SPARKS NICHOLAS List w butelce NICHOLAS SPARKS Calosc w tomach Zaklad Nagran i Wydawnictw Zwiazku Niewidomych Warszawa 2000 Z jezyka angielskiego przelozyla Malgorzata Samborska Tloczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zakladu Nagran i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Swiat Ksiazki", Warszawa 1999 Korekty dokonaly I. Stankiewicz i T. Stankiewicz Dla Milesa i Ryana Podziekowania Ksiazka na pewno nie powstalaby bez pomocy wielu osob. Szczegolnie goraco pragne podziekowac mojej zonie, Catherine, ktora wspierala mnie w pracy cierpliwoscia i miloscia.Chcialbym rowniez podziekowac mojej agentce Theresie Park z Sanford Greenburger Associates oraz redaktorowi, Jamiemu Raabowi z Warner Books. Bez nich ta ksiazka nie zostalaby napisana. To moi nauczyciele, koledzy i przyjaciele. Na moja gleboka wdziecznosc zasluzyli rowniez: Larry Kirshbaum, Maureen Egen, Dan Mandel, John Aherne, Scott Schwimer, Howie Sanders, Richard Green i Denise Dinovi. Wiecie, jak wielka role odegraliscie w tym przedsiewzieciu. Dziekuje Wam za wszystko. Prolog Butelke wyrzucono za burte pewnego cieplego letniego popoludnia na kilka godzin przed ulewa. Jak wszystkie butelki, byla bardzo krucha i stluklaby sie, gdyby zrzucono ja na ziemie z wysokosci kilku stop. Szczelnie zakorkowana i powierzona morzu, okazala sie jednym z najlepiej plywajacych przedmiotow znanych czlowiekowi. Mogla beztrosko plynac podczas huraganow czy tropikalnych sztormow, mogla przeskoczyc przez najbardziej niebezpieczne rafy. W pewnym sensie bylo to najlepsze schronienie dla listu znajdujacego sie wewnatrz, listu poslanego, by spelnic obietnice.Nie dalo sie przewidziec drogi tej butelki, tak jak i wszystkich innych rzuconych w kaprysne fale oceanu. Wiatry i prady odgrywaja wielka role w podrozy kazdej butelki; sztormy i rafy rowniez moga zmienic jej kurs. Czasem zagarnie ja rybacka siec i przeniesie kilkanascie mil w kierunku przeciwnym do tego, w ktorym zmierzala. W rezultacie dwie butelki, jednoczesnie wrzucone do oceanu, moga trafic na rozne kontynenty, niekiedy do przeciwnych czesci globu. Nie sposob przewidziec, dokad butelka zawedruje. To stanowi tajemnice. Tajemnica ta intrygowala czlowieka od chwili, gdy stworzyl butelke. Niewiele osob probowalo dowiedziec sie czegos wiecej na ten temat. W tysiac dziewiecset dwudziestym dziewiatym roku zespol niemieckich naukowcow postanowil przesledzic droge pewnej butelki. Wrzucono ja do wody na poludniu Oceanu Indyjskiego, umieszczajac kartke w srodku z prosba do znalazcy, aby zapisal miejsce, w ktorym ja znalazl, i ponownie wrzucil do morza. Do tysiac dziewiecset trzydziestego piatego roku butelka okrazyla ziemie, pokonawszy okolo szesnastu tysiecy mil. Byla to najdluzsza odleglosc, jaka oficjalnie zanotowano. Listy znalezione w butelkach opisywano w kronikach od stuleci; autorzy niektorych z nich przeszli do historii. Na przyklad w polowie wieku osiemnastego Ben Franklin, dzieki listom umieszczonym w butelkach, zebral podstawowe informacje o pradach wschodniego wybrzeza - sa one wykorzystywane do dzis. Nawet obecnie amerykanska marynarka uzywa butelek do gromadzenia danych o przyplywach i pradach; czesto stosuje sie je do okreslania kierunku ruchu rozlewiska ropy. Najbardziej znany w historii list w butelce wyslal w tysiac siedemset osiemdziesiatym czwartym roku mlody zeglarz, Chunosuke Matsuyama, ktory, gdy rozbila sie jego lodz, znalazl sie na malej rafie koralowej bez jedzenia i wody. Przed smiercia wyryl opis tego, co sie wydarzylo, na kawalku drewna, po czym wlozyl go do butelki. W tysiac dziewiecset trzydziestym piatym roku, sto piecdziesiat lat od chwili wyslania, fale wyrzucily ja na brzeg w malej rybackiej wiosce w Japonii, gdzie Matsuyama sie urodzil. Butelka cisnieta do wody w cieply letni wieczor nie zawierala wiesci o rozbitkach ani nie wykorzystano jej do kreslenia map morza. Mimo to kryla w sobie wiadomosc, ktora miala na zawsze zmienic zycie dwojga ludzi. Gdyby nie ona, nigdy by sie nie spotkali. Z tego powodu mozna by ja nazwac poslancem od losu. Przez szesc dni unosila sie na falach w kierunku polnocno_wschodnim, kierowana wiatrami ukladu wysokiego cisnienia obejmujacego Zatoke Meksykanska. Siodmego dnia wiatr ucichl i butelka skierowala sie prosto na wschod, znajdujac w koncu droge do Pradu Zatokowego, dzieki ktoremu nabrala predkosci. Pokonujac prawie siedemdziesiat mil dziennie, plynela na polnoc. Dwa i pol tygodnia po starcie butelke dalej niosl Prad Zatokowy. Siedemnastego dnia podrozy kolejny sztorm, tym razem srodkowoatlantycki, sprowadzil wschodnie wiatry do tego stopnia silne, ze wyrwaly ja z pradu i zaczela dryfowac w strone Nowej Anglii. Znalazlszy sie poza Pradem Zatokowym, ktory zmuszal ja do szybkiego przemieszczania sie, zwolnila i przez piec dni poruszala sie zygzakiem w roznych kierunkach w poblizu wybrzeza Massachusetts, az pochwycil ja w siec rybacka John Hanes. Butelka znalazla sie wiec wsrod tysiaca trzepoczacych okoni. Gdy sprawdzal, co zlowil, odrzucil ja na bok. Butelka miala szczescie, nie stlukla sie, ale natychmiast o niej zapomniano i pozostala blisko dziobu lodzi przez reszte popoludnia i wczesny wieczor, kiedy to lodz wracala do zatoki Cape Cod. Tego wieczoru o osmej trzydziesci, gdy lodz znalazla sie bezpiecznie w glebi zatoki, Hanes, palac papierosa, natknal sie ponownie na butelke. Podniosl ja, ale poniewaz slonce schodzilo coraz nizej, nie zauwazyl nic szczegolnego w srodku i bez zastanowienia wyrzucil za burte. Stalo sie jasne, ze butelka dotrze na brzeg zatoki zamieszkanej przez wiele malych spolecznosci. Nie od razu jednak tak sie stalo. Dryfowala w te i z powrotem przez kilka dni, jakby podejmowala decyzje, i w koncu wyplynela na plaze niedaleko Chatham. Znalazla sie tam po dwudziestu szesciu dniach i siedmiuset trzydziestu osmiu milach i zakonczyla swa podroz. Rozdzial pierwszy Wial lodowaty grudniowy wiatr. Teresa Osborne skrzyzowala ramiona i zapatrzyla sie w wode. Wczesniej kilka osob spacerowalo wzdluz brzegu, ale spostrzeglszy chmury, czym predzej sie oddalilo. Zauwazyla, ze jest sama na plazy, i rozejrzala sie wokol siebie. Ocean odbijal kolor nieba, wygladal jak plynne zelazo, fale bez ustanku toczyly sie do brzegu. Ciezkie chmury opuszczaly sie powoli, mgla gestniala, sprawiajac, ze horyzont zaczal znikac. W innym miejscu, o innej porze poczulaby majestat otaczajacego ja piekna, ale gdy tak stala na plazy, zdala sobie sprawe, ze w ogole nic nie czuje. W pewnym sensie czula sie tak, jakby jej tam wcale nie bylo, jakby tylko snila.Przyjechala tu dzis rano, a prawie nie przypominala sobie podrozy. Kiedy podjela decyzje, zaplanowala, ze zostanie na noc. Zalatwila wszystko i nawet cieszyla sie na spokojny wieczor z dala od Bostonu, ale obserwujac wzburzony ocean, uswiadomila sobie, ze wcale nie chce zostac. Gdy tylko skonczy to, co zamierzala, wroci do domu bez wzgledu na pozna pore. Kiedy wreszcie byla gotowa, powoli ruszyla w kierunku wody. Pod pacha miala torbe, ktora starannie spakowala rano, upewniajac sie, ze niczego nie zapomniala. Nikomu nie powiedziala, co zabiera ze soba ani co zamierza dzisiaj robic. Oznajmila tylko, ze wybiera sie na swiateczne zakupy. Byla to doskonala wymowka, bo, chociaz miala pewnosc, ze zrozumieliby, gdyby powiedziala prawde, jednak tej wyprawy nie chciala z nikim dzielic. Od niej samej wszystko sie zaczelo i wolala sama to dokonczyc. Teresa westchnela i zerknela na zegarek. Wkrotce nastapi przyplyw i wlasnie wtedy bedzie naprawde gotowa. Na niewysokiej wydmie znalazla miejsce, ktore wydalo sie jej wygodne, usiadla i otworzyla torebke. Pogrzebala w niej przez chwile i wyjela koperte. Wziela gleboki oddech i powoli ja otworzyla. Byly tam trzy listy, starannie zlozone, listy, ktore przeczytala niezliczone razy. Siedzac na piasku, trzymala je przed soba i na nie patrzyla. W torbie miala rowniez inne rzeczy, ale jeszcze nie byla gotowa ich ogladac. Cala uwage skupila na listach. Piszacy uzywal wiecznego piora. Tam, gdzie pioro cieklo, byly kleksy. Papeteria z wizerunkiem zaglowca w prawym gornym rogu zaczynala gdzieniegdzie tracic kolor, blakla powoli z uplywem czasu. Wiedziala, ze kiedys nie da sie odczytac slow, ale miala nadzieje, ze po dzisiejszym dniu nie bedzie tak czesto odczuwala potrzeby ich ogladania. Kiedy skonczyla, wsunela listy do koperty tak samo ostroznie, jak je wyjmowala. Potem wlozyla koperte z powrotem do torby i raz jeszcze spojrzala na plaze. Z wydmy, gdzie siedziala, widziala miejsce, w ktorym wszystko sie zaczelo. Biegala o swicie, wyraznie przypominala sobie tamten letni poranek. Wstawal piekny dzien. Ogarnela spojrzeniem swiat wokol siebie, wsluchala sie w wysokie skrzeczenie rybitw i lagodne chlupotanie fal toczacych sie po piasku. Mimo ze byla na wakacjach, wstawala dostatecznie wczesnie, by moc swobodnie pobiegac wzdluz plazy. Za kilka godzin na recznikach rozlozonych na piasku w goracym sloncu Nowej Anglii beda lezeli turysci. Na Cape Cod zawsze bylo tloczno o tej porze roku, ale wiekszosc wczasowiczow wolala pospac dluzej, Teresa mogla wiec czerpac przyjemnosc z biegania po twardym, gladkim piasku zostawionym przez uciekajacy odplyw. W przeciwienstwie do sciezek zdrowia w Bostonie piasek uginal sie tyle, ile trzeba. Wiedziala, ze nie beda bolaly ja kolana, jak czasem zdarzalo sie po biegu wybetonowanymi drozkami w poblizu domu. Zawsze lubila biegac, wyrobila w sobie ten nawyk, uczestniczac w biegach przelajowych w liceum. Nie biegala juz wyczynowo i rzadko mierzyla sobie czas. Bieganie pozwalalo zostac sam na sam z myslami. Uwazala te chwile za rodzaj medytacji, wlasnie dlatego wolala uprawiac ten sport samotnie. Nigdy nie mogla zrozumiec, dlaczego inni lubia to robic w grupie. Byla zadowolona, ze nie ma z nia Kevina, chociaz bardzo go kochala. Kazda matka potrzebuje czasem oddechu. Cieszyla sie, ze w okresie wakacji bedzie miala spokoj. Zadnych wieczornych meczow w siatkowke czy zawodow plywackich, Mtv ryczacego w tle, pracy domowej, w ktorej odrabianiu trzeba pomoc, wstawania w nocy, by znalezc sie przy nim, gdy lapal go skurcz w nodze. Trzy dni temu zawiozla syna na lotnisko. Mial odwiedzic w Kalifornii swego ojca, a jej bylego meza. Dopiero gdy zwrocila mu uwage, Kevin uswiadomil sobie, ze ani sie do niej nie przytulil, ani nie pocalowal jej na pozegnanie. -Przepraszam, mamo - powiedzial, otoczyl ja ramionami i ucalowal. - Kocham cie. Nie tesknij za mna za bardzo, dobrze? Potem obrocil sie na piecie, podal bilet stewardesie i niemal wskoczyl na poklad, nie ogladajac sie za siebie. Nie czula do niego zalu, ze niewiele brakowalo, by o niej zapomnial. Mial dwanascie lat i byl w takim wieku, kiedy publiczne przytulanie sie czy calowanie mamy uwaza sie za niestosowne. Poza tym myslal o czyms innym. Czekal na te wyprawe od ostatniej Gwiazdki. Wyruszal z ojcem do Wielkiego Kanionu, potem mieli spedzic tydzien na splywie rzeka Kolorado, by w koncu dotrzec do Disneylandu. Bylo to marzenie kazdego dziecka i Teresa cieszyla sie wraz z synem. Chociaz Kevina mialo nie byc szesc tygodni, wiedziala, ze dobrze mu zrobi spedzenie tego czasu z ojcem. Od czasu rozwodu przed trzema laty utrzymywali z Davidem poprawne stosunki. Chociaz okazal sie nie najlepszym mezem, byl bardzo dobrym ojcem dla Kevina. Nigdy nie zapomnial o prezencie na urodziny czy na Gwiazdke, dzwonil co tydzien i kilka razy w roku lecial z drugiego kranca kraju, zeby spedzic z synem weekend. Oprocz tego zabieral go oczywiscie na wyznaczone przez sad wizyty - szesc tygodni latem, co drugie Boze Narodzenie i tydzien na Wielkanoc, gdy w szkole byla przerwa w lekcjach. Annette, druga zona Davida, miala pelne rece roboty przy malym dziecku, ale Kevin bardzo ja lubil i nigdy nie wrocil do domu rozzalony czy zaniedbany. Wlasciwie caly czas zachwycal sie odwiedzinami u ojca i chwalil, jak dobrze sie bawil. Slyszac to, czasami czula uklucie zazdrosci, ale starala sie ukryc to przed Kevinem. Teraz biegla po plazy spokojnie, nie spieszac sie. Deanna poczeka na nia ze sniadaniem. Teresa wiedziala, ze Briana juz nie zastanie. Byli starszym malzenstwem - oboje dobiegali szescdziesiatki. Deanna to jej najlepsza przyjaciolka. Byla redaktorem naczelnym gazety, w ktorej pracowala Teresa. Przyjezdzala z mezem, Brianem, do Cape Cod od lat. Zawsze zatrzymywali sie w tym samym miejscu, w Domu Rybaka. Gdy dowiedziala sie, ze Kevin wyjezdza w odwiedziny do ojca na wieksza czesc lata, zaczela nalegac, aby Teresa przyjechala do niej. -Brian, jak jest tutaj, przez caly dzien gra w golfa. Przydaloby mi sie towarzystwo - powiedziala. - Poza tym co innego masz do roboty? Od czasu do czasu musisz wyjsc z mieszkania. Teresa wiedziala, ze Deanna ma racje, wiec po kilku dniach namyslu sie zgodzila. -Tak sie ciesze - odparla Deanna ze zwycieska mina. - Bedziesz zachwycona. Teresa musiala przyznac, ze miejsce bylo sympatyczne. Dom Rybaka, pieknie odnowiony domek, stal na skraju urwistego klifu wychodzacego na zatoke Cape Cod. Kiedy ujrzala go w oddali, zwolnila. W przeciwienstwie do mlodszych biegaczy, nabierajacych tempa pod koniec trasy, wolala nie spieszyc sie i uspokoic oddech. Miala trzydziesci szesc lat i nie odzyskiwala sil tak szybko jak kiedys. Zaczela sie zastanawiac, jak spedzi reszte dnia. Przywiozla ze soba piec ksiazek, ktore zamierzala przeczytac w ciagu zeszlego roku, ale jakos nigdy sie do tego nie zabrala. Juz na nic nie starczalo czasu. Zwlaszcza przy Kevinie kipiacym energia, zajeciach domowych i robocie ciagle pietrzacej sie na biurku. Jako redaktorka prowadzaca stala kolumne dla "Boston Times", pracowala pod ciagla presja terminow, musiala przygotowac trzy materialy tygodniowo. Wiekszosc jej wspolpracownikow sadzila, ze to proste - wystarczy wystukac trzysta slow i koniec roboty na ten dzien. Tymczasem nie bylo to takie latwe. Musiala ciagle wymyslac cos nowego na temat wychowania dzieci. Jej kolumne "Nowoczesne wychowanie" przedrukowywalo szescdziesiat gazet w calym kraju, chociaz wiekszosc tytulow zamieszczala tylko jeden czy dwa teksty tygodniowo. Mozliwosci przedruku pojawily sie dopiero przed poltora rokiem. Byla nowa autorka, nie mogla wiec pozwolic sobie nawet na kilka dni bez pisania. W wiekszosci gazet miejsce na stale kolumny bylo niezwykle ograniczone i setki redaktorow o nie walczylo. Teresa z biegu przeszla do marszu i wreszcie zatrzymala sie, gdy nad jej glowa rybitwa zatoczyla kolo. Poczula, ze wzrosla wilgotnosc powietrza. Ramieniem otarla pot z czola. Wziela gleboki oddech, wstrzymala go na chwile, a potem wypuscila i spojrzala na wode. Bylo jeszcze wczesnie, ocean wciaz mial barwe olowiu, ale to mialo sie zmienic, gdy tylko slonce wzejdzie troche wyzej. Po chwili sciagnela buty i skarpetki, podeszla do wody i pozwolila kilku drobnym falom ochlapac stopy. Woda orzezwiala. Teresa spedzila kilka minut, brodzac bez celu. Nagle ucieszyla sie, ze przez kilka ostatnich miesiecy poswiecila troche czasu na napisanie dodatkowych tekstow, dzieki czemu w tym tygodniu mogla zapomniec o pracy. Nie potrafila sobie przypomniec momentu, w ktorym nie miala pod reka komputera albo nie wybierala sie na spotkanie czy tez nie musiala dotrzymac nieprzekraczalnego terminu. Oddalenie od biurka choc na krotko przynosilo uczucie ulgi. Czula sie prawie tak, jakby znowu panowala nad swoim przeznaczeniem, jakby dopiero wkraczala w swiat. Wiedziala, ze w domu czeka na nia mnostwo rzeczy do zrobienia. Nalezaloby wytapetowac i odswiezyc lazienke, w scianach zaszpachlowac dziury po gwozdziach, a reszcie mieszkania przydaloby sie chocby pobiezne malowanie. Dwa miesiace temu kupila tapety i troche farby, wieszak na reczniki i nowe klamki, male lusterko oraz wszystkie potrzebne narzedzia, ale nawet nie otworzyla pudel. W weekendy zawsze znajdowalo sie cos do zrobienia, totez byla rownie zajeta jak w zwykly dzien. Zakupy wciaz lezaly za odkurzaczem w torbach, w ktorych przyniosla je do domu, i za kazdym razem, gdy otwierala drzwi do szafy, zdawaly sie kpic z jej zamiarow. Moze - pomyslala - kiedy wroci do domu... Odwrocila glowe i w niewielkiej odleglosci od siebie spostrzegla mezczyzne. Byl od niej starszy, mogl miec piecdziesiat lat lub troche wiecej. Mial mocno opalona twarz, jakby mieszkal tu przez caly rok. Wydawal sie zupelnie nieruchomy - stal w wodzie i pozwalal jej oplukiwac sobie nogi; zauwazyla, ze mial zamkniete oczy, jakby cieszyl sie pieknem swiata, nawet nie patrzac na niego. Mial na sobie splowiale dzinsy, podwiniete do kolan, i szeroka koszule, ktorej nie wsunal do spodni. Obserwujac go, nagle zaczela zalowac, ze nie jest kim innym. Jakby to bylo spacerowac po plazy, nie troszczac sie o nic? Przychodzic codziennie w spokojne miejsce z dala od szumu i gwaru Bostonu, tylko po to, by docenic, co zycie mialo do zaoferowania? Weszla troche glebiej w wode i zaczela nasladowac mezczyzne, majac nadzieje, ze poczuje to samo, co on. Kiedy jednak zamknela oczy, mogla myslec tylko o Kevinie. Bog jeden wie, jak bardzo pragnela spedzac z nim wiecej czasu i miec dla niego wiecej cierpliwosci, gdy juz byli razem. Ile by dala za to, zeby usiasc i rozmawiac z Kevinem czy zagrac z nim w "Monopol" lub po prostu ogladac telewizje bez tego pragnienia zerwania sie z kanapy w poczuciu, ze powinna robic cos wazniejszego. Czasami czula sie jak oszustka, gdy przekonywala Kevina, ze jest dla niej najwazniejszy i ze rodzina stoi dla niej na pierwszym miejscu. Problem polegal na tym, ze zawsze bylo cos do zrobienia. Talerze do pozmywania, lazienka do umycia, kuweta do oczyszczenia, samochod do naprawienia, brudne rzeczy do prania, rachunki do zaplacenia. Kevin naprawde staral sie jej pomoc, ale byl niemal tak zajety jak ona, tyle ze szkola, kolegami i dodatkowymi zajeciami. Dochodzilo do tego, ze nie przeczytane czasopisma ladowaly w smietniku, listy nie byly napisane, a czasami, tak jak w tej chwili, martwila sie, ze zycie jej ucieka. Jak to zmienic? "Nie walcz z zyciem" - mawiala jej matka, ale ona nie pracowala zawodowo ani nie wychowywala pewnego siebie, chociaz czulego syna bez pomocy ojca. Nie rozumiala trudnosci, ktore codziennie musiala pokonywac Teresa. Jej mlodsza siostra, Janet, niepracujaca podobnie jak matka, rowniez nie mogla tego pojac. Byla od jedenastu lat szczesliwa mezatka i matka trzech cudownych dziewczynek. Jej maz, Edward, nie byl zbyt blyskotliwy, ale za to cechowala go uczciwosc, ciezko pracowal i zarabial na utrzymanie rodziny tyle, ze Janet nie musiala podejmowac pracy. Czasami Teresa myslala, ze podobaloby sie jej takie zycie, nawet gdyby musiala zrezygnowac z kariery. Nie bylo to jednak mozliwe. Zwlaszcza po rozwodzie. Minely trzy lata, cztery, jesli liczyc rok separacji. Nie znienawidzila Davida za to, co zrobil, ale stracila dla niego szacunek. Nie potrafilaby z nim zyc, wiedzac o zdradzie, bez wzgledu na to, czy byla to jedna noc, czy dlugotrwaly romans. To, ze nie ozenil sie z kobieta, z ktora zdradzal ja przez dwa lata, nie poprawilo jej samopoczucia. Utrata zaufania okazala sie bezpowrotna. W rok po separacji David wyjechal do swego rodzinnego stanu, do Kalifornii. Kilka miesiecy pozniej poznal Annette. Jego nowa zona byla bardzo religijna i pomalu, krok po kroku spowodowala, ze David zblizyl sie do kosciola. Cale zycie byl agnostykiem, mimo to sprawial wrazenie osoby spragnionej czegos wazniejszego. Teraz regularnie chodzil do kosciola i wspieral pastora w rozwiazywaniu malzenskich problemow parafian. Czesto zastanawiala sie, co mowil mezczyznom, ktorzy postepowali tak samo jak kiedys on, jak pomagal innym, skoro sam nie umial zapanowac nad soba? Nie wiedziala i nic jej to nie obchodzilo. Cieszyla sie po prostu, ze nadal interesowal sie swoim synem. Naturalnie, odkad rozstala sie z mezem, skonczylo sie wiele przyjazni. Gdy juz nie stanowila czesci pary, czula sie skrepowana na przyjeciach z okazji swiat Bozego Narodzenia czy na pieczeniu kielbasek w ogrodku. Kilku znajomych staralo sie utrzymywac z nia kontakt, czasem slyszala ich glosy nagrane na automatyczna sekretarke, proponujace lunch lub kolacje. Niekiedy korzystala z zaproszenia, choc na ogol szukala wymowki, by nie pojsc na spotkanie. Zadna z tych przyjazni nie miala tego samego znaczenia co kiedys. Okolicznosci sie zmienialy, ludzie sie zmieniali, swiat za oknem toczyl sie tak jak dawniej. Od czasu rozwodu miala kilka randek. Nie chodzilo o to, ze byla nieatrakcyjna. Przeciwnie, przynajmniej czesto jej to mowiono. Miala ciemnobrazowe wlosy, obciete do ramion, proste i jedwabiste. Najczesciej komplementy dotyczyly jej oczu. Brazowe z jasnymi plamkami, w ktorych odbijalo sie swiatlo. Biegala codziennie, byla sprawna i nie wygladala na swoj wiek. Nie czula sie staro, chociaz gdy ostatnio spojrzala w lustro, dostrzegla, ze sie postarzala. Nowa zmarszczka w kaciku oka, siwe wlosy, ktore niepostrzezenie wyrosly, spojrzenie znuzone od ciaglego pospiechu. Jej przyjaciele uwazali, ze zwariowala. -Wygladasz o wiele lepiej niz przed laty - twierdzili z uporem, zreszta nadal zauwazala taksujace spojrzenia mezczyzn. Ale juz nie miala i juz nigdy nie bedzie miala dwudziestu dwoch lat. Nie chodzilo o to, ze chcialaby je miec, nawet gdyby mogla. Chyba ze - jak czasami myslala - bylaby madrzejsza i dojrzalsza. W innym przypadku prawdopodobnie znowu zaczelaby sie zadawac z jakims Davidem - przystojnym mezczyzna, ktory kochal zycie i uwazal, ze nie musi grac zgodnie z zasadami. Ale, do cholery, zasady sa bardzo wazne, zwlaszcza dotyczace malzenstwa. Nikt nie powinien ich lamac. Jej ojciec i matka nigdy sie tego nie dopuscili, podobnie jej siostra i szwagier ani Deanna czy Brian. Dlaczego on musial to zrobic? Dlaczego - zastanawiala sie, stojac w wodzie - ciagle wracala do tego mysla, mimo ze uplynelo juz tyle czasu? Przypuszczala, ze mialo to cos wspolnego z faktem, ze gdy w koncu dostala orzeczenie rozwodu, poczula sie, jakby czastka jej istoty umarla. Poczatkowy gniew zamienil sie w smutek, a teraz stal sie jeszcze czyms innym, niemal tepym bolem. Chociaz caly czas byla w ruchu, wydawalo sie jej, ze juz nic sie nie przydarzy. Kazdy dzien do zludzenia przypominal poprzedni i z trudem je rozrozniala. Pewnego razu, jakis rok temu, przesiedziala przy biurku pietnascie minut, probujac sobie przypomniec, kiedy ostatnio zrobila cos spontanicznie. Nic nie przyszlo jej do glowy. Pierwsze miesiace byly szczegolnie ciezkie. Potem gniew oslabl i nie odczuwala juz pragnienia, by David zaplacil za to, co zrobil. Potrafila tylko uzalac sie nad soba. Nawet mimo obecnosci Kevina czula sie zupelnie sama na swiecie. Byl taki czas, kiedy spala tylko kilka godzin na dobe, a w trakcie pracy musiala wstac od biurka i wsiasc do samochodu, zeby sie troche wyplakac. Teraz, gdy minely trzy lata, nadal nie wiedziala, czy kiedykolwiek pokocha kogos tak, jak kochala Davida. Kiedy na poczatku studiow zjawil sie na balu drugiego roku, jedno spojrzenie wystarczylo, by zrozumiala, ze chce byc tylko z nim. Jej mlodziencza milosc wydawala sie taka wszechogarniajaca, taka potezna. Lezala w lozku i myslala tylko o nim, gdy szla przez campus, usmiechala sie tak czesto, ze na sam jej widok inni sie usmiechali. Ale taka milosc nie moze przetrwac, jak sie pozniej przekonala. Mijaly lata, ujawnila sie inna strona ich malzenstwa. Oboje dojrzeli i jednoczesnie oddalili sie od siebie. Coraz trudniej przychodzilo im pamietac rzeczy, ktore kiedys ich do siebie przyciagnely. Spogladajac w przeszlosc, Teresa czula, ze David stal sie zupelnie kim innym, chociaz nie potrafila wskazac momentu, w ktorym zaczal sie zmieniac. Wszystko moze sie zdarzyc, gdy wygasnie plomien uczucia, a dla niego zgasl. Przypadkowe spotkanie w wypozyczalni wideo, rozmowa, po ktorej nastepowal wspolny lunch i spotkanie w hotelu na przedmiesciu Bostonu. Najbardziej niesprawiedliwe bylo to, ze czasami za nim tesknila, a raczej za dobrymi chwilami spedzonymi razem. Malzenstwo z Davidem bylo wygodne jak lozko, w ktorym sypiala od lat. Przywykla do obecnosci drugiej osoby, do ktorej mogla sie zwrocic czy tylko jej wysluchac. Przyzwyczaila sie do porannego zapachu swiezo parzonej kawy i brakowalo jej w mieszkaniu kogos doroslego. Tesknila za wieloma rzeczami, ale najbardziej za poczuciem bliskosci, przytulaniem sie i szeptaniem do siebie za zamknietymi drzwiami. Kevin byl jeszcze za maly, by to zrozumiec, i chociaz bardzo go kochala, nie byl to ten rodzaj milosci, ktorego potrzebowala najbardziej. Czula do syna milosc matczyna, pewnie najsilniejsza, najswietsza milosc, jaka w ogole istnieje. Jeszcze teraz lubila wejsc do jego pokoju, gdy spal, i przysiasc na lozku tylko po to, by na niego popatrzec. Kevin zawsze wydawal sie taki spokojny, taki piekny z glowa zlozona na poduszce, otulony koldra. W ciagu dnia sprawial wrazenie, ze jest w ciaglym biegu, noca widok nieruchomej spiacej postaci przywracal emocje, jakie Teresa odczuwala, gdy byl malym dzieckiem. Ale nawet te cudowne doznania nie mogly oslabic jej poczucia samotnosci, gdy po wyjsciu z jego pokoju, schodzila na dol i wypijala kieliszek wina jedynie w towarzystwie kota Harveya. Nadal marzyla o tym, by zakochac sie, by ktos wzial ja w ramiona i sprawil, ze poczulaby sie najwazniejsza na swiecie. Bylo to jednak bardzo trudne, praktycznie niemozliwe spotkac kogos takiego. Wiekszosc znajomych trzydziestolatkow pozawierala juz zwiazki malzenskie, a rozwiedzeni szukali mlodszej kobiety, ktora mogliby uksztaltowac wedlug wlasnych wymagan. Pozostawali starsi mezczyzni i chociaz uwazala, ze moglaby sie zakochac w kims starszym, musiala pamietac o synu. Pragnela mezczyzny, ktory traktowalby Kevina tak, jak nalezy, nie jako niepozadany dodatek do osoby, ktorej on pragnie. Starsi mezczyzni mieli na ogol starsze dzieci; niewielu bylo gotowych podjac trud wychowania dorastajacego chlopca. -Juz swoje zrobilem - poinformowal ja krotko mezczyzna, z ktorym umowila sie pewnego razu na randke. I to byl koniec ich znajomosci. Przyznawala sie przed soba, ze teskni za fizyczna bliskoscia, kochaniem, przytulaniem sie i ufaniem komus. Od rozwodu z Davidem nie byla z zadnym mezczyzna. Nadarzaly sie okazje - znalezienie kogos do lozka nie bylo trudne dla atrakcyjnej kobiety - ale po prostu nie lezalo w jej stylu. Nie tak zostala wychowana i nie miala zamiaru sie zmieniac. Seks byl zbyt wazny, by uprawiac go z byle kim. W zyciu spala tylko z dwoma mezczyznami - oczywiscie z Davidem i Chrisem - pierwszym chlopakiem. Dla paru minut przyjemnosci nie zamierzala dopisywac kolejnych imion do tej listy. Dlatego podczas wakacji na Cape Cod, samotna i bez mezczyzny, chciala zrobic cos wylacznie dla siebie. Przeczytac kilka ksiazek, polezec z wyciagnietymi nogami i wypic w spokoju kieliszek wina bez migoczacego ekranu telewizora za plecami, napisac listy do przyjaciol, od ktorych nie dostala od jakiegos czasu zadnych wiesci. Pozno chodzic spac, za duzo jesc, biegac wczesnie rano, zanim pojawia sie ci, ktorzy mogliby zepsuc przyjemnosc. Chciala ponownie doswiadczyc wolnosci, chocby na krotko. Chciala rowniez w tym tygodniu zrobic zakupy. Nie w domach towarowych Jcpenney czy NSears lub w miejscach, w ktorych reklamowano buty Nike czy podkoszulki Chicago Bulls, ale w malych sklepikach, ktore Kevin uwazal za nieciekawe. Chciala przymierzyc nowe sukienki lub kupic takie, ktore podkreslalyby jej figure tylko po to, by poczula, ze nadal zyje. Moze nawet pojdzie do fryzjera. Nie zmieniala uczesania od lat i znuzyl ja wlasny wyglad. Gdyby jakis mily pan zaprosil ja w tym tygodniu na kolacje, moze by mu nie odmowila, tylko dlatego, by miec pretekst do wlozenia nowych rzeczy. Ze swiezym optymizmem rozejrzala sie, by sprawdzic, czy mezczyzna z podwinietymi dzinsami jeszcze stoi, ale zniknal rownie cicho, jak sie pojawil. Sama tez juz byla gotowa isc. Stopy zesztywnialy w zimnej wodzie. Z trudem usiadla, zeby wlozyc buty. Nie miala przy sobie recznika, zawahala sie przez chwile, czy wciagnac skarpetki, potem doszla do wniosku, ze nie musi. Byla na wakacjach nad morzem. Nie ma potrzeby nosic ani butow, ani skarpetek. Niosla je w reku, gdy ruszyla w kierunku domu. Szla blisko wody i nagle zauwazyla duzy kamien zakopany do polowy w piasku, kilka cali od miejsca, gdzie wczesnym rankiem docierala fala przyplywu. Dziwne - pomyslala - wydawal sie nie na swoim miejscu. Kiedy podeszla blizej, spostrzegla cos dziwnego w wygladzie kamienia. Byl zbyt gladki i podluzny. Gdy znalazla sie jeszcze blizej, zdala sobie sprawe, ze to w ogole nie jest kamien. Byla to butelka, prawdopodobnie pozostawiona przez bezmyslnego turyste lub miejscowego nastolatka, ktory przyszedl noca na plaze. Zerknela przez ramie i spostrzegla kosz na smieci przyczepiony do wiezyczki ratownika. Postanowila zrobic dobry uczynek. Kiedy siegnela po butelke, ze zdziwieniem spostrzegla, ze jest zakorkowana. Podniosla ja i spojrzala pod swiatlo. Zobaczyla w srodku owiniety sznurkiem list. Przez chwile poczula przyspieszone bicie serca, poniewaz wrocily wspomnienia. Kiedy miala osiem lat i spedzala wakacje z rodzicami na Florydzie, wraz z inna dziewczynka wyslala morzem list, ale nigdy nie dostala odpowiedzi. List byl prosty, zwyczajny, dziecinny. Po powrocie do domu przez kilka tygodni biegala do skrzynki pocztowej, majac nadzieje, ze ktos znalazl butelke i odpowiedzial na list. Kiedy odpowiedz nie nadeszla, poczula rozczarowanie, potem wspomnienie zbladlo i wreszcie zniknelo. Teraz starala sie odtworzyc okolicznosci towarzyszace temu wydarzeniu. Kto byl z nia wtedy? Dziewczynka w jej wieku... Tracy?... Nie... Stacey?... Tak... Stacey! Miala na imie Stacey! Blondynka... Przyjechala z dziadkami na lato i... Tu pamiec zawiodla i Teresa, mimo wysilkow, juz nic nie mogla sobie przypomniec. Sprobowala wyciagnac korek, spodziewajac sie niemal, ze to bedzie ta sama butelka, ktora kiedys wrzucila do wody, choc wiedziala, ze to niemozliwe. Pewnie wyslalo ja inne dziecko, a jesli prosilo o odpowiedz, ona na pewno ja wysle. Moze wraz z malym podarunkiem i pocztowkami z Cape Cod. Korek byl gleboko wcisniety, palce sie slizgaly, gdy probowala go wyciagnac. Nie mogla go dobrze zlapac. Wbila krotkie paznokcie w widoczny fragment korka i powoli obrocila butelke. Nic. Chwycila druga reka i sprobowala jeszcze raz. Zacisnela mocniej palce, wlozyla butelke miedzy uda dla wiekszego oporu i gdy juz miala zrezygnowac, korek drgnal. Z nowa energia znowu zmienila reke... scisnela, obrocila butelke bardzo powoli... korek byl coraz bardziej widoczny... nagle wysunal sie bez trudu do konca. Odwrocila butelke do gory nogami i ze zdziwieniem stwierdzila, ze list niemal natychmiast wypadl. Pochylila sie, zeby go podniesc i zauwazyla, ze byl ciasno zwiniety. Dlatego wysunal sie tak latwo. Ostroznie odwinela sznurek i gdy rozlozyla list, rzucil sie jej w oczy papier. Nie byla to dziecieca papeteria, lecz drogi papier, gruby i solidny, z sylwetka plynacego zaglowca wytloczona w prawym gornym rogu. Papier byl pomarszczony, wygladal na stary, jakby przebywal w wodzie od stu lat. Wstrzymala oddech. Moze rzeczywiscie byl stary? Slyszala historie o butelkach wyrzucanych po stu latach na brzeg, moze wlasnie tak bylo w tym wypadku. Moze znalazla prawdziwy skarb. Gdy spojrzala na pismo, zrozumiala, ze sie pomylila. W gornym lewym rogu byla data. Dwudziesty drugi lipca 1997 Ponad trzy tygodnie temu. Trzy tygodnie? Tylko tyle? List byl dlugi. Zajmowal obie strony kartki i nie zauwazyla, by jego autor oczekiwal odpowiedzi. Nigdzie nie bylo adresu ani numeru telefonu, ale sadzila, ze dane mogly kryc sie w tresci listu. Poczula dreszcz emocji. Wlasnie wtedy we wschodzacym sloncu Nowej Anglii po raz pierwszy przeczytala list, ktory mial odmienic jej zycie. Dwudziesty drugi lipca 1997 Moja najdrozsza Catherine, Tesknie za Toba, ukochana, tak jak zawsze, ale dzisiaj bylo mi bardzo ciezko, bo ocean spiewal o naszym wspolnym zyciu. Niemal czuje Twa obecnosc obok siebie i zapach dzikich kwiatow, ktore zawsze przypominaly mi Ciebie. W tej chwili nic nie sprawia mi przyjemnosci. Coraz rzadziej mnie odwiedzasz i czasem mam wrazenie, jakby najwieksza czesc mnie powoli odchodzila. Mimo to probuje. Noca, gdy jestem sam, wzywam Cie, a w chwili gdy moj bol wydaje mi sie najwiekszy, wciaz znajdujesz droge, by do mnie wrocic. Zeszlej nocy we snie zobaczylem Cie na molo niedaleko Wrightsville Beach. Wiatr rozwiewa Twoje wlosy, a w oczach odbija sie swiatlo zachodzacego slonca. Uderza mnie Twoj widok. Opierasz sie o reling. Jestes piekna. Gdy Cie widze, mysle, ze takiego piekna nie zobacze w nikim innym. Powoli zaczynam isc w Twoja strone, a kiedy odwracasz sie do mnie, spostrzegam, ze inni tez na Ciebie patrza. "Znasz ja?" - pytaja z zazdroscia w glosie, a gdy usmiechasz sie do mnie, po prostu mowie im prawde. "Lepiej niz wlasne serce". Zatrzymuje sie przy Tobie i biore Cie w ramiona. Za ta chwila tesknie najbardziej. Po to wlasnie zyje, a kiedy odpowiadasz usciskiem, zatracam sie wtedy i znowu odzyskuje spokoj. Unosze dlon i delikatnie dotykam Twojego policzka. Pochylasz glowe i zamykasz oczy. Moja dlon jest twarda, a twoja skora miekka i zastanawiam sie przez chwile, czy nie odsuniesz sie ode mnie, ale Ty tego nie robisz. Nigdy nie odsunelas sie ode mnie, wlasnie w takich chwilach wiem, po co zyje. Jestem tutaj, by Cie kochac, trzymac w ramionach, chronic. Jestem tutaj, by uczyc sie od Ciebie i otrzymywac Twa milosc. Jestem tutaj, bo nie ma innego miejsca, w ktorym mialbym byc. Ale wtedy, jak zawsze, gdy stoimy blisko siebie, zaczyna sie zbierac mgla. Ta mgla sciele sie daleko na horyzoncie. Ogarnia mnie lek, gdy nadchodzi. Powoli pelznie, zakrywa swiat wokol nas, otacza, jakby chciala zapobiec naszej ucieczce. Jak toczaca sie chmura zaslania wszystko, zamyka, az zostajemy tylko we dwoje. Czuje, jak krtan sie zaciska, z oczu plyna mi lzy, bo wiem, ze musisz odejsc. Przesladuje mnie spojrzenie, ktorym mnie obrzucasz- Czuje Twoj smutek i wlasna samotnosc, a bol w moim sercu, uciszony na krotka chwile, teraz staje sie jeszcze silniejszy, gdy wysuwasz sie z moich objec. Rozkladasz ramiona i wstepujesz w mgle, bo tam jest Twoje miejsce, lecz nie moje. Pragne isc za Toba, ale krecisz glowa, poniewaz oboje wiemy, ze to niemozliwe. Patrze z rozdartym sercem, jak powoli znikasz. Probuje zapamietac wszystko dokladnie, probuje zapamietac Ciebie. Wkrotce, zbyt szybko. Twoj wizerunek znika, mgla odsuwa sie gdzies daleko i stoje sam na molo. Nie obchodzi mnie, co sobie pomysla inni, pochylam glwe i placze, placze, placze. Garrett Rozdzial drugi -Plakalas? - spytala Deanna, gdy Teresa weszla na ganek, niosac butelke i list. Wpospiechu zapomniala wyrzucic butelke. Teresa poczula sie zawstydzona i otarla oczy. Przyjaciolka odlozyla gazete i wstala z krzesla. Odkad Teresa ja pamietala, miala nadwage, a mimo to poruszala sie szybko. Ominela stolik i podeszla, patrzac na nia z troska. -Dobrze sie czujesz? Co stalo sie na plazy? Cos sobie zrobilas? - siegnela po dlon Teresy i ujela ja w swoja. Teresa pokrecila przeczaco glowa. -Nie, nic sie nie stalo. Tylko znalazlam ten list... Nie wiem, jak go przeczytalam, nie moglam sie opanowac. -List? Jaki list? Jestes pewna, ze dobrze sie czujesz? - zadajac pytania, Deanna energicznie machala reka. -Nic mi nie jest, naprawde. List byl w butelce. Znalazlam ja na plazy. Kiedy otworzylam i przeczytalam... - Zamilkla. -Och, to dobrze. Przez chwile myslalam, ze stalo sie cos zlego, ze ktos cie zaatakowal lub cos podobnego. Teresa odgarnela kosmyk wlosow z twarzy i usmiechnela sie, widzac zatroskanie na twarzy przyjaciolki. -Nie, po prostu wzruszyl mnie list. Wiem, ze to glupie. Nie powinnam tak ulegac emocjom. Przepraszam, ze cie przestraszylam. -To nic - odparla Deanna, wzruszajac ramionami. - Nie masz za co przepraszac. Ciesze sie, ze nic ci sie nie stalo. - Zawahala sie na chwile. - Mowilas, ze plakalas z powodu listu? Dlaczego? Co w nim wyczytalas? Teresa otarla oczy, podala list Deannie i podeszla do kutego zelaznego stolika. Czula sie troche zazenowana, ze plakala, i starala sie teraz opanowac. Deanna powoli przeczytala list. Skonczyla i uniosla glowe. Spojrzala na Terese. W oczach miala lzy. -To takie... piekne - odezwala sie w koncu Deanna. - Najbardziej wzruszajacy list, jaki w zyciu czytalam. -Tez tak pomyslalam. -Znalazlas go na plazy? Kiedy biegalas? Teresa kiwnela glowa. -Nie wiem, jak to sie stalo, ze butelka znalazla sie na brzegu. Zatoka jest oddzielona od reszty oceanu. Poza tym nigdy nie slyszalam o Wrightsville Beach. -Ja tez, ale wydaje mi sie, ze fale wyrzucily butelke zaledwie wczoraj. Prawie ja ominelam, nim zauwazylam, co to jest. Deanna przesunela palcem po kartce i umilkla. -Zastanawiam sie, kim jest i dlaczego wrzucil list do butelki? -Nie wiem. -Nie jestes ciekawa? Teresa byla bardzo ciekawa. Przeczytala list po raz drugi, a potem trzeci. Jak by to bylo - zastanawiala sie - gdyby ja ktos tak kochal? -Troche. Co z tego? Nigdy sie nie dowiemy. -Co masz zamiar z tym zrobic? -Chyba zatrzymam. Jeszcze sie nad tym nie zastanawialam. -Hm - mruknela Deanna z tajemniczym usmiechem i spytala: - Jak ci sie biegalo? Teresa malymi lykami popijala sok. -Dobrze. Slonce bylo niezwykle tuz po wschodzie, jakby caly swiat swiecil. -Krecilo ci sie w glowie z braku tlenu. To wplyw biegania. Teresa usmiechnela sie z rozbawieniem. -Rozumiem, ze nie pobiegasz ze mna w tym tygodniu. Deanna wyciagnela reke po filizanke kawy i spojrzala na przyjaciolke z powatpiewaniem. -W zadnym wypadku. Gimnastyke ograniczam do czyszczenia dywanow w kazdy weekend. Wyobrazasz sobie mnie, jak poce sie i dysze? Pewnie dostalabym ataku serca. -Bieg doskonale odswieza, jak juz sie przyzwyczaisz. -Byc moze tak jest, ale nie jestem mloda i chuda jak ty. Pamietam, ze ostatni raz bieglam, kiedy bylam dzieckiem i pies sasiadow uciekl im z podworka. Bieglam tak szybko, ze o malo co nie zlalam sie w majtki. Teresa wybuchnela smiechem. -Jakie mamy plany na dzis? -Myslalam, ze moglybysmy pojechac po zakupy i zjesc lunch w miasteczku. Co o tym sadzisz? -Mialam nadzieje, ze to zaproponujesz. Rozmawialy przez chwile, dokad moglyby pojsc. Potem Deanna wstala i weszla do mieszkania po nastepna filizanke kawy. Teresa odprowadzila ja wzrokiem. Deanna miala piecdziesiat osiem lat, okragla twarz i siwiejace wlosy. Obcinala je krotko, ubierala sie bez zbytniej proznosci i byla zdaniem Teresy najlepsza osoba, jaka znala. Interesowala ja muzyka i sztuka. W redakcji czesto bylo slychac muzyke - Mozarta i Beethovena - ktora dochodzila z jej gabinetu i mieszala sie z odglosami charakterystycznymi dla sali pelnej dziennikarzy. Zyla w swiecie optymizmu i pogody. Podziwiali ja i uwielbiali wszyscy znajomi. Deanna wrocila do stolika, usiadla i popatrzyla na zatoke. -Czyz nie jest to najpiekniejsze miejsce na ziemi? -Jest. Ciesze sie, ze mnie zaprosilas. -Tego ci bylo trzeba. Zostalabys zupelnie sama. -Mowisz jak moja mama. -Uwazam to za komplement. Deanna wyciagnela reke i wziela list. Raz jeszcze przeczytala go i uniosla brwi, ale nic nie powiedziala. Teresie wydawalo sie, ze list wywolal jakies wspomnienie. -O co chodzi? -Zastanawialam sie... - zaczela spokojnie. -Nad czym? -Kiedy weszlam do mieszkania, zaczelam myslec o liscie. Zastanawialam sie, czy nie powinnismy o tym napisac w tym tygodniu. -O czym mowisz? Deanna pochylila sie nad stolem. -Wlasnie powiedzialam. Uwazam, ze powinnismy w tym tygodniu zamiescic list. Jestem pewna, ze wiele osob z checia go przeczyta. Jest naprawde niezwykly. Od czasu do czasu ludzie potrzebuja przeczytac cos tak wzruszajacego. Potrafie sobie wyobrazic setki kobiet wycinajace list z gazety i przyklejajace do lodowki, aby mezowie zobaczyli go po powrocie z pracy. -Nawet nie wiemy, kim jest autor. Nie sadzisz, ze najpierw powinnismy uzyskac jego zgode? -Wlasnie o to chodzi. Nie mozemy. Porozmawiam z prawnikiem, ale jestem pewna, ze to zgodne z prawem. Nie podamy ich prawdziwych imion i dopoki nie przypiszemy sobie autorstwa i nie bedziemy chcieli sie dowiedziec, skad pochodzi list, nie powinno byc klopotow. -Wiem, ze prawdopodobnie byloby to legalne, ale nie jestem przekonana czy wlasciwe. To bardzo osobisty list. Nie jestem pewna, czy powinno sie go rozpowszechniac, zeby wszyscy go przeczytali. -To zwykle ludzkie sprawy, Tereso. Czytelnicy uwielbiaja takie rzeczy. Poza tym w tym liscie nie ma nic zawstydzajacego. To piekny list. Pamietaj, ze ten Garrett wyslal go w butelce. Musial wiedziec, ze fale wyrzuca go gdzies na brzeg. Teresa potrzasnela glowa. -Nie wiem, Deanna. -Pomysl o tym. Przespij sie z tym, jesli musisz. Uwazam, ze to swietny pomysl. Teresa myslala o liscie, rozbierajac sie i wchodzac pod prysznic. O mezczyznie, ktory go napisal - o Garettcie, jesli rzeczywiscie tak sie nazywal. A kim, jesli istniala, byla Catherine? Oczywiscie kochanka lub zona, ale juz jej nie bylo przy nim. Czy umarla, czy zrobila cos, co ich rozdzielilo? Dlaczego list wlozono do butelki i wrzucono do oceanu? To wszystko bylo takie dziwne. Nagle przyszlo jej do glowy, ze list moze nie miec po prostu zadnego znaczenia. Jego autorem mogl byc ktos, kto chcial napisac list milosny, ale nie mial do kogo. Mogl go wyslac ktos, kogo niezdrowo podniecalo zmuszanie do placzu samotnych kobiet na dalekich plazach. Po chwili doszla do wniosku, ze wszystkie te rozwiazania sa malo prawdopodobne. List wyraznie powstal z potrzeby serca. I pomyslec, ze napisal go mezczyzna! Nigdy nie otrzymala listu chocby podobnego do tego z butelki. Zawsze wzruszajace wyznania przychodzily na kartkach pocztowych. David nigdy nie lubil pisac, tak jak ci wszyscy, z ktorymi sie spotykala. Jaki jest ten mezczyzna? Czy rzeczywiscie taki czuly, jak sugeruje list? Namydlila i wyplukala wlosy, a pytania uciekly z glowy, gdy chlodna woda splywala po jej ciele. Umyla reszte ciala myjka i mydlem nawilzajacym, spedzila pod prysznicem wiecej czasu, niz musiala, az wreszcie wyszla z kabiny. Wycierajac sie, obejrzala sie w lustrze. Niezle jak na trzydziesci szesc lat i dorastajacego syna - stwierdzila w duchu. Zawsze miala male piersi i chociaz bardzo ja to martwilo, gdy byla mlodsza, teraz byla zadowolona, bo nie zaczely obwisac jak u innych kobiet w jej wieku. Miala plaski brzuch, nogi dlugie i smukle po latach cwiczen. Kurze lapki w kacikach oczu nie byly jeszcze zbyt widoczne, chociaz to nie mialo dla niej zadnego znaczenia. Tego ranka byla zadowolona ze swojego wygladu, wakacjom przypisala te niezwykla dla niej akceptacje siebie. Po nalozeniu delikatnego makijazu ubrala sie w bezowe szorty, biala bluzke bez rekawow i brazowe sandaly. Wiedziala, ze za godzine bedzie parno i upalnie, a chciala sie czuc swobodnie, spacerujac po Provincetown. Wyjrzala przez okno w lazience. Zauwazyla, ze slonce wzeszlo jeszcze wyzej. Postanowila posmarowac sie kremem z filtrem ochronnym. Jesli tego nie zrobi, narazi sie na oparzenie i zepsuje sobie pobyt nad morzem. Na zewnatrz, na ganku, Deanna postawila na stole sniadanie: melona i grejpfruta oraz przypieczone rogaliki. Usiadla i posmarowala rogaliki serkiem z niska zawartoscia tluszczu. Znowu byla na diecie. Rozmawialy dluzsza chwile. Brian poszedl na golfa, jak robil to codziennie przez caly tydzien. Musial wychodzic wczesnie rano, poniewaz bral leki, ktore, jak powiedziala Deanna, robily straszne rzeczy ze skora, jesli za dlugo przebywal na sloncu. Brian i Deanna spedzili ze soba trzydziesci szesc lat. Pokochali sie w college'u, pobrali latem po dyplomie. W tym samym czasie Brian przyjal posade w firmie audytorskiej w centrum Bostonu, a osiem lat pozniej zostal w niej wspolnikiem. Kupili wygodny dom w Brookline, gdzie mieszkali samotnie przez ostatnie dwadziescia osiem lat. Chcieli miec dzieci, jednak przez pierwsze szesc lat malzenstwa Deanna nie zaszla w ciaze. Poszli do ginekologa i okazalo sie, ze Deanna ma niedrozne jajowody. Przez kilka lat zabiegali o mozliwosc adoptowania dziecka, ale lista oczekujacych zdawala sie nie miec konca. Wreszcie stracili nadzieje. Potem, jak kiedys Deanna zwierzyla sie Teresie, nadeszly mroczne lata ich malzenstwa, ktore omal sie nie rozpadlo. Jednak ich przywiazanie do siebie, choc doznalo wstrzasu, przetrwalo. Deanna wrocila do pracy, by wypelnic pustke w zyciu. Zaczynala w "Boston Times" w czasach, gdy kobiety rzadko pracowaly w gazetach. Stopniowo wspinala sie po szczeblach kariery. Przed dziesieciu laty zostala redaktorem naczelnym i zaczela brac pod swoje opiekuncze skrzydla mlode dziennikarki. Teresa byla jej pierwsza uczennica. Deanna poszla na gore wziac prysznic. Teresa przejrzala pobieznie gazete i spojrzala na zegarek. Wstala i podeszla do telefonu. Wykrecila numer Davida. W Kalifornii bylo jeszcze wczesnie, okolo siodmej, ale wiedziala, ze cala rodzina juz wstala. Kevin natomiast zawsze budzil sie o swicie. Krazyla przez chwile, zanim po kilku dzwonkach Annette podniosla sluchawke. Uslyszala grajacy telewizor i placz dziecka. -Czesc! Mowi Teresa, Jest w poblizu Kevin? -Och, czesc! Oczywiscie, ze jest. Poczekaj chwilke. Sluchawka stuknela o blat. Teresa uslyszala, jak Annette wola: -Kevin, do ciebie. Dzwoni Teresa. To, ze nie nazwala jej mama, zabolalo bardziej, niz sie spodziewala, ale nie miala czasu, aby sie tym dreczyc. Kevin zadyszany podniosl sluchawke. -Czesc, mamo! Jak sie masz? Jak tam wakacje? Mowil dziecinnym, cienkim glosikiem, ale Teresa wiedziala, ze to tylko kwestia czasu, a sie zmieni. Na dzwiek jego glosu poczula sie samotna. -Jest pieknie, ale przyjechalam dopiero wczoraj wieczorem. Jeszcze nic nie robilam. Troche biegalam dzis rano. -Duzo ludzi bylo na plazy? -Nie, ale widzialam kilka osob idacych nad morze, gdy konczylam bieg. Kiedy wyruszacie z tata? -Za dwa dni. Urlop zaczyna mu sie w poniedzialek, wtedy wyjedziemy. Teraz szykuje sie do pracy, bo musi cos zrobic, zeby moc spokojnie wyjechac. Chcesz z nim porozmawiac? -Nie, nie musze. Zadzwonilam, bo chcialam ci zyczyc dobrej zabawy. -Bedzie swietnie. Widzialem reklamowke tej wyprawy rzeka. Niektore z bystrzyn wygladaja naprawde fantastycznie. -Uwazaj na siebie. -Mamo, nie jestem dzieckiem. -Wiem. Tylko obiecaj to staroswieckiej matce. -Dobrze, obiecuje. Caly czas bede mial na sobie kamizelke ratunkowa. - Zawahal sie chwile. - Wiesz, nie bedziemy mieli telefonu, wiec do mojego powrotu nie uslyszymy sie. -Domyslalam sie tego. Powinienes miec niezla zabawe. -Bedzie super. Zaluje, ze nie mozesz z nami pojechac. Byloby swietnie! Zamknela na chwile oczy. Tej sztuczki nauczyl ja psycho_terapeuta. Za kazdym razem, gdy Kevin wspomnial o byciu razem we troje, starala sie pilnowac, aby nie powiedziec czegos, czego pozniej moglaby zalowac. Jej glos zabrzmial na tyle optymistycznie, na ile bylo ja stac. -Powinienes spedzic troche czasu tylko z twoim tata. Wiem, ze bardzo za toba tesknil. Macie troche do nadrobienia i cieszyl sie na te wyprawe rownie dlugo jak ty. - Nie bylo to takie trudne - pomyslala. -Powiedzial ci to? -Tak, kilkakrotnie. Kevin umilkl. -Bede za toba tesknil, mamo. Czy moge do ciebie zadzwonic zaraz po powrocie, by opowiedziec ci o wyprawie? -Oczywiscie. Mozesz do mnie zadzwonic, kiedy zechcesz. Chce uslyszec o wszystkim. Kocham cie, Kevinie. -Ja ciebie tez, mamo. Odlozyla sluchawke, czujac jednoczesnie radosc i smutek, jak zwykle, gdy rozmawiala przez telefon z Kevinem wtedy, kiedy byl u Davida. -Kto to byl? - spytala Deanna za jej plecami. Zeszla po schodach. Miala na sobie zolta bluzke w tygrysie paski, czerwone szorty, biale skarpetki i na nogach reeboki. Jej stroj krzyczal: Jestem turystka! Teresa z trudem opanowala wybuch smiechu. -Rozmawialam z Kevinem. -Wszystko u niego w porzadku? Deanna otworzyla szafke i dla uzupelnienia stroju wziela aparat fotograficzny. -Tak. Wyjezdza za dwa dni. -To dobrze. - Zawiesila aparat na szyi. - Skoro to mamy z glowy, musimy zrobic jakies zakupy. Powinnas wygladac jak zupelnie nowa kobieta. Zakupy z Deanna byly niezwyklym doswiadczeniem. W Provincetown spedzily poranek i wczesne popoludnie. Teresa zdazyla kupic trzy nowe zestawy i kostium kapielowy, zanim Deanna zaciagnela ja do sklepu z bielizna o nazwie "Slowik". Deanne ogarnelo szalenstwo zakupow. Nie dla siebie oczywiscie, lecz dla Teresy. Sciagala z wieszaka koronkowe przezroczyste majteczki i pasujacy do nich biustonosz, potem podnosila, zeby Teresa mogla je ocenic. -To wyglada fantastycznie - mowila. Albo: - Jeszcze nie masz nic w tym kolorze, prawda? Oczywiscie mowila to, nie zwazajac na obecnosc innych, a Teresa nie mogla powstrzymac sie od smiechu. Podziwiala w przyjaciolce wlasnie brak zahamowan. Nie obchodzilo jej, co inni sobie pomysla, a Teresa czasem zalowala, ze nie jest do niej podobna. Skorzystala z dwoch propozycji Deanny - w koncu byla na wakacjach - i poszly dalej. W sklepie muzycznym przyjaciolka chciala kupic najnowsza plyte Harry'ego Connicka juniora. -Jest swietny - wyjasnila. Teresa wybrala plyte jazzowa z wczesniejszymi nagraniami Johna Coltrane'a. Kiedy wrocily do domu, zastaly Briana w saloniku. Czytal gazete. -Witajcie. Juz zaczynalem sie o was martwic. Jak wam minal dzien? -Dobrze - odpowiedziala Deanna. - Zjadlysmy lunch w Provincetown, potem poszlysmy na zakupy. Jak ci sie dzisiaj gralo? -Calkiem niezle. Gdyby nie dodatkowe uderzenia na ostatnich dwoch dolkach, mialbym tylko osiemdziesiat punktow. -Czyli musisz jeszcze troche wiecej pograc. Brian rozesmial sie glosno. -Nie masz nic przeciw temu? -Oczywiscie, ze nie. Brian usmiechnal sie i zaszelescil gazeta. Byl zadowolony, ze bedzie mogl spedzic w tym tygodniu wiecej czasu na polu golfowym. Deanna rozpoznala sygnal, ze Brian chce wrocic do czytania, i szepnela Teresie do ucha: -Uwierz mi na slowo. Pozwol mezczyznie zagrac w golfa, a nigdy nic go nie zdenerwuje. Teresa zostawila ich samych na reszte popoludnia. Bylo jeszcze cieplo. Przebrala sie w nowy kostium kapielowy, wziela recznik, male skladane krzeselko, magazyn "People" i poszla na plaze. Przekartkowala nieuwaznie "People", przeczytala pobieznie jakis artykul. Nie interesowalo jej wcale to, co przydarzylo sie bogatym i slawnym. Wokol siebie slyszala glosny smiech dzieci bawiacych sie w wodzie i napelniajacych kubelki piaskiem. W poblizu widziala dwoch malych chlopcow i mezczyzne, prawdopodobnie ich ojca. Budowali tuz przy wodzie zamek z piasku. Szum fal uderzajacych o brzeg uspokajal. Odlozyla pismo, zamknela oczy i wystawila twarz na slonce. Chciala sie troche opalic przed powrotem do pracy tylko po to, by sprawic wrazenie, ze wziela sobie troche wolnego, aby absolutnie nic nie robic. Nawet w redakcji uwazano ja za osobe zyjaca w ciaglym pospiechu. Gdy nie pisala tekstu do cotygodniowej kolumny, przygotowywala cos do wydania niedzielnego albo szukala informacji w Internecie lub tez przegladala magazyny o wychowywaniu dzieci. Zaprenumerowano dla niej wazniejsze czasopisma przeznaczone dla rodzicow oraz wszystkie pisemka dzieciece, a takze kolorowe magazyny dla pracujacych kobiet. Sciagnela rowniez pisma medyczne i regularnie czytala je w poszukiwaniu tematow, ktore nadawalyby sie do poruszenia w jej gazecie. Tematu kolumny nigdy nie dalo sie do konca przewidziec, byc moze dlatego odniosla taki sukces. Czasami Teresa odpowiadala na nadeslane pytania, kiedy indziej podawala najnowsze dane dotyczace rozwoju dziecka i tlumaczyla, co oznaczaly. Czesto pisala o radosci wychowywania dzieci, opisywala tez czyhajace na rodzicow pulapki. Wspominala o trudnosciach samotnego macierzynstwa. Ten problem poruszal serce wielu bostonskich kobiet. Nieoczekiwanie dla siebie Teresa stala sie na swoj sposob znana. Zarowno widok wlasnego zdjecia nad tekstem, jak i zaproszenia na prywatne przyjecia nadal sprawialy jej zadowolenie, ale tak naprawde wcale nie miala czasu, by sie z tego cieszyc. Uwazala swoj lokalny rozglos za jeszcze jeden element pracy - mily, ale wlasciwie bez znaczenia. Po godzinie w sloncu uswiadomila sobie, ze jest jej goraco, i powedrowala do wody. Weszla po biodra, a potem zanurzyla sie cala w niewielkiej fali. Zachlysnela sie zimna woda i z okrzykiem wysunela glowe nad powierzchnie. Mezczyzna stojacy obok zasmial sie cicho. -Orzezwia, prawda? - spytal, a ona skinela glowa i skrzyzowala ramiona. Byl wysoki i mial ciemne wlosy tej samej barwy co ona. Przez chwile zastanawiala sie, czy to poczatek flirtu. Jednak dzieci chlapiace sie w poblizu szybko rozwialy to zludzenie, wolajac "Tato!" Po kilku minutach chlapania sie w wodzie wyszla i wrocila do krzeselka. Plaza pustoszala. Zebrala swoje rzeczy i ruszyla z powrotem. W domu Brian ogladal golf w telewizji, Deanna czytala powiesc ze zdjeciem mlodego, przystojnego prawnika na okladce. Podniosla wzrok znad ksiazki. -Jak bylo na plazy? -Swietnie. Slonce cudowne, ale woda zimna. -Zupelnie nie rozumiem, jak mozna to znosic dluzej niz kilka minut. Teresa powiesila recznik na haczyku przy drzwiach. Rzucila przez ramie: -A jak ksiazka? Deanna obrocila ksiazke w rekach i zerknela na okladke. -Fantastyczna. Przypomina Briana sprzed kilku lat. -Co? - mruknal Brian, nie odrywajac spojrzenia od telewizora. -Nic, kochanie. Wspominam sobie. - Wrocila spojrzeniem do Teresy. W jej oczach pojawil sie blysk. -Masz ochote na partyjke remika? Deanna uwielbiala gre w karty. Nalezala do dwoch klubow brydzowych, byla prawdziwym mistrzem w tysiaca i zapisywala w notatniku kazde zwyciestwo w samotnika. Z Teresa natomiast grala w remika, gdy tylko mialy czas, poniewaz byla to jedyna gra, w ktorej Teresa miala szanse pokonac przyjaciolke. -Pewnie. Deanna ochoczo zalozyla strone w ksiazce i wstala z fotela. -Mialam nadzieje, ze to powiesz. Karty sa na stoliku na zewnatrz. Teresa okrecila sie recznikiem i zasiadla do stolika, przy ktorym jadly sniadanie. Deanna przyszla po chwili z dwiema puszkami dietetycznej coli i ulokowala sie naprzeciw. Teresa wziela karty, potasowala je i rozdala. Deanna zerknela znad kart. -Chyba sie troche opalilas. Slonce musialo niezle przygrzewac. Teresa ukladala karty. -Bylo goraco jak w piecu. -Spotkalas kogos? -Dlaczego pytasz? -Mam po prostu nadzieje, ze poznasz kogos milego. -Ty jestes mila. -Wiesz, o co mi chodzi. Myslalam, ze w tym tygodniu znajdziesz sobie mezczyzne. Takiego, ktorego widok sprawi, ze zabraknie ci tchu. Teresa spojrzala na nia ze zdumieniem. -Skad ci to przyszlo do glowy? -Moze to przez slonce, ocean, wiatr. Nie wiem. Moze to z powodu dodatkowego promieniowania wchlanianego przez moj mozg. -Nie szukalam, Deanna. -Nigdy? -Nie bardzo. -Aha. -Nie rob z tego problemu. Od rozwodu nie uplynelo jeszcze duzo czasu. Teresa polozyla szostke karo, a Deanna pochwycila ja i wylozyla trojke trefl. Przyjaciolka przemawiala do niej tym samym tonem, ktorego uzywala matka Teresy, gdy rozmawialy ze soba na ten sam temat. -To juz prawie trzy lata. Nie masz kogos, kogo przede mna ukrywasz? -Nie. -Nikogo? Deanna wziela karte ze stosu i wylozyla czworke kier. -Nikogo. Nie chodzi tylko o mnie, przeciez wiesz. Teraz naprawde trudno kogos poznac. Nie mam tez zbyt duzo czasu na spotkania towarzyskie. -Wiem o tym, naprawde. Masz tyle do zaoferowania. Wierze, ze jest gdzies ktos przeznaczony specjalnie dla ciebie. -Ja tez jestem pewna, ze jest. Tylko go jeszcze nie spotkalam. -Szukasz? -Kiedy moge, ale moja szefowa to prawdziwy krwiopijca. Nie daje mi ani chwili odsapnac. -Moze powinnam z nia pomowic? -Moze powinnas - zgodzila sie Teresa i obie zasmialy sie glosno. Deanna wziela karte ze stosu i wylozyla siodemke pik. -Spotykalas sie z kims? -Rzadko, a od chwili, gdy Matt Jakis_tam powiedzial mi, ze nie chce baby z dzieciakiem, zdecydowanie nie. Deanna spochmurniala na chwile. -Czasami mezczyzni zachowuja sie jak glupcy, a on byl tego doskonalym przykladem. To typ, ktorego glowe mozna by zawiesic na scianie i umiescic napis: "Typowy egocentryczny samiec". Jednak nie wszyscy sa tacy. Jest wielu prawdziwych mezczyzn, ktorzy w jednej chwili moga sie w tobie zakochac. Teresa wziela siodemke i odlozyla szostke karo. -Wlasnie dlatego tak cie lubie. Mowisz takie mile rzeczy. Deanna wziela karte ze stosu. -Ale to prawda. Uwierz mi. Jestes sliczna, inteligentna, zrobilas kariere. Moglabym znalezc tuzin facetow, ktorzy byliby szczesliwi, idac z toba na randke. -Jestem pewna, ze bys ich znalazla. Ale to jeszcze nie oznacza, ze mnie by sie spodobali. -Nawet nie dajesz im szansy. Teresa wzruszyla ramionami. -Moze nie, chociaz nie zamierzam umrzec samotnie w domu opieki dla starych panien. Uwierz mi, z najwieksza checia zakochalabym sie jeszcze raz w fantastycznym facecie i zyla z nim dlugo i szczesliwie. Jednak obecnie nie moze to byc dla mnie najwazniejsze. Kevin i praca zabieraja mi caly czas. Deanna nie odpowiadala przez chwile. Wyciagnela dwojke pik. -Uwazam, ze sie boisz. -Boje? -Oczywiscie. Nie ma w tym nic zlego. -Dlaczego tak uwazasz? -Wiem, jak bardzo skrzywdzil cie David. Wiem, ze gdybym znalazla sie na twoim miejscu, bylabym przerazona, ze to samo znowu moze mi sie przydarzyc. To lezy w ludzkiej naturze. Kto sie raz sparzyl, dmucha na zimne, jak mowi przyslowie. Jest w tym wiele racji. -Prawdopodobnie. Mimo to jestem pewna, ze gdy zjawi sie odpowiedni mezczyzna, bede wiedziala. Wierze w to. -Jakiego mezczyzny szukasz? -Nie wiem... -Alez wiesz. Kazdy wie choc troche, czego chce. -Nie kazdy. -Na pewno wiesz. Zacznij od oczywistosci, a jesli to nie pomoze, zacznij od cech, ktorych nie zaakceptujesz... Chocby... odpowiadaloby ci, gdyby nalezal do gangu motocyklowego? Teresa usmiechnela sie i wziela karte ze stosu. Za chwile bedzie miala sekwens. Jeszcze jedna karta, i koniec. Odlozyla waleta kier. -Dlaczego to tak cie interesuje? -Och, spraw przyjemnosc starej przyjaciolce. -Dobrze. Na pewno gang motocyklowy nie wchodzi w rachube - odparla, potrzasajac glowa. Zamyslila sie na chwile. - Chyba przede wszystkim musi byc mezczyzna, ktory bedzie mi wierny, wierny w czasie trwania naszego zwiazku. Bylam juz z mezczyzna innego typu i nie potrafilabym przejsc przez to drugi raz. Wolalabym tez kogos w moim wieku lub zblizonym, o ile to mozliwe. - Teresa zawahala sie i zmarszczyla brwi. -Co dalej? -Chwileczke. Zastanawiam sie. Wbrew pozorom to nie jest takie latwe. Chyba chcialabym, zeby byl przystojny, inteligentny, czarujacy, zreszta jak wiekszosc. Zawahala sie ponownie. Deanna zabrala waleta. Jej zadowolona mina wskazywala, ze z przyjemnoscia postawila Terese w trudnej sytuacji. -Co dalej? -Musialby poswiecac czas Kevinowi tak, jakby to byl jego wlasny syn. To dla mnie naprawde wazne. Musialby rowniez byc romantyczny. Chcialabym od czasu do czasu dostawac kwiaty. Wysportowany. Nie potrafilabym odczuwac szacunku dla mezczyzny, gdybym byla od niego silniejsza. -To wszystko? -Tak, chyba tak. -Sprawdzmy, czy dobrze cie zrozumialam. Chcesz wiernego, czarujacego, przystojnego trzydziestolatka, ktory poza tym jest inteligentny, romantyczny i wysportowany. Musi byc tez dobry dla Kevina, tak? Deanna wziela gleboki oddech i wylozyla na stoliku wszystkie karty z reki. -Przynajmniej nie jestes wybredna. Remik. Po przegranej Teresa weszla do domu. Chciala poczytac jedna z ksiazek, ktore ze soba przywiozla. Usiadla przy oknie z tylu domu, a Deanna wrocila do swojej powiesci. Brian znalazl inny turniej golfowy w telewizji i spedzil cale popoludnie, sledzac z zapalem rozgrywki, komentujac, gdy cos zwrocilo jego uwage. O szostej, i co wazniejsze, po skonczeniu turnieju w golfa, Brian i Deanna poszli na spacer plaza. Teresa zostala w domu i przygladala im sie z okna, jak trzymajac sie za rece spacerowali tuz przy linii wody. Co za idealny zwiazek - pomyslala, odprowadzajac ich spojrzeniem. Mieli kompletnie rozne zainteresowania, a jednak to zdawalo sie trzymac ich razem, a nie odsuwac od siebie. Po zachodzie slonca pojechali we trojke do Hyanis i zjedli kolacje w restauracji rybnej "U Sama", ktora w pelni zasluzyla na swoja reputacje. Bylo tloczno i musieli godzine czekac na miejsce, ale gotowane na parze kraby i maslo rakowe byly tego warte. Maslo mialo smak czosnku. We trojke wypili w dwie godziny szesc piw. Pod koniec kolacji Brian zapytal o wyrzucony przez morze list. -Przeczytalem po powrocie z golfa. Deanna przypiela go do lodowki. Deanna wzruszyla ramionami i rozesmiala sie glosno. Popatrzyla na Terese porozumiewawczo, robiac przy tym mine: "A nie mowilam?", ale sie nie odezwala. -Znalazlam go na plazy, gdy biegalam rano. Wyrzucily go fale. Brian dopil piwo i powiedzial: -Co za list! Wydawal sie taki smutny. -Wiem. Czulam to samo po przeczytaniu. -Wiecie, gdzie jest Wrightsville Beach? -Nie. Nigdy o niej nie slyszalam. -W Karolinie Polnocnej - odparl Brian i siegnal do kieszeni po papierosy. - Kiedys gralem tam w golfa. Swietne pola. Troche plaskie, ale da sie grac. Deanna kiwnela glowa. -Brianowi wszystko kojarzy sie z golfem. -Gdzie w Karolinie Polnocnej? - spytala Teresa. Brian zapalil papierosa i zaciagnal sie gleboko. Odpowiedzial, wypuszczajac dym. -Niedaleko Wilmington, a wlasciwie to moze byc dzielnica. Wilmington... nie jestem pewny, gdzie przebiegaja granice miasta. Samochodem to jest okolo poltorej godziny jazdy na polnoc z Myrtle Beach. Slyszalas kiedys o filmie "Przyladek Strachu"? -Naturalnie. -Rzeka "Przyladka Strachu" plynie w Wilmington. Tam wlasnie przebiega akcja tego filmu i zreszta drugiego o tym samym tytule. Oba tam nakrecono. W tej okolicy powstalo wiele filmow. Wiekszosc duzych wytworni ma w miescie swoje przedstawicielstwa. Wrightsville Beach to wyspa lezaca tuz przy wybrzezu. Sporo nieruchomosci. Prawie kurort. Tam zatrzymuje sie wiekszosc gwiazd, gdy przyjezdzaja na zdjecia. -Dlaczego nigdy o tym nie slyszalam? -Nie wiem. Chyba nie zwraca zbytniej uwagi ze wzgledu na Myrtle Beach, ale na poludniu jest to dosc popularna miejscowosc. Plaze sa piekne - bialy piasek, ciepla woda. To wspaniale miejsce na tygodniowy wyjazd, jesli kiedys bedziesz miala okazje. Teresa nie odpowiedziala, a Deanna odezwala sie z lekka kpina w glosie. -To juz wiemy, skad pochodzi nasz tajemniczy nadawca. Teresa wzruszyla ramionami. -Tez tak sadze, chociaz nie mozemy byc pewni. Moze to byc miejscowosc, w ktorej spedzali wakacje lub tylko ja odwiedzili. To nie oznacza, ze on tam mieszka. Deanna pokrecila glowa. -Nie zgadzam sie. List byl napisany w taki sposob... jego sen byl zbyt rzeczywisty, by znalazlo sie w nim miejsce, w ktorym byl tylko raz czy dwa. -Naprawde dlugo zastanawialas sie nad tym, prawda? -To instynkt. Uczysz sie go sluchac. Jestem gotowa sie zalozyc, ze mieszka w Wrightsville Beach lub Wilmington. -To co z tego? Deanna wyjela z reki Briana papierosa, zaciagnela sie gleboko, ale go nie oddala. Robila to od lat. Uwazala, ze skoro nie zapalila wlasnorecznie papierosa, to oficjalnie nie byla uzalezniona. Brian, jakby nie widzac, co zrobila, zapalil nastepnego. Deanna pochylila sie do przodu. -Zastanowilas sie nad opublikowaniem tego listu? -Nie bardzo. Nadal nie wiem, czy to dobry pomysl. -Co myslisz o tym, zebysmy nie uzyli ich imion, tylko inicjalow? Jesli chcesz, mozemy nawet zmienic nazwe Wrightsville Beach. -Dlaczego to jest dla ciebie takie wazne? -Poniewaz rozpoznaje dobry material, kiedy go widze. Co wiecej, uwazam, ze ten tekst moze byc wazny dla wielu osob. Teraz wszyscy sa tak zapracowani, ze wydaje sie, iz romantycznosc ginie smiercia naturalna. Ten list dowodzi, ze nadal istnieje. Teresa bezwiednie siegnela po pasmo wlosow i zaczela je nawijac na palec. Byl to nawyk pochodzacy z dziecinstwa. Robila tak zawsze, gdy o czyms myslala. Odezwala sie po dluzszej chwili: -Dobrze. -Zgadzasz sie? -Tak, ale jak powiedzialas, uzyjemy inicjalow i pominiemy fragment o Wrightsville Beach. Napisze kilka zdan wstepu. -Tak sie ciesze! - zawolala Deanna z mlodzienczym entuzjazmem. - Wiedzialam, ze sie zgodzisz. Jutro wyslemy to faksem. Poznym wieczorem Teresa napisala wstep do kolumny na papierze listowym, ktory znalazla w szufladzie biurka w gabinecie. Kiedy skonczyla, poszla do swojego pokoju, polozyla kartki na stoliku nocnym przy lozku i wsunela sie pod koldre. Tej nocy spala niespokojnie. ** ** ** Nazajutrz Teresa poszla z Deanna do Chatham, aby przepisac list na maszynie. Poniewaz zadna z nich nie wziela ze soba przenosnego komputera, a Teresa upierala sie, ze tekst nie powinien zawierac pewnych informacji, bylo to jedyne rozsadne wyjscie. Kiedy tekst byl gotowy, wyslaly go faksem. Mial sie ukazac nastepnego dnia.Reszte poranka i popoludnia spedzily podobnie jak poprzedniego dnia - zakupy, leniuchowanie na plazy, rozmowa o niczym i pyszna kolacja. Gazete przyniesiono wczesnie rano. Teresa, skonczywszy bieganie, wrocila, zanim Deanna i Brian wstali. Pierwsza wiec wziela gazete do reki. Rozlozyla ja i zaczela czytac. Cztery dni temu, gdy bylam na wakacjach, sluchalam starych nagran w radiu i uslyszalam Stinga spiewajacego piosenke "List w butelce". Zachecona do dzialania przez jego namietne zawodzenie, pobieglam na plaze, zeby znalezc moja wlasna butelke. Po kilku minutach znalazlam ja i oczywiscie w srodku byl list. (W rzeczywistosci nie uslyszalam piosenki, wymyslilam to dla lepszego efektu dramatycznego. Ale naprawde znalazlam poprzedniego ranka butelke ze wzruszajacym listem w srodku). Nie moglam przestac o tym myslec. Zazwyczaj nie pisze o takich sprawach, ale mialam nadzieje, ze uznacie ten list za rownie wazny jak ja w czasach, gdy coraz rzadziej spotyka sie wierna milosc i przywiazanie. Kiedy Deanna dolaczyla do Teresy przy sniadaniu, przeczytala kolumne, zanim zabrala sie za cos innego. -Fantastyczne - powiedziala, gdy skonczyla czytac. - W druku wyglada lepiej, niz myslalam. Dostaniesz mnostwo listow po tym tekscie. -Naprawde tak sadzisz? -Jestem tego pewna. -Wiecej niz zwykle? -Cale tony. Czuje to. Zadzwonie dzis do Johna. Polece mu, by w tym tygodniu dwa razy rozeslal tekst. Moze nawet znajdziesz go w niedzielnych wydaniach. -Zobaczymy - odparla Teresa i ugryzla rogalik, niepewna, czy wierzyc Deannie, czy nie, ale i tak byla zaciekawiona. Rozdzial trzeci W sobote Teresa wrocila do Bostonu.Gdy tylko otworzyla drzwi do mieszkania, z sypialni wybiegl Harvey. Otarl sie o jej nogi, mruczac cicho. Teresa wziela go na rece i zaniosla do kuchni. Z lodowki wyjela kawalek sera i dala go Harveyowi. Glaskala kota po glowie, zadowolona, ze sasiadka Ella zgodzila sie nim zaopiekowac w czasie jej nieobecnosci. Po zjedzeniu sera zeskoczyl z jej ramion i skierowal sie do rozsuwanych przeszklonych drzwi prowadzacych do malego patia. W mieszkaniu panowal zaduch, rozsunela wiec drzwi na osciez. Rozpakowala rzeczy, odebrala klucze i poczte od Elli, nalala sobie kieliszek wina, podeszla do wiezy i nastawila niedawno kupiona plyte Johna Coltrane'a. Gdy pokoj wypelnily dzwieki jazzu, przejrzala poczte. Jak zwykle, byly to glownie rachunki i odlozyla je na pozniej. Na automatycznej sekretarce nagrano osiem wiadomosci - dwie z nich od mezczyzn, z ktorymi kiedys sie spotykala. Prosili o telefon, gdyby znalazla wolna chwile. Zastanowila sie krotko, potem doszla do wniosku, ze do nich nie zadzwoni. Zaden z nich jej nie pociagal i nie miala ochoty spotykac sie tylko dlatego, ze byla wolna. Wysluchala wiadomosci od matki i siostry. Pomyslala, ze powinna do nich w tygodniu zadzwonic. Kevin sie nie odezwal. Plywal tratwa i rozbijal ze swoim ojcem oboz gdzies w Arizonie. Bez Kevina dom wydawal sie pusty i cichy. Na pocieszenie mogla sobie powiedziec, ze milo jest przyjechac do domu i sprzatac tylko po sobie. W perspektywie miala jeszcze dwa tygodnie urlopu za ten rok. Planowala spedzic z synem troche czasu nad morzem. Zostawal wiec jeszcze tydzien. Zwykle brala urlop przed Gwiazdka, ale w tym roku Kevin mial pojechac na swieta do swojego ojca. Nie cierpiala spedzac Bozego Narodzenia samotnie - to zawsze byly jej ulubione swieta, ale tym razem nie miala wyboru i doszla do wniosku, ze rozmyslanie nad tym, czego nie moze zmienic, nie ma sensu. Moze powinna wybrac sie na Bermudy lub na Jamajke albo gdzies na Karaiby, ale nie chciala jechac tak zupelnie sama, a nie wiedziala, kto moglby jej towarzyszyc. Janet raczej nie wchodzila w rachube. Miala sporo zajec przy trojce dzieci, a Edward prawdopodobnie nie dostalby urlopu. Moze powinna wykorzystac ten tydzien do zrobienia w domu tych wszystkich rzeczy, ktore zaplanowala... ale wydawalo jej sie, ze troche szkoda. Kto by chcial spedzic wakacje, malujac i tapetujac mieszkanie? Wreszcie postanowila, ze jesli nic ciekawego nie wymysli, to zachowa urlop na przyszly rok. Moze pojada z Kevinem na dwa tygodnie na Hawaje. Poszla do lozka i siegnela po powiesc, ktora zaczela czytac jeszcze w Cape Cod. Czytala szybko, nie odrywajac oczu, i zaliczyla prawie sto stron, zanim poczula zmeczenie. O polnocy zgasila swiatlo. Snilo jej sie, ze spaceruje pusta plaza, ale nie wiedziala dlaczego. W poniedzialek na biurku zastala stos listow. Bylo ich prawie dwiescie, a kolejne piecdziesiat przyniosl pozniej listonosz. Gdy tylko weszla do redakcji, Deanna z dumna mina pokazala: -Widzisz, mowilam ci. Teresa poprosila, aby nie laczono do niej rozmow i od razu zabrala sie do otwierania kopert. Wszystkie listy byly reakcja na opublikowany tekst. Wiekszosc napisaly kobiety, chociaz bylo tez kilka kartek od mezczyzn. Terese zdumiala jednomyslnosc opinii. Czytala kartke za kartka i z kazdej dowiadywala sie, jak bardzo byli wzruszeni anonimowym listem. Wiele osob pytalo, czy wie, kto jest jego autorem, a kilka kobiet stwierdzilo, ze jesli ten mezczyzna jest wolny, pragna go poslubic. Odkryla, ze prawie wszystkie wydania niedzielne w calym kraju zamiescily jej kolumne, a korespondencja w tej sprawie nadeszla az z Los Angeles. Szesciu mezczyzn twierdzilo, ze sa autorami listu, czterech zadalo tantiem za opublikowanie. Jeden z nich nawet grozil sadem. Gdy jednak dokladnie przyjrzala sie charakterom ich pisma, stwierdzila, ze zaden nawet nie przypominal tego, ktory nalezal do autora listu. W poludnie poszla na lunch do swojej ulubionej japonskiej restauracji. Kilka osob jedzacych przy innych stolikach wypowiadalo sie na temat jej kolumny. -Moja zona przyczepila wycinek do drzwi lodowki - zwierzyl sie jakis mezczyzna, a Teresa glosno sie rozesmiala. Do konca dnia przejrzala prawie cala korespondencje i poczula sie zmeczona. W ogole nie zajela sie kolumna na nastepny tydzien i poczula rosnace napiecie, jak zwykle, gdy zblizal sie termin oddania tekstu. Pol do szostej zasiadla do pisania o tym, ze Kevin wyjechal i jak sie czula bez niego. Poszlo jej lepiej, niz sie spodziewala, i juz prawie konczyla, gdy zadzwonil telefon. -Czesc, Tereso. Wiem, ze prosilas, zebym cie nie laczyla i tak tez robilam - zaczela telefonistka z centrali gazety. - Nie bylo to latwe, chyba z szescdziesiat osob chcialo z toba rozmawiac. Telefon dzwonil bez przerwy. -Zatem o co chodzi? -Ta kobieta dzisiaj telefonowala z piec razy, a w zeszlym tygodniu dwukrotnie. Nie chce podac nazwiska, ale juz poznaje ja po glosie. Mowi, ze musi z toba rozmawiac. -Nie mozesz dowiedziec sie, czego chce? -Probowalam, ale jest uparta. Mowi, ze poczeka, az bedziesz miala czas. Twierdzi, ze dzwoni z daleka i musi z toba pomowic. Teresa zastanowila sie przez chwile, wpatrujac sie w ekran przed soba. Kolumna byla prawie gotowa, do napisania zostaly jeszcze tylko dwa akapity. -Nie mozesz poprosic o numer telefonu, pod ktorym moglabym sie z nia skontaktowac? -Numeru telefonu tez nie chciala podac. Dawala wymijajace odpowiedzi. -Nie domyslasz sie, o co jej chodzi? -Nie mam pojecia, ale mowi rozsadnie. W przeciwienstwie do wielu osob, ktore dzis dzwonily. Pewien facet poprosil mnie o reke. Teresa wybuchnela smiechem. -Dobrze. Powiedz, zeby chwile zaczekala. Zaraz sie z nia polacze. Na ktorej linii? -Na piatej. -Dzieki. Szybko dokonczyla tekst. Zamierzala przejrzec go jeszcze raz po rozmowie. Podniosla sluchawke i wcisnela piata linie. -Halo? Po drugiej stronie przez chwile panowala cisza. Potem lagodny, melodyjny glos zapytal: -Czy pani Teresa Osborne? -Przy telefonie. - Teresa odchylila sie w fotelu i zaczela nawijac wlosy na palec. -Czy to pani napisala komentarz do listu z butelki? -Tak. W czym moge pani pomoc? Rozmowczyni zamilkla. Jakby zastanawiala sie, co ma teraz powiedziec. Teresa slyszala jej oddech. Po chwili poprosila: -Czy moglaby pani podac mi imiona, ktore byly w liscie? Teresa przymknela powieki i puscila wlosy. Jeszcze jedna osoba szukajaca sensacji - pomyslala. Otworzyla oczy i popatrzyla na ekran, przebiegajac wzrokiem tekst kolumny. -Nie, przykro mi, to niemozliwe. Nie moge tego podac do publicznej wiadomosci. Kobieta znowu zamilkla. Teresa zaczela sie niecierpliwic. Czytala na ekranie pierwszy akapit. Wtedy rozmowczyni ja zaskoczyla. -Prosze. Musze to wiedziec. Teresa oderwala spojrzenie od ekranu. Uderzyla ja szczerosc w glosie tej kobiety. Bylo w nim cos jeszcze, ale nie potrafila tego okreslic. -Przykro mi - powiedziala w koncu Teresa. - Naprawde nie moge. -A czy odpowie pani na pytanie? -Byc moze. -Czy ten list byl zaadresowany do Catherine, a podpisal go mezczyzna o imieniu Garrett? Teresa gwaltownie wyprostowala sie w fotelu i skupila cala uwage na rozmowie. -Kto mowi? - spytala naglaco. Nim pytanie przebrzmialo, zdala sobie sprawe, ze kobieta zna prawde. -Tak bylo, mam racje? -Kto mowi? - ponownie spytala Teresa, tym razem lagodniej. -Nazywam sie Michelle Turner i mieszkam w Norfolk w Wirginii. -Skad pani wiedziala o liscie? -Moj maz sluzy w marynarce i tutaj stacjonuje. Trzy lata temu spacerowalam po plazy i znalazlam list taki jak ten, na ktory pani natrafila podczas wakacji. Po przeczytaniu pani artykulu wiedzialam, ze napisala go ta sama osoba. Inicjaly sie zgadzaly. Teresa zamyslila sie na chwile. To niemozliwe - pomyslala. Trzy lata temu? -Na jakim papierze byl napisany list? -Papier byl bezowy, a w prawym gornym rogu rysunek zaglowca. Teresa poczula, ze serce zaczyna jej bic coraz szybciej. To wydawalo sie niewiarygodne. -W pani liscie tez byl rysunek zaglowca, prawda? -Tak, byl - szepnela Teresa. -Wiedzialam! Wiedzialam, gdy tylko przeczytalam artykul. - W glosie Michelle brzmiala ulga, jakby ciezar spadl jej z ramion. -Ma pani nadal ten list? - spytala Teresa. -Tak. Moj maz go nigdy nie widzial, ale co jakis czas go wyjmuje i czytam. Jest troche inny niz list, ktory pani zamiescila w gazecie, ale uczucia sa te same. -Moglaby mi go pani przeslac faksem? -Oczywiscie - zgodzila sie kobieta i zamilkla na chwile. - Czy to nie zadziwiajace? Dawno temu znalazlam list, a teraz pani... -Tak - rzekla cicho Teresa - to zadziwiajace. Podala Michelle numer faksu i wrocila do pracy, ale nie mogla skupic sie na sczytywaniu kolumny. Michelle musiala pojsc do urzedu, zeby wyslac list. Teresa, czekajac, co piec minut zrywala sie od biurka, by sprawdzic, czy nadszedl faks. Czterdziesci szesc minut pozniej uslyszala, ze maszyna zaczyna pracowac. Pierwsza strona faksu zawierala dane nadawcy i adresata. Teresa przygladala sie, jak kartka spada do pojemnika, i przysluchiwala sie odglosowi pracujacego faksu piszacego linijka po linijce. Trwalo to krotko - zaledwie dziesiec sekund dla jednej strony - ale mimo to Teresie wydawalo sie to za dlugo. Potem zaczela sie drukowac trzecia strona. Wtedy uswiadomila sobie, ze tak jak w liscie, ktory znalazla, tak i w tym tekst musial zapelniac obie strony kartki. Siegnela po papier, gdy faks zadzwonil, sygnalizujac koniec przekazu. Nie czytajac, polozyla kartki na biurku czysta strona do gory, przez kilka minut probujac uspokoic przyspieszone tetno. To tylko list - mowila do siebie. Wziela gleboki oddech i podniosla pierwsza kartke. Spojrzenie na rysunek zaglowca potwierdzilo, ze ma do czynienia z tym samym autorem. Polozyla kartke w lepszym swietle i zaczela czytac. Szosty marca 1994 Moja najdrozsza Catherine, Gdzie jestes? I dlaczego musielismy sie rozstac? Zastanawiam sie nad tym, siedzac samotnie w ciemnosciach. Nie znam odpowiedzi na te pytania, chociaz ze wszystkich sil probuje zrozumiec. Przyczyna jest prosta, ale moj umysl zmusza mnie, abym ja pominal, i w godzinach czuwania dreczy mnie niepokoj. Bez Ciebie jestem zgubiony. Pozbawiony duszy, dryfuje bez domu; samotny ptak, ktory nie ma dokad odleciec. Jestem wszystkim i jestem niczym. Takie, moja najdrozsza, jest moje zycie bez Ciebie. Tesknie za Toba, abys mi pokazala, jak znowu zyc. Probuje przypomniec sobie, jacy kiedys bylismy na owianym wiatrem pokladzie "Happenstance". Czy pamietasz, jak razem przy nim pracowalismy? Stalismy sie czescia oceanu, gdy odbudowalismy lodz, poniewaz oboje wiedzielismy, ze to ocean nas polaczyl. W takiej chwili rozumialem znaczenie prawdziwego szczescia. Noca zeglowalismy po mrocznej wodzie i patrzylem, jak w swietle ksiezyca jasnieje Twoje piekno. Patrzylem na Ciebie z czcia i wiedzialem w glebi serca, ze zawsze bedziemy razem. Czy zawsze tak jest, kiedy dwoje ludzi sie kocha? Nie wiem, ale jesli moje zycie, odkad mi Ciebie zabrano, jest jakas wskazowka, wtedy wydaje mi sie, ze znam odpowiedz. Od tej chwili wiem, ze bede sam. Mysle o Tobie, snie o Tobie, przywoluje, gdy potrzebuje Ciebie. Tylko tyle moge zrobic, ale mnie to nie wystarcza. Nigdy nie bedzie dosc, to wiem, ale co innego mi pozostalo? Gdybys byla tutaj, powiedzialabys mi, ale nawet tego mi odmowiono. Zawsze znajdowalas wlasciwe slowa, by ukoic moj bol. Zawsze wiedzialas, jak sprawic, abym poczul sie lepiej. Czy to mozliwe, ze wiesz, jak czuje sie bez Ciebie? Kiedy marze, lubie myslec, ze wiesz. Zanim sie spotkalismy, szedlem przez zycie bez celu. Wiem, ze w pewnym sensie kazdy krok, jaki zrobilem od chwili, gdy nauczylem sie chodzic, byl krokiem do Ciebie. Bylismy sobie przeznaczeni. Ale teraz, samotny, uswiadomilem sobie, ze przeznaczenie moze kogos skrzywdzic, jak i przyniesc mu blogoslawienstwo. Zastanawiam sie, dlaczego sposrod wszystkich kobiet na swiecie musialem pokochac te, ktora mi odebrano. Garrett Po przeczytaniu listu Teresa opadla na krzeslo i dotknela palcami warg. Odglosy z pokoju redakcji wydawaly sie docierac z bardzo daleka. Siegnela do torebki, znalazla pierwszy list i polozyla go na biurku. Przeczytala pierwszy list, potem drugi, wreszcie przeczytala je w odwrotnej kolejnosci, czujac sie tak, jakby podgladala, podsluchiwala czyjes intymne, pelne tajemnic momenty w zyciu. Wstala od biurka dziwnie poruszona. W automacie kupila puszke soku jablkowego. Probowala zrozumiec wlasne odczucia. Gdy wrocila do pokoju, nagle ugiely sie pod nia nogi i osunela sie na krzeslo. Gdyby nie ono, na pewno upadlaby na podloge. Zaczela porzadkowac biurko, majac nadzieje, ze pozwoli jej to zebrac mysli. Piora znalazly sie w szufladzie, artykuly, ktore wykorzystala w tekstach, trafily do segregatorow, zszywacz zostal napelniony zszywkami, a olowki naostrzone i wlozone do kubka stojacego na biurku. Kiedy skonczyla, wszystko bylo na swoim miejscu procz dwoch listow, ktorych nawet nie dotknela. Tydzien temu znalazla pierwszy list i przeczytala slowa, ktore wywarly na niej glebokie wrazenie, chociaz glos rozsadku podpowiadal, aby o wszystkim zapomniala. Teraz, po znalezieniu drugiego listu napisanego przypuszczalnie przez tego samego mezczyzne, wydawalo sie to niemozliwe. Czy byly inne listy? - zastanawiala sie w duchu. - Kim moglby byc ich autor? Zakrawalo na cud, ze trzy lata temu ktos inny natrafil na list i przechowywal go w szufladzie w ukryciu, poniewaz go wzruszyl. A jednak tak sie stalo. Co to moglo oznaczac? Wiedziala, ze nie powinno to jej obchodzic, a mimo to obchodzilo. Przesunela palcami po wlosach i rozejrzala sie wokol. Wszyscy dokads sie spieszyli. Otworzyla puszke z sokiem i upila lyk, probujac uporzadkowac mysli. Byla zdezorientowana. Marzyla tylko o tym, zeby przez kilka minut nikt nie podszedl do jej biurka, dopoki nie upora sie z tym wszystkim. Wsunela oba listy do torebki, gdy nagle w jej glowie zrodzilo sie pytanie. Gdzie jestes? Zamknela program, w ktorym pisala tekst do kolumny, i pelna obaw uruchomila inny, umozliwiajacy dostep do Internetu. Po krotkim wahaniu wystukala slowa: WRIGHTSVILLE BEACH, i uderzyla w klawisz. Wiedziala, ze pojawi sie lista i rzeczywiscie po niecalych pieciu sekundach zobaczyla zestaw roznych tematow do wyboru. Komputer znalazl trzy hasla zawierajace slowo Wrightsville Beach. Kategorie miejsca - Strony sieci Mariposa Kategorie miejsca Region: Stany Zjednoczone; Karolina Polnocna; miasto: Wrightsville Beach. Miejsca Region: Stany Zjednoczone: Karolina Polnocna; miasto: Wilmington. Posrednik nieruchomosci: Agencja Nieruchomosci Ticar - biura w Wrightsville Beach oraz w Carolina Beach. Region: Stany Zjednoczone, Karolina Polnocna; miasto: Wrightsville Beach; kwatery w Cascade Beach. Siedziala, wpatrujac sie w ekran, i nagle wydala sie sobie smieszna. Nawet gdyby Deanna miala racje i Garrett mieszkal w okolicy Wrightsville Beach, to i tak znalezienie go byloby niemozliwe. Zatem dlaczego probowala to zrobic? Oczywiscie znala powod. Listy napisal mezczyzna, ktory gleboko kochal kobiete, a teraz byl sam. Jako mloda dziewczyna wierzyla, ze istnieje idealny mezczyzna - podobny do ksiecia lub rycerza rodem z bajek. W rzeczywistosci trudno bylo o ideal. Realni ludzie mieli swoje realne plany, zadania, oczekiwania co do zachowania innych ludzi. To prawda, byli gdzies dobrzy mezczyzni - mezczyzni, ktorzy kochali z calego serca i pozostawali wierni mimo wszelkich przeszkod. Takiego mezczyzne pragnela poznac od czasu rozwodu z Davidem. Jak go znalezc? Teraz wiedziala, ze ktos taki istnieje, a w dodatku jest sam i swiadomosc tego sprawiala, ze czula ucisk w zoladku. Wydawalo sie oczywiste, ze Catherine, kimkolwiek byla, prawdopodobnie nie zyje lub zaginela bez wiesci. Mimo to Garrett kochal ja nadal i wysylal do niej listy milosne co najmniej przez trzy lata. Dowiodl, ze jest zdolny do glebokiej milosci i co wazniejsze, dlugo po odejsciu ukochanej pozostal jej calkowicie oddany. Gdzie jestes? To pytanie stale powracalo, jak piosenka, ktora uslyszala w radiu. Gdzie jestes? Tego nie wiedziala, ale byla przekonana, ze istnieje. Zycie wczesnie nauczylo ja, ze nie nalezy przechodzic do porzadku nad czyms, co wywoluje ucisk w zoladku, ze lepiej dowiedziec sie czegos wiecej na ten temat. Jesli po prostu zbagatelizuje sprawe, to nigdy sie nie dowie, co mogloby sie wydarzyc, a to bylo gorsze niz odkrycie, ze na poczatku popelnilo sie blad. Ze swiadomoscia pomylki mozna zyc dalej, nie ogladajac sie za siebie i nie zastanawiajac, co mogloby sie wydarzyc. Dokad to wszystko prowadzi? Co oznacza? Czy znalezienie listu bylo jej pisane, czy to zwykly zbieg okolicznosci? A moze bylo to po prostu przypomnienie o tym, czego brakowalo jej w zyciu? Bezwiednie zawijala pasmo wlosow na palec, usilujac znalezc odpowiedz. Dobrze - zdecydowala sie wreszcie. - Moge z tym zyc. Zaciekawil ja tajemniczy autor, to prawda, i nie mialo sensu oszukiwanie samej siebie. Poniewaz nikt inny tego by nie zrozumial (jak mogl zrozumiec, skoro jej to sie nie udalo), postanowila nikomu nie wspominac o swoich przezyciach. Gdzie jestes? W glebi duszy wiedziala, ze fascynacja Garrettem i poszukiwania go do niczego nie prowadza. Stopniowo cala ta sprawa przemieni sie w jakas niezwykla opowiesc, ktora co jakis czas bedzie sobie przypominac. Bedzie dalej zyla jak dotad - piszac artykuly, spedzajac czas z Kevinem, robiac to wszystko, co musi robic matka samotnie wychowujaca dziecko. Byla bliska prawdy. Jej zycie mialo sie potoczyc tak, jak to sobie wyobrazila. Jednak trzy dni pozniej wydarzylo sie cos, co sklonilo ja do wyjazdu do nieznanego miasta z jedna walizka i kilkoma kartkami, ktore mogly miec jakies znaczenie albo nie. Odkryla trzeci list od Garretta. Rozdzial czwarty W dniu, w ktorym odkryla trzeci list, nie spodziewala sie niczego niezwyklego. Byl to zwykly letni dzien w Bostonie - goracy i wilgotny. Podano w dzienniku, ze jak zazwyczaj w taka pogode, doszlo do kilku napadow i dwoch morderstw.Teresa siedziala w pokoju redakcyjnym i szukala danych o dzieciach autystycznych. "Boston Times" dysponowal doskonala baza danych o artykulach opublikowanych w poprzednich latach w roznych czasopismach. Za posrednictwem komputera miala rowniez dostep do biblioteki Harvardu oraz Uniwersytetu Bostonskiego. Zbiory skladajace sie z dziesiatkow tysiecy artykulow ulatwialy poszukiwania, zbieranie danych i pozwalaly znacznie oszczedzic czas. Po dwoch godzinach Teresa znalazla blisko trzydziesci tekstow napisanych w ciagu ostatnich trzech lat i opublikowanych w czasopismach, o ktorych nigdy nie slyszala. Szesc tytulow zapowiadalo sie interesujaco. W drodze do domu miala przejezdzac obok Harvardu i postanowila, ze wtedy je odbierze. Juz miala wylaczyc komputer, gdy nagle przyszla jej do glowy pewna mysl i cofnela reke? Dlaczego nie? - zadala sobie w duchu pytanie. - To strzal na chybil trafil, ale co mam do stracenia? Usiadla przy biurku, ponownie wybrala dostep do bazy danych Harvardu i wystukala slowa: LIST w bUTELCE. W systemie bibliotecznym artykuly sa ukladane tematycznie lub wedlug naglowka. Teresa zdecydowala sie na wyszukiwanie wedlug naglowka, by przyspieszyc procedure. Na ogol klucz tematyczny pozwalal odnalezc wiecej artykulow, ale przegladanie ich bylo bardzo nuzace, a ona nie miala na to czasu. Lista ja zdumiala. Z tuzin roznych artykulow, ktore napisano na ten temat w ciagu ostatnich kilku lat! Wiekszosc z nich opublikowano w periodykach naukowych, a ich tytuly sugerowaly, ze butelki wykorzystano do badan pradow oceanicznych. Trzy artykuly wydawaly sie interesujace, spisala tytuly, zeby rowniez i ich odbitki zabrac z biblioteki w drodze do domu. Panowal duzy ruch, samochody posuwaly sie powoli. Pokonanie odleglosci z redakcji do biblioteki, zrobienie odbitek dziewieciu wybranych artykulow zabralo jej wiecej czasu, niz przewidywala. Pozno dotarla do domu, telefonicznie zamowila kolacje z pobliskiej chinskiej restauracji i usiadla na kanapie z trzema artykulami o listach w butelkach. Pierwszy tekst, ktory wybrala, ukazal sie na lamach "Yankee" przed rokiem w marcu. Opisano w nim historie listow pozostawianych w butelkach i przytoczono przyklady butelek wyrzuconych na brzeg Nowej Anglii w ciagu ostatnich kilku lat. Niektore ze znalezionych listow byly naprawde godne wzmianki. Teresie szczegolnie spodobal sie fragment tekstu o Paolinie i wikingu Ake. Ojciec Paoliny znalazl w butelce list wyslany przez mlodego szwedzkiego marynarza Ake. Ake nudzil sie w czasie kolejnej morskiej wyprawy, nakreslil kilka slow skierowanych do mlodej, ladnej kobiety z prosba, zeby odpisala. Ojciec przekazal list Paolinie, ta zas napisala do Ake. Po pierwszym liscie nadszedl kolejny, potem nastepne. Kiedy Ake odwiedzil Sycylie, by odwiedzic Paoline, uswiadomili sobie, ze bardzo sie kochaja. Niedlugo potem wzieli slub. Pod koniec artykulu Teresa natrafila na dwa akapity poswiecone listowi wyrzuconemu na plaze Long Island: Wiekszosc listow wysylanych w butelkach zawiera prosbe do znalazcy o odpowiedz. Nadawca ma bowiem nadzieje na dlugotrwala korespondencje. Czasami jednak nadawca nie oczekuje odpowiedzi. Wlasnie taki list, wzruszajacy hold dla utraconej milosci, znaleziono w zeszlym roku na Long Island. Oto jego fragment: Czuje pustke w duszy, nie mogac trzymac Cie w ramionach. Wsrod tlumu szukam Twojej twarzy - wiem, ze to niemozliwe, ale nie moge nic na to poradzic. Moje poszukiwanie Ciebie jest nie konczaca sie pogonia skazana na przegrana. Rozmawialismy o tym, co sie zdarzy, gdybysmy zostali zmuszeni do rozstania, ale nie potrafie dotrzymac obietnicy, ktora zlozylem Ci tamtej nocy. Przepraszam, Najdrozsza, ale nigdy nikt Cie nie zastapi. Slowa, ktore Ci wyszeptalem, byly glupie, i wtedy powinienem o tym wiedziec. Pragnalem Ciebie i tylko Ciebie, a teraz gdy odeszlas, nikogo juz nie pragne. Poki smierc nas nie rozlaczy -wyszeptalismy w kosciele. Zaczalem wierzyc, ze slowa te sa prawdziwe tylko do dnia, w ktorym i mnie smierc zabierze z tego swiata. Przerwala jedzenie i gwaltownie odlozyla widelec. To niemozliwe! To po prostu nie moze byc... Ale... ale... czy moglby to byc kto inny? Otarla czolo i zauwazyla, ze trzesa sie jej rece. Jeszcze jeden list? Przelozyla kartke i zerknela na nazwisko autora. Artykul napisal doktor Arthur Shendakin, wykladowca historii w Boston College, co oznaczalo... ...ze musi mieszkac w poblizu. Zerwala sie i wyciagnela z regalu ksiazke telefoniczna. Bylo w niej okolo dziesieciu Shendakinow, chociaz tylko dwoch wchodzilo w rachube. Oba nazwiska poprzedzala litera "A" jako inicjal imienia. Teresa zerknela na zegarek, zanim siegnela po telefon. Dziewiata trzydziesci. Pozno, ale nie za pozno. Wystukala numer. Odezwala sie kobieta, ktora powiedziala, ze to pomylka. Kiedy Teresa odlozyla sluchawke, zdala sobie sprawe, ze zaschlo jej w gardle. Poszla do kuchni i nalala sobie szklanke wody. Upila dlugi lyk, odetchnela gleboko i wrocila do telefonu. Upewnila sie, ze wystukala prawidlowy numer i czekala na sygnal. Raz. Dwa. Trzy razy. Przy czwartym sygnale stracila nadzieje, ale przy piatym uslyszala, ze ktos podnosi sluchawke. -Halo - odezwal sie mezczyzna. Sadzac z brzmienia glosu, musial miec okolo szescdziesieciu lat, uznala Teresa. Odchrzaknela. -Mowi Teresa Osborne z "Boston Times". Czy to pan Arthur Shendakin? -Przy telefonie - odparl nieco zdziwiony. Uspokoj sie - nakazala sobie w duchu. -Dobry wieczor. Dzwonie do pana, poniewaz chcialam sie dowiedziec, czy jest pan tym Arthurem Shendakinem, ktory w zeszlym roku opublikowal w magazynie "Yankee" artykul o listach w butelkach. -Tak, to ja go napisalem. Czy moge pani w czyms pomoc? Poczula, ze zwilgotniala jej dlon trzymajaca sluchawke. -Zaciekawil mnie jeden list, ktory, jak pan napisal, znaleziono na Long Island. Wie pan, o czym mowie? -Czy moge zapytac, dlaczego to pania interesuje? -Tak. "Times" rozwaza mozliwosc opublikowania artykulu na ten sam temat i bylibysmy wdzieczni za kopie tego listu. Skrzywila sie, slyszac klamstwo we wlasnych ustach, ale ujawnienie prawdy wydawalo sie jej jeszcze gorsze. Jak by zabrzmiala? "Czesc! Jestem zauroczona pewnym mezczyzna, ktory wysyla listy w butelkach, i zastanawiam sie, czy nie napisal listu, ktory pan znalazl?" Shendakin odpowiedzial z ociaganiem. -Sam nie wiem. Wlasnie ten list zainspirowal mnie do napisania calego artykulu... Musze sie zastanowic. Teresa poczula skurcz w gardle. -Zatem ma pan ten list? -Tak. Znalazlem go dwa lata temu. -Panie Shendakin, moge pana zapewnic, ze jesli pozwoli nam pan wykorzystac list, chetnie zaplacimy panu jakas niewielka kwote. Nie potrzebujemy oryginalu listu. Wystarczy nam kopia, wiec de facto zachowa go pan. Zorientowala sie, ze jej rozmowca jest zaskoczony. -O jakiej kwocie mowimy? -Nie wiem, wymyslilam to od reki. Ile chcesz? -Jestesmy gotowi zaproponowac panu trzysta dolarow. Oczywiscie, bedzie pan wymieniony jako znalazca listu. Zawahal sie na moment. Teresa odezwala sie znowu, uprzedzajac ewentualna odmowna odpowiedz. -Panie Shendakin, rozumiem, ze obawia sie pan, iz panski artykul i nasz tekst okaza sie podobne. Zapewniam pana, ze w istocie beda sie bardzo roznily miedzy soba. Przygotowywany przez nas artykul dotyczy kierunkow, w ktorych plywaja butelki - rozumie pan, chodzi o prady morskie i tak dalej, Chcemy zamiescic kilka autentycznych listow, zeby zainteresowac naszych czytelnikow ludzkim aspektem tego tematu. -Skad pochodzil? -Coz... -Prosze, panie Shendankin. To dla mnie tak wiele znaczy. Umilkl na dluzsza chwile. -Tylko kopie? Tak! -Oczywiscie. Podam panu numer faksu. Moze pan przeslac ksero poczta. Czy mam wystawic czek na pana? Zawahal sie, zanim odpowiedzial. -Tak... tak sadze. - W jego glosie brzmiala niepewnosc, jakby postawiono go w sytuacji przymusowej, z ktorej nie potrafil znalezc wyjscia. -Dziekuje, panie Shendakin. Zanim zdazyl zmienic zdanie, Teresa podala mu numer faksu, wziela od niego adres i zanotowala sobie, ze musi rano wypelnic przekaz. Doszla do wniosku, ze czek z jej konta osobistego moglby mu sie wydac podejrzany. Nazajutrz zadzwonila do biura Shendakina w Boston College i zostawila mu wiadomosc, ze wyslala pieniadze. Poszla do pracy. Krecilo sie jej w glowie. Nie potrafila myslec o niczym innym oprocz tego, ze ktos znalazl trzeci list. Nadal nie wiedziala, czy list napisal ten sam mezczyzna, ale jesli tak, to nie miala pojecia, jak powinna postapic. Prawie cala noc rozmyslala o Garretcie. Probowala wyobrazic sobie, jak wyglada, co lubi robic. Nie rozumiala wlasnych uczuc, ale doszla do wniosku, ze pozwoli, aby o wszystkim zadecydowal trzeci list. Jesli nie napisal go Garrett, zamknie te sprawe. Przestanie szukac w Internecie, nie bedzie probowala odnalezc innych listow. Jesli zas okaze sie, ze nie moze pozbyc sie obsesji, wyrzuci wczesniejsze dwa listy. Nie dopusci do tego, by ciekawosc zniszczyla jej zycie. Z drugiej strony, jesli ten list napisal Garrett... Nie wiedziala, co zrobi. Jakas jej czesc liczyla na to, ze tak nie jest, wtedy nie musialaby podejmowac decyzji. Podeszla do swojego biurka i celowo zatrzymala sie przy nim na dluzej, nie ruszyla prosto do faksu. Wlaczyla komputer, zadzwonila do dwoch lekarzy, z ktorymi musiala porozmawiac o tekscie do przygotowywanej przez siebie kolumny, nagryzmolila kilka zdan o nowych tematach. Gdy juz skonczyla sie krzatac, niemal udalo sie jej przekonac siebie sama, ze listu nie napisal Garrett. Pewnie tysiace listow plywalo w morzach - powiedziala sobie. - Bardziej niz pewne, ze napisal go ktos inny. Kiedy nie mogla juz myslec o niczym innym, podeszla do faksu i zaczela przegladac stos nadeslanych dokumentow. Jeszcze ich nie posortowano. Wsrod kilkudziesieciu kartek zaadresowanych do roznych osob znalazla kilka ze swoim nazwiskiem. Przyjrzala sie im blizej. Zauwazyla - tak jak w poprzednich listach - sylwetke zaglowca w prawym gornym rogu. List ten byl krotszy od poprzednich i zdazyla go przeczytac, zanim wrocila do biurka. Ostatni akapit Arthur Shendakin zacytowal w artykule. Dwudziesty piaty wrzesnia 1995 Droga Catherine, Juz miesiac minal od czasu, gdy pisalem po raz ostatni. Uplynal o wiele wolniej niz zwykle. Zycie mija teraz jak krajobraz za oknem samochodu. Oddycham, jem i spie, jak zawsze to robilem, ale czynie to zupelnie bezwolnie, nie mam zadnego celu. Po prostu unosze sie na powierzchni jak listy, ktore do Ciebie wysylam. Nie wiem, dokad zmierzam ani kiedy tam dotre. Nawet praca nie lagodzi bolu. Moge nurkowac dla wlasnej przyjemnosci lub pokazywac innym, jak to sie robi, ale gdy wracam do sklepu, bez Ciebie wydaje sie taki pusty. Sprawdzam magazyn i zamawiam tak, jak zawsze to robilem, ale nawet teraz ogladam sie czasem przez ramie i wolam Cie. Gdy pisze te slowa, zastanawiam sie, kiedy i czy w ogole to sie zmieni. Czuje pustke w duszy, nie mogac trzymac Cie w ramionach. Wsrod tlumu szukam Twojej twarzy - wiem, ze to niemozliwe, ale nie moge nic na to poradzic. Moje poszukiwanie Ciebie jest nie konczaca sie pogonia skazana na przegrana. Rozmawialismy o tym, co sie zdarzy, gdybysmy zostali zmuszeni do rozstania, ale nie potrafie dotrzymac obietnicy, ktora zlozylem Ci tamtej nocy. Przepraszam, Najdrozsza, ale nigdy nikt Cie nie zastapi. Slowa, ktore Ci wyszeptalem, byly glupie i wtedy powinienem o tym wiedziec. Pragnalem Ciebie i tylko Ciebie, a teraz, gdy odeszlas, nikogo juz nie pragne. Poki smierc nas nie rozlaczy... wyszeptalismy w kosciele. Zaczalem wierzyc, ze slowa te sa prawdziwe tylko do dnia, w ktorym i mnie smierc zabierze z tego swiata. Garrett -Deanna, masz wolna chwile? Musze z toba pomowic. Deanna oderwala spojrzenie od komputera i zdjela okulary. -Oczywiscie, ze mam. O co chodzi? Teresa bez slowa polozyla na biurku trzy listy. Deanna brala je jeden po drugim z oczyma rozszerzonymi zdumieniem. -Skad masz pozostale dwa listy? Teresa wyjasnila, w jaki sposob natrafila na ich slad. Kiedy skonczyla mowic, Deanna w milczeniu przeczytala listy. Teresa usiadla na krzesle po drugiej stronie biurka. -A wiec to tak - powiedziala, odkladajac ostatni list - trzymalas to w tajemnicy. Teresa wzruszyla ramionami. -Chodzi o cos wiecej niz znalezienie listow, prawda? -Co masz na mysli? -To - zaczela Deanna z przebieglym usmiechem - ze nie przyszlas do mnie z powodu listow. Przyszlas, bo zainteresowal cie Garrett. Teresa otworzyla usta, by zaprzeczyc, ale Deanna rozesmiala sie glosno. -Nie miej takiej zaskoczonej miny, Tereso. Nie jestem zupelna idiotka. Wiedzialam, ze od kilku dni cos sie dzieje. Bylas roztargniona, nieobecna myslami. Zamierzalam zapytac cie o przyczyne, ale doszlam do wniosku, ze kiedy bedziesz gotowa, sama mi powiesz. -Sadzilam, ze nad wszystkim panuje. -Byc moze inni niczego nie zauwazyli. Znam cie dostatecznie dlugo, by zorientowac sie, ze cos cie gryzie. - Znowu sie usmiechnela. - Opowiedz mi, co sie dzieje. Teresa zamyslila sie na chwile. -To naprawde dziwne. Chodzi mi o to, ze nie potrafie przestac o nim myslec i nie rozumiem dlaczego. Zupelnie jakbym znowu byla w szkole sredniej i zadurzyla sie po uszy w kims, kogo nigdy nie spotkalam. Tym razem jest podobnie. Nie tylko nigdy nie rozmawialismy ze soba, ale nawet go nie widzialam. Niewykluczone, ze wlasnie skonczyl siedemdziesiatke. Deanna oparla sie wygodniej i pokiwala glowa. -To mozliwe, ale tak nie myslisz, prawda? -Nie, chyba nie. -Ani ja - przytaknela Deanna i znowu wziela listy do reki. - Z ich tresci wynika, ze zakochali sie w sobie, kiedy byli mlodzi. Nie pisze nic o dzieciach, uczy nurkowania i wspomina Catherine tak, jakby byli malzenstwem tylko przez kilka lat. Watpie, zeby byl bardzo stary. -Ja tez. -Chcesz wiedziec, co o tym mysle? -Naturalnie. Deanna ostroznie dobierala slowa. -Uwazam, ze powinnas pojechac do Wilmington i sprobowac odnalezc Garretta. -Ale wydaje mi sie to... takie smieszne, nawet dla mnie... -Dlaczego? -Poniewaz nic o nim nie wiem. -Tereso, wiesz o wiele wiecej o Garretcie niz ja o Brianie, zanim go poznalam. Poza tym nie kaze ci wychodzic za niego za maz. Powiedzialam, ze powinnas pojechac i go odnalezc. Moze stwierdzisz, ze w ogole ci sie nie podoba, ale przynajmniej bedziesz o tym wiedziala? Coz to szkodzi? -A jesli... - Teresa urwala, a Deanna dokonczyla za nia. -A jesli nie jest taki, jak go sobie wyobrazilas? Tereso, juz teraz moge ci zagwarantowac, ze nie bedzie taki, jak myslisz. Nigdy tak nie jest. Moim zdaniem jednak to nie powinno miec zadnego wplywu na twoje decyzje. Szczerze ci radze - jesli chcesz dowiedziec sie czegos wiecej, jedz. W najgorszym wypadku stwierdzisz, ze nie jest mezczyzna, jakiego szukalas. Co wtedy? Po prostu wrocisz do Bostonu, ale bedziesz znala odpowiedz. Czy moze byc bardzo zle? Prawdopodobnie nie gorzej niz teraz. -Nie uwazasz, ze to wariactwo? Deanna pokrecila glowa. -Tereso, od dawna na to czekalam. Tak jak ci powiedzialam na wakacjach. Zaslugujesz na to, by znalezc mezczyzne, z ktorym moglabys dzielic zycie. Teraz nie wiem, czy uda ci sie to z Garrettem. Gdybym sie miala zalozyc, powiedzialabym, ze prawdopodobnie do niczego nie dojdzie. Jednak to nie oznacza, ze nie nalezy probowac. Gdyby kazdy, kto uwazal, ze mu sie nie uda, nawet nie sprobowal, to gdzie bylibysmy dzisiaj? Teresa milczala chwile. -Za duzo w twoich slowach logiki... -Jestem od ciebie starsza i wiele przeszlam. Zycie mnie nauczylo, ze czasami trzeba zaryzykowac. Moim zdaniem nie podejmujesz wielkiego ryzyka. Nie opuszczasz meza ani rodziny, aby kogos odnalezc, nie porzucasz pracy ani nie wyjezdzasz z kraju. W koncu nie wybierasz sie na koniec swiata. Jesli czujesz, ze powinnas jechac, jedz. Jesli nie chcesz jechac, nie jedz. To naprawde jest proste. Poza tym Kevina nie ma w domu i zostalo ci jeszcze sporo urlopu. Teresa zaczela zawijac pasmo wlosow na palec. -A moja kolumna? -Nie martw sie. Mamy w zapasie tekst, ktorego nie zamiescilismy, poniewaz zamiast niego wydrukowalismy list. Mozemy tez dac kilka powtorek z ubieglych lat. Wiekszosc gazet nie publikowala wtedy twojej kolumny, wiec nawet sie nie zorientuja. -W twoich ustach brzmi to tak prosto. -Bo jest proste. Najtrudniejsze to odnalezc Garretta. Uwazam jednak, ze w listach jest dosc informacji, ktore mozemy wykorzystac. Co powiesz na kilka telefonow i male polowanko w komputerze? Obie umilkly na dluzsza chwile. -Dobrze - odezwala sie w koncu Teresa. - Mam nadzieje, ze nie bede tego zalowac. -Od czego zaczynamy? - spytala Teresa. Przestawila krzeslo tak, ze znalazla sie obok Deanny. -Przede wszystkim sprawdzmy to, czego jestesmy pewne. Po pierwsze, powinnysmy zalozyc, ze naprawde ma na imie Garrett. Tak podpisal wszystkie listy i nie sadze, zeby zawracal sobie glowe uzywaniem innego imienia niz wlasne. Poniewaz w gre wchodza trzy listy, jestem przekonana, ze to jego pierwsze lub drugie imie. W kazdym razie na pewno tak sie do niego zwracaja. -I - dodala Teresa - prawdopodobnie mieszka w Wilmington, w Wrightsville Beach lub w innej pobliskiej osadzie. Deanna skinela glowa. -We wszystkich listach wspomina o oceanie, oczywiscie tam wrzuca butelki. Z ich tonu wynika, ze pisze je, gdy czuje sie samotny lub gdy mysli o Catherine. -Tak wlasnie sadze. Nie wspominal w listach o zadnej specjalnej okazji. Opisywal codzienne zycie i swoje odczucia. -Tak - potwierdzila Deanna, kiwajac glowa. Byla coraz bardziej podeskcytowana. - Wymienil tez nazwe lodki... -"Happenstance" - podpowiedziala Teresa. - Napisal, ze odnowili lodz i razem zeglowali. To prawdopodobnie zaglowka. -Zanotuj to - doradzila Deanna. - Moze uda sie nam dowiedziec czegos wiecej przez telefon. Niewykluczone, ze gdzies rejestruja lodzie wedlug nazwy. Chyba moge zwrocic sie do lokalnej gazety, zeby sprawdzili to dla nas. Czy bylo cos jeszcze w drugim liscie? -Nic mi nie przychodzi do glowy. Natomiast w trzecim liscie jest troche wiecej informacji. Wynika z nich... -Ze Catherine naprawde umarla - wtracila Deanna. -Tak, poza tym prawdopodobnie Garrett jest wlascicielem sklepu ze sprzetem do nurkowania, w ktorym pracowali oboje z Catherine. -Trzeba to zapisac. Uwazam, ze to wazny slad. Cos jeszcze? -Chyba nie. -To bardzo dobry poczatek. Moze pojdzie nam latwiej, niz sadzilysmy. Zaczynamy dzwonic. Deanna zatelefonowala najpierw do "Wilmington Joumal". Przedstawila sie i poprosila o rozmowe z kims, kto zna sie na lodziach. Po kilku przelaczeniach trafila do Zacka Nortona dziennikarza, ktory pisal na temat wedkarstwa sportowego oraz innych sportow morskich. Po wyjasnieniu, ze chce sie dowiedziec, czy jest prowadzony rejestr lodzi wedlug nazw, uslyszala, ze taki spis nie istnieje. -Lodzie rejestruje sie wedlug numerow, podobnie jak samochody - oznajmil, przeciagajac samogloski. - Jesli zna pani nazwisko wlasciciela, moze pani poszukac nazwy lodzi w formularzu, o ile zostala wymieniona. Nie wymaga sie podania tej informacji, a mimo to wiele osob ja umieszcza. - Deana nagryzmolila na kartce: "Lodzie nie sa rejestrowane wedlug nazw" i pokazala Teresie. -Slad donikad - powiedziala cicho Teresa. Przyjaciolka przykryla dlonia sluchawke i szepnela: -Moze tak, moze nie. Nie poddawaj sie tak szybko. Deanna podziekowala Zackowi Nortonowi i odlozyla sluchawke. Przejrzala notatki, namyslala sie chwile, a potem postanowila zadzwonic do biura numerow, by uzyskac informacje o sklepach ze sprzetem do nurkowania w rejonie Wilmington. Teresa przygladala sie, jak Deanna zapisuje nazwy i telefony jedenastu sklepow. -Czy moglabym jeszcze w czyms pomoc? - spytala telefonistka. -Nie, dziekuje. Bardzo mi juz pani pomogla. - Odlozyla sluchawke, a Teresa spojrzala na nia z zaciekawieniem. -O co masz zamiar zapytac, kiedy sie dodzwonisz? -Spytam o Garretta. Teresie mocniej zabilo serce. -Ot tak? -Wlasnie tak - przytaknela Deanna z usmiechem i wykrecila pierwszy numer. Skinela reka, by Teresa wziela druga sluchawke. Obie czekaly cierpliwie, az zglosi sie sklep "Atlantyckie Przygody". To byla pierwsza nazwa, jaka im podano. Kiedy wreszcie ktos podniosl sluchawke, Deanna wziela gleboki oddech i zapytala uprzejmie, czy Garrett moglby udzielic kilku lekcji. -Przykro mi, podano pani zly numer - uslyszala Deanna. Przeprosila i natychmiast sie rozlaczyla. Piec nastepnych rozmow zakonczylo sie tym samym. Nie zniechecona Deanna zerknela na nastepny numer z listy i go wystukala. Spodziewala sie tej samej odpowiedzi, wiec zaskoczylo ja, gdy mezczyzna, ktory odebral telefon, zawahal sie na chwile, po czym spytal: -Mowi pani o Garretcie Blake'u? Garrett. Na dzwiek jego imienia Teresa zamarla. Deanna potwierdzila, a mezczyzna mowil dalej. -On pracuje w "Nurkowaniu na Wyspach". Jest pani pewna, ze nie mozemy pani pomoc? Niedlugo zaczynamy kilka kursow. Deanna szybko zaczela sie tlumaczyc. -Nie, przykro mi. Naprawde musze sie uczyc u Garretta. Obiecalam mu, ze sie zglosze. Odlozyla sluchawke na widelki i usmiechnela sie szeroko. -Jestesmy coraz blizej. -Nie moge uwierzyc, ze to bylo takie latwe... -Wcale nie bylo latwe, jesli sie nad tym zastanowisz, Tereso. Byloby niemozliwe, gdybysmy mialy tylko list, ktory ty znalazlas. -Uwazasz, ze to ten sam Garrett? Deanna uniosla glowe. -A ty tak nie uwazasz? -Nie wiem. Moze. Przyjaciolka wzruszyla ramionami, slyszac jej odpowiedz. -Wkrotce sie dowiemy. Coraz bardziej mnie to wciaga. Deanna raz jeszcze zadzwonila do biura numerow i spytala o telefon do urzedu, w ktorym w Wilmington rejestruje sie lodzie. Po uzyskaniu polaczenia przedstawila sie i poprosila o skierowanie do kogos, kto moglby pomoc jej w sprawdzeniu pewnej informacji. -Bylismy z mezem na wakacjach - zaczela, gdy zglosila sie jakas kobieta - i zepsula sie nam lodka. Znalazl nas taki mily pan i pomogl nam dostac sie na brzeg. Nazywal sie Garrett Blake, a plywal chyba na "Happenstance", o ile sie nie myle. Chce miec pewnosc, nim o tym napisze. Deanna mowila dalej, nie pozwalajac tamtej kobiecie wtracic nawet slowka. Opowiedziala jej, jak bardzo sie bala i jak sie ucieszyla, gdy Garrett ofiarowal sie im z pomoca. Dodala, ze na Poludniu mieszkaja mili ludzie, a w szczegolnosci w Wilmington i zapewnila, ze chce napisac artykul o goscinnosci poludniowcow oraz ich uprzejmosci wobec obcych. Po takiej przemowie kobieta po drugiej stronie linii byla gotowa jej pomoc. -Skoro pani tylko sprawdza informacje, a nie prosi o nic, czego pani nie wie, jestem pewna, ze nie bedzie z tym problemu. Prosze poczekac. Deanna bebnila palcami po blacie biurka, gdy tymczasem ze sluchawki plynela piosenka Barry'ego Manilowa. Po chwili kobieta sie zglosila. -Zobaczymy... - Deanna uslyszala stukot klawiatury, potem dziwny dzwiek. Wreszcie kobieta wypowiedziala slowa, ktore obie, Deanna i Teresa, chcialy uslyszec. -Tak. Wlasnie tak jest. Garrett Blake... Dobrze zapamietala pani nazwisko, przynajmniej wedlug naszych danych. Napisano tu, ze lodz nosi nazwe "Happenstance". Deanna podziekowala jej goraco i poprosila o nazwisko, zeby "mogla napisac o jeszcze jednej osobie bedacej wzorem goscinnosci i uprzejmosci". Po przeliterowaniu nazwiska kobiety, rozpromieniona, odlozyla sluchawke. -Garrett Blake - powiedziala z triumfujaca mina. - Nasz tajemniczy nadawca nazywa sie Garrett Blake. -Nie moge uwierzyc, ze go znalazlas. Deanna pokiwala glowa zdumiona, ze udalo sie jej osiagnac cos, w co sama watpila. -Uwierz. Staruszka nadal umie szukac informacji. -Z pewnoscia. -Czy chcialabys jeszcze cos wiedziec? Teresa zastanawiala sie chwile. -Czy mozesz dowiedziec sie czegos o Catherine? Deanna wzruszyla ramionami. -Nie wiem, ale warto sprobowac. Zadzwonimy do "Wilmington Journal", zeby sprawdzono, czy ukazala sie jakas wzmianka. Jesli byl to wypadek, to moze o nim napisano. Deanna zadzwonila raz jeszcze do gazety i poprosila o polaczenie z dzialem miejskim. Niestety, po kilku rozmowach dowiedziala sie, ze egzemplarze archiwalne z ostatnich lat przeniesiono na mikrofisze i bez znajomosci dokladnej daty nie da sie latwo dotrzec do tekstu. Deannie, na jej prosbe, podano nazwisko osoby, z ktora mogla skontaktowac sie Teresa, gdyby po przyjezdzie chciala szukac tej informacji na wlasna reke. -Uwazam, ze to wszystko, co moglysmy teraz zrobic. Reszta zalezy od ciebie, Tereso. Przynajmniej wiesz, gdzie go szukac. Deanna podala jej kartke z nazwiskiem. Teresa zawahala sie. Przyjaciolka przygladala sie jej chwile, potem odlozyla kartke na biurko. Raz jeszcze podniosla sluchawke. -Do kogo teraz dzwonisz? -Do biura podrozy. Musisz miec bilet na samolot i miejsce do spania. -Jeszcze nie powiedzialam, ze jade. -Jedziesz. -Jak mozesz byc taka pewna? -Poniewaz nie zamierzam pozwolic, zebys przez caly przyszly rok snula sie po redakcji, rozmyslajac, co by bylo, gdyby... Zle pracujesz, kiedy cos rozprasza twoja uwage. -Deanna... -Nie marudz. Wiesz, ze nie zaspokojona ciekawosc doprowadzilaby cie do obledu. Mnie juz doprowadza. -Ale... -Dosc tego. - Deanna zamilkla na chwile, po czym dodala lagodniejszym tonem: -Tereso, pamietaj, nie masz nic do stracenia. Najwyzej po paru dniach wrocisz z niczym. To wszystko. Nie wyruszasz na wyprawe w poszukiwaniu plemienia ludozercow. Jedziesz sprawdzic, czy twoja ciekawosc byla usprawiedliwiona. Popatrzyly na siebie w milczeniu. Deanna miala przebiegla mine. Teresa poczula mocniejsze bicie serca, gdy uswiadomila sobie, ze decyzja zapadla. Moj Boze, naprawde to zrobie. Nie moge uwierzyc, ze zamierzam to zrobic. Mimo to podjela jeszcze ostatnia, niepewna probe sprzeciwu. -Nawet nie wiem, co mu powiedziec, kiedy go wreszcie spotkam. -Jestem pewna, ze cos wymyslisz. Teraz pozwol, ze zajme sie telefonami. Idz po torebke. Bedzie mi potrzebny numer twojej karty kredytowej. Teresie krecilo sie w glowie, kiedy szla do swojego pokoju. Garrett Blake. Wilmington. "Nurkowanie na Wyspach". "Happenstance". Slowa te powracaly, jakby cwiczyla tekst roli. Otworzyla dolna szuflade, w ktorej trzymala torebke, i znowu ogarnely ja watpliwosci. Odsunela je jednak od siebie, pomaszerowala do gabinetu Deanny i w koncu podala jej karte kredytowa. Nastepnego wieczoru miala pojechac do Wilmington w Karolinie Polnocnej. Deanna kazala jej odpoczac przed podroza. Gdy Teresa wyszla z redakcji, poczula sie jak ktos schwytany w pulapke. Pewnie podobnie czul sie pan Shendakin. W przeciwienstwie do niego, w glebi duszy byla zadowolona, a gdy nastepnego dnia samolot wyladowal w Wilmington, zameldowala sie w hotelu, zastanawiajac sie, dokad to wszystko zaprowadzi. Rozdzial piaty Teresa obudzila sie wczesnie, jak to bylo w jej zwyczaju. Wstala z lozka, zeby wyjrzec przez okno. Slonce w Karolinie Polnocnej rzucalo zlote promienie przebijajace sie przez poranna mgle. Otworzyla szeroko drzwi balkonowe, by przewietrzyc pokoj.W lazience zsunela pizame i weszla pod prysznic. W tym momencie pomyslala, jak latwo bylo tutaj dotrzec. Niecale czterdziesci osiem godzin temu siedziala z Deanna nad listami, sluchala, jak przyjaciolka rozmawia przez telefon i szuka Garretta. Po powrocie do domu poprosila Elle, by w czasie jej nieobecnosci zaopiekowala sie Harveyem i wyjmowala poczte ze skrzynki. Nastepnego dnia poszla do biblioteki i poczytala troche o nurkowaniu. Lata pracy dziennikarskiej nauczyly ja, zeby niczego nie pozostawiac przypadkowi i byc przygotowanym na wszystko. Wymyslila prosty plan. Pojedzie do sklepu "Nurkowanie na Wyspach" i pomyszkuje tam z nadzieja, ze bedzie mogla rzucic okiem na Garretta Blake'a. Jesli okaze sie, ze to siedemdziesiecioletni starzec lub dwudziestoletni student, wyjdzie bez slowa i wroci do domu. Postanowila, ze jesli przeczucie jej nie myli i jest mniej wiecej w jej wieku, sprobuje z nim porozmawiac. Dlatego wlasnie poswiecila troche czasu, aby dowiedziec sie czegos o nurkowaniu. Chciala sprawic wrazenie, ze troche sie na tym zna. Prawdopodobnie bedzie mogla dowiedziec sie od niego wiecej, jesli uda jej sie porozmawiac z nim na interesujacy go temat, nie zdradzajac przy tym zbyt wiele o sobie. Wtedy lepiej zapanuje nad sytuacja. Co potem? Tego nie byla pewna. Nie chciala wyjawic Garrettowi prawdy o przyczynie swojego przyjazdu. "Czesc, przeczytalam twoje listy do Catherine i gdy dowiedzialam sie, jak bardzo ja kochales, pomyslalam sobie, ze jestes mezczyzna, jakiego szukam". Nie, to wykluczone. Inne rozwiazanie nie wydawalo sie lepsze. "Czesc, jestem z "Boston Times". i znalazlam twoje listy. Moglibysmy napisac artykul o tobie?" To tez nie wydawalo sie wlasciwe. Ani zaden inny pomysl, ktory przychodzil jej do glowy. Nie po to jednak wyprawila sie tak daleko, zeby teraz zrezygnowac tylko dlatego, ze nie wie, jak go zagadnac. Poza tym, jak powiedziala Deanna, jesli jej sie nie uda, po prostu wroci do Bostonu. Wyszla spod prysznica, wytarla sie, nasmarowala ramiona i nogi balsamem, wlozyla biala bluzke z krotkimi rekawami, niebieskie szorty i biale sandaly. Chciala wygladac zwyczajnie. Nie zalezalo jej na rzucaniu sie w oczy. W koncu nie wiedziala, czego moze sie spodziewac. Pragnela stworzyc sobie mozliwosc oceny sytuacji na wlasnych warunkach i nie przejmowac sie innymi. Kiedy byla gotowa do wyjscia, odnalazla ksiazke telefoniczna, przekartkowala, nagryzmolila na kartce adres sklepu "Nurkowanie na Wyspach". Wziela gleboki oddech i zeszla na dol. Raz jeszcze powtorzyla sobie w duchu slowa Deanny. Zatrzymala sie najpierw przed sklepem z pamiatkami, w ktorym kupila mape Wilmington. Sprzedawca wskazal jej kierunek. Bez trudu znalazla droge, chociaz Wilmington okazalo sie wieksze, niz sie spodziewala. Na ulicach bylo pelno samochodow. Duzy ruch panowal na mostach prowadzacych do przybrzeznych wysepek: Kure Beach, Carolina Beach i Wrightsville Beach. Wygladalo na to, ze tam wlasnie wszyscy sie kieruja. "Nurkowanie na Wyspach" znajdowalo sie blisko przystani. Dojechala do drogi, do ktorej chciala dotrzec, zwolnila i zaczela rozgladac sie za sklepem. Gdy go spostrzegla, zaparkowala w pewnej odleglosci od wejscia pomiedzy innymi samochodami. Sklep miescil sie w starym drewnianym budynku, wyblaklym od slonego powietrza i morskich wiatrow. Recznie malowany szyld wisial na dwoch zardzewialych lancuchach, zakurzone okna przywodzily na mysl tysiace sztormow. Wysiadla z samochodu, odgarnela wlosy z twarzy i ruszyla do drzwi wejsciowych. Zatrzymala sie na chwile, zaczerpnela gleboko powietrza, zebrala mysli i weszla do srodka, starajac sie udawac, ze nie sprowadzily jej tu nadzwyczajne okolicznosci. Przechadzala sie po sklepie, wedrowala wzdluz regalow, obserwowala klientow zdejmujacych sprzet i odkladajacych go na polki. Uwage skupila na osobach, ktore sprawialy wrazenie pracownikow. Przygladala sie bacznie kazdemu mezczyznie, zadajac sobie w duchu pytanie: "Czy to ty jestes Garrett?" Jednak wiekszosc obecnych wygladala na klientow. Dotarla do konca sklepu i nad polkami dostrzegla kilka oprawionych w ramki artykulow wycietych z czasopism i dziennikow. Pochylila sie, zeby lepiej im sie przyjrzec, i stwierdzila, ze znalazla odpowiedz na pierwsze pytanie dotyczace tajemniczego Garretta Blake'a. Dowiedziala sie, jak wyglada. Pierwszy artykul dotyczyl nurkowania. Podpis pod zdjeciem informowal: Garrett Blake z "Nurkowania na Wyspach" przygotowuje kursantow do pierwszego zanurzenia w oceanie. Mezczyzna widoczny na zdjeciu poprawial szelki podtrzymujace butle tlenowa na plecach jednego z uczniow. Teraz mogla stwierdzic, ze mialy z Deanna racje. Wygladal na trzydziesci kilka lat, mial szczupla twarz i krotkie brazowe wlosy, rozjasnione po wielu godzinach spedzonych na sloncu. Byl troche wyzszy od ucznia, a koszulka bez rekawow ukazywala umiesnione ramiona. Odbitka fotografii nie byla zbyt wyrazna, wiec Teresa nie mogla okreslic koloru jego oczu, chociaz widziala, ze mial ogorzala twarz. Wydawalo jej sie, ze dostrzegla zmarszczki w kacikach oczu, ale rownie dobrze moglo go razic slonce. Dokladnie przeczytala artykul, zapamietala informacje, kiedy udzielal lekcji, oraz dane o sposobie otrzymania swiadectwa. W drugim artykule nie zamieszczono fotografii. Opisywano w nim nurkowanie do zatopionych statkow, bardzo popularne w tym rejonie. Jak sie okazalo, na mapach wybrzezy Karoliny Polnocnej zaznaczono ponad piecset wrakow. Okolice te nazywano Cmentarzyskiem Atlantyku. Od stuleci statki tonely przy brzegu Outer Banks. Trzeci artykul, tez bez zdjecia, byl poswiecony "Monitorowi", pierwszemu federalnemu statkowi z zelaznym poszyciem, pochodzacemu z czasow wojny secesyjnej. Zatonal w tysiac osiemset szescdziesiatym drugim roku w poblizu przyladka Hatteras w trakcie holowania przez parowiec w drodze do Karoliny Poludniowej. Wrak w koncu odnaleziono i poproszono Garretta Blake'a, a takze pletwonurkow z Instytutu Morskiego Duke'a o zejscie na dno oceanu i sprawdzenie, czy nie da sie statku wydobyc na powierzchnie. Czwarta publikacja dotyczyla "Happenstance". Towarzyszylo jej osiem fotografii wykonanych pod roznym katem, z zewnatrz i w srodku lodzi. Na wszystkich pokazywano szczegolowo sposob odnowienia lodzi. Byla niezwykla - wykonano ja calkowicie z drewna w Lizbonie w Portugalii w tysiac dziewiecset dwudziestym siodmym roku. Zaprojektowal ja Herreschoff, jeden z najwybitniejszych inzynierow morskich tamtych czasow. Miala za soba dluga, pelna przygod historie (miedzy innymi wykorzystywano ja w czasie drugiej wojny swiatowej do sledzenia niemieckich garnizonow na wybrzezach Francji). Wreszcie lodz trafila do Nantucket i tam kupil ja miejscowy przemyslowiec. Zaczynala sie rozpadac, gdy przed czterema laty przejal ja Garrett Blake i odnowil wraz z zona, Catherine. Catherine... Teresa spojrzala na date. Kwiecien tysiac dziewiecset dziewiecdziesiaty drugi. Artykul nie wspominal o smierci Catherine, a poniewaz jeden z listow znaleziono trzy lata temu w Norfolk, oznaczalo to, ze zmarla w tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatym trzecim. -Moge w czyms pomoc? Teresa bezwiednie odwrocila sie w kierunku, skad dobiegl glos. Stal tam usmiechniety mlody mezczyzna. Nagle ucieszyla sie, ze chwile wczesniej zobaczyla zdjecie Garretta. To na pewno nie byl on. -Przestraszylem pania? - zapytal, a Teresa pokrecila przeczaco glowa. -Nie... Ogladalam zdjecia. Wskazal fotografie. -Jest niezwykla, prawda? -Kto? -"Happenstance". Garrett - wlasciciel sklepu - zupelnie ja przebudowal. To wspaniala lodz. Jedna z najladniejszych, jakie kiedykolwiek widzialem, zwlaszcza teraz, gdy jest gotowa. -Czy jest tu? Chodzi mi o Garretta... -Nie, poszedl do portu. Przyjdzie pozniej... -Och... -Wiem, ze sklep jest troche zagracony, ale znajdzie tu pani wszystko, co potrzeba do nurkowania. -Nie, dziekuje, wlasciwie tylko ogladalam. -Dobrze, jesli bedzie pani chciala cos wybrac, prosze dac mi znac. -Zrobie to - odparla. Mlody czlowiek wesolo kiwnal glowa i odwrocil sie, chcac odejsc do kontuaru usytuowanego blizej drzwi wejsciowych do sklepu. Teresa uslyszala wlasny glos, zanim to sobie uswiadomila. -Mowil pan, ze Garrett jest w porcie? Odwrocil sie i podszedl ponownie do niej. -Tak, dwie przecznice stad. Wie pani, gdzie to jest? -Chyba minelam port po drodze. -Powinien byc tam jeszcze okolo godziny, ale jak juz mowilem, jesli wroci pani pozniej, bedzie w sklepie. Moze mu cos przekazac? -Nie, dziekuje. Nie trzeba. Spedzila nastepne trzy minuty, udajac, ze uwaznie oglada towary na polkach, potem wyszla, machajac mlodemu czlowiekowi na pozegnanie. Zamiast jednak do samochodu - skierowala sie w strone portu. `ty Dotarla do portu i rozejrzala sie w nadziei, ze dostrzeze "Happenstance". Ogromna wiekszosc lodzi byla pomalowana na bialo, a ta Garretta miala barwe naturalnego drewna, wiec znalazla ja bez trudu i ruszyla w kierunku wlasciwego doku. Gdy szla nabrzezem, ogarnelo ja zdenerwowanie. Pocieszala sie, ze przeczytane w sklepie artykuly podsunely jej kilka tematow do rozmowy. Kiedy juz go pozna, wyjasni mu po prostu, ze opis "Happenstance" zachecil ja do obejrzenia lodzi z bliska. Brzmialo to wiarygodnie. Miala nadzieje, ze uda sie ten wstep zamienic w dluga pogawedke. Wowczas zorientuje sie, jakim jest czlowiekiem. Potem... potem zobaczy. Gdy podeszla do lodzi, stwierdzila, ze byla zamknieta, a zagiel przykryty pokrowcem. Wszystko lezalo na swoim miejscu. W poblizu nikogo nie zauwazyla. Rozejrzala sie jeszcze wokol, by sprawdzic, czy Garrett gdzies sie nie kreci, i przeczytala nazwe na rufie lodzi. Byla to "Happenstance". Odgarnela wlosy z twarzy i zamyslila sie na chwile. Dziwne - pomyslala -mezczyzna w sklepie mowil, ze na pewno go tutaj zastanie. Zamiast zawrocic uwaznie przyjrzala sie lodzi. Byla piekna, inna od lodzi zacumowanych w poblizu. Miala swoj charakter. Teresa zrozumiala teraz, dlaczego gazeta opublikowala artykul o "Happenstance". Na swoj sposob przypominala ona piracki statek, ktory widziala na filmie. Teresa przeszla od dziobu do rufy, przyjrzala sie lodzi pod roznymi katami, zastanawiajac sie, jak bardzo byla zniszczona przed odnowieniem. Wiekszosc elementow wygladala na nowe, ale Teresa sadzila, ze nie wymieniono calego drewna. Pewnie ja oczyszczono papierem sciernym. Gdy przyjrzala sie z bliska, dostrzegla zadrapania na kadlubie, potwierdzajace jej teorie. Postanowila w koncu, ze pozniej zajrzy do "Nurkowania na Wyspach". Mezczyzna ze sklepu musial sie pomylic. Po raz ostatni rzucila okiem na lodz i odwrocila sie, by odejsc. Na nabrzezu o kilka metrow od niej stal mezczyzna i uwaznie sie jej przygladal. Garrett... Pocil sie w porannym upale. Koszulka byla mokra w kilku miejscach, oddarte rekawy odslanialy wyrobione muskuly ramion. Mial rece poplamione czarna mazia przypominajaca smar. Zegarek do nurkowania na przegubie wydawal sie zniszczony, jakby nosil go od lat. Byl w krotkich piaskowych spodniach, a na bosych stopach mial sandaly. Sprawial wrazenie osoby, ktora wiekszosc zycia, a moze nawet cale spedzila nad oceanem. Pod wplywem jego wzroku Teresa bezwiednie cofnela sie o krok. -Moze w czyms pani pomoc? - zapytal. Usmiechnal sie, ale nie podszedl blizej, jakby obawial sie, ze ona moze odniesc wrazenie, iz znalazla sie w pulapce. Wlasnie tak sie poczula, gdy spotkaly sie ich spojrzenia. Przez chwile mogla tylko wpatrywac sie w niego bez slowa. Widziala jego zdjecie, ale wygladal lepiej, niz sie spodziewala, chociaz nie wiedziala dlaczego. Byl wysoki i mial szerokie bary. Nie byl uderzajaco przystojny, mial ogorzala, surowa twarz, jak gdyby slonce i morze zostawily na niej swoj slad. Jego wzrok nie wywieral tak hipnotyzujacego wplywu jak spojrzenie Davida, ale przykuwal uwage. Bylo cos niezwykle meskiego w jego postawie. Przypomniala sobie swoj plan. Wziela gleboki oddech. Wskazala reka "Happenstance". -Podziwialam panska lodz. Jest naprawde piekna. Pocieral dlonie, jakby chcial sie pozbyc smaru. -Dziekuje, to bardzo mile z pani strony. Nieruchome spojrzenie jego oczu zdawalo sie podkreslac realizm sytuacji. Nagle wszystko do niej wrocilo - znalezienie butelki, rosnace zaciekawienie, poszukiwania, podroz do Wilmington i wreszcie to spotkanie: twarza w twarz. Ogarnelo ja dziwne uczucie. Zamknela oczy, probujac odzyskac panowanie nad soba. Nie spodziewala sie, ze wszystko potoczy sie tak szybko. Nagle poczula strach. Postapil maly krok do przodu. -Dobrze sie pani czuje? - zapytal z troska. Odetchnela gleboko i zmusila sie do spokoju. -Tak, chyba tak. Zakrecilo mi sie troche w glowie. -Na pewno? Zawstydzona, odgarnela wlosy. -Tak. Nic mi nie jest. Naprawde. -To dobrze - powiedzial takim tonem, jakby chcial sprawdzic, czy ona mowi prawde. Potem, gdy juz sie upewnil, ze nie sklamala, zapytal z zaciekawieniem: -Czy juz sie kiedys spotkalismy? Teresa pokrecila przeczaco glowa. -Nie sadze. -Skad pani wiedziala, ze to moja lodz? -Och... zobaczylam panska fotografie w sklepie - odpowiedziala z ulga. - Byly tam zdjecia lodzi. Mlody czlowiek powiedzial, ze tu pana zastane, wiec pomyslalam, ze skoro juz tu pan jest, moglabym przyjsc i obejrzec lodz. -Powiedzial, ze bede tutaj? Umilkla i przypomniala sobie slowa sprzedawcy. -Wlasciwie wspomnial o dokach. Sadzilam, ze to znaczy, iz bedzie pan tutaj. Skinal glowa. -Bylem na innej lodzi, ktorej uzywamy do nurkowania. Przeplywajac obok, maly rybacki kuter uruchomil syrene. Garrett odwrocil sie i pomachal do mezczyzny stojacego na pokladzie. Kuter poplynal dalej, a Garrett wrocil spojrzeniem do niej. Uderzyla go jej uroda. Z bliska byla ladniejsza niz wtedy, gdy patrzyl na nia z przeciwnej strony nabrzeza. Spuscil wzrok i siegnal po czerwona chustke wetknieta w tylna kieszen szortow. Otarl pot z czola. -Wspaniale pan ja odnowil - powiedziala Teresa. Usmiechnal sie blado i schowal chustke. -Dziekuje za uprzejme slowa. Teresa zerknela na "Happenstance", potem popatrzyla na Garretta. -Wiem, ze to nie moja sprawa - zaczela swobodnie - ale skoro juz pan tu jest, czy moglabym zadac panu kilka pytan na temat lodzi? Z jego miny zorientowala sie, ze nie pierwszy raz go o to proszono. -Co chcialaby pani wiedziec? Starajac sie, zeby zabrzmialo to naturalnie, spytala: -Czy byla w bardzo zlym stanie, kiedy pan ja kupil, tak jak napisano w artykule? -Wlasciwie to bylo nawet gorzej. - Podszedl blizej i wskazywal miejsca, o ktorych mowil. - Na dziobie bylo bardzo duzo zbutwialego drewna, w burcie znalezlismy kilka przeciekow. To byl prawdziwy cud, ze unosila sie na wodzie. Skonczylo sie na wymianie sporej czesci kadluba, a to, co z niego zostalo, trzeba bylo dokladnie oszlifowac, uszczelnic i ponownie pomalowac. Musielismy zrobic rowniez wnetrze i to trwalo o wiele dluzej. W jego odpowiedzi wylowila slowo "musielismy", ale postanowila tego nie komentowac. -Byla to chyba ogromna praca. - Usmiechnela sie, mowiac to, a Garrett poczul ucisk w zoladku. Cholera, ale ona jest ladna. -Owszem, ale warto bylo. O wiele przyjemniej zegluje sie na tej lodzi niz na innych. -Dlaczego? -Poniewaz zbudowali ja ludzie, ktorzy na niej zarabiali na zycie. Zaprojektowali ja bardzo starannie i dzieki temu zeglowanie jest o wiele prostsze. -Rozumiem, ze zegluje pan od dawna. -Od dziecinstwa. Pokiwala glowa. Po krotkim namysle zrobila maly krok w kierunku lodzi. -Moge? Przytaknal. -Prosze dalej. Teresa podeszla blizej i przesunela dlonia po burcie. Garrett zauwazyl, ze nie nosi obraczki, chociaz nie powinno to miec dla niego zadnego znaczenia. Nie odwracajac sie, Teresa zapytala: -Co to za drewno? -Mahon. -Cala lodz? -Wieksza czesc. Procz masztu i niektorych elementow wyposazenia wnetrza. Garrett obserwowal ja, jak idzie wzdluz burty "Happenstance". Gdy oddalila sie od niego, nie mogl nie zauwazyc doskonalej figury i prostych ciemnych wlosow opadajacych na ramiona. Nie tylko wyglad kobiety zwrocil jego uwage, lecz takze widoczna w kazdym jej ruchu pewnosc siebie. Jakby dokladnie wiedziala, co mysla mezczyzni, gdy stoja obok. Pokrecil glowa. -Czy naprawde uzywano tej lodzi do szpiegowania Niemcow w czasie drugiej wojny swiatowej? - spytala, odwracajac sie do niego. Rozesmial sie cicho, probujac pozbierac mysli. -Tak mnie zapewnial poprzedni wlasciciel, chociaz nie wiem, czy to prawda, czy moze powiedzial to, zeby podwyzszyc cene. -Wlasciwie nie ma to zadnego znaczenia. To piekna lodz. Ile czasu zabralo panu odnowienie? -Prawie rok. Zajrzala przez iluminator, ale w srodku bylo za ciemno, zeby mogla cos zobaczyc. -Na czym pan zeglowal w czasie naprawy "Happenstance"? -Nie zeglowalismy. Nie bylo na to dosc czasu. Ciagle byla praca w sklepie, kursy i przygotowywanie tej lodzi do plywania. -Musiala przejsc proby morskie? - spytala z usmiechem i Garrett po raz pierwszy zdal sobie sprawe, ze rozmowa sprawia mu przyjemnosc. -Oczywiscie, ale komisja po prostu poszla sobie, gdy skonczylismy i spuscilismy ja na wode. Znowu uslyszala liczbe mnoga. -Jestem pewna, ze tak. Podziwiala lodz jeszcze przez chwile i wreszcie podeszla do niego. Zadne z nich sie nie odezwalo. Garrett zastanawial sie, czy zauwazyla, ze przyglada sie jej katem oka. -No coz - powiedziala w koncu i skrzyzowala ramiona na piersi. - Zabralam panu dosc czasu. -Nic sie nie stalo - odparl i znowu poczul kropelki potu na czole. - Uwielbiam mowic o zaglach. -Zawsze wydawalo mi sie, ze plywanie to duza frajda. -Mowi pani tak, jakby pani nigdy nie zeglowala. Wzruszyla ramionami. -Bo nie zeglowalam. Zawsze chcialam, ale nigdy nie mialam okazji. Mowiac to, spojrzala na niego. Ich spojrzenia sie spotkaly. Garrett stwierdzil, ze znowu musi siegnac po chustke. Otarl pot z czola i uslyszal wlasny glos: -Zazwyczaj wyruszam wieczorem po pracy. Gdyby pani chciala poplynac, dzisiaj moglaby mi pani towarzyszyc. Nie byl pewien, dlaczego to powiedzial. Moze - pomyslal - po tych wszystkich latach odezwala sie tesknota za obecnoscia kobiety? Moze mialo to cos wspolnego ze sposobem, w jaki rozjasnialy sie jej oczy, gdy mowila. Bez wzgledu na powod, wlasnie ja zaprosil i juz nie mogl tego zmienic. Teresa tez byla zaskoczona, ale od razu postanowila sie zgodzic. W koncu po to wlasnie przyjechala do Wilmington. -Z najwieksza przyjemnoscia - zgodzila sie. - O ktorej? Schowal chustke. Czul sie troche wytracony z rownowagi wlasnym postepowaniem. -Moze byc siodma? Slonce zaczyna zachodzic i to idealna pora na wyplyniecie. -Siodma mi odpowiada. Przyniose cos do jedzenia. Garrett ze zdumieniem stwierdzil, ze sprawiala wrazenie zadowolonej i podekscytowanej wyprawa. -Nie trzeba. -Wiem, ale to najmniejsza rzecz, jaka moge zrobic. Przeciez nie musial pan proponowac mi wspolnego plywania. Czy kanapki wystarcza? Garrett cofnal sie o krok, jakby nagle zabraklo mu powietrza. -Wystarcza. Nie jestem wybredny. -Swietnie - powiedziala i umilkla. Przestapila z nogi na noge, czekajac, czy Garrett cos jeszcze powie. Kiedy milczal, z roztargnieniem poprawila pasek torebki na ramieniu. - Zatem do zobaczenia wieczorem. Tutaj na lodzi, prawda? -Tak, tutaj - odparl i uswiadomil sobie, ze jego zachowanie zdradza napiecie, jakie go ogarnelo. Odchrzaknal i usmiechnal sie kacikami ust. - Bedzie dobra zabawa. Spodoba sie pani. -Na pewno. Do zobaczenia. Odwrocila sie i ruszyla nabrzezem. Jej wlosy rozwiewal wiatr. Gdy zaczela sie oddalac, Garrett zdal sobie sprawe, ze o czyms zapomnial. -Hej! - zawolal. Zatrzymala sie, odwrocila do niego twarza i przyslonila oczy dlonia.. -Tak? Nawet z tej odleglosci wydala mu sie bardzo ladna. Postapil kilka krokow w jej kierunku. -Zapomnialem o cos zapytac. Jak sie nazywasz? -Nazywam sie Teresa. Teresa Osborne. -A ja Garrett Blake. -A zatem, Garrett, do zobaczenia o siodmej. Mowiac to, odwrocila sie i szybko odeszla. Garrett odprowadzal spojrzeniem jej malejaca postac, probujac zapanowac nad sprzecznymi uczuciami. Czul podniecenie tym, co sie wlasnie stalo, a z drugiej strony uwazal, ze to cos niewlasciwego. Wiedzial, ze nie powinien czuc sie winny, a mimo to mial poczucie winy. Chcialby moc cos na to poradzic. Oczywiscie nic nie mogl poradzic. Nigdy nie mogl. Rozdzial szosty Wskazowki zegara minely godzine obiadu, zblizaly sie do siodmej, ale dla Garretta Blake'a czas zatrzymal sie trzy lata temu, gdy Catherine zeszla z chodnika i zginela pod kolami samochodu prowadzonego przez starszego mezczyzne, ktory stracil panowanie nad kierownica i na zawsze zmienil zycie dwoch rodzin. W tygodniach, ktore nastapily po wypadku, wscieklosc na kierowce przemienila sie w chec zemsty, ale nic nie zrobil, poniewaz rozpacz sprawila, ze nie byl do niczego zdolny. Nie mogl spac dluzej niz trzy godziny na dobe, plakal, gdy zobaczyl jej ubrania w szafie, stracil prawie dziesiec kilogramow, odzywiajac sie glownie kawa i krakersami. Miesiac pozniej zaczal palic, a w te noce, gdy bol stawal sie nie do zniesienia, siegal po alkohol. Ojciec zajal sie interesami, a Garrett siadywal w milczeniu na ganku, probujac sobie wyobrazic swiat bez niej. Stracil wole zycia, pragnal przestac istniec, czasami, gdy tak siedzial, mial nadzieje, ze pochlonie go slone, wilgotne powietrze i nie bedzie musial samotnie zmierzyc sie z przyszloscia.Najgorsze bylo to, ze nie potrafil sobie przypomniec czasow, kiedy jej przy nim nie bylo. Znali sie cale zycie, chodzili do tych samych szkol. W trzeciej klasie zostali najlepszymi przyjaciolmi, podarowal jej dwie kartki na walentynki, ale potem odsuneli sie od siebie i po prostu wspolistnieli, przechodzac z klasy do klasy. Catherine byla chuda, wiotka, zawsze najnizsza w klasie i chociaz Garrett nieustannie darzyl ja sympatia, nie zauwazyl, jak powoli przeobrazala sie w atrakcyjna mloda kobiete. Nie poszli razem na bal maturalny, nie wybrali sie razem nawet do kina. Gdy po czterech latach w Chapell Hill z dyplomem z biologii morskiej w kieszeni wpadl na nia w NWrightsville Beach, nagle uswiadomil sobie, jaki byl glupi. Juz nie byla chuda, jak ja zapamietal. Byla piekna, o wspanialych kraglosciach, ktore sprawialy, ze gdy przechodzila, ogladali sie za nia mezczyzni i kobiety. Miala jasne wlosy i zagadkowe oczy. Kiedy wreszcie otrzasnal sie ze zdumienia, spytal, co robi wieczorem. Tak zaczela sie ich milosc, ktora zaowocowala malzenstwem i szescioma cudownymi, wspolnie spedzonymi latami. W noc poslubna, w hotelowym pokoju oswietlonym tylko blaskiem swiec, wyciagnela dwie walentynki, ktore jej kiedys podarowal. Rozesmiala sie glosno, widzac jego mine. Uswiadomil sobie, czym musialy byc dla niej. -Oczywiscie, ze je zachowalam - szepnela, otaczajac go ramionami. - Wtedy pokochalam po raz pierwszy. Milosc to milosc, wiek nie ma znaczenia. Wiedzialam, ze jesli dam ci dosc czasu, wrocisz do mnie. Dwa razy Garrett przylapal sie na mysleniu o niej, przypominal sobie, jak wygladala tej pierwszej nocy lub wtedy, gdy po raz ostatni wspolnie zeglowali. Mial w pamieci tamten wieczor - jej jasne wlosy rozwiewane przez wiatr, twarz pelna uniesienia, glosny smiech. -Poczuj fale! - wykrzyknela radosnie, stojac na dziobie lodzi. Trzymajac sie liny, wychylala sie pod wiatr. Jej sylwetka ciemniala na tle rozgwiezdzonego nieba. -Uwazaj! - zawolal do niej Garrett, zaciskajac dlonie na sterze. Wychylila sie jeszcze bardziej i zerknela przez ramie na Garretta z figlarnym usmiechem. -Nie zartuj! - zawolal. Przez chwile zdawalo mu sie, ze jej chwyt slabnie. Szybko puscil ster i uslyszal jej smiech, gdy sie wyprostowala. Jak zwykle zwinna, bez trudu wrocila do steru i objela go ramionami. Pocalowala go w ucho i szepnela pieszczotliwie: -Czyzbym cie zdenerwowala? -Zawsze sie denerwuje, kiedy tak sie zachowujesz! -Nie badz taki ponury - przekomarzala sie. - Nie wtedy, gdy mam cie wreszcie tylko dla siebie. -Co noc masz mnie tylko dla siebie. -Ale nie tak - odparla i jeszcze raz go pocalowala, Rozejrzala sie szybko wokol i usmiechnela sie lekko. - Moze opuscimy zagiel i rzucimy kotwice? -Teraz? Skinela glowa. -Chyba ze wolisz plynac cala noc. Z niewinna minka, ktora niczego nie zdradzala, otworzyla drzwi do kabiny i zniknela mu z oczu. Cztery minuty pozniej lodz stanela, a on pospieszyl do niej... Garrett gwaltownie odetchnal, jakby chcial rozproszyc wspomnienie. Dokladnie przypominal sobie wydarzenia tamtego wieczoru, stwierdzil jednak, ze z uplywem czasu coraz trudniej mu wyobrazic sobie, jak wygladala. Stopniowo jej rysy zaczely sie zacierac w jego pamieci i chociaz wiedzial, ze zapominanie pomaga zlagodzic bol, najbardziej pragnal moc ja znowu zobaczyc. Przez trzy lata tylko raz zajrzal do albumu ze zdjeciami i wtedy poczul tak dotkliwy bol, ze przysiagl sobie, iz juz nigdy wiecej tego nie zrobi. Teraz widywal ja wyraznie tylko w snach. Zasypial z checia, bo kiedy snil o niej, zdawalo mu sie, ze ona nadal zyje. Mowila, poruszala sie, trzymal ja w ramionach i wtedy przez chwile w jego swiecie panowal porzadek. Jednak te sny mialy swoja cene, budzil sie wyczerpany i rozbity. Czasami szedl do sklepu i zamykal sie w biurze na caly ranek, zeby nie byc zmuszonym do rozmowy z kims. Ojciec probowal mu pomoc. Tez stracil zone i wiedzial, co przezywa jego syn. Garrett odwiedzal go regularnie raz w tygodniu i za kazdym razem towarzystwo ojca sprawialo mu przyjemnosc. Ojciec byl jedyna osoba, z ktora Garrett doskonale sie rozumial. W zeszlym roku powiedzial synowi, ze powinien spotykac sie z kobietami. -Nie mozesz byc ciagle sam - perswadowal. - Jakbys sie poddal. Garrett wiedzial, ze w slowach ojca tkwi ziarno prawdy. Nie chcial jednak nikogo poznawac. Od smierci Catherine nie kochal sie z kobieta, a co gorsza, nie mial na to ochoty. Kiedy Garrett spytal ojca, dlaczego mialby skorzystac z jego rady, skoro on sam nigdy nie ozenil sie powtornie, starszy pan odwrocil wzrok. Wtedy ojciec powiedzial cos, co ich potem obu przesladowalo. Bardzo tego zalowal. -Czy naprawde sadzisz, ze to mozliwe, abym znalazl kogos, kto moglby zajac jej miejsce? Po pewnym czasie od smierci Catherine Garrett wrocil do sklepu, zaczal pracowac, probujac zyc dalej, jak umial najlepiej. Siedzial w sklepie do pozna, porzadkujac papiery i przestawiajac meble w kantorku, poniewaz dzieki temu nie musial wracac do pustego domu. Gdy na dworze robilo sie ciemno, wracal do siebie i zapalal tylko niezbedne swiatla. Nie widzial rzeczy Catherine, a poczucie jej braku nie bylo az tak silne. Przyzwyczail sie do samotnosci, do gotowania, sprzatania, samodzielnego prania wlasnych rzeczy, a nawet pracowal w ogrodzie, chociaz nie sprawialo mu to tak wielkiej przyjemnosci jak jej, Sadzil, ze radzi sobie coraz lepiej, ale gdy nadszedl czas spakowania rzeczy Catherine, nie mial do tego serca. Wreszcie zrobil to za niego ojciec. Po powrocie z tygodniowego nurkowania Garrett zastal dom uprzatniety z jej rzeczy. Bez przedmiotow nalezacych do niej dom wydawal sie pusty i Garrett nie widzial powodu, aby dluzej w nim mieszkac. Sprzedal go po miesiacu i przeniosl sie do mniejszego na Carolina Beach. Liczyl na to, ze po przeprowadzce bedzie wreszcie w stanie zyc dalej. Na swoj sposob zyl dalej juz trzy lata. Ojciec nie znalazl wszystkiego. W malym pudelku stojacym na stoliku Garrett przechowywal drobiazgi, z ktorymi nie potrafil sie rozstac - walentynki, ktore jej ofiarowal, obraczke oraz inne przedmioty, do ktorych przywiazania nikt by nie zrozumial. Noca lubil trzymac je w reku. Ojciec cieszyl sie, ze dochodzi do rownowagi, a on nie zaprzeczal. Wiedzial jednak, ze na pewno tak nie jest. Dla niego nic juz nigdy nie bedzie takie same, Garrett Blake przyszedl na nabrzeze kilka minut przed czasem, zeby przygotowac "Happenstance". Zdjal pokrowiec z zagla, otworzyl kabine i wszystko dokladnie sprawdzil. Ojciec zadzwonil, gdy wlasnie wychodzil do dokow. Garrett przypomnial sobie te rozmowe. -Przyjdziesz na kolacje? - zapytal. Garrett odparl, ze nie moze. -Wyplywam z kims wieczorem. Ojciec umilkl na chwile. -Z kobieta? Garrett opowiedzial krotko, jak poznal Terese. -Slysze, ze jestes troche podekscytowany przed randka - zauwazyl ojciec. -Nie, tato, nie jestem podekscytowany. To nie jest randka. Jak juz powiedzialem, po prostu poplywamy troche. Mowila, ze nigdy nie zeglowala. -Jest ladna? -A jakie to ma znaczenie? -Nie ma, ale moim zdaniem to jest randka. -To nie jest randka. -Jesli tak mowisz. ** ** ** Garrett spostrzegl Terese, gdy kilka minut po siodmej zblizala sie do nabrzeza. Mialana sobie szorty i czerwona koszulke bez rekawow. Niosla w jednej rece kosz z jedzeniem, a w drugiej - bluze od dresu i cienka kurtke. Nie wygladala na zdenerwowana, a jej mina nie zdradzala mysli. Pomachala mu reka, a on poczul sie winny. Odpowiedzial powitalnym gestem i zaczal konczyc wiazanie lin. Gdy podeszla do lodzi, mamrotal cos do siebie, probujac wziac sie w garsc. -Czesc - rzucila swobodnym tonem. - Mam nadzieje, ze nie czekales zbyt dlugo. Zdjal rekawice. -Czesc. Nie, w ogole nie czekalem. Przyszedlem troche wczesniej, zeby wszystko przygotowac. -Czy juz skonczyles? Rozejrzal sie po lodzi, zeby sie upewnic. -Chyba tak. Pomoc ci? Odlozyl rekawice i wyciagnal reke. Teresa podala mu koszyk. Odstawil go na lawke biegnaca wzdluz burty. Wzial ja za reke, zeby pomoc wejsc. Poczula wtedy, ze Garrett ma odciski na dloniach. Gdy znalazla sie bezpiecznie na pokladzie, spojrzal w kierunku steru i cofnal sie o krok. -Jestes gotowa wyruszyc? -Kiedy ty bedziesz gotow. -Usiadz. Musimy wyplynac na otwarte morze. Chcesz sie czegos najpierw napic? Mam wode mineralna w lodowce. Pokrecila przeczaco glowa, -Nie, dziekuje. Niczego mi nie potrzeba. Rozejrzala sie po lodzi i dostrzegla siedzisko w kacie. Przygladala sie, jak przekreca klucz. Rozlegl sie cichy szum silnika. Zostawil na chwile ster i odczepil liny przytrzymujace lodz. Powoli "Happenstance" zaczela sie oddalac od nabrzeza. -Nie wiedzialam, ze jest tu silnik - zauwazyla ze zdziwieniem. Odwrocil glowe i odpowiedzial przez ramie na tyle glosno, zeby go uslyszala. -Slaby, ale ma dosc mocy, zeby wyplynac i wplynac do basenu. Zamontowalismy nowy silnik po przebudowie. "Happenstance" odbila sie od nabrzeza, wyplynela z basenu. Gdy lodz znalazla sie na otwartej wodzie, Garrett skierowal ja pod wiatr i wylaczyl silnik. Wlozyl rekawice i szybko postawil zagiel. Gdy "Happenstance" pochylila sie na bok, Garrett jednym zwinnym ruchem znalazl sie tuz obok Teresy. -Uwazaj na glowe, bo bom wyrzuci cie za burte. Nastepnych kilka czynnosci nastepowalo szybko po sobie. Pochylila glowe i przygladala sie, co sie dzieje. Bylo tak, jak zapowiedzial. Bom przelecial nad nia, ciagnac za soba zagiel chwytajacy wiatr. Po ustawieniu zagla w prawidlowym polozeniu Garrett naciagnal liny. Po chwili znalazl sie za sterem, poprawial kurs i zerkal przez ramie na zagiel, jakby chcial sie upewnic, ze postapil, jak nalezy. Cala akcja nie trwala dluzej niz trzydziesci sekund. -Nie wiedzialam, ze wszystko trzeba robic tak szybko. Myslalam, ze zeglarstwo to sport dla leniwych. Spojrzal przez ramie. Catherine siadywala w tym samym miejscu. Zachodzace slonce rozpraszalo cienie, przez krotka chwile pomyslal, ze to ona. Odsunal od siebie te mysl i chrzaknal. -Tylko wtedy, gdy na oceanie nikogo wokol ciebie nie ma. Teraz plyniemy kanalem i musimy uwazac na inne lodzie. Trzymal ster prawie nieruchomo i Teresa czula, jak "Happenstance" powoli nabiera predkosci. Wstala, podeszla do Garretta i stanela przy jego boku. Wiala bryza. Teresa czula ja na twarzy, ale wydawalo jej sie, ze wiatr nie jest dosc silny, by do konca napiac zagiel. -Dobrze, chyba wystarczy - powiedzial ze spokojnym usmiechem. - Powinnismy wyplynac bez zmiany kursu. Chyba ze wiatr sie odwroci. Plyneli w strone zatoki. Wiedziala, ze cala uwage skupil na wykonywanych czynnosciach, totez stojac obok niego, zachowywala milczenie. Obserwowala go spod oka -silne rece trzymajace ster, dlugie nogi przenoszace ciezar ciala, gdy lodz chylila sie pod wiatr. Nie rozmawiali, wiec Teresa rozejrzala sie wokol siebie. Jak w wiekszosci zaglowek tak i w tej byly dwa poziomy - nizszy poklad rufowy, gdzie stali, i poklad dziobowy, wyzszy o cztery stopy, rozciagajacy sie przed nimi. Tutaj znajdowala sie kabina z dwoma malymi okienkami, pokrytymi od zewnatrz cienka warstwa soli, nie mozna wiec bylo zajrzec do srodka. Do kabiny prowadzily waskie i na tyle niskie drzwi, ze wchodzac, nalezalo pochylac glowe, by nie uderzyc sie o framuge. Zaczela sie zastanawiac, ile Garrett ma lat. Prawdopodobnie po trzydziestce - nie potrafila dokladniej okreslic jego wieku. Nie pomoglo przygladanie sie z bliska. Mial ogorzala od slonca i wiatru twarz, co sprawialo, ze wygladal starzej. Znowu przyszlo jej do glowy, ze nie jest najprzystojniejszym mezczyzna, jakiego widziala, ale jest w nim cos pociagajacego, cos bardzo trudnego do okreslenia. Rozmawiajac przez telefon z Deanna, probowala go opisac, ale przychodzilo to jej z trudnoscia, poniewaz nie przypominal mezczyzn, ktorych znala w Bostonie. Powiedziala Deanie, ze jest mniej wiecej w jej wieku, na swoj sposob przystojny, a takze wysportowany, przy czym wyglada tak, jakby jego sila byla po prostu konsekwencja trybu zycia, jaki prowadzil. Wtedy wydawalo sie jej, ze jest bliska prawdy; teraz po dokladniejszym przyjrzeniu sie Garrettowi wiedziala, ze sie nie pomylila. Deanna byla zachwycona, gdy uslyszala o wieczornej wyprawie, natomiast Teresa od razu po rozmowie z nia przezyla okres zwatpienia. Martwila sie, ze bedzie sama z nieznajomym na otwartym morzu, potem przekonala siebie sama, ze jej obawy sa nieuzasadnione. To tylko kolejna randka - powtarzala sobie w duchu przez wieksza czesc popoludnia. - Nie rob z tego wielkiej sprawy. Gdy jednak nadeszla pora wyjscia do portu, byla bliska rezygnacji. Wreszcie uznala, ze musi isc glownie ze wzgledu na siebie, ale takze by oszczedzic Deannie zalu i rozczarowania, gdyby sie wycofala. Gdy zblizyli sie do konca waskiej zatoki, Garrett skrecil ster. Lodz zareagowala i odsunela sie od brzegow ku glebszej wodzie kanalu. Garrett rozgladal sie na boki, obserwowal inne lodzie i ustawial ster. Mimo ze rosla predkosc wiatru, calkowicie panowal nad zaglowka. Teresa byla pewna, ze on dobrze wie, co robi. Rybitwy krazyly nad ich glowami, a lodz sunela przez wode, rozbryzgujac fale. Zagle pojekiwaly, a woda uciekala spod dziobu. Wszystko wokol wydawalo sie gdzies pedzic pod szarzejacym niebem Karoliny Polnocnej. Teresa skrzyzowala ramiona na piersi, a potem siegnela po bluze, ktora zabrala ze soba. Wciagnela ja i ucieszyla sie, ze o niej pamietala. Powietrze juz wydawalo sie chlodniejsze niz w chwili, gdy wyplywali. Slonce zachodzilo szybciej, niz sie spodziewala. Slabnace swiatlo odbijalo sie od zagli, rzucajac cienie na poklad. Tuz za rufa woda klebila sie i syczala. Teresa podeszla, chcac sie lepiej przyjrzec. Stala jak zahipnotyzowana. Dla zachowania rownowagi polozyla reke na relingu i stwierdzila, ze zostalo jeszcze cos do oczyszczenia. Przyjrzala sie dokladniej i zauwazyla napis wyciety w drewnie. "Zbudowana w 1934 - odnowiona w 1991". Fale odchodzace od wiekszej lodzi przeplywajacej w poblizu zakolysaly zaglowka. Teresa wrocila do Garretta. Obrocil ster, tym razem gwaltowniej. Spostrzegla na jego twarzy usmiech, gdy skierowal lodz ku otwartemu morzu. Przygladala mu sie, az znalezli sie daleko od waskiej zatoki. Po raz pierwszy od bardzo dawna zachowala sie spontanicznie, zrobila cos, co jeszcze tydzien temu nie przyszloby jej do glowy. Gdy to juz sie stalo, nie byla pewna, czego ma oczekiwac. Co bedzie, jesli Garrett okaze sie inny, niz sobie wyobrazala? Naturalnie, moglaby wrocic do Bostonu... ale miala nadzieje, ze nie bedzie musiala od razu wyjezdzac. Za duzo sie wydarzylo... Gdy juz znalezli sie w bezpiecznej odleglosci od innych zaglowek, Garrett poprosil Terese, zeby potrzymala ster. -Trzymaj go rowno - zalecil. Poprawil zagle, chyba nawet w krotszym czasie niz poprzednio. Potem przejal ster, upewnil sie, ze lodz plynie pod wiatr, zawiazal mala petle na linie szota i przeciagnal ja przez kabestan przy sterze, zostawiajac okolo cala luzu. -To powinno wystarczyc - powiedzial, klepnal lekko ster, sprawdzajac, czy utrzymuje pozycje. - Teraz mozemy usiasc, jesli chcesz. -Nie musisz go trzymac? -Do tego sluzy petla. Czasami wiatr zmienia sie bardzo szybko. Wtedy nie mozna steru wypuszczac z rak. Dzisiaj jednak mielismy szczescie i dopisala nam pogoda. Moglibysmy kilka godzin plynac w tym kierunku. Slonce powoli zachodzilo na wieczornym niebie. Garrett poprowadzil ja do miejsca, ktore zajmowala poprzednio. Sprawdzil, czy bedzie jej wygodnie, i usiedli oboje w rogu, tak ze patrzyli na siebie. Czula wiatr na twarzy. Zgarnela wlosy do tylu i spojrzala w dal na wode. Garrett przygladal sie jej. Byla od niego nizsza - musiala miec okolo metra siedemdziesiat. Ujmujaca twarz. Figura modelki. Byla atrakcyjna, ale nie tylko jej uroda przyciagala uwage. Byla inteligentna, wyczul to od razu, ale i pewna siebie, jakby umiala przedzierac sie przez zycie o wlasnych silach. Garrett cenil w kobietach takie cechy. Bez nich piekno nic nie znaczylo. Widok Teresy przypomnial mu Catherine. Wygladala tak, jakby patrzac na wode, snila na jawie. Myslami wrocil do chwili, gdy po raz ostatni razem zeglowali. Znowu poczul sie winny, chociaz staral sie odegnac to uczucie. Pokrecil glowa i bezwiednie poprawil pasek zegarka na reku, najpierw go odpinajac, a potem zaciskajac i ponownie zapinajac. -Tu jest naprawde pieknie - odezwala sie w koncu. - Dziekuje, ze mnie zaprosiles. Ucieszyl sie, ze przerwala milczenie. -Prosze bardzo. Milo miec towarzystwo od czasu do czasu. Usmiechnela sie do niego, zastanawiajac sie, czy myslal tak naprawde. -Zwykle sam plywasz? Oparl sie plecami o burte i wyciagnal nogi daleko przed siebie. -Zwykle tak. To dobry sposob na odpoczynek po pracy. Bez wzgledu na to, jak ciezki dzien mialem, gdy tylko znajde sie tutaj, wiatr wszystko zabiera. -Czy nurkowanie jest ciezka praca? -Nie, nie chodzi o nurkowanie, nurkowanie to wlasciwie zabawa. Pozostaje cala reszta. Robota papierkowa, ludzie, ktorzy w ostatniej chwili odwoluja zajecia, dbanie o to, aby w sklepie bylo wszystko, co trzeba. Czasem pracuje sie do pozna. -Nie watpie. Ale to lubisz, prawda? -Oczywiscie. Nie zamienilbym tego zycia na nic innego. - Umilkl i znowu poprawil zegarek na rece. - A ty, Tereso, co robisz? - Bylo to jedno z bezpiecznych pytan, jakie wymyslil w ciagu dnia. -Pisze dla "Boston Times". Mam wlasna kolumne. -Przyjechalas na wakacje? Zawahala sie, nim odpowiedziala. -Mozna tak to ujac. Skinal glowa, jakby potwierdzal, ze spodziewal sie takiej odpowiedzi. -O czym piszesz? -O wychowywaniu dzieci. Popatrzyl na nia zdumiony. Spotykala sie z taka reakcja, gdy poszla na randke z kims nowym. Lepiej miec to od razu z glowy - przemknelo jej przez mysl. -Mam syna - oznajmila. - Skonczyl dwanascie lat. -Dwanascie? -Jestes zaskoczony. -Istotnie. Nie wygladasz na osobe, ktora moglaby miec dwunastoletniego syna. -Potraktuje twoje slowa jak komplement - skomentowala z usmiechem wyzszosci. Jeszcze nie byla gotowa zdradzic swojego wieku. - Rzeczywiscie ma dwanascie lat. Chcialbys zobaczyc jego zdjecie? -Pewnie - odparl. Znalazla portfel, wyjela fotografie i podala Garrettowi. Wpatrywal sie w nie bez slowa, a potem zerknal na nia. -Jest podobny do ciebie - powiedzial, oddajac jej zdjecie. - Bardzo przystojny chlopak. -Dziekuje. - Schowala zdjecie i spytala: - A co z toba? Masz dzieci? -Nie. - Pokrecil glowa. - Przynajmniej nic o nich nie wiem. Zachichotala, slyszac jego slowa. -Jak ma twoj syn na imie? -Kevin. -Przyjechal z toba? -Nie, jest ze swoim ojcem w Kalifornii. Rozwiedlismy sie kilka lat temu. Garrett pokiwal glowa bez slowa, a potem spojrzal przez ramie na lodz, ktora przeplywala niedaleko. Teresa rowniez przygladala sie jej przez chwile i wsluchujac sie w cisze, zauwazyla, jak spokojny jest otwarty ocean. Jedyne dzwieki, jakie do niej docieraly, to postekiwania wypelnionych wiatrem zagli i szum wody, gdy "Happenstance" przedzierala sie przez fale. Wydawalo sie Teresie, ze te glosy brzmia tu inaczej niz w porcie. Tutaj wydawaly sie wolne, jakby mogly zniknac w rozleglej przestrzeni. -Chcialabys obejrzec reszte lodzi? - spytal Garrett. Skinela glowa. -Z przyjemnoscia. Garrett wstal i raz jeszcze sprawdzil zagle. Ruszyl pierwszy, Teresa podazala tuz za nim. Kiedy otworzyl drzwi, nagle zatrzymal sie, przytloczony dawno pogrzebanym w morzu niepamieci wspomnieniem, ktore nieoczekiwanie wyplynelo na powierzchnie, byc moze z powodu obecnosci tej kobiety. Catherine siedziala przy malym stoliku, na ktorym stala otwarta butelka wina. W wazonie, z jednym kwiatem, odbijalo sie swiatlo samotnej swiecy. Plomien pochylal sie pod wplywem kolysania lodzi, rzucajac dlugi cien na wnetrze kabiny. W mroku dostrzegal blask jej usmiechu. -Pomyslalam, ze bylaby to mila niespodzianka - powiedziala. - Juz dawno nie jedlismy przy swiecach. Garrett spojrzal na kuchenke. Obok staly dwa talerze owiniete folia. -Kiedy sciagnelas to wszystko na lodz? -Gdy byles w pracy. Teresa zachowywala milczenie, zostawiajac go wlasnym myslom. Jesli zauwazala jego wahanie, nie wspominala o tym, za co Garrett byl jej wdzieczny. Z lewej strony wzdluz burty bieglo siedzenie, szerokie i dostatecznie dlugie, by ktos mogl przespac sie wygodnie. Po drugiej stronie stal maly stolik i bylo dosc miejsca dla dwoch osob. Obok drzwi umieszczono zlew i kuchenke, a pod spodem mala lodowke. Na wprost znajdowalo sie wejscie do sypialni. Przystanal z boku i polozyl rece na biodrach. Tymczasem Teresa ogladala wnetrze. Nie trzymal sie blisko, jak zrobiliby to inni, ale dal jej wolna reke. Czula utkwione w sobie jego spojrzenie, mimo iz nie robil tego ostentacyjnie. -Z zewnatrz trudno sie zorientowac, ze tu jest tyle miejsca - odezwala sie po chwili. -Wiem. - Garrett odchrzaknal niepewnie. - Zadziwiajace, prawda? -Rzeczywiscie. Wyglada na to, ze masz tu wszystko, czego ci potrzeba. -Bo mam. Gdybym zechcial, moglbym na niej poplynac do Europy, chociaz tego nie polecam. Jest wspaniala. Wyminal ja i podszedl do lodowki. Pochylil sie i wyciagnal puszke coli. -Napijesz sie czegos? -Chetnie - odparla. Przesunela palcami po scianie, czujac opuszkami gladkosc drewna. -Co bys chciala? Mam sevenup i cole. -Prosze sevenup. Wyprostowal sie i podal jej puszke. Ich palce sie dotknely. -Nie mam lodu, ale jest dosc zimne. -Wytrzymam - rzekla, a on sie usmiechnal. Otworzyla puszke, upila maly lyk i postawila ja na stole. Zastanowil sie nad tym, co powiedziala wczesniej. Miala dwunastoletniego syna... Pracowala jako dziennikarka, wiec pewnie ukonczyla studia. Jesli poczekala do magisterium z wyjsciem za maz i urodzeniem dziecka... to byla cztery, piec lat od niego starsza. Wygladala mlodo, tyle zauwazyl, ale nie zachowywala sie jak dwudziestolatka. W jej ruchach byla widoczna dojrzalosc, cos, co charakteryzowalo tylko tych, ktorzy wiele doswiadczyli w zyciu. Nie mialo to i tak zadnego znaczenia. Zwrocila uwage na oprawiona fotografie, zawieszona na scianie. Widnial na niej Garrett Blake. Stal na nabrzezu z marlinem. Wygladal o wiele mlodziej niz teraz. Na fotografii usmiechal sie szeroko, a jego rozradowana mina przypomniala jej Kevina w chwili, gdy strzelil gola. -Widze, ze lubisz wedkowac - odezwala sie, przerywajac cisze. Wskazala reka fotografie. Postapil krok w jej kierunku, a gdy sie zblizyl, poczula cieplo bijace od jego ciala. Pachnial wiatrem i sola. -Rzeczywiscie - przyznal cicho. - Moj ojciec lowil krewetki. Wlasciwie wychowalem sie na wodzie. -Kiedy je zrobiono? -Mniej wiecej dziesiec lat temu, tuz przed moim powrotem do college'u na drugi rok. Odbywaly sie zawody wedkarskie. Postanowilismy z tata, ze spedzimy dwie noce w Golfsztromie. Zlapalismy tego mariina okolo szescdziesieciu mil od brzegu. Ciagnelismy go przez siedem godzin, poniewaz moj ojciec chcial mnie nauczyc, jak sie to kiedys robilo. -Co to znaczy? Rozesmial sie cicho. -Zanim skonczylem, mialem dlonie pociete do zywego, a nazajutrz ledwie ruszalem rekami. Linka, do ktorej przywiazalismy przynete, nie byla dosc mocna do lapania ryby tej wielkosci, dlatego musielismy pozwolic jej uciekac, az sie zmeczy, a potem powoli zwijalismy linke i znowu pozwalalismy jej uciekac. W koncu ryba tak opadla z sil, ze sie poddala. -Czy bylo tak jak w opowiadaniu Hemingwaya "Stary czlowiek i morze"! -Cos w tym rodzaju. Z jednym wyjatkiem - stary poczulem sie dopiero nastepnego dnia. Za to moj ojciec moglby zagrac te role w filmie. Ponownie spojrzala na zdjecie. -Czy to twoj ojciec stoi obok? -Tak, to on. -Jestescie bardzo do siebie podobni. Garrett usmiechnal sie lekko, zastanawiajac sie, czy byl to komplement. Wskazal jej miejsce przy stole i Teresa usiadla. -Mowiles, ze pojechales na studia - zagadnela, gdy juz siedziala wygodnie. Spojrzal jej w oczy. -Studiowalem na Unc i skonczylem biologie morska. Nic innego mnie nie interesowalo, a poniewaz ojciec zapowiedzial mi, ze nie mam po co wracac do domu bez magisterium, wiec pomyslalem, ze powinienem nauczyc sie czegos, co pozniej mi sie przyda. -Wtedy kupiles sklep... Pokrecil glowa. -Nie, nie od razu. Po skonczeniu studiow pracowalem dla Instytutu Morskiego Duke'a, ale nie bylo to poplatne. Dlatego zdobylem uprawnienia instruktorskie i zaczalem zabierac na weekendy amatorow nurkowania. Sklep pojawil sie kilka lat pozniej. - Uniosl brwi pytajaco. - A jak bylo z toba? Teresa upila nastepny lyk sevenup. -Moje zycie nie bylo tak eskcytujace jak twoje. Wychowalam sie w Omaha, w Nebrasce, i studiowalam w Brown. Po dyplomie kilka razy zmienialam prace i probowalam roznych rzeczy, az przeprowadzilam sie do Bostonu. Pracuje dla "Times" juz od dziewieciu lat, ale dopiero od niedawna mam swoja rubryke. Przedtem bylam reporterka. -Podoba ci sie to? Zamyslila sie przez chwile, jakby zastanawiala sie nad tym po raz pierwszy. -To dobra praca - stwierdzila po chwili. - Jest mi o wiele lepiej niz na poczatku. Moge odbierac Kevina ze szkoly i pisac o tym, o czym chce, dopoki odpowiada to glownemu tematowi kolumny. Dosc dobrze mi za to placa i nie moge narzekac, ale... - zawahala sie. - Nie stawia to przede mna wyzwan. Nie zrozum mnie zle, lubie to, co robie, ale czasami wydaje mi sie, ze ciagle pisze to samo. Ale nawet by mi to nie przeszkadzalo, gdyby Kevin mnie tak nie absorbowal. Przyszlo mi teraz do glowy, ze jestem typowa, przepracowana samotna matka, jesli wiesz, co mam na mysli. Skinal glowa. -Zycie czesto okazuje sie inne, niz oczekiwalismy, prawda? - powiedzial cicho. -Tak, chyba tak - przyznala i pochwycila jego spojrzenie. Czyzby powiedzial cos, co rzadko mowil innym? Usmiechnela sie i pochylila w jego strone. -Jestes gotow cos zjesc? Wzielam ze soba troche zapasow. -Jesli ty masz ochote. -Mam nadzieje, ze lubisz kanapki i salatke. Balam sie, ze co innego sie zepsuje. -Gdybym wyplynal sam, pewnie wstapilbym na hamburgera po powrocie na lad. Wolisz zjesc w kabinie czy na zewnatrz? -Zdecydowanie na zewnatrz. Zabrali puszki z piciem i wyszli z kabiny. Po drodze Garrett zdjal peleryne z wieszaka przy drzwiach i wskazal Teresie gestem, zeby poszla dalej bez niego. -Daj mi chwile na rzucenie kotwicy - poprosil. - Bedziemy mogli zjesc spokojnie, nie sprawdzajac co chwila lodzi. Teresa dotarla do swojego siedzenia i otworzyla koszyk. Na horyzoncie slonce zachodzilo otoczone klebiastymi chmurami. Wyciagnela kanapki owiniete celofanem, pojemniczki z salatka z bialej kapusty i kartofli. Patrzyla, jak Garrett odklada na bok peleryne i opuszcza zagiel. Lodz niemal natychmiast zwolnila. Stal odwrocony do niej plecami. Zauwazyla, ze jest bardzo silny. Barki i muskularne ramiona w porownaniu ze szczupla talia, wydawaly sie szersze niz przedtem. Nie mogla uwierzyc, ze oto zegluje z mezczyzna, a zaledwie dwa dni temu byla w Bostonie. Wszystko to wydawalo sie nierzeczywiste. Garrett poruszal sie spokojnie. Teresa spojrzala w gore. Wiatr sie zerwal, zrobilo sie chlodniej, niebo powoli ciemnialo. Gdy zaglowka stanela, Garrett spuscil kotwice. Poczekal chwile, upewnil sie, ze kotwica utrzyma lodz w miejscu, i zadowolony usiadl obok Teresy. -Chcialabym cos zrobic, zeby ci pomoc - powiedziala z usmiechem. Przerzucila wlosy przez ramie w ten sam sposob, jak robila to Catherine. Milczal dluzsza chwile. -Wszystko w porzadku? - spytala. Pokiwal glowa, nagle znowu poczul sie nieswojo. -Teraz tak. Jednak przyszlo mi do glowy, ze jesli zerwie sie jeszcze silniejszy wiatr, bedziemy musieli czesciej halsowac w drodze powrotnej. Nalozyla salatki z kapusty i z kartofli na talerz z kanapka i podala mu, zdajac sobie nagle sprawe, ze usiadl blizej niz przedtem. -Czy powrot bedzie trwal dluzej? Garrett wzial do reki bialy plastikowy widelec i zgarnal troche salatki. Po chwili odpowiedzial: -Troche, ale to nie klopot, chyba ze wiatr ucichnie. Jesli ucichnie, utkniemy. -Rozumiem, ze juz ci sie to przydarzylo. Przytaknal. -Raz lub dwa. Rzadko, ale to sie zdarza. Spojrzala na niego z niepewna mina. -Dlaczego rzadko? Przeciez wiatr nie zawsze wieje? -Na oceanie zwykle wieje. -Jak to mozliwe? Usmiechnal sie z rozbawieniem i odlozyl kanapke na talerz. -Wiatry powstaja w wyniku roznic temperatur, kiedy cieple powietrze natknie sie na warstwe chlodniejsza. Zeby wiatr przestal wiac, kiedy zegluje sie po oceanie, powietrze w promieniu wielu mil musi miec dokladnie te sama temperature co woda. Tutaj w ciagu dnia powietrze jest gorace, ale gdy tylko zbliza sie zachod slonca, temperatura szybko spada. Wlasnie dlatego najlepiej wyplywac o zmierzchu. Temperatura ciagle sie zmienia i wspaniale sie zegluje. -Co sie dzieje, gdy wiatr naprawde ucichnie? -Lodz staje. Wtedy nic nie mozna zrobic, zeby ja ruszyc. -Mowiles, ze to juz ci sie przydarzylo? Pokiwal glowa. -Co wtedy zrobiles? -Nic. Siedzialem i napawalem sie cisza. Nic mi nie grozilo. Poza tym wiedzialem, ze za jakis czas temperatura powietrza spadnie. Musialem tylko poczekac. Po godzinie zerwal sie wiatr i wrocilem do portu. -Mowisz, jakby byl to przyjemny dzien. -Bo byl. - Odwrocil glowe, uciekajac przed jej badawczym spojrzeniem, i popatrzyl na drzwi kabiny. Po chwili dodal, jakby do siebie: - Jeden z najlepszych. Catherine usadowila sie na siedzeniu. -Chodz do mnie i usiadz. Garrett zamknal drzwi kabiny i ruszyl w jej strone. -Juz dawno nie spedzilismy razem tak cudownego dnia - powiedziala cicho Catherine. -Ostatnio oboje bylismy bardzo zajeci... i sama nie wiem... - zawahala sie. - Chcialam po prostu zrobic cos szczegolnego dla nas obojga. Garrettowi wydawalo sie, ze na twarzy zony dostrzega ten sam wyraz czulosci, jaki widzial u niej w noc poslubna. Usiadl obok niej i nalal wina. -Przepraszam, tyle mialem do roboty w sklepie - szepnal. - Kocham cie, przeciez wiesz. -Wiem. - Usmiechnela sie i nakryla dlonia jego palce. -Wkrotce bedzie lepiej, obiecuje. Catherine skinela glowa i siegnela po kieliszek. -Juz nie mowmy o tym. Teraz chce sie cieszyc toba, cieszyc sie, ze jestesmy we dwoje i nikt nam nie przeszkadza. -Garrett? -Przepraszam... - zaczal, wyrwany z zadumy. -Dobrze sie czujesz? - Patrzyla na niego z troska. -Nic mi nie jest... przypomnialo mi sie, ze musze sie czyms zajac - sklamal Garrett. - W kazdym razie... - wyprostowal sie i splotl dlonie na kolanie - juz dosc o mnie. Jesli nie masz nic przeciw temu, to opowiedz mi cos o sobie... Tereso. Zdezorientowana i troche niepewna, o czym ma mowic, zaczela od samego poczatku, dodajac troche szczegolow do podstawowych informacji o rodzinie, pracy, zainteresowaniach. Najwiecej opowiadala o Kevinie, jakim to jest wspanialym synem i jak bardzo zaluje, ze nie moze spedzac z nim wiecej czasu. Garrett sluchal uwaznie, nie odzywajac sie. -Wspominalas, ze bylas mezatka. Raz? - zapytal, gdy skonczyla. Skinela glowa. -Przez osiem lat. David - tak mu na imie - po pewnym czasie stracil serce do naszego zwiazku... skonczylo sie na tym, ze nawiazal romans. Tego nie moglam juz zniesc. -Ja tez bym nie mogl - stwierdzil lagodnie Garrett - ale przez to wcale nie jest latwiej. -Nie, nie jest. - Przerwala i upila lyk z puszki. - Mimo wszystko pozostajemy w przyjacielskich stosunkach. Jest dobrym ojcem dla Kevina i teraz to mi wystarcza. Pod kadlubem przesunela sie wielka fala. Garrett odwrocil glowe, zeby sprawdzic, czy kotwica utrzyma lodz. Gdy ponownie spojrzal na Terese, zaproponowala: -Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o sobie. Garrett rowniez zaczal od poczatku. Dorastal w Wilmington jako jedynak. Jego matka umarla, kiedy mial dwanascie lat, a poniewaz ojciec wiekszosc czasu spedzal na kutrze, on wychowywal sie na wodzie. Mowil o studiach, ominal niektore z bardziej szalonych przygod, zeby nie wywrzec na niej zlego wrazenia. Opisal, jak kupil sklep i jak wyglada jego zwykly dzien. Nie wspomnial w ogole o Catherine, a Teresa mogla tylko domyslac sie powodu. Gdy rozmawiali, niebo stalo sie czarne. Wokol zaczela sie zbierac mgla. Lodz kolysala sie lagodnie na falach. Lekki wiatr owiewajacy twarze i powolne kolysanie lodzi ulatwialy pokonanie wczesniejszego zaklopotania. Pozniej Teresa probowala sobie przypomniec, kiedy ostatni raz byla na takiej randce. Ani razu Garrett nie poprosil, zeby jeszcze raz sie z nim zobaczyla. Nie sprawial tez wrazenia kogos, kto spodziewa sie po tym wieczorze czegos szczegolnego. Wiekszosc mezczyzn, z ktorymi spotykala sie w Bostonie, uwazala, ze skoro juz postarali sie, by wieczor okazal sie przyjemny, to ona byla im cos winna. Bylo to podejscie dorastajacego chlopca, mimo to dosc rozpowszechnione. Zachowanie Garretta odbiegajace od stereotypu sprawilo mila niespodzianke. Wreszcie ucichli oboje. Garrett oparl sie wygodniej. Wsunal palce we wlosy. Zamknal oczy. Widac bylo, ze cieszy sie chwila ciszy. Teresa po cichu zebrala talerze oraz serwetki i schowala do koszyka, zeby nie zwial ich wiatr. Garrett wstal. -Chyba najwyzszy czas na powrot - powiedzial takim tonem, jakby zalowal, ze ich wyprawa dobiega konca. Kilka minut pozniej lodz ruszyla. Teresa zauwazyla, ze teraz wial silniejszy wiatr. Garrett stal u steru. Trzymal "Happenstance" na kursie. Przystanela obok. Przytrzymywala sie relingu. W myslach powracala do ich rozmowy. Zadne z nich nie odzywalo sie przez dluzsza chwile. Garrett zastanawial sie, dlaczego czuje sie tak bardzo wytracony z rownowagi. Podczas ostatniej wspolnej wyprawy zaglowka Catherine i Garrett przez kilka godzin rozmawiali, popijajac wino i jedzac. Morze bylo spokojne. Lagodne unoszenie sie i opadanie fal uspokajalo, bo bylo takie znajome. W nocy kochali sie, potem Catherine lezala u boku Garretta i milczac, przesuwala palcami po jego piersi. -O czym myslisz? - spytal wreszcie. -O tym, ze nie wiedzialam, iz mozna kogos kochac tak bardzo jak ja ciebie - wyszeptala. Garrett dotknal palcem jej policzka. Catherine nie odrywala od niego spojrzenia. -Ja tez nie wiedzialem - dodal cicho. - Nie wiem, co bym zrobil bez ciebie. -Obiecasz mi cos? -Wszystko. -Jesli cos mi sie stanie, obiecaj, ze znajdziesz sobie kogos. -Nie sadze, zebym mogl pokochac kogos innego oprocz ciebie. -Obiecaj, prosze. Potrwalo to chwile. -Dobrze, jesli to sprawi, ze bedziesz szczesliwa, obiecuje. Usmiechnal sie czule. Catherine przytulila sie mocno do niego. -Jestem szczesliwa, Garrett. Kiedy wspomnienie zbladlo, Garrett chrzaknal i dotknal ramienia Teresy, chcac zwrocic jej uwage. Wskazal reka na niebo. -Popatrz na to wszystko. Zanim wynaleziono sekstans i kompas, czlowiek patrzyl w gwiazdy, aby moc plywac po morzach. Tam widzisz Gwiazde Polarna. Zawsze wskazuje polnoc. Teresa spojrzala w niebo. -Jak je rozpoznajesz? -Wykorzystuje sie gwiazdy wskazowki. Widzisz Wielki Woz? -Tak. -Linia prosta biegnaca od dwoch gwiazd tworzacych dyszel wozu doprowadza prosto do Gwiazdy Polnocnej. Teresa przygladala mu sie, gdy pokazywal gwiazdy i opowiadal o nich. Rozmyslala o Garretcie i rzeczach, ktore go interesuja. Zeglowanie, nurkowanie, lowienie ryb, nawigacja wedlug gwiazd - wszystko mialo zwiazek z oceanem. A moze chodzilo o to, ze wtedy pozostawal przez wiele godzin sam? Garrett wyciagnal reke po granatowa kurtke, ktora wczesniej zostawil przy sterze. Wlozyl ja na siebie. -Fenicjanie byli prawdopodobnie najwiekszymi odkrywcami morz w historii swiata. W roku szescsetnym przed Chrystusem twierdzili, ze oplyneli Afryke, ale nikt im nie uwierzyl, poniewaz przysiegali, ze w polowie drogi zniknela Gwiazda Polnocna. A przeciez zniknela. -Dlaczego? -Bo wplyneli na polkule poludniowa. Stad historycy wiedza, ze rzeczywiscie tego dokonali. Przed nimi nikt tego nie widzial, a jesli widzial, to nie zapisal. Musialo uplynac prawie dwa tysiace lat, nim stwierdzono, ze mowili prawde. Skinela glowa, wyobrazajac sobie daleka podroz Fenicjan. Zastanawiala sie, dlaczego nigdy o tym sie nie uczyla i skad on o tym wie. Nagle zrozumiala, dlaczego Catherine go pokochala. Nie chodzilo o to, ze jest niezwykle przystojny, ambitny czy czarujacy. Po trosze byl taki, ale co najwazniejsze, sprawial wrazenie, ze przezywa zycie na swoj wlasny sposob. W jego zachowaniu kryla sie odmiennosc, cos zagadkowego. To czynilo go niepodobnym do ludzi, ktorych poznala wczesniej. Garrett zerknal na Terese, poniewaz umilkla. Po raz kolejny stwierdzil, ze jest urocza. W ciemnosci jasna skora wydawala sie przezroczysta. Nagle przylapal sie na tym, ze zastanawia sie, jak by to bylo, gdyby przesunal palcem po jej policzku. Potrzasnal glowa, probujac pozbyc sie tej mysli. Nie potrafil. Wiatr rozwiewal jej wlosy. Na ten widok poczul silny skurcz w zoladku. Ile to juz czasu uplynelo, gdy tego doswiadczyl? Na pewno bardzo duzo. I nie mogl, nie chcial temu zaradzic. Wiedzial o tym i nadal na nia patrzyl. Nie byla to odpowiednia pora ani odpowiednie miejsce... ani odpowiednia osoba. W glebi ducha zastanawial sie, czy kiedykolwiek znajdzie sie ta wlasciwa. -Mam nadzieje, ze cie nie zanudzilem - odezwal sie w koncu, zmuszajac sie do spokoju. - Zawsze interesowaly mnie takie opowiesci. Spojrzala na niego i usmiechnela sie lekko. -Nie, wcale. Spodobala mi sie ta historia. Wyobrazalam sobie, przez co musieli przejsc. To nielatwo zapuszczac sie w zupelnie nieznane strony. -Nielatwo - przytaknal, czujac sie tak, jakby odgadla jego mysli. Swiatla budynkow stojacych na nabrzezu migotaly w powoli gestniejacej mgle. "Happenstance" kolysala sie na wznoszacych sie i opadajacych falach, gdy doplywali do zatoki. Teresa spojrzala przez ramie na rzeczy, ktore przyniosla ze soba. Wiatr zdmuchnal kurtke w kat przy kabinie. Pomyslala, ze nie powinna zapomniec o niej, gdy bedzie wychodzila na brzeg. Mimo iz Garrett powiedzial, ze zazwyczaj zegluje sam, zaczela sie zastanawiac, czy kiedykolwiek zabral ze soba na lodz kogos oprocz niej i Catherine. Jesli nigdy tego nie zrobil, co to oznaczalo? Zauwazyla, ze przez caly wieczor przygladal sie jej uwaznie, ale staral sie nie robic tego zbyt ostentacyjnie. Jesli zaciekawila go, to umial dobrze to ukryc. Nie wyciagal od niej informacji, nie wypytywal, czy jest z kims zwiazania. Nie zrobil przez caly wieczor niczego, co mozna by uznac za cos wiecej niz zwykle zainteresowanie. Garrett przekrecil wylacznik i na lodzi zapalily sie male swiatla. Nie wystarczyly, by widzieli sie dokladnie, ale teraz mogli ich zauwazyc zeglarze na innych lodziach. Wskazal w strone ciemnego przesmyku. -Tam jest wejscie do portu, miedzy swiatlami. Skrecil sterem w tamtym kierunku. Zatrzeszczaly zagle, bom zawahal sie krotko i wrocil do poprzedniego polozenia. -Czy spodobalo ci sie zeglowanie? - spytal. -Owszem. Bylo cudownie. -Ciesze sie. Nie byla to wyprawa na polkule poludniowa, ale to wszystko, co moglem zrobic. Stali obok siebie, oboje pograzeni w myslach. W ciemnosciach, okolo cwierc mili od nich, pojawila sie lodz. Tak jak oni wracala do portu. Garrett rozgladal sie dookola, czy nikt inny nie podplywa. Teresa zauwazyla, ze mgla zaslonila horyzont. Odwrocila sie do niego. Spostrzegla, ze wiatr zwial mu wlosy do tylu. Kurtka, ktora mial na sobie, zaslaniala mu nogi do pol uda. Byla zniszczona. Wygladala tak, jakby uzywal jej od lat. W rozpietej kurtce sprawial wrazenie, ze jest wyzszy i tezszy niz w rzeczywistosci. Wyobrazila sobie, ze wlasnie taki jego widok zapamieta na zawsze. A takze jego twarz, gdy zobaczyla go po raz pierwszy. Gdy znalezli sie blisko nabrzeza, Teresa nagle zwatpila, czy jeszcze sie spotkaja. Za kilka minut doplyna do portu i powiedza sobie do widzenia. Nie sadzila, ze poprosi ja o spotkanie, a sama tez nie miala zamiaru mu proponowac. Z jakiegos powodu uznala, ze nie wypada jej tego robic. Przeplyneli przez przesmyk i skierowali sie do nabrzeza. Trzymal lodz na srodku drogi wodnej. Kilkanascie trojkatnych znakow wyznaczalo kanal. W pewnym momencie zwinal zagle rownie szybko i sprawnie, jak kierowal lodzia. Uruchomil silnik. Mineli przycumowane u pomostu lodzie. Garrett wyskoczyl i rzucil cumy "Happenstance". Teresa podeszla do steru, zeby zabrac koszyk i kurtke, ale zatrzymala sie nagle. Pomyslala przez chwile, wziela koszyk, natomiast kurtke upchnela wolna reka pod siedzenie. Kiedy Garrett zapytal, czy wszystko w porzadku, chrzaknela i odparla, ze zbiera swoje rzeczy. Podeszla do burty. Wyciagnal do niej reke. Dotknawszy jego palcow poczula ich sile. Wyskoczyla z pokladu "Happenstance" na brzeg. Przez krotka chwile patrzyli na siebie, jakby zastanawiali sie, co teraz bedzie, az Garrett wskazal lodz. -Musze ja zamknac na noc, a to troche potrwa. Skinela glowa. -Tak mi sie zdawalo. -Moge cie najpierw odprowadzic do samochodu? -Oczywiscie - zgodzila sie. Ruszyl nabrzezem, a Teresa szla obok. Wkrotce znalezli sie przy samochodzie. Garrett przygladal sie, jak Teresa szuka kluczykow w koszyku. Znalazla je i otworzyla drzwi. -Jak juz mowilam, to byl dla mnie wspanialy wieczor - powiedziala. -Dla mnie tez. -Powinienes czesciej zabierac ludzi na poklad. Jestem pewna, ze by im sie to podobalo. -Pomysle o tym - odparl z szerokim usmiechem Garrett. Na chwile spotkaly sie ich oczy, a on przez ulamek sekundy widzial Catherine. Poczul sie nieswojo. -Powinienem wracac - powiedzial szybko. - Musze jutro wczesnie wstac. - Pokiwala glowa, a Garrett nie wiedzac, co ma zrobic, wyciagnal do niej reke. - Bylo mi bardzo milo cie poznac, Tereso. Mam nadzieje, ze spedzisz tutaj przyjemne wakacje. Uscisk reki wydawal sie jej troche nie na miejscu po wieczorze, jaki razem spedzili, ale bylaby zdziwiona, gdyby zachowal sie inaczej. -Dziekuje za wszystko, Garrett. Mnie tez bylo milo ciebie poznac. Usiadla za kierownica i przekrecila kluczyk w stacyjce. Garrett zatrzasnal drzwi i patrzyl, jak wrzuca bieg. Usmiechnela sie do niego po raz ostatni, zerknela we wsteczne lusterko i powoli wycofala samochod. Garrett pomachal jej, gdy ruszyla do przodu. Gdy wyjechala bezpiecznie na droge, odwrocil sie i poszedl w glab portu, zastanawiajac sie, dlaczego jest taki niespokojny. Dwadziescia minut pozniej, kiedy Garrett konczyl sprzatanie na "Happenstance", Teresa otworzyla drzwi do hotelowego pokoju i weszla do srodka. Rzucila swoje rzeczy na lozko i ruszyla do lazienki. Oplukala twarz zimna woda i zanim sie rozebrala, umyla zeby. Potem lezac w lozku przy swietle malej lampki stojacej na nocnym stoliku, przymknela oczy i zaczela rozmyslac o Garretcie. Gdyby to David zabral ja na lodz, postapilby zupelnie inaczej. Przykroilby caly wieczor na miare czarujacego wizerunku, jaki mialby zamiar stworzyc. "Przez przypadek mam butelke wina, moze chcialabys wypic kieliszek?" Na pewno mowilby wiecej o sobie. Robilby to bardzo umiejetnie. David doskonale orientowal sie, kiedy pewnosc siebie zamieniala sie w arogancje, i umial sie powstrzymac przed przekroczeniem tej granicy. Dopoki nie poznalo sie go lepiej, trudno bylo sie zorientowac, ze stosuje rozne sztuczki, aby wywrzec jak najlepsze wrazenie. Od samego poczatku wiedziala, ze Garrett nie udaje. Byl naturalny i szczery. Uznala, ze intryguje ja jego zachowanie. Czy postapila wlasciwie? Nie byla tego pewna. Jej dzialania zbyt przypominaly manipulacje. Nie chciala tak o sobie myslec. Juz sie stalo. Podjela decyzje i nie mogla jej zmienic. Zgasila lampe. Gdy wzrok przyzwyczail sie do ciemnosci, popatrzyla w kierunku rozsunietych zaslon. Rogal ksiezyca juz byl na niebie, blade swiatlo padalo na poduszke. Patrzyla na ksiezyc, nie mogac odwrocic spojrzenia, az odprezyla sie i zamknela oczy. Rozdzial siodmy -Co sie wtedy stalo?Jeb Blake pochylil sie nad filizanka kawy. Zblizal sie do siedemdziesiatki, a nadal byl szczuply i wysoki, moze troche za chudy. Mial mocno pobruzdzona twarz. Przerzedzone wlosy byly niemal biale, a jablko Adama wystawalo z szyi niczym mala sliwka. Ramiona pokrywaly tatuaze, blizny i brazowe plamy. Kostki u rak byly jak zwykle opuchniete -pozostalosc lat spedzonych na kutrze. Gdyby nie spojrzenie, mozna by sadzic, ze to slaby, ciezko chory czlowiek. W rzeczywistosci bylo zupelnie inaczej. Prawie codziennie wychodzil do pracy, chociaz teraz wyruszal o swicie i wracal przed poludniem. -Nic sie nie stalo. Wsiadla do samochodu i odjechala. Zwijajac pierwszego z dwunastu papierosow, ktore mial zamiar wypalic tego dnia, Jeb popatrzyl na syna. Przed wielu laty pewien lekarz powiedzial mu, ze zabija sie, palac papierosy, ale poniewaz sam umarl na atak serca przed szescdziesiatka, Jeb przestal wierzyc lekarzom. Garrett uwazal, ze ojciec go przezyje. -To chyba byla strata czasu, co? Garretta zaskoczyla bezposredniosc ojca. -Nie, tato. Spedzilem bardzo mily wieczor. Latwo sie z nia rozmawialo, bylo mi dobrze w jej towarzystwie. -Ale nie masz zamiaru znowu sie z nia zobaczyc. Garrett upil lyk kawy i pokrecil przeczaco glowa. -Watpie. Jak juz ci wspominalem, przyjechala tu na wakacje. -Na jak dlugo? -Nie wiem. Nie spytalem. -Dlaczego nie? Garrett siegnal po pojemniczek ze smietanka i wlal jego zawartosc do kawy. -Dlaczego tak cie to interesuje? Poplywalem wczoraj z kims i spedzilem mily wieczor. Nic wiecej nie mam ci do powiedzenia. -Na pewno cos jeszcze moglbys mi powiedziec. -Na przyklad? -Czy ta randka sprawila ci dosc przyjemnosci, zebys znowu zaczal spotykac sie z ludzmi. Garrett zamyslony mieszal kawe. O to wiec chodzilo. Przez lata przyzwyczail sie do tego, ze ojciec go wypytuje, ale tego ranka nie byl w nastroju, zeby wracac do starych spraw. -Tato, juz to przerabialismy. -Wiem, ale martwie sie o ciebie. Za duzo czasu spedzasz sam. -Nie, nie spedzam. -Alez tak - zaprzeczyl ojciec z zadziwiajaca lagodnoscia. - Jestes sam. -Nie chce sie z toba sprzeczac, tato. -Ja tez nie. Juz probowalem i nie dziala. - Jeb usmiechnal sie lekko. Po chwili sprobowal z innej beczki. - Jaka ona jest? Garrett zastanowil sie chwile. Wbrew sobie wczoraj dlugo o niej myslal. -Teresa? Atrakcyjna i inteligentna. Czarujaca na swoj sposob. -Samotna? -Tak mi sie zdaje. Rozwiodla sie i nie sadze, zeby sie ze mna umowila, gdyby przyjechala tu z kims. Starszy pan uwaznie przygladal sie twarzy syna. Gdy Garrett umilkl, Jeb pochylil sie nad kawa. -Spodobala ci sie, prawda? Garrett spojrzal ojcu w oczy. Wiedzial, ze nie ukryje przed nim prawdy. -Tak, spodobala mi sie. Ale jak juz mowilem, prawdopodobnie nigdy wiecej jej nie zobacze. Nie mam pojecia, gdzie sie zatrzymala. Poza tym wiem, ze dzisiaj wyjezdza. Ojciec patrzyl na niego w milczeniu. Potem spytal ostroznie: -A gdyby zostala i wiedzialbys, gdzie jest, to spotkalbys sie z nia, jak myslisz? Garrett nie odpowiedzial i odwrocil wzrok. Jeb wyciagnal reke przez stol i dotknal ramienia syna. Garrett poczul, ze ojciec zaciska lekko palce tak, by zwrocic jego uwage. -Synu, uplynely juz trzy lata. Wiem, ze ja kochales, ale powinienes przestac o tym ciagle myslec. Zgadzasz sie ze mna, prawda? Musisz sie z tym pogodzic. Minela dluzsza chwila, nim odpowiedzial. -Wiem, tato, ale to nie jest latwe. -Nic, co ma jakas wartosc, nie jest latwe. Pamietaj o tym. Kilka minut pozniej dopili kawe i Garrett zostawil na stoliku dwa dolary. Pozegnal sie z ojcem i wsiadl do zaparkowanej w poblizu ciezarowki. Kiedy wreszcie dotarl do sklepu, nie potrafil skupic sie na papierkowej robocie. Postanowil pojsc do portu i dokonczyc reperacji silnika, ktora zaczal poprzedniego dnia. Mimo iz powinien spedzic troche czasu w sklepie, w tej chwili chcial zostac sam. Garrett wyciagnal skrzynke z narzedziami z tylu ciezarowki i zaniosl do starego kutra sluzacego do nauki nurkowania. Byl on tak duzy, ze wystarczal na zabranie osmiu kursantow, a takze sprzetu. Reperacja silnika byla czasochlonna, ale niezbyt trudna. Poprzedniego dnia duzo zrobil. Zdjal pokrywe i zaczal sie zastanawiac nad tym, co powiedzial ojciec. Mial racje. Nie powinien stronic od ludzi, zwrocony ku przeszlosci, ale bral Boga na swiadka, ze nie wiedzial, jak to przerwac. Catherine byla dla niego wszystkim. Wystarczylo jej spojrzenie, by poczul, ze na swiecie znowu zapanowal porzadek. Kiedy sie usmiechnela... Boze, nie umial tego znalezc u nikogo innego... Ze tez cos takiego mu odebrano... To niesprawiedliwe. Co gorsza, to wydawalo sie podle. Dlaczego wlasnie ja musialo to spotkac, a dlaczego nie jego? Podczas bezsennych nocy, lezac w lozku, zastanawial sie: "Co by bylo, gdyby..." Gdyby zaczekala jeszcze sekunde przed zejsciem na jezdnie? Gdyby jedli sniadanie o kilka minut dluzej? Gdyby poszedl razem z nia, zamiast ruszyc prosto do sklepu? Tysiace "gdyby" nie ulatwialo mu zrozumienia tego, co sie wydarzylo. Tak jak w pierwszej chwili nie pojmowal niczego. Probowal zebrac mysli i skupil sie na wykonywanej pracy. Usunal sruby mocujace gaznik i wyjal go z silnika. Zaczal go rozmontowywac i upewnil sie, ze w srodku nie ma uszkodzonych czesci. Nie przypuszczal, zeby gaznik byl zrodlem klopotow, chociaz chcial mu sie blizej przyjrzec. Slonce bylo juz wysoko na niebie. Pracowal bez przerwy, ocierajac pot z czola. Przypomnial sobie, ze wczoraj o tej porze patrzyl, jak Teresa podchodzi od strony portu do "Happenstance". Od razu ja zauwazyl, chocby z tego prostego powodu, ze byla sama. Tak urodziwe kobiety nigdy nie przychodzily do portu same. Zazwyczaj towarzyszyli im bogaci starsi dzentelmeni, wlasciciele jachtow przycumowanych po drugiej stronie nabrzeza. Kiedy zatrzymala sie przy jego lodzi, zdziwil sie, choc byl pewny, ze przystanela tylko na chwilke, by zaraz pojsc w swoja strone. Tak zwykle robili inni. Obserwowal ja i uswiadomil sobie, ze przyszla do portu po to, by obejrzec "Happenstance". Sposob, w jaki ogladala lodz, zdradzal, ze kierowalo nia cos wiecej niz zwykla ciekawosc. Zainteresowalo go to i dlatego podszedl, zeby z nia pomowic. Wtedy tego nie zauwazyl, ale kiedy poznym wieczorem porzadkowal lodz, zdal sobie sprawe, ze w jej zachowaniu bylo cos dziwnego. Jakby go rozpoznala, dostrzegla cos, co gleboko w sobie skrywal. Jakby wiedziala o nim znacznie wiecej, niz chciala przyznac. Pokrecil glowa. Wiedzial, ze te przypuszczenia nie maja sensu. Wyjasnila, ze przeczytala artykuly w sklepie. Moze stad ten dziwny wyraz twarzy? Zastanowil sie i doszedl do wniosku, ze tak wlasnie bylo. Wiedzial, ze nigdy wczesniej jej nie spotkal, na pewno by to zapamietal; poza tym przyjechala na wakacje z Bostonu. Bylo to jedyne wyjasnienie do przyjecia, jakie mu przyszlo do glowy, a mimo to, cos mu nie pasowalo. Zreszta nie mialo to zadnego znaczenia. Poplyneli razem, przyjemnie spedzili czas w swoim towarzystwie i powiedzieli sobie do widzenia. Tak jak mowil ojcu, nie mogl sie z nia skontaktowac, nawet gdyby chcial. Niewykluczone, ze byla w drodze do Bostonu. Jesli nawet wyjechalaby dopiero za kilka dni, to i tak niczego by to nie zmienilo. Mial w tym tygodniu setki spraw do zalatwienia. Lato bylo najlepsza pora na lekcje nurkowania, chetnych nie brakowalo, wszystkie weekendy do konca sierpnia zostaly juz zaplanowane. Nie mial ani czasu, ani energii na wydzwanianie do wszystkich hoteli w Wilmington, zeby ja odnalezc. Nawet gdyby ja odnalazl, to co by jej powiedzial? Co moglby powiedziec, zeby nie zabrzmialo smiesznie? Choc w glowie klebily mu sie pytania, spokojnie pracowal dalej. Znalazl i wymienil cieknaca uszczelke, zamontowal z powrotem gaznik, zalozyl obudowe silnika i wlaczyl go. Pracowal teraz o wiele lepiej, wiec odcumowal i wyprowadzil kuter na czterdziesci minut. Sprawdzil lodz na roznych predkosciach, kilkakrotnie gasil i uruchamial silnik, wreszcie zadowolony skierowal lodz na dawne miejsce. Cieszyl sie, ze naprawa zabrala mu mniej czasu, niz sie spodziewal. Zebral narzedzia, zaniosl je z powrotem do ciezarowki i pojechal kilka przecznic dalej do sklepu. Jak zwykle na biurku lezal stos papierow. Przegladal je dluzsza chwile. Wiekszosc stanowily wypelnione druki zamowien na uzupelnienie zapasow sklepu. Bylo tez kilka rachunkow. Usiadl wygodnie i zabral sie do pracy. Tuz przed jedenasta skonczyl i wyszedl z zaplecza, Ian, jeden z pracownikow pomagajacych mu latem, rozmawial wlasnie przez telefon, a gdy Garrett podszedl do niego, podal mu kartke papieru. Dwie wiadomosci pochodzily od hurtownikow. Z krotkich, napisanych odrecznie uwag wynikalo, ze chodzilo o zamowienia, ktore niedawno zlozyl. Trzeba sie tym zajac - pomyslal, ruszajac z powrotem do kantorka. Zerknal na trzecia wiadomosc i zatrzymal sie, gdy sobie uswiadomil, kto ja przekazal. Sprawdzil, czy to nie pomylka, wszedl do siebie i zamknal drzwi. Wystukal numer i poprosil o polaczenie. Teresa czytala gazete, kiedy zadzwonil telefon. Odebrala po drugim dzwonku. -Czesc, Tereso, mowi Garrett. Zostawilas wiadomosc. -Och, czesc, Garrett. Dzieki, ze oddzwoniles. Jak sie miewasz? - spytala wyraznie zadowolona, ze sie odezwal. Dzwiek jej glosu przywolal wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Usmiechnal sie i wyobrazil ja sobie siedzaca w hotelowym pokoju. -Dobrze, dziekuje. Wlasnie zalatwialem papierkowa robote. Co moge dla ciebie zrobic? -Okazuje sie, ze na lodzi zostawilam kurtke. Bylam ciekawa, czy nie wpadla ci w oko. -Nie, ale nie rozgladalem sie zbyt dokladnie. Zostawilas ja w kabinie? -Nie jestem pewna. Garrett zamilkl na chwile. -Przejde sie do portu i sprawdze na miejscu. Potem zadzwonie do ciebie i powiem, czy znalazlem. -Czy to nie bedzie za duzy klopot? -To potrwa tylko kilka minut. Bedziesz u siebie przez jakis czas? -Powinnam byc. -Dobrze. Zadzwonie do ciebie. Garrett pozegnal sie i wyszedl ze sklepu. Pomaszerowal z powrotem do portu. Wskoczyl na poklad "Happenstance", otworzyl kabine i zszedl na dol. Nie zauwazyl kurtki, wrocil na gore i rozejrzal sie po pokladzie. Wreszcie dostrzegl ja ukryta czesciowo pod poduszka siedzenia. Wyciagnal ja stamtad, sprawdzil, czy nie jest brudna, i poszedl do sklepu. W kantorku ponownie wykrecil numer zapisany na kartce. Tym razem Teresa odebrala po pierwszym dzwonku. -To znowu Garrett. Znalazlem twoja kurtke. Uslyszal ulge w jej glosie. -Dziekuje. Naprawde jestem ci wdzieczna, ze jej poszukales. -To nie klopot. Umilkla na chwile, jakby zastanawiala sie, jak ma teraz postapic. -Mozesz ja dla mnie przechowac? Bylabym u ciebie w sklepie za dwadziescia minut. -Ciesze sie - odpowiedzial. Odlozyl sluchawke telefonu i usiadl wygodnie w fotelu. Rozmyslal o tym, co sie wlasnie wydarzylo. Jeszcze nie wyjechala z miasta i znowu ja zobacze - pomyslal. Co prawda nie potrafil zrozumiec, jak mogla zapomniec o kurtce, skoro miala ze soba tak niewiele rzeczy, ale naprawde ucieszyl sie, ze tak sie stalo. Oczywiscie bylo to bez znaczenia. Teresa przyjechala dwadziescia minut pozniej, ubrana w szorty i wydekoltowana bluzke bez rekawow, ktora wspaniale podkreslala jej figure. Gdy weszla do sklepu, obaj, Ian i Garret, zagapili sie na nia. Teresa rozejrzala sie wokol, dostrzegla go, usmiechnela sie i z miejsca, w ktorym stala, zawolala: -Czesc! Ian uniosl brwi, jakby chcial zapytac Garretta: "Nie powiedziales mi o czyms?" Garrett zlekcewazyl mine Iana i ruszyl w kierunku Teresy z jej kurtka w reku. Wiedzial, ze Ian bedzie ich bacznie obserwowal, a potem meczyl o szczegoly. Nie zamierzal mu cokolwiek mowic. -Jak nowa - powiedzial, podajac kurtke w chwili, kiedy Teresa znalazla sie dostatecznie blisko, aby ja wziac. Garrett zdazyl zmyc z rak smar, wlozyl tez nowa koszulke, taka, jaka mozna bylo kupic w jego sklepie. Wygladal troche lepiej niz przedtem. -Dziekuje, ze po nia poszedles - odparla, patrzac na niego w sposob, ktory przywrocil mu wczorajsze zainteresowanie. Zaklopotany, podrapal sie w policzek. -Zrobilem to z przyjemnoscia. Chyba wiatr musial ja zwiac. -Chyba tak - zgodzila sie, wzruszajac lekko ramionami. Garrett przygladal sie, jak poprawia ramiaczko bluzki. Nie wiedzial, czy sie spieszy, i nie byl pewien, czy chce, aby juz sobie poszla. Wypowiedzial na glos pierwsze slowa, jakie mu przyszly do glowy: -Spedzilem wczoraj bardzo mily wieczor. -Ja tez. Nie wiedzial, co jeszcze moglby dodac. Juz dawno nie byl w takiej sytuacji. Dawal sobie rade z klientami i nieznajomymi, ale to spotkanie okazalo sie zupelnie czyms innym. Zauwazyl, ze przestepuje z nogi na noge jak szesnastolatek. W koncu to ona sie odezwala: -Czuje sie winna, ze zabralam ci czas. -Nie zartuj. -Chodzi mi nie tyle o szukanie kurtki, ile o wczorajszy wieczor. Potrzasnal przeczaco glowa. -Daj spokoj. Ucieszylem sie, ze przyszlas. Ucieszylem sie, ze przyszlas - powtorzyl te slowa w mysli, gdy tylko je wymowil. Dwa dni temu nie uwierzylby, ze je komus powie. Dzwonek telefonu przerwal jego rozmyslania. -Czy przyjechalas taki kawal drogi tylko po kurtke, czy chcialas rowniez troche pozwiedzac? -Wlasciwie to niczego nie zaplanowalam. To pora lunchu, zamierzalam cos zjesc. - Spojrzala na niego pytajaco. - Polecisz mi cos? Zastanowil sie nad odpowiedzia. -Lubie chodzic do Hanka, to niedaleko molo. Jedzenie jest swieze, a z okien rozposciera sie wprost nieziemski widok. -Gdzie to jest? Wskazal kierunek reka. -Na Wrightsville Beach. Wjezdzasz na most i skrecasz w prawo. Nie przegapisz, jesli bedziesz patrzyla na znaki przy molo. Restauracja miesci sie wlasnie tam. -Co podaja? -Glownie owoce morza, krewetki i ostrygi, ale rowniez inne jedzenie - kotlety i tym podobne. Zaczekala chwile, jakby chciala sprawdzic, czy jeszcze czegos jej nie powie. Poniewaz milczal, odwrocila wzrok i spojrzala w kierunku wystawy. Stala nieruchomo, a Garrett po raz drugi w ciagu ostatnich kilku minut poczul sie nieswojo w jej obecnosci. Skad to sie wzielo? Wreszcie wzial sie w garsc i zwrocil do niej: -Jesli chcesz, moge ci pokazac, gdzie to jest. Sam zglodnialem i z przyjemnoscia cie tam zabiore, jesli potrzebujesz towarzystwa. -Bardzo prosze, Garrett - odparla z usmiechem. Na jego twarzy pojawil sie wyraz ulgi. -Moja ciezarowka stoi za sklepem. Chcesz, zebym prowadzil? -Znasz droge lepiej ode mnie - odpowiedziala. Garrett poprowadzil ja przez sklep do tylnego wyjscia. Teresa szla tuz za nim. Gdy nie mogl zobaczyc jej miny, nie potrafila opanowac usmiechu. Restauracje Hanka postawiono w tym samym czasie co molo. Odwiedzali ja mieszkancy i turysci. Nie bylo to wytworne miejsce, ale za to z charakterem. Lokal przypominal restauracje przy molo w Cape Cod - drewniane podlogi porysowane i zdarte przez zapiaszczone podeszwy sandalow, szerokie okna wychodzace na Atlantyk, fotografie wielkich ryb na scianach. W glebi znajdowaly sie drzwi prowadzace do kuchni. Kelnerzy i kelnerki w szortach i niebieskich podkoszulkach z nazwa restauracji roznosili na tacach talerze swiezych owocow morza. Drewniane, toporne stoly i krzesla byly nadwyrezone zebem czasu. Tutaj mozna bylo wejsc w stroju plazowym. Wiekszosc obecnych sprawiala wrazenie, jakby caly poranek spedzila nad morzem. -Zaufaj mi - rzekl Garrett, gdy szli razem do stolika. - Jedzenie jest swietne, a reszta nie ma znaczenia. Zajeli miejsce przy stoliku w rogu. Garrett odsunal na bok dwie butelki po piwie, ktorych jeszcze nie sprzatnieto. Karta byla wetknieta miedzy pojemniki z przyprawami. Stal tam ketchup, sos Tabasco, sos tatarski, sos mieszany w plastikowej butelce oraz sos o nazwie "Hank". Karta w taniej plastikowej okladce wygladala tak, jakby nie wymieniano jej od lat. Teresa rozejrzala sie wokol i zauwazyla, ze prawie wszystkie stoliki sa zajete. -Tloczno - stwierdzila, poprawiajac sie w krzesle. -Tu zawsze tak jest. Zanim turysci trafili do Wrightsville Beach, to miejsce juz obroslo legenda. Nie dostaniesz sie do srodka w piatek lub sobote wieczorem, chyba ze jestes gotowa poczekac dwie godziny. -Co tak przyciaga? -Jedzenie i ceny. Hank co rano przywozi swieze ryby i krewetki. Mozna sie najesc do syta, nie wydajac wiecej niz dziesiec dolarow z napiwkiem wlacznie. Wypijesz przy tym ze dwa piwa. -Jak on to robi? -Chyba dzieki liczbie gosci. Jak juz powiedzialem, zawsze jest tu tloczno. -Mielismy szczescie, ze znalezlismy stolik. -Rzeczywiscie. Przyjechalismy o dobrej porze - stali goscie jeszcze sie nie pojawili, a turysci nigdy tu zbyt dlugo nie przesiaduja. Wskakuja na szybki posilek i wracaja na slonce. Teresa raz jeszcze rozejrzala sie wokol siebie i zerknela na karte. -Co polecasz? -Lubisz ryby? -Uwielbiam. -To moze sprobujesz tunczyka lub delfina. Oba dania sa pyszne. -Delfin? Rozesmial sie cicho. -Nie, to taka ryba. Tak my ja tutaj nazywamy. -Chyba zjem tunczyka - zdecydowala i mrugnela do niego. - Tak na wszelki wypadek. -Sadzisz, ze moglbym to wymyslic? -Nie wiem, co mam o tym sadzic. Spotkalismy sie dopiero wczoraj, jak pamietasz -powiedziala zartobliwym tonem. - Nie znam cie zbyt dobrze i nie wiem, do czego jestes zdolny. -Czuje sie urazony - przyjal ten sam ton. Rozesmiala sie. On tez. Zaskoczyla go, gdy wyciagnela reke przez stol i dotknela lekko jego ramienia. Nagle uswiadomil sobie, ze Catherine robila to samo, kiedy chciala zwrocic na cos jego uwage. -Popatrz tam. - Wskazala glowa w strone okna. Garrett odwrocil sie powoli. Po molo szedl starszy mezczyzna i niosl sprzet wedkarski. Wygladalby zupelnie normalnie, gdyby na jego ramieniu nie siedziala wielka papuga. Garrett pokrecil glowa, wciaz jeszcze czujac dotyk jej palcow na ramieniu. -Rozni ludzie tu przyjezdzaja. To jeszcze nie jest Kalifornia, ale za pare lat, kto wie. Teresa odprowadzila spojrzeniem mezczyzne z ptakiem. -Powinienies sprawic sobie taka papuge. Dotrzymywalaby ci towarzystwa w czasie zeglowania. -Zeby zburzyla moj spokoj? Znajac moje szczescie, pewnie nie umialaby mowic. Skrzeczalaby tylko i oddziobala kawalek ucha przy pierwszej zmianie wiatru. -Wygladalbys jak prawdziwy pirat. -Wygladalbym jak prawdziwy idiota. -Och, to tylko zarty - rzekla Teresa. Po krotkiej chwili milczenia rozejrzala sie wokol. - Czy tu cos podaja, czy tez trzeba samemu zlapac i usmazyc rybe? -Cholerni Jankesi - mruknal pod nosem. Teresa znowu sie rozesmiala, zastanawiajac sie, czy on bawi sie tak dobrze jak ona. Nie wiadomo dlaczego, przypuszczala, ze jest mu przyjemnie. W chwile pozniej przyszla kelnerka i przyjela zamowienie. Oboje poprosili o piwo. Kelnerka przekazala zamowienie do kuchni i przyniosla im dwie butelki. Po jej odejsciu Teresa wyrazila zdziwienie: -Bez szklanek? -W tym miejscu nie znajdziesz klasy. -Teraz rozumiem, dlaczego lubisz tu przychodzic. -Czy ta uwaga dotyczy mojego gustu? -Pod warunkiem, ze nie jestes go pewny. -Mowisz jak psycholog. -Nie jestem psychologiem, ale matka. Dzieki temu stalam sie specjalistka od ludzkiej natury. -Czyzby? -Przynajmniej tak mowie Kevinowi. Garrett upil lyk piwa. -Rozmawialas z nim dzisiaj? Skinela glowa i napila sie z butelki. -Tylko kilka minut. Gdy zadzwonilam, wlasnie wybieral sie do Disneylandu. Mial bilety na rano, wiec nie mogl zbyt dlugo rozmawiac. Chcial byc pierwszy w kolejce na przejazdzke z Indiana Jonesem. -Dobrze sie czuje u ojca? -Swietnie. David zawsze dobrze sobie z nim radzil, ale sadze, ze probuje mu jakos wynagrodzic to, ze nie widuja sie zbyt czesto. Kiedy Kevin jedzie do niego, oczekuje swietnej zabawy. Garrett spojrzal na nia zdziwiony. -Mowisz tak, jakbys nie byla tego pewna. Zawahala sie na chwile. -Mam tylko nadzieje, ze pozniej nie bedzie zawiedziony. David i jego druga zona maja male dziecko. Davidowi i Kevinowi bedzie trudniej wybrac sie gdzies razem we dwoch, gdy troche podrosnie. Garrett pochylil sie w jej strone. -Nie uchronisz dziecka przed rozczarowaniem w zyciu. -Wiem, ze tak. Naprawde. Tylko... - przerwala. Garrett dokonczyl za nia: -To twoj syn i nie chcesz, zeby cierpial. -Wlasnie. - Na butelce zebraly sie kropelki wody. Teresa zaczela zdzierac naklejke. Catherine tez tak robila. Garrett upil dlugi lyk piwa i zmusil sie do skupienia na prowadzonej rozmowie. -Nie wiem, co moglbym ci powiedziec, ale jesli Kevin jest do ciebie choc troche podobny, to jestem pewien, ze nic mu nie bedzie. -O czym mowisz? Wzruszyl ramionami. -Zycie nie jest latwe. Twoje tez. Przezylas ciezkie chwile. Sadze, ze wiele sie nauczy, obserwujac, jak ty pokonujesz trudnosci. -Teraz ty mowisz jak psycholog. -Mowie tylko o tym, czego nauczylem sie, dorastajac. Bylem mniej wiecej w wieku Kevina, kiedy moja mama umarla na raka. Przygladalem sie tacie i zrozumialem, ze musze zyc dalej bez wzgledu na to, co sie wydarzy. -Czy twoj tata ozenil sie powtornie? -Nie - pokrecil przeczaco glowa. - Pare razy byl bliski podjecia decyzji, ale nigdy nie zdecydowal sie na slub. A wiec to dlatego - pomyslala. - Jaki ojciec, taki syn. -Nadal mieszka w miescie? - spytala. -Tak. Czesto sie spotykamy. Staramy sie zobaczyc przynajmniej raz w tygodniu. Lubi mnie ustawiac. -Jak wiekszosc rodzicow - przyznala z usmiechem. Kilka minut pozniej podano im zamowione potrawy. Jedli i rozmawiali. Tym razem Garrett odzywal sie czesciej niz Teresa. Mowil, jak wygladalo dorastanie na Poludniu i dlaczego nigdy stad nie wyjechal, mimo iz mogl. Opowiedzial o kilku przygodach, ktore przezyl, zeglujac i nurkujac. Sluchala zafascynowana. Porownywala jego slowa z tym, co stanowilo glowny temat rozmow z mezczyznami w Bostonie. Oni koncentrowali sie glownie na swoich osiagnieciach w interesach. Jego wspomnienia byly zupelnie inne. Mowil o roznych stworzeniach morskich, ktore widzial w czasie nurkowania, o zeglowaniu w sztormie, ktory przyszedl niespodziewanie i omal nie przewrocil lodzi. Raz uciekal przed ryba mlotem i musial sie ukryc wewnatrz wraku, ktory wlasnie przeszukiwal. -Konczylo mi sie powietrze, gdy wreszcie moglem wyplynac - dodal, wspominajac to zdarzenie. Teresa przygladala mu sie bacznie i z zadowoleniem stwierdzila, ze zachowuje sie znacznie swobodniej w porownaniu z poprzednim wieczorem. Przygladala sie szczuplej twarzy i jasnoniebieskim oczom. Teraz w jego slowach pojawila sie nowa energia. Ta odmiana byla pociagajaca. Przestal zastanawiac sie nad kazdym wyrazem. Skonczyli jesc. Mial racje, jedzenie bylo pyszne. Wypili jeszcze po jednym piwie. Wentylatory krecily sie pod sufitem. Slonce wisialo wysoko na niebie i w restauracji zrobilo sie goraco. Nadal bylo tloczno. Garrett polozyl pieniadze na stoliku i wskazal gestem, ze wychodza. -Gotowa? -Jesli ty jestes gotow. Dzieki za lunch. Byl wspanialy. Podeszli do frontowego wyjscia. Oczekiwala, ze Garrett bedzie chcial jak najszybciej wrocic do sklepu. Zaskoczyl ja, gdy zaproponowal cos innego. -Co myslisz o spacerze plaza? Tuz przy wodzie zawsze jest troche chlodniej. Kiedy sie zgodzila, zaprowadzil ja na molo i ruszyl w dol schodami. Teresa szla przy jego boku. Stopnie byly nierowne i przysypane cienka warstwa piasku. Schodzac, musieli sie trzymac poreczy. Zeszli na plaze i skierowali sie ku wodzie. Musieli przejsc pod molo. Cien lagodzil poludniowy upal. Gdy zblizyli sie do mokrego piasku na granicy wody, zatrzymali sie i zdjeli buty. Wokol na recznikach lezaly cale rodziny. Dzieci chlapaly sie w wodzie. Zaczeli isc obok siebie w milczeniu. Teresa rozgladala sie wokol, chlonela widoki. -Duzo czasu od przyjazdu spedzilas na plazy? - spytal Garrett. Pokrecila glowa. -Nie. Przyjechalam przedwczoraj. Jestem po raz pierwszy na plazy. -Jak ci sie podoba? -Jest piekna. -Czy przypomina plaze na polnocy? -Niektore, ale tutaj woda jest o wiele cieplejsza. Nigdy nie byles na wybrzezu dalej na polnoc? -Nigdy nie wyjezdzalem z Karoliny Polnocnej. Usmiechnela sie do niego. -Oto prawdziwy wedrowiec. Rozesmial sie cicho. -Nie wydaje mi sie, zeby mnie cos omijalo. Lubie tu byc i nie wyobrazam sobie piekniejszego zakatka. Nie chcialbym mieszkac gdzie indziej. - Postapil kilka krokow i zmienil temat. - Jak dlugo zostaniesz w Wilmington? -Do niedzieli. W poniedzialek musze wrocic do pracy. Jeszcze piec dni - pomyslal. -Znasz jeszcze kogos w miescie? -Nie. Przyjechalam zupelnie sama. -Dlaczego? -Po prostu chcialam je odwiedzic. Slyszalam wiele dobrego o tej okolicy. Zastanowila go jej odpowiedz. -Czy zawsze sama jezdzisz na wakacje? -Wlasciwie wybralam sie po raz pierwszy. Czarny labrador, towarzyszacy biegnacej brzegiem kobiecie, sprawial wrazenie zmeczonego upalem. Wywiesil jezyk i ziajal. Kobieta, nie zdajac sobie sprawy ze stanu psa, biegla nadal, w koncu ich minela. Garrett juz chcial zwrocic jej uwage, ale uznal, ze to nie jego sprawa. Odezwal sie po kilku minutach. -Czy moge zadac ci osobiste pytanie? -To zalezy od pytania. Przystanal i zebral kilka muszelek. Przerzucil je w dloniach i podal Teresie. -Spotykasz sie z kims w Bostonie? Wziela od niego muszelki. -Nie. Fale uderzaly o brzeg tuz u ich stop. Przystaneli w plytkiej wodzie. Spodziewal sie takiej odpowiedzi, ale nie potrafil zrozumiec, jak to mozliwe, ze ktos taki jak ona samotnie spedza wieczory. -Dlaczego nie? Kobieta taka jak ty powinna miec mezczyzn na peczki. Usmiechnela sie. Ruszyli powoli przed siebie. -Dzieki, to mile, co mowisz. Ale to nie takie proste, zwlaszcza gdy ma sie syna. Tyle rzeczy musze brac pod uwage. - Zawahala sie. - A co z toba? Spotykasz sie z kims teraz? Pokrecil przeczaco glowa. -Nie. -Teraz moja kolej na pytanie: "Dlaczego nie"? Garrett wzruszyl ramionami. -Chyba nie spotkalem nikogo odpowiedniego. -To wszystko? Nadeszla chwila prawdy i Garrett o tym wiedzial. Musial tylko powtorzyc wczesniejsze zdanie, jednak kilka krokow postapil w milczeniu. Zmniejszyly sie tlumy plazowiczow, gdy tylko odeszli dalej od molo. Jedynie szum fal zaklocal cisze. Garrett spostrzegl stado rybitw stojace tuz przy skraju wody. Juz usuwalo sie im z drogi. Slonce zawislo dokladnie nad ich glowami i odbijalo sie w piasku. Musieli mruzyc oczy. Nagle Garrett zaczal mowic. Teresa podeszla blizej, zeby moc go uslyszec mimo szumu oceanu. -Nie, to nie wszystko. Mam wymowke. Mowiac szczerze, nie probowalem nikogo znalezc. Teresa przygladala mu sie uwaznie. Patrzyl prosto przed siebie, jakby zbieral mysli. Wyczula jego wahanie. On mimo wszystko mowil dalej. -Jest cos, o czym ci wczoraj wieczorem nie powiedzialem. Wiedziala, co uslyszy, i poczula nagly skurcz zoladka. Probowala zachowac obojetna mine. -Tak? - szepnela tylko. -Bylem kiedys zonaty - wyznal w koncu. - Szesc lat. - Odwrocil sie do niej z takim wyrazem twarzy, ze az sie wzdrygnela. - Ale ona umarla. -Tak mi przykro - powiedziala cicho. Znowu przystanal, zebral kilka muszelek, ale tym razem nie podal ich Teresie. Obejrzal je dokladnie i rzucil w nadplywajaca fale. Teresa patrzyla, jak znikaja w oceanie. -Stalo sie to trzy lata temu. Od tamtej pory nie interesowaly mnie randki, a nawet przygladanie sie innym kobietom. - Przerwal na chwile, poczul sie nieswojo. -Samotnosc musi ci doskwierac. -Czasami, ale staram sie o tym nie myslec. Prowadze sklep, zawsze jest tam cos do zrobienia i dzieki temu czas jakos plynie. Zanim sie obejrze, pora isc spac, a nastepnego dnia zaczynam od poczatku. Przerwal i spojrzal na nia z bladym usmiechem. Powiedzial to wreszcie. Od lat pragnal opowiedziec o swoich uczuciach komus innemu, nie tylko ojcu. Skonczylo sie na kobiecie z Bostonu, ktorej prawie nie znal. Jej jednak udalo sie otworzyc drzwi. Drzwi, ktore on sam zatrzasnal na glucho. Nic nie powiedziala. Poniewaz milczenie sie przedluzalo, spytala: -Jaka ona byla? -Catherine? - nagle zaschlo mu w gardle. - Naprawde chcesz wiedziec? -Chce - powiedziala lagodnie. Wrzucil muszelke do wody. Zbieral mysli. Czemu zywil nadzieje, ze bedzie umial opisac ja slowami? W glebi duszy pragnal sprobowac, chcial, zeby Teresa zrozumiala. Zwlaszcza Teresa. Wbrew swej woli wyruszyl z powrotem w przeszlosc. -Czesc, kochanie - powiedziala Catherine, unoszac glowe znad grzadki. - Nie spodziewalam sie ciebie tak wczesnie. -Rano w sklepie byl maly ruch, wiec pomyslalem, ze wpadne do domu na lunch i zobacze, jak sobie radzisz. -Czuje sie o wiele lepiej. -Jak myslisz, mialas grype? -Nie wiem. Moze cos zjadlam. W godzine po twoim wyjsciu poczulam sie dostatecznie dobrze, by zejsc do ogrodu. -Wlasnie widze. -Podobaja ci sie kwiaty? - Wskazala reka swiezo zagrabiona grzadke. Garrett przyjrzal sie uwaznie posadzonym bratkom okalajacym ganek. Usmiechnal sie. -Sliczne, ale nie sadzisz, ze powinnas zostawic troche ziemi na rabatce? - zazartowal. Otarla czolo wierzchem dloni i wstala. Patrzyla na niego zmruzonymi przed sloncem oczami. Na kolanach widnialy ciemne plamy od kleczenia na ziemi, przez policzek biegla smuga blota. Wlosy wysuwaly sie z rozczochranego konskiego ogona, a twarz byla spocona i zarumieniona od wysilku. -Tak zle wygladam? -Wygladasz doskonale. Catherine zdjela rekawice i rzucila je na ganek. -Nie jestem doskonala, Garrett, ale i tak dziekuje. Chodz, przygotuje ci cos do zjedzenia. Wiem, ze musisz wrocic do sklepu. ** ** ** Westchnal i powoli odwrocil glowe. Teresa patrzyla na niego wyczekujaco.-Byla wszystkim, czego kiedykolwiek pragnalem. Piekna i urocza, z poczuciem humoru. Wspierala mnie we wszystkim, co robilem. Znalem ja wlasciwie przez cale zycie. Chodzilismy razem do szkoly. Pobralismy sie w rok po skonczeniu przeze mnie studiow. Nasze malzenstwo trwalo szesc lat i byly to najlepsze lata mojego zycia. Kiedy mi jej zabraklo... - Umilkl, jakby nie potrafil znalezc wlasciwych slow. - Nie wiem, czy kiedys przyzwyczaje sie do zycia bez niej. Sposob, w jaki mowil o Catherine, sprawil, ze Terese ogarnelo glebokie wspolczucie. Nie chodzilo tylko o jego glos, ale wyraz twarzy, jakby byl rozdarty miedzy pieknem wspomnien a bolem pamietania. Jego listy wzruszyly ja, ale nie przygotowaly do tego przezycia. Nie powinnam byla naklaniac go do mowienia - pomyslala. - Przeciez wiedzialam, co on czuje. Nie bylo powodu, zeby go namawiac. Musialas na wlasne oczy zobaczyc jego reakcje. Dowiedziec sie, czy jest gotowy pogodzic sie z przeszloscia - zaoponowal wewnetrzny glos. Przez kilka minut Garrett z roztargnieniem wrzucal muszelki do wody. -Przepraszam - powiedzial. -Za co? -Nie powinienem byl ci o niej mowic. Ani o sobie. -Nic sie nie stalo, Garrett. Chcialam wiedziec. Sama cie o nia zapytalam, pamietasz? -Nie chcialem, zeby tak to zabrzmialo - mowil tak, jakby postapil niewlasciwie. Teresa zareagowala niemal odruchowo. Podeszla do niego, wziela go za reke i lagodnie uscisnela. Kiedy spojrzala mu w twarz, zobaczyla zdziwienie w jego oczach, ale nie probowal usunac swej dloni. -Straciles zone. Przezyles cos, o czym wiekszosc ludzi w naszym wieku nie ma pojecia. Spuscil wzrok, a Teresa szukala wlasciwych slow. -Twoje uczucia duzo o tobie mowia. Jestes czlowiekiem, ktory kocha gleboko. Nie masz sie czego wstydzic. -Wiem. Chodzi o to, ze minely trzy lata... -Pewnego dnia znowu spotkasz kogos niezwyklego. Ludziom, ktorzy juz raz kochali, zazwyczaj to sie zdarza. Taka maja nature. Znowu uscisnela mu dlon. Garrett poczul, ze jej dotyk go ogrzewa. Nie wiadomo dlaczego, nie chcial, by puscila jego reke. -Mam nadzieje, ze sie nie mylisz - powiedzial w koncu. -Nie myle sie. Jestem matka, pamietasz? Rozesmial sie cicho, probujac wyzwolic sie z napiecia, jakie go ogarnelo. -Pamietam. Na pewno jestes dobra matka. Zawrocili i ruszyli w strone molo. Rozmawiali niespiesznie o minionych trzech latach, caly czas trzymajac sie za rece. Gdy dotarli do ciezarowki i skierowali sie w strone sklepu, Garrett zupelnie stracil orientacje co do swoich uczuc. Wydarzenia ostatnich dwoch dni byly takie nieoczekiwane. Teresa juz nie byla nieznajoma, nie byla tez kolezanka. To jasne, ze pociagala go jako kobieta. Nie zapomnial, ze wyjezdza za kilka dni. Uwazal, ze tak bedzie nawet lepiej. -O czym myslisz? - spytala. Garrett zmienil bieg i wjechali na most prowadzacy do Wilmington i do sklepu. Dalej -pomyslal. Powiedz jej, co ci naprawde chodzi po glowie. -Zastanawialem sie - odezwal sie w koncu, zaskakujac nawet samego siebie - czy masz jakies plany na wieczor. Chcialbym cie zaprosic na kolacje. Usmiechnela sie lekko. -Mialam nadzieje, ze to powiesz. Nie mogl otrzasnac sie ze zdumienia az do chwili, gdy skrecil w lewo, w droge prowadzaca do sklepu. -Mozesz przyjsc do mnie o osmej? W sklepie mam pare rzeczy do zrobienia i prawdopodobnie skoncze pozno. -Dobrze. Gdzie mieszkasz? -Na Carolina Beach. Podam ci dokladniejsze wskazowki, gdy dojedziemy do sklepu. Zatrzymali sie na parkingu. Teresa poszla za Garrettem do kantorka. Zapisal adres na kartce papieru. Probowal nie okazywac, jak dziwnie sie czuje. -Nie powinnas miec zadnych klopotow ze znalezieniem adresu. Szukaj mojej ciezarowki przed domem. Po jej wyjsciu Garrett zaczal sie zastanawiac nad zblizajacym sie wieczorem. Dreczyly go dwa pytania, na ktore nie potrafil odpowiedziec. Po pierwsze, dlaczego Teresa tak go pociagala? A po drugie, dlaczego nagle wydalo mu sie, ze zdradza Catherine? Rozdzial osmy Teresa spedzila reszte popoludnia na zwiedzaniu, podczas gdy Garrett pracowal. Nie znala zbyt dobrze Wilmington, wiec pytala o wskazowki, jak dojsc do historycznej czesci miasta, a potem kilka godzin buszowala w sklepach. Wiekszosc z nich byla przeznaczona dla turystow. Znalazla kilka przedmiotow, ktore spodobalyby sie Kevinowi, ale nic, co odpowiadaloby jej gustowi. Kupila mu dwie pary szortow, ktore mogl nosic po powrocie z Kalifornii. Potem wrocila do hotelu na krotka drzemke. Ostatnie dni daly sie jej we znaki i zasnela niemal natychmiast.Garrett natomiast borykal sie z klopotami. Dostawa nowego sprzetu przyjechala tuz po jego powrocie. Spakowal wszystko, czego nie potrzebowal, i zadzwonil do firmy, by umowic sie na przesylke zwrotna. Poznym popoludniem dowiedzial sie, ze trzy osoby, umowione na weekend na zajecia z nurkowania, musza wyjechac z miasta i odwolaly lekcje. Sprawdzil liste oczekujacych, ale to nic nie dalo. O szostej trzydziesci byl zmeczony. Odetchnal z ulga, gdy wreszcie zamknal sklep. Wstapil do spozywczego i zrobil zakupy na kolacje. Po powrocie do domu wzial prysznic, wlozyl czyste dzinsy i bawelniana koszulke. Wyjal z lodowki piwo i z otwarta puszka w reku przeszedl na ganek. Usiadl na kutym z zelaza krzesle. Zerknal na zegarek i uswiadomil sobie, ze Teresa zaraz tu bedzie. Wreszcie uslyszal odglos zwalniajacego w poblizu samochodu. Zszedl z ganku, okrazyl dom i zobaczyl Terese. Zaparkowala samochod na ulicy tuz przy jego ciezarowce. Wysiadla. Miala na sobie dzinsy i te sama bluzke, ktora nosila wczesniej, a ktora tak fantastycznie podkreslala jej figure. Sprawiala wrazenie spokojnej. Podeszla do niego i usmiechnela sie cieplo. Wtedy uswiadomil sobie, ze coraz bardziej mu sie podoba, co go speszylo. Poczul sie nieswojo, ale nie chcial sie przyznac przed samym soba dlaczego. Podszedl do niej, probujac zachowac spokoj. Spotkali sie w polowie drogi. Teresa niosla butelke bialego wina. Gdy znalazl sie blisko, poczul zapach perfum. Wczesniej sie nie perfumowala. -Przynioslam wino - powiedziala, podajac mu butelke. - Pomyslalam, ze przyda sie do kolacji. Jak ci minelo popoludnie? - spytala po krotkiej przerwie. -Pracowicie. Klienci przychodzili az do zamkniecia. Mialem mase papierkowej roboty, z ktora musialem sie uporac. Dopiero niedawno wrocilem do domu. - Poszedl w kierunku frontowych drzwi, a Teresa ruszyla tuz za nim. - A ty? Co robilas przez reszte dnia? -Musialam sie zdrzemnac - rzekla z przekasem, a on rozesmial sie glosno. -Zapomnialem zapytac cie wczesniej, co chcesz zjesc na kolacje. -Co zaplanowales? -Pomyslalem o usmazeniu stekow na grillu, ale potem zaczalem sie zastanawiac, czy w ogole jadasz takie rzedy. -Chyba zartujesz? Zapomniales, ze wychowalam sie w Nebrasce. Uwielbiam dobrze usmazone steki. -To czeka cie przyjemna niespodzianka. -Jaka? -Przypadkiem przyrzadzam najlepsze steki na swiecie. -Czyzby? -Zaraz ci to udowodnie - obiecal, a ona rozesmiala sie serdecznie. Podeszli do drzwi. Teresa po raz pierwszy popatrzyla na dom. Byl niewielki, jednopietrowy, o prostokatnym ksztalcie. Z drewnianych desek nad oknami oblazila farba. W przeciwienstwie do budynkow na NWrightsville Beach ten dom stal bezposrednio na piasku. Kiedy zapytala go, dlaczego nie zbudowano go tak jak inne, wyjasnil, ze postawiono go przed wprowadzeniem nowych przepisow budowlanych. -Teraz domy musza stac na podwyzszeniu, zeby wielka fala przeplynela pod spodem, nie naruszajac glownej konstrukcji. Nastepny wielki huragan prawdopodobnie zabierze ten stary domek do morza, ale do tej pory mialem szczescie. -Nie martwi cie to? -Nie bardzo. Nie jest to palac i wlasnie dlatego bylo mnie stac na kupno. Podejrzewam, ze poprzedni wlasciciel mial dosc denerwowania sie za kazdym razem, gdy na Atlantyku zaczynal sie sztorm. Dotarli do popekanych schodkow i weszli do srodka. Teresa najpierw zauwazyla widok z glownego okna. Siegalo od sufitu do podlogi i bieglo przez cala tylna sciane domu, wychodzilo na ganek i Carolina Beach. -Widok jest niewiarygodny - powiedziala zaskoczona. -Prawda? Mieszkam tu juz od kilku lat i nadal nie moge w to uwierzyc. Na przeciwleglej scianie znajdowal sie kominek. Nad nim wisialy fotografie wykonane pod woda. Teresa podeszla do nich. -Moge sie rozejrzec? -Prosze bardzo. Musze wyciagnac i przygotowac grill. Trzeba go troche oczyscic - odparl Garrett i wyszedl przez przesuwane szklane drzwi. Teresa przez chwile ogladala zdjecia, potem obeszla reszte domu. Widziala wiele domow zbudowanych na plazy - tak jak w nich, tak i w tym nie bylo za duzo miejsca. Do jedynej sypialni wchodzilo sie z saloniku. Byly tu okna od sufitu do podlogi, wychodzace na plaze. We frontowej czesci domu, znajdujacej sie najblizej ulicy, miescila sie kuchnia, mala jadalnia i lazienka. Wszedzie panowal porzadek, ale dom wygladal tak, jakby nic nie zmieniano w nim od lat. Wrocila do saloniku, przystanela na progu sypialni i ogarnela wzrokiem wnetrze. Znowu zauwazyla podwodne fotografie. Nad lozkiem wisiala duza mapa wybrzeza Karoliny Polnocnej. Zaznaczono na niej polozenie prawie pieciuset wrakow. Kiedy spojrzala na nocny stolik, zobaczyla oprawiona fotografie kobiety. Upewnila sie, ze Garrett czysci na zewnatrz grill, i weszla do srodka, by przyjrzec sie zdjeciu z bliska. Catherine musiala miec dwadziescia kilka lat, gdy wykonano te fotografie. Garrett zrobil ja chyba sam. Teresa zastanawiala sie, czy zostala oprawiona przed wypadkiem czy po nim. Siegnela po zdjecie. Zobaczyla, ze Catherine byla atrakcyjna kobieta, drobniejsza od niej, z dlugimi jasnymi wlosami, opadajacymi do polowy plecow. Na fotografii bylo wyraznie widac ziarno, jakby powiekszono ja z malego zdjecia. Mimo to Teresa zauwazyla oczy Catherine. Ciemnozielone, kocie. Wydawalo sie Teresie, ze patrzy wprost na nia. Ostroznie odstawila zdjecie na stolik i sprawdzila, czy stoi teraz pod tym samym katem co przedtem. Odwrocila sie, ale nie mogla pozbyc sie wrazenia, ze Catherine sledzi kazdy jej ruch. Na komodzie stalo tylko jedno zdjecie jego zony. Byla to fotografia Garretta i Catherine, szeroko usmiechnietych, na pokladzie "Happenstance". Lodz wygladala na odnowiona, wiec Teresa uznala, ze fotografie zrobiono na kilka miesiecy przed smiercia Catherine. Zdawala sobie sprawe, ze Garrett w kazdej chwili moze wejsc, opuscila wiec sypialnie, odczuwajac wyrzuty sumienia, ze okazala sie taka wscibska. Podeszla do szklanych drzwi prowadzacych z saloniku na ganek, otworzyla je i oparla sie o porecz na ganku. Garrett czyscil grill i usmiechnal sie do niej. -Czy to twoje zdjecia, te, ktore wisza na scianach? - spytala. Wierzchem dloni odgarnal wlosy z twarzy. -Tak. Przez jakis czas zabieralem aparat prawie przy kazdym zanurzeniu. Wiekszosc powiesilem w sklepie, ale tyle ich bylo, ze postanowilem kilka powiesic tutaj. -Wygladaja tak, jakby robil je zawodowiec. -Dzieki. Sadze jednak, ze ich jakosc ma zwiazek z tym, iz pstrykalem bez opamietania. Powinnas zobaczyc te, ktore wyrzucilem. Garrett zdjal gore grilla. W kilku miejscach byla przypalona, ale wygladala na oczyszczona. Odlozyl ja na bok. Siegnal po worek z weglem drzewnym i wysypal na dno, wyrownal reka. Potem wlal troche paliwa, nasaczajac przez chwile kazdy brykiet z osobna. Odezwala sie tym samym kpiarskim tonem, ktorego uzyla wczesniej. -Wiesz, ze juz produkuja grille na propan? -Wiem, ale lubie to robic tak jak wtedy, gdy dorastalismy. Poza tym taki stek lepiej smakuje. Usmiechnela sie lekko. -A ty obiecales mi najlepszy stek w zyciu. -Dostaniesz go. Zaufaj mi. Skonczyl nalewac paliwo i postawil pojemnik obok wegla. -Niech wsiaka przez dwie minuty. Chcesz cos do picia? -A co masz? - spytala. Garrett chrzaknal. -Piwo, mineralna lub wino, ktore przynioslas. -Piwo brzmi niezle. Garrett wzial worek z weglem oraz pojemnik z paliwem i schowal do starej skrzyni stojacej przy domu. Otrzepal piach z butow i wszedl do srodka, zostawiajac rozsuwane drzwi otwarte. Teresa odwrocila sie i popatrzyla na plaze. Slonce powoli zachodzilo, wiekszosc wczasowiczow wrocila do domow, zostali tylko nieliczni. Biegali i spacerowali. Mimo ze na plazy bylo pustawo, w krotkim czasie przeszlo obok chyba z dziesiec osob. -Nie meczy cie ten ciagly tlum? - spytala, gdy wrocil. Podal jej piwo. -Nie bardzo. Poza tym nie przesiaduje tu zbyt dlugo. Gdy wracam do domu, plaza jest prawie pusta. Zima nikogo tu nie ma. Przez chwile wyobrazala go sobie, jak siedzi na ganku, patrzy na wode, jak zwykle samotny. Garrett siegnal do kieszeni i wyjal pudelko zapalek. Rozpalil wegiel, cofnal sie szybko, gdy plomien gwaltownie wystrzelil w gore. Lekki wiatr zmuszal ogien do tanca. -Skoro wegiel sie juz pali, zaczynam przygotowania do kolacji. -Moge ci w czyms pomoc? -Nie ma duzo do roboty - odparl. - Jesli bedziesz miala szczescie, to moze zdradze ci swoj tajny przepis. Zadarla glowe i spojrzala na niego z szelmowskim usmiechem. -Zapowiadasz prawdziwa uczte. -Wiem. Ale nie brakuje mi wiary. Mrugnal do niej. Rozesmiala sie i poszla za nim do kuchni. Garrett otworzyl szafke i wyjal kartofle. Stanal przy zlewie, umyl rece, nastepnie kartofle. Po wlaczeniu pieca zawinal je w folie aluminiowa i ulozyl na blasze. -Co moge zrobic? -Jak juz powiedzialem, niewiele. Sadze, ze panuje nad wszystkim. Kupilem gotowa salatke. Nic wiecej w karcie nie ma. Teresa przystanela z boku. Garrett ulozyl ostatnia porcje ziemniakow w piecu i wyciagnal salatke z lodowki. Gdy wykladal salatke do miseczki, spojrzal na Terese ukradkiem. Co w niej bylo takiego, ze nagle zapragnal znalezc sie jak najblizej? Otworzyl lodowke i wyjal steki, ktore przygotowal na kolacje. Zajrzal do szafki obok lodowki i znalazl reszte potrzebnych rzeczy. Zebral je i postawil przed Teresa. Spojrzala na niego z usmiechem, jakby rzucala mu wyzwanie. -Czemu te steki sa takie szczegolne? Nalal troche brandy do plytkiej miski. -Chodzi o kilka rzeczy. Po pierwsze, masz dwa grube kotlety bez kosci. W sklepach zazwyczaj nie kroja tak grubo, musisz o to poprosic. Potem posypujesz je odrobina soli, pieprzem i startym czosnkiem. Wkladasz do brandy. Marynuja sie, dopoki wegiel nie rozpali sie do bialosci. Opowiadal, wykonujac poszczegolne czynnosci. Po raz pierwszy od chwili poznania wygladal na swoj wiek. Doszla do wniosku, ze jest co najmniej cztery lata od niej mlodszy. -To jest twoj sekret? -To dopiero poczatek - obiecal i uswiadomil sobie nagle, ze jest piekna. - Zanim poloze je na grillu, dodaje srodek zmiekczajacy. Reszta polega na sposobie smazenia, a nie na przyprawach. -Mowisz jak prawdziwy kucharz. -Tak naprawde to nim nie jestem. Umiem przyrzadzac pare dan, ale nie gotuje zbyt czesto. Kiedy juz dotre do domu, nie chce mi sie przygotowywac czegos, co wymaga wysilku. -To tak jak ja. Gdyby nie Kevin, chybabym w ogole nie gotowala. Skonczyl przygotowywanie stekow. Podszedl do szafki, w szufladzie znalazl noz i wrocil do Teresy. Siegnal po lezace na blacie pomidory i zaczal je kroic w plasterki. -Wyglada na to, ze doskonale sie rozumiesz z Kevinem. -Mam nadzieje, ze tak pozostanie. Jest juz nastolatkiem i boje sie, ze gdy wydorosleje, bedzie chcial coraz mniej czasu spedzac ze mna. -Nie martwilbym sie tym za bardzo. Z twojego sposobu mowienia o nim mozna sie domyslic, ze zawsze bedziecie sobie bliscy. -Mam nadzieje. Teraz jest wszystkim, co mam. Nie wiem, co bym zrobila, gdyby zechcial wylaczyc mnie ze swego zycia. Mam kilkoro przyjaciol z synami troche starszymi od niego i mowia mi, ze to nieuniknione. -Jestem pewien, ze troche sie zmieni. Kazdy sie zmienia, ale to nie oznacza, ze twoj syn nie bedzie sie z toba kontaktowal. Spojrzala na niego. -Mowisz z wlasnego doswiadczenia czy chcesz mnie pocieszyc? Wzruszyl ramionami. Znowu poczul jej perfumy. -Po prostu przypominam sobie, co przeszedlem z moim ojcem. Zawsze bylismy sobie bliscy i to sie nie zmienilo, gdy poszedlem do szkoly sredniej. Zaczalem robic inne rzeczy i wiecej czasu spedzalem z przyjaciolmi, ale nadal rozmawialismy ze soba. -Mam nadzieje, ze tak samo bedzie ze mna. Trwaly przygotowania do kolacji. Zapadla miedzy nimi pelna spokoju cisza. Prosta czynnosc krojenia pomidorow w jej obecnosci zlagodzila troche zdenerwowanie, jakie odczuwal do tej pory. Teresa byla pierwsza kobieta, ktora zaprosil do tego domu. Garrett zdal sobie sprawe, ze jej osoba przywraca rownowage. Skonczyl, przelozyl pomidory do miseczki i wytarl rece w papierowy recznik. Potem pochylil sie nad stolem, zeby odstawic druga butelke po piwie. -Masz ochote na jeszcze jedno? Wypila ostatni lyk, zdziwiona, ze skonczyla tak szybko. Skinela glowa i odstawila pusta butelke. Garrett zdjal kapsel i podal jej nastepna. Otworzyl tez jedna dla siebie. Teresa opierala sie o stol. Gdy wziela butelke, cos w jej postawie wydalo mu sie znajome: usmiech blakajacy sie na ustach, jego spojrzenie z ukosa przypatrujace sie, jak unosi butelke do warg. Przypomnial sobie tamto leniwe letnie popoludnie z Catherine, gdy przyszedl do domu, by zrobic jej niespodzianke... Dzien, ktory po latach wydawal sie pelen znakow... Czy mogl przewidziec, co sie wydarzy? Stali w kuchni, jak teraz z Teresa. -Rozumiem, ze juz zjadlas - powiedzial Garrett, gdy zobaczyl Catherine przed lodowka. Zerknela na niego. -Wlasciwie nie jestem glodna - odparla. - Ale chce mi sie pic. Napijesz sie mrozonej herbaty? -Swietny pomysl. Nie wiesz, czy juz byla poczta? Catherine skinela glowa i wyciagnela dzbanek na herbate z gornej polki. -Lezy na stole. Otworzyla szafke i siegnela po dwie szklanki. Odstawila pierwsza szklanke na blat; gdy nalewala do drugiej, szklo wysunelo sie jej z palcow. -Dobrze sie czujesz? - Zatroskany Garrett odlozyl listy. Catherine przesunela palcami po wlosach, troche zawstydzona. Potem pochylila sie i zaczela zbierac odlamki szkla. -Na chwile zakrecilo mi sie w glowie. Nic mi nie bedzie. Garrett podszedl do niej i pomogl jej sprzatac. -Znowu zle sie czujesz? -Nie, ale moze za duzo czasu spedzilam dzis rano na dworze. W milczeniu zbieral szklo. -Jestes pewna, ze powinienem wrocic do pracy? Mialas ciezki tydzien. -Nic mi nie bedzie. Poza tym wiem, ze masz mnostwo roboty. Miala racje, ale kiedy wreszcie wyruszyl do sklepu, dreczylo go uczucie, ze nie powinien byl jej posluchac. Nagle Garrett zdal sobie sprawe z ciszy panujacej w kuchni. -Sprawdze, czy sie rozpalil wegiel - powiedzial. Musial cos zrobic. Cokolwiek. -Moge w tym czasie nakryc do stolu? -Oczywiscie. Pokazal jej, gdzie ma szukac potrzebnych rzeczy, i wyszedl na zewnatrz. Nakazal sobie w duchu spokoj i sprobowal oderwac sie od wspomnien. Doszedl do grilla i sprawdzil wegiel, cala uwage skupiajac na wykonywanej czynnosci. Prawie biale. Jeszcze tylko kilka minut. Raz jeszcze zajrzal do skrzyni i tym razem wyjal male reczne miechy. Polozyl je na kratce przy grillu i wzial gleboki oddech. Powietrze znad oceanu bylo orzezwiajace. Po raz pierwszy zdal sobie sprawe, ze mimo wizji Catherine, jaka go nawiedzila, nadal sie cieszy z obecnosci Teresy. Czul sie niemal szczesliwy. Od dawna tego nie doswiadczyl. Nie chodzilo tylko o sposob rozmowy, ale tez jej usmiech, spojrzenie, dotkniecie reki. Czul sie tak, jakby znal ja znacznie dluzej. Zastanawial sie, czy to z powodu podobienstwa do Catherine i czy mial racje jego ojciec, mowiac, ze powinien od czasu do czasu porzucic samotnosc. Tymczasem Teresa nakrywala do stolu. Postawila kieliszki obok talerzy, potem przeszukala szafke, aby znalezc sztucce. Natknela sie na dwie male swiece w niewysokich lichtarzykach. Po krotkim namysle postanowila postawic je na stole. Gdy skonczyla, wrocil Garrett. -Mamy dwie minuty. Chcesz poczekac na dworze? Teresa zabrala piwo i poszla za nim. Tak jak poprzedniego wieczoru wial wiatr, tyle ze nie tak silny. Usiadla na krzesle. Garrett zajal miejsce tuz obok, krzyzujac nogi w kostkach. Teresa przygladala mu sie, gdy patrzyl na wode. Jasna koszula podkreslala ciemna opalenizne. Zamknela na chwile oczy, uswiadamiajac sobie, ze juz dawno tak sie nie czula. Wiedziala, ze zyje naprawde. -Zaloze sie, ze nie masz takiego widoku w Bostonie - powiedzial, przerywajac nagle cisze. -Masz racje - zgodzila sie. - Nie mam. Moi rodzice uwazaja, ze zwariowalam, poniewaz mieszkam w centrum. Ich zdaniem powinnam wyprowadzic sie na przedmiescie. -Dlaczego sie nie wyprowadzasz? -Przed rozwodem mieszkalam w domu na przedmiesciu. Teraz do pracy mam zaledwie kilka minut jazdy. Szkola Kevina miesci sie niemal za rogiem. To znaczne ulatwienie. Nie musze jezdzic autostrada, chyba ze wyjezdzam z miasta. Chcialam odmiany po rozpadzie mojego malzenstwa. Nie moglam dluzej zniesc spojrzen sasiadow, gdy sie dowiedzieli, ze David mnie zostawil. -O czym mowisz? Wzruszyla ramionami i sciszyla glos. -Nigdy nikomu nie powiedzialam, dlaczego rozstalismy sie z Davidem. Po prostu uwazalam, ze to nie ich sprawa. -Bo tak bylo. Zamilkla na chwile, wracajac myslami do przeszlosci. -Wiem, ale ich zdaniem David byl cudownym mezem. Przystojny, odnosil sukcesy. Nie uwierzyliby, ze mnie oszukiwal. Gdy jeszcze bylismy razem, zachowywal sie tak, jakby nic sie nie stalo. Do samego konca nie wiedzialam, ze ma romans. - Odwrocila sie do niego z ponurym wyrazem twarzy. - Jak to mowia, zona dowiaduje sie ostatnia. -A jak do tego doszlo? Pokrecila glowa. -Bylo jak w kiepskim dowcipie. Kiedy odbieralam jego ubrania z pralni, oddano mi rachunki, ktore zostaly w kieszeniach. Jeden z nich pochodzil z hotelu w centrum. Pamietalam date. Tego wieczoru na pewno byl w domu, wiec do hotelu musial pojsc po poludniu. Zaprzeczyl, gdy go o to spytalam, ale po wyrazie twarzy poznalam, ze klamie. W koncu cala historia wyszla na jaw i zlozylam pozew o rozwod. Garrett sluchal w milczeniu. Zastanawial sie, jak mogla pokochac kogos, kto potem tak wobec niej postapil. -Wiesz, David nalezal do tego typu mezczyzn, ktorzy potrafia sprawic, ze wierzy sie we wszystko, co powiedza - ciagnela, jakby zgadla, o czym mysli. - Sadze, ze sam wierzyl w to, co mowi. Kiedy poznalismy sie w college'u, bylam oszolomiona jego powodzeniem u dziewczyn. Byl blyskotliwy i czarujacy. Pochlebialo mi, ze zainteresowal sie kims takim jak ja, prowincjuszka prosto z Nebraski. Nie przypominal nikogo, kogo przedtem znalam. Kiedy sie pobralismy, myslalam, ze chwycilam Pana Boga za nogi i ze tak bedzie cale zycie. On nie mial az tak dalekosieznych planow. Odkrylam pozniej, ze pierwszy romans nawiazal w piec miesiecy po naszym slubie. Przerwala na chwile. Garrett popatrzyl na swoje piwo. -Nie bardzo wiem, co powiedziec. -Nie mozesz miec nic do powiedzenia - odparla zdecydowanie. - Jak wspomnialam ci wczoraj, sprawa jest zamknieta. Teraz zalezy mi tylko na tym, zeby byl dobrym ojcem dla Kevina. -Gdy o tym mowisz, wydaje sie to takie proste. -Nie wyrazilam sie jasno. David gleboko mnie zranil. Zabralo mi kilka lat i wiele spotkan z terapeutka, nim doszlam do siebie. Bardzo duzo sie nauczylam, takze o sobie. Pewnego razu, kiedy wykrzykiwalam, jaki byl podly, stwierdzila, ze dopoki zapiekam sie w zlosci, on nadal nade mna panuje. Nie chcialam, aby to trwalo, i odpuscilam go sobie. Upila lyk piwa. -Czy twoja terapeutka powiedziala ci cos jeszcze, co zapamietalas? - spytal Garrett. Zamyslila sie na chwile, potem usmiechnela blado. -Rzeczywiscie. Powiedziala, ze jesli kiedykolwiek spotkam kogos, kto bedzie przypominal Davida, to powinnam odwrocic sie na piecie i uciekac co sil w nogach. -Czy przypominam ci Davida? -W zadnym razie. Jestes jego przeciwienstwem. -Kamien spadl mi z serca - stwierdzil Garrett z udawana powaga. Rzucil okiem na grill. Spostrzegl, ze wegiel jest juz gotowy. -Zaczynamy smazyc steki? -Zdradzisz mi reszte tajnej receptury? -Z przyjemnoscia - odparl. Podniesli sie z krzesel i przeszli do kuchni. Garrett odszukal srodek zmiekczajacy i pokropil gore stekow. Potem wyjal mieso z brandy, pokropil srodkiem zmiekczajacym druga strone. Otworzyl lodowke i siegnal po mala plastikowa torebke. -Co to? - spytala Teresa. -To loj - czesc steku, ktora zazwyczaj sie odrzuca. Moj rzeznik zostawil troche dla mnie, gdy kupowalem steki. -Po co? -Zobaczysz. Wrocil do grilla. Steki i pare szczypiec polozyl na kratce obok miecha. Wzial miech i zaczal zdmuchiwac popiol z brykietow wegla, wyjasniajac jednoczesnie, po co to robi. -Sekret usmazenia dobrego steku na grillu kryje sie czesciowo w wysokiej temperaturze wegla. Miechem zdmuchujesz popiol. W ten sposob nic nie blokuje zaru. Postawil wierzch grilla z powrotem, zostawil, zeby sie nagrzal, potem szczypcami polozyl steki na kratce. -Jakie steki lubisz? -Srednio wysmazone. -Przy kawalku miesa tej wielkosci potrwa to jedenascie minut z kazdej strony. -Jestes bardzo precyzyjny. - Uniosla brwi ze zdziwieniem. -Obiecalem ci dobry stek i zamierzam dotrzymac slowa. Steki sie smazyly, a Garrett ukradkiem obserwowal Terese. Bylo cos zmyslowego w jej sylwetce opromienionej zachodzacym sloncem. Niebo przybralo odcien pomaranczowy, a cieple swiatlo podkreslalo jej piekne brazowe oczy. Wlosy rozwiewal wiatr. -O czym myslisz? Drgnal na dzwiek jej glosu. Nagle uswiadomil sobie, ze od dluzszego czasu nie odezwal sie ani slowem. -Wlasnie myslalem, jakim padalcem byl twoj byly maz - powiedzial, odwracajac sie do niej. Usmiechnela sie i poklepala go lagodnie po ramieniu. -Gdybym byla mezatka, nie moglabym tu byc z toba. -A to bylaby wielka szkoda - rzekl, nadal czujac jej dotyk. -Rzeczywiscie, bylaby - potwierdzila. Na chwile spotkaly sie ich spojrzenia. W koncu Garrett odwrocil glowe i siegnal po loj. Chrzaknal. -Chyba juz jestesmy gotowi. Wzial loj pokrojony w mala kostke i wrzucil na brykiety tuz pod stekami. Potem pochylil sie i zaczal dmuchac, az buchnal plomien. -Co robisz? -Plomien z loju osmali powierzchnie, stek bedzie miekki w srodku. Z tego samego powodu uzywa sie szczypiec, a nie widelca. Wrzucil jeszcze kilka kawalkow loju na brykiety i od poczatku powtorzyl wszystkie czynnosci. -Tak tu spokojnie - stwierdzila Teresa, rozgladajac sie dookola. - Chyba rozumiem, dlaczego kupiles ten dom. Skonczyl to, co robil i upil nastepny lyk piwa. -Ocean zmienia ludzi. Dlatego tak wielu przyjezdza tu odpoczac. Odwrocila sie w jego strone. -Powiedz mi, Garrett, o czym myslisz, kiedy siedzisz sam? -O wielu rzeczach. -O czyms szczegolnym? Mysle o Catherine, mial na koncu jezyka, ale sie pohamowal. Westchnal. -Nie bardzo. Czasem o pracy, czasem o nowych miejscach, w ktorych chce nurkowac. Kiedy indziej marze o zeglowaniu i porzuceniu tego wszystkiego. Przygladala mu sie uwaznie, gdy mowil ostatnie slowa. -Naprawde moglbys to zrobic? Poplynac i nigdy tu nie wrocic? -Nie jestem pewien, ale lubie myslec, ze moglbym. W przeciwienstwie do ciebie, oprocz ojca, nie mam nikogo. Wydaje mi sie, ze by mnie zrozumial. Jestesmy bardzo do siebie podobni. Sadze, ze gdyby nie ja, juz dawno by wyjechal. -Ale bylaby to ucieczka. -Wiem. -Dlaczego chcialbys uciec? - naciskala, chociaz znala odpowiedz. Milczal, wiec pochylila sie do niego i dodala lagodnym tonem: - Garrett, wiem, ze to nie moja sprawa, ale nie da sie uciec przed tym, co przezywasz. - Usmiechnela sie do niego pocieszajaco. - Poza tym masz tyle do zaoferowania. Garrett milczal, rozmyslajac nad jej slowami, zastanawiajac sie, skad wiedziala, co powiedziec, zeby poczul sie lepiej. Przez kilka minut cisze zaklocaly tylko odglosy smazenia. Garrett odwrocil steki, skwierczace na grillu. Delikatny powiew bryzy przyniosl daleki spiew wiatru. Fale uderzaly o brzeg lagodnie, uspokajajaco. Garrett powrocil mysla do wydarzen ostatnich dwoch dni. Do chwili gdy zobaczyl ja po raz pierwszy, do godzin spedzonych na "Happenstance", spaceru plaza, podczas ktorego opowiedzial jej o Catherine. Napiecie, jakie towarzyszylo mu w ciagu dnia, niemal zniknelo. Gdy tak stali obok siebie w zapadajacym zmroku, pojal, ze w tym wieczorze kryje sie cos wiecej, niz oboje sa gotowi przyznac. Nim steki byly gotowe, Teresa weszla do domu, by dokonczyc przygotowania do kolacji. Wyjela kartofle z pieca, odwinela z folii i rozlozyla na talerzach. Na srodku stolu obok roznych sosow, ktore znalazla w lodowce, postawila salatke. Na koncu przyniosla sol, pieprz, maslo i serwetki. Poniewaz zrobilo sie ciemno, zapalila lampe, ale swiatlo wydalo sie jej za jasne i zgasila. Podeszla do stolu, zapalila swiece i cofnela sie, by sprawdzic, czy nie jest za elegancko. Uznala, ze stol wyglada jak trzeba, wyjela butelke wina i wlasnie stawiala ja na blacie, gdy Garrett wszedl do srodka. W kuchni bylo ciemno, palily sie tylko dwie niewysokie swiece. Ich blask sprawial, ze Teresa wygladala szczegolnie ponetnie. Ciemne wlosy lsnily. W oczach odbijalo sie swiatlo swiec. Garrett wpatrywal sie w Terese, niezdolny powiedziec slowa, i w tej chwili zrozumial, co tak dlugo probowal przed soba ukryc. -Pomyslalam, ze to bedzie mily akcent - powiedziala cicho. -Mialas racje. Patrzyli na siebie przez caly pokoj, przejeci mozliwosciami, jakie sie przed nimi rysowaly. Teresa odwrocila glowe. -Nie moglam znalezc korkociagu - oznajmila, chcac cos powiedziec. -Przyniose - odparl szybko. - Nie uzywam go zbyt czesto, pewnie lezy gdzies na dnie szuflady. Postawil talerz ze stekami na stole i podszedl do szafki. Przeszukal szuflade, znalazl korkociag i przyniosl ze soba. Dwoma wprawnymi ruchami otworzyl butelke i rozlal wino do kieliszkow. Usiadl i szczypcami nalozyl steki na talerze. -Nadszedl moment prawdy - powiedziala Teresa przed wzieciem pierwszego kesa do ust. Garrett z usmiechem przygladal sie, jak zaczyna jesc. Teresa byla mile zaskoczona, ze mial racje. -Garrett, to jest pyszne! -Dziekuje. Swiece spalaly sie powoli. Garrett dwukrotnie powiedzial, ze bardzo cieszy sie z jej wizyty. Za kazdym razem Teresa czula przeszywajacy ja dreszcz i wypijala nastepny lyk wina, by o nim zapomniec. Zblizal sie przyplyw. Na niebo nieoczekiwanie wyplynal ksiezyc. Po kolacji Garrett zaproponowal spacer plaza. -Noca jest tu naprawde pieknie. Zebral ze stolu talerze i wstawil do zlewu. Wyszli z kuchni. Garrett zamknal za soba drzwi wejsciowe. Noc byla ciepla. Zeszli z ganku, mineli mala piaszczysta wydme i dotarli na brzeg. Kiedy doszli do wody, tak jak rano, zsuneli buty i zostawili je na piasku. Nikogo nie bylo w poblizu. Szli niespiesznie, blisko siebie. Garrett zaskoczyl ja, biorac za reke. Poczula cieplo jego dloni i przez chwile wyobrazila sobie, ze dotyka jej skory. Mysl wywolala nagly skurcz zoladka. Zerknela na niego, ciekawa, czy wie, co jej chodzi po glowie. Szli dalej, rozkoszujac sie wieczorem. -Juz dawno nie spedzilem tak dnia - powiedzial w koncu Garrett, jakby nagle cos sobie przypomnial. -Ani ja. Szli po zimnym piasku bosymi stopami. -Garrett, pamietasz, jak zaprosiles mnie na lodz? - spytala Teresa. -Tak. -Dlaczego zaproponowales, zebym z toba poplynela? Spojrzal na nia zaciekawiony. -Czemu pytasz? -Miales taka mine, jakbys od razu zaczal zalowac, ze to powiedziales. Wzruszyl ramionami. -Nie jestem pewny, czy slowo "zalowac" jest wlasciwe. Chyba bylem zdziwiony, ze cie zaprosilem, ale nie zalowalem. Usmiechnela sie lekko. -Czyzby? -Na pewno. Musisz pamietac, ze od ponad trzech lat plywalem sam. Kiedy powiedzialas, ze nigdy nie zeglowalas, dotarlo do mnie, ze juz jestem zmeczony samotnoscia. -Czyzbym znalazla sie we wlasciwym miejscu o wlasciwej porze? Potrzasnal glowa. -Nie chcialem, zeby to tak zabrzmialo. Chodzilo mi o ciebie, nie sadze, zebym zaproponowal komus innemu. Poza tym wszystko ulozylo sie znacznie lepiej, niz przewidywalem. Juz od bardzo dlugiego czasu nie przezylem takich dni jak te dwa ostatnie. Zrobilo sie jej lekko na sercu, gdy uslyszala jego slowa. Szli dalej obok siebie. Nagle jego kciuk zaczal zataczac male kolka na skorze jej dloni. -Czy przewidywalas, ze bedziesz miala takie wakacje? Zawahala sie i doszla do wniosku, ze to nie jest najlepsza pora na wyznanie mu prawdy. -Nie. Spacerowali dalej. Oprocz nich na plazy bylo jeszcze kilka osob, ich sylwetki rysowaly sie w oddali. Teresa dostrzegala tylko cienie. -Jak sadzisz, czy przyjedziesz tu jeszcze kiedys? Na przyklad na nastepne wakacje? -Nie wiem. Dlaczego pytasz? -Bo chyba mialem nadzieje, ze tak sie stanie. Daleko przed soba widziala swiatelka na molo. Znowu poczula poruszenie jego palcow w swojej dloni. -Przygotujesz kolacje? -Przyszykuje wszystko, co chcesz. Pod warunkiem, ze bedzie to stek. Rozesmiala sie cicho. -Zastanowie sie. Obiecuje. -A jesli dorzuce kilka lekcji nurkowania? -Kevin ucieszylby sie bardziej ode mnie. -To zabierz go ze soba. Spojrzala na niego. -Nie mialbys nic przeciwko temu? -Nic a nic. Z przyjemnoscia go poznam. -Zaloze sie, ze bys go polubil. -Wiem, ze tak. Szli w milczeniu obok siebie. Przerwala je Teresa. -Garrett, moge cie o cos spytac? -Jasne. -Wiem, ze to dziwnie zabrzmi, ale... - Zawahala sie, a on popatrzyl na nia pytajaco. -Co? -Powiedz mi, czy dopusciles sie w zyciu czegos zlego? Wybuchnal smiechem. -A co to za pytanie? -Chce wiedziec. Zawsze o to pytam. Dzieki temu wiem, jaki ten ktos jest naprawde. Zamyslil sie na chwile. -Pamietam, ze doszlo do tego pewnej grudniowej nocy. Z paczka przyjaciol popijalismy i zdrowo rozrabialismy. Skonczylo sie na szalenczej jezdzie ulica udekorowana na swieta Bozego Narodzenia. Zaparkowalismy, a potem wykrecilismy i ukradlismy wszystkie zarowki, do ktorych moglismy dosiegnac. -Nie mogliscie tego zrobic! -Zrobilismy. Bylo nas pieciu. Zarowkami zaladowalismy caly tyl ciezarowki, a przewody zostawilismy. To bylo najgorsze, poniewaz wygladalo tak, jakby jakis potwor z bajki przeszedl ulica. Spedzilismy tam prawie dwie godziny, zarykujac sie ze smiechu. Poprzedniego dnia opisano w gazetach te ulice jako jedna z najladniej udekorowanych w miescie... A kiedy skonczylismy... Nie potrafie sobie wyobrazic, co ludzie o tym mysleli. Musieli byc wsciekli. -To straszne! -Wiem. Zachowalismy sie okropnie, ale wtedy bylo cudownie. -A ja myslalam, ze taki mily z ciebie chlopiec... -Jestem mily... -Nie, byles potworem z bajki. Co jeszcze wyprawiales z przyjaciolmi? - dopytywala sie zaciekawiona. -Naprawde chcesz wiedziec? -Chce. Opowiedzial jej o innych przygodach z okresu dorastania - od mazania mydlem szyb samochodowych po podgladanie dziewczyn. Raz byl na randce. Nagle zauwazyl kolege, ktory przejezdzal obok. Kolega wskazal mu gestem, zeby odkrecil szybe. Kiedy to zrobil, ten wrzucil mu do samochodu petarde, ktora wybuchla mu u stop. Przytoczyl tez inne historyjki, a gdy po dwudziestu minutach skonczyl, zadal jej pytanie, ktore zaczelo te rozmowe. -Nigdy nic takiego jak ty nie zrobilam - odparla skromnie. - Zawsze bylam grzeczna dziewczynka. Rozesmial sie, czul sie troche oszukany, ale mu to nie przeszkadzalo. Wiedzial, ze nie powiedziala calej prawdy. ** ** ** Przeszli cala dlugosc plazy, wspominajac dziecinstwo i mlodosc. Teresa probowala go sobie wyobrazic jako mlodego chlopca. Zastanawiala sie, co by o nim pomyslala, gdyby poznala go na studiach. Czy uznalaby go za tak atrakcyjnego jak teraz? Czy ponownie zakochalaby sie w Davidzie? Chciala wierzyc, ze docenilaby dzielace ich roznice, ale czy na pewno? David wydawal sie taki doskonaly.Przystaneli na chwile i popatrzyli na wode. Stal obok niej, dotykali sie lekko ramionami. -O czym myslisz? - spytal Garrett. -O tym, jak dobrze sie z toba milczy. Usmiechnal sie lekko. -Wlasnie uswiadomilem sobie, ze powiedzialem ci mnostwo rzeczy, ktorych nikomu nie zdradzilem. -Czy dlatego, ze wracam do Bostonu i wiesz, ze nikomu nie powiem? Zasmial sie krotko. -Nie, to nie tak. -Wiec jak? Spojrzal na nia zdziwiony. -Nie wiesz? -Nie - odparla z usmiechem, ktory mial go zachecic do zwierzen. Zastanawial sie, jak wyjasnic cos, czego sam do konca nie rozumie. Troche trwalo, zanim uporzadkowal mysli i zaczal mowic. -Chyba dlatego, ze chcialbym, abys wiedziala, jaki jestem naprawde. Jesli mnie poznasz i nadal bedziesz chciala spedzic ze mna troche czasu... Teresa nie zareagowala, ale zdawala sobie sprawe, co probuje jej powiedziec. Garrett odwrocil glowe. -Przepraszam. Nie chcialem postawic cie w niezrecznej sytuacji. -Nie znalazlam sie w niezrecznej sytuacji - uspokoila go Teresa. - Ciesze sie, ze to powiedziales. Po krotkiej chwili ruszyli dalej. -Ale nie czujesz tego co ja. Spojrzala na niego. -Garrett... ja... -Nie musisz mi nic mowic. -Musze. - Nie pozwolila mu dokonczyc. - Oczekujesz odpowiedzi, a ja chce ci jej udzielic... - urwala, zastanawiajac sie, jak najlepiej wyrazic swoje uczucia. Gleboko zaczerpnela powietrza. - Po rozstaniu z Davidem nastal dla mnie okropny czas. Kiedy uznalam, ze mam go juz za soba, zaczelam umawiac sie na randki. Ale mezczyzni, ktorych spotykalam... Nagle okazalo sie, ze swiat zmienil sie w czasie trwania mojego malzenstwa. Wszyscy pragneli cos dostac, nikt nie chcial nic dac. Chyba rozczarowalam sie do mezczyzn w ogole. -Nie wiem, co powiedziec... -Garrett, nie mowie ci o tym dlatego, ze uwazam, ze ty tez taki jestes. Sadze, ze jestes zupelnie inny. To mnie troche przeraza. Jesli ci powiem, jak bardzo mi na tobie zalezy... odslonie sie przed toba, a tym samym naraze sie na zranienie. -Nigdy bym cie nie skrzywdzil - powiedzial lagodnie. Zatrzymala sie i popatrzyla mu prosto w twarz. -Wiem, ze w to wierzysz, Garrett. Przez ostatnie trzy lata walczyles z wlasnymi upiorami. Nie wiem, czy jestes juz gotow zyc dalej, a jesli nie, to wlasnie mnie skrzywdzisz. Mowila bez ogrodek... Uplynela dluzsza chwila, nim odpowiedzial. Zmusil sie do spojrzenia jej w oczy. -Tereso... od kiedy sie poznalismy... sam nie wiem... - urwal i uswiadomil sobie, ze nie potrafi opisac swoich uczuc. Podniosl reke i dotknal jej twarzy. Zrobil to tak delikatnie, ze miala wrazenie, jakby piorko musnelo jej skore. Pod jego dotknieciem zamknela oczy i choc nadal byla niepewna, pozwolila, aby dreszcz przeszyl jej cialo, rozgrzewajac szyje i piersi. Nagle znalazla sie na swoim miejscu. Wspolna kolacja, spacer plaza, jego spojrzenie. Nie potrafila sobie wyobrazic nic lepszego niz to, co wlasnie sie jej przydarzylo. Fale zalewaly brzeg, moczac im stopy. Cieply letni wiatr rozwiewal jej wlosy, poglebiajac wrazenie wywolane jego dotknieciem. Ksiezyc rzucal delikatne swiatlo na wode, a chmury zostawialy cienie na plazy. Swiat wydawal sie nierzeczywisty. Wtedy poddali sie uczuciu, ktore zrodzilo sie juz w chwili poznania. Teresa przytulila sie mocno do Garretta, poczula cieplo jego ciala, a on otoczyl ja powoli ramionami, przyciagnal i pocalowal lekko w usta. Odsunal ja od siebie, zeby na nia popatrzec, i znowu lagodnie pocalowal. Oddala mu pocalunek, poczula, jak jego dlon przesuwa sie po jej plecach do gory, dociera do wlosow, jak sie w nich zanurza. Stali objeci i calowali sie w swietle ksiezyca, nie zwazajac, ze ktos moglby ich zobaczyc. Oboje zbyt dlugo czekali na ten moment. Kiedy wreszcie odsuneli sie od siebie, popatrzyli sobie w oczy w milczeniu. Potem Teresa wziela Garretta za reke i zaprowadzila z powrotem do domu. Przypominalo to sen. Weszli do srodka. Garrett pocalowal ja natychmiast po zamknieciu drzwi, tym razem bardziej namietnie. Teresa poczula, ze jej cialo drzy z oczekiwania. Poszla do kuchni, zabrala swiece ze stolu i zaprowadzila go do sypialni. Postawila swiece na malym stoliku, a Garrett wyciagnal z kieszeni zapalki i zapalil je. Ona tymczasem podeszla do okna i zasunela zaslony. Garrett stal przy stoliku, gdy do niego wrocila. Przystanela blisko, przesunela palcami po jego piersi. Czula pod materialem naprezone miesnie. Zatracala sie w namietnosci. Nie odrywajac wzroku od jego oczu, wyciagnela mu koszule spod paska i powoli sciagajac, zdjela i rzucila na ziemie. Pocalowala go w piers, potem w szyje. Zadrzala, gdy poczula jego dlon na bluzce. Odsunela sie lekko, gdy powoli rozpinal guzik po guziku. Mocno przyciagnal Terese do siebie. Poczul cieplo jej skory przy swojej piersi. Calowal jej kark, delikatnie chwytal zebami uszy, przesuwal dlonmi w dol plecow. Rozchylila wargi, napawajac sie lagodna pieszczota. Jego palce zatrzymaly sie na zapieciu stanika. Rozpial go z szybkoscia eksperta. Calowal ja dalej, zsunal ramiaczka w dol i uwolnil piersi. Pochylil sie i musnal wargami kazda z nich z osobna. Odchylila glowe do tylu. Czula jego goracy oddech i dotyk wilgotnych ust. Zabraklo jej tchu, gdy siegnela po zapiecie w jego dzinsach. Spojrzala mu w oczy, odpiela guzik i rozsunela zamek. Musnela paznokciem pepek, potem wsunela palce pod pasek spodni. Cofnal sie, zeby je zdjac. Postapil krok do przodu, pocalowal ja, wzial na rece, ostroznie przeszedl przez pokoj i polozyl na lozku. Lezala obok niego, przesuwajac palcami po jego piersi, mokrej teraz od potu. Pozwolila, by zsunal jej dzinsy. Rozpial je, uniosl lekko jej posladki. Tymczasem jego palce odkrywaly jej cialo. Pogladzila jego plecy, delikatnie ugryzla w szyje. Uslyszala jego przyspieszony oddech. Sciagnal bokserki, a ona zsunela majteczki - byli calkiem nadzy. Przytulili sie mocno do siebie. Widzial ja w swietle swiec. Byla piekna. Musnal jezykiem zaglebienie miedzy piersiami, przesunal sie w dol brzucha, obok pepka i znowu w gore. Skora byla miekka i gladka. Poczul jej dlonie na plecach. Przyciagala go mocniej do siebie. Niespiesznie calowal jej cialo. Przylozyl policzek do jej brzucha, otarl sie lagodnie. Podniecalo ja dotkniecie zarostu o skore. Lezala na plecach, wplotla palce w jego wlosy. Nie przerywal, az nie mogla tego dluzej zniesc, wtedy przeniosl sie wyzej i zaczal ocierac sie o jej piersi. Przyciagnela go do siebie, wyginajac sie w luk, gdy powoli przykrywal ja soba. Calowal czubki jej palcow, a gdy wreszcie przywarli mocno do siebie, z westchnieniem zamknela oczy. Wymieniajac pocalunki, kochali sie z namietnoscia tlumiona przez ostatnie lata. Ich ciala poruszaly sie w zgodnym rytmie. Probowali sie wzajemnie zaspokoic. Garrett calowal Terese niemal bez przerwy, zostawial wilgotny slad wszedzie tam, gdzie dotarly jego usta. Poczula, ze jej cialo przeszywa dreszcz oczekiwania na cos cudownego. Kiedy to sie wreszcie stalo, wbila mu palce w plecy, ale gdy fala rozkoszy przeplynela, zaczela sie nastepna, a po niej jeszcze jedna. Gdy przestali sie kochac, Teresa calkiem opadla z sil. Otoczyla Garretta ramionami i przytulila mocno do siebie. Uspokajala sie powoli. Lagodnie przesuwal palcami po jej skorze. Patrzyla, jak dopalaja sie swiece, przypominajac o chwili, ktora wlasnie przezyla. Tej nocy kochali sie jeszcze kilka razy. Teresa zasnela w jego ramionach. Czula sie cudownie. Garrett przygladal sie jej, jak spi obok niego. Zanim zasnal, ostroznie odgarnal jej wlosy, probujac zapamietac kazdy szczegol jej twarzy. Tuz przed switem Teresa otworzyla oczy i od razu zorientowala sie, ze Garrett wstal. Odwrocila sie na bok, szukajac go spojrzeniem. Nie zobaczyla go, wiec podniosla sie, podeszla do szafy i znalazla szlafrok. Otulila sie nim, wyszla z sypialni i zajrzala do kuchni. Tam tez go nie bylo, podobnie jak w saloniku. Nagle nabrala pewnosci, ze wie, gdzie on moze byc. Wyszla na ganek. Znalazla go siedzacego na krzesle, tylko w bokserkach i szarej bluzie. Odwrocil sie i usmiechnal lekko. -Czesc. Podeszla do niego. Wskazal gestem, ze ma usiasc mu na kolanach. Pocalowal ja, przyciagajac do siebie. Otoczyla go ramionami. Odsunela sie, kiedy wyczula, ze cos jest nie w porzadku. Dotknela jego policzka. -Nic ci nie jest? Odpowiedzial dopiero po dluzszej chwili. -Nic - odparl, odwracajac wzrok. -Jestes pewien? Znowu skinal glowa, nie patrzac jej w oczy. Obrocila jego twarz ku sobie. -Wydajesz sie troche... smutny. Garrett usmiechnal sie blado i nie odpowiedzial. -Jestes smutny z powodu tego, co sie stalo? -Nie - zaprzeczyl. - Wcale. Niczego nie zaluje. -Wiec o co chodzi? Nie doczekala sie odpowiedzi. Odwrocil spojrzenie. -Jestes tutaj z powodu Catherine? Milczal. Potem wzial ja za reke i spojrzal jej w oczy. -Nie. Nie jestem tutaj z powodu Catherine - szepnal. - Jestem tutaj z twojego powodu. Potem z czuloscia, ktora przypomniala jej male dziecko, lagodnie przytulil ja do siebie i trzymal w objeciach, nie mowiac ani slowa wiecej, az niebo sie rozjasnilo, a na plazy pojawil sie pierwszy czlowiek. Rozdzial dziewiaty -Co to znaczy, ze nie mozesz zjesc dzisiaj ze mna lunchu? Robimy to od lat. Jak mogles zapomniec?-Nie zapomnialem, tato. Po prostu dzisiaj nie moge. Nadrobimy to w przyszlym tygodniu, dobrze? Jeb Blake umilkl. Bebnil palcami w blat stolu. -Dlaczego odnosze wrazenie, ze czegos mi nie mowisz? -Nie mam nic do powiedzenia. -Jestes pewien? -Tak, jestem pewien. Teresa, ktora brala w lazience prysznic, zawolala do Garretta, proszac, zeby przyniosl jej recznik. Przykryl dlonia sluchawke i powiedzial, ze zaraz przyjdzie. Kiedy chcial wrocic do rozmowy, uslyszal, ze ojciec gwaltownie wciaga powietrze. -Co to bylo? -Nic. -Ta dziewczyna, ta Teresa jeszcze jest, prawda? - powiedzial takim tonem, jakby nagle zrozumial. Garrett wiedzial, ze nie moze dluzej ukrywac prawdy. -Tak, jest tutaj. Jeb zagwizdal z wyraznym zadowoleniem. -Najwyzszy czas. Garrett probowal go ostudzic. -Tato, nie rob z tego wielkiej sprawy... - poprosil. -Nie zrobie, obiecuje. -Dzieki. -A moge o cos zapytac? -Jasne - zgodzil sie Garrett i westchnal. -Czy jestes przy niej szczesliwy? Nie odpowiedzial od razu. -Tak, jestem - przyznal w koncu. -Najwyzszy czas - skwitowal ojciec, zasmial sie i rozlaczyl. Garrett popatrzyl na telefon i odlozyl sluchawke. -Jestem szczesliwy - szepnal do siebie, usmiechajac sie. - Naprawde. Kilka minut pozniej Teresa wyszla z sypialni. Zapach swiezo zaparzonej kawy zwabil ja do kuchni. Garrett wlozyl kromke do tostera i przystanal przy Teresie. -Dzien dobry raz jeszcze - powiedzial i pocalowal ja w kark. -Dzien dobry. -Przepraszam, ze w nocy wyszedlem z sypialni. -W porzadku... rozumiem. -Naprawde? -Oczywiscie. Spedzilam cudowna noc - dodala z usmiechem. -Ja tez. Wyjal z szafki kubek dla Teresy i spytal przez ramie: -Co chcesz dzisiaj robic? Zadzwonilem do sklepu, ze nie przyjde. -Zaplanowales cos innego? -Chcialbym pokazac ci Wilmington. Co ty na to? -No coz, dobrze - zgodzila sie, ale w jej glosie brakowalo entuzjazmu. -A co bys chciala robic? -A gdybysmy zostali w domu? -I co bysmy robili? -Och, ja juz cos wymysle - odparla, obejmujac go ramionami. - Oczywiscie, jesli to nie klopot. -Nie - zapewnil z usmiechem. - Zaden klopot. Przez nastepne cztery dni Teresa i Garrett nie rozstawali sie ze soba. Garrett scedowal odpowiedzialnosc za sklep na Iana. Pozwolil mu nawet na prowadzenie kursu nurkowania w niedziele, czego nigdy przedtem nie zrobil. Dwa razy poplynal z Teresa pod zaglami. Za drugim razem spedzili cala noc na oceanie. Lezeli obok siebie w kabinie, kolysani lagodnie przez fale morskie. Teresa gladzila Garretta po wlosach i sluchala brzmienia jego glosu, gdy opowiadal jej o przygodach dawnych zeglarzy. Nie wiedziala, ze gdy usnela, Garrett zostawil ja, tak jak pierwszej wspolnie spedzonej nocy, i samotnie krazyl po pokladzie. Rozmyslal o spiacej w kabinie kobiecie i o tym, ze juz wkrotce wyjedzie. Wtedy powrocilo wspomnienie sprzed lat. -Naprawde uwazam, ze nie powinnas jechac - powiedzial Garrett i spojrzal na Catherine z troska. Zatrzymala sie przy drzwiach frontowych. U jej stop stala walizka. Uwaga ta zirytowala Catherine. -Daj spokoj, Garrett, juz o tym rozmawialismy. Wyjezdzam tylko na kilka dni. -Ostatnio nie bylas soba. Catherine zalamala rece. -Ile razy mam ci powtarzac, ze dobrze sie czuje? Siostra naprawde mnie potrzebuje, wiesz, jaka jest. Martwi sie slubem, a mama jej wcale nie pomaga. -Ale ja tez ciebie potrzebuje. -Garrett, to, ze przez caly dzien musisz pracowac w sklepie, nie oznacza, ze ja tez powinnam tu siedziec. Nie jestesmy bliznietami syjamskimi. Garrett odruchowo cofnal sie o krok, jakby go uderzyla. -Nie powiedzialem, ze jestesmy. Po prostu nie mam pewnosci, czy powinnas jechac, kiedy tak sie czujesz. -Po prostu nie chcesz, zebym wyjezdzala. -Co moge poradzic, ze tesknie, kiedy cie nie ma? Jej spojrzenie troche zlagodnialo. -Moge wyjechac, Garrett, ale przeciez wiesz, ze zawsze wracam. Kiedy wspomnienie zbladlo, Garrett wszedl do kabiny i zobaczyl spiaca Terese. Ostroznie wsunal sie obok niej pod przykrycie i mocno sie przytulil. Nastepny dzien spedzili na plazy, siedzieli obok molo, w knajpce Hanka i jedli lunch. Kiedy Teresie dokuczylo slonce, Garrett poszedl do jednego z wielu sklepikow przy plazy i przyniosl balsam. Rozsmarowal na jej plecach, wcierajac w skore tak delikatnie, jakby byla dzieckiem. Czasami sprawial wrazenie nieobecnego myslami. Gdy wrazenie przemijalo, zastanawiala sie, czy nie ulegla zludzeniu. Zjedli lunch w restauracyjce Hanka, trzymajac sie za rece i patrzac sobie w oczy. Rozmawiali po cichu, nie zwracajac uwagi na otoczenie. Nie zauwazyli, kiedy przyniesiono im rachunek ani kiedy restauracja opustoszala. Teresa przygladala mu sie uwaznie, zastanawiajac sie, czy i z Catherine porozumiewal sie niemal bez slow, podobnie jak z nia. Bylo tak, jakby umial czytac w myslach. Jesli chciala, zeby wzial ja za reke, siegal po nia, nim zdazyla o tym powiedziec. Gdy zamierzala mowic dluzsza chwile, sluchal jej spokojnie, nie przerywajac. Kiedy zapragnela sie dowiedziec, co czuje do niej w jakims momencie, jego spojrzenie jej to wyjasnialo. Nikt, nawet David, nie rozumial jej tak dobrze jak Garrett, chociaz znala go bardzo krotko. Zaledwie kilka dni. Jak to sie moglo stac? Rozmyslala nad tym, gdy w nocy spal przy niej. Im dluzej znala Garretta, tym mocniej wierzyla w to, ze byl jej przeznaczony. Nieprzypadkowo znalazla jego list do Catherine. Jakies nieznane moce skierowaly ten list do niej, aby ich polaczyc. W sobotni wieczor Garrett przygotowal dla niej jeszcze jedna kolacje, ktora zjedli na ganku pod rozgwiezdzonym niebem. Potem kochali sie i lezeli przytuleni. Oboje wiedzieli, ze nastepnego dnia Teresa musi wrocic do Bostonu, i do tej pory unikali tego tematu. -Czy cie jeszcze zobacze? - spytala. Byl milczacy bardziej niz zwykle. -Mam nadzieje - odparl w koncu. -Chcesz tego? -Oczywiscie, ze chce - mowiac to, usiadl i odsunal sie od niej. Po chwili Teresa tez sie podniosla i zapalila lampke. -O co chodzi, Garrett? -Nie chce, zeby tak sie to skonczylo - powiedzial, spuszczajac wzrok. - Nie chce, by wszystko skonczylo sie miedzy nami, nie chce, by skonczyl sie ten tydzien. Wkroczylas w moje zycie, wywrocilas je do gory nogami, a teraz wyjezdzasz. Wziela go za reke i szepnela: -Och, Garrett, ja tez nie chce, zeby to sie tak skonczylo. - Po chwili dodala: - To byl jeden z najlepszych tygodni w moim zyciu. Wydaje mi sie, ze znam cie od zawsze. Moze nam sie uda, powinnismy sprobowac. Moglabym przyjezdzac do ciebie, ty moglbys wpadac do Bostonu. Musimy sprobowac, prawda? -Jak czesto bedziemy sie widywali? Raz na miesiac? Rzadziej? -Nie wiem. To chyba zalezy od nas i od tego, co chcemy zrobic. Uwazam, ze jesli oboje bedziemy gotowi cos z siebie dac, to sie uda. Milczal dluzsza chwile. -Naprawde uwazasz, ze to mozliwe? Kiedy znow cie przytule? Kiedy znow zobacze twoja twarz? Jesli bedziemy sie spotykac tylko od czasu do czasu, nie bedziemy mogli robic razem roznych rzeczy... przestaniemy czuc to, co teraz. Za kazdym razem nasze spotkanie bedzie trwalo zaledwie kilka dni. Nie bedzie dosc czasu, aby nasze uczucia dojrzaly. Jego slowa bolaly. Czesciowo dlatego, ze mowil prawde. Wydalo sie jej, ze mowi to po to, aby zakonczyc ich znajomosc. Kiedy odwrocil sie do niej z wyrazem zalu na twarzy, nie wiedziala, co odpowiedziec. Zdezorientowana, puscila jego reke. -Nie zamierzasz sprobowac? Czy to wlasnie chcesz mi powiedziec? Wolisz zapomniec o wszystkim, co sie stalo miedzy nami... Potrzasnal glowa. -Nie, nie chce zapomniec. Nie wiem... Pragne widywac cie czesciej, niz to jest mozliwe. -Ja tez... Moze chociaz wykorzystajmy jak najlepiej ten czas, ktory mamy. Dobrze? Pokrecil glowa prawie obojetnie. -Sam nie wiem... Przygladala mu sie uwaznie i wyczula, ze chodzi o cos jeszcze. -Garrett, co sie stalo? Nie odpowiedzial. -Czy jest jakis specjalny powod? Dlaczego nie chcesz nawet sprobowac? Milczal. Odwrocil glowe w strone fotografii Catherine stojacej na nocnym stoliku. -Jak podroz? - Garrett wyciagnal torbe Catherine z tylnego siedzenia, podczas gdy ona wysiadla z samochodu. Usmiechnela sie, ale od razu spostrzegl, ze jest zmeczona. -Bylo niezle, choc moja siostra wpada w histerie. Chce, aby absolutnie wszystko bylo bez zarzutu, a dowiedzielismy sie, ze Nancy jest w ciazy i nie zmiesci sie w sukienke druhny. -Co z tego? Przeciez mozna dopasowac. -To wlasnie jej powiedzialam, ale wiesz, jaka ona jest. Robi z igly widly. Catherine polozyla rece na biodrach i krzywiac sie lekko, wyprostowala plecy. -Nic ci nie jest? -Troche usztywnialam, to wszystko. Caly czas bylam zmeczona, przez ostatnie dwa dni troche bolaly mnie plecy. Ruszyla w kierunku drzwi, a Garrett tuz za nia. -Catherine, chcialem cie przeprosic za swoje zachowanie. Ciesze sie, ze pojechalas, ale szczerze mowiac, jestem szczesliwy, ze juz wrocilas. -Garrett, odezwij sie do mnie. Patrzyla na niego z troska. Wreszcie przemowil. -Tak mi ciezko... tyle przeszedlem... Umilkl, a Teresa od razu zrozumiala, o czym mowi. Poczula skurcz zoladka. -Chodzi o Catherine? Czy zgadlam? -To nie tak... - urwal, ale Teresa zrozumiala, ze miala racje. -Chodzi o nia, prawda? Nie chcesz nawet sprobowac... ze wzgledu na Catherine. -Nic nie rozumiesz. Ogarnal ja gniew. -Alez rozumiem. Spedziles ze mna tydzien, poniewaz wiedziales, ze wyjezdzam. A jak juz wyjade, wrocisz do punktu wyjscia. Bylam tylko przelotna przygoda, czy nie tak? Pokrecil glowa. -Nie, nie bylas przygoda. Naprawde mi na tobie zalezy... Patrzyla na niego ze zloscia. -Ale nie dosc, by chocby sprobowac... Spojrzal na nia z bolem w oczach. -Nie badz taka... -A jaka powinnam byc? Bardziej wyrozumiala? Chcesz, zebym powiedziala: "W porzadku, Garrett, skonczmy z tym od razu, bo to jest za trudne i nie bedziemy mogli spotykac sie zbyt czesto. Milo bylo cie poznac". Czy to wlasnie mam powiedziec? Tego oczekujesz? -Nie, nie chce, zebys tak powiedziala. -To czego chcesz? Juz mowilam, ze jestem gotowa sprobowac... Juz mowilam... Nie patrzac jej w oczy, pokrecil glowa. Teresa poczula, ze zbiera sie jej na placz. -Posluchaj, Garrett, wiem, ze straciles zone i bardzo cierpiales z tego powodu. Ale nie zachowuj sie jak meczennik. Masz przed soba cale zycie. Nie odrzucaj go dla przeszlosci. -Nie zyje przeszloscia - zaprzeczyl, przybierajac obronny ton. Teresa z trudem opanowala lzy. -Garrett... Ja tez stracilam kogos bliskiego i drogiego. - powiedziala lagodniejszym tonem. - Wiem, czym jest bol i cierpienie. Mowiac szczerze, jestem zmeczona samotnoscia... Uplynely trzy lata... i mam dosyc. Jestem gotowa zyc dalej i znalezc sobie kogos niezwyklego. Ty tez powinienes to zrobic. -Uwazasz, ze tego nie wiem? -W tej chwili wcale nie jestem tego pewna. Miedzy nami zdarzylo sie cos cudownego i nie chce, zebysmy to stracili. Dlugo milczal. -Masz racje - zaczal, z trudem wymawiajac slowa. - Rozum mowi mi, ze masz racje. Ale serce... - sam nie wiem. -A co z moim sercem? Nie ma dla ciebie zadnego znaczenia? - Spojrzala na niego tak, ze Garretta scisnelo za gardlo. -Oczywiscie, ze ma znaczenie. Wieksze, niz myslisz. Wyciagnal reke, by ujac jej dlon. Odsunela sie i wtedy zrozumial, jak bardzo ja zranil. Zaczal mowic spokojnie, probujac panowac nad emocjami. -Tereso, tak mi przykro, ze przeze mnie ty... my... ze nasz ostatni wieczor zaklocilo nieporozumienie. Nie chcialem, zeby tak sie stalo. Uwierz mi, nie bylas dla mnie przygoda. Boze... wszystkim, tylko nie tym. Powiedzialem ci juz, ze zalezy mi na tobie, i mowilem to szczerze. Wyciagnal do niej ramiona z niemym blaganiem w oczach. Zawahala sie na chwile, ogarnieta sprzecznymi uczuciami. Wreszcie przytulila sie do niego. Polozyla glowe na jego piersi, nie chcac widziec wyrazu jego twarzy. Pocalowal ja we wlosy, a potem zaczal cicho mowic, od czasu do czasu muskajac jej wlosy ustami. -Naprawde mnie obchodzisz. Tak bardzo, ze az mnie to przeraza. Juz dawno nic takiego nie czulem. Zapomnialem, ze druga osoba moze stac sie wazna. Nie potrafilbym rozstac sie z toba i o tobie zapomniec, wcale tego nie chce. Na pewno tez nie pragne, abysmy juz teraz zakonczyli nasza znajomosc. - Przez chwile slyszala tylko cichy, rowny oddech. - Obiecuje, ze zrobie wszystko, aby cie widywac. Postaramy sie, zeby nam sie udalo. - Sciszyl glos tak, ze ledwie go slyszala. - Tereso, chyba zakochalem sie w tobie. Chyba zakochalem sie w tobie. Chyba... Chyba... -Przytul mnie, dobrze? Juz nie rozmawiajmy - wyszeptala. Kochali sie nad ranem i tulili mocno do siebie, ale czas wyjazdu Teresy zblizal sie nieuchronnie. Trzeba bylo sie przygotowac. Poniewaz nie spedzala zbyt wiele czasu w hotelu, rzeczy przeniosla do domu Garretta, ale nie zwolnila pokoju na wypadek, gdyby dzwonil Kevin lub Deanna. Wzieli razem prysznic i szybko sie ubrali. Garrett przygotowal Teresie sniadanie, a ona konczyla sie pakowac. Gdy zamykala walizke, uslyszala skwierczenie w kuchni i zapach smazonego bekonu. Wysuszyla wlosy, umalowala sie lekko i poszla do kuchni. Garrett siedzial przy stole i popijal kawe. Na blacie obok ekspresu postawil filizanke. Nalala sobie kawy. Sniadanie bylo przygotowane - smazone jajka, bekon i tosty. Teresa usiadla na najblizszym krzesle. -Nie wiedzialem, na co masz ochote - wyjasnil, wskazujac stol. -Nie gniewaj sie, ale nie jestem glodna. Usmiechnal sie. -Nic sie nie stalo. Ja tez nie jestem glodny. Wstala z krzesla, podeszla do niego i usiadla mu na kolanach. Objela go i przytulila twarz do jego szyi. Trzymal ja mocno i gladzil po wlosach. W koncu wysunela sie z jego ramion. Spedzili tyle czasu na sloncu, ze sie opalila. W dzinsowych szortach i bialej bluzce wygladala jak beztroska nastolatka. Przez chwile wpatrywala sie bez slowa w drobny kwiatowy wzor na sandalach. Walizka i torba staly na podlodze w sypialni. -Moj samolot niedlugo odlatuje, musze jeszcze zwolnic pokoj w hotelu i zwrocic samochod w wypozyczalni. -Jestes pewna, ze nie chcesz, zebym z toba pojechal? Skinela glowa, zaciskajac wargi. -Nie, bede sie spieszyc, by zdazyc na samolot, poza tym musialbys pojechac za mna ciezarowka. Mozemy pozegnac sie tutaj. -Zadzwonie do ciebie dzis wieczorem. -Mialam nadzieje, ze zadzwonisz. W oczach Teresy pojawily sie lzy. Przyciagnal ja do siebie. -Juz zaczynam za toba tesknic - powiedzial Garrett, a Teresa sie rozplakala. Starl lzy palcami, delikatnie dotykajac policzkow. -Bede tesknila za twoim gotowaniem - szepnela, czujac sie idiotycznie. Rozesmial sie i napiecie zelzalo. -Nie badz taka smutna. Przeciez zobaczymy sie za dwa tygodnie. -Chyba ze zmienisz zdanie. Usmiechnal sie. -Bede liczyl dni. Tym razem przywieziesz ze soba Kevina? Kiwnela glowa. -To dobrze, chce go poznac. Jesli jest choc troche do ciebie podobny, to na pewno sie dogadamy. -Nie watpie. -Do zobaczenia. Caly czas bede myslal o tobie. -Naprawde? -Oczywiscie. Juz o tobie mysle. -Tylko dlatego, ze siedze ci na kolanach. Rozesmial sie, a ona spojrzala na niego ze lzawym usmiechem. Wstala, otarla policzki. Garrett poszedl do sypialni po jej walizke. Wyszli z domu. Slonce zaczynalo wspinac sie po niebie. Robilo sie coraz cieplej. Teresa wyjela okulary przeciwsloneczne z bocznej kieszeni torby. Trzymala je w reku, gdy podeszli do wynajetego przez nia samochodu. Otworzyla bagaznik, a Garrett wstawil jej rzeczy do srodka. Wzial ja w ramiona, pocalowal lekko i puscil. Otworzyl jej drzwiczki i pomogl wsiasc. Wlozyla kluczyk do stacyjki. Wpatrywali sie w siebie przez otwarte drzwi, dopoki nie zapalila silnika. -Musze jechac, jesli mam zdazyc na samolot. -Wiem. Cofnal sie i zatrzasnal drzwi. Opuscila szybe i wyciagnela do niego reke. Garrett ujal jej dlon. Teresa wrzucila wsteczny bieg. -Zadzwonisz dzis wieczorem? -Obiecuje. Puscila jego reke, usmiechnela sie i powoli ruszyla. Garrett odprowadzal ja spojrzeniem. Pomachala mu ostatni raz i wjechala na ulice. Zaczal sie zastanawiac, jak, do diabla, przezyje nastepne dwa tygodnie. Mimo duzego ruchu szybko dojechala do hotelu i zwolnila pokoj. Czekaly na nia trzy wiadomosci od Deanny, jedna bardziej rozpaczliwa od drugiej. "Co sie dzieje? Jak poszla ci randka?" - brzmiala pierwsza. "Dlaczego nie zadzwonilas? Czekam na wiesci!" - przeczytala w drugiej. W trzeciej napisala po prostu: "Zabijasz mnie! Zadzwon i podaj szczegoly! Blagam!" Byla rowniez wiadomosc od Kevina, czekala na nia co najmniej dwa dni. Teresa kilkakrotnie dzwonila do syna z domu Garretta. Odstawila samochod i dotarla na lotnisko na pol godziny przed odlotem. Na szczescie kolejka do oddania bagazu byla krotka i Teresa znalazla sie przy wyjsciu na plyte w chwili, gdy pasazerowie wchodzili do samolotu. Oddala bilet stewardesie, weszla na poklad i zajela swoje miejsce. Na lot do Charlotte nie pojawilo sie zbyt wielu pasazerow. Fotel obok niej byl pusty. Teresa zaczela rozpamietywac niezwykle wydarzenia ostatniego tygodnia. Nie tylko odnalazla Garretta, ale poznala go lepiej, niz sadzila, ze jest to w ogole mozliwe. Obudzil w niej uczucia, ktore uwazala za gleboko pogrzebane. Ale czy go kochala? Postawila to pytanie niechetnie, obawiajac sie konsekwencji, jakie nioslo za soba przyznanie sie do powaznego uczucia. Przypomniala sobie rozmowe z poprzedniej nocy. Jego obawy przed pogodzeniem sie z przeszloscia, przed dlugimi rozstaniami... Doskonale rozumiala jego stan ducha, ale... Chyba zakochalem sie w tobie. Zmarszczyla brwi. Dlaczego dodal slowko "chyba"? Albo sie kocha, albo nie... Nie kochal jej? Powiedzial to tylko po to, zeby sprawic jej przyjemnosc? A moze zrobil to z innego powodu? Chyba zakochalem sie w tobie. Uslyszala, jak powtarza te slowa... W jego glosie brzmial ton... czego? Niepewnosci? Gdy sobie przypominala te chwile, zalowala, ze w ogole jej to powiedzial. Nie musialaby teraz domyslac sie, o co naprawde mu chodzilo. A co z nia? Czy kochala Garretta? Przymknela ze znuzeniem powieki. Nagle stracila ochote na drazenie wlasnych uczuc. Jednego byla pewna. Nie wyzna mu milosci, dopoki sie nie przekona, ze Catherine bezpowrotnie odeszla w przeszlosc. Tamtej nocy Garrett snil o gwaltownym sztormie. Deszcz bebnil o dach, a on goraczkowo biegal z jednego pokoju do drugiego. Byl w domu, w ktorym mieszkal, i chociaz wiedzial, gdzie sie znajduje, oslepial go deszcz wpadajacy przez otwarte okna. Musial je zamknac. Wpadl do sypialni i zaplatal sie w zaslony szarpane przez wiatr. Walczac z nimi wyciagnal rece do okna, gdy nagle pogasly swiatla. W pokoju zapanowaly ciemnosci. W ryku fal slyszal gluchy sygnal ostrzegajacy przed huraganem. Nagle, gdy mocowal sie z oknem, blyskawica rozswietlila niebo. Nie dal rady zamknac okna. Deszcz nadal lal sie do srodka, moczac mu rece i uniemozliwiajac uchwycenie framugi. Nad jego glowa pod naporem wiatru zaczal pekac dach. Wciaz walczyl z oknem, ale zablokowalo sie i nie dalo sie ruszyc. Zrezygnowal w koncu, sprobowal zamknac sasiednie. Podobnie jak pierwsze, rowniez bylo zablokowane. Slyszal, jak z dachu spadaja dachowki. Rozlegl sie brzek tluczonego szkla. Odwrocil sie i pobiegl do saloniku. Odlamki rozbitej szyby zasypaly podloge. Strumienie deszczu zalaly pokoj. Wial przerazliwy wiatr. Trzeszczaly frontowe drzwi. Z zewnatrz dobiegl go glos Teresy. -Garrett, musisz uciekac! W tym momencie polecialy szyby w sypialni. Ostre podmuchy wiatru wpadly do domu. Zaczely rozrywac sufit. Dom nie mogl ocalec. Catherine. Jej zdjecie i inne drobiazgi przechowywal w stoliku nocnym. Garrett! Masz coraz mniej czasu! - zawolala Teresa. Dostrzegl ja na zewnatrz mimo padajacego deszczu i ciemnosci. Przyzywala go do siebie. Zdjecie. Obraczka. Walentynki. -Chodz! - wolala. Machala rozpaczliwie ramionami. Z glosnym trzaskiem dach odlamal sie od stropu, wiatr rozrywal go na strzepy. Bezwiednie oslonil glowe ramionami, gdy kawalki sufitu posypaly sie na podloge. Za chwile wszystko bedzie stracone! Nie zwazajac na niebezpieczenstwo, ruszyl w strone sypialni. Nie mogl odejsc bez tych pamiatek. -Jeszcze ci sie uda! - Jakis ton w krzyku Teresy sprawil, ze znieruchomial. Spojrzal w jej kierunku, a potem w strone sypialni. Obok upadl kawal sufitu. Dach poddawal sie z ostrym rozdzierajacym jekiem. Zrobil krok w strone sypialni. Zobaczyl, ze Teresa przestala machac rekami. Wydalo mu sie, ze nieoczekiwanie zrezygnowala. Wiatr przedzieral sie przez pokoj z nieziemskim wyciem, ktore go przenikalo. Zwaly przewroconych mebli zastapily mu droge. -Garrett! Prosze! - uslyszal jeszcze wolanie Teresy. Znowu brzmienie jej glosu sprawilo, ze przystanal. Wtedy uswiadomil sobie, ze jesli bedzie probowal ocalic pamiatki przeszlosci, moze nie zdazyc uciec. Czy warto? Odpowiedz byla oczywista. Zrezygnowal i ruszyl w kierunku otworu; ktory kiedys byl oknem. Wybil piescia resztki szkla i wyskoczyl na ganek w chwili, gdy wiatr zdarl resztki dachu. Sciany sie zachwialy i runely z przerazliwym lomotem. Poszukal spojrzeniem Teresy, by upewnic sie, ze nic jej nie grozi, ale ze zdziwieniem zobaczyl, ze jej nie ma. Rozdzial dziesiaty Nastepnego dnia wczesnie rano Teresa mocno spala, gdy obudzil ja dzwonek telefonu. Poszukala reka sluchawki. Natychmiast rozpoznala glos Garretta.-Dotarlas bez klopotow do domu? -Dotarlam - odparla zaspana. - Ktora godzina? -Po szostej. Obudzilem cie? -Tak. Siedzialam wczoraj do pozna, bo czekalam na twoj telefon. Zaczelam sie juz zastanawiac, czy zapomniales o obietnicy. -Nie zapomnialem. Tylko doszedlem do wniosku, ze potrzebujesz troche czasu na rozpakowanie. -Za to byles pewien, ze zerwe sie o swicie? Garrett rozesmial sie cicho. -Przepraszam. Jaki mialas lot? Jak sie czujesz? -Dobrze. Jestem zmeczona, ale czuje sie dobrze. -Rozumiem, ze znowu wykonczylo cie tempo zycia wielkiego miasta. Uslyszal jej smiech. Spowaznial. -Chce, zebys cos wiedziala. -Co? -Tesknie za toba. -Naprawde? -Tak. Wczoraj poszedlem do pracy, mimo ze sklep byl zamkniety. Mialem nadzieje, ze uporam sie z zalegla robota papierkowa, ale niewiele zrobilem, bo ciagle myslalem o tobie. -Jak milo to slyszec. -To prawda. Nie wiem, jak poradze sobie przez nastepne dwa tygodnie. -Jakos wytrzymasz. -Nie bede mogl spac. Rozesmiala sie, wiedzac, ze zartuje. -Nie posuwaj sie az tak daleko. Nie podobaja mi sie pantoflarze. Lubie, zeby moj mezczyzna byl meski. -Sprobuje sie opanowac. -Gdzie jestes? -Siedze na ganku i patrze, jak slonce wschodzi. Dlaczego pytasz? Teresa pomyslala o widoku, ktorego nie mogla zobaczyc. -Jest pieknie? -Zawsze jest pieknie, ale dzisiejszego ranka nie sprawia mi to takiej radosci jak zwykle. -Dlaczego? -Poniewaz nie ma cie przy mnie, by dzielic te radosc wspolnie. Polozyla sie na plecach. -Tez za toba tesknie. -Mam nadzieje. Nie znioslbym mysli, ze tylko ja sie mecze. Usmiechnela sie. Trzymala sluchawke przy uchu jedna reka, druga bezwiednie skrecala pasmo wlosow. Po dwudziestu minutach niechetnie sie pozegnali. Teresa pojawila sie w redakcji pozniej niz zwykle. Niewiele spala, a kiedy spojrzala w lustro po rozmowie z Garrettem, doszla do wniosku, ze wyglada co najmniej o dziesiec lat starzej. Zazwyczaj od razu po przyjsciu do pracy szla na kawe. Teraz dla wzmocnienia wsypala do filizanki dodatkowa porcje cukru. -Witaj, Tereso! - zawolala rozpromieniona Deanna, podbiegajac do niej. - Myslalam, ze juz nigdy nie wrocisz. Umieram z ciekawosci, jak ci poszlo. -Dzien dobry - wymamrotala Teresa i mieszala dalej kawe. - Przepraszam za spoznienie. -Ciesze sie, ze w ogole sie zjawilas. Niewiele brakowalo, a przyjechalabym do ciebie do domu, zeby pogadac, ale nie mialam pojecia, o ktorej wracasz. -Przepraszam, ze nie zadzwonilam, ale bylam wykonczona. Deanna oparla sie o stol. -Nic dziwnego. Juz sie domyslilam. -O czym ty mowisz? Deanna spojrzala rozjasnionymi radoscia oczami. -Rozumiem, ze jeszcze nie zagladalas do siebie i nie widzialas swojego biurka. -Nie, dopiero przyszlam. A co? -Chyba musialas zrobic dobre wrazenie. -O czym mowisz? -Chodz ze mna - powiedziala Deanna konspiracyjnym tonem i poprowadzila ja do pokoju redakcyjnego. Kiedy Teresa zobaczyla swoje biurko, zabraklo jej tchu. Obok stosu listow, ktore nadeszly w czasie jej nieobecnosci, stal tuzin roz, starannie ulozonych w krysztalowym wazonie. -Przyniesiono je dzisiaj z samego rana. Poslaniec byl zdziwiony, ze ciebie tu nie ma, ale podszylam sie pod ciebie. Teresa sluchala Deanny jednym uchem. Siegnela po koperte oparta o wazon i wyjela ze srodka kartke. Deanna stala za nia i zagladala przez ramie. Najpiekniejszej kobiecie, jaka znam... Teraz znowu jestem sam, juz nic nie jest takie samo jak przedtem. Niebo jest bardziej szare, ocean posepniejszy. Naprawisz to? Wystarczy, ze znowu zobaczysz sie ze mna. Tesknie za Toba, Garrett Teresa usmiechnela sie i wsunela kartke z powrotem do koperty. Pochylila sie i powachala bukiet. -Musialas spedzic niezwykly tydzien - powiedziala Deanna. -Rzeczywiscie - odparla Teresa. -Nie moge doczekac sie wszystkich pikantnych szczegolow. -Sadze - zaczela Teresa, rozgladajac sie po redakcji i widzac, ze pozostali obserwuja ja dyskretnie - ze porozmawiamy o tym pozniej, jak zostaniemy same. Nie chce, by caly zespol plotkowal na ten temat. -Juz plotkuja, Tereso. Juz nie pamietaja, kiedy ostatni raz poslaniec przyniosl tu kwiaty. Ale dobrze, pogadamy pozniej. -Powiedzialas im, kto je przyslal? -Oczywiscie, ze nie. Szczerze mowiac, lubie zostawiac ich w niepewnosci. - Rozejrzala sie po redakcji. - Sluchaj, Tereso, mam troche roboty. Co sadzisz o wspolnym lunchu? Wtedy moglybysmy porozmawiac. -Dobrze. Gdzie? -Na przyklad u Mikuniego? Zaloze sie, ze w Wilmington nie podawali suszi. -Swietny pomysl. Dziekuje ci, ze dochowalas tajemnicy. -To nic takiego. Deanna lekko poklepala przyjaciolke po ramieniu i wrocila do swojego gabinetu. Teresa jeszcze raz pochylila sie nad biurkiem i powachala kwiaty, potem przesunela wazon na bok. Zaczela porzadkowac poczte, udajac przed soba, ze nie zauwaza kwiatow. Tymczasem koledzy wrocili do zwyklych zajec. Upewnila sie, ze nikt na nia nie zwraca uwagi i wykrecila numer sklepu Garretta. Ian odebral telefon. -Chwileczke, chyba jest w kantorku. A kto dzwoni? -Prosze powiedziec, ze ktos, kto chce sie umowic na lekcje nurkowania za dwa tygodnie - probowala mowic obojetnym tonem, poniewaz nie byla pewna, czy Ian cos o nich wie. Ian poprosil, zeby sie nie rozlaczala, na chwile zapadla cisza. Potem rozlegl sie w ciszy trzask i odezwal sie Garrett. -Czym moge sluzyc? - spytal znuzonym glosem. -Nie powinienes tego robic, ale kwiaty sa piekne - powiedziala. Rozpoznal jej glos i ozywil sie. -Ach, to ty. Ciesze sie, ze dotarly. -Skad wiedziales, ze lubie roze? -Nie wiedzialem, ale nigdy nie slyszalem o kobiecie, ktora nie lubilaby roz, wiec zaryzykowalem. Usmiechnela sie. -Zawsze posylasz kobietom kosze roz? -Milionom. Mam mnostwo wielbicielek. Instruktorzy nurkowania sa prawie jak gwiazdy filmowe. -Czyzby? -Nie wiedzialas? Myslalem, ze jestes kolejna wielbicielka. Rozesmiala sie. -Piekne dzieki. -Prosze bardzo. Czy pytano, kto je przyslal? -Naturalnie. -Mam nadzieje, ze mowilas same mile rzeczy. -Oczywiscie. Powiedzialam im, ze masz szescdziesiat osiem lat i jestes gruby, a przez twoja okropna zajecza warge nie sposob cie zrozumiec. Ale byles taki zalosny, ze zlitowalam sie i poszlam z toba na lunch, a teraz, niestety, okropnie mi sie narzucasz. -Niezle to wymyslilas! - zawolal. Umilkl na chwile. - Mam nadzieje, ze roze przypomna ci, ze o tobie mysle. -Przypomna. -Mysle o tobie i nie chce, zebys o tym zapominala. Spojrzala na kwiaty. -Obiecuje - rzekla cicho. Odlozyli sluchawki. Teresa siedziala spokojnie przez chwile, potem ponownie siegnela po kartke. Przeczytala ja jeszcze raz, a zamiast wlozyc ja z powrotem miedzy kwiaty, schowala do torebki. Znala kolegow, wiec byla pewna, ze ktos przeczyta kartke, gdy jej nie bedzie przy biurku. ** ** ** -Jaki on jest? Deanna siedziala w restauracji naprzeciw Teresy, ktora podala jej zdjecia z wakacji. -Nie wiem, jak zaczac. Deanna przygladala sie zdjeciom Garretta i Teresy na plazy. -Najlepiej od poczatku. Nie pomin ani jednego szczegolu - poprosila, nie odrywajac spojrzenia od fotografii. Teresa opowiedziala jej juz o spotkaniu w porcie, wiec teraz zaczela opisywac pierwsza wspolna wyprawe "Happenstance". Przyznala sie Deannie, ze celowo zostawila kurtke na pokladzie, zeby miec pretekst do nastepnego spotkania - wtedy Deanna zawolala: "Cudownie!" Potem Teresa przeszla do wspolnego lunchu i kolacji. Odtwarzajac cztery ostatnie dni, niewiele pominela, a Deanna sluchala z nieslabnaca uwaga. -Wyglada na to, ze wspaniale spedzilas czas - stwierdzila z usmiechem pelnym zadowolenia. -Rzeczywiscie. Byl to jeden z najlepszych tygodni, jakie spedzilam w zyciu. Tylko ze... -Co? Nie odpowiedziala od razu. -Pod koniec Garrett powiedzial do mnie cos takiego, ze zaczelam sie zastanawiac, dokad to wszystko prowadzi. -Mianowicie co? -Niewazne jest to, co powiedzial, ale jak to zrobil. Mowil tak, jakby nie byl pewien, czy chce, zebysmy sie jeszcze spotkali. -Wydawalo mi sie, ze wspominalas o wyjezdzie do Wilmington za dwa tygodnie. -Wspominalam. -Zatem o co chodzi? Teresa krecila sie na krzesle, probujac zebrac mysli. -Nadal nie moze sobie poradzic ze wspomnieniami o Catherine... i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek poradzi sobie z przeszloscia. Deanna rozesmiala sie nagle. -Co w tym smiesznego? - spytala zaskoczona Teresa. -Ty, Tereso. Czego sie spodziewalas? Wiedzialas, ze nie moze dac sobie rady z Catherine, zanim tam pojechalas. Czy zapomnialas, ze to jego wierna milosc tak ci sie spodobala? Czy sadzisz, ze zupelnie zapomni o Catherine po dwoch dniach tylko dlatego, ze bylo wam ze soba dobrze? Teresa spojrzala na nia ze zdumieniem i Deanna znowu sie rozesmiala. -Oczekiwalas tego, prawda? Tak wlasnie myslalas. -Deanno, nie bylo cie tam... Nie wiesz, jak ukladalo sie miedzy nami az do ostatniego wieczoru. -Tereso - zaczela Deanna lagodnie. - Chcesz wierzyc, ze mozna kogos zmienic, ale to niemozliwe. Ty mozesz sie zmienic, Garrett moze sie zmienic, ale nie mozesz tego zrobic za niego. -Wiem, ze... -Alez nie wiesz... - wpadla jej w slowo Deanna - lub jesli wiesz, to nie chcesz tego widziec. Jak to mowia, milosc jest slepa. Sprobujmy ocenic obiektywnie to, co sie wydarzylo miedzy wami, dobrze? - zaproponowala Deanna. Po namysle Teresa skinela glowa. -Wiedzialas cos o Garretcie, ale on o tobie nic nie wiedzial. Mimo to zaprosil cie na lodke. Zatem cos miedzy wami musialo sie od razu pojawic. Spotykasz go raz jeszcze, kiedy przyjezdzasz po kurtke, a on zaprasza cie na lunch. Opowiada ci o Catherine i proponuje wspolna kolacje. Potem spedzacie ze soba cztery cudowne dni, poznajac sie lepiej. Zaczyna wam na sobie zalezec. Gdybys mi powiedziala przed wyjazdem, ze spodziewasz sie takiego rozwoju, tobym ci nie uwierzyla. A jednak tak sie stalo i o to chodzi. Teraz planujecie nastepne spotkanie. Moim zdaniem odnioslas prawdziwy sukces. -Chodzi ci o to, ze nie powinnam sie martwic, czy on kiedykolwiek pogodzi sie ze smiercia Catherine? Deanna potrzasnela przeczaco glowa. -Niezupelnie. Posluchaj, musisz dzialac stopniowo, krok za krokiem. Spedziliscie razem zaledwie kilka dni. To za malo, zeby podjac jakakolwiek decyzje. Na twoim miejscu poczekalabym i sprawdzila, co bedziecie czuli przez najblizsze dwa tygodnie. Kiedy zobaczysz go nastepnym razem, bedziesz wiedziala wiecej niz w tej chwili. -Rzeczywiscie tak uwazasz? - Teresa popatrzyla na przyjaciolke ze zmartwiona mina. -Mialam racje, zmuszajac cie do wyjazdu, prawda? Podczas gdy Teresa jadla z Deanna lunch, Garrett pochylal sie w kantorku nad olbrzymim stosem papierow. Otworzyly sie drzwi i wszedl Jeb Blake. Zanim je zamknal za soba, upewnil sie, ze syn jest sam. Usiadl na krzesle po drugiej stronie biurka, wyciagnal z kieszeni tyton i bibulki i wzial sie do skrecania papierosa. -Nie krepuj sie, siadaj. Jak widzisz, nie mam co robic - Garrett wskazal papiery. Jeb usmiechnal sie, nie przerywajac zwijania papierosa. -Dzwonilem do sklepu kilka razy i powiedzieli mi, ze przez caly tydzien nie przychodziles do pracy. Co robiles? Garrett rozsiadl sie wygodnie w krzesle i zmierzyl ojca spojrzeniem. -Jestem pewien, ze juz znasz odpowiedz na swoje pytanie i prawdopodobnie dlatego tu siedzisz. -Caly czas byles z Teresa? -Bylem. -Co robiliscie we dwojke? - spytal Jeb nonszalanckim tonem. -Zeglowalismy, lazilismy po plazy, rozmawialismy... Po prostu poznawalismy sie lepiej. Jeb skonczyl skrecac papierosa i wlozyl go do ust. Wyjal metalowa zapalniczke z kieszonki koszuli, zapalil i zaciagnal sie gleboko. Wydmuchnal dym i spojrzal na Garretta z lobuzerskim usmiechem. -Usmazyles steki tak, jak cie nauczylem? Garrett usmiechnal sie z przymusem. -Oczywiscie. -Zrobily na niej wrazenie? -Ogromne. Jeb skinal glowa i ponownie sie zaciagnal. Garrett poczul, jak powietrze w kantorku zaczyna przesiakac dymem. -Zatem ma przynajmniej jedna zalete. -Ma ich wiecej. -Spodobala ci sie, synu. -Bardzo. -Mimo ze niezbyt dobrze ja znasz? -Mam wrazenie, ze wiem o niej wszystko. Jeb pokiwal glowa i przez chwile nic nie mowil. -Czy zobaczysz ja jeszcze? -Przyjezdza za dwa tygodnie ze swoim synem. Jeb uwaznie przyjrzal sie twarzy Garretta. Potem wstal i ruszyl w strone drzwi. Zanim je otworzyl, odwrocil sie i spytal: -Czy moge ci cos poradzic? -Jasne - odpowiedzial Garrett, zdumiony nieoczekiwanym zachowaniem ojca. -Jesli ci sie podoba, jestes z nia szczesliwy i czujesz, ze ja znasz, to nie pozwol jej odejsc. -Dlaczego mi to mowisz? Jeb spojrzal synowi prosto w oczy i znowu zaciagnal sie papierosem. -Jak cie znam, to ty bedziesz dazyl do zerwania, a ja zrobie wszystko, zeby cie powstrzymac. -O czym ty mowisz? -Dobrze wiesz, o czym mowie - odparl cicho Jeb. Otworzyl drzwi i wyszedl bez slowa. W nocy Garrett nie mogl zasnac. Wstal z lozka i poszedl do kuchni. Wiedzial, co powinien zrobic. W szufladzie znalazl papeterie, ktorej uzywal, gdy ogarnialy go sprzeczne uczucia. Usiadl przy stole, majac nadzieje, ze potrafi ujac mysli w slowa. ** ** ** Moja droga Catherine!Nie wiem, co sie ze mna dzieje i nie wiem, czy kiedykolwiek to zrozumiem. Tyle wydarzylo sie ostatnio, ze zupelnie trace orientacje... Garrett siedzial przy stole jeszcze przez godzine i chociaz probowal, nie potrafil wymyslic dalszego ciagu listu. Kiedy obudzil sie nastepnego ranka, jego pierwsza mysl nie dotyczyla Catherine. Pomyslal o Teresie. Przez nastepne dwa tygodnie co wieczor Garrett i Teresa rozmawiali przez telefon, czasem nawet kilka godzin. Garrett przyslal dwa listy, a wlasciwie kartki o tym, jak bardzo za nia teskni. Dostala od niego jeszcze jeden tuzin roz, tym razem z pudelkiem czekoladek. Teresa nie zamierzala wysylac mu ani kwiatow, ani czekoladek. Poslala mu za to bawelniana niebieska koszule, ktora, jej zdaniem, pasowala do dzinsow, i dwie kartki. Kilka dni pozniej wrocil Kevin. Dlatego nastepny tydzien szybciej minal Teresie niz Garrettowi. Pierwszego wieczoru po powrocie przy kolacji Kevin chaotycznie opowiedzial o wakacjach, potem zapadl w sen na prawie pietnascie godzin. Kiedy wreszcie sie obudzil, okazalo sie, ze trzeba zalatwic pare spraw nie cierpiacych zwloki. Trzeba bylo kupic ubranie do szkoly, poniewaz wyrosl prawie ze wszystkiego, co nosil w poprzednim roku. Trzeba bylo zapisac go do klubu trampkarzy, co zajelo im prawie cala niedziele. Na dodatek wrocil do domu z torba pelna brudnych rzeczy, ktore trzeba bylo wyprac. Chcial natychmiast wywolac zdjecia z wakacji, a na wtorek byl zapisany do ortodonty na sprawdzenie, czy nie potrzebuje aparatu. Innymi slowy zycie w rodzinie Osborne'ow wrocilo do normy. Nastepnego wieczoru Teresa opowiedziala Kevinowi o wakacjach spedzonych na Cape, a potem o wyprawie do Wilmington. Wspomniala o Garretcie, starajac sie nie wzbudzac niepokoju syna. Kiedy wyjasnila mu, dlaczego jada odwiedzic Garretta w najblizszy weekend, Kevin nie wygladal na zadowolonego. Gdy jednak napomknela, jak Garrett zarabia na zycie, zaczal przejawiac zainteresowanie. -Czy to znaczy, ze moglby nauczyc mnie nurkowac? - spytal. -Powiedzial, ze cie nauczy, jesli tylko bedziesz chcial. -Swietnie - odparl i wrocil do swoich zajec. Kilka dni pozniej zabrala go do ksiegami, zeby sobie wybral kilka czasopism o nurkowaniu. Nim byli gotowi do wyjazdu, Kevin znal na pamiec kazda najdrobniejsza czesc sprzetu do nurkowania, jaka mozna sobie bylo kupic, i wyraznie marzyl o zblizajacej sie przygodzie. Tymczasem Garrett zagrzebal sie w pracy. Sleczal do pozna, rozmyslajac o Teresie. Zachowywal sie niemal tak samo jak po smierci Catherine. Kiedy wspomnial ojcu, ze teskni za Teresa, ten tylko usmiechnal sie i pokiwal glowa. Baczne spojrzenie ojca sprawilo, ze Garrett zaczal sie zastanawiac, co mu chodzi po glowie. Juz wczesniej uzgodnili z Teresa, ze bedzie najlepiej, jesli nie zatrzyma sie w domu Garretta. Bylo lato i niemal wszystkie pokoje w miescie byly juz zarezerwowane. Na szczescie Garrett znal wlasciciela malego motelu przy plazy, niedaleko od jego domu, i mogl zalatwic im pokoj. Kiedy wreszcie nadszedl dzien przyjazdu Teresy i Kevina, Garrett kupil troche jedzenia, wymyl ciezarowke, wzial prysznic i pojechal na lotnisko. Wlozyl spodnie khaki, sandaly i koszule, ktora kupila mu Teresa. Czekal w napieciu przy wyjsciu. Przez ostatnie dwa tygodnie uczucie, jakie zywil do Teresy, wyraznie sie poglebilo. Juz wiedzial, ze to, co ich zwiazalo, nie wynikalo wylacznie z pociagu fizycznego. Silna tesknota, jaka odczuwal, swiadczyla o czyms trwalszym, glebszym. Gdy wyciagnal szyje, zeby poszukac jej wsrod pasazerow, ogarnal go niepokoj. Juz dawno nic takiego nie odczuwal. Dokad go to zaprowadzi? Gdy Teresa z Kevinem wysiadla wreszcie z samolotu, cale zdenerwowanie zniknelo. Byla taka piekna - piekniejsza, niz zapamietal. Kevin wygladal dokladnie tak jak na zdjeciu i bardzo przypominal matke. Mial juz ponad metr piecdziesiat, ciemne wlosy i oczy Teresy. Byl chudy, a dlugie rece i nogi sprawialy wrazenie, jakby rosly szybciej niz reszta ciala. Ubrany byl w bermudy, trampki Nike i koszulke z koncertu "Hootie i Blowfish". Widac w wyborze garderoby kierowal sie stylem lansowanym przez Mtv - pomyslal Garrett i nie potrafil opanowac usmiechu. Boston, Wilmington... Jakie to mialo znaczenie. Dzieci to dzieci. Teresa spostrzegla go i pomachala na powitanie. Garrett podszedl do nich i siegnal po torby. Zawahal sie, niepewny, czy powinien pocalowac ja przy Kevinie, ale Teresa wspiela sie na palce i musnela ustami jego policzek. -Garrett, chcialabym, zebys poznal mojego syna - powiedziala z duma. -Czesc, Kevin. -Witam, panie Blake - odparl chlopiec sztywno, jakby Garrett byl jego nauczycielem. -Mow mi po imieniu - zaproponowal Garrett i wyciagnal reke. Kevin uscisnal ja niepewnie. Do tej pory zaden dorosly, oprocz Annette, nie pozwolil zwracac sie do siebie w ten sposob. -Jak minal lot? - zapytal Garrett. -Dobrze - odparla Teresa. -Jedliscie cos? -Jeszcze nie. -Moze cos przekasimy, zanim zawioze was do motelu? -Dobry pomysl. -Gdzie chcialbys pojsc? - zwrocil sie Garrett do Kevina. -Lubie Mcdonalda. -Och, zlotko, nie - wtracila szybko Teresa, ale Garrett powstrzymal ja gestem dloni i powiedzial: -Mcdonald mi odpowiada. -Jestes pewien? - spytala Teresa. -Absolutnie. Ciagle tam chodze. Kevin wygladal na zadowolonego z jego odpowiedzi. Poszli we trojke po bagaz. -Dobrze plywasz, Kevin? - spytal Garrett, gdy wyszli z budynku lotniska. -Dosc dobrze. -Mialbys ochote na kilka lekcji nurkowania w ten weekend? -Owszem. Przygotowywalem sie do tego - odparl, przyjmujac rzeczowy ton osoby doroslej. -Ciesze sie. Mialem nadzieje, ze to powiesz. Jesli dopisze nam szczescie, to moze przed powrotem zdobedziesz uprawnienia. -Co to znaczy? -Otrzymasz zezwolenie umozliwiajace ci nurkowanie w wybranym przez ciebie rejonie. To cos w rodzaju prawa jazdy. -Mozna zrobic je w kilka dni? -Jasne. Trzeba zdac egzamin pisemny i spedzic kilka godzin pod woda z instruktorem. W ten weekend bedziesz moim jedynym uczniem, powinnismy wiec miec dosc czasu... chyba ze twoja mama tez chce sie uczyc. -Swietnie! - zawolal Kevin. Potem odwrocil sie do Teresy. - Bedziesz sie uczyc, mamo? -Nie wiem, moze. -Powinnas - rzekl Kevin. - Bedzie fajnie. -Ma racje, nie zaszkodzi sprobowac - dodal Garrett z lobuzerskim usmiechem. Wiedzial, ze sie im nie oprze i prawdopodobnie sie zgodzi. -Dobrze - mruknela. - Ale jak zobacze rekina, zrezygnuje. -Sa tu rekiny? - spytal Kevin szybko. -Pewnie zobaczymy kilka rekinow, ale sa male i nie niepokoja ludzi. -Jak male? - spytala Teresa i przypomniala sobie opowiesc o spotkaniu z ryba mlotem. -Tak male, ze nie musisz sie nimi przejmowac. -Jestes pewien? -Absolutnie. -Swietnie - rzekl Kevin. Teresa zerknela na Garretta, zastanawiajac sie, czy mowil prawde. Zaladowali bagaz do samochodu i pojechali, by cos zjesc. Nie zabralo im to duzo czasu i Garrett odwiozl Terese i Kevina do motelu. Pomogl im sie rozlokowac, potem poszedl do ciezarowki i po chwili wrocil z ksiazka i papierami pod pacha. -Co to jest? - zainteresowal sie Kevin. -Ksiazka i testy, ktore musisz przeczytac przed egzaminem. Nie martw sie. To tylko tak groznie wyglada. Trzeba troche poczytac. Jesli chcesz zaczac juz jutro, musisz przeczytac dwie pierwsze czesci i wypelnic pierwszy test. -Czy to trudne? -Nie, dosc latwe, ale troche pracy trzeba wlozyc. W ksiazce znajdziesz odpowiedzi, ktorych nie jestes pewien. -Czy to znaczy, ze moge w czasie wypelniania testu zagladac do ksiazki? Garrett skinal glowa. -Tak. Kursanci rozwiazuja testy w domu. Jestem pewien, ze wszyscy korzystaja z ksiazki. Chodzi o to, zebys uczciwie nauczyl sie wszystkiego, co niezbedne. Nurkowanie to ogromna frajda, ale moze okazac sie niebezpieczne, jesli nie bedziesz wiedzial, co zrobic. - Garrett podal ksiazke Kevinowi i mowil dalej. - Jesli uda ci sie do jutra przeczytac okolo dwudziestu stron i wypelnic jeden test, pojdziemy na basen na pierwsza czesc cwiczen do egzaminu praktycznego. Nauczysz sie nakladac sprzet i troche poplywamy. -Nie bedziemy plywac w oceanie? -Jutro nie. Najpierw musisz poswiecic troche czasu na zaznajomienie sie ze sprzetem. Bedziesz gotow po kilku godzinach cwiczen. Prawdopodobnie wyplyniemy w poniedzialek i wtorek i wtedy po raz pierwszy zanurzysz sie w oceanie. Jezeli spedzisz w wodzie wymagana liczbe godzin, to, zanim wsiadziesz do samolotu, dostaniesz tymczasowe zaswiadczenie. Potem wyslesz poczta zgloszenie i za dwa tygodnie rowniez poczta otrzymasz odpowiedni dokument. Kevin zaczal przerzucac kartki. -Mama tez to musi zrobic? -Jesli chce zdobyc uprawnienia. Teresa podeszla do syna, zerknela mu przez ramie, gdy przegladal ksiazke. Nie wygladalo to zbyt zniechecajaco. -Kevin, mozemy to przerobic razem jutro rano, jesli jestes zbyt zmeczony, by zaczac od razu - zaproponowala. -Nie jestem zbyt zmeczony - zaprzeczyl szybko. -Nie bedziesz mial nic przeciwko temu, ze porozmawiam przez chwile z Garrettem w patiu? -Nie, idzcie sobie - odparl z roztargnieniem, zabierajac sie do czytania pierwszej strony. Gdy usiedli na wprost siebie, Teresa obejrzala sie na Kevina i zobaczyla, ze syn czyta. -Nie omijasz zwyklego trybu, probujac zalatwic mu uprawnienia? Garrett pokrecil glowa. -Nie, skadze. Aby otrzymac uprawnienia dla nurkow amatorow, nalezy zdac egzamin i wraz z instruktorem spedzic okreslona liczbe godzin pod woda. To wszystko. Zazwyczaj rozkladamy to na trzy, cztery weekendy, poniewaz wiekszosc osob nie ma dosc czasu w tygodniu. W tym przypadku wszystkie zajecia przeprowadzimy w jeden weekend. -Jestem ci wdzieczna za to, co dla niego robisz. -Zapominasz, ze z tego zyje. Garrett upewnil sie, ze Kevin nadal czyta, i przysunal krzeslo troche blizej. -Tesknilem za toba przez te dwa tygodnie - rzekl cicho, biorac ja za reke. -Ja tez tesknilam. -Wygladasz cudownie. Bylas najladniejsza dziewczyna, jaka wysiadla z samolotu. Teresa zarumienila sie lekko. -Dzieki... Ty tez niezle wygladasz, zwlaszcza w tej koszuli. -Pomyslalem, ze sprawie ci przyjemnosc. -Czy jestes zawiedziony, ze nie zatrzymalismy sie u ciebie? -Nie bardzo. Rozumiem, ze Kevin nie zna mnie wystarczajaco dobrze. Wole, zeby powoli przyzwyczajal sie do mnie, nie chce mu nic narzucac. Jak powiedzialas, dosc juz przezyl. -Wiesz, ze to oznacza, ze nie bedziemy mogli spedzic ze soba zbyt duzo czasu? -Biore cie taka, jaka jestes - odparl. Teresa ponownie sie obejrzala. Zobaczyla, ze Kevin jest pochloniety lektura. Przechylila sie i pocalowala Garretta. Mimo ze nie mogla byc z nim przez cala noc, czula sie szczesliwa. Serce bilo szybciej, gdy tak siedziala obok niego i widziala, jak na nia patrzy. -Zaluje, ze mieszkamy tak daleko od siebie - powiedziala. - Latwo uzaleznic sie od ciebie. -Uwazam to za komplement. Trzy godziny pozniej, gdy Kevin zasnal, Teresa po cichu odprowadzila Garretta. Wyszla z nim na korytarz i zamknela za soba drzwi. Calowali sie dlugo, nie mogac sie rozstac. W jego ramionach Teresa znowu poczula sie jak nastolatka, jakby kradl jej calusa na ganku w domu rodzicow, i to jeszcze bardziej ja podniecilo. -Zaluje, ze nie mozesz zostac na noc - szepnela. -Ja tez. -Czy jest ci rownie trudno pozegnac sie ze mna jak mnie z toba? -Zaloze sie, ze mnie jest trudniej. Ja wracam do pustego domu. -Nie mow tak. Mam poczucie winy. -Moze odrobina poczucia winy nie zaszkodzi. Teraz wiem, ze ci na mnie zalezy. -Nie przyjechalabym tu, gdyby bylo inaczej. Znowu sie pocalowali, drapieznie, namietnie. Odsunal sie wreszcie. -Powinienem juz isc - mruknal. Jego slowom brakowalo zdecydowania. -Wiem. -Ale nie chce - dodal z chlopiecym usmiechem. -Nic na to nie poradzimy. Musisz isc. Jutro bedziesz nas uczyl nurkowania. -Wolalbym cie nauczyc paru innych rzeczy. -Sadzilam, ze zrobiles to poprzednim razem - szepnela niesmialo. -Wiem, ale to cwiczenie czyni mistrza. -Zatem i tym razem bedziemy musieli znalezc troche czasu na cwiczenia. -Sadzisz, ze sie uda? -Sadze - powiedziala szczerze - ze jesli o nas chodzi, wszystko jest mozliwe. -Chcialbym, zebys miala racje. -Mam racje - oznajmila i pocalowala go ostatni raz. - Zwykle ja miewam. - Lagodnie wysunela sie z jego ramion i odwrocila do drzwi. -Wlasnie to lubie w tobie najbardziej, Tereso - twoja pewnosc siebie. Zawsze wiesz, co nalezy robic. -Idz do domu, Garrett - odparla powaznym tonem. - Zrob mi przysluge, dobrze? -Wszystko, co chcesz. -Snij o mnie. ** ** ** Nastepnego dnia Kevin wstal wczesnie i rozsunal zaslony, wpuszczajac swiatlo dopokoju. Teresa skrzywila sie i przewrocila na drugi bok, probujac jeszcze zdrzemnac sie kilka minut, ale Kevin nie ustepowal. -Mamo, musisz zrobic test, zanim wyjdziemy - rzekl poedkscytowany. Teresa jeknela. Odwrocila sie i popatrzyla na zegar. Po szostej. Spedzila w lozku niecale piec godzin. -Jest za wczesnie - stwierdzila, zamykajac oczy. - Mozesz dac mi jeszcze kilka minut, skarbie? -Nie mamy czasu - oswiadczyl. Usiadl na lozku i potrzasnal nia lekko. - Nawet nie przeczytalas pierwszej czesci. -Skonczyles wczoraj? -Tak, ale nie zagladaj do mojego testu, dobrze? Nie chce miec przez ciebie klopotow. -Nie sadze, zebys mial klopoty - odparla zaspanym glosem. - Znamy nauczyciela. -Ale to nie byloby uczciwe. Poza tym musisz sie tego nauczyc, tak jak pan Blake... to znaczy Garrett powiedzial... w przeciwnym razie mozesz wpasc w klopoty. -Dobrze, juz dobrze... - mruknela, powoli siadajac na lozku. Potarla reka powieki. - Przyniesli kawe? -Nie zauwazylem, ale jesli chcesz, moge zejsc na dol i w automacie kupic ci cole. -Mam drobne w portmonetce... Kevin zerwal sie, w jej torebce znalazl kilka monet i ruszyl do drzwi. Mial potargane wlosy. Uslyszala tupot jego krokow na korytarzu, gdy biegl do automatu. Wziela ksiazke i zaczela czytac pierwszy rozdzial, gdy wrocil z dwiema puszkami coli. -Prosze - powiedzial, stawiajac jedna na stoliku obok. - Ide pod prysznic. Gdzie wlozylas moje kapielowki? Ach, ta niewyczerpana energia dziecinstwa - pomyslala. -W gornej szufladzie, obok skarpetek. -W porzadku - rzekl, wyciagajac szuflade. - Mam. Poszedl do lazienki i za chwile Teresa uslyszala, jak odkreca kran. Otworzyla cole i wrocila do czytania. Na szczescie Garrett mial racje, twierdzac, ze przyswajanie sobie informacji zawartych w podreczniku nie powinno byc trudne. Rysunkom sprzetu towarzyszyl prosty tekst. Skonczyla czytac, nim Kevin sie ubral. Znalazla test i polozyla przed soba. Kevin podszedl do niej i stal za jej plecami, gdy czytala pierwsze pytanie. Przypomniala sobie, gdzie widziala odpowiedz. Zaczela przerzucac kartki, by znalezc odpowiednia strone. -Mamo, to latwe pytanie. Nie musisz szukac w ksiazce. -O szostej rano przyda mi sie kazda pomoc, jaka moge znalezc - odparla, nie czujac sie winna. Przeciez Garrett powiedzial, ze moze korzystac z ksiazki, prawda? Kevin ciagle zagladal jej przez ramie i robil uwagi w rodzaju: "Nie, szukasz w zlym miejscu" albo "Jestes pewna, ze przeczytalas ten rozdzial?" Zniecierpliwiona, kazala mu poogladac telewizje. -Ale tu nic nie ma - poskarzyl sie obrazonym tonem. -To cos poczytaj. -Nic nie wzialem. -To siedz cicho. -Siedze. -Nie siedzisz. Stoisz mi nad glowa. -Probuje ci pomoc. -Usiadz na lozku i nic nie mow. -Nic nie mowie. -Mowisz w tej chwili. -Tylko dlatego, ze ty do mnie mowisz. -Nie mozesz zostawic mnie w spokoju? -Dobrze, nie powiem juz ani slowa. Bede cichutko jak myszka. Wytrzymal przez dwie minuty. Potem zaczal gwizdac. Teresa odlozyla pioro i uniosla glowe znad testu. -Dlaczego gwizdzesz? -Bo sie nudze. -Wlacz telewizor. -Ale tu nic nie ma. Trwalo tak, dopoki nie skonczyla. Spedzila nad testem godzine, w redakcji zabraloby jej to polowe tego czasu. Wziela dlugi, goracy prysznic i ubrala sie, wkladajac zamiast bielizny kostium kapielowy. Kevin, glodny jak wilk, znowu chcial isc do Mcdonalda, ale zdecydowanie sie sprzeciwila i zaproponowala sniadanie w malej kafejce naprzeciwko. -Nie lubie tego jedzenia. -Przeciez nigdy tu nie jadles. -Wiem. -To skad wiesz, ze nie lubisz? -Bo wiem. -Od kiedy jestes taki wszechwiedzacy? -Co to znaczy? -To znaczy, mlody czlowieku, ze choc raz zjemy tam, gdzie ja chce. -Naprawde? -Tak - przytaknela. Juz dawno nie tesknila za filizanka kawy tak jak w tej chwili. Garrett zapukal do ich drzwi tuz przed dziewiata. Kevin pobiegl otworzyc. -Gotowi? - spytal. -Jasne - odpowiedzial szybko Kevin. - Tam lezy moj test. Zaraz go przyniose. Ruszyl do stolu, a Teresa wstala z lozka i pocalowala Garretta krotko na dzien dobry. -Jak minal ci poranek? -Dla mnie minelo juz poludnie. Moj syn zerwal mnie o swicie, zebym wypelnila test. Garrett usmiechnal sie, a Kevin wrocil z kartkami. -Prosze, panie Blake, chcialem powiedziec, Garrett. Garrett wzial od niego test i zaczal sprawdzac odpowiedzi. -Mama miala klopoty z kilkoma pytaniami, ale jej pomoglem - poinformowal Kevin, a Teresa przewrocila oczami. - Jestes gotowa do wyjscia? -Jesli i ty jestes gotow - odparla, wziela klucz do pokoju i torebke. -To idziemy - zawolal Kevin i pobiegl korytarzem. Przez caly ranek i wczesne przedpoludnie Garrett uczyl ich podstaw nurkowania. Poznali zasady dzialania sprzetu, zakladania go i sprawdzania, potem oddychania przez fajke, najpierw przy scianie basenu, a potem pod woda. -Trzeba zapamietac, ze najwazniejsze jest oddychanie - wyjasnil Garrett. - Nie wstrzymywac oddechu, nie oddychac ani za szybko, ani za wolno, tylko naturalnie. Teresie nic nie wydawalo sie naturalne i okazalo sie, ze o wiele trudniej jej to przychodzi niz Kevinowi, ktory niczym prawdziwy poszukiwacz przygod, juz po kilku minutach pod woda uwazal, ze wie o nurkowaniu wszystko, co trzeba wiedziec. -To latwe - powiedzial Garrettowi. - Juz dzis po poludniu bede gotowy do plywania w oceanie. -Jestem tego pewny, ale zajecia musza odbywac sie w okreslonej kolejnosci. -Jak idzie mamie? -Dobrze. -Czy tak dobrze jak mnie? -Oboje doskonale sobie radzicie - rzekl dyplomatycznie Garrett. Kevin ponownie wlozyl fajke do ust i wrocil pod wode. -Mam dziwne uczucie, gdy oddycham - przyznala sie Teresa, wyplynawszy w tym momencie. -Dobrze ci idzie. Rozluznij sie i oddychaj naturalnie. -To samo powiedziales poprzednim razem, gdy omal sie nie udusilam. -Zasady nie zmienily sie w ciagu ostatnich kilku minut, Tereso. -Wiem. Zastanawiam sie tylko, czy moja butla nie jest uszkodzona. -Butla jest dobra. Dzis rano sprawdzalem dwa razy. -Ale tej nie uzywasz? -Chcesz, zebym ja sprawdzil jeszcze raz? -Nie - mruknela i splunela z rozpacza. - Dam sobie rade. Znowu zeszla pod wode. Kevin podplynal i wyjal ustnik. -Jak mama? Widzialem, ze wyplywala. -Swietnie. Musi sie troche przyzwyczaic, tak jak ty. -Dobrze. Kiepsko bym sie czul, gdybym tylko ja dostal uprawnienia, a ona nie. -Nie martw sie o to. Tylko cwicz dalej. -W porzadku. Po kilku godzinach w wodzie oboje, Kevin i Teresa, byli bardzo zmeczeni. Podczas lunchu Garrett opowiedzial im o swoich podwodnych przygodach. Kevin bez konca zadawal pytania. Garrett na wszystkie cierpliwie odpowiadal. Teresa stwierdzila z ulga, ze umieja ze soba rozmawiac. Zatrzymali sie na chwile w motelu, by zabrac ksiazke i kolejny test. Potem Garrett zawiozl ich do siebie. Chociaz Kevin postanowil, ze od razu zacznie czytac nastepny rozdzial, gdy tylko znajda sie na miejscu - nieoczekiwanie zmienil plany. Stanal w salonie i zapatrzyl sie na ocean. -Moge isc do wody, mamo? -Chyba nie - odparla spokojnie. - Spedzilismy w basenie prawie caly dzien. -Mamo, prosze? Nie musicie isc ze mna. Mozecie patrzec z ganku. Zawahala sie, a Kevin wiedzial, ze ja przekonal. -Prosze - powtorzyl z blagalnym usmiechem. -Dobrze, mozesz isc. Tylko nie plyn na glebine. -Nie poplyne, obiecuje! - zawolal z entuzjazmem. Zlapal podany przez Garretta recznik i pobiegl prosto do wody. Garrett i Teresa usiedli na ganku. Obserwowali go, jak zaczal sie chlapac. -Niezwykly mlody czlowiek - powiedzial spokojnie Garrett. -Rzeczywiscie - przyznala. - Wydaje mi sie, ze cie polubil. Przy lunchu, kiedy poszedles do lazienki, powiedzial, ze jestes swietny. Szeroki usmiech zagoscil na twarzy Garretta. -Bardzo sie ciesze. Ja tez go polubilem. Jest jednym z moich najlepszych uczniow. -Mowisz tak, zeby mi sprawic przyjemnosc. -Nie, to nie tak. To prawda. Spotykam duzo dzieciakow na moich kursach, a on jest bardzo dojrzaly i otwarty. Poza tym jest mily. Zbyt wiele dzieci jest rozpieszczonych, ale u niego tego nie zauwazylem. -Dziekuje. -Mowie powaznie. Sluchalem twoich opowiesci i nie wiedzialem, czego mam sie spodziewac. To naprawde wspanialy dzieciak. Dobrze go wychowalas. Siegnela po jego reke i pocalowala ja lekko. -Nawet nie wiesz, ile dla mnie znacza twoje slowa. Nie spotkalam zbyt wielu mezczyzn, ktorzy chcieliby o nim rozmawiac, nie wspominajac juz o spedzeniu z nim czasu. -To ich strata. Usmiechnela sie lekko. -Skad zawsze dokladnie wiesz, co powiedziec, abym poczula sie lepiej? -Moze to ty wydobywasz ze mnie moje najlepsze cechy? -Moze. Wieczorem Garrett zabral Kevina do wypozyczalni wideo, zeby wypozyczyc dwie kasety, ktore chlopiec chcial obejrzec. Potem dla calej trojki zamowil pizze. Pierwszy film ogladali razem w saloniku. W pewnym momencie Kevin zrobil sie senny, a o dziewiatej juz spal przed telewizorem. Teresa potrzasnela nim lekko, mowiac, ze czas wyjsc. -Nie mozemy przespac sie tutaj? - wymamrotal rozespany. -Uwazam, ze powinnismy wrocic do motelu - odparla spokojnie. -Mamo, zostanmy, taki jestem zmeczony. -Jestes pewien? - spytala, ale Kevin juz szedl chwiejnie w kierunku sypialni. Uslyszeli jek sprezyn, gdy padl na lozko Garretta. Poszli za nim i zajrzeli przez drzwi. Juz spal. -Chyba nie dal ci wyboru - szepnal Garrett. -Nadal nie wiem, czy to dobry pomysl. -Zachowam sie jak prawdziwy dzentelmen, obiecuje. -Nie martwie sie o ciebie, po prostu nie chce, zeby Kevin odniosl niewlasciwe wrazenie. -Czy rozumiesz przez to, ze nie chcesz, aby Kevin zauwazyl, ze nam na sobie zalezy? Uwazam, ze juz o tym wie. -Wiesz, o co mi chodzi. -Tak, wiem. - Wzruszyl ramionami. - Jesli chcesz, zebym pomogl ci przeniesc go do ciezarowki, z przyjemnoscia to zrobie. Teresa patrzyla na syna bez slowa, przysluchiwala sie jego rownemu oddechowi. Byl stracony dla swiata. -Jedna noc nie zaszkodzi - poddala sie. -Mialem nadzieje, ze to powiesz. -Nie zapominaj o swojej obietnicy. Prawdziwy dzentelmen. -Nie zapomne. -Wydajesz sie pewny siebie. -Obietnica to obietnica. Ostroznie zamknela drzwi i otoczyla ramionami szyje Garretta. Pocalowala go i lekko ugryzla w warge. -To dobrze, bo gdyby zalezalo to tylko ode mnie, nie sadze, zebym potrafila sie opanowac. Skrzywil sie. -Wiesz, jak facetowi utrudnic dotrzymanie slowa. -Czy chcesz powiedziec, ze jestem zlosliwa? -Nie - zaprzeczyl cicho. - Chce powiedziec, ze jestes doskonala. Zamiast ogladac drugi film Garrett i Teresa usiedli na kanapie, popijali wino i rozmawiali. Teresa od czasu do czasu sprawdzala, czy Kevin spi. O polnocy zaczela ziewac, a Garrett zaproponowal, zeby sie przespala. -Przyjechalam tutaj, by zobaczyc sie z toba - zaprotestowala sennym glosem. -Musisz sie choc troche przespac. Przewrocisz sie zaraz. -Nic mi nie jest, naprawde - powiedziala i znowu ziewnela. Garrett wstal i podszedl do szafy. Wyciagnal z niej przescieradlo, koc, poduszke i polozyl na kanapie. -Nalegam, sprobuj zasnac. Mamy jeszcze kilka dni na rozmowy. -Jestes pewien? -Absolutnie. Teresa pomogla Garrettowi poslac na kanapie i poszla do sypialni. -Jesli nie chcesz spac w swoim ubraniu, w drugiej szufladzie komody znajdziesz podkoszulki. Pocalowala go jeszcze raz. -To byl cudowny dzien. -Dla mnie tez. -Przepraszam, ze jestem taka zmeczona. -Bardzo duzo dzis zrobilas. To calkowicie zrozumiale. Objeli sie ramionami. -Zawsze tak latwo dogadac sie z toba? -Staram sie. -Swietnie ci idzie. Kilka godzin pozniej Garrett obudzil sie, czujac, ze ktos nim potrzasa. Otworzyl oczy i zobaczyl siedzaca obok siebie Terese. Miala na sobie podkoszulek, o ktorym wspomnial. -Dobrze sie czujesz? - zapytal i usiadl. -Swietnie - szepnela, glaszczac jego ramie. -Ktora godzina? -Po trzeciej. -Kevin spi? -Jak kamien. -Moge spytac, dlaczego wstalas z lozka? -Mialam sen i potem nie moglam zasnac. Potarl powieki. -O czym snilas? -O tobie - szepnela. -Czy to byl dobry sen? -O, tak... - Umilkla. Pochylila sie, zeby pocalowac go w piers, a on ja do siebie przyciagnal. Zerknal na drzwi sypialni. Zamknela je za soba. -Nie martwisz sie o Kevina? - spytal. -Troche, ale ufam, ze bedziesz zachowywal sie jak najciszej. Siegnela pod koc i przesunela mu palcami po brzuchu. Jej dotyk wywolal w nim dreszcz. -Jestes pewna? -Tak. Kochali sie czule, niespiesznie, potem lezeli obok siebie mocno przytuleni. Kiedy nad horyzontem ukazal sie jasny blask, pocalowali sie na dobranoc, a Teresa wrocila do sypialni. Po kilku minutach zasnela. Garrett patrzyl na nia, stojac w drzwiach. Nie wiadomo dlaczego, odeszla go ochota na sen. Nastepnego ranka Teresa i Kevin razem zabrali sie do nastepnej partii materialu, podczas gdy Garrett poszedl po swieze rogaliki na sniadanie. Potem udali sie na basen. Tym razem zajecia byly juz bardziej skomplikowane. Uczyli sie kolejnych umiejetnosci. Cwiczyli "wspolne oddychanie" na wypadek, gdyby ktoremus z nich zabraklo powietrza pod woda i musieli dzielic sie jedna butla. Garrett ostrzegl ich przed wpadaniem w panike przy nurkowaniu i zbyt szybkim wyplywaniem na powierzchnie. -Zbyt szybkie wyplywanie jest nie tylko bolesne, ale i zagraza zyciu. Przeniesli sie na gleboka strone basenu. Coraz wiecej czasu spedzali pod woda, przyzwyczajali sie do sprzetu i cwiczyli przetykanie uszu. Pod koniec zajec Garrett pokazal im, jak sie skacze do basenu, zeby nie spadla maska. Po kilku godzinach oboje mieli dosyc i byli gotowi zrezygnowac. -Czy jutro poplyniemy na ocean? - spytal Kevin, gdy wracali do ciezarowki. -To zalezy od was. Uwazam, ze juz jestescie gotowi, ale jesli zechcecie spedzic jeszcze jeden dzien w basenie, to nie mam nic przeciwko temu. -Ja jestem gotow - zapewnil Kevin. -Nie chce cie ponaglac. -Jestem gotow - powtorzyl chlopiec. -A co z toba, Tereso? Czy juz jestes gotowa na ocean? -Jesli Kevin jest gotow, to ja tez. -Czy dostane uprawnienia we wtorek? - spytal Kevin. -Jesli dobrze wam pojdzie nurkowanie w otwartym oceanie, to oboje je dostaniecie. -Niesamowite! -Co bedziemy robic przez reszte dnia? - spytala Teresa. Garrett zaladowal butle na tyl ciezarowki. -Pomyslalem, ze moze poplyniemy na zagle. Wyglada na to, ze bedzie dobra pogoda. -Czy tego tez moge sie nauczyc? - spytal Kevin niecierpliwie. -Jasne. Zrobie cie bosmanem. -Czy do tego tez sa potrzebne uprawnienia? -Nie, to zalezy od kapitana, a poniewaz ja jestem kapitanem, moge zrobic to od razu. -Ot tak? -Ot tak. Kevin popatrzyl na Terese szeroko otwartymi oczami. Niemal slyszala, co mysli. "Najpierw nauczylem sie nurkowac, teraz zostane bosmanem. Poczekaj, az opowiem o tym kolegom". ** ** ** Garrett nie pomylil sie w ocenie pogody. Spedzili we trojke cudowne chwile. Garrett uczyl Kevina podstaw zeglowania, halsowania, przewidywania kierunku wiatru na podstawie ksztaltu chmur. Tak jak na pierwszej randce, jedli kanapki oraz salatke, ale tym razem podzielili sie z rodzina morswinow, ktora bawila sie w poblizu lodzi.Wrocili do portu pozno. Garrett pokazal Kevinowi, jak zabezpiecza sie lodz przed nieoczekiwanym sztormem, i odwiozl ich do motelu. Wszyscy byli zmeczeni. Teresa szybko pozegnala sie z Garrettem. Znalezli sie z Kevinem w lozkach, zanim Garrett dotarl do domu. Nastepnego dnia Garrett zabral ich na pierwsze nurkowanie w oceanie. Gdy minelo pierwsze zdenerwowanie, zaczeli dobrze sie bawic i podczas popoludnia kazde z nich zuzylo po dwie butle. Ladna pogoda sprawila, ze woda byla przejrzysta. Garrett zrobil im kilka zdjec, gdy wplyneli do lezacego na plyciznie wraku. Obiecal, ze je wywola i jak najszybciej przesle odbitki. Wieczor znowu spedzili w domu Garretta. Kevin zasnal, a Garrett i Teresa tulili sie do siebie, siedzac na ganku. Owiewal ich cieply, wilgotny wiatr. Rozmawiali o popoludniowym nurkowaniu. W pewnym momencie Teresa umilkla. -Nie moge uwierzyc, ze jutro wieczorem wyjezdzamy - odezwala sie po chwili ze smutkiem w glosie. - Te dni tak szybko minely. -To dlatego, ze bylismy bardzo zajeci. Usmiechnela sie do niego. -Teraz juz wiesz, jak wyglada moje zycie w Bostonie. -Ciagle w biegu? Skinela glowa. -Wlasnie. Kevin to najlepsza rzecz, jaka przydarzyla mi sie w zyciu, ale czasami mnie wykancza. Ciagle musi cos robic. -Jednak nie zamienilabys go na innego, prawda? Nie chcesz wychowywac maniaka telewizyjnego lub dzieciaka, ktory caly dzien siedzi w swoim pokoju i slucha muzyki. -Nie. -Dziekuj Bogu. To wspanialy chlopak. Naprawde z przyjemnoscia spedzalem z nim czas. -Tak sie ciesze. Wiem, ze on czuje to samo. - Zawahala sie. - Tym razem mielismy dla siebie mniej czasu, a mimo to mam wrazenie, ze znam cie o wiele lepiej niz wtedy, gdy bylam tu sama. -Jak to? Jestem taki sam jak przedtem. Usmiechnela sie. -Jestes i nie jestes. Ostatnim razem, gdy tu bylam, miales mnie cala dla siebie. Oboje wiemy, ze o wiele latwiej zaangazowac sie uczuciowo, kiedy mozesz z tym kims spedzac duzo czasu. Teraz zobaczyles, jak to jest w obecnosci Kevina... mimo to poradziles sobie z tym o wiele lepiej, niz przewidywalam. -Dzieki, ale to nie bylo takie trudne. Dopoki jestes w poblizu, nie ma znaczenia, co robie. Lubie spedzac czas z toba. Otoczyl ja ramieniem i przytulil do siebie. Oparla mu glowe o piers. Przysluchiwali sie szumowi fal uderzajacych o brzeg. -Zamierzasz zostac na noc? - spytal. -Wlasnie powaznie sie nad tym zastanawialam. -Czy znowu chcesz, zebym zachowywal sie jak prawdziwy dzentelmen? -Moze. A moze nie. Uniosl brwi. -Flirtujesz ze mna? -Probuje - wyznala, a on rozesmial sie cicho. - Wiesz, Garrett, naprawde mi z toba wygodnie. -Wygodnie? Brzmi to tak, jakbym byl kanapa. -Nie o to mi chodzi. Kiedy jestesmy razem, czuje sie soba i jest mi z tym dobrze. -Powinnas sie tak czuc. Bo ja calkiem dobrze o tobie mysle. -Calkiem dobrze? Tylko tyle? Pokrecil glowa. -Nie tylko tyle. - Spojrzal na nia niesmialo. - Moj ojciec udzielil mi rady. -Co powiedzial? -Ze jesli jestem przy tobie szczesliwy, nie powinienem pozwolic ci odejsc. -Jak to zamierzasz zrobic? -Chyba musze zniewolic cie moim wdziekiem. -Juz to zrobiles. Zerknal na nia, a potem spojrzal na wode. Po chwili powiedzial spokojnie: -Chyba musze ci wyznac, ze cie kocham. Kocham cie. Nad ich glowami na ciemnym niebie blyszczaly gwiazdy. Dalekie chmury wisialy nad horyzontem, odbijaly swiatlo ksiezyca. Wyznanie Garretta powrocilo w myslach Teresy jak echo: Kocham cie. Tym razem bez wahania, bez watpliwosci. -Naprawde? - szepnela. -Tak. Naprawde. - Kiedy mowil, dojrzala w jego oczach cos, czego przedtem w nich nie widziala. -Och, Garrett... - zaczela niepewnie, ale przerwal jej, potrzasajac przeczaco glowa. -Tereso, nie oczekuje, ze czujesz to samo. Chcialem tylko, zebys wiedziala, co czuje. - Zamyslil sie i nagle przypomnial mu sie sen. - Przez te dwa tygodnie bardzo duzo sie wydarzylo... Zaczela cos mowic, ale Garrett ponownie potrzasnal glowa. Nie odzywal sie dluzsza chwile. -Nie jestem pewien, czy wszystko rozumiem, ale wiem, co do ciebie czuje. - Przesunal delikatnie palcem po jej policzku i wargach. - Kocham cie, Tereso. -Ja ciebie tez kocham - powiedziala miekko, jakby cwiczyla sie w wymowie tych slow. Miala nadzieje, ze to prawda. Siedzieli przytuleni do siebie, a potem weszli do domu, kochali sie i szeptali do switu. Tym razem, gdy Teresa wrocila do sypialni, Garrett od razu zasnal, a ona lezala z otwartymi oczami, przekonana, ze to cud. Nastepny dzien byl wspanialy. Kiedy tylko mieli okazje, trzymali sie za rece. Calowali sie szybko, gdy Kevin na nich nie patrzyl. Caly dzien spedzili na cwiczeniach. Po ostatniej lekcji Garrett wreczyl im na lodzi tymczasowe zaswiadczenia. -Mozecie teraz nurkowac, gdzie i kiedy chcecie - powiedzial do Kevina, ktory sciskal zaswiadczenie, jakby bylo ze zlota. - Wyslijcie zgloszenia, a za dwa tygodnie otrzymacie dokument. Pamietajcie, samotne nurkowanie nigdy nie jest bezpieczne. Zawsze zabierajcie kogos ze soba. Byl to ich ostatni dzien w Wilmington. Teresa zwolnila pokoj w motelu i we trojke pojechali do domu Garretta. Kevin chcial te kilka godzin spedzic na plazy. Teresa i Garrett siedzieli na piasku niedaleko wody. Potem Garrett rzucal Kevinowi kolorowy krazek. Teresa zdala sobie sprawe, ze zrobilo sie pozno, poszla do domu i przygotowala jedzenie. Kolacje - kielbaski z grilla - zjedli na ganku, a potem Garrett odwiozl ich na lotnisko. Teresa i Kevin zajeli miejsca w samolocie, a Garrett stal jeszcze przy wyjsciu na plyte. Patrzyl, jak samolot powoli odsuwa sie od rekawa. Gdy zniknal mu z oczu, wrocil do ciezarowki i pojechal do domu. Spojrzal na zegarek i zastanawial sie, kiedy bedzie mogl zadzwonic do Teresy. W polowie pierwszego odcinka podrozy Kevin nagle odwrocil sie do matki. -Mamo, lubisz Garretta? -Lubie. Ale chyba wazniejsze jest, czy ty go lubisz? -Uwazam, ze jest swietny. Jak na doroslego. Teresa lekko sie usmiechnela. -Zdaje sie, ze przypadliscie sobie do gustu. Jestes zadowolony, ze pojechalismy do Wilmington? -Tak, ciesze sie. - Pokiwal glowa. Umilkl i przerzucal z roztargnieniem kartki czasopisma. - Mamo, moge cie o cos zapytac? -O wszystko. -Wyjdziesz za Garretta? -Nie wiem. Dlaczego pytasz? -A chcesz? Nie odpowiadala przez dluzsza chwile. -Nie jestem pewna. Nie wiem, czy chce teraz za niego wyjsc. Musimy lepiej sie poznac. -Ale moze zechcesz wyjsc za niego w przyszlosci? -Moze. Kevin spojrzal na nia z wyrazem ulgi. -Ciesze sie. Wydawalas sie szczesliwa, kiedy byl z toba. -Skad wiesz? -Mamo, mam dwanascie lat. Wiem wiecej, niz myslisz. Wyciagnela reke i dotknela jego palcow. -Co bys powiedzial, gdybym przyznala, ze juz teraz chce za niego wyjsc? Milczal przez chwile. -Chyba bym sie zastanawial, gdzie bedziemy mieszkac. Chocby zalezalo od tego jej zycie, Teresa nie potrafila na to odpowiedziec. Rzeczywiscie, gdzie? Rozdzial jedenasty Cztery dni po wyjezdzie Teresy z Wilmington Garrett znowu snil, tym razem o Catherine. Znajdowali sie na lace dochodzacej do klifu tuz nad oceanem. Spacerowali, trzymali sie za rece i rozmawiali. W pewnym momencie Garrett powiedzial cos, co rozbawilo Catherine. Nagle uwolnila swoja dlon, rzucila przez ramie lobuzerskie spojrzenie i smiejac sie, zawolala, zeby Garrett ja gonil. Pobiegl za nia rozesmiany, czujac sie tak radosnie jak w dniu slubu.Nie mogl nie zauwazyc, jaka jest piekna. W rozpuszczonych wlosach odbijaly sie promienie slonca. Smukle nogi poruszaly sie rytmicznie, bez wysilku. Usmiechala sie lagodnie, jakby nie biegla, lecz stala spokojnie w miejscu. -Gon mnie, Garrett! Zlapiesz mnie? - wolala. Jej smiech rozbrzmiewal jak muzyka. Powoli zblizal sie do niej, gdy nagle spostrzegl, ze kieruje sie w strone klifu. Rozradowana i podniecona, zdawala sie nie wiedziec, dokad biegnie. To smieszne - pomyslal. - Musi wiedziec. Zawolal, zeby sie zatrzymala, ale w odpowiedzi zaczela biec coraz szybciej. Zblizala sie do kranca klifu. Z przerazeniem zobaczyl, ze znajduje sie zbyt daleko od niej, zeby ja zlapac. Biegl jak umial najpredzej, krzyczac, aby sie zatrzymala. Nie slyszala go. Poczul paralizujacy strach. -Stan, Catherine! - wolal z calych sil. - Nie widzisz, dokad biegniesz! Im dluzej krzyczal, tym bardziej slabl jego glos, az przemienil sie w szept. Catherine biegla dalej, nieswiadoma niebezpieczenstwa. Klif znajdowal sie zaledwie o kilka stop. Byl coraz blizej, ale wciaz za daleko. -Stan! - wychrypial, chociaz wiedzial, ze ona nie moze go uslyszec. Nie mogl wydobyc z siebie glosu. Jeszcze nigdy nie byl taki przerazony. Rozpaczliwie pragnal, aby nogi poruszaly sie szybciej, ale odmawialy posluszenstwa, z kazdym krokiem stawaly sie ciezsze. Nie uda mi sie - pomyslal i ogarnal go lek. Nagle przystanela rownie niespodziewanie jak przedtem, gdy ruszyla do biegu. Stala na samym brzegu klifu. -Nie ruszaj sie! - zdolal wydobyc z siebie tylko szept. Zatrzymal sie w pewnej odleglosci od Catherine i dyszac ciezko, wyciagnal reke. -Chodz do mnie - poprosil. - Stoisz na samej krawedzi. Usmiechnela sie i zerknela za siebie. Zauwazyla, jak niewiele brakowalo, by spadla ze skaly. Odwrocila sie do niego. -Myslales, ze mnie stracisz? -Tak - odparl cicho. - Obiecuje ci, ze nie dopuszcze, aby to sie powtorzylo. Garrett obudzil sie i usiadl. Przez kilka godzin nie mogl zasnac. Kiedy znowu przylozyl glowe do poduszki, spal niespokojnie. Wstal dopiero o dziesiatej. Czul sie wyczerpany i przygnebiony. Nie mogl myslec o niczym innym oprocz snu, nie wiedzial, co ma ze soba zrobic, i zadzwonil do ojca. Spotkali sie na sniadaniu w zwyklym miejscu. -Nie wiem, dlaczego odczuwam to w ten sposob - powiedzial po kilku minutach blahej rozmowy. - Nic nie rozumiem. Ojciec nie odpowiedzial. Przygladal sie synowi znad filizanki kawy i milczal. -Nie zrobila niczego, co mogloby wyprowadzic mnie z rownowagi - mowil dalej Garrett. - Spedzilismy razem dlugi weekend i wiem, ze naprawde mi na niej zalezy. Poznalem jej syna. To wspanialy chlopak. Tylko ze... Sam nie wiem... Nie wiem, czy dam rade to utrzymac. Garrett umilkl. Docieraly do nich odglosy rozmow prowadzonych przy innych stolach. -Co utrzymac? - spytal wreszcie Jeb. Garrett z roztargnieniem mieszal kawe. -Nie wiem, czy ja jeszcze zobacze. Ojciec uniosl ze zdziwieniem brwi, ale nic nie odpowiedzial. -Moze nie jest to nam pisane. Nawet nie jest stad. Dziela nas tysiace mil. Ma wlasne zycie, swoje sprawy. Ja mieszkam tutaj i zyje na swoj sposob. Moze byloby jej lepiej z kim innym, kogo spotykalaby regularnie. Zastanowil sie nad wlasnymi slowami i doszedl do wniosku, ze sam w nie nie wierzy. Mimo to nie chcial opowiedziec ojcu o snie. -Jak mozemy budowac cos trwalego, skoro widujemy sie bardzo rzadko? Ojciec nadal sie nie odzywal. Garrett mowil dalej, jakby rozmawial sam z soba. -Gdyby tu mieszkala... i moglbym widywac ja codziennie, pewnie moje odczucia bylyby inne. Ale wyjechala... - Umilkl, probujac uporzadkowac mysli. Po chwili znowu podjal: - Nie wiem, co mozemy zrobic, zeby sie nam udalo. Dlugo sie nad tym zastanawialem i nie widze zadnego rozwiazania. Nie zamierzam przeprowadzic sie do Bostonu i jestem pewien, ze ona nie zechce przeniesc sie tutaj. Co nam zostaje? - Garrett czekal, az ojciec wreszcie cos powie. Jednak on nadal milczal. Garrett westchnal i odwrocil wzrok. -Wydaje mi sie, ze szukasz wymowek - przerwal wreszcie milczenie Jeb. - Probujesz przekonac sam siebie, a ja jestem ci potrzebny po to, zebym wysluchiwal twoich argumentow. -Nie, tato, to nie tak. Probuje po prostu wszystko uporzadkowac. -Jak ci sie zdaje, do kogo mowisz, Garrett? - Jeb pokrecil glowa. - Czasami, jestem gotow przysiac, iz myslisz, ze przebieglem przez zycie i niczego sie po drodze nie nauczylem. Dobrze wiem, co przezywasz. Tak bardzo przyzwyczailes sie do samotnosci, ze boisz sie, co sie wydarzy, jesli znajdziesz sobie kogos, kto moze cie z niej wyrwac. -Wcale sie nie boje - zaprotestowal Garrett. Ojciec przerwal mu ostro. -Nawet nie potrafisz sie do tego przyznac? - W glosie ojca bylo slychac wyrazne rozczarowanie. - Po smierci twojej matki, tez szukalem wymowek. Przez cale lata wmawialem sobie rozne rzeczy. Chcesz wiedziec, do czego mnie to doprowadzilo? - Patrzyl synowi prosto w oczy. - Jestem stary, zmeczony, a przede wszystkim samotny. Gdybym mogl cofnac czas, wiele bym zmienil. Predzej mnie szlag trafi, niz pozwole ci na powtorzenie moich bledow. - Jeb umilkl, a po chwili zaczal mowic dalej, tym razem lagodniejszym tonem: -Pomylilem sie, Garrett. Popelnilem blad, nie probujac znalezc sobie kogos innego. Czujac sie winny smierci twojej matki. Zyjac tak jak zylem, pograzajac sie w cierpieniu i ciagle zastanawiajac, co ona by zrobila czy pomyslala. Wiesz, co? Uwazam, ze twoja mama chcialaby, zebym sobie kogos znalazl. Ona zawsze pragnela mojego szczescia. Jak sadzisz, dlaczego? Garrett nie odpowiedzial. -Kochala mnie. Jesli sadzisz, ze okazujesz milosc Catherine, cierpiac tak, jak cierpisz, to grubo sie mylisz. Musialem popelnic duzo bledow, wychowujac cie w pojedynke... -Nie popelniles... -Musialem. Kiedy patrze na ciebie, widze siebie, a mowiac szczerze, wolalbym zobaczyc kogos zupelnie innego. Chcialbym zobaczyc kogos, kto nauczyl sie, ze mozna zyc dalej, ze mozna z kims byc i czuc sie szczesliwym. Teraz czuje sie tak, jakbym patrzyl w lustro i widzial siebie sprzed dwudziestu lat. Garrett spedzil samotnie reszte popoludnia. Spacerowal po plazy, rozmyslajac o tym, co uslyszal od ojca. Zrozumial, ze w rozmowie z ojcem nie byl szczery i nie dziwil sie, ze ojciec wszystkiego sie domyslil. Dlaczego chcial z nim pomowic? Czy wlasnie to chcial uslyszec? Uplywalo popoludnie, przygnebienie przeobrazilo sie w niepewnosc, a potem w otepienie. Do wieczornej rozmowy z Teresa oslablo wywolane snem odczucie, ze ja zdradzil, chociaz nie pozbyl sie go calkowicie. Kiedy podniosla sluchawke, poczul sie lepiej. Dzwiek jej glosu przypomnial mu chwile, jakie spedzili razem. -Ciesze sie, ze zadzwoniles - powiedziala radosnie. - Duzo o tobie myslalam. -Ja tez o tobie myslalem - odparl. - Zaluje, ze nie ma cie tutaj. -Wszystko w porzadku? Wydajesz sie troche przygnebiony. -Nic mi nie jest... Pusto tu bez ciebie, to wszystko. Jak ci minal dzien? -Typowy. Za duzo pracy w redakcji, za duzo pracy w domu. Gdy uslyszalam twoj glos, od razu poczulam sie lepiej. ' Garrett usmiechnal sie do siebie. -Czy Kevin jest w poblizu? -Siedzi w swoim pokoju i czyta o nurkowaniu. Powiedzial mi, ze gdy dorosnie, zostanie instruktorem nurkowania. -Skad mu to przyszlo do glowy? -Nie mam pojecia - odparla rozbawiona. - A co z toba? Jak spedziles dzien? -Nie poszedlem do sklepu, wzialem sobie wolne i walesalem sie po plazy. -Mam nadzieje, ze marzac o mnie? Uslyszal ironie w jej glosie. -Tesknilem dzis za toba. -Nie widzielismy sie dopiero kilka dni - przypomniala lagodnie. -Wiem. Skoro juz o tym mowimy, kiedy znowu sie zobaczymy? Teresa siedziala przy stole w jadalni i patrzyla na kalendarz. -Myslalam, ze moglbys przyjechac za trzy tygodnie? Kevin wyjezdza na oboz sportowy. Dzieki temu spedzilibysmy troche czasu sami. -Nie moglabys znowu mnie odwiedzic? -Byloby lepiej, gdybys przyjechal do Bostonu, bo zaczyna mi brakowac urlopu. Jakos sobie uloze plan zajec na czas twojego pobytu. Poza tym uwazam, ze juz najwyzszy czas, abys wybral sie poza granice Karoliny Polnocnej. Musisz zobaczyc, co moze zaproponowac ci reszta kraju. Sluchal jej glosu i wpatrywal sie w fotografie Catherine stojaca na nocnym stoliku. Po chwil powiedzial: -Tak, chyba tak... -Nie wydajesz sie zbyt przekonany. -Jestem pewny. -Czy chodzi jeszcze o cos? -Nie. Umilkla. -Naprawde dobrze sie czujesz, Garrett? Garrett potrzebowal kilku dni i kilkunastu rozmow telefonicznych z Teresa, aby odzyskac dobre samopoczucie. Czasem dzwonil do niej pozno w nocy tylko po to, zeby uslyszec jej glos. -Hej - mowil do sluchawki - to znowu ja. -Czesc, Garrett, co tam? - odzywala sie sennym glosem. -Nic wielkiego. Chcialem tylko powiedziec ci dobranoc, zanim pojdziesz spac. -Juz spie. -Ktora godzina? Zerknela na zegarek. -Dochodzi polnoc. -Dlaczego nie spisz? Juz dawno powinnas spac - zartowal, potem pozwalal jej odlozyc sluchawke. Czasami, kiedy nie mogl spac, rozpamietywal tydzien spedzony z Teresa, przypominal sobie dotyk jej skory i ogarnialo go pragnienie wziecia jej w ramiona. Gdy wchodzil do sypialni i patrzyl na fotografie Catherine stojaca na nocnym stoliku, wracalo wyrazne wspomnienie snu. Tamten sen wciaz go niepokoil. Jeszcze nie tak dawno napisalby list do Catherine, zabralby "Happenstance" w to samo miejsce, do ktorego dotarli po raz pierwszy po skonczeniu renowacji lodzi, wlozylby kartke do butelki i wrzucil do morza. Teraz nie mogl tego zrobic. Siadal do pisania, ale w glowie mial pustke. Na sile przywolal wspomnienie. -To ci dopiero niespodzianka - powiedzial Garrett, wskazujac talerz, na ktory Catherine nakladala sobie porcje szpinaku. Obojetnie wzruszyla ramionami. -Co w tym zlego, ze mam ochote na szpinak? -Nie ma w tym nic zlego - odparl. - Tyle ze jesz go trzeci raz w tym tygodniu. -Wiem. Smakuje mi. Nie wiem, dlaczego. -Jesli bedziesz jadla go w takich ilosciach, zamienisz sie w krolika. Rozesmiala sie i polala szpinak sosem. -Za to ty w rekina - stwierdzila, patrzac na jego talerz - jesli bedziesz jadl w takiej ilosci owoce morza. -Jestem rekinem - powiedzial, unoszac brwi. -Mozesz sobie byc rekinem, ale jak bedziesz ze mnie pokpiwal, to nigdy nie dam ci szansy na udowodnienie mi tego. Usmiechnal sie do niej. -Moze udowodnie ci to w ten weekend? -Kiedy? W ten weekend pracujesz. -Nie w ten weekend. Mozesz, mi wierzyc lub nie, ale zmienilem swoje plany tak, zebysmy mogli spedzic razem troche czasu. Juz od bardzo dawna nie mielismy dla siebie calego dnia. -Cos zaplanowales? -Sam nie wiem. Moze zagle, moze co innego. Cokolwiek zechcesz. Wybuchnela smiechem. -Ja mialam wielkie plany. Wypad do Paryza po zakupy, szybkie safari lub nawet dwa... ale chyba moge cos zmienic. -Zatem jestesmy umowieni na randke. Dni mijaly i wspomnienie snu zaczelo blednac. Kazda rozmowa z Teresa zblizala go do niej, poglebiala jego uczucie. Pare razy pogadal z Kevinem, ktory z entuzjazmem wyrazal sie o obecnosci Garretta w zyciu matki. Goraco i wysoka wilgotnosc sierpniowego powietrza sprawialy, ze czas plynal wolniej niz zwykle. Garrett staral sie wypelnic go praca i nie rozmyslac nad skomplikowana sytuacja, w jakiej sie znalazl. Dwa tygodnie pozniej, na kilka dni przed planowana podroza do Bostonu, Garrett gotowal w kuchni, gdy rozlegl sie dzwonek telefonu. -Czesc, nieznajomy - uslyszal glos Teresy - masz chwilke? -Zawsze mam chwilke na rozmowe z toba. -Dzwonilam, zeby sprawdzic, o ktorej przylatujesz. Nie byles pewien, gdy ostatnio rozmawialismy. -Zaczekaj - poprosil i poszukal w szufladzie rozkladu lotow. - Mam. Bede w Bostonie kilka minut po pierwszej. -Swietnie sie sklada. Odwoze Kevina kilka godzin wczesniej, wiec bede miala troche czasu na doprowadzenie mieszkania do porzadku. -Bedziesz sprzatac dla mnie? -Pelna obsluga. Mam nawet zamiar odkurzyc. -Czuje sie zaszczycony. -Powinienes. Robie to tylko dla ciebie i moich rodzicow. -Czy mam zabrac ze soba biale rekawiczki, aby upewnic sie, ze wszystko zostalo zrobione jak nalezy? -Jesli to zrobisz, nie dozyjesz wieczoru. Rozesmial sie i zmienil temat. -Nie moge sie doczekac naszego spotkania - wyznal szczerze. - Te trzy tygodnie byly dla mnie o wiele gorsze niz poprzednie dwa. -Wiem. To dalo sie zauwazyc w twoim glosie. Przez kilka dni byles naprawde przygnebiony... zaczelam sie o ciebie martwic. Zastanawial sie, czy domyslala sie przyczyn jego zlego nastroju. -Bylem, ale to juz minelo. Jestem nawet spakowany. -Mam nadzieje, ze nie zabrales ze soba niepotrzebnych rzeczy. -Jak na przyklad? -Jak... bo ja wiem... pizama. Rozesmial sie. -Nie mam pizamy. -To dobrze, bo nawet gdybys mial, to bys jej nie potrzebowal. Trzy dni pozniej Garrett przylecial do Bostonu. Teresa odebrala go z lotniska i pokazala miasto. Zjedli lunch w "Faneuil Hali", popatrzyli na motorowki plywajace po Charles River i na chwile wstapili na campus przy Harvardzie. Przez caly dzien trzymali sie za rece, cieszac sie swoim towarzystwem. Wielokrotnie Garrett zastanawial sie, dlaczego ostatnie trzy tygodnie okazaly sie dla niego takie trudne. Wiedzial, ze wine za to ponosil czesciowo sen, ktory wywolal niepokoj. Przy Teresie strach znikal. Za kazdym razem, gdy rozesmiala sie lub scisnela go za reke, Garrett utwierdzal sie w swoim uczuciu, ktore narodzilo sie w Wilmington. Pod wieczor zrobilo sie chlodniej. Slonce schowalo sie za wierzcholki drzew. Zatrzymali sie w meksykanskim barze i wzieli troche jedzenia na wynos. W mieszkaniu Teresy rozsiedli sie w saloniku. Palily sie tylko swiece. Garrett rozejrzal sie wokol siebie. -Masz ladne mieszkanie - zauwazyl, zabierajac sie do fasoli i tortilli. - Nie wiem, dlaczego sadzilem, ze bedzie troche mniejsze. Jest tu wiecej miejsca niz w moim domu. -Chyba nie, ale dzieki. Jest naprawde wygodne. -Bo restauracje sa blisko? -Wlasnie. Wcale nie zartowalam, kiedy mowilam ci, ze nie lubie gotowac. Nie jestem Martha Stewart. -Kim? -Niewazne. Docieraly do nich z ulicy wyrazne odglosy wielkomiejskiego ruchu: pisk hamulcow, klaksony. -Zawsze jest tak? Skinela glowa w strone okna. -Piatkowe i sobotnie noce sa najgorsze. Po pewnym czasie sie przyzwyczajasz. W tym momencie w odglosy miasta wdarla sie syrena jadacej na sygnale karetki. -Moglabys wlaczyc jakas muzyke? - poprosil Garrett. -Jasne. Jaki rodzaj muzyki lubisz? -Lubie oba rodzaje - powiedzial, zawieszajac dramatycznie glos - country i western. Rozesmiala sie. -Niestety, nie mam nic z tego. Pokrecil glowa, zadowolony z wlasnego zartu. -To bardzo stary tekst. Niezbyt smieszny, ale od lat czekalem na taka okazje. -Jako dziecko ogladales "Bonanze"? Teraz on sie rozesmial. -Wracam do pytania. Jaka muzyke lubisz? -Wszystko, co masz. -Co powiesz na jazz? -Chetnie poslucham. Teresa wstala i wybrala cos, co jak sie jej wydawalo, moglo mu sie spodobac, i wlozyla plyte do odtwarzacza. Pierwsze takty zabrzmialy akurat wtedy, gdy przycichl halas dobiegajacy z ulicy. -Co myslisz o Bostonie? - spytala, wracajac na miejsce. -Podoba mi sie tutaj. Jak na duze miasto, nie jest zle. Nie jest az tak bezosobowe, jak przypuszczalem. Jest czysto. Wyobrazalem sobie: tlumy, asfalt, wiezowce, ani jednego drzewa w zasiegu wzroku... bandziory na kazdym rogu. Tymczasem to wyglada inaczej... Usmiechnela sie lekko. -Jest mile, prawda? Oczywiscie, nie lezy nad morzem, ale ma swoj urok. Zwlaszcza gdy wezmie sie pod uwage, co moze ci zaoferowac. Mozesz wybrac sie do filharmonii, do muzeum albo powalesac sie po sklepach. Kazdy znajdzie cos dla siebie. Mamy tu nawet klub zeglarski. -Teraz rozumiem, dlaczego tak ci sie tu podoba - powiedzial Garrett. Zdziwilo go jednak, ze Teresa tak zachwala miasto. -Podoba mi sie, Kevinowi tez. Zmienil temat. -Wspominalas, ze pojechal na oboz sportowy. Przytaknela. -Probuje dostac sie do druzyny trampkarzy. Nie wiem, czy mu sie uda. Uwaza, ze umie strzelac bramki. W zeszlym roku popisal sie w finale dla jedenastolatkow. -Wyglada na to, ze jest dobry. -Bardzo dobry - stwierdzila. Odsunela puste talerze na bok i przysiadla sie blizej. - Dosc o Kevinie - rzekla cicho. - Nie musimy o nim rozmawiac. Mozemy pomowic o innych sprawach. -Na przyklad jakich? Pocalowala go w szyje. -Na przyklad, co chce z toba robic, gdy wreszcie mam cie tylko dla siebie. -Jestes pewna, ze chcesz o tym tylko rozmawiac? -Masz racje - szepnela. - Komu sie chce gadac o tej porze? Nastepnego dnia Teresa znowu zabrala Garretta na zwiedzanie miasta. Tym razem wiekszosc czasu spedzili we wloskiej dzielnicy North End. Wedrowali waskimi, kretymi uliczkami, od czasu do czasu wstepujac na kawe i ciastka. Garrett wiedzial, ze Teresa ma swoja kolumne w gazecie, ale nie zdawal sobie sprawy, z czym wiaze sie ta praca. Zapytal ja o to, gdy spacerowali po miescie. -Czy mozesz pisac w domu? -Czasami moge, ale na ogol jest to niemozliwe. -Dlaczego? -Przede wszystkim dlatego, ze umowa tego nie przewiduje. Poza tym moja praca nie ogranicza sie do siedzenia przy komputerze i pisania. Czesto przeprowadzam wywiady, czasem wyjezdzam. Ponadto musze zbierac materialy, zwlaszcza gdy pisze o kwestiach medycznych lub psychologicznych. W redakcji mam dostep do wiekszej liczby zrodel. Na dobra sprawe powinnam byc pod telefonem - przynajmniej w godzinach zajec w redakcji. Moja tematyka interesuje wiele osob i niemal przez caly dzien ktos do mnie dzwoni. Gdybym pracowala w domu, nie mialabym chwili spokoju takze w tym czasie, ktory chcialabym calkowicie poswiecic Kevinowi. -Dzwonia do ciebie do domu? -Czasem. Ale nigdzie nie podaje swojego numeru, wiec sa to rzadkie przypadki. -Telefonuja do ciebie wariaci? Pokiwala glowa. -Chyba wszyscy dziennikarze maja z tym do czynienia. Wiele osob dzwoni, bo chce, zeby gazeta im pomogla. Dzwonia, zeby powiedziec o wiezniach, ktorzy nie powinni zostac skazani; o sluzbach miejskich, ktore nie zabieraja smieci; o przestepstwach popelnianych na ulicach. Slowem o wszystkim. -Sadzilem, ze piszesz o wychowywaniu dzieci. -Bo pisze. -Dlaczego wiec dzwonia do ciebie, a nie do kogos innego? Wzruszyla ramionami. -Na pewno dzwonia tez i gdzie indziej, ale to ich nie powstrzymuje przed telefonem do mnie. Wielu zaczyna tak: "Jest pani moja ostatnia nadzieja, nikt inny mnie nie wyslucha". Chyba wydaje im sie, ze moge jakos rozwiazac ich problemy. -Dlaczego? -Dziennikarze zapelniajacy stale rubryki roznia sie od pozostalych redaktorow piszacych do gazet. Wiekszosc tekstow jest bezosobowa - relacjonuje wydarzenia, opisuje fakty. Ci, ktorzy codziennie czytaja moja kolumne, traktuja mnie jak kogos w rodzaju przyjaciolki, powiernicy. A u kogo maja szukac pomocy, jesli nie u przyjaciol? -Czasem musisz znajdowac sie w niezrecznej sytuacji. -Rzeczywiscie, ale staram sie o tym nie myslec. Moja praca ma dobre strony - podaje pozyteczne informacje, poznaje najnowsze osiagniecia medycyny i przekladam je na jezyk zrozumialy dla laikow, wreszcie staram sie podtrzymywac moich czytelnikow na duchu. Garrett zatrzymal sie przy ulicznym straganie z owocami. Wybral ze skrzynki dwa jablka i jedno podal Teresie. -Jaki temat najbardziej ludzi zainteresowal? Teresie nagle zabraklo tchu. Najbardziej ludzi zainteresowal - powtorzyla w duchu. Moge ci wskazac bez trudu. Kiedys znalazlam list w butelce i go opublikowalam. Otrzymalam potem ponad dwiescie listow. Zmusila sie do wymyslenia drobnego klamstwa. -Och, dostaje bardzo duzo listow, gdy pisze o nauczaniu niepelnosprawnych dzieci. -Musi ci to dawac duza satysfakcje - stwierdzil, podajac pieniadze sprzedawcy. -Owszem. -Moglabys nadal pisac do swojej rubryki, gdybys w przyszlosci zmienila redakcje? - spytal i ugryzl jablko. Przez chwile zastanawiala sie nad odpowiedzia. -Byloby to bardzo trudne, zwlaszcza ze na podstawie umowy moja kolumne przedrukowuja inne gazety. Jestem jeszcze malo znana i wciaz wyrabiam sobie nazwisko, wiec wsparcie "Boston Times" jest dla mnie bardzo wazne. Dlaczego pytasz? -Z ciekawosci - odparl spokojnie. Nastepnego ranka Teresa poszla na kilka godzin do redakcji i wrocila do domu w porze lunchu. Popoludnie spedzili w Boston Commons, gdzie urzadzili sobie piknik. Dwa razy im przerwano - Terese rozpoznano ze zdjecia w gazecie. Garrett uswiadomil sobie, ze jest bardziej znana, niz przypuszczal. -Nie wiedzialem, ze jestes osobistoscia - powiedzial z lekkim przekasem, gdy ci, ktorzy chcieli porozmawiac z Teresa, wreszcie odeszli. -Nie jestem osobistoscia. Nad tekstem kolumny gazeta umieszcza moje zdjecie, wiec czytelnicy wiedza, jak wygladam. -Czesto zdarzaja sie takie spotkania? -Nie bardzo. Moze pare razy w tygodniu. -To bardzo czesto - stwierdzil zaskoczony. Pokrecila glowa. -Nie, kiedy porownasz z prawdziwymi osobistosciami. Nie moga nawet wejsc do sklepu, zeby ktos nie zrobil im zdjecia. Ja prowadze zwyczajne zycie. -To musi byc dziwne uczucie, gdy nagle podchodzi do ciebie ktos zupelnie obcy. -Wlasciwie to mi pochlebia. Wiekszosc osob jest bardzo mila. -Ciesze sie, ze nie wiedzialem, iz jestes taka slawna. -Dlaczego? -Pewnie czulbym sie zbyt oniesmielony, zeby zaprosic cie na lodke. -Nie potrafie sobie wyobrazic, ze cos cie oniesmiela - odparla Teresa i wziela Garretta za reke. -Nie znasz mnie zbyt dobrze. Przez chwile milczala. -Naprawde czulbys sie oniesmielony? - spytala niepewnie. -Prawdopodobnie. -Dlaczego? -Chybabym sie zastanawial, co taki ktos jak ty we mnie widzi. Pochylila sie i pocalowala go. -Powiem ci, co widze. Widze mezczyzne, ktorego kocham, przy ktorym jestem szczesliwa... kogos, z kim chce jeszcze dlugo sie spotykac. -Zawsze wiesz, co powiedziec. -Poniewaz znam cie lepiej, niz przypuszczasz - rzekla cicho. -Tak? Na jej wargach pojawil sie leniwy usmiech. -Na przyklad wiem, ze teraz chcesz mnie znowu pocalowac. -Naprawde? -Naprawde. Miala racje. -Czy wiesz, Tereso, ze nie potrafie znalezc w tobie ani jednej wady? - powiedzial Garrett wieczorem. Siedzieli razem w wannie, otoczeni chmurami piany. Teresa opierala sie plecami o piers Garretta, a on przesuwal gabka po jej skorze. -Co to ma znaczyc? - spytala z zaciekawieniem i odwrocila glowe, chcac spojrzec mu w twarz. -Tylko to, co powiedzialem. Nie potrafie znalezc w tobie ani jednej wady. Jestes idealem. -Nie jestem idealem, Garrett - zaprzeczyla, choc jego slowa sprawily jej przyjemnosc. -Alez tak. Jestes piekna, czula, inteligentna, umiesz mnie rozsmieszyc i jestes wspaniala matka. Gdy uwzgledni sie fakt, ze jestes slawna, to nie przychodzi mi do glowy nikt, kto moglby ci dorownac. Glaskala go po ramieniu. -Obawiam sie, ze patrzysz na mnie przez rozowe okulary, chociaz mi sie to podoba. -Uwazasz, ze przesadzam? -Nie... przeciez do tej pory widziales tylko moje dobre strony. -Nie wiedzialem, ze masz inne - powiedzial, obejmujac jej ramiona. - Obie strony wygladaja bardzo przyjemnie. Rozesmiala sie glosno. -Wiem, o co ci chodzi. Jeszcze nie widziales mojej ciemnej strony. -Nie masz ciemnej strony. -Naturalnie, ze mam. Tak jak wszyscy. Znika, gdy jestes przy mnie. -Moglabys opisac te ciemna strone? Zamyslila sie na chwile. -Na poczatek: jestem uparta. Bywam zlosliwa, gdy mnie cos rozzlosci. Wybucham i wyrzucam z siebie to, co pierwsze przychodzi mi do glowy, i wierz mi, to nie jest mile. Mam rowniez sklonnosc do mowienia innym tego, co o nich mysle, nawet wtedy, gdy wiem, ze najlepiej byloby po prostu wyjsc. -To jeszcze nie jest tragedia. -Jeszcze nie znalazles sie w zasiegu ognia. -Nie szkodzi. -Powiedzmy to inaczej. Kiedy odkrylam, ze David ma romans, wyzywalam go od najgorszych, poslugujac sie najbardziej ordynarnymi slowami. -Zasluzyl sobie na to. -Ale nie jestem pewna, czy powinien dostac wazonem. -Rzucilas w niego? Skinela glowa. -Powinienes zobaczyc jego mine. Nigdy mnie takiej nie ogladal. -Co zrobil? -Nic. Chyba byl zbyt wstrzasniety. Zwlaszcza gdy zaczelam od talerzy. Tamtej nocy oproznilam niemal caly kredens. Usmiechnal sie z podziwem. -Nie wiedzialem, ze bywasz jedza. -Wyroslam na srodkowym zachodzie. Nie narazaj mi sie, przystojniaku. -Nie bede. -To dobrze. Teraz mam lepsze oko. -Zapamietam. Zanurzyli sie glebiej w cieplej wodzie. Garrett przesuwal gabka po ciele Teresy. -Nadal uwazam, ze jestes idealna - wyszeptal. Zamknela oczy. -Mimo mojej ciemnej strony? -Zwlaszcza z ciemna strona. To dodatkowy ekscytujacy element. -Ciesze sie, bo tobie tez nic nie brakuje. `ty Szybko minely im wspolne dni. Rano Teresa wychodzila na kilka godzin do redakcji, potem spedzala popoludnia z Garrettem. Wieczorami zamawiali jedzenie do domu albo szli do jednej z malych restauracyjek, ktorych bylo pelno w sasiedztwie. Czasami wypozyczali film, ale zazwyczaj spedzali czas, cala uwage skupiajac wylacznie na sobie. W piatek wieczorem zadzwonil z obozu Kevin. Podekscytowany, oznajmil, ze dostal sie do pierwszej druzyny. Oznaczalo to, ze bedzie gral w meczach wyjazdowych, rozgrywanych podczas weekendow. Teresa byla szczesliwa ze wzgledu na syna. Zaskoczyl ja, gdy poprosil, zeby oddala sluchawke Garrettowi. Ten wysluchal uwaznie opowiesci o wydarzeniach ostatniego tygodnia i pogratulowal Kevinowi. Teresa otworzyla butelke wina i az do switu we dwojke swietowali sukces jej syna. W niedzielny poranek - dzien wyjazdu Garretta - zjedli pozne sniadanie z Deanna i Brianem. Garrett natychmiast zrozumial, dlaczego Teresa tak uwielbia Deanne. Byla jednoczesnie czarujaca i zabawna. Stwierdzil potem, ze smial sie niemal przez caly posilek. Deanna wypytywala go o zagle i nurkowanie, a Brian zastanawial sie nad zalozeniem wlasnej firmy, zeby moc wreszcie w spokoju pograc w golfa. Teresa byla zadowolona, ze tak dobrze czuli sie w swoim towarzystwie. Po sniadaniu Deanna z Teresa przeprosily panow na chwile i poszly do lazienki. -Co o nim sadzisz? - spytala z niecierpliwoscia Teresa. -Wspanialy - przyznala Deanna. - W rzeczywistosci jest przystojniejszy niz na zdjeciach, ktore przywiozlas. -Wiem. Zapiera mi dech w piersiach, kiedy na niego patrze. Deanna wzburzyla lekko wlosy, zeby wygladalo, ze jest ich wiecej. -Jak ci minal ten tydzien? Czy tak jak sie spodziewalas? -Nawet lepiej. Deanna rozpromienila sie w usmiechu. -Widac wyraznie, ze mu na tobie zalezy. Gdy patrze na was, dochodze do wniosku, ze przypominacie Briana i mnie. Pasujecie do siebie. -Naprawde tak uwazasz? -Nie mowilabym ci tego, gdybym tak nie sadzila. - Deanna wyjela szminke z torebki i zaczela malowac usta. - Jak mu sie spodobal Boston? - spytala wprost. Teresa rowniez zaczela sie malowac. -Nie jest przyzwyczajony do duzego miasta, ale chyba dobrze sie bawil. Sporo zwiedzil. -Powiedzial cos konkretnie? -Nie... dlaczego pytasz? - Teresa spojrzala z zaciekawieniem na przyjaciolke. -Zastanawialam sie wlasnie - odparla Deanna - czy powiedzial cos, co pozwoli ci oczekiwac, ze przeprowadzi sie tutaj, gdy go o to poprosisz. Teresa unikala nawet myslenia o tym. -Jeszcze o tym nie rozmawialismy - przyznala w koncu. -A zamierzalas porozmawiac? Odleglosc to jest problem, ale chodzi o cos jeszcze, prawda? - odezwal sie glos wewnetrzny. Jeszcze nie chciala o tym myslec. Potrzasnela przeczaco glowa. -Nie wiem, czy to odpowiednia pora. Chyba jeszcze nie. - Umilkla, zbierajac mysli. - Wiem, ze musimy o tym porozmawiac, ale sadze, ze nie znamy sie jeszcze dostatecznie dobrze, aby podejmowac decyzje dotyczace naszej wspolnej przyszlosci. Ciagle jeszcze sie poznajemy. Deanna przygladala sie jej podejrzliwie. -Ale znasz go dostatecznie dobrze, zeby sie w nim zakochac? -Tak - przyznala Teresa. -Zatem doskonale wiesz, ze zbliza sie czas podejmowania decyzji, bez wzgledu na to, czy jestes gotowa sie z tym zmierzyc, czy nie. Teresa nie odpowiadala przez chwile. -Wiem - odparla. Deanna polozyla jej reke na ramieniu. -Co zrobisz, gdy bedziesz musiala wybierac pomiedzy opuszczeniem Bostonu a utrata Garrettta? Teresa zastanawiala sie juz nad konsekwencjami takiego wyboru. -Doprawdy nie wiem - powiedziala cicho i spojrzala niepewnie na przyjaciolke. -Moge udzielic ci rady? Teresa skinela glowa. Wyszly z lazienki. Deanna wziela ja pod ramie i pochylila sie tak, zeby nikt niepowolany nie uslyszal jej slow. -Bez wzgledu na to, jaka decyzje podejmiesz, musisz isc dalej przez zycie, nie ogladajac sie wstecz. Jesli jestes pewna, ze Garrett moze dac ci taka milosc, jakiej potrzebujesz i jaka cie uszczesliwi, zrob wszystko, zeby go zatrzymac. Prawdziwa milosc to rzadki skarb, a tylko ona nadaje zyciu sens. -Jednak czy to samo nie dotyczy rowniez Garretta? Czy i on nie powinnien czegos poswiecic? -Oczywiscie. -Co teraz? -Problem nie zniknal. Musisz sie nad nim zastanowic. Przez nastepne dwa miesiace ich zwiazek na odleglosc rozwijal sie w kierunku, ktorego nie spodziewali sie ani Teresa, ani Garrett, ale ktory powinni byli przewidziec. Zmienili plany zawodowe i udalo im sie spotkac jeszcze trzykrotnie, za kazdym razem podczas weekendu. Raz Teresa poleciala do Wilmington, zeby pobyc z Garrettem sam na sam. Procz jednego wieczoru, gdy wybrali sie na zagle, nie wychodzili z domu. Garrett dwukrotnie przyjezdzal do Bostonu. Spedzil wtedy wiecej czasu z Kevinem niz z Teresa, ale to mu nie przeszkadzalo. Chodzil z chlopcem na mecze pilki noznej. Stwierdzil potem, ze gra wciagnela go bardziej, niz sie spodziewal, choc po raz pierwszy wystapil w roli kibica. -Jak to mozliwe, ze to cie nie ekscytuje? - zapytal Terese podczas jednej z najbardziej nerwowych sytuacji na boisku. -Poczekaj, az obejrzysz kilkaset meczow. Jestem pewna, ze wtedy sam sobie odpowiesz na to pytanie - odparla zartobliwym tonem. Kiedy spotykali sie, caly swiat przestawal istniec. Kevin jak zwykle w weekendy spedzal noc u kolegi, wiec zostawali sami, przynajmniej na troche. Calymi godzinami rozmawiali, smiali sie, przytulali i kochali sie, probujac nadrobic tygodnie spedzone z dala od siebie. Jednak zadne z nich nie poruszylo tematu przyszlosci ich zwiazku. Zyli chwila, niepewni, czego maja oczekiwac nastepnym razem. Tak naprawde to byli pewni tylko swojej milosci. Nie widywali sie zbyt czesto, wiec ich zwiazek przezywal wzloty i upadki, ktorych przedtem zadne z nich nie doswiadczylo. Wszystko ukladalo sie dobrze, gdy byli razem, ale gdy tylko sie rozstawali, dzialo sie zle. Zwlaszcza Garrett nie potrafil sobie poradzic z powodu dzielacej ich odleglosci. Dobre samopoczucie, ktore nie opuszczalo go, gdy przebywal z Teresa, utrzymywalo sie jeszcze przez kilka dni po powrocie do domu. Potem ogarnialo go coraz silniejsze przygnebienie na mysl o czekajacych go tygodniach bez niej. Pragnal spedzac jak najwiecej czasu z Teresa. Minelo lato, wiec teraz bylo mu latwiej wyrwac sie z domu. Niewiele mial do roboty w sklepie, mimo iz wiekszosc pracownikow wyjechala. Teresa byla zajeta glownie z powodu Kevina. Garrett chcial czesciej przyjezdzac do Bostonu, ale ona nie miala dosc czasu, by go goscic. Niejednokrotnie proponowal, ze odwiedzi Terese, ale z jakichs powodow wyjazd nie dochodzil do skutku. Wiedzial, ze w innych zwiazkach bywaly trudniejsze sytuacje. Ojciec opowiedzial mu, ze kiedys przez kilka miesiecy nie widywal zony. Pojechal do Korei, gdzie sluzyl dwa lata w piechocie morskiej. Kiedy lowienie krewetek przestalo przynosic dochody, zaczal pracowac na frachtowcach plywajacych do Ameryki Poludniowej. Czasami taki rejs trwal kilka miesiecy. W tych czasach jego rodzice mogli tylko pisac do siebie listy, ktore na dodatek nie przychodzily zbyt czesto. Garrett i Teresa nie znajdowali sie w az tak trudnej sytuacji, ale to nie polepszalo jego nastroju. Uswiadomil sobie, ze dzielaca ich odleglosc to istotny problem, w dodatku nic nie wskazywalo, ze w najblizszej przyszlosci cos sie zmieni. W gre wchodzily tylko dwa rozwiazania - albo on sie przeprowadzi, albo ona. Bez wzgledu na punkt widzenia i bez wzgledu na to, jak bardzo im na sobie zalezalo, rzecz sprowadzala sie do takiej alternatywy. Zdawal sobie sprawe, ze Teresa mysli podobnie, ale oboje nie chcieli o tym mowic. Bylo im latwiej nie poruszac tego tematu, bo w ten sposob nie musieli wkraczac na droge, z ktorej nie bylo juz odwrotu. Jedno z nich musialo radykalnie zmienic swoje zycie. Ktore? W Wilmington Garrett mial wlasna firme, zyl po swojemu, tak jak chcial. Odwiedziny w Bostonie byly milym urozmaiceniem, ale nie czul sie tu jak u siebie w domu. Do tej pory nie bral pod uwage zmiany miejsca zamieszkania. Tutaj byl jego ojciec. Starzal sie i powoli lata dawaly o sobie znac. Garrett byl dla niego wszystkim. Z drugiej strony Terese wiele rzeczy zatrzymywalo w Bostonie. Co prawda jej rodzice mieszkali gdzie indziej, ale w Bostonie Kevin chodzil do szkoly, a ona miala dobra prace w jednej z wazniejszych gazet i spora grupe przyjaciol, ktorych musialaby porzucic. Walczyla, aby zdobyc obecna pozycje. Gdyby wyjechala z Bostonu, prawdopodobnie musialaby zaczynac od nowa. Czy moglaby to zrobic i nie czuc do niego zalu? Garrett nie chcial sie nad tym zastanawiac. Skupil sie na milosci do Teresy. Pocieszal sie, ze jesli sa sobie przeznaczeni, znajda sposob, by pozostac razem. W glebi duszy wiedzial, ze nie bedzie im latwo. Nie chodzilo tylko o dzielaca ich odleglosc. Po przyjezdzie z drugiej wyprawy do Bostonu kazal powiekszyc i oprawic zdjecie Teresy. Postawil je na nocnym stoliku obok fotografii Catherine. W pewnym momencie zdal sobie sprawe, ze mimo wszystko zdjecia Teresy nie powinien trzymac w sypialni. Przez kilka dni przestawial je z miejsca na miejsce, ale to nie pomoglo. Mial wrazenie, ze sledzi go spojrzenie Catherine. To smieszne - powtarzal w duchu i znowu stawial fotografie gdzie indziej. Po pewnym czasie wsunal zdjecie Teresy do szuflady i siegnal po portret Catherine. Westchnal ciezko, usiadl na lozku i popatrzyl na twarz zony. -Nie mielismy takich klopotow - szepnal i przesunal palcem po jej policzku. - Miedzy nami wszystko wydawalo sie takie proste, prawda? Po chwili uswiadomil sobie, ze zona mu nie odpowie. Przeklal wlasna glupote i wyciagnal z szuflady zdjecie Teresy. Wpatrywal sie w oba portrety dluzsza chwile. Nagle zrozumial, dlaczego tak mu ciezko. Kochal Terese bardziej, niz wydawalo mu sie to mozliwe... i nadal kochal Catherine... Czy to mozliwe, zeby kochal obie jednoczesnie? -Nie moge sie doczekac naszego nastepnego spotkania - powiedzial Garrett. Byla polowa listopada, za dwa tygodnie wypadalo Swieto Dziekczynienia. Teresa wybierala sie z Kevinem do rodzicow. Wszystko zorganizowala tak, aby moc pojechac tez do Garretta i spedzic z nim troche czasu. Uplynal miesiac od ostatniego spotkania. -Ja tez juz sie ciesze. Obiecales mi, ze wreszcie poznam twojego ojca. -Zamierza przygotowac u siebie wczesniejsza swiateczna kolacje. Ciagle mnie pyta, co lubisz. Chyba chce zrobic na tobie dobre wrazenie. -Powiedz mu, zeby sie nie klopotal. Cokolwiek przygotuje, bedzie dobrze. -Stale mu to powtarzam, ale widze, ze okropnie sie denerwuje. -Dlaczego? -Poniewaz bedziesz naszym pierwszym gosciem. Od lat w tym dniu jadamy kolacje tylko we dwojke. -Czy burze rodzinna tradycje? -Nie. Lubie myslec, ze tworzymy nowa. Poza tym sam to zaproponowal, pamietasz? -Jak sadzisz, czy on mnie polubi? -Wiem, ze tak. Kiedy Jeb dowiedzial sie o przyjezdzie Teresy, poczynil specjalne przygotowania. Najpierw wynajal sprzataczke, ktora przez dwa dni doprowadzala maly domek do idealnego porzadku. Kupil nowa koszule i krawat. Gdy wyszedl z sypialni w nowym stroju, zauwazyl zdumiona mine syna. -Jak wygladam? -Doskonale, ale dlaczego zalozyles krawat? -To nie dla ciebie, to na kolacje w ten weekend. Garrett wpatrywal sie w ojca bez slowa, z kasliwym usmieszkiem na twarzy. -Chyba nigdy w zyciu nie widzialem cie w krawacie. -Nosilem krawaty juz wczesniej. Po prostu tego nie zauwazyles. -Nie musisz zakladac krawata tylko dlatego, ze przyjezdza Teresa. -Wiem o tym - odparl cierpko. - Uznalem, ze w tym roku wystapie w krawacie. -Denerwujesz sie spotkaniem z nia? -Nie. -Tato, nie musisz udawac kogos, kim nie jestes. Ani przez chwile nie watpie, ze Teresa polubi cie bez wzgledu na to, jak bedziesz ubrany. -Co nie oznacza, ze nie moge ubrac sie porzadnie dla twojej przyjaciolki, prawda? -Nie. -To zalatwilismy te sprawe. Nie pokazalem sie w tym stroju, zeby prosic cie o rade. Chcialem tylko wiedziec, czy dobrze wygladam. -Wygladasz doskonale. -To dobrze. Jeb zawrocil do sypialni, po drodze wyciagajac koszule ze spodni i rozluzniajac wezel krawata. Garrett odprowadzal go spojrzeniem. Po chwili uslyszal, ze ojciec go wola. -O co chodzi? Ojciec wyjrzal zza drzwi. -Bedziesz w krawacie? -Nie zamierzalem go zakladac. -Zmien zamiary. Nie chce, zeby Teresa odkryla, ze wychowalem kogos, kto nie umie sie przyzwoicie ubrac. ** ** ** Na dzien przed przyjazdem Teresy Garrett pomogl ojcu w ostatnich przygotowaniach. Skosil trawnik, podczas gdy Jeb rozpakowal porcelane, ktora dostal w prezencie slubnym. Rzadko jej uzywal. Poszukal srebrnych sztuccow, co wcale nie bylo latwym zadaniem. Znalazl w kredensie obrus i wrzucil go do pralki. W tym momencie Garrett wszedl do domu. Wyjal z kredensu szklanke.-O ktorej przyjezdza? - uslyszal glos ojca. Garrett nalal sobie wody i obejrzal sie przez ramie. -Samolot przylatuje o dziesiatej. Powinnismy byc tutaj okolo jedenastej. -O ktorej bedzie chciala cos zjesc? -Nie wiem. Jeb wrocil do kuchni. -Nie spytales? -Nie. -To skad bede wiedzial, kiedy wstawic indyka do pieca? Garrett upil lyk wody. -Zaplanuj, ze zjemy po poludniu. Kazda pora bedzie odpowiednia. -Nie sadzisz, ze powinienes zadzwonic i spytac ja o to? -Nie uwazam, aby to bylo konieczne. To nic waznego. -Moze dla ciebie, ale ja spotykam ja po raz pierwszy. Nie chce sie stac bohaterem rodzinnych anegdot, gdy sie pobierzecie. Garrett uniosl brwi ze zdziwienia. -Kto powiedzial, ze sie pobierzemy? -Nikt. -Dlaczego wiec o tym mowisz? -Dlatego, ze doszedlem do wniosku, iz ktos z nas musi o tym wspomniec, a nie bylem pewien, czy kiedykolwiek poruszysz ten temat. Garrett patrzyl na ojca bez slowa. -Uwazasz, ze powinienem sie z nia ozenic? -Nie ma znaczenia, co ja uwazam. Wazne, co ty o tym sadzisz. Nie mam racji? Tego samego wieczoru Garrett uslyszal dzwonek telefonu akurat wtedy, gdy otwieral drzwi wejsciowe. Podbiegl do aparatu, chwycil sluchawke i uslyszal znajomy glos. -Garrett? - spytala Teresa. - Chyba sie zadyszales. Usmiechnal sie lekko. -Czesc, Tereso. Wlasnie wszedlem. Moj ojciec przez caly dzien we mnie oral, przygotowywalismy jego dom na twoj przyjazd. Naprawde czeka na spotkanie z toba. Zapadla niezreczna cisza. -Jesli chodzi o jutro... - powiedziala w koncu Teresa. Poczul ucisk w gardle. -Co z jutrem? Nie odpowiadala przez chwile. -Tak mi przykro, Garrett... Nie wiem, jak mam ci to powiedziec, ale nie uda mi sie przyleciec do Wilmington. -Czy cos sie stalo? -Nie, wszystko w porzadku. Po prostu cos mi wypadlo w ostatniej chwili... duza konferencja, na ktora musze pojechac. -Jaka konferencja? -Chodzi o moja prace. Wiem, ze cie to zmartwi, ale nie pojechalabym tam, gdyby nie bylo to bardzo wazne. Wierz mi. -Co to ma byc? - Garrett zamknal oczy. -Spotkanie redaktorow naczelnych i wazniakow z telewizji. Przyjezdzaja do Dallas w ten weekend. Deanna sadzi, ze powinnam poznac przynajmniej niektorych z nich. -Wlasnie sie o tym dowiedzialas? -Nie... Wlasciwie tak. Oczywiscie, wiedzialam, ze w Dallas odbedzie sie konferencja, ale nie mialam w niej uczestniczyc. Zazwyczaj nie zapraszaja takich dziennikarzy jak ja, Deanna musiala pociagnac za kilka sznurkow, abym mogla z nia pojechac. - Zawahala sie. - Naprawde bardzo mi przykro, Garrett, ale tak jak powiedzialam, to wazne spotkanie i szansa, jaka trafia sie raz w zyciu. Milczal przez chwile. -Rozumiem - rzekl krotko. -Jestes na mnie zly. -Nie. -Na pewno? -Na pewno. Zorientowala sie z tonu jego glosu, ze nie mowi prawdy, ale nie wiedziala, co mu powiedziec, zeby poczul sie lepiej. -Czy przekazesz swojemu ojcu, ze jest mi przykro? -Dobrze. -Moge do ciebie zadzwonic w ten weekend? -Jesli chcesz. Nazajutrz Garrett jadl obiad z ojcem, ktory staral sie bagatelizowac cala sprawe. -Jesli jest tak, jak powiedziala - wyjasnial Garrettowi - to nie miala wyboru. Nie moze zrezygnowac z pracy, ma na utrzymaniu syna, musi zrobic wszystko, zeby o niego zadbac. Poza tym to tylko jeden weekend, nic wielkiego. Garrett kiwal glowa, sluchajac ojca, ale nie potrafil otrzasnac sie z przygnebienia. Jeb mowil dalej. -Jestem pewien, ze dacie sobie rade. Na pewno wymysli cos specjalnego na wasze nastepne spotkanie. Garrett nie odpowiedzial. Jeb zjadl kilka kesow, nim odezwal sie znowu. -Musisz to zrozumiec, Garrett. Ona ma obowiazki tak jak i ty. Czasami te obowiazki staja sie najwazniejsze. Jestem przekonany, ze gdyby cos stalo sie w sklepie, postapilbys tak samo. Garrett poruszyl sie na krzesle i odsunal talerz na bok. -Wszystko rozumiem, tato, ale nie widzialem jej od miesiaca i naprawde nie moglem sie juz doczekac jej przyjazdu. -Sadzisz, ze ona nie chciala cie zobaczyc, ze nie tesknila? -Tesknila. -Jedz obiad. - Jeb pochylil sie nad stolem i przesunal talerz z powrotem na miejsce. - Caly dzien gotowalem, nie bede wyrzucal. Garrett popatrzyl na talerz. Nie byl juz glodny, ale probowal przelknac jeszcze kilka kesow. -Przeciez zdajesz sobie sprawe - odezwal sie ojciec, wbijajac widelec w mieso - ze to nie jest ostatni raz, wiec nie powinienes tak bardzo sie przejmowac. -Co chcesz przez to powiedziec? -Jezeli nadal bedziecie mieszkali w odleglosci tysiaca mil od siebie, takie rzeczy beda sie zdarzac i nie bedziecie mogli widywac sie tak czesto, jak byscie chcieli. -Czy sadzisz, ze o tym nie wiem? -Jestem pewien, ze wiesz. Wydaje mi sie natomiast, ze zadne z was nie ma dosc odwagi, zeby cos z tym zrobic. Garrett patrzyl na ojca i myslal: Tato, powiedz mi, co czujesz naprawde. Niczego przede mna nie ukrywaj. -Kiedy bylem mlody - mowil dalej Jeb, nie zwracajac uwagi na ponura mine syna -wszystko bylo prostsze. Gdy mezczyzna kochal kobiete, prosil ja o reke i potem mieszkali razem. Odnosze wrazenie, ze zupelnie nie wiecie, co nalezy zrobic. -Juz ci mowilem... to nie takie proste... -Proste... jesli ja kochasz. Znajdz sposob, zeby z nia byc. Tylko tyle. Jesli wtedy cos nagle sie zdarzy i nie zobaczysz jej przez jeden weekend, nie bedziesz sie zachowywal tak, jakby to byl koniec swiata. - Jeb przerwal, po czym ciagnal dalej: - To, co probujecie robic, jest na dluzsza mete nie do przyjecia. Nie moze sie udac. Przeciez o tym wiesz, prawda? -Wiem - odparl krotko Garrett, marzac o tym, zeby ojciec wreszcie przestal mowic. Jeb czekal, zmarszczywszy brwi. Poniewaz syn milczal, podjal watek. -"Wiem"? Tylko tyle? -Co mam ci jeszcze powiedziec? - wzruszyl ramionami Garrett. -Mozesz powiedziec, ze gdy ja zobaczysz nastepnym razem, zastanowicie sie nad tym we dwojke. -Swietnie, sprobujemy sie nad tym zastanowic. Jeb odlozyl widelec i popatrzyl z gniewem na syna. -Nie powiedzialem "sprobujecie", powiedzialem "zastanowicie sie". -Co cie tak rozzloscilo? -Jesli nie znajdziecie jakiegos wyjscia, to przez nastepne dwadziescia lat bedziemy jadac obiady tylko we dwoch. Nastepnego dnia Garrett z samego rana zabral "Happenstance" na wode i zostal na oceanie az do zachodu slonca. Teresa zostawila mu wiadomosc, podajac numer telefonu hotelu w Dallas, ale nie zadzwonil, wmawiajac sobie, ze juz jest za pozno i Teresa na pewno spi. Oszukiwal sam siebie, dobrze o tym wiedzial, ale po prostu nie mial ochoty z nia rozmawiac. W ogole nie mial ochoty na rozmowy. Nadal byl na nia zly. Najlepiej myslalo mu sie na oceanie, gdzie nikt mu nie przeszkadzal. Przez caly ranek zastanawial sie, czy Teresa zdaje sobie sprawe, jak bardzo przejal sie jej nieobecnoscia. Doszedl do wniosku, ze nie ma pojecia o niczym, w przeciwnym razie tak by nie postapila. Oczywiscie, jesli zalezalo jej na nim. Gdy slonce wzeszlo wysoko, jego gniew zaczal slabnac. Raz jeszcze, spokojniej, rozwazyl cala sprawe i uswiadomil sobie, ze ojciec mial racje - zreszta jak zawsze. To, ze Teresa nie mogla przyjechac, wyraznie ukazywalo, jak rozne sa ich zyciowe sytuacje. Ona miala prawdziwe obowiazki, ktorych nie mogla lekcewazyc. Dopoki mieszkali oddzielnie, takie nieobecnosci beda sie powtarzac. Zastanawial sie, czy we wszystkich zwiazkach zdarzaja sie takie chwile. Tak naprawde nie wiedzial. Mial za soba jedynie malzenstwo z Catherine, a nie bylo latwo porownac go ze znajomoscia z Teresa. Z Catherine znali sie prawie cale zycie, pobrali sie, zamieszkali pod tym samym dachem. Byli mlodsi, nie mieli wiec takich obowiazkow jak Teresa. Dopiero co skonczyli studia, nie dorobili sie wlasnego domu ani nie urodzily sie im dzieci. Byla to zupelnie inna sytuacja i nie mogl odnosic jej do tej, w jakiej znalezli sie z Teresa. O jednej tylko rzeczy nie potrafil zapomniec. Dreczyla go cale popoludnie. Przyjmowal do wiadomosci istniejace roznice, ale jedno bylo pewne. Z Catherine stanowili zespol. Ani razu nie watpil we wspolna przyszlosc, nigdy nie przyszloby mu do glowy, ze jedno nie poswieciloby wszystkiego dla drugiego. Nawet jesli sie spierali, gdzie zamieszkac lub zalozyc sklep, a nawet co robic w sobotni wieczor, nie mialo to zadnego wplywu na ich zwiazek. We wzajemnym traktowaniu sie nie bylo sladu tymczasowosci, co pozwalalo mu sadzic, ze zawsze beda razem. Z Teresa nie osiagneli jeszcze takiego stopnia zazylosci. Zaszlo slonce, a on zdal sobie sprawe, ze jest niesprawiedliwy. Znali sie tak krotko. Na poczatek nie powinien zadac zbyt wiele. Po jakims czasie i w okreslonych warunkach na pewno stana sie zespolem. Na pewno? Pokrecil glowa, gdy zrozumial, ze wcale nie jest co do tego przekonany. Wielu rzeczy nie byl pewien. Wiedzial jedno. Nigdy nie analizowal swojego zwiazku z Catherine tak jak znajomosci z Teresa. To tez bylo niesprawiedliwe. Poza tym analiza niewiele mogla mu pomoc. Wszelkie kalkulacje nie zmienialy faktu, ze nie beda widywali sie tak czesto, jak by pragneli. Teraz nalezalo cos postanowic. Cos zrobic. Garrett zadzwonil do Teresy od razu po powrocie do domu. -Halo - uslyszal jej zaspany glos. -To ja - powiedzial cicho do sluchawki. -Garrett? -Przepraszam, ze cie obudzilem, ale zostawilas mi kilka wiadomosci na sekretarce. -Ciesze sie, ze zadzwoniles. Nie bylam pewna, czy to zrobisz. -Jakos nie mialem ochoty dzwonic. -Jeszcze jestes na mnie zly? -Nie. Moze troche mi smutno, ale nie jestem zly. -Czy dlatego, ze nie przyjechalam na weekend? -Nie, ze cie tu nie ma. Tej nocy znowu snil. We snie byli razem z Teresa w Bostonie. Szli jakas ulica, wsrod przechodniow - kobiet, mezczyzn, ludzi starych, mlodych, w garniturach i w powyciaganych, zbyt duzych swetrach. Przez pewien czas ogladali wystawy. Dzien byl pogodny i Garrett cieszyl sie, ze sa razem. Teresa zatrzymala sie przy malym sklepiku i zaproponowala, zeby do niego zajrzeli. Garrett potrzasnal przeczaco glowa. -Idz sama, ja tu poczekam. Teresa jeszcze raz spytala go, czy nie chce jej towarzyszyc, i weszla do srodka. Garrett stal na zewnatrz w cieniu wysokiego budynku, gdy nagle zauwazyl znajoma postac. Chodnikiem szla kobieta, jasne wlosy opadaly jej na ramiona. Zmruzyl oczy, rozejrzal sie i szybko odwrocil. Sposob poruszania sie kobiety wydal mu sie znajomy. Odprowadzil ja spojrzeniem. W pewnym momencie kobieta zatrzymala sie i odwrocila glowe. Garrettowi zabraklo tchu. Catherine. To niemozliwe. Potrzasnal glowa. Z tej odleglosci nie byl pewien, czy sie nie pomylil. Ruszyla przed siebie w tej chwili, gdy Garrett ja zawolal: -Catherine?! Czy to ty? Chyba nie uslyszala jego glosu, ktory ginal w ulicznym halasie. Garrett zajrzal przez szybe wystawowa do sklepu i zobaczyl, ze Teresa oglada polki. Kiedy znowu popatrzyl w glab ulicy, Catherine wlasnie skrecala za rog. Ruszyl za nia szybkim krokiem, potem puscil sie biegiem. Chodniki zapelnial coraz wiekszy tlum, przez ktory musial sie przepychac. Wreszcie dotarl na rog i skrecil w tym samym kierunku co Catherine. Ulica byla pograzona w mroku - niebezpiecznym, groznym. Przyspieszyl kroku. Nie padalo, ale czul idac, ze rozpryskuje kaluze. Zatrzymal sie na chwile, zeby zlapac oddech. Serce walilo mu w piersi. Gdy przystanal, nagle zagarnela go mgla i po chwili nic juz nie widzial. -Catherine?! Gdzie jestes? - wolal. Gdzies daleko uslyszal smiech, chociaz nie wiedzial, skad dochodzi. Ruszyl powoli. Raz jeszcze uslyszal smiech - dzieciecy, szczesliwy. Stanal. -Gdzie jestes? Cisza. Rozejrzal sie na boki. Nic. Mgla gestniala, zaczal padac deszcz. Garrett postapil kilka krokow, nie wiedzac, dokad ma isc. Cos poruszylo sie we mgle. Pobiegl w tamta strone. Szla tuz przed nim. Deszcz przeszedl w ulewe i nagle wydawalo mu sie, ze wszystko porusza sie w zwolnionym tempie... Biegl... powoli... powoli... juz widzial jej glowe... mgla znowu zgestniala... deszcz lal sie strumieniami... jej wlosy... Zniknela. Znowu przystanal. Juz nic nie widzial w deszczu i mgle. -Gdzie jestes?! - zawolal. Cisza. -Gdzie jestes?! - krzyknal glosniej. -Tutaj - rozlegl sie glos. Otarl krople deszczu z twarzy. -Catherine? Czy to naprawde ty? -To ja, Garrett. Nie byl to jej glos. Z mgly wyszla Teresa. -Jestem. Garrett obudzil sie i usiadl w poscieli, zlany potem. Otarl twarz przescieradlem. Dlugo siedzial bez ruchu. Tego samego dnia odwiedzil ojca. -Chyba chce sie z nia ozenic. Lowili razem ryby. Siedzieli na koncu molo z kilkunastoma innymi wedkarzami. Jeb podniosl zdumiony glowe. -Dwa dni temu wydawalo mi sie, ze nie chcesz jej wiecej widziec. -Od tamtej pory duzo myslalem. -Rzeczywiscie - mruknal Jeb. Nawinal zylke na kolowrotek, sprawdzil przynete i zarzucil. Watpil, czy cokolwiek zlapie, ale wedkowanie uwazal za jedna z najwiekszych przyjemnosci. -Kochasz ja? Garrett spojrzal na ojca ze zdziwieniem. -Oczywiscie, ze ja kocham. Mowilem ci tyle razy. Jeb pokrecil glowa. -Nie... nie mowiles. Sporo o niej rozmawialismy... mowiles, ze przy niej czujesz sie szczesliwy i ze nie chcesz jej stracic, ale nigdy nie powiedziales, ze ja kochasz. -Czy to nie to samo? -Chyba nie. Po powrocie do domu Garrett odtworzyl w mysli dalszy ciag rozmowy z ojcem. "Chyba nie". -Oczywiscie, ze to samo - odparl predko. - A nawet jesli to nie to samo, kocham ja. -Chcesz sie z nia ozenic? - spytal Jeb, patrzac uwaznie na syna. -Chce. -Dlaczego? -Bo ja kocham. Czy to nie wystarczy? Garrett zwijal zylke. -Czy to nie ty wlasnie uwazales, ze powinnismy sie pobrac? -Tak. -Dlaczego wiec ogarnely cie watpliwosci? -Poniewaz chce miec pewnosc, ze robisz to z wlasciwych pobudek. Dwa dni temu nie wiedziales, czy w ogole chcesz ja jeszcze zobaczyc. Teraz jestes zdecydowany na malzenstwo. To zmiana pogladow o sto osiemdziesiat stopni. Musze wiedziec, ze te zmiane spowodowalo uczucie, jakie zywisz dla Teresy, a twoja decyzja nie ma nic wspolnego z Catherine. -Catherine nie ma z tym nic wspolnego - szybko zaprzeczyl Garrett. Przywolanie imienia zony wywolalo bol. Westchnal gleboko. - Wiesz, tato, ze czasami w ogole cie nie rozumiem. Ciagle mnie naciskales, namawiales, zebym pogodzil sie z tym, co stalo sie w przeszlosci, zebym sobie kogos znalazl. Teraz, gdy znalazlem, probujesz mnie zniechecic. Jeb polozyl synowi reke na ramieniu. -Nie zniechecam cie do niczego, Garrett. Ciesze sie, ze spotkales Terese, ze ja kochasz, i mam nadzieje, ze wszystko skonczy sie malzenstwem. Dlatego przy podejmowaniu decyzji powinienes oprzec sie na wlasciwych przeslankach. Malzenstwo to dwie osoby, a nie trzy. Byloby to nieuczciwe wobec Teresy. Minela chwila, zanim Garrett odpowiedzial. -Chce sie z nia ozenic, poniewaz ja kocham. Chce spedzic z nia reszte zycia. Ojciec siedzial w milczeniu. Nagle powiedzial cos, co sprawilo, ze Garrett gwaltownie odwrocil glowe. -Mam rozumiec, ze juz pogodziles sie ze smiercia Catherine? Garrett nie potrafil odpowiedziec na to pytanie. -Jestes zmeczona? - spytal Garrett. Lezal w lozku i rozmawial z Teresa. Mala lampka rozjasniala pokoj. -Tak. Wlasnie przyjechalam. To byl dlugi weekend. -Czy wszystko poszlo po twojej mysli? -Mam nadzieje. Jeszcze za wczesnie o tym mowic, ale spotkalam kilka osob, ktore moga mi pomoc. -Zatem to dobrze, ze pojechalas. -Dobrze i zle. Zalowalam, ze nie jestem z toba. -Kiedy jedziesz do rodzicow? -W srode rano. Wracam w niedziele. -Pewnie sie ciesza na twoj przyjazd? -Tak. Prawie rok nie widzieli Kevina. Chca sie nim nacieszyc chociaz przez kilka dni. -To dobrze. Zapadla krotka cisza. -Chce, zebys wiedzial, ze naprawde mi przykro z powodu tego weekendu. -Wiem. -Moge to jakos nadrobic? -Co masz na mysli? -Mozesz przyjechac w nastepny weekend po Swiecie Dziekczynienia? -Chyba tak. -To dobrze, bo wymyslilam dla nas cos specjalnego. Dla obojga byl to niezapomniany weekend. Podczas poprzedzajacych go dwoch tygodni Teresa dzwonila czesciej niz zwykle. Do tej pory na ogol telefonowal Garrett, a teraz uprzedzala go, gdy tylko chcial z nia pomowic. Wchodzil do domu, zeby wykrecic jej numer i w tym momencie rozlegal sie dzwonek telefonu. Podnosil sluchawke i mowil: "Czesc, Tereso", czym ja zaskakiwal. Zartowali potem o parapsychicznych zdolnosciach. Kiedy w ustalonym terminie przylecial do Bostonu, spotkali sie na lotnisku. Teresa juz na niego czekala. Prosto z lotniska pojechali na kolacje. Teresa zarezerwowala stolik w najelegantszym lokalu w miescie. Potem zabrala go na "Nedznikow", ktorych wlasnie wystawiono. Bilety byly wyprzedane, ale Teresie, ktora znala dyrektora teatru, udalo sie zdobyc dwa miejsca w najlepszej czesci widowni. Wrocili pozno, a nastepnego dnia od rana zaczela sie bieganina. Teresa zabrala Garretta do redakcji i przedstawila go kilku osobom, a potem pojechali do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Wieczorem spotkali sie z Deanna i Brianem na kolacji "U Anthony'ego" - w restauracji mieszczacej sie na najwyzszym pietrze budynku Prudentialu, skad rozciagal sie widok na cale miasto. Garrett nigdy czegos takiego nie widzial. -Pamietacie Garretta, prawda? - spytala Teresa, starajac sie, by nie zabrzmialo to smiesznie. -Oczywiscie, ze pamietamy. Milo cie widziec - powiedziala Deanna i pocalowala go w policzek. - Przepraszam, ze zmusilam Terese do wyjazdu na konferencje w Dallas. Mam nadzieje, ze nie byles na nia bardzo zly. -Skadze - mruknal, klaniajac sie sztywno. -Ciesze sie, bo uwazam, ze bylo warto. Garrett spojrzal na nia zaciekawiony. -O co chodzi, Deanno? - spytala Teresa. -Po twoim wyjsciu dostalam wspaniala wiadomosc. -Jaka? -Rozmawialam z Danem Mandelem przez dwadziescia minut - odparla. - Okazalo sie, ze zrobilas na nim ogromne wrazenie. Uwaza cie za profesjonalistke. Jednak najwazniejsze jest to... - Deanna dramatycznie zawiesila glos, ale nie mogla opanowac usmiechu. -Tak? -Poczawszy od stycznia, bedzie przedrukowywal twoja kolumne we wszystkich swoich gazetach. Teresa przykryla dlonia usta, by stlumic okrzyk, ktory sie jej wyrwal, ale i tak rozlegl sie dostatecznie glosno, by goscie przy sasiednich stolikach sie obejrzeli. -Zartujesz? - spytala z niedowierzaniem w glosie, pochylajac sie do Deanny i mowiac cos przyciszonym glosem. Przyjaciolka pokrecila przeczaco glowa. -Nie. Tylko powtarzam to, co mi powiedzial. Chce rozmawiac z toba we wtorek. Umowilam sie na telekonferencje o dziesiatej. -Jestes pewna? Chce drukowac moja kolumne? -Naprawde. Wyslalam mu faksem kilka tekstow i twoje dane. Chce ciebie, nie ma zadnej watpliwosci. -Nie moge uwierzyc. -Uwierz. Slyszalam, ze inni tez sa zainteresowani. -Och, Deanna... - Teresa mocno uscisnela przyjaciolke z radosna, ozywiona twarza. Brian stuknal Garretta lokciem. -Swietna wiadomosc, prawda? -Swietna - odparl Garrett po dluzszej chwili. Mieli stolik przy oknie. Deanna zamowila szampana. Gdy go przyniesiono, wzniosla toast i zlozyla Teresie gratulacje, zyczac jej wspanialej przyszlosci. Przez caly wieczor rozmawialy niemal wylacznie ze soba. Garrett milczal, nie wiedzac, co moglby powiedziec. Brian wyczul, ze Garret czuje sie nieswojo. -Zachowuja sie jak licealistki, prawda? Deanna pekala z radosci i nie mogla sie doczekac, kiedy wreszcie jej to powie. -Zaluje, ze nie znam sie na dziennikarstwie. Niewiele mam do powiedzenia. Brian wypil nastepny lyk, potrzasnal glowa. -Nie przejmuj sie. Nawet gdybys sie na tym znal, nie dopuscilyby cie do glosu. Gdy sie spotkaja, gadaja jak najete. Bylbym gotow przysiac, ze w poprzednim wcieleniu byly blizniaczkami. -Niewykluczone, ze masz racje. - Garrett popatrzyl na Terese i Deanne. -Zrozumiesz wszystko lepiej, jak juz bedziesz tu na caly etat. Bedziesz znal sie na tym tak dobrze jak one. Zapewniam cie, wiem cos o tym. "Jak juz bedziesz tu na caly etat". Garrett milczal, wiec Brian zmienil temat. -Jak dlugo zostajesz? -Do jutra wieczorem. -Widujecie sie tak rzadko, to musi byc trudne. -Czasami. -Wiem, ze Teresa bardzo nad tym boleje. -O czym rozmawiacie? - spytala radosnym tonem Teresa, usmiechajac sie do Garretta. -O tym i owym. Glownie o twoim szczesciu - odparl Brian. Garrett pokiwal glowa, krecac sie niespokojnie na krzesle. Teresa zrozumiala, ze czuje sie nieswojo, ale nie wiedziala dlaczego. -Byles dzisiaj bardzo milczacy. Po powrocie do mieszkania, usiedli na kanapie, sluchali radia i rozmawiali. -Chyba nie mialem nic do powiedzenia. Wziela go za reke. -Ciesze sie, ze byles ze mna, gdy Deanna mi o wszystkim opowiedziala. -Jestem szczesliwy ze wzgledu na ciebie. Wiem, ile to dla ciebie znaczy. Usmiechnela sie niepewnie, po czym zmieniajac temat, spytala: -Dobrze ci sie rozmawialo z Brianem? -Tak... jest mily... - urwal. - Niezbyt dobrze czuje sie wsrod ludzi, zwlaszcza gdy nie jestem na swoim terenie. Tylko... - umilkl, zastanawiajac sie, czy powinien powiedziec cos jeszcze. -Co? Pokrecil glowa. -Nic. -Co chciales mi powiedziec? - nie ustepowala Teresa. Garrett odpowiedzial po chwili, starannie dobierajac slowa. -Chcialem ci sie przyznac, ze dla mnie ten weekend byl bardzo dziwny. Teatr, eleganckie stroje, kolacja z przyjaciolmi. - Wzruszyl ramionami. - Nie tego oczekiwalem. -Zle sie bawisz? -Nie o to chodzi. Tylko... to nie dla mnie. Nigdy tego nie robilem. -Wlasnie dlatego tak ten weekend zaplanowalam. Chcialam, zebys sprobowal czegos nowego. -Dlaczego? -Z tego samego powodu, dla ktorego ty chciales, zebym nauczyla sie nurkowac... bo to podniecajace, inne, nowe. -Nie przyjechalem, zeby robic co innego. Przyjechalem, by spedzic z toba troche czasu w spokoju. Nie widzialem cie od dawna, a jak juz przyjechalem, to nic, tylko biegamy z miejsca na miejsce. Nawet nie mielismy czasu porozmawiac, a jutro wyjezdzam. -To nieprawda. Wczoraj sami wybralismy sie na kolacje i do muzeum. Mielismy mnostwo czasu, zeby pogadac. -Wiesz, o co mi chodzi. -Nie wiem. Co chciales robic? Siedziec w domu? Garrett nie odpowiedzial. Po chwili wstal z kanapy i wylaczyl radio. -Jest cos waznego, o czym od chwili przyjazdu chcialem z toba pomowic. -O co chodzi? Pochylil glowe, wpatrujac sie w podloge. Teraz albo nigdy - wyszeptal do siebie. Odwrocil sie i zbierajac sie na odwage, gleboko odetchnal. -Ten miesiac bez ciebie byl dla mnie bardzo trudny. Nie wiem, czy chce, aby to dluzej trwalo. Zabraklo jej tchu. Garrett spostrzegl, jakie wrazenie wywarly na Teresie jego slowa, i podszedl do niej. Czul w piersiach ucisk. -Nie chodzi o to, ze nie chce cie widziec. Pragne cie widziec przez caly czas. - Ukleknal przed nia. Teresa patrzyla na niego ze zdziwieniem. -Chce, zebys sie przeprowadzila do Wilmington. Wiedziala, ze pewnego dnia to uslyszy, ale nie spodziewala sie, ze tak szybko i w taki sposob. -Wiem, ze to bardzo powazny krok, ale kiedy juz sie przeprowadzisz, nie bedziemy sie rozstawac. Bedziemy widywac sie codziennie. Chce wedrowac z toba po plazy, zeglowac. Chce, zebys czekala na mnie w domu, gdy wroce ze sklepu. Pragne czuc sie tak, jakbym znal cie cale zycie... Slowa nastepowaly szybko po sobie. Teresa probowala cos zrozumiec z przemowy Garretta. -Tak bardzo za toba tesknie... Wiem, ze masz tu prace, ale jestem pewien, ze przyjma cie w naszej gazecie. Im dluzej Garrett mowil, tym bardziej Teresie krecilo sie w glowie. Przyszlo jej na mysl, ze Garrett probuje odtworzyc malzenstwo z Catherine, tyle ze z nia, Teresa. -Chwileczke... - przerwala mu w koncu. - Nie moge ot tak sobie spakowac sie i wyjechac. Kevin chodzi do szkoly... -Nie musisz przeprowadzac sie natychmiast. Poczekamy do konca roku szkolnego, tak bedzie lepiej... Czekalismy tak dlugo... kilka miesiecy nie stanowi roznicy. -Ale on jest tu szczesliwy. Tu jest jego dom. Ma przyjaciol, druzyne... -Moze miec to wszystko w Wilmington. -Tego nie wiesz. Mowisz tak, ale pewnosci nie masz. -Czy nie zauwazylas, ze znakomicie sie z Kevinem rozumiemy? Puscila jego reke. -To nie o to chodzi, nie pojmujesz? Wiem, ze dogadujecie sie bez trudu, ale nie prosiles go o zmiane calego zycia. Ja tez go o to nie prosilam. Zreszta nie chodzi tylko o niego. Co ze mna? Byles przy mnie, gdy Deanna przekazywala mi wspaniala wiadomosc. Chcesz, zebym z tego zrezygnowala? -Nie chce, zebys z nas zrezygnowala. A to wielka roznica. -Dlaczego ty nie mozesz przeprowadzic sie do Bostonu? -Co bym tu robil? -To samo co w Wilmington. Mozesz uczyc nurkowania, plywania. Tobie byloby o wiele latwiej zmienic srodowisko niz mnie. -Nie moge. Jak juz mowilem... - objal gestem pokoj - to nie dla mnie. Zagubie sie tutaj. Teresa wstala i przeszla przez pokoj. -To nie w porzadku. -Co jest nie w porzadku? Spojrzala na niego. -Wszystko. Oczekujesz, zebym sie przeprowadzila, zebym zmienila cale swoje zycie. Stawiasz mi warunek: "Mozemy byc razem, ale tak jak ja chce". Co z moimi uczuciami? Czy nie maja znaczenia? -Maja znaczenie. Jestes wazna. My jestesmy wazni. -W twoich ustach to inaczej brzmi, jakbys myslal tylko o sobie. Chcesz, zebym zrezygnowala ze wszystkiego, na co tak ciezko pracowalam, ale ty nie masz ochoty z niczego zrezygnowac. - Teresa patrzyla Garrettowi prosto w oczy. Garrett wstal z kanapy i podszedl do niej. Gdy stanal przy niej blisko, uniosla ramiona, jakby chciala go odepchnac. -Nie chce, zebys mnie teraz dotykal. Opuscil rece. Przez dluzsza chwile milczeli. -Chyba znam twoja odpowiedz. Nie przyjedziesz - odezwal sie w koncu z irytacja. -Nie. Moja odpowiedz jest inna. Musimy sie nad tym zastanowic. -Sprobujesz mnie przekonac, ze sie myle? Taka uwaga nie zaslugiwala na odpowiedz. Potrzasnela glowa, podeszla do stolu, wziela torebke i ruszyla do drzwi. -Dokad idziesz? -Kupic wino. Musze sie napic. -Jest pozno. -Sklep jest na koncu ulicy. Zaraz wroce. -Nie mozemy teraz porozmawiac? -Musze zostac na chwile sama. -Uciekasz? - Zabrzmialo to jak oskarzenie. -Nie, nie uciekam. - Teresa otworzyla drzwi i przytrzymala je reka. - Zaraz wroce. Nie podoba mi sie, ze mowisz do mnie w ten sposob. To nie fair, ze chcesz wywolac we mnie poczucie winy. Poprosiles, zebym zmienila dla ciebie cale moje zycie. Musze zastanowic sie nad tym spokojnie przynajmniej przez kilka minut. Po wyjsciu Teresy Garrett wpatrywal sie w drzwi, jakby mial nadzieje, ze zaraz wroci. Zaklal cicho. Wszystko poszlo nie tak, jak sobie zaplanowal. Poprosil ja, zeby przeniosla sie do Wilmington, a tymczasem ona wyszla, zeby zostac sama. Dlaczego tak sie stalo? Nie wiedzial, co ma ze soba zrobic. Bezradnie krazyl po mieszkaniu. Zajrzal do kuchni, do pokoju Kevina, potem wszedl do sypialni. Zawahal sie na chwile. Usiadl na lozku Teresy i oparl glowe na rekach. Czy, proszac ja o przeniesienie sie do Wilmington, postapil niesprawiedliwie? To prawda, miala swoje wygodne i urzadzone zycie, ale byl pewien, ze w Wilmington tez czulaby sie dobrze. Bez wzgledu na jego punkt widzenia w Wilmington byloby im ze soba lepiej niz w Bostonie. Rozgladajac sie wokol, raz jeszcze utwierdzil sie w przekonaniu, ze nie moglby zyc w bloku. Nawet gdyby przeprowadzili sie do jednorodzinnego domu, jaki bylby tam widok z okien? Albo gdyby zamieszkali na przedmiesciu, gdzie wszystkie domy sa takie same? Sytuacja sie skomplikowala. Wszystko, co powiedzial, bylo chybione. Nie chcial, zeby czula, iz stawia jej ultimatum. Gdy zastanowil sie nad tym, zrozumial, ze wlasnie tak postapil. Westchnal. Co powinien teraz zrobic? Nic nie przychodzilo mu do glowy. Nie chcial nastepnej klotni. Klotnie rzadko prowadzily do rozwiazan, a tych teraz najbardziej potrzebowali. Jesli nie potrafi jej nic powiedziec, co mu pozostalo? Doszedl do wniosku, ze napisze do niej list, w ktorym wszystko wyjasni. Pisanie pomagalo mu zebrac mysli. Zwlaszcza przez ostatnie trzy lata. Moze Teresa zrozumie jego punkt widzenia. Zerknal na stolik przy lozku. Stal tam telefon, ale nie zauwazyl ani papieru, ani piora. Otworzyl szuflade i na wierzchu zobaczyl dlugopis. Zajrzal glebiej, szukajac papieru. Jakies pismo, troche bizuterii. Wtem spostrzegl cos znajomego. Zaglowiec na kawalku papieru wetknietym w stary egzemplarz magazynu kobiecego. Wyciagnal kartke, sadzac, ze to jeden z listow, ktore napisal do Teresy przez ostatnie dwa miesiace. Nagle znieruchomial. Czy to mozliwe? Poznal papeterie, dostal ja w prezencie od Catherine, a uzywal wylacznie do pisania listow do niej. Listy do Teresy kreslil na zupelnie innym papierze, ktory zwyczajnie kupil w sklepie. Wstrzymal oddech. Szybko siegnal do szuflady, wyciagnal czasopismo. Wypadlo z niego piec kartek. Zdezorientowany, niepewny, spojrzal na pierwsza strone, na ktorej widnialy litery skreslone jego reka: Moja najdrozsza Catherine... Och, moj Boze! Przewrocil nastepna kartke. Moja kochana Catherine... Nastepny list. Droga Catherine... -Co to jest? - mruknal, nie wierzac wlasnym oczom. - To niemozliwe... - Jeszcze raz przejrzal kartki, zeby sie upewnic. Tak, to byly jego listy: jeden oryginalny, pisany jego reka, i dwie kopie. Listy, ktore napisal do Catherine. Listy, ktore pisal, gdy snil o niej. Listy, ktore wyrzucal z pokladu "Happenstance". Nie spodziewal sie, ze je kiedys zobaczy. Pod wplywem impulsu zaczal je czytac. Czul, jak z kazdym slowem, kazdym zdaniem ogarniaja go dawne uczucia. Marzenia, wspomnienia, zal, rozpacz, strach. Zaschlo mu w ustach, zacisnal mocno wargi. Wpatrywal sie bezsilnie w litery, juz nie czytal. Nie zwrocil uwagi na odglos otwierajacych sie drzwi. -Garrett, wrocilam! - zawolala Teresa. Uslyszal jej kroki w mieszkaniu. -Gdzie jestes? Nie odpowiedzial. Probowal zrozumiec, jak to sie stalo. Skad Teresa wziela jego listy? Prywatne listy. Listy do zony. Listy, ktore nie powinny nikogo obchodzic. Teresa weszla do pokoju i spojrzala na Garretta. Byl blady. Zaciskal palce z calej sily tak, az zbielaly mu kostki. -Dobrze sie czujesz? - spytala, nie widzac, co trzyma w reku. Wydawalo sie, ze jej nie slyszy. Potem powoli uniosl wzrok i patrzyl na nia bez slowa. Przestraszona, chciala cos powiedziec, ale sie powstrzymala. Zobaczyla otwarta szuflade, kartki w jego reku, wyraz jego twarzy. W ulamku sekundy zrozumiala, co sie stalo. -Garrett... wszystko ci wyjasnie - powiedziala szybko, ale on zdawal sie jej nie slyszec. -Moje listy - wyszeptal, patrzac na nia gniewnie. -Ja... -Skad masz moje listy?! - krzyknal. Wzdrygnela sie na dzwiek jego glosu. -Jeden znalazlam na plazy... Przerwal jej. -Znalazlas? Skinela glowa i probowala sie wytlumaczyc: -Kiedy bylam w Cape. Biegalam rano i zauwazylam butelke... Spojrzal na oryginal. Napisal go na poczatku roku... -Co z reszta? - spytal, wyciagajac w jej strone dwie kserokopie. -Przyslano mi je - odparla cicho. -Kto? - Zdenerwowany podniosl sie z lozka, na ktorym siedzial. Postapila krok w jego strone, wyciagajac reke. -Inni, ktorzy tez je znalezli. Ktos przeczytal moja rubryke... -Opublikowalas moj list?! - Wygladal tak, jakby dostal cios w zoladek. Nie odpowiadala przez chwile. -Nie wiedzialam... -Czego nie wiedzialas? - Mowil podniesionym glosem, w ktorym bylo slychac bol. - Ze nie wolno ci bylo tego robic? ze ten list nie zostal napisany, aby go wszyscy czytali. -Morze wyrzucilo list na plaze - wyjasnila. - Chyba musiales sie z tym liczyc, ze ktos je znajdzie. Nie podalam waszych imion - dodala. -Ale wydrukowalas go w gazecie... - mowil tak, jakby nie mogl w to uwierzyc. -Garrett... ja... -Nic nie mow! - przerwal jej z gniewem. Popatrzyl na listy, potem spojrzal na Terese takim wzrokiem, jakby zobaczyl ja po raz pierwszy. - Oklamalas mnie. -Nie klamalam... Nie sluchal jej. -Oklamalas mnie - powtorzyl. - Przyjechalas specjalnie po to, zeby mnie odnalezc. Dlaczego? Po to, aby napisac nastepny tekst? O to chodzilo? -Nie. -Wiec o co? -Po przeczytaniu twoich listow... chcialam cie poznac. Nie rozumial, o czym mowila. Spojrzenie pelne bolu, przenosil z listow na nia. -Oklamalas mnie - powiedzial po raz trzeci. - Wykorzystalas mnie. -Nie. -Wykorzystalas! - krzyknal. Trzymal listy przed soba, jakby Teresa nigdy ich nie widziala. - Byly moje! Moje mysli, uczucia, moje proby pogodzenia sie ze strata zony. Moje, a nie twoje. -Nie chcialam cie zranic. Patrzyl na nia kamiennym wzrokiem, zaciskajac mocno szczeki. -Co za obrzydliwy plan - powiedzial wreszcie, nie dajac Teresie dojsc do slowa. - Wykorzystalas moja milosc do Catherine i probowalas skierowac ja ku sobie... Myslalas, ze poniewaz kochalem Catherine, pokocham takze i ciebie? Teresa zbladla, zabraklo jej slow. -Zaplanowalas to od poczatku, prawda? - Przesunal reka przez wlosy. - Zastawilas na mnie pulapke. -Garrett... przyznaje, chcialam cie poznac. Listy byly takie piekne... Chcialam zobaczyc mezczyzne, ktory je napisal. Nie wiedzialam, dokad to mnie zaprowadzi. Niczego nie planowalam. - Chwycila go za reke. - Kocham cie, Garrett. Musisz mi uwierzyc. Wyrwal reke i odsunal sie od niej. -Jakim ty jestes czlowiekiem? -To nie tak - zaprotestowala. Jego slowa bolaly. Nie uslyszal jej odpowiedzi. -Dalas sie poniesc jakiejs potwornej, wynaturzonej wyobrazni... Tego bylo dla niej za wiele. -Przestan! - zawolala ze zloscia. - W ogole mnie nie sluchales. - Poczula lzy naplywajace do oczu. -Dlaczego mialbym cie sluchac? Klamalas od pierwszej chwili, kiedy cie poznalem! -Nie klamalam! Po prostu nie powiedzialam ci o listach! -Wiedzialas, ze to nie w porzadku! -Nie, wiedzialam, ze nie zrozumiesz - odparla, probujac sie opanowac. -Wszystko doskonale rozumiem. Zrozumialem, jaka jestes! -Nie badz taki. -Jaki? Wsciekly? Urazony? Odkrylem w tej chwili, ze to wszystko bylo jakas piekielna gra, a teraz chcesz, zebym przestal! -Zamknij sie! - krzyknela. Poddala sie ogarniajacemu ja gniewowi. Znieruchomial i patrzyl na nia bez slowa. Po chwili zaczal mowic lamiacym sie glosem. -Wydaje ci sie, ze rozumiesz, co laczylo Catherine i mnie, ale tak nie jest. Niewazne, ile listow przeczytasz, niewazne, jak dlugo bedziesz mnie znala. Nigdy nie zrozumiesz. Laczylo nas cos rzeczywistego. Byla rzeczywista... - Urwal. Spojrzal na Terese, jakby byla zupelnie obca osoba. Potem powiedzial cos, co zabolalo ja bardziej niz wszystkie gniewne slowa, ktore uslyszala przedtem. - Nigdy nawet nie zblizylismy sie do tego, co laczylo mnie z Catherine. Nie czekal na jej odpowiedz. Minal ja i chwycil swoja walizke, pospiesznie wrzucil wszystko do srodka i zasunal suwak. Teresa chciala go zatrzymac, ale znieruchomiala, slyszac jego glos. -Te listy naleza do mnie. Zabieram je. Nagle zrozumiala, co chce zrobic. -Dlaczego odchodzisz? -Nawet nie wiem, kim jestes - odparl, obrzucajac ja wrogim spojrzeniem. Bez slowa odwrocil sie i wyszedl. Rozdzial dwunasty Garrett wypadl z mieszkania Teresy, nie bardzo wiedzac, dokad sie udac. Zlapal taksowke i pojechal na lotnisko. Niestety, nie bylo juz biletow na samolot, czekala go wiec noc w poczekalni, bezsenna, poniewaz nadal przepelnial go gniew. Godzinami wedrowal po porcie lotniczym, od czasu do czasu zatrzymujac sie przed witrynami zamknietych na noc sklepow i zagladajac za barierki ograniczajace ruch podroznych.Rano udalo mu sie dostac na pierwszy samolot i okolo jedenastej byl juz w domu. Poszedl prosto do sypialni i polozyl sie, ale nie mogl zasnac, rozpamietujac wydarzenia poprzedniego wieczoru. Na prozno probowal usnac, wreszcie dal sobie spokoj. Wstal, wzial prysznic, ubral sie, po czym znowu usiadl na lozku. Dluzszy czas patrzyl na fotografie Catherine. Potem zaniosl ja do saloniku i postawil na stole, na ktorym lezaly listy. W czasie rozmowy z Teresa byl wstrzasniety. Teraz ze zdjeciem Catherine przed soba zaczal je czytac spokojnie i wolno. Obecnosc Catherine wypelnila pokoj. -Hej, myslalem, ze zapomnialas o naszej randce! - zawolal do Catherine, ktora szla nabrzezem z siatka pelna zakupow. Catherine usmiechnela sie, chwycila Garretta za reke i z jego pomoca weszla na poklad. -Nie zapomnialam, tylko mialam cos do zalatwienia. -Co? -Wizyte u lekarza. Wzial jej z reki siatke i odlozyl na bok. -Wszystko w porzadku? Wiem, ze ostatnio nie czulas sie zbyt dobrze... -Nic mi nie jest - przerwala mu szybko. - Ale dzis wieczorem nie mam ochoty zeglowac. -Cos sie stalo? Catherine usmiechnela sie lagodnie. Pochylila sie i z siatki wyciagnela mala paczuszke. Garrett przygladal sie, jak ja rozpakowuje. -Zamknij oczy, a wszystko ci opowiem. Troche niepewny, Garrett zrobil to, o co go poprosila. Slyszal szelest papieru. -Teraz mozesz otworzyc oczy. Catherine trzymala w reku niemowleca koszulke. -Co to jest? - spytal, jeszcze nie rozumiejac. Na jej twarzy pojawil sie radosny usmiech. -Jestem w ciazy - oznajmila z zachwytem. -W ciazy? -Tak, oficjalnie od osmiu tygodni. -Od osmiu tygodni? Skinela glowa. -Musialam zajsc w ciaze, gdy ostatnim razem plywalismy jachtem. Garrett wzial koszulke i trzymal ja przed soba. Potem pochylil sie i przytulil Catherine mocno do siebie. -Nie moge w to uwierzyc. -Ale to prawda. Usmiechnal sie szeroko, gdy wreszcie nowina w pelni do niego dotarla. -Jestes w ciazy. Zamknela oczy i szepnela mu do ucha: -Bedziesz ojcem. Garretta wyrwalo z zamyslenia skrzypniecie drzwi. Do saloniku zajrzal ojciec. -Zobaczylem przed domem twoja ciezarowke. Chcialem sie upewnic, czy wszystko w porzadku. Nie spodziewalem sie ciebie przed wieczorem. - Garrett milczal, wiec ojciec podszedl blizej i natychmiast zauwazyl na stole zdjecie Catherine. - Dobrze sie czujesz, synu? To pytanie zerwalo tame. Garrett wyrzucal z siebie zdanie po zdaniu. Opowiedzial ojcu o wszystkim. O snach, ktore go dreczyly, o listach wysylanych w butelkach, o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru. Niczego nie pominal. Kiedy skonczyl, ojciec wyjal z reki Garretta listy. -Musial to byc dla ciebie prawdziwy wstrzas - stwierdzil Jeb, zerkajac na kartki. Byl zaskoczony, ze syn nigdy mu nie wspomnial o listach. - Nie sadzisz, ze byles dla niej za surowy? Garrett ze znuzeniem pokrecil glowa. -Wiedziala o mnie wszystko i nic mi nie powiedziala. Wszystko sobie zaplanowala. -To nie tak - zaprzeczyl Jeb. - Mogla przyjechac tu po to, zeby cie poznac, ale nie mogla cie zmusic, zebys sie w niej zakochal. Zrobiles to sam. Garrett odwrocil spojrzenie od ojca i popatrzyl na fotografie. -Nie sadzisz, ze postapila zle, ukrywajac to przede mna? Jeb westchnal. Nie chcial odpowiadac na to pytanie. Sprobowal z innej strony. -Dwa tygodnie temu, kiedy siedzielismy na molo, powiedziales, ze chcesz sie z nia ozenic, bo ja kochasz, pamietasz? Garrett przytaknal. -Dlaczego to sie zmienilo? -Juz ci mowilem. -Tak, wyjasniles mi powody - przerwal mu Jeb, nim dokonczyl zdanie - ale nie byles wobec mnie calkiem szczery. Ani ze mna, ani z Teresa, ani nawet z samym soba. To pewne, ze Teresa powinna byla powiedziec ci o tych listach i prawdopodobnie by to zrobila. Ale nie dlatego jestes taki zly. Jestes zly, poniewaz zmusila cie, zebys zdal sobie sprawe z czegos, do czego nie chciales sie przyznac. Garrett, milczac, wpatrywal sie w ojca. W pewnym momencie podniosl sie z kanapy, poszedl do kuchni, jakby zapragnal uciec od tej rozmowy. Z lodowki wyjal pojemnik z kostkami lodu. Zdenerwowany, za mocno nacisnal brzeg i kostki rozsypaly sie po calym blacie. Zaklal pod nosem. Tymczasem Jeb zapatrzyl sie na zdjecie Catherine, wracajac pamiecia do swojej zony. Odlozyl listy na bok i podszedl do szerokich szklanych drzwi. Rozsunal je i przygladal sie, jak lodowaty grudniowy wiatr znad Atlantyku goni fale, ktore z hukiem rozbijaja sie o brzeg. Ryk morza docieral az do wnetrza domu. Jeb, wpatrzony w ocean, nagle uslyszal pukanie do drzwi. Odwrocil sie, zastanawiajac sie, kto to moze byc. Uswiadomil sobie, ze po raz pierwszy w tym domu slyszy, ze ktos stuka do drzwi. Garrett, ktory nadal krecil sie po kuchni, nie zareagowal. Jeb wiec podszedl do drzwi wejsciowych. -Ide! - zawolal glosno. Kiedy otworzyl drzwi, podmuch wiatru wpadl do salonu i zdmuchnal listy Garretta ze stolu. Jeb tego nie zauwazyl, cala uwage skupil na stojacym na progu gosciu. Nie mogl oderwac wzroku od ciemnowlosej mlodej kobiety, ktorej nigdy przedtem nie widzial. Domyslil sie od razu, kim jest. Odsunal sie na bok, zeby wpuscic ja do srodka. -Prosze wejsc - powiedzial cicho. Popatrzyla na Jeba niepewne, a on zaklopotany nie wiedzial, co powiedziec. -Pewnie jestes Teresa - odezwal sie w koncu Jeb, slyszac dobiegajace z kuchni gniewne mamrotanie Garretta, ktory scieral podloge. - Duzo o tobie slyszalem. -Wiem, ze przyjezdzam niespodziewanie... -Nic nie szkodzi. -Czy on tu jest? Jeb gestem wskazal kuchnie. -Jest. Poszedl przygotowac cos do picia. -Jak on sie miewa? -Musisz sama z nim pomowic. Teresa pokiwala glowa. Nagle stracila pewnosc, czy jej przyjazd to dobry pomysl. Spojrzala w glab pokoju i dostrzegla rozsypane po podlodze listy. Torba Garretta stala przy drzwiach do sypialni. Poza tym dom wygladal tak jak zawsze. Byla jeszcze fotografia. Spostrzegla ja ponad ramieniem Jeba. Stala na stole, chociaz zazwyczaj Garrett trzymal ja w sypialni. Nie mogla oderwac od niej wzroku. Gdy Garrett wrocil do pokoju, nadal wpatrywala sie w zdjecie. -Tato, co sie stalo? - Urwal i stanal jak wryty. Zadne z nich sie nie odezwalo. Teresa patrzyla na niego niesmialo, wziela gleboki oddech i powiedziala: -Witaj, Garrett. Garrett stal milczacy. Jeb zabral kluczyki samochodowe ze stolu. Wiedzial, ze na niego juz pora. -Macie sobie duzo do powiedzenia, wiec lepiej bedzie, jak pojde. -Bylo mi milo ciebie poznac - rzucil, mijajac Terese, zrobil przy tym taki gest, jakby zyczyl jej szczescia. -Po co przyjechalas? - spytal obojetnie Garrett, gdy zostali sami. -Musialam przyjechac. Chcialam cie zobaczyc. -Po co? Nie odpowiedziala. Po krotkim wahaniu podeszla do niego, patrzac mu prosto w oczy. Gdy znalazla sie blisko, polozyla mu palec na wargach. -Nie pytaj - wyszeptala - Nie teraz. Prosze. - Probowala sie usmiechnac, ale lzy splynely jej po policzkach. Nic wiecej nie mogla powiedziec. Nie potrafilaby opisac tego, co czuje. Otoczyla go ramionami i mocno sie przytulila, a gdy Garrett niechetnie zrobil to samo, polozyla mu glowe na piersi. Pocalowala go w szyje, przesunela dlonia po wlosach, musnela wargami policzek, a potem usta. Pocalowala go najpierw delikatnie, potem bardziej namietnie. Garrett mimowolnie odpowiedzial na pocalunek i przygarnal Terese do siebie. Z zewnatrz do saloniku docieral ryk wzburzonego oceanu, a oni tulili sie do siebie, poddajac ogarniajacemu ich pozadaniu. Teresa wysunela sie z objec Garretta i zaczela sie rozbierac. Garrett zrobil krok w strone sypialni, ale potrzasnela przeczaco glowa. Chciala na niego patrzec, chciala, aby on tez ja widzial, zeby widzial, ze jest wlasnie z nia, a nie z kim innym. Powoli, bardzo powoli... zdejmowala z siebie ubranie - bluzke... spodnie... stanik... majteczki... Nie spuszczala z niego wzroku, rozchylila lekko wargi. Kiedy byla juz naga, stanela przed nim, pozwalajac, aby ja dobrze obejrzal. Wreszcie zblizyla sie do niego. Delikatnie przesunela palcami po jego piersi, ramionach, rekach, jakby chciala na zawsze zapamietac ich ksztalt. Odsunela sie i stanela za nim, zeby mogl sie rozebrac. Obserwowala go, gdy zrzucal z siebie ubranie. Zblizyla sie ponownie, pocalowala go w ramie, a potem powoli przesunela wargami po jego skorze.W pewnym momencie wziela Garretta za reke i zaprowadzila do sypialni. Polozyla sie na lozku i przyciagnela go do siebie. Przytulili sie do siebie rozpaczliwie. Nigdy przedtem nie kochali sie w ten sposob -bolesnie swiadomi rozkoszy dawanej sobie nawzajem. Kazde dotkniecie wywolywalo silniejszy dreszcz niz poprzednie. Jakby obawiajac sie tego, co przyniesie im przyszlosc, piescili swoje ciala z namietnoscia, ktora miala na zawsze pozostac w ich wspomnieniach. Kiedy razem dotarli na szczyt, Teresa odchylila glowe do tylu i glosno krzyknela. Usiadla na lozku i polozyla sobie glowe Garretta na kolana. Glaskala go po wlosach, sluchajac jego miarowego oddechu. Garrett obudzil sie poznym popoludniem i przekonal sie, ze jest sam. Wyskoczyl z lozka i chwytajac po drodze dzinsy i koszule, wybiegl z sypialni. Terese znalazl w kuchni przy stole, na ktorym stala do polowy oprozniona filizanka z kawa. Dzbanek z ekspresu tkwil w zlewie. Garrett zerknal na zegarek i stwierdzil, ze spal prawie dwie godziny. -Czesc - rzucil niepewnie. Teresa spojrzala przez ramie. -Czesc, nie slyszalam, jak wstales. -Wszystko w porzadku? -Usiadz przy mnie. Mam ci duzo do powiedzenia. Garrett zajal miejsce przy stole i usmiechnal sie do Teresy, ktora obracala w palcach filizanke, nie odrywajac od niej wzroku. Wyciagnal reke i odgarnal pasmo wlosow, ktore spadalo jej na twarz. -Znalazlam butelke, gdy latem biegalam plaza - zaczela spokojnie, ale sztywno, jakby przypominala sobie cos bolesnego. - Nie wiedzialam, co bedzie napisane w liscie. Przeczytalam i sie poplakalam. Byl taki piekny - widac bylo, ze napisano go prosto z serca. Rozumialam, o czym piszesz, poniewaz sama czulam sie samotna. - Teresa uniosla glowe i popatrzyla na Garretta. - Tamtego ranka pokazalam list Deannie. To ona zaproponowala, zeby go opublikowac. Poczatkowo nie chcialam sie na to zgodzic. Uwazalam, ze jest zbyt osobisty. Deanna nie widziala w tym przeszkody. Twierdzila, ze inni tez powinni go przeczytac. Ugielam sie i sadzilam, ze to bedzie koniec. Stalo sie inaczej. Zadzwonila do mnie kobieta, ktora przeczytala moj tekst. Przyslala mi drugi list, ktory znalazla pare lat temu. Bylam zaintrygowana, ale nie sadzilam, ze nastapi jakis dalszy ciag. Slyszales kiedys o magazynie "Yankee"? -Nie. -To takie regionalne pisemko, malo znane poza Nowa Anglia. Tam znalazlam trzeci list. -Wydrukowali go? -Tak. Odszukalam autora artykulu, a on przeslal mi trzeci list. Wtedy ciekawosc zwyciezyla. Mialam trzy listy... i kazdy nastepny wzruszal mnie tak samo mocno jak poprzedni. Z pomoca Deanny dowiedzialam sie, kim jestes, i przyjechalam tutaj. - Usmiechnela sie smutno. - Wiem, ze z pozoru wyglada to tak, jakbym postepowala w sposob wyrachowany. Tymczasem nie przyjechalam tutaj, aby sie w tobie zakochac ani po to, by napisac tekst. Chcialam sie przekonac, jaki jestes. Chcialam poznac autora pieknych listow. Poszlam do portu i sie spotkalismy. Rozmawialismy, a potem zaprosiles mnie na lodz. Gdybys tego nie zrobil, pewnie nastepnego dnia wrocilabym do domu. Nie wiedzial, co powiedziec. Teresa przykryla jego dlon swoja. -Tak dobrze bylo nam ze soba, ze zapragnelam zobaczyc cie znowu. Juz nie z powodu listow, ale ze wzgledu na sposob, w jaki mnie potraktowales. Tylko pierwsze spotkanie bylo zaplanowane. Nic wiecej. Garrett milczal przez chwile. -Dlaczego nie powiedzialas mi o listach? -Chcialam, ale chyba przekonalam sama siebie, ze nie ma znaczenia, jak sie poznalismy. Najwazniejsze bylo to, czy jest nam dobrze ze soba. Poza tym nie wierzylam, ze zrozumiesz, a nie chcialam cie stracic. -Gdybys powiedziala mi wczesniej, zrozumialbym. Patrzyla na niego uwaznie. -Czyzby, Garrett? Rzeczywiscie bys zrozumial? Wiedzial, ze nadeszla chwila prawdy. Kiedy nie odpowiedzial, Teresa potrzasnela z powatpiewaniem glowa i uciekla spojrzeniem w bok. -Gdy poprosiles mnie, zebym sie przeprowadzila, nie zgodzilam sie od razu, poniewaz nie mialam do konca jasnosci, dlaczego to zrobiles. - Zawahala sie na chwile. - Musialam byc pewna, ze chcesz wlasnie mnie. Musialam wiedziec, ze chodzi ci o nas, a nie dlatego, ze przed czyms uciekasz. Pragnelam, zebys mnie przekonal, ale ty znalazles listy... - Wzruszyla bezradnie ramionami. - W glebi duszy wiedzialam o tym od samego poczatku, ale chcialam wierzyc, ze mimo wszystko nam sie uda. -O czym mowisz? -Nie watpie, ze mnie kochasz. Wiem, ze tak jest. Dlatego to takie trudne. Wiem, ze mnie kochasz, ja tez cie kocham... w innych okolicznosciach pewnie dalibysmy sobie ze wszystkim rade. Ale teraz... Sadze, ze nie jestes gotow. Garrett poczul sie tak, jakby dostal cios w zoladek. Teresa patrzyla mu prosto w oczy. -Nie jestem slepa. Zdaje sobie sprawe, dlaczego czasami umilkles, dlaczego chciales, zebym tu przyjechala. -Tesknilem za toba. -Byc moze... ale nie do konca. - Poczula, ze lzy naplywaja jej do oczu. Glos jej sie zalamal. - Chodzi o Catherine. - Otarla lzy. Nie chciala, by Garrett byl swiadkiem jej zalamania. - Kiedy opowiadales mi o niej pierwszy raz... miales taki wyraz twarzy... zdalam sobie sprawe, jak bardzo ja kochales i nadal kochasz...Twoj gniew uswiadomil mi to ponownie. Spedzilismy ze soba tyle czasu... ale nie jestes gotow. - Wziela gleboki oddech. - Nie byles zly dlatego, ze znalazlam listy, byles zly, poniewaz stalam sie zagrozeniem dla uczuc, jakie laczyly cie z Catherine. Odwrocil glowe, slyszac echo oskarzen ojca. Dotknela jego reki. -Jestes, kim jestes. Mezczyzna, ktory kochal gleboko, ktory pokochal na zawsze. Nie ma znaczenia, jak bardzo mnie kochasz... Nigdy jej nie zapomnisz, a ja nie potrafie z tym zyc. -Mozemy sprobowac - zaczal ochryple. - Ja moge sprobowac... byc innym. Przerwala mu. -Wiem, ze w to wierzysz. Sama chce w to wierzyc. Gdybys objal mnie i zaczal blagac, zebym zostala, pewnie bym zostala, bo odmieniles moje zycie, dales mi cos, czego od dawna w nim brakowalo... Nasza znajomosc ukladalaby sie tak jak do tej pory, a my mielibysmy nadzieje, ze kiedys moze nam sie uda, ale nie moglo nam sie udac... Nie rozumiesz? Przy nastepnej klotni... - Urwala. - Nie moge z nia konkurowac. Na to nie moge sie zgodzic, chociaz pragne, zebysmy byli razem. -Kocham cie. Usmiechnela sie lagodnie. Puscila jego reke i delikatnie poglaskala go po policzku. -Ja tez cie kocham. Jednak czasami milosc nie wystarczy. Garrett pobladl. Milczal. W ciszy, ktora zapadla, rozlegl sie placz Teresy. Garrett otoczyl ja ramionami. Oparl policzek o jej wlosy, a ona ukryla twarz na jego piersi. Drzala. Uplynela dluzsza chwila, nim odsunela sie od niego i otarla lzy. Popatrzyli na siebie. W spojrzeniu Garretta malowala sie niema prosba. Pokrecila glowa. -Nie moge zostac, chociaz oboje tego pragniemy. Slowa te zabolaly. Garrettowi zakrecilo sie w glowie. -Nie... - powiedzial zalamujacym sie glosem. Teresa odsunela sie, wiedzac ze powinna wyjsc, zanim zmieni zdanie. -Musze juz isc. Zarzucila pasek torebki na ramie i skierowala sie do drzwi. Garrett nie byl w stanie sie poruszyc. Wreszcie, oszolomiony, nie w pelni swiadomy, co sie dzieje, poszedl za nia. Na dworze padal deszcz. Jej samochod stal na podjezdzie. Otworzyla drzwi. Garrett, niezdolny do powiedzenia slowa, obserwowal, jak Teresa otwiera drzwi. Wlozyla kluczyki do stacyjki. Z bladym usmiechem zamknela drzwi. Mimo deszczu opuscila szybe. Chciala go raz jeszcze wyraznie zobaczyc. Widzac wyraz jego twarzy, przez chwile zapragnela cofnac decyzje, zawrocic, powiedziec, ze nie jest wazne to, co mowila, bo nadal go kocha. Ta wizja byla taka pociagajaca... Bardzo pragnela to zrobic, ale nie mogla sie do tego zmusic. Garrett postapil krok w strone samochodu. Pokrecila glowa, zeby go zatrzymac. -Bede za toba tesknila, Garrett - powiedziala cicho, jakby do siebie i wrzucila bieg. Deszcz padal zimnymi, wielkimi kroplami. Garrett stal nieruchomo. -Prosze - rzekl blagalnym tonem - nie odchodz. - Jego glos tlumil szum deszczu. Nie odpowiedziala. Wiedziala, ze jesli zostanie choc troche dluzej, znowu zacznie plakac. Zakrecila szybe i powoli ruszyla. Garrett oparl dlonie o maske, palce powoli zsunely sie z mokrej blachy. Po chwili samochod stal juz na ulicy, gotowy do drogi. Wycieraczki poruszaly sie rytmicznie. -Tereso! - zawolal. - Zaczekaj! - Garrett zrozumial, ze traci ostatnia szanse. Nie uslyszala go w szumie deszczu. Samochod minal dom. Garrett biegl do konca podjazdu, machal ramionami, zeby zwrocic uwage Teresy. Nic nie widziala. -Tereso! - wolal. Biegl za samochodem srodkiem drogi, rozpryskujac kaluze. Zauwazyl, ze zablysly na czerwono swiatelka hamulcow. Wiedzial, ze Teresa widzi go w lusterku wstecznym. Jeszcze nie wszystko stracone - pomyslal. Swiatla zgasly i samochod ruszyl, przyspieszajac coraz bardziej. Garrett biegl nadal. Deszcz lal sie z nieba strumieniami, wsiakal w ubranie, oslepial, zalewal ulice. Samochod Teresy sie oddalal. W koncu Garrett przestal biec. Zatrzymal sie, dyszac ciezko. Stal na srodku drogi, patrzac, jak pojazd skreca i znika z pola widzenia. Stal tak dluzsza chwile, probujac zlapac oddech. Czekal, mial nadzieje, ze Teresa zawroci, ze razem pojada do domu. Tak bardzo chcialby cofnac czas i dac sobie ostatnia szanse. Odeszla. W chwile pozniej uslyszal za plecami klakson i serce zabilo mu niespokojnie. Odwrocil sie szybko, przekonany, ze za szyba zobaczy jej twarz. Od razu zrozumial, ze sie pomylil, i zszedl na pobocze. Zobaczyl, ze kierowca przyglada mu sie z ciekawoscia. Nagle uswiadomil sobie, ze jeszcze nigdy nie czul sie taki samotny. ** ** ** Teresa byla jednym z ostatnich pasazerow - weszla na poklad samolotu w ostatniej chwili. Zajela wskazany fotel i wyjrzala przez okno. W zapadajacym zmroku deszcz lal sie strumieniami. Na pasie startowym ladowano do luku ostatnie bagaze. Obsluga pracowala szybko, probujac nie dopuscic do przemoczenia walizek. Skonczyli w tym samym momencie, gdy zamknieto drzwi do kabiny. W chwile pozniej schodki odjechaly w strone budynku dworca. Stewardesy sprawdzaly, czy pasazerowie zapieli pasy. Samolot cofnal sie, odsunal od rekawa i skierowal w strone pasa.Tam sie zatrzymal, czekajac na zezwolenie startu. Z roztargnieniem spojrzala przez okno. Katem oka zobaczyla samotna postac w oknie dworca. Przyjrzala sie uwazniej. Czy to mozliwe? Nie byla pewna. Deszcz utrudnial widocznosc. Gdyby ten ktos nie stal tak blisko szyby, pewnie w ogole by go nie zauwazyla. Patrzyla na niego i zebralo sie jej na placz. Zawyly silniki, potem ucichly, gdy samolot powoli ruszyl. Wiedziala, ze zostala jej tylko chwila. Maszyna nabierala predkosci. Do przodu... po pasie... coraz dalej od Wilmington. Odwrocila glowe, by rzucic okiem po raz ostatni na samotna postac, ale nie potrafila powiedziec, czy rzeczywiscie ktos stal przy oknie. Samolot zawrocil, ustawiajac sie w pozycji do startu. Teresa poczula ucisk w uszach. Rozlegl sie gluchy warkot, gdy kola oderwaly sie od pasa. Przed oczami miala obrazy z Wilmington... Puste plaze, po ktorych razem wedrowali... molo... port... Samolot skrecil. Teraz przez okno zobaczyla ocean, ocean, ktory ich polaczyl. Za ciezkimi chmurami zachodzilo slonce. Na chwile, gdy znikneli w chmurach, polozyla reke na szybie i dotknela jej lekko, wyobrazajac sobie, ze to jego dlon. -Zegnaj - szepnela i zaczela cicho plakac. Rozdzial trzynasty Nastepnego roku zima przyszla wczesnie. Teresa siedziala na plazy niedaleko miejsca, w ktorym kiedys znalazla butelke. Zauwazyla, ze zimny, ostry wiatr wzmogl sie od rana, gdy tylko przyjechala. Zlowieszcze szare chmury przetaczaly sie po niebie. Wiedziala, ze zbliza sie sztorm.Prawie caly dzien spedzila na plazy, rozpamietujac dzien po dniu historie znajomosci z Garrettem, az do chwili, gdy sie rozstali. Szukala we wspomnieniach ziarna prawdy, ktore byc moze umknelo jej uwagi. Przez caly rok przesladowal ja widok jego postaci w deszczu. We wstecznym lusterku widziala, jak wytrwale biegl za jej samochodem. Czesto marzyla o tym, ze zdola cofnac czas i wrocic do tamtego dnia. Wstala. Ruszyla przed siebie plaza, zalujac, ze nie ma przy niej Garretta. Patrzac na niewyrazny, zasnuty mgla horyzont, wyobrazila sobie, ze ida obok siebie, niemal czula jego obecnosc. Zatrzymala sie, przyciagnieta widokiem fal uderzajacych o brzeg... Jeszcze dlugo stala w miejscu, probujac przywolac twarz i postac Garretta... Na prozno. Zrozumiala, ze pora wracac. Szla, przenoszac sie pamiecia do dni, ktore nastapily po ich rozstaniu... Gdyby... Gdyby... Po raz tysieczny rozwazala, co by bylo, gdyby... ** ** ** Gdy wrocila do Bostonu, po drodze z lotniska odebrala Kevina od przyjaciol. Podczas jazdy do domu opowiadal z entuzjazmem jakis film i nie zauwazyl, ze matka go prawie nie slucha. Na kolacje zamowili pizze i jedli ja przed telewizorem. Kiedy skonczyli, Teresa zaskoczyla Kevina, proszac go, zeby przy niej posiedzial, zamiast pojsc odrabiac lekcje. Oparl sie o nia i od czasu do czasu zerkal na nia niespokojnie. Glaskala go po glowie i usmiechala sie z roztargnieniem, jakby bladzila myslami gdzies daleko.Pozniej, kiedy Kevin poszedl spac i byla pewna, ze zasnal, wlozyla pizame i nalala sobie kieliszek wina. Po drodze z kuchni wylaczyla automatyczna sekretarke. W poniedzialek zjadla lunch z Deanna i wszystko jej opowiedziala. Probowala sprawiac wrazenie opanowanej. Mimo to Deanna caly czas trzymala ja za reke i rzucala jej wspolczujace spojrzenia. -Tak bedzie lepiej - stwierdzila na koniec Teresa zdecydowanym tonem. - Deanna patrzyla na nia pytajaco, nic nie mowiac. Kiwala tylko glowa, wysluchujac stanowczych deklaracji Teresy. Przez kilka nastepnych dni Teresa robila wszystko, zeby nie myslec o Garretcie. Praca przynosila pocieche i zapomnienie. Zbieranie materialu i ubieranie go w slowa pochlanialo cala energie. Pomagal chaos panujacy w pokoju redakcyjnym. Telekonferencja z Danem Mandelem spelnila wszystkie oczekiwania, tak jak obiecala Deanna. Teresa rzucila sie do pracy z odzyskanym entuzjazmem, przygotowywala dwa, trzy teksty dziennie, szybciej niz kiedykolwiek przedtem. Jednak wieczorami, gdy Kevin szedl spac i zostawala sama, przed oczami jej stawala twarz Garretta. Wykorzystujac metode stosowana w pracy, probowala skupic sie na konkretnych zajeciach. Przez kilka kolejnych wieczorow posprzatala caly dom - umyla podlogi, rozmrozila lodowke, odkurzyla mieszkanie, wyczyscila dywany, poprzekladala rzeczy w szafach. Nic nie pozostalo na dawnym miejscu. Nawet przejrzala szuflady i odlozyla ubrania, ktorych juz nie nosila. Zamierzala je oddac instytucjom charytatywnym. Poukladala je w kartonowych pudlach, zaniosla do samochodu i wstawila do bagaznika. Tego wieczoru krazyla po mieszkaniu, szukajac czegos, co jeszcze powinna zrobic. W koncu uswiadomila sobie, ze to juz wszystko. Nie mogac zasnac, wlaczyla telewizor. Przeskakiwala przez kanaly, zatrzymujac sie na widok Lindy Ronstad udzielajacej wywiadu w programie "Dzis wieczor". Teresa zawsze lubila jej muzyke, ale kiedy Linda podeszla do mikrofonu i zaspiewala spokojna ballade, Teresa zaczela plakac. Plakala prawie godzine. W weekend poszla z Kevinem na mecz Patriotow Nowej Anglii z Niedzwiedziami z Chicago. Kevin prosil ja o to od konca sezonu rozgrywek w pilke nozna. W koncu zgodzila sie zabrac go na mecz, chociaz w ogole nie rozumiala zasad gry. Siedzieli na trybunie. Oddechy tworzyly male chmurki pary. Popijali slodka goraca czekolade i dopingowali druzyne gospodarzy. Poszli na kolacje i Teresa, pokonujac wewnetrzny opor, powiedziala Kevinowi, ze juz nie bedzie sie spotykala z Garrettem. -Czy cos sie stalo, gdy bylas u niego ostatnim razem? -Nie - odparla cicho - nic sie nie stalo. Po prostu nie bylo to nam pisane - dodala i odwrocila glowe. Tydzien pozniej, gdy zadzwonil telefon, pracowala przy komputerze. -Czy to Teresa? -Tak - odparla, nie rozpoznajac glosu. -Mowi Jeb Blake... ojciec Garretta. Wiem, ze to dziwnie zabrzmi, ale chcialbym z toba porozmawiac. -Mam tylko kilka minut, ale prosze... -Chce z toba pomowic osobiscie, jesli to mozliwe. Nie potrafie rozmawiac o tym przez telefon. -Moge spytac o czym? -Chodzi o Garretta. Wiem, ze prosze o wiele, ale czy nie moglabys tu przyleciec? Nie prosilbym, gdyby to nie bylo wazne. Teresa sie zgodzila. Zabrala Kevina ze szkoly i odwiozla do przyjaciol, wyjasniajac, ze wyjezdza na kilka dni. Kevin dopytywal sie o cel podrozy, ale obiecala mu, ze wyjasni wszystko pozniej. -Powiedz mu ode mnie czesc - poprosil. Teresa tylko kiwnela glowa. Pojechala na lotnisko i wsiadla w pierwszy samolot, na jaki dostala bilet. W Wilmington udala sie prosto do domu Garretta, gdzie czekal na nia Jeb. -Ciesze sie, ze moglas przyjechac. -O co chodzi? - spytala, rozgladajac sie dyskretnie wokol siebie. Jeb wygladal o wiele starzej niz poprzednio. Zaprowadzil ja do kuchni i poprosil, zeby usiadla przy stole. -Z tego, co dowiedzialem sie od roznych osob - zaczal opowiadac cichym glosem - Garrett wyplynal "Happenstance" na morze pozniej niz zwykle. Po prostu musial to zrobic. Rozpoznal charakterystyczne ciemne chmury na horyzoncie, ktore zawsze zwiastowaly sztorm. Wydawalo mu sie, ze znajduja sie na tyle daleko, by mu nie zagrozic i dac potrzebny czas. Zamierzal poplynac niedaleko. Nawet jesli zerwie sie sztorm, bedzie tak blisko, ze na pewno zdazy wrocic do portu. Wlozyl rekawiczki, ustawil zagle i skierowal "Happenstance" na wzburzone fale. Od trzech lat, wiedziony wspomnieniami o Catherine, wybieral te sama trase. Byl to jej pomysl, zeby plynac prosto na wschod tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wyplyneli odnowiona lodzia. W wyobrazni Catherine plyneli do Europy. Zawsze pragnela tam pojechac. Czasem wracala ze sklepu z folderami biur podrozy i ogladala fotografie, a on siedzial obok. Chciala zobaczyc wszystko. Slynne chateaux w dolinie Loary, Partenon, szkockie gory, bazyliki w Rzymie, miejsca, o ktorych czytala. W zaleznosci od przyniesionego do domu folderu wymarzone wakacje mieli spedzic w Europie lub w tropikach. Oczywiscie, nigdy nie poplyneli do Europy. Tego najbardziej zalowal. Kiedy spogladal wstecz na lata spedzone z Catherine, uswiadamial sobie, ze to wlasnie powinien byl zrobic. Mogl jej poswiecic wiecej czasu i gdy o tym rozmyslal, wiedzial, ze bylo to mozliwe. Po kilku latach zaoszczedzili dosc na wyjazd i bawili sie ukladaniem planow podrozy, ale w koncu wydali pieniadze na sklep. Gdy zrozumiala, ze obowiazki zwiazane z prowadzeniem firmy nie pozwola im na dluzszy wyjazd, jej marzenie w koncu sie rozwialo. Coraz rzadziej przynosila do domu foldery. Po pewnym czasie przestala wspominac o Europie. Tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wyplyneli "Happenstance", zrozumial, ze nie przestala marzyc. Stala na dziobie, spogladala przed siebie, trzymajac Garretta za reke. -Czy kiedys pojedziemy? - spytala go cicho i taka ja zapamietal: wlosy rozwiewane przez wiatr, wyraz twarzy promienny i pelen nadziei. -Tak - obiecal jej. - Gdy tylko bedziemy mieli czas. Rok pozniej, noszac ich dziecko, Catherine zmarla w szpitalu, a on czuwal przy jej lozku. Kiedy zaczely dreczyc go sny, nie wiedzial, co ma zrobic. Pewnego ranka zrozpaczony postanowil przelac to, co czul, na papier. Pisal szybko, bez zastanowienia. Pierwszy list zajal prawie piec stron. Nastepnego dnia zabral go ze soba na poklad. Gdy go czytal, przyszedl mu do glowy pewien pomysl. Prad Zatokowy plynal w kierunku polnocnym w gore wybrzezy Stanow Zjednoczonych, potem skrecal i kierowal sie na wschod. Przy odrobinie szczescia butelka z listem mogla pokonac Atlantyk, dotrzec do Europy i znalezc sie na ziemi, na ktorej chciala sie znalezc Catherine. Podjal decyzje, zamknal list w butelce i wyrzucil ja za burte. Od tamtego dnia napisal szesnascie, moze siedemnascie listow... wierzyl, ze w ten sposob dotrzymuje obietnicy. Dzis rano tez napisal list i mial go teraz ze soba. Niebo stalo sie olowiane. Radio nadawalo ostrzezenia przed nadciagajacym sztormem. Po krotkim wahaniu wylaczyl je i spojrzal na niebo. Doszedl do wniosku, ze ma jeszcze troche czasu. Bedzie pisal nastepny list. Na Atlantyku zaczynala sie pora sztormow. Wiedzial, ze gdyby spoznil sie o dzien, nie moglby wyplynac co najmniej przez tydzien. Rozhustane fale dawaly sie "Happenstance" coraz bardziej we znaki. Skrzypialy zagle szarpane wzmagajacym sie wiatrem. Garrett ustalil pozycje. Woda byla tu gleboka, ale nie wystarczajaco. Zniknal Prad Zatokowy, ktory pojawial sie latem. Butelka dotrze do celu tylko wtedy, gdy wyrzuci ja daleko na oceanie. Ze wszystkich listow, ktore napisal do Catherine, chcial, aby przynajmniej jeden dotarl do Europy. Mial byc ostatni. Nalozyl sztormiak i zapial go starannie. "Happenstance" zaczela podskakiwac na falach, plynela dalej na otwarte morze. Garrett trzymal ster obiema rekami, probujac utrzymac go w tym samym polozeniu. Kiedy wiatr sie zmienil i przyspieszyl - sygnalizujac zblizajacy sie sztorm, zmienil hals, mimo niebezpieczenstwa kierujac lodz po przekatnej przez fale. W tych warunkach halsowanie bylo bardzo trudne, plynal coraz wolniej, ale wolal isc pod wiatr, niz podejmowac probe powrotu w chwili, gdyby sztorm go dogonil. Przy kazdej zmianie halsu tracil sily. Za kazdym razem, gdy stawial zagle, zapanowanie nad nimi wymagalo nadzwyczajnego wysilku. Mimo rekawiczek palily go dlonie. Dwukrotnie nieoczekiwany ostry podmuch prawie zwalil go z nog. Uratowalo go tylko to, ze wiatr cichl rownie szybko, jak sie zrywal. Halsowal juz godzine, obserwujac przed soba zbierajacy sie sztorm. Wydawalo sie, ze burza sie zatrzymala, ale wiedzial, ze to zludzenie. Za kilka godzin sztorm dotrze do ladu. Na plytszej wodzie przyspieszy i na ocean nie bedzie mozna wyplynac. Teraz po prostu zbieral sily jak palacy sie powoli lont, przygotowujacy sie do wybuchu. Garrett nie pierwszy raz plynal podczas burzy, ale wiedzial, ze nie wolno mu lekcewazyc niebezpieczenstwa. Jeden nieostrozny ruch, a ocean go pochlonie. Nie moze do tego dopuscic. Byl uparty, ale nie glupi. W chwili gdy zobaczy prawdziwe zagrozenie, natychmiast zawroci lodz i pogna do portu. Nad glowa gestnialy chmury i zaczal padac drobny deszcz. Garrett rozejrzal sie i juz wiedzial, ze sie zaczyna. -Jeszcze tylko chwila - mruknal pod nosem. Potrzebowal jeszcze kilku minut... Niebo rozdarla blyskawica. Garrett liczyl sekundy od blysku do uderzenia. Dwie i pol minuty pozniej uslyszal dudnienie rozchodzace sie po oceanie. Oko sztormu znajdowalo sie mniej wiecej dwadziescia piec mil od niego. Obliczyl, ze przy obecnej predkosci wiatru mial ponad godzine, nim sztorm uderzy z cala moca. Planowal, ze juz go wtedy nie bedzie na wodzie. Padal coraz mocniejszy deszcz. Zaczelo robic sie ciemniej. Slonce powoli zachodzilo, geste, nieprzeniknione chmury przeslonily resztki swiatla, powodujac szybki spadek temperatury. Dziesiec minut pozniej zaczela sie prawdziwa ulewa. Cholera! Konczyl mu sie czas, a on jeszcze nie byl na miejscu. Fale stawaly sie coraz wieksze, ocean sie gotowal, gdy "Happenstance" plynela naprzod. Szeroko rozstawil nogi, zeby utrzymac rownowage. Ster utrzymywal pozycje, ale fale zaczely napierac po przekatnej, hustajac lodzia jak chwiejna kolyska. Znowu blyskawica... chwila ciszy... grom. Dwadziescia mil. Rzucil okiem na zegarek... Jesli sztorm zblizal sie w takim tempie, to znalazl sie za blisko... Jesli wiatr bedzie wial w tym samym kierunku, jeszcze zdazy bezpiecznie wrocic do portu. Gdyby wiatr sie zmienil... Przypominal sobie droge i liczyl. Byl juz dwie i pol godziny na morzu, a poniewaz plynal pod wiatr, potrzebowal poltorej godziny, zeby wrocic. Oczywiscie, o ile wszystko pojdzie zgodnie z planem. Sztorm dotrze do ladu w tym samym czasie. -Cholera! - zaklal, tym razem glosno. Musial wyrzucic butelke, mimo iz nie doplynal tak daleko, jak sobie zaplanowal. Nie mogl dluzej ryzykowac. Chwycil dygoczacy ster jedna reka, a druga siegnal do kurtki po butelke. Wcisnal mocniej korek i wyciagnal butelke przed siebie, tak ze zobaczyl w srodku list. Patrzac na butelke, poczul sie tak, jakby dluga podroz wreszcie dobiegla konca. -Dziekuje - szepnal. Jego szept zagluszyl coraz glosniejszy ryk fal. Rzucil butelke jak najdalej. Widzial, jak leci. Stracil ja z oczu, gdy uderzyla o fale. Stalo sie. Teraz trzeba bylo zawrocic lodz. Po chwili dwie blyskawice jednoczesnie rozjasnily niebo. Pietnascie mil. Zawahal sie, coraz bardziej zaniepokojony. Burza nie moze zblizac sie az tak szybko - przemknelo mu przez mysl. A jednak nabierala szybkosci i mocy, wydymajac sie niczym balon nacierajacy wprost na niego. Wykorzystal petle z lin do unieruchomienia steru. Tracac cenne sekundy, walczyl rozpaczliwie, probujac zachowac kontrole nad bomem. Liny palily mu dlonie, niszczac rekawiczki. W koncu udalo mu sie zmienic ustawienie zagli i lodz przechylila sie, lapiac wiatr. W chwili gdy zawrocil, z innego kierunku dmuchnelo lodowatym powietrzem. Cieple powietrze wpada na zimne. Wlaczyl radio i uslyszal ostrzezenie przed sztormem. Szybko pokrecil galka glosnosci. Sluchal uwaznie komunikatu opisujacego gwaltownie zmieniajace sie warunki. "Powtarzam... zaleca sie malym jednostkom... zrywa sie niebezpieczny wiatr... mozna spodziewac sie ulewnego deszczu..." Sztorm byl coraz blizej. Temperatura szybko spadala. Wial coraz silniejszy, grozny wiatr. W ciagu trzech minut osiagnal predkosc huraganu - dwudziestu pieciu wezlow. Z rosnacym niepokojem nacisnal kolo sterowe. Nie zareagowalo. Nagle uswiadomil sobie, ze wysokie fale wynosza rufe nad powierzchnie wody, uniemozliwiajac dzialanie steru. Lodz znieruchomiala w niewlasciwym polozeniu, kolyszac sie niepewnie. Pokonal nastepna fale i kadlub opadl ciezko na wode. Dziob niemal sie zanurzyl. -Dalej... ruszaj - szepnal. Poczul pierwsze dotkniecie strachu. Wszystko trwalo za dlugo. Z kazda chwila niebo stawalo sie coraz ciemniejsze, deszcz zacinal z ukosa gestymi, nieprzeniknionymi falami. Minute pozniej ster wreszcie zareagowal i lodz zaczela sie obracac. Powoli... powoli... zaglowka byla za bardzo wychylona na bok... Z przerazeniem zobaczyl, ze ocean wokol niego podnosi sie z potwornym rykiem... tworzac olbrzymia fale biegnaca wprost na lodz. Nie moglo mu sie udac... Przytrzymal sie steru, gdy woda spadla z ogromna sila na bezbronny kadlub, wzbijajac biale pioropusze piany. "Happenstance" przechylila sie jeszcze bardziej. Pod Garrettem ugiely sie nogi, ale nadal mocno trzymal ster. Gdy wyprostowal sie z trudem, nastepna fala uderzyla w lodz. Woda zalala poklad. Zaglowka walczyla przez chwile, aby zachowac rownowage w silnych podmuchach wiatru, ale nabierala coraz wiecej wody. Prawie minute fale wlewaly sie na poklad, przypominajac rwaca rzeke. Wtem wiar na chwile ucichl i "Happenstance" cudem zaczela odzyskiwac rownowage. Maszt znowu kierowal sie ku ciemniejacemu niebu. Ster zaczal reagowac i Garrett obrocil kolo z calej sily. Wiedzial, ze musi jak najszybciej obrocic lodz. Blyskawica. Siedem mil. Radio trzeszczalo. "Powtarzam, wiatry do czterdziestu wezlow, powtarzam wiatry do czterdziestu wezlow, w porywach do piecdziesieciu". Garrett wiedzial, ze jest w niebezpieczenstwie. Nie sposob bylo zapanowac nad lodzia przy takim silnym wietrze. Zaglowka obracala sie powoli, walczac z dodatkowym obciazeniem i rozszalalymi falami. Woda u stop Garretta miala nieledwie szesc cali. Prawie sie udalo... Nagle huraganowy wiatr zaatakowal z przeciwnego kierunku, wstrzymujac obrot i kolyszac "Happenstance" jak zabawka. Wlasnie w chwili, gdy lodz byla najbardziej bezradna, wielka fala rozbila sie o poklad. Maszt pochylil sie w strone oceanu. Tym razem wiatr nie przestal wiac. Marznacy deszcz bil z ukosa, oslepiajac go. "Happenstance", zamiast sie wyprostowac, pochylila sie jeszcze bardziej... Zagle byly ciezkie od wody. Znowu stracil rownowage... Poklad znalazl sie pod takim katem, ze tym razem Garrett nie zdolal wstac. Jesli teraz uderzy nastepna fala... Garrett jej nie zobaczyl. Niczym zadajacy cios kat, fala uderzyla z potworna sila o lodz, przewracajac ja na bok, wpychajac maszt i zagle pod wode. "Happenstance" byla stracona. Garrett trzymal sie steru, wiedzac, ze jesli go wypusci z rak, znajdzie sie w oceanie. Lodz szybko nabierala wody, jak olbrzymie tonace zwierze. Musial sie ratowac. Mial sprzet ratunkowy, w tym tratwe. To byla jego jedyna szansa. Cal po calu przedzieral sie do kabiny, przytrzymujac sie wszystkiego po drodze, walczac z oslepiajacym deszczem, walczac o zycie. Blyskawica i grom, prawie jednoczesnie. Wreszcie dotarl do kabiny i szarpnal za klamke. Bez skutku. Zrozpaczony, ustawil szeroko stopy dla lepszego chwytu i szarpnal mocniej. Rozlegl sie trzask i do srodka wlala sie woda. Zrozumial, ze popelnil straszliwy blad. Woda szybko wypelnila kabine. Garrett zobaczyl, ze tratwa ratunkowa, umocowana na scianie kabiny, znalazla sie pod woda. Uswiadomil sobie, ze juz nie moze zapobiec pochlonieciu lodzi przez rozszalaly ocean. Ogarniety panika, odwrocil sie do drzwi kabiny, ale zatrzymala go wpadajaca do srodka woda. "Happenstance" tonela. Po kilku sekundach kadlub byl do polowy zanurzony w oceanie. Kamizelki ratunkowe... Znajdowaly sie pod siedzeniami na rufie. Rozejrzal sie i stwierdzil, ze byly jeszcze nad powierzchnia wody. Walczac jak szalony, dotarl do relingu przy burcie. Gdy chwycil sie i podciagnal, woda siegnela mu do piersi, a nogi kopaly ocean. Zaklal w duchu. Wiedzial, ze powinien byl wczesniej zalozyc kamizelke. Trzy czwarte lodzi znajdowalo sie juz pod woda. Szla na dno w zastraszajacym tempie. Przedzieral sie do siedzen, trzymajac relingu, resztkami sil pokonujac napor wody i wlasna slabosc. Byl po szyje zanurzony w wodzie i wreszcie dotarlo do niego, ze sytuacja jest beznadziejna. Nie moglo mu sie udac. Woda siegnela podbrodka, kiedy wreszcie przestal walczyc. Spojrzal do gory. Byl wyczerpany, ale nie mogl uwierzyc, ze wszystko sie skonczy w ten sposob. Puscil reling i odplynal kawalek od lodzi. Ciazyly mu kurtka i buty. Mlocil nogami wode, unoszac sie na falach, i patrzyl, jak "Happenstance" powoli ginie w falach. Potem, gdy zimno i wyczerpanie zaczely stepiac jego zmysly, odwrocil sie i probowal plynac w strone brzegu. Teresa siedziala z Jebem przy stole. Przerywajac i zaczynajac od poczatku, relacjonowal jej wszystko, o czym wiedzial. Pozniej przypomniala sobie, ze poczatkowo sluchala go z ciekawoscia. Nie watpila, ze Garrett ocalal. Byl doswiadczonym zeglarzem, doskonalym plywakiem. Byl zbyt ostrozny, zbyt pelen zycia, by pokonal go ocean i wiatr. Jesli komus mialo sie udac, to tylko jemu. -Nie rozumiem. Po co wyplywal, skoro wiedzial, ze nadchodzi sztorm? -Nie wiem - odparl cicho Jeb, nie patrzac jej w oczy. Teresa zmarszczyla brwi. Wszystko wydawalo jej sie takie nierzeczywiste. -Czy powiedzial cos, zanim wyplynal? Jeb pokrecil przeczaco glowa. Unikal wzroku Teresy, jakby cos przed nia ukrywal. Teresa rozejrzala sie po kuchni - byla posprzatana. Przez otwarte drzwi widziala porzadnie zaslane lozko, a przy nim na stoliku dwa bukiety kwiatow. -Nie rozumiem. Nic mu sie nie stalo, prawda? -Tereso - powiedzial Jeb przez lzy - znalezli go wczoraj rano. -Jest w szpitalu? -Nie - zaprzeczyl cicho. -To gdzie jest? - spytala, nie chcac pogodzic sie z prawda. Jeb nie odpowiedzial. Nagle zabraklo jej tchu. Zaczela drzec na calym ciele. Garrett, co ci sie stalo? Dlaczego cie tu nie ma? Jeb pochylil glowe. Nie widziala jego lez, ale uslyszala tlumiony szloch. -Tereso... - urwal. -Gdzie on jest?! - zawolala, zrywajac sie na rowne nogi. Uslyszala odglos przewracajacego sie na podloge krzesla. Jeb patrzyl na nia w milczeniu. Otarl lzy wierzchem dloni. -Wczoraj znalezli jego cialo. Poczula gwaltowny bol w piersi. -Odszedl, Tereso. Na plazy, na ktorej wszystko sie zaczelo, Teresa wspominala wydarzenia sprzed roku. Pochowali Garretta obok Catherine, na malym cmentarzu, niedaleko jego domu. W czasie pogrzebu Jeb i Teresa stali obok siebie, otoczeni ludzmi, z ktorymi Garrett dzielil zycie. Koledzy ze szkoly, byli uczniowie z kursow nurkowania, pracownicy ze sklepu. Byla to skromna uroczystosc. Chociaz zaczal padac deszcz, gdy pastor skonczyl mowic, zebrani jeszcze dlugo zostali po jej zakonczeniu. Stypa zgromadzila w domu Garretta przyjaciol i znajomych. Jeden po drugim podchodzili, skladali kondolencje, wspominali. Kiedy wyszli ostatni, Teresa i Jeb zostali sami. Jeb wyjal z szafy pudlo i poprosil ja, zeby usiadla przy nim. W pudle byly setki fotografii. Przez kilka godzin Teresa ogladala zdjecia chlopca, a potem mlodzienca. Brakujace kawalki zycia Garretta, ktore mogla sobie tylko wyobrazic. Byly tez zdjecia z ostatnich lat, z okresu studiow i po nich, wreczanie dyplomow, odnowiona "Happenstance", sklep. Zauwazyla, ze usmiech Garretta sie nie zmienial, podobnie jak ubrania. Mimo uplywu lat - wylaczajac uroczyste okazje, mial na sobie dzinsy, szorty, podkoszulki. Bylo tez wiele zdjec Catherine. Poczatkowo Jeb poczul sie na ich widok nieswojo, ale zauwazyl, ze ich ogladanie nie sprawia Teresie przykrosci. Nalezaly po prostu do innego okresu zycia jego syna. Pod koniec Teresa zobaczyla tego Garretta, w ktorym sie zakochala. Jedno zdjecie zwrocilo jej uwage. Jeb wyjasnil jej, ze zrobiono je w maju, na kilka tygodni przed wyrzuceniem butelki na plaze w Cape. Garrett stal na ganku i wygladal tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy przyszla do niego do domu. Nastepnego dnia ojciec Garretta wreczyl Teresie koperte. Znalazla w niej kilka zdjec i listy, ktore ich polaczyly. -Pomyslalem, ze chcialabys je zatrzymac. Dlawily ja lzy, wiec tylko skinela glowa. Teresa niewiele zapamietala z pierwszych dni po przyjezdzie z pogrzebu. Nie chciala pamietac. Przypominala sobie, ze Deanna czekala na nia na lotnisku. Zobaczywszy ja, zadzwonila do meza, zeby przywiozl jej ubrania, poniewaz zostanie z Teresa jakis czas. Teresa lezala w lozku, nie wstawala nawet wtedy, gdy Kevin wracal ze szkoly do domu. -Czy moja mama wyzdrowieje? - spytal Kevin. -Potrzebuje tylko troche czasu - odpowiedziala mu Deanna. - Wiem, ze ci ciezko, ale wszystko bedzie dobrze. Sny Teresy, nawet gdy je zapamietala, byly pogmatwane i dziwaczne. Nigdy nie pojawial sie w nich Garrett. O niczym nie potrafila myslec. Czasami, gdy sie budzila, wszystko wydawalo sie nierealne. Nasluchiwala krokow Garretta, pewna, ze puste lozko oznacza, ze wyszedl tylko na chwile do kuchni, pije kawe lub czyta gazete. Za chwile do niego pojdzie i powie mu: "Mialam okropny sen..." Przez ten tydzien probowala zrozumiec, jak to sie moglo stac. Poprosila Jeba, zeby natychmiast ja powiadomil, jesli tylko czegos sie dowie. Dlaczego Garrett tamtego dnia wyplynal na "Happenstance"? Wiedziala, ze jesli sie tego dowie, jej rozpacz i bol choc troche zelzeja. Nie chciala uwierzyc, ze Garrett poplynal, nie zamierzajac wrocic. Za kazdym razem, gdy dzwonil telefon, rosla jej nadzieja, ze uslyszy glos Jeba. Wyobrazala sobie siebie, jak mowi: "Rozumiem... Tak... To ma sens..." W glebi duszy wiedziala, ze nigdy sie to nie stanie. Tego tygodnia Jeb nie zadzwonil. Rozmyslania tez nie przyniosly odpowiedzi. Nadeszla, gdy sie juz jej nie spodziewala. Rok pozniej na plazy w Cape Cod Teresa bez rozgoryczenia wspominala przeszlosc. Siegnela do torebki. Byla wreszcie gotowa. Wyjela przedmiot, ktory przyniosla ze soba, przyjrzala mu sie, przypominajac sobie moment, gdy odpowiedz wreszcie nadeszla. Tego wspomnienia nic nie zatarlo. Gdy po tygodniu Deanna wrocila do siebie, Teresa starala sie wrocic do rutyny dnia codziennego. Deanna zajmowala sie domem i Kevinem, ale nie segregowala poczty, ktora zbierala sie w koszyku w jadalni. Pewnego wieczoru, gdy Kevin poszedl do kina, Teresa z roztargnieniem zaczela przegladac poczte. Kilka listow, czasopisma, dwie przesylki. Jedna przesylka zawierala prezent na urodziny Kevina, wybrany przez Terese z katalogu. Na drugiej nie bylo zwrotnego adresu. Paczka byla dosc dluga i prostokatna, oklejona dodatkowa tasma. Nalepiono na niej dwie kartki z napisem "Ostroznie". Dziwne - pomyslala i w tym momencie spostrzegla znaczek z Wilmington z data sprzed dwoch tygodni. Adres byl wypisany reka Garretta. Odlozyla paczke drzaca reka. Poczula gwaltowny skurcz zoladka. Znalazla nozyczki i trzesacymi sie palcami zaczela rozcinac tasme. Wiedziala, co jest w srodku. Przesylka byla opakowana specjalna folia i zalepiona tasma. Znowu musiala uzyc nozyczek. Gdy wreszcie rozdarla folie, siedziala przez chwile bez ruchu. Butelka byla zakorkowana. Teresa wyjela korek, odwrocila butelke i na reke wypadl list. Taki jak ten, ktory znalazla kilka miesiecy temu. Rozwinela ostroznie szpagat. List byl napisany wiecznym piorem. W prawym gornym rogu widnial wizerunek starego statku z zaglami szarpanymi przez wiatr. Droga Tereso, Czy mozesz mi wybaczyc? Odlozyla list na stol ze scisnietym gardlem. Nie mogla oddychac. Oslepialo ja swiatlo, odbijajac sie od lez. Siegnela po chusteczke i zaczela czytac. Czy mozesz mi wybaczyc? W swiecie, ktory rzadko rozumiem, wieja wiatry przeznaczenia. Zrywaja sie wtedy, kiedy tego najmniej oczekujemy. Czasem szarpia nas z wsciekloscia huraganu, czasem jedynie owiewaja nasze policzki. Jednak nie mozna lekcewazyc ich istnienia. Tak, Ukochana, byl to wiatr, ktorego nie przewidzialem, wiatr, ktory zerwal sie i wial silniej, niz myslalem, ze to jest mozliwe. Jestes moim przeznaczeniem. Mylilem sie, nie zauwazajac oczywistosci. Blagam Cie o wybaczenie. Jak ostrozny wedrowiec probowalem ochronic sie przed wiatrem i stracilem dusze. Bylem glupcem, ze lekcewazylem swoje przeznaczenie, ale nawet glupcy maja uczucia. Uswiadomilem sobie w koncu, ze jestes dla mnie najwazniejsza na swiecie. Wiem, ze daleko mi do doskonalosci. Popelnilem wiecej bledow w ciagu ostatnich kilku miesiecy niz przedtem przez cale zycie. Nie mialem racji, gdy zachowalem sie tak okropnie u Ciebie w domu po odkryciu, ze znalazlas listy. Kiedy bieglem za twoim samochodem, zrozumialem, ze powinienem probowac Cie zatrzymac. Przede wszystkim mylilem sie, gdy zaprzeczalem prawdzie znanej memu sercu. Nie moge juz zyc bez Ciebie. Mialas racje we wszystkim. Probowalem zaprzeczyc Twoim slowom, chociaz wiedzialem, ze to prawda. Odwracalem glowe i patrzylem wstecz, nie chcialem patrzec na to, co lezalo przede mna. Przegapilem piekno wschodzacego slonca. Zapomnialem, ze to oczekiwanie nadaje zyciu sens. Zaluje, ze nie uswiadomilem sobie tego wczesniej. Teraz patrze w przyszlosc. Widze Twoja twarz, slysze Twoj glos. Jestem pewien wybranej przez siebie sciezki. Jak pewnie odgadlas, mam nadzieje, ze ta butelka sprawi cud, jak przedtem, i znowu bedziemy razem. Przez kilka dni po Twoim wyjezdzie chcialem wierzyc, ze moge zyc tak jak przedtem. Nie moglem. Myslalem o Tobie przy kazdym zachodzie slonca. Podchodzilem do telefonu i chcialem zadzwonic. Moglem myslec tylko o spedzonych z Toba chwilach. Pragnalem, abys wrocila. Wyobrazalem sobie, ze jest to mozliwe. Ciagle slyszalem Twoje slowa. Nie mialo znaczenia, jak bardzo Cie kocham. Wiedzialem, ze nasz zwiazek nie bedzie mozliwy, dopoki nie poswiece sie calkowicie wybranej drodze. Wreszcie noca wszystko zrozumialem. We snie zobaczylem siebie idacego plaza z Catherine, w tym samym miejscu, gdzie zabralem Ciebie po lunchu u Hanka. Swiecilo slonce. Promienie odbijaly sie od piasku. Szlismy obok siebie. Sluchala uwaznie, a ja jej wszystko opowiadalem o Tobie, o nas, o wspolnych chwilach. Przyznalem z pewnym wahaniem, ze Cie kocham, ale czuje sie winny. Nie odpowiedziala mi wprost. Szla dalej, potem nagle odwrocila sie i spytala: "Dlaczego?" Odpowiedzialem: "Z twojego powodu". Slyszac to, usmiechnela sie poblazliwie, machnela reka. "Och, Garrett". Dotknela lekko mojej twarzy. "Jak myslisz, kto skierowal do niej butelke?" Teresa przestala czytac. Jak echo powrocily do niej slowa: "Jak myslisz, kto skierowal do niej butelke?" Odchylila sie w krzesle, zamknela oczy i przez chwile walczyla ze lzami. Kiedy sie obudzilem, poczulem sie samotny. Bylem sam. Sen mnie nie pocieszyl. Sprawil mi bol. Zrozumialem, co zrobilem, i zaczalem plakac. Nagle wiedzialem, co powinienem zrobic. Napisalem dwa listy. Jeden do Ciebie, ktory teraz trzymasz w reku, drugi do Catherine, w ktorym zegnam sie z nia na zawsze. Wezme "Happenstance" i list do niej wrzuce do oceanu. To bedzie moj ostatni. Catherine powiedziala mi, ze powinienem zyc dalej. Musze jej usluchac. Nie tylko jej slow, ale rowniez wlasnego serca. -Tereso, tak mi przykro, ze Cie zranilem. W przyszlym tygodniu przyjade do Bostonu. Mam nadzieje, ze znajdziesz dosc sily, by mi wybaczyc. Moze juz jest za pozno. Nie wiem. Tereso, kocham Cie i zawsze bede Cie kochal. Widze dzieci bawiace sie na plazy i wiem, ze pragne miec dzieci z Toba. Chce patrzec na dorastanie Kevina, pragne trzymac Cie za reke, gdy on bedzie prowadzil wlasna panne mloda. Pocaluje Cie wtedy, gdy spelnia sie jego marzenia. Bez Ciebie ze smutku czuje sie chory. Siedze w kuchni i modle sie, bys pozwolila mi wrocic, na zawsze. Garrett Zapadl zmierzch. Szare niebo pociemnialo. Teresa wielokrotnie przeczytala list, mimo to wciaz czula sie tak samo jak za pierwszym razem, gdy wziela go do reki. Siedziala na plazy i probowala go sobie wyobrazic, jak siedzi w kuchni i pisze do niej list. Przesunela palcem po kartce. Walczac ze lzami, jeszcze raz obejrzala list. W kilku miejscach zobaczyla smugi, jakby pioro cieklo. Szesc slow bylo przekreslonych, ale nie potrafila ich odczytac. Skonczyla czytac, zwinela list i okrecila szpagatem, tak zeby zawsze wygladal jak przedtem. Wsunela do butelki, ktora polozyla obok torby. Wiedziala, ze po powrocie do domu postawi ja na biurku, tam gdzie ja trzymala. W nocy, gdy swiatlo latarni ulicznych dostawalo sie do wnetrza pokoju, butelka lsnila w ciemnosciach. Teresa tuz przed zasnieciem widziala blask szkla. Siegnela po zdjecia, ktore dostala od Jeba. Wtedy, po powrocie do Bostonu, gdy zaczela je przegladac, rozplakala sie i wrzucila je do szuflady. Nie chciala ich ogladac. Teraz miala je w reku, odnalazla to wykonane na ganku. Patrzyla na nie i wspominala: jak wygladal, jak sie poruszal, usmiechal. Moze jutro - powtarzala sobie - zabiore je do fotografa, powieksze i postawie na stoliku, tak jak on postawil zdjecie Catherine. Potem zrozumiala, ze tego nie chce. Schowa zdjecia z powrotem do szuflady obok kolczykow, ktore dostala od babci. Widok jego twarzy byl zbyt bolesny. Od czasu pogrzebu kontaktowala sie z Jebem, dzwonila, pytala, jak sie miewa. Za pierwszym razem opowiedziala mu, dlaczego Garrett wzial tamtego dnia "Happenstance" i rozmowa skonczyla sie placzem. Po kilku miesiacach mogli wspominac jego imie bez lez. Jeb opowiadal jej o dziecinstwie syna, a nawet o tym, co Garrett porabial miedzy spotkaniami z Teresa. W lipcu zabrala Kevina na Floryde. Mieli zamiar ponurkowac. Woda byla cieplejsza i bardziej przezroczysta niz w Karolinie Polnocnej. Spedzili tam osiem dni. Codziennie rano nurkowali, a po poludniu wylegiwali sie na plazy. Na urodziny Kevin poprosil o prenumerate czasopisma o nurkowaniu. Jak na ironie pierwszy numer byl poswiecony wrakom przy wybrzezu Karoliny Polnocnej. Opisano nawet wrak lezacy w plytkiej wodzie, ktory obejrzeli razem z Garrettem. Od smierci Garretta nie spotykala sie z nikim. Koledzy z redakcji namawiali ja na randki. Uprzejmie, acz stanowczo odmawiala. Jedynie Deanna dala jej spokoj. Wszystko zmienil telefon od Jeba, ktory zadzwonil przed trzema tygodniami. Postanowila pojechac do Cape Code. Jeb lagodnym glosem mowil, ze powinna pogodzic sie ze smiercia Garretta i zyc dalej. Wtedy mury, ktore zbudowala wokol siebie, zaczely pekac. Przeplakala cala noc, ale nazajutrz wiedziala, co powinna zrobic. Stanela na plazy. Rozejrzala sie, zeby zobaczyc, czy ktos jej nie obserwuje. Tylko ocean wydawal sie poruszac. Okolica byla opustoszala. Patrzyla przez dluzsza chwile w wode, ktora wygladala na niebezpieczna. Nie bylo to romantyczne miejsce z jej wspomnien. Myslala o Garretcie, az uslyszala werbel gromu. Zerwal sie wiatr. Dlaczego zycie Garretta skonczylo sie w ten sposob? Teresa nie wiedziala. Jeszcze jeden podmuch wiatru i poczula, ze jest przy niej. Poczula jego dotyk, jak wtedy, gdy sie zegnali. Tyle rzeczy chcialaby zmienic... Zostala sama ze swoimi myslami. Kochala go. Zawsze bedzie go kochala. Wiedziala to od pierwszej chwili, gdy zobaczyla go w porcie, i wiedziala o tym teraz. Ani jego smierc, ani czas tego nie zmienia. Zamknela oczy. -Tesknie za toba - szepnela. Przez chwile wyobrazala sobie, ze on o tym wie. Nagle wiatr ucichl i powietrze znieruchomialo. Spadly pierwsze krople deszczu, gdy wyjela butelke, odkorkowala ja i wyciagnela list, ktory do niego napisala. Rozwinela szpagat i trzymala list w reku tak jak tamten, ktory znalazla. Sciemnilo sie i nie mogla przeczytac listu, ale i tak znala jego tresc na pamiec. Rece jej drzaly. Ukochany, Zaledwie rok minal od czasu, gdy siedzialam z Twoim ojcem w kuchni. Jest pozno w nocy i chociaz z trudem znajduje slowa, nie moge sie oprzec uczuciu, ze nadeszla pora, abym odpowiedziala na Twoje pytanie. Oczywiscie, ze Ci wybaczam. Wybaczam Ci teraz i wybaczylam Ci w chwili, gdy przeczytalam Twoj list. Zerwanie z Toba bylo takie trudne, po raz drugi byloby to niemozliwe. Kochalam Cie za bardzo, zeby ponownie zostawic. Ciagle zastanawiam sie, co mogloby sie wydarzyc, ale czuje gleboka wdziecznosc dla losu, ze znalazles sie w moim zyciu, chociaz na tak krotko. Zalozylam, ze spotkalismy sie, zebym pomogla ci przezyc okres rozpaczy. Teraz, po roku, doszlam do wniosku, ze bylo odwrotnie. Jak na ironie znalazlam sie w tym samym miejscu, w ktorym Ty byles, gdy spotkalismy sie po raz pierwszy. Gdy pisze, mocuje sie z duchem kogos, kogo bardzo kochalam. Teraz rozumiem, jak bylo Ci ciezko pogodzic sie ze strata i jakie bolesne musialy byc proby zycia, jakby nic sie nie stalo. Czasami ogarnia mnie rozpacz i chociaz wiem, ze juz nigdy sie nie zobaczymy, czesc mnie chce pozostac przy Tobie na zawsze. Gdybym mogla sie zakochac w kim innym, moze wtedy zbladloby wspomnienie o Tobie. Oto paradoks. Poniewaz tak bardzo za Toba tesknie, ze wzgledu na Ciebie nie lekam sie przyszlosci. Zakochales sie we mnie, wiec dales mi nadzieje. Nauczyles mnie, ze mozna zyc dalej bez wzgledu na rozpacz, i zal. Nie sadze, abym byla juz gotowa, ale to jest moj wybor. Nie obwiniaj sie. Dzieki Tobie mam nadzieje, ze przyjdzie dzien, w ktorym moj smutek zastapi milosc. Dzieki Tobie mam sile zyc dalej. Nie wiem, czy umarli moga wrocic na ziemie, chocby niewidzialni, do tych, ktorych kochali, ale jesli moga to wiem, ze zawsze przy mnie bedziesz. Kiedy slucham szumu oceanu, wydaje mi sie, ze to Twoj szept. Gdy chlodna bryza piesci moj policzek, czuje, ze jestes przy mnie. Nie ma znaczenia, kto zjawi sie w moim zyciu. Stoisz teraz obok Boga, obok mojej duszy, pomagasz mi, kierujesz ku przyszlosci, ktorej nie potrafie przewidziec. Nie jest to pozegnanie, ukochany, ale podziekowanie. Dziekuje, ze zjawiles sie w moim zyciu i dales mi radosc. Dziekuje, ze mnie kochales, ze w zamian przyjales moja milosc. Dziekuje za wspomnienia, ktore beda ze mna na zawsze. Jednak najbardziej dziekuje za to, ze pokazales mi, iz nadejdzie czas, kiedy bede mogla pozwolic Ci odejsc. Kocham Cie, T. Teresa przeczytala list po raz ostatni, zwinela go i wsunela do butelki. Wiedziala, ze tutaj konczy sie jej podroz. Gdy juz zrozumiala, ze nie moze dluzej czekac, rzucila butelke najdalej, jak mogla.Wowczas zerwal sie silny wiatr i rozstapila mgla. Teresa stala i patrzyla, jak butelka powoli dryfuje na pelne morze. Wiedziala, ze to niemozliwe, ale wyobrazala sobie, ze jej listu fale nigdy nie wyrzuca na brzeg. Bedzie plywal bez konca, mijajac odlegle miejsca, ktorych ona nigdy nie zobaczy. Po kilku minutach butelka zniknela jej z oczu. Teresa ruszyla w kierunku samochodu. Szla spokojnie w deszczu. Nagle usmiechnela sie do siebie. Nie wiedziala ani kiedy, ani gdzie to sie stanie, ale byla pewna, ze Garrett dostanie list. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-10 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/