Gunter GRASS IDAC RAKIEM Nowela Przelozyl Slawomir Blaut Dziela Guntera Grassa pod redakcja Slawomira Blauta i Joanny Konopackiej POLNORD WYDAWNICTWO OSKAR- Gdansk 2004Tytul oryginalu Im Krebsgang Okladke i strone tytulowa projektowal Zygmunt Gornowicz Przeklad tej ksiazki powstal dzieki pomocy finansowej INTER NATIONES. Bonn ISBN 83-86181-86-9 Copyright e 2002 by Steidl Verlag. Gottingen Copyright for the Polish edition by POLNORD - Wydawnictwo OSKAR. Gdansk 2002 POLNORD - Wydawnictwo OSKAR. Gdansk 2002 Sklad i lamanie: Studio Wydawnicze MARCBOSS Gdansk, Kartuska 51/2, tel. O-5O1 768 766 DRUK: OPTIMA s.c. tel./fax (058) 664 89 32 in memoriam 1 -Czemu dopiero teraz? - pytal ktos, kto nie jest mna. Poniewaz matka mi w kolko... Poniewaz jak wowczas, kiedy po wodzie niosl sie krzyk, chcialem, ale nie moglem krzyczec... Poniewaz prawda to chyba ledwie trzy linijki... Poniewaz teraz dopiero...Slowa maja jeszcze ze mna trudnosci. Ktos, kto nie lubi zadnych wykretow, przygwazdza mnie powolujac sie na moj zawod. Bo przeciez to ja juz jako zoltodzioby mlodziak, ze slowami za pan brat, odbywalem praktyke w Springerowskiej gazecie, niebawem zrecznie zmienilem front, pozniej na lamach "taz" nielicho przejezdzalem sie po Springerze, potem na zoldzie agencji prasowych cwiczylem sie w zwiezlosci i przez dlugi czas z pozycji wolnego strzelca przerabialem na artykuly siekanine biezacych zdarzen: Aktualnosci dzisiejszego dnia. Dzisiaj aktualne. Odparlem, ze moze i tak bylo. Ale tacy jak ja niczego innego sie nie nauczyli. Jesli mam teraz przystapic do rozprawiania sie ze soba, to wszystko, co mi sie ulozylo na opak, pojdzie na karb zatoniecia statku, poniewaz ni mniej, ni wiecej, poniewaz matka wtedy bliska rozwiazania, poniewaz ja w ogole zyje tylko za sprawa przypadku. I oto znow jestem na czyichs uslugach, na razie jednak wolno mi pominac moja skromna osobe, bo ta historia zaczela sie na dlugo przede mna, ponad sto lat temu, mianowicie w Schwerinie, meklemburskiej stolicy, ktora rozposciera sie posrod siedmiu jezior, uwieczniona jest na widokowkach przedstawiajacych staromiejski Schelfstadt i wielowiezowy zamek, a kolejne wojny przetrwala na pozor bez uszczerbku. Z poczatku nie sadzilem, ze dawno odfajkowana przez historie prowincjonalna miescina moglaby zwabic kogokolwiek poza turystami, ale potem ow punkt wyjscia mojej opowiesci raptem nabral aktualnosci w internecie. Jakis anonim podawal informacje osobowe przytaczajac daty, nazwy ulic i swiadectwa szkolne, przed kims takim, kto jak ja szpera w przeszlosci, chcial koniecznie otworzyc skarbnice wiedzy. Skoro tylko na rynku pokazala sie ta aparatura, sprawilem sobie Macintosha z modemem. Moj zawod wymaga owego dostepu do krazacych po swiecie informacji. Nauczylem sie obchodzic jako tako z moim komputerem. Wkrotce takie slowa jak browser i hiperlink* przestaly byc dla mnie chinszczyzna. Klikaniem myszy sciagalem infosy do wykorzystania lub do wyrzucenia, dla fantazji badz z nudow zaczalem przeskakiwac z jednego chatroomu na drugi i reagowac na najbardziej niedorzeczne maile, przez krotki czas goscilem tez na dwoch, trzech pornosites, a wreszcie po chaotycznym surfowaniu natknalem sie na witryny, gdzie tak zwani przedwczorajsi, ale i swiezo upieczeni mlodzi nazisci dawali upust swojej tepocie na stronach nienawisci. I nagle - biorac nazwe statku za slowo poszukiwane - wyklikalem wlasciwy adres: "www.blut-zeuge.de". Swiadek krwi - meczennik. Jakies "Kamractwo Schwerin" oglaszalo gotyckimi literami gromkie hasla. Same pamietliwe kawalki. Chcialo sie bardziej smiac niz rzygac. * Wiekszosc terminow intemetowyeh pozostawiono w przekladzie w brzmieniu angielskim, tak jak w oryginale noweli Guntera Qrassa (przyp. tlum.). Od tej chwili nie ulega watpliwosci, czyja to krew ma dawac swiadectwo. Ale jeszcze nie wiem, czy mam najpierw, jak uczy doswiadczenie, odtworzyc jedna, potem druga sprawe, a nastepnie ten czy tamten zyciorys, czy tez powinienem raczej na skos wejsc czasowi w parade, dajmy na to na sposob rakow, ktore udaja chod wsteczny zbaczajac z prostego kursu, lecz calkiem szparko posuwaja sie naprzod. Pewne jest jedynie tyle: Natura, a scislej biorac Morze Baltyckie juz przeszlo pol wieku temu pogodzilo sie ze wszystkim, o czym bedzie tu mowa. Na pierwszy ogien idzie ktos, czyj nagrobek zostal rozbity na kawalki. Po szkole - mala matura - zaczela sie jego praktyka bankowa, ktora ukonczyl bez wzlotow i upadkow. W internecie nie bylo na ten temat ani slowa. Tam na specjalnie jemu poswieconej website urodzony w roku 1895 w Schwerinie Wilhelm Gustloff odbieral tylko holdy jako "swiadek krwi". Totez zabraklo wzmianki o klopotach z krtania, o chronicznej chorobie pluc, ktora nie pozwolila mu wykazac sie dzielnoscia w pierwszej wojnie swiatowej. Podczas gdy Hans Castorp, mlody mezczyzna z hanzeatyckiego rodu, na polecenie swego tworcy musial opuscic Czarodziejska Gore, aby na stronie 994 powiesci pod tymze tytulem polec jako ochotnik we Flandrii albo rozplynac sie w literackiej mglawicy, schwerinski bank Towarzystwa Ubezpieczen na Zycie w roku siedemnastym troskliwie wyslal swego sumiennego urzednika do Szwajcarii, gdzie w Davos mial sie wykurowac z trapiacej go choroby, po czym w nadzwyczajnym powietrzu do tego stopnia wyzdrowial, ze tylko w jakis inny sposob mozna bylo doprowadzic go do smierci; na powrot do Schwerina, do klimatu polnocnych Niemiec na razie nie mial ochoty. Wilhelm Gustloff znalazl prace asystenta w obserwatorium. Po przeksztalceniu tej placowki badawczej w instytucje konfederacka awansowal na jej sekretarza, ktoremu wszakze starczalo czasu, aby sobie dorobic podrozujac po kraju w charakterze akwizytora Towarzystwa Ubezpieczen Sprzetow Domowych; przy okazji ubocznego zajecia poznawal wiec kantony Szwajcarii. Rownoczesnie nie proznowala jego zona Hedwig; nie majac oporow mimo swych ultranarodowych przekonan zatrudnila sie jako sekretarka u adwokata nazwiskiem Moses Silberroth. Do tego momentu z faktow wylania sie obraz po mieszczansku statecznego malzenstwa, ktore jednak, jak sie okaze, tylko udawalo, ze prowadzi zycie zgodne ze szwajcarskim idealem dorabiania sie; bo z poczatku skrycie, pozniej calkiem jawnie - na co pracodawca dlugo przymykal oczy - sekretarz obserwatorium z powodzeniem wykorzystywal wrodzony talent organizacyjny: wstapil do Partii i do poczatkow roku trzydziestego szostego wsrod zamieszkalych w Szwajcarii Niemcow z Rzeszy i Austriakow zwerbowal blisko piec tysiecy czlonkow, zorganizowal w calym kraju w grupy lokalne i zaprzysiagl na wiernosc komus, kogo Opatrznosc wymyslila sobie na fuhrera. Landesgruppenleiterem mianowal go wszelako Gregor Strasser zawiadujacy sprawami organizacyjnymi Partii. Strasser, ktory nalezal do lewego skrzydla, w roku trzydziestym drugim na znak protestu przeciwko bliskim kontaktom swego fuhrera z wielkim przemyslem zlozyl wszystkie urzedy, a w dwa lata pozniej zostal zaliczony do uczestnikow puczu Rohma i zlikwidowany przez swoich; jego brat Otto ocalal uciekajac za granice. Z kolei Gustloff musial poszukac sobie nowego wzoru. Kiedy w zwiazku z interpelacja zgloszona w Malej Radzie Gryzonii funkcjonariusz policji do spraw cudzoziemcow chcial sie od niego dowiedziec, jak on pojmuje swoj urzad landesgruppenleitera NSDAP w Konfederacji Szwajcarskiej, Gustloff ponoc odpowiedzial: - Najbardziej na swiecie kocham moja zone i moja matke. Gdyby moj fuhrer rozkazal mi je zabic, to bym go posluchal. Ten cytat zostal zakwestionowany w internecie. Takie i jeszcze inne klamstwa wymyslil w swojej ramocie Zyd Emil Ludwig, mozna sie bylo dowiedziec w chatroomie udostepnionym przez Kamractwo Schwerin. Natomiast meczennik w dalszym ciagu pozostawal pod wplywem idei Gregora Strassera. Gustloff stale podkreslal, ze w jego swiatopogladzie wartosci socjalistyczne znacza wiecej od narodowych. Niebawem miedzy czatowcami rozgorzaly walki frakcyjne. Wirtualna noc dlugich nozy domagala sie ofiar. Potem jednak wszystkim zainteresowanym internautom przywolano na pamiec date, ktora miala swiadczyc o roli Opatrznosci. Cos, co ja usilowalem wytlumaczyc sobie jako zwykly przypadek, wynosilo partyjnego aparatczyka Gustloffa na ponadziemskie wyzyny. 30 stycznia 1945, z dokladnoscia co do dnia, w piecdziesieciolecie urodzin meczennika, zaczal tonac statek ochrzczony jego imieniem i tym samym w dwanascie lat od przejecia wladzy, znowu z dokladnoscia co do dnia, stal sie znakiem powszechnej zguby. Oto jakby pismem klinowym wyryta w granicie. Przekleta data, od ktorej wszystko sie zaczelo, niebywale spotegowalo, doszlo do punktu kulminacyjnego, dobieglo kresu. Ja tez, dzieki matce, jestem zwiazany z dniem wciaz zywej katastrofy; natomiast ona zyje podlug innego kalendarza i nie uznaje ani przypadku, ani podobnych wszechwyjasniaczy. -A szkad! - wola ta, ktorej nigdy nie nazywam zaborczo "moja", ale zawsze tylko "matka". - Gancegal po kim by sa sztatek zwal, i tak na dno by poszedl. Bym tylko wiedzecz chczala, co se ten Ruszki myszlal, jak do nas trzy razy pod rzad, rach-ciach-ciach, wygarnacz kazal... Wciaz jeszcze tak gada, jak gdyby od tamtych lat nie uplynela kupa czasu. Slowa rozwleczone. Zdania przepuszczone przez magiel. Mowi bulwy na ziemniaki, glomza na twarog i pomuchla, kiedy przyrzadza dorsza w musztardowej zalewie. Rodzice matki, August i Erna Pokriefkowie, pochodzili z Kosznajderii, nazywano ich Kosniewiakami. Ona za to wyrastala we Wrzeszczu. Pochodzi nie z Gdanska, lecz z tego rozciagnietego, zagarniajacego coraz wiecej sasiednich pol przedmiescia, ktorego jedna z ulic nosila miano Elzy i dla malej Urszuli, zwanej Tulla, musiala byc calym swiatem, bo opowiadajac, jak to po swojemu nazywa, "sztare dzeje", czesto wprawdzie wspomina kapielowe igraszki na pobliskiej baltyckiej plazy albo wyprawy na sanki do lasow na poludniowym skraju przedmiescia, ale przewaznie zmusza swoich sluchaczy, by weszli na podworko czynszowej kamienicy przy Elzy pod 19 i stamtad, mijajac uwiazanego na lancuchu owczarka Harrasa, do stolarni, ktorej pracy towarzyszyly halasy pily tarczowej, pily tasmowej, frezarki, strugarki i dudniacej szlifierki. - Jak zem telko od zerni odrosla, w garnku z klejem mieszacz mnie dawali... - W rezultacie gdziekolwiek mala Tulla stala, lezala, szla, pedzila czy przysiadala w kacie, nie odstepowal jej legendarny, jak opowiadaja, zapach kleju kostnego. Nie ma sie zatem czemu dziwic, ze kiedy zaraz po wojnie zakwaterowali nas w Schwerinie, matka wyuczyla sie w Schelfstadt stolarskiego rzemiosla. Jako "przesiedlona", jak mawialo sie na Wschodzie, predko dostala sie do terminu u majstra, ktorego walacy sie warsztat z czterema strugnicami i stale bulgoczacym garnkiem kleju mial renome zasiedzialego. Stamtad niedaleko bylo na Lehmstrasse, gdzie oboje z matka mielismy kryty smolowana papa dach nad glowa. Ale gdybysmy po katastrofie nie zeszli na lad w Kolobrzegu, gdyby za to torpedowiec "Lowe" zawiozl nas do Travemunde lub Kilonii, a wiec na Zachod, matka jako "uciekinierka ze Wschodu", jak mawialo sie po tamtej stronie, na pewno rowniez terminowalaby u stolarza. Ja mowie: przypadek, podczas gdy ona od pierwszego dnia uwazala, ze miejsce naszego przymusowego pobytu bylo nam sadzone. -A ten Ruszki, co na ichnim ubocze za kapitana bel, to urodziny dokladnie niby kiedy mial? Ty przeczez zwykle wszysztko z detalami wiesz... Nie, inaczej niz w wypadku Wilhelma Gustloffa - a sciagalem z internetu, co sie dalo - tego nie wiem z detalami. Zdolalem dogrzebac sie jedynie roku urodzenia i paru jeszcze faktow oraz przypuszczen, czegos, co dziennikarze nazywaja otoczka. Aleksander Marinesko urodzil sie w roku 1913, mianowicie w Odessie, polozonym nad Morzem Czarnym miescie portowym, ktore kiedys musialo byc wspaniale, o czym zaswiadczaja czarno-biale zdjecia z filmu "Pancernik Potiomkin". Matka pochodzila z Ukrainy. Ojciec byl Rumunem i legitymacje podpisal jeszcze nazwiskiem Marinescu, nim za bunt zostal skazany na smierc, ale w ostatniej minucie zdolal uciec. Jego syn Aleksander wyrastal w dzielnicy portowej. A poniewaz w Odessie blisko obok siebie zyli Rosjanie, Ukraincy i Rumuni, Grecy i Bulgarzy, Turcy i Ormianie, Cyganie i Zydzi, mowil mieszanina roznych jezykow, ktora wszakze musiala byc zrozumiala dla chlopakow z jego bandy. Aczkolwiek pozniej mocno sie staral mowic po rosyjsku, nie bardzo mu sie udawalo oczyszczenie z rumunskich przeklenstw ojca swej rozwodnionej zydowskimi wtretami ukrainszczyzny. Kiedy byl juz matem na statku handlowym, smiano sie z jego zargonu; ale z biegiem lat wielu przeszla ochota do smiechu, chocby w pozniejszym okresie rozkazy dowodcy okretu podwodnego brzmialy nie wiem jak komicznie. Cofnijmy tasme o lata: ponoc siedmioletni Aleksander widzial z dalekomorskiego nabrzeza, jak resztki wojsk "Bialych" i wyczerpane walkami brytyjska i francuska armie interwencyjne w poplochu opuszczaly Odesse. Wkrotce potem ogladal wkroczenie "Czerwonych". Odbywaly sie czystki. Niebawem wojna domowa na dobra sprawe ustala. A gdy w kilka lat pozniej zagranicznym statkom znow bylo wolno cumowac w basenie portowym, chlopak podobno wytrwale, a rychlo i zrecznie nurkowal w przybrzeznych wodach, zeby wylawiac monety rzucane przez pieknie wystrojonych pasazerow. Trio nie jest kompletne. Kogos jeszcze brakuje. Jego czyn wprawil w ruch cos, co wciagalo z duza sila i bylo nie do zatrzymania. Jako ze chcac nie chcac z czlowieka rodem ze Schwerina zrobil meczennika ruchu, a chlopaka z Odessy bohaterem Ploty Baltyckiej odznaczonej Czerwonym Sztandarem, ma po wsze czasy zapewnione miejsce na lawie oskarzonych. Takie i podobne zarzuty czytalem, z uplywem czasu nabierajac apetytu, na wciaz tak samo firmowanej homepage: "To Zyd strzelal..." Mniej jednoznacznie, jak tymczasem wiem, jest zatytulowany pamflet piora towarzysza partyjnego i czolowego mowcy Wolfganga Diewerge wydany w roku 1936 nakladem monachijskiej oficyny Franza Ehera. Jednakze Kamractwo Schwerin, zgodnie z konsekwentna logika obledu, mialo do powiedzenia wiecej, anizeli zdawal sie wiedziec Diewerge: "Bez Zyda na oczyszczonej z min trasie, na wysokosci Ustki, nigdy by nie doszlo do najwiekszej katastrofy morskiej wszechczasow. To za sprawa Zyda... To Zyd jest winien..." W chatroomie z uprawianego czesciowo po niemiecku, czesciowo po angielsku bajdurzenia mozna bylo wszelako wyczytac troche faktow. Jesli jeden z czatowcow wiedzial, ze Diewerge wkrotce po rozpoczeciu wojny zostal dyrektorem rozglosni radiowej Rzeszy w Gdansku, to inny znal jego dzialalnosc w okresie powojennym: podobno, skumplowany z innymi supernazistami, chocby z pozniejszym deputowanym do Bundestagu z ramienia FDP Achenbachem, infiltrowal liberalow w Nadrenii Polnocnej-Westfalii. Ponadto, uzupelnial ktos trzeci, ten byly hitlerowski propagandzista w latach siedemdziesiatych uprawial w Neuwied nad Renem dyskretne pranie pieniedzy wplacanych pokatnie na rzecz FDP. Wreszcie w przepelnionym chatroomie jednak kotlowaly sie jeszcze pytania o sprawce zamachu z Davos, a pewne swego celu odpowiedzi stawialy kropke nad i. O cztery lata starszy od Marinesko i o czternascie lat mlodszy od Gustloffa Dawid Frankfurter urodzil sie w roku 1909 w zachodnioslawonskim miescie Daruvar jako syn rabina. W domu rozmawialo sie po hebrajsku i po niemiecku, w szkole Dawid uczyl sie mowic i pisac po serbsku, na wlasnej skorze odczuwal tez jednak powszechna nienawisc do Zydow. To tylko przypuszczenie: na prozno probowal sie z tym uporac, poniewaz jego konstytucja fizyczna nie pozwalala na skuteczna obrone, a zreczne dostosowanie sie do sytuacji budzilo w nim wstret. Z Wilhelmem Gustloffem Dawid Frankfurter mial jedynie tyle wspolnego: jak tamtemu doskwierala choroba pluc, tak ten od dziecinstwa cierpial na chroniczne zapalenie szpiku kostnego. Ale o ile Gustloff potrafil w Davos raz-dwa wykurowac sie z dolegliwej choroby i pozniej dzialal energicznie jako zdrowy towarzysz partyjny, o tyle choremu Dawidowi nie mogli pomoc zadni lekarze; musial przejsc piec operacji, ale nic to nie dalo: beznadziejny przypadek. Byc moze ze wzgledu na chorobe podjal studia medyczne; za rada rodziny w Niemczech, gdzie studiowali juz jego ojciec i dziadek. Mowia, ze ciagle niedomagajac i z tego powodu cierpiac na trudnosci z koncentracja oblal egzamin po pierwszym semestrze oraz egzaminy pozniejsze. Ale w internecie towarzysz partyjny Diewerge w przeciwienstwie do rowniez cytowanego pisarza Ludwiga, ktorego Diewerge stale nazywal "Emilem Ludwigiem-Cohnem", twierdzil, ze Zyd Frankfurter byl nie tylko cherlawym, lecz i zyjacym na koszt ojca-rabbiego studentem-obibokiem, w dodatku ubranym fircykowato nicponiem i nalogowym palaczem. Potem od po trzykroc przekletej daty zaczal sie - swietowany niedawno w internecie - rok przejecia wladzy. Nalogowy palacz Dawid we Frankfurcie nad Menem doswiadczyl tego, co dotyczylo jego i innych studentow. Widzial, jak palono ksiazki zydowskich autorow. Jego miejsce pracy w laboratorium zostalo raptem oznaczone gwiazda Dawida. Z fizyczna bliskoscia buchala na niego nienawisc. I jego, i innych lzyli studenci wrzaskliwie zaliczajacy siebie do rasy aryjskiej. Z tym nie umial sobie radzic. Tego nie wytrzymywal. Uciekl wiec do Szwajcarii i w Bernie, miejscu jakoby bezpiecznym, kontynuowal studia, aby ponownie przepasc na egzaminach. Wszelako do rodzicow pisal listy nastrojone pogodnie badz pozytywnie, ojcu lozacemu na utrzymanie mydlil oczy. Gdy w rok pozniej zmarla mu matka, przerwal studia. Moze chcac poszukac oparcia u krewnych odwazyl sie na jeszcze jedna podroz do Rzeszy, gdzie w Berlinie patrzyl bezsilnie, jak jego stryja, ktory jak ojciec byl rabinem, targal za rudawa brode jakis mlody czlowiek krzyczac: "Won stad, won, Zydzie!" Podobnie rzecz wyglada w utrzymanym w konwencji powiesciowej "Morderstwie w Davos" Emila Ludwiga, ktore popularny autor opublikowal w amsterdamskim Querido, wydawnictwie emigrantow. Znow Kamractwo Schwerin na swojej website bylo nie lepiej, ale inaczej poinformowane, a powolywalo sie po raz kolejny na towarzysza partyjnego Diewerge, poniewaz ten w swojej relacji jako swiadka cytowal przesluchiwanego przez berlinskich policjantow rabina, doktora Salomona Frankfurtera: "To nieprawda, ze jakis wyrostek ciagnal mnie za brode (ktora zreszta jest czarna, nie ruda) i przy tym krzyczal: "Won stad, won, Zydzie!" Nie mialem mozliwosci ustalic, czy policyjne przesluchanie zarzadzone w dwa lata po domniemanym zniewazeniu odbywalo sie pod przymusem. W kazdym razie Dawid Frankfurter wrocil do Berna i zapewne z kilku powodow byl zalamany. Z jednej strony ponownie zaczely sie nieudane dotychczas studia, z drugiej, i tak juz cierpiac fizycznie na ciagle bole, bolal jeszcze nad smiercia matki. Ponadto krotka wizyta w Berlinie przeradzala sie w koszmar, skoro tylko w miejscowych i zagranicznych gazetach czytal doniesienia o obozach koncentracyjnych w Oranienburgu, Dachau i innych miejscach. Totez pod koniec trzydziestego piatego musiala pojawic sie i niejednokrotnie powtorzyc mysl o samobojstwie. Pozniej, kiedy toczyl sie proces, w zamowionej przez obrone ekspertyzie napisano: "Frankfurter z wewnetrznych, duchowych powodow natury osobistej popadl w sytuacje psychologicznie nie do utrzymania, z ktorej musial sie wyrwac. Jego depresja zrodzila pomysl samobojstwa. Wlasciwy kazdemu instynkt samozachowawczy miast na samego siebie skierowal jednak kule na inna ofiare". Na ten temat nie bylo w internecie pokretnych komentarzy. Jednakze coraz bardziej roslo we mnie podejrzenie, ze pod umownym adresem "www.blutzeuge.de" nie skrzyknela sie jako Kamractwo Schwerin ostrzyzona na lyso gromada, lecz ukryl sie dzialajacy w pojedynke frant. Ktos, kto jak ja zygzakiem weszy za znakami zapachowymi i podobnymi wydzielinami historii. Student-obibok? Ja tez takim bylem, kiedy germanistyka smiertelnie mnie znudzila, a publicystyka w Instytucie Otto Suhra odstreczala nadmiarem teorii. Na poczatku, kiedy opuscilem Schwerin, a potem z Berlina Wschodniego przejechalem kolejka do Berlina Zachodniego, zadawalem sobie jeszcze sporo trudu, jak obiecalem matce na pozegnanie, i wkuwalem jak dziki. Majac szesnascie i pol roku - na krotko przed zbudowaniem muru - zaczalem chlonac zapach wolnosci, mieszkalem w Schmargendorfie niedaleko Rosenecku u ciotki Jenny, szkolnej kolezanki matki, ktora przezyla z nia podobno mnostwo niesamowitych rzeczy. Mialem osobny pokoj z oknem w dachu. Wlasciwie to byly piekne czasy. Mansardowe mieszkanie ciotki Jenny przy Karlsbader Strasse wygladalo jak pokoj lalek. Na stoliczkach, krzeselkach, pod kloszami staly porcelanowe figurki. Przewaznie tancerki w kusych spodniczkach stojace na czubkach palcow. Niektore w smialych pozach, wszystkie z mala glowka na dlugiej szyi. Ciotka Jenny jako mlode stworzenie byla balerina i to dosc slawna, az podczas jednego z wielu nalotow, ktore coraz bardziej rownaly z ziemia stolice Rzeszy, pogruchotalo jej obie nogi, tak ze teraz podsuwala mi do popohidniowej herbaty rozmaite przysmaki z jednej strony utykajac, z drugiej wciaz jeszcze z duza gracja poruszajac rekami. I na podobienstwo kruchych figurynek w uciesznej mansardzie jej mala, ruchliwa glowe na chudej obecnie szyi stale zdobil usmiech, ktory wydawal sie zlodowacialy. Czesto tez miewala dreszcze, pila duzo goracego soku z cytryny. Dobrze mi sie u niej mieszkalo. Rozpieszczala mnie. A kiedy mowila o swojej szkolnej kolezance - "Moja droga Tulla kretymi drogami przyslala mi ostatnio liscik..." - przez kilka minut kusilo mnie, zeby troszeczke polubic matke, to babsko nie do zdarcia; ale potem znowu mnie wkurzala. Jej grypsy przemycane ze Schwerina na Karlsbader Strasse zawieraly stezone, podkresleniami wyposazane w rygor bezwarunkowosci upomnienia, ktore uzywajac slow matki mialy "wzacz mnie do galopu": "On muszi uczycz sa i jesz raz uczycz. Po to, telko po to chlopaka zem na Zachod wyszlala, zeby do czegosz doszedl..." Mam w uszach doslowne brzmienie jej kwestii: "Ja to telko po to jesz zyje, aby moj syn ktoregosz dnia nadzeje moje szpelnil..." I ciotka Jenny wystepujac jako tuba swojej kolezanki upominala mnie glosem lagodnym, ale zawsze trafiajacym w sedno. Nie pozostawalo mi nic innego jak tylko kuc ile wlezie. Chodzilem wtedy do liceum z hurma innych uciekinierow z NRD w moim wieku. Co sie tyczy panstwa prawa i demokracji, to musialem mase nadrobic. Do angielskiego doszedl francuski, za to nie bylo juz rosyjskiego. Zaczelo mi rowniez switac, jak dzieki sterowanemu bezrobociu funkcjonuje kapitalizm. Nie bylem wzorowym uczniem, ale zgodnie z wymaganiami matki zrobilem mature. A i poza tym we wszystkim, co tam mimochodem robilo sie z dziewczynami, calkiem niezle dawalem sobie rade, nie mialem nawet klopotow z forsa, bo matka, kiedy z jej blogoslawienstwem przenosilem sie do wroga klasowego, wcisnela mi jeszcze inny adres na Zachodzie: - Cosz mnie sa zdaje, ze to twoj ojczec jeszt. To taki moj kuzyn. Nim w kamasze go wzeli, brzuch mnie zrobil. W kazdym raze on tak uwaza. Napisz kiedy do niego, jako tobie sa wiedze, jak ju po tamtej sztronie bandzesz... Nie powinno sie porownywac. Ale jesli chodzi o sprawy pieniezne, to niebawem powodzilo mi sie jak Dawidowi Frankfurterowi w Bernie, ktoremu ojciec co miesiac przekazywal na szwajcarskie konto okragla sumke. Kuzyn matki - Panie, swiec nad jego dusza - nazywal sie Harry Liebenau, byl synem stolarza z niegdysiejszej ulicy Elzy, od konca lat piecdziesiatych mieszkal w Baden-Baden i jako redaktor dzialu kulturalnego opracowywal dla Poludniowo-Zachodniego Radia nocny program: liryka o polnocy, kiedy to sluchaly juz tylko schwarzwaldzkie jodly. Jako ze nie chcialem na dalsza mete siedziec na karku szkolnej kolezance matki, w skadinad uprzejmym liscie, zaraz po koncowym frazesie: "Twoj nieznany Ci syn", wypisalem bardzo czytelnie numer mego konta. Co prawda nie odpisal, byl widac zbyt dobrze ozeniony, wszelako miesiac w miesiac punktualnie bulil duzo wiecej, niz wynosila najnizsza stawka alimentow, rowne dwiescie marek, co bylo wowczas kupa grosza. Ciotka Jenny nic o tym nie wiedziala, lecz podobno znala matczynego kuzyna Harry'ego, choc tylko przelotnie, jak ze sladami rumienca w lalkowatej twarzy bardziej wyznala mi niz powiedziala. Z poczatkiem szescdziesiatego siodmego, wkrotce po tym, jak wynioslem sie z Karlsbader Strasse, osiadlem na Kreuzbergu, potem rzucilem studia i poszedlem na praktyke do Springerowskiej "Morgenpost", skonczylo sie dobrodziejstwo subsydiowania. Pozniej nigdy juz nie pisalem do mojego pienieznego ojca, najwyzej raz wyslalem pocztowke na Boze Narodzenie, nic wiecej. Bo niby z jakiej racji. W grypsie, ktory przyszedl okrezna droga, matka dala mi do zrozumienia: "Ty mu od serca dzekowacz ni muszisz. On ju wie, za co bulicz muszi..." Nie mogla wtedy pisac do mnie otwarcie, poniewaz z czasem w duzych panstwowych zakladach kierowala brygada stolarzy, ktora wedlug planu produkowala meble sypialniane. Jako czlonkini partii nie wolno jej bylo utrzymywac kontaktow z Zachodem, a juz na pewno nie ze zbieglym z NRD synem, ktory w agresywnej prasie kapitalistycznej zamieszczal najpierw krotkie, potem dluzsze artykuly przeciwko komunizmowi od muru i drutu kolczastego, co przysparzalo jej dosc nieprzyjemnosci. Przypuszczalem, ze kuzyn matki nie chcial wiecej placic, poniewaz ja zamiast studiowac pisywalem do Springerowskich brukowcow. Na swoj zafajdanie liberalny sposob mial przeciez jakas tam racje. Ja zreszta wkrotce po zamachu na Rudiego Dutschke zerwalem ze Springerem. Bylem odtad nastawiony dosyc lewicowo. Poniewaz duzo sie wtedy dzialo, pisalem do calej masy jako tako postepowych pism i zupelnie dobrze utrzymywalem sie na powierzchni, rowniez bez subwencji trzykrotnie wiekszej od najnizszych alimentow. Ten pan Liebenau tak czy owak nie byl moim ojcem. Matka tylko go w to ubrala. Od niej wiem, ze ow redaktor nocnego programu zmarl na serce pod koniec lat siedemdziesiatych, zanim jeszcze sie ozenilem. Byl w wieku matki, troche po piecdziesiatce. Zamiast niego podala mi imiona innych mezczyzn, ktorzy wedle niej wchodziliby w rachube jako ojcowie. Na jednego, ktory zaginal, mowiono jakoby Joachim albo Jochen, drugi, juz starszy, ktory rzekomo otrul psa podworzowego Harrasa, mial podobno na imie Walter. Nie, nie mialem prawdziwego ojca, tylko wymienne fantomy. Pod tym wzgledem trzej bohaterowie, ktorzy teraz musza byc dla mnie wazni, byli w lepszej sytuacji. W kazdym razie matka, przed poludniem 30 stycznia czterdziestego piatego okretujac sie wraz z rodzicami z oksywskiego nabrzeza w Gotenhafen jako siedmiotysieczna ktoras, sama nie wiedziala, z kim zaszla w ciaze. Ten, ktorego imieniem ochrzczono statek, mogl wykazac, ze jego ojcem byl kupiec Hermann Gustloff. A ten, ktoremu udalo sie zatopic przepelniony statek, nalezac w Odessie do zlodziejskiej bandy, nazywanej podobno "Blatnyje", bardzo czesto dostawal lanie od ojca Marinesko, co bylo zapewne odczuwalnym przejawem ojcowskiej troski. Zas Dawid Frankfurter, ktory udajac sie z Berna do Davos zadbal o to, by statek mogl otrzymac imie meczennika, mial za ojca nawet prawdziwego rabina. Ale i ja, pozbawiony ojca, w koncu zostalem ojcem. Co tez on mogl palic? Juno, papierosy przyslowiowo okragle? Albo plaskie orienty? Byc moze, idac za moda, takie ze zlotym ustnikiem? Nie ma jego fotografii jako palacza - oprocz poznego gazetowego zdjecia ukazujacego go pod koniec lat szescdziesiatych podczas dozwolonego mu wreszcie krotkiego pobytu w Szwajcarii, z zapalonym papierosem jako starszego pana, ktory wkrotce bedzie mial za soba urzednicza kariere. W kazdym razie kurzyl, jak ja, bez ustanku i dlatego w wagonie szwajcarskich kolei usiadl w przedziale dla palacych. Obaj podrozowali koleja. W owym czasie, kiedy Dawid Frankfurter jechal z Berna do Davos, Wilhelm Gustloff odbywal podroz inspekcyjna. W jej trakcie utworzyl kilka lokalnych organizacji zagranicznej NSDAP i nowych baz Hitlerjugend i Zwiazku Dziewczat Niemieckich, w skrocie BDM. Poniewaz jego podroz przypadla na koniec stycznia, zapewne w trzecia rocznice przejecia wladzy wyglaszal do Niemcow z Rzeszy i Austriakow w Bernie i Zurychu, Glarusie i Zugu za kazdym razem porywajace przemowienie. Jako ze juz przed rokiem pracodawca, obserwatorium, na usilne zadanie socjaldemokratycznych deputowanych dal mu wymowienie, Gustloff mogl swobodnie rozporzadzac swoim czasem. Wprawdzie z racji agitatorskich wystapien dochodzilo raz po raz do protestow szwajcarskiej opinii - w lewicowych gazetach nazywano go "dyktatorem z Davos", a posel do parlamentu Bringolf domagal sie jego wydalenia - ale w kantonie Gryzonia i w calej Konfederacji znajdowal dosc politykow i urzednikow, ktorzy wspierali go nie tylko finansowo. Z zarzadu uzdrowiska Davos regularnie podsylano mu listy nazwisk przybylych kuracjuszy, po czym on wybieral sposrod nich obywateli Rzeszy i nie tyle zapraszal, ile wzywal na partyjne imprezy; nieusprawiedliwiona nieobecnosc odnotowywano imiennie i stosowna informacje przekazywano odpowiednim organom w Rzeszy. W trakcie podrozy kolejowej palacego studenta, ktory w Bernie kupil bilet tylko w jedna strone, nie tam i z powrotem, i w czasie, kiedy to pozniejszy meczennik zaslugiwal sie swojej Partii, mat Aleksander Marinesko przeszedl juz z marynarki handlowej do czarnomorskiej floty wojennej, w ktorej dywizjonie szkolnym wzial udzial w kursie nawigacyjnym i potem odbyl cwiczenia przygotowujace do podwodnego plywania. Jednoczesnie wstapil do organizacji mlodziezowej Komsomol i poza sluzba - co na sluzbie nadrabial wynikami - okazal sie pijanica; na pokladzie okretu nigdy nie tknal butelki. Niebawem Marinesko dostal przydzial jako oficer nawigacyjny na okret podwodny, "SC 306 Piksja"; ta jednostka morska wprowadzona do sluzby na krotko przedtem, po wybuchu wojny, kiedy Marinesko byl juz oficerem na innej lodzi, wpadla na mine i zatonela z cala zaloga. Z Berna przez Zurych, potem wzdluz roznych jezior. Towarzysz partyjny Diewerge w swojej ksiazce, ktora odtwarza droge podrozujacego studenta medycyny, nie zajmowal sie opisami krajobrazu. A i nalogowy palacz z trzynastego semestru chyba niewiele dostrzegal ze zblizajacych sie z naprzeciwka, w koncu zaciesniajacych horyzont pasm gorskich, w najlepszym razie snieg pokrywajacy domy, drzewa i gory oraz zmiane oswietlenia, ilekroc pociag wjezdzal w tunele. Dawid Frankfurter wybral sie w podroz 31 stycznia 1936. Czytal gazety i palil. Z rubryki "Rozne" mozna bylo dowiedziec sie cos niecos o dzialalnosci landesgruppenleitera Gustloffa. Dzienniki, miedzy innymi "Neue Zurcher" i "Basler Nationalzeitung", trzymaly reke na pulsie i donosily o wszystkim, co sie rownoczesnie wydarzalo lub zapowiadalo jako przyszle wydarzenie. Na poczatku roku, ktory mial przejsc do historii jako rok berlinskiej Olimpiady, faszystowskie Wlochy jeszcze nie pokonaly dalekiego cesarstwa negusa, Abisynii, w Hiszpanii zas rysowalo sie niebezpieczenstwo wojny. W Rzeszy postepowala naprzod budowa autostrad, a we Wrzeszczu matka miala osiem i pol roku. Dwa lata wczesniej jej brat Konrad, gluchoniema Kedzierzawa Glowka, utopil sie podczas kapieli w Baltyku. Byl jej ukochanym bratem. Dlatego w czterdziesci szesc lat po jego smierci moj syn musial dostac na chrzcie imie Konrad; ale wszyscy mowia na niego Konny, a jego przyjaciolka Rosi nazywa go w listach "Connym". U Wolfganga Diewerge mozna przeczytac, ze landesgruppenleiter, zmeczony udanym objazdem kantonow, wrocil 3 lutego. Frankfurter wiedzial, ze przyjedzie on trzeciego do Davos. Oprocz dziennikow czytal regularnie wydawane przez Gustloffa partyjne pismo "Der Reichsdeutsche", w ktorym podawano terminy planowanych zdarzen. Dawid znal zycie upatrzonej ofiary niemal ze wszystkimi szczegolami. Inhalujac nalykal sie go do syta. Ale czy wiedzial rowniez, ze malzenstwo Gustloffow rok przedtem wybudowalo z oszczednosci klinkierowy dom w Schwerinie, przezornie umeblowany na planowany powrot do Rzeszy? I ze oboje goraco pragneli syna? Gdy student medycyny przybyl do Davos, spadl swiezy snieg. Na sniegu lsnilo slonce i uzdrowisko wygladalo jak na pocztowkach. Przyjechal bez bagazu, ale z mocnym postanowieniem. Z "Basler Nationalzeitung" wyrwal fotograficzna podobizne Gustloffa w mundurze: rosly mezczyzna, ktory spogladal z wytezonym zdecydowaniem i wypadaniem wlosow dopomagal powstawaniu wysokiego czola. Frankfurter zamieszkal "Pod Lwem". Musial czekac do wtorku, 4 lutego. Ten dzien tygodnia nazywa sie u Zydow "ki tow" i uchodzi za dzien szczesliwy; te informacje wylowilem z internetu. Na znanej juz homepage pod ta data wspominano meczennika. W blasku slonca z papierosem na zlodowacialym sniegu. Kazdy krok chrzescil. W poniedzialek bylo zwiedzanie miasta. Kilkakroc po deptaku tam i z powrotem. Nie zwracajac uwagi jako widz wsrod widzow na meczu hokejowym. Niewymuszone rozmowy z kuracjuszami. Bialy oddech wydobywajacy sie z ust. Nie wzbudzac podejrzen. Ani slowa za duzo. Bez pospiechu. Wszystko bylo przygotowane. Z nabytym bez trudnosci rewolwerem cwiczyl w poblizu Berna na strzelnicy Ostermundigen, co bylo dozwolone. Choc taki slabowity, okazalo sie, ze reke mial spokojna. We wtorek, kiedy juz klamka zapadla, pomogl mu wypisany odpornymi na kaprysy pogody literami drogowskaz: "Wilhelm Gustloff NSDAP"; od deptaka biegla w bok ulica Am Kurpark i prowadzila do domu opatrzonego numerem trzy. Otynkowany na kolor farbki budynek z plaskim dachem, z ktorego rynny zwisaly sople lodu. Na tle wieczornej ciemnosci staly nieliczne latarnie. Nie padal snieg. Tyle zewnetrznego widoku. Dalsze szczegoly nie mialy znaczenia. Na temat tego, co sie rozegralo, mogli pozniej wypowiadac sie tylko sprawca i wdowa. Ja mialem okazje zobaczyc wnetrze odnosnej czesci mieszkania na fotografii, ktora na wspomnianej homepage miala ilustrowac zamieszczony tekst. Zdjecie zostalo widac zrobione po zamachu, bo trzy duze bukiety kwiatow na biurku, stoliku i komodzie, do tego kwitnaca doniczka nadaja pomieszczeniu wyglad izby pamieci. Po dzwonku otworzyla Hedwig Gustloff. Mlody mezczyzna, o ktorym pozniej zeznala, ze dobrze mu patrzylo z oczu, prosil o rozmowe z landesgruppenleiterem. Ten stal w korytarzu i rozmawial przez telefon z towarzyszem partyjnym doktorem Habermannem z bazy w Tlum. Przechodzac Frankfurter poslyszal jakoby slowa "zydowskie swinie", czemu pani Gustloff pozniej zaprzeczyla: To slownictwo bylo jej mezowi obce, jakkolwiek rozwiazanie kwestii zydowskiej uwazal za sprawe nie cierpiaca zwloki. Wprowadzila goscia do gabinetu meza i poprosila, zeby usiadl. Niczego nie podejrzewala. Czesto bez uprzedzenia przychodzili petenci, w tym ludzie podobnych przekonan, ktorzy znalezli sie w potrzebie. Siedzac na fotelu w plaszczu, z kapeluszem na kolanach, student medycyny widzial biurko, na nim zegar w lekko powyginanej drewnianej obudowie, nad nim zawieszony honorowy sztylet SA. Powyzej i po bokach sztyletu czarno-biala i kolorowa ozdobe pokoju stanowilo kilka rozmieszczonych w luznym porzadku wizerunkow fuhrera i kanclerza Rzeszy. Nie dalo sie zauwazyc zadnego portretu zamordowanego przed dwoma laty protektora, Gregora Strassera. Z boku model zaglowca, prawdopodobnie byl to "Gorch Fock". Nastepnie czekajacy gosc, ktory odmowil sobie papierosa, moglby byl zobaczyc na sasiadujacej z biurkiem komodzie aparat radiowy, a obok popiersie fuhrera, albo odlane w brazie, albo z gipsu pomalowanego tak, zeby udawal braz. Sfotografowane ciete kwiaty mogly wypelnic wazon juz przed zamachem, troskliwie ulozone przez pania Gustloff na powitanie meza po wyczerpujacej podrozy, ponadto jako pozny prezent urodzinowy. Na biurku drobiazgi i duzo bezladnie rozlozonych papierow, byc moze raporty ortsgruppenleiterow z roznych kantonow, na pewno korespondencja z wladzami w Rzeszy, prawdopodobnie pare listow z pogrozkami, jakie w ostatnim czasie czesto trafialy sie w poczcie; ale Gustloff nie godzil sie na policyjna ochrone. Wkroczyl do gabinetu bez zony. Dziarski i zdrow, poniewaz juz przed laty wyleczony z gruzlicy, podszedl w cywilu do goscia, ktory nie wstal z fotela, tylko wyciagnawszy rewolwer z kieszeni zimowego plaszcza strzelal na siedzaco. Mierzone strzaly zrobily cztery dziury w piersi, w szyi, w glowie landesgruppenleitera. Osuwajac sie na tle oprawionych w ramki fotografii swego fuhrera Gustloff nawet nie krzyknal. Zaraz potem do pokoju wpadla zona, ujrzala najpierw rewolwer skierowany jeszcze w strone oddanych strzalow, potem lezacego meza, ktory gdy pochylila sie nad nim, zaczal krwawic ze wszystkich ran. Dawid Frankfurter, podrozny bez powrotnego biletu, wlozyl kapelusz i opuscil miejsce swego przemyslanego czynu nie zatrzymywany przez wystraszonych wspollokatorow domu, jakis czas blakal sie po sniegu, kilka razy upadl, mial w glowie numer alarmowy, z budki telefonicznej przyznal sie do popelnionego czynu, znalazl w koncu najblizszy posterunek i oddal sie w rece policji kantonalnej. Nastepujace zdania podal dyzurnemu funkcjonariuszowi do protokolu i pozniej niczego nie zmieniajac powtorzyl przed sadem: "Strzelalem, poniewaz jestem Zydem. W pelni zdaje sobie sprawe ze swego czynu i ani troche go nie zaluje". Potem zadrukowano mnostwo papieru. To, co u Wolfganga Diewerge nazywalo sie "tchorzliwym mordem", u powiesciopisarza Emila Ludwiga uroslo do rangi "walki Dawida z Goliatem". Te skrajnie odmienne oceny nie ulegly zmianie az po spleciona cyfrowa siecia terazniejszosc. Juz wkrotce wszystko, co zdarzylo sie od tamtego momentu, pozostawilo za soba sprawce i ofiare i nabralo wlasnego znaczenia. Naprzeciw bohatera biblijnego formatu, ktory czynem o prostej motywacji chcial wezwac swoj udreczony narod do oporu, stanal meczennik ruchu narodowosocjalistycznego. Obaj przybierajac nadludzkie wymiary mieli wejsc do ksiegi historii. Sprawca jednakze popadl niebawem w zapomnienie; rowniez matka, kiedy byla mala i wszyscy mowili na nia Tulla, nigdy nie slyszala o morderstwie i mordercy, sporo natomiast o bajkowym statku, ktory lsnil bialo i zapelniony wesolymi ludzmi odbywal dlugie i krotkie rejsy morskie pod auspicjami stowarzyszenia, nazwanego "Kraft durch Freude".* * Niem. Kraft durch Freude - Sila przez Radosc (przyp. tlum.) 2 Bedac jeszcze zyjacym z alimentow studentem-obibokiem sluchalem na Uniwersytecie Technicznym profesora Hollerera. Donosnym ptasim glosem zachwycal on przepelniona sale. Mowil o Kleiscie, Grabbem, Buchnerze, geniuszach, ktorzy szukali ucieczki. "Miedzy klasyka a moderna" brzmial tytul jednego z jego wykladow. Podobalo mi sie bywanie wsrod mlodych literatow i jeszcze mlodszych adeptek ksiegarstwa w Piwnicy Waitza, gdzie czytano i w nieskonczonosc roztrzasano nie doszlifowane teksty. Uczestniczylem nawet przy Carmerstrasse w kursie na amerykanska modle: creative writing. Z tuzin literackich nadziei, byly miedzy nimi talenty. Mnie talentu nie dostawalo, o czym zapewnial jeden z wykladowcow, ktory nas, poczatkujacych, chcial zachecic do epickich prob takimi tematami jak "Telefon zaufania". Mnie stac bylo ponoc co najwyzej na liche powiescidlo. I oto jednak wydobyl mnie z niebytu: poczatek mojej spapranej egzystencji to zdarzenie jedyne w swoim rodzaju, wzorcowe i z tego wzgledu godne opowiedzenia.Kilka owczesnych talentow juz nie zyje. Dwa, trzy wyrobily sobie nazwisko. Moj dawny wykladowca natomiast widac do cna sie wypisal, bo w przeciwnym razie nie angazowalby mnie na murzyna. Ale ja nie chce dalej isc rakiem. Cos sie zacielo, powiedzialem mu, szkoda czasu i atlasu. Przeciez to byli tylko dwaj pomylency, jeden wart drugiego. Dobre sobie: tamten sie poswiecil, zeby swojemu narodowi dac przyklad bohaterskiego oporu. Po morderstwie Zydom nie wiodlo sie ani troche lepiej. Przeciwnie: terror byl prawem. A gdy w dwa i pol roku pozniej Zyd Herszel Grunspan zastrzelil w Paryzu dyplomate Ernsta von Ratha, odpowiedzia w Rzeszy byla Noc Krysztalowa. A co nazistom, pytam sie, przyszlo z jednego meczennika wiecej? No, niech tam, jego imieniem ochrzcili statek. I juz na nowo podejmuje trop. Wcale nie dlatego, ze Stary wierci mi dziure w brzuchu, tylko ze matka nigdy nie popuszczala. Juz w Schwerinie, gdzie ja, ilekroc cos tam poswiecano, musialem paradowac w chuscie na szyi i blekitnej koszuli, trula mi glowe: "Jakie to morze lodowate belo i jako te dzeczaczki wszystkie glowkami do dolu. Ty to opisacz muszisz. Winien to nam jesztesz, bosz szczeszliwie ocalal. Ja tobie ktoregosz dnia opowiem ze wszysztkimi detalami, a ty to potem opiszesz..." Ale ja nie mialem ochoty. Nikt przeciez nie chcial o tym sluchac, ani tu na Zachodzie, ani tym bardziej na Wschodzie. "Gustloff" i jego przeklete dzieje przez dziesiatki lat stanowily tabu, poniekad ogolnoniemieckie. Matka mimo to nie przestawala mnie nagabywac kurierska poczta. Kiedy rzucilem studia i zaczalem pisac dla Springera mocno prawicowe kawalki, moglem przeczytac: "Ten to za odwetowca jeszt. Za nami, wypedzonymi, sa ujmuje. Ten to na pewno w odczinkach drukowacz bandze, tydzen w tydzen..." A pozniej, kiedy wkurzylem sie na "taz" i reszte lewicowych specjalistow od stawiania wszystkiego na glowie, ciotka Jenny, zwabiwszy mnie do Habla przy Rosenecku na szparagi z mlodymi ziemniakami, na deser zaserwowala matczyne upomnienia: - Moja droga przyjaciolka Tulla nadal poklada w tobie wielkie nadzieje. Kazala ci powiedziec, ze twoim synowskim obowiazkiem jest opowiedzenie wreszcie calemu swiatu... Wszelako ja w dalszym ciagu trzymalem jezyk za zebami. Nie dalem sie uprosic. Przez te wszystkie lata, kiedy to jako wolny strzelec pisywalem dluzsze artykuly do pism zdrowotnych, na przyklad o biodynamicznej uprawie warzyw i szkodach ekologicznych w niemieckich lasach, a takze emocjonalne teksty na temat "Nigdy wiecej Oswiecimia", udawalo mi sie omijac okolicznosci moich narodzin, az w koncu stycznia dziewiecdziesiatego szostego najpierw wyklikalem ultraprawicowa homepage Stormfrontu*, wkrotce natrafilem na kilka wzmianek o "Gustloffie", a potem zaznajomilem sie z Website "www.blutzeuge.de" Kamractwa Schwerin. Robilem pierwsze notatki. Nie moglem wyjsc ze zdziwienia. Bylem zdumiony. Chcialem sie dowiedziec, jakim sposobem ten prowincjonalny dygnitarz - i to poczynajac od czterech strzalow w Davos - potrafil przyciagac dzisiejszych internautow. Przy tym homepage zrecznie skomponowana. Fotomontaz schwerinskich obiektow. Pomiedzy zdjeciami uprzejme zapytania: "Czy chcecie panstwo wiedziec wiecej o naszym meczenniku? Czy mamy wam przedstawic koleje jego zycia, fakt po fakcie?" Jacy tam my! Jakie tam Kamractwo! Moglbym sie zalozyc, ze ktos tutaj solo buszowal w internecie. Ten zasiew sraczkowatobrunatnej barwy wykielkowal w inspektach jednej i tej samej glowki. Ladnie wygladalo i nie bylo wcale glupie to, co ten koles zamieszczal w sieci na temat "Kraft durch Freude". Urlopowe zdjecia rozesmianych uczestnikow rejsu. Kapiele u brzegow Rugii. * Stormfront-homepage - internetowa witryna amerykanskiej skrajnej prawicy (przyp. tlum.) Matka naturalnie malo o tym wiedziala. U niej "Kraft durch Freude" zawsze nazywala sie tylko "Kadeef". W kinoteatrze we Wrzeszczu jako dziesieciolatka widziala na "Dzwiekowej Kronice Tygodniowej Foxa" to i tamto, ale tez "nasz statek Kadeef w dziewiczym rejsie. Poza tym ojciec i matka Pokriefkowie, on jako robotnik i towarzysz partyjny, ona jako czlonkini narodowosocjalistycznego Frauenschaftu, latem trzydziestego dziewiatego byli na pokladzie "Gustloffa". Niewielkiej grupie z Gdanska - wowczas jeszcze Wolnego Miasta - dzieki specjalnemu zezwoleniu dla Niemcow z zagranicy dane bylo poplynac w rejs niemal na ostatni dzwonek. Celem byly w polowie sierpnia fiordy Norwegii, za pozno na dokladke w postaci bialych nocy. Kiedy bylem dzieckiem, matka, ledwie odwieczna katastrofa stawala sie po raz kolejny niedzielnym tematem, podekscytowana zapewniala po wrzeszczansku, z jakim zachwytem jej tatus opowiadal o norweskiej grupie folklorystycznej i ludowych tancach prezentowanych przez nia na slonecznym pokladzie statku KdF. "A moja mamusza to sa szwimbasenu nachwalicz ni mogla, calutkiego kaflami wykladanego w kolorowe obrazki, gdze pozniej masa helferek z krigsmariny upchacz sa muszala, az potem Ruszki druga torpeda wszysztkie te mlode sztworzenia na sztrzepy porozrywal..." Ale jeszcze nie polozono stepki pod "Gustloffa", nie mowiac o tym, by statek splynal na wode. Poza tym musze sie powsciagac, poniewaz zaraz po smiertelnych strzalach sedziowie wlasciwi dla kantonu Gryzonia, prokurator i obronca rozpoczeli przygotowania do procesu Dawida Frankfurtera. Rozprawa miala sie odbyc w Chur. Jako ze sprawca sie przyznal, mozna bylo liczyc, ze proces potrwa krotko. W Schwerinie natomiast na polecenie z najwyzszego szczebla przystapiono do organizowania uroczystosci, ktore mialy sie odbyc od razu po przewiezieniu zwlok i zapasc na trwale w pamiec narodowej wspolnoty. Czegoz te mierzone strzaly nie wprawily w ruch: maszerujace kolumny SA, honorowe szpalery, niesione wience i poczty sztandarowe, umundurowani z pochodniami. Przy gluchych dzwiekach werbli przechodzil pogrzebowym krokiem Wehrmacht, stala znieruchomiala w zalobie lub tylko tloczaca sie z ciekawosci spolecznosc Schwerina. Przedtem raczej nieznany w Meklemburgii towarzysz partyjny byl tylko jednym z wielu landesgruppenleiterow zagranicznej organizacji NSDAP; martwy zas Wilhelm Gustloff zostal sztucznie wykreowany na postac wprawiajaca, jak sie zdaje, w zaklopotanie kilku mowcow na trybunie, bo w poszukiwaniu porownywalnej wielkosci z reguly przychodzil im na mysl ow supermeczennik, ktoremu nazwisko wyrobila piesn grana i spiewana przy oficjalnych okazjach - a tych bylo duzo - zaraz po hymnie narodowym: "Sztandar w gorze..." W Davos uroczystosci przebiegly jeszcze na mala skale. Kosciol ewangelickiej gminy uzdrowiskowej, wlasciwie kaplica, wyznaczal miare. Przed oltarzem stala trumna okryta flaga ze swastyka. Na niej lezaly ulozone na podobienstwo martwej natury sztylet honorowy nieboszczyka, opaska i czapka SA. Okolo dwustu towarzyszy partyjnych przybylo ze wszystkich kantonow. Do tego przed kaplica i w jej wnetrzu dawali wyraz swemu nastawieniu obywatele szwajcarscy. Dookola gory. Raczej skromne nabozenstwo zalobne w cieszacym sie swiatowa slawa uzdrowisku dla chorych na pluca bylo we fragmentach transmitowane przez Radio Niemieckie, a transmisje przekazywaly wszystkie rozglosnie na terenie Rzeszy. Spikerzy wzywali, zeby wstrzymac dech. Ale w zadnym komentarzu i w zadnej z wielu mow wyglaszanych pozniej gdzie indziej nie wymieniano Dawida Frankfurtera z nazwiska. Nazywano go odtad jedynie "zydowskim skrytobojca". Podejmowane przez strone przeciwna proby pasowania slabowitego studenta medycyny na bohatera przypisujace mu role .jugoslowianskiego Wilhelma Telia" zostaly przez szwajcarskich patriotow z oburzeniem odrzucone staranna niemczyzna, wzmogly jednak pytania o to, kto stal za strzelajacym mlodym czlowiekiem; rychlo za inspiratorow uznano organizacje zydowskie. Zleceniodawca "tchorzliwego mordu" mialo byc zorganizowane swiatowe zydostwo. Tymczasem w Davos czekal pociag specjalny majacy zabrac trumne. W chwili odjazdu bily koscielne dzwony. Od niedzielnego przedpoludnia do poniedzialkowego wieczoru pociag byl w drodze, zatrzymujac sie w Singen po raz pierwszy na obszarze Rzeszy Niemieckiej, a potem na krotki uroczysty postoj w takich miastach jak Stuttgart, Wurzburg, Erfurt, Halle, Magdeburg i Wittenberga, gdzie na peronach wlasciwi dla danego terenu gauleiterzy wraz z partyjnymi delegacjami pozdrawiajac "skladali ostatni hold" nieboszczykowi w trumnie. Te slowa ze znaczeniowego i dzwiekowego elementarza wznioslosci odkrylem w internecie. Na Website w przytaczanych w doslownym brzmieniu sprawozdaniach nie tylko pozdrawiano po prostu unoszac prawa dlon w sposob ogolnie wowczas przyjety a podpatrzony u wloskich faszystow, lecz gromadzono sie na peronach i wszelkich zalobnych ceremoniach, zeby pozdrawiajac "zlozyc ostatni hold"; totez pod adresem "www.blutzeuge.de" upamietniajac zabitego cytatami z przemowienia fuhrera i opisami zalobnych obchodow ponadto "zlozono mu hold" niemieckim pozdrowieniem przeslanym z najnowszego, nazywanego cyberprzestrzenia wymiaru. Dopiero potem w oczach Kamractwa Schwerin zasluzyla na wzmianke Beethovenowska "Eroica" odegrana przez miejscowa orkiestre. Badz co badz pomiedzy rozsylanymi na caly swiat idiotyzmami trafil sie akcent krytyczny. Jeden z czatowcow prostowal podana przez cytowany "Volkischer Beobachter" informacje o salwie honorowej oddanej przez oddzial Wehrmachtu na czesc zolnierza frontowego Wilhelma Gustloffa, zwracajac uwage, ze uhonorowanemu w ten sposob ze wzgledu na chorobe pluc nie bylo dane wziac udzialu w pierwszej wojnie swiatowej, wykazac sie odwaga na froncie, dosluzyc sie Krzyza Zelaznego pierwszej czy drugiej klasy. Wygladalo na to, ze jakis pedant zakloca w pojedynke wirtualne uroczystosci. Poza tym, co juz zakrawalo na czepialstwo, w mowie gauleitera Meklemburgii Hildebrandta brakowalo mu wzmianki o, jak to zostalo sformulowane, "narodowo-bolszewickich wplywach" Gregora Strassera wywieranych na meczennika. W koncu od dawnego fornala, ktory od dziecka nienawidzil wielkich wlascicieli ziemskich i z tego powodu po przejeciu wladzy przez fuhrera oczekiwal bezwzglednej parcelacji szlacheckich majatkow, mozna bylo spodziewac sie chocby tylko aluzyjnej obrony dobrego imienia zamordowanego Strassera. Taki byl z grubsza ton tych utyskiwan. Same przemadrzalstwa, ktore doprowadzily w chatroomie do klotni. Nie dbajac o jej wynik, po powrocie na Website, ruszyl ozywiony zdjeciami kondukt pogrzebowy. Przy zmiennej pogodzie trasa wiodla od Hali Widowiskowej przez Gutenbergstrasse, Wismarsche Strasse, potem przez Totendamm i Wallstrasse do krematorium. Cztery kilometry przejechala szpalerem zlozona na lawecie trumna, zanim z towarzyszeniem werbli zdjeto ja w celu spopielenia i po blogoslawienstwie udzielonym przez duchownego spuszczono do szybu pieca. Na komende po obu stronach znikajacej trumny pochylono sztandary. Ustawione w szyku kolumny poczely spiewac piesn o poleglym kamracie i unoszac w pozdrowieniu prawe dlonie zlozyly ostateczny hold. Na dodatek oddzial Wehrmachtu jeszcze raz huknal salwami na czesc frontowego zolnierza, ktory - jak wyszlo tymczasem na jaw - nigdy nie przezyl wojny w okopach i ktoremu zostal oszczedzony huraganowy ogien czy, jak to brzmi u Jungera, "stalowe burze". Ach, gdybyz jednak znalazl sie pod Verdun i w stosownej chwili wyzional ducha w leju po granacie! Jako ze wyrastalem w miescie posrod siedmiu jezior, wiem, gdzie pozniej wmurowano urne w fundament. Stanal na nim czterometrowej wysokosci granit, ktory przemawial dzieki wyrytej na nim klinowatej inskrypcji. Wraz z nagrobkami innych starych bojownikow tworzyl Gaj Chwaly wokol specjalnie wybudowanej Hali Chwaly. Ja nie pamietam, ale matka wie dokladnie, kiedy to w ciagu pierwszych powojennych lat zostalo usuniete, nie tylko na rozkaz sowieckich wladz okupacyjnych, wszystko, co mogloby obywatelom miasta przypominac o meczenniku. Wszelako moj partner polaczony ze mna internetowa wiezia odczuwal potrzebe postawienia na nowo i w tym samym miejscu pamiatkowego kamienia; z uporem nazywal przeciez Schwerin "Miastem-Wilhelma-Gustloffa". Wszystko przeszlo, minelo! Ktoz wie, jak sie wowczas nazywal szef Niemieckiego Frontu Pracy? Dzisiaj jako niegdys wszechmocne osobistosci obok Hitlera wymienia sie Goebbelsa, Goringa, Hessa. Gdyby w telewizyjnym kwizie zapytac o Himmlera albo Eichmanna, to mozna by sie spodziewac po czesci prawidlowej odpowiedzi, po czesci zas bezradnej nieznajomosci historii; i juz czujny prowadzacy mialby okazje skwitowac lekkim usmiechem fakt, ze oto tyle a tyle tysiecy marek przeszlo komus kolo nosa. Ale kto w dzisiejszych czasach, nie liczac mojego produkujacego sie w sieci webmastera, zna Roberta Leya? A to przeciez on po przejeciu wladzy rozwiazal wszystkie zwiazki zawodowe, oproznil ich kasy, obsadzil ich siedziby ekipami grabiezcow, a ich czlonkow - byly to miliony - wcielil pod przymusem do Niemieckiego Frontu Pracy. To jemu, ksiezycowej twarzy z kosmykiem opadajacym na czolo, przyszlo do glowy, zeby wszystkim urzednikom panstwowym, nastepnie wszystkimi nauczycielom i uczniom, wreszcie robotnikom wszystkich zakladow nakazac codzienne witanie sie uniesiona dlonia i okrzykiem "Heil Hitler!" I to on wpadl na pomysl, zeby robotnikom i urzednikom organizowac rowniez urlopy, umozliwic im pod haslem "Kraft durch Freude" tanie wyjazdy w Alpy bawarskie i Rudawy, urlopowanie nad Baltykiem i plytkimi wodami Morza Pomocnego, a takze krotkie i dluzsze rejsy morskie. Czlowiek pelen energii, bo wszystko to dzialo sie z niepohamowanym impetem, podczas gdy rownoczesnie dzialy sie inne rzeczy i sukcesywnie zapelnialy sie obozy koncentracyjne. Na poczatku trzydziestego czwartego Ley wyczarterowal dla zaplanowanej przez siebie floty KdF motorowy statek pasazerski "Monte Olivia" i parowiec "Dresden" o wypornosci czterech tysiecy ton. Lacznie na obu statkach miescilo sie ledwo trzy tysiace pasazerow. Ale juz podczas osmego rejsu urlopowego KdF, kiedy to znow podrozni mieli ogladac piekno norweskich fiordow, w Karmsundzie sterczaca pod woda granitowa skala rozerwala burte "Dresdena" na dlugosci trzydziestu metrow, tak ze statek zaczal tonac. Co prawda oprocz dwoch kobiet, ktore zmarly na atak serca, zdolano uratowac wszystkich pasazerow, ale tonacy statek moglby byl pograzyc takze sama idee KdF. Nie w oczach Leya. W tydzien pozniej wyczarterowal on cztery dalsze statki pasazerskie i tym samym dysponowal flota, ktora majac przed soba widoki na rozbudowe juz w ciagu nastepnego roku potrafila zabrac na poklad sto trzydziesci piec tysiecy urlopowiczow, z reguly na pieciodniowe wycieczki do Norwegii, a niebawem tez na rejsy atlantyckie na ulubiona przez wielu Madere. Tylko czterdziesci reichsmarek kosztowala Radosc przez Sile, a dziesiec marek bilet specjalny na dojazd koleja do hamburskiego portu. Jako dziennikarz przegladajac dostepne mi materialy zadawalem sobie pytanie: Jakim sposobem panstwo powstale na podstawie plenipotencji* i jedyna pozostala partia zdolaly w tak krotkim czasie naklonic zorganizowanych we Froncie Pracy robotnikow i urzednikow nie tylko do uleglosci, lecz i wspoldzialania, a rychlo do masowego entuzjazmu na urzadzanych imprezach? Czesciowe wytlumaczenie przynosi dzialalnosc narodowosocjalistycznej wspolnoty "Kraft durch Freude", ktora wielu pamietajacych tamte czasy skrycie dlugo jeszcze wspominalo z rozrzewnieniem, a matka nawet jawnie: "Wszysztko w mig sa ganc odmienilo. Moj tatusz, co to u nas w sztolarni telko za helfera bel i po prawdze w nic nie wierzyl, to za Kadeef pokroicz by sa dal, bo z moja mamusza pierwszy raz w zyczu gdzesz pojechacz mogl..." * W marcu 1933 zdominowany przez narodowych socjalistow parlament niemiecki, Reichstag, na mocy ustawy przekazal na cztery lata swoje ustawodawcze kompetencje kanclerzowi Hitlerowi i jego rzadowi. Ustawa stala sie prawna podwalina hitlerowskiej dyktatury (przyp tlum ) Musze tu przyznac, ze matka zawsze duzo rzeczy mowila za glosno i nie w pore. Zrywa z czyms albo w czyms trwa nie ogladajac sie na nic. W marcu piecdziesiatego trzeciego - mialem osiem lat i lezalem w lozku z zapaleniem migdalkow, rozyczka czy odra - w dniu, w ktorym podano wiadomosc o smierci Stalina, w naszej kuchni poustawiala swiece i plakala jak bobr. Nigdy wiecej nie widzialem jej tak placzacej. Gdy po latach odsuneli Ulbrichta, zbyla ponoc jego nastepce stwierdzeniem: "to telko zwykly dekarz". Ona, zdeklarowana antyfaszystka, ubolewala jednak nad rozwalonym gdzies okolo roku piecdziesiatego kamieniem upamietniajacym Wilhelma Gustloffa i pomstowala na "lajdackie szprofanowanie grobu". Pozniej, kiedy mysmy na Zachodzie mieli terroryzm, czytalem w jej butelkowej poczcie ze Schwerina, ze "Baadermeinhof", bedacy dla niej jedna i ta sama osoba, zginal w walce z faszyzmem. Pozostawalo rzecza niepojeta, za kim, przeciw komu byla. Ale jej przyjaciolka Jenny, slyszac o wypowiedziach matki, tylko sie usmiechala. - Tulla zawsze taka byla. Mowi to, czego inni niechetnie sluchaja. A czasami troszeczke przesadza... Na przyklad na zebraniu zalogi wobec zgromadzonych towarzyszy nazwala siebie "osztatnia sztronniczka Sztalina", a w nastepnym zdaniu zachwalala bezklasowosc spolecznosci KdF jako wzor dla kazdego prawdziwego komunisty. Kiedy w styczniu trzydziestego szostego, w hamburskiej stoczni Blohma Vossa zlozono zamowienie na budowe dla Niemieckiego Frontu Pracy i podleglej mu organizacji "Kraft durch Freude" motorowego statku pasazerskiego, ktorego koszty szacowano na 25 milionow reichsmarek, nikt nie pytal: Skad oni biora taka kupe pieniedzy? Na razie podano tylko liczby: pojemnosc 25 484 tony rejestrowe, dlugosc 208 metrow i zanurzenie 6 do 7 metrow. Najwyzsza osiagalna predkosc miala wyniesc 15,5 wezla. Obok 417 czlonkow zalogi statek powinien przyjac na poklad 1463 pasazerow. Byly to w owczesnym budownictwie morskim standardowe dane, ale w przeciwienstwie do innych statkow pasazerskich przed nowo budowanym postawiono wymog, zeby mial tylko jedna jedyna klase pasazerska, znoszac przejsciowo wszelkie roznice klas, co zgodnie z instrukcja Roberta Leya mialo stac sie wzorem pozadanej wspolnoty narodowej wszystkich Niemcow. Bylo przewidziane, ze z chwila wodowania nowej jednostki ochrzci sie ja imieniem fuhrera, jednakze kanclerz Rzeszy siedzac na owej uroczystosci zalobnej obok wdowy po zamordowanym w Szwajcarii towarzyszu partyjnym powzial decyzje, iz projektowany statek KdF bedzie mial za patrona najnowszego meczennika ruchu; po czym wkrotce po spopieleniu zwlok w calej Rzeszy pojawily sie place, ulice i szkoly jego imienia. Nawet fabryka broni i innego sprzetu wojskowego, Zaklady Simsona w Suhl, po przymusowej aryzacji zostala przemianowana, aby jako "Zaklady Wilhelma Gustloffa" mogla sluzyc zbrojeniom i od czterdziestego drugiego prowadzic filie w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. Nie chce teraz wyliczac, co jeszcze zostalo nazwane na jego czesc - najwyzej wymienie most Gustloffa w Norymberdze i nalezacy do niemieckiej kolonii Dom Gustloffa w brazylijskiej Kurytybie - ale zadaje sobie pytanie podrzucone juz przeze mnie do internetu: "Co by sie stalo, gdyby statek, pod ktory 4 sierpnia 1936 polozono stepke, po spuszczeniu na wode zostal jednak ochrzczony imieniem fuhrera?" Odpowiedz nadeszla szybko: "'Adolf Hitler' nigdy by nie zatonal, poniewaz Opatrznosc..." i tak dalej, i tak dalej. A mnie zaswitala mysl: Wtedy zatem nie musialbym wystepowac w roli ocalonego z zapomnianej przez wszystkich katastrofy. Poniewaz najnormalniej w swiecie wyladowalbym we Flensburgu i tam dopiero zostalbym przez matke wydany na swiat, nie bylbym przypadkiem wzorcowym i nie dawalbym okazji do czepiania sie slow. "Moj Paulik to cosz nadzwyczajnego!" Od dziecka slyszalem to dyzurne zdanie matki. Przykre to bylo, kiedy w rozwleklej wrzeszczanskiej mowie rozplywala sie nad moja nadzwyczajnoscia wobec sasiadow, a nawet wobec calego partyjnego kolektywu: "Zem od chwili jego narodzenia wiedzala, ze z tego szkraba kiedysz prawdziwa szlawa wyrosznie..." Smiechu warte! Znam swoje granice. Jestem przecietnym dziennikarzem, ktory calkiem niezle wypada na krotkich dystansach. Wprawdzie dawniej bylem chyba mocny w snuciu wielkich planow - nigdy nie napisana ksiazka miala byc zatytulowana "Miedzy Springerem a Dutschkem" - ale z reguly na planach sie konczylo. Gdy potem Gabi cichcem odstawila pigulke, ponad wszelka watpliwosc to ze mna zaszla w ciaze, i zaciagnela mnie do urzedu stanu cywilnego, ledwie pojawil sie wrzaskliwiec, a przyszla pani pedagog wrocila na studia, stalo sie dla mnie jasne jak slonce: Od tej chwili wszystko bierze w leb. Od tej pory mozesz juz tylko wykazywac sie w pracach domowych przewijajac dzieciaka i odkurzajac mieszkanie. Koniec z zadufaniem! Kto majac trzydziesci piec lat i poczatki lysiny daje sie jeszcze wrobic w dziecko, ten przepadl z kretesem. Co to tutaj znaczy: milosc! Ta w najlepszym razie przyjdzie znow po siedemdziesiatce, kiedy i tak czlowiekowi nic juz nie wychodzi. Gabriela, nazywana przez wszystkich Gabi, nie byla ladna, ale pociagajaca. Miala cos porywajacego i poczatkowo sadzila, ze potrafi wytracic mnie z prozniaczego truchtania i pobudzic do zwawszego chodu - "Szarpnij sie na jakas rzecz nosna spolecznie, cos o zbrojeniach i ruchu pokojowym" - i ja wydusilem z siebie odpowiednie kazanko: moja relacja o Mutlangen, rakietach Pershing 2 i siedzacych blokadach spotkala sie z uznaniem nawet w kregach jako tako lewicowych. Ale potem znow uszlo ze mnie powietrze. I w jakims momencie ona musiala postawic na mnie krzyzyk. Jednakze nie tylko Gabi, rowniez matka widziala we mnie typowego nieudacznika. Zaraz po narodzinach naszego syna i telegraficznym podyktowaniu nam wybranego przez nia imienia - "Bezwzglednie musi nazywac sie Konrad" - napisala do swej przyjaciolki Jenny calkiem otwarty list: "Co za oszol! Po to na Zachod sa przenoszil? Zeby mnie taki zawod szprawicz. Czy to wszystko ma bycz, co on potrafi dacz z szebie?" I miala swieta racje. Moja o dobre dziesiec lat mlodsza zona nadal konsekwentnie zdazala da celu, zdawala kazdy egzamin, zostala nauczycielka gimnazjalna i uzyskala Status urzedniczy; ja pozostalem tym, czym bylem. Niespelna siedem lat trwala wytezona frajda, potem skonczylo sie miedzy Gabi a mna. Zostawila mi mieszkanie na Kreuzbergu w starym budownictwie z ogrzewaniem na piece oraz nie dajacy sie niczym poruszyc berlinski zaduch, przeniosla sie z malym Konradem do Niemiec Zachodnich, gdzie miala krewnych w Molln i niezadlugo zostala przyjeta do pracy w oswiacie. Ladnie polozone miasteczko, nad jeziorem, w spokojnej strefie przygranicznej, sprawialo idylliczne wrazenie. Kraina widokowo calkiem niebrzydka nazywa sie chelpliwie "Ksiestwem Lauenburga". Zyje sie tam po staroswiecku. W przewodnikach turystycznych pisza, ze Molln to "miasto Dyla Sowizdrzala". A poniewaz Gabi spedzila tam dziecinstwo, szybko poczula sie jak w domu. Ja za to coraz bardziej schodzilem na psy. Nie ruszylem sie z Berlina. Utrzymywalem sie na powierzchni jako agencyjny skryba. Ponadto zamieszczalem reportaze - "Co sie zieleni w Zielonym Tygodniu" i "Turcy w Kreuzbergu" - w "Evangelisches Sonntagsblatt". A poza tym? Pare raczej meczacych romansow i mandaty za zle parkowanie. No coz, w rok po odejsciu Gabi: rozwod. Mojego syna Konrada widywalem tylko podczas odwiedzin, a wiec rzadko i nieregularnie. Zbyt szybko, jak uwazalem, wybujaly chlopak w okularach, ktory zdaniem swojej matki robil w szkole dobre postepy, uchodzil za wybitnie zdolnego i nader wrazliwego. Kiedy potem w Berlinie padl mur i pod Mustinem tuz za Ratzeburgiem, miasteczkiem sasiadujacym z Molln, otworzyla sie granica, Konny podobno od razu zaczal suszyc glowe mojej bylej, zeby pojechala z nim do Schwerina - co oznaczalo dobra godzine samochodem - odwiedzic jego babcie Tulle. Tak ja nazywal. Przypuszczam, ze na jej zyczenie. Nie skonczylo sie na jednej wizycie - na nieszczescie, jak dzisiaj mowie. Oboje z miejsca sie zrozumieli. Juz wtedy, bedac dziesieciolatkiem, Konny mowil nad wiek madrze. Jestem pewien, ze matka zawrocila mu w glowie swoimi opowiesciami, ktore przeciez rozgrywaly sie nie tylko na podworzu stolarni przy ulicy Elzy we Wrzeszczu. Nagadala mu o wszystkim, nawet o swoich przygodach w charakterze konduktorki tramwaju w ostatnim roku wojny. Chlopak musial chlonac jej paplanine jak gabka. Oczywiscie uraczyla go takze historia wiecznie tonacego statku. Odtad Konny albo "Konradzik", jak mowila matka, byl jej wielka nadzieja. W tym czasie czesto przyjezdzala do Berlina. Przeszedlszy juz na emeryture nabrala ochoty na wojazowanie swoja trabancina. Ale matka ruszala w droge jedynie po to, zeby odwiedzic swoja przyjaciolke Jenny; ja pozostawalem kims z dalszego planu. Coz to byly za spotkania! Czy to w pokoju lalek u ciotki Jenny, czy w mojej kreuzberskiej norze w starym budownictwie, mowila tylko o Konradziku i swoim szczesciu na stare lata. Jak to dobrze, ze moze teraz bardziej sie nim zajac, od kiedy wielki panstwowy kombinat stolarski zwinal zagle, zreszta z jej pomoca. A ona chetnie pomaga pchnac sprawy do przodu. Znowu zwracaja sie do niej o rade. A jesli o wnuka chodzi, to ona ma mase planow. Ciotka Jenny reagowala na ten nadmiar energii jedynie swym zlodowacialym usmiechem. A ja uslyszalem: Z mojego Konradzika to ani chybi wielki czlowiek wyrosznie. Ni taki popapraniec jako ty... -Zgadza sie - odparlem - ze mnie nic wielkiego nie wyroslo i nic juz nie wyrosnie. Ale jak widzisz, matko, pod jednym wzgledem sie rozwijam - jesli wolno to nazwac rozwojem - mianowicie jako namietny palacz. Niczym ten Zyd Frankfurter, dodaje dzisiaj, ktory jak ja odpalal papierocha od papierocha i o ktorym musze teraz pisac, poniewaz strzaly dosiegly celu, poniewaz budowa statku, pod ktory w Hamburgu polozono stepke, posuwala sie naprzod, poniewaz na Morzu Czarnym oficer nawigacyjny Marinesko pelnil sluzbe na okrecie podwodnym przystosowanym do plywania w poblizu brzegow i poniewaz 9 grudnia trzydziestego szostego przed sadem szwajcarskiego kantonu Gryzonia rozpoczal sie proces przeciwko pochodzacemu z Jugoslawii mordercy obywatela Rzeszy Wilhelma Gustloffa. W Chur trzej straznicy po cywilnemu stali przed stolem sedziowskim i lawa oskarzonego, ktory siedzial wcisniety miedzy dwoch policjantow. Na polecenie policji kantonalnej mieli oni stale obserwowac publicznosc oraz krajowych i zagranicznych dziennikarzy: obawiano sie zamachu, z ktorejkolwiek strony. Z powodu natloku przybyszow z Rzeszy konieczne sie stalo przeniesienie rozprawy z sadu kantonalnego do sali posiedzen Malej Rady Gryzonii. Obrony podjal sie leciwy pan z biala szpicbrodka, mecenas Eugen Curti. Wdowe po zamordowanym jako oskarzycielke posilkowa reprezentowal znany profesor Friedrich Grimm, ktory wkrotce po wojnie wywolal sensacje swym fundamentalnym dzielem "Polityczna sprawiedliwosc - choroba naszych czasow", wobec czego nie bylem zdziwiony natykajac sie w internecie na nowe wydanie ksiazki, rozprowadzane przez niemiecko-kanadyjskiego prawicowego ekstremiste Ernsta Zundela, ale tymczasem naklad tego pamfletu zostal podobno wyczerpany. Mimo to jestem pewny, ze moj Webmaster ze Schwerina w pore postaral sie o egzemplarz, bo jego strony internetowe byly naszpikowane cytatami z Grimma i polemicznymi odpowiedziami na - przyznajmy - rozwlekle przemowienie mecenasa Curtiego. Wygladalo to tak, jakby proces mial sie odbyc powtornie, tym razem w wirtualnie przepelnionym teatrze swiata. Pozniej z zebranych przeze mnie materialow wyniklo, ze moj solista obkul sie przy pomocy "Volkischer Beobachter". Na przyklad raczej marginalna informacja, ze gdy w drugim dniu rozprawy na sale sadowa weszla pani Hedwig Gustloff w zalobnej czerni, obecni tam obywatele Niemiec, garsc szwajcarskich sympatykow i przybyli z Rzeszy dziennikarze powitali ja na stojaco unoszac dlonie w hitlerowskim pozdrowieniu, zostala skopiowana z "walczacego dziennika ruchu narodowosocjalistycznego Wielkich Niemiec". "V.B." zaznaczyl swoja obecnosc nie tylko w ciagu zaslugujacych na miano historycznych czterech dni rozprawy, lecz rowniez w internecie; rozpowszechniane w sieci cytaty z listu surowego ojca do marnotrawnego syna tez zostaly zaczerpniete z walczacego dziennika, bo list rabina - "Niczego juz od Ciebie nie oczekuje. Ty nie piszesz. I juz nie musisz pisac..." - byl przed sadem przytaczany przez oskarzenie jako swiadectwo nieczulosci oskarzonego; jemu, namietnemu palaczowi, pozwalano w przerwach na jednego, drugiego papierosa. Podczas gdy pelniacy sluzbe na okrecie podwodnym oficer Marinesko przebywal albo na morzu, albo na przepustce w czarnomorskim porcie Sewastopol i mozna domniemywac, ze w zwiazku z tym byl przez trzy dni w sztok pijany, nowa jednostka budowana w Hamburgu nabierala ksztaltow - mlotki nitowniki dzien i noc nadawaly ton - a oskarzony Dawid Frankfurter siedzial albo stal miedzy dwoma kantonalnymi policjantami. Skwapliwie przyznawal sie do popelnionego czynu. W ten sposob pozbawil proces napiecia. Sluchal siedzac, mowil stojac: Postanowilem, kupilem, cwiczylem, pojechalem, czekalem, znalazlem, wszedlem, siedzialem, strzelalem piec razy. Skladal zeznania plynnie, z rzadka sie zacinajac. Wyrok przyjal spokojnie, ale w internecie utrzymywano, ze "zalosliwie placzac". Jako ze w kantonie Gryzonia nie bylo kary smierci, profesor Grimm z ubolewaniem domagal sie najwyzszej z mozliwych kar: dozywocia. Do ogloszenia wyroku - osiemnascie lat wiezienia, nastepnie wydalenie z kraju -czytalo sie o tym wszystkim on-line w skrajnie stronniczym ujeciu, zapatrzonym w meczennika, potem jednak moj Webmaster rozstal sie z Kamractwem Schwerin. Moze nagle dobral sobie towarzystwo? Albo znowu przyplatal sie ow malkontent i przemadrzalec, ktory juz raz zawladnal chatroomem? W kazdym razie doszlo do podzialu rol i scierania sie przeciwnych stanowisk. Ozywajaca raz po raz dyskusje prowadzili uczestnicy przedstawiajacy sie jedynie imionami, przy czym niejaki Wilhelm uzyczal swego glosu zamordowanemu landesgruppenleiterowi, a niejaki Dawid wystepowal jako niedoszly samobojca. Mozna by bylo odniesc wrazenie, ze ta wymiana ciosow odbywa sie w zaswiatach. Tymczasem przebiegala z doczesna gruntownoscia. W konfrontacji mordercy z zamordowanym wciaz walkowano czyn i jego motyw. Podczas gdy jeden uprawiajac propagande obwieszczal, ze w momencie procesu bylo w Rzeszy o 800 000 bezrobotnych mniej niz przed rokiem, i wpadal z tego powodu w zachwyt: "Wszystko to mozna zawdzieczac jedynie fuhrerowi", drugi oskarzycielsko wyliczal, ilu zydowskich lekarzy i pacjentow zostalo usunietych ze szpitali i uzdrowisk, i przypominal, ze rzad nazistowski juz 1 kwietnia trzydziestego trzeciego wezwal do bojkotu Zydow, po czym wystawy zydowskich sklepow znakowano zlowrogim haslem: "Zydy, do piachu!" I tak to szlo, wet za wet. Jesli Wilhelm chcac podeprzec swoja teze o niezbednym zachowaniu czystosci rasy aryjskiej i niemieckiej krwi faszerowal siec slowami fuhrera z "Mein Kampf, to Dawid odpowiadal fragmentami "Zolnierzy z bagien", relacji, ktora byly wiezien kacetu oglosil w jednym ze szwajcarskich wydawnictw. Spor przebiegal smiertelnie powaznie, zaciekle. Ale raptem ton zelzal. W chatroomie sie gawedzilo. Kiedy Wilhelm zapytal: "Powiedz, dlaczego strzelales do mnie piec razy?", Dawid odparl: "Sorry, pierwszy strzal to niewypal. Byly tylko cztery dziury". Na to Wilhelm: "Zgadza sie. A kto ci dostarczyl rewolwer?" Dawid: "Spluwe kupilem. I to tylko za dziesiec szwajcarskich franeczkow". - "Calkiem niedrogo jak na bron, za ktora trzeba by na pewno bulnac piecdziesiat frankow". - "Rozumiem. Chcesz powiedziec, ze ktos mi dal gnata w prezencie. Moze nie?" -"Jestem nawet pewien, ze strzelales na zamowienie". - "No jasne! Na rozkaz swiatowego zydostwa". Tak toczyl sie ich internetowy dialog rowniez przez nastepne dni. Ledwo zdolali wykonczyc sie nawzajem, pojawialy sie zarty, jak gdyby to przyjaciele platali sobie figle. Przed opuszczeniem chatroomu mowili: "Czesc, ty sklonowana nazistowska swinio!" i "Trzymaj sie, gudlaju!" A skoro tylko w ich dwuglos probowal wedrzec sie jakis internauta z Balearow czy z Oslo, natychmiast go wykopywali: "Splywaj!" albo "Wskocz pozniej!" Obaj byli widac tenisistami stolowymi, bo zachwycali sie niemieckim asem ping-ponga Jorgiem Rosskopfem, ktory - jak powiedzial Dawid - pobil nawet chinskiego mistrza. Obaj zaklinali sie, ze sa za fair play. I obaj okazali sie erudytami, ktorzy nie szczedzili sobie nawzajem pochwal, ilekroc ktorys wnosil cos nowego: "Bomba! Skad wytrzasnales ten cytat z Gregora Strassera?" albo "Nie wiedzialem, Dawid, ze fuhrer odstawil Hildebrandta za lewicowe odchylenie, a potem jednak na zyczenie poczciwych Meklemburczykow przywrocil na stanowisko gauleitera". Mozna by ich bylo wziac za przyjaciol, aczkolwiek niejako z obowiazku nie zalowali sobie okazywania wzajemnej nienawisci. Na postawione w chatroomie przez Wilhelma pytanie: "Czy gdyby fuhrer z powrotem powolal mnie do zycia, to bys znowu strzelal do mnie?" Dawid odpowiedzial odwrotna poczta: "Nie, nastepnym razem ty mozesz mnie rozwalic". Cos mi zaswitalo. I juz pozegnalem sie z mysla, ze to jeden jedyny Webmaster zrecznie wypelnia soba caly upiorny spektakl. Dalem sie nabrac dwom zartownisiom, ktorzy podeszli do rzeczy smiertelnie powaznie. Pozniej, kiedy wszyscy wciagnieci w sprawe tlumaczyli sie niewiedza i dawali wyraz przerazeniu, powiedzialem do matki: - Mnie to od poczatku wydawalo sie dziwne. Zastanawialem sie, jakim cudem dzisiejsi mlodzi tak wariuja na punkcie tego Gustloffa i wszystkiego, co sie z nim wiaze? Bo od poczatku bylo dla mnie jasne, ze to nie jakies stare dziady dla zabicia czasu zabawiaja sie on-line, no, tacy przedwczorajsi jak ty... Matka nic sie na to nie odezwala. Jak zwykle, kiedy cos jej nie dogadzalo, zrobila mine spod znaku nie-ma-mnie-w-domu, to znaczy jej oczy wywracaly sie do niemozliwosci. Zreszta dla niej nie ulegalo kwestii, iz cos takiego moglo sie zdarzyc tylko dlatego, ze "o 'Gusztlofie' latami gadacz nie wolno belo. U nas na Wschodze to ani mru-mru. A u czebie na Zachodze, jak ju w ogole o tym gadali, co kiedysz belo, to o innych niedobrych rzeczach, o Oszwieczimie i takich tam. Moj Bozulku! Ile to u nas na partyjnym zebraniu szumu belo, jak ja zem dobre szlowo o sztatkach Kadeefu powiedzala, ze mianowicie 'Gusztlof' to bezklasowy sztatek bel..." I od razu po raz ktorys przypomnieli sie jej rodzice na wycieczce do Norwegii: "Moja mamusza to za nic przyjszcz do szebie ni mogla, bo mianowicie w jadalni wszyszcy pasazerowie wymieszani jak groch z kapuszta szedzeli, proszci robotnicy jak moj tatusz, ale i urzednicy i nawet partyjne szychy. Muszalo bycz jak u nas w Dedeerze, telko jesz piekniej..." Ta sprawa z bezklasowym statkiem to byl rzeczywiscie szlagier. Przypuszczam, ze to z tego powodu stoczniowcy wiwatowali jak szaleni, kiedy 5 maja trzydziestego siodmego nowo zbudowania jednostka, wysoka na osiem pieter, zostala zwodowana. Brakowalo jeszcze komina, mostku i pokladu namiarowego. Caly Hamburg wylegl na ulice, nieprzebrane tlumy. Ale chrzest statku obserwowalo z bliska tylko dziesiec tysiecy czlonkow narodowej wspolnoty, zaproszonych osobiscie przez Leya. Pociag specjalny Hitlera o dziesiatej przed poludniem wjechal na dworzec Dammtor. Potem nastapil przejazd ulicami Hamburga w odkrytym mercedesie, pozdrawianie zgromadzonych to wyprostowana, to znow ugieta reka, posrod wiwatow, ma sie rozumiec. Z pirsu barkas zawiozl go do stoczni. Wszystkie statki stojace w porcie, rowniez zagraniczne, wywiesily flagi. A cala flota KdP, zlozona z wyczarterowanych statkow, od "Sierra Cordoba" po "St. Louis", stala na kotwicy oflagowana po wierzcholki masztow. Nie chce teraz wyliczac, ktoz to taki ustawial sie w kolumnach, ktoz to taki na powitanie trzaskal obcasami. U stop trybuny ustawionej z okazji chrzcin tloczyli sie robotnicy stoczniowi pozdrawiajac go, kiedy wspinal sie po schodach. W ostatnich wolnych wyborach, przed czterema laty, wiekszosc z nich glosowala na socjalow i komunistow. Teraz byla juz tylko jedna jedyna partia; i byl fuhrer we wlasnej osobie. Dopiero na trybunie spotkal wdowe. Znal Hedwig Gustloff z najdawniejszych czasow walki. Zanim w dwudziestym trzecim marsz na Hale Wodzow w Monachium zakonczyl sie krwawym niepowodzeniem, byla jego sekretarka. Pozniej, kiedy on odsiadywal wyrok w landsberskiej twierdzy, ona szukala pracy w Szwajcarii i znalazla meza. Komu jeszcze wolno bylo wejsc na trybune? Dyrektorowi stoczni, radcy stanu Blohmowi, i szefowi stoczniowego Frontu Pracy Pauly'emu. Oczywiscie u jego boku stal Robert Ley. Ale takze inni partyjni dygnitarze. Znalazlo sie miejsce dla gauleitera Hamburga Kaufmanna i gauleitera Schwerina-Meklemburgii Hildebrandta, Kriegsmarine reprezentowal admiral Raeder. A z Davos nie lekajac sie dlugiej podrozy przybyl Ortsgruppenleiter NSDAP Bohme. Wyglaszano przemowienia. On tym razem nie zabral glosu. Po Kaufmannie mowil dyrektor stoczni Blohma Vossa: - Panu, moj fuhrerze, skladam w imieniu stoczni meldunek: Statek wycieczkowy, numer budowy 511, gotow do wodowania. Cala reszta skreslona. Moze jednak powinienem wydlubac kilka rodzynkow z mowy chrzestnej Roberta Leya. Zaczelo sie od hucpiarskiego zawolania: - Ludzie niemieccy! - A potem siegajac gleboko w przeszlosc Ley wychwalal swoja powstala z troski o narod idee "Kraft durch Freude", aby w koncu wymienic jej inicjatora: - Fuhrer wydal mi rozkaz: "Niech pan sie postara, zeby niemiecki robotnik mogl korzystac z urlopu i tym samym dac swoim nerwom wytchnienie, bo chocbym ja dwoil sie i troil, byloby to bezcelowe, jesliby niemiecki narod nie mial nerwow w porzadku. Chodzi o to, zeby niemieckie masy, zeby niemiecki robotnik byl dosc silny, aby pojac moje mysli". Gdy nieco pozniej wdowa dokonala obrzedu chrztu wyglaszajac slowa: "Chrzcze cie imieniem Wilhelma Gustloffa", radosna wrzawa odpornej nerwowo masy zagluszyla brzekniecie butelki szampana o dziob statku. Odspiewano obie piesni, podczas gdy nowo zbudowana jednostka zsuwala sie po pochylni... A mnie, ocalonemu z "Gustloffa", przy kazdym wodowaniu, ktore obserwuje z bliska z dziennikarskiego obowiazku albo ogladam w telewizji, staje przed oczami zatoniecie ochrzczonego przy przepieknej majowej pogodzie i spuszczonego na wode statku. Mniej wiecej w tym czasie, kiedy Dawid Frankfurter siedzial juz w wiezieniu Sennhof w Chur, a w Hamburgu roztrzaskiwala sie butelka szampana, Aleksander Marinesko przebywal albo w Leningradzie, albo w Kronsztadzie na kursie dowodcow. W kazdym razie zostal przeniesiony rozkazem z Morza Czarnego na wschodni skraj Baltyku. Juz latem, w okresie zarzadzonych przez Stalina czystek i procesow, ktore nie oszczedzily admiralicji Floty Baltyckiej, zostal dowodca okretu podwodnego. "M 96" nalezal do starszej klasy okretow, byl przystosowany do rejsow i akcji bojowych na wodach przybrzeznych. W dostepnych mi infosach czytam, ze "M 96" z dwustu piecdziesiecioma tonami wypornosci i czterdziestu pieciu metrami dlugosci byl raczej nieduzym okretem z osiemnastoosobowa zaloga. Marinesko dlugo pozostawal dowodca tej operujacej w Zatoce Finskiej, wyposazonej tylko w dwie wyrzutnie torpedowe morskiej jednostki. Przypuszczam, ze w poblizu wybrzeza raz po raz cwiczyl atak nawodny i po nim szybkie zanurzanie. 3 Podczas gdy trwaly prace wykonczeniowe obejmujace wnetrza od najnizszego pokladu E po poklad sloneczny, komin, pomost nawigacyjny oraz radiostacje i wzdluz baltyckiego wybrzeza odbywaly sie proby zanurzeniowe, w Chur uplynelo jedenascie miesiecy uwiezienia; dopiero potem statek mogl odbic od nabrzeza wyposazeniowego i poplynac w dol Laby w probny rejs po Morzu Polnocnym. Czekam wiec, az zanikna terazniejsze sekundy i znow bedzie mozna puscic tasme z czasem opowiesci. A moze mam zaryzykowac klotnie z kims, czyjego zrzedzenia nie sposob puscic mimo uszu?On zada wyraznych wspomnien. Chce wiedziec, jaka dla mnie jako dziecka gdzies od trzeciego roku zycia byla matka z wygladu, z zapachu, w dotyku. Mowi: - Pierwsze wrazenia sa decydujace dla dalszego zycia. - Ja na to: -Nie ma czego wspominac. Kiedy mialem trzy lata, ona akurat skonczyla terminowanie u stolarza. No dobra, mam przed oczami przynoszone mi przez nia z warsztatu wiory i klocki, jakie byly poskrecane i jak sie przewracaly ulozone jeden na drugim. Bawilem sie wiorami i klockami. A poza tym? Matka pachniala klejem kostnym. Gdziekolwiek stala, siedziala, lezala - o Boze, jej lozko! - wszedzie utrzymywal sie ten zapach. A mnie, poniewaz nie bylo jeszcze zlobkow, zostawiala najpierw u sasiadki, potem w przedszkolu. Taki byl los pracujacych matek w calym panstwie robotnikow i chlopow, nie tylko w Schwerinie. Pamietam grube i chude kobiety, ktore nami komenderowaly, i kaszke manne, w ktorej lyzka na sztorc stawala. Ale tego rodzaju okruchy wspomnien nie zadowalaja Starego. Drazy dalej: - Za moich czasow mniej wiecej dziesiecioletnia Tulla Pokriefke miala twarz, na ktora skladaly sie kropki, przecinek i kreska; a jak wygladala jako mloda kobieta i czeladnik stolarski, gdzies od roku piecdziesiatego, kiedy stuknely jej dwadziescia trzy lata? Uzywala szminki? Widywalo sie ja w chustce na glowie czy, jak na mamusie przystalo, w garnkowatym kapeluszu? Wlosy opadaly jej gladko czy kazala robic sobie wieczna ondulacje? Moze w weekendy lazila w papilotach? Nie wiem, czy moje informacje zdolaja go zaspokoic; moj wizerunek matki z jej mlodych lat jest wyrazisty i zarazem zmacony. Znam ja tylko bialowlosa. Od poczatku byla bialowlosa. Nie srebrzystobiala. Po prostu tylko biala. Kto matke o to pytal, ten slyszal w odpowiedzi: - Jak moj syn sa rodzil, to sa sztalo. Na torpedowcu to belo, co nas wyratowal... - A kto gotow byl wysluchac czegos wiecej, ten dowiadywal sie, ze od tej pory, a zatem i w Kolobrzegu, gdzie uratowani, matka z noworodkiem, opuscili torpedowiec "Lowe", byla biala jak golab. Wowczas nosila wlosy poldlugie. Ale dawniej, kiedy jeszcze nie zbielala, "niby na rozkaz z samej gory", wlosy z natury jakos tam blond, troszke rudawe, opadaly jej na ramiona. Odpowiadajac na dalsze pytania - on nie popuszcza - zapewnilem mojego pracodawce, ze bardzo malo jest zdjec matki z lat piecdziesiatych. Na jednym widac, ze nosila swoje biale wlosy krotko przystrzyzone, na zapalke. Szelescily, kiedy je glaskalem, na co mi czasem pozwalala. I tak chodzi po dzis dzien jako stara kobieta. Akurat miala siedemnascie lat, jak ni stad, ni zowad zbielala. - A gdzie tam! Matka nigdy sie nie farbowala i nie chodzila do farby. Zaden z towarzyszy w pracy ani razu nie widzial jej z granatowoczarnymi albo tycjanowsko rudymi wlosami. -A poza tym? Co jeszcze pozostalo w pamieci? Na przyklad mezczyzni? Byli jacys? - Chodzilo o takich, co zostawali na noc. Bo Tulla Pokriefke jako nastolatka szalala za mezczyznami! Czy to na plazy w Brzeznie, czy w jej konduktorskich czasach, kiedy pelnila sluzbe w tramwaju kursujacym miedzy Gdanskiem, Wrzeszczem i Oliwa, zawsze krecili sie kolo niej chlopaki, ale i dojrzali mezczyzni, na przyklad urlopowicze z frontu. - Czy pozniej, jak juz byla bialowlosa kobieta, to ten bzik na punkcie mezczyzn jej przeszedl? Co sobie Stary wyobraza! Moze mysli, ze matka, tylko dlatego ze wskutek szoku wlosy jej posiwialy, zyla jak mniszka? Mezczyzn bylo az nadto. Ale dlugo nie zagrzewali miejsca. Jeden byl podmajstrzym murarskim i zupelnie sympatycznym czlowiekiem. Przynosil mi rzeczy, ktore ledwo sie dostawalo na kartki: na przyklad watrobianke. Mialem juz z dziesiec lat, kiedy u nas w oficynie, Lehmstrasse 7, siadywal w kuchni i strzelal szelkami. Nazywal sie Jochen i koniecznie chcial mnie brac na kolana, niby na konna jazde. Matka nazywala go "Jochen dwa", poniewaz bedac nastolatka znala licealiste, ktory mial na imie Joachim, ale nazywali go Jochen. - Ale on to ode mnie nic ni chczal. Nawet sa ni dotknal... W jakims momencie matka musiala przeswiecic Jochena dwa, nie wiem dlaczego. A kiedy mialem jakies trzynascie lat, to po sluzbie i czasami w niedziele zachodzil jeden z ludowej policji. Byl podporucznikiem rodem z Saksonii, zdaje sie: z Pirny. Przynosil zachodnia paste do zebow, colgate, i jeszcze inne skonfiskowane roznosci. Zreszta tez nazywal sie Jochen, wobec czego matka mowila: - Jutro numer trzy przyjdze. Bysz czut mily dla niego bel, jak przyjdze... - Jochen trzy wyladowal za drzwiami, poniewaz, jak mowila matka, "musowo zenicz sa chczal". Nie palila sie do malzenstwa. - Ty jeden mnie wysztarczysz - powiedziala, kiedy ja, juz pietnastoletni, mialem wszystkiego po dziurki w nosie. Nie w szkole. Tam, poza rosyjskim, calkiem dobrze mi szlo. Ale mialem dosc drylu w FDJ, wykopkow, akcji zniwnych, spiewania w kolko o budowie i odbudowie, mialem rowniez dosc matki. Nie moglem juz tego sluchac, kiedy mi, przewaznie w niedziele, do klopsikow z tluczonymi ziemniakami serwowala swoje "Gustloffowe" gadki: - Wszysztko sa rozkolebalo. Czegosz takiego to ju sa wiecej ni zapomni. To nigdy nie usztanie. Imer sni mnie sa abo i ni sni ten jeden wielki krzyk, co to jak ju szlus bel, po wodzie sa niosl. I te wszysztkie dzeczaczki pomiedzy lodowa kra... Czasami matka, siedzac po niedzielnym obiedzie przy kuchennym stole z kubkiem kawy, mowila tylko: "Po prawdze to piekny sztatek bel" i ani slowa wiecej. Ale jej spojrzenie spod znaku nie-ma-mnie-w-domu bylo dostatecznie wymowne. Pewnie to i prawda. Kiedy "Wilhelm Gustloff" wykonczony wreszcie i caly na bialo wyruszal w dziewiczy rejs, byl podobno od dziobu po rufe plywajacym przezyciem. Slyszalo sie to nawet od ludzi, ktorzy po wojnie udawali zdeklarowanych od samego poczatku antyfaszystow. A ci, co dostali sie na poklad, ponoc schodzili potem na lad olsnieni. Juz na dwudniowy rejs probny, wszelako przy sztormowej pogodzie, zaokretowano robotnikow i urzednikow od Blohma Vossa, a ponadto ekspedientki z hamburskiej spoldzielni spozywcow. Ale gdy "Gustloff 24 marca trzydziestego osmego wyplywal na trzy dni w morze, do pasazerow zaliczalo sie okraglo tysiac Austriakow, przesianych przez Partie, bo w dwa tygodnie pozniej lud Marchii Wschodniej mial glosowac za czyms, czego dokonal juz Wehrmacht sprawnie przeprowadzajac inwazje: za anszlusem Austrii. Na poklad weszlo rowniez trzysta dziewczat z Hamburga - wybrane czlonkinie BDM - i grubo ponad setka dziennikarzy. Tylko dla zartu i dla sprawdzenia siebie usiluje teraz wyobrazic sobie, jak zareagowalaby moja skromna osoba w charakterze dziennikarza, kiedy zaraz na poczatku rejsu znalazlo sie w programie przyjecie dla prasy w sali bankietowo-kinowej statku. Co prawda, jak mowi matka, a Gabi wie, nie jestem zadnym bohaterem, ale moze jednak zdobylbym sie na tyle smialosci, zeby zapytac o sfinansowanie nowo zbudowanej jednostki i majatek Niemieckiego Frontu Pracy, bo jak inni dziennikarze powinienem byl wiedziec, ze Ley, ten spec od obiecanek, mogl wykrecac takie numery tylko z pomoca funduszy zagrabionych wszystkim zakazanym zwiazkom zawodowym. Spoznione proby odwagi! Jak znam siebie, to w najlepszym razie wykrztusilbym zakamuflowane pytanie o pozostaly kapital, na co szef podrozy KdF, ktory niczym sie nie peszyl, odpowiedzialby mi z miejsca: Niemiecki Front Pracy, jak przeciez widac, ma pieniedzy w brod. Juz za kilka dni w stoczni Howaldta bedzie nawet spuszczony na wode olbrzymi statek o napedzie elektrycznym i, jak wolno juz teraz przypuszczac, otrzyma na chrzcie imie Roberta Leya. Potem zaczelo sie zwiedzanie statku przez cala hurme wyznaczonych dziennikarzy. Dalsze pytania nie przechodzily przez gardlo. Takze ja, ktory w ciagu realnej pracy zawodowej nie odkrylem zadnego skandalu, nigdy nie wytropilem trupa w szafie, nie zdemaskowalem ani przekretow z publicznymi pieniedzmi, ani przekupnych ministrow, jako dziennikarz przeniesiony w przeszlosc trzymalbym jezyk za zebami jak wszyscy inni. Na kolejnych pokladach mielismy tylko prawo wyrazac obowiazkowe zdumienie. Procz kabin specjalnych dla Hitlera, dla Leya, ktore wylaczono ze zwiedzania, statek byl co do joty urzadzony bezklasowo. Aczkolwiek znam wszystkie szczegoly tylko z fotografii i przekazanych materialow, wydaje mi sie jednak, ze bylem tym zachwycony i zarazem spocony z tchorzostwa. Widzialem przestronny, wolny od uciazliwych nadbudowek poklad sloneczny, widzialem kabiny prysznicowe i urzadzenia sanitarne. Widzialem i gorliwie notowalem. Pozniej na dolnym pokladzie spacerowym moglismy cieszyc oczy nieskazitelnie wyszlifowanym lakierem scian, a w salonach orzechowa boazeria. Z podziwem ogladalismy sale balowa, sale strojow, sale Niemiec i sale muzyczna. We wszystkich salach wisialy portrety fuhrera, ktory nad naszymi glowami spogladal powaznie, lecz zdecydowanie w przyszlosc. W kilku z nich przyciagal wzrok sportretowany w mniejszym formacie Robert Ley. Ale w przewazajacej mierze oprawa wizualna skladala sie z pejzazy namalowanych w stylu dawnych mistrzow. Pytalismy o nazwiska wspolczesnych artystow i robilismy notatki. Gdy co pewien czas zapraszano na piwo ze swiezo otwartej beczki, uczylem sie unikac dekadenckiego slowa "bar" i pisalem pozniej wedlug staroniemieckiego nazewnictwa o "siedmiu przytulnych szynkach" na pokladzie statku KdF. Nastepnie zasypano nas liczbami. Dla przykladu: W pomieszczeniach kuchennych pokladu A dzieki supernowoczesnym urzadzeniom do zmywania mozna bylo doprowadzic do lsniacej czystosci 35 000 brudnych talerzy. Dowiedzielismy sie, ze na kazdy rejs morski zabiera sie 3400 ton wody pitnej, a za wodociag sluzy wysoki zbiornik we wnetrzu jedynego komina. Zwiedzajac poklad E, gdzie dziewczeta z hamburskiej BDM zajely, jak mowiono, "plywajace schronisko mlodziezowe" wyposazone w koje, obejrzelismy polozona na tym samym pokladzie plywalnie, ktorej basen miescil szescdziesiat ton wody. I dalsze dane liczbowe juz przeze mnie nie zanotowane. Ten i ow z nas byl rad, ze oszczedzono nam wyliczania kafelkow i elementow kolorowej szklanej mozaiki zapelnionej przez dziewice o rybich cialach i basniowa zwierzyne morska. Tylko dlatego ze od czasow mego zdominowanego przez matke dziecinstwa wiem, iz druga torpeda zamienila kafelki plywalni i odlamki mozaiki w pociski, na widok basenu, w ktorym pluskala sie czereda dorodnych dziewczyn, mogloby jednak przyjsc mi do glowy pytanie, jak gleboko ponizej linii wodnej lezy plywalnia. A na gornym pokladzie byc moze wydaloby mi sie, ze dwadziescia dwie lodzie ratunkowe to za malo. Ale ja nie dociekalem, nie przywolywalem katastrofy, nie antycypowalem tego, co zdarzylo sie siedem lat pozniej w lodowata wojenna noc, kiedy na pokladzie bylo nie, jak przewidywano w czasach pokojowych, zaledwie poltora tysiaca osob wolnych od codziennych trosk, lecz okolo dziesieciu tysiecy dusz, ktore mialy przeczucie zagrazajacej im smierci i w trudnej do oszacowania liczbie owa smierc poniosly; czy to jako dziennikarz "Volkischer Beobachter", czy jako korespondent statecznej "Frankfurter Zeitung" wyspiewalem natomiast na najwyzszym badz rzeczowo przytlumionym tonie pean na czesc szykownych lodzi ratunkowych na statku, jak gdyby byly one premia ufundowana laskawie przez organizacje "Kraft durch Freude". Nieco pozniej jednak trzeba bylo jedna z lodzi spuscic na wode. Wkrotce potem jeszcze jedna. I nie dzialo sie to w celach cwiczebnych. Podczas swego drugiego rejsu, tym razem do Ciesniny Dover, "Gustloff" trafil na sztorm z polnocnego zachodu i zmagajac sie ze wszystkich sil ze wzburzonym morzem otrzymal wezwanie SOS z angielskiego weglowca "Pegaway", ktory mial rozbity luk ladunkowy, zlamany ster. Kapitan Lubbe, ktory na poczatku nastepnej podrozy KdF majacej za cel wyspe Madere zmarl na atak serca, kazal natychmiast wziac kurs na miejsce wypadku. W ciemnosciach w dwie godziny pozniej wypatrzono za pomoca ruchomego reflektora mocno juz zanurzonego "Pegawaya". Dopiero wczesnym rankiem mimo przybierajacego na sile sztormu z polnocnego zachodu udalo sie spuscic na wode jedna z dwudziestu dwoch lodzi ratunkowych, ktora jednak kotlowisko fal rzucilo o burte statku, po czym z duzymi uszkodzeniami poczela dryfowac. Na polecenie kapitana Lubbe niezwlocznie spuszczono motorowy barkas, ktoremu po kilku podejsciach udalo sie zabrac dziewietnastu marynarzy i przy slabnacej z czasem wichurze doplynac z nimi szczesliwie do "Gustloffa". Na koniec powiodla sie proba odszukania zawieruszonej lodzi ratunkowej i ocalenia jej zalogi. Pisano o tym. Krajowe i zagraniczne gazety chwalily akcje ratunkowa. Ale szczegolowo i z czasowego dystansu zajal sie tym jedynie Heinz Schon. Wykorzystal, jak ja to robie teraz, fure gazetowych relacji z tamtych czasow. Jego los, tak jak moj, jest zlaczony z nieszczesnym statkiem. Ledwo na rok przed koncem wojny przyszedl na "Gustloffa" jako asystent platnika. Wlasciwie to Heinz Schon przeszedlszy pomyslnie przez sito morskiej Hitlerjugend chcial dostac sie do Kriegsmarine, ale ze wzgledu na wade wzroku musial zamustrowac sie w marynarce handlowej. Jako ze przezyl zatoniecie jednostki bedacej statkiem pasazerskim KdP, potem okretem szpitalnym, nastepnie plywajacymi koszarami i na koniec transportowcem przewozacym uchodzcow, zaczal po wojnie zbierac i spisywac wszystko, co dotyczylo "Gustloffa" w dobrych i zlych czasach. Znal tylko ten jeden temat; albo jedynie ten temat zawladnal nim. Totez jestem pewien: matka od poczatku bylaby rada Heinzowi Schonowi. Ale jego ksiazki, ktore na Zachodzie znalazly wydawce, byly w NRD niepozadane. Kto czytal jego relacje, nabieral wody w usta. Czy to po tej, czy po tamtej stronie informacje Schona nie mialy wziecia. Nawet gdy pod koniec lat piecdziesiatych z jego udzialem jako konsultanta nakrecono film - "Noc zapadla nad Gotenhafen" - echo bylo umiarkowane. Co prawda calkiem niedawno nadali w telewizji program dokumentalny, ale wciaz jeszcze jest tak, jak gdyby nic nie moglo przebic "Titanica", jak gdyby statek "Wilhelm Gustloff" nigdy nie istnial, jak gdyby brakowalo miejsca na jeszcze jedno nieszczescie, jak gdyby wolno bylo wspominac tylko tamte, nie te ofiary. Ale ja tez nabralem wody w usta, trzymalem sie z daleka, nie udzielalem sie, musialem dopiero znalezc sie pod presja. I jesli teraz, jako ktos, kto rowniez przezyl, czuje sie odrobine bliski Heinzowi Schonowi, to tylko dlatego, ze moge korzystac z jego obsesji. On odnotowal wszystko: liczbe kabin, olbrzymie ilosci prowiantu na droge, wielkosc pokladu slonecznego w metrach kwadratowych, liczbe kompletnych i na koniec zdekompletowanych lodzi ratunkowych, a wreszcie - rosnaca z kazdym ksiazkowym wydaniem - liczbe zabitych i ocalonych. Jego trud gromadzenia faktow dlugo pozostawal w cieniu, ale ostatnio Heinza Schona, ktory jest o rok starszy od matki i ktorego z uczuciem ulgi moglbym wyobrazic sobie jako upragnionego ojca, coraz czesciej cytuje sie w internecie. Niedawno bylo tam glosno o lzawym kiczu na dwadziescia cztery fajerki, o swiezo nakreconej w Hollywood historii zatoniecia "Titanica", reklamowanego jako najwieksza katastrofa morska w dziejach. Przeczyly tej bzdurze przytaczane sucho liczby Heinza Schona. Naturalnie znajdowaly oddzwiek, bo odkad "Gustloff plywa w cyberprzestrzeni i podnosi wirtualne fale, kola prawicowe pozostaja on-line ze stronami nienawisci. Rozpoczelo sie tam polowanie na Zydow. Jak gdyby morderstwo w Davos zdarzylo sie wczoraj, skrajni prawicowcy domagaja sie "zemsty za Wilhelma Gustloffa!" Najostrzejsze tony - "Zundelsite" - rozbrzmiewaja z Ameryki i Kanady. Ale i w niemieckojezycznym internecie mnoza sie homepages, ktore w World Wide Web daja upust nienawisci pod takimi adresami jak "Narodowy Opor" i "Thulenet". Pierwsza w tej mierze, choc mniej radykalna byla on-line "www.blutzeuge.de". Dzieki odkryciu statku, ktory nie tylko zatonal, ale - jako pomijany milczeniem - stal sie legenda, odwiedzilo ja tysiac internautow, a ich liczba wciaz rosnie. I tak moj walczacy w pojedynke bojownik, ktory tymczasem dobral sobie przeciwnika i entuzjaste sportu wystepujacego pod imieniem "Dawid", z duma zakrawajaca na dziecinade obwieszczal calemu zlaczonemu w sieci swiatu o uratowaniu angielskich rozbitkow przez "Gustloffa". Jak gdyby okreslone artykuly gazetowe dopiero wczoraj wyszly spod prasy drukarskiej, cytowal pochwalne slowa brytyjskiej prasy o niemieckiej akcji ratunkowej niczym najswiezsza nowine. Potem chcial sie dowiedziec od swego oponenta, czy odsiadujacy kare w Chur zydowski morderca Frankfurter slyszal o bohaterskiej akcji ratunkowej. A Dawid odpalil: "W wiezieniu Sennhof siedzialo sie dzien w dzien przy klekoczacych krosnach tkackich i mialo sie malo czasu na czytanie gazet". Wlasciwie dla Dawida powinno byloby teraz byc rzecza ciekawa, czy krazacy po baltyckich wodach przybrzeznych oficer okretu podwodnego nazwiskiem Marinesko dowiedzial sie o uratowaniu rozbitkow z "Pegawaya" przez marynarzy "Gustloffa" i czy przy tej okazji pierwszy raz przeliterowano mu nazwe pisanego mu celu. Ale ta kwestia sie nie pojawila. Za to Webmaster Wilhelm emocjonowal sie nieco pozniejszym wystepem "Gustloffa" u angielskich wybrzezy w roli "plywajacego lokalu wyborczego" z tak terazniejszym przejeciem, jakby ten chwyt propagandowy okazal sie skuteczny dopiero niedawno, nie zas blisko szescdziesiat lat temu. Chodzilo o referendum po dokonanym juz anszlusie Austrii do Rzeszy obecnie Wielkoniemieckiej. Mieszkajacym w Anglii Niemcom i Austriakom nalezalo stworzyc mozliwosc oddania glosu. Z pirsow w Tilbury wyborcy wchodzili na poklad, a glosowanie odbywalo sie poza strefa trzech mil. Na tym tle duetowi Wilhelm i Dawid zachcialo sie doprowadzic do dyskusyjnego starcia. Jak w tenisie stolowym: stawka byl przebieg referendum. Wilhelm upieral sie, ze tajnosc glosowania gwarantowaly ustawione kabiny wyborcze; Dawid drwil, poniewaz wsrod blisko dwoch tysiecy uprawnionych do glosu doliczono sie tylko czterech, ktorzy wypowiedzieli sie przeciwko anszlusowi: "Dobrze znamy te wyniki: dziewiecdziesiat dziewiec i dziewiec dziesiatych procenta!" Cytujac "Daily Telegraph" z 12 kwietnia trzydziestego osmego Wilhelm ripostowal: "Nie bylo zadnych naciskow! I to, drogi Dawidzie, napisali Anglicy, ktorzy zwykle czepiaja sie nas, Niemcow, gdzie tylko moga..." Bawila mnie absurdalna utarczka w chatroomie. Potem jednak jedna z kontr Wilhelma zapachniala mi podejrzanie. Zabrzmiala znajomo! Chcac zdezawuowac drwine Dawida posunal sie do stwierdzenia: "O wynikach twoich tak zachwalanych demokratycznych wyborow decyduja jednoznacznie interesy plutokratow, swiatowego zydostwa. Jedno wielkie oszukanstwo!" Cos podobnego zaserwowal mi niedawno moj syn. Widywalem Konny'ego z okazji odwiedzin i kiedy dla nawiazania z nim rozmowy po ojcowsku wspomnialem mimochodem moj artykul o zblizajacych sie wyborach do Landtagu w Szlezwiku-Holsztynie, uslyszalem: - Przeciez to jedno wielkie oszukanstwo. Czy na Wall Street, czy tutaj: wszedzie panuje plutokracja, rzadzi pieniadz! Po pierwszym rejsie na Madere, podczas ktorego zmarl kapitan Lubbe i od Lizbony na reszte podrozy dowodztwo objal kapitan Petersen, zaczely sie, juz pod kapitanem Heinrichem Bertramem, letnie wycieczki do Norwegii. Lacznie bylo ich jedenascie, trwaly za kazdym razem piec dni i - poniewaz cieszyly sie niezwykla popularnoscia - szybko sie sprzedawaly. Rowniez w nastepnym roku nalezaly do programu KdF. I w jedna z tych ostatnich podrozy morskich do fiordow - przypuszczam, ze byla to przedostatnia, w polowie sierpnia - pojechali rodzice matki. Wlasciwie to wladze Partii we Wrzeszczu na uczestnikow wycieczki do Norwegii upatrzyly sobie majstra stolarskiego Liebenaua i jego zone, poniewaz majster byl wlascicielem owczarka imieniem Harras, ktoremu w psiarni policji Wolnego Miasta udalo sie pokryc suke, zas z wydanego przez nia na swiat miotu wywodzil sie ulubiony pies fuhrera Prinz, prezent od kierownictwa gdanskiego okregu, w zwiazku z czym reproduktora Harrasa wymieniano kilkakrotnie na lamach "Danziger Vorposten". Te basn matka wyspiewywala mi od dziecinstwa: swoja psia historie wraz z rodowodem dlugim jak powiesc. Zawsze ilekroc chodzilo o psa, chodzilo tez o mala Tulle. Na przyklad majac siedem lat, kiedy jej brat Konrad utopil sie podczas kapieli w Baltyku, matka jakoby ukryla sie na tydzien w budzie psa pilnujacego stolarni. Przez te wszystkie dni do nikogo slowem sie nie odezwala. - Nawet zem z jego michy zarla. Ochlapy! No, co sa takiemu psu daje. To moj tydzen w psiej budze bel, kiedy to zem ani slowa ni rzekla, tak mnie naszego Konrada zal belo. Od urodzenia gluchoniemy bel... Ale kiedy wlascicielowi psa Liebenauowi, ktorego syn Harry byl kuzynem matki, zaoferowano podroz do Norwegii na ulubionym przez wszystkich statku KdP, ten z ubolewaniem odmowil, poniewaz stolarnia miala huk roboty: prace wykonczeniowe przy barakach w poblizu lotniska. Zaproponowal kreisleiterowi Partii kandydature swego sumiennego pomocnika, gorliwego towarzysza partyjnego Augusta Pokriefke i jego zony Erny. On z firmowej kasy pokryje koszty miejsc w kabinie oraz i tak ulgowych biletow do Hamburga. -Zebym jesz fotografie miala, co na "Gusztlofie" psztrykniete zosztaly, to bym tobie pokazacz mogla, ile oni w te pare dni zobaczyli... - W szczegolnosci matka Tulli podobno rozplywala sie nad sala strojow, oranzeria, porannym wspolnym spiewaniem i przygrywajaca wieczorami okretowa orkiestra, niestety w zadnym z fiordow nie wolno bylo zejsc na lad, byc moze z powodu skapego w Rzeszy wydzielania dewiz. Ale na jednym ze zdjec, ktore jak wszystkie inne migawki przepadlo razem z albumem, ,jak na sztatek kryszka przyszla", mozna bylo zobaczyc rozesmianego i roztanczonego Augusta Pokriefke posrod norweskiej grupy folklorystycznej przybylej na poklad w odwiedziny. - Moj tatusz, co to w zasadze calkiem wesolym goszczem bel, jak z Norwegii wroczil, to od rana do nocy sa zachwycal. Taki ju bel: na szto pieczdzeszat procent. I dlatego chczal, bym sa za jungmedelke zosztala. Ale ja zem ni chczala. Pozniej tez ni, jak zeszmy do Rajchu wroczili i wszysztkie dzewczyny do Bedeemu wsztapicz muszaly... Pewnie to prawda, co twierdzi matka. Nie dala sie zorganizowac. Wszystko musialo zawsze byc dobrowolne. Ale nawet jako czlonkini SED i wyrozniajaca sie kierowniczka brygady stolarskiej, ktora wyrabiala tony mebli sypialnianych dla Rosjan, a i pozniej przy wykanczaniu wnetrz na osiedlu z wielkiej plyty Grosser Dreesch przewaznie przekraczala plan, przysparzala sobie klopotow, poniewaz wszedzie czula sie osaczona przez rewizjonistow i podobnych wrogow klasowych. Ale to, ze ja z wlasnej i nieprzymuszonej woli zapisalem sie do FDJ, tez jej nie pasowalo: _ Ni sztarczy, ze ja tu dla tych drani tyracz musze! Moj syn musial bardzo wiele wziac z matki. Musza to byc geny, jak przypuszcza moja byla. W kazdym razie Konny nie chcial wstepowac nigdzie, ani do klubu wioslarskiego w Ratzeburgu, ani - jak mu radzila Gabi - do skautow. Z jej ust uslyszalem: - Jest typowym odludkiem, trudnym do socjalizacji. Kilku moich kolegow-nauczycieli mowi, ze myslenie Konny'ego jest nastawione wylacznie na przeszlosc, jakkolwiek na zewnatrz bardzo sie interesuje nowosciami technicznymi, na przyklad komputerami i nowoczesnym komunikowaniem sie... A jakze! To matka, wkrotce po spotkaniu tych, co ocaleli, w nadbaltyckim kapielisku Damp, podarowala mojemu synowi Macintosha ze wszystkimi bajerami. Mial zaledwie pietnascie lat, kiedy ona go zakazila. To jej, tylko jej wina, ze chlopak sie pograzyl. W kazdym razie oboje z Gabi jestesmy badz co badz zgodni co do tego: z chwila, gdy Konny dostal komputer, zaczelo sie cale nieszczescie. Nigdy nie mialem przekonania do ludzi, ktorzy wciaz wpatruja sie tylko w jeden punkt, az zacznie sie tlic, kopcic, gorzec. Na przyklad do Gustloffa, ktoremu cel wytyczala jedynie wola fuhrera, albo do Marinesko, ktory w pokojowych czasach cwiczyl sie tylko w jednym, w zatapianiu statkow, albo do Dawida Frankfurtera, ktory wlasciwie sam sie chcial zastrzelic, potem jednak, chcac dac znak swemu narodowi, czterema kulami podziurawil cialo kogos innego. O nim, postaci smetnego oblicza, rezyser Rolf Lyssy w koncu lat szescdziesiatych nakrecil film. Obejrzalem sobie kasete na ekranie domowego telewizora; w kinach tego czarno-bialego filmu dawno juz nie wyswietlaja. Lyssy bardzo starannie obchodzi sie z faktami. Widzimy, jak student medycyny, ktory na poczatku chodzi w berecie, potem w kapeluszu, desperacko pali papierosa za papierosem i lyka tabletki. Przy kupnie rewolweru na bernenskim Starym Miescie dwa tuziny nabojow kosztuja trzy franki siedemdziesiat. Zanim jeszcze Gustloff w cywilnym ubraniu wkroczy do swego gabinetu, Frankfurter, inaczej niz w mojej wersji, czekajac wklada kapelusz, przesiada sie z fotela na krzeslo i potem strzela w kapeluszu na glowie. Zglosiwszy sie na posterunek policji w Davos i wyrecytowawszy swoje zeznanie nieporuszenie, jak wyuczony na pamiec szkolny wiersz, kladzie jako dowod rewolwer na policyjnym biurku. Film nie mowi rzeczy nowych. Ciekawe jednak sa wmontowane fragmenty Kroniki Tygodniowej ukazujace przykryta flaga ze swastyka trumne w sniezycy. Caly Schwerin jest zasniezony, podczas gdy kondukt pogrzebowy przemierza swoja droge. Odmiennie, niz to opisywaly sprawozdania, bardzo niewielu cywili pozdrawia trumne uniesiona dlonia. Aktor grajacy morderce Frankfurtera na procesie, posadzony miedzy dwoma policjantami kantonalnymi, wydaje sie bardzo drobny. Mowi: - Gustloff byl jedynym, ktorego moglem dosiegnac... - Mowi: - Chcialem unicestwic zaraze, nie osobe... Nastepnie film pokazuje, jak wiezien Frankfurter pomiedzy innymi wiezniami dzien w dzien pracuje przy krosnie tkackim. Czas uplywa. I widac wyraznie, ze w ciagu pierwszych lat odbywania kary w wiezieniu Sennhof w Chur - kiedy to jednoczesnie i jakby w innym filmie dowodca okretu podwodnego Aleksander Marinesko w przybrzeznych wodach wschodniego Baltyku cwiczyl szybkie zanurzenie po ataku nawodnym, a statek KdF "Wilhelm Gustloff raz po raz kursowal ku fiordom Norwegii i bialym nocom - powoli wychodzi on z doskwierajacej mu choroby kosci: Wyglada na dobrze odzywionego, jest pucolowaty i juz nie pali. Naturalnie w filmie Lyssy'ego nie widac ani "Gustloffa", ani sowieckiego okretu podwodnego; tylko kilkakrotne przejscia na krosna tkackie poprzez odglosy ich pracy pozwalaja sie domyslac, ze wraz z wydluzaniem sie prostej tkaniny uplywa czas. I raz za razem lekarz wiezienny potwierdza wiezniowi Frankfurterowi, ze dlugotrwaly pobyt w zamknieciu coraz bardziej wychodzi mu na zdrowie. Wprawdzie wyglada na to, ze sprawca odsiedzial juz swoj czyn i jest teraz innym czlowiekiem, ja jednak obstaje przy swoim: czuje obcosc, nie mam przekonania do nikogo, kto ma przed oczyma tylko jeden jedyny cel, na przyklad moj syn... Ona mu to wpoila. Za to, matko, i za to, zes mnie urodzila, kiedy statek zatonal, nienawidze cie. Rowniez to, ze przezylem, od czasu do czasu bywalo mi nienawistne, bo gdybys ty, matko, kiedy obowiazywalo haslo "Ratuj sie, kto moze", jak tysiac innych, bliska rozwiazania wypadla za burte, mimo pasa ratunkowego na brzuchu zdretwiala w lodowatej wodzie albo gdyby sila ssaca tonacego przez dziob statku porwala cie w glebine razem z nie narodzonym mna... Ale nie. Nie wolno mi, jeszcze nie wolno mi przejsc do zasadniczego punktu mojej przypadkowej egzystencji, bo statek mial jeszcze przed soba pokojowe rejsy KdF. Dziesieciokrotnie oplywalo sie wloski but, lacznie z Sycylia, i to ze schodzeniem na lad w Neapolu i Palermo, bo przeciez Wlochy, jako ze wzorowo po faszystowsku zorganizowane, byly krajem zaprzyjaznionym; i tu, i tam pozdrawiano sie uniesiona prawica. Po nocnej jezdzie koleja starannie zazwyczaj wybrani pasazerowie wchodzili na poklad w Genui. A po oplynieciu polwyspu wracalo sie z Wenecji pociagiem. Coraz czesciej pojawialy sie grube ryby z Partii i gospodarki, co podwazalo bezklasowosc spolecznosci podrozujacej statkiem KdF. Na przyklad na jednym z rejsow wokol wloskiego buta plynal "Gustloffem" jako zaproszony gosc slynny tworca volkswagena, ktory poczatkowo nazywal sie KdP-Wagen; profesor Porsche interesowal sie zwlaszcza supernowoczesna maszynownia statku. Przezimowawszy w Genui "Gustloff" w polowie marca trzydziestego dziewiatego znow zawinal do Hamburga. Gdy w niewiele dni pozniej wszedl do sluzby "Robert Ley", flota KdF liczyla trzynascie statkow, ale rejsy wycieczkowe dla robotnikow i urzednikow na razie sie skonczyly. W nieznanym kierunku i bez pasazerow siedem statkow floty, pomiedzy nimi "Ley" i "Gustloff", poplynelo w dol Laby i dopiero na wysokosci Brunsbuttelkoog zapieczetowany dotychczas rozkaz wyjawil cel podrozy: hiszpanski port Vigo. Po raz pierwszy statki mialy byc uzyte do transportu wojsk. Jako ze wojna domowa dobiegla konca, general Franco, a wraz z nim Falanga odniesli zwyciestwo, walczacy od trzydziestego szostego po stronie Franco niemieccy ochotnicy z Legionu Condor mogli wrocic do kraju. Oczywiscie formacja wojskowa o tej nazwie byla dla przezuwajacego wszystko internetu nie lada gratka. Wyprzedzajac wszystkich "www.blutzeuge.de" donosila o przetransportowaniu 88 pulku lotnictwa i artylerii przeciwlotniczej do ojczyzny. Legionisci wracali na pokladzie "Gustloffa" tak wspolczesnie, jakby to dopiero wczoraj pokonali Czerwonych. Moj Webmaster zdawal relacje solo, chat-room pozostal zamkniety, nie dopuszczal do dwuglosu - Wilhelm kontra Dawid - ktorego tematem byloby zbombardowanie baskijskiego miasta Guernica przez nasze junkersy i heinkle, chociaz samoloty tych typow, czy to w locie nurkowym, czy przy zrzucaniu bomb, stale ilustrowaly Website obchodow zwyciestwa. Z poczatku rzecznik Kamractwa Schwerin zachowywal dystans historyka wojskowosci i udowadnial, ze wojna domowa w Hiszpanii stwarzala okazje do wyprobowania nowych rodzajow broni, tak jak chociazby przed kilku laty wojna w Zatoce dala Amerykanom szanse sprawdzenia nowych systemow rakietowych. Potem jednak recytowal na czesc Legionu Condor juz tylko hymny pochwalne. Widac obkul sie z pomoca solidnie udokumentowanej ksiazki Heinza Schona, bo jak tamten entuzjastycznie opisywal przybycie statku i powitanie powracajacych. I na podobienstwo kronikarza "Gustloffa", ktorego wielokrotnie cytowal on-line, odgrywal role naocznego swiadka: "Na pokladzie panowal bombowy nastroj..." i odnotowywal "huczne brawa", kiedy legionistow wital pozniej feldmarszalek Goring. Nawet "Pruski marsz grenadierow" rzniety od ucha do ucha, gdy "Gustloff" i "Ley" cumowaly przy hamburskim dalekomorskim nabrzezu, zamiescil na swojej Website w postaci zapisu nutowego ze wszystkimi tramtadrata. Podczas gdy "Gustloff pierwszy raz posluzyl do transportowania wojsk, a Dawid Frankfurter w coraz lepszym stanie zdrowia odsiadywal trzeci rok w wiezieniu Sennhof, Aleksander Marinesko niezmordowanie kontynuowal swoje cwiczebne rejsy na wodach przybrzeznych. W archiwum morskim Floty Baltyckiej spod Czerwonego Sztandaru znalazl sie dotyczacy okretu podwodnego "M 96" dokument, z ktorego mozna wnosic, ze dowodcy udalo sie tak wycwiczyc zaloge w fingowanym ataku nawodnym, iz w koncu wykonywala manewr zanurzenia w rekordowym czasie 19,5 sekundy; przecietna osiagana przez inne okrety wynosila 28 sekund. "M 96" byl przygotowany na wypadek wojny. A takze na Website schwerinskiego Kamractwa wygladalo na to, ze z niejednokrotnie cytowanym urywkiem piesni: "Nadejdzie kiedys pomsty dzien..." jest sie wprawdzie jeszcze nie przygotowanym, ale gotowym na cos nieokreslonego - dzien pomsty? Mimo to nie moglem pozbyc sie mysli, ze to nie jakis dinozaur w rodzaju matki walkowal przedpotopowe kawalki, niestrudzenie beltal brunatna bryje i puszczal zdarta plyte z triumfami Tysiacletniej Rzeszy, lecz calkiem mlody czlowiek, byc moze skin inteligentniejszego rodzaju albo zacietrzewiony gimnazjalista, popisywal sie w sieci swoimi sofizmatami. Ale nie podazalem za moimi przeczuciami, nie chcialem przyznac, ze pewne sformulowania rozpowszechnianych cyfrowo enuncjacji, chocby samo w sobie niewinne zdanie: ,,'Gustloff to byl piekny statek", w natarczywy sposob wydawaly mi sie znajome. Nie byl to co prawda oryginalny ton matki, ale... Co pozostawalo, to tykajaca, choc wciaz zagluszana pewnosc: To moglby byc, nie, to jest moj syn, ktory tu od miesiecy... To jest Konrad, ktory sie... Za tym kryje sie Konny... Dlugo ozdabialem moje przeczucia pytaniami: To przeciez nie bedzie chyba krew z twojej wlasnej krwi? Czy to mozliwe, zeby ktos, kto jakos tam zostal wychowany w duchu lewicowo-liberalnym, zapuscil sie tak daleko na prawicowe manowce? Gabi musialoby to sie rzucic w oczy - moze nie? Potem wszakze nieznany, jak wciaz jeszcze mialem nadzieje, Webmaster opowiedzial mi nazbyt dobrze znana bajke: "Byl sobie kiedys maly chlopiec, gluchoniemy od urodzenia, ktory utopil sie w kapieli. A jego siostra, ktora go nieprzytomnie kochala, i pozniej, duzo pozniej chciala sie ratowac przed okropnosciami wojny wsiadajac na wielki statek, nie utopila sie, kiedy statek pelen uciekinierow zostal trafiony trzema torpedami wroga i zatonal w lodowatej wodzie..." Zrobilo mi sie goraco: To on! To moj syn na swojej Website ilustrowanej postaciami zabawnych ludzikow opowiada bajki calemu swiatu. Przy tym paple o rodzinnych historyjkach, wali prosto z mostu, rezygnuje z kamuflazu: "Owa siostra Konrada, ktora po smierci swego kedzierzawego brata przez trzy dni krzyczala, a potem przez tydzien milczala, to moja kochana babka, ktorej w imieniu Kamractwa Schwerin przysiaglem na jej biale wlosy, ze bede swiadczyl prawde, nic tylko prawde: To swiatowe zydostwo chce nas, Niemcow, po wszystkie czasy trzymac pod pregierzem..." I tak dalej, i tak dalej. Zadzwonilem do matki i dostalem ochrzan: - No cosz takiego! Latami zesz sa naszym Konradzikiem ni zajmowal, az tu raptem cosz ci odbija i na troszkliwego tatusza sa zgrywasz... Telefonowalem takze do Gabi, wreszcie na weekend pojechalem do Molln, tej sennej dziury, i nawet przynioslem kwiaty. Okazalo sie, ze Konny jest w Schwerinie w odwiedzinach u babki. Kiedy przed moja byla rozsznurowalem paczke z dreczacymi mnie troskami, nie sluchala nawet minuty: - Zabraniam ci w moim domu wygadywania takich rzeczy i posadzania mego syna o kontakty ze skrajna prawica... Staralem sie zachowac spokoj, poddalem pod rozwage, ze w Molln, tym skadinad sielankowym miasteczku, trzy i pol roku temu doszlo do zbrodniczego podpalenia dwoch domow zamieszkalych przez Turkow. Wszystkie gazety szalaly za doniesieniami specjalnych wyslannikow. Moja skromna osoba tez miala swoj wklad pichcac agencyjne wiadomosci. Nawet zagranica byla zaniepokojona, ze w Niemczech znowu... Badz co badz byly trzy ofiary smiertelne. Wprawdzie zlapano kilku petakow, a dwaj sprawcy dostali wysokie kary wiezienia, ale moglo sie zdarzyc, ze jakas nowa organizacja, paru tych swirnietych skinow, szukala kontaktu z naszym Konnym. Tutaj w Molln, a moze w Schwerinie... Rozesmiala mi sie w nos: - Mozesz sobie wyobrazic Konrada u tych wyjcow? Powaznie! Taki samotnik jak on w hordzie rozrabiakow? Smiechu warte. Ale takie podejrzenia sa nader typowe dla tego rodzaju dziennikarstwa, jakie ty uprawiales, dla kogo sie dalo. Gabi nie oszczedzila mi przypomnienia, obfitujacego w szczegoly, o mojej pracy w Springerowskiej prasie sprzed blisko trzydziestu lat, o pisanych przeze mnie "paranoidalnie napastliwych" artykulach przeciwko lewicy: Nawiasem mowiac, jesli ktos ma w skrytosci prawicowa szajbe, to wlasnie ty, w dalszym ciagu... Oj, tak, tak! Znam swoje otchlanie. Wiem, ile sie trzeba napocic, zeby ich nie odslonic. Ciagle staram sie, nie chce byc ani za, ani przeciw. Z reguly zachowuje neutralnosc. Bo kiedy pisze cos na zamowienie, obojetnie czyje, to tylko stwierdzam, tylko relacjonuje, ale nie odpuszczam... Dlatego, chcac sie dowiedziec, jak sprawy stoja - i to wprost od Konny'ego - zatrzymalem sie w poblizu mojej bylej w hotelu z widokiem na jezioro. Kilka razy dzwonilem do Gabi, chcialem rozmawiac z moim synem. W niedziele wieczorem w koncu wrocil, przyjechal ze Schwerina autobusem. W kazdym razie nie chodzil w spadochroniarskich buciorach, byl w normalnych botkach do dzinsow i w kolorowym norweskim pulowerze. Wygladal wlasciwie milo i nie zgolil swych z natury krecacych sie wlosow. W okularach sprawial wrazenie przemadrzalca. Na mnie nie zwracal uwagi, w ogole mowil malo, zamienil tylko kilka slow ze swoja matka. Byla salatka i kanapki, do tego sok jablkowy. Ale zanim Konny po wspolnej kolacji zdazyl zniknac w swoim pokoju, dopadlem go w korytarzu. Zadawalem ostentacyjnie zdawkowe pytania: Jak idzie w szkole, czy ma przyjaciol, a moze przyjaciolke, jaki sport uprawia, co dla niego znaczy drogi z pewnoscia prezent urodzinowy od babki, ktorego cene z grubsza znam, czy komputer i w ogole mozliwosc nowoczesnego komunikowania sie, na przyklad internet, otwiera nowe horyzonty, co dla niego, jesli surfuje po internecie, stanowi punkt ciezkosci. Zdawal sie sluchac mojej perory. Mialem tez wrazenie, ze w jego uderzajaco malych ustach dostrzegam usmiech. On sie usmiechal! Potem zdjal okulary, wlozyl je z powrotem i jak przedtem przy kolacji popatrzyl na mnie jak na powietrze. Jego odpowiedz zabrzmiala cicho: - Od kiedy cie interesuje, co ja robie? - Po pauzie - moj syn stal juz w drzwiach swego pokoju - uslyszalem dopelnienie: - Zajmuje sie studiami historycznymi. Wystarczy ta informacja? Drzwi sie zamknely. Powinienem byl zawolac za nim: Ja tez, Konny, ja tez! Same stare historie. Chodzi o jeden statek. W maju trzydziestego dziewiatego przywiozl do kraju dobry tysiac ochotnikow ze zwycieskiego Legionu Condor. Ale kogo to jeszcze dzisiaj obchodzi? Moze ciebie, Konny? 4 Na jednym z namotanych przezen spotkan, ktore nazywa roboczymi rozmowami, uslyszalem: Wlasciwie to kazdy watek akcji spleciony czy chocby luzno zwiazany z Gdanskiem i okolica powinien by byc jego rzecza. Do niego zatem i do nikogo innego nalezaloby zdanie sprawy ze wszystkiego, co sie tyczy statku, dlaczego tak zostal nazwany i jakim celom sluzyl po wybuchu wojny, a takze opowiedzenie w krotszej czy dluzszej formie o zagladzie na wysokosci Lawicy Slupskiej. Zaraz po ukazaniu sie opaslego tomiska "Psich lat" zwalila sie na niego cala ta materia. On - a ktoz inny? - powinien byl przeniesc ja na papier warstwa po warstwie. Bo nie brakowalo wskazowek co do losu Pokriefkow, z Tulla na czele. Co najmniej mozna bylo sie domyslac, ze ta przetrzebiona rodzina - obaj starsi bracia Tulli zgineli na froncie - nalezala do niepoliczonych tysiecy uciekinierow, ktorzy w ostatniej chwili dostali sie na przepelnionego "Gustloffa", razem z ciezarna Tulla.Niestety, powiedzial, nic takiego spod jego reki nie wyszlo. To jego zaniedbanie, godne ubolewania, co wiecej: to jego porazka. Ale on nie chce sie wymigiwac, tylko przyznaje, ze w polowie lat szescdziesiatych mial dosc przeszlosci, zarloczna, mowiaca nieustannie: dzisdzisdzis terazniejszosc nie pozwolila mu w pore na jakichs dwustu kartkach papieru... Teraz jest dla niego za pozno. W zastepstwie co prawda nie wynalazl, ale po dlugich poszukiwaniach odkryl mnie na listach ocalalych jak znalezisko. Jako osoba o malo wyrazistym profilu mam jednak odpowiednie predyspozycje: urodzony, kiedy statek tonal. Potem dodal jeszcze, ze przykro mu z powodu mojego syna, ale nie mogl wiedziec, ze za zlowieszcza homepage "www.blutzeuge.de" kryje sie wnuk Tulli, chociaz dla nikogo nie powinno byc zaskoczeniem, ze Tulle Pokriefke jako babke stac na tego rodzaju potomka. Zawsze ciagnelo ja do skrajnosci, a jest, jak widac, nie do zdarcia. Ale teraz, zagrzewal swego pomagiera, znow jest moja kolej, musze opowiedziec, co sie dalej dzialo ze statkiem po przetransportowaniu czesci oddzialow oslawionego Legionu Condor z hiszpanskiego portu do Hamburga. Krotko i wezlowato mozna by rzec: A potem zaczela sie wojna. Ale nie tak zaraz. Przedtem, w ciagu dlugiego pieknego lata, statkowi KdF dane bylo na dobrze znanej trasie odbyc pol tuzina rejsow do Norwegii. Nadal bez schodzenia na lad. Na pokladzie znajdowali sie przewaznie robotnicy i urzednicy z Zaglebia Ruhry i Berlina, z Hanoweru i Bremy. Poza tym male grupy Niemcow z zagranicy. Statek wplywal do Byfjordu i pozwalal fotografujacym wycieczkowiczom napatrzec sie na miasto Bergen. W programie byl rowniez Hardangerfjord, a na koniec Sognefjord, gdzie pstrykano nadzwyczaj duzo pamiatkowych zdjec. Do lipca wlacznie mozna bylo podziwiac jako dodatkowa atrakcje i uwieczniac jako przezycie biale noce. Pieciodniowy rejs, po niewielkiej podwyzce, kosztowal obecnie czterdziesci piec reichsmarek. A potem wciaz jeszcze nie zaczynala sie wojna, za to "Gustloff" sluzyl wychowaniu fizycznemu. Przez dwa tygodnie w Sztokholmie odbywaly sie pokojowe pokazy gimnastyczne, "Lingiada", nazwana tak na czesc Petera Henryka Linga, jak przypuszczam, szwedzkiego ojca gimnastyki w rodzaju naszego Jahna. Statek wycieczkowy zamieszkiwalo ponad tysiac jednakowo ubranych gimnastykow i gimnastyczek, wsrod nich dziewczeta ze Sluzby Pracy, reprezentacja narodowa w cwiczeniach na drazku, ale tez starsi panowie, ktorzy wciaz jeszcze popisywali sie na poreczach, oraz grupy gimnastyczne wspolnoty "Wiara i Piekno" i duzo dzieci wyszkolonych w masowych pokazach na stadionie. Kapitan Bertram nie zacumowal w porcie, lecz stal na kotwicy w miejscu z widokiem na miasto. Motorowe lodzie ratunkowe w regularnym ruchu wahadlowym przewozily gimnastykow i gimnastyczki. Dzieki temu sportowcy pozostawali pod nadzorem. Nie doszlo do incydentow. Z posiadanych przeze mnie materialow mozna wnosic, ze ta misja specjalna byla sukcesem i przysluzyla sie przyjazni niemiecko-szwedzkiej. Wszystkim osobom kierujacym wystepami gimnastykow wreczono ufundowane specjalnie przez krola Szwecji pamiatkowe plakietki. 6 sierpnia 1939 "Wilhelm Gustloff" wplynal do hamburskiego portu. Natychmiast wznowiono wycieczkowy program KdP. Ale potem wojna zaczela sie naprawde. To znaczy podczas gdy statek po raz ostatni w czasach pokojowych trzymal sie kursu na wybrzeze Norwegii, w ciagu nocy z 24 na 25 sierpnia kapitanowi doreczono radiotelegram, ktorego rozszyfrowany tekst wzywal go do otwarcia zapieczetowanego listu przechowywanego w kajucie kapitanskiej, po czym kapitan Bertram w mysl rozkazu "QWA 7" nakazal przerwac wycieczkowy rejs i - nie budzac zaniepokojenia pasazerow wyjasnieniami - wziac kurs na port macierzysty. W cztery dni po zawinieciu do Hamburga wybuchla druga wojna swiatowa. Skonczyla sie "Sila przez Radosc". Skonczyly sie morskie rejsy wycieczkowe. Skonczyly sie pamiatkowe zdjecia i pogawedki na pokladzie slonecznym. Skonczyla sie wesolosc i skonczylo sie bezklasowe wymieszanie wycieczkowego towarzystwa. Podlegla Niemieckiemu Frontowi Pracy organizacja poczela sie specjalizowac w dostarczaniu rozrywki wszystkim jednostkom Wehrmachtu i na razie bardzo wolno rosnacej liczbie rannych. Z teatrow KdP powstaly teatry frontowe. Statki floty KdF przeszly pod dowodztwo Kriegsmarine, a wiec rowniez "Wilhelm Gustloff, ktory zostal przeksztalcony na statek szpitalny z pieciuset lozkami. W miejsce czesci zwolnionej pokojowej zalogi na pokladzie pojawil sie personel sanitarny. Zielony pas okalajacy kadlub i czerwone krzyze po obu stronach komina nadaly statkowi nowy wyglad. Tak oznakowany, zgodnie z miedzynarodowa konwencja, "Gustloff" 27 wrzesnia wzial kurs na Morze Baltyckie, minal wyspy Zelandia i Bornholm i po niczym nie zakloconej zegludze zacumowal w Gdansku-Nowym Porcie naprzeciw Westerplatte, o ktore jeszcze niedawno toczyly sie walki. Od razu przyjeto kilkuset polskich rannych, ponadto dziesieciu poranionych czlonkow zalogi tralowca "M 85", ktory w Zatoce Gdanskiej wpadl na polska mine i zatonal; wiecej pacjentow po stronie wlasnej na razie sie nie uzbieralo. A jak przezyl wybuch wojny odsiadujacy kare na neutralnej ziemi szwajcarskiej wiezien Dawid Frankfurter, ktory mierzonymi strzalami mimowolnie przyczynil sie do tego, ze statek bedacy teraz statkiem szpitalnym otrzymal taka a nie inna nazwe? Nalezy przypuszczac, ze 1 wrzesnia w wiezieniu Sennhof w przebiegu dnia nie odnotowano zadnych szczegolnych zdarzen; ale po zachowaniu wiezniow ponoc mozna bylo odtad poznac, jaka byla w danym momencie sytuacja wojskowa, jakie pietno nosil na sobie Zyd Frankfurter, jakim powazaniem w danej chwili sie cieszyl. Z grubsza biorac odsetek antysemitow w wiezieniu odpowiadal chyba temu, co dawalo sie zaobserwowac poza murami: w skali calej Konfederacji proporcje rozkladaly sie rowno. I co robil kapitan Marinesko, kiedy najpierw niemieccy, a potem, na mocy paktu Hitlera ze Stalinem, takze rosyjscy zolnierze wkroczyli do Polski? Nadal byl dowodca dwustupiecdziesieciotonowego okretu podwodnego "M 96" i poniewaz nie padl rozkaz podjecia dzialan bojowych, cwiczyl ze swa osiemnastoosobowa zaloga szybkie zanurzanie we wschodnim Baltyku. Nieodmiennie spragniony pozostal na ladzie pijanica, ktorym byl zawsze, mial kilka historii z kobietami, ale do tej pory zadnego postepowania dyscyplinarnego na karku i zapewne marzyl o wiekszym okrecie, wyposazonym nie w dwie, lecz wiecej wyrzutni torpedowych. Poniewczasie, jak mowia, czlowiek jest madrzejszy. Teraz to juz wiem, ze moj syn mial luzny kontakt ze skinami. W Molln bylo kilku osobnikow tego pokroju. Z powodu lokalnego zdarzenia o skutkach smiertelnych pozostawali prawdopodobnie pod obserwacja i dawali o sobie znac gdzie indziej, w Wismarze albo na wiekszych spedach w Brandenburgii. W Molln Konny pewnie zachowywal dystans, ale w Schwerinie, gdzie bywal nie tylko w weekendy, lecz spedzal tez u babki czesc wakacji, dla znaczniejszej hordy lysoli, wzmocnionej przez grupy z okolicznych terenow Meklemburgii, wyglosil odczyt, ktory widac wypadl mu zbyt rozwlekle, bo w trakcie wyglaszania musial go skracac, chociaz jego przygotowane na pismie wywody byly poswiecone meczennikowi i wielkiemu synowi miasta. Badz co badz Konny'emu chyba udalo sie przedtem pozyskac dla swego tematu troche osiadlych tam i - jak zwykle - opetanych haslami nienawisci i zajadlej niecheci do cudzoziemcow mlodych nazistow, bo przez krotki czas to lokalne zbiorowisko nazywalo sie "Kamractwem Wilhelma Gustloffa". Jak mozna bylo sie pozniej dowiedziec, impreza odbyla sie w tylnej sali gospody przy Schweriner Strasse. Czlonkowie skrajnie prawicowej partii oraz zainteresowani obywatele warstwy sredniej stanowili blisko piecdziesiecioosobowa publicznosc. Matki wsrod nich nie bylo. Usiluje wyobrazic sobie mojego syna, jak chudy i wybujaly, w okularach i norweskim pulowerze, z kedzierzawa glowa porusza sie pomiedzy lysymi palami. On, amator sokow, w otoczeniu miesniakow uzbrojonych w butelki piwa. On, ze swym wysokim, ustawicznie zalamujacym sie chlopiecym glosem, zagluszany przez wrzaskliwcow. On, samotnik, zadomowiony w przesyconym potem zaduchu. Nie, on sie nie dopasowal, pozostal obcym cialem w swiatku z reguly odrzucajacym wszystko, co obce. Nie sposob bylo zadac od niego nienawisci do Turkow, bicia Murzynow w wolnych chwilach i wymyslania komu sie da od czarnuchow. Totez jego odczyt nie zawieral wezwania do przemocy. Opisujac morderstwo w Davos, ktore analizowal ze wszystkimi szczegolami, rzeczowo jak policjant szukajacy motywu, mowil co prawda jak na swojej Website o domniemanych mocodawcach mordercy, o "swiatowym zydostwie" i o "zazydzonej plutokracji", ale w tekscie jego mowy nie znalazly sie takie wyzwiska jak "zydowskie swinie" czy zawolania w stylu "Zydy do piachu!" Nawet zadanie, zeby ponownie postawic kamien pamiatkowy na poludniowym brzegu Jeziora Schwerinskiego, "dokladnie tam, gdzie od 1937 wznosil sie wysoki granit ku czci meczennika", zostalo wysuniete w cywilizowanej formie wniosku, odwolujacego sie do ogolnie przyjetych demokratycznych zwyczajow. Jednakze gdy zaproponowal zgromadzonym sluchaczom, zeby w tej sprawie domagac sie od meklemburskiego Landtagu przeprowadzenia referendum, podobno odpowiedzial mu szyderczy smiech. Szkoda, ze matki przy tym nie bylo. Konny to przelknal i od razu zaczal opowiadac o statku, poczynajac od wodowania. Zdarzaly mu sie przy tym dluzyzny, kiedy omawial sens i cel organizacji "Kraft durch Freude". Natomiast jego relacja o udziale przeksztalconego na szpital statku w zajmowaniu Norwegii i Danii przez jednostki Wehrmachtu i Kriegsmarine w jakiejs mierze przyciagnela uwage piwoszy, zwlaszcza ze do rannych na pokladzie statku nalezalo kilku "bohaterow z Narwiku". Ale poniewaz po zwycieskiej kampanii francuskiej nie doszlo do operacji "Lew Morski", to znaczy zajecia Anglii i wykorzystania "Gustloffa" do transportu wojsk, i wkrotce mozna juz bylo opowiadac tylko o nudnym okresie postoju statku w Gotenhafen, ta nuda przeniosla sie na publicznosc. Moj syn nie zdolal dociagnac odczytu do konca. Takie okrzyki jak "Dosc tego!" i "Co to za dyrdymaly!" oraz halas powodowany waleniem butelkami w stoly sprawily, ze dalsze losy statku, jego droge ku zagladzie mogl przedstawic tylko w wielkim skrocie, zaledwie do momentu storpedowania. Konny zniosl to z zimna krwia. Jak dobrze, ze matki przy tym nie bylo. Niespelna szesnastolatek zapewne sie pocieszyl; ostatecznie w kazdej chwili stal przed nim otworem internet. Nie ma dowodow na dalsze kontaktowanie sie ze skinami. Nie pasowal do ogolonych na lyso. Konny wkrotce potem zaczal przygotowywac referat, ktory chcial wyglosic wobec nauczycieli i uczniow swego mollnenskiego gimnazjum. Zanim sie z nim upora, lecz nie wyglosi, pozbawiony publicznosci, ja nadal bede podazal dotychczasowym tropem i opowiem na razie o "Gustloffie" w czasach wojny: wobec braku swiezych pacjentow trzeba bylo jeszcze raz go przeksztalcic. Statek zostal wypatroszony. W koncu listopada czterdziestego zniknela aparatura rentgenowska. Zdemontowano sale operacyjne jak rowniez ambulatorium. Na pokladzie juz sie nie uwijaly pielegniarki, nie staly rzedy szpitalnych lozek. Wraz z wiekszoscia cywilnej zalogi lekarze i sanitariusze zostali zwolnieni albo przeniesieni na inne statki. Z mechanikow pozostala tylko ekipa konserwujaca maszynownie. Miast lekarza naczelnego rzadzil odtad oficer broni podwodnej w stopniu komandora podporucznika; jako dowodca 2. dywizjonu szkolnego u-bootow decydowal on o funkcjonowaniu mieszkalno-szkoleniowego statku, ktory stal na cumach jako "plywajace koszary". Kapitan Bertram pozostal na pokladzie, ale nie bylo kursu statku, ktory moglby wytyczyc. Wprawdzie na fotografiach, jakie mam przed soba, wyglada imponujaco, ale mimo to byl kapitanem rezerwowym, drugorzednym. Doswiadczonemu marynarzowi floty handlowej trudno bylo trzymac sie wojskowych polecen, zwlaszcza ze na statku wszystko sie zmienilo. Zamiast portretow Leya wisialy oprawione w ramki fotografie wielkiego admirala. Palarnia na dolnym pokladzie spacerowym przeobrazila sie w mese oficerska. Duze sale jadalne mialy byc miejscem spozywania posilkow przez podoficerow i szeregowych. W czesci dziobowej urzadzono pomieszczenia jadalne i mieszkalne dla pozostalej zalogi cywilnej. Juz nie "bezklasowo" stal "Wilhelm Gustloff" przy jednym z nabrzezy polskiego portu Gdynia, ktory od pierwszych dni wojny mial sie nazywac Gotenhafen. Przycumowal tam na lata. Cztery kompanie dywizjonu szkolnego mieszkaly na statku. W lezacych przede mna papierach, cytowanych zreszta doslownie i wzbogaconych materialem ilustracyjnym w internecie - moj syn czerpal ze zrodla, ktore jest teraz moim -zapewnia sie, ze komandor podporucznik Wilhelm Zahn zadbal o twarde warunki szkolenia ochotnikow. Coraz mlodsi podwodniacy - pod koniec przyjmowano siedemnastolatkow - trafiali na poklad na trzy, cztery miesiace. Po tym okresie wielu z nich szlo na pewna smierc, czy to na Atlantyku, czy na Morzu Srodziemnym, czy pozniej w trakcie wypadow na wroga na najdalej wysunietym na polnoc szlaku do Murmanska, ktorym plynely amerykanskie konwoje ze sprzetem wojennym dla Zwiazku Sowieckiego. Uplywaly lata tysiac dziewiecset czterdziesty, czterdziesty pierwszy, czterdziesty drugi i produkowaly zwyciestwa nadajace sie na komunikaty nadzwyczajne. Poza ciaglym szkoleniem kandydatow na smierc i bezpiecznie wygodna sluzba na tylach frontu pelniona przez personel instruktorski i resztki zalogi statku - w kinie okretowym szly stare i nowe filmy Ufy - nic sie nie dzialo w czasie, kiedy to na Wschodzie staczano bitwy w okrazeniu, a na Pustyni Libijskiej Afrikakorps zdobywal Tobruk, chyba ze wystep wielkiego admirala Donitza z okazji jego wizyty na oksywskim nabrzezu w Gotenhafen uznac za wydarzenie, po ktorym wszelako pozostaly tylko oficjalne zdjecia. Wizyta odbyla sie w marcu czterdziestego trzeciego. Wowczas padl juz Stalingrad. Juz wszystkie linie frontu przesuwaly sie do tylu. Jako ze panowanie nad przestrzenia powietrzna Rzeszy dawno zostalo utracone, wojna przyblizyla sie rowniez tutaj; ale celem dla dywizjonow bombowych amerykanskiej 8. floty powietrznej bylo nie pobliskie miasto Gdansk, lecz Gotenhafen. Splonal statek szpitalny "Stuttgart". Zatopiony zostal okret-baza u-bootow "Eupen". Po celnych trafieniach zatonelo kilka holownikow, jeden parowiec finski, jeden szwedzki. W doku zostal uszkodzony frachtowiec. "Gustloff" natomiast wyszedl z opresji z rozerwana sciana zewnetrzna prawej burty. Wybuch bomby w wodach portowych nie opodal spowodowal uszkodzenie: statek trzeba bylo zadokowac. Potem w czasie probnej zeglugi po Zatoce Gdanskiej okazalo sie, ze "plywajace koszary" zachowaly jeszcze dzielnosc morska. Tymczasem dowodzacy statkiem kapitan nazywal sie juz nie Bertram, lecz - jak kiedys w okresie KdF - Petersen. Nie bylo juz zwyciestw, tylko niepowodzenia na wszystkich odcinkach frontu wschodniego, trzeba tez bylo opuscic Pustynie Libijska. Coraz mniej u-bootow wracalo z wypraw na wroga. Wskutek dywanowych nalotow miasta obracaly sie w perzyne; ale Gdansk stal jeszcze ze wszystkimi szczytami i wiezami. W stolarni na przedmiesciu Wrzeszcz bez zaklocen robiono okna i drzwi do obozowych barakow. W tym czasie, kiedy to trudno bylo nie tylko o komunikaty nadzwyczajne, lecz takze o maslo, mieso, jajka, a nawet owoce straczkowe, Tulla Pokriefke objeta obowiazkiem sluzby na potrzeby wojny zostala konduktorka tramwaju. Byla po raz pierwszy w ciazy, stracila jednak malenki plod, rozmyslnie wyskakujac z tramwaju w czasie jazdy z Wrzeszcza do Oliwy: kilkakrotnie i zawsze na krotko przed przystankami, o czym matka opowiadala mi jak o sportowych cwiczeniach. I jeszcze cos zdarzylo sie tymczasem. Kiedy Szwajcaria musiala sie obawiac, ze znajdzie sie pod okupacja wciaz jeszcze poteznego sasiada, przeniesiono Dawida Frankfurtera z wiezienia w Chur do zakladu karnego polozonego we francuskojezycznej czesci kraju, dla jego bezpieczenstwa, jak mowiono; a dowodca dwustupiecdziesieciotonowego okretu "M 96", Aleksander Marinesko, jako kapitan trzeciej rangi, objal nowa jednostke. Dwa lata wczesniej zatopil transportowiec, ktory wedlug jego danych mial miec siedem tysiecy ton, a wedlug danych sowieckiego kierownictwa floty zaledwie tysiac osiemset. Nowy okret, "S 13", o ktorym Marinesko, czy to na trzezwo, czy w pijanym widzie, marzyl tak dlugo, nalezal do klasy "Staliniec". Byc moze to los, nie, przypadek, nie, surowe warunki traktatu wersalskiego pomogly mu otrzymac dowodztwo nowoczesnie wyposazonego okretu. Poniewaz po zakonczeniu pierwszej wojny swiatowej Rzeszy Niemieckiej nie wolno bylo budowac okretow podwodnych, stocznia Kruppa Germania z Kilonii i Zaklady Budowy Silnikow Okretowych S.A. z Bremy zamowily, wedlug swoich planow i na zlecenie Reichsmarine, w haskim "Ingenieurs Kantoor voor Scheepsbouw" projekt okretu dalekomorskiego na najwyzszym poziomie technicznym. Pozniej w ramach niemiecko-sowieckiej wspolpracy nowa jednostka, jak przedtem inne okrety typu "Staliniec", zostala zwodowana w Zwiazku Sowieckim i - na krotko przed niemiecka napascia na Rosje - wlaczona do sluzby we Flocie Baltyckiej spod Czerwonego Sztandaru. Ilekroc "S 13" opuszczal baze Smolny w finskim porcie Turku, mial na pokladzie dziesiec torped. Na swojej website moj biegly w sprawach morskich syn reprezentowal poglad, ze zaprojektowany w Holandii okret podwodny to byla "solidna niemiecka robota". Byc moze. Na razie jednak kapitanowi Marinesko udalo sie jedynie u pomorskich wybrzezy po trzech chybionych torpedach zatopic ogniem artyleryjskim pelnomorski holownik o nazwie "Siegfried". Stumilimetrowe dzialo zostalo uzyte zaraz po wynurzeniu. Pozostawiam teraz statek tam, gdzie stal sobie, jesli nie liczyc nalotow, w miare bezpiecznie, wracam idac rakiem do mojego prywatnego nieszczescia. Bo to przeciez nie tak, ze od poczatku mozna bylo rozpoznac wyraznie, dokad Konrad sie zagalopowal. W mojej ocenie wygibasy demonstrowane przezen w cyberprzestrzeni to byly nieszkodliwie dziecinne niedorzecznosci, na przyklad kiedy porownywal tanio ze wzgledow propagandowych skalkulowane podroze KdF z ofertami dzisiejszej turystyki masowej, z kosztami bidetow na rejsy po Karaibach na pokladzie tak zwanych "statkow marzen" albo z wycieczkami TUI, naturalnie zawsze na korzysc trzymajacego "bezklasowo" kurs na Norwegie "Gustloffa" i innych statkow Frontu Pracy. To byl prawdziwy socjalizm, entuzjazmowal sie na swojej website. Na prozno komunisci probowali w NRD rozkrecic cos podobnego. Niestety, mozna bylo u niego przeczytac, ta proba sie nie powiodla. Po wojnie nie dokonczono nawet budowy wielkiego osrodka Prora na Rugii, zaplanowanego w czasach pokojowych na 20 000 plazowiczow. "Trzeba teraz", domagal sie, "ruine KdP wziac jako zabytek pod ochrone!" i po sztubacku spieral sie potem ze swoim, jak dlugo sadzilem, wymyslonym adwersarzem Dawidem o przyszlosc nie tylko narodowej, lecz i socjalistycznej wspolnoty plemiennej. Cytowal Gregora Strassera, ale tez Roberta Leya wystawiajac jego ideom stopien "bardzo dobry". Mowil o "zdrowym organizmie plemiennym", na co Dawid ostrzegal przed "socjalistyczna urawnilowka" i nazywal Leya "ubzdryngolonym na okraglo bufonem". Sledzilem w internecie niezbyt zabawna pyskowke i doszedlem do przekonania: z im wiekszym zapalem moj syn wynosil pod niebiosa cudowne dzielo "Kraft durch Freude" jako projekt dla przyszlosci i mimo wszelkich niedostatkow chwalil wysilki panstwa robotnikow i chlopow majace rowniez na oku kwitnacy raj wczasow, tym przykrzej przemawiala przezen jego babka. Przebywajac w chatroomie Konny'ego mialem stale w uszach niewzruszone bajdurzenie przedwczorajszych. Tak kiedys matka agitowala mnie i innych. Za czasow poprzedzajacych moje przenosiny na Zachod slyszalem, co wygadywala przy naszym kuchennym stole jako ostatnia stronniczka Stalina: - I to wam rzeke, drodzy towarzysze, jak nasz Walter Ulbricht w mlodoszczi od sztolarszkiego terminu zaczynal, tak i ja zem na terminowanie do sztolarza poszla i kleju kosztnego sa nawachala... Pozniej, po odejsciu pierwszego sekretarza, miala ponoc klopoty. Juz nie dlatego, ze ja dalem noge z enerdowa, tylko ze nastepce Ulbrichta miala za hetke-petelke, bo to "cherlawy dekarz", i wszedzie wietrzyla rewizjonistow. A wezwana na forum organizacji partyjnej podobno o postaci Wilhelma Gustloffa jako ofiary syjonizmu wyrazila sie mniej wiecej tak: "...w tak tragiczny szposob uszmiercony syn naszego pieknego miaszta Schwerina". Mimo to matka utrzymala swoja pozycje. Byla lubiana, a jednoczesnie budzila lek. Jako wielokrotnie odznaczana przodownica pracy miala duze zaslugi w wykonywaniu planow produkcyjnych i do konca kierowala swoja stolarska brygada w panstwowym kombinacie meblowym przy Gustrower Strasse. Jej tez zasluga jest to, ze liczba kobiet podejmujacych nauke stolarskiego fachu wzrosla do ponad dwudziestu procent. Gdy potem upadlo panstwo robotnikow i chlopow i berlinskie Powiernictwo - odpowiedzialne za miasto i caly land - otworzylo filie w Schwerinie, matka jakoby maczala palce w restrukturyzacji i prywatyzacji panstwowej wytworni kabli, fabryki maszyn do tworzyw sztucznych i dalszych wielkich przedsiebiorstw, takich jak zaklady wyposazenia okretowego Klementa Gottwalda, a nawet swego dawnego kombinatu meblowego. W kazdym razie nalezy przypuszczac, ze kiedy na Wschodzie zaczal sie demontaz wszystkiego, nie przegapila okazji, zeby sie odkuc, bo skoro tylko pojawily sie nowe pieniadze, matka nie byla zdana wylacznie na swoja emeryture. A gdy podarowala mojemu synowi komputer z drogim osprzetem, to przez ten wydatek chyba nie zbiedniala. Impulsu do takiej szczodrosci - wobec mnie byla dosc skapa - upatrywalem w zdarzeniu, ktore co prawda nie wzburzylo prasowego bajora federalnych Niemiec, ale dla Konny'ego stalo sie decydujace. Zanim przejde do spotkania ocalalych, musze wszakze wspomniec o przykrym fakcie, ktory chcialby mi wyperswadowac ktos, kto wyrobil sobie nazbyt idealne wyobrazenie o swojej Tulli: 30 stycznia dziewiecdziesiatego, kiedy przekleta data zdawala sie odeslana do lamusa, poniewaz wszedzie tanczono na melodie "Niemcy, ojczyzna zjednoczona", a wszyscy Ossi oszaleli na punkcie zachodniej marki, matka uaktywnila sie na swoj sposob. Na poludniowym brzegu Jeziora Schwerinskiego niszczalo sobie myszate pietrowe schronisko mlodziezowe. Zbudowano je na poczatku lat piecdziesiatych i nazwano imieniem Kurta Burgera, starego stalinowca, ktory wkrotce po zakonczeniu wojny przyjechal tu z Moskwy jako wyprobowany antyfaszysta i zasluzyl sie w Meklemburgii rzadami twardej reki. I za schroniskiem mlodziezowym "Kurt Burger" matka zlozyla bukiet roz na dlugich lodygach, mniej wiecej tam, gdzie kiedys wznosil sie podobno zwrocony w strone jeziora wielki granit ustawiony ku czci meczennika. Zrobila to po ciemku, punktualnie o dwudziestej drugiej osiemnascie. W kazdym razie opowiadajac pozniej swojej przyjaciolce Jenny i mnie o tej nocnej akcji podala tak dokladny czas. Byla zupelnie sama i na tylach nieczynnego zima schroniska szukala okreslonego miejsca przy pomocy latarki. Dlugo nie miala pewnosci, potem jednak pod zasnutym niebem i w mzawce zdecydowala: to bylo tutaj. - Ale ja zem ni dla Gusztlofa z kwiatami przyszla. Takich jak on nazistow zakatrupionych szyto-kryto to duzo belo. Ni, to przez pamiecz o sztatku i tych wszysztkich dzeczaczkach, co sa wtedy w lodowatym morzu potopily, zem dokladnie o dwudzestej drugiej oszemnaszcze moj bukiet bialych roz zlozyla. I zem sa poplakala, chocz to' ju czterdzeszczi piecz lat... W piec lat pozniej matka juz nie byla sama. Pan Schon, dyrekcja nadbaltyckiego kapieliska Damp oraz panowie z kuratorium "Ratunek na Morzu" wystosowali zaproszenie. Juz dziesiec lat przedtem w tym samym miejscu doszlo do spotkania ocalalych. Wowczas byl jeszcze mur i drut kolczasty, totez nikt ze wschodnioniemieckiego panstwa nie mial prawa przyjechac. Tym razem jednak zjawili sie rowniez ci, dla ktorych zaglada statku byla czyms, o czym z woli panstwa przez caly czas nalezalo milczec. Nic zatem dziwnego, ze gosci z nowych landow witano szczegolnie serdecznie; posrod ocalalych mialo nie byc zadnej roznicy dzielacej Ossich i Wessich. W duzej sali bankietowej uzdrowiska wisial nad scena transparent, na ktorym linijka po linijce mozna bylo przeczytac roznej wielkosci literami: "Uroczystosci upamietniajace 50. rocznice zatoniecia 'Wilhelma Gustloffa' - nadbaltyckie kapielisko Damp, od 28 do 30 stycznia 1995". Przypadkowa okolicznosc, ze ta data przypomina jednoczesnie o przejeciu wladzy w trzydziestym trzecim i o urodzinach owego czlowieka, ktory zostal zastrzelony przez Dawida Frankfurtera, azeby narod Zydow otrzymal znak, nie doczekala sie publicznej wzmianki, jednakze w tej lub innej rozmowie, czy to przy kawie, czy w przerwach miedzy imprezami, nabrala znaczenia wypowiadanego polglosem zdania pobocznego. Mnie matka zmusila do udzialu w spotkaniu. Uzyla argumentu nie do odparcia: - Tobie wszak tez pieczdzeszatka sztuknie... - Naszego syna Konrada sama zaprosila i poniewaz Gabi nie miala nic przeciwko temu, wziela ze soba jak trofeum. Zajechala swoim piaskowym trabantem: w Damp, pomiedzy okazalymi mercedesami i oplami, to byla osobliwosc. Puscila mimo uszu moja wypowiedziana przedtem prosbe, zeby poprzestala na mnie i oszczedzila Konny'emu odurzenia przeszloscia. Jako ojciec i w ogole ja sie nie liczylem, bo co sie tyczy oceny mojej osoby, to matka i moja byla, ktore zazwyczaj sie unikaly, zgadzaly sie w pelni: dla matki bylem, jak zwykla mowic, "popapranczem", od Gabi przy kazdej nadarzajacej sie okazji slyszalem, ze jestem nieudacznikiem. Nic wiec dziwnego, ze dwa i pol dnia w Damp przebieglo dla mnie raczej niemilo. Sterczalem jak glupek, kurzylem jak komin. Jako dziennikarz oczywiscie moglbym byl napisac reportaz, a przynajmniej krotka relacje. Prawdopodobnie panowie z kuratorium oczekiwali ode mnie czegos w tym rodzaju, bo z poczatku matka przedstawiala mnie jako "reportera od Szpringerowych gazet". Nie zaprzeczalem, ale tez nie napisalem nic procz zdania: "pogoda jest, jaka jest". Niby w jakiej roli mialbym zdawac sprawe? Jako "dziecko 'Gustloffa'"? Albo jako ktos z powolania niezaangazowany? Matka na wszystko miala odpowiedz. Jako ze posrod zgromadzenia rozpoznala kilkoro ocalalych, a byli czlonkowie zalogi torpedowca "Lowe" zagadywali ja spontanicznie, korzystala z kazdej okazji, zeby przedstawiac mnie jesli nie jako Springerowskiego reportera, to jako "dzidzusza, co sa poszrod nieszczeszcza urodzil". I naturalnie nie zabraklo wzmianki o tym, ze trzydziestego bedzie przeciez okazja do swietowania moich piecdziesiatych urodzin, nawet jesli w programie przewidziana jest na ten dzien godzina cichej pamieci. Podobno przed zatonieciem statku, ale i nazajutrz bylo kilka urodzen, lecz z wyjatkiem jednej osoby, ktora urodzila sie dwudziestego dziewiatego, w Damp nie bylo moich rowiesnikow. Przewaznie spotykali sie tylko ludzie starzy, poniewaz niewiele dzieci zostalo uratowanych. Do mlodszej generacji zaliczal sie owczesny dziesieciolatek z Elblaga, ktory dzisiaj mieszka w Kanadzie i ktorego kuratorium poprosilo, zeby przed publicznoscia opowiedzial o szczegolach swego ocalenia. W ogole z latwo zrozumialych powodow jest coraz mniej swiadkow katastrofy. Jesli na spotkanie w osiemdziesiatym piatym przybylo jeszcze ponad pieciuset ocalonych i ratownikow, to tym razem zebralo sie zaledwie dwustu, co sklonilo matke, zeby mi szepnac podczas uroczystosci: - Rychlo to ju nikt z nas zycz ni bandze, telko ty. Ale ty furt szpisacz tego ni chczesz, co zem tobie naopowiadala. Tymczasem to ja, na dlugo przed upadkiem muru, okreznymi drogami przyslalem jej ksiazke Heinza Schona, nie bede ukrywal: zeby uciec od jej dreczacych wyrzutow. A na krotko przed spotkaniem w Damp dostala ode mnie kieszonkowe wydanie ksiazki trzech Anglikow, ktore ukazalo sie w oficynie Ullsteina. Ale i ta, jak musze przyznac, napisana wprawdzie bardzo rzeczowo, lecz nazbyt neutralnie dokumentacja katastrofy statku nie mogla przypasc jej do gustu: - Dla mnie to wszysztko za malo osobiszczie przezyte jeszt. To z serca ni idze! - A potem, kiedy bylem u niej z krotka wizyta na osiedlu Grosser Dreesch, powiedziala: - No, moze ktoregosz dnia moj Konradzik cosz o tym napisze... Dlatego wziela go ze soba do Damp. Przybyla, nie, wystapila w dlugiej do kostek i zapinanej pod szyje sukni z czarnego aksamitu, ktory podkreslal jej krotko ostrzyzone biale wlosy. Gdziekolwiek stala badz tez siedziala przy kawie i ciastkach, byla glowna postacia. W szczegolnosci przyciagala mezczyzn. Jak wiadomo, zawsze tak bylo. Jej kolezanka szkolna Jenny opowiadala mi o wszystkich chlopakach, ktorzy za mlodych lat matki literalnie kleili sie do niej: ponoc od dziecka pachniala klejem kostnym; a ja twierdze: nawet w Damp mozna bylo poczuc slad tego zapachu. Byli tam odziani glownie w granatowe sukno starsi panowie, pomiedzy ktorymi stala w czerni, chuda i twarda. Do otylych siwoglowcow zaliczal sie byly kapitan marynarki i dowodca torpedowca "T 36", ktorego zaloga uratowala kilkuset rozbitkow, a ponadto ocalaly oficer zatopionego statku. Nadzwyczaj swieza pamiec o matce zachowala sie jednak wsrod czlonkow zalogi torpedowca "Lowe". Mialem wrazenie, jakby panowie na nia czekali. Otaczali matke, ktora po trosze wdzieczyla sie jak dziewczyna, i nie odstepowali jej. Slyszalem, jak chichotala, widzialem, jak prezyla sie ze skrzyzowanymi rekoma. Ale nie bylo juz mowy o mnie i moich narodzinach w godzinie zaglady, tylko chodzilo o Konny'ego. Matka przedstawiala leciwym panom mojego syna, jakby to byl jej wlasny; a ja trzymalem sie z daleka, nie chcialem wypytywania, byc moze wiwatowania weteranow z "Lowe" na moja czesc. Z pewnego dystansu rzucalo sie w oczy, ze Konny, ktorego znalem jako niesmialego chlopaka, nader pewnie radzil sobie z rola wyznaczona mu przez matke, udzielal zwiezlych, ale jasnych odpowiedzi, zadawal pytania, sluchal w skupieniu, odwazal sie na mlodzienczy smiech, a nawet pozowal do zdjec. Majac blisko pietnascie lat - jego urodziny wypadaly w marcu - ani troche nie sprawial wrazenia dziecinnego, przeciwnie, wydawal sie dojrzaly do spelnienia zamyslu matki, ktora postanowila uczynic go depozytariuszem wiedzy o katastrofie i - jak sie mialo okazac - propagatorem legendy statku. Odtad wszystko krecilo sie wokol niego. Choc na spotkaniu ocalalych byl przeciez ktos, kto urodzil sie na "Gustloffie" w przeddzien zatoniecia i podobnie jak ja otrzymal ksiazke Schona z rak samego autora - matki uhonorowano na scenie bukietami kwiatow - wydawalo mi sie, ze wszystko dzieje sie po to, zeby wciagnac mojego syna. W nim pokladano nadzieje. Od naszego Konny'ego oczekiwano przyszlych osiagniec. On, to nie budzilo watpliwosci, nie zawiedzie ocalalych. Matka wystroila go w granatowy garnitur, do ktorego kazala mu wlozyc krawat noszony w college'ach. W okularach i z kedzierzawa czupryna wygladal jak skrzyzowanie konfirmanta z archaniolem. Nosil sie tak, jak gdyby mial misje do spelnienia, jak gdyby mial lada chwila obwiescic cos wznioslego, jak gdyby doznal oswiecenia. Nie wiem, na czyj wniosek na nabozenstwie rocznicowym odprawianym o tej godzinie, kiedy to torpedy ugodzily statek, Konrad mial uderzyc w ow zawieszony obok oltarza dzwon wydobyty przez polskich nurkow pod koniec lat siedemdziesiatych z tylnego gornego pokladu wraku. Teraz, z okazji spotkania ocalalych, zaloga kutra ratowniczego "Szkwal" przekazala znalezisko na znak polsko-niemieckiego zblizenia. Ale potem to jednak panu Schonowi przypadlo w udziale trzykrotne uderzenie mlotkiem w dzwon na zakonczenie rocznicowego nabozenstwa. Asystent platnika na "Gustloffie" liczyl sobie osiemnascie lat, kiedy statek zatonal. Nie chce przemilczac, ze jemu, ktory zebral i zbadal niemal wszystko, co po katastrofie dalo sie odnalezc, w Damp okazano niewiele wdziecznosci. Kiedy na poczatku uroczystosci wyglosil odczyt na temat "Zatopienia "Wilhelma Gustloffa" z perspektywy Rosjan" i w trakcie wystapienia stalo sie jasne, jak czesto prowadzac swoje badania odwiedzal Zwiazek Sowiecki i przy tym spotykal sie nawet z bosmanmatem okretu podwodnego "S 13", co wiecej: z owym Wladymirem Kuroczkinem, ktory na rozkaz swego dowodcy wystrzelil trzy torpedy, pozostaje w przyjaznym kontakcie, malo tego: zrobil sobie zdjecie, jak sciska dlon tego starego czlowieka, "stracil kilku przyjaciol", jak to zostalo powsciagliwie sformulowane przez Heinza Schona. Po odczycie zaczeto go ignorowac. Dla wielu sluchaczy uchodzil odtad za rusofila. Dla nich wojna nigdy sie nie skonczyla. Dla nich Rosjanie to byly Iwany, trzy torpedy to bron mordercow. Natomiast dla Wladymira Kuroczkina "Gustloff" byl tonacym statkiem bez imienia zaladowanym po brzegi nazistami, ktorzy napadli na jego ojczyzne i wycofujac sie pozostawiali za soba tylko spalona ziemie. Dopiero od Heinza Schona dowiedzial sie, ze po storpedowaniu ponad cztery tysiace dzieci utopilo sie, zamarzlo lub zostalo wraz ze statkiem porwanych w odmety. Te dzieci ponoc jeszcze dlugo snily sie bosmanmatowi raz za razem. Fakt, ze potem jednak to Heinzowi Schonowi dane bylo uderzyc w odnaleziony dzwon statku, zapewne troche usmierzyl powzieta uraze. A moj syn, ktory na swojej homepage przedstawil calemu swiatu torpedyste, sfotografowanego wraz z badaczem dziejow "Gustloffa", skomentowal ten szczegol tragedii po latach laczacej narody odwolaniem sie do rodowodu tak celnego w wystrzeliwaniu torped okretu podwodnego; podkreslal "wysoka jakosc solidnej niemieckiej pracy" i posunal sie do stwierdzenia, ze tylko dzieki zbudowanemu wedlug niemieckich planow konstrukcyjnych okretowi Sowieci odniesli sukces na wysokosci Lawicy Slupskiej. A ja? Po rocznicowym nabozenstwie wymknalem sie na spowita nocnymi ciemnosciami plaze. Chodzilem tam i z powrotem. Samotnie i z pustka w glowie. Jako ze nie bylo wiatru, rowniez Baltyk uderzal o brzeg ospale i nijako. 5 To gryzie Starego. Wlasciwie, powiada, to zadaniem jego pokolenia byloby dac wyraz gehennie uciekinierow z Prus Wschodnich: zimowym karawanom ciagnacym na Zachod, smierci w snieznych zaspach, zdychaniu na skraju drog i w przereblach, skoro tylko od zrzucanych bomb i pod ciezarem furmanek zaczynal sie zalamywac lod na zamarznietym Zalewie Wislanym, a mimo to od Heiligenbeil coraz to wiecej ludzi ze strachu przed rosyjska zemsta przez bezkresne sniegowe rowniny... Ucieczka... Biala smierc... Za nic, powiada, nie wolno bylo przemilczac takiej masy cierpienia, pozostawiac unikanego tematu skrajnym prawicowcom, tylko dlatego ze wlasna wina byla przemozna i okazywanie skruchy przez te wszystkie lata zajmowalo pierwsze miejsce. To nieslychane zaniedbanie...Ale teraz ten stary czlowiek, ktory sie wypisal, sadzi, ze znalazl we mnie kogos, od kogo zamiast niego - "w zastepstwie", jak powiada - wymaga sie, zeby zdal sprawe z wtargniecia armii sowieckich do Rzeszy, z Nemmersdorfu* i nastepstw. Zgadza sie, szukam slow. Ale to nie on, to matka mnie zmusza. I tylko ze wzgledu na nia Stary sie wtraca, rowniez zmuszany przez nia do zmuszania mnie, jakby wolno bylo pisac tylko pod przymusem, jakby na tym papierze nie moglo sie nic zdarzyc bez matki. * niemiecka wies w Prusach Wschodnich, obecnie Majakowskoje. Pod koniec pazdziernika 1944 rozpoznawcze jednostki pancerne Armii Czerwonej zdobyly wioske i zamordowaly wiekszosc mieszkancow, dopuszczajac sie przedtem gwaltow i tortur. Kilka dni pozniej wies zostala odbita przez Niemcow a mord zostal wykorzystany propagandowo. Kronika filmowa pokazujaca zmasakrowane ciala wywola panike i rozpoczela eksodus wsrod niemieckiej ludnosci na wschodzie III Rzeszy. Na dluzsza mete, ten dosc malo istotny aspekt dzialan wojennych, przyczynil sie do wzmocnienia desperackiej woli walki Niemcow. On jakoby znal ja jako istote nieuchwytna, w zaden sposob nie dajaca sie jednoznacznie okreslic. Zyczy sobie Tulli o niezmiennie rozproszonym blasku i jest rozczarowany. Nigdy w zyciu, slysze, nie przyszloby mu na mysl, ze ocalala Tulla Pokriefke rozwinie sie w tak banalnym kierunku, stajac sie dzialaczka partyjna i przodownica ze wszystkich sil wykonujaca plan. Raczej nalezalo sie po niej spodziewac anarchistycznych wyskokow, czynow irracjonalnych, czegos takiego jak niczym nie umotywowany zamach bombowy albo przejmujace zgroza w zimnym swietle zrozumienie. Ostatecznie, powiada, to nastoletnia Tulla w wojennych czasach, a wiec posrod rozmyslnie slepych, nie opodal baterii przeciwlotniczej Port Cesarski dostrzegla, ze bialawa spietrzona masa to ludzkie szczatki, glosno nazwala gore kosci po imieniu: - To gora koszczi jeszt! Stary nie zna matki. A ja? Znam ja? Co najwyzej jakies pojecie o blaskach i cieniach jej natury ma ciotka Jenny, ktora kiedys powiedziala do mnie: "W gruncie rzeczy moja przyjaciolke Tulle mozna zrozumiec tylko jako niedoszla mniszke, naturalnie stygmatyczke..." Ale tyle sie zgadza: matki nie sposob ogarnac. Nawet w partii stawala okoniem. A kiedy ja chcialem prysnac na Zachod, powiedziala tylko: "No, jeszli o mnie chodzi, to szplywaj" i nie wsypala mnie, wskutek czego w Schwerinie dawali jej niezly wycisk; nachodzila ja nawet sluzba bezpieczenstwa, nie jeden raz, bez widocznego powodzenia... Wtedy bylem jej nadzieja. Ale skoro ze mnie nie dalo sie wykrzesac iskry i tylko czas uciekal, zaczela - ledwo padl mur - urabiac mojego syna. Konny mial dopiero dziesiec albo jedenascie lat, kiedy wpadl w rece swojej babki. A od spotkania ocalalych w Damp, gdzie ja bylem tylko zerem na marginesie, on zas wyrosl na nastepce tronu, faszerowala go historiami o uciekinierach, historiami o potwornosciach, historiami o gwaltach, ktorych co prawda nie doswiadczyla na wlasnej skorze, ktore jednak od czasu, gdy w pazdzierniku czterdziestego czwartego rosyjskie czolgi przetoczyly sie przez wschodnia granice Rzeszy i wtargnely na teren powiatow Goldap i Gabin, opowiadano wszedzie i rozglaszano, azeby budzic zgroze. Tak chyba musialo, tak moglo byc. Tak mniej wiecej bylo. Gdy w niewiele dni po wypadzie sowieckiej 2. armii gwardyjskiej jednostki niemieckiej 4. armii odbily miejscowosc Nemmersdorf, mozna bylo powachac, zobaczyc, policzyc, sfotografowac i dla wszystkich kin w Rzeszy sfilmowac do Kroniki Tygodniowej, ile kobiet zostalo zgwalconych przez rosyjskich zolnierzy, potem pomordowanych, poprzybijanych do wrot stodol. Czolgi T 34 doganialy i miazdzyly uciekajacych. Zastrzelone dzieci lezaly w ogrodkach przed domami i w przydroznych rowach. Zlikwidowano nawet francuskich jencow wojennych, ktorzy niedaleko Nemmersdorfu musieli pracowac na roli, w liczbie czterdziestu, jak podano. Te i dalsze szczegoly znalazlem pod dobrze juz znanym adresem w internecie. Ponadto mozna bylo przeczytac tlumaczenie apelu ulozonego rzekomo przez rosyjskiego pisarza Ilje Erenburga, ktorego tekst wzywal wszystkich rosyjskich zolnierzy, zeby mordowali, gwalcili, mscili sie za spustoszona przez faszystowskie bestie ojczyzne, za "mateczke Rosje". Pod szyfrem "www.blutzeuge.de" moj tylko przeze mnie rozpoznawany syn skarzyl sie jezykiem oficjalnych wowczas komunikatow: "Tak rosyjscy podludzie rozprawiali sie z bezbronnymi niemieckimi kobietami..." - "Tak szalalo rosyjskie zoldactwo..." - "Ten terror w dalszym ciagu grozi calej Europie, jesli nie postawi sie tamy azjatyckiemu zalewowi..." Na dokladke zeskanowal plakat wyborczy CDU z lat piecdziesiatych, ktory ukazywal zarlocznego potwora w typie Azjaty. Te zdania i ilustrowane ciagi zdan rozpowszechniane w sieci i sciagane przez nie wiedziec ilu internautow czytalo sie jak nawiazanie do aktualnych wydarzen, aczkolwiek nie mowilo sie wprost o bezwladnie rozpadajacej sie Rosji czy o okrucienstwach na Balkanach i w afrykanskiej Ruandzie. Dla zilustrowania najnowszego w danym momencie programu mojemu synowi wystarczaly uslane trupami pola z przeszlosci; bez wzgledu na to, kto je uprawial, zawsze przynosily plon. Pozostaje mi tylko powiedziec, ze w tamtych dniach, kiedy to Nemmersdorf stal sie symbolem wszelkich okropnosci, zwyczajowa pogarda dla tego, co rosyjskie, zmienila sie raptownie w strach przed Rosjanami. Rozpowszechniane gazetowe reportaze z odbitej miejscowosci, komentarze radiowe, zdjecia w Kronice Tygodniowej spowodowaly w Prusach Wschodnich masowa ucieczke, ktora od polowy stycznia, od rozpoczecia wielkiej sowieckiej ofensywy, przerodzila sie w panike. Od ucieczki droga ladowa zaczelo sie umieranie na skraju drog. Nie moge tego opisac. Nikt tego nie moze opisac. Jedynie tyle: Czesc uciekinierow dotarla do miast portowych, do Pilawy, Gdanska i Gotenhafen. Setki tysiecy usilowaly droga morska ujsc zblizajacej sie coraz bardziej okropnosci. Setki tysiecy - statystyki mowia o dwoch milionach uciekinierow, ktorzy uratowali sie przedostajac na Zachod - tloczyly sie, by wejsc na poklad okretow wojennych, statkow pasazerskich i handlowych; oblegany byl takze w Gotenhafen przycumowany od lat do oksywskiego nabrzeza "Wilhelm Gustloff". Bylbym rad, gdybym mogl uproscic sobie sprawe tak jak moj syn, ktory na swojej Website oznajmial: "W spokoju i porzadku statek przyjal uciekajace przed rosyjska bestia dziewczeta i kobiety, matki i dzieci..." Dlaczego pominal rowniez zaokretowanych w sile tysiaca ludzi marynarzy u-bootow i trzysta siedemdziesiat dziewczyn ze sluzby pomocniczej marynarki, jak rowniez artylerzystow z obslugi zamontowanych pospiesznie dzialek przeciwlotniczych? Na marginesie wspomnial wprawdzie, ze na poczatku i pod koniec na poklad trafili rowniez ranni - "Byli miedzy nimi zolnierze walczacy na froncie kurlandzkim, ktory nadal odpieral ataki czerwonej nawaly..." - ale gdy zaczal opisywac zmiany majace przeksztalcic statek-koszary w zeglowny transportowiec, wyliczal co prawda skrupulatnie, ile cetnarow maki i mleka w proszku, ile zaszlachtowanych wieprzy znalazlo sie na pokladzie, przemilczal jednak chorwackich ochotnikow wojennych, ktorzy - kiepsko wyszkoleni - musieli uzupelnic zaloge statku. Ani slowa o niedostatkach aparatury radiowej. Ani slowa o cwiczeniach na wypadek katastrofy: "Zamknac grodzie!" To zrozumiale, ze uwypuklil pieczolowite urzadzenie oddzialu polozniczego, lecz co mu przeszkadzalo chocby w napomknieciu o stanie jego bliskiej wowczas rozwiazania babki? I zadnej wzmianki o brakujacych dziesieciu szalupach ratunkowych, ktore zostaly odkomenderowane do wytwarzania w porcie zaslony dymnej w czasie nalotow i zastapione przez lodzie wioslowe o niewielkiej pojemnosci oraz napredce ulozone jedna na drugiej i umocowane tratwy ratunkowe ze sprasowanego kapoku. "Gustloff" mial byc zaprezentowany internautom wylacznie jako statek uciekinierow. Dlaczego Konny klamal? Dlaczego chlopak oszukiwal siebie i innych? Dlaczego on, zazwyczaj taki dociekliwy pedant, dla ktorego statek od czasow KdP az po tunel walu napedowego i najdalszy zakatek pokladowej pralni nie mial tajemnic, nie chcial przyznac, ze przy nabrzezu nie stal ani transportowiec Czerwonego Krzyza, ani zaladowany wylacznie uciekinierami wielki frachtowiec, tylko podporzadkowany Kriegsmarine, uzbrojony statek pasazerski, na ktory wtloczono najrozmaitsza zbieranine? Dlaczego zaprzeczal temu, co juz przed laty zostalo ogloszone drukiem i czego dzisiaj nie kwestionuja bodaj nawet przedwczorajsi? Czy chcial wykreowac zbrodnie wojenna i upiekszona wersja rzeczywistych zdarzen zaimponowac lysoglowym w Niemczech i gdzie indziej? Czy potrzeba nieskazitelnego bilansu ofiar byla w nim tak palaca, ze na jego Website zgola zabraklo miejsca dla wojskowego kontrpartnera cywilnego kapitana Petersena - komandora podporucznika Zahna i towarzyszacego mu owczarka? Moge sie tylko domyslac, co zapewne sklonilo Konny'ego do oszukanstwa: pragnienie niezmaconego obrazu wroga. A historie z psem jako fakt niezbity uslyszalem od matki; ona przeciez juz jako dziecko miala bzika na punkcie owczarkow. Zahn od lat trzymal swojego Hassana na statku. Czy na mostku, czy w mesie oficerskiej, wszedzie wystepowal z psem. Matka mowila: - Z dolu, gdze zeszmy czekali, ale na gore wejszcz ni mogli, dobrze widacz belo, jak taki kapitan ze swoim psziszkiem przy relingu sztal i na nas, uczekinierow, sa patrzyl. Psziszko kubek w kubek do naszego Harrasa podobne belo..." Ona wiedziala, co sie dzialo na nabrzezu: - Szczisk bel i balagan ni do opisania. Najsampierw to wszyszczy, co po schodach na gore wchodzili, porzadnie sa zapisywali, ale potem papieru ju ni belo... - Totez liczba na zawsze pozostanie niepewna. Ale co mowia liczby? Liczby nigdy sie nie zgadzaja. Reszte zawsze trzeba szacowac pi razy drzwi. Zarejestrowanych zostalo szesc tysiecy osob, w tym okolo pieciu tysiecy uciekinierow. Ale od 28 stycznia po schodkach wciskaly sie dalsze masy, ktorych juz sie nie liczylo. Czy tych, co pozostali bez numeru i bez imienia, bylo dwa albo trzy tysiace? Tyle z grubsza kartek na posilki wydrukowala dodatkowo okretowa drukarnia i rozdaly odkomenderowane do pomocy dziewczyny ze sluzby pomocniczej marynarki. W takich wypadkach nie mialo i nie ma znaczenia pareset mniej czy wiecej. Nikt nie zna dokladnych danych. Totez nie wiadomo, ile wozkow dzieciecych zostalo umieszczonych w ladowniach; i tylko w przyblizeniu mozna oceniac, ze na koniec bylo na pokladzie cztery i pol tysiaca niemowlat, dzieci i nastolatkow. Na ostatku, kiedy juz nigdzie nie bylo miejsca, zostali jednak jeszcze zaokretowani dalsi ranni i ostatni oddzial sluzby pomocniczej marynarki, mlode dziewczyny, ktore - poniewaz nie bylo juz wolnych kabin, a wszystkie sale zamieniono na uslane materacami obozowiska - zakwaterowano w osuszonym basenie plywackim, a wiec na pokladzie E ponizej linii wodnej. O tej lokalizacji trzeba ponownie i to z naciskiem wspomniec, poniewaz moj syn nie puscil pary z ust na temat wszystkiego, co sie tyczylo junaczek ze sluzby pomocniczej marynarki i smiertelnej pulapki w basenie plywackim. Tylko generalnie rozwodzac sie nad gwaltami fantazjowal na temat "mlodziutkich panien, ktorych niewinnosc miala byc na statku uratowana przed agresja rosyjskiej bestii..." Kiedy zaserwowano mi te bzdure, znow sie wlaczylem nie ujawniajac wszelako faktu, ze jestem ojcem. Skoro tylko jego chatroom byl wolny, wyrazilem swoje zastrzezenia: "Twoje spragnione pomocy panny nosily mundury, nawet twarzowe. Mialy na sobie szaroniebieskie spodniczki do kolan i obcisle zakiety. Z lekka przekrzywione furazerki wienczyly ich ufryzowane glowy. Wszystkie one, czy jeszcze niewinne, czy nie, mialy za soba przeszkolenie wojskowe i byly zaprzysiezone na wiernosc swemu fuhrerowi..." Lecz moj syn nie chcial zadawac sie ze mna. Co najwyzej ze swoim wymyslonym oponentem, ktorego pouczal jak rasista z ksiazeczki z obrazkami: "Dla ciebie jako Zyda bedzie po wsze czasy niepojete, jak bardzo wciaz jeszcze boli mnie pohanbienie niemieckich dziewczat i kobiet przez Kalmukow, Tatarow i innych Mongolow. Ale coz wy, Zydzi, wiecie o czystosci krwi!" Nie, tego nie mogla mu wbic do glowy matka. A moze jednak? Kiedy na osiedlu Grosser Dreesch polozylem jej na stoliku do kawy moj calkiem obiektywny artykul na temat sporu o berlinski pomnik holocaustu, opowiedziala mi, ze na podworzu stolarni jej wuja pokazywal sie ktos, "taki tluszczoch w piegi", kto ponoc psa lancuchowego narysowal prawie do zludzenia podobnie: - To gudlaj bel, co mu do glowy czagle takie szmieszne rzeczy przychodzily. Ale telko w polowie, moj tatusz wiedzal. Gloszno to rzekl, zanim gudlaja, Amsel mu belo, z naszego podworza przeszweczil... Przed poludniem trzydziestego matce udalo sie wraz z rodzicami dostac na poklad. - Na osztatni dzwonek zeszmy sa zalapali... - Zaginela przy tym czesc bagazu. W poludnie na "Gustloffa" dotarl rozkaz, zeby podniosl kotwice i odplynal. Na nabrzezu pozostaly setki. -Dla mamuszy i tatusza to naturalnie duzy wsztyd bel przez ten moj gruby brzuch. Jak telko ktosz z innych uczekinierow o mnie pytal, mamusza mowila: "Jej narzeczony na froncze walczy". Albo: "Wlaszcziwie to szlub na odlegloszcz mial bycz z narzeczonym, co na zachodnim froncze walczy. Zeby go telko ni zabili". Ale do mnie furt telko o wsztydze mowili. To i dobrze sa zlozylo, bo nasz na sztatku od razu rozdzelili. Mamusza i tatusz na sam dol lajbowego brzucha pojszcz muszeli, gdze jesz troche miejsca belo. Mnie na gore, na oddzal czezarnych wzeli. Ale jeszcze do tego nie doszlo. Znow musze pojsc rakiem w tyl, zeby posunac sie naprzod: jeszcze poprzedniego dnia - a potem przez dluga noc - Pokriefkowie siedzieli na swych zbyt licznych walizkach i tobolach, posrod cizby uciekinierow, z ktorych wiekszosc byla wyczerpana dluga wedrowka. Pochodzili z Mierzei Kuronskiej, Sambii, z Mazur. Ostatnia fala uciekla z blizej polozonego Elblaga, przez ktory przetoczyly sie sowieckie czolgi, ale walki o miasto, jak sie zdawalo, jeszcze trwaly. Rowniez coraz wiecej kobiet i dzieci z Gdanska, Sopotu i Gotenhafen wciskalo sie miedzy furmanki, wozy drabiniaste, wozki dzieciece i liczne sanie. Matka opowiadala mi o bezpanskich psach, ktore nie majac wstepu na poklad wyglodzone stanowily zagrozenie na portowych bulwarach. Wschodniopruskie chlopskie konie wyprzegano i w miescie albo pozostawiano jednostkom Wehrmachtu, albo odprowadzano do rzezni. Tego matka dokladnie nie wiedziala. Poza tym zal jej bylo tylko psow: - Caluszenka noc jako wilki wyly... Kiedy Pokriefkowie opuszczali ulice Elzy, spokrewnieni z nimi Liebenauowie wzbraniali sie przed pojsciem z uciekinierskim bagazem w slady przetrzebionej rodziny pomagiera ze stolarni. Majster stolarski za bardzo byl przywiazany do swoich strugnic, pily tarczowej i tasmowej, szlifierki, zapasu dluzyc w szopie i bedacej jego wlasnoscia czynszowej kamienicy pod 19. Jego synowi Harry'emu, co do ktorego matka jakis czas sugerowala, ze to byc moze moj ojciec, juz na jesieni poprzedniego roku doreczono powolanie do wojska. Gdzies tam, na jednym z wielu cofajacych sie frontow, byl pewnie radiotelegrafista albo strzelcem piechoty zmechanizowanej. Po latach dowiedzialem sie, ze po zakonczeniu wojny Polacy wysiedlili mojego hipotetycznego dziadka i jego zone, tak jak wszystkich Niemcow, ktorzy pozostali na miejscu. Mowiono, ze oboje wkrotce i szybko jedno po drugim zmarli na Zachodzie, prawdopodobnie w Luneburgu, on przypuszczalnie z zalu za utracona stolarnia i wieloma przechowywanymi w piwnicy czynszowki okuciami do okien i drzwi. Pies podworzowy, w ktorego budzie matka bedac dzieckiem jakoby mieszkala przez tydzien, dawno juz nie zyl; przed wybuchem wojny ktos - ona mowi: "kumpel tego gudlaja" - ponoc go strul. Nalezy przyjac, ze Pokriefkowie weszli na poklad z jedna z ostatnich grup, wpuszczeni, poniewaz ich corka byla w widocznej ciazy. Tylko August Pokriefke musial sie liczyc z trudnosciami. Kontrolujaca bulwary zandarmeria moglaby go nie przepuscic jako zdatnego do volksszturmu. Ale bedac, jak matka mowila, "kieszonkowym mezczyzna" zdolal sie przesliznac. Pod koniec i tak kontrole nie byly szczelne. Panowal chaos. Na poklad dostawaly sie dzieci bez matek. A niejedna matka musiala scierpiec, jak w scisku na trapie dziecko potracone wypada jej z rak, leci w dol i znika w portowej wodzie miedzy burta statku a murem nabrzeza. Tu nie pomagal zaden krzyk. Byc moze Pokriefkowie mogliby takze, mimo przepelnienia uciekinierami, znalezc miejsce na parowcach "Oceana" i "Antonio Delfino". Obydwa statki rowniez cumowaly w Gotenhafen przy oksywskim nabrzezu, jak mowiono: "nabrzezu dobrej nadziei"; a te dwa sredniej wielkosci transportowce dotarly szczesliwie do portow przeznaczenia w Kilonii i Kopenhadze. Ale Erna Pokriefke uparla sie, "zeby nie wiem co", na "Gustloffa", poniewaz dla niej z lsniacym wowczas bialo motorowcem wiazalo sie tyle przyjemnych wspomnien z rejsu KdP do norweskich fiordow. W uciekinierskim bagazu pomiescila album z fotografiami, w ktorym znajdowaly sie tez migawki z tej morskiej wycieczki. Erna i August Pokriefkowie zapewne ledwo poznali wnetrze statku, bo wszystkie sale bankietowe i jadalne, oprozniona biblioteka, sala strojow i sala muzyczna - bez jakichkolwiek obrazow na scianach - zmarnialy zamienione w gwarne, uslane materacami obozowiska. Nawet oszklony poklad spacerowy i korytarze byly zatloczone do cna. Jako ze do ludzkiego frachtu nalezaly tysiace dzieci, policzonych i nie policzonych, ich wrzawa mieszala sie z megafonowymi komunikatami; ciagle wywolywano imiona zagubionych chlopcow i dziewczynek. Kiedy Pokriefkowie bez zarejestrowania weszli na poklad, matke rozdzielono z rodzicami. Tak zadecydowala sanitariuszka. Nie bardzo wiadomo, czy dyzurne junaczki ze sluzby pomocniczej marynarki upchaly malzonkow w juz zajetej kabinie, czy tez wraz z pozostalym im jeszcze bagazem znalezli oni miejsce posrod masowych legowisk. Tulla Pokriefke miala juz nigdy nie zobaczyc albumu z fotografiami i swoich rodzicow. Zapisuje to w tej kolejnosci, poniewaz wydaje mi sie pewne, ze utrata albumu z fotografiami byla dla matki szczegolnie bolesna, bo wraz z nim przepadly wszystkie zdjecia pstrykniete familijnym kodakiem, na ktorych bylo ja widac z bratem Konradem, Kedzierzawa Glowka, na sopockim molo, z kolezanka szkolna Jenny i jej przybranym ojcem, profesorem Bruniesem, przed pomnikiem Gutenberga w Jaskowym Lesie oraz kilkakrotnie z Harrasem, owczarkiem czystej rasy i slynnym reproduktorem. Matka zawsze mowila o osmym miesiacu ciazy, kiedy w jej nie konczacych sie opowiesciach przychodzilo do momentu zaokretowania. Prawdopodobnie to byl osmy. Bedac w tym czy innym miesiacu zostala skierowana na oddzial ginekologiczno-polozniczy. Znajdowal sie on obok tak zwanej Altany, w ktorej jeden tuz obok drugiego jeczeli ciezko ranni. Za czasow KdF Altana cieszyla sie popularnoscia wsrod wycieczkowiczow jako swego rodzaju oranzeria i miescila sie pod mostkiem kapitanskim. Doktorowi Richterowi, najwyzszemu stopniem oficerowi sanitarnemu 2. dywizjonu szkolnego u-bootow, jako lekarzowi okretowemu podlegala zarowno Altana, jak i oddzial dla ciezarnych i poloznic. Za kazdym razem, kiedy matka opowiadala mi o zaokretowaniu, mowila: - Tam wreszcze czeplo belo. I gorace mleko glajch dosztalam, z kapka miodu... Na oddziale polozniczym musial panowac normalny ruch. Od poczatku zaokretowywania urodzila sie czworka niemowlakow, "same chlopaki", jak slyszalem od matki. Twierdza, ze "Wilhelm Gustloff" mial na pokladzie za duzo kapitanow. Byc moze. Ale "Titanic" mial tylko jednego, a mimo to juz dziewiczy rejs fatalnie sie skonczyl. W kazdym razie matka mowila, ze na krotko przed wyplynieciem statku zachcialo sie jej troszke rozprostowac nogi i przy tej sposobnosci, nie zatrzymywana przez wachte, zaszla - "To telko jedno pietro w gore" - na pomost nawigacyjny, "gdze taki sztary wilk morszki z drugim takim, co szpicbrodke mial, okrutnie sa klocil..." Starym wilkiem morskim byl kapitan Friedrich Petersen, czlowiek z zeglugi cywilnej, ktory w czasach pokojowych mial pod swoim dowodztwem kilka statkow pasazerskich, w tym i przez krotki czas "Gustloffa", a po wybuchu wojny za przelamanie blokady trafil do angielskiego wiezienia. Potem jednak z uwagi na wiek zostal uznany za niezdolnego do sluzby wojennej i po pisemnym zobowiazaniu sie, ze nigdy wiecej jako kapitan nie wyplynie w rejs, odeslany do Niemiec. Dlatego powierzono mu, szescdziesieciolatkowi z okladem, funkcje "kapitana postojowego" na "plywajacych koszarach" przy oksywskim nabrzezu. Tym ze szpicbrodka mogl byc tylko komandor podporucznik Wilhelm Zahn, ktory stale mial przy nodze swojego owczarka Hassana. Ten byly dowodca u-bootow z nader skromnymi sukcesami na koncie uchodzil za wojskowego szefa transportu na przepelnionym uciekinierami statku. Ponadto dla odciazenia starego kapitana, ktoremu z czasem brakowalo praktyki na morzu, stali na mostku dwaj mlodzi, ale w obrebie Baltyku doswiadczeni kapitanowie, ktorzy nazywali sie Kohler i Weiler. Obaj przeszli z marynarki handlowej i z tego wzgledu byli przez oficerow Kriegsmarine z Zahnem na czele traktowani bardzo lekcewazaco: jadano w roznych mesach oficerskich i z wielkim trudem nawiazywano rozmowe. Tak to na mostku skupialy sie przeciwienstwa, ale i wspolna odpowiedzialnosc za trudny do okreslenia fracht statku: z jednej strony byl to transportowiec wojskowy, z drugiej zas statek uchodzcow i statek szpitalny. Powleczony szara farba okretow wojennych "Gustloff" stanowil cel wymykajacy sie jednoznacznym definicjom. Jeszcze bezpiecznie, jesli nie liczyc grozby nalotow, stal sobie w basenie portowym. Jeszcze zasygnalizowany spor miedzy zbyt wielu kapitanami nie dobiegl konca. Jeszcze kolejny kapitan nie mial zielonego pojecia o statku wypelnionym dziecmi i zolnierzami, matkami i junaczkami ze sluzby pomocniczej marynarki oraz uzbrojonym w dzialka przeciwlotnicze. Do konca grudnia "S 13" stal w doku bazy Smolny, nalezacej do Baltyckiej Floty spod Czerwonego Sztandaru. Kiedy juz okret mial za soba przeglad techniczny, zostal zaopatrzony w paliwo, prowiant i torpedy, powinien byl poplynac w rajd na wroga, lecz brakowalo dowodcy. Alkohol i kobiety nie pozwolily Aleksandrowi Marinesko przerwac pobytu na ladzie i wrocic w pore na poklad swojego okretu przed rozpoczeciem wielkiej ofensywy, ktora miala ruszyc na kraje baltyckie i Prusy Wschodnie. Poszukiwanie go w burdelach i innych znanych wojskowym gliniarzom melinach nie dalo rezultatu; okret nie mial dowodcy. Mowia, ze to pontikka, finska wodka pedzona z ziemniakow, pozbawila go rownowagi i wszelkiej pamieci. Dopiero 3 stycznia wytrzezwialy Marinesko zglosil sie po powrocie w Turku. Z miejsca zostal przesluchany przez z podejrzenia o szpiegostwo. Jako ze zapomnial wszystkie etapy swego przeciagnietego pobytu na ladzie, nie mogl na swoja obrone podac nic poza lukami w pamieci. W koncu jego przelozonemu, kapitanowi pierwszej rangi Orielowi, udalo sie dzieki usilnemu przywolywaniu najnowszego rozkazu operacyjnego Stalina odroczyc posiedzenie sadu wojennego. Mial on do dyspozycji zbyt malo wyprobowanych dowodcow i nie chcial dopuscic do oslabienia sily bojowej swojego zespolu. Gdy nawet zaloga "S 13" wlaczyla sie w prowadzone postepowanie, skladajac prosbe o ulaskawienie swego kapitana i z punktu widzenia NKWD mozna bylo spodziewac sie buntu, Oriel rozkazal nieodpowiedzialnemu tylko podczas pobytow na ladzie dowodcy okretu wyplynac natychmiast do Hango, ktorego port "S 13" opuscil tydzien pozniej. Lodolamacze oczyscily tymczasem tor wodny. Okret przeplywajac kolo szwedzkiej wyspy Gotlandii mial wziac kurs na wybrzeze krajow baltyckich. No coz, istnieje ten czarno-bialy film nakrecony pod koniec lat piecdziesiatych. Ma tytul "Noc zapadla nad Gotenhafen", a w obsadzie takie gwiazdy jak Brigitte Horney i Sonja Ziemann. Rezyser, Amerykanin niemieckiego pochodzenia nazwiskiem Frank Wisbar, ktory nakrecil przedtem film o Stalingradzie, korzystal z rad specjalisty od "Gustloffa", Heinza Schona. Nie dopuszczony do wyswietlania na Wschodzie film szedl ze srednim powodzeniem tylko na Zachodzie i - jak nieszczesny statek - popadl w zapomnienie, w najlepszym razie spoczywa w archiwach. Z przyjaciolka matki, Jenny Brunies, u ktorej jako licealista mieszkalem wowczas w Berlinie Zachodnim, na jej nalegania - "Moja przyjaciolka Tulla powiadomila mnie, jak bardzo jej zalezy, zebysmy razem wybrali sie do kina" -obejrzalem to dzielo i bylem mocno rozczarowany. Akcja przebiegala wedle wciaz tego samego szablonu. Jak we wszystkich filmach o "Titanicu" rowniez w sfilmowanej wersji zaglady "Gustloffa" pelna udrek, a na koniec heroiczna historia milosna musiala sluzyc za dodatkowy watek i zapchajdziure, jak gdyby zatoniecie przepelnionego statku bylo nie dosc zajmujace, wielotysieczna smierc nie dosc tragiczna. Romansowe hocki-klocki z czasow wojny. W filmie "Noc zapadla nad Gotenhafen", po o wiele za dlugim prologu rozgrywajacym sie w Berlinie, Prusach Wschodnich i jeszcze gdzies, uczestnikami malzenskiego trojkata sa: zolnierz na froncie wschodnim jako zdradzany maz i pozniejszy ciezko ranny na statku, niewierna zona z niemowleciem, ktorej udalo sie dostac na poklad, jako targana sprzecznosciami ponetna kobieta, i beztroski oficer marynarki jako cudzoloznik, ojciec i wybawca niemowlecia. Co prawda podczas seansu ciotka Jenny w pewnych momentach mogla sie poplakac, ale zaprosiwszy mnie po kinie do baru Paris na moj pierwszy pernod powiedziala: - Twojej drogiej matce chyba film by sie nie podobal, poniewaz ani przed, ani po zatonieciu nie pokazano zadnych narodzin... - A potem jeszcze dorzucila: - Wlasciwie to czegos tak okropnego w ogole nie mozna sfilmowac. Jestem calkowicie pewny, ze matka na pokladzie nie miala kolo siebie ani kochanka, ani zadnego z moich domniemanych ojcow. Byc moze, jak to bylo i pozostalo w jej zwyczaju, nawet w zaawansowanej ciazy potrafila przyciagac uwage meskiego personelu: ma w sobie jakis ukryty magnes, jak sama mowi: "to cos". Totez podobno, ledwie podniesiono kotwice, jeden z rekrutow Kriegsmarine i przyszly podwodniak - "taki tam blady chlopaczyna z pryszczami na gebie" - poszedl z ciezarna na najwyzszy poklad. Wewnetrzny niepokoj popychal ja do chodzenia. Marynarz, jak oceniam, byl chyba w wieku matki, mial te siedemnascie czy niespelna osiemnascie lat, kiedy troskliwie prowadzil ja pod reke po gladkim jak lustro, bo pokrytym lodem pokladzie slonecznym. I wtedy matka swoim spojrzeniem, ktore niczego nie pomija, dostrzegla, ze zurawiki, bloki i zawieszenia umocowanych z lewej i prawej burty lodzi ratunkowych oraz ich poprowadzone po krazkach liny byly zlodowaciale. Ilez to razy slyszalem jej zdanie: - Jak zem to zobaczyla, ganc lyso mnie sa zrobilo. - A w Damp, kiedy to ubrana na czarno i szczupla stala w otoczeniu starszych panow i wprowadzala mojego syna Konrada w zaciesniony swiat ocalalych, doszly do mnie jej slowa: - Naonczas zem szkapowala, ze przez oblodzenie, jakby co, to z ratunku niczi banda. Zejszcz ze sztatku zem chczala. Jako opetana zem krzyczala. Ale ju za pozno belo... Film, ktory obejrzalem z ciotka Jenny w kinie przy Kantstrasse, nic z tego nie pokazal, ani grud lodu na zurawikach lodzi ratunkowych, ani oblodzonego relingu, ani nawet kry w basenie portowym. Tymczasem nie tylko u Schona, lecz takze w kieszonkowym wydaniu raportu Anglikow Dobsona, Millera, Payne'a mozna przeczytac, ze 30 stycznia 1945 panowalo lodowate zimno: 18 stopni ponizej zera. Lodolamacze musialy w Zatoce Gdanskiej przekuc tor wodny. Zapowiadano wzburzone morze i sztormowe wiatry. Jesli mimo to zastanawiam sie, czy matka nie moglaby byla w pore zejsc z pokladu, to podstawe do takich rozwazan stanowi potwierdzony fakt, ze wkrotce po wyplynieciu "Gustloffa", ktorego z oksywskiego basenu portowego wyprowadzaly cztery holowniki, w zawiei snieznej wylonil sie parowiec przybrzezny "Reval" i nieuchronnie szedl przeciwnym kursem. Przepelniony uciekinierami z Tylzy i Krolewca statek plynal z Pilawy, ostatniego portu Prus Wschodnich. Jako ze na dolnym pokladzie bylo za malo miejsca, uciekinierzy stali ciasno stloczeni na gornym. Jak sie mialo okazac, wielu w trakcie zeglugi zamarzlo, zamienilo sie w stojace bryly lodu. Gdy zatrzymany "Gustloff spuscil kilka trapow, ci, co przezyli, zostali, jak sie im wydawalo, uratowani przez duzy statek; znajdowali luki w stezonym cieple korytarzy i na schodkach. Czy matka nie moglaby byla skorzystac z trapu w przeciwnym kierunku? Zawsze umiala zawracac w pore. Taka okazja! Dlaczego z nieszczesnego statku nie zejsc na "Reval"? Gdyby mimo grubego brzucha odwazyla sie zstapic w dol, to ja urodzilbym sie gdzie indziej - nie wiem, gdzie - na pewno jednak pozniej niz 30 stycznia. Znow ta przekleta data. Historia, scisle biorac: historia, w ktorej sami maczalismy palce, to zapchany klozet. Splukujemy i splukujemy, a gowno mimo to wyplywa. Na przyklad ten sakramencki trzydziesty. Jak sie mnie uczepil, jak mnie napietnowal. Nic to nie dalo, ze przez caly czas, czy jako uczen i student, czy jako redaktor gazety i maz, za zadne skarby nie chcialem obchodzic swoich urodzin w gronie przyjaciol, kolegow czy rodziny. Wciaz sie obawialem, ze na takiej uroczystosci moze wyplynac - chocby w toascie - po trzykroc przeklete znaczenie trzydziestego, nawet jesli wygladalo na to, ze ta utuczona ponad wszelka miare data z biegiem lat zeszczuplala, zniewinniala, stala sie dniem w kalendarzu jak wiele innych. Podporzadkowalismy przeciez slowa obcowaniu z przeszloscia: nalezy ja odpokutowac, przezwyciezac, poranie sie z nia oznacza wysilek przebolenia. Ale potem wygladalo na to, jakby w internecie nadal albo znowu trzydziestego, w swieto panstwowe, trzeba bylo wywieszac flagi. W kazdym razie moj syn ukazywal calemu swiatu dzien przejecia wladzy jako czerwona kartke w kalendarzu. Na schwerinskim osiedlu z wielkiej plyty Grosser Dreesch, gdzie od poczatku nowego roku szkolnego mieszkal u swojej babki, w dalszym ciagu dzialal jako Webmaster. Gabi, moja byla, nie chciala stawac na przeszkodzie przeprowadzce naszego syna - z dala od przesiaknietych lewicowoscia nieustannych matczynych pouczen, do zrodla babcinych podszeptow. Co gorsza odciela sie od jakiejkolwiek odpowiedzialnosci: "Tylko patrzec, jak Konrad skonczy siedemnascie lat, wiec moze juz decydowac sam". Mnie nikt nie pytal. Oboje rozstali sie, jak to zostalo powiedziane, "za obopolna zgoda". I tak przeprowadzka znad Jeziora Mollnenskiego nad Jezioro Schwerinskie odbyla sie bez halasu. Nawet zmiana szkoly, "dzieki jego nieprzecietnym wynikom", przeszla ponoc gladko, aczkolwiek bardzo mi trudno wyobrazic sobie mego syna w stechlym zaduchu szkolnym Ossich. - To sa uprzedzenia - powiedziala Gabi. - Konny teraz wyzej stawia tamtejsza surowa dyscypline lekcyjna niz nasz szkolny luz. - Potem moja byla usilowala zachowac dystans: Jako pedagog optujacy za swobodnym ksztaltowaniem woli i otwarta dyskusja jest wprawdzie zawiedziona, jako matka musi jednak uszanowac decyzje syna. Nawet przyjaciolka Konny'ego - w ten sposob dowiedzialem sie o mglistym istnieniu tej asystentki dentysty - potrafi zrozumiec jego postanowienie. Choc Rosi pozostanie w Ratzeburgu, chetnie i mozliwie jak najczesciej bedzie odwiedzala Konrada. Wierny pozostal mu rowniez partner od dialogu. Dawid, ow albo wyssany z palca, albo gdzies tam istniejacy dostarczyciel bodzcow, nie przejal sie przeprowadzka albo nie zwrocil na nia uwagi. W kazdym razie kiedy w chatro-omie mojego syna byla mowa o trzydziestym, po dluzszej przerwie pojawil sie znowu z niezmiennie antyfaszystowska retoryka. A i poza tym czatowanie przebiegalo wieloglosowo: bylo albo naladowane protestami, albo slepo afirmujace. Trwal istny festiwal gadaniny. Wkrotce tematem stymulujacym bylo juz nie tylko mianowanie fulirera kanclerzem Rzeszy, ale za jednym zamachem i urodziny Wilhelma Gustloffa: spor toczyl sie o, jak to ujal Konny, "fakt wyznaczony przez Opatrznosc": meczennik mial jakoby wiedziony przeczuciem przyjsc na swiat w dniu przyszlego przejecia wladzy. Te bajeczke zaserwowano wszystkim czatowcom jako opatrznosciowe zrzadzenie. Na to realny czy tez jedynie wymyslony Dawid naigrawal sie z upolowanego w Davos Goliata: "Potem to rowniez Opatrznosc sprawila, ze statek ochrzczony imieniem twojego slabosilnego partyjniaka zaczal tonac z calym transportem w jego urodziny i z okazji dwunastolecia puczu Hitlera; punktualnie co do minuty w dniu urodzin Gustloffa o dwudziestej pierwszej szesnascie rabnelo trzy razy..." Tak to wygladal ich podzial rol: jakby wycwiczony do perfekcji. A jednak coraz bardziej podawalem w watpliwosc moje podejrzenie, ze to raz za razem klika wymyslony Dawid, jakis homunkulus wyplata zdania spod sztancy, chocby takie: "Dla was, Niemcow, Oswiecim pozostanie pietnem winy wypalonym po wsze Czasy..." Albo: "Ty jestes dobitnym przykladem odradzajacego sie zla..." Albo zdania, w ktorych Dawid kryl sie w liczbie mnogiej: "Nam, Zydom, pozostaje nie konczaca sie skarga". - "My, Zydzi, nigdy nie zapomnimy!" Wilhelm przeciwstawial temu zdania z podrecznika rasizmu, w ktorych "swiatowe zydostwo" rozsiadlo sie wszedzie, ale szczegolnie poteznie na nowojorskiej Wall Street. Odbywala sie bezlitosna wymiana ciosow. Ale niekiedy wypadali z roli, na przyklad kiedy moj syn chwalil sile uderzeniowa armii izraelskiej, natomiast Dawid potepial osiedla zydowskie na ziemiach palestynskich jako "agresywna aneksje". Moglo sie takze zdarzyc, ze obaj nagle ze znajomoscia rzeczy zgodnie oceniali mistrzostwa swiata w tenisie stolowym. Ich indywidualny, raz ostry, to znow kumplowski ton zdradzal, ze w wirtualnej przestrzeni spotkalo sie dwoch mlodych ludzi, ktorzy przy calej rozdmuchiwanej wrogosci mogliby zostac przyjaciolmi. Na przyklad, kiedy Dawid tak zaczynal: "Halo, ty szczeciniasty nazistowski wieprzu! Twoja rzezna zydowska swinia podsuwa ci tutaj pare rad, jak mozna by jeszcze dzisiaj uczcic dzien przejecia wladzy, mianowicie odgrzewanymi kotletami..." Albo kiedy Wilhelm staral sie byc dowcipny: "Na dzisiaj poplynelo dosc zydowskiej krwi. Twoj przyboczny kucharz, ktory chetnie podgrzeje ci koszerny brunatny sos, robi teraz pa, pa! i wylacza sie!" Poza tym w zwiazku z trzydziestym obydwu przychodzily do glowy tylko rzeczy od dawna znane. Wszelako Konny mial nowine dla swego wrogoprzyjaciela Dawida: "Powinienes wiedziec, ze na wszystkich pokladach przeznaczonego na smierc statku mozna bylo uslyszec ostatnia mowe naszego ukochanego fuhrera". Tak bylo. Wszedzie na "Gustloffie", gdzie tylko wisialy glosniki, Radio Wielkoniemieckie przekazywalo przemowienie Hitlera do narodu. I rowniez na oddziale dla ciezarnych i poloznic matka, ktora za rada siostry oddzialowej polozyla sie na lozku polowym, slyszala niepowtarzalny glos: "Przed dwunastu laty, 30 stycznia 1933, w prawdziwie historycznym dniu, Opatrznosc w moje rece zlozyla los niemieckiego narodu..." Potem gauleiter Prus Wschodnich Koch rzucil tuzin hasel wzywajacych do wytrwania. Po nich nastapila muzyka tragiczna. Ale matka opowiadala tylko o mowie fuhrera: - Jak fyrer o losie i podobnych kawalkach gadal, to po mnie rychtik czarki przechodzily... - A czasem po chwili milczenia mowila: - Jako mowy na czmentarzu tego sa szluchalo. Wybieglem naprzod. Transmisje radiowa nadano dopiero pozniej. Statek na jako tako spokojnej Zatoce Gdanskiej trzymal kurs na koniuszek Polwyspu Helskiego. Trzydziesty wypadl we wtorek. Mimo dlugoletniego przestoju motory pracowaly rownomiernie. Wzburzone morze, zadymka. Na kartki jedzeniowe wydawano na wszystkich pokladach wewnetrznych zupe i chleb. Dwa stawiacze sieci przeciwtorpedowych, ktore dla zabezpieczenia mialy towarzyszyc statkowi az do Helu, rychlo nie radzily juz sobie z coraz gwaltowniejsza fala, trzeba je bylo droga radiowa odwolac. I rowniez przez radio nadeszla wiadomosc o porcie przeznaczenia: w Kilonii mieli zejsc badz zostac zniesieni z pokladu przyszli podwodniacy z 2. dywizjonu szkolnego, ranni i junaczki ze sluzby pomocniczej marynarki; wyokretowanie uciekinierow przewidziano w porcie Flensburg. Wciaz jeszcze panowala zawieja sniezna. Meldowano o pierwszych przypadkach morskiej choroby. Gdy na redzie Helu ukazala sie takze przepelniona uciekinierami "Hansa", konwoj procz trzech obiecanych okretow eskorty byl w komplecie. Ale potem przyszedl rozkaz rzucenia kotwicy. Nie chce teraz wyliczac wszystkich powodow, jakie doprowadzily do tego, ze zapomniany przez wszystkich, nie, wyrugowany z pamieci, nagle pojawiajacy sie jak widmo w internecie nieszczesny statek kontynuowal w koncu zegluge bez "Hansy", ktora miala defekt motoru, pod eskorta tylko dwoch okretow towarzyszacych, z ktorych jeden zostal wkrotce odwolany. Powiem tylko tyle: ledwie maszyny statku ruszyly na nowo, na mostku zaczal sie spor kompetencyjny. Czterej kapitanowie spierali sie miedzy soba. Petersen i jego pierwszy oficer - rowniez wywodzacy sie z marynarki handlowej - dopuszczali jedynie predkosc dwunastu mil morskich na godzine. Po zbyt dlugim przestoju wiecej od statku wymagac nie mozna. Jednakze byly dowodca u-bootow Zahn obawiajac sie atakow wroga ze znanej sobie pozycji do strzalu chcial przyspieszyc zeglowanie do pietnastu wezlow. Petersen postawil na swoim. Potem pierwszy oficer wspierany przez kapitanow Kohlera i Wellera zaproponowal, zeby na wysokosci Rozewia poplynac co prawda zaminowanym, ale na plyciznie bezpiecznym od okretow podwodnych szlakiem przybrzeznym, lecz Petersen, tym razem popierany przez Zahna, zdecydowal sie na oczyszczony z min szlak przez gleboka wode, odrzucajac jednak w zupelnosci rade wszystkich pozostalych kapitanow, zeby plynac zygzakiem. Tylko prognozy pogody wydawaly sie bezsporne: wiatr zachodnio-polnocnozachodni, sila szesc do siedmiu, skrecajacy na zachodni, pod wieczor spadajacy do pieciu. Stan morza cztery, zawieja sniezna, widocznosc jedna do trzech mil morskich, sredni mroz. O tym wszystkim, o nieustannych sprzeczkach na mostku, niewystarczajacej liczbie okretow zabezpieczajacych i coraz wiekszym oblodzeniu gornego pokladu - dzialka przeciwlotnicze byly juz niezdatne do uzytku - matka nic nie wiedziala. Pamietala, ze po mowie fuhrera dostala od siostry oddzialowej Helgi piec sucharow i talerz ryzu na mleku z cukrem i cynamonem. Z sasiedztwa, z Altany, slychac bylo jeki ciezko rannych. Na szczescie radio nadawalo muzyke taneczna, "skoczne melodie". Przy nich zasnela. Ani sladu pierwszych bolow. Matka sadzila przeciez, ze jest w osmym miesiacu. Nie tylko "Gustloff plynal w odleglosci dwunastu mil morskich od pomorskiego wybrzeza; sowiecki okret podwodny "S 13" podazal tym samym kursem. Przedtem, wespol z dwiema innymi jednostkami Baltyckiej Floty spod Czerwonego Sztandaru, w poblizu miasta portowego Klajpeda, o ktore toczyly sie walki, na prozno czekal na statki wychodzace w morze badz dostarczajace posilkow resztkom 4. armii. Dzien za dniem na horyzoncie nic sie nie pokazywalo. W trakcie daremnego stania na czatach kapitanowi "S 13" mogloby bylo przychodzic na pamiec toczace sie przeciwko niemu postepowanie sadu wojennego, a wiec i grozace przesluchiwanie przez NKWD. Wczesnym rankiem 30 stycznia dowiedziawszy sie z radiotelegramu, ze Armia Czerwona zdobyla port w Klajpedzie, Aleksander Marinesko nie zawiadamiajac swego dowodztwa wskazal nowy kurs. Kiedy "Gustloff" przy oksywskim nabrzezu przyjmowal jeszcze ostatnie fale uciekinierow - zaokretowani zostali Pokriefkowie - "S 13" z czterdziestoma siedmioma ludzmi i dziesiecioma torpedami na pokladzie zmierzal w kierunku pomorskiego brzegu. Podczas gdy w mojej relacji dwa okrety zblizaja sie do siebie coraz bardziej, ale nie dzieje sie nic rozstrzygajacego, nadarza sie okazja, zeby odnotowac codzienne okolicznosci bytowania w zakladzie karnym w Gryzonii. Tam w ow wtorek, jak w kazdy dzien pracy, wiezniowie siedzieli przy swoich krosnach. Skazany na osiemnascie lat wiezienia morderca dawnego landesgruppenleitera NSDAP, Wilhelma Gustloffa, odsiedzial tymczasem dziewiec lat. Wobec zdecydowanie odmienionej sytuacji wojennej - poniewaz ze strony Rzeszy Wielkoniemieckiej nie grozilo juz niebezpieczenstwo, zostal przeniesiony z powrotem do wiezienia Sennhof w Chur - uznal on, ze ma podstawy do wystapienia z prosba o laske, ktora jednak w trakcie ruchow okretow na Morzu Baltyckim Sad Najwyzszy Konfederacji Szwajcarskiej odrzucil. Ale nie tylko Dawid Frankfurter, takze statek nazwany imieniem jego ofiary nie znalazl laski. 6 Mowi, ze moja relacja ciazy ku noweli. Nie bede sie przejmowal literackimi ocenami. Ja tylko relacjonuje: Tamtego dnia, ktory z woli Opatrznosci czy jakiegos innego speca od kalendarza mial byc ostatnim dniem statku, Rzesza Wielkoniemiecka zdazala juz do upadku. Dywizje Brytyjczykow i Amerykanow znajdowaly sie w okolicach Akwizgranu. Nasze przetrzebione u-booty donosily wprawdzie o zatopieniu trzech frachtowcow na Morzu Irlandzkim, ale na froncie renskim rosl napor na Colmar. Na Balkanach w rejonie Sarajewa przybierala na sile dzialalnosc partyzancka. Z dunskiej Jutlandii wycofano 2. Dywizje Strzelcow Gorskich dla wzmocnienia wschodnich odcinkow frontu. W Budapeszcie, gdzie z kazdym dniem pogarszala sie sytuacja zaopatrzeniowa, front przebiegal tuz kolo zamku. Wszedzie po obu stronach pozostawali zabici, zbierano blaszki rozpoznawcze i rozdawano odznaczenia.Co jeszcze sie dzialo poza tym, ze nie pojawily sie obiecywane nowe bronie? Na Dolnym Slasku udalo sie odeprzec natarcie pod Glogowem, natomiast wokol Poznania sytuacja sie zaostrzala. A pod Chelmnem jednostki sowieckie sforsowaly Wisle. W Prusach Wschodnich wrog dotarl do Barsztyna i Biskupca. Do tego dnia, ktory niczym sie nie wyroznial, zdolano wyprawic z Pilawy szescdziesiat piec tysiecy cywili i wojskowych. Wszedzie dokonywano bohaterskich czynow godnych pomnika. Zanosilo sie na dalsze. Podczas gdy "Wilhelm Gustloff", plynac obranym kursem na Zachod, zblizal sie do Lawicy Slupskiej, a okret podwodny "S 13" nadal byl zlakniony zdobyczy, w nocnym nalocie na rejon Hamm, Bielefeld i Kassel uczestniczylo tysiac sto czteromotorowych bombowcow nieprzyjaciela, zas amerykanski prezydent juz opuscil Stany Zjednoczone; Roosevelt byl w drodze na konferencje w Jalcie na Polwyspie Krymskim, gdzie ten chory czlowiek chcial sie spotkac z Churchillem i Stalinem, aby wytyczajac nowe granice przygotowac pokoj. Na temat tej konferencji i pozniejszej, w Poczdamie, kiedy to Roosevelt juz nie zyl i prezydentem byl Truman, znalazlem w internecie strony nienawisci i na Website mego wszechwiedzacego syna dosc zdawkowy komentarz: "W taki sposob rozparcelowano nasze Niemcy" oraz mape Rzeszy Wielkoniemieckiej z zaznaczonymi stratami terytorialnymi. Nastepnie syn spekulowal, jakie to cuda moglyby sie zdarzyc, gdyby mlodzi, bliscy juz konca szkolenia marynarze na pokladzie "Gustloffa" dotarli szczesliwie do Kilonii, portu przeznaczenia, i tworzac zalogi dwunastu lub wiecej u-bootow nowej, bajecznie szybkiej, w dodatku niemal calkowicie bezszelestnej serii XXIII, wzieli z powodzeniem udzial w walce. Na jego liscie zyczen figurowaly same bohaterskie wyczyny i komunikaty nadzwyczajne. Nie znaczy to, ze Konny roil poniewczasie o ostatecznym zwyciestwie, byl jednak pewien, ze gdyby nawet te cudowne okrety podwodne zostaly zniszczone przez bomby glebinowe, mlodym podwodniakom bylaby pisana lepsza smierc niz godne politowania utopienie sie na wysokosci Lawicy Slupskiej. Rowniez jego oponent Dawid zgodzil sie ze zroznicowana ocena rodzajow smierci, potem jednak wylozyl w sieci swoje obiekcje: "W kazdym razie wybierac chlopaki nie mogli. Tak czy owak nie mieli szans, zeby najnormalniej w swiecie dorosnac..." Mam przed soba zdjecia gromadzone dziesiatkami lat przez ocalalego z katastrofy asystenta platnika: wiele formatu legitymacyjnego i jedno duze ukazujace wszystkich marynarzy-uczestnikow czteromiesiecznego zazwyczaj kursu w 2. dywizjonie szkolnym u-bootow, ktorzy staneli w ordynku na pokladzie slonecznym, azeby powitac komandora podporucznika Zahna i po komendzie "Spocznij!" przyjac swobodniejsza postawe. Na tej szerokoformatowej fotografii mozna sie doliczyc przeszlo dziewieciuset, ku rufie coraz bardziej malejacych, marynarskich czapek i jako tako rozroznic twarze az do siodmego rzedu. W glebi uszeregowana masa. Jednakze ze zdjec legitymacyjnych spogladaja na mnie raz za razem umundurowani mezczyzni, ktorych mlodziencze rysy sa co prawda rozne, ale na ogol wydaja sie jeszcze nie uksztaltowane. Maja pewnie po osiemnascie lat. Kilku chlopakow sfotografowanych w mundurze w ostatnich miesiacach wojny jest jeszcze mlodszych. Moj syn, tymczasem siedemnastoletni, moglby byc jednym z nich, chociaz Konny ze wzgledu na okulary nie bardzo by sie nadawal do podwodnej sluzby. Wszyscy nosza swoje - trzeba przyznac: twarzowe marynarskie czapki okolone wstazka z napisem Kriegsmarine na ukos, przewaznie lekko przechylone w prawo. Widze zaokraglone, pociagle, kanciaste jak i pucolowate twarze kandydatow na smierc. Mundur to ich cala duma. Patrza na mnie powaznie, jak gdyby przeczuwajac, ze to ich ostatnia sfotografowana mina. Nieliczne dostepne mi zdjecia trzystu siedemdziesieciu trzech zaokretowanych junaczek ze sluzby pomocniczej marynarki wydaja sie bardziej cywilne, mimo zalozonych na bakier furazerek z powyginanym na przodzie stylizowanym niemieckim orlem. Staranne fryzury mlodych dziewczyn - wiele zapewne po wiecznej lub wodnej ondulacji - zwijaja sie w loki, opadaja modnie podkrecone. Troche dziewczyn moglo byc zareczonych, kilka - zameznych. Dwie lub trzy, ktore z gladko opadajacymi wlosami dzialaja na mnie chlodna zmyslowoscia, sa podobne do mojej bylej. Taka ujrzalem Gabi, kiedy z pewnym zapalem studiowala w Berlinie Zachodnim pedagogike i z miejsca przyprawila mnie o zawrot glowy. Prawie wszystkie junaczki wygladaja na pierwszy rzut oka ladnie, a nawet slicznie, u kilku wystepuje wczesna sklonnosc do podwojnego podbrodka. Spogladaja z mniejsza powaga niz chlopaki. Kazda z patrzacych na mnie usmiecha sie nie podejrzewajac niczego zlego. Jako ze sposrod grubo ponad czterech tysiecy niemowlat, dzieci, nastolatkow na pokladzie nieszczesnego statku uratowala sie niespelna setka, tylko przypadkiem trafialy sie ich fotografie, poniewaz wraz ze statkiem przepadl uciekinierski bagaz, a w nim albumy z fotografiami rodzin zbieglych z Prus Wschodnich i Zachodnich, Gdanska i Gotenhafen. Widze dzieciece buzie z tamtych lat. Dziewczynki z warkoczami i kokardami we wlosach, chlopcy z przedzialkiem po lewej lub prawej stronie. Po niemowletach, i tak wygladajacych ponadczasowo, nie ma prawie zadnego sladu. Zachowane zdjecia matek, dla ktorych Baltyk stal sie grobem, i tych niewielu, ktore ocalaly, z reguly bez swych dzieci, powstaly na dlugo przed katastrofa albo wiele lat po niej, "psztrykniete" z okazji rodzinnych uroczystosci, jak mowi matka, ktora nie ma zadnej fotografii - podobnie jak i ja - z wieku niemowlecego. Nie uchowaly sie takze podobizny owych starych mezczyzn i kobiet, mazurskich chlopow i chlopek, emerytowanych urzednikow, wesolych wdowek i wysluzonych rzemieslnikow, tysiecy otumanialych okropnosciami ucieczki starowin i staruchow, ktorzy zdolali dostac sie na poklad. Przy wchodzeniu na statek na oksywskim nabrzezu zatrzymywano wszystkich mezczyzn w srednim wieku, poniewaz mogliby sie nadac do ostatnich zaciagow volksszturmu. Pomiedzy ocalonymi nie bylo prawie ludzi sedziwych, pan w podeszlym wieku. I zadna fotografia nie daje swiadectwa o ciezko rannych uczestnikach walk w Kurlandii, ktorzy lozko przy lozku lezeli w Altanie. Do garstki uratowanych ludzi starszych nalezal kapitan statku Petersen, dobrze po szescdziesiatce. Wszyscy czterej kapitanowie o godzinie dwudziestej pierwszej stali na mostku i klocili sie, czy sluszne bylo zapalenie swiatel pozycyjnych na rozkaz Petersena, tylko dlatego ze wkrotce po osiemnastej nadeszla radiotelegramem wiadomosc o plynacej z naprzeciwka grupie polawiaczy min. Zahn byl przeciwny. Tak samo drugi oficer nawigacyjny. Wprawdzie Petersen kazal wygasic kilka lamp, ale nie swiatla burtowe. Tak wiec po czesci tylko zaciemniony statek, eskortowany tymczasem jedynie przez torpedowiec "Lowe", zmagajac sie w zanikajacej sniezycy z silnym falowaniem, utrzymywal kurs i zblizal sie do zaznaczonej na wszystkich morskich mapach Lawicy Slupskiej. Zapowiadany sredni mroz oznaczal osiemnascie stopni ponizej zera. Podobno to pierwszy oficer sowieckiego okretu podwodnego "S 13" wypatrzyl dalekie swiatla pozycyjne. Bez wzgledu na to, kto zlozyl meldunek, w wiezyczce plynacego na powierzchni okretu natychmiast pojawil sie Marinesko. Jak wiesc niesie, do obszytej futrem czapki, uszanki, nosil wbrew przepisom nie watowany plaszcz, sluzbowy stroj oficerow okretow podwodnych, lecz narzucony na ramiona wyplamiony smarem kozuch. W zanurzeniu, podczas dlugiej zeglugi na napedzie elektrycznym, kapitana informowano tylko o dzwiekach wydawanych przez male statki. Na wysokosci Helu Marinesko rozkazal wynurzyc sie na powierzchnie. Ruszyly dieslowskie silniki. Dopiero teraz uslyszano odglosy statku napedzanego przez blizniacze sruby. Nagla sniezyca dawala okretowi oslone, ale utrudniala widocznosc. Kiedy zamiec zelzala, dostrzezono kontury oszacowanego na dwadziescia tysiecy ton statku do przewozu wojsk i towarzyszacego mu torpedowca. Nastapilo to od strony morza, z widokiem na prawa burte transportowca i pomorskie wybrzeze, ktore mozna bylo sobie tylko wyobrazic. Na razie nic wielkiego sie nie dzialo. Moge sie tylko domyslac, co sklonilo kapitana "S 13" do oplyniecia, na duzej predkosci, statku transportowego i eskortujacego okretu ryzykownym manewrem od tylu, aby potem od strony wybrzeza, majac pod soba niespelna trzydziesci metrow glebokosci, szukac pozycji do ataku. Wedle pozniejszych wypowiedzi chcial on dopasc, gdziekolwiek sie da, "faszystowskich lotrow", ktorzy najechali i spustoszyli jego ojczyzne; dotychczas mu to nie wychodzilo. Od dwoch tygodni poszukiwanie zdobyczy nie przynosilo rezultatu. Ani w poblizu Gotlandii, ani nie opodal portow w Windawie i Klajpedzie nic sie nie nawinelo. Zadna z dziesieciu torped na pokladzie nie opuscila wyrzutni. Na dodatek niezawodnemu tylko na morzu kapitanowi doskwierala chyba obawa, ze jesli wroci z niczym do bazy w Turku czy Hango, z miejsca stanie przed sadem wojennym, ktorego domagalo sie NKWD. Mozna bylo mu zarzucic nie tylko ostatnia pijacka eskapade i wykraczajace poza przewidziany przepustka czas przebywanie w finskich burdelach; ciazylo na nim podejrzenie o szpiegostwo, a tego obwinienia, ktore od polowy lat trzydziestych stalo sie w Zwiazku Sowieckim narzedziem czystek, nie sposob bylo odeprzec. W najlepszym razie moglo go uratowac jakies spektakularne osiagniecie. Po blisko dwoch godzinach nawodnej zeglugi manewr uchylajacy zostal zakonczony. "S 13" poruszal sie teraz rownolegle z nieprzyjacielskim obiektem, ktory ku zdziwieniu obsady wiezyczki, mimo zapalonych swiatel pozycyjnych, nie plynal zygzakiem. Jako ze sniezyca calkowicie ustala, grozilo niebezpieczenstwo, iz rozstapi sie pokrywa chmur i w swietle ksiezyca znajdzie sie nie tylko transportowy olbrzym i eskortujacy go okret, ale i okret podwodny. Mimo to Marinesko podtrzymal decyzje o ataku nawodnym. Dla "S 13" korzystny okazal sie fakt, ze aparatura do namierzania lodzi podwodnych na torpedowcu "Lowe" - o czym na "S 13" nikt nie mogl miec pojecia - byla oblodzona i nie odbierala zadnych sygnalow. Angielscy autorzy Dobson, Miller i Payne w swojej ksiazce wychodza z zalozenia, ze sowiecki dowodca dlugo cwiczyl praktykowana przez niemieckie u-booty na Atlantyku metode ataku nawodnego i majac na wzgledzie ich sukcesy chcial wreszcie zastosowac ja sam; atak nawodny pozwala przy lepszej widocznosci na szybsze poruszanie sie i wieksza celnosc. Marinesko wydal rozkaz napelnienia balastow woda zaburtowa az do momentu, kiedy kadlub lodzi byl juz niewidoczny i tylko wiezyczka wystawala z nadal wzburzonego morza. Na krotko przed atakiem z mostku namierzonego obiektu wystrzelono jakoby rakiete swietlna i widziano rzekomo sygnaly migaczy, ale zrodla niemieckie - raporty ocalalych kapitanow - tego nie potwierdzaja. "S 13" zblizal sie zatem bez przeszkod do lewej burty upatrzonego celu. Na polecenie dowodcy cztery torpedy dziobowe w wyrzutniach zostaly nastawione na glebokosc trzech metrow. Szacunkowa odleglosc od nieprzyjacielskiego obiektu wynosila szescset metrow. W peryskopie dziob statku znalazl sie na przecieciu nitek celowniczych. Wedlug czasu moskiewskiego byla dwudziesta trzecia cztery, wedlug niemieckiego rowno dwie godziny wczesniej. Zanim jednak na tym miejscu padnie rozkaz kapitana Marinesko: "Pal!" i juz nie bedzie mozna go cofnac, trzeba wlaczyc do mojej relacji przekazana tradycja legende. Zanim "S 13" opuscila port w Hango, bosman nazwiskiem Pichur ozdobil wszystkie torpedy wymalowanymi pedzlem dedykacjami, w tym i te cztery gotowe do wystrzelenia. Pierwsza byla przeznaczona "Za Ojczyzne", torpeda w drugiej rurze - "Za Stalina", w rurach trzeciej i czwartej dedykacje wypisane na sliskiej jak wegorz powierzchni brzmialy: "Za narod sowiecki" i "Za Leningrad". Tak zadedykowane trzy z czterech torped - ta poswiecona Stalinowi utknela w rurze i trzeba ja bylo w pospiechu rozbroic - po wydanym w koncu rozkazie pomknely ku bezimiennemu z perspektywy Marinesko statkowi, gdzie na oddziale dla poloznic i ciezarnych przy cichej muzyce z radia matka wciaz jeszcze spala. Podczas gdy trzy opatrzone napisami torpedy mkna do celu, kusi mnie, zeby wyobrazic sobie sytuacje na "Gustloffie". Latwo odnalezc junaczki ze sluzby pomocniczej marynarki, ktore zaokretowaly sie na ostatku i zostaly zakwaterowane w pozbawionym wody basenie plywackim, a takze w sasiadujacych z nim pomieszczeniach schroniska mlodziezowego, przeznaczonego dawniej dla wysylanych na wakacyjne rejsy czlonkow Hitlerjugend i BDM. Stloczone siedza w kucki i leza. Fryzury jeszcze sie trzymaja. Ale nie ma juz smiechu, nie ma sympatycznych czy zlosliwych ploteczek. Kilka cierpi na morska chorobe. Tam i wszedzie indziej, na korytarzach poszczegolnych pokladow, w niegdysiejszych salach balowych i jadalnych czuc wymiocinami. Toalety, i tak zbyt nieliczne jak na te mase uciekinierow i osob zwiazanych z marynarka, sa zapchane. Wentylatory nie nadazaja z wysysaniem fetoru wraz ze zuzytym powietrzem. Od wyplyniecia statku wszyscy zgodnie z rozkazem powinni miec na sobie rozdane kamizelki ratunkowe, ale z powodu coraz wiekszego goraca wielu podroznych zdejmuje zbyt ciepla bielizne i rowniez kamizelki. Starcy i dzieci narzekaja cicho. Nie ma juz nadawanych przez glosniki komunikatow. Wszystkie halasy przytlumione. Zrezygnowane wzdychanie i pojekiwanie. Wyobrazam sobie nie nastroj zaglady, lecz raczej jego preludium, zakradajacy sie strach. Tylko na mostku kapitanskim, po odbytej klotni, nastroj byl ponoc do pewnego stopnia optymistyczny. Czterej kapitanowie sadzili, ze docierajac do Lawicy Slupskiej maja za soba najwieksze niebezpieczenstwo. W kabinie pierwszego oficera dowodztwo zasiadlo do posilku: grochowka z wkladka miesna. Potem komandor Zahn kazal stewardowi podac koniak. Nadarzyla sie okazja, zeby wypic za szczesliwy rejs. U stop swego pana spal owczarek Hassan. Na mostku pelnil sluzbe tylko kapitan Weiler. A tu czas uplywal. Od dziecka mam w uszach zdanie matki: - Glajch zem sa przebudzila, jak pierwszy raz pieprznelo, a potem jesz raz i jesz... Pierwsza torpeda ugodzila dziob statku gleboko pod linia wodna, tam, gdzie znajdowaly sie pomieszczenia zalogi. Kto zszedl z wachty, zul kawalek chleba albo spal na swojej koi i przezyl wybuch, nie uszedl jednak z zyciem, poniewaz zaraz po pierwszym meldunku o uszkodzeniach kapitan Weiler kazal zamknac automatycznie wszystkie grodzie do czesci dziobowej, zeby zapobiec szybkiemu zatonieciu przez dziob; akcje ratownicza "Zamykanie grodzi" cwiczono na krotko przed wyplynieciem. Wsrod spisanych na straty marynarzy i chorwackich ochotnikow bylo wielu przygotowanych w czasie cwiczen do sprawnego obsadzania i spuszczania lodzi ratunkowych. Nikt nie wie, co zdarzylo sie nagle, z poslizgiem, ostatecznie w odcietej czesci statku. Zapadlo mi w pamiec rowniez nastepne zdanie matki: - Za drugim pieprznieczem to zem z lozka zleczala, taka moc mialo... - Ta torpeda z trzeciej rury noszaca na gladkiej powierzchni dedykacje: "Za narod sowiecki" wybuchla pod basenem plywackim na pokladzie E. Przezyly tylko dwie albo trzy junaczki ze sluzby pomocniczej marynarki. Mowily pozniej o zapachu gazu i dziewczynach rozszarpanych na strzepy przez odlamki roztrzaskanej szklanej mozaiki na przedniej scianie kapieliska i kafelki basenu. Na powierzchni szybko przybierajacej wody widzialo sie dryfujace ciala i ich czesci, kanapki i inne resztki kolacji, takze puste kamizelki ratunkowe. Prawie nikt nie krzyczal. Potem wysiadlo swiatlo. Dwie albo trzy dziewczyny, ktorych zdjec legitymacyjnych nie mam, zdolaly uratowac sie na razie wyjsciem awaryjnym, za ktorym strome zelazne schody prowadzily na wyzej polozone poklady. A matka mowila jeszcze, ze "za trzeczim dopiero pieprznieczem" doktor Richter byl przy poloznicach i ciezarnych. - A wtedy to ju sa pieklo rozpetalo! - wolala za kazdym razem, ilekroc jej opowiadana w nieskonczonosc historia dochodzila do "numeru trzy". Ostatnia torpeda trafila w maszynownie. Nie tylko stanely silniki statku, nawalilo tez oswietlenie wewnetrzne pokladow i cala technika. Odtad wszystko rozgrywalo sie w ciemnosciach. W ostatecznosci wlaczone po paru minutach swiatla awaryjne pozwalaly jako tako orientowac sie w chaosie narastajacej paniki we wnetrzu statku o dlugosci dwustu metrow i wysokosci dziesieciu pieter, z ktorego nie mozna bylo nadac sygnalow SOS: odmowily posluszenstwa takze urzadzenia radiotelegrafu. Tylko z torpedowca "Lowe" szlo w eter wielokrotnie powtarzane wolanie: "Gustloff tonie trafiony trzema torpedami!" Na przemian z ta wiadomoscia podawano droga radiowa bez konca, godzinami polozenie tonacego statku: Pozycja Ustka. 55 stopni 07 polnoc - 17 stopni 42 wschod. Prosimy o pomoc..." Na "S 13" trafienia i dostrzegalne wkrotce toniecie zaatakowanego obiektu zostalo przyjete z powsciagana radoscia. Kapitan Marinesko wiedzac, ze w bliskosci wybrzeza, zwlaszcza nad Lawica Slupska, nie bardzo mozna bylo sie uchronic przed bombami glebinowymi, rozkazal przejsc z czesciowego zanurzenia na calkowite. Przedtem trzeba bylo jeszcze rozbroic torpede pozostala w wyrzutni numer dwa; poniewaz utkwila w niej gotowa do detonacji, z wlaczonym silnikiem napedowym, najlzejsze wstrzasy mogly spowodowac wybuch. Na szczescie nie doszlo do rzucania bomb glebinowych. Torpedowiec "Lowe", przy wylaczonym silniku, obszukiwal reflektorami smiertelnie trafiony statek. Na naszym globalnym placu zabaw, w wychwalanym miejscu ostatniej z mozliwych miedzyludzkiej komunikacji, sowiecka lodz podwodna "S 13" na bliskiej mi ze wzgledow rodzinnych Website otrzymala kategorycznie brzmiaca nazwe "lodzi mordu". A zaloga tego okretu Baltyckiej Ploty spod Czerwonego Sztandaru zostala potepiona jako "mordercy dzieci i kobiet". W internecie moj syn gral role sedziego. Zastrzezenia jego wrogoprzyjaciela Dawida, ktoremu przyszlo do glowy jedynie ponowne uruchomienie swego antyfaszystowskiego mlynka modlitewnego z powolaniem sie na obecnosc na statku wysokich ranga nazistow i wojskowych oraz trzydziestomilimetrowe dzialka przeciwlotnicze na pokladzie slonecznym, nie dotrzymywaly kroku zalewowi komentarzy naplywajacych teraz ze wszystkich kontynentow. Czatowcy zglaszali sie przewaznie po niemiecku, z domieszka okruchow angielszczyzny. Tradycyjne przejawy nienawisci, ale i pobozne nawiazania do Apokalipsy wypelnialy moj ekran. Wykrzykniki po bilansie okropnosci. Posrod nich dla porownania liczby ofiar innych morskich katastrof. Czesto filmowany dramat "Titanica" staral sie utrzymac pierwszenstwo. Za nim szlo zatoniecie "Lusitanii", zatopionej w pierwszej wojnie swiatowej przez niemieckiego u-boota, co spowodowalo badz przyspieszylo przystapienie USA do wojny. Jakis odosobniony glos dorzucil zatopienie przez angielskie bombowce zapelnionego wiezniami kacetu statku "Cap Arcona" w Zatoce Neustadzkiej; to zdarzenie nastapilo w wyniku pomylki na pare dni przed koncem wojny i teraz w internecie z siedmioma tysiacami zabitych wysunelo sie na czolo tabeli. Potem zrownal sie z nim "Goya"*. Ale w calej rywalizacji miedzy podawanymi przez czatowcow liczbami zwyciezyl ostatecznie "Gustloff". Mojemu synowi z wlasciwa sobie gorliwa skrupulatnoscia udalo sie na swej website wprowadzic zapomniany statek i jego ludzki fracht do rozproszonej swiadomosci swiata, azeby w postaci szkicowego rysunku z zaznaczonymi trzykrotnie gwiazdka trafieniami torped rzucal sie w oczy i odtad, jako katastrofa sama w sobie, nosil miano o globalnym znaczeniu. * trzy tygodnie przed upadkiem III Rzeszy, 16 kwietnia 1945 r, transportowiec "Goya" z ok. 7000 uchodzcow niemieckich z rejonu Zatoki Gdanskiej i nieustalona liczba rannych zolnierzy, wyplynal z Helu kierujac sie do Danii. Kilka minut po polnocy zostal trafiony dwoma torpedami wystrzelonymi z radzieckiej lodzi podwodnej L-3, przelamal sie na pol i zatonal w ciagu czterech minut. Uratowalo sie 183 osoby. Jedenascie dni po zatopieniu "Wilhelma Gustloffa", prawie w tym samym miejscu, w przeciagu siedmiu minut poszedl na dno okret szpitalny "General Stauben" trafiony dwoma torpedami wystrzelonymi rowniez przez S 13. Zginelo ok. 3500 osob z ok. 5000 rannych i uchodzcow na pokladzie. Ale z tym, co 30 stycznia 1945 od godziny dwudziestej pierwszej szesnascie faktycznie dzialo sie na "Wilhelmie Gustloffie", liczby przescigajace sie w cyberprzestrzeni niewiele mialy wspolnego. To raczej Frankowi Wisbarowi w czarno-bialym filmie "Noc zapadla nad Gotenhafen", mimo nadmiernie rozciagnietej ekspozycji, udalo sie uchwycic cos z paniki, jaka wybuchla na wszystkich pokladach, kiedy to po trzech trafieniach statek, z natychmiast zalanym dziobem, przechylil sie na lewa burte. Zemscily sie zaniedbania. Dlaczego i tak zbyt nieliczne lodzie ratunkowe nie zostaly przezornie oczyszczone? Dlaczego nie odladzano regularnie zurawikow i talii? Na dobitek brakowalo personelu odcietego na przodzie statku, byc moze jeszcze zyjacego. Rekruci Kriegsmarine z dywizjonu szkolnego nie byli zaprawieni w obslugiwaniu lodzi ratunkowych. Oblodzony poklad sloneczny, bedacy zarazem pokladem lodziowym, gladki jak lustro, przechylajac sie sprawil, ze masa ludzi napierajacych z gornych pokladow zaczela sie zeslizgiwac. Juz pierwsi, nie majac oparcia, znalezli sie za burta. Nie kazdy wpadal do wody w kamizelce ratunkowej. W panice wiele osob decydowalo sie teraz skakac. Ze wzgledu na goraco panujace wewnatrz statku wiekszosc z tych, co parli na poklad sloneczny, byla ubrana za lekko, zeby przy osiemnastu stopniach ponizej zera w powietrzu i odpowiednio niskiej temperaturze wody - bylo to dwa czy trzy stopnie plus? - przezyc szok termiczny. Mimo to skakali. Z mostku nadeszly tymczasem rozkazy, zeby wszystkich napierajacych skierowac na oszklony dolny poklad spacerowy, pozamykac jego drzwi i strzec ich z bronia w reku w nadziei na statki, ktore przybeda z pomoca. To polecenie zostalo scisle wykonane. Niebawem witryna o dlugosci stu szescdziesieciu szesciu metrow, obiegajaca prawa i lewa burte, wiezila z gora tysiac ludzi. Dopiero pod sam koniec, kiedy bylo za pozno, na kilku odcinkach spacerowego oszklenia pekly szyby z pancernego szkla. Tego jednak, co dzialo sie we wnetrzu statku, nie da sie opowiedziec. Zdanie matki odnoszace sie do wszystkiego, co jest nie do opisania: "Szlow na to ni mam..." mowi to, co ja metnie mysle. Nie probuje zatem wyobrazac sobie grozy i wtlaczac okropnosci w wymuskane obrazy, jakkolwiek moj pracodawca naciska teraz na mnie, zebym przedstawial jeden po drugim pojedyncze losy, zebym z epicko zamaszystym spokojem i wytezona intuicja zatoczyl wielki luk i w ten sposob, slowami horroru, oddal sprawiedliwosc rozmiarom katastrofy. Probowal tego dokonac czarno-bialy film przy pomocy obrazow powstalych w studiach filmowych na tle dekoracji. Widac napierajacy tlum, zatloczone korytarze, walke o kazdy stopien schodow na gore, widac przebranych statystow jako ludzi uwiezionych na zamknietym pokladzie spacerowym, czuc przechyl statku, widac, jak woda sie podnosi, widac plywajacych we wnetrzu statku, widac tonacych. I widac na filmie dzieci. Dzieci rozdzielone z matkami. Dzieci z dyndajaca lalka w dloni. Dzieci zablakane w juz opustoszalych korytarzach. Na zblizeniu oczy poszczegolnych dzieci. Ale nie dalo sie, jedynie ze wzgledu na koszty, sfilmowac przeszlo czterech tysiecy niemowlat, dzieci i nastolatkow, dla ktorych nie bylo ocalenia, pozostali oni i pozostana abstrakcyjna liczba, jak te wszystkie inne liczby idace w tysiace, setki tysiecy, miliony, ktore zarowno wowczas, jak i dzisiaj mozna bylo i mozna w dalszym ciagu szacowac tylko z grubsza. Jedno zero na koncu mniej czy wiecej, coz to znaczy: w statystykach za rzedami liczb niknie smierc. Ja moge tylko relacjonowac to, co w innym miejscu zostalo zacytowane jako wypowiedzi ocalalych. Na szerokich schodach i waskich schodkach rozdeptywano starcow i dzieci. Kazdy byl dla siebie swoim bliznim. Przewidujacy starali sie ubiec smierc. Opowiadaja o oficerze z kadry instruktorskiej, ktory w przydzielonej sobie kabinie rodzinnej zastrzelil ze sluzbowego pistoletu najpierw troje dzieci, potem zone, a na koniec siebie. Podobne rzeczy mowia o partyjnych bonzach i ich rodzinach konczacych ze soba w owych kabinach specjalnych, ktore byly kiedys przeznaczone dla Hitlera i jego poplecznika Leya, a teraz staly sie miejscem wlasnorecznej likwidacji. Nalezy przypuszczac, ze Hassan, pies komandora, rowniez zostal zastrzelony i to przez swego pana. Z broni palnej trzeba tez bylo zrobic uzytek na oblodzonym pokladzie slonecznym, poniewaz nie usluchano rozkazu: "Tylko kobiety i dzieci do lodzi!", w zwiazku z czym uratowali sie przewaznie mezczyzni, a dowiodla tego rzeczowo i bez komentarza wienczaca wszelkie zycie statystyka. Lodz, na ktorej pomiesciloby sie ponad piecdziesiat osob, spuszczono na wode w goraczkowym pospiechu, obsadzona zaledwie przez tuzin marynarzy. Z innej lodzi, spuszczanej na zlamanie karku i w rezultacie wiszacej juz tylko na przedniej linie, wszyscy pasazerowie wypadli do wzburzonego morza, a ona sama potem, kiedy lina sie zerwala, runela na tych, co unosili sie na wodzie. Jedynie lodz ratunkowa numer cztery, zapelniona w polowie przez kobiety i dzieci, ponoc posadzono na wodzie zgodnie z przepisami. Jako ze ciezko ranni ze zwanego Altana prowizorycznego lazaretu i tak nie mieli szans, sanitariusze usilowali umiescic w lodziach kilku lzej rannych: bez powodzenia. Nawet dowodztwo statku myslalo juz tylko o sobie. Opowiadaja o wyzszym oficerze, ktory wyprowadzil zone z kabiny na gore i na tylnym pokladzie zaczal usuwac lod z zawieszen motorowej szalupy, ktora za czasow KdP w trakcie rejsow do Norwegii sluzyla za lodz wycieczkowa. Gdy udalo mu sie wreszcie oczyscic szalupe, cudem zadzialal elektryczny dzwig. W toku spuszczania z samej gory uwiezione na pokladzie spacerowym kobiety i dzieci widzialy przez szyby ze zbrojonego szkla obsadzona zaledwie do polowy lodz; a pasazerowie szalupy widzieli przez moment, jaki tlum ludzi klebil sie za szklem. Mozna by bylo sobie pomachac. To, co pozniej dzialo sie we wnetrzu statku, pozostalo nie widziane przez nikogo, nie doszlo do glosu. Ja wiem tylko, jak uratowano matke. - Glajch po osztatnim pieprznieczu bole sa u mnie zaczely... - Ilekroc opowiadala o tym za moich dzieciecych lat, myslalem, ze slucham wesolej przygodowej historii: - No, a wtedy wujek doktor szpryce mnie dal... - Bardzo sie bala "klucza". - Ale potem szlus z bolami bel... Zapewne to doktor Richter kazal zaprowadzic na sliski poklad sloneczny dwie poloznice z niemowletami i matke, wspierane przez siostre oddzialowa, po czym trzy kobiety usadowiono w lodzi, ktora juz oczyszczona wisiala na zurawikach. Z inna ciezarna i kobieta, ktora przeszla poronienie, sam znalazl nieco pozniej miejsce w jednej z ostatnich lodzi - najwidoczniej bez siostry oddzialowej Helgi. Matka mowila mi, ze przy coraz wiekszym przechyle jedno z trzydziestomilimetrowych dzialek przeciwlotniczych na pokladzie rufowym wyrwalo sie z uchwytow, przelecialo przez burte i rozwalilo spuszczona juz lodz ratunkowa wypelniona ludzmi po brzegi. - To sa tuz kolo nas sztalo. Takie szczeszcze zeszmy mieli... Opuscilem zatem tonacy statek w brzuchu matki. Nasza lodz odbila i posrod dryfujacych cial zywych jeszcze i juz martwych ludzi oddalila sie troche od przechylajacej sie lewej burty statku, z ktorego teraz, zanim bedzie za pozno, rad bylbym wycisnac te czy inna historyjke. Na przyklad te o lubianym przez wszystkich fryzjerze okretowym, ktory od lat kolekcjonowal coraz rzadsze srebrne pieciomarkowki. I oto skoczyl do morza z pelnym trzosem u pasa, aby od razu, pod ciezarem srebrnych monet... Ale nie wolno mi opowiadac zadnych nadprogramowych historyjek. Radzi mi sie teraz, zebym sie streszczal, nie, moj pracodawca nalega na to. Jako ze i tak nie udaje mi sie ujac w slowa tysiackrotnego umierania we wnetrzu statku i w lodowatym morzu, przedstawic niemieckiego rekwiem albo morskiego tanca smierci, powinienem sie ograniczac, przejsc do rzeczy. Ma na mysli moje narodziny. Jeszcze do nich nie doszlo. W owej lodzi, w ktorej siedziala matka bez rodzicow i uciekinierskiego bagazu, ale z usmierzonymi bolami, wszyscy pasazerowie z coraz wiekszego oddalenia, kiedy fala wynosila ich w gore, mieli otwarty widok na tonacego przy przerazajacym przechyle "Wilhelma Gustloffa". Jako ze reflektor okretu towarzyszacego, ktory nie opodal utrzymywal pozycje na wzburzonym morzu, przesuwal sie raz po raz po nadbudowkach pomostu nawigacyjnego, oszklonym pokladzie spacerowym i sterczacym ukosem ku prawej burcie pokladzie slonecznym, ci, co znalezli ratunek na lodzi, byli swiadkami, jak pojedynczy ludzie i ludzie sklebieni w gromade wypadali za burte. I matka widziala z bliska i widzieli wszyscy, ktorzy chcieli widziec, ludzi dryfujacych w kamizelkach ratunkowych, miedzy nimi jeszcze zyjacych, ktorzy glosno lub ostatkiem sil wzywali pomocy, blagali, zeby ich wziac do lodzi, i innych juz martwych, ktorzy byli podobni do spiacych. Ale jeszcze gorzej, mowila matka, bylo z dziecmi: - Wszysztkie zle ze sztatku poszpadaly, glowkami do przodu. Z grubych kamizeli telko nozki do gory szterczaly... I kiedykolwiek pozniej ktos, chocby czeladnicy z jej stolarskiej brygady albo jeden z tych, co przejsciowo dzielili z nia loze, pytal matke, jakim to sposobem w tak mlodym wieku zbielaly jej wlosy, odpowiadala: - To sa sztalo, jak zem wszysztkie te dzeczaczki we wodze glowkami do dolu zobaczyla... Byc moze dopiero tutaj albo juz tutaj zadzialal szok. Kiedy bylem dzieckiem, a matka miala pare lat po dwudziestce, obnosila sie ze swymi krotko przycietymi bialymi wlosami jak z trofeum. Bo skoro tylko padalo odnosne pytanie, zaczynalo sie mowic o czyms, co w panstwie robotnikow i chlopow nie bylo tematem dopuszczalnym: o "Gustloffie" i jego zagladzie. Ale czasem niezbyt ostroznie opowiadala takze o sowieckim okrecie podwodnym i trzech torpedach, przy czym matka za kazdym razem przechodzila na napuszona niemczyzne nazywajac dowodce "S 13" i jego zaloge "bohaterami sowieckiej marynarki, z ktorymi nas, ludzi pracy, lacza wiezy przyjazni". W czasie, kiedy to wedlug swiadectwa matki jej wlosy z punktu zbielaly - bylo to chyba w dobre pol godziny po torpedowych trafieniach - zaloga zanurzonego okretu podwodnego zachowywala sie cicho i spodziewala sie bomb glebinowych, ktore jednak nie zostaly rzucone. Zadnego dzwieku zblizajacej sie sruby okretowej. Nic z dramatyzmu, ktory by przypominal sceny z filmow o okretach podwodnych. Ale bosmanmat Sznapcew, ktorego zadaniem bylo wylapywanie w sluchawkach odglosow zewnetrznych, slyszal, jakie dzwieki wydawal kadlub tonacego statku: lomotanie, skoro tylko maszyny wyrwaly sie z zakotwienia, huk, kiedy po krotkim skrzypieniu pod cisnieniem wody polamaly sie grodzie, i dalsze niezidentyfikowane halasy. O tym wszystkim meldowal swojemu dowodcy polglosem. Jako ze tymczasem zostala rozbrojona tkwiaca w drugiej rurze wyrzutni i dedykowana Stalinowi torpeda, a na okrecie nadal obowiazywala absolutna cisza, bosmanmat ze sluchawkami rejestrowal tylko dalekie szmery wydawane przez srube poruszajacego sie powoli okretu eskortujacego. Stamtad nie grozilo zadne niebezpieczenstwo. Ludzkich glosow nie slyszal. Byl to torpedowiec, ktory na zwolnionych obrotach maszyny utrzymywal pozycje; z relingu obiegajacego jego poklad wylawiano cumami unoszacych sie na wodzie zywych i martwych. Jako ze jedyna jolka motorowa byla oblodzona, a w dodatku jej silnik nie zaskoczyl, nie dalo sie jej uzyc do ratowania rozbitkow. Wyciagano ludzi jedynie linami cumowniczymi. Okolo dwustu ocalalych trafilo w ten sposob na poklad. Gdy pierwsze z niewielu lodzi ratunkowych, ktore zdolaly odbic od z wolna przechylajacego sie coraz bardziej statku, w smudze swiatla reflektora doplynely do "Lowe", przy wciaz jeszcze silnie falujacym morzu trudno bylo dobic do burty torpedowca. Matka, ktora siedziala w jednej z lodzi, mowila: - Raz nas fala ganc wysoko wynioszla, tak zeszmy na "Leewa" z gory patrzecz mogli, a potem w dol na leb, na szyje zeszmy zleczeli, a "Leewe" nad nami hen w gorze bel... Tylko kiedy lodz ratunkowa byla na wysokosci relingu, a wiec w ciagu sekund, udawalo sie raz za razem przejac pojedynczych rozbitkow. Komu nie udal sie skok, ten spadal miedzy burty i bylo juz po nim. Ale matka dostala sie szczesliwie na poklad okretu wojennego o wypornosci zaledwie 768 ton, ktory w roku trzydziestym osmym zostal zwodowany w norweskiej stoczni, otrzymal na chrzcie imie "Gyller", wszedl do norweskiej sluzby, a po zajeciu Norwegii w roku czterdziestym jako zdobycz wojenna zostal wlaczony do niemieckiej Kriegsmarine. Ledwie dwaj marynarze eskortowca z przeszloscia przeniesli matke przez reling, przy czym postradala buty, potem owineli kocem i zaprowadzili do kajuty pelniacego sluzbe oficera mechanika, ponownie wystapily bole. Powiedz, czego sobie zyczysz? Nie chce odwracac uwagi, jak by to mi ktos mogl insynuowac: ale zamiast urodzic sie z matki na "Lowe", wolalbym byc owym znajda, ktorego w siedem godzin po zatonieciu statku wyciagnal z wody kuter patrolowy "VP 1703". Zdarzylo sie to, kiedy juz dalsze jednostki przybyle na ratunek, przede wszystkim torpedowiec "T 36", nastepnie parowce "Gotenland" i "Gottingen" przy wysokiej fali spomiedzy ziarnistego lodu, pojedynczej kry i wielu dryfujacych bez zycia - wydobyly nielicznych pozostalych przy zyciu. Kapitan kutra patrolowego dostal w Gotenhafen meldunek o sygnalach SOS nadawanych nieprzerwanie przez radiotelegrafiste "Lowe". Natychmiast wyplynal swoja zdezelowana lajba i trafil na uslane trupami pobojowisko. Mimo to kazal wciaz oswietlac morze pokladowym reflektorem, az stozek swiatla pochwycil jakby pusta lodz ratunkowa. Bosmanmat Pick dostal sie do niej i obok skostnialych zwlok kobiety i maloletniej dziewczyny znalazl zamarzniete zawiniatko, ktore po dostarczeniu na poklad "VP 1703" zostalo uwolnione od zewnetrznej warstwy lodu, potem rozwiniete, a wtedy ukazalo sie owo niemowle, ktorym ja bym chcial byc: znajda bez rodzicow, ostatni pozostaly przy zyciu pasazer "Wilhelma Gustloffa". Przypadkiem pelniacy tej nocy sluzbe na kutrze patrolowym lekarz flotylli wyczul slaby puls niemowlecia, podjal zabiegi reanimacyjne, zaryzykowal wstrzykniecie kamfory i nie ustawal w staraniach, dopoki dziecko, chlopiec, nie otworzylo oczu. Ocenil niemowlaka na jedenascie miesiecy i wszystkie wazne szczegoly, brak nazwiska i nieznane pochodzenie, przypuszczalny wiek, dzien i godzine uratowania oraz nazwisko i stopien wybawcy, spisal w postaci prowizorycznego dokumentu. To by mi odpowiadalo: urodzic sie nie, jak to sie zdarzylo, fatalnego 30 stycznia, lecz w koncu lutego, poczatku marca czterdziestego czwartego w jakiejs zapadlej dziurze w Prusach Wschodnich, w najzwyklejszy dzien, z matki nieznanej, splodzony przez niewiadomego ojca, ale adoptowany przez bosmanmata Wernera Ficka, ktory przy najblizszej okazji - stalo sie to w Swinoujsciu - oddalby mnie pod opieke swojej zony. Z moimi skadinad bezdzietnymi przybranymi rodzicami po zakonczeniu wojny przenioslbym sie najpierw do brytyjskiej strefy okupacyjnej, do zniszczonego bombardowaniami miasta Hamburga. Ale w rok pozniej znalezlibysmy mimo wszystko mieszkanie w Rostocku, rodzinnym miescie Ficka, ktore znajdowalo sie w sowieckiej strefie okupacyjnej i rowniez bylo zniszczone bombardowaniami. Od tej pory wyrastalbym wprawdzie rownolegle do mojej zwiazanej z matka biografii, uczestniczylbym we wszystkim, w machaniu choragiewkami u Mlodych Pionierow, w zbiorkach FDJ, bylbym jednak nadal otaczany troska przez Fickow. Rozpieszczany przez ojca i matke, jako znajda, ktorego pieluchy nic nie chcialy powiedziec o jego pochodzeniu, wychowywalbym sie na osiedlu z wielkiej plyty, nazywalbym sie Peter, nie Paul, jako student budowy okretow zostalbym przyjety do tamtejszej stoczni Neptun, jako konstruktor mialbym do czasu przelomu pewne miejsce pracy i w piecdziesiat lat po ocaleniu bralbym udzial w spotkaniu ocalonych w Damp sam, juz na wczesniejszej emeryturze, albo z moimi postarzalymi przybranymi rodzicami, witany entuzjastycznie przez wszystkich uczestnikow spotkania, pokazywany na scenie: dziecko znalezione tamtej nocy. Ktos tam, niech bedzie, ze przekleta Opatrznosc, byl temu przeciwny. W zaden sposob nie dalo sie uciec od losu. Nie mialem mozliwosci przezyc jako bezimienne znalezisko. Torpedowiec "Lowe" w dogodnym momencie przyjal, jak zanotowano w dzienniku okretowym, panne Ursule Pokriefke w zawansowanej ciazy. Zapisano nawet godzine: dwudziesta druga piec. Podczas gdy na wzburzonym morzu i we wnetrzu "Gustloffa" smierc nadal zbierala zniwo, nic juz nie stalo na przeszkodzie porodowi matki. Trzeba podtrzymac to zastrzezenie: Moje narodziny nie byly wyjatkiem. Aria "Umieraj i powstawaj" miala wiele strof. Bo przedtem i potem dzieci przychodzily na swiat. Chocby na torpedowcu "T 36" albo na pozno przybylym parowcu "Gottingen", szesciotysieczniku Polnocnoniemieckiego Lloyda, ktory we wschodniopruskim porcie Pilawa wzial na poklad dwa i pol tysiaca rannych i przeszlo tysiac uciekinierow, wsrod nich blisko setke niemowlat. Podczas rejsu urodzilo sie dalszych piecioro dzieci, ostatnie na krotko przedtem, zanim plynacy w konwoju statek dotarl do uslanego trupami pobojowiska, gdzie juz chyba nikt nie wolal o pomoc. Ale w chwili zatoniecia, w szescdziesiat dwie minuty po celnych torpedach, jedynie ja wypelzlem z dziurki. "Co do minuty w tejze samej chwili, jak 'Gusztlof' na dno poszedl", jak twierdzi matka albo jak ja mowie: kiedy "Wilhelm Gustloff z dziobem pod woda i skrajnie przechylony na lewa burte zarazem zatonal i wywrocil sie do gory dnem, przy czym ludzie zeslizgujacy sie ze wszystkich gornych pokladow oraz ulozone jedna na drugiej tratwy, wszystko, co juz nie mialo oparcia, runelo do spienionego morza, kiedy z dokladnoscia co do sekundy, jakby na rozkaz znikad, zgasle po torpedowych trafieniach oswietlenie statku raz jeszcze zaplonelo w srodku i nawet na pokladach, demonstrujac kazdemu, kto mial oczy - jak za czasow pokoju i KdF - po raz ostatni efektowna iluminacje, kiedy wszystko znalazlo swoj kres, urodzilem sie podobno calkiem normalnie na waskiej koi oficera mechanika; w polozeniu glowkowym i bez komplikacji albo jak mowila matka: - To jako po maszle poszlo. Po prosztu jako z procy zesz wyszkoczyl... Z tego wszystkiego, co dzialo sie na zewnatrz poza koja, ona nic nie widziala. Ani iluminacji wywracajacego sie tonacego statku, ani spadania sklebionych ludzkich cial ze sterczacej do ostatka rufy. Ale w pamieci matki ja moim pierwszym krzykiem mialem zagluszyc ow niosacy sie daleko krzyk tysiaca glosow, ten finalowy krzyk, ktory dochodzil zewszad: z wnetrza pograzajacego sie kadluba statku, z trzaskajacego pokladu spacerowego, z zalewanego pokladu slonecznego, z szybko tonacej rufy i z powierzchni wzburzonej wody, na ktorej unosily sie tysiace odzianych w kamizelki ratunkowe zywych i martwych. Z zaladowanych do polowy i przepelnionych lodzi, z ciasno obsadzonych tratw, ktore wznosily sie na szczyty fal, to znow znikaly w dolinach, zewszad wzbijal sie zestrzelony w jedno krzyk i z wlaczajacym sie nagle, potem gwaltownie zdlawionym wyciem syreny okretowej spotegowal sie w upiorny dwuglos. Nigdy nie slyszany zbiorowy krzyk ostateczny, o ktorym matka mowila i nadal bedzie mowic: - Taki krzyk to w uszach tobie do konca zycza sa zosztanie... Cisze po tym macilo podobno juz tylko moje kwilenie. Po przecieciu pepowiny i ja sie uciszylem. Kiedy kapitan jako swiadek zatoniecia zgodnie z przepisami odnotowal ten moment, zaloga torpedowca zaczela na nowo wylawiac z morza tych, co przezyli. Ale to wszystko nieprawda. Matka klamie. Jestem pewien, ze ja nie przyszedlem na swiat na "Lowe"... Na zegarze byla bowiem... Poniewaz juz jak druga torpeda... I po pierwszych bolach doktor Richter nie dawal zadnej szprycy, tylko od razu byl porod... Poszlo gladko. Narodziny na pochylej, skosnej pryczy... Wszystko bylo pochyle, kiedy ja... Szkoda tylko, ze doktor Richter nie znalazl czasu, zeby wypisac dokument: urodzony w dniu, na pokladzie takiego a takiego, dokladnie o tej i o tej... A jakze, urodzilem sie w pozycji glowkowej i pochylej nie na torpedowcu, tylko na sakramenckim, ochrzczonym imieniem meczennika, spuszczonym na wode, kiedys lsniaco bialym, ulubionym, pomnazajacym sile przez radosc, bezklasowym, po trzykroc przekletym, przepelnionym, wojennoszarym, storpedowanym, nieustannie tonacym statku. I po odcieciu pepowiny matka z przewinietym i okutanym w okretowy koc noworodkiem, podtrzymywana przez doktora Richtera i siostre oddzialowa Helge, weszla do ratunkowej lodzi. Ale ona nie chce porodu na "Gustloffie". Zmysla sobie dwoch marynarzy, ktorzy w kajucie oficera mechanika odcieli pepowine. Potem znow mialby to zrobic doktor, ktorego jednak w tym momencie nie bylo jeszcze na pokladzie torpedowca. Nawet matka, ktora zwykle wie wszystko na pewniaka, zajmuje chwiejne stanowisko i procz "dwoch majtkow" i "wujka doktora, co jesz na 'Gusztlofie' szpryce mnie dal" wprowadza kolejnego akuszera: jakoby to kapitan "Lowe", Paul Prufe, odcial mi pepowine. Jako ze nie moge udokumentowac mojej wersji narodzin, ktora - przyznaje - jest raczej wizja, trzymam sie faktow przekazanych przez Heinza Schona, wedle ktorych doktor Richter po polnocy zostal wciagniety na poklad torpedowca. Dopiero potem uczestniczyl w narodzinach innego dziecka. Nie ulega natomiast watpliwosci, ze to lekarz okretowy z "Gustloffa" z poslizgiem wystawil mi swiadectwo urodzenia, datowane na 30 stycznia 1945, choc bez dokladnego podania godziny. Imie zawdzieczam natomiast kapitanowi Prufe. Matka rzekomo upierala sie, ze mam miec na imie Paul, "takze samo jako kapitan 'Leewa'" i na nazwisko niechybnie Pokriefke. Pozniej chlopaki w szkole i w FDJ, ale i znajomi dziennikarze mowili na mnie "Pepe", a ja podpisywalem swoje artykuly tymi inicjalami: P kropka P kropka. Nawiasem mowiac chlopak, ktory urodzil sie na torpedowcu w dwie godziny po mnie, a wiec 31 stycznia, na zyczenie swojej matki i na czesc spieszacego na ratunek okretu nosi odtad imie "Leo". O to wszystko, o moje narodziny i o osoby, ktore na tym czy innym pokladzie mialy byc przy nich pomocne, nie spierano sie w internecie; na Website mojego syna Paul Pokriefke nie wystepowal nawet pod inicjalami. Calkowite milczenie na temat wszystkiego, co dotyczylo mnie. Moj syn mnie pomijal. Nie istnialem on-line. Ale kolejny okret, ktory w chwili zatoniecia albo w kilka minut po nim eskortowany przez torpedowiec "T 36" dotarl na miejsce katastrofy, ciezki krazownik "Admiral Hipper", wywolal zataczajaca pozniej globalne kregi klotnie miedzy Konradem a jego oponentem, ktory nazywal sie Dawidem. Faktem jest, ze "Hipper", rowniez zatloczony ponad miare uciekinierami i rannymi, zatrzymal sie tylko na krotko, a potem zmienil kurs podazajac dalej w kierunku portu przeznaczenia, Kilonii. Podczas gdy Konny wystepujac w roli eksperta morskiego uznawal sygnalizowane przez okret eskortujacy niebezpieczenstwo ze strony okretu podwodnego za wystarczajacy powod zmiany kursu ciezkiego krazownika, Dawid odpowiadal: "Hipper" powinien byl przynajmniej spuscic kilka swoich motorowych barkasow i pozostawic na potrzeby trwajacej akcji ratowniczej. Poza tym w wyniku zwiazanych ze zmiana kursu manewrow majacego badz co badz dziesiec tysiecy ton wypornosci okretu wojennego, przeprowadzanych w bezposredniej bliskosci miejsca katastrofy, duza liczba ludzi dryfujacych na morzu znalazla sie w zasiegu sily ssacej z tylu jednostki; niemalo zostalo pocwiartowanych przez sruby okretowe. Moj syn wszakze utrzymywal, iz wie dokladnie, ze aparatura radiolokacyjna na torpedowcu eskortujacym "Hippera" nie tylko wykryla zagrozenie ze strony okretu podwodnego, ale ze ponadto "T 36" nie dal sie trafic dwom wystrzelonym w jego strone torpedom. Na co Dawid, jak gdyby byl wowczas pod woda, zareczal, jak nieporuszenie, nie wysuwajac peryskopu, zachowywal sie sowiecki okret po skutecznym ataku, i ze nie wystrzelil juz ani jednej torpedy, natomiast wybuchy bomb glebinowych rzuconych przez "T 36" rozszarpaly wiele osob unoszacych sie na powierzchni w kamizelkach ratunkowych i wzywajacych pomocy. W epilogu tragedii dokonala sie masakra. Nadszedl czas mozliwej w internecie swobody totalnego komunikowania sie. Mieszaly sie glosy z kraju i z zagranicy. Odezwal sie nawet ktos z Alaski. Takiej aktualnosci nabralo zatoniecie dawno zapomnianego statku. Dochodzacym jakby z terazniejszosci wolaniem: ,,'Gustloff' tonie!" homepage mojego syna otworzyla okno calemu swiatu i zapoczatkowala, jak to nawet Dawid sformulowal w sieci, "oczekiwana od dawna dyskusje". A jakze! Kazdy powinien teraz wiedziec i ocenic, co zdarzylo sie 30 stycznia 1945 na wysokosci Lawicy Slupskiej; Webmaster zeskanowal mape Baltyku i z pouczajaca zrecznoscia przedstawil pogladowo wszystkie szlaki morskie prowadzace do miejsca katastrofy. Niestety oponent Konny'ego pod koniec rozprzestrzeniajacego sie globalnie czatowania nie zrezygnowal z przypomnienia, co poza tym oznacza fatalna data i kim byl patron zatopionego statku, przedstawiajac zamordowanie partyjnego aparatczyka Wilhelma Gustloffa przez studenta medycyny Dawida Prankfurtera jako "czyn z jednej strony bolesny dla wdowy, z drugiej - z uwagi na cierpienia zydowskiego narodu - konieczny i dalekowzroczny", malo tego, nie szczedzil slow uznania dla zatopienia wielkiego statku przez maly okret podwodny jako kontynuacji "odwiecznej walki Dawida z Goliatem". Zapedzal sie, rzucal w polaczona siecia przestrzen takie slowa jak "dziedziczne brzemie" i "przykazanie pokuty". Chwalil celnosc dowodcy "S 13" jako godnego nastepcy strzelajacego studenta medycyny: "Odwaga Marinesko i bohaterski czyn Prankfurtera nigdy nie moga zostac zapomniane!" W chatroomie z miejsca rozpetala sie nienawisc. "Zydowska halastra" i "klamcy oswiecimscy" to byly najlagodniejsze wyzwiska. Wraz z uaktualnieniem zaglady statku na cyfrowa powierzchnie terazniejszej rzeczywistosci wyplynelo tak dlugo skrywane bojowe zawolanie: "Zydy do piachu!": spieniona nienawisc, wir nienawisci. Moj Boze! Ile sie nagromadzilo, ile narasta z kazdym dniem, prze do czynu. Moj syn wszelako zachowywal powsciagliwosc. Raczej uprzejmie dopytywal sie: "Powiedz, Dawid, czy to mozliwe, ze jestes zydowskiego pochodzenia?" Na co przyszla wieloznaczna odpowiedz: "Drogi Wilhelmie, jesli ci to sprawi przyjemnosc albo w czyms pomoze, to nastepnym razem spokojnie mozesz poslac mnie do gazu". 7 Diabli wiedza, kto matce zrobil brzuch. Raz mial to byc jej kuzyn w ciemnej szopie na drewno przy wrzeszczanskiej ulicy Elzy, to znow chlopak ze sluzby pomocniczej lotnictwa w baterii przeciwlotniczej Port Cesarski "z widokiem na gore koszczy" - innym razem feldfebel, o ktorym mowiono, ze w trakcie spolkowania zgrzyta zebami. Mniejsza z tym, kto ja dmuchal, dla mnie jej niejasne wyjasnienia oznaczaly: urodzony i wyrosly bez ojca, aby kiedys tam zostac ojcem.Badz co badz ktos, kto jest w wieku matki i twierdzi, ze znal ja przelotnie jako Tulle, laskawie przyznaje mi prawo do wytlumaczenia w punktach mojej zwichrowanej egzystencji. Powiada: Fakt, ze nie powiodlo mi sie z synem, ma co prawda jednoznaczna wymowe, ale jesli juz koniecznie chce, to moj uraz na punkcie narodzin mozna wziac pod uwage jako okolicznosc lagodzaca ojcowska niemoc. Przy tym wlasciwy bieg wydarzen musi wszelako - i to bez wzgledu na wszelkie prywatne przypuszczenia - pozostac na pierwszym planie. Serdeczne dzieki! Rezygnuje z wytlumaczen. Zawsze czulem wstret do podsumowujacych ocen. Tyle tylko: Moja skromna osoba istnieje jedynie z woli przypadku, bo w kajucie kapitana Prufe, kiedy ja sie urodzilem i moj pierwszy krzyk zmieszal sie z krzykiem dla matki nigdy nie ustajacym, na sasiedniej koi lezaly pod plachta trzy zamarzniete niemowleta. Pozniej doszly podobno nastepne: posiniale od mrozu. Po tym, jak ciezki krazownik "Hipper" ze swymi dziesiecioma tysiacami ton wypornosci w rezultacie wykonanego manewru zwrotu rozszarpal i porwal sila ssaca martwych i jeszcze zywych, kontynuowano poszukiwania. Na pomoc obu torpedowcom przybywaly co jakis czas dalsze jednostki, obok parowcow kilka poszukiwaczy min i stawiacz sieci przeciwtorpedowych, na koniec kuter "VP 1703", ktory uratowal znajde. Niebawem juz nic sie nie ruszalo. Wylawiano tylko martwe ciala. Dzieci z nozkami sterczacymi do gory. Morze nad masowym grobem uspokoilo sie w koncu. Jesli podam teraz liczby, to nie beda one scisle. Wszystko pozostaje w przyblizeniu. Poza tym liczby mowia malo. Tych z wieloma zerami nie sposob ogarnac. Z zasady przecza sobie. Nie tylko liczba wszystkich osob na pokladzie "Gustloffa" nie zostala przez dziesiatki lat ustalona definitywnie - waha sie ona od szesciu tysiecy szesciuset do dziesieciu tysiecy szesciuset - takze liczbe ocalalych trzeba bylo korygowac raz za razem: od dziewieciuset na poczatku do tysiaca dwustu trzydziestu dziewieciu na koniec. Bez nadziei na odpowiedz nasuwa sie pytanie: Jakie znaczenie ma jedno zycie mniej czy wiecej? Pewne jest, ze smierc znalazly glownie kobiety i dzieci; w klopotliwie przewazajacej wiekszosci uratowali sie mezczyzni, w tym wszyscy czterej kapitanowie statku. Petersen, ktory zmarl wkrotce po zakonczeniu wojny, pierwszy zadbal o siebie. Zahn, ktory po wojnie zostal biznesmenem, stracil tylko swego owczarka Hassana. W porownaniu z liczba z grubsza oceniajac pieciu tysiecy dzieci utopionych, zamarznietych, zadeptanych na okretowych schodach, narodziny zglaszane przed i po katastrofie, w tym moje, niewiele waza; ja sie nie licze. Ocalalych wyokretowano przewaznie w Sassnitz na Rugii, w Kolobrzegu i Swinoujsciu. Niemalo sposrod tych niewielu zmarlo w czasie rejsu. Pewna liczba zywych i martwych musiala wrocic do Gotenhafen, gdzie zywym przyszlo czekac na transport kolejnymi statkami dla uciekinierow. Od konca lutego toczyly sie walki o Gdansk, miasto plonelo, opuszczane przez tlumy uciekinierow, ktore do konca klebily sie na nabrzezach wokol przycumowanych parowcow, promow i kutrow rybackich. Torpedowiec "Lowe" wczesnym rankiem 31 stycznia zawinal do portu w Kolobrzegu. Z matka i jej dzieckiem w powijakach, ktore mialo na imie Paul, z pokladu zszedl Heinz Kohler. Byl jednym z czterech skloconych kapitanow zatopionego statku i ledwie wojna dobiegla konca, odebral sobie zycie. Slabych, chorych i wszystkich z odmrozeniami nog zabraly sanitarki. To typowe dla matki, ze zaliczyla siebie do chodzacych. Kiedykolwiek pierwsze zejscie na lad stawalo sie epizodem jej nie konczacej sie historii, mowila: - A ja zem telko szkarpetki na nogach miala, az jedna babcza, co sama uczekinierka bela, pare butow z walizki w prezencze mnie dala. Na recznym wozku na szkraju drogi szedzala i pojecza ni miala, skad my sa i co zeszmy przeszli... Pewnie to prawda. O zatonieciu ulubionego kiedys statku KdF w Rzeszy nie poinformowano. Taka wiadomosc moglaby zaszkodzic podtrzymywaniu nastroju wytrwania. Ale i sowieckie dowodztwo znalazlo powody, zeby sukcesu okretu podwodnego "S 13" i jego dowodcy nie oglaszac w codziennym raporcie floty spod Czerwonego Sztandaru. Mowia, ze Aleksander Marinesko po powrocie do portu w Turku byl rozczarowany, poniewaz nie uhonorowano go nalezycie jak bohatera, choc kontynuujac wyprawe na wroga dwiema celnymi torpedami zatopil kolejny statek, dawny transatlantyk "General von Steuben". Torpedy zostaly wystrzelone 10 lutego z wyrzutni na rufie. Pietnastotysiecznik, ktory plynal z Pilawy z ponad tysiacem uciekinierow i dwoma tysiacami rannych - znowu te zaokraglone liczby - zatonal w siedem minut przez dziob. Doliczono sie blisko trzystu ocalalych. Czesc ciezko rannych lezala jeden przy drugim na gornym pokladzie szybko tonacego statku. Zsuneli sie ze swymi pryczami za burte. Marinesko, zanurzony na glebokosc bojowa, kierowal tym atakiem patrzac przez peryskop. Mimo to po wplynieciu okretu do bazy dowodztwo Floty Baltyckiej spod Czerwonego Sztandaru ociagalo sie z nadaniem po dwakroc zwycieskiemu kapitanowi tytulu "Bohatera Zwiazku Radzieckiego". Ociaganie przewlekalo sie. Podczas gdy kapitan i jego zaloga na prozno czekali na uroczyste przyjecie - pieczone prosie, duzo wodki - wojna na wszystkich frontach toczyla sie dalej i na froncie pomorskim zblizyla sie do miasta Kolobrzeg. Na razie matke i mnie zakwaterowano tam w szkole, o ktorej pozniej mowila mi po wrzeszczansku: - Choczaz przyjemnie czeplo tam belo. A sztara lawka szkolna za kolyszke tobie szluzyla. Zem se myszlala: moj Paulik pilnie sa uczycz wczesznie zaczyna... Kiedy po ostrzale artyleryjskim nie dalo sie juz mieszkac w szkole, znalezlismy schronienie w kazamatach. Kolobrzeg jako miasto i twierdza mial zakorzeniona w historii renome. Z jego walow i bastionow stawiano opor za czasow Napoleona, w zwiazku z czym staraniem Ministerstwa Propagandy zostal nakrecony film o wytrwaniu pod tytulem "Kolobrzeg" z Heinrichem George w roli glownej i innymi tuzami Ufy. Ten film pokazywano we wszystkich jeszcze nie zbombardowanych kinach okrojonej Rzeszy: bohaterska walka z przewazajacym wrogiem. I oto w koncu lutego powtorzyla sie historia Kolobrzegu. Wkrotce miasto port i kapielisko zostaly otoczone przez jednostki Armii Czerwonej i polska dywizje. Pod ogniem artylerii zaczelo sie wywozenie droga morska ludnosci cywilnej i przepelniajacych miasto uciekinierow. Znowu ogromny scisk na wszystkich nabrzezach. Matka jednak nie godzila sie, zeby jeszcze kiedykolwiek wsiasc na statek. -Choczby mnie kijem pedzili, to bym na taka lajbe ni wszadla - mowila, ilekroc ktos chcial wiedziec, jak wydostala sie z niemowleciem z oblezonego i plonacego miasta. - No, jakasz dzura imer sa znajdze - brzmiala jej odpowiedz. W kazdym razie matka rowniez pozniej, nawet na wycieczkach zakladowych nad Jezioro Schwerinskie, nie wsiadla juz na statek. W polowie marca obladowana plecakiem i mna przekradla sie pewnie przez rosyjskie linie; moglo sie jednak tez zdarzyc, ze rosyjscy wartownicy ulitowali sie nad mloda kobieta i jej oseskiem i po prostu nas przepuscili. Jesli tutaj, w momencie ponownej ucieczki, nazywam siebie oseskiem, to odpowiada to prawdzie tylko w ograniczonej mierze: w piersiach matki nie bylo pokarmu. Mleko nie chcialo poplynac. Na torpedowcu przyszla z pomoca jedna z poloznic z Prus Wschodnich; miala wiecej, niz potrzeba. Potem byla to kobieta, ktora w drodze stracila swojego niemowlaka. A i pozniej - dopoki trwala ucieczka i dluzej - ssalem raz po raz obca piers. W tamtym czasie wszystkie miasta wzdluz pomorskiego wybrzeza byly albo zajete przez wroga, albo zagrozone: Szczecin okrazony, trzymalo sie jeszcze Swinoujscie. Dalej na wschod padly Gdansk, Sopot, Gotenhafen. Posuwajac sie w strone wybrzeza jednostki 2. Armii Sowieckiej odciely pod Puckiem Polwysep Helski, a bardziej na zachod walczono juz o Kostrzyn. Rzesza Wielkoniemiecka kurczyla sie ze wszystkich stron. Koblencja, gdzie Ren laczy sie z Mozela, znajdowala sie w rekach amerykanskich. Ale w koncu runal most w Remagen. Na froncie wschodnim Grupa Armii "Srodek" donosila o dalszym przesunieciu w tyl linii frontu na Slasku i o coraz bardziej krytycznym polozeniu Festung Breslau. Do tego wszystkiego nie ustawaly naloty amerykanskiego i brytyjskiego lotnictwa bombowego na duze i srednie miasta. Podczas gdy ku uciesze angielskiego marszalka lotnictwa Harrisa dymily jeszcze ruiny miasta Drezna, bomby spadaly na Berlin, Ratyzbone, Bochum, Wuppertal... Wielokrotnie celem byly tamy sztucznych jezior. I wszedzie, ale prac ze wschodu na zachod, ciagneli uciekinierzy i nie wiedzieli, gdzie sie zatrzymac. Rowniez matka nie miala okreslonego celu wydostajac sie z Kolobrzegu ze mna, swoim najwazniejszym pakunkiem, ktory stale poplakiwal, poniewaz brakowalo mu matczynego mleka, potem trafiajac miedzy linie frontu, nocami podjezdzajac kawalek do przodu pociagiem towarowym lub lazikiem Wehrmachtu, czesto jednak czlapiac na piechote posrod innych, ktorzy szli przed siebie z coraz mniejszym bagazem, nierzadko przy tym lezac plasko pod ostrzalem maszyn lecacych lotem koszacym, chcac wciaz oddalic sie od wybrzeza i - stale w poszukiwaniu matek z nadmiarem mleka - przebijajac sie az do Schwerina. Opowiadala mi o szlaku swojej ucieczki raz tak, raz siak. Wlasciwie chciala isc dalej, za Labe, na Zachod, ale utknelismy w niezniszczonej stolicy okregu meklemburskiego. Bylo to pod koniec kwietnia, kiedy fuhrer skonczyl z soba. Pozniej, bedac czeladnikiem stolarskim, otaczana przez mezczyzn, matka, pytana o ucieczkowy szlak, mowila: - Bym cale tomy opowiedzecz wam mogla. Najgorszy to lotnicy beli, jak tak nizutko nad nami leczeli i ratatata... Ale zem imer farta miala. Co tu gadacz: zlego dzabli ni wezma! Tym sposobem przechodzila do swego wlasciwego tematu, ktorym nieodmiennie byl tonacy statek. Wszystko inne sie nie liczylo. Nawet ciasnota w naszym kolejnym prowizorycznym lokum - znowu szkola - nie byla dla matki warta skargi, zwlaszcza iz tymczasem wiedziala, ze ze swoim Paulikiem znalazla schronienie w miescie bedacym miejscem urodzenia owego czlowieka, po ktorym w czasach na pozor pokojowych nazwano nieszczesny statek. Wszedzie widnialo jego nazwisko. Nawet szkola, w ktorej nas zakwaterowano, nosila jego imie. Kiedy dotarlismy do Schwerina, gdziekolwiek sie spojrzalo, on byl obecny z nazwiska. Na poludniowym brzegu jeziora rozciagal sie jeszcze nie zniszczony ow Gaj Chwaly utworzony z glazow narzutowych, a w nim wznosil sie wielki granit postawiony w trzydziestym siodmym na czesc meczennika. Jestem pewien, ze matka tylko z tego powodu zostala w Schwerinie. Jest rzecza godna uwagi, ze odkad z opoznieniem, a przeciez jakby aktualnie uczczono zatoniecie statku i wszystkich zmarlych wedle takiego czy innego sposobu liczenia porachowano, oszacowano, podsumowano, potem zestawiono z liczba ocalalych, na koniec porownano z o wiele mniej licznymi ofiarami "Titanica", w owych dziedzinach internetu, ktore z przyzwyczajenia odwiedzalem, przez jakis czas panowala martwa cisza. Juz myslalem, ze jego system sie zalamal, uszlo powietrze, moj syn ma dosc, wraz z tonacym statkiem podszepty matki staly sie bezprzedmiotowe. Ale spokoj byl pozorny. Nagle Konny na nowo otwartej home-page przedstawil swoja znana od dawna oferte. Tym razem przewazaly zdjecia. Na skapanej w szarosci, ale skomentowanej tlustymi literami odbitce caly swiat mogl podziwiac sterczacy wysoko granit i pod runicznym znakiem zwyciestwa odcyfrowac wykute klinowatym pismem nazwisko meczennika. Ponadto w biezacym programie znalazly sie jako info podkreslajace jego znaczenie uszeregowane daty, osiagniecia organizacyjne i opatrzone wykrzyknikami wypowiedzi az po dzien i godzine morderstwa w Davos, uzdrowisku dla chorych na pluca. Jakby na rozkaz albo pod jakims innym przymusem zglosil sie Dawid. Z poczatku jednak tematem byl nie pomnikowy kamien, lecz morderca meczennika. Dawid obwieszczal triumfalnie, ze w marcu czterdziestego piatego zaszlo cos korzystnego dla siedzacego w wiezieniu juz przeszlo dziewiec lat Dawida Frankfurtera. Po bezskutecznej probie wszczecia procesu rewizyjnego bernenscy adwokaci Brunschwig i Raas zlozyli wniosek o ulaskawienie skierowany do Duzej Rady kantonu Gryzonia. Adwersarz mojego syna musial przyznac, ze do prosby o darowanie w drodze laski reszty wymierzonej kary osiemnastu lat wiezienia przychylono sie dopiero 1 czerwca 1945, zatem po zakonczeniu wojny. Trzeba bylo zaczekac, az potezny sasiad Szwajcarii powali sie jakby bez zycia. Poniewaz Dawida Frankfurtera po wypuszczeniu z wiezienia Sennhof wydalono z kraju, postanowil on od razu, rozstawszy sie z krosnami tkackimi, wyjechac do Palestyny, z nadzieja na przyszly Izrael. Spor wokol tego tematu przebiegal miedzy obu zawzietymi polemistami on-line raczej umiarkowanie. Konny oswiadczal wielkodusznie: "Izrael jest okej. Wlasnie tam bylo miejsce dla zydowskiego mordercy. Mogl sie tam przydac, w kibucu czy gdzies indziej". W ogole on nie ma nic przeciwko Izraelowi. Nawet podziwia jego bitna armie. I calkowicie zgadza sie ze zdecydowaniem Izraelczykow w okazywaniu bezwzglednosci. Nie maja przeciez innego wyboru. Palestynczykom i podobnym muzulmanom nie wolno ustapic ani na palec. Jasne, gdyby wszyscy Zydzi, jak wtedy zydowski morderca Frankfurter, splyneli do Ziemi Obiecanej, uznalby, ze to w porzadku, "wtedy reszta swiata bedzie nareszcie odzydzona!" Dawid zniosl to horrendum; w zasadzie przyznal nawet mojemu synowi racje. Najwidoczniej sie martwil: Co sie tyczy bezpieczenstwa zamieszkalych w Niemczech zydowskich wspolobywateli, do ktorych on sie zalicza, nalezy obawiac sie najgorszego, antysemityzm przybiera na sile. Znow trzeba sie zastanowic nad wyjazdem. "Ja tez chyba niedlugo spakuje walizke..." Na co Konny zyczyl "szczesliwej podrozy", potem jednak dal posrednio do zrozumienia, ze sprawiloby mu przyjemnosc, gdyby nadarzyla sie okazja spotkania - nie tylko on-line - z jego wrogoprzyjacielem Dawidem przed tegoz wyjazdem: "Powinnismy sie poznac, troszeczke obwachac, mozliwie niezadlugo..." Zaproponowal nawet miejsce ewentualnego spotkania, pozostawiajac jednak otwarta kwestie daty. Wypadaloby sie zobaczyc tam, gdzie kiedys w Gaju Chwaly gorujac nad wszystkim stal granit i gdzie dzisiaj na dobra sprawe nic nie przypomina o meczenniku, poniewaz profanatorzy grobow usuneli kamien i Hale Chwaly, dokladnie tam, gdzie w niezbyt dalekiej przyszlosci trzeba bedzie ponownie postawic pomnik, w miejscu brzemiennym w historie. Natychmiast spor rozgorzal na nowo. Dawid byl co prawda za spotkaniem gdziekolwiek, ale nie w tym przekletym miejscu. Absolutnie wypowiadam sie przeciwko twojemu rewizjonistycznemu relatywizowaniu historii..." Moj syn walil w ten sam beben: "Kto zapomina o historii swego narodu, ten nie jest go wart!" Dawid sie z tym zgodzil. Potem juz tylko wyglupy. Opowiadali sobie nawet dowcipy. Jeden - "Jaka jest roznica miedzy E-mailem a Emilem?" -pozostal niestety bez pointy. Za wczesnie sie wylaczylem. Bylem tam niejednokrotnie. Ostatnio przed paru tygodniami, jak gdybym to ja byl sprawca, jak gdybym musial wciaz powracac na miejsce przestepstwa, jak gdyby ojciec szedl sladem syna. Z Molln, gdzie ani Gabi, ani ja nie znajdowalismy slow, do Ratzeburga. Stamtad przez Mustin, wioske, za ktora dawniej wraz z pasem smierci przebiegala granica i zagradzala droge, w kierunku wschodnim. Wciaz jeszcze stare obsadzenie szosy kasztanami jest na dobrych trzystu metrach przerwane: po obu stronach ani sladu drzew. Mozna sie domyslac, w jak urozmaicony sposob panstwo robotnikow i chlopow staralo sie ochraniac swoj narod. Skoro mialem juz za soba pozostawione karczowisko, znow po obu stronach obroslej drzewami szosy ciagnely sie az po horyzont rozlegle pola uprawne Meklemburgii. Nieznaczne pofaldowanie, malo lasow. Przed Gadebusch wjechalem na nowo wybudowana obwodnice. Mijalem sklady materialow budowlanych, centra handlowe, plaskie budynki sprzedawcow samochodow, ktorzy smetnie zwisajacymi flagami probowali ozywic koniunkture. Dziki Wschod! Dopiero na krotko przed Schwerinern, szose obramowywaly tym razem karlowate drzewa, okolica zrobila sie pagorkowata. Jechalem miedzy znaczniejszymi polaciami lasow i sluchalem Trzeciego Programu: Klasyka na zyczenie. Skrecilem potem w prawo na 106 w kierunku Ludwigslust, zblizalem sie do wzniesionego w kilku koloniach osiedla z wielkiej plyty Grosser Dreesch - zamieszkiwalo je kiedys piecdziesiat tysiecy obywateli NRD - i zaparkowalem moja mazde na kolonii trzeciej, tuz obok pomnika Lenina w zatoczce zamykajacej Gagarinstrasse. Pogoda sie utrzymywala. Deszcz nie padal. Bloki mieszkalne staly w szeregu, z czasem wyremontowane i upiekszone pastelowymi tynkami. Odwiedzajac matke za kazdym razem jestem zaskoczony, ze ten olbrzymi monument z brazu, dzielo estonskiego rzezbiarza, wciaz jeszcze stoi. Wprawdzie Lenin spoglada w strone Zachodu, lecz nie ma mozliwosci wykonac gestu, ktory by wskazywal cel. Z obiema rekami w kieszeniach plaszcza, jak spacerowicz, ktory pozwala sobie na chwile przerwy, stoi na plycie niskiego cokolu, ktorego dolny stopien oblozony granitem ma lewy naroznik rowniez obramowany brazem. Wpuszczona w odlew inskrypcja przypomina duzymi literami rewolucyjna decyzje: "DEKRET O ZIEMI". Tylko z przodu plaszcz Lenina nosi slady farby wykonanego sprayem nic nie mowiacego napisu. Troche golebich odchodow na ramionach. Jego wygniecione spodnie pozostaly czyste. Nie zabawilem dlugo przy Gagarinstrasse. Matka mieszka na dziesiatym pietrze z balkonem i widokiem na pobliska wieze telewizyjna. Nie ominela mnie jej zawsze za mocna kawa. Po odnowieniu mieszkan z wielkiej plyty wzrosly czynsze, do wytrzymania, jak uwaza matka. O tym, tylko o tym rozmawialismy. Ponadto niewiele zostalo do powiedzenia. Nie byla tez ciekawa, co mnie, procz krotkich odwiedzin u niej, sprowadzilo do miasta wielu jezior: - Z pewnoszcza ni urodziny fyrera. - Data mojego przyjazdu pozwalala domyslac sie celu, juz w drzwiach - odmowiwszy sobie rzucenia okiem na pokoj Konny'ego - uslyszalem przeciez jej komentarz: - Czego tam chczesz? Nic ju z tego ni przyjdze. Pojechalem Hamburger-Allee, przedtem Lenin-Allee, w kierunku zoo, potem przez Am Hexenberg i znalazlszy z lunatyczna pewnoscia wlasciwe miejsce zaparkowalem woz kolo mlodziezowego schroniska. Na tylach szaro otynkowanego budynku z wczesnych lat piecdziesiatych roslinnosc porastajaca poludniowy brzeg Jeziora Schwerinskiego opada stromo. W dole widac ciagnaca sie tuz nad woda Franzosenweg, z ktorej chetnie korzystaja piesi i rowerzysci. Z czasem zrobil sie pogodny dzien. Wlasciwie to nie kwietniowa aura. Slonce, jesli tylko przedarlo sie przez chmury, przygrzewalo. W pewnej odleglosci od frontowej strony schroniska lezaly wciaz nieporuszenie, jak gdyby nic tu sie nie stalo, omszale bloki granitu jako pozostalosci zbyt niedbale uprzatnietego przed dziesiatkami lat Gaju Chwaly. Pomiedzy posadzonymi wtedy drzewami cienkopienne dziczki. Wyraznie, poniewaz bardzo skapo zasypany, odcinal sie czworoboczny fundament Hali Chwaly, ktorej konturow mozna bylo tym samym sie domyslac, aczkolwiek frontalnie usytuowane schronisko stalo na przeszkodzie jakimkolwiek wyobrazeniom. Na lewo od wejscia, nad ktorym widnialo wypisane wypuklymi literami nazwisko patrona schroniska, Kurta Burgera, rozstawiony stol ping-pongowy czekal na gre. W drzwiach wisiala lekko przekrzywiona tabliczka: "Od 9 do 16 zamkniete". Dlugo jeszcze stalem pomiedzy omszalymi granitowymi brylami, z ktorych jedna zachowala nawet resztki pisma i wykuty znak runiczny. Znalezisko, z ktorego wieku? Kiedy oboje z matka znalezlismy schronienie w Schwerinie, wszystko tu jeszcze stalo: glaz narzutowy obok glazu, nazistowska budowla Hali Chwaly i wielki granit z nazwiskiem meczennika. Matka widziala to miejsce pamieci juz zaniedbane, ale wciaz jeszcze pod opieka wykruszajacej sie Partii. Opowiadala mi, ze w poszukiwaniu drewna doszla az do niskich wowczas debow i bukow: - No, tam, gdze wladze nas szkierowaly, w piecu czym palicz ni belo... - Razem z nia szukalo opalu wiele kobiet i dzieci. Zanim jeszcze 3 maja do Schwerina najpierw z przyczolka na Labie na poludniowy wschod od Boizenburga dotarli czolgami Amerykanie, a potem przyszli Anglicy - "Prawdziwe Szkoty to bely" - w Schelfstadt, ktore pod koniec wojny musialo sie juz niezle walic, ze szkolnej sutereny przeniesli nas na Lehmstrasse. Z nakazem zostalismy skierowani do ceglanego budynku z dachem krytym smolowana papa, ktory naturalnie stal w glebi podworza. Rudera stoi do dzis. Mielismy dwa pokoiki z kuchnia, ubikacja na podworku. Wstawili nam nawet piecyk zelazny. Rura wychodzila przez okno w kuchni. I zeby bylo czym napalic w piecyku - matka gotowala na plycie pokrywy - musiala chodzic daleko w poszukiwaniu drzewa na opal. Tak doszla do Gaju Chwaly. Rowniez gdy w czerwcu wycofali sie Anglicy, a przyszla Armia Czerwona i zostala na dluzszy czas, glazy narzutowe z wyrytymi na nich nazwiskami i runami staly jeszcze dlugo; Rosjan to nie obchodzilo. Od spotkania w Poczdamie tak to zostalo miedzy zwyciezcami uzgodnione: ugrzezlismy w sowieckiej strefie okupacyjnej, matka nawet z wlasnej woli, odkad na najwiekszym z pozostalych kamieni, zwroconym w strone brzegu jeziora, odkryla nazwisko, ktore nie bylo jej nieznane: - Kamien sa zwal jako kiedysz nasz "Gusztlof" nazwany bel... Kiedy za ostatnia bytnoscia w Schwerinie stojac miedzy omszalymi brylami granitu przed rozlupanym glazem narzutowym zdolalem z wyrytego klinowatym pismem napisu odgadnac reszte nazwiska Wilhelma Dahla - z imienia wskutek rozlupania pozostala tylko sylaba "helm" - uleglem pokusie, zeby wyobrazic sobie matke w poszukiwaniu drewna, jak tez ona, obladowana wiazka galezi i chrustu, mogla zobaczyc jeszcze nie tkniety Gaj Chwaly i otwarta Hale Chwaly. Na niespelna tuzinie uszeregowanych glazow odcyfrowala pewnie nazwiska nie znanych sobie, ale widac zasluzonych towarzyszy partyjnych - posrod nich kreisleitera Wismaru Dahla. Widze, jak z podziwem, drobnej postury, w dodatku wychudzona stoi przed czterometrowej wysokosci granitem, nie moge jednak odgadnac jej mysli, ktore mogly sie pomieszac, gdy przeczytala inskrypcje na kamieniu meczennika. Lecz matka, jak ja znam, nie miala chyba zadnych obaw przed wejsciem do Hali Chwaly posrodku Gaju. Byla ona wzniesiona z granitowych blokow na plaskiej ziemi. Na gladko wyszlifowanych powierzchniach owych kolumn, ktore podpieraly hale po odkrytych bokach, wspolczesny artysta wykul kontury nadnaturalnej wielkosci SA-manow z choragwiami. Poza tym we wnetrzu Hali, ktora nie byla przykryta dachem, znajdowalo sie dziesiec tablic z brazu z nazwiskami zmarlych. I podobno osmiokrotnie po dacie smierci jako jej przyczyna figurowalo slowo "zamordowany". Posadzka Hali byla zanieczyszczona. Wiem to od matki. - Psy tam napaszkudzily... Granit ku czci Wilhelma Gustloffa stal jednak poza uszeregowanymi glazami, w miejscu dla patrzacych z odkrytej Hali Chwaly szczegolnie eksponowanym. Mialo sie stamtad rozlegly widok na jezioro. Matka patrzyla pewnie w innym kierunku. A mnie przy szukaniu drewna nigdy nie bylo. W czasie zbierania czegos na opal mnie przy Lehmstrasse przypuszczalnie karmila piersia kobieta z sasiedztwa; nazywala sie pani Kurbjuhn. Matka przeciez prawie nie miala piersi, pozniej tez nie, tylko dwie spiczaste torebeczki. Tak to jest z pomnikami. Niektore wznosi sie za wczesnie i potem usuwa, skoro minie okres swoistego bohaterstwa. Inne, jak pomnik Lenina na osiedlu Grosser Dreesch, rog Hamburger Allee i Plater Strasse, stoja nadal. A pomnik dowodcy okretu podwodnego "S 13" dopiero przed niespelna dziesiecioleciem, 8 maja 1990, a wiec w czterdziesci piec lat po zakonczeniu wojny i w dwadziescia siedem lat po smierci Marinesko, stanal w Leningradzie, dzisiejszym Sankt Petersburgu: na trojkatnym granitowym slupie nadnaturalnej wielkosci gologlowe popiersie z brazu przedstawiajace czlowieka uhonorowanego poniewczasie tytulem "Bohatera Zwiazku Sowieckiego". Byli oficerowie marynarki, tymczasem juz na emeryturze, zakladali w Odessie, Moskwie i gdzie indziej komitety i uparcie walczyli o slawe zmarlego w szescdziesiatym trzecim kapitana. W Konigsbergu, jak do zakonczenia wojny nazywal sie Kaliningrad, nazwano nawet jego imieniem wybrzeze Pregoly za Muzeum Okregowym. Tak ten bulwar nazywa sie po dzis dzien, podczas gdy schwerinska Schlossgartenallee, ktora od trzydziestego siodmego nazywala sie Wilhelm-Gustloff-Allee, znow pod stara nazwa biegnie opodal niegdysiejszego Gaju Chwaly; podobnie jak od czasu przelomu Lenin-Allee jako Hamburger Allee kolo niezlomnie stojacego nadal pomnika przecina osiedle z wielkiej plyty Grosser Dreesch. Badz co badz adres matki, ktory slawi imie kosmonauty Gagarina, pozostal sobie wierny. Zwraca uwage pewna luka. Po studencie medycyny Dawidzie Frankfurterze niczego nie nazwano. Zadna ulica, zadna szkola nie nosi jego imienia. Nigdzie nie postawiono pomnika mordercy Wilhelma Gustloffa. Zadna Website nie zabiegala o wystawienie rzezby Dawida i Goliata, byc moze na miejscu zbrodni, w Davos. I gdyby wrogoprzyjaciel mojego syna wysunal w sieci tego rodzaju zadanie, na pewno na stronach nienawisci zapowiedziano by usuniecie pomnika przez ostrzyzona na lyso bojowke. Zawsze tak bywalo. Nic nie trwa wiecznie. Chociaz zaraz po zamordowaniu Gustloffa kierownictwo NSDAP w Schwerinie i nadburmistrz miasta nie szczedzili staran, zeby stworzyc Gaj Chwaly po wieczne czasy. Juz w grudniu trzydziestego szostego, gdy w szwajcarskim Chur proces Frankfurtera zakonczyl sie ogloszeniem wyroku, na polach Meklemburgii szukano glazow narzutowych, azeby mozna bylo wzniesc z nich mur jako ogrodzenie Gaju Chwaly. W instrukcji czytamy: "Do tego celu potrzebne beda wszelkie kamienie naturalne kazdej wielkosci, jakie znajdzie sie przy budowach i na schwerinskich polach..." A z pisma gauleitera do spraw szkolenia Rohdego wynika, ze stolica landu czula sie w obowiazku wesprzec finansowo kierownictwo okregowe Partii, mianowicie "subwencja na pokrycie kosztow w wysokosci okraglo 10 000 reichsmarek". Kiedy 10 wrzesnia 1949 likwidacja Gaju Chwaly oraz przeniesienie zwlok i urn zostaly w zasadzie zakonczone, koszty byly nizsze, bo pod zdenazyfikowanym naglowkiem listu nadburmistrza mozna przeczytac: "O poniesionych wydatkach w kwocie 6096,75 marek celem dokonania zwrotu powiadamia sie rzad landu..." Wszelako dowiadujemy sie rowniez, ze "popiolow Wilhelma Gustloffa" nie mozna bylo przewiezc na cmentarz miejski: "Urna G. wedle zeznan kamieniarza Kropelina znajduje sie w fundamencie pomnikowego kamienia. Wyjecie urny jest w chwili obecnej niemozliwe..." Doszlo do tego dopiero w poczatku lat piecdziesiatych, na krotko przed wybudowaniem mlodziezowego schroniska i nadaniem mu imienia niedawno zmarlego antyfaszysty Kurta Burgera. W tym czasie bohater wojny podwodnej Marinesko od trzech lat przebywal na Syberii. Zaraz po zawinieciu "S 13" do finskiego portu Turku od pierwszego zejscia na lad zaczely sie klopoty czlowieka, ktory oczekiwal holdow. Choc teczka z materialami NKWD, jego do tej pory nie rozpatrywane przez sad przewinienia nadal stanowily zagrozenie, nie przestawal na trzezwo lub wyzbyty zahamowan po wodce domagac sie uznania swych bohaterskich wyczynow. Co prawda "S 13" zostal wyrozniony mianem "okretu Czerwonego Sztandaru", co prawda wszyscy czlonkowie zalogi okretu mogli sobie przypinac do piersi Order Wojny Narodowej, otrzymali tez inne odznaczenie, ow Order Czerwonego Sztandaru, ktorego motywem sa gwiazda, mlot i sierp, ale Aleksandra Marinesko nie obwolano "Bohaterem Zwiazku Sowieckiego". Co gorsza, w urzedowych raportach Floty Baltyckiej w dalszym ciagu brakowalo jakiejkolwiek wzmianki o zatopieniu dwudziestopieciotysiecznika "Wilhelm Gustloff", ani slowem nie potwierdzono tez szybkiego pojscia na dno statku "General Steuben". Wygladalo to tak, jak gdyby z dziobowej i rufowej wyrzutni okretu podwodnego wystrzelono torpedy-widma, ktore odszukaly i trafily nie istniejace cele. Dobre dwanascie tysiecy zabitych, jakich mial badz co badz na swoim koncie, nie liczylo sie. Czy najwyzsze dowodztwo marynarki wstydzilo sie z powodu trudnej do scislego oszacowania liczby utopionych dzieci, kobiet i ciezko rannych? A moze sukcesy Marinesko rozplynely sie w zwycieskim upojeniu ostatnich miesiecy wojny, kiedy to produkowano bohaterskie czyny w nadmiarze? Trudno bylo nie uslyszec jego halasliwego upominania sie. Nic nie moglo go powstrzymac przed trabieniem o swoich sukcesach przy kazdej nadarzajacej sie okazji. Zrobil sie uciazliwy. Gdy we wrzesniu czterdziestego piatego odebrano mu dowodztwo okretu podwodnego, wkrotce potem zdegradowano go do porucznika, a w pazdzierniku zwolniono z sowieckiej marynarki, uzasadnienie trojstopniowej dymisji brzmialo: "... z powodu obojetnego i niedbalego nastawienia do sluzby". Po odrzuceniu podania o przyjecie do marynarki handlowej - pretekstem byla rzekoma krotkowzrocznosc jednego oka - Marinesko znalazl prace jako zarzadca magazynu, ktory zawiadywal przydzialami materialow budowlanych. Po niedlugim czasie majac zbyt malo dowodow uznal za stosowne oskarzyc dyrektora przedsiebiorstwa o przyjmowanie lapowek, przekupywanie dzialaczy partyjnych, sprzedawanie materialow na lewo; w zwiazku z tym na niego rzucono podejrzenie, ze zbyt wspanialomyslnie rozdzielajac z lekka tylko uszkodzone elementy budowlane naruszyl prawo. Sad specjalny skazal Marinesko na trzy lata obozu pracy. Zeslano go na Kolyme nad Morzem Wschodniosyberyjskim, w miejsce nalezace do "Archipelagu Gulag", ktorego dzien powszedni zostal opisany. Dopiero w dwa lata po smierci Stalina mial, ujmujac rzecz przestrzennie, Syberie za soba. Wrocil chory. Ale dopiero w poczatku lat szescdziesiatych wynedznialy bohater wojny podwodnej zostal zrehabilitowany. Przywrocono mu stopien kapitana trzeciej rangi, obecnie juz w stanie spoczynku i z prawem do emerytury. Musze sie teraz powtorzyc siegajac wstecz. Dlatego przypominam tutaj te scene: Kiedy na Wschodzie i na Zachodzie obwieszczono o smierci Stalina, widzialem, jak matka plakala. Nawet zapalila swiece. Stalem, osmioletni, przy kuchennym stole, nie musialem isc do szkoly, mialem za soba odre albo cos rownie swedzacego, obieralem z lupin gotowane ziemniaki, ktore mialy trafic na stol z margaryna i twarogiem, i widzialem, jak matka za plonacymi swiecami oplakiwala smierc Stalina. Ziemniakow, swiec i lez bylo wtedy skapo. W czasie mego dziecinstwa przy Lehmstrasse i dopoki bylem licealista w Schwerinie, nigdy wiecej nie widzialem jej placzacej. Kiedy matka sie wyplakala, miala swoje nieobecne spojrzenie spod znaku nie-ma-mnie-w-domu, znane rowniez z lat dziecinnych ciotce Jenny. Na podworzu stolarni przy wrzeszczanskiej ulicy Elzy mowiono na to: "Tulla znow wywraca puste galy". Po tym, jak juz oplakala smierc wielkiego towarzysza Stalina, a nastepnie przez dluzszy czas miala niewidzace spojrzenie, byly, wczesniej przygotowane, ziemniaki w mundurach z twarogiem i kapka margaryny. W tym czasie matka zdala egzamin na mistrza i wkrotce w schwerinskich zakladach meblowych kierowala brygada stolarska, ktora wedlug planu produkowala meble sypialniane i zgodnie z wytycznymi w duchu przyjazni miedzy narodami zaopatrywala Zwiazek Sowiecki. Jakkolwiek wieloraki mogl byc jej wizerunek z owego czasu, scisle biorac matka do dzis pozostala stalinowka, nawet jesli, sprowokowana przeze mnie w wymianie zdan, stara sie pomniejszyc swojego bohatera, przedstawic go w jasniejszych barwach: - On tez telko czlowiekiem bel... I w tym czasie, kiedy Marinesko stawial czolo klimatowi Syberii i warunkom bytowania w sowieckich obozach karnych, matka dochowywala wiernosci Stalinowi, a ja w szeregach Mlodych Pionierow bylem dumny ze swojej chusty na szyje, Dawid Frankfurter, ktory w wiezieniu wyleczyl sie z uznanej za chroniczna choroby kosci, okazywal sie przydatny jako urzednik w Ministerstwie Obrony Izraela. Z czasem sie ozenil. Pozniej przyszlo dwoje dzieci. I jeszcze cos zdarzylo sie w tych latach: Hedwig Gustloff, wdowa po zamordowanym Wilhelmie, opuscila Schwerin. Mieszkala odtad po zachodniej stronie wewnatrzniemieckiej granicy, w Lubece. Dom z klinkierowej cegly przy Sebastian-Bach-Strasse pod 14, ktory malzonkowie wybudowali sobie na krotko przed morderstwem, niedlugo po wojnie zostal wywlaszczony. Widzialem ten solidny budynek, typowy dom jednorodzinny, w internecie. Na swej Website moj syn zdrowo przesadzil wysuwajac zadanie, zeby w nieslusznie wywlaszczonej budowli urzadzic "Muzeum Gustloffa" i udostepnic je zainteresowanej publicznosci. Potrzeba rzetelnie przedstawionej infermacji wykracza daleko poza Schwerin. Jesli o niego chodzi, to tablica z brazu w lewo od okna balkonowego wykuszu moze nadal oznajmiac, ze od czterdziestego piatego do piecdziesiatego pierwszego w wywlaszczonym domu mieszkal pierwszy premier Meklemburgii, niejaki Wilhelm Hocker. Nie razi go tez nastepujaca koncowka napisu na tablicy "...po rozgromieniu hitlerowskiego faszyzmu". To jest po prostu fakt, jak faktem pozostaje zamordowanie meczennika. Moj syn potrafil zrecznie rozmieszczac duze i male zdjecia, tabele i dokumenty. Totez na jego Website mozna bylo obejrzec nie tylko przod, ale i tyl poteznego granitu wzniesionego na poludniowym brzegu Jeziora Schwerinskiego. Zadal sobie trud i obok sfotografowanego ogolnego widoku kamienia pokazal powiekszenie zazwyczaj trudnej do odczytania inskrypcji wyrytej na tylnej stronie. Jedna nad druga trzy linijki: "Zyl dla Ruchu - Skrytobojczo zamordowany przez Zyda - Umarl dla Niemiec". Jako ze srodkowa linijka nie tylko pomijala nazwisko sprawcy, lecz ostentacyjnie uznawala wszystkich Zydow za skrytobojcow, mozna bylo przyjac - i tak tez to pozniej zostalo zinterpretowane - ze Konny uwolnil sie od jednostronnej manii skupionej na historycznym Dawidzie Frankfurterze i chcial zademonstrowac swoja nienawisc do "Zyda samego w sobie". Ale to wytlumaczenie, a takze dalsze poszukiwanie motywu nie rozjasnia tego, co zdarzylo sie po poludniu 20 kwietnia 1997. Przed zamknietym o tej porze i na oko jakby wymarlym schroniskiem mlodziezowym rozegralo sie cos, co nie bylo przewidziane, a przeciez na mchem poroslym fundamencie dawnej Hali Chwaly znalazlo niejako wycwiczone zakonczenie. Co sklonilo wirtualnego Dawida, zeby z daleka, z Karlsruhe, gdzie osiemnastoletni gimnazjalista jako najstarszy z trzech synow mieszkal z rodzicami, realnie przyjac mgliste zaproszenie i pojechac pociagiem do Schwerina? I co skusilo Konny'ego, zeby powstala przez internet, w gruncie rzeczy fikcyjna przyjazniowrogosc przeniesc przez autentyczne spotkanie na plaszczyzne rzeczywistosci? Zaproszenie do przyjazdu tak sie przyczailo w powszedniej sieczce slownej ich komunikowania sie, ze moglo byc zrozumiale tylko dla polemisty wystepujacego pod imieniem Dawid. Skoro schronisko mlodziezowe jako miejsce spotkania odpadlo, przystali na kompromis. Mieli sie zobaczyc tam, gdzie urodzil sie meczennik. Pytanie za iles tam punktow, jako ze na Website mojego syna nie podano ani miasta, ani ulicy, ani numeru domu. Jednakze samo haslo wystarczylo znawcy tematu; a Dawid jak Konny, ktory on-line nazywal sie Wilhelmem, byl obeznany ze wszystkimi, nawet z najbardziej niedorzecznymi szczegolami przekletej historii Gustloffa. Jak sie mialo okazac, wiedzial nawet, ze gimnazjum, w ktorym Wilhelm Gustloff uczyl sie do malej matury i ktoremu po morderstwie, juz jako liceum, nadano jego imie, od czasow NRD nosi nazwe szkoly Pokoju. Moj syn nie tylko czul respekt dla rozleglej wiedzy swego adwersarza, podziwial tez jego "krecka na punkcie dokladnosci". Spotkali sie zatem przy przepieknej wiosennej pogodzie na Martinstrasse pod domem numer 2, rog Wismarsche Strasse. Dawid bez szemrania zaakceptowal szczegolna date. Do ich spotkania doszlo przed swiezo otynkowana fasada, ktora miala sprawic, ze czasy tak dlugo trwajacego upadku pojda w zapomnienie. Podobno przywitali sie podajac sobie rece, i to Dawid pierwszy wyciagnal swoja przedstawiajac sie wybujalemu wysoko Konradowi Pokriefke jako Dawid Stremplin. Potem, na propozycje Konny'ego, w programie byla przechadzka po miescie. W trakcie zwiedzania Schelfstadt jako jedna z osobliwosci zostala gosciowi pokazana nawet owa stojaca wciaz jeszcze rudera z wypalanej cegly i z dachem krytym smolowana papa na jednym z podworek Lehmstrasse, gdzie w powojennych latach gniezdzilismy sie z matka, podobnie jak w dalszym ciagu rozwalone i juz odremontowane domy z muru pruskiego tej malowniczej dzielnicy. Konny prowadzil Dawida we wszystkie miejsca i kryjowki moich mlodych lat tak zdecydowanie, jakby to byly jego wlasne. Po kosciele Swietego Mikolaja, obejrzanym w srodku i z zewnatrz, przyszla naturalnie kolej na zamek na Zamkowej Wyspie. Wszystko odbywalo sie bez pospiechu. Moj syn nie ponaglal. Zaproponowal nawet pojscie do sasiedniego muzeum, ale jego gosc nie okazal zainteresowania, zaczal sie niecierpliwic, chcial wreszcie zobaczyc teren kolo mlodziezowego schroniska. Przechadzajac sie po miescie zrobili sobie jednak przerwe. We wloskiej lodziarni kazdy wtrzachnal spora porcje gelati. Konny wystapil w roli fundatora. A Dawid Stremplin mial przyjaznie, lecz z ironicznym dystansem opowiadac o swoich rodzicach, fizyku atomowym i nauczycielce muzyki. Moglbym sie zalozyc, ze moj syn ani slowem nie wspomnial o ojcu i matce; na pewno jednak wazna byla dla niego potraktowana aluzyjnie historia ocalenia jego babki. Potem nierowni wzrostem wrogoprzyjaciele - raczej tegawy Dawid byl o glowe nizszy - przez ogrod zamkowy, mijajac szlifiernie, podazajac Schlossgartenallee, z ktorej otynkowane na lsniaca biel wille uczynily drogi adres, potem przez Waldschulweg zblizyli sie wreszcie do feralnego miejsca, ktore rozciagalo sie plasko pod drzewami. Poczatkowo nie bylo miedzy nimi napiecia. Dawid Stremplin pochwalil widok na jezioro. Gdyby na stole ping-pongowym przed schroniskiem lezaly rakietki i pileczka, byc moze doszloby do meczu; Konny i Dawid byli zapalonymi tenisistami stolowymi i chyba nie przepusciliby nadarzajacej sie okazji. Mozliwe, ze szybka partyjka nad siatka podzialalaby odprezajaco i nadalaby popoludniu inny przebieg. Potem staneli na niejako historycznym gruncie. Ale nawet obrosle mchem bryly granitu i kawal glazu narzutowego z wykutym znakiem runicznym i resztka nazwiska nie daly powodu do klotni. Obaj nawet smieli sie na dwa glosy z wiewiorki przeskakujacej z buka na buk. Dopiero gdy znalezli sie na fundamentach dawnej Hali Chwaly i gdy moj syn wyjasnil swemu gosciowi, gdzie dokladnie stal pomnikowy kamien, mianowicie za nie istniejacym wowczas schroniskiem mlodziezowym, potem dopiero, gdy zasugerowal perspektywe na granit, nastepnie wyrecytowal nazwisko meczennika na frontowej stronie kamienia, a potem slowo w slowo trzy linijki wykute na tylnej stronie, Dawid Stremplin podobno powiedzial: - Jako Zydowi nic innego nie przychodzi mi do glowy - i trzykrotnie splunal na omszaly fundament, a zatem "zbezczescil", jak zeznal pozniej moj syn, miejsce pamieci. Zaraz potem padly strzaly. Mimo slonecznego dnia Konny mial na sobie skafander. Z jednej z obszernych kieszeni, prawej, wyciagnal bron i czterokrotnie strzelil. Byl to pistolet produkcji rosyjskiej. Pierwszy strzal trafil w brzuch, nastepne w glowe, szyje i glowe. Dawid Stremplin bez slowa upadl na wznak. Pozniej moj syn przywiazywal wage do tego, ze trafil tyle razy co kiedys w Davos Zyd Frankfurter, choc nie z rewolweru. I jak tamten z najblizszej budki telefonicznej doniosl na samego siebie wykreciwszy numer 110. Nie wracajac na miejsce zbrodni ruszyl na najblizszy posterunek, gdzie oddal sie w rece policji mowiac: - Strzelalem, poniewaz jestem Niemcem. Po drodze minely go jadace z naprzeciwka radiowoz i ambulans, obydwa na sygnale. Ale dla Dawida Stremplina pomoc przyszla za pozno. 8 On, ktory utrzymuje, iz mnie zna, twierdzi, ze ja nie znam krwi z krwi mojej i ciala z ciala mego. Mozliwe, ze nie mialem przystepu do jego najtajniejszych izb tortur. A moze nie bylem dosc sprytny, zeby rozszyfrowac tajemnice mojego syna? Dopiero w trakcie procesu zblizylem sie do Konny'ego, co prawda nie na wyciagniecie reki, ale na odleglosc glosu, nie zdobylem sie jednak na to, zeby z miejsca dla swiadkow zawolac cos w rodzaju: "Twoj ojciec jest przy tobie!" albo: "Nie wyglaszaj odczytow, synu, streszczaj sie!"Pewnie dlatego ktos obstaje przy nazywaniu mnie "spoznionym ojcem". Wszystko, co robie uciekajac rakiem od siebie, co dosc blisko prawdy wyznaje albo wyjawiam jakby pod presja, dzieje sie w jego ocenie "z opoznieniem badz z nieczystego sumienia". A teraz, gdy moje wysilki zostaly opatrzone etykieta "Za pozno!", on sprawdza sterte mojej dokumentacji, ten stos karteluszkow, chce wiedziec, co sie stalo z lisem matki. To czekajace mnie jeszcze uzupelnienie dla niego, szefa, wydaje sie szczegolnie wazne: Mam sie wiecej nie ociagac z moja szczegolowa wiedza i opowiedziec po kolei o lisie Tulli, nawet jesli do tej niemodnej juz czesci garderoby czuje najglebsza nienawisc. Zgadza sie. Matka miala go od poczatku i wciaz jeszcze go nosi. Liczyla sobie jakies szesnascie lat i byla konduktorka tramwaju, w furazerce i z bloczkiem biletow, pelniaca sluzbe na liniach piatki i dwojki, kiedy na przystanku Strzyza Gorna jeden obergefrajter, ktory dodatkowo wchodzi w rachube jako moj ewentualny ojciec, jakoby dal jej w prezencie nienaruszonego lisa, juz spreparowanego przez kusnierza. - Z polarnego frontu ranny curyk przyjechal i w Oliwie na zdrowotnym urlopie bel - brzmial i brzmi krotki opis mojego badz co badz wyobrazalnego rodziciela, bo ani mocno watpliwy Harry Liebenau, ani jakis chlopaczyna ze sluzby pomocniczej lotnictwa nie mogliby wpasc na pomysl, zeby matce dac w prezencie lisa. I kiedy Pokriefkowie okretowali sie na "Gustloffa", ona weszla na poklad w tym ocieplajacym futrzanym kolnierzu wokol szyi. Wkrotce potem, jak statek wyplynal z portu i ona, ciezarna, wsparta na ramieniu mlodziutkiego rekruta Kriegsmarine, odwazyla sie krok za krokiem przejsc po oblodzonym pokladzie slonecznym, byla w lisie. W zasiegu reki obok kamizelki ratunkowej znajdowal sie lisi kolnierz, gdy lezala na oddziale dla poloznic i ciezarnych i doktor Richter, zaraz po trzecim trafieniu torpeda i pierwszych bolach, zaaplikowal jej zastrzyk. I bez niczego - plecak zostal na statku - tylko w pozapinanej kamizelce i w lisie na szyi matka, zanim nia zostala, wsiadla do lodzi ratunkowej, a przedtem z pewnoscia siegnela najpierw po futrzany kolnierz, nie po kamizelke. Tak odziana, bez butow na nogach, ale w cieplym lisie, trafila na torpedowiec "Lowe". I tylko w czasie rozpoczetego niebawem porodu, a wiec w owej chwili, kiedy to "Gustloff" z zanurzonym juz wczesniej dziobem przewracal sie do gory dnem na lewa burte i tonal, a krzyk ilus tam tysiecy zmieszal sie z moim pierwszym krzykiem, lisi kolnierz znow lezal zwiniety przy niej. Lecz opuszczajac torpedowiec w Kolobrzegu matka z niemowleciem na reku, o z nagla zbielalych wlosach, szla wprawdzie w skarpetkach, ale szyje miala owinieta lisem, ktory nie doznal szoku i ani troche nie zbielal. Twierdzi, ze podczas nieustannej ucieczki przed Rosjanami z powodu lodowatego zimna otulala mnie futrzanym kolnierzem. Gdyby nie lis, na pewno bym zamarzl w cizbie uciekinierow przed mostem na Odrze. Jedynie lisowi - nie zas kobietom z nadmiarem mleka - zawdzieczam zycie. - Bez niego bysz za grude lodu bel... - A obergefrajter, ktory podarowal jej kolnierz - dzielo jakoby kusnierza z Warszawy - podobno powiedzial na pozegnanie: - Kto wie, dziewczyno, do czego ci sie on kiedys przyda. W czasach pokojowych natomiast, kiedy juz nie musielismy marznac, rudy lis nalezal tylko do niej, spoczywal w szafie w pudle po butach. Nosila go przy stosownych i niestosownych okazjach. Na przyklad jak dostawala dyplom mistrzowski, potem jak ja odznaczano jako "zasluzona przodownice pracy", nawet na uroczystosciach zakladowych, kiedy w programie byl "wieczor atrakcji". A gdy ja mialem dosc panstwa robotnikow i chlopow i z Berlina Wschodniego chcialem dac noge na Zachod, odprowadzila mnie na dworzec w lisie wokol szyi. Pozniej, duzo pozniej, kiedy po krotkiej wiecznosci znikla granica i matka byla na emeryturze, na spotkaniu ocalalych w nadbaltyckim kapielisku Damp wystapila w swoim zawsze wypielegnowanym lisim kolnierzu; wygladala niezrownanie miedzy nowomodnie wystrojonymi paniami w swoim wieku. A gdy pierwszego dnia procesu, w ktorym odczytano tylko akt oskarzenia, a moj syn bez ceregieli przyznal sie do popelnionego czynu nie poczuwajac sie jednak do jakiejkolwiek winy - "Zrobilem to, co musialem zrobic!" - matka nie usiadla tam, gdzie z koniecznosci ramie w ramie siedzielismy oboje z Gabi, lecz demonstracyjnie zajela miejsce obok rodzicow trafionego smiertelnie czterema strzalami Dawida, niejako oczywiscie miala na sobie lisa, ktory otaczal jej szyje jak petla. Jego spiczasto zakonczony pysk wgryzal sie w futro powyzej nasady ogona, tak ze ludzaco prawdziwe szklane oczy, z ktorych jedno przepadlo w czasie ucieczki i musialo byc zastapione, znajdowaly sie w polozeniu ukosnym wobec jasnoszarych oczu matki, w zwiazku z czym podwojne spojrzenie padalo stale na oskarzonego albo obejmowalo lawe sedziowska. Zawsze z przykroscia patrzylem na nia, ilekroc nosila sie tak po staroswiecku, zwlaszcza ze lis pachnial nie ulubionymi perfumami matki "Tosca", lecz przemoznie i o kazdej porze roku kulkami na mole; czasami wygladal, bestia, dosc parszywie. Ale skoro tylko w drugim dniu procesu na wezwanie sadu wystapila jako swiadek obrony, nawet ja bylem pod wrazeniem: niczym obsesyjnie odchudzona diwa przy palajaco bialej fryzurze miala na sobie ow kolorowy kolnierz i swoje pierwsze odpowiedzi, chociaz nie zostala zaprzysiezona, poprzedzala formula: "Przysiegam, ze...", po czym wszystko, co miala do powiedzenia, mowila na pozor swobodna, acz nieco napuszona literacka niemczyzna. W przeciwienstwie do Gabi i mnie, ktorzy skorzystalismy z przyslugujacego nam prawa i odmowilismy wszelkich wyjasnien, matka byla skora do zeznan. Wobec kompletu sedziowskiego, to znaczy wobec trzech sedziow, przewodniczacego i asesorow, oraz obu lawnikow przemawiala jak do zgromadzenia zielonoswiatkowcow. Sluchano jej uwaznie, gdy przemawiala do sumienia prokuratorowi dla nieletnich: W gruncie rzeczy straszny czyn sprawil bol rowniez jej. Od tego czasu jej serce jest rozdarte. Rozplatal ja ognisty miecz. Zostala roztrzaskana przez olbrzymia piesc. Przy Demmlerplatz, gdzie w schwerinskim sadzie krajowym toczyl sie proces przed izba karna dla mlodocianych, matka prezentowala sie jako osoba zalamana duchowo. Przeklinala zly los, a nastepnie rozdawala lzejsze i ciezsze ciosy, obwiniala niezdolnych do milosci rodzicow i chwalila swego wnuka, sprowadzonego na manowce przez zle moce i diabelski wynalazek, "komputerzysko", jako chlopca zawsze pilnego i grzecznego, superschludnego, w kazdej chwili uczynnego i nadzwyczaj punktualnego, nie tylko jesli chodzi o przychodzenie na kolacje. Zapewniala, ze odkad jej wnuk Konrad przebywa u niej - ta radosc jest jej udzialem od jego pietnastego roku zycia - nawet ona sama przywykla do rozkladania swego dnia z dokladnoscia co do minuty. Tak, ona przyznaje: Komputerzysko z wszystkimi przyleglosciami to byl niestety prezent od niej. To nie znaczy, ze chlopiec byl przez babke rozpieszczany, wrecz przeciwnie. Jako ze byl tak niezwykle malo wymagajacy, chetnie spelnila jego pragnienie posiadania "nowoczesnego sprzetu". - On przeciez z reguly nigdy niczego sobie nie zyczyl! - wolala i przypominala sobie: - Godzinami moj Konradzik mogl sie tym aparaciskiem zabawiac. Potem, potepiwszy macaca w glowach nowoczesna kolowacizne, przeszla do wlasciwego tematu. Statek bowiem, o ktorym do tej pory nikt nie chcial nic wiedziec, stal sie dla wnuka powodem niezmordowanego wypytywania. Ale "Konradzik" nie tylko interesowal sie zatonieciem "pieknego parowca KdP pelnego kobiet i dzieciaczkow" i nie tylko o to wypytywal ocalala babke, lecz byl gotow, miedzy innymi na jej zyczenie, dzielic sie swymi ogromnymi wiadomosciami, "calym tym bigosem", za pomoca podarowanego mu komputera z calutkim swiatem, az po Australie i Alaske. - To przeciez nie jest zakazane, panie sedzio. Moze nie? - zawolala matka i przesunela leb lisa na centralne miejsce. Raczej mimochodem zajela sie potem ofiara mordu. Fakt, ze jej "Konradzik" w ten sposob - "mianowicie przez komputerzysko" - zaprzyjaznil sie z nie znanym sobie osobiscie chlopcem, nawet jesli obaj byli czesto odmiennego zdania, ucieszyl ja, poniewaz jej ukochany wnuk uchodzi zazwyczaj za samotnika. Taki juz jest. Nawet jego zwiazek z przyjacioleczka z Ratzeburga - "ona jest za pomoc u jednego dentysty" - trzeba uznac za dosc luzny - "tam nigdy nie doszlo do czegos takiego jak seks i tak dalej", ona to dobrze wie. Tyle i jeszcze wiecej jako swiadek obrony powiedziala matka bardzo poprawna literacka niemczyzna, nader starannie dobierajac slowa. Wychwalala przed sadem cechujaca Konrada "wrazliwosc na kwestie sumienia", jego "niezlomne umilowanie prawdy" i "niewzruszona dume z Niemiec". Ale gdy prokurator dla mlodocianych - ledwie zdazyla zareczyc, jak malo to dla niej znaczy, ze komputerowy przyjaciel Konrada byl mlodym Zydem - zapewnil ja, ze od dluzszego czasu jest rzecza wiadoma i udokumentowana, iz rodzice zamordowanego bynajmniej nie sa pochodzenia zydowskiego, ojciec Stremplin bowiem urodzil sie w domu wirtemberskiego pastora, a jego zona pochodzi z chlopskiej rodziny osiadlej w Badenii od pokolen, matke ogarnelo widoczne wzburzenie. Gmerala przy lisim kolnierzu, przez sekundy miala to swoje spojrzenie spod znaku nie-ma-mnie-w-domu, potem porzucila starania o jezykowa poprawnosc i zawolala: - A to ci oszukansztwo! Przeczez moj Konradzik wiedzecz ni mogl, ze z tego Dawida falszywy Zydzak bel. Taki, co przed soba i przed drugimi maszkarade urzadzal, przy byle okazji jako prawdziwy Zydzak sa ceregielil i imer telko o naszej hanbie gadal... Kiedy zaczela lzyc zamordowanego od "poszpolitych klamaczy" i "podsztepnych falszywcow", sedzia przewodniczacy odebral jej glos. Naturalnie Konny, ktory do tej pory przysluchiwal sie lisim zapewnieniom matki z leciutkim usmiechem, nie okazal wcale przestrachu czy moze rozczarowania, gdy prokurator z ironiczna mina przedlozyl, jak to powiedzial, "dowod aryjskiego pochodzenia" Wolfganga Stremplina, ktory on-line nazwal sie Dawidem. Moj syn skomentowal ten i tak znany sobie fakt ze spokojna pewnoscia: - To nie zmienia stanu rzeczy. Jedynie do mnie nalezala decyzja, czy osoba znana mi pod imieniem Dawid mowi i dziala jak Zyd. - Kiedy sedzia przewodniczacy zadal mu pytanie, czy kiedykolwiek, czy to w Molln, czy to w Schwerinie, spotkal prawdziwego Zyda, odpowiedzial zdecydowanym "nie", dodal jednak: - Dla mojej decyzji bylo to bez znaczenia. Strzelalem dla zasady. Potem roztrzasano sprawe pistoletu, ktory moj syn po dokonanym czynie rzucil z wysokiego poludniowego brzegu do Jeziora Schwerinskiego i o ktorym matka wypowiedziala sie krotko: - Jakze ja moglabym znalezc tego gnata? Moj Konradzik zawsze sam sprzatal swoj pokoj. Do tego przykladal duza wage. Zapytany o narzedzie przestepczego czynu moj syn odparl, ze spluwa - nawiasem mowiac siedmiomilimetrowy tokariew z zasobow armii sowieckiej - byla w jego posiadaniu juz od poltora roku. Musial ja miec, poniewaz grozilo mu niebezpieczenstwo ze strony mlodocianych skrajnych prawicowcow z meklemburskiej prowincji. Nie, nazwisk nie chce i nie bedzie podawal. "Nie zdradze dawnych kamratow!" Powodem zagrozenia byl odczyt, jaki wyglosil w tamtym czasie na zaproszenie kamractwa o nastawieniu narodowym. Jego temat, "Losy statku KdP 'Wilhelm Gustloff od polozenia stepki do zatoniecia", dla czesci sluchaczy - "wsrod nich polglowkow nastawionych tylko na zlopanie piwska do upadlego" - byl chyba zbyt wymagajacy. Zwlaszcza jego obiektywna ocena militarnego wyczynu dowodcy sowieckiego okretu podwodnego, ktory storpedowal statek z ryzykownej pozycji, rozsierdzil skinow. Kilku osilkow nawymyslalo mu pozniej od "rusolubow", kilkakrotnie grozilo mu na ulicy i uciekalo sie do rekoczynow. - Od tego czasu bylo dla mnie jasne, ze z tymi prymitywnymi nazistami czlowiek nie moze stykac sie bez broni. Argumenty do nich nie trafialy. Ow wspomniany przed chwila odczyt, wygloszony w poczatkach dziewiecdziesiatego szostego w schwerinskiej gospodzie, miejscu spotkan wymienionego kamractwa, w weekend, i dwa dalsze referaty, ktorych nie dalo sie wyglosic, ale ktorych spisane teksty znajdowaly sie w dyspozycji sadu, odegraly w dalszym przebiegu rozprawy szczegolna role. Co sie tyczy pierwszego referatu, to zawiedlismy oboje. Gabi i ja powinni bylismy wiedziec, co sie dzieje w Molln. Oboje udawalismy slepych. Ona jako pedagog, chociaz w innej szkole, na pewno by sie dowiedziala, dlaczego to jej synowi nie pozwolono wyglosic referatu na kontrowersyjny temat z powodu, jak to ujeto, "mylnej tendencji"; ale nie ma co ukrywac: ja tez powinienem byl okazywac mojemu synowi wiecej zainteresowania. Na przyklad byloby mozliwe takie rozlozenie moich niestety ze wzgledow zawodowych nieregularnych wizyt w Molln, zebym na zebraniach rodzicow mogl byl zadawac pytania, nawet jesli doszloby przy tym do scysji z jednym z tych ograniczonych belfrow. Moglbym byl wolac: "Skad ten zakaz? Gdzie tu tolerancja!" czy cos w tym stylu. Byc moze odczyt Konny'ego, opatrzony podtytulem "Pozytywne aspekty narodowosocjalistycznej wspolnoty 'Kraft durch Freude'" wnioslby troche urozmaicenia w nudne lekcje "wiedzy o spoleczenstwie". Ale ja nie bylem na zadnym zebraniu rodzicow, a Gabi uwazala, ze nie ma prawa subiektywnie matczynymi zastrzezeniami utrudniac i tak trudnej sytuacji kolegow nauczycieli, zwlaszcza ze sama wypowiadala sie "kategorycznie przeciwko wszelkiemu bagatelizowaniu brunatnej pseudoideologii" i wobec wlasnego syna zawsze bronila swego lewicowego stanowiska, czesto, jak musi przyznac, zbyt niecierpliwie. Nic nas nie uniewinnia. Nie mozna wszystkiego zwalic na matke albo na belferska ciasnote horyzontow. I podczas gdy proces sie toczyl, moja byla i ja - ona raczej z ociaganiem i nieustannym powolywaniem sie na granice pedagogiki - musielismy przyznac, ze obydwoje zawiedlismy. Ach, zebym ja, pozbawiony ojca, nigdy nie zostal ojcem! Podobne wyrzuty robili sobie zreszta rodzice biednego Dawida, ktory wlasciwie mial na imie Wolfgang i ktorego filosemickie zachowanie najwidoczniej sprowokowalo naszego Konny'ego. W kazdym razie kiedy Gabi i ja w przerwie rozprawy nawiazalismy z poczatku podszyta zahamowaniami, potem jednak dosc otwarta rozmowe z przybylymi do Schwerina malzonkami, pan Stremplin powiedzial mi, ze to chyba jego czysto naukowa praca w osrodku badan nuklearnych i z pewnoscia zbyt powsciagliwa ocena historycznych zdarzen doprowadzily do wyobcowania, co wiecej: do niemoty miedzy nim a synem. W szczegolnosci jego stosunkowo chlodne spojrzenie na okres narodowosocjalistycznych rzadow nie znajdowalo zrozumienia. - No coz, skutkiem bylo coraz wieksze oddalanie sie. A pani Stremplin stwierdzila, ze Wolfgang zawsze byl dziwakiem. Kontaktu z rowiesnikami szukal co najwyzej przy stole ping-pongowym. O blizszych zwiazkach z jakas przyjaciolka nigdy nic jej nie bylo wiadomo. Ale jej syn juz dawno, od czternastego roku zycia, przybral imie Dawid i z racji, Bog swiadkiem, az nadto dobrze znanych zbrodni wojennych i masowego zabijania do tego stopnia przejal sie ideami pokuty, ze w koncu wszystko, co zydowskie, stalo sie dla niego jakby swiete. Zeszlego roku zapragnal dostac akurat na gwiazdke siedmioramienny swiecznik. I jakos dziwnie bylo patrzec, jak u siebie w pokoju siedzial przy swojej alfie i omedze, komputerze, w czapeczce, jaka nosza pobozni Zydzi. - Wiele razy domagal sie ode mnie, zebym gotowala juz tylko koszernie! - W najlepszym razie ona w taki sposob moze sobie wytlumaczyc, dlaczego jej Wolfgang w swoich komputerowych grach podawal sie za Dawida wyznania mojzeszowego. Jej napomnienia - w jakims momencie trzeba skonczyc z wiecznymi oskarzeniami - nie docieraly do niego. - W ostatnim czasie nasz chlopak odsunal sie od nas na nieosiagalna odleglosc. - Dlatego tez ona nie wie, jak jej syn doszedl do tego okropnego partyjnego aparatczyka i jego mordercy, studenta medycyny nazwiskiem Frankfurter. - Czy za wczesnie przestalismy oddzialywac na niego wychowawczo? Pani Stremplin mowila z przerwami. Jej maz potakujaco kiwal glowa. Wolfgang ubostwial tego Dawida Frankfurtera. Jego ciagla gadanina o Dawidzie i Goliacie byla co prawda dziecinna, ale widac traktowana serio. Mlodsi bracia, Jobst i Tobiasz, nabijali sie z niego za ten przesadny kult. Na biurku Wolfganga stala nawet oprawiona w ramki fotografia mlodego jeszcze w czasie mordu w Davos czlowieka. Do tego duzo ksiazek, wycinkow z gazet i wydrukow komputerowych. Wszystko to mialo chyba zwiazek z tym Gustloffem i statkiem nazwanym jego imieniem. - Jakos to straszne - powiedziala pani Stremplin - co sie wtedy stalo po zatopieniu. Taka masa dzieci. Zupelnie nic sie o tym nie wiedzialo. Nawet moj maz, a jego hobby to badanie najnowszych dziejow Niemiec. Jemu tez brakowalo wiedzy o sprawie Gustloffa, az w koncu... Rozplakala sie. Gabi rowniez plakala i w swojej bezradnosci polozyla dlon na ramieniu pani Stremplin. Ja tez moglbym byl uderzyc w bek, ale ojcowie poprzestali na spojrzeniu, ktore pewnie sygnalizowalo wzajemne zrozumienie. Jeszcze kilkakrotnie spotykalismy sie z rodzicami Wolfganga, takze poza gmachem sadu. Ludzie liberalni, ktorzy robili wyrzuty raczej sobie niz nam. Zawsze starajacy sie zrozumiec. Jak mi sie wydawalo, w trakcie rozprawy przysluchiwali sie uwaznie z reguly zbyt rozwleklym wywodom Konny'ego, jak gdyby spodziewajac sie, ze od niego, mordercy ich syna, uslysza cos rozjasniajacego. Dla mnie Stremplinowie nie byli niesympatyczni. On, kolo piecdziesiatki, w okularach, z zadbana siwa czupryna, wydawal sie typem czlowieka, ktory wszystko relatywizuje, nawet niezbite fakty. Ona, dobrze po czterdziestce, ale wygladajaca mlodziej, sklaniala sie do uznawania wszystkiego za ,jakos" niewytlumaczalne. Kiedy rozmowa zeszla na matke, powiedziala: - Babka syna panstwa jest na pewno osoba godna uwagi, ale robi na mnie jakos niesamowite wrazenie... O mlodszych braciach Wolfganga uslyszelismy, ze sa zupelnie inni. A o szkolne postepy swego najstarszego syna, jego slabe wyniki w matematyce i fizyce, ona wciaz jeszcze sie martwi, jak gdyby Wolfgang byl Jakos" zywy i mial jednak niedlugo zdawac mature. Siedzielismy w jednej z tych po nowemu urzadzonych kawiarni na barowych stolkach wokol wysokiego okraglego stolika. Zgodnie zamowilismy cappuccino. Nie wzielismy ciastek. Czasem odbiegalismy od tematu, tak jakbysmy uwazali, ze powinnismy mniej wiecej rowiesnym Stremplinom wyznac powody wczesnego rozpadu naszego malzenstwa. Gabi zwiezle zaprezentowala poglad, ze nieuchronne rozstania sa dzisiaj czyms normalnym i ze nie ma co orzekac o winie ktorejs ze stron. Ja zachowywalem powsciagliwosc i pozostawilem mojej bylej wszystkie jakie takie wytlumaczenia, potem jednak zmienilem temat i z pewnym zaklopotaniem poruszylem sprawe nie wygloszonych w Molln i Schwerinie szkolnych referatow. Natychmiast oboje z Gabi zaczelismy sie klocic jak w zamierzchlych malzenskich czasach. Ja twierdzilem, ze nieszczescie naszego syna - i jego straszne skutki - zostalo wywolane przez to, ze nie pozwolono mu ukazac swojej wizji 30 stycznia trzydziestego trzeciego, a ponadto przedstawic spolecznego znaczenia narodowosocjalistycznej organizacji "Kraft durch Freude", ale Gabi mi przerwala: - To calkiem zrozumiale, ze nauczyciel musial powiedziec "stop". Ostatecznie, co sie tyczy daty, to chodzilo o przejecie wladzy przez Hitlera, nie zas o przypadajace na ten sam dzien urodziny podrzednej postaci, o ktorej glebszym znaczeniu nasz syn chcial sie rozwodzic dlugo i szeroko, zwlaszcza omawiajac swoj uboczny temat: "Zabytki niechronione"... Przed sadem odbywalo sie to tak: w zeznaniach wystepujacych w roli swiadkow dwoch nauczycieli, z ktorych kazdy potwierdzil dobre lub bardzo dobre wyniki oskarzonego w szkole, omawiano referaty nie wygloszone w Molln i Schwerinie. Obaj pedagodzy stwierdzili zgodnie - a byla to w tym wypadku zgodnosc ogolnoniemiecka - ze teksty nie dopuszczone do wygloszenia byly w przewazajacej mierze skazone ideologia narodowosocjalistyczna, co wszelako wyrazone zostalo w podstepnie inteligentny sposob, na przyklad przez propagowanie "bezklasowej wspolnoty narodowej", ale tez przez zrecznie przysposobiony postulat "odideologizowanej ochrony zabytkow" w nawiazaniu do wyeliminowanego nagrobka nazistowskiego aparatczyka Gustloffa, ktorego uczen Konrad Pokriefke w drugim z niedopuszczonych odczytow zamierzal przedstawic jako "wielkiego syna miasta Schwerina". W imie pedagogicznej odpowiedzialnosci trzeba bylo zapobiec rozpowszechnianiu takich niebezpiecznych nonsensow, zwlaszcza ze - w obu szkolach - jest coraz wiecej uczniow i uczennic o skrajnie prawicowych sympatiach. Nauczyciel ze wschodnich Niemiec podkreslil na zakonczenie "antyfaszystowska tradycje" swojej szkoly; temu z zachodnich Niemiec przyszla do glowy tylko dosc zuzyta formulka: "Tlumcie zlo w zarodku!" Na ogol przesluchania swiadkow przebiegaly rzeczowo, jesli pominac wybuchy matki, a takze zeznania swiadka Rosi, ktora z placzem wciaz tylko zaklinala sie, jak wiernie bedzie w dalszym ciagu trwac przy swoim "kamracie Konradzie Pokriefke". Jako ze rozprawy przed izba karna dla nieletnich nie tocza sie jawnie, brakowalo warunkow dla wystapien nastawionych na odzew publicznosci. Potem jednak sedzia przewodniczacy, ktory czasem, jak gdyby chcac zlagodzic smiertelnie powazne podloze procesu, pozwalal sobie na drobne zarty, dal mojemu synowi mozliwosc naswietlenia motywu swego czynu, co Konny zrobil szczegolowo, zlakniony swobodnej wypowiedzi. Naturalnie zaczal od Adama i Ewy, co ma oznaczac: od narodzin pozniejszego landesgruppenleitera NSDAP. Podkreslajac jego organizacyjne dokonania w Szwajcarii i oglaszajac wyleczenie sie z gruzlicy zwyciestwem "sily nad slaboscia" potrafil wiernie sportretowac bohatera. Tym samym doczekal sie okazji, zeby wreszcie uczcic "wielkiego syna stolicy landu, Schwerina". Gdyby publicznosc byla dopuszczona, w tylnych rzedach moglby byl sie rozlec pomruk aprobaty. Doszedlszy w swoim wystapieniu - Konrad predko oderwal sie od notatek i materialow do cytowania - do przygotowania i dokonania mordu w Davos przywiazywal duza wage do legalnego nabycia broni, ktora stala sie narzedziem przestepstwa, i liczby oddanych strzalow: "Podobnie jak ja Dawid Frankfurter trafil cztery razy". Rowniez podane przezen przed sadem kantonalnym uzasadnienie dokonanego czynu, ze strzelal, poniewaz jest Zydem, zostalo przez mojego syna strawestowane, a potem rozszerzone: "Strzelalem, poniewaz jestem Niemcem - i poniewaz przez Dawida przemawial odwieczny Zyd". Procesem przed sadem kantonalnym w Chur nie zajmowal sie dlugo, powiedzial jednak, ze on - w przeciwienstwie do profesora Grimma i partyjnego mowcy Diewergego - nie widzi zydowskich podzegaczy do tego czynu. Uczciwie trzeba powiedziec: Jak on, tak i Frankfurter dzialal "wylacznie z wewnetrznej potrzeby". Nastepnie Konrad dosc obrazowo odtworzyl odbyty w Schwerinie pogrzeb na koszt panstwa, poinformowal nawet o pogodzie, "niewielkie opady sniegu", i opisujac kondukt zalobny nie zapomnial nazwy zadnej z ulic. Potem, po nuzacej nawet dla cierpliwego sedziego dygresji na temat "sensu, zadan i dokonan narodowosocjalistycznej wspolnoty 'Kraft durch Freude"', przeszedl do polozenia stepki pod statek. Ta czesc przemowienia przed sadem najwidoczniej sprawiala mojemu synowi przyjemnosc. Posilkujac sie rekoma podawal dlugosc, szerokosc i zanurzenie statku. A przy wodowaniu i chrzcie dokonanym przez, jak powiedzial, "wdowe po meczenniku" skorzystal z okazji, zeby oskarzycielsko zawolac: - Tutaj, w Schwerinie, zaraz po upadku Rzeszy Wielkoniemieckiej pania Hedwig Gustloff bezprawnie wywlaszczono, a pozniej wypedzono z miasta! Potem omowil zycie wewnetrzne statku. Informowal o salach bankietowych i jadalnych, liczbie kabin, basenie plywackim i pokladzie E. Na koniec podsumowal: - Plywajacy bezklasowo motorowiec "Wilhelm Gustloff byl i pozostanie zywym symbolem narodowego socjalizmu, przykladem po dzis dzien i prawdziwym wzorem na przyszlosc po wsze czasy! Wydawalo mi sie, jak gdyby moj syn po ostatnim wykrzykniku nasluchiwal aplauzu wyimaginowanej publicznosci; ale jednoczesnie pochwycil chyba silace sie na surowosc, napominajace teraz do zwiezlosci spojrzenie sedziego. Relatywnie predko, jak moglby powiedziec pan Stremplin, przeszedl do ostatniego rejsu i storpedowania statku. Przerazajaco wysoka liczbe utopionych i zamarznietych w wyniku katastrofy nazwal "z grubsza oszacowana" i porownal z duzo nizszymi liczbami ofiar innych morskich katastrof. Potem wymienil liczbe uratowanych, podkreslil z podziekowaniem zaslugi kapitanow, pominal moja osobe, wspomnial jednak o swojej babce: - Na sali znajduje sie siedemdziesiecioletnia pani Ursula Pokriefke, w ktorej imieniu tu i teraz daje swiadectwo - po czym matka wstala i bialowlosa, w lisie wokol szyi, budzila podziw. Takze ona wystepowala jakby przed liczna publicznoscia. Jak gdyby chcac uciszyc slyszalny tylko dla niego aplauz, Konny wypowiadal sie teraz nader rzeczowo, zlozyl hold zaslugom i "mrowczej pracy" bylego asystenta platnika, Heinza Schona, i ubolewal nad ciagnacym sie przez lata powojenne dewastowaniem wraku "Gustloffa" przez nurkujacych poszukiwaczy skarbow: - Ale na szczescie ci barbarzyncy nie znalezli ani zlota Banku Rzeszy, ani legendarnej Bursztynowej Komnaty... W tym miejscu mialem wrazenie, ze nazbyt cierpliwy sedzia przewodniczacy z aprobata kiwa glowa; ale przemowienie mojego syna juz bieglo jakby samoczynnie dalej. Mowil teraz o dowodcy sowieckiego okretu podwodnego "S 13". Po dlugim uwiezieniu na Syberii Aleksander Marinesko zostal wreszcie jednak zrehabilitowany - niestety mogl sie tym cieszyc bardzo krotko. Niezadlugo potem zmarl na raka... Ani slowa oskarzenia. Nie slyszalo sie, jak przedtem w internecie, nic a nic o "rosyjskich podludziach". Za to moj syn zaskoczyl sedziow i lawnikow, a chyba i prokuratora, proszac o przebaczenie ofiare morderstwa, Wolfganga Stremplina jako Dawida. Zbyt dlugo na swojej Website ocenial zatopienie "Wilhelma Gustloffa" wylacznie jako mord na kobietach i dzieciach. Dzieki Dawidowi wszelako doszedl do przekonania, ze dowodca "S 13" slusznie uznal bezimienny dla siebie statek za obiekt wojskowy. - Jesli ma tu byc mowa o winie - zawolal - to trzeba oskarzyc najwyzsze kierownictwo Kriegsmarine, trzeba oskarzyc wielkiego admirala. Dopuscil do tego, ze procz uciekinierow zaokretowano mase personelu wojskowego. Zbrodniarz nazywa sie Donitz! Konrad zrobil pauze, jak gdyby musial przeczekac poruszenie na sali sadowej, okrzyki sluchaczy. Ale moze tylko szukal konczacych slow. Wreszcie powiedzial: - Przyznaje sie do swego czynu. Ale prosze Wysoki Sad o uznanie dokonanej przeze mnie egzekucji za cos, co mozna pojac jedynie na szerszym tle. Wiem: Wolfgang Stremplin byl na krotko przed matura. Niestety ja nie moglem sie na to ogladac. Chodzilo i chodzi o rzecz wiekszej wagi. Stolica landu, Schwerin, musi w koncu szczegolnie uczcic swojego wielkiego syna. Wzywam do tego, zeby na poludniowym brzegu jeziora, tam, gdzie ja na swoj sposob oddalem czesc meczennikowi, wzniesc monument, ktory nam i przyszlym pokoleniom bedzie przywolywal na pamiec owego Wilhelma Gustloffa, skrytobojczo zamordowanego przez Zyda. Tak jak przed kilku laty w Sankt Petersburgu jako Bohatera Zwiazku Sowieckiego uhonorowano pomnikiem dowodce okretu podwodnego Aleksandra Marinesko, nalezy tez uczcic czlowieka, ktory 4 lutego 1936 oddal zycie, azeby mozna bylo wreszcie uwolnic Niemcy od zydowskiego jarzma. Nie boje sie uznac, ze po stronie zydowskiej rowniez istnieja powody, aby albo w Izraelu, gdzie Dawid Frankfurter zmarl w osiemdziesiatym drugim, albo w Davos uczcic rzezba owego studenta medycyny, ktory czterema mierzonymi strzalami dal znak swojemu narodowi. A moze tylko tablica z brazu, byloby to calkiem okej. W koncu sedzia przewodniczacy nie wytrzymal: - Starczy juz tego! - Po tym cisza na sali. Wyjasnienia mojego syna, nie, jego erupcja nie pozostala bez nastepstw; wygloszona mowa nie mogla jednak wplynac ani na zlagodzenie, ani na zaostrzenie wyroku, bo sad w potoku slow Konny'ego dosluchal sie pewnie obecnego w nich i logicznie zazebiajacego sie szalenstwa; urojen, ktore bardziej czy mniej przekonujaco zostaly zanalizowane przez bieglych. W istocie nie mam wysokiego mniemania o tej niby to naukowej pisaninie. Byc moze jednak ow ekspert, ktory jako psycholog specjalizowal sie w anomaliach zycia rodzinnego, nie byl calkiem daleki od prawdy, tlumaczac postepek Konny'ego, nazwany przezen "samotnym czynem desperata", pozbawiona ojca mlodoscia oskarzonego i w sposob naciagany dopatrujac sie przyczyn takze w moim narodzeniu sie i dorastaniu bez ojca. Dwie inne ekspertyzy poruszaly sie po rownie wydeptanych sciezkach. Nic, tylko polowanie na upatrzonego w rodzinnym rewirze. Na koniec winien byl zawsze ojciec. Tymczasem to Gabi, ktorej przyznano prawo do wylacznego wychowywania dziecka, nie powstrzymala swego syna przed przenosinami z Molln do Schwerina, wskutek czego ostatecznie wpadl w szpony matki. Ona, tylko ona jest winna. Wiedzma w lisim kolnierzu. Od dawien dawna bledny ognik, o czym wie ktos, kto zna ja z dawnych czasow i kogo na pewno cos z nia laczylo. Bo gdy tylko zacznie gadac o Tulli... Wpada w rozmarzenie... Plecie mistyczne androny... Jakis kaszubski czy kosniewiacki wodnik, Thula, Duller albo Tul, byl jakoby jej chrzestnym. Z przechylona glowka, tak ze jej srebrzystoszare spojrzenie zgralo sie ze szklanymi oczyma lisa, matka wpatrywala sie w bieglych przedkladajacych swoje opinie. Siedziala sobie i sluchala nieporuszenie, jak moja ojcowska zawodnosc towarzyszy niczym lejtmotyw calemu szeleszczeniu papierzysk tworzac mila jej uszom muzyke. Ona wystepowala w ekspertyzach tylko na marginesie. Oto probka: "Skadinad zyczliwa babcina opieka nie mogla zagrozonemu mlodziencowi zastapic ojca i matki. W najlepszym razie mozna przyjac, ze ciezki los babki, jej ocalenie w powaznym stanie i porod w obliczu tonacego statku, mial na wnuka, Konrada Pokriefke, wplyw z jednej strony ksztaltujacy, z drugiej - wskutek intensywnie wyobrazanego sobie wspoluczestnictwa - destrukcyjny..." Ten karb wyciety przez ekspertow usilowal poglebic obronca. Pelen dobrych checi mezczyzna w moim wieku, zaangazowany przez moja byla, ktoremu jednak nie udalo sie pozyskac zaufania Konny'ego. Ilekroc mowil o "nierozwaznym i niezamierzonym postepku" i staral sie zlagodzic postawiony zarzut z morderstwa na zwykle zabojstwo, moj syn niweczyl wszelkie wysilki swego obroncy wyznajac z wlasnej woli: - Nie spieszylem sie i bylem przy tym zupelnie spokojny. Nie, nienawisc nie grala zadnej roli. Moje mysli byly natury czysto rzeczowej. Po pierwszym, oddanym niestety zbyt nisko strzale w brzuch trzy kolejne strzaly byly mierzone. Niestety posluzylem sie pistoletem. Rad bylbym, jak Frankfurter, miec do dyspozycji rewolwer. Konny bral odpowiedzialnosc na siebie. Za szybko wybujaly, w okularach i z kedzierzawa czupryna stal przed sadem jako oskarzyciel samego siebie. Wygladal mlodziej niz na siedemnascie lat, mowil jednak nad wiek madrze, jak gdyby zbieral zyciowe doswiadczenie na przyspieszonych kursach. Na przyklad nie godzil sie na obarczanie wspolwina swoich rodzicow. Z poblazliwym usmiechem mowil: - Moja matka jest calkiem okej, mimo ze dzialala mi czesto na nerwy ciaglym gadaniem o Oswiecimiu. A mojego ojca sad powinien szybko zapomniec, jak ja robie to od lat, po prostu go zapomniec. Czy moj syn mnie nienawidzil? Czy Konny byl w ogole zdolny do nienawisci? Kilkakrotnie wypieral sie nienawisci do Zydow. Ja sklaniam sie do mowienia o uprzedmiotowionej nienawisci Konrada. Nienawisc na malym ogniu. Podgrzewana na okraglo. Nienawisc rozmnazajaca sie beznamietnie, obojnaczo. A moze mogloby byc tak, ze obronca wcale sie nie mylil interpretujac rozniecony przez matke maniacki kult Wilhelma Gustloffa jako szukanie namiastki ojca? Poddal pod rozwage fakt, ze malzenstwo Gustloffow bylo bezdzietne. Szukajacemu Konradowi Pokriefke nadarzyla sie tym samym luka mozliwa do wirtualnego wypelnienia. Ostatecznie nowa technologia, w szczegolnosci internet, pozwala na taka ucieczke z mlodzienczej samotnosci. Za tym przypuszczeniem przemawia to, ze skoro sedzia w tym punkcie rozprawy udzielil Konny'emu glosu, ten entuzjastycznie, malo tego: bardzo cieplo mowil o "meczenniku". Powiedzial: - Odkad moje badania wykazaly, ze zaangazowanie spoleczne Wilhelma Gustloffa pozostawalo pod wplywem bardziej Gregora Strassera anizeli fuhrera, tylko w nim widzialem wzor dla siebie, co na mojej home-page wielokrotnie znajdowalo dobitny wyraz. Meczennikowi zawdzieczam moja wewnetrzna postawe. Pomszczenie go bylo dla mnie swietym obowiazkiem! Gdy po tej wypowiedzi prokurator dla nieletnich dosc natarczywie wypytywal go o przyczyny jego pogardy dla Zydow, odparl: - Widzi pan to najzupelniej blednie! Ja w zasadzie nie mam nic przeciwko Zydom. Ale podobnie jak Wilhelm Gustloff reprezentuje poglad, ze Zyd posrod narodow aryjskich jest obcym cialem. Niech oni wszyscy wyjada do Izraela, gdzie jest ich miejsce. Tutaj sa nie do zniesienia, tam pilnie sie ich potrzebuje do walki z wrogim otoczeniem. Dawid Frankfurter mial calkowita racje podejmujac decyzje, by po wypuszczeniu z wiezienia wyjechac zaraz do Palestyny. To bylo najzupelniej okej, ze znalazl pozniej prace w Ministerstwie Obrony Izraela. W toku procesu mozna bylo odniesc wrazenie, ze sposrod wszystkich, ktorzy zabierali glos, jedynie moj syn mowi prosto z mostu. Szybko przechodzil do rzeczy, ogarnial calosc, na wszystko mial gotowe rozwiazanie i precyzyjnie ujal swoja sprawe, podczas gdy oskarzenie i obrona, w trojcy jedyni eksperci, a takze sedzia wraz z asesorami i lawnikami bladzili nieporadnie w poszukiwaniu motywu popelnionego czynu, przywolujac Boga i Freuda jako drogowskazy. Wciaz usilowali oni z "biednego chlopaka", jak sie wyrazil obronca, uczynic ofiare stosunkow spolecznych, rozbitego malzenstwa, jednostronnie pojmowanych w szkole celow nauczania i bezboznego swiata, w koncu nawet, na co odwazyla sie moja byla, obwinie "geny przekazane Konradowi przez babke za posrednictwem syna". O wlasciwej ofierze czynu, niedoszlym maturzyscie Wolfgangu Stremplinie, ktory wyrosl on-line na Zyda Dawida, przed sadem prawie sie nie mowilo. Wstydliwie pomijany, wystepowal tylko jako cel ataku. Totez obronca uznal za stosowne przypisac mu prowokacyjne upozorowanie falszywych faktow. Co prawda nie padlo stwierdzenie: "sam sobie winien", ale krylo sie w takich pobocznych zdaniach jak: "Ofiara wrecz sie narzucala". Albo: "Nader nieostrozne bylo przeniesienie sporu internetowego do rzeczywistosci". W kazdym razie sprawca spotykal sie z wiekszym wspolczuciem. Chyba dlatego malzenstwo Stremplinow wyjechalo jeszcze przed ogloszeniem wyroku. Zrobili to zapewniwszy uprzednio Gabi i mnie w kawiarni naprzeciwko gmachu sadu, ze zbyt surowe ukaranie naszego syna nie byloby po ich mysli i na pewno nie po mysli Wolfganga. - Czujemy sie wolni od jakiejkolwiek checi zemsty - powiedziala pani Stremplin. Gdybym uczestniczyl w procesie z racji zawodu, to znaczy jako dziennikarz, krytykowalbym wyrok wydany po zmianie kwalifikacji czynu na zabojstwo jako "za niski", jesli nie zgola "skandal sadowy"; a tak, z dala od poczucia dziennikarskiego obowiazku i skupiony wylacznie na moim synu, ktory nieporuszenie przyjal siedem lat wiezienia dla nieletnich, bylem przerazony. Stracone lata! Bedzie ich mial dwadziescia cztery, jesli przyjdzie mu odsiedziec calosc kary. Przez codzienne obcowanie z kryminalistami i prawdziwymi skrajnymi prawicowcami zgruboskornialy, bedzie potem wprawdzie zyl na wolnosci, lecz przypuszczalnie znow wejdzie w konflikt z prawem i powtornie trafi do wiezienia. Nie! Ten wyrok jest nie do przyjecia! Konny jednakze nie chcial skorzystac ze wskazanej przez obronce mozliwosci starania sie o rewizje procesu i uchylenie wyroku. Moge tylko przytoczyc slowa, jakie mial wypowiedziec do Gabi: - Po prostu trudno skapowac, ze dostalem zaledwie siedem lat. Zyda Frankfurtera zapudlowali wtedy na osiemnascie, z czego wszakze odsiedzial tylko dziewiec i pol... Mnie, zanim go zabrali, nie chcial widziec. I jeszcze na sali sadowej wzial w objecia nie swoja matke, tylko babke, ktora mimo pantofli na wysokim obcasie siegala mu do piersi. Kiedy musial isc, obejrzal sie raz jeszcze; byc moze szukal, na prozno, rodzicow Dawida badz Wolfganga. Kiedy wkrotce po tym stalismy przed gmachem sadu na Dremmlerplatz i ja moglem wreszcie wlozyc sobie papierosa w usta, zobaczylismy rozwscieczona matke. Zdjela lisa i wraz z tym futrzanym kolnierzem na oficjalne wystepy porzucila napuszona literacka niemczyzne: - Przeczez to zadna szprawiedliwoszcz! - Wsciekle wyrwala mi papierosa z kacika ust, rozdeptala go w zastepstwie czegos tam, co nalezalo unicestwic, z poczatku krzyczala, a potem mowila w podnieceniu: - To jedno wielkie szwinsztwo! Szprawiedliwoszczi ju ni ma. To ni chlopaczyne, to mnie przyszkrzynicz powinni. No, bo to niby ja zem jemu najpierw komputerzyszko, a potem szpluwe na osztatnia Wielkanoc w prezencze dala, bo te lyse paly mojego Konradzika sa czepialy. Raz to zbity na kwaszne jablko do domu przyszedl. Ale ni plakal, nic a nic. A szkad! Dawno ju w mojej komodze se lezal. Glajch po przelomie na ruszkim targu zem go kupila. Calkiem tani bel. Ale w sadzie nikt mnie ni pytal, no, szkad sa niby ta szpluwa wzela... 9 Znak zakazu postawiony od samego poczatku. On stanowczo mi zabronil spekulowania na temat mysli Konny'ego, inscenizowania myslowego spektaklu na podstawie tego, co sobie przypuszczalnie myslal, ewentualnego zapisywania rzeczy, ktore w glowie mojego syna moglyby dojsc do glosu i nadawalyby sie do zacytowania.Mowi: - Nikt nie wie, co myslal i nadal mysli. Zadne czolo, nie tylko jego, nie przepuszcza. Strefa zamknieta. Ugor dla lowcow slow. Bezcelowe jest otwieranie czaszki. Poza tym nikt nie wypowiada tego, co mysli. A kto tego probuje, klamie juz w pierwszym polzdaniu. Zdania, ktore zaczynaja sie tak: Myslal w owej chwili... albo: Jego mysli bladzily... zawsze byly protezami. Nic nie jest szczelniej zamkniete niz glowa. Nawet wzmozone tortury nie wymusza kompletnych zeznan. Ba, nawet w sekundzie smierci mozliwe sa myslowe oszustwa. Dlatego tez nie mozemy wiedziec, co sobie myslal Wolfgang Stremplin, kiedy kielkowala w nim decyzja, zeby wystapic w internecie w roli Dawida, albo co doslownie dzialo sie w jego glowie, gdy stojac przed schroniskiem mlodziezowym "Kurt Burger" widzial, jak jego wrogoprzyjaciel, wystepujacy on-line pod imieniem Wilhelma, teraz, jako Konrad Pokriefke, wyciaga pistolet z prawej kieszeni skafandra i po pierwszym strzale w brzuch trzema nastepnymi strzalami trafia go w glowe i w zamkniete w niej mysli. Widzimy tylko to, co widzimy. Powierzchnia nie mowi wszystkiego, ale mowi dostatecznie duzo. Zatem zadnych mysli, rowniez takich wymyslonych z opoznieniem. W taki sposob, oszczedni w slowach, szybciej dojdziemy do konca. Jak to dobrze, ze nie przeczuwa, jakie to mysli calkiem wbrew mojej woli wypelzaja z lewych i prawych zwojow mozgowych, przerazajaco nabieraja sensu, wyjawiaja strzezone lekliwie tajemnice, kompromituja mnie, napelniaja trwoga, tak ze staram sie predko myslec o czyms innym. Pomyslalem na przyklad o prezencie dla Neustrelitz, o czyms, co usilowalem wymyslic sobie dla mojego syna, o drobnym upominku stosownym na pierwsze odwiedziny. Jako ze z biura wycinkow dostalem wszystkie gazetowe sprawozdania komentujace przebieg procesu, mialem przed soba fotografie Wolfganga Stremplina z "Badische Zeitung". Wygladal na niej milo, ale niczym sie nie wyroznial. Moze abiturient, na pewno ktos w wieku poborowym. Usmiechal sie i mial jakis smutek w oczach. Ciemnoblond wlosy, lekko faliste, byly bez przedzialka. Mlody mezczyzna w rozpietej pod szyja koszuli, z glowa przechylona w lewo. Byc moze idealista, ktory myslal nie wiadomo o czym. Nawiasem mowiac komentarze do procesu mojego syna wypadly, co sie tyczy objetosci, zaskakujaco skromnie. W czasie rozprawy w obu czesciach juz zjednoczonych Niemiec doszlo do szeregu przestepstw popelnionych przez skrajnych prawicowcow, miedzy nimi do usilowania zabojstwa Wegra w Poczdamie przy uzyciu kijow bejsbolowych i pobicia emeryta w Bochum ze skutkiem smiertelnym. Ustawicznie i wszedzie atakowali skini. Przemoc o podlozu politycznym stala sie tymczasem codziennoscia, podobnie jak apele przeciwko prawicy; a takze ubolewanie politykow, ktorzy w zdaniach pobocznych dostarczali zbrodniarzom opakowana hubke. Moze tez jednak byc, ze bezsporny stan rzeczy, wedlug ktorego Wolfgang Stremplin nie byl Zydem, zmniejszyl zainteresowanie toczacym sie procesem, bo z poczatku, zaraz po fakcie, w calym kraju ukazywaly sie wytluszczone naglowki: "Zastrzelony wspolobywatel zydowskiego pochodzenia!" i "Tchorzliwy mord z nienawisci do Zydow!" Podobnie brzmial obciety przeze mnie podpis pod fotografia: "Najnowsza ofiara antysemickiej przemocy". I tak to za pierwsza wizyta w zakladzie karnym dla mlodocianych - mocno podniszczonej budowli, ktora prosila sie o rozbiorke - w kieszeni mojej marynarki w charakterze podarku znalazlo sie gazetowe zdjecie Wolfganga Stremplina. Konny powiedzial nawet: dziekuje, gdy mu podsunalem zlozona tylko raz odbitke. Wygladzil ja, usmiechnal sie. Nasza rozmowa przebiegala opornie, ale badz co badz on ze mna rozmawial. Siedzielismy w rozmownicy naprzeciwko siebie; przy innych stolikach inni mlodociani przestepcy rowniez mieli gosci. Jako ze odczytywanie mysli z czola mojego syna zostalo mi zabronione, powiem jedynie, ze w zetknieciu ze swoim ojcem okazal sie jak zwykle zamkniety w sobie, ale nie niechetny. Zaszczycil mnie nawet pytaniem o moja dziennikarska prace. Opowiadajac mu o reportazu na temat sklonowanej w Szkocji cudownej owieczki Dolly i jej tworcy zobaczylem, jak sie usmiecha. - To na pewno zainteresuje mame. Pasjonuje sie przeciez genami, zwlaszcza moimi. Potem uslyszalem o mozliwosci grywania w ping-ponga w wieziennej swietlicy i dowiedzialem sie, ze dzieli cele z trzema innymi nieletnimi, "zbakierowane typy, ale nieszkodliwe". Ma on, jak mowil, wlasny kat ze stolem i polka na ksiazki. Poza tym mozliwa jest nauka zaoczna. - Raz cos nowego! - zawolal. - Zrobie mature za kratkami! Pod czujna straza, zebym sie sciagac nie wazyl. - Nie bardzo mi sie podobalo, ze Konny silil sie na dowcipy. Kiedy wychodzilem, zastapila mnie jego przyjaciolka Rosi, ktora juz wygladala na zaplakana przychodzac, jak w zalobie, cala na czarno. Ogolne przychodzenie i wychodzenie charakteryzowalo dzien odwiedzin: lkajace matki, zaklopotani ojcowie. Straznik, ktory dosc niedbale kontrolowal prezenty, przepuscil fotografie Wolfganga jako Dawida. Przede mna na pewno byla u niego matka, byc moze razem z Gabi; a moze obie odwiedzily Konny'ego jedna tuz po drugiej? Czas uplywal. Ja nie karmilem juz cudownej owieczki Dolly papierem drzewnym, deptalem po pietach innym sensacjom. I mimochodem bez wielkich halasow dobiegla konca jedna z moich krotkotrwalych romansowych historii - tym razem chodzilo o fotografke specjalizujaca sie w zdjeciach chmur. Potem byl w kalendarzu znowu dzien odwiedzin. Ledwie usiedlismy naprzeciw siebie, moj syn opowiedzial mi, ze w wieziennym warsztacie oprawil w szklo i powiesil pod polka na ksiazki kilka fotografii: - Jasne, rowniez te Dawida. - Poza tym oszklone zostaly dwie fotografie, ktore nalezaly do materialow z jego Website i na zyczenie przyniesione zostaly mu zapewne przez matke. Chodzilo o odbitki, z ktorych kazda przedstawiala kapitana trzeciej rangi Aleksadra Marinesko, ale ktore, jak mowil moj syn, nie moglyby byc bardziej do siebie niepodobne. On sciagnal sobie kopie z internetu. Dwaj entuzjasci Marinesko twierdzili, ze to wlasnie oni maja w swojej witrynie prawdziwe zdjecie. - Zabawny spor - powiedzial Konny i spod niezniszczalnego norweskiego puloweru wyciagnal odbitki oprawione jak fotografie rodzinne. Zostalem rzeczowo pouczony: - Ten z okragla twarza kolo peryskopu jest wystawiony w petersburskim Muzeum Marynarki. A ten tutaj z kanciasta twarza, co stoi na wiezyczce swojego okretu, to ma byc prawdziwy on. W kazdym razie istnieja pisemne dowody, ze ta fotografia jako oryginal zostala podarowana finskiej prostytutce, z ktorej uslug Marinesko wiele razy korzystal. Dowodca "S 13" mial przeciez slabosc do kobiet. Ciekawa rzecz, co po takim gosciu zostaje... Moj syn dlugo jeszcze mowil o swojej malej galerii portretow, do ktorej nalezaly jedno wczesne i jedno pozne zdjecia Dawida Frankfurtera; pozne ukazuje go jako starego i niepoprawnego palacza. Jednego portretu brakowalo. Juz chcialem zrobic sobie malenka nadzieje, gdy Konny, jak gdyby umial czytac w myslach swego ojca, dal mi do zrozumienia, ze kierownictwo wiezienia niestety nie zezwolilo mu na ozdobienie celi "ostrym jak brzytwa zdjeciem meczennika w mundurze". Najczesciej odwiedzala go matka, w kazdym razie bywala tam czesciej niz ja. Gabi przewaznie stawalo na przeszkodzie "zwiazkowe zawracanie glowy"; zasuwala honorowo w sekcji "Wychowanie i Nauka". Zeby nie zapomniec o Rosi: przyjezdzala bardzo regularnie, wkrotce juz nie byla zaplakana. W biezacym roku mialem do czynienia z wszczeta wczesnie w calym kraju wrzawa wyborcza, to znaczy jak wszyscy zurnalisci probowalem wrozyc z fusow permanentnego wypytywania wyborcow; tresciowo caly ten szum niewiele dawal. W najlepszym razie mozna bylo przewidywac, ze ten pastor Hintze ze swoja "kampania czerwonych skarpetek" przysluzy sie PDS, lecz nie zdola uratowac Grubego, ktory potem tez przepadl w wyborach. Duzo jezdzilem, przeprowadzalem wywiady z deputowanymi do Bundestagu, biznesmenami sredniego szczebla, nawet z kilkoma republikanami, bo skrajnej prawicy przepowiadano wiecej niz piec procent. W Meklemburgii - Pomorzu Przednim byli oni bardzo aktywni, aczkolwiek z nader umiarkowanym powodzeniem. Nie pojechalem do Neustrelitz, ale przez telefon uslyszalem od matki, ze jej "Konradzik" ma sie dobrze. Przytyl nawet o pare funtow. Poza tym "awanszowal", jak sie wyrazila, na kierownika kursu komputerowego dla nieletnich przestepcow. - No, sam wiesz, w tej dzedzinie imer asem bel... Wyobrazilem wiec sobie mojego syna, jak - z czasem pucolowaty - wedlug najnowszej instrukcji obslugi uczy swoich wspolwiezniow komputerowego abecadla, zakladalem wszelako, ze pensjonariusze zakladu karnego dla mlodocianych nadal nie beda mieli dostepu do internetu; w przeciwnym razie kilku przestepcow wedlug wskazowek, jakich im udzielil Webmaster Konrad Pokriefke, mogloby znalezc wirtualna droge ucieczki: rejterada w cyberprzestrzen. Ponadto dowiedzialem sie, ze druzyna tenisa stolowego neustrelitzczan, w ktorej wystepowal moj syn, grala i wygrala z reprezentacja zakladu karnego dla mlodocianych Plotzensee. W sumie: uznany wyrokiem sadu za zabojce i tymczasem juz pelnoletni syn wielce zajetego dziennikarza mial pelne rece roboty. Zaraz na poczatku lata zdal zaoczna mature z ocena jeden przecinek szesc; poslalem telegram: "Gratulacje, Konny!" A potem dostalem wiadomosc od matki: Przeszlo tydzien byla w polskim Gdansku. Po powrocie do Schwerina, gdzie ja odwiedzilem, mozna bylo uslyszec: - Po Dancigu zem naturalnie pochodzila, ale najwiecej zem we Wrzeszczu sa nalazila. Wszysztko sa tam zmienilo. Ale dom przy Elzy jesz sztoi. Nawet balkony ze szkrzynkami na kwiaty wszysztkie jesz na miejszcu sa... Pojechala na wycieczke autokarem. - Ganc tanio dla nas belo! - Grupa wysiedlencow, kobiet i mezczyzn w wieku matki i starszych, skorzystala z oferty agencji turystycznej, ktora organizowala tak zwane "podroze nostalgiczne". Matka mowila: - Pieknie belo. To Polaczkom przyznacz trzeba, duzo odbudowali, wszysztkie koszczoly i takie rozne. Telko pomnika Gutenberga ju ni ma, co go zeszmy w dzeczinsztwie Kultejnbekiem zwali i co w Jaszkowym Lesze glajch za Grochowa Kopa sztal. Ale w Brzeznie, gdzie zem przy pieknej pogodze bela, znowu prawdziwe kapieliszko jeszt jak dawniej... Potem jej spojrzenie spod znaku nie-ma-mnie-w-domu. Ale po krotkim czasie na nowo ruszyla zdarta plyta: Jak to bylo dawniej, jeszcze dawniej, bardzo dawno, na podworzu stolarni albo jak w lesie lepilo sie sniegowego balwana, albo co sie w wakacje dzialo na plazy nad Baltykiem, "kiedy zem jesz chuda jako patyk bela"... Ze zgraja chlopakow doplywala do wraku okretu, ktorego nadbudowki od poczatku wojny wystawaly z wody. "Ganc gleboko zeszmy w pordzewialej lajbie nurkowali. A jeden z chlopakow, co najglebiej nura dawal, Jochen mu belo..." Zapomnialem spytac matke, czy w czasie nostalgicznej podrozy, mimo letniej pogody, miala w bagazu swojego sakramenckiego lisa... Ale dopytywalem sie tylko, czy w Gdansku-Wrzeszczu i gdzie indziej byla z nia ciotka Jenny. - Niii - odparla matka - jezdzycz ona ni chcze. Przez wzglad na nogi i w ogole. Za mocno by jej zal belo, powiedzala. Ale droge do szkoly, co zeszmy nia z moja przyjaczolka chodzily, to zem kilka razy tam i z powrotem przeszla. Tym razem duzo krotsza mnie sa wydala. Jeszcze wiecej wrazen z podrozy zaraz po powrocie musiala matka zaserwowac na goraco mojemu synowi, ze wszystkimi szczegolami poczynionego takze mnie wyznania: - I w Gotenhafen zem tez bela, samuszenka. Z grubsza bioracz tam, gdze nas okretowali. Wszysztko w myszlach zem se przedsztawila, i te wszysztkie dzeczaczki glowkami do dolu w lodowatej wodze. Plakacz zem powinna bela, ale zem ni mogla... - Znowu to spojrzenie nie-ma-mnie-w-domu. Potem byla juz tylko mowa o "Kadeefie" - Po prawdze to przeczez piekny sztatek bel... Totez nie bylo w tym nic zaskakujacego, ze za nastepna wizyta w Neustrelitz - zaraz po wyborach do Bundestagu - ujrzalem produkt maniackiego majsterkowania. Pudlo z elementami konstrukcji, ktorymi posluzyl sie moj syn, to byl prezent zakupiony z pewnoscia z funduszy matki. Cos takiego mozna znalezc w dzialach zabawek domow towarowych tam, gdzie na regalach leza dobrze posegregowane i poukladane jedno na drugim pudla z modelami do skladania znanych egzemplarzy, ktore moga latac, jechac, plywac. Nie sadze, zeby kupowala w Schwerinie. Szukala i znalazla pewnie albo w hamburskim Alsterhaus, albo w berlinskim KaDeWe. W Berlinie czesto bywala. Ostatnio miala golfa i w ogole jezdzila duzo oraz - co sie tyczy sposobu jazdy - ryzykownie; matka wyprzedza dla zasady. Jesli przyjezdzala do Berlina, to nie po to, zeby odwiedzic mnie w moim kawalerskim balaganie na Kreuzbergu, tylko zeby w Schmargendorfie ze swoja przyjaciolka Jenny "powszpominacz sztare dzeje" i do kruchych ciasteczek napic sie musujacego Czerwonego Kapturka. Od przelomu obie widywaly sie tak czesto, jak gdyby trzeba bylo cos nadrobic, jak gdyby nalezalo powetowac sobie stracone lata z czasow muru. Byly szczegolna para. Kiedy matka odwiedzala ciotke Jenny - a mnie wolno bylo byc swiadkiem - zachowywala sie niesmialo i udawala mala dziewczynke, ktora niedawno zrobila jej brzydki kawal. Teraz chciala naprawic szkode. Co do ciotki Jenny natomiast to wydawalo sie, ze wybaczyla wszystko, co przed wielu laty stalo sie zlego. Widzialem, jak kustykajac obok glaskala matke. Szeptala przy tym: - Juz dobrze, Tulla, juz dobrze. - Potem obie milczaly. I ciotka Jenny pila swoj sok z cytryny na goraco. Jesli matka w ogole kogos jeszcze kochala procz Konrada, ktory utonal w kapieli, i Konny'ego, ktory trafil do wiezienia, to wlasnie swoja szkolna przyjaciolke. Od poczatku lat szescdziesiatych, kiedy to zamieszkiwalem pokoik w schmargendorfskim mansardowym mieszkaniu, nie zostal tam przestawiony zaden mebel. Wszystkie porozstawiane bibeloty, choc nie pokrywaja sie kurzem, tchna zamierzchlym czasem. I jak u ciotki Jenny kazda sciana, nawet te ukosne, wytapetowana jest baletowymi zdjeciami - ona, znana pod pseudonimem artystycznym Angustri, jako Giselle, w "Jeziorze labedzim" i w "Coppelii", smukla jak topola solo badz obok swych rowniez szczuplych baletmistrzow - tak matka jest w srodku i z wierzchu oklejona wspomnieniami. I jesli, jak mowia, wspomnienia mozna wymieniac, to przy Karlsbader Strasse mozna bylo kiedys i mozna nadal znalezc punkt wymiany tego trwalego towaru. Zatem z okazji przyjazdu do Berlina - przed albo po wizycie u ciotki Jenny - w KaDeWe wyszukala w ofercie dla majsterkowiczow bardzo okreslony model. Ani wodnoplatowiec Dorniera "Do X", ani model czolgu Konigstiger, ani pancernik "Bismarck", ktory zostal zatopiony juz w czterdziestym pierwszym, ani ciezki krazownik "Admiral Hipper", ktory po zakonczeniu wojny pocieto na zlom, nie wydaly sie jej stosownym prezentem. Nie wybrala niczego wojskowego; najbardziej przypadl jej do gustu statek pasazerski "Wilhelm Gustloff". Prawdopodobnie nie korzystala z niczyich rad, bo matka zawsze sama wiedziala, czego chce. Moj syn musial chyba postarac sie o pozwolenie, zeby wolno mu bylo zademonstrowac niezwykly przedmiot w rozmownicy. W kazdym razie dyzurny straznik zyczliwie skinal glowa, gdy wiezien Konrad Pokriefke przyszedl obladowany modelem statku. To, co zobaczylem, poruszylo szpule mysli, ktore splataly sie w klab. Czy to sie nie skonczy? Czy ta historia zaczyna sie wciaz na nowo? Czy matka nie moze przestac? Co ona sobie przy tym myslala? Do Konny'ego, teraz juz pelnoletniego, powiedzialem: - Bardzo ladny. Ale wlasciwie powinienes juz wyrosnac z wieku odpowiedniego do takich zabawek, moze nie? - A on przyznal mi nawet racje: - Wiem. Ale gdybys ty, jak mialem trzynascie albo czternascie, dal mi na urodziny "Gustloffa", to nie musialbym teraz nadrabiac dziecinnych zaleglosci. Ale robotka byla przyjemna. A czasu mam dosc, moze nie? Zarzut okazal sie celny. I podczas gdy ja jeszcze go przezuwalem i zastanawialem sie, czy zajecie sie przekletym statkiem jako zwyklym modelem do skladania, w dodatku pod ojcowskim kierunkiem, nie powstrzymaloby mojego syna przed najgorszym, on powiedzial: - Poprosilem o to babcie Tulle. Chcialem miec plastycznie przed oczami, jak statek wygladal. A wyglada calkiem fajnie, moze nie? Od dziobu po rufe statek "Kraft durch Freude" prezentowal sie w calej swojej pieknosci. Moj syn zlozyl to bezklasowe marzenie wycieczkowiczow z wielu czesci. Jaki przestronny i nie zatarasowany zadnymi nadbudowkami byl poklad sloneczny! Jak elegancko stal na srodokreciu jedyny komin, lekko przechylony ku rufie! Wyraznie rozpoznawalny oszklony poklad spacerowy! Pod pomostem nawigacyjnym oranzeria nazywana Altana. Zastanawialem sie, gdzie we wnetrzu statku moglby byc poklad E z basenem plywackim i policzylem lodzie ratunkowe: zadnej nie brakowalo. Konny wstawil lsniacy biela model statku w specjalnie sporzadzone przez siebie druciane rusztowanie. Kadlub pozostal widoczny az po stepke. Wyrazilem swoj podziw, choc podszyty ironia, dla pracowitego majsterkowicza. Zareagowal na moja pochwale chiehotliwym smiechem, wyczarowal z kieszeni pudeleczko po pastylkach, w ktorym, jak sie mialo okazac, trzymal trzy czerwone nalepki wielkosci mniej wiecej feniga. I czerwonymi plamkami oznakowal kadlub tam, gdzie torpedy dosiegly celu: jedna plamke nakleil na lewa burte czesci dziobowej, nastepna w miejscu, w ktorym i ja zlokalizowalbym we wnetrzu statku basen plywacki, trzecia plamka byla przeznaczona dla maszynowni. Konrad robil to uroczyscie. Pokryl tulow statku stygmatami, przyjrzal sie swemu dzielu, byl najwidoczniej zadowolony, powiedzial: - To byla precyzyjna robota - a potem raptownie zmienil temat. Moj syn chcial wiedziec, na kogo glosowalem w wyborach do Bundestagu. Odparlem: - Na pewno nie na republikanow - po czym przyznalem sie, ze juz od lat zaden lokal wyborczy nie potrafil mnie skusic. - To znow typowe dla ciebie: nie miec absolutnie zadnych wlasnych pogladow - rzucil, sam jednak nie chcial zdradzic, przy kim jako mlody wyborca glosujacy korespondencyjnie postawil krzyzyk. Ja, podejrzewajac wplyw matki, stawialem na PDS. Ale on tylko sie usmiechnal i zaczal rozmieszczac na dziobie, rufie i topach obu masztow male, wykonane widac wlasnym przemyslem flagi, ktore czekaly na to w innym pudeleczku. Odtworzyl w miniaturze nawet emblemat KdF i flage Niemieckiego Frontu Pracy; nie zabraklo tez tej ze swastyka. Statek oflagowany. Wszystko gralo, tylko u niego znowu nie gralo nic. Co robic, kiedy syn odczytuje zakazane, od lat trzymane w areszcie domowym mysli ojca, za jednym zamachem bierze w posiadanie i nawet wprowadza w czyn? Zawsze staralem sie nie podpadac przynajmniej politycznie, wystrzegac sie niewlasciwych wypowiedzi, zachowywac na zewnatrz pozory poprawnosci. Nazywa sie to samodyscyplina. Czy to w gazetach Springera, czy w "taz", wciaz tanczylem, jak mi zagrali. Bylem nawet dosc przekonany do tego, co wychodzilo mi spod piora. Bic piane nienawisci, cynicznie zmieniac fronty, dwie czynnosci, ktore na przemian przychodzily mi z latwoscia. Ale nigdy nie wybiegalem przed szereg, nigdy w artykulach wstepnych nie wytyczalem kursu. Temat poddawali inni. Tak to trzymalem sie zlotego srodka, nigdy nie zapedzilem sie ani calkiem w lewo, ani calkiem w prawo, nie wychylalem sie, plynalem z pradem, pozwalalem sie unosic, musialem utrzymac sie na powierzchni; no coz, pewnie sie to wiazalo z okolicznosciami moich narodzin; tym dawalo sie wytlumaczyc niemal wszystko. Potem jednak moj syn nawarzyl piwa. Wlasciwie to nie byla niespodzianka. Tak musialo sie stac. Po wszystkim, co Konny zamiescil w internecie, naplotl w chatroomie, oglosil na swojej homepage, mierzone strzaly oddane na poludniowym brzegu Jeziora Schwerinskiego byly ostateczna konsekwencja. Siedzial teraz w wiezieniu dla mlodocianych, zwyciestwami w ping-pongu i prowadzeniem kursu komputerowego zyskal sobie uznanie, mogl sie pochwalic zdana matura, juz teraz, o czym szepnela mi matka, dostawal z gospodarki propozycje na pozniej: nowe technologie! Wydawalo sie, ze bedzie mial przyszlosc w bliskim juz nowym stuleciu, robil wrazenie pogodnego, wygladal na dobrze odzywionego, mowil calkiem rozsadne rzeczy, nie przestal jednak wznosic choragwi jak choragiewki. To moze tylko zle sie skonczyc, myslalem niejasno i szukalem rady. Na poczatek, poniewaz taki bylem skolowany, nawet u ciotki Jenny. Starsza pani w swoim pokoiku dla lalek lekko trzesac glowa wysluchala wszystkiego, z czego zwierzylem sie mniej czy bardziej szczerze. Przed nia mozna bylo sie wywnetrzyc. Przywykla do sluchania zwierzen, prawdopodobnie od mlodosci. Skoro juz wyjawilem wiekszosc z tego, co mi lezalo na watrobie, obdarzyla mnie swym zlodowacialym usmiechem i powiedziala: - To jest zlo, ktore chce sie wydostac. Moja przyjaciolka z lat mlodosci Tulla, twoja droga matka, zna ten problem. Ojej, ile to razy jako dziecko musialam cierpiec przez jej wybuchy. A takze moj przybrany ojciec - ja przeciez, co wtedy musialo byc trzymane w tajemnicy, pochodzilam podobno od prawdziwych Cyganow - no coz, ten troche zdziwaczaly profesor, ktorego nazwisko, Brunies, przyszlo mi nosic, musial poznac Tulle od jej zlej strony. U niej to byla czysta swawola. Ale zle sie skonczyla. Po doniesieniu tate Bruniesa zabrali... Trafil do Stutthofu... Na koniec jednak prawie wszystko odwrocilo sie ku dobremu. Powinienes z nia pomowic o swoich troskach. Tulla na samej sobie doswiadczyla, jak gruntownie czlowiek moze sie zmienic... Pognalem wiec na leb, na szyje z Berlina A 24 i zjechalem z autostrady na Schwerin. A jakze, rozmawialem z matka, o ile mozna z nia bylo rozmawiac o moich wciaz skotlowanych myslach. Siedzielismy na dziesiatym pietrze odnowionego wiezowca z wielkiej plyty przy Gagarinstrasse na balkonie z widokiem na wieze telewizyjna; w dole nadal stal Lenin z brazu i spogladal na Zachod. Jej mieszkanie wydawalo sie nie zmienione, ale matka ostatnio odkryla na nowo wiare swego dziecinstwa. Poczula sie katoliczka i w rogu bawialni urzadzila cos w rodzaju domowego oltarzyka, na ktorym posrod swiec i plastykowych kwiatow - biale lilie - stal wystawiony obrazek Matki Boskiej; obok szokowala wszelako fotografia poczciwie palacego fajke towarzysza Stalina w bialym ubraniu. Ciezko bylo wpatrywac sie w ten oltarzyk i nic nie mowic. Przywiozlem to, co matka lubila: pszczele zadelka i makowiec. Ledwie wyrzucilem z siebie niemal wszystko, ona powiedziala: - O naszego Konradzika za bardzo martwicz sa ni muszisz. On biedy se napytal i teraz za to szedzi. A jak na wolnoszcz wyjdze, to sicher prawdziwym radykalem bandze, jako ja zem taka radykalka bela, kiedy mnie wlaszni towarzysze od osztatnich sztronniczek Sztalina wymyszlali. Niii, jemu ju nic zlego sa ni sztanie. Nad naszym Konradzikiem imer aniol sztroz czuwa... Zrobila "puste galy", po czym patrzyla juz normalnie i przyznala racje swej przyjaciolce Jenny, ktora znow miala dobrego nosa: - Co w nas szedzi, w glowie i wszedze, to zle wydosztacz sa muszi... Nie, od matki nie mozna bylo uzyskac rady. Jej bialowlose mysli pozostaly krotko przystrzyzone. Ale do kogo jeszcze moglem sie zwrocic? Moze do Gabi? Ponownie przejechalem dobrze mi juz znany odcinek ze Schwerina do Molln i jak za kazdym przybyciem bylem zdumiony skromnym pieknem tego miasteczka, ktore chlubiac sie przeszloscia powoluje sie na Dyla Sowizdrzala, ale chyba nie zniosloby jego figli. Poniewaz moja byla miala ostatnio przyjaciela, czlowieka, jak mowila, "bardzo milego, lagodnego i drazliwego...", spotkalismy sie w sasiednim Ratzeburgu i zjedlismy cos - ona po wegetariansku, ja sznycel - w "Seehofie" z widokiem na labedzie, kaczki i niezmordowanego perkoza dwuczubego. Po tym, jak na wstepie poprzedzonym fraza: "Bog mi swiadkiem, ze nie chcialabym cie urazic" - obarczyla mnie odpowiedzialnoscia za wszystko, co sie tyczy naszego syna, powiedziala: - Wiesz, od dluzszego czasu nie znajduje z chlopakiem porozumienia. On sie zamyka. Nie przyjmuje milosci i podobnych uczuc. Z czasem doszlam do przekonania, ze gleboko w nim, i to az po ostatnie mysli, wszystko jest z gruntu zepsute. Ale kiedy przypomne sobie twoja pania matke, domyslam sie, co przez jej szanownego syna odziedziczyl po niej Konrad. Tu nic sie nie da zmienic. Nawiasem mowiac podczas mojej ostatniej wizyty twoj syn odzegnal sie ode mnie. Potem dala do zrozumienia, ze ze swoim "serdecznym, a przy tym madrym i bywalym w swiecie" partnerem chce zaczac nowe zycie. Nalezy sie jej ta "mala szansa" po tym wszystkim, co przeszla. - I wyobraz sobie, Paul, mam dosc sily, zeby rzucic palenie. - Zrezygnowalismy z deseru. Ja, przez wzglad na nia, odmowilem sobie kolejnego papierosa. Moja byla uparla sie, ze zaplaci za siebie. Proba zasiegniecia rady u Rosi, oddanej przyjaciolki mojego syna, wydaje mi sie z pozniejszej perspektywy co prawda smieszna, ale tez pouczajaca, wskazujaca w przyszlosc. Juz nastepnego dnia, ktory byl dniem odwiedzin, spotkalismy sie w neustrelitzkiej kawiarni, krotko po jej widzeniu z Konnym. Jej oczy juz nie mokre od lez. Wlosy zazwyczaj luzno opadajace zawiazane w wezel. Jej ustawicznie gotowa do poswiecen postawa wyprezona. Nawet jej niespokojne dlonie, raz po raz daremnie szukajace w sobie samych oparcia, lezaly obecnie na stole zacisniete w piesci. Zapewnila mnie: - Jak pan postapi jako ojciec, to panska sprawa. Co do mnie, to zawsze bede wierzyla w dobro w Konnym, chocby sie dzialo nie wiem co. On jest taki silny, taki nadzwyczajnie silny. A ja nie jestem jedyna, ktora mocno, bardzo mocno wierzy w niego - i to nie tylko w myslach. Odrzeklem, ze z tym wewnetrznym dobrem jest cos na rzeczy. Ja w zasadzie tez w nie wierze. Chcialem powiedziec jeszcze wiecej, uslyszalem jednak jakby na zakonczenie: - To nie on, to swiat jest zly. - Nadszedl czas, zebym zglosil sie na wizyte w zakladzie karnym dla mlodocianych. Po raz pierwszy dane mi bylo odwiedzic go w celi. Powiedziano, ze Konrad Pokriefke dobrym sprawowaniem i wzorowa postawa spoleczna wyjednal sobie to jednorazowe specjalne zezwolenie. Jego wspolwiezniow nie bylo, pracowali, jak uslyszalem, w ogrodzie. Konny czekal na mnie w zajmowanym przez siebie kacie. Ten zaklad to walaca sie rudera, ale mowia, ze w planie jest postawienie nowoczesniejszego budynku. Z jednej strony sadzilem, ze jestem z biegiem czasu uodporniony na niespodzianki, z drugiej balem sie naglych inspiracji mojego syna. Kiedy wszedlem i najpierw zobaczylem tylko poplamione sciany, siedzial w swym norweskim pulowerze przy stole przysunietym do sciany i nie podnoszac wzroku odezwal sie: - No, tato? Moj syn, ktory nieoczekiwanie powiedzial do mnie "tato", nieznacznym gestem wskazal na polke z ksiazkami, spod ktorej, czego nie dalo sie ogarnac jednym spojrzeniem, usunieto, zdjeto wszystkie oprawione w ramki fotografie - te Dawida jako Wolfganga, mlodego i starego Prankfurtera, obie przypisywane dowodcy okretu podwodnego Marinesko. Nic nowego nie zawislo w miejsce fotografii. Bacznym spojrzeniem przebieglem grzbiety ksiazek na polce: jak mozna sie bylo spodziewac, duzo rzeczy historycznych, cos niecos o nowych technologiach, pomiedzy tym dwa tomy Kafki. Nie puscilem pary z ust na temat usunietych fotografii. A on tez zdawal sie nie oczekiwac zadnego komentarza. To, co nastapilo potem, przebieglo szybko. Konrad wstal, z drucianej podpory, ktora stala na srodku stolu wyjal nazwany imieniem Wilhelma Gustloffa i oznakowany trzema czerwonymi plamkami model statku, ulozyl kadlub przed rusztowaniem, tak ze lezal na lewej burcie jakby w przechyle, po czym bez pospiechu lub wpadania we wscieklosc, raczej z premedytacja zaczal gola piescia rozwalac dzielo swego majsterkowiczowskiego trudu. Musialo to byc bolesne. Po czterech, pieciu uderzeniach krwawil brzeg jego prawej dloni. Skaleczyl sie pewnie o komin, lodzie ratunkowe, obydwa maszty. Mimo to walil dalej. Gdy kadlub statku nie chcial ostatecznie ulec jego uderzeniom, wzial wrak oburacz, przekrecil na bok, uniosl na wysokosc oczu i spuscil na podloge z nasaczonych olejem desek. Nastepnie rozdeptal to, co pozostalo z modelu "Wilhelma Gustloffa", na koniec ostatnie lodzie ratunkowe, ktore wyskoczyly z zurawikow. -Zadowolony teraz, tato? - Potem juz ani slowa. Jego wzrok poszukal zakratowanego okna, utkwil w nim. Plotlem sam nie wiem co. Cos pozytywnego. "Nigdy nie nalezy rezygnowac" czy "Zacznijmy wspolnie jeszcze raz od poczatku" albo jakas bzdure zaslyszana w amerykanskich filmach: "Jestem z ciebie dumny". Nawet na odchodnym moj syn nie wydusil z siebie slowa. W pare dni pozniej, nie, juz nazajutrz ktos - on, w ktorego imieniu idac rakiem posuwalem sie naprzod - poradzil mi, zebym pilnie zajrzal do internetu. Powiedzial, ze za sprawa kukniecia mysza byc moze znajdzie sie odpowiednie zakonczenie. Dotychczas zylem wstrzemiezliwie: tylko to, czego wymagal zawod, co pewien czas jakies porno, nic wiecej. Odkad Konny siedzial, panowala cisza w eterze. Nie bylo juz takze Dawida. Dlugo musialem surfowao. Czesto wprawdzie mialem w oknie nazwe przekletego statku, ale nic nowego czy ostatecznie konczacego. Ale potem wyszlo cos gorszego, niz sie obawialem. Pod tym szczegolnym adresem po niemiecku i po angielsku przedstawiala sie website, ktora jako "www.kamractwo-konrad-pokriefke.de" agitowala za kims, kto wykazuje sie wzorowa postawa i wiernoscia idealom i z tego powodu jest wieziony przez znienawidzony system. "Wierzymy w Ciebie, czekamy na Ciebie, pojdziemy za Toba..." I tak dalej, i tak dalej. To sie nie konczy. To sie nigdy nie skonczy. Mrozna noc, zawieja sniezna, wzburzone morze i tonacy statek z tysiacami ludzi na pokladzie to sceneria opisanej w Idac rakiem tragedii "Wilhelma Gustloffa", storpedowanego na Baltyku w koncowej fazie drugiej wojny swiatowej, 30 stycznia 1945. Zatopienie tego statku plynacego z Gdyni (przemianowanej wowczas na Gotenhafen) do Kilonii to najwieksza katastrofa morska w dziejach - zginelo w niej od siedmiu do dziewieciu tysiecy ludzi, cywilnych uciekinierow z Prus Wschodnich i Pomorza Gdanskiego oraz wieluset zolnierzy - mezczyzn i kobiet. Najnowsza ksiazka Guntera Grassa wydana w Niemczech u schylku tegorocznej zimy wywolala wielkie poruszenie w ojczyznie pisarza i poza jej granicami, od Francji i Polski po Chiny i Stany Zjednoczone. Autor mowi tu pelnym glosem o sprawach, o ktorych przez dlugie lata mowilo sie - nie bez powodu - glosem sciszonym: o cierpieniach doznanych w ostatniej wojnie przez Niemcow a pozostajacych w cieniu cierpien zadanych innym. W splecionej misternie z wielu watkow opowiesci Gunter Grass dokonuje literackiej rekonstrukcji okolicznosci i tla wydarzen sprzed lat i podejmuje spor o miejsce tej tragedii w swiadomosci wspolczesnych. Przeszlosc, zapominana lub pamietana na rozne sposoby, zyje w ich psychice, jest przedmiotem zazartych dyskusji, wplywa na ich postepki. Grozne jest zapomnienie, ale jeszcze grozniejsza zla, jednostronna, zaslepiona tendencyjnoscia pamiec, ktora prowadzi w ksiazce do krwawego rozstrzygniecia. Przerazajaca smierc tysiecy pasazerow "Wilhelma Gustloffa" miescila sie w okrutnych regulach wojny narzuconych swiatu przez hitlerowskie Niemcy. Warto o tym pamietac wspolczujac ofiarom tragedii. W serii dziel wybranych Guntera Grassa oficyna POLNORD Wydawnictwo OSKAR opublikowala nastepujace utwory Listopadia (1994), Blaszany bebenek (1994), Turbot (1995), Kot i mysz (1996), Miejscowe znieczulenie (1997) Psie lata (1998), Moje stulecie (1999), Z dziennika slimaka (1999), Wrozby kumaka (1999), Spotkanie w Telgte (2000), Rozlegle pole (2000), Szczurzyca (2001), Rzeczy znalezione Dla tych, co me czytaja (2OO2) This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-14 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/