NICHOLAS SPARKS "JESIENNA MILOSC" Prolog Kiedy mialem siedemnascie lat, moje zycie odmienilo sie na zawsze.Wiem, ze sa ludzie, ktorzy slyszac to, bardzo sie dziwia. Patrza na mnie ze zdumieniem, jakby probowali zgadnac, co takiego moglo sie wowczas zdarzyc, ja jednak rzadko kiedy mam ochote to wyjasniac. Przezylem tu prawie cale zycie i naprawde nie sadze, bym musial to czynic - chyba ze na moich wlasnych warunkach. To jednak zajeloby wiecej czasu, anizeli wiekszosc ludzi gotowa bylaby mi poswiecic. Mojej historii nie sposob zawrzec w dwoch albo trzech zdaniach; nie sposob strescic jej w prostych slowach, ktore wszyscy natychmiast by zrozumieli. Mimo ze uplynelo czterdziesci lat, miejscowi, ktorzy mnie wtedy znali, przyjmuja bez zastrzezen fakt, ze nie chce niczego wyjasniac. Moja historia jest pod pewnymi wzgledami ich historia; jest czyms, co wszyscy przezylismy. Ja jednak przezylem ja najmocniej. Chociaz mam piecdziesiat siedem lat, pamietam ze wszystkimi szczegolami to, co wydarzylo sie tamtego roku. Przezywam ten rok na nowo, wskrzeszajac przeszlosc, i robiac to, czuje zawsze dziwne polaczenie smutku i radosci. Sa chwile, kiedy chcialbym cofnac wskazowki zegar i wyzbyc sie smutku, mam jednak wrazenie, ze gdybym to uczynil, ulotnilaby sie rowniez cala radosc. Przyjmuje wiec wspomnienia z calym dobrodziejstwem inwentarza, daja im sie porwac, gdy tylko moge. Zdarza sie to czesciej, niz sklonny jestem przyznac. Jest ostatni kwietnia w ostatnim roku poprzedzajacym milenium i wychodzac z dom, rozgladam sie dookola. Niebo jest zachmurzone i szare, lecz idac ulica, dostrzegam kwitnace derenie i azalie. Podciagam troche w gore suwak kurtki. Temperatura jest niska, ale wiem, ze juz za kilka tygodni zrobi sie cieplej i szare chmury ustapia dniom, ktorym Karolina Polnocna zawdziecza to, ze jest jednym z najpiekniejszych miejsc na ziemi. Nabieram w pluca powietrza i czuje, ze wszystko do mnie wraca. Zamykam oczy i lata zaczynaja sie cofac, tykajac powoli niczym obracajace sie w odwrotna strona wskazowki zegara. Ogladajac sie jakby cudzymi oczyma, widze, jak robie sie coraz mlodszy; widze, jak moje wlosy zmieniaja kolor z siwego na brazowy; czuje, jak wygladzaja sie zmarszczki wokol oczu, a rece i ramiona nabieraja sily. To, czego nauczylem sie z wiekiem, zaciera sie i wraz z tym obfitujacym w wydarzenia rokiem powraca moja niewinnosc. A potem, podobnie jak ja, zaczyna sie zmieniac swiat; zwezaja sie drogi i na niektorych pojawia sie szuter; w miejscu podmiejskich osiedli rozciagaja sie pola, ulice wypelnia tlum ludzi, mijajacych witryny piekarni Sweeneya i miesnego sklepu Palki. Na wiezy w budynku sadu bije dzwon. Otwieram oczy i zatrzymuje sie. Stoje przy kosciele baptystow i spogladajac na jego fasade, wiem dokladnie, kim jestem. Nazywam sie Landon Carter i mam siedemnascie lat. Oto moja historia; przyrzekam, ze niczego nie opuszcze. Najpierw bedziecie sie usmiechac, potem zaplaczecie...nie skarzcie sie pozniej, ze was nie ostrzegalem. Rozdzial 1 W roku 1958 polozona nad morzem blisko Morehead City w Karolinie Polnocnej miejscowosc Beaufort nie roznila sie specjalnie od innych poludniowych miasteczek. Bylo to jedno z tych miejsc, gdzie wilgotnosc powietrza w lecie jest tak wysoka, ze ktos, kto wychodzi z domu, zeby wyjac listy ze skrzynki, ma natychmiast ochote wziac prysznic, a dzieciaki biegaja na bosaka od kwietnia do pazdziernika, pod debami udrapowanymi hiszpanskim mchem. Jadacy samochodem ludzie machali tym, ktorzy szli chodnikiem, bez wzgledu na to, czy ich znali, czy nie, a w powietrzu czuc bylo zapach sosen, soli i morza, unikalny zapach obu Karolin.Dla wielu tutejszych mieszkancow lowienie ryb w ciesninie Pamlico i krabow w Neuse River stanowilo zrodlo utrzymania i wzdluz calego Nadbrzeznego Toru Wodnego staly przycumowane lodzie. W telewizji nadawali tylko trzy kanaly, ale telewizja nie byla nigdy czyms waznym dla ludzi, ktorzy tam dorastali. Nasze zycie koncentrowalo sie zamiast tego wokol kosciolow, ktorych bylo osiemnascie w samych granicach miasta. Nosily nazwy takie jak Chrzescijanski Kosciol Wspolnoty Refektarza, Kosciol Ludu Odkupionego oraz Kosciol Niedzielnej Pokuty. Poza tym mielismy oczywiscie koscioly baptystow. W czasach mojej mlodosci bylo to zdecydowanie najbardziej popularne wyznanie w okolicy. Ich koscioly staly praktycznie na kazdym rogu, ale kazdy uwazal sie za lepszy od drugiego. Mielismy wszelkiej masci baptystow: Baptystow Wolnej Woli, Baptystow Poludniowych, Baptystow Kongregacjonalistow, Baptystow Misjonarzy, Baptystow Niezaleznych...chyba wiecie juz, o co mi chodzi. Wydarzenie roku finansowane bylo wowczas przez kosciol stojacy w srodku miasta - jesli naprawde chcecie wiedziec, Baptystow Poludniowych - w porozumieniu z miejscowa szkola srednia. Co rok wystawiali w miejskim teatrze bozonarodzeniowe jaselka, a wlasciwie sztuke napisana przez Hegberta Sullivana, pastora pelniacego sluzbe boza od czasow, gdy przed Mojzeszem rozstapilo sie Morze Czerwone. No dobrze, nie byl moze az tak stary, ale dosc stary, by mozna bylo zobaczyc, co ma pod skora. Byla przez caly czas ziemista i jakby przezroczysta - dzieciaki przysiegaly, ze widza plynaca zylami krew - a wlosy na jego glowie byly biale jak kroliki, ktore widuje sie w sklepach zoologicznych kolo Wielkanocy. Tak czy inaczej, napisal te swoja sztuke, ktora nosila tytul "Wigilijny aniol", poniewaz nie chcial, zeby wystawiano dalej klasyczna "Opowiesc wigilijna" Karola Dickensa. Jego zdaniem Scrooge byl poganinem, ktory okazal skruche wylacznie dlatego, ze zobaczyl duchy, nie anioly - a kto mogl zareczyc, ze te duchy zostaly poslane osobiscie przez Pana Boga? I kto mogl zareczyc, ze Scrooge nie wroci na sciezke grzechu, jesli nie zostaly wyslane prosto z nieba? W sztuce nie mowi sie tego wprost - podaje sie cala rzecz troche na wiare - ale Hegbert nie ufal duchom, jesli nie zostaly poslane przez Pana Boga. Nie zostalo to wyraznie zaznaczone i mial z tym wielki problem. Kilka lat wczesniej zmienil zakonczenie sztuki - dopisal jakby wlasna wersje, w ktorej staruszek Scrooge zostaje kaznodzieja i wyrusza do Jerozolimy, aby odnalezc miejsce, gdzie Jezus dyskutowal niegdys z uczonymi w pismie. Ta wersja nie cieszyla sie wielkim powodzeniem - nawet wsrod czlonkow kongregacji, ktorzy siedzieli na widowni, wytrzeszczajac oczy - w gazecie zas napisali, ze " chociaz spektakl byl z pewnoscia interesujacy, nie byla to dokladnie ta historia, ktora wszyscy znamy i kochamy...". Hegbert postanowil zatem, ze sprobuje napisac calkowicie wlasna sztuke. Przez cale zycie pisal sam kazania i niektore z nich, musielismy przyznac, byly nawet ciekawe, zwlaszcza gdy rozprawial o "gniewie bozym spadajacym na cudzoloznikow" i podobnych rzeczach. Naprawde gotowala sie w nim krew, mowie wam, gdy mowil o cudzoloznikach. Mial na tym punkcie prawdziwego hopla. Kiedy bylem mlodszy, ja i koledzy chowalismy sie za drzewami i widzac, jak idzie ulica, wrzeszczelismy "Hegbert cudzoloznik!", po czym glupio chichotalismy, jakbysmy byli najsprytniejszymi istotami, jakie kiedykolwiek zamieszkiwal te planete. Stary Hegbert stawal wtedy jak wryty w miejscu, nadstawil uszu - przysiegam na Boga, ze autentycznie nimi poruszal - jego skora przybierala jaskrawy odcien czerwieni, jakby napil sie benzyny, a wielkie zielone zyly na karku zaczynaly nabrzmiewac niczym na tych mapach Amazonii, ktore mozna obejrzec w National Geographic. Rozgladal sie na lewo i prawo, szukajac nas oczyma waskimi jak szparki, a potem, tak samo nagle, zaczynal blednac i jego skora na naszych oczach przybierala z powrotem ten rybi kolor. Warto to bylo zobaczyc, slowo daje. My zatem krylismy sie za drzewem, a Hegbert (swoja droga jacy rodzice daja takie imie swojemu dziecku?) stal tam, czekajac, az sie czyms zdradzimy, jakby mial nas za idiotow. Zakrywalismy usta dlonmi, zeby sie w glos nie rozesmiac, w koncu jednak zawsze nas namierzal. Krecil glowa na boki, a potem nagle nieruchomial, wpatrujac sie w nas tymi swoimi paciorkowatymi oczyma na wskros przez drzewo. -Wiem, ze to ty, Landonie Carterze - mowil - i nasz Pan tez o tym wie. Stal jeszcze przez minute w miejscu, zeby jego slowa zapadly nam w pamiec, a potem w trakcie niedzielnego kazania spogladal prosto na nas i mowil, ze "Bog jest milosierny wobec dzieci, lecz dzieci musza byc tego warte" albo cos w tym stylu. A my kurczylismy sie w lawkach, nie ze wstydu, ale zeby znowu nie parsknac smiechem. Hegbert w ogole nas nie rozumial, co bylo naprawde dziwne, zwazywszy, ze sam mial dziecko. Choc z drugiej strony to byla dziewczynka. Ale wiecej o tym potem. Tak czy owak, jak juz wspominalem, Hegbert napisal w ktoryms roku "Wigilijnego aniola" i postanowil wystawic go zamiast tamtej drugiej sztuki. Sama sztuka nie byla wlasciwie taka zla, co zdziwilo wszystkich, kiedy ja po raz pierwszy wykonano. Jest to w skrocie historia czlowieka, ktory kilka lat wczesniej stracil zone. Ten facet, Tom Thorton, byl kiedys bardzo religijny, ale zaczal miec klopoty z wiara, gdy jego zona zmarla podczas porodu. Wychowuje teraz samotnie mala coreczke, lecz nie jest nadzwyczajnym ojcem. Ta dziewczynka strasznie chce dostac na Gwiazdke pozytywke w wygrawerowanym na pokrywce aniolem, pozytywke ktorej obrazek wyciela ze starego katalogu. Facet szuka tej pozytywki dlugo i uparcie, ale nie moze jej nigdzie znalezc. Nadchodzi Wigilia, a on wciaz szuka i chodzac po sklepach, trafia na dziwna kobiete, ktorej nigdy w zyciu nie widzial i ktora obiecuje, ze pomoze mu znalezc prezent dla corki. Najpierw jednak pomagaja jakiemus bezdomnemu (swoja droga nazywano ich kiedys wloczegami), potem ida do sierocinca, zeby spotkac sie z dziecmi, nastepnie odwiedzaja samotna stara kobiete, ktora chciala, zeby ktos dotrzymal jej towarzystwa w Wigilie. W tym momencie tajemnicza kobieta pyta Toma Thortona, co chcialby dostac na Gwiazdke, a on odpowiada, ze chcialby odzyskac swoja zone. Kobieta prowadzi go do miejskiej fontanny i mowi, zeby spojrzal w wode, widzi tam swoja coreczke i wybucha placzem. Podczas gdy on zalewa sie lzami, tajemnicza kobieta oddala sie. Thorton szuka jej wszedzie, ale nie moze znalezc. W koncu wraca do domu i pamietajac o lekcji, jaka otrzymal tego wieczoru, wchodzi do sypialni coreczki. Widzac ja pograzona we snie, uswiadamia sobie, ze mala jest wszystkim, co pozostalo po jego zonie, i zaczyna znowu plakac, poniewaz wie, ze nie byl dla niej dosc dobrym ojcem. Nazajutrz rano pod choinka czarodziejskim sposobem odnajduja pozytywke, a wygrawerowany aniol wyglada dokladnie jak kobieta, ktora Thorton widzial poprzedniego wieczoru. Nie bylo to wiec takie zle, naprawde. Ogladajac przedstawienie ludzie wylewali wiadra lez. Sztuka rok w rok swiecila triumfy i jej popularnosc sprawiala, ze Hegbert musial ja w koncu przeniesc z kosciola do miejskiego teatru, gdzie bylo o wiele wiecej miejsc. Gdy chodzilem do ostatniej klasy szkoly sredniej, pokazywana ja dwa razy przy wypelnionej sali, co zwazywszy na to, kto gral glowne role, stanowilo historie sama w sobie. Hegbert chcial, widzicie, zeby w sztuce wystepowali mlodzi ludzie - uczniowie klasy maturalnej, a nie zawodowi aktorzy. Moim zdaniem uwazal, ze bedzie to dla nich wartosciowe doswiadczenie, zanim pojda na studia i beda musieli stawic czolo temu calemu cudzolostwu. Taki po prostu byl: zawsze chcial na uchronic przed pokusami. Chcial, zebysmy wiedzieli, ze Bog ma nas zawsze na oku, nawet jezeli jestesmy poza domem, i ze jesli bedziemy pokladac w Nim wiare, nie stanie sie nam nigdy nic zlego. Byla to prawda, ktora sobie w koncu przyswoilem, chociaz to nie Hegbert mnie jej nauczyl. Jak juz wspominalem, Beaufort nie roznil sie wiele od innych poludniowych miasteczek, chociaz mial interesujaca historie. Pirat Czarnobrody mial tutaj kiedys swoj dom, a jego statek, "Queen Anne's Revenge", lezy podobno zakopany gdzies w pisaku niedaleko brzegu. Ostatnio paru archeologow, oceanografow czy jak m tam sie nazywaja ludzie, ktorzy szukaja takich rzeczy, oglosilo, ze go odnalezli, lecz nikt nie jest tego tak do konca pewien, poniewaz statek zatonal przeszlo dwiescie piecdziesiat lat temu i w jego przypadku nie mozna po prostu siegnac do schowka i sprawdzic rejestracji. Beaufort bardzo sie zmienil od lat piecdziesiatych, jednak nadal nie jest wielka metropolia. Byl i zawsze bedzie malym miasteczkiem, ale kiedy dorastalem, ledwie zaslugiwal na miejsce na mapie. Zeby umiescic cala rzecz w odpowiedniej perspektywie, musze dodac, ze okreg wyborczy, w ktorym znajdowal sie Beaufort, zajmowal cala wschodnia czesc stanu - okolo dwudziestu tysiecy mil kwadratowych - i nie bylo tam ani jednej miejscowosci liczacej wiecej niz dwadziescia piec tysiecy mieszkancow, jednak nawet w porownaniu z nimi Beaufort zawsze uwazany byl za wioche. Caly teren na wschod od Raleigh i na polnoc od Wilmington az do granicy Wirginii tworzyl okreg wyborczy, ktory reprezentowal moj ojciec. Przypuszczam, ze o nim slyszeliscie. Nawet dzisiaj jest kims w rodzaju legendy. Nazywal sie Worth Carter i byl kongresmanem prawie przez trzydziesci lat. Jego slogan podczas wszystkich kampanii wyborczych brzmial " Worth Carter reprezentuje..." - i kazdy mial tam wpisac nazwe miejscowosci, w ktorej mieszkal. Pamietam, jak jezdzac na spotkania wyborcze - ja i mama musielismy pokazywac sie razem z ojcem, zeby dac do zrozumienia, jak bardzo ceni wartosci rodzinne - widzialem na zderzakach te nalepki z nazwami takimi jak Otway, Chocawinity i Seven Springs. Dzisiaj taki numer na pewno by nie przeszedl, ale w tamtych czasach uwazano to za bardzo wyszukana forme propagandy. Sadze, ze gdyby ojciec probowal teraz robic cos takiego, ludzie z przeciwnego obozu wpisywaliby w puste miejsce najprzerozniejsze swinstwa, wtedy jednak nigdy z czyms takim sie nie spotykalismy. No, moze raz. Farmer w hrabstwie Duplin wpisal kiedys w puste miejsce slowo "gowno" i moja mama, widzac to, zakryla oczy i odmowila modlitwe, proszac Boga o wybaczenie dla biednego, glupiego sukinsyna. No, moze nie ujela tego dokladnie w ten sposob, ale o to mniej wiecej chodzilo. Tak wiec moj ojciec, Pan Kongresman, byl gruba szycha i wszyscy o tym dobrze wiedzieli, lacznie ze starym Hegbertem. Ci dwaj zbytnio sie jednak nie lubili, a wlasciwie nie lubili sie wcale, mimo ze ojciec chodzil do kosciola Hegberta za kazdym razem, gdy byl w miescie, co, szczerze mowiac, nie zdarzalo sie czesto. Procz tego, ze cudzoloznicy skazani beda czyszczenie wychodkow w piekle, Hegbert wierzyl rowniez, ze "komunizm jest choroba, ktora widzie ludzi do poganizmu". Chociaz slowo "poganizm" w ogole nie istnieje - nie znalazlem w zadnym slowniku - czlonkowie kongregacji dobrze wiedzieli co ma na mysli. Wiedzieli rowniez, ze odnosi je do mojego ojca, ktory siedzial z przymknietymi oczyma, udajac, ze nie slyszy. Ojciec nalezal do jednego z komitetow Kongresu, powolanych do zbadania zasiegu "czerwonego zagrozenia", ktore obejmowalo ponoc wszystkie dziedziny zycia kraju, poczynajac od obrony narodowej i szkolnictwa wyzszego, a konczac na uprawie tytoniu. Musicie pamietac, ze trwala wowczas zimna wojna; sytuacja byla napieta, a my, mieszkancy Karoliny Polnocnej, potrzebowalismy czegos, co sprowadziloby cala rzecz do bardziej osobistego poziomu. Ojciec konsekwentnie szukal faktow, ktore byly nieistotne dla ludzi pokroju Hegberta. -Wielebny Sullivan byl dzisiaj w wyjatkowej formie - mowil po powrocie do domu.-Mam nadzieje, ze slyszeliscie ten fragment, w ktorym przypomnial, co Jezus mowil o biednych... No pewnie, tato... Moj ojciec staral sie, kiedy to tylko bylo mozliwe, lagodzic napiecia. Mysle, ze dlatego tak dlugo utrzymal sie w Kongresie. Potrafil calowac najbrzydsze niemowleta znane rodzajowi ludzkiemu i za kazdym razem mial cos milego do powiedzenia. "To takie lagodne malenstwo", mowil, gdy niemowlak mial wielka glowe - albo: "Zaloze sie, ze to najslodsza dziewczynka pod sloncem" gdy miala znamie na calej twarzy. Ktoregos razu jakas pani pojawila sie z dzieckiem na wozku inwalidzkim. -Stawiam dziesiec do jednego, ze jestes najmadrzejszy w swojej klasie - oznajmil ojciec, spojrzawszy na niego tylko raz. I chlopak rzeczywiscie byl najmadrzejszy! Tak, moj ojciec byl swietny w te klocki. Okrecal sobie ich wszystkich dookola palca, to pewne. I nie byl taki zly, naprawde, zwlaszcza kiedy sie zwazy, ze mnie nie bil i w ogole. Ale nie bylo go, kiedy dorastalem. Mowie to bardzo niechetnie, poniewaz w dzisiejszych czasach ludzie czesto twierdza cos takiego nawet wtedy, kiedy ich rodzic byl w poblizu, i dla usprawiedliwiaja w ten sposob swoje zachowanie. "Moj ojciec mnie nie kochal...i dlatego zostalam striptizerka i wystapilam w potyczkach Jerry'ego Springera". Nie chce sie wcale usprawiedliwiac, stwierdzam po prostu fakt. Ojca nie bylo w domu przez dziewiec miesiecy w roku; spedzal je w Waszyngtonie, w apartamencie oddalonym od nas o trzysta mil. Matka nie wyjechala z nim, poniewaz oboje chcieli, zebym dorastal "w ich rodzinnych stronach". Ojciec mojego ojca zabieral go oczywiscie na ryby i na polowanie, nauczyl go grac w pilke, pojawil sie na przyjeciach urodzinowych, jednym slowem, robil wszystkie takie rzeczy, ktore bardzo sie licza, zanim czlowiek osiagnie dojrzalosc. Moj ojciec byl dla mnie kims obcym, kims, kogo prawie nie znalem. Przez pierwszych piec lat mojego zycia uwazalem, ze wszyscy ojcowie mieszkaja gdzies indziej. Zdalem sobie sprawe, ze cos jest nie w porzadku, dopiero kiedy moj najlepszy kumpel, Eric Hunter, zapytal mnie w przedszkolu, kim jest ten facet, ktory przyszedl do nas do domu poprzedniego wieczoru. -To moj ojciec - odparlem z duma. -Och... - stropil sie Eric, szukajac Milky Way w moim pudelku na drugie sniadanie.- Nie wiedzialem, ze mam ojca. To sie nazywa oberwac prosto w twarz. Dojrzewalem zatem pod opieka mojej matki. Byla naprawde mila kobieta, slodka i lagodna, matka, o jakiej mozna tylko marzyc. Nie zastapila jednak i nie mogla zastapic meskiej obecnosci w moim zyciu i ten fakt, polaczony z rosnacym rozczarowaniem, jakie odczuwalem w stosunku do ojca, uczynil ze mnie kogos w rodzaju buntownika juz w bardzo mlodym wieku. Ale nie lobuza, w zadnym wypadku. Razem z kolegami wymykalem sie czasami wieczorem i mazalismy mydlem szyby samochodow albo pogryzalismy prazone orzeszki na cmentarzu za kosciolem, lecz w latach piecdziesiatych to wystarczylo, zeby inni rodzice potrzasali glowami i szeptali do swoich pociech: "Nie chcesz chyba brac przykladu z mlodego Cartera. Jest na najlepszej drodze, zeby wyladowac w wiezieniu". Ja - lobuz. Dlatego, ze jadlem orzeszki na cmentarzu. Wyobrazacie sobie? Tak czy inaczej, moj ojciec i Hegbert niezbyt sie lubili, ale poroznila ich nie tylko polityka. Nie, wygladalo na to, ze znali sie z dawnych czasow. Hegbert byl o jakies dwadziescia lat starszy od mojego ojca. Moj dzidek - niezaleznie od tego, ze spedzal mnostwo czasu z moim ojcem - byl prawdziwym sukinsynem i w zupelnosci zaslugiwal na to miano. To on zreszta zgromadzil rodzinna fortune, nie chce jednak, byscie odniesli wrazenie, iz byl niewolnikiem wlasnej firmy, ciezko harujacym i patrzacym, jak z biegiem czasu powoli sie powieksza. Moj dziadek byl o wiele cwanszy. Sposob w jaki zarobil pieniadze, byl bardzo prosty - zaczal jako przemytnik, sprowadzajac rum z Kuby i bogacac sie na tym przez caly okres prohibicji. Potem zaczal kupowac ziemie i puszczal ja w dzierzawe. Bral dziewiecdziesiat procent forsy, ktora dzierzawcy uzyskiwali ze sprzedazy tytoniu, a potem pozyczal im pieniadze, kiedy tylko chcieli, wyznaczajac astronomiczne odsetki. Oczywiscie nigdy nie zamierzal ich odbierac - zamiast tego zajmowal ziemie i sprzet, jaki jeszcze posiadali. Nastepnie, jak to potem okreslal, "w chwili olsnienia" zalozyl firme o nazwie "Uslugi bankowe i pozyczki Cartera". Jedyny drugi istniejacy na terenie tego oraz sasiedniego hrabstwa bank rychlo splona w tajemniczych okolicznosciach i z nadejsciem Wielkiego Kryzysu juz nie wznowil dzialalnosci. Chociaz wszyscy naprawde wiedzieli co sie naprawde stalo, nikt nie pisnal ani slowa z obawy przed zemsta, obawy, ktora byla jak najbardziej uzasadniona. Bank nie byl jedynym budynkiem, ktory splonal w tajemniczych okolicznosciach. Odsetki, ktore sciagal dziadek, byly oburzajace i ludzie nie byli w stanie splacic pozyczek, a on gromadzil coraz wiecej ziemi i nieruchomosci. W szczytowym okresie kryzysu przejal kilkadziesiat firm w calym hrabstwie, zatrzymujac ich wlascicieli w charakterze najemnych pracownikow i placac im dosyc, zeby u niego zostali, poniewaz i tak nie mieli dokad pojsc. Mowil im, ze kiedy sytuacja ekonomiczna sie polepszy, odsprzeda im firmy i ludzie zawsze mu wierzyli. On jednak ani razu nie dotrzymal danej obietnicy. W efekcie kontrolowal znaczna czesc gospodarki hrabstwa i naduzywal swojej wladzy we wszelki mozliwy sposob. Chcialbym zapewnic was, ze w koncu zginal w straszliwych meczarniach, lecz wcale tak sie nie stalo. Zmarl, dozywszy poznego wieku, baraszkujac z kochanka na swoim jachcie przy brzegu Kajmanow. Przezyl obie swoje zony i jednego syna. Niezly koniec jak na takiego faceta, prawda? Przekonalem sie, ze w zyciu nie ma sprawiedliwosci. Jesli w szkole czegos w ogole ucza, powinni uczyc wlasnie tego. Ale wracajmy do naszej opowiesci... Kiedy Hegbert zdal sobie sprawe jakim sukinsynem jest moj dziadek, przestal u niego pracowac, wstapil do stanu duchownego a potem wrocil do Beaufort i zostal pastorem w tym samym kosciele, do ktorego uczeszczalismy. Przez pierwsze lata doskonalil swoj talent kaznodziei, wyglaszajac co miesiac kazania na temat zla, ktore wyrzadzaja innym chciwi ludzie, i w zwiazku z tym nie mial prawie czasu na co innego. Ozenil sie dopiero w wieku czterdziestu trzech lat, a jego corka Jamie Sullivan, urodzila sie, gdy mial piecdziesiat piec. Jego zona, mlodsza od niego o dwadziescia lat drobna kobietka, porobila szesc razy przed urodzeniem Jamie i w koncu zmarla podczas porodu, czyniac z Hegberta wdowca, ktory musial samodzielnie wychowywac corke. Stad oczywiscie wzial sie temat sztuki. Ludzie znali tez historie, zanim po raz pierwszy wystawiono ja na scenie. Opowiadano ja sobie za kazdym razem, kiedy Hegbert mial ochrzcic jakies dziecko albo wyprawic pogrzeb. Wszyscy ja znali i dlatego, jak sadze, ludzie reagowali tak uczuciowo, ogladajac sztuke. Wiedzieli, ze jest oparta na autentycznych wydarzeniach, co nadawalo jej specjalne znaczenie. Jamie Sullivan chodzila wtedy, podobnie jak ja, do ostatniej klasy szkoly sredniej i wybrano ja juz do roli aniola, co oczywiscie nie znaczy, ze ktos inny mial wczesniej szanse go zagrac. To oczywiscie sprawialo, ze tegoroczna inscenizacja miala byc czyms wyjatkowym. Miala stac sie wielkim wydarzeniem, byc moze nawet najwiekszym z dotychczasowych, przynajmniej wedlug panny Garber, ktora byla nasza nauczycielka dramatu i wiele obiecywala sobie po przygotowanym przedstawieniu juz wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczylem ja w klasie. Naprawde nie zamierzalem zapisywac sie w tamtym roku na zajecia z dramatu. Naprawde nie zamierzalem, ale mialem do wyboru to albo chemie B. Bylem przekonany, ze dramat okaze sie kaszka z mleczkiem zwlaszcza w porownaniu z ta druga opcja. Zadnych prac domowych, zadnych sprawdzianow, zadnych tablic, z ktorych musialbym zapamietywac protony i neutrony oraz laczyc pierwiastki w prawidlowe wzory...czyz moglo byc cos lepszego dla ucznia ostatniej klasy? Rzecz wydawala sie oczywista. Zapisujac sie, mialem nadzieje, ze uda mi sie przespac wiekszosc zajec, co zwazywszy na moja nocna konsumpcje orzeszkow, mialo dla mnie wowczas duze znaczenie. Pierwszego dnia pojawilem sie jako jeden z ostatnich w klasie. Wbieglem zaledwie kilka sekund przed dzwonkiem i usiadlem z tylu. Panna Garber stala odwrocona plecami do klasy i pisala wielkimi, pochylymi literami swoje nazwisko, tak jakbysmy nie wiedzieli, kim jest. Wszyscy ja znali - nie sposob bylo jej nie znac. Mila co najmniej szesc stop i dwa cale wzrostu, plomiennie rude wlosy, blada cere oraz piegi, ktore swiadczyly, ze dawno juz przekroczyla czterdziestke. Miala rowniez nadwage - wazyla chyba jakies dwiescie piecdziesiat funtow - i slabosc do luznych, kwiecistych sukni. Nosila ciemne okulary w grubych rogowych oprawkach i pozdrawiala wszystkich dlugim "Witam", przeciagajac spiewnie ostatnia sylabe. Panna Garber byla jedyna w swoim rodzaju, to pewne byla tez wolnego stanu, co jeszcze bardziej pogarszalo sytuacje. Kazdy facet, niezaleznie od wieku, nie mogl nie wspolczuc takiej kobiecie. Pod swoim nazwiskiem wypisala cele, ktore powinny nam przyswiecac w trakcie nauki. Pierwsze miejsce zajmowala "wiara w samego siebie", drugie "samoswiadomosc", trzecie "samospelnienie". Panna Garber byla specjalistka od wszystkich rzeczy zaczynajacych sie na "samo", co naprawde lokowala ja w czolowce, jesli chodzi o psychoterapie, chociaz prawdopodobnie nie zdawala sobie wowczas z tego sprawy. Byla w tej dziedzinie pionierem. Moze mialo to cos wspolnego z jej wygladem, moze probowala po prostu bardziej siebie polubic. Ale zaczynam popadac w dygresje. Dopiero po rozpoczeciu zajec zauwazylem cos niezwyklego. Chociaz nasza szkola nie byla duza, wiedzialem dobrze, ze proporcje mlodziezy meskiej i zenskiej sa raczej wyrownane i dlatego zdziwilo mnie, ze co najmniej dziewiecdziesiat procent obecnych w klasie to dziewczeta. Oprocz mnie byl tam tylko jeden chlopak, co wydawalo sie mi w pierwszej chwili czyms pozytywnym i na moment zalala mnie fala szczescia. Mialem ochote zakomunikowac calemu swiatu: "Patrzcie, oto nadchodze". Dziewczyny, dziewczyny, powtarzalem w duchu. Same dziewczyny i zadnych sprawdzianow. Coz, nie okazalem sie w tym wzgledzie zbyt przewidujacy. Panna Garber zaczela nawijac o bozonarodzeniowej sztuce i poinformowala wszystkich, ze w tym roku aniolem bedzie Jamie Sullivan. W tym momencie zaczela klaskac - ona rowniez nalezala do kosciola baptystow i wiele osob uwazalo, ze w pewien romantyczny sposob zagiela nawet parol na Hegberta. Pamietam, ze kiedy pierwszy raz o tym uslyszalem, przyszlo mi na mysl, jak to dobrze, ze oboje sa zbyt starzy, zeby miec dzieci. Wyobrazacie sobie: piegi i przezroczysta skora? Na sama mysl o czyms takim ludzi przechodzily ciarki, lecz oczywiscie nikt nic nie mowil, przynajmniej nie w obecnosci panny Garber i Hegberta. Plotka to jedno, ale zlosliwa plotka to co innego i nawet w szkole sredniej nie bylismy tacy podli. Panna Garber dalej klaskala, przez chwile zupelnie sama, az w koncu wszyscy do niej dolaczylismy, poniewaz stalo sie jasne, ze tego wlasnie od nas oczekuje. -Wstan, Jamie - powiedziala. Jamie wstala i obrocila sie dookola, a panna Garber zaczela klaskac jeszcze mocniej, jakby miala przed soba prawdziwa gwiazde filmowa. Jamie Sullivan byla calkiem mila dziewczyna. Naprawde. Beaufort byl tak malym miasteczkiem, ze mielismy tylko jedna szkole podstawowa, a w zwiazku z czym chodzilismy przez caly czas do tej samej klasy i sklamalbym, mowiac, ze nigdy nie zamienilem z nia ani slowa. Kiedys w drugiej klasie przez caly rok siedzial tuz obok niej kilka razy rozmawialismy, ale to oczywiscie nie oznacza, ze nawet wowczas spedzalem z nia duzo czasu. To, z kim widywalem sie w szkole, to jedno - natomiast to, z kim widywalem sie po szkole, to byla zupelnie inna sprawa i Jamie nigdy nie nalezala do grona moich znajomych. Nie chodzi o to, ze byla nieatrakcyjna: nie zrozumcie mnie zle. Nie byla szkaradna czy cos w tym rodzaju. Urode na szczescie odziedziczyla po matce, ktora, sadzac po widzianych przeze mnie zdjeciach, nie byla taka brzydka, zwlaszcza kiedy sie zwazy, za kogo w koncu wyszla za maz. Ale Jamie nie posiadala cech, ktore uwazalem za atrakcyjne. Chociaz miala szczupla sylwetke, wlosy koloru miodu i lagodne, blekitne oczy, wygladala przewaznie jakos tak zwyczajnie - i to pod warunkiem, ze sie ja w ogole zauwazalo. Nie dbala specjalnie o wyglad zewnetrzny, poniewaz zwracala przede wszystkim uwage na tak zwane "piekno duchowe" i przypuszczam, ze czesciowa dlatego tak wlasnie wygladala. Odkad ja znalem - a bylo to, pamietajcie, kawal czasu - zawsze nosila wlosy zwiazane w ciasny kok, niczym stara panna, i nigdy nie robila sobie makijazu. W polaczeniu z brazowym pulowerem i plisowana spodniczka, ktore zawsze nosila, wygladala, jakby wybierala sie na rozmowe w sprawie pracy w bibliotece. Uwazalismy, ze to tylko chwilowe i ze w koncu z tego wyrosnie, ale tak sie nie stalo. Przez pierwsze trzy lata szkoly sredniej w ogole sie nie zmienila. Zmienily sie tylko rozmiary jej ubran. Jej innosc nie polegala wylacznie na tym, jak wygladala; chodzilo rowniez o to, jak sie zachowywala. Jamie nie przesiadywala w barze "U Cecila", nie chodzila na nocne pogaduszki do swoich kolezanek i wiedzialem na pewno, ze nigdy nie miala chlopaka. Stary Hegbert skonalby pewnie na zawal serce, gdyby ja ktos poderwal. Ale nawet gdyby jakims dziwnym trafem na to pozwolil, i tak nie mialoby to wiekszego znaczenia. Jamie nosila ze soba wszedzie Biblie i juz to jedno moglo wystraszyc, gdyby kogos nie odstraszyl wczesniej jej wyglad oraz sam Hegbert. Jesli o mnie chodzi lubilem Biblie tak samo jak kazdy nastolatek, ale Jamie fascynowala sie nia w sposob, ktory wydawal mi sie kompletnie niezrozumialy. Nie tylko zapisywala sie kazdego sierpnia do wakacyjnej szkolki biblijnej, lecz rowniez czytala Biblie podczas kazdej dlugiej przerwy. Moim zdaniem to nie bylo normalne, nawet w przypadku corki pastora. Jakkolwiek by na to patrzec, lektura listow swietego Pawla do Efezjan nie moze byc nawet w przyblizeniu tak przyjemna jak flirtowanie. Jamie nie poprzestawala na tym. Z powodu tego rozczytywania sie w Biblii, a moze rowniez pod wplywem Hegberta doszla do wniosku, iz trzeba pomagac innym, i to wlasnie przez caly czas robila. Wiem, ze udzielala sie spolecznie w sierocincu Morehead City, ale to jej nie wystarczalo. Zawsze zbierala pieniadze na ten lub inny cel, pomagajac wszystkim, poczynajac od skautow po indianskie ksiezniczki, i wiem, ze w wieku czternastu lat poswiecila czesc wakacji, zeby odmalowac z zewnatrz dom sasiada staruszka. Jamie byla dziewczyna, ktora z wlasnej inicjatywy mogla wyplewic grzadki w czyims ogrodzie albo zatrzymac ruch, zeby male dzieci mogly przejsc na druga strone ulicy. Mogla kupic sierotom za soje kieszonkowe pilke do kosza albo wrzucic po prostu pieniadze do koscielnej puszki w niedziele. Byla, innymi slowy, dziewczyna, przy ktorej wszyscy pozostali wydawali sie gorsi, i za kazdym razem, gdy spogladala w moja strona, nie moglem opanowac poczucia winy, choc przeciez nie zrobilem noc zlego. Nie ograniczala swoich dobrych uczynkow wylacznie do ludzi. jesli trafila na przyklad na jakies ranne zwierze, rowniez probowala mu pomoc. Oposy, wiewiorki, psy, koty, zaby... nie mialo dla niej znaczenia, jakie to zwierze. Weterynarz, doktor Rawlings, znal ja z widzenia i potrzasal glowa za kazdym razem, gdy podchodzila do drzwi, niosac tekturowe pudelko z kolejnym stworzeniem. Zdejmowal okulary i wycieral je chusteczka, a Jamie wyjasniala, jak znalazla biednego zwierzaka i co mu sie stalo. -Przejechal go samochod, doktorze Rawlings. Mysle, ze Pan Bog chcial, zebym go znalazla i sprobowala uratowac. Pomoze mi pan, prawda? Wedlug Jamie wszystko stanowilo czesc Bozego planu. To kolejna sprawa. Zawsze napomykala o Bozych zmyslach, bez wzgledu na to, na jaki temat sie z nia rozmawialo. Odwolany z powodu deszczu mecz baseballu? Widocznie Pan Bog nie chcial dopuscic, zeby stalo sie cos gorszego. Niespodziewany sprawdzian z trygonometrii, ktory oblala cala klasa? Widocznie Pan Bog chcial poddac nas probie. Tak czy inaczej, wiecie, o co mi chodzi. No i byla jeszcze cala ta historia z Hegbertem, ktora wcale nie ulatwiala jej zycia. Rola corki pastora nie moze byc latwa, ona jednak zachowywala sie, jakby to byla najzwyczajniejsza rzecz pod sloncem i w dodatku wielkie szczescie. Tak wlasnie to okreslala: "Jakie to szczescie miec takiego ojca jak moj". Kiedy to mowila, moglismy tylko potrzasac glowami i zastanawiac sie, z jakiej spadla planety. Abstrahujac od tych innych spraw, najbardziej doprowadzalo mnie u niej do szalu, ze byla zawsze taka cholernie pogodna, bez wzgledu na to, co sie wokol niej dzialo. Przysiegam, ta dziewczyna nigdy nie powiedziala zlego slowa o niczym i o nikim, nawet o tych z nas, ktorzy wcale nie byli dla niej mili. Idac ulica nucila sobie cos pod nosem i machala do obcych ludzi jadacych samochodami. Czasami, widzac przechodzaca obok ich domu Jamie, kobiety wybiegaly i zapraszaly ja na chleb z dyni, jesli go akurat piekly, albo na lemoniade, jesli slonce bylo w zenicie. Mialo sie wrazeniem, ze uwielbiaja je wszyscy dorosli obywatele miasteczka. -To taka mila panienka - powtarzali, kiedy padalo jej imie. - Swiat bylby lepszy, gdyby zylo na nim wiecej ludzi podobnych do niej. Moi przyjaciele i ja patrzylismy na to inaczej. Naszym zdaniem jedna Jamie Sullivan w zupelnosci wystarczala. Wszystko to przyszlo mi na mysl, gdy Jamie stanela przed nami pierwszego dnia zajec z dramatu i przyznaje, ze jej widok zbytnio mnie nie uradowal. Kiedy jednak odwrocila sie do nas, doznalem czegos w rodzaju szoku, zupelnie jakbym siedzial na golym elektrycznym kablu. Miala na sobie plisowana spodniczke i biala bluzke pod tym samym brazowym swetrem, ktory widzialem juz milion razy, ale z przodu pojawily sie dwie wypuklosci, ktorych sweter nie mogl ukryc i ktorych, przysiegam, nie bylo jeszcze trzy miesiace wczesniej. Nigdy sie nie malowala, tym razem tez nie, ale opalila sie - prawdopodobnie w tej swojej szkolce biblijnej - i po raz pierwszy wygladala...no, prawie ladnie. Oczywiscie natychmiast oddalilem od siebie te mysl, ale Jamie, rozgladajac sie po klasie, zatrzymala wzrok i usmiechnela sie prosto do mnie, najwyrazniej cieszac sie, ze tam jestem. Dopiero pozniej dowiedzialem sie dlaczego. Rozdzial 2 Po szkole sredniej zamierzalem podjac studia na Uniwersytecie polnocnej Karoliny w Champel Hill. Ojciec wolalby, zebym podobnie jak synowie innych kongresmanow studiowal na Harvardzie albo Princeton, z moimi ocenami nie bylo to jednak mozliwe. Nie dlatego, zebym byl zlym uczniem. Nie koncentrowalem sie po prostu zbytnio na nauce i oceny nie kwalifikowaly mnie do Bluszczowej ligi. W ostatniej klasie pod znakiem zapytania stanelo nawet to, czy przyjma mnie na Uniwersytet Polnocnej Karoliny, a byla to uczelnia mojego ojca, gdzie mial pewne znajomosci. Podczas jednego ze spedzonych w domu weekendow ojciec wyluszczyl mi, w jaki sposob moglbym poprawic swoje szanse. Skonczyl sie wlasnie pierwszy tydzien szkoly i siedzielismy przy kolacji. Ojciec przyjechal do domu na trzy dni w zwiazku z przypadajacym na pierwszy poniedzialek wrzesnia Dniem Pracy.-Wydaje mi sie, ze powinienes wystartowac w wyborach na przewodniczacego samorzadu szkolnego - powiedzial. - Konczysz szkole w czerwcu i mysle, ze to bedzie dobrze wygladalo w twoich aktach. Twoja matka jest zreszta tego samego zdania co ja. Matka kiwnela glowa, przezuwajac fasolke. Nie odzywala sie wiele, gdy ojciec przemawial, ale mrugnela do mnie. Czasem wydaje mi sie, ze chociaz byla slodka i dobra, lubila patrzec jak przezywam katusze. -Nie sadze, zebym mial szanse wygrac - odparlem. Mimo ze bylem prawdopodobnie najbogatszym dzieciakiem w szkole, z cala pewnoscia nie bylem najbardziej lubiany. Zaszczyt ten przypadl mojemu najlepszemu kumplowi, Ericowi Hunterowi, ktory rzucal pileczke baseballowa z predkoscia niemal dziewiecdziesieciu mil na godzine i jako fenomenalny quarterback dwa razy pod rzad doprowadzil do zdobycia przez nasza druzyne futbolowa tytulu mistrza stanu. Dziewczyny szalaly za nim. Nawet jego nazwisko brzmialo odjazdowo. -Oczywiscie, ze wygrasz - oswiadczyl ojciec. - My, Carterowie, zawsze wygrywamy. Byla to kolejna przyczyna, dla ktorej nie lubilem z nim przebywac. W trakcie tych rzadkich chwil, ktore spedzal w domu, chcial chyba ulepic ze mnie miniaturowa wersje samego siebie. Dorastalem przewaznie bez niego i wskutek tego nie czulem sie najlepiej, gdy przyjezdzal do domu. To byla pierwsza rozmowa, jaka odbylismy od kilku tygodni. Rzadko mowil ze mna przez telefon. -A moze ja wcale tego nie chce? - bronilem sie dalej. Ojciec odlozyl widelec, z wciaz tkwiacym na nim kawalkiem wieprzowego kotleta, i poslal mi ostre spojrzenie. Mial na sobie garnitur, mimo ze w domu bylo ponad dwadziescia piec stopni, i to sprawialo, ze jeszcze bardziej mnie oniesmielal. Swoja droga, ojciec zawsze nosil garnitur. -Uwazam - wycedzil powoli -ze to dobry pomysl. Wiedzialem, ze kiedy mowi w ten sposob, sprawa jest przesadzona. Tak to wygladalo w mojej rodzinie. Jednak nawet gdy sie zgodzilem, nadal nie chcialem tego robic. Nie chcialem marnowac czasu, przez caly rok spotykajac sie raz w tygodniu po szkole - po szkole! - z nauczycielami, dyskutujac na temat szkolnych potancowek albo probujac zdecydowac, jakiego koloru maja byc szturmowki. Tak naprawde tym wlasnie zajmowali sie wszyscy przewodniczacy samorzadu, przynajmniej za moich czasow. Kiedy szlo o rzeczywiscie wazne sprawy, uczniowie nie mieli nic do gadania. Z drugiej strony wiedzialem jednak, ze ojciec ma racje. Musialem cos zrobic, jesli mialem zamiar dostac sie na uniwerek. Nie gralem w futbol ani w koszykowke, nie gralem na zadnym instrumencie, nie nalezalem do klubu szachowego, kreglarskiego i zadnego innego. Nie wyroznialem sie w nauce...do diabla, nie wyroznialem sie w niczym. Ogarniety depresja, sporzadzilem liste rzeczy, ktore potrafie robic, i szczerze mowiac, nie bylo tego duzo. Umialem zawiazywac osiem roznych wezlow zeglarskich, umialem przejsc na bosaka po goracym asfalcie dalej niz ktokolwiek, kogo znalem, umialem przez trzydziesci sekund balansowac pionowo olowkiem na palcu...ale nie wydawalo mi sie, zeby ktorakolwiek z tych rzeczy miala znaczenie przy przyjmowaniu na studia. Lezalem wiec w lozku przez cala noc, powoli uswiadamiajac sobie, ze jestem nieudacznikiem. Dzieki, tato. Nazajutrz rano poszedlem do gabinetu dyrektora i wpisalem sie na liste kandydatow. W wyborach kandydowaly jeszcze dwie osoby: John Foreman oraz Maggie Brown. John nie mial zadnej szansy. Byl facetem, ktory rozmawiajac z toba, potrafil wypruc ci nitke z calego ubrania. Ale dobrze sie uczyl. Siedzial w pierwszej lawce i podnosil reke za kazdym razem, kiedy nauczyciel zadawal jakies pytanie. Proszony o udzielenie odpowiedzi, prawie zawsze udzielal wlasciwej i obracal sie z dumna mina, jakby udowodnil wlasnie, jak bardzo przewyzsza intelektem siedzacych w klasie peonow. Eric i ja plulismy na niego, kiedy tylko nauczyciel odwracal sie do nas plecami. Z Maggie Brown sprawa wygladala inaczej. Ona takze dobrze sie uczyla. Przez pierwsze trzy lata byla czlonkiem rady szkolnej, a w trzeciej klasie zostala przewodniczaca samorzadu klasowego. Jedynym jej minusem bylo to, ze nie byla zbyt atrakcyjna i w dodatku tego lata przybrala trzydziesci funtow na wadze. Wiedzialem, ze zaden chlopak nie odda na nia glosu. Przekonawszy sie, z kim przyjdzie mi sie zmierzyc, doszedlem do wniosku, ze byc moze mam jednak jakas szanse. Stawka byla cala moja przyszlosc. Musialem wiec ustalic pewna strategie. Pierwszy zaakceptowal ja Eric. -Jasne, nie ma problemu, kaze glosowac na ciebie wszystkim chlopakom z druzyny. Jezeli naprawde ci na tym zalezy. -Moze takze ich dziewczynom? - zasugerowalem. Na tym w gruncie rzeczy polegala cala kampania. Zgodnie z oczekiwaniami, uczestniczylem oczywiscie w roznych debatach i rozdawalem durne ulotki pod tytulem "Co zrobie, jesli zostane przewodniczacym", ostatecznie jednak zwyciestwo odnioslem prawdopodobnie dzieki Ericowi Hunterowi. Szkola srednia w Beaufort liczyla tylko okolo czterystu uczniow, w zwiazku z czym przewazaly glosy sportowcow, a wiekszosc z nich i tak miala w glebokim powazaniu to, na kogo glosuja. W koncu wszystko potoczylo sie tak, jak zaplanowalem. Zostalem wybrany na przewodniczacego watla przewaga jednego glosu. Nie mialem pojecia, jakie sciagnie mi to na glowe klopoty. W poprzedniej klasie chodzilem z dziewczyna o nazwisku Angele Clark. Byla moja pierwsza prawdziwa dziewczyna, chociaz trwalo to zaledwie kilka miesiecy. Tuz przed wakacjami porzucila mnie jednak dla chlopaka, ktory mial na imie Lew i pracowal jako mechanik w warsztacie swojego ojca. Jego glowna zaleta, z tego co pamietam, bylo to, ze mial naprawde fajny samochod. Ubrany w bialy podkoszulek, z wsunieta pod rekaw paczka cameli, opieral sie o maske swojego thunderbirda i strzygac oczyma w lewo i w prawo wolal: "Czesc, malenka" - kiedy tylko w poblizu przechodzila jakac laska. Byl prawdziwym typem zwyciezcy, jesli rozumiecie, o co mi chodzi. Tak czy inaczej, zblizal sie bal na rozpoczecie roku, a ja z powodu calej tej historii z Angela, wciaz nie mialem partnerki. W balu mieli uczestniczyc wszyscy czlonkowie rady uczniowskiej: obecnosc byla obowiazkowa. Musialem pomoc udekorowac sale gimnastyczna i posprzatac nastepnego dnia, a poza tym te bale byly calkiem udane. Zadzwonilem do kilku dziewczyn, ktore znalem, ale mialy juz z kim isc, w zwiazku z czym zadzwonilem do kilku innych. Te rowniez mialy juz partnerow. Na tydzien przed balem nie bylo praktycznie w czym wybierac. Pula poszukiwan zawezila sie do dziewczyn, ktore nosily grube okulary i seplenily. Beaufort nigdy nie byl wylegarnia pieknosci, ale musialem przeciez kogos znalezc. Nie chcialem isc na bal bez dziewczyny - jak by to wygladalo? Bylbym pierwszym przewodniczacym samorzadu w historii, ktory przyszedl sam na bal na rozpoczecie roku. Wiedzialem, ze skonczy sie to tym, ze bede przez cala noc nalewal poncz albo sprzatal rzygowiny w lazience. Takie rzeczy robili na ogol ludzie, ktorzy przychodzili bez partnerki. Bliski paniki, wyciagnalem szkolny album z zeszlego roku i zaczalem go kartkowac, szukajac jakiejkolwiek dziewczyny, ktora moglabym nie miec chlopaka. W pierwszej kolejnosci przejrzalem strony z uczennicami najstarszej klasy. Wiele z nich wyjechalo na studia, ale kilka zostalo w miescie. Nie wydawalo mi sie, bym mial u nich wielkie szanse, lecz mimo to zadzwonilem i okazalo sie, ze moje obawy byly sluszne. Nie udalo mi sie znalezc zadnej dziewczyny, ktora chcialby wybrac sie ze mna na bal. Po jakims czasie wprawilem sie nawet w przyjmowaniu odpowiedzi odmownych, chociaz nie jest to rzecz, ktora moglbym sie chelpic przed wnukami. Mama wiedziala co jest grane, i w koncu przyszla do mojego pokoju i usiadla obok mnie na lozku. -Jesli nie mozesz znalezc nikogo, z radoscia bede ci towarzyszyc - powiedziala. -Dzieki, mamo - odparlem bez entuzjazmu. Kiedy wyszla z pokoju poczulem sie jeszcze gorzej niz przedtem. Nawet moja mama nie wierzyla, ze uda mi sie kogos znalezc. Gdybym pokazal sie tam razem z nia, nie zapomniano by mi tego i za sto lat. Swoja droga, na tym samym wozku jechal ze mna jeszcze jeden chlopak. Carey Dennison zostal wybrany na skarbnika i tez nie mial z kim isc. Byl facetem, z ktorym nikt nie mogl dlugo wytrzymac i wybrano go tylko dlatego, ze nie mial zadnego kontrkandydata. Mimo to ledwo udalo mu sie przejsc. Gral na tubie w orkiestrze detej i mial cialo pozbawione wszelkich proporcji, jakby przestal rosnac w wieku dojrzewania. Z wielkiego korpusu wyrastaly mu pajakowate rece i nogi niczym u Hoo z Hooville, jesli pamietacie te kreskowke. Mial rowniez piskliwy glosik - chyba wlasnie dlatego tak dobrze gral na tubie - i stale zadawal wszystkim glupie pytania w rodzaju: "A gdzie pojechaliscie w zeszlym tygodniu? A dobrze sie bawiliscie? A byly tam jakies dziewczyny?". Nie czekal nawet na odpowiedz, lecz krecil sie dookola jak fryga, tak ze trzeba bylo bez przerwy obracac glowe, zeby go widziec. Przysiegam, ze byl chyba najbardziej denerwujaca osoba, jaka w zyciu spotkalem. Wiedzialem, ze jesli nie znajde partnerki, bedzie stal przy mnie caly wieczor, zasypujac pytaniami niczym jakis szalony prokurator. Kartkowalem wiec dalej album, tam, gdzie zamieszczone byly zdjecia dziewczyn z trzeciej klasy, gdy moj wzrok padl nagle na Jamie Sullivan. Wahalem sie tylko sekunde, a potem przewrocilem szybko kartke, przeklinajac sie za to, ze w ogole o tym pomyslalem. Przez nastepna godzine szukalem kogos, kto wygladalby chociaz w polowie tak przyzwoicie, powoli jednak uswiadomilem sobie, ze nie zostal juz nikt. W koncu przewrocilem kartki z powrotem i ponownie sie jej przyjrzalem. Nie wyglada wcale tak zle, stwierdzilem, i jest naprawde slodka. Chyba mi nie odmowi. Zamknalem album. Jamie Sullivan? Corka Hegberta? Nie ma mowy. W zadnym wypadku. Moi przyjaciele upiekliby mnie zywcem. Ale jesli alternatywa mialo byc pojscie na bal z wlasna matka, zmywanie wymiotow albo nawet, bron Boze, Carey Dennison? Przez caly wieczor analizowalem wszystkie za i przeciw. Wierzcie mi, kilkakrotnie zmienialem decyzje, ostatecznie wybor byl jednak oczywisty, nawet dla mnie. Musialem zaprosic Jamie na bal i przemierzajac pokoj, zaczalem zastanawiac sie, jak to najlepiej zrobic. Wtedy wlasnie zdalem sobie sprawe z czegos strasznego, czegos absolutnie przerazajacego. Uswiadomilem sobie mianowicie, ze Carey Dennison robi prawdopodobnie w tym momencie dokladnie to samo co ja. Niewykluczone, ze przegladal wlasnie ten sam album! Moze i mial nie po kolei w glowie, na pewno jednak nie byl facetem, ktory lubi zmywac po kims rzygi, a gdybyscie znali jego matke, wiedzielibyscie, ze mial jeszcze gorsza alternatywe niz ja. Co bedzie, jesli pierwszy zaprosi corke pastora? Jamie mu nie odmowi, a realnie rzecz biorac, byla jego jedyna opcja. Nikt procz niej nie zgodzilby sie za zadne skarby mu towarzyszyc. Jamie wszystkim pomagala - byla jedna z tych swietych, ktore kazdemu daja rowne szanse. Wsluchujac sie w piskliwy glosik Careya, wyczuje pewnie dobro emanujace z jego serca i od razy sie zgodzi. Siedzialem wiec w moim pokoju, umierajac ze strachu, ze Jamie moze nie pojsc ze mna na bal. Prawie nie spalem tej nocy, co bylo chyba najdziwniejsza rzecza, jaka mnie w zyciu spotkala. Nie sadze, by zamiar zaproszenia Jamie na bal przysporzyl komukolwiek tylu zgryzot. Zamierzalem pogadac z nia z samego rana, poki jeszcze mialem odwage, Jamie nie bylo jednak w szkole. Przypuszczam, ze pojechala do sierocinca w Morehead City, tak jak robila to co miesiac. Kilkoro z nas probowalo sie urwac pod tym pretekstem ze szkoly, ale jamie byla jedyna osoba, ktora dostawala zgode. Dyrektor wiedzial, ze naprawde bedzie cos czytala dzieciom, robila na drutach lub po prostu bawila sie z nimi w rozne gry. Nie bylo obawy, ze wymknie sie na plaze, pojdzie do baru "U Cecila" albo cos w tym guscie. Sama taka mysl byla smieszna. -Masz juz kogos? - zapytal mnie miedzy lekcjami Eric. Wiedzial doskonale, ze nie mam, ale chociaz byl moim najlepszym przyjacielem, lubil czasami wbic mi szpile. -Jeszcze nie - odparlem. - Ale ostro nad tym pracuje. W glebi korytarza Carey Dennison zagladal do swojej szafki. Moglbym przysiac, ze zerknal na mnie ukradkiem, kiedy wydawalo mu sie, ze na niego nie patrze. Taki to byl dzien. Podczas ostatniej lekcji minuty wlokly sie w zolwim tempie. Jesli Carey i ja wyjdziemy jednoczesnie, kombinowalem, na pewno dobiegna do jej domu pierwszy, biorac pod uwage te jego koslawe kulasy, i w ogole. Zmobilizowalem juz wczesniej sily i gdy zabrzeczal dzwonek, wyskoczylem ze szkoly i popedzilem na zlamanie karku ulica. Po jakis stu jardach troche sie zmeczylem, a zaraz potem zlapala mnie kolka. Wkrotce musialem powaznie zwolnic, ale kolka naprawde mi doskwierala, wiec pochylilem sie i zlapalem za bok. Idac ulicami Beaufort, wygladalem ja dychawiczna wersja Quasimodo z Notre Dame. Nagle wydalo mi sie, ze slysze za plecami piskliwy smiech Careya. Obrocilem sie, wbijajac palce w brzuch, zeby usmierzyc bol, ale go nie zobaczylem. Moze przemykal gdzies oplotkami? Byl z niego chytry sukinsyn. Nie mozna mu bylo zaufac chociaz przez chwile. Pochylony, zaczalem kustykac jeszcze szybciej i wkrotce znalazlem sie na ulicy Jamie. Bylem juz kompletnie mokry - pot przesiakl przez koszule - i wciaz gwaltownie rzezilem. Podszedlem do jej drzwi, odczekalem sekunde, zeby zlapac oddech, i zapukalem. Mimo goraczkowego pospiechu, z jakim staralem sie dotrzec do jej domu, tkwiacy we mnie pesymista spodziewal sie, ze to wlasnie Carey otworzy mi drzwi. Wyobrazalem sobie usmiech na jego twarzy oraz triumfalne spojrzenie, ktore mowilo: "przykro mi, wspolniku, spozniles sie". Drzwi nie otworzyl jednak Carey, otworzyla je Jamie - i po raz pierwszy w zyciu zobaczylem, jak moglaby wygladac, gdyby byla normalna osoba. Miala na sobie dzinsy i czerwona bluzke i choc jej wlosy byly w dalszym ciagu sciagniete w kok, nie byl taki ciasny jak zwykle. Pomyslalem, ze bylaby calkiem fajna dziewczyna, gdyby tylko dala sobie szanse. -Landon... co za niespodzianka! - zawolala, trzymajac klamke. Jamie cieszyla sie z kazdego spotkania, ze mna tez, odnioslem jednak wrazenie, ze moja wizyta nieco ja zaskoczyla. - Wygladasz, jakbys przed chwila cwiczyl. -Nie, dlaczego? - odparlem, ocierajac czolo. Kolka na szczescie szybko mijala. -Masz koszule mokra od potu. -A, o to ci chodzi? - mruknalem, spogladajac na koszule. - To nic takiego. Po prostu bardzo sie poce. -Moze powinienes pojsc do lekarza? -Nic mi nie jest, slowo daje. -Tak czy owak, pomodle sie za ciebie - powiedziala z usmiechem. Liczba osob, za ktorych modlila sie Jamie, byla bardzo duza. Moglem oczywiscie przylaczyc sie do ich grona. -Dzieki - odparlem. Jamie spuscila wzrok i przestapila z nogi na noge. -Zaprosilabym cie do srodka, ale ojca nie ma w domu, a on nie pozwala, zeby chlopcy wchodzili do mnie podczas jego nieobecnosci. -Och, nie ma sprawy - mruknalem markotnie. - Mozemy chyba porozmawiac tutaj. Gdyby to ode mnie zalezalo, wolalbym wejsc do srodka. -Chcesz sie napic lemoniady, kiedy usiadziemy? - zapytala.- Wlasnie zrobilam. -Z przyjemnoscia - odparlem. -Zaraz wracam. Weszla do srodka, ale zostawila drzwi otwarte, wiec zajrzalem szybko do srodka. Zauwazylem, ze salon byl niewielki, ale schludny. Przy jednaj ze scian stalo pianino, przy drugiej sofa. W kacie krecil sie maly wiatraczek. Na stoliku od kawy lezaly ksiazki o tytulach takich jak "Sluchajac Jezusa" oraz "wiara jest odpowiedzia". Lezala tam rowniez Biblia, otwarta na Ewangelii swietego Lukasza. Chwile pozniej Jamie wrocila z lemoniada i usiedlismy na dwoch krzeslach w rogu werandy. Wiedzialem, ze ona i ojciec siaduja tam wieczorami, bo czasem przechodzilem obok ich domu. Kiedy tylko zajelismy miejsca, zobaczylem po drugiej stronie ulicy jej sasiadke, pania Hastings, ktora nam pomachala. Jamie pomachala jej rowniez, a ja przesunalem troche krzeslo, zeby pani Hastings nie zobaczyla mojej twarzy. Chociaz mialem zamiar zaprosic Jamie na bal, nie chcialem, by ktokolwiek - nawet pani Hastings - zobaczyl mnie, gdyby Jamie przyjela juz wczesniej zaproszenie Careya. -Co ty robisz? - zapytala Jamie. - Usiadles na sloncu. -Lubie slonce - stwierdzilem. Prawie natychmiast jednak poczulem na koszuli palace promienie i zaczalem sie znowu pocic. -Skoro tak wolisz...- powiedziala z usmiechem. - Wiec o czym chciales ze mna porozmawiac? Podniosla reke i poprawila sobie wlosy, ktore moim zdaniem w ogole tego nie potrzebowaly. Wzialem gleboki oddech, probujac sie zmobilizowac, nie bylem jednak w stanie wyjawic jej, z czym przyszedlem. -Wiec bylas dzisiaj w sierocincu? - powiedzialem zamiast tego. Rzucila mi zdziwione spojrzenie. -Nie. Bylam z ojcem u lekarza. -Twoj ojciec dobrze sie czuje? -Jest zdrow jak rydz. - odparla z usmiechem. Kiwnalem glowa i zerknalem na ulice. Pani Hastings zniknela we wnetrzu swojego domu i nie widzialem nikogo innego w poblizu. Teren byl czysty, lecz ja wciaz nie bylem gotow. -Piekny mamy dzisiaj dzien - oznajmilem, zacinajac sie. -Owszem, piekny. -I cieply. -To dlatego, ze siedzisz na sloncu. Rozejrzalem sie dookola, czuja, jak robi mi sie goraco. -Zaloze sie, ze na niebie nie ma ani jednej chmurki - oswiadczylem, drazac dalej ten temat. Tym razem Jamie nie odpowiedziala i przez kilka chwil siedzielismy w milczeniu. -Nie przyszedles tu chyba, zeby mowic o pogodzie, Landon - stwierdzila w koncu. -Wlasciwie nie. -Wiec po co przyszedles? Nadeszla godzina prawdy i glosno odchrzaknalem. -To znaczy... chcialem zapytac czy nie wybierasz sie na bal na rozpoczecie roku. -Och - westchnela. Ton jej glosu wskazywal, ze nie miala pojecia o czyms takim, jak bal na rozpoczecie roku. Wiercac sie na krzesle, czekalem na jej odpowiedz. -Naprawde tego nie planowalam - wyznala w koncu. -Ale czy zrobilabys to, gdyby ktos cie zaprosil? Przez dluzsza chwile milczala. -Nie jestem pewna - odparla ostroznie. - Ale przypuszczam, ze moglabym pojsc, gdybym miala taka sposobnosc. Nigdy jeszcze nie bylam na balu na rozpoczecie roku. -Sa fajne -powiedzialem szybko. - Nie az tak strasznie fajne, ale fajne. Zwlaszcza w porownaniu z innymi stojacymi przede mna opcjami, dodalem w duchu. Jamie usmiechnela sie. -Musze oczywiscie porozmawiac wczesniej z ojcem, ale jesli nie bedzie mial nic przeciwko temu, chyba moglabym sie wybrac. Na drzewie nad weranda zaczal awanturowac sie jakis ptak, zupelnie jakby wiedzial, ze nie powinienem w ogole przebywac w tym miejscu. Skupilem sie na jego cwierkaniu, probujac uspokoic nerwy. Jeszcze przed dwoma dniami w ogole nie wyobrazalem sobie, ze do czegos takiego dojdzie, teraz jednak uslyszalem wypowiedziane przez siebie samego slowa: -Chcialabys wybrac sie na ten bal ze mna? Widzialem, ze jest zaskoczona. Sadzila chyba, iz caly ten wstep ma zwiazek z jakas inna osoba. Czasem chlopcy, ktorzy nie chca sie narazic na ewentualna odmowe, wysylaja swoich przyjaciol, zeby "wysondowali grunt". Mimo ze Jamie roznila sie od innych nastolatkow, jestem pewien, ze zetknela sie przynajmniej w teorii z tym procederem. Zamiast od razu odpowiedziec odwrocila sie i przez dluzszy czas spogladala w bok. Zoladek podchodzil mi do gardla, bo obawialem sie, ze odmowi. Przez glowe przelatywaly mi obrazy mojej matki, wymiotow oraz Careya Dannisona i zaczalem nagle zalowac, ze tak niedobrze traktowalem Jamie przez te wszystkie lata. Przypomnialem sobie te wszystkie chwile, kiedy jej dokuczalem, kiedy nazywalem jej ojca cudzoloznikiem albo po prostu kpilem z niej za plecami. Czulem sie z tego powodu paskudnie i zaczalem sie juz zastanawiac, jak uda mi sie przez piec godzin unikac Careya, gdy Jamie odwrocila sie z powrotem i spojrzala mi prosto w oczy. Na jej twarzy igral lekki usmiech. -Chetnie z toba pojde - oswiadczyla - ale pod jednym warunkiem... Zacisnalem zeby, majac nadzieje, ze to nie bedzie cos zbyt strasznego. -Tak? -Musisz obiecac, ze sie we mnie nie zakochasz. Zrozumialem, ze zartuje, bo sie rozesmiala, nie moglem jednak powstrzymac westchnienia ulgi. Czasami Jamie miala zaskakujace poczucie humoru. Usmiechnalem sie i dalem jej slowo. Rozdzial 3 Chociaz Jamie nie byla ani razu na balu na rozpoczecie roku, chodzila przedtem na koscielne potancowki. Tanczyla calkiem niezle - ja tez bylem na kilku takich imprezach i widzialem ja - ale szczerze mowiac, trudno bylo przewidziec, jak poradzi sobie z kims takim jak ja. Na koscielnych potancowkach zawsze tanczyla ze starszymi osobami, bo nie zapraszal jej zaden z rowiesnikow, i tak naprawde byla dobra tylko w tancach, ktore cieszyly sie popularnoscia przed trzydziestu laty. W gruncie rzeczy nie wiedzialem, czego sie po niej spodziewac.Przyznaje, ze mialem rowniez pewne obawy co do tego, jak sie ubierze, ale nic jej o tym nie mowilem. Na koscielnych potancowkach ubrana byla na ogol w stary sweter i jedna z tych plisowanych spodniczek, ktore widzielismy codziennie w szkole, lecz bal na rozpoczecie roku to nie bylo byle co. Wiekszosc dziewczat kupowala sobie nowe sukienki, chlopcy zakladali garnitury, a w tym roku sprowadzilismy fotografa, ktory mial zrobic zdjecia. Wiedzialem, ze Jamie nie kupi sobie nowej sukienki, nie byl bowiem zbyt zamozna. W zawodzie pastora nie zarabia sie duzo pieniedzy, ale oczywiscie nie zostaje sie nim dla korzysci materialnych, pastorowi przyswiecaja bardziej dalekosiezne cele, jesli rozumiecie, co mam na mysli. Tak czy inaczej, nie chcialem, zeby Jamie przyszla na bal w te same ciuchy, ktore nosila codziennie w szkole. Nie ze wzgledu na mnie - nie jestem az taki podly - lecz na to, co mogli powiedziec inni. Nie chcialem, zeby ludzie stroili sobie z niej zarty. Po stronie pozytywow, jesli w ogole jakies byly, mozna zapisac to, ze Eric nie dogryzal mi zbytnio z powodu calej tej historii z Jamie, poniewaz glowe zaprzatala mu jego wlasna dziewczyna. Wybieral sie na bal z Margaret Hays, ktora prowadzila druzyne klakierek w naszej szkole. Margaret nie miala moze zbyt duzo oleju w glowie, lecz na swoj sposob byla calkiem mila. Mowiac "mila", mam oczywiscie na mysli jej nogi. Eric zaproponowal, ze w trakcie balu wymienimy sie partnerkami, ale odmowilem. Nie chcialem ryzykowac, ze zacznie dokuczac Jamie albo cos w tym rodzaju. Byl z niego poczciwy facet, ale czasem potrafil byc bezwzgledny, zwlaszcza po kilku szklankach bourbona. W dniu balu bylem bardzo zajety. Przez prawie cale popoludnie pomagalem dekorowac sale gimnastyczna i musialem podjechac po Jamie pol godziny wczesniej, poniewaz jej ojciec chcial koniecznie ze mna porozmawiac, choc nie mialem pojecia o czym. Jamie zakomunikowala mi to dzien wczesniej i nie moge powiedziec, zebym byl tym specjalnie zachwycony. Spodziewalem sie, ze bedzie mowil o pokusach i szatanskich sciezkach, ktore do nich prowadza. Wiedzialem, ze jesli zacznie nawijac o cudzolostwie, skonam na miejscu. Przez caly dlugi dzien modlilem sie, w nadziei, ze uda mi sie wymigac od tej rozmowy, watpilem jednak, czy Bog potraktuje moje modlitwy z nalezyta uwaga, poniewaz tak paskudnie zachowywalem sie w przeszlosci. Bylem z tego powodu bardzo zdenerwowany. Po wzieciu prysznicu zalozylem swoj najlepszy garnitur, odebralem z kwiaciarni bukiecik dla Jamie i pojechalem do niej. Mama pozyczyla mi swoj samochod i zaparkowalem go na ulicy, dokladnie przed domem Jamie. Nie przestawilismy jeszcze zegarow na czas zimowy i bylo calkiem jasno, gdy ruszylem popekana asfaltowa alejka do drzwi jej domu. Zapukalem, odczekalem chwile i ponownie zapukalem. -Juz ide - uslyszalem zza drzwi glos Hegberta, ale prawde mowiac, specjalnie sie nie spieszyl. Stalem tam chyba dwie minuty albo dluzej, gapiac sie na drzwi, gzymsy oraz male pekniecia na okiennym parapecie. Z boku staly krzesla, na ktorych siedzielismy z Jamie przed kilku dni. Moje wciaz bylo obrocone w druga strone. Widocznie od tamtej pory ani razy nie siedzieli na werandzie. W koncu drzwi otworzyly sie ze skrzypieniem. Swiatlo palacej sie w srodku lampy ocienialo twarz Hegberta i przenikalo przez jego wlosy. Jak juz mowilem byl stary; wedlug moich obliczen mial siedemdziesiat dwa lata. Po raz pierwszy mialem okazje przyjrzec mu sie z bliska i widzialem wszystkie zmarszczki na jego twarzy. Jego skora byla naprawde przezroczysta, nawet bardziej, niz to sobie wyobrazalem. -Dzien dobry, wielebny - powiedzialem, przelykajac nerwowo sline. - Przyszedlem zabrac Jamie na bal na rozpoczecie roku. -Oczywiscie - odparl. - Najpierw jednak chcialem z toba porozmawiac. -Tak, prosze pana, wlasnie dlatego wczesniej przyszedlem. -Wejdz. W kosciele Hegbert prezentowal sie dosc elegancko, lecz w tym momencie, w ogrodniczkach i podkoszulku, wygladal jak zwykly farmer. Dal mi znak, zebym usiadl na drewnianym krzesle, ktore przyniosl z kuchni. -Przepraszam, ze tak dlugo nie otwieralem drzwi - powiedzial. - Pracowalem nad jutrzejszym kazaniem. -Nic sie nie stalo, prosze pana - odparlem, siadajac. Nie wie dlaczego, ale nie sposob bylo zwracac sie do niego inaczej. Wymuszal po prostu respekt. -Dobrze, w takim razie odpowiedz mi cos o sobie. Bylo to dosc smieszne zadani, zwazywszy, ze tak dlugo znal moja rodzine i w ogole. Przeciez to wlasnie on mnie ochrzcil i od dziecka ogladal w kazda niedziele w kosciele. -Coz, prosze pana - zaczalem, nie majac pojecia co powiedziec. - Jestem przewodniczacym rady uczniowskiej. Nie wiem, czy Jamie panu o tym wspominala. -Owszem - odparl, kiwajac glowa. - Mow dalej. -No i... mam nadzieje, ze jesienia przyszlego roku zaczne studia w Chapel Hill. Dostalem juz o nich papiery Hegbert kiwnal powoli glowa. -Cos jeszcze? Musialem przyznac, ze na tym wyczerpalo sie to, co mailem do powiedzenia na swoj temat. Mialem ochote zlapac lezacy na stoliku olowek i balansowac nim na palcu przez trzydziesci sekund, Hegbert nie wygladal jednak na faceta, ktory mogl to docenic. -Chyba nic, prosze pana - odparlem. -Pozwolisz, ze zadam ci jedno pytanie? -Tak, prosze pana. Przez dluzsza chwile gapil sie na mnie, jakby sie zastanawial. -Dlaczego zaprosiles moja corke na bal? - zapytal w koncu. Bylem zaskoczony i wiedzialem, ze widac to po mojej minie. -Nie wiem, o co panu chodzi, prosze pana. -Nie masz chyba zamiaru zrobic czegos, co... wprawiloby ja w zaklopotanie? -Nie, prosze pana - odparlem, wstrzasniety tego rodzaju podejrzeniem. - W zadnym wypadku. Musialem z kims pojsc i zaprosilem ja. To wszystko. -Nie planujesz zadnych wyglupow? -Nie, prosze pana. Nigdy bym jej czegos takiego nie zrobil... Trwalo to jeszcze kilka minut - mam na mysli jego probe wybadania moich prawdziwych zamiarow - na szczescie jednak z sasiedniego pokoju wyszla Jamie i obaj obrocilismy sie w jej strone. Hegbert przestal w koncu gadac, a ja odetchnalem z ulga. Jamie zalozyla ladna niebieska spodniczke i biala bluzke, ktorej wczesniej nie widzialem. Sweter zostawila na szczescie w szafie. Wygladala nie najgorzej, chociaz wiedzialem, ze jej ubior wyda sie skromny w porownaniu ze strojami innych dziewczyn na balu. Wlosy jak zwykle miala sciagniete w kok. Osobiscie uwazalem, ze lepiej byloby, gdyby je rozpuscila, ale zasugerowanie jej tego bylo ostatnia rzecza, jaka przyszla by mi do glowy. Wygladala...no coz, wygladala dokladnie tak jak zawsze, ale nie wziela ze soba przynajmniej Biblii. Tego juz chyba bym nie zniosl. -Chyba nie za bardzo dales sie we znaki Landonowi? - zapytala wesolo ojca. -Tak tylko gawedzilismy - oswiadczylem szybko, zanim Hegbert mial szanse odpowiedziec. Z jakiegos powodu nie sadzilem, zeby powiedzial wczesniej, za jakiego nicponia mnie uwaza, i nie sadzilem, zeby teraz byl na to odpowiedni moment. -Coz, powinnismy chyba isc - oznajmila po chwili. Wyczula pewnie panujace w pokoju napiecie. Podeszla do ojca i pocalowala go w policzek. - Nie siedz za dlugo przy kazaniu, dobrze? -Nie bede - odparl cicho. Wiedzialem, ze naprawde ja kocha i nie boi sie tego okazac. Problemem bylo to, co odczuwal w stosunku do mnie. Pozegnalismy sie i w drodze do samochodu dalem Jamie bukiecik i powiedzialem, ze w srodku pokaze jej, jak go przypiac. Otworzylem przed nia drzwiczki, po czym obszedlem woz i usiadlem za kierownica. W tym krotkim czasie Jamie zdazyla sama przypiac sobie kwiaty. -Widzisz, nie jestem az taka glupia. Potrafie przypiac bukiecik. Zapalilem silnik i ruszylem w strone szkoly, przez caly czas rozmyslajac o rozmowie, ktora odbylem z Hegbertem. -Moj ojciec zbytni cie nie lubi - powiedziala Jamie, jakby czytajac w moich myslach. Pokiwalem w milczeniu glowa. -Uwaza, ze jestes nieodpowiedzialny. Ponownie pokiwalem glowa. -Nie lubi tez twojego ojca. Kolejne kiwniecie. -Ani twojej rodziny. W porzadku, rozumiem juz, o co chodzi. -Ale wiesz, co sobie mysle? - zapytala nagle. -Niezupelnie - odparlem. W tym momencie bylem pograzony w depresji. -Mysle, ze wszystko to w jakis sposob miesci sie w Bozych planach. Jak sadzisz, co Pan chce nam przez to powiedziec? Zaczyna sie, westchnalem w duchu. Jesli chcecie znac prawde, watpie, czy ten wieczor mogl okazac sie duzo gorszy. Wiekszosc moich znajomych trzymala sie od nas z daleka, a Jamie w ogole nie miala wielu znajomych, w zwiazku z czym spedzilismy prawie caly wieczor sami. Co gorsza, okazalo sie, ze moja obecnosc wcale nie byla obowiazkowa. Poniewaz Carey nie mogl znalezc partnerki, zmieniono regulamin i ta wiadomosc bardzo mnie przygnebila. Po tym wszystkim, co uslyszalem od jej ojca, nie moglem jednak odwiezc jej wczesniej do domu, prawda? W dodatku naprawde dobrze sie bawila; nawet ja to widzialem. Podobaly sie jej dekoracje, ktore pomagalem zawieszac, podobala muzyka, podobal caly bal. Powtarzala mi to bez przerwy, jakie wszystko jest wspaniale, i poprosila zebym pomogl jej ktoregos dnia udekorowac kosciol przed jedna z potancowek. Wymamrotalem, zeby do mnie zadzwonila, ale mimo ze powiedzialem to bez sladu entuzjazmu, Jamie dziekowala mi wylewnie za dobre serce. Szczerze mowiac, co najmniej przez pierwsza godzine bylem w depresji, choc ona najwyrazniej tego nie dostrzegala. Musiala wrocic do domu o jedenastej, godzine przed zakonczeniem balu, co ulatwilo mi sprawe. Kiedy tylko zaczela grac muzyka, ruszylismy w tany, i okazalo sie, ze jest calkiem dobre tancerka - nawet lepsza niz niektore inne dziewczyny. To pomoglo mi jakos przetrwac. Dawala sie bardzo dobrze prowadzic przez jakies kilkanascie piosenek, a potem usiedlismy przy stole i zaczelismy cos, co przypominalo normalna rozmowe. Jamie wtracala oczywiscie slowa takie jak "wiara", "radosc", a nawet "zbawienie" i mowila o pomocy sierotom i zgarnianiu polnych konikow z szosy, ale byla taka cholernie szczesliwa, ze trudno bylo sie na nia dlugo dasac. Z poczatku wiec nie wygladalo to tak strasznie i naprawde nie wygladalo gorzej, niz sie spodziewalem. Wszystko wzielo w leb dopiero wtedy, kiedy pojawili sie Lew i Angela. Przyszli kilka minut po nas. On mial na sobie ten glupawy podkoszulek z camelami w rekawie i pol sloika zelu do wlosow na glowie. Angela wisiala na nim od poczatku tancow i nie trzeba bylo geniusza, aby sie zorientowac, ze przed przyjsciem na bal wypila pare glebszych. Miala na sobie bombowa kiecke - jej matka, ktora pracowala w salonie pieknosci, wiedziala, jaka jest najnowsza moda - i zauwazylem, ze nabrala tego kobiecego zwyczaju, ktory nazywa sie zuciem gumy. Naprawde pracowala ciezko nad ta guma, zujac ja tak, jak krowa zuje swoja pasze. Poczciwy Lew dolal czegos mocniejszego do wazy z ponczem i kilku kolejnym osobom zaszumialo w glowach. Zanim nauczyciele zorientowali sie, co sie dzieje, ponczu prawie nie bylo, a ludziom zaszklily sie oczy. Widzac, jak Angela wychyla druga szklaneczke, wiedzialem, ze musze ja miec na oku. Mimo ze mnie porzucila, nie chcialem, zeby stalo sie jej cos zlego. Byla pierwsza dziewczyna, z ktora calowalem sie po francusku i chociaz za pierwszym razem zderzylismy sie zebami tak mocno, ze zobaczylem przed oczami gwiazdy i po powrocie do domu musialem lyknac aspiryne, wciaz zywilem do niej cieple uczucia. Siedzialem zatem z Jamie, puszczajac mimo uszu jej opowiesci o cudach szkolki biblijnej i obserwujac katem oka Angele, kiedy Lew spostrzegl nagle, ze sie na nia gapie. Blyskawicznym ruchem objal ja w pasie, przyciagnal do siebie i poslal mi spojrzenie, ktore oznaczalo, ze "ma do mnie sprawe". Wiecie, o jakiej sprawie mowie. -Gapisz sie na moja dziewczyne? - zapytal, napinajac miesnie. -Nie. -Owszem, gapil sie - oznajmila troche belkotliwie Angela. - Gapil sie prosto na mnie. To moj byly chlopak, ten, o ktorym ci opowiadalam. Jej oczy zwezily sie w szparki, zupelnie jak u Hegberta. Podejrzewalem, ze powoduje podobne zjawisko u wielu ludzi. -A wiec to ty - stwierdzil szyderczo Lew. Nie jestem wielkim zabijaka. Jedyna prawdziwa bojka, w ktorej bralem udzial, miala miejsce w trzeciej klasie, i wlasciwie przegralem ja, wybuchajac placzem, zanim facet zdazyl mi przylozyc. Normalnie unikanie tego rodzaju zagrozen nie przysparzalo mi klopotow z powodu mojej pasywnej natury, a poza tym nikt nigdy ze mna nie zadzieral, kiedy w poblizu byl Eric. Ale Eric zniknal gdzies ze swoja Margaret - prawdopodobnie schowali sie za trybunami - i nigdzie go nie widzialem. -Nie gapilem sie - odparlem w koncu. - nie wiem co ci Angela naopowiadala, ale watpie, zeby to byla prawda. Jemu rowniez zwezily sie oczy. -Twierdzisz, ze Angela klamie? - zapytal. Ups. Myslalem, ze walnie mnie tam przy stole, ale w tym momencie w nasza wymiane zdan wtracila sie nagle Jamie. -Czy ja cie przypadkiem nie znam? - zapytala wesolo, patrzac Lew prosto w oczy. Czasem mozna bylo odniesc wrazenie, ze Jamie kompletnie nie rozumie sytuacji, w ktorej przyszlo sie uczestniczyc. - Poczekaj...alez tak, znam cie. Pracujesz w warsztacie w srodmiesciu. Twoj ojciec ma na imie Joe, a babcia mieszka przy Foster Road, niedaleko przejazdu kolejowego. Na twarzy Lew pojawila sie dezorientacja, jakby probowal zlozyc ukladanka zawierajaca zbyt wiele czesci. -Skad o tym wszystkim wiesz? - zapytal. - On tez ci o mnie naopowiadal? -Nie. Nie badz glupi - odparla Jamie i rozesmiala sie. Tylko ona potrafila zachowac humor w takim momencie. - widzialam twoje zdjecie w domu twojej babci. Przechodzilam obok i trzeba bylo jej pomoc przy niesieniu zakupow. Twoje zdjecie stalo na kominku. Lew gapil sie na Jamie, jakby z uszu wyrosly jej kaczany kukurydzy. -Usiedlismy tu - kontynuowala Jamie, wskazujac reka stol - zeby ochlonac po tych wszystkich tancach. Strasznie tutaj goraco. Moze chcecie sie dosiasc? Mamy tu dwa krzesla. Chetnie uslysze, jak sie miewa twoja babcia. Byla tak rozentuzjazmowana, ze Lew stracil kompletnie kontenans. W przeciwienstwie do nas, ktorzy do tego przywyklismy, nigdy jeszcze nie spotkal kogos takiego jak Jamie. Stal przez chwile w miejscu, probujac zdecydowac, czy ma przywalic facetowi, siedzacemu z dziewczyna, ktora pomogla jego babci. Jesli sami mozecie sie w tym polapac, wyobrazcie sobie, co dzialo sie w jego uszkodzonym przez opary benzyny mozgu. W koncu wycofal sie bez slowa, pociagajac Angele ze soba. Biorac pod uwage ilosc wypitego alkoholu, Angela zapomniala zapewne, od czego sie to wszystko zaczelo. Jamie i ja patrzylismy, jak odchodzi, i gdy znalazl sie w bezpiecznej odleglosci, wypuscilem z pluc powietrze. Nie zdawalem sobie nawet sprawy, ze wstrzymalem oddech. -Dziekuje - wymamrotalem niesmialo, uswiadamiajac sobie, ze to Jamie...Jamie! - uratowala mnie od srogiego lania. -Za co? - zapytala, posylajac mi zdziwione spojrzenie, i kiedy wyjasnilem, o co mi dokladnie chodzi, wrocila jakby do przerwanej opowiesci o szkolce biblijnej. Tym razem jednak zaczalem jej luchac, w kazdym razie jednym uchem. Tyle przynajmniej moglem zrobic. Okazalo sie, ze nie bylo to ostatnie tego wieczoru nasze spotkanie z Angela i jej chlopakiem. Dwie szklanki ponczu kompletnie ja rozlozyly i zarzygala cala damska toalete. Lew, facet z klasa, dal noge, kiedy tylko uslyszal, jak puszcza pawia, i wiecej juz go nie widzialem. Szczegolnym zrzadzeniem losu to wlasnie Jamie znalazla w lazience Angele. Jedynym wyjsciem bylo obmycie jej i zabranie do domu, zanim dowiedza sie o tym nauczyciele. Upicie sie traktowane bylo wowczas jako bardzo powazne przewinienie i gdyby sprawa wyszla na jaw, Angeli grozilo zawieszenie, a moze nawet wydalenie ze szkoly. Jamie, niech Bog ja blogoslawi, chciala temu zapobiec tak samo jak ja, chociaz gdyby ktos spytal mnie o to wczesniej, wcale sie tego nie spodziewalem, poniewaz Angela byla maloletnia i zlamala prawo. Zlamala rowniez jedna z podstawowych regul, ktore nalezalo przestrzegac wedlug Hegberta. Pastorowi nie podobalo sie zarowno lamanie prawa, jak i naduzywanie alkoholu, i chociaz obie te rzeczy nie wkurzaly go tak bardzo jak cudzolostwo, wiedzielismy wszyscy, ze nie zartuje, i przypuszczalismy, ze Jamie podziela jego zdanie. Moze zreszta i podzielala, gore wzial jednak najwyrazniej nakaz udzielenia pomocy. Jeden rzut oka na Angele wystarczyl jej pewnie, by pomyslala: "biedne Boze stworzenie" albo cos w tym rodzaju i natychmiast objela kontrole nad sytuacja. Wrocilem na sale gimnastyczna i po chwili odnalazlem za trybunami Erica, ktory zgodzil sie stac na czatach przy drzwiach lazienki, podczas gdy ja i Jamie zabralismy sie za sprzatanie, Angela przeszla sama siebie, mowie wam. Zarzygala wszystko oprocz sedesu. Sciany, podloge, umywalki, nawet sufit, chociaz nie pytajcie mnie, jak to zrobila. Ubrany w moj najlepszy garnitur, lazilem na czworakach, zmywajac rzygi, czyli robiac dokladnie to, czego od samego poczatku staralem sie uniknac. A Jamie, moja partnerka, rowniez lazila na czworakach, robiac to samo co ja. Slyszalem niemal dobiegajacy gdzies z oddali maniakalny, piskliwy smiech Careya. Wymknelismy sie w koncu z sali gimnastycznej tylnymi drzwiami, prowadzac Angele miedzy soba, zeby sie nie wywrocila. Pytala bez przerwy, gdzie sie podzial Lew, ale Jamie powiedziala jej, zeby sie nie przejmowala. Potrafila naprawde kojaco przemawiac, choc ta odplynela tak daleko, ze watpie, czy w ogole zdawala sobie sprawe, kto do niej mowi. Zaladowalismy ja na tylne siedzenie mojego samochodu, gdzie prawie natychmiast zasnela, nie omieszkawszy jednak wczesniej puscic pawia na podloge. Odor byl tak wstretny, ze musialem otworzyc okna, zeby samemu nie zwymiotowac. Jazda do domu Angeli wydawala sie wyjatkowo dluga. Jaj matka otworzyla drzwi, przyjrzala sie corce i wciagnela ja do srodka bez slowa podziekowania. Byla chyba zaklopotana, a my i tak nie mielismy jej nic do powiedzenia. Sytuacja mowila sama za siebie. Byla juz za pietnascie jedenasta i pojechalismy stamtad prosto do domu Jamie. Kiedy tam dotarlismy, naprawde martwilo mnie to, jak wyglada i pachnie, i modlilem sie w duchu, zeby Hegbert nie czekal na nas przy drzwiach. Nie chcialem mu tego wszystkiego wyjasniac. Wiedzialem, ze wyslucha przede wszystkim jamie, ale mialem przeczucie, ze znajdzie jakis sposob, zeby to mnie obarczyc wina. Odprowadzilem ja wiec do drzwi i przystanelismy na chwile pod lampa na werandzie. Jamie skrzyzowala rece i lagodnie sie usmiechnela. Wygladala, jakbysmy wrocili wlasnie z wieczornego spaceru, podczas ktorego kontemplowala piekno swiata. -Prosze, nie mow o tym ojcu - powiedzialem. -Nie powiem mu - odparla i wciaz usmiechnieta odwrocila sie w moja strone. - Swietnie sie dzisiaj bawilam - stwierdzila. - Dziekuje, ze zabrales mnie na ten bal. Ubrudzona pawiem Angeli, dziekowala mi za cudowny wieczor. Jamie naprawde mogla doprowadzic czasami czlowieka do szalu. Rozdzial 4 W ciagu dwoch tygodni, ktore nastapily po balu, moje zycie w zasadzie wrocilo do normy. Ojciec wyjechal do Waszyngtonu i w domu zrobilo sie o wiele weselej, glownie dlatego, ze moglem sie znowu wymykac przez okno i uczestniczyc w nocnych wypadach na cmentarz. Nie wiem, co takiego pociagalo nas w tym cmentarzu. Moze mialo to cos wspolnego z samymi nagrobkami.Siadywalismy na ogol w miejscu, gdzie przed stu laty pochowano rodzine Prestonow. Osiem nagrobkow ustawionych bylo w kregu, dzieki czemu latwiej bylo podawac sobie orzeszki. Ktoregos razu postanowilismy dowiedziec sie czegos o rodzinie Prestonow i poszlismy do biblioteki, zeby sprawdzic, czy nie ma jakis informacji na ich temat. Skoro czlowiek siaduje na nagrobku jakiejs osoby, powinien chyba cos o niej wiedziec, prawda? Zrodla historyczne okazaly sie dosc skape, odkrylismy jednak pewna interesujaca rzecz. Okazalo sie, ze ojciec, Henry Preston, byl jednorekim drwalem. Prawdopodobnie potrafil scinac drzewa tak samo szybko jak kazdy dwureczny mezczyzna. Ale wizja jednorekiego drwala mocno przemawia do wyobrazni, wiec wiele o nim mowilismy. Zastanawialismy sie, co jeszcze umial robic jedna reka, i przez dlugie godziny dyskutowalismy, jak szybko mogl na przyklad cisnac pileczke baseballowa, albo czy dalby rade przeplynac Nadbrzezny Tor Wodny. Nasze rozmowy nie staly na zbyt wysokim poziomie, lecz mimo to chetnie bralem w nich udzial. Siedzielismy wiec ktorejs sobotniej nocy, Eric, ja i jeszcze kilku chlopakow, pogryzajac prazone orzeszki i rozmawiajac o Henrym Prestonie, kiedy Eric spytal, jak sie udala moja "randka" z Jamie Sullivan. Nie widywalismy sie zbyt czesto od czasu balu, poniewaz zaczely sie wlasnie rozgrywki futbolu i w trakcie ostatnich kilku weekendow Eric wyjezdzal z miasta ze swoja druzyna. -Udala sie - odparlem, wzruszajac ramionami i starajac sie rozegrac to na luzie. Eric szturchnal mnie zartobliwie w zebra i cicho jeknalem. Wazyl co najmniej trzydziesci funtow wiecej ode mnie. -Pocalowales ja na dobranoc? -Nie. Eric pociagnal dlugi lyk z puszki budweisera. Nie wiem, jak to robil, ale nie mial zadnych problemow z kupowaniem piwa, co bylo dziwne, zwazywszy, ze wszyscy w miasteczku wiedzieli, ile ma lat. Po chwili otarl usta wierzchem dloni i spojrzal na mnie z ukosa. -Myslalem, ze po tym, jak pomogla ci posprzatac lazienke, mogles przynajmniej dac jej buzi na dobranoc. -Ale nie zrobilem tego. -Nawet nie probowales? -Nie. -Dlaczego nie? -Ona nie jest tego rodzaju dziewczyna - odparlem i chociaz wszyscy wiedzielismy, ze to prawda zabrzmialo to tak, jakbym ja bronil. Eric uczepil sie mnie jak pijawka. -Chyba ja lubisz - stwierdzil. -Pieprzysz glupoty - odparlem. Eric trzepnal mnie po plecach, dosc mocno, zeby zabraklo mi tchu. Przebywanie z nim oznaczalo, ze nazajutrz mialem zazwyczaj pare sincow. -Moze i pieprze glupoty - mruknal, puszczajac do mnie oko - ale to nie ja zadurzylem sie w Jamie Sullivan. Zdawalem sobie sprawe, ze stapamy po niebezpiecznym gruncie. -Po prostu posluzylem sie nia, zeby zrobic wrazenie na Margaret - wyjasnilem. - I biorac pod uwage wszystkie milosne lisciki, ktore mi ostatnio wysylala odnioslo to pozadany skutek. Eric rozesmial sie glosno i ponownie trzepna mnie po plecach. -Ty i Margaret...niezly dowcip... Wiedzialem, ze to byl strzal z wielkiej rury, odetchnalem wiec z ulga, gdy rozmowa potoczyla sie w inna strone. Co jakis czas sie do niej wtracalem, tak naprawde jednak nie sluchalem, co mowia. Zamiast tego wsluchiwalem sie w wewnetrzny glos, ktory kazal mi zastanowic sie nad tym, co powiedzial Eric. Rzecz w tym, ze prawdopodobnie nie moglem wowczas miec lepszej partnerki od Jamie, zwazywszy zwlaszcza na to, jak potoczyl sie ten wieczor. Niewiele dziewczyn - do diabla, w ogole nie wiele osob - zrobiloby to co ona. Jednoczesnie jednak to, ze okazala sie rowna babka, nie znaczylo jeszcze wcale, ze ja polubilem. Od tamtego czasu rozmawialem z nia tylko kilka razy, kiedy widzielismy sie na zajacach z dramatu, a i wtedy bylo to zawsze tylko kilka slow. Gdybym ja choc troche lubil, zaproponowalbym, ze odprowadze ja do domu. Gdybym ja lubil, zabralbym ja do Cecila na koszyczek owsianych ciasteczek i szklanke coli RC. A ja nie mialem ochoty na zadna z tych rzeczy. Naprawde. Moim zdaniem odprawilem juz pokute. Nastepnego dnia w niedziele siedzialem w swoim pokoju, sleczac nad podaniem na Uniwersytet Polnocnej Karoliny. Oprocz ocen ze szkoly sredniej i innych danych osobistych chcieli, zebym napisal piec krotkich esejow na zadane tematy. " Gdybys mogl spotkac jakas historyczna postac, kogo bys wybral i dlaczego? Napisz, co wywarlo na ciebie najwiekszy w zyciu wplyw i dlaczego tak uwazasz? Jakich cech szukasz we wzorze, ktory chcialbys nasladowac, i dlaczego?" Tematy byly latwe do przewidzenia - nasz nauczyciel angielskiego powiedzial, czego mozemy sie spodziewac - i juz wczesniej napisalem kilka podobnych prac. Jezyk angielski byl chyba przedmiotem, z ktorym szlo mi najlepiej. W ciagu calej mojej szkolnej kariery nie dostalem stopnia gorszego od piatki i cieszylem sie, ze przy przyjeciu na uniwerek klada nacisk na umiejetnosc pisania. Gdyby bardziej wazne byly dla nich zdolnosci matematyczne, moglbym miec pewne klopoty, zwlaszcza jesli znalazlyby sie tam zadania o tych dwoch pociagach, ktore wyruszaja jeden godzine przed drugim, podrozujac w przeciwnych kierunkach z szybkoscia czterdziestu mil na godzine, i tak dalej... Nie chodzi o to, ze bylem slaby z matematyki - na ogol udawalo mi sie ja zaliczyc na co najmniej troje - ale nie przychodzila mi z latwoscia, jesli rozumiecie, co mam na mysli. Tak czy inaczej, pisalem wlasnie jeden z tych esejow, kiedy zadzwonil telefon. Jedyny telefon, ktory mielismy, znajdowal sie w kuchni, i musialem zbiec na dol, zeby podniesc sluchawke. Zdyszany, nie uslyszalem dobrze glosu po drugiej stronie, ale wydawalo mi sie, ze to Angela. Mimo ze zarzygala cala toalete i musialem po niej posprzatac, byla wlasciwie calkiem fajna. I jej sukienka naprawde robila wrazenie, przynajmniej przez pierwsza godzine. Doszedlem do wniosku, ze dzwoni, zeby mi prawdopodobnie podziekowac albo nawet umowic sie na sandwicza ze stekiem i owsiane ciasteczka. -Landon? -Czesc - odparlem, probujac rozegrac to na luzie. - Co sie dzieje? Po drugiej stronie na krotka chwile zapadlo milczenie. W tym momencie zdalem sobie sprawe, ze to nie Angela. To byla Jamie i z wrazenia o malo nie wypuscilem sluchawki z reki. Nie moge powiedziec, zebym sie ucieszyl, slyszac jej glos, i przez sekunde zastanawialem sie nawet, kto jej dal moj numer. Dopiero po chwili uswiadomilem sobie, ze znalazla go prawdopodobnie w koscielnej kartotece. -Landon...? -Bardzo dobrze - wymamrotalem w koncu, nadal bedac w szoku. -Jestes zajety? - zapytala. -Tak jakby. -Och... rozumiem...- zaczela i umilkla. -Dlaczego do mnie zadzwonilas? - zapytalem. Kilka sekund trwalo, zanim ponownie sie odezwala. -Chcialabym po prostu zapytac, czy nie wpadlbys do mnie dzis po poludniu. -Nie wpadlbym...? -Tak. Do mojego domu. -Do twojego domu? - powtorzylem, nie starajac sie nawet ukryc brzmiacego w moim glosie zdumienia. Zignorowala to. -Jest pewna sprawa, o ktorej chcialabym z toba pomowic - oswiadczyla. - nie prosilabym cie o to, gdyby to nie bylo wazne. -Nie mozesz mi tego powiedziec po prostu przez telefon? -Raczej nie. -Pisze wlasnie podanie o przyjecie na studia. To zajmie mi cale popoludnie - oswiadczylem, probujac sie jakos wymigac. -No coz... jak juz powiedzialam, to wazne, ale przypuszczam, ze mozemy to omowic w poniedzialek w szkole. Slyszac to, zdalem sobie nagle sprawe, ze Jamie tak latwo mi nie daruje i ze tak czy owak bede musial z nia porozmawiac. Przez glowe przelatywaly mi rozne scenariusze. Staralem sie zdecydowac, co wybrac: rozmowe z nia w miejscu, gdzie zobacza nas moi koledzy, czy tez rozmowe w jej domu. Chociaz zadna opcja nie byla specjalnie necaca, jakis glos podpowiadal mi, ze Jamie pomogla mi, kiedy tego naprawde potrzebowalem, i moglbym przynajmniej wysluchac, jaka ma do mnie sprawe. Moze i jestem nieodpowiedzialny, ale moja nieodpowiedzialnosc ma w sobie cos sympatycznego, jesli wolno mi tak rzec. To oczywiscie nie oznaczalo, ze wszyscy musza o tym wiedziec. -No dobrze - mruknalem. - Mozemy spotkac sie dzisiaj. Umowilismy sie na piata i reszta popoludnia kapala powoli niczym krople chinskiej tortury. Wyszedlem dwadziescia minut wczesniej, zeby miec czas na dojscie. Moj dom stal nad morzem w historycznej czesci miasta, niedaleko miejsca, gdzie mieszkal kiedys Czarnobrody i rozciagal sie z niego widok na Nadbrzezny Tor Wodny. Jamie mieszkala w innej dzielnicy, za torami kolejowymi, i wiedzialem, ze dotarcie tam powinno mi zajac troche czasu. Zaczal sie listopad i zrobilo sie nieco chlodniej. Tym, co naprawde podobalo mi sie w Beaufort, byl fakt, ze wiosna i jesien nigdy sie tu praktycznie nie konczyly. Latem moglo byc czasami upalnie, a w styczniu raz na szesc lat padal snieg, na ogol jednak mozna bylo przechodzic cala zima w lekkiej kurtce. Byl wlasnie jeden z takich idealnych dni: dwadziescia stopni i ani jednej chmurki na niebie. Dotarlem na miejsce akurat na czas i zapukalem do drzwi. Jamie otworzyla mi i zerkajac szybko do srodka, przekonalem sie, ze Hegberta nie ma w domu. Bylo troche za chlodno na lemoniade albo slodka herbate, w zwiazku z czym, nie pijac niczego, ponownie usiedlismy na werandzie. Slonce zaczelo powoli zachodzic, na ulicy nie bylo nikogo. Tym razem nie musialem zmieniac pozycji krzesla. Nie zostalo przesuniete od czas, kiedy tam ostatnio bylem. -Dziekuje, ze przyszedles, Landon -powiedziala. - Wiem, ze jestes zajety, i doceniam, ze znalazles dla mnie chwile czasu. -Wiec co jest takiego waznego? - zapytalem, chcac miec to jak najszybciej za soba. Jamie pierwszy raz, odkad ja znalem, sprawiala wrazenie zdenerwowanej. Bez przerwy splatala i rozplatala palce. -Chcialam cie prosic o przysluge - oznajmila powazny tonem. -Przysluge...? Pokiwala glowa. Z poczatku myslalem, ze ma zamiar poprosic mnie o pomoc w udekorowaniu kosciola, o czym wspominala na balu, albo moze chce, zebym pozyczyl samochod od mamy i zawiozl jakies rzeczy sierotom. Jamie nie miala prawa jazdy, a Hegbert i tak potrzebowal stale ich samochodu: zawsze musial jechac na jakis pogrzeb albo cos innego. Jamie westchnela i ponownie splotla rece. Kilka sekund trwalo, zanim znalazla odpowiednie slowa. -Jesli nie masz nic przeciwko, chcialam cie poprosic, zebys zagral Toma Thorntona w szkolnym przedstawieniu. - powiedziala w koncu. Tom Thorton, jak wczesniej mowilem, byl czlowiekiem, ktory szukal pozytywki dla swojej corki, facetem, ktory spotkal na swojej drodze aniola. Z wyjatkiem aniola, jego rola byla w zasadzie najwazniejsza w calej sztuce. -No coz... nie wiem - odparlem zmieszany. - Myslalem, ze Toma zagra Eddie Jones. Tak nam mowila panna Garber. Eddie Jones bardzo przypominal Careya Dennisona. Byl tak samo chudy, mial piegi na calej twarzy i kiedy z kims rozmawial, czesto mruzyl oczy. Mial nerwowy tik i mruzyl je, gdy tylko czyms sie przejal, czyli praktycznie zawsze. Postawiony przed liczna widownia, wyglaszalby prawdopodobnie swoje kwestie niczym slepy psychol. Na domiar zlego byl jakala i bardzo dlugo trwalo, zanim cokolwiek z siebie wykrztusil. Panna Garber dala mu te role, poniewaz sam sie zaofiarowal, widac bylo jednak, ze nie powierza mu jej zbyt chetnie. Nauczyciele tez sa ludzmi, ale ona nie miala zbyt wielkiego pola manewru, gdyz nie zglosil sie nikt inny. -Panna Garber nie okreslila tego w ten sposob. Powiedziala, ze Eddie moze dostac te role, jesli nie bedzie innych kandydatow. -Czy to nie moze byc ktos inny? Prawde mowiac nie bylo nikogo innego, i dobrze o tym wiedzialem. Hegbert postawil warunek, ze w sztuce moga grac tylko uczniowie najstarszej klasy, i cala inscenizacja byla z tego powodu powaznie zagrozona. Z piecdziesieciu pieciu uczniow dwudziestu wchodzilo w sklad druzyny futbolowej, a poniewaz nadal bralismy udzial w rozgrywkach o mistrzostwo stanu, zaden z nich nie mial wolnego czasu na proby. Z pozostalych trzydziestu ponad polowa wchodzila w sklad orkiestry, ktora tez miala proby po lekcjach. Prosty rachunek wykazywal, ze na placu boju pozostawalo najwyzej dwanascie osob. Ja oczywiscie nie mialem zamiaru grac w tej sztuce, i to nie tylko dlatego, ze uswiadomilem sobie, iz kurs dramatu jest chyba najnudniejszym przedmiotem, jaki kiedykolwiek wymyslono. Rzecz w tym, ze bylem juz z Jamie na balu, i wiedzac, ze na pewno zagra aniola, nie moglem po prostu zniesc mysli, ze przez caly nastepny miesiac bede musial spedzac z nia kazde wolne popoludnie. Wystarczylo, ze pokazalem sie z nia raz... a teraz mialbym pokazywac sie z nia codziennie? Co powiedzieliby na to moi przyjaciele? Wiedzialem jednak, ze to dla niej naprawde wazna sprawa. Swiadczyl o tym juz fakt, ze mnie poprosila. Jamie nigdy nikogo o nic nie prosila. W glebi duszy podejrzewala chyba, ze nikt nie wyswiadczy jej przyslugi, poniewaz byla tym, kim byla. Na mysli o tym zrobilo mi sie przykro. -A Jeff Banger? On moglby zagrac - zasugerowalem. Jamie potrzasnela glowa. -Nie moze. Jego ojciec jest chory i dopoki nie wyzdrowieje, Jeff musi po szkole pracowac w jego sklepie. -A Darren Woods? -W zeszlym tygodniu poslizgnal sie na lodzi i zlamal reke. -Naprawde? Nie wiedzialem - mruknalem, probujac grac na zwloke. Jamie przejrzala mnie jednak na wylot. -Modlilam sie o to, Landon - powiedziala i po raz drugi westchnela. - Naprawde zalezy mi, zeby w tym roku przedstawienie bylo wyjatkowe. Nie ze wzgledu na mnie, ale ze wzgledu na mojego ojca. Chce, zeby to byla najlepsza inscenizacja ze wszystkich dotychczasowych. Wie, ile to bedzie dla niego znaczylo, gdy obejrzy mnie w roli aniola, poniewaz ta sztuka przypomina mu moja matke... - stwierdzila i przerwala na chwile, zeby zebrac mysli. - Byloby strasznie gdyby sztuka poniosla klape akurat wtedy, kiedy ja w niej gram. Ponownie umilkla, a kiedy ponownie sie odezwala w jej glosie zabrzmialy emocje. -Wierze, ze Eddie da z siebie wszystko, naprawde w to wierze. I wcale nie wstydze sie z nim grac, naprawde. To bardzo mily chlopak, jednak wyznal mi, ze ma pewne watpliwosci co do swojej roli. Ludzi w szkole potrafia byc czasami tacy... okrutni. Nie chce, zeby skrzywdzili Eddiego. Ale... - Jamie gleboko westchnela - ale prawde mowiac, prosze cie o to ze wzgledu na mojego ojca. On jest takim dobry czlowiekiem, Landon. Gdyby ludzie smieli sie z jego wspomnienia o mojej matce, podczas gdy ja bede grac te role, zlamaloby mi to serce. A z Eddiem i ze mna... wiesz, co powiedza ludzie. Pokiwalem glowa, zaciskajac mocno wargi i wiedzac, ze sam nalezalbym do tych ludzi, o ktorych mowila. Wlasciwie to juz do nich nalezalem. Jamie i Eddie, dynamiczny duet, nazwalismy ich, kiedy panna Garber oglosila, ze to wlasnie im przypadna glowne role. To ja wymyslilem to okreslenie i poczulem sie teraz fatalnie; zrobilo mi sie prawie niedobrze. Jamie wyprostowala sie troche na krzesle i rzucila mi smutne spojrzenie, jakby domyslala sie juz, ze jej odmowie. Nie wiedziala chyba, jak sie czuje. -Wiem, ze Pan Bog czesto poddaje ludzi probie - podjela po chwili - ale nie chce mi sie wierzyc, ze jest okrutny, zwlaszcza dla kogos takiego jak moj ojciec, ktory poswiecil Mu cale swoje zycie i jest bardzo oddany spolecznosci. Stracil juz zone i musial mnie samodzielnie wychowywac. A ja tak bardzo go za to kocham... Odwrocila sie, ale zdazylem zobaczyc w jej oczach lzy. Po raz pierwszy w zyciu widzialem, jak placze. Mnie tez chcialo sie chyba plakac. -Nie prosze, zebys zrobil to dla mnie - powiedziala cicho. - Jesli mi odmowisz, i tak bede sie za ciebie modlila. Ale jesli zechcesz zrobic cos dobrego dla wspanialego czlowieka, ktory tyle dla mnie znaczy... Powiedz chociaz, ze sie nad tym zastanowisz. Miala oczy cocker spaniela, ktory wlasnie zsikal sie na dywanik. Utkwilem wzrok we wlasnych butach. -Nie musze sie nad tym zastanawiac - odparlem w koncu. - Zagram te role. Chyba naprawde nie mialem wielkiego wyboru, prawda? Rozdzial 5 Nazajutrz odbylem rozmowe z panna Garber, ktora po krotkiej probie dala mi role Thortona. Eddie wcale sie tym nie zmartwil. Odnioslem nawet wrazenie, ze sprawilo mu to duza ulge. Kiedy panna Garber zapytala go, czy chce mi oddac swoja role, jego twarz jakby sie rozluznila i otworzyl jedno oko.-Ta... tak, abso... absolutnie - odparl, zacinajac sie. - Ro... rozumiem. Wypowiedzenie tych trzech slow zajelo mu prawie dziesiec sekund. Panna Garber dala mu w swej dobroci serce role wloczegi i wiedzielismy, ze swietnie sobie w niej poradzi. Wloczega byl kompletnie niemy, lecz mimo to kobieta- aniol zawsze wiedziala, co mysli. W ktoryms momencie sztuki stwierdzila, ze Bog bedzie go zawsze strzegl, poniewaz otacza szczegolna troska biednych oraz uciskanych. Byla to jedna ze wskazowek dla publicznosci, ze kobieta- aniol zostala wyslana z nieba. Jak juz wspominalem, Hegbert chcial jasno pokazac, kto moze nam ofiarowac zbawienie, i z cala pewnoscia nie byly to jakies rozchybotane duchy, ktore wylazly nie wiadomo skad. Proby zaczely sie w nastepnym tygodniu. Odbywalismy je w szkole, nie chciano nas bowiem wpuscic do teatru, poki nie wyeliminujemy z naszej gry "drobnych niedociagniec". Przez drobne niedociagniecia rozumiem oczywiscie nasza sklonnosc do wywracania dekoracji. Zostaly one sporzadzone pietnascie lat wczesniej, dla potrzeb pierwszej inscenizacji, przez Toby'ego Busha, wedrownego ciesle, ktory wykonal dla miejskiego teatru kilka prac. Byl wedrownym ciesla, poniewaz caly dzien zlopal piwo i kolo drugiej po poludniu mial juz na ogol niezle w czubie. Przypuszczam, ze niezbyt dobrze widzial, gdyz przynajmniej raz dziennie walil sie przypadkiem mlotkiem po palcach. Za kazdym razem, gdy mu to sie przytrafialo, rzucal mlotek i skakal w gore, trzymajac sie za palce i klnac, na czym swiat stoi. Uspokoiwszy sie, wypijal kolejne piwo, aby usmierzyc bol, i dopiero wtedy wracal do pracy. Jego spuchniete od uderzen klykcie mialy rozmiar wloskich orzechow i nikt nie chcial go zatrudnic na stale. Hegbert najal go wylacznie dlatego, ze byl najtanszym ciesla w miasteczku. Niestety pastor nie tolerowal pijanstwa oraz wulgarnego jezyka, a Toby'emu naprawde trudno bylo pracowac w ramach tak surowych restrykcji. W rezultacie odwalil robote byle jak, choc poczatkowo nikt nie zdawal sobie z tego sprawy. Dopiero po kilku latach dekoracje zaczely sie rozpadac i Hegbert osobiscie zajal sie ich naprawianiem. Chociaz jednak dosc mocno walil o pulpit Biblia, z mlotkiem szlo mu o wiele gorzej. Dekoracje poprzekrzywialy sie, a zardzewiale gwozdzie wystawaly z dykty w tylu miejscach, ze musielismy bardzo uwazac, kiedy chodzilismy po scenie. Przy najmniejszej nieuwadze moglismy sie pokaleczyc albo dekoracje wywracaly sie, robiac dziury w podlodze. Po kilku latach na scenie trzeba bylo polozyc nowa podloge i chociaz nie mogli zamknac drzwi przed Hegbertem, poprosili, zeby w przyszlosci bardziej uwazal. Oznaczalo to, ze dopoki nie wyeliminujemy "drobnych niedociagniec", musimy prowadzic proby w szkole. Hegbert na szczescie nie bral w nich udzialu z powodu swoich duszpasterskich obowiazkow. Rola rezysera przypadla pannie Garber, ktora kazala nam jak najszybciej wykuc na pamiec swoje role. Nie mielismy tyle czasu co nasi poprzednicy, bo Swieto Dziekczynienia przypadalo na ostatni dzien listopada, a Hegbert nie chcial, zeby sztuke wystawiano zbyt blisko Bozego Narodzenia., poniewaz mogloby to "zaklocic jej wymowe". Oznaczalo to, ze mielismy na przygotowanie swoich rol zaledwie trzy tygodnie, o tydzien mniej niz zwykle. Proby zaczely sie o trzeciej po poludniu i Jamie znala wszystkie kwestie juz pierwszego dnia, co nie bylo zbyt zaskakujace. Zaskakujace bylo to, ze znala rowniez moje kwestie, a takze kwestie wszystkich pozostalych osob. Kiedy przerabialismy jakas scene mowila bez kartki, a ja wciaz zagladalem do grubego skryptu, zastanawiajac sie bez przerwy, jak brzmi moja nastepna kwestia, i za kazdym razem, gdy podnosilem wzrok, Jamie miala taka mine, jakby patrzyla na gorejacy krzak albo cos w tym rodzaju. Jedynymi kwestiami, ktore znalem pierwszego dnia, byly kwestie niemego wloczegi, i nagle zaczalem naprawde zazdroscic Eddiemu, przynajmniej pod tym wzgledem. Czekala mnie straszna harowka, czyli niezupelnie to, czego sie spodziewalem, zapisujac sie na te zajecia. Szlachetne uczucia, ktore mi przyswiecaly, ulotnily sie juz po drugim dniu prob. Wiedzialem, ze " postepuje slusznie", ale moi przyjaciele w ogole tego nie rozumieli i ciosali mi kolki na glowie. -Co ty najlepszego robisz? - zapytal Eric, kiedy sie o tym dowiedzial. - Grasz w tej sztuce razem z Jamie Sullivan? Jestes chory na umysle czy po prostu zglupiales? Wymamrotalem, ze mam swoje powody, ale on nie chcial mi darowac i zaczal rozpowiadac naokolo, ze sie zakochalem w Jamie. Oczywiscie zaprzeczalem, wiec wszyscy moi koledzy doszli do wniosku, ze to prawda, i smieli sie jeszcze glosniej, opowiadajac o calej sprawie kazdemu, kto sie napatoczyl. Fama rozchodzila sie coraz szerzej i kolo poludnia uslyszalem, od Sally, ze planuje zareczyny. W gruncie rzeczy mysle, ze Sally byla troche zazdrosna. Od lat czula do mnie miete i moglaby sie spotkac z wzajemnoscia, gdyby nie to, ze miala szklane oko. Bylo to cos, czego nie moglem po prostu zignorowac. Jej sztuczne oko przypominalo mi te rzecz, ktora tkwi w glowie wypchanej sowy w sklepie ze starociami, i szczerze mowiac, na jego widok ciarki chodzily mi po grzbiecie. To wlasnie wtedy poczulem chyba na nowo antypatie do Jamie. Wiedzialem, ze to nie jest jej wina, na razie jednak wlasnie ja zbieralem ciegi za Hegberta, ktory w wieczor balu nie dal mi specjalnie do zrozumienia, ze mnie lubie. Przez kilka nastepnych dni odwalalem swoje kwestie byle jak, nie probujac sie ich w ogole nauczyc, i co jakis czas pozwalalem sobie na jakis dowcip, z ktorego smieli sie wszyscy oprocz Jamie i panny Garber. Po probie szedlem do domu, starajac sie zapomniec o sztuce, i ani razu nie zajrzalem do tekstu. Zamiast tego zartowalem z przyjaciolmi na temat dziwnego zachowania Jamie i konfabulowalem, jak to panna Garber zmusila mnie do zagrania w sztuce. Jamie nie miala jednak zamiaru tak latwo dac za wygrana. Ugodzila mnie tam, gdzie najbardziej boli, narazajac na szwank moja godnosc. W sobotni wieczor, po zdobyciu po raz trzeci z rzedu przez druzyne Beaufort mistrzostwa w futbolu, wyszedlem na miasto z Ericem. Minal wlasnie tydzien od rozpoczecia prob. Siedzielismy w ogrodku "U Cecila", pojadajac owsiane ciasteczka i obserwujac ludzi, ktorzy przejezdzali bulwarem, kiedy zobaczylem nagle idaca ulica Jamie. Dzielilo nas od niej okolo stu jardow. Ubrana w ten swoj stary sweter, szla rozgladajac sie na boki i trzymajac w reku Biblie. Musiala byc juz dziewiata, dosc pozno jak na nia, a co dziwniejsze nigdy dotad nie widywalo jej sie w tej czesci miasta. Odwrocilem sie do niej plecami i postawilem kolnierz kurtki, lecz nawet Margaret, ktora miala pudding bananowy tam, gdzie normalnie znajduje sie mozg, byla dosc sprytna, zeby zgadnac, kogo wypatruje Jamie. -Landon, jest tu twoja dziewczyna - oznajmila. -To nie jest moja dziewczyna - odparlem. - Nie mam zadnej dziewczyny. -No wiec twoja narzeczona. Ona tez chyba rozmawiala z Sally. -Nie jestem z nikim zareczony - zaprotestowalem. - Odczep sie ode mnie. Obejrzalem sie przez ramie, zeby zobaczyc, czy Jamie mnie zauwazyla, i doszedlem do wniosku, ze chyba tak. Szla w nasza strone. Udawalem, ze jej nie widze. -Idzie tutaj - powiedziala Margaret i zachichotala. -Wiem - mruknalem. -Nadal tutaj idzie - powtorzyla dwadziescia sekund pozniej. Mowilem wam juz, ze byla to bystra dziewczyna. -Wiem - wycedzilem przez zacisniete zeby. Gdyby nie jej nogi, moglaby doprowadzic czlowieka do szalu tak samo jak Jamie. Obejrzalem sie ponownie i tym razem Jamie zobaczyla, ze ja widze. Usmiechnela sie i pomachala reka. Odwrocilem sie, a ona w chwile pozniej stanela przy mnie. -Witaj Landon - powiedziala, nie zwracajac uwagi na moja grozna mine. - Witajcie, Eric, Margaret... Pozdrowila kolejno wszystkich. Kazdy wymamrotal w odpowiedzi " czesc", starajac sie nie patrzec na Biblie, ktora trzymala w reku. Eric schowal swoje piwo, zeby go nie zauwazyla. Jamie potrafila wzbudzic poczucie winy nawet w Ericu, jesli znalazla sie dosc blisko niego. Byli kiedys sasiadami i czesto musial wysluchiwac jej opowiesci. Za plecami nazywal ja "Dama Zbawienia", czyniac oczywista aluzje do Armii Zbawienia. Lubil powtarzac, ze powinna zostac generalem brygady. Inaczej to jednak wygladalo, kiedy stala tuz przed nim. W jego przekonaniu miala dobre uklady z Bogiem i dlatego nie chcial jej podpasc. -Co u ciebie slychac, Eric? Ostatnio niezbyt czesto cie widuje - powiedziala Jamie takim tonem, jakby nadal ucinala sobie z nim od czasu do czasu pogawedki. Eric przestapil z nogi na noge i wbil wzrok w podloge, udajac z calych sil skruszonego grzesznika. -Ostatni nie bywalem w kosciele - przyznal. Jamie poslala mu promienny usmiech. -To chyba nic strasznego, pod warunkiem, ze ten zwyczaj nie wejdzie ci w krew. -Nie wejdzie. Slyszalem o takiej rzeczy jak spowiedz - katolicy klekaja przed konfesjonalem i wyznajac ksiedzu wszystkie swoje grzechy - i tak wlasnie zachowywal sie Eric przy Jamie. Przez chwile myslalem, ze zacznie sie do niej zwracac " prosze pani". -Chcesz sie napic piwa? - zapytala Margaret. Chciala prawdopodobnie byc zabawna, ale nikt sie nie rozesmial. Jamie podniosla reke i pociagnela sie delikatnie za kok. -Och, nie... chyba nie... ale w kazdym razie dziekuje. Popatrzyla na mnie naprawde slodko i od razu wiedzialem, ze jestem w opalach. Myslalem, ze poprosi mnie gdzies na strone, co szczerze mowiac, byloby dla mnie lepsze, jednak ona miala chyba inne plany. -Naprawde bardzo dobrze ci szlo podczas prob w tym tygodniu - powiedziala. - Wiem, ze musisz sie jeszcze nauczyc duzej partii tekstu, ale jestem pewna, ze szybko sie z tym uporasz. Chcialam ci rowniez podziekowac za to, ze sam sie zglosiles. Prawdziwy z ciebie dzentelmen. -Dziekuje- odparlem, czujac jak w zoladku zaciska sie niewielki supelek. Probowalem zachowac spokoj, jednak wszyscy moi kumple wlepili we mnie wzrok, zastanawiajac sie, czy mowilem prawde, tlumaczac, iz to panna Garber zmusila mnie do wszystkiego. Mialem nadzieje, ze uszlo to ich uwagi. -Twoi przyjaciele powinni byc z ciebie dumni - dodala Jamie, chcac by lepiej zapadlo im w pamiec. -Alez tak, jestesmy - mruknal Eric. - Jestesmy z niego bardzo dumni. Landon to zloty chlopak. Sam sie zglosil i w ogole. Och, nie... Jamie usmiechnela sie do niego, a potem, jak zawsze pogodna, odwrocila sie z powrotem do mnie. -Chcialam ci rowniez powiedziec, ze jesli potrzebujesz pomocy, mozesz zawsze wpasc do mnie. Mozemy usiasc, tak jak wtedy, i przecwiczyc twoje kwestie. Zobaczylem, ze Eric mruga do Margaret i wymawia bezglosne slowa " tak jak wtedy". To wszystko naprawde zmierzalo w zlym kierunku. Supel w moim zoladku przybral rozmiary kuli do kregli. -Nie trzeba - mruknalem, zastanawiajac sie, jak z tego wybrnac. - Moge sie uczyc swoich kwestii w domu. -Czasami lepiej jest, kiedy czyta sie z kims tekst sztuki, Landon - wtracil Eric. Mowilem wam, ze chociaz byl moim przyjacielem, lubil mi czasem wbic szpile. -Niekoniecznie - odparlem. - Sam naucze sie swoich kwestii. -Moze kiedy juz opanujecie juz tekst troche lepiej - dodal z usmiechem Eric - powinniscie przecwiczyc go w sierocincu. Cos w rodzaju proby generalnej, rozumiecie? Jestem pewien, ze dla sierot to bedzie wielka frajda. Widac bylo niemal, jak na slowo " sieroty" umysl Jamie zaczyna pracowac na szybszych obrotach. Wszyscy wiedzieli, jaki jest jej slaby punkt. -Tak sadzisz? - zapytala. Eric zrobil powazna mine i pokiwal glowa. -Jestem tego pewien. Co prawa to Landon pierwszy wpadl na ten pomysl, ale wiem, ze gdybym sam byl sierota, cos takiego bardzo by mi sie spodobalo. Nawet jesli mialaby byc to tylko proba. -Mnie tez by sie spodobalo - zawtorowala Margaret. Jedyna rzecza, ktora przychodzila mi w tym momencie na mysl, byla scena z Juliusza Cezara, kiedy Brutus wbija tytulowemu bohaterowi sztylet w plecy. Et tu, Eric? -To byl pomysl Landona? - zapytal Jamie. Przyjrzala mi sie bacznie i wiedzialem, ze wciaz analizuje tez informacje. Eric nie mial jednak zamiaru dac mi tak latwo urwac sie z haczyka. Teraz, gdy lezalem na deskach, pozostalo mu tylko mnie wypatroszyc. -Chcialbys to zrobic, prawda, Landon? - zapytal. - Mam na mysli, sprawic radosc sierotom. Nie bylo to pytanie, na ktore czlowiek moze odpowiedziec przeczaco. -Chyba tak - wyszeptalem, mierzac wzrokiem mego najlepszego przyjaciela. Eric, mimo ze z niektorych przedmiotow musial brac korepetycje, mial zadatki na fenomenalnego szachiste. -Swietnie, w takim razie sprawa zalatwiona - stwierdzil. - Oczywiscie, jesli ty tez sie zgodzisz, Jamie. Jego usmiech mial w sobie tyle cukru, ze mozna byloby nim oslodzic polowe RC coli w calym hrabstwie. -No coz... tak - odparla. - musialabym chyba porozmawiac z panna Garber i dyrektorem sierocinca, ale jesli nie beda mieli nic przeciwko, uwazam, ze to dobry pomysl. Szczytem wszystkiego bylo to, ze sprawilo jej to najwyrazniej autentyczna radosc. Szach mat. Nastepnego dnia przez czternascie godzin wkuwalem na blache swoje kwestie, przeklinajac przyjaciol i probujac dociec, w ktorym momencie moje zycie wymknelo mi sie spod kontroli. Z cala pewnoscia nie tak wyobrazalem sobie swoja ostatnia klase, ale jesli mialem wystapic przed gromada sierot, zdecydowanie nie chcialem wyjsc na durnia. Rozdzial 6 Nasz pomysl, aby zagrac przed sierotami, przedstawilismy w pierwszej kolejnosci pannie Garber, ktora uznala, ze jest cudowny. "Cudowny" bylo jej ulubionym slowem i uzywala go nader czesto, gdy juz pozdrowila go sowim " Witaj". Kiedy w poniedzialek zorientowala sie, ze znam na pamiec swoje kwestie, zawolala "cudownie!" - i przez nastepne dwie godziny powtarzala to po kazdej scenie, w ktorej bralem udzial. Do konca proby uslyszalem to slowo mniej wiecej cztery tryliony razy.Panna Garber w zasadniczy sposob wzbogacila nasz pomysl. Poinformowala klase, co mamy zamiar zrobic, i zapytala, czy inni czlonkowie obsady chca wystapic razem z nami. Pytanie postawione zostalo w taki sposob, ze uczniowie praktycznie nie mieli wyboru; panna Garber rozejrzala sie po klasie, czekajac, az ktos kiwnie glowa, by mogla ostatecznie przypieczetowac sprawe. Nikt nie poruszyl ani jednym miesniem - z wyjatkiem Eddiego, ktoremu wlasnie w tym momencie mucha wpadla do nosa i donosnie kichnal. Mucha wypadla mu z nosa, przeleciala przez lawke i wyladowala na podlodze tuz obok nogi Normy Jean. Norma zerwala sie z krzesla i glosno wrzasnela. -Fuj... co za swinia! - krzyczeli ludzie siedzacy po jej obu stronach. Wszyscy zaczeli sie rozgladac i wyciagac szyje, zeby zobaczyc, co sie stalo, i przez nastepne dziesiec minut w klasie zapanowalo pandemonium. Panna Garber uznala to za wystarczajaca odpowiedz na postawione pytanie. -Cudownie - oznajmila, zamykajac dalsza dyskusje. Jamie byla bardzo podniecona perspektywa wystepu przed sierotami. Podczas przerwy wziela mnie na strona i podziekowala, ze o nich pamietalem. -Nie mogles o tym wiedziec - oznajmila konspiracyjnym szeptem - ale juz wczesniej zastanawialam sie, co w tym roku zrobic dla dzieciakow w sierocincu. Modlilam sie w tej sprawie kilka miesiecy, bo chcialam, zeby swieta Bozego Narodzenia byly dla nich naprawde wyjatkowe. -Dlaczego te swieta sa dla ciebie tak wazne? - zapytalem, a ona usmiechnela sie cierpliwie, jakbym zadal malo istotne pytanie. -Po prostu sa - odparla. Nastepnym krokiem byla rozmowa z dyrektorem sierocinca, panem Jenkinsem. Nigdy przedtem sie z nim nie spotkalem, poniewaz sierociniec znajdowal sie w Morehead City, po drugiej stronie mostu, a ja nigdy nie mialem tam zadnej sprawy do zalatwienia. Kiedy nazajutrz Jamie zaskoczyla mnie, mowiac, ze wieczorem spotkamy sie z panem Jenkinsem, zmartwilem sie troche, ze nie jestem dosc elegancko ubrany. Wiem, ze to byl tylko sierociniec, ale mezczyzna zawsze chce zrobic dobre wrazenie. Nie bylem tak podniecony jak Jamie (nikt nigdy nie byl tak podniecony jak Jamie), lecz z drugiej strony nie chcialem, zeby postrzegano mnie jak Grincha, ktory popsul sierotom Boze Narodzenie. Najpierw jednak musielismy pojsc do mojego domu, zeby pozyczyc samochod. Przy okazji mialem przebrac sie w lepsze ciuchy. Droga zabrala nam jakies dziesiec minut i Jamie raczej sie nie odzywala, przynajmniej dopoki nie znalezlismy sie w mojej okolicy. Domy byly tutaj duze i dobrze utrzymane i zaczela pytac, kiedy zostaly zbudowane i kto gdzie mieszka. Odpowiadalem jej bez zastanowienia, lecz otwierajac drzwi mojego domu, zdalem sobie nagle sprawe, jak odmienny jest ten swiat w porownaniu z jej wlasnym. Rozgladala sie po salonie z lekko zszokowanym wyrazem twarzy. Bez watpienia byl to najbardziej elegancki dom, jaki kiedykolwiek zdarzylo jej sie odwiedzic. Chwile pozniej zobaczylem, jak jej oczy wedruja ku wiszacym na scianie obrazom. Podobnie jak u wieli poludniowych rodzin, cale moje drzewo genealogiczne mozna bylo przesledzic na kilkunastu ozdabiajacych sciane obrazach. Jamie przygladala sie im, szukajac, jak sadze podobienstwa, a potem skupila uwage na umeblowaniu, ktore nawet po dwudziestu latach uzytkowania w dalszym ciagu wygladalo jak nowe. Meble byly recznie wykonane z wisniowego drewna i zaprojektowane specjalnie do kazdego pokoju. Wnetrze bylo mile, przyznaje, ale nigdy specjalnie sie nad tym nie zastanawialem. Dla mnie byl to zwyczajny dom. Najbardziej lubilem w nim okno w moim pokoju, ktore wychodzilo na werande na pietrze. To byl moj luk ratunkowy. Tak czy inaczej, oprowadzilem Jamie szybko po salonie, bibliotece, gabinecie i bawialni. W kazdym kolejnym pokoju otwierala coraz szerzej oczy. Moja mama siedziala na werandzie, popijajac koktajl mietowy i czytajac. Uslyszawszy nas, weszla do srodka, zeby sie przywitac. Mowilem wam juz chyba, ze wszyscy dorosli w naszym miescie uwielbiali Jamie i mam nie stanowila pod tym wzgledem wyjatku. Chociaz wyglaszajac swoje kazania, Hegbert stale czepial sie mojej rodziny, mama nigdy nie miala z tego powodu pretensji do Jamie, dlatego ze byla taka slodka. Podczas gdy rozmawialy, ja pobieglem na gore, zeby poszukac w szafie czystej koszuli i krawatu. W tamtych czasach chlopcy bardzo czesto nosili krawaty, zwlaszcza gdy mieli spotkac sie z kims waznym. Kiedy przebralem sie i zeszedlem na dol, Jamie zdazyla juz opowiedziec matce o calym planie. -To wspanialy pomysl - mowila, posylajac promienne spojrzenie. - Landon ma naprawde zlote serce. Mama upewnila sie najpierw, czy sie nie przeslyszala, a potem podniosla wysoko brwi. Przez chwile przygladala sie mi, jakbym pochodzil z innej planety. -Wiec to byl twoj pomysl? - zapytala. Jak wszyscy w miasteczku, wiedziala, ze Jamie jest wyjatkowo prawdomowna. Odchrzaknalem, rozmyslajac o Ericu i o tym, co nadal mialem mu zrobic. W moich planach duza role odgrywala melasa i czerwone mrowki. -Tak jakby... - mruknalem. -Zdumiewajace - stwierdzila mama. Nie byla w stanie wydobyc z siebie ani slowa wiecej. Nie znala szczegolow, lecz zdawala sobie chyba sprawe, ze musialem zostac zapedzony w slepy zaulek. Matki zawsze wiedza takie rzeczy. Widzialem, ze bacznie mi sie przyglada i probuje dojsc prawdy. Chcac uciec przed jej prokuratorskim wzrokiem, zerknalem na zegarek i napomknalem, ze chyba powinnismy juz isc. Mama wyjela kluczyki z torebki i dala mi je, lecz kiedy szlismy do drzwi, wciaz mierzyla mnie nieufnym wzrokiem. Na dworze odetchnalem z ulga, przekonany, ze jakos mi sie upieklo, jednak prowadzac Jamie do samochodu, ponownie uslyszalem glos matki. -Odwiedzaj nas, kiedy tylko masz ochote, Jamie! - zawolala. - Jestes u nas zawsze mile widziana. Nawet matki potrafia ci czasem wbic szpile. Wsiadajac do samochodu wciaz potrzasalem glowa. -Twoja matka to wspaniala kobieta - powiedziala Jamie. Zapalilem silnik. -Tak - odparlem. - Chyba tak. -A twoj dom jest przepiekny. -Hmm... -Powinienes docenic swoje szczescie. -Jasne - mruknalem. - Jestem najszczesliwszym facetem pod sloncem. Nie wiem dlaczego, ale nie uslyszala chyba sarkastycznego tonu w moim glosie. Kiedy dojechalismy do sierocinca, zaczelo sie sciemniac. Zjawilismy sie kilka minut wczesniej i dyrektor rozmawial akurat przez telefon. Rozmowa byla wazna i nie mogl jej przerywac, usiedlismy wiec na korytarzu przed drzwiami jego gabinetu. Jamie polozyla sobie Biblie na kolanach. Podejrzewalem, ze szuka w niej wsparcia, choc z drugiej strony moze taki miala zwyczaj. -Naprawde dobrze ci dzisiaj poszlo - stwierdzila. - Mam na mysli twoja role. -Dziekuje - odparlem, czujac sie jednoczesnie dumny i zdeprymowany. - Ale nadal nie nauczylem sie tego, w ktorym momencie co mam robic - powiedzialem. Nie moglismy tego raczej przecwiczyc na jej werandzie i mialem nadzieje, ze mi tego nie zaproponuje. -Nauczysz sie. To latwe, kiedy zna sie wszystkie slowa. -Mam nadzieje. Jamie usmiechnela sie i po chwili zmienila temat, zbijajac mnie troche z tropu. -Czy myslales kiedys o przeszlosci, Landon? - zapytala. Jej pytanie zaskoczylo mnie, bo bylo takie... banalne. -Tak, owszem, chyba tak - odparlem ostroznie. -Wiec co chcesz robic ze swoim zyciem? Wzruszylem ramionami, nie bardzo wiedzac, do czego zmierza. -Jeszcze nie wiem. Specjalnie sie nad tym nie zastanawialem. Na jesieni przyszlego roku zaczne studia na Uniwersytecie Polnocnej Karoliny. Taka mam w kazdym razie nadzieje. Najpierw musza mnie przyjac. -Przyjma sie - oswiadczyla z przekonaniem. -Skad wiesz? -Bo o to tez sie modlilam. Slyszac to, pomyslalem, ze zaczniemy dyskusje o sile modlitwy i wiary, lecz Jamie poslala mi kolejna krecaca pilke. -A co po studiach? Co chcesz potem robic? -Nie wiem - odparlem, wzruszajac ramionami. - Moze zostane jednorekim drwalem. Nie uznala tego za cos zabawnego. -Moim zdaniem powinienes zostac pastorem - stwierdzila powaznym tonem. Moim zdaniem masz odpowiednie podejscie do ludzi i beda przyjmowac z szacunkiem to, co masz do powiedzenia. Pomysl byl oczywiscie przezabawny, ale wiedzialem, ze plynie prosto z serca i ze Jamie traktuje to jako komplement. -Dziekuje - odparlem. - Nie wiem, czy zostane pastorem, ale na pewno cos zdecyduje. Dopiero po chwili zorientowalem sie, ze rozmowa utknela w martwym punkcie i ze teraz moja kolej. -A ty? Co ty chcesz robic w przyszlosci? - zapytalem. Jamie odwrocila sie i przez chwile zapatrzyla sie gdzies w dal. Zastanawialem sie, o czym mysli, ale ten moment minal tak samo szybko, jak sie zaczal. -Chce wyjsc za maz - odparla cicho. - I kiedy bede brala slub chce, zeby ojciec poprowadzil mnie do oltarza i zeby w kosciele byli wszyscy, ktorych znam. Chce zeby byl wypelniony po brzegi. -To wszystko? Chociaz nie traktowalem wrogo instytucji malzenstwa, wydawalo mi sie troche glupie traktowanie czegos takiego jako zyciowego celu. -Tak - odparla. - To wszystko, czego chce. Sposob w jaki to powiedziala, sugerowal moim zdaniem, ze boi sie, iz spotka ja los panny Garber. Probowalem ja jakos pocieszyc, chociaz wszystko to nadal wydawalo mi sie glupota. -Ktoregos dnia wyjdziesz za maz. Spotkasz jakiegos faceta, zakochacie sie w sobie i on poprosi o twoja reke. I jestem pewien, ze twoj ojciec z radoscia poprowadzi cie do oltarza. Celowo nie wspominalem nic o wypelnionym po brzegi kosciele. Przypuszczam, ze byla to jedyna rzecz, ktorej nawet ja nie potrafilem sobie wyobrazic. Jamie zastanawiala sie przez chwile nad moja odpowiedzia, jakby wazyla kazde moje slowo, chociaz nie mialem pojecia dlaczego. -Mam taka nadzieje - stwierdzila w koncu. Wiedzialem, ze nie ma ochoty na dalsze drazenie tej sprawy, wiec zmienilem temat. -Od jak dawna odwiedzasz sierociniec? - zapytalem, zeby podtrzymac rozmowe. -Od siedmiu lat. Kiedy tam po raz pierwszy przyszlam, miala siedem lat. Bylam mlodsza os wielu tamtejszych wychowankow. -Podobalo ci sie tutaj, czy raczej odczuwalas smutek? -I jedno i drugie. Niektore dzieci trafiaja tutaj z naprawde strasznych miejsc. Czlowiekowi kraje sie serce, kiedy o tym slyszy. Ale kiedy widza, jak przychodzisz z nowymi ksiazkami z biblioteki albo nowa gra, w ktora chcesz sie z nimi pobawic, ich usmiechy zabijaja caly smutek. To najwspanialsze uczucie na ziemi. Opowiadajac o tym, cala promieniala. Chociaz nie mowila tego, by wzbudzic we mnie poczucie winy, dokladnie tak sie czulem. To jeden z powodow, dla ktorych tak trudno bylo jej stawic czolo, ale zdazylem sie juz chyba do tego przyzwyczaic. Nauczylem sie, ze potrafila okrecic sobie kazdego wokol palca. W tym momencie dyrektor otworzyl drzwi i zaprosil nas do srodka. Jego gabinet przypominal szpitalny pokoj, z posadzka w bialo-czarna szachownice, bialymi scianami, bialym sufitem oraz metalowa szafka. Tam gdzie w szpitalu jest lozko, stalo biurko wygladajace, jakby zeszlo z fabrycznej tasmy. Wszystko bylo tu neurotycznie bezosobowe: ani jednego zdjecia czy czegokolwiek. Jamie przedstawila mnie i podalem dlon panu Jenkinsowi. Kiedy usiedlismy, glos zabierala glownie ona. Byli starymi przyjaciolmi, od razu rzucalo sie to w oczy: pan Jenkins usciskal ja mocno na powitanie. Wygladziwszy spodniczke, Jamie przedstawila mu nasz plan. Pan Jenkins ogladal sztuke przed kilku laty i juz na samym poczatku zorientowal sie dokladnie, o czym mowi. Chociaz jednak bardzo lubil Jamie i nie watpil w jej dobre intencje, nie sadzil, zeby to byl dobry pomysl. -Nie sadze, zeby to byl dobry pomysl - stwierdzil. Dzieki temu dowiedzialem sie, co o tym sadzi. -Dlaczego nie? - zapytala Jamie, unoszac brwi. Jego brak entuzjazmu autentycznie ja zaskoczyl. Pan Jenkins wzial do reki olowek i zaczal stukac nim w blat biurka, najwyrazniej zastanawiajac sie, jak jej to wytlumaczyc. W koncu odlozyl olowek i westchnal. -To wspaniala propozycja i wiem, ze chcialabys zrobic cos wyjatkowego, ale ta sztuka opowiada o ojcu, ktory w koncu zdaje sobie sprawe, jak bardzo kocha corke. - Odczekal chwile, zebysmy to sobie uswiadomili, po czym znowu wzial do reki olowek. - Boze Narodzenie jest tutaj wystarczajaco trudne bez przypominania dzieciom, czego im brakuje. Mysle, ze gdyby zobaczyly cos takiego... Nie musial nawet konczyc. Jamie podniosla dlonie do ust. -O rety - powiedziala. - Ma pan racje. W ogole o tym nie pomyslalam. Szczerze mowiac, ja tez. Ale argumenty pana Jenkinsa juz na pierwszy rzut oka wydawaly sie bardzo przekonujace. Mimo to podziekowal nam i powiedzial, co zamierza zrobic zamiast tego. -Bedziemy mieli mala choinke i kilka prezentow... cos, czym bede mogli sie podzielic miedzy soba. Zapraszamy was serdecznie na Wigilie. Pozegnalismy sie i oboje wyszlismy w milczeniu z gabinetu. Wiedzialem, ze Jamie jest smutna. Im dluzej z nia przebywalem, tym bardziej uswiadamialem sobie, ze maja dostep do niej rozne uczucia: nie zawsze byla pogodna i szczesliwa. Wierzcie mi lub nie, ale po raz pierwszy zorientowalem sie, ze pod pewnymi wzgledami nie rozni sie od innych. -Przykro mi, ze nic z tego nie wyszlo - powiedzialem cicho. Jej oczy znowu zapatrzyly sie gdzies w dal i dluzsza chwile trwalo, zanim sie odezwala. -Chcialam po prostu zrobic dla nich cos innego. Cos wyjatkowego, co zapamietalyby na zawsze. Bylam pewna, ze to jest to... - powiedziala i westchnela. - Najwyrazniej nie potrafie przeniknac Bozych zamyslow. Przez dluzszy czas milczala, a ja nie odrywalem od niej wzroku. Widok czujacej sie podle Jamie byl chyba jeszcze gorszy niz czucie sie podle z jej powodu. W przeciwienstwie do niej zaslugiwalem na to, zeby czuc sie podle: wiedzialem, co ze mnie za ziolko. Ale ona... -Skoro juz tu jestesmy, moze zechcesz odwiedzic dzieciaki? - zapytalem, przerywajac milczenie. Byla to chyba jedyna rzecz, ktora, jak sadzilem, mogla poprawic jej samopoczucie. - Pogadasz z nimi, a ja, jesli chcesz, poczekam tutaj albo w samochodzie. -Poszedlbys do nich ze mna? - zapytala nagle. Szczerze mowiac, nie bylem pewien, czy zdolam to zniesc, ale wiedzialem, ze Jamie naprawde chce, zebym jej towarzyszyl. A byla taka podniecona, ze slowa mi same wyszly z ust: -Jasne, czemu nie. -Teraz sa w swietlicy. Przebywajac tam na ogol o tej porze - powiedziala. Przy koncu korytarza za dwojgiem drzwi znajdowala sie dosc duza sala. W samym roku stal maly telewizor, wokol ktorego ustawiono mniej wiecej trzydziesci metalowych krzeselek. Na krzeslach siedzialy dzieci i bylo oczywiste, ze tylko te w pierwszym rzedzie maja dobry widok na ekran. Rozejrzalem sie dookola. W drugim rogu zobaczylem stary stol do ping- ponga, popekany, zakurzony i bez siatki. Stalo na nim kilka pustych styropianowych kubkow i domyslilem sie, ze nie uzywano go od miesiecy, moze od lat. Przy scianie obok stolu stalo pare polek, a na nich zabawki - klocki, ukladanki i kilka gier. Nie bylo ich zbyt wiele, a niektore wygladaly, jakby znajdowaly sie w tej sali od bardzo dawna. Blizej mnie staly lawki, na ktorych lezaly porysowane kredkami gazety. Stalismy w progu moze przez sekunde. Nikt nas jeszcze nie zauwazyl i zapytalem, do czego sluza gazety. -Dzieci nie maja zeszytow do kolorowania - szepnela. - I dlatego uzywaja gazet. Mowiac, nie patrzyla na mnie; cala jej uwaga skupiona byla na maluchach. Na jej ustach ponownie pojawil sie usmiech. -Czy to wszystkie zabawki, jakie maja? - zapytalem. Jamie pokiwala glowa. -Tak, oprocz wypchanych zwierzakow. Pozwalaja im trzymac je w sypialniach. Tutaj przechowuje sie reszte rzeczy. Chyba byla do tego przyzwyczajona. Ale na mnie ta wielka sala wywarla przygnebiajace wrazenie. Nie potrafilem sobie wyobrazic, ze dorastam w takim miejscu. Jamie i ja weszlismy w koncu do srodka i jeden z dzieciakow obejrzal sie na odglos naszych krokow. Mial jakies osiem lat, rude wlosy i piegi i brakowalo mu dwoch przednich zebow. -Jamie! - zawolal radosnie na jej widok i nagle wszystkie glowy odwrocily sie w nasza strone. Dzieci mialy od pieciu do dwunastu lat i wiecej bylo wsrod nich chlopcow niz dziewczynek. Pozniej dowiedzialem sie, ze po ukonczeniu dwunastu lat wysylane sa do przybranych rodzicow. -Czesc, Roger - odpowiedziala Jamie. - Jak sie masz? Roger i pare innych dzieci zaczelo sie tloczyc wokol nas. Pozostale sieroty zignorowaly nas i widzac, ze w pierwszym rzedzie zwolnily sie miejsca, usiadly blizej telewizora. Jamie przedstawila mnie starszemu dzieciakowi, ktory zapytal czy jestem jej chlopakiem, Sadzac z jego tonu, mial chyba na temat Jamie te sama opinie, co wiekszosc ludzi w naszej szkole. -To tylko znajomy - powiedziala. - Ale jest bardzo mily. W ciagu nastepnej godziny gawedzilismy z dziecmi. Zasypywaly mnie pytaniami, gdzie mieszkam, czy moj dom jest duzy oraz jakiej marki mam samochod. Kiedy musielismy w koncu isc, Jamie obiecala, ze niedlugo wroci. Zauwazylem, ze nie obiecala im, iz przyjdzie razem ze mna. -Mile dzieciaki - stwierdzilem, gdy wracalismy do samochodu. - Ciesze sie, ze chcesz im pomagac - dodalem nieporadnie, wzruszajac ramionami. Jamie odwrocila sie do mnie i usmiechnela. Nie odezwala sie ani jednym slowem, ale wiedzialem, ze wciaz zastanawia sie, co moze zrobic dla nich na Boze Narodzenie. Rozdzial 7 Pewnego dnia na poczatku grudnia, jakies dwa tygodnie po rozpoczeciu prob, panna Garber puscila nas do domu dopiero po zmierzchu i Jamie zapytala, czy moglbym ja odprowadzic. Nie wiedzialem, dlaczego mnie o to prosi. W tamtych czasach Beaufort nie slynal raczej z wysokiej przestepczosci. Jedyne morderstwo, o ktorym slyszalem, popelnione zostalo szesc lat wczesniej, kiedy zasztyletowano faceta w tawernie Maurice'a, gdzie, swoja droga, przesiadywali glownie ludzie tacy jak Lew. Na jakas godzine zrobil sie szum i w calym miasteczku rozdzwonily sie telefony: podenerwowane kobiety zastanawialy sie, czy po ulicach nie grasuje przypadkiem zbrodniczy maniak, polujacy na niewinne ofiary. Zamykano drzwi na klucz, ladowano strzelby, a mezczyzni siadali przy oknach, wypatrujac, czy na ich ulicy nie pojawil sie nikt odbiegajacy od normy. Cala afera zakonczyla sie jednak przed zapadnieciem zmroku: sprawca zglosil sie sam na policje, wyjasniajac, ze wydarzylo sie to podczas bojki, ktora wymknela sie spod kontroli. Zabity najwyrazniej oszukiwal podczas gry w karty. Zabojca zostal oskarzony o morderstwo drugiego stopnia i musial odsiedziec szesc lat w stanowym wiezieniu. Policjanci w naszym miasteczku mieli najnudniejsza robote pod sloncem, lecz mimo to lubili strugac chojrakow i opowiadac o " walce z przestepczoscia", tak jakby rozwiazali zagadke porwania dziecka Lindbergha.Dom Jamie stal jednak po drodze do mojego i nie moglem jej odmowic, nie urazajac przy tym jej uczuc. Nie chodzilo o to, ze ja lubie czy cos w tym rodzaju, nie zrozumcie mnie zle, lecz kiedy spedza sie z kims kilka godzin dziennie i ma to trwac jeszcze jakis czas, lepiej nie robic czegos, co mogloby wam obojgu zepsuc nastepne popoludnie. Sztuka miala byc wystawiona w ten piatek oraz w sobote i zrobilo sie o tym glosno. Panna Garber byla zachwycona gra Jamie i moja i powtarzala wszystkim, ze to bedzie najlepsza inscenizacja, jaka kiedykolwiek przygotowano w naszej szkole. Odkrylismy tez, ze posiada prawdziwy talent do promocji. Mielismy w miasteczku jedna stacje radiowa i przeprowadzono tam z nia wywiad na zywo, nie raz, lecz dwa razy. " To bedzie cos cudownego - oznajmila. - Cos absolutnie cudownego". Zadzwonila rowniez do gazety i zgodzili sie napisac artykul, glownie z powodu rodzinnych koneksji Jamie - Hegbert, chociaz wszyscy w miasteczku i tak o nich wiedzieli. Panna Garber nie spoczela jednak na laurach i wlasnie tego dnia oznajmila nam, ze w teatrze zamierzaja ustawic dodatkowe krzesla, aby pomiescic tlum, jakiego sie spodziewali. W klasie rozlegly sie ochy i achy, jakby to bylo cos wielkiego, choc wlasciwie dla niektorych moze rzeczywiscie tak bylo. Pamietajcie, mielismy wsrod nas ludzi takich jak Eddie, ktory uwazal pewnie, ze tego dnia po raz jedyny w zyciu wzbudzi czyjes zainteresowanie. Co najsmutniejsze, prawdopodobnie sie nie mylil. Sadzicie pewnie, ze mnie tez udzielilo sie ogolne podniecenie, ale to nieprawda. Przyjaciele nadal dokuczali mi w szkole i nie pamietalem juz, kiedy ostatnio mialem wolne popoludnie. Jedyna rzecza, ktory podtrzymywala mnie na duchu, byla swiadomosc, ze " postepuje slusznie". Wiem, ze to nie wiele, ale szczerze mowiac, nie mialem na podoredziu nic innego. Czasem odczuwalem nawet cos w rodzaju satysfakcji, ale nikomu o tym nie mowilem. Wyobrazalem sobie niemal stojace w niebianskim kregu anioly, ktore spogladaly na mnie ze lzami w oczach i powtarzaly, jaki to jestem wspanialy i jak bardzo poswiecam sie dla ogolu. Myslalem o tym wszystkim, odprowadzajac Jamie tamtego wieczoru po raz pierwszy do domu. -Czy to prawda, ze twoi przyjaciele chodza czasami w nocy na cmentarz? - zapytala mnie nagle. Bylem zdumiony, ze sie tym interesuje. Chociaz w gruncie rzeczy nie bylo to tajemnica, nie sadzilem, ze moze to ja w ogole obchodzic. -Tak - odparlem, wzruszajac ramionami. - Czasami. -Co tam robicie poza jedzeniem orzeszkow? O tym tez najwyrazniej wiedziala. -Nie wiem...Rozmawiamy, opowiadamy kawaly. Lubimy po prostu chodzic w to miejsce. -Nigdy sie nie boicie? -Nie - odparlem. - Dlaczego? Ty bys sie bala? -Nie wiem - powiedziala. - Moglabym sie bac. -Dlaczego? -Obawiam sie, ze moge zrobic tam cos zlego. -Nie robimy nic zlego. To znaczy, nie przewracamy niczyich grobow i nie zostawiamy naszych smieci - oswiadczylem. Nie chcialem opowiadac jej o naszych rozmowach na temat Henry'ego Prestona, poniewaz wiedzialem, ze Jamie na pewno nie bedzie chciala o tym sluchac. W zeszlym tygodniu Eric zastanawial sie, jak szybko taki facet moglby wskoczyc do lozka i... no, wiecie sami. -Czy nasluchujecie czasami roznych dzwiekow? - zapytala. - cykania konikow polnych albo szmeru lisci, kiedy zawieje wiatr? A moze lezycie po prostu na plecach i patrzycie na gwiazdy? Mimo ze sama od czterech lat byla nastolatka, nie miala o nastolatkach najmniejszego pojecia, a proba zrozumienia przez nia nastolatkow plci meskiej przypominala probe rozszyfrowania teorii wzglednosci. -Niezupelnie - odparlem. Kiwnela lekko glowa. -Chcialam powiedziec, ze gdybym tam w ogole poszla, to robilabym wlasnie cos takiego. Rozgladalabym sie dookola, zeby naprawde dobrze poznac to miejsce. Siedzialabym cicho jak myszka i nasluchiwala. Cala rozmowa wydala mi sie dziwna, ale nic nie powiedzialem i przez kilka chwil szlismy w milczeniu. Poniewaz zapytala mnie o moje sprawy, czulem sie zobligowany zrobic to samo. Nie zaczela jeszcze swojej gadki o Bozych zamyslach ani o czyms podobnym, nic wiec nie przeszkadzalo, zebym to zrobila. -A ty czym sie zajmujesz? - zapytalem. - To znaczy poza praca z sierotami, pomaganiem zwierzakom i czytaniem Biblii? Zabrzmialo to troche smiesznie, nawet dla mnie, przyznaje, ale tym wlasnie przeciez sie zajmowala. -Robie mnostwo rzeczy. Odrabiam lekcje, spedzam duzo czasu z tata. Czasami gramy w karty. Tym sie zajmuje. -Nie wychodzisz nigdzie z przyjaciolmi, zeby sie poszwendac? -Nie - odparla i ze sposobu, w jaki to powiedziala, poznalem, ze zdaje sobie swietnie sprawe, ze nikt nie chcialby sie z nia szwendac. -Zaloze sie, ze jestes podniecona tym, ze w przyszlym roku pojdziesz na studia - powiedzialem, zmieniajac temat. Chwile trwalo, nim odpowiedziala. -Nie sadze, zebym poszla na studia - stwierdzila rzeczowym tonem. Kompletnie zbilo mnie to z tropu. Jamie byla jedna z najlepszych uczennic w klasie i mogla skonczyc szkole z pierwsza lokata. Robilismy nawet zaklady, ile razy w swojej mowie wspomni o Bozych zamyslach. Ja twierdzilem, ze czternascie, ze wzgledu na to, ze mowa miala trwac tylko piec minut. -A Mount Vernon? Myslalem, ze chcesz tam studiowac. Na pewno by ci sie spodobala ta uczelnia - powiedzialem. Spojrzala na mnie z ukosa. -Chcesz powiedziec, ze swietnie tam pasuje, prawda? Te jej podkrecone pilki trafialy czasami czlowieka prosto miedzy oczy. -Zle mnie zrozumialas - odparlem szybko. - Obilo mi sie po prostu o uszy, ze zaczniesz tam w przyszlym roku studia i bardzo sie z tego cieszysz. Wzruszyla ramionami, nic na to nie odpowiadajac, i szczerze mowiac, nie bardzo wiedzialem, co mam o tym sadzic. Tymczasem doszlismy do jej domu i zatrzymalismy sie na chodniku. Z miejsca, w ktorym stalem, widzialem przez zaslony w salonie cien Hegberta. Lampa byla zapalona, pastor siedzial na sofie przy oknie. Mial pochylona glowa, jakby cos czytal. Przypuszczam, ze to Biblia. -Dziekuje, ze mnie odprowadziles, Landon - powiedziala Jamie, ale zanim odeszla alejka, przez chwile mierzyla mnie wzrokiem. Patrzac jak odchodzi, nie moglem oprzec sie wrazeniu, ze to najbardziej niezwykla rozmowa, jaka dotychczas odbylismy. Mimo dziwnych odpowiedzi na niektore moje pytania, Jamie wydawala sie calkiem normalna. Kiedy odprowadzalem ja nazajutrz wieczorem, spytala o mojego ojca. -Chyba wszystko u niego w porzadku - odparlem. - Ale nie bywa w Beaufort zbyt czesto. -Nie zalujesz tego? Ze dorastasz praktycznie bez ojca? -Czasami. -Mnie tez brakuje mojej mamy - powiedziala. - Mimo ze jej w ogole nie znalam. Po raz pierwszy dopuscilem do swiadomosci mysl, ze mnie i Jamie moze cos laczyc. Przez chwile sie nad tym zastanawialem. -To musi byc dla ciebie trudne - stwierdzilem szczerze. - Moj ojciec jest dla mnie kims obcym, ale przynajmniej zyje. Zerknela na mnie, kiedy szlismy, a potem ponownie spojrzala prosto przed siebie i pociagnela delikatnie za wlosy. Zauwazylem juz, ze robi to, kiedy jest zdenerwowana albo nie wie co powiedziec. -Tak, czasami jest to trudne - przyznala. - Nie zrozum mnie zle... kocham mojego ojca z calego serca, ale zdarzaja sie chwile, gdy zastanawiam sie, jak by to bylo, gdybym miala przy sobie matke. Mysle, ze moglybysmy rozmawiac o roznych rzeczach w sposob, w jaki nie moge tego robic z ojcem. Doszedlem do wniosku, ze ma na mysli rozmowy o chlopcach. Dopiero pozniej przekonalem sie w jakim jestem bledzie. -Jak wyglada twoje zycie z ojcem? Czy jest taki sama jak w kosciele? - zapytalem. -Nie. Wlasciwie ma bardzo duze poczucie humoru. -Hegbert? - parsknalem. Nie potrafilem sobie tego wyobrazic. Jamie byla chyba troche wstrzasnieta, slyszac, ze mowie o nim po imieniu, ale nie robila mi wyrzutow i nie zareagowala na moj komentarz. -Nie badz taki zdziwiony - powiedziala. - Kiedy go blizej poznasz, na pewno go polubisz. -Watpie czy kiedykolwiek go blizej poznam. -Nigdy nie wiadomo, Landon - oswiadczyla z usmiechem - jakie sa Boze zamysly. Nie znosilem, kiedy opowiadala takie rzeczy. Przestajac z nia, mialo sie wrazenie, ze codziennie rozmawia sie z Panem Bogiem. I nigdy nie wiedzialo sie, co uslyszala od swojego " pryncypala". Niewykluczone, ze miala nawet bezposredni bilet do nieba, jesli rozumiecie, o co mi chodzi, zwazywszy, ze byla taka dobra osoba. -Niby jak mialbym go poznac? - zapytalem. Nie odpowiedziala, ale usmiechnela sie do siebie, tak jakby znala jakis sekret i nie chciala mi go wyjawic. Jak juz mowilem, nie znosilem, kiedy to robila. Nastepnego wieczoru rozmawialismy o Biblii. -Dlaczego zawsze ja ze soba nosisz? - zapytalem. Prawde mowiac, przypuszczalem, ze robi to po prostu dlatego, ze jest corka pastora. Nie byl to zbyt odkrywczy wniosek, biorac pod uwage stosunek Hegberta do Pisma Swietego i w ogole. Ale Biblia, ktora Jamie ze soba nosila, byla stara, a jej okladka zdarta. Spodziewalem sie, ze ktos taki jak ona powinien sobie kupowac co roku nowa, zeby popierac wydawcow publikujacych Biblie, odnawiac zarliwosc swojej wiary czy cos w tym rodzaju. Jamie przeszla kilka krokow, zanim odpowiedziala. -Nalezala do mojej matki - odparla w koncu. -Och... - westchnalem, czujac, jakbym rozdeptal przypadkiem czyjegos oswojonego zolwia. -Nic sie nie stalo, Landon - powiedziala, zerkajac na mnie. - Skad mogles wiedziec. -Przykro mi, ze cie zapytalem... -Nie musi ci byc przykro. Nie miales nic zlego na mysli. Moja matka i ojciec - dodala po chwili - dostali te Biblie w dniu slubu, ale to mama glownie jej uzywala. Stale ja czytala, zwlaszcza w trudnych momentach. Przypomnialem sobie te wszystkie poronienia. -Uwielbiala czytac ja wieczorem, przed pojsciem na spoczynek - kontynuowala Jamie - i miala ja ze soba w szpitalu, kiedy ja sie urodzilam. Gdy moj ojciec dowiedzial sie, ze umarla, razem ze mna zabral ze szpitala Biblie. -Przykro mi - powtorzylem. Kiedy ktos mowi cos smutnego, sa to jedyne slowa, ktore przychodza ci do glowy, mimo ze powtarzales je juz dziesiec razy przedtem. -Dzieki niej moge jakby... stac sie jej czastka - dodala Jamie. - Potrafisz to zrozumiec? Nie mowila tego ze smutkiem, ale bardziej, zeby udzielic odpowiedzi na moje pytanie. Nie wiem dlaczego, lecz to jeszcze bardziej pogorszylo sytuacje. Ponownie pomyslalem o tym, jak dorastala razem z Hegbertem, i naprawde nie wiedzialem, co mam powiedziec. Namyslajac sie nad odpowiedzia, uslyszalem z tylu klakson. Oboje z Jamie odwrocilismy sie i zobaczylismy podjezdzajacy do kraweznika samochod. W samochodzie siedzieli Eric i Margaret, Eric za kierownica, Margaret na siedzeniu pasazera, blizej nas. -Patrzcie, patrzcie, kogo tutaj widzimy - powiedzial Eric i pochylil sie nad kierownica, zebym mogl zobaczyc jego twarz. Nie mowilem mu, ze odprowadzam Jamie do domu, i w dziwny sposob - byc moze tak wlasnie funkcjonowal umysl nastolatka - ta nowa okolicznosc przycmila wszystko, co odczuwalem wczesniej w zwiazku z opowiescia Jamie. -Witaj, Eric. Witaj, Margaret - pozdrowila ich wesolo Jamie. -Odprowadzasz ja do domu, Landon? Za usmieszkiem Erica czail sie maly diabelek. -Czesc, Eric - odparlem, zalujac, ze nas zobaczyli. -Piekny wieczor na spacer - stwierdzil. Od Jamie oddzielala go Margaret i chyba dlatego czul sie troche smielej niz zwykle w jej obecnosci. I na pewno nie zamierzal zrezygnowac z okazji, zeby wbic mi kolejna szpile. Jamie rozejrzala sie dookola i usmiechnela. -Owszem, bardzo piekny - powiedziala. Eric takze sie rozejrzal, przybierajac melancholijny wyraz twarzy, a potem gleboko westchnal. Wiedzialem, ze udaje. -Chlopie, tu jest naprawde slicznie. - Ponownie westchnal i wzruszyl ramionami. - Podwiozlbym was, ale przejazdzka nie bedzie nawet w polowie tak mila jak spacer pod gwiazdami, a za nic nie chcialbym, zebyscie go stracili. Powiedzial to tak, jakby wyswiadczal nam obojgu przysluge. -I tak jestesmy juz prawie przy moim domu - odparla Jamie. - Chcialam zaprosic Landona na filizanke cydru. Moze tez macie ochote? Cydru na pewno nie zabraknie. Filizanka cydru? W jej domu? Nic o tym nie wspominala... Wsadzilem rece do kieszeni, zastanawiajac sie, czy moze sie wydarzyc cos jeszcze gorszego. -Och, nie... dziekujemy. Jechalismy wlasnie do baru " U Cecila". -W powszedni dzien? - zapytala niewinnym tonem Jamie. -Nie bedziemy siedziec do pozna - obiecal jej Eric. - Ale czas juz na nas. Zycze wam obojgu milego wieczoru przy cydrze. -Dziekuje, ze przystaneliscie, zeby sie przywitac - odparla Jamie, machajac reka. Eric ruszyl z miejsca i powoli odjechal. Jamie uznala pewnie, ze jest bezpiecznym kierowca. Tak naprawde wcale nim nie byl, ale potrafil sie zawsze wylgac, kiedy na cos najechal. Pamietam jak kiedys opowiadal matce, ze krowa wyskoczyla mu prosto pod samochod i dlatego wlasnie ma rozbita chlodnice i zderzak. -To zdarzylo sie tak szybko, mamo, ta krowa pojawila sie nie wiadomo skad. Wyleciala prosto na mnie i nie zdazylem zahamowac. Wszyscy wiedza, ze krowy nie lataja, ale jego matka mu uwierzyla. Swoja droga, ona tez prowadzila kiedys druzyne klakierek. Kiedy znikneli nam z oczu, Jamie odwrocila sie do mnie z usmiechem. -Masz milych przyjaciol, Landon - zauwazyla. -Jasne - mruknalem. Zwroccie uwage, jak dyplomatycznie sformulowalem swoja odpowiedz. Pozegnawszy sie z nia - nie, nie zostalem, zeby napic sie cydru - ruszylem, przeklinajac pod nosem, do swojego domu. Zdazylem juz kompletnie zapomniec o opowiesci Jamie, i slyszalem niemal, jak moi przyjaciele smieja sie ze mnie w drodze do baru " U Cecila". Widzicie co sie dzieje, kiedy czlowiek stara sie byc mily? Nazajutrz rano w szkole wiedzieli, ze odprowadzam Jamie do domu, i zapoczatkowalo to nowa runde spekulacji na nasz temat. Tym razem byly one jeszcze gorsze niz poprzednio. Byly tak straszne, ze nie chcac ich wysluchiwac, cala duza przerwe przesiedzialem w bibliotece. Tego wieczoru proba odbywala sie w miejskim teatrze. Byla to ostatnia proba przed premiera i mielismy mnostwo roboty. Zaraz po szkole chlopcy z klasy dramatu mieli zaladowac dekoracje na wynajeta ciezarowke, zeby mozna bylo je przewiezc do teatru. Problem polegal na tym, ze ja i Eddie bylismy jedynymi chlopcami w klasie dramatu, a Eddie nie byl najlepiej skoordynowanym ruchowo osobnikiem w historii homo sapiens. Za kazdym razem, gdy dzwigalismy jakies ciezkie przedmioty i naprawde potrzebowalem pomocy, jego cialo sie buntowalo: potykal sie na jakims pylku albo lezacym na podlodze owadzie i caly ciezar dekoracji miazdzyl mi palce, urazajac je w mozliwie najbardziej bolesny sposob. -Prze... przepraszam - mruczal, zacinajac sie. - Ba... bardzo cie bo... bolalo? -Po prostu nie rob tego wiecej - odpowiedzialem, tlumiac w ustach przeklenstwo. Ale Eddie nie potrafil przestac sie potykac, podobnie jak nie potrafil sprawic, zeby przestal padac deszcz. Kiedy skonczylismy zaladunek i rozladunek, moje palce przypominaly palce wedrownego ciesli, Toby'ego. Co gorsza, przed rozpoczeciem proby nie mialem czasu niczego przegryzc. Przewozenie dekoracji trwalo cale trzy godziny, a zaraz po ich ustawieniu przyszli inni i trzeba bylo zaczynac probe. Biorac pod uwage inne rzeczy, ktore wydarzyly sie tego dnia, nie mozna sie dziwic, ze bylem w bardzo kiepskim nastroju. Wyglaszalem swoje kwestie, w ogole nie myslac, co mowie, i przez caly wieczor panna Garber ani razu nie uzyla slowa " cudownie". Po probie miala bardzo zatroskana mina, ale Jamie usmiechala sie i powiedziala jej, ze nie ma sie czym martwic, ze wszystko bedzie dobrze. Wiedzialem, ze probuje brac mnie w obrone, lecz kiedy poprosila, zebym odprowadzil ja do domu, odmowilem. Teatr stal w srodku miasteczka i zeby ja odprowadzic, musialem solidnie nadlozyc drogi. Poza tym nie chcialem, zeby ktos znowu zobaczyl nas razem. Prosbe Jamie uslyszala jednak panna Garber i oznajmila bardzo stanowczym tonem, ze z radoscia to zrobie. -Mozecie porozmawiac o przedstawieniu - dodala. Moze uda wam sie wyeliminowac pewne niedociagniecia. Mowiac o niedociagnieciach, miala oczywiscie na mysli mnie. Kolejny raz zatem odprowadzalem Jamie do dom, ale wiedziala chyba, ze nie jestem w nastroju do pogaduszek, bo szedlem troche z przodu, z rekami w kieszeniach, nie odwracajac sie nawet, zeby sprawdzic, czy za mna nadaza. Maszerowalismy w ten sposob przez kilka minut i ani razu sie do niej nie odezwalem. -Nie jestes w najlepszym humorze, prawda? - zapytala w koncu. - Nie starales sie zbytnio dzis wieczorem. -Nic nigdy nie ujdzie twojej uwagi? - odparlem z przekasem, nawet na nia nie patrzac. -Moze moglabym ci jakos pomoc? - zapytala. W jej glosie zabrzmiala jakby radosc i to jeszcze bardziej mnie rozzloscilo. -Watpie - warknalem. -Moze gdybys powiedzial, co ci doskwiera... Nie dalem jej skonczyc. -Sluchaj - powiedzialem, zatrzymujac sie i odwracaja do niej twarza. - Stracilem caly dzien na glupoty, nie jadlem nic od lunchu, a teraz musze nadkladac mile drogi, zeby upewnic sie, czy dotarlas bezpiecznie do domu, podczas gdy oboje wiemy, ze w ogole tego nie potrzebujesz. Po raz pierwszy odezwalem sie do niej podniesionym glosem. Ale nawet mi to dobrze zrobilo. To wszystko wzbieralo we mnie od dluzszego czasu. Jamie byla zbyt zaskoczona, zeby odpowiedziec, a ja mowilem dalej: -A robie to wylacznie z powodu twojego ojca, ktory nawet mnie nie lubi. Ta cala historia nie ma sensu i zaluje, ze sie na to w ogole zgodzilem. -Mowisz to, bo denerwujesz sie przed przedstawieniem... Przerwalem jej, krecac glowa. Kiedy juz zaczalem, trudno mi sie bylo czasami zatrzymac. Potrafilem znosic jej optymizm i pogode ducha tylko przez jakis okreslony czas, a tego dnia lepiej bylo ze mna nie zadzierac. -Nie rozumiesz tego? - zapytalem poirytowany. - Nie denerwuje sie przed przedstawieniem, po prostu nie chce tu byc. Nie chce cie odprowadzac do domu, nie chce, zeby moi przyjaciele mnie obgadywali, nie chce spedzac z toba czasu. Zachowujesz sie, jakbysmy byli przyjaciolmi, ale my wcale nie jestesmy przyjaciolmi. Nie jestesmy dla siebie niczym. Chce po prostu, zeby to wszystko sie skonczylo i zebym mogl wrocic do normalnego zycia. Moj wybuch chyba ja urazil i szczerze mowiac, nie moglem jej o to winic. -Rozumiem - powiedziala jedynie. Myslalem, ze podniesie glos, zeby sie bronic i udowodnic, ze nie mam racji, ale ona nie zrobila tego. Wbila tylko wzrok w ziemie. Mysle, ze chcialo jej sie troche plakac, ale opanowala sie, a ja ruszylem dalej, zostawiajac ja stojaca na chodniku. Chwile pozniej uslyszalem jednak, ze rusza w slad za mna. Przez reszte drogi szla mniej wiecej piec jardow z tylu, ale nie probowala sie do mnie odzywac az do momentu, gdy skrecila w swoja alejke. Odchodzilem juz, kiedy uslyszalem jej glos. -Dziekuje, ze odprowadziles mnie do domu, Landon! - zawolala. Skrzywilem sie. Potraktowalem ja podle i wygarnalem prosto w twarz naprawde przykre rzeczy, lecz ona i tak potrafila znalezc jakis powod, zeby mi podziekowac. Taka po prostu byla i chyba za to ja nienawidzilem. A moze raczej nienawidzilem samego siebie. Rozdzial 8 Dzien premiery byl chlodny i rzeski, niebo czyste, bez sladu najmniejszej chmurki. Musielismy przyjsc godzine wczesniej. Przez caly dzien czulem sie fatalnie z powodu rzeczy, ktore wygarnalem Jamie poprzedniego wieczoru. Ona nigdy nie powiedziala mi ani jednego zlego slowa i wiedzialem, ze zachowalem sie jak ostatni kretyn. Widzialem ja na korytarzu miedzy lekcjami i chcialem do niej podejsc i przeprosic, lecz znikala w tlumie, zanim mialem szanse to zrobic.Kiedy przyszedlem do teatru, juz tam byla, i zobaczylem, ze stoi przy samej kurtynie i rozmawiala z panna Garber oraz Hegbertem. Wszyscy krzatali sie goraczkowo, starajac sie opanowac nerwowosc, lecz jamie wydawala sie pograzona w dziwnym letargu. Nie przebrala sie jeszcze w kostium - miala zalozyc biala, powiewna suknie, ktora nadawala jej anielski wyglad - i wciaz ubrana byla w ten sam sweter, ktory nosila w szkole. Opanowujac drzenie serca, podszedlem do calej trojki. -Czesc, Jamie - powiedzialem. - Dzien dobry, wielebny... dzien dobry, panno Garber. Jamie odwrocila sie do mnie. -Witaj, Landon - odparla cicho. Domyslilem sie, ze ona tez myslala o wczorajszym wieczorze, poniewaz nie usmiechala sie do mnie, tak jak czynila to zawsze, kiedy mnie widziala. Zapytalem, czy moge z nia porozmawiac na osobnosci, i przeprosiwszy Hegberta i panne Garber, odeszlismy kilka krokow na strone, tam, gdzie nie bylo nas slychac. Wiedzialem, ze oboje bacznie nas obserwuja. Rozejrzalem sie nerwowo po scenie. -Przepraszam za to, co powiedzialem wczoraj wieczorem - oznajmilem. - Wiem, ze zranilem prawdopodobnie twoje uczucia, i mowiac to, zle postapilem. Jamie patrzyla na mnie, jakby nie wiedziala, czy mi wierzyc. -Czy mowiles to co myslisz? - zapytala w koncu. -Bylem po prostu w zlym humorze, to wszystko. Czasami mi odbija - odparlem. Zdawalem sobie sprawe, ze tak naprawde nie odpowiedzialem na jej pytanie. -Rozumiem - stwierdzila. Powiedziala to tym samym tonem co poprzedniej nocy, a potem odwrocila sie ku pustym krzeslom na widowni. Jej oczy ponownie posmutnialy. -Sluchaj - szepnalem, biorac ja za reke - obiecuje, ze ci to wynagrodze. Nie pytajcie mnie, dlaczego to powiedzialem; w tym momencie uwazalem po prostu, ze powinienem to zrobic. Po raz pierwszy tego wieczoru zaczela sie usmiechac. -Dziekuje - powiedziala. -Jamie? - odezwal sie glos za naszymi plecami. -Slucham? - odparla, odwracajac sie. -Mysle, ze czas juz na nas - powiedziala panna Garber, ponaglajac ja gestem dloni... -Musze juz isc. -Wiem. -Zyczyc ci polamania nog? Zyczenie komus szczescia przed premiera uznaje sie za zly omen. Dlatego wszyscy zycza sobie polamania nog. -Oboje polamiemy nogi - odparlem, puszczajac jej reke. - Obiecuje. Po tej rozmowie musielismy sie przygotowac i kazde z nas udalo sie do swojej garderoby. Jak na takie male miasteczko, budynek teatru byl calkiem niezle wyposazony i posiadal oddzielne garderoby, co sprawialo, ze przez chwile poczulismy sie nie jak uczniowie, lecz prawdziwi aktorzy. Moj kostium, ktory przechowywano w teatrze, czekal juz na mnie. Wczesniej, podczas prob, zdjeto z kazdego z nas miare, aby dokonac ewentualnych przerobek. Wlasnie sie przebieralem, kiedy do meskiej garderoby wdarl sie bez pukania Eric. Eddie, ktory zakladal swoj kostium niemego wloczegi, spojrzal na niego z przerazeniem w oczach. Eric co najmniej raz w tygodniu platal mu jakiegos psikusa i Eddie wybiegl najszybciej, jak mogl, wciagajac w drzwiach spodnie. Eric zignorowal go i usiadl na stoliku przed lustrem. -Co takiego szykujesz? - zapytal ze zlosliwym usmieszkiem. -O co ci chodzi? - odparlem, patrzac na niego ze zdziwieniem. -Mowie o przedstawieniu, glupku. Chcesz przekrecac swoje kwestie czy cos w tym rodzaju? Potrzasnalem glowa. -Nie. -To moze powywracasz dekoracje? Wszyscy wiedzieli w jakim sa stanie. -Nie mialem takiego zamiaru - powiedzialem ze stoicyzmem. -Chcesz powiedziec, ze zrobisz wszystko, jak nalezy? Pokiwalem glowa. Nic innego nie przyszlo mi w ogole do glowy. Eric przygladal mi sie przez dluzsza chwile, jakby zobaczyl kogos, kogo nigdy wczesniej nie ogladal. -Przypuszczam, ze w koncu zaczynasz dorastac, Landon - stwierdzil w koncu. Nie bylem pewien, czy mam to traktowac jako komplement. Tak czy owak wiedzialem jednak, ze ma racje. W sztuce Tom Thornton jest zdumiony, gdy widzi po raz pierwszy kobiete - aniola, i dlatego wlasnie towarzyszy jej i pomaga spedzic godnie Boze Narodzenie tym, ktorym sie nie poszczescilo. Pierwsze slowa Toma brzmialy " Jestes piekna" i mialem powiedziec je tak, jakbym mowil naprawde prosto z glebi serca. Byl to kluczowy moment w calej sztuce, moment, ktory nadawal ton wszystkiemu, co dzialo sie pozniej. Problem polegal na tym, ze nie opanowalem do konca tej kwestii. Mowilem te dwa slowa, to jasne, ale nie brzmialy zbyt przekonywujaco. Mowilem je prawdopodobnie tak samo jak kazdy, kto zobaczylby Jamie, z wyjatkiem jej ojca. Byla to jedyna scena, w trakcie ktorej panna Garber nigdy nie uzyla slowa " cudownie" i troche mnie to niepokoilo. Zeby zagrac jak trzeba, probowalem wyobrazic sobie jako aniola kogos innego, ale przy tylu innych rzeczach, na ktorych musialem sie skoncentrowac, jakos mi to nie wychodzilo. Kiedy kurtyna w koncu sie podniosla, Jamie nadal byla w garderobie. Nie widzialem jej wczesniej, ale specjalnie sie tym nie przejalem. W pierwszych kilku scenach nie brala zreszta udzialu; dotyczyly glownie Toma Thorntona i jego stosunkow z corka. Biorac pod uwage ilosc prob, nie sadzilem, bym wychodzac na scene, byl zbytnio stremowany, jednak cos takiego wali czlowieka prosto w oczy. Widownie byla wypelniona po brzegi i zgodnie z przewidywaniami panny Garber musieli dostawiac z tylu dwa dodatkowe rzedy krzesel. Normalnie sala miala czterysta miejscy siedzacych, ale z tymi dodatkowymi rzedami bylo ich co najmniej piecdziesiat wiecej. Poza tym ludzie stali pod scianami, scisnieci jak sardynki. Kiedy pojawilem sie na scenie, zapadla kompletna cisza. Widownia skladala sie, jak zauwazylem, glownie ze starszych pan o platynowych wlosach, tych, co to graja w bingo i pija Krwawa Mary w niedzielne przedpoludnia, ale w jednym z dalszych rzedow zobaczylem rowniez Erica i innych moich przyjaciol. Fakt, iz stalem tam przed nimi i wszyscy czekali, ze cos powiem, byl absolutnie niesamowity, jesli rozumiecie, co chce przez to powiedziec. Wystepujac w pierwszych kilku scenach, staralem sie o tym nie myslec. Jednooka Sally grala moja corke, poniewaz byla dosc drobna, i zagralismy w tych kilku scenach tak samo jak podczas prob. Zadne z nas sie nie sypnelo, nie bylismy jednak zbyt porywajacy. Kiedy kurtyna opadla w dol po pierwszym akcie, musielismy szybko zmienic dekoracje. Tym razem brali w tym udzial wszyscy i moje palce wyszly z tego bez szwanku, bo trzymalem sie z dala od Eddiego. Nadal nie widzialem nigdzie Jamie. Przypuszczam, ze nie uczestniczyla w zmianie dekoracji, dlatego, ze jej kostium uszyty byl z bardzo delikatnego materialu i nie mogl sie rozedrzec, gdyby zaczepila o ktorys z gwozdzi. Nie mialem jednak czasu o niej myslec, bo mielismy tyle innych rzeczy do roboty. Zanim sie zorientowalem, kurtyna uniosla sie w gore i znalazlem sie ponownie w swiecie Hegberta Sullivana, mijajac sklepowe wystawy i wypatrujac pozytywki, ktora moja corka chciala dostac na Gwiazdke. Bylem odwrocony plecami do miejsca, skad miala wyjsc Jamie, ale kiedy pojawila sie na scenie, uslyszalem, jak cala widownia wstrzymuje oddech. Wydawalo mi sie, ze juz przedtem panuje cisza, teraz jednak zrobilo sie cicho, jak makiem zasial. Katem oka spostrzeglem, jak stojacemu za scena Hegbertowi drza wargi. Zebralem sie w sobie i kiedy sie w koncu odwrocilem, zrozumialem wreszcie, skad ta reakcja. Pierwszy raz, odkad ja znalem, jej miodowego koloru wlosy nie byly sciagniete w ciasny kok, lecz luzno rozpuszczone. Siegaly lopatek, byly dluzsze, niz sie spodziewalem. Przyproszone brokatem, w swiatlach rampy lsnily niczym aureola. W polaczeniu ze skrojona jakby dokladnie dla niej powiewna biala suknia wygladalo to absolutnie zachwycajaco. Nie byla podobna do dziewczyny, z ktora dorastalem, ani tej, ktora ostatnio blizej poznalem. Lekki makijaz na twarzy podkreslal jej delikatne rysy. Usmiechala sie powsciagliwie, jakby nosila w sercu jakis sekret, zupelnie tak jak postac, ktora miala odegrac. Wygladala dokladnie jak aniol. Opadla mi szczeka. Stalem tam, gapiac sie na nia, kompletnie oniemialy ze zdumienia, i dopiero po dluzszej chwili uswiadomilem sobie, ze musze powiedziec swoja kwestie. Wzialem gleboki oddech i powoli to zrobilem. -Jestes piekna - wyjakalem i chyba publicznosc, poczawszy od platynowych pan z przodu, az po moich przyjaciol w tylnym rzedzie, nie miala watpliwosci, ze naprawde tak mysle. Po raz pierwszy odegralem te kwestie jak trzeba. Rozdzial 9 Stwierdzenie, ze spektakl odniosl druzgocacy sukces, byloby eufemizmem. Ludzie na widowni smieli sie i plakali, czyli robili mniej wiecej to, co powinni. Jednak z powodu obecnosci Jamie ta inscenizacja naprawde stala sie czyms wyjatkowym i chyba wszyscy, ktorzy grali w tej sztuce, lacznie ze mna, byli zaskoczeni, ze tak nam dobrze poszlo. Wszyscy mieli taka sama mine jak ja, kiedy ja ujrzeli, i na pewno odbilo sie to pozytywnie na ich dalszej grze. Zakonczylismy pierwszy spektakl bez zadnej wpadki, a nazajutrz wieczorem w teatrze zjawilo sie, jesli potraficie w to uwierzyc, jeszcze wiecej ludzi. Nawet Eric przyszedl do mnie z gratulacjami, co biorac pod uwage jego poprzednie uwagi, stanowilo cos w rodzaju niespodzianki.-Byliscie oboje swietni - stwierdzil po prostu. - Jestem z ciebie dumny, chlopie. Podczas gdy to mowil, panna Garber wolala " Cudownie!" do kazdego, kto chcial jej sluchac albo kto po prostu przechodzil w poblizu. Powtarzala to slowo tak czesto, ze odbijalo sie echem w mojej glowie dlugo po tym, kiedy polozylem sie tej nocy do lozka. Wczesniej gdy kurtyna opadla po raz ostatni, poszukalem wzrokiem Jamie i zobaczylem, ze stoi razem ze swoim ojcem. Hegbert mial lzy w oczach - nigdy dotad nie widzialem, zeby plakal - a Jamie padla mu w objecia i przez dlugi czas stali zlaczeniu w uscisku. -Moj ty aniele - szeptal, gladzac ja po wlosach. Jamie miala zamkniete oczy i nawet mnie zaczelo drapac w gardle. Zdalem sobie sprawe, ze moj " sluszny postepek" nie okazal sie w koncu taki zly. Kiedy odsuneli sie wreszcie od siebie, Hegbert wskazal z duma, zeby podeszla do reszty obsady, i wszyscy stojacy na scenie obsypali ja gratulacjami. Jamie wiedziala oczywiscie, ze dobrze wypadla, lecz powtarzala ludziom, ze nie wie, o co ten caly zgielk. Byla znowu soba, zwyczajna, pogodna dziewczyna, poniewaz jednak wygladala tak ladnie, sprawialo to na nas zupelnie inne wrazenie. Stalem z tylu, pozwalajac jej nacieszyc sie ta chwila, i przyznaje, ze w glebi duszy czulem sie troche jak stary Hegbert. Cieszylem sie z sukcesu Jamie i bylem z niej dumny. Kiedy mnie w koncu spostrzegla, przeprosila innych i podeszla blizej. -Dziekuje ci, Landon, za to, co zrobiles - powiedziala z usmiechem. - Moj ojciec jest dzieki tobie bardzo szczesliwy. -Nie ma o czym mowic - odparlem szczerze. Co dziwne, kiedy to powiedziala, uswiadomilem sobie, ze tego wieczoru to Hegbert odwiezie ja do domu, i po raz pierwszy w zyciu zalowalem, ze nie moge jej sam odprowadzic. W poniedzialek zaczal sie ostatni tydzien przed przerwa swiateczna i z wszystkich przedmiotow mielismy sprawdziany. Ja musialem poza tym wypelnic do konca podanie o przyjecie na Uniwersytet Polnocnej Karoliny, co odlozylem na pozniej z powodu prob teatralnych. Planowalem kuc ostro przez caly tydzien, a wieczorami, przed pojsciem spac, zajac sie podaniem. Mimo to nie moglem przestac myslec o Jamie. Jej transformacja w trakcie przedstawienia byla, lagodnie mowiac, zaskakujaca, i odnioslem wrazenie, ze sygnalizuje jakas glebsza zmiane. Nie wiem, dlaczego tak myslalem, ale bylem o tym dosc mocno przekonany i bardzo mnie zdumialo, kiedy pojawiajac sie w poniedzialkowy ranek, wygladala tak samo jak zawsze; z wlosami zwiazanymi w kok, w brazowym swetrze, plisowanej spodniczce i tak dalej. Nie przyciagala w ogole wzroku i nie moglem jej nie wspolczuc. Przez jeden weekend - tak w kazdym razie to wygladalo - uznana zostala za kogos normalnego, a nawet wyjatkowego - lecz w jakis sposob to zmarnowala. Ludzie byli dla niej moze troche milsi i ci, ktorzy nigdy z nia nie rozmawiali, podchodzili i mowili, jak swietnie wypadla, ale wiedzialem, ze nie bedzie to trwalo dlugo. Nielatwo przelamac uksztaltowane od dziecinstwa uprzedzenia i obawialem sie nawet troche, czy wystep w sztuce nie obroci sie przeciwko niej. Teraz, kiedy ludzie wiedzieli, ze moze wygladac normalnie, mogli nawet stac sie bardziej bezwzgledni. Chcialem porozmawiac z nia o moich spostrzezeniach, naprawde tego chcialem, zamierzalem to jednak zrobic dopiero pod koniec tygodnia. Nie tylko dlatego, ze mialem mnostwo roboty, ale poniewaz potrzebowalem troche czasu, zeby zastanowic sie, jak jej to najlepiej przekazac. Prawde mowiac, wciaz czulem wyrzuty sumienia z powodu rzeczy, ktore powiedzialem, odprowadzajac ja po raz ostatni do domu, i czulem je nie tylko dlatego, ze sztuka odniosla sukces. Chodzilo bardziej o to, ze Jamie byla dla mnie zawsze mila i wiedzialem, ze zle postapilem. Jesli mam byc szczery, nie wydawalo mi sie rowniez, zeby ona sama miala ochote ze mna rozmawiac. Zdawalem sobie sprawe, ze widzi, jak rozmawiam z przyjaciolmi podczas duzej przerwy. Siedziala w kaciku, czytajac swoja Biblie, ale ani razu do nas nie podeszla. Kiedy jednak wychodzilem tego dnia ze szkoly, uslyszalem za plecami jej glos. Zapytala czy moglbym ja odprowadzic do domu. Mimo ze nie bylem jeszcze gotow podzielic sie z nia moimi myslami, zgodzilem sie. Ze wzgledu na stare czasy, rozumiecie. Chwile pozniej Jamie przeszla do rzeczy. -Pamietasz, co mowiles, odprowadzajac mnie po raz ostatni do domu? - zapytala. Kiwnalem glowa. Wolalbym, zeby mi tego nie przypominala. -Obiecales, ze mi to wynagrodzisz - powiedziala. Troche mnie to zdezorientowalo. Myslalem, ze juz to zrobilem, wystepujac w sztuce. -Zastanawialam sie, co takiego moglbys zrobic - kontynuowala jamie, nie dajac mi dojsc do slowa. - i oto, co wymyslilam... Zapytala, czy moglbym zebrac sloiki po marynatach i puszki po kawie, ktore ustawila na poczatku roku w sklepach i barach w calym miasteczku. Sloiki i puszki staly na ladach, na ogol blisko kasy, zeby ludzie mogli wrzucac do nich drobne pieniadze przeznaczona dla sierot. Jamie nie chciala prosic ludzi wprost o pieniadze, wolala, zeby dawali je dobrowolnie. W jej mniemaniu bylo to bardziej po chrzescijansku. Pamietam dobrze te pojemniki, ktore staly miedzy innymi " U Cecila" i w kinie " Korona". Kiedy kasjer nie patrzyl, moi przyjaciele i ja wrzucalismy do srodka papierki i zetony, ktore spadajac brzeczaly jak monety, a potem smielismy sie w kulak, wyobrazajac sobie, jak Jamie otwiera ktoras z puszek, sadzac, ze w srodku jest masa pieniedzy, i nie znajduje nic poza papierkami i zetonami. Przypominajac sobie swoje rozne wyczyny, czlowiek krzywi sie czasem z niesmakiem, i wlasnie to teraz zrobilem. Jamie spostrzegla moja kwasna mine. -Nie musisz tego robic - powiedziala, wyraznie rozczarowana. - Pomyslalam po prostu, ze juz niedlugo Boze Narodzenie, a ja nie mam samochodu i nie zdaze ich wszystkich zebrac... -Nie, nie... - przerwalem jej. - Zrobie to. I tak nie mam duzo do roboty. To wlasnie zatem robilem we srode, mimo ze musialem uczyc sie do sprawdzianow i nie wypelnilem jeszcze podania na studia. Jamie dala mi liste wszystkich miejsc, w ktorych ustawila puszki, a ja pozyczylem samochod od mamy i zaczalem zbiorke od drugiego konca miasteczka. Jamie rozstawila w sumie okolo szescdziesieciu pojemnikow i sadzilem, ze zabranie ich zajmie mi tylko jeden dzien. W porownaniu z ich rozstawieniem powinna to byc kaszka z mleczkiem. To pierwsze zajelo Jamie prawie szesc tygodni, poniewaz najpierw musiala znalezc szescdziesiat pustych sloikow i puszek, a potem, nie posiadajac samochodu, mogla ustawic tylko dwie albo trzy dziennie. Zbierajac je, czulem sie z poczatku troche glupio, bo byla to w koncu inicjatywa Jamie, ale powtarzalem wszystkim, ze to ona poprosila mnie o pomoc. Chodzilem od firmy do firmy, zbierajac puszki i sloje, i pod koniec pierwszego dnia uswiadomilem sobie, ze potrwa to troche dluzej, niz myslalem. Udalo mi sie zebrac nie wiecej niz dwadziescia pojemnikow, poniewaz zapomnialem o pewnym prostym fakcie. W miasteczku takim jak Beaufort nie mozna bylo ot tak sobie wpasc do sklepu i zlapac puszki, nie pogadawszy najpierw z wlascicielem albo nie pozdrowiwszy kogos, kogo sie znalo. To bylo po prostu nie do pomyslenia. Musialem wiec zachowac spokoj, gdy jakis facet opowiadal o marlinie, ktorego zlowil zeszlej jesieni, pytal, jak mi idzie w szkole, napomykal, ze potrzebuje pomocy przy rozladowaniu paru skrzynek na zapleczu, albo zasiegal mojej opinii, czy nie powinien przesunac w inne miejsce polki z czasopismami. Wiedzialem, ze Jamie jest w tym dobra, i staralem sie zachowywac tak, jak jej zdaniem powinienem. Byla to w koncu jej inicjatywa. Zeby nie przedluzac dodatkowo calej sprawy, nie sprawdzalem za kazdym razem zawartosci pojemnikow. Wrzucalem po prostu zawartosc jednej puszki do drugiej i ruszalem dalej. Pod koniec pierwszego dnia wszystkie datki znalazly sie w dwoch duzych slojach, ktore zanioslem do swojego pokoju. Przez szklo widzialem kilka banknotow - co prawda niezbyt wiele - i nie niepokoilem sie zbytnio, poki nie wysypalem zawartosci na podloge i nie zobaczylem, ze sklada sie glownie z jednocentowek. Choc nie bylo tam tak duzo zetonow i papierkow, jak sie obawialem, po przeliczeniu pieniedzy nie moglem opanowac rozczarowania. Zebralem dwadziescia dolarow i trzydziesci dwa centy. Nawet w roku 1958 nie byla to zbyt wielka suma, zwlaszcza gdy podzielilo sie ja miedzy trzydziescioro dzieci. Nie upadalem jednak na duchu. Majac nadzieje, ze to jakas pomylka, wyjechalem nastepnego dnia na miasto, zebralem kolejne puszki i odbylem pogawedki z kolejnymi dwudziestoma sklepikarzami. Wynik: 23 dolary i 89 centow. Trzeci dzien byl jeszcze gorszy. Przeliczywszy pieniadze, sam nie moglem uwierzyc w to, jak jest ich malo. 11 dolarow i 52 centy. Pochodzily z lokali nad samym morzem, ktore odwiedzali turysci i ludzie tacy jak ja. Co z nas za lachudry, pomyslalem. Widzac, jak malo udalo sie zebrac - lacznie 55 dolarow i 73 centy - czulem sie okropnie, zwlaszcza, ze puszki staly przez caly rok i sam widzialem je niezliczona ilosc razy. Tego wieczoru mialem zadzwonic do Jamie i powiedziec jej, ile zebralem, ale nie bylem po prostu w stanie tego zrobic. Opowiadala mi wczesniej, jak bardzo chcialaby zrobic w tym roku cos wyjatkowego, a ta suma na pewno tego nie umozliwiala - nawet ja zdawalem sobie z tego sprawe. W zwiazku z tym oklamalem ja, mowiac, ze powinnismy razem przeliczyc pieniadze, bo to w koncu jej zbiorka, nie moja. Wszystko to bylo bardzo przygnebiajace. Obiecalem, ze przyniose pieniadze nastepnego dnia po szkole. Nazajutrz byl dwudziesty pierwszy grudnia, najkrotszy dzien w roku. Do Bozego Narodzenia zostalo tylko cztery dni. -To jakis cud, Landon! - stwierdzila, przeliczywszy pieniadze. -Ile tam jest? - zapytalem, choc doskonale to wiedzialem. -Prawie dwiescie czterdziesci siedem dolarow. Kiedy na mnie spojrzala, w jej oczach malowala sie radosc. Poniewaz Hegbert byl w domu, mialem prawo wejsc do salonu i tam wlasnie Jamie przeliczala pieniadze. Staly w porzadnych malych slupkach na podlodze, prawie same dwudziestopieciocentowki dziesiatki. Hegbert siedzial przy kuchennym stole, piszac kazanie, ale nawet on odwrocil glowe na dzwiek jej glosu. -Myslisz, ze to starczy? - zapytalem niewinnym tonem. Kiedy nadal nie wierzac wlasnym oczom, rozejrzala sie po pokoju, po jej policzkach plynely lzy. Nawet po przedstawieniu nie wydawala sie taka bardzo szczesliwa. -To... to cos wspanialego - powiedziala, posylajac mi promienny usmiech. Nigdy jeszcze nie slyszalem w jej glosie tyle emocji. - W zeszylem roku zebralam tylko siedemdziesiat dolarow. -Ciesze sie, ze w tym roku zbiorka wypadla lepiej - mruknalem, czujac, jak cos sciska mnie w gardle. - Gdybys nie ustawila tych puszek tak wczesnie na poczatku roku, na pewno nie zebralabys tak duzo. Oczywiscie klamalem, ale nie dbalem o to. Przynamniej raz sklamalem w slusznej sprawie. Nie pomagalem Jamie w wyborze zabawek - doszedlem do wniosku, ze i tak lepiej wie, czego chca dzieciaki - ale uparla sie, zeby pojechal z nia w Wigilie do sierocinca i byl tam z nia, kiedy otworza swoje prezenty. Prosze cie, Landon - nalegala i byla tym wszystkim taka podekscytowana, ze nie mialem po prostu serca jej odmowic. Trzy dni pozniej, kiedy moi rodzice bawili sie na bankiecie w domu burmistrza, zalozylem marynarke w krate oraz swoj najlepszy krawat, zabralem prezent dla Jamie i ruszylem samochodem mamy do Morehead City. Ostatnich kilka dolarow wydalem na ladny sweter: jedyna rzecz, ktora moglem wymyslic dla niej na prezent. Nie latwo bylo jej cos kupic. Mialem byc w sierocincu o siodmej, ale most zwodzony przy porcie byl podniesiony i musialem zaczekac, az wyplywajacy na morze frachtowiec przeplynie powoli kanalem. W rezultacie troche sie spoznilem. Frontowe drzwi byly juz zamkniete i musialem w nie dlugo walic, zanim pan Jenkins w koncu mnie uslyszal. Przez kilka chwil szukal wlasciwego klucza i kiedy mi wreszcie otworzyl, dalem krok do srodka, zabijajac rekoma z zimna. -Ach, to ty - stwierdzil z zadowoleniem. - Czekalismy na ciebie. Chodz, zabiore cie tam, gdzie sa wszyscy. Zaprowadzil mnie korytarzem do swietlicy, w ktorej bylem juz przedtem. Przed wejsciem na chwile sie zatrzymalem i wzialem gleboki oddech. Wygladalo to lepiej, niz sobie wyobrazalem. W srodku pokoju zobaczylem wielka choinke udekorowana bombkami, kolorowymi swiatelkami i mnostwem innych recznie wykonanych ozdob. Pod drzewem lezal stos prezentow o najrozniejszych ksztaltach i rozmiarach. Dzieci siedzialy w kregu na podlodze, ubrane, jak przypuszczalem, w swoje najlepsze ubrania - chlopcy mieli na sobie granatowe spodnie i biale koszule, dziewczynki granatowe spodnice i bluzki z dlugimi rekawami. Wszyscy najwyrazniej wypucowali sie przed wielkim swietem, a chlopcy mieli przyciete wlosy. Na stoliku przy drzwiach stala waza z ponczem i tace z posypanymi zielonym cukrem ciasteczkami w ksztalcie choinek. Wsrod dzieci zobaczylem kilkoro doroslych; mniejsze dzieciaki siedzialy im na kolanach i z napieciem na twarzach sluchaly bajki " W noc wigilijna". Nie zobaczylem jednak Jamie, w kazdym razie nie w pierwszej chwili. Najpierw rozpoznalem jej glos. To ona wlasnie czytala bajke, i w koncu ja dostrzeglem. Siedziala z podwinietymi nogami na podlodze tuz przy choince. Ku swemu zdziwieniu zobaczylem, ze tego wieczoru rozpuscila wlosy, dokladnie tak jak w dniu przedstawienia. Zamiast starego brazowego puloweru zalozyla czerwony sweter z wycieciem w serek, ktory podkreslal jasny blekit jej oczu. Nawet bez brokatu we wlosach i dlugiej bialej powiewnej sukni wygladala olsniewajaco. Nie zdajac sobie z tego nawet sprawy, wstrzymalem oddech i zobaczylem katem oka usmiechajacego sie do mnie pana Jenkinsa. Wypuscilem powietrze z pluc i tez sie usmiechnalem, starajac sie jakos opanowac. Jamie uniosla wzrok znad ksiazki, zobaczyla, ze stoje w progu, i po chwili wrocila do lektury. Dokonczenie bajki zajelo jej mniej wiecej minute, a potem wstala, wygladzila spodniczke, obeszla dookola dzieci i ruszyla w moja strone. Nie wiedzac, gdzie mam stanac, nie ruszalem sie z miejsca. Pan Jenkins tymczasem gdzies sie oddalil. -Przepraszam, ze zaczelismy bez ciebie - powiedziala Jamie. - Ale dzieciaki nie mogly sie juz doczekac. -Nie ma sprawy - odparlem z usmiechem, myslac, jak ladnie wyglada. -Tak sie ciesze, ze przyjechales. -Ja tez. Jamie usmiechnela sie i wyciagnela reke, zeby zaprowadzic mnie w glab sali. -Chodz - powiedziala. - Pomozesz mi rozdac prezenty. Przez cala nastepna godzine wreczalismy podarki i patrzylismy, jak dzieci kolejno je rozpakowuja. Jamie obeszla cale miasto, kupujac po pare rzeczy dla kazdego: osobiste prezenty, ktorych zadne z nich dotad nie dostalo. Przywiezione przez nia podarki nie byly jedyne - zarowno sam sierociniec, jak i pracujacy w nim ludzie rowniez kupili troche rzeczy. Wokol nas wszedzie fruwaly papiery i slychac bylo okrzyki podniecenia i radosci. Odnioslem wrazenie, ze dzieci dostaly o wiele wiecej, niz sie spodziewaly; podziekowaniom dla Jamie nie bylo konca. Kiedy opadl wreszcie kurz i wszystkie prezenty zostaly rozpakowane, atmosfera troche sie uspokoila. Pan Jenkins wraz z jakas kobieta, ktorej nigdy wczesniej nie widzialem, posprzatali pokoj. Kilkoro mniejszych dzieci zasnelo pod choinka. Czesc starszych juz wczesniej poszla z prezentami do swoich pokojow i wychodzac zgasili gorne swiatlo. Obwieszona lampkami choinka rzucala nieziemski blask, ze stojacego w kacie patefonu plynely dzwieki " Cichej nocy". Nadal siedzialem na podlodze przy Jamie, ktora trzymala na kolanach pograzona we snie mala dziewczynke. Z powodu calego tego zamieszania nie mielismy okazji porozmawiac, ale nie robilo to chyba wiekszej roznicy. Patrzylismy oboje na swiatelka na choince, a ja zastanawialem sie, o czym mysli Jamie. Prawde mowiac nie bardzo wiedzialem, wygladala jednak naprawde slodko. Wydawalo mi sie - nie, bylem tego pewien - ze ten wieczor sprawil jej wielka radosc, i w gruncie rzeczy mnie tez ja sprawil. To byla najpiekniejsza Wigilia, jaka do tej pory spedzilem. Zerknalem na nia. Z twarza skapana w miekkim blasku nie wygladala gorzej od najladniejszych dziewczat, ktore znalem. -Kupilem ci cos - powiedzialem w koncu. - Mam na mysli prezent. Mowilem cicho, zeby nie zbudzic malej dziewczynki spiacej jej na kolanach. Mialem tez nadzieje, ze dzieki temu Jamie nie uslyszy brzmiacej w moim glosie nerwowosci. Odwrocila wzrok od choinki i spojrzala mi prosto w twarz. -Nie musiales tego robic - stwierdzila. Ona rowniez mowila polglosem i brzmialo to niemal jak muzyka. -Wiem - odparlem.- Ale chcialem. Polozylem wczesniej opakowany elegancko prezent z boku i teraz siegnalem po niego. -Czy moglbys go dla mnie otworzyc? - poprosila. - Mam w tej chwili troche zajete rece - dodala, spogladajac w dol na dziewczynke, a potem z powrotem na mnie. -Jesli nie chcesz, mozesz go teraz nie otwierac - mruknalem, wzruszajac ramionami. - To naprawde nie jest nic wielkiego. -Nie badz glupi - odparla. - Otworzylabym go tylko w twojej obecnosci. Zeby zebrac troche mysli, spuscilem wzrok i zaczalem rozpakowywac prezent. Starajac sie nie narobic duzego halasu, odkleilem tasme, odwinalem papier, podnioslem pokrywe pudelka, po czym wyciagnalem sweter i podnioslem w gore, zeby mogla mu sie przyjrzec. Byl brazowy, podobnie jak te, ktore normalnie nosila. Uwazalem jednak, ze przyda sie jej nowy. W porownaniu z radoscia, jaka widzialem przedtem, nie spodziewalem sie zbyt przesadnej reakcji. -Widzisz, mowilem ci, ze to nic nadzwyczajnego - powiedzialem. Mialem nadzieje, ze nie jest rozczarowana. -Jest piekny, Landon - stwierdzila z przekonaniem. - Zaloze go, kiedy sie nastepnym razem spotkamy. Dziekuje. Przez chwile siedzielismy w milczeniu i ponownie zaczalem gapic sie na swiatelka na choince. -Ja tez cos ci przynioslam - szepnela w koncu Jamie. Spojrzala pod choinke i moje oczy pobiegly za jej wzrokiem. Prezent od niej wciaz tam lezal, schowany czesciowo za krzyzakiem. Wzialem go do reki. Byl prostokatny i dosc ciezki. Polozylem go na kolanach i nie probowalem go nawet otwierac. -Rozpakuj go - poprosila, patrzac mi w oczy. -Nie mozesz mi tego dawac - zaprotestowalem,, czujac, jak brakuje mi tchu w piersi. Wiedzialem co jest w srodku, i nie potrafilem uwierzyc, ze to zrobila. Zaczely mi sie trzasc rece. -Prosze, rozpakuj to - powiedziala najdelikatniej, jak mogla. - Chce, zebys to ode mnie przyjal. Niechetnie otworzylem pakunek. Odwinawszy caly papier, wzialem jej prezent ostroznie w rece, bojac sie, ze go zniszcze. Przygladajac mu sie jak zahipnotyzowany, przesunalem palcami po zuzytej skorze i lzy stanely mi w oczach. Jamie wyciagnela dlon i polozyla ja na mojej. Jej reka byla ciepla i miekka. Spojrzalem na nia, nie wiedzac, co powiedziec. Jamie dala mi swoja Biblie. -Dziekuje, ze zrobiles to, co zrobiles - szepnela. - To bylo najwspanialsze Boze Narodzenie w moim zyciu. Odwrocilem sie, nic nie mowiac, i siegnalem po stojaca z boku szklanke z ponczem. Wciaz slychac bylo chor spiewajacy " Cicha noc" i muzyka wypelniala caly pokoj. Pociagnalem lyk ponczu, chcac zwilzyc gardlo, w ktorym zrobilo mi sie sucho. Kiedy go pilem, przed oczyma stanely mi wszystkie chwile, ktore spedzilem razem z Jamie. Pomyslalem o balu na rozpoczecie roku i o tym, co zrobila dla mnie tamtego wieczoru. Pomyslalem o przedstawieniu i o tym, jak anielsko wtedy wygladala. Pomyslalem, jak odprowadzalem ja do domu i pomagalem zbierac puszki i sloiki z datkami na sieroty. Wszystkie te obrazy przelatywaly mi przez glowe i po jakims czasie zaczalem wolniej oddychac. Spojrzalem na Jamie, a potem na sufit i dookola siebie, starajac sie za wszelka cene zachowac spokoj. Po chwili znowu spojrzalem na Jamie. Usmiechnela sie do mnie, a ja do niej, i moglem tylko zachodzic w glowe, jak to sie stalo, ze zakochalem sie w dziewczynie takiej jak Jamie Sullivan. Rozdzial 10 Tej nocy odwiozlem Jamie z sierocinca do domu. Z poczatku zastanawialem sie, czy nie zastosowac swojego starego numeru i nie polozyc jej reki na ranieniu, lecz szczerze mowiac, nie bylem pewien, co do mnie czuje. Zgoda, dala mi najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostalem, i chociaz nie mialem go prawdopodobnie nigdy otworzyc i czytac tak jak ona, wiedzialem, ze ofiarowuje mi czastke samej siebie. Ale Jamie byla osoba, ktora oddalaby wlasna nerke spotkanemu na ulicy nieznajomemu, gdyby naprawde jej potrzebowal. Nie wiedzialem wiec dobrze, co o tym sadzic.Powiedziala mi kiedys, ze nie jest taka glupia, i doszedlem do wniosku, ze chyba rzeczywiscie nie jest. Mogla byc... no, powiedzmy, inna, ale domyslila sie, co zrobilem dla sierot, i patrzac wstecz, sadze, ze wiedziala to juz wtedy, gdy siedzielismy na podlodze w jej salonie. Kiedy uznala to za cud, odnosila chyba to okreslenie do mojej osoby. Pamietam, ze Hegbert wszedl do pokoju, gdy mowilismy o tym z Jamie, ale w gruncie rzeczy nie mial wiele do powiedzenia. Stary Hegbert bardzo sie ostatnio zmienil, przynajmniej sadzac z tego, co moglem zauwazyc. Nadal perorowal na temat pieniedzy i cudzolostwa, lecz ostatnio jego kazania zrobily sie krotsze niz zazwyczaj i czasami przerywal je w srodku zdania, a na jego twarzy pojawial sie dziwny wyraz, jakby myslal o czyms innym, o czyms smutnym. Nie wiedzialem, co o tym sadzic, zwlaszcza ze tak naprawde wcale go dobrze nie znalem. A Jamie, opowiadajac o nim, wydawala sie mowic o kims zupelnie innym. Wyobrazenie sobie Hegberta, obdarzonego poczuciem humoru, bylo niczym wyobrazenie sobie dwoch ksiezycow na niebie. Kiedy wszedl do pokoju, w ktorym liczylismy pieniadze, Janie wstala ze lzami w oczach, a on zachowywal sie tak, jakby w ogole nie zdawal sobie sprawy z mojej obecnosci. Oznajmil, ze jest z niej dumny i ze ja kocha, i zaraz potem podreptal z powrotem do kuchni, zeby pracowac dalej nad swoim kazaniem. Nie powiedzial nawet dzien dobry. Wiedzialem oczywiscie, ze nie jestem najbardziej religijnym czlonkiem kongregacji, lecz mimo to jego zachowanie wydawalo sie dziwne. Rozmyslajac w samochodzie na jego temat, zerknalem na siedzaca obok mnie Jamie. Patrzyla przez okno z pogodnym wyrazem twarzy, lekko sie usmiechajac, ale myslami byla gdzies daleko. Moze myslala o mnie. Moja reka zaczela sunac po siedzeniu w strona jej dloni, lecz zanim ja dotknalem, Jamie przerwala milczenie. -Myslisz czasem o Bogu, Landon? - zapytala, obracajac sie w moja strone. Cofnalem szybko reke. Kiedy myslalem o Bogu, wyobrazalem go sobie na ogol tak, jak przedstawiony jest na starych obrazach w kosciele - jako ubranego w biala szate olbrzyma z dlugimi, powiewajacymi wlosami, ktory unosi sie nad ziemia, i wskazuje palcem to lub owo - wiedzialem jednak, ze nie o to jej chodzi. Mowila o Bozych zamyslach. -Jasne - odpowiedzialem po dluzszej chwili. - Czasami chyba mysle. -Zastanawiasz sie niekiedy, dlaczego cos dzieje sie tak a nie inaczej? Pokiwalem niepewnie glowa. -Wiele na ten temat ostatnio myslalam - dodala. Mialem ochote zapytac, czy wiecej niz zwykle, lecz ugryzlem sie w jezyk. Wyczulem, ze Jamie ma do powiedzenia cos wiecej, i milczalem. -Wiem, ze Pan ma jakis plan dla nas wszystkich, ale czasem nie rozumiem, co chce nam przekazac. Czy tobie tez sie to kiedys zdarzylo? Powiedziala to jakbym bez przerwy sie nad tym zastanawial. -No coz... - zaczalem, probujac wymyslic cos madrego. - Nie zawsze chyba mozemy to objac rozumem. Moim zdaniem czasami musimy po prostu pokladac w Nim wiare. Musze przyznac, ze byla to calkiem niezla odpowiedz. Zywione do Jamie uczucia sprawily chyba, ze moj umysl funkcjonowal troche sprawniej niz zwykle. Wiedzialem, ze moje slowa daly jej do myslenia. -Tak - stwierdzila w koncu. - Masz racje. Usmiechnelam sie i postanowilem, ze zmienie temat. Rozmowa o Bogu raczej nie nastrajala romantycznie. -Bylo bardzo milo, kiedy siedzielismy razem pod choinka - rzucilem lekkim tonem. -Tak, owszem - odparla. Ale myslami byla wciaz gdzies indziej. -Ty tez wygladalas bardzo ladnie. -Dziekuje. Wszystko to nie odnosilo wiekszych efektow. -Moge cie o cos zapytac? - powiedzialem wreszcie w nadziei, ze odzyskam jej uwage. -Jasne - odparla. Wzialem gleboki oddech. -Czy jutro po nabozenstwie... i oczywiscie po tym, jak spedzisz troche czasu ze swoim ojcem... - przerwalem i spojrzalem na nia. - Czy przyszlabys jutro do mojego domu na swiateczny obiad? Chociaz jej twarz wciaz odwrocona byla do okna, zobaczylem na niej niewyrazny cien usmiechu. -Tak, Landon. Przyjde bardzo chetnie - odparla. Odetchnalem z ulga, nie bardzo wierzac, ze rzeczywiscie ja zaprosilem, i nadal zachodzac w glowe, jak do tego wszystkiego doszlo. Mijalismy domu, w ktorych oknach staly udekorowane choinki, a potem przecielismy Beaufort City Square. Kilka minut pozniej wyciagnalem reke i wzialem jej dlon w swoja i zeby dopelnic miary mojego szczescia Jamie wcale jej nie cofnela. Gdy zatrzymalismy sie przed jej domem, swiatla w salonie wciaz sie palily i widzialem za zaslonami Hegberta. Przypuszczalem, ze czekal na nas, bo pragnal sie dowiedziec, jak udal sie wieczor w sierocincu. A moze nie chcial, zebym pocalowal w progu jego corke. Wiedzialem, ze wcale by mu sie to nie podobalo. Myslalem o tym - to znaczy, co zrobic w momencie pozegnania - kiedy wysiedlismy z samochodu i ruszylismy w strone drzwi. Jamie sprawiala wrazenie spokojniej i zadowolonej; mysle, ze cieszyla sie z tego, ze zaprosilem ja do siebie. Poniewaz byla dosc sprytna, zeby zgadnac, co zrobilem dla sierot, podejrzewalem, ze byla rowniez dosc sprytna, by zrozumiec dobrze sytuacje, w jakiej znalazlem sie przed balem na rozpoczecie roku. Uswiadomila sobie chyba, iz dopiero teraz zapraszam ja z wlasnej woli. Kiedy wchodzilismy po stopniach, zobaczylem, ze Hegbert wyglada zza zaslony i szybko sie cofa. W przypadku niektorych rodzicow, na przyklad Angeli, oznaczalo to, iz wiedza, ze wrociliscie do domu, i macie jeszcze jakas minute, nim otworza sie drzwi. Na ogol dawalo to wam obojgu czas na to, zeby zmruzyc oczy i przygotowac sie do psychicznie do pocalunku. Trwalo to zwykle mniej niz minute. Nie mialem pojecia czy Jamie mnie pocaluje; w gruncie rzeczy bardzo w to watpilem. Ale wygladala tak ladnie z rozpuszczonymi wlosami, a to, co stalo sie tego wieczoru, bylo takie wspaniale, ze nie chcialem stracic okazji, gdyby sie przypadkiem trafila. Czulem, jak ze zdenerwowania zaczynaja drzec mi rece, i w tym samym momencie Hegbert otworzyl drzwi. -Slyszalem, jak podjechaliscie - powiedzial cicho. Jego skora miala ten sam co zawsze ziemisty odcien i wygladal na zmeczonego. -Dobry wieczor, wielebny - powiedzialem niesmialo. -Czesc, tato - dodala radosnym tonem Jamie. - Zaluje, ze z nami nie pojechales. Bylo cudownie. -Bardzo sie z tego ciesze - odparl, a potem wyprostowal sie i odchrzaknal. - Dam wam chwile, zebyscie mogli powiedziec sobie dobranoc. Zostawie otwarte drzwi. Odwrocil sie i wrocil do salonu. Wiedzialem, ze moze nas obserwowac z miejsca, gdzie usiadl. Udawal, ze cos czyta, ale nie widzialem, co trzyma w rekach. -Siedzialam wspanialy wieczor, Landon - powiedziala Jamie. -Ja tez - odparlem, czujac na sobie wzrok Hegberta. Zastanawialem sie, czy wie, ze w samochodzie trzymalem ja za reke. -O ktorej mam do ciebie jutro przyjsc? - zapytala. Brwi Hegberta lekko sie uniosly. -Przyjde po ciebie. Odpowiada ci po poludniu? Jamie obejrzala sie przez ramie. -Nie masz nic przeciwko temu, tato, zebym jutro odwiedzila Landona i jego rodzicow? Hegbert podniosl rece do oczu i zaczal je trzec. Po chwili westchnal. -Jesli to dla ciebie wazne, prosze bardzo - powiedzial. Nie bylo to najbardziej wzruszajace wotum zaufania, jakie w zyciu slyszalem, ale nie trzeba mi bylo niczego wiecej. -Co mam przyniesc? - zapytala. Na Poludniu zadanie takiego pytania nalezalo do tradycji. -Nie musisz niczego przynosic - odparlem. - Przyjade po ciebie za kwadrans piata. Stalismy tam jeszcze chwile, nic nie mowiac, i wiedzialem, ze Hegbert traci powoli cierpliwosc. Nie odwrocil ani jednej kartki, odkad stanelismy na werandzie. -Do zobaczenia jutro - powiedziala w koncu. -Dobrze - odparlem. Jamie zerknela na swoje nogi, a potem z powrotem na mnie. -Dziekuje, ze odwiozles mnie do domu. Powiedziawszy to, odwrocila sie i weszla do srodka, ale na chwile przed tym, nim zamknely sie drzwi, wyjrzala zza nich i zobaczylem igrajacy na jej ustach lekki usmiech. Nazajutrz pojechalem po nia tak, jak sie umowilismy, i ucieszylem sie, widzac, ze znowu ma rozpuszczone wlosy. Zgodnie z obietnica zalozyla sweter, ktory dalem jej w prezencie. Zarowno mama, jak i tato byli zaskoczeniu, gdy zapytalem, czy nie bedzie im przeszkadzalo, jesli Jamie przyjdzie do nas na obiad. Nie bylo z tym wiekszego problemu; za kazdym razem, kiedy tato wracal do domu, nasza kucharka, Helen, przygotowywala dosc jedzenia, zeby starczylo dla malej armii. Nie wspominalem o tym wczesniej, to znaczy o tym, ze mielismy kucharke. Mielismy rowniez pokojowke, nie tylko dlatego, ze bylo nas na to stac, ale poniewaz moja mama nie najlepiej radzila sobie z prowadzeniem domu. Robila mi czasem kanapki na drugie sniadanie, ale zdarzalo sie, ze poplamila sobie paznokcie musztarda i nie mogla wtedy przez trzy albo cztery dni dojsc do siebie. Bez Helen dorastalbym, jadajac bez przerwy przypalone kartofle i zweglone steki. Ojciec, na szczescie zdal sobie z tego sprawe zaraz po slubie i jeszcze przed moim narodzeniem zatrudnil kucharke i pokojowke. Choc nasz dom byl wiekszy od innych, nie byl jednak palacem. Kucharka i pokojowka nie mieszkaly razem z nami, bo nie mielismy kwater dla sluzby ani niczego w tym rodzaju. Ojciec kupil dom z powodu jego zabytkowej wartosci. Chociaz nie mieszkal w nim Czarnobrody, co bylo moze bardziej interesujace dla kogos takiego jak ja, nalezal niegdys do Richarda Dobbsa Spaighta, ktory podpisal konstytucje. Spaight mial rowniez farme niedaleko New Bern, czterdziesci mil na polnoc, i tam wlasnie zostalo pochowany. Nasz dom nie byl moze tak slawy jak ten, obok ktorego pogrzebano Spaighta, lecz i tak dawal ojcu powod do chwaly w kuluarach Kongresu i za kazdym razem, kiedy wychodzil do ogrodu, i wiedzialem, ze rozmysla o dziedzictwie, ktore chcial po sobie zostawic. W jakis sposob mnie to przygnebialo, poniewaz bez wzgledu na to, czego by dokonal, nie mial szans zakasowac starego Richarda Dobbsa. Historyczne wydarzenia w rodzaju podpisania konstytucji zdarzajac sie raz na kilkaset lat i jakkolwiek by na to patrzec, debatowanie nad subsydiami dla farmerow uprawiajacych tyton oraz " czerwonym zagrozeniem" nigdy temu nie dorowna. Dom odnotowany byl w rejestrze zabytkow historycznych - chyba jest tam w dalszym ciagu - i choc Jamie odwiedzila nas juz wczesniej, wchodzac teraz do srodka, wydawala sie oniesmielona. Matka i ojciec byli bardzo ladnie ubrani, podobnie jak ja, i mama pocalowala Jamie na powitanie. Patrzac na nia, nie moglem oprzec sie wrazeniu, ze stracila dla Jamie glowe jeszcze przede mna. Zjedlismy niezly obiad, skladajacy sie z czterech dan, choc wcale nie tuczacy, nic z tych rzeczy. Moi rodzice i Jamie cudownie ze soba konwersowali - klania sie panna Garber - i mimo ze probowalem inkrustowac rozmowe wlasnym poczuciem humoru, nie spotkalo sie to z najlepszym przyjeciem, przynajmniej jesli chodzi o moich rodzicow. Jamie jednak smiala sie i wzialem to za dobry znak. Po obiedzie, chociaz byla zima i nie kwitly zadne kwiaty, zaproponowalem Jamie, ze przespacerujemy sie po ogrodzie. Zalozylismy oboje plaszcze i wyszlismy na mrozne powietrze. Widzialem, jak nasze oddechy zamieniaja sie w male obloczki pary. -Twoi rodzice to wspaniali ludzie - powiedziala. Jak widac nie wziela sobie zbytnio do serca kazan Hegberta. -Sa mili na swoj sposob - przyznalem. - Zwlaszcza moja mama jest slodka. Powiedzialem to nie tylko dlatego, ze byla to prawda, lecz poniewaz dzieciaki mowily to samo o Jamie. Mialem nadzieje, ze zrozumie aluzje. Jamie przystanela, zeby przyjrzec sie krzakom roz. Przypominaly powykrzywiane patyki i nie wiedzialem, co w nich jest takiego ciekawego. -Czy to prawda o twoim dziadku? - zapytala mnie. - To, co mowia ludzie? Nie zrozumiala chyba mojej aluzji. -Tak - odparlem, starajac sie ukryc rozczarowanie. -To smutne - stwierdzila. - W zyciu sa wazniejsze rzeczy niz pieniadze. -Wiem. -Naprawde? - spytala, zerkajac na mnie. -Zdaje sobie sprawe, ze to, co robil dziadek, bylo zle - odpowiedzialem, nie patrzac jej w oczy. Nie pytajcie mnie dlaczego. -Jednak nie chcialbys tego wszystkiego oddac, prawda? -Jesli chcesz znac prawde, nigdy sie nad tym powaznie nie zastanawialem. -Ale zrobilbys to? Nie odpowiedzialem od razu i Jamie odwrocila sie ode mnie. Znowu wpatrywala sie w powykrzywiane lodygi roz i nagle zdalem sobie sprawe, ze chce, abym odpowiedzial twierdzaco. Tak wlasciwie zrobilaby ona sama, w ogole bez zastanowienia. -Dlaczego to robisz? - wybuchnalem, nie mogac sie powstrzymac i czujac, jak plona mi policzki. - Dlaczego wzbudzasz we mnie poczucie winy? Przeciez nie ja to zrobilem. Ja tylko urodzilem sie w tej rodzinie. Jamie wyciagnela dlon i dotknela galazki. -Ale to nie znaczy, ze nie mozesz tego naprawic - powiedziala lagodnie - kiedy bedziesz miala taka sposobnosc. Nawet ja zdawalem sobie dobrze sprawe, o co jej chodzi, i w glebi serca wiedzialem, ze ma racje. Ta decyzja jednak, jesli w ogole miala zostac podjeta, byla jeszcze daleko przede mna. W moim przekonaniu czekaly mnie znacznie wazniejsze sprawy do zalatwienia. Zmienilem temat, poruszajac kwestie, ktora byla mi o wiele blizsza. -Czy twoj ojciec mnie lubi? - zapytalem. Chcialem wiedziec, czy Hegbert pozwoli mi sie z nia znowu zobaczyc. Nie od razu odpowiedziala. -Moj ojciec - stwierdzila w koncu - martwi sie o mnie. -Chyba wszyscy rodzice martwia sie o swoje dzieci. Uciekla spojrzeniem w dol, a potem w bok i dopiero po chwili odwrocila sie do mnie z powrotem. -Moim zdaniem, w jego przypadku wyglada to troche inaczej. Ale moj ojciec lubi cie i wie, ze jestem szczesliwa, mogac sie z toba spotykac. Dlatego pozwolil mi przyjechac dzisiaj na obiad do twojego domu. -Ciesze sie, ze to zrobil - stwierdzilem szczerze. -Ja tez. Popatrzylismy na siebie w woskowym swietle ksiezyca w nowiu i o malo jej w tym momencie nie pocalowalem, ona jednak odwrocila sie odrobine za wczesnie i powiedziala cos, co zbilo mnie z tropu. -Moj ojciec martwi sie rowniez o ciebie, Landon. Sposob, w jaki to powiedziala - jednoczesnie cicho i smutno - wskazywal, ze martwi sie o mnie nie tylko dlatego, ze jestem nieodpowiedzialny, ze chowalem sie kiedys za drzewami i przezywalem Hegberta ani nawet dlatego, ze naleze do rodziny Carterow. -Dlaczego? - zapytalem. -Z tego samego powodu co ja - odparla. Nie rozwijala dalej tego watku, lecz domyslilem sie, ze cos przede mna ukrywa, cos, czego nie moze mi powiedziec i co napawa smutkiem rowniez ja sama. Jednak dopiero pozniej mialem poznac jej sekret. Zakochanie sie w dziewczynie takiej jak Jamie Sullivan stanowilo bez watpienia najdziwniejsza rzecz, jaka mi sie w zyciu przydarzyla. Nie tylko dlatego, ze przedtem w ogole o niej nie myslalem, choc przeciez razem dorastalismy; calkowicie inny byl rowniez sposob, w jaki rozwinely sie moje uczucia. To nie bylo tak, jak z Angela, ktora pocalowalem, gdy po raz pierwszy znalezlismy sie sami. Nadal nie pocalowalem jeszcze Jamie. Nawet jej nie objalem ani nie zabralem do baru " U Cecila" czy do kina. Nie zrobilem zadnej z tych rzeczy, ktore normalnie robilem z dziewczynami, lecz mimo to jakos sie w niej zakochalem. Problem polegal na tym, ze nie znalem jej uczuc w stosunku do mnie. Oczywiscie istnialy pewne wskazowki i nie umknely one mojej uwagi. Najwyrazniejsza bylo ofiarowanie mi Biblii, lecz rowniez sposob, w jaki spojrzala na mnie zamykajac drzwi w Wigilie, oraz to, ze pozwolila mi sie trzymac za reke, kiedy wracalismy z sierocinca. Wedlug mnie niewatpliwie cos to oznaczalo - nie wiedzialem tylko dobrze, jaki ma byc moj nastepny krok. Odwozac ja do domu po swiatecznym obiedzie, zapytalem, czy mge ja od czasu do czasu odwiedzac, a ona odparla, ze owszem, prosze bardzo. Tak wlasnie sie wyrazila: " Prosze bardzo". Jej brak entuzjazmu specjalnie mnie nie zrazil: Jamie miala sklonnosc do przemawiania jak ktos starszy i moim zdaniem wlasnie dlatego taj dobrze rozumiala sie z doroslymi. Nazajutrz poszedlem do jej domu i od razu zauwazylem, ze na podjezdzie nie ma samochodu Hegberta. Kiedy Jamie otworzyla drzwi, bylem dosc madry, zeby nie pytac, czy moge wejsc do srodka. -Witaj, Landon - powiedziala jak zwykle takim tonem, jakby zadziwil ja moj widok. Miala znowu rozpuszczone wlosy i wzialem to za pozytywny znak. -Czesc, Jamie - odparlem lekkim tonem. -Ojca nie ma w domu - oswiadczyla. - Ale jesli chcesz, mozemy usiasc na werandzie... Nie pytajcie mnie, jak to sie stalo, bo nadal nie potrafie tego wytlumaczyc. Jeszcze przed chwila stalem tam przed nia, majac zamiar przejsc w rog werandy, a zaraz potem zdarzylo sie cos zupelnie innego. Zamiast ruszyc w strone krzesel, dalem krok do przodu i siegnalem po jej reke. Wzialem ja w swoja i spojrzalem jej prosto w oczy, przysuwajac sie troche blizej. Nie cofnela sie, lecz jej oczy rozszerzyly sie. Prze krotki moment myslalem, ze popelnilem blad, i zaczalem sie zastanawiac, czy moge posunac sie dalej. Usmiechnalem sie, przechylilem glowe troche w bok i zanim sie zorientowalem, Jamie zamknela oczy, rowniez przechylila glowe w bok i nasze twarze zblizyly sie do siebie. Nie trwalo to zbyt dlugo i z cala pewnoscia nie byl to pocalunek, jaki widuje sie w dzisiejszych czasach w kinie, na swoj sposob byl jednak wspanialy. Pamietam tylko, ze juz wowczas, kiedy zetknely sie nasze wargi, wiedzialem, ze nigdy tego nie zapomne. Rozdzial 11 -Jestes pierwszym chlopcem, z ktorym sie kiedykolwiek calowalam - wyznala.Bylo to kilka dni przed Nowym Rokiem i stalem wraz z Jamie na Przystani Parostatkow w Pine Knoll Shores. Zeby sie tam dostac, musielismy przeciac most, ktory spina brzegi Nadbrzeznego Toru Wodnego, i przejechac kilka mil w glab wyspy. Dzisiaj znajduja sie tu najdrozsze nadmorskie tereny w calym stanie, wowczas jednak wszedzie wznosily sie piaskowe wydmy, ktore przylegaly do lesnego rezerwatu. -Takie mialem wrazenie - stwierdzilem. -Dlaczego? - spytala niewinnym tonem. - Czy zrobilam cos nie tak? Nie wydawalo mi sie, by zmartwila ja odpowiedz twierdzaca, nie bylaby jednak zgodna z prawda. -Wspaniale sie calujesz - oswiadczylem, sciskajac jej reke. Jamie skinela glowa i odwrocila sie w strone oceanu. W jej oczach ponownie pojawil sie ten nieobecny wyraz. Dzialo sie to ostatnio bardzo czesto. Przez jakis czas sie nie odzywalem, ale w koncu cisza zaczela dzwonic mi w uszach. -Dobrze sie czujesz, Jamie? - zapytalem. Zamiast odpowiedziec, zmienila temat. -Czy byles kiedys zakochany? - spytala mnie. Przejechalem reka po wlosach i poslalem jej jedno z " tych" spojrzen... -Masz na mysli, czy bylem przedtem? Byla to odzywka w stylu Jamesa Deana; tak radzil mi mowic Eric, gdy jakas dziewczyna zada to pytanie. Eric mial powodzenie u dziewczyn. -Mowie serio, Landon - powiedziala, zerkajac na mnie z ukosa. Domyslam sie, ze ona tez ogladala te filmy. Zdazylem sie juz przekonac, ze z Jamie czlowiek przezywal istna hustawke nastrojow w czasie krotszym, niz wymaga tego zabicie komara. Nie bylem pewien, czy podoba mi sie ten aspekt naszych stosunkow, chociaz szczerze mowiac, chronilo mnie to przed popadnieciem w monotonie. Zastanawiajac sie nad jej pytaniem, czulem sie nieco wytracony z rownowagi. -Wlasciwie bylem - stwierdzilem wreszcie. Oczy miala wciaz utkwione w oceanie. Myslala chyba, ze mowie o Angeli, ja jednak, spogladajac wstecz, uswiadomilem sobie, ze to co czulem do Angeli, i kompletnie roznilo sie od tego, co czulem w tej chwili. -Skad wiedziales, ze to milosc? - zapytala. Patrzac, jak bryza delikatnie rozwiewa jej wlosy, wiedzialem dobrze, ze nie czas teraz udawac kogos, kim w rzeczywistosci nie bylem. -No coz - powiedzialem powaznie - czlowiek wie, ze to milosc, kiedy chce przebywac z druga osoba i czuje, ze ta druga osoba chce tego samego. Jamie zastanawiala sie chwile nas moja odpowiedzia, a potem lekko sie usmiechnela. -Rozumiem - odparla cicho. Czekalem, myslac, ze moze doda cos jeszcze, lecz nie zrobila tego i uswiadomilem sobie nagle kolejna rzecz. Jamie mogla nie miec doswiadczenia z chlopcami, ale prawde mowiac, wodzila mnie za nos dokladnie tak, jak chciala. Przez nastepne dwa dni na przyklad nosila wlosy ponownie zwiazane w kok. W sylwestra zabralem Jamie na kolacje. Byla to jej pierwsza prawdziwa randka i zaprosilem ja do malej nadmorskiej restauracji " U Flauvina" w Morehead City. Mili tam obrusy i swiece na stolach i po piec srebrnych sztuccow do kazdego nakrycia. Kelnerzy byli ubrani na czarno i bialo niczym lokaje, a kiedy wyjrzalo sie przez wielkie okna, ktore zajmowaly cala sciane, mozna bylo zobaczyc ksiezycowa poswiate, odbijajaca sie od wolno falujacego morza. Byli tam rowniez pianista i piosenkarka, nie codziennie i nawet nie w kazdy weekend, ale w swieta, kiedy spodziewali sie kompletu gosci. Musialem zarezerwowac stolik i gdy za pierwszym razem zadzwonilem, powiedzieli, ze nie maja wolnych miejsc. Poprosilem wtedy mame, zeby zatelefonowala, i od razu cos sie zwolnilo. Domyslam sie, ze wlasciciel potrzebowal czegos od mojego ojca, a moze po prostu nie chcial go urazic, wiedzac, ze moj dziadek zyje jeszcze i ma sie dobrze. Wlasciwie to mama wpadla na pomysl, zeby zaprosic Jamie w jakies wyjatkowe miejsce. Dwa dni wczesniej, w jeden z tych dni, kiedy Jamie nosila wlosy zwiazane w kok, rozmawialem z mama o tym, co sie ze mna dzieje. -Mysle tylko o niej, mamo - wyznalem. - Wiem, ze mnie lubi, ale nie mam pojecia, czy czuje do mnie to samo, co ja do niej. -To ma dla ciebie az tak wielkie znaczenie? - zapytala. -Tak - odparlem cicho. -Czego dotychczas probowales? -O co ci chodzi? Mama usmiechnela sie. -Chodzi mi o to, ze mlode dziewczeta, nawet Jamie, lubia byc traktowane wyjatkowo. Nieco zmieszany, chwile sie nad tym zastanawialem. Czyz nie to wlasnie staralem sie robic? -Codziennie chodze z wizyta do jej domu - powiedzialem. Mama polozyla mi dlon na kolanie. Mimo ze nie byla zbyt dobra gospodynia i czasami gorzko sie o tym przekonywalem, miala, jak juz wspomnialem, naprawde zlote serce. -To bardzo milo, ze skladasz jej wizyty w domu, ale nie jest to najbardziej romantyczna rzecz pod sloncem. Powinienes zrobic cos, dzieki czemu naprawde zdalaby sobie sprawe, co do niej czujesz. Zasugerowala, zebym kupil jej jakies perfumy, ale nie wydawalo mi sie to najlepszym pomyslem, chociaz wiedzialem, ze Jamie przyjelaby je prawdopodobnie z radoscia. Hegbert nie pozwalal jej sie malowac - chyba ze grala w przedstawianiu - i nie sadzilem w zwiazku z tym, by mogla uzywac perfum. Wyjasnilem to mamie i wtedy wlasnie zaproponowala, zebym zabral ja na kolacje. -Nie mam juz ani centa - oswiadczylem ze smutkiem. Choc moja rodzina byla zamozna i dostawalem kieszonkowe, nigdy nie dawano mi wiecej, jesli wydawalem je zbyt szybko. " To uczy odpowiedzialnosci", wyjasnil mi kiedys ojciec. -Co stalo sie z pieniedzmi, ktore miales w banku? Westchnalem i opowiedzialem mamie, co zrobilem. Wysluchala mnie w milczeniu, a kiedy skonczylem, na jej twarzy odmalowala sie satysfakcja, tak jakby i ona uznala, ze w koncu doroslem. -Pozwol, ze ja sie tym zajme - powiedziala cicho. - Dowiedz sie tylko, czy chce z toba isc i czy zgodzi sie na to wielebny Sullivan. Jesli bedzie mogla przyjac zaproszenie, znajdziemy jakis sposob, zeby doprowadzic cala rzecz do skutku. Nastepnego dnia poszedlem do kosciola. Wiedzialem, ze Hegbert bedzie w zakrystii. Nie zapytalem jeszcze Jamie, bo wiedzialem, ze i tak bedzie potrzebowac jego zgody, a z jakiegos powodu sam chcialem sie do niego zwrocic. Milo to chyba cos wspolnego z faktem, ze Hegbert nie przyjmowal mnie raczej z otwartymi ramionami, kiedy skladalem im wizyte. Za kazdym razem, gdy widzial, jak ide alejka - podobnie jak Jamie, odznaczal sie przy tym szostym zmyslem - zerkal zza zaslony, a potem szybko cofal glowe, myslac, ze go nie zauwazylem. Musialem bardzo dlugo czekac, nim otworzyl drzwi, tak jakby szedl az z kuchni. Stojac w progu, przygladal mi sie przez dluzsza chwile, gleboko wzdychal, potrzasal glowa i dopiero wtedy mowil dzien dobry. Drzwi do zakrystii bylo niedomkniete i zobaczylem, ze siedzi przy biurku, z okularami zsunietymi na czubek nosa. Przegladal jakies papiery - chyba wykazy finansowe - i doszedlem do wniosku, ze pewnie sleczy nas budzetem kosciola na nastepny rok. Nawet duchowni maja do zaplacenia rachunki. Zapukalem do drzwi i Hegbert podniosl natychmiast wzrok, jakby spodziewal sie czlonka swojej kongregacji. Na moj widok zmarszczyl brwi. -Dzien dobry, wielebny - powitalem go grzecznie. - Czy ma pan wolna chwile? Wydawal sie jeszcze bardziej zmeczony niz zwykle i odnioslem wrazenie, ze zle sie czuje. -Dzien dobry, Landon - odparl bez entuzjazmu. Na spotkanie z nim wystroilem sie, swoja droga, w krawat i marynarke. -Moge wejsc? Skinal glowa i kiedy wszedlem do gabinetu, wskazal mi krzeslo po drugiej stronie biurka. -Czym moge sluzyc? - zapytal. Poruszylem sie nerwowo na krzesle. -Chcialem pana o cos zapytac - oswiadczylem. Hegbert przygladal mi sie przez dluzsza chwile badawczym wzrokiem. -Czy ma to zwiazek z Jamie? - zapytal w koncu. Wzialem gleboki oddech. -Tak, prosze pana. Chcialem zapytac, czy nie ma pan nic przeciwko temu, zebym zabral ja na kolacje w sylwestra. -To wszystko? - zapytal wzdychajac. -Tak, prosze pana. Odwioze ja do domu, o ktorej godzinie pan sobie zyczy. Hegbert zdjal z nosa okulary, wytarl je chusteczka i zalozyl z powrotem. Widzialem, ze potrzebuje chwili, zeby sie zastanowic. -Czy beda ci towarzyszyc twoi rodzice? - zapytal. -Nie, prosze pana. -W taki razie nie sadza, zeby to bylo mozliwe. Ale dziekuje, ze zapytales mnie najpierw o zgode - powiedzial, po czym schowal nos w papiery, dajac mi do zrozumienia, ze moga odejsc. Wstalem z krzesla i ruszylem do drzwi, jednak w progu odwrocilem sie ponownie w jego strone. -Prosze pana... Podniosl wzrok, zdziwiony, ze wciaz tam stoje. -Przepraszam za te rzeczy, ktore robilem, kiedy bylem mlodszy, i przepraszam, ze nie zawsze traktowalem Jamie tak, jak powinienem ja traktowac. Ale teraz wszystko sie zmieni, obiecuje to panu. Patrzyl na mnie, jakbym byl powietrzem. Wszystko to bylo za malo. -Kocham ja - wyznalem w koncu i kiedy to powiedzialem, ponownie sie mna zainteresowal. -Wiem, ze ja kochasz - odparl ze smutkiem. - Ale nie chce, zeby stala sie jej krzywda. Moze mi sie tylko wydawalo, ale odnioslem wrazenie, ze w oczach stanely mu lzy. -Nigdy bym jej nie skrzywdzil - oswiadczylem. Hegbert odwrocil sie ode mnie, wyjrzal przez okno i przez chwile obserwowal zimowe slonce, ktore probowalo przebic sie przez pokrywe chmur. To byl szary dzien, chlodny i ponury. -Odwiez ja do domu o dziesiatej - oznajmil w koncu takim tonem, jakby zdawal sobie sprawe, ze podjal zla decyzje. Usmiechnalem sie i mialem zamiar mu podziekowac, lecz nie zrobilem tego. Wiedzialem, ze chce zostac sam. Kiedy wychodzac na zewnatrz, obejrzalem sie przez ramie, z zaskoczeniem zobaczylem, ze ukryl twarz w dloniach. Godzine pozniej zaprosilem Jamie. W pierwszej chwili odparla, ze nie sadzi, by mogla ze mna pojsc, ale poinformowalem ja, ze rozmawialem juz z jej ojcem. To ja zaskoczylo i jak sadze, mialo pewien wplyw na to, jak mnie postrzegala. Nie powiedzialem jej tylko, ze wychodzac, mialem wrazenie, ze Hegbert placze. Nie tylko kompletnie tego nie rozumialem, ale takze nie chcialem jej martwic. Tej nocy jeszcze raz rozmawialem z mama, ktora starala sie mi to wytlumaczyc, i szczerze mowiac, to, co mowila, wydalo mi sie calkiem sensowne. Hegbert musial uswiadomic sobie, ze jego corka dorasta i ze powoli traci ja na moja rzecz. Mialem nadzieje, ze to prawda. Odebralem ja zgodnie z planem. Chociaz nie prosilem, zeby rozpuscila wlosy, zrobila to dla mnie. W milczeniu minelismy most i podjechalismy bulwarem do restauracji. Przy wejsciu przywital nas wlasciciel i osobiscie zaprowadzil mnie i Jamie do stolika, jednego z najlepszych w calym lokalu. Kiedy sie tam zjawilismy, sala byla juz pelna i wszyscy swietnie sie bawili. Ludzie wystroili sie zgodnie z najnowsza moda. Bylismy tam jedynymi nastolatkami, nie rzucalismy sie jednak specjalnie w oczy. Jamie nigdy dotad nie byla " U Flauvina" i w pierwszej chwili zaniemowila z wrazenia. Wydawal mi sie jednoczesnie podenerwowana i szczesliwa i od razu wiedzialem, ze mama podsunela mi wlasciwy sposob. -Bardzo mi sie tu podoba - powiedziala. - Dziekuje, ze mnie zaprosiles. -Cala przyjemnosc po mojej stronie - odparlem zgodnie z prawda. -Byles tu juz przedtem? -Kilka razy. Moi rodzice lubia tu czasami przychodzic, kiedy ojciec wraca do domu z Waszyngtonu. Jamie wyjrzala przez okno i popatrzyla na lodke, ktora przeplywala z zapalonymi swiatlami obok restauracji. Przez moment wydawala sie kompletnie oczarowana. -To piekne miejsce - stwierdzila. -Piekne jak ty - oswiadczylem. Jamie oblala sie rumiencem. -Nie mowisz serio. -Owszem, mowie - odparlem cicho. Czekajac na kolacje, trzymalismy sie za rece i rozmawialismy o rzeczach, ktore zdarzyly sie w ciagu ostatnich paru miesiecy. Jamie smiala sie, gdy wspominalismy bal na rozpoczecie roku, i wyznalem w koncu, dlaczego w ogole ja tam zaprosilem. Zniosla to w miare pogodnie, obracajac cala sprawe w zart, i wiedzialem, ze juz wczesniej sie tego domyslala. -Bedziesz chcial mnie jeszcze raz zaprosic? - zapytala, droczac sie ze mna. -Oczywiscie. Kolacja byla pyszna - oboje zamowilismy morskiego okonia i salatki, a kiedy kelner zabral w koncu talerze, zaczela grac muzyka. Do wyznaczonej przez Hegberta pory zostala nam jeszcze godzina, w zwiazku z czym zaprosilem ja do tanca. Z poczatku bylismy jedynymi tancerzami i wszyscy patrzyli, jak suniemy po parkiecie. Mysle, ze ludzie domyslali sie, co do siebie czujemy; przypomnialo im to czasy wlasnej mlodosci. Widzialem, jak tesknie sie do nas usmiechaja. Swiatla byly przycmione i kiedy piosenkarka zaspiewala jakis wolniejszy kawalek, zamknalem oczy i przytulilem Jamie do siebie. Zastanawialem sie, czy kiedykolwiek w moim zyciu przezylem cos rownie doskonalego, i wiedzialem, ze nie, nie przezylem. Bylem zakochany i to uczucie bylo wspanialsze, niz sie spodziewalem. Po Nowym Roku spedzilismy razem poltora tygodnia, robiac to, co w tamtych czasach robily mlode pary, lecz Jamie czesto wydawala sie zmeczona i apatyczna. Spacerowalismy wzdluz Neuse River, rozmawiajac, rzucajac kamyki w wode i patrzac, jak rozchodza sie fale, albo jezdzilismy na plaze niedaleko Fort Macon. Mimo ze byla zima i ocean mial stalowa barwe, obojgu nam sprawialo to przyjemnosc. Mniej wiecej po godzinie Jamie prosila, zebym odwiozl ja do domu, i w drodze powrotnej trzymalismy sie za rece. Czasami wydawalo mi sie, ze zasnie, zanim jeszcze dojedziemy, innym razem wyrzucala z siebie potok wyrazow, nie dajac mi prawie dojsc do slowa. Fakt, ze spedzalem z nia duzo czasu, oznaczal rowniez, ze robilismy wspolnie rzeczy, na ktorych jej zalezalo. Chociaz nie zapisalem sie do szkolki biblijnej - nie chcialem wyjsc w jej oczach na durnia - pojechalismy dwukrotnie do sierocinca i podczas kazdej kolejnej wizyty czulem sie tam bardziej swojsko. Raz jednak musielismy wyjsc wczesniej, bo Jamie nabawila sie lekkiej goraczki. Nawet dla mojego niewyszkolonego oka bylo jasne, ze jej policzki plona niezdrowo. Kilka razy ponownie sie pocalowalismy, ale nie robilismy tego podczas kazdego spotkania i nie myslalem nawet, zeby posunac sie dalej. Nie bylo takiej potrzeby. W naszych pocalunkach bylo cos pieknego, cos delikatnego i dobrego i to mi wystarczalo. Im czesciej to robilem, tym lepiej zdawalem sobie sprawe, ze Jamie byla przez cale swoje zycie zle rozumiana, nie tylko przez mnie, ale przez wszystkich. Byla po prostu corka pastora, ktora czytala Biblie i starala sie, jak mogla najlepiej, pomagac innym. Byla rowniez siedemnastoletnia dziewczyna, posiadajaca takie same marzenia i watpliwosci jak ja. Tak mi sie w kazdym razie wydawalo, dopoki w koncu nie wyznala mi swojej tajemnicy. Nigdy nie zapomne tego dnia. Zaczal sie bardzo spokojnie, ale przez caly czas mialem dziwne wrazenie, ze jakas wazna rzecz nie daje Jamie spokoju. Odprowadzalem ja do domu z baru " U Cecila" w zimna, wietrzna sobote przed poczatkiem szkoly. Przeszywajacy polnocno-wschodni wiatr wial juz od poprzedniego ranka i idac, musielismy przytulic sie do siebie, zeby nie zamarznac na kosc. Jamie trzymala mnie pod reke i szlismy powoli, nawet wolniej niz zwykle. Czulem, ze znowu nie czuje sie zbyt dobrze. Z powodu pogody nie miala wielkiej ochoty ze mna isc, ale ja nalegalem ze wzgledu na moich przyjaciol. Pamietam, ze doszedlem do wniosku, iz czas juz, aby sie o nas dowiedzieli. Traf chcial jednak, ze oprocz nas " U Cecila" nie bylo nikogo. Tak jak w innych nadmorskich miejscowosciach w srodku zimy promenada swiecila pustkami. Jamie szla w milczeniu i wiedzialem, ze szuka najlepszego sposobu, zeby mi cos powiedziec. Nie spodziewalem sie, ze zacznie rozmowe tak, ja to zrobila. -Ludzie uwazaja, ze jestem dziwna, prawda? - odezwala sie w koncu, przerywajac milczenie. -Co masz na mysli? - zapytalem, choc wiedzialem dobrze, o co jej chodzi. -Ludzie w szkole. -Nie, skadze - sklamalem. Pocalowalem ja w policzek i przyciagnalem blizej do siebie. Jamie skrzywila sie i zorientowalem sie, ze sprawilem jaj chyba niechcacy bol. -Dobrze sie czujesz? - spytalem zatroskany. -Nic mi sie jest - odparla, nie pozwalajac mi zmienic tematu. - Ale czy moglbys cos dla mnie zrobic? -Wszystko, co chcesz. -Czy mozesz obiecac, ze od tej pory bedziesz mi zawsze mowil prawde? Mam na mysli zawsze. -Jasne - odparlem. Zatrzymala sie nagle i spojrzala mi prosto w oczy. -Czy teraz tez mnie oklamujesz? -Nie. - Zastanawialem sie, do czego to wszystko doprowadzi. - Obiecuje, ze od tej chwili zawsze bede ci mowil prawde - zapewnilem ja, choc mowiac to, wiedzialem, ze tego pozaluje. Ruszylismy dalej. W pewnym momencie zerknalem na jej reke, ktora wsunela mi pod ramie, i zauwazylem duzy siniak tuz przy serdecznym palcu. Nie mialem pojecia, skad sie wzial; jeszcze poprzedniego dnia go nie bylo. Przez sekunde myslalem, ze to ja go zrobilem, potem jednak uswiadomilem sobie, ze w ogole jej tam nie dotykalem. -Ludzie uwazaja, ze jestem dziwna, prawda? - zapytala ponownie. Poczulem, ze brakuje mi tchu. -Tak - odparlem w koncu. Wypowiedzenie tego slowa sprawilo mi fizyczny bol. -Dlaczego? - zapytala, wyraznie przybita. -Ludzie maja rozne powody - odparlem wymijajaco, nie majac ochoty sie w to zaglebiac. -Ale konkretnie dlaczego? Czy to z powodu mojego ojca? Czy dlatego, ze staram sie byc mila? Nie chcialem miec z tym nic wspolnego. -Chyba tak - przyznalem. Krecilo mi sie troche w glowie. Jamie sprawiala wrazenie przygnebionej i przez dluzsza chwile szlismy w milczeniu. -Ty tez uwazasz, ze jestem dziwna? - zapytala. Sposob, w jakie to powiedziala, zabolal mnie bardziej, nize sie spodziewalem. Dotarlismy juz prawie do jej domu. Zatrzymalem ja, przyciagnalem do siebie i pocalowalem. Kiedy odsunelismy sie od siebie, Jamie wbila wzrok w ziemie. Wsunalem palec pod jej podbrodek i podnioslem w gore, chcac, zeby znowu na mnie spojrzala. -Jestes wspaniala osoba, Jamie - oswiadczylem. - Jestes piekna, jestes mila, jestes delikatna... Jestes taka, jakim sam chcialbym byc. Jesli ludzie nie lubia cie albo uwazaja za dziwna to ich problem. W szarym blasku chlodnego zimowego dnia zobaczylem, ze zaczyna jej drzec dolna warga. Moja rowniez zadrzala i nagle zdalem sobie sprawe, ze serce wali mi coraz szybciej. Spojrzalem jej w oczy, usmiechajac sie najczulej, jak umialem, i wiedzac, ze nie potrafie juz tego dluzej ukrywac. -Kocham cie, Jamie - powiedzialem. - Jestes najlepsza rzecza, jaka mi sie w zyciu przydarzyla. Po raz pierwszy powiedzialem te slowa komus spoza mojej rodziny. Wyobrazajac sobie wczesniej, ze mowienie to komus innemu, sadzilem, ze przyjdzie mi to z trudem, lecz mylilem sie. Niczego nie jestem bardziej pewien jak tego. Kiedy to wyznalem, Jamie przywarla do mnie calym cialem i zaczela plakac. Wzialem ja w ramiona, zastanawiajac sie, co takiego sie stalo. Byla chuda i po raz pierwszy uswiadomilem sobie, ze moglem ja z latwoscia objac. W ciagu ostatniego poltora tygodnia stracila wyraznie na wadze i przypomnialem sobie, ze juz wczesniej prawie nie tykala jedzenia. Jamie plakala dalej z glowa przytulona do mojej piersi i trwalo to dosc dlugo. Nie wiedzialem, co o tym sadzic i czy w ogole czuje do mnie to samo, co ja do niej. Mimo to nie zalowalem wcale swojego wyznania. Bylo prawdziwe, a ja obiecalem wlasnie, ze nigdy jej nie oklamie. -Prosze, nie mow tego - wyszeptala. - prosze... -Ale ja naprawde cie kocham - odparlem, sadzac, ze mi nie wierzy. Jamie zaczela szlochac jeszcze glosnej. -Przykro mi - wyjakala, zanoszac sie placzem. - Tak mi przykro... Zrobilo mi sie nagle sucho w gardle. -Dlaczego jest ci przykro? - zapytalem, pragnac za wszelka cene dowiedziec sie, co ja gnebi. - Czy to z powodu moich przyjaciol albo tego, co moga powiedziec? Nic mnie to nie obchodzi... naprawde. Bylem zdezorientowany i autentycznie przestraszony. Minela kolejna dluga chwila, zanim Jamie w koncu sie uspokoila i podniosla wzrok. Pocalowala mnie - lagodnie, jakby owional mnie oddech idacego ulica przechodnia - a potem pogladzila palcem po policzku. -Nie mozesz mnie kochac, Landon - powiedziala. Oczy miala czerwone i spuchniete od lez. - Mozemy byc przyjaciolmi, mozemy sie widywac... ale nie mozesz mnie kochac. -Dlaczego nie? - zapytalem ochryple, nic z tego nie rozumiejac. -Poniewaz jestem bardzo chora - oswiadczyla. Ta mysl byla mi tak kompletnie obca, ze nie potrafilem pojac, o co jej chodzi. -No i co z tego? Polezysz kilka dni... Na jej twarzy pojawil sie smutny usmiech i w tym momencie zrozumialem wreszcie, co ma na mysli. Nie odrywajac ode mnie ani na chwile oczu, wypowiedziala w koncu slowa, ktore wprawily moja dusze w odretwienie. -Ja umieram, Landon. Rozdzial 12 Miala bialaczke; wiedziala o tym od ostatnich wakacji.Kiedy mi o tym powiedziala, krew odplynela mi z twarzy i przed oczyma przesunal sie szereg przyprawiajacych o zawrot glowy obrazow. Mialem wrazenie, jakby na krotki moment czas stanal w miejscu: nagle zrozumialem wszystko, co sie miedzy nami wydarzylo. Dlaczego chciala, zebym wystapil w sztuce; dlaczego po pierwszym przedstawieniu Hegbert powiedzial ze lzami w oczach, ze jest jego aniolem; dlaczego przez caly czas sprawial wrazenie zmeczonego i dlaczego denerwowal sie, ze wciaz do nich przychodze., Wszystko stalo sie absolutnie jasne. Dlaczego chciala, zeby ta Wigilia w sierocincu byla wyjatkowa... Dlaczego nie wierzyla, ze zacznie jakies studia... Dlaczego dala mi swoja Biblie... Wszystko ulozylo sie w sensowna calosc, a rownoczesnie nic nie mialo sensu. Jamie Sullivan miala bialaczke... Jamie, slodka Jamie, umierala... Moja Jamie... -Nie, nie - szepnalem. - To musi byc jakas pomylka. Ale nie bylo mowy o zadnej pomylce i kiedy mi to oznajmila, caly moj swiat legl w gruzach. Zakrecilo mi sie w glowie i zlapalem ja mocno, zeby nie stracic rownowagi. Na ulicy zauwazylem idacych ku nam ze schylonymi glowami mezczyzne i kobiete. Przytrzymywali rekoma kapelusze, zeby nie porwal ich wiatr. Przez jezdnie przebiegl pies i zatrzymal sie przy jakis krzakach, zeby je obwachac. Sasiad po drugiej stronie ulicy stal na drabinie, zdejmujac swiateczne lampki. Normalne, codzienne sceny, ktorych nigdy przedtem nie zauwazalem, nagle wprawily mnie w gniew. Zamknalem oczy, pragnac, zeby to wszystko okazalo sie snem. -Tak mi przykro, Landon - powtarzala bez przerwy Jamie. To ja powinienem to mowic. Teraz to wiem, ale wtedy bylem zbyt odretwialy, zeby sie odezwac. W glebi duszy wiedzialem, ze to nie sen. Trzymalem ja w ramionach, nie bardzo wiedzac, co jeszcze moge zrobic, probujac i nie potrafiac stac sie dla niej opoka, ktore, jak sadzilem, potrzebowala. Bardzo dlugo plakalismy razem na ulicy, zaledwie kilka krokow od jej domu. Plakalismy, gdy Hegbert otworzyl nam drzwi, i widzac nasze twarze, domyslil sie od razu, ze Jamie zdradzila mi swoj sekret. Plakalismy, kiedy opowiedzialem o tym po poludniu mojej mamie, a ona przytulila nas oboje do siebie i szlochala tak glosno, ze pokojowka i kucharka chcialy wezwac lekarza, bo myslaly, ze cos zlego stalo sie mojemu ojcu. W niedziele Hegbert opowiedzial o wszystkim w kosciele. Twarz zastygla mu w maske bolu i leku i ludzie musieli pomoc mu usiasc, zanim dobrnal do konca. Wierni stali w milczeniu, nie wierzac wlasnym uszom, jakby czekali na puente jakiegos ponurego zartu, ktorego zaden z nich nie chcial sluchac. A potem zaczal sie wielki lament. W dniu, kiedy mi o tym zakomunikowala, siedzielismy razem z Hegbertem, a Jamie odpowiadala cierpliwie na moje pytania. Nie wie, ile czasu jej zostalo. Nie, lekarze nie sa w stanie jej pomoc. Mowia, ze to rzadka forma tej choroby, taka, ktorej nie mozna zwalczyc dostepnymi srodkami. Tak, na poczatku roku szkolnego czula sie dobrze. Symptomy choroby daly o sobie znac dopiero przed kilku tygodniami. -W ten sposob wlasnie sie rozwija - wyjasnila. - Czujesz sie dobrze, a potem, kiedy twoje cialo przegrywa walke, nastepuje nagle pogorszenie. Lykajac lzy, nie moglem nie pomyslec o przedstawieniu. -Ale wszystkie te proby... praca do poznej nocy... moze nie powinnas byla... -Moze wlasnie wystep w przedstawieniu sprawil - przerwala mi, biorac mnie za reke - ze tak dlugo czulem sie zdrowa. Pozniej powiedziala mi, ze minelo siedem miesiecy od dnia, kiedy postawiono diagnoze. Lekarze dawali jej rok zycia, moze mniej. W dzisiejszych czasach mogli ja wyleczyc. Jamie prawdopodobnie by przezyla. Ale to zdarzylo sie przed czterdziestu laty i wiedzialem, co to oznacza. Tylko cud mogl ja uratowac. -Dlaczego mi o tym nie powiedzialas? To bylo jedyne pytanie, ktorego wczesnie nie zadalem i ktore nie dawalo mi spokoju. Tej nocy w ogole nie spalem i rano wciaz mialem spuchniete oczy. Przez cala noc przechodzilem od fazy szoku do fazy zaprzeczenia, od smutku do gniewu i z powrotem, pragnac, zeby to nie byla prawda, i modlac sie, by cala historia okazala sie tylko sennym koszmarem. Nazajutrz, w dniu, kiedy Hegbert zlozyl oswiadczenie w kosciele, siedzielismy w jej salonie. Bylo to 10 stycznia 1959 roku. Jamie nie wydawala sie tak bardzo przygnebiona, jak sie spodziewalem. Ale zyla przeciez z ta swiadomoscia juz od siedmiu miesiecy. Tylko ona i Hegbert wiedzieli o chorobie i zadne z nich nie zaufalo nawet mnie. Bylem tym jednoczesnie urazony i przerazony. -Zdecydowalam, ze bedzie lepiej, jesli nikomu nie powiem - wyjasnila mi - i poprosilam ojca o to samo. Widziales, jak ludzie zachowywali sie dzis po nabozenstwie. Nikt nie spojrzal mi w oczy. Czy tego wlasnie chcialbys, majac przed soba zaledwie kilka miesiecy zycia? Wiedzialem, ze ma racje, ale nie zrobilo mi sie przez to lzej na sercu. Po raz pierwszy w zyciu bylem kompletnie zagubiony. Do tej pory nie umarl mi nikt bliski, w kazdym razie nikt, kogo bym pamietal. Moja babcia zmarla, kiedy mialem trzy lata, i w ogole nie pamietam ani jej, ani pogrzebu, ani kilku nastepnych lat po jej smierci. Slyszalem o niej oczywiscie rozne opowiesci od ojca i dziadka, ale tym wlasnie dal mnie byly: opowiesciami, ktore moglbym przeczytac w gazecie, relacja o kims, kogo tak naprawde nie znalem. Chociaz ojciec zabieral mnie ze soba, gdy skladal kwiaty na jej grobie, nigdy niczego w stosunku do niej nie odczuwalem. Bylem zwiazany uczuciowo tylko z ludzmi, ktorych zostawila. Nikt w mojej rodzinie i w kregu przyjaciol nigdy nie musial stanac twarza w twarz z czyms takim. Jamie, siedemnastoletnia dziewczyna, stojaca u progu kobiecosci, umierala, ale byla zarazem bardzo zywa., Balem sie, balem sie bardziej niz kiedykolwiek, nie tylko o nia, ale i o samego siebie. Zylem w strachu, ze popelnie jakis blad, zrobie cos, co ja urazi. Czy wolno mi bylo tracic panowanie w jej obecnosci? Czy moglem mowic o przyszlosci? Ten strach sprawial, ze trudno bylo mi z nia rozmawiac, choc okazywala mi wiele cierpliwosci. Ten strach uswiadomil mi rowniez cos innego, cos, co jeszcze bardziej pogorszylo sytuacje. Zdalem sobie sprawe, ze w ogole nie znalem jej kiedy byla zdrowa. Zaczalem z nia chodzic dopiero przed kilkoma miesiacami i zakochalem sie przed osiemnastoma dniami. Te osiemnascie dni wydawaly mi sie calym moim zyciem, ale spogladajac na nia, nie moglem nie zastanawiac sie, ile jeszcze dnia nam zostalo. W poniedzialek nie przyszla do szkoly i wiedzialem, ze nigdy juz nie pojawi sie na szkolnym korytarzu. Nigdy nie zobacze, jak czyta na uboczu Biblie podczas dlugiej przerwy. Nigdy nie zobacze jej brazowego swetra sunacego przez tlum, kiedy przechodzila z klasy do klasy. Na zawsze skonczyla ze szkola; nigdy nie dostanie matury. Siedzac tego pierwszego dnia po feriach w klasie i sluchajac, jak nauczyciele mowia nam to, co uslyszelismy juz wczesniej, nie moglem sie w ogole skoncentrowac. Reakcja byla podobna do tej w niedziele, w kosciele. Dziewczeta plakaly, chlopcy zwieszali glowy, ludzie opowiadali o niej tak, jakby juz odeszla. Co mozemy zrobic? - zastanawiali sie na glos, spogladajac w moja strone. -Nie wiem - brzmiala jedna odpowiedz, jakiej moglem im udzielic. Wyszedlem ze szkoly, urywajac sie z popoludniowych lekcji, i poszedlem do Jamie. Kiedy zapukalem do drzwi, otworzyla je pogodna tak samo jak zawsze i wydawaloby sie, wolna od jakiejkolwiek troski. -Czesc, Landon - powitala mnie. - Co za niespodzianka. Cmoknela mnie w policzek, a ja odwzajemnilem jej pocalunek, choc wlasciwie chcialo mi sie plakac. -Ojca nie ma w domu, ale jesli chcesz, mozemy usiasc na werandzie - oswiadczyla. -Jak mozesz to robic? - zapytalem nagle. - Jak mozesz udawac, ze wszystko jest w porzadku? -Wcale nie udaje, ze wszystko jest w porzadku, Landon. Wezme tylko plaszcz i usiadziemy na dworze, dobrze? Usmiechnela sie do mnie, czekajac na odpowiedz, wiec w koncu zacisnalem wargi i skinalem glowa. Jamie poklepala mnie po ramieniu. -Zaraz wracam - powiedziala. Usiadlem na krzesle i chwile pozniej Jamie pojawila sie z powrotem, w grubym plaszczu, rekawiczkach i czapce, zeby nie zmarznac. Polnocno-wschodni wiatr ustal juz i zrobilo sie o wiele cieplej niz podczas weekendu, dla niej bylo jednak z pewnoscia za zimno. -Nie przyszlas dzis do szkoly - stwierdzilem. -Tak - przyznala, spuszczajac wzrok. -Zamierzasz tam jeszcze chodzic? Wlasciwie znalem odpowiedz na to pytanie, ale chcialem ja uslyszec z jej ust. -Nie - odparla cicho. - Nie zamierzam. -Dlaczego? Jestes az taka chora? Mimowolnie podnioslem glos i Jamie wziela mnie za reke. -Nie. Dzis czuje sie wlasciwie dosc dobrze. Chodzi o to, ze chce byc w domu rano, zanim ojciec wyjdzie do kosciola. Chce spedzac z nim mozliwie jak najwiecej czasu. Zmian umre, miala na mysli, ale nie powiedziala tego na glos. Milczalem, czujac, ze robi mi sie niedobrze. -Kiedy lekarze postawili diagnoze - mowila dalej - powiedzieli, zeby starala sie tak dlugo, jak to mozliwe, prowadzic normalne zycie. Mowili, ze zachowam dzieki temu dluzej sily. -Nie ma w tym nic normalnego - stwierdzilem gorzko. -Wiem. -Boisz sie? Nie wiem dlaczego, lecz oczekiwalem, ze zaprzeczy, ze powie cos madrego, jak ktos dorosly, albo wyjasni, ze nie mozemy wnikac w Boze zamysly. Zamiast tego uciekla w bok wzrokiem. -Tak - oznajmila w k9oncu. - Boje sie caly czas. -Wiec dlaczego nie zachowujesz sie tak, jakbys sie bala? -Zachowuje sie. Ale tylko wtedy kiedy jestem sama. -Bo mi nie ufasz? -Nie - odparla. - Bo wiem, ze ty tez sie boisz. Zaczalem sie modlic o cud. Podobno zdarzaja sie bez przerwy i czytamy o tym w gazetach. Ludzie odzyskuja wladze w nogach, chociaz mowiono im, ze nie beda nigdy chodzic, albo uchodza z zyciem ze strasznego wypadku. Co jakis czas w okolicach Beaufort wyrastal namiot wedrownego kaznodziei - uzdrowiciela i ludzie chodzili tam patrzec, jak uzdrawia rozne osoby. Bylem na kilku takich seansach i chociaz uwazalem, ze na ogol nie roznily sie od jarczmarnych pokazow magii, zdarzaly sie czasem rzeczy, ktorych nie potrafilem wyjasnic. Stary Sweeney, ktory byl u nas piekarzem, walczyl podczas Wielkiej Wojny w jednostce artylerii i po miesiacach kanonady ogluchl na jedno ucho. Wcale nie udawal: naprawde nic nie slyszal i kiedy bylismy dziecmi, udawalo nam sie czasem dzieki temu zwedzic z piekarni bulke z cynamonem. Ale kaznodzieja zaczal sie zarliwie modlic i na koniec przylozyl reke do boku glowy Sweeneya. Ten wrzasnal glosno, tak ze ludzie o malo nie pospadali z lawek, i zrobil przerazona mine, jakby facet dotknal go rozzarzonym do bialosci pogrzebaczem, a potem potrzasnal glowa i rozejrzal sie dookola ze zdumieniem. -Znowu slysze - wymamrotal. Nawet on nie mogl w to uwierzyc. -Pan potrafi uczynic wszystko - stwierdzil kaznodzieja, kiedy Sweeney wrocil na swoje miejsce. - Pan slyszy nasze modlitwy. Tej nocy otworzylem zatem Biblie, ktora Jamie podarowala mi na Gwiazdke, i zaczalem ja czytac. Znalem oczywiscie Pismo Swiete ze szkolki niedzielnej i nabozenstw, ale jesli mam byc szczery, pamietalem tylko najwazniejsze rzeczy: jak Pan Bog zeslal siedem plag, zeby Izraelici mogli opuscic Egipt, jak wieloryb polknal Lazarza. Byly i inne historie. Wiedzialem, ze niemal w kazdym rozdziale Pan Bog robi cos spektakularnego, ale wiekszosc tych rzeczy wyleciala mi z glowy. My, chrzescijanie, opieramy sie glownie na nauce Nowego Testamentu i nie mialem pojecia o Ksiegach Jozuego, Rut czy Joela. Pierwszej nocy przeczytalem Ksiege Rodzaju, drugiej Ksiege Wyjscia. Potem zabralem sie za Ksiege Kaplanska, Liczb i Powtorzonego Prawa. W pewnych miejscach czytanie szlo mi dosc opornie, ale nie dawalem za wygrana. Kierowal mna wewnetrzny przymus, ktory nie do konca rozumialem. Kiedy dotarlem ktorejs nocy do Psalmow, bylo bardzo pozno i zamykaly mi sie oczy, ale cos mi mowilo, ze to jest to, czego szukam. Wszyscy slyszeli psalm dwudziesty trzeci, zaczynajacy sie od slow " Pan jest pasterzem moim, na niczym mi nie zbywa", ale chcialem przeczytac pozostale, poniewaz podobno zaden z nie jest mniej wazny od innych. Po godzinie trafilem na podkreslony fragment. Jak sadzilem, zaznaczyla go Jamie, poniewaz cos dla niej znaczyl. Oto jego tresc Do Ciebie, Panie, wolam, opokomoja, Nie badz gluchy na mnie! Jezeli Ty milczac odwrocisz sie odemnie, Podobny bede zstepujacym do grobu. Wysluchaj glosu blagan moich, kiedydo Ciebie wolam, Kiedy rece moje podnosze ku swietemuprzybytkowi Twojemu. Zamknalem Biblie ze lzami w oczach, nie mogac doczytac psalmu do konca.Wiedzialem, ze podkreslila ten fragment dla mnie. -Nie wiem, co robic - stwierdzilem apatycznie, wpatrujac sie w przycmione swiatlo lampy mojej sypialni. Siedzialem razem z mama na lozku. Zblizal sie koniec stycznia, najtrudniejszego miesiaca w moim zyciu, i wiedzialem, ze luty bedzie jeszcze gorszy. -Wiem, ze to dla ciebie ciezkie - powiedziala - ale nie mozesz nic na to poradzic. -Nie chodzi o to, ze Jamie jest chora. Wiem, ze nie moge nic na to poradzic. Chodzi mi o Jamie i o mnie. Matka spojrzala na mnie ze wspolczuciem. Martwila sie o Jamie, ale martwila sie rowniez o mnie. -Trudno mi z nia rozmawiac - podjalem po chwili. - Kiedy na nia patrze, mysle wylacznie o tym, ze pewnego dnia nie bede juz mogl jej ogladac. W szkole mysle o niej bez przerwy i chce sie z nia widziec, ale kiedy przychodza do Jamie do domu, brakuje mi slow. -Nie wiem, czy jest cos, co moglbys powiedziec, zeby poczula sie lepiej. -W takim razie co powinienem zrobic? Mama popatrzyla na mnie ze smutkiem i polozyla mi reke na ramieniu. -Naprawde ja kochasz, prawda? -Z calego serca. Nigdy jeszcze nie wydawala mi sie taka przygnebiona. -I co podpowiada ci serce? -Nie wiem. -Moze zbyt gorliwie starasz sie je uslyszec. Nazajutrz poszlo mi z Jamie troche lepiej, lecz nie az tak bardzo. Przed wyjsciem do niej przyrzeklem sobie, ze nie bede mowic niczego, co mogloby wprawic ja w przygnebienie - ze sprobuje rozmawiac z nia tak, jak to robilem przedtem - i rzeczywiscie tak to mniej wiecej wygladalo. Usiadlem na kanapie i opowiedzialem, co porabiaja moi kumple. Wspomnialem o sukcesie naszej druzyny koszykowki. Powiedzialem, ze wciaz nie dostalem odpowiedzi z uniwersytetu, ale mam nadzieje, iz przysla mi ja w ciagu kilku tygodni. Stwierdzilem, ze nie moge sie juz doczekac matury. Mowilem tak, jakby Jamie miala w przyszlym tygodniu wrocic do szkoly, ale wiedzialem, ze przez caly czas w moim glosie slychac zdenerwowanie. A ona usmiechala sie, kiwala w odpowiednich momentach glowa i od czasu do czasu zadawala pytania. Jednak kiedy skonczylem mowic, oboje zdawalismy sobie chyba sprawe, ze po raz ostatni zachowywalem sie w ten sposob. Ani mnie, ani jej nie wydawalo sie to wlasciwe. Moje serce mowilo mi dokladnie to samo. Wrocilem ponownie do Biblii w nadziei, ze mnie poprowadzi. -Jak sie czujesz? - zapytalem dwa dni pozniej. Jamie stracila jeszcze bardziej na wadze. Jej cera nabrala lekko szarego odcienia, a kostki w dloniach zaczely wystawac przez skore. Ponownie zobaczylem siniaki. Siedzielismy w jej domu, w salonie; na dworze zbyt doskwieraloby jej zimno. Mimo to wciaz wygladala pieknie. -Calkiem niezle - odparla, usmiechajac sie dzielnie. - Lekarze dali mi jakies lekarstwo na bol i troche pomaga. Przychodzilem do niej codziennie. Czas zdawal sie jednoczesnie przyspieszac i zwalniac biegu. -Czy jest cos, co moge dla ciebie zrobic? -Nie, dziekuje. Niczego mi nie trzeba. Rozejrzalem sie po pokoju, a potem ponownie utkwilem w niej wzrok. -Ostatnio czytam Biblie - oznajmilem w koncu. -Naprawde? Jej twarz rozjasnila sie i przypominala mi aniola, ktorego grala w przedstawieniu. Nie moglem uwierzyc, ze od tamtego czasu minelo tylko szesc tygodni. -Chcialam, zebys wiedziala. -Ciesze sie, ze mi powiedziales. -Wczoraj wieczorem czytalem Ksiege Hioba - stwierdzilem. - Bog daje Hiobowi w kosc, zeby sprawdzic jego wiare. Usmiechnela sie i poklepala mnie po rece. Dotyk jej skory byl miekki i przyjemny. -Powinienes przeczytac cos innego. Bog nie dal sie tam poznac z najlepszej strony. -Dlaczego mu to wszystko robil? -Nie wiem - odparla. -Czy czujesz sie niekiedy jak Hiob? Usmiechnela sie i w jej oczach zamigotaly ogniki. -Czasami. -Ale nie stracilas wiary? -Nie. Wiedzialem, ze jej nie stracila, ale ja chyba tracilem swoja. -Czy to dlatego, ze masz nadzieje, ze ci sie polepszy? -Nie - powiedziala. - Dlatego, ze tylko to mi pozostalo. Po tej rozmowie zaczelismy czytac Biblie razem. Wydawalo sie to czyms wlasciwym, lecz serce nadal mowilo mi, ze to nie wszystko. Zastanawialem sie nad tym cala noc i nie moglem zasnac. Czytanie Biblii dalo nam cos, na czym moglismy sie skupic, i nasze stosunki nagle sie polepszyly, moze dlatego, ze nie martwilem sie juz tak bardzo, iz moge ja urazic. Czy moglo byc cos bardziej wlasciwego od czytania Biblii? Chociaz nie znalem jej nawet w przyblizeniu tak dobrze jak Jamie, mysle, ze docenila moj gest. Czasami kladla mi reke na kolanie, gdy moj glos wypelnial pokuj. Kiedy indziej siadalem obok niej na kanapie, czytajac Biblie i zerkajac jednoczesnie katem oka na Jamie. Gdy trafialismy na jakis ciekawy fragment, psalm albo przyslowie, pytalem ja, co o tym sadzi. Zawsze miala gotowa odpowiedz, a ja kiwalem glowa, analizujac to, co powiedziala. Czasami ona tez pytala mnie o zdanie, a ja staralem sie stanac na wysokosci zadania, chociaz zdarzalo sie, ze nie wiedzialem, co powiedziec, i plotlem trzy po trzy. -Naprawde tak to rozumiesz? - pytala wtedy, a ja pocieralem podbrodek i gleboko sie zastanawialem, zanim sprobowalem ponownie. Czesto jednak to wlasnie przez nia nie moglem sie skoncentrowac: przez te reke na kolanie, i w ogole. Ktoregos piatkowego wieczoru przywiozlem ja na kolacje do mojego domu. Mama zjadla z nami glowne danie, a potem odeszla od stolu i usiadla w gabinecie, zebysmy mogli zostac sami. Milo bylo tak siedziec z Jamie i wiedzialem, ze ona czuje to samo. Ostatnio nie wychodzila prawie z domu i stanowilo to dla niej przyjemna odmiane. Odkad opowiedziala mi o swojej chorobie, przestala wiazac wlosy w kok i wygladaly tak samo olsniewajaco jak za pierwszym razem, gdy je rozpuscila. Przygladala sie szafce z porcelana - mama miala jedna z tych przeszklonych serwantek z lampkami w srodku - a ja wyciagnalem reke przez stol i ujalem jej dlon. -Dziekuje, ze mnie dzis odwiedzilas - powiedzialem. -A ja dziekuje za zaproszenie - odparla, odwracajac sie do mnie. -Jak sie trzyma twoj ojciec? - zapytalem po chwili. Jamie westchnela. -Niezbyt dobrze. Bardzo sie o niego martwie. -Wiesz przeciez jak cie kocha. -Wiem. -Tak jak ja - dodalem i kiedy to zrobilem, odwrocila wzrok. Slyszac moje wyznanie, najwyrazniej znowu sie przelekla. -Czy bedziesz nadal przychodzil do mnie do domu? - zapytala. - Nawet pozniej, kiedy... Uscisnalem jej dlon, niezbyt mocno, ale wystarczylo, by dac jej znak, ze mowie serio. -Bede przychodzil tak dlugo, jak dlugo bedziesz chciala, zebym to robil. -Jesli nie chcesz, nie musimy juz czytac Biblii. -Mysle, ze powinnismy - odparlem cicho. Jamie usmiechnela sie. -Prawdziwy z ciebie przyjaciel, Landon. Nie wiem, co bym bez ciebie poczela. W dowod wdziecznosci uscisnela moja dlon. Siedzac naprzeciwko mnie, wygladala promiennie. -Kocham cie, Jamie - powtorzylem. Tym razem nie wydawala sie przestraszona. Jej oczy poszukaly moich i zobaczylem, ze cos w nich zalsnilo. Po chwili odwrocila z westchnieniem wzrok, przesunela dlonia po wlosach i ponownie na mnie spojrzala. Pocalowalem jej reke i usmiechnalem sie. -Ja tez cie kocham - wyszeptala. To byly slowa, o ktore sie modlilem. Nie wiem, czy Jamie powiedziala Hegbertowi o uczuciach, jakie do mnie zywi, lecz troche w to watpilem, poniewaz jego zachowanie wcale sie nie zmienilo. Juz wczesniej mial w zwyczaju wychodzic z domu za kazdym razem, gdy odwiedzalem ja po szkole, i robil to w dalszym ciagu. Pukajac do drzwi, slyszalem, jak oznajmia Jamie, ze musi wyjsc i ze wroci za pare godzin. " Dobrze, tato", odpowiadala zawsze, a potem czekalem, az Hegbert otworzy mi drzwi. Wpusciwszy mnie do srodka, otwieral szafe w przedpokoju, w milczeniu zakladal kapelusz oraz plaszcz i zapinal sie pod szyje jeszcze przed wyjsciem. Jego plaszcz byl staroswiecki, dlugi i czarny, podobny do tych, ktore nosilo sie na poczatku stulecia. Rzadko sie do mnie odzywal, nawet gdy dowiedzial sie od Jamie, ze razem czytamy Biblie. Chociaz nadal nie zyczyl sobie, zebym przebywal w domu pod jego nieobecnosc, teraz pozwalal mi wejsc do srodka. Wiedzialem, ze godzi sie na to miedzy innymi dlatego, ze nie chce, by Jamie zmarzla na werandzie, alternatywa bylo dla niego siedzenie przez caly czas w domu. Mysle, ze chcial rowniez spedzic troche czasu sam, i to bylo glownym powodem zmiany. Nie rozmawial ze mna o zasadach obowiazujacych w jego domu - domyslilem sie ich, kiedy po raz pierwszy pozwolil mi zostac. Wolno mi bylo przebywac w salonie, nigdzie indziej. Jamie nadal poruszala sie dosc zwawo, chociaz zima byla paskudna. Pod koniec stycznia przez dziewiec dniu wial lodowaty wiatr, a potem przez trzy dni bez przerwy lalo. Jamie nie miala ochoty wychodzic z domu w taka pogode, ale po wyjsciu Hegberta stalismy czasem kilka minut na werandzie, zeby pooddychac swiezym powietrzem. Za kazdym razem, gdy to robilismy, martwilem sie o nia. Kiedy czytalismy Biblie, przynajmniej trzy razy kazdego dnia ktos pukal do drzwi. Ludzi bez przerwy do nas zagladali, jedni przynoszac jedzenie, inni po prostu po to, zeby powiedziec dzien dobry. Przyszli nawet Eric i Margaret i chociaz Jamie nie wolno bylo ich wpuscic, zrobila to. Usiedlismy w salonie i zaczelismy rozmawiac, lecz zadne z nich nie mialo odwagi spojrzec jej w oczy. Oboje byli podenerwowani i dopiero po paru minutach przeszli do rzeczy. Eric oznajmil, ze przyszedl ja przeprosic, i dodal, ze nie ma pojecia, dlaczego to wszystko musialo spotkac akurat ja. Poza tym cos dla niej przyniosl, dodal, kladac drzaca reka koperte na stoliku. Przez caly czas cos dlawilo go w gardle i nigdy jeszcze nie slyszalem w jego glosie tylu emocji. -Masz najwieksze serce ze wszystkich osob, ktore kiedykolwiek znalem - powiedziala do Jamie lamiacym sie glosem. - I chociaz traktowalem to jako cos oczywistego i nie zawsze bylem dla ciebie mily, chcialbym, zebys wiedziala, co czuje. Jeszcze nigdy nie bylo mi tak przykro. - Eric otarl lze w kaciku oka. - Jestes prawdopodobnie najlepsza osoba, jaka zdarzylo mi sie poznac w calym moim zyciu. Pociagajac co chwila nosem, hamowal lzy, lecz Margaret nie zdolala powstrzymac swoich i poryczala sie, siedzac na kanapie. Kiedy Eric skonczyl mowic, Jamie otarla lzy z policzkow, powoli wstala i otworzyla ramiona w gescie, ktory mozna bylo uznac za dowod, ze mu wybacza. Eric padl jej w objecia i w koncu zaczal otwarcie plakac, a ona mruczala cos do niego i delikatnie gladzila go po wlosach. Obejmowali sie bardzo dlugo. Eric szlochal tak mocno, ze w koncu zabraklo mu sil. Wtedy przyszla kolej na Margaret i obie, ona i Jamie, zrobily dokladnie to samo. Szykujac sie do wyjscia, Eric i Margaret zalozyli kurtki i jeszcze raz spojrzeli na Jamie, jakby pragneli zapamietac ja na zawsze. Nie mialem watpliwosci, ze chcieli zachowac ja w pamieci taka, jak wygladala wlasnie w tej chwili. Dla mnie byla piekna i wiedzialem, ze oni czuja to samo. -Trzymaj sie - powiedzial Eric, idac do drzwi. - Bede sie za ciebie modlil, tak jak wszyscy. - A potem odwrocil sie i poklepal mnie po ramieniu. - Ty tez sie trzymaj - dodal z zaczerwionymi oczyma. Patrzac, jak odchodza, nigdy jeszcze nie bylem z nich tak dumny. Pozniej, gdy otworzylismy koperte, zobaczylismy, czego dokonal Eric. Nic nam nie mowiac zebral ponad czterysta dolarow na sierociniec. Czekalem na cud. Ale cud nie nadchodzil. Na poczatku lutego dawka lekow, ktore Jamie brala, zeby usmierzyc coraz silniejszy bol, zostala znacznie zwiekszona. Od tych tabletek krecilo jej sie w glowie i dwukrotnie upadla w lazience, raz uderzajac sie glowa o umywalke. Po ostatnim upadku uparla sie, zeby lekarze z powrotem zmniejszyli jej dawke, na co niechetnie przystali. Chociaz mogla normalnie chodzic, bol, ktory odczuwala, wzmogl sie i czasem krzywila sie, nawet podnoszac reke. Bialaczka jest choroba krwi, ktora krazy po calym ciele. Nie ma przed nia praktycznie ratunku, dopoki bije serce czlowieka. Choroba oslabila rowniez jej cialo, atakujac miesnie i utrudniajac nawet najprostsze ruchy. W pierwszym tygodniu lutego Jamie stracila szesc funtow i zaczela miec klopoty z chodzeniem. Potrafila przejsc tylko kilka krokow, naturalnie pod warunkiem, ze pozwalal jej na to bol, co zdarzalo sie coraz rzadziej. Ponownie zaczela brac wieksze dawki lekow: zawroty glowy nie byly tak dokuczliwe jak bol. Nadal czytalismy Biblie. Przychodzac do Jamie, zastawalem ja zawsze na kanapie z otwarta Biblia w reku, i zdawalem sobie sprawe ze jesli zechcemy robic to dalej, juz niebawem Hegbert bedzie ja musial tam zanosic. Chociaz nigdy nic o tym nie mowila, oboje wiedzielismy, co to oznacza. Czasu bylo coraz mniej, a moje serce nadal mowilo mi, ze jest jeszcze cos, co moge zrobic. Czternastego lutego, w dzien swietego Walentego, Jamie wybrala fragment z Listu do Koryntian, ktory wiele dla niej znaczyl. Powiedziala mi, ze gdyby kiedykolwiek miala taka mozliwosc, chcialaby, zeby ten wlasnie fragment odczytano na jej weselu. Oto jego tresc: Milosc cierpliwa jest, laskawa jest.Milosc nie zazdrosci, nie szuka poklasku, nie unosi sie pycha; nie dopuszcza siebezwstydu, nie szuka swego, nie unosi sie gniewem, nie pamieta zlego; niecieszy sie z niesprawiedliwosci, lecz wspolweseli sie z prawda. Wszystkoznosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma. Jamie w najprawdziwszy sposob ucielesniala te slowa. Trzy dni pozniej, kiedy zrobilo sie troche cieplej, pokazalem jej cos pieknego - cos, czego, jak sadzilem, jeszcze nie widziala i co, bylem tego pewien, z checia zobaczy. Wschodnia czesc Karoliny Polnocnej to kraina odznaczajaca sie lagodnym klimatem i wspanialym uksztaltowaniem terenu. Nigdzie indziej nie widac tego tak wyraznie jak na Bogue Banks, wyspie polozonej nieopodal wybrzeza, niedaleko moich rodzinnych stron. Oddalona o pol mili od brzegu, dluga na dwadziescia mil i blisko na mile szeroka, biegnie ze wschodu na zachod i jest istnym cudem natury. Ci, ktorzy tam mieszkaja, kazdego dnia sa swiadkami wspanialych wschodow i zachodow slonca nad rozleglym przestworem Atlantyku. Grubo opatulona Jamie stala obok mnie na skraju Przystani Parostatkow, gdy zaczal sie ten idealny wieczor. Wskazalem reka w dal i powiedzialem, zeby chwile zaczekala. Widzialem nasze oddechy: jej dwa przypadaly na jeden moj. Musialem ja podtrzymywac - wydawala sie lzejsza od lisci, ktore spadajac jesienia z drzew - lecz wiedzialem, ze warto bylo tu przyjechac. W pewnym momencie jarzacy sie, poryty kraterami ksiezyc zaczal wylaniac sie z morza, rzucajac snop swiatla na ciemniejace powoli wody rozszczepiajac sie na tysiac fragmentow, kazdy piekniejszy od poprzedniego. Dokladnie w tej samej chwili slonce zetknelo sie po drugiej stronie z horyzontem, zabarwiajac go na czerwono, zolto i zloto, tak jakby niebiosa nad naszymi glowami otworzyly nagle podwoje i pozwolily splynac na ziemie calemu swemu pieknu. Ocean przeistoczyl sie w plynne srebro, woda iskrzyla sie odbitym, zmieniajacym barwy swiatlem i widok byl naprawde wspanialy, niemal jak u zarania czasu. Slonca nadal sie obnizalo, roztaczajac wszedzie, gdzie okiem siegnac swoj blask, i w koncu powoli znikalo pod falami. Ksiezyc kontynuowal swoja migotliwa wedrowke w gore, przybierajac tysiace roznych odcieni zolci, kazdy bledszy od poprzedniego, az w koncu upodobnil sie barwa do gwiazd. Podtrzymywana przeze mnie Jamie ogladala to wszystko w milczeniu. Jej oddech byl plytki i slaby. Kiedy wreszcie niebo poczernialo i na poludniu pojawily sie pierwsze iskierki gwiazd, wzialem ja w ramiona i pocalowalem delikatnie w oba policzki, a potem w usta. -Wlasnie cos takiego do ciebie czuje - powiedzialem. Tydzien pozniej wizyty Jamie w szpitalu staly sie bardziej regularne, chociaz nalegala, zeby nie kazano jej zostawac tam na noc. -Chce umrzec w domu - mowila. Lekarze nie mogli jej w zaden sposob pomoc i nie mieli wyboru: musieli uwzglednic jej zyczenie. Przynajmniej na razie. -Myslalem o kilku ostatnich miesiacach - wyznalem jej. Siedzielismy w salonie, trzymajac sie za rece i czytajac Biblie. Jej twarz stawala sie coraz chudsza, wlosy tracily blask. Ale oczy, te lagodne blekitne oczy, byly tak samo cudowne jak zawsze. Chyba nigdy jeszcze nie widzialem kogos tak pieknego. -Ja tez o nich myslalam - odparla. -Juz pierwszego dnia zajec u panny Garber wiedzialas, ze zagram w tej sztuce, prawda? Wtedy, gdy spojrzalas na mnie i usmiechnelas sie? Jamie pokiwala glowa. -Tak. -A kiedy zaprosilem cie na bal, kazalas mi przyrzec, ze sie w tobie nie zakocham, ale wiedzialas, ze i tak mnie to czeka? W jej oczach pojawil sie figlarny blysk. -Tak. -Skad wiedzialas? Wzruszyla ramionami, nie odpowiadajac i przez kilka chwil siedzielismy razem, obserwujac siekacy o szyby deszcz. -A o czym, twoim zdaniem, myslalam, kiedy oswiadczylam, ze sie za ciebie modle? - powiedziala w koncu. Choroba nadal sie rozwijala, z nadejsciem marca coraz szybciej. Jamie brala wiecej lekow przeciwbolowych i fale mdlosci powodowaly, ze nie mogla nic utrzymac w swoim zoladku. Bardzo oslabla i wygladalo na to, ze wbrew swoim checiom bedzie musiala zostac w szpitalu. Maja matka i ojciec sprawili, ze do tego nie doszlo. Ojciec przyjechal do domu, w pospiechu opusciwszy stolice, chociaz trwala wlasnie sesja Kongresu. Matka najwyrazniej zadzwonila do niego i oznajmila, ze jesli natychmiast nie wroci, rownie dobrze moze pozostac w Waszyngtonie na zawsze. Kiedy opowiedziala mu, co sie dzieje, ojciec stwierdzil, ze Hegbert nigdy nie przyjmie od niego pomocy, ze urazy sa zbyt glebokie i za pozno juz, zeby cos zrobic. -Tu nie chodzi o twoja rodzine ani nawet o wielebnego Sullivana i o to co zdarzylo sie w przeszlosci - odpowiedziala, nie przyjmujac do wiadomosci jego tlumaczen. - Tu chodzi o naszego syna. Tak sie sklada, ze kocha te dziewczyne, a ona potrzebuje naszej pomocy. Musisz znalezc jakis sposob, zeby jej pomoc. Nie wiem, co takiego moj ojciec powiedzial Hegbertowi, jakie obietnice musial zlozyc i ile to wszystko kosztowalo. Wiem tylko, ze juz wkrotce sprowadzono do domu Jamie kosztowny sprzet, dostarczono jej wszystkie potrzebne lekarstwa i od tej pory dyzurowaly przy niej na zmiane dwie pielegniarki, a kilka razy dziennie zagladal lekarz. Mogla pozostac w domu. Tej nocy po raz pierwszy w zyciu plakalem na ramieniu ojca. -Czy jest cos, czego zalujesz? - zapytalem ja. Lezala w lozku z igla na ramieniu. Kroplowka dostarczala jej leki, ktorych potrzebowala. Jej twarz byla blada, cialo lekkie jak piorko. Nie mogla juz prawie chodzic; kiedy to robila, trzeba bylo ja bez przerwy podtrzymywac. -Wszyscy czegos zalujemy, Landon - odparla - ale uwazam, ze mialam wspaniale zycie. -Jak mozesz tak mowic? - zawolalem, nie mogac ukryc swojej udreki. - Biorac pod uwage to, co cie spotkalo. Jamie scisnela mnie za reke, niezbyt mocno, i poslala mi czuly usmiech. -Jesli o to chodzi, rzeczywiscie moglo byc lepiej - stwierdzila, rozgladajac sie po sypialni. Rozesmialem sie przez lzy i natychmiast poczulem wyrzuty sumienia. To przeciez ja mialem ja wspierac, nie odwrotnie. -Poza tym jednak bylam szczesliwa - dodala. - Naprawde, Landon. Mialem, wyjatkowego ojca, ktory przyblizyl mi Boga. Kiedy spogladam wstecz, wiem, ze nie moglabym pomoc innym ludziom bardziej, niz to czynilam. - Przerwala i spojrzala mi prosto w oczy. - Zakochalam sie nawet w kims i ten ktos odwzajemnia moje uczucie. Pocalowalem jej reke, gdy to powiedziala, i przycisnalem jej dlon do policzka. -To nie w porzadku - mruknalem. Nie odpowiedziala. -Nadal sie boisz? - zapytalem. -Tak. -Ja tez sie boje - przyznalem. -Wiem. I jest mi przykro. -Co moge zrobic? - zapytalem zdesperowany. - Nie wiem juz w ogole, co mam robic. -Poczytasz mi? Skinalem glowa, chociaz nie wiedzialem, czy glos nie zalamie mi sie, nim doczytam do konca strone. Prosze Boze, powiedz mi, co robic! -Mamo? - odezwalem sie tego samego dnia wieczorem. -Tak? Siedzielismy na sofie w gabinecie, przy plonacym kominku. Wczesniej tego dnia Jamie zasnela, gdy czytalem jej Biblie, i wiedzac, ze potrzebuje odpoczynku, wyslizgnalem sie z jej sypialni. Przed wyjsciem pocalowalem ja w policzek. Byl to niewinny pocalunek, lecz w tym samym momencie do pokoju wszedl Hegbert i widzialam na jego twarzy sprzeczne emocje. Wiedzial, ze kocham jego corke, ale mial rownoczesnie swiadomosc, ze naruszam jedna z nie spisanych regul obowiazujacych w tym domu. Zdawalem sobie sprawe, ze gdyby Jamie czula sie lepiej, nigdy juz nie wpuscilby mnie do srodka. Teraz jednak jego dezaprobata ograniczyla sie do tego, ze nie odprowadzil mnie do drzwi. Naprawde nie moglem go za to winic. Dzieki temu, ze spedzam z Jamie tyle czasu, nie czulem sie juz dotkniety jego zachowaniem. Jesli przez te ostatnie miesiace Jamie czegos mnie nauczyla, to tego, ze nie powinnismy sadzic innych po ich myslach i intencjach, lecz po ich uczynkach, a wiedzialem, ze nazajutrz Hegbert i tak mnie wpusci do domu. Myslalem o tym wszystkim, siedzac z mama na sofie. -Sadzisz, ze mamy jakis cel w zyciu? - zapytalem. Po raz pierwszy zadalem jej takie pytanie, ale usprawiedliwialy mnie niezwykle okolicznosci. -Nie jestem pewna, czy rozumiem, co masz na mysli - odparla marszczac czolo. -Mam na mysli, skad wiemy, co mamy robic? -Chodzi ci o to, w jaki sposob spedzasz czas razem z Jamie? Skinalem glowa, chociaz sam dobrze nie wiedzialem, o co mi chodzi. -Tak jakby. Wiem, ze postepuje slusznie, a jednak... a jednak czegos mi brakuje. Rozmawiamy i czytamy Biblie, ale... Przerwalem i mama dokonczyla za mnie mysl: -Uwazasz, ze powinienes zrobic cos wiecej? Pokiwalem glowa. -Nie wydaje mi sie, zebys mogl zrobic cos wiecej, kochanie - powiedziala lagodnie. -Dlaczego w takim razie tak sie czuje? Mama przysunela sie do mnie troche blizej i przez chwile razem wpatrywalismy sie w plomienie. -Moim zdaniem dlatego, ze jestes przestraszony i bezradny i mimo ze sie starasz, cala ta sytuacja staje sie coraz trudniejsza. Dla was obojga. Im bardziej sie starasz, tym bardziej sytuacja wydaje sie beznadziejna. -Czy mozna cos zrobic, zebym tak sie nie czul? Mama objela mnie ramieniem i przytulila do siebie. -Nie - odparla cicho. - Nie mozna. Nazajutrz Jamie nie mogla wstac z lozka. Byla teraz zbyt slaba, zeby chodzic nawet z czyjas pomoca, i czytalismy Biblie w jej pokoju. Zasnela po kilku minutach. Minal kolejny tydzien. Stan Jamie ustawicznie sie pogarszal, jej cialo slablo. Przykuta do lozka, wydawala sie mniejsza, prawie jakby ponownie stala sie mala dziewczynka. -Co moge dla ciebie zrobic, Jamie? - pytalem blagalnie. Jamie, moja slodka Jamie, spala teraz calymi godzinami, nawet kiedy do niej mowilem. Nie reagowala na dzwiek mojego glosu; jej oddech byl urwany i slaby. Siedzialem bardzo dlugo przy lozku, przygladajac sie jej i myslac o tym, jak bardzo ja kocham. Wreszcie przycisnalem jej reke do serca i poczulem kostki jej palcow. Chcialo mi sie plakac, opanowalem sie jednak, odlozylem jej dlon i wyjrzalem przy okno. Dlaczego, zastanawialem sie, caly moj swiat tak nagle sie rozsypal? Dlaczego to wszystko przytrafilo sie komus takiemu jak ona? Czy z tego, co sie stalo, mozna bylo wysunac jakas nauke? Czy, jak powiedzialaby Jamie, stanowilo to czesc Bozych zamyslow? Czy Bog chcial, zebym sie w niej zakochal? Czy tez stalo sie to z mojej wlasnej woli? Im dluzej Jamie spala, tym mocniej czulem kolo siebie jej obecnosc, lecz odpowiedzi na moje pytania wydawaly sie tak samo odlegle jak przedtem. Na dworze ustal wlasnie ostatni z porannych szkwalow. Dzien byl szary, ale teraz promyki popoludniowego slonca przedzieraly sie przez chmury. Widzialem pierwsze oznaki budzacej sie wiosny. Na drzewach pojawily sie paczki: liscie czekaly tylko na odpowiedni moment, zeby sie rozwinac i otworzyc na kolejne lato. Na stoliku przy lozku zobaczylem kolekcje przedmiotow, ktore byly bliskie sercu Jamie. Staly tam fotografie jej ojca, trzymajacego ja malutka na rekach i stojacego przed przedszkolem; byly rowniez listy i kartki, ktore przysylaly jej dzieci z sierocinca. Wzdychajac, wzialem do reki caly stos i otworzylem koperte, ktora lezala na samej gorze. "Prosze, wyzdrowiej szybko. Tesknie za toba" - glosil wykonany kredka napis. List podpisany byl przez Lydie, dziewczynke, ktora usnela na kolanach Jamie w Wigilie. Nastepna kartka wyrazala podobne uczucia, lecz tym, co naprawde przyciagnelo moja uwage, byl rysunek narysowany przez chlopca, ktory ja wyslal, Rogera. Przedstawial ptaka unoszacego sie nad tecza. Czujac, ze dlawi mnie w gardle, zlozylem kartke. Nie bylem w stanie ogladac tego dluzej i odlozylem stos z powrotem na stolik. Przy szklance z woda zauwazylem wycinek z gazety. Artykul dotyczyl sztuki i opublikowany zostal w niedzielnej gazecie dzien po drugim przedstawieniu. Nad tekstem zobaczylem jedyna fotografie, jaka kiedykolwiek zrobiono nam razem. Mialem wrazenie, ze to bylo tak dawno temu. Podnioslem wycinek do oczu. Wpatrujac sie w zdjecie, przypomnialem sobie, co czulem, kiedy zobaczylem ja tamtego wieczoru. Przygladajac sie Jamie na fotografii, szukalem jakiejkolwiek oznaki, ze zdawala sobie sprawe, co ja czaka. Wiedzialem, ze zdawal sobie z tego sprawe, lecz jej twarz w ogole tego nie zdradzala. Widzialem na niej tylko promienna radosc. W koncu westchnalem i odlozylem wycinek na miejsce. Biblia nadal lezala otwarta tam, gdzie skonczylem czytac, i chociaz Jamie spala, poczulem potrzebe dalszej lektury. Po chwili moj wzrok padl na kolejny ustep. Oto jego tresc: Nie mowie tego, aby wam wydawacrozkazy, lecz aby wskazujac na gorliwosc innych, wyprobowac wasza milosc. Te slowa sprawily, ze znowu zaczelo mnie dlawic w gardle, i juz mialem sie rozplakac, gdy nagle jasne stalo sie dla mnie ich znaczenie.Bog wreszcie dal mi odpowiedz i wiedzialem teraz, co musze zrobic. Nie dotarlbym do kosciola szybciej, nawet gdybym jechal samochodem. Skorzystalem ze wszystkich mozliwych skrotow, przebiegajac przez cudze podworka, a w jednym przypadku nawet przez czyjs garaz i tylne drzwi. Przydala mi sie doskonala znajomosc miasteczka i chociaz nie bylem najlepszym biegaczem, nic nie moglo mnie zatrzymac: to, co musialem zrobic, dodawalo mi skrzydel. Nie dbalem, jak bede wygladac, gdy sie tam zjawie, nie sadzilem bowiem, by Hegbert przywiazywal do tego jakiekolwiek znaczenie. Po wejsciu do kosciola zwolnilem i kierujac sie w strona zakrystii, staralem sie zlapac oddech. Hegbert podniosl wzrok, kiedy mnie zobaczyl, i domyslilem sie, dlaczego tu siedzial. Nie zaprosiwszy mnie do srodka, odwrocil po prostu wzrok z powrotem do okna. W domu staral sie stawiac czolo chorobie corki, obsesyjnie sprzatajac wszystkie pomieszczenia. Tutaj jednak papiery porozrzucane byly po calym biurku i wszedzie walaly sie ksiazki, jakby od tygodni nikt nie robil porzadkow. Wiedzialem, ze w tym miejscu rozmyslal o Jamie; w to miejsce przychodzil, zeby plakac. -Wielebny...? - odezwalem sie cicho. Nie odpowiedzial, lecz i tak wszedlem do srodka. -Chce byc sam - wychrypial. Sprawial wrazenie starego i pokonanego, tak znuzonego, jak znuzeni byli Izraelici opisani w Psalmach Dawida. Policzki mu sie zapadly, a wlosy znacznie przerzedzily od grudnia. Byc moze udawanie pogody ducha przy Jamie zmeczylo go nawet bardziej niz mnie i naprawde gonil resztkami sil. Podszedlem do jego biurka, a on zerknal na mnie i z powrotem odwrocil sie do okna. -Prosze - powiedzial blagalnym tonem, jakby brakowalo mu energii, by mi sie przeciwstawic. -Chcialbym z panem porozmawiac - oznajmilem stanowczo. - Nie zwracalbym sie do pana, gdyby to nie bylo wazne. Hegbert westchnal, a ja usiadlem na tym samym krzesle, na ktorym siedzialem, gdy prosilem go, zeby pozwolil mi zabrac Jamie na sylwestra. Wysluchal tego, co mialem mu do powiedzenia, a kiedy skonczylem, odwrocil sie twarza do mnie. Nie wiem, co myslal, na szczescie jednak nie odmowil mojej prosbie. Nic nie mowiac, otarl oczy palcami i ponownie wyjrzal przez okno. Nawet on, jak sadze, byl zbyt wstrzasniety, zeby cos powiedziec. Znowu bieglem i znowu nie czulem zmeczenia: moj cel dawal mi sile, ktorej potrzebowalem. Dotarlszy do domu Jamie, wpadlem bez pukania do srodka i pielegniarka, ktora siedziala w sypialni, wyjrzala na zewnatrz, zeby zobaczyc co to za halas. -Jamie spi? - zapytalem, zanim zdazyla sie odezwac. -Nie - odparla ostroznie. - Kiedy sie obudzila, pytala, gdzie jestes. Przeprosilem ja za moj nieporzadny wyglad, zapytalem, czy moglaby zostawic nas samych, po czym wszedlem do sypialni i przymknalem za soba drzwi. Jamie byla blada, bardzo blada, ale usmiech na jej twarzy swiadczyl, ze nadal sie nie poddaje. -Witaj, Landon - pozdrowila mnie slabym glosem. - Dziekuje, ze wrociles. Przysunalem sobie krzeslo, usiadlem przy lozku i wzialem jej reke. Patrzac, jak tak lezy, poczulem, ze cos sciska mnie w zoladku, i znowu o malo sie nie poplakalem. -Bylem u ciebie wczesniej, ale spalas - powiedzialem. -Wiem... przepraszam. Najwyrazniej nie moge juz na to nic poradzic. -Nic sie nie stalo, naprawde. Uniosla lekko reke z przescieradla i pocalowalem ja, a potem pochylilem sie i pocalowalem ja takze w policzek. -Kochasz mnie? - zapytalem. -Tak - odparla z usmiechem. -Chcesz, zebym byl szczesliwy? Zadajac jej to pytanie, czulem, jak serce zaczyna mi bic szybciej. -Oczywiscie. -Czy w takim razie cos dla mnie zrobisz? Uciekla spojrzeniem w bok i na jej twarzy odmalowal sie smutek. -Nie wiem, czy jestem w stanie - odparla. -Ale czy zrobisz to, jesli bedziesz mogla? Nie potrafie opisac intensywnosci tego, co czulem w tamtej chwili. Milosc, gniew, smutek i nadzieja polaczyly sie w jedno, spotegowane zdenerwowaniem. Jamie patrzyla na mnie zaintrygowana i na chwile zabraklo mi tchu. Zdalem sobie sprawe, ze nigdy jeszcze nie zywilem do nikogo tak mocnych uczuc. Odwzajemniajac spojrzenie, po raz milionowy zapragnalem odwrocic bieg wydarzen. Gdyby to bylo mozliwe, oddalbym za nia zycie. Chcialem powiedziec, co mysle, lecz dzwiek jej glosu uciszyl nagle targajace mna emocje. -Tak - odparla w koncu slabym glosem, w ktorym zawarta byla jednak obietnica. - Zrobie to. Odzyskujac panowanie nad soba, ponownie ja pocalowalem, a potem przesunalem delikatnie palcami po jej policzku. Zachwycala mnie jej jedwabista skora i lagodnosc, ktora ujrzalem w oczach. Nawet teraz byla doskonala. Znowu zaschlo mi w gardle, jednak, jak juz wspomnialem, wiedzialem dobrze, co mam robic. Musialem pogodzic sie z tym, ze nie potrafie jej uleczyc, ale chcialem przynajmniej dac jej cos, czego zawsze pragnela. To wlasnie przez caly czas probowalo mi powiedziec moje serce. Zrozumialem wowczas, ze Jamie juz wczesniej udzielila mi odpowiedzi, ktorej szukalem, tej, ktora staralo sie odnalezc moje serce. Udzielila mi tej odpowiedzi, kiedy czekalismy na pana Jenkinsa, zeby zapytac go o mozliwosc wystawienia sztuki w sierocincu. Usmiechnalem sie lagodnie, a ona scisnela lekko moja reke, jakby ufala, ze podjalem wlasciwa decyzje. Pokrzepiony jej gestem, pochylilem sie i wzialem gleboki oddech. Kiedy wypuscilem powietrze z pluc, wraz z nim poplynely slowa: -Czy wyjdziesz za mnie za maz? Rozdzial 13 Kiedy mialem siedemnascie lat, moje zycie odmienilo sie na zawsze.Gdy dzisiaj, czterdziesci lat pozniej, przechadzam sie ulicami Beaufort i rozmyslam o tamtym roku, pamietam wszystko tak wyraznie, jakby te wydarzenia nadal rozgrywaly sie przed moimi oczyma. Pamietam, jak Jamie powiedziala " tak" na moje pytanie i jak oboje zaczelismy razem plakac. Pamietam rozmowy z Hegbertem i moimi rodzicami, podczas ktorych wyjasnilem, co musze zrobic. Mysleli, ze czynie to tylko dla Jamie, i wszyscy troje starali mi sie to wyperswadowac, zwlaszcza gdy dowiedzieli sie, ze Jamie przyjela oswiadczyny. Nie rozumieli tego i musialem im wytlumaczyc, ze robie to rowniez dla samego siebie. Bylem w niej zakochany, tak gleboko zakochany, ze nie dbalem o to, ze jest chora. Nie dbalem o to, ze nie bedziemy dlugo ze soba. Zadna z tych rzeczy nie miala dla mnie znaczenia. Wazne bylo tylko, ze robilem cos, co moje serce uznalo za sluszne. Bylem przekonany, ze Bog po raz pierwszy przemowil do mnie bezposrednio i wiedzialem, ze na pewno nie okaze mu nieposluszenstwa. Wiem, ze niektorzy z was zastanawiaja sie, czy nie robilem tego z litosci. Inni, jeszcze bardziej cyniczni, moge nawet przypuszczac, ze uczynilem to, poniewaz Jamie miala wkrotce odejsc z tego swiata i nie poswiecalem zbyt wiele. Odpowiedz na oda te przypuszczenia brzmi " nie". Ozenilbym sie z Jamie Sullivan bez wzgledu na to, co zdarzyloby sie w przyszlosci. Ozenilbym sie z Jamie Sullivan, gdyby nagle spelnil sie cud, o ktory sie modlilem. Wiedzialem o tym, kiedy poprosilem ja o reke, i wiem o tym dzisiaj. Jamie byla dla mnie czyms wiecej niz kobieta, ktora kochalem. W tamtym roku Jamie pomogla mi stac sie czlowiekiem, jakim teraz jestem. Pewna reke pokazala mi, jak wazne jest, by pomagac innym; poprzez swoja cierpliwosc i lagodnosc pokazala, o co tak naprawde chodzi w zyciu. Jej pogoda ducha i optymizm, nawet w czasie choroby, byly najbardziej zdumiewajacymi rzeczami, jakie zdarzylo mi sie ogladac. Slubu udzielil nam Hegbert w kosciele Baptystow; moj ojciec stal przy mnie jako druzba. To kolejna racz, ktora zawdzieczam Jamie. Na Poludniu tradycja jest, by ojciec stal przy boku pana mlodego, lecz dla mnie ta tradycja nie miala wiekszego znaczenia, zanim w moim zyciu nie pojawila sie Jamie. To ona zblizyla ponownie do siebie mnie i ojca; w jakis sposob udalo jej sie rowniez zasypac przepasc, jaka dzielila nasze rodziny. Po tym, co ojciec uczynil dla mnie i dla Jamie, przekonalem sie w koncu, ze jest kims, na kogo moge liczyc, i z biegiem lat nasze stosunki stawaly sie coraz lepsze, az do dnia jego smierci. Jamie nauczyla mnie rowniez, jak wiele warta jest umiejetnosc przebaczania i jak bardzo potrafi przeobrazac ludzi. Przekonalem sie o tym w dniu, gdy odwiedzili nas Eric i Margaret. Jamie nie chowala do nikogo urazy. Zyla tak, jak nauczala Biblia. Byla nie tylko aniolem, ktory uratowal Toma Thortona, lecz rowniez aniolem, ktory uratowal nas wszystkich. Tak jak chciala, kosciol byl wypelniony po brzegi. Ponad dwiescie osob zmiescilo sie w srodku, a co najmniej drugie tyle stalo na zewnatrz, kiedy 12 marca 1959 roku wzielismy slub. Poniewaz decyzja zapadla tak nagle, nie bylo czasu na dlugie przygotowania, lecz ludzie i tak starali sie, jak mogli, by ten dzien okazal sie dla nas wyjatkowy. Do kosciola przyszli wszyscy, ktorych znalem - panna Gerber, Eric, Margaret, Eddie, Sally, Carey, Angela, nawet Lew ze swoja babcia - i gdy zabrzmialy pierwsze takty muzyki, nikt nie zdolal powstrzymac lez. Jamie byla slaba i nie wstawala z lozka od dwoch tygodni, lecz koniecznie chciala, by ojciec poprowadzil ja do oltarza. -To dla mnie bardzo wazne, Landon - powiedziala. - To czesc mojego marzenia, pamietasz? Choc obawialem sie, ze okaze sie to niemozliwe, skinalem po prostu glowa. Nie moglem nie podziwiac jej wiary. Wiedzialem, ze planuje zalozyc suknie, ktora miala na sobie w teatrze podczas przedstawienia. Byla to jedyna biala suknia, ktora dalo sie zorganizowac w tak krotkim czasie, wiedzialem jednak, ze bedzie o wiele luzniejsza niz poprzednio. Zastanawiajac sie, jak bedzie wygladala Jamie, i stojac przy oltarzu, poczulem, ze ojciec kladzie mi reke na ramieniu. -Jestem z ciebie dumny, synu - oswiadczyl. -Ja tez jestem z ciebie dumny, tato - odparlem. Po raz pierwszy powiedzialem mu cos takiego. Moja mama stala w pierwszym rzedzie i ocierala oczy chusteczka, gdy zabrzmial Marsz Weselny. Drzwi otworzyly sie i zobaczylem siedzaca na wozku inwalidzkim Jamie, przy ktorej stala pielegniarka. Zebrawszy wszystkie sily, ktore jej pozostaly, Jamie chwiejnie wstala, podtrzymywana przez swojego ojca. A potem ruszyli powoli srodkiem nawy i cala kongregacja oniemiala ze wzruszenia. W polowie drogi Jamie sie zmeczyla i zatrzymali sie, zeby mogla zlapac oddech. Zamknela oczy i przez moment obawialem sie, ze nie da rady isc dalej. Wiem, ze nie minelo wiecej niz dziesiec czy dwanascie sekund. W koncu kiwnela glowa i ruszyli dalej, a moje serce wezbralo duma. Byly to, pamietam, jak pomyslalem, najtrudniejsze kroki, jakie kiedykolwiek dane bylo przejsc... I pod kazdym wzgledem niezapomniane. Pielegniarka dotoczyla za nimi wozek, a Jamie i jej ojciec ruszyli w moja strone. Gdy stanela w koncu u mego boku, rozlegly sie okrzyki radosci i ludzie zaczeli spontanicznie klaskac. Pielegniarka ustawila za nia wozek i Jamie wyczerpana usiadla. Usmiechajac sie, ukleknalem, zeby byc na rownym poziomie z nia. Moj ojciec zrobil to samo. Hegbert pocalowal Jamie w policzek i wzial do reki Biblie, alby rozpoczac ceremonie. Skupiony i rzeczowy, najwyrazniej porzucil teraz role ojca Jamie na rzecz innej, bardziej neutralnej, w ktorej latwiej mogl utrzymac na wodzy emocje. Mimo to widzialem, jak zmaga sie sam ze soba. Wsadzil na nos okulary i otworzyl Biblie, a potem spojrzal na Jamie i na mnie. Wyraznie nad nami gorowal i mocno sie stropil, kiedy spostrzegl, iz bedzie od nas o tyle wyzszy. Przez chwile stal zmieszany, a potem sam uklakl. Jamie usmiechnela sie, wziela do za wolna reke i siegnela po moja, laczac nas ze soba. Hegbert zaczal ceremonie w tradycyjny sposob, po czym odczytal fragment Biblii, ktory wskazala mi kiedys Jamie. Wiedzac, jak bardzo jest slaba, myslalem, ze od razu kaze nam wypowiedziec przysiege malzenska, ale on po raz kolejny mnie zaskoczyl. Spojrzal na Jamie, potem na kongregacje i ponownie na nas, jakby szukal wlasciwych slow. W koncu odchrzaknal i podniosl glos, tak by wszyscy mogli go uslyszec: -Jako ojciec mam oddac moja corke innemu mezczyznie, nie wiem jednak, czy jestem w stanie to zrobic - oznajmil. W kosciele zrobilo sie cicho, jak makiem zasial. Hegbert dal mi skinieniem glowy znak, zebym zachowal cierpliwosc. Jamie scisnela moja dlon, dodajac mi otuchy. -Nie moge oddac Jamie, podobnie jak nie moge oddac swego serca. Moge jednak podzielic sie z kims innym radoscia, ktora zawsze mi dawala. Niechaj Bog blogoslawi was oboje. Powiedziawszy to, odlozyl na bok Biblie, wyciagnal do mnie reke, a ja ujalem ja, zamykajac krag. Dopiero teraz odebral od nas przyrzeczenie malzenskie. Ojciec dal mi obraczke, ktora pomogla wybrac matka, a Jamie wreczyla mi swoja. Wsunelismy je sobie nawzajem na palce. Hegbert obserwowal, jak to robimy, i gdy bylismy wreszcie gotowi, oglosil nas mezem i zona. Pocalowalem delikatnie Jamie - w tym momencie mama zaczela plakac - a potem wzialem jej dlon w swoja. W obliczu Boga oraz wszystkich obecnych przyrzeklem jej milosc i oddanie w chorobie oraz zdrowiu i nigdy jeszcze nic nie sprawilo mi takiej radosci. Byl to, pamietam, najpiekniejszy moment w moim zyciu. Minelo odtad czterdziesci lat i wciaz pamietam dokladnie tamten dzien. Jestem moze starszy i madrzejszy, przezylem moze od tamtej pory zupelnie inne zycie, wiem jednak, ze kiedy nadejdzie w koncu moj czas, wspomnienie tego dnia bedzie ostatnim obrazem, jaki pojawi sie pod moimi powiekami. Wciaz ja kocham, widzicie, i nigdy nie zdjalem z palca obraczki. W ciagu wszystkich tych lat nigdy nie mialem ochoty tego zrobic. Oddychalem gleboko, nabierajac w pluca swiezego wiosennego powietrza. Chociaz zmienil sie Beaufort i zmienilem sie ja, powietrze jest wciaz takie samo. To powietrz mojego dziecinstwa, powietrze moich siedemnastych urodzin i gdy wypuszczam je w koncu z pluc, mam znowu piecdziesiat siedem lat. Ale to niewazne. Usmiecham sie lekko, spogladajac ku niebu, swiadom jeszcze jednej rzeczy, ktorej wam nie wyjawilem: swoja droga, wierze teraz, iz cuda sie zdarzaja This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/