KAPUSCINSKI RYSZARD Lapidaria RYSZARD KAPUSCINSKI Maly, zadrzewiony skwer w centrum Queretaro. Codziennie o szostej po poludniu robi sie tu rojno. Najpierw przychodza kobiety, same kobiety. Sa to mamy z corkami na wydaniu. Mamy rozsiadaja sie na lawkach otaczajacych kepe starych drzew rosnacych na srodku skweru. Lawek jest kilkanascie, matek kilkadziesiat, corek ponad sto. Dziewczyny witaja sie i zaczynaja chodzic parami wokol skweru. Chodza zgodnie z ruchem zegara, zawsze w tym samym kierunku, niezmiennie, bo to widocznie rytual praktykowany od zamierzchlych czasow. Po chwili na skwerze pojawiaja sie chlopcy, miejscowa kawalerka.Tez witaja sie (ale tylko chlopcy z chlopcami) i zaczynaja chodzic parami tworzac pierscien krazacy na zewnatrz pierscienia dziewczat.. Na zewnatrz i w przeciwnym kierunku. To krazenie pierscieni trwa godzine. Mamy patrza, sa czujne. Panuje cisza. Slychac tylko rytmiczne kroki poruszajacych sie par. Regularne, wyrazne, dokladnie odmierzane staccato. Chlopcy i dziewczeta nie rozmawiaja ze soba, nie wymieniaja uwag, dowcipow ani okrzykow. Tylko mijajac sie, przygladaja sie sobie w skupieniu. Te spojrzenia sa raz dyskretne, raz natarczywe, ale zawsze obecne i uwazne. Obie strony obserwujac sie oceniaja, rozwazaja, dokonuja wyboru. Miedzy tymi dwoma krazacymi pierscienia. mi wibruje pelne napiecia pole, jest to przestrzen magnetyczna, naladowana z trudem tlumiona emocja, ledwie powstrzymywanym przyciaganiem. Po godzinie matki, wszystkie jednoczesnie, wstaja z lawek i zaczynaja sie zegnac (trwa to kilka minut). Nastep, nie wolaja dziewczeta i razem, powoli, odchodza do domow. Pierscien chlopcow tez peka i rozsypuje sie, chlopcy znikaja w sasiednich uliczkach. Plac pustoszeje. Slychac tylko ogluszajacy swiergot ptactwa buszujacego w zbitej, zwelnionej kepie drzew rosnacych na skwerze. Tu, w Ameryce Lacinskiej, widac najlepiej, jak swiat zyje na roznych pietrach, wlasciwie - w roznych komorkach, podzielony, zatomizowany. Czy nierownosc zawsze rodzi nienawisc? Tu - raczej frustracje, a u wielu nawet - pokore. Pokora ta jest forma samoobrony, chytrym wybiegiem, ktory ma zmylic zlo, oslabic jego dzialanie. Ich sila jest obrona, a nie atak, umieja przetrwac, ale nie potrafia zmieniac. Sa jak krzew, ktory rosnie na pustyni - dosc silny, aby zyc, zbyt slaby, aby rodzic. Istnieja dwa rodzaje korupcji: korupcja bogactwa i korupcja nedzy. Zwykle mowi sie o tej pierwszej, tylko o niej, poniewaz bogactwo rzeczywiscie demoralizuje. A korupcja nedzy? Z nia maja do czynienia partyzanci w Ameryce Lacinskiej. Chlop, ktory za piec dolarow wydaje na rzez caly oddzial, oddzial walczacy o jego ziemie, o jego zycie. Nedza jest demoralizujaca. Jezeli trzecia czesc spoleczenstwa zyje w nedzy, cale spoleczenstwo jest zdemoralizowane. Produktem nedzy jest strach i nakaz kategoryczny, marzenie goraczkowe, zeby wyrwac sie z niej za wszelka cene. Odgrodzic sie szyba limuzyny, murem otaczajacym wille, wysokim kontem bankowym. Nedza przygniata i odstrasza. Rozluznia swiadomosc i skraca perspektywe. Czlowiek mysli tylko o tym, co bedzie jadl dzis, za godzine, za chwile. Nedza jest aspoleczna, jest niesolidarna. Tlum nedzarzy nigdy nie bedzie solidarny. Wystarczy rzucic w ten tlum kawalek chleba - zacznie sie bojka. Obrazy nedzy nie ciekawia ludzi, nie budza ich zainteresowania. Ludzie odruchowo odsuwaja sie od skupisk nedzy. Widocznie w nedzy jest cos wstydliwego, cos ponizajacego, jakas sytuacja porazki, znamie kleski. Szereg konfliktow ideologicznych pochodzi stad, ze ideologia zmieniajac swoje polozenie geograficzne zabarwia sie inna kultura, niekiedy zmienia nawet swoj sens pierwotny. Kazde srodowisko kulturowe opatruje te sama ideologie innym odcieniem, cos jej dodaje i czegos ujmuje, wedrowka idei jest procesem czynnym, u kresu tej wedrowki idea moze wystapic w najbardziej zaskakujaco odmiennym wcieleniu. W kazdym ruchu ideologii w przestrzeni - z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent, z ' jednego obszaru kulturowego na inny - istnieje potencjalna grozba schizmy. Potencjalna, a moze nawet nieuchronna. Przyklad chrzescijanstwa, ktore przesuwajac sie na Wschod rozlamuje sie na schizmy, zwalczane przez Centrum. Przyklad islamu, ktory rozpada sie na schizmy, w miare jak rozprzestrzenia sie na swiecie. Centrum zwalcza schizmy argumentem, ze schizma oslabia ideologie, ze jest jej wroga. Ale dzieje chrzescijanstwa i islamu dowodza czegos innego. Schizma przez uterenowienie, przez znacjonalizowanie ideologii - wzmacnia ja, choc jednoczesnie (i to jest prawda) - oslabia Centrum. Slowem wzmacnia merytorycznie, a oslabia organizacyjnie. Rodzaje demagogii uprawiane przez tutejszych politykow: konserwatysci, prawica - ci glosza, ze jest ciezko, ale ciezko wszystkim, stad wyjscie ku lepszemu lezy w jednosci, a jednosc ta winna wyrazac sie w skupieniu wokol wladzy, we wspomaganiu jej, w rozumieniu itd., niby-postepowi - ci atakuja bogaczy, obcy kapital, mowia o nedzy jednych i bogactwie drugich, a potem nic nie robia, wypalaja sie w gadaniu, odurzaja sie gadaniem, jest wreszcie rodzaj demagogii - nazwijmy to - sprawozdawczej, np. expos' prezydenta republiki: dwiescie stron zadrukowanych tysiacem cyfr, nazw, dat, po to, aby ukryc rzecz glowna - ze nie zostalo zrobione nic waznego. M. zwraca uwage na wazny element kultury zycia w Meksyku (zreszta ogolnolatynoski). Nazywa to asystencja. To potrzeba uczestniczenia w waznej uroczystosci, w ktorej biora udzial wazne osoby. Dla asystencji rzuca sie wszystko - jest ona niezbedna dla zycia, dla poczucia godnosci wlasnej. Powaga, pompa tych uroczystosci mowy, bankiety, nastroj, formalizm. Nikogo to nie razi. Federico Bracamontes, urzednik bankowy i moj sasiad, zaprasza mnie na przyjecie. Okazja jest nastepujaca: Federico maluje. Maluje kicze okropne, powiem nawet przerazajace, czy - jeszcze lepiej: przygnebiajace. Robi przyjecie z okazji ukonczenia takiego wlasnie kolejnego kiczu. W czasie przyjecia odslania obraz. Obyczaj wymaga, aby w tym momencie rozlegl sie jek zachwytu. Tak tez i jest. Fotograf dokonuje zdjec, a goscie - ktorzy przybyli tlumnie - wznosza toasty za kicze nastepne i gratuluja autorowi kiczu wlasnie odslonietego. Polityka w Ameryce Lacinskiej jest rozumiana jako zajecie dla bogatych. Dzialacz - to bogacz. Partia to rodzaj businessu, a po to, zeby uprawiac business, trzeba miec kapital. Biedny, zapytany o poglady polityczne, odpowiada: "Nie mam pogladow. Jestem na to za biedny". Ta postawa jest wynikiem dlugich doswiadczen w krajach, gdzie polityka dawala zysk, bogactwo, byla zrodlem kolosalnych dochodow. Dlatego elity polityczne byly i sa tu tak zamkniete, tak niedostepne, ekskluzywne: zeby bylo wiecej do podzialu, do kiesy. Lud to tylko widz, slabo zorientowany swiadek, przygodny kibic. Umiec ustalic cel konkretny, o ktory walczy wies, miasteczko. Ludzie z Santo Victorio walcza o swoje winnice. "Bez wina jestesmy niczym". Ich talent, ich sila, ich solidarnosc - wszystko oddane jest walce o winnice. Chlop, nigdy nie walczy o ziemie w ogole. Walczy o konkretny kawalek ziemi: od tego duzego kamienia - prosto - do drzew~, ktore stoi o - tam - na - lewo. Walczy o to, co jest w zasiegu reki, co moze objac spojrzeniem. Poza granica horyzontu zaczyna sie juz inny swiat, ktory do niego nie nalezy, ktory jest mu obcy i czesto - wrogi. Tegucigalpa: w Tegucigalpie nie ma czym myslec. W La Paz (Boliwia). Plaza Murillo jest centralnym punktem miasta. W niedziele rano panowie politycy przychodza tu czyscic buty. Kazda partia zajmuje inna strone placu. Kazda partia ma swoich czyscibutow. Kazda partia ma swoje ulice tradycyjnie zajmowane przez nia na spotkania i spacery. Dzielnice tez maja rozne. Wazne jest zorientowac sie w tym systemie, ktory pozwala wszystkim jakos zyc, omijac sie, siedziec w swoich matecznikach. Wielkie place, wielkie ulice maja na calym swiecie wspolna ceche: miejsce czlowieka zastepuje tlum. Trzeba dojsc do malych uliczek. isc na peryferie, wejsc w bramy, zeby znowu odnalezc czlowieka. Teoria czasow lokalnych. Czas posuwa sie z rozna szybkoscia zaleznie od miejsca na kuli ziemskiej, zaleznie od tego punktu, w ktorym jestesmy, zaleznie od kultury. Ten fakt, ze kiedys istnialy rozne miary czasu, dowodzi, ze ludzie umieli roznicowac je, umieli dostosowywac je do lokalnych warunkow zycia i geografii. Kazdy, kto zyl z koczownikami na pustyni czy wsrod Indian Amazonii, wie, jak nasz zegarek traci tam sens i racje bytu. Jest zbednym mechanizmem, abstrakcja oderwana od zycia. Bujna roslinnosc tropiku myli, stwarza wrazenie latwej i niezwyklej urodzajnosci. Tymczasem wszystko osiaga sie tu za cene wielkiego trudu i kosztow. Potrzeba ogromnych nakladow, aby wytrzebic roslinnosc tropikalna i oczyscic pole pod zasiewy i uprawy. Inne problemy plagi insektow, choroby tropikalne. Ale przede wszystkim - deszcze, ktore niszcza ziemie, zmywaja prochnice, przerywaja komunikacje. Ktos przewiduje, ze gdyby wyciac dzungle Amazonii, rejon ten, w ciagu pol wieku, zamieni sie w pustynie. Wiadomosc o gazecie elektronicznej, ktora blyskawicznie przeniesie informacje do kazdego domu. Tak, ale problem polega na tym, ze procesowi przyspieszenia informacji towarzyszy zjawisko jej splycenia. Coraz wiecej informacji, ale coraz plytszych. Flash - jest to jednozdaniowa informacja, ktora poprzedza szczegolowy opis zdarzenia. Ale jezeli cala informacje sprowadzi sie do flash'ow - co zostanie? Potok wiadomosci, ktory bedzie tylko ogluszal, stepial wrazliwosc, usypial uwage. Jednozdaniowa informacja to czesto po prostu dezinformacja. Oto pojawila sie wiadomosc: "Anguilla oglosi niepodleglosc". Anguilla to mala. piekna wysepka na Morzu Karaibskim. Stara, brytyjska posiadlosc. Znalazl sie tam sprytny czlowiek, niejaki.lohn Webster. Zawarl cicha umowe z jedna z firm hotelowych z Miami, ze sprzeda im Anguille, ktora jest jedna wielka, goraca plaza. Aby doprowadzic transakcje do skutku, Webster zalozyl partie narodowowyzwolencza, a nastepnie oglosil wyspe niepodleglym panstwem (mieszka tam dziesiec tysiecy ludzi). Skonczylo sie wyslaniem na miejsce oddzialu policji londynskiej i ucieczka Webstera do Miami. Krajobrazy andyjskie - glebokie, plastyczne, rzezbione z rozmachem, wypelniajace cala przestrzen. Nasze ludzkie zagubienie w tych krajobrazach. "Druga religia" - temat i tytul eseju o pilce noznej w Ameryce Lacinskiej. Zaczyna sie od szmacianki w dzielnicy slumsow - ciasne uliczki, podworka, scisk uganiajacej, sie, rozszalalej, rozkrzyczanej dzieciarni. W Brazylii tradycja lansowania krola futbolu, jak gdzie indziej lansuje sie gwiazde filmowa lub - wodza ludu. Krol kopnal pilke, krol strzelil gola - to napelnia ich duma. Moze dlatego, ze ktos, ze jeden z nich potrafil cos zrobic. Mecz pilkarski - jako przyczyna wojny, jako przyczyna masakry, jako mechanizm patriotycznego wyladowania (miasto po meczu wygranym, miasto w ekstazie, Meksyk, Lima, Montevideo jak w czasie festynu, rozswietlone, kolorowe). Mecz wazniejszy niz zmiana rzadu (w Ekwadorze zrobili zamach wojskowy w czasie, kiedy wszyscy siedzieli przed telewizorami ogladajac swoja druzyne grajaca z Kolumbia i nikomu nie przyszlo do glowy wystapic w obronie usunietego gabinetu). Mecz jako przyczyna samobojstw (pewna dziewczyna w Salwadorze po utracie bramki na rzecz Chile), zabojstw popelnionych w euforii, w szczesciu (czesty przypadek w Brazylii). Nogi Pele (bardzo brzydkie, kosmate i krzywe) sa dokladnie i nieustannie fotografowane - w Guadalajarze Pele siada na fotelu, a tlum fotoreporterow czolga sie po murawie boiska, fotoreporterzy walcza ze soba, rozpychaja sie, wala po glowach kamerami - kazdy zabiega o lepsze zdjecie nog Pelego, ktorym pozniej gazety poswieca swoje kolorowe dodatki. Diego Rivera. Jego freski w kaplicy Escuela Nacional de Agricultura, w Meksyku (rok 1926). Prowokacja! Bo stoi oltarz, krzyz, sa lawki dla wiernych. Ale na scianach wymalowane sierpy i mloty, czerwone gwiazdy, nagie baby wiejskie. Zapata zlozony w grobie. Chlopi z karabinami: Kaplica Sykstynska Rewolucji Meksykanskiej, "Tym, ktorzy padli i ktorzy jeszcze padna w walce o ziemie". Rivera - witalny, smialy, niby-prymitywny, mocny, zdecydowany. Bryly - bryly postaci, glow, piesci, kolb kukurydzy, skal. Bryla swiadomie zamierzona, ciezka, masywna, dobrze osadzona na podstawie - na ziemi... Rewolucja i religia - Rivera nie umie tego rozdzielic, a moze nawet inaczej: mowi nam wprost, swiadomy swojego przeslania, ze rewolucja moze byc religia, nadzieja i uniesieniem, nim stanie sie kapliczna liturgia, obrzadkiem sakralnym, malowidlem nasciennym. Tepotzotlan, Monte Alban, Macchu-Picchu - religia Indian a religia katolicka. Ich religia wymagala otwartej przestrzeni, monumentalnej scenerii. Nasza religia - to zgeszczenie, sciesnienie, to tlum zbity, spocony, napiety, ich religia - to czlowiek w wielkim krajobrazie, to niebo rozpiete, to ziemia i gwiazdy. W takiej przestrzeni tlum znikal, wtapial sie w pejzaz uniwersalny, w tym gigantycznym krajobrazie tlum nie mogl unicestwic jednostki, czlowiek mogl byc sam na sam z Bogiem, czuc sie wolny, zlaczony z nadziemska wielkoscia. Ich architektura sakralna sprowadza sie do najprostszej geometrii. Zadne detale nie rozpraszaja uwagi. Wzrok bladzi w przestrzeni. U nas - tlok i ciasnota, tam - swoboda i nieskonczonosc, u nas - mur ograniczajacy, tam - pejzaz nie ograniczony. Z Kolumbii: zasada wydawania wyroku bez jego egzekucji. Zawiesic nad glowa miecz i kazac zyc w cieniu tego miecza. Taki czlowiek, z mieczem nad glowa, zyjacy w warunkach wolnosci zagrozonej, jest roznosicielem strachu, zatruwa strachem otoczenie. Zachowuje sie tak, jakby wszyscy widzieli ten wiszacy nad nim miecz. Stopniowo taki czlowiek staje ' sie coraz bardziej i n n y. Oddala sie, nie mozemy sie porozumiec, tracimy go. I choc miecz nie drgnie do konca, de facto wyrok jest wykonany. Slowo: roznica miedzy waga slowa u nich i u nas. "I slowo stalo sie cialem". Otoz tutaj slowo nigdy nie osiaga tego stadium, tego stopnia krystalizacji. Tu slowo jest korkiem na wodzie, pierzem na wichrze. Plywa, fruwa, rozpada sie, jest zmienne jak kalejdoskop; jest nieuchwytne, pojawia sie i znika bez sladu, a czesto - bez wrazenia. Nie ma ciezaru, nie ma tej bezwzglednej, topornej natretnosci, nie jest zagrozeniem. Czto napisano pierom, nie wyrubat' toporom. Stad nabozenstwo odprawiane nad kazdym slowem, gdyz jest ono traktowane magicznie, to znaczy wierzy sie, ze ono rzadzi rzeczywistoscia, ze moze ja stworzyc, zmienic albo unicestwic. Opisac proces przemiany bialego w BIALEGO. Bialy w Europie nie ma swiadomosci, ze jest bialy. Nie zastanawia sie nad tym, nie zyje ta mysla. Natomiast bialy w Trzecim Swiecie staje sie, w miare uplywu czasu, coraz bardziej bialy. Jest ograniczony i izolowany przez to, ze jest bialy, a jednak sam bedzie swoja bialosc umacniac, poniewaz dla niego bialosc - to wyzszosc (lub zludzenie wyzszosci). Dyskryminacja rasowa jest znacznie bardziej odczuwalna i upokarzajaca niz dyskryminacja ekonomiczna. Stad w Stanach Zjednoczonych istnieje ruch Black Power czy Poder Chicano, natomiast nie ma np. ruchu Italian Power, poniewaz Wlosi, choc czesto zle ekonomicznie sytuowani, nie sa dyskryminowani rasowo, sa biali. Dyskryminacja rasowa rodzi ruchy protestu i odwetu bardziej gwaltowne i niszczycielskie niz dyskryminacja ekonomiczna. Charakterystyczne dla ewolucji politycznej inteligenta latynoskiego jest to, ze z reguly zaczyna dzialac na lewicy, a konczy - na prawicy. Zaczyna od udzialu w antyrzadowej demonstracji studenckiej, a konczy za biurkiem ministerialnym. Od mlodego buntownika do starego biurokraty - taka jest jego droga. Nigdzie na swiecie przepasc miedzy mlodoscia a staroscia, miedzy poczatkiem a koncem zyciorysu nie jest tak drastyczna. Campo Salas, komunizujacy jako student, konczy jako minister przemyslu i handlu w rzadzie Diaza Ordaza (Meksyk). Ekonomista Aldo Ferrer, demaskator systemu argentynskiego, konczy jako minister gospodarki w rzadzie gen. Levingstona. Angel Asturias, pisarz-demaskator, buntownik studencki, konczy jako ambasador skrajnie despotycznego rezimu Montenegro (Gwatemala). Jakaz zdolnosc asymilacyjna tych rezimow! Przyswoja, wchlona wszelka opozycje. Niebezpieczenstwo stagnacji polega m.in. na tym, ze stagnacja rodzi akomodacje, ze wewnatrz systemu niewygodnego wytwarza sie podsystem wygodny, z ktorego czesc ludzi chetnie korzysta. Pojawia sie cala warstwa heroicznych pasozytow podajacych sie za ofiary systemu, ale w rzeczywistosci zainteresowanych w jego utrzymaniu, poniewaz zapewnia im wzglednie wygodne zycie. Gomez Padilla z Dominikany opowiadal mi, ze u nich istnieje system list - rozne listy sporzadzane przez policje, na tych listach rozni ludzie zaliczani do opozycji. Na przyklad on, Gomez, byl na tzw. lista para encarcelar. Jezeli cokolwiek zdarzylo sie w kraju, zaraz byl zamykany. Najczesciej nie wiedzial dlaczego. Czasem dowiadywal sie w areszcie od kolegow, ktorzy byli na tej samej liscie, czasem dopiero po wyjsciu albo nawet z gazet. W miare zaostrzania sie represji, coraz wiecej ludzi dostawalo sie na jakas liste. Byla i gradacja list - dzieki protekcjom i lapowkom mozna bylo zostac przesunietym na lepsza, lagodniejsza liste. Ale jezeli powinela sie noga, mozna bylo spasc na liste gorsza. Byli przyjaciele z tej samej listy, byly znajomosci, ktore sie urywaly, kiedy ktos przechodzil na inna liste. Octavio Paz o Latynosach: "Mieszkancy przedmiesc historii". Tenze: "Na naszych ziemiach wrogich mysleniu". Tenze: "Nasza tradycja ciaglego zaczynania od poczatku". I jeszcze: "Jest w nas nieustanne poczucie frustracji". Meksyk. W nedznej wiosce rozmowa z chlopami. Pokorne, zabiedzone typy. Skarza sie na wszystko, wzdychaja. -Dlaczego nie walczycie? Cisza, po chwili odpowiedz: - Bo nie mamy swiadomosci, senor. Dla nich swiadomosc to narzedzie takie jak motyka, jak siekiera. To cos materialnego. To nawet jakby luksus. Czlowieka biednego nie stac, zeby mial swiadomosc. W gorach Sierra Madre de Chiapas,. w czasie podrozy przez Yucatan, widzialem pogrzeb w wiosce indianskiej. Uderzyl mnie roboczy charakter tej uroczystosci, w ktorej wlasciwie nie bylo nic z uroczystosci. Z poczatku myslalem, ze to ludzie wracaja z pracy. Szli gromada, rozmawiali, spierali sie. Zadnych strojow zalobnych. Ni spiewu, ni placzu. Niesli dwie trumny, jedna z nich byla malenka pewnie chowali kobiete i dziecko, zmarlych w czasie pologu. Ow roboczy charakter pogrzebu podkreslal codziennosc smierci wsrod tych ludzi, jej zwyczajnosc. Chlopi nie wierzyli w smierc Zapaty. Emiliano Zapata, przywodca rewolucji meksykanskiej, zginal w 1919 roku. Profesor Sorelo Inclan wspomina, ze dwadziescia lat pozniej slyszal chlopow mowiacych przed mauzoleum Zapaty: "Tutaj lezy jakis nieboszczyk. Zapaty tu nie ma". Strach w Urugwaju: Paco, cynik i zlosliwiec, opowiadal mi o eksperymentach, jakie urzadzal z ludzmi na ulicach Montevideo. A wiec zaczynal isc za przygodnym czlowiekiem. Czlowiek przystawal - Paco przystawal. Czlowiek ruszal - Paco za nim. Po jakims czasie zaczynal sie ogladac: Paco patrzyl na niego przez ciemne okulary. Mijaly chwile i Paco widzial, jak na twarzy czlowieka pojawia sie pot. Jak jego koszula zaczyna byc mokra na plecach. Wtedy Paco porzucal swoja ofiare i odchodzil. Wszystko moze byc dowodem: oto prokuratura generalna Meksyku przedstawia jako dowody oskarzenia przeciw malej, podziemnej organizacji Ruch Akcji Rewolucyjnej m.in. peruki, sztuczne rzesy. okulary przeciwsloneczne, maszyny do pisania, magnetofony, lampe naftowa, pudelko zapalek, klej itd. Nawet kilka jednakowych lyzek. Wspolnie jedli, a wiec stanowili organizacje! Konspirowali! Cechy populizmu: ambiguo - dwuznaczny, nawet wieloznaczny, nieskonkretyzowany, metny; transaccional - polityka przetargow, godzenia sprzecznosci, kunktatorstwo, paktowanie; sin salida - polityka, ktora nie prowadzi do zadnych ostatecznych rozwiazan, ktora pozostawia struktury nienaruszone; demagogico - jezyk ludu, ale dzialanie - bez ludu, ataki na oligarchie, ale slowne tylko, mgliste i balamutne. Nowa mentalnosc (mowa o ruchach studenckich w Ameryce Lacinskiej), jej cechy: potrzeba uczestnictwa, - potrzeba efektu natychmiastowego, kult fajerwerku, - potrzeba negacji totalnej, ciaglego przeczenia, - potrzeba emocji, przezycia, - potrzeba akcji, czystego ruchu (od akcji do akcji, bez refleksji, bez analizy, az do wyczerpania energii, az do przejscia w przewlekly; przygnebiajacy stan odretwienia)... W sumie jest to mentalnosc subiektywna i spontaniczna, dla ktorej cel jest tak daleki, ze az niewidoczny i dlatego zamiast celu widzi ona tylko srodek, mitologizujac go i skladajac mu ofiary. Paragwaj. Mlodzi konspiratorzy. Ich naiwnosc, niedojrzalosc, czesto - nieodpowiedzialnosc. Ich kostium, gest, poza. Konspiracja - jako forma zycia towarzyskiego, jako styl, jako temat ciekawej rozmowy. Konspiruja, bo to nalezy do dobrego tonu, czesto konspiruja z nudow, zeby cos robic, zeby sie tym troche ponarkotyzowac. Poniewaz uwazaja wladze za wroga kultury, za jej niszczyciela, traktuja konspiracje jako udzial w kulturze, jako rodzaj tworczosci. Rzadko jednak mysla o dzialaniu skromnym, mrowczym, wytrwalym, czesciej jest to dzialanie - manifestacja, w ktorym chodzi o to, aby sie pokazac, dowartosciowac, cos przezyc, stworzyc legende. Przygoda, ktora czasem konczy sie smiercia. Bezradni, nie mogac pokonac wladzy, czerpia satysfakcje z tego, ze nie szczedza jej obelg, ze nia gardza. W sumie - obie strony sa silne i na swoich miejscach. Silna jest wladza, gdyz przeciwnik nie zagraza jej fizycznie, i silna opozycja - poczuciem swojej moralnej wyzszosci, swojej racji. W ten sposob od lat panuje miedzy nimi impas, sytuacja patowa, uklad napietej rownowagi, ktory mimo -uplywu czasu nie przechyla sie na zadna strone. Takze wladza ma wlasna konspiracje. Aby zwalczac przeciwnikow, tworzy ona organizacje pseudokonspiracyjne, rodzaj poloficjalnego podziemia. Bojowki takie maja rozne nazwy: Porras, Esquadron de Morte, Mano Blanca. To one sieja postrach w szeregach opozycji, groza, terroryzuja, wykonuja wyroki. Policja udaje, ze ma czyste rece, nawet bedzie stwarzac wrazenie, ze sciga bojowkarzy (ktorych sama werbowala i ktorymi kieruje). W rzeczywistosci opozycja zostala zdemoralizowana i zniszczona nie przez frontalne dzialania aparatu represji, ale infiltracja i prowokacja, a wiec dzieki temu, ze policji udalo sie stworzyc dziesiatki niby-to-konspiracyjnych grup i zwiazkow i w ten sposob tak zamacic, zaciemnic obraz, tak zatrzec granice i linie demarkacyjne, taka stworzyc niewyraznosc, niepewnosc i dwuznacznosc, ze juz nikt, poza sama policja, nie byl pewien niczego, a i ona tez, okresami, gubila sie w swiecie, ktory sama powolala do zycia. Cecha charakterystyczna rozwoju Ameryki Lacinskiej jest to, ze nigdy jedna rzecz nie likwiduje drugiej calkowicie, ze tutaj "nowe" nie usuwa "starego", ze walka miedzy nowym i starym nie konczy sie zniszczeniem jednej ze stron, lecz kompromisem, ze - slowem - proces rozwoju jest tu procesem nawarstwiania, gromadzenia, dodawania. Tym samym jest to proces kumulacji napiec, ktore jednak rzadko koncza sie wyladowaniem ostatecznym. Antonio Sanchez (meksykanski "Excelsior"), przypominajac termin Pawlesa i Bergera "kryptokracja" na okreslenie wspolczesnych rzadow i ich tajnosci, pisze: "W panstwie wspolczesnym zycie przecietnego obywatela jest warunkowane tajemniczymi decyzjami podejmowanymi przez grupy nie znanych mu ludzi, ktorzy maja wplyw na wszystkie dziedziny naszej egzystencji. Wejscie do najbardziej zamknietych elit polityczno-ekonomicznych przypomina ceremonie tajemnych inicjacji, urzadzane przez tajne stowarzyszenia w rodzaju masonow". Sila wladzy latynoamerykanskiej polega na jej slabosci. Wladza pojawia sie tylko w momentach ostatecznych. Przez to w zyciu codziennym nie jest odczuwana jako instytucja natretna i wszechstronna, nie drazni. Czlowiek porusza sie tu w swiecie rozluznionym, ktory daje mu poczucie wolnosci. Honduras. Na przyjeciu poznalem generala w stanie spoczynku - Rojasa Toledo. Przyszedl w mundurze, mial na piersi dwa rzedy orderow. Nie bral udzialu w zadnej wojnie..Gorny rzad wypelnialy ordery "Za Odwage", ktore otrzymal za udzial w zamachach wojskowych. Za kazdego obalonego prezydenta republiki - order. W dolnym rzedzie wisialy ordery "Za Lojalnosc" - przyznawane w nagrode, kiedy opowiadal sie po stronie rzadu - przeciw zamachowcom. Te dwa rzedy orderow bezkonfliktowo koegzystowaly na jego piersi. Ludzie w krajach Trzeciego Swiata: ich oslabiony potencjal biologiczny, ograniczona percepcja wskutek niedozywienia, rozwiniete psychozy spoleczne itd. Jezeli w takim srodowisku dojdzie do glosu instynkt walki, bedzie on mial dwie cechy: a - brak ukierunkowania (bunt destrukcji slepej), b - krotkotrwalosc. Bedzie to jednorazowe wyladowanie, po ktorym nastapi odplyw, dlugi okres apatii, rezygnacji, nawet leku i zwiekszonej pokory (czarni, ktorzy po buncie placza, Indianie, ktorzy chowaja sie po domach, naciagaja na glowy koce). Stad niewytlumaczalne na pozor reakcje, kiedy np. zbuntowani zdobywaja miasto, a potem sami, bez nacisku, wycofuja sie z niego. Albo zolnierze, ktorzy po buncie z wlasnej inicjatywy oddaja bron. Ameryka Lacinska (ogolnie): zwraca uwage, ze wydarzenie polityczne ma tu z reguly plytki, powierzchowny charakter. Powierzchnia jest ruchliwa, wzburzona, a wnetrze, glebia - nieruchome, wnetrze to zastoina. Tutejsze struktury wytworzyly potezne mechanizmy samoobrony, ktorych zbyt slaba opozycja (opozycja najczesciej etyczno-werbalna), nie moze przelamac. Moj przyjaciel, Carlos Fereira, jest przykladem czlowieka z takiej opozycji. Jego glowna cecha to pesymizm posuniety do takiej skrajnosci, ze staje sie nieuswiadomiona akceptacja status quo. Wszystkie zjawiska negatywne Carlos przyjmuje kiwnieciem glowy oznaczajacym: wiadomo, wiadomo, nie moze byc inaczej. A wiec to, ze jest zle - jest normalne. Natomiast wszystkie zjawiska pozytywne przyjmuje sceptycznie, nieufnie. Carlos nie stara sie zmienic rzeczywistosci - chce sie od niej odciac, izolowac. Tak rowniez zachowuja sie tutejsi konspiratorzy i partyzanci. Ich ruch jest przede wszystkim ruchem oczyszczenia moralnego. Cel polityczny jest w jakims sensie wtorny i nawet niezbyt wyraznie uswiadomiony. Wielu mlodych wstepuje do partyzantki, bo nie chce brac na siebie winy za naduzycia systemu. Walcza nie z pozycji pretendentow do wladzy, ale z pozycji apostolow egalitaryzmu, rozumianego jako kategoria moralna. Nie mysla o tym, czy zwycieza, mysla o tym, ze chca byc czysci. Cztery "legalne" metody likwidacji fizycznej przeciwnikow politycznych: 1 - desaparecido, tj. ten, ktory zniknal, wyszedl z domu i nie wrocil, szedl ulica i nagle zniknal, nikt nie wie, co sie z nim stalo, przeciez nie mogl wyparowac, a jednak juz go nie bedzie; 2 - lex fuga, tj. prawo ucieczki, inaczej: ktos zostal zatrzymany, ale za- czal uciekac, scislej - aby usprawiedliwic zabojstwo, policja oglasza, ze zatrzymany zginal, poniewaz usilowal uciekac i policjanci musieli otworzyc ogien, stad, w rezultacie, ten niefortunny i przykry epilog; 3 - accidente, tj. wypadek. Bardzo czeste usprawiedliwienie zabojstwa. Podejrzany jechal samochodem i albo sam wpadl na drzewo, albo ktos na niego najechal, wlasciwie nie wiadomo, jak to bylo dokladnie, ale sledztwo wszystko kiedys ustali, sprawa zostanie wyjasniona; 4 - zabity przez "hombres desconocidos", tj. przez ludzi nieznanych, po prostu ktos go zabil, oczywiscie, policja poszukuje mordercow, ale czy to tak latwo znalezc morderce? Przeciez sam nie przyjdzie i nie przyzna sie do winy. Tak, wiemy, ze stalo sie wielkie nieszczescie, nie trzeba nas o tym przekonywac. Notatka z dziennika "Ovaciones", Meksyk 28.2.72: "Rafael Radilla Meganda, oskarzony o dokonanie 27 zabojstw, zginal wczoraj tak, jak zyl - z pistoletem w reku. Radilla, ktorego od wielu lat policja nie byla w stanie ujac, zostal zaskoczony wczoraj w barze w Chilpancingo przez pieciu mezczyzn, ktorzy wpakowali w jego cialo 125 kul. Radilla wyciagnal swoj pistolet automatyczny, ale powalony huraganem pociskow, nie zdazyl wystrzelic. Napastnicy uciekli na koniach w kierunku gor otaczajacych miasto. Policja twierdzi, ze byli to bracia pewnego czlowieka, ktorego Radilla zastrzelil w ubieglym. tygodniu". W tymze miescie, w tym samym barze, czlowiek zastrzelil czlowieka. Nie znali sie. Siedzieli naprzeciw i pili piwo. Zaden nie byl pijany. W pewnym momencie jeden z nich wyciagnal pistolet i zabil tego z naprzeciwka. Pozniej, zapytany przez sedziego, dlaczego to uczynil, odparl: "Poniewaz nie podobala mi sie jego twarz". Z Gdanska 1980 Dwanascie sierpniowych dni spedzonych na Wybrzezu. Szczecin, potem Gdansk i Elblag. Nastroj ulicy spokojny, ale napiety, klimat powagi i pewnosci zrodzony z poczucia racji. Miasta, w ktorych zapanowala nowa moralnosc. Nikt nie pil, nie robil awantur, nie budzil sie przywalony oglupiajacym kacem. Przestepczosc spadla do zera, wygasla wzajemna agresja, ludzie stali sie sobie zyczliwi, pomocni i otwarci. Zupelnie obcy ludzie poczuli nagle, ze sa - jedni drugim - potrzebni. Wzorzec tego nowego typu stosunkow, ktory wszyscy przejmowali, tworzyly zalogi wielkich zakladow strajkujacych. W tych dniach mozna bylo zobaczyc, jak ksztaltuje sie stosunek miedzy wielkim zakladem a miastem. Kilkusettysieczne miasto samorzutnie podporzadkowuje swoj los intencjom i dazeniom zalogi stoczniowej, ktorej walke uwaza za swoja i ktorej zmagania wspiera solidarnie. Wszelkie mowienie i pisanie w stylu "Zniecierpliwione spoleczenstwo Wybrzeza oczekuje, ze strajkujacy podejma prace", powtarzane ciagle w telewizji i prasie, brzmialo tam, na miejscu, jak ponury zart i przede wszystkim jak obraza. Rzeczywistosc wygladala inaczej: im bardziej przedluzal sie strajk, tym silniejsza stawala sie wola wytrwania. W tych dniach bramy stoczni i wejscia do innych zakladow tonely w kwiatach. Bo tez sierpniowy strajk byl zarazem i dramatycznym zmaganiem sie, i swietem: Zmaganiem o swoje prawa i Swietem Wyprostowanych Ramion, Podniesionych Glow. Na Wybrzezu robotnicy rozbili pokutujacy w oficjalnych gabinetach i elitarnych salonach stereotyp robola. Robol nie dyskutuje - wykonuje plan. Jezeli chce sie, zeby robol wydal glos, to tylko po to, aby przyrzekl i zapewnil. Robola obchodzi tylko jedno - ile zarobi. Kiedy wychodzi z zakladu, wynosi w kieszeniach srubki, linki i narzedzia. Gdyby nie dyrekcja, robole rozkradliby caly zaklad. Potem stoja pod budkami z piwem. Potem spia. Rano jadac pociagiem do pracy graja w karty. Po przyjsciu do zakladu ustawiaja sie w kolejke do lekarza i biora zwolnienie. Ciezkie to zycie kierowac robolami. Nie ma z nimi o czym rozmawiac. Na wszystkich waznych naradach wiele jest wzdychania na ten temat. Tymczasem na Wybrzezu, a potem w calym kraju, spoza tego oparu zadowolonego samouspokojenia wylonila sie mloda twarz nowego pokolenia robotnikow - myslacych, inteligentnych, swiadomych swojego miejsca w spoleczenstwie i - co najwazniejsze - zdecydowanych wyciagnac wszystkie konsekwencje z faktu, ze w mysl ideowych zalozen ustroju ich klasie przyznaje sie wiodaca role w spoleczenstwie. Odkad siegam pamiecia, po raz pierwszy to przekonanie, ta pewnosc i niezachwiana wola wystapily z taka sila wlasnie w owe sierpniowe dni. To przez nasza ziemie zaczela plynac ta rzeka, ktora zmienia pejzaz i klimat kraju. Nie wiem, czy wszyscy mamy tego swiadomosc, ze cokolwiek jeszcze sie stanie, od lata 1980 zyjemy juz w innej Polsce. Mysle, ze ta innosc polega na tym, ze robotnicy przemowili - w sprawach najbardziej zasadniczych.swoim glosem. I ze sa zdecydowani nadal zabierac glos. Do lokalu Komitetu Strajkowego Stoczni Gdanskiej przyszlo piec kobiet z miejscowej spoldzielni rzemieslniczej. Bylem swiadkiem tej sceny. Przyszly, aby przylaczyc sie do strajku. Nie chcialy podwyzek, nie domagaly sie nowego przedszkola. One zdecydowaly sie strajkowac przeciw swojemu prezesowi, ktory byl chamem. Wszelkie proby nauczenia go grzecznosci i szacunku do nich kobiet i matek - konczyly sie fatalnie, konczyly sie szykanami i przesladowaniami. Wszelkie odwolania do wyzszych czynnikow nie przyniosly nic - prezes byl dobry, poniewaz zapewnial wykonanie planu. A one dluzej nie moga tego zniesc. One przeciez maja swoja godnosc. Wobec donioslych postulatow stoczniowych motyw strajku tych pieciu kobiet zdawal sie byc drugorzedny. Ilez u nas rozjuszonego chamstwa! Ale mlodzi stoczniowcy, ktorzy wysluchiwali tej skargi, odniesli sie do niej z najwieksza powaga. Oni tez walczyli przeciw rozpanoszeniu biurokracji, przeciw pogardzie, przeciw "robcie, a nie gadajcie", przeciw nieruchomej i obojetnej twarzy w okienku ktora mowi "nie!". Kto stara sie sprowadzic ruch Wybrzeza do spraw placowo-bytowych, ten niczego nie zrozumial. Bowiem naczelnym motywem tych wystapien byla godnosc czlowieka; bylo dazenie do stworzenia nowych stosunkow miedzy ludzmi, w kazdym miejscu i na wszystkich szczeblach, byla zasada wzajemnego szacunku obowiazujaca kazdego bez wyjatku, zasada, wedlug ktorej podwladny jest jednoczesnie partnerem. W trakcie wspomnianej rozmowy jedna z kobiet powiedziala: "Czy ten nasz prezes nie moglby takze byc czlowiekiem?" Dla nich chamstwo bylo jakas obca nalecialoscia w naszej kulturze, w ktorej tradycji, owszem, istniala szlachecka wyzszosc, ale nie rozmyslne upodlenie, nie ordynarnosc, perfidna szykana, brutalna wzgarda objawiana slabszemu. Te zachowania robotnicy Wybrzeza postawili pod pregierz, nadajac naszemu patriotyzmowi ten nowy walor: byc patriota - to znaczy szanowac godnosc drugiego czlowieka. Na Wybrzezu rozegrala sie rowniez batalia o jezyk, o nasz jezyk polski, o jego czystosc i jasnosc, o przywrocenie slowom jednoznacznego sensu, o oczyszczenie naszej mowy z frazesow i bredni, o uwolnienie jej z trapiacej plagi - plagi niedomowien. "Po co to tak owijac wszystko w bawelne - powiedzial jeden ze stoczniowcow. Nasz jezyk jest zahartowany. On sie nie przeziebi". I pamietam pierwsze spotkanie MKS-u z delegacja rzadowa. Przewodniczacy MKS: "Prosimy przedstawiciela rzadu, aby ustosunkowal sie do naszych postulatow". Przedstawiciel rzadu: "Pozwolcie, ze odpowiem na nie ogolnie". Przewodniczacy MKS: "Nie. Prosimy o odpowiedz konkretna. Punkt po punkcie". Ich naturalna nieufnosc do odpowiedzi ogolnych, do jezyka ogolnego. Ich protest przeciw wszystkiemu, co traci falszem, luka, wciskaniem kitu, rozmywaniem, kluczeniem. Wystepowali przeciw zdaniom zaczynajacym sie od slow: "Jak sami wiecie..." (wlasnie nie wiemy!), "Jak sami rozumiecie..." (wlasnie nie rozumiemy!). Jeden z delegatow stoczni: "Lepsza jest gorzka prawda niz slodkie klamstwo. Slodycze sa dla dzieci, a my jestesmy dorosli". W ich rozgoryczeniu, ktore odczuwalo sie w pierwszych dniach strajku, w ich dazeniu, aby stworzyc instytucjonalne gwarancje, nieustannie przebijal duch nie spelnionej obietnicy. Tej, ktora byla dana w latach 70-71. Oni potraktowali owa obietnice rzeczywiscie serio, jako poczatek dialogu, ktory bedzie sie rozwijac, a ktory - jak dowiodla praktyka - szybko i bez ich wiedzy ustal. Ich rozwaga, ich rozsadek i - chce uzyc tego slowa humanizm. Najwyzsza kara bylo - zostac usunietym ze strajku. I oto scena (zreszta rzadka), kiedy w Gdansku zaloga stoczni postanawia usunac czlowieka, ktory ja skompromitowal. Walesa: "Prosze wszystkich, aby pan ten mogl spokojnie i bez zadnej obrazy opuscic stocznie. Prosze was o godne i szlachetne zachowanie". I jeszcze scena (tez Stocznia Gdanska), kiedy przyjechalo z Hiszpanii dwoch trockistow. Stoczniowcy poprosili mnie, abym byl tlumaczem w tej rozmowie. Trockista: "Chcielismy sie zapoznac z wasza rewolucja". Czlonek prezydium MKS: "Panowie sie pomylili. Nie robimy tu zadnej rewolucji. Zalatwiamy nasze sprawy. Wybaczcie, ale prosze natychmiast opuscic teren stoczni, bez prawa powrotu". "Zalatwiamy nasze sprawy' ~. Wazne bylo tez to, jak je zalatwiali. W tym dzialaniu nie bylo zadnego elementu zemsty, zadnej checi odkucia sie, ani jednej proby rozgrywania spraw personalnych na zadnym szczeblu. Zapytani o taka postawe odpowiadali, ze "to nie sa rzeczy istotne" i ze, poza tym, byloby to "niehonorowe". W tych sierpniowych dniach wiele slow nagle odzylo, nabralo wagi i blasku: slowo - honor, slowo - godnosc, slowo - rownosc. Zaczela sie nowa lekcja polskiego. Temat lekcji: demokracja. Trudna, mozolna lekcja, pod surowym i bacznym okiem, ktore nie pozwala na sciagawki. Dlatego beda takze dwojki. Ale dzwonek juz sie rozlegl i wszyscy siadamy w lawkach. W okresie kryzysu dotkliwiej niz kiedykolwiek odczuwa sie sprzecznosc miedzy czasem subiektywnym a obiektywnym, miedzy czasem mojego zycia, osobistym, prywatnym, a czasem pokolen, epok, historii. Zdaje nam sie, ze im bardziej bezwzglednie historia realizuje swoje wielkie, dalekosiezne cele, tym mniejsza mamy szanse na spelnienie naszych zamierzen, osobistych, jednostkowych. Im wieksza przestrzen uzurpuje sobie historia, tym mniej miejsca znajdujemy dla siebie samych. W takich momentach czlowiek odczuwa swoja zbednosc, zdaje mu sie, ze zostal wtracony w sytuacje, w ktorej musi tlumaczyc sie, ze istnieje (w kazdym razie sam fakt istnienia, to, ze jestem, moze byc wystarczajacym powodem, aby mnie oskarzyc i przesladowac). Twoje plany, ambicje, marzenia? Wszystko to zdaje sie blahe, wyglada jak strzepy dekoracji w teatrze, w ktory przed chwila uderzyla bomba. Wszystko utracilo znaczenie, racje bytu, sens. Do kogo zwrocic sie? Co powiedziec? Bunt czlowieka przeciw molochowi historii, przeciw nieokielznanej pazernosci tego molocha, sprzecznosc miedzy czlowiekiem-tworca i czlowiekiem-ofiara historii. Jednoczesnosc tej antynomii, meczace napiecie, jakie w niej tkwi. W epoce bezprawia pulapki ustaw i dekretow sa tak gesto rozstawione, ze codziennie (czesto o tym nie wiedzac, nie zdajac sobie sprawy) wpadasz w jakas pulapke. To znaczy codziennie, chcac nie chcac, musisz naruszyc jakies prawo. Chodzi bowiem o to, abys stale zyl w oslabiajacym cie poczuciu winy. W ten sposob na widok wladzy, nawet na sama mysl o niej bedziesz odczuwac strwozenie, lek, pokore. W dodatku w twojej zdeformowanej, spokornialej swiadomosci zacznie pojawiac sie mysl, ze, byc moze, rzeczywiscie jestes winowajca, a wladza jakas tam racje ma. Jezeli wladza dopusci sie bezprawia, ludzie odnosza sie do tego bardziej tolerancyjnie, niz gdyby uczynil to czlowiek prywatny. Oto zostal aresztowany ktos zupelnie niewinny. Wiemy, ze jest niewinny, ale co najmniej raz, chocby przelotnie, pomyslimy: moze rzeczywiscie cos zlego zrobil? Cos naruszyl? Oficjalne bezprawie zeruje na takich chwilach naszego zachwiania, dezorientacji. A teraz - stosunek wladzy do ciebie, obowiazujace w tej dziedzinie reguly gry. Wladza wie, ze codziennie lamiesz prawo, ze - tym samym - jestes przestepca. Ale czeka, jest przebiegla i pewna siebie; patrzy, obserwuje twoje ruchy, slucha tego, co mowisz. Niech cie nie myli to, ze poruszasz sie w miare swobodnie, ze - na razie nie siedzisz pod kluczem: po prostu korzystasz z prawa laski. Ale uwazaj! Bedziesz poruszac sie tylko dotad, dopoki nie zrobisz kroku, ktory wladza zakwestionuje, ktory uzna za wrogi. W tym momencie nastapi uderzenie. I dowiesz sie, ze cale twoje zycie bylo pasmem niewybaczalnych bledow i karygodnych, groznych przestepstw. Starganie losu polskiego: co kilka lat nowy etap, nowa scena, nowy uklad. Zadnej ciaglosci. To, co przychodzi, nie wynika z tego, co bylo. Co bylo wczoraj, dzis jest zwalczane albo stracilo znaczenie, juz sie nie liczy. Nic sie nie sumuje, niczego nie mozna zgromadzic, niczego uformowac. Wszystko zaczynaj od poczatku, od pierwszej cegly, od pierwszej bruzdy. Co zbudowales - bedzie porzucone, co wzeszlo - uschnie. Dlatego buduja bez przekonania, na niby. Tylko irracjonalne jest trwale - mity, legendy, zludzenia, tylko to jest osadzone. Sa dwa rodzaje ubostwa: ubostwo materialne i ubostwo potrzeb. Oba sa wygodne dla wladzy. W pierwszym wypadku - poniewaz bieda oslabia i przygniata czlowieka, czyni go bardziej uleglym, poglebia jego poczucie nizszosci; w drugim - poniewaz ktos, czyje potrzeby sa ubogie, nawet nie wie, ze istnieja rzeczy, ktorych moglby domagac sie, zabiegac o nie i walczyc. Kazdy tekst jest odczytywany u nas jako aluzyjny, kazda opisana sytuacja, nawet najbardziej odlegla w czasie i przestrzeni, jest natychmiast, niemal odruchowo, przekladana na sytuacje polska. W ten sposob kazdy tekst jest u nas jakby tekstem podwojnym, pomiedzy liniami druku poszukuje sie przekazu napisanego atramentem sympatycznym, w dodatku ten utajony przekaz jest traktowany jako wazniejszy i - przede wszystkim - jedynie prawdziwy. Wynika to nie tylko z trudnosci mowienia jezykiem otwartym, jezykiem prawdy. Dzieje sie tak rowniez dlatego, ze kraj nasz zaznal wszelkich mozliwych doswiadczen i jest nadal wystawiany na dziesiatki prob tak najprzerozniejszych, ze juz kazdemu w naturalny sposob wszelka historia nie-nasza z nasza bedzie sie kojarzyc. Stopnie barbarzynstwa: najpierw niszczy sie tych, ktorzy tworza wartosci. Potem zostaja zniszczeni rowniez ci, ktorzy wiedza, co to sa wartosci i ze ludzie, ktorych przed nimi zgladzono, wlasnie je tworzyli. Rzeczywiste barbarzynstwo zaczyna sie w momencie, kiedy nikt juz nie potrafi ocenic, nikt juz nie wie, ze to, co czyni, jest barbarzynstwem. Kiedy pojawiaja sie pytania, na ktore nie ma odpowiedzi, oznacza to, ze nastapil kryzys. W czasie rozmowy ze Szwajcarem nagle zjawia sie pokusa, zeby powiedziec mu - moj drogi, coz ty wiesz o zyciu! Zyjesz jak lord, wszystko masz, nikogo sie nie boisz... W takiej chwili z jednej strony odczuwamy wobec Szwajcara zazdrosc, ale z drugiej - rekompensujacy te zazdrosc przyplyw dziwnej satysfakcji, ze to my wlasnie - nie on! - dotarlismy do prawdy zycia, ze posmakowalismy jego gorzkiej istoty i zglebili jego tragiczna tajemnice. Ten rodzaj filozofii zaklada, ze zycie jest pieklem i ze takie sytuacje, jak spokoj, dobrobyt, zadowolenie, sa z natury rzadkie, przypadkowe i nietrwale i ten tylko wie, co znaczy zycie prawdziwe, kto cierpi, przegrywa, doznaje krzywdy, zmierza od kleski do kleski. Umarl. Byl bestia, byl podloscia. Ale teraz lezy w ziemi i wszystko mu wybaczamy. Nie jest zdolny wywolac w nas zadnych silniejszych uczuc - ani grozy, ani nienawisci, ani potepienia. Tak! Naprawde, szczerze, rzeczywiscie, pozwalamy spoczywac mu w spokoju wiecznym, amen. Zachwycalem sie jego poezja. A potem dowiedzialem sie, ze popelnil wielkie swinstwo. I ta poezja nagle mi zgasla. Juz nie chcialem po nia siegac. Nie umialem oddzielic literatury od zycia. Wszystko jest tu oparte na pewnej zasadzie weryfikacji asymetrycznej, a mianowicie - system obiecuje, ze sprawdzi sie pozniej (zapowiadajac powszechna szczesliwosc, ale dopiero w przyszlosci), natomiast zada od ciebie, abys sprawdzil sie juz dzisiaj, dajac dowody swojej aprobaty, lojalnosci i pilnosci. W ten sposob masz zobowiazac sie do wszystkiego, system - do niczego. W spoleczenstwie na niskim szczeblu rozwoju powszechnej biedzie towarzyszy powszechna bezczynnosc. Sposobem na przezycie nie jest tu walka z natura, wzmozone wytwarzanie, staly wysilek pracy, ale - odwrotnie - minimalne wydatkowanie energii, ciagle dazenie, aby osiagnac stan bezruchu. Filozofia, ktora towarzyszy takiemu zachowaniu, takiej egzystencji, jest - fatalizm. Czlowiek nie czuje sie panem natury, ale jej niewolnikiem przyjmujacym z pokora nakazy i impulsy, jakie odbiera z otaczajacego go swiata~ Jest niemym sluga losu nieuchronnego. Los to dla niego wszechpotezne bostwo, tabu. Przeciwstawic mu sie, to popelnic swietokradztwo i skazac sie na pieklo. Nie ma gorszego polaczenia niz bron, glupota i strach. Wszystkiego najgorszego mozna sie wowczas spodziewac. Uwazajcie, bo maja bron, a nie maja wyjscia. Tylko wystapienie przeciw wladzy jest uwazane za przestepstwo rzeczywiste i niewybaczalne. Wszystkie inne naduzycia moga, ale nie musza, byc uznane za przestepstwo. Nasze ocalenie? W dazeniu do osiagniecia rzeczy niemozliwych do osiagniecia. Dezorientacja, zagubienie czlowieka biora sie takze stad, ze ma on zaklocony sens czasu, ze sens ten jest dla niego trudno uchwytny. Cala przeszlosc jest niejasna, ciagle przywracana i odwolywana, uznawana lub potepiana, w rezultacie czlowiek nie widzi w niej trwalego oparcia, wskazowki, zdecydowanej inspiracji. Terazniejszosc jest rowniez pozbawiona ducha pewnosci i zachety, czesciej czujemy sie w niej jak goscie, czy nawet - ofiary, niz jak tworcy i rzadcy. A przyszlosc? Ta bardziej przypomina potrzask i loch niz krysztalowy palac, w ktorym za chwile sluzba zapali swiatla i zacznie przygotowywac nam uczte. Terror niczego nie tworzy, jest jalowy. Zajmowanie sie terrorem, jako tematem - jest jalowe. Mechanizm terroru to mechanizm rozwijajacego sie i zlosliwiejacego raka. Swiat straszny i monotonny, przerazajacy i pusty, ziemia szara, wydrazeni ludzie, skowyt, krzyki, wielkie obszary milczenia, nieustajacy spacer wiezienny - chodzenie w kolo, w kregu otepienia i bolu. Tak zwany czlowiek z ludu (mowia tez - czlowiek prosty) traktuje zycie takim, jakim ono jest - wiec doslownie, przyzwalajaco, fatalistycznie. Jego stosunek do kaprysow historii jest taki jak do kaprysow przyrody (suszy, powodzi itp.), dla niego sa to naturalne odmiany losu, stara sie do nich przystosowac. Stad jego rzadkie tylko odruchy buntu. Albowiem zrodlem sily buntowniczej nie sa utrapienia, jakie przynosi bieda (ktora bardziej tlumi, niz rozpala energie protestu), ale zywa i niezalezna swiadomosc, przekonana o swojej racji. Czlowiek napotkawszy przeszkode, ktorej nie moze zniszczyc - zaczyna niszczyc sam siebie. Straszliwe sprzezenie, ktore jest przyczyna zalaman i depresji, zrodlem alkoholizmu i narkomanii. Czlowiek kompromisu, elastyczny. U nas nie lubia takich. Powiedza o nim, ze dwuznaczny. U nas czlowiek musi byc jednoznaczny. Albo bialy, albo czarny. Albo tu, albo tam. Albo z nami, albo z nimi. Wyraznie, otwarcie, bez wahan! Nasze widzenie jest manichejskie, frontowe. Denerwujemy sie, jezeli ktos zakloca ten kontrastowy obraz. Wynika to z braku tradycji liberalnej, demokratycznej, bogatej w odcienie. W zamian mamy tradycje walki, sytuacji skrajnych, gestu ostatecznego. Odwrot od sytuacji demokratycznej do totalitarnej jest zawsze cofnieciem cywilizacyjnym. Z., ktorego los ciezko doswiadczyl, daje mi rade: "Koncz, powiada, kazdy dzien mowiac do siebie - tak dobrze jak bylo dzisiaj, juz nigdy wiecej nie bedzie!" Nieszczescie - roslina samowysiewajaca sie. Jezeli jeden czlowiek jest nieszczesliwy, czyni nieszczesliwymi tych, ktorzy go otaczaja, zatruwa ich, pograza w nieszczesciu. Latwosc, z jaka mozna manipulowac umyslem ludzkim, wynika z samej natury czlowieka. Jest on bardziej odbiorca niz poszukiwaczem, chetnie (z powodu lenistwa, biernosci i braku wyobrazni) zadowoli sie pierwsza z brzegu informacja lub opinia, a ta im bardziej bedzie uproszczona, ubarwiona i bzdurna - tym lepiej. Bzdura ma cos z konwencji bajki (i czesto - kiczu), przemawia wiec latwo do wyobrazni potocznej. Sa ludzie, ktorzy traktujac prawde jako najwyzsza wartosc sama w sobie, nie zastanawiaja sie, czy jest ona do statecznie atrakcyjna, aby pozyskac tzw. czlowieka z ulicy, ktory bardziej pragnie cos przezyc, niz racjonalnie zglebic. Prawda moze byc tak oczywista, ze nie wzbudzi zadnego zainteresowania, moze tez byc zwyczajnie nudna. Tymczasem w bzdurze (dobrze podanej) jest czesto jakas fantastycznosc, jakas zwracajaca uwage, intrygujaca deformacja, zaklecie, basn. Czesc ludzi uwaza, ze powiekszy strefe swojej prywatnej wolnosci, jezeli pomniejszy strefe swojej publicznej dzialalnosci (czy po prostu: swojej obecnosci). Staraja sie wiec skurczyc, zubozec, przemienic w pylek. Ludzie ci licza, ze wowczas wladza przestanie sie nimi interesowac, poniewaz dla wladzy istnieje tylko ten, kto jest widoczny, albo ten, komu mozna cos zabrac. Chetnie idziemy sladem mistykow, poniewaz wierzymy, ze wiedza, dokad ida. Ale oni tez bladza. Tyle ze bladza mistycznie, mrocznie, tajemniczo - i to nas wciaga. W czasie nieszczescia, tragedii, grozy, przyroda, jej barwy, jej przemiany, jakby znikaja nam z oczu. W takich momentach caly obszar naszego postrzegania wypelnia czlowiek i jego dramat. Zajeci soba, nie dostrzegamy drzew, nie dostrzegamy nieba. Jaka byla jesien roku 1348, kiedy na Europe spadla Czarna Smierc? Co widzial przez okno Johann Wolfgang von Goethe, kiedy umieral pewnego marcowego dnia roku 1832? Blade, ledwie wiosenne slonce? Deszcz padajacy od rana? Im bardziej pograzamy sie w ludzkim dramacie, tym slabiej odczuwamy nasz zwiazek z przyroda. Tragiczni odwracamy sie od natury, ktora w swojej istocie nie jest tragiczna. Stad marzenie, aby do niej powrocic, marzenie o przejsciu ze stanu napiecia w stan uspokojenia, zawsze z takim trudem osiagany. System anachroniczny to taki, ktory udziela starych odpowiedzi na nowe pytania. Zasada podstawowa: nic nie moze byc dobre, w kazdym razie: nic nie moze byc dobre przez dluzszy czas. Dobre musi byc zniszczone. Robic dobrze to sciagac na siebie podejrzenie, prowokowac wyrok skazujacy. Zniszczenie tego, co dobre, efektywne, tworcze, jest odruchem samoobronnym systemu zle funkcjonujacego i malo; wydajnego. Mechanizmy takiego systemu poruszaja sie tylko na wolnych obrotach. Wszelkie przyspieszenie zmusza je do najwyzszego napiecia i wysilku, co grozi awaria, zawalem. Dlatego instynktownie system broni sie przeciw takiemu przyspieszeniu w obawie, ze nadmiar energii, nadmiar woli dzialania i tworzenia doprowadzi go do przeciazenia i katastrofy. W tych warunkach robic cos dobrze, cos pomnazac i doskonalic, to jakby uprawiac swoista opozycje, zagrazac istniejacemu porzadkowi, demaskowac jego slabosc. Stosunek miedzy idea a struktura. Na poczatku jest idea (na poczatku bylo slowo), idea powoluje do zycia strukture (ktore stalo sie cialem). Stosunek miedzy nimi jest stosunkiem napiecia, konfliktu. Im bardziej struktura anektuje i wchlania idee, tym bardziej ja formalizuje i niszczy. Im bardziej idea przenika i opanowuje strukture, tym bardziej ja usztywnia i odrywa od zycia, tym samym przygotowujac jej upadek. Warunkiem ujarzmienia jakiejs spolecznosci, warunkiem zasadniczym, jest zepchniecie jej na niski poziom egzystencji. Dlatego obnizenie tego poziomu (tj. ogolna degradacja zycia, spadek jego jakosci, zmniejszenie wygody, a zwiekszenie zagrozenia) nie jest czyms niepojetym lub absurdalnym, nie wynika z bledow lub tzw. woluntaryzmu, lecz jest nastepstwem polityki tych, ktorzy chca umocnic swoje panowanie. Wiedza oni, ze czlowiek oslabiony, czlowiek wyczerpany walka z tysiacem przeciwienstw, zyjacy w swiecie nigdy-nie-zaspokojonych-potrzeb i nigdy-nie-spelnionych-pragnien jest latwym obiektem manipulacji i podporzadkowania. Bowiem walka o przetrwanie to przede wszystkim zajecie szalenie czasochlonne, absorbujace, wyczerpujace. Stworzcie ludziom takie anty-warunki, a macie zapewniona wladze na sto lat. Sa sytuacje, w ktorych zlo dziala szybko, gwaltownie, z nagla, miazdzaca sila. Natomiast dobro z reguly dziala wolniej, potrzebuje czasu, aby sie objawic i dac swiadectwo. Wiec dobro czesto sie spoznia i - przegrywa. Nieustanne wstrzasy i napiecia, jakie przezywa swiat, sa w duzym stopniu wynikiem jednoczesnego pojawienia sie w drugiej polowie XX wieku trzech wielkich i nie znanych dotad w historii fenomenow: - konfliktu uzbrojonych ideologii o wielkiej sile zniszczenia, walczacych o panowanie nad swiatem i wciagajacych w te walke cala ludzkosc; - narodzin ponad stu nowych panstw - wyznawcow filozofii rozwoju, nawet: religii rozwoju, ktora ma juz swoja mistyke, swoje dekalogi i swoich kaplanow, ale ktora nie moze zaspokoic oczekiwan (na domiar - stale rosnacych oczekiwan), poniewaz brak jest na ziemi srodkow materialnych, odpowiednich warunkow politycznych i systemowych oraz wystarczajacej ilosci przygotowanych wytworcow; - migracji (na nie znana w dziejach skale) ludnosci wsi do miast, wiedzionej mirazem lepszego zycia, szansy znalezienia pracy i wiekszych mozliwosci awansu spolecznego. Zawod, jaki spotyka tych ludzi, jest zrodlem ciaglych i powszechnych frustracji, napiec i rewolt. Udzial najnowszej techniki (elektroniki, komputerow itd.) w zyciu swiata, w tworzeniu historii, jest juz na tyle wielki (i stale rosnacy), ze wszelkie analogie z przeszloscia, wszelkie tzw. nauki plynace z przeszlosci beda mialy coraz bardziej ograniczona i watpliwa wartosc. Elektronika otwiera nowy, jakosciowo inny etap historii ludzkosci. W tym sensie bedzie ona odcinac nas, odrywac, oddzielac od przeszlosci, czynic z przeszlosci coraz bardziej znikajacy punkt. Poczucie niepewnosci i zagubienia wynikajace z faktu, ze slowa zostaly pozbawione ich naturalnych, pierwotnych znaczen; ze jezyk przestal byc oparciem, busola, instrumentem rozpoznania i orientacji; ze myli, balamuci. Na przyklad okreslenie - rewolucja kulturalna. Rewolucja kulturalna powinna oznaczac postep, rozkwit, swiatlo w ciemnosciach, a oznacza - zniszczenie, zaszczucie, triumf histerii i ciemnoty. Slowem, okreslenie to, zamiast aprobaty, budzi odraze i lek. Coraz bardziej doslownie walka o przyszlosc swiata, o ksztalt przyszlej swiadomosci czlowieka, rozegra sie w sferze jezyka. Wojny jezykowe, wojny na slowa, sa czescia calej historii ludzkosci. Nasilily sie one wraz z pojawieniem sie srodkow masowego przekazu i powstaniem spoleczenstw masowych. Propaganda stala sie jednym z glownych narzedzi dzialania kazdej wladzy wspolczesnej. Ktos uzyl na okreslenie propagandy terminu - agresja. Jest on o tyle trafny, ze istota propagandy jest nieustanny atak i podboj (swiadomosci czlowieka). Zasadniczym celem systemow autorytarnych jest zatrzymanie czasu (poniewaz bieg czasu niesie zmiany). Jezeli sposrod wielu prawd wybierzesz tylko jedna i za ta jedna bedziesz slepo podazac, zmieni sie ona w falsz, a ty staniesz sie fanatykiem. Fanatyzm wyzwala w czlowieku wiecej energii niz lagodnosc i dobroc. Dlatego fanatyk moze latwiej narzucic swoja wole, latwiej ustanowic swoje rzady. W miare jak awansowal, jak wspinal sie w gore, rosl w nim poziom obcosci, zimna, zla. Potem, kiedy stracil fotel, byl znowu dostepnym i na swoj sposob znosnym czlowiekiem. Zaleznosc miedzy poziomem kultury a mozliwoscia kompromisowego rozwiazywania konfliktow. Im wyzszy ten poziom, tym wieksza mozliwosc kompromisu. Srodki masowego przekazu, nawet jezeli im nie wierzymy, jezeli uwazamy, ze klamia, maja na czlowieka olbrzymi wplyw, poniewaz ustalaja mu liste tematow, ograniczajac w ten sposob jego pole myslenia do informacji i opinii, jakie decydenci sami wybiora i okresla. Po pewnym czasie, nawet nie zdajac sobie z tego sprawy, myslimy o tym, o czym decydenci chca, abysmy mysleli (najczesciej sa to sprawy blahe, lecz celowo wyolbrzymione, albo falszywie przedstawione problemy). Dlatego ktos, kto mniema, ze mysli niezaleznie, poniewaz jest krytyczny wobec tresci przekazywanych mu przez srodki masowego, przekazu - jest w bledzie. Myslenie niezalezne to sztuka myslenia wlasnego, osobnego, na tematy samodzielnie wywodzone ze swoich obserwacji i doswiadczen, z pominieciem tego, co usiluja narzucic mass media. Mozna wprowadzic takie rozroznienie systemow: - jedne, w ktorych glownym zrodlem awansu sa rzeczywiste kwalifikacje; - drugie, w ktorych zrodlem takim jest lojalnosc. Pierwsze sa dynamiczne, drugie - statyczne. Dynamika potrzebuje ciaglego doplywu energii i tej energii spoleczenstwo dynamiczne domaga sie od czlowieka. W ustrojach statycznych cel jest inny - chodzi tam o utrzymanie rownowagi wewnetrznej, o konserwacje struktury, o niezmiennosc. Zamiast przedsiebiorczej, samodzielnej jednostki potrzebny jest wierny i czujny straznik istniejacego porzadku. Dorabianie twarzy do czapki - tj. wyrazu twarzy, rysow, spojrzenia do rodzaju noszonej czapki - policjanta, marszalka. Jak z czasem czapka zacznie jej wlascicielowi zmieniac twarz, jak uksztaltuje ja zgodnie z wymogami czapki. W stosunkach miedzy czlowiekiem a czlowiekiem rozmiar winy mozna takze okreslic stopniem odczuwania tej winy przez strone pokrzywdzona. "Pesymizm - notuje w swoim "Dzienniku" Jean Guitton - jest zjawiskiem wynikajacym z widzenia rzeczy w malej skali, m.in. w malej skali czasu". Widac tu wplyw filozofii Teilharda de Chardin, ktora jest optymistyczna m.in. dlatego, ze rozpatruje byt z perspektywy kosmicznej. Problem rasizmu to problem kultury. Rasista jest czlo? wiek prymitywny, bezmyslny. Agresywny sekciarz. Cham. Ludziom, ktorzy uwazaja sie za cos wyzszego, niz sa i niz na to zasluguja, rasizm jest potrzebny jako mechanizm dominacji i samowyniesienia. Jako trampolina, ktora wyrzuci ich w gore. Ciemny poszukuje jeszcze ciemniejszego, by dowiesc, ze sam nie jest najciemniejszy. Szuka gorszego, poniewaz chce sie pokazac lepszym. Musi kims gardzic, gdyz to daje mu poczucie wyzszosci, pozwala zapomniec, ze on sam jest marnoscia. W miesieczniku "Odra" (1982, nr 12) relacja Emila Gorskiego o smierci Brunona Schulza. Schulz zginal 19 listopada 1942. Zastrzelil go na ulicy gestapowiec nazwiskiem Gunter, aby w ten sposob dokuczyc swojemu antagoniscie, gestapowcowi Landauowi, u ktorego Schulz pracowal; (Gunter wiedzial, ze Schulz robil portret Landaua i malowal freski w jego mieszkaniu, wiec, ze Schulz jest czlowiekiem sztuki, jest artysta). Otoz powiedziec, ze Schulza zabil gestapowiec, faszysta - to ograniczyc definicje Guntera w taki sposob, ze umknie nam istota rzeczy. Chodzi o to, ze Gunter, nim stal sie faszysta, byl tepym, brutalnym chamem. Schulza zabil rozjuszony, nienawistny cham. Gdyby nie bylo chamstwa, nie byloby faszyzmu, faszyzm bez chamstwa jest nie do pomyslenia. Chamstwo jest nosicielem pogardy i przemocy, podlosci i woli zniszczenia. Historia jako walka klas? Jako walka systemow? Historia to rowniez walka miedzy kultura i chamstwem, miedzy czlowieczenstwem i bestialstwem. Wzorce konsumpcji upowszechniaja sie latwiej niz wzorce pracy. Owe wzorce dostatniego, sytego bytowania sa dzis przekazywane do najdalszych zakatkow ziemi przez telewizje, radio, prase. Ale to, co najczesciej ogladamy na ekranach i fotografiach, nalezy do swiata konsumpcji, a nie produkcji, widzimy efekty wydajnej pracy, nie sama prace. Stad tylko krok do naiwnego przekonania, ze mozna osiagnac wysoka konsumpcje bez wydajnej pracy i znakomitej organizacji. Ten typ myslenia (a raczej nie-myslenia) jest przyczyna wszelkich frustracji i nerwic spolecznych. Trafna jest definicja rewolucji, ktora przy tej okazji daje Herbert Marcuse: "Jest to bunt ludzi, ktorym zaszczepiono potrzeby, jakich nie moga zaspokoic". Marks sadzil, ze postepujaca koncentracja kapitalu bedzie powodowac gromadzenie sie coraz wiekszych bogactw na jednym biegunie spoleczenstwa i coraz wiekszej nedzy - na drugim. Wizja ta nie spelnia sie w stosunku do spoleczenstw rozwinietych. Natomiast znalazla potwierdzenie w skali swiata, w skali ludzkosci, ktora dzieli sie dzis na narody bogate, nadal pomnazajace swoje bogactwo, i biedne, pograzajace sie w coraz wiekszej biedzie. Wytykaja mu, ze sie zmienil. Ale czy to zasluguje na potepienie? Przeciez trzeba zaczac od pytania - z kogo na kogo sie zmienil? Robia mu wyrzut, ze dawniej bral. Maja mu za zle, ze wiecej brac nie chce. Stracili wspolnika - stad ich wscieklosc. Typowa moralnosc gangu przestepczego: wspolnota poprzez udzial w naduzyciu. W momencie, kiedy przestajesz czynic zlo, skazujesz sie na potepienie ze strony tych, ktorych zdemaskowales swoim aktem odmowy. Im dluzej przebywasz w gangu, tym bardziej bedziesz odczuwac, ze jestes skazany na gang. Przyjdzie ci ochota, aby wyjsc z gangu. Ale natychmiast pojawi sie pytanie - czy druga strona uzna mnie za swojego? Sila, ktora sprawia, ze pozostajemy w gangu, jest nie tyle strach przed zemsta gangsterow, co lek, ze nie bedziemy akceptowani przez tych, ktorzy byli poza gangiem. Ta zewnetrzna sila bardziej niz cokolwiek innego rozstrzyga o tym, ze pozostajemy wewnatrz gangu. Cynizm - jako postawa. Kazdy dokonuje naduzyc w taki sposob, jakby popelnial je kto inny. Kazdy zmierza najprostsza droga do celu - niszczac innych. Lekcewazenie wszelkich wartosci i zasad, pogardliwy do nich stosunek. Panuje, jestem ponad, wiec mam prawo do lamania prawa. Cechy spolecznosci plemiennej: znikoma mobilnosc, miejsce wyznaczone we wspolnocie otrzymuje sie raz na zawsze; wartoscia, do ktorej sie dazy i ktora sie chroni; nie jest ruch, postep i rozwoj, lecz rownowaga, stabilizacja i zasada hierarchii; silnie rozwiniete poczucie odrebnosci, wyrazny podzial na my i oni, przekonanie, ze podzial ten ma charakter antagonistyczny, ze wiec oni to przeciwnicy, a swiat zewnetrzny jest z natury nieprzyjazny, jest pulapka. Im wyzszy szczebel, na ktorym dokonano zbrodni, tym wieksze prawdopodobienstwo, ze bedzie ona uznana nie za zbrodnie, lecz za konieczne posuniecie polityczne. A. zastanawiajac sie nad tym, jak ludzie bardzo potrafia sie zmienic, dochodzi do przekonania, ze czlowiek moze w ciagu jednego zycia przejsc kilka reinkarnacji. Byl potworem, a stal sie aniolem, byl swinia, a przeksztalcil sie w golebia. Moze nawet nie pamietac swojego poprzedniego wcielenia, moze chcialby zupelnie o nim zapomniec. Umiera i zmartwychwstaje, pada i podnosi sie, znika i zyje ponownie - tak inny, tak niepodobny do tego, ktorym byl. Ze "Zmartwychwstania Tolstoja: "Gdyby dac do rozwiazania takie zadanie psychologiczne: co zrobic, zeby ludzie zyjacy w naszej epoce, chrzescijanie, humanitarni, po prostu dobrzy ludzie, zaczeli popelniac najokropniejsze lajdactwa, nie czujac, ze sa winni? Mozliwy jest tylko jeden sposob: trzeba, zeby ci ludzie zostali gubernatorami, naczelnikami wiezien, oficerami, policjantami, to jest, zeby, po pierwsze, byli przekonani, ze istnieje taka instytucja, zwana sluzba panstwowa, ktora pozwala obchodzic sie z czlowiekiem jak z rzecza, bez ludzkiego, braterskiego stosunku do niego, a po drugie, zeby organizacja tej sluzby panstwowej byla tak pomyslana, aby odpowiedzialnosc za skutki ich postepowania z ludzmi nie spadla osobiscie na nikogo. Sa to jedyne warunki, w ktorych mozliwe jest w naszych czasach dopuszczenie sie takich okrucienstw jak to, ktore widzialem dzisiaj". Swiat nasz jest swiatem panstw - przynaleznosc do panstwa to glowny znak rozpoznawczy. Potem dopiero nastepuje podzial na rasy, klasy i religie. Czlowiek jest identyfikowany z panstwem, z jego sila lub slaboscia: biedny Hindus, bogaty Amerykanin itd. To kryterium panstwowe, narzucone swiatu przez biurokracje wszelkiej masci i rangi, stwarzaja czesto absurdalne sytuacje. Pamietam, ze Kolumbia odmawiala wiz naszym misjonarzom, utrzymujac, ze sa to komunisci (mieli polskie paszporty). Znalezc sie blizej natury - co to znaczy? Znaczy to dalej od fabryk, od spalin, zatrutej wody, zatloczonych ulic. Ale takze (a czasem - przede wszystkim) znaczy to: dalej od podlosci, od klamstwa i jego rzecznikow, od tych, ktorzy chca cie ponizyc i zniszczyc. Jezeli jestem sam w lesie, nie moze spotkac mnie zadna podlosc, nie moge uslyszec klamstwa ani swistu bata. Korupcja: dac lapowke nie tylko po to, aby cos osiagnac, ale rowniez - aby odpoczac, odpoczac po nieustannej szarpaninie, ciaglym wysilku, napieciu, jakie towarzysza zdobywaniu wszelkich rzeczy, uprawnien, poswiadczen, ulg itd. Lapowka to przystan, w ktorej przez moment odpoczywa sie, nim przyjdzie pora, aby znowu wyruszyc na burzliwe morze codziennych utrapien. To takze forma zblizenia, zalazek jakiejs przewrotnej i podziemnej wspolnoty, ktora tworzymy zawierajac ow pakt przestepczy. Postep nie jest koniecznoscia dziejowa, jest zaledwie mozliwoscia (a czesto i niemozliwoscia). Mariano Aguirre w madryckim "El Pais" (lipiec 83): - "Mozna powiedziec, ze trzecia wojna swiatowa juz sie odbyla" (w Trzecim Swiecie od 1945 do 1983 stoczono 140 wojen, w ktorych zginelo 25 milionow ludzi. W wyniku tych wojen powstalo tez masowe, wielomilionowe wychodzstwo); - "Biorac pod uwage, ze 300 milionow ludzi zyje w nedzy, 500 milionow jest niedozywionych, a 1300 milionow ma dochody ponizej minimum zyciowego, wyscig zbrojen w Trzecim Swiecie jest aktem przemocy, nawet jezeli nie zostal wystrzelony ani jeden pocisk". Mimo woli (bo sam o tym nie wspomina) Aguirre wskazuje na zwiazek miedzy wyscigiem zbrojen a wladza totalitarna. System totalitarny jest "pozadany" w krajach o niskiej wydajnosci, gdyz ulatwia kierowanie maksimum srodkow na zbrojenia kosztem poziomu zycia spoleczenstwa. Zwykle mowi sie: ograniczmy zbrojenia, a bedzie wiecej pieniedzy, aby wyzywic ludzkosc. A powinno takze mowic sie: ograniczmy zbrojenia, a bedzie wiecej demokracji! Podwajanie rzeczywistosci jako mechanizm samoobrony: dzialamy, a dzialajac jednoczesnie obmyslamy alibi, ktore chroniloby nas przed przesladowaniem i kara. Znalezc alibi - ilez poswiecamy temu czasu, energii, wyobrazni! Bywa, ze myslenie o alibi pochlania nas bardziej niz myslenie o dzialaniu, tworzenie fikcji (tj. alibi) wypija z nas wiecej sokow, zabiera nam wiecej sil niz prace istotnie podejmowane. Dzialanie jest rzeczywiste, natomiast alibi jest klamstwem. Poniewaz nieustannie, instynktownie wymyslamy coraz to nowe i nowe alibi, stopniowo klamstwo staje sie naszym sposobem myslenia. Na domiar wiedzac, ze ono nas chroni, przestajemy uwazac, ze jest zlem. Profesor Pigon w swoich wspomnieniach obozowych daje recepte na przezycie w sytuacjach najciezszych: "Nie dac dostepu zwatpieniu, prostracji, zaszyc sie w swym najciasniejszym ostepie i - trwac jak kamien w gruncie. Niechze mnie wysadza!" Trwac jak kamien w gruncie. Mocne, wspaniale! Kazdej inflacji towarzyszy moralne rozluznienie. Wynika to po czesci z tego, ze inflacja zabija wiare w trwalosc czegokolwiek. Odbiera wiare w przyszlosc. A czlowiek pozbawiony tej wiary nie ma zobowiazan - ani wobec innych, ani wobec siebie. Totez inflacja jest nie tylko zjawiskiem ekonomicznym, ale takze problemem etycznym, choroba, ktora atakuje i niszczy kulture. Rozumienie przeszlosci, jej odtwarzanie. Problem polega nie tylko na niedostatku zrodel, ale i na ubostwie naszej wyobrazni. Wyobrazic sobie ludzi, ktorzy nie znaja elektrycznosci i tysiaca rzeczy w rodzaju samolotu, telefonu, kina - przedstawic sobie ich widzenie swiata, ich pojmowanie przestrzeni, czasu. Jest to trudnosc, ktorej nie sposob calkowicie pokonac. Tak wiec ani szansy przewidzenia przyszlosci, ani sposobu cofniecia sie w przeszlosc. Bo tez umysl nasz jest osadzony w jednym tylko wymiarze czasu - w terazniejszosci. A i tu porusza sie niepewnie i niezdarnie! Przyslowie lacinskie: violenta non durant (gwalty nie trwaja dlugo). Ta sama mysl u Nadiezdy Mandelsztam. Ze terror nie jest zjawiskiem o jednolitym natezeniu. Jest ruchem falowym. Ma przyplywy i odplywy. Zasadnicza roznica miedzy kolonializmem a neokolonializmem, czyli miedzy tradycyjna a wspolczesna forma podporzadkowania slabszych panstw - silniejszym, polega na nowej koncepcji dominacji, na nowej formie zaleznosci. W dawnych czasach panowala teoria, ze najlepszym obronca narodu jest panstwo, ze wiec nalezy za wszelka cene utrzymac i umacniac panstwo, poniewaz jest ono jedyna forma ocalenia narodu. Jednakze w sytuacji neokolonialnej (tj. takiej, w ktorej na terytoriach zaleznych powstaly panstwa formalnie niepodlegle, lecz w rzeczywistosci rzadzone przez klasy [elity] zaprzedane obcym interesom), spoleczenstwo nie odczuwa panstwa jako sily, ktora chroni narod, sluzy jego wartosciom, rozwija jego materialne i duchowe zasoby. Raczej bedzie traktowac ono takie panstwo jako strukture uciskajaca. Bo tez coraz bardziej powszechne jest przekonanie, ze rzeczywistym celem metropolii nie jest dzis zabor i likwidacja zaleznego i podleglego jej panstwa, lecz oslabienie, deprawacja i rozbicie narodu mieszkajacego w tym panstwie jako groznego depozytariusza i obroncy niepodleglosci. A wiec nie panstwa zalezne sa dzis zagrozone, ale narody, ktore usiluje sie rozbic i zdziesiatkowac wlasnie przy pomocy tych poddanych metropoliom panstw. Slowem, dazeniem metropolii wobec podbitych i podleglych jest wzmocnic im panstwo! Swiadomosc etniczna - jako rosnaca sila polityczna w swiecie wspolczesnym. Swiadomosc ta jest czynnikiem, ktory dezintegruje szersze, ponad etniczne struktury. Rak. Co mowia patolodzy? Mowia m.in. to, ze im bardziej komorki neoplazmy sa prymitywne, tym wieksza agresywnosc cechuje ich zachowanie. Zwiazek miedzy prymitywizmem, agresywnoscia i chamstwem. Chamstwo jest aktywne, zaciekle, natarczywe; to niestrudzona sila, zlo, ktore ciagle atakuje. Polityka, jezeli dlugo sie nia zajmowac, paczy, korumpuje umysl. Cechuje ja ekspansywnosc, zarlocznosc. Chce wszystko sobie podporzadkowac, objac, zagarnac. Chce wszedzie przeniknac. Jest destrukcyjna jak narkotyk. Sposob myslenia polityka i narkomana jest podobny: jednokierunkowosc, niespokojna, obsesyjna potrzeba nieustajacego zaspokajania swojej zadzy. Zwraca uwage monotematycznosc, powtarzalnosc, a z wiekiem - rosnacy autyzm tego sposobu myslenia. Podobnie jak narkoman, ktory codziennie potrzebuje nastepnej dawki narkotyku, tak polityk musi stale wstrzykiwac sobie kolejne porcje politykowania. Unikaj holoty, bo zle skonczysz, bo ona cie pograzy, zniszczy. Traktuj tych ludzi jako roznosicieli zarazy, omijaj ich z daleka. W holocie jest jakas wola podboju, zawistna pasja unicestwienia wszystkiego. Dazeniem holoty jest burzyc twoj spokoj, uniemozliwiac ci prace, a ludzkosci - uniemozliwiac postep. Ruch holoty to zawsze ruch wstecz, do tylu, to ruch - w bezruch. Chce ona tylko jednego - wciagnac cie w bagno. Tego wciagania w bagno nie bedziesz w stanie powstrzymac, poniewaz jestes zbyt slaby. Masz tylko takie wyjscie - nie dopuscic do zrobienia pierwszego kroku w kierunku bagna. Ten pierwszy krok rozstrzyga. Ale ilez jest sytuacji, w ktorych trudno zorientowac sie, ze byl to wlasnie ow pierwszy i zarazem juz ostateczny krok! Celem systemu jest kontrola. Nieustajaca, nieustepliwa, wszechobecna. Wszyscy wszystkich powinni miec ciagle na oku, grzebac im w papierach, w torebkach, w lodowkach, w stodolach. Czy jest ktos taki, kto nigdy nie byl kontrolowany lub nikogo nie kontrolowal? Filozofia, ktora animuje tego typu dzialania, jest skrajnie pesymistyczna, nawet - fatalistyczna. Zaklada ona, ze czlowiek juz z definicji jest istota zla, kierujaca cala swoja energie na dzialania aspoleczne, zlosliwe, nieetyczne. Aby go uratowac, trzeba mu stale patrzec na rece. Przenikliwy i niestrudzony nadzor jest wiec przejawem wspanialomyslnosci tych, ktorzy mu patronuja, ich nigdy nie gasnacym aktem laski. -Sa to ludzie podli. Ale tam tylko czyniac podlosci, mozna sie bylo ratowac. Przestac byc podlym? To jakby dobrowolnie polozyc glowe pod topor. -Wszyscy tutaj dyskutuja o polityce. Ale czy rzeczywiscie dyskutuja? Czy jest to dyskusja, rzeczowy spor? Powiem, ze nie. Jest to skladanie deklaracji, wyglaszanie stanowczych opinii. Kazdy mowi swoje, z przejeciem i furia, po czym wszyscy rozchodza sie zaperzeni, rozdygotani, wsciekli. Artykul Stefana Czarnowskiego pt. "O potrzebie zycia duchowego", wydrukowany w "Tygodniku Polskim" w 1912: - walka o przyszlosc narodu rozgrywa sie nie w gospodarce, ale na polu kultury. Wiedza o tym nasi sasiedzi, pisze Czarnowski, i dlatego "zarowno w dzielnicach podleglych berlu Hohenzollernow, jak pod panowaniem rosyjskim rozwoj nasz duchowy krepowany jest stanowczo i konsekwentnie". -"Zasada naszych wieszczow - pisze - pomnazania przede wszystkim potegi duchowej narodu nie byla li tylko mistyczno-romantycznym urojeniem. Wyplywala ona z genialnego ujecia istoty zjawisk spolecznych w ogole, a warunkow zyciowych narodu polskiego w szczegolnosci". -Czarnowski wymienia Finlandie ("Kraik ubogi, w ludzi niezasobny") jako przyklad narodu, ktory zachowal niezaleznosc dzieki temu, ze "w ciagu stu lat obywatele tego kraiku wytrwale pracowali nad wzmozeniem wlasnej kultury". Scenariusz: zamach stanu. Rzecz dzieje sie nad ranem, w miescie, ktore jeszcze spi. Czolg (tylko jeden, bo to kraj maly, armia mala i zle uzbrojona) oraz dwie ciezarowki z zolnierzami zatrzymuja sie przed stacja telewizji. Zaspany wartownik w budce przy bramie. Ciemno. Gmach glowny pusty, nie ma w nim nikogo. Stopniowo zaczynaja przywozic zaskoczonych i wyleklych technikow, inzynierow, operatorow kamer, swiatla i dzwieku. Budynek ozywia sie, robi sie ruch na korytarzach, w studio. O swicie spiker odczytuje pierwsze komunikaty i rozporzadzenia nowej wladzy. W tym samym czasie - palac prezydenta. Nikt sie nim teraz nie interesuje. Goncy kraza po miescie, informuja ministrow, ze prezydent oczekuje ich u siebie. Czesc ministrow przybywa, inni nie pokaza sie. W palacu zdenerwowanie, panika, apokalipsa. W pospiechu uchwalaja apel do narodu, w ktorym przypominaja, ze sa jedyna wladza legalna. Ale apel pozostaje skrawkiem papieru nikomu nie znanym - telewizja, radio i redakcja, jedynej w tym kraju gazety, sa w rekach zamachowcow. Prezydent i jego otoczenie znalezli sie poza nawiasem wydarzen, przestali istniec. Zamachowcy zrobili swoj sztab w gmachu telewizji, stamtad, ze studia, wydaja dekrety i rozkazy. Novum tego zamachu: obiektem ataku nie jest palac, ale gmach telewizji. To najlepiej dowodzi, gdzie przesunal sie rzad dusz, to podkresla, ze kto ma telewizje, ten rzadzi krajem. Swiatlo i dzwiek, obraz i ruch, magia tych elementow razem polaczonych - oto krolestwo, w ktorym czlowiek zyje dzis bardziej zniewolony niz chlop w feudalizmie. Potega wielkich liczb. Przewaga tego prawa nad wszelkim innym. Trudnosc pokonania tego, co jest wielka liczba, nie konczaca sie, nieobjeta masa. Stu zginelo - a ida nastepni, tysiac padlo - a nowi nadciagaja, milion poleglo - a dziesiec dalszych milionow juz sie zbliza. Polnoc - Poludnie: pomoc dla krajow Trzeciego Swiata ma charakter przede wszystkim ekonomiczny. W eksplozji demograficznej dostrzega sie to, co jest zwiazane z biologia, a mianowicie - jak wyzywic te stale rosnaca mase ludzi? A przeciez chodzi tez o to, jak nauczyc ja myslec. Rzadko mowi sie na ten temat. Tymczasem to, co mozna by nazwac biologicznymi zasobami ludzkosci, ciagle powieksza sie, natomiast jej zasoby myslowe wzrastaja znacznie wolniej. Pisarz wegierski Istvan Nemere mowil mi, ze w swojej ksiazce (z gatunku science fiction) przewiduje, iz w przyszlosci cialo czlowieka, jego miesnie i konczyny beda kurczyc sie i zanikac, a pozostanie tylko mozg. Swiat bedzie zamieszkany przez mozgi. Powstanie cywilizacja, w ktorej inteligencja zastapi wszystko, zastapi np. odczuwanie. Ale sluchajac go myslalem, ze jesli o dzis chodzi, ewolucja czlowieka zmierza w odwrotnym kierunku. Fizycznie - jest on coraz wyzszy i wazy coraz wiecej, natomiast nie wiem, czy jego mozg i jego zdolnosc myslenia zwiekszaja sie rownie szybko. Z Nowego Jorku 1983 Praga, lotnisko. Padal deszcz,: gwaltowny jak w tropiku, potem nagle ustal. Zrobilo sie cicho. Nie startowal i nie ladowal zaden samolot. Przez szklana sciane widzialem las, na jego tle umocowane na latarniach duze, czerwone gwiazdy. Wiecej tu swiata niz na warszawskim lotnisku: wycieczka emerytow z Anglii, grupa mlodych ludzi z Nigerii, kilku jakby odbitych na powielaczu Japonczykow, spiacy pokotem na podlodze Hindusi. Zdolnosc Hindusow do spania na wszystkim, co twarde: na deskach, na chodnikach, na gwozdziach. Widzialem miliony Hindusow spiacych wprost na jezdniach Delhi, Bombaju, Kalkuty. Kiedy nad ranem stygnal asfalt, dzieci budzily sie i plakaly z zimna. Biedny Hindus, ktorego obserwowalem z okna mojego pokoju w Bangalore. Mieszkal, zyl, istnial (nie wiem, jak to powiedziec, jak okreslic) na chodniku, w jednym miejscu, ktorego (mialem wrazenie) nigdy nie opuszczal. Rano budzil sie, siadal, podkurczal nogi i w tej pozycji tkwil nieruchomo przez caly dzien. Wieczorem, jak kwiat nagle zwiedly, wiotczal, osuwal sie i (ciagle w tym samym miejscu) zasypial. Nigdy nie widzialem, aby w ciagu dnia poruszyl reka albo noga, zeby jadl, rozmawial z kims, oddawal mocz czy zwrocil na kogokolwiek uwage. Sposob bycia tego nedzarza pozostaje dla mnie jedna z tajemnic ludzkiej egzystencji. Czym zywil sie? Dlaczego zyl? Prawdopodobnie nie mogac zdobyc pozywienia, obral jedyna w takiej sytuacji strategie przetrwania: zapasc w bezruch, nie uzywac zadnego miesnia i w ten sposob oszczedzac kazda iskierke energii. Na ekranie telewizora grala czeska orkiestra wojskowa, ktora zapowiadal spiker ubrany w czarny smoking. Chcialem cos kupic w sklepie, ale sklep byl zamkniety. Start z Pragi do lotu przez Atlantyk. IL-62, pelny. Z lewej strony mam dziadka (ktory zaraz zasypia), z prawej - babcie (ktora tez natychmiast zasypia). W miare jak plyna lata: zycie (to zycie myslane, rozwazane) staje sie coraz bardziej podroza w glab naszej wlasnej przeszlosci, w glab siebie. Czuje sie to. Ci nowi, ktorzy przybywaja na swiat, coraz mniej nas obchodza. Nie przybywaja juz dla nas, nie beda dla nas. Pisac o tlumie jest latwiej niz o pojedynczym czlowieku. Masa upraszcza, masa jest uproszczeniem (czlowiek w masie jest uproszczony). W Nowym Jorku nad ranem: szum miasta, ktory momentami cichnie i wtedy slychac spiew ptaka. Jakis samotny ptak, ktory na kilka sekund - w tej orgii halasu - dostal prawo glosu. Ilekroc chodze po Manhattanie, zawsze wydaje mi sie, ze jestem na pokladzie wielkiego okretu. Mam wrazenie, ze wszystko wokol mnie ciagle sie kolysze. Te wiezowce sa jak gigantyczne maszty, nad ktorymi przelatuja stada chmur. Czuje sie morze. Ono gdzies tu jest, pode mna. Rozmowa z K. na temat tutejszej szkoly. Juz od pierwszej klasy zaczynaja selekcje. Wybieraja najlepszych, tylko oni licza sie, tylko im beda poswiecac uwage. Reszta jest pozostawiona sobie, moga uczyc sie albo nie - ich sprawa. Ale wlasnie ta reszta mnie zaciekawila, reszta, ktora odmawia udzialu w nieustajacym konkursie, jakim jest tutejsze zycie. Oni - tlumaczy K. - chca byc po prostu takimi sobie, chca zajac tylko tyle miejsca, ile uwazaja za wystarczajace. W "New York Times Book Review" recenzja Alfreda Kazina z ksiazki Milosza "Swiadectwo poezji". Kazin podkresla gleboka roznice miedzy doswiadczeniem czlowieka Wschodu i Zachodu, gleboka roznice miedzy obu cywilizacjami: "Zachodnia - zaniepokojona, i Wschodnia - udreczona". Wizyta u Alvina Tofflera. Stoi w drzwiach na koncu dlugiego korytarza. Powitanie bardzo serdeczne. Pokazuje mi swoj nowy komputer, potem pokazuje mi, co i gdzie nacisnac. Kto jest w Ameryce, musi nauczyc sie pisac na komputerze (tylko Susan Sontag programowo pisze nadal zwyczajnym, szkolnym olowkiem). Idziemy we trojke (bo jest jeszcze zona Alvina - Heidi) na kolacje, nastepnie odwoza mnie do domu na Forest Hills. Toffler - nowojorczyk - ciagle w Nowym Jorku bladzi. Pyta jakiegos kierowce taksowki o droge do Forest Hills. Panie, odpowiada kierowca, sam nie wiem, gdzie jestem! W samochodzie Toffler mowi o swoich najblizszych planach. Ma duzo spotkan, jezdzi po calym swiecie, wyglasza odczyty. Wszedzie go zapraszaja, jest glosnym, modnym nazwiskiem. Mowi, jak w historii zmienilo sie pojecie wlasnosci. Dawniej byla nia przede wszystkim ziemia, potem - fabryka, a dzisiaj najcenniejsza wlasnoscia staje sie mysl. Metro: pospieszne mijanie sie ludzi. Twarze zamkniete, nieczytelne. Obojetne przeplywanie obok siebie milionow ludzkich losow, mysli, uczuc - niewidoczna, a najwazniejsza materia swiata. Deszcz i potworna, ogluszajaca wichura. Parasol porywa mnie do gory. Lece nad Manhattanem. W biurze paszportowym, ktore miesci sie na koncu Broadwayu, w poblizu Wall Street. Na parterze - kolejka. Posylaja mnie na osme pietro, to krazenie od okienka do okienka. W koncu posylaja mnie na trzecie pietro znowu krazenie od okienka do okienka. Wszedzie - kolejki. (Nasza obsesja wobec kolejek. Nasz podswiadomy podzial swiata na kraje, w ktorych sa i w ktorych nie ma kolejek). Po poludniu z Carol wysoko, wysoko w restauracji nad East River. Slonce. Rzeka ciagna barki. Powierzchnia wody, poniewaz ustaje wiatr, zaczyna nieruchomiec, tezeje, robi sie ciemna, przypomina zastygla lawe. TV: usmiech jako zajecie, jako praca, jako zawod. W metrze (linia E) jakas pijana kobieta zacheca wszystkich, aby pojechali z nia na plaze. -Let's go to the beach! - wola rozbawiona. Przede wszystkim domaga sie, aby pojechali z nia Chinczycy. -I love Chinese! - wykrzykuje, a ludzie w wagonie pokladaja sie ze smiechu. Wysiada przy 71 Ave. i lekko chwiejac sie wymachuje nam reka na pozegnanie. Obiad z Helen Wolf w greckiej restauracji "Xenia" na 2 Ave. Helen wspomina swoja przyjaciolke - Hanne Arendt. Byla taka kobieca, taka ciepla - mowi Helen. -Kiedys spytano ja, jak pani czuje sie jako kobieta? Ach - odparla Hanna - jestem do tego przyzwyczajona! Pytam ja, czy nie mysli wydac dziel zebranych Hanny Arendt. Nie - odpowiada strapiona - tutaj nikt tego nie kupi. Od rana do nocy w kawiarniach, w barach, w klubach, w restauracjach - jedza. Tematy rozmow: gdzie bedzie- my jedli, co bedziemy jedli, co wybralismy z karty, co podali, jakie to bylo. Dlugo o tym wszystkim. Koncza wnioskiem - za duzo jemy. Czesc postanawia biegac. Inni studiuja czasopisma poswiecone odchudzaniu. Sa sympatyczni w tym swoim zatroskaniu o linie i sprawnosc. Ich stosunek do Polski (zreszta do innych krajow tez): zyczliwie-obojetny: - Ach, tak? - Czyzby? - Nieslychane! - No, no: W Waszyngtonie, w domu Tadeusza Schultza. Siedzimy na tarasie w cieniu wielkich, starych drzew. Tad mowi o zjawisku, ktore okresla trwala marginalizacja bezrobotnych. Automatyzacja, elektronizacja i ogolnie high-technology revolution sprawiaja, ze kto utracil prace na rok, dwa, wroci juz do zupelnie innej, unowoczesnionej fabryki, w ktorej nie potrafi pracowac. Slowem, kto raz zostal bezrobotnym, grozi mu, ze zostanie bezrobotnym na cale zycie. Zalamuje sie system oswiaty - mowi Tad. Ludzie nie chca placic podatkow na oswiate, poziom nauczania obnizyl sie do tego stopnia, ze wkrotce beda miliony komputerow, ktorymi nikt nie potrafi sie poslugiwac. Bukowski: Zachod - to wymiana pogladow; Wschod - to narzucanie pogladow. Ludnosc Ameryki (1.7.1982): 232 miliony, w tym: 119 milionow kobiet 113 milionow mezczyzn 32 tysiace ludzi ma ponad 100 lat. 2,4 miliona ludzi ma ponad 85 lat. Jest 27,7 miliona Murzynow. Waszyngton, rog N Street i Connecticut Ave. Na szczycie naroznego budynku znajduje sie tablica z napisem WORLD POPULATION. Pod napisem pedzi elektroniczny strumien zmieniajacych sie nieustannie cyfr. Jest 2 czerwca 1983. Godz. 8.41 rano. 4 556157 EVERY MINUTE ANOTHER 172 PERSONS Kto umiescil tu te tablice? Ktos, kto chcial powiedziec - Najdrozsi, przerwijcie chocby na chwile! Dajcie odetchnac! Teraz, latem, tablice zaslania wielki, zielony kasztan. Pod kasztanem stragan z owocami - pomarancze, ananasy, jablka, truskawki. Palo Alto, Kalifornia: Z Zojka i Mariuszem w kinie. Budynek stary, gzymsy gipsowe pozlacane, tandetny wariant secesji hiszpansko-meksykanskiej (duzo tego w Kalifornii). Kino - to jednoczesnie: kawiarnia, bar, restauracja. W patio ktos daje koncert na gitarze. Film nazywa sie HARD ROCK LIFE SHOW. Widowisko (ale nie na ekranie, tylko na widowni!) niezwykle. Bo widownia sklada sie z nastolatkow. Sadzac po ich zachowaniu, musza znac ten film na pamiec i przychodza do kina, zeby wziac udzial w tym, co dzieje sie na ekranie, przychodza, zeby wspoluczestniczyc. Wiec: - ciskaja w ekran garsciami ryzu, kiedy pojawia sie na nim mloda para; - zapalaja zapalniczki, kiedy bohater filmu bladzi w ciemnych lochach zamku; - rozrzucaja po podlodze jedzenie, kiedy na ekranie pokazana jest uczta; - schodza tlumnie z widowni na scene przed ekranem, zeby odtanczyc rocki grane i tanczone na ekranie. Wychodza z kina rozbawieni, rozgoraczkowani, jakby opuszczali dyskoteke. Wielka popularnosc wszelkich biografii (duzy, osobny dzial ksiazek biograficznych w kazdej ksiegarni). Jest w tym jakis odruch samoobrony czlowieka przed postepujaca anonimowoscia swiata. W ludziach nadal istnieje potrzeba obcowania (chocby poprzez lekture) z kims konkretnym, jedynym, kto ma imie, twarz, nawyki, pragnienia. Wzietosc biografii bierze sie tez stad, ze ludzie chcieliby zobaczyc, jak ten wielki doszedl do wielkosci, chcieliby podpatrzyc styl. Czlowiek moze sam dla siebie stac sie takim klopotem, ze juz nie wystarczy mu czasu na zajmowanie sie czyms wiecej. od pewnego czasu celowo mowie o sobie - "my", swiadomie uzywam liczby mnogiej. Robie to, poniewaz chce wylonic z siebie dodatkowa istote, lepsza niz moja obecna, ta, ktora jestem. Nie wierze w to, zebym mogl sie poprawic, zmienic sie caly, zdecydowanie i zupelnie. Natomiast chce sprobowac czegos znacznie mniej ambitnego, ale przez to moze bardziej realnego, a mianowicie uformowac z siebie i w sobie wlasne alter ego, drugie ja, ktore sprawowaloby piecze nad ja pierwszym, ja wyjsciowym, nie chcacym czy nie umiejacym zmienic sie na lepsze. Jakie ogromne sa w nas obszary, ktore pozostawiamy, moze na zawsze, nie zbadane. W 1981 roku "Washington Post w drukowal reportaz mlodej dziennikarki Janet Cook pt. "Jimmy's World" o osmioletnim murzynskim dziecku - narkomanie. Cook dostala za ten reportaz nagrode Pulitzera, ale w momencie przyznania jej nagrody okazalo sie, ze reportaz jest mistyfikacja. Nagrode cofnieto. Zachod: tematem literatury jest czlowiek wewnetrzny, to, co sie w nim dzieje, jego prywatne rozterki i burze, a takze jego stosunki z innym czlowiekiem. Wschod: czlowiek jest tu czesto oceniany z punktu widzenia jego relacji do systemu. To czlowiek zewnetrzny, zwierze spoleczne, wazna jest jego postawa, jego zachowanie. Jezeli na Zachodzie mowi sie - "To porzadny czlowiek", rozumie sie, ze jest on porzadny np. w stosunku do swojej zony czy przyjaciela. Na Wschodzie oznacza to co innego, mianowicie, ze nie jest on politycznie dwulicowy, ze nie pisze donosow, nie podlizuje sie wladzy. Ponizej pewnego poziomu egzystencji polityka traci znaczenie, traci sens. Etiopia jesienia oglasza sie panstwem socjalistycznym. Jednoczesnie osmiu milionom ludzi grozi smierc glodowa. Ale zawsze umierali tam z glodu. W stosunku do spoleczenstw tradycyjnych wspolczesna polityka jest czyms bardzo zewnetrznym, powierzchownym. Glos Ameryki podal, ze w Stanach wynaleziono szczepionke przeciw malarii. Na swiecie przybedzie nowych zasobow energii, ktore dotad pochlaniala malaria. Energii komu potrzebnej? Jest patriotyzm wartosci. Jest patriotyzm pieniadza. Jest patriotyzm ziemi. Cecha ludu: nabozny stosunek do slowa. Slowo jest Slowem Bozym. Slowo przyjmuje sie doslownie. Z powaga, z namaszczeniem. Jezeli ktos jest grafomanem, jego grafomania (tj. brak smaku i umiaru) przejawia sie nie tylko w pisaniu, ale we wszystkim, w calym zachowaniu, calym sposobie bycia tego czlowieka. O glupocie: glupota jako rodzaj zamroczenia, odurzenia, mozgowej zacmy. Stan na pograniczu choroby psychicznej: sluchajac durnia mamy wrazenie, ze slyszymy ' czlowieka, ktory j'st oblakany. Jest to czas zdominowany przez polityke, zatruty polityka. Kazda rozmowa, wczesniej czy pozniej, zejdzie na = polityke. Na tym firmamencie postac polityczna jest gwiazda najsilniej swiecaca. Wszechwladztwo polityki jest tak zupelne, ze nawet twierdzenie, "nie znam sie na polityce" albo "polityka mnie nie interesuje", jest wlasnie postawa na wskros polityczna, poniewaz jest wyrazem oportunizmu (a oportunizm to kategoria polityczna). Istota polityki jest bowiem to, ze ciagle wytraca ona z neutralnosci, z obojetnosci, ciagle spedza z pola niczyjego i zmusza, abys zajmowal stanowisko, opowiadal sie, byl ' na froncie itd. Czas dyktatury to wieczna terazniejszosc, ciagle odtwarzanie tych samych zachowan. Wazna rzecz dla polityka: mapa. Kazdy prezydent ma w swoim gabinecie mape. Widzialem to wiele razy. Mapy te maja wspolna ceche - wszystkie sa ogromne, wypelniaja cala sciane. Jest zrozumiale, ze kazdy prezydent patrzac na taka mape, zaczyna w koncu myslec, ze stoi na czele wielkiego panstwa. Widzi, jak imponujace sa jego rozmiary, jak nieskonczenie wiele w nim miast, wsi, gor i rzek, drog i lasow. I z pozycji takiego mocarstwa zaczyna przemawiac do innych, do swiata. Ludzie dziwia sie dlaczego ma tak donosny glos, skad w nim tyle pychy? Ale gdyby spojrzeli na mape w jego gabinecie, zrozumieliby od razu. Kazdy system posiada wlasna racjonalnosc, ona nim kieruje. Nie mozna mierzyc racjonalnosci jednego systemu racjonalnoscia systemu innego. To absurd. Dlatego nalezy przede wszystkim ustalic, co jest racjonalnoscia danego systemu. Kazdy system jest wydajny w ramach wlasnej racjonalnosci. Gdyby tak nie bylo - nie moglby istniec. Przyjmujac racjonalnosc jako kryterium, systemy mozna podzielic na trzy typy: 1 - glownym celem jest zachowanie rownowagi, 2 - glownym celem jest maksymalizacja dobr, 3 - glownym celem jest maksymalizacja wladzy. Kilka cech systemu maksymalizacji wladzy: a - energia mas wyladowuje sie w walce o zapewnienie elementarnego poziomu zycia, b - kazdy czlowiek jest potencjalnym przestepca i zawsze moze byc oskarzony i skazany, c - rzadzi zasada negatywnej selekcji (kryterium lojalnosci, a nie kwalifikacji), d - dziala prawo partycypacji, tj. czesciowego interesu w utrzymaniu status quo, e - nie ma zadnych stalych regul gry, poza regula maksymalizacji wladzy, f - wymagana jest strategia nieustajacej ofensywy, g - w jezyku obowiazuje regula odwroconych znakow, h - tendencja do inercji - ciagly wysilek, aby powracac do stanu bezwladnosci. ' Wladza stwarza tu taka sytuacje, ze wszystko, co jest ci nalezne w sposob prawny, naturalny, odbierasz jako przywilej, uwazasz, ze zostales wyrozniony, dziekujesz, cieszysz sie, opowiadasz innym i zamiast czuc sie ponizonym (bo po drodze trzeba bylo zebrac, dawac lapowki, tolerowac chamstwo) - czujesz sie wywyzszonym! Przywileje mozna mierzyc wartoscia sytuacyjna, niekoniecznie scisle materialna. Na przyklad domek przecietnego Amerykanina moze - przeniesiony chocby do Gujany - stac sie palacem prezydenta republiki. Do waznych, a czesto materialnie niewymiernych przywilejow w krajach totalitarnych nalezy poczucie bezpieczenstwa wynikajace z partycypacji w elicie wladzy. Byc ponad prawem. Miec tzw. mocna legitymacje. Uwalnia ona od codziennych udrek, jakich doswiadcza czlowiek nie uzbrojony w taki dokument. Etyka w erze elektroniki. Nowy wymiar klamstwa: list prywatny, jezeli zawiera klamstwa, moze oszukac jedna wzglednie - kilka osob. Falszywy przekaz TV moze oszukac miliard ludzi. Chodzi o stworzenie spoleczenstwa bez pamieci. Klamstwo staje sie wowczas bezkarne: nie ma znaczenia, co mowilo sie, co obiecywalo jeszcze wczoraj. Brak pamieci daje klamstwu wolne pole dzialania. Zwrocil moja uwage pewien typ mlodego mezczyzny czesto go ostatnio spotykam. Wiek - 25-35 lat. Wyglad dosyc niedbaly, koszula kolorowa, rozpieta, niezbyt czysta. Wszystko w tym czlowieku jest malo eleganckie jego ubior, jego sposob poruszania sie i wyslawiania, to, jak zwraca sie do innych. Mimo mlodego wieku juz poczatki otylosci, juz zarys brzucha. Cechuje go niechec do nawiazywania kontaktow, wychodzenia poza najblizszy krag znajomych, rodziny. W tym wszystkim najbardziej zwracaja uwage twarze, ich glowna cecha jest brak wyrazu, nijakosc. Sa one zawieszone gdzies w pustce, gdzies pomiedzy jakimis dwiema niewiadomymi. Niczego nie komunikuja. Czy za ta twarza bez charakteru kryje sie czlowiek bez charakteru - gotowy na wszystko? Jest cos w tych twarzach niedookreslonego, niedopisanego, niedopowiedzianego, czego sie boje. Jest w nich jakas strukturalna, wewnetrzna obojetnosc, wylaczenie sie, nieprzychylna obcosc. To twarze ludzi, do ktorych nie dociera cos waznego, cos istotnego. Jeden cham zburzy przyjemna zabawe, natomiast jeden kulturalny czlowiek to zbyt malo, aby podniesc poziom zabawy chamow. Jakosc przeciwnika, jego poziom, moga cie wywyzszyc albo zepchnac na dno. Z kim sie wadzisz - to okresla rowniez ciebie, wyznacza ci szczebel. Ludzie kultury, tworcy - moga porozumiec sie na calym swiecie. Tworza instynktowna wspolnote, sa do siebie podobni. Sa jakby zakonem uniwersalnym, oddanym tej samej, najwyzszej istocie - sztuce. 20.10. Z Hania Krall w Hortexie na MDM-ie. Wspominajac naszych niedawno zmarlych, Hania pokazuje na wnetrze kawiarni, w ktorej siedzimy, i pyta: - I wierzysz, ze ich duchy tak tutaj kraza? - Nie, nie wierze - odpowiadam - poniewaz dla mnie oni nie umarli. Moge spotykac sie z nimi i rozmawiac. Rzadko, ale moge. Zreszta zawsze spotykalem sie z nimi rzadko. Nic sie nie zmienilo. Czy istnieje smierc? Nie wiem. To, co na pewno istnieje, to lek przed smiercia, obawa smierci. Ale poza tym, nie wiemy nic. Czlowiek moze istniec nieskonczenie dlugo, jesli tylko zostal zauwazony i jest uznawany przez innych. Wielu ludzi znika, poniewaz przestano ich dostrzegac i nikt nie uznaje, ze sa. 31.10. Zbliza sie 19.30. W mieszkaniu Janka S. siadamy przed telewizorem, bo - a nuz - powiedza cos o zabojcach ksiedza Popieluszki. Ale na ekranie ukazuje sie twarz Indiry Gandhi, a lektor czyta wiadomosc, ze zginela od kul zamachowcow.Jaga: - Obled na calym swiecie! Potem poszlismy z Jankiem do kosciola sw. Stanislawa Kostki. Byl ciemny, chlodny wieczor, na drzwiach zaczynala osiadac mgla. Wokol kosciola, na chodnikach, na trawnikach, na ogradzajacym dziedziniec murze plonely setki swiec, zniczow, lampek. -Popatrz - powiedzial Janek zatrzymujac sie na chwile i pokazujac mi kosciol (w tym momencie kosciol wygladal jak plonacy w ciemnosciach grobowiec, wokol ktorego poruszaly sie nieskonczone tlumy cieni) - tak bedzie wygladac nasza przyszlosc. W. zwraca mi uwage, ze w strukturach mafijnych decyzje zapadaja w sytuacjach niejasnych i nie sa wyraznie formulowane. W ten sposob nie mozna nikogo z waznych schwytac za reke. Tu podwladny sam odgaduje mysli przelozonego, mysli nigdy wprost nie wypowiedziane. Morderstwo rodzi sie bardziej z klimatu niz z pisemnego wyroku. 7.11. Wystawa rysunkow Kulisiewicza w Kordegardzie.Wielki Kulis zegna sie z nami cyklem "Krajobrazy spalone" (1979 - 81). Jezeli taki obraz zabiera ze soba pod powieka... Smutne to. Na rysunkach tylko czern i biel, ale z przytlaczajaca przewaga czerni. Slonce - jesli w ogole pojawia sie - jest naciemnione, jest martwe. Wszystko tu skamieniale, zastygle, nieruchome. Zadnego swiatla, zadnego dzwieku. Potwory, dinozaury, glatwy, ET. Zastygle fale. Skorupy wyrzucone na brzeg. Wszystko tu grozne, zimne, obce. Obojetnosc i milczenie swiata sa w tych rysunkach najbardziej przejmujace. Kulisiewicz pokazuje nam krajobrazy, z ktorych nie ma wyjscia, w ktorych musimy zabladzic i w ktorych na koniec zginiemy. Ja juz tam jestem - zdaje sie mowic 85-letni artysta - a to, co ogladacie, to moj reportaz nadeslany z tamtego swiata. Starzy znajomi opuszczaja mnie w dwojaki sposob: jedni - odchodzac na cmentarz, na zawsze. Inni natomiast pozostaja zywi, ale trace z nimi kontakt myslowy. Sa tacy, jakby nie przybywalo nam wszystkim lat, doswiadczen, przemyslen. Mowia jezykiem sprzed 20 - 30 lat i mysla w ten sam znieruchomialy sposob. Az nie wiem, co im odpowiedziec, jak mowic. Swiadomosc tych ludzi przypomina mi obiektyw fotograficzny, w ktorym raz tylko otworzyla sie przeslona. Blona zanotowala pewien obraz swiata, przeslona zatrzasnela sie na zawsze i tak juz zostalo. Dwa wybitne polskie talenty filozoficzne okresu miedzywojennego: Karol L. Koninski i Boleslaw Micinski. Zmarli mlodo (obaj w 1943), a wiec o rok wczesniej niz dwaj nasi wielcy poeci tego okresu - tez ofiary ostatniej wojny - Krzysztof K. Baczynski i Tadeusz Gajcy. Jak rozna jest dzis pamiec o tych ludziach! Nazwiska Baczynskiego i Gajcego sa powszechnie znane, ich wierszy mlodziez uczy sie na pamiec. A kto, poza waskim gronem filozofow, slyszal o Koninskim lub Micinskim? Kto wznowi ich ksiazki i kiedy? Poezja, nie filozofia jest nasza muza narodowa. Nastroj, emocje, sa nam blizsze niz krytyka i refleksja. Przezycia stawiamy wyzej niz przemyslenia. Parafrazujac Mickiewicza: "Czucie i wiara silniej mowia do nas niz medrca szkielko i oko". I to juz tak jest, to sie nie zmienia. Im wyzszy postawisz sobie cel, tym bardziej bedziesz samotny. Pieklo jest rajem masochistow. W prawdziwym raju masochista przezywalby nieludzkie meki. Rok 1886: do czego przyczepic taki rok? Rok bez wyrazu, zawieszony, bez zwiazku z zadnym przelomem, z zadna pamietna data. Daleko juz odszedl od wielkiego roku 1848, a daleko mu jeszcze do wielkiego roku 1914. O sto metrow dalej zaczyna sie szalenstwo, kolorowy obrzadek, wielkie misterium! To Hohestrasse - glowna handlowa ulica miasta. Porzucamy mroczna mistyke katedry i bezwzgledny protest bojownikow, porzucamy modlitwe i walke, zanurzamy sie w tlumie. Bo przez Hohestrasse ciagnie tlum, niezliczony, nieskonczony, mrowczy. Ciagnie procesja rzeka. Ludzie ida stloczeni, ozywieni, przejeci. Czuje sie, ze laczy ich to samo oczekiwanie, ta sama potrzeba. Ta procesja nigdy nie dotrze do katedry, choc katedra jest tuz, obok. Jest to bowiem procesja ku czci innych bogow, ktorych rozlegly i bogaty panteon blyszczy neonami, reflektorami, lustrami, mosiadzem i niklem. Wzdluz calej ulicy ciagna sie ich swiatynie: CA KAUFHALLE HANSEN BOECKER PARISCOP MALKOWSKY FOTOQUELLE DUGENA LANGHAROT GETTNER W przeciwienstwie do wyludnionej katedry, w tych bazylikach - tlok, goraczka, jakies wewnetrzne pobudzenie ludzi, ich zupelne pochloniecie, pograzenie w obrzadku zakupow: religia swiata konsumpcji, jego sila napedowa i liturgia, jego ciagle ponawiany akt strzelisty. Dopiero tutaj mozna odpowiedziec, co sklania ludzi do wydajnej pracy, do wysilku, do udzialu w wyscigu, zeby zrobic wiecej, lepiej, sprawniej: widok towaru. Nie obietnica towaru, ale wlasnie jego widok, jego materialna, namacalna obecnosc, jego ksztalt i kolor, jego obfitosc, erupcja, lawina; to, ze jest w zasiegu reki, ze jest go tyle, ze cie opetal, ze juz poddales sie temu niezmiennemu rytmowi tygodnia - piec dni ciezkiej, pilnej pracy, aby szostego dnia rano, w sobote, wziac udzial w misterium zakupow. Zakupy jako forma zycia towarzyskiego, jako rodzaj rozrywki i odprezenia. Jako gra. Ludzie umawiaja sie: pojdziemy razem na zakupyjest w tym cos z klimatu wschodniego rynku, cos z perskiego bazaru czy arabskiego suku, a wiec z miejsc, ktore sa jednoczesnie krolestwem towaru i krolestwem kultury: zdobycie towaru nie jest tu celem samym w sobie i nie odbywa sie w walce, w atmosferze konfliktu i agresji, ale przeciwnie - chodzi tu o kontakt, o zblizenie, o wspolnote. Obrzadek sobotnich zakupow trwa kilka godzin. Po poludniu Hohestrasse pustoszeje. Znika procesja. Ekspedienci zamykaja domy towarowe, wlasciciele zamykaja sklepy. Znikaja kataryniarze, znikaja graficy, ktorzy zarabiaja rysujac twarz Chrystusa na chodniku, znika skrzypek grajacy zawsze Mendelssohna i zespol rockowy grajacy na kawalkach szkla. Nie widac ludzi obladowanych torbami, nie widac sprzedawcow kasztanow, nie slychac tramwajow. Kolonia przestaje istniec. Wtedy wlasnie, w to puste, martwe, nudne i beznadziejne sobotnie popoludnie, kiedy wszystko jest zamkniete na klodke, zaryglowane, zatrzasniete i z tego powodu nie ma zywego ducha na ulicach, na placach, na przystankach, nigdzie, wtedy najlepiej widac, skad bierze sie miasto: bierze sie z handlu; miasto bierze sie ze sklepow pelnych towaru, z chodzenia od wystawy do wystawy, z patrzenia, z ogladania, z dotykania, z pytania o cene; bierze sie ze wspolnego siedzenia przy barze, przy stoliku w restauracji, na tarasie kawiarni; z rozmowy, z wymiany, z dyskusji, ze sporu, z szukania czegos nowego, z szukania czegos waznego; W niedziele, piatego, jeszcze w Warszawie: wieczor goracy, ociezaly, jak wieczory w Dire Dawa. Powietrze rozgrzane, odurzajace, w ktorym jest jakas namietnosc, cos przypominajacego oddech dziewczyny, kiedy mowi chodz! To godziny, w ktorych natura jest przychylna, ogarnia cie cieplym ramieniem. W poniedzialek, juz w samolocie (BA lot numer szescset i cos tam), dwaj trzydziestoletni brodacze patrza na siebie: - Ty z Potulic? - Tak, ja ciebie tez pamietam z Potulic! - Na stale? - Tak, do Calgary. Moze przyjada tu za dziesiec, dwadziescia lat - w odwiedziny. Beda mieli kolorowe krawaty i marynarki w duza jaskrawa krate. Zony - okulary w zloconych oprawach, rozowe kapelusze. A te dzieci, ktore sa z nimi, moze nie beda juz chcialy przyjechac tu nigdy. W Londynie, na Heathrow, czeka na mnie Clara Harington z Pan Books. Wsadza mnie do taksowki. Sa to najbardziej przestronne i wygodne taksowki na swiecie: od razu czujesz sie lordem. Droga z Heathrow do centrum Londynu. To samo wrazenie co w Nowym Jorku czy Paryzu, kiedy przyjezdza sie tu ze Wschodu: jest sie rzuconym na ruchoma tasme - to fale samochodow plynacych autostrada w obu kierunkach. Londyn - odmalowany, zadbany, czysty. Ciagle cos tu zmywaja, szoruja, poleruja. Roznica miedzy Wschodem i Zachodem polega nie tyle na ilosci wyprodukowanej stali, co na ilosci wyprodukowanej bialej farby. To miasto jest jak muszla - nieustannie szumi. Szum jest czescia otaczajacej cie natury. Z mojego wywiadu dla tygodnika "Observer": "U mnie fabula, forma, nastroj - ksztaltuja sie dopiero w trakcie pisania. Kiedy siadam przed czysta kartka papieru, nie wiem wlasciwie nic: jeszcze nie wiem. Wszystko zaczyna sie dziac dopiero potem. Troche upraszczam, ale moge powiedziec, ze objetosc tego, co napisalem, mozna mierzyc iloscia czasu spedzonego przy maszynie do pisania". Zeby uzyskac duza ekspresje, trzeba wybrac jakis jeden przedmiot i wokol niego zorganizowac obraz. Potrzebna jest stanowcza selekcja. Na przyklad lampa Prousta, w opowiadaniu jego sluzacej: "Nigdy nie widzialam pana Prousta inaczej niz w swietle lampy, ktora stala kolo jego lozka" (z ksiazki Stanislawa Balinskiego "Antrakty"). To jest plastyczne, zostaje w pamieci. Tlumy Japonczykow. Biegaja, fotografuja, robia notatki. We wszystko wpatruja sie w skupieniu, przejeci. Z najwyzsza uwaga sluchaja objasnien przewodnika. Jest to turystyka pilna, nawet ofiarna, nie znajaca wytchnienia. Wiersze Charlesa Peguy w tlumaczeniu Bogdana Ostromeckiego. Kilka fragmentow pieknych. Niech wasze rachunki sumienia i wasze pokuty nie beda jakims napieciem i upartym ogladaniem sie wstecz, lecz niech beda rozluznieniem. My wszyscy: tu cos zobaczymy, tam cos uslyszymy. I juz dalej i dalej. Nastepna ulica, nastepne miasto, tlumy przeplywajace obok nas, jak rzeki, twarze pojawiajace sie na moment i znikajace, jak fale, coraz to inne i zarazem takie same, nieprzerwane migotanie, ruch obrazow przed naszymi oczami (kiedy jedziemy samochodem, ogladamy telewizje, film, przerzucamy magazyny ilustrowane)jak zatrzymac ten nie konczacy sie show swiata, jak przysiasc pod drzewem i oddac sie rozmyslaniom? (King Vidal w wywiadzie dla "Le Nouvel Observateur": "Byly czasy, kiedy podroz statkiem pozwalala poznac mnostwo ciekawych ludzi. Mialo sie czas na rozmowy, zawieranie znajomosci, nawiazywanie przyjazni. ~Dzis nikogo sie juz nie poznaje. Wszyscy podrozuja samolotami. Poruszaja sie szybko, w lewo, w prawo, ale nie w glab".) Nocami w moim pokoju (Basel Street Hotel, p. 276) ogladam transmisje z olimpiady w Los Angeles. Dominuja kolorowi, przede wszystkim - czarni (notabene: a bialy to nie kolor? Biali sa tez kolorowi!). Za dziesiec lat olimpiada bedzie impreza Trzeciego Swiata. Na podium zwyciezcow sztafety 4 x 100: USA, Jamajka i Kanada. Dwunastu sprinterow z trzech krajow - ale wszyscy czarni - jakby to byly Igrzyska Srodkowej Af ryki! Jeszcze olimpiada: zblizenia twarzy zawodnikow przed startem. Koncentracja. Decyduje koncentracja. Umiejetnosc skupienia. Stopien skupienia calej uwagi i calej energii w jednym punkcie, na jednym celu. Dopiero tu, na Zachodzie, widac, jak Trzeci Swiat wtargnal i osiedlil sie na dobre w Europie i Ameryce, tj. w Zachodniej Europie i w USA. Jakaz to ogromna rewolucja dokonala sie w drugiej polowie XX wieku! Jade metrem w Nowym Jorku, a zdaje mi sie, ze jestem w Nairobi - sami czarni. W Paryzu mieszkam w hotelu "Rex". Jestem tu jedynym Europejczykiem - reszta to Algierczycy, Tunezyjczycy. W Bonn na placu bawia sie dzieci - tureckie? Iranskie? Sudanskie? Ani jedno nie jest Niemcem. Kraje Europy Wschodniej pozostaly ostatnia enklawa "czystej" bialej rasy. Jose Vasconcelos - "La raza cosmica". Ten pisarz i filozof meksykanski utrzymywal (jeszcze w latach dwudziestych), ze powstanie kiedys jedna rasa ludzka - owa rasa kosmiczna, ktora bedzie synteza najlepszych fizycznych i umyslowych cech wszystkich ras zamieszkujacych ziemie, najpiekniejsza, najmadrzejsza, braterska. Byc moze to, co czeka ludzkosc, to "utrzecioswiatowienie swiata". Gdyby to wlasnie mialo nastapic, wyprawa do krajow Trzeciego Swiata nie bylaby dzis wyprawa w przeszlosc, w poszukiwaniu pierwszych ogniw historii (Morgan, Frazer, Malinowski, Mead, L'vi-Strauss), ale odwrotnie - wyprawa w przyszlosc! Juz w nastepnym stuleciu 90 procent ludzkosci zyc bedzie w krajach zaliczanych dzis do Trzeciego Swiata. Niedziela, poludnie. Park Kensington. Slonce, staw, kaczki. Caly czas slychac startujace odrzutowce. Drzewa daja spokoj, ratuja, to ostatni przyjaciele, ostatni obroncy. Staruszkowie ida wolno i tak ostroznie, jakby obawiali sie, ze za chwile wejda na mine. Mnostwo tu pieskow. Te pieski jakies zdziecinniale. A oto Highgate. Tu kiedys mieszkal Samuel Coleridge, poeta, ktory napisal: "Mysl i rzeczywistosc sa jak gdyby dwoma odpowiadajacymi sobie brzmieniami, o ktorych zaden czlowiek nie moze powiedziec z pewnoscia, ktore z nich jest glosem, a ktore echem". (tlum. Zygmunt Kubiak) Kolacja u K.P. Przy stole kilka osob z roznych stron swiata. Zadnego wspolnego tematu - kazdy mowi o sobie, o sprawach swojego kraju. Nikt nie jest zdolny wykroczyc poza ten krag. Granice mentalne zdaja sie byc trudniej przekraczalne niz te chronione przez zasieki i wieze wartownicze. (Przypomnialo mi sie, ze na poczatku roku "Le Monde" przedrukowal liste 10 najlepszych ksiazek, jakie zdaniem czytelnikow londynskiego "The Sunday Times" ukazaly sie w ubieglym roku w Anglii. Komentarz gazety: "Zadna z tych ksiazek nie zostala przetlumaczona we Francji. Nawet nie wiedzielismy o ich istnieniu!" A przeciez z Paryza do Londynu mozna latac kilka razy dziennie, bez zadnych problemow paszportowych!) W czasie tej kolacji M. mowi do mnie: - Dzisiaj trudno jest gdzies pojechac i cos zwiedzic. Wszedzie jakies wojny! Podsluchane (mezczyzna do mezczyzny): - Wole tamta. Tamtej jest jakos wiecej! Richard Kisch, kuzyn wielkiego Kischa. Niski, tegi, wlosy siwe, dlugie, rozrzucone, rozwichrzone. Okulary, bielmo na lewym oku. 72 lata. Ruchliwy, chaotyczny, wszystko w nim zdaje sie byc osobno. Kreci sie niespokojnie, macha rekami albo podciaga spodnie. Ciagle z niego cos wylatuje - papierosy, tyton, olowki, zapalki. Jakby byl trzesacym sie na kocich lbach wozem asenizacyjnym. Idac, wszedzie zostawia za soba slady - jakies papierki, bilety, popiol z fajki, a gdyby mial pieniadzegubilby rowniez i pieniadze. (Clare: Na przyjeciu oblal mnie cala winem, nawet nie zwrocil uwagi!) Poznalismy sie w Dar es-Salaam w roku 1962. Potem nie widzielismy sie dwadziescia lat. Ale teraz, w Londynie, Richard rozmawia ze mna tak, jakbysmy ostatni raz spotkali sie wczoraj. Mysle, ze w swoim kosmicznym roztargnieniu nawet nie zauwazyl, ze od naszego rozstania minelo tyle lat. Probowal byc doradca roznych politykow: Kambony z Tanzanii, Sihanouka z Kambodzy, Pio Pinto z Kenii. Niestety, ci, ktorym doradzalem - przegrali (mowi to z odrobina smutku). Wszystko, czego sie dorobil: stary motorower Honda, ktory stoi przed domem. Ale boi sie ze mna jechac - jestem slepy (mowi) i moglbym cie zabic. Wyjmuje, otrzepuje maszynopisy ksiazek, ktorych nikt mu nie chcial wydac. Ze stosu zakurzonych papierow wygrzebuje listy od Carl..., ktora byla z nami w Dar es-Salaam (pulchna, ochocza Amerykanka z Peace Corps), a teraz pisze gdzies ze Stanow, otoczona tlumem dzieci, u boku trzeciego meza. Cristine obiecala, ze do soboty przysle mi program na nastepny tydzien, a takze wiadomosc, w ktorym hotelu bede mieszkac. Jest piatek w poludnie, wkrotce koncza tu prace, a Cristine milczy. A jednak jestem spokojny. Nawet nie usiluje jej szukac, pytac, ponaglac. Lata doswiadczen nauczyly mnie wierzyc w ich rzetelnosc, w ich slowo. Rzetelnosc - jakiez to daje poczucie bezpieczenstwa, jaki spokoj! Nicolas Spice z "London Review of Books" mowi mi: w roku 1983 wydano w Anglii 51 tysiecy nowych tytulow. W tej powodzi ksiazek zatracono juz wszelkie kryteria, normy, skale ocen. Bardzo dobra powiesc Michela Tourniera zniknela w tym potopie, nikt jej nie zauwazyl, nie przeczytal, nie wydobyl na swiatlo. Literatura zanikamowi i dodaje - instead of literature we have textuality. Przybosia "Zapiski bez daty", Kuncewiczowej "Fantomy", Brezy "Spizowa Brama", Stepowskiego "Eseje dla Kassandry", Irzykowskiego "Notatki z zycia". Jaki to gatunek? Reportaze? Eseje? I jedno, i drugie, ale zarazem i cos wiecej. To nowa literatura. Polega ona na budowaniu refleksji, nastrojow, scen, zamiast tworzenia postaci i intrygi. Budowanie wielkich (waznych, nowych) postaci jest dzis coraz trudniejsze. Ale czy ta nowa literatura jest czyms zamiast, czy tez tylko czyms obok - to okaze przyszlosc. Z daleka wygladalo to na ksiegarnie. Podszedlem blizej. Tak, byla to ksiegarnia nowego typu. Na polkach, zamiast ksiazek, staly rzedami videokasety (zreszta wygladem przypominajace ksiazki w sztywnych oprawach). Coraz czesciej zamykaja tu ksiegarnie z ksiazkami, a otwieraja t' wlasnie ksiegarnie videokasetowe. -Pan chcialby "Wojne i pokoj"? Ale w jakim wariancie? Filmowym? Telewizyjnym? Teatralnym? W czyjej adaptacji? Mamy siedem roznych przerobek. Speszony, dziekuje i wychodze. Na Oxford Street, Clare mowi: "Kiedys bylo tu wiele eleganckich sklepow, w ktorych mozna bylo dostac towar najwyzszej jakosci. A teraz?" Zatloczona, halasliwa ulica coraz bardziej przypomina bazar w Madrasie, suk w Damaszku, rynek w Bogocie. Inwazja taniochy, jej rozpychanie sie lokciami, jej zywotnosc, jej tupet i wladztwo. Przemiana Oxford Street: w tym jest zawarta wielka metafora. Oxford: z profesorem Kirkwoodem doszlismy do Radcliffe Square, gdzie zatrzymalem sie, zeby w naboznym nastroju podziwiac piekno tego placu i calej otaczajacej go architektury, kiedy nagle, na trawniku przed Radcliffe Camera, zobaczylem lezaca i odpoczywajaca dziewczyne, a scislej - zobaczylem jej jasne, pelne, jedrne udo. Nie widzialem jej twarzy, nie wiem, kto to byl, zreszta nie mialo to znaczenia, w tym momencie istotne bylo to, ze w ulamku sekundy to nie znane mi blizej, uniesione i lekko kolyszace sie udo przeslonilo mi wszystko - genialna fasada All Souls, cudowny St. Mary's Church, wspaniale budowle Brasenose i Bodleian, przed ktorymi idac tu, zamierzalem pasc na kolana, rozplynely sie i zniknely bez sladu, teraz nie bylo juz nic, tylko fragment zielonego trawnika i na jego tle to magnetyczne, doskonale wyrzezbione udo nieswiadomej niczego dziewczyny. Biedni wy, pracowici mistrzowie sredniowiecza (pomyslalem), skoro tyle waszego trudu, poswiecenia i geniuszu znika nagle, ginie, jakby zapadlo sie w ziemie, przekreslone, zreszta bez zadnej zlej woli, przez anonimowa turystke, ktora odpoczywajac na trawniku uniosla noge. Jak przez sciane dobiegaly mnie objasnienia profesora Kirkwooda. Nic nie rozumialem z tego, co mowil, bylem gdzie indziej. Dopiero znacznie pozniej uswiadomilem sobie, ze od pewnego czasu profesor patrzy na mnie z niepokojem, nie rozumiejac, co sie stalo. Lot z Londynu do Warszawy. Gdzies nad Dania, a moze juz nad Baltykiem zaczynaja sie chmury. Ladowanie w chmurach. Pierwszy telefon. Pierwsza wiadomosc - umarl Bogdan Gotowski. Pogrzeb w poniedzialek. W ciagu miesiaca umarlo czterech moich kolegow: Olek Wallis, Karol Malcuzynski, Zbyszek Kubikowski, Bogdan Gotowski. Ktos mowi - umieraja najlepsi, najbardziej rzetelni i wrazliwi, ci, ktorzy wszystko najsilniej przezywali. Uczucie zaklopotania, ktore ogarnelo mnie, kiedy to uslyszalem. Absurdalnosc naszej sytuacji, w ktorej czlowiek musi usprawiedliwiac sie, ze jeszcze zyje. Sa dni (czasem cale ciagi takich dni) myslowo i uczuciowo puste. Dni - jamy, dni - jak ulatniajaca sie para. Nasz czas subiektywny mozna by podzielic na dni przezywane i dni przebywane. Zdolnosc czlowieka do przezywania - jakze jest ograniczona. Chetnie ucieka on od przezywania do przebywania. Jeszcze Coleridge: "Nikt nie moze przeskoczyc swego cienia". Jakob Boehme: krolestwo Boze jest wewnatrz czlowieka. Umysl czlowieka kultury masowej to jest inny umysl. Roznica miedzy takim umyslem a umyslem intelektualisty nie jest roznica stopnia, ale roznica gatunku. Sa to mozgi zadrukowane roznymi kodami. Nie mozna wprowadzac tu rozroznienia wyzszy - nizszy, chodzi bowiem o innosc, o odmiennosc struktur mentalnych. Cechy umyslu czlowieka kultury masowej: a) brak ciekawosci swiata, nie chce wiedziec, b) obojetnosc, pasywnosc, myslowa drzemka, c) jezeli jakies myslenie, to powolne, bez tempa, bez polotu, d) slepa wiara w stereotypy, mity, brednie; niechec, aby je rewidowac, odrzucac, e) nieufnosc. H. mowi mi, ze widzial film Perskiego o Powazkach. Jest to film o tym, jak nasze zycie kulturalne i towarzyskie przenioslo sie na cmentarze i tam sie toczy. Ludzie witaja sie, padaja sobie w objecia, spaceruja, dyskutuja. Waldorff w roli mistrza ceremonii. Terroryzm to dla tych, ktorzy go uprawiaja, rodzaj narkomanii, z tym ze w narkomanii sila niszczycielska jest zwrocona do wewnatrz czlowieka, a w terroryzmie - na zewnatrz, przeciw blizniemu, ktoremu nalozylo sie przedtem maske wroga. Zlo, ktore czynia inni, sprawia, ze nie wolno mi czuc sie zadowolonym. Ja tez odpowiadam. Denis de Rougemont: "Nie chodzi o to, zeby przewidywac przyszlosc, ale zeby ja tworzyc". Poeta jugoslowianski - Milivoj Slavicek - mowi mi: "Pisarz wie, czy to, co napisal, jest dobre. Jezeli mowi, ze nie wie, to znaczy, ze udaje". Slavicek ma racje. Brain S. Johnson (1933-73), pisarz angielski: "Jedyna rzecza, jaka pisarz moze dzis uwazac za swoja wlasnosc, jest wnetrze jego czaszki i to wlasnie powinien badac i opisywac". 15.3. (Praga, lotnisko. Tak samo pochmurno i deszcz jak wtedy, dwa lata temu.Krzyk niemowlecia w hali lotniska. Alez sila, ale intensywnosc! Jakiez burze, jakie napiecia, jakie leki i cierpienia musimy przezywac w tym wieku, skoro wydobywamy z siebie tak rozdzierajace wolanie! Jakby nas wbijali na pal, wrzucili do beczki wrzacego oleju. I wszystko potem zapominamy. Jakby to nie byl nasz bol, nasz krzyk! Nowy Jork 22.3. Pierwszy tydzien w Ameryce. Zadnego w pamieci obrazu, zadnych slow. Swiat Nowego Jorku przeplywa przeze mnie, ale nie osadza sie i nie pobudza mysli. Stacja metra przy 7 Avenue. Opisac moment, kiedy przez stacje przelatuje pociag. Jak jego loskot przenika nas, stojacych na peronie, przenika i laczy, jak wszyscy zaczynamy wibrowac. W tym samym rytmie. Jak przeszyci ta sama stalowa strzala pociagu tworzymy jedno cialo, spojnie, tozsamosc, jeden rozdygotany, skurczony organizm. Jest to chwila oszolomienia, uniesienia, ktora przezywamy wspolnie, identycznie. Ale pociag przejezdza, ostatni wagon znika w czerni tunelu. I wowczas, niemal w jednej sekundzie (a moze wlasnie: w jednej sekundzie) nasza wspolnota rozpada sie, dzieli i wyrusza w rozne strony: kto w gore Manhattanu, kto w dol, kto na Bronx, kto na Queens i Jamajke. w Vancouver B. opowiada o naszej emigracji, o tym, jak tu Polacy "znikaja" i "pojawiaja sie". Przed wyborem papieza i powstaniem "Solidarnosci zdawalo sie ze w miescie jest niewielu Polakow. Po wyborze papieza nagle pojawilo sie ich mnostwo (tj. wielu ludzi ujawnilo sie, zaczeli przyznawac sie, ze sa Polakami). Po utworzeniu "Solidarnosci" zrobilo sie ich jeszcze wiecej. Teraz, mowi B., znowu ich malo (choc w rzeczywistosci nowa emigracja podwoila liczbe Polakow w tym miescie). Brzeg Pacyfiku, wysoki cypel, na ktorym stoja zabudo wania tutejszego uniwersytetu. Na brzegu - kamienie. Lubie zbierac kamienie, z calego swiata zwozilbym ksiazki i kamienie. Kamienie swieca, kiedy sa mokre, kiedy wyschna - ich swiatlo gasnie. W deszczu to kamienisko musi wygladac jak laka; jak kwietnik. Ale wystarczy tro che slonca, a wszystkie barwy zszarzeja. W oddali zalesione wzgorze, zalesiony wawoz - jak w Kazimierzu. Podszedl do mnie Japonczyk - a bylem na tym brzegu sam - i zapytal: - Czego szukasz? - Kamieni - odpowiedzialem. Odszedl bez slowa.) Trafna obserwacja Krystyny Jagiello:, Klamali wszyscy. Ale klamstwo wszystkich staje sie rzeczywistoscia - dymna zaslona dla sumien. Wspolnota klamstwa jest dobrotliwa - z kazdego zdejmuje czastke" winy. Klasy, warstwy a antropologia. Klasa a twarz: ksztalt twarzy, jej wyraz. Rodzaj spojrzenia. Wplyw srodowiska, warunkow kulturowych na rodzaj twarzy, na jej uklad, rysy, wyrazistosc. Na Zachodzie twarze sa znacznie mniej zroznicowane niz na Wschodzie: tu arystokrata i chlop sa to dwie rozne rasy. Cisza miedzy slowami bywa tak wazna jak slowa. Nadaje im sile i sens. Ale takze slowa oddzialuja na ciszenadaja jej barwe i glebie. Klamstwo: jezeli mozna oszukac zlo za pomoca klamstwa - czy wowczas wolno klamac? Kiedys Grace Budd powiedziala mi: - Nie ma nic piekniejszego niz przestrzen. A bylo to w jednej z malych, brudnych, ciemnych stacji metra w Nowym Jorku. Chodzilo jej o przestrzen nie te, ktora nas otaczala, ale te, ktora dawala sie pomyslec, dawala sie stworzyc moca wyobrazni. Ze Stefanem Bratkowskim u Ernesta Brylla. Bryll opowiada o tlumie ludzi, ktorzy przyszli do kosciola na jego wieczor poetycki. Zastanawia sie, czy aby nie przyszli dla komfortu psychicznego: ze w czyms troche opozycyjnym (a przeciez w gruncie rzeczy niekaralnym) wzieli udzial? - Janku - pytam - nie bylo mnie w kraju kilka miesiecy, powiedz, co slychac? - A wiesz - odpowiada - wszystko to samo, tylko wszystkiego jakby wiecej. Cenzor przejrzal tygodnik literacki i odkladajac go powiedzial z ulga: "Na szczescie nie ma tam nic do czytania!" Z wiekiem czlowiek staje sie sam dla siebie coraz bardziej postacia wymyslona, bohaterem literackim. Czlowiek i czlowieczek. Rola czlowieczka w systemach totalitarnych (Hanna Arendt o banalnosci zla). Na kolacji ze Slavickiem. Mowi: - Zachowujemy sie jak nomadzi. Myslimy, ze zniszczymy ten kawalek ziemi i pojdziemy dalej, na lepszy. Ale gdzie? Dokad? Przeciez wszystko zajete! Zmiana przedmiotu wspolczesnej refleksji humanistycznej: w miejsce czlowieka wyzyskiwanego pojawil sie czlowiek manipulowany. Nie dac sie zlapac w pulapke wlasnej przeszlosci! Zachod: wladze ma ten, kto ustanawia prawa. Wschod: wladze ma ten, kto je lamie. Zycze ci, zebys zawsze sie dziwil. W dniu, w ktorym przestaniesz sie dziwic - przestaniesz myslec, a przede wszystkim - czuc. M. powiedziala mi: - Mam malo wolnosci, ale troche mam. Na przyklad tyle, zeby nie patrzec na tego skurwysyna. Lepiej pamieta sie postac niz wypowiedziane przez nia slowa. Pamietamy sylwetki tych; ktorych spotkalismy, ale czy pamietamy dokladnie, co mowili? Obraz ma wielka sile. Stad przyszlosc cywilizacji audiowizualnej, komunikowania sie obrazami, przekazu obrazem. Z Jana Strzeleckiego "Prob swiadectwa": "...ze istnieje codziennosc, z ktorej wykraczac mozna jedynie w stalym wysilku". "...ich sakralizacja panstwa". "...ciosy rozcinajace wiez z ludzmi i zmierzajace do zamkniecia czlowieka w kregu biologii, bezsilnej i pelnej leku". "...sytuacje graniczne sa to sytuacje, w ktorych nie ma srodka, w ktorych czlowiek staje wobec nieuchronnosci wyboru, wobec proby siebie; nastepny krok jest krokiem bezpowrotnym, nadajacym nam niezatarte pietno". Nagle - fascynacja sredniowieczem. Moje miasta sredniowieczne zaczynaja zyc, wypelniaja sie gwarem, barwa, zapachem. (Marguerite Yourcenar: "Miasta rzezbione jak szkatuly"). Pociaga mnie ich maly format, ich ludzki wymiar - waska uliczka, mala kamienica, mieszkania-labirynty pelne rupieci i zakamarkow. Panuje tu harmonijna i proporcjonalna jednosc, przychylny zwiazek miedzy czlowiekiem a otoczeniem. Ludzie moga sie spotykac, przechadzac sie, dyskutowac, czuc, ze tworza pewna rozpoznawalna wspolnote. W moim sredniowieczu wazne sa szczegoly, drobiazgi, ktore trzeba ozdabiac i pielegnowac. Kazda rzecz musi miec swoj wlasny, odrebny byt, swoj ksztalt i wyraz. Nieustajacy wysilek ludzi, ich dazenie, aby w miejsce istniejacego swiata, otaczajacej ich rzeczywistosci, postawic wlasne zyczenia, zastapic byt obiektywny subiektywnym wyobrazeniem bytu, chocby to wyobrazenie bylo najbardziej absurdalne. Umysl ludzki nie przechowuje obrazow swiata obiektywnego, ale dziela wlasne, obrazy przez siebie wytwarzane, czesto zreszta bardzo kiczowate. Ta konstrukcja, dzieki ktorej utrzymujemy sie w normie etycznej, jest bardzo slaba. Latwo ja zniszczyc przemieniajac samego czlowieka w narzedzie zniszczenia albo samozniszczenia. Wpadly mi w rece. "Collected Poems" W. B. Yeatsa. Na koncu ksiazki jest "Index to First Lines". To bardzo wazny klucz do zrozumienia procesu tworczego poezji. Trzeba miec pierwsza linijke i (prawie!) ma sie wiersz. Ta pierwsza linijka jest snopem swiatla, ktore rozblyskuje nagle i wydobywa z ciemnosci caly obraz. Powstanie w naszej mysli pierwszej linijki jest zawsze przypadkowe, spontaniczne, zaskakujace nas samych. K.: - Dobro nie zna gradacji, natomiast istnieje gradacja zla. Kazde zlo ma swojego obronce - jest nim perspektywa jeszcze wiekszego zla. Moze dlatego zlo jest tak rozpowszechnione, tak pewne siebie - bo czuje sie bezpieczne, bo w kazdej chwili moze nam pogrozic: chcecie jeszcze wiekszego zla? Problem w tym, ze tak dlugo, jak dopuszczamy alternatywe wiekszego i mniejszego zla, tak dlugo nie mozemy go w ogole zniszczyc. Tylko wykroczenie poza te alternatywe stwarza szanse pokonania zla. W "Radarze" (49/84) jeden z lepszych wierszy (Ryszard Sobieszczanski - "Przyjacielowi przerazonemu stabilizacja") o polskich nastrojach AD 1984: A na szafe nie trzeba z siekiera po co z siekiera na szafe szafa to jest szafa nie trzeba na nia z siekiera tam niech zawiesi ktos sukienke i polozy twoje ubranie a stol niech bedzie stolem on jest na chleb i ksiazke i na wasze rece. Ktos, pop jakis: - Bozez, kak twaja mudrost' ostajotsa dla nas nieponiatnoj! Prusy - podzial, rozdarcie na etyke powinnosci i etyke przekonan. Rozrozniam dwa rodzaje wywiadu prasowego: 1) wywiad - portret, tj. wywiad, `ktorego celem jest zarysowanie postaci rozmowcy, jego biografii, sposobu bycia, pogladow itd. 2) wywiad - problem, taki, w ktorym zasiegamy opinii jakiegos autorytetu na dany temat. Sa dwa sposoby przeprowadzania wywiadu: 1) atakujacy, agresywny, w ktorym reporter stara sie narzucic ci kierunek myslenia, zmylic cie, uplatac w sprzecznosciach, doprowadzic do furii; 2) wspoldzialajacy, otwarty, w ktorym reporter chce zblizyc sie do prawdy o tobie i cierpliwie czeka na twoja chwile szczerosci.Perspektywa antropologiczna: - zyjemy w okresie nowego dziecinstwa: przez setki tysiecy lat czlowiek przystosowywal sie do otoczenia naturalnego, teraz - musi od poczatku uczyc sie przystosowania do srodowiska stworzonego przez samego siebie; - na organizm czlowieka ogromny wplyw maja nasze stany emocjonalne. Ale kiedys emocje byly zwiazane z wysilkiem fizycznym (pogon za pozywieniem, ucieczka przed napastnikiem), ten wysilek sprzyjal ich rozladowaniu. Dzis zostaly tylko emocje (lek, agresja), pozbawione mechanizmu rozladowujacego: - pytanie o ogniwo posrednie: bo najpierw jest czlowiek prymitywny ze swoim prostym kijem kopacza, kamiennym toporkiem, igla z rybiej osci, a potem od razu - arcydziela: Sumerowie, Cyklady, Lescaux, Mohendzo-Daro. A co - pomiedzy? Gdzie to? Gdzie tego szukac? W sztuce i tylko w niej najgrozniejsza jest sredniosc. W zyciu codziennym, sprawna, wydajna sredniosc - jest sila nowoczesnej cywilizacji. Przejmujaca ksiazka (Paul Peikert: "Kronika dni oblezenia"). Sa to zapiski niemieckiego proboszcza parafii sw. Maurycego we Wroclawiu, kiedy miasto to bylo oblezone zima i wiosna roku 1945. "Kronika" to przede wszystkim studium czlowieka, ktory z zelazna konsekwencja postepuje wedlug zasadyrobic swoje niezaleznie od wszelkich przeciwnosci. W kazdej sytuacji wypelniac swoj obowiazek, nie zalamywac sie, nie ustepowac. Cale miasto, caly swiat wali sie w gruzy, a ksiadz codziennie o tej samej godzinie odprawia swoje msze przy oltarzu, na ktory sypia sie cegly i szklo z witrazy, spowiada, grzebie zmarlych na cmentarzu, na ktorym wlasnie pekaja bomby, jest punktualny, sumienny, niezachwiany, mocny. Peikert pokazuje w swoich zapiskach, jak system totalitarny im glebiej pograza sie w kryzysie, tym bezwzgledniej obraca sie przeciw wlasnemu spoleczenstwu, tym brutalniej zaostrza i rozszerza terror, tym silniej odzywa sie w nim instynkt niszczycielski. Slowem, totalitaryzm im bardziej czuje sie zagrozony, tym bardziej staje sie niebezpieczny, nawet dla swoich wyznawcow, swoich najblizszych (proboszcz opisuje egzekucje notabli hitlerowskich oskarzonych o upadek ducha, cytuje zarzadzenia ostatniego komendanta Festung Breslau - Karla Hankegoz 3 marca 1945 ustalajace kare smierci dla "panikarzy i siewcow poglosek"). Sam Hanke, na kilka godzin przed kapitulacja, ucieka z miasta samolotem. Malosc, tchorzostwo, nedza tych ludzi, ktorzy najpierw wszystkich i wszystko niszcza, a potem uciekaja Wiele rzeczy zaczynamy rozumiec pozno, jeszcze wiecej - bardzo pozno, najwiecej - zbyt pozno. Stopniowo, w miare uplywu czasu, odkrywamy w samym sobie coraz trudniejszego przeciwnika. Dobrze to czy zle, ze masy sa bierne, ze ludzkosc w swojej pieciomiliardowej masie jest bierna? Ale gdyby nagle wyzwolic wszystkie drzemiace w niej energie, emocje, zadze, ambicje - czym by sie ten wybuch skonczyl? Zaglada czy spelnieniem utopii? Religie, jakby w obawie o fatalne skutki rozbudzenia tych energii, staraja sie raczej podtrzymac biernosc ludu. Buddyzm zaleca, aby pograzyc sie w medytacjach. Islam propaguje cierpliwosc obiecujac szczescie w innym swiecie itd. W telewizji reportaz z Irlandii. Rozmowa z ofiarami terroru. W czasie rozmowy ich twarze sa niewidoczne, glowy pochylone albo odwrocone tylem do kamery. Twarze terrorystow, z ktorymi rozmawia pozniej reporter, sa tez niewidoczne, bo szczelnie zakapturzone w kominiarkach albo elastycznych ponczochach. Przemoc nie ma twarzy, ale jej ofiary, zeby przetrwac, tez musza ukrywac twarz. Londyn, 22 kwietnia. O 17-tej spotkanie z Adamem Czerniawskim w Oxford and Cambridge Club przy Pall Mall. Idac na to spotkanie przypadkowo zajrzalem w mala uliczke, przy ktorej stal prosty, stary dom, raczej ubogi w tej luksusowej dzielnicy, a na jego scianie zobaczylem tablice: From This house in 1848 Frederic Chopin 1810-1849 went to Guilthall to give his last public performance W tej samej dzielnicy Londynu stoi pomnik kapitana Roberta Falcona Scotta. Scott i jego czterej towarzysze zgineli w marcu 1912 roku wracajac z Bieguna Poludniowego. Ostatnie slowa znalezionego pozniej dziennika Scotta sa najbardziej dramatyczna definicja reportazu: "Those rough notes and our dead bodies must tell the tale" (i tylko te surowe zapiski i nasze martwe ciala opowiedza historie). Ostatni wywiad z Jeanem Genetem: - Dla mnie ojczyzna to trzy, cztery osoby. Winnie Mandela z Poludniowej Afryki, Corazon Aquino z Filipin, Benazir Bhutto z Pakistanu i tyle innychnowa generacja kobiet - przywodcow, porywajacych masy, spedzajacych wladcom sen z powiek. Kobiety te maja jedno wspolne: przyczyna, ktora sprawia, ze postanawiaja dzialac, jest mezczyzna (ojciec, maz), jego krzywda, wiezienie, smierc. Na jego przykladzie przezywaja niesprawiedliwosc i przemoc swiata. Chca swoim dzialaniem wypelniac wole swojego mezczyzny, przedluzac jego istnienie. Chca go pomscic. Sa dzielne ta niezlomna kobieca dzielnoscia, ktora budzi respekt i sympatie. Pozno zrozumialem, ze pracuje sie tylko przy warsztacie. To znaczy, ze musi istniec fizyczny kontakt miedzy mna a narzedziem, instrumentem pracy, warsztatem. Musi byc stol, papier, maszyna do pisania, olowek, wokol sterty ksiazek, luzne kartki rozrzucone na podlodze. Kwiecien '86, co za miesiac!: - 14-go umiera Simone de Beauvoir (78), - nastepnego dnia w jednym z hoteli paryskich umiera na raka Jean Genet (75), - tego samego dnia Amerykanie bombarduja Tripolis i Benghazi, - w tydzien pozniej umiera w Chicago Mircea Eliade; (79), - jednoczesnie w Paryzu umiera ksiezna Windsoru, owa Bessie Simpson, dla ktorej Edward VIII zrzekl sie w 1938 korony brytyjskiej, - 26-go Czarnobyl, - Samuel Beckett skonczyl 80 lat: "Od szeregu lat milczy - pisze o nim Vicky Elliott w "International Herald Tribune" z 25.4. - i mowia, ze to go boli". 4.5 Wczoraj po poludniu rowerem do Woodstock. Krajobraz spokojny, odpoczywajacy, linie horyzontu lagodnie ugiete, nachodzace na siebie. Zielone pola pod lasem, pod bezchmurnym niebem. Daleko - las, caly czas las przesloniety lekka, szaroblekitna mgla. Ta mgla jest wazna - wtapia las w nieostry, nie dorysowany obraz, ktory przemawia wlasnie tym, ze nic nie jest w nim dopowiedziane do konca, nic nie jest doslowne. Anglicy nie lubia, jezeli ktos twierdzi, ze impresjonizm powstal we Francji. Dla nich ojcem impresjonizmu jest William Turner, ktory malowal takie wlasnie przymglone drgajace pejzaze rozjasnione swiatlem wewnetrznym. Przed Woodstock, na lewo palac Blenheim, siedziba Ksiecia Malborough, w ktorej urodzil sie Churchill. Dluga, dluga droga od bramy do palacu. Dlugosc tej drogi - niezwykle istotna! Odleglosc, ktora ma znaczenie i symboliczne, i psychologiczne. Symboliczne - podkresla dystans, jaki dzieli nas, prostaczkow, nas, poddanych, od majestatu rezydujacego hen, hen daleko. Psychologiczne, bo przebywajac te dluga droge stopniowo wprawiamy sie w nastroj, w pokore, w podleglosc, ogarnia nas wzruszenie, zblizamy sie do innego, wyzszego swiata, ktory na chwile przyjmie nas do siebie. 6.5. Londyn W redakcji "The Guardian" u Billa Weba. Wszystkie redakcje na calym swiecie wygladaja jednakowo. Goraczkowa bieganina na korytarzach, balagan na biurkach, pelno kartek na krzeslach, w koszach, na podlodze. Stuk maszyn do pisania, halas telefonow, ostry zapach farby drukarskiej. W kazdym pokoju - polki, na polkach w nieladzie ksiazki, stare, zakurzone, do ktorych nikt nigdy nie zaglada, ale i nikt ich nie uklada ani wyrzuca. Lubie ten swiat zaaferowany, napiety, rozgadany, troche obskurny i pomylony, od razu czuje sie na swoim terenie, u siebie w domu. Wieczorem kolacja u Billa. Jest Neal Ascherson. Bill mowi, ze na calym swiecie klasa srednia rozrasta sie, robi sie coraz liczniejsza i spycha na dol stan robotniczy i chlopstwo. Dr John Simmons, All Soul's College. U niego w gabinecie, na kawie. Rozmowa o Trzecim Swiecie. Jego uwagi: - H. T. Buckle twierdzil, ze los spoleczenstw jest zdeterminowany przez glebe i klimat; - Simmons uwaza, ze kazdy kraj ma swoj odrebny, optymalny poziom cywilizacyjny (w danym okresie) i proba gwaltownego przekroczenia tego poziomu konczy sie katastrofa; - mowiac o kryzysie w Anglii twierdzi, ze imperializm korumpuje takze imperialiste (spoleczenstwo w metropolii zyje na wysokim poziomie, z ktorego pozniej, po utracie imperium, nie umie zrezygnowac); - wzrasta ilosc i sila czynnikow emocjonalnych w polityce - religia, nacjonalizm itd. Album starych fotografii "The Russian Empire 1855 -1914" (Chloe Obolensky, London 1980). Typy ciezkie, masywne, jakby wyrastajace z ziemi. Na jednym zdjeciu sprzedawczyni mleka w Moskwie chodzi od domu do domu z krowa. Wielki rynek dzwonow w Niznym Nowgorodzie. Pierwszy uniwersytet zalozono w Rosji dopiero w 1755! Fotografie: setki ludzi w mundurach. Gradacja - ci, co sa wazni (poczynajac od cara), nosza mundury. Ubior cywilny to raczej symbol nizszego stanu, wrecz - biedy. Widac wielu biedakow - zaden nie nosi munduru. Dwa spoleczenstwa - umundurowane i cywilne. Rzadzi - umundurowane. Na tych zdjeciach Rosja to panstwo umundurowane. 12.5. Tulipany rosnace wprost przed moim oknem (mieszkam przy Bradmore Road w suterenie) zauwazylem dopiero wowczas, kiedy jednemu z nich opadl platek. To znaczy zobaczylem obraz poprzez nieregularnosc, ktora sie w nim nagle objawila. Dopiero w tym momencie! George Steiner. Ciemne, zywe oczy, w ktorych jest blysk chlopiecej radosci z powodu ciagle odkrywanego swiata. Twarz ciepla, o ruchliwej mimice.-milosc? meczaca strata czasu. Duzo wyzej stawiam przyjazn, wielka przyjazn; - muzyka: najbardziej tajemniczy rodzaj sztuki. Napisano tysiace ksiazek o literaturze, o malarstwie, a nie ma wlasciwie donioslego dziela o muzyce. Sztuka najbardziej metafizyczna, najbardziej zblizajaca do Boga. Kobiety nie potrafia tworzyc muzyki, bo ich umysl jest realistyczny, jest od razu dojrzaly, tymczasem tworzenie muzyki wymaga czegos z dziecka, z jego niedojrzalosci, naiwnosci (przyklad: Mozart); - Europa Srodkowa? Przestarzale pojecie. Dla Europy Zachodniej linia konfrontacji nie przebiega dzis wzdluz granicy Europy Wschodniej (na tym froncie panuje spokoj i chec wspolpracy), ale przez Morze Srodziemne (inwazja terroryzmu, zagrozenie energetyczne, konflikty z arabskimi gastarbeiterami, agresja fundamentalizmu itd.). Europa powrocila do sytuacji z czasow Karola Mlota: nowe Poitiers, nowa konfrontacja Zachod-Arabowie. Talent przetrwa, talent obroni sie zawsze. Tego, kto ma talent, mozna zabic, ale zywy - bedzie tworzyc na przekor wszystkiemu. Co to jest talent? Istnieje wiele de?inicji tego zjawiska. Moje okreslenie: to umiejetnosc schodzenia w glab zjawisk, zdolnosc przebijania sie przez powierzchnie, odkrywania wnetrza, ukrytych zwiazkow. Wielkosc w sztuce jest tam, gdzie zaczynamy zblizac sie, dotykac tego, co niewidoczne, co przeczuwamy, ze istnieje, ale co musimy dopiero odnalezc, wydobyc na swiatlo. W tym przeczuciu niewidocznego, w jego poszukiwaniu i nadawaniu mu ksztaltu - wyraza sie talent. Czy ktos moze stac sie hombre culto w ciagu jednego pokolenia? Wyjatkowo i tylko wowczas, jesli to szczegolna indywidualnosc i nadzwyczajny zbieg okolicznosci. Najczesciej na poziom kultury jednostki sklada sie juz poziom kultury i wyksztalcenia jej dziadka, ojca, calej rodziny, srodowiska. Moze dopiero w trzecim, czwartym pokoleniu osiaga sie status hombre culto. Zlo zla polega na tym, ze zlo absorbuje sily dobra: dobro musi koncentrowac sie na zwalczaniu zla, w tej walce zuzywa swoja energie i nie moze pojsc dalej, rozwinac skrzydel do samodzielnego lotu, stac sie tworcze, pomnazac najlepsze wartosci. Stad zapobieganie zlu jest takie wazne - pozwala oszczedzac energie dobra. Czarnobyl. Smierc traci ksztalt, znika jako postac, jako obraz. Przestaje byc kostucha, zjawa o pustych oczodolach, widmem poleglego zolnierza w zabloconym i pokrwawionym mundurze. Jest bezbarwna, bezwonna, bezglosna. Nie widzimy jej, nie slyszymy, jak nadciaga. Jest slonecznym dniem, przyjemnym, rzeskim powietrzem, upragniona cisza. Giniemy, nie widzac reki, ktora sie nad nami podniosla, ani sztyletu zatapianego w naszym sercu. Tu: jest w nas poczucie pewnej pychy frontowej. My tu walczymy i najlepiej wiemy, co i jak robic. Zdaje nam sie, ze tylko bezposredni udzial w walce daje prawo do mowienia i sadzenia. Jak gdyby ryzyko, wyczerpanie, odniesione rany byly jednoznaczne z madroscia, przenikliwoscia, refleksja. Wystarczy troche tylko postraszyc, a beda bac sie, beda przerazeni. W wypadku leku reakcja na bodziec jest niewspolmiernie wielka w stosunku do sily bodzca. Strach ma wielkie oczy - to trafne. Gleboka uwaga Zinowiewa, ze sila komunizmu polega na tym, iz samoczynnie odradza sie juz na poziomie najnizszej komorki. Nie przesadzajcie z ta odgornoscia, mowi Zinowiew, spojrzcie, jak komunizm tworzy sie i rozwija oddolnie! Wezcie, zbierzcie trzech ludzi i uformujcie ich w kolektyw. Bez niczyich polecen beda dzialac zgodnie z wszelkimi regulami realnego socjalizmu. Zaraz zaczna sie kontrole, sprawozdawczosc, korupcja, donosy, zastraszenie i tysiac temu podobnych plag. Wyspianski w liscie do Lucjana Rydla (14.1.1896) narzeka na polska literature: "(...) z czego wlasciwie sklada sie nasza literatura - okropnosc to, co jest, lepiej by jej nie bylo (...) zadnej mysli procz Sienkiewicza. Ja kazda ksiazka, ktora czytam, jestem zawstydzony, wstydze sie za nas (...) Gdzie tu mowa o jakims odrodzeniu, zyciu, wszystko spi (...) Inteligencje bardzo rzadkie, bardzo spo- radyczne". To samo, trzydziesci lat pozniej, Stanislawa Przybyszewska, ktora uwaza, ze w ogole nie ma literatury polskiej, sa tylko pisarze piszacy po polsku. Wyobraznia ludzka zmienia sie. Nie mozemy wierAZ' zrekonstruowac tej wyobrazni, ktora np. stworzyla swiat katedr czy - pozniej - swiat secesji. Ale tak, jak nie mozemy posiasc ponownie wyobrazni minionej i. wygaslej, tak tez nie mozemy przedstawic sobie wyobrazni, jaka ozywiac bedzie przyszle pokolenia, a ktora moze odmienic nasz swiat dzisiejszy w sposob dla nas wlasnie niewyobrazalny. Rozmowa z I. Mowi tak, jakby w tym kraju nic sie w ostatnich latach nie stalo. Dla niej czas zatrzymal sie dawno, dawno temu. Byla na przyjeciu z okazji zjazdu nowych zwiazkow zawodowych i cieszy sie, ze wszyscy funkcjonariusze partyjni chetnie udzielaja jej wywiadow. W ogole spotykam coraz wiecej ludzi, dla ktorych czas zatrzymal sie dawno, dawno temu. Czasem czytam, jak krytykuja tych, ktorzy zmienili poglady. Ale okazuje sie, ze zmiana pogladow jest czyms niezwykle rzadkim i trudnym. Ci, co nie zmieniaja pogladow, czynia z tego zasade moralna. Dogmatyzm jako dowod czystosci etycznej! Masa swoja masa dodaje sobie wagi rowniez w sensie przenosnym. "Badac przedmioty w bezposredniej naocznosci". (Husserl) Micinski przeciw postawie, ktora okresla zwrotem: to jest cieeekaaaweee! (tj. przeciw sprowadzaniu wszystkiego do ciekawostki turystycznej, politycznej, obyczajowej etc., odbieranej bez angazowania sie emocjonalnego, bez stosunku etycznego, bez serca). To na marginesie moich podrozy. Nie chodzilo mi nigdy o zwykle gromadzenie faktow, nazwisk, anegdot itd., lecz o poznawanie i przezywanie innych losow i swiatow o badanie zachowan i emocji ludzi usytuowanych w roznych kontekstach kulturowych i historycznych. Micinskiego irytuje to, o czym mozna by dzis powiedziec, ze jest sprowadzaniem wszystkiego do obrazu na ekranie telewizyjnym. Zacieranie roznicy miedzy rzeczywistoscia a swiatem fikcji moze prowadzic do zgubnych nastepstw. W dodatku - poniewaz ogladamy wiecej wojen, zabojstw, ofiar, krwi na ekranie telewizora niz w zyciu realnym - dramat telewizyjny zaczyna wydawac nam sie bardziej rzeczywisty niz ten, z ktorym mozemy zetknac sie na ulicy. Widze, jak czlowieka morduja w bramie? Nieciekawe to. Wczoraj w serialu telewizyjnym kogos torturowali tak, ze ciarki chodzily po plecach! Dlaczego ludzie robia dziwne miny, kiedy mowie: - Czemuz to narzekacie na rzad? Przeciez byly wybory, poszliscie glosowac i ten wlasnie rzad sami wybraliscie! Usmiechaja sie, eee, mowia, czy bysmy glosowali, czy nie - i tak byliby ci sami, co sa. -Ale skoro wasze glosowanie nie mialo, jak twierdzicie, znaczenia, to-po co glosowaliscie? - A bo - odpowiadaja - straszyli, to czlowiek bal sie. -Czego baliscie sie? Czy znacie przypadek, aby kogos, kto nie glosowal, torturowali albo rozstrzelali? Nie znaja. Rozmowa toczy sie dalej, po jakims czasie na sali wytwarza sie nastroj beztroski, nawet zabawy. Rodzi sie on z poczucia, ze przeciez oni za nic nie odpowiadaja. Nikt za nic nie odpowiada, system zwolnil wszystkich z wszelkiej odpowiedzialnosci. Glosuja, bo kazali, strzelaja, bo byl rozkaz. Czlowiek jest wolny, nie dzwiga na sobie zadnego ciezaru, wszystkie decyzje zapadaja poza nim i ponad nim, na szczescie nikt go o zdanie nie pyta, nie zmusza do myslenia, nie zmusza do wyboru. Skoro nie da sie pokonac przeciwnika, trzeba go kompromitowac. Oto co robia dzis coraz czesciej. Ich taktyka: osmieszac, ponizac, poniewierac. Dawniejubierali cie w stroj wiezienny, dzis - probuja odziac cie w szaty blazna. Zeby pisac, trzeba wprowadzic sie w nastroj skupienia, jaki towarzyszy nam, kiedy zaczynamy wchodzic w tajemniczy bor albo opuszczamy sie na dno zatoki, albo metr po metrze zglebiamy niezbadane lochy. Potem robimy~ krok nastepny: opanowuje nas nastroj mistyczny, przekraczamy granice, wchodzimy w kontakt z tym, co wewnetrzne i co wyzsze, z tym staramy sie nawiazac lacznosc, odbierac, odczuwac, zespalac sie. Cmentarz w grudniu: widok nie konczacych sie alei grobowcow skutych mrozem i osypanych sniegiem sprawial wrazenie takiego stezenia zimna, ze chlod paralizowal mnie, nie moglem oddychac. Mroz na tym cmentarzu byl stokrotnie bardziej dotkliwy niz zimno poza jego murami. Loze bolesci korzonkowej. Bol uswiadamia nam nasza fizycznosc i ze ta fizycznosc jest naszym zagrozeniem, jest przeciwnikiem, ktory chwycil nas w zelazny potrzask. Bol jest degradacja, odbiera sily, gasi energie, ogranicza, a wreszcie zabija myslenie, paralizuje nam skrzydla, zamienia dusze w puste worki, a ciala w odkryte, odpychajace rany. Godfried Ben tak wlasnie pisal o cierpieniu - jako o rzeczy wstretnej, cuchnacej (takze Biblia - Hiob). Kiedy cierpie, jestem na siebie zly, wsciekly, jest to slabosc, ktorej nie znosze. Bol jest spodleniem, nie wiem, skad wzielo sie absurdalne powiedzenie, ze cierpienie uszlachetnia. Obnoszenie sie z wlasnym cierpieniem i chorobami - to okropnosc. Choroba jest osobista porazka, jest przegrana. Amerykanie maja racje, ze uwazajac nasze kleski ciala (choroby, bole) za rzeczy wstydliwe, zatruwajace atmosfere otoczenia i nie mowia o nich, traktujac je jako sprawy najbardziej intymne. Najgorsze w bolu - nie sposob skupic sie, nie sposob pracowac. Choroba - czas stracony. Zostaje po niej jalowy obszar, miejsce wydrazone. "Wielkosc rozsiana jest skapo w planie swiata". (Schulz) - Przeciez widzisz: nie maja nic do powiedzenia. -Tak, ale ich sila nie polega na tym, ze maja cos do powiedzenia. Ich sila polega na dysponowaniu sila. Wystawa notesow-szkicownikow Pabla Picassa w Nowym Jorku. Na wystawie, mowi katalog, pokazana jest tylko czesc notesow, ktorych sa podobno setki. Picasso mial zwyczaj "obrysowywac" nowe miejsca, w ktorych sie znalazl (np. pokoje hotelowe, widoki z okien tych pokoi itp.) niejako oswajajac je w ten sposob, zblizajac sie do nich. Szkicowanie bylo tu nie tylko badaniem nowej rzeczywistosci, jej analiza i utrwalaniem, ale i rodzajem porozumienia, paktem przymierza. Ksiazka, ktorej czytelnicy aktualnie poszukuja we wszystkich ksiegarniach: Jean Orieux - Wolter". Nikt dzis nie czyta Woltera (jego dziela, w edycji Molanda, skladaja sie z 52 tomow), natomiast wszyscy uganiaja sie za jego biografia. Zycie pisarza - nie jego ksiazki - staje sie prawdziwym tematem i rzeczywistym przedmiotem zainteresowania. Daje to przewage pisarzom o niezwyklych zyciorysach, pisarzom, ktorzy stworzyli wlasna legende (Hemingway, Saint-Exup'ry). Pisze nie po to, zeby byc czytanym, ale zeby czytano o mnie. Podobnie wiekszym zainteresowaniem niz same dziela ciesza sie wywiady (w prasie, w ksiazkach, w radio i telewizji) z ich autorami. W tym wszystkim przejawia sie dazenie wspolczesnego czytelnika, aby miec wszystko w j'dnej pigulce, aby przy minimum wysilku i czasu poznac tworce i jego dzielo. Piero di Cosimo (1462-1521) cale zycie spedzil we Florencji, Rembrandt - w Amsterdamie, Kant - w Krolewcu. Nie ruszac sie - jako warunek koncentracji. Zamkniecie we wlasnym dziele, we wlasnym swiecie jest tak szczelne, tak zupelne, ze inny, zewnetrzny swiat nie jest potrzebny i na dobra sprawe - nie istnieje. W przychodni lekarskiej "Alfa" w Warszawie. Poczekalnia pelna - tlum ludzi. Stoja, siedza, czekaja, w tloku, w zmeczeniu, w niepewnosci, w nudzie. Na dziesieciu pacjentow - osiem to kobiety. Ta sama proporcja, czy raczej - dysproporcja, zwraca uwage w innych poczekalniach. Jednoczesnie statystyki mowia, ze kobiety zyja 10-15 lat dluzej niz mezczyzni. Dlaczego? Bo kobiety lecza sie. Mezczyzni udaja zdrowych i silnych (to meskie!) i wczesnie umieraja. Kobieta ma silniej rozwiniety instynkt zycia (bo to ona przeciez daje i tworzy zycie), silniej rozwinieta wole przetrwania, ona - stojaca na strazy domowego ogniska, swiadoma, ze musi byc zdrowa, bo bez niej ognisko to zgasnie. W tejze przychodni siedzialem czytajac opowiadania Katherine Mansfeld. Jednoczesnie, od czasu do czasu, katem oka spogladalem na niezwykle piekna dziewczyne. Byla smutna. Potem, kiedy wyszla z gabinetu ginekologa, byla jeszcze smutniejsza. Pisalem wstep do katalogu wystawy grupy amerykanskich fotoreporterow Contact Press Images. Fotografujac, portretujac anonimowego czlowieka, przez to, ze go wyodrebniamy, niejako nadajemy mu nazwisko, czynimy go indywidualnoscia, osoba, kims. Stad wielu ludzi chetnie fotografuje sie, pozuje, czuje, ze zwrocilismy na nich uwage, ze ich w ten sposob nobilitujemy. Dobra fotografia: kiedy kadr nie jest skonczonym, zamknietym obrazem, lecz jedynie bodzcem dla naszej wyobrazni, sugestia, w ktorym kierunku ma ona podazac. Odleglosc zabija. Chyba ze istnieje nadzieja, ze kiedys rozdzielajaca dwoje ludzi przestrzen zostanie przekroczona, wowczas nawet na odleglosc moga oni zachowac swoj zwiazek. Ale bez tej nadziei - odleglosc zabija. Nie lubie poslugiwac sie magnetofonem. Dla mnie notowanie jest zarazem rysowaniem, jest przezyciem estetycznym, daje mi poczucie, ze tworze: notatnik jest jednoczesnie szkicownikiem, zapisana strona - rysunkiem, obrazem. Notowac z rozmowy jedno zdanie, jedna mysl, inaczej - zgubi sie wszystko. Na przyklad J. T. o Amerykanach: "Kazdy musi tam ciagle dowodzic, ze jest mu wspaniale. Boja sie zyciowej porazki jak piekla". Swiat bierze oddech przed wielka zmiana. Zmiana ta moze nastapic w koncu naszego stulecia. Napiecie wywolane swiadomoscia, ze konczy sie wiek XX, juz wzrasta. Srodki masowego przekazu beda to napiecie zageszczac i wzmagac. Obecna tendencja,. najbardziej obiecujaca, to wzrost demokracji: - lata 70-te: upadek dyktatur w Europie (Grecja, Portugalia, Hiszpania) i w Afryce (Amin, Bokasa, Nguabe); - lata 70-80: stopniowa likwidacja dyktatur i rzadow wojskowych w Ameryce Poludniowej (wyjatek Chile i Paragwaj), w Afryce (Obote), w Azji (upadek szacha w Iranie); - lata 80-te: okres "Solidarnosci" w Polsce, poczatek procesu pierestrojki w ZSRR, powstanie demokratyczne w Birmie, zmierzch konfliktow regionalnych (Afganistan, Angola, Etiopia, Uganda, Czad i inne). Usuniecie Marcosa z Filipin, zwiekszenie swobod w Chinach Ludowych. Trzeci Swiat Europy. Traktujemy Trzeci Swiat bardziej jako pojecie kulturowe niz geograficzne czy rasowe. Definicja Trzeciego Swiata jest trudna i dyskusyjna, nawet gdy mowa o Azji, Afryce czy Ameryce Lacinskiej. Okreslenia tego uzywamy dzis najczesciej umownie dla opisania pewnej sytuacji, jaka istnieje w jakims kraju czy regionie swiata, a ktora charakteryzuje m.in.: - zapoznienie historyczne albo brak historycznej ciaglosci (Amsterdam w XVII w. jest miastem rozwinietym, podczas gdy wiekszosc miast w Trzecim Swiecie to w owym czasie najczesciej wioski); - spoleczenstwo chlopskie, zacofane techniki rolne; - surowcowy charakter gospodarki (czesto monokulturowy); - brak samodzielnego bytu panstwowego w XIX w. (kraje rozwiniete umacniaja w tym czasie swoje panstwa); - brak nawykow i etosu pracy w strukturach nierolniczych; - brak silnej, gospodarnej, oszczedzajacej klasy sredniej (albo jej mala liczebnosc i biurokratyczny, a nie wytworczy charakter); - slabo rozwinieta infrastruktura komunikacji. Pod wieloma wzgledami Polska jest dla mnie krajem, ktory zaliczam do wielkiej, zroznicowanej, barwnej rodziny krajow Trzeciego Swiata. Rodziny rosnacej, coraz bardziej ekspansywnej - chocby ze wzgledu na jej zwiekszajaca sie liczebnosc. 11.6. Na ulicy UJazdow spotykam Stryjkowskiego. Idzie zwawym, dziarskim krokiem - drobny, wyprostowany, energiczny. Jakis czas ide za nim, ledwie go doganiam.-Wie pan, ile mam lat? - pyta (ludzie starsi, a sprawni i aktywni zawsze zadaja to pytanie). Wiedzialem (82), ale wahalem sie z odpowiedzia. -Jestem z dziewiecset piatego! - odpowiedzial z duma i dodal: - Ale moim powiedzeniem jest - mam tyle lat, ile wszyscy! Powiedzialem mu, ze te ostatnie lata ma bardzo plodne. -A tak - zgodzil sie. - Nadrabiam zaleglosci, mialem przerwe dziesieciu lat, bo nie chcialem pisac socrealistycznie. -Ach - mowie - jeszcze pan napisze kilka ksiazek. Czekamy na nie. -Kilka~ - zdumial sie nieco, ale sprawilo mu to przyjemnosc. - Jestescie wszyscy dla mnie bardzo laskawi. Powiedzialem, ze uwielbiam "Austerie". A czy czytal pan "Przybysza z Narbony"? Bo ja lubie raczej "Przybysza z Narbony". Zaczal padac deszcz. Rozpial parasol i uniosl go w gore. -Musze wziac pana pod ochrone - powiedzial. Pozegnalismy sie na placu Na Rozdrozu. Stryjkowski: dobry, ciagle tykajacy punktualny zegar szwajcarski - z kukulkami i wahadlami - swietnie utrzymany, w skromnej a eleganckiej szafie, ktora ma jas' na, ciepla barwe. 13.8. I Umarl Andr's Segovia. Cwiczyl regularnie piec godzin dziennie. (A propos: Anatolij Rybakow, autor "Dzieci Arbatu": "Zeby napisac, trzeba pisac"). Majac 90 lat, Segovia dawal szescdziesiat koncertow rocznie, jezdzac po swiecie."To swiat stal sie afabularny, zburzyl mniemanie o swojej spoistosci i ciaglosci". (Czyje to?) Film dokumentalny o latach okupacji: jak Francuzi kolaboruja z hitlerowcami (francuska elita, pisarze, artysci). Przyjecia w ambasadzie Niemiec w Paryzu, SS na widowni w teatrze, chor z Monachium daje koncert na placu Opery. Moja uwage zwrocilo nie to, ze Chevalier spiewa dla Wehrmachtu, ale cos innego: jak Niemcy kokietuja Francuzow, jak zabiegaja o ich wzgledy. Nas nie kokietowali. Paryz byl dla nich Europa, tam byla kultura - my bylismy barbaria, bydlem, dzicza, ktora trzeba uwiazac do kieratu, a potem spalic. Faszyzm byl rakiem kultury zachodniej, tak jak stalinizm byl rakiem Wschodu. Faszyzm (wysoka organizacja, wyczyszczone buty) byl produktem Zachodu, stalinizm (ponurosc, szarosc, brud) - Wschodu Dla Hitlera Zydzi byli produktem Wschodu, "zalali" Europe naplywajac z Rosji, z Polski, z Galicji, byli wschodnim barbarzynstwem, jego najbardziej wynaturzonym odlamem. Pamietam, od czego zaczynaja Niemcy, kiedy wiosna 1940 przekraczamy w Brzesciu granice (idziemy do Generalnej Guberni, gdzie byl moj ojciec). Otoz Niemcy prowadza najpierw nasza kolumne do prowizorycznie zrobionej lazni, gdzie odbywa sie kapiel i odwszanie. Film ten uswiadomil mi jeden z mozliwych motywow naszego poparcia dla wladzy powojennej, mianowiciehaslem Hitlera byla m.in. walka z bolszewia. Dla nas, dzieci jeszcze, rozumowanie bylo proste: skoro Hitler walczy z bolszewia, musi ona byc rzecza dobra, warta poparcia. Oto jak nastepowalo identyfikowanie sie z bolszewia, czego ktos, pozniej urodzony, moze juz nie pojmowac (tak jak nie bedzie rozumiec, ze jedna z zasadniczych cech sytuacji totalitarnej jest zablokowanie informacji juz na poziomie jednostki: czlowiek milczy, widzi i wie, ale milczy. Ojciec boi sie powiedziec synowi, maz - zonie. To milczenie albo mu nakazuja, albo wybiera je sam, jako strategie przetrwania. Ci, ktorzy przezyli stalinizm, i ci, ktorzy dowiaduja sie o nim z ksiazek i opowiesci, nie moga zrozumiec sie, poniewaz zyli na zupelnie roznych poziomach informacji), nie tylko chodzi o to, ze ktos nie wiedzial, ale takze, ze wolal nie wiedziec, albo - nie chcial wiedziec: zadac pytanie nie uzgodnione, nielubiane przez wladze, bylo aktem samobojczym. Instruktor ZMP musial zdawac zarzadowi relacje z zebran podajac nie tylko, jakie byly wypowiedzi, ale kto i jakie zadawal pytania. 14.8. Przeczytalem Jaroslawa Haska "Historie Partii Umiarkowanego Postepu (w Granicach Prawa)". Swietna i bardzo haszkowsko-szwejkowska. Jakze pogodna, zabawna i otwarta jest w tej ksiazce Europa Wschodnia roku 1911! Jedza, pija, lulki pala w Pradze, na Wegrzech, w Sofii i Wiedniu.Hasek: ur. 1883 - zm. 1923 Kafka: ur. 1883 - zm. 1924 Rzadko zwraca sie uwage, ze byli to rowiesnicy mieszkajacy i piszacy w tym samym czasie, w tym samym miescie - a jednak tak rozni! Jasny, cieply, jowialny Hasek i zamkniety, mroczny, przejmujacy Kafka. Ich swiaty tak inne, ich wyobraznie - dwie odrebne planety. Anin: majac do wyboru piekny i pusty las albo mala, zatloczona kawiarenke - wybieram kawiarenke. Moze dlatego, ze dla mnie muzyka inspirujaca jest ludzka mowa, a nie szum strumyka czy drzew. Moim lasem sa ludzie. Jakis Amerykanin mowi w Glosie Ameryki: "Trzecia wojna swiatowa juz sie rozpoczela. To wojna miedzy ludzmi a srodowiskiem. Pochlania rocznie miliony ofiar" (cisza towarzyszaca tej smierci bez rozglosu, bez dzwonow). Odnalazlem notatki z mojego spotkania w KIK-u we Wroclawiu (24.10.1986). Mowilem o wrazeniach z Miedzynarodowego Kongresu PEN w styczniu 1986 w Nowym Jorku: - podzial pisarzy wyrazny, odczuwany nawet w jezyku, na Zachod, Wschod i emigrantow; - upolitycznienie literatury. Malo sporow literackich, ich miejsce zajely spory polityczne, obrady plenarne przypominaly sesje ONZ. Pisarze - politycy: Grass, Llosa, Bellow; - rozwija sie dwunurtowosc literatury. Jeden nurt to rodzaj serialu TV (literatura zjadana przez telewizje); drugi - eseizacja (fabula, intryga, anegdota tylko pretekstem, rama); - dominacja jezyka angielskiego, jako jezyka swiatowego. Nawet francuski laureat Nobla - Claude Simone - wyglaszal przemowienie po angielsku. Obraz swiata, jaki sie dzis rysuje: - Zachod: slabe postrzeganie Wschodu. Wschod dla nich - to egzotyka, to cos, co lezy bardzo daleko, to dziwolag. Rosnaca przepasc cywilizacyjna; - Zachod: USA, Kanada, Europa Zachodnia staja sie wielorasowe, wielokulturowe, wieloreligijne, slowempluralistyczne na wszystkich polach. Afrykanscy Amerykanie, muzulmanscy Niemcy, indonezyjscy Holendrzy itd.; - konflikty w Trzecim Swiecie - 14 wojen. Ponad 13 milionow umiera rocznie z glodu i niedostatku; - Europa Zachodnia. Czesc opinii obawia sie - bardziej niz komunizmu - nowej ekspansji islamu, nowego Poitiers (732), w postaci terroryzmu, narkotykow, nowego proletariatu (np. Magrebczycy we Francji); - Atlantyk - Pacyfik. Przesuwanie sie osi cywilizacyjnej w kierunku Pacyfiku. Te nowa cywilizacje charakteryzowac bedzie elektronika, informatyka, a wiec plody bardziej umyslu niz ducha (te ostatnie byly cecha cywilizacji atlantyckiej i srodziemnomorskiej). 17.8. Ksiazka Joanny Siedleckiej o Gombrowiczu - "Jasniepanicz". Ksiazka napisana z kobieca drobiazgowoscia, a zarazem madra, wrazliwa. Autorka ma swietny sluch i jezeli mu zawierzyc - lud w jej relacjach mowi pysznym, barwnym jezykiem, natomiast jezyk inteligencji jest bezosobowy, standardowy, "wyrownany".Stosunek ludu do tworczosci artystycznej - ironiczny, nawet pogardliwy. Styl zycia Gombrowicza okreslaja jako prozniactwo, jako "obijanke". Dla nich jedyna wartoscia i miara jest praca fizyczna, ktora mozna wymierzyc iloscia godzin badz iloscia przeoranych skib. To w czesci objasnia, dlaczego czern w czasie rewolucji tak ochoczo niszczyla dziela sztuki - bo to byl wymysl, zbytek, kaprys moznych. Z tej ksiazki mozna rowniez wyczytac wiele o polskim stosunku do pracy. Matka Gombrowicza, ktora zyje do 87 lat, przez cale zycie nie nauczyla sie nawet zaparzyc herbaty. Niewielu z jej otoczenia pracuje - wiekszosc nic nie robi. Pracuje ciemny lud. Stad pracy tej brak mysli, organizacji, kultury, etosu. Powtarza sie uwaga tych, ktorzy znali Gombrowicza, ze czesto obserwowal w lustrze swoja twarz, przygladal sie jej. Ale obserwowal tez dokladnie twarze innych. Wiekszosc ludzi nie mogla mu sie podobac. To zrozumiale - kiedy zaczynamy drobiazgowo obserwowac czyjas twarz, ta twarz brzydnie, poniewaz jej poszczegolne czesci, fragmenty, rysy zaczynaja zyc wlasnym zyciem, konkurowac ze soba, walczyc, przepychac sie (albo kryc wstydliwie), a przez to dochodzi do przerysowania, sklo, cenia, deformacji. Rozmowcy autorki - ich sklonnosc, aby oceniac czlowieka na podstawie pierwszego wrazenia, jakiego nam dostarcza w czasie pierwszego spotkania, w czasie pierwszej spedzonej z nim chwili (waga tego momentu podkreslana przez Schopenhauera). A przeciez nie sposob utrzy-, mac pelnie formy przez caly czas - zdarzaja sie chwile slabosci, chwile upadku. Okazuje sie, ze one nigdy nie beda wybaczone. Okazuje sie, ze dla wspolczesnych postawa, zachowanie stoi przed dzielem! 18.8., Kiedy pisanie idzie zle, wszystko w tym pisaniu jest zle. Nie tylko calosc nie ma blasku i sily, ale i pojedyncze zdania sa nieudolne, niezgrabne, pelno w nich bledow gramatycznych i nawet - ortograficznych. 20.8. Goethe w swojej "Podrozy wloskiej" chwali zalety tropiku. Pod data 5 lipca 1787 notuje: "Upaly sa okropne, (ale) czuje sie znakomicie. Skwar rozpedza wszelkie plynne humory, wyrzuca wszystkie kwasy z organizmu na skore, ja zas wole, kiedy mnie swedzi, niz zeby mialo rwac lub kluc"."To, co wywarlo pierwsze wrazenie, wydaje sie w pewnym sensie niezniszczalne". (Montesquieu) Chinska pisarka Nien Cheng ("Life and Death in Shanghai") w czasie rewolucji kulturalnej przebywa w wiezieniu. W jej celi jedyna zywa istota jest pajak. Snucie sieci przez tego pajaka dodaje jej sily. Pajakiem kierowal naturalny instynkt przetrwania. "Musze robic to samo" - myslala Nien Cheng. 23.8. Reportaz z wystawy obrazow Salvadora Dali w Gdansku. Wywiady z ludzmi, ktorym reporter zadaje jedno pytanie: "Co panu mowi nazwisko Salvador Dali?" Nie wiem, czy bylo to zamyslem autora, ale jedno uderza w ', tych wywiadach: istnienie dwoch kultur - elitarnej i masowej, bez zadnych szczebli posrednich, tj. z jednej strony ludzie, ktorzy mowia o malarstwie Dali ze znajomoscia przedmiotu, swobodnie, refleksyjnie, z drugiej natomiast ci, ktorzy wzruszaja ramionami, poniewaz nigdy takiego nazwiska nie slyszeli. I nikogo posrodku! (Obie te klasy mowia tez roznymi jezykami).Sytuacja "o krok od", "a przeciez tak niewiele brakowalo", "wystarczyl jeden ruch, jedno slowo" - te sytuacje dochodzenia do granicy, ale nieprzekraczania jej, sa naladowane emocjami, najbardziej pasjonujace. Burundi: 1.7.1962 - niepodleglosc. Pazdziernik 1966 plk Michael Mikombero obalil krola Ntare V i oglosil republike. 1972-73 rewolty Hutu. Ginie 300 tysiecy ludzi. Mikombero (Tutsi) zabijal wszystkich Hutu "od matury wzwyz". Pazdziernik 1976 plk Jean-Baptiste Bagaza obalil Mikombero. Wrzesien 1987 mjr Pierre Buyoya obalil Bagaze. Bagaza byl w tym czasie w Kanadzie. Wielu przywodcow Afryki utracilo wladze w czasie pobytu za granica: Nkrumah (Pekin), Obote (Singapur), Gowon (Kampala) itd. Dlatego Jomo Kenyatta, od kiedy zostal premierem, a potem prezydentem Kenii, nigdy nie wyjechal za granice. Zlo zwracajace sie przeciwko wszystkim, z jego nosicielem lacznie. B. mowi mi o swoich sukcesach zagranicznych: "Wie pan, w Toronto juz, juz wystawiali mi sztuke, niestety, cofnieto im dotacje, w Chicago byli juz przed proba generalna, ale w ostatniej chwili telewizja podkupila glownego aktora, w Detroit sprawa jest pewna - premiera za rok, dwa, prowadze tez rozmowy w Dallas, wyglada, ze rzecz bedzie zalatwiona, wie pan, w Texas oni maja pieniadze i ambicje, wiec jest szansa itd." caly jest w marzeniach, w zludzeniach, w wishful thinking. 14.10 Swoboda i mozliwosc wyboru ozywiaja, wzmacniaja, rozwijaja jednostke i spoleczenstwo. Taki jest wynik badan prof. Judith Rodin z Yale przeprowadzonych w jednym z domow starcow. Helen Roseveare w ksiazce "Bog dal nam doline" (Pax 1982) opisuje zdarzenie w Zairze,.w czasie powstania Simbow (lipiec 1965), kiedy czarny lekarz, ZairczykJohn - dokonuje czynu takiego, na jaki zdobyl sie Ojciec Kolbe. Szesciu uczniom Johna schwytanym przez rozwydrzone, bestialskie wojsko grozi rozstrzelanie. Taki rozkaz wydal wlasnie plk Yossa. I wowczas "John, wyprostowany jak struna, przecisnal sie przez grupe uczniow stajac przed pulkownikiem Yossa. -Panie pulkowniku - odezwal sie z calym szacunkiem, ale glosem pelnym godnosci. - Czuje sie odpowiedzialny za tych mlodych ludzi. Prosze mi pozwolic umrzec zamiast nich. Zapadla pelna napiecia cisza". (s. 29) 14.11. Na koncercie Orkiestry Symfonicznej Izraela (dyrygowal Zubin Mehta). Koncert skrzypcowy Czajkowskiego gral Perlman. Poza tym kompozytor izraelski - Kaminski - i II Symfonia Brahmsa. Teraz przesluchalem te symfonie w wykonaniu orkiestry leningradzkiej pod dyrekcja Mrawinskiego. Interpretacja Mrawinskiego spiewna, liryczna, rosyjska, troche staroswiecka, ale bardzo czula". Mehta byl gwaltowny, dramatyczny, to byly lawiny dzwieku, oszalamiajace! Prawo normalnosci Izraela Shahaka (w "NY Review"). Kazda spolecznosc w kazdej sytuacji dazyc bedzie do stanu normalnosci, do przywrocenia, za wszelka cene, bodaj pozorow normalnego zycia. 14.11. W TV program o Wlodzimierzu Wysockim. Wysocki - nieustanne spalanie sie, najwyzsze, stale napiete c.Okudzawa o nim: "Grzeszyl, zyjac tak szybko". Rosja: "Szesc lat - mowi w wywiadzie jego zona - nie mielismy gdzie mieszkac". Zmarl 25 lipca 1980. Powinnismy patrzec na nasz los, na nasza przyszlosc z szerszej, swiatowej perspektywy, uwzgledniac jej meandry i konfiguracje. Ilekroc probowalismy samotnie brac los w nasze rece, zawsze przegrywalismy. Niepodleglosc w 1918 zdobylismy dzieki korzystnej koniunkturze miedzynarodowej. Nie tylko nasza narodowa wola, ale i uklad sil swiatowych zdecydowaly o ksztalcie Polski po drugiej wojnie swiatowej. I o dalszej przyszlosci kraju beda w duzej mierze decydowac przemiany na naszym globie. 24.11. Redakcja "Gazety Mlodych" prosi o odpowiedz na pytanie (ankieta): "Jaka wazna dla nas, dla naszej historii i terazniejszosci ksiazke, dotychczas jeszcze nie napisana, nalezaloby - Panskim zdaniem - szybko napisac i wydac?" Ba! 2.12. W pazdzierniku u Wajdy. Chce, abym opowiedzial mu o rewolucji na Zanzibarze (styczen 64) - zrobi o tym film. Wlacza magnetofon. Zaczynam od charakterystyki sytuacji w Afryce Wschodniej w tym czasie, od ukladu sil - ale to go nie interesuje. Mowi: "Najpierw osoby. Kto bierze udzial w twojej historii. Nazwiska, charakterystyki.Didaskalia". Na poczekaniu musze zmienic sposob myslenia, sposob patrzenia, formowania rzeczywistosci. Wiec - myslec scenami, myslec postaciami. 4.12. K. opowiada mi historie wyrzucenia dyrektora jej instytutu. Dogmatyka i zamordyste wyrzucili za liberalizm! Oczywiscie, ze to absurd, ale mechanizm tego absurduciekawy. Dowodzi on, jak logika stalinowska rzadzi systemem. Walka ma charakter wylacznie klikowy, ale klika walczac posluguje sie zawsze argumentacja dogmatyczna, stalinowska. Klika nigdy nie uzyje argumentu liberalnego, tj. dogmatyk nigdy nie bedzie usuniety za dogmatyzm. Dogmatycy beda zwalczac dogmatyka jeszcze bardziej pryncypialnym i namaszczonym dogmatyzmem.Teraz, opowiada dalej K., kiedy go wykonczyli, wielu mowi z zalem, ze odszedl. Sa gotowi zapomniec mu rozne rzeczy. To tez ciekawe. Bo wszelka zmiana personalna jest u nas przyjmowana jako zmiana na gorsze. "Tu dobrze nie moze byc, tu moze byc tylko gorzej" - jak powiedzial mi kiedys profesor Bazylow. Stad swoisty konserwatyzm spoleczenstwa, ktore chce uchronic sie przed zmiana, obawiajac sie, ze kazda zmiana moze byc tylko pogorszeniem. Pesymizm tego konserwatyzmu. "Nigdy tak wielu nie bylo manipulowanych przez tak nielicznych". (Aldous Huxley) Milan Kundera w rozmowie z Bernardem Pivot (Laffort, Paryz 1985): "Musil i Broch obciazyli powiesc ogromnymi zadaniami (...) powiesc mobilizuje dzis wszystkie formy i cala wiedze, aby objasnic egzystencje". I dalej: "Powiesc pomyslana jako wielka synteza automatycznie stawia problem polifonii". Przyklad - "Lunatycy" Brocha skladaja sie z nastepujacych form: - opowiadanie - reportaz - wiersz, opowiesc poetycka - esej filozoficzny (jezyk naukowy). Kundera konkluduje: "Powiesc jest rozmyslaniem nad istnieniem, tak jak je postrzegaja postacie fikcyjne. Jej forma jest wolnoscia, ktorej nic nie ogranicza". Pisarka wegierska Anna Jokai w rozmowie z Grzegorzem Lubczykiem ("Zycie Warszawy" 12.12.): "Pisze coraz mniej, ale Janos Pilinsky mowil - nie jest wazne, ile razy ptak uderzyl o powietrze skrzydlami, wazne jest, jak wysoko sie wzniosl". 15.12. Cyril Connoly - "The Unquiet Grave". Temat ksiazki - pozadana postawa pisarza. Autor stawia pisarzowi najwyzsze wymagania, a jego zycie traktuje jako powolanie, jako misje. Celem pisarza ma byc dazenie do arcydziela, pisanie arcydziel. Tworzyc jedna wybitna ksiazke co dwanascie lat - jak Flaubert. Sztuka, literatura musza miec "a withdrawn quality". Zycie pisarza powinno byc "a continual self sacrifice". W sztuce trzeba miec i charakter, i fanatyzm. Wszystko sprowadza sie do umiejetnosci powiedzenia NIE. Connoly zada, aby pisarz zyl w izolacji, w ascezie - osobny, zamkniety.Rola blazna w historii. Historia niemozliwa bez blazna, kazda wladza ma swoich blaznow. Blazen powazny (ale blazen). Zalety blazna - nie zagraza, nie walczy o wladze. Krytykuj', ale jest to krytyka przesiana przedtem przez sita autocenzury, manna kasza zaprawiona ledwie odrobina soli - ma smak. W biurze impresariatu "Studio". Podeszla dziewczyna, przedstawila sie - jestem corka Honoraty Kostkiewicz. Honorka! Byla moja sympatia w czasie studiow, urocza, pelna ciepla, jasna. Umarla cztery lata temu na raka. W 1984 mogla uratowac ja operacja. Ale komendant wiezienia, w ktorym byla internowana za to, ze w swoim liceum - Rejtana - uczyla historii prawdziwej, nie zgodzil sie zwolnic jej do szpitala. (Marysia, corka Honorki, jakze do niej podobna!) W tym samym biurze, w chwile pozniej, podeszla inna dziewczyna. Znamy sie posredniopowiedziala podajac mi reke - jestem corka Andrzeja Kaima. A co u ojca? - spytalem odruchowo. Ojciec nie zyje od kilku miesiecy - odparla - rak. Mial 53 lata. byl inzynierem. Przezyl szok po ogloszeniu stanu wojennego. Stan wojenny ciagle pochlania swoje ofiary.grudzien Umarl James Baldwin. Poznalem go w Londynie, kiedy w marcu przyszedl do Royal Court Theatre, zeby zobaczyc mojego "Cesarza". Siedzialem przed przedstawieniem w gabinecie dyrektorki teatru - Jo Bedoe. Baldwin zjawil sie z mloda dziewczyna, ktora byla jego sekretarka, przewodniczka - nie wiem kim. Drobny, niemal chudy, twarz pomarszczona, duze wyraziste oczy. Byl pijany. Jo miala w swoim gabinecie dobrze zaopatrzony barek. Otworzyla go i spytala: "What will you have, James?" Baldwin zawahal sie przez moment, a potem odpowiedzial: "Let me have a glass of whisky before I collapse". Jo nalala mu pol szklanki scotcha, z ktora Baldwin potoczyl sie w strone widowni. Marcus Garvey zmarl w 1940 roku w Londynie. Dzialacz i ideolog czarnych z Jamajki. Tworca rastafarizmu. Wierzyl, ze rasa czarna jest rasa najczystsza i ze bedzie panowac nad rasa biala. Chcial stworzyc w Afryce krolestwo czarnych. W 1920, w Nowym Jorku, na Kongresie Czarnych Ludow Swiata wybrany Provisional President of Africa. 22.6. Sen: widze lecacy helikopter, ktory przewozi wieze kosciola (helikopter ten nie ma poziomego smigla). Wiezakamienna, wysoka, zdobna we fryzy - jest umieszczona na dachu helikoptera (wieza i helikopter tworza calosc).Jest jasne, czyste, letnie niebo. Stoje z Kuba na krancach jakiegos miasta. Helikopter leci z ogromna szybkoscia i nie zwalniajac schodzi do ladowania. Robi wiraz - i w tym momencie przechyla sie, gwaltownie traci rownowage i obraca sie kolami do gory. Wieza odrywa sie i rozpada w powietrzu na kawalki. Smiglowiec tez rozlatuje sie nad ziemia, na miasto leca szczatki wiezy i maszyny. (Poprzedniego dnia J. opowiadal mi szczegoly katastrofy lotniczej IL-62 pod Warszawa). Pisanie: chodzi o to, zeby zdobyc sie na pierwsze, najprostsze zdanie. Zdanie z elementarza, ono cie uratuje, pociagnie nastepne. Myslalem, zeby napisac historie czlowieka zadnego wiedzy, ambitnego samouka, ktory przebywa w wielkiej bibliotece i miota sie od ksiazki do ksiazki, bo wzial do reki "Tragedie" Eurypidesa, ale to nasunelo mu od razu potrzebe czytania "Narodzin tragedii" Nietzschego, a Nietzsche logicznie skojarzyl mu sie z Dostojewskim, Dostojewski to prosta droga do Solowiewa, stad - do Bizancjum, od Bizancjum prawem innosci - do renesansu, wiec "Historie florenckie", "Dzieje papiezy", Leonardo, Vasari itd., itd., az nasz bohater wpada w obled, w szalenstwo. 22.6. Wieczorem w "Adekwatnym" premiera "Jeszcze dzien zycia" (adaptacja i wykonanie - Henryk Boukolowski).Aktorstwo Henryka - swietne. Sala pelna. Duzo mlodziezy. "Jeszcze dzien zycia" ma dwie warstwy wzajemnie przenikajace sie, egzystencjalna - los czlowieka (reportera) skazanego na udzial w wojnie absurdalnej, pomylonej, stale zagrozonego, niepewnego, czy dozyje jutra. Los czlowieka w conradowskim jadrze ciemnosci, wplatanego w obled swiata. Jednoczesnie ten czlowiek pracuje, jezdzi, zbiera informacje, pisze relacje frontowe. To warstwa zdarzen wojennych, ktorych jest swiadkiem. Otoz adaptacja Boukolowskiego obejmuje tylko ten drugi watek, te druga warstwe, a chcialbym, aby zmiescil sie w niej rowniez ow watek pierwszy - dramat czlowieka zagubionego. Telefony. Popadlem juz w taka fobie telefoniczna, ze nawet w domu, w ktorym nie ma telefonu, slysze jego dzwonek. W koncu zatkalem uszy wata. Ale i to nie pomoglo. Dzwonek dzwonil wewnatrz mnie, w moim mozgu, jego dzwiek rozsadzal mi czaszke. Teatr: przezywamy tak intensywnie dobre widowisko sceniczne, poniewaz mamy swiadomosc, ze jest ono ulotne, ze za chwile sie skonczy. A to, co ulotne, najbardziej pragniemy utrwalic. Moja fascynacja forma zeszytow, notatek, zapiskow, fragmentow, "workow". Teraz czytam "Zeszyty" Simone Weil ("Oczyszczenie w postepie ku dobremu"). Lucien L'vy-Bruh1 (1857-1939). Francuski filozof, socjolog, etnograf. Tworca teorii myslenia pre-logicznego. Sposob myslenia ludow pierwotnych - twierdzil - jest odmienny od myslenia ludow cywilizowanych, bo (w tym pierwszym wypadku) nie obowiazuja prawa logiki formalnej. Kosciuszko, obronca, a potem mieszkaniec Filadelfii, przyjaciel prezydenta Jeffersona. W latach 1801-1815 mieszka we Francji w Berville. Hoduje roze. Pije duzo kawy. Zaleca kochac wszystkich ludzi na swiecie. Lektura ksiazki Jana Lubicz-Pachonskiego pt. "Kosciuszko po Insurekcji" (Wyd. Lubelskie 1986). Mylacy, rozpowszechniany u nas wizerunek naczelnika w sukmanie na czele kosynierow. A przeciez Kosciuszko to polityk, ktory prowadzi rozmowy z carem Rosji Pawlem I, przyjazni sie z prezydentem USA - Jeffersonem, jest honorowym obywatelem Francji, rozwaza plany niepodleglosci Polski, odrzucajac koncepcje Napoleona (tj. koncepcje Ksiestwa Warszawskiego), dyskutuje z Pestalozzim problemy oswiaty, pisze na zamowienie Amerykanow dzielo o artylerii konnej (rzecz na owe czasy szalenie technologicznie nowoczesna). Jest jednym z najwybitniejszych obywateli swiata, to ciekawe, jak w polskim mysleniu takie rzeczy nie maja wiekszego znaczenia. Czytajac Lubicz-Pachonskiego widac, ze Kosciuszko po wyjsciu z niewoli rosyjskiej nigdy sie juz fizycznie ani psychicznie nie podzwignal. Ta niewola zlamala go, Rosjanie nie tylko zdruzgotali mu noge - przetracili jego kregoslup. Ostatni obraz reprodukowany w ksiazce pokazuje go siedzacego na lawce w parku w Berville i rozmawiajacego z bawiacymi sie dziecmi. Jurij Afanasiew, dyrektor Instytutu Historii AN ZSRR, w wywiadzie dla jugoslowianskiego tygodnika "NIN". "Ateizm - mowi - stosowano wobec religii, natomiast podejscie religijne - wobec Stalina". I jeszcze: "Polityczne roznice zastapiono kryminalnymi zarzutami". Stalin i jego armia. Generalissimus zamordowal: z 5 marszalkow - 3 z 5 d-cow armii I stopnia - 3 z 10 d-cow armii II stopnia - wszystkich z 57 d-cow korpusu - 50 z 186 d-cow dywizji - 154 z 16 komisarzy armii - wszystkich z 28 komisarzy korpusu - 25 z 64 komisarzy dywizji - 58 z 456 pulkownikow - 401 (Gen. A. Todorowski, "Ogoniok", lipiec 1987) Wywiad z Bernardem Pivot ("Apokryfy"): "Literatura dzis - to troche wszystkiego". Od 1950 liczba ludnosci swiata podwoila sie. Husserl: "Refleksyjne wczucie sie w..." Historia wydarzeniowa czy teoria dlugiego trwania (Fernand Braudel). Szukac interakcji miedzy tymi dwoma procesami. John E. Pfeiffer - "The Creative Explosion". Sztuka powstaje 30 tysiecy lat temu. Nic nie zapowiada jej nadejscia, nic jej nie poprzedza. Zegadlowicz: nienasycenie - to wyroznia tworcza jednostke. Kobieta robi na mnie wrazenie kogos bardziej dojrzalego niz mezczyzna. Ilekroc poznaje najpierw kobiete (nawet mloda), a potem jej przyjaciela lub meza, mam wrazenie, ze to jej mlodszy brat, czasem wrecz - ze syn. Sclavus saltans - niewolnik tanczacy. Czesto, aby uwiarygodnic swoj tekst, musisz dolaczyc swoj zyciorys. Tekst jest dzis jakby polowa przekazu, ktorego jestes zrodlem. Piszesz o potrzebie odwagi? Musisz - poza tekstem - dac dowod, ze sam byles odwazny. Cella continuata dulescit - cela, ktora opuszczamy rzadko, staje sie mila. Zyjac, jakas czesc energii przekazujemy otoczeniu - ludziom, ale takze i rzeczom, oswajamy je, ksztaltujemy. W koncu owo otoczenie staje sie czescia nas, naszym dodatkowym wymiarem. Rzezba. Ciagle rzezbimy nawet nie uzywajac dluta. Spojrzcie na pracownie malarzy, na gabinety pisarzy. To latami tworzone kompozycje, scenografie, kolaze. Jezeli sa to dziela naszego autorstwa, zwiazujemy sie z nimi, czujemy ich cieplo. To twierdze, w ktorych jestesmy bezpieczni i ktore opuszczamy bez entuzjazmu. Wieze Oxfordu w chlodnym, przymglonym, pastelowym sloncu (jest 11 marca), zielone laki srodkowej Anglii, jadac plynie sie w jasnej poswiacie, w powietrzu opalizujacym i bardzo lekkim daje to wrazenie unoszenia sie, lagodnego lotu. 15.5. Z Krysia Zachwatowicz zalujemy Kota Jelenskiego.Mowie, ze widzialem go ostatni raz na obiedzie u Brandysow w Paryzu w 1985. Byl pelen ciepla, spokoju, madrosci. Marcin Krol okreslil go pieknie - tworca miedzyludzkim. Bez takich ludzi sztuka nie moglaby istniec, poniewaz tworcy siedza zamknieci, kazdy w swojej celi, a na domiar czesto nie maja wspolnego jezyka. A ci wlasnie lacza, zestrajaja nas wszystkich piszacych, malujacych, komponujacych. 16.5. Wieczorem u Tadeusza Nowaka. Byli: Kusniewicz, Mysliwski, Grzesczak. Kusniewicz nie zmieniony od lat, odkad go pamietam - drobina fizyczna, ale drobina zwarta, sprezysta, iskrzaca sie. 17.5. U Wlodzimierza Ledochowskiego w Lesnej Podkowie.Dominik Horodynski: "Pies rasowy to degenerat. Musi byc domieszka kundla!" Widze w tym swietna definicje literatury: w kazdej ksiazce musi byc domieszka grafomanii. Najlepszym przykladem - Dostojewski. 18.5. Spotkanie z Brzezinskim. Glosy warszawskie - pesymistyczne. Brzezinski~natomiast okresla siebie jako historycznego optymiste. Mowi, ze w tej chwili rewolucja w Polsce oznaczalaby kleske, ewolucja zas moze dac zwyciestwo. Jego plan dla Europy: przyszlosc nalezy do. nominalnych tylko sojusznikow po obu stronach barykady.Dla Zachodu - RFN, dla Wschodu - Polska i Wegry. Tj. przyszlosc widzi w ewolucyjnym rozmiekczeniu, w rozmiekczaniu Jalty. Prawdziwy sad to sad po latach, czasem - wieki pozniej. Kaufman (korespondent "The New York Times") opowiadal mi, przerazony, jak probowal dowiedziec sie czegos po katastrofie IL-62. Nikt nic nie chcial powiedziec, wszyscy bali sie, odsylali go wyzej, ale ci wyzej odsylali go jeszcze wyzej. Dazenie tych ludzi, dazenie za wszelka cene, zeby byc nikim i niczym, zeby zyc, ale zarazem nie istniec podmiotowo - trwozliwa, rozdygotana ucieczka w anonimowosc, w nie-byt, w bez-twarz. 19.5. U Ludki Skulskiej wieczorem opowiadam kolegom o wystawionym w Londynie "Cesarzu". Balem sie porazki tej sztuki. Kleska ksiazki jest cicha, zla ksiazka znika nie zauwazona z polek, ginie bez sladu w magazynach. Kleska sztuki dokonuje sie z hukiem, staje sie niemal publicznym skandalem. 20.5. Z J. rozmowa o zagrozeniach.,Historia naklada na nasz kraj nadmierne ?iezary, coraz trudniej im sprostac.Mimo wysilkow obniza sie poziom egzystencjalny, poziom myslenia, odpornosc na zlo, na tandete, na:powszechne niechlujstwo i otepialosc. 22.5. Przyjechal z Pragi moj przyjaciel i tlumacz - Dusan Prowaznik. Dusan nie zmienia sie - ten sam dobry, poczciwy Czech, o duzym ladunku filozofi szwejkowskiej~. Jest to filozofia, ktora ogrzewa lekki, nieco ironiczny usmiech, a ktorej dazeniem najbardziej podstawowym jest - przezyc. 23.5. Z ilozofem Jerzym Lozinskim. Przyniosl mi wydany pod jego redakcja II tom "Szkoly~frankfurckiej". Mowi o swoich studentach - sa bierni, milcza. To pewne, ze system autorytetu narzuconego budzi ich sprzeciw, ale czego chca? Zwraca uwage na roznice miedzy angielska i kontynentalna szkola w filozof?i. W angielskiej punktem wyjscia jest czlowiek - strefa politycznosci, choc konieczna, nie stanowi sama w sobie dobra. W filozofi kontynentalnej punktem wyjscia jest ogolnosc - Bog, historia, prawo.W tej ogolnosci znika czlowiek jako jednostka. Przyznanie tej ogolnosci i jej wymogom roli nadrzednej kryje w sobie zagrozenie totalitarne. Slabosc ludzi: sklonnosc do eksterioryzacji zla. Zlo jest na zewnatrz - to inni. Sytuacje totalitarne stawiaja czlowiekowi wysokie, niemal nadludzko wysokie wymagania etyczne. Niewielu moze im sprostac, przejsc probe piekla. O Blochu: jego kategoria tego, co "jeszcze nierzeczywiste", np. nadzieja. Fenomenu czlowieka nie da sie wytlumaczyc zadowalajaco, poniewaz jest on (czlowiek) nie tylko bytem de miowalnym, ale takze wyobraznia, takze alogicznoscia, takze utopia. Nie mozna zamknac go w programie komputera, poniewaz czlowiek to takze ktos poza programem, ktos - wlasnie - niedefiniowalny. Slowem, o istocie individuum decyduja wlasciwosci nie dajace wyrazic sie jezykowo. 23.5. W poludnie pogrzeb ofiar katastrofy lotniczej IL-62.Olbrzymi tlum przygladajacy sie obrzadkowi, skupiony. Przechodza zolnierze z wiencami, stewardesy niosace odznaczenia poleglych, kompania honorowa, wreszcie pietnascie szarostalowych trumien na ramionach lotnikow. Tlum stoi, czeka na najwazniejsze: oto zaczynaja przechodzic matki, zony, bracia i siostry tych, ktorzy zgineli w katastrofie. Tlum patrzy. Jest w nas jakas niesamowita, przerazajaca, trudna do opanowania potrzeba spojrzenia w twarz nieszczesciu, ktore nie jest moje. Wysunalem sie ze scisnietych, napierajacych szpalerow. Ruszylem w strone bramy. I wtedy zobaczylem widok, ktory wstrzasnal mna najbardziej. Na skraju alei cmentarnej stala dziewczyna. Stala tylem do tlumu, do konduktu, do przesuwajacych sie wysoko trumien. Stala piekna, nieobecna, porazona rozpacza, skamieniala. Czarny obelisk. Jose Lezama Lima w swoim "Autoportrecie poetyckim" definiuje zjawisko wizerunku. Wizerunek to to czym nasza wyobraznia dopelnia nature. "Wizerunek jest nieustannym dopelnianiem tego,' co wspolwidziane i slyszane jedynie na poly". Wiec realizm magiczny to nie tyle dodatkowy wymiar rzeczywistosci, co rzeczywistosc przemieniona i juz inna. Podroz jako zrodlo inspiracji, jako temat i jako tworczosc. Marco Polo, Humboldt, Goethe, Twain, tysiace innych. Trzeba dojrzec do podrozowania - podroz to cos wiecej niz przemieszczanie sie z miejsca na miejsce, niz turystyka (wlasciwie rozwoj turystyki, jak umasowienie kazdej wartosci, zbanalizowal, zwulgaryzowal sacrum podrozy). Podroz to owocne przezywanie swiata, zglebianie jego tajemnic i prawd, szukanie odpowiedzi na pyta-nie, ktore on stawia. Tak pojmowane podrozowanie jest refleksja, jest filozofowaniem. Wladyslaw Bartoszewski - "Dni oblezonej Warszawy": w przeddzien wybuchu powstania panuje powszechne przekonanie o latwym zwyciestwie. Weszlismy w okres przygotowan do XXI wieku. Rzad Japonii proponuje program badan podstawowych w skali swiatowej pt. "Nowe granice ludzkosci". Czas trwania programu - 20 lat, koszta - 6,2 miliarda dolarow. Dwa tematy: przetwarzanie surowcow i energii, przetwarzanie informacji. Glownie chodzi o badanie technik mikromanipulacyjnych na poziomie komorki. Mowa jest tez o badaniu zlozonych mechanizmow takich, jak zdolnosci tworcze, mysl, pamiec, zdobywanie wiedzy, a takze badanie innych procesow, np. postrzeganie i odbieranie wrazen zmyslowych. Poszukiwania poszlyby tez w kierunku tworzenia sztucznych enzymow do leczenia arteriosklerozy. Autorzy programu sa zdania, ze w przyszlosci prace lekarzy przejma biolodzy, ktorzy zajma sie doskonaleniem komorki, i elektronicy, ktorzy beda konstruowac bioprocesory i roboty do oczyszczania tetnic. Z wywiadu dla Marka Millera: - jedna z cech talentu jest zdolnosc koncentracji. Ta ostatnia jest niezbedna, aby wprawic nas w rytm. Rytm w prozie jest rownie niezbedny i wazny jak w poezji - bedzie nas unosic w czasie pisania; u mnie egzotyczna jest tylko sceneria; pokazac obiektywna rzeczywistosc, ale tez jak ona zalamuje sie w tob?e (inaczej - nie istnieje rzeczywistosc obojetnie obiektywna, poniewaz kazda subiektywnosc zmienia sens i strukture obiektywnosci). 31.5. Spotkanie z Walesa. Zaprosil m.in. Lapickiego, Samsonowicza, Osmanczyka, Beksiaka, Edelmana, Strzeleckiego, Turowicza, Tischnera. Walesy nie widzialem dawno.Dojrzal bardzo. W pewnym momencie pomyslalemprzypomina mi Witosa. Elena Poniatowska - "La Noche de Tlatelolco" (Mexico 1971). Historia i przebieg masakry 1968 roku w Meksyku. Tekst to wylacznie relacje swiadkow, ulotki, komunikaty, grafitti. W calej ksiazce (ok. 300 stron) jest tylko jedna strona tekstu odautorskiego. Kampucza, lata siedemdziesiate, rzady Czerwonych Khmerow. Z pamietnika malej Peuw: "Nie pytajcie o nic, Angkar czuwa nad wami! Po raz pierwszy uslyszelismy to slowo. Przez dlugi czas myslelismy, ze to nowy krol lub prezydent. Bylo to jednak slowo z nowego jezyka, ktorego musielismy sie nauczyc. Oznaczalo ono najwyzsza organizacje, ktora czuwala nad losami narodu". Z woli Angkara wujek Peuw - Vong - przechodzil w obozie reedukacje. Z szescdziesieciu uczestnikow przezylo ten kurs trzech. "Wracali do domu - pisze Peuw - kiedy jeden z nich pozwolil sobie na westchnienie: ?Czy tez znajde moja biedna zone?? Od razu dwaj zolnierze zatrzymali go i zaprowadzili w las. Nikt go juz potem nie widzial. Okazywanie uczuc bylo zabronione. To wszystko, czego dowiedzielismy sie od wujka, posluzylo nam za lekcje w dalszej walce o przetrwanie. ?Nie zadawajcie zadnych pytan? - brzmiala jego glowna wskazowka". W kazdej populacji - mowi profesor Ignacy Wald w wywiadzie dla "Literatury" (5/84) - cecha rzadka wystepuje w 5 procentach wypadkow: 2,5 proc. to inteligencja istotnie wyzsza i 2,5 proc. - istotnie nizsza (rozne rodzaje uposledzenia). "Dzieci uposledzone w 90 proc. pochodza z warstw najnizszych. Istnieje swoisty syndrom nedzy, niskiego poziomu sprawnosci umyslowej, niskiego poziomu wyksztalcenia oraz dewiacji postaw spolecznych - alkoholizmu, przestepczosci". L.: "Zle ze mna. Porzadkujac swoj pokoj znalazlem stosy notatek z lektur, z przemyslen, o ktorych zapomnialem, wiecej - ktorych istnienia nie bylem swiadom. Notatek w zadnej formie nie spozytkowanych. Moze gdzies odlozylo sie to w 'mojej pamieci? Moze kiedys odezwie sie, ale odkrycie calych stert zapiskow - tak zupelnie nieobecnych w mojej swiadomosci - przerazilo mnie". Wyzszy urzednik mowi mi o L.: - L. Ten nie zrobi kariery, on ma taki kolorowy zyciorys! Chodzi o to, ze najlepszy zyciorys jest szary, bezbarwny, nijaki. Nie istniec - zeby istniec. "Le Monde" z 20.3. o literaturze swiatowej: 1) triumf biografi. Rozwoj tego gatunku, jego wielka i rosnaca popularnosc. Zeby cala epoka albo zjawisko przegladaly sie w historii zycia jednego czlowieka; 2) Juan Marsewielkie nazwisko w Hiszpanii; 3) Nowe talenty angielskie - William Boyd, Julian Barnes, Graham Swift, Kazuo Ishiguro, Rodney Hall; 5) Emanuele Severino - wloski Heidegger. 27.6. Dzien, w ktorym nic nie zrobilem, ale mialem przyjemna rozmowe z M.S. i widzialem ciepla twarz O.B. i dlatego nie uwazam go za stracony.Rozwoj wywiadu jako gatunku pisarskiego. Prasa na calym swiecie pelna wywiadow. Wywiady w gazetach, w czasopismach, w radio, w telewizji. Wywiady ksiazkowe. W USA powstaly czasopisma skladajace sie z samych wywiadow ("The New Perspectives", "The Interview"). Przyczyny? Czas, tempo - wybitni sa zajeci, nie maja czasu pisac, a bywa, ze nie potrafia. Latwiej namowic kogos do udzielenia wywiadu niz do napisania tekstu. Ludzie chetnie czytaja wywiady. Wywiad ma swoja dramaturgie, zdaje sie byc wypowiedzia bardziej spontaniczna, otwarta, naturalna niz tekst pisany, ponadto jego zaleta jest skrotowa, aforystyczna forma wypowiedzi. Slownik biograficzny Waltera Kramera "300 podroznikow" (Lipsk 1961). Podrozowanie jako zawod, powolanie, pasja, sposob zycia. Szczegolne natury, niespokojne duchy. Jak gina w drodze. Ich rozrzucone po swiecie groby.Kto gromadzi wiedze, gromadzi bol. (Kohelet) Kierkegaard przeciw Heglowi, tj. przeciw fetyszyzacji historii obiektywnej. Dla dunskiego filozofa kazdy czlowiek jest zamknieta w sobie historia. Bergson: poznanie docierajace do istoty rzeczy operuje intuicja. Miroslawa Marody o stanie swiadomosci Polakow. Cechy: 1) dewaluacja pracy w sektorze panstwowym, 2) nastawienie na asekuracje socjalna, 3) wyuczona bezradnosc, 4) zwezenie horyzontu czasowego, 5) zawistny egalitaryzm, 6) nastawienie na przecietnosc, 7) kolektywistyczny egoizm. Roy Miedwiediew w "Dissent": "Nastapil nie tylko upadek literatury, ale i upadek gustow czytelniczych, trzeciorzedni pisarze zaczeli cieszyc sie powodzeniem". Studium D. Blackbourna o nazizmie. Nazizm - prowincjonalny kicz. Nazizm i drobnomieszczanie byli dla siebie stworzeni. Niedoksztalcone samouki. Strach raz czlowiekowi zadany czyni z niego kaleke na zawsze, odejmuje mu nie tylko cos z duszy - w jakis sposob odejmuje mu i cos z ciala (czlowiek wylekniony, jego wyglad). Faszyzm: rewolucja nihilizmu, kult panstwa, personalizacja i koncentracja wladzy, woluntaryzm wodza jako czynnik organizujacy; terroryzm jako metoda polityki, skrajna brutalnosc w zwalczaniu oponentow i przeciwnikow. Twoj wrog nie zawsze wyglada groznie. Czasem nawet poci sie na twoj widok, rumieni, unika twojego wzroku. Kiedy z nim rozmawiasz, zachowuje sie niespokojnie. To, co zdumiewa cie najbardziej, to bezinteresownosc jego uczucia i postawy. Nie dales mu zadnych powodow do nienawisci. Ani go uderzyles, ani oczerniles, nie zlamales mu kariery, moze wrecz nie znasz go osobiscie, a jednak nagle odkrywasz, dowiadujesz sie, czytasz: nienawidzi cie, opluwa, przeklina. "Cudze zycie - to tak daleko". (Saint-Exup'ry) Heroizm jest zjawiskiem elitarnym. "W miare jak oddalam sie oden, moje minione zycie zarysowuje sie w ksztalt wyspy". (Paul Claudel) H.D. Thoreau napisal 14 tomow dziennikow. Jego "Walden" to dziesiec lat pracy, siedem kolejnych wersji. Adam Czerniawski opowiadal mi, ze nasz zmarly w Anglii poeta i pilot Gustaw Radwanski, kiedy rozwazano rozne postawy polityczne, mial zwyczaj mowic tak: "Politycznie Staszek jest na lewicy, Henryk - na prawicy, a ja - i tu jego palec wskazywal punkt gdzies wysoko, wysoko w powietrzu - ja jestem tu". 17.2. Spotkalem M. Siwy, zgarbiony, postarzaly. Ludzie starzy. W ich sposob bycia, w ich zachowanie jest wbudowany nieustanny lek, trwozliwa ostroznosc w czasie stawiania kazdego kroku, obawa przed przekroczeniem granicy, niewidocznej dla nas granicy, ktora w ich mniemaniu istnieje i przebiega nie dalej niz na wyciagniecie reki. Z calej sylwetki przebija zmeczenie, wyczerpanie. To wyglad kogos, kto z najwiekszym wysilkiem wdrapal sie na piramide slonca w Teotihuacan i stanal na jej kamiennym szczycie. Wyzej, dalej - nie ma juz nic. Czlowiek doszedl kresu. Stoi wycienczony, ciezko oddycha, przepelnia go poczucie niezwyklosci i grozy. Juz nic nie mozna zatrzymac, nic powtorzyc, nic cofnac. Czekanie, az opuszcza go wszystkie sily, az dosiegnie go mroczna strzala.Przybyszewska, "Listy, t. 3, str. 62: "Podwojna porcja wapna dla trupa Robespierre'a. Zeby nie ozyl!" Henry Bolingbroke (1678-1751) angielski minister spraw zagranicznych, w swojej historii Europy od pokoju pirenejskiego do smierci Ludwika XIV formuluje slynne "prawo Bolingbroke'a" stwierdzajace, ze problemy posiadaja odmienna wage w zaleznosci od tego, czy dotycza zachodniej, czy wschodniej Europy. Tzn. europejski system polityczny odnosi sie jedynie do Zachodu i tylko to, co mogloby mu zagrozic, jest wazne. Pisarz wegierski - Istvan Csurka. Nasza rozmowa w Budapeszcie, w restauracji "Karpatia". Csurka masywny, potezny, ale twarz lagodna, usmiechnieta, ciepla. Mowi - marksizm - senilizm, marksizm - serwilizm. Mowi - skonczyla sie ideologia, zostaly personalia. 11.7. Dzisiaj jest nas piec miliardow. Z tej okazji przygotowany przez ONZ program telewizyjny. Wystepuja biali i kolorowi. Biali - to starsi panowie: Clarke, Brown, Vonnegut i inni, ktorzy zamartwiaja sie, ze jest nas juz piec miliardow i co bedzie dalej, jaka ciezka czeka nas przyszlosc. Ich twarze wyrazaja zatroskanie i powage.Czarni natomiast - to zespoly rockowe, jazzowe, rozspiewane, rozbawione. I tak juz bedzie - starzy biali beda zamartwiac sie, ale ich zatroskane glosy beda rozlegac sie coraz slabiej, natomiast kolorowi beda zajmowac coraz wieksza czesc sceny zwanej swiatem. Kaluzynski: "Gombrowicz z uporem trzymal sie ubocznej Argentyny, ktora przeksztalcil w mentalny duplikat Polski". Byl - jakby nie wyjezdzal z Polski - na prowincji swiata. Karol Ludwik Koninski o nazizmie: "Ruch nizin, grubianski, odstreczajacy, wiekuisty typ, ktory chce bic, bic kogokolwiek". "Pisarz powinien byc milczacy, jak milczaca jest jego ksiazka na polce" (Ivo Andric). To samo Henryk Elzenberg w "Klopot z istnieniem": "(...) milczenie (...) chroni od malostek. Bo mowic o rzeczach blahych, to sila rzeczy myslec o rzeczach blahych: nie mozna paplac bezkarnie. No, a mowic o rzeczach powaznych? Niestety, to zbyt czesto odbiera im ich zywotnosc, ich sile, ich zdolnosc krzewienia sie w duszy: jakbysmy podcieli lodyge z nie rozwinietymi pakami. Mowa rzeczy powaznych jest tworczosc (...)". I jeszcze Ivo Andric: "W tych dniach duzo czytalem i duzo rozmawialem z ludzmi - wiecej niz jest zdrowo i dobrze dla mnie: trzeba rosnac od wewnatrz, milczaco (...) wszystko inne oznacza na samego siebie zastawic pulapke, samemu gotowac wlasny upadek". Podobnie Rozanow: "Spoleczenstwo, otoczenie nie wzbogaca, lecz zuboza naszego ducha". Ludwig Wittgenstein - "Culture and Values" (Black wellooxford,1980, s.94): - "Wzrok ludzki ma sile nadawania obiektom war tosci, moze tym samym uczynic je zbyt kosztownymi". -"Moim idealem jest pewien chlod. Swiatynia daje,schronienie namietnosciom". "W kazdym zdaniu staram sie wyrazic wszystko". "Nie ma nic trudniejszego niz powstrzymac sie przed samooszustwem". "W filozofii zwycieza w wyscigu ten, kto potrafi [biec najwolniej". -"Miara geniuszu jest charakter". -"Spoczywanie na laurach jest niebezpieczne jak spo czywanie zima na sniegu. Umierasz w czasie snu". -Geniusz to talent uzytkowany z odwaga". " - "Musisz umiec dostrzegac cos, co bedzie rzucac no[we swiatlo na fakty". "Ladne nie moze byc piekne". -"Slowa sa czynami". !-, Jezeli chcesz pojsc gleboko, nie musisz isc daleko". Humor to nie nastroj. To sposob patrzenia na swiat". -"Praktyka nadaje slowom sens". -"W kazdym wielkim utworze jest dzikie zwierze: poskromione". ("In allen grossen Kunst is eine Wildes Tier: gezamst"). Wiele potwornych zjawisk, sytuacji i postaci cieszy sie znosna, a nawet dobra opinia, poniewaz ludzie, nim zetkneli sie z nimi, wyobrazali je sobie jeszcze znacznie gorzej. Ich opinia, po bezposredniej konfrontacji z rzeczywistoscia, brzmi wowczas: "No, nie jest az tak zle (nie wyglada az tak strasznie), jak myslalem". Wywiad z Janem Karskim o holocauscie. W latach 1942-1944 Karski, jako kurier z Polski, opowiadal w Anglii i w Ameryce o masowej zagladzie Zydow w polsce - co dzieje sie, jak ona przebiega. Nikt mu nie wierzyl! Jest granica, ktorej ludzka wyobraznia nie chce, nie moze przekroczyc. Ojciec Jozefa Czechowiczawozny Banku Handlowego w Lublinie zmarl w oblakaniu (daty smierci nie znam). Byl Janusz Kapuscinski, moj brat stryjeczny z Mielca. Opowiadal o swoim kuzynie, starym, zdziwaczalym emerycie. Siostra PCK upiekla mu na imieniny tort. Zaniosl tort na milicje - jako dowod, ze chca go otruc. Danuta Cirlic opowiada mi o Milosu Crnjanskim. Crnjanski, jako stary czlowiek, wrocil z emigracji do Jugoslawii. pewnego dnia dzwonia do drzwi dwie dziewczyny. To studentki - przyszly powiedziec, ze beda pisac o nim prace magisterskie. Crnjanski: - Dlaczegoscie nie przyszly piecdziesiat lat wczesniej! 27.7. Wieczorem, w telewizji; Jean-Michel Jarre "Koncert w Chinach". Ta latajaca po swiecie fabryka dzwiekow (16 ton sprzetu muzycznego!), Ewolucja od Janka Muzykanta i jego drewnianych skrzypek do tych konstrukcji elektronicznych dzwiekowo-swietlnych (bo dzwiek i swiatlo sa tu nieoddzielne). Tlumy mlodych Chinczykow zafascynowane, przejete, a jednoczesnie opanowane, bez oznak masowej histerii. 28.7. Z dawnych notatek(Sesja Komitetu "Polska 2000" PAN w Jablonnie) na temat "Czlowiek - Srodowisko Zdrowie" - choroba zmienia czlowieka: schodzi on do wewnatrz, zamyka sie w granicach swojej osoby; - duzy, a malo doceniany wplyw stanow emocjonalnych na organizm czlowieka i jego zdrowie; - sylwetka biologiczna czlowieka uksztaltowala sie w srodowisku naturalnym, jeszcze w epoce przedneolitycznej. Stad trudnosci, jakie ma czlowiek w dostosowaniu sie do otoczenia cywilizacji przemyslowej. Na przyklad dawniej napiecia emocjonalne byly rozladowywane w naturalny sposob przez wysilek fizyczny. Czlowiek rozladowywal napiecie spowodowane wsciekloscia, tym, ze fizycznie atakowal przeciwnika, staczal z nim pojedynek.Albo czlowiek zagrozony, przestraszony rozladowywal lekucieczka. Dzis czlowiek tlumi wscieklosc i lek, ale ich przeciez nie likwiduje i nie usuwa z organizmu - i wowczas one zaczynaja ~go niszczyc.Systemy aprioryczne, autorytarne: ludzie moga w nich istniec dzieki temu, ze spontanicznie wytwarzaja podsystem patologicznych przystosowan. Tym samym swiat nieformalnosci pozwala systemom autorytarnym utrzymac sie przy zyciu. Jacques Soustelle - "Los Quatro Soles". Dzieje Majow to przyklad procesu regresu, o ktorym zapominamy opetani idea postepu i rozwoju. Tymczasem historia ludzkosci to rowniez w poszczegolnych regionach i epokach dzieje regresu. Dekadenci - spadkobiercy przeszlosci, ktorej nie potrafia kontynuowac i rozwijac. "Zaden wielki artysta nie widzi rzeczy takimi, jakie one sa w rzeczywistosci. Gdyby je tak widzial, przestalby byc artysta". (Oscar Wilde) W "Polityce" (31 /87) wywiad z autorem "Dzieci Arbatu" Anatolijem Rybakowem: - "Czy po odbyciu kary zeslania staral sie Pan o powrot do Moskwy? - Nie, na to bylem za madry! Mialem zreszta zakaz pobytu w duzych miastach, a w malych tez nie chcialem sie meldowac, aby niepotrzebnie nie przypominac o swoim istnieniu. Czulem przez skore, ze mogloby sie to zle skonczyc - naokolo szalaly represje. Tulalem sie po calej Rosji i najmowalem tylko do prac dorywczych". (Tak zostal pisarzem - zeby nie wypelniac ankiety). "Zaczalem zastanawiac sie - co dalej? Isc do pracy, znaczylo wypelnic szczegolowa ankiete personalna". Dzisiaj: - "Szok, jaki obecnie przezylem, to listy od ex-dzialaczy stalinowskich. -Czy nikt z nich nie wyraza skruchy? - Skadze! Tak trzeba bylo! Bez ofiar nie mozna sie bylo obejsc!" 6.8. Siegnalem po "Dzienniki czasu wojny" Nalkowskiej. Siegnalem nie po to, aby dowiedziec sie czegos o wojnie, ale ze wzgledu na jezyk - piekny jezyk tamtej epoki, tamtych pisarzy. Ubolewam, moze przesadnie, ze my dzisiaj piszacy i mowiacy juz tylko jezyk psujemy, szpecimy, dewastujemy. Zamiast plewionego ogrodu jezyka - tylko badyle i dziwolagi, cale otoczenie zaniedbane, zachwaszczone. Nawet ci, ktorzy to czuja i nad tym boleja, przez konieczny kontakt z owa niechlujna rzeczywistoscia jezykowa sami nurzaja sie w tym niechlujstwie, raz po raz natykajac sie na rozpanoszony belkot, bzdure i metniactwo. Siegam wiec do Berenta, Irzykowskiego, Dabrowskiejjak po lyk wody zrodlanej. To jedyna polszczyzna, ktorej ufam, na ktorej moge spokojnie i mocno oprzec wlasna mysl. 9.8. Moja wizyta u Nalkowskiej. Jest wiosna roku 1951.Pracuje w "Sztandarze Mlodych". Moj szef - Wiktor Woroszylski - wysyla mnie do pani Zofii, aby odebrac tekst jej wypowiedzi na temat walki o pokoj (byla wtedy moda pisania i drukowania takich wypowiedzi). Nalkowska miala wowczas 67 lat, ale robila wrazenie kobiety znacznie mlodszej, o silnej i tegiej sylwetce, o prosto i mocno osadzonej glowie osoby smialej, obytej towarzysko, stajacej przed audytorium bez tremy. Mieszkala w Domu Literatury na pietrze, drzwi z klatki schodowejna lewo. Najpierw byl pokoj pelen psow i kotow, a glebiej jej gabinet. Pelno w nim bylo kartek, karteluszkow wszedzie rozlozonych. Nalkowska wreczyla mi kartke z napisanym na maszynie tekstem. Odprowadzila mnie do drzwi. Wyszla ze mna na klatke. schodowa i po chwili wahania spytala: "Czy pan mysli, ze pozwola nam pisac tak, jak pisalismy dawniej?" Cos baknalem niewyraznie i speszony, oszolomiony pognalem schodami w dol. Tadeusz Breza w swoich wspomnieniach o Nalkowskiej przypomina, ze pisala ona na malych karteczkach, ktore pozniej sklejala w stronice. Technika collage'u, bardzo nowoczesna. Skad bierze sie slaba pozycja reportazu literackiego? Pewnie m.in. stad, ze gatunek ten uprawia bardzo malo piszacych (jest ich znacznie mniej niz tych, ktorzy tworza powiesci, opowiadania, poezje). Reporterzy stanowia slaba grupe nacisku, nie sa w stanie przepchac sie do pierwszych szeregow. Dlaczego malo ludzi uprawia reportaz? Chocby dlatego, ze zbieranie materialu wymaga w tym wypadku fizycznego wysilku, zdrowia, a czesto grozi smiercia. Totez zwykle reporterem jest sie tylko przez pewien okres, w latach mlodosci, pozniej - wiekszosc reporterow zmienia styl zycia - albo zasiada na fotelach redaktorskich, albo zamyka sie w domach i pisze ksiazki. Tak wiec wielu reporterow traktuje swoja reporterska tworczosc tylko epizodycznie, nie troszczy sie o jej utrwalenie i kontynuacje. I jeszcze slowo o krytyce. Tej prawie nie ma. Reportaz wymaga od krytyka podwojnych kwalifikacji - nie tylko musi znac on warsztat literacki, ale takze znac przedmiot, o ktorym reportaz traktuje (np. zeby zrecenzowac rzetelnie tom reportazy o Peru, trzeba wiedziec cos o sztuce pisania, ale takze wiedziec cos o samym Peru, a to juz wymaga dodatkowych studiow, lektur itd.). A wiec reportaz nie ma swoich krytykow, tych, ktorzy dbaliby o jego miejsce i jego promocje. Karen Blixen: ur. 1885. Ma 29 lat, kiedy osiedla sie na farmie w Kenii. Mieszka tam 16 lat. Ma 45 lat, kiedy wraca do Danii. Ma 52 lata, kiedy wychodzi "Pozegnanie z Afryka" (1937). Umiera majac 77 lat. Notuje uwagi pisarzy, reporterow, rezyserow, ktorzy przyjezdzaja z Ameryki, z Anglii, z Francji, uwagi pierwsze, ktore - wiem z wlasnego doswiadczenia - najdluzej zostaja w pamieci: (K.): "U was kazdy kazdego ciagle sadzi. Codziennie. Codziennie stajesz przed sadem opinii. Czy dzis sie sprawdziles? To, ze sprawdziles sie wczoraj, jest niewazne. Musisz kazdego dnia podejmowac od nowa wysilek. Jakie to wytwarza napiecie w czlowieku! Jaka to strata czasu!" (C.): "W tym kraju istnieje dwojaki wzorzec zachowan, dwojaki kod etyczny: serdecznosc i cieplo wobec bliskich, nieufnosc,.szorstkosc, nawet brutalnosc wobec obcych. Przejscie od jednej postawy do drugiej trwa sekunde. Jest to spoleczenstwo grup, zatomizowane, plemienne, upatrujace w obcym przeciwnika". (R.): "Cecha waszego spoleczenstwa sa kominy. Wybitnosc i glupota, tylko to, tuz obok siebie. Brakuje mocnej sredniej, ktora jest cecha naszych, zachodnich spoleczenstw." (S.): "Maja piec lodowek. Zamiast myslec, jak wyprodukowac dziesiec, siedza i radza, jak podzielic te piec. Ich sposob myslenia z gory zaklada, ze nigdy niczego nie bedzie wiecej. Zamiast doskonalic system produkcji, glowia sie, jak usprawnic system podzialu, jak - w przyszlosci podzielic trzy lodowki, a potem - jedna". (A.): "Ludzie nie lubia tego, co robia. Praca w ich poczuciu nie ma wartosci". (P.): "Czytam nad brama fabryki: ?Wydajna praca poprzemy program partii!? Tu praca nie jest problemem ekonomicznym, lecz politycznym. Nie chodzi o wytwarzanie dobr, towarow, chodzi o deklaracje, o akces. W naszym swiecie pracujac dobrze - poprawiasz swoj byt. Tutaj pracujac dobrze - dowodzisz swojej lojalnosci wobec wladzy. Wladza zawlaszcza wszystko, rowniez twoja wole, twoj wysilek, twoj pot. Ergo - jezeli odnosisz sie do wladzy krytycznie, dajesz temu wyraz pracujac zle. Poziom pracy a poziom zycia - ten zwiazek jest odczuwany jako bardzo watly". (S.): "Nikt nie ma poczucia, ze robi cos obiektywnie waznego, co ma wartosc sama w sobie i co zapewni mu rzetelna zaplate i bezpieczna przyszlosc". (G.): "Bardzo duzo kombinowania i przetargow. Istota tych zabiegow jest akceptacja systemu asymetrycznego: godze sie, ze ktos jest wyzszy, a ja - nizszy, ze ktos ma - a ja nie, ze ktos moze, a ja - nie. System taki wytwarza w czlowieku podswiadomy brak zaufania do siebiea moze rzeczywiscie jestem nizszy i slabszy?" (Jeszcze P.): "Wszedzie obecna historia i wojna. Historia rozumiana jako dzieje powstan i wojen". (D.): "Niepewnosc jutra. Niewiara w lepsza przyszlosc". Z Filadelfii 1988 Warszawa - Bruksela - Nowy Jork - FiladelfiaToronto - Calgary - Filadelfia - Los Angeles - Boston - Nowy Jork - Jeddah - Kigali - Entebe - Soroti - Kampala - Bruksela - Warszawa Konflikty w okolicach Brukseli: zamozni Belgowie frankojezyczni przenosza sie do podmiejskich wiosek zamieszkanych przez chlopow flamandzkich. Tarcia na tym tle. Ale, mowia, wojny z tego nie bedzie. niedziela rano, male miasteczko, wszedzie kobiety myja okna Aalst - miasto ich wielkiego pisarza - Booma. Byl malarzem pokojowym, potem dziennikarzem. Pisal felietony w "De Morgen". Sa bardzo krytyczni. Krytycyzm jako postawa i sposob myslenia - to najbardziej odroznia Zachod od Wschodu. Budynek partii socjalistycznej w Gandawie. Dzien walki z apartheidem. Dwoch czarnych (grupa Mwenzo-Africa) gra na bebnach, socjalisci belgijscy sluchaja, jedza kanapki. Hans Memling (1435-1494) namalowal portret Sibylii Sambethy w 1480. KLM 641 Bruksela - Nowy Jork We will be very happy to answer any question you may have ladowanie snieg JFK wszystkie kontynenty, rasy, pokolenia, religie w kolejce do immigration Manhattan, spietrzenie kamienne, jak lancuch gor St. Moritz Hotel spokojnie czekaja swojej kolei jezeli ktos wybuchnie to znaczy, ze z nizszej klasy nizszej klasie przypisuja wszystkie wady - palenie, otylosc, narkomanie, nizsza klasa pluje na podloge Allen Ginsberg, jego wieczor autorski w Penn Univ. Sala pelna. Tematy: narkotyki, buddyzm, Kerouac. Rok 1968 odbierany przez te mlodziez jako historia, rok 1956 - jako prehistoria. Jadac do Penn Univ. autobusem 21. Jedyne wolne miejsce znajduje kolo starego Murzyna. Siadam, jedziemy scisnieci, wrecz przytuleni do siebie. Ale na przystanku przy stacji kolejowej wysiedli niemal wszyscy i zrobilo sie pusto. Teraz najprosciej byloby zostawic Murzyna i usiasc w innej lawce, ale nagle powstaje problem: usiasc gdzie indziej? Aha, to znaczy brzydzisz sie czarnego! Czarny ci smierdzi! A Murzyn? On tez nie rusza sie, siedzi przyklejony do mnie, myslac pewnie: "Przesiade sie, to powiedza, patrzcie go - czarny rasista, ucieka przed bialym, nienawidzi bialych!" W tej sytuacji, w zupelnie pustym autobusie jedziemy dalej, Murzyn i ja, przycisnieci do siebie, przytuleni, zrosnieci niemal, groteskowi, absurdalni. Penn Station noca. Tylu szalencow, tylu narkomanow, tylu biednych. I obok nich tlum ludzi dostatnich~zadbanych, zorganizowanych, pilnych urzednikow, obrotnych kupcow. Fascynujaca jest ta granica, ktora oddziela jednych od drugich, fascynujace jest przekraczanie tej granicy. Ci biedni, ich zaniedbanie, apatia, ich lachmany i pusta butelka w reku, ich niedostepna dla ciebie wspolnota, ich wzrok, ktorego nie umiem okreslic. W swiecie ryb, mowi mi Grace, samce sa zwykle pieknie ustrojone, napuszone, kolorowe - w ten sposob przyciagaja uwage samic i zyskuja je dla siebie. Ale oto w MIT zrobiono ostatnio nastepujace doswiadczenie: rybe-samca, bardzo kolorowego, ktory zyl w otoczeniu zachwyconych i uleglych mu samic, wpuszczono do akwarium o malej pojemnosci. Jednoczesnie obok do akwarium o wielkiej pojemnosci wpuszczono rybe-samca, ktory byl brzydki. I co sie stalo? Samice porzucily owego zawsze adorowanego pieknisia i pociagnely za samcem-brzydalem. Wybraly go, komentuje Grace, poniewaz mial wieksze terytorium, to znaczy - wieksza wladze. Ocalic sztuke od doraznosci, od presji srodowiska, od banalu. Wielkie dziela, ktore powstaly jakby bez zwiazku z otaczajacym ich tworcow swiatem. Jerzy Stempowski w liscie do Jozefa Czapskiego (Muri - Berne, 12.6.1947): "W jakim stopniu artysci Renesansu byli dziecmi swego czasu i tkwili w aktualnosci? Im bardziej przypominam sobie ich obrazy w galeriach, tym zwiazek ich ze wspolczesnoscia wydaje mi sie luzniejszy. Ten okropny obraz Wloch renesansowych, jaki wylania sie z Machiavellego i Guicciardiniego, jest niewidoczny u malarzy. Byl to czas ruiny wszelkiego prawa i porzadku, zanik resztek moralnosci chrzescijanskiej". Rok 1945, koniec wojny. Edmund Wilson odwiedza w Rzymie George Santayane. Wielki filozof mieszka w klasztorze, u zakonnic. Tu, w malym pokoiku, spedzil wojne. W czasie rozmowy, pisze Wilson, Santayana powiedzial mi, ze o tej obecnej wojnie nie wie prawie nic ("Wiem o niej tyle, co o bitwie pod Kannami"). Umysly filozofow, artystow kontaktujace ze swiatem zewnetrznym w jakis inny, posredni sposob. Sobota w ksiegarni Barnes Nobles w Filadelfii. Wpadl mi w rece album Mary Leakey - "Africa's Vanishing Art". To album o malowidlach naskalnych znajdujacych sie w 186 jaskiniach w Kisese, Cheke, Pahi i innych miejscowosciach w okregu Kondoa w srodkowej Tanzanii. Wspaniale to malarstwo liczy okolo 29 tysiecy latpowstalo w epoce kamiennej, stworzone przez anonimowych mistrzow. Toz to galeria obrazow o wielkim rozmachu kompozycyjnym; pomyslana jako swiatynia sztuki o rozmiarach znacznie wiekszych niz Louvre czy Museum of Modern Art w Nowym Jorku! Mozna by sie zapedzic w tych zdumieniach i zachwytach i powiedziec, ze wszystko, co nastapilo w malarstwie i wystawiennictwie po Kondoa, bylo juz produktem schylku i dekadencji. W kazdym razie czlowiek wspolczesny nie potrafi wytworzyc farb tak trwalych, aby wytrzymaly 30 tysiecy lat, ani wykorzystac naturalnych warunkow klimatu i otoczenia, aby bez zadnych z jego strony zabiegow konserwatorskich obraz mogl tak dlugo zachowac swoja swiezosc i intensywnosc. Kondoa: wyobrazenia sloni, lwow, nosorozcow, strusiow, drzew i ludzi. Ilekroc ogladam ksiazki, albumy jak ten, ogarnia mnie zal, ze zmarnowalem swoje lata w Afryce. Mialem okazje napisac tom reportazy z wypraw do ruin, zrobic tom rozmow z pisarzami, z malarzami, lepiej poznac tamta muzyke i balet. W to miejsce napisalem kilka ksiazek o temacie z piasku - tj. o polityce afrykanskiej, a wiec o rzeczy najbardziej nietrwalej, zludnej i ulotnej na swie-; cie. Waga tematu ksiazki w jakims sensie warunkuje ciezar samej ksiazki. Oczywiscie ksiazka moze byc lepsza lub gorsza, ale utwor poswiecony problemom odwiecznym i wielkim ma wieksza szanse przetrwania niz rzecz o blahostkach. Stephen Crane 1870-1900 Emily Dickinson 1830-1886 Dopiero w Calgary Sven Delblanc, swietny pisarz szwedzki i uroczy czlowiek, przypomnial mi, ze restaura-; cja, do ktorej zaprosil mnie w Sztokholmie na kolacje (bylo to dwa dni przed ogloszeniem stanu wojennego w Polsce, kiedy nazajutrz samolot nasz ladowal w Warszawie, swiatla na lotnisku byly juz wygaszone), nazywala sie "KB" - po szwedzku: "Klub Artystow". Dosyc wstawieni szlismy przez zasniezony, puszysty, cieply Sztokholm na dworzec. Wsadzilem Svena do pociagu, pojechal do domu, do Uppsali, a ja wracalem pogodny do hotelu nie wiedzac jeszcze, ze nastepnego dnia tyle zmieni sie w moim zyciu. W Calgary: poetka z Los Angeles - La Loca. Jej rak. "Czulam sie tak upokorzona". Tutaj wszystko, co nie jest sukcesem, witalnoscia i optymizmem - jest wstydliwe. Choroba jako upokorzenie. Ciagle badali mnie - mowi - czlowiek czuje sie gwalcony, traci prywatnosc. Mogli ogladac mnie naga, dotykac, wymuszac rozne zachowania, wreszcie kluc i kroic. Wymyslilismy maszyny, ktore pozwalaja nam nie myslec. Eliade o Brancusim: "Zrozumiawszy najwazniejsza tajemnice - te mianowicie, ze nie sama tworczosc ludowa, lecz odkrycie jej zrodel moze odnowic i wzbogacic sztuke wspolczesnaBrancusi zaczal szukac (...) Niestrudzenie powracal do pewnych tematow, jakby opetany ich tajemnica lub wymowa artystyczna, ktorej nie umial przekazac. Przez 19 lat na przyklad pracowal nad ?Colonne sans fin?, 28 nad cyklem ?Oiseaux?. Cykl ?Oiseaux?: w latach 1912-1940 Brancusi wykonal 29 wersji tej rzezby w polerowanym brazie, w roznokolorowym marmurze, a takze w gipsie (...)". Swiat dzwiekow nie ginie. Dzwieki trwaja, tworza wielka, zywa zbiorowosc. W Calgary rozmowa z Erichem Skwara - pisarzem austriackim. Opowiada, ze Tomasz Mann byl we wspolzyciu czlowiekiem trudnym. Mowil tonem pouczajacym, caly czas akcentujac wskazujacym palcem swoje apodyktyczne sady. Za najwiekszego pisarza uwaza Hermanna Brocha. Musil? Tak, ale Musil nigdy nie wzniosl sie na wyzyny geniuszu. Mowimy o wiedenskich kawiarniach. Skwara cytuje Oscara Wilde'a: "Jest to jedyne miejsce, w ktorym czlowiek moze byc sam, nie czujac sie samotnym". W Calgary: Marie-Jean Ribordy, Szwajcarka. Spedzila w Kanadzie 17 lat, z tego wiekszosc na Polnocy, gdzies pod biegunem. Jadac na Polnoc, mowi, musisz ozywic umysl i serce, stac sie czescia natury. Stac sie czescia natury - to wymaga woli, wysilku, skupienia. Jeszcze Calgary. Ostatni dzien Olimpijskiego Zjazdu Pisarzy. Dyskusja na temat: "The art of creative non-fiction writing" (jak to przetlumaczyc? Literacki reportaz eseistyczny?) Glowna teza: nasza kultura staje sie "very documentary" i literatura musi to uwzglednic. 16.2. Wieczor autorski na wydziale literatury Uniwersytetu 'l,emple w Filadelfii. Ktos z sali pyta: "Czy to, ze latami przebywal pan wsrod ludzi, ktorych jezyka pan nie rozumial, nie wyostrzylo pana wzroku i sluchu?" Kiedy zastanawiam sie nad odpowiedzia, przychodzi mi na mysl ow sklepikarz ormianski w Teheranie, handlujacy przyprawami korzennymi. Jezeli dzien byl spokojny, wystawial worki tych przypraw na ulice, jezeli zapowiadano manifestacje, chowal swoj towar, aby tlum go nie zdeptal. Jego zachowanie bylo dla mnie informacja, zastepujaca mi znajomosc jezyka.Czy wiek XXI bedzie wiekiem Pacyfiku? To mnie interesuje. Int'resuja mnie epoki, cywilizacje, imperia. Wielkie rzuty historyczne, rozlegle horyzonty, szerokie panoramy. Wielopietrowosc rozgrywajacych sie zdarzen. "Kazdy dobry tekst ma wiele znaczen" (Hemingway). Historia jest takim tekstem. Profesorka psychologii z Temple - Miriam Olsonwyraza sie krytycznie o Reaganie. Jako dowod przytacza fakt, ze w ciagu osmiu lat prezydentury Reagan nie zmienil sie na twarzy, nawet nie postarzal. Wez Roosevelta, mowi, wez Nixona, Cartera - bylo widac, jak napiecia i stresy, jak poczucie odpowiedzialnosci poglebialy ich zmarszczki, zmienialy sylwetke. A Reagan? Zawsze tak samo odprezony i zadowolony. Do niego po prostu nic nie dociera! Po to, zeby koniec stal sie rzeczywistym koncem, musi jeszcze zaistniec powszechna swiadomosc konca, a takze zrodzic sie sila, ktora staremu porzadkowi wymierzy coup de grace. Dopiero polaczenie tych trzech elementow, a wiec - zaawansowanej entropii istniejacego ukladu, powszechnego przekonania o jego agonii i sily gotowej przyjsc na to miejsce, moze przyniesc wstrzas i przemiane. Zdolnosc czlowieka do stwarzania pelnych, samowystarczalnych, zamknietych swiatow sprawia, ze mozemy zyc w spolecznosciach odrebnych, wzajemnie od siebie izolowanych, nic o innych nie wiedzac, nie odczuwajac nawet potrzeby ich poznania. Nie chodzi nawet o odleglosc geograficzna, gdyz czasem te inne swiaty istnieja o krok od nas, tuz-tuz, na granicy naszej skory. Tradycja sluzenia wodzowi, dopoki odnosi sukcesy. Kiedy nadciaga kleska, jego podwladni opuszczaja go i porzucaja pole bitwy. Uwazaja, ze takie zachowanie jest etyczne. 21.1. W Toronto. Nazwiska pisarzy kanadyjskich: Domanski, Drabek, Drewniok, Dudek, Dyba, Gryski, Iwaniuk, Jewinski, Kamien, Ryga, Szymigalski, Topa, Zaborska itd.Party u Susan Stewart. Susan - bardzo wrazliwa poetka i autorka swietnych esejow o kulturze - pracuje na Uniwersytecie Temple. W czasie przyjecia wszyscy biora udzial w zabawie - zgadywance tytulow ksiazek i filmow (trzeba je odgadywac z gestow i mimiki prezentera. Smiechu i uciechy przy tym mnostwo). Zawsze w takich sytuacjach powraca przekonanie, ze dziecko w czlowieku nigdy nie umiera. Ono tylko jakby obrasta kims doroslym, ale nadal pozostaje zywe i obecne wewnatrz tego duzego, dojrzalego czlowieka. I kazda okazja, kiedy moze dac znac o sobie i zapanowac nad nami, polaczona jest z radoscia, wesoloscia, odprezeniem, wyzwoleniem. Kazdej takiej okazji towarzyszy uczucie zaspokojenia.Susan Stewart EUFRAT Wiec pewnego dnia, kiedy morze bylo tak spokojne jak niebo, a horyzont skryl sie w zaglebieniach ziemi; kiedy wszystkie gniazda opustoszaly, kiedy je rozrzucono, a ciernie i glogi poranily nam twarze; kiedy nasze plugi i kola garncarskie lezaly polamane, pokryte kurzem, a nasze flety byly jak milczace i posluszne dzieci; kiedy nasze dzieci nie mowily juz naszym jezykiem, a nasze wlasne jezyki byly jak kamienie kaleczace nam usta, snilismy o kraju lezacym w gorze rzeki, w ktorym mezczyzna i kobieta stali nadzy w ogrodzie, mieli twarze, z ktorych zostala starta pamiec. Rano pociagiem do Nowego Jorku. Tutaj, w Merkin Hall, koncert filadelfijskiego z'spolu kameralnego "Relache". Powstal dziesiec lat temu jako "New-music ensamble" (nazywa sie tez "New Tonality"). Dyrygent Joseph Franklin. Nowa muzyka, nowe malarstwo, nowa architekturaenergiczna, bujna sztuka amerykanska. Dzieje sie w niej ogromnie duzo. Emerging Arts, New Music, Fusing Jazz, Creative Non-Fiction - ciagle, pelne napiecia poszukiwanie formy, nowego wyrazu, nowych srodkow. Ucieczka przed dekadencja, przed zastojem, przed banalem. Zwraca uwage ogromna ilosc tych poszukujacych szkol, osrodkow, galerii, zespolow. Nie sposob tego wszystkiego obejrzec, przeczytac, wysluchac, nie sposob przezyc i przemyslec. Relache". Juz sam zestaw instrumentow uderzajacywiolonczele, saksofon, piccolo, akordeon, waltornia, Yamaha. Spiewaczka, ktorej glos jest jednym z instrumentow. Trabka. Muzycy ubrani roznie, czesto byle jaknawet w tym zupelna, amerykanska dowolnosc. Tendencja do powtarzania rytmu, do wariacji wokol jednego tematu. To nie muzyka klasyczna, ale i nie dodekafonia, nic w stylu Brahmsa ani Weberna, to jakas trzecia wyobraznia muzyczna. Sztuka staje sie produktem trzeciej wyobrazni (tj. takiej, ktora zaczerpnela z klasyki i przejela cos z technik modernizmu, ale poszukuje wlasnej, nowej, odrebnej formy). Tegoz dnia wieczorem na sztuce Johna Krizane'a "Tamara" (rzecz o milosci Gabriela d'Annunzio do polskiej malarki Tamary Lempickiej). Mimo ze przedstawienie drogie - 180 dolarow za bilet - cieszy sie ogromnym powodzeniem... Widzowie otrzymuja bezplatnie i w dowolnych ilosciach wszelkie napoje (specjalnosc "Tam?ra cocktail" przygotowany przez Seagram). W programie, wazniejszy niz lista aktorow, jest zestaw dan, jako ze w przerwie przedstawienia widzowie zjadaja kolacje (m.in. Curried Breast of Chicken, Insalata Vittoriale, Cold Risotto Primavera, Carpaccio of Beef, Prosciutto itd.). Wszystko to ma miejsce w budynku muzeum armii amerykanskiej (643. Park Avenue and 66`" Street). Sztuka (przecietna i nudna) rozgrywa sie jednoczesnie w kilku salonach na dwoch pietrach, trzeba wiec duzo chodzic, a nawet biegac, ale mozna tez po prostu siedziec na schodach i pic wino - niech inni sie mecza. Typowo nowojorskie: "Tamara" jest przedstawieniem, o ktorym sie mowi, ergo - trzeba je zobaczyc. Zawsze tu tlok. Ale w Nowym Jorku wszedzie jest tlok, kazde najbardziej blahe wydarzenie kulturalne sciaga tlumy. Sztuke charakteryzuje estetyczny eklektyzm, wszystkiego w niej po trochu. Ale przede wszystkim zwraca w ni'j uwage obecnosc silnych, agresywnych, prowokacyjnie podanych elementow kiczu. Tzw. oblicze sztuki pokrywa jaskrawa szminka, barwy sa kontrastowe, skrajne jak na chinskiej masce. To wyostrzenie kolorystyczne, dzwiekowe, jezykowe ma pomoc, aby w natloku produktow, utworow, pomyslow i inicjatyw artystycznych dzielo moglo przebic sie, przyciagnac, zmusic do zatrzymania, do spojrzenia, do wysluchania. A ponadto, utwor musi krzyczec barwa, dzwiekiem, obrazem, ksztaltem, poniewaz nasze zmysly ciagle dzis bombardowane, atakowane, przygniatane lawina nadawanych przez otoczenie sygnalow sa przytepione, oslabione, malo wrazliwe. Maciek Wierzynski o naszym wspolnym koledze, ktory osiadl w Nowym Jorku: "Dziala, korzysta ze swoich pietnastu minut! Tu kazdy ma swoje pietnascie minut, ktore musi wykorzystac do ostatniej sekundy. Wkrotce o nim zapominaja, bo napiera tlum ludzi, z ktorych kazdy domaga sie swoich pietnastu minut. A potem? Coz, potem, na nastepne pietnascie minut trzeba dlugo pracowac". W "New York Times Book Review" esej pisarza RPA - Richarde Rive o sytuacji w literaturze tego kraju. W kraju nieszczesliwym, w kraju pograzonym w walce zmieniaja sie kryteria oceny pisarza. "It is impertinent to suggest that a black South African writer's credentials depend on how often he throws stones at white policemen". Kryterium oceny przesuwa sie z plaszczyzny artystycznej na polityczna. Tam, gdzie panuje kryzys, tam panuje polityka - dziedzina, ktora sie zywi, tuczy kryzysem. Pamietac, ze pisanie jest takze zmudna, codzienna, nieustajaca praca, jest zajeciem szewca spedzajacego cale dni na zydlu i cierpliwie robiacego but po bucie. Spogladajac na swiat - byc optymista czy pesymista? Doswiadczenie z wieczorow autorskich w kraju: ludzie chca chocby zdzbla optymizmu, oczekuja go, istnieje w nich potrzeba swiatla, potrzeba obietnicy, wiara, ze jutro moze byc lepsze. Trwa tu w prasie dyskusja o wydarzeniach w Izraelu. Jej temat: czy Zydom w Ameryce wolno krytykowac postepowanie rzadu Izraela wobec Palestynczykow. Jedni twierdza, ze wolno i trzeba, inni, ze ci, ktorzy osmielaja sie krytykowac rzad Izraela (jak np. Woody Allen) to "self hating Jews" - Zydzi, ale Zydzi skazeni nienawiscia do Zydow, do samych siebie, do zydostwa. Zwraca uwage rozpalona temperatura tych sporow, ich rozgoraczkowana emocjonalnosc, napiecie, czasem az szalenstwo. Dochodzi tu do glosu sentymentalna, nadwrazliwa natura, naladowana namietnosciami do granic wytrzymalosci. Ten spor to przygwazdzajacy, oslepiajacy blysk sztyletow. Chodzac gdzies zaniedbanymi ulicami i widzac odrapane domy, wybite szyby, brudne podworka, zaraz chcialbym wszystko porzadkowac, naprawiac, malowac. Chore otoczenie odczuwam jako chorobe wlasna, miedzy mna a otoczeniem istnieje zwiazek fizyczny. 24.2. Na filmie "The Last Emperor" - o ostatnim cesarzu Chin (zmarl w latach szescdziesiatych w Pekinie, po przebytym wiezieniu i reedukacji - jako ogrodnik). Film zrecznie zrobiony, ale artystycznie i merytorycznie niewiele wnosi. Wracalem do domu przed polnoca. Bylo sniezyscie i bardzo zimno. Bezdomni spali na wylotach kanalow. Z kanalow unosi sie cieplo, tak ze leza oni w klebach pary, jakby wystawali z piekla, leza w samych koszulach, bez butow - jak wytrzymuja dwudziestostopniowy mroz tej nocy, tak polnadzy, nie okryci nawet kocem, wprost na metalowych kratach, na oblodzonych plytach chodnika? W nocy, kiedy wrocilem z kina, zadzwonil telefon: Allen Ginsberg zaprasza mnie na sniadanie. Bylem u niego o 8 rano. Ginsberg, bardzo goscinny, proponuje, abym mieszkal u niego, kiedy bede w Nowym Jorku. Ma male mieszkanie pelne ksiazek i papierow ("Wszystko zbieram, nawet rachunki z pralni"). Zrobil mi kawy, a sobie kubek goracej wody, do ktorej wcisnal cala cytryne. Allen - to pozorny nieporzadek i roztargnienie, a w rzeczywistosci swietna organizacja i dyscyplina. Zabawny jest w roli weterana hippisow, ale traktuje swoja sytuacje z pogoda i przymruzeniem oka. Mowi, ze rola jego pokolenia literackiego polega na rozszerzeniu pojecia realnosci (tzn. ze stany oniryczne sa tez rzeczywistoscia realna).W czasie przyjecia w malym domku pod Filadelf?a dopadla mnie grupa mlodych Amerykanow, ktorzy wypytawszy, kogo znam z pisarzy amerykanskich, jakie ksiazki czytam, jakie czasopisma, wysmiali mnie, okreslajac wszystkich tych pisarzy - np. Normana Mailera. czy ga-, zety, jak "The New York Times ', jako "mainstream", tj. nurt glowny, oficjalny. Oni wszyscy zadeklarowali sie jako niezalezny obieg, jako podziemie, "underground". W tutejszym jezyku oznacza to byc publikowanym w malonakladowych pismach (np. 500 egzemplarzy), ktorych wychodza tu setki. Pisma te czyta malo ludzi, sa one ignorowane przez telewizje, radio i wielka prase, a wiec wlasnie przez "mainstream". Odpowiedzia na to przemilczenie przez oficjalne mass media jest calkowita pogarda i opozycja, jaka wobec glownego nurtu zywi obieg niezalezny. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, kazda strona czerpie satysfakcje z wlasnej postawy, uwazajac ja za jedynie sluszna. 5.3. sobota W Nowym Jorku obiad z Helen Wolff, w jej mieszkaniu, bo Helen ma ponad 80 lat, zlamala noge i trudno jej pojsc do restauracji. Helen, kiedys zaprzyjazniona z Tomaszem Mannem i Hanna Arendt, emigrowala z nimi do Stanow w latach trzydziestych. Tu wraz z mezem - Kurtem - wydawala przez wiele lat serie wybitnych dziel literatury europejskiej. Helen - gleboka, intensywna kultura, wielki kunszt formulowania mysli - ginaca juz formacja intelektualistow Europy pierwszej polowy naszego wieku, ktorzy traktowali rozmowe jako sztuke, za najprostszym wypowiedzianym zdaniem czulo sie blyskotliwa kindersztube, chlonna i pilna mlodosc, lata studiow i obcowania ze swiatem mysli i ducha. Rozmowa przeskakuje z tematu na temat. Benjamin, mowi Helen, uwazal, ze ksiazka skladajaca sie z samych cytatow bylaby ksiazka doskonala. Ale czy rzeczywiscie? - zastanawia sie. Bylaby to ksiazka zbyt gesta, a mysl musi odpoczywac i w tym celu potrzebuje przestrzeni, czasem przestrzeni wypelnionej czyms latwym, nawet - kiczem. Mowi o sytuacji ksiazki. Ksiazka staje sie towarem,.obiektem mody. Bierze sie to stad, ze wielu wydawcow wywodzi sie z rodzin producentow. konfekcji, dyktatorow mody. Tej wiosny ten autor, ten tytul, ten styl beda modne, jesienia jego miejsce zajmie inne nazwisko, in.ny tytul. Powstalo pojecie "Shelves books": ksiazka jest na polkach w ksiegarniach np. od 3.7. do 5.9. - potem ja wyrzucaja, wiecej jej nie bedzie. Tymczasem ksiazka daje rowniez fizyczna przyjemnosc - obcowanie z nia, patrzenie na nia, dotykanie jej, zagladanie do niej. Moj maz, Kurt, mial zwyczaj notowac uwagi na marginesie czytanych ksiazek. Mam w domu zbiorowe wydanie Goethego z uwagami Kurta. Siegajac do tych egzemplarzy ciagle rozmawiam z mezem, ciagle sie z nim porozumiewam. Notabene, cale powietrze wypelniaja fale radiowe, telewizyjne, ale i miedzyludzkie. Pamietam, ze w roku 1962 bylismy z Kurtem w Lozannie. Zwykle spalismy w hotelach w osobnych pokojach, ale tej nocy spalismy razem. Budzimy sie i Kurt mowi, ze mial sen, iz pisze ksiazke. Ja: "Wiesz, mialam identyczny sen!" Kurt: "Pamietam pierwsze zdanie: ?Sa dni, o ktorych mowimy, ze ich nie lubimy?". A moje pierwsze zdanie brzmialo: "Sa dni, ktore wspominamy z niechecia". Podobne zdanie! "NY Times", 22 lutego, artykul: "Videokasety wypieraja ksiazki z polek". "Zaledwie w dziesiec lat od pojawienia sie videokaset w domach amerykanskich zaczely powstawac w nich cale biblioteki owych kaset". Ludzie, pisze autor A. L. Yarrow, usuwaja z polek ksiazki i na ich miejsce ustawiaja kasety. Sprzedaz czystych kaset rosnie gwaltownie: 1985 - 810 mln dol. 1988 - 3300 mln dol. "American Poetry Review", a wiec powazne pismo, reklamuje sprzedaz serii "Poets on Videodisc and Videotape": Elizabeth Bishop, Allen Ginsberg, Paul Zimmer. Rownoczesnie "New York Times" z 2 marca zamieszcza reportaz ze studio, w ktorym autorzy nagrywaja kasety video o sobie, bo to ma ulatwic reklame i sprzedaz ksiazki. "Nie wystarczy dzis pisac ksiazki - mowi gazecie jeden z wydawcow - trzeba je rowniez umiec sprzedac". Dzis do wydawcy posyla sie nie tylko maszynopis nowej ksiazki, ale i kasete z wywiadem z autorem. Jezeli autor prezentuje sie w telewizji dobrze, ksiazka ma szanse byc wydana i sprzedana. Wieczorem, z moimi studentami w barze, na koncercie jazzowym. Swietny, trzyosobowy zespol: fortepian, bas, perkusja. Silna, wibrujaca dynamika, pelne uniesienia i emocji partie solowe. Publicznosc barowa nie slucharozmawia, je, pije, wchodzi, wychodzi. W przerwie czarny perkusista, spocony i rozdygotany, mowi mi, ze to, co graja, nazywa sie Fusion Jazz i jest polaczeniem stylow, szkol, kierunkow, muzycznym collage. W tym swietle trafna jest definicja slowa "fusion w "The American Heritage Dictionary": "I. The act or process of melting by heat. 2. A mixture or blend formed by fusing". Wlasnie! Melting by heat. To jest wazne. Temperatura, ktora przemienia wlasciwosci materii, tworzy nowe struktury, nowe jakosci. Fusion - jako przyszlosc sztuki? W Filadelfii na uniwersytecie wystawa malarzy meksykanskich. Objasnienie pod obrazami: mixed technique. To samo w literaturze. Emerging Art, New Writing, itd. W "The South Carolina Review" (jesien 1986) recenzja Johna L. Idola z tomu wywiadow Thomasa Wolfa ("Thomas Wolf ~ Interviewed, 1929 -1938"). "Wolf, podobnie jak Coleridge, ani na chwile nie przestawal mowic o sobie i o swoim pisarstwie". 8.3. Na wystawie malarstwa Anzelma Kiefera (Niemiec, ur.1945). Kiefer opanowany wizjami zniszczenia, zaglady, pustki. Na jego olbrzymich obrazach nie ma ludzi, sa wymarle przestrzenie, wielkie, wyludnione hale, puste pola, puste plaszczyzny. Napiete, niemal mistyczne swiatlo, wytlumione, szare kolory, czasem przebijajaca ochra, krajobrazy po bitwie, po wielkim wybuchu zalane bezksztaltnym, zastyglym olowiem. Opary unoszace sie nad otchlania piekielna; dopalajaca sie ziemia, metafizyka grozy, materii bez czlowieka; zaglady. Z okien mojego mieszkania (1201, Rittenhouse Regency, 225 South 18 Street, Filadelfia) widze sasiednia kamienice, zwlaszcza widze okna mieszkania zajmowanego przez dwojke mlodych ludzi - dziewczyne i chlopaka. Oboje sa szczupli, podobnego wzrostu, maja ten sam jasny kolor wlosow. Czasem blisko okna jedno z nich rozbiera sie. Na te odleglosc (spora!) nie moge rozroznic, czy jest to chlopak, czy dziewczyna. Ale zawsze jest to podniecajace. Moje prywatne odkrycie poetyckie: Paul Blackburn (1926 -1971). Kiedy spytalem Ginsberga, dlaczego Blackburn umarl tak mlodo, odpowiedzial: "Too much Gauloise". Palil ciagle. Nowojorczyk - cala jego poezja jest naladowana, nabita Nowym Jorkiem, Manhattanem. To poezja nerwowa, liryczna, jej jezyk - potoczny, zwykly, prosty, jezyk zapiskow na kartkach papieru, na skrawkach gazet, na rachunkach i serwetkach w barach i restauracjach. Blackburn czesto uzywa w wierszach cyfr: godzina 8.15, 6.40 dol., 38 str. - podkresla to zwyczajnosc tej nie-poezji, ktora jest przeciez poezja znakomita! Dwie poetki amerykanskie - Susan Steward i Elene Terenova - pokazuja mi kolekcje malarstwa, grafiki i rzezby, jaka na poczatku naszego stulecia zgromadzil w swoim domu filadelfijskim farmaceuta i wynalazca - Albert C. Barnes. Jest tam zebrane ponad tysiac obrazow, glownie francuskich impresjonistow (choc nie tylko). Wszystko rozwieszone w najwiekszym pomieszczeniu, ciasno, rama przy ramie, rzedami, pietrami, wizje, linie, kolory zjadaja sie nawzajem, zmasowanie, tlok, przepychanka nie dadza sie opisac. Cranach obok C'zanne'a Matisse obok Daumiera, Corrot, Tintoretto i Van Gogh - razem, El Greco obok Boscha, Chardine'a i Rubensa. Soutine, Renoir (duzo renoirow), Watteau, Goya, Manet, Gauguin, Chirico, Courbet, Modigliani, Henri Rousseau, Picasso, Degas, Veronese, Bonnard i zaraz Klee, i zaraz Utrillo, wszyscy scisnieci, upchani na jednej scianie. Nie sposob takiej ilosci obejrzec jednorazowo, w polowie zwiedzania czlowiek pada pokonany, nieprzytomny. Wszedzie jablka Cezanne'a. I wszedzie dziewczyny Renoira. Te jablka i dziewczyny dominuja, czekaja na nas za kazdym zakretem, w kazdej nowej sali. Po wyjsciu z wystawy: nadmiar wrazen zabija wszelkie wrazenia - nie zostaje nic. Malarze niszcza sie nawzajem, ich zamkniete swiaty, swiat Cranacha, Corota, Matisse'a; tutaj, na tych scianach wisza rozbite, rozrzucone, zatarte. Idac szybko od sali do sali (bo zamiast zobaczyc jak najlepiej, chcemy zobaczyc jak najwiecej) tracimy kontakt ze starym Cezanne'em, z ta chwila, kiedy siedzi on u stop gory St. Vincenze i czeka, az promienie slonca utworza z niej solidna, mocna, wyrazista bryle. W liscie do "The New York Times" 15.3. Sol Gittleman wymienia, kto sympatyzowal z Hitlerem: M. Heidegger. C. J. Jung, Ezra Pound, T. S. Eliot, W. B. Yeats, Luis-Fernand C'line. Postepy komunikacyjne: w 1971 lecialo samolotem 174 miliony ludzi, w roku 1987 - 450 milionow. Filadelfia, _sobota 12 marca, godzina 19.30. Cieplo. Dwie glowne ulice w srodmiesciu: Chesnut - kolejka, dluga, kilometrowa kolejka do kina. W kolejce sami czarni, tylko czarni. Cala Chesnut, ktora w ciagu dnia nalezy do bialych, w sobote wieczor'm staje sie deptakiem czarnych, ich promenada, ich corso. A obok ulica Locus. Przy tej ulicy stoi gmach filharmonii. Tu gra slynna Philadelphia Philharmonic Orchestra. Dzisiaj Erich Landsdorf dyryguje symfoniami Mozarta'i Szostakowicza. Na schody wchodzi tlum sluchaczyi to sa tylko biali. Dwa strumienie - czarny i bialy - przecinaja sie i mijaja na Broad Street - nie polaczone, nie przemieszane, zmierzajace w przeciwnych kierunkach, w strone innych przezyc. Tu, w Ameryce, poezja wyprzedza proze. Poezja poszukuje, jest swiadoma kryzysu literatury, stara sie znalezc rozwiazania, znalezc wyjscie. Przede wszystkim szuka wyjscia w jezyku - w strukturze jezyka, w jego mozliwosciach. Jest w niej niepokoj, jest cos serio, jest wysilek. Niewiele z tych zmagan widac w prozie - powiesci pisane sa sprawnie, ale. w sposob bardzo tradycyjny, proza nie jest tu polem walki, polem napiec. W prozie najwazniejsze jest "to have story" i zrecznie ja opisac. Telewizja zniszczyla proze znacznie bardziej niz poezje. David Rieff (ostatnio ukazala sie tu jego ksiazka pt. "Going to Miami") mowil moim studentom w czasie seminarium poswieconego tej ksiazce: - w literaturze USA dominuje obecnie amerykanski minimalizm: to literatura opisujaca srodowisko klasy sredniej, dom, zycie rodzinne, stosunki z sasiadami, party; - najwieksze kraje swiata sa najbardziej prowincjonalne, zamkniete w sobie: USA, Rosja, Chiny - ich spoleczenstwa malo wiedza o swiecie, nie interesuja sie nim; - w dziedzinie informacji coraz bardziej zwracamy sie w strone informacji wizualnej, coraz wiecej czerpiemy z niej wiedzy o swiecie; - w Ameryce bardzo duzo ludzi pisze. Poniewaz cale zycie cos piszemy, ludziom wydaje sie, ze pisanie nie jest trudnoscia, nie jest sztuka. Nie komponuja symfonii, bo zdaja sobie sprawe, ze napisanie partytury wymaga pewnej wiedzy muzycznej, natomiast opisac przyjecie u znajomych - kazdy potrafi! Lekcja Francis FitzGerald, jednej z najlepszych reporterek amerykanskich, autorki znakomitej ksiazki o Wietnamie pt. "Fire in the Lake", za ktora dostala Pulitzera. W roku 1976 FitzGerald drukuje w "Harper's" obszerny reportaz z Iranu (nagroda Overseas Press Club). Autorka jest u samego zrodla informacji: ambasadorem USA w Teheranie jest Richard Helms, byly szef CIA, a ojciec FitzGerald byl w tej instytucji zastepca Helmsa. Helms udostepnia jej swoje iranskie dossier. Autorka rozmawia z ministrami szacha, z generalami, z ludzmi palacu. I w calym tym swietnie napisanym, a miazdzacym dla szacha tekscie, ani slowa o islamie, o szyitach, o Chomeinim, ktory juz za dwa lata rozpocznie rewolucje, a potem obejmie wladze! Jest jedno miejsce, w ktorym Amerykanie zachowuja sie jak w kosciele: cicho, w skupieniu, naboznie - w banku. Szedlem z Susan Stewart przez campus. Mowilem jej o Treblince. Teraz jest tam pole, o, taka laka jak ta, przed biblioteka. Mowilem jej o swiecacych fosforem polach Oswiecimia, na ktorych lezaly kosci miliona ludzi. Swiatlo, oto co pozostalo, swiatlo pojawiajace sie, kiedy jest pelnia ksiezyca. Ich planowanie: swoj czas maja rozplanowany na miesiace, na lata naprzod. Toby Olson pyta mnie w lutym: "W ktorym hotelu bedziesz mieszkac w Nowym Jorku, kiedy pojedziemy tam na kolacje 29 kwietnia?" Odpowiadam: "Wszystko jedno w ktorym, zajmiemy sie tym tydzien wczesniej". Patrzy na mnie, widze, ze nie rozumie. W marcu rozwaza, ktorym samolotem, o ktorej godzinie poleci we wrzesniu do Bostonu. A rok nastepny? Juz rozplanowany. A rok 2000? Caly zajety, a jesli nie zajety, to ich myslenie jest zajete rozwazaniem, jak go zaplanowac (zyja i planuja tak, jakby nigdy nie mieli umrzec). W tak ukierunkowanym mysleniu juz dzien dzisiejszy, juz terazniejszosc jest przeszloscia. Dzisiaj to jest cos, co minelo, co bylo. W tak uksztaltowanej wyobrazni przeszlosc nie istnieje jako byt ciagle zywy i wazny, ksztaltujacy nasze zachowanie i myslenie. Mozna przekazac wiedze, ale nie mozna przekazac ' przezycia. Przezycie posiada pewien dodatkowy wymiar egzystencjalny, wobec ktorego slowo jest zbyt ubogie, zbyt bezradne. Z Toby Olsonem do Richmond, skad wysylam swoje ksiazki do Polski, bo zbliza sie termin mojego wyjazdu z Filadelfii. Richmond, podobnie jak Green Point, jak Milwaukee - polskie dzielnice: ubogie, szare, brzydkie. Nastroj wegetacji, marazmu, wiecznej tymczasowosci, byc, zeby cos zarobic, nie widac, zeby ktos mial skrzydla, zeby przebijal sie ku sloncu. Toby, przenikliwy, wrazliwy poeta i pisarz, mowi mi o roznym rozumieniu czasu w Ameryce i Europie (ktorej, notabene, nie zna zbyt dobrze). W Ameryce nie mozna wrocic na stare miejsce. Jezeli wroci sie, juz go sie nie rozpozna, bedzie zmienione. Stad wsrod Amerykanow nie ma przywiazania do przeszlosci. Dzieci czesto nie wiedza, gdzie pochowani sa ich rodzice. Mozna wyobrazic sobie, jak za sto lat bedzie wygladac Paryz czy Florencja, tymczasem miast amerykanskich wyobrazic sobie nie mozna - beda zupelnie inne. Nasz narod jest w ciaglym ruchu, w drodze. Toby chodzil do dziesieciu roznych liceow, w roznych miastach Ameryki. Ludzie przenosza sie tam, gdzie dostaja lepsza prace. Pakowanie, pakowanie. Toby pyta, jak czuje sie, kiedy wyjezdzam. Okropnie! Wyjezdzajac zawsze cos trace, w kazdym wyjezdzie jest bezpowrotnosc. Duza ulica - 6th Street: Iranczycy! Broadway - ulica meksykanska. Male Tokio - zaulki, kwiaty jak w Kioto. Wycieczki szkolne, dzieci w niebieskich mundurkach - sami Japonczycy. Fioletowe jakarandy, intensywne, az wpadajace w granat. Michael Gage - wiceburmistrz Los Angeles. Rozmowa w jego gabinecie zawalonym kartonami z jakimis urzadzeniami telewizyjnymi. Gage pelni swoja funkcje juz piec lat i chce pozostac tu nadal, poniewaz fascynuje go "the magic and dynamism of time". Wszyscy mamy tu "a frontier mentality" - mowi. W szkolach podstawowych dzieci mowia 81 jezykami. Ta roznorodnosc stwarza klimat ogolnej tolerancji, zyczliwosci, checi uczenia sie jednych od drugich. Jednoczesnie - ciagnie dalej - Los Angeles staje sie coraz wyrazniej wielkim centrum rodzacej sie cywilizacji Pacyfiku. Miasto lezy w polowie drogi miedzy dwoma centrami finansowymi swiata wspolczesnego (tj. miedzy Tokio i Singapurem po jednej, a Londynem i Genewa po drugiej stronie) i samo rozrasta sie do rozmiarow takiego centrum. W Ameryce stajemy sie osrodkiem wladzy materialnej. Okolo polowy nowych budynkow w centralnej czesci miasta nalezy do obcego kapitalu. Nie nazywaja tego miastem, ale polem miejskim (urban field). Na tym polu mieszka 8,5 miliona ludzi. Jedna trzecia to biali, jedna trzecia - Latynosi, jedna trzeciaAzjaci Procent ludnosci bialej zmniejsza sie szybko. Jezeli przyjac, ze Trzeci Swiat to ludy kolorowe, Los Angeles bedzie na poczatku przyszlego wieku jednym z najwiekszych miast Trzeciego Swiata. Sa tu bezdomni biali i bezdomni czarni, bezdomnego Azjaty wlasciwie nie spotyka sie. Bezdomni koczuja na plazach, w cieniu palm, co jednak jest przyjemniejsze niz wegetacja w dusznych kanalach Filadelfii, w ktorych gniota sie ich pobratymcy z Wybrzeza Wschodniego. Kazdy kryzys, gdzies daleko w swiecie, wzbogaca Los Angeles. Kiedys pieniadze naplynely tu z Libanu, potem, po rewolucji, z Iranu, teraz plyna z Hongkongu. Joel Kotkin, autor ksiazki "Trzeci wiek: Ameryka wkracza w ere Azji", mowi mi: "Juz w roku 2010 Amerykanie pochodzenia europejskiego beda stanowic w Kalifornii mniejszosc (w calych Stanach nastapi to przed rokiem 2050). W ciagu ostatnich 10 lat Kalifornia stworzyla w?ecej miejsc do pracy niz cala Europa Zachodnia. Ameryka musi przestac myslec o sobie jako o czesci Europy i zaczac traktowac sie jako czesc Azji. Ameryka stoi w obliczu wielkiej, historycznej reorientacji!" Alexander Hamilton Public High School. W klasie trzydziestka nastolatkow wszystkich ras. Temat: czy studiujac przyrode mozemy wyciagnac wnioski etyczne. Nauczyciel prowadzi lekcje z tymi, ktorzy chca brac w niej udzial. Reszta czyta jakies ksiazki, rozmawia, wychodzi, dwie dziewczyny spia. Swiat handlarzy narkotykow. Przez Los Angeles przechodzi 80 procent heroiny i ponad 60 procent kokainy sprzedawanych na rynku Stanow. Stopniowo handel, ktorym dawniej zajmowala sie mafia i starzy profesjonalisci, przechodzi w rece uzbrojonych po zeby gangow mlodziezowych, ktore staczaja miedzy soba krwawe wojny uliczne. W LA terenem tych walk jest poludniowa dzielnica miasta. Jadac tamtedy widzi sie domy porzucone, domy spalone, sciany pokryte tajemnymi znakami. To herby poszczegolnych gangow, ktorymi oznakowuja one granice swoich terytoriow. Dwa gangi najwieksze - Crisps i Bloods licza po 40 tysiecy czlonkow. Inne gangi - Korean Killers, 52~h Street, Philipinos itd. Pietnastoletni chlopak handlujac narkotykami moze zarobic do dwoch tysiecy dolarow dziennie. Klimat walki, morderstw, przestepstw zaostrzyl sie z chwila wynalezienia taniej odmiany kokainy - crack - ktora wyzwala w czlowieku poklady nienawisci, wole zniszczenia, pragnienie mordu. Gangi posluguja sie wlasnymi jezykami, przypominajacymi jezyk gluchoniemych, i posiadaja tez wlasne alfabety. Znajomosc tych alfabetow, np. umiejetnosc odczytania wydanego na siebie wyroku, moze uratowac zycie. Nowe zjawiska w emigracji do Stanow Zjednoczonych. Dawniej emigrowala Europa, teraz - Azja i Ameryka Lacinska. Dawniej emigrowala biedota, teraz - wielu lu= dzi z wyksztalceniem. Dawniej emigrowaly cale rodziny - teraz przyjezdza tu wiele mlodziezy. Dawniej przyjazd do USA byl czyms ostatecznym, teraz czesc przyjezdzajacych mysli osiasc tu czasowo i kiedys - wrocic do kraju rodzicow. W gabinecie Dona Williamsa, dyrektora zakladow AST (produkcja komputerow), wisi zdanie Konfucjusza: "Life is very simple, but man insists on making it complicated". W Los Angeles nowe miasto wietnamskie, architektura, napisy - wietnamskie. Ale sa i objasnienia po angielsku. To dla bialych Amerykanow, ktorzy musza uczyc sie poruszac we wlasnym kraju. Kraje, ktore nie przyjma do siebie ludzi z Trzeciego Swiata, same zamienia sie w Trzeci Swiat. Slonce, jego promienie tak jasne, ze miasto pograza sie w czerm. Ksiazka do napisania: rola dziecka w historii. Krucjata dziecieca (Andrzejewski "Bramy raju", Mozart - dziecko koncertujace, dzieci w getcie i w Powstaniu Warszawskim, lacznicy, bojownicy, Iran, Uganda), dzieci - tworcy jezykow, systemow komputerowych. Dawniej dziecko ubierano tak, ze wygladalo jak maly dorosly (obrazy Goyi, Velazqueza), swiat dzieci i doroslych byl nierozdzielny. Wspolczesnosc stworzyla osobny swiat dzieciecy, zamknela dziecko w tym swiecie (np. Disneyland, choc sam przekonalem sie, ze wsrod zwiedzajacych przewazaja starsi). Nigdy nie rozwiazany problem dziecka w doroslym czlowieku. Na ile dorosly to inny czlowiek, dziecko rozwiniete w doroslego, a na ile pozostal on dzieckiem, tyle ze niejako owinietym, opakowanym kims innym. (Dodajmy: dzieci - krolowie, paryski gavroche, dzieci - aktorzy filmowi, np. slawna Shirley Temple, jedenastoletni chlopiec przelatujacy samolotem Atlantyk, itd.) Ludnosc swiata zwieksza sie o okolo 220 tysiecy ludzi dziennie. Do konca wieku bedzie nas ponad 6 miliardow. W Dortmundzie przystapiono juz do organizowania Sylwestra 2000. Norwid,1858: Kiedy bylem smutny, a zdawalo mi sie, ze smutek moj do mnie nie nalezy, poszedlem za miasto wielkie, miedzy czarne cyprysy, na smetarz. III powiedzialem sobie: "Oto pojde nad brzeg najswiezszego grobu, ale sie nie zapytam, kto ma owdzie spoczac, azeby moj smutek nie byl dla nikogo z tych, ktorych pocieszaja albo placza: tylko aby byl smutkiem czlowieka dla czlowieka." Wiec, myslac to, znalazlem sie z brzegu jamy glebokiej, a osiwialy grabarz wyrzucal z niej piasek ku drugiemu, ktory stal wyzej, rownie ze mna. Przez cyprysow kilku galezie czarne widac bylo slonce zachodzace i wieze miasta dalekiego widac bylo na krancu niebios. IV Tedy, rozmyslajac rzeczy znikome, nie chcialem sie pytac o nic onych robotnikow smierci, ale pochyliwszy sie, zmowilem pacierz i wziawszy garsc piasku, rzeklem sobie: "Oto zasypie nia pierwszy smutny list, ktory mi do blizniego przyjdzie pisac." V ~ IX A kiedy powrocilem w progi moje, bylo jakoby na godzine jedna przed polnoca, wiec wrzucilem ow piasek w kielich szklanny zegaru piaskowego, ktory stal byl pusty przy zapalonej lampie mojej, i siadlem spoczac. VI I oto, skoro zegar ow rozmierzac poczal potok biegnacych chwil upadkiem piasku, uslyszalem jakoby wyrazow szepty, a te rzymskim zdawaly mi sie brzmiec jezykiem: "Sit - tibi - terra - levis." VII I mowil on Piasek szepty swymi: "Oto tysiac osiemset dwadziescia lat, jak kopano tu grob dla popiolow wygnanca, a ten byl przywodca legionu rzymskiego w ojczyznie swojej. VIII "I oparl sie byl woli tego, ktory mowil w rozgniewaniu swoim: ?Rad bym, aby caly rzymski lud mial jedna glowe, ktora bym podlozyl pod ostrze miecza!" Wiec, policzywszy lata, sprawdzilem, iz mowa jest o Cajusie Caliguli, i sluchalem, co Piasek mowil. Ten zas szeptal wciaz upadkiem pylow i glosil: X "Wygnaniec ow rzymski pierwszych lat' samotnosci swej w Galii zachodzil do Lutecji miasta, ktore dzis zwie sie Paryz, i stawajac w porcie, patrzyc lubil na plotna zagli, azali trojkatny latynski zagiel nie zawinie od Srodziemnego Morza? XI "A nastepnych lat zbudowal sobie dom, senatorskiemu rzymskiemu domowi podobny, i siadujac u wnijscia, z glowa jak niewolnik ogolona, Fedona czytywal, albo, jalmuzny dajac, wskazywal ku poludniowemu sloncu reka prawa, jak ten, co rozkazy gdy wydaje, przypomina sobie, iz niewolnikiem jest - albo jak ten, co nie wie, ktora rzecz bylaby sprawiedliwsza: przeklac czy blogoslawic. XII "I bywalo, ze z reka tak w powietrzu prozni ku Rzymowi wielkiemu wyciagnieta, widywano go jako posag u wnijscia domu - a przechodzacy tulacz albo ubogi druid bral z onej reki upadajaca jalmuzne. Abu Dhabi Jak dzieci draznily goryla w zoo (jest nowe, zbudowane za miastem, na pustyni). Z poczatku goryl zloscil sie, biegal po betonowej scenie, wygrazal malym agresorom. W koncu zmeczony usiadl w srodku swojej klatki i rozplakal sie. I wowczas - dokladnie w tym momencie (jakiz niezwykly zbieg okolicznosci!) - zerwala sie burza piaskowa. Nagla, gwaltowna, potezna burza, ktora pokryla niebo tumanami szarego pylu i sypnela nam w oczy goraca zamiecia piasku. Wszyscy rzucili sie do ucieczki, dzieci z krzykiem, za dziecmi dorosli, wicher szarpal i rozwiewal czadory, przerazone kobiety pedzily w nich przez sklebiona, rozzarzona mgle burzy pustynnej jak strwozone, czarne ptaki. Biegnac, spojrzalem na moment za siebie: przez pyl, przez kurzawe, w panujacym wokol polmroku zobaczylem goryla, ktory siedzial na swoim miejscu zgarbiony, jakby wpolzlamany, siedzial, patrzyl za nami i szlochal. Do mojej pracowni wpuscilem malego kotka. Taki kot ozywia rzeczy, nadaje im nowych sensow i znaczen. Powyciagal jakies druty i przewody, ktore lezaly nieruchome i zapomniane od lat, zwalil na podloge sterte ksiazek (w ten sposob znalazlem w niej ksiazke od dawna poszukiwana, o ktorej myslalem, ze ktos ja zabral). Dzieki jego harcom cale pomieszczenie nabralo innych wymiarow i proporcji. Nieborow O swicie (slonce, wreszcie slonce!) poszedlem do Puszczy Bolimowskiej. Idac z palacu, najpierw mija sie pochylone, ciezkie od rosy lany zboza, potem jakies podmokle, wysrebrzone laki, wreszcie jest las, od razu wysoki, stary, dawno tu zasiedzialy, wladczy. Przeszedlem obok gajowki Siwice, minalem gajowke Polesie, przesieki, rowy, az w koncu dotarlem do srodka puszczy. Rosly tu dwa wiekowe, rozlozyste deby, do jednego przymocowana byla kapliczka. Pod obrazem staly w sloikach dwa peczki konwalii - plastikowych. Spotkalem chlopa z sasiedniej wioski - Borowiny. Urodzil sie w tych lasach i tu przezyl zycie: ma 67 lat. "Przed wojna, panie, tu byla straszna nedza, a teraz, z ta ?Solidarnoscia?, idzie znowu do biedy". Mityguje sie, spoglada na mnie niepewnie - "Ale moze pan jest tyz z tyj ?Solidarnosci?? Ale, panie, mowie jak jest!" Powiedzial mi, ze miejsce, w ktorym stoimy, nazywa sie Sarnia Linia i ze stala tu kiedys gajowka Kaczew (bo niedaleko byly bagna, a na nich roje kaczek). Teraz "poszla melioracja", ale i tak niedawno widzial dwa losie. Wielkie. Poprawia cos przy swoim rowerze i mowi: "Czasem jak se jade ta droga, takie mnie mysli nachodza, ze to sie w glowie nie miesci". Ale jakie sa to mysli, czego dotycza, a przede wszystkim dlaczego nie mieszcza sie w jego glowie - tego juz nie powiedzial. 9 sierpnia 1995 W Woli Chodkowskiej, kolo Kozienic. Mazowiecka zwyczajnosc, nawet skromnosc tego krajobrazu. Cicha, plytka rzeczka Radomka, sosenki (jest kilka starych, okazalych, ale reszta to gesty, na wpol zdziczaly mlodniak), olchy, jalowce, gdzieniegdzie dab, tu i tam rozrzucone, pojedyncze brzozy. Polanki, odlogi, kepy krzakow. Piasek, wystarczy ruszyc lopata, wbic czubek buta - wszedzie piasek. Troche ptactwa, troche kretow. Troche grzybow i jezyn. Troche zab. Pszczoly i komary. Motyle i chrzaszcze. Mrowki. Napisac historie "Jednego Dnia Swiata": - jak slonce wstaje nad Tybetem, nad Sahara, nad Florencja i Lima, - jak budza sie dzieci, jak budza sie kobiety, - jak budza sie robotnicy, - jak budza sie bojownicy, - jak rozchodzi sie zapach kawy, herbaty, jajecznicy, krwi swiezo zarznietej kury, kasawy, - jak chlopi ida do pracy, - jak ruszaja muly, - jak ruszaja pociagi, - czolgi, - jak stojace nad brzegiem rzeki kobiety zaczynaja pranie, - potem przychodzi poludnie i zycie zamiera (w tropikach - w Czadzie, w Mali, na pustyni Atakama, Gobi, Kara-Kum itd.), - jak rzezbia w drewnie, jak rzezbia w glinie, jak kuja w kamieniu, w metalu, jak szlifuja diament, - jak ubijaja maniok, okopuja ziemniaki, jak steruja okretem i prowadza samolot, - jak wszedzie slychac jakas maszyne, - potem zamieranie pracy, powrot z pracy, - jak wszystko zaczyna zwalniac obroty, - zbliza sie zmierzch, - wieczor, - jak zapalaja sie ogniska, swiatla w oknach, latarnie i neony, powloki robaczkow swietojanskich, oczy weza boa, - jak plonie sawanna, jak plonie wies, miasto po nalocie, - jak w Czarnobylu otwieraja sie wrota piekla, - jak siadamy do kolacji, patrzymy w telewizory, - jak malenstwo (niunka, kruszynka, dziubeczek) chce (nie chce) spac, - ale w sumie ogolne, powolne zasypianie, - przed tym - zblizanie sie cial, - jak to slychac, - szepty, glosy, wolania, krzyki (cala wieza Babel jezykow, tonow, dzwiekow, brzmien, inkantacji, b-molli i c-durow), - powolne wchodzenie w ciemnosc, w noc, - w meki bezsennosci, w zwidy i koszmary albo w krzepkie chrapanie, w niepamiec, w sny, - jak ziemia zapada sie w niebyt i jak powraca za kilka godzin, ze switem. Berlin, pazdziernik Liscie kasztanu rosnacego przed moim balkonem zzolkly w ciagu jednej nocy. Ta przemiana zieleni w zolc nastapila tak nagle, tak gwaltownie i ostatecznie, ze nie ocalal ani jeden zielony lisc! Tylko jaskrawa, plonaca zolc i tym wyrazistsza, tym mocniejsza czern pnia i galezi. Przechodzilem przez park, a tam dwoje nastolatkow na lawce tak splakanych, tak nieszczesliwych! Niebo, kiedy gdzies lece samolotem (ale kiedy i dokad?), jest u dolu granatowe, wyzej - blekitne, potem, jeszcze wyzej - pomaranczowe, dalej - rozowe, a w warstwie najwyzszej - ceglane, zeby po jakims czasie opasc w kolor ciemnoszary, wreszcie - zgestniec i ostatecznie juz, na koniec - zasklepic sie i pograzyc w ciemnosciach. Trudno jest pisac w swiecie tak gwaltownej i gruntownej przemiany. Wszystko osuwa sie spod nog, zmieniaja sie symbole, przestawiaja znaki, punkty orientacyjne nie maja juz miejsc stalych. Wzrok piszacego blaka sie po coraz to nowych i nieznanych krajobrazach, a jego glos ginie w huku pedzacej lawiny historii. Swietna, madra ksiazka Zbigniewa Podgorca Rozmowy z Jerzym Nowosielskim. Czy za ojca tego typu tekstow mozna by uznac Johanna Eckermanna, autora dwutomowych Rozmow z Goethem? Ten rodzaj literatury faktu to juz obfity nurt we wspolczesnym pismiennictwie. Rzeczy, ktore od razu przychodza mi na mysl: Beres - Rozmowy ze Stanislawem Lemem Craft - Conversations with Strawinsky Fiut - Rozmowy z Miloszem Kakolewski - Rozmowy z Wankowiczem Lardeau - Dialogues avec Georges Duby Przyczyna rozwoju tego nurtu konwersacji? Pospiech naszych czasow. Czytelnicy i wydawcy nie chca czekac, az wielkie nazwisko wypowie sie dzielem rozwinietym, klasycznie zbudowanym. Chca znac jego refleksje, opinie, sekrety umyslu - teraz, juz. Jest prawda, ze ta forma wywiadu-rzeki daje wielkiemu nazwisku mozliwosc sformulowania niemal aforystycznego wielu swoich mysli, a takze szanse wypowiedzenia ich ponownie, ale w innych kontekstach, w innych znaczeniach. Problem tu jeden, a mianowicie - poziom, horyzont myslowy, dociekliwosc poznawcza, wiedza tego, kto wywiad przeprowadza. Poniewaz autorem ksiazki, autorem rzeczywistym jest ten, kto zadaje pytania, stawia problemy, zglebia, drazy. A sam bohater, choc jest to w ksiazce postac glowna, jest zarazem w jakis sposob kims wtornym, kims biernym, kto reaguje dopiero pod naciskiem bodzca zewnetrznego - pytania. ... Debora Vogiel, pisarka polska okresu miedzywojennego, zapowiada w swojej ksiazce z roku 1936 ere afabularnosci w literaturze. Jej zdaniem, zasada fotomontazu jest najbardziej nowoczesna, poniewaz laczy "realne elementy w irrealne calosci". Fotomontaz, pisze autorka, to "prawdziwa epopeja wspolczesnosci", jest to bowiem najblizsza tej wspolczesnosci "koncepcja epickiej symultanicznosci". Drogi literatury rozchodza sie, idzie ona w dwoch kierunkach - w kierunku eseizacji, encyklopedyzacji, oraz w kierunku serialu telewizyjnego. W pierwszym wypadku najwazniejsza jest mysl, refleksja, w drugim - intryga, przygoda. Esej Rady Ivekovic O zastosowaniu encyklopedii w "Literaturze na swiecie" (1/88): "chodzi o to, zeby w jednym tekscie bylo jak najwiecej tekstow". Autorka pisze o nowym typie ksiazki, ksiazce - encyklopedii, labiryncie, slowniku. Taka ksiazka - encyklopedia, labirynt, slownik, jest dzielem otwartym, nieskonczonym. Sprzecznosci w tekscie sa tu "mile widziane", a spojrzenie holistyczne czy reduktywistyczne - jednako dozwolone. Te rozwazania Ivekovic o encyklopedycznosci tekstu wydaja sie bardzo na czasie. Byc moze jest to forma dzis najbardziej odpowiadajaca rzeczywistosci, ktora napiera na nas, przygniata ogromem informacji. To natura tej rzeczywistosci jest encyklopedyczna, czego symbolem - komputer, czyli zmechanizowana, zminiaturyzowana encyklopedia. Tej ewolucji sprzyja, po pierwsze - rozwoj i wszechobecnosc srodkow masowego przekazu (wszedzie - gazety, wszedzie slychac radio, swieci ekran telewizyjny), a po drugie - nasza wzmozona ruchliwosc (podroze, migracje, zwielokrotnione kontakty miedzyludzkie). Czy istnieje zwiazek miedzy duchem epoki a owa sklonnoscia do encyklopedyzacji wypowiedzi, opisu, tekstu? Wie1ka encyklopedia francuska Diderota i d'Alemberta zaczyna ukazywac sie w polowie XVIII wieku - w okresie wielkiej, przelomowej transformacji, jaka przezywa wowczas swiat. I my zyjemy w okresie takiej wlasnie transformacji, a forma encyklopedii zaspokaja dwie wazne potrzeby epoki przelomu - ma ona strukture porzadkujaca, ktora pozwala nadac pewien lad, zapanowac nad chaosem typowym dla czasow burzliwych przemian, oraz podejmuje ona wysilek definiowania pojawiajacych sie nowych zjawisk lub redefiniowania starych pojec, wyobrazen, idei. Jakub Lichanski w Apophtegmata (Warszawa 1985) pisze, ze podzial literatury na fiction i non-fiction (literature piekna i literature faktu) jest dzielem XIX wieku, i to dzielem przejsciowym: "Najwiekszy klopot, jaki sprawia dzis dawne pisarstwo, tkwi w tym, ze nie wiemy, jak oddzielic w nim literature piekna (w naszym dzisiejszym rozumieniu) od filozofii, magii, nauk scislych, historii, moralistyki, teologii, kaznodziejstwa czy medycyny [...]. Dzielo literackie mialo byc nie tylko przezyciem estetycznym, ale dostarczac rowniez rzetelnej wiedzy o swiecie". ... 20 stycznia wreczenie nagrod im. Ksawerego Pruszynskiego przyznanych przez zarzad PEN-Clubu. Z tej okazji kazdy z laureatow (jestem jednym z nich) musi cos powiedziec. Widzialem Pruszynskiego raz, mowie, w 1946. Przyszedl na spotkanie z nami, mlodzieza gimnazjum im. Stanislawa Staszica. Spotkanie odbylo sie w sali gimnastycznej na wpol spalonego budynku gimnazjum im. J. Slowackiego, przy Wawelskiej w Warszawie. Szyby w oknach juz byly wstawione, ale podlogi jeszcze nie bylo, siedzielismy w kucki, na ubitej glinie. Nie pamietam szczegolow tego, co Pruszynski mowil, ale pozostalo mi do dzis wrazenie ciepla, ktore promieniowalo z tej postaci. Wrazenie czegos dobrego, czegos zyczliwego, kogos wsluchujacego sie w glos innych - co jest dla mnie konieczna cecha reportera (dla reportera niezbedna jest zdolnosc empatii). Dwoch wielkich polskiego reportazu: Wankowicz (ur. 1892 na Bialorusi), Pruszynski (ur.1907 na Wolyniu). Obaj z kresow i obaj z korzeni szlacheckich. Obaj tez bardzo polscy. Wankowicz zamyka epoke reportazu tradycyjnego, reportazu - opowiesci, kipiacego anegdota, zaglobowego, pisanego jezykiem bujnym i barwnym, stylem zamaszystym, szerokim. Pruszynski otwiera epoke reportazu jeszcze kontynuujacego tradycje Radziwilla, Paska i Wankowiczaale juz takze i nowoczesnego, bardziej oszczednego w slowie, prostszego w stylu i przede wszystkim - nasyconego esejem, tj. reportazu nie tylko opisujacego swiat, ale i probujacego go objasnic. Pruszynskiego cechowala wielka wrazliwosc na zdarzenie, na punkty wrzenia swiata, potrzeba, zeby byc w miejscach goracych, zeby je opisac. Byl tam, gdzie dzialy sie rzeczy wazne: Palestyna, Hiszpania, Gdansk, Narwik. Trzy cechy jego pisarstwa: wrazliwosc na pulsowanie swiata, seizacja tekstu i nowoczesny, jasny jezyk. 1 stycznia 1990 Relacja miedzy pisaniem a otoczeniem. Wystepuje ona na dwoch plaszczyznach. Po pierwsze - to stosunek miedzy piszacym a swiatem bezposrednio otaczajacych go rzeczy. : wiec - jak urzadzona jest jego pracownia. Obecnosc i rodzaj ksiazek, obrazow, roslin. Co widac przez okno? Ulice? Las? Morze? Plaszczyzna druga - to otaczajacy cie ludzie. Czy to otoczenie podnosi cie wzwyz, pobudza, zmusza do wysilku myslowego, roznieca wyobraznie, czy odwrotnie - oslabia twoj umysl, zubaza go, niszczy. Totez wybor otoczenia jest dla pisania wazny (opinia Wasyla Rozanowa jest w tej sprawie jednoznacznie negatywna: "Spoleczenstwo, otoczenie, nie wzbogaca, lecz zubaza naszego ducha"). Sa pisarze, zyjacy w swiecie wlasnym, zamknietym, oddzieleni sciana psychiczna od wydarzen, ktorymi w tym czasie zyje swiat. Joyce pisze Ulissesa w Curychu, w latach I wojny swiatowej, nie interesujac sie ta wojna. Musil pisze Czlowieka bez wlasciwosci w czasie II wojny swiatowej, przyjmujac wiadomosci o sytuacji na froncie obojetnie, jakby chodzilo o "wiadomosci sportowe" (wg jednego ze swiadkow). Ernst Renan pisze swoje Dialogi w 1871, w Wersalu, w momencie, kiedy Prusy zadaja kleske Francji. Dramat ten jednak nie zostawia sladu w Dialogach. ("Unikal zgielku, polityki, pospolitosci" pisze o Renanie G. Glass). Dla nich wszystkich polityka jest wrogiem literatury, wypiera ja ze sceny swiata, tlamsi i niszczy. Nie maja trudnosci z dokonaniem wyboru - w ich oczach liczy sie tylko sztuka. Czeslaw Milosz: "Samuel Beckett jest wyrazicielem przekonan poetow dwudziestego wieku: zycie ludzkie cierpi na podstawowy brak sensu. Poza absurdem nic z niego nie da sie wycisnac. Stad moze wynikac, ze co ciekawego zaczyna sie dopiero z liczba mnoga. Protesty, bron atomowa, Ameryka Lacinska i tak dalej. Czyz nie cechuje wszystkich intelektualistow tego stulecia ucieczka od liczby pojedynczej do mnogiej?" (Rok mysliwego,1991).. Dyskurs a intuicja. Zglebianie dyskursywne to badanie rzeczywistosci droga myslenia logicznego, analitycznego. Dyskurs to droga rozumowania, cierpliwa, zmudna, to czujne wchodzenie w kraine nieznana, ktora chcemy przeniknac, zglebic i zrozumiec, intuicja natomiast - to blysk, olsnienie, to widzenie jednorazowe, momentalne, natychmiast ujmujace calosc, to wizja, wstrzas, to silny kontakt emocjonalny z obiektem poznawanym, odkrywanym. Wazne jest, abys zachowal zdolnosc przezywania, aby istnialy rzeczy, ktore moga cie zadziwic, wywolac wstrzas. Wazne jest, aby nie dotknela cie straszna choroba - obojetnosc. Przeczytalem Syzyfowe prace Zeromskiego. Te ksiazke, napisana sto lat temu, przeczytalem dla jezyka, dla slow, ktore gubimy: "truchlec", "urwisko", "natezone ambicje", "nikczemna przemoc", "osypiska i wyrwy", "zielone smugi", "wygon", "isc w pszenne kraje", "rozdol" itd. Fernand Leger pisze w Funkcjach malarstwa, ze "dziela, w ktorych rzecza glowna byl temat - mijaja, te, w ktorych najwazniejsza byla forma - zostaja". Reporterzy obrazu i dzwieku - zmieniaja nasz sposob patrzenia na swiat, opowiadania o nim. Operatorzy kamer i dzwieku szukaja w wydarzeniu nie jego sensu historycznego czy politycznego, ale - widowiska, sluchowiska, teatru. Pod ich wplywem "history" jest coraz bardziej zastepowane przez "story", dla nich wazny jest nie tyle sens wydarzenia, ile jego dramaturgia. Scena swiata ma strukture obrotowa. Kazde wydarzenie, chocby najwieksze (a kolejne wydarzenie to kolejna scena), szybko znika z naszych oczu i ustepuje miejsca nowemu wydarzeniu-scenie. Uwaga ludzi, skupiona dotad na jednym wydarzeniu, przenosi sie na inne, nastepne. O tym poprzednim wszyscy rychlo zapominaja. Te zawrotna, zdyszana zmiennosc, rotacyjnosc sceny historycznej poteguje dzis dodatkowo coraz bardziej stadny sposob reagowania swiatowych mediow na to, co dzieje sie na naszym globie: poszczegolne sieci telewizyjno-radiowo-prasowe zamiast dazyc, aby zdawac relacje z mozliwie najwiekszej liczby wydarzen, konkuruja miedzy soba, patrza sobie na rece, nie chca dopuscic, aby przeciwnik znalazl sie gdzies, gdzie ich nie bedzie. Rewolucja w Iranie? Tysiace dziennikarzy i fotografow, setki ekip telewizyjnych, radiowych i filmowych pedzi do Teheranu. Wali sie rzad sandinistow? Wszystkie media gnaja do Nikaragui. Stamtad - do I Zatoki Perskiej, z Zatoki - do Moskwy, z Moskwy do Republiki Poludniowej Afryki itd. Czy gwaltowny, powszechny rozwoj podrecznej i coraz tanszej, a takze coraz mniejszej, bo niemal juz kieszonko' wej, kamery wideo oznacza koniec tradycyjnego dziennikarstwa? Moze jeszcze nie dzis i nie wszystkich jego gatunkow, ale jutro? Pojutrze? Mozna przeciez wyobrazic sobie i taki scenariusz: wybucha konflikt zbrojny, np. w Kolumbii. Jakis zamach stanu. Szturm terrorystow. Rewolta. Miejscowi swiadkowie zdarzen (przypadkowi, ale bedacy na miejscu) filmuja natychmiast, na goraco to, co widzieli, caly przebieg wypadkow. Maja te przewage nad innymi, ze sa od poczatku zdarzen na miejscu, sa caly czas u zrodla. Teraz na miejsce wypadkow udaje sie - nawet nie reporter, nie korespondent, ale zwyczajnie kupiec, przedsiebiorczy handlarz, ktory skupuje kasety od miejscowych reporterow amatorow i transmituje ich zawartosc przez najblizsza wynajeta stacje telewizyjna. Zadne ekipy telewizyjne, zadni zawodowi dziennikarze nie sa tu potrzebni. Rwanda - czyli koniec pionierskiej epoki dziennikarstwa. Jane Perlez z "New York Times" lecac do Rwandy mowi mi, ze bierze z soba bezkablowy telefon. Bedac na froncie czy w obozie uchodzcow ma rozmawiac z redakcja w Nowym Jorku, dyktowac im tekst artykulu wprost z pola walki, z miejsca kazni. Tak, wszystko jest juz widowiskiem, wszystko informacja, nic juz nie ma znaczenia ani wagi! Jedyne co sie liczy w tej pracy: zeby bylo krotko, zeby bylo szybko! Coraz bardziej odczuwam nacisk wydawcow na aktualnosc. Dorazna, pospieszna, zdyszana aktualnosc. Juz! Juz! Natychmiast! Szybko daj nam ksiazke o tym, o czym mowili dzis w dzienniku telewizyjnym, o czym pisza od rana gazety! Oto tresc ich wolan, ponaglen, monitow, apeli. To tempo, te zadyszke probuja narzucic literaturze. To, co tworzy prawdziwa literature - np. styl, jest calkowicie ignorowane. Liczy sie aktualnie ciekawy, goracy temat i szybkosc. Ksiazce stawia sie te same wymagania, co na kolanie pisanemu artykulowi w gazecie. W ten sposob moloch aktualnosci pozera wszystko, trawi wszystko. W rezultacie poziom literatury obniza sie tak bardzo, ze dzis kazdy potrafi napisac (i pisze!) ksiazki - pilkarze, piesniarki, ksiegowe, policjanci. Pisanie przestalo byc sztuka, przestalo byc nawet zawodem, a stalo sie ogolnie dostepnym srodkiem autoreklamy, robienia pieniedzy lub przysparzania sobie wielbicieli. Powodz - oto, co zagraza sztuce, powodz, zalew, potop amatorszczyzny, latwizny, bylejakosci, ktora pograza w swoich belkotliwych odmetach wszystko co wartosciowe, co sie wznosi ponad miernote i kicz. Dyktatura ilosci, dyktatura sterty - oto problem, z ktorym trudno sie uporac. Znak czasu, naszego czasu, w ktorym wszystko szybko starzeje sie i jest natychmiast wyrzucane na smietnik, czasu, w ktorym rzadzi potrzeba nowosci, kult nowosci, popyt na dania wylacznie najswiezsze, dymiace, gorace, prosto z garnka i patelni: otoz dzis nie tylko artykuly opatruje sie data ich powstania, ale przy nazwiskach autorow coraz czesciej pojawia sie rok ich urodzenia, zeby bylo wiadome, z jakiej on epoki, z jakiego trzecio- czy czwartorzedu, i czy w zwiazku z tym warto go czytac, ezy zajac sie czyms innym. Juz nie pisze sie ksiazek. Kazdy stara sie napisac bestseller. Federation Internationale des Journalistes podala, ze w czasie wykonywania swoich obowiazkow zginelo na swiecie w 1989 - 58 dziennikarzy w 1991 - 84 " w 1993 - 75 " w 1994 -115 " Wykonywanie naszego zawodu (tj. korespondentow wojennych) staje sie coraz bardziej niebezpieczne. Czesto na pierwszej linii frontu ocieramy sie o smierc. Latwo jest zginac, poniewaz front to chaos, anarchia, linie podzialu nie sa wyrazne, na drogach pelno min, co krok czyhaja zasadzki, zycie ludzkie ma tam niska cene. 12 marca 1991... chetniej pisza dzis o pisarzu niz o jego ksiazkach (mam wrazenie, ze ci od reklamy, od sylwetek, od wywiadow ksiazek tych nie czytaja). Bardziej niz teksty interesuje ich osoba pisarza. Jego postawa, jego przygody, jego zwyczaje. Zapytani o ksiazki, wpadaja w zaklopotanie, wykrecaja sie ogolnikami. Jak gdyby to, co pisze i jak pisze, nie mialo znaczenia, a nawet bylo jakas blaha, zbedna sprawa. Typ reportazu - tasmy magnetofonowej: ksiazka Heleny Poniatowskiej La Noche de Tlatelolco. Kilkaset stron relacji uczestnikow masakry na placu Tlatelolco podanych w formie zwiezlych dokumentow - zeznan. W calej ksiazce tekst autorski zajmuje tylko dwie strony. "Litieraturnaja Gazieta" z 12.04.1994. Dyskusja o ksiazce - pisarz Wladislaw Ostroszenko: "Atrakcyjnosc to zjawisko wielowymiarowe. Na poziomie makro wlasnie indywidualnosc autora jest tym, co moze ciekawic, porywac, pochlaniac. Natomiast na poziomie mikro interesujace sa takie rzeczy, jak jezyk, nastroj, postacie, narracja". Pisarz Andrej Dmitrie;: "Ksiazka to jedynie partytura, a jej wykonawca jest czytelnik. Dickens czytany w dziecinstwie i czytany na starosc to dwaj roznie ?zagrani? Dickensowie: partytura ta sama, ale wykonanie jakze rozne!" Krytyk literacki - Alka Latynina: "Nie lubie twierdzenia, ze prawda lezy posrodku. Posrodku lezy problem". Czy plotka jest tez faktem godnym uwagi? Tak! Lacinskie przyslowie mowi: De nihilo nihil fit (Nic z niczego nie powstaje). No wlasnie. W kazdej plotce cos powinno byc. Po pierwsze - dlaczego rozeszla sie plotka wlasnie o tym (wydarzeniu, osobie), a nie o innym? Po drugie - dlaczego akurat w tym czasie? Po trzecie - jaki ta plotka ma charakter? Jaka tresc? Jaka intencje? Wazna jest analiza plotki, jej zawartosc i kontekst. A takze - kto ja rozpowszechnia. Jak jest przyjmowana. Plotka to wazna informacja o nastrojach, a rowniez o sposobie myslenia ludzi, o ich kulturze itd. 23 grudnia 1991 Najtrudniejsze: nie dac sie oblepic codziennoscia, ogluszyc banalem, brednia. Trzeba stlumic w sobie niepotrzebna ciekawosc rzeczy mialkich, jalowych, zadnych. Ciekawosc musi byc selektywna, sluzyc pisaniu. Pisanie - jest czescia swiata komunikacji. Ksiazka jest komunikatem. Proces komunikacji to ruch linearny: nadawca - odbiorca. Sa to dwa krance jednego ciagu. Jezeli ksiazka wysokiego lotu nie natrafi na czytelnika wysokiego lotu - zawisnie w powietrzu, chybi. Gotowosc, aktywnosc, wysilek tworczy potrzebne sa na obu krancach tego polaczenia. O tym, ze wazny tekst jest pelen znaczen, sensow, zakresow, poziomow. O tym, ze czytamy go coraz to inaczej w zaleznosci od naszych dyspozycji psychicznych, od znajomosci tematu, od wieku, od checi znalezienia rzeczy poszukiwanej. Wazne w czytaniu sa intencje, skupienie, czynny wysilek. ... Wideokasety narzucaja dzis ludziom nie tylko technike patrzenia, ale i czytania: odbiorca chce miec dzisiaj cala opowiesc w trzy minuty! Pisarka Eva Hofman mowi mi, ze ksiazki, te same ksiazki, czyta sie roznie pod rozna szerokoscia geograficzna. "Kiedy czytam w Stanach Zjednoczonych ksiazke A. o Polsce - mowi - to wydaje sie ona swietna, ale kiedy czytam ja w Polsce, widze, ze jest okropna!" Ksiazke mozna tez traktowac jako pewna przestrzen, ktora, w trakcie pisania, staramy sie zapelnic roznymi scenami, obrazami, fakturami slow, myslami, nastrojami itd. Roznosc i zmiennosc form jest w takim rozumieniu ksiazki nie tylko dopuszczalna, ale nawet pozadana. Ta roznorodnosc bowiem wzbogaca, roznicuje, dynamizuje przestrzen tekstu. Oczywiscie grozi tu pokusa nadmiernej swobody, niezbornego rozhasania. Oczywiscie konieczna jest myslowa i estetyczna dyscyplina, ale to wyjscie z jednej plaszczyzny (jednej formy) w przestrzen rozlegla, spietrzona, rozpieta na roznych planach jest wazne i plodne. Cenzura zabijala nie tylko cenzorskim olowkiem. Zabijala tez w sposob bardziej przewrotny, przebiegly, podstepny. Np. usprawiedliwiala (pozwalala usprawiedliwiac) lenistwo myslowe, wszelka intelektualna bezczynnosc. Iluz bylo takich, ktorzy mowili: "Ach, nie bede pisac (malowac, wystawiac, komponowac), bo tego cenzura i tak nie przepusci!" Hans Magnus Enzensberger powiedzial mi kiedys: za talent placi sie zawsze jakas cene nienormalnosci. W czlowieku obdarzonym talentem musi gdzies tkwic jakas anomalia, jakies - czasem bardzo skrywane - odchylenie od normy. Coraz czesciej utwor literacki (i dzielo sztuki w ogole) staje sie tworem zbiorowym. Gromadzimy bowiem w pamieci rosnace zasoby informacji, nasz umysl wchlania coraz wieksza ilosc danych, zbiera je i przetwarza, czesto bez naszego swiadomego udzialu, az w koncu trudno nam samym rozroznic, co jest nasze wlasne, a co przyswoilismy od innych. Oczywiscie nie mysle o wulgarnych, bezczelnych plagiatach. Chodzi tu o glebsze, bardziej posrednie, trudno uchwytne, wyrafinowane zaleznosci, relacje, wplywy i zwiazki. Dzis autor pisze, po przeczytaniu wielu ksiazek, przyswojeniu sobie niezliczonych najrozniejszych opinii i ich przemysleniu. Oddzielenie wlasnych przemyslen od tego, co sie wchlonelo z zewnatrz, jest coraz trudniejsze. W ten niezamierzony sposob nasze wizje swiata przyjmuja kubistyczne rysy. Nieswiadomie stajemy sie uczestnikami zbiorowego procesu tworczego. Niemal niepodobna dojsc, kto naprawde pisze ze swego autentycznego wnetrza. Przegladajac "Znak" z 1984 roku znalazlem esej Kazimierza Dabrowskiego pt. Medytacja a kontemplacja. W eseju autor rozwaza roznice miedzy skupieniem a marzeniem. Marzenie - mowi Dabrowski - to stan dekoncentracji, myslenia o wszystkim i niczym, jego przebieg ma charakter inercyjny. Skupienie natomiast jest stanem, w ktory wprawiamy sie swiadomie, stanem o przebiegu dynamicznym, jest stanem koncentracji i aktywnosci. Skupienie jest monotematyczne i jest - trudne. Konferencja w Rotterdamie. Mowie o roli i pracy korespondenta zagranicznego w swiecie wspolczesnym: 1- korespondentem zagranicznym zostalem w 1956 roku, majac 24 lata. Odtad wykonuje ten zawod bez przerwy, specjalizujac sie glownie w problemach krajow slabo rozwinietych, zwlaszcza - Afryki, Azji i Ameryki Lacinskiej; 2 - w tym okresie srodowisko korespondentow zagranicznych bardzo sie zmienilo. Kiedys dominowali reporterzy prasy drukowanej. Dzisiaj grupa ta stanowi mniejszosc; 3 - dzis dominuja ekipy telewizyjne. W tym nowym srodowisku tylko nieliczni to dziennikarze. Przewazaja operatorzy, dzwiekowcy, operatorzy swiatel, elektrycy, slowem - ludzie, ktorych bardziej niz dochodzenie sensu i istoty zdarzen interesuje np. gdzie znalezc gniazdko do wtyczki albo czy kabel nie jest zbyt krotki; 4 - to telewizyjne srodowisko cechuje silnie rozwiniety duch wspolzawodnictwa. Sprawa wazniejsza niz informowanie o tym, co dzieje sie na swiecie, jest to, aby,jedni pilnowali drugich". W rezultacie media poruszaja sie po kuli ziemskiej zbiorowo, hurmem, wszyscy zawsze spotykaja sie w jednym i tym samym miejscu, w jednym i tym samym miejscu przebywaja i pracuja - reszte swiata pokrywa mrok; 5 - jest coraz wiecej stacji telewizyjnych, radiostacji i gazet. Tym samym jest coraz wiecej dziennikarzy. W tym zawodzie zawsze bylo wielu amatorow, ale dzis amatorzy zdominowali profesje. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy, ze byc dziennikarzem to przede wszystkim ciagle nad soba pracowac, ksztalcic sie, zdobywac wiedze, starac sie rozumiec swiat; 6 - telewizja przekazuje nam wlasna wersje wydarzen, nawet wlasna wizje swiata, polityki, historii. Problem w tym, ze zaczyna to byc jedyna wersja wydarzen (i tym samym historii dziejacej sie wspolczesnie), jaka zna tzw. czlowiek z ulicy, anonimowy czlonek spoleczenstwa masowego. Coraz bardziej wiec budujemy nasza wiedze o swiecie nie na znajomosci wydarzen i kierujacych nZmi procesow, ale na telewizyjnych wyobrazeniach o tych wydarzeniach, slowem na ich zinterpretowanej wersji podanej nam do widzenia i wierzenia; 7 - wladza polityczna jest dzis swiadoma sily i znaczenia mediow. Ze moga stac sie one drugim osrodkiem rzadzenia, a nawet rzeczywistym i poteznym centrum wladzy, nad ktorym moze ona utracic kontrole i panowanie; 8 - jednoczesnie zyjemy w swiecie coraz bardziej zlozonym, coraz trudniejszym do objasnienia przez srodki masowego przekazu; 9 -poziom mediow jest ksztaltowany nie tylko przez menedzerow i dziennikarzy. Ustala go rowniez, i to moze w stopniu decydujacym, poziom odbiorcow (tzw. przecietny odbiorca). Poniewaz jednak nie wypada krytykowac poziomu spoleczenstwa, atakuje sie media, zarzucajac im niska jakosc czy po prostu bylejakosc programow, banal i kicz. Z rozmowy z Frankiem Berberichem - redaktorem naczelnym niemieckiej wersji "Lettre International", wiosna 1995: "Podroze, lektury i refleksje - to trzy zrodla, z ktorych czerpie, kiedy pisze, one stanowia moje tworzywo. Poza tym pomagaja mi jeszcze: sporadycznie uprawiana poezja oraz fotografowanie. Pierwszym zrodlem jest wiec podroz, traktowana jako eksploracja, odkrywanie, wysilek badawczy. Podroze w poszukiwaniu prawdy, a nie odprezenia. Chce zblizyc sie do napotkanej rzeczywistosci. Zobaczyc ja, poznac, zrozumiec. Jest to zajecie wymagajace ciaglej koncentracji, a zarazem ciaglego otwarcia, aby jak najwiecej wchlonac, przezyc, zapamietac. Drugim zrodlem sa obszerne i nieustajace lektury. Jezeli chce sie swoim tekstom nadac walor kubistyczny, trzeba rozszerzyc swoj punkt widzenia o dodatkowe swiatla i perspektywy. Dlatego uzywam duzo cytatow. Chodzi mi bowiem o to, aby zabrzmialy takze inne glosy, aby zostaly wypowiedziane. inne sady i opinie. Studiowanie literatury przedmiotu jest oczywiscie przydatne z wielu wzgledow. Chocby i takiego: czasem czlowiekowi wydaje sie, ze dokonal w podrozach jakiegos odkrycia. Jednakze w czasie lektury okazuje sie, ze na ten pomysl ktos wpadl juz wczesniej! I wowczas trzeba pojsc w innym kierunku, aby nie powtarzac sie, nie pisac banalow. Wreszcie trzecim zrodlem, ktore laczy sie z dwoma poprzednimi. jest moja refleksja. Poprzez wlasne doswiadczenie podroznika i czytelnika staram sie zdefiniowac swoj punkt widzenia, spisac nasuwajace sie przemyslenia, zastanowic sie nad zebranymi wrazeniami, uporzadkowac mysli". Uwazam sie za badacza Innosci - innych kultur, innych sposobow myslenia, innych zachowan. Chce poznac pozytywnie rozumiana obcosc, z ktora chcialbym sie zetknac, aby ja zrozumiec. Chodzi o pytanie, jak na nowo i adekwatnie mozna opisac rzeczywistosc. Czasami taki sposob pisania nazywa sie pisaniem niefikcyjnym. Powiedzialbym, ze chodzi tu o tworcze pisanie niefikcyjne. Osobista obecnosc jest tu bardzo wazna. Czasami spotykam sie z pytaniem, kto jest bohaterem moich ksiazek. Wowczas odpowiadam: "ja nim jestem, poniewaz te ksiazki opisuja osobe, ktora podrozuje, przyglada sie, czyta, rozmysla i o tym wszystkim pisze". Potrzebuje poezji jako cwiczenia jezykowego; nie moge z poezji zrezygnowac. Wymaga ona glebokiego skupienia nad jezykiem, i to wychodzi na dobre prozie. Proza musi miec muzyke, a poezja to rytm. Gdy zaczynam pisac, musze znalezc rytm. On poniesie mnie jak rzeka. Jesli rytmicznej wartosci jakiegos zdania nie da sie stworzyc, to je porzucam. Najpierw zdanie musi znalezc swoj wewnetrzny rytm, potem fragment tekstu, a wreszcie caly rozdzial. Zwykle staram sie pisac krotkimi zdaniami, gdyz one stwarzaja tempo i ruch. Sa szybkie i daja prozie jasnosc. Ale gdy pisalem Imperium, nagle zdalem sobie sprawe, ze w tym wypadku opis wymaga dluzszych zdan. Calkowicie zmienil sie styl mego opisu. Wynikalo to z rozlewnosci tematu, ktorego nie mozna ujac krotkimi zdaniami. Styl musi byc odpowiedni do przedmiotu. Opis bezmiernie szerokiego, rozleglego rosyjskiego krajobrazu wymagal dlugich zdan. Obok zaleznosci miedzy tematem a stylem istnieje tez zwiazek miedzy tematem a tworzyvem jezykowym. Gdy pisalem Cesarza, chcialem zdefiniowac wladze autorytarna. Ten rodzaj wladzy ma w sobie cos anachronicznego, feudalnego. Aby wyrazic anachronicznosc przedmiotu, musialem stworzyc wrazenie czegos pradawnego, nieskonczenie przestarzalego. Przy czym chodzilo zarazem o pokazanie anachronicznosci naszego autorytarnego systemu w Europie Wschodniej. Czytalem wiec dawna literature polska XVI, XVII i XVIII wieku, aby znalezc archaiczne, zapomniane slowa, zreszta plastyczne i barwne, ktorych uzylem piszac Cesarza. Jezyk hiszpanski odznacza sie barokowym bogactwem, jest w nim jakas rokokowa obfitosc. Mysle, ze pewne slady tego stylu, tej tradycji znalazly sie w jezyku Wojny futbolowej. Natomiast kiedy pisze sie o Afryce, trzeba uzyc takiego jezyka, w ktorym bedzie mozna przekazac nastroj tropikow. Wspolczesna literatura afrykanska nie jest pisywana w jezykach rodzimych, lecz po francusku lub angielsku. Trzeba wiec siegac do starszych, narodowych pisarzy afrykanskich. Tradycyjna poezja afrykanska to rytm, prostota, powtorzenia. Z tych powtorzen powstaje efekt muzyczny: muzyka w tradycyjnej Afryce to przede wszystkim bebny, mowiace bebny. Tylko niewielu pisarzy europejskich probowalo oddac atmosfere i klimat gestej dzungli tropikalnej. Joseph Conrad prawdopodobnie najbardziej sie do tego zblizyl. Doswiadczenie tropikow wywiera silny wplyw na jego proze. Wlaczyl do niej powtorzenia, jezykowe misteria, cos nadrealistycznego, czym czlowiek jest otoczony nie mogac zarazem dotrzec do jadra tej ciemnosci. Jezyk polski nie ma tej "tropikalnej" tradycji. Kazdy nowy temat, jesli nalezy do obcych kultur, wymaga zmiany stylu. Wszystkie inne sposoby opisu beda sztuczne. Musi powstac wrazenie, ze to, co zostalo opisane, pochodzi z wnetrza tego szczegolnego klimatu, tej kultury i sytuacji. Syberyjski mroz trzeba opisywac inaczej niz zar pustyni. Na Saharze zycie aktywne toczy sie tylko rankiem i wieczorem. W pelni dnia ludzie sa sparalizowani przez potworny upal. Leza i czekaja, az dzien przeminie. Te powolnosc trzeba opisac, paraliz, brak ruchu, calkowicie martwy pejzaz, calkowita cisze tropikalnego goraca, milczenie tropikalnego dnia. Proza musi oddac pustke tych godzin. Natomiast w syberyjskim mrozie czlowiek walczy ze sniegiem. Czesto czuje sie zgubiony wsrod wysokich zasp. Nie ma zadnych punktow orientacyjnych i wiadomo, ze jesli bedzie bladzic dluzej niz przez dwie godziny, czeka go smierc. Powstaje uczucie zagrozenia ze strony otoczenia. Srodowisko jest wrogiem. Panuje lodowate zimno i to zimno jest wrogiem. Czuje sie ciagle napiecie. Ogarnia nas strach. Przyroda jest aktywna, nieprzyjazna sila, z ktora w kazdej chwili trzeba walczyc. Proza musi oddac ten stan napiecia i presji agresywnej, groznej natury. Gdy zbieram material do ksiazki lub pisze, koncentruje sie na tym, co moga powiedziec ludzie. Zwykle spotykam moich bohaterow calkiem przypadkowo, ale to ich typ wypowiedzi, ich swiat, ich sposob patrzenia jest wazny, a nie moj. Staram sie pozostac w cieniu. To chodzi o ich mysli, ich wizje, ich refleksje. Fotografia nastawia sie na calkiem inny rodzaj portretu czlowieka. Czlowiek oglada na niej swoja twarz, swoje gesty, nastroj, sposob, w jaki sie prezentuje na zewnatrz. Fotografia jest skierowana na materialnosc rzeczy, kamera jest instrumentem wnikania, koncentracji, poszukiwania rzeczywistosci i zycia. Odkrywa sie rzeczy, ktorych bez obiektywu by sie nie dostrzeglo. W fotografowaniu pejzazu chodzi o szczegoly architektury, swiatla, cienie, o to, by zblizyc sie do innego wymiaru rzeczywistosci. Ta staranna obserwacja szczegolow jest nastepnie bardzo przydatna przy pisaniu. Im bardziej sie zblizymy do szczegolu, tym blizej jestesmy rzeczywistosci. Obiektyw kamery dziala jak mechanizm selekcji, nie wszystko moze uchwycic na obrazie. Trzeba wybrac czesc pejzazu, jakis fragment tlumu musi byc wyizolowany. Obiektyw musi sie koncentrowac na pewnych twarzach, a nie na nieokreslonym tlumie, patrzy sie konkretnie, a nie abstrakcyjnie. Fotografia jest znakomita szkola pracy nad detalem. Zdjecie fotograficzne wymaga decyzji, co w koncu ma byc pokazane. To pytanie o ramy rzeczywistosci nasuwa sie takze przy pisaniu. Gdy opisuje cos, traktuje to niczym fotografie, obraz okreslonego momentu, znieruchomialy obiekt. Pociaga mnie nadanie potem takiemu obrazowi ruchu. Te technike wykorzystalem w Szachinszachu. Podejscie kubistyczne oznacza nadanie rzeczom wielowarstwowosci, glebi efektu plastycznego. Nie chodzi o opisanie twarzy w jej realistycznym, najprostszym aspekcie, lecz o to, by zbadac forme twarzy, jej linie, i to z roznych perspektyw, wydobyc zmieniajace sie swiatlo, jakie z niej emanuje i przelamuje sie na niej. Chodzi o to, by uchwycic bogactwo rzeczywistosci. Portret fotograficzny nie ma w sobie nic mechanicznego, lecz powstaje z dazenia do plastycznego przedstawienia obiektu. Dokladnie tak samo jest z pisaniem. Pisanie prostej, jasnej prozy wymaga przekonania, poczucia jakiejs pewnosci u autora. W moim wypadku poczucie takie rodzi sie wowczas, gdy jestem swiadkiem zdarzenia. Gdy mam o czyms pisac, z czym nie zetknalem sie bezposrednio, czuje sie niepewnie. Wielokrotnie proszono mnie o portret Bokassy, prezydenta Republiki Srodkowoafrykanskiej; za kazdym razem odmawialem, poniewaz ni?gdy nie widzialem go z bliska. Dwadziescia lat temu przez dluzszy czas mieszkalem w zachodniej Afryce, jednakze nie odwazylbym sie pisac o niej z oddali. Musze odswiezyc swe wspomnienia, znow dotknac piasku Sahary, znowu wsiasc do pociagu idacego do Bamako, znowu poplynac lodzia po Nigrze i wczytac sie w historie Nigerii. Zetkniecie sie z fizyczna egzystencjajakiejs sprawy jest dla mnie niezbedne. Przed Imperium moja wiedza o Zwiazku Radzieckim wystarczylaby, aby zza biurka napisac ksiazke o rozpadajacym sie mocarstwie. Ale psychologicznie nie bylbym do tego zdolny, gdybym nie przejechal 60 000 kilometrow po Rosji, i to w tak strasznych warunkach, ze kilka razy chcialem przerwac cale przedsiewziecie. Mowilem wtedy sobie: "Nie jestem wystarczajaco silny, jest zbyt zimno, nie ma nic do jedzenia, nie ma zadnych mozliwosci dojechania tam, zadnej kwatery". Oczywiscie mialem troche pieniedzy, ale czym sa pieniadze w zapadlej miejscowosci syberyjskiej, w ktorej nic nie mozna kupic? Zmuszalem sie do kontynuowania tej podrozy, aby cos wiecej zrozumiec. Proza jest tak dalece przejrzysta forma literatury, ze czytelnik natychmiast rozpozna, gdzie autor byl niepewny i nie potrafil zorganizowac materialu. Prostota wytwarza najwyzsza przejrzystosc, dlatego proste pisanie jest bardzo trudne. Nie mozna stosowac zadnych trickow lub oszukiwac. Dla mnie przykladem takiego pisania jest proza Pascala, Stendhala, Flauberta czy Biblia z jej plastycznymi, mocnymi zdaniami. Uwielbiam proze Czechowa. Kiedys chcial on napisac opowiadanie o jakims przezyciu na morzu i rozpaczliwie szukal definicji morza. Przypadkowo przeczytal wypracowanie uczennicy, w ktorym pierwsze zdanie brzmialo: "Morze jest ogromne". Czechow pisze, ze "zawieralo sie w tym wszystko, co mozna powiedziec o morzu". Udany poczatek ksiazki polega dla mnie na jednym prostym zdaniu opisowym. Zdania powinny byc proste, natomiast kompozycja polifoniczna. Pewna szkola prostoty byla dla mnie praca w agencji prasowej. Bedac reporterem agencyjnym trzeba sie streszczac. Bylem afrykanskim korespondentem bardzo biednej Polskiej Agencji Prasowej. Na opisanie zamachu stanu w Nigerii w 1964 roku otrzymalem dokladnie 100 dolarow. Teleks kosztowal 50 centow za slowo. Mialem wiec 200 slow do dyspozycji - to znaczy jedna strone - by opisac tak skomplikowane wydarzenie polityczne. Musialem strasznie oszczednie obchodzic sie z kazdym slowem. Pisanie agencyjne jest szybkie, ale powierzchowne. Sklania do szkicowania swiata w skrajnosciach, czarne - biale, dobre - zle, rewolucyjne - reakcyjne. Skrot jest najwazniejszy, a to pociaga za soba symplifikacje. Zlozone bogactwo zycia gubi sie w idiomach naszych wiadomosci. Czym jest fakt? Zwykle rozumiemy przez to pewne zjawisko polityczne, ekonomiczne lub historyczne. Czy jednak klimat, uczucia i afekty, czy nastroje w jakims spoleczenstwie takze nie sa faktami? Gdzie jednak znajduja one swoje miejsce w swiecie informacji? Waznym zrodlem inspiracji byla dla" mnie francuska szkola historiozoficzna "Annales, ktora dala nowa definicje tego, co nalezy uznac za fakt historyczny. Tradycyjnie historie traktowano jako polityczna historie krolow, rzadow, instytucji, wojen. Szkola "Annales" zaczela badac role klimatu, suszy, mentalnosci. Dziela Marca Blocha, przyjaciela Braudela, czy Georgesa Duby byly dla mnie bardzo pouczajace. W sposob uproszczony dzisiejsza sytuacja literatury przedstawia mi sie nastepujaco: z jednej strony mamy literature piekna, ktora coraz bardziej koncentruje sie na zyciu wewnetrznym, psychice jednostki. Punktem wyjscia jest jedna osoba. Jej zycie wewnetrzne. Jej stosunek do drugiego czlowieka. Na przeciwnym biegunie znajduja sie wiadomosci przekazywane przez media - twarde, krotkie, proste relacje. A co jest pomiedzy? W duzym stopniu puste pole, ktore probuje uprawiac. Aby opisac klimat czy atmosfere, stan uczuc i afekty ludzi, trzeba siegnac do technik literatury pieknej. A jednak to wlasnie informacje opowiadaja o najwazniejszym - o stawaniu sie historii. Nasza pamiec jest coraz krotsza. Stajemy sie swiadkami zanikania swiadomosci historycznej. Historie zastepuje ko- laz. Pokolenia dorastajace nie maja juz pojecia, co bylo 20 lat temu. To zerwanie z przeszloscia nasuwa pytanie, jak w zwiazku z tym pisac, aby wszystko juz nastepnego dnia nie stawalo sie makulatura. Na poczatku grudnia 1991, gdy pisalem Imperium, musialem pojechac do Nowego Jorku. Na wystawach ksiegarn zobaczylem mnostwo nowych tytulow na temat, czy i jak polityka Gorbaczowa moze zapewnic Zwiazkowi Radzieckiemu przetrwanie. Ksiazki te pojawily sie na rynku wlasnie w momencie, gdy Zwiazek Radziecki przestal istniec. Data ich ukazania sie byla zarazem data ich przedawnienia. Jak uniknac, by wlasne pisanie nie stalo sie zbedne rownie szybko? Moja odpowiedzia jest eseizacja prozy. Pod tym wzgledem duze znaczenie ma dla mnie Tomasz Mann, zwlaszcza jego powiesci Czarodziejska gora i Doktor Faustus. Obraz jest dzis zmonopolizowany przez telewizje. Jesli w prozie chcemy wykorzystac opis jakiegos obrazu, to skuteczne moze to byc tylko wtedy, gdy obraz ten bedzie punktem wyjscia refleksji. W reportazu wykorzystuje wylacznie takie obrazy, ktore stwarzaja tlo do refleksji. Telewizja stale dostarcza obrazy ze swiata, ale jest niezdolna wzbogacic je o refleksje. W tym polaczeniu obrazu z refleksja widze rozwiazanie. Wciaz jeszcze fascynuje sie nowymi odkryciami. Jestem czlowiekiem ciekawym. Za kazdym razem, gdy odkrywam cos nowego, staram sie zrozumiec, z czego to sie sklada i jak funkcjonuje. W momencie, gdy jest sie swiadkiem jakiegos wydarzenia, mysli sie: "To szalenie wazne!" I notuje sie kazdy szczegol. Trzy miesiace pozniej staje sie jasne, ze wiekszosc z tego wcale nie byla tak istotna. Jedynie jakosc obserwacji i, jeszcze bardziej, jakosc refleksji jest tym, co pozostanie. Potrzebny jest wybor i decyzja, co naprawde wazne, a co nie. Chodzi o to, by pisac mozliwie jak najmniej, starannie wybierac, wylaczac, ciac, redukowac, wyrzucac, zachowywac jedna obserwacje na sto. Na ten proces nie mam zadnych regul, intuicja i wiedza sa jedynymi kryteriami. Czytam mase. Studiuje historie. Wielcy historycy, jak Gibbon, Mommsen, Ranke, Michelet, Burckhardt czy Toynbee, sa dla mnie wazni. Do tego dochodzi filozofia, moja namietnosc. Bardzo bliski jest mi egzystencjalizm. Jednoczesnie wielkie znaczenie maja dla mnie pisarze dwojakiego rodzaju. Z jednej strony romantyczna tradycja Hemingwaya i Saint Exupery'ego, Czechowa i Conrada. Z drugiej autorzy, tacy jak Tomasz Mann czy Marcel Proust, ktorzy zblizyli sie do tej granicy, na ktorej trudne staje sie rozroznienie filozofii i literatury pieknej. Cool Memories czy America Jeana Baudrillarda wlasciwie nie maja juz zadnej fabuly, a tylko refleksje. Osiagniecia takich autorow, jak Bruce Chatwin, V. S. Naipaul czy Paul Theroux, sa oczywiste, ale oni mieli maly wplyw na mnie. Identyfikacja jest fundamentalnym warunkiem mojej pracy. Musze zyc wsrod ludzi, jadac z nimi i glodowac z nimi. Chcialbym byc czescia tego swiata, ktory opisuje, musze sie w nim zanurzyc i zapomniec o innej rzeczywistosci. Gdy jestem w Afryce, to nie pisze listow i nie telefonuje do domu. Inny swiat znika. W przeciwnym wypadku bylbym outsiderem. Potrzebuje przynajmniej chwilowego zludzenia, ze swiat, w ktorym w tej chwili jestem - jest jedyny. Czasami wykracza to poza zludzenie. Czasami bylem pewien, ze przezywam swoj ostatni swiat, ze stad droga prowadzi juz tylko do nieba. O umieraniu na froncie nie umiem pisac siedzac w komfortowym hotelu, z dala od bitwy. Skad mam wiedziec, jak to jest wewnatrz oblezniczego pierscienia, w jakich warunkach toczy sie walka, jaka bron, jaki ubior maja zolnierze, co jedza, co czuja. Trzeba rozumiec godnosc innych ludzi, akceptowac ich i podzielac ich trudy. Nie wystarcza jedynie ryzykowac zyciem. Najwazniejszy jest szacunek dla tych ludzi, o ktorych sie pisze. W mojej gotowosci do ryzyka moze jest tez troche chlopiecej fanfaronady. Gdy przebrany za pilota, schowany w rosyjskiej maszynie, lecialem do Gornego Karabachu, wlasciwie bylem pewien, ze wojskowi odkryja mnie. Byla to w gruncie rzeczy akcja niemozliwa do wykonania. Gdyby mnie zlapano, to zostalbym oskarzony o "probe porwania samolotu", a za te zbrodnie glowna rosyjski kodeks przewidywal kare smierci. Zapewne nie skazano by mnie naprawde na kare smierci, ale z pewnoscia wyladowalbym w wiezieniu. Gdy wszystko sie jednak skonczylo pomyslnie, czulem satysfakcje: "Znowu mi sie udalo!" To jest gra. Potrzeba atmosfery skrajnych napiec tkwi we mnie gleboko. Bez wyzwania staje sie ospaly i nie jestem zdolny do pisania. W roku 1954, po studiach historycznych, chcialem nadal miec kontakt z historia na sposob mniej akademicki. Chcialem wiedziec, jak tworzy sie historia, czym jest historia, ktora sie staje. A wlasnie w polowie naszego stulecia przebudzil sie Trzeci Swiat. To bylo niezwykle zjawisko historyczne. Wiek XX byl jedyny w swoim rodzaju nie tylko ze wzgledu na doswiadczenie totalitaryzmu, lecz i ze wzgledu na narodziny Trzeciego Swiata. Gdy polityczna mape swiata z pierwszej polowy wieku polozymy obok mapy z drugiej polowy, to zobaczymy dwa zupelnie rozne swiaty. Na pierwszej mapie swiat byl uporzadkowany hierarchicznie. Ziemia byla zdominowana przez kilka niezaleznych panstw, reszta swiata miala status kolonii, polkolonii i dominiow. Wszystko bylo czescia struktury opanowanej przez Europe Zachodnia i USA. Dzis patrzymy na zupelnie inny swiat. Dostrzegamy niemal 200 niezaleznych panstw, widzimy mape bez kolonii, polkolonii lub protektoratow. Nie mowie o materialnym i faktycznym stanie rzeczy, ale formalnie i prawnie nasz dzisiejszy swiat jest swiatem niezaleznym. Mnie przypadlo szczescie sledzenia tego zjawiska wlasnymi oczyma jako dziennikarzowi, podroznikowi i historykowi. Narodziny niezaleznego Trzeciego Swiata przebiegaly bardzo szybko. W jednym tylko roku 1962 powstalo w Afryce 17 niezaleznych panstw. Ruch niepodleglosciowy byl scisle zwiazany z drugim ruchem masowym: z migracja ludnosci ze wsi do miasta. Ludzie oczekiwali od niepodleglosci bezposredniej poprawy swego standardu zycia i sadzili, ze osiagnac mozna to tylko w miastach. I w pewnym sensie tak tez jest naprawde. Kto dzis podrozuje po Afryce, moze na wlasne oczy dostrzec roznice. Gdy na wsi zaczyna sie noc, robi sie calkiem ciemno; ludzie po prostu nie maja pieniedzy na swiatlo. Nie ma drewna, gdyz lasy juz zostaly wyrabane. A i gotowanie jest problemem. W malym miescie natomiast widac juz kilka lamp, jest troche elektrycznosci. To oznacza lepsza jakosc zycia. Tak jest w Afryce wszedzie. Na wsi nie ma drog. W porze letniej mozna to wytrzymac, ale w porze deszczowej robi sie strasznie. Ludzie sa ciagle przemoczeni i taplaja sie w blocie. Masowo cierpia na reumatyzm i inne choroby. Nawet w regionach tropikalnych, gdzie w porze deszczowej jest cieplo, sa udreczeni niewygoda i chorobami. Natomiast w miastach niektore drogi sa brukowane i widzi sie chodniki. Sa to niewielkie roznice, ktorych Europejczyk zwykle nie dostrzega. Ale dla ludzi z tych nedznych i odleglych regionow juz samo miejskie zycie oznacza poprawe. W miescie jest tez latwiej znalezc prace i otrzymac zywnosc czy inna pomoc dla przetrwania. To zdumiewajace, jak w najpiekniejszym pejzazu dzieja sie najokrutniejsze zbrodnie. Rwanda jest pelnym czaru krajem i wlasnie tam trwa rzez. Natura jest przepiekna, ale dzialanie czlowieka znajduje sie w calkowitym kontrascie do tej urody. Gdy samemu tam sie zyje, zapomina sie o kontemplowaniu natury, poniewaz jest sie zajetym walka o przetrwanie. Zapomina sie o przyrodzie, koncentruje sie na innych ludziach, gdyz to od nich pochodzi zagrozenie. Afrykanie sa czesciowo zwiazani z tradycyjnymi religiami, sa zwiazani z natura, czcza kamienie, modla sie do slonca, ofiarowuja rosliny, zwierzeta i drzewa. Ich natura jest pelna bogow, dobrych i zlych. Ale ta wiez z przyroda ulatnia sie coraz bardziej. Afrykanie przenoszacy sie do miasta musza uporac sie z nieznanym otoczeniem, z dala od natury. Z jednej strony jest sie zwiazanym z wiejska przeszloscia, z drugiej - trzeba sie dostosowac do zycia miejskiego. Z tego konfliktu powstaja napiecia i kryzysy psychologiczne. Narodziny Trzeciego Swiata stworzyly warunki przyszlego postepu. Bylem i jestem zafascynowany tymi ludzmi w Trzecim Swiecie, ktorzy w walce stworzyli swe wlasne panstwa i swe narody. To temat mego zycia. Byc moze wynika to stad, ze pochodze z biednej czesci Europy. Gdy mialem siedem lat, wybuchla wojna. Czesto cierpialem z powodu biedy i glodu. Sytuacja byla beznadziejna, nie bylo niczego. Gdy mialem dziesiec lat i zaczynala sie zima - nie mialem butow. Rodzice nie mogli mi ich kupic, nie mieli pieniedzy. Biegalem zrozpaczony po okolicy, az sasiad, ktory nielegalnie wytwarzal mydlo, zlozyl mi atrakcyjna oferte: "Sluchaj, dam ci kredyt, postaraj sie sprzedac to mydlo". Kawalek mydla kosztowal zlotowke, a para butow - 400 zlotych; zadne tam skorzane buty, lecz drewniaki, innych nie bylo. Musialem sprzedac 400 kawalkow mydla, ale ludzie byli biedni i malo kto mogl pozwolic sobie na mydlo. Bylem glodny, plakalem i kazdemu opowiadalem swa historie, walczylem, ale to trwalo nieskonczenie dlugo, nim zebralem 400 zlotych. Nalezalem do tych ludzi, ktorzy nie mieli zadnej kindersztuby. James Joyce majac dwanascie lat pisal godne uwagi listy; ja w tym samym wieku biegalem za krowami po polu i nie przeczytalem jeszcze zadnej ksiazki. Byc moze dlatego latwiej daje sobie rade z ludzmi, ktorzy nie maja co jesc i wciaz marza o tym, by nazwac cos swoim wlasnym, i sa szczesliwi, gdy w ogole cos posiadaja. W naszym swiecie w ogole, ale jeszcze bardziej w spoleczenstwach nierozwinietych, polityka dyktuje wszystko. Przenika wszystkie elementarne dziedziny zycia i wplywa na nie, decyduje o losie kazdej jednostki. Polityka jest poteznym czynnikiem i ze wzgledu na medialny przekaz jest wszechobecna. 90 procent wszelkich wiadomosci poswieconych jest aktorom aktualnego teatru politycznego, bohaterom klasy politycznej: prezydentom, ministrom, parlamentarzystom, generalom, przywodcom, aktywistom, populistom. Na temat globalnej sytuacji nie mozna dzis ani pisac, ani snuc refleksji, jesli nie rozumie sie nieslychanego znaczenia polityki. Zwykle rozpatrujemy wladze jako zjawisko polityczne -jako wladze rzadu, biurokracji, wojskowych. Wiemy wprawdzie, ze wszyscy jestesmy wciagnieci w gre wladzy, ale zbyt malo uprzytamniamy sobie, w jakiej mierze wladza stanowi element egzystencji ludzkiej. Jesli spojrzymy na ostatnie 20 lat, zobaczymy, ze najkrwawsze walki czesto toczyly sie o kontrole nad srodkami masowego przekazu. W czasie rewolucji rumunskiej 1989, na Litwie, w Tadzykistanie, w czasie moskiewskiego puczu walczono o budynek telewizji, znak tego, ze wladza przesunela sie od tradycyjnych osrodkow politycznych ku centralom telewizyjnym. Czynniki emocjonalne sa zapewne decydujace dla wybuchu powstania czy rewolucji; jest to poczucie ludzi, ze sa zbyt dlugo wykorzystywani i ponizani. Staja sie one ta kropla, ktora przepelnia miare. Wszystko zaczyna sie w chwili, kiedy padnie slowo: "Dosyc!" Spoleczenstwa sa nieskonczenie cierpliwe, sa stabilne i gotowe czekac. Sklaniaja sie do zachowania swego status quo. Dopiero po dluzszym okresie godzenia sie z cierpieniem dochodzi do decydujacego, bardzo emocjonalnego momentu, w ktorym spoleczenstwo mowi: "Dosyc!" Najwazniejszym pozytywnym uczuciem poprzedzajacym rewolucje jest nadzieja. Na nieszczescie chodzi tu zawsze o swoista, naiwna nadzieje na zmiane na lepsze. Moment rewolucyjny nadszedl, gdy ludzie mowia: "Juz nie mozemy czekac ani dnia dluzej, ani godziny. Koniec z tym!" I teraz sytuacja ma sie zmienic w sposob magiczny, nagle, zmienic bezposrednio, o 180 stopni. Oczekuje sie na pierwsze i totalne rezultaty. Ta natychmiastowa poprawa oczywiscie nigdy nie nastepuje. I w ten sposob kazda faza rewolucyjna konczy sie utrata zludzen. Zawsze mamy do czynienia z logicznym ciagiem bardzo dlugiej cierpliwosci, rewolucyjnego wybuchu, niecierpliwych, nierealistycznych, naiwnych i szalenie emocjonalnych oczekiwan, ktore nie moga byc zaspokojone. Po czym nastepuje rozczarowanie. Gdy ludzie zbieraja sie, odczuwaja swa sile. Nie ma zadnych racjonalnych wyjasnien na to, dlaczego w pewnym momencie milion ludzi zbiera sie na placu, choc nie byli tam wezwani. Jakis dzien i milion ludzi naplywa w jedno miejsce. Dlaczego? Chodzi o to, by uswiadomic sobie tajemnice, a nawet metafizyke decydujacego momentu wybuchu rewolucji. W spoleczenstwie wstrzasanym kryzysami istnieja wszelkie warunki do przewrotu. Wiekszosc spoleczenstw w dzisiejszym swiecie jest stale w kryzysie. Teoretycznie spelnione sa wszelkie warunki do rewolucyjnego zrywu, ale jednak rewolucje nie wybuchaja. Rewolucje sa rzadkoscia. Czego trzeba, aby wybuchla rewolucja - oto pytanie, na ktore nie ma odpowiedzi. Kryzys spoleczny moze przeciagac sie przez lata i dziesieciolecia, az tu nagle, tego wlasnie szczegolnego stycznia, tego szczegolnego poniedzialku, zaczyna sie. Dlaczego nie we wtorek? Dlaczego nie miesiac wczesniej? W ogolnej logice spolecznego rozwoju zwrocilem uwage na momenty, ktorych nie mozna wyjasnic jako racjonalne lub konieczne. Nagle natykamy sie na zaskakujacy fenomen. Post factum szukamy wyjasnienia: sytuacja ekonomiczna byla zla, system byl skorumpowany itd. Ale obserwujemy wiele skorumpowanych systemow, w ktorych jednak nie wybuchaja rewolucje. Musimy respektowac irracjonalnosc momentu historycznego. Podobnie jest z wojna. Czasami rozpala sie z powodu jakiegos malego zdarzenia. Czasami mamy wiele wydarzen znaczacych, ktore jednak nie prowadza do wojny. W tej alchemii wlasciwy poczatek jest tajemniczy. Cyprian Kamil Norwid, wielki polski poeta i filozof XIX wieku, powiedzial, ze lud, ze masy sa niezdolne do myslenia abstrakcyjnego. Mysla w kategoriach nazwisk, osob, postaci, tylko to pozwala im sie zorganizowac. Gdy taka osoba pojawi sie, dziala jak katalizator oczekiwan i energii calego narodu. Rewolucje lub wielkie ruchy spoleczne sa bez przywodcow niemozliwe. W Indiach potrzebny byl Gandhi, w Ghanie - Nkrumah. Wiekszosc prostych zolnierzy najrozniejszych armii wyzwolenczych, na ktorych natknalem sie w Afryce lub Ameryce Lacinskiej, miala bardzo niski poziom swiadomosci politycznej. Wielu nawet nie znalo politycznych celow swej wojny. W Angoli wiedzieli jedynie, ze walcza za Aghostino Neto lub Jonasa Saoimbi. Gdyby Saoimbi w ciagu nocy zniknal z widowni, to caly ruch partyzancki by sie rozsypal. Naturalnie, sa plemienne korzenie takich funkcji przywodczych, jednak nie wystarcza to jako wyjasnienie. Istnieje funkcjonalna koniecznosc organizowania sie wokol postaci przywodczych. Wezmy Etiopie. Armia etiopska majac pol miliona ludzi pod bronia byla najsilniejsza armia w Afryce. Gdy roznio- sla sie wiadomosc, ze jej dowodca, Mengistu, uciekl z kraju, zolnierze po prostu rozeszli sie do domu. Bez jednego strzalu armia sie rozleciala, pol miliona ludzi jednego dnia! Oto, jak wazna jest postac wodza jako punktu zbiorczego wszelkich energii, oczekiwan, marzen, nadziei i wysilkow woli. Kazda kultura ma swoja skale wartosci i ekonomia nie w kazdej kulturze zajmuje najwyzsze miejsce. Potezne kultury Chin czy Indii - mimo ze stykaja sie z nowoczesna technika - nie straca swej tozsamosci. Zaakceptuja one takie ulatwienia technologiczne, jak komputer, ale pozostana soba. Dobrym przykladem jest Japonia. Z jednej strony Japonia wystepuje jako producent najbardziej zaawansowanej technologii uniwersalnej, z drugiej - pozostaje tradycyjna w kulturze, przyzwyczajeniach, mentalnosci i sferze rodzinnej. Stare kultury sa silne i gleboko zakorzenione. Ludzie sa wierni swym tradycjom i dumni z nich, gdyz one daja im poczucie godnosci. Caly wiek XX jest dowodem tego, ze silne, wielkie kultury tradycyjne i cale cywilizacje, jak Chin, Indii czy Meksyku, sa bardzo zywotne i trwale. Nie moga byc zniszczone. Jakiez wysilki podjeli Sowieci, by zniszczyc stara kulture Rosji, Armenii, Czeczenii lub Gruzji, i ilez przy tym polalo sie krwi! Mimo to, te kultury istnieja nadal i ludzie nadal beda gotowi za nie umierac. Kultura jest zjawiskiem skomplikowanym, moze ona oczywiscie byc rowniez zacofana, konserwatywna lub reakcyjna. Nowoczesny rozwoj nie jest w stanie zniszczyc wielu starych kultur, musi zawrzec z nimi kompromis i wejsc w koegzystencje. Z drugiej jednak strony istnieje posrednie zagrozenie dla tradycyjnych kultur: byly one bowiem przechowywane na wsi, dzis natomiast obserwujemy powolne umieranie wsi na calej kuli ziemskiej. Klasa chlopska z roku na rok kurczy sie - mimo stalego wzrostu demograficznego ogolu ludnosci. Postepy techniki rolnej sa tak ogromne, ze za sto lat prawdopodobnie nie bedzie chlopstwa. Przetrwaja ogromne farmy, podczas gdy male gospodarstwa z ich plugiem, praca reczna i niska wydajnoscia okaza sie zbedne. Fenomenu iranskiego nie mozna uogolniac. Umieranie za sprawe, meczenska smierc w Swietej Wojnie, oznacza szczescie w szyickim islamie. Podczas wojny miedzy Iranem i Irakiem artyleria iracka ostrzeliwala wzgorze. Zolnierze iranscy wdrapywali sie na to wzgorze smierci, rozrywali koszule i kierowali nagie piersi ku niebu. Krzyczeli: "Dajcie nam wiecej!", i umierali. W czasie rewolucji iranskiej odwiedzilem komitety rewolucyjne Chomeiniego. Ich pomieszczenia byly oklejone zdjeciami paszportowymi mlodych ludzi, ktorzy polegli w walce. Pokazywano mi te zdjecia i mowiono: "To nasi bohaterowie". Im wiecej mieli zdjec, tym bardziej byli dumni. Komitety wydawaly komunikaty wojenne w jezyku farsi, ktore przesylano rodzicom zmarlych, a ktore brzmialy mniej wiecej w ten sposob: "Gratulujemy pani Sarah Mahmud i jej mezowi Ibrahimowi Mahmud, gdyz dzis ich dwoch synow poleglo w Swietej Wojnie". Nigdy nie widzialem ta- kiej koncentracji myslenia i czucia, skierowanej jedynie na umieranie. Na uniwersytecie w Teheranie widzialem zabitych mudzaheddinow, ktorzy - zawinieci w biale plotno - byli noszeni przez tlum ludzi o fanatycznych twarzach. Inni cisneli sie, by moc dotknac zabitych. Czuli sie szczesliwi, gdy udalo im sie to. Islam jest nie tylko religia, ale i kultura, ktora bedzie sie rozprzestrzeniac, choc potrzebuje na to czasu. Cywilizacja muzulmanska jest niezwykle dynamiczna. Dzis potege islamu powieksza potencjal takich panstw, jak Turcja, Pakistan, Iran. Swiat islamski jest pelen wszelkich zasobow naturalnych. Wiekszosc ludzi na Zachodzie nie zdaje sobie sprawy z tego niezwyklego nagromadzenia sily. Islam jest skrajnie zdyscyplinowana religia. W Szachinszachu opisalem rozmodlony tlum: milion ludzi, ktorzy w tym samym czasie wykonuja ten sam gest, i to bez jednego slowa polecenia. To niewiarygodne i charakterystyczne dla calego islamu. Iran nie powroci do zachodniego modelu rozwoju. Model Szacha byl chybiony, oznaczal skrajne ponizenie czlowieka. Jesli importuje sie wode mineralna z Paryza do miejsca, ktorego cudowne wody zywily najwiekszych poetow na swiecie, jak perskiego poete Ferdousiego, to jest to absurdem. Jesli do kraju z cudownie smakujacym perskim chlebem sprowadza sie chleb amerykanski i niemiecki, to jest to pozbawione sensu. Gdybym w tamtym czasie zyl w Iranie, to tez buntowalbym sie przeciwko Szachowi. Rewolucja iranska byla fascynujacym i waznym wydarzeniem historycznym. Pokazala, jak trudno jest demokratyzowac wielonarodowe panstwo. Iran byl imperium, potega autorytarna. I oto w takim panstwie przeciw wladcy wystapily sily demokratyczne. Zaczely atakowac centrum. Poslugiwaly sie haslami demokratyzacji. W panstwie iranskim zyja mniejszosci: Kurdowie, Ormianie i wiele innych. Mniejszosci te przyswoily sobie haslo demokratyzacji i przetransformowaly je na zadanie niezaleznosci. Demokratyzacja oznaczala dla nich prawo do odlaczenia sie. Iranska rewolucja zaczela sie jako ruch demokratyczny, Bachtiar, Bani-Sadr byli demokratami, adwokatami. Pierwszy rzad po rewolucji skladal sie z ludzi, ktorzy studiowali na Harvardzie, na Sorbonie. Ale po zwyciestwie rewolucji przywodcy mniejszosci powiedzieli: "Demokracja oznacza dla nas: isc dalej. Wy rzadziliscie nami i nas wyzyskiwaliscie. Prawdziwa demokracja oznacza dla nas niepodleglosc". Gdy to zadanie sie pojawilo, doszlo w centrum do zmiany ukladu sil. W centrum wladzy narodu panujacego - w tym wypadku byli nim Farsi - odpowiedziano: "Nie! Musimy ocalic nasze panstwo". W tym punkcie rewolucja dokonala radykalnego zwrotu. Sily dyktatury przejely wladze. Chomeini reprezentowal to stadium rewolucji iranskiej, w ktorym narod panujacy uswiadomil sobie niebezpieczenstwo rozpadu panstwa. Reaguje on wiec silami represji, by haslo demokratyzacji zastapic haslem "narodowej integracji". I siega sie do takich srodkow, jak masakra mniejszosci, aby zachowac integralnosc panstwa. Z tego powodu zadna rewolucja demokratyczna w panstwie wielonarodowym nie moze sie udac, poniewaz warunkiem demokracji jest likwidacja panstwa opartego na ucisku mniejszosci. Kto jest cynikiem, ten nie nadaje sie do zawodu korespondenta wojennego czy korespondenta zagranicznego. Ten zawod, ta misja, zaklada pewne zrozumienie dla ludzkiej biedy, wymaga sympatii do ludzi. Trzeba sie czuc czlonkiem rodziny, do ktorej naleza rowniez ci wszyscy prosci ludzie na naszej planecie, nie dysponujacy nawet najskromniejszym dobytkiem. Trzeba zajmowac sie bardzo starymi problemami, nedza i bieda - taki jest swiat. Ludzkie cieplo jest dla tego rodzaju pracy elementarne. Cynizm i nihilizm, upadek wartosci i lekcewazenie innych przyczynily sie do tego, ze swiat stal sie trudny do zniesienia. Typ korespondenta wojennego: to zwykle czlowiek skromny, przyjazny, sklonny do wspolpracy, latwy we wspolzyciu. Chodzi tu o bardzo specyficzna grupe dziennikarzy. Zyja w najtrudniejszych warunkach, nie tylko dlatego, ze moga byc zranieni lub zabici. Ludzie, ktorzy udaja sie w takie miejsca, potrzebuja wiecej niz tylko zawodowej motywacji. Ten zawod wymaga ludzi ofiarnych. Czesto nie ma wody, sa problemy z transportem, trzeba wytrzymac zimno, ponizenie, bicie, areszt. Nie spotkalem wsrod nich awanturnikow. Ci ludzie staraja sie po prostu dzialac jak najlepiej, spelniac swoj obowiazek. Naturalnie martwi mnie ignorancja i brak zainteresowania sytuacja w Trzecim Swiecie. Napawa mnie smutkiem, ze przepasc miedzy spoleczenstwem konsumpcyjnym a spoleczenstwami biednymi jest nie do przezwyciezenia. Jestem przekonany o calkowitej odmiennosci kultur. Gdy dzisiaj pracownik na rzecz pomocy rozwojowej udaje sie do wioski afrykanskiej, to robi to zwykle dlatego, ze sam tego chce, a nie dlatego, ze tamtejsi ludzie sa jakos specjalnie tym zainteresowani. Byc moze ich kultura jest kultura minimalizmu, wola nic nie robic. Jest w tym jakas przemoc, gdy zmusza sie ich, by uwierzyli w wartosci obcej kultury. Przedstawiciele krajow rozwinietych czesto okazuja sie zaskoczeni, gdy inni odrzucaja ich sposob zycia. Ale sa kultury, dla ktorych mniej wazna jest praca niz modlitwa. W ten sposob nie bedzie sie co prawda produkowac samochodow i komputerow, ale tez nie jest sie nimi zainteresowanym. To zreszta mnie nie rozczarowuje, uznaje skale wartosci innych ludow, ktore sadza na przyklad, ze rodzina jest najwazniejsza i stanowi zrodlo ich zadowolenia. Taki rodzaj zadowolenia ma wiele godnosci i jest wartoscia pozytywna. Ludzie, kiedy przemierzaja Afryke, czesto maja ze soba jedynie niewielki wezelek. Nie maja zbyt silnej potrzeby posiadania wiecej, zadowalaja sie minimum dobytku. Gdy sie z nimi rozmawia, usmiechaja sie, sa goscinni i zyczliwi. Odnosi sie wrazenie, ze sa szczesliwi. Przezywaja inne spelnienia. Najlepsze byloby zaakceptowac to. Nie trzeba zmieniac wszystkiego. Moja ciekawosc wciaz na nowo wygania mnie w swiat. Nie ma miejsca na swiecie, gdzie chcialbym powiedziec: "Tu pozostane na stale". Jest jednak mala pokusa: pojechac do Afryki, na Sahare. Kocham pustynie. Ma cos metafizycznego, transcendentnego. Na pustyni caly kosmos jest zredukowany do kilku elementow. Jest to pelna redukcja wszechswiata: piasek, slonce, gwiazdy w nocy, cisza, goraco dnia. Ma sie koszule, sandaly, cos bardzo zwyklego do jedzenia, odrobine wody do picia, pelna prostota. Nie ma niczego miedzy toba a Bogiem, toba a wszechswiatem. Zawsze, gdy przyjezdzalem do Afryki i mialem czas, szukalem jedynego w swoim rodzaju doswiadczenia pustyni. Trzy razy przemierzylem Sahare z mieszkancami pustyni, raz z grupa koczownikow, na ktora natknalem sie zupelnie przypadkowo. Nie moglismy sie porozumiec jezykowo, ale pozostalismy razem. Nie zamienialismy ze soba slow, ale dzielilismy doswiadczenie przyjazni, braterstwa. Nagle powstalo niezwykle mocne odczucie, ze twoi bracia i siostry sa wszedzie, ale ty po prostu nie zdajesz sobie sprawy z ich egzystencji - cudowne uczucie. Wszyscy w jakis sposob jestesmy koczownikami i stajemy sie nimi coraz bardziej. Dawno temu ludzie wedrowali, by znalezc zywnosc i przetrwac. Wraz z wielkimi ruchami migracyjnymi koczownictwo znowu staje sie forma zycia. Znowu jakbysmy wracali do naszych poczatkow. Dawniej pasjonowal mnie front - wylacznie front, przebywanie na froncie, pisanie o tym. Teraz coraz bardziej interesuje mnie inna strona sytuacji konfliktowej, a mianowicie - normalnosc w nienormalnosci, uporczywe, niemal instynktowne, a zarazem pelne inicjatywy, pomyslowosci i determinacji dazenie czlowieka do normalnosci w sytuacji nienormalnej. Np. zycie codzienne w oblezonym miescie albo tuz za linia frontu, za drutami obozu, na zeslaniu. Przeciez ta normalnosc pozwoli z czasem wziac gore nad nienormalnoscia. Tesknota za normalnoscia zwyciezy zawsze. Prawo normalnosci przebije sie przez wszystkie przeciwienstwa, przez ogien i przez gruzy. Na ogol lepiej pamietam postacie i twarze ludzi niz to, co do mnie mowili. Te twarze tkwia w mojej pamieci milczace, nieme. Przeszlosc milczy. To my uzyczamy jej glosu. Wszystko jest tematem i dlatego wszystko jest tekstem W BBC wywiad z Jorge Borgesem. W czasie przeprowadzania tego wywiadu Borges ma 83 lata. -Czekam na smierc - mowi pisarz. - Ale kiedy ona przyjdzie? Dzis wieczorem? Dzis wieczorem - nie, bo jutro mam duzo rzeczy do zrobienia! 18 sierpnia 1994 W Hildesheim mialem wspolny wieczor autorski z Holendrem, profesorem Janem Hoetem z Gandawy. Hoetpostac wybitna, organizator wystawy sztuki wspolczesnej pod nazwa "Documenta". Wystawa to o wielkim prestizu i artysci z calego swiata robia wszystko, aby ich prace zostaly na nia przyjete. Wystawa taka, powiedzial w swoim wystapieniu Hoet, musi byc prezentacja w ruchu, musi byc baletem ksztaltow i barw, gdyz powinna ona odzwierciedlac zycie wspolczesne -jego ciagla zmiane, ten fakt, ze jest to toczaca sie rzeka, maszyna w ruchu. I ten wlasnie ruch, zmiennosc form i kolorow byly pierwsza cecha wystawy. Jej druga cecha bylo to, ze (co tez odzwierciedla sytuacje w sztuce wspolczesnej) nie dominowalo tam jedno centrum. Nikt nie chcial byc zamkniety w centrum, podporzadkowany, podlegly komus. Dzis wszyscy uciekaja przed centrum. A jezeli sa centra, to rozne, niepodlegle. Wasze centrum nie musi byc koniecznie moim centrum. Przypomina to strukture mozgu, ktory tez ma przeciez kilka centrow. Stad - trzecia cecha wystawy. Pokazala ona, ze dzis kazdy szuka wlasnej, autonomii, ze sprowadza tworzona przez siebie sztuke do tego, co sam zobaczyl i przezyl. Wlasna osoba, wlasna osobowosc i prywatne widzenie swiata - oto zrodla, surowce sztuki wspolczesnej. Nastepnie - "Documenta" zwrocily uwage na fakt, ze wszyscy caly czas jestesmy w trakcie lekcji, wszyscy uczymy sie, oni - nas, my - ich itd. Dalej - ze wspolczesna sztuka fascynuje sie tylko tym, co zmierza do katastrofy, ba, fascynuje sie sama katastrofa, przeczuciem Sadu Ostatecznego, klimatem zaglady. I wreszcie - sztuka wspolczesna, powiedzial profesor Hoet, nie lubi szufladkowania, segregacji, dzielenia na gatunki, rodzaje, style - lubi natomiast zatarte granice, zlepy, zszywania, sklejania, kolaze, lubi roznosc, wielosc, grymasy i dziwy i zeby to wszystko bylo nieforemne i pomiedzy. 23 kwietnia 1993 Wystawa Salvadora Dali w Zitadelle Spandau w Berlinie (rzezba i rysunek). Swiat Dali - udziwniony, eklektyczny, prowokacyjny, zostal juz zaaprobowany przez mlodziez, ktora tlumnie przychodzi na wystawe i oglada eksponaty z uwaga, bez poczucia niezwyklosci, sensacji, szoku. Dali - jest dzis czescia ich wyobrazni, ich sposobu widzenia i pojmowania swiata. Juz nie wywoluje skandalu i protestow to, ze wyrzezbiony kon ma zamiast jednej nogi - kolo, a zamiast skrzydla (bo to kon-pegaz) pozlacany blotnik samochodu. Swiat jest dzis po prostu pelen takich niezwyklosci i dziwow. lato 1993 We Frankfurcie na wystawie Antoniego Tapiesa. Malarstwo swietne, intensywne, mocne, chcialoby sie powiedziec - bardzo malarskie, ktorym Tapies wprowadza nas w swoj swiat koloru, w jego napiecia, zderzenia, relacje. Patrzac na te obrazy, na ich materialne struktury, na zlozonosc i roznorodnosc faktur, na zestawy i mieszanki farb, pomyslalem - ktory to juz raz z takiej okazji - jaka zmudna, ciezka, wyczerpujaca praca jest malowanie. W pracowni artysty najlepiej widzimy proces tworzenia, jako wysilek fizyczny, jako mozolna robote, wytwarzanie rzeczy, ktore maja swoj rozmiar i wage, swoja namacalna konkretnosc. (Dla pisarza odpowiednikiem beda bruliony, notatki, konspekty, zapisany papier.) U Tapiesa zwraca tez uwage jego nieustajace, niespokojne poszukiwanie nowych rozwiazan, planow, kompozycji. Nic tu nie jest raz na zawsze dane, nic raz na zawsze osiagniete. Tapies ciagle nas zaskakuje (a to fioletowa linia nagle przecinajaca blekit nieba, a to ostra czerwienia krzyza na lagodnie pastelowym tle), kazdy jego obraz to propozycja innego spojrzenia w glab swiata - jak to sam nazywa - niebieskich snow. Ludzie ogladajacy obrazy na wystawie. Jak ogladaja sie wzajemnie. Jak na siebie zerkaja. Relacja miedzy nimi a obrazami. Jak rozne twarze wspolbrzmia, lub przeciwnie - kontrastuja z ekspozycja, z klimatem sali, z klimatem przedstawionego malarstwa, jak tworza razem kompozycje, propozycje przestrzennoplastyczna albo odwrotnie - rozpraszaja nas, burza widowisko. 25 sierpnia 1989 W Londynie zmarl Feliks Topolski. Mial 82 lata. Rozmawialem z nim raz, w 1987, w jego pracowni, dokad zaprowadzil mnie nasz znakomity poeta - Adam Czerniawski. Pracownia skladala sie z dwoch czesci. Czesc glowna - wielka hala pod jednym z mostow na Tamizie, halamagazyn obrazow i rysunkow malarza. Uderzal ogrom tego zbioru, setki, tysiace szkicow sylwetek, twarzy, grup malowanych linia ciagla, jakby bez odrywania pedzla od papieru czy plotna. Topolski malowal przez cale zycie jeden, nieprzerwany pochod ludzi idacych drogami naszej planety, ulicami miast Europy, Ameryki i Afryki. Malowal pochod, ktory nigdzie nie zaczynal sie i nigdzie nie konczyl. To, co robil Topolski, bylo Malarskim reportazem, artystyczna relacja z widowiska, ktorego tytul moglby brzmiec - "idac". Tylko czasem Topolski zatrzymuje kogos z idacych, jak fotografik prosi kogos, aby zechcial mu pozowac do zdjecia - i robi wowczas zblizenie, portret, skupia sie na szczegolach. W tej pracowni, wsrod stosow (chcialbym powiedziec - pieter) owych szkicow, zapiskow, notatek graficznych, stal w rogu tapczan, a na nim, w pozycji pollezacej - Topolski. Byla to postac drobna, zwawa, o ruchach zarazem spokojnych, jak i nerwowych. Mily, pogodny, zyczliwy ludziom pan. Zapracowany. To zapracowanie podkreslal jego ubior - stare dzinsy, stary zielony sweter, umazane w farbach rece. Typowy wyglad artysty spedzajacego cale dnie w pracowni. Jego roboczy stroj mowil - popatrz, mam prawie 80 lat, a jednak ciagle, bez wytchnienia pracuje. Rozmowa z Topolskim byla o tym, ze pan Feliks chcial, abysmy wspolnie zrobili album pod roboczym tytulem, ktory zaproponowalem: Ze Swiata. On dalby rysunki, ja - tekst. Byla to oferta kuszaca, ale natychmiast pomyslalem: to zajeloby mi minimum 2-3 lata, a nie mialem 2-3 lat. Byl to bodaj czwartek, a wiec dzien, w ktorym mistrz przyjmowal gosci. Przyjsc tego dnia do pracowni mogl kazdy, kazdy tez mogl tam praktycznie robic, co chcial. W kacie stala skrzynka czerwonego wina - komu przyszla ochota, mogl pic, kto chcial z Topolskim porozmawiac, mogl przysiasc, panowal luzny, swobodny nastroj, wyszlismy stamtad bodaj bez pozegnania. Francis Cargo w swojej ksiazce Przyjaciel malarzy wspomina wielkiego francuskiego malarza fowiste - Andr' Deraina (1880-1954): "Malowal rzeczy najzwyczajniejsze, byle jakie (np. obraz z 1935 r. ?Filizanka herbaty?), nie zwracajace niczyjej uwagi: sztuka polega wlasnie na tym, ze robi sie cos z niczego". W podobnym duchu komentuje Cargo malarstwo Picassa: "Picasso odrzucal pospolite odtwarzanie rzeczywistosci zachowujac z niej tylko poetyckie znaki rzeczy". I konkluduje: "Rzeczywistosc jest zawsze tylko punktem wyjscia, nigdy punktem dojscia". Jacob van Ruisdael, wielki pejzazysta holenderski XVII wieku. Ruisdael uczy nas patrzec na przyrode jako na fenomen dramatyczny i heroiczny. "To wielkie oko - pisze o nim Eugene Fromentin - szeroko otwarte na wszystko, co istnieje, to oko przyzwyczajone ogarniac zarowno wysokosc, jak odleglosc, wedruje nieustannie nie pomijajac niczego". 28 pazdziernika 1992 Na wystawie obrazow Stefana Gierowskiego. Wspaniale malarstwo - proste, zdyscyplinowane, dzialajace jednym motywem, jedna plama. Bardzo skupione, dazace do wizji skoncentrowanej, napiete, wydajace czysty, mocny ton. Nie ma tu zadnego rozczochrania, rozmamlania, zadnej histerii. Jest natomiast swiadomy swojej wartosci porzadek, szukanie jednej formuly, jednego malarskiego slowa. Wazne jest dla mnie to, ze obraz z cyklu "Dziesiec przykazan" zatytulowany "Jam jest Pan Bog Twoj..." to biala plaszczyzna. Wydaje mi sie, ze rzeczy ostateczne: Bog, smierc, nieskonczonosc, wiecznosc moze wyrazic tylko biel. Gierowski konsekwentnie dazy do rownowagi, do symetrii. Np. obraz "CCCL,1976" to na jasnym, ledwie przeswitujacym tle polozone gesto czubkiem pedzla punkty czerwieni, zieleni, zolci, brazu, oranzu i blekitu. Uderza idealne wywazenie kolorystyczne tego obrazu. Zaden kolor w zadnym miejscu plaszczyzny nie zdobywa przewagi, nie dominuje. Malarz wszystkim daje tyle samo miejsca, te sama szanse. W jednym z wywiadow szwajcarski pisarz Adolf Muschg opowiada sie za pisarstwem swiadomym swojej roli spolecznej, zaangazowanym. Otoz pojecie zaangazowania w literaturze i sztuce mialo inny sens na Wschodzie i Zachodzie, prowadzac do nie konczacych sie nieporozumien. Zaangazowanie na Zachodzie oznaczalo krytycyzm wobec wlasnego spoleczenstwa, a zwlaszcza - rzadzacej klasy politycznej i jej metod sprawowania wladzy (zaklamania, manipulacji, korupcji itd.). Natomiast nomenklatura na Wschodzie nawolywala artystow do zaangazowania, rozumiejac pod tym pojeciem aktywne i bezkrytyczne poparcie panujacej dyktatury. Rzady zachodnie nie lubily pisarzy zaangazowanych, wschodnie - uwielbialy ich. W "Le Figaro" z 4.11.1991 recenzja z XXV tomu listow George Sand. Redaktor calosci - Georges Lubin - poswiecil cale zycie gromadzeniu i wydawaniu listow tej pisarki. Lista adresatow obejmuje 2075 nazwisk, a edycja calosci zawierac bedzie ponad 20 tysiecy listow odnalezionych. Jezeli Lubin natrafi na nowe tysiace, to tez je do swojej edycji wlaczy. Ale kiedy mowie o tej zawrotnej liczbie listow mojemu dunskiemu wydawcy - Clausowi Clausmanowi - ten nie dziwi sie zupelnie. Mowi, ze w czasach Andersena w Kopenhadze, ktora byla wowczas malym miastem, krazyli listonosze doreczajacy osiem razy dziennie poczte do adresatow. Z braku telefonow i faksow list byl srodkiem porozumienia sie, rozmowy, dyskusji. Rano pan Andersen wysylal list, w poludnie goniec przynosil odpowiedz, po poludniu autor Dziewczynki z zapalkami mogl odpisac na list przed chwila otrzymany itd. - stosy korespondencji rosly i rosly. Pier Paolo Pasolini (1922-1975). Ginie na jednym z przedmiesc Rzymu zamordowany przez ulicznika, za ktorym chodzil zbyt natarczywie. Dwa wcielenia, dwa zycia Pasoliniego: w swiecie poezji, malarstwa, filmu, a wiec w swiecie sztuki najwyzszej, o wielkim smaku, wrazliwosci i skupieniu, a potem (czy nawet jednoczesnie, obok) - w swiecie spolecznego marginesu, niskosci, banalu, poszukiwania innosci (ulgi? odprezenia?). Cena, jaka za to sie placi. Ze juz od pierwszej chwili wejscia w innosc - jezeli jest ona nizszoscia i jalowizna, odczuwamy strate czasu, w naszym mozgu zaczyna bic zegar glosno, z loskotem, a glowe drazy i rozsadza pytanie - po co tu jestem? czego tu szukam? Wtedy ogarnia cie chec ucieczki, powtarzajaca sie jak ataki bolu chec, aby wstac, wyjsc i puscic sie pedem przed siebie, da- leko stad, w samotnosc. 8 kwietnia 1892 Antoni Czechow pisze ze swojej wsi Mielichowo do przyjaciela w Petersburgu - Aleksego Suworina: "Bawi u nas teraz malarz Lewitan. Wczoraj wieczorem bylismy razem na polowaniu. Strzelil do slonki, ktora z podbitym skrzydlem wpadla do kaluzy. Podnioslem ptaka: dlugi dziob, wielkie czarne oczy i piekna szata. Patrzy ze zdumieniem. Co z nim robic? Lewitan krzywi sie, zamyka oczy i blaga drzacym glosem: ?Kochany, trzasnij ja kolba w glowke...? Odpowiadam: ?Nie moge?. Lewitan wciaz wzrusza nerwowo ramionami, trzesie glowa i blaga. Tymczasem slonka patrzy ze zdumieniem. Zmuszony bylem przystac na blagania Lewitana i zabic ptaka. Teraz jest na swiecie mniej o jedno piekne kochane stworzenie, a dwoch durniow wrocilo do domu i zabralo sie do kolacji". W teatrze telewizji obejrzalem,,Zbrodnie i kare" Dostojewskiego w adaptacji Andrzeja Wajdy. Dwa tygodnie wczesniej widzialem to samo przedstawienie w krakowskim Teatrze Starym. Przedstawienie telewizyjne wydalo mi sie lepsze, bardziej sugestywne, bardziej przejmujace, mocniejsze. Dlaczego? Bo w TV oglada sie przede wszystkim twarze - ich zblizenia, ich wyraz, ich nastroj. I efekt jest silniejszy! Duza scena jednak rozprasza - mimo woli patrzymy.na dziesiatki drugo- i trzecioplanowych detali, przedmiotow, linii, barw. A w telewizji nasza uwaga jest skupiona na tym, co najwazniejsze - na portrecie i poprzez ten portret przemawiajacej osobowosci ludzkiej. 31 stycznia 1994 W Berlinie otworzylem radio i chcac zakodowac stacje nadajace dobra muzyke, wlaczylem automat: zglosilo sie kolejno kilkanascie stacji z calego swiata. Poswiecilem wieczor, aby je - jedna po drugiej - przesluchac. I nie zaluje straconego czasu, poniewaz dokonalem odkrycia: wszystkie te stacje graly to samo - te sama muzyke, ten sam beat, pop, heavy albo heavy, pop, beat, czy pop, heavy, beat itd. itp. - na przemian. Jezeli do tej muzyki byly jakies slowa, to z reguly po angielsku. Nowa wrazliwosc sluchowa, nowy gust, nowa percepcja nastawione na jeden dzwiek, jeden ton, jeden rytm. Ta wylacznosc, ten monopol - oto, co najbardziej zwraca uwage. Rosnace bogactwo srodkow technicznych, elektroniki, wszelkich swiatlowodow, satelitow, kompaktow i laserow, a jednoczesnie postepujace zubozenie tresci, monotonia, ogluszajaca nuda. Pojecie banalu. "Powiedzenie nie majace glebszej tresci, ogolnie znane, zwrot utarty, oklepany, banalny; frazes, komunal, slogan" (Slownik jezyka polskiego, t. I). Wobec tej definicji nasuwaja sie jednak dwa zastrzezenia. Po pierwsze - kto jest tu sedzia? Komu dajemy prawo i moc orzekania? Teza, iz "nie nalezy mnozyc bytow bez potrzeby", to dla historyka filozofii oczywisty banal, ale dla laika - cos nowego, mysl oryginalna, odkrycie! Po drugie - czy dana wypowiedz jest banalem, zalezy od kontekstu, od sytuacji. Na przyklad - kocham cie! W czytadle-kiczu to moze.byc banal, zwrot utarty, oklepany, ale w sytuacjach prywatnych, pozadanych, slowa te moga miec wartosc najwyzsza, miec w sobie swiezosc, niezwyklosc, oryginalnosc Piesni nad Piesniami. W kazdym kraju tuziny, setki, nawet tysiace zdolnych ludzi maluje, pisze i nagrywa. Wszyscy sa jakos sobie rowni, mniej wiecej jednakowo dobrzy, w miare passable. W dzisiejszych czasach artysta ma za zadanie stworzyc rzecz, ktora bylaby ciekawa, zywa i przede wszystkim aktualna. Utwor ten powinien zajac uwage odbiorcow przez jakis czas, zebrac pochwalne recenzje (ewentualnie - nagrody), a nastepnie zniknac (raczej bez sladu i najczesciej bezpowrotnie), poniewaz inne dziela, propozycje, prezentacje czekaja juz w kolejce. W sytuacji panujacego dzis na rynku tloku szczegolnego znaczenia nabiera sprawa promocji: galerii, wydawnictw, reklamy, sal koncertowych, festiwali i konkursow, wszelkiego rodzaju akwizytorow kultury. Juz nie wystarczy, zeby rzecz stworzyc. Teraz trzeba z tym utworem dotrzec do odbiorcy, do widza, do czytelnika. Dawniej ci ostatni szukali dziela i ich tworcy. Dzis autor musi szukac swoich odbiorcow. W dobie obecnej sytuacja wymaga od tworcy zdwojonego wysilku. Musi on byc jednoczesnie i wytworca, i akwizytorem. "W miare jak sztuka pograza sie w impasie - pisze E. M. Cioran - mnoza sie artysci. Ta anomalia przestaje byc anomalia, gdy pomysli sie, ze sztuka, bedac w zaniku, stala sie zarazem niemozliwa i latwa". Tworcami sa tylko ci, dla ktorych jedyna rzecza w zyciu jest to, co tworza. Ci sa wyroznieni, sa wyodrebnieni. Dwa rozne typy czlowieka, na dwoch biegunach rodzaju ludzkiego. Stworzony przez rewolucje elektroniczna homo informaticus. To nowa postac w dziejach, twor drugiej polowy XX wieku. Zyje on w swiecie komputerow, autostrad informacyjnych, internetow, bankow danych, multimediow, wideokonferencji, serwerow i dekoderow. Jednoczesnie podrozujac po krajach Trzeciego Swiata typem, ktorego najczesciej spotykam, jest przeciwienstwo homo informaticus - a poor man, czlowiek ubogi, kategoria liczna (coraz liczniejsza), latwo rozpoznawalna i definio- walna. Czlowiek ubogi nie tylko nie dotknal komputera, ale nawet nie ma swiatla elektrycznego, ba, nie stac go na reczna latarke. Rodzi sie, zyje i umiera ubogim. Wszystkie zdobycze elektroniki sa poza jego zasiegiem, sa mu zreszta nie znane. Zywot, ktory pedzi, nie rozni sie wiele od zywota jego praprzodkow. Jego narzedzia pracy sa te same co tysiac lat temu. A przeciez ci z drewniana motyka w reku to sa tez nasze siostry i bracia, podobnie jak ci, ktorzy w tej wlasnie chwili wysylaja jakis pilny fax na drugi koniec planety. Ale zadnego miedzy nimi kontaktu, zadnego jezyka. Wiecejroznica, obcosc zdaja sie poglebiac. Racje mieliby wiec ci, ktorzy uwazaja, ze ewolucja czlowieka nie zakonczyla sie, ze trwa ona nadal wytwarzajac diametralnie rozne typy - czy nawet gatunki ludzi. Ron Weschler przypomnial mi uwage, jaka zrobil dawny redaktor naczelny "The New Yorker" - Mr. Shawn. Telewizja, powiedzial on, zniszczy powazna literature i powazne dziennikarstwo w ten sposob, ze prz'suwajac codziennie w goraczkowym tempie przed oczyma odbiorcow tysiace obrazow i wtlaczajac im jednoczesnie do glowy tysiace informacji, oducza zdolnosci skupienia uwagi na czyms jednym przez dluzsza chwile. Tekst bedzie wiec musial byc krotki jak migawka, jak blysk, jak strzal, a przez to najczesciej powierzchowny i nawet - byle jaki. Gabrielle Pfeiffer - nowojorska producentka telewizyjna mowi mi, ze ramy czasowe generacji staja sie coraz wezsze, a przepascie miedzy nimi - coraz glebsze. "Majac 30 lat - zauwaza Gabrielle - czuje sie lepiej wsrod ludzi piecdziesiecioletnich niz wsrod tych, ktorzy maja lat 20". Powstala nowa generacja, ktora Gabrielle nazywa "generacja pilota" (pilot - instrument do zmiany kanalow telewizyjnych na odleglosc): "Na ekranie kazde ujecie moze trwac nie dluzej niz 1-2 sekundy. Wszystko, co trwa dluzej niz to migniecie, ten blysk obrazu - jest nudne. A co jest nudne - nie dociera do nich albo jest odrzucane". Z J. dwie godziny pracy z komputerem. Swiat komputera: nie konczacy sie las, przez ktory biegna setki traktow, drog, sciezek. Problem w tym, ze moi przewodnicy chca mi od razu pokazac cale przebogate i geste wnetrze tego lasu, jego niezliczone tajniki i zagadki. W rezultacie od poczatku czuje sie zagubiony. Prosze, abysmy wchodzili w ten elektroniczny matecznik wolniej, krok za krokiem, abysmy zaczeli od elementarza. Ale to wlasnie jest dla przewodnikow nudne, bezbarwne, zadne, gdyz oni, przeciwnie, upajaja sie owym bogactwem, roznorodnoscia, nieskonczonoscia komputerowego kosmosu. W styczniu 330 roku (przed Chr.) Aleksander Wielki na czele swoich wojsk zbliza sie do stolicy imperium perskiego - Persepolis. Grecja i Persja to wowczas smiertelni wrogo wie, tocza ze soba odwieczne wojny. Sa juz blisko Persepolis. Forsuja rzeke Arakses."Zaraz za rzeka - pisze biograf Aleksandra, Peter Green - spotkali delegacje. [...] Okrzyki powitania, jakie ci ludzie wyda.li, a takze galazki blagalnikow w ich rekach, zdradzaly, ze,,sa to Grecy. [...] Przedstawiali soba zalosny, wprost upior ny widok, bo kazdy z nich byl w straszliwy sposob okale czony. Typowo perska metoda poucinano im hurtem nosy i uszy. Niektorym brakowalo rak, innym stop. Wszyscy mieli znieksztalcajace pietno na czole.?Byli to ludzie, mowi Diodor, ktorzy posiedli bieglosc w sztukach i rzemioslach i dobrze sie w nich spisali; wowczas odcieto im inne konczy ny, zostawiajac tylko te, ktore byly niezbedne do fachu?". Gladstone: "Nie mozna walczyc z przyszloscia". W tej czesci swiata w polowie naszego stulecia historia jak gdyby zabladzila i czujac, ze bladzi zbyt dlugo, zaczela wycofywac sie do punktu wyjscia, do tego miejsca, z ktorego kiedys wyruszyla w falszywym kierunku. W tym wypadku postep historii ma charakter nie ruchu do przodu, ale ruchu wstecz - w tym jego paradoks i ograniczenie. Polityka dzis zastepuje wszystko - teatr, malarstwo, literature. Zastepuje i zaprowadza panowanie tandety i kiczu - rzady intryg, arogancji, chamstwa. Wladze, ktorej jedynym celem jest narzucenie siebie innym - namolne, natretne, za wszelka cene. W polityce wszystko dzis zmierza do srodka, do nurtu centrowego, do pragmatyzmu. Ekstremizmy istnieja, ale nie maja szerokiej bazy spolecznej. Ten brak nadrabiaja agresywnoscia i halasliwoscia, brutalizacja jezyka. Wszedzie pelno podskornych resentymentow, pretensji, podejrzen, zlosci, nienawisci. Biali nie lubia czarnych, Pendzabi nie lubia Gudzarati, Zulu nie lubia Ksosa, fanatycy - liberalow, protestanci - muzulmanow, brunatni - zielonych, Ekwadorczycy - Peruwianczykow itd. Ta lista ciagnie sie i ciagnie, nie ma konca. Czasem te podskorne prady, niewidoczne napiecia, cisnienia i tarcia wybuchaja. Wtedy nastepuje destrukcja, masakra, wojna. Ale ten ladunek wybuchowy istnial juz dawno w podziemiu - czesto po prostu nie dostrzezony, czasem nie dostrzegany swiadomie. Wybuch ujawnia istnienie w ludziach podziemia nienawisci. Bywa, ze ku zdumieniu, a nawet przerazeniu ich samych. Dzis nie ma lewicy ani prawicy, sa tylko ludzie o mentalnosci otwartej, liberalnej, chlonnej, zwroconej w przyszlosc, oraz ludzie o mentalnosci zamknietej, sekciarskiej, ciasnej, zwroconej w przeszlosc. Tkwimy w plemiennosci. Struktury plemienne, mimo istniejacych w swiecie kosmopolityzmu, pluralizmu, globalizmu, uniwersalizmu, okazaly sie zywe, wrecz - coraz bardziej zywe. A poniewaz najwyzszy, najbardziej intensywny i spektakularny przyrost ludnosci dokonuje sie w krajach Trzeciego Swiata, gdzie struktury plemienne sa szczegolnie rozpowszechnione i zywotne, oznacza to, ze ludnosc swiata powiekszajac sie - rozkrzewia i wzmacnia klanowy i plemienny charakter spoleczenstw. Etnia stala sie modnym i -jakze naduzywanym - kluczem do rozszyfrowywania wspolczesnych konfliktow. Najczesciej stosowana operacja wobec przeszlosci, wobec historii jest zabieg redukcji. Obraz zostaje ogolocony ze wszystkich poltonow i odcieni, z calego bogactwa kolorow zostaje tylko biel i czern - ostry, bezpardonowy kontrapunkt. Panuje klimat walki. Ludzie to albo herosi, albo zdrajcy. Wszedzie slychac szczek oreza, tupot nog, przyspieszone oddechy walczacych. Postawa heroiczna jest zawsze rzadkoscia, jest wyjatkiem. Poniewaz jednak ci, ktorzy wylaniaja sie z przeszlosci, z tzw. kart historii, to herosi, powstaje wrazenie, ze ludzkosc w swojej wiekszosci jest taka wlasnie - heroiczna. Tymczasem najczesciej jestesmy zwyczajni, przyziemni, slabi, zajeci tylko mysla o przetrwaniu, szaropiore ptaki o krotkich skrzydlach. Podobnie w architekturze. Przetrwaly twierdze, katedry, palace, a przeciez byly to budowle wyjatkowe - ogol mieszkal w lepiankach, w byle jakich domkach, w szalasach, po ktorych nie zostalo nic. Pospolitosc, zwyczajnosc - szybko odchodza w zapomnienie, znikaja. Pozostaje tylko to, co wyjatkowe. Tylko ono moze przetrwac. Historyk zapytany, co jest celem jego badan i poszukiwan, odpowie najczesciej - fakty. Szuka faktow, bada fakty, gromadzi je i porownuje. Daty, nazwiska, nazwy miejscowosci, powinowactwa, uklady, miary i wagi, dokumenty, sekwencje zdarzen. Interesuja mnie fakty i tylko fakty - mowi historyk. Tymczasem czlowiek, ktory historie przezywal i doswiadczal na wlasnej skorze, bedzie watpil, czy przedmiot badan naszego historyka mozna ograniczyc do tzw. nagich faktow. Czlowiek ten bowiem wie, ze fakt wyrwany z szerokiego kontekstu imponderabiliow, wyjety z calego teatrum, w ktorym mial on miejsce, pozbawiony klimatu i nastroju, jakie mu towarzyszyly, fakt taki niewiele mowi i niewiele znaczy, a czesto nabiera wrecz opacznego sensu i mylacej wymowy. Albowiem doswiadczony przez historie, poddany jej bezlitosnym probom i zmuszony do najbardziej okrutnych i ostatecznych wyborow, czlowiek ow wie, jak wazna czy nawet najwazniejsza rzecza jest kontekst, w jakim dany fakt zrodzil sie i spelnil, i ze to wlasnie ow kontekst najtrudniej jest przekazac innym i najtrudniej tym innym - zrozumiec. Historia coraz czesciej i z coraz bardziej nieublagana bez- wzglednoscia wyrzuca wszystko na smietnik. Polityka: kierunek ruchu zawsze ten sam - w gore, na szczyty, a potem - spadek, czesto - upadek. Chyba ze polityk w pore uskoczy na bok albo wycofa sie. A jednak to wznoszenie ku gorze wciaga, narkotyzuje, oslepia tak, ze nikt nie mysli o ciagu dalszym, o straceniu, o zalosci konca. W polityce czesto wygrywa ten, kto za wszelka cene, bez skrupulow etycznych i pardonu - chce wygrac. W polityce jest potrzebne zdecydowanie, napor, agresywnosc. Wszyscy widza, kto chce zdobyc wladze, czuja to. Ulegaja hipnozie, sledza zapasnikow i oddaja glos na tego, kto walczyl z wieksza werwa, z wieksza wola zwyciestwa. Chca poddac sie silniejszemu, sami przez to poczuc sie silniejszymi. 5 grudnia 1941. 54-letni Henryk Elzenberg (II wojna swiatowa osiaga apogeum) notuje w swoim dzienniku dwie wazne uwagi: pierwsza, ze "wypadki dziejowe to po prostu tepe narzedzie, ktorym sie dostaje po glowie. Nie ma tu nic do myslenia; mowi sie - nie i czeka konca"; druga, kiedy obserwujac zbrodnicza scene wojny, umacnia sie w nim "poczucie absolutnej dwutorowosci dziejow - dziejow zbrodni i dziejow ducha, idacych obok siebie bez najmniejszego wzajemnego oddzialywania, tworzonych przez gatunki ontologiczne bardziej sobie obce niz w zoologii jaszczury i amonity". Amonit - mieczak, glowonog. Zyl w muszli, jak slimak. Wymarl 75 milionow lat temu. Dyktatura opiera sie nie tylko na strachu, ale i na korzysciach. A takze - na przyzwyczajeniach. Rowniez na braku czynnika porownawczego (ludzie nie wiedza, ze gdzies jest inaczej, lepiej). W rewolucjach zwyciezaja ci, ktorzy przyszli pozniej. Czesto sa to ludzie z dalszych rzedow albo tacy, ktorzy przetrwali w glebokich matecznikach prowincji. Rewolucja pochlania bowiem wszystkich, ktorzy stali blisko barykady, po obu jej stronach. Ta barykada jednoczesnie dzieli i laczy. Paradoks tej sytuacji, ktora, jak tonacy statek, zabiera na dno wszystkich. 23 sierpnia 1989 Wieczorem spotkalem A.B. Nie wierzy, ze "Solidarnosc moglaby utworzyc rzad, ktory mialby szanse przetrwania. Mowi: to naiwne! Tymczasem wszelkie rewolucje, przewroty, przemiany robia ludzie, w ktorych tkwi pewna doza naiwnosci. Jest ona niezbedna, poniewaz obraz systemu istniejacego, jego sily, jego nieublaganej, przygniatajacej mocy istnienia i niszczenia jest tak porazajacy, iz dziala zniechecajaco i paralizujaco na wszystkich tych, ktorzy sa "rozsadni" i "nie zywia zludzen". Obserwujac procesy dezintegracyjne spoleczenstw widzimy, ze zatrzymuja sie one zawsze na jakiejs granicy, ze nie ida do zupelnego, niszczycielskiego konca. Nie dochodza do ostatecznosci. Raczej osiagaja stan impasu, dreptania w miejscu. To pamiec zbiorowa, instynkt samozachowawczy i kultura sa tymi czynnikami, ktore nie dopuszczaja do zaglady. Koestlera Ciemnosc w poludnie. Ksiazka jest bardzo gleboka tam, gdzie autor dokonuje analizy myslenia komunistycznego lat trzydziestych. Natomiast obraz realiow, np. wnetrze Lubianki czy Butyrek - nierealny, bardzo zachodni, nazbyt cywilizowany. Zeby mozna bylo prowadzic ze swoimi oprawcami, tam, w Butyrkach, tak glebokie dyskusje filozoficzne? Tematem ksiazki sa racje i motywy, a nie strach. Tymczasem w Butyrkach chodzilo juz glownie o strach. Tylko jak go opisac? Jak opisac zaszczucie? Bezsile? Artykul Anny Micinskiej o Aleksandrze Wacie (Tygodnik "Solidarnosc" 1 I /88), o jego drodze do i od komunizmu. Dramat bylych komunistow. Ze nadal pozostaja w orbicie sprawy komunizmu. Obsesyjnie, nieuleczalnie. Cale ich myslenie, ich dzialanie jest ozywiane, napedzane, motywowane najpierw walka o komunizm, pozniej - walka z nim. Rowniez srodowisko wymusza na bylym komuniscie, aby ciagle walkowal sprawe komunizmu (dlaczego wstapil, dlaczego wystapil itd.). Zwlaszcza srodowisko naciska na tych, ktorzy potrafia cos powiedziec, cos napisac. Tymczasem ci wlasnie maja czesto malo do powiedzenia, poniewaz przebywali w dobrych warunkach i nie stykali sie ze zbrodniami systemu. Rzecz w tym, ze system byl anonimowy, opieral sie na anonimach, na szarej, bezimiennej masie biurokratow, policjantow, kontrolerow, straznikow, donosicieli. Cala demonicznosc systemu tkwila w jego szarzyznie, mglistosci, bylejakosci, w jego zapyzialosci, w otepieniu. Racje ma Zinowiew, kiedy mowi, ze zasadnicza roznica. jest ta: byc w czy byc na zewnatrz. To znaczy, ze roznica jest miedzy tymi, ktorzy to przezyli, i tymi, ktorzy tego nie doswiadczyli. Ocena pierwszych przez drugich jest niemozliwa. W "New York Review of Books" (13.05.1993) esej historyka Gordona A. Craiga o wydanym wlasnie w Nowym Jorku tomie korespondencji Hannah Arendt z Karlem Jaspersem. Craig przypomina kilka szczegolow z zycia Arendt: byla kiedys kobieta Heideggera (zwolennika nazizmu), potem zona Heinricha Bliichera (komunisty) i przez blisko pol wieku intelektualna przyjaciolka Jaspersa (antynazisty i antykomunisty). Jak sie to wszystko w jej zyciu platalo, przenikalo, zachodzilo na siebie! Craig przypomina, ze i Arendt, i Jaspers patrzyli na swiat z duza doza pesymizmu. To Jaspers odkryl fenomen "banalnosci zla" (pisal o "calkowitej banalnosci", o "prozaicznej trywialnosci" jako rzeczy najbardziej charakterystycznej dla totalitaryzmu). Poglad ten rozwinela pozniej Arendt w swojej ksiazce o procesie Eichmanna. Oboje byli przeciwni mitologizowaniu ruchow oporu w panstwach totalitarnych. Jaspers uwazal w swoim eseju Problem winy (1946), ze wszyscy (choc w roznym stopniu) sa odpowiedzialni za powstanie i panowanie systemow przemocy. Craig zwraca uwage, ze to Arendt w swoich Korzeniach totalitaryzmu (1950) wysunela i rozwinela teze, ze totalitaryzm XX wieku byl mozliwy dzieki imperializmowi XIX wieku zjego filozofia ekspansji, z rasistowskimi i biologicznymi usprawiedliwieniami. Sofia, czerwiec 1989 Kolacja w mieszkaniu wielkiej poetki bulgarskiej - Blagi Dymitrowej. Blaga - jej ciepla, dobra twarz, w oprawie prostych, siwych wlosow, jej duza, lekko pochylona postac, jej glos spokojny, sciszony. W nobliwym, przytulnym mieszkaniu, ktore jest jak wnetrze starych skrzypiec, w malym saloniku, w ktorym czuje sie zapach i nastroj czegos odleglego juz w czasie, ale zarazem realnie obecnego, siedzi przy stole kilku pisarzy - to dzialajacy polkonspiracyjnie Komitet Obrony Pierestrojki i Glasnosti, zwalczany przez Ziwkowa, ktory to Ziwkow twierdzi, ze dawno juz dokonal pierestrojki i ze zadna przebudowa nie jest mu wiecej potrzebna. Teraz, kiedy tak rozmawiamy a to o Sofii, a to o Warszawie czy Moskwie, przychodzi mi mysl nastepujaca: z tymi Bulgarami, ktorych widze przeciez po raz pierwszy, porozumiewam sie w pol slowa, podobnie jak w pol slowa porozumiewam sie z kims z Wegier i Czech. Nasze doswiadczenie sprawilo, ze mamy ten sam sposob odczuwania i rozumienia swiata. Komunizm uformowal (czy raczej - zdeformowal) nawet umysly niezalezne i opozycyjne, wyksztalcil w nich jednolite, identyczne mechanizmy percepcji rzeczywistosci i psychiczne sposoby reagowania na nia. To wszystko niezaleznie od narodowosci, rasy, miejsca zamieszkania homo sovieticus, poniewaz mamy wspolny jezyk znakow, gestow, spojrzen, glosu itd. Jezyk, ktory jest martwy i nieczytelny dla kazdego czlowieka Zachodu, dla Amerykanina, dla Kanadyjczyka, ktorym probujemy go tlumaczyc i objasniac, ale ze skutkiem najczesciej beznadziejnie znikomym. Stanislaw Brzozowski: "Wspominac, znaczy to wiazac tresc przezyta z wypadkami i wrazeniami nowego, obecnego zycia. Wspomnienia nasze rosna i zmieniaja sie wraz z nami. Pamiec tylko pozornie utrwala, wlasciwie zas przetwarza nieustannie: wydarzenie czy osoba stanowiace przedmiot wspomnien sa jakby rdzeniem tylko, jakby trwala osia zmieniajacych sie nieustannie krystalizacji. Zycie odrywa od nich atomy uczuc i mysli, zastepujac je przez inne. Nasza przeszlosc jest zawsze tylko terazniejszoscia nasza" (Plomienie). Vico, Herder, Gibbon, Burckhardt, Toynbee, Gumiliew. Umysly, ktore wzniosly sie na wyzyny syntezy historycznej. Toynbee w miejsce historii narodow - zbyt waskiej i naladowanej emocjami, pisze historie cywilizacji, a wiec rozleglych i zlozonych struktur. Gumiliew: spoleczenstwa nieeuropejskie maja bardzo zlozone struktury. Ale wlasnie ta zlozonosc pozwala im przetrwac, gdyz daje im elastycznosc. Staja sie one plastyczne, niezniszczalne, latwiej adaptujace sie do skrajnie niekorzystnych warunkow. Kryzys histoRii -jej miejsce coraz czesciej zajmuja wspolczesnosc i archeologia. To dlatego, ze historia (jako nauka, jako dyscyplina), bedac zbyt manipulowalna, traci wiarygodnosc. Zamiast naukowego podejscia do przeszlosci spotykamy emocjonalne budowanie dowolnych jej obrazow. Jest wiedza historyczna i jest pamiec emocjonalna. Mimo ze czesto okresla sie je tym samym mianem - historia, nalezy je wyraznie, merytorycznie rozrozniac. Humanisci - slabnaca klasa. Maja coraz mniej do powiedzenia, coraz mniej znacza. Przedstawiciele nauk scislych wypieraja ich nawet z tych dziedzin, ktore byly zawsze domena humanistow. Np. archeologia, historia. Kto jest dzisiaj glowna postacia w archeologii? Biolog molekularny! Z czasteczek bialka i kwasow nukleinowych, poslugujac sie aparatura komputerowa, biolog molekularny odczytuje nasze pradzieje, dzieli je na okresy i epoki, zapisuje pierwsze stronice podrecznika historii ludzkosci. Swiat: tyle juz o wszystkim powiedziano. Mysl humanistyczna wyczerpala sie? Pozostaly wynalazki techniczne? W naszym mysleniu o kims obcym, o innym, kategoria etniczna i nawet religijna maja pierwszenstwo przed kategoria socjologiczna. Powiemy przede wszystkim - Czarny, Arab, Wloch, a dopiero potem - chlop, inzynier, urzednik itp. Joseph de Maistre spedzil 15 lat w Petersburgu jako ambasador dworu sardynskiego. Filozofowie mowili o "czlowieku" jako takim, jako o figurze retorycznej, abstrakcyjnie, ale de Maistre, podobnie jak Burke, odrzucal istnienie takiej istoty. "Konstytucja 1795 roku - pisal - zostala wymyslona dla czlowieka. Ale na swiecie nie ma takiego kogos. Widzialem w zyciu Francuzow, Wlochow, Rosjan i innych. Wiem tez, dzieki Monteskiuszowi, ze mozna byc Persem. Ale czlowieka nigdy jeszcze nie spotkalem, jezeli istnieje, nie jest mi znany". Mozliwe postawy w zetknieciu z inna, "nizsza" kultura: - postawa belferska (pouczanie, traktowanie innego jako dziecka), - postawa arystokratyczna (podkreslanie wlasnej wyzszosci, chlodny, pogardliwy stosunek do innego), - postawa ironiczno-kpiarska (traktowanie innego jako obiektu satyry, jako pajaca, jako polglowka), - postawa dominacji agresywnej (nacechowana nienawiscia, zlosliwoscia, wsciekloscia), - postawa rezygnacji (akceptowanie innego takim, jakim jest), jednak z przekonaniem, ze jest nizszy, - postawa zyczliwosci (troche paternalistyczna, ale serdeczna), - postawa partnerska (przyjmowanie innego jako rownego sobie). Nowy typ rewolucji, jaki zrodzil sie na swiecie w koncu XX wieku. Chodzi o rewolucje negocjowana. W tego typu przewrotach stara klasa rzadzaca traci wladze polityczna, ale jeszcze przez jakis czas zachowuje wazne pozycje w administracji i w gospodarce. Proces zamiany jednego systemu na drugi nie odbywa sie w formie wybuchu, kataklizmu, destrukcji, szoku, ale zostaje rozciagniety w czasie, wydluzony i splaszczony, ma charakter stopniowej transformacji. Rewolucja negocjowana jest procesem pelnym sprzecznosci i niekonsekwencji. Pelnym sporow, tarc i przetargow. Matactw i podchodow. Korupcji i manipulacji. Agresji slownej. Ale nie ma barykad, pozarow i egzekucji. Nie ma przerazenia i jekow. Nie ma terroru. Definicje ojczyzny: Genet: "Moja ojczyzna, to dwoch, trzech znajomych". Camus: "Tak, mam ojczyzne: jezyk francuski". Tuareg: "Moja ojczyzna jest tam, gdzie deszcz". Kultura, mysl i religie Wschodu przesycone sa idea mesjanizmu, a wiec idea ekspansji, dominacji i wylacznosci. Zrodlem takiej wiary sa m.in. ogromne przestrzenie - wielka przestrzen jest tu wielka pokusa: opanowac, zeby podporzadkowac. Wobec braku rozwinietej komunikacji silna, bezwzgledna wladza centralna jawi sie jako naturalny sposob rzadzenia i podporzadkowania, a to podporzadkowanie jest tym bardziej konieczne, ze mamy tu do czynienia ze spolecznosciami roznokulturowymi, roznojezycznymi o silnym i nieustepliwym poczuciu niezaleznosci, a takze w wypadku ludow pasterskich - o niestrudzonej ruchliwosci mobilnosci. W idei mesjanizmu mieszcza sie co najmniej dwa interesujace nas tutaj poglady: po pierwsze - mesjanizm wymaga codziennych, doczesnych wyrzeczen w imie wyzszej racji, wyzszego celu, wlasnie - mesjanistycznego. Zyjemy w biedzie, zyjemy pod knutem, ale to jest konieczne, abysmy osiagneli nasz cel najwyzszy. Chodzimy w lachmanach, ale za to jestesmy wybrancami losu. To nic, ze dzis nedza: jutro przyjdzie zaplata. Po drugie - w mesjanizmie zawarta jest nadzieja na wyjscie z opresji, z biedy i z nieszczesc z pomoca jednorazowego aktu Bozej laski - Bog skinie i zycie odmieni sie nam momentalnie i calkowicie. Niepotrzebna codzienna, zmudna praca, wysilek mysli i woli, sprawnosc organizacyjna - wystarczy dotkniecie Bozego palca. Kontakt z Bogiem, to, ze jestesmy jego wybrancami, uwolni nas od jarzma pracy - prace zastapi cud. Jest to wiara naiwna i zludna, ale myslenie ludzi jest najczesciej naiwne i zludne. Berlin, 4 sierpnia 1994 Od rana miasto zalane sloncem. Jest ono wszedzie, panuje niepodzielnie. Ludzie sa wyczerpani upalnym latem, zmeczeni, nerwowi, agresywni. To dopiero 30 stopni. A gdyby temperatura skoczyla do czterdziestu? Do piecdziesieciu i wyzej? Ilekroc znajde sie w takich skrajnych temperaturach (upalu, zimna), mysle o scislym zwiazku miedzy klimatem a moralnoscia. Przy 60 stopniach wszyscy chodzilibysmy nago bez zadnej zenady! W Los Angeles, w straszliwych upalach, ludzie wsciekli, ze ktos im zajezdza droge, czasem do niego strzelaja. Morderstwo z powodu oszolomienia sloncem. W wielkim upale, jezeli nie ma gdzie sie schronic, czujemy sie zaszczuci, zagrozeni. 20, 30 stopni wystarcza, aby unicestwic w nas czlowieczenstwo. Teraz zalozmy, ze gdzies w galaktyce zaczal sie przed milionami lat proces ocieplenia jakiejs gwiazdy i nagle to cieplo, wypromieniowywane przez owa gwiazde, dociera do nas. Atmosfera otaczajaca kule ziemska ociepla sie - w skalach kosmicznych wlasciwie nieznacznie - o 40, 50 stopni Celsjusza: caly rodzaj ludzki przestaje istniec. I czy jest to zupelnie niemozliwe? Paul Gray pisze ("Time" 1.08.1994), ze odlamki komety, ktore wlasnie uderzyly w powierzchnie Jupitera, wyzwolily energie iles tam milionow razy wieksza niz te, ktora miala bomba, jaka spadla na Hiroszime. To zbombardowanie Jupitera, pisze Gray, przypomina nam, ze wszechswiat jest an incredibly violent place. Ile z tej przemocy panujacej w kosmosie przenika w nas i wplywa na nasze zachowanie? Wszak astrologowie wierza w taka zaleznosc, w taki dynamiczny, deterministyczny zwiazek: W miare jak przybywa ci lat, ludzie coraz mniej ci wybaczaja. Najlepiej dziecku -jemu wolno wszystko. Mlodziezy tez dane jest szerokie pole. Mlodziez jest wartoscia sama w sobie, jest powabem, jest swiezoscia i energia. Wiek dojrzaly - swiat jeszcze czeka, jeszcze daje ci szanse. Ale przychodzi starosc i wowczas - albo jestes kims, jakas ogolnie uznana wartoscia, albo inni beda pomiatac toba, popychac cie. Ciagle musisz usprawiedliwiac sie, ze zyjesz, ze jeszcze jestes. Wsrod Somalisow, wsrod Dinkow z Sudanu, wsrod Tuaregow z Sahary - Iata, wiek, starosc daja pozycje, przewage, posluch i wyzszosc. Wystarczy, ze pojawi sie starszy, a juz inni przyjmuja postawe wyrazajaca respekt i szacunek. Wszystko w takiej spolecznosci jest ustabilizowane - przede wszystkim ustabilizowane i trwale sa wartosci. W co wierzyli przodkowie - w to i my wierzymy: oto sa nasze korzenie, nasze poczucie wspolnoty, znak przynaleznosci do plemienia (a to znaczy tam - przynaleznosci do rodzaju ludzkiego). Inaczej w spoleczenstwach sfrustrowanych, znerwicowanych. Tu starzec to zakala, zawalidroga, rupiec - co gorsza, to ktos winny wszystkiego zastanego zla, przyczyna niepowodzen i porazek, slowem ktos, kto zasluguje sobie na nasza niechec, pogarde, nawet nienawisc. Pokolenie to cos wiecej niz wspolnota biologiczna, tozsamosc wieku. To bowiem takze podobienstwo wrazliwosci, zblizony typ wyobrazni. Dlatego kontakt miedzy ludzmi roznych, odleglych od siebie pokolen wymaga rezygnacji z siebie - naturalnego przeobrazenia sie, przystosowania do kogos, kto z powodu roznicy wieku, wrazliwosci, a takze celow zyciowych jest inny i czesto - obcy. ... (Swiat bez autorytetow). Widok, ktory napelnil mnie smutkiem, nawet wprawil w oslupienie. Jest rok 1986. Nowy Jork, konferencja PEN-Clubu. Dla nas, uczestnikow tej konferencji, burmistrz Nowego Jorku Koch wydaje w swoim urzedzie przyjecie. Jest to maly, stary palacyk, jeden z nielicznych osiemnastowiecznych budynkow w tym miescie. Wewnatrz ciasno, tloczno, duszno, ogluszajacy gwar podgrzanych alkoholem glosow. Serwuja biale wino, tylko biale wino, skrzynki z tym winem stoja wszedzie. W tlumie migaja mi zaczerwienione twarze Mailera, Vonneguta, Gaddisa, posepna, gdzies nad glowami unoszaca sie twarz Danilo Kisa (nie wiedzialem, ze w tym momencie byl juz smiertelnie chory), nie znajaca usmiechu twarz Giinthera Grassa, skupiona i jakby wsluchujaca sie w czyjs szept twarz Doctorowa. Nagle potykam sie (a raczej - jestem popchniety) na siedzaca pod sciana, w kacie, drobna, defensywnie skulona postac. To staruszek, w gescie samoobrony wyciagajacy przed siebie rece. Zatrzymuje sie, chwytam go tak, aby nie runal na podloge. Claude Simon, wielki pisarz francuski, laureat Nagrody Nobla. Siedzi cicho,'patrzy wokol umeczonym, niespokojnym spojrzeniem. Pochylam sie nad nim, bo chce mu powiedziec cos cieplego, cos zyczliwego. Wiec mowie mu, przekrzykujac panujacy wokol wrzask, ze jego proza jest cudowna, jest gleboka i malarska, ze jego Droge przez Flandrie czytalem z zachwytem, ze ciesze sie, iz moge poznac go osobiscie i powiedziec mu to wszystko, gdy nagle wali sie na mnie ktos wielki, tak stary, siwy i wielki jak Auden, ale to musi byc ktos inny, w kazdym razie wali sie na mnie, ja, nie mogac wytrzymac naporu, padam na Simona i wszyscy trzej lecimy na podloge, ale w tym tloku i zamieszaniu nikt tego nie zauwaza, nikt nie zwraca na nas uwagi. Jules Renard: "Dzisiaj nie umie sie juz mowic, bo nie umie sie sluchac. Mowic dobrze, to jeszcze nic: trzeba mowic szybko, zeby zdazyc przed odpowiedzia. Nigdy sie nie zdazy. Mozesz mowic nie wiedziec co i nie wiedziec jak: zawsze ci przerwa". Renard napisal te slowa w 1893. 1893! A coz dopiero dzis, w sto lat pozniej! W Pochwale historii Marca Blocha: "Kolejne rewolucje techniczne niepomiernie poszerzyly dystans psychiczny miedzy pokoleniami". Uwaga ta zostala napisana przez Blocha w 1941 roku. O ilez to jest bardziej trafne i prawdziwe dzis, po tylu latach. O ilez ten dystans jest wiekszy, bardziej wyrazisty, bardziej przepastny. Pojecie pokolenia obejmuje coraz wezszy przedzial czasu, warty pokoleniowe zmieniaja sie coraz szybciej, wsrod mlodych piec lat - to juz wielka roznica! 23 maja 1992 Z Zurychu zadzwonila Krysia Prawdzic. Jest po operacji, ktora sie udala. Ma przemile wnuki. Duzo jezdzi po swiecie. Jest dobrym duchem, ktory pomaga tworcom, promujebez nich kultura nie moglaby istniec. Ten sam jak przed laty mlody glos, ta sama urocza chaotycznosc. Niedawno byla w Izraelu, spotkala wielu starych znajomych. Niestety, byli wsrod nich i tacy, ktorzy ja rozczarowali. O nich wlasnie ulozyla sobie zdanie po hebrajsku: M?zdalknim awal lo mid bagrim (Starzeja sie, ale nie dojrzewaja). To jednak problem wielu ludzi. Dziecko bywa silniejsze niz dorosly, dziecinstwo jest jedyna pora, ktora trwa w nas cale zycie. Dziecinstwo ze swoimi urojeniami, kaprysami, egoizmem jakze jest zywotne i wladcze nawet w duszach starcow! Kiedy pisze o moich dyktatorach, czytam podreczniki z dziedziny psychologii dzieciecej. Tam sa oni dokladnie opisani! A.B. mowi mi o wyborach modelek. Ze impresario nie patrza, czy dziewczyna ma urode, tylko czy ma plastyczna twarz. Plastyczna twarz to taka, ze za pomoca makijazu mozna jej nadac wyraz zupelnie inny, ba, mozna z niej zrobic po prostu inna twarz. Te dziewczyny o twarzach plastycznych sa uwazane za najcenniejsze. W miare uplywu lat czlowiek jest coraz bardziej nawarstwiona w sobie przeszloscia. ... Nasza utrata wiary w wage i sens wartosci, jakie to czeste, jakie powszechne! Wszelkie dociekania o zrodla kariery swiatowej sprowadzaja sie do takich pytan: kto mu pomogl? Kto mu zalatwil? Jak to rozegral? Nikomu nie przychodzi do glowy, ze to, co zrobil, co stworzyl, zyskalo uznanie, poniewaz ma wartosc! A co dzis jest wartoscia? pytaja. Miejsce wartosci zastapily uklady, interesy, spryt. Zycie czlowieka jest na jeden blad. Jeden blad wystarczy, aby przekreslic cale zycie. Wystarczy, aby potem, az do ostatnich dni dzwigac krzyz. Blad to tyle, co popelnic samobojstwo, z tym ze rozlozone w czasie. Ile mozna przezyc wlasnych zyciorysow? Roznych, nawet - przeciwstawnych? A.B. pyta mnie, czy wierze w reinkarnacje po smierci? Odpowiadam, ze po smierci nie wiem, jak bedzie. Natomiast wierze w reinkarnacje czlowieka za jego zycia. Ze czlowiek moze w jednym zyciu urodzic sie kilka razy. Jako zupelnie inny, niepodobny. Z listu do Krystyny Tarasiewicz, autorki ksiazki Sad nad katami (o oprawcach z obozu zaglady w Majdanku, sadzonych w Niemczech, po wojnie - przykladnych obywatelach Republiki Federalnej): "Ksiazka ta jeszcze raz przypomina, ze w czlowieku moze byc wiele istnien. Moze wiec byc w nim dziecko (i to przez cale dlugie zycie, do smierci). Moze byc najokrutniejsza bestia, moze byc przecietny zjadacz chleba, moze byc swiety itd. Wazne jest, ze te istoty wewnetrzne, dla oka niewidoczne, rzadza i poruszaja jego postacia zewnetrzna, cielesna, ta, ktora widzimy, z ktora stykamy sie i obcujemy. Tu jest pole dla pomylek, dla bledow, dla zludzen, zawodow i zaskoczen, dla dramatow. Czlowiek moze wiec byc rotacja wcielen, coraz to ktoras istota wewnetrzna wysuwa sie w nim na czolo sceny psychicznej, przybiera postac zarzadcy i wydaje rozkazy. To wlasnie przychodzi na mysl czytajac Pani ksiazke. Wczoraj mordowal, strzelal w tyl glowy, siekl pejczem na smierc, dzis to solidny urzednik, dobry dziadek, spokojny emeryt, zyczliwy sasiad". W studio TV spotykam scenarzyste Nizynskiego. Wspominamy stare lata. Wspominamy Jurka Falkowskiego, Olka Drozdzynskiego, Janka Himilsbacha. Byly to barwne, oryginalne, swoim zachowaniem, jezykiem, a nawet wygladem od razu zwracajace uwage postacie. Mlodzi, czytajac dzis o tamtych czasach, dostaja ich obraz najbardziej ponury i czarny. Donosy, przesluchania, tortury, lagry. Brakuje literatury, ktora pokazywalaby tamten czas w calej jego zlozonosci, roznorodnosci, w sprzecznosciach i absurdzie, w tragikomizmie i surrealizmie. Znikaja imponderabilia, niuanse, odcienie i gradacje, poltony i polswiatla. Znika fakt, ze byl to smiech przez lzy i ze owa jednoczesnosc smiechu i lez stanowi byc moze klucz do tamtego czasu. Wsrod wielu nagannych, odpychajacych cech, jakich nie brak nacjonaliscie, dwie sa szczegolnie trudne do zniesienia: pierwsza - to brak skromnosci. Nacjonalista jest nadetym pyszalkiem, rozpiera go chorobliwa duma. Brak zupelny pokory, niemoznosc uznania, ze ktos inny (tj. innej narodowosci) moze byc lepszy, bardziej wartosciowy. Powiedzcie nacjonaliscie, aby posypal sobie glowe popiolem - zwymysla was. Ten gest pokory potraktuje jako atak na "swoj narod", okazac pokore to w jego rozumieniu ustapic, a jedna z glownych cech nacjonalisty jest wlasnie jego pryncypialna nieustepliwosc. Druga cecha - to prowincjonalizm mentalny, skansenowy charakter tej mentalnosci, brak ciekawosci swiata, niechec, aby choc troche ten swiat poznac i cos z niego zrozumiec. Calym swiatem nacjonalisty jest wlasnie jego prowincja, jego zascianek, podworko. Obszar szczelnie zamkniety, otoczony murem, za ktorego granicami nic juz nie ma (nic i nikogo - poza wrogami). Jeszcze o nacjonalizmie: - w swiecie wspolczesnym tendencje do dezintegracji sa silniejsze niz tendencje do integracji; - razem z dezintegracja wystepuje tendencja do zamykania sie we wlasnych etnosferach, do zasklepiania w osobnych niszach etnicznych; - ow proces swiatowej balkanizacji dokonuje sie w atmosferze rosnacej podejrzliwosci, nietolerancji, wrogosci, checi zapanowania jednych nad drugimi. Czy ma sens, aby na lamach tygodnika literackiego dyskutowac o chamstwie? Nie ma - poniewaz chamy nie czytaja takich tygodnikow. Dyskutowanie w takim pismie o holocie mija sie z celem, gdyz ona w ogole nie czyta, nie interesuje sie takimi problemami, jak kultura i etyka. Chamstwo jest zamkniete w sobie, szczelnie otorbione, zakute, niereformowalne. Sluch jest nie tylko pojeciem z dziedziny muzyki. Mozna np. nie miec sluchu na czyjs sposob rozumowania, na czyjs dyskurs. Fanatycy to ludzie pozbawieni sluchu. Umysl otwarty to wlasciwosc czlowieka obdarzonego wielka wrazliwoscia sluchowa. Sekciarz to ten, do ktorego docieraja tylko dzwieki o waskiej, scisle okreslonej i danej raz na zawsze skali natezenia. Jak wiadomo, jest kilka odmian durniow. Np. - durnie bierni albo - durnie agresywni. Duren bierny zachowuje sie pasywnie, na ogol milczy, mowi wolno, z trudem, jakby jego wlasny jezyk byl mu obcy, ledwie znany. Ten typ durnia nie musi byc uciazliwy, nie musi denerwowac. Inaczej z glupota agresywna. Byc skazanym na ciagle obcowanie z agresywnym durniem to istne przeklenstwo. Cierpi on na slowotok, plecie bez przerwy. Apodyktycznie, ex catedra. Wszystko dla niego jest jasne, oczywiste. Cecha umyslu durnia jest niemoznosc przenikania swiata, zejscia w glab zjawisk. Dla durnia wszystko ma jeden wymiar, ma gladka powierzchnie, po ktorej jego spojrzenie slizga sie bez przeszkod. Z powodu tej jednowymiarowosci swiat durnia jest monotonny, sztampowy i dlatego glupcow czesto zzera nuda. Inna odmiana durnia - duren chytry, ktory wszedzie upatruje dzialanie tajemnych sil, dzwigni, sprezyn, spiskow ("cos sie za tym kryje", "cos w tym musi byc" itd.). W miejsce madrosci - przebieglosc, ale miedzy tymi dwoma cechami jest wielka roznica. Madry - stara sie rozumiec swiat, przebiegly - chce nim manipulowac. Sfera polityki jest pelna przebieglych ludzi, madrych - spotyka sie tam rzadko. Molier w Uczonych bialoglowach mowi: "Glupiec uczony jest wiekszym glupcem niz glupiec nieuk". Na kazdy temat duren ma z gory ustalone opinie, ktorych nigdy nie zmienia. Sprawia wrazenie, jakby z nimi juz sie urodzil, wyssal je z mlekiem matki. Ta obserwacja jest argumentem na rzecz jednej z hipotez - a mianowicie tej, ze glupota nie wynika ani z braku wyksztalcenia, ani z winy srodowiska, ale jest kodem genetycznym, z ktorym czlowiek juz sie rodzi. Byc moze mozg glupca jest inaczej zbudowany, ma specyficzny ksztalt i swoisty sklad chemiczny. Informacje, ktore w nim kraza, sa rzadkie, belkotliwe, koslawe. W takim wypadku mozna by traktowac glupote jako ulomnosc lub jako chorobe wrodzona i - raczej - nieuleczalna. Zwraca uwage, ze opinie durnia sa silnie zabarwione emocja, ze wyglasza on je nie tylko apodyktycznie, ale i z wielkim przejeciem. Mamy wrazenie, ze gotow za nie oddac zycie. Obserwujac C.D.: na to, czego nie rozumie, reaguje badz zjadliwa kpina, badz wsciekloscia. Widzac duzo ksiazek w pokoju, wykrzykuje z ironia: - I po co to tyle czytac! - A moze i ty bys cos przeczytala? - Ja? Jeszcze nie zglupialam! Nie cierpi muzyki powaznej. Jezeli uslyszy w radio pierwsze tony Bacha czy Mozarta, rzuca sie gwaltownie, zeby zmienic fale. Krzyczy - Nie! Nie! - Kto taka muzyke rozumie? - pyta. - Wiekszosc ludzi nie rozumie! Jej argument: wiekszosc. Durnie wiedza, ze sa wiekszoscia, ze maja przewage, ze panuja. Popper, jego wnikliwa uwaga na temat niewiedzy. Niewiedza - gdzies pisze - nie jest prostym brakiem wiedzy, lecz postawa, postawa odmowy, jest niezgoda na przyjecie wiedzy. Glupota nie pozwala, zeby ja niepokoic. Rozbestwiona - rusza do ataku: tego, ktory chcialby podzielic sie z nia swoja wiedza, pali na stosie, wrzuca do lochow, zamyka w szpitalach dla umyslowo chorych. Znane jest powiedzenie - on nie jest taki glupi, na jakiego wyglada. Czy glupote widac na twarzy? W jakim stopniu moze ona uksztaltowac jej rysy, jej wyglad? Zajmowal sie tym Schopenhauer, rowniez Koninski i wielu innych. Koninski twierdzil, ze naziste mozna rozpoznac po twarzy. A durnia? Czy powiedziec, ze jest to twarz, ktorej nie rozjasnia zadne, plynace z wnetrza swiatlo, to stwierdzic cos sensownego? Problem glupoty fascynowal ludzi od najdawniejszych czasow. Duzo jest literatury na ten temat. Horacy w jednym z listow: Sapere aude! (Odwaz sie byc madrym!) Schiller w Dziewicy Orleanskiej: Z glupota nawet bogowie walcza nadaremnie. St. Przybyszewska: "Dekobra, jak nikt inny przedstawia nam niesmiertelnego kolosa - glupote ludzka w jej pelnej sile zycia, w jej objawach. Glupota jest nie tylko niesmiertelna: jest wszechobejmujaca, ponad 90 proc. ludzkosci to jej dozywotni wiezniowie. I jest niezmienna w swej postaci: wez pierwsza lepsza zla powiesc, uchodzaca za ultranowoczesna: dokladnie ten sam nonsens, o tym samym, w tym samym to- nie gloszono przed 100 laty" (Listy,1928). Gogol: "Kto dzis od kogo glupszy, to problem nie do rozwiazania". W Moskwie na filmie Stanislawa Golouchina - "Tak zyc nie wolno". Na ekranie widzimy swiat ludzi upadlych - zlodziei, alkoholikow, bandytow, uliczne prostytutki, oszustow i zboczencow, zyjacych w zamknietym swiecie, ktory oni tworza, ale ktory jednoczesnie tworzy ich, trzyma w swoich karbach, podporzadkowuje swoim przestepczym, wilczym prawom. Zly przez obcowanie z innym zlym staje sie jeszcze gorszy, sa to sprzezenia dynamiczne, maja one swoja zlowroga i nieublagana logike. Natomiast odkrywanie dobra zaklada aktywnosc, wymaga od nas wysilku, postawy czynnej, zaangazowania. Biernosc zwieksza nasza podatnosc na zlo. Niby to prawda znana, nawet banal, a jednak ciagle trzeba ja powtarzac, powtarzac i - co najwazniejsze - wcielac w zycie. Istnieja dwa typy kolektywow, grup ludzkich. Takich, w ktorych wzajemne oddzialywanie na siebie jego czlonkow ma korzystny, pozytywny charakter; dzieki uczestniczeniu w takiej grupie ludzie staja sie lepsi - dla siebie i innych. I odwrotnie - sa kolektywy, zespoly, w ktorych ludzie nawzajem na siebie zle wplywaja, w ktorych obecnosc innych wyzwala w nas najgorsze reakcje i nastroje. To, jak sie ludzie dobiora, jest wazne nie tylko dla dzialania calego zespolu, ale i dla indywidualnego samopoczucia kazdego z jego czlonkow. Julien Greem: "Jest we mnie, widze to dobrze, ktos, kogo nie znam". Sartre w swojej sztuce "Przy drzwiach zamknietych" mowi: "Pieklo - to inni". Ale rownie dobrze mozna powiedziec: "Pieklo - to ja". Pieklo jest we mnie, czasem uspione, czasem czynne, ale jest - nasz byt wewnetrzny, immanentny. Sposob na uspienie piekla: ucinac, przerywac kazda mysl, ktora nosi w sobie kolec agresji, plewe zla. Nie rozwijac tej mysli, nie pozwolic jej zawladnac nami, ale natychmiast wycofac sie, zmienic temat refleksji, pojsc w strone przychylna swiatu i ludziom. A.B. powiedzial mi kiedys: - Nienawidze ich za to, ze nauczyli mnie nienawisci. Czuje sie z tego powodu gorszym czlowiekiem, czuje sie nieszczesliwy. Po filmie Spielberga "Lista Schindlera". Dobrze, ze ten film powstal. Dobrze, ze sie przeszlosc przypomina. Uwazam. tak wbrew maksymalistom, takim jak Lanzmann, ktorzy utrzymuja, ze Holocaustu nie da sie przedstawic. A przeciez zadaniem artysty jest probowac, starac sie zblizyc do. Kazdy utwor jest tylko przyblizeniem, zwlaszcza dzis, w dobie potopu informacji, niemozliwe jest dzielo, ktore na jakis wielki temat powiedzialoby wszystko. Specjalista, znawca takiego tematu zawsze bedzie zawiedziony, rozczarowany: przeciez wie wiecej. W filmie Spielberga sa dwie istotne deformacje, wynikajace z tego, ze rezyser sam nie doswiadczyl swiata, ktory przedstawia, a nikt mu widocznie na to nie zwrocil zawczasu uwagi. Swiat wojny w naszej czesci Europy byl przede wszystkim swiatem powszechnej biedy, nedzy. Chodzilismy oberwani, nie mielismy butow, ubran. Brudni, chorzy, stale glodni. Bylismy tlumem nedzarzy. Oczywiscie dzis odtworzenie takiego tlumu jest niemozliwe i w tym sensie Lanzmann ma racje: Holocaustu nie da sie pokazac na ekranie. Druga deformacja - w filmie jest kilka scen dialogu miedzy oprawcami i ich ofiarami. Dialogu, dyskusji, wymiany opinii. Oczywiscie kazda sztuka wymaga dialogu. Ale rzeczywistosc totalitarna jest inna. Jej istota byl wlasnie brak dialogu - nie bylo komunikacji. Po jednej stronie dzialala wrzeszczaca, przerazajaca machina niszczenia, unicestwiania, rownania ludzi i kultury z ziemia, po drugiej - ponizej i pod butem, wegetowala anonimowa, bezksztaltna, skazana na zaglade masa. I miedzy tymi dwoma swiatami nie bylo zadnej rownosci (dialog zaklada rownosc), zadnego jezyka. Wlasnie owo milczenie (Milczenie morza Vercorsa) jest warunkiem wrogosci, wstepem do wyzszego etapu tej wrogosci - morderstwa. Czy wiec jednak Lanzmann nie ma racji? Bo przeciez w wielkim malarstwie nie ma sladow Oswiecimia czy Workuty. Sa natomiast pogodne "Kobiety w ogrodzie" Moneta, wesoly "Bal w Moulin de la Galette" Renoira, radosne "Sloneczniki" van Gogha. Israel Shahak, w "New York Review of Book w odpowiedzi komus, kto oburzal sie, ze w getcie odbywaly sie sluby i prywatki, ze ludzie obchodzili imieniny itd., przypomina nastepujace prawo: w skrajnych sytuacjach wiekszosc bedzie zawsze poszukiwac normalnosci. Pokolenia wychowane w systemach totalitarnych maja szczegolny stosunek do krytyki. Krytyka w warunkach demokracji jest forma opinii, pogladem, proba wplywania na postawy innych, na ksztalt rzeczywistosci. W totalitaryzmie krytyka kryje w sobie sztylet, stryczek, kule, moze byc wyrokiem smierci. Dlatego ludzie znajacy praktyki tego systemu odruchowo reaguja na krytyke ze strachem, uciekaja przed nia przerazeni, z uczuciem, ze zostali schwytani w bezwyjsciowy potrzask. A.B.: Czy w moim prywatnym, indywidualnym swiecie istnieje Bog? Czy on ten swiat wypelnia, wlada nim? Dowodem na to, ze istnieje - nie ow Bog ponadziemski, transcendentalny, ale ow Bog zindywidualizowany, uprywatniony, bedzie moje zachowanie, moj sposob bycia, moj stosunek do innych, kierunek i rodzaj myslenia o nich. Najwiekszy bol moga nam zadac tylko osoby najbardziej kochane. Najgorszy, bo zaczajony, zaskakujacy wrog to ten, ktory jest najblizej ciebie. Czcimy przeszlosc jak czcimy bostwa. Oba sa niepoznawalne. Czcimy niepoznawalnosc. Ona nas fascynuje. Wiara nie jest czyms samoistnym, oczywistym, czyms, co stanowi nieodlaczna czesc natury czlowieka. Wiara jest przywilejem, wyroznieniem, jest laska, ktora czlowiek wierzacy musi byc obdarzony, wyrozniony, pomazany. Bez tego promienia swiatla, ktorego zrodlo jest poza czlowiekiem, wnetrze ludzkie jest mroczne, nieprzeniknione, gluche. Te koniecznosc laski trzeba ciagle podkreslac, gdyz panuje naiwne przekonanie, ze wystarczy sam udzial w liturgii, sama deklaracja wiary, aby spelnilo sie zespolenie czlowieka z Bogiem. Tymczasem bez laski nie ma wiary jako przezycia najglebszego, jako obcowania z Najwyzszym. Moze byc tylko gest, rytual, cymbal pusto brzmiacy. Fatalne jest psychologiczne oddzialywanie kryzysu. Kryzys obezwladnia nas, napelnia pesymizmem, paralizuje wole, pozwala na bezczynnosc, na nie - dzialanie i nie - myslenie. Kryzys wyjalawia nas, pograza w apatii, w zracjonalizowanym minimalizmie. Prowincjonalizm jako forma zycia i sposob myslenia przestal byc bezkarny. To, co prowincjonalne, skazuje dzis na izolacje, na skansen, na pozostawanie w tyle, na materialnie i kulturowo nizszy i ubozszy wariant zycia. Wielkie miasto niszczy piekno wsi, niszczy urok ziemi, degraduje pejzaz. Jerzy Stempowski: "Od polowy XIX wieku rolnicy zadali od ziemi tylko pieniedzy otaczajac sie krajobrazem tak nudnym, ze sami oden uciekaja" ("Zeszyty literackie" 37/92). W nocy byla burza. Rano wymienialismy o niej wrazenia. Alez lalo! Alez grzmialo! Wlasciwie to wiecej blyskalo, niz grzmialo itd., i temu podobne banaly. Pomyslalem, ze zabijamy nature nie tylko technika i nadmiarem chemii, ale takze - choc moze w sposob mniej widoczny - przez to, ze stopniowo usuwamy ja z naszego slownictwa, z naszego jezyka. Ot, bylem wczoraj w pieknym nieborowskim parku. Ale jak opisac wrazenia? Brakuje slow, brakuje nazw. To drzewo - jak sie nazywa? A te krzewy? A to zielone, co plywa po wodzie? A ten ptak, co takie wyciaga trele? A to stworzonko wielonogie, co bezglosnie pelza po lisciu? To sie przeciez wszystko jakos musi nazywac! Ale jak? Jak? Duzo dni bezczynnych, zmarnowanych. Duzo dni nie pozostawiajacych w pamieci zadnego sladu. Godziny, doby cale, ktore zapadly sie w czarna dziure czasu. Spogladanie na zegar -juz minela dziesiata, juz trzecia, juz siodma. Niestrudzony rownomierny marsz sekund i minut, jak nie konczacej sie kolumny mrowek, ktora pojawia sie znikad i po chwili ginie z oczu na zawsze. Przerazenie, ze cos wymyka sie z rak, ze nie mozemy tego zatrzymac. I uczucie ubywania nas samych, uczucie, ze zajmujemy przestrzen coraz mniejsza, coraz mniej widoczna. Swiat, mowi mi pewnego wieczoru Alvin Toffler, kiedy na Manhattanie szukamy miejsca, aby postawic samochod, robi sie coraz bardziej ciasny i bezwzgledny. Ot, chocby to miasto. Tu nawet jezeli jestes milionerem, niewiele ci to pomoze. Nie masz, gdzie zaparkowac samochodu, trudno znalezc miejsce w restauracji itd. Amerykanie - niby wolni, a jednak nadal poszukuja wolnosci. Zamykaja sie w komunach, w sektach religijnych, lacza sie w rozne tajemnicze zwiazki. Tam dopiero - wyobrazaja sobie, ze sa wolni. A wiec wolnosc jest czyms, co musimy subiektywnie odczuc jako wolnosc. Iranski filozof Ramin Jahanbegloo pyta w Oxfordzie Isaiaha Berlina: - Czy moglby pan wyjasnic roznice miedzy wolnoscia pozytywna a negatywna? - Wolnosc negatywna to taka, w ktorej sie twierdzi, ze rowne prawa do wolnosci maja tygrys i owca i ze nic nie mozna poradzic, jesli tygrys zje owce. Wolnosc negatywna musi byc ograniczana, jezeli ma istniec wolnosc pozytywna. Miedzy nimi winna panowac rownowaga, dla ktorej nie ma jednak zadnych scislych regul. Absolutna wolnosc jest niebezpieczna. Wolnosc bez zasad moralnych, bez etyki pracy i poczucia obowiazku, bez tolerancji, poszanowania prawa, a takze bez naturalnej zyczliwosci wobec Innego moze byc sila niszczycielska. Stosunek do biednego jest dzis wszedzie niechetny, negatywny. W swiecie, w ktorym panuje wyscig, walka, wspolzawodnictwo, ubogi - to przegrany, powalony, to ten, ktory odpadl. Ubogi powinien zejsc z oczu. Zreszta sam ubogi patrzy na innego biedaka z pogarda. Widzi w nim bowiem wlasna karykature, wlasne - gorsze - wydanie, wlasna kleske. Teraz nowosc wypiera jakosc. Dzis nie pytaja, czy to jest dobre, pytaja - czy to jest nowe? Roznice zdan, przeradzajace sie czasem w otwarte, a nawet krwawe konflikty, wcale nie musza byc przejawem odmiennych, sprzecznych interesow. Moga bowiem miec inne przyczyny, jak chocby wynikac z- emocji powstalych w czasie sporu i w miare trwania tego sporu nasilajacych sie, az do osiagniecia point of no return; - braku precyzji jezyka, roznego definiowania i rozumienia tych samych terminow i pojec ("kiedy dwoch mowi to samo, to wcale nie jest to samo"); - zametu panujacego we wlasnych pogladach, niezdolnosci do ich jasnego, klarownego przedstawienia nawet sobie samemu. Nawet nie przestepcze, rozmyslne intencje, ale zwyczajny, pospolity metlik, rozgardiasz, konfuzja w naszych glowach moga byc zrodlem wielkich nieszczesc iwrecz - zbrodni. Amerykanski psychiatra, autor swietnej ksiazki Awakening - Thomas Szasz zauwaza, ze tendencja do kreowania kozlow ofiarnych i nastepnie rozprawiania sie z nimi stanowi czastke ludzkiej natury. W ten sposob kazda grupa szuka ocalenia przed dezintegracja. Spoleczenstwo oczyszcza sie przenoszac swoje leki i konflikty na obraz mistyczny (kozla ofiarnego). Najwazniejsze z tego, co najbardziej osobiste - ukrywamy. Naszym pierwszym odruchem bedzie zawsze - ukryc. Potem, nawet jezeli cos wydobywamy, to z trudem, czasem - z bolem. Najczesciej zabieramy te tajemnice ze soba do grobu. Stad w ziemi cmentarnej pogrzebane sa nie tylko ciala zmarlych, ale i ich najwieksze, najglebsze, a czesto i najstraszniejsze tajemnice. Dostepne nam prawdy o czlowieku sa tylko czubkiem gory lodowej. Prawdy najistotniejsze, rzeczywiste sa poza naszym zasiegiem. Wiersz Godfrieda Benna o cuchnacej sali szpitalnej, pelnej pacjentow, ktorych brzuchy toczy rak, przypomnial mi sie kiedys, kiedy jechalismy wieczorem z Filadelfii do jednej z podmiejskich farm. Samochod prowadzil Dick - starszy Amerykanin, emeryt. Z tylu siedziala jego zona - drobna, skurczona, siwa pani. Kilka miesiecy wczesniej przeszla operacje anus, z ktorej lekarze usuneli raka. Razem z rakiem usuneli tez zwieracz odbytu. Zapach, jaki panowal w tym samochodzie, byl nie do zniesienia. Jazda - naprawde trudnym, obezwladniajacym doswiadczeniem. Kilkakrotnie chcialem prosic Dicka, zeby zatrzymal sie, zeby mozna bylo zaczerpnac powietrza, zeby nie zwymiotowac, ale opanowywalem sie za wszelka cene, poniewaz uwazalem, ze bylby to wielki nietakt, ze moglbym tym ludziom sprawic przykrosc. W czasie tej jazdy uswiadomilem sobie, jak straszne rzeczy dzieja sie w nas, w srodku, w kazdej chwili. Jaka odrazajaca fabryke chemii nosimy w naszych wnetrznosciach. W jak okropnym rynsztoku nurza sie proces zycia! ' A dodac do tego wszystkie potwornosci naszego psychicznego podziemia, wszystkie manie, obledy, fobie i szalenstwa opisane przez de Sade'a, Dostojewskiego, Freuda i Celine'a? Wszystkie sadyzmy, okrucienstwa i zboczenia? Brr! Samotnosc a osamotnienie. Istotna, zasadnicza roznica miedzy tymi dwoma stanami (sytuacjami) czlowieka. Samotnosc moze byc stanem pozadanym, sprzyjajacym koncentracji, tworzeniu, badaniu samego siebie, wchodzeniu w glab wlasnego ja. Inaczej z osamotnieniem. Odczuwamy je jako udreke, jako bol nawet, jako ponizenie i odtracenie. Samotnosc wybieramy, dazymy do niej, szukamy jej, natomiast osamotnienie to stan przymusowy (nawet jesli jest przez nas samych zawiniony), ktory nas zadrecza, rozgorycza, frustruje i niszczy. A.B.: - Nigdy nie jestem samotny, kiedy jestem sam. Prawdziwa samotnosc odczuwam dopiero bedac wsrod ludzi. Samotnosc to niemoznosc dotarcia do innych, zespolenia sie z nimi. Zycie kazdego z nas wspiera sie na obecnosci innych. Tylko bowiem zycie wspolprzezywane daje nam poczucie jego istotnosci. Inni to zywe, ruchome lustra, ktore pozwalaja nam dostrzec, ze istniejemy. Przez to, ze sa, dynamizuja nasza obecnosc w swiecie, zaswiadczaja ja. Bez nich poruszalibysmy sie w pustce, w ktorej nasz byt bylby nierzeczywisty, kwestionowalny dla nas samych. 6 kwietnia 1992 Spoleczenstwa latwiej organizuja sie przeciw smierci gwaltownej i naglej niz przeciw powolnej, slabo widocznej. Jest to moze sprawa wyobrazni, ale takze i tego, ze smierc nagla, czesto ociekajaca krwia, jest czyms przeciwnym porzadkowi natury, ze wiec latwiej mozemy jej przeciwdzialac, zapanowac nad nia. To, co niedefiniowalne, jest moze najwazniejsze. Amerykanski psycholog Edward Thorndike (1874-1949) sformulowal jedno z elementarnych praw uczenia sie: sukces wzmacnia okreslona forme zachowania sie. To samo B.F. Skinner: sukces zwieksza tendencje do powtorzenia okreslonego zachowania. Jezeli zyskujemy pewnosc, a jest to pewnosc bez Boga, mozemy byc zdolni do zbrodni. Za prawde zwykle uwazamy te, o ktorej prawdziwosci jestesmy przekonani, a nie te, ktora jest najblizsza rzeczywistosci. Nas, urodzonych okolo roku 1930 na glebokiej i ubogiej prowincji polskiej, na wsi lub w malych miasteczkach, w rodzinach chlopow lub szaraczkowej inteligencji, cechowal w okresie tuz powojennym przede wszystkim bardzo niski poziom wiedzy, zupelny brak oczytania, znajomosci literatury, historii i swiata, zupelny brak kindersztuby (moje zalosnie mizerne lektury w owych latach: wydana w 1913 roku Historia zoltej cizemki Antoniny Domanskiej czy Wspomnienia niebieskiego mundurka Wiktora Gomulickiego, wydane jeszcze w 1906 roku). Przeciez wczesniej (lata okupacji) albo nie wolno nam bylo czytac, albo zwyczajnie - nie bylo co czytac. W naszej klasie (bylo to gimnazjum im. Staszica) mielismy jeden stary, podarty egzemplarz jakiegos przedwojennego podrecznika historii. Lekcja polegala na tym, ze profesor Markowski na poczatku lekcji kazal czytac naszemu koledze, niejakiemu Kubiakowi, fragment ksiazki, a potem odbywalo sie odpytywanie. Chodzilo o to, zeby wlasnymi slowami opowiedziec to, co przed chwila zostalo przeczytane. Pierwszym, ktory na poczatku roku szkolnego zostal wyrwany do tablicy, byl Ciecierski, zwany przez nas "Pajakiem", bo byl rudy, chudy i kosmaty. Ojciec Ciecierskiego gral w orkiestrze na trabce, wracal pozno do domu i nasz kolega byl z tego powodu wiecznie niewyspany. Markowski przylapal go na drzemce w czasie lekcji. Ciecierski nie umial powtorzyc tego, co przeczytal Kubiak; i dostal dwoje. W czasie nastepnej lekcji, kiedy przyszedl moment odpytywania, Markowski powiedzial: "No, teraz bedzie mozna sobie poprawic stopien", i zajrzal do dziennika. Tkwila tam jedna dwojka, przy nazwisku Ciecierski. "No to Ciecierski, prosze" - powiedzial Markowski. Zaspany Ciecierski stanal w lawce i tkwil tak bezmyslnie, nie odezwawszy sie slowem. Odczekawszy dluzsza chwile, Markowski mowil strapionym glosem: "No, to niestety nastepna dwojka". Ciecierski siadal, rozlegal sie dzwonek, zaczynala sie przerwa. Rytual ten powtarzal sie przez caly rok. Ciecierski mial kilkadziesiat dwoj, my - ani jednego stopnia. Potem, na uniwersytecie, bylo oczywiscie lepiej, choc tez nie zawsze. Pamietam, ze do poczatkow historii nowozytnej mielismy jeden egzemplarz podrecznika - po rosyjsku. Jeden egzemplarz, a nas bylo na roku dwustu studentow! Tak, bylismy nadal ofiarami wielkiej wojny, mimo ze jej zlowrogie odglosy ucichly dawno, a okopy zarosla trawa. Bo tez ograniczanie pojecia "ofiara wojny" do zabitych i rannych nie wyczerpuje rzeczywistej listy strat, jakie ponosi spoleczenstwo. Bo ilez jest zniszczen w kulturze, jak zdewastowana jest nasza swiadomosc, jak zubozone i zmarniale nasze zycie intelektualne! I to na szereg pokolen, na dlugie lata. jesien 1989 8.30 rano, wylot do Brukseli. Cieplo, slonecznie, niebo bez jednej chmury. Lotnisko Okecie. Czterej nasi leca w swiat. Mlodzi, ale juz otyli, z brzuchami, bardzo niedbale ubrani (niechlujne, ortalionowe kurtki, zmiete, flanelowe koszule w krate, straszliwie brudne adidasy, wytarte spodnie dzinsowe - odnosi sie wrazenie, ze przecietny Polak roku 1989 ma tylko jeden ubior). Tuz po wejsciu do poczekalni ida do baru - kazdy wypija setke "krakusa". Pija, siedza, czasem ktorys cos baknie, ale najczesciej milcza. Nie maja sobie nic do powiedzenia, byc moze w ogole nie maja nic do powiedzenia - nikomu. Ich wspolnota kielicha rozpada sie szybko. Kazdy z nich siedzi niemy, nieruchomy, odretwialy. Co robic, co robic dalej? Wreszcie jeden z nich (na twarzy slaby - ale jednak! - rys inteligencji) mruga do pozostalych. To mrugniecie rozumieja natychmiast. Gluche, tepe napiecie, jakie trwalo w czasie oczekiwania na nastepnego, mija, znika i jakies - wreszcie! - swiatelka, blyski, migoty pojawiaja sie w ich oczach, a ludzkie cieplo zaczyna wypelniac im twarze. No! Nooo! Zrywaja sie z glebokich, niskich foteli, biegna, brzuchy trzesa im sie, wolaja, pokrzykuja: "Kurwa! kurwa!" - najwyrazniej lepiej im, ciesza sie, ciesza sie, ze za chwile odczuja wlewajaca im sie w gardlo rozpalona ulge. Warszawa 1990 przypomina mi Teheran roku 1979, wiec tuz po rewolucji. Tam tez glowne ulice miasta zalaly tlumy handlarzy. Tam tez handlowali wszystkim (glownie - tandeta). I tam, i tu zrobilo sie halasliwie, kolorowo i plastikowo. Ciechocinek, 12 maja 1990...Teoria dr Z: polskosc przetrwala dzieki zacofaniu naszego ludu. Zacofanie to okazalo sie materia nieprzepuszczalna, zapora, ktorej nie mogly pokonac obce, wynaradawiajace wplywy. Ergo - polskosc to koncept konserwatywny. Nasza najwieksza slabosc - nie potrafilismy znalezc nowoczesnego wariantu polskosci. Wydatkowanie energii na pielgrzymki, na spory o przeszlosc, na walke z najbardziej zacofanym systemem swiata - z sowi'tyzmem. Kundlizm Melchiora Wankowicza. Swietny i nadal aktualny esej. Zdaniem Wankowicza, Polak odnosi sie niechetnie do Polaka ("Polakom jest zle ze soba"), ich wzajemne stosunki cechuje "bezinteresowna zawisc": "czemu stukajacy mlotkiem w zelowke szewc wykrzywi sie z lekcewazeniem, z obraza osobista niemal i poczuciem krzywdy, kiedy sie dowie, ze kanonik zostal pralatem, chociaz ten szewc nigdy na pralata nie celowal? Skad ta bezinteresowna zawisc u tego szewca?" Jezeli Polak osiagnie sukces, jego rodacy "natychmiast scigaja to powodzenie zajadle, jakby osobiscie byli nim obrazeni". Ale gdyby przesledzic losy tych, ktorzy poswiecili sie opluwaniu, zwroci uwage pewna prawidlowosc, a mianowicie - opluwacze nie zdobywaja znaczacego miejsca w kulturze, ich nazwiska gdzies szybko znikaja. Kto wiec wstepuje na droge opluwania innych - skazuje sie na samozaglade. Postac bluzgajaca budzi bowiem odruchowa niechec. Ludzie odsuwaja sie od takich, wola trzymac sie od nich z daleka. Jezyk polski byl w XIX wieku jezykiem przesladowanym. W zaborach pruskim i rosyjskim przez lata cale istnial zakaz nauczania, a nawet mowienia - w miejscach publicznych - po polsku. Mimo represji jezyk nasz przetrwal, ale nie mial warunkow, aby sie rozwinac. W kraju przechowal sie on jako jezyk ludowy, chlopski - poza jego obrebem pozostalo cale bogactwo leksykalne, ktore towarzyszylo owczesnym postepom w naukach humanistycznych i technicznych. Na domiar, najwieksze dziela naszej literatury (utwory Mickiewicza, Slowackiego, Norwida, Krasinskiego) powstaly na emigracji, a wiec w oderwaniu od zywej gleby jezyka, ktorym mowilo spoleczenstwo. To wyjasnia trudnosci, z jakimi musieli zmierzyc sie nasi pisarze w XX wieku, zwlaszcza pisarze filozofujacy (Brzozowski, Irzykowski, St. I. Witkiewicz, Zdziechowski), bo jezyk polski zakorzeniony w tradycji ludowo-romantycznej swietnie nadawal sie do opisow przyrody i "stanow ducha", natomiast byl ubogi, gdy szlo o dyskurs filozoficzny, o analizy i definicje naukowe. W latach trzydziestych ukazala sie u nas ksiazka St. I. Witkiewicza Pojecia i twierdzenia implikowane przez pojecie istnienia. Ksiazke wydala Kasa im. Mianowskiego w nakladzie 650 egzemplarzy. Sprzedano: 12 egzemplarzy. To a propos naszej tradycji afilozoficznej, zdominowanej przez romantyzm, przez uczucie i emocje, przez sentymentalizm, intelektualna latwosc, powierzchownosc. Rosyjski spor miedzy slowianofilami a zapadnikami ma swoj odpowiednik w polskich, przeciwstawnych postawach. Chodzi - jak w Rosji - o stosunek do Europy. Jedni sa proeuropejscy, drudzy - anty. W wypadku polskim antyeuropejskosc bierze sie z kompleksu nizszosci: poniewaz jestesmy zapoznieni w rozwoju, bedziemy tam obywatelami drugiej kategorii. Po co nam to? Tu, u siebie, za miedza, jestesmy panami sytuacji. Szlachcic na zagrodzie rowny wojewodzie! A co to, pytaja, bez Europy zyc nie mozna? Jest to nie tylko skrywany lek, ale i niechec podjecia wysilku, jakiego potrzeba, aby zachodniej Europie dorownac, niechec przed konieczna przemiana mentalna, kulturowa (bo przeciez nie tylko ekonomiczna), bez ktorej nie ma dzis wyjscia na szerszy swiat. Bardzo symptomatyczna jest ta nasza dyskusja o tym, czy wejsc, czy nie wejsc do Europy. Bo skoro w ogole rozwazamy ten dylemat, oznacza to, ze nie traktujemy naszej europejskosci jako oczywistosci, lecz tylko jako mozliwosc (ostroznie mowimy - wejsc do Europy, nie mowimystac sie czescia Zachodu. Tymczasem Holender czy Dunczyk nie mowi - my Europa, tylko - my Zachod). Oto dwie ksiazki - wydany w 1984 w Minsku album Minsk na starych posztukach oraz wydana w 1992 w Warszawie ksiazka Agaty Tuszynskiej Rosjanie w Warszawie. Z zamieszczonych tam fotografii Minska i Warszawy wylania sie obraz tych miast na przelomie XIX i XX wieku. Jakiez podobienstwo! Ta sama architektura, ten sam wyglad ulicy, pojazdow, ubiorow. Rosyjskie napisy, rosyjscy policjanci. Wszedzie identyczna, rozwlekla i monotonna prowincja imperium rosyjskiego. Przypomina mi sie jeden z listow Lenina wyslany w 1912 roku z Krakowa: "Tego lata - pisze Lenin - ponioslo mnie z Paryza bardzo daleko - do Krakowa. Prawie Rosja! I Zydzi przypominaja rosyjskich i do rosyjskiej granicy 8 wiorst [...], baby bose, w jaskrawych kieckach - zupelnie jak w Rosji". Duzo wczesniej, markiz de Custine: "Syberia zaczyna sie juz za Wisla". Polska i Rosja. Polacy maja sklonnosc do krytykowania Zachodu, ze jest wobec Rosji zbyt ulegly, nawet - zbyt naiwny. Rzecz jednak w tym, ze spojrzenie Polski i Zachodu na Rosje jest zupelnie rozne, bo inna jest nasza historia i inne interesy. Historia: Zaden wiekszy narod na swiecie nie ucierpial tyle z rak caratu, a potem Sowietow - co Polacy. Od polowy XVIII wieku, przez caly wiek XIX, a potem jeszcze i w XX wieku, setki tysiecy, a w sumie - miliony Polakow, gnane byly na Sybir, do lagrow, wywozone, gnebione, wiezione, a czesto mordowane, rozstrzeliwane. Rozmiarow, dlugotrwalosci i systematycznosci tej eksterminacji nie doswiadczyl w takim stopniu nikt. Stad - zrozumialy polski resentyment i lek. Ale w tej smutnej wyjatkowosci naszego losu tkwi niebezpieczenstwo: bez konca i wszedzie rozpamietujac nasza martyrologie mozemy w naszym stosunku do Rosji znalezc sie w izolacji. Nie znajdziemy zrozumienia, beda nas traktowac jako przeszkode na upragnionej przez Zachod (upragnionej, bo wygodnej dla niego i ekonomicznie korzystnej) normalizacji stosunkow z Moskwa. Stanowisko Zachodu jest okreslone przez jego interesy. Wiec interes amerykanski: - Ameryka, wielki kraj, preferuje wielkich partnerow: Chiny, Rosje, Unie Europejska. Kraj taki jak Polska nie jest partnerem dla wielkiego mocarstwa; - Amerykanie widza w Rosji przede wszystkim mocarstwo nuklearne, wobec tego traktuja ja jako czynnik wielkiego, potencjalnego zagrozenia, ktorego nie nalezy antagonizowac, lecz sie z nim ukladac; Amerykanie (i w ogole ludzie Zachodu) bardziej boja sie Rosji niz Polacy. Polacy maja do Rosji stosunek czupurno-zaczepny, ktory denerwuje Zachod. Zachod chce spokojnie siedziec przy swoim suto zastawionym stole, chce spokojnie jesc, spokojnie trawic i w imie tych, naturalnych przeciez, satysfakcji gotow jest Moskwie ustepowac; - Amerykanie widza w silnych rzadach Moskwy gwaranta stabilizacji na ogromnych polaciach globu, zamieszkanych w ich opinii przez dzikie, nieobliczalne ludy, ktorych sami nie sa w stanie kontrolowac; - Waszyngton widzi w prawoslawnej Rosji zapore przeciw ekspansji islamu na obszary srodkowej Azji, na cala Polnoc naszej planety, ekspansji, ktorej Stany Zjednoczone boja sie, poniewaz islam jest w znacznym stopniu antyamerykanski. Poza tym Zachod traktuje Rosje jako potencjalnie wielki rynek zbytu, jedyny juz dzis tak duzy rynek, jaki jeszcze pozostal Zachodowi do zaspokojenia. Wreszcie wazna role odgrywa tu ciagla, intensywna fascynacja kultura Rosji (Dostojewski, Rachmaninow, ikona, cerkiew, awangarda poczatku XX wieku itd.), ogromne bogactwo tej kultury, ktore przyciaga Zachod, jest waznym mostem miedzy tymi dwoma swiatami. Jakie jest wiec wyjscie dla Polski? Jedno jedyne - stac sie silnym krajem, ale silnym nie tyle militarnie, bo to juz dzisiaj nie wszystko znaczy, ile cywilizacyjnie - gospodarczo, technologicznie, kulturalnie. Polska musi byc krajem nowoczesnym, otwartym, dynamicznym. Niemcy a Polska to przede wszystkim roznica potencjalow gospodarczych, roznica masy przetworzonej, zbudowanej na ziemi. Kraje rozwiniete porazaja nas ogromem dziela dokonanego, ogromna iloscia domow, ulic, szos, drog kolejowych, wyregulowanych rzek, rozpietych nad nimi mostow, autostrad, tysiacami kilometrow wszelkich rurociagow, przewodow, kanalow, polaczen. To jest masa, ktora sama w sobie jest juz jakoscia. A wszedzie sie tam nadal buduje, wszedzie wszystkiego coraz wiecej, praca maszyn i mozgow nie ustaje na chwile. Sprzecznosc polska: nasze myslenie jest bardzo zasciankowe, prowincjonalne ("Niech na calym swiecie wojna, byle polska wies zaciszna, byle polska wies spokojna"Wyspianski), tymczasem nasze polozenie geopolityczne jest europejskie, kontynentalne, wymaga wiec swiadomosci globalnej, szerokiej. Stad tak czesto swiat zaskakuje nas - zdumionych, nie przygotowanych. Dla wlasnego spokoju pomniejszamy sile sasiadow, wielkosc Europy i swiata. Chetnie kontentujemy sie sielanka, odymamy pycha. lato 1990 W Warszawie, w kolejce: - Jakie dla nas, Polakow, wyjscie? Komuna odpadla, do kapitalizmu nie nadajemy sie. Pisarz hiszpanski Jorge Semprun, w czasie seminarium poswieconego Europie Srodkowej, mowi: zeby zniszczyc Europe Srodkowa, trzeba bylo odrabac jej korzeniechrzescijanstwo i judaizm. Judaizm unicestwil Hitler, chrzescijanstwo probowal zgladzic Stalin. Totalitaryzm - tj. dorazna, przewrotna religia doczesnych szatanow, staral sie zniweczyc odwieczna religie Boga. ...W palacyku na szczycie gorzystego cypla (byla to kiedys letnia rezydencja krola Hiszpanii, dzis miesci sie tu letni uniwersytet im. Mendesa Pelayo) dyskutujemy o sytuacji Europy. Temat modny i tak na tysiac sposobow obracany, ze trudno juz o odkrycia. Nasze konkluzje: - Europa to nie tylko geografia, ale - byc moze przede wszystkim - wartosci. Sama obecnosc na mapie Europy nie daje zadnej spolecznosci prawa okreslac sie jako europejska; - europejskosc to postawa aktywna, otwarta i tworcza. To obowiazek stania na strazy wartosci europejskich, takich jak - demokracja, wolnosc, krytycyzm, tolerancja (europejskosc to zdolnosc do autokrytyki i do zmiany); - jednym z kryteriow europejskosci jest stosunek do mniejszosci (tym samym - stosunek do innego, do obcego). Europejskosc to uznanie rownorzednosci i rownowartosci wszystkich kultur, to umiejetnosc wspolzycia z nimi i wzbogacania sie ich wartosciami; - myslenie wschodnioeuropejskie. Jego slabosci: jest zbyt emocjonalnie i agresywnie nacjonalistyczne, a takze jest nadmiernie pograzone w przeszlosci (uporczywie porusza sie wsrod cmentarzy, wsrod pomnikow). Wieczorem przelot z Frankfurtu do Amsterdamu: w dole caly czas rozswietlona ziemia. Ten widok potwierdza opinie niemieckiego eseisty - Franka Berbericha, ktory powiedzial mi kiedys, ze Europa to polksiezyc ciagnacy sie od Londynu, przez Amsterdam, Bruksele, Paryz, Frankfurt i Zurych - do Mediolanu. Wszystko poza tym to blizsze lub dalsze peryferie. W Sztokholmie rozmowa z profesorem uniwersytetu w Lund - Ingermanem Stahlem. Mowi sceptycznie o szansach gospodarki rynkowej w Europie Wschodniej. Zwraca uwage, ze ekonomisci w tych krajach ograniczaja cala dyskusje o gospodarce rynkowej wylacznie do spraw technicznych, do kwestii cen itd., natomiast uchodzi ich uwagi, ze wolny rynek moze funkcjonowac tylko w spoleczenstwie etycznym, poniewaz istota dzialania takiego rynku jest zasada wzajemnego zaufania. Wolny rynek musi miec odpowiedni klimat etyczny, bo wazne jest chocby to, aby zlozyc prawdziwe zeznanie podatkowe, dostarczyc towar na umowiony termin, traktowac jakosc swoich wyrobow jako sprawe honoru. Czy w krajach Europy Wschodniej spoleczenstwa sa do tego przygotowane? Ten jego wywod nasunal mi dwie uwagi. Pierwsza, ze krytykujac tzw. realny socjalizm, najczesciej jako jedyna warstwe hamujaca postep wymienia sie nomenklature. Ale jest i inna warstwa - zakala spoleczna: to warstwa nierobow, wszelkiego typu obibokow i polpasozytow, ludzi, ktorzy formalnie cos tam niby robia, ale w rzeczywistosci stanowia uciazliwy i powszechnie istniejacy balast. Dla nich wszystkich wszelka reforma systemu w kierunku jego wiekszej racjonalnosci jest zmora, jest kataklizmem. To ludzie bez wiekszych ambicji, ich jedynym celem jest jakos tam (to "jakos tam" jest tu bardzo wazne) przezyc, przetrwac, czy - jak to mowia w swoim zargonie - "przepekac". Przypominaja oni afrykanskiego robotnika, ktory pracuje tylko tak dlugo, az zdobedzie pieniadze na okreslony cel (slub corki, budowa domu), slowem pracuje dla konkretnej sumy pieniedzy. Po jej zdobyciu porzuca pracema odtad czas wolny. Praca nie jest w tym wypadku sensem zycia, forma istnienia, modlitwa do Boga, ale instrumentem osiagniecia wymiernego i zdefiniowanego celu. Druga uwaga - ze taktyka handlarzy jest chodzenie na skroty, szybkie zdobywanie pieniedzy. Wynika to z poczucia niepewnosci, z braku solidnych i trwalych regul gry, z niemoznosci przewidzenia przyszlosci itd. Europa Wschodnia: poniewaz propaganda komunistyczna glosila, ze Zachod to slumsy, spanie pod mostami, bezrobocie itd., ludzie, na zasadzie przekory i opozycji, tworzyli sobie obraz Zachodu jako raju na ziemi, jako superbogatej krainy z serialu telewizyjnego "Dallas", a bedac wychowywani w duchu populizmu, demagogii egalitarnej i zasad urawnilowki ("wszyscy mamy te same brzuchy") wierzyli, ze skoro tamci maja - to i nam dadza, niech no tylko pozbedziemy sie komunizmu! Ludzie nie wierzyli, ze na Zachodzie jest recesja, ze bezrobocie jest czyms autentycznym, ze w gospodarce panuje stagnacja, ze ciazy nad rynkiem nadprodukcja. Ludzie byli przekonani o zupelnej doskonalosci systemu, wiec nawet jesli jest recesja, to i tak nie ma ona wiekszego znaczenia! Otoz ta wizja zalamala sie i rozsypala w pyl wkrotce po roku 1989. Komunizm upadl, ale do Europy Wschodniej nie poplynely zielone rzeki dolarow, a na granicy miedzy obu Europami mieszkancy Zachodu nie postawili ukwieconych bram z napisem "Witajcie!" No i oczywiscie - rozczarowanie, zawod, frustracja. Ale ten sam nastroj opanowal rowniez ludzi Zachodu. Zachod ma tez swoja propagande, a ta glosila, ze komunizm jest tworem najzupelniej sztucznym, narzuconym z zewnatrz i utrzymujacym sie tylko dzieki systemowi totalnego terroru, i ze wystarczy rozbic i zetrzec z powierzchni te czerwona skorupe usiana piecioramiennymi gwiazdami, a niejako automatycznie wybuchnie i zapanuje wolnosc, demokracja, wolny rynek, duch tolerancji itd. Tymczasem nic takiego nie nastapilo. Zamiast wolnego rynku - spekulacja, w polityce - prywata i korupcja, w zyciu codziennym - co bylo brudne, jest brudne, co bylo ksenofobiczne, jest ksenofobiczne nadal. Slowem, stopniowo do swiadomosci Zachodu zaczyna docierac, ze komunizm zapuscil swoje korzenie w mentalnosci, w obyczajach, w postawach ludzi urodzonych i wychowanych pod jego kuratela. Ze komunizm jest w nich i ze nawet ci, ktorzy go zwalczaja, czynia to metodami komunistycznymi. Wydaje sie, ze komunizm ma jak gdyby dwie warstwy: ideologiczno-panstwowa i spoleczno-antropologiczna. Ta pierwsza warstwa (w swoim wariancie sowieckim) przestala istniec, i to raz na zawsze. Jednakze wiele elementow tej drugiej warstwy utrzymuje sie nadal. Wazne byloby przesledzic, jakie elementy tzw. realnego socjalizmu utrafily w postawy mentalnosc, w interesy i oczekiwania czlowieka spoleczenstwa masowego, anonimowego man of the street. Jedna z przyczyn utrzymywania sie oparow komunizmu w umysle homo sovieticus jest to, ze sowieckie, tj. siermiezne, prymitywne, kiczowate wydanie marksizmu odpowiadalo poziomowi tegoz homo. Kazdy z nich mogl bez trudu poczuc sie f?lozofem - wystarczylo wiedziec, ze istnieja cztery cechy materializmu dialektycznego i trzy cechy materializmu historycznego, o czym informowal odpowiedni rozdzial Krotkiego kursu histori WKP(b). Mogl poczuc sie historykiem - wystarczylo przeczytac tenze Krotki kurs. Mogl poczuc sie jezykoznawca - byla to tylko kwestia przeczytania broszury Stalina W sprawie marksizmu w jezykoznawstwie. Natomiast rzeczywistosc postkomunistyczna stawia bardziej zlozone, wyzsze wymagania. Swiat jest o wiele trudniejszy do objasnienia. Wiecej w nim szkol myslenia, teorii, kierunkow, pogladow. Wiecej sprzecznych opinii, koncepcji, interpretacji. Trudno tu czuc sie wszystkowiedzacym filozofem, historykiem, jezykoznawca. 13 sierpnia...Sytuacja komunizmu w fazie dekadencji i rozpadu. Mozna zaobserwowac, jak ozywaja zamierzchle, dziewietnastowieczne formy bytowania: handel uliczny byle czym, obcy kapital budujacy nowoczesne hotele w brudnym, nie oswietlonym, odrapanym otoczeniu miejskim, tlumy wyjezdzajace na saksy itd. Rosja a Europa. To, co cechuje przestrzen europejskato bliskosc, obecnosc drugiego, bezposredniosc kontaktu, ktora pozwala wymieniac opinie i mysli, razem tworzyc i oswajac nature. Natomiast Rosja - to dyktat wielkich odleglosci, to dystans i samotnosc, poczucie przytloczenia nie konczacym sie niebem i uwiezienia wsrod niezmierzonych obszarow ziemi. Francesco Petrarka: "Rzym nie upadnie zwyciezony przez wroga; zadne stworzenie ludzkie nie dostapi takiego zaszczytu, zaden lud nie bedzie mogl sie tym pochwalic. Czas pokona Rzym, wsrod pustkowia ruin zestarzeje sie on i stopniowo rozpadnie czastka po czastce". Jak zaluje, ze piszac swoje Imperium nie znalem jeszcze, a przez to nie moglem zacytowac, tych zdan napisanych przez autora Sonetow do Laury jeszcze w 1341 roku. Jakiz to bowiem celny opis tego, co stalo sie 650 lat pozniej z "Trzecim Rzymem" - tj. moskiewskim imperium! Sa dwie rzeczywistosci rosyjskie: mistyczna, filozoficzna, duchowa, wzniosla, a jednoczesnie obok pleni sie swiat chamstwa, podlosci, brudu. I miedzy nimi - gdzie stycznosc? Gdzie zlaczenie, spoidla, mosty? A przeciez tylko te dwie rzeczywistosci razem tworza Rosje, ktora jest jedna, niepodzielna. We Frankfurcie, w czasie Targow Ksiazki 94, rozmawialem z Rosjaninem z Charkowa - Borysem Michajlowem (ur. w 1938, w Charkowie). Michajlow przywiozl swoje fotografie, chce wydac album i prosi, zebym napisal wstep. Tytul albumu: "Przy ziemi" (choc moze lepiej byloby powtorzyc tytul sztuki Gorkiego "Na dnie"). Caly sprzet Michajlowa to stara, kiepska kamera "Gorizont', wyprodukowana jeszcze w latach szescdziesiatych w Moskwie. Mowi; ze najczesciej fotografuje to, co dzieje sie kolo jego domu. Nie chodzi daleko. Swiat Michajlowa jest ponury, posepny, beznadziejny. Jest koslawy, odrapany, zrujnowany, pokraczny, odpychajacy. Jezeli w tym swiecie cos sie rozsypie - nigdy nie bedzie zlozone, jezeli cos upadnie - juz sie nie podniesie. To swiat konca - parszywego, ropiejacego, bez wyjscia swiatla. Na zadnej fotografii Michajlowa nie swieci slonce. Nikt sie nie usmiecha. Nawet dobrze nie widac twarzy. U nas - mowi mi Michajlow - razem umieraja ludzie i miasta. Jedni umieraja na oczach innych, zupelnie obojetnych. Ta obojetnosc jest najstraszniejsza. Caly system jest nie dla ludzi. Niszczy wszystko - przyrode, dusze, wszystko. Glownie biednych. Bogaci potrafia sie obronic. A to fotografie ulic - mowi Michajlow. - Te ulice to pustynie. Niebezpieczne. Bo jezeli pojawia sie tam ludzie, od razu powstaje miedzy nimi lek. Podejrzenie. Zagrozenie. Inna fotografia: na ulicy lezy czlowiek. Umiera. Nie wiadomo - dlaczego. Ale moze jest pijany. Nie wiadomo. Ludzie przechodza nie zwracajac uwagi. Po prostu jest wojna, wiec martwi ludzie leza na ulicy. U nas, w kraju, caly czas trwa wojna. Probuje - ciagnie Michajlow - sfotografowac powietrze. Nasze powietrze - ciezkie, kryminalne. U nas wiezienie wyszlo na ulice, zajelo ulice. Te twarze sa kryminalne. I smierc jest wszedzie, wypelnia powietrze, krajobraz. To chce pokazac. Ze tu ze wszystkich stron - zagrozenie. A tu ulica jako zbiorowa latryna. Wszyscy robia swojebez wstydu. A tu mozna porownac - tak wygladaja mieszkania w blokach, a tak cele w wiezieniu. Wiezienie wyglada lepiej, jakos czysciej. A to bezdomni - mimo ze tylu ich umiera i tak jest ich coraz wiecej. Nie tylko mam wrazenie, ze jestem w gulagu, ja w nim naprawde jestem, ciagle go fotografuje. 19 lipca 1993 Rozmowa z pisarzem ukrainskim - Mykola Riabczukiem. Twierdzi, ze w dawnym Zwiazku Radzieckim bardzo trudno prywatyzowac, gdyz stara nomenklatura, dalej pozostajaca przeciez u wladzy, od dawna ciagnela prywatne zyski z panstwowych przedsiebiorstw, z calej panstwowej gospodarki. Byla to dla tych ludzi sytuacja idealna: mieli dochody nie wkladajac wiele pracy i nie ponoszac zadnej odpowiedzialnosci, zadnego ryzyka. Prywatyzowac? Po co? To by trzeba brac sobie na glowe wielki klopot! Riabczuk rozwaza, dlaczego nie udal sie pucz sierpniowy roku 1991. To dlatego, mowi, ze biurokracja pietnastu wchodzacych w sklad Zwiazku Radzieckiego republik (w tym i Rosji) juz wowczas rozdzielila (lub wlasnie rozdzielala) miedzy siebie majatek republikanski, ona juz miala i dlatego nie interesowalo jej utrzymywanie pasozytniczego, bezuzytecznego centrum (Janajewa, Pawlowa i innych). Puczu nie poparl ani aparat z prowincji, ani z Moskwy, musial sie wiec zalamac i zakonczyc kleska. To mi potwierdza wlasne obserwacje z podrozy po ziemiach dawnego imperium. Pamietam, ze juz w latach 1989-1990 pustoszaly gmachy dawnych komitetow partyjnych. A ten exodus zaczal sie przeciez jeszcze wczesniej. Rzadzaca w terenie nomenklatura juz zdawala sobie sprawe, ze okret centralizmu pograza sie i tonie i ze trzeba szukac ocalenia wsiadajac do szalup ratunkowych wszelkiego typu regionalizmow i nacjonalizmow. Zachod, wpatrzony w Gorbaczowa, widzacy i znajacy tylko Moskwe, obserwujacy Rosje z mylacej perspektywy Kremla, nie dostrzegal, ze Gorbaczow to juz general bez armii, zawieszony w pustce wierzcholek piramidy, ktora sie zapadla. Reakcja czlowieka Zachodu: - Jest zle? Trzeba cos robic, zeby bylo lepiej! Reakcja czlowieka Wschodu: - Jest zle? To prawda, ale przeciez mogloby byc jeszcze gorzej!...Tydzien w Londynie z powodu wydania przez "Granta-Penguin" mojej Wojny futbolowej. Kazdy wyjazd na Zachod teraz, w okresie rewolucji wolnosci w Polsce, jest dla mnie kublem zimnej wody. Jakze jestesmy daleko, o lata swietlne! Najwazniejsza, najbardziej dla mnie rzucajaca sie w oczy roznica: Zachod - to zyczliwosc, Wschod - to opryskliwosc, nieustajaca chec rzucenia drugiego na lopatki, na kolana. Kilka godzin w Oxfordzie. Uprzejmosc, grzecznosc jako glowne skladniki klimatu tego miasta, jego spokojnej, skupionej egzystencji. Pisarka chorwacka - Dubravka Ugresic pokazuje mi wychodzace w Zagrzebiu pismo "Hrvatski jestnik". W numerze z 1994 roku duza fotografia bohatera chorwackich faszystow - Jure Franceticia (zginal w 1942 majac 30 lat), a pod nia fotografie obecnego prezydenta ChorwacjiFranjo Tudjmana i zmarlego juz przywodcy chorwackich faszystow - Ante Pavelicia. -Nic juz nic nie znaczy - komentuje Dubravka.Wszystkie wartosci pomieszaly sie, wszystko zostalo uniewaznione. Wszyscy dzis gniota sie razem w jednym kotle obledu, absurdu, paranoi. Mowi mi rowniez, ze Serbowie poszukujac nowych sojusznikow i - przede wszystkim - swojego miejsca na ziemi staraja sie odrodzic idee panslawizmu i euroazjatyzmu. Oto w wychodzacym w Belgradzie pismie "Nove Idee" ukazuje sie w 1993 roku na czolowce artykul o rozwoju idei euroazjatyckiej. Centrum tej kultury, tej mysli ma byc Rosja, poniewaz to ona wlasnie zachowuje ciaglosc kulturowa - od hellenizmu, poprzez Bizancjum do Euroazji. Ugresic zwraca tez uwage na fakt, ze nowa klasa srednia w krajach postkomunistycznych jest nosicielka zupelnie innych wartosci niz dawna, liberalna, klasyczna klasa srednia zachodniej Europy. W Serbii np. ta nowa klasa jest szermierzem zajadlego nacjonalizmu. W Rosji - przeciwniczka wolnego rynku i otwartej konkurencji. Slowem - ta nowa klasa srednia jest odmienna od swojej historycznej poprzedniczki, poniewaz jest przede wszystkim antydemokratyczna. Wieczorem kolacja z Hansem Christophem Buchem. Buch - podroznik, reporter. Zyczliwy, sympatyczny, madry. Pojechalem do Indii - mowi mi. - Mialem tam wyklad pt. "Kryzys w Niemczech". Wysluchali, ale powiedzieli, ze u nich kryzys jest jeszcze wiekszy. Gdziekolwiek pojade, wszedzie mowia mi, ze u nich wielki kryzys. Swiat, ktory jest poza granicami Niemiec, Niemcow nie interesuje. Co najwyzej pytaja mnie - A co tez tam jadles? Odkad ludzie ogladaja telewizje mysla, ze wszystko wiedza o swiecie. Wiec - po co pytac? Wracalem tuz przed polnoca. W centrum Berlina, gdzie teraz mieszkam - pelno restauracji. Wszystkie zatloczone, wszedzie ludzie jedza i pija. Wszedzie pracuja szczeki, noze i widelce, przelyki, jelita, soki trawienne. Niemcy siedza pochyleni nad talerzami, cos mowia, gestykuluja, smieja sie. W powietrzu kraza polmiski, kufle, kieliszki, golonki, udzce, zeberka. Sa bardzo zajeci tym, co robia. Widac, ze to jedzenie, ta rozmowa, ten wieczor sa dla nich wazne. W "The New Yorker" z 1.05.1995 esej Rona Rosenbauma Wyjasnic zagadke Hitlera. Autor, po przeczytaniu wielu ksiazek o Hitlerze, stwierdza, ze "mimo tylu badan nadal panuje przekonanie, ze w obrazie Hitlera ciagle czegos brakuje, czegos, co jest w sposob najbardziej zasadniczy niewytlumaczalne". Rosenbaum cytuje zdanie Alana Bullocka, autora fundamentalnego dziela Hitler. Studium tyranii, ktory spedziwszy zycie na studiowaniu postaci Hitlera stwierdzil na koniec: "Im wiecej dowiadywalem sie o Adolfie Hitlerze, tym trudniej bylo mi wyjasnic jego fenomen". Bullock dochodzi do wniosku, ze, aby zrozumiec zagadke Hitlera, trzeba by zdefiniowac nature zla. Jego zdaniem, zlo umieszcza sie w takiej naturze, ktora charakteryzuje niekompletnosc, brak czegos, co powinno w niej istniec (Evil as incompletness). "Zlo jako niekompletnosc - pisze Rosenbaum - to znaczy - zlo rozumiane nie jako obca, nieczlo- wiecza innosc, ale jako nizej rozwinieta forma natury ludzkiej, jej nizsze ogniwo w dlugim lancuchu stawania sie czlowiekiem, a wiec bedace czescia tego samego procesu powstawania, ktory tworzy nas wszystkich". Wazna jest mysl autora, ze wszelkie proby przedstawienia Hitlera jako szalenca, psychopaty i zboczenca sa podswiadomym zabiegiem zdystansowania sie od tego typu postaci, niemoznoscia przyznania, ze zlo, jakie ucielesnial Hitler, moze tkwic w kazdym z nas, tyle ze w roznym stopniu i natezeniu. Jest ono bowiem czescia (zwykle ukryta i stlumiona) natury ludzkiej. Poglad ten podziela w rozmowie z Rosenbaumem profesor Yehuda Bauer z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. "Fenomen Hitlera - mowi Bauer - nie lezy poza natura czlowieka. Doswiadczenie Holocaustu pokazalo mozliwosci i dyspozycje natury czlowieka, w tym takze jego zdolnosci do zla, o ktorych istnieniu - przynajmniej w takich rozmiarach - nigdy przed tym ludzkosc nie zdawala sobie sprawy". "Mozemy watpic - sumuje autor - czy kiedykolwiek wyjasnimy zagadke Hitlera. Ale nie wolno nam zaniechac wysilkow, poniewaz inni Hitlerzy moga, nawet teraz, byc miedzy nami". W polowie lipca 1994 witryny ksiegarn w Berlinie zmieniaja swoj wyglad. Pojawia sie w nich duzo ksiazek, ktorych tematem jest koniec II wojny swiatowej. Na okladkach fotografie Hitlera, dygnitarzy rezimu, oficerow Wehrmachtu, a wsrod tych ostatnich - zdjecie pulkownika Stauffenberga. Wlasnie 37-letni hrabia, pulkownik Klaus Schenk von Stauffenberg 20 lipca 1944 postawil kolo krzesla Hitlera teczke z bomba zegarowa (bylo to w kwaterze Fiihrera pod Ketrzynem). Bomba wybuchla, ale Hitlerowi nic sie nie stalo. Tego dnia Stauffenberg i grupa zamachowcow zostali straceni (czesc z nich powieszono pozniej na hakach rzeznickich). Wielu Niemcow bylo oburzonych na spiskowcow, potepiali zamach. To, ze Hitler wyszedl z opresji calo, potwierdzalo w ich oczach jeszcze raz, ze czuwa nad nim Opatrznosc. Mija 50 lat, chodze ulicami Berlina, ogladam wystawy ksiegarn. Jest tam tylko jeden rodzaj ksiazek, o wspolnym nadtytule: "Oposition gegen Hitler" (Opozycja przeciw Hitlerowi). Jakby nie bylo ekstazy, z jaka tlumy witaly wodza, jakby nie bylo nazizmu i Holocaustu. Jakby nie bylo calej tej hekatomby, ktora wchlonela tyle milionow ofiar. Nic z tego nie bylo! Z ksiazek lezacych w witrynach ksiegarn berlinskich wynika, ze historia wygladala inaczej: byl, mianowicie, oblakany samotnik, nieobliczalny paranoikAdolf Hitler, przeciwko ktoremu nieustannie organizowala sie, dzialala i walczyla opozycja. Nawet nie to, ze spoleczenstwo dzielilo sie na zwolennikow i przeciwnikow Hitlera. Zwolennikow nie bylo: byl tylko szalony Hitler i opozycja przeciw niemu. W poslowiu do swojej powiesci Niewinni Hermann Broch zwraca uwage na zwiazek miedzy indyferentyzmem politycznym i etycznym (inaczej: na etyczne implikacje politycznego indyferentyzmu). Broch przypomina, ze mieszczanstwo niemieckie nie czulo sie odpowiedzialne za dojscie Hitlera do wladzy, poniewaz uwazalo sie za "apolityczne", a wiec za nie majace nic wspolnego z tym, co sie dokola dzialo. A jednak, zauwaza autor, "indyferentyzm polityczny jest blisko spokrewniony z indyferentyzmem etycznym, a co za tym idzie i etycznym wynaturzeniem. Slowem, na ludziach politycznie niewinnych ciazy w dosc powaznym stopniu wina etyczna". A wiec - zyc to brac na siebie odpowiedzialnosc i majac swiadomosc tej powinnosci, byc zdolnym zawsze te odpowiedzialnosc poniesc. Frankfurt, lipiec 1993 Metrem pojechalem z dworca kolejowego do starego miasta, ktore nazywa sie tu R"mersberg. Byla niedziela i choc chmurzylo sie i wial chlodny wiatr, tlumy ludzi przeciskaly sie przez waskie uliczki miedzy scianami kamieniczek wymalowanych jak szopki krakowskie, przechadzaly sie po szerokim deptaku nad Menem, zapelnialy niezliczone tu ilosci kawiarn, barow i restauracji. W niedziele rano Niemcy wychodza (wyjezdzaja) z domow, aby jesc, caly Zachod wychodzi (wyjezdza) z domow, aby jesckonsumpcja, konsumpcja, oto, co przyciaga, oto prawdziwa pasja! W pewnej chwili dobiegly mnie dzwieki muzyki organowej. Rozejrzalem sie, zobaczylem stojacy obok stary kosciol. (Przewodnik: stary, trzynastowieczny kosciol gotycki im. Sw. Mikolaja). Drzwi glowne, wychodzace wprost na plac, byly otwarte. Wszedlem do srodka. Polmrok, pusto. Tylko w jednej z lawek siedziala starsza kobieta, sadzac z ubioru i wygladu, gdzies ze Wschodu. Chorwatka? Litwinka? Polka? Jakis turysta prowadzil swoja wideokamere stropami kosciola - wolno z dolu do gory, a potem nagle susem w dol, jakby filmowal skaczacego narciarza. Stanalem przy nawie. Niewidoczny dla mnie organista gral sonaty Salomona Rossiego. Stara i teraz, w tym miejscu, jakos smutno brzmiaca muzyka. Zobaczylem samotny krzyz nad oltarzem, puste konfesjonaly, nieruchome lustro wody w kamiennej chrzcielnicy. Bylem w innym swiecie niz ten, ktory przesuwal sie, krazyl na zewnatrz, za murami. Te dwa swiaty sobie nie przeszkadzaly, ale tez nie umialem znalezc miedzy nimi zadnego zwiazku. A moze jednak swiadomosc, ze tam, przy glownym rynku w R"mersberg stoi ow kosciolek, ktory wypelniaja w tej chwili sonaty Rossiego, jest jakos potrzebna temu tlumowi na ulicy, dla ktorego ma swoja wage pewnosc, ze wszystko jest tam, gdzie powinno byc - na swoim miejscu? Toblerplatz w Zurychu. Niedziela rano. Pusto, szaro, a jednak nie czuje sie przygniatajacej, dlawiacej ponurosci, poniewaz nie ma tu biedy, brudu, opadajacych tynkow, cuchnacych bram, wyrwanych drzwi, potluczonych latarn, okien zabitych dykta. Co czyni te cywilizacje - cywilizacja? Po pierwsze -jakosc materialu. Te betony sa jasne i gladkie, ten asfalt rowny i twardy, szklo - czyste, aluminiumswiecace, framugi okien - biale, zawsze swiezo malowane; po drugie - ze tu wszystko jest wykonczone, w dbaly, akuratny sposob - wykonczone. Nic tu nie jest rozgrzebane, rozprute, rozmamlane, porzucone; po trzecie - zachowaniem ludzi rzadzi tu skupiona, rzetelna punktualnosc. Na Toblerplatz zatrzymuje sie tramwaj numer 6. Przyjezdza tu co 15 minut. Stoje na przystanku, ktory jest pusty, poniewaz do przyjazdu tramwaju brakuje 6 minut. Te 6 minut ludzie poswiecaja jakims zajeciom, nie traca ich na czekanie. Minute przed planowanym nadejsciem tramwaju przystanek zapelnia sie. Ludzie wsiadaja bez pospiechu. Nikt sie nie denerwuje, gdyz nic nikogo nie moze zaskoczyc (np. ze tramwaj nie przyjdzie na czas albo odjedzie nie zabierajac wszystkich pasazerow). Relacja: czlowiek a otoczenie wyglada inaczej na Wschodzie i Zachodzie. Zachod traktuje otoczenie, w ktorym przebywamy i poruszamy sie, jako przedluzenie nas samych, a wiec jezeli zamiatamy ulice, czy myjemy okna, to jest w tych czynnosciach ta sama potrzeba i chec, ktore wystepuja wowczas, kiedy wkladamy czysta koszule lub starannie wyprasowana sukienke. Dla czlowieka Wschodu otoczenie jest rzecza obojetna. Nawet nie probuje nadac mu oglady, poloru, rangi estetycznej. Smieci wyrzuca wprost przed dom, pomyje wylewa przez okno. Obce jest mu pojecie konserwacji, czyszczenia, polerowania, malowania. Wchodzi on z rzeczami w kontakt jednorazowy. Np. postawi plot. Potem plot niszczeje, gnije, wali sie - to juz czlowieka Wschodu nie interesuje. Nie widzi on zwiazku miedzy jakoscia wlasnego zycia a jakoscia otoczenia. Swiat brudu i zaniedbania zaczyna sie dokladnie na granicy jego skory. Dokonujaca sie tu, w Europie (ale przeciez nie tylko) zmiana typu zagrozen, ich charakteru i kierunku. Odczuwamy dzis, ze zagrozone jest nie tyle panstwo, nie tyle suwerennosc narodu (jak bylo to w okresie zimnej wojny), ile raczej jednostka ludzka - jej fizyczna i duchowa integralnosc. Sprawia to, ze obawiamy sie dzis nie tyle inwazji na nasze panstwo, jego granice czy instytucje, ile ataku na nasze osoby, ze boimy sie fizycznej agresji na nas i na nasza wlasnosc, ze obawiamy sie napasci na ulicy, w bramie i w metrze, ze odczuwamy lek przed gwaltem, rabunkiem, mordem. Zachod, a wiec centrum decyzyjne ludzkosci, interesuje sie jakims obszarem swiata, jakims kontynentem o tyle tylko i tak dlugo, dopoki obawia sie, ze moze stamtad nadciagnac dla niego jakies niebezpieczenstwo, ze cos mu z owego kierunku zagraza. Tak bylo w drugiej polowie lat czterdziestych z Azja (rewolucja w Chinach, niepodleglosc Indii i Pakistanu, poczatek wojny w Indochinach), tak z Afryka w latach szescdziesiatych (wojna w Algierii, rewolta w Zairze, poczatek walki zbrojnej w Angoli), tak w tym samym czasie z Ameryka Lacinska, kiedy dzialaly tam rozne partyzantki. Potem, kiedy sprawa okazuje sie niegrozna i obawy maleja, ow budzacy ongis trwoge kontynent zostaje zepchniety na margines zainteresowan i popada w zapomnienie. Kazdy ma swoja wlasna mape swiata. Inna mape ma dziecko, inna dorosly. Inna ma Tybetanczyk, ktory nigdy nie opuscil swoich gor, a inna mieszkaniec Manhattanu zamkniety w kanionach swojego miasta. Stad czeste trudnosci w porozumieniu sie, gdyz mowiac o swiecie mamy przed oczyma rozne jego mapy, obrazy, wizje. Dwie mapy swiata - z pierwszej i z drugiej polowy XX wieku; z pierwszej polowy - panstwa niepodlegle stanowia nieliczna grupe. Poza ich granicami swiat jest wielka kolonia (czy w wypadku Ameryki Lacinskiej - polkolonia), wladztwem kilku mocarstw-posiadaczy. Mapa z konca naszego wieku - to ponad 180 niepodleglych (choc czesto tylko formalnie) panstw. Kolonie zniknely z mapy swiata. Dominacja silniejszych nad slabszymi przybrala inne, bardziej subtelne i zlozone formy. A wiec druga polowa naszego stulecia to epoka wielkiej i ostatecznej dekolonizacji swiata, awansu politycznego setek plemion, narodowosci i narodow, ich wejscia na arene swiata, ich stopniowego przeksztalcania z przedmiotow w podmioty historii. Ta zmiana, ten awans otworzyly droge dla nowego procesu cywilizacyjnego, dla wielkiej migracji ze wsi do miast, ruchu, ktory przybral skale planetarna. Na poczatku XX wieku mieszkancy ziemi to w wiekszosci chlopi, 90 procent ludnosci swiata mieszka na wsi, uprawia role i hoduje bydlo. To farmerzy i kowboje, rosyjscy muzycy i argentynscy vaqueros, to miliony Chinczykow na polach ryzowych i niezliczone armie pasterzy strzegacych stad bydla na stokach Andow i Alp, Himalajow i Gor Ksiezycowych. Ale kolejne dziesieciolecia - a zjawisko to nasila sie w drugiej polowie stulecia - sa swiadkiem migracji chlopow do miast. Miasta rosna, pecznieja, przelewaja sie w brzegach, przeksztalcaja w monstrualne, polipowate struktury, czy wrecz - antystruktury. Chocby meksykanskie miasto Tijuana: w 1900 roku jest to wioska skladajaca sie z 264 chalup. W 1992 roku - Tijuana to miasto liczace ponad dwa miliony mieszkancow. Dzis polowa ludnosci swiata mieszka juz w miastach. Nadal mieszkancow wsi wszedzie (procentowo) ubywa. ...Nowa stratyfikacja swiata: 1 - Affluents - to mieszkancy krajow rozwinietych, zamoznych. Jezeli nawet ktos, jako jednostka, nie jest zamozny, to jednak moze korzystac z rozwinietej, sprawnej infrastruktury (telefony, banki, biura podrozy itd.), 2 - na drugim biegunie: poor and starving. Afryka, czesc Azji i Ameryki Lacinskiej. Dzis, po doswiadczeniach ostatnich kilku dziesiatkow lat, wiemy, ze z tej sytuacji nie ma widocznego i szybkiego wyjscia (pierscienie glodu wokol wielkich miast Afryki, skazane na wieczna pomoc, brak wody itd.), 3 - New Gipsy's (wyrazenie Richarda Parkera). Parker uwaza, ze na swiecie bedzie rozrastac sie kategoria ludzi, nawet spoleczenstw, zyjacych bezproduktywnie z handlu, z lichwy, ze spekulacji, z doraznych i podrzednych zajec na marginesie spoleczenstw rozwinietych. Ta nowa klasa bedzie pasozytowac na zdobyczach cywilizacji technicznej (radia, telewizory, dzinsy, samochody). Jej przedstawiciele to ludzie ruchliwi, agresywni, przedsiebiorczy, akulturalni; dynamiczni, ale nie w strefie wytworczosci, ale wymiany. Czy biedniejsi zgodza sie na zawsze pozostac na uboczu, na marginesie? Juz dzis napieraja na bogatszych, presja ich stale rosnie. Trwa inwazja Ameryki Lacinskiej, Azji i Afryki na kraje rozwiniete i zamozne. Dolacza sie do nich Europa Wschodnia i obszary dawnego Zwiazku Radzieckiego. Jezeli bogatsi beda przyjmowac biednych w liczbach dawkowanych, wowczas ten zastrzyk nowej krwi i energii moze miec efekt wzbogacajacy - tak bylo kiedys z naplywem ludnosci wiejskiej do rozwinietych, silnych i o ugruntowanej kulturze miast Europy Zachodniej. Mlodzi wychodzcy ze wsi przyjmowani byli w liczbie tak ograniczonej, ze bedac w mniejszosci, bedac slabszymi, musieli podporzadkowac sie dominujacej kulturze mieszczanskiej, poznac ja i nauczyc sie zyc zgodnie z jej kanonami i wymogami. Ale jezeli migracja ta przybierze rozmiary ogromnej, poteznej fali, rozmiary niepowstrzymanego potopu - jak to bylo w wypadku bolszewickiej Rosji, kiedy do malych i slabych miast naplynely nagle z gluchej, biednej i analfabetycznej prowincji miliony i miliony czesto bosonogich, a z reguly wyglodnialych i nieoswieconych chlopow - wowczas wartosci mieszczanskie, zachodnioeuropejskie zostana stratowane i zmiecione z powierzchni. Bedziemy miec tu do czynienia z tym, co mozna by nazwac "efektem mongolskim", a wiec tym, co spotkalo Rosje w wiekach srednich - z zaglada wyzszej kultury. Moj temat glowny to zycie ubogich. Tak rozumiem pojecie Trzeciego Swiata. Trzeci Swiat nie jest terminem geograficznym (Azja, Afryka, Ameryka Lacinska) ani rasowym (tzw. kolorowe kontynenty), ale egzystencjalnym. Jest nim wlasnie zycie ubogie, ktore charakteryzowac bedzie stagnacja, strukturalny bezruch, sklonnosc do regresu, stala grozba upadku ostatecznego, ogolna bezwyjsciowosc. Ubostwo ma wiele postaci, wiele masek i form, wiele strzepow i dziur, rdzy i kikutow, lachmanow i lat. Ten fakt, ze 80 procent ludzi na ziemi zyje w niedostatku, w biedzie, a czesto w glodzie, ten smutny fakt wiele mowi o slabosci czlowieka. Czyz nie dowodzi on, ze czlowiek jest z natury stworzeniem niezaradnym, niezdolnym, pasywnym, zagubionym, ze jest istota, ktora musi bez przerwy rozgladac sie za Panem Bogiem i prosic go o pomoc? Zeby wzial go pod swoja opieke? Jest cos w czlowieku, w strukturach spolecznych, ktore on tworzy, co utrudnia mu zyc dobrze (przeciez wszyscy chca zyc dobrze!). Tyle wiemy o sposobach racjonalnego dzialania, tyle o gospodarnosci, tyle o technice, a jednak to wszystko pozostaje gdzies w sferze abstrakcji, bez zwiazku z zyciem naszym powszednim. Swiat wspolczesny to szalona roznica miedzy ogromnymi zasobami nagromadzonej i rozwinietej wiedzy teoretycznej a zdolnoscia (czy raczej - niezdolnoscia) do praktycznego ich wykorzystania, uzytkowania. Wiemy duzo (teoretycznie), ale nie wiemy, jak to zastosowac (w praktyce). Poznac, ogarnac nasza planete to dzis juz ponad mozliwosci czlowieka. Kiedys, tysiace lat temu czlowiek mogl objac ziemie (tak mu sie w kazdym razie zdawalo). Byl przekonany, ze zna wszystkich ludzi na swiecie - znal przeciez swoja rodzine, swoja grupe zbieracza czy koczownicza, a nie wiedzial, ze poza nimi istnieja jeszcze inni. Las, w ktorym mieszkal, mogl w jego mniemaniu byc calym swiatem. W tym swiatopogladzie pierwszym wylomem na wielka skale jest epoka odkryc geograficznych - nasz przodek dowiaduje sie wowczas, ze istnieja inne kontynenty, inne cywilizacje, rasy, jezyki. Stopniowo zaczyna upowszechniac sie mysl, ze jestesmy jedna planeta, jedna rodzina ludzi, ale jest to jeszcze poglad bardzo niepewny, watpliwy i abstrakcyjny. Dopiero dzis rewolucja elektroniczna sprawila, ze nie tylko wiemy o istnieniu tych Innych - calej kilkumiliardowej rzeszy pobratymcow, ale mozemy byc wsrod nich, uobecnic sie, uczestniczyc w ich zyciu. Czlowiek ma szanse stac sie istota o korzeniach zapuszczonych w najrozniejsze gleby, zaspokajajaca pragnienia w tysiacach zrodel. Moze, choc wielu ludzi odrzuca te szanse nie czujac sie na silach podjac tego wyzwania. Zamykaja sie w ksenofobii kulturowej, wytyczaja miedze, wznosza nieprzeniknione mury. Glosza wyzszosc nad innymi, pelni wobec nich leku, przykrywanego arogancja i pogarda. Tendencja widoczna we wspolczesnym swiecie. Czlowiek, kiedy stanie wobec trudnosci, ma wybor, albo walczyc z nimi, albo przed nimi uciekac. Dzisiaj coraz czesciej wybiera on to drugie rozwiazanie. Stad nieslychane rozmnozenie sie kategorii uchodzcow i emigrantow. Na wszystkich kontynentach, wszedzie. Czlowiek ma poczucie bezsily wobec uzbrojonej w bron maszynowa przemocy. Przygnebia go niewiara w mozliwosc szybkiego wyjscia z zacofania i biedy, wyjscia droga pracy, wysilku, poswiecenia. Szuka wiec ratunku w ucieczce. "Swiat jest w okresie wielkiej przemiany. Wszystko plynie, wszystko jest w wielkim, dynamicznym rozwoju. Jestesmy swiadkami gigantycznej transformacji. Z obrazu, ktory istnial wczoraj, dzis zostaly tylko resztki. Mowie o wymiarze planety - bo naturalnie sa tez miejsca zastoju i bezruchu. Kiedy podrozuje sie po calym swiecie, uderza skala i szybkosc tych przemian. Mam taka historyczna mape Dalekiego Wschodu, na ktorej mozna sledzic przeszlosc: to, co dzialo sie tam 500, 300 lat temu. W tamtych czasach zmiany byly minimalne. Ale im blizej wspolczesnosci, tym tempo przemian ulega przyspieszeniu. To pierwsza trudnosc w stworzeniu jasnego obrazu wspolczesnego swiata - owo tempo zmian. Klopot drugi polega na tym, ze wszystkiego na swiecie jest coraz wiecej. Przede wszystkim jest coraz wiecej ludzi. Ale tez coraz wiecej samochodow. Coraz wiecej glodu, ale takze wiecej zasobow. I watpliwosci. Jest wreszcie coraz wiecej nazw, coraz wiecej informacji. Powstaje tu sprzecznosc, ktorej nasza wyobraznia nie jest w stanie rozwiazac: miedzy ogromnym, nieskonczonym wrecz, nagromadzeniem danych a niezdolnoscia - czy niemoznoscia? - czlowieka, aby je wykorzystac. Przeciez, przykladowo, wlasciwie wiemy wszystko o przyczynach glodu. Ale nie mamy pojecia, jak te wiedze przelozyc na skuteczne dzialanie. Powstala zatem jakas ogromna dysproporcja miedzy doswiadczeniem i wiedza a mozliwoscia wyciagania z tego wnioskow, mozliwoscia ich realizowania. I to jest trudnosc druga - ze zaden umysl ludzki nie moze ogarnac i przetworzyc chocby niewielkiego procentu zgromadzonych w swiecie informacji. Trzecia bariera: posiadany przez nas obraz rzeczywistosci jest alogiczny i pelen sprzecznosci. Dzis stale stykamy sie z przeciwstawnymi tendencjami. Na kazda tendencje zmierzajaca w jednym kierunku mozemy znalezc tendencje przeciwna. To zas sprawia, ze mamy klopoty z okresleniem, jakie tendencje autentyczne dominuja, co sie faktycznie dzieje. Oto stale pojawiaja sie ostatnio proby tworzenia nowych panstw. Wszyscy chca miec wlasne panstwo. Jezeli uwzglednic istniejace aspiracje i tempo ich realizacji, to w polowie przyszlego wieku bedziemy miec okolo 600 panstw. Ale rownoczesnie przezywamy kryzys panstwa, zwlaszcza w krajach nierozwinietych. Panstwo zaczyna sie dezintegrowac i tracic swe klasyczne funkcje - te, ktore spelnialo w XIX i w pierwszej polowie XX wieku. Panstwo jest rozkladane tak od gory, jak od dolu. Od gory przez silne i dynamiczne korporacje miedzynarodowe, przez siec informacji ponadnarodowej, przez miedzynarodowe rynki i handel. Tradycyjne panstwowe struktury zaczynaja byc omijane lub marginalizowane. Od wewnatrz z kolei panstwo jest atakowane przez wszelkiego typu ruchy separatystyczne, wyzwolencze czy etniczne. W rezultacie staje sie coraz slabsze. Jego rola maleje. My tez rzadziej juz patrzymy na swiat poprzez panstwo i z jego perspektywy. Z tego wynika m.in. kryzys klasy politycznej, ktora wszedzie traci na znaczeniu i wplywach. I w skali swiatowej nie ma konceptu na to, co robic dalej. Ale nic dziwnego - przeciez klasa polityczna jest czescia nas, jest naszym odbiciem, a my tez nie mamy pomyslu co dalej, nie wiemy, jak rozwiazac otaczajace nas problemy. Nasza wyobraznia nie nadaza za dokonujaca sie transformacja. Wreszcie trudnosc czwarta polega na znalezieniu kryteriow w wyborze zjawisk, jakie maja charakteryzowac obecna rzeczywistosc. Ideologie nie funkcjonuja, inne wyznaczniki nie istnieja. Kazdy moze sobie wybrac i stworzyc wlasna hierarchie wartosci. Z tych wszystkich powodow niemozliwe jest zbudowanie spojnego i jasnego obrazu wspolczesnego swiata. Ale jaki jest dzis ten swiat? Przede wszystkim opiszmy moment historyczny, w jakim jestesmy. Juz teraz mamy za soba wiek XX. Wedle wielu historykow i politologow zaczal sie on w roku 1914, wraz z wybuchem I wojny swiatowej i skonczyl w roku 1989 rozpadem komunizmu. XX wiek nalezy zatem do najkrotszych stuleci w nowozytnych dziejach swiata - w przeciwienstwie do wieku XIX, ktory byl najdluzszy, bo zaczal sie w czasach Rewolucji Francuskiej - a wiec jeszcze 11 lat przed formalnym poczatkiem wieku XIX - i skonczyl 14 lat po jego kalendarzowym koncu. Jestesmy zatem w XXI stuleciu. Dlatego mozemy podsumowac miniony XX wiek. Charakteryzowal sie on, po pierwsze, narodzeniem spoleczenstwa masowego. Wczesniej historia nie znala takiego zjawiska, jakim stalo sie spoleczenstwo masowe. Narodzilo sie ono na przelomie XIX i XX wieku. Zreszta jednym z tych, ktorzy jako pierwsi potrafili dostrzec i zdefiniowac fenomen rodzenia sie tej calkiem nowej formacji historycznej i socjologicznej, byl Polak, Ludwik Krzywicki, ktory w 1903 roku opisal ja w znakomitej ksiazce Kwestia rolna. Narodziny spoleczenstwa masowego przerazily myslicieli tamtego okresu. Niemal wszyscy bali sie tej wielkiej masy, ktora wlala sie ze wsi do miast i ktora zmienila oblicze wspolczesnego swiata. Proces ten dotyczyl glownie krajow rozwinietych - byla to pierwsza z trzech wielkich fal migracji, charakteryzujacych nasze czasy. Na poczatku XX wieku nasza planeta byla planeta wiesniakow - ludnosc miast na poczatku stulecia nie przekraczala kilku procent. Bylismy chlopami i kultura tamtego czasu takze byla kultura wiejska. Prognozowano, ze rozwoj miast bedzie bardzo wolny. Tymczasem masowa migracja chlopow przemienila zupelnie oblicze miast. Ludzkosc weszla w XX wiek jako spoleczenstwo chlopskie, a pozostawia go jako spoleczenstwo miejsko-chlopskie. Zmienila sie struktura swiata - czynnik miasta zaczal coraz silniej decydowac o ksztalcie kultury, wygladzie ludzi, ich zainteresowaniach i zajeciach. Wiecej -jesli chodzi o kraje rozwiniete, to wszystko decyduje sie dzis w miastach. Malo tego - cecha spoleczenstwa rozwinietego i nowoczesnego rynku swiatowego jest praktycznie likwidacja chlopstwa jako klasy. To dlatego chlopstwo tak mocno broni sie przed nowoczesnoscia! Ono z racji swego istnienia, z definicji, bedzie sie zawsze temu przeciwstawiac - bo dla niego oznacza to smierc. W spoleczenstwie rozwinietym klasa chlopska nie zajmuje wiecej niz 3-5 procent czynnych zawodowo ludzi. Jest zupelnie szczatkowa sila. A to dlatego, ze jest po prostu zbedna - rozwoj techniki w rolnictwie stal sie tak zaawansowany, produkcja rolna jest w krajach rozwinietych tak latwa, ze klasa ta -jako sila masowa -jest niepotrzebna. W dodatku istnieje prawidlowosc, ze im chlopow mniej, tym bardziej rolnictwo jest produktywne. Kraje o najwiekszej wydajnosci w rolnictwie to kraje o najnizszym procencie chlopstwa! W zwiazku z tym wiek XXjest okresem stopniowej likwidacji chlopstwa jako klasy. W XXI stulecie kraje rozwiniete wchodza z chlopstwem jako z anachronizmem nie pasujacym do nowych czasow. To samo, choc w mniejszym stopniu, dotyczy tradycyjnej klasy robotniczej. We wspolczesnym spoleczenstwie klasa robotnicza w klasycznym sensie nie istnieje. Tak samo wiec i ona - w imie swych interesow - bedzie walczyc z nowoczesnoscia i z ruchami modernizacyjnymi. Powstaja zatem spoleczenstwa masowe... A spoleczenstwa masowe sa nader podatne na wszelkie ideologie. Przeciez gdy owe chlopskie masy wchodza do miasta, nie maja tam zadnego osadzenia kulturowego, sa w pustce. W rezultacie, aby sie jakos zakorzenic, chetnie daja posluch roznym demagogiom i utopijnym pomyslom. Masa wiejska w miastach staje sie swietna pozywka dla wszelkich systemow totalitarnych. A jesli nawet nie sa to ideologie totalitarne, to jest to takze szkodliwy populizm. Ideologie te znajduja oparcie w masach i moga sie rozwijac. To dlatego XX stulecie przeszlo do historii jako wiek totalitaryzmu - i to jest jego drugie znamie. Ale XX wiek uznawany jest rowniez w historii - o czym sie juz mniej mowi - za czas narodzin Trzeciego Swiata. Zaczelo sie to w polowie stulecia i calkowicie zmienilo mape globu. Dokonal sie ogromny ruch wielkich kontynentow - Afryki, Azji, Ameryki Lacinskiej - do, przynajmniej formalnej, niezaleznosci. To trzecia cecha XX wieku. Cecha czwarta to gwaltowny rozwoj technologii, zwlaszcza informatycznej i elektronicznej. One w stopniu nieprawdopodobnym zmienily nasz swiat i nasze spoleczenstwa. Niektorzy twierdza wrecz, ze to jest glowna rewolucja tego stulecia. Tworza sie zupelnie nowe pojecia: przestrzeni cybernetycznej, infostrady itd., powstaja nowe kategorie myslowe i wyobrazeniowe, ktore zreszta trudno jest nam opanowac. Ale tworzenie sie tego nowego systemu komunikacji swiatowej prowadzi do kolejnej fazy przemian spolecznych. Najpierw - ale tylko w krajach rozwinietych - powstalo spoleczenstwo masowe. Teraz jestesmy swiadkami przeksztalcania sie spoleczenstwa masowego w spoleczenstwo globalne, czyli takie, w ktorym uczestnicza juz wszyscy. Srodki komunikacji staly sie tak rozwiniete, ze wlaczaja cala planete, caly rodzaj ludzki, w to nowe, olbrzymie spoleczenstwo, ktorego cech ani tresci jeszcze dzis nie rozpoznajemy. Wiemy tylko, ze ono istnieje, ze sie tworzy i ze jestesmy tego procesu jednoczesnie - swiadkami i uczestnikami. Ow rozwoj mediow, przede wszystkim telewizji, w ostatnich 20-30 latach, wywoluje kolosalne zmiany w naszej wyobrazni i w naszym rozumieniu swiata. Dotychczas50,100, 200 lat temu - istniala dla nas tylko jedna historia. Byla to historia dana nam badz w przekazie ustnym, badz w dokumentach czy w podrecznikach. Ale od paru lat zaczynamy zyc w innym wymiarze - bo obok tego znanego nam wymiaru historii zaczyna powstawac druga historia; ta, ktora daja nam media. Historia, ktora ogladamy na telewizyjnym ekranie. Ona pojawia sie coraz czesciej, ale jest tez coraz bardziej fikcyjna. Paradoks wspolczesnej kultury polega na tym, ze poniewaz historie najczesciej widzimy na ekranie, a nie obserwujemy jej w rzeczywistosci, w realnym kontekscie, to zaczynamy postrzegac ja jako fikcyjna. Historia fikcyjna staje sie coraz bardziej jedyna historia, jaka znamy. Bo historia przekazywana nam przez ekran telewizyjny obejmuje caly swiat. A my nie mozemy byc na calym swiecie. Nasze doswiadczenie nie moze objac calej planetymozemy objac tylko to, co dzieje sie w naszym otoczeniu. Mamy dostep tylko do tego, co ogladamy, a wiec do takiej wersji historii, ktora tworza i daja media. Skadinad jest to jedyna historia, jaka w koncu bedziemy widziec. Za kilka lat historyk, chcac poznac dane wydarzenie, bedzie musial obejrzec kilka milionow metrow tasmy filmowej. A to jest oczywiscie niemozliwe. W ten sposob historia rzeczywista oddala sie od nas, a zastepuje ja fikcja. Fikcja staje sie tym, co dostarczane jest nam coraz czesciej. Malo tego. Dotad toczyla sie dyskusja, w jakim stopniu srodki przekazu, zwlaszcza telewizja, odzwierciedlaja rzeczywistosc. Dzis juz mowi sie, ze rzeczywistosc to srodki masowego przekazu. To media sa rzeczywistoscia. Nastepny problem to zmiana podzialu swiata. W 1951 roku francuski demograf Albert Sauvie napisal ksiazke, od ktorej tytulu zaczelismy mowic, ze mamy Pierwszy, Drugi i Trzeci Swiat. To sie w koncu lat osiemdziesiatych skonczylo. Nie ma juz Pierwszego, Drugiego i Trzeciego Swiata. Na to miejsce sa tylko dwa swiaty: tzw. rozwiniety i tzw. rozwijajacy sie. Swiat rozwiniety to swiat wysokiej i rosnacej konsumpcji. Swiat nierozwiniety to swiat stalego niedostatku. Oczywiscie ow niedostatek ma rozne stopnie. Ale ogolny podzial jest wlasnie taki. I w swoich generalnych zrebach wykazuje duza stabilnosc. Cecha gospodarki nierozwinietej jest to, ze nie jest w stanie sama z siebie generowac czynnikow rozwoju. Czyli, ze jezeli nie dostanie pomocy z zewnatrz, od swiata rozwinietego - czy to w postaci kapitalu i technologii, czy tez jako dostepu do rynkow - to sie nie rozwinie i bedzie skazana na wieczna zapasc. Mozna uznac to za forme dominacji swiata rozwinietego nad nierozwinietym. Jakie sa inne zaleznosci miedzy tymi dwoma swiatami? W swiecie rozwinietym obserwujemy staly rozwoj. Mniej lub bardziej dynamiczny, bo to i recesja, i inne klopotyale zawsze jest to rozwoj. Elity tego swiata sa zatem zainteresowane jednym - zeby utrzymac dla swoich spoleczenstw stan spokojnej konsumpcji. Jest to w zasadzie jedyne kryterium, jakie rzadzi ich zachowaniem. A wysoka konsumpcja wymaga spokoju. Nie mozna konsumowac, gdy wokol jest niespokojnie. W zwiazku z tym, wobec napierajacej i niespokojnej rzeczywistosci swiata nierozwinietego, w elitach tych wytwarza sie i nasila mentalnosc zamknietej twierdzy, syndrom bunkra. Spoleczenstwo swiata rozwinietego postrzega swiat nierozwiniety jako zespol zagrozen. Rozumuje tak: jesli tylko wyjdziemy poza oplotki naszego swiata, swiata rozwinietego, to wszedzie czyhaja na nas zagrozenia. W Rosji - mafie, na poludniu - islamscy fundamentalisci itd. Wszedzie jest wojna. Wobec tego musimy coraz szczelniej zamykac nasze granice, coraz mocniej chronic nasza spokojna konsumpcje. To jest zachowanie strasznie defensywne. Cecha tego stanu umyslow jest brak jakiegokolwiek pomyslu na rozwiazanie sytuacji. Probuje sie tylko przeciagac okres wysokiej konsumpcji, najdluzej jak sie da. Inna sytuacja panuje w krajach nierozwinietych. Dawniej, w przypadku Trzeciego Swiata, mielismy konfrontacje panstw nierozwinietych z rozwinietymi: poprzez rozne formy ruchow niezaangazowanych, narodowowyzwolenczych i podobne dzialania. Dzisiaj swiat nierozwiniety przestal atakowac i zmienil taktyke - zamiast konfrontacji stosuje metode penetracji. Zalozenie jest takie: skoro twierdzy cywilizacji zachodniej nie sposob zaatakowac frontalnie, to trzeba do niej przeniknac. To jest mechanizm nastepnej wielkiej fali XX wieku: proba przenikania swiata nierozwinietego do swiata zachodniego, osiedlanie sie tam, zakladanie przyczolkow. W poszczegolnych krajach udaje sie to w roznym stopniu, choc jako panstwa docelowe przewazaja te, ktore mialy przeszlosc kolonialna, jak Francja, Anglia czy Holandia; po czesci z zupelnie innych powodow zmieniaja sie Stany Zjednoczone - ale ograniczanie przestrzeni bialego czlowieka trwa i ten proces sie nasila. To jest ostatnia fala wielkich migracji XX wieku.Jesli chodzi o aktualne tendencje polityki globalnej, to dostrzec mozna trzy wielkie linie konfliktow. Jest wiec front konfrontacji nacjonalistycznej - to wszedzie element silny, aktywny, naladowany emocjami. Drugi front to konfrontacje typu rasistowskiego, pod wszelkimi postaciami i w najrozniejszych formach. Trzeci wreszcie to fundamentalizmy religijne. Wokol tych glownych i bardzo wyraznych ideologii skupiaja sie napiecia dzisiejszego swiata. Rzecz w tym, ze wszystko to dzieje sie w atmosferze ogolnej destabilizacji poglebionej przez co najmniej trzv zjawiska: po pierwsze - upowszechniajacej sie korupcji w zyciu politycznym, ktora to zycie paralizuje, a klasie politycznej odbiera wszelki, tak wazny dla skutecznego rzadzeniaprestiz; po drugie - rozwijajacej sie zorganizowanej, zbrojnej przestepczosci, o powaznych juz i rozleglych powiazaniach miedzynarodowych; po trzecie - narkobiznes - produkcja, przemyt, handel itd. Pojecia takie, jak narkowojny, narkodyktatury, narkogangi - spotykamy juz codziennie w gazetach. Wszystkie one wskazuja, jak bardzo swiat narkotykow jest zwiazany z przemoca, jak poteguje ja i rozprzestrzenia. Kolosalne znaczenie ma sprawa zbrojnej przestepczosci: wymykanie sie zbrojen i handlu bronia spod kontroli spoleczenstw. Nastepuje proces prywatyzacji zbrojen. Np. na obszarach b. Zwiazku Radzieckiego sa jednostki wojskowe, ktore przeksztalcily sie w prywatne armie, dowodzone przez generalow, ktorzy ignoruja rozkazy Sztabu Generalnego. Armie te utrzymuja zwiazki z kompleksem wojskowo-przemyslowym i handluja bronia na wlasna reke, poza kontrola panstwa. Przy czym chodzi tu nie tylko o bron tradycyjna, ale rowniez - co jest szczegolnie grozneo handel materialami rozszczepialnymi. Kryzys panstwa narodowego daje poczatek nowym procesom. Przede wszystkim zwraca uwage zjawisko, na dobra sprawe, swiatowe: a wiec wszedzie jest coraz wiecej spoleczenstwa i coraz mniej panstwa. Mimo zacieklego oporu biurokracji, spoleczenstwa staraja sie uniezalezniac, stac sie sila w sobie i dla siebie. Co ciekawe, proces ten obejmuje nawet kraje o tak stabilnych strukturach politycznych, jak Stany Zjednoczone, Anglia czy Niemcy. Drugim nastepstwem kryzysu panstwa jest nasilajaca sie w skali swiatowej regionalizacja, proby odtwarzania starych struktur lokalnych, ktore zostaly zniszczone i poprzecinane w XIX wieku poprzez tworzace sie, sztuczne granice panstw. Mamy wiec do czynienia albo z powstawaniem zupelnie nowych struktur, albo wrecz z procesem pomijania etapu samego tworzenia panstwa, co jest szczegolnie widoczne w Azji, w Afryce, a nawet na Bliskim Wschodzie. Wytwarzaja sie tam rynki-miasta, rynki-okregi, ktore zostawiaja panstwo na marginesie. Przez ostatni rok mieszkalem w Berlinie i bylem swiadkiem, jak wielu ludzi z Poznania czy Szczecina jezdzi tam, a nie do Warszawy!, zalatwiac swoje sprawy i interesy. Zdumiewajace,jak scisle zwiazki ekonomiczne, naukowe i handlowe wytwarzaja sie miedzy Berlinem a zwlaszcza polnocno-zachodnia Polska. To tylko 90 kilometrow od granicy, czyli niespelna godzina jazdy autostrada. Wszystko zaczyna sie integrowac. Proces ten zachodzi nie tylko na styku Polski i Niemiec, ale w skali calego swiata. To wlasnie jeden z objawow dezintegracji panstw. Skadinad tak rozpadla sie Jugoslawia i Czechoslowacja, tak sie rozpadaja Belgia i Wlochy. Nie mowiac o tym, ze pojawilo sie zjawisko wielu niby-panstw, ktore wlasciwie panstwami juz nie sa. Somalia, Liberia, Czad, Zair nie maja rzadu, wladzy, finansow, nie maja nawet praktycznie granic. Co wobec tego istnieje? Istnieja regiony. One funkcjonuja, wspoldzialaja, umacniaja sie. Stopniowo wchodzimy w jakosciowo nowa sytuacje XXI wieku, kiedy to prawdopodobnie uklady regionalne beda silniejsze od panstwowych. Malo tego; widzimy juz kolejny kierunek w polityce swiatowej: ze tam, gdzie kiedys byly granice, na przyklad w okresie zimnej wojny, gdy granica to bylo cos rzeczywiscie strasznego - podzial absolutny, automaty, miny, psy. Mur Berlinski itd.; ze zatem tam, gdzie byly takie granice pojawia sie teraz granica w zasadniczo nowej funkcjipodstawowego punktu wymiany. Jezeli dzis w Afryce czy Azji dojezdzamy do miejsca, gdzie jest autentycznie wielki ruch samochodowy, towarowy, natlok sklepow i wszystkiego innego, to znaczy, ze wlasnie dotarlismy do granicy. To samo dzieje sie na granicy meksykansko-amerykanskiej. Granica zmienia swoja funkcje i staje sie osrodkiem wymiany - handlowej, kulturalnej. Skadinad wymiana kulturalna jest jedna z istotniejszych cech wspolczesnego swiata: oto po doswiadczeniach drugiej polowy XX wieku zaczynamy sie w koncu zastanawiac, dlaczego jedni sie rozwijaja, a inni nie. I dochodzimy do wniosku, ze cos musi tkwic w kulturze; ze czynnik kultury powinien byc rozwazany jako powodujacy albo wzrost, albo zastoj. Zawsze bylo to zrzucane na przyczyny ekonomiczne, ustrojowe, czesto ideologiczne. Lecz dzis widzimy, ze kraje tego samego ustroju, tej samej ekonomiki, stosujace te same rozwiazania polityczne, majace w koncu niemal to samo polozenie geograficzne, rozwijaja sie bardzo roznie. Zatem widocznie cos tkwi wlasnie w kulturze. Modne sa na przyklad badania: dlaczego rozwija sie Azja, a nie Afryka? I nie ma zadnego innego wyjasnienia niz kulturowe. Przeciez panstwa, ktore mialy te sama przeszlosc kolonialna, byly tak samo eksploatowane i tak samo byl konstruowany ich ustroj, rozwijaja sie zupelnie inaczej. Jeden dynamicznie, drugi - wcale. Wobec tego czynnik kultury nabiera znaczenia. Kultura jest jak gdyby zagadka: w jej wartosciach, hierarchii, tresciach lezy prawdopodobnie odpowiedz na pytanie, dlaczego jestesmy tacy a nie inni, dlaczego jestesmy zacofani lub sie rozwijamy. Czemu w Stanach Zjednoczonych jedne spolecznosci sie rozwijaja, a inne nie, skoro wszystkie maja te same warunki? Znowu odpowiedzia jest kultura. Stad stosunek do kultury i jej badanie to fundament dla zrozumienia calego procesu rozwoju - co najwazniejsze - dla zrozumienia miejsca spoleczenstwa na scenie swiata. Wazne jest i to, ze procz regionalizacji mamy do czynienia z czyms, co sie okresla postzimnowojenna globalizacja. Zniesione zostaly wielkie bariery i w ich miejsce powstaje wielka epoka globalizacji, epoka wymiany i dynamicznego ruchu. I teraz: kto sie odnajdzie w tym ruchu, kto go zrozumie, kto wezmie udzial w transformacji, ten po prostu wygra i bedzie mial szanse dalej sie rozwijac. Kto nie skorzysta z tej okazji, ten znajdzie sie w tyle, a poniewaz postep jest niezwykle szybki, wiec kazda stracona chwila odsunie go jeszcze bardziej od czolowki pedzacego swiata. To troche tak, jak dzisiaj z problemem bezrobocia. Zostac bezrobotnym nie znaczy tylko "stracic prace", by, byc moze, po roku dostac ja znowu. Zostac bezrobotnym to znaczy przestac uczestniczyc w realnym zyciu spolecznym. Bo technologia cywilizacyjna zmienia sie w ciagu roku tak bardzo, ze ten bezrobotny po ledwie 12 miesiacach nie jest w stanie tego nadrobic. Status bezrobotnego nie jest wiec dzis prosta utrata pracy, ale oznacza wypadniecie z procesu cywilizacyjnego, ktory postepuje potwornie szybko, wlacznie z alienacja tego bezrobotnego, z niemoznoscia powrotu do poprzedniego stanu. Jest to wiec sytuacja o wiele trwalsza niz kiedys zwykla utrata pracy. Obecne tempo rozwoju moze miec takie same nastepstwa dla calych spoleczenstw. Tak jak temu bezrobotnemu, grozi im, ze wypadna z biegu cywilizacji. Dodatkowym problemem jest to, ze rozwoj jest dzis ograniczany i utrudniany przez niedostatek bedacego w obiegu kapitalu. Pieniedzy jest zbyt malo, wiec moga one byc uruchamiane tylko na niektore przedsiewziecia. W rezultacie plyna one tylko tam, gdzie mozna oczekiwac najwiekszych zyskow - dzis jest to rejon Azji i Pacyfiku. Omijane sa wszystkie miejsca, gdzie sytuacja jest niepewna, gdzie brakuje stabilizacji i gwarancji - na przyklad Afryka. Mimo wszelkich naciskow politycznych kapital omija rowniez Rosje, choc to, przynajmniej teoretycznie, najbardziej obiecujacy rynek. Po prostu pieniedzy jest za malo, by mozna je rozsiewac po calym swiecie - i to jest dla krajow stojacych przed transformacja XXI wieku jedno z najpowazniejszych utrudnien". (Z wykladu wygloszonego w PEN-Clubie w Warszawie w lutym 1995. Tekst za "Tygodnikiem Powszechnym", nr 12/95) Obraz wspolczesnego swiata ma nature kolazu: rozne racjonalne elementy skladaja sie na irracjonalna calosc. Kolaz -jest to byc moze jedyna metoda opisania i przedstawienia wspolczesnego swiata w calej jego zaskakujacej, gwaltownej i pietrzacej sie roznorodnosci. W swiecie wspolczesnym nie ma juz kultur istniejacych osobno, odrebnie, za siedmioma gorami, w izolacji. Kazda kultura jest obecnie, choc w roznym stopniu - zaposredniczona, hybrydyczna, naznaczona eklektyzmem. Wszystkie kultury-rzeki spotykaja sie dzis w jednej, wielkiej delcie cywilizacji nowoczesnej, gdzie dzieki ogarniajacej i laczacej planete nowoczesnej komunikacji przenikaja sie i lacza, aby potem, jednym juz nurtem, wplynac w nowa epoke i utworzyc przyszla cywilizacje kosmiczna. Czytam w "Time", ze przemytnik (przemytnik meksykanski, tragarz, biedak), ktory przenosi przez granice amerykanska ladunek kokainy wartosci cwierci miliona dolarow (dzwiga ten ciezar na plecach, pokonujac ogromne, pustynne przestrzenie), dostaje w zamian dwiescie dolarow. Czesto nieszczesnik ten ginie, gdy dochodzi do walki z policja lub konkurencyjnymi gangami. Tych tragarzy nazywaja w lokalnym jezyku mulami, a sciezki, ktorymi chodzasciezkami mulow. Wynajmuja ich na targach, ktore na dobra sprawe sa targami niewolnikow, nawet gorzej niz targami niewolnikow. Zabitych chowaja w przypadkowym miejscu, zakopuja w piasku, byle gdzie. Rzadko sie zdarzy, zeby ktorys trafil na cmentarz, mial kopczyk ziemi, jakis kamien czy drewniany krzyzyk. 19 pazdziernika 1994. O 9 rano, w centrum Tel Awiwu, na Dizengoff Square, w zatloczonym autobusie wybucha bomba. Gina 22 osoby, 48 jest rannych. Sloneczny, rzeski poranek. W tej czesci miasta jest duzo drzew, duzo przyjemnego cienia. Jednak ludzie musza wyjsc z cienia, poniewaz nadjechal autobus. Wsiadaja. Wsrod nich jest ten jeden, ktory ma bombe. Gdzie? W teczce? W torbie? Takie bomby nie musza byc dzisiaj duze. Na ogol sa zupelnie male, takie jak np. pudelko sardynek. Wiec, powiedzmy, bomba jest w torbie. On jeden wie, ze wsiada po raz ostatni. Tak po prostu - wsiada? O nie! On jest w akcji, w akcji ostatecznej. Poniewaz jest tloczno i duszno, kazdy w tym autobusie mysli - kiedy ten, ktory sie pcha, ktory mnie gniecie, wreszcie wysiadzie! Ludzie w zatloczonym autobusie z reguly nie sa do siebie dobrze usposobieni. O tym z bomba tez pewnie tak mysla. Czekaja, zeby wysiadl, nie wiedzac, ze on juz nigdy nie wysiadzie. I ze oni tez nigdy nie wysiada. Natomiast on jeden - wie. Wie o tym wysiadaniu (a raczej - nie-wysiadaniu). Wiec jada. Nie wiemy, jak dlugo jada razem. Kiedy wsiadl? Ile przystankow ma trasa autobusu? Do konca nie wiemy nic o tej bombie. Czy jest zegarowa, ktora dziala na czas? Czy reczna - trzeba nacisnac guziki juz. Jezeli to jest ta reczna, ten, ktory trzyma ja w torbie, ma poczucie wyboru, wladzy. Teraz! mysli (a moze nawet mowi) i naciska guzik - przez ulamek sekundy ma satysfakcje, ze wybral, ze zdecydowal. Natomiast jezeli bomba jest zegarowa, w miare uplywu czasu moze sie denerwowac: dlaczego nie wybucha? Przychodzi jednak moment, w ktorym juz nie zdazy zadac tego pytania. Ten moment: 19 pazdziernika 1994, o 9 rano, w centrum Tel Awiwu, na Dizengoff Square. O kazdej drodze lubie myslec, ze jest ona droga bez konca, ze biegnie dookola swiata. A wzielo sie to stad, ze z mojego Pinska mozna bylo lodka dotrzec do wszystkich oceanow. Wyruszajac z malego, drewnianego Pinska, mozna oplynac caly swiat. A.B.: - Boje sie swiata bez wartosci, bez wrazliwosci, bez myslenia. Swiata, w ktorym wszystko jest mozliwe. Poniewaz wowczas najbardziej mozliwe staje sie zlo. Na ulicy spotykam moja sasiadke pania Rogowska. Ma ponad dziewiecdziesiat lat. Opiera sie o kule, zawsze prowadzac na smyczy malego, czarnego kundla, ktory jest slepy, apatyczny i nigdy nie szczeka. -Chcialabym juz pojsc tam - mowi pokazujac reka niebo - do znajomych. Na pewno czekaja na mnie. A tu? - robi szeroki gest, ktorym podkresla, ze chodzi o caly swiat. - Tu? Nic nie wyjasnione... Niczego nie mozna zrozumiec... Zygmunt Krasinski ma 23 lata, kiedy w roku 1835 pisze z Neapolu do przyjaciela - Adama Soltana: Ze kiepsko na tym swiecie, to nie sekret, im wiecej dni przezywam, tym mi smutniej sie robi, tym wszystko bardziej posmiewiskiem mi sie zdaje. Co napotkalem szlachetnych i dzielnych, to byli zawsze w opuszczeniu, w braku nadziei i wszelakiej slodyczy. Widzialem duzo blaznow szczesliwych, duzo lajdakow poteznych i przekonalem sie, ze ten tylko moze na tej ziemi spokojne miec serce, kto taki podly, ze przystaje na zlo, lub faki glupi i niedolezny, ze zlego nie czuje. Addio. Zatoka Dalaro, Szwecja 1992 Powracajaca pokusa zatoki, zacisza o zachodzie slonca, spokoju horyzontu, nieruchomych drzew, lagodnego ruchu fa? znikajacych w piasku pustej plazy. Mysl, aby stac sie czescia tego pejzazu. Mialem sen: trzymam w reku zegarek. Nagle z jego tarczy znikaja cyf ry, znikaja wskazowki. Tarcza wydluza sie, robi sie biala. Z wnetrza zegarka wysypuja mi sie na dlon kolka, sprezynki, blaszki. Stoje bezradny, w zupelnej pustce. Wszedzie tlumy Japonczykow. O ile tlum amerykanski, francuski czy brazylijski jest pod wzgledem koloru skory, wieku itd. roznorodny, o tyle tlum Japonczykow jest z wygladu wylacznie japonski. Ani razu nie widzialem, zeby miedzy Japonczykow wkradl sie jakis nie-Japonczyk. Poruszaja sie autobusami, zawsze w grupie. sluchaja pilnie, co mowi przewodniczka. Sledza jej reke wskazujaca a to pomniki, a to palace. Nie mozna wyczytac z twarzy, czy ich to ciekawi, czy nudzi. Wszyscy wszystko fotografuja. Takze - wszyscy wszystkich (tj. wszystkich znajdujacych sie w poblizu Japonczykow). Jezeli w tle jest Wezuwiusz, to na tle Wezuwiusza, jezeli katakumby - na tle katakumb, jezeli klasztor - na tle klasztoru. Z tlumu Japonczykow dobiega szum pstrykajacych aparatow, jakby nad wycieczka brzeczal pszczeli roj. Jezeli wziac pod uwage, ze w tym czasie, kiedy setki turystow japonskich fotografuja Neapol, tysiace i tysiace innych Japonczykow fotografuja non stop, cala dobe (roznice czasu na naszej planecie!) Luk Triumfalny w Paryzu, piramidy pod Kairem, State Empire Building w Nowym Jorku, katedre w Mediolanie, gmach opery w Sydney, ruiny w Zimbabwe, szczyt Machu-Picchu w Peru itd., itd. (bo liczba rzeczy wartych na tym swiecie sfotografowania jest nieskonczona), otoz jezeli uwzgledni sie to wszystko i jeszcze pomysli, ze Japonczycy chca wszedzie tam docierac, zeby sobie na tle tych zabytkow i wszelkich innych cudow i niezwyklosci zrobic zdjecie - mozemy wyobrazic sobie, jakie skrzynie, tony i gory nie wywolanych filmow leca (plyna) bez przerwy do Japonii i jak po ich wywolaniu, odbiciu i powiekszeniu przestrzen tego malego przeciez kraju wyolbrzymia sie w cala planete, w Planete-Japonie, w caly swiat, ze wszystkimi kontynentami, ze wszystkimi krajami i miastami wypelnionymi Japonczykami, ktorzy uchwyceni na tle jakichs wulkanow, wodospadow, zamkow i kosciolow patrza na nas z milionow fotografii. Capri Statki jeden za drugim doplywaja do portu. Wysiadaja kolejne wycieczki. Tworzy sie tlum, procesja, ktora wyrusza z molo i wciska sie w waskie uliczki miasteczka. Cicha dotad wyspa (jest rano) wypelnia sie szybko gwarem. Ale nie z tego powodu, ze turysci rozmawiaja ze soba, nie! Robi sie glosno, poniewaz zaraz po wyjsciu na lad turysci wyjmuja z kieszeni, z toreb, z teczek i plecakow sluchawki telefonow komorkowych i zaczynaja rozmawiac z Lizbona i Genewa, z Filadelfia i Melbourne, triumfalnie informujac, ze oto wlasnie wyladowali na Capri, ze sa na Capri, ze widza domy, gory i skaly, ogrody i plantacje, slonce i morze, ze czuja sie swietnie, ze zaraz beda jedli obiad (albo - to po poludniu - ze wlasnie z jedli obiad), ze kupili koszulke z napisem "Capri", ze za trzy godziny (za dwie, za jedna, za kwadrans, za chwile) odplyna z Capri itd., itd. To pustoslowie, to nieopanowane gadulstwo, to tokowanie i ekscytacja tocza sie godzinami przez wyspe zalewajac jej uliczki i zaulki chaotyczna, natretna, roznojezyczna wrzawa. Capri: Przepasc Tyberiusza Idzie sie tam pod gore, miedzy skalami, krzewami cytryn, ogrodami i willami w kwiatach szeroka sciezka wykuta przez rzymskich niewolnikow dwa tysiace lat temu. Kto ma klopoty z sercem musi czesto przystawac, bo droga jest dluga i stroma - brakuje tchu. Ale oto jestesmy u celu. Wierzcholek wielkiej gory wiencza okazale budowle, roznych ksztaltow i jakosci, polaczone przejsciami, korytarzami, schodami i kruzgankami - zawila jest architektura tego zrujnowanego kompleksu. Na samym szczycie stoi imponujaca rozmachem i okazaloscia willa (palac?) Tyberiusza. Tutaj przez ostatnie jedenascie lat swojego zycia (w latach 26-37 naszej ery) mial swoja siedzibe cesarz najwiekszego wowczas imperium swiata - Tiberius Claudius Nero. Za jego panowania, na wschodnich rubiezach jego panstwa, zyl, nauczal, a potem zostal ukrzyzowany Jezus Chrystus. Z willi Tyberiusza rozciaga sie jeden z najpiekniejszych widokow na ziemi, widokow slonecznych, srodziemnomorskich. Morze jest seledynowe, a dalej, za fioletowa mgielka widac linie wloskiego brzegu. Nic tu nie ogranicza czlowieka i poniewaz patrzac stad, swiat zdaje sie nie miec konca, i my poddajemy sie zludzeniu, ze oto dotykamy wiecznosci. Nie dziw, ze sposrod tysiaca mozliwosci Tyberiusz to wlasnie obral miejsce. Budzil sie rano i wychodzil na dwor. Dziedziniec przedpalacowy jest niewielki. Nie mogl byc wiekszy, bo ten dziedziniec zaraz, po kilkunastu krokach konczy sie przepascia. Opieram sie o metalowa barierke i spogladam w dol: kreci mi sie w glowie, nogi slabna, robia sie jak z waty - jest to przepasc straszna: sciana skaly prostopadle spada kilkanascie pieter w dol - do morza. Kolyszaca sie tam lodka wyglada jak mala lupinka. Ta zawrotna przepasc niemal tuz przy wyjsciu z willi cesarza zaczyna mnie intrygowac. Bo trzeba uswiadomic sobie, co dzialo sie w tym miejscu w czasach Tyberiusza. Kiedy cesarz zamieszkal tu, mial 67 lat. W mlodosci wysoki, postawny, piekny, byl juz zniszczony latami wojaczki, dalekich wypraw, intryg i spiskow palacowych. Capri bylo dla niego rodzajem azylu. Ale tu, w miejscu idealnego odosobnienia, rozwinely sie w nim cechy, ktorymi juz wczesniej sie odznaczal: nieufnosci i podejrzliwosci wobec ludzi i panicznego strachu przed zlymi duchami. Portret Tyberiusza jest jednym z najbardziej wyrazistych wizerunkow w Zywotach cezarow Swetoniusza. Tyberiusza - pisze rzymski historyk - cechowaly okrucienstwo i rozpusta. Ostatnie, wlasnie spedzone na Capri lata jego panowania to okres straszliwego terroru, scinania glow na podstawie najbardziej absurdalnych donosow. Wiezienia byly pelne, tortury - stosowane powszechnie. Skazancow wleczono hakami na miejsce kazni. O miejscu, w ktorym stoje, pisal Swetoniusz, ze "stad skazancow po dlugich i wymyslnych meczarniach kazal Tyberiusz w swojej obecnosci zrzucac do morza. Tam oczekiwala ich gromada marynarzy i dragami albo wioslami miazdzyla trupy, aby w nich ani tchnienia zycia nie zostalo". Tak sie lubowal w okrucienstwie i zadawaniu smierci, ze "zaden dzien nie minal mu bez zgladzenia czlowieka". Czas uplywal mu na zadawaniu tortur i uprawianiu seksu: "W zaciszu wyspy Capri - relacjonuje Swetoniusz - wymyslil urzadzenie apartamentu pelnego sof jako miejsca tajemnych stosunkow milosnych, dokad sciagnieci tlumnie zewszad chlopcy rozpustni i dziewczeta oraz wynalazcy potwornego stosunku, ktorych nazywal ?spintriami?, spleceni w potrojnym uscisku nawzajem sie sobie oddawali, aby podniecac tym widokiem jego otepiale zmysly". A dalej: "Znieslawil sie jeszcze bardziej rozpustnymi i obrzydliwymi czynami, ktorych nie godzi sie nawet opowiadac lub sluchac, coz dopiero uwierzyc w ich prawdziwosc. Mianowicie jakoby mial nauczyc chlopcow, pacholeta zaledwie, ktorych nazywal rybkami, aby w czasie jego kapieli krazyli mu miedzy udami i nieznacznie podplywajac podniecali go jezykiem lub ugryzieniem. Rowniez jakoby kazal przykladac sobie do czlonka meskiego lub do brodawki piersiowej nieco starsze niemowleta, jednak nie odstawione jeszcze od piersi, szczegolnie sklonny do tego rodzaju rozkoszy z natury i ze wzgledu na wiek". Wiec to jest ta willa, ten pusty basen, ten dziedziniec, ta przepasc. Przepasc - wszystko sie dzieje nad przepascia. Tyberiusz czesto sie tedy przechadza, staje na jej skraju. Tu, znienawidzony przez wszystkich, "zlopie krew - jak pisze Swetoniusz - pieniaca sie jak wino w czarze". Trwa to jedenascie lat. Tu, stojac nad ta sama przepascia, nie moge uwolnic sie od pytania: jak to? I nie znalazl sie nikt? Wystarczylo lekkie pchniecie. Wlasciwie wystarczylo dotknac. Ale czy mozna zadawac takie pytanie? Czy wolno? I ta tajemnica spetania wszystkich wobec przemocy. Ten paraliz, jaki powoduje terror, ktory obezwladnia swoje ofiary, jak czyni to jad kobry, zanim rzuci sie na swoja ofiare- juz kiedy jest bezsilna? Kordoba Wchodzi sie tam w chlodny, kamienny polnrok znaczony rownymi rzedami marmurowych kolumn. Nad nami wznosi sie w regularnych, misternych rytmach sklepienie o tak doskonalej lekkosci, ze za chwile mogloby uniesc sie i odslonic niebo rozzarzone o tej porze dnia i roku do bialosci. We wnetrzu panuje jednak chlod z wolna przywracajacy naszemu cialu, umeczonemu spiekota miasta, energie.i sile. Stoimy posrod tej nieomylnie muzulmanskiej architektury, mimowolnie oczekujac przeciaglych wolan muezina, wzywajacych nas do skupienia i modlitwy. Tymczasem glos, ktory nas dobiega jest inny - to muzyka organow. To melodia fugi Jana Sebastiana wypelnia otaczajace nas mury zdobne w zawile arabeski i starannie wypisane wersety Koranu. Zaskoczeni, zaczynamy szukac zrodla tej muzyki. Ruszamy tam, skad ona dochodzi. Idziemy przez las kolumn, na ktorych wspiera sie sklepienie meczetu. Niezwykle sa te kolumny. Przez ponad 500 lat meczet w Kordobie byl miejscem modlitwy muzulnanow z calego swiata (byl druga po Kaabie w Mekce najwieksza swiatynia islamu). Miliony wiernych (miliony - wtedy kiedy bylo tak malo ludzi na swiecie!) musialo kleczec na tych posadzkach. Szli tu przez pustynie, plyneli przez morza, w pielgrzymkach, ktore zajmowaly im nieraz polowe zycia. Meczet, ktorego budowe w Kordobie - po zajeciu Andaluzji przez Arabow - zaczal jeszcze w VIII wieku Abd-al-Rahman, byl swietym celem tych uciazliwych peregrynacji. Kiedy konczyla sie nabozna podroz, pielgrzymi wchodzili wreszcie do meczetu, przejeci i szczesliwi, z wdziecznosci obejmowali i calowali kamienne filary swiatyni. Slady tych praktyk sa widoczne do dzis: zarliwe pocalunki i pieszczotliwe pocierania kamienia dlonmi wyzlobily wyrazne wglebienia w masywnych kolumnach. Ued - to wyschniete, glebokie lozysko strumienia, ktory plynal kiedys przez pustynie. jest ono jedynym sladem, ze kiedys plynela tedy woda. Podobnie owe zlobienia na kolumnach sa jedynym znakiem, ze przez piec wiekow plynela tedy wezbrana rzeka pielgrzymow - wyznawcow Allaha. W 1236 roku krol Kastylii, katolik, a pozniej nawet swiety, Ferdynand III, zwycieza Arabow, zajmuje Kordobe i przede wszystkim przemienia meczet w swiatynie katolicka, w kosciol Wniebowziecia Najswietszej Marii Panny. Byc moze wzglad techniczny zdecydowal, ze Ferdynand pozostawil obiekt muzulmanski nietkniety, wykorzystujac go jako kosciol: meczet kordobanski jest budowla gigantyczna, o powierzchni niemal rownej, o szescset lat przeciez starszej, Bazylice Swietego Piotra. Meczet ten budowali Arabowie przez 200 lat. Ich technika byla duzo wyzsza od techniki chrzescijan. Ci ostatni nie mieli srodkow, aby zburzyc taka budowle. Wewnatrz meczetu, w jego czesci centralnej zbudowano wiec oltarz i kazalnice, postawiono fotele dla biskupow, lawki dla wiernych. Przez wieki regularnie odprawia sie tu msze. Glos ksiedza roznosi sie po calym meczecie. Slychac chor spiewajacy Ave Maria! Po wyjsciu, od razu wstepuje sie w zar tropikalnego poludnia, ktorego ciezka zawiesina wypelnia pobliskie uliczki starego miasta. Na jednej z nich stoi pomnik wielkiego Maimonidesa. Genialny uczony, lekarz, teolog i filozof - Rabbi Mosze ben Majmon, zwany Maimonidesem urodzil sie tu w marcu 1135 roku. Bardzo zle pisal o miastach w tamtej epoce: "Porownac powietrze w miastach - notowal w swoich Zasadach higienyz powietrzem pustyn i pol, to jakby porownac wody brudne i metne z lekkimi falami czystego morza. W miastach domy sa wielkie, a uliczki waskie. Na te uliczki ludzie wyrzucaja wszystko: smieci, swoich zmarlych, odchody zwierzat, zasmierdziala zywnosc. W rezultacie powietrze jest cuchnace, brudne, wilgotne i duszne. I tym wszystkim czlowiek musi oddychac". A jednak, kiedy Maimonides musial opuscic Kordobe, plakal. Sevilla Duze, ruchliwe miasto. Katedra - porazajaca ogromem. Wchodzi sie oslepionym przez slonce w mrok, w ciemnosc, w przepastna czern. Z wolna z tej ciemnosci zaczynaja wylaniac sie witraze, nawy, sklepienia. Potem dostrzegamy ludzi - ale jakiez to miniaturki, jaki drobiazg - niepokazny, filigranowy. Wielkosc tych budowli miala efekt psychologiczny - te wyniosle, przygniatajace giganty redukowaly nas do rozmiarow ziarnka piasku, drobnego pylku uczepionego szaty Pana. Alhambra Arabowie kochali sie w abstrakcji i w jej najwyzszym przedstawieniu - w geometrii. Tu tez, w tych palacach, gdzie spojrzec - mozaiki ulozone w linie, kola, trojkaty, kwadraty. Rysunek geometryczny - jakby otwieral przed nami swiat, ale to zludzenie, bo przeciez on jest kresem, tym wlasnie swiatem. Wszedzie rosliny, kwiaty, cien i woda. Na dziedzincach, w patio, w altanach szum wody, sam ten dzwiek orzezwia, chlodzi - muzyka jako przychylnosc, jako przynoszacy ulge cien. Philippe Sollers, dla ktorego rozwoj w historii nie jest procesem linearnym, ciaglym: "Historia podobna jest do archeologii, poszczegolne epoki sa niby nakladajace sie na siebie warstwy ziemi. Kazda z nich stanowi mniej lub bardziej zamknieta strukture, ktora mozna zrozumiec na tyle, na ile uchwyci sie jej ograniczenia. Tak pojmowana historie cechuje nie ciaglosc, lecz nieustannie powtarzajace sie zerwania i skoki... kazda epoka ma sobie tylko wlasciwy jezyk, w pelni zrozumialy jedynie w jej obrebie" (Zapis i doswiadczenie ograniczen,1971). Czesto w badaniu i w opisie rzeczywistosci ludzie popelniaja blad mylac dwa porzadki: stan istniejacy oraz - tendencje. Tendencja bowiem moze na razie ledwie sie zaznaczac, ledwie pojawiac sie, ale to ona jest zapowiedzia sily, ktora w przyszlosci zdobedzie pozycje dominujace. Mamy tu dwa widzenia- jedno statyczne, drugie - dynamiczne, a problem polega na znalezieniu proporcji miedzy tym, co dzis niepodzielnie panuje, a tym, co dopiero przebija sie na powierzchnie. Najbardziej fascynujace sa momenty irracjonalne w historii. Bunty, wybuchy zbiorowych emocji, szal zniszczenia, erupcje samozaglady. Ich zaskakujace przyczyny. Czesto - blahosc powodu. Nagle wyzwolenie poteznych energii. I jak wszystko wraca w stare lozysko, jak nurt staje sie powolny, a przez plytka wode znowu przeswituje piaszczyste dno. Dewaluacja dat, nazwisk, danych, relacji. W narastajacym i gestniejacym potoku informacji wszystko sie zaciera, traci znaczenie, wypada z pamieci. Nie ma jednej pamieci. Kazda pamiec pamieta co innego i pamieta inaczej. Znaczny jest bowiem wplyw naszych swiadomych i podswiadomych preferencji i pragnien na mechanizmy selekcji, ktore rzadza pamiecia. Czasem, zwlaszcza w polityce, wojna toczy sie miedzy roznymi pamieciami o panowanie, o monopol jednej z nich. Historia, ktora znamy, to zapis bardzo poznych stadiow rozwoju czlowieka. Coraz trudniej przewidziec przyszlosc, natomiast coraz lepsze wyniki przynosi nam odkrywanie przeszlosci. Zdumiewajace, jak dzieki najnowszym technikom i badaniom moment pojawienia sie czlowieka tworczego, czlowieka artysty, przesuwa sie coraz glebiej w przeszlosc. Jeszcze na poczatku XX wieku sadzono, ze zdolnosci artystyczne byly w czlowieku wynikiem dlugiego procesu ewolucji, ktory zaczal dawac pomyslne rezultaty zaledwie kilka tysiacleci temu (Mezopotamia, Sumer, Elam, Ur, Egipt itd.). Potem odkrycia malowidel naskalnych w grotach Altamiry (Hiszpania), w Lascaux (Francja), w gorach Tassili na Saharze pozwolily cofnac chwile pojawienia sie czlowieka-artysty w glab paleolitu - a wiec na kilkanascie tysiecy lat przed nami. Kolejnym punktem zwrotnym sa lata obecne, ostatnie lata XX wieku. W grudniu 1994 francuski badacz Jean-Marie Chauvet trafia w poblizu ujscia Renu na jaskinie, w ktorej znalazl, jak to natychmiast uznano - najstarsze malowidlo swiata, bo majace okolo 32 tysiecy lat. Wydany wkrotce potem album fotografii tych rysunkow, nosi tytul: Swit sztuki: Jaskinia Chauveta. Najstarsze malowidla swiata. Ledwie jednak album Chauveta pojawil sie w ksiegarniach Paryza, a pozniej Nowego Jorku i Londynu, a juz swiat obiegla wiadomosc, ze w innej czesci naszej planety - w Australii - odkryto znacznie, znacznie wczesniejsze slady sztuki. A mianowicie Richard Fullagar i grupa australijskich archeologow znalezli w polnocno-zachodniej Australii wykute w skalach sylwetki zwierzat - kangurow i krokodyli, a takze podobizny duchow. Ustalono, ze dziela te powstaly 75 tysiecy lat temu, to znaczy, ze sa co najmniej dwukrotnie starsze niz malowidla z jaskini Chauveta. Ale to nie wszystko, bo jednoczesnie znaleziono resztki ochry i narzedzi kamiennych sluzacych do malowania na skalach, majace 116 tysiecy lat, a przy dokladniejszych badaniach ich wiek bedzie mozna okreslic prawdopodobnie na 176 tysiecy lat. Oznacza to najwieksza rewolucje w naukach historycznych od czasow Homera i Tukidydesa. Trzeba bedzie od nowa pisac zupelnie inna, niz wszystkie dotychczasowe, historie rodzaju ludzkiego, historie swiata. Ale paradoks nauki polega na tym, ze im wiecej odkryc, tym wiecej pytan, im wiecej mamy danych, tym wiecej napotykamy niewiadomych. Hipoteza rozpowszechniona w nauce jest, ze homo sapiens, to znaczy - my, nasz gatunek, wyodrebnia sie sposrod swiata homo erectus okolo 200 tysiecy lat temu. Za kryterium przynaleznosci do tego nowego rodzaju przyjeto umiejetnosc swiadomego wytwarzania narzedzi. Ostatnie odkrycia, tak dramatycznie przesuwajac wstecz dzialalnosc artystyczna czlowieka, pozwalaja sformulowac nowa, hipotetyczna definicje: czlowiekiem byl ten, kto nie tylko umial zrobic narzedzie, ale takze stworzyc - dzieki swojej wyobrazni i wrazliwoscidziela sztuki. A wiec chodzilo nie tylko o to, aby przetrwac, ale zeby zyc w pieknie, w swiecie, w ktorym istnialy nie tylko potrzeby ciala, ale i wymogi ducha. A wiec pierwsze, najbardziej podstawowe kryterium czlowieka: tworca, nie tylko wytworca. Ten, ktory nie samym chlebem zyje. Drugie, co uderza, kiedy sledzimy dokonania artystyczne naszych praprzodkow: ze ta sztuka jest od razu doskonala. Zadnych ogniw posrednich, zadnej ewolucji od prymitywu do wyrafinowania - od zarania jest to wspaniale, wielkie. Tak wiec od poczatku sztuka powstawala (tak jak jest i dzis z kazdym jej wielkim dzielem) - z iskry, z natchnienia, z momentu olsnienia, z wizji tak naglej i ulotnej jak swiatlo blyskawicy. W gruncie rzeczy nikt nie poprzedzal Szekspira, Mozarta i Boscha, tak jak nikt nie poprzedzal tworcow z Altamiry, z Sahary i Australii. I pytanie najtrudniejsze: ta zdumiewajaca cisza dziesiatkow tysiecy lat. Bo w 1996 roku odkryto najstarsze slady pisma. Znajduja sie w Syrii, kolo Jerf el-Ahmar i maja 10 tysiecy lat. Ale przed tym? Co dzialo sie przed tym? Co znacza te wspaniale malowidla bizonow, koni, ptakow i ryb? Tych ludzi w dzidami w reku? Cisza. Milczenie. Tajemnica. Karol Irzykowski byl jednym z nielicznych intelektualistow europejskich, ktorzy juz w latach miedzywojennych przewidywali zwyciestwo cywilizacji audiowizualnej. Pisal o tym w wydanej w 1924 roku ksiazce o estetyce kina pt. Dziesiata muza. Widzac nieuchronnosc tego procesu ostrzegal jednak w 1938 roku: "Procz swiata, najwieksza zagadka dla czlowieka jest drugi czlowiek, jako szczegolne, wielokrotne odbicie i przefiltrowanie tego swiata. Dlatego wszelka kultura zmierzajaca jedynie do zawladniecia swiatem zewnetrznym, na przyklad za pomoca pracy, nie wydaje mi sie zupelna. Technika komunikacji miedzyduchowej wazniejsza jest od techniki kolei magnetycznych i radiotelegrafow" (Lzejszy kaliber). "... i w zimie, i wiosna zajmowal miejsce przy piecu patrzac przez okno na stara wieze L"benicht. Nie mozna powiedziec, ze widzial ja dokladnie, ale wieza pozostawala przed jego oczami jak daleka muzyka w uchunieuchwytnie lub tylko polowicznie docierajaca do swiadomosci. Zadne slowa nie wydaja sie na tyle mocne, by wyrazic poczucie zadowolenia, jakie dawala mu ta stara wieza widziana w polmroku i podczas zadumy. Przyszlosc rzeczywiscie pokazala, jak wazna stala sie dla jego rownowagi. Otoz topole w sasiednim ogrodzie strzelily tak wysoko w gore, ze zaslonily wieze, skutkiem czego Kant stal sie niespokojny i zniecierpliwiony, a w koncu uznal sie za zupelnie niezdolnego do oddawania sie wieczornym medytacjom. Na szczescie wlasciciel ogrodu byl czlowiekiem bardzo delikatnym i usluznym, ktory mial ponadto wielki szacunek i uznanie dla Kanta. Totez po przedstawieniu mu sprawy wydal polecenie sciecia topoli. Uczyniono to i wieza L"ben?cht ponownie sie wylonila. Kant odzyskal spokoj umyslu i znowu byl w stanie oddawac sie w spokoju swym medytacjom o zmierzchu". Czytajac ten fragment Ostatnich dni Immanuela Kanta Thomasa De Quinceya mysle o tamtym swiecie, swiecie ladu idealnego, w ktorym mysl filozofa, aby moc istniec i rozwijac sie, musi znajdowac stale oparcie i potwierdzenie w tym samym widoku, tym samym obrazie swiata, ktory mistrz latami widzi przez okno. Co staloby sie z ta mysla, gdyby Kantowi przyszlo zyc w czasach, kiedy w jedna noc kwitnace miasta zmienialy sie w sterty ruin albo w ogole znikaly z powierzchni? Mysle tez o mieszkancach Krolewca, jak chodza na palcach i wstrzymuja oddech, kiedy Kant medytuje. Jak jeden z nich kaze sciac drzewa w swoim ogrodzie, kiedy dowiaduje sie, ze ich widok przeszkadza profesorowi w rozmyslaniach. I na koniec mysle o tym czolgiscie z 3 Frontu Bialoruskiego, ktory odpalajac dzialo wymierzone w wieze L"benicht kladzie na zawsze kres tamtemu cudownemu swiatu. W ostatnich dniach grudnia 1995 zmarl Emmanuel Levinas. Mial 90 lat. Filozofia Levinasa to problematyka Innego: Levinas domaga sie, abysmy dostrzegli jego obecnosc, poczuli sie za niego odpowiedzialni. W spotkaniu z drugim czlowiekiem jest zawarte etyczne wyzwanie. Wiez czlowieka z Bogiem realizuje sie nie poprzez kosmos, lecz poprzez Innego czlowieka. Levinas krytykuje dziedzictwo Europy: dazenie do totalizacji, do ujednolicania i do myslenia systemowego, w ktorym ginie roznorodnosc rzeczy. Ideologia, kazda ideologia, nawet programowo najbardziej antytotalitarna, ma sklonnosci totalitarne (zdobycia pozycji wylacznej i panujacej). Zdaniem brytyjskiego filozofa Rogera Scrutona, po dwoch ideologiach totalitarnych - faszyzmie i komunizmie, zapanowala dzis epoka totalnego liberalizmu, "w ktorej prawo zabrania nam zabraniania". I dodaje: "Nasze prawo, skrajnie poblazliwe dla czyniacych zlo, jest bezlitosne dla ludzi, ktorzy probuja mu zapobiec" ("The Wall Street Journal" 13.11.96). Bacon z Verulamu (XVI-XVII w.). Zycie spedzil w Londynie. jego haslo: "Nie skrzydel umyslowi ludzkiemu potrzeba, lecz olowiu". Nawoluje do zwalczania czterech idoli - "ulud czczonych", ktore odwodza umysl z drogi rzetelnego badania na manowce bledu: 1- idola Tribus - tj. wlasciwej rodzajowi ludzkiemu sklonnosci do zludzen, 2 - idola Specus - tj. urojen powstalych skutkiem wplywow wychowawczych, 3 - idola Theatri - tj. panujacych w srodowisku tradycyjnych uprzedzen, 4 - idola Fori - tj. podszeptow jezyka, ktorego wyrazy staly sie zrodlem jalowych sporow i czczych wymyslow. 25.11.96 Spotkanie z filozofem Jerzym Lozinskim. Przyniosl mi w prezencie VI tom Historii filozofii Fredericka Coplestona w swoim przekladzie. Lozinski mowi, ze mysl filozoficzna rozwija sie dzis poza filozofia akademicka, ktora drepcze w miejscu. Nowymi filozofami nie sa profesjonalni filozofowie. A jednak ich zaskakujace ksiazki pobudzaja do najzywszej refleksji - wlasnie filozoficznej. Daje przyklad Boskiej czastki Ledermana i Teresiego. Dla mnie tego typu literatura jest The Full HouseStephena J. Goulda, Trzeci szympans Jareda Diamonda czy Infinite in All Directions Freemana Dysona. Slowem - biologia, fizyka, antropologia, historia - szeroko pojete.Amerykanski paleontolog z Uniwersytetu Harvarda- Stephen Jay Gould - zwraca uwage na cechujaca czlowieka ambicje budowania systemow: "Nasza potrzeba znalezienia sensu w otaczajacej nas zlozonosci swiata i powiazania wszystkiego w calosc jest wieksza niz nasza naturalna ostroznosc wobec tak przygniatajacego zadania". Gould jest sceptyczny: "Mamy sklonnosc do budowania systemow ogolnych i wszechobejmujacych. Ale moze takie systemy nie moga sie sprawdzic. Moze w starciu z immanentna zlozonoscia i wieloznacznoscia naszego miejsca w przyrodzie musza przegrac?" Jacob Bronowski. Ewolucja nauki: uwaga przekierowuje sie coraz bardziej ze swiata fizyki na jednostke ludzka. "Osrodek zainteresowan przesunal sie od dyscyplin fizycznych ku biologicznym. W rezultacie nauke pociaga coraz bardziej badanie indywidualnosci" (Potega wyobrazni). Leslaw Hostynski o filozofi Henryka Elzenberga ("Pismo" 4/87). Elzenberg rozroznial dwa rodzaje wartosci: wartosc utylitarna i wartosc perfekcyjna. Wartosc utylitarna jest zawsze wzgledna- spelnia ona tylko funkcje uzytkowa. Natomiast wartosc perfekcyjna ma charakter bezwzgledny, kieruje sie ona jedna zasada: tak trzeba. W samej wartosci perfekcyjnej zawiera sie nakaz jej urzeczywistnienia. Dla Elzenberga wartosci perfekcyjne sa wyzsze od utylitarnych. Podstawowym zadaniem ludzkosci jest - wedlug autora Klopotu z istnieniem - realizacja wartosci. Dziedzina, w ktorej sie ta realizacja dokonuje, jest kultura. Kultura, w definicji Elzenberga, to "suma rzeczy, ktorych stworzenie jest w zakresie mozliwosci czlowieka, a ktore sa rzeczami wartosciowymi". Tworzenie kultury to tworzenie wartosci, natomiast narzedziem wartosciowania jest intuicja. W napisanym w 1929 roku eseju pt. Pro domo philosophorum Henryk Elzenberg skarzy sie, ze "zainteresowanie filozofia w Polsce jest slabe". "Umyslowosc polska - stwierdza - jest bardziej konkretna niz abstrakcyjna". "Polakom brak jest zapalu do bezinteresownych, rozwazan '. Ostatnie pokolenie, ubolewa autor, "rozmilowane jest albo w najblizszej, biezacej, barwnej i ruchliwej konkretnosci, albo w zagadnieniach spolecznych traktowanych w sposob bojowy, bez uczciwej woli poznania", a "polski wspolczesny literat... jest zoon aphilospohicon w stopniu, ktory w przodujacych krajach Zachodu bylby prawie nie do pomyslenia". Polska literatura to "nastroje-powierzchowne i przemijajace albo ref leksy spraw religijnych". Elzenberg przestrzega przed pospiechem w pracy filozofa. Istnieje "nacisk w kierunku zbyt rychlych wynikow, a tym samym - roboty tandetnej". I ostrzega: "wszelka wzietosc u publicznosci uzaleznia od publicznosci". Interesowac sie filozofia, to stawiac pytania filozoficzne. Zainteresowanie filozofia to "potrzeba i sztuka zglebiania zagadnien do konca". Filozof to "poglebiacz zagadnien", ktos, kto wydobywa na powierzchnie zagadnienia "tkwiace w samym szpiku i rdzeniu" rzeczy, spraw, problemow, zjawisk. Natomiast w Polsce dyskusje polegaja na tym, "zeby przypadkiem nie dac sie wciagnac w glab kwestii! Nie dziw: myslec jest rzecza mozolna". Rzadko porusza sie temat sumienia. Co prawda pojawia sie on w filozofii, ale na ogol niesamodzielnie - najczesciej przy okazji rozwazan o dobru i zlu. Najprostsza propozycje przedklada Freud, wedle ktorego sumienie jest przejmowanym z kultur mechanizmem rozrozniania, dokonywania wyborow, a zatem spersonalizowaniem, uwewnetrznieniem norm kulturowych. W podobnym duchu wypowiada sie Nietzsche, ktory w Genealogii Moralnosci stwierdzil, ze sumienie to cos narzuconego jednostce przez spoleczenstwo i panstwo, poniewaz czlowiek z natury jest istota agresywna, ktora musi dawac upust swym instynktom, wprowadzac w czyn swa wole mocy. Spoleczenstwo i panstwo zatem kieruja niszczycielskie instynkty czlowieka do jego wnetrza i owa stlumiona agresja (albo autoagresja) nazywa sie sumieniem. Dlatego Nietzsche mowi o sumieniu, ktore gryzie, sumieniu "nieczystym". Rowniez potoczna intuicja przynosi pokrewne skojarzenia: mowimy "co masz na sumieniu?", "gryzie mnie sumienie". Myslimy o nim jako o tej czesci naszej osobowosci, ktora funkcjonuje na zasadzie hamulca. Pamietajmy wszakze, ze spotykamy sie w swiecie z bardzo roznym stopniem indywidualnej wrazliwosci sumienia - istnieje typ czlowieka o atrofii sumienia, okaleczonego uczuciowo. Do takiego czlowieka, podobnie jak w przypadku kalectwa fizycznego, nie mozna miec pretensji, ze zachowuje sie tak, a nie inaczej. Dobrze pokazuje to Dostojewski w Biesach i w Braciach Karamazow. jest to zatem rodzaj psychicznego kalectwa, jak mawiaja Anglicy - deficiency. Przyklady roznic w takiej wrazliwosci sa dosc powszechne - niektorzy zolnierze w plutonach egzekucyjnych psychicznie cierpia, inni sa od tego zupelnie wolni, pilot, ktory spuscil bombe atomowa na Hiroszime skonczyl w klasztorze, modlac sie o przebaczenie, nie przezywali zas takich katuszy inni lotnicy. Dlatego proby masowego, standardowego wychowywania sumienia sa raczej skazane na niepowodzenie. Istnieja tez kulturowe zabiegi nie dopuszczajace do glosu sumienia. W Europie na przyklad bedzie to mechanizm uniewinniajacy: "Rozkaz to rozkaz". Oczywiscie u niektorych ludzi byl to mechanizm kompletnego zaklamania, ale mozna sobie wyobrazic, ze istnieli tacy, ktorzy bezrefleksyjnie wykonywali rozkazy - dlatego przekonuje mnie poglad Hannah Arendt o banalnosci zla. Sumienie jest pochodna stosunku do innego, dlatego trudno mowic o wychowywaniu sumienia jako takiego, w oderwaniu od drugiego czlowieka. A zatem podstawowa zasada funkcjonowania zdrowego sumienia bedzie biblijne: "Miluj blizniego jak siebie samego". Uzywajac jezyka teologicznego mozna powiedziec, ze sumienie, jako zdolnosc rozrozniania dobra i zla, jest szczegolnym rodzajem wrazliwosci - laska. Pojecie to jednak niesie ze soba rozmaite trudnosci zwiazane z kwestia predestynacji, a zatem zalozeniem o biernosci czlowieka, dlatego wole mowic o wrazliwosci. Kiedy podrozuje po swiecie, utwierdzam sie w przekonaniu, ze choc pojecie sumienia jest specyficzne dla kultury judeochrzescijanskiej, wrazliwosc ta jest wspolna dla wszystkich ludzi. Z jednym wszak zastrzezeniem - cechy wspolne wystepuja przede wszystkim w relacjach wobec najblizszych, szczegolnie rodziny, gdy istnieja wiezy krwi. Paradoksalnym dowodem na to jest struktura mafijna z szefem - ojcem chrzestnym, ktora sformalizowala wiezy krwi. W latach 30. panowal na Dominikanie dyktator - Rafael Trujillo, ktory urzadzal masowe chrzty i po pewnym czasie, kiedy stal sie ojcem chrzestnym prawie wszystkich obywateli, nie mozna go bylo obalic. Poczucie wiezow rodzinnych powstrzymywalo poddanych od buntu i dopiero Amerykanie musieli go usunac, poniewaz dla Dominikanczykow byl ojcem. Mimo roznic wrazliwosci sumienia w odmiennych kulturach (np. w wielu spolecznosciach zemsta rodowa jest uznawana za kategorie absolutnie konstytutywna), wspolne dla wszystkich pozostaje pragnienie posiadania czystego sumienia wobec najblizszych, a takze liczenie sie z opinia wyrazana przez bliskich. W kulturze afrykanskiej,jezeli ktos zostanie potepiony przez rodzine, to nie pokaze sie juz nigdy w rodzinnej wiosce, bo nie znioslby odrzucenia przez swe srodowisko. Rodzina jest ta instytucja spoleczna, w ktorej przechowuje sie sumienie - umozliwia zatem zachowanie gatunku. Natomiast wszelkie akty przekraczania granic rodziny pod wplywem impulsu sumienia sa juz laska. Zamiast rad na temat wychowywania sumienia chcialbym podzielic sie przemysleniami na temat szczegolnych zaniedban i zagrozen, w ten sposob ujawnia sie moje sposoby samowychowywania sumienia. Wina, "nieczyste sumienie" moze przybierac najrozmaitsze postacie. Karl Jaspers w swoim slynnym eseju Problem winy wymienia cztery rodzaje winy, w tym jej postac najbardziej niezwykla - wine metafizyczna, ktora obarczeni sa wszyscy. Ta wlasnie postac winy jest tym, co interesuje mnie najbardziej, kiedy podrozuje miedzy swiatem zamoznym - swiatem mniejszosci, a swiatem ubogim i obserwuje stale poglebiajaca sie przepasc miedzy nimi. Mozna nawet okreslic czasowo, kiedy to pekniecie zaczelo sie rozszerzac. Widac bowiem jasno, ze od dziesiatkow lat, mniej wiecej od konca lat 60., nastepuje usypianie sumienia swiata rozwinietego w stosunku do swiata najubozszego. Przeciez w latach 50. zainteresowanie rodzacym sie Trzecim Swiatem, mysl o awansie tego swiata, proby rozwiazywania problemow glodu czy chorob byly znacznie powszechniejsze, niz sa obecnie. Wspolczynnik egoizmu swiata rozwinietego bardzo ostatnio sie zwiekszyl i swiadome lub nieswiadome mechanizmy usypiania sumienia w tym swiecie bardzo sie usprawnily - na przyklad usuwa sie tematyke glodu (zarowno planetarnego jak i lokalnego) z mediow. Dlaczego tak sie dzieje? Swiat konsumpcyjny chce spokojnie konsumowac i aby osiagnac ten spokoj, musi zapomniec o glodzie innych. Ciekawym mechanizmem jest delegowanie problemu sumienia do instytucji koscielnych i charytatywnych. Czlonkom tych instytucji czy organizacji zostal profesjonalnie przydzielony problem sumienia. W ten sposob swiat rozwiniety zracjonalizowal sobie problem: "My placimy podatki, tym niech zajma sie fachowcy". Dlatego tez uwazam, ze w sensie Jaspersowskiej winy metafizycznej - czyli uchybienia wobec solidarnosci z innymi - wspolczesnie mamy do czynienia z bardzo powaznym kryzysem. Kiedy mysle o zagrozeniach, ktore niszcza sumienie, przede wszystkim nieufnie spogladam na media. To one tak oswajaja nas z cierpieniem, z przestepstwem, z morderstwem. Tak bardzo pozbawiaja je otoczki grozy, niesamowitosci, winy, zamieniajac przemoc w widowisko, przez co usypiaja sumienie i sa w swej istocie antywychowawcze. Ten rys ludzkiej natury genialnie wychwycil Boleslaw Micinski, ktory potepial postawe: "A to ciekawe!" Jezeli reagujemy na zlo takim: "A to interesujace!", to - wedle niego - popelniamy tym samym etyczne wykroczenie, poniewaz sprowadzamy wszystko do widowiska, teatru. Jezeli ktos zasiada do sutego obiadu i oglada w tym samym czasie sceny z sahelu, a tam umierajacych ludzi, to usypia swe sumienie. Przekonalem sie, do czego jestesmy doprowadzeni, kiedy w 1993 roku wraz z pania Ogata z United Nation Commission for Refugees polecielismy do uchodzcow na granicy Sudanu i Etiopii - do 300 000 umierajacych mlodych ludzi (starcami byli tam trzydziestolatkowie). Ludzi obdartych, nedznych, znajdujacych sie w straszliwych, malarycznych warunkach. Z tej makabry wyruszylismy do Addis Abeby i wlasciwie tego samego dnia odlecielismy do Rzymu. Wieczorem poszedlem na pelen rozesmianych ludzi Piazza Navona w Rzymie, a tam - zabawa, restauracje, doskonale jedzenie, ciepla noc, i wtedy - gdy uswiadomilem sobie ten kontrast - rozplakalem sie, co mi sie rzadko zdarza. Wowczas tez wlasnie uprzytomnilem sobie, jak bardzo nieprzekazywalne jest moje doswiadczenie. Zadna instytucja, czy to koscielna, czy charytatywna, nie wychowa naszych sumien, poniewaz wszystkie media na skutek powszechnego zapominania o losie wiekszosci ludzi naszej planety usypiaja nasze sumienia. jest to tym smutniejsze, ze rozwiazania, z jakich korzysta wspolczesna ludzkosc, moga byc juz jedynie planetarne. Jezeli przy tej planetarnej wizji gubimy rzecz najistotniejsza, a mianowicie fakt, ze 3/4 ludzkosci zyje zle i bez perspektyw na lepsze zycie, to nie ma szans na globalne rozwiazania. Czuang-tsy rozmysla nad natura sporu: "Przypuscmy, ze sie z toba spieram i zes ty mnie zwyciezyl, a ja nie zwyciezylem ciebie; czyz koniecznie nie mam miec racji? A jesli ja ciebie pokonam, a ty mnie nie, czyz koniecznie musze miec slusznosc, a ty zupelnie nie? Czyz koniecznie jeden ma racje, a drugi jej nie ma? Czy tez obaj mamy racje albo obaj jestesmy w bledzie? Kiedy my nie mozemy o sobie nawzajem nic wiedziec, to inni na pewno sa tez w ciemnosciach. Kogoz mam wezwac na sedziego? Wezwe takiego, co sie z toba zgadza; skoro tak, jakzez moze nas sadzic? Wezwe takiego, co sie ze mna zgadza; skoro tak, to jakzez on moze nas sadzic? Wezwe takiego, co sie z zadnym z nas nie zgadza; skoro tak, to jakzez moze on nas sadzic? Wezwe takiego, co sie z nami oboma zgadza; skoro tak, to jakzez on moze nas sadzic? W takim razie ja z toba i z tym trzecim nie mozemy sie porozumiec; czyz mamy czekac na jeszcze kogos innego? Co znaczy pogodzic rzeczy w przyrodzonych granicach? - Co do prawdy i falszu, tak i nie, to jezeli prawda jest istotnie prawda, to roznica miedzy nia a falszem nie jest sporna, a jezeli tak jest rzeczywiscie, to roznica tak z nie takze jest bezsporna. Zmienne glosy o prawdzie i falszu, czy sa od siebie wzajemnie zalezne, czy tez nie, godza sie w przyrodzonych granicach, stosuja sie do nieskonczonych przemian, dlatego tez moga dozyc swojego wieku. Zapomnijmy o wieku, zapomnijmy o slusznosci (roznicy miedzy prawda i falszem) i wyruszajmy w nieskonczonosc, zeby w niej zamieszkac" (Prawdziwa ksiega poudniowego kwiatu). Rzeka, ktora za sprawa Heraklita pojawila sie na ziemi, plynie juz dwa i pol tysiaca lat, a nikomu jeszcze nie udalo sie wejsc do niej dwa razy. Cape Town Nie wiem, dlaczego przypomnial mi sie nagle pewien mim (klown? trefnis?) na bulwarze w Cape Town. Byla sloneczna niedziela rano, spacerowaly tlumy ludzi. Sposrod nich mim wybieral jakas osobe i tak, aby nie byc przez nia zauwazony, zaczynal isc tuz za nia - stawal sie jej zywym cieniem. Szedl nasladujac jej ruchy, ale nasladujac - deformowal, wyolbrzymial, parodiowal jej chod, sposob trzymania glowy, niesienia torby, palenia papierosa. Nie bylo w tym zlosliwosci, raczej duzo uciechy i zabawy, ludzie obserwujac mima pekali ze smiechu. Ale te jego popisy przypominaly o jednym - ze cale nasze zachowanie, nawet najbardziej powazne, graniczy ze smiesznoscia i ze granica miedzy tym, co serio, a tym, co juz przechodzi w parodie, jest niezmiernie waska i krucha i wystarczy o milimetr wykrzywic i wykoslawic nasze gesty i miny, caly nasz sposob bycia, aby przekroczyc granice miedzy swiatem powagi a swiatem parodii i stac sie wlasna karykatura. Erwin Panofsky o Janie van Eycku (pierwsza polowa XV wieku), uwazanym za wynalazce malarstwa olejnego: "Oko Jana van Eycka dziala zarazem jako mikroskop i teleskop". Najwieksza radosc sprawia odkrywanie niezwyklosci w rzeczach najbardziej zwyczajnych. Idac droga mijamy fragmenty pejzazu, widoki okolicy, stojace domy, ploty i drzewa. Te obrazy swiata rozpiete po obu stronach drogi mozemy przemieniac, przemieszczac, tworzyc niezliczone panoramy, zestawy, kompozycje. Nasza wyobraznia spotyka te przydrozna wystawe obrazow, zmienia ich porzadek, tworzy wlasne uklady, proponuje nowe warianty. Bawisz sie tym, cieszysz, jezeli przyjdzie ci jakis pomysl, szukasz nowych konceptow i rozwiazan. 31.10.96 Na wystawie malarstwa Piotra Potworowskiego w "Zachecie". Wspanialy malarz. Skupiony przy sztalugach, pograzony w swoim swiecie barwy i nastroju. Potworowski pokazuje, ze pejzaz jest kolorem: kiedy maluje obrazy Anglii - kolory sa przygaszone, matowe, szare, kiedy Hiszpanie - dominuja zolcie, ochry, cynober, kolory piaskowe, kiedy las - cale plotno wypelnZa zielen, rozne odcienie, tonacje, zgeszczenia zieleni. Malarz pokazuje nam, jak zielen jest przebogata w gradacje, w niuanse, w kontrasty i ze jest calym nieskonczonym swiatem. "Las przed domem" 1956, "Zielone Podhale" 1959, "Pejzaz zielony" 1960. Zielen go urzeka, przykuwa, stara sie poznac jej materie, dotrzec do jej esencji, zglebic jej tajemnice. Ale obraz, przed ktorym stalem najdluzej, a potem kilkakrotnie do niego wracalem, nie jest zielony, ale brazowy i czarny. Nosi tytul "Slad wojny". jest namalowany na plotnie z worka. To plotno jest niezmiernie wazne, bo worek to jeden z symboli wojny, rownie jak karabin, okop i zburzony dom. Bezbronni i przerazeni ludzie tulaja sie po drogach wojny niosac w workach resztki swojego dobytku. W workach dostarcza sie ziarna glodujacym w obozach uchodzcow: widok worka budzi wowczas radosc i nadzieje przetrwania. Pusty worek wreszcie, to, jak widzialem w Afryce, jedyne ubranie biedakow. I kobiety, i mezczyzni chodza w workach, ktorym rozpruwaja dno i nosza je zamiast koszuli lub sukienki. Worek - symbol biedy, bezradnosci, ale i ratunku. Czechow: "Wyrzezbic twarz w marmurze to tyle, co usunac z bryly wszystko, co nie jest twarza" (1887). Malarstwo pozwala lepiej zrozumiec literature (problemy jej warsztatu, gatunkow itd.). Np. tworczosc wielkiego malarza amerykanskiego - Jaspersa Johnsa: w jego malarstwie zmienia sie wszystko - style, formy, gatunki - Johns tworzy na rozne sposoby, szuka roznych rodzajow wypowiedzi. "Od czterdziestu lat - pisze Calvin Tomkins na marginesie nowojorskiej wystawy Johnsa w ?New Yorker? z 11.1.1960 - nikomu nie udaje sie zdefiniowac i zaszeregowac tego malarstwa. Obecna wystawa rowniez nie stara sie narzucic jednolitej, ostatecznej interpretacji jego sztuki. Zmienia ona ciagle kierunki poszukiwan. Najogolniej uderza nieobecnosc czlowieka, w otoczeniu stworzonym przez czlowieka. Na jego obrazach wystepuje napiecie miedzy figuratywnymi i niefiguratywnymi elementami. Rzeczy nie lacza sie tu ze soba, sa sprzecznoscia, ktorej malarz nie probuje rozwiazac". 21 kwietnia 1996 Druga Symfonia Mahlera w Teatrze Narodowym. Dyrygowal Jerzy Semkow. Utwor uderzajacy, olsniewajacy. Mahler pisal te symfonie ponad 6 lat. Kiedy ja ukonczyl, mial lat 35. Oszalamia przede wszystkim masa spietrzonego materialu. Masa muzyki, a takze jej form i stylow, zroznicowanie tempa, falowanie nastrojow, przejmujaca dramaturgia. Bogactwo. Bogactwo, wielosc i roznorodnosc. Mahler nie waha sie. Wykorzystuje wszystko. Zapelnia przestrzen, swiata zza tej monumentalnej gory nie widac. Miesza style, gatunki, srodki wyrazu. Przypominaja sie slowa Julesa Renarda z jego Dziennika: "Talent to kwestia ilosci. Talent nie polega na napisaniu stronicy, ale trzystu stronic". Hybrydycznosc muzyki Mahlera. W muzyce, podobnie jak w malarstwie, problem laczenia, mieszania gatunkow, problem fuzji, hybrydy i sylwy zostal rozwiazany juz sto lat temu. Rozstrzygniety pozytywnie, akceptujaco. Natomiast w literaturze sprawa ta ciagle budzi watpliwosci, wahania, spory. Niewatpliwie jezyk malarski czy muzyczny pozwalaja tworcy na wiecej swobody, daja mu szersze pole dla eksperymentu, inwencji. Natomiast jezyk mowiony czy pisany ogranicza i krepuje chocby przez swoja doslownosc, przez natychmiastowa i prosta sprawdzalnosc. Stad w swiecie formy muzyka i malarstwo z reguly wyprzedzaja literature. Lata 60.: wazna cezura, wazny przelom w sztuce. W krolestwo sztuki wkracza rzeczywistosc, codziennosc. Miedzy obu tymi swiatami zaciera sie granica. (Krytycy siegaja do teorii Duchampa, do jego mysli o bezwartosciowosci, o przypadkowosci swiata.) Sprawnosc - oto co najbardziej zagraza wspolczesnej sztuce. Sprawnosc, poprawnosc, zrecznosc, blichtr i jakas ziejaca z tego - drugorzednosc i pustka. "...tam, gdzie nie ma tresci domagajacej sie upostaciowania, nic nie pomoze wynajdywanie form " (Werner Heisenberg - Ponad granicami). Kryzys sztuki polega dzis w duzym stopniu na biernosci, pasywnosci odbiorcow, na ich odmowie udzialu we wspoltworzeniu (Zbigniew Bienkowski: "Doznawanie sztuki nie jest ani latwe, ani mechaniczne. Wymaga i wysilku, i dobrej woli"). 17.1.97 Probowalem dostac sie do muzeum na wystawe "Koniec wieku" (secesja). tlumy. Zrezygnowalem, bo kolejka kilometrowa, a wewnatrz prawdopodobnie tlok przed obrazami i rzezbami, wiec ani mowy, zeby sie skupic, zastanowic. Te tlumy - kiedy jednoczesnie galerie wspolczesnej postawangardy swieca pustka- dowodza, ze ludzie szukaja sztuki spokojnej, takiej, ktora kojarzyc sie bedzie z ladem i cisza, potwierdzonej przez czas. Sztuki, ktora nie krzyczy i nie atakuje - za duzo jest krzyku i agresji, kiedy wyjdzie sie z muzeum na zewnatrz, na ulice. W listopadzie 1995 na wykladzie prof. Wladyslawa Strozewskiego pod tytulem "Plaszczyzny sensow w dziele malarskim": - kazdy termin ma wiele znaczen (i w tym jego bogactwo!) np. sens moze byc synonimem: a. racjonalnosci, b. adekwatnosci, c. celowosci (teleologia). Roman Ingarden rozroznial miedzy malowidlem a obrazem, czyli miedzy przedmiotem fizycznym a przedmiotem intencjalnym. Slowem: w kazdym obrazie kryje sie obraz utajony. Sztuka - to wywolac, stworzyc inny swiat. Dzielo sklada sie z sensow. Sensy integrujac siewzmacniaja sie. Sztuka podnosi nas w wymiar, ktory jest ponad nami. Nie ma dziela sztuki bez kontekstu. (Ulubione wyrazenie Strozewskiego, powtarzane kilkakrotnie w czasie wykladu: "Ta siatka lapie rozne ryby".) W "Teatrze" (3/96) artykul Katarzyny Osinskiej pt. Ekspansja teatru poza teatr w Rosji Radzieckiej 1918-1924. Dazenie do "steatralizowania przestrzeni". "W przestrzen ulic i placow wkroczyl teatr w postaci widowisk masowych". U zrodel tego ruchu lezala idea poety Wiaczeslawa Iwanowa, idea "sobornowo diejstwija" - dzialania zbiorowego, znoszacego podzial na uczestnikow i obserwatorow. Rampa zaczela przeszkadzac, trzeba bylo ja zburzyc. Wkrotce - pisal Meyerhold - "wszyscy beda aktorami". Widowisko powinno byc raczej masowym dzialaniem, niz czystym spektaklem. Teatr zbiorowy znosil indywidualizm na rzecz powszechnej jednosci. Wiadomosc, ze zmarl Heiner Miller. Mial 66 lat. Jeden z najwiekszych dramaturgow europejskich, przypuszczalnie najwiekszy, obok Brechta, dramaturg wspolczesnych Niemiec. Napisal okolo 30 sztuk teatralnych. Dyrektor i rezyser Berliner Ensemble. Po raz pierwszy spotkalem go w lutym 1994. Wlasnie w Berliner Ensemble mialem wieczor autorski, ktory on prowadzil. Na dworze bylo ciemno, zimno, padal deszcz, wial lodowaty wiatr. Budynek teatru stoi we wschodnim Berlinie, przy dawnym Murze, w miejscu ponurym, mrocznym, opuszczonym, zdewastowanym. W Berlinie bylem po raz pierwszy, szedlem na to spotkanie pelen niepokoju, ze nikt w taka straszna pogode nie przyjdzie. Kiedy wszedlem na sale, odetchnalem: byla pelna ludzi. Mlodziez siedziala na podium, na podlodze, stala pod scianami, tloczyla sie przy drzwiach. Spotkanie tlumaczyl Martin Pollack, ktory na te okazje przyjechal z Wiednia. Miller odczytal fragmenty Imperium, potem potoczyla sie dyskusja. Niski, lekko zgarbiony Miller byl malomownym czlowiekiem, zamknietym w sobie, nawet - introwertycznym. Sprawial wrazenie kogos, kogo inni mecza, ale ktory jednoczesnie nie potrafi bez nich zyc. Byla jakas niewygoda, nieustawnosc w jego sposobie bycia wsrod innych. Nieustannie pil i palil. Cale dnie spedzal w dusznym, ciemnym od dymu i cuchnacym sfermentowanym piwem barze, ktory znajdowal sie w piwnicach teatru. Tego wieczoru byl w barze tlok, gwar, szum, pobudzona gestwina ludzi, glosow, gestow. Miller zaprosil mnie na piwo. Byl zadowolony z wieczoru, chcial, abym zrobil nastepny - o Afryce. Kiedy mowil, przez jego zamknieta, blada twarz przelatywal czasem ledwo dostrzegalny, trudny do okreslenia usmiech - ni to ironii, ni to niesmialosci. W samolocie z Wiednia do Warszawy Sasiad przeglada plik gazet, tak jak przelatuje sie stacje, kanaly i obrazy telewizyjne pociskajac guziczki pilota: na kazdej stronie oglada zdjecia, czyta tytuly, czasem jakis fragment artykulu. Obyczaj telewizyjny przeniknal do naszych zachowan. Wszedzie wkrada sie zasada pilota. Bedziemy przeskakiwac, przerzucac, przelatywac napotkane stronice, obrazy, widoki, przezycia, ludzi. Widze, jak inni moi sasiedzi, tez w pospiechu, pobieznie kartkuja swoje gazety. W kabinie, zamiast pilnego, mniszego czytania - wielki szelest papieru. 15.8.96 A.B. opowiedzial mi historie o Paulu, czyli o tym, ze ekran telewizyjny jest jedynym swiatem: do naszych sasiadow w Warszawie przyjechal ze Stanow na wakacje ich daleki kuzyn, 17-letni Paul. Poniewaz mieszkamy drzwi w drzwi i stale sie odwiedzamy, a takze dzielimy ogrod i werande, kontakt mamy bliski, codzienny. Paul zaintrygowal mnie od poczatku. Mily, grzeczny, ale ta grzecznoscia obojetna kogos, kto nalezy do innego swiata. Rozmawialismy juz kilka razy. jest pierwszy raz w Europie. Nie wie dokladnie, gdzie to jest. Wazniejszeto go nie interesuje. Nie chce zwiedzac miast, ogladac zabytkow. Jezeli jego rodzice i ich znajomi ida do muzeum, Paul zostaje w samochodzie i slucha radia. Po przyjezdzie do nowego miasta od razu siada w pokoju hotelowym i wlacza telewizor. Najchetniej oglada CNN. W Ameryce - przygotowania do wyborow prezydenckich. Nie konczace sie wielogodzinne debaty, dla mnie smiertelnie nudne, ale Paul slucha ich bez przerwy. Po jakims czasie orientuje sie jednak, ze z rowna uwaga siedzialby przed telewizorem, gdyby transmitowano "Traviate" z Oslo, show-hit "Funny Jack" z Londynu, reportaz z bylego gulagu w Workucie czy sprawozdanie z wystawy rolniczej w Lizbonie. Wszystko jest wazne, bo tak naprawde nic nie jest wazne. Owszem, liczy sie jedno: byc tam, uczestniczyc, widziec to, ale byc tam nie osobiscie, tylko poprzez telewizor. Miec poczucie uczestnictwa dane przez telewizor, poczucie, ktore juz dla Paula jest rzeczywistoscia. Paul juz nie potrafi ogladac swiata inaczej niz poprzez telewizor, wiecej, ten inny, nietelewizyjny swiat dla niego nie istnieje, jest nierealny, jest zludzeniem. Wobec tego nie probuje go poznac, nie przychodzi mu to do glowy. Byl dwa miesiace w Warszawie, ale nie zwiedzil miasta. jakiego miasta? Przeciez ono nie istnieje, nie bylo go w CNN. Dzieki ekranowi telewizyjnemu Paul bierze udzial w ogromnej liczbie wydarzen: w wojnach i rewoltach, w kongresach i w konferencjach, w koncertach i zabawach, w zawodach bokserskich i w mistrzostwach swiata w hokeju, w polowaniach na krokodyle i rekiny, w rewiach mody i konkursach pieknosci, w napadach na banki i w sciganiu handlarzy narkotykow. Telewizor zapewnia mu nowy typ uczestnictwa - uczestnictwa bez odpowiedzialnosci. Dawniej bylo to niemozliwe: byc, uczestniczyc w czyms, to znaczylo takze -jezeli zaszla potrzeba - wspolodpowiadac. Paul nie odpowiada za nic: co prawda bierze udzial w zdarzeniach, ale nie jest to udzial doslowny, w zadnym wypadku nie mozna go schwytac za reke, nigdzie nie jest namacalnie obecny. Najwazniejsze, ze telewizja zniwelowala w jego obrazie swiata dychotomie prawdy i klamstwa. Miejsce konfliktu miedzy nimi zajal podzial duzo bardziej prosty: nie - co jest prawda lub klamstwem, ale - co bylo albo nie bylo w telewizji. CNN nie tylko ksztaltuje swiatopoglad Paula. Wyznacza rowniez jego rytm biologiczny: kiedy jest przerwa w transmisji - Paul zasypia. W Niemczech ukazuje sie tygodnik dla mlodziezy"Focus". W tym tytule zawarty jest glowny problem mlodego pokolenia - brak owego focus. Ktorys z pedagogow amerykanskich powiedzial niedawno: "those kids have no focus" (to znaczy - nie maja wyraznie okreslonych zainteresowan i dazen, nie maja motywacji, celu). Latwo zauwazyc, ze wsrod mlodziezy zaczyna dominowac - nazwijmy to umownie - postawa komputerowa. Nie jest to zwyczajna, apatyczna biernosc. jest to raczej uwazne wyczekiwanie - ale wlasnie tylko wyczekiwanie. Ze ktos cos powie. Do czegos zacheci. To postawa czlowieka nastawionego na odbior, postawa widza i sluchacza. I tak jak komputer: wszystko bedzie dzialac swietnie, pod warunkiem, ze ktos nacisnie klawisz. Rewolucja elektroniczna drugiej polowy XX wieku wykopala gleboka przepasc miedzy dwoma pokoleniami, posiadaczami dwoch roznych wyobrazni. Rewolucja ta stworzyla nowy swiat - swiat komputera, mediow, internetu, rzeczywistosci wirtualnej, z ktorymi identyfikuje sie mlode pokolenie. Natomiast starsze, "przedwirtualne", albo juz nie czuje sie na silach, albo nie umie wzbudzic w sobie zainteresowania przestrzenia cybernetyczna. W rezultacie dwie generacje, istniejac obok siebie, zamieszkuja dwie rozne rzeczywistosci, dwie rozne wyobraznie. Mowiac inaczej: rewolucja elektroniczna "dorzucila" ludzkosci jeszcze jeden, nowy swiat, do ktorego mlodsza generacja naszego rodzaju weszla bez wahania, starsza natomiast pozostala na zewnatrz na tradycyjnym, znanym sobie od dawna padole lez. Slowo-klucz, slowo-definicja czlowieka - konsumenta kultury: channel-surfer (Hillary Clinton, o swoim mezu: "Like most men, my husband is an avid channel-surfer"). Surfer to ten, ktory slizga sie na desce po fali. Osiaga sukces, kiedy wyczuwa fale, jej kierunek i sile, kiedy sie jej poddaje, kiedy pozwala, a nawet - pragnie, zeby ta fala go niosla, pchala naprzod i w gore, jak najdalej, jak najwyzej. Surfer to znawca fali, jej obserwator i koneser, ten, ktory potrafi chwycic jej rytm, ktory umie byc na fali. Linia fali to linia gladka, plynna, lagodnie zakrzywiona, obla; to linia najbardziej nowoczesna - najnowsze samochody maja linie fali, kamery wideo, sprzet kuchenny, fotele biurowe, luki autostrad i odrzutowce. A teraz, obok tego, kto slizga sie na desce po fali morskiej, pojawila sie nowa postac - kogos, kto uprawia channel-surfing, a wiec slizga sie po kanalach telewizyjnych: "he always channel-surfs" - narzeka na meza Elisabeth Dole, zona kandydata na prezydenta. Channel-surfer to ten, kto wraca z pracy, siada w fotelu przed telewizorem, bierze do reki pilota i naciskajac guziczki nieustannie zmienia kanaly - skacze czy raczej przeslizguje sie z kanalu na kanal, tak jak morski surfer przeslizguje sie z fali na fale. W tej czynnosci jest wszystko: niemoznosc czlowieka zmeczonego, aby skupic sie na jednym przedmiocie, czy temacie, powierzchownosc naszych zainteresowan, niewyrazna, ale gdzies przeswitujaca nadzieja, ze moze napotkamy cos, co zafascynuje i oszolomi nas, ktorych juz nic nie moze zadziwic ani porwac, najbardziej jednakznuzenie wszystkim, co chce zajac nasza uwage dluzej niz kilka sekund i wyrwac nas ze stanu, w ktorym tkwimy pograzeni - stanu niemyslenia. Surfing to takze metafora - przeciez slizgamy sie w naszym mysleniu i w naszych opiniach, w wypowiedziach i oswiadczeniach. Idealnym terenem dla surfera jest powierzchnia-ruchoma, plynna, ciagle zmieniajaca sie, migotliwa. I zeby sie na niej utrzymac surfer musi ciagle balansowac, slizgac sie, byc w ruchu, szukac rownowagi, zmieniac katy nachylenia ciala, jego pozycje. Przed chwila byl wyprostowany, a oto juz jest pochylony, przed sekunda lecial w dol, a oto juz pnie sie do gory! Dla kogos, kto uprawia surfing, niebezpieczna jest tylko glebia. Glebia to pulapka, ktorej musi za wszelka cene unikac, bo moglaby go obezwladnic i pochlonac. 1.11.96 Teksty. Nieustajaca inwazja, ktora nas przygniata, osacza, wyczerpuje, zamecza, zabija wrazliwosc, zzera czas. Ksiazki, broszury, pisma, gazety, albumy, foldery, odbitki, reklamy, wydruki, ulotki. To wszystko codziennie, od rana do nocy naciera z ksiegarn, z kioskow, z komputera, szturmuje z wypchanej torby listonosza, ze skrzynki pocztowej, wylewa sie z teczek goncow i akwizytorow, splywa kaskadami z maszyn drukarskich, z telexow, z faxow, z e-mail. Boje sie spotykac z ludzmi, bo mi zaraz cos wcisna do czytania. Niechetnie daje adresbo zaraz cos przysla do czytania. Pytanie, ktore mi ciagle ktos zadaje: - Czytales to?Nie. - Nie czytales? To musisz to koniecznie przeczytac. Musisz! juz ci to daje (pozycze, przesle, przefaxuje itd.). Slowa stanialy. Rozmnozyly sie, ale stracily na wartosci. Sa wszedzie. jest ich za duzo. Mrowia sie, klebia, drecza jak chmary natarczywych much. Ogluszaja. Tesknimy wiec za cisza. Za milczeniem. Za wedrowka przez pola. Przez laki. Przez las, ktory szumi, ale nie gledzi, nie plecie, nie tokuje. Profesor Armand Mattelard (Uniwersytet Rennes II) pisze (Le Monde Diplomatique, IV, 94), ze "w wyniku masowego, swobodnego obiegu danych (informacji, wiedzy) ambiwalencja jest glowna cecha wszystkiego, co istnieje w swiecie wspolczesnej ewolucji teoretycznej". Ambiwalencja, a wiec cos, co posiada elementy przeciwstawne, podwojny charakter, podwojny aspekt. Mozna by to nazwac - Paradoksem Schella. Jonathan Schell, wspolczesny amerykanski eseista twierdzi, ze wzrost informacji powoduje zwiekszanie sie niewiedzy ludzi. "Paradoks naszych czasow - pisze Schell - polega na tym, ze rozwojowi informacji towarzyszy wzrost niewiedzy. Moze i zyjemy w epoce informacji, lecz informacja ta najwidoczniej przechowywana jest gdzie indziej niz w umyslach obywateli. Wyglada na to, ze podczas gdy komputery zapchane sa informacja, w umyslach straszy coraz wieksza pustka". Przeciazona, zmeczona uwaga czlowieka zwieksza obszary rzeczywistosci, ktore odsuwa od siebie i skazuje na zapomnienie. Dotyczy to m.in. problemow globalnych, problemow naszej planety. Tendencja ta znajduje odbicie w prasie swiatowej, w proporcjach miedzy tematyka krajowa i zagraniczna na lamach gazet. Coraz wiecej miejsca poswieca sie sprawom krajowym i lokalnym. Zaczynaja dominowac lokalne, drugie miejsce zajmuja krajowe, a dopiero na koncu - zagraniczne. Czwartek, 30.11.1995 Zapisywac, wiecej zapisywac! I zaraz nastepna mysl: po co? tyle slow przetacza sie przez swiat na falach radiowych, w druku, rozmowach. Morza, oceany slow plynace w eterze, przez papier, maszerujace szpaltami, polyskujace na ekranach komputerow, to wszystko pojawia sie i znika, znow pojawia i znika - tak bez przerwy, bez chwili ciszy, bez sekundy wytchnienia. Gdzie tam znalezc miejsce? poletko? szczeline? A jednak zle jest poddac sie tej mysli, rezygnowac, zarzucic pioro. 4 grudnia 1995 Chlodno, nieco ponizej zera, pochmurno. Od ranaporzadkowanie pracowni. Za duzo czasopism, dziennikow, tygodnikow. Plyna bez konca. Nie sposob ich przegladac, nie sposob czytac. Telewizja nie tylko ksztaltuje nasze gusta i poglady, ale wplywa na wielkie decyzje polityczne: - w Mogadiszu podniecony tlum ciagnie po ziemi zmasakrowane cialo zolnierza amerykanskiego. Obraz ten, pokazany w USA w telewizji, wywoluje szok i oburzenie, widzowie zmuszaja Waszyngton do wycofania sie z Somalii; -artyleria serbska ostrzeliwuje rynek w Sarajewie. Sa zabici i ranni. Sfilmowane sceny z tej tragedii pokazane w telewizji przyspieszaja decyzje amerykanska o interwencji w Bosni; - mord mieszkancow Didi (Wschodni Timor), dokonany przez armie indonezyjska, zarejestrowali na tasmie wideo dwaj Anglicy: Max Stahl i Steve Cox. Tasma ta, wykorzystana przez wiele stacji telewizyjnych na swiecie, przyczynila sie do miedzynarodowej izolacji Indonezji (w latach 1977-79 jedna trzecia ludnosci Wschodniego Timoru zostala wymordowana lub umarla z glodu). Przyspieszenie i splycenie wiadomosci (informacji) we wspolczesnych mediach jest przez to m.in. niebezpieczne, ze upowszechnia stereotypy. Szybko! Szybko! Nie ma czasu na niuanse, szczegoly, wieloznacznosci, roznice, odcienie. Cos jest biale albo czarne i tyle. Kropka. Miejsce bogactwa zajmuje tempo, wszystko jest powtarzaniem tego samego, byle predko, byle utrzymac rytm. Plemie odkrywcow zniknelo z powierzchni ziemi, podobnie jak kiedys wymarly plemiona blednych rycerzy, korsarzy morskich, nieustraszonych konkwistadorow. Swiat nie tylko skurczyl sie, ale rowniez spowszednial. Wiemy wiecej, ale to wiecej pozbawione jest smaku emocji, przezycia i tajemnicy, jakie towarzyszyly kiedys czlowiekowi, kiedy stykal sie z czyms kulturowo, antropologicznie nowym i innym. juz nie musimy organizowac wypraw, trudzic sie, ryzykowac. Swiat przychodzi do nas: jego obrazy przeplywaja przed naszymi oczyma, kiedy siedzimy w mieszkaniu przed telewizorem. Proporcje. Sprawa proporcji zaczyna miec coraz wieksze znaczenie w swiecie przeladowanym informacja, danymi, nazwami i liczbami, w swiecie, w ktorym trzeba ciagle wybierac. Powstaje wowczas pytanie - jak wybierac? Co? I wlasnie-w jakich proporcjach? Poniewaz, jak wiadomo, sposob, w jaki patrzymy na swiat, ma wielki wplyw na to, co o nim myslimy. Instrumentem, przez ktory ogladamy rzeczywistosc, staje sie coraz czesciej obiektyw (fotograficzny, filmowy itd.). Ma to dwie konsekwencje: po pierwsze - obiektyw patrzy na swiat selektywnie, obiektyw wybiera, miesci w swoim oku tylko fragment obrazu, widzimy czesc, nie widzimy calosci, przy czym - wobec calosci moze to byc drobna, drugorzedna czesc. Po drugie - obiektyw jest tylko instrumentem w rekach czlowieka, a fakt ten otwiera pole manipulacji, poniewaz wybieramy, wydzielamy (a potem - powiekszamy) to, co chcemy. To ogladanie swiata przez selekcjonujaca, redukujaca soczewke obiektywu powoduje, ze to, co widzimy, moze byc pozbawione wszelkiej proporcji, podporzadkowane subiektywnej, dowolnej skali wartosci (wg Karola Mannheima kazdy obserwator ujmuje zjawiska spoleczne zawsze w sposob selektywny i jednostronny - tzw. perspektywizm Mannheima). W rezultacie czesto obserwujemy zatrate wszelkich proporcji, wszelkiego rozsadnego umiaru. Chocby pisanie o masakrach w Rwandzie - "Smierc Afryki", mimo ze mieszkancy tego kraju stanowia mniej niz 1 procent ludnosci kontynentu. Albo wypowiedzi roznych intelektualistow (pominmy nazwiska - nomina sunt odiosa), ze "swiat pograza sie w wojnie", mimo ze spoleczenstwa, w ktorych tocza sie wojny, to mniej niz 1 procent ludzkosci. Problem owych dysproporcji porusza m.in. Steven Erlander w artykule pt. Wiele halasu na temat terroryzmu (IHT z 2 wrzesnia 96). Erlander podaje liczby: w 1994-95 z rak terrorystow zginelo 16 Amerykanow, natomiast w jednym tylko roku 1993 az 57 Amerykanow zginelo od uderzenia pioruna. W tymze samym 1993 w wypadkach samochodowych zginelo 42 000 Amerykanow, a 31 000 wymordowalo sie nawzajem w bojkach, w napadach rabunkowych, w wendetach i wojnach gangow. Erlander pisze o potrzebie wroga: skoro sowieci przestali byc wrogiem nr 1, trzeba bylo powolac na ich miejsce nowego wroga: tym razem wybor padl na terroryzm. Przeciez potezna wojenna i policyjna machina USA musi cos robic - stwierdza autor. W "Newsweeku" z 23.9.96 listy na temat Christiane Amanpour, dziennikarki z CNN, ktora tygodnik okresla jako "supergwiazde swiatowych mediow". Zwraca uwage zasada prezentacji listow, typowa dla postmodernistycznego relatywizmu. Typowa, bo ta metoda powtarza sie stale, a polega na kontrowaniu kazdej opinii pozytywnej - pogladem negatywnym. Zawsze bedzie pol-na-pol. jedni beda chwalic - drudzy ganic. jedni beda - za, drudzy - przeciw. "Pokazaliscie nadzwyczajna postac" - zachwyca sie Ryari Truscott z Harare. Co? - oburza sie Michael Woatich z Amsterdamu"Kiedy na ekranie pojawia sie Amanpour - zmieniam kanal". W ten sposob, kasujac kazda opinie pozytywna- pogladem negatywnym, niweluje sie caly rachunek do zera. Utwierdza nas to w opinii, ze wszystko zalezy od subiektywnego punktu widzenia, od naszych prywatnych gustow i upodoban. Mozesz myslec co chcesz, robic co chcesz - i tak zawsze jednym bedzie sie to podobac, innym - nie, co oznacza, w sumie, ze i tak nic nigdy z niczego nie bedzie wynikac. Cenzura? Elektronika kpi sobie dzis z wszelkiej cenzury! Doktor Claude Gubler byl osobistym lekarzem Fran?oisa Mitteranda. Kiedy Mitterand umarl, Gubler oglosil ksiazke (Le Grand Secret), w ktorej ujawnil, ze Mitterand niemal od poczatku swojej prezydentury chorowal na raka, ale ukrywal to w obawie, ze choroba stanie sie pretekstem odsuniecia go od wladzy. Ukrywal ja wiec przez dwie kadencje - przez 14 lat. Rodzina Mitteranda uznala, ze Gubler obrazil pamiec zmarlego. Sad zgodzil sie z tym i nakazal wycofac ksiazke z ksiegarn. Niewiele to pomoglo, bo ksiazka zostala natychmiast wprowadzona do internetu i teraz kazdy moze ja czytac omijajac wyrok sadu, zakazy i ograniczenia (http: www.leb. fr/secret). Elektronika pokonala stara, biurokratyczna cenzure, ale nie przemogla naturalnej pokusy rzadzacych, aby panowac nad umyslami poddanych i urabiac je na korzystna dla siebie modle. Dlatego system cenzury prewencyjnej, ktorej glownym narzedziem byl zakaz, zastapil system manipulacji, ktorego glownym instrumentem jest selekcja: o jednych rzeczach mowi sie, o innych milczy, o jednych mowi sie wiecej, o innych mniej itd. Nie tylko selekcja jest wazna. Istotny tez jest sposob prezentacji: w krajach zamoznych - usmiechnieci politycy, zakupy przedswiateczne, tlok na plazach, w krajach biednych - uciekinierzy na drogach, dzieci-szkieleciki na rekach placzacych matek, mlodzi ludzie w kominiarkach strzelaja do siebie zza wegla. 24 marca 1996 Niedziela. W Minsku demonstracja ludnosci przeciw zjednoczeniu Bialorusi z Rosja. Demonstranci probuja opanowac gmach telewizji. (Podobnie jak to bylo w Wilnie, w Tbilisi, w Moskwie, Bukareszcie itd.) Jeszcze raz potwierdza sie teza, ze media w sposob materialny staja sie wladza i ze panuje nie ten, kto zasiada w palacu prezydenta, lecz ten, kto ma w rekach gmach telewizji. W dyskusjach o znaczeniu i wartosci komputera pelno jest niescislosci, mylenia pojec. Najczesciej myli sie tresc z forma, mowienie o formie zastepuje myslenie o tresci. Zamiast "co pisac" - dowiadujemy sie, " jak redagowac", wiemy,,~ jak pojemna jest pamiec", nie wiemy, co ta pamiec ma zapamietywac. Klasyczny przyklad triumfu techniki nad kultura. Nowy, ulubiony temat mediow: operacje slawnych ludzi. Operacja Papieza. Operacja Jelcyna. Operacja Havla. Bramy wjazdowe do szpitali. Rozmowy z chirurgami. Kamery na razie umieszczone w glownym holu kliniki, ale juz wkrotce zawisna nad stolami operacyjnymi i bedziemy mogli z bliska przygladac sie, jak pulsuja krwawiace wnetrza slawnego czlowieka. Technika niszczy kulture w inny sposob, niz przypuszczano. Sadzono, ze technika kulture wyprze, zajmie jej miejsce. Tymczasem stalo sie odwrotnie - technika dala kulturze zbyt duzo miejsca, powielila w nieskonczonosc obrazy, dzwieki i slowa. Odbiorca kultury, jej konsument stanal wobec problemu nadmiaru, wobec trudnosci wyboru, przygniotla go obfitosc, oszolomila ilosc. Jacek Kalabinski pisze z Waszyngtonu (GW 27.05.96), ze "w sprzedazy jest tam dostepnych ponad 40 wykonan preludiow Chopina, przeszlo 100 wersji Por roku" Vivaldiego, 25 roznych nagran VI Symfonii Mahlera, 15 roznych wykonan wszystkich symfonii Beethovena itd." Technika a kultura. Np. wynalazek magnetofonu pozwolil stworzyc nowy dzial historii - historii oralnej. Dzieki tasmie magnetycznej mozna bylo odtad zapisywac opowiesci o poczatkach i mitach wielu spolecznosci, ktore dawniej, kiedy nie bylo technik utrwalania takich relacji, istnialy jakby bez swoich korzeni, bez czasu przeszlego. Ujemny wplyw telewizji na literature polega nawet nie na tym, ze ludzie przestali czytac ksiazki (bo przeciez czytaja!), ale na tym, ze czytaja zle, ze sledza tylko akcje, intryge, ze przelatuja, kartkuja stronice, skacza "po lebkach". jakie sa korzysci takiego czytania? Co z niego zostaje? Historia ludzkosci zaczela sie od obrazkow (rysunki naskalne w Australii, w Altamirze, w Lascaux, na Saharze) i konczy sie obrazkami (telewizja, internet). Wnet okaze sie, ze pismo literowe, druk i ksiazka byly krotkim epizodem w historii kultury. Maj,1996 Spotkanie z Andriejem Siniawskim w Moskwie. Znalem go tylko z lektury i ze zdjec. Na zdjeciach potezna glowa, ogromna broda - wrazenie wielkiego, zwalistego Rosjanina. A tu stoi przede mna drobny, szczuply, kruchy staruszek (patrzac na siwe wlosy Siniawskiego, na powolne ruchy, na zamyslona twarz, przypomnialy mi sie jego slowa: "Nie spiesz sie, zaczekaj, posluchajmy, jak po epicku plynie czas"). W 1965 roku Brezniew zeslal Siniawskiego do gulagu. Tam zeslaniec napisal esej, ktory do dzis jest wsrod Rosjan zrodlem fermentu i sporu: Przechadzki z Puszkinem. Autor pokazuje Puszkina jako czlowieka plytkiego, powierzchownego, jako pieknoducha i bawidamka: "Lezec w poscieli, oto co Puszkinowi najbardziej odpowiada". Siniawski konczy swoje Przechadzki stwierdzeniem: "Niektorzy uwazaja, ze z Puszkinem da sie zyc. Nie wiem, nie probowalem. Natomiast na pewno mozna sie z nim zabawic". Mowie mu, ze esej ten do dzis robi wrazenie. Siniawski usmiecha sie. Wie, ze ma racje. jest przeciwny, zeby z Puszkina robiono ikone. Przyjechal do Moskwy spotkac sie z Gorbaczowem. Boleje nad tym, ze Gorbaczow zostal tak odsuniety, tak juz zapomniany. "Ten narod nie ma zadnej pamieci - zali sie. - Nie zna zupelnie uczucia wdziecznosci. Po prostu tego uczucia nie ma w naszych, rosyjskich genach": I zaraz, jakbym po raz pierwszy slyszal o Gorbaczowie, zaczyna mi wyliczac jego zaslugi w nastepujacej kolejnosci: "1- dzieki niemu moge tu przyjezdzac, 2 - oddal Europe srodkowo-wschodnia, 3 skonczyl zimna wojne z Ameryka, 4 - zniosl cenzure, 5 - uwolnil Sacharowa. To malo?" - pyta zgorzknialy, zgnebiony, ze jego wspolrodakom, jego pobratymcomto malo. Dziennik Andr' Gide'a, w przekladzie Joanny Guze ("Krag",1992). jak wowczas, w pierwszej polowie XX wieku, ludzie sztuki, ludzie literatury zyli razem tworzac grupy, kluby, szkoly, kawiarnie, salony! Impresjonisci, dadaisci, awangarda, kubisci - chodzi nie tylko o style, mody, orientacje artystyczne, ale o to, ze istnialy miedzy nimi zwiazki towarzyskie, przyjaznie, duch wspolnoty. Gide spotyka sie z dziesiatkami najwiekszych slaw literackich, razem chodza do restauracji, bywaja w swoich domach, dyskutuja, wymieniaja listy. Znajomi Gide'a: Paul Claudel, Marcel Proust, Andr' Malraux, Gabriel d'Annunzio, Thomas Mann, Jacques Maritain i wielu innych. Ten rodzaj wspolnoty dzis nie istnieje. Wszyscy zyja, tworza i dzialaja osobno. Nie znaja sie nawet osobiscie. Nie szukaja kontaktu ni zblizenia. Kazdy jest osobna wyspa, utrzymujaca jedynie zwiazek z wydawca, z wlascicielem galerii, z redakcja czasopisma albo stacja telewizyjna. Stad - miedzy innymi - bezradnosc i slabosc sztuki wobec wyzwan, jakie stawia epoka, a ktorym artysci - rozproszeni, pogubieni i pochowani w swoich niszach - nie sa w stanie stawic czola. W 1921 roku Gide odwiedza Prousta. Autor Wposzukiwaniu straconego czasu tworzy w mekach, przygnieciony praca nad swoim dzielem. "Moglem sie przekonac - pisze Gide o Prouscie - ze naprawde bardzo cierpi. Mowi, ze calymi godzinami nie moze poruszyc glowa. I lezy przez caly dzien, przez kilka kolejnych dni. Chwilami przeciaga po nosie skrajem dloni, ktora zdaje sie martwa, dloni o palcach dziwacznie sztywnych i rozczapierzonych; nic nie robi wiekszego wrazenia niz ten ruch maniacki i niezreczny, ktory zdaje sie ruchem zwierzecia czy wariata". U Prousta w W poszukiwaniu straconego czasu: "Te zjawiska wirujace i metne nie trwaly nigdy dluzej niz kilka sekund". A opis tych zjawisk zajmuje Proustowi kilka stron! To skupienie na detalu, na drobiazgu, na chwili ulotnej! Niezwykla, arcybogata postac Benjamina Franklina (1706-1790). jakiz wulkan energii, jaka potega umyslu! Robil w zyciu dziesiatki rzeczy. Byl drukarzem. Filozofem. Fizykiem (wynalazl piorunochron). Dziennikarzem. Wydawca. Meteorologiem. Politykiem. Stworzyl pierwsza w Ameryce biblioteke publiczna i regularna poczte. Byl wspoltworca Deklaracji Niepodleglosci. Walczyl o zniesienie niewolnictwa. Rozne jego powiedzenia i definicje kraza po swiecie do dzis, np. ze "Bog pomaga temu, kto pomaga sobie", albo, ze "czlowiek to zwierze, ktore wytwarza narzedzia". jest autorem pojecia "self made man". To bylo fundamentalna zasada jego filozofii: czlowiek musi sam sobie wszystko zawdzieczac. Winny go cechowac: "aktywnosc zyciowa, doczesnosc aspiracji, trzezwosc pogladow, pracowitosc, wytrwalosc, oszczednosc, umiarkowanie, przezorna kalkulacja i metodyczne postepowanie, mierzenie cnoty uzytecznoscia oraz przekonanie, ze stosunek czlowieka do pieniadza jest symptomatyczny dla jego poziomu moralnego i ze zrownowazony budzet jest miernikiem mieszczanskiej cnoty" (Henryk Katz). Ogrom dziela Balzaka: "W 1845 roku Balzak sporza dzil katalog dziel, ktore zawierac bedzie Komedia ludz ka; w sumie bylo tam wymienionych 137 powiesci i nowel; z tych, jak wiadomo, ukonczyl tylko 91 pozycji (plus szesc powiesci, ktore napisal pozniej); reszta zas pozostala w stadium projektow i szkicow" (Julian Rogozinski we wstepie do Szuanow Balzaka, "Czytelnik" 1953). Kiedy zdazyl to napisac? "Czternascie godzin pracy dziennie w okresie euforii, kiedy podtrzymuje swoja goraczke tworcza za pomoca kawy, i co najmniej dziewiec, kiedy przepracowany organizm zaczyna odmawiac posluszenstwa, przecietnie wiec dwanascie godzin dziennie - pisza G. Lanson i P. Tuffrau w swojej Historii literatury francuskiej w zarysie (PWN,1963). - Zwykle kladzie sie spac o szostej po poludniu, ledwo przelknawszy obiad. Wstaje o polnocy, pije kawe i pracuje do poludnia". Stanislaw Brzozowski o Henri-Fr'd'ricu Amielu (1821-1881). Amiel byl profesorem filozofii na uniwersytecie w Genewie. W miescie tym spedzil prawie cale swoje zycie, niemal samotnie. "Wydaje mi sie - stwierdzil potem - zem przezyl wiele dziesiatkow, a nawet setek istnien." Przez 34 lata pisal swoj Journal intime liczacy 17 tysiecy stron! "Byl tulaczem, pisze o nim Brzozowski, ktory wszedzie wchodzi, nigdzie jednak nie mieszka." Wspanialy Karl Kraus (1874-1936). Ma 25 lat, kiedy zaczyna wydawac czasopismo "Die Fackel" ("Pochodnia"). Przez cwierc wieku (1911-1936) jest jego jedynym autorem, redaktorem i wydawca. jednym z glownych obiektow jego atakow byla prasa - zwalczal ja, jako zrodlo wszelkiego zla, blagi, plycizny, glupoty. jednoczesnie napisal ponad trzydziesci ksiazek, kilka tomow wierszy i trzy tomy aforyzmow. Tytan pracy, umysl niezwykle plodny, blyskotliwy, ostry, drapiezny, wizjonerski. Jego opus magnum to Die letzten Tage der Menschheit (Ostatnie dni ludzkosci) liczacy ponad osiemset stron dramat, w gruncie rzeczy niesceniczny. jest to przebogaty montaz wydarzen rozgrywajacych sie w dziesiatkach miejsc, rozmow, refleksji, artykulow, napisow na murach, ogloszen, przemowien na wiecach itd. Ten typ literatury byl popularny w pierwszych dekadach XX wieku, a wiec w latach narodzin spoleczenstwa masowego, masowej prasy i polityki, radia, kabaretow, goraczkowych wiecow, swiatowej wojny i totalitaryzmow. Jan Lechon -Dziennik. Nieustanny lament, ciagle narzekanie na niemoc tworcza, stale tylko: "pisze z wielkim trudem", "bardzo zle pisanie", "pare godzin przy stole bez zadnego rezultatu", "dluga meczarnia i zwatpienie", "kleska zupelna" - i tak przez trzy opasle tomy tego zapisu impotencji, poczucia jalowosci, wyczerpania, wypalenia, ale czasem, jezeli czyta sie cierpliwie, mozna tam znalezc zdanie cenne: "To, czego nam trzeba najbardziej, to zludzenia, ze zycie jest bajka". Albo: "Swiat, ktory przezyl Buchenwald i Katyn, niczego juz nie czuje". Albo o przedwojennej Warszawie (jedynej, jaka znal): "rozpaczliwa prowincja, odcieta od wszelkiej dziejowosci, gdzie nie wolno bylo, aby stalo sie cos waznego". W tymze Dzienniku Lechon przypomina, ze Flaubert wzial sobie za dewize maksyme stoicka: "Ukrywaj swoje zycie". Autor Arii z kurantem zgadza sie z tym, bo "zycie ma wiele znaczen, ktorych nie mozna zamknac w systemie zwierzenia - kazde wyznanie zuboza". W swoim eseju o Goethem W. H. Auden pisze, ze "Goethe, przez ostatnie dwadziescia piec lat zycia, byl miedzynarodowa atrakcja turystyczna. Dla kazdego, kto odbywal wedrowke po Europie, dla mezczyzny czy kobiety, starca czy mlodzienca, Niemca, Francuza, Rosjanina, Anglika czy Amerykanina odwiedziny u Goethego byly rownie wazna pozycja planu podrozy, co zaliczenie Florencji czy Wenecji". Goethe zasiedzialy w malym miasteczku, jakim byl Weimar (nigdy nie odwiedzil nawet polozonego blisko Berlina), mial jednak swiatopoglad i wizje Europejczyka: "Zamiast ograniczac sie do samej siebie - pisal - niemiecka literatura musi miescic w sobie swiat, aby mogla na swiat oddzialywac. Dlatego chetnie rozgladam sie po obcych narodach i radze kazdemu, by czynil podobnie. Literatura narodowa wiele juz dzis nie powie: nadchodzi czas literatury swiatowej i kazdy powinien obecnie pracowac w tym kierunku, aby czas ten przyspieszyc". Rolland Barthes (1915-1980), najwiekszy obok Claude'a L'vi-Straussa, Michela Foucaulta i Jacquesa Lacana humanistyczny umysl wspolczesnej Francji, twierdzil, ze powinno sie studiowac nie biografie autorow, lecz teksty ich dziel. Tak nalezy rozumiec jego haslo" smierc autorom!" Poza tekstem nie istnieje nic, ale poznanie tekstu jest tylko wowczas mozliwe, kiedy stosunek czytelnika bedzie do niego aktywny, tworczy. Wedlug Barthesa podstawowa technika dyskursu jest fragmentacja, czyli - dygresja, czyli - wycieczka. Fragment zajmuje miejsce posrednie miedzy relacja (anegdota) a aforyzmem. Fragment - to trzecia forma. Jego struktura powstaje w wyniku zszywania (to metafora Prousta: dzielo robi sie jak suknie). Fragment to "radykalna nieciaglosc", to typ wypowiedzi, ktora jest "sposobem notowania", efektem otwarcia i zainteresowania codzienna rzeczywistoscia, ludzmi, wszystkim tym, co znalezc mozna w zyciu. Pisanie fragmentow to tworzenie przestrzeni eseistycznej, w ktorej nie ma centrum. Taka wlasnie jest ostatnia, posmiertnie wydana w 1987 ksiazka Barthesa - Incidents, "rzecz posluszna jedynie nieodgadnionemu prawu postrzegania i kontemplacji", dzielo, na ktore skladaja sie relacje ze zdarzen, miniteksty, faldy, haiku, zapisy, liscie. (Pawel Markowski, Teksty drugie, 2,1990.) Leopold Buczkowski: "Historie widzimy w przeblyskach. Czy bedzie to major, czy krajobraz po bitwie, czy zycie kochanki, czy batalion w kartoflisku - wszystko w przeblysku: drzewo, niecki, fasola na progu, owszem, nawet ponczochy, ruch chwilowej namietnosci - wszystko to rzuca sie w oczy w naglym blysku. Nie ma sposobu na objecie calego widoku" (Pierwsza swietnosc). Leopold Buczkowski: Uroda na czasie. Ponad dwiescie stron nieustajacego dialogu. Tematy ciagle sie zmieniaja. Nowe kwestie biora sie ze slow lub spraw poruszonych w zdaniu poprzednim. Bohaterem ksiazki jest jezyk. Jezyk potoczny, codzienny, mowiony, np. wymiana zdan przy stole w czasie posilku: banaly, zdawkowe uwagi, obiegowe, trywialne zwroty. Czasem sa to zdania jakby zywcem wziete z wszelkiego rodzaju naiwnych, smiesznych rozmowek dla turystow czy ksiazeczek dla dzieci. Buczkowski rozkoszuje sie samym jezykiem, slownictwem, melodia: jezyk to dla niego rzeczywistosc pelna i samowystarczalna; znajac jezyk nie potrzebujemy niczego wiecej do przezywania kultury i swiata. Pisanie jest dialogiem, polemika, przy czym jest to jedyny mozliwy sposob rozmowy poprzez stulecia, tysiaclecia. Pol wieku czekal Czlowiek bez wlasciwosci Roberta Musila na swoje anglojezyczne wydanie (Knopf,1995). Na marginesie tej nieslychanej zwloki (wszak chodzi o jedna z najwiekszych powiesci europejskich XX wieku) pisarz amerykanski William H. Gass pisze w "New York Review of Books" (11.1.1996): "Zaniedbania takie leza w naszym zwyczaju, zeby wspomniec tylko ciagle nieobecna u nas tworczosc Hermanna Brocha czy Karla Krausa". Typowa arogancja rynkow wydawniczych wielkich jezykow powodujaca, ze tak trudno pisarzom nieanglosaskim czy, jak w wypadku rynku francuskiego, pisarzom niefrankofonskim, dostac sie do ksiegarn Londynu, Nowego Jorku, Paryza! Romantyczna koncepcja literatury wciaz okresla skale wartosci w polskim pismiennictwie. Wedlug tej koncepcji literatura jest to, co stanowi produkt natchnienia, objawienia, olsnienia, iskry bozej. Trzeba byc pomazanym. Reszta to wyrobnicy, rzemiechy, woly. Stad np. w niskiej cenie byli w naszej tradycji literackiej biografowie, bo pisanie biografii to zmudny trud, systematycznosc, kopiowanie w archiwach, mrowcze kwerendowanie. Nic to, ze w literaturze swiatowej wielkie sa tradycje tego gatunku (Plutarch, Swetoniusz - w starozytnosci, Emil Ludwig, Andr' Maurois, Sartre o Genecie, Vargas Llosa o Garcii Marquezie itd.). Biografistyka kwitnie zwlaszcza w literaturze anglosaskiej, w ktorej pisze sie biografie nie tylko o zmarlych, ale i o zywych, a takie pozycje, jak Jamesa Kinga I~irginia Woolf czy Richarda Ellmanna Oscar Wilde, naleza juz do klasyki tego gatunku. Tradycyjna akademicka historia literatury prowadzi od powiesci do powiesci, od poematu do poematu. Brakuje natomiast historii literatury, ktora bieglaby od dziennika do dziennika i obejmowala ten rodzaj pisarstwa uprawiany przez tak wielu pisarzy - wlasnie Amiela, Gide'a, braci Goncourt, Juliena Greena, Camusa itd. Slabosc dyskusji o gatunkach literackich. Ze traktuje sie je statycznie, jako formy niezmienne. Tymczasem gatunki przechodza ewolucje, zmieniaja sie. Na ogol panuje przekonanie o latwosci pisania. Talent to w opinii ludzi - "lekkosc piora". Kiedy mowi sie, ze pisanie kosztuje wiele wysilku i czasu, ludzie traktuja to podejrzliwie, jako blage, wykret albo zart. jak duzy jest udzial fizycznego wysilku we wszelkiej tworczosci, popularnie uwazanej wylacznie za dzielo ducha, natchnienia, iskry bozej, itd. Ilez razy rzezbiarz musi uderzyc mlotkiem w kamien, ilez pisarz musi zaczernic kartek! Ludzie ci po skonczonej pracy jakze sa zmeczeni, fizycznie wyczerpani. Kiedys bylem umowiony z Tadeuszem Lomnickim w jego garderobie. Zszedl wlasnie ze sceny po przedstawieniu "Ostatniej tasmy" Becketta, w ktorym gral role Krappa. Lomnicki usiadl na krzesle, oparl rece na kolanach, dyszal ciezko, mowil z trudem. Byl caly mokry od potu. Boleslaw Prus w liscie do Oktawii Rodkiewiczowej z 19.12.1890: "...prosze mi wybaczyc milczenie, bo dosc, gdy powiem, ze autora zaczynajacego powiesc powinni umieszczac w instytucie polozniczym i tyle... ja, wowczas gdy pisze, jestem ?wsciekly pies?. jestem dziki, opryskliwy, nietowarzyski, impertynent, slowem - choroba morska". William Blake: "Bez nieustannej Praktyki niczego uczynic nie mozna. Praktyka jest sztuka. Jezeli zaprzestaniesz, jestes zgubiony" (tlum.Wieslaw Juszczak). Przypomina mi sie to, co napisal kiedys Ernst Jiinger: "Nie kazdy dzien przynosi lowy. Ale kazdy powinien byc dniem polowania". Pisanie podobne jest do pracy archeologa. Archeolog kopie w miejscu, w ktorym spodziewa sie, ze cos moze byc, ze cos znajdzie. Jego zdobycze: skorupy naczyn, narzedzia, czesci ubiorow i mebli, resztki zabudowan, nawet slady ulic i miast. W poszukiwaniach archeologa jest zawsze element niespodzianki i zaskoczenia, tajemnicy i nadziei. A po drodze - ilez odrzuconej ziemi, ile kopania, kucia, drazenia, ile mozolu i potu. Podobnie w pisaniu. Kazda biala kartka jest wyprawa w nieznane. Poszukiwaniem, ktore tylko niekiedy konczy sie odkryciem, znaleziskiem, zdobycza. Ucieczka energii tworczej, energii mysli i wyobrazni szczelinami w bok: a to zdenerwowal nas opryskliwy urzednik, a to po chamsku jakis kierowca zajechal nam droge. jak juz sie denerwujemy, oburzamy. Zamiast poswiecic uwage rzeczom waznym, wyczerpujemy sily na czczych blahostkach, na bzdurach, na marnosciach. Z prostej ekonomiki sil plynie wniosek, aby nie wychylac nosa z pracowni, nie wychodzic z celi klasztornej, nie opuszczac pustelni. Joan Mellon z Temple University w Filadelfii zaprosila mnie na zajecia, ktore prowadzi z mlodymi adeptami sztuki pisarskiej. Tematy niby proste, ale w praktyce okazaly sie szalenie trudne: opisac pokoj, w ktorym mieszkasz. Opisac twoja ulice. Opisac las. Rzeke. Brzegi tej rzeki. Wyrabiac wzrok, uwage, spostrzegawczosc. Wprawiac reke. Ralph W. Emerson: To dobry czytelnik tworzy dobre ksiazki. Kryzys literatury bierze sie takze z kryzysu czytelnictwa, ze sposobu, w jaki ludzie czytaja. Czytelnik jest dzis czesciej biernym, powierzchownym odbiorca niz uwaznym, skupionym wspoluczestnikiem tworzenia literatury. Podaja alarmujace statystyki, ze wielu ludzi nie kupuje ksiazek, nie czyta ich. Ale rownie niepokojace jest to, ze ci, ktorzy czytaja, czynia to zle - pospiesznie, nieuwaznie, "po lebkach". Nawet jezeli przeczytaja ksiazke, to tylko pozornie, niewiele z niej pamietajac. W ten sposob rozmijaja sie, nigdzie sie nie spotykajac, dwa rozne rytmy: rytm pisania - powolny, skupiony, refleksyjny, oraz rytm czytania - ten wlasnie przelatujacy po powierzchni liter i zdan (jednym z absurdow naszej cywilizacji sa tzw. szkoly szybkiego czytania. Najlepiej byloby uczyc w nich na tekstach Husserla czy Heideggera). Przypomina mi sie wywiad przeprowadzony w latach pieriestrojki w telewizji moskiewskiej z jakims czlowiekiem, ktory oznajmil, ze w ciagu jednego dnia przeczytal wszystkie dziela Lenina (ponad 50 tomow). jak wyscie to zrobili? - pyta reporter. A to proste, odpowiedzial ow czlowiek. Lenin piszac - najwazniejsze mysli podkreslal. Otoz przeczytalem tylko te podkreslenia, a reszta przeciez nie jest taka wazna. W akcie kupowania ksiazki jest czesto naiwne, nieuswiadomione zludzenie, ze kupic i miec ja, to tyle co przeczytac. Ze przez sama obecnosc w domu, na stole, na polce, ksiazka, jej tresc, jej duch i madrosc nie jako osmotycznie przenikna w nas. W jednym ksiegarnie upodabniaja sie coraz bardziej do piekarn: chca miec tylko swiezy towar. 30.9.96 Wreczenie nagrod w PEN-Clubie. Przemila Szymborska - skromna, zyczliwa, usmiechnieta. - Tak wspaniale Pani wyglada! - powiedzialem jej na powitanie. - To tylko dzisiejsze kosmetyki - odparla zartobliwie. Bardzo uprzejmy, bardzo cichy Jan Jozef Szczepanski. Zaprasza mnie do swojej chaty gdzies, w gorach. Trzeba rabac drzewo i przynosic wode. Nie ma telefonu! - kusi. Run na wiersze Wislawy Szymborskiej po komunikacie o Nagrodzie Nobla. Jeszcze w przeddzien w roznych ksiegarniach mozna bylo kupic jej tomiki. Nazajutrz, po ogloszeniu werdyktu, ksiazki jej zniknely z polek w ciagu kilku godzin. Przyklad, jak bardzo jestesmy manipulowani, jak reklama dotykajac (naciskajac, pobudzajac) odpowiednie osrodki w sercach, mozgach, porusza nami w dowolnym, przez siebie pozadanym kierunku. jedna z trudnosci w odbiorze poezji, w jej rozumieniu i przezywaniu powstaje ze zderzenia dwoch roznych rytmow: pisania wierszy i ich pozniejszej lektury. Wierszy na ogol pisze sie malo. Powstaja one powoli. Poeta czasem ciula latami, zeby uzbierac tomik (Philip Larkin publikowal tomik wierszy co dziesiec lat). Tymczasem czytelnik bierze ten tomik do reki i stara sie przeczytac go od razu, wiersz za wierszem, czesto jednym tchem. Szybko nastepuje "zadlawienie": zmeczenie uwagi, oslabienie wrazliwosci. Tylko swiadomosc nieprzystawalnosci tych dwoch rytmow moze powstrzymac nas przed zbyt szybkim polykaniem rzeczy, ktora wymaga powolnego i skupionego smakowania. Sztuka jest arystokratyczna. Kultura moze byc masowa - sztuka nigdy. Sztuka - to arystokracja kultury. styczen 96 Wiadomosc, ze umarl Josif Brodski. Poznalem go w 1988, w Stanach Zjednoczonych, w Amherst. Mialem tam wieczor autorski, na ktory Brodski przyszedl z Piotrem Sommerem. Wlasnie dostal niedawno Nobla. "Kak poluczil etu sztuczku" - powiedzial o nagrodzie. Mowilismy o Rosji. Jej przyszlosc widzial w ciemnych barwach: "Zniknie czerwona gwiazda, to pewne, ale jej miejsce zajma religijne fundamentalizmy - krzyz i polksiezyc". Jeszcze spotkalem go na kolacji amerykanskiego PEN-Clubu w Nowym Jorku, a potem w jakiejs straszliwie zatloczonej sali, w ktorej wystepowalo ich czterech: on, Milosz, Adonis i Walcott. W jego ubiorze, w sposobie bycia, byla absolutna zwyczajnosc, prostota, nawet - niedbalosc, w czym podobny byl do swojego mistrza i literackiego idealuWystana Audena. Palil duzo, w ogole nie oszczedzal sie, mimo bardzo juz chorego serca. Uwazal, ze zyje po to, aby tworzyc a palenie pomagalo mu w pisaniu. Naturalnosc, zyczliwosc, zawsze promieniowaly z tego cudownego czlowieka i mysle, ze wspomnienia o nim beda pelne ciepla i dobrych slow. Ci, ktorzy znali Norwida, wspominaja, ze trzymal sie na uboczu, zamkniety w sobie odludek. On sam potwierdza to w jednym ze swoich listow: "Stad to idzie, ze nie LECE do zadnej organizacji towarzystw literackich, bo to zawsze wychodzi na opuszczenie wazniejszych prac dla efemeryd". Paul Val'ry spytal kiedys Einsteina, czy posluguje sie notesem, czy fiszkami, aby utrwalic swoje mysli. "Nie potrzebuje niczego - odpowiedzial Einstein. - Wie pan, mysli to rzadka rzecz" (A. Vallentin - Dramat Alberta Einsteina). Z literatura stalo sie to, co wczesniej stalo sie z malarstwem: nastapilo umasowienie poprawnosci. Wszystkiego jest coraz wiecej. ale to wiecej to rozrost owej przecietnej poprawnosci. Poprawnosc - ta kategoria sprawia nam wiele klopotow, kiedy przychodzi nam wybierac, wartosciowac. Ciagle stajemy wobec wytworow, o ktorych chce sie powiedziec: "no, wlasciwie, to moze byc", "no tak, to jest nawet dobre", "tak, to jest na swoj sposob ciekawe" itd., itp. Chodzi tu o te mase dziel, ktore pozostawiaja nas zupelnie obojetnymi, na ktorych banal, pustke, pozor czy dziwactwa odpowiadamy wzruszeniem ramion. Kultura masowa to nie tylko masowy odbiorca, ale i masowy tworca czy - wytworca. Za wszelka cene chce zwrocic na siebie uwage krzykliwoscia i dosadnoscia barwy, dzwieku, slowa. Heterogenicznosc w pisaniu (w malowaniu, w komponowaniu) moze takze oznaczac brak pewnosci. Oto rzeka natrafia nagle na przeszkody, jej rowny, mocny, dynamiczny nurt, nie mogac toczyc sie dalej swoim korytem - zaczyna rozgaleziac sie, szukac nowych ujsc, rozchodzic sie, tworzyc odnogi, kanaly, ramiona, zakosy, labirynty, strugi, zatoki. Tak jest i z pisaniem. Heterogenicznosc bedzie w tym wypadku zawahaniem, zawirowaniem i - dalszym poszukiwaniem. Robert Musil: "Ja - nie bedzie w tej ksiazce oznaczac ani autora, ani wymyslonej przezen postaci, lecz zmienna mieszanine ich obu" (Dzienniki,1921). W niczym mysl, wyobraznia ludzka nie przejawily tyle inwencji, co w wynajdywaniu jezykow. Tysiace jezykow i gramatyk, miliony slow. Jezyki, ktore rodzily sie i ginely, ktore ciagle rodza sie i nadal gina. A takze -jezyki martwe. Jezyki, ktorych nie rozumiemy, bo zostaly zapisane, ale tego pisma nie umiemy odczytywac. Sami uczestniczymy w tworzeniu jezyka (jedna z teorii mowi, ze jezyk wymyslaja dzieci. Przyklad - gwary podworzowe i szkolne). 16.6.96 Piszac o malarstwie Mariusza Kaldowskiego napotkalem trudnosc - trudnosc jezyka, brak slow, okreslen, terminow. Kazda dziedzina ma swoje slownictwo i nie mozna bezkarnie, bez grozby zubozenia swojej wypowiedzi przeskakiwac z jednej dziedziny do drugiej. Nie mozna tego samego dnia pisac o:1- malarstwie, 2 - biologii molekularnej, 3 - poezji, 4 - etnometodologii, bo po prostu nie mozna co godzine zmieniac jezyka. Mowi sie - poliglota to ten, ktory zna kilka roznych jezykow. Okazuje sie, ze trzeba dzis byc poliglota w obrebie wlasnego, ojczystego jezyka! Razem z toba, tuz obok, rosna, dojrzewaja i pecznieja nienawiscia twoi wrogowie. Czesto nie wiesz o nich nic, nie wiesz nawet, ze sa, dopoki nie wypuszcza w twoja strone (najczesciej znienacka) zatrutej strzaly. Zwrocila na to uwage Zofia Nalkowska, kiedy po ukazaniu sie Granicy, "Marcholt" wydrukowal recenzje Stefana Kolaczkowskiego. " jest ona zupelnie jak uderzenie palka w glowe, w zaulku, gdzies na zakrecie drogi - pisze Nalkowska w swoim dzienniku - gdy czlowiek sie niczego nie spodziewa - tak zajadla, tak napastliwie wroga, tak unicestwiajaca. Rzecz napisana w ciagu pol godziny, byle jak, bez motywow i dowodzenia - ale jakaz pewnosc slow i sadow, swego lepszego gatunku, swej wyzszosci. jaka nienawisc!" Utrapieniem ludzi slawnych jest to, ze kusza miernoty do napasci. Te ostatnie licza, ze atakujac slawnego czlowieka same zdobeda odrobine slawy. James Wood w "New Republic" (12.7.96): "Literatura, ktora chce odkryc, jest piekniejsza od tej, ktora wie wszystko". Pisarz powinien sprawiac wrazenie, ze - wie mniej, niz wiecej, - ze sugeruje, a nie stwierdza, - ze stoi przed czyms, co niewypowiedziane, nie zas, ze obwieszcza ex cathedra. Tomasz Mann: "kazda historia (zeby byc opisanaR.K.) musi byc miniona i im bardziej jest miniona, tym lepiej..." jest proza elegancka, kunsztowna: Proust, Woolf, Mann. jest proza trudna, filozofujaca, przez ktora trzeba przedzierac sie z wysilkiem, w skupieniu: to Broch, Musil. jest wreszcie proza jak pobojowisko: widac na niej slady zmagan, potyczek, krwawego potu. Sa w tej prozie seki, zadry, jest chropawosc, sa pekniecia, garby, wykroty: to Lowry, Weil, Peter Weiss, Rozanow. Nawet w najlepszej prozie musza byc fragmenty banalne. Sa one niezbedne jako odprezenie dla uwagi, ktora nieustanne napiecie szybko meczy i stepia. Sa konieczne jako oddech, jako moment luzu i wytchnienia przed wspinaczka na wysoka gore. Przykladem Dostojewski, w ktorego ksiazkach, obok stron genialnych, mozna znalezc oczywiste banaly. W 1975 roku Julien Green zanotowal w swoim Dzienniku: "Gdybym mogl zapamietac wszystko, co przeczytalem, zwariowalbym. Pamiec poddaje sie sama zbawiennym operacjom, wyrzuca przez okno tysiace tomow. Myslalem, zem nie czytal nigdy Sezama i lilii Ruskina. Wczoraj przegladalem egzemplarz, byly w nim adnotacje robione moja reka w roku 1930". Wiele dotychczasowych cywilizacji czcilo jako obiekt kultu Ksiege: Wedy, Biblie, Koran, Popol Vuh. Co bedzie takim obiektem w naszej cywilizacji? Komputer? W 1988 roku prowadzilem warsztaty literackie na uniwersytecie Temple w Filadelfii. Moje seminarium:15 mlodych amerykanskich poetow, powiesciopisarzy, reporterow i dramaturgow. Dyskutowalismy o tym, j ak pisac, rozmawialismy o stylu, kompozycji ijezyku. Po poludniu mialem czas wolny, wiec chodzilem do biblioteki. Na drzwiach jednego pokoju byla tabliczka z napisem: Poetry Room. Wewnatrz, na polkach staly rzedy tomikow wierszy, na stole lezaly czasopisma poswiecone poezji. Zaczalem szperac po polkach, przegladac ksiazki i pisma z poczatku ze zwyklej ciekawosci, ale z czasem juz bardziej systematycznie. jedno bowiem zwrocilo moja uwage, a mianowicie dziesiatki, setki nazwisk poetow, ktore widzialem po raz pierwszy, mimo iz myslalem, ze cos niecos o poezji amerykanskiej wiem. Nazwiska te pojawialy sie w tomikach wydanych przed laty, a potem ich poetycki zywot nagle sie urywal i ginal. Poeci znikali, nie bylo ich swiezych wierszy. Na nowych tomikach widnialy zupelnie inne nazwiska - zreszta tez mi nie znane. Dowiedzialem sie, jak odbywa sie w tym kraju obieg poezji. Poeci z jednego uniwersytetu wysylaja wiersze poetom z innych uniwersytetow, a ci wysylaja im swoje itd. Sa to tomiki poezji albo wiersze drukowane w czasopismach literackich, lub po prostu pisane na maszynie czy komputerze. Wiersze te, czytane lub nie, trafiaja potem na polki owych Poetry Rooms, ktore mozna spotkac na wielu uniwersytetach. Ale nie ten zamkniety obieg poezji najbardziej mnie zaciekawil. Rzucalo sie w oczy co innego, a mianowicie - ulotnosc, kruchosc, nietrwalosc poetyckiego losu. Cale litanie nazwisk, ktore napotykamy po raz pierwszy i ktore po jakims czasie, czesto bardzo krotkim, znikaja na zawsze. I juz nastepne i nastepne. Ale co sie stalo z tamtymi sprzed pieciu lat? Sprzed dwoch? Sprzed roku? Dlaczego dalej nie pisza? I czym sie teraz zajmuja? Gdzie pracuja? Czy jeszcze interesuja sie poezja? Czy pamietaja, ze sami drukowali wiersze? Wydawali tomiki? Czy poezja byla tylko epizodem w ich zyciu, ktory nie zostawil sladu, o ktorym zapomnieli? Bo tylko kilka nazwisk pozostawalo na lata, powracalo, istnialo: Ashbery, Creeley, Ginsberg. Podobnie, choc bardziej stabilnie, wygladala sytuacja wsrod prozaikow. Ale i tu widoczna byla plynnosc, i tu pisanie, poza wyjatkami, bylo nie tyle trescia zycia, ile przygoda, a nawet gra czy luksusem. Literatura nie byla wiec dla nich poslannictwem, kariera, z ktora wiazali swoja przyszlosc, cale zycie, ktorej sie w pelni i na zawsze oddawali. Ta plynnosc i efemerycznosc srodowiska literackiego, jego niestaly, a nawet przypadkowy charakter uderzyly mnie moze dlatego, ze bedac w Filadelfii mieszkalem w domu asystentow wydzialu biologii tego samego uniwersytetu. Z czasem poznalem wielu z nich, zapraszali mnie do siebie. W porownaniu z moimi kolegami po piorze byli to ludzie zupelnie inni! Ich kariery mialy wytyczony mocnymi liniami szlak, ktorego nawierzchnia byla twarda, zrobiona z solidnego, trwalego materialu. Od poczatku do konca byli biologami, biologami tylko i wylacznie, za wszelka cene i do konca zycia. Z gory wiedzieli, co beda robic dzis, za dwadziescia lat i za czterdziesci. W ich wyborze i powolaniu byla jakas determinacja i ufnosc, pewnosc i duma. Duch smialej i wielkiej przygody. Pasja. Mrowcza, zaciekla pracowitosc. Tak wiec byly to dwie rozne grupy ludzi. Pierwsza cechowala niepewnosc, nawet niesmialosc, brak przekonania, ze to, co robia, jest wyborem na cale zycie, druga - silna wola i optymizm. A te postawy musza przeciez miec wplyw na wynik ostateczny: na polu literatury czy w dziedzinie nauki. Filadelfia przypomniala mi sie teraz, w czasie lektury ksiazki zredagowanej przez amerykanskiego fizykaJohna Brockmana - Trzecia kultura. Brockman zapowiada w niej koniec literatury tradycyjnej (albo, jak czasem mowimy - literatury pieknej). Ona juz nic nie wnosi, nic w niej juz nie ma, to - jak powiedzial inny Amerykanin, John Barth - literatura wyczerpana. Zamiast niej, pisze Brockman, "odkrylem pojawienie sie zupelnZe nowego rodzaju literatury. Spotkalem grupe fascynujacych osob i wielkich uczonych, z ktorych wielu bylo autorami bestsellerow nie kwalifikujacych sie do zadnego ze znanych gatunkow literackich. Ich ksiazki nie byly powiesciami, popularyzacja nauki, dziennikarstwem czy biografiami - byla to zyjaca nauka. Powstaje trzecia kultura. Trzecia kultura to uczeni, mysliciele i badacze swiata empirycznego, ktorzy dzieki swoim pracom i pisarstwu przejmuja role tradycyjnej elity intelektualnej w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania od zawsze nurtujace ludzkosc: czym jest zycie, kim jestesmy i dokad zmierzamy". Warszawa, 29.10.96 Dzien szary. Deszczowo. W tej wilgoci wszystko wydaje sie zamazane, rozpuszczone, plaskie, nie widac drugich planow, pejzaz nie ma glebi. Nagle z krzakow wybiega pies, kreci sie chwile i znika we mgle. Ptasi koncert na wysokim jaworze: stroja glosy przed odlotem do cieplych krajow. Sciany domow w zaciekach, mokre, zluszczone jak ryby. Ulica pusta, dziurawa, pokrzywiona jak dekoracja w opuszczonym teatrze. Pan w telewizorze zapowiada fale zimna i okrywa sie kraciastym szalikiem. Paradoksy reportazu: choc reportaz kojarzy sie z prasa, rzadko jest uprawiany przez dziennikarzy. jest to gatunek bardzo czasochlonny, a dziennikarze pracujacy w redakcji maja malo czasu. W antologii Egona Erwina Kischa pt. Klasycy dziennikarstwa sa dzialy takie, jak Artykul wstepny, Kronika lokalna, Felieton, ale nie ma dzialu pt. Reportaz. Zreszta w antologii tej, wsrod kilkudziesieciu autorow jest Martin Luter, Jonathan Swift, Wiktor Hugo czy Henryk Heine, nie ma natomiast pra wie zadnego dziennikarza. W innej, opaslej antologii reportazu The Faber Book of Reportage jest Tacyt, Marco Polo, Chateaubriand, Dickens, Flaubert, sa dziesiatki innych pisarzy, naukowcow i podroznikow, ale bardzo niewielu dziennikarzy. W sumie jest wiecej reportazy niz reporterow, a to dlatego, ze wiekszosc reportazy na swiecie napisali nie reporterzy, lecz prozaicy, poeci, uczeni, wojskowi. Przede wszystkim jednak - pisarze. U nas np. Sienkiewicz, Reymont, Uminski, Ossendowski, Kuncewiczowa, Pruszynski, Nalkowska, Gombrowicz, wlasciwie niewielu mozna wymienic tych, ktorzy nie pisali reportazy. Na temat sytuacji i miejsca reportazu w literaturze pisal w 1987 roku profesor literatury angielskiej z Oxfordu - John Carey: "Pytanie, czy reportaz jest ?literatura?, nie jest samo w sobie ciekawe ani nawet znaczace. ?Literatura?, jak ja obecnie pojmujemy, nie jest obiektywnie ustanowiona kategoria, do ktorej poszczegolne dziela zaliczaja sie z natury rzeczy. Jest raczej terminem - stosowanym przez instytucje i ciala opiniotworcze oraz inne grupy kontrolujace kulture-majacym na celu nadanie wyzszej rangi tym tekstom, ktorym z jakiegos wzgledu chca nadac wieksza wartosc. Zatem pytanie, jakie warto by zadac, to nie - czy reportaz jest literatura, ale dlaczego intelektualisci i instytucje literackie tak usilnie odmawiaja mu tego statusu. Niechec wobec mas uznanych za odbiorcow reportazu jest oczywistym czynnikiem sprzyjajacym rozwojowi takiego przesadu. Terminologia, za pomoca ktorej to sie wyraza, ma czesto ukryty spoleczny sens. ?Wysoka? kulture odroznia sie od ?trywialnosci?, jaka rzekomo cechuje reportaz. To dyskredytowanie reportazu odzwierciedla wszakze chec promowania tego, co nierealne, nad to, co rzeczywiste. Uwaza sie, ze dziela wyobrazni z zalozenia stoja ponad innymi, a takze odznaczaja sie pierwiastkiem duchowym, ktorego brak ?dziennikarstwu?. Tworczy artysta ma do czynienia z prawdami wyzszymi niz te rzeczywiste, a to daje mu wylacznosc na wglad w ludzka dusze. Takie przekonania zdaja sie byc pozostalosciami magicznego myslenia. Uciekanie sie do wyobrazen o wznoszeniu sie na szczyty, manifestowane przez ich zwolennikow, jak rowniez nacisk na czystosc, wzdraganie przed ziemskim skalaniem oraz wiara w natchnienie, wszystko to nalezy do tradycyjnych mitow o duszpasterstwie i tajemnych kultach. Osoby o takich pogladach na literature sa takze sklonne odrzucac proby szukania powiazan miedzy dzielami a zyciem ich tworcow, podejmowane przez krytykow. Istnieje przekonanie, ze podejscie biograficzne deprecjonuje literature poprzez wiazanie jej ze zwykla rzeczywistoscia: nalezy oddzielac teksty od ich autorow i kontemplowac je jako czyste i oderwane lub - w najlepszym wypadku - w towarzystwie innych rownie czystych i oderwanych tekstow. Przesady, kryjace sie za tymi dogmatami, moga byc rownie ciekawe, jak pozostalosci prymitywnych kultur, ale zle by sie stalo, gdyby nadac im wage powaznego argumentu w dyskusji. Przewaga reportazu nad literatura wyobrazni jest wyrazna. Aby bowiem literatura wyobrazni mogla osiagnac swoj efekt, czytelnik musi dobrowolnie i z gory uwierzyc w to, o czym ona mowi. To z kolei musi pociagac za soba element gry, zmowy czy samooszukiwania. W przeciwienstwie do tego, reportaz opisuje to, co rzeczywiste, co literatura moze poruszyc jedynie poprzez fikcje. Niemadrze byloby oczywiscie obnizac role literatury wyobrazni z tego powodu. Sam fakt, ze nie jest ona rzeczywista, ze jej smutki, milosci i smierci sa pozorne, jest jedynym powodem, jaki nas do niej przyciaga. jest snem, ktory w kazdej chwili mozemy przerwac, dzieki czemu wsrod ciaglych koniecznosci realnego zycia daje nam cenne zludzenie wolnosci. Pozwala nam doswiadczyc rozkoszy namietnosci oraz innych uczuc (zlosci, strachu, wspolczucia itd.), ktore w normalnych warunkach pojawilyby sie tylko w sytuacjach zwiazanych z bolem czy zmartwieniem. W ten sposob uwalnia nas i poszerza pole naszego zycia uczuciowego. Wydaje sie prawdopodobne, ze wiekszosc czytelnikow traktuje wiele - jezeli nie znaczna czesc - reportazy jako fikcje. Przedstawione w reportazach nieszczescia czy katastrofy nie sa odbierane jako cos rzeczywistego, lecz jako cos, co przynalezy do nierealnego swiata, dalekiego od ich wlasnych trosk i natretnej rzeczywistosci. Z tego wlasnie powodu reportaz byl w stanie zajac miejsce literatury wyobrazni w zyciu wiekszosci ludzi. Wola czytac gazety niz ksiazki, a gazety te moga rownie dobrze byc przepelnione fikcja, tak jak powiesci Frayna. jakkolwiek by to bylo przyjemne, ukazuje jednak ucieczke od rzeczywistosci, tak jak literatura wyobrazni, a celem dobrego reportazu jest te ucieczke uniemozliwic. Reportaz skazuje nas na wygnanie z krainy fikcji w gorzkie tereny prawdy. Wszyscy wielcy dziewietnastowieczni pisarze-realisci - Balzak, Dickens, Tolstoj, Zola - zblizali sie do technik reportazu, wprowadzajac do swych powiesci relacje naocznych swiadkow oraz historie z gazet, tak by nadac im jeszcze wieksze poczucie realizmu. Ale cel, ku ktoremu zmierzali, byl zawsze poza ich zasiegiem. W najlepszym wypadku mogli stworzyc imitacje reportazu, pozbawiona jego najistotniejszego elementu: swiadomosci czytelnika, ze to wszystko wydarzylo sie naprawde. Kiedy czytamy (by podac najbardziej jaskrawy przyklad) relacje swiadkow, ktorzy przezyli Holocaust, nie mozemy sie pocieszyc (tak jak to robimy czytajac opisy cierpiacych w powiesciach realistycznych), ze wszystko to jest tylko fikcja. Przedstawione fakty domagaja sie naszego uznania i zmuszaja nas do zareagowania, choc nie wiemy jak. Czytamy szczegoly - Zydzi czekajacy na egzekucje na skraju masowych grobow; ojciec pocieszajacy syna i wskazujacy na niebo; babcia zabawiajaca malutkie dziecko - i juz jestesmy owladnieci nasza wlasna niemoznoscia, absurdalna checia pomocy, wspolczucia, ktore pozostana nieukojone i niepotrzebne. Choc moze nie do konca niepotrzebne. Poniewaz na tym poziomie (tak, by kazdy mogl miec nadzieje) reportaz moze zmieniac swych czytelnikow, ksztalcic ich uczucia, poszerzac - w obie strony - ich poglady na temat tego, co znaczy byc czlowiekiem, moze ograniczyc ich tolerancje dla tego, co nieludzkie. Te osiagniecia przypisywano zazwyczaj literaturze wyobrazni. Ale skoro reportaz - w przeciwienstwie do literatury - pozbawia rzeczywistosc wszelkich ozdob, jego nauki sa i winny byc bardziej znaczace. I skoro dociera do milionow nie tknietych przez literature, ma mozliwosci nieporownanie wieksze". Reportaze roznia sie poziomem (co oczywiste) i przeznaczeniem. Moze byc reportaz gazetowy, dorazny, rodzaj "zbeletryzowanej informacji". Ale sa tez reportaze bardziej ambitne - literackie, socjologizujace, antropologiczne. Ze wzgledu na bohatera, reportaz mozna podzielic na trzy typy: 1- w ktorym bohaterem jest wydarzenie (np. zabojstwo prezydenta Kennedy'ego w Dallas), 2 - bohaterem jest problem (np. bezrobocie, malaria), 3 - bohaterem jest autor (np. opisujacy swoje wrazenia z podrozy do Brazylii). Kisch. Czym jest reportaz? " jest forma wypowiedzi" (w Jarmarku sensacji). Definicja reportazu bedzie zawierac dwa elementy: a - intencjalnosc projektu: jade gdzies celowo (lub zostalem tam wyslany), zeby zdac sprawe; b - temat zostal wziety z zycia (jest wydarzenie czy problem, jade, zbieram material - rozmowy, dokumenty, wrazenia - pisze, drukuje w prasie lub wydaje ksiazke, robie film, audycje). W trakcie pisania tych notatek znalazlem jeszcze inne definicje reportazu: Gatunek publicystyczno-literacki" (Slownik terminow literackich pod red. Janusza Slawinskiego,1988); - rodzaj pisarski, ktory stara sie przekazac prawdziwa i szczegolowa relacje o wydarzeniach bezposrednio widzianych lub sprawach dokladnie udokumentowanych: "wydaje sie, ze mozna by powiedziec wprost - jest to jedyny gatunek literatury, ktory ma wartosc" - George Orwell (Encyclopaedia Britannica,1986); - "Reportaz jest gatunkiem literackim, ktory moze stac sie jedna z najwazniejszych form literatury" - Jean Paul Sartre, w Robert 1984. Haslo "reportaz" pojawia sie w slownikach stosunkowo niedawno. Nie ma go w Slowniku jezyka polskiego Jana Karlowicza z 1912 r., nie ma w slowniku Larousse'a z 1923 r. ani we wspomnianych juz Klasykach dziennikarstwa wydanych przez Kischa w tymze 1923 r. Totez jako rodzaj swiadomie uprawiany, wyodrebniony, reportaz jest mlodym czy nawet najmlodszym gatunkiem literackim, produktem epoki masowego spoleczenstwa i masowej komunikacji, podrozowania, kontaktow wielokulturowych, globalnych mediow. Reportaz, mimo ze okreslenie jest francuskie, najmocniej osadzony jest w tradycji literatury anglosaskiej. Reportaze pisali Mark Twain, Jack London, Herman Melville, Richard Wright, Ernest Hemingway, John Steinbeck, Norman Mailer i wielu innych pisarzy amerykanskich. Dluga jest rowniez lista pisarzy angielskich, z ktorych wielkie reportaze pisali m.in. Charles Dickens, D. H. Lawrence, Aldous Huxley, Evelyn Waugh. Takze w innych jezykach pisarzy uprawiajacych reportaz byly i sa dziesiatki: Claude Roy, Amos Oz, Heinrich B"ll, Elias Canetti, Hans Magnus Enzensberger, Ilia Erenburg, Joseph Kessel, Arthur Koestler, Jean Baudrillard i tylu innych. W wielu znanych mi krajach pisarze, filozofowie, artysci systematycznie i czesto pisuja w gazetach: w Ameryce Lacinskiej - Gabriel Garcia Marquez, Carlos Fuentes, Mario Vargas Llosa. We Francji - Andr' Gluksman, Allain Finkelkraut, Jacques Derrida. W USA - John Updike i Elizabeth Hardwick, we Wloszech - Umberto Eco, w Niemczech - Giinter Grass itd. - ich reportaze, eseje i felietony sa stale obecne na lamach dziennikow i czasopism. The New Journalism: przelom w dyskusji, czy reportaz jest literatura, nastepuje w latach 60-tych. W Stanach Zjednoczonych Tom Wolff wystepuje z teza, ze poniewaz fikcjopisarze amerykanscy pomijaja milczeniem cale dziedziny zycia spolecznego i politycznego (a sa to na Zachodzie lata rewolucyjne), konieczne jest, aby tematy te podjeli "nowi dziennikarze". Stad jego termin: nowe dziennikarstwo. Za czolowych, amerykanskich przedstawicieli tego nowego gatunku uwaza sie wlasnie Toma Wolffa (np. The Right Stuff), Normana Mailera (np. Advertisements for Myse aj, Huntera S. Thompsona (np. The Great Shark Hunt) i Trumana Capote, ktory staral sie stworzyc tzw. powiesc faktu. Reportaz, jako gatunek pisarski, przechodzi ewolucje od dziennikarstwa do literatury. Przyczyna jest tu m.in. slabnaca rola prasy (print press) na rynku opinii. Na rynku tym, na ktorym panowali dawniej politycy i dziennikarze piszacy (byly to czesto zajecia i zawody wymienne), pojawila sie nowa, dominujaca postac - dircom (szef, menedzer komunikacj i, mediow) - to on ksztaltuje dzis gusta, zainteresowania i poglady publicznosci. Misja spoleczna, interwencyjna wielkiej prasy zanika, dzienniki staja sie rzecznikami roznych grup interesow, ich krytycyzm, spolecznikostwo, bojowosc slabna. W tej sytuacji reportaz - z natury swojej gatunek walczacytraci racje bytu, jest eliminowany z lamow gazet (pod roznymi niemerytorycznymi pretekstami) i znajduje swoje nowe miejsce w prasie literackiej lub wydawnictwach ksiazkowych. Oczywiscie dotyczy to reportazu wysokiej, artystycznej klasy (to, co Francuzi nazywajale grand reportage). Dorazny, ulotny, pobiezny reportaz po prostu znika. Collage, symbioza: reportaz czesto czerpie dzis z technik charakterystycznych dla powiesci czy opowiadania, a tzw. literatura piekna chetnie siega do zdobyczy reportazu. Ale i dawniej tak bywalo. W pilnosci zbierania materialow powiesciopisarze nie roznili sie od reporterow. Oto jak Balzak zbieral materialy do swojej powiesci Szuanie: "Jesienia 1827 roku wyrusza w teren, do Foug'res, gdzie skoncentruje akcje Szuanow. Gosci tam u generalostwa de Pommereul, z ktorymi jeszcze w Tours przyjaznili sie jego rodzice. Przetrwaly tu zywo wspomnienia o szuanskim rokoszu, general de Pommereul i wielu jego znajomych pamieta doskonale te wojne domowa. Z rana Balzak wedruje po folwarkach i polach, wsrod skal i wrzosowisk, zapuszcza sie w zapadle drogi i miedzy oplotki, zwiedza wszystkie katy, obserwuje o roznych porach dnia i w rozmaitym oswietleniu gore P'lerine i doline Cou?snon. Wieczorem pisze. Spedzil tak dwa miesiace. Czytajac Szuanow przekonacie sie, jak dokladnie przyjrzal sie wszystkiemu: ludziom, obyczajom, krajobrazowi; jak sumiennie, z drobiazgowoscia stratega badal topografie tych okolic. Spotkacie sie z rozwazaniami na temat spolecznych i ekonomicznych przyczyn rebelii, do ktorej - jak sam widzi - nie doszloby zapewne, gdyby nie nedza i ciemnota bretonskiego ludu oraz agitacja tamecznego kleru; zobaczycie nie tylko owczesna wojne partyzancka, lecz i poznacie metody jej prowadzenia. Balzaka interesuje wszystko: system uprawy roli, hodowli bydla, wierzenia, zabobony, rozmieszczenie gospodarstw, a nawet jakosc i pochodzenie sprzetow, ktore widzial w chalupach" (Julian Rogozinski). Temat? jak znajdowac temat? Otoz wszystko jest tematem. Babel pisze: "Stylem dokonujemy naszych podbojow, stylem! Moglbym napisac opowiadanie o praniu, a zadzwieczy jak proza Juliusza Cezara. Od jezyka i stylu zalezy wszystko". I zali sie, ze zrobil juz 22 redakcje krotkiego opowiadania, a jeszcze nie jest pewien, czy ta ostatnia nadaje sie do druku. Wspolczesny antropolog amerykanski - Clifford Geertz w swoim eseju O gatunkach zmaconych, napisanym jeszcze w 1980 roku, zwracal uwage, ze "w ostatnich latach nastapilo niebywale pomieszanie form gatunkowych i pomieszanie to nie slabnie". Sytuacje w literaturze - pisze - cechuje "zatarcie granic miedzy gatunkami": "Dzisiejsze skotlowanie form wezbralo do punktu, w ktorym nie tylko trudno zaszeregowac autora... ale i zaklasyfikowac dzielo... Zamiast ustawionych w zwartym szyku rodzajow naturalnych, sztywnej, ostro zroznicowanej pod wzgledem jakosciowym typologii, coraz bardziej dostrzegamy wokol nas rozlegle, niemal nieprzerwane pole rozmaicie pomyslanych i roznorodnie skomponowanych utworow, ktore umiemy porzadkowac jedynie z punktu widzenia praktycznego, relatywnego, w zwiazku z naszymi wlasnymi celami". jednym z tych, ktorzy przyczynili sie do owego "zmacenia gatunkow", byl Bruce Chatwin. Chatwin, ktory umarl w 1989 roku, to najwieksze nazwisko wspolczesnego reportazu w Anglii. Debiutowal on wydanym w 1976 roku w formie ksiazkowej reportazem z Argentyny pt. In Patagonia. O trudnosciach scislego okreslenia rodzaju tej literatury pisze wydawca ksiazki Susannah Clapp: "Ktos, kto czytal Patagonia, nie powinien oczekiwac, ze opisani tam ludzie wygladaja dokladnie tak jak w rzeczywistosci. Chatwin odrzucil tradycyjne dla dawnego reportazu zadania wiernosci faktom i uzywal technik, ktorymi posluguja sie autorzy powiesci. Powstal reportaz, ktory czyta sie jak opowiadanie. Autor nie wspomina, jak przemieszczal sie z miejsca na miejsce. Glos, ktorym mowi, urywany, dobitny, a oko nalezy do kogos, kogo pociaga to, co zaskakujace i pelne sprzecznosci. jest to reportaz, ale jednoczesnie esej historyczny, a takze - w dodatku - powiesc. Byl to nowy rodzaj pisarstwa, ktory z literatury faktu uczynil gatunek bardziej pojemny i bogaty". Egon Erwin Kisch wspominajac dawne lata reportazu pisze gdzies: "Przeszkody byly czesto ciekawszym tematem niz sam temat". W istocie, trescia wielu reportazy byl opis trudnosci, jakie napotykal reporter, zeby dostac sie na miejsce wydarzen, jego relacje o tym, jak zostaje aresztowany, jakie ma klopoty z przekazaniem informacji, jak gubi kontakt z centrala itd. Wszystko to przestalo byc dzis tematem - komunikacja a jest duzo lepsza niz dawniej, podobnie lacznosc. Fenomen naszej epoki - masowa turystyka - zmienil bardzo wymogi stawiane dzis reportazowi (zwlaszczazagranicznemu). Turystyka taka powstala z polaczenia dwoch nowych zjawisk: powstalo spoleczenstwo masowe, ruchliwe i zadajace rozrywki oraz rozwinela sie tania, charterowa komunikacja. Kazdy moze znalezc sie wszedzie. Dawniej pojecie drogi mialo w sobie pewna tajemnice. Dzisiaj miejsce tajemnicy zajela kalkulacja finansowa: czy wystarczy mi pieniedzy, zeby dojechac tu czy tam. Droga przestala byc tematem. Wielki reportaz Goethego Podroz wloska nie moglby dzis powstac. Trwajaca 9 miesiecy podroz z Karlsbadu do Neapolu, ktora Goethe opisal na 300 stronicach swojej Italienische Reise, samolot przebywa dzis w godzine: tyle, zeby napic sie kawy i przejrzec gazete. Nieporozumienia na temat reportazu wynikaja tez z roznic miedzy prasa anglosaska i kontynentalno-europejska. Dziennikarstwo anglosaskie wywodzi sie z tradycji liberalnej, z przekonania, ze prasa jest instytucja ogolnospoleczna, ze wyraza interesy i opinie wszystkich obywateli jednakowo, i dlatego musi byc niezalezna, bezstronna, obiektywna. Stad od dziennikarza wymaga sie tam, aby jego relacja byla wlasnie niezalezna, bezstronna i nie jako - bezosobowa. Reporter to ktos, komu w tekscie nie wolno ujawniac swoich pogladow i opinii. jego zadaniem jest dostarczyc jak najwiecej "czystej" informacji. "Co tu sie dzieje?" - spytalem raz operatora NBC, kiedy filmowal scene walki ulicznej w czasie manifestacji w Meksyku. "Nie mam pojecia - odpowiedzial. - Filmuje i posylam tasme do Nowego Jorku. Tam juz szefowie wybiora, co im bedzie potrzebne." Poniewaz gazeta nie moze skladac sie z samych informacji, czytelnik oczekuje bowiem i komentarzy, w prasie anglosaskiej istnieje specjalna kategoria piszacych, ktorzy zajmuja sie wylacznie komentowaniem, objasnianiem, wlasnie - wyrazaniem opinii. Nazywaja ich - kolumnistami (columnists). jest ich niewielu. To zwykle wielkie nazwiska, slawne w swiecie, koryfeusze prasy, arystokraci piora. Walter Lippmann, Joseph Alsop, James Reston - na komentarze tych kolumnistow czekala cala czytajaca Ameryka. Reporterzy i kolumnisci - oto dwie sytuacje zupelnie rozne, calkowicie od siebie oddzielone. Amerykanie wyodrebniaja dwa rodzaje dziennikarstwa: investigative journalism (dziedzina reporterow) i reflectivejournalism (dziedzina kolumnistow). Korzenie prasy kontynentalno-europejskiej sa inne. Prasa wywodzi sie tu z ruchow politycznych: byla narzedziem walki partyjnej. A wiec w przeciwienstwie do prasy anglosaskiej cechowaly ja stronniczosc, zaangazowanie, duch walki, partyjnosc. Tu informacja i komentarz nie byly rozdzielone, ale odwrotnie - informacje zamieszczano wowczas, jezeli sluzyla interesom partii (lub innych sil, ktore gazeta reprezentowala) i dlatego forma najczesciej spotykana byla nie informacja "czysta" (jak w gazetach Anglosasow), ale informacja komentowana, a od dziennikarza oczekiwano wlasnie opinii, zaangazowania i nade wszystko - obecnosci. (Swiadomie, dla jasnosci wywodu, przedstawiam tu owe dwa rozne modele w formie czystej, skrajnej, w praktyce bowiem rozwinelo sie pozniej wiele form mieszanych, eklektycznych, hybrydycznych.) Wiedzac o tych dwoch modelach prasy, latwiej odpowiedziec, czy reportaz to gatunek dziennikarski, czy literacki. W swiecie anglosaskim - zdecydowanie literacki. W modelu prasy anglosaskiej nie ma miejsca na produkt tak osobisty, jakim jest reportaz, ktorego sila zasadza sie wlasnie na obecnosci autora w miejscu wydarzen, na jego obecnosci fizycznej, ale i emocjonalnej, na jego wrazeniach i refleksjach. Dlatego reportaze sa tam drukowane w czasopismach literackich i publikowane w wydawnictwach ksiazkowych. Nikt nie ma watpliwosci, ze ksiazki V S. Naipula, Jamesa Fentona czy Colina Thubrona to literatura piekna. W krajach Europy kontynentalnej jest roznie. Przez jakis czas istnial tu i jeszcze gdzieniegdzie istnieje reportaz dziennikarski. Spelnial on szczegolnie wazna role w krajach, w ktorych istniala cenzura, poniewaz byl forma dajaca wieksza swobode wypowiedzi niezaleznej, krytycznej. W Europie istnial tez reportaz literacki, uprawiany glownie przez pisarzy. Ci, ktorzy pisali taki reportaz, najczesciej nie byli zawodowymi dziennikarzamiWankowicz byl wydawca, Kuncewiczowa pisarka, Jasienica - historykiem. Rozmowa z korespondentem "Time" w New DelhiAnthony Speathem, ze takie wynalazki, jak fax, modem, e-mail, telefon bezsieciowy, sa w pracy korespondenta zarazem postepem i cofnieciem. Bo zjednej strony ulatwiaja zdobywanie i przekazywanie informacji, ale z drugiej - szybka, natychmiastowa, pozbawiona klopotow lacznosc z centrala sprawia, ze korespondent trzyma sie blizej centrali niz miejsca i kultury, w ktorej sie znajduje. Ciagla wiez z centrala powoduje, iz mimo przemieszczen geograficznych, kulturowo, srodowiskowo znajduje sie on nadal w budynku swojego biura (zwykle w Nowym Jorku, Londynie, Paryzu). Nastepstwem faktu, ze przez "uwiazanie elektroniczne" nie opuszcza on nigdy centrali, jest to, ze swoje przebywanie w innej kulturze traktuje jako czasowe, przygodne, powierzchowne. Nic nie zacheca go, aby poznac blizej te nowa kulture i ludzi, wsrod ktorych sie znalazl. (Kiedys krotko podrozowalem po Afryce z ekipa telewizji brytyjskiej. Wiekszosc jej czlonkow byla po raz pierwszy na tym kontynencie. Patrzylem zdumiony na ich zachowanie. Gdziekolwiek przyjechalismy, od razu rzucali sie do telefonow, laczyli z Londynem i prowadzili godzinne rozmowy z rodzina. Mysl, ze nastepnego wieczoru znowu zadzwonia do Londynu, pozwalala im jako tako znosic kolejny dzien w Afryce. Afryka w ogole ich nie interesowala, nawet nie probowali blizej jej poznac); - po drugie, przez owo elektroniczne przywiazanie do centrali korespondent jest narazony na to, ze centrala bedzie kierowac jego krokami w terenie, ze odbierze mu inicjatywe, slowem, ze bardziej bedzie "wyslannikiem", niz samodzielnym reporterem i badaczem. Truman Capote i jego Muzyka dla kameleonow. Nigdy nie pracowal jako dziennikarz, ale chcial uprawiac "dziennikarstwo jako forme artystyczna". Nazywal to "dziennikarstwem narracyjnym" albo "powiescia faktu". W 1966 drukuje Z zimna krwia. To przelomowe wydarzenie w swiatowym reportazu, powstanie "powiesci dziennikarskiej". "Pisarz, twierdzil Capote, powinien miec na jednej palecie wszystkie farby, wszystkie swoje umiejetnosci, zeby moc je mieszac", i wymieniac gatunki: "scenariusze filmowe, sztuki teatralne, reportaze, wiersze, nowele, opowiadania, powiesci". Z jakiej to ksiazki? Ze od podroznika do Afryki wymaga sie ascezy. Reporter zagraniczny jest tlumaczem kultur. Atakuje powszechnie panujaca ignorancje, stereotypy, przesady. Jest on z natury eklektykiem i zyje na kulturalnej emigracji wobec wlasnego spoleczenstwa. Samotnosc reportera, ktory jezdzi po swiecie, do dalekich krajow: pisze o tych, ktorzy go nie czytaja, dla tych, ktorych malo interesuja jego bohaterowie. Jest kims pomiedzy, zawieszony miedzy kulturami ich tlumacz. Jego pytanie i problem: na ile mozna przeniknac i poznac inna kulture, skoro tworza ja wewnetrzne, utajone kody, ktorych nam, przybyszom z innego swiata, nie uda sie rozszyfrowac i zrozumiec. Reporter to postawa zyciowa, to charakter. Jest rok 1940. Wojna. Inwazja Niemiec na Francje. Tlumy paryzan uciekaja z miasta, panika, apokalipsa. Tlumy te widzi Andrzej Bobkowski. Widzi i na goraco zapisuje w swoich Szkicach piorkiem: "Jedynym uczuciem we mnie jest teraz ciekawosc, intensywna, gesta, zbierajaca sie wprost w ustach jak slina. Patrzec, patrzec, wchlaniac, zapamietywac. Pierwszy raz w zyciu pisze, notuje. I tylko to mnie pochlania". Rozwoj mediow, cala dokonujaca sie rewolucja informacyjna powolaly do zycia nowa, liczna warstwe zawodowa ludzi, dla ktorych dziennikarstwo jest juz pozbawiona wszelkiej emocji i mistyki profesja, stanowiac tylko jedna z mozliwych drog kariery, drog, ktora moga porzucic nazajutrz, dla zupelnie innych, lepiej oplacanych materialnie zajec. Ludzie ci dobrze czuja sie w wielkich wytworniach informacji, obrazow i dzwiekow, jakimi sa nowoczesne redakcje, stacje radiowe i telewizyjne polaczone siecia infoautostrad oplatajacych nasza planete. Nie ma tam juz miejsca dla takiego indywidualisty, samotnika, kota chodzacego swoimi drogami, jakim z natury swojej jest reporter. W rezultacie - reportaz uzupelnil dzis szeroka game gatunkow literackich i obok powiesci, eseju i dramatu nauczany jest na wydzialach sztuki pisarskiej, a nie na uczelniach dziennikarskich, ktore zreszta coraz czesciej nazywaja sie szkolami reklamy, promocji i marketingu. Tiziano Terzani, Wloch, florentynczyk. Od 25 lat mieszka w Azji. Jest korespondentem "Der Spiegel" w New Delhi. Autor swietnych ksiazek reporterskich. Dostalem od niego list: "Nasz zawod ginie, pisze, nowi ?koledzy? stanowia wymienialny gatunek - jutro kazdy z nich moze zostac maklerem lub pracowac na gieldzie, co zreszta wielu z nich rzeczywiscie robi. Swiat wydaje sie coraz bardziej zajety materialna strona zycia, ludzi interesuje przyjemne spedzenie czasu i rozne hobby, a obojetnosc na wszystko staje sie nowa zasada moralna". "Gdy pewnego razu Filip (Filip II Macedonski, ojciec Aleksandra Wielkiego - R.K.), majac zamiar rozbic oboz w pieknej okolicy, uslyszal, ze nie ma tam paszy dla zwierzat jucznych, rzekl: ?O Heraklesie, jakiez jest to nasze zycie, skoro musimy zyc majac na wzgledzie wygode oslow??" (Plutarch). 28.05.96 Spytalem A.B., ktory przed rokiem mial wylew krwi do mozgu (z ktorego zostal cudownie odratowany), czy ten wypadek pozostawil jakies slady. "Tak - odpowiedzial - po pierwsze szybko mecze sie. Najbardziej sprawny jestem rano, potem, stopniowo z godziny na godzine, jestem coraz bardziej powolny, coraz slabszy, wieczorem umysl wylacza sie, moge patrzec i sluchac, ale wszystko dociera do mnie jakby z oddali, przez mgle. Wieczorem odczuwam takze ciezar wlasnego ciala. Dziwne uczucie, nastepnie bowiem cialo to odsuwa sie ode mnie i wreszcie znika. Rozumiem, ze wtedy zasypiam. Ale czesto nie moge zasnac. Sa to godziny pustki. Nie chce mi sie spac, nie moge myslec, nie potrafie niczego sobie wyobrazic. Leze, czekam switu. Po drugie - ciagnal dalej - obserwuje znaczne wahania nastrojow. Czasem ten nastroj moze sie zmienic, bez zadnego powodu, w ciagu minuty. Oto bylem rzeski i ruchliwy i nagle ogarnia mnie apatia, niechec, paraliz. Nie moge sie skupic, mowie niewyraznie. Mam takze trudnosci z pamiecia natychmiastowa, z zapamietaniem, co sie stalo przed chwila. Gdzie polozylem klucze? Do kogo mialem zatelefonowac? O czym czytalem wczoraj? Ten brak pamieci wywoluje we mnie lek i rozpacz. Bo jesli jutro zapomne o wszystkim? Wszystko wymaga mojej wytezonej uwagi. Chocby taka rzecz jak chodzenie. Normalnie jest to czynnosc odruchowa, mechaniczna. Natomiast ja musze sie skupic. Nie to, zebym tracil rownowage, chwial sie, zataczal. Nie. Nie, ale musze powiedziec do siebie: uwazaj, teraz idziesz, mysl o tym, ze idziesz." Umysl chorego po wylewie krwi do mozgu przypomina czlowieka blakajacego sie po miescie, ktorego ulice i place sa puste, a wszystkie bramy, drzwi i okna zamkniete. Domysla sie, nawet - jest pewien, ze wszedzie za tymi murami jest zycie, ze sa tam ludzie, ze dzieja sie sprawy, toczy sie historia - ta zwykla, codzienna i ta heroiczna, wielka, ale nie moze wejsc do tych domow, nie moze stac sie ani uczestnikiem, ani swiadkiem zdarzen. Niedostepna mu jest tamta rzeczywistosc, nie moze jej przezywac. Utracil jakies zdolnosci, jakichs wartosci zostal pozbawiony. Nie moze przekroczyc progu? Wejsc do tych drzwi? Moze nie probuje? Lek przed proba. Oto roznica miedzy nim dzisiaj a tym, jakim byl wczoraj. Dawniej, jezeli stawal przed wyzwaniem, natychmiast je podejmowal. Jezeli proba nie udala sie, porazka taka nie zniechecala go, od razu ponawial probe. Dzisiaj natomiast odczuwa lek tak wielki, ze boi sie zaczynac, juz sama mysl o tym wprawia go w stan drzenia, paniki, paralizu. Miedzy nim a rzeczywistoscia ustalo przenikanie, ozywcza pobudzajaca osmoza. Zostala zerwana aktywna, dynamiczna lacznosc. Znaki i symbole, ktore widzi, nawet jezeli sa nadal czytelne, przestaly wysylac fale, promienie, bodzce. Widzi je, ale ich nie odbiera, nie poruszaja nim, gdzies po drodze zanikaja i gina. jest, wbrew swojej woli, szczelnie zamkniety w izolujacym go, nieprzepuszczalnym skafandrze. Amsterdam Pogrzeb pisarza holenderskiego I.B. (rodzina prosi, aby nie wymieniac nazwiska), ktory popelnil samobojstwo. Listy, jakie w ostatnich latach otrzymywalem od niego, niepokoily mnie gleboko. Od kilku lat pisal powiesc. Pisal i nie mogl skonczyc, poniewaz powiesc ta ciagle mu sie rozrastala, ciagle ogromniala. Nie objetosciowo, ale tematycznie. Z kolejnych listow wynikalo, ze I.B. coraz bardziej stara sie objac wszystko. Z czasem najwyrazniej interesowalo go juz jedno: calosc. "To, co piszesz - wyrzucal mi dawniej - mowi najwyzej o kilku domach, moze o jednej ulicy. Ja chce ogarnac cale miasto!" Po jakims czasie przestalo mu to wystarczac: "Opowiadasz o jednym regionie, jednym kraju. Natomiast moja powiesc bedzie opisywac jednoczesnie mnostwo panstw, caly kontynent!" I dodawal: "Dlaczego sie nie odzywasz'? Nie czujesz sie na silach?" Nie odpowiadalem, bo nie wiedzialem, co mu odpisac. Ten ogromniejacy swiat jego powiesci zaczynal budzic moje obawy o stan umyslu I.B. Znalem wypadki, kiedy to, co nie ma granic ani dna, ani konca, wchlanialo czlowieka na zawsze, na amen. Wiedzialem, ze aby istniec, musi on miec jakis punkt staly, musi widziec przed soba jakas granice, linie, mete, rzecz konkretna, niemal namacalna, aby oprzec sie cisnieniu otchlani, ktore jest od czlowieka silniejsze. jego ostatni list: " jestem bliski objecia calego swiata, wszystkich ludzi, wszystkiego, co zyje, a nawet wszystkich rzeczy martwych - skal, kamieni i ziarenek piasku". A.B. zwierza mi sie, ze mysli o napisaniu opowiadania. Temat- jego cialo. Akcja toczy sie rano, po przebudzeniu. Kiedys cialo A.B. bylo sprezyna, katapulta, ktora rano wyrzucala go w niebo, w swiatlo dnia, w zycie. Czlowiek wyskakiwal z lozka lekki, dziarski, pogodny, dynamiczny. Czul, ze unosza go skrzydla, juz w minute panowal nad soba, nad swiatem. Teraz, to samo cialo sciskaja zardzewiale hamulce, ktore nie pozwalaja mu drgnac. Co ma robic? Chcac nie chcac zaczyna pierwsze proby, badania, eksploracje. Ostroznie unosi reke, potem niepewnie, nieufnie noge, wreszcie - z najwyzsza trwoga, gotowy na najgorszeglowe. Bol! Lomot w skroniach, pulsowanie pod czaszka. A teraz lewe ramie. jak strasznie boli! Ruszac! Boli, ale trzeba ruszac. Tak mowi lekarz, ktory nazywa ten stan obolalego znieruchomienia - sztywnoscia poranna. Bol wchodzi w cialo niewidocznym wejsciem i albo sadowi sie w jednym miejscu, w ktorym cmi, wwierca sie, narasta i az eksploduje, albo przenosi sie, krazy po ciele, przesuwa sie, przeplywa palacym strumieniem dzis tu, jutro gdzie indziej, a jakie ma trasy, jaki obierze kierunek - nie wiadomo. Dlaczego raptem postanawia opuscic kregoslup i ruszyc w strone wiazadel kolana, wbic sie jak zelazna drzazga w lekotke? Dlaczego wyniosl sie z nerek, ale zatrzymal sie w sercu? Bol jest tajemnica, ma swoje sekrety i wlasne zycie. W perspektywie smierci najtrudniejsza jest mysl o samotnosci tego doswiadczenia. Nawet kiedy jestesmy w takim momencie otoczeni przez najblizszych - umieramy sami i im smierc jest blizej, tym bardziej jestesmy samotni. Joseph Heller - Nie ma z czego sie smiac (No laughing matter, 1986). Autor zapada na rzadka chorobe (Guillain-Barr') - paraliz miesni. Szpital. Kuracja. Ale jego izolatka przemienia sie w pokoj towarzyski. Ksiazka jest relacja pisana rownolegle o tych samych zdarzeniach z dwoch roznych punktow widzenia - przez autora oraz jego przyjaciela Speeda Voglera - pierwszy rozdzial pisze Heller, drugi Vogler itd. na przemian. Bardzo amerykanska filozofia oswajania i ujarzmiania choroby przez jej minimalizowanie, przez mowienie na jej temat dowcipow: proba przemienienia tragedii w zabawe, aby w ten sposob oslabic jej niszczycielski, destrukcyjny wplyw. Bol a cierpienie. Bol nalezy do swiata fizycznego, cierpienie - psychicznego. Obszary rozne, ale przeciez ze soba powiazane, wzajemnie na siebie oddzialujace. Bol moze byc zlokalizowany w jednym miejscu (bol glowy, bol brzucha), natomiast cierpienie trawi cala nasza istote, wyniszcza nas, oslabia i czesto degraduje. Bol jest czyms, co traktujemy jako zlo naturalne, dopuszczalne, oczywiste: jezeli pila obciela nam palecboli nas reka, to logiczne, nic nas tu nie zaskakuje. Bolowi - wybaczamy. Inaczej z cierpieniem - cierpienie traktujemy jako niesprawiedliwosc, jako pech, jako niezawiniona krzywde: nasza pierwsza reakcja na cierpienie jest bunt, protest. Cierpienie nas zniewaza, nawet poniza. Pewna Amerykanka powiedziala mi kiedys: "Kiedy mialam raka, czulam, jak mnie ta choroba poniza. Kazdy lekarz mogl mnie dotykac, obmacywac, ugniatac moje cialo. To bylo oburzajace!" Czasem bol wchodzi w nasze cialo i zaczyna po nim krazyc. Rano budzimy sie - boli nas biodro, potem ten bol ustepuje - przesunal sie w gore, do stawu barkowego, za jakis czas odplynal ze stawu w dol - do kolana. Bol krazy w nas jak niewidoczne, slepe zwierze, czyha, zeby coraz to ruszac do ataku, kasac, pastwic sie. To zwierze, choc siedzi w nas, jest nam obce, nieprzystepne, wrogie. Nie oczekujemy z jego strony zadnego poblazania. Co najwyzej, z niewiadomych przyczyn, staje sie nagle bezczynne i wtedy daje nam chwile odpoczac. Przybywanie lat: czas staje sie w naszej swiadomosci coraz bardziej obecny. I ta obecnosc coraz bardziej staje sie dotkliwa, ciazy nam. Sposrod wszystkich jego cechnajbardziej odczuwalna i przygniatajaca jest nieodwracalnosc. Czas to lawina, ktora sunie i z ktorej ani wyskoczyc nie mozna, ani zatrzymac jej nie sposob. Kiedy mezczyzna umiera, smierc ta zmienia rowniez jego kobiete. Zmienia fizycznie, staje sie ona drobniejsza, jest jej mniej. Robi sie takze bardziej zamknieta, nawet - niesmiala. jest polowa czegos, co juz nie istnieje. Przechowuje w pamieci cos, co jest nieprzekazywalne, do czego klucza ani kodu juz nikt nie zna. Cudotworca Harris przyjezdza do Warszawy! Mlody ten, energicznie poruszajacy sie Anglik, troche nieprzytomny i jakby lekko zaczadzony, jakby otaczal go niewidoczny choc wyczuwalny oblok, idzie wsrod rzedow lezacych, siedzacych lub stojacych ludzi, zatrzymuje sie przed kazdym na moment - pyta przez tlumacza, co mu dolega, dotyka przez sekunde - przez ulamek sekundy! - wskazanego miejsca i w pospiechu przesuwa sie dalej. Tlumy ciagna do Harrisa ogromne! Bilety wyprzedaja na wiele tygodni przed jego przyjazdem. Tlumy te, ich niespokojna podnieta, ich niecierpliwe i pelne nadziei oczekiwanie, uzmyslawiaja jedno: ilez wokol nas cierpienia! Iluz chorych, obolalych, zgnebionych. Iluz takich, ktorzy, bedac z nami, nauczyli sie cierpienie swoje skrywac, znosic potajemnie, ukradkiem? Harris, przechodzac, jednym gestem odslania koc przykrywajacy lezacego na lozku chorego. A pod kocem - cialo poskrecane, umeczone, zwiedle, bezsilne, ktore do nas nalezac staje sie coraz bardziej uciazliwe i obce, zachowujace jeszcze wiez z nami tylko przez bol, ktory nam zadaje. Baalszem mowil do swojego ciala: "Dziwie sie, cialo, zes jeszcze sie nie rozpadlo z bojazni przed twoim Stworca" (Martin Buber Opowiesci chasydow). Smierc, ktora czai sie w ziemi. Ktora czyha na drodze. Ta smierc sama nie zaatakuje, jezeli jej nie ruszysz. Ale wystarczy, zebys zrobil krok. Zebys ja dotknal. Miny. Zalety miny: jest mala (miesci sie w dloni), lekka (wazy mniej niz kilogram), tania (kosztuje kilka dolarow). Miliony ich czekaja na ciebie. Okolo stu milionow lezy ukrytych w ziemi, w piaskach, pod kamieniami, na drogach w 62 krajach. To wiadomosc z 1993 roku, kiedy to pisze, ich liczba wynosi juz 150 milionow, kiedy bedziesz to czytac - przekroczy 200 milionow. Wszystko obraca sie tu w skali milionow. Miliony zabitych przez miny, poranionych, okaleczonych, bez nog, bez rak, osleplych, gluchych, oblakanych. Wsrod ofiar - najwiecej dzieci, bo sa najbardziej ruchliwe, najbardziej wscibskie i nieostrozne, pozbawione instynktu samozachowawczego. Tych, co przezyli bez szwanku zetkniecie z mina, jest niewielu. Na kazde dziesiec ofiar - osiem umiera z ran i uplywu krwi, nim doczekaja jakiejkolwiek pomocy. Przeciwnicy w dziesiatkach najrozniejszych konfliktow zbrojnych zakladaja miny jedni przeciw drugim, ale choc wojna konczy sie, miny pozostaja-na drogach, na polach pod bruzdami, w sciolce lesnej, w zaroslach, na brzegach rzek, w scianach domow, pod podloga, w kominie, na smietniku. Miny pozostaja, bo operacja rozminowania to wielki koszt, a biedne kraje, takie jak Afganistan, Kambodza, Angola czy Somalia, gdzie min jest najwiecej - nie maja pieniedzy. Miny terroryzuja ludnosc, izoluja wsie, paralizuja komunikacje. Ludzie umieraja z pragnienia, ale nie moga pojsc do zrodla po wode- sciezki sa zaminowane. Stada bydla gloduja, ale pasterze boja sie wypuscic je na trawe - pastwiska sa zaminowane. Chlopi przestaja uprawiac ziemie, zbierac chrust na opal, chodzic na targ - wszedzie sa miny. Na swiecie jest coraz wiecej pol minowych, coraz wiecej ziemi, ktora trzeba omijac. Miny - metafora smierci, ktorej idziesz naprzeciw, nie wiedzac o tym, nie widzac jej. Istnieja dziesiatki odmian min. Najgrozniejsza to amerykanska "Claymore". Kosztuje 27 dolarow. jest bardzo wydajna, bo rozrywa sie na 700 szrapneli. Fachowcy zapowiadaja wkrotce takie urzadzenie, ktore pozwoli zdetonowac jednoczesnie wiele min. Bedzie mozna wysadzic wowczas wielki obszar ziemi i utoczyc morze krwi. Tylko smierci glosnej, widowiskowej, smierci jak fajerwerk grozi, ze zwroca na nia uwage i beda starac sie powstrzymywac, ograniczac. Smierc cicha, niema, pokatna - z glodu, od gruzlicy i malarii, od miny, ktora wybuchla gdzies na pustkowiu - taka smierc moze spokojnie panoszyc sie, dziesiatkowac i pochlaniac swoje ofiary. Paradoks smierci: ze najsilniejsze wrazenie wywoluje smierc pojedyncza, wyodrebniona, zabierajaca jednego czlowieka, ktorego rysy mozemy okreslic, a nazwisko wymienic. Im zwieksza sie liczba ofiar smierci, tym dzialanie jej na nasza wrazliwosc slabnie. Duza liczbazamiast potegowac wrazenie - zabija je. "Wedlug Ksenokratesa - pisze Galen - poczatkiem filozofowania jest odejscie od zgielku codziennego zycia." Claudius Galen, osobisty lekarz Marka Aureliusza. Na opracowanych przez niego przepisach lekarsko-farmaceutycznych medycyna opierala sie pozniej przez 1500 lat! A wspomniany przez Galena Ksenokrates byl przyjacielem Arystotelesa i uczniem Platona, tworca teorii derywacji (tj. nieskonczonej emanacji), ktora to derywacja powoduje wg niego jednoczesna obecnosc: jedni i wielosci, dobra i zla, spokoju i ruchu, okreslonego i nieokreslonego etc. Dzielil byty na bogow, ludzi i demony (z tym, ze jedne demony byly dobre, inne - zle). Marion Gr"fin D"nhoff w swoich wspomnieniach Dziecinstwo w Prusach Wschodnich pisze w pewnym miejscu: "Gdy czesto zastanawiam sie, dochodze do wniosku, ze niczego istomego nie nauczylam sie ani od rodzicow, ani od czesto zmieniajacych sie guwernantek; decydujaca dla mojej edukacji stala sie sama atmosfera domu". Atmosfera domu! A rozszerzajac: atmosfera ulicy. Miasta. Srodowiska. Pokolenia. Epoki. Rzecz tak nieuchwytna, tak trudna do okreslenia. Donioslosc tego wszystkiego, co jest nastrojem, klimatem, stanem, a czego ani wymierzyc, ani zwazyc nie sposob, a co przeciez decyduje o zachowaniu i sposobie myslenia. Stad tak cenny w sztuce, w literaturze jest niuans, polcien, polton, pastel, sledzenie wszystkiego, co jest zawieszeniem, drobina, pylkiem, przestrzenia pomiedzy, niedomowieniem, milczeniem, tym przeblyskiem wrazliwosci i intuicji, ktory kaze nam zatrzymac reke, kiedy zawisla juz nad kartka papieru z zamiarem postawienia kropki nad i. 1.1.1996 Mroz. Lodowaty wiatr. Pochmurno. W kosciele Zbawiciela w Warszawie. Male, sympatyczne Cyganiatko chodzi od czlowieka do czlowieka proszac o datek. Kleka przed kazdym, zegna sie znakiem krzyza, sklada rece jak do modlitwy. Czasem dostanie od kogos monete. Potem, kiedy widzi ksiedza zbierajacego na ofiare, podchodzi do niego i sklada te zebrane przez siebie pieniadze - na tace. W czasie rocznego pobytu w Berlinie (1994) sluchalem dziesiatkow dyskusji, ktore Niemcy prowadzili miedzy soba. Wszystkie one, zawsze, konczyly sie pytaniem, jak do tego moglo dojsc (do tego - to znaczy do nazizmu, do Hitlera). Nie bylo odpowiedzi. Mlodsi ciagle stawiali pytania, dociekali, atakowali, starsi pograzali sie w coraz glebszym milczeniu. Starsi i mlodsi. Doswiadczenie totalitarne XX wieku, jeszcze zlowieszcze i grozne mroki, slabosci natury ludzkiej, jakie ten okres ujawnil i podkreslil, stworzyly miedzy pokoleniami nieprzekraczalna przepasc obcosci, goryczy i niezrozumienia. Pamietam, ze mowiac o tej roznicy przezyc, ktos wspomnial Kohla. Helmut Kohl powiedzial kiedys o "korzystnej sytuacji tych, ktorzy urodzili sie pozniej", tj. po klesce faszyzmu. Urodzeni "wowczas" i urodzeni "pozniej" - jakze roznymi mowia jezykami! Fatum, zrzadzenie, wyrok: zyc w epoce, ktora wystawia nasze slabosci na probe. Wszyscy rodzimy sie w grzechu pierworodnym, ale nie wszystkich spotyka przeklenstwo wyboru. Wielu ludziom zycie uplywa w warunkach, w ktorych nie musza zadawac sobie pytan o wielkim ciezarze etycznym, pytan ostatecznych. Ci przechodza do pamieci jako ludzie szlachetni, prawi, czysci, bez skazy, choc moze ocalili swoja dusze po prostu dlatego, ze ich postawa nigdy nie zostala poddana probie, ze niczego od nich nie zadano ani do niczego nie zmuszano. Nie musieli wybierac, dlatego nigdy nie grozila im pulapka bledu. Roznica miedzy ludzmi polega nie tylko na wieku, ale i na roznych zdolnosciach otwartego, czynnego przyjmowania swiata zewnetrznego, ktory ich aktualnie, w tym momencie, otacza. Jezeli spotkamy grupe ludzi w wieku dojrzalym, zobaczymy te wlasnie uderzajaca, zdumiewajaca roznice. Na zewnatrz beda wygladac po- dobnie. Beda do siebie rowniez podobni w krotkiej rozmowie o sprawach codziennych. Niech jednak nasze spotkanie potrwa dluzej, niech dojdzie do dyskusji, wynurzen i wspomnien. Od razu wystapia roznice. Ten pan zatrzymal sie na roku 1956, ow na roku 1968. Pamiec jego przyjaciela urywa sie na roku 1970, jego brata - na roku 1980. Te daty to rowniez kierunkowe reflektory: kazdy z nich rzuca swiatlo na historie pod odmiennym katem i o roznym natezeniu. W rezultacie ludzie ci mowia odmiennymi jezykami, a swiaty przez nich opisywane nie sa do siebie podobne. Pamiec wlasnej przeszlosci: wielka przepasc. Cos tam majaczy na dnie. jakies drobiny. Punkty. Drgania. Gdzieniegdzie. Znieksztalcone. Zamazane. Nieczytelne. Canetti: "Istnieje przykry stan, nieomylnie rozpoznawalny, stan, w ktorym nie da sie nic przedsiewziac, gdyz czlowiek nie ma na nic ochoty; gdy otwiera sie ksiazke i zaraz znowu zamyka; kiedy nie mozna nawet mowic, bo kazdy czlowiek jest nam ciezarem i sami jestesmy sobie ciezarem. jest to stan, w ktorym wszystko chce od nas odpasc, co kiedys sie na nas skladalo: cele, zwyczaje, drogi, podzialy, konfrontacje, nastroje, czasy, pewnosci i proznosci. Cos sie w nas mrocznie i uparcie porusza, cos, czego nie znamy; nie przeczuwamy, co to bedzie; nie mozemy mu pomoc" (Prowincja ludzka). Ludzi interesuje dzis przede wszystkim jednostka,jej problemy i dramaty,jej zycie wewnetrzne. To przesuniecie zainteresowan ze sfery spolecznej do prywatnej ma wiele przyczyn. jedna z nich jest kryzys i kompromitacja ideologii totalnych, majacych na wszystko odpowiedzi i obiecujacych wszystko rozwiazac w swiecie, w ktorym bolesna praktyka dowiodla czegos przeciwnego. Wzrost zainteresowan samym soba (czlowieka - czlowiekiem) jest takze reakcja obronna na swiat przeladowany informacja, zagrazajacy naszej psychice, naszej wrazliwosci nadmiarem: nie jestesmy zdolni tego wchlonac i przetrawic, stol jest zbyt obficie, ciezko i chaotycznie zastawiony - zadajemy sobie pytanie - po co? po co o tym wszystkim wiedziec. Ten swiat nadmiaru, ktory chce nam wcisnac i przekazac w jednej chwili tysiace i tysiace rzeczy - robi sie zbyt natarczywy i trudny, wiec wycofujemy sie w swoje prywatne, osobne nisze. Wreszcie - w miare jak rozszerza sie strefa demokracji i rosnie wolnosc czlowieka- jednostka staje sie coraz bardziej bytem podmiotowym, niezaleznym, samodzielnym. W tym procesie, obok poczucia sily wlasnej, ma tez swiadomosc nekajacych ja slabosci. Wiele wad, przypisywanych dawniej gromadzie, spoleczenstwu, panstwu, teraz postrzega ona jako swoje wlasne: probuje wiec lepiej poznac swoje wnetrze, swoje labirynty i ciemnosci. Czlowiek jest sam dla siebie pewna struktura granic. Nosi ja w sobie. Ciagle odczuwa jej nieustepliwa, nieublagana obecnosc. Mysli - juz dalej nie powinienem. Albo - juz nie moge ani kroku. Zycie - to poruszanie sie wewnatrz tej struktury, az dojdzie sie do granicy ostatniej i ostatecznej - do smierci. 25.8.96 Obejrzalem w telewizji francuskiej film J. T. Cousteau Tajemnice zielonego zolwia. Film nagrywany w glebinach morza kolo wyspy Borneo. Pieciu nurkow sledzi drogi, jakie odbywaja pod woda zielone zolwie. Trasy te prowadza przez zawile labirynty lasow koralowych, skal, pieczar i jaskin tworzacych olbrzymie, roznoksztaltne, nie konczace sie miasta pelne ulic, placow, zaulkow, w ktorych raptem nurkowie znajduja nieruchome, martwe zolwie, nawet cale cmentarzyska zolwich szkieletow. Hipoteza Cousteau: zolw potrzebuje co jakis czas zaczerpnac powietrza. Ale nie zawsze potrafi znalezc droge, ktora wyprowadzilaby go z takiej podwodnej metropolii. Zmeczony, wyczerpany ginie w labZryncie jej niezliczonych ulic. jednoczesnie przejrzalem album niezwykly: Eine Reise in das Innere unseres K"rpers (Podroz do wnetrza naszych cial. 250 fotografii naszych tkanek, komorek, miesni zrobionych pod mikroskopem elektronowym przez szwedzkiego fotografika - Lennarta Nilssona. Podobnie, jak w wypadku filmu Cousteau: jakiez bogactwo nieznanych nam z codziennego doswiadczenia ksztaltow i barw. jakaz nieprawdopodobna roznorodnosc form - strzepiastych, kulistych, paleczkowatych, oblych, wkleslych, ziarnistych, gabczastych, zielonych, czerwonych, niebieskich i fioletowych w najbardziej fantastycznych, nieoczekiwanych zestawach, polaczeniach, splotach, wiazaniach, kolazach, kompozycjach. jakze niewielka czesc swiata ogladamy zwykle w naszym zyciu! jakze niewielka i czasem najbardziej szara, plaska, monotonna i banalna. Przechodzimy bez przerwy obok rzeczy, ktorych struktury i tajemnicy nie tylko nie widzimy, ale ich istnienia nawet nie podejrzewamy! Na nasze zycie wplywa swiat trojwymiarowy (kosmos, rzeczywistosc postrzegana bezposrednio zmyslami oraz mikrokosmos), ale uswiadamiana codzienna stycznosc mamy tylko z jednym z nich - z odbieranym zmyslowo. Nie wiedzac o tym naszym ograniczeniu ludzie musieli tworzyc bostwa, demony, czary i duchy, aby objasnic sobie dzialanie sil ksztaltujacych ich losy. Guru z Aurangabadu mowi do odwiedzajacych go pielgrzymow: - W kazdym z nas istnieja jakies ciemne, nienazwane sily, ktorym ulegamy. Nie umiemy istoty tych sil pojac ani ich zdefiniowac, przez co wydaja nam sie jeszcze bardziej tajemnicze i grozne. jestesmy wiec niewolnikami nieokreslonego, slugami pana, ktorego ani nie widzielismy, ani nawet nie potrafimy nazwac. Oto paradoks swiata. A.B.: - Czy musisz wszystko zrozumiec? Uszanuj obecnosc tajemnicy. To, co niewiadome, nadaje rzeczom glebi. Namalowac chimere lub diabla - to go oslabic, obezwladnic. Przedstawienie zla, nawet w czyims zamierzeniu najstraszniejsze, najbardziej odrazajace, rozbraja zlo. Groze moze budzic abstrakt, rzadko - konkret. Widzac namalowanego diabla, myslimy - a wiec to tylko tyle? Bo tez jakze ubogie, marne i niezaradne sa nasze srodki i sposoby przedstawiania zla! Zlo - najwieksza, najbardziej mroczna i przerazajaca tajemnica bytu - pokazane na obrazie czy w rzezbie - jakze jest banalne, jak pozbawione grozy, ktora moze wywolac tylko przeczucie czegos niewyobrazalnego. Wyobrazone - traci zeby metafizyczne, nawet jesli ktos domaluje mu na obrazie wielkie, zakrzywione kly. To wszystko, co stanowi swiat wyobrazni, ma na czlowieka najwiekszy wplyw. Ten, kto potrafi oddzialac na ksztalt tej wyobrazni, zdobywa nad nim prawdziwa wladze. Czlowiek dalekiej przeszlosci, czlowiek epoki przedprzemyslowej nawet bedac magnatem, krolem czy cesarzem - byl ubogi: nie mial ani samochodu, ani radia, te- lewizora czy komputera. Caly wiec swiat, ktory dzieki tym urzadzeniom mamy dzis w zasiegu reki, dla niego nie istnial. Elektronika rozszerzyla definicje czlowieka o pojecie wielowymiarowosci: dawniej, fizycznie, byl on i swiat, dzisiaj jest on-swiatem, z tym, ze z otaczajaca go rzeczywistoscia laczy sie nie tylko poprzez wrazenia, ale takze fale magnetyczne i przez multum soczewek, drutow, polprzewodnikow i anten. Myslimy przez skojarzenia, przez przeciwienstwa, przez opozycje. Myslenie musi natrafic na opor, nawetna sprzeciw. Mysl, ktora nie musi przebijac sie z najwiekszym wysilkiem, traci spoistosc, twardosc diamentu, wiotczeje i usycha. Kazda mysl, poglad, teza sa podszyte swoim przeciwienstwem. Powtorzenia, ich powracalnosc. Powtorzenie - klucz i zagadka. Wiemy, ze znowu bedzie tak samo, a jednak dazymy, zeby to powtorzyc. Wszystko obraca sie wokol tego: pragnienie powtorzenia, lek przed powtorzeniem. Rytm powtorzen. Czlowiek ich niewolnikiem. Pytanie: skad powtorzenia czerpia swoja energie dla nie konczacych sie powrotow? W trosce o drugiego czlowieka - ile jest naszego wlasnego egoizmu? Pragnienia, zeby ten drugi trwal, a wowczas my tez przetrwamy? Tak trudno jest oddzielic egoizm od altruizmu, ale moze to i lepiej? Moze bez domieszki egoizmu altruizm bylby uczuciem powierzchownym, slabym, udawanym? Czlowiek wierzy w to, w co chce wierzyc. Nawetchce bardzo. Wiara jest dojmujacym, natarczywym pragnieniem. W akcie tym nie zadamy gwarancji, bowiem wierzac zaspokajamy jakas wewnetrzna, subiektywna, z nas samych wyplywajaca potrzebe - tylko ja. Dlatego tak latwo dzialac wszelkim oszustom - od malych naciagaczy do wielkich klamcow. To nie ich zrecznosc wygrywa, to my sami im wierzymy, poniewaz jest w nas cos, co musimy wypromieniowac z siebie, niezaleznie od wagi i charakteru obiektu, na ktory te promienie kierujemy. A.B. mowil mi, iz wierzy, ze jesli odczuwa do kogos niechec, to promienie tego uczucia zaczna docierac do owej nielubianej osoby i wywolywac w niej identyczna reakcje bezzasadnej, irracjonalnej niecheci, tym razemdo niego. Sadzil, ze osoba ta moze byc nawet zdziwiona - skad nagle poczula w sobie niechec do A.B.? I ze zazenowana tym bedzie starac sie tlumic w sobie to nieoczekiwane uczucie, ten dziwaczny stan. Na to wlasnie liczy A.B. - ze czyjas osobowosc odrzuci te jego niecheci jak obce cialo. Charakterystyczne dla psychopaty jest instrumentalne traktowanie innych. jestes mu potrzebny wtedy, kiedy jestes mu potrzebny. Inaczej -nie istniejesz. jego myslenie o innych jest selektywne: mysli tylko o tych, ktorzy w danej chwili cos moga dla niego zrobic albo cos mu dac. Kiedy chwila ta minie - zapominaja o nich albo - co jest czeste - zaczynaja ich nienawidzic. Ta nienawisc to przenoszone na innych, tlumione poczucie winy i wstydu za swoja podlosc. Mechanizm ten dziala jednak najczesciej podswiadomie, dlatego psychopata ma zwykle wysoka samoocene. Tonka Roberta Musila. Autor o relacji miedzy naszym uczuciem a osoba tym uczuciem obdarzona. Ze to po prostu my chcemy to uczucie dac i ze dajemy je osobie, ktora w tym momencie wlasnie znajduje sie w kregu jego promieniowania. I ta osoba moze byc przypadkowa! "To nie kochanka jest przyczyna pozornie przez siebie wzbudzonych uczuc, lecz te uczucia sa jakby swiatlem ustawionym na nia." Kobieta jest wyczekiwaniem. Stad najwyzsze wcielenie tej postawy - Penelopa. Locke uwazal, ze tyle tylko wiemy, co doswiadczamy. Berkeley idzie dalej: to tylko istnieje, czego doswiadczamy.Ofiara jest bezuzyteczna, jezeli nie jest heroiczna. Smierc tych, ktorzy podnosili bunty w gulagach, ich bohaterski protest, czesto prowadzily do poprawy losu tych, ktorym udalo sie przezyc. Natomiast smierc ludzi, co gineli biernie, w milczeniu, umacniala przekonanie oprawcow o ich bezkarnosci. Austriacki psycholog - Erwin Ringel - wprowadza okreslenie "rozminiecia sie ze soba", kiedy czlowiek staje sie wrogiem samego siebie i chce sie unicestwic (Ringel nazywa to nerwica samozniszczenia). Ta granica w czlowieku miedzy czlowiekiem a bestia jest zawsze plynna; jest tajemnica, wyzwaniem i zagrozeniem. Wsrod ludzi panuje wielka chec utrwalenia sie, pozostania. W Port Harcourt nasi inzynierowie, ktorzy mnie ciagle nagabuja: zeby pan o nas wspomnial, zeby nas chociaz wymienil. Bodaj jednym slowem. Tesknota, zeby zaznaczyc swoja obecnosc, zostawic slad. Czlowiek nie odchodzi sam. Razem z nim znika ten swiat, ktory tworzyl on wokol siebie, ktory byl jego przedluzeniem, ten odrebny, jedyny, unikalny mikroswiat istniejacy sama moca obecnosci tego czlowieka na ziemi. Razem z jego smiercia umiera wiec cos jeszcze, cos wiecej. Na tej samej planecie zyja dwaj ludzie - jakze rozni, jakze inni. jeden z nich to czlowiek, ktory nic nie ma. Spotkamy go w gorach Azji, w buszu afrykanskim, wysoko w Andach albo na goracej pustyni Gobi. Idzie, kij w reku, lyk wody w daktylowym naczyniu. Nie ma grosza, nie wie, kiedy jadl, nie wiadomo, czy gdzies ma dach nad glowa. Mowi malo - bo o czym? Moze znac imiona swoich najblizszych. I - wlasne. Poniewaz spotykalem w swoich wedrowkach wielu takich ludzi, zastanawiam sie teraz, czy poza imieniem maja cos jeszcze, ale nie znajduje nic szczegolnego. Drugi to czlowiek zwielokrotniony, rozgaleziony, uginajacy sie pod ciezarem rzeczy, ktore sa jego niezbywalna czescia. jego przedluzeniem jest komputer wlaczony do sieci internetu. Musi miec lodowke, aparat klimatyzacyjny, filtr do czystej wody. Musi lykac dziesiatki pigulek. W kieszeni ma pelno kluczy - do samochodu, do sejfu, do biurka, do kasy. W innej kieszenipelno kart kredytowych. W jednej rece - telefon komorkowy, w drugiej - aktowke pelna dokumentow. Ludzie ci, bracia przeciez, bo z jednej rodziny czlowieczej, nigdzie sie nie spotykaja, zreszta nie mieliby sobie nic do powiedzenia. Kierunek rozwoju ludzkosci: kiedys (paleolit) - istniala jedna kultura (aszelska). Na swiecie zylo jedno plemie, mowilo jednym jezykiem. Odtad postep - to bedzie ciagle paczkowanie, rozmnazanie wszystkiego. Ludzie coraz dluzej zyja, sa coraz wyzsi, sredni wspolczynnik inteligencji stale podnosi sie. Ale w wielu dziedzinach osiagnelismy mete, pulap. Stan ten opisal amerykanski paleontolog Stephen Jay Gould w ksiazce Full House: The Spread of Excellence fi-onz Plato to Dar'win. Tak, dom jest pelny. Osiagnelismy perfekcje. Np. skok wzwyz. Ile jeszcze wyzej mozemy skoczyc. Albo drapacze chmur. Duzo wyzszych niz obecnie nie da sie zbudowac. Prawo rosnacej doskonalosci konczy sie czesto impasem. Przykladem pilka nozna. Wiele meczow przynosi wynik bezbramkowy: doskonali napastnicy natrafiaja na rownie doskonalych obroncow. Na drugim koncu skali - nic nie moze byc mniejsze niz komorka. Stad zycie moze sie rozwijac tylko w jednym kierunku - rozrastania sie, rozmnazania. Ewolucja? Tylko jezeli sie patrzy na male czesci systemu, nie na calosc. Bo jako calosc - zycie jest takie samo. Istnienie ma nature zachowawcza. -Twierdzisz, mowi A.B. do przyjaciela, ze nasza epoka to czas wielkiej transformacji. Ale ludzie, ktorzy zyli dwiescie lat temu, mowili o swojej epoce to samo. Gdziez tu wiec roznica? Roznica, to, co jest nowe, polega na globalnym wymiarze tej transformacji. Na tym, ze po raz pierwszy w dziejach powstalo spoleczenstwo globalne, planetarne, ktore, cale, przechodzi okres przemiany, szukania tozsamosci. I ze, jednoczesnie, spoleczenstwo to ma w swojej dyspozycji, znowu po raz pierwszy w historii, system jednoczesnego komunikowania sie w skali planety. Przejscie od spoleczenstwa rolniczego do przemyslowego i informatycznego pociaga za soba zmiane orientacji czasu: spoleczenstwa rolnicze sa zorientowane na przeszlosc, przemyslowe na wspolczesnosc, informatyczne - na przyszlosc. Zmienia sie rowniez pojecie najwyzszej wartosci: w spoleczenstwie rolniczym, jest nia ziemia, w spoleczenstwie przemyslowym - maszyna, w spoleczenstwie informatycznym - umysl (stad rosnaca w swiecie wspolczesnym rola kultury - najbardziej naturalnego srodowiska umyslu). 22.04.96 W Palacu Radziwillow w Jadwisinie wyklad dla stu wybitnie zdolnych uczniow szkol srednich. Temat "Miedzy drugim a trzecim tysiacleciem". Mlodziez ciekawa chlonna, myslaca. Jej zdaniem zmierzamy w kierunku jednolitego swiata, w kierunku wielkiej unifikacji. Bedzie jedna kultura, jeden ustroj, wspolna tozsamosc. Odleglosci w przestrzeni nie beda roznicowac, ale laczyc, ustana wojny, zmniejszy sie ilosc nieszczesc i naprawde nastapi koniec historii. "W przyszlym stuleciu - twierdzi Michael Elliott w ?Newsweek? z 7.10.96 - wielkie strategiczne wydarzenia rozgrywac sie beda w rejonie Pacyfiku, a nie we wschodniej czesci Morza Srodziemnego. Rozkwit Chin kontynentalnych. Rywalizacja miedzy Chinami i Japonia. Grozacy wybuchem nuklearnym konflikt miedzy Indiami i Pakistanem. Wszystko to bedzie absorbowac uwage dyplomatow i politykow przez najblizsze dziesieciolecia. Radzilbym doktorantom na wszystkich wazniejszych uczelniach raczej uczyc sie na pamiec nazw wysepek i szelfow na Morzu Chinskim niz historii i socjologii Tulkarmu, Nablusu, Hebronu i Ramallah." Czy Europa XIV-wieczna tak bardzo rozni sie od tej, ktora mozna dzis poznac w okolicach Brzescia, gdzie napady na podroznych i rabunek sa na porzadku dnia? "Tu pasterze chodza po lasach uzbrojeni, lecz nie tyle boja sie wilkow, ile zbojcow. Oracz idzie za plugiem w pancerzu i opornego byka popedza wlocznia. Ptasznik okrywa swe sieci tarcza. Rybak uwiazuje wedke u miecza. I nie uwierzylbys, ze kto chce zaczerpnac wody ze studni, zawiesza na sznurze zardzewialy helm. Nic sie tu nie dzieje bez oreza. Przez cala noc slychac okrzyki strazy na murach albo wolanie: ?Do broni!?" (Petrarka z Italii do kardynala Colonny). Zatoka Biskajska jest jakis niepokoj w ruchu morza, jakas potencjalna groza - ze morze nagle zacznie sie wznosic, rosnac, olbrzymiec i ze z glebi ciemnego horyzontu naplynie wielopietrowa fala, ktora nas zaleje. San Sebastian W czasie seminarium na temat Europy Srodkowej przyjaciel Milana Kundery, filozof z Pragi Karel Kosik mowi o wspolczesnej kulturze swiata. jego zdaniem mozna w niej wyroznic trzy cechy. Pierwsza - to prowizorium. Panuje prowizorycznosc, wszystko moze byc zakwestionowane, zmienione, wziete w nawias, odrzucone. Nic nie jest stabilne, trwale, ostateczne. Dominuje relatywizm, sklonnosc do kwestionowania prawd najbardziej oczywistych, skrajny wyzuty z pryncypiow pragmatyzm. Druga cecha to przekonanie o potrzebie doskonalenia wszystkiego. Nic nie jest doskonale, nigdy nie bedzie doskonale, dlatego trzeba ciagle wszystko doskonalic. Zawarta jest w tym mysl o nieskonczonosci. Doskonalenie nie ma konca, postep nie ma konca. Idea postepu zostala przemieniona w zlotego cielca, w kult, w sacrum. Trzecia cecha, ze miejsce kultury w jej dawnym duchowym i duchowo przezywanym sensie zajela dzis subkultura spektaklu. Wszystko ogladac (biernie) - to postawa wspolczesnego czlowieka. Stad symbolem naszych czasow jest turystyka. Ogladac rzeczy, o ktorych sie wlasciwie malo wie. Ogladanie zastepuje wiedze i rozumienie, a nawet staje sie ich synonimem. Kultura przestala byc forma zycia, zostala zredukowana do dziedziny oddanej pod zarzad specjalistom, stala sie domena profesjonalistow, rezerwatem. Tendencja swiata wspolczesnego (tezy eseju): 1- przechodzenie od rewolucji oddolnych (zywiolowych, krwawych, niszczycielskich) do rewolucji odgornych (sterowanych przez elity, ograniczanych jej interesem) i rewolucji negocjowanych (w ktorych dawna klasa rzadzaca oddaje wladze polityczna, ale zachowuje ekonomiczna); 2 - swiat rozwiniety, bogaty, panujacy stara sie "wypchnac" wojny i konflikty poza swoj obszar, poza limes i tam badz je izolowac, badz skazywac na zapomnienie (najczesciej jedno i drugie); 3 - stopniowe przechodzenie od spoleczenstwa masowego (istnialo ono glownie w krajach rozwinietych), do spoleczenstwa planetarnego (polaczonego elektronika, informacja, rynkiem tanich towarow, masowa kultura, masowa komunikacja itd.); 4 - powstanie - zarowno w skali panstw jak i calej planety - dwoch wielkich klas: klasy elit - panujacej (upperclass) i klasy nizszej - podleglej i ubozszej (underclass). Poglebiajaca sie przepasc poziomow i warunkow zycia miedzy obu klasami; 5 - kryzys kultury: wzrost czynnika irracjonalnego w zyciu jednostek i spoleczenstw (sekty, parapsychologia), upadek wartosci tradycyjnych (honor, lojalnosc, solidarnosc, dobroc, poswiecenie itd.), w komunikacji miedzyludzkiej przewaga monologu nad dialogiem. Triumf techniki nad kultura. Utopie skonczyly sie, ale swiat pozostal we wladzy mitow. Salzburg Z gory, na ktorej stoi twierdza Hohensalzburg, widok na rozlegla, zielona doline. Daleko, na horyzoncie, granatowe pasmo gor - to Alpy. Niebo czyste, bez chmur. Doskonalosc tego widoku. Doskonalosc linii drog, miedz, rowow. Katy proste, romby, trapezy. Przy szosie drzewa, jednakowo wysokie, rowno przyciete. Rowno przyciete zywoploty. Rowno skoszona trawa. Wszystkie domki pomalowane, farba swieza, idealnie jasna. Woda w strumyku krystalicznie czysta. Pejzaz tak dopiety, tak skonczony, ze nic juz nie mozna zmienic, nic dodac. Landszaft? Kicz? Ale jak udany! jak przyjemny dla oka! Mozna zrozumiec dume mieszkancow tej doliny, kiedy podrozuja po brudnych, odrapanych miastach stepowej Azji, po cuchnacych dzielnicach slumsow w Lagos i Maputo i favel Sao Paulo i Caracas. Sa krajobrazy napelniajace radoscia i takie, ktore budza niechec i odraze. Pierwsze sa przedluzeniem i owocem naszej wytrwalej i pracowitej osobowosci, drugie odrzucaja nas: kurczymy sie w sobie osaczeni przez agresywna brzydote i tandete. O Europie Srodkowo-Wschodniej (notatka dla studentow hiszpanskich). Kilka jej cech: a - roznorodnosc i bogactwo kultur, narodowosci, religii, jezykow; b - historia tego obszaru podobna jest do ruchomych piaskow. Ciagle wszystko sie zmienia. Panstwa powstaja i gina. Zmieniaja sie granice, stolice, flagi. Zmieniaja sie interesy, ustroje, stosunki miedzy panstwami, sojusze; c - prowincjonalizm. Sprawy lokalne przeslaniaja swiat. One sa swiatem. Mysl nie wykracza poza granice plemienia, heimatu, regionu, kraju. jak w holenderskim grodzie Vondervotteimittiss z opowiadania E. A. Poego Diabel na wiezy. Mieszkancy tego grodu szczelnie otoczonego przez wzgorza "nigdy nie zdobyli sie na odwage dotarcia do ich wierzcholkow, popierajac swoje zachowanie doskonalym uzasadnieniem, a mianowicie niewiara w istnienie czegokolwiek po tamtej stronie" d - polozenie miedzy dwoma duzymi i silnymi panstwami i kulturami. Potrafily one zawierac sojusze, aby dzielic sie Europa Srodkowa; e - wspolne doswiadczenie totalitarne - nazizmu, a potem komunizmu; f - chlopski charakter spoleczenstw. Ten obszar byl przez wieki rolniczym zapleczem Europy Zachodniej. Chlopska kultura i chlopska bieda. Slabosc i wtornosc klasy sredniej. Zniszczenie tej klasy, zniszczenie inteligencji przez nazizm i komunizm. W druga polowe XX wieku spoleczenstwa te wchodza zdziesiatkowane przez wojne, biedne, zapoznione cywilizacyjnie, zdominowane przez sowiecka Moskwe; g-silne tendencje do emigracji, jako szansy lepszego zycia (Polska, Jugoslawia, Ukraina). Zaglada naszej planety wcale nie musi byc nastepstwem wojen gwiezdnych, dzielem niszczycielskich ideologii, inwazji poteznych armii, rezimow owladnietych zadza panowania nad swiatem. Zaglade te moze spowodowac zwyczajna ludzka glupota. Oto "Rzeczpospolita" z 19 lutego 1997 donosi, ze w Slowacji policja zatrzymala dwoch Slowakow, ktorzy w bagazniku samochodu osobowego przemycali "3 kilogramy czystego uranu 238". Cud, ze jeszcze Slowacja istnieje. Ze istnieja jej sasiedzi. Ze istnieje Europa! Przypomina mi sie historia, ktora kilka lat temu opowiedzial mi reporter - Juliusz Fos. Rzeka Narwia, gdzies ponizej Ostroleki zaczely plynac trupy ludzkie. Wzbudzilo to jego zainteresowanie. Tyle trupow? Skad? Dlaczego? Ruszyl w teren, zaczal badac. I doszedl. Oto nadnarwianscy chlopcy postanowili ulatwic sobie polow ryb. Zamiast godzinami sterczec z wedka nad woda wymyslili podlaczyc po cichu druty do biegnacej sasiednimi polami linii wysokiego napiecia, nastepnie wejsc z nimi do rzeki i pradem elektrycznym tluc ryby. Nie wiedzieli, ze w ten sposob sami skazywali sie na smierc. Sowietyzm, lenistwo i balagan, jakie z nim sie wiazaly, pasowal do tego spoleczenstwa chlopow wschodnioeuropejskich, ktorych zycie skladalo sie z dlugich okresow bezczynnosci (przednowek, zima), tygodni i miesiecy, kiedy siedzialo sie w chacie wygladajac przez okno na droge. 7 wrzesnia 96, w Las Vegas, po meczu, w ktorym Mike Tyson juz w drugiej minucie walki znokautowal swojego przeciwnika, zostal zastrzelony Tupac Shakuridol amerykanskiego gangsta rap, ktorego slawe porownuja z legenda Jamesa Deana. Shakur jechal czarnym BMW prowadzonym przez wlasciciela Death Row Records - Mariona Knighta. W pewnym momencie zrownal sie z nimi bialy cadillac, z ktorego nieznany zabojca oddal serie strzalow w glowe i tulow Shakura. Oba samochody pedzily z duza szybkoscia, cala scena trwala kilkanascie sekund. Afro-Amerykanie rozladowuja swoje frustracje i agresje sluchajac i tanczac gangsta rap, ktorego rytm jest agresja, jest wyladowaniem i wyzwoleniem. Czarny Shakur spiewal: And they say It's the white man I should fear But it's my own kind Doin' all the killin' here (Mowia, ze powinienem bac sie bialego czlowieka, ale to ludzie z mojej rasy dokonuja tu wszystkich morderstw). W tej krotkiej zwrotce jest wszystko - i gorycz, i lek, i ta zmora, ktora panoszy sie wszedzie, gdzie istnieje konflikt ras: obsesja. styczen 97 jak bardzo Ameryka podszyta jest Afryka! Afrykanczycy mowia: bez Afryki nie byloby Ameryki. Sily Afryki zostaly zuzyte na zbudowanie Ameryki - przez to, ze przez trzy wieki wywozono z Afryki miliony ludzi jako niewolnikow za Atlantyk, jest ona dzis zbyt wyczerpana, zeby miala energie dorownac najlepszym. Autorzy tej teorii maja mocny argument: przez owe lata niewolnicy importowani z Afryki budowali potege i dobrobyt Ameryki. Ich potomkowie czynia to do dzisiaj. Rzeczywistosc raz po raz przypomina o afrykanskich korzeniach Ameryki. Oto w Oakland w Kalifornii trwa spor, czy uznac ebonics drugim, czy nawet pierwszym jezykiem w szkolach, w ktorych wiekszosc to dzieci afro-amerykanskie. Termin ebonics powstal w 1973 r. na okreslenie gwary, dialektu, a teraz juz po prostu jezyka, ktorym mowi ludnosc murzynskich gett w miastach USA. jego gramatyka i slownictwo maja swoje zrodla w jezykach Zachodniej Afryki. M.in. w ebonics nie wymawia sie spolglosek na koncu wyrazow: zamiast "hand" powie sie "han". Tak! Kierowca taksowki w Lagos powie zawsze "masta" zamiast "master". To, ze walka, aby uznac ebonics za odrebny, nieangielski jezyk, zaczela sie w szkolach podstawowych, przemawialoby na korzysc tych jezykoznawcow i historykow, ktorzy twierdza, ze jezyki wymyslaja dzieci. Przykladem - gwary szkolne i podworzowe, ktorych dorosli czesto nie moga zrozumiec. Dzieci maja swoj odrebny swiat, swoja wyobraznie (vide - ich niezwykle malarstwo) i dla wzajemnej komunikacji wymyslaja szyfry, ktore starsi podnosza pozniej do rangi jezykow. 2.9.96 Wczoraj Saddam Husejn rozpoczal ofensywe na tereny zamieszkane przez Kurdow. W odpowiedzi - Clinton stawia czesc swojej armii, stacjonujacej w tej czesci swiata, w stan pogotowia. Zdjecia CNN: ruszaja lotniskowce. Przypinanie rakiet pod skrzydla samolotow. Start chmary helikopterow. Zdejmowanie pokrowcow z wozow pancernych. Zolnierze piechoty morskiej wkladaja helmy, ktore przypominaja te z filmow science fiction - jakies na nich anteny, przewody, czujniki. Imponujaca manifestacja cudow techniki, lacznosci, dyscypliny. Clinton, ktory przed chwila wydal rozkaz nakazujacy te blyskawiczna mobilizacje, rozmawia ze swoimi wyborcami, gdzies na prowincji amerykanskiej, usmiechniety, pogodny, w luznej koszulce sportowej. Swieci slonce i jest pelnia lata. Amerykanscy intelektualisci podziwiaja potege wlasnego kraju, ktory wygral wiek XX. "Nigdy w ciagu ostatnich 500 lat nie istniala wieksza przepasc miedzy potega numer 1 a reszta swiata - pisze Charles Krauthammer. Czy w tym czasie jakikolwiek narod panowal tak zdecydowanie jak dzis Ameryka na polu kulturalnym, ekonomicznym, dyplomatycznym, wojskowym?" (IHT 27.8.96), Paul Kennedy: "Miedzy potega numer I, tj. USA, a wszystkimi pozostalymi krajami swiata powstala przepasc wieksza niz ta, ktora istniala kiedykolwiek w historii swiata od czasu, kiedy Anglia i Francja podbily Afryke z pomoca ckm-ow Gatlinga (NPQ, lato 96)". Notabene: Richard Gatling, amerykanski fabrykant, wlokiennik wynalazl ckm w 1862 roku. Maja poczucie sily, poczucie wladztwa. Patrza na wszystko z perspektywy globalnej, planetarnej. Ich slowo-klucz to: vision. Ich dzialanie cechuje dynamika, potrzeba odkrywcza i rozmach finansowy. John Naisbitt: w Stanach zjednoczonych uniwersytety zatrudniaja wiecej ludzi niz rolnictwo. Amerykanie staraja sie rozprzestrzenic wszedzie i przeszczepic swoja cywilizacje, a najwieksza przeszkoda kulturowa i polityczna na tej drodze jest islam. Dlatego wielkie dziala Ameryki skierowane sa przeciwko niemu. Ostrzal trwa na wielu frontach, w tym - propagandowym. Dokonuje sie wielu roznych manipulacji leksykalnych, semantycznych. Pierwszym zabiegiem bylo zastepowanie w mediach slowa - islam (jako nazwy religii) przez okreslenie islam wojujacy (militant islam), co sugerowalo, ze islam jest bardziej ruchem politycznym niz religijnym. Nasililo sie to szczegolnie w okresie rewolucji iranskiej (koniec lat 70-tych). Modnym zdjeciem staje sie w prasie fotografia iranskiego duchownego z kalasznikowem w rekach. Potem manipulacja idzie o krok dalej: w miejsce islamu wojujacego pojawia sie fundamentalizm islamski. fundamentalizm - to juz cos bardziej zasadniczego, imnanentnego, nieprzejednanego. W mediach mniej jest fotografii czy ujec telewizyjnych modlacych sie, pokornych wiernych, wyznawcow Allaha, a na to miejsce pojawiaja sie rozwscieczone twarze mlodych ludzi, wygrazaiacych swiatu piesciami. Ci wsciekli to sa wlasnie fundamentalisci. Najczesciej widzimy ich w tlumie, jak chodza i manifestuja. Z czasem media pojda jeszcze dalej -slowo fundamentalista bedzie stopniowo zastepowane przez slowo - terrorysta. Islamski terrorysta. Kolo zostaje zamkniete, droga przebyta do konca. jej etapy: wmawca islamu zostaje przemieniony w wojujacego muzulmanina, ten staje sie islamskim fundamentalista, a ow ostatecznie - terrorysta. Ergo - wyznawca islamu =terrorysta. Teraz staje sie jasna teza Huntingtona - ze przyszla wielka wojna bedzie wojna cywilizacji. Uscislijmy to: wojna cywilizacji amerykanskiej z cywilizacja islamu. Zaczela sie juz ona w Iranie, potem przeniosla sie do Zatoki Perskiej, a jej kolejny epizod rozegral sie w Somalii. Dwie rzeczy przychodza od razu na mysl. Pierwszaze bedzie to wojna o przyszlosc Zachodu i Ameryki, poniewaz islam kontroluje zrodla ropy naftowej, a bez niej swiat rozwiniety nie moze istniec. Druga, ze islam stal sie juz wewnetrznym problemem Stanow Zjednoczonych. Powstal tam ruch - Nation of Islam. Jego przywodca - Louis Farrakhan - organizuje juz miedzynarodowke islamska. W samych Stanach baza etniczna islamu sa mieszkancy gett i dzielnic murzynskich - Afro-Amerykanie, miliony ludzi. Farrakhan mowi, ze "rzad USA bardzo, bardzo boi sie liczebnego wzrostu czarnej ludnosci" i walczy z ta grozba za pomoca narkotykow: chce zniszczyc czarnych narkotykami. Bank w Berlinie, w poblizu ZOO Garten. Masywna, z ciemnego debu bariera oddziela klientow od urzednikow. Podloga po stronie klientow jest wyzsza niz po stronie urzednikow, tak ze ci pierwsi patrza na tych drugich z gory. Ten topograficzny szczegol jest wazny dla Fr"ulein Christine, u ktorej realizuje czeki. Z wygladu ma niewiele ponad dwadziescia lat. Jest przecietnej urody, a nawet, po prostu, brzydka. Zbyt duzy nos, gleboko osadzone, szare oczy, silne, szeroko rozstawione szczeki. Ale te niedoskonalosci urody natura rekompensuje dziewczynie w jednym - Christine ma (czujemy to, domyslamy sie i nawet czesciowo widzimy) fenomenalny biust. W tym okresleniu - "czesciowo" - kryje sie wlasnie cala interesujaca nas gra, arcyciekawy w swoich subtelnosciach popis, fascynujaco zalotna, ale jakze dyskretna pantomima. Bo Christine, to oczywiste i zrozumiale, chce sie podobac. I, naturalnie, wie, co w niej podobac sie moze. Rzecz w tym jednak, ze los obdarzyl ja skarbem, ktorego przeciez tak najzwyczajniej, tak po prostu i publicznie, nie moze nam pokazac. I w tym jest problem, meczaca lamiglowka: jak pokazac, ze co jak co, ale biust mam naprawde piekny, jednoczesnie nie mogac dac materialnych na to dowodow? Rezultat tych rozterek i wahan mozemy ogladac codziennie w naszym banku. Jakze starannie dobrane sa tkaniny bluzek, aby byly odpowiednio obcisle, kunsztownie przylegajace. Jak precyzyjnie wyciete sa dekolty, aby z jednej strony nie przekroczyc granicy uznanej obyczajem i smakiem za przyzwoita (zlosliwe przycinki kolezanek, zjadliwe spojrzenie szefowej), ale z drugiej nie stracic najmniejszej szansy, aby powiadomic nas, ze za tym wycieciem zaczynaja sie rzeczy naprawde niezwykle. Ilez owo idealne przykrojenie linii dekoltu, ktorej karkolomnym zadaniem jest jednoczesnie zdecydowanie odslonic i niesmialo przyslonic, poprzedzalo prob, przymiarek, watpliwosci, rozterek. Ile wertowania zurnali, ile biegania po sklepach, ile przegladania sie w lustrach i narad z przyjaciolkami. Ale ustaliwszy linie idealnie rownowazaca zalotne skrywanie i smiale odkrywanie, Christine staje sie tej linii czujna niewolnica: jezeli pochyli sie nad biurkiem za nisko - odsloni za duzo, jezeli natomiast nadmiernie i sztywno wyprostuje sie, linia dekoltu pojdzie w gore, przykryje zbyt wiele. W tym plynnym, zmieniajacym sie ksztalcie dekoltu, w jego zaczepnej ruchliwosci kryja sie wszystkie sekrety zabawy, do ktorej dziewczyna daje nam znak. Bank zatrudniajacy Christine miesci sie przy ulicy, przy ktorej stoi kilka domow publicznych. Latem pelno tu dziewczyn, ktore, chcac zachecic klientow, pokazuja przechodniom wszystko, co maja. A jednak to Christine, zwykla urzedniczka, jest atrakcja tej okolicy. Tu bowiem, w tej surowej i mrocznej sali bankowej mozna podziwiac kunsztowna i kuszaca pantomime swiadomie-nieswiadomie odgrywana ku naszej radosci. Smak powietrza. Powietrze ma nie tylko gestosc i zapach, ale takze smak. Moze byc slodkie, slone, kwasne itd. Te smaki powietrza maja wplyw na nasz stan psychiczny, na nasze samopoczucie. Na filmie Paula Austera - "Dym". Zwykli ludzie i ich zwykle historie. Oto czego sie teraz poszukuje - zeby bylo zwykle, codzienne, zeby mialo swoj wlasny, spokojny rytm. Zwyklosc - oto w czym dzis jest niezwyklosc. Ten sam rog ulicy nowojorskiej, to samo otoczenie, w ktorym sie ciagle cos dzieje, ale nic sie nie zmienia - ten sam bar, ci sami ludzie, wszyscy przykuci do swojego losu, ktory jest na miare ich potrzeb i oczekiwan. 18.11.96 W okolicy listopada pogoda ustala sie, zapada w dlugi, jesienny bezruch. jest szaro i wilgotno. Ciezkie, olowiane niebo wisi nisko i nieruchomo. Od czasu do czasu przeciagaja nagle, oslizgle mzawki, jak stada mokrych ptakow. jest zimno, choc jeszcze nie ma mrozow. To czas depresji, spowolnialej krwi, wypadkow drogowych, chorob, a takze ruchu na cmentarzach. W "Newsweek" (9.9.96) recenzje z ksiazki In Memory a Kitchen Cary De Silva (wyd. Jason Aronson). 82 przepisy kucharskie, jakie w formie grypsow zanotowaly wiezniarki obozu koncentracyjnego w Terezinie. Wiezniarki, ktore kazdego dnia oczekiwaly smierci, chcialy przekazac przyszlym pokoleniom przepisy swoich znakomitych salatek, zup, przekasek, dan miesnych i rybnych, ciast, strucli, faworkow i tortow. jakaz to sila - marzenie o normalnosci. Nawet w obliczu smierci z glodu w obozie koncentracyjnym. jak zrobic dobre golabki? Takie, zeby wszystkim smakowaly. W tej trosce jest cala kobieta. jej myslenie. jej pamiec. jej ambicje. Bitki z kasza gryczana. Pieczen cieleca. Kotlet schabowy. Karp po zydowsku. Kobieta. Konkret. Dotyk. Zapach. Wiara, ze zycie bedzie trwac. Trawienie. Materia. Biologia. Natura. Coraz czesciej, bardziej niz przejawy agresji (zabojstwa, eksplozje, napady i porwania) interesuje mnie widoczna u ludzi i spoleczenstw daznosc do normalnosci, niemal odruchowe przywracanie jej tam, gdzie zostala naruszona. Krzataninie czlowieka przy naprawie zerwanego mostu, zasypywaniu lejow po bombach, tynkowaniu muru zgruchotanego przez pociski brak jednak dramaturgii, napiecia, dreszczu emocji, atmosfery horroru i tych wszystkich nastrojow i doznan, ktore towarzysza nam, kiedy ogladamy sceny walki, niszczenia, zaglady. Stad we wspolzawodnictwie miedzy normalnoscia a wszelka aberracja o dostep do naszej uwagi i zainteresowania, ta pierwsza nie ma szans. Media szukaja krwi, potrzebuja jej zapachu, jej przejmujacego widoku. Zlo jest bardziej fotogeniczne, fascynuje, pochlania bez reszty. U zrodel optymizmu moze, paradoksalnie, lezec gleboki pesymizm. Na przyklad ktos jest przekonany, ze istota natury ludzkiej jest zlo, najsilniejszym instynktem - zadza niszczenia, naczelna cecha umyslu - glupota, pierwszym odruchem - agresja. Taki czlowiek spodziewa sie po ludziach wszystkiego najgorszego, kazdej mozliwej nikczemnosci, kazdej zbrodni i jezeli tylko do tych okropnosci nie dochodzi, uwaza, ze trzeba sie cieszyc, ze swiat napawa optymizmem. To zjawisko optymizmu zrodzonego z glebokiego pesymizmu Rosjanie w okresie stalinizmu nazywali wspolczynnikiem Kolymy. Bylo bowiem wiadomo, ze Kolyma, gulagi Kolymy - to pieklo swiata i ze wszystko, co jest odrobine lepsze niz tamten koszmar - powinno byc zrodlem zadowolenia i optymizmu. Jezeli w mieszkaniu zamarzala woda, nie bylo co jesc ani w co sie ubrac, Rosjanie pocieszali sie mowiac: nie narzekajmy, ze jest zle, na Kolymie maja gorzej! I uwazali sie za wybrancow, za szczesliwcow. Byli to prawdziwi optymisci. Na swiecie zyje szesc miliardow ludzi. To potencjalnie szesc miliardow roznych interesow, ambicji, sprzecz- nosci, konfliktow. Naladowana taka grozna energia nasza planeta powinna dawno wyleciec w powietrze, przeciez mamy bomby zdolne unicestwic zycie na ziemi. A jednak swiat istnieje, zyje w pokoju (w miare), jakos sie rozwija. jak wiec nie byc optymista? "Przyszly czasy szalenie zachowawcze - mowi Agnieszka Holland w wywiadzie dla ?Rzeczypospolitej? (26.3.96) - nikogo nie interesuje sieganie za horyzont." Hiszpania w lipcu 96 Miguel Indurain - kolarz. Dla Hiszpanow - sportowiec wszechczasow. Kolejno piec razy wygrywal Tour de France. A teraz - po raz pierwszy - przegrywa. Hiszpania z zapartym tchem sledzi ten wyscig. Wszedzie - w Kordobie, w Madrycie, w Salamance widze Hiszpanow, jak siedza w barach, w kawiarniach, w domach i wpatrzeni w telewizory obserwuja jadacych kolarzy, szukaja Induraina. Kola rowerow kreca sie w witrynach sklepow, w oknach, w poczekalniach, w hotelach, kreca sie odbite w lustrach i w szybach, przelatuja przed nami i obok nas, tocza sie pod wszystkimi katami i we wszystkich kierunkach - jakby caly kraj pedzil w upale, w sloncu, w goraczce tropikalnego poludnia, pochylone, napiete sylwetki przesuwaja sie z jednego brzegu ekranu na drugi, a Hiszpanie to podskakuja na stolkach, to uderzaja sie w czola, to klepia sie po ramionach, po plecach, po udach, az wreszcie rozchodza sie ze zwieszonymi glowami strapieni i milczacy. Hans Magnus Enzensberger powiedzial mi kiedys, ze chcialby napisac ksiazke na temat zawodow (profesji), ktorych juz nie ma, ktore zginely. Tak, bo przeciez mozna by opowiedziec dzieje ludzkosci jako historie profesji, ktore kiedys pojawily sie, funkcjonowaly, ale potem przestaly istniec. Bylo ich dziesiatki, setki, w samej tylko kulturze europejskiej. Chocby platnerz-rzemieslnik wyrabiajacy zbroje plytowe. Albo bartnik - pszczelarz dzikich pszczol. Albo rybalt - spiewak, aktor wedrowny. Platnerz, bartnik, rybalt - to juz odlegla przeszlosc. Ale ilez zawodow zniknelo w naszych czasach, na naszych oczach? Chocby rakarz albo maszynista lokomotywy parowej, albo konduktor tramwajowy, nawet - kowal. jak malo juz zostalo kowali! Marks sadzil, ze kapitalizm zginie, ze zlikwiduje go klasa robotnicza (Burzuazja - glosi Manifest komunistyczny - "wytwarza przede wszystkim swoich wlasnych grabarzy - robotnikow"). W rzeczywistosci jednak, to wlasnie kapitalizm stopniowo likwiduje klase robotnicza. Zaczelo sie od chlopstwa. Chlopstwo jako liczna i uboga spolecznosc drobnych rolnikow, zahukanych, niepismiennych hreczkosiejow od dawna juz zanika w krajach rozwinietych. Im bardziej nowoczesny kraj, tym mniej ludzi pracuje w rolnictwie, tym mniej jest chlopow. Ten sam los dotknal obecnie klase robotnicza. W spoleczenstwach rozwinietych jest to klasa ginacaprzyszlej gospodarce beda potrzebne bardziej umysly niz rece. Grabarzami robotnikow sa dwie sily: nowoczesna technologia i swiatowy kapital. Ta pierwsza czyni prace rak coraz mniej uzyteczna i oplacalna. Wszedzie zastepuja ja maszyny - sprawne i wydajne. Ta druga - tj. wielki kapital, mogac swobodnie krazyc po naszej planecie, lokuje swoje inwestycje tam, gdzie robotnik jest najtanszy i najbardziej posluszny. W Azji zarabia on dziesiec razy mniej niz w Ameryce, w dodatku dzialalnosc zwiazkow zawodowych jest tam zakazana. Ten swiat to swiat dla bogatych. Kto nie nalezy do warstwy uprzywilejowanych, jest skazany na drugorzednosc, na wegetacje i posluszenstwo. Kto sie zbuntujeprzegra, zreszta duch buntu jest wsrod skrzywdzonych i odsunietych (albo - jak mowia to Francuzi - wykluczonych) coraz slabszy. Nastroj rezygnacji jest wsrod nich powszechny: glowa muru nie przebijesz. Kilka dogmatow ekonomicznych leglo w gruzach. Najwazniejszy z nich - ze rozwoj inwestycji, handlu i technologii bedzie zwiekszal dobrobyt calego spoleczenstwa. jest inaczej: dzis bogaca sie ci, ktorzy juz sa bogaci. Ludzkosc - w skali kazdego kraju i calej planety mozna podzielic na dwie grupy, na wygranych i przegranych. Ktos czuje, ze sie coraz bardziej wspina, ale inny widzi, ze znalazl sie na boku, poza gra, daleko od zastawionego stolu: oto na jakie obozy podzielila sie rodzina czlowiecza, a raczej - podzielona byla zawsze, ale rozwoj masowej komunikacji coraz to dobitniej wszystkim uzmyslawia. W swiecie jest duzo ekonomicznego niepokoju i niepewnosci. Rosnie bezrobocie: w krajach rozwinietych, w roku 1974 bylo ich mniej niz 18 milionow, w 20 lat pozniej (w 1994) juz 34 miliony. W dodatku regula jest, ze jesli bezrobotny dostanie nowa prace, bedzie ona gorzej platna niz poprzednia. Najbardziej pokrzywdzeni i zagrozeni sa nisko wykwalifikowani. Stanowia oni wielki ekonomiczny i humanitarny problem. Co z nimi zrobic? Czy raczej - co oni maja zrobic? Wyjscie byloby jedno: rozwijac oswiate i kulture, przygotowywac ludzi do zycia w nowym, nowoczesnym swiecie, w ktorym najwieksze korzysci odniosa wykwalifikowani i wyksztalceni. Ale rzady postepuja inaczej - w tych wlasnie dziedzinach dokonuja najwiekszych redukcji i ciec. Zmierzch klasy robotniczej w krajach rozwinietych nie oznacza, ze zniknela ona z powierzchni ziemi. Tradycyjne przemysly przeciez istnieja i rozwijaja sie - ale ich miejscem sa kraje Trzeciego Swiata. Kiedys, jeszcze 50 lat temu, podzial pracy byl nastepujacy: kraje Polnocy wytwarzaly i eksportowaly towary do krajow Poludnia, a importowaly stamtad surowce. Dzis kraje Polnocy eksportuja tam coraz mniej, bo ich towary sa dla Poludnia zbyt drogie, natomiast wlasnie Poludnie coraz wiecej wytwarza i eksportuje tanich towarow na Polnoc. W ten sposob wielki kapital wykonczyl kosztowna klase robotnicza krajow bogatych rekami tanich robotnikow Trzeciego Swiata. Kiedy A.B. probuje okreslic, co najbardziej rozni komunizm od kapitalizmu, wskazuje na odmienny stosunek do inicjatywy. Komunizm zabijal inicjatywe, bal sie jej, w najlepszym razie traktowal ja podejrzliwie. Bazowal na ludzkiej sklonnosci do lenistwa, do biernosci. Odpowiadala mu natura slowianskiego chlopa, ktorego zly klimat skazywal na miesiace bezczynnosci. Tymczasem warunkiem funkcjonowania w kapitalizmie jest przejawianie inicjatywy. Kapitalizm jest ustrojem stworzonym przez i dla czlowieka inicjatywy, czlowieka miejskiego, czlowieka rynku, konkurencji, wspinaczkiinni nie maja szansy. Spoleczenstwa swiata roznia sie miedzy soba m.in. rola, jaka w ich zyciu odgrywa inicjatywa jednostek, grup, instytucji. Sa takie, w ktorych inicjatywa jest wielka i stala sila napedowa (tzw. bottom-up society), sila oddolna pchajaca w gore cale spoleczenstwa i stanowiaca zrodlo i nerw ich rozwoju. W innych - odwrotnie, inicjatywa dolow byla bezwzglednie tlumiona i niszczona. To tzw. top-down society, spoleczenstwo plemienne badz autorytarne, odznaczajace sie biernoscia, stagnacja, apatia. Wychowywalem sie w przekonaniu, ze wolnosc, rownosc i braterstwo to wartosci najwyzsze. A nawet, ze rownosc zajmuje miejsce naczelne, ze jej zwyciestwu maja byc podporzadkowane i wolnosc, i braterstwo. Dlatego podroz do Indii byla kiedys dla mnie takim szokiem. Znalazlem sie w swiecie, w ktorym nierownosc byla nie tylko stanem powszechnym, ale - co najbardziej uderzalo - pozadanym, i to wlasnie przez tych, ktorzy wedlug moich naiwnych przekonan powinni prowadzic z owa niesprawiedliwoscia walke. Najbardziej klopotliwe byly sytuacje przy wyjsciach z hoteli, ze swiatyn, z muzeow, z wszystkich miejsc odwiedzanych przez cudzoziemcow i turystow. Od razu rzucal sie na mnie tlum rikszarzy, ktorzy namolnie, natarczywie oferowali swoje uslugi. Otoz to wlasnie - ze bede siedzial wygodnie w rikszy, pchanej przez wychudlego i najpewniej glodnego czlowieka w koszmarnym upale indyjskiego lata zupelnie nie miescilo mi sie w glowie. Wymykalem sie, uciekalem, stanowczo, gwaltownie odmawialem, mimo ze blagali mnie, wyrywali jeden drugiemu, sila wpychali w swoje zdezelowane pojazdy. Lata pozniej czytalem Claude'a L'vi-Straussa Smutek tropikow jak odkrycie: francuski antropolog zwracal uwage, ze wcale nie wszyscy ludzie chca byc rowni, ze istnieja kultury, ktore wlasnie zabiegaja o utrzymanie, a nawet powiekszanie nierownosci: "tutaj jest sie zmuszonym zaprzeczyc czlowieczenstwa partnerowi, chociaz tak by sie pragnelo mu je przyznac. Wszystkie podstawowe sytuacje okreslajace stosunki miedzy osobami sa sfalszowane, reguly gry spolecznej sa oszustwem - nie ma sposobu, aby zaczac na nowo, gdyz jesliby sie chcialo traktowac tych nieszczesliwcow jak rownych sobie, zaprotestowaliby przeciw tej niesprawiedliwosci: oni nie chca byc rowni, blagaja, zaklinaja, zebys ich przytloczyl swoja wspanialoscia, gdyz wlasnie powiekszenie tej dzielacej was od nich przepasci daje im nadzieje otrzymania jakichs okruchow, tym bardziej wartosciowych, im bardziej stosunek miedzy wami bedzie odlegly; im wyzej beda was sytuowali, tym silniej beda sie spodziewali, ze ten drobiazg, o ktory was prosza, bedzie cos wart. Nie mysla zatem, aby stawiac sie na rowni... Bez ustanku kraza wokol was blagajac o rozkazy. jest cos erotycznego w tym pozadaniu poddanstwa". Konsumeryzm - to zachlanna lubieznosc konsumpcji. To nienasycenie. Zarlocznosc. Zadza lupu. Pasja posiadania. Potrzeba triumfowania. Potrzeba wladzy. Mozna to porownac z pozadaniem seksualnym, ktore nigdy nie moze byc zaspokojone. Pisze o tym Colin Wilson w Outsiderze dajac za przyklad Gerarda Sorme - bohatera jednej ze swoich powiesci: "Sorme spedzil popoludnie w lozku z Caroline, siostrzenica, kochajac sie z nia szesc lub siedem razy. jest seksualnie zaspokojony, wydaje sie, ze jego pozadanie zostalo spelnione, ze fantazje seksualne stracily nad nim kontrole. Wstaje, idzie nastepnie na schody - akcja toczy sie w suterenie - by przyniesc mleko, i spostrzega, ze po kratach nad jego glowa idzie jakas dziewczyna. Ukradkiem oka spoglada pod jej sukienke. I natychmiast czuje pozadanie..." Ameryka: historia kultury zycia codziennego to coraz czesciej historia gastronomii: gdzie otwarli (lub zamkneli) nowa restauracje? Gdzie mozna dobrze zjesc? jaka jeszcze potrawe sprobowac? Kto robi najlepsza cielecine? Kto najlepiej przyrzadza ostrygi? Rozmowy o jedzeniu zastapily rozmowy o pogodzie. A wlasciwie - pogoda jest glownym tematem rozmow przy jedzeniu. Mircea Eliade w swoich zapiskach z 1952 podziwia intuicje Sorela. Francuski filozof, Georges Sorel, juz w 1908 roku w swojej ksiazce Zludzenie postepu zdefiniowal powod, dla ktorego zamozni tego swiata sa tak przywiazani do idei nieskonczonego postepu: "Analiza historyczno-polityczna tego zwiazku ideologii z mitem - pisze Eliade - jest oparta na motywacjach psychologicznych. Burzuazja, mowi Sorel, cieszy sie z postepu technicznego i jest przekonana, ze jutro wszyscy beda z niego korzystali i w ten sposob moze sie spokojnie delektowac dzisiaj tym, co juz posiada, bez zadnych kompleksow. Jezeli bowiem prawda jest, ze biedni dzis cierpia, jutro postep techniczny wyzwoli ich z kolei. W rezultacie my, posiadacze, mamy prawo rozkoszowania sie tym, co posiadamy, poniewaz wszyscy inni jutro doznaja tego samego szczescia". W zyciu wielkiego miasta, w chaosie, zgielku i ogromie metropolii-gigantow fascynujace jest, jak ludzie wyluskuja dla siebie odrobine prywatnosci, lupine intymnosci, zeby spedzic chwile osobno, w cieple bycia razem wsrod swoich, w ciszy, w zamknieciu, w czyms w rodzaju towarzyskiego batyskafu. Wiele scen w literaturze amerykanskiej to po prostu opisy tego, jak dochodzi do spotkania ludzi w miejscach tak przepastnie ogromnych, jak Nowy Jork czy Los Angeles. jak planuja takie spotkania, jak telefonuja do siebie w tej sprawie, na jakie po drodze napotykaja trudnosci, jakie maja przygody, jakie spotyka ich szczescie (znalezli parking!) albo nieszczescie (nigdzie blisko nie znalezli parkingu), jak wreszcie docieraja do celu. Ci, ktorzy juz sa na miejscu, przyjmuja tych nadchodzacych, jakby witali przybyszow z dalekiej i niebezpiecznej podrozy. Bo ci, co weszli, tak rzeczywiscie wygladaja: umeczeni, udreczeni, czesto wymieci, wygnieceni, spoceni i zakurzeni - ale zarazem juz odprezeni, weseli i szczesliwi, ze wyrwali sie potworowi z brzucha, przebrneli przez jego betonowo-stalowe wnetrznosci i labirynty i ze teraz moga na chwile, na godzinke, na jeden wieczor skryc sie, zamknac w szczelnej, przytulnej muszli. W powszechnym zamecie, natarczywym pospiechu, rozpychaniu lokciami, chamstwie i agresji, ktos, kto usmiechnie sie do nas, ukloni, odezwie sie grzecznieod razu zwroci nasza przychylna uwage. Zapamietamy go, bedziemy wyrozniac, chwalic i mowic: jaki to mily czlowiek! jak bardzo zmienily sie miasta. Patrze na obraz Claude'a Moneta "Le Boulevard des Capucines" z 1873 roku. Domy na tym obrazie swieca. Kamienice, ulice, miasto sa zrodlem swiatla. Miasto jasnieje, promieniuje jak gwiazda. Dzisiaj ten sam bulwar jest huczacym wawozem wypelnionym klebami spalin i kurzu. Na straganie, w poblizu Kremla, kupilem dziela Wasyla Kluczewskiego. Kluczewski, wielki historyk rosyjski, jak gdyby antycypujac zauroczenie swoich rodakow marksizmem, zapisal w swoim dzienniku w lutym 1898 roku: "Przez cale wieki grecka, a potem rosyjska literatura uczyly nas wierzyc, wierzyc we wszystko, wierzyc kazdemu... jednoczesnie zabraniali nam myslec. Mowili nam: wierz, nie mysl. Zaczelismy bac sie mysli j ak grzechu, jeszcze zanim zaczelismy umiec myslec i nim nauczylismy sie sztuki zadawania pytan. Stad, stykajac sie z cudza mysla, przyjmowalismy ja na wiare. W rezultacie prawdy naukowe zamienialismy w dogmaty, autorytety naukowe przeksztalcalismy w fetysze, a swiatynie nauk - w kaplice przesadow i tabu... Pod wplywem Bizancjum stalismy sie slugami cudzej wiary". Herbert Schn"delbach w swojej ksiazce Filozofia w Niemczech 1831-1933 (PIW, 92) pisze, ze w Prusach, po 1815 roku "zamiast emancypacji mieszczanstwa dokonuje sie emancypacja biurokracji panstwowej, ktora przeprowadza ?rewolucje odgorna?, a mianowiciesrodkami administracyjnymi wspiera powstanie pruskiego narodu panstwowego". Ilez analogii miedzy Prusami a Rosja, ta - carska i pozniej - sowiecka! "Narod panstwowy" - wlasnie to! Panstwo - jako zrodlo tozsamosci obywatela. Utozsamianie interesu panstwowego z narodowym, spolecznym, prywatnym (sfera prywatna zostaje wlasciwie wchlonieta przez panstwo, przestaje istniec). Wladza glosi teorie, ze im panstwo silniejsze, tym ty jestes silniejszy, tymczasem w systemie demokratycznym filozofia jest inna: mniej panstwa, a na jego miejsce - wiecej spoleczenstwa! Choc Lenin glosil sie przywodca proletariatu (a wiec klasy w tamtych czasach ubogiej), jego mysl nie obracala sie nigdy wokol doli biednych i poprawy ich zycia, lecz wokol problemu sily i wladzy. Zasada, kluczem w tym dazeniu byla kategoria wylacznosci, monopolu, totalizmu, przekonanie, ze wladzy nie mozna z nikim dzielic. Do osiagniecia tego stanu absolutnej wylacznosci istniala tylko jedna droga - fizyczne zniszczenie wroga. W tym wlasnie biologicznym traktowaniu walki politycznej, w stalym dazeniu do ostatecznego rozwiazania - tkwil sens leninizmu. 5.6.96 Radio.,Swoboda" podalo, ze wg ostatnich danych rosyjskiego MSW w Rosji dziala ponad 8 tysiecy organizacji przestepczych, a 140 takich organizacji za granica (glownie w USA i Niemczech). Wszelki nacjonalizm jest odpychajacy i grozny, ale nacjonalizm kraju silnego i ogromnego jest dla swiata szczegolnie niebezpieczny. Teza, ze miejsce ideologii totalitarnych zajmuje nacjonalizm, jest gloszona przez wielu politologow, a zycie wydaje sie ja potwierdzac. Niepokojacy jest rozwoj nacjonalizmu i nastrojow szowinistycznych w krajach najwiekszych. W Rosji nacjonalizm kwitnie. Ma on tam, w swoich skrajnych przejawach, religijno-mistyczne zabarwienie. Postawy nacjonalistyczne ujawnily sie w Stanach zjednoczonych z okazji Olimpiady w Atlancie. Charles Krauthammer pisze, ze sprawozdania telewizyjne z Olimpiady cechuje "nieznosny, bezwstydny szowinizm. Kazda relacja sprowadza sie do jednego: co robia Amerykanie i jezeli nie zdobywaja zlotych medali, to dlaczego?" (IHT 27.08.96). jednoczesnie na Pacyfiku Chiny starly sie z Japonia o mala, skalista, bezludna wysepke (jej nazwa, po japonsku - Senkakus, po chinsku - Diaoyus) - do ktorej oba kraje roszcza pretensje. Siegfried Lenz: "Pojecie ?Heimat? jest wezsze niz ?Vaterland?. Interesuje mnie wlasnie to zawezenie horyzontu, ta prowincjonalna ciasnota, ktora rodzi bute i fatalne pretensje. Prowincjusze czesto czuja sie wybrancami losu, maja poczucie nieograniczonych mozliwosci" (w rozmowie z B.W. Surowska i K. Sauerlandem - "Literatura na Swiecie" 5/85). Pojecie ojczyzny zastepujemy, czesto juz, pojeciem dobrego miejsca na ziemi, miejsca, w ktorym da sie zyc na miare naszych pragnien. jednym z problemow swiata wspolczesnego, swiata przezywajacego tak gleboka, radykalna i rozlegla transformacje jest zdefiniowanie w tej nowej sytuacji pojecia tozsamosci narodowej. Co oznacza ono dla obecnych spoleczenstw? Z jakimi wiaze sie wartosciami? Symbolami? Dazeniami? Co to znaczy dzis byc Serbem? Hiszpanem? Polakiem? jakie aktualne pojecia kryja sie za tymi nazwami? Czy nie widac tam, gdzie nacjonalizmy sa najbardziej zywotne i zaciete, ze tozsamosc narodowa sprowadza sie czasem do cech juz bardzo przestarzalych i anachronicznych? I ze - im bardziej sa one przebrzmiale, tym bardziej agresywnie zachowuja sie ich obroncy i rzecznicy? Ze ludzie nie sa tam zdolni zastanowic sie nad swoja sytuacja i znalezc nowe miejsce, nowa role dla swojej wspolnoty? 9.1.97 Obserwujac postawy imigrantow z krajow biedniejszych, ktorzy zamieszkali w krajach bogatszych: stosuja oni taktyke ostroznego przyczajenia. Staraja sie nie zwracac na siebie uwagi. Staraja sie byc anonimowi. Chetnie wykonuja polecenia. Nie krytykuja. Nie protestuja. Nie tworza partii. Nie walcza o wladze. Dostal prace jako murarz? Chce pozostac murarzem. Zostal przyjety jako sprzatacz? Chce pozostac sprzataczem. Nie zamierza byc czlonkiem parlamentu. Nie chce byc ministrem. Imigrant stoi we wskazanym mu miejscu, wie, co mu wolno. jest prototypem czlowieka cywilizacji przyszlosci: anonimowy, poslusznie pracowity, wydajny, dyskretnie egoistyczny, umiarkowanie ambitny, wyrwany ze swojej wioski czy miasta, ze swojego kraju i kultury, tworzy zaczyn nowego, planetarnego spoleczenstwa, ktorego ksztalt dopiero zaczyna sie rysowac. Nisza: "wneka, wglebienie". Sposob na przetrwanie. A takze sposob na stworzenie sobie klimatu samouwielbienia. bo nisza ma jedna zalete - mozna ja calkowicie wypelnic samym soba, co uwolni nas od zmory konfrontacji, porownania, stawania przed sadem opinii. Zyc tak dlugo w jakims kraju, zeby moc powiedziec: zupelnie go nie znam! Ilez slow okreslajacych wartosci wyszlo u nas z uzycia! Slowo - honor, duma, szlachetnosc, milosierdzie, poswiecenie i dziesiatki innych. I o samych wartosciach mowi sie juz tylko odswietnie. Slowa - klucze slownika wspolczesnego: post - modernistyczny post - geograficzny inter - akcja inter - subiektywny multi - etniczny multi - rasowy Banal. Ale czy banal nie jest prawda? Tyle, ze prawda oczywista? Ile razy jednak przekonujemy sie, ze te prawdy oczywiste toruja sobie droge z nieslychanym trudem albo w ogole nie moga przebic sie na powierzchnie? Prawdy oczywiste to sa te, ktore mowi medrzec, a ktore medrek wydrwiwa jako banaly. Molier: " jedni powiadaja, ze nie, inni powiadaja, ze tak, a ja powiadam, ze tak i nie" (Chory z urojenia). Poczucie, ze cos odkrywamy w humanistyce, wynika dzis tylko z naszych brakow w oczytaniu. W walce o wladze czesto wygrywa ten, kto okazuje chec i wole zwyciestwa. Spojrzmy na srodowisko, na grupe, w ktorej toczy sie walka o przywodztwo. Wkrotce zauwazymy, jak ludzie roznia sie tam miedzy soba stopniem koncentracji, natezenia woli politycznej: jedni beda chcieli wygrac walke za wszelka cene, inni zachowaja sie bardziej powsciagliwie, jeszcze inni - obojetnie. Ci najsilniej opetani zadza wladzy, beda wspinac sie wyzej i wyzej. W ich sposobie bycia cos zwraca uwage: sa skupieni, jest w nich jakas intensywnosc, goraczka, gotowosc do skoku. W ich zachowaniu jest tyle starania i napiecia, ze nie zastanawiajac sie i nawet wbrew naszym upodobaniom - udzielamy im poparcia. Fenomen Clintona: "Newsweek" 9 wrzesnia 96 pisze o Clintonie: "he is often accused of having no core". jak to przetlumaczyc? Ze nie ma kregoslupa? Koscca? Pogladow? Wnetrza? Ze jest oportunista? Pragmatykiem? Zajrzalem do oksfordzkiego slownika synonimow z 1991 roku. Slowo "core" ma 28 znaczen. Oprocz tych, ktore wymienilem, sa jeszcze: rdzen, szpik, esencja, jadro, os itd. Clinton to reprezentant nowej generacji politykow, ktora zaczyna rzadzic swiatem. Po latach panowania ciezkich, mrocznych, zacieklych, ponurych ideologiiprzychodzi wiek, w ktorym dominuje lekki kaliber, postmodernistyczny luz, elastyczna linia. Rzadzi aktualna sytuacja i dorazne interesy. Kroluje i decyduje czas terazniejszy. Zaciagane sa zobowiazania, ktore nic nie znacza, i skladane obietnice, ktore sa tylko gra. Do wladzy dochodzi na swiecie generacja gladka i ch.Nie strategow, nie Cezarow, nie medrcow - gladkich. Nie zacieklych, nie ponurakow, nie ideowcow, nie fanatykow - gladkich. Nie msciwych, nie psychopatow, nie satrapow, nie dyktatorow - gladkich. Gladkich, zadbanych, uprzejmych, zrecznych, przymilnych, dbajacych-aby-wszyscy-mnie-lubili. Wybory powszechne, ktore w ostatnich latach odbyly sie w wielu najzupelniej roznych krajach, maja trzy cechy wspolne: a - wyrazna jest tendencja spoleczenstw do dzielenia sie na dwa wielkie bloki, np. na tak zwana lewice i prawice (mowie tak zwana, gdyz pojecia te malo dzis znacza i tylko sluza roznym ugrupowaniom jako hasla identyfikacyjne). Uderza, ze zwyciezca w wyborach osiaga tylko minimalna przewage liczebna nad pokonanym. Tendencja jest, aby wynik wyborow oscylowal wokol podzialu 50:50; b - po wyborach, w obozie zwyciezcow obserwuje sie szybka pragmatyzacje polityki. Znika radykalizm deklaracji, zadan i obietnic przedwyborczych. W nowym obozie rzadowym nastepuje szybkie odideologizowanie postaw. Zmiana wladzy nie jest rewolucja polityczna, ale raczej roszada personalna; c - wszedzie obserwuje sie kadrowa stabilizacje elit politycznych. Nabor nowych ludzi do tych elit jest rzadki i sporadyczny. Te same nazwiska ciagle sie powtarzaja, tyle, ze w roznych kontekstach i rolach. Elity tworza zamkniete wspolnoty i przy wszystkich wewnetrznych roznicach i podzialach maja wspolny, nadrzedny interes: pozostac nadal panujaca klasa w spoleczenstwie. Trzeba trzymac sie z dala od zawodowych politykow, poniewaz polityk traktuje cie instrumentalnie, jako narzedzie. Patrzac na ciebie, mysli: - do czego by go uzyc? do czego sie nadaje? zrobic go tym a tym'? wyslac go tam czy tam'? i juz jestes zniewolony, juz jestes ofiara czyichs ambicji, czyjejs gry, czy jegosprojektu. Niezaleznosc, przestrzeganie wysokich zasad etycznych - wplyw na to ma takze charakter, usposobienie czlowieka. Orwell - samotnik, introwertyk, milczekbyl niezalezny, nie wiazal sie z nikim. Natury towarzyskie, slabe, prozne, ktore potrzebuja otoczenia i aplauzu, maja wieksza sklonnosc do oportunizmu, do akceptacji chocby i niegodziwego status quo. Teza Hermanna Brocha: indyferentyzm polityczny jest blisko spokrewniony z indyferentyzmem etycznym. Slabosc etyki: ze zatrzymuje sie na progu nauki i techniki, ktore w tym konflikcie, o ile dochodzi do konfliktu, niemal zawsze zwyciezaja. Pragmatyzm. Co to oznacza? Ze co chwila nalezy karty rozdawac od nowa. Gdzies przeczytalem (ale gdzie?), ze lewicowosc i prawicowosc to orientacje wrodzone, ze z tym czlowiek przychodzi na swiat i dlatego wsrod zamoznych burzujow byli fanatyczni komunisci, jak tez - wsrod ubogich proletariuszy skrajni pravicowcy. Obserwujemy w' swiecie wspolczesnym wyrazna eskalacje ruchow politycznych, spolecznych, religijnych bez zaplecza intelektualnego, bez zadnego teoretycznego grumtu. Uczestnicy tych ruchow kieruja sie emocjami, instynktami, odruchami, fobiami, przesadami itd., brak im natomiast wiedzy, refleksji, racjonalnego programu. A.B.: Kryzys inteligencji? To raczej koniec pewnej roli, jaka odgrywala ona w naszych spoleczenstwachroli nosicielki donioslych wartosci etycznych, roli warstwy opiniotworczej, na ktorej glos czekali inni i z ktorym sie zazwyczaj liczyli. To w jej srodowisku rodzila sie refleksja nad charakterem naszych zbiorowych zachowan, nad sensem naszych dzialan. Ale czasy zmienily sie i zmienilo sie miejsce inteligencji, a takze oczekiwanie wobec niej. jej znaczenie dzisiaj, jej wartosc - to kompetencja, rzeczowosc, wiedza. Miejsce kaznodziei zajal specjalista, tworca w jakiejs dziedzinie wiedzy lub sztuki, i wlasnie bardziej tworca wytwarzajacy niz moralizujacy. Osobno jestesmy madrzejsi niz w grupie. Komunizm zwalczal wszelka niezaleznosc. Zachod ja marginalizuje. Polityka - sztuka wymyslania pozornych spraw, aby odwracac uwage opinii od problemow rzeczywistych. Kapitalizm zachodni - to rozwinieta nauka i silne prawo. Kapitalizm ten rozni sie od wszelkich innych kapitalizmow racjonalna i sprawna organizacja. Wszelkie inne kapitalizmy oparte sa nie na organizacji, lecz na improwizacji. W tej rzeczywistosci, w ktorej jestesmy i ktora - wydaje nam sie-znamy, caly czas rosnie przyszlosc, o ktorej nie wiemy nic. Warszawa W PEN-Clubie spotkanie z profesorem uniwersytetu w Beer Sheba Gabrielem Mokedem. Podoba mi sie sposob, w jaki odpowiada na pytania. A mianowicie na wszystko odpowiada postmodernistycznie: "zalezy kto" albo "zalezy co". Na przyklad: Czy Zydzi w Izraelu znaja jidysz? - Zalezy kto. Sa tacy, co znaja, i tacy, co nie znaja. Czy w Izraelu wiedza o Levinasie? - Zalezy kto. Sa tacy, ktorzy wiedza, i tacy, ktorzy nie wiedza. I tak dalej. I oczywiscie ma racje. jest ostrozny, podkresla wzglednosc wszystkiego, bo w tym rozmnozonym, zwielokrotnionym, pelnym przeciwienstw i sprzecznosci swiecie ryzykownie i niebezpiecznie jest posuwac wszelkie uogolnienia zbyt daleko. 22.9.96 Spotkalem A.J., ktora jest socjologiem kultury. Opowiedzialem jej wrazenia z wczorajszych wyborow Miss Polonii. Bylo 18 finalistek. Na pytanie o zainteresowania wiekszosc z nich odpowiedziala: parapsychologia. Dla mnie bylo to odkrycie! Nie uroda, powiedzialem A.J., nie figury tych dziewczat, ale stan ich umyslow byl dla mnie rewelacja. Parapsychologia! A wiec New Age zrobil takie postepy? Tak zapanowal nad mloda generacja? Ale A.J. nie byla zdziwiona. Tak, zgodzila sie, fascynacja parapsychologia jest wsrod mlodziezy powszechna. I dodala: wielki problem i wielki temat. Ze wszystkich istniejacych na naszej planecie swiatow najbardziej niesprawiedliwie jest urzadzony swiat dzieci. Glosny i zaciety spor toczy sie wokol pytania: kto ma prawo (i czyje ma) decydowac o narodzinach czlowieka. Tymczasem dramatyczna (choc zbywana milczeniem) jest takze inna kwestia - gdzie ten czlowiek ma przyjsc na swiat? W jakich warunkach? Pod jakim dachem? Czy w rodzinie zamoznych Amerykanow na Florydzie, czy jako niemowle glodujacej matki w ruinach wioski angolanskiej? Byc rozkosznym bobasem raczkujacym w ocienionym ogrodzie w Sydney czy grzebac w smietnikach w Recife - szukajac skorki banana? Dzieci bogatej Australii, Ameryki czy Kanady rodza sie w stworzonym dla nich raju. Dzieci Kambodzy, Mozambiku i Boliwii - w czekajacym ich piekle. W raju sa zabawki, gry, lakocie, misie i myszki Miki, raj stara sie, aby dziecko mialo wszystko, bylo zadowolone i klaskalo z radosci. W piekle jest glod, zimno, swierzb i pluskwy, nie ma domu ani szkoly, trzeba zebrac i krasc, a takze czesto - umierac. Dwa rozne losy przez tych maluchow ani nie stworzone, ani nie wybrane. W jakim momencie zaczyna kazdy z nas zdawac sobie sprawe, ze zycie posadzilo go na pluszowej poduszce, albo przeciwnie - zanurzylo po szyje w blocie? I czy w tych ostatnich - odepchnietych i porzuconych, istnieje swiadomosc krzywdy? W 1944 roku walesalismy sie- gromada oberwanych dzieci - po uliczkach Otwocka, ktory juz opuscili Niemcy, ale ktorego jeszcze nie zajeli Rosjanie. Chodzilismy glodni, bez szansy, zeby cos zdobyc do jedzenia. Niedaleko stacji kolejowej jakis czlowiek prowadzil warsztat naprawy rowerow. Codziennie w poludnie przychodzila tam starsza kobieta. Z koszyka wyjmowala gliniany dzbanuszek, w ktorym przynosila goracy gulasz. cwierc bochenka chleba i butelke kompotu malinowego. Mezczyzna odkladal narzedzia, szmata ocieral rece ze smaru. siadal na progu warsztatu i wstawial garnuszek miedzy kolana. Pochylal sie nad nim i wciagal powietrze. Zapach goracego miesa rozjasnial jego umorusana twarz. Wolno, z namyslem, zanurzal aluminiowa lyzke w dymiacy garnek, dmuchal na kesy gulaszu, zul chleb i popijal z butelki kompot. Stalismy na ulicy zafascynowani tym widokiem, dosc daleko, zeby nas ten czlowiek nie przegonil, ale na tyle blisko, zeby won miesa, chleba i malin odurzala nas jak narkotyk. jakies zwierze szamotalo sie w moim wnetrzu, chcialo wyskoczyc na zewnatrz, dlawilo gardlo. Czulem mdlosci. Mdlosci. Ale zeby miec poczucie krzywdy? Zazdroscic komus? Tych uczuc zawisci, wscieklosci i porazki nie spotykalem takze wsrod dzieci, z ktorymi bylem na frontach wojen w Liberii, w Ugandzie i Somalii. Jezdzac latami z frontu na front w Afryce i Azji, w pewnym momencie uswiadomilem sobie, ze wojny wspolczesne sa wojnami dzieci, ze na tych wojnach, toczacych sie w dalekim swiecie, walcza i gina przede wszystkim dzieci. Wedlug roznych danych ponad 200 tysiecy dzieci walczy na frontach trwajacych obecnie 24 konfliktow zbrojnych. Z wielu przyczyn jest dzis tak duzo dzieci z bronia w reku. Eksplozja demograficzna ostatnich dziesiecioleci zwiekszyla przede wszystkim liczbe najmlodszych: sa wiec wszedzie latwo dostepne rezerwy. jednoczesnie wielkie migracje, glod i choroby sprawily, ze wiele tych dzieci utracilo rodzicow - pojawily sie tlumy sierot. Wiele z nich szuka ratunku w armii, gdzie moga dostac cos jesc, a takze znalezc namiastke rodziny. Te rzesze sierot znalazly zatrudnienie w krwawym rzemiosle wojny, rowniez dzieki temu, ze produkuje sie dzis bardzo tanie gatunki lekkiej broni automatycznej (rosyjski AK-47 wazy okolo 4 kg). Dziecko moze bez trudu uniesc taki pistolet, strzelac i zabijac. Dzieci, zbyt male jeszcze, aby umiec sadzic i docenic wage zycia, odznaczaja sie w walkach szczegolna beztroska o wlasne zycie i niepohamowanym okrucienstwem wobec innych. Czesto starsi dowodcy (czasem niewiele starsi, bo kilkunastoletni chlopcy, spotykalem ich kolo Monrowii i Maputo) odurzaja tych malych zolnierzykow narkotykami wprawiajac dzieciece oddzialy w najdzikszy szal zabijania. Kilkakrotnie wypadlo mi podrozowac na front w towarzystwie dzieci-zolnierzy. Choc jechalismy na pewna smierc, zachowywali sie wesolo, jakby czekala ich swietna zabawa, gdy ja w tym czasie przezywalem katusze niepewnosci i strachu. Camus: "Swiat jest tylko nieznanym pejzazem, w ktorym moje serce nie znajduje juz oparcia". Zawsze, ilekroc jestem w pokoju sam i jest cicho, i siedze nad ksiazka, mam wrazenie, wiecej - jestem pewien, ze, jezeli uniose wzrok, zobacze mysz, ktora wyszla gdzies z zakamarka i rozglada sie niepewna, wystraszona, drzaca, nie wiedzac, gdzie sie podziac. Oaza AI-Buraymi Idac skrajem tej oazy (w poblizu Dubaju, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich), zobaczylem, jak wokol jednego z duzych namiotow klebi sie ruchliwy, rozgoraczkowany tlum. Wszyscy starali sie wcisnac do srodka, slychac bylo podniesione, energiczne glosy, halasliwy zgielk. Podszedlem i probowalem przepchac sie przez rozogniona, spocona cizbe. W koncu przedostalem sie do wnetrza. W namiocie panowal polmrok, pod niskim, skorzanym dachem powietrze bylo tak geste i ciezkie, ze nie mialem czym oddychac. Tloczyli sie tu mezczyzni w bialych galabijach, wszczynali dziki harmider, klocili sie, gestykulowali, wygrazali piesciami, krzyczeli, az na szyje wychodzily im zyly, oczy podbiegaly krwia. Na srodku namiotu stala strwozona, chuda koza. Rozgladala sie niespokojnie, jakby tu uciec, ale ucieczka nie byla mozliwa: jakis chlopak trzymal ja krotko na sznurku, ktory ciasno oplatal jej szyje. Arabowie skubali koze, aby ustalic, ile ma tluszczu, podnosili ja za ogon, aby ustalic, ile wazy. Caly czas targowali sie o cene. Chodzilo o sume rzedu 30 dolarow. Patrzylem na ich twarze. Ilez bylo w nich namietnosci, ile determinacji, ile furii! Swiat zaczynal sie i konczyl na tej kozie, koza byla wszystkim. Wyszedlem na zewnatrz. Wokol byla pustynia. Pokrywala ja siatka rurociagow, ktorymi plynela ropa wartosci milionow i milionow dolarow. Ale nikt z tych ludzi w namiocie nie myslal o tym. Rurociagi i ropa byly abstrakcja nalezaca do innego swiata. Ich swiatem byl namiot, pustynia i koza. Bez kozy koczownik nie moze ruszyc w droge, poniewaz zwierze to niesie w sobie mleko, a mleko gasi pragnienie, daje zycie. Pisarz niemiecki - Hans Christoph Buch - mowi mi z zalem o swoich ziomkach: "Niemcy nie interesuja sie Afryka". Ale tu chodzi o cos innego i cos wiecej: to zamozni swiata nie interesuja sie tymi, ktorzy zyja ponizej nich, ktorzy sa biedni. Bogaci nie chca o nich slyszec, poniewaz to zatruwaloby im rozkosze konsumpcji, sklanialo do zastanowienia sie nad nieprawidlowoscia swiata. Media wbily ludziom do glowy mysl, ze ciekawa historia to historia sukcesu. Nie ma historii porazek, biografii ludzi przegranych, seriali telewizyjnych o klesce. Przemilczamy nasze niepowodzenia, nawet w teatrach tragizm zostal wyparty przez ironie i groteske. Miejsce gestu tragicznego zajal grymas blazna. Tylko sukces sie liczy, tylko o nim warto mowic. jeszcze dwadziescia, trzydziesci lat temu wiele krajow dazylo do niezaleznosci. Kraje te staraly sie wyzwolic z wielkich globalnych struktur. Dzisiaj tendencja dominujaca jest inna: dzisiaj chodzi o to, aby byc przyjetym do wiekszych globalnych struktur i czerpac z tego tytulu korzysci. Slowem ewolucja drugiej polowy dwudziestego wieku przebiega od walki o niezaleznosc do zabiegow o dobrowolna zaleznosc. Bieda jest asolidarna. Dla przykladu - nie powstal etos Trzeciego Swiata, patriotyzm Trzeciego Swiata. Intelektualisci Trzeciego Swiata tak pelni sa kompleksow, przeczulen i lekow, ze trudno im sformulowac swoje pozytywne opinie, teorie i programy. W rezultacie nie uczestnicza oni w debacie nad losem naszej planety i jej przyszlosci - a przeciez ich glos bylby tak fundamentalnie wazny. Eksplozja demograficzna, obawa przeludnienia, jakie to stare leki i grozby! "W wieku IV p.n.e. - pisze Lidia Winniczuk w ksiazce Ludzie, zwyczaje, obyczaje.starozytnej Grecji i Rzyn7u (PWN, 1983) - problem przeludnienia staje sie niepokojacy. Okolo roku 330 p.n.e., wedlug wiadomosci przekazanej przez historyka Polibiusza, Grecy zdecydowali sie wychowywac jedno, a najwyzej dwoje dzieci." Jezeli urodzilo sie wiecej dzieci, "wyrzucano je po prostu na smietnik, co na ogol rownalo sie wyrokowi smierci". Autorka cytuje list pewnego Greka- Hilariona do zony - Alis (I wiek p.n.e.): "Kiedy szczesliwie urodzisz, jezeli to bedzie chlopiec - zostaw go przy zyciu, jezeli dziewczynka - wyrzuc". Koniec trwajacej przez cala druga polowe XX wieku konfrontacji miedzy Wschodem a Zachodem odslonil nowy front konfliktu, ktory bedzie charakteryzowal swiat wieku XXI. W uproszczeniu nazywa sie go Polnoc-Poludnie, ale mozna mowic inaczej: bogaci i biedni. Nastepuje druga zmiana - w miejsce spoleczenstwa masowego, ktore istnialo w pierwszej polowie tego wieku i ograniczalo sie wlasciwie do krajow rozwinietych, rodzi sie dzis - na skutek dekolonizacji, a rownoczesnie na skutek ogromnego rozwoju komunikacji globalnej"spoleczenstwo planetarne". Towarzyszace jego powstawaniu szkoly myslowe zakladaly, ze w wyniku dekolonizacji nie jako automatycznie bedzie nastepowal rozwoj ekonomiczny. Dopiero w latach siedemdziesiatych zaczeto patrzec trzezwiej i na pierwszej rzymskiej konferencji FAO w roku 1974 pojawily sie alarmujace raporty. Dzis juz nikt nie ma zludzen: zyjemy w swiecie bardzo niesprawiedliwie podzielonym. jedna trzecia ludzkosci zyje w dostatku, a dwie trzecie - w ubostwie. Ten rozziew sie powieksza, bo wiadomo, ze w spoleczenstwach ubogich przyrost naturalny jest bardzo wysoki. Zamozne spoleczenstwo Europy Zachodniej jest bez porownania starsze od spoleczenstw Afryki i Azji, gdzie blisko 50 proc. ludnosci nie ma jeszcze 15 lat-to zwieksza dramatyzm sytuacji, bo ci mlodzi ludzie nie widza dla siebie zadnych perspektyw. I nic nie wskazuje na to, by cos moglo sie zmienic. Tym bardziej ze w srodkach masowego przekazu widac w ostatnich latach bardzo powazna probe zmarginalizowania problemu. Media znajduja sie w rekach bogatych, ktorzy nie sa zainteresowani dalszym poglebianiem nowego, bardzo waznego zjawiska - budzenia sie swiadomosci ubostwa. Swiatowe media stosuja trzy metody manipulacji. Po pierwsze wiadomo, ze obszary nedzy to obszary tzw. Trzeciego Swiata. Ale mowi sie, ze w Trzecim Swiecie sa przeciez "azjatyckie tygrysy", Singapur czy Tajwan. Ignoruje sie fakt, ze w skali juz tylko samej Azji ludnosc tych krajow to zaledwie jeden procent populacji. Druga manipulacja jest ograniczanie problemu wylacznie do glodu. A to bardzo istotna roznica: nie wszyscy ludzie, ktorzy zyja w ubostwie, sa permanentnie glodni. Sprowadzajac problem wszystkich biednych do problemu glodu, pomniejsza sie zjawisko niesprawiedliwego podzialu swiata. Mowi sie wiec, ze ludzi, ktorzy gloduja, jest ok. 800 milionow, natomiast ludnosc planety dochodzi do 6 miliardow. W rzeczywistosci w ubostwie zyja dwie trzecie ludzkosci, tj. okolo czterech miliardow. Trzecia manipulacja, najpowazniejsza z punktu widzenia etyki, sprowadza problem glodujacych wylacznie do kwestii wyzywienia. Ostatni numer "The Economist", pisma wyrazajacego wlasnie poglady bogatych, nosi bardzo charakterystyczny tytul: " jak wykarmic swiat". Taka postawa redukuje jednostke wylacznie do jej systemu trawiennego. Zeby uspokoic sumienie, tworzy sie specjalne komorki organizacji miedzynarodowych, ktorych celem jest zaopatrzenie glodujacych w jakas podstawowa zywnosc. Mamy organizacje, mamy fundusze i transport, mozna wiec tu i tam dostarczyc troche ryzu i kukurydzy. Nie mowi sie przy tej okazji ani o korupcji, towarzyszacej czesto pomocy humanitarnej, ani o tym, ze tego typu traktowanie problemu straszliwie degraduje, wrecz pozbawia pelnego czlowieczenstwa ludzi, ktorym ponoc chcemy pomoc. Ubostwo nie jest problemem tylko wyzywienia, glod, o ktorym sie mowi i ktory chce sie ograniczyc przez podeslanie tu i owdzie zywnosci, to jest tylko szczyt gory lodowej. Za pojeciem "glod" kryja sie straszne warunki zycia i mieszkania, choroby, analfabetyzm, agresja, rozbicie rodzin, rozluznienie wiezi spolecznych, brak przyszlosci i nieprodukcyjnosc. Czlowiek raz przyzwyczajony do otrzymywania pomocy (zreszta niewystarczajacej), nawet w tych spektakularnych, organizowanych na uzytek mediow akcjach, do konca zycia bedzie juz na garnku instytucji miedzynarodowych. Widzialem wiele obozow dla uchodzcow - to, co pokazuje nam telewizja, te masy ludzkie otrzymujace gdzies pomoc, nie oddaje istoty sprawy - a mianowicie, ze w obozach tych miliony ludzi sa bezproduktywne, bo odcieto je i pozbawiono warsztatu pracy. Pamietajmy, ze to sie dzieje glownie w tropikach, gdzie jezeli ziemie przestanie sie uprawiac choc na krotko, to ona zniszczeje. A przeciez na ekranie telewizora widac, ze ci ludzieprzewaznie chlopi - nie maja ze soba ani bydla, ani narzedzi, nawet motyki. Maja tylko maty, na ktorych spia. I beda zyc tak dlugo, jak dlugo beda otrzymywac pomoc miedzynarodowa. To jest problem duzo powazniejszy: glod, przy dobrej woli i przy obecnym stanie techniki, mozemy ograniczyc. A nedze? Trzeba pamietac o tym, ze z bieda i glodem wiaze sie poczucie wstydu. Czlowiek biedny czesto po prostu wstydzi sie, czuje sie ponizony, a w wielu kulturach bieda jest traktowana jako grzech. I tu dochodzimy do problemu, ktory amerykanski antropolog Oscar Lewis nazywa kultura ubostwa. Za bieda i glodem kryje sie cala kultura, cala forma negatywnej, destruktywnej egzystencji. Czlowiek, ktory od pokolen zyje w kulturze ubostwa, nie jest juz zdolny funkcjonowac w innych warunkach. John Galbraith, autor wybitnej ksiazki o zjawisku masowej nedzy, rozroznial dwa rodzaje ubostwa: patologiczne, obejmujace ludzi, ktorym nie powiodlo sie w zamoznych spoleczenstwach, wykolejonych i bezdomnych, oraz ubostwo masowe, ktore dotyczy wlasnie calych spoleczenstw Trzeciego Swiata. To Galbraith powiedzial, ze ubostwo jest najwiekszym i najpowszechniejszym nieszczesciem czlowieka. to slowo "nieszczescie" przesuwa cala nasza refleksje z plaszczyzny techniczno-budzetowej Narodow Z jednoczonych w strone tego, co Jaspers nazywa planetarna solidarnoscia. To Jaspers powiedzial, ze jestesmy odpowiedzialni przez to, ze w ogole istniejemy. Media chca z nas zrzucic te odpowiedzialnosc i przerzucic wszystko na technike i budzet. jestesmy w momencie bardzo trudnym, bo w dalszym ciagu rosnie roznica miedzy biednymi a bogatymi. W spoleczenstwach zamoznych nastepuje rozmywanie klasy sredniej i odchodzenie od formuly panstwa opiekunczego. A w skali planety kraje rozwiniete sa coraz zamozniejsze, podczas gdy kraje ubogie - coraz ubozsze. W Manili jest Instytut Doskonalenia Upraw Ryzu, w ktorym pracuje sie nad odmianami znacznie zwiekszajacymi wydajnosc plonow. Otoz temu Instytutowi tak okrojono srodki, ze w tej chwili jego personel jest o jedna trzecia mniej liczny niz dawniej. Rownoczesnie ogromne pieniadze przeznacza sie na badania, ktore przyczyniaja sie do zwiekszenia kontroli bogatych nad swiatem, np. na systemy telekomunikacji, cyberprzestrzeni itd., takze na konstruowanie coraz bardziej luksusowych samochodow. Swiat robi sie swiatem dla bogatych, bogaci chca zawlaszczyc planete wylacznie dla siebie. Mamy dzisiaj do czynienia z nowym zjawiskiem socjologicznym w skali planetarnej (dlatego mowie: "w skali planetarnej", ze tak to okresla socjologia amerykanska) - global outerclass, czyli z klasa spolecznie wylaczona. U nas sie tego nie rozumie. Dawniej czesto sie mowilo: "chcialbym byc takim bezrobotnym jak we Francji czy w Niemczech", bo tam bezrobotni dostawali ogromny zasilek. Tymczasem przy obecnym postepie technicznym czlowiek, ktory traci prace, nigdy jej nie odzyska, bo za rok jego zaklad bedzie juz zbyt nowoczesny, jak na jego umiejetnosci. Na zachodzie Europy juz dzis mowi sie, ze kazdy powinien sie uczyc dwu zawodow: w momencie, w ktorym wypadnie z jednego, moze jeszcze probowac w innym. Poza tym w calym swiecie trwa proces, ktory w Ameryce nazywa sie downsiding, ciecia - redukcja etatow i stanowisk, ba, calych zakladow pracy, firm, instytucji. Nad kazdym wisi topor: jutro w naszym zakladzie beda redukcje i ja moge byc pierwszy na liscie. Dochodzi do tego, ze ludzie boja sie isc na urlop, bo dobry pracownik nigdy nie wypoczywa. Urlopowiczow komputer zwalnia w pierwszej kolejnosci. Ostatnio we Francji ukazala sie bardzo wazna ksiazka. jej autor - Jeremy Rifkin - dal jej znamienny tytul: La Fin du Travail. jej glowna teza: "Praca stala, zapewniona, gwarantowana i dobrze platna dla wszystkichskonczyla sie na zawsze. Musisz pamietac, ze dzis pracujesz, ale jutro znajdziesz sie na ulicy. Licz tylko na wlasne podnoszenie kwalifikacji w coraz to nowych dziedzinach. Tylko twoj poziom kulturalny decyduje o twojej przyszlosci, tylko twoje zdolnosci". Doswiadczenie drugiej polowy XX wieku pokazalo, ze jezeli jakis kraj jest ubogi, to bedzie ubogi do czasu, az znajdzie zastrzyk kapitalu z zewnatrz. Czyli jakiekolwiek wyjscie z sytuacji musi zakladac miedzynarodowe uczestnictwo - tak bylo w przypadku wspomnianych wczesniej azjatyckich tygrysow, gdzie ogromny naplyw kapitalu zagranicznego pozwolil rozwinac sie gospodarkom malych panstw. Dzis swiatowy rynek ma mniej kapitalu, niz potrzeba w skali planety. Kapitalu jest niewiele, wobec tego - co z natury kapitalu wynika - kieruje sie on tylko tam, gdzie moze dac natychmiastowe zyski. Im kraj biedniejszy, tym mniej ma szans na dotacje i skazany jest wlasciwie na biede permanentna. Inna cecha charakterystyczna zjawiska ubostwa jest konflikt miedzy mieszkancami miasta i wsi. Rolnictwo w krajach Trzeciego Swiata jest biedne, bo panstwo, rzadzone przez biurokracje, faworyzuje warstwe miejska i obniza ceny produktow rolnych tak, ze chlopu czesto nie oplaca sie produkowac zywnosci i sam emigruje do miasta. Stad biora sie megamiasta biedoty, ale nawet w nich, w ich slumsach, zycie jest lepsze niz na wsi. Kiedy jestem we wsi afrykanskiej, zawsze mysle o tym, by dostac sie do miasta. Wtedy uswiadamiam sobie mechanizmy zycia w kulturze ubostwa. Glod to tylko czesc tej strasznej egzystencji, reszta jest koszmar spania na glinianej podlodze, pluskwy i pasozyty, ciagly brak wody, a moze przede wszystkim - ciemnosc. W tropiku slonce zachodzi o szostej wieczor. I do szostej rano zyje sie w kompletnej ciemnosci. Chinska latarka kosztuje dolara, ale we wsi, w ktorej ostatnio mieszkalem w Senegalu, nikt nie ma jednego dolara, zeby ja sobie kupic. W miescie, nawet w tych strasznych slumsach, jest prad, a w zwiazku z tym jest swiatlo i jakas muzyka z radiawiec jakas rozrywka. Ludzie sie tam garna i od razu mamy paradoksalny konflikt: wczorajszy chlop staje sie wrogiem ziomkow ze swojej wlasnej wsi. To sa cechy typowe dla kultury ubostwa, ktora wewnatrz siebie wytwarza zrodla napiec, agresji i sprzecznosci interesow: spoleczenstwa ubogie nie sa zdolne do zadnej zorganizowanej formy dzialania, poniewaz sa zatomizowane i targane konfliktami wewnetrznymi. Spoleczenstwa zamieszkujace nasza planete zyja w dwoch kontrastowo roznych kulturach: w kulturze konsumeryzmu - a wiec luksusu, obfitosci, nadmiaru, oraz/albo w kulturze ubostwa, tj. niedostatku wszystkiego, leku o jutro, pustego zoladka, braku szans i perspektyw. Granica miedzy tymi dwiema kulturami, tak widoczna, kiedy podrozuje sie po naszym globie, jest pelna napiec, niecheci, wrogosci. To najwazniejsza i najbardziej dramatyczna granica dzielaca dzis planete. Nie ma zadnych prostych i idealnych rozwiazan. Doraznym, czesciowym wyjsciem byloby chociazby rozwiniecie technologii odsalania i uzdatniania do picia wod morz i oceanow (bo spoleczenstwa krajow slabo rozwinietych cierpia na brak wody), a po drugie np. ratowanie lasow systematycznie grabionej z drzewa planety. Dzis dzungle Ameryki Poludniowej i Afryki sa wycinane i przez wielkie firmy zagraniczne, i przez miejscowa ludnosc, dla ktorej wegiel drzewny to jedyny dostepny opal. Widac tu, jak nierowno gospodaruje sie swiatowymi bogactwami: likwiduje sie kopalnie, mimo ze na swiecie jest deficyt wegla. W krajach biednych brakuje nafty do lamp, mimo iz nafta jest jednym z najtanszych produktow, jakie mozna wymyslic. I nikt nie mysli o tym w skali globalnej. To szokujace - opisywalem w jednym z reportazy, ze w krajach Trzeciego Swiata zanika oswiata, bo dzieci nie stac na kupno olowka kulkowego, ktory kosztuje 5 centow. W Afryce ciagle spotykalem dzieci, ktore blagaly nie o chleb, wode, czekolade czy zabawki, ale o kulkowy olowek, bo one ida do szkoly i nie maja czym pisac. To sa przyklady na to, ze nie chodzi tylko o kapital, ale przede wszystkim o brak woli i zainteresowania. Swiat rozwiniety otacza sie kordonem sanitarnym obojetnosci, buduje globalny berlinski mur, bo postrzega Trzeci Swiat jako swiat barbarzynstwa - informacje stamtad dotycza tylko wojen, mordow, narkotykow i kradziezy, chorob zakaznych, uchodzcow i glodu, a wiec czegos, co nam zagraza. Problem masowego ubostwa powinien byc postrzegany dwojako, nie tylko jak "dac", choc nawet i tu niewiele sie robi. Jezeli zgodzimy sie, ze wszyscy ludzie na swiecie, niezaleznie od geografii, historii, klimatu i kultury, powinni zyc godnie, to musimy zastanawiac sie, jak zmieniac mentalnosc ludzi wychowanych w kulturze ubostwa, ktora, niestety, stwarza ogromne mechanizmy przystosowania, otepienia i nieufnosci. Te spoleczenstwa niechetnie przyjmuja innowacje -jesli mam 100 dolarow i podejmuje ryzyko zainwestowania 10 dolarow, moge smialo to robic, bo nawet gdy strace, to i tak zostanie mi 90. Ale jak mam 10 dolarow i mam je zainwestowac, to gdy je strace - strace zycie. Przelamywanie tej postawy u jednostek moze byc latwe; w skali spolecznej jest zawsze ogromnie trudne. Trzeci Swiat jest fenomenem nowym, powstal w zasadzie po drugiej wojnie swiatowej. jego pierwsza proba samoorganizacji - ruch panstw niezaangazowanychzakonczyla sie niepowodzeniem. Musimy wiec czekac, az narodzi sie tam jakas nowa koncepcja, zmierzajaca i do wiekszej samodzielnosci, i do wyartykulowania wlasnej wizji rozwoju. Nie wymyslimy tego za nich - w samym Trzecim Swiecie musi powstac generacja intelektualistow i politykow, podobna do tej, ktora dala mu samodzielnosc polityczna. Generacja ta musi przestac kopiowac wzorce kultury bogatych i zaczac dazyc do wyrownania niesprawiedliwego rozlozenia bogactw. Nie metodami rewolucyjnymi - dzisiaj, na szczescie, w skali globalnej nikt nie dazy do krwawej rewolucji. Ewolucja mysli i zachowan ludzkich nie idzie w kierunku rewindykacji agresywnej. Natomiast moze tu dojsc - tak jest dzis np. w Chinach - do dalszego rozbudzania ambicji nacjonalistycznych, uswiadamiania sobie swoich interesow i swojego miejsca na planecie. Wartosc majatku, jaki posiada dzisiaj 358 najbogatszych na swiecie ludzi, rowna sie sumie rocznych dochodow ubozszych 45 procent mieszkancow swiata (jest ich 2 miliardy 300 milionow ludzi). Ujemna strona wszelkiej pomocy dla krajow Trzeciego Swiata jest to, ze pomoc ta niczego tam na miejscu nie zmienia. Nie pobudza spoleczenstw-odbiorcow do dzialania, nie wyzwala w nich energii i inicjatywy, nie jest zaczynem rozwoju i zmiany. Po raz n-ty w swoich dziejach ludzkosc znalazla sie w punkcie zwrotnym. Mamy nagromadzony ogrom informacji na temat biedy, a nie potrafimy uzyc tej informacji do dzialan pozytywnych. Wiemy, skad sie bieda bierze, co sprawia, ze jest stanem tak powszechnym, a nie mozemy nic zrobic, aby ja ograniczyc i w koncu usunac. Spoleczenstwa tradycyjne charakteryzuja sie szczegolnie zlozona, skomplikowana struktura. Ich organizmy ksztaltowaly sie wiekami, nawarstwialy sie, kumulowaly, tworzac w rezultacie takie wlasnie zroznicowane, kubistyczne byty. "Niech pan pomysli, mowil Javaharlal Nehru do Tibora Mendego, ze w latach czterdziestych istnialo w Indiach ponad piecset panstewek mniej lub wiecej autonomicznych, ktore uwazano za niepodlegle." (Tibor Mende - Rozmowy z Nehru, KiW,1957). Sen: wedruje przez Afryke. Pewnego dnia, posrod tej uciazliwej i dlugiej podrozy trafiam na zagubiona w pustkowiach, w buszu, samotna wioske. W wiosce sa same Rosjanki. Przyjechaly tu kilka lat temu z mezami, ktorzy studiowali w Moskwie na Uniwersytecie Lumumby. Ale tu, w tej czesci kontynentu wybuchla wojna, oni wszyscy poszli na te wojne i nikt z nich nie wrocil. Rosjanki zostaly same, nawet dobrze nie wiedza, gdzie sa. W TV Euronews reportaz z Trojkata Narkotykowego (Myamar, Kambodza, Laos). Jeden z wladcow, wodzow, faktycznych wlascicieli, dyktatorow tego obszaru to Myamarczyk - Khun Sa. Ma wlasna armie, palace, nieskonczone bogactwo. To typowy dzis (na przyklad Somalia, Liberia) - warlord, kacyk, watazka. (Patrz - ksiazka Rufma o Nowych barbarzyncach, ktorzy stopniowo opanowuja terra incognita, czerpia zyski z pomocy miedzynarodowej i staja sie wladcami trudno dostepnych obszarow swiata.) Wojny maja dzis charakter lokalny w podwojnym sensie: tocza sie na ograniczonym terytorium, najczesciej wewnatrz jednego kraju, i po drugie - niczego nie zmieniaja w porzadku swiata. Toronto Z Diana Kuprel i Markiem Kusiba w bibliotece uniwersyteckiej (Robarts Library). Ogromne, jasne sale. ksiazki w zasiegu reki, rzedy komputerow. Ale nie to zwrocilo moja uwage. Uderzyl mnie wyglad tlumu studenckiego. Toronto? Alez jestem raczej w Pekinie czy w Seulu, w Tokio, w Singapurze, w Kuala Lumpur. Gdzieniegdzie przemykal sie jakis Europejczyk, jeszcze rzadziej - Afro-Kanadyjczyk. Azja opanowala wyzsze uczelnie Nowego Swiata, w ciagu dwoch, trzech pokolen nauka stanie sie tam domena ludzi pochodzacych z Hongkongu, Szanghaju, Jokohamy, Manili i Bangkoku. Trzeci Swiat bierze odwet za lata marginalizacji, upokorzen, przymusowej drugorzednosci. Ale ten odwet nie ma formy zbrojnego ataku, bunczucznej inwazji, krwawej zemsty. Spokojnie, pracowicie i metodycznie przejmuje on dziedzine, ktora coraz bardziej bedzie rzadzic przyszloscia swiata - nauke. jedni uwazaja, ze przyszle stulecie bedzie wiekiem Ameryki. Inni - ze wiekiem Azji. I jedni, i drudzy zgadzaja sie, ze nie bedzie to juz wiek Europy. Brzesc,1996 Rano 30 lipca pojechalem pociagiem z Pinska do Brzescia. Odleglosc 180 kilometrow pociag pokonuje w trzy i pol godziny: troche ponad 50 kilometrow na godzine. W przeddzien wyjazdu nawet cieszylem sie z tego powolnego tempa, poniewaz chcialem jeszcze raz obejrzec krajobrazy mojego Polesia, niestety, okazalo sie to niemozliwe: szyby byly tak zalepione brudem i blotem, ze nie widzialo sie nic. Bylo to bloto stare, zaskorupiale, nalozone na siebie warstwami, tak jak to widac na przekrojach geologicznych, bloto, chcialoby sie powiedziec - wieczne. Otworzyc okien tez nie bylo mozna, bo sa one zamkniete na amen, raz na zawsze. Z powodu tych zaklajstrowanych szyb w wagonie panowal polmrok, panowalo zaciemnienie, mimo ze na zewnatrz swiecilo slonce. Nie mozna bylo rowniez wyjsc, kiedy pociag stal na stacji - wyjsc mogli tylko ci, ktorzy wysiadali juz na dobre, ktorzy konczyli jazde. Ci, ktorzy jechali dalej, musieli siedziec na miejscu. System polega na tym, ze w wagonie otwieraja sie tylko jedne drzwi, ktorych pilnuje konduktorka (ile wagonow - tyle konduktorek: 20 wagonow - 20 konduktorek). Sa to na ogol mlode dziewczyny o silnym poczuciu wladzy - wiedza, ile od nich zalezy: chca-wpuszcza, nie chca-nie wpuszcza. Krzycza, wydaja rozkazy, groza. Pasazerowie sa posluszni, potulni, nawet zadowoleni - ciesza sie, ze w ogole jada. Tymczasem wyjsc z wagonu bodaj na chwile, bodaj na minute wydaje sie deska ratunku, zbawieniem. W wagonie bowiem panuje dlawiacy zaduch. Nie sposob opisac jego przygniatajacej konsystencji. Pachna skarpetki, koszule, kiecki i zapaski, pachy i nogi, cos w tych koszykach pachnie, cos w tych ceratowych torbach, cos idzie od podlogi i scian, jakas won nieokreslona, kwasnomdla, gorzkoslodka, wszechobecna, uporczywa, stale atakujaca. kneblujaca. Nie wiadomo, jak oddychacplytko, to czlowiek sie dusi, ale gleboko - tez sie dusi, z tym ze przy oddychaniu plytkim uduszenie jest czyste, wlasne, ekologicznie nieskazone, natomiast przy glebokim- jest naladowane odorem, lepkie, zatykajace, jakby kto spocona piesc pchal komus do gardla. W drodze miedzy stacjami, kiedy pociag toczy sie przez bezkresne rowniny Bialorusi, konduktorki zajmuja sie makijazem. Kazda ma swoj osobny przedzial, a w przedziale - lusterko. Kiedy dojezdzamy do Brzescia, sa juz tak uroczyscie eleganckie, jakby za chwile miala zaczac sie na stacji rewia mody. W Brzesciu przy kasach tlum napiera na okienka. Napiera, ale milczy. Jezeli ktos zacznie krzyczec, a z powodu braku wladzy nie jest do tego uprawniony (a przeciez zwykly pasazer nie ma wladzy), przechodzacy milicjanci wyrzuca go z kolejki. Napieranie odbywa sie wiec w ciszy, co najwyzej slychac sapania albo pojekiwania tych, ktorym nie udalo sie dostac biletu. Ja tez przystepuje do napierania. Udalo mi sie, pytajac na lewo i prawo, ustalic, gdzie jest kasa linii miedzynarodowych. Tam napieraja ci, ktorzy maja pozwolenie wyjazdu na Zachod. Oni tez napieraja, owszem, ale jest to tlum jak gdyby wyzszego rzedu. To juz sa Nowi Bialorusini, klasowi bracia Nowych Rosjan. Tu juz sie i modny garnitur zobaczy, tu poczuje zapach francuskich perfum. Nawet samo napieranie cechuje juz wieksza oglada. Bo z jednej strony wiedza, ze bez napierania nie dostana biletu, ale z drugiej maja przeciez swiadomosc, ze zachowanie takie jakiez jest nieeleganckie, niekulturalne. Na kilkunastu centymetrach przedzielonych okienkiem kasy biletowej odbywa sie pasjonujaca konfrontacja, nieprzerwane starcie dwoch cywilizacji. Po jednej stronie okienka powiew wielkiego swiata - wytworni pasazerowie sypia nazwami: do Brukseli, do Paryza, do Akwizgranu, do Hamburga. I wyjmuja pliki dolarow, frankow, marek i guldenow. Po drugiej stronie siedzi samotna kobieta (jest tylko jedna kasjerka na ten tlum ludzi) i starym dlugopisem wypisuje pracowicie duze, zawierajace wiele rubryk bilety. A potem zaczyna mozolnie i ostroznie przeliczac te waluty na ruble bialoruskie. Trwa to i trwa bez konca. Nic nie mozna zrobic, nic poprawic, nic przyspieszyc. Przedzielone malymi okienkami dwa swiaty stoja naprzeciw siebie, dwie kultury, dwie miary czasu. W tej konfrontacji miedzy swiatem Brzescia a swiatem Paryza i Brukseli Brzesc raz po raz triumfuje. Po pierwsze, Brzesc nie daje sie wodzic za nos i nie pozwala, zeby go poganiano. Brzesc ma swoj czas i wedlug niego wszystko ma sie tu odbywac. Po drugie, Brzesc kpi sobie z naiwnej i aroganckiej teorii Zachodu - ze pieniadz moze wszystko. Tu chocbys potrzasal wachlarzem dolarow, kasjerka nie sprzeda biletu: miejsc nie ma, oglasza, i zatrzaskuje okienko. Na szczescie mialem bilet powrotny i chodzilo o jego potwierdzenie. Teraz zaczalem rozgladac sie za odprawa celna, poniewaz ta odprawa odbywa sie w Brzesciu na stacji, a nie w pociagu. Na pytanie o urzad celny rozni ludzie udzielali mi roznych odpowiedzi, ale w koncu, po nitce do klebka - trafilem. Znalazlem sie w duzej, mrocznej sali, ktorej srodek zajmowaly stanowiska celnikow: stoly, a na stolach aparaty do przeswietlania bagazy - wszystkie nieczynne, bo nie bylo swiatla. Dworzec w Brzesciu zostal kiedys zbudowany w stylu stalinowskiej architektury pokazowej (brama wjazdowa do Zwiazku Radzieckiego) - blichtr, pompa, zlocenia, marmury. Ale wszystko to przeszlosc. Tynki odpadaja, odrzwia nie chca sie zamknac, zyrandole polamane, poskrecane, slepe. W glebi tej wielgachnej hali siedzial za biurkiem jakis celnik i czytal gazete. Podszedlem spytac, czy mozna sie odprawic. Wymienilem numer pociagu i kierunek jazdy. Czytal, nie podniosl oczu, nie odpowiedzial. Obok siedzial drugi celnik, wiec chcialem zwrocic sie do niego, ale ten siedzial ze wzrokiem utkwionym w druga strone, zastygly, jakby nierealny, nieruchomy, patrzyl gdzies nieruchomo. Stalem, sytuacja robila sie glupia, gdyz mimo ze ponowilem pytanie, ten, co czytal - czytal dalej, a ten nieruchomy nadal wpatrywal sie gdzies nieruchomo, obaj skrajnie autystyczni, zamknieci gdzies w swoim gluchym, niedostepnym swiecie. Postanowilem sie wycofac, ale wycofac tylko czesciowo, balem sie zejsc im z oczu zupelnie, bo to moglo wzbudzic podejrzenie -jezeli wyszedl, to po co wchodzil, pewnie myslal, ze uda mu sie przeslizgnac, tak bez niczego, do pociagu! Wiedzialem przeciez, ze glowy tych celnikow pracuja inaczej niz moja, wiec teraz staralem sie, nie bez wysilku, isc tropem ich chytrego i podejrzliwego myslenia. A poniewaz fundamentem tego myslenia jest zalozenie o zlych, przestepczych intencjach kazdego podroznego, bylo jasne, ze i we mnie widza kogos, kto probuje ich oszukac, a w czym i jak oszukac, o, na to moze byc juz sto przeroznych odpowiedzi. Stalem wiec na srodku sali, oddalony juz od celnikow, ale jednak bojac sie wyjsc na zewnatrz, a atmosfera wokol mnie gestniala coraz bardziej, mimo ze pozornie nic sie nie dzialo -jeden celnik czytal, drugi patrzyl gdzies nieruchomo, cisza byla zupelna. mimo ze dworzec, nie dochodzily tu zadne odglosy. Dopiero po jakiejs chwili wszedl drugi pasazer i od razu poczulem sie razniej. Stosunek byl teraz dwoch na dwoch: dwoch straznikow prawa na dwoch potencjalnych naruszycieli. Ten drugi pasazer zaczal wypelniac deklaracje celna. Poszedlem w jego slady. Pojawili sie nowi pasazerowie. Stalismy czekajac, co bedzie dalej. Moze po godzinie ci moi celnicy gdzies znikneli, a zamiast nich zobaczylem dwoch nowych. Ci zasiedli za stolami i zaczela sie odprawa. Wpatrywalem sie zafascynowany, bo rzadko juz mozna obejrzec takie rzeczy na swiecie. Stojacy przede mna w kolejce mezczyzna jechal do Berlina. Celnik kazal mu wyjac wszystkie pieniadze na stol i ulozyc w kupki - tu dolary, tu liry, tu pesety - tu marki. Zaczal liczyc, cos sie nie zgadzalo, zaczal liczyc od nowa. Znowu nie zgadzalo sie. Kazal pasazerowi podac portfel. Portfel byl zniszczony, mial mnostwo zakamarkow. To wlasnie wzbudzilo podejrzenie: po co tyle tych kieszonek, zaszywek? Zaczelo sie badanie portfela. W tej kieszonce - nic. A w tej? Tez nic. Hmm. Ale cos sie nie zgadza. Liczymy od nowa! Dolary, liry, pesety, marki. W koncu skarcony, zrugany pasazer moze isc dalej. Nastepny. Znowu sie nie zgadza. Znowu liczenie, przeliczanie, buszowanie w portfelu. Wlasciwie u wszystkich jakies bledy, uchybienia, pomylki, niescislosci, przeoczenia, niedorobki. Wszystkim trzeba stawiac pytania, wychwytywac sprzecznosci w odpowiedziach, znowu pytac, kiwac glowa z niedowierzaniem. Ale to nie koniec. Bo przepytani, przeliczeni, celnie zatwierdzeni, musimy jeszcze przejsc kontrole paszportowa. W tym celu kieruja nas do nowej sali. Nowa salanowe czekanie. Wladza, zeby objawic swoj pelny autorytet, potrzebuje dystansu czasu. Im wyzsza wladza, tym dluzsze czekanie. A poza tym, jak mawiaja sledczy, czekanie zmiekcza. Czekam moze kwadrans, moze pol godziny. Sa! Straznicy granicy wchodza do swoich budek i badaja paszporty. Znowu pytania, znowu: a gdzie, a co, kiwania glowa ni to na znak niedowierzania, ni toaprobaty. Ale w koncu mamy stempel w paszporcie i mozemy pedzic do pociagu, ktory juz od dawna czeka na nas na peronie. Mozemy? Nie mozemy? Bo oto zatrzymuje nas zolnierz i kaze czekac. Nie tak, zeby kazdy stanal i czekal gdzie chce, nie - trzeba czekac w zwartej gromadzie. Zolnierz jest powazny i z uwaga pilnuje, zeby gromada miala zwarty, akuratny ksztalt. Ktos probowal stanac na boku, zostal zrugany - stoj w gromadzie. Musimy pomoc zolnierzowi. Dostal rozkaz - miec wszystkich na oku, stale ich liczyc. Ludzie rwa sie do pociagu, ktory jest tuz obok. Cieknie im slina, ale - nie. Czekac, stac w gromadzie, az przyjdzie rozkaz. Wszyscy stoja niby spokojnie, ale jednak w duchu niepewni. Wszyscy wiedza, ze choc inny swiat jest juz blisko, cala ich wyprawe mozna w kazdej chwili cofnac do punktu zerowego: a to stempel gdzies zle przystawiony, a to pieniadze warto by jeszcze raz przeliczyc. Dlatego napiecie w gromadzie rosnie. Przez gromade idzie prad elektryczny, ktory wprawia ja w stan skrywanego drzenia. Wreszcie zolnierz cofa sie - droga otwarta! Gromada rzuca sie do pociagu. Jedziemy przez most, w dole leniwa rzeka, lachy piasku, vysokie szuwary. W sasiednim przedziale grupa mlodych Rosjan jedzie do Pragi na festiwal piosenki. Jeden z nich gra na harmonii, wszyscy spiewaja. Spiewaja "Jabloczko" i "Kaline", spiewaja "Czornuju nocz" i "Wziawby ja banduru", spiewaja "Dnipr, ty Dnipr szyrokyj" i "Nie zabudz mienia". W pewnej chwili ktos zaczyna "Artilerysty, Stalin dal prikaz". Wybucha smiech, a potem w przedziale zapada cisza. Artilerysty... 11.9.96 O siodmej rano padal rzesisty deszcz. Bylo chlodno, wial przenikliwy, ostry wiatr, ktory gial wysokie, wiotkie topole, napinal je i naprezal jak cieciwy lukow. W godzine pozniej otworzylo sie niebo - intensywnie blekitne, przestronne. Powietrze zrobilo sie przezroczyste, rzeskie. Trwalo to krotko, bo zaraz naplynely ciemne, olowiane chmury, wrocila szarosc, a swiat - w sloncu wyrazisty i plastyczny, zatarl sie, splaszczyl i rozplynal. Znowu padal deszcz. Wielka osobowosc Pilsudskiego wplywala na ksztalt i mysli Polski miedzywojennej. Totez kiedy kraj poniosl kleske we wrzesniu 1939, znakomity poeta - Tadeusz Peiper - jedna z przyczyn przegranej upatrywal w cechach charakteru i w filozofii Marszalka: "W naturze Pilsudskiego lezala sklonnosc do improwizacji. Planowanie nie bylo jego darem. Nawet wtedy, kiedy stawial sobie cele odlegle i dla nich organizowal material ludzki, posuwal sie naprzod impulsami. Dlatego droga jego zycia nie jest droga prosta. Dlatego to socjalisci nazywaja go renegatem, a demokraci zdrajca demokracji. Jesli na niektorych trasach droga jego ukazuje konsekwencje, to jest to konsekwencja psychologiczna, powstajaca z momentow jednolitej indywidualnosci. Ma sie wrazenie, ze byl ofiara nalogow, ktore obciazyly polskich literatow jego pokolenia. W zalobnych wspomnieniach pisal jego adiutant, ze ogrod przy dworku marszalka musial byc pozostawiony swojemu samorodnemu zyciu, wolnemu od wszelkich wplywow kultury ogrodowej, ze praca ogrodnicza byla w nim zredukowana niemal do zera, ze nie wolno bylo przecinac go nowymi sciezkami, a starych nie wolno bylo ulepszac. I tu: wszelki wplyw na zywiolowy bieg rzeczy - wykluczony. I tu: wszelkie planowanie - nieobecne. I tu: samorodny rozwoj pozostawiony samemu sobie. Ten ogrod to obraz psychiki jego pana. Niestety przejawia sie ona nie tylko w stosunku do sciezek wlasnego ogrodu, ale i do drog kraju. Przyslowiowe zle ?polskie drogi? byly dla Pilsudskiego walorem obronnym na wypadek wojny. Na nich to mialy zalamac sie zmotoryzowane kola wroga. Pod wplywem Pilsudskiego odbywalo sie utrzymywanie jeszcze jednej z wielu prymitywnosci polskich, tak mile widzianych przez konserwatywne czynniki kraju. Pod wplywem Pilsudskiego sprawa rozbudowy nowoczesnych szos zeszla zupelnie z porzadku dziennego, a zlo drog zamienilo sie w dobro zeslane przez opatrznosc. jego niechetny stosunek do cywilizacji nowoczesnej sprawial, ze nie widzial on wartosci wojskowych w swiezych wynalazkach technicznych i ze dla obrony wojennej nie szukal w nich mozliwosci, nieoczekiwanych dla przeciwnika. Na skutek obiekcji, czynionych przez wojskowosc, nie wprowadzono do Polski radia dlugi czas po jego odkryciu, dopiero kiedy zagranica ukazala korzysci, jakie z niego plyna zmieniono stanowisko. Nie przyjmowal Pilsudski ani na chwile, ze mozliwosci bojowe jego armii moglyby znacznie podniesc wlasne polskie wynalazki czynione w dziedzinie techniki. Nie wierzyl w zdolnosci techniczne Polakow. Na miedzynarodowych lotach szybowcowych otrzymali jednak Polacy pierwsza nagrode wlasnie dzieki pomyslowej konstrukcji maszyny. Pilsudski zaprosil do siebie zwyciezcow, konstruktorow i lotnika. W czasie calego przyjecia powtarzal ciagle w kolko: - Ale zeby Polacy w konstrukcjach technicznych pobijali rekordy swiatowe! Zeby Polacy w konstrukcjach technicznych...! " Paradoks losu polskiego w koncu XX wieku polega na tym, ze wiele z tego, co sluzylo przetrwaniu narodu w przeszlosci, teraz stanowi ciezar i przeszkode: 1 - Polacy kontestowali obce, kolonialne panstwa przez postawy anarchistyczne - lamanie prawa, dezorganizacje itd., i te postawy sie utrwalily; 2 - sytuacja podbitego narodu utrwalala cechy, ktore wiaza sie z czasem przeszlym - konserwatyzm, kulture skansenu. Wszystko, co bylo zwiazane z niepodlegla, przedrozbiorowa przeszloscia, bylo gloryfikowanym tabu. Zadna dyskusja o innowacji nie mogla byc podjeta, poniewaz wszelka krytyka byla niedopuszczalna (targanie swietosci, ptak, ktory wlasne gniazdo kala itd.); 3 - komunizm wzmocnil te postawy negacj i, odrzucenia, tumiwisizmu, jalowego biegu. Hasla rzadowe w rodzaju "Lepsza praca uczcimy Zjazd Partii!" - degradowaly i osmieszaly etos pracy, i tak juz w naszym spoleczenstwie niski. Zle pracowac - bylo jedna z form opozycji wobec rezymu (wszelkie nierobstwo zyskiwalo w ten sposob range wznioslosci etycznej). Honor polski byl honorem gestu heroicznego, pola bitwy, reduty i szanca, a nie pracy przy warsztacie i mnozenia produktow. Przewaga Niemcow i Rosjan nad Polakami jest nie tylko liczebna i nie tylko w tym, ze maja wiecej czolgow, bo dominuja oni nad nami takze dlatego, ze maja silnie rozwiniety instynkt panstwa, ze ich prywatne, grupowe, partyjne interesy sa podporzadkowane nadrzednemu interesowi panstwa, a ich wewnetrzne spory milkna, kiedy trzeba to panstwo umacniac lub bronic. Nasz slaby instynkt panstwowy, nasza niezdolnosc do myslenia kategoriami panstwa, nasze klanowe zacietrzewienie, nasz kult prywaty - oto, co w rzeczywistosci czyni nas slabymi i bezbronnymi wobec sasiadow. Pierwszy wrzesnia! 1.9.96 1939: jest sloneczny, cieply ranek. Podworze przed domkiem wujka w Pawlowie, gdzie jestesmy na wakacjach. Na lezaku siedzi pochylony dziadek. jest sparalizowany, wokol glowy ma swieza szrame po operacji. Pamietam go: byl wysoki, szczuply, mial pociagla, chuda twarz, porosnieta szczecina. Dziadek laska wskazuje niebo - w gorze, wysoko, w oceanie blekitu kilka srebrnych punktow. Sa ledwie widoczne. Dolatuje mnie odlegle brzeczenie, warkot, pulsujacy szum silnikow. Pierwszy raz w zyciu slysze taki dzwiek. Nigdy jeszcze nie widzialem samolotu, nie slyszalem jego odglosu. -Dzieci! - wola dziadek mierzac szpicem laski w samoloty - zapamietajcie ten dzien! Zapamietajcie! - powtarza wygrazajac laska nie wiem komu - nam? samolotom? swiatu? Pognalem z gromada dzieci do miejsca, gdzie na drodze przecinajacej wies, szerokiej, piaszczystej drodze zobaczylismy tlum ludzi. Tlum cisnal sie do jakiegos czlowieka, ktorego glowa migala posrod dziesiatka wyciagnietych w jej strone rak. Poslyszalem, jak krzycza nieznane mi slowo: szpieg! szpieg! jeszcze dzis widze te drapieznie wyciagniete rece, zaciekla szamotanine, twarze rozognione, spocone, zdeformowane nienawiscia i przerazeniem. Stoje na brzegu tego klebowiska wscieklosci i szalenstwa, nic nie rozumiem i nawet nie pamietam, czy odczuwam lek. Cementowy obelisk przy ulicy Elekcyjnej w Warszawie: Tu 5 i 8 sierpnia 1944 w masowych egzekucjach ludnosci cywilnej hitlerowcy rozstrzelali okolo 4000 mieszkancow Woli Uderza mnie slowo okolo. Te 4000 rozstrzelanych to ofiary anonimowe: nie znamy ich nazwisk, nic o nich nie wiemy. Ale ta nieokreslona grupa skazanych objeta pojeciem okolo jest nie jako anonimowa podwojnie: anonimowosc siega tu samej istoty bytu - nie wiemy, kim byli, ilu ich bylo i nawet - czy byli w ogole. Do tego stopnia nie osiagneli - w mniemaniu oprawcow - statusu czlowieka, ze nawet nie zasluzyli na to, zeby ich policzyc. Smierc nie jest tu wyzwaniem, nie jest krzykiem, lecz cichym i zupelnym zniknieciem kogos, kto moze w ogole nie istnial.Naleczow jest poczatek lata i Naleczow tonie w zieleni. Wlasnie - tonie, ma sie wrazenie zielonego potopu, ktory nas pochlonal. Rzuca sie w oczy jedno: ilez odcieni ma zielen! Zielen klonu i zielen jodly to sa barwy zupelnie rozne! A jeszcze te zielenie zmieniaja sie w zaleznosci od pory dnia. I od tego, gdzie jest slonce, pod jakim katem padaja jego promienie, z jakim nasileniem. Zielen przedwiosnia i wiosny sa zupelnie inne. Zielen dojrzalego goracego lata - znowu inna. A po niej zielen jesieni, gasnaca. I jej znikanie na koncu roku. Wlasciwie - gdzie sie podziewa? Co sie z nia dzieje przez cala zime? Wiednie, rozplywa sie, znika. Na kilka miesiecy zapada w zimowy, bialy sen. W niedziele chcialem dojsc z Naleczowa do wsi Rogalow. Ale zabladzilem. W pewnej chwili spotkalem kobiete i spytalem o droge. -A to pojdzie pan tamtedy (wskazala reka), tam bedzie taka przelazka, a dalej juz prosto. Przelazka - pierwszy raz zetknalem sie z tym slowem, jak sie okazalo, znaczy tyle co kladka (kladka lezala nad wyschnietym strumykiem, na lace). Gdy sie idzie przez pola z Naleczowa do Wawolnicy, slychac, jak ziemia spiewa. I nie jest to tak, ze gdzies rozlegnie sie jakis samotny glos, a gdzies pozniej, w innym miejscu - inny. Spiew slychac zewszad - z pol, ze wzgorz, z mijanych zagajnikow. Ziemia spiewa glosami ptakow, ale ptakow nie widac, bo swieci slonce, jest upal i kryja sie one w cieniu miedz, moszcza w bruzdach, buszuja w wysokich zbozach. Ten spiew nie milknie ani na sekunde. Z obu stron drogi dobiegaja nas swiergoty i trele, soprany i alty, nucenia, szczebiotania. Przez caly czas z ziemi unosi sie donosna muzyka - wielostrunna, wieloglosowa kantata na ptasi chor i orkiestre, ktora uprzyjemnia nam wedrowke. Otwarta przestrzen - oto za czym teskni oko. Zeby nic go nie zatrzymywalo, nie ograniczalo, nie wiezilo. Zeby nie musialo rejestrowac, oceniac, wybierac, decydowac, zeby bylo wolne i zeby bez przeszkod, swobodnie bieglo przed siebie do granic horyzontu, tam, gdzie niewyrazny, przysloniety mgielka scieg laczy ziemie z niebem na najdalszym krancu swiata. Ale przede wszystkim otwarta przestrzen - wyzwala i pomnaza nas samych. Uwolnieni ze scisku tlumu ulicznego, z korkow samochodowych, z autobusow i metra, z ciasnoty urzedow i poczekaln, z trybow miasta-maszyny, ktore zmello nas na spocone, umeczone anonimowe czasteczki wielkiej ruchliwej masy ludzkiej - odzyskujemy oddech, swobode, ksztalt, tozsamosc. Nic nam nie zagraza. Niczyj lokiec, przeklenstwo, obelga, strzal w plecy. Nikt nas nie probuje wykiwac, oklamac, naciagnac, okrasc. Mozemy sie odprezyc, odpoczac. I mimo ze juz siegamy soba daleko - do granic horyzontu i szczytu nieba, widzimy, jak ciagle jest wiele wolnej przestrzeni i ze mozemy ja wypelnic soba tyle, ile pomyslimy, ile zapragniemy, ile zdolamy. Idac przez ziemie pieknie rzezbiona, roznorodna, bogata w pagorki, doliny, drzewa i wode, czlowiek, w pragnieniach, mimowolnie zawlaszcza jej drobne ustronia, skryte odludzia, dzikie zakatki. O tu - mowisz sobiechcialbym postawic dom. Zbudowalbym duza werande. Z werandy mialbym widok na zakrzewiony potok, a dalej na kepe drzew w szczerych polach. A dalej? Nic. Dalej juz nie byloby nic. Ale za chwile nowy zakamarek bierze gore nad poprzednim. O tu - myslisz ucieszony - tu mialbym dom, na tej otwartej polanie. Tylko trawa, polne kwiaty, wazki i swierszcze, czasem moze zablakana sarna. A wszystko w ciemnej ramie lasu, tak litej, ze nikt tu nie przejdzie. Tak powstawaly miasta swiata - Ur i Mohendzo-Daro, Boston i Sydney, Paryz i Florencja: z pragnienia, zeby tu pozostac. Z nastroju, jaki ogarnial wedrowca czy zeglarza, kiedy przysiadlszy na skrawku ziemi i rozejrzawszy sie wokol mowil do siebie: ladnie tu, a ja juz nie mam sily dalej isc. Zostaje! Jezeli pojdziemy z Zarzeki na wschod w strone Kolonii Drzewce i Piotrowic, ale pojdziemy nie szosa, tylko polnymi drogami, na skroty, zaraz znajdziemy sie w miejscach bez sladu czlowieka. jak okiem siegnac nie ma nikogo. Nie slychac zadnych szumow i piskow, nic nie warczy, nie zgrzyta, nie wyje. Mimowolnie rozgladamy sie za sladami zycia. Jezeli jest to pustynia, patrzymy, czy cos sie w piasku nie ruszy - a to zuczek, a to jaszczurka. Jezeli pejzaz arktyczny - czekamy, czy aby nie nadleci wydrzyk, nie pojawi sie foka. Czlowiek musi wiedziec, ze cos sie porusza, jezeli nic sie nie dzieje, zaraz wymysla sobie latajace talerze, fatamorgany, czarownice, ktorym kaze jezdzic na miotlach. A tu? W polach miedzy Zarzeka, ktora zostala daleko, a Kolonia Drzewce, ktora jest hen przed nami? W tym zielonym, rozslonecznionym pustkowiu? Wystarczy zatrzymac sie i rozejrzec. Ilez tu wszystkiego! Oto w zbozu kolysza sie fioletowe chabry. Oto dolem wija sie rozowe powoje. A nad nimi chwieja sie biale rumianki. I dmuchawce puszyste, i osty kolace. I pokrzywy zlosliwe, i lebiody pozywne, i szczawy, szalwie, dziurawce i zolcienie. A najwiecej traw wszelkich, gesto rozeslanych po ziemi, rosnacych na polanach, na stokach wawozow, na zacienionych odcinkach drog. Wlasnie - drogi. Dawniej droge polna znaczyly dwie glebokie koleiny wyzlobione w ziemi metalowymi obreczami chlopskich wozow. Spod tych kolein wypelnial piach wymielony na pyl przez drewniane szprychy kol. Pomiedzy koleinami ciagnal sie trop wybity kopytami zaprzezonych do wozow koni. Takich drog juz tu nie ma. Ich miejsce zajely szerokie trakty wyjezdzone grubymi oponami traktorow. Traktor jest w kazdym gospodarstwie, w kazdej zagrodzie. W tych stronach kon zniknal z pejzazu wsi. Czlowiek traci kontakt z przyroda, coraz bardziej sie od niej oddala (juz nawet nie mowi sie - przyroda, mowi sie - ekologia). Kontakt z przyroda maja albo profesjonalisci (biolodzy, ornitolodzy, lesnicy), albo hobbisciludzie uwazani za nieszkodliwych dziwakow. Razem z przyroda znika ta literatura, ktorej przyroda byla tematem i bohaterem. Kto dzis czyta Zajaca Dygasinskiego, Z martwej roztoki - Orkana, Polesie Ossendowskiego? Kto Orzeszkowa, Kasprowicza, Tetmajera? Kto pamieta wierszyk Asnyka Gdy jabloni kwiat opada, ' kalina zakwita..., Lenartowicza Nad modrym stawem dwa deby stally..., Syrokomli Niech sie krzewia szczesliwie zboza na naszej niwie...? Kto czyta Zeromskiego Wiatr od morza, Puszcze jodlowa, Mogile? jego Dzienniki, gdzie tylez o przyrodzie, co i romansach: "24 VIII 1889 (sobota). Przez caly dzien balamucilismy z Lusia. Pocalunki nasze staja sie coraz otwartsze i coraz namietniejsze. jest ich bez liku. Lusia nigdy nie broni sie, pozwolilaby na wszystko, tylko mniej ma od Heli odwagi. Caluje tez sama tylko na prosbe. Mam tedy dwie przesliczne golabki: jedna ma szesnascie, druga osiemnascie lat, obiedwie udaja milosc dla mnie, a ja tak czesto na dzien mysle o smierci i rozkoszy niebytu". Fotografie Naleczowa z konca XIX, poczatku XX wieku. jakiez piekne te domy, wille, altany, ale jakze ich malo i jakie sa skromne! Tymczasem zamoznosc i bogactwo, dostatek i obfitosc wyrazaja sie rozmiarem, rozmachem, iloscia, kubatura materii przerobionej - drewna, cegly, betonu, szkla. To pejzaz, w ktorym widoczna jest czynna, pracowita obecnosc czlowieka, utrwalony jego konstruktywny wysilek. Wezmy - z tamtego czasu - widokowki St. Morritz, Sorrento, Alicante - toz to setki, tysiace domow, willi, palacow. Na ich tle - jak skromnie wyglada Naleczow! Nasze historyczne ubostwo, nasz marazm i ospalosc rowniez i tu znajduja swoj wyraz. W ostatnich miesiacach bylem w kilku sanatoriach. Pobyt w takich miejscach pozwala przyjrzec sie ludziom, posluchac, jak i o czym mowia, popatrzec na ich zachowanie, sposob bycia. Przyjezdzaja tu na ogol ludzie starsi. Od razu zwraca uwage powszechna wsrod nich zgorzknialosc, rozdraznienie, opryskliwosc. Probowalem sie usmiechac. Na prozno. Usmiech pogarsza sytuacje - wywoluje podejrzenie: usmiecha sie nie do mnie, ale ze mnie. W odpowiedzi na usmiech - on/onajeza sie jeszcze bardziej. Brak zyczliwosci, brak ciepla dla innych. Wiem, to wynik jakichs fatalnych doswiadczen wrednych stosunkow w pracy, chamstwa i wrogosci, wszelkiej trucizny zycia, ktora niszczyla tym ludziom codziennosc. Tak, staram sie ich zrozumiec. Ze mieli szare, ubogie, fatalne zycie. Ze niczego sie nie dorobili. Ze nie moga juz liczyc na wiele. Rozumiem, ale nie umiem usprawiedliwic. Bo wygladaja tak, jakby sie czuli w tej zapieklej niecheci dobrze, jakby ten brak zyczliwosci i ciepla wobec innych zaspokajal jakas ich potrzebe i nawet byl im przyjemny. Totez nie widac, aby chcieli sie zmienic, rozchmurzyc, udobruchac. Mysle o Dostojewskim, o postaciach zapelniajacych strony jego ksiazek, o Rosjanach, ktorzy sa ciagle "rozdraznieni", "poirytowani", "rozzloszczeni", ktorzy chodza "nadasani", "obrazeni", "ponurzy". Mysle, ze ci Polacy, o ktorych pisze, sa blizsi typowi Rosjanina niz obywatela Zachodu. Nie ma w nich nic z lekkosci Francuza, z pogody i otwartosci Wlocha, z zyczliwosci i uczynnosci Amerykanina. Zamiast tego jest bardzo wschodnia, bardzo stepowa niechec, zamkniecie i skwaszenie w twarzach, obsesyjne zaznaczanie dystansu wobec Innego, nieufnosc i chlod. Mnich Thich Nhat Hanh celowal w ukladaniu prostych wierszykow: Robie wdech i uspokajam cialo Robie wydech i sie usmiecham Przebywam w chwili obecnej Wiem, ze to cudowna chwila. Mnich Thich Nhat Hanh cieszyl sie naprawde, cwiczyl glebokie oddechy, glebokie poklony, zalecal cwiczyc usmiech i uwaznosc, odczuwal radosc: Moja radosc jest jak wiosna, pod jej tchnieniem kwitna kwiaty. O swojej drodze do szczescia mnich Thich Nhat Hanh napisal nawet ksiazke, ktorej dal tytul Kazdy krok niesie pokoj. Szkoda, ze droga, ktora idzie, nie przecina sie z naszymi drogami. Do tego wawozu mozna wejsc albo od ulicy Chmielewskiego, albo Glowackiego. Wrazenie jest takie, jakby sie przekroczylo prog ogromnej katedry. Wysokie nawy z masywnych pni debow i bukow, na tych nawach opieraja sie wyniosle, szerokie sklepienia z konarow i galezi. Poprzez geste liscie, jak przez misterne witraze opada na nas rozsypane, rozproszone swiatlo sloneczne. Panuje jakas uroczysta, podniosla cisza. Swiat poza tym wawozem-katedra przestaje istniec. A tu, wewnatrz, takze nikogo - ani ludzi, ani zwierzat. Tylko ta nieruchoma, zielona pustka. Gdyby wszedl tu ktos, kto potrafi sie modlic - zaczalby sie modlic. Bialowieza Dyskusja na temat dalszych losow Puszczy Bialowieskiej. Scieraja sie dwa obozy, wiecej - dwie kultury, dwie mentalnosci. Jeden oboz to pogrobowcy zbieracko-mysliwskiej epoki rozwoju spoleczenstw: traktuja przyrode jako sluzebnice czlowieka. Jezeli jest las - trzeba go wyciac, jezeli jest zwierze - trzeba je zabic. Kiedy plemie wykarczuje las i wybije zwierzyne- wedruje dalej, az natrafi na nowe lupy. To mentalnosc ludzi, dla ktorych ziemia nie ma granic, a jej bogactwa nie maja dna i konca. Drugi oboz to ludzie, dla ktorych natura nie jest po prostu najzwyczajniejsza zdobycza, ale czyms zupelnie innym - jest naszym wspoltowarzyszem i pobratymcem, ktorego obecnosc to warunek istnienia. Jezeli jest las, to musi rosnac, jezeli jest zwierze - musi zyc. Czlowiek nie jest sam, jest czescia natury; zabijajac nature - unicestwia siebie. Oto sedno sporu o puszcze, ktorej potezne szczatki ciagle jeszcze stoja. jeszcze Bialowieza Jezeli wycieliscie stary las, a na jego miejsce posadziliscie nowy, to nie znaczy, ze zachowaliscie w naturze rownowage albo ze rownowaga ta zostanie przywrocona, kiedy mlody las urosnie. Starego lasu nie przywrocicie nigdy. Tego sedziwego drzewostanu z jego gestwa, cieniem i zapachem, z jego wewnetrznymi splotami, powiazaniami, zaleznosciami nie da sie odtworzyc, skopiowac, powtorzyc. Wraz z wycieciem lasu jakas czesc swiata ginie na zawsze. Gina lasy swiata: Brazylia, Chiny, Kamerun. W Rwandzie - kiedys zielonej, lasy zajmuja juz tylko 2 procent powierzchni kraju. Wyrab lasow trwa na wszystkich kontynentach. Ziemia jest coraz bardziej naga i bezbronna. Wola Chodkowska Szarosc jest kolorem niszczycielskim, nie znosi niczego poza szaroscia, nie toleruje obecnosci innych kolorow, zabija je. Tam, gdzie jest szarosc, wszystko jest szare, nie istnieje zaden wybor, zadna alternatywa. Przed domkiem w Woli Chodkowskiej rosl piekny rododendron. Zielony, soczysty, dorodny. Mial okazale, duze kwiaty. O swicie przyszli ludzie, krzew wykopali, zaladowali na woz, znikneli. Kiedys, dawniej, miejsce to bylo szare. Potem wlasciciele domku posadzili tu maly rododendron. Posadzili, podlewali latami. Krzak urosl, pelen kolorowych kwiatow. Szarosc poczula sie zagrozona, zaatakowalazniszczyla innosc. Wlasnie zgodnie z prawem, ze szarosc toleruje tylko szarosc. Cos, co jest wielobarwnemusi zginac. Cos, co jest lepsze - bedzie unicestwione. Co jest wyzsze-bedzie pomniejszone. Szarosc to jednolitosc i jednorodnosc - niska, plaska, nudna, zadna, ale jakze wladcza, absolutna, despotyczna! Miejsce, gdzie rosl kolorowy rododendron, jest znowu szare: szarosc przywrocila tam stan pierwotny - stan szarosci. Kiedy mowi sie o demokracji, zbyt rzadko zwraca sie uwage na zaleznosc demokracji - jej sily, autorytetu i sprawnosci - od poziomu i rodzaju kultury spoleczenstwa. A przeciez niski poziom kultury oslabia demokracje, ciagnie ja w dol, nie daje jej rozwinac sie i okrzepnac. Wszelkie dyskutowanie o szansach demokracji jest bezuzyteczne, jezeli nie towarzyszy mu ocena stanu kultury spoleczenstwa, jej poziomu, jej zywotnosci. Przy niskim poziomie kultury spoleczenstwa miejsce demokracji zajmuje jej karykatura. Wielu naiwnych (a czesciej - cwanych, chytrych) w krajach postkomunistycznych rozumie demokracje jako ustroj, w ktorym wszystko wolno. W rzeczywistosci, w krajach o starych tradycjach demokratycznych mechanizmy kontroli, posluchu, dyscypliny, ograniczen itd. sa bardzo silne, powszechne, ostre i sprawne, tyle ze czesto subtelnie i niewidocznie wplecione w tkanke zycia spolecznego. Pustka naszych sporow politycznych. Pustka etyczna i kulturalna. Bo nie pada w niej franklinowskie pytanie: jak zrobic cos lepiej, tylko leninowskie: kto - kogo. Cycero: "Non intelligit quid profiteatur" (nie rozumie tego, co wyznaje). Ilez razy, sluchajac roznych wypowiedzi, oswiadczen, glosow w dyskusjach, przychodzi to na mysl! Mowie: - jak tu u was ciemno i brudno! Odpowiedz: - To nie nasz budynek! A wiec problemem nie jest, aby bylo czysto. Problemem jest - kto za to odpowiada. Czyja to wina. Kwestia nie jest poprawic, kwestia jest - ustalic winowajcow. jakze wasko, plytko i demagogicznie pojmujemy haslo ochrony srodowiska. Nasz atak kierujemy przeciwko dymiacym kominom fabryk, zatrutym rzekom, spalinom w miastach. I to jest, oczywiscie, sluszne. Ale nie tylko wielki przemysl zanieczyszcza srodowisko. Ochraniac i dbac o nie, to przeciez takze myc okna, malowac odrapane sciany, naprawiac ploty, wkrecac zarowki do latarn, wietrzyc mieszkania. To chodzic w czystej koszuli, myc rece i nogi, usuwac brudne kaluze z chodnikow, bloto z rynsztokow, smieci sprzed domu. Srodowisko zaczyna sie w tym miejscu, w ktorym konczy sie nasza skora, jest w zasiegu naszej reki. Mlody Kenijczyk, J.B., przyniosl mi do przeczytania scenariusz swojego filmu pt. "Czarno widze". Dokument. W scenariuszu zebrane wypowiedzi Polakow swiadczace, ze sa rasistami. Mowia o Afrykanczykach"czarnuchy" i uwazaja ich za ludzi podrzednych czy nawet nieludzi. Dla mnie powtarzanie tezy, ze wielu Polakow jest rasistami, niewiele juz wnosi nowego. Ciekawszym byloby co innego, a mianowicie zbadanie, jakimi drogami kraza stereotypy. W tym wypadku ich zrodlem jest Zachod. Stereotyp "czarnucha" byl potrzebny, aby uzasadnic po pierwsze - zbrodnie historyczna, jaka byl trwajacy trzy wieki handel niewolnikami, a potem podboj kolonialny, ktory co najmniej w swojej pierwszej fazie byl podstepny i krwawy. W zadnym z tych wydarzen Polacy nie uczestniczyli. Dlaczego wiec przejeli ideologie sluzaca nie ich przeciez sprawie? To krazenie stereotypow jest fascynujace. Przeciez w XIX wieku nasza sytuacja byla zblizona raczej do losu Afryki niz np. Szwajcarii czy Holandii: bylismy kolonia mocarstw osciennych. Kolonie, ktorymi zarzadzal w tym czasie Berlin: Tanganika, Polska, Rwanda-Burundi. Dlaczego to wspolne doswiadczenie nie zrodzilo solidarnosci? Profesor Janusz Tazbir, kiedy pytam go o zrodla niecheci Polakow do Afrykanczykow, odpowiada: - A niechze pan poczyta, co Polacy mowili nie tylko o Afrykanczykach, ale o innych bialych, np. Niemcach, Rosjanach. Tu dopiero nie dobierali slow, nie szczedzili epitetow! Gilbert K. Chesterton zastanawia sie nad istota swiata: "Klopot z tym swiatem nie polega na tym, ze jest on nieracjonalny, ani tez na tym, ze jest zbyt racjonalny. Najczesciej spotykany problem stanowi to, ze swiat jest racjonalny, ale nie do konca... Najdziwaczniejsza cecha rzeczywistosci jest to, ze ukradkiem zbacza nagle o centymetr od wyznaczonego kursu. Wyglada to na rodzaj cichej zmowy we wszechswiecie. Jablko lub pomarancza sa na tyle okragle, ze mozna je nazwac okraglymi, ale tak naprawde ich okraglosc pozostawia wiele do zyczenia... Wszedzie napotykamy ten element nieobliczalnosci. Umyka on uwadze racjonalistow, ale ostatecznie zawsze wychodzi na jaw... Prawdziwosc jakiejs mysli lub wizji najlatwiej sprawdzic zastanawiajac sie, czy uwzgledniaja one istnienie ukrytych i zaskakujacych nieregularnosci w swiecie". "Pewna stara legenda indyjska mowi nam o istnieniu rzeki, ktorej biegu nie sposob okreslic. Z czasem jej nurt biezy po okregu i zaczyna wrzec. W przeplywie jej fal uderza jakis dziwny chaos oraz bezlik przeciwienstw: splaszczenia ida o lepsze z diamentowymi symetriami i ze zbieznymi pasmami gladzi. To Purana; wszystko unosi ze soba, zawsze zda sie byc metna, nie ma sobie podobnej ani tez blizniaczej. Alisci jest to rzeka plynaca do samych bram Raju. W odblaskach jej fal jawi sie przedsionek swiatla, drzewo koralowe, lancuch o ogniwach z tygrysiego oka, blekitny Ganges, malachitowy taras, pieklo wloczni, a takze doskonalosc pograzona w spoczynku. Nieustanne wpatrywanie sie w rzeke ujawnia jej dwoistosc, przygode blizniaczosci, a takze par, ktore szukaja ratunku w odwrocie na swoje wysepki. Drzewo naprzeciw oczu, drzewo koralowe umiejscowione naprzeciw oka tygrysa, wlocznie naprzeciw tarasu, a pozniej - znowu owe piekielne wlocznie naprzeciw rajskiego tarasu z malachitu. O, jakzesmy szczesliwi, my, twory doczesne, mogac postrzegac ruch jako obraz wiecznosci i sledzic w najwyzszym skupieniu parabole strzaly, poki sie nie pograzy w linii niebosklonu" (Jos' Lezama Lima, Jaskolki i kraby). Kazden czlowiek powinien korzystac ze swojego zycia na tym swiecie i zrobic dobra rzecz czy postepek, bo na tamtym swiecie juz sie mu nie uda. gotow do uslug (List do Pawla Ettingera, historyka sztuki, nie datowany) This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-03-02 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/