengeddy. "Kozie serce" - ksiega bajek autorstwa Protathisa. Krag Uroborosa - "artefaktowa" Piesn uniemozliwiajaca uzycie czarow. Uwaza sie, ze opiera sie ona na tych samych aporetycznych zasadach, ktore umozliwily stworzenie chorae. krew onty - potoczne okreslenie tego, co Zarathinius zwal "inkaustem" pietna. Kronika Kla - najstarszy zachowany ludzki tekst w Earwie, uwazany za swiety przez wszystkie ludzkie wiary poza fanimia. Jest najstarszym zabytkiem literatury i jego pochodzenie jest nieznane. Wielu inrithijskich komentatorow wskazywalo, ze musi byc dzielem zbiorowym, i skompilowanym z rozmaitych (zapewne ustnych) zrodel w ciagu wielu lat. Jak z reguly w przypadku swietych tekstow, popularne interpretacje Kroniki Kla sa mocno wybiorcze i wyidealizowane. Sklada sie ona z szesciu nastepujacych ksiag: Ksiega Kantyk - stare Prawa Kla, obejmujace wszystkie aspekty zycia osobistego i publicznego, zastapione w inrithijskiej tradycji przez zrewidowane zasady zawarte w "Traktacie". Ksiega Bogow - podstawowy tekst kultow, wyliczajacy rozmaitych bogow i opisujacy rytualy oczyszczenia oraz przeblagania wlasciwe dla kazdego z nich. Ksiega Hintaratesa - historia Hintaratesa, sprawiedliwego meza, na ktorego spadaja niezasluzone nieszczescia. Ksiega Piesni - zbior wierszowanych modlitw i przypowiesci wychwalajacych cnoty poboznosci, mestwa, odwagi i lojalnosci plemiennej. Ksiega Plemion - dluga opowiesc o pierwszych prorokach i krolach-wodzach pieciu plemion ludzi przed inwazja na Earwe. Ksiega Praw - spis zasad okreslajacych stosunki miedzy kastami. Krol Nieludzi - poetyczne okreslenie Cu'jary Cinmoia w bardyjskiej tradycji Wysokich Norsirajow. krol plemion - tytul nadawany czlowiekowi wybranemu przez scylvendzkich wodzow na dowodce zebranych plemion podczas wojny. Krolewskie Ognie - rytualne ogniska palone na czesc krola przez Galeothow. Krypta Kla - patrz Junriuma. "Ksiega czynow boskich" - opus magnum Memgowy, slawnego zeumickiego medrca i filozofa. Choc nie tak czesto czytana i kopiowana jak jego "Aforyzmy niebianskie", wiekszosc uczonych uwaza ja za znacznie wybitniejsze dzielo. "Ksiega kregow i spiral" - opus magnum Sorainasa, interesujacy zbior filozoficznych komentarzy i religijnych aforyzmow. kulty - wspolna nazwa wszystkich sekt czczacych rozmaitych bogow tak zwanego kiunnatu. W Trzech Morzach kulty sa administracyjnie i duchowo podporzadkowane Tysiacowi Swiatyn od roku 2505, kiedy to Triamis I, pierwszy CesarzAspekt Cenei, oglosil inrithizm oficjalna religia Cesarstwa Ceneianskiego. Kumeleus, Sirassas (4045-) - wierny stronnik Domu Ikurei, arcygeneral przed Ikurei Conphasem. Kumrezzar, Akori (4071-4110) - palatyn ainonskiej prowincji Kutapileth, jeden z przywodcow mniejszej wojny swietej. Kuniuri - zniszczone panstwo Starozytnej Polnocy, ostatnie ze starozytnych aumrijskich imperiow. Miasta-panstwa Wysokich Norsirajow powstale nad rzeka Aumris zjednoczyl ok. roku 300 Cunwerishau, krol-bog Tryse. Od ok. 500 roku przewage zdobylo miasto Umerau, co doprowadzilo do powstania Imperium Umeryjskiego oraz kulturalnego rozkwitu Nieludzkiego Nauczania pod wladza Caru-Ongoneana. Starozytna Umeria prosperowala znakomicie az do roku 917, gdy podbily ja condyjskie plemiona pod dowodztwem Aulyanaua Zdobywcy. Po szybkim upadku tak zwanego Jarzma Condyjskiego nastapil drugi okres tryseanskiej dominacji w dorzeczu Aumris, zakonczony w roku 1228, gdy kolejna fala migrujacych plemion Bialych Norsirajow narzucila tak zwane Jarzmo Scinryanskie. Wlasciwy okres kuniuryjski zaczal sie dopiero w roku 1408, kiedy Anasurimbor Nanor-Ukkerja I, korzystajac z zamieszania, jakie zapanowalo po upadku Cesarstwa Scintyanskiego, zagarnal arcytron w Tryse, oglaszajac sie pierwszym najwyzszym krolem Kuniuri. W ciagu dlugiego zycia (dozyl 178 lat, ponoc dzieki temu, ze w jego zylach plynela krew Nieludzi) rozszerzyl granice panstwa az po gory Yimaleti na polnocy, zachodnie brzegi morza Cerish na wschodzie, Sakarpus na poludniu i gory Demua na zachodzie. Na lozu smierci podzielil imperium miedzy synow (tworzac dwa nowe panstwa, Aorsi i Sheneor). Kuniuri stalo sie, glownie dzieki kulturowemu dziedzictwu, osrodkiem nauki i sztuki promieniujacym na cala Earwe. Tryseanski dwor goscil tak zwany Tysiac Synow, potomkow krolow z krain tak dalekich, jak Shigek i Shir. Swiete miasto Sauglish odwiedzali uczeni pielgrzymi z jeszcze bardziej odleglego Nilnameshu czy Angki. W calej Earwie nasladowano wprowadzona przez Wysokich Norsirajow mode. Zloty wiek sie skonczyl, gdy nadeszla Apokalipsa i w roku 2146 Anasurimbor Celmomas II poniosl kleske na polach Eleneotu. W nastepnym roku zburzono wszystkie starozytne miasta lezace nad Aumris. Ocaleli Kuniuryjczycy uciekli badz zostali niewolnikami. Patrz Apokalipsa. kuniuryjski - wymarly jezyk starozytnego Kuniuri wywodzacy sie z umerytyjskiego. Kuoti - scylvendzkie plemie z polnocno-zachodniego stepu Jiunati. Kurigald - lenno Galeothu, polozone na wschodnich brzegach Huosi. Kurrut - mala forteca w gedeanskim interiorze zbudowana przez Nansurczykow po podboju Shigeku przez fanimow w roku 3933. "Kurwie zyc nie dopuscisz" - cytat z Kroniki Kla, Kantyki 19, 9, potepiajacy prostytucje. Kushigas (4070-4111) - palatyn conriyanskiej prowincji Annand zabity pod Anwuratem. Kusjeter (4077 - 4111) - szambelan ksiecia Coithusa Saubona zabity na polach Mengeddy. kut'ma - w benjuce "ukryty ruch", ktory wydaje sie nieistotny, ale decyduje o wyniku gry. Kutapileth - administracyjna dzielnica wschodniego Wysokiego Ainonu, slawna z kopaln zelaza i srebra. Kutigha (4063-4111) - informator szpiegujacy Tysiac Swiatyn dla Szkarlatnych Wiezyc. Kutnarmu - nazwa niezbadanego kontynentu na poludnie od Earwy. Kworum - cialo rzadzace Szkola Powiernikow. Kyranaejska Rownina - zyzny region w dorzeczu Phayus, polozony miedzy poludniowymi Hethantami a Meneanorem. Jego mieszkancy stworzyli trzy potezne imperia: starozytne Kyraneas, Cesarstwo Ceneianskie i Cesarstwo Nansurskie. kyraneanski - wymarly jezyk dawnego Kyraneas wywodzacy sie ze starozytnego kemkaryckiego. Kyraneas - zniszczone panstwo w starozytnych Trzech Morzach, lezace nad rzeka Phayus. Jego stolica byl najpierw Parninas, a potem Mehtsonc. Kyraneas laczyly wiezy kulturowe z Shigekiem i przez dlugi czas bylo jego lennikiem. Z czasem przejelo wladanie nad wieksza czescia Shigeku i w trakcie Apokalipsy stalo u szczytu potegi. Po utracie Mehsarunath w roku 2154 i zburzeniu Mehtsoncu los starozytnego krolestwa byl przesadzony, mimo ze kyraneanski wielki krol, Anaxophus V, zdolal w nastepnym roku pokonac Nie-Boga. Patrz Apokalipsa. L Labirynt - patrz Tysiac Tysiecy Sal. laleczka wathi - czarodziejski artefakt produkowany przez santoryjskie czarownice, znany rowniez jako "laleczka mordercy" albo dlatego, ze do jej stworzenia potrzebna jest ofiara z czlowieka (w animasie artefaktu jest uwieziona ludzka dusza), albo dlatego, ze laleczek czesto uzywa sie jako skrytobojcow. lata Kla - system datowania stosowany w wiekszosci ludzkich panstw, liczacy uplyw lat od legendarnego Wylamania Bram. lata kolebki - potoczne okreslenie jedenastu lat obecnosci Nie-Boga podczas Pierwszej Apokalipsy, gdy wszystkie dzieci rodzily sie martwe. Patrz Apokalipsa. legion - termin uzywany przez dunyainow na okreslenie ukrytych w nieswiadomosci zrodel swiadomej mysli. Leweth (4061 - 4109) - traper z opuszczonej atrithanskiej prowincji Sobel. Ligesserasow, Dom - jeden z Domow Kongregacji. Logos - termin uzywany przez dunyainow na okreslenie instrumentalnego rozumu. Logos opisuje dzialania pozwalajace na wykorzystanie okolicznosci w najskuteczniejszy sposob po to, by "poprzedzac", to znaczy zapanowac nad biegiem wydarzen. Lokung - Martwy Bog Scylvendow. Patrz Nie-Bog. ludzie - dominujaca rasa w Earwie, z mozliwym wyjatkiem Srancow. Ludzie Kla - wojownicy pierwszej wojny swietej. lowca - powszechnie stosowany tytul Husyelta. lucznicy chorae - wyspecjalizowane oddzialy uzywajace chorae przytwierdzonych do drzewc strzal albo beltow do zabijania nieprzyjacielskich czarnoksieznikow. Lucznikow chorae mozna znalezc w niemal kazdej armii w Earwie. lucznicy Thesji - doborowy oddzial kianenskich lucznikow chorae. Luk Xatantiusa - luk triumfalny zbudowany przy ceremonialnym wjezdzie na Obozowisko Scuari. Przedstawiono na nim zwyciestwa cesarza Surmante Xatantiusa. Patrz Xatantius I. Lzy Boga - patrz chorae. M Maengi - prawdziwe imie pierwszego skoroszpiega, ktory zajal miejsce Cutiasa Sarcellusa. Magga, Hringa (4080-4111) - kuzyn ksiecia Hringi Skaiyelta z Thunyerusu. Maithanet - shriah Tysiaca Swiatyn, pomyslodawca pierwszej wojny swietej. Mallahet - slawny cishaurim. Mamaradda (4071 - 4111) - kapitan-tarczownik javrehow, ktoremu zlecono zabojstwo Drusasa Achamiana. mamati - jezyk Amoteu z czasow Sejenusa, wywodzacy sie z caro-shemijskiego. Mamayma (? - ?) - jeden z krolow-wodzow wymienionych w Kronice Kla. Marnot - zburzone ceneianskie miasto w poblizu ujscia Sweki. Mangaecca - starozytna rywalka Sohoncu, ostatnia z czterech pierwotnych szkol gnostyckich. Od chwili zalozenia w roku 684 przez Sos- Praniure (najwiekszego ucznia Gin'yursisa) kierowala sie drapiezniczym etosem, uwazajac wiedze za srodek sluzacy do zdobycia wladzy. Udalo sie jej uniknac pogwalcenia Wielkiego Edyktu Gnostyckiego, wydanego przez Nincame-Telessara rozporzadzenia okreslajacego zasady uzywania czarow. Potem, w roku 777, na polecenie Nieobliczalnego Nieczlowieka (Cet'ingira, patrz Mekeritig) Mangaecca odkryla Incu-Holoinas, straszliwa Arke Inchoroi. W nastepnych stuleciach zajmowala sie odkopywaniem arki i studiami nad tekne. W roku 1123 zaczely krazyc pogloski, ze Shaeonanra, owczesny wielki mistrz Mangaekki, odkryl drastyczne srodki pozwalajace zapobiec zapowiedzianemu w Pismie potepieniu czarnoksieznikow. Szkole natychmiast wyjeto spod prawa, a reszta jej czlonkow uciekla do Golgotterath, na zawsze opuszczajac Sauglish. W czasach Apokalipsy Mangaecca przerodzila sie w Rade. Patrz Apokalipsa. Manghaput - wielkie miasto portowe w Nilnameshu. Marsadda - dawna stolica Cengemisu, polozona na tydonskim wybrzezu. Martemus (4061-4111) - nansurski general, adiutant Ikurei Conphasa. Martwy Bog - patrz Lokung. Massentia - prowincja w centralnym Nansurium zwana "zlota" z uwagi na rozlegle pola pszenicy. Matka Miast - patrz Tryse. Mearji (4074-) - galeocki than, wasal ksiecia Coithusa Saubona. Mehtsonc - starozytna administracyjna i handlowa stolica Kyraneas, zniszczona podczas Apokalipsy w roku 2154. Meigeiri - administracyjna i duchowa stolica Ce Tydonnu, zalozona w roku 3739 wokol ceneianskiej fortecy Meigara. Meigon (4002-) - dunyainski pragma. Mekeritrig (?-) - Zdrajca Ludzi (kuniuryjski). Imie nadane przez ludzi Cet'ingirze, nieludzkiemu Siqu, ktory w roku 777 zdradzil Mangaecce miejsce, gdzie pochowano MinUroikas, a podczas Apokalipsy stal sie wysokim ranga czlonkiem Rady. Patrz Mangaecca i Apokalipsa. Memgowa (2466-2506) - zeumicki medrzec i filozof z Bliskiego Antyku, znany w Trzech Morzach gownie ze swych "Aforyzmow niebianskich" oraz "Ksiegi czynow boskich". memoria l isci - czlonkowie scylvendzkich plemion, z reguly starzy i kalecy, ktorym powierzono zapamietanie i recytacje przekazow ustnej tradycji. memponti - pomyslny zwrot (sheyicki). W jnanie najkorzystniejszy moment, by jasno zadeklarowac swe zamiary. Meneanor - polozone najdalej na polnoc z Trzech Morz. Mengedda - zburzone miasto w sercu pol Mengeddy, slawne pole bitwy, na ktorym w roku 2155 Anaxophus V powalil Nie-Boga Czapla Wlocznia. metafizyka - ogolnie rzecz biorac, dociekania nad prawdziwa natura bytu. Bardziej szczegolowo - badania zasad stanowiacych podstawe roznych galezi czarow. Patrz czary. Meumaras (4058 - ) - kapitan statku "Amortanei". Mimara (4095-) - pierworodna corka Esmenet. Mimaripal (4067-) - baron, wasal Chinjosy. Min-Uroikas - Otchlan Plugastwa (ihrimsu). Nazwa nadana przez Nieludzi Golgotterath. Patrz wojny cuno-inchorojskie. Misarat - potezna kianenska forteca na polnocno-zachodniej granicy Eumarny. mniejsza wojna swieta - nazwa nadana pierwszej wyprawie przeciwko fanimom. Modlitwa Swiatynna - zwana rowniez Modlitwa z Wielkiej Swiatyni. "Traktat" przypisuje autorstwo jej tekstu, zaczynajacego sie od slow "Slodki Boze Bogow", Inri Sejenusowi. Z czasem stala sie podstawowa modlitwa wszystkich inrithich. Mog-Pharau - starozytna kuniuryjska nazwa Nie-Boga. Patrz Nie-Bog. Mohadva - prowincja Nilnameshu. Momas - bog sztormow, morza oraz przypadku. Jeden z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Czciciele Momasa to glownie zeglarze i kupcy, jest on rowniez boskim patronem Cironju (a w mniejszym stopniu takze Nronu). W "Higarata" jest opisany jako okrutny i zlosliwy, przywiazujacy przesadna wage do najdrobniejszych niuansow protokolu. Dlatego niektorzy komentatorzy przypuszczaja, ze jest on w rzeczywistosci bogiem wojowniczym, nie kompensacyjnym. Jego symbolem jest bialy trojkat na czarnym tle (symbolizujacy zeby rekina noszone przez wszystkich wyznawcow Momasa). Momemn - Chwala Momasowi (kyraneanski). Administracyjna i handlowa stolica Nansurium. W otoczonym poteznymi murami Momemn znajduje sie siedziba nansurskiego cesarza, jest ono tez jednym z najruchliwszych portow w Trzech Morzach. Historycy nieraz zwracali uwage na fakt, ze wszystkie trzy stolice wielkich imperiow, jakie kolejno powstaly na Rowninie Kyranaejskiej (Mehtsonc, Cenei i Momemn), lezaly nad rzeka Phayus, ale kazda z nich blizej Meneanoru od poprzedniej. Niektorzy twierdza, ze Momemn, ktore znajduje sie u ujscia Phayus, bedzie ostatnie. Stad wzielo sie znane powiedzenie, ze komus "zabraklo rzeki", oznaczajace zmienne koleje losu. Mongilea - gubernatorstwo Kianu polozone na wybrzezu w sasiedztwie Sweki, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Od niezliczonych stuleci byla kraina zholdowana i wielokrotnie zmieniala panow. Po podbiciu przez Fan'oukarjiego I (3759) stala sie "Zielona Ojczyzna" Kianow, slawna z hodowli koni. Moraor - Sala Krolow (staromeoryjski). Slawny kompleks palacowy wladcow Galeothu, znajdujacy sie w Oswencie. Morghundow, Dom - dynastia wladajaca Atrithau od roku 3817. Moserothu - ainonskie miasto polozone posrodku ludnych rownin Secharibu. Mroczny Lowca - czesto stosowane okreslenie Husyelta, boga lowow. "Mrok, ktory nas poprzedza" - sformulowanie uzywane przez dunyainow, by opisac wrodzona slepote ludzi na kierujace ich postepowaniem przyczyny zarowno historyczne, jak i zrodzone z ich pragnien. Patrz dunyaini. Munuaci - potezne plemie Scylvendow zyjace posrodku stepu Jiunati. Muretetis (2789-2864) - starozytny ceneianski uczony niewolnik, slawny ze swych "Aksjomatow i twierdzen", podstawowego dziela geometrii Trzech Morz. Mursiris - Nikczemna Polnoc (ham-kheremijski). Starozytna shiradyjska nazwa Nie-Boga nadana mu dlatego, ze jego obecnosc przez dlugi czas wyczuwano jedynie jako zapowiedz zaglady za polnocnym horyzontem. Mury Triamisa - zewnetrzny pierscien umocnien Caraskandu zbudowany przez Triamisa Wielkiego w roku 2568. Myclai - starozytna administracyjna i handlowa stolica Akksersji, zniszczona w roku 2149 podczas Apokalipsy. Mygella, Anasurimbor (2065 - 2111) - slawny krol-bohater Aorsi, ktorego czyny opisuja "Sagi". Mysunsai - Zwiazek Trzech (vaparsi). Samozwancza "szkola najemnikow", oferujaca na sprzedaz swe uslugi w Trzech Morzach. Mozliwe ze najliczniejsza z anagogicznych szkol, choc z pewnoscia nie najpotezniejsza. Powstala podczas wojen scholastycznych, w wyniku wymuszonego wzgledami obronnymi zjednoczenia trzech szkol: Rady Mikka z Cironju, Oaranat z Nilnameshu oraz (cengemijskiego) Porozumienia Nilitar z Ce Tydonnu. Zgodnie z warunkami nieslawnej Koncesji Psailasa Mysunsai wspierali inrithich w ich ainonskich kampaniach. Szkole nigdy nie wybaczono tego postepku, choc bardzo pomogl on przekonac potencjalnych klientow, ze interesuja ja jedynie korzysci materialne. N Nabathra - miasteczko w prowincji Anserca. Jego targowiska sa osrodkiem handlu drewnem, podstawowym produktem prowincji. Nagogris - wielkie miasto zbudowane w czasach Nowej Dynastii nad gornym brzegiem Sempis. Slynie z murow z czerwonego piaskowca. nahat - patrz kasty. Nain (4071 - 4111) - pelnoprawny czarnoksieznik Szkarlatnych Wiezyc zabity przez chorae pod Anwuratem. Najkrotsza Droga - patrz Logos. nakaz shrialu - wydany przez Tysiac Swiatyn dokument zlecajacy aresztowanie danej osoby w celu postawienia jej przed trybunalem religijnym. Nangael - lenno Ce Tydonnu polozone na Bagnach Swa. Nangaelskich wojownikow latwo poznac po wytatuowanych policzkach. Nanor-Ukkerja I (1378-1556) - Mlot Niebios (kuniuryjska forma umerytyjskiego nanar hukishd). Pierwszy najwyzszy krol z dynastii Anasurimborow. Jego zwyciestwo nad Scintya w roku 1408 doprowadzilo do zalozenia Kuniuri i dalo poczatek dynastii przez wiekszosc uczonych uwazanej za sprawujaca wladze najdluzej w ludzkich dziejach. Nansur - patrz Cesarstwo Nansurskie. Nansurium - patrz Cesarstwo Nansurskie. Narradha, Hringa (4093-4111) - najmlodszy brat ksiecia Hringi Skaiyelta, zabity na polach Mengeddy. nastepowac - dla dunyainow "nastepowac" znaczy byc ofiara okolicznosci, nad ktorymi nie ma sie kontroli. Patrz dunyaini. Nau-Cayuti (2119-2140) - Blogoslawiony Syn (umerytyjski). Najmlodszy syn Celmomasa II, slawetny "postrach Golgotterath". Nau-Cayuti zaslynal z bohaterstwa i talentow wojskowych podczas mrocznych dni po upadku Aorsi (2136), gdy Kuniuri samo opieralo sie mocy Golgotterath. Wiele z jego czynow, jak zabicie Tanhafuta Czerwonego i kradziez Czaplej Wloczni, opiewaja "Sagi". Naures - wazna rzeka we wschodnim Nilnameshu. Nautzera, Seidru (4038 - ) - starszy ranga czlonek Kworum Szkoly Powiernikow. Patrz Szkola Powiernikow. "Nawolywania" - jedyne zachowane dzielo Hatatiana. Patrz Hatatian. Neleost - wielkie srodladowe morze w polnocno-zachodniej Earwie, tradycyjnie tworzace polnocna granice panstw powstalych nad rzeka Aumris. Nenciphon - administracyjna stolica Kianu, jedno z wielkich miast w Trzech Morzach: zalozony przez Fan'oukarjiego I w roku 3752. Nergaota - gorzyste lenno w polnocno-zachodnim Galeothu, slynie z welny wysokiej jakosci. Nersei, Dom - dynastia panujaca w Conrii od czasu buntow aoknyssianskich w roku 3942, kiedy to krol Nejata Medekki zostal zamordowany wraz z cala rodzina. Ich herbem jest czarny orzel na bialym tle. neuropunktura - uprawiana przez dunyainow sztuka wywolywania rozmaitych zachowan poprzez nakluwanie odslonietego mozgu cienkimi iglami. Ngarau (4062-) - wielki seneszal Ikurei Xeriusa III. "Nie oczekuj, a znajdziesz wieczna chwale... " - "Traktat", Ksiega Kaplanska 8, 31. Slawne "Nie oczekuj zachety" Inri Sejenusa, ktory naklania swych wyznawcow, by dawali, nie oczekujac niczego w zamian. Paradoks rzecz jasna polega na tym, ze w nagrode maja otrzymac wieczne zycie w raju. Nie-Bog - znany rowniez jako Mog-Pharau, Tsurumah albo Mursiris. Jestestwo wezwane przez Rade w celu wywolania Apokalipsy. O Nie-Bogu wiadomo bardzo niewiele poza tym, ze jest calkowicie pozbawiony sumienia i wspolczucia oraz wlada straszliwymi mocami, w sklad ktorych wchodzi zdolnosc panowania nad Srancami, Bashragami i Wracu, uczynienia z nich powolnych sobie narzedzi. Poniewaz ukrywa sie w pancerzu zwanym Karapaksem (swiadkowie opisuja go jako zelazny sarkofag unoszacy sie w ogromnej trabie powietrznej), nie jest nawet pewne, czy jest istota cielesna, czy duchowa. Wedlug uczonych powiernikow Inchoroi oddaja mu czesc jako swemu zbawcy. Niektorzy utrzymuja, ze podobnie czynia Scylvendzi. Sam fakt istnienia Nie-Boga pozostaje w konflikcie z ludzkim zyciem. Podczas calej Apokalipsy ani jeden noworodek nie zaczerpnal tchu. Wszystkie przychodzily na swiat martwe. Nie-Bog najwyrazniej jest odporny na czary (wedlug legend w Karapaks wbito jedenascie chorae). Jedyna znana bronia, ktora sie go ima, jest Czapla Wlocznia. Patrz Apokalipsa. "Niechaj uciete beda ich jezyki... " - slawna fraza z Kroniki Kla, potepiajaca czary i czarnoksieznikow. Niecka - nazwa centralnej dzielnicy Caraskandu, otoczonej przez piec z dziewieciu wzgorz miasta. nieczysci - nazwa pochodzaca z Kroniki Kla, potocznie uzywana przez inrithich jako pejoratywne okreslenie czarnoksieznikow. Nieliczni - ci, ktorzy urodzili sie z wrodzona zdolnoscia postrzegania onty oraz dzialania czarow. Patrz czary. Nieludzie - Cunuroi, w dawnych czasach dominujaca rasa Earwy, obecnie znacznie mniej liczna. Nieludzie nadali sobie nazwe ji cunu'roi, Lud Switu, z powodow, ktorych juz nie pamietaja. Ludzi zwa j'ala roi, Ludem Lata, gdyz plona oni goracym ogniem, a ich zywot trwa krotko. Kronika Kla, ktora opowiada o przybyciu ludzi do Earwy, na ogol uzywa w stosunku do nich nazwy Oserukki, Nie My. W Ksiedze Plemion prorok Angeshrael wspomina na zmiane o "Przekletych" i o "krolach-zboczencach z Earwy". Naklania tez cztery narody do rozpoczecia eksterminacyjnej swietej wojny przeciwko nim. Nawet po czterech tysiacleciach owa misja zaglady pozostaje elementem inrithijskiego kanonu. Wedlug Kla Nieludzie sa nieczysci: Sluchajcie, co rzekl Bog: " Ci falszywi ludzie sa dla mnie zniewaga. Zatrzyjcie wszelkie slady ich przejscia". W czasach, gdy owe slowa wyryto w Kle, cywilizacja Cunuroi byla juz starozytna. Kiedy Halaroi, ludzie, wedrowali po swiecie odziani w skory, poslugujac sie bronia z kamienia, Cunuroi wynalezli pismo i matematyke, astrologie i geometrie, czary i filozofie. Drazyli gory, wykuwajac w skale galerie swych Dworow. Handlowali ze soba i toczyli wojny. Podporzadkowali sobie cala Earwe, obracajac w niewolnikow Emwama, lagodnych ludzi, ktorzy mieszkali tam w owych wczesnych dniach. Ich schylek jest rezultatem trzech niezaleznych od siebie katastrofalnych wydarzen. Pierwszym i najwazniejszym byla tak zwana zaraza maciczna. W nadziei na osiagniecie niesmiertelnosci Nieludzie (dokladniej mowiac, wielki Cu'jara Cinmoi) pozwolili, by Inchoroi zyli wsrod nich jako ich lekarze. Niesmiertelnosc faktycznie osiagnieto i Inchoroi wrocili do Incu-Holoinas, twierdzac, ze wykonali zadanie. Wkrotce potem nadeszla zaraza, ktora doprowadzala mezczyzn do stanu bliskiego smierci i zabijala wszystkie kobiety. Nieludzie zwa owo tragiczne wydarzenie Nasamorgas, Smierc Narodzin. Wojny cuno-inchorojskie, ktore zaczely sie wkrotce potem, jeszcze bardziej oslabily Cunuroi, gdy wiec do Earwy przybyly pierwsze ludzkie plemiona, Nieludziom brakowalo liczebnosci, a niektorzy twierdza, ze rowniez woli potrzebnej, by opierac sie najazdowi. W ciagu kilku pokolen wytepiono ich niemal calkowicie. Przetrwaly tylko Dwory Ishoriol i Cil-Aujas. Patrz wojny cuno-inchorojskie. Nieludzkie Nauczanie - okres, w ktorym Norsirajowie utrzymywali bliskie stosunki handlowe z Cunuroi, uczyli sie od nich i nawiazywali z nimi strategiczne sojusze. Zaczyna sie w roku 555, konczy zas Wygnaniem w 825 (po Gwalcie na Omindalei). Nil'giccas (?-) - krol Nieludzi z Ishterebinth. Nilnamesh - ludne ketyajskie panstwo na poludniowo-zachodnim krancu Trzech Morz, slynace z ceramiki, przypraw oraz upartej odmowy zamiany swej egzotycznej wersji kiunnatu na inrithizm albo fanimie. Zyzne rowniny na poludnie od gor Hinayati od dawna cieszyly sie kulturowa i polityczna niezaleznoscia od Trzech Morz (glownie z powodu polozenia geograficznego). Casidas pierwszy zauwazyl, ze Nilnameshanie sa ludem "patrzacym do wewnatrz" z powodu zarowno ich obsesji na punkcie posmiertnych losow duszy, jak i calkowitej pogardy dla cudzoziemskich ksiazat. Tylko dwa okresy w ich historii zaprzeczaja tej tendencji. Pierwszym jest epoka Starego Invishi (1023 - 1572), gdy Nilnamesh byl zjednoczony pod wladza agresywnych, ekspansjonistycznych krolow rezydujacych w Invishi, ktore obecnie jest tradycyjna stolica duchowa Nilnameshu. W roku 1322, a potem znowu w 1326 Anzumarapata II zadal Shigekom druzgocace kleski i przez trzydziesci lat dumne nadrzeczne krolestwo musialo placic mu hold. W roku 2483 Sarnagiri V, dowodzacy wojskami koalicji ksiazat, zostal rozbity przez Triamisa Wielkiego i Nilnamesh na z gora tysiac lat stal sie prowincja (aczkolwiek buntownicza). Ere, ktora nastala po upadku Cesarstwa Ceneianskiego, zwie sie czesto okresem Nowego Invishi, choc zaden z krolow starozytnego miasta nie zdolal podporzadkowac sobie wiecej niz czesci Nilnameshu na dluzej niz pokolenie. Nimeric, Anasurimbor (2092-2135) - wielki krol starozytnego Aorsi przed jego zniszczeniem przez Apokalipse. Patrz Apokalipsa. nimil - stal kuta przez Nieludzi w czarnoksieskich kuzniach Ishterebinth. Nincaeru-Telesser (ok. 549-642) - czwarty krol-bog Imperium Umeryjskiego, slawny patron starozytnych szkol gnostyckich. Nin-Ciljiras (?-) - ostatni zyjacy krol Nieludzi. nirsodyjskie - grupa jezykow starozytnych norsirajskich ludow pasterskich mieszkajacych miedzy morzami Cerish i Jorua. Niszczyciel Swiatow - imie Nie-Boga. Patrz Nie-Bog. Nomur (?-?) - jeden z krolow-wodzow wymienionych w Kronice Kla. Norsirajowie - rasa ludzi jasnoskorych, jasnowlosych i niebieskookich, zamieszkujaca glownie polnocne pogranicze Trzech Morz, choc ongis wladajaca cala polnoca az po gory Yimaleti. Jedno z pieciu plemion ludzi. noschi - kuniuryjskie slowo oznaczajace zrodlo swiatla, uzywane rowniez w znaczeniu "geniusz". Noshainrau Bialy (ok. 1005-1072) - zalozyciel i wielki mistrz Sohoncu, autor "Dociekan", pierwszego dziela o gnozie napisanego przez czlowieka. nowo narodzeni - dziewieciu pierwszych uczniow Anasurimbora Kellhusa, tak zwani thanowie Wojownika-Proroka. nowosheyic k i - jezyk Cesarstwa Nansurskiego, lingua franca Trzech Morz. Nron - niewielkie wyspiarskie panstwo w Trzech Morzach, formalnie niezalezne, lecz w rzeczywistosci zdominowane przez rezydujaca w Atyersus Szkole Powiernikow. nronski - jezyk Nronu, wywodzacy sie z sheyo-kheremijskiego. Numaineiri - ludne i zyzne lenno w interiorze Ce Tydonnu, na zachod od Meigeiri. Numaineiryjscy wojownicy maluja sobie twarze na czerwono, gdy sa przekonani, ze czeka ich nieunikniona smierc w bitwie. Numemarius, Thallei (4069-4111) - patrydomus Domu Thallei, general kidruhilow, zginal w Nagogris. Nymbricanie - pasterskie plemie norsirajskie zyjace w poludniowym Cepalorze. Nyranisas - najdalej wysuniete na wschod z Trzech Morz. O "O cielesnosci" - najslawniejsze z moralizatorskich dziel Opparithy, popularne wsrod laikow, choc intelektualisci z Trzech Morz spogladaja na nie ze wzgarda. "O szalenstwach ludzi" - opus magnum slawnego satyryka Ontillasa. "O swiatyniach i ich nieprawosciach" - quasi-heretycki utwor sareocki. "Obrona nauk tajemnych" - slawna apologia czarow autorstwa Zarathiniusa, cytowana rownie czesto przez filozofow, jak i przez czarnoksieznikow z uwagi na zawarta w niej zjadliwa krytyke nie tylko inrithijskiego zakazu uprawiania czarow, lecz rowniez samego inrithizmu. Dzielo Zarathiniusa od dawna znajduje sie na liscie ksiag zakazanych przez Tysiac Swiatyn. Obrzed Wiosennych Wilkow - rytual inicjacyjny odprawiany w chwili przejscia scylvendzkich chlopcow do wieku meskiego. Ocean Wielki - ocean rozciagajacy sie na zachod od Earwy. Poza wodami przybrzeznymi nadal pozostaje nieznany, choc niektorzy zapewniaja, ze Zeumi oplyneli go w calosci. Odnowione Cesarstwo - dla niektorych Nansurczykow wymarzony cel: odzyskanie wszystkich "utraconych prowincji" (terytoriow podbitych przez Kianow). Ogrody Hapetynskie - jedna z wielu architektonicznych sielanek na Wyzynach Andiaminskich. Oknai Jednooki (4053-4110) - oslawiony wodz Munuatow, poteznej federacji plemion scylvendzkich. Okyati urs Okkiiir (4038 - 4082) - kuzyn Cnaiura urs Skiothy, ktory w roku 4080 przyprowadzil Anasurimbora Moenghusa do obozu Utemotow jako jenca. Olekaros (2881-2956) - ceneianski niewolnik, uczony pochodzacy z Cironju, slynacy ze swych "Wyznan". Omiri urs Xunnurit (4089 - 4111) - kulawa corka Xunnurita, zona Yursalki. Oncis - polozone najdalej na zachod z Trzech Morz. Onkis - bogini nadziei i aspiracji. Jedna z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Onkis znajduje wyznawcow we wszystkich grupach spolecznych, choc z reguly nie jest ich zbyt wielu. W "Higarata" wspomina sie o niej tylko dwa razy, a w (zapewne apokryficznych) "Parnishtach" jest przedstawiona jako prorokini przepowiadajaca nie przyszlosc, lecz motywacje ludzi. Tak zwani "drzacy" naleza do ekstremalnego odlamu kultu, ktorego wyznawcy rytualnie daza do "opetania" przez boginie. Jej symbolem jest Miedziane Drzewo. Bylo ono rowniez herbem Siol - legendarnego Dworu Nieludzi - ale nie udalo sie znalezc zadnego zwiazku miedzy nimi. Onoyas II, Nersei (3823-3878) - krol Conrii, ktory pierwszy doprowadzil do sojuszu miedzy Szkola Powiernikow a Domem Nersei. onta - nazwa nadana przez szkoly tkance tego, co istnieje. Ontillas (2875-2933) - ceneianski satyryk z Bliskiego Antyku, slynacy z dziela "O szalenstwach ludzi". Opoki - nazwa nadana obronnym czarom w przeciwienstwie do czarow ofensywnych, czyli Piesni. Najczestsze rodzaje Opok (wystepujace zarowno w czarach anagogicznych, jak i gnostyckich) to: Opoki Ostrzegawcze zawiadamiajace o intruzach i zagrazajacym ataku, Tarcze zapewniajace bezposrednia ochrone przed czarami ofensywnymi oraz Skory, bedace "ostatnia deska ratunku" przed wszelkiego rodzaju i zagrozeniami. Opparitha (3211-3299) - cengemianski moralista z Bliskiego Antyku, slynne dzielo "O cielesnosci". Opsara (4074-) - kianenska niewolnica, mamka malego Moenghusa. ortodoksi - nazwa inrithich sprzeciwiajacych sie zaudunyanim podczas oblezenia Caraskandu. Osbeus - bazaltowe kamieniolomy eksploatowane w Dalekim i Bliskim Antyku, polozone nieopodal ruin Mehtsoncu. Ostatni Prorok - patrz Inri Sejenus. Osthwai - duzy lancuch gorski w srodkowej Earwie. Oswenta - administracyjna i handlowa stolica Galeothu, zbudowana na polnocnym brzegu jeziora Huosi. Othrain, Eorcu (4060-4111) - tydonski hrabia Numaineiri, zabity na polach Mengeddy. Ottma, Cwithar (4073-) - jeden z nowo narodzonych, dawniej tydonski than. P Paata (4062-4111) - niewolnica Krijatesa Xinemusa, zabita w Khememie. padyradza - tradycyjny tytul wladcy Kianu. Palpothisa ziggurat - jeden ze slawnych zigguratow Shigeku, nazwany na czesc Palpothisa III, krola-boga ze Starej Dynastii, ktory go zbudowal. Palac Bialego Slonca - patrz Korasha. palac Famy - rezydencja i osrodek administracji Wojownika-Proroka, w czasie gdy armia pierwszej wojny swietej zatrzymala sie w Caraskandzie, zbudowany na Wzgorzu Bawolu. palac sapatiszacha - nazwa nadana przez Ludzi Kla palacowi Imbeyana w Caraskandzie, zbudowanemu na Kleczacych Wzgorzach. Panteruth urs Mutkius (4075-4111) - Scylvend z plemienia Munuatow. Parrhae Rowniny - region zyznych plaskowyzow w polnocno-wschodnim Galeothu. Pasna - miasto nad Phayusem, znane z wysokiej jakosci oliwy. Pastorat - organizacja zaudunyanich zajmujaca sie nawracaniem ortodoksow. Paszcza Robaka - swiatynia Yatwer w Carythusal. Nazwano ja tak, gdyz lezy w poblizu Robaka - dzielnicy nedzy. pelnoprawny czarnoksieznik - choc praktyki szkol bardzo roznia sie od siebie, z reguly tytul nadawany czarnoksieznikowi, ktory ma prawo nauczac czarow. pembeditari - pospolita pejoratywna nazwa markietanek, znaczaca "drapaczki". pemembis - dziki krzew o wonnych niebieskich kwiatach. peneditari - pospolita nazwa markietanek, znaczaca "piechurki". perrapta - tradycyjny conriyanski trunek, czesto pity na rozpoczecie posilku. Persommas, Hagum (4078-) - jeden z nowo narodzonych, dawniej nansurski kowal. Pharixas - sporna wyspiarska twierdza na Meneanorze. Phayus - najwieksza rzeka na Rowninie Kyranaejskiej, majaca swe zrodla po poludniowej stronie masywu Hethantow i wpadajaca do Meneanoru. Pherokar I (3666 - 3821) - jeden z najwczesniejszych i najbardziej wojowniczych padyradzow Kianu. Pierwsze i Ostatnie Slowo - potoczne okreslenie slow Inri Sejenusa. Piesni - nazwa nadana ofensywnym czarnoksieskim inkantacjom. Patrz czary. Piesni Denotacyjne - w czarach gnostyckich "szkoleniowe" Piesni, na ktorych uczniowie wprawiaja sie w "dzieleniu glosu", to znaczy wypowiadaniu jednego tekstu, a mysleniu o innym. Piesni Przymusu - inkantacje pozwalajace zapanowac nad poruszeniami indywidualnej duszy. Z reguly, choc nie zawsze, zalicza sie do nich tak zwane Piesni Udreki. Ich zdradliwy aspekt polega na tym, ze ten, kogo poddano ich dzialaniu, czesto nie jest w stanie odroznic mysli zrodzonych z czarnoksieskiego przymusu od wlasnych. Ten fakt spowodowal powstanie szeregu dziel dotyczacych pojecia "woli". Jezeli przymuszona dusza czuje sie tak samo wolna jak nieprzymuszona, jak ktokolwiek moze miec pewnosc, ze rzeczywiscie jest wolny? Piesni Przywolania - inkantacje umozliwiajace komunikacje na odleglosc. Choc metafizyka tych Piesni jest slabo rozumiana, wszystkie dlugodystansowe Piesni Przywolania najwyrazniej opieraja sie na "hipotezie tutaj". Mozna przywolac jedynie dusze pograzone we snie (poniewaz sa otwarte na Zewnetrze) i znajdujace sie w miejscu, ktore przywolujacy fizycznie odwiedzil. Hipoteza brzmi, ze "tutaj" przywolujacego mozna polaczyc tylko z takim "tam", ktore w przeszlosci bylo "tutaj". Stopien podobienstwa miedzy anagogicznymi i gnostyckimi Piesniami Przywolania sklonil wielu do podejrzen, ze w nich wlasnie kryje sie klucz do tajemnic gnozy. Piesni Wojny - gnostyckie czary stworzone w Sauglish (poczatkowo przez Noshainraua Bialego) specjalnie w celu toczenia wojny i zwyciezania nieprzyjacielskich czarnoksieznikow. piec plemion ludzi - piec grup kulturowych i rasowych, ktore dotarly na subkontynent Earwy na poczatku Drugiego Wieku: Norsirajowie, Ketyai, Satyothi, Scylvendzi i Xiuhianni. pietno - plama na oncie. Poza psukhe, co do ktorej nie ma pewnosci, czy jest prawdziwymi czarami, wszystkie przejawy i uzytkownicy czarow nosza pietno. Historia zna wiele opisow pietna, a ich jedynym wspolnym elementem jest ulotny charakter owego wrazenia. Wedlug religijnych zrodel pietno przypomina okaleczenie przestepcow - dzieki niemu Bog odslania bluznierce przed spojrzeniem prawych. Jednakze apologeci, tacy jak Zarathinius, podkreslaja, ze jesli rzeczywiscie tak jest, wydaje sie raczej dziwne, iz tylko bluzniercy widza pietno. Swieccy autorzy posluguja sie na ogol analogia z tekstem: pietno jest jak miejsce w starozytnych dokumentach, w ktorym wydrapano tekst, zastepujac go nowym. Poniewaz poprawki do rzeczywistosci wniesione przez czary sa rownie niedoskonale jak ludzie, ktorzy sa za nie odpowiedzialni, nie ma nic dziwnego w tym, ze roznica daje sie zauwazyc. Pilaskanda (4060-) - krol Girgashu, lennik i sojusznik kianenskiego padyradzy. Pirasha - stara sumnijska dziwka, przyjaciolka Esmenet. Pisathulas - eunuch, sluzacy Ikurei Istrii. Plaideol - lenno CeTydonnu, jedna z "Glebokich Marchii" polozonych nad gornym biegiem Swa. Plaideolowie slyna z zacietosci w bitwie. Latwo ich poznac po dlugich brodach, ktorych nigdy nie przystrzygaja. plaskie miejsce - w zwyczajach Scylvendow idealny duchowy stan, po osiagnieciu ktorego scylvendzki wojownik, uwolniony od wszelkich namietnosci i pragnien, staje sie zywym wyrazem ziemi. Plonna Brama - polozona najdalej na polnoc brama Ishual. Pochloniecie - hipnotyczny trans grajacy kluczowa role w uwarunkowaniu dunyainow, a takze rytual oczyszczajacy zaudunyanich. Podwojne Sejmitary - najwazniejszy swiety znak fanimii, symbolizujacy "Przenikliwe Oczy" Jedynego Boga. pola Mengeddy - naturalna geograficzna granica miedzy Shigekiem a Nansurem, polozona na poludnie od gor Unaras, a na polnoc od wyzyn Gedei. Na polach tych stoczono niezliczone bitwy i uwaza sie je za miejsce nawiedzane przez duchy. Poludniowa Brama - seria przeleczy prowadzacych przez Unaras, strzezona przez Asgilioch. Pomiot Hogi - przezwisko nadane na conriyanskim dworze synom Hogi Gothyelka. poprzedzac - dla dunyainow znaczy to zdobyc panowanie nad biegiem wydarzen. Patrz dunyaini. Poripharus - starozytny ceneianski filozof, doradca Triamisa Wielkiego. Zaslynal jako autor Kodeksu Triamijskiego, ktory jest podstawa praw w wiekszosci Trzech Morz (oprocz Kianu). Posiadacze Trzeciego Wzroku - nazwa nadana cishaurimom, ktorzy ponoc potrafia widziec bez oczu. Potepienie Shrialu - ekskomunikowanie inrithiiego z Tysiaca Swiatyn. Poniewaz Potepienie Shrialu pozbawia nie tylko uprawnien religijnych, lecz rowniez praw lennych i praw wlasnosci, jego swieckie konsekwencje sa czesto rownie drastyczne jak religijne. Na przyklad, gdy Psailas II potepil w roku 4072 krola Galeothu, Sareata II, blisko polowa jego wasali zbuntowala sie i Sareat byl zmuszony na znak skruchy przejsc boso z Oswenty do Sumny. pragma - tytul nadawany najstarszym dunyainom. Prawo Kla - tradycyjne prawa spisane w Ksiedze Kantyk Kroniki Kla. Choc wiekszosc tych praw zastapil "Traktat", ludzie nadal odwoluja sie do nich w wypadkach, o ktorych Inri Sejenus milczal. prawo shrialu - religijne prawo Tysiaca Swiatyn. Labirynt jego rozmaitych form sluzy jako prawo cywilne w znacznej czesci Trzech Morz, zwlaszcza tam gdzie brakuje silnej wladzy swieckiej. "Prima arcanata" - opus magnum Gotaggi, pierwsze ludzkie dzielo poswiecone powaznym dociekaniom na temat metafizyki czarow. proadiunkt - najwyzszy podoficerski stopien w nansurskiej armii cesarskiej. Prophilas, Harus (4064-) - dowodca garnizonu Asgilioch. Proroctwo Celmomasa - ostatnie slowa Anasurimbora Celmomasa II, wypowiedziane do Seswathy na polach Eleneotu w roku 2146. Zapowiadaja one, ze Anasurimbor powroci, "gdy nadejdzie koniec swiata". Biorac pod uwage fakt, ze jedynym celem istnienia Szkoly Powiernikow jest zapobiezenie Drugiej Apokalipsie, nie jest zaskakujace, ze wiekszosc uczonych powiernikow uwaza proroctwo za autentyczne. Jednakze tylko niewielu w Trzech Morzach zgadza sie z ta opinia. Prorok Kla - tytul prorokow opisanych w Kronice Kla. Protathis (2870-2922) - poeta z Bliskiego Antyku, z pochodzenia Ceneianin, zaslynal z wielu dziel, m. in. "Kozie serce", "Sto nieb" oraz wiekopomne "Aspiracje". Wielu uwaza go za najwiekszego poete ketyajskiego. proto-caro-shemijskie - grupa jezykow starozytnych ludow pasterskich ze wschodniego Carathayu, wywodzaca sie z shemijskiego. Proba - zwana niekiedy Wielka Proba. Tragiczna swieta wojna przeciwko Golgotterath, ogloszona przez Anasurimbora Celmomasa w roku 2123. Patrz Apokalipsa. Przebaczenie Shrialu - wydany przez Tysiac Swiatyn dokument odpuszczajacy grzechy. Przebaczenia nierzadko udziela sie tym, ktorzy dokonaja aktu pokuty, na przyklad wyrusza na pielgrzymke albo na usankcjonowana wojne przeciwko niewiernym. Czesciej jednak po prostu sie je sprzedaje. Psailas II (4009-4086) - shriah Tysiaca Swiatyn od 4072 do 4086 roku. Psammatus, Nentepi (4059-) - sumnijski kaplan shrialu shigeckiego pochodzenia, regularny klient Esmenet. Psia Cytadela - wielka twierdza w Caraskandzie, nazwana tak przez Ludzi Kla. Zbudowana przez Xatantiusa w roku 3684, poczatkowo nosila nazwe Insarum. W roku 3839 zdobyli ja fanimowie, ktorzy nadali jej nazwe Il'huda, Szaniec. "Psukalogi" - opus magnum Imparrhasa, czarnoksieznika Cesarskiego Saiku oraz ezoterycznego metafizyka zainteresowanego przede wszystkim psukhe cishaurimow. psukari - uzytkownicy psukhe. psukhe - magiczna praktyka cishaurimow, bardzo przypominajaca czary, ale prymitywniejsza w uzyciu i wyrozniajaca sie tym, ze Nieliczni jej nie widza. Patrz czary. Pulici - plemie Scylvendow z poludniowego, pustynnego skraju stepu Jiunati. puscizna - patrz hemopleksja. Q Quya - ogolna nazwa nieludzkich magow. R Rada - przymierze magow i generalow, ktorzy przezyli smierc Moga w roku 2155 i od tej pory staraja sie doprowadzic do powrotu Nie-Boga. Rauschang, Hringa (4054-) - krol Thunyerusu, ojciec Skaiyelta i Hulwargi. "Reka Triamisa, serce Sejenusa i intelekt Ajencisa" - powiedzenie przypisywane poecie Protathisowi; trzy cechy, do ktorych powinni aspirowac wszyscy ludzie. Robak - gwarowa nazwa wielkiej dzielnicy ubogich w Carythusal. rogi przyzwania - wielkie rogi z brazu wzywajace na modlitwe wiernych inrithich. Rohil - jedna z trzech rzek wpadajacych do jeziora Huosi. "Rozmyslania" - opus magnum Stajanusa II, cesarza i filozofa, ktory wladal Cenei od roku 2412 do 2431. Rog Swiata - ceremonialny artefakt czarnoksieski nalezacy do aorsyjskiej dynastii Anasurimborow, utracony podczas upadku Shiarau w roku 2136. Rumien (4073-4112) - przydomek Houlty, agitatora zaudunyanich z kasty wyrobnikow, zabitego w bitwie pod Caraskandeim Ruom - wewnetrzna cytadela Asgilioch, czesto zwana Wielkim Bykiem Asgilioch. Rycerze Kla - patrz rycerze shrialu. rycerze shrialu - znani rowniez jako Rycerze Kla. Wojujacy zakon zalozony w roku 2511 przez shriaha Ekyannusa Zlotego. Jego zadaniem jest wymuszanie spelniania woli shriaha. Rycerze Tryse - znani rowniez jako Rycerze Arcytronu. Starozytny zakon rycerzy, ktorzy poprzysiegli bronic dynastii Anasurimborow. Uwaza sie, ze zniszczono go w roku 2147, gdy upadlo Tryse. rycerz-komandor - ranga rycerza shrialu podlegajacego bezposrednio wielkiemu mistrzowi. S "Sagi" - zbior epickich poematow opowiadajacych o Apokalipsie. Jego czesci to: "Kelmariada", historia Anasurimbora Celmomasa i jego tragicznej Proby; "Kayutiada", opowiesc o synu Celmomasa, Nau-Cayutim i jego bohaterskich czynach; "Ksiega generalow", relacja z wydarzen, do ktorych doszlo po zamordowaniu Nau-Cayutiego; "Trisiada", opis upadku wielkiego miasta Tryse, "Eamnoriada", opis wygnania Seswathy ze starozytnego Atrithau i ocalenia miasta, "Kroniki Akkersji", opowiesc o upadku tego krolestwa; oraz "Kroniki Sakarpus" zwane niekiedy "Piesnia uchodzcy", raport z wydarzen w miescie Sakarpus podczas Apokalipsy. Pomimo pogardy, jaka darza je uczeni powiernicy (a moze wlasnie z jej powodu) "Sagi" sa traktowane w Trzech Morzach niemal jak pismo swiete. Saik - anagogiczna szkola z siedziba w Momemn, sluzaca Cesarstwu Nansurskiemu. Saik, czesto zwany Cesarskim Saikiem, jest instytucjonalnym potomkiem Saka, szkoly usankcjonowanej przez Cesarstwo Ceneianskie, ktora na tysiac lat zdominowala Trzy Morza pod egida Cesarzy-Aspektow. Choc Saik nadal jest uwazany za wielka szkole, jego sila znacznie oslabla z powodu klesk Nansurium oraz strat poniesionych w nieustannych utarczkach z cishaurimami. Niektorzy zwa Saik Czarnoksieznikami Slonca. saka'iltrait - Droga Czaszek (khirgwijski). Nazwa nadana przez Khirgwich trasie, po ktorej zastepy swietej wojny przeszly przez Khememe. sakarpijski - jezyk Sakarpus, wywodzacy sie ze skettyckiego. Sakarpus - miasto na Starozytnej Polnocy, polozone w centrum rownin Istyuli. Ocalalo z Dawnych Wojen jako jedyne oprocz Atrithau. Sa k thuta - gora w Hethantach, nieopodal Kiyuth. Sala bez Masek - komnata w labiryncie pod Ishual, gdzie dzieci dunyainow uczy sie relacji miedzy miesniami twarzy a uczuciami. Sanathi (4100 - ) - corka Cnaiura i Anissi. Sancla (4064-4083) - wspollokator i kochanek Achamiana z czasow jego mlodosci w Atyersus. Sansor - panstwo w Trzech Morzach, placace trybut Wysokiemu Ainonowi. sansoryjs k i - jezyk Sansoru. Sapatiszach-gubernator - tytul regionalnych, czesciowo autonomicznych wladcow roznych prowincji Kianu. sapmatari - wymarly jezyk nilnameskich kast pracujacych, wywodzacy sie z vaparsi. Sappathurai - potezne miasto handlowe w Nilnameshu. Sarcellus, Cutias (4072-4099) - rycerz-komandor rycerzy shrialu, zamordowany i zastapiony przez skoroszpiegow Rady. Sarothesser I (3317 - 3402) - zalozyciel Wysokiego Ainonu, ktory w roku 3372 zrzucil jarzmo Cesarstwa Ceneianskiego i zasiadl na Tronie Assurkampa jako pierwszy ainonski krol. Sasheoka (4049-4100) - wielki mistrz Szkarlatnych Wiezyc, w roku 4100 z nieznanych powodow zamordowany przez cishaurimow, poprzednik Eleazarasa. Saskri - wielka rzeka w Eumarnie. Jej zrodla znajduja sie w Eshgarnei, a dorzecze obejmuje teren plaskowyzu Jahan. Sassotian, Pomarius (4058-4111) - general floty cesarskiej podczas pierwszej wojny swietej. Zginal w bitwie w Zatoce Trantis. Sathgai - norsirajskie imie Uthgaia, wodza Utemotow i legendarnego scylvendzkiego krola plemion, ktory dowodzil Ludem walczacym po stronie Nie-Boga podczas Apokalipsy. Satiothi - grupa jezykow ludow Satyothi. Satyothi - rasa ludzi czarnoskorych, czarnowlosych, zielonookich, zamieszkujaca glownie Zeum oraz poludniowe krance Trzech Morz. Jedno z pieciu plemion ludzi. Saubon, Coithus (4069-) - siodmy syn krola Coithusa Eryeata z Galeothu, tytularny dowodca galeockiego kontyngentu armii swietej wojny Sauglish - jedno z czterech wielkich starozytnych miast w dolinie Aumris, zburzone podczas Apokalipsy w roku 2147. Juz od wczesnych dni Nieludzkiego Nauczania bylo intelektualna stolica Starozytnej i Polnocy. W nim powstaly pierwsze gnostyckie szkoly i zbudowano Wielka Biblioteke Sauglijska. Patrz Biblioteka Sauglijska i Apokalipsa. Sayut - jedna z wielkich rzek Earwy, majaca zrodla w Wielkim Kayarsusie Poludniowym i wpadajaca do Nyranisas. Scaralia, Hepma (4056-4111) - wysoki ranga kaplan Akkeagniego podczas pierwszej wojny swietej. Zmarl na zaraze w Caraskandzie. Scindia - zdominowana przez Scylvendow kraina polozona tuz na zachod od Hethantow. Scoulas, Biaxi (4075 - 4111) - drugi rycerz-komandor rycerzy shrialu, zabity na polach Mengeddy. Scuari, Obozowisko - glowny plac apelowy w Cesarskim Okregu Momemn. Sculpa - jedna z trzech wielkich rzek wpadajacych do jeziora Huosi. Scylvendzi - rasa ludzi jasnoskorych, ciemnowlosych, jasnoniebieskookich, zamieszkujaca glownie na stepie Jiunati. Jedno z pieciu plemion ludzi. scylvendzka sztuka wojny - choc Scylvendzi sa ludem niepismiennym, stworzyli rozlegla nomenklature dotyczaca wojny. Umozliwia im ona glebokie zrozumienie zasad walki oraz jej psychologicznej dynamiki. Zwa bitwe otgai wutmaga, "wielkim sporem", ktorego celem jest przekonanie wroga o jego porazce. Pojeciami o kluczowym znaczeniu dla scylvendzkiego rozumienia wojny sa: unswaza - okrazenie malk unswaza - odwrot z oskrzydleniem yetrut - przedarcie sie przez szyki wroga gaiwut - wstrzas utmurzu - zwartosc fira - szybkosc angotma - serce do walki utgirkoy - wyczerpanie cnamturu - czujnosc gobozkoy - decydujaca chwila tnayutafiuri - sciegna wojny trutu garothut - elastyczna zwartosc jednostki (doslownie "ludzie dlugiego lancucha") trutu hirthut - sztywna zwartosc jednostki (doslownie "ludzie krotkiego lancucha") Secharibu Rowniny - wielkie aluwialne plaskowyze polozone na polnoc od Sayutu w Wysokim Ainonie, slynace ze wspanialych plonow (szescdziesiecio - albo siedemdziesieciokrotnie wyzszych niz na zwyklej glebie) oraz gestego zaludnienia. Seleukara - handlowa stolica Kianu, jedno z najwiekszych miast wTrzech Morzach. Sempis - jedna z wielkich rzek Earwy. Sempis odprowadza wode z wiekszej czesci stepu Jiunati i wpada do Meneanoru. Seokti (4051-) - herezjarcha cishaurimow. Sephrathindor (4065-4111) - hrabia-palatyn ainonskiego palatynatu Hinnant, zmarl na zaraze w Caraskandzie. Serce Seswathy - zmumifikowane serce zalozyciela Szkoly Powiernikow, artefakt o kluczowym znaczeniu dla tak zwanego Dotkniecia, czarnoksieskiego rytualu, ktory przekazuje uczonym powiernikom wspomnienia Seswathy o Apokalipsie. Patrz Szkola Powiernikow. Seswatha (2089-2168) - zalozyciel Szkoly Powiernikow, nieublagany wrog Rady w czasie Apokalipsy. Urodzil sie w kascie wyrobnikow, syn brazownika. W bardzo mlodym wieku rozpoznano w nim jednego z Nielicznych i sprowadzono go do Sauglish, gdzie pobieral nauki w gnostyckiej szkole Sohonc. Byl cudownym dzieckiem i w wieku pietnastu lat zostal najmlodszym pelnoprawnym czarnoksieznikiem w historii szkoly. W tym czasie zawarl bliska przyjazn z Anasurimborem Celmomasem, ktory byl tak zwanym zakladnikiem Sohoncu, jak w szkole nazywano mieszkajacych na miejscu uczniow egzoteryki. Ta cenna strategicznie przyjazn sugeruje, ze Seswatha byl zrecznym politykiem, jeszcze zanim zostal wielkim mistrzem. Nawiazal bliska znajomosc z wieloma waznymi osobistosciami w Trzech Morzach, w tym rowniez z Nil'giccasem, krolem Nieludzi z Ishterebinth, oraz Anaxophusem, ktory mial zostac wielkim krolem Kyraneas. Te talenty, na spolke z niezrownanym mistrzostwem we wladaniu gnoza, uczynily go faktycznym, jesli nawet nie tytularnym, przywodca kilku wojen toczonych przeciwko Radzie przed Apokalipsa. W owym czasie poroznili sie z Celmomasem, gdyz najwyzszego krola niepokoil wielki wplyw, jaki czarnoksieznik wywieral na jego najmlodszego syna, Nau-Cayutiego. Od dawna jednak krazyly legendy mowiace, ze Nau-Cayuki byl w rzeczywistosci synem Seswathy, owocem zakazanego zwiazku czarnoksieznika z Sharal, ulubiona konkubina Celmomasa. Seswatha i Celmomas pogodzili sie dopiero w przeddzien Apokalipsy, gdy juz bylo zdecydowanie za pozno. Patrz Apokalipsa. Setpanares (4059-4111) - general dowodzacy ainonskim kontyngentem armii pierwszej wojny swietej, zabity przez Cinganjehoia pod Anwuratem. sedziowie - nazwa zaudunyanskich misjonarzy. Shaeonanra (ok. 1086-) - Dar Swiatla (umerytyjski). Wielki wezyr Mangaekki, ktory, wedlug legend, oszalal w efekcie studiow nad Incu-Holoinas. Jego pozniejsze uczynki doprowadzily do skazania go za bezboznosc i wyjecia reprezentowanej przez niego szkoly spod prawa w roku 1123. Shaeonanra byl najwiekszym geniuszem epoki. Zapewnial, ze odkryl na nowo sposob uratowania dusz czarnoksieznikow przed potepieniem. Ponoc spedzil cale zycie na studiowaniu rozmaitych metod uwiezienia duszy majacych zapobiec jej przejsciu do Zewnetrza. Te wysilki najwyrazniej zakonczyly sie powodzeniem, jako ze Shaeonanra zyje ponoc po dzis dzien, choc uplynely trzy tysiace lat - aczkolwiek jest to egzystencja ohydna, nienaturalna. W czternastym stuleciu w tryseanskich annalach zaczeto go zwac Shauriatasem, Oszukujacym Bogow. Shanipal, Kemrates (4066-) - baron Hithametu, prowincji w poludniowej czesci srodkowej Conrii. Shaul - druga pod wzgledem znaczenia po Phayusie rzeka w Cesarstwie Nansurskim. Shauriatas (ok. 1086-) - Oszukujacy Bogow (umerytyjski). Patrz Shaeonanra. Shelgal (?-?) - jeden z krolow-wodzow wymienionych w Kronice Kla. shemijskie - grupa jezykow starozytnych nienilnameskich ludow pasterskich w poludniowozachodnich Trzech Morzach. shemvarsi - grupa jezykow starozytnych proto-nilnameskich ludow pasterskich w poludniowo-zachodnich Trzech Morzach. sheyicki - jezyk Cesarstwa Ceneianskiego, nadal uzywany w zubozonej postaci jako jezyk liturgiczny Tysiaca Swiatyn oraz "wspolna mowa" Trzech Morz. Sheyo-buskrit - jezyk nilnameskich kast pracujacych, wywodzacy sie ze starosheyickiego i sapmatari. Sheyo-kheremijski - wymarly jezyk nizszych kast Wschodniego Cesarstwa Ceneianskiego. Sheyo-xerashi - jezyk Xerashu, wywodzacy sie z xerashi i starosheyickiego. Shigek - gubernatorstwo Kianu, dawna prowincja Cesarstwa Nansurskiego. Polozony w zyznej delcie Sempis i na jej aluwialnych rowninach Shigek byl starozytnym rywalem Kyraneas i pierwszym cywilizowanym panstwem Trzech Morz. Szczyt potegi osiagnal za czasow Starej Dynastii, gdy szereg shigeckich krolowbogow rozszerzyl swe panowanie na cala Rownine Kyranaejska na polnocy i starozytna Eumarne na poludniu. Nad brzegami Sempis powstaly wielkie miasta (z ktorych do dzis przetrwalo tylko Iothiah) oraz monumentalne budowle, m. in slawne zigguraty. W dwunastym wieku rozmaite ketyajskie plemiona zamieszkujace Rownine Kyranaejska zaczely wybijac sie na niezaleznosc i krolowie-bogowie byli zmuszeni do toczenia nieustannej wojny. W roku 1591 Kyraneanczycy doszczetnie rozbili krola-boga Mithosera II w walnej bitwie pod Narakit i Shigek rozpoczal dluga kariere lennika potezniejszych mocarstw. Ostatnimi zdobywcami byly fanimskie zastepy Fan'oukarjiego III w roku 3933. Ku przerazeniu Tysiaca Swiatyn kianenskie metody polegajace na prostym opodatkowaniu niewiernych zamiast otwartych przesladowan w ciagu kilku pokolen doprowadzily do przejscia niemal calej ludnosci na nowa wiare. Shikol (2118-2202) - krol starozytnego Xerashu, slawny z tego, ze w roku 2198 skazal Inri Sejenusa na smierc, co opisano w "Traktacie". Z oczywistych powodow jego imie stalo sie wsrod inrithich synonimem moralnego zepsucia. Shimeh - drugie najswietsze miasto inrithizmu, polozone w Amoteu. Miejsce, gdzie Inri Sejenus wstapil do Gwozdzia Niebios. Shinoth - legendarna glowna brama starozytnego Tryse. Shir - starozytne miasto-panstwo nad Mauratem, ktore z czasem przerodzilo sie w Cesarstwo Shiradyjskie. Patrz Cesarstwo Shiradyjskie. shriah - tytul apostola Ostatniego Proroka, administracyjnego zarzadcy Tysiaca Swiatyn i duchowego przywodcy inrithich. Simas, Polchias (4052-) - stary nauczyciel Achamiana, czlonek Kworum, ciala zarzadzajacego Szkola Powiernikow. Sinerses (4076 - ) - kapitan tarczownik javrehow, ulubieniec Hanamanu Eleazarasa. Siqu - ogolny termin na okreslenie Nieludzi sluzacych ludziom, najczesciej jako najemnicy albo doradcy. W wezszym sensie ci, ktorzy brali udzial w tak zwanym Nieludzkim Nauczaniu w latach 555-825. Patrz Nieludzkie Nauczanie. Sirol ab Kascamandri (4004 - ) - najmlodsza corka Kascamandriego ab Tepherokara. Skafadi - kianenska nazwa Scylvendow. Skafra - jeden z najpotezniejszych Wracu, czyli smokow, z czasow Apokalipsy. Zabity przez Seswathe na polach Mengeddy w roku 2155. Skagwa - lenno w Srankijskich Marchiach Thunyerusu. Skaiyelt, Hringa (4073-4111) - najstarszy syn krola Rauschanga z Thunyerusu, dowodca thunyeryjskiego kontyngentu armii swietej wojny. Zmarl na zaraze w Caraskandzie. Skalateas (4069-4111) - czarnoksieznik ze szkoly Mysunsai, zamordowany w Anserce przez Szkarlatne Wiezyce. Skauras ab Nalajan (4052-4111) - sapatiszach-gubernator Shigeku, pierwszy powazny przeciwnik pierwszej wojny swietej, zabity pod Anwuratem. Weteran wielu wojen, bardzo szanowany zarowno przez przyjaciol, jak i przez wrogow. Nansurczycy zwali go Sutis Sutadra, (Szakal Poludnia), poniewaz mial w herbie czarnego szakala. skavryjskie - grupa jezykow Scylvendow. skettyjskie - grupa jezykow starozytnych ludow pasterskich z dalekich rownin Istyuli, wywodzaca sie z nirsodyjskich. Skilura II (3619-3668). - zwany Szalonym. Najokrutniejszy z nansurskich cesarzy z dynastii Surmante. Jego oblakane wybryki doprowadzily do buntow spichrzowych w roku 3668 i przejecia wladzy przez Surmante Xarantiusa I. Skiotha urs Hannut (4038-4079) - ojciec Cnaiura urs Skiothy, wodz Utemotow. Skogma - Wracu ze starozytnych czasow, uwazany za zabitego podczas wojen cunoinchorojskich. Skorpioni Warkocz - kuglarska sztuczka polegajaca na tym, ze sznur nasacza sie trucizna, od ktorej skorpionom zwieraja sie szczypce, kiedy go zlapia. Skuthula Czarny - Wracu ze starozytnych czasow, zrodzony podczas wojen cunoinchorojskich. Jeden z nielicznych smokow, ktore przezyly Apokalipse. Miejsce jego pobytu jest nieznane. smoki - patrz Wracu. Sny Seswathy - koszmary o Apokalipsie ogladanej oczami Seswathy dreczace uczonych powiernikow. Sobel - wyludniona prowincja na polnoc od Atrithau. Sodhoras, Nersei (4072-4111) - conriyanski baron, kuzyn ksiecia Nersei Proyasa. Sompas, Biaxi (4068-) - general kidruhilow po smierci Numemariusa w Nagogris. Sompas jest najstarszym synem Biaxi Coronsasa, patrydomusa Domu Biaxi. Sorainas (3808-3895) - slawny nansurski komentator Pisma, autor "Ksiegi kregow i spiral". soroptyjski - wymarly jezyk starozytnego Shigeku, wywodzacy sie z kemkaryjskiego. Soter, Nurbanu (4069-) - palatyn ainonskiej prowincji Kishyat. Spalenie Bialych Okretow - jeden z najslawniejszych aktow zdrady, do jakich doszlo podczas Apokalipsy. Cofajac sie przed legionami Rady, Anasurimbor Nimeric schronil w roku 2134 aorsyjska flote w Kuniuryjskim porcie Aesorea, gdzie zaledwie kilka dni po jej przybyciu spalili ja nieznani sprawcy, zaostrzajac jeszcze spor miedzy oboma ludami, co mialo tragiczne konsekwencje. Patrz Apokalipsa. spisy omenow - tradycyjne katalogi, z reguly tworzone przez poszczegolne kulty, wyliczajace rozmaite omeny oraz ich znaczenie. "sprzedawanie brzoskwin" - powszechny w Trzech Morzach eufemizm na sprzedawanie seksu. Srancowie - rasa gwaltownych istot stworzonych przez Inchoroi jako instrumenty wojny przeciwko Nieludziom. Wedlug "Isuphiryas" Srancowie sa jedna z "ras bojowych" wyhodowanych przez Inchoroi do prowadzenia wojny majacej na celu eksterminacje Nieludzi oraz ich niewolnikow, Emwama. Srancami powoduja najnizsze pobudki. Akty przemocy sprawiaja im seksualna satysfakcje. Istnieja niezliczone opowiesci o popelnianych przez nich masowych gwaltach na mezczyznach, kobietach, dzieciach, a nawet zmarlych. Srancowie najwyrazniej nic nie wiedza o litosci ani honorze. Niekiedy biora jencow, lecz bardzo nielicznym udalo sie przezyc niewole, ktora ponoc jest okrutna ponad wszelkie wyobrazenie. Rozmnazaja sie szybko. Nie maja dostrzegalnych fizycznych roznic miedzy plciami i wydaje sie, ze samice pelnia u nich te same funkcje co samce. Podczas Apokalipsy w bitwach podobno uczestniczylo mnostwo Srancow w mniej lub bardziej zaawansowanej ciazy. Choc w indywidualnym starciu na ogol ustepuja ludziom, sa logistycznym idealem, poniewaz moga przez dlugi czas zywic sie niemal wylacznie robakami i owadami. Uchodzcy opowiadali o wielkich polaciach ziemi calkowicie spustoszonych przez przechodzace hordy Srancow. Gdy rozkazuje im Nie-Bog, w ogole nie znaja strachu, a ich ciosy cechuja sie nieomylna celnoscia i koordynacja. Srancowie maja skore pozbawiona pigmentu, zwierzeca fizjonomie (pomimo braku siersci), ale o rysach tak pieknych, ze az wydaje sie odstreczajaca, zgarbione ramiona oraz wypukla klatke piersiowa. Typowy Sranc siega przecietnemu mezczyznie z kasty wyrobnikow zaledwie do ramienia, lecz porusza sie zdumiewajaco szybko na kazdym gruncie i jest wsciekle zajadly. Uczeni powiernicy czesto wyglaszaja zlowrogie ostrzezenie odnoszace sie do liczebnosci Srancow w Earwie. Najwyrazniej starozytni Norsirajowie znacznie zmniejszyli liczbe tych stworzen, spychajac je na granice Earwy, a mimo to NieBog zdolal przywolac hordy tak liczne, ze ponoc ciagnely sie az po horyzont. Obecnie Srancowie panuja nad polowa kontynentu. Stajanas II (2338-2395) - slawny "cesarz filozof" Cenei. Jego "Rozmyslania" po dzis dzien pozostaja wazna pozycja w kanonie literackim Trzech Morz. Stara Nauka - patrz tekne. Stare Imie - nazwa okreslajaca jednego z zalozycieli Rady. staroainonski - jezyk Ainonu w czasach ceneianskich, wywodzacy sie z hamkheremijskiego. starokunnijski - zubozona wersja gilcunyi uzywana przez anagogiczne i szkoly Trzech Morz. staromeoryjski - wymarly jezyk wczesnego Cesarstwa Meoryjskiego, wywodzacy sie z nirsodyjskiego. starosakarpeanski - jezyk starozytnego Sakarpus, wywodzacy sie ze skettyjskiego. staroscylvendz k i - jezyk starozytnych scylvendzkich ludow pasterskich, wywodzacy sie ze skaaryjskiego. starosheyic k i - jezyk Cesarstwa Ceneianskiego, wywodzacy sie ze starozytnego kyraneanskiego. starovurumandyjs k i - jezyk niinameskich kast rzadzacych, wywodzacy sie z vaparsi. starozeumijski - jezyk Angki (starozytnego Zeum), wywodzacy sie z ankmuri. Starozytna Polnoc - nazwa nadana norsirajskiej cywilizacji zniszczonej podczas Apokalipsy. Stary Ojciec - nazwa uzywana przez skoroszpiegow na okreslenie ich tworcow z Rady. Sto Filarow - osobista straz Wojownika-Proroka, nazwana tak na pamiatke stu ludzi, ktorzy ponoc oddali mu swa wode - i swoje zycie - na Drodze Czaszek. "111 Aforyzmow" - mniej znane dzielo Ekyannusa VIII, aforyzmy dotyczace glownie kwestii wiary i prawosci. "Stosunek dusz" - klasyczny traktat polityczny Ajencisa. Stu Bogow - zbiorowa nazwa na okreslenie bogow wyliczonych w Kronice Kla, ktorym oddaje sie czesc w ramach kultow (czyli pod auspicjami Tysiaca Swiatyn) albo w tradycyjnych wersjach kiunnatu. W inrithijskiej tradycji Stu Bogow uwaza sie za aspekty Boga (ktorego Inri Sejenus obdarzyl slawnym epitetem "o milionie dusz"), podobnie jak rozne cechy charakteru moga byc aspektami jednej osoby. W znacznie bardziej roznorodnej tradycji kiunnackiej Stu Bogow uwaza sie za niezalezne duchowe agencje, sklonne do posredniej ingerencji w zycie ich czcicieli. Obie tradycje uznaja roznice miedzy bogami kompensacyjnymi, ktorzy w zamian za czesc i holdy obiecuja bezposrednia nagrode, bogami karzacymi, ktorzy zdobywaja ofiary grozba zsylania cierpien, oraz rzadszymi bogami wojowniczymi, ktorzy gardza oddawaniem czci jako lizusostwem i faworyzuja tych, ktorzy stawiaja im opor. Zarowno tradycja inrithijska, jak i kiunnacka uwazaja, ze tylko bogowie moga zapewnic wieczne zycie w Zewnetrzu. Apologeta ezoteryki Zarathinius okryl sie zla slawa, argumentujac (w "Obronie nauk tajemnych"), ze oddawanie czci bogom rownie niedoskonalym i kaprysnym jak ludzie jest niedorzecznoscia. Fanimowie wierza, ze Stu Bogow to zbuntowani niewolnicy Jedynego Boga - demony . Subis - osada w Khememie, dawniej ufortyfikowana. Zatrzymuja sie w niej karawany krazace miedzy Shigekiem a Eumarna. Sudica - prowincja Cesarstwa Nansurskiego. W roku 4111 byla niemal calkowicie wyludniona, ale w czasach Kyraneas i Cesarstwa Ceneianskiego nalezala do najbogatszych na Rowninie Kyranaejskiej. Sumna - najswietsze miasto inrithizmu, gdzie jest przechowywany Kiel. Lezy w Nansurze. Surmante, Dom - dawny nansurski Dom Kongregacji. Dynastia wladajaca cesarstwem w latach 3619-3941. Surmantyjskie Wrota - wielka polnocna brama Carythusal. Jej budowe sfinansowal w roku 3639 cesarz Surmante Xatantius I w celu uczczenia pechowego traktatu z Kutapileth, krotkotrwalego sojuszu wojskowego miedzy Nansurium a Wysokim Ainonem. Sursa - rzeka, ktora przed Apokalipsa byla granica miedzy Agongorea i a Aorsi. Suskara - rozlegly region pagorkowatych rownin i wyzyn miedzy Atrithau a stepem Jiunati, zamieszkany przez liczne plemiona Srancow. Niektore z nich sa lennikami tak zwanego krola Srancow z Urskugog. suthenti - kasty wyrobnikow. Patrz kasty. Sutis Sutadra - patrz Skauras ab Nalajan. Swa - rzeka bedaca polnocna granica Ce Tydonnu. Swatjuka (4061 - ) - sapatiszachgubernator Jurisady. swazondowy sztandar - nazwa nadana choragwi Cnaiura podczas bitwy pod Anwuratem. swazondy - u Scylvendow ceremonialne blizny symbolizujace wrogow zabitych w walce. Niektorzy wierza, ze swiadcza one o sile przejetej od przeciwnikow. Sweki - Swieta (kianni). Rzeka uwazana za swieta przez Kianow, ktorzy wierza, ze jej wody powstaja z niczego wola Jedynego Boga. Przed pierwszymi dzihadami nansurscy kartografowie kilkakrotnie probowali odnalezc jej zrodla, ale wszystkie proby zakonczyly sie niepowodzeniem. Syntezy - artefakty inchorojskiej tekne, uwazane za zywe "skorupy" stworzone specjalnie po to, by miescic dusze najwazniejszych czlonkow Rady. syurtpiutha - scylvendzki eufemizm na okreslenie zycia, znaczacy "ruchomy dym". Szkarlatne Wiezyce - najpotezniejsza szkola w Trzech Morzach, sprawujaca faktyczna wladze w Wysokim Ainonie. Korzenie Szkarlatnych Wiezyc siegaja starozytnego Shir (po dzis dzien tradycjonalisci w szkole zwa sie Shiradyjczykami). Pod wieloma wzgledami rozwoj Szkarlatnych Wiezyc jest typowy dla wszystkich szkol w Trzech Morzach - luzna siec uzytkownikow czarow centralizowala sie stopniowo i odgradzala od swiata z powodu przesladowan religijnych. Poczatkowo szkola nosila nazwe Surartu, Zakapturzeni Spiewacy (ham-kheremijski). W roku 1800 zapanowala nad nadrzeczna forteca Kiz w Carythusal, a po okresie chaosu towarzyszacego Apokalipsie, upadkowi Shir oraz Wielkiej Zarazie stala sie jedna z najpotezniejszych frakcji w starozytnym Ainonie. Okolo roku 2350 Kiz zostalo zburzone przez trzesienie ziemi. Odbudowana twierdze wylozono czerwonymi emaliowanymi plytkami, od ktorych wywodzi sie przezwisko szkoly. Szkola Powiernikow - gnostycka szkola zalozona przez Seswathe w roku 2156 w celu kontynuowania wojny przeciwko Radzie i obrony Trzech Morz przed powrotem Nie-Boga. Jej siedziba znajduje sie w Atyersus. Powiernicy utrzymuja misje w kilku miastach Trzech Morz oraz ambasady na dworach wszystkich Wielkich Frakcji. Poza apokaliptycznym powolaniem powiernicy roznia sie od pozostalych czarnoksieskich szkol rowniez pod kilkoma innymi wzgledami. Jednym z najistotniejszych jest fakt, ze posiadaja tajemnice gnozy i udalo im sie zachowac monopol na nia przez blisko dwa tysiace lat. Szkole Powiernikow odroznia od innych rowniez fanatyzm jej czlonkow. Wszystkich nalezacych do niej pelnoprawnych czarnoksieznikow najwyrazniej co noc nawiedzaja sny o przezyciach Seswathy podczas Apokalipsy. Jest to rezultat czarnoksieskiego rytualu zwanego Dotknieciem, podczas ktorego nowicjusze poddaja sie ponoc inkantacjom, dotykajac zmumifikowanego serca Seswathy. Powiernicy nie maja wielkiego mistrza, lecz wybieraja cialo rzadzace, Kworum. Ma to na celu zapobiezenie odchyleniom od zasadniczej misji szkoly. Szkola Powiernikow z reguly liczy od piecdziesieciu do szescdziesieciu pelnoprawnych czarnoksieznikow i blisko dwukrotnie wiecej nowicjuszy. Te liczby, typowe dla pomniejszych szkol anagogicznych, wprowadzaja w blad, poniewaz potega gnozy z latwoscia pozwala powiernikom mierzyc sie z wielka szkola, jak na przyklad Szkarlatne Wiezyce. Z uwagi na te moc krolowie Conrii od dawna juz zabiegali o laski szkoly. szkoly - poniewaz Kiel potepia czary, pierwsze szkoly, zarowno na Starozytnej Polnocy, jak i w Trzech Morzach, zrodzily sie z potrzeby ochrony. Tak zwane wielkie szkoly Trzech Morz to Krag Nibela, Cesarski Saik, Szkola Powiernikow, Mysunsai i Szkarlatne Wiezyce. Szkoly naleza do najstarszych instytucji w Trzech Morzach. Zawdzieczaja przetrwanie zarowno strachowi, jaki budza, jak i zachowaniu dystansu od wladz swieckich i religijnych. Z wyjatkiem Mysunsai wszystkie wielkie szkoly wywodza sie z czasow poprzedzajacych upadek Cesarstwa Ceneianskiego. szkoly gnostyckie - czarnoksieskie szkoly praktykujace gnoze. Tylko dwie z nich, Mangaecca i Szkola Powiernikow, przetrwaly po dzis dzien, choc przed Apokalipsa dzialalo ich kilkanascie, a najslawniejsza byl Sohonc. Sztandar Wszecharmii - swieta wojskowa choragiew nansurskiego arcygenerala ozdobiona dyskowatym napiersnikiem Kuxophusa II, ostatniego ze starozytnych wielkich krolow Kyraneas. Cesarscy zolnierze zwa ja Konkubina. S "Smiac sie z Sarothesserem" - powiedzenie Ainonczykow wyrazajace przekonanie, ze smiech w chwili smierci oznacza triumf. Tradycja ta wywodzi sie z legendy mowiacej, ze Sarothesser I, zalozyciel Wysokiego Ainonu, smial sie ze smierci na chwile przed jej nadejsciem. Spiewajaca w Mroku - patrz Onkis. Srodkowa Polnoc - termin uzywany niekiedy na okreslenie norsirajskich panstw Trzech Morz. swiat pomiedzy - swiat, jaki istnieje "pomiedzy" naszymi spostrzezeniami albo "sam w sobie". Swieto Kussapokari - tradycyjne inrithijskie swieto w dzien letniego przesilenia. Swiety Okreg - patrz Hagerna. T talent - podstawowa jednostka monetarna Cesarstwa Nansurskiego. Tamiznai - ufortyfikowana osada polozona dwa dni drogi na poludnie od Sempis. Czesto zatrzymuja sie w niej karawany. Targ Agnotum - glowny bazar w Iothiah, pamietajacy czasy Cenei. Targ Ecosium - glowne targowisko w Sumnie, polozone tuz na poludnie od Hagerny. tekne - znana tez jako Stara Nauka. Niemagiczna sztuka Inchoroi, uzywana do tworzenia plugastw z zywego ciala. Wedlug rozmaitych nieludzkich zrodel tekne opiera sie na zalozeniu, ze wszystko w naturze, w tym rowniez zycie, ma fundamentalnie mechaniczny charakter. Pomimo absurdalnosci tego twierdzenia niewielu watpi w skutecznosc tekne, jako ze Inchoroi i Rada raz po raz demonstrowali swa zdolnosc "fabrykowania cial". Uczeni powiernicy utrzymuja, ze podstawowe zasady tekne dawno juz popadly w zapomnienie i Rada moze jedynie poslugiwac sie metoda prob i bledow, nie do konca pojmujac, co robi, i poslugujac sie starozytnymi instrumentami, ktore slabo rozumie. Wedlug uczonych powiernikow wylacznie owa ignorancja chroni swiat przed powrotem Nie-Boga. "Tempiras krol" - utwor powszechnie uwazany za najwieksza z satyrycznych tragedii Hamishazy. Ten, ktory Druzgocze Tarcze - potoczne imie Gilgaola, boga wojny. Tendant'heras - potezna forteca na granicy Nilnameshu z Girgashem i Kranem. Tertae - aluwialna rownina na polnocny wschod od Caraskandu. tesperari - nansurski termin na okreslenie kapitanow floty, ktorzy po przejsciu w stan spoczynku dowodza statkami handlowymi. Thampis, Kemetti (4076 - ) - conriyanski baron z anpleianskiego pogranicza. Tharschilka, Heanar (4068 - 4110) - galeocki hrabia z Nergaoty, jeden z trzech dowodcow armii mniejszej wojny swietej. Therishut, Gishtari (4067 - 4111) - conriyanski baron z ainonskiego pogranicza, zamordowany przez nieznanych sprawcow. thoti-eannoreanski - jezyk Kroniki Kla, uwazany za macierzysta mowe wszystkich ludzi. Throseanis (3256-3317) - dramaturg z okresu pozno-ceneianskiego, autor utworu "Triamis cesarzem", historii zycia Triamisa I, najwiekszego z ceneianskich CesarzyAspektow. Thunyerus - norsirajskie panstwo w Trzech Morzach, polozone na polnocno-wschodnim wybrzezu Meneanoru. Wedlug thunyeryjskich legend ich lud wedrowal na poludnie wzdluz rzeki Wernmy, nieustannie nekany przez plemiona Srancow wladajace wielkimi lasami pustkowi Dameori. Przez dwiescie lat Thunyeri zeglowali po Trzech Morzach jako piraci i lupiezcy. W roku 3987, gdy trzy pokolenia inrithijskich misjonarzy nawrocily wiekszosc plemion, sklaniajac je do porzucenia tradycyjnych kiunnackich wierzen, Thunyeri wybrali pierwszego krola, Hringe Hurrauscha, i zaczeli przyjmowac instytucje sasiednich panstw Trzech Morz. thunyeryjski - jezyk Thunyerusu, wywodzacy sie z meoryjskiego. Tirummas, Nersei (4075 - 4100) - najstarszy brat Nersei Proyasa, nastepca tronu Conrii az do chwili smierci na morzu w roku 4100. tluk - pogardliwa nazwa nadawana przez Norsirajow ludziom z rasy Ketyai. Pochodzi od tydonskiego slowa tukka, znaczacego "niewolnik", ale z czasem nabrala szerszego, rasowego znaczenia. Tokush (4068-4111) - zwierzchnik szpiegow Ikurei Xeriusa III. topos - miejsce, gdzie kumulacja urazow i cierpienia oslabila granice miedzy swiatem a Zewnetrzem. Trakt Sogianski - nansurska przybrzezna droga zbudowana w czasach Kyraneas. "Traktat" - pisma Inri Sejenusa i jego uczniow, skladajace sie na druga czesc inrithijskiego kanonu pism swietych. Inrithi wierza, ze "Traktat" jest przepowiedziana kulminacja Kroniki Kla, poprawka do Przymierza Bogow i Ludzi przystosowujaca je do wymogow nowego wieku. Wsrod jego siedemnastu ksiag znajduja sie rozmaite relacje o zyciu Ostatniego Proroka, liczne przypowiesci sluzace naukom moralnym oraz spisane przez Inri Sejenusa wyjasnienia Interwencji, ktora sam reprezentuje. Twierdzi on, ze ludzkosc w miare dojrzewania bedzie mogla coraz doskonalej oddawac czesc Bogu w jego "pojedynczej mnogosci". Biorac pod uwage fakt, ze "Traktat" spisano raczej jako swiadectwo boskosci wizji Inri Sejenusa niz relacje poddana rygorom historycznej prawdy, wiarygodnosci tekstu nie sposob ocenic. Zarathinius - a w pozniejszych czasach rowniez fanimscy komentatorzy - wskazywal na rozliczne razace sprzecznosci "Traktatu", ale apologeci inrithizmu zawsze potrafili jakos je wytlumaczyc. trans prawdopodobienstwa - metoda medytacji uzywana przez dunyainow do oceny konsekwencji hipotetycznych uczynkow oraz wyboru kierunku, ktory pozwoli najskuteczniej zapanowac nad okolicznosciami. Triamarius I (3470 - 3517) - pierwszy z cesarzy z dynastii Zerxei, obwolany przez armie cesarska po zamordowaniu Trimusa Meniphasa I w roku 3508. Patrz Cesarstwo Nansurskie. Triamarius III (3588-3619) - ostatni z nansurskich cesarzy z dynastii Zerxei, zamordowany przez eunuchow palacowych. Patrz Cesarstwo Nansurskie. "Triamis cesarzem" - slawny dramat Throseanisa, oparty na wydarzeniach z zycia Triamisa Wielkiego. Triamis Wielki (2456-2577) - pierwszy Cesarz-Aspekt Cesarstwa Ceneianskiego, slynacy ze swych podbojow; w roku 2505 oglosil inrithizm oficjalna religia panstwowa. Patrz Cesarstwo Ceneianskie. Triaxeras, Hampei (4072-) - kapitan strazy osobistej Ikurei Conphasa. Trimusow, Dom - nansurski Dom Kongregacji. trojak - nazwa nansurskiego zolnierza, ktory podpisal kontrakt na trzeci czternastoletni okres sluzby w armii cesarskiej. Tron - symboliczna nazwa wladzy shriaha. Trondha, Safirig (4076 - ) - galeocki than, wasal hrabiego Afiriga z Gesindalu. Trojglowy Waz - symbol Szkarlatnych Wiezyc. Tryse - starozytna administracyjna stolica Kuniuri, zniszczona podczas Apokalipsy w roku 2147. Zapewne najwieksze miasto Starozytnej Polnocy, a takze jedno z najstarszych po Sauglish, Umerau i Etrith. "Trzec i a analiza ludzkosci" - uwazana za opus magnum Ajencisa, opisuje aspekty ludzkiej natury, ktore czynia wiedze mozliwa, a takze ludzkie slabosci sprawiajace, ze tak trudno ja zdobyc. Jak zauwazyl Ajencis: "Jesli kazdy z ludzi ma inna opinie na kazdy temat, znaczy to, ze wiekszosc z nich bierze zludzenia za prawde". W "Trzeciej analizie" autor omawia zrodla nie tylko samych zludzen, lecz rowniez blednego poczucia pewnosci, ktore je podtrzymuje, stawiajac teze, ktora nazwano pozniej teza wiedzy interesownej. Mowi ona, ze podstawowa motywacja przekonan znacznej wiekszosci ludzi sa dogodnosc, uwarunkowanie i atrakcyjnosc, nie dowody i racjonalna argumentacja. Trzy Morza - wspolna nazwa trzech morz (Meneanoru, Oncis i Nyranisas) w poludniowej czesci Earwy. Bardziej ogolnie - cywilizacja (glownie ketyajska), ktora powstala w tym regionie w czasach po Apokalipsie. Trzy Serca Boga - termin na okreslenie Sumny, Tysiaca Swiatyn i Kla. Tshuma (4073 - ) - jeden z nowo narodzonych, dawniej najemnik z Kutnarmu. Tsuramah - Znienawidzony (kyraneanski). Starozytne kyraneanskie imie Nie-Boga. Patrz Nie-Bog. Tusam - wioska na wyzynach Inunara, zniszczona przez fanimskich lupiezcow w roku 4111. tydonski - jezyk Ce Tydonnu, wywodzacy sie z meoryjskiego. "Tylko Nieliczni widza Nielicznych" - tradycyjne powiedzenie opisujace posiadana wylacznie przez czarnoksieznikow zdolnosc rozpoznawania uzytkownikow oraz skutkow dzialania czarow. Tysiac Swiatyn - instytucjonalna i administracyjna podstawa inrithizmu. Jej siedziba znajduje sie w Sumnie, ale wplywy sa wszechobecne w wiekszej czesci Trzech Morz. Tysiac Swiatyn stalo sie dominujaca sila spoleczna i polityczna podczas panowania pierwszego Cesarza-Aspektu, Triamisa Wielkiego, ktory w roku 2505 oglosil inrithizm oficjalna religia Cesarstwa Ceneianskiego. Nominalna wladze w Tysiacu Swiatyn sprawuje shriah, uwazany za zywego przedstawiciela Ostatniego Proroka, ale ogrom tej rozbudowanej instytucji (ciala zarzadzajace samymi swiatyniami, sady religijne, misje polityczne, rozmaite kolegia oraz biurokratyczny labirynt kultow) nadaje mu ceremonialny charakter. W rezultacie Tysiac Swiatyn cierpi z powodu slabego przywodztwa i wielu w Trzech Morzach spoglada na nie z cynizmem. Tysiac Tysiecy Sal - labirynt zbudowany przez dunyainow pod Ishual, uzywany do testowania nowicjuszy. Tych, ktorzy w nim zabladza, czeka nieunikniona smierc. Tylko najinteligentniejsi moga przezyc. Tywanrae - wielka rzeka w polnocnej Earwie, odprowadzajaca wody z niecki Gal do morza Cerish. U Uan, Samarmau (4001-) - dunyainski pragma. uczeni - czarnoksieznicy nalezacy do szkol. Ukrummu, Madarezer (4045 - 4111) - pelnoprawny czarnoksieznik ze Szkarlatnych Wiezyc, zabity przez chorae pod Anwuratem. Ulnarta, Shaugar (4071 - ) - jeden z nowo narodzonych, dawniej tydonski than. umerytyjski - wymarly jezyk starozytnego Umerau, wywodzacy sie z aumrisauglajskiego. Umiaki - nazwa starego eukaliptusa rosnacego w Kalaulu w Caraskandzie; zawieszono na nim na Kole Meki Wojownika-Proroka. umresthei om aumreton - posiadanie w nieposiadaniu (kyranaejski). Termin uzywany przez Ajencisa na okreslenie chwil, w ktorych dusza pojmuje sama siebie w akcie pojmowania rzeczywistosci i w ten sposob doswiadcza "zdumienia bytem". Unaras - niski lancuch gorski, ktory ciagnie sie od poludniowego konca Hethantow az po Meneanor, tworzac naturalna granice miedzy Rownina Kyranaejska a Gedea. Unswolka, Goeransor (4079-) - tydonski than z Hagmeir w Numaineiri. Uranyanka, Sirpal (4062-) - palatyn-gubernator ainonskiego miasta Moserothu. Uroris - gwiazdozbior nieba polnocnego. urzednicy shrialu - ogolna nazwa zawodowych i dziedzicznych funkcjonariuszy Tysiaca Swiatyn. Usgald - lenno w galeockim interiorze. Uskelt Wilcze Serce (?-?) - jeden z krolow-wodzow wymienionych w Kronice Kla. Uswiecona Ziemia - nazwa Xerashu i Amoteu, dwoch krain wymienionych w "Traktacie". Utemoci - plemie Scylvendow mieszkajace na poludniowo-zachodnich krancach stepu Jiunati. Z niego wywodzili sie Uthgai i Horiotha, dwaj najwieksi zdobywcy w scylvendzkiej historii. Utgarangi ab Hoularji (405 9-) - sapatiszach-gubernator Xerashu. Uthgai (ok. 2100-ok. 2170) - bohater scylvendzkich legend, krol plemion podczas Apokalipsy. Jego czyny czesto opiewa sie w ustnej tradycji Scylvendow. Uwarunkowani - termin uzywany na okreslenie dunyainow. uwarunkowanie - uciazliwe fizyczne, emocjonalne i intelektualne szkolenie, ktoremu poddaje sie dunyainow, jednakze ten termin ma rowniez znaczenie bardziej ogolne. Dunyaini wierza, ze wszystko jest w jakis sposob uwarunkowane, ale dostrzegaja zasadnicza roznice miedzy arbitralnym uwarunkowaniem swiata a racjonalnym uwarunkowaniem ludzi. Sa przekonani, ze uwarunkowanie przeprowadzone w swietle Logosu pozwala na dalsze takie uwarunkowanie, ktore umozliwia kolejne uwarunkowanie i tak dalej (to kolo sukcesu znajduje swa apoteoze w Absolucie). Sadza, ze przy uzyciu rozumu moga sie uwarunkowac az do stopnia, w ktorym nie beda juz uwarunkowani, osiagna stan doskonalej, autonomicznej duszy. Patrz dunyaini. V Valrissa (4086-4112) - corka Werigdy i zona Aengelasa. vaparsi - wymarly jezyk starozytnego Nilnameshu, wywodzacy sie z shemvarsyjskiego. vasnosri - grupa jezykow ludow norsirajskich. Venicata - inrithijskie swieto obchodzone pozna wiosna na pamiatke pierwszego objawienia Inri Sejenusa. Vindauga - polozona najdalej na zachod z trzech wielkich rzek wpadajacych do jeziora Huosi. Naturalna granica miedzy Galeothem a Cepalorem. W Wainhail, Swahon (4055-4111) - galeocki hrabia Kurigaldu, zabity na polach Mengeddy. Warnute - lenno Ce Tydonnu, jedna z Glebokich Marchii Gornej Swa. Werigdowie - plemie Norsirajow z rownin Gal. Werijen Wielkie Serce, Rilding (4063-) - tydonski hrabia Plaideolu. Werjau, Sainhail (4070-) - jeden z nowo narodzonych, dawniej galeocki than. Wernma - wielka rzeka we wschodniej Earwie, odprowadzajaca wody z rozleglych obszarow pustkowia Dameori i wpadajaca do Meneanoru. Wezoglowi - inrithijska nazwa cishaurimow. Wielka Biblioteka Sauglijska - archiwum zalozone przez Caru-Ongoneana, trzeciego umeryjskiego krola-boga ok. roku 560. Nincaeru-Telesser II (574 - 668) uczynil z niej serce kultury Starozytnej Polnocy. W chwili zniszczenia w roku 2147 dorownywala ponoc wielkoscia sporemu miastu. Wielka Epidemia - znana takze jako zaraza indygo. Niszczycielska pandemia, ktora spustoszyla Earwe po smierci Nie-Boga w roku 2157. Wielka Pustynia - patrz Carathay. Wielka Sol - szczegolnie niegoscinny region Carathayu, graniczacy z Chianadyni. Wielki Burzyciel - ludowa nazwa Nie-Boga wsrod ocalalych plemion ludzi na Starozytnej Polnocy. Wielki Kayarsus - potezny ciag lancuchow gorskich tworzacy wschodnia granice Earwy. wielki mistrz - tytul nadawany ludziom kierujacym dzialalnoscia szkol. wielki wodz - wsrod inrithich tytul tradycyjnie przyznawany tym, ktorzy dowodza wojskami koalicyjnymi. Wielki Ziggurat Xijosera - najwiekszy z shigeckich zigguratow, zbudowany przez Xijosera, krola-boga ze Starej Dynastii ok. roku 670. Wielkie Frakcje - ogolny termin na okreslenie najpotezniejszych wojskowych i politycznych instytucji w Trzech Morzach. Wielkie Imiona - wysocy ranga dostojnicy dowodzacy poszczegolnymi kontyngentami armii pierwszej wojny swietej. Wniebowstapienie - bezposrednie przejscie Inri Sejenusa do Zewnetrza, opisane w "Traktacie" ("Ksiega dni"). Wedlug inrithijskiej tradycji Sejenus wstapil do nieba z Juterum w Shimehu, choc "Traktat" sugerowal, ze wydarzylo sie to w Kyudei. Pierwsza Swiatynie zbudowano jakoby w miejscu Wniebowstapienia. "wojna slow i uczuc" - definicja jnanu w "Objasnieniach" Byantasa. wojny cuno-halarojskie - wojny miedzy Nieludzmi a ludzmi po Wylamaniu Bram. Zachowalo sie na ich temat bardzo niewiele relacji. Patrz Wylamanie Bram. wojny cuno-inchorojskie - dlugotrwala seria wojen miedzy Nieludzmi a Inchoroi. Wedlug "Isuphiryas" Incu-Holoinas, Arka Niebios, spadla na ziemie na zachod od morza Neleost, w kraju, ktorym wladal Nin'janjin, nieludzki krol Viri. List wyslany przezen do Cu'jary Cinmoia, krola Siol, brzmi tak: Niebo jak garnek na kawalki peklo, Ogien ogarnal kopule firmamentu, Zwierzeta umykaja w szalonej panice, Drzewa padaja, ich plecy zlamane. Popiol zakryl slonce i zdlawil nasiona, Halaroi zawodza zalosnie u Bram. Widmo glodu krazy po mym Dworze. Bracie Siol, Viri blaga o twa laske. Zamiast wyslac pomoc Nin'janjinowi, Cu'jara Cinmoi zebral wojska i najechal na Viri. Nin'janjin i jego Ishroi poddali sie bez walki. W ten bezkrwawy sposob Viri obrocilo sie w lenno Siol. Jednakze jego zachodnia czesc nadal spowijal calun dymu i popiolu. Uchodzcy z tamtych stron opowiadali o ognistym statku, ktory przemknal po niebie. I Cu'jara Cinmoi rozkazal Ingalirze, bohaterowi Siol, poprowadzic ekspedycje majaca odnalezc arke. Nie istnieja zapisy o tym, co wydarzylo sie podczas wyprawy, jednakze po trzech miesiacach Ingalira powrocil do Siol i zaprezentowal Cu'jarze Cinmoiowi dwoch jencow z nieznanej rasy. Ingalira nadal jej nazwe Inchoroi, czyli Lud Pustki, gdyz spadli z pustki nieba, a dzwieki, jakie wydawali, byly puste, pozbawione znaczenia. Opowiadal o zwalonych lasach i zrytych rowninach, o nowo powstalych gorach tworzacych pierscien oraz dwoch zlotych rogach sterczacych z morza stopionej skaly, tak poteznych, ze siegaly chmur. Z uwagi na ich odrazajacy wyglad Cu'jara Cinmoi skazal obu Inchoroi na smierc i nakazal pelnic straz wokol Incu-Holoinas, Arki Niebios. Mijaly lata, a potega Wielkiego Dworu Siol wciaz rosla. Cu'jara Cinmoi podporzadkowal sobie Dwor Nihrimsul, a jego krol, Sin'niroiha, Pierwszy Wsrod Ludow, musial umyc jego miecz. Po podboju lezacego na poludniu Cil-aujas wielki krol Siol wladal imperium rozciagajacym sie od Yimaleti az po Meneanor. Caly ten czas pelniono straz wokol arki. Ziemia stygla. Niebo sie oczyszczalo. Czy to z powodu oryginalnych sprzecznosci, czy tez bledow, ktore wkradly sie podczas kopiowania, zachowane wersje "Isuphiryas" podaja sprzeczne relacje o tym, co wydarzylo sie pozniej. W pewnej chwili do Nin'janjina przybylo tajne poselstwo Inchoroi. W przeciwienstwie do swych pobratymcow przyprowadzonych do Cu'jary Cinmoia, poslowie potrafili sie porozumiewac w jezyku ihrimsu. Przypomnieli Nin'janjinowi, ze wielki krol zdradzil go w chwili potrzeby, i zaoferowali sojusz, ktory pomoglby Viri zrzucic jarzmo Siol. Oznajmili, ze chca zadoscuczynic Cunuroi z Viri za szkody, jakie wyrzadzili swym przybyciem. Nie zwazajac na ostrzezenia swych Ishroi, Nin'janjin przystal na warunki Inchoroi. W Viri wybuchlo powstanie. Siolanskich Ishroi przebywajacych w jego komnatach zabito, a reszte obrocono w niewolnikow. W tej samej chwili z arki wyszedl potezny zastep Inchoroi i rozbil oddzialy strazy. Ocaleli tylko Oirinas i jego blizniaczy brat Oirunas, ktorzy popedzili do Siol, by ostrzec Cu'jare Cinmoia. Sil, krol Inchoroi, oraz Nin'janjin zebrali swe armie i spotkali sie z Cu'jara Cinmoiem na polach Pir Pahal, ktore ludzie w pozniejszej epoce nazwali Eleneotem. Wedlug "Isuphiryas" Nieludzi z Viri przerazil widok ich sojusznikow, ktorzy przywdziali straszliwe, gnijace ciala jako wojenny rynsztunek. Gin'gurima, najwiekszy bohater Viri, wskazal palcem na Nin'janjina i oznajmil: "Nienawisc go zaslepila". To oskarzenie powtarzali nastepni, az narosl ogluszajacy chor. Nin'janjin uciekl pod opieke Sila, a Inchoroi zwrocili sie przeciwko swym sojusznikom, pragnac ich zniszczyc, zanim nadejdzie Cu'jara Cinmoi z potezna armia Siol. Nieludzie z Viri nie byli w stanie sprostac przewadze liczebnej Inchoroi i ich swietlnej broni. Poniesli straszliwe straty i zostali zmuszeni do ucieczki. Tylko Cu'jara Cinmoi ze swymi Rydwanami Ishroi uratowal ich przed calkowita zaglada. Kronikarze, ktorzy spisali "Isuphiryas", twierdza, ze bitwa trwala cala noc i ranek. W koncu wszyscy Inchoroi poza najpotezniejszymi ulegli mestwu, czarom oraz liczebnosci zastepu Siol. Cu'jara Cinmoi sam powalil Sila i wyrwal mu z rak Suorgil (Swietlista Smierc, w pozniejszych epokach ludzie przezwali te bron Czapla Wlocznia). Znacznie przetrzebieni Inchoroi umkneli do arki, zabierajac ze soba Nin'janjina. Cujara Cinmoi scigal ich az po Gory Pierscieniowe, ale byl zmuszony zaprzestac pogoni, gdy dotarly don wiesci o kolejnych katastrofach. Osmielone klopotami Siol Nihrimsul i CilAujas rowniez sie zbuntowaly. Oslabiony przez bitwe na Pir Pahal Cujara Cinmoi stanal przed trudnym zadaniem odbudowy imperium. Holoinas otoczono Druga Straza, lecz nikt nie probowal sforsowac zlotych scian arki. Po latach ciezkich walk Cujarze Cinmoiowi udalo sie w koncu pokonac Ishroi z Cil-Aujas, ale krol Sin'niroiha i Ishroi z Nihrimsul nadal mu sie opierali. "Isuphiryas" wylicza dziesiatki krwawych starc miedzy dwoma krolami, z ktorych zadne nie przynioslo ostatecznego rozstrzygniecia: bitwe pod Ciphara, bitwe pod Hilcyri, oblezenie Asargoi. Pyszny ponad wszelka miare Cu'jara Cinmoi nie zamierzal ustapic i zabijal wszystkich poslow, jakich przysylal do niego Sin'niroiha. Dopiero gdy ten ostatni zostal przez malzenstwo krolem Ishoriol, wielki krol Siol, zgodzil sie zawrzec pokoj. Oznajmil ponoc: "Krol trzech Dworow moze zostac bratem krola dwoch". Przez caly ten czas "Isuphiryas" tylko raz wspomina o Inchoroi. Nie chcac oddelegowac rozpaczliwie potrzebnych mu Ishroi do Drugiej Strazy, Cu'jara Cinmoi zlecil Oirinasowi i Oirunasowi, jedynym ocalalym czlonkom Pierwszej Strazy, rekrutacje ludzi do tego zadania. Wsrod tych Halaroi znajdowal sie "zbrodniarz" o imieniu Sirwitta. Najwyrazniej uwiodl on zone wysokiego ranga Ishroi i poczal z nia corke Cimoire. Sedziowie Ishroi byli zdumieni. Nic podobnego nigdy dotad sie nie wydarzylo. Prawde o pochodzeniu Cimoiry zatajono. Bez wzgledu na plynaca w jej zylach ludzka krew zaakceptowana ja jako jedna z Cunuroi. Samego Sirwitte zeslano do Drugiej Strazy. W jakis sposob ("Isuphiryas" nie podaje szczegolow) Sirwitcie udalo sie dostac do wnetrza Incu-Holoinas. Minal miesiac i wszyscy uwazali, ze zginal. Potem jednak powrocil oblakany, wykrzykujac wiesci tak i przerazajace, ze Oirinas i Oirtinas bezzwlocznie zaprowadzili go przed oblicze Cu'jary Cinmoia. Tego, co powiedzieli sobie Sirwitta i wielki krol Siol, nigdzie nie zapisano. Kronikarze podaja tylko, ze Cujara Cinmoi, wysluchawszy slow szalenca, skazal go na smierc. Pozniejsza wzmianka opisuje jednak Sirwitte jako "uwiezionego i pozbawionego jezyka". Najwyrazniej wielki krol z nieznanego powodu zlagodzil wyrok. Przez wiele lat trwal pokoj. Ishroi ze Siol strzegli arki, zamknieci w swych fortecach w Gorach Pierscieniowych. Nikt nie wiedzial, czy Inchoroi jeszcze zyja, czy wszyscy zgineli. Cu'jara Cinmoi sie zestarzal, gdyz Nieludzie w owych czasach byli jeszcze smiertelni. Tracil wzrok i sily, zaczal slyszec szept smierci. Wtedy powrocil Nin'janjin. Powolujac sie na starozytne kodeksy, stanal przed obliczem Cu'jary Cinmoia, blagajac o laske i pokute. Gdy wielki krol Siol poprosil go, zeby podszedl blizej, by mogl mu sie przyjrzec, zobaczyl ze zdumieniem, ze jego dawny wrog w ogole sie nie postarzal. Wtedy Nin'janjin wyjawil prawdziwy powod swego przybycia do Siol. Oznajmil, ze Inchoroi za bardzo boja sie mocy Cu'jary Cinmoia, by opuscic arke, i z tego powodu cierpia w zamknieciu. Wyslali go, by poprosil o pokoj. Chcieli sie dowiedziec, jaki dar moze usmierzyc furie wielkiego krola. Cu'jara Cinmoi rzekl na to: "Pragne znowu stac sie mlody na twarzy, na ciele i sercu. Pragne przegnac smierc z komnat mojego ludu". Druga Straz rozwiazano i Inchoroi od tej pory mogli swobodnie przebywac wsrod Cunuroi z Siol. Stali sie ich lekarzami i podawali im medykamenty, ktore mialy dac Nieludziom niesmiertelnosc, a przyniosly zgube. Wkrotce wszyscy Cunuroi z Earwy, nawet ci, ktorzy poczatkowo powatpiewali w madrosc Cu'jary Cinmoia, przyjeli specyfiki Inchoroi. Wedlug "Isuphiryas" pierwsza ofiara zarazy macicznej byla Hanalinqu, legendarna zony Cu'jary Cinmoia. Kronikarz autentycznie wychwala umiejetnosci i pilnosc inchorojskich lekarzy wielkiego krola. Gdy jednak zaraza zabijala coraz wiecej kobiet Cunuroi, pochwaly ustapily miejsca potepieniu. Wkrotce wszystkie kobiety, zarowno zony, jak i panny, byly umierajace. Inchoroi uciekli z Dworow na zniszczony statek. Ishroi z calej Earwy odpowiedzieli na wystosowane przez Cu'jare Cinmoia wezwanie do wojny, mimo ze wielu z nich uwazalo, iz to on jest odpowiedzialny za smierc kobiet. Doprowadzony przez zalobe na prog obledu wielki krol poprowadzil ich za Gory Pierscieniowe i ustawil na Inniur-Shigogli, Rowninie Czarnego Pieca. Potem polozyl martwa Hanalinqu przed piekielna arka i zazadal, by Inchoroi odpowiedzieli na jego gniew. Jednakze od bitwy na Pir Pahal minelo juz wiele lat, a Inchoroi nie pozostawali przez ten czas bezczynni. Kopali glebokie tunele pod Inniur-Shigogli i pod Gorami Pierscieniowymi. W tych podziemnych galeriach zgromadzili hordy stworzen, ktore nie przypominaly niczego, co Cunuroi dotad widzieli: Srancow, Bashragow i poteznych smokow. Ishroi z Dziewieciu Wielkich Dworow Earwy, ktorzy przybyli zmiazdzyc niedobitki z Pir Pahal, zostali otoczeni. Srancowie padali pod ciosami rak i czarami Ishroi, ale ich tlumy jakby nie mialy konca. Bashragowie i smoki zbierali straszliwe zniwo. Jeszcze straszliwsi byli nieliczni Inchoroi, ktorzy staneli do walki. Unosili sie nad tlumem walczacych, uderzajac w nieprzyjaciol promieniami swietlnej broni. Sprawiali wrazenie odpornych na czary Ishroi. Po klesce na Pir Pahal Inchoroi skusili magow praktykujacych aporos, ktorym zabroniono uprawiania ich sztuki. Zatruci zdobyta wiedza, stworzyli oni pierwsze chorae, by zapewnic swym panom odpornosc na czary Cunuroi. Jednakze na Rowninie Czarnego Pieca stawili sie wszyscy bohaterowie Earwy. Ciogli Gora, najsilniejszy z Ishroi, golymi rekami skrecil kark Wutteatowi Czarnemu, Ojcu Smokow. Oirinas i Oirunas walczyli obok siebie, siejac smierc wsrod Srancow i Bashragow. Ingalira, bohater Siol, udusil Vshikcru, poteznego Inchoroi, a potem cisnal jego plonace cialo miedzy Srancow. Potezni scierali sie z poteznymi. Stoczono niezliczone pojedynki. Bez wzgledu na to, jak silnie naciskali Inchoroi, Cunuroi nie cofali sie ani o krok. Gnala ich furia wywolana utrata zon i corek. I wtedy Nin'janjin powalil Cu'jare Cinmoia. Gdy Miedziane Drzewo Siol padlo w gesty tlum Srancow, Cunuroi ogarnela trwoga. Sin'niroiha, wielki krol Nihrimsul i Ishoriol, przedarl sie do miejsca, gdzie stal przed chwila Cu'jara Cinmoi, ale znalazl tylko jego bezglowe cialo. Potem padl bohater Gin'gurima, rozszarpany przez smoka. Nastepny byl Ingalira, pierwszy, ktory ujrzal Inchoroi. Po nim zginal Oirinas. Jego cialo przeszyla inchorojska wlocznia swietlna. Uswiadomiwszy sobie, ze bitwa jest przegrana, Sin'niroiha zwolal swe oddzialy i zaczal sie wycofywac w strone Gor Pierscieniowych. Wieksza czesc ocalalych Cunuroi podazyla za jego przykladem. Gdy tylko wspaniali Ishroi z Earwy stracili kontakt z wrogiem, rzucili sie do ucieczki, pedzeni szalonym strachem. Inchoroi ich nie scigali - albo byli zbyt oslabieni, albo podejrzewali pulapke. Przez piecset lat Cunuroi i Inchoroi toczyli wojne zmierzajaca do calkowitej eksterminacji przeciwnika - Cunuroi po to, by pomscic zony oraz nieunikniona smierc swej rasy, Inchoroi zas z sobie tylko znanych powodow. Cunuroi nie mowili juz o IncuHoloinas, Arce Niebios. Uzywali teraz nazwy Min-Uroikas, Otchlan Plugastwa. Dopiero potem ludzie ukuli nazwe Golgotterath. Przez stulecia wydawalo sie, ze plugastwo wygrywa. Poeci "Isuphiryas" pisza o kolejnych kleskach. Stopniowo jednak, w miare jak straszliwa bron Inchoroi tracila moc, zmuszajac ich do polegania w coraz wiekszym stopniu na odrazajacych niewolnikach, przewage zdobywali Cunuroi i sluzacy im Halaroi. Na koniec ocalalym Ishroi z Earwy udalo sie wreszcie uwiezic niedobitki wroga w IncuHoloinas. Przez dwadziescia lat toczyli wojne w labiryntach korytarzy arki, dopadajac ostatnich Inchoroi gleboko w trzewiach ziemi. Nie potrafiac zniszczyc statku, Nil'giccas rozkazal ocalalym Quya ukryc znienawidzone miejsce poteznym urokiem. Potem razem z reszta ocalalych krolow Dziewieciu Dworow zabronil swym poddanym wspominania o Inchoroi i ich koszmarnym dziedzictwie. Ostatni Cunuroi z Earwy wycofali sie do swych Dworow, by oczekiwac tam nieuchronnego konca. wojny galeockie - wojny miedzy Galeothem a Cesarstwem Nansurskim, toczone w latach 4103-4104, a nastepnie 4106. W obu Galeoci, pod dowodztwem Coithusa Saubona, odnosili poczatkowo sukcesy, a potem zostali rozbici w wazniejszych bitwach. Ostatnia z nich byla bitwa pod Procorusem, w ktorej armia cesarska dowodzil Ikurei Conphas. wojny scholastyczne - seria swietych wojen przeciwko szkolom od roku 3796 do 3818. Ogloszone przez Ekyannusa XIV, doprowadzily do niemal calkowitego zniszczenia kilku szkol i daly poczatek hegemonii Szkarlatnych Wiezyc w Wysokim Ainonie. wojny zelockie - dlugi konflikt religijny (ok. 2390 - 2478) pomiedzy wczesnymi inrithimi a kiunnatem, zakonczony zdobyciem przez Tysiac Swiatyn supremacji w Trzech Morzach. Wracu - smoki. Ogromne, skrzydlate, ziejace ogniem gady stworzone przez Inchoroi podczas wojen cuno-inchorojskich do walki z nieludzkimi Quya, a potem wykorzystane przez NieBoga podczas Apokalipsy. Ponoc tylko bardzo nieliczne przetrwaly do dzis. Wrigga (4073 - ) - agitator zaudunyanich z kasty wyrobnikow. Wrota Ancilinskie - jedna z tak zwanych Pomniejszych Bram Momemn, polozona tuz na poludnie od Bramy Gilgalickiej. Wutmouth - potezna rzeka laczaca jezioro Huosi z Meneanorem. wutrim - wstyd (scylvendzki). Wylamanie Bram - nazwa nadana atakowi ludzi z Eanny na Bramy Earwy, ufortyfikowane wawozy prowadzace przez Wielki Kayarsus. Poniewaz "Kronika Kla" konczy sie postanowieniem wyruszenia na Earwe albo Kraine Podniesionego Slonca, a Dwory Nieludzi stawiajace opor narodom ludzi zostaly calkowicie zniszczone, niewiele wiadomo o Wylamaniu Bram i migracyjnych inwazjach, ktore nastapily pozniej. Wysoki Ainon - ketyajskie panstwo we wschodnich Trzech Morzach. Jedyny kraj, ktorym wlada jedna ze szkol, Szkarlatne Wiezyce. Zalozony w roku 3372, gdy Sarothesser I pokonal generala Maurelte pod Charajatem. Juz od dawna nalezy do najludniejszych i najpotezniejszych panstw Trzech Morz. Zyzne gleby rownin Secharibu oraz delty i doliny Sayutu pozwalaja na utrzymywanie licznej kasty szlacheckiej (slawnej z bogactwa i obsesji na punkcie jnanu) oraz na agresywna dzialalnosc handlowa. Ainonskie statki zawijaja do wszystkich portow Trzech Morz. Podczas wojen scholastycznych (3796-3818) szkola Szkarlatnych Wiezyc, ktorej siedziba znajduje sie w stolicy kraju, Carythusal, zdolala rozbic armie krola Horziaha III i zdobyla posrednia wladze w kraju. Nominalna glowa panstwa, krol-regent, odpowiada bezposrednio przed wielkim mistrzem. "Wyznania" - klasyczny tekst autorstwa Olekarosa, ktory pragnie uchodzic za "duchowe poszukiwania", lecz w rzeczywistosci jest zbiorem cytatow z rozmaitych myslicieli pochodzacych z roznych krajow. Jego przeklad na sheyicki cieszy sie wielka popularnoscia wsrod swieckich czytelnikow z kasty szlacheckiej w Trzech Morzach. Wyzyny Andiaminskie - najwazniejsza rezydencja i glowna administracyjna siedziba nansurskich cesarzy, zbudowana na murach Momemn od strony morza. Wzgorze Bawolu - jedno z dziewieciu wzgorz Caraskandu. X Xatantius I (3644-3693) - najbardziej wojowniczy z nansurskich cesarzy z dynastii Surmante. Za jego panowania cesarstwo osiagnelo najwieksze rozmiary. Xatantius spacyfikowal norsirajskie plemiona Cepaloru, a przez pewien czas panowal nawet nad miastem Invishi na dalekim poludniu (aczkolwiek nie udalo mu sie calkowicie podporzadkowac sobie Nilnameshu). Choc zwyciezal na polach bitew, ciaglymi wojnami wyczerpal sily i skarbiec cesarstwa, mimo woli tworzac podwaliny katastrofalnych klesk w wojnach z Kianami, poniesionych po jego smierci. Patrz Cesarstwo Nansurskie.Xerash - gubernatorstwo Kianu, dawniej prowincja Cesarstwa Nansurskiego, polozone nad Meneanorem, na polnoc od Eumarny. Dzieki "Traktatowi" Xerashianie sa znani przede wszystkim jako gwaltowni i rozwiazli sasiedzi Amoteu z czasow Inri Sejenusa. Patrz Amoteu. xerashianski - wymarly jezyk Xerashu z czasow Inri Sejenusa, wywodzacy sie z vaparsi. Xerius - patrz IkureiXerius III. xiangijskie - grupa jezykow ludow Xiuhianni. Xijoser (ok. 670-ok. 720) - shigecki krol-bog ze Starej Dynastii, znany glownie dzieki zigguratowi noszacemu jego imie. Xinemus, Krijates (4066 - ) - conriyanski marszalek Attrempus. Xiuhiann i - rasa ludzi o oliwkowej skorze, czarnowlosych, brazowookich, nadal mieszkajaca za Wielkim Kayarsusem. Jedno z pieciu plemion ludzi, wedlug Kroniki Kla odmowilo wyruszenia do Earwy z czterema pozostalymi. Xius (2847-2914) - wielki ceneianski poeta i dramaturg, autor "Dramatow trucianskich". Xoagi'i - plemie Srancow z rownin Gal. Xothei, swiatynia - glowny budynek kompleksu swiatynnego w Cmiralu, slynacy z trzech wielkich kopul. Xunnurit (4068-) - scylvendzki wodz plemienia Akkunihorow, okryl sie nieslawa, ponoszac kleske nad Kiyuth. Y Yolgrota Mlot na Srancow (4071 - ) - thunyeryjski szambelan ksiecia Hringi Skaiyelta, slynacy z poteznej postury i zacieklosci w walce. Yasellas - prostytutka, znajoma Esmenet. Yatwer - bogini plodnosci. Jedna z tak zwanych bogow kompensacyjnych, ktorzy nagradzaja czesc oddawana za zycia rajem po smierci. Yatwer jest zdecydowanie najpopularniejszym bostwem kultow wsrod ludzi z kasty wyrobnikow (podobnie jak Gilgaol wsrod ludzi z kasty szlacheckiej). W "Higarata", zbiorze uzupelniajacych pism tworzacych jadro ksiag kultow, Yatwer przedstawia sie jako dobrotliwa, wybaczajaca wszystko matrone, zdolna jednym skinieniem dloni zaorac i obsiac pola calych narodow. Niektorzy komentatorzy zauwazyli, ze Yatwer nie jest otoczona zbyt wielkim szacunkiem ani w "Higarata", ani w Kronice Kla (gdzie o "orzacych ziemie" czesto mowi sie z pogarda). Moze wlasnie dlatego yatwerianie wola podczas liturgicznych rytualow i ceremonii korzystac z wlasnej swietej ksiegi, "Sinyatwy". Choc kult ma bardzo licznych adherentow, zalicza sie do ubogich i w zwiazku z tym jego wyznawcy czesto sklaniaja sie ku fanatyzmowi. Yel (4079 - ) - jedna z kianenskich niewolnic Esmener. Yimaleti - potezny lancuch gorski na polnocno-zachodnich krancach Earwy. Ysilka - zona generala Sag-Marmau w "Sagach". W Trzech Morzach jej imie czesto sluzy jako eufemizm na okreslenie cudzoloznicy. yursa - galeocki trunek pedzony ze sfermentowanych ziemniakow. Yursalka (ok. 4065-4110) - scylvendzki wojownik z plemienia Utemotow. Yutirames - pelnoprawny czarnoksieznik ze Szkarlatnych Wiezyc, zabity przez Achamiana w Bibliotece Sareotow. Z Zakazany Trakt - tajna droga wojskowa laczaca scylvendzka i kianenska granice Cesarstwa Nansurskiego. Zarathinius (3688 - 3745) - autor dziela "Obrona nauk tajemnych". zaraza indygo - wedlug legend epidemia, ktora zrodzila sie z popiolow Nie-Boga po jego zagladzie z rak Anaxophusa V w roku 215 5. Uczeni powiernicy podwazaja prawdziwosc tego twierdzenia, utrzymujac, ze Rada zabrala z pola bitwy cialo Nie-Boga i pochowala je w Golgotterath. Tak czy inaczej, zaraza indygo jest jedna z najstraszliwszych epidemii w dziejach ludzkosci. zasada tego, co poprzedza, i tego, co nastepuje - znana tez jako zasada empirycznego pierwszenstwa. Patrz dunyaini. zaudunyani - Szczep Prawdy (kuniuryjski). Nazwa przyjeta przez zwolennikow Kellhusa podczas pierwszej wojny swietej. Zdrajca Ludzi - patrz Mekeritrig. Zenkappa (4068-4111) - kapitan Attrempus, dawniej nilnameski niewolnik bedacy wlasnoscia Krijatesa Xinemusa, zabity w Iothiah. Zerxei, Dom - dawny nansurski Dom Kongregacji, dynastia wladajaca cesarstwem od roku 3511 do 3619, kiedy to Zerxei Triamariusa III zamordowali palacowi eunuchowie. Zeum - tajemnicze i potezne satyothijskie panstwo lezace za Nilnameshem. Zrodlo najlepszych jedwabi i stali w Trzech Morzach. zeumiccy tancerze miecza - wyznawcy egzotycznego zeumickiego kultu, ktory oddaje czesc mieczowi i rozwinal sztuke wladania ta bronia do niemal nadnaturalnego poziomu. zeumicki - jezyk Cesarstwa Zeum, wywodzacy sie ze starozeumickiego. Zewnetrze - to, co lezy poza swiatem. Wiekszosc komentatorow zgadza sie z tak zwana diadyczna teoria Ajencisa, gdy chodzi o relacje miedzy swiatem a Zewnetrzem. W "Metaanalizie" Ajencis twierdzi, ze podstawa struktury bytu jest zwiazek miedzy podmiotem a przedmiotem, pragnieniem a rzeczywistoscia. Swiat jest wedlug niego po prostu miejscem maksymalnego obiektywizmu, plaszczyzna, na ktorej pragnienia indywidualnych dusz sa bezsilne wobec rzeczywistosci (gdyz jest ona unieruchomiona przez wole Boga Bogow). Poszczegolne regiony Zewnetrza reprezentuja malejace poziomy obiektywizmu, na ktorych okolicznosci coraz latwiej ustepuja pozadaniu. To wlasnie wedlug Ajencisa sa "sfery dominacji" bogow i demonow. Jak to ujal, "silniejsza wola przewaza". Najpotezniejsze istoty Zewnetrza mieszkaja w "podrzeczywistosciach" odpowiadajacych ich pragnieniom. Dlatego poboznosc i bogobojnosc sa tak wazne: im wiecej wzgledow zdobedziemy sobie w Zewnetrzu (glownie oddajac czesc bogom i przodkom), tym wieksza szansa na to, ze w zyciu przyszlym czeka nas szczescie, nie meczarnie. Ziek, Wieza - wiezienie w Momemn, w ktorym nansurscy cesarze przetrzymuja politycznych przeciwnikow. Ziemie Oczyszczone - kianenska nazwa krajow, w ktorych dominuje fanimia. zigguraty Shigeku - ogromne schodkowe piramidy zbudowane na polnoc od delty Sempis przez starozytnych krolow-bogow Shigeku, by sluzyly im jako grobowce. Zirkirty - patrz bitwa w Zirkirtach. Znak Gierry - blizniacze weze, ktore sumnijskie nierzadnice musza sobie tatuowac na grzbiecie lewej dloni na podobienstwo kaplanek Gierry. zohurryjski - patrz Aghurzoi. Zursodda, Sammu (4064 - 4111) - palatyn-gubernator ainonskiego miasta Koraphea, zmarl na zaraze w Caraskandzie. zwoj przodkow - prowadzona przez najpobozniejszych inrithich lista zawierajaca imiona wszystkich zmarlych przodkow, ktorzy moga wstawic sie za nimi w zyciu przyszlym. Poniewaz inrithi wierza, ze zaszczyty i chwala w zyciu zapewniaja znaczenie po smierci, sa szczegolnie dumni ze slawnych protoplastow, a wstydza sie znanych grzesznikow. "Zzuj sandaly, przyodziej sie w ziemie" - potoczne powiedzenie, majace przypomniec sluchaczowi, by nie zwalal swych bledow na innych. Z Zolta Sempis - doplyw Sempis. PODZIEKOWANIA I pomyslec, ze minelo juz prawie dwadziescia lat, odkad wyruszylem w te podroz...Gdyby ktos przed laty powiedzial mi, ze "Ksiecia nicosci" skoncze pisac w 2005 roku, pewnie rozesmialbym sie tak gwaltownie, ze piwo trysneloby mi nosem. A jednak teraz skonczylem i mam wiele dlugow do splacenia. Przede wszystkim musze podziekowac mojej zonie, Sharron, ktora doslownie utrzymywala mnie az do granicy niewyplacalnosci. Gdy jest przy mnie, moge stanac prosciej. Potem kolej na tych co zawsze. Dziekuje bratu, Bryanowi Bakkerowi, za dar drugiego wzroku; mojemu przyjacielowi, Rogerowi Eichornowi, za dar drugiego wzroku; i mojemu agentowi, Chrisowi Lottsowi, za szczerosc i fachowosc - nie wspominajac juz o niespodziankach dostarczonych w ostatniej chwili. Chcialbym rowniez wyrazic wdziecznosc Steve'owi Eriksonowi, a takze rodzinie i przyjaciolom za to, ze tolerowali moja obsesje w niezliczonych rozmowach. Joe Edmistonowi za bezlitosna krytyke. I mojemu sasiadowi, Mike'owi Brownowi, ktory pomogl mi zrozumiec, na czym polega roznica miedzy tajemniczoscia a niezrozumialoscia. Najwiecej podziekowan nalezy sie jednak fanom serii. Dotyczy to wszystkich na www.three-seas.com i na poswieconym "innym autorom" forum na sffworld.com . Glownie przychodza mi na mysl: Jack Brown, Will Horsley, Gary Wassner, White Lord, Dylanfanatic, Ainulindale, Mithfanion, Leiali, Texmex i oczywiscie Saintjon. Dzieki niezliczonym dyskusjom wszyscy odcisneliscie swoj slad. Document Outline This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-20 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/