ALDISS BRIAN W Helikonia 02: Lato Helikonii BRIAN W. ALDIS W czlowieku jest symetria swietna, Proporcje wiaza jego czlonki, podobienstwem Kojarza wszechswiat z pojedynczym zyciem;Najdalsze czesci ciala sa rodzenstwem: Glowa jest siostra stopy i nic je sekretna Laczy z przyplywem i ksiezycem. Czlowiek na kazdej swojej drodze Spotkac moze liczniejsze, niz spostrzega, slugi: Depcze je, choc mu niosa pocieszenie, Kiedy choroba umeczy go srodze. O, potezna Milosci. Byc swiatem i drugi Swiat miec na kazde swe skinienie' George Herbert Czlowiek I. WYBRZEZE BORLIEN Fale szly ukosem plazy, cofaly sie i podchodzily od nowa. Pochod fal rozbijal sie o masyw zwienczonej zielenia skaly przybrzeznej. Niby glaz graniczny dzielila plycizny od otchlani. Niegdys byla czescia gory w glebi ladu, nim wulkaniczne spazmy cisnely ja w wody zatoki. Teraz nosila wlasne imie. Nazywano ja Skala Linien. Od niej wzial nazwe ten skrawek ziemi i zatoka Grawabagalinien. Za skala po horyzont rozpostarlo migotliwe lazury Morze Orlow. Fale, metne od zebranego po plyciznach piachu, bily z pluskiem o brzeg i rozpuszczaly zagony bialej piany, ktore zapedzaly sie na plaze i lubieznie tonely w piasku.Oplynawszy bastion Skaly Linien fale z roznych stron schodzily sie przy plazy, zalewajac ja ze zdwojonym rozmachem i kipiac wokol nog zloconego tronu i nog czterech fagorow stawiajacych tron w piasku. W kipieli nurzalo sie dziesiec rozanych palcow stop krolowej Borlien. Pozbawieni rogow ancipici zastygli w bezruchu. Mimo panicznej obawy przed woda trwali w mlecznej powodzi, co najwyzej strzepujac uchem. I mimo ze niesli swoj krolewski ciezar przez pol mili od palacu Grawabagalinien, nie bylo po nich widac zmeczenia. Niczym nie okazywali, ze dokucza im skwar. Nie okazali tez zainteresowania, gdy krolowa nago zstapila z tronu w morze. Na wydmie za plecami fagorow dwaj niewolnicy z rasy ludzkiej rozpieli namiot pod okiem palacowego majordoma, ktory wlasnorecznie rozkladal barwne madiskie kobierce. Drobne fale lizaly kostki krolowej Myrdeminggali. Ja to borlienski lud nazywal krolowa krolowych. Myrdeminggali towarzyszyla corka poczeta z krolem, ksiezniczka Tatra, i kilka przybocznych dam dworu. Ksiezniczka skakala przez fale, piszczac z radosci. W wieku dwoch lat i trzech tennerow uwaza sie morze za ogromne, nierozumne, przyjazne stworzenie. -Och, jaka wielka fala, patrz, mamo! Najwieksza ze wszystkich! I druga... idzie tutaj... oooch! Jaki potwor, wysoki do nieba! Och, one sa coraz wieksze! Coraz wieksze i coraz wieksze, mamo, mamo, zobacz! Zobacz tylko te teraz, zobacz, zaraz buchnie i... ooch, juz idzie druga, jeszcze wieksza! Zobacz, zobacz, mamo! Slyszac zachwyty corki nad drobnymi lagodnymi falami, krolowa z powaga kiwala glowa, lecz spojrzeniem tonela w dali. Na poludniowym widnokregu zbieraly sie olowiane chmury, zwiastuny bliskiej juz pory monsunow. Morskie tonie sycily barwe, dla ktorej okreslenie "lazurowa" bylo zbyt ubogie. Obok lazurow widziala krolowa akwamaryny, turkusy i szmaragdy. Na palcu nosila kupiony od domokrazcy w Oldorando pierscien z kamieniem - rzadkim i nieznanego pochodzenia - harmonizujacym z kolorami morza o poranku. Miala uczucie, ze jej los, i los corki, jest wobec zycia tym, czym ten kamyk wobec oceanu. Z owej kolebki bytu przychodzily fale, budzace zachwyt Tatry. Dla dziecka kazda fala stanowila osobne wydarzenie, niepowtarzalne przezycie oderwane od tego, co minelo i musialo nadejsc. Kazda fala byla jedyna fala. Tatra zyla jeszcze w wiecznej terazniejszosci dziecinstwa. Krolowej fale mowily o ciaglym przemijaniu, wspolnym zarowno dla oceanu, jak i dla losow swiata. W tych losach bylo i odtracenie przez meza, i armie maszerujace za widnokregiem, coraz wiekszy skwar i zagiel codziennie z nadzieja wypatrywany na horyzoncie. Nie bylo dla niej ucieczki od zadnej z tych spraw. Przeszlosc i przyszlosc, obie wspolistnialy w jej groznej terazniejszosci. Krzyknawszy Tatrze na do widzenia, pobiegla przed siebie i zanurkowala w fale. Brala rozbrat z malenkim wyleknionym dziecieciem plycizn, aby poslubic ocean. Pierscien blysnal jej na palcu, gdy przeciela dlonmi ton. Woda lubieznie piescila czlonki i chlodzila rozkosznie. Moc oceanu przenikala cialo. Na wprost bielila sie linia przyboju, wytyczajac granice miedzy wodami zatoki a pelnym morzem, gdzie wielki prad wschodni, oddzieliwszy skwarny kontynent Kam-panniat od mroznego Hespagoratu, toczyl wody dookola swiata. Poza te granice Myrdeminggala nigdy nie wyplywala bez wodnych przyjaciol u boku. Wodni wasale juz przybywali, zwabieni intensywna aura jej kobiecosci. Otoczyli krolowa zwartym kolem. Nurkujac z nimi sluchala muzyki glosow przemawiajacych w tonalnym, wciaz jeszcze niezbyt zrozumialym jezyku. Ostrzegali krolowa, ze zaraz sie cos wydarzy - cos nieprzyjemnego wychynie z morskiej toni. Krolowa byla w Grawabagalinien wygnanka, zeslana w zapadly kat na samym poludniu Borlien, do starozytnej krainy, nawiedzanej przez upiory wojsk poleglych tu dawno temu. Tyle jej sie ostalo z calego krolestwa. Ale odkryla inne - wsrod fal. Dokonala odkrycia przypadkiem, wyplynawszy kiedys w morze podczas menstruacji. Swoim zapachem zwabila wodnych przyjaciol. Od tego spotkania zawsze towarzyszyli krolowej, ktora w ich kompanii zapominala o wszystkim, co utracila i co jej zagrazalo. Posrod orszaku wodnych wasali Myrdeminggala obrocila sie na wznak, wystawiajac delikatnosci ciala na zar wysoko stojacej Bataliksy. Szum wody wypelnil uszy krolowej Miala drobne piersi o cynamonowych sutkach, szerokie usta, cienka kibic Jej skora lsnila w promieniach slonca Opodal swawolily damy z ludzkiej swity Niektore wyplynely az pod Skale Lmien, inne hasaly po plazy, wszystkie podswiadomie przyjmujac krolowa za punkt odniesienia Ich okrzyki tlumil loskot fal Za plaza w oddali, poza wodorostami wyrzuconymi przez fale na brzeg, ponad urwistym brzegiem wznosil sie bialozloty palac Grawabagali-men, przytulek dla wygnanej krolowej, oczekujacej rozwodu - lub smierci z reki mordercy Plywakom jawil sie palac jako malowane cacko Fagory staly nieruchomo na plazy Hen na morzu tkwil nieruchomy zagiel Poludniowe chmury jak gdyby stanely w miejscu Wszystko stanelo Tylko czas plynal Mijal poldzien - nikt z wyzszych sfer nie przebywalby pod golym niebem po wschodzie obu slone na tych szerokosciach geograficznych U schylku poldnia chmury spietrzyly sie grozniej, zagiel odszedl pomyslnym halsem na wschod, dazac do portu w Ottassolu W wybranej przez siebie porze fale przyniosly ludzkie zwloki To byla owa nieprzyjemnosc, przed ktora ostrzegali krolowa wodni wasale Pisneli ze wstretem Kolyszac sie jak zywy i jak gdyby z wlasnej woli, topielec oplynal ostroge Skaly Limen i utknal w plytkim rozlewisku Lezal tam niedbale na brzuchu Mewa przysiadla mu na lopatce Myrdeminggala dostrzegla blysk bieli i poplynela to cos obejrzec Jedna z dam dworu z odraza w oczach JUZ ogladala te niezwykla rybe Geste czarne wlosy byly Zjezone pod wplywem slonej wody Wywichniete ramie obejmowalo szyje Wzdete cialo zdazylo JUZ podeschnac w sloncu zanim na me padl cien krolowej Zwloki spuchly od rozkladu Chmara malenkich krewetek klebila sie w rozlewisku, objadajac zlamana w kolanie noge Dama dworu przewrocila trupa koncem stopy na plecy Wiiace sie rybkosmoczki zwisaly gestwina z twarzy, chciwie wyzerajac usta i oczodoly Nawet blask Batahksy nie przerwal im biesiady Uslyszawszy dreptanie malych nozek krolowa obrocila sie z gracja Schwycila Tatre, podrzucila ponad glowe, wycalowala, uspokoila cieplym usmiechem i z dziewczynka w ramionach wybiegla na piasek Biegnac wezwala majordoma -SkufBar' Zabierz to z naszej plazy Zakop czym predzej Za starymi walami Sluga powstal z cienia namiotu, otrzepal czarfral z piasku -Tak jest o Pani - rzekl W srodku dnia targana niepokojami krolowa wpadla na lepszy sposob pozbycia sie trupa -Zabierzesz zwloki do pewnego czlowieka w Ottassolu - polecila swemu malenkiemu maj ordomowi utkwiwszy w nim baczne spojrzenie -Ten czlowiek kupuje trupy. Wezmiesz tez list, ale nie do anatoma. Anatomowi nie waz sie zdradzic, od kogo przychodzisz, rozumiesz? -Co to za jeden, o Pani? SkufBar wygladal jak chodzaca niemoc. -Nazywa sie KaraBansita. Tylko nie wymawiaj przy nim mego imienia. Podobno jest kuty na cztery nogi. Starajac sie ukrywac swoje niewesole mysli przed sluzba nigdy nie przypuszczala, ze nadejdzie dzien, w ktorym jej dobre imie bedzie zalezalo od dyskrecji KaraBansity. Drewniane, skrzypiace sciany palacu staly na labiryncie chlodnych podziemi. Kilka piwnic zapelnialy sterty lodowych blokow, wyrabanych z lodowca w dalekim Hespagoracie. O zachodzie obojga slonc majordom SkufBar zszedl do lodowni, trzymajac tranowa latarnie ponad glowa. Za SkufBarem dreptal maly niewolnik, dla pewnosci uczepiwszy sie rabka jego czarfrala. W swoistej samoobronie SkufBar wyrobil sobie zapadla piers, pekaty brzuch i przygarbione plecy, by tym wyrazniej objawiac znikomosc wlasnej osoby i unikac wszelkich mozliwych obowiazkow. Obrona okazala sie nieskuteczna. Krolowa wyznaczyla mu robote. Zalozyl skorzane rekawice i skorzany fartuch. Sciagnal rogoze ze sterty lodu, oddal latarnie chlopcu i chwycil czekan. Dwoma ciosami oddzielil jeden blok od sasiednich. Taszczac zlom lodu i postekiwaniem okazujac, jakie to strasznie ciezkie, wdrapal sie pomalutku na schody i dopilnowal, by chlopiec zamknal drzwi. Na powitanie wybiegly olbrzymie ogary, patrolujace mroczne korytarze. Nie szczekaly poznawszy SkufBara. Z blokiem lodu wyszedl tylnymi drzwiami na dziedziniec. Stal i nasluchiwal, jak chlopiec niewolnik mocno rygluje drzwi od wewnatrz. Dopiero wowczas ruszyl przez dziedziniec. Swiecily gwiazdy i niekiedy zamigotala na niebie zorza, oswietlajac mu droge pod drewnianym lukiem nad wrotami stajni. Owional go zapach lajna mustangow. W mroku czekal rozdygotany stajenny. W Grawabagalinien kazdy byl niespokojny po zmierzchu, wiesc bowiem niosla, ze wojownicy poleglej armii wyruszaja wtedy na poszukiwanie przyjaznych oktaw srodziemnych. Ciemnosci kryly szereg prze-stepujacych z nogi na noge mustangow. -Czy gotowy moj wierzchowiec, chlopcze? -Tak, panie. Stajenny przysposobil mu jucznego muslanga do drogi. Na grzbiecie zwierzecia umocowal podluzny wiklinowy kosz, uzywany do przewozu produktow wymagajacych lodu dla zachowania swiezosci. Z ostatnim sieknieciem SkufBar spuscil lodowy blok do kosza, na podsciolke z trocin. -Teraz bierzmy razem topielca, chlopcze, tylko zebys mi sie nie zerzygal. Wylowione w zatoce zwloki lezaly w kaluzy morskiej wody pod sciana stajni. Przywlekli je wspolnie, dzwigneli i ulozyli na lodzie. Z niejaka ulga domknal wyscielane wieko kosza. 10 -Alez toto wstretnie zimne - rzekl stajenny, wycierajac dlonie w czarfral.-Malo kto lubi ludzkie zwloki - powiedzial SkufBar, sciagajac rekawice i fartuch. - Na szczescie lubi je ten astrolog z Ottassolu. Wyprowadzil mustanga ze stajni, mijajac przy wale barak kordegardy, z ktorej okien wygladaly zaniepokojone twarze palacowych gwardzistow. Krol przydzielil swej odtraconej krolowej jedynie starych lub tchorzem podszytych ludzi do obrony. SkufBar sam byl niespokojny i wciaz strzygl oczyma na wszystkie strony. Niepokoil go nawet odlegly huk morza. Przystanal dopiero za obwalowaniem, odetchnal i spojrzal za siebie. Bryla palacu rysowala sie lamanymi konturami na tle mrowia gwiazd. Tylko w jednym jej miejscu jasnialo swiatelko. Tam stala na balkonie kobieca postac, zwrocona twarza ku krainie w glebi ladu. SkufBar kiwnal glowa, jakby przytakujac wlasnym myslom, skrecil na nadmorska droge i skierowal leb mustanga ku wschodowi, w kierunku Ottassolu. Krolowa Myrdeminggala dosc wczesnie wezwala majordoma. Mimo glebokiej wiary byla po kobiecemu przesadna i znaleziony w morzu topielec wzbudzil w niej strach. Dopatrzyla sie w nim zapowiedzi wlasnej smierci. Ucalowawszy ksiezniczke TatramanAdale na dobranoc, odeszla pomodlic sie w swej sypialni. Dzisiejszego wieczoru Akhanaba nie natchnal krolowej nadzieja, chociaz obmyslila malenki plan wykorzystania trupa do zboznych celow. Zyla w strachu, przeczuwajac, co krol uczyni z nia - i z jej corka. Dobrze wiedziala, ze dopoki zyje, zagraza krolowi swoja popularnoscia, a przed krolewskim gniewem nic jej nie obroni. Istnial ktos, kto moze by ja obronil, pewien mlody general, ale akurat walczyl w Zachodnich Wojnach i nie odpowiadal na wyslany list. Za posrednictwem SkufBara wyslala drugi list. Niebawem do odleglego o sto mil Ottassolu mial z jej malzonkiem zawitac posel Swietego Cesarstwa Pannowalu. Nazywal sie Alam Esomberr i przywozil krolowej do podpisu akt jednostronnego zerwania malzenstwa. Na mysl o tym przechodzil ja zimny dreszcz. Wyprawila do Alama Esomberra list z prosba o obrone przed malzonkiem. Umyslnego poslanca zatrzymalby byle patrol krolewski, natomiast niepozorny czlowieczek z jucznym zwierzakiem przemknie sie niepostrzezenie. Przy kim znajda trupa, przy tym nie beda szukac listu. List nie byl zaadresowany do posla Esomberra, tylko do Jego Swiatobliwosci CSarra we wlasnej osobie. C'Sarr mial powody, aby darzyc niechecia krola, wiec chyba przyjmie pobozna krolowa pod swoje skrzydla i ocali jej zycie. Stojac boso na balkonie zapatrzyla sie w mrok nocy. W duchu ubawilo ja to, ze poklada tyle wiary w jakims liscie, kiedy caly swiat moze wlasnie zmierza ku smierci w plomieniach. Spojrzenie krolowej powedrowalo w strone polnocnego horyzontu. Plonela tam kometa YarapRombra - symbol zaglady dla jednych, zbawienia dla drugich. Krzyknal nocny ptak. Wsluchiwala sie w krzyk jeszcze 11 dlugo potem, gdy ucichl, tak jak sledzimy noz bezpowrotnie idacy na dno w przezroczystej toni. Naocznie stwierdziwszy, ze jej majordom jest w drodze, wrocila do lozka i zaciagnela jedwabne zaslony. Dlugo lezala z otwartymi oczyma.Pyl nadmorskiej drogi bielal w mroku. Kroczac przy swym ladunku SkufBar z obawa zerkal na wszystkie strony. Mimo to az podskoczyl, gdy jakis czlowiek wyszedl z ciemnosci i kazal mu stanac. Nieznajomy nosil bron i z postawy wygladal na zolnierza. Byl jednym z ludzi oplacanych przez krola JandolAn-ganola, aby mieli oko na wszystkich, ktorzy opuszczali palac badz przybywali do krolowej. Powachal kosz. SkufBar wyjasnil, ze wiezie zwloki na sprzedaz. -Czyzby krolowa az tak cienko przedla? - spytal straznik, po czym SkufBar ruszyl w swoja strone. Szedl rownym krokiem, czujnie nasluchujac dzwiekow innych niz skrzypienie kosza. Na wybrzezu grasowali przemytnicy i jeszcze gorsze typy. Borlien toczylo Zachodnie Wojny z Randonanem i Kace, totez bandy zolnierzy, piratow lub dezerterow czesto pladrowaly okolice. Po dwoch godzinach marszu SkufBar powiodl muslanga do drzewa, ktore rozposcieralo konary ponad droga. Stad droga prowadzila stromo pod gore, dalej laczac sie z poludniowym goscincem biegnacym z Ottassolu na zachod, do samej granicy z Randonanem. Podroz do Ottassolu zajelaby cala dobe, bite dwadziescia piec godzin, lecz istnialy sposoby podrozowania wygodniejsze niz dreptanie u boku objuczonego bydlecia. Uwiazawszy je pod drzewem SkufBar wlazl po pniu i zasiadl w niskim rozgalezieniu. Czekajac troche przysypial. Obudzony turkotem wozu zsunal sie na ziemie i przycupnal na poboczu. W blyskach zorzy na niebie rozpoznal woznice. Gwizdnal, uslyszal gwizdniecie w odpowiedzi, i woz przystanal pomalutku. Powozil FloerKrak, jego ziomek z tych samych stron Borlien. Cale lato malego roku wozil raz w tygodniu plody okolicznych gospodarstw na targ. Nie byl uczynny, ale nie mial nic przeciwko podwiezieniu SkufBara do Ottassolu, skoro zyskiwal drugie zwierze na zmiane miedzy dyszle. Stal tylko tyle, by SkufBar uwiazal swa juczna chabete z tylu do drabiny i wsiadl na woz. FloerKrak strzelil z bata i pojechali. Ciagnal ich plowobrazowy, wytrzymaly mustang. Mimo cieplej nocy FloerKrak wdzial na droge gruby plaszcz i kapelusz z szerokim rondem. Przy kozle sterczal miecz w zelaznym uchwycie. Ladunek stanowily cztery czarne prosiaki, daktyle, gwing-gwinki i sterta warzyw. Prosiaki hustaly sie bezradnie w siatkach za burtami wozu. SkufBar wcisnal plecy w deski oparcia i zasnal z czapka na oczach. Obudzilo go podskakiwanie kol na wyschnietych koleinach. Brzask bielil gwiazdy na powitanie Freyra. Lagodny powiew przynosil zapachy ludzkich siedzib. Pomimo ciemnosci, ktore wciaz kryly ziemie, chlopi juz byli na nogach, 12 w drodze na pola. Szli cicho jak duchy, czasami tylko pobrzekujac niesionymi narzedziami. W swym niespiesznym kroku i pochyleniu glow ku ziemi zachowali pamiec o zmeczeniu, z jakim wczoraj wieczorem wracali do domow. Mezczyzni i kobiety, mlodzi i starzy, wiesniacy suneli na roznych poziomach, jedni powyzej goscinca, inni ponizej. Wylaniajacy sie z wolna pejzaz powstawal z klinow, ukosow, scian i splowialej brazowej barwy, jak masc mustanga. Wiesniacy tez nalezeli do pejzazu tej wielkiej lessowej niziny, zajmujacej cala poludniowa czesc tropikalnego kontynentu Kampanniat. Siegala prawie granic Oldorando na polnocy, a na wschodzie rzeki Takissy, nad ktora lezal Ottassol. Niezliczone rzesze wiesniakow ryly w tym ile przez niezliczone lata. Kolejne pokolenia wznosily, rozgrzebywaly i na nowo wznosily te same nasypy, sciany i groble. Nawet w porach takiej suszy, jak obecna, musieli uprawiac lessy ci, ktorych przeznaczeniem bylo zmuszanie ziemi do rodzenia plonow.-Prrr... - zawolal FloerKrak, dojezdzajac do przydroznej wioski. Grube lessowe waly strzegly skupiska chat przed rozbojnikami. Wylamane przez zeszloroczny monsun wrota lezaly nie naprawione do tej pory. W ani jednym oknie nie palilo sie swiatlo, choc mrok wciaz byl gesty. Kury i gesi zerowaly pod glinianymi scianami lepianek, na ktorych wymalowano apo-tropaiczne symbole religijne. Troche wesela mial w sobie jedynie ogien rozpalony w piecyku przed wrotami. Dogladajacy ognia stary kramarz nie musial glosno zachwalac swych wypiekow - zapach rozchodzil sie wokolo. Staruch sprzedawal placki. Wychodzacy nieprzerwanym sznurem wiesniacy kupowali placki i jedli idac do roboty. FloerKrak szturchnal SkufBara pod zebra i wskazal batem sprzedawce. Zrozumieli sie bez slow. SkufBar zlazl z wozu i na zesztywnialych nogach poszedl kupic sniadanie dla nich obu. Placki z rozzarzonych szczek zelaznej formy trafialy wprost do rak nabywcow. Lapczywie pochlonawszy swoj placek, FloerKrak przeszedl na tyl wozu, gdzie legl do snu. SkufBar zmienil muslangi w zaprzegu, ujal lejce i strzelil z bata. Dzien sie dluzyl. Przybylo wozow na goscincu. Odmienil sie krajobraz. W pewnych miejscach gosciniec schodzil ponizej poziomu terenu, tak ze nie bylo widac nic procz brunatnych skarp uprawnych pol. W innych biegl szczytem grobli i wtedy mogli podziwiac szeroka panorame rolniczej krainy. We wszystkich kierunkach ciagnela sie plaska jak stol rownina, usiana przecinkami pochylonych sylwetek. Przewazaly linie proste. Pola i dachy byly kwadratowe. Drzewa rosly w szpalerach. Rzeki rozprowadzono kanalami i nawet lodzie na kanalach mialy prostokatne zagle. Pejzaz pejzazem, upal upalem - tego dnia temperatura przekraczala piecdziesiat stopni - a chlopi harowali od switu do nocy. Warzywa, owoce i przetacznik, glowne uprawy rynkowe, wymagaly troskliwej pielegnacji. Zgietym grzbietom bylo obojetne, czy pali je jedno slonce, czy oba. Freyr jasnial okrutnie, w przeciwienstwie do matowoczerwonej tarczy 13 Batahksy Nikt me mial watpliwosci, ktore z nich panuje w niebiosach Podro/m wracajacy z polozonego blizej rownika Oldorando opowiadali, jak lasy staja w ogniu za sprawa Freyra Mimo powszechnej wiary zejuz wkrotce Freyr strawi caly swiat w pozodze, trzeba bylo nadal okopywac zagony, a delikatne sadzonki zraszac wodaWoz zblizal sie do Ottassolu Wioski zmknely z oczu Jedynie pola siegaly po widnokrag, zwodniczo falujacy w upale Gosciniec zszedl w wawoz, pomiedzy dwie ziemne sciany wysokie na trzydziesci stop Wioska zwala sie Mordki Zlezli z wozu i wyprzegli mustanga, ktory legl miedzy dyszlami dopoki mu me przyniesiono wody Oba drobne, ciemnej masci zwierzaki padaly z nog ze zmeczenia Po obu stronach goscinca widnialy wyloty waskich tuneli Promienie sloneczne wpadaly do nich rowniutko wycietymi prostokatami swiatla Z tunelu wyszli na otwarty dziedziniec, gleboki niczym studnia Wydrazona w ziemi karczma zajmowala jedna jego strone Swiatlo z dziedzinca rozjasnialo wnetrze karczmy Po przeciwnej stronie miescily sie malutkie izby mieszkalne, podobnie wygrzebane w lessie Kwiaty w doniczkach ozywialy ich ochrowe fasady Wies tworzyla rozciagniety labirynt podziemnych tuneli i dziedzincow jak odkryte studnie, z ktorych wiele mialo schody wiodace na powierzchnie, gdzie teraz pracowala wiekszosc mieszkancow Mordek Dachami domostw byly pola Pojedli i popili wina -On troche podsmiarduje - zauwazyl FloerKrak -Nie zyje JUZ od jakiegos czasu Morze go wyrzucilo, a krolowa znalazla na plazy Moim zdaniem, zostal zamordowany najprawdopodobniej w Ottassolu i wrzucony z mola do morza Prad zniosl trupa do Grawabagahmen Wracali z karczmy -Ani chybi zly to znak dla krolowej krolowych - rzekl FloerKrak Dlugi kosz lezal z tylu wozu, przy warzywach Woda z topniejacego lodu sciekala na ziemie, gdzie leniwe spirale pylu zdobily marmurkowym wzorem powierzchnie kaluzy Muchy brzeczaly wokol wozu Wyjechali z wioski, majac JUZ tylko ostatnie pare mil do Ottassolu -Kiedy kroi JandolAnganol zechce wyprawie kogos na tamten swiat, to wyprawi SkufBar az podskoczyl -Krolowa zbyt jest kochana Wszedzie ma przyjaciol Pomacal list w wewnetrznej kieszeni na piersi, znajdujac poparcie dla swoich slow Krolowa ma poteznych przyjaciol -A ten woli sie zemc z jedenastoletnia smarkula -Jedenascie lat i piec tennerow -Co za roznica Obrzydliwosc 14 -Pewnie, ze obrzydliwosc - przytaknal SkufBar. - Jedenascie i pol, tez cos!Cmoknal wargami i gwizdnal. Popatrzyli na siebie, wyszczerzywszy zeby w usmiechu. Woz ciagnal w strone Ottassolu, a za wozem ciagnely muchy. Wielkie miasto Ottassol bylo niewidoczne. W chlodniejszych czasach lezalo na rowninie, dzis rownina lezala na nim. Ludzie i fagory mieszkali w podziemnym labiryncie. Na wypalonej sloncami powierzchni pozostaly po Ottassolu jedynie drogi i pola, podziurawione prostokatnymi szybami w. ziemi. Na dnie tych szybow kryly sie miejskie place otoczone fasadami domow, ktore z zewnetrznych ksztaltow ocalily tylko te fasady. Miasto bylo z ziemi i z jej odwrotnosci, podziemnej pustki, bylo negatywem i pozytywem gleby, jak gdyby przezartej przez dzdzownice geometrii. Ottassol liczyl szescset dziewiecdziesiat piec tysiecy mieszkancow. Obszaru portu nie dalo sie zmierzyc okiem i nawet sami ottassolczycy nie zdawali sobie sprawy z jego ogromu. Laskawa gleba, klimat i polozenie geograficzne sprawily, ze przerosl borlienska stolice Matrassyl. Stala rozbudowe podziemi, czesto na wielu poziomach, zatrzymala dopiero rzeka Takissa. Pod ziemia biegly brukowane ulice, niejedna dostatecznie szeroka, by pomiescic dwa mijajace sie wozy. Taka ulica SkufBar prowadzil objuczonego koszem mustanga. FloerKraka pozegnal na targowisku przy wjezdzie do miasta. Za soba wlokl taki smrod, ze przechodnie ogladali sie, zatykajac nosy. Z lodowej bryly zostala ledwie odrobina wody na dnie kosza. -Anatom i astrolog - zagadnal przechodnia - Bardol KaraBansita? -Zaulek Strazy. Przed licznymi tu kosciolami nagabywali o jalmuzne wszelkiej masci zebracy, zolnierze ranni w niegdysiejszych bitwach, kaleki, mezczyzni i kobiety o straszliwie spotwornialej skorze. Mijal ich obojetnie. Pikubiki zanosily sie spiewem w klatkach na kazdym rogu i na kazdym placu. Nie bylo dwoch pikubikow o podobnych trelach, totez ptaki sluzyly jako swoiste drogowskazy nawet dla slepca. SkufBar przewedrowal kawalek miejskiego labiryntu, pokonal kilka szerokich stopni w dol do Zaulka Strazy, az dotarl pod drzwi z tabliczka, na ktorej wypisano imie Bardola KaraBansity. Pociagnal za dzwonek. Szczeknal odsuwany rygiel, drzwi stanely otworem. Na progu stanal fagor w zgrzebnej konopnej szacie. Obojetne spojrzenie wisniowych oczu uzupelnil pytaniem: -Czego chcesz? -Anatoma. Uwiazawszy muslanga do slupka SkufBar wszedl do malej sklepionej komory. Byla tu lada, a za nia drugi fagor. Pierwszy odmaszerowal korytarzem, 15 muskajac szerokimi barami sciany. Przecisnal sie przez kotare do mieszkalnej izby, ktorej kat zajmowalo loze. Na lozu anatom zazywal rozkoszy z malzonka. Znieruchomial, sluchajac tego, co mial do przekazania nieczlowieczy sluga czlowieka, po czym westchnal.-Pies z wami tancowal, zaraz przyjde. Dzwignal sie na nogi i opierajac plecy o sciane podciagnal spodnie oraz wolno i starannie obciagnal czarfral. Malzonka cisnela w niego poduszka. -Moze choc raz bys zapomnial o innych rzeczach, osle? I dokonczyl to, co zaczales? Wyrzuc tych glupkow. Pokrecil glowa, az mu sie zatrzesly pyzate policzki. -Zegar swiata ma swoj wlasny chod, moje slicznosci. Pochuchaj, zeby ci nie ostygla do mojego powrotu. Ja nie kieruje krokami ludzi. Minawszy korytarz przystanal w progu swej pracowni, by rzucic okiem na przybysza. Z Bardola KaraBansity byl potezny chlop, nie tyle wysoki, co zwalisty, o wladczym glosie i masywnej czaszce, moze nie mniejszej niz fagorza. Na czarfralu nosil szeroki skorzany pas, a przy nim noz. Mimo ze wygladal jak zwykly rzeznik, KaraBansita slusznie uchodzil za czlowieka kutego na cztery nogi. SkufBar nie mogl zachwycac swym sterczacym brzuszyskiem i zapadla piersia, i KaraBansita nie kryl, ze nie jest zachwycony. -Mam zwloki do sprzedania, panie. Ludzkie zwloki. KaraBansita bez slowa skinal na fagory. Poszly po zwloki, wspolnie je przyniosly i zlozyly na ladzie. Trociny i okruchy lodu obklejaly trupa. Anatom i astrolog zblizyl sie o krok. -Troche skruszal. Skad to wytrzasnales, czlowiecze? -Z rzeki, panie. Lowilem ryby. Gazy tak rozdely cialo od wewnatrz, ze wylazlo z odziezy. KaraBansita przewrocil trupa na plecy i zza koszuli wyciagnal mu jakas martwa rybke. Cisnal ja SkufBarowi pod nogi. -To jest tak zwany rybkosmoczek. Dla tych sposrod nas, ktorzy kochaja prawde, to w ogole nie jest ryba, tylko morska larwa wija wutry. Morska. Slonowodna, nie slodkowodna. Dlaczego lzesz? Czyzbys zamordowal biedaka? Wygladasz mi na morderce. Znam sie na frenologii. -Zgoda, panie, jesli chcesz koniecznie wiedziec, znalazlem topielca w morzu, tak jak mowisz. Nie chcialem, zeby to sie roznioslo, poniewaz sluze krolowej. KaraBansita nie spuszczal z niego oczu. -Wiec powiadasz, ze sluzysz Myrdeminggali, krolowej krolowych, tak, oszuscie? Zasluguje na dobrych pacholkow i dobry los, taka piekna pani. Wskazal tania reprodukcje portretu krolowej w kacie pracowni. -Sluze jej chyba nie najgorzej. Ile dostane za zwloki? -Ten szmat drogi przewedrowales za dziesiec roonow. ani roona wiecej. 16 W dzisiejszych grzesznych czasach moge miec truposza do krajania na kazdy dzien tygodnia. I to swiezszego niz twoj.-Powiedziano mi, ze dostane piecdziesiat, panie. Piecdziesiat roonow, panie. Z chytrym spojrzeniem SkufBar zatarl dlonie. -Jak to sie stalo, ze zawitales tu ze swym cuchnacym przyjacielem w chwili, gdy sam krol z poslem Swietego CSarra przybywaja do Ottassolu? Masz jakies powiazania z krolem? SkufBar rozlozyl rece, kulac sie nieco. -Mam powiazania jedynie z mustangiem przed domem. Zaplac mi, panie, dwadziescia piec, a natychmiast wracam do krolowej. -Wy, psiekrwie, wszyscy jestescie chciwi. Nie dziwota, ze swiat schodzi na psy. -Skoro tak, panie, to wezme dwadziescia. Dwadziescia roonow. KaraBansita zwrocil sie do blizszego z pary fagorow, ktory stal w pogotowiu, omiatajac bialawym mleczem nozdrza. -Zaplac czlowiekowi i wyrzuc go za drzwi. -Ile zzzaplac? -Dziesiec roonow. SkufBar podniosl lament. -No dobrze. Pietnascie. A ty, moj dobrodzieju, przekaz swej krolowej wyrazy szacunku od KaraBansity. Pogrzebawszy w konopnej siermiedze fagor dobyl chudej sakiewki. SkufBar porwal trzy zlote monety z wyciagnietej ku niemu sekatej dloni o trzech palcach. Z markotna mina pospieszyl do drzwi. KaraBansita z miejsca polecil jednemu ze swych nieludzi zarzucic trupa na ramie - co zostalo spelnione bez widocznej odrazy - i podazyl za nim przez mroczny korytarz, pelen osobliwych woni. Anatom rownie dobrze znal sie na gwiazdach, jak i na jelitach, a jego domostwo, z ksztaltu podobne troche do kiszki i wijace sie daleko w glab lessu, mialo osobne wejscia do pracowni tak licznych, jak liczne byly zainteresowania gospodarza. Wkroczyli do prosektorium. Promienie slonca wpadaly ukosnie przez dwa kwadratowe okienka w ziemnych scianach, grubych jak wal forteczny. Fagor stawial swe plaskie stopy wsrod roziskrzonych drobin swiatla. Do zludzenia przypominaly brylanty. Byly to szklane okruchy rozsiane przez astrologa w trakcie obrobki soczewek. Panowal tu naukowy balagan. Na jednej scianie wymalowano dziesiec domow zodiaku. NaJiBAY trzy ciala - wielkiej ryby, mustanga i fagora, w roznych stadiach dysekcji. dyslanga otworzono niczym ksiege, usunawszy miekkie czesci dlalo(r)iazenia^ebeL ^kregoslupa. Na pobliskim stole lezaly karty -aa ^ ag papieru, na ktorych KaraBansita wykonal szczegolowe rysunki anatomiczne mar twego zwierzecia, kolorowymi tuszami barwiac rozne czesci. Fagor zrzucil grawabagalinienskie zwloki z barkow i zaczepil je do gory nogami na drazku, wbijajac dwa haki pomiedzy sciegna pietowe a kosci. Wywichniete ramiona zwisly, dlonie jak kraby spoczely na posadzce. KaraBansita odprawil kuksancem pomocnika. Nie znosil ancipitow, ktorzy byli jednak tansi niz sluzba, a nawet niz niewolni ludzie. Krytycznie przyjrzawszy sie zwlokom KaraBansita wyciagnal noz i rozcial ubranie trupa. Nie zwazal na smrod rozkladu. Nieboszczyk byl mlody, mial dwanascie lat, moze dwanascie i pol, najwyzej dwanascie i dziewiec tennerow. Ubrany byl prosto i z cudzoziemska, ostrzyzony na marynarska modle. -Z Borlien to ty chyba nie jestes, moj przystojniaku - powiedzial KaraBansita do trupa. - Pewnikiem z Dimariamu - ubranko modne w Hes-pagoracie. Falda wzdetego brzucha nakrywala pas zapiety na golym ciele. KaraBansita odpial pas. Brzuch nagle oklapl, odslaniajac rane. Anatom naciagnal rekawiczke i wrazil w rane palce. Napotkal przeszkode. Po kilku probach wyszarpnal zakrzywiony, szary rog ancipicki, ktory przebiwszy sledzione utknal gleboko w trzewiach. Zaciekawiony obejrzal rog. Para ostrych krawedzi czynila z rogu poreczna bron. Brakowalo rekojesci, w jakiej byl kiedys osadzony - zapewne zabralo ja morze. Z nowym zainteresowaniem popatrzyl na topielca. Zagadka zawsze sprawiala mu przyjemnosc. Odlozywszy rog zajal sie pasem. Przedniej roboty, ale pospolity, do nabycia wszedzie, na przyklad w Osoilimie, gdzie pielgrzymi na peczki sprzedawali takie wyroby. Po wewnetrznej stronie byla malenka kieszonka zapinana na zatrzask. KaraBansita odpial zatrzask. Z kieszonki wyjal przedmiot niepojety. Marszczac czolo polozyl to cos na swej duzej, upapranej dloni i podszedl do swiatla. Nigdy nie widzial czegos podobnego. Nawet nie potrafil rozpoznac metalu, z jakiego zostalo to wykonane. Zabobonny lek targnal trzezwa dusza anatoma. Myl przedmiot pod pompa, usuwajac resztki krwi i piasku, gdy do pracowni zajrzala jego zona, Bindla. -Bardol? Co ty tu jeszcze robisz? Myslalam, ze wracasz do lozka. Wiesz, czego pilnowalam dla ciebie, zeby nie ostyglo? -Rozkosznej rzeczy, ale mam cos do roboty. Poslal jej jeden ze swych powaznych usmiechow. Byla w srednim wieku - dwadziescia osiem lat i jeden tenner, prawie o dwa lata mlodsza od malzonka - i troche juz siwialy jej bujne kasztanowe wlosy, ale wciaz go zachwycala poza kobiety swiadomej swych dojrzalych wdziekow. Wlasnie uroczo marszczyla nos z przesadna odraza do zapachow w pracowni. -Zebys chociaz pisal swoj traktat o religii, czym sie zwykle wykrecasz. -Wole te smrody - mruknal. -Zboczeniec. Religia jest wieczna, a smrody nie. ?18 -Wrecz przeciwnie, moje ty dlugopieknonogie slicznosci religie zmienia sie bez przerwy Tylko smrody sa wiecznie te same I to cie raduje7 Nie odpowiedzial, wycierajac szmatka do sucha swe cudowne znalezisko -Popatrz na to Zblizywszy sie polozyla mu dlon na ramieniu -Na Patrzycielke' - wykrzyknal w naboznym podziwie Bindli zaparlo dech, gdy podsunal jej cudo przed oczy Pasek misternej metalowej plecionki niby bransoleta, a w mej przezroczysta plytka, w ktorej swiecily trzy grupy cyfr Wodzac palcem odczytal cyfry na glos razem T Bmdla 06 16 ^5 12 37 76 19 20 14 Cyfry migaly i zmienialy sie na ich oczach Oniemieli ze zdumienia malzonkowie spojrzeli na siebie I ponownie na c\terki-Nigdy me widzialam takiego amuletu - ze strachem powiedziala Bmdla Znow sie zagapili jak urzeczeni Cyferki byly czarne na zlotym tle KaraBansita odczytal je glosno 06 20 25 13 00 00 19 23 44 Przytknal urzadzenie do ucha, nasluchujac, czy wydaje jakis dzwiek, ale w tej samej chwili wahadlowy zegar na scianie za jego plecami zaczal wybijac trzynasta Ten zegar o skomplikowanym mechanizmie zbudowal KaraBansita za swych mlodych lat W pogladowy sposob zegar KaraBansity wskazywal pory wschodow i zachodow obu slone, Batahksy i Freyra, oraz jednostki rachuby czasu - sto sekund w minucie, czterdziesci minut w godzinie, dwadziescia piec godzin w dobie, osiem dni w tygodniu, szesc tygodni w tennerze i dziesiec tennerow w roku majacym czterysta osiemdziesiat dni Osobny wskaznik tysiaca osmiuset dwudziestu pieciu malych lat w Wielkim Roku akurat zatrzymal sie na cyfrze 381, aktualnym roku wedlug borlienooldorandzkiego kalendarzaBmdla tez przylozyla ucho do bransolety i tez nic nie uslyszala -Czy to jakis zegar7 -Chyba tak Srodkowe cyfry wskazuja godzine trzynasta czasu borhen-skiego Zawsze potrafila poznac, kiedy byl zbity z tropu Teraz tez gryzl kostke palca jak male dziecko Zobaczyla rzad guziczkow na powierzchni bransolety Przycisnela jeden Trzy grupy innych cyfr pojawily sie w okienkach 19 6877 828 3269 (1177) -Posrodku jest rok wedlug ktoregos ze starych kalendarzy. Jak to dziala? Wcisnal guziczek i wrocily poprzednie cyfry. Umiescil bransolete na stole i pozeral ja oczyma, dopoki Bindla nie wsunela jej sobie na reke. Dopasowujac sie, bransoleta natychmiast opiela pulchny nadgarstek. Bindla pisnela.KaraBansita podszedl do polki, na ktorej staly sfatygowane uczone ksiegi. OmiJajec starozytny fblidl Testament RayniLayana. wyciagnal oprawne w cieleca skore Tablice kalendarzowe wieszczkow i astrologow'. Przerzuciwszy kilka stronic, zairzy^al s'e na jednej i zaczal jechac palcem w dol kolumny. Mieli, co prawda, rok 381 zgodnie z kalendarzem boriienooldorandzkim, jednak nie byla to powszechnie przyjeta rachuba. Inne nacje stosowaly inne rachuby, wymienione w Tubfc^ch; data 828 byla wymieniona. Znalazl ja w zarzuconym dennisarzu, obecnie zwiazanym z magia i okultyzmem. Imie Denniss nosil legendarny krol, rzekomo panujacy nad calym Kampanniatem. -Srodkowe okienko bransolety podaje czas miejscowy... - ponownie wsunal kostke palca miedzy zeby. - Pomyslec, ze toto wytrzymalo pobyt w morzu. Gdziez sa dzis mistrzowie, ktorzy by potrafili zrobic taki klejnot? Musial jakims cudem przetrwac od czasow Denmssa... Ujal zone 7a nadgarstek i razem sledzili ruchliwe cyferki. Oto znalezli czasomierz nie majacy sobie rownego pod wzgledem konstrukcji mechanizmu, pewnie i pod wzgledem wartosci, na pewno najbardziej zagadkowy przedmiot na swiecie. Gdziekolwiek byli mistrzowie - tworcy tej bransolety, musialo to byc daleko od Borlien w tym stanie upadku, do ktorego doprowadzil je krol JandolAnganol. Jeszcze Ottassol trzymal sie jako tako, gdyz port prowadzil handel z innymi krajami. Gdzie indziej panowaly gorsze warunki - susza, glod i bezprawie. Wojny i utarczki wykrwawialy kraj. Jakis polityk zreczniejszy od kroia, wspierany radami mniej skorumpowanej skritiny, czyli parlamentu. zawarlby pokoj z wrogami Borlien i zapewnil dobrobyt ludnosci wlasnego kraju. A przeciez nie sposob bylo - choc KaraBansita wciaz nie dawal za wygrana - nienawidzic JandolAnganola, skoro krol nie zawahal sie zrezygnowac ze swojej pieknej zony, krolowej krolowych, aby poslubic glupiutka smarkule- polmadiske. Po coz Orzel by mial tak postepowac, jesli nie w celu przypieczetowania sojuszu Borlien z jej odwiecznym wrogiem, Oldorando, dla dobra kraju? JandolAnganol to czlowiek niebezpieczny, bez dwoch zdan, lecz tak samo obrywa od losu, jak najpokorniejszy wiesniak. Wiele zawinil pogarszajacy sie klimat. Furia zaru rosla z pokolenia na pokolenie, az nawet drzewa zaczely plonac... -Nie snij na jciwie - krzyknela Bindla. - Wez mi zdejmij te dziwna rzecz z reki. II. GOSCIE W PALACU Prolog wydarzenia, ktore budzilo lek w krolowej, juz sie rozegral. KrolJandolAnganol wyruszyl do Grawabagalinien, aby wziac rozwod z malzonka. Od Matrassylu, stolicy Borlien, mial pozeglowac w dol rzeki Takissy do Ottassolu, a dalej przybrzezna galera na zachod, do waskiej zatoki Grawabagalinien. W obecnosci swiadkow krol wreczy krolowej dyspense rozwodowa, wydana przez Swietego C'Sarra. Po czym sie pozegnaja, pewnie na zawsze. Od kiedy powzial ten plan, wzbierala w nim zlosc na caly swiat. Straz palacowa we wspanialym ordynku oraz napastliwe dzwieki trab towarzyszyly paradnej karocy krolewskiej przez cala droge w dol od palacu na wzgorzu i przez krete uliczki Matrassylu az do nabrzeza. W karocy dotrzymywal krolowi kompanii jedynie ulubiony faworyt Juli. Ten pozbawiony rogow fagorzy miodek jeszcze mial ciemne wlosy w bialym futrze. Siedzial naprzeciwko swego pana, wiercac sie niespokojnie na mysl o rzecznej podrozy. Kapitan przycumowanej galery wystapil i dziarsko zasalutowal krolowi wysiadajacemu z karocy. -Odbijamy jak najszybciej - rzekl JandolAnganol. Krolowa poplynela na wygnanie z tej samej przystani kilka tennerow temu. Na brzegu rzeki staly gromadki matrassylczykow ciekawych widoku krola o tak dwuznacznej reputacji. Swego wladce przyszedl pozegnac burmistrz. Ani sie to umywalo do wiwatow tlumu i pozegnalnej owacji na czesc odplywajacej krolowej Myrdeminggali. Krol wkroczyl na poklad. Suchy stukot drewnianej kolatki zabrzmial jak klasniecia kopyt na bruku. Wioslarze uderzyli wioslami. Zluzowano zagle. Podczas odbijania galery od przystani JandolAnganol obejrzal sie gwaltownie i utkwil wzrok w burmistrzu Matrassylu stojacym na molo wsrod grona rajcow wyprezonych sztywno, jakby polkneli kije. Pochwyciwszy krolewskie spojrzenie burmistrz kornie schylil glowe, lecz JandolAnganol wiedzial, ze dostojnika dusi wscieklosc. Burmistrz mial wladcy za zle wyjazd ze stolicy w chwili, gdy grozi jej niebezpieczenstwo z zewnatrz. Wykorzystujac wojne Borlien przeciwko Ran- 21 donanowi na zachodzie, dzikie ludy Mordriatu chwycily za bron na polnocnym wschodzie. Zasepione oblicze burmistrza przeslonila rufa galery i krol odwrocil spojrzenie od przystani. Poniekad przyznawal w duchu racje burmistrzowi. Z niespokojnych gorskich hal i polonin Mordriatu dochodzily wiesci, ze wodz Unndreid Mlot znowu wstapil na wojenna sciezke. Dla podniesienia ducha bojowego Polnocnym Korpusem Borlienskim powinien dowodzic krolewski syn RobaydayAnganol. Lecz RobaydayAnganol zniknal w dniu, w ktorym uslyszal o planowanym rozwodzie ojca z matka.-I ufaj tu synowi... - rzucil JandolAnganol na wiatr. Winil syna rowniez za koniecznosc podjecia tej swojej podrozy. Z nieruchoma twarza spogladal na poludnie, jak gdyby wypatrujac tam dowodu wiernosci. Cienie takielunku zdobily deski pokladu misterna siecia. Freyr podwoil cienie, wstajac w pelnym blasku. Wowczas Orzel udal sie na spoczynek. Schronienie zapewnial mu jedwabny baldachim nad rufowka galery. Tutaj krol z towarzyszami u boku spedzil wiekszosc tej trzydniowej podrozy. Kilka stop ponizej tego miejsca dla uprzywilejowanych siedzieli przy wioslach na wpol nadzy niewolnicy, ludzie i przewaznie Randonanczycy, gotowi wspomoc zagle, gdy zawiedzie wiatr. Ich fetor niekiedy zalatywal pod baldachim, mieszajac sie z wonia smoly, drewna i smrodu z zezy. -Zatrzymamy sie w Osoilimie - zarzadzil krol. W Osoilimie, miejscu rzecznych pielgrzymek, zamierzal udac sie do swiatyni na biczowanie. Jako czlowiek religijny pragnal, by Wszechmocny Akhanaba stanal przy nim w majacej nadejsc godzinie proby. JandolAnganol byl postaci wynioslej i posepnej. W wieku dwudziestu pieciu lat i paru tennerow wciaz byl mlodym mezczyzna, choc bruzdy zryly jego wladcze oblicze, nadajac mu wyraz madrosci, ktorej, zdaniem wrogow, wcale nie posiadal. Glowe nosil dumnie, na podobienstwo swoich lownych sokolow. Wlasnie glowa krola sciagala powszechna uwage, stanowiac jakby ucielesnienie glowy panstwa. Ostra krawedz nosa, srogie czarne brwi oraz przystrzyzona broda i wasy, nieco przyslaniajace zmyslowe usta, wszystko to podkreslalo orli wyraz twarzy JandolAnganola. Oczy mial czarne i bystre; od przenikliwosci spojrzenia tych oczu, przed ktorymi nic sie nie ukrylo, otrzymal zrodzony po jarmarkach przydomek - Orzel Borlien. Ludzie z najblizszego otoczenia krola, znawcy charakteru czlowieka, twierdzili, ze ten orzel jest zawsze zamkniety w klatce i ze krolowa krolowych nadal ma kluczyk do tej klatki. Na JandolA nganolu ciazylo przeklenstwo khmiru, co najlepiej sie wyklada jako bezosobowa chuc. calkiem zrozumiala w tak upalnych porach. Czeste i szybkie ruchy glowa, wyraznie nieprzystajace do spietego w bezruchu ciala, wyrazaly nerwowy tik czlowieka, ktory ludzil sie, ze widzi wyjscie z kazdej sytuacji. Obrzed w czelusciach wysokiej skaly Osoilimy trwal krotko. JandolAnganol w przesiaknietym krwia kaftanie wrocil na poklad i galera pozeglowala dalej. Nie 22 wytrzymujac okretowych smrodow krol spal noca na odkrytym pokladzie, na materacu z labedziego puchu. U nog krola spal fagorzy miodek Juli.W dyskretnej odleglosci za krolewska galera zeglowal drugi statek, przerobiony z bydlowca. Plyneli nim najwierniejsi krolewscy zolnierze z Pierwszej Gwardii Fagorzej. Po poludniu trzeciego dnia podrozy transportowiec zblizyl sie do galery, oslaniajac ja przy wchodzeniu do wewnetrznego portu w Ottassolu. Bandery oklaply na masztach w dusznej ottassolskiej spiekocie. Tlum zebral sie u nabrzezy. Wsrod flag i rozmaitych patriotycznych transparentow widnialy tez bardziej ponure hasla: IDZIE POZAR - SPLONA MORZA albo NIE ZYJESZ Z AKHA - UMRZESZ Z FREYREM. Korzystajac z okresu powszechnego niepokoju Kosciol probowal skruszyc zatwardzialych grzesznikow. Spomiedzy portowych magazynow dumnie wymaszerowala orkiestra i rozpoczela hymn krolewski. Jego Krolewska Mosc zszedl po trapie przy akompaniamencie skapych oklaskow. Komitet powitalny tworzyli czlonkowie skritiny i miejscy notable. Znajac charakter Orla, jak mogli skracali swoje przemowienia, a i mowa krola byla krotka. -Zawsze jestesmy szczesliwi odwiedzajac Ottassol i widzac, jak rozkwita nasz najwiekszy port. Nie moge tu dlugo zabawic. Wiecie, ze czekaja nas wielkie wydarzenia. Mam niezlomna wole wziac rozwod z krolowa Myrdeminggala na mocy rozwodowej dyspensy Wielkiego C'Sarra Kilandera IX, Glowy Swietego Cesarstwa Pannowalu i Swietego Ojca Kosciola Akhanaby, ktoremu wszyscy sluzymy w Bogu. Po okazaniu dyspensy krolowej w obecnosci, jak nakazuje mi prawo, pelnomocnych swiadkow Swietego C"Sarra i po oddaniu dyspensy Swietemu C'Sarrowi bede mogl pojac i pojme za prawowita malzonke Simode Tal, core Oldorando. W ten sposob malzenskim zwiazkiem potwierdze zwiazek naszego kraju z Oldorando, ozywie nasze starozytne przymierze i utrwale wspolna przynaleznosc do Swietego Cesarstwa. Zjednoczeni pobijemy naszych wspolnych wrogow i Borlien bedzie wielkie, jak za dni naszych praojcow. Rozlegly sie niemrawe wiwaty i brawa. Wiekszosc sluchaczy pospieszyla obejrzec wyladunek fagorzego wojska ze statku. Krol zrezygnowal ze zwyczajowej keedranty na rzecz czarno-zoltego kaftana bez rekawow, wystawiajac na pokaz muskularne ramiona. Spodnie z zoltego jedwabiu ciasno opinaly mu nogi. Mial juchtowe buty z wywinietymi cholewami. U pasa krotki miecz. W czarnych wlosach nosil wplecione zlote kolo Akhanaby, z ktorego laski wladal krolestwem. Mierzyl komitet powitalny wzrokiem bazyliszka. Pewnie spodziewali sie uslyszec cos konkretniejszego. Sek w tym, ze krolowa Myrdeminggala budzila w Ottassolu milosc rownie wielka, jak w Matrassylu. Rzuciwszy krotkie spojrzenie swojej swicie JandolAnganol obrocil sie na piecie i odszedl dumnym krokiem. Przed nim lezaly lessowe klify, niskie i szkaradne. Na nabrzezu rozpostarto pas zoltej tkaniny pod krolewskie stopy. Wyminal ja i na przelaj doszedl do podstawionej 23 karocy. Forys zamknal za nim drzwi pojazdu, ktory natychmiast odjechal. Przebyl sklepiona brame i z miejsca zatonal w labiryncie Ottassolu. Za kareta podazyla fagorza gwardia.Do wielu rzeczy, ktorych nienawidzil, JandolAnganol zaliczal swoj ottassol-ski palac. Humoru nie poprawil mu witajacy go w progu krolewski wikariusz, ukladny AbstrogAthenat o gebie eunucha. -Wielki Akhanaba z Wami, Panie, szczescie to dla nas ujrzec oblicze Waszej Krolewskiej Mosci i goscic Wasza Krolewska Osobe wsrod nas w chwili, gdy z Randonanu doszly zle wiesci o Drugim Korpusie. -O wojskowych sprawach opowiedza mi wojskowi - rzekl krol, wkraczajac do westybulu. W srodku panowal chlod, wciaz ten sam mily chlod, mimo coraz goretszych por roku, jednak podziemny charakter budowli przygnebial krola. Przypominal mu dwa lata zakonnej mlodosci, spedzone w Pannowalu. Jego ojciec, YarpalAn-ganol, ogromnie tu wszystko rozbudowal. Chcac uslyszec pochwale z ust syna, zapytal go, jak mu sie nowa siedziba podoba. -Zimna, przeogromna, zle zaplanowana - brzmiala odpowiedz ksiecia. Zupelny nieuk w sprawach sztuki wojennej, YarpalAnganol, jak zwykle, nie dostrzegal, ze podziemnego dworzyszcza nigdy sie nie da skutecznie bronic. Dzien napadu na palac utkwil w pamieci JandolAnganola. Mial wtedy trzy lata i jeden tenner. Z drewnianym mieczykiem hasal po podziemnym dziedzincu. Naraz jedna z gladkich lessowych scian poszla w rozsypke. Wyskoczylo z niej kilkunastu zbrojnych buntownikow. Niepostrzezenie dokonali podkopu. JandolAnganol najchetniej by zapomnial, ze wrzasnal ze strachu, nim zaatakowal ich swym drewnianym mieczykiem. Szczesliwym trafem na dziedzincu odbywala sie odprawa wart pod bronia. W zazartej potyczce wybito napastnikow do nogi. Bylo to podczas jednej z licznych wowczas rebelii, ktore YarpalAnganol tlumil bez zbytniej surowosci. Nielegalny tunel wlaczono pozniej do palacowej zabudowy. Dzisiaj stary krol siedzial zamkniety w lochu matrassylskiej twierdzy, a warty zlozone z ludzi i ancipitow pilnowaly korytarzy i dziedzincow ottassol-skiej rezydencji. JandolAnganol mijal krete korytarze zerkajac na niemych wartownikow tak, jak gdyby chcial zabic kazdego przy najmniejszym poruszeniu. Wiesc o zlym humorze wladcy rozeszla sie wsrod dworzan. Przygotowano bal, aby go rozweselic. Najpierw jednak musial wysluchac raportu o sytuacji na zachodniej rubiezy. W gorach Chwartu kompania Drugiego Korpusu wpadla w zasadzke przewazajacych sil przeciwnika. Walczyla do zmierzchu, a jej niedobitki, ratujac sie ucieczka, ostrzegly glowne sily. Ranny zolnierz przeka- 24 zal do Ottassolu meldunek semaforowym telegrafem wzdluz Poludniowego Goscinca-Co z generalem TolramKetmetem9 -Walczy, Panie - odparl kurier JandolAnganol wysluchal raportu niemalze bez uwagi, po czym zszedl do prywatnej kaplicy na modlitwe i biczowanie Ciegi z rak lubieznego Abstrog-Athenata sprawialy prawdziwy boi Dwor malo sie przejmowal losami wojsk, odleglych o niemal trzy tysiace mil - wazniejsze byly humory krola, ktore mogly zwarzyc nastroj wieczornej zabawy Chlosta Orla sluzyla wiec wspolnemu dobru Spiralne schody wiodly w dol do krolewskiej prywatnej kaplicy Ten ponury, na pannowalska modle zaprojektowany przybytek, zostal wyzlobiony w podles-sowej glinie, do wysokosci pasa wylozonej olowiowa blacha, a od pasa wzwyz - kamieniem Wilgoc laczyla sie w krople wody i miniaturowe kaskady Pod witrazowymi kloszami plonely lampy Snopy swiatla rozwiesily prostokaty barw w zawilglym powietrzu Przy dzwiekach zalobnej muzyki krolewski wikariusz wyjal zza bocznej sciany oltarza dziesieciorzemienna dyscypline Na oltarzu stalo Kolo Akhanaby o dwoch falistych promieniach laczacych zewnetrzny krag z wewnetrznym Nad oltarzem czerwienil sie i zlocil gobelin przedstawiajacy Wielkiego Akhanabe w chwale przeciwstawnych bytow Jednego-w-Dwojcy czlowieka i boga, dzieciatka i bestii, tego, co doczesne, i tego, co wiekuiste, ducha i kamienia JandolAnganol utkwil spojrzenie w zwierzecym obliczu bostwa Czcil je calym sercem Przez cale zycie, od mlodzienczych lat spedzanych w pannowal-skim monastyrze, rzadzila nim religia Z kolei on sam mial dzieki mej wladze nad poddanymi Niewolila dworzan i lud To wlasnie powszechna wiara w Akhanabe jednoczyla Borlien, Oldorando i Pannowal w chwiejnym przymierzu Bez Akhanaby wszedzie by zapanowal chaos i wrogowie cywilizacji wzieliby gore AbstrogAthenat skinieniem nakazal przykleknac krolewskiemu grzesznikowi i wyglosil krotka modlitwe nad jego glowa -Przychodzimy do Ciebie, Wielki Akhanabo, blagajac o grzechow odpuszczenie i broczac krwia winy Wszystkie wystepki czlowieka sa Tobie ranami, Wielki Uzdrowicielu, i czynia Ciebie slabym, o Wszechmocny Przeto wodzisz nas pomiedzy Ogniem i Lodem, aby nasze cielesne powloki tu na Helikonn doswiadczyly wiecznych mak Zaru i Mrozu, jakich Ty gdzie indziej doswiadczasz za nas Przyjmij nasze cierpienie, o Wielki Boze, jako i my przyjmujemy Twoje Rzemienie smagaly krolewskie plecy AbstrogAthenat byl mlodziencem zmewiescialej natury, ale reke mial ciezka i sumiennie wypelnial wole Akhanaby 25 Po obrzadku pokutnym nastapil obrzadek kapieli i powrot na gore, na hulanke. Tu miast bata fruwaly w tancu spodnice. Muzyka byla skoczna, muzykanci tlusci i rozesmiani. Krol tez przybral twarz usmiechem i nosil go niby zbroje, nie mogac zapomniec, jak obecnosc krolowej Myrdeminggali rozjasniala niedawno te sale. Sciany przybrano poldniowymi kwiatami, idrysami i pachnacym gradowinem. Pietrzyly sie sterty owocow, polyskiwaly dzbany z czarnym winem. Glod kochal wiesniakow, omijal palace.JandolAnganol siadl i raczyl sie orzezwic czarnym winem, wlasna reka dodajac soku i lodu z Lordrardry do pucharu. Bedzie, rzecz jasna, musial zyc ze smarkata ksiezniczka Simoda Tal pod jednym dachem palacu w Matrassylu, ale ktoz mu ja kaze odwiedzac w lozku. Doprowadzi swoj plan do konca. O niczym innym nie myslal. Wzrokiem szukal na sali posla C'Sarra, dwornego Alama Esomberra. Poznal Alama podczas dwoch lat pobytu w pannowalskim monastyrze i przyjaznili sie od tamtej pory. Ten potezny dostojnik byl Jandol-Anganolowi potrzebny do uniewaznienia malzenstwa, prawo wymagalo bowiem, aby osobisty wyslannik Kilandera IX zostal swiadkiem skladania przez krola i krolowa podpisow na rozwodowej dyspensie i dostarczyl C'Sarrowi podpisany dokument. Esomberr powinien juz siedziec obok krola. Posel Esomberr zostal jednak zatrzymany niemalze w progu swojej komnaty. Jakis brzuchaty niechlujny czlowieczek o rzadkich tlustych wlosach i w zabrudzonym stroju podroznym wygadal sobie dostep do jego wypudrowanej poselskosci. -O ile dobrze zrozumialem, nie przynosisz mi rachunku od krawca? Zaprzeczajac, niechlujny czlowieczek wyjal z wewnetrznej kieszeni list. Wreczyl go poslowi. Wiercac sie stal i patrzyl, jak Esomberr eleganckim ruchem lamie pieczec. -List ma byc, panie, przekazany... dalej przekazany. Do rak wlasnych CSarra we wlasnej osobie, za przeproszeniem jasnie pana. -Ja zastepuje C'Sarra w Borlien, moj laskawco - rzekl Esomberr. Przeczytal list, kiwnal glowa i dal doreczycielowi srebrniaka. Czlowieczek odszedl mruczac cos pod nosem. Opusciwszy podziemny dwor skierowal sie ku uwiazanemu muslangowi i ruszyl w droge powrotna do Grawabagalinien, aby doniesc krolowej o swym sukcesie. Usmiechajac sie do siebie nuncjusz potarl koniuszek nosa. Byl smuklym, przystojnym mezczyzna w wieku dwudziestu czterech i pol roku, wystrojonym w bogata, powloczysta keedrante. Powachlowal listem. Kazal sludze przyniesc portret krolowej Myrdeminggali i dlugo wlepial oczy w podobizne. Z kazdej nowej sytuacji, zarowno prywatnej, jak i politycznej, nalezalo wyciagac korzysci osobiste. Grawabagalinienska wycieczka moze mu dostarczyc przyjemnosci, jesli potrafi z niej skorzystac. Obiecywal sobie, ze w Grawabagalinien zastapi przykazania religijne nakazami rozkoszy. 26 Z chwila wejscia krolewskiej galery do portu mezczyzni i kobiety jeli sie gromadzic na zewnetrznym dziedzincu palacowym, szukajac posluchania u krola. Zgodnie z prawem wszelkie supliki musialy przechodzic przez skritine, lecz trudno bylo wykorzenic starodawny zwyczaj wnoszenia prosb bezposrednio przed oblicze wladcy. Krol przedkladal prace nad bezczynnosc. Dosc majac czekania i patrzenia, jak dworacy wiruja w tancu do utraty tchu, rozpoczal audiencje w sasiedniej komnacie. Od czasu do czasu glaskal Juliego, ktory przycupnal pod niewielkim tronem.Jako trzeci suplikant stanal przed krolem KaraBansita. Na swoj czarfral narzucil wyszywany kaftan. JandolAnganol rozpoznal anatoma po dumnym kroku i ze zmarszczonym czolem odebral ceremonialny uklon zlozony w strone tronu. -To jest KaraBansita, Panie - oglosil kanclerz nowicjusz, stojacy po prawicy krola. - Masz jego anatomiczne atlasy w bibliotece krolewskiej. -Pamietam ciebie - rzekl krol. - Jestes przyjacielem mojego bylego kanclerza Sartoriirwrasza. KaraBansita przymruzyl nabiegle krwia oczy. -Tusze, ze Sartoriirwrasz cieszy sie zyciem, pomimo ze jest bylym kanclerzem. -Jesli ucieczke do Sibornalu mozna nazwac radoscia zycia. Czego zadasz ode mnie? -Najsamprzod krzesla, Panie, nogi mnie bola od stania. Mierzyli sie wzrokiem. Wreszcie krol skinal na pazia, by przysunal krzeslo pod tronowe podwyzszenie. Usadowiwszy sie niespiesznie KaraBansita powiedzial: -Znajac Wasza Krolewska Mosc jako czlowieka uczonego, chcialbym Warn pokazac pewien, moim zdaniem, bezcenny drobiazg. -Jako czlowiek to ja jestem glupi i nie znam sie na pochlebstwach. Jako krol Borlien interesuje sie wylacznie polityka i trwaloscia granic mojego krolestwa. -Cokolwiek robimy, tym lepiej nam idzie, im wiecej wiemy. Lacniej zlamie czlowiekowi reke, jesli wiem, jak dzialaja jej stawy. JandolAnganol rozesmial sie. Nieczesto mozna bylo uslyszec ten chrapliwy smiech z jego ust. Pochylil sie w przod. -Coz pomoze nauka na rosnace szalenstwo Freyra? Nawet Wszechmocny Akhanaba jak gdyby nie mial wladzy nad Freyrem. KaraBansita przeniosl spojrzenie na podloge. -Nie znam sie na Wszechmocnym, Wasza Krolewska Mosc. On sie do mnie nie odzywa. W zeszlym tygodniu jakis dobroczynca ludzkosci wysmarowal mi na drzwiach haslo "bezboznik" i mam teraz wizytowke. -Zadbaj wiec o swoja dusze. - Krol spuscil z tonu, mowil ciszej i mniej 27 napastliwie. - Jako astrolog co powiesz o zalewajacym nas skwarze? Czy rodzaj ludzki zgrzeszyl tak ciezko, ze wszyscy musimy zginac w ogniu Freyra? Czy kometa na polnocnym niebosklonie jest zwiastunem bliskiej zaglady, jak glosi lud?-Ta kometa, Wasza Krolewska Mosc, Kometa YarapRombra, jest zwiastunem nadziei. Moglbym rzecz dokladnie wylozyc, lecz nie chce naduzywac Waszej cierpliwosci astronomicznymi kalkulacjami. Kometa nosi imie medrca - kartografa i astronoma - YarapRombra z Kiwazji. On sporzadzil pierwsza mape helikonskiego globu, umiesciwszy Ottassaal, jak wowczas zwano nasze miasto, w srodku mapy, on tez nazwal komete. Bylo to tysiac osiemset dwadziescia piec lat temu - jeden Wielki Rok. Powrot komety dowodzi, ze my krazymy wokol Freyra tak samo, jak kometa, i ze z tego zblizenia wyjdziemy najwyzej leciusienko osmaleni! Krol wazyl cos w myslach. -Dajesz mi odpowiedz nauki, tak jak Sartoriirwrasz. Musi byc rowniez jakas odpowiedz religii na moje pytanie. KaraBansita przygryzl kostke palca. -Co ma Swiete Cesarstwo Pannowalu do powiedzenia na temat Freyra? Ze wzgledu na Akhe Pannowal boi sie wszelkich zjawisk niebieskich, dlatego uczynil z komety po prostu straszaka na ludzi. Znow oglasza swiete halali, zeby usunac fagorow sposrod nas. Kosciol argumentuje, ze jesli wyrzniemy te pozbawione duszy istoty, to zaraz klimat sie ochlodzi. Jednak, o ile dobrze rozumiem, w latach lodu Kosciol utrzymywal, ze tez same bezbozne fagory sprowadzily mroz. Wiec w tej koncepcji buakuje logiki, jak w kazdej koncepcji religijnej. -Nie naduzywaj mojej cierpliwosci. Kosciol w Borlien - to ja. -Wybacz, Wasza Krolewska Mosc. Po prostu mowie prawde. Jesli ona Was obraza, odpraw mnie, tak jak odprawiles Sartoriirwrasza. -Wspomniany twoj przyjaciel byl za wybiciem fagorow do nogi. -I ja, Panie, jestem za tym, chociaz sam sie nimi wysluguje. Jesli mi wolno znow powiedziec prawde, to niepokoi mnie Wasza slabosc do ancipitow. Ale ja bym ich nie zabijal z jakichs glupich religijnych powodow. Zabijalbym, bo one sa odwiecznym wrogiem ludzkiej rasy. Orzel Borlien walnal dlonia w porecz tronu, az kanclerz nowicjusz podskoczyl. -Dosc tego. Gadasz od rzeczy, zuchwaly gegaczu. KaraBansita sklonil glowe. -Wasza wola. Panie. Wladza poraza gluchota tych, ktorzy nie chca sluchac. To nie ja, Panie, lecz Wy sami nazwaliscie siebie glupcem. Dlatego ze mozecie spiorunowac wzrokiem, nie potraficie sie uczyc. Na tym polega Wasze nieszczescie. Krol powstal. Kanclerz nowicjusz skulil sie za tronem. KaraBansita tkwil 28 nieporuszony, tylko na twarz wystapily mu biale plamy. Wiedzial, ze przebral miarke. Lecz JandolAnganol wskazal na skurczonego kandydata na kanclerza.-Dosc mam ludzi, ktorzy plaszcza sie ze strachu przede mna, jak len tutaj. Doradz mi lepiej niz moj doradca, a zostaniesz kanclerzem - z pewnoscia rownie irytujacym, jak twoj przyjaciel i poprzednik. Zeniac sie powtornie, poslubiajac corke Sayrena Stunda, wladcy Oldorando, umocnie wiezy mojego krolestwa ze Swietym Cesarstwem Pannowalu, co bedzie zrodlem naszej sily. Za to CSarr bedzie ode mnie wymagal, abysmy sie pozbyli rasy ancipitalnej, tak jak to czyni Pannowal. Borlien cierpi na brak zolnierzy, wiec potrzebujemy fagorow. Czy twoja nauka znajdzie sposob na podwazenie edyktu C'Sarra? -Hm. - KaraBansita uszczypnal sie w pucolowaty policzek. - W przeciwienstwie do Borlien, Pannowal i Oldorando zawsze nienawidzily fugasow. Oldorando lezy na szlaku ancipickich migracji, omijajacych Borlien. Kaplani tocza stare wojny, tyle ze pod nowym pretekstem... Moglibyscie, Panie, stanac na gruncie nauki. Nauki gromiacej ciemnote Kosciola, za przeproszeniem. -Wiec mow, a moj sliczny miodek i ja posluchamy. -Wy, Panie, zrozumiecie. Wasz miodek - nie. Znacie na pewno ze slyszenia historyczny traktat pod tytulem Testament RayniLayana. W owej ksiedze czytamy o swiatobliwej damie VryDen, zonie medrca RayniLayana. VryDen zglebila kilka tajemnic nieba, ktore, tak jak i ja, uwazala nie za krolestwo zla, lecz prawdy. VryDen zginela podczas wielkiego pozaru Oldorando w dwudziestym szostym roku. To znaczy, trzysta piecdziesiat piec lat temu - pietnascie pokolen, aczkolwiek dzis zyjemy dluzej niz w tamtych czasach. Jestem przekonany, ze VryDen byla osoba z krwi i kosci, ze nie jest fikcyjna postacia z sagi Lodowych Lat, w co kaze nam wierzyc Kosciol. -Cos krecisz - powiedzial krol. Zaczal sie przechadzac wielkimi krokami, a Juli biegal za nim w podskokach. JandolAnganol przypomnial sobie, ze krolowa wielce cenila ksiege RayniLayana i urywki z niej czytywala Tatrze. -Nie krece, wyjasniam. Taz sama panna VryDen byla bezbozniczka, a zatem widziala swiat takim, jakim jest, nie zacmiony urojonymi bostwami. Do jej dni wierzono, ze Freyr i Bataliksa to dwoje zywych straznikow, chroniacych nasza planete od wojny w niebiosach. Ta znakomita dama potrafila za pomoca geometrii przepowiedziec szereg zacmien, ktore zamknely jej epoke. Krag wiedzy mozna poszerzyc tylko o nowa wiedze, ale nigdy nie wiadomo, dokad prowadza takie kroki w nieznane. Symbolem Kosciola jest podobny, lecz zamkniety krag. -Ktory wole od twych nieporadnych krokow w ciemnosc. -Znalazlem sposob, by przeniknac ciemnosci i zobaczyc swiatlo. Z pomoca naszego wspolnego znajomego Sartoriirwrasza wyszlifowalem kilka szklanych soczewek, na ksztalt soczewki oka. Opisal, jak zlozyli lunete. Jak przez lunete obserwowali fazy Ipokreny i pozostalych planet na niebie. Jak milczeli o swoich odkryciach, niebo bowiem 29 nie cieszylo sie najlepsza reputacja wsrod narodow w religijnym kregu Pan-nowalu.-Wedrowcy po kolei ujawniali nam swoje fazy. Niebawem moglismy dokladnie przepowiadac zmiany tych faz. To dopiero jest astrologia! Nastepnie dokonalismy z Sartoriirwraszem obliczen na poparcie naszych obserwacji. W ten sposob odkrylismy prawa niebieskiej geometrii, ktore, naszym zdaniem, musialy byc znane YarapRombrowi - za co poniosl on meczenska smierc z wyroku Kosciola. Zgodnie z tymi prawami planety obiegaja slonce Batalikse po elipsach, a Bataliksa w ten sam sposob obiega Freyra. Promien wodzacy czy to planety, czy Bataliksy zakresla rowne pola w rownych odstepach czasu. Ponadto odkrylismy, ze szybka planeta, przez VryDen zwana Kaidawem, obiega nie Batalikse, lecz Helikonie, a zatem jest jej satelita lub ksiezycem. Krol przystanal jak wryty. -Czy podobni do nas ludzie mogliby zyc na tym Kaidawie? - spytal gwaltownie. Nagly przejaw zainteresowania i niecodzienne pytanie stropily KaraBansite. -To ledwie srebrna kulka, Panie, a nie prawdziwa planeta, jak Helikonia czy Ipokrena. Krol klasnal w dlonie. -Wystarczy. Dosc wyjasnien. Moglbys skonczyc jak YarapRombr. Nic z tego nie rozumiem. -Gdyby nam sie udalo zrozumiale wyjasnic Pannowalczykom te mechanike nieba, to moze by zmienili swe przestarzale poglady. Gdyby nam sie udalo przekonac C'Sarra do niebieskiej geometrii, to miast wszczynac swiete halali, ktore burzy lad zycia, moze by uznal geometrie ludzka i pozwolil ludziom i ancipitom krecic sie wokol siebie na podobienstwo Freyra i Bataliksy. Dalsze rozwazania krol przerwal mu niecierpliwym gestem. -Nie dzisiaj. Nie moge wysluchiwac zbyt duzo herezji naraz, aczkolwiek doceniam chytrosc twego umyslu. Lubisz plywac z pradem, tak jak i ja. Po to tu przyszedles? KaraBansita wytrzymal ostre spojrzenie krola. -Nie, Wasza Krolewska Mosc - rzekl po chwili. - Tak jak Wasi liczni wierni poddani przyszedlem majac nadzieje, ze Warn cos sprzedam. - Dobyl zza pasa znaleziona przy trupie bransolete z potrojnym ukladem cyfr i wreczyl ja krolowi. - Czy Wasza Krolewska Mosc widzial juz kiedys podobne cudo? Jego Krolewska Mosc obrocil cudo w dloni, wlepiajac w nie zdumiony wzrok. -Tak - rzekl. - Tak, juz to widzialem w Matrassylu. Zaiste dziwna rzecz i pochodzi od dziwnego czlowieka, ktory twierdzil, ze przybywa z innej planety. Z twojego Kaidawa. Po tej zagadkowej wypowiedzi zamknal usta, jak gdyby zalujac, ze je 30 otwieral. Jakis czas spogladal na cyfry znikajace i pojawiajace sie w kunsztownej bransolecie.-Moze w wolniejszej chwili mi opowiesz, jak to trafilo do twych rak. Audiencja skonczona. Czekaja mnie pilniejsze sprawy. Zamknal bransolete w dloni. Na nic sie nie zdal rozpaczliwy protest KaraBansity. W postawie krola zaszla nagla zmiana. Gniew plonal mu w oczach, bil z calej twarzy. Wychylony w przod monarcha upodobnil sie do drapieznego ptaka. -Do was, bezboznicy, nigdy nie dotrze, ze Borlien zyje albo umiera ze swoja religia. Czyz zewszad nie zagrazaja nam barbarzyncy, nie zagrazaja niewierni? Imperium nie moze istniec bez wiary. Twoja bransoleta niesie zagrozenie dla imperium, zagrozenie dla samej wiary. Te skaczace cyferki pochodza ze swiata, ktory moze nas zniszczyc... Jestem o tym przekonany - dodal mniej wzburzonym glosem - a czlowiek musi zyc i umierac razem ze swymi przekonaniami. Astrolog gryzl kostke palca, nie mowiac slowa. JandolAnganol spogladal nan chwile w milczeniu, po czym rzekl: -Wroc jutro, jesli postanowisz zostac moim kanclerzem. Wtedy porozmawiamy dluzej. Tymczasem zatrzymam sobie te bezbozna blyskotke. Jak myslisz, co mi odpowiesz? Czy zostaniesz mym glownym doradca? Widzac, ze bransoleta znika w kieszeni krola, KaraBansita dal za wygrana. -Dziekuje Waszej Krolewskiej Mosci. Co do pytania, bede musial zasiegnac rady wlasnego glownego doradcy, mojej zony... Mijajac sie z krolem, zlozyl mu niski uklon na odchodne. O kilka palacowych komnat dalej posel C'Sarra gotowi! sie do spotkania z krolem. Wlasnie podziwial owalna miniature krolowej Myrdeminggali na koscianej plytce, wycietej z kla jakiejs morskiej bestii. Miniatura pokazywala nieziemskiej urody twarz o nieskazitelnym czole i w koronie wysoko upietych wlosow. Spod ciezkich powiek spogladaly szafirowe oczy, a ksztaltna broda lagodzila wynioslosc dumnych rysow. Alam Esomberr widywal je wczesniej na portretach w Pannowalu, gdyz pieknosc krolowej byla znana jak swiat dlugi i szeroki. Jej widok podsuwal poslowi Swietego C'Sarra szeregi lubieznych obrazow. Zaswitala mu tez mysl, ze niebawem znajdzie sie twarza w twarz z oryginalnym arcydzielem. Przed Esomberrem stali dwaj pannowalscy szpiedzy C'Sarra. Nie odrywajac oczu od portretu krolowej sluchal ottassolskich poglosek w ich relacji. Jeden przez drugiego roztrzasali niebezpieczna sytuacje krolowej po zalegalizowaniu jej rozwodu z JandolAnganolem. Krol bedzie ja chcial usunac ze sceny na dobre. Na dobre. 31 Z kolei lud kocha swa krolowa bardziej niz krola. Kto, jak nie krol, wtracil wlasnego ojca do lochu i doprowadzil wlasny kraj do ruiny? Lud ma wszelkie powody, aby podniesc bunt, zabic krola i osadzic Myrdeminggale na tronie. Wszelkie powody.Esomberr spojrzal z politowaniem. -Gnidy - rzekl. - Gegacze. Babskie jezyki. Jaki krol nie doprowadza wlasnego kraju do ruiny? Jaki krol nie zamknie tatusia w lochu, jesli tylko zdola? Jaka krolowa nie jest w niebezpieczenstwie? Gdziez jest lud, ktoremu nie marzy sie bunt i obalenie tego czy owego? Gaworzycie sobie o scenie zycia, co z tego, ze wielkiej, skoro sztuka na niej wciaz ta sama, a role zwykle obsadzone przez naturszczykow - krola gra kroi, a glupek gra glupka. Przelewacie z pustego w prozne. Oldorandzki szpieg dostalby kije za taki raport. Dwaj agenci pospuszczali glowy. -Mielismy wlasnie zameldowac, ze oldorandzkie szpicle dwoja sie tu i troja. -Miejmy nadzieje, ze w przeciwienstwie do was nie spedzaja dni i nocy na zalewaniu paly z portowymi dziewkami. Nastepnym razem oczekuje od was wiesci, nie plotek. Szpiedzy z jeszcze nizszymi uklonami odeszli, usmiechajac sie szeroko, jakby dostali podwojna zaplate. Alam Esomberr z westchnieniem popatrzyl raz jeszcze na miniature krolowej. -Jest tak piekna, ze musi byc glupia albo ma jakas ukryta wade dla rownowagi - powiedzial na glos. Wsunal miniature do kieszeni sakwojaza. Posel C'Sarra pochodzil z arystokratycznego i nader swiatobliwego klanu poborcow, majacych koneksje w podziemnej Swietej Stolicy. Gardzil swym ascetycznym ojcem, ktory jako sedzia Najwyzszego Trybunalu zapewnil synowi blyskawiczna kariere. Mianowany swiadkiem rozwodu przyjaciela, traktowal Esomberr te misje jak wycieczke. Na wycieczce mozna sobie troche pofiglowac. Mial coraz wieksza nadzieje, ze pofigluje z krolowa Myrdeminggala. Byl gotow do spotkania z JandolAnganolem. Wezwal pokojowca. Pokojo-wiec zaprowadzil go prosto do krola i JandolAnganol z Esomberrem usciskali sie na powitanie jak przyjaciele. Esomberr spostrzegl wieksza niz dawniej nerwowosc w zachowaniu wladcy Borlien. Ukradkiem i z boku zerkajac na jego brodate wychudle oblicze, podazyl za nim do sali, w ktorej nadal trwala zabawa. Miodek Juli deptal im po pietach. Esomberr obejrzal sie ze wstretem, ale bez slowa. -Tak wiec, Janie, obu nam sie udalo bez przeszkod dotrzec do Ottassolu. Grabiezcy twoich ziem nie zatrzymali nas w drodze. O ile istniala przyjazn w ich sferach, o tyle byli przyjaciolmi. Krol dobrze pamietal cynizm Esomberra i nawyk przekrzywiania glowy lekko na bok, jakby w gescie naigrawania sie ze swiata. -Dotychczas omijaja nas rozboje Unndreida Mlota. Opowiem ci o mej potyczce z Darwliszem Trupia Czaszka. 32 -Nie watpie, ze wymienieni przez ciebie hultaje to naprawde straszne lotry. Ciekawe, czy nie byliby nieco sympatyczniejsi, gdyby nosili mniej nieokrzesane imiona?-Mam nadzieje, ze niczego ci nie brakuje w komnatach? -Szczerze mowiac, Janie, twoj podziemny palac budzi we mnie strach. Co bedzie, gdy ta wasza Takissa wyleje? -Chlopi postawia tame z wlasnych cial. Jezeli ci odpowiada dzienna pora, jutro poplyniemy do Grawabagalinien. Dosc juz zwloki, no i nadchodzi monsun. Im szybciej uwiniemy sie z rozwodem, tym lepiej. -Uwielbiam morskie podroze, pod warunkiem, ze sa krotkie, a w uszach stale slychac plusk fal na plazy. Podano im wino z kruszonym lodem. -Gryziesz sie czyms, kuzynie. -Wszystkim sie gryze, Alam. Wszystkim i niczym. Kiedy jestem bezbronny, bezbronne jest Borlien. Twoj pan, C'Sarr, nasz Swiety Cesarz, chyba to rozumie. Musimy zyc zgodnie z wiara. Dla wiary wyrzeklem sie Myrdeminggali. -Tak miedzy nami, kuzynie, mozemy przyznac, ze wiara jest cokolwiek bezcielesna. Natomiast twoja piekna krolowa... JandolAnganol bawil sie w kieszeni bransoleta odebrana KaraBansicie. Wyczuwal w niej nadmiar "cielesnosci". Intuicja mowila krolowi, ze ten wrogi zdradziecki przedmiot moze sprowadzic nieszczescie na kraj. Zacisnal piesc na metalu. Esomberr gestykulowal. W przeciwienstwie do krolewskich, gesty Esomber-ra byly powolne, wystudiowane. -Swiat spada na patelnie, o ile nie do pieca Freyra. Jednak sklamalbym mowiac, ze religijne objawienia kiedykolwiek spedzily mi sen z powiek. W rzeczy samej nabozenstwa czesto kolysaly mnie do snu. Kazdy kraj ma swoje wlasne klopoty. Randonan i ow straszny Mlot to twoja dzialka. Oldorando ma wlasnie zatarg z Kace. W Pannowalu znowu nas atakuja Sibornalczycy. Wedruja na poludnie przez Chalce, nie mogac wytrzymac ani chwili dluzej w swej upiornej ojczyznie. Silna os Pannowal - Oldorando - Borlien umocni caly Kampanniat. Pozostale narody to zwyczajni barbarzyncy. -Alam, masz mnie pocieszac, a nie przygnebiac w przededniu mego rozwodu z Myrdeminggala. Posel wychylil puchar do dna. -Jedna kobieta niewiele sie rozni od drugiej. Jestem pewny, ze znajdziesz upojne szczescie u boku Simody Tal. Nie przeoczyl bolesci na obliczu krola. JandolAnganol odwrocil wzrok w strone tancerzy. -Z Simoda Tal powinien sie ozenic moj syn - rzekl - ale do niego nic nie trafia. Myrdeminggala rozumie, ze podejmuje ten krok dla dobra Borlien. 3 - Lato Helikonn 33 -Czyzby, na Patrzycielke? - Siegnawszy za pazuche jedwabnego kaftana Esomberr wyjal list. - Lepiej przeczytaj cos, co wlasnie wpadlo mi w rece. Poznajac zamaszyste pismo Myrdeminggali, krol wzial list drzaca reka i przeczytal: Do Swietego Cesarza, C'Sarra Kilandera IX Glowy Swietego Cesarstwa Pannowalu w Miescie Pannowal, w kraju tegoz imienia Wasza Swiatobliwosc - ktorej wiare gorliwie wyznaje nizej podpisana - wysluchaj laskawie niniejszej prosby jednej z Twoich najnieszczesliwszych corek. Mnie, krolowa Myrdeminggale, karze sie za nie popelnione zbrodnie. Znajduje sie w smiertelnym niebezpieczenstwie, oskarzona przez krola, mego malzonka, i tescia o udzial w spisku przeciwko Sibornaldowi. Wasza Swiatobliwosc, pan moj, krol JandolAnganol wyrzadza mi okrutna krzywde, odprawiwszy od swego boku do tej opuszczonej przez Boga i ludzi nadmorskiej miejscowosci. Tutaj mam czekac, az wedle swej woli krol rozprawi sie ze mna, ofiar a jego khmiru. By lam mu wierna zona przez trzynascie lat i zrodzilam mu syna i corke. Corka jest jeszcze malutka i zostala przy mnie. Syn zbuntowal sie po wygnaniu mnie z dworu i nie wiem, gdzie przebywa. Od kiedy pan moj krol uzurpowal sobie tron ojcowski, zle dzieje sie w naszym krolestwie. Krol zrobil sobie wrogow z wszystkich dokola. Usilujac rozerwac ich karzacy krag, planuje dynastyczne malzenstwo z Simoda Tal, corka Sayrena Stunda, wladcy Oldorando. Wasza Swiatobliwosc, jak rozumiem, pochwala ten krok. Sad Wasz musze przyjac w pokorze. Jednak JandolAnganolowi nie dosc bedzie usunac mnie za pomoca prawnych kruczkow i zechce usunac mnie na zawsze z doczesnego swiata. Przeto blagam Swiatobliwego Cesarza, by czym predzej i na pismie zakazal krolowi wyrzadzania jakiejkolwiek krzywdy mnie i moim dzieciom, pod grozba ekskomuniki. Krol przynajmniej wyznaje religijna wiare; taka grozba wywrze na nim odpowiedni skutek. Wasza zrozpaczona corka w bogu KunegUndunora Myrdeminggala -Coz, bedziemy wiec mieli orzech do zgryzienia - z ponura mina powiedzial krol, sciskajac list krolowej. -Ja bede mial orzech do zgryzienia - sprostowal Esomberr, odbierajac list. 34 Nazajutrz pozeglowali na zachod wzdluz wybrzeza Borlien. Z krolem poplynal nowy kanclerz, KaraBansita.W tym okresie krol popadl w nerwowa sklonnosc do ogladania sie przez ramie, jak gdyby czul, ze obserwuje go Akhanaba, wielki Bog Swietego Cesarstwa Pannowalu. Ci jednak, ktorzy obserwowali albo mieli obserwowac krola, istnieli \v odleglejszej przestrzeni i czasie, niz JandolAnganol mogl sobie wyobrazic. Nalezalo ich liczyc na miliony. Planeta Helikonia miala wowczas dziewiecdziesiat szesc milionow ludzi i jedna trzecia tej liczby fagorow. Odlegli obserwatorzy byli jeszcze liczniejsi. Mieszkancy Ziemi sledzili kiedys bieg wydarzen na Helikonii bez wiekszego zaangazowania. W helikonskich przekazach, nadchodzacych z Ziemskiej Stacji Obserwacyjnej, widziano zrazu niewiele wiecej niz zrodlo rozrywki. Wszystko to sie zmienialo w ciagu stuleci, wraz z przemijaniem Wielkiej Wiosny Helikonii i nadejsciem Lata. Obserwacja wciagala jak nalog. Pod wplywem tego, co widzieli, zmieniali sie sami widzowie; powstawala empatyczna wiez, mimo znanego faktu, ze Terazniejszosc na jednej planecie zawsze byla Przeszloscia na drugiej. Zywe byly koncepcje poglebiania tej wiezi. Coraz wieksza dojrzalosc, coraz wieksze zrozumienie tego, co winno byc sensem istnienia - to wszystko Ziemianie zawdzieczali Helikonii. Odplyniecie krola z Ottassolu widzieli teraz inaczej niz Tatra swa fale na plazy: nie jako odrebne zjawisko, ale raczej jako krople w niepowstrzymanej rzece kosmologii, kultury i historii. Nikt z obserwatorow nie watpil, ze krol ma wolna wole, lecz w ktorakolwiek strone ta nieokielznana wola by go wiodla, zawsze zamykaly sie za JandolAnganolem nieskonczone fale kontinuum, na ktorych pozostawial slad niewiele wiekszy niz kil jego okretu na toni Morza Orlow. Mimo ze Ziemianie patrzyli na ten rozwod ze wspolczuciem, widzieli w nim nie tyle jednostkowy czyn, co okrutny przyklad rozdarcia natury ludzkiej przez bledne romantyczne pojmowanie milosci i obowiazku. Byli do tego zdolni, Ziemia bowiem miala juz za soba spory szmat wlasnej drogi krzyzowej. Historyczny rozwod JandolAnganola odbyl sie w roku 381 wedlug miejscowego kalendarza borlienooldorandzkiego. Tajemniczy chronometr wskazywal, ze na Ziemi uplynelo wlasnie 6877 lat od narodzenia Chrystusa, lecz tego rodzaju zbieznosc czasow byla pozorna, a rozwodowe wypadki mialy sie dla Ziemian dopiero urzeczywistnic za nastepne tysiac lat. Miejscowe kalendarze nic nie znaczyly wobec kalendarzy kosmicznych. Czas astronomiczny dla ukladu helikonskiego biegl bez wytchnienia. Planeta ze swymi siostrzycami zblizala sie do periastronu, punktu orbity polozonego najblizej jasnej gwiazdy nazywanej Freyrem. Jeden Wielki Rok obiegu Helikonii wokol Freyra trwal 2952 ziemskie lata - w tym czasie planeta znosila skrajnosci zaru i mrozu. Wiosna minela. Nastalo Lato - paralizujace Lato Wielkiego Roku. Lato 35 diugie na dwa i jedna trzecia stulecia Ziemi. Dla zyjacych w tej porze na Helikonii Zima i jej pustkowia nalezaly do swiata co prawda zywych, ale tylko legend. Pamiec ludzka miala je przechowac do czasu, gdy znow stana sie faktem.Ponad Helikonia swiecilo jej wlasne, miejscowe slonce, Bataliksa. Ponad Bataliksa plonal olbrzymi Freyr, towarzysz z ukladu podwojnego, obecnie wyraznie od niej jasniejszy o trzydziesci procent, choc w dwiescie trzydziesci szesc razy wiekszej odleglosci. Nie zapominajac o wlasnej historii obserwatorzy z Ziemi bacznie sledzili bieg wydarzen na Helikonii. Widzieli, jak dawno temu utkane nici - \v tym najciensza nic religii - splotly siec, w ktorej teraz szamotal sie krol Borlien. III. PRZEDWCZESNY ROZWOD Pomimo dlugiej linii brzegowej kraju Borlienczycy nie byli narodem zeglarzy. Co za tym idzie, nie byli mistrzami w budowie okretow, jak Sibornalczycy, a nawet niektore ludy Hespagoratu. Po rozwod do Grawabagalinien krol plynal malym pekatym brygiem. Okret zeglowal wedlug ladowych znakow, ktore na ogol pozostawaly w zasiegu wzroku, oraz wedlug tabliczki kursowej, na ktorej kolejne wachty zliczaly sredni kurs rzeczywisty, zaznaczajac pozycje statku koleczkami.Za krolewskim brygiem podazal drugi, jeszcze bardziej podobny do barki, pelen ancipitow z Pierwszej Gwardii Fagorzej. Od chwili wyjscia na pelne morze JandolAnganol odsunal sie od towarzyszy podrozy i stanawszy przy relingu nieruchomo spogladal przed siebie, jakby pragnac pierwszy wypatrzyc krolowa. Kolysanie fal zalamalo Juliego i miodek legl pod kabestanem. Przynajmniej raz pan nie okazal wspolczucia swemu ulubiencowi. Bryg ciezko pracowal na spokojnej toni, skrzypiac linami takie-lunku. Nieoczekiwanie krol runal na poklad. Dworzanie podbiegli i dzwigneli go, zaniesli do kabiny i zlozyli na koi. Byl smiertelnie blady i kryjac twarz w dloniach wil sie niczym w bolu. Zbadawszy wladce, medyk kazal opuscic kabine wszystkim, oprocz KaraBansity. -Zostan przy Jego Krolewskiej Mosci. To jedynie lekki atak choroby morskiej, nic wiecej. Minie, gdy tylko dobijemy do ladu. -O ile wiem, objawami choroby morskiej sa wymioty. -Errr... no tak, u niektorych ludzi. Z gminu. Osoby krolewskiej krwi reaguja inaczej. Medyk wyszedl, pokloniwszy sie unizenie. Po pewnym czasie mamrotanie krola przeszlo w wyrazna skarge. -Straszna rzecz musze zrobic. Blagam Akhanabe, zeby juz bylo po wszystkim... -Wasza Krolewska Mosc, porozmawiajmy na jakis rozsadny, wazny 37 temat, co uspokoi Wasz umysl Moja niezwykla bransoleta, bedaca w Waszym posiadaniu.Krol uniosl glowe, przeszywajac kanclerza stalowym spojrzeniem. -Wynos sie, kretynie Kaze rzucic cie rybom na pozarcie. Nic me jest wazne, nic mc na tym swiecie -Obys, Wasza Krolewska Mosc, szybko wrocil do zdrowia - rzekl KaraBansita, tylem wycofujac swe masywne cielsko z kabiny Okret zeglowal z pomyslnym wiatrem na zachod i rankiem drugiego dnia podrozy zawinal do malenkiej zatoki Grawabagalimen. Nagle odzyskawszy sily JandolAnganol zszedl po trapie w fale przyboju - Grawabagalmien me mialo mola - a tuz za krolem zszedl Alam Esomberr, podwinawszy poly plaszcza Towarzyszylo mu dziesieciu dostojnikow wysokiej rangi koscielnej, ktorych Esomberr nazywal swoja wataha wikarych Orszak krola tworzyli dowodcy wojskowi i zbrojmistrze Stojacy w glebi ladu palac krolowej wygladal jak wymarly. Do polowy opuszczona czarna flaga powiewala na wiezyczce Zwrocona ku fladze twarz krola byla nieprzenikniona, jak okno za zamknieta okiennica. Nikt nie zatrzymywal na tej twarzy spojrzenia, aby nie zwrocic na siebie uwagi Orla Drugi bryg ociezale wchodzil do zatoki. Wystawiajac cierpliwosc Esomberra na ciezka probe, JandolAnganol uparl sie i zaczekal, az bryg podszedl pod plaze i spuscil schodnie, po ktorej jego meczlowiecze wojsko sucha noga zeszlo na lad Jak gdyby od tego zalezal los krolestwa, jal wowczas formowac i musztrowac oddzial gwardii, i wyglosil do niej odezwe w archaiku Wreszcie pozostal mu JUZ tylko polmilowy marsz do palacu Szczesliwy, ze znow ma twarda ziemie pod stopami, Juli harcowal na czele kolumny, wzbijajac tumany piasku. Powitala ich zgrzybiala starucha w czarnej keedrancie i bialym fartuchu. Siwe wlosy wyrastaly jej z myszki na policzku. Wyszla o lasce Dwaj me uzbrojeni straznicy przystaneli w tyle Z bliska widac bylo nedze wyzierajaca spod bieli i pozloty budowli W dachu, werandach i balustradach zialy nie zalatane dziury po wypadlych dachowkach, deskach i tralkach Wszystko zamarlo w bezruchu, procz stada jeleni szczypiacych trawe na odleglym stoku Morze z odwiecznym loskotem bilo w brzeg Cos z wszechobecnego tutaj smetku bylo nawet w stroju krolewskim Gladka bluza i spodnie JandolAnganola mialy kolor granatowy, bliski czerni Jedynie Esomberr obnosil swoje wesolutkie najjasniejsze modrosci, spowite w roz krotkiej pelerynki. Tego ranka zlal sie perfuma, by zagluszyc smrod wyniesiony z okretu Kapitan piechurow zadal w rog na znak przybycia krolewskiej kompanii Zaparte drzwi palacu ani drgnely. Starucha mamrotala sama do siebie, zalamujac 38 rece. Dluzej nie myslac czekac JandolAnganol podszedl do drzwi i zalomotal w nie rekojescia miecza. Z rozdudnionej sieni odpowiedzialo psie ujadanie. Szczeknal klucz w zamku. Druga stara wiedzma rozwarla drzwi na osciez i zlozywszy krolowi sztywny uklon mrugala oczyma, nie ruszajac sie z miejsca.W srodku panowal mrok. Psy, ktore podniosly taki harmider przed otwarciem drzwi, teraz chowaly sie po ciemnych katach. -Moze Akhanaba w swej cokolwiek pochopnej lasce zeslal tu pomor - zauwazyl Esomberr - tym sposobem wybawiajac mieszkancow od ziemskich trosk i czyniac nasz wojaz nadaremnym. Krol krzyknal na powitanie. W ciemnosci u szczytu schodow zaplonal ognik. Podnioslszy wzrok zobaczyli kobiete z cienka swieca. Niosla ja nad glowa, sama pozostajac w cieniu. Zaczela schodzic na dol po niemilosiernie skrzypiacych schodach. Im nizej schodzila, tym wiecej swiatla padalo na nia z dworu. Ale i tak od poczatku postawa swa zdradzala, kim jest. Na dole pelniejszy blask ukazal Myrdeminggale w calej krasie. Stanawszy o pare krokow przed goscmi krolowa zlozyla gleboki uklon JandolAnganolowi, potem Esomberrowi. Ujrzeli smiertelnie blada pieknosc o niemal bezbarwnych wargach i oczach ciemnych niby wegle na tle bialej cery. Wlosy oplywaly jej twarz czarna kaskada. Dluga do ziemi, jasnoszara suknia byla zapieta na piersiach pod sama szyje. Na jedno slowo krolowej starucha zamknela drzwi, pograzajac w mroku Esomberra i JandolAnganola z nieodlacznym miodkiem fagorzym za plecami. Mrok byl poprzetykany nitkami jasnosci. Slonce przenikalo do srodka drewnianej budy palacu dziurawej jak rzeszoto. Smugi swiatla raz po raz ukazywaly krolowa, ktora szla przodem, wiodac przybyszow w glab bocznego skrzydla. Zaczekala na nich posrodku komnaty o konturach zarysowanych niklymi liniami jasnosci, saczacej sie zza obrzezy zamknietych okiennic. -W palacu chwilowo nie ma nikogo - powiedziala Myrdeminggala - oprocz mnie i ksiezniczki TatramanAdali. Mozecie nas teraz zabic bez zadnych swiadkow, z wyjatkiem Wszechmocnego. -Nie zamierzamy skrzywdzic was, o Pani - rzekl Esomberr. Podszedl do najblizszego okna i pchnal okiennice. W przymglonym blasku obrocil sie i patrzyl na malzenska pare stojaca posrodku niemal pustej komnaty. -Jak juz ci mowilem. Kuno - z dziwna pokora rzekl JandolAnganol - ten rozwod to sprawa racji stanu. -Mozesz mnie zmusic, abym sie na to zgodzila. Ale nigdy sie z tym nie pogodze. Esomberr otworzyl okno i przywolal swoja swite. -Formalnosci zajma Warn, Pani, jedna chwilke - rzekl. Pomaszerowal na srodek komnaty i uklonil sie krolowej. - Esomberr jestem, z rodu Esomberrow. Posel i ambasador w Borlien wielkiego CSarra Kilandera IX, Najwyzszego Ojca Kosciola Akhanaby i Cesarza Swietego Pannowalu. W tej krotkiej ceremonii 39 mam obowiazek wystapic jako swiadek z ramienia Najwyzszego Ojca. Urzedowy obowiazek. A nieurzedowo mam obowiazek oswiadczyc, ze zaden portret nie umywa sie do Waszej pieknosci, o Pani.-Po tym wszystkim, czym bylismy dla siebie - szepnela krolowa do JandolAnganola. -Ceremonia - nie zajaknal sie nawet Esomberr - zwolni krola JandolAnganola od wszelkich dalszych zobowiazan malzenskich. Najwyzszy Ojciec we wlasnej osobie wydal dyspense rozwodowa, z mocy ktorej oboje przestaniecie byc mezem i zona, wasze sluby zostana uniewaznione, a Wy, Pani, stracicie tytul krolowej. -Z jakiego powodu zrywa sie moje malzenstwo? Pod jakim pretekstem? O co zostalam oskarzona przed czcigodnym C'Sarrem, by zasluzyc na takie potraktowanie? Ze spojrzeniem utkwionym gdzies przed siebie krol stal w dziwnym odretwieniu, gdy Alam Esomberr siegal do kieszeni, wyjmowal i szerokim gestem rozkladal dokument rozwodowy. -Mamy zeznania swiadkow, ze wypoczywajac tu, w Grawabagalinien - obrazowo powiodl reka wokolo - wyplywalas, Pani, nago w morze. Ze w wodzie zadawalas sie cielesnie z delfinami. Ze ow przeciwny naturze stosunek, zakazany przez Kosciol, odbywalas wielokrotnie, czesto na oczach corki. -Dobrze wiesz, ze to wszystko wyssane z palca - powiedziala beznamietnym glosem. - Czy nie ma - zwrocila sie do JandolAnganola - innego ratunku dla panstwa, jak tylko zbrukac moje imie, okryc mnie hanba, a siebie ponizyc podlej niz niewolnika? -Oto i nadchodzi krolewski wikariusz, ktory odprawi nasza ceremonie - rzekl Esomberr. - Wystarczy, ze wysluchasz go w milczeniu. Wiecej nie bedziesz, Pani, narazona na zaden wstyd. Chlod bijacy od AbstrogAthenata wypelnil cala komnate. Wikariusz uniosl reke i wyrecytowal slowa blogoslawienstwa. Dwaj mali chlopcy za jego plecami przygrywali na dudach. -Skoro juz musimy odprawic to swiete posmiewisko - wyniosle rzekla krolowa - to zadam usuniecia stad Juliego. Wyrwany z letargu JandolAnganol kazal Juliemu wyjsc z komnaty. Miodek wyszedl po krotkich przekomarzaniach. AbstrogAthenat zblizyl sie z zapisem slubnej przysiegi. Ujmujac rece krola i krolowej wetknal w nie konce dokumentu, ktory przytrzymali jak zahipnotyzowani. Po czym odczytal rozwodowa dyspense wysokim i czystym glosem. Spojrzenie Esomberra wedrowalo od krola do krolowej, tam i z powrotem. Para krolewska wbila wzrok w posadzke. Kaplan wysoko wzniosl ceremonialny miecz. Mamroczac modlitwe spuscil ostrze. Przecielo papier na pol. Krolowa wypuscila swoja polowke z palcow, pozwalajac jej sfrunac na deski podlogi. 40 JandolAnganol i Esomberr jako swiadek podpisali rozwodowa dyspense przedlozona im przez wikariusza. Ostatni zlozyl podpis sam wikariusz, pozostawiajac dokument w pieczy Esomberra. Pokloniwszy sie krolowi odszedl ze swoja para malych dudziarzy, depczacych mu po pietach.-Juz po wszystkim - rzekl Esomberr. Nikt sie nie poruszyl. Spadly pierwsze krople ulewy. Marynarze i zolnierze z okretow, zebrani pod otwartym oknem, by spojrzec choc przez chwile na ceremonie i moc opowiadac o niej do konca zycia, wnet rozbiegli sie w poszukiwaniu schronienia, gonieni krzykami swoich oficerow. Ulewa przybrala na sile. Na niebie zajasniala blyskawica, a po chwili zahuczal grzmot. Zwiastowal pore monsunow. -No tak, wypada sie rozgoscic - Esomberr usilowal zachowac swoj zwykly beztroski ton. - Moze by krolowa - przepraszam, eks-krolowa - nakazala damom podac nam cos na przeplukanie gardel. Zajrzyj no ktory na dol, do piwnic - polecil swoim ludziom. - Znajdziesz pochowane szafareczki, a nawet jesli nie ma tam szafareczek, to jest wino. W otwartym oknie trzaskala okiennica i do srodka wpadaly krople deszczu. -Te burze przychodza nie wiadomo skad i szybko przemijaja - powiedzial JandolAnganol. -Tak trzeba na to patrzec, Janie; nie mam na mysli burzy - wesolo rzucil Esomberr. Poklepal krola po ramieniu. Krolowa bez slowa odlozyla zgaszona swiece, odwrocila sie i wyszla z komnaty. Przysunawszy dwa miekkie fotele Esomberr ustawil jeden przy drugim i odemknal sasiednie okiennice, by mieli widok na furie zywiolow. Obaj usiedli, krol ujmujac glowe w dlonie. -Zapewniam cie, Janie, ze po slubie z Simoda Tal twoje sprawy przyjma lepszy obrot. W Pannowalu jestesmy uwiklani w wojne z Sibornalczykami na polnocnej rubiezy. Walki sa, jak wiesz, szczegolnie zaciete ze wzgledu na tradycyjne wasnie religijne. Inaczej jest w Oldorando. Po twym rychlym malzenstwie zobaczysz, ze Oldorando stanie po waszej stronie. Oni tez potrzebuja sojusznika. Jest nadto wysoce prawdopodobne, ze Kace zaproponuje rozejm po twoim slubie. Ostatecznie Kace i Oldorando sa zlaczone wiezami krwi. Oldorandzkie ziemie ze wschodu na zachod przecina wedrowny szlak fagorow i takich podludzkich ras, jak Madisi. Jak wiesz, mamusia slodkiej Simody Tal, krolowa Rrrhm, sama sie wywodzi z pod... no, powiedzmy, ze z Pragnostykow. Slowko,,podczlowiek" ma niemile zabarwienie. Kacenczycy zas... no coz, to dzika kraina. Wiec gdyby zawarli rozejm z Borlien, to kto wie, czy nie daloby sie ich nawet napuscic na Randonan. A ty bys spokojnie zakrzatnal sie wokol Mordriatu i zalatwil tych dwoch facetow o smiesznych imionach. -Czym bardzo ucieszylbym Pannowal - rzekl JandolAnganol. 41 Esomberr przytaknal.-Wszystkich bys bardzo ucieszyl. Uwielbiani wszelkie uciechy, a ty nie? Sluga Esomberra powrocil z piwnic wsrod huku gromow i w towarzystwie pieciu struchlalych dam, dzwigajacych dzbany z winem i pedzonych przez fagory. Wejscie kobiet zmienilo obraz sytuacji nawet w oczach JandolAnganola, ktory powstal i zaczal chodzic po komnacie tak, jakby dopiero uczyl sie stawiania krokow. Stwierdziwszy, ze nie beda ich tu od razu krzywdzic, damy z usmiechem i ochota przystapily do pelnienia zwyklych im obowiazkow zabawiania i upijania gosci plci meskiej na umor i na wyscigi. Do popijawy dolaczyli liczni dowodcy wojskowi z krolewskim zbrojmistrzem na czele. Niebo pociemnialo, wiec zapalono lampy. Zolnierze przyniesli pod plociennym baldachimem frykasy z okretu. Krol pil daktylowe wino pod srebrnoluskiego karpia i ryz z szafranem. Sufit przeciekal. -Przemowie do Myrdeminggali i rzuce okiem na moja coreczke Tatre - oznajmil krol po jakims czasie. -Nie. Tego bym nie radzil. Kobieta potrafi ponizyc mezczyzne. Tys jest krolem, ona nikim. Odplywajac zabierzemy mala. Niech tylko morze sie uspokoi. Jestem za spedzeniem nocy w tym twoim goscinnym rzeszocie. - Chcac rozruszac krola, dodal po chwili: - Mam cos dla ciebie. Dobry moment, zeby ci to pokazac, zanim sie tak ululamy, ze nie bedziemy widziec na oczy. - Otarl palce w aksamitny kubrak i pogrzebawszy w kieszeni wyciagnal sliczne plaskie puzderko z haftowanym wieczkiem. - Podarunek Bathkaarnetki, krolowej Oldorando, z ktorej corka staniesz na slubnym kobiercu. Krolowa wlasnorecznie to wyszywala. JandolAnganol otworzyl puzderko. W srodku lezal miniaturowy portret Simony Tal, namalowany w dniu jej jedenastych urodzin. Wstazka we wlosach, twarz na wpol odwrocona, jakby wstydliwie, a moze kokieteryjnie. Bujne, krecone wlosy, papuzie rysy, ktorych artysta nie tuszowal. Smialo zarysowal wydatny nos i madiskie oczy. JandolAnganol odsunal miniaturke na dlugosc wyciagnietej reki, usilujac odczytac, co bylo do odczytania. Simoda Tal trzymala w dloni model zamku bedacego czescia jej wiana - zamku nad Valvoralem. -Piekna dziewczyna, jak marzenie - powiedzial Esomberr z zapalem. - Nie oszukujmy sie, te jedenastoipolletnie dziewuszki sa najgoretsze. Szczerze zazdroszcze ci, Janie. Co prawda jej mlodsza siostrzyczka, Milua Tal, jest jeszcze piekniejsza. -Czy Simoda jest wyksztalcona? -Czy ktokolwiek jest wyksztalcony w Oldorando? Nikt, sadzac po ich krolu. Parsknawszy smiechem przepili do siebie winem daktylowym za przyszle rozkosze. 42 Burza ustala o zachodzie Bataliksy. Drewniany palac tetnil gwarem i skrzypial niczym okret przed zawinieciem do cichej przystani. Krolewskie wojsko biwakowalo po piwnicach, wsrod zlomow lodu i beczek wina. Zolnierze, a nawet i fagory, zapadali w pijacki sen. Nie wystawiono wart. Palac zdawal sie lezec z dala od wszelkich niepokojow, nadto ponura slawa Grawabagalinien odstraszala nieproszonych gosci.Gwar cichl z uplywajacym wieczorem. Po glosnych wymiotach, smiechach i przeklenstwach na koniec zalegla cisza. JandolAnganol spal z glowa na lonie pokojowki. Dziewczyna niebawem uwolnila sie, zostawiajac krola lezacego w kacie jak prosty zolnierz. Krolowa krolowych liczyla te dlugie godziny, czuwajac na pietrze. Obawiala sie o zycie malenkiej corki. Ale miejsce wygnania zostalo dobrze wybrane - uciekac nie bylo dokad. Wreszcie odeslala swoje damy dworu. Mimo uspokajajacej ciszy na dole, krolowa nadal trzymala straz w komnacie przed sypialnia ksiezniczki Tatry. Dobieglo ja stukanie. Podniosla sie i podeszla do drzwi. -Kto tam? -Krolewski wikariusz prosi pania o posluchanie. Westchnela w rozterce. Odsunela zasuwe. Alma Esomberr przestapil prog, szczerzac zeby w usmiechu od ucha do ucha. -Ano, niezupelnie wikariusz, o Pani, tylko bliski sasiad, ktory przychodzi z lepsza pociecha od tej, jaka moglby przyniesc ten biedak wikariusz. -Prosze odejsc. Nie chce z panem rozmawiac. Zle sie czuje. Zawolam straz. Krew odplynela jej z twarzy. Drzaca dlonia oparla sie o sciane. Nie ufala jego usmiechowi. -Wszyscy pijani. Nawet ja - taka chodzaca doskonalosc, syn tak zacnego ojca, nawet ja co nieco sie ululalem. Kopniakiem zamknal za soba drzwi i chwyciwszy krolowa za ramie popchnal ja w glab komnaty i sila usadzil na kanapie. -Nuze, troche wiecej goscinnosci, moja Pani, bo jestem po twojej stronie. Przychodze z ostrzezeniem, ze pani eks-malzonek zamierza was zabic. W tym trudnym polozeniu ty i twoja corka potrzebujecie ochrony. Moge zapewnic wam ochrone, jesli bedziesz dla mnie uprzejmiejsza. -Nie jestem nieuprzejma, panie. Po prostu jestem w strachu, ale nie uczynie ze strachu nic, czego mialabym zalowac pozniej. Wyrywajaca sie wzial w ramiona. -Pozniej! Kobiety roznia sie od mezczyzn rowniez i tym, ze dla nich zawsze istnieje jakies,,pozniej". A pozniej po tych swoich,,pozniej" nosza brzemienne brzuchy. Wpusc mnie tej nocy do swej upojnej dziurki, a klne sie, ze nie bedzie ci zal zadnych "pozniejow". Tymczasem zakosztujesz mojego,,teraz". Myrdeminggala trzasnela go w twarz. Oblizal wargi. 43 -Posluchaj, Pani, wyslalas na moje rece list do C'Sarra, nieprawdaz, sliczna eks-krolowo? Napisalas w liscie, ze krol Jan zamierza was zabic. Twoj poslaniec cie zdradzil. Sprzedal list twemu bylemu malzonkowi, ktory przeczytal wszystko do ostatniej zlosliwosci.-SkufBar zdradzil? Nie, on zawsze mi wiernie sluzyl. Esomberr zlapal ja za ramiona. -W tej sytuacji nie mozesz juz liczyc na nikogo. Na nikogo, oprocz mnie. Ja wezme cie w obrone, jesli bedziesz grzeczna. Rozplakala sie. -Jan wciaz mnie kocha, wiem o tym. Ja go rozumiem. -On ciebie nienawidzi, a pozada ciala Simony Tal. Rozpial ubranie. Przez pchniete w tej samej chwili drzwi wtoczyl sie Bardol KaraBansita i wmaszerowal na srodek komnaty. Stanal wziawszy sie pod boki, palcami prawej dloni dotykajac rekojesci noza. Esomberr skoczyl na rowne nogi i podciagajac spodnie kazal mu sie wynosic. Astrolog nawet nie drgnal. Ponura twarz nabiegla KaraBansicie krwia. Wygladal na czlowieka otrzaskanego z rzezia. -Musze prosic, aby pan natychmiast przerwal pocieszanie tej nieszczesnej damy. Osmielam sie was niepokoic, poniewaz palac jest bez strazy, a z polnocy nadciaga jakies wojsko. -Idz z tym do kogos innego. -Czas nagli. Lada chwila moga nas wyrznac. Chodzmy. Ruszyl pierwszy korytarzem. Esomberr obejrzal sie na Myrdeminggale, ktora dumnie wyprostowana mierzyla go nienawistnym wzrokiem. Zaklal i pospieszyl za KaraBansita. Korytarz konczyl sie balkonem wychodzacym na tyly palacu. Dogoniwszy astrologa na balkonie Esomberr zatopil spojrzenie w ciemnosciach nocy. Cieple i parne powietrze zdawalo sie opuchle od szumu morza. Olbrzymie niebiosa przygniataly horyzont. W poblizu mrugaly malenkie ogniki, to znikajac, to pojawiajac sie coraz blizej i blizej. Wciaz na wpol pijany Esomberr wybaluszal na nie oglupiale oczy. -Ludzie skradaja sie miedzy drzewami - oznajmil KaraBansita u jego boku. - Dwoch ludzi, wedle mojej rachuby. Musialem ze strachu przesadzic ich liczebnosc. -Czego oni chca? -Bystre pytanie, ekscelencjo. Zejde na dol po odpowiedz, jezeli pan nie ma nic przeciwko temu, zeby tu zaczekac. Prosze stad nie odchodzic, to wroce z wiesciami. - Z ukosa obrzucil wspoltowarzysza chytrym spojrzeniem. Uczepionemu balkonowej poreczy Esomberrowi zakrecilo sie w glowie od patrzenia w dol i aby nie zleciec, przylgnal plecami do sciany. Uslyszal okrzyk 44 KaraBansity i odzew ze strony przybyszow. Zamknal oczy, lowiac uchem slowa. Slow bylo wiele,- niektore pelne gniewu, kierowane z jakims oskarzeniem, ale nie chwytal watku. Ziemia umykala mu spod nog. Zrozumial, ze KaraBansita wola z dolu.-O co chodzi? -Zle wiesci, ekscelencjo, nie bedziemy trabic o tym na cala okolice. -Jakie wiesci? Lecz KaraBansita nie odpowiadal, pograzony w cichej rozmowie z nowo przybylymi. Esomberr zdecydowal sie wiec na wedrowke korytarzem i schodami, o malo z nich nie zlatujac. -Jestes bardziej wstawiony, niz ci sie zdawalo, ty cymbale - powiedzial na glos. Cudem trafiwszy w otwarte drzwi prawie wpadl na KaraBansite i okrytego kurzem, zdrozonego czlowieka z pochodnia w dloni. Za nimi rownie osypany kurzem mezczyzna, obrocony tylem, swidrowal ciemnosci wzrokiem jakby w obawie przed pogonia. -Co to za jedni? Zdrozony czlowiek obrzucil Esomberra nieufnym spojrzeniem. -Przybywamy z Oldorando, Wasza Milosc, z palacu Jego Krolewskiej Mosci Sayrena Stunda, a nie bylo tu latwo dotrzec, bo na drogach teraz niespokojnie. Mam wiadomosc dla krola JandolAnganola, we wlasnej osobie. -Krol spi. Czego chcesz od krola? -Powierzono mi zle wiesci, panie, abym przekazal je krolowi osobiscie. Coraz bardziej zly Esomberr oznajmil, kim jest. Wyslannik nawet nie mrugnal okiem.' -Skoro jestes tym, za kogo sie podajesz, panie, to jestes wladny dopuscic mnie przed oblicze krola. -Moge go zaprowadzic - zaproponowal KaraBansita. Przed wejsciem w palacowe progi goscie zgasili swoje pochodnie o ziemie. KaraBansita powiodl wszystkich do glownej sali, w ktorej ludzie spali pokotem na podlodze. Podszedl do spiacego w kacie JandolAnganola i bez ceregieli potrzasnal go za ramie. Krol otworzyl oczy i w jednej chwili zerwal sie na nogi, siegajac do rekojesci miecza. Zdrozony przybysz zgial sie w uklonie. -Przepraszam, ze Was obudzilem. Panie, i zaluje, ze przychodze o tak poznej porze. Wasi zolnierze zabili dwoch ludzi z mojej eskorty, ja ledwo uszedlem z zyciem. Siegnal po dokumenty na potwierdzenie swej tozsamosci. Wyraznie dygotal, 45 znajac los poslancow przynoszacych zle wiadomosci. Krol ledwo rzucil okiem na glejty-Mow, co masz do powiedzenia, czlowiecze -Chodzi o Madisow, Wasza Krolewska Mosc -Co z nimi9 Kurier przestapil z nogi na noge i zlapal sie za brode, by powstrzymac szczekanie zebami -Ksiezniczka Simoda Tal me zyje. Panie Madisi ja zabili Zapadla cisza Wtem Alam Esomberr wybuchnal smiechem. IV. KOSGATCKI WYNALAZEK Pusty smiech Alama Esomberra w koncu dotarl do uszu mieszkancow Ziemi. Taka reakcja na figle losu spotkala sie z natychmiastowym zrozumieniem, pomimo ogromnej przepasci dzielacej Helikonie od Ziemi.Miedzy Helikonia a Ziemia znajdowal sie pewnego rodzaju przekaznik - Ziemska Stacja Obserwacyjna zwana Avernusem. Avernus krazyl po orbicie wokol Helikonii, tak jak Helikonia krazyla wokol Bataliksy i jak Bataliksa krazyla wokol Freyra. Avernus byl czyms na ksztalt soczewki ogniskujacej helikonskie wydarzenia dla oczu ziemskich obserwatorow. Ludzie pracujacy na Avernusie poswiecili swoje zycie wszechstronnym badaniom Helikonii. Ich poswiecenie nie bylo dobrowolne. Nie mieli alternatywy. W okowach tej nadrzednej niesprawiedliwosci na Avernusie panowala powszechna sprawiedliwosc. Avernus nie znal biedy ani glodu. Ale domem byl ciasnym. Wiekszosc ludzi zyla w poblizu zewnetrznej powloki kulistej stacji, majacej zaledwie tysiac metrow srednicy, i swoisty niedosyt panujacy w tym sferycznym zamknieciu gasil radosc zycia. Bilo Xiao Pin byl typowym przedstawicielem avernusjanskiej spolecznosci. Z pozoru potwierdzal wszystkie reguly: niezbyt oddany pracy, zareczony z ladna dziewczyna, regularnie uprawial przepisana gimnastyke, mial swojegu guru, ktory wpajal wen wiare w wyzsze wartosci. Jednak w glebi ducha Bilo pragnal tylko jednej rzeczy. Pragnal sie znalezc tysiac piecset kilometrow nizej, na powierzchni Helikonii, aby tam spotkac sie, pomowic i pokochac z krolowa Myrdeminggala. W snach Bila krolowa brala go w swe ramiona. Inne sprawy zaprzataly umysly obserwatorow na odleglej Ziemi. Widzieli we wszystkim ciaglosc, z ktorej Bilo i jemu podobni nie zdawali sobie sprawy. Poczatki smutnego rozwodu w Grawabagalinien umieli wywiesc od bitwy stoczonej na wschod od Matrassylu, w krainie zwanej Kosgattem. Kosgatckie wypadki mialy wplyw na dalsze kroki JandolAnganola i jesliby je przesledzic, to wydaje sie, ze nieuchronnie zmierzaly do rozwodu. Starcie znane pozniej jako Bitwa Kosgatcka rozegralo sie piec tennerow - 47 dwiescie czterdziesci dni, czyli pol malego roku - przed dniem zerwania malzenskich slubow krola i Myrdeminggali nad brzegiem morza. Krol otrzymal w Kosgatcie rane, ktora doprowadzila do duchowego rozdarcia.W bitwie ucierpialo nie tylko zdrowie, ale i slawa krola. A nadszarpnela je, wstyd powiedziec, najzwyklejsza tluszcza, horda dr ajackich plemion. Czy tez-jak orzekli pewni ziemscy obserwatorzy o historycznym podejsciu - wynalazek. Wynalazek odmieniajacy zycie i krola, i krolowej, i wszystkich poddanych. Strzelba. Krol odczuwal upokorzenie tym bolesniej, ze Drajatami gardzil, jak kazdy wyznawca Akhanaby w Boriien i Oldorando. Drajatom bowiem przyznawano jedynie ulamek czlowieczenstwa. Granica dzielaca nieludzi od ludzi jest niewyrazna. Po jednej stronie lezy swiat pelen urojonej wolnosci, po drugiej swiat zludnej niewoli. Inni pozostali zwierzetami i nie wyszli z lasow. Madisi osiagneli prog inteligencji, lecz przywiazani do koczowniczego zycia pozostali Pragnostykami. Drajatowie przestapili ow prog na kroczek i tu tkwili od historycznych czasow, przysiadlszy jak ptak z odmrozonym skrzydlem. Nieprzyjazne srodowisko naturalne, jalowosc kawalka swiata, ktory im przypadl w udziale, przyczynily sie do trwalego zacofania Drajatow. Zamieszkiwali suche trawiaste wyzyny Thrib-riatu, krainy na poludniowo-wschodniej rubiezy Boriien, po drugiej strome szerokiej Takissy. Zyli wsrod stad jajakow i bijajakow, wypasajacych sie na owych wyzynach przez cale lato Wielkiego Roku. Obyczaje, ktore swiat zewnetrzny uznawal za okropne, ulatwialy Drajatom przetrwanie. Praktykowali swoisty mord rytualny, zabijajac bezuzytecznych czlonkow wspolnoty, niezdolnych podolac okreslonym probom. Rzez starcow w obliczu kleski glodu czesto ratowala zycie mlodych. Temu zwyczajowi zawdzieczali Drajatowie zla slawe posrod istot bytujacych na bogatszych pastwiskach. W gruncie rzeczy byl to lud spokojny, za glupi na uprawianie skutecznej wojaczki. Wedrowki przeroznych ludow na poludnie wzdluz gorskich lancuchow Nktryhku - zwlaszcza bitnych plemion przejsciowo zjednoczonych pod wodza Unndreida Mlota - zmienily te sytuacje. Pod ich naporem Drajatowie opuscili swe obozowiska i zaczeli najezdzac nizsze doliny Thribriatu, polozone w deszczowym cieniu Niskiego Nktryhku. Pewien nie w ciemie bity herszt zwany Darwiiszem Trupia Czaszka zaprowadzil lad w szeregach oberwancow. Przekonawszy sie, ze prosty drajacki umysl ulega rygorom dyscypliny, sformowal Drajatow w trzy regimenty i zajal Kosgatt. Zamierzal uderzyc na Matrassyl, stolice JandolAnganola. Boriien bylo uwiklane w niepopularne Wojny Zachodnie. Zadnemu bortien-skiemu wladcy, a tym bardziej Orlowi, nie snilo sie ostateczne zwyciestwo nad Randonanem czy Kace, bo chocby i pobil te gorskie krainy, nie moglby nimi ani zawladnac, ani rzadzic. Sciagnieto wiec Piata Armie z Kace i wyprawiono do 48 Kosgattu. Kampania przeciwko Darwiiszowi nie zostala nawet zaszczycona mianem wojny. Ale zolnierzy kosila tyle samo, co wojna, tyle samo kosztowala i toczyla sie z taka sama zacietoscia. Thribriat i bezdroza Kosgattu byly blizej Matrassylu niz Wojny Zachodnie. Z JandolAnganolem i jego rodem mial Darwiisz na pienku. Byl synem barona z Borlien. Walczyl u boku ojca, gdy YarpalAnganol, ojciec Jandola, najechal ziemie baronii. Widzial, jak mlody JandolAnganol scial barona. Smierc wodza w bitwie oznaczala kres walki. Nikt nie mial ochoty bic sie dalej. Wojsko barona pierzchlo w rozsypce. Darwiisz z garstka ludzi uszedl na wschod. YarpalAnganol z synem scigali ich, polujac jak na jaszczurki wsrod skalnych wawozow Kosgattu - dopoki borlienscy zolnierze nie odmowili dalszej pogoni z braku widokow na dodatkowe lupy. Po prawie jedenastu latach spedzonych wsrod pustkowi Darwiisz chwycil sie nowej szansy, ktorej postanowil nie zmarnowac. "Niech sepy slawia moje imie!" - brzmialo jego bojowe zawolanie.Pol malego roku przed rozwodem, jeszcze zanim ow pomysl zaswital krolowi w glowie, JandolAnganol musial zebrac nowe oddzialy i pomaszerowac na ich czele. Ludzi brakowalo, poza tym zadali zaplaty lub lupow, ktorych w Kosgatcie nie bylo ani na lekarstwo. Pozostawaly fagory. Fagorzym ochotnikom obiecano wolnosc i ziemie w zamian za sluzbe. Utworzono z nich Pierwszy i Drugi Regiment Krolewskiej Gwardii Fagorzej w skladzie Piatej Armii. Fagory byly idealne pod jeszcze jednym wzgledem: walczyly zarowno samce, jak i samice, a z nimi szly w boj ich mlode. Przed JandolAnganolem jego ojciec tez nagradzal ancipickie oddzialy ziemia. W wyniku tej wlasnie polityki - wymuszonej na krolach brakiem ludzi - fagorom zylo sie w Borlien lepiej niz w Oldorando i podlegaly mniejszym przesladowaniom. Piata Armia maszerowala na wschod przez skalne wertepy. Przeciwnik ustepowal pola. Do utarczek dochodzilo przewaznie poldniem - zadna ze stron nie chciala walczyc w ciemnosciach ani w skwarze dwojga slonc na niebie. Piata Armia pod wodza KolobEktofera musiala jednak maszerowac rowniez pelnym dniem. Posuwala sie w terenie nawiedzanym przez trzesienia ziemi, obfitujacym w wawozy, ktore zakosami przecinaly jej droge. Okolica byla uboga. Jesli gdziekolwiek, to jedynie wsrod plataniny chaszczy na dnie wawozow trafiala sie woda, jak rowniez weze, lwy i troche pomniejszych stworzen. Wyzej rosly tvlko pojedyncze kaktusy i karlowate drzewiny. Teren opoznial pochod. Trudno tez bylo sie wyzywic na tej ziemi. Na plaskowyzu krolowaly dwa rodzaje zwierzat: chmary mrowek i ziemne leniwce zywiace sie mrowkami. Piatacy chwytali i piekli leniwce, ale mieso mialo gorzki smak. Chytry Darwiisz wciaz ustepowal bez walki, wciagajac JandolAnganola w glab pustkowi. Na skalach zostawial niekiedy za soba dymiace ogniska albo atrapy fortow. Wowczas armia tracila caly dzien na podchodach. Regimentaiz 4- Lato Helikonn 49 KolobEktofer, za mlodu wielki podroznik, znal thribriackie pustkowia i gory powyzej Thribriatu, gdzie konczylo sie powietrze. -Stana, juz wkrotce stana - pocieszyl krola pewnego wieczoru, kiedy Orzel klal w bezsilnej pasji. - Trupia Czaszka musi wkrotce przyjac walke, jezeli nie chce miec plemion przeciwko sobie. Wie o tym doskonale. Stanie do boju, gdy sie upewni, ze zabrnelismy dosc daleko od Matrassylu i naszych taborow. Musimy tylko uwazac na jego sztuczki. -Jakie sztuczki? KolobEktofer pokrecil glowa. -Czaszka jest chytry, ale nie grzeszy inteligencja. Powtorzy ktoras z wyprobowanych sztuczek swego ojca, tak jakby one staremu duzo pomogly. Bedziemy uwazac. Nazajutrz Darwiisz stawil im czolo. Zblizajac sie do glebokiego wawozu zwiadowcy Piatej Armii dostrzegli drajackie zastepy rozciagniete w bojowym szyku po drugiej stronie. Wawoz byl zarosniety nieprzebytym gaszczem i szeroki na ponad cztery dlugosci rzutu oszczepem. Krol za pomoca recznych sygnalow rozwinal kolumne wzdluz krawedzi wawozu, frontem do nieprzyjaciela na drugim brzegu. W pierwszej linii ustawil fagorza gwardie, aby stojace nieruchomo stwory budzily lek w ciemnych umyslach ludzi gor. Sami ludzie gor mieli wyglad upiorow. Byl wczesny ranek, godzina szosta dwadziescia. Freyr wstal w chmurach. Kiedy wyjrzal zza nich, stalo sie jasne, ze przeciwnik i czesc wawozu jeszcze przez jakies dwie godziny pozostana w cieniu; Piata Armia bedzie sie smazyla w upale. Drajackie szeregi mialy za plecami spekane urwiska wyzszego masywu. Na lewym skrzydle krolewskim wznosila sie samotna gora, ktorej ostrogi siegaly gardzieli wawozu. Miedzy urwiskami a samotna gora sterczalo okragle plasko-wzgorze, jakby postawione przez geologiczne sily na strazy flanki Trupiej Czaszki. Szczyt plaskowzgorza wienczyly obwalowania prymitywnego fortu; nad glinianymi murami to tu, to tam pokazywaly sie proporce. Orzel Borlien wspolnie z regimentarzem rozgladali sie w sytuacji. Za regimentarzem stal jego wierny namiestnik, malomowny olbrzym zwany Bykiem. -Musimy wybadac, ilu ludzi siedzi w forcie - powiedzial JandolAnganol. -To wlasnie jedna ze sztuczek, jakich sie nauczyl od ojca. Liczy, ze stracimy czas atakujac te pozycje. Ide o zaklad, ze tam nie ma Drajatow. Widzimy w ruchu proporce poprzywiazywane do koz albo asokinow. Zamilkli na dluzsza chwile. W cieniu pod urwiskami na wrazym brzegu wawozu wzbijal sie w powietrze dym i przynosil na druga strone zapachy gotowanego jadla, przypominajac im o wlasnych pustych zoladkach. Byk wzial na strone swego dowodce i cos mu szeptal do ucha. -Posluchajmy, namiestniku, co masz do powiedzenia - rzekl krol. 50 -Nic takiego. Parne.-Wiec posluchajmy tego nic - zezloscil -?iC kiol. Namiestnik spojrzal na krola, mruzac jedno oko. -Mowilem tylko. Najjasniejszy Panie, ze nasi ludzie beda ruzezalOAani. Prosty czlowiek - mysle tu o -sobie - ma tylko jedna droge do popraw\ losu: zaciagnac sie do wojska i grabic, co w rece wpadnie. A z tymi golcami gra r' c warta swieczki. Co wiecej, jakos nie widac u nich bab - in\sie o kobielads Najjasniejszy Panie w zwiazku z czym duch.i bojowego nam... jakoa-Najjasniejszy Panie, nie staje, Krol tak dlugo mierzyl go spojrzeniem, az Lv k sie cofn.i? o kiok. -O kobiety, Byku, zatroszczymy sie po rozgromieniu Darwhs/a Mogl je ukryc w sasiedniej kotlinie. KolobEktofer odchrzaknal. -O ile nie masz, Panie, jakiegos planu, rzeklbym, ze tu nas c^eka prawse niewykonalne zadanie. Po ich stronie jest przewaga liczebna dwu oo jednego. a chociaz mamy szybsze wierzchowce, to w zwarciu mustangi nie spsoMaj.t jajakom i bijajakom. -Nie moze byc mowy o odwrocie teraz, kiedysmy ich wreszcie dopadli. -Mozemy nie przyjac walki i poszukac korzystniejszej pozycii do ataku. Gdybysmy zajmowali urwiska nad nimi, na przyklad... -Albo wciagneli ich w zasadzke. Najjasniejszy Panie, mysle tu o... JandolAnganol uniosl sie gniewem. -Oficerowie z was czy kozy? Tu my, tam nasz smiertelny wrog. (zego wiecej trzeba? Skad to wahanie, skoro do zachodu slonca wszyscy mozemy zostac bohaterami?! KolobEktofer wyprezyl sie na bacznosc. -Mam obowiazek zwrocic Wasza uwage na slabosc naszej pozycji. Najjasniejszy Panie. Okazja do zgwalcenia paru kobiet podnioslaby ducha bojowego zolnierzy. -Nie widze powodu, by sie lekac jakiejs podludzkiej halastry - wybuchnal JandolAnganol - ktora nasi kusznicy zmiota w godzine. -Tak jest. Panie. Moze gdybys na oczach wojska zmieszal Darwlisza z blotem, dodaloby to ludziom ochoty do walki. -Zmieszam go z blotem. Nie probujac dalej krola przekonywac, KolobEktofer wymienil z Bykiem ponure spojrzenie i pospiesznie sprawil swoje oddzialy. Glowne sily zostaly rozciagniete wzdluz poszarpanej krawedzi wawozu. Druga Gwardia Eagorza wzmocnila lewa flanke. Ciezka droga zmordowala mustangi, ktorych wszystkiego bylo piecdziesiat sztuk. W wiekszosci sluzyly za juczne zwierzeta. Uwolnione od jukow staly sie wierzchowcami kawalerii, majacej wywrzec wrazenie na wojownikach Darwlisza. Juki zlozono na kupe w plytkiej jaskini na zboczu samotnej 51 gory, pod mieszana straza ludzi i fagorow W razie kleski padlyby lupem Drajatow Z postepem tych przygotowan skrzydlo cienia zwieszone 7 Gawedzi przeciwleglych urwisk cofalo sie jak na olbrzymim zegarze slonecznym zbudowanym dla przypomnienia kazdemu czlowiekowi o iego smiertelnosciSpowite dotad sinym cieniem hordy Trupie) Czaszki okazaly sie nie mniej malownicze w promieniach slonca Dzikusy nosilv obszalpane koce i skon i siedzialy na swych jajakach rownie niedbale jak owe lachy na ich grzbietach Niektorzy zrolowali sobie na ramionach koce w p'.tiokc^c pas\ by sie poszeizyc w barach Czesc miala buty z cholewami do kolan, wielu bylo na bosaka Wsrod nakryc glowy najwiekszym wzieciem cieszyly sie wielkie kolpaki 7 futra bujakow, czesto z rogami tych zwierzat albo porozem jelenim na znak wyzszej pozycji wlasciciela Wymalowany lub wyszyty czlonek w niebotyczne] erekcji stanowil pospolita ozdobe rozporkow spodni,]ako iozpoznd\\c/\ ziiuk /dgor/alych gwalcicieli Trupia Czaszka z daleka rzucal sie w oczy Jego futrzano-skorzany kolpak byl ufarbowany na kolor pomaranczowy Nad kolpakiem sterczal jeleni wieniec a pod kolpakiem straszyla wasata twarz Darwhsza C lecie mieczem otrzymane w dawniejszych bojach z JandolAnganolem, zdarlo z niej lewy policzek i obralo zuchwe z ciala, pozostawiajac gola kosc i zeby wyszczeizone w zastyglym usmiechu trupiej czaszki Dzieki temu Darwhsz nie musial sie wysilac by wygladac rownie okrutnie, jak jego sprzymierzency ktorym wysuniete szczeki i futrzane czapy nad oczyma w sposob naturalny zapewnialy dzikosc oblicza Trupia Czaszka siedzial na poteznym bijajaku Wzniosl oszczep nad glowe -Niech sepy slawia moje imie1 zawolal Urwiska odbily okrzyk, nierowno powtorzony przez drajackie gardla JandolAnganol wskoczyl na mustanga i stanal w strzemionach Odpowiedzial gromkim glosem, wyraznie docierajacym do wrazych szeregow -Darwhsz, tak dlugo sie bales stanac do walki ze az ci geba zgnila do reszty9 - krzyknal w lamanym olonecie Wrzawa doleciala od obu wrogich wojsk Trupia Czaszka pchnal bija]aka na sam skra) wawozu i ryknal do przeciwnika -Slyszysz mnie, Jandol, ty gluchy gnojarzu9 Jeszcze masz czelnosc rzucac wyzwanie prawdziwym mezczyznom, ty nie dorobiony wypierdku swego ojca^ A/ tu slychac, ze ci jaja dzwonia ze strachu jak kastaniety Zmiataj gnojku, zmiatal razem z ta swoja armia wyczeskow ze swierzbiacej dupy' Ryk Darwhsza odbijal sie od urwisk wielokrotnym echem Gdy ucichly echa, JandolAnganol odpowiedzial w podobnym duchu -Owszem, slysze twe babskie popiskiwania, Darwhszu z Gor Gnoju Slysze, ze tych przezartych wiewiorem, trojnogich Inmakow wokol siebie uwazasz za prawdziwych mezczyzn Sam wiesz, ze prawdziwy mezczyzna nie zadawalby 52 sie z kims takim jak ty. Smrod twej gnijacej geby moga wytrzymac tylko te pierwotne malpy zrodzone z fagorzego lajna.Pomaranczowy kolpak zatrzasl sie w blasku slonca. -Pagorze lajno, powiadasz, ty poldniowy poldupie. Wiesz, co mowisz, skoro codziennie zzerasz miche fagorzego lajna, z wielkiego uwielbienia dla tych rogatych bydlojebcow Bataliksy. Strac ich do wawozu i stan do uczciwej walki, ty w korone kakany karakanie. Drajacka horda gruchnela dzikim smiechem. -Skoro tak malo szanujesz tych, ktorzy sa szczytem stworzenia pizy twoich jajakopasach, to wytrzachnij smrod, brud i robactwo z portek, i ruszaj na nas, ty podszyta tchorzem, zlamana drajacka protezo krotkiego kutaska! Wymiana zdan ciagnela sie przez jakis czas. JandolAnganol wychodzil z niej coraz bardziej przegrany, nie dorownujac wulgarnemu umyslowi i niewyczerpanej inwencji Darwhsza. Podczas tych slownych harcow KolobEktofer wyprawil Byka z niewielkim oddzialem zolnierzy do samodzielnej akcji dywersyjnej na tylach wroga. Upal wzmogl sie. Plaga kasliwych insektow nekala obie armie. Fagory opadaly z sil w promieniach Freyra i lada chwila mogly zlamac szeregi. Lecialy ostatnie obelgi. -Pomnik fagorzej latryny! -Ofiara kosgatckiego mrowkojada pederasty! Pokrzykujac i potrzasajac bronia borlienska armia zaczela sie posuwac skrajem wawozu, podobnie jak drajacka horda po drugiej stronie. KolobEktofer zwrocil sie do krola: -Co robimy z fortem na plaskowzgorzu. Panie? -Jestem przekonany, ze miales racje. To fort pozorny. Zapomnijmy o nim. Na czele kawalerii poprowadzisz piechote i Pierwsza Fagorza. Ja z Druga Fagorza pod oslona plaskowzgorza zajde Drajatow od skrzydla. Gdy nawiazecie walke, uderze z ukrycia, rozbije ich prawa flanke i wyjde na tyly. Wtedy, biorac Darwhsza w kleszcze, zepchniemy ich do wawozu. -Jak rozkazales. Panie. -Ahkanaba z wami, regimentarzu. Spiawszy mustanga krol podjechal do fagorzej gwardii. Uzalajacych sie nad soba ancipitow trzeba bylo slowem zagrzac do boju. Nie znajac pojecia smierci po prostu twierdzili, ze oktawy srodpowietrzne tej doliny nie sprzyjaja ich sprawie; w przypadku kleski nie odnajda tu uwiezi. Krol przemowil do nich w hurdhu. Gardlowy ow jezyk nie mial nic wspolnego z lamana olonetczyzna, jaka rasy porozumiewaly se ze soba, lecz - jak wiele innowacji - podobno narodzil sie w dalekim Sibornalu i stanowil najprawdziwszy pomost miedzy czlowieczymi i nieczlowieczymi pojeciami. Rojny od rzeczownikow, gesty od rzeczownikow odslownych. trafial hurdhu na rowni do umyslow ludzi i do bladych szlei ancipitow. Ancipicki archaik znal tylko jeden 53 czas - terazniejszy ciagly. Nie byl to jezyk przystosowany do myslowej abstrakcji; nawet system liczenia byl ograniczony trojkowa podstawa. Natomiast ancipitalna matematyka, zajmujaca sie rachunkiem zbiorow lat, wypracowala niezwykly tryb archajowy. Archaj jako swiety jezyk wyrazal sprawy wiecznosci i ponoc byl mowa uwiezi. Nie majac pojecia smierci naturalnej, mialy fagory swoj wlasny umwelt, zgola niedostepny dla rozumu istot ludzkich. Sami ancipici nielatwo przechodzili z archaiku na archaj. Hurdhu, wymyslony jako rozwiazanie tych problemow, wykorzystywal tryb wspolny wszystkim rasom. Mimo to zdanie w hurdhu nastreczalo rozmowcom sporo trudnosci, kazdemu odpowiednio innych. Ludzie wymagali od hurdhu sztywnej konstrukcji zdania, odpowiadajacej porzadkowi w olonecie. Fagory wymagaly ustalonego jezyka, w ktorym prawie niemozliwe byly zarowno abstrakcyjne pojecia, jak neologizmy. Na przyklad "ludzkosci" odpowiadalo w hurdhu okreslenie "Synowie Freyra", "cywilizacji" - "duzo dachow", "formacji wojskowej" -,,wlocznie bijace na rozkaz", i tak dalej.Przeto wyjasnienie Drugiej Gwardii Fagorzej rozkazow zajelo JandolAn-ganolowi troche czasu. Kiedy fagory w pelni pojely, ze stojacy naprzeciwko wrog plugawi ich pastwiska, a fagorze miodki nadziewa niczym mleczne prosieta na rozen, bykuny i gildy ruszyly naprzod. Strach prawie nie mial przystepu do fagorow, jednak upal wyraznie odbieral im werwe. Idace z nimi miodki piszczaly, by je wziac na barana. Widzac, ze Druga Fagorza ruszyla, KolobEktofer krzyknal na pozostale oddzialy. Ruszyly i one. Podniosl sie kurz. Te posuniecia sprowokowaly drajacka horde do dzialania. Nierowne szeregi zrobily w prawo zwrot i w kolumnie pomaszerowaly na wroga. Przeciwnicy zamierzali sie zetrzec u podnoza urwisk, pomiedzy wylotem wawozu a plaskowzgorzem. Zwawe poczatkowo po obu stronach tempo spadlo, gdy boj stal sie juz nieunikniony. Frontalny atak nie wchodzil tu w rachube - wybrane pole bitwy zawalaly zlomy skalne, pomniki podziemnych mocy, ktore wciaz wstrzasaly ta kraina. Tutaj szlo o dobrniecie do nieprzyjaciela. Gdy przeciwnicy wreszcie sie zeszli ze soba, bezosobowe wrzaski ustapily miejsca osobistym wyzwiskom. Tupano w miejscu. Wojownicy staneli oko w oko, nie kwapiac sie z pokonaniem paru ostatnich stop dzielacej ich odleglosci. Drajacka starszyzna w tylnych szeregach bezskutecznie ponaglala krzykiem wspolplemiencow. Darwiisz galopowal tam i z powrotem za liniami swych ludzi, wymyslajac im na cale gardlo od tchorzliwych parchojadow, lecz gorale byli niezwyczajni tego rodzaju wojaczki, przedkladajac nad nia szybka napasc i szybki odwrot. Z obu stron lecialy oszczepy. Wreszcie miecz spotkal sie z mieczem i ostrze z cialem. Wyzwiska zlaly sie w jeden wrzask. Wysoko na niebie zbieraly sie sepy. Darwiisz galopowal jak szalony. Zza plaskowzgorza wylonil sie oddzial Jan-dolAnganola i zgodnie z planem ruszyl niespiesznym krokiem na prawe skrzydlo 54 Drajatow. A wtedy ze zboczy gorujacych nad polem walki podnioslo sie tryumfalne wycie. Drajackie kobiety - markietanki, ladacznice, dzikuski - tam wlasnie przykucnely w zasadzce pod oslona cienia wysokich urwisk. Tylko czekaly, zeby wrog wykonal przewidywany manewr i obszedl plaskowzgorze. Zerwawszy sie na nogi i spychajac glazy ze stoku, wywolaly kamienna lawine, ktora z hukiem runela w dol na Druga Gwardie Fagorza. Oslupiale fagory padaly sciete niczym kregle. Wiele mlodkow legio w tym wspolnym grobie.Wierny namiestnik Byk pierwszy nabral podejrzenia, ze drajackie kobiety musza byc w poblizu. Baby stanowily jego specjalnosc. W samym srodku turnieju obelg odszedl z malenkim oddzialkiem. Skradajac sie wsrod kaktusow oddzial Byka zlazl na dno wawozu, przebyl kolczasty gaszcz i wspial sie na drugi brzeg, a tam udalo mu sie niepostrzezenie obejsc horde Drajatow i dotrzec do urwisk. Prawdziwej sztuki dokonali wchodzac na urwiska. Byk nigdy nie dawal za wygrana. Wspieli sie wysoko ponad horde, gdzie natrafili na waska sciezyne usiana swiezymi odchodami ludzi. Ponurym usmiechem skwitowali odkrycie, zdajace sie potwierdzac ich podejrzenia. Wspieli sie jeszcze wyzej. Po odkryciu drugiej sciezki poczuli, ze sa w domu. Podazyli ta sciezka na czworakach, by z dolu nie dostrzegli ich ani swoi, ani obcy. Za wszystkie trudy wynagrodzil ich widok ponad czterdziestu drajackich jedz, ktore okutane w koce i cuchnace kiecki przykucnely nieco ponizej na zboczu. Sterty kamieni przed jedzami mowily same za siebie. Wspinacze wybrali sie bez wloczni. Mieli tylko krotkie miecze. Zbocze bylo zbyt urwiste, aby uderzyc z gory. Nie pozostawalo nic innego, jak unieszkodliwic babska ich wlasna bronia - zbombardowac kamieniami. Oddzialek Byka musial 'gromadzic kamienie po cichutku, nie zdradzajac swej pozycji jakims spuszczonym odlamkiem. Jeszcze zbierali pociski, gdy Druga Gwardia Fagorza [wypadla zza plaskowzgorza i wiedzmy przystapily do dzialania. i - Walic w nie, chlopaki - krzyknal namiestnik. | Sypneli gradem kamieni. Kobiety rozbiegly sie z piskiem, lecz spowodowana tprzez nie lawina juz szla zboczem jak burza. Na dole zmiotla fagory. Osmielone |tym drajackie szeregi - przednie tnac dlugimi mieczami, tylne miotajac i oszczepy - tym zajadlej natarly na glowne sily borlienskie. Szyki przemieszaly ssie i rozpadly na grupki walczacych. Wszystko przeslonil kurz. Slychac bylo gluche odglosy, nawolywania i wrzaski. Niczym z orlego gniazda Byk ogladal bijatyke. Pragnal znajdowac sie na dole, w wirze walki. Niekiedy dostrzegal olbrzymia postac swojego regimentarza, jak przebiega od jednej grupy walczacych do drugiej i dodaje ducha, niezmordowanie robiac skrwawionym mieczem. Widzial tez wnetrze glinianego fortu na szczycie plaskowzgorza. Krol byl w bledzie. Wsrod asokinow kryli sie wojownicy. Fala walczacych okolila podstawe plaskowzgorza, z wyjatkiem osuwiska, pod ktorym lezaly trupy fagorow z Drugiej Gwardii. Byk krzyknal, by ostrzec 55 KolobEktofera przed niebezpieczenstwem grozacym mu ze strony fortu, lecz ostrzegawczy krzyk utonal w bitewnym zgielku. Namiestnik rozkazal swoim ludziom zejsc polnocno-wschodnia sciana urwisk i wrocic do walki. Sam to zsuwajac sie, to zlatujac w dol zbocza, zjechal do sciezki drajackich wiedzm i zatrzymal sie tam na czworakach. W poblizu lezala dziewczyna, trafiona kamieniem w kolano. Zaatakowala Byka sztyletem. Wykrecil jej reke, az chrupnelo, wgniotl dziewczyne twarza w ziemie, a sztylet kopniakiem stracil ze skal.-Pozniej cie zalatwie, suko - rzekl. Zbiegle kobiety pozostawily tu oszczepy. Podniosl jeden i wywazyl w dloni, patrzac w strone fortu. Z tej nizszej polki ledwo dostrzegal plecy ludzi kleczacych za obwalowaniem. Ktorys z nich zauwazyl Byka przez szczeline. I wstal. Na wysokosc piersi podniosl zagadkowy orez, ktorego drugi koniec oparl na ramieniu towarzysza. Zebrawszy sie w sobie Byk cisnal z calej sily oszczepem. Rzut byl pewny, lecz niecelny, i oszczep uderzyl w obwalowanie fortu. Rozczarowany Byk ujrzal, jak obloczek dymu wylatuje z broni, ktora wyrychtowalo w niego dwoch ludzi. Cos bzyknelo mu, jak szerszen, kolo ucha. Posrod garow i kobiecych lachow znalazl inne oszczepy. Znow wybral jeden i zlozyl sie do rzutu. Tamci dwaj w forcie rowniez nie proznowali, napychajac czyms swoj orez z jednego konca. Przyjeli uprzednia postawe, a Byk, ciskajac oszczepem, ponownie ujrzal obloczek dymu i uslyszal huk. W tejze chwili cos zadalo mu tak potworny cios w lewy bark, ze az sie zatoczyl. Runal jak dlugi plecami na sciane. Ranna dziewczyna dzwignela sie z ziemi, zlapala najblizszy oszczep i zamierzyla sie na jego odsloniety brzuch. Byk podcial ja kopniakiem, opasal prawym ramieniem jej szyje i razem stoczyli sie z urwiska. Tymczasem strzelcy ze szczytu plaskowzgorza, juz sie nie kryjac, zaczeli ze swej osobliwej broni razic zolnierzy KolobEktofera. Darwiisz z okrzykiem radosci runal na swym bijajaku w wir walki. Zwietrzyl wygrana. Zgnebiony losem krolewskiej gwardii KolobEktofer dotrzymywal pola nieprzyjacielowi, ale palba z samopalow siala straszliwy zamet wsrod jego zolnierzy. Kilku poleglo. Nikomu nie przypadl do gustu ten tchorzliwy wynalazek, ktory zabijal z daleka. KolobEktofer dalby glowe, ze ta reczna bron miotajaca zostala Drajatom sprzedana przez Sibornalczykow lub inne plemiona prowadzace handel z Sibor-nalczykami. Chwialy sie szeregi piatakow. Zeby nie przegrac tej bitwy, musial KolobEktofer natychmiast zmusic fort do milczenia. Skrzyknawszy szesciu zahartowanych weteranow dawnych kampanii, nie dajac nikomu nawet chwili do namyslu - szala zwyciestwa juz przechylala sie na niekorzysc resztek krolewskiej armii - regimentarz z dobytym mieczem poprowadzil ich na wspinaczke po rumoszowym sklonie, jedynej dostepnej drodze na szczyt plaskowzgorza. Fort 56 owital druzyne KolobEktofera hukiem eksplozji. Jedna z sibornalskich rusznic)zerwala sie, zabijajac strzelca. Jednoczesnie pozostale rusznice - razem denascie - pozacinaly sie badz zabraklo do nich prochu. Drajaci nie byli -ycwiczeni w obsludze broni palnej. Zdemoralizowani strzelcy dali sie wyrznac ez oporu. Zaden nie oczekiwal i tez nie zaznal litosci ze strony KolobEktofera. tloczeni pod plaskowzgorzem Drajaci zauwazyli te rzez swoich.Armia krolewska, a wlasciwie jej niedobitki, zauwazywszy odejscie swoich ajlepszych dowodcow, podjely decyzje odwrotu, mimo ze nie wszystko bylo juz tracone. Garstka dziesietnikow KolobEktofera probowala jeszcze przebic sie do rola, lecz z braku wsparcia wycieto ja w pien. Cala reszta uciekla na leb na szyje rzed Drajatami, ktorzy w poscigu miotali grozby mrozace krew w zylach. KolobEktoferowi i jego przybocznym przyszlo stoczyc mezny boj i ulec rzewadze. Ich zwloki zostaly rozsiekane na kawalki, a ich kawalki stracone opniakami do wawozu. Darwhszowa horda rozdzielila sie na grupki i upojona wyciestwem, mimo duzych strat wlasnych, polowala na niedobitki. Pod wieczor tdko sepy i rozne cichociemne stwory jeszcze krazyly po polu bitwy. Byl to ierwszy przypadek uzycia broni palnej przeciwko Borlien. W pewnym wiadomej slawy domu na skraju Matrassylu pewien handlarz)dem obudzil sie ze snu. Kurwa, z ktora spedzil noc, ziewajac krecila sie juz po okoju. Handlarz lodem wsparl sie na lokciu, podrapal w piers i odkaszlnal. Do rechodu Freyra bylo niedaleko. -Napijemy se gorokrotki, Metto? - spytal. -Nastawilam wode - odparla szeptem. Od kiedy ja znal, Metta zawsze pijala wczesnym rankiem gorokrotke. V metnej pomroce usiadl na brzegu lozka, wodzac za nia oczyma. Wciagnal podnie. Teraz, gdy minelo pozadanie, troche go krepowala wlasna tusza. Uszedl za Metta do polaczonej z pokoikiem malenkiej kuchenki i zarazem nnywalni. Kociolek szumial nad rynienka z weglem drzewnym, ozywionym tchnieniem niecna. Jedynie zar drzewnego wegla rozjasnial te kajutke, jesliby pominac>>osiew brzasku z pekniecia w okiennicy. Obserwujac, jak w tym skapym swietle tiletta krzata sie i przygotowuje gorokrotke, mial wrazenie, ze patrzy na swoja one. Tak, przybywa latek - pomyslal liczac zmarszczki na jej szczuplej twa-zy - pewnie dwadziescia dziewiec, a moze juz trzydziesci. Tylko piec lat nlodsza ode mnie. Juz nie taka sliczna, ale dobra w lozku. Juz nie kurwa. Kurwa la emeryturze. Westchnal. Teraz przyjmowala tylko starych przyjaciol, i to ^ drodze laski. Wystrojona elegancko, acz bez ekstrawagancji, Metta wybierala ie do kosciola. -Co powiedzialas? 57 -Nie chcialam cie obudzic, Krillio.-Nic nie szkodzi. - W przyplywie uczucia dodal z ociaganiem: - Nie chcialbym tak odejsc bez slowa podzieki i pozegnania. -Teraz wracasz do zony i rodziny. Kiwnela glowa nie patrzac na niego, zaprzatnieta rozkladaniem listkow gorokrotki do dwoch filizanek. Usta Metty byly zacisniete. Ruchy metodyczne, jak wszystkie jej ruchy - pomyslal. Statek handlarza lodem zacumowal wczoraj pod wieczor. Przybyl z Lordrar-dry, zeglujac ze zwyklym ladunkiem przez cale Morze Orlow do Ottassolu, a stamtad w gore kaprysnej Takissy do Matrassylu. W ten rejs, oprocz lodu, handlarz zabral swego syna Diwa, by zapoznac mlodzienca z klientami i placowkami na handlowym szlaku. I aby go zaznajomic z domem Metty, w ktorym bywal od pierwszej dostawy do palacu, czyli od bardzo dawna. Chlopak byl we wszystkim zapozniony. Kochana Metta zalatwila dla Diwa dziewczyne, sierote z Zachodnich Wojen, smukla i sliczna, o kuszacych ustach i czystych wlosach. Na pierwszy rzut oka rzeklbys, ze tak samo niewinna, jak Diw. Obejrzal sobie dziewczyne i z pomoca monety wetknietej w jej kunie sprawdzil, czy nie ma chorob. Byl zadowolony, bo miedziak nie pozielenial. Byl zadowolony, ale nie dc konca. Dla syna chcial najlepszego towaru, choc chlopak nie grzeszyl rozumem. -Metto, ty chyba masz corke mniej wiecej w wieku Diwa? Metta nie byla gadula. -Nie odpowiada ci dziewczyna? Pilnuj swego lodu - zdawalo sie mowic jej spojrzenie - mnie zostam dziewczyny. Po chwili spojrzenie Metty zlagodnialo, byc moze dlatego, ze moglb) sie wiecej nie pokazac, a nigdy nie skapil pieniedzy. -Moja corka Abatha - powiedziala - chce sie dorobic i przeniesc dc Ottassolu. Mowilam jej i mowie, ze w Ottassolu nie ma nic, czego nie bylob) tutaj. Ale ona chce zobaczyc morze. I mow tu jej, ze zobaczy co najwyze marynarzy. -A teraz gdzie jest Abatha? -Och, radzi sobie niezgorzej. Ma pokoik, firanki, suknie... Zarobi troche i poplynie na poludnie. Taka mloda i piekna, od razu znalazla sobie moznegc opiekuna. Dostrzegl skryta zawisc w oczach Metty i domyslnie pokiwal glowa. Tyn" bardziej nie mogl powstrzymac ciekawosci i spytal, co to za jeden. MettE spojrzala zezem na mlodego Diwa i dziewczyne, ktorzy stali przy lozku, ni(mogac sie doczekac, kiedy zostana sami. Skrzywila sie i nie wiedzac, czy dobrz?robi, wyszeptala mu do ucha czyjes imie. Przesadnie wciagnal powietrze. -No, no! Ale i on, i Metta byli zbyt starzy i zbyt zepsuci, aby cokolwiek ich poruszylo -Tata juz wychodzi? - spytal Diw. 58 Wiec tata wyszedl, wreszcie pozwalajac Diwowi zabrac sie do rzeczy najlepiej jak umie.Ach, mezczyzni, mezczyzni... Glupcy za mlodu, wypalone wraki na stare lata! Teraz, gdy swit sie wkrada na niebo, Diw pewnie spi z dziewczyna, glowa przy glowie, w ktoryms z pokoikow na parterze. Za to ojcu nic nie zostalo z przyjemnosci, jaka odczuwal poprzedniego wieczoru, spelniwszy wobec syna swoj ojcowski obowiazek. Czul glod, jednak nie zglupial na tyle, by poprosic Mette o cos do jedzenia. Nogi mial zesztywniale - lozka kurew nigdy nie byly przeznaczone do spania. W tym filozoficznym nastroju uswiadomil sobie, ze zeszlej nocy bezwiednie dopelnil pewnej ceremonii. Oddajac syna w rece mlodziutkiej kurwy, w rzeczy samej zegnal wlasne dawne zadze. Gdy juz umra zadze, co z nim bedzie dalej? Raz juz kobiety uczynily go zebrakiem; zajal sie intratnym handlem - nigdy nie przestajac pozadac kobiet. Lecz jesli ta zyciowa pasja przeminie... cos musi wypelnic powstala pustke. Pomyslal o swym ojczystym kontynencie. Tak, Hespagorat potrzebowal boga, choc z pewnoscia nie boga tego zakazcnego religia Kampanniatu. Westchnal, zastanawiajac sie, dlaczego to, co Metta ma miedzy szczuplymi udami, wydaje sie o wiele, wiele potezniejsze od boga. -Plyniesz do kosciola? Strata czasu. Kiwnela glowa. Klient zawsze ma racje. Tulac w dloni ciepla filizanke, ktora mu podala, doszedl do bezdrzwiowego otworu pomiedzy kuchnia a pokoikiem. W progu obejrzal sie, przystajac. Metta zdazyla juz wypic duszkiem swoja gorokrotke, ostudziwszy ja kapka zimnej wody. Wkladala dlugie do lokcia, czarne rekawiczki, obciagajac koronke na podwiedlej skorze. Pochwycila jego spojrzenie. -Mozesz wracac do lozka. W tym domu nikt nie wstaje o tej porze. -Bylo nam zawsze dobrze ze soba, tobie i mnie, Metto. - Rozpaczliwie pragnac uslyszec, ze i ona ma dla niego odrobine uczucia, dodal: - Jestes mi blizsza niz wlasna zona i corka. Codziennie wysluchiwala takich wyznan. -No to do nastepnego rejsu, Krillio. Mam nadzieje, ze znow zobacze Diwa. Do widzenia. Mowila predko, idac do wyjscia i zmuszajac go, by zszedl jej z drogi. Cofnal sie do pokoju. Przeplynela obok, jeszcze poprawiajac sciagacz drugiej rekawiczki. Wyraznie dala do zrozumienia, ze istnienie jakiegokolwiek uczucia miedzy nimi po prostu mu sie ubrdalo. W jej sercu nie bylo dla niego miejsca. Wracajac z filizanka do lozka, popijal goraca gorokrotke. Otworzyl okiennice, by z przyjemnoscia i z bolem, i licho wie z czym jeszcze popatrzec za nia, jak idzie pusta ulica. Stloczone domy staly zamkniete i szare, swoim wygladem budzac w nim dziwny niepokoj. W bocznych zaulkach wciaz czail sie mrok. 59 Widac bylo tylko jednego przechodnia - mezczyzne, ktory sunal jak lunatyk, trzymajac sie reka scian. Za nim kwilac podazal maly fagor, miodek.Z bramy akurat pod oknem wyszla Metta, zrobila jeden krok ulica. Stanela na widok nadchodzacego przechodnia. Jak nikt zna sie na pijakach - pomyslal handlarz lodem. Trunek i ladacznice ida w parze, na kazdym kontynencie. Ten mezczyzna jednak nie byl pijany. Krew mu splywala z nogi na kocie lby. -Schodze do ciebie, Metto! - zawolal handlarz. Po chwili, wciaz bez koszuli, byl przy niej na widmowej ulicy. Nie poruszyla sie. -Zostaw go, jest ranny. Nie chce go u siebie. Narobi klopotow. Ranny mezczyzna z jekiem zatoczyl sie na mur. Przystanal, podniosl glowe i utkwil wzrok w handlarzu lodem. Temu dech zaparlo ze zdumienia. -Metto, na Patrzycielke! To krol we wlasnej osobie... krol JandolAnganol! Podbiegli i wprowadzili krola pod bezpieczny dach burdelu. Niewielu krolewskich zolnierzy powrocilo do Matrassylu. Bitwa Kosgatcka, jak ja zaczeto nazywac, przyniosla straszliwa kleske. Sepy slawily imie Darwlisza w owym dniu. Odzyskawszy sily pod opieka oddanej mu krolowej Myrdeminggali, krol oswiadczyl skritinie, ze rozgromil ogromna armie wroga. Ale kupowane u domokrazcow ballady glosily co innego. Oplakiwana byla zwlaszcza smierc Kolob-Ektofera. W ubogich dzielnicach Matrassylu z uwielbieniem wspominano Byka. Ani jeden, ani drugi nie wrocil do domu. W dniach, kiedy oslably od ran lezal w swej komnacie, JandolAnganol doszedl do wniosku, ze musi dla ocalenia Borlien zawrzec blizsze przymierze z osciennymi krajami Swietego Cesarstwa Pannowalu, zwlaszcza z Oldorando i Pannowalem. I za wszelka cene musi zdobyc te reczna bron miotajaca, jakiej pograniczni rabusie uzyli z tak zgubnym dlan skutkiem. Wylozyl sprawe swoim doradcom. Przy ich udziale zrodzil sie ow plan rozwodu i dynastycznego malzenstwa, ktory pol roku pozniej mial sprowadzic JandolAnganola do Grawabagalinien; ktory mial krola oderwac od pieknej krolowej; ktory mial krola oderwac od syna; i ktory, jeszcze dziwniejszym zrzadzeniem losu, mial wladce Borlien postawic w obliczu innej smierci - smierci przypisywanej pragno stycznej rasie Madisow. V. MADISKIE DROGI MadiM Kampanniatu tworzyli odrebna rase. Ich obyczaje byly odrebne od ob)c/.Jjow zarowno rasy lodzkiej, jak ancipitalnej. I plemiona ich byly odrebne jedno od dlugiegoO pare dni diogi od Matrassylu plemie Madisow z wolna przemierzalo ze \\ schodu -ia /achod kraine Hazziz, ktora juz dawno stala sie pustynia. Plemie b?lo w drodze dluzej, niz ktokolwiek mogl obliczyc. Ani sami Praenosr\c\ am zadne ludy ogladajace ich przejscie nie mogly powiedziec, kiedy dii' fd/ie rozpoczeli Madisi swa wedrowke. Byli wedrowcami. Rodzili dzieci \v pochodzie, dorastali i pobierali sie w pochodzie i w pochodzie na koniec 2^. ai. A^ 7 /^ciem Zy-.^ nz)v,dii slowem...Ahd'\ oznaczajacym Podroz. Niektorzy ludzie interesujac) ^ie Madisami - a takich bylo niewielu - twierdzili, ze to wlasnie Aiid je^i /rodlem odiebnosci Madisow. Inni uwazali, ze ich mowa. Madiska ITK>>\^ b\l --,piev? n\ld piesn, w ktorej melodia zdawala sie brac gore nad slowem \\.nadiskim j^^ ku b?lc? "JS pogmatwanego i nie dokonczonego, co jak gdyby \\s,-dn Yladiio^ z ich droga i co niewatpliwie mdlilo czlowieka, ktory b) probowil op^nu^^c rei. jez)k Mn^d'. czlowiek wlasnie pioDowal go opanowac. Kiedys, bedac jeszcze dzieckiem L*silo\val troche liznac hi'madi'h. Teraz, juz jako mlodzieniec, byl \\ powa/iiieJ^ej??yt'JdCj'i i odpowiednio powazniej traktowal nauke jezyka. Stal pr/\ kdrnk"nnvm shipie z wyr\tym symbolem boga. Slup wytyczal granice oktawy srodziemnej czy tez linie zdrowia, zreszta chlopaka malo obchodzily owe stare zabobony. Mddi-;i ncidciagali w bezladnych gromadkach lub gesiego. Cichy zaspiew /\\i4-'towal ich nadci^cie Pszcehodzili pod slupem, wielu nawet glaskalo mijany kdmien, a1e nikt me spojrzal na chlopaka Wszyscy, mezczyzni i kobiety, mieli takie same workowate oponcze, luzno przewiazane w pasie. W razie niepogody stapiali sztywne wysokie kaptury oponczy, co nadawalo im niesamowity wyglad. ol Drewniane chodaki wedrowcow byly tak topornie wyciete, jakby sie w ogole nie liczyly stopy, ktore przeciez ich niosly w Ahd. Chlopak widzial szlak wijacy sie jak nitka w dalach polpustyni, bez konca. Nad szlakiem wisial lotny welon kurzu i s/mer pragnostycznej mowy. Coraz to ktorys z Madisow spiewal do po/ostalych, tony przeplywaly wzdluz szlaku niczym kiew w arterii. Kiedys chlopak bral te tony za luzna rozmowe podczas drogi. Obecnie sklanial sie ku pogladowi, ze to rodzaj przypowiesci, ale czego dotyczacej. nie mial pou.-i.iri, dia M fdisow bowiem nie istniala ani przeszlosc, ani piz\szlosc Wyczekiwal swo)ej chwili. Oczyma pozeral zblizajace sie ku niemu twarze. lak gdyby wypatrujac utraconej milosci, i czekal na znak. Mimo ze Madisi otrzymali cielesna powloke czlowieka, z ich twarzy wyzierala jakas niespelniona tesknota, jakas pi.ignostyczna niewinnosc, ktora ludziom przywodzila na mysl wi/erunki zwierzat i kwiatow. Byla \o jakb\ wciaz Jedn;) i la sama tw^arz madiska. Miala wypukle galki oczne o 'agodn^ch piwnych teczowkach w oprawie dlugich i gestycli rzes. Wydatny orli nos przypominal dziob papugi. Czolo lekko cofniete, szczeka nieco wysunieta. Calosc jawila sie oczom chlopca nad podziw piekna. Jak rozkos7ny szczeniak, ktorego ubostwial w dziecinstwie, albo bialo-brazowe kwiaty krzewu psiajucln. Pewna dostrzegalna cecha pozwalala odroznic twarz meska od zenskiej. Mezczyzni miel) pod skroniami i na brodzie po parze drobnych guzkow. Na niektorych '''"'sh kepk; vJoso\\. Chlopak zauwazyl mezczyzne, ktoremu \\ niK|see gu^ow wyrosly krotkie rozki. / uwielbieniem patrzyl chlopak na procesje tych twarzy Byl urzeczony madiska mcvMnnoscsa. 'Me w jego szlciach gorzal plomien nienawisci. Pr.lgnal zabic swoiego ojca. JandolAnganola. krola Borlien. Snu.;^ ''io-t.i!iec/n\ i^.irowod wcia/ plynal I 010 nagle jest Jego znak! Ocb. d/ieK'''';e ci! - za\\oi^l. rus/aiac naprzod. M.ii.iM-.a g-Lihii:1 pizcd sol^; ar.iTi'\ oderwala oczy od,\zlaku i podniosla je na chlopaka rzucajac mu Prz\?,h\lne Spojrzenie. Bezosobowe spojrzenie, w ktorym inteligencja 'edwr hiy snela, a juz zgashjaK malenka iskierka, zbyt slaba, by strzelil z niej plomien Zrownal krok z kobieta, ktora juz nie zwracala na niego uwagi; otrzymal spojrzenie, nalezal d '>> Ahd. Do Ahd nalezaly tez idace z nomadami zwierzeta, 'ii^/nc dzikie jajaM. ^h\\ytane na pasiwi^kach Wielkiego Lata, oraz na poly udomowione arangi \\ kilku gatunkach, owce i fhlebihty, wszystko kopytne, a ponadto psy i asokmy, wygladajace na tak samo rozkochane w koczowniczym zyciu, jak ich panowie. Chlopak nazywajacy siebie tylko Roba i gardzacy tytulem ksiecia, z politowaniem wspomnial, jak znudzone damy na ojcowskim dworze, ziewajac powia- 62 daly, ze chcialyby byc "tak wolne, jak wieczny tulacz Madis". Madisi, ktorym pod wzgledem swiadomosci moglby dorownac inteligentny pies, byli niewolnikami swego trybu zycia. Codziennie przed switaniem zwijali oboz. O wschodzie slonca juz byli w drodze, bez ustalonego porzadku marszu. W ciagu dnia zdarzaly sie na trasie postoje dla odpoczynku, jednak odpoczynki byly krotkie, a postoje nie zwiazane z liczba slonc na niebie. Roba nabral przekonania, ze takie rzeczy nie mialy przystepu do madiskich umyslow, na wieki przypisanych do szlaku. Czasami przychodzilo im pokonywac przeszkody na drodze - przebyc rzeke albo wspiac sie na urwisko. Cokolwiek by to bylo, plemie najspokojniej bralo przeszkode. Czesto utonelo dziecko, zabil sie ktos ze starszyzny, zaginela owca. Lecz Ahd toczyla sie dalej, a muzyczna rozmowa nigdy nie cichla.O zachodzie Bataliksy zarzadzono postoj. Dwa slowa, oznaczajace "wode" i "welne", zaczely sie powtarzac w spiewie najczesciej. Gdyby istnial madiski bog, to skladalby sie z wody i welny. Mezczyzni najpierw dopilnowali, by kazde zwierze w stadzie napilo sie wody do syta, po czym jeli przygotowywac glowny posilek dnia. Matki i corki tymczasem uwolnily juczne zwierzeta od prymitywnych krosien i zabraly sie do tkania kobiercow i oponczy z farbowanej welny. Woda stanowila artykul pierwszej potrzeby, welna artykul handlu. "Woda jest Ahd, welna jest Ahd". Piosnka mijala sie z rzeczywistoscia, ale brzmiala prawdziwie. Mezczyzni strzygli i farbowali welne zwierzat na biwakach, a kobiety od czwartego roku zycia czesaly w drodze welne na kadziele. Wszystkie wytwory madiskich rak byly wytworami z welny. Dlugonoga fhlebiht dostarczala najdelikatniejszej welny, przeznaczonej do wyrobu godnych krolowej sukien satara. Tkane z welny wyroby podrozowaly na grzbietach jucznych zwierzat albo pod burymi oponczami mezczyzn i kobiet. Pozniej wymieniano je w miastach na szlaku, w Distejkju, Yicch, Oldorando, Akace... Wieczorny posilek byl spozywany z nastaniem zmierzchu, po czym cale plemie kladlo sie spac, mezczyzni, kobiety i zwierzeta pospolu. Co pewien czas Madiski dostawaly milosnej goraczki. Gdy przyszla jej pora, kobieta Roby poszukala u niego zaspokojenia, dajac mu nadspodziewana rozkosz w swych trzepotliwych objeciach. Orgazmy dobywaly z jej gardla glosne trele piesni. Trasa madiskiej wedrowki biegla koleinami rownie utartymi, jak madiskie dni. Wedrowali na wschod szlakiem wschodnim albo na zachod szlakiem zachodnim, dwoma osobnymi szlakami, ktore to sie krzyzowaly, to rozchodzily na setki mil. Wedrowali w jednym kierunku przez okragly maly rok, totez ich nikla swiadomosc uplywu czasu wyrazala sie w pojeciu odleglosci - zrozumienie tego stanowilo pierwszy krok Roby do zrozumienia hr'Madi'h. O tym, ze Podroz trwa od stuleci, ze przed tymi stuleciami juz trwala od stuleci, swiadczyl swiat roslinny na madiskim szlaku. Te kwiatolice istoty nie mialy niczego procz zwierzat, jednak gubily cos niecos po drodze. Gubily odchody i nasiona. Kobiety mialy zwyczaj zbierania przydroznych ziol i takich - 63 roslin, jak afram, henna, ciemiernik szarlatny i oponczyk. Otrzymywano z nich barwniki do tkanin. Madisi rozsiewali nasiona roslin, w tym i zbozowych, jak jeczmien. Zwierzeta roznosily na kudlach rzepy i zarodniki. Podroz na calej dlugosci szlaku przejsciowo ogolacala ziemie z roslinnosci. Ale tez dzieki Podrozy ziemia kwitla. Nawet w polpustyni Madisi wedrowali szpalerem drzew, krzewow i traw, ktore sami niechcacy powysiewali. Nawet na stokach gologor kwitly kwiaty, skadinad widywane jedynie na nizinach. Szlak wschodni i szlak zachodni - przez Madisow zwane uktami - biegly jak dwie wstazki, niekiedy splatajac sie, na przelaj przez tropikalny kontynent Helikonii, znaczac starozytny szlak lajna.W nieskonczonej wedrowce Roba zapomnial o swych zwiazkach ^"ludzkoscia i o swej nienawisci do ojca. Podroz uktami stala sie jego zyciem, jego Ahd. Bywalo, ze potrafil zwiesc sam siebie i wierzyl, ze rozumie opowiesc nucona w krwiobiegu dnia. Przeniosl zycie tulacza nad zycie wsrod intryg dworu, ale nie mogl jakos nabrac przekonania do madiskiej strawy. W Madisach pokutowal utajony lek przed ogniem, totez kuchnie mieli prymitywna i piekli tylko podplomyki na goracych kamieniach, nazywajac ten swoj chleb, plaski i przasny, la'hrap. Jedli la'hrap na cieplo i w postaci sucharow. Pili krew i mleko zwierzat. Od wielkiego swieta raczyli sie miazga z surowego miesa. Krew miala dla nich wyjatkowe znaczenie. Roba zmagal sie z cala litania slow i zwrotow niejasno dotyczacych wedrowek, krwi, jadla i boga-we-krwi. Wielokrotnie zamierzal przemyslec w nocy te zawile kwestie, w spokoju i ciszy spisac zdobyte wiadomosci, jednak po spozyciu skromnego posilku wszyscy zapadali w sen, i Roba z nimi. Oczy same mu sie zamykaly. Przypuszczal, ze jego towarzysze podrozy nie miewaja marzen sennych, bo sam ich nie miewal. Gdyby tylko nauczyli sie snic - myslal - byc moze mineliby ow sekretny zakret, za ktorym lezy czlowieczenstwo. Chwile przed zasnieciem popatrzyl na swoja kobiete, gdy juz wypuscila go z objec po krotkiej rozkoszy, i zastanowil sie, czy Madiska jest szczesliwa. Nie bylo sposobu, aby o to zapytac ani na to odpowiedziec. A on, czy jest szczesliwy? Chociaz wychowany przez kochajaca matke, krolowa krolowych, Roba wiedzial, ze we wszelkim czlowieczym szczesciu tkwi wieczna rozpacz. Byc moze Madisi uszli tej rozpaczy, przystajac na progu czlowieczenstwa. Mgla zasnula Takisse i Matrasyl, mimo ze nad miastem plonely dwa slonca. Duchota wygnala krolowa z palacu na hamak. Caly ranek uplynal Myrdem-Inggali na wysluchiwaniu prosb poddanych. Wielu z nich bylo jej znanych z imienia. W cieniu marmurowej altany oddawala sie teraz snom na jawie. Jej fantazje dotyczyly krola, ktory, ozdrowiawszy z ran, nagle i bez slowa wyjasnienia wybral 64 sie w podroz - mowiono, ze w gore rzeki do Oldorando. Nie zabral krolowej ze soba. Za to wzial fagorzego mlodka, sierote, ktory ocalal, podobnie jak i krol, z Bitwy Kosgatckiej.Meja TolramKetinet, pierwsza dama dworu Myrdeminggali, przysiadla z ksiezniczka Tatra w cieniu pod altana. Meja zabawiala Tatre malowanym ptakiem z drewna, poruszajacym skrzydlami. Zabawki i ksiazki dla dzieci walaly sie na mozaikowym tarasie. W krolestwie wyobrazni krolowej, dokad ledwo docierala paplanina corki, drewniany ptak wzbil sie w powietrze. Z lopotem siadl wsrod galezi drzewa gwing-gwinki, obwieszonej kiscmi dojrzalych owocow. Czarodziejska moca swej mysli krolowa przemienila Freyra w niewinna gwing-gwinke. Jego grozny dla swiata zar jawil sie jako najzwyklejsza pod sloncem, brzemienna dojrzalosc. Moca tej samej magii, drzemiacej pod powiekami krolowej, cale jej cialo bylo i zarazem nie bylo miekkim miazszem owocow gwing-gwinki. Mieciutkie owoce pospadaly na twarda ziemie. Dojrzale, brzemienne kule okryte byly meszkiem. Potoczyly sie pod zywoploty, rozlozyly sie na pluszowej poscieli mchow, wtulily policzkami w ich zielony aksamit. A wtedy zjawil sie dzik odyniec. Bo to byl odyniec, chociaz byl to jej maz, jej pan i wladca. Odyniec rzucil sie na gwing-gwinke, zmiazdzyl, wzarl w nia, az mu soki pociekly po brodzie. Zapelniajac ogrod lepkimi od slodyczy marzeniami, krolowa jednoczesnie wznosila modly do Akhanaby, by ja wybawil od gwaltu - a moze raczej pozwolil na rozkosz i nie karal za rozpuste. Komety gonily sie po niebie, mgly gestnialy nad miastem. Freyr zalewal je zarem, wszystko dlatego, ze sobie roila o wielkim odyncu. Krol juz sie do niej dobral w tych rojeniach. Odyniec wygial nad nia ogromny szczeciniasty grzbiet. Bywaly noce, bywaly takie letnie noce, gdy wzywal ja do swej loznicy. Szla bosa, namaszczona olejkami. Za nia Meja niosla tranowa lampe, ktorej plomien w szklanym kloszu wygladal jak gorejace wino. Stawala przed krolem swiadoma, ze oto jest krolowa krolowych. Jej oczy byly szeroko otwarte i tajemnicze, sutki juz rozpalone, uda ociezale dojrzaloscia sadu gwing-gwinek czekajacych na kiel odynca. Za kazdym razem z nowa namietnoscia rzucali sie sobie w objecia. Pieszczotliwie wymawial jej imie, jak dziecko wolajace przez sen. Zdawalo sie, ze dwa ciala, ze obie dusze kotluja sie niczym para z dwoch polaczonych goracych strumieni. Meja TolramKetinet pelnila swa powinnosc, stojac z lampa przy lozu i przyswiecajac ich uniesieniom. Nie potrafili sobie odmowic widoku wzajemnej nagosci. Niekiedy dworka, za dnia tak zrownowazona z natury, dluzej nie wytrzymujac brala wlasna kunie do drugiej garsci. Bezwzgledny w swym khmirze JandolAnganol kladl ja wowczas obok krolowej i bral dworke, jakby nie widzial roznicy miedzy dwiema kobietami. O tym krolowa milczala w dzien jak zakleta. Jednak instynkt kobiecy podszeptywal jej, ze Meja wygadala sie ze wszystkiego przed bratem, generalem Drugiej 5 Lato Helikonn 65 Armii; krolowa wyczula to w spojrzeniu mlodego generala. Sniac na jawie zastanawiala sie, jak by to bylo, gdyby mlody Hanra TolramKetinet zostal uczestnikiem zmagan w krolewskiej loznicy. Bywalo, ze khmir zawodzil. Bywalo, ze JandolAnganol przybywal do niej sekretnym korytarzem, kiedy nocne cmy zlatywaly sie do jej znowu gorejacej lampki. Slyszala kroki krola, jakze rozne od wszystkich innych. Predkie i zarazem niepewne, wyrazajace, jak myslala, jego nature. Przychodzil i rzucal sie na nia. Gwing-gwinki byly na miejscu, lecz nie bylo kla. Zdradzony przez wlasne cialo, wpadal w szal. Dla kogos, kto prawie nikomu nie ufal na wlasnym dworze, byla to najwyzsza zdrada. Wowczas w napadzie duchowego khmiru biczowal sie z nienawiscia rownie gleboka, jak uprzednie pozadanie. Krolowa glosno szlochala. Rankiem niewolnice, krzywiac usta i rzucajac kose spojrzenia, na kleczkach scieraly krew krola z posadzki przy lozku krolowej. Ani Meja TolramKetinet, ani pozostale damy dworu nigdy nie uslyszaly od niej o tym dziwactwie malzonka. Zdradzalo jego nature, tak jak chod. Krolowi braklo cierpliwosci do pragnien nie tylko cudzych, ale rowniez wlasnych. Niecierpliwosc nie pozwalala mu spojrzec na siebie chlodnym okiem, a kurujac sie z ran musial przebywac sam z soba i wlasnymi myslami. Ukoiwszy gorycz widokiem obwieszonych gwing-gwinkami galezi, krolowa juz lagodniej przyznawala w duchu, ze rysa slabosci przysparza mu sily. Ze z nia jest mocniejszy. Nie potrafila jednak wyznac krolowi, ze ona to rozumie. Potrafila tylko szlochac. Nazajutrz zas odyniec z postawionym chybem znow ryl pod zywoplotami. Czasami w srodku dnia, gdy wydawalo sie, ze gwing-gwinki az palaja, by trafic na kiel, nurkowala w basenie i pograzona w objeciach wody patrzyla w gore, na ognista pozoge Freyra rozlana po powierzchni. Pewnego dnia - och, czula to w swej loni - plomienisty Freyr runie w glab basenu, aby spalic ja za rozpasane zadze. Dobry Akhanabo, badz milosciw. Ja, krolowa krolowych, ja tez miewam khmir. Naturalnie, obserwowala krola rowniez w ciagu dnia. Bywalo, ze w trakcie rozmow z dworzanami, z medrcami czy glupcami, czy nawet z owym ambasadorem sibornalskim, ktorego swidrujacy wzrok napawal ja takim lekiem, krol siegal reka do misy po jablko. Chwytal pierwsze, ktore mu sie nawinelo. Moglo to byc jedno z tych cynobryjskich jablek, jakie rzeka przywozono z Ottassolu. Wbijal zeby w jablko. Jadl je inaczej niz jego dworzanie, z ktorych kazdy delikatnie ogryzal miazsz, a gruby ogryzek rzucal na podloge. Krol Borlien jadl lapczywie, lecz jakby bez przyjemnosci, i zzeral caly owoc, skorke, miekisz, ogryzek i kragle pestki. Lykal wszystko, jak leci, nie przerywajac rozmowy. Na koniec ocieral sobie brode, najwyrazniej nie poswieciwszy owocowi ani odrobiny uwagi. A Myrdeminggala skrycie myslala o odyncu posrod zywoplotow. Akhanaba ukaral ja za lubiezne mysli. Ukaral ja swiadomoscia, ze nigdy nie pozna Jana, mimo ze sa sobie tak bliscy. A tym samym - co sprawialo wiekszy 66 bol - on nigdy nie pozna jej tak, jak tego pragnela. Jak potajemnie poznal ja Hanra TolramKetinet, nie zamieniwszy z nia ani slowa.Odglos krokow wyrwal krolowa z zadumy. Otworzyla jedno oko, ale zamknela je ponownie, gdy ujrzala nadchodzacego kanclerza. Sartoriirwraszjako jedyny mezczyzna na dworze mial prawo wstepu do jej prywatnych ogrodow, ktory to przywilej nadala mu po smierci jego zony. W oczach dwudziestocztero-ipolletniej krolowej Sartonirwrasz w wieku trzydziestu siedmiu lat i paru tennerow byl juz stary. Za stary, by dobierac sie do jej dworek. O tej porze dnia kanclerz wracal z pobliskich kamieniolomow. JandolAn-ganol opowiedzial krolowej o doswiadczeniach, ktore Sartoriirwrasz przeprowadzal tam z uwiezionymi w klatkach nieszczesnikami. Te doswiadczenia zabily mu zone. Sartoriirwrasz zdjal kapelusz przed Tatra i Meja, swiecac lysina w sloncu. Dziewczynka lubila kanclerza. Krolowa nie miala nic przeciw temu. Sartoriirwrasz zlozyl uklon najpierw spoczywajacej krolowej, potem jej corce. Traktowal dziewczynke jak dorosla osobe, zapewne zjednawszy tym sobie przyjazn malej. W calym Matrassylu nie znalazlby wiecej niz kilku przyjaciol. Ten niepozorny czlowieczek, niewysoki i skromnie odziany, od dawna byl pierwsza po krolu osobistoscia w Borlien. Przeto gdy krol zaniemogl od kosgatckich ran, Sartoriirwrasz rzadzil w jego imieniu, kierujac sprawami panstwa zza zawalonego papierzyskami biurka. O ile nikt nie darzyl kanclerza przyjaznia, o tyle szanowali go wszyscy. Za bezstronnosc. Za to, ze nie protegowal swoich faworytow. Sartoriirwrasz byl zbyt samotny, by miec faworytow. Okazalo sie, ze nawet smierc zony w najmniejszym stopniu nie wplynela na jego rzady. Nie polowal i nie pil. Rzadko sie usmiechal. Byl zbyt ostrozny, by sie potknac na jakims bledzie. Nie posiadal nawet tradycyjnej chmary krewnych do protegowania. Bracia nie zyli, siostra mieszkala gdzies daleko. Sartoriirwrasz jawil sie jako nieslychany osobnik, jako czlowiek bez wad na sluzbie u krola, ktory wad mial bez liku. Bogobojny dwor tylko jedno mial mu do zarzucenia: ze jest uczonym i ateista. Ale i na ateizm Sartoriirwrasza musiano patrzec przez palce. Nie probowal nikogo nawracac na swoje przekonania. W chwilach wolnych od spraw panstwowych pracowal nad ksiazka, mozolnie wyluskujac prawde z klamstw i starych legend. To jednak nie pozbawilo go bardziej ludzkich odruchow i od czasu do czasu czytywal ksiezniczce bajki. Wrogowie Sartoriirwrasza w skritinie czesto nie mogli sie nadziwic, ze on, tak zimnej krwi, i krol JandolAnganol, krwi tak goracej, nie skacza sobie do oczu. Zapominali, ze kanclerz jest czlowiekiem skromnym i umie puszczac zniewagi mimo uszu, przynajmniej do pewnego momentu. Moment taki mial nadejsc, ale jeszcze nie teraz. -Myslalam, ze juz nie przyjdziesz, Ruszwen - powiedziala Tatra. 67 -Powinnas miec do mnie wiecej zaufania Ja zawsze pizychodze, kiedy jestem potrzebnyNiebawem Tatra z Sartonirwraszem zasiedli w altanie, gdzie ksiezniczka wcisnela mu do rak jedna ze swych ksiazek domagajac sie ba]ki Kanclerz wybral te ktora zawsze budzila niepokoj krolowej, basn o siebrnym oku .Dawno dawno temu na Zachodzie gdzie wszystkie zachodza slonca, w krolestwie Ponptpandumy izadzil pewien kroi Poniewaz gnebil poddanych wszyscy pragneli sie go pozbyc, lecz nikt me wiedzial, JBK lego dokonac Ludzie i fagory bali sie krola, uwazajac go za czarownika Cokolwiek bv wymyslili, kroi zawsze sie o tym dowiedzial Byl tak poteznym czarownikiem, ze wyczarowal wielkie srebrne oko To oko szybowalo nocami na niebie widzac wszystko, co sie wydarzylo w nieszczesnym krolestwie Otwieralo sie i zamykalo Szeroko otwarte bylo dziesiec razy do roku, o czym kazdy wiedzial Wowczas widzialo najwiecej Kiedy wypatrzylo spisek, dawalo znac krolowi Kroi scinal glowy wszystkim spiskowcom, czy to ludziom, czy fagorom, przed boczna brama palacu Krolowa smucilo takie okrucienstwo, ale me mogla temu zaradzic Kroi poprzysiagl, ze nigdy w zyciu nie skrzywdzi swej ukochanej krolowej Kiedy go blagala o okazanie litosci nawet jej nie uderzyl, jakby postapil z kazdym mn\m, rowniez ze swymi doradcami W najglebszym lochu pod palacem znajdowala sie cela, ktore] strzeglo siedem slepych fagorow Nie mieli logow, albowiem wszystkie fagor\ gdy dorosly, odpilowywaly sobie rogi na dorocznym jarmarku w Ponptpandumie aby jak najbardziej upodobnic sie do ludzi Straznicy wpuszczali do celi tylko krola W tym lochu mieszkala gilda sedziwa fagorzyca, jedyny logaty fagor w calym krolestwie I jedyne zrodlo czai odziej skiej mocy krola Bez niej kroi bylby niczym Kazdej nocy kroi blagal gilde by w\ siala siebrne oko w niebiosa Kazdej nocy gilda spelniala piosbe krola Wtedy kroi widzial wszystko, co sie dzialo w jego krolestwie Zadawal rowniez sed/iwej gildzie wiele wazkich p\tan o istote natury na ktore gilda nieomylnie odpowiad ila Pewnej nocy sama zadala pytanie -O krolu dlaczego pragniesz zdobyc tak wielka wied/e^ -Dlatego ze wiedza daje wladze odparl kroi Wiedza daje ludziom wolnosc Uslyszawszy to, gilda zamilkla Byla czarodziejka, a mimo to wiezniem krola Wreszcie odezwala sie sliasznym glosem -Zatem juz czas, aby i mnie dala wolnosc Kroi zemdlal, slyszac te slowa Gilda opuscila loch i zaczela sie wspinac po schodach Tymczasem krolowa od dawna trawila ciekawosc, po co jej malzoneki kazdego wieczora schodzi do lochow Tej nocy me mogla dluzej pohamowac sweji ciekawosci Wlasnie schodzila schodami, aby podpatrzyc krola, gdy w ciemno- 6^ sciach natknela sie na fagorzyce. Krolowa krzyknela z przerazenia. Aby nie krzyknela po raz drugi, fagorzyca z wielka sila uderzyla krolowa, zabijajac ja na miejscu.Krol przebudzil sie, uslyszawszy jakze mu drogi glos, i pobiegl na gore. Na widok martwej krolowej dobyl miecza i przebil fagorzyce. W chwili gdy runela martwa na ziemie, srebrne oko zaczelo sie krecic w niebiosach. Odchodzilo coraz dalej i dalej, coraz bardziej malalo i malalo, az zniknelo na dobre. Wtedy ludzie pojeli, ze nareszcie sa wolni, i ze juz nigdy wiecej nie zobacza srebrnego oka". -Prawda, ze straszne jest to o smierci gildy? - powiedziala Tatra po chwili milczenia. - Moglbys przeczytac mi jeszcze raz? Krolowa wsparla sie na lokciu. -I po co czytujesz Tatrze te glupoty, Ruszwen? - spytala z irytacja. - To przeciez wierutna bajka. -Czytam ja, bo podoba sie Tatrze, o Pani - odparl z usmiechem gladzac swoim zwyczajem bokobrody. -Znajac twoj sad o ancipitalnej rasie nie wyobrazam sobie, aby podobala ci sie mysl o ludziach chylacych kiedys czolo przed madroscia fagorow. -O Pani, co mi sie podoba w tej bajce, to mysl, ze krol chylil kiedys czolo przed madroscia innych. Myrdeminggala klasnela w dlonie, zachwycona odpowiedzia. -Miejmy nadzieje, ze to przynajmniej nie jest bajka... W trakcie swojej Ahd Madisi po raz kolejny zawitali do Oldorando i do miasta tej samej nazwy. Podmiejskie blonia, zwane Przystania, byly wyznaczone dla koczownikow. Tu zatrzymali sie na jeden z rzadkich kilkudniowych postojow. Urzadzili sobie skromne swieto. Jedli aranga z ostrymi przyprawami, tanczyli skomplikowana zyganke. Woda i welna. Utkane w Podrozy szaty i kobierce byly w Oldorando wymieniane na artykuly pierwszej potrzeby. Madisi mieli zaufanie do kilku miejscowych kupcow. Tutaj plemiona nie znajace sztuki obrobki metali zawsze zaopatrywaly sie w garnki i dzwoneczki dla koz. Przy tej okazji paru Madisom zwykle udawalo sie zaczepic w Oldorando, czy to do nastepnej wizyty plemienia, czy tez na stale. Chromi lub chorzy mieli powody, by opuscic Ahd. Kilka lat wczesniej kulawa madiska dziewczyna porzucila Ahd i znalazla zajecie jako zamiataczka w palacu krola Sayrena Stunda. Na imie jej bylo Bathkaarnetka. Miala typowa madiska twarzyczke, troche ptasia, troche jak kwiat, i potrafila niezmordowanie zamiatac tam, gdzie ja postawiono, czym roznila sie od leniwych Oldorandek. A kiedy machala miotla, male ptaszki bez 69 leku wzbijaly sie nad nia w stado, by sluchac jej spiewu. Taka ujrzal ja krol ze swego' balkonu.W owych dniach Sayren Stund nic sobie nie robil z dworskiej etykiety i religijnych doradcow. Kazal przyprowadzic Bathaarnetke przed swe oblicze. W przeciwienstwie do wiekszosci jej rodakow dziewczyna miala zywe spojrzenie, ktore potrafila skupic jak ludzie. Byla krucha jak kwiat, czym podbila serce szorstkiego Sayrena Stunda. Kazal najlepszemu nauczycielowi uczyc Madiske olonetu. Wszystko na nic, dopoki krol nie wpadl na pomysl, by dziewczynie zaspiewac. Odspiewala. Nauczyla sie jezyka nie tyle w mowie, co w spiewie. Takie dziwactwo doprowadziloby wielu mezczyzn do szalenstwa. Krolowi sprawialo przyjemnosc. Odkryl, ze ojcem dziewczyny byl czlowiek, ktory za mlodu szukal w Podrozy ucieczki przed niewola. Wbrew radom krol poslubil Bathkaarnetke, nawrociwszy ja na swoja wiare. Wkrotce powila mu martwego syna o dwoch glowach. Po nim dwie normalne i zywe corki. Najpierw Simode Tal, a po niej zywa jak srebro Milue Tal. Ksiaze RobaydayAnganol znal te historie od dziecka. Dzis w madiskim przebraniu jako Roba przybyl z Przystani pod jedna z tylnych bram palacu. Wreczyl odzwiernemu liscik do Bathkaarnetki. Stal i cierpliwie czekal w skwarze, przed pnaca sie wzwyz i wszerz oszpilnia, ktora kwitnie tylko noca. Oldorando wywarlo na nim dziwne wrazenie. Nigdzie nie bylo widac fagorow. Od madiskiej krolowej chcial sie dowiedziec jak najwiecej o Madisach i znow dolaczyc do Ahd. Postanowil, ze bedzie pierwszym czlowiekiem biegle spiewajacym po madisku. Czeste rozmowy z kanclerzem Sartoriirwraszem na ojcowskim dworze obudzily w nim milosc do wiedzy - dodatkowy powod opuszczenia dworu i zerwania z ojcem i krolem. Czekal pod brama. Swa Madiske ucalowal w szorstki policzek, upudrowany kurzem z poboczy goscinca, wiedzac, ze juz jej nie odnajdzie, gdy za drugim razem dolaczy do Podrozy. Albowiem Przychylne Spojrzenie moze mu wtedy rzucic jakas inna kobieta - a gdyby nawet ta sama, to i tak by jej nie rozpoznal na pewno. Byl mocno przekonany, ze rys indywidualnosci to rzecz cenna, dana jedynie ludziom i - w mniejszym stopniu - fagorom. Po godzinie czekania zobaczyl, jak odzwierny wraca, i sledzil jego wyniosly chod, pelen poczucia waznosci wlasnej osoby, jakze niepodobny powloczystym krokom, jakimi Madisi niestrudzenie przemierzali zycie. Odzwierny obszedl dwie strony dziedzinca pod cienistymi kruzgankami, nie przecinajac otwartej przestrzeni, aby sie nie wystawiac na ognisty dech Freyra. -No dobra, krolowa udzieli ci posluchania, piec minut. Nie zapomnij uderzyc przed nia czolem, laziku. Wsliznawszy sie boczna furta Roba ruszyl na przelaj przez dziedziniec madiskim powloczystym krokiem, wyrabiajacym gietkosc kregoslupa. Z naprzeciwka szedl mu na spotkanie mezczyzna jak gdyby niepewny wlasnej buty, 70 ktorej przeciez nie musial okazywac. To byl jego ojciec, krol JandolAnganol. 'Roba zdjal wysluzony kaptur, pochylil sie i miekkimi, lecz miarowymi ruchami omiatal nim ziemie. Zwyczajem Madisow. Nawet nie rzuciwszy na syna okiem JandolAnganol przeszedl mowiac cos z ozywieniem do towarzyszacej mu osoby. Roba wyprostowal grzbiet i podazyl w swoja strone, do krolowej.Kulawa krolowa przysiadla na srebrnej hustawce. Pierscionki migotaly na brazowych palcach jej stop. Paz w zielonym stroju hustal swa pania. Przyjela Robe w pomieszczeniu pelnym bujnej roslinnosci, smigajacych wsrod zieleni pikubikow i wywodzacych trele rajow. Odkrywszy jego pochodzenie, co nie zajelo jej duzo czasu, krolowa nie chciala spiewac o swym wczesniejszym zyciu, w zamian wyspiewujac przesadne peany na czesc JandolAnganola. Nie w smak bylo to Robie. Jak gdyby czyms opetany oswiadczyl krolowej: -Chce spiewac piesn o mowie twojej krwi. Lecz twoja piesn mowi o przeklenstwie mojej krwi. By cos wiedziec o tym slawionym przez ciebie czlowieku, trzeba byc jego synem. W sercu tego czlowieka nie ma miejsca na zywe istoty, tam sa tylko martwe pojecia. Religia i panstwo. Religia i panstwo sa w jego szlejach, nie ma Tatry i Roby. -Krolowie wierza w takie rzeczy. To wiem. Wiem, ze sa ustanowieni nad nami, by snili o wielkich rzeczach, nam niedostepnych - zaspiewala krolowa. - Pusto jest tam, gdzie zyja krolowie. -Wielkosc to kamien - stwierdzil z naciskiem. - Pod owym kamieniem on uwiezil wlasnego ojca. A mnie, wlasnego syna - on chcial mnie uwiezic na dwa lata w klasztorze. Dwa lata, by nauczyc mnie wielkosci! Slub milczenia w matrassylskim klasztorze, by postawic mnie przed tym swoim kamiennym Akhanaba... Jak moglem to zniesc? Czy jestem kupolkiem albo nagim slimakiem, bym mial pelzac pod kamieniem? Och, z kamienia jest serce ojca, totez ucieklem, pognalem jak bezstopy wiatr, by dolaczyc do Ahd twoich braci i siostr, laskawa krolowo. -Lecz moi bracia i siostry - odspiewala Bathkaarnetka - sa prochem ziemi. Nie mamy inteligencji, jeno ukty, wiec nie mamy i poczucia winy. Jak wy to nazywacie? Brak swiadomosci. Umieja tylko wedrowac, wedrowac, przewedrowac cale zycie - beze mnie, - bo na szczescie jestem kulawa. Moj ukochany malzonek Sayren ukazal mi wartosc religii, ktorej nie znaja nieszczesni nieswiadomi Madisi. Nie do wiary, by zyc przez stulecia i nie wiedziec, ze istniejemy jedynie z laski Wszechmocnego! Szanuje zatem wszelkie religijne uczucia, jakie zywi twoj ojciec. On biczuje sie u nas dzien w dzien. Gdy spiewny glos ucichl, Roba zapytal z gorycza: -A co on poza tym u was robi? Szuka syna, zblakanej owieczki ze swego krolestwa? -Ach, nie, ach, nie. - Jej smiech poplynal jak tony fletu. - Prowadzi tu 71 rozmowy z Sayrenem i koscielnymi dostojnikami z dalekiego Pannowalu. Tak, widzialam ich i slyszalam.Stanal przed nia tak blisko, ze paz musial wyhamowac hustawke. -Kto radzi - nie mowiac slowa? Kto wzial - a bierze od nowa? -Kto wie, o czym radza krolowie? - zaspiewala. Opedzil sie od kolorowego ptaszka, ktory zatrzepotal mu przed oczyma. -Wasza Krolewska Mosc musi wiedziec, co oni planuja. -Twoj ojciec nosi w sobie rane. Czytam to z jego twarzy - zaspiewala. - Chce byc potezny i zetrzec wrogow w pyl. W zamian gotow jest zlozyc w ofierze nawet krolowa, twoja matke. -Jak to, zlozyc w ofierze? -On ja zlozy w ofierze historii. Czy zycie kobiety nie jest warte mniej niz przeznaczenie mezczyzny? My wszystkie co do jednej jestesmy kulawymi stworzonkami w rekach mezczyzn... Poruszal sie jak we mgle. Mial zle przeczucia. Stracil zdrowy rozsadek. Probowal powrocic do Madisow i zapomniec o ludzkiej podlosci. Lecz Ahd wymagala spokoju lub przynajmniej nieobecnosci ducha. Po paru dniach wedrowki porzucil ukt i blakal sie po bezdrozach, gdzie domem mu byly lesne ostepy albo opuszczone legowiska lwow. Mowil sam do siebie w jezyku, ktory tylko on jeden rozumial. Jadal owoce, grzyby i to, co pelzalo pod kamieniami. Wsrod tego, co pelzalo pod kamieniami, byl malutki skorupiak - kupolek. Wygladal jak chitynowy pagoreczek na dwudziestu cienkich lapkach i z tycim pyszczkiem. Kupolki gromadzily sie tlumnie pod klodami i kamieniami, jeden przy drugim. Lezac na boku z glowa wsparta na lokciu Roba obserwowal stworki i bawil sie, delikatnie przewracajac je palcem na grzbiety. Zadziwialy go brakiem strachu i powolnoscia. Jaki mogly miec cel w zyciu? Jak mogly zyc czyniac tak niewiele? A jednak te male stworzonka przetrwaly wieki. Czy zar nie do zniesienia panowal na Helikonii, czy tez nie do zniesienia mroz - powiedzial mu o tym Sartori-Irwrasz - kupolki trzymaly sie blisko ziemi, kryjac sie i pewnie nic wiecej nie robiac od zarania swiata. Zachwycal sie nimi, gdy przewrocone na plecy bezradnie wierzgaly nozkami, daremnie usilujac z powrotem stanac na ziemi. Zachwyty ustapily miejsca rozterce. Skad one, nieboraki, by sie tu wziely, gdyby to nie Wszechmocny rzucil je na ten padol? Wspartemu na lokciu Robie przyszla do glowy mysl tak nieodparta, jak gdyby ktos wypowiadal ja slowami, ze byc moze on, Roba, myli sie, a racje ma ojciec; byc moze Wszechmocny istnieje i kieruje sprawami ludzi. W takim razie to, co uwazal za niegodziwe, bylo w wiekszosci godziwe, on zas pobladzil srodze. Wstal drzac i zapominajac 72 o marnych stworzonkach u swych stop. Podniosl spojrzenie ku nieprzeniknionym chmurom na niebie. Czy ktos przemowil?Jesli Akhanaba istnieje, trzeba go sluchac. Cokolwiek by Wszechmocny zarzadzil, musi sie stac jego wola. Nawet mord jest usprawiedliwiony, jesli byl zgodny z wola Akhanaby. Wierzyl przynajmniej w istnienie Pierwszej Patrzyciel-ki, opiekunczej istoty dogladajacej ziemi i wszelkich ziemskich spraw, owej nieuchwytnej istoty bedacej jakby dusza swiata i stojacej ponad Akhanaba. Dni plynely, slonca przetaczaly sie po niebie, palac go okrutnymi promieniami. Zagubil sie na bezdrozach, sam o tym nie wiedzac, z nikim nie rozmawiajac, nikogo nie widzac. Wokol krecili sie nieuchwytni jak mysl Nondadowie, ale nie mial z Nondadami nic wspolnego. Nasluchiwal glosu Akhanaby, a moze Patrzycielki. W trakcie tej wloczegi ogarnal go pozar lasu. Zanurzony po uszy w strumieniu patrzyl, jak demony plomieni gnaja w gore po stoku wzgorza, a potem w dol ze szczytu, ziejac moca. W zywiole ognia zobaczyl oblicze, a w rozsnutym ogonie dymu brode i wlosy boga, posiwiale od kosmicznej madrosci. Zjawa pozostawiala za soba zgliszcza, tak jak jego ojciec. Lezac z twarza zanurzona do polowy Roba dwojgiem oczu - jednym spod wody - ogladal dwa swiaty w lunie demonow. Po ich przejsciu wstal i posrod tlacych sie krzakow podazyl chwiejnym krokiem na szczyt wzgorza, jak gdyby ciagniety na sznurku. Czarny szlak znaczyl przejscie boga pozogi. Roba widzial go przed soba, jak sunie wciaz naprzod, niczym huragan pomsty. Ksiaze Robayday-Anganol popedzil za nim, smiejac sie w biegu. Doszedl do przekonania, ze nie mozna zabic ojca, ktory jest na to zbyt potezny. Mozna jednak zabic tych, ktorzy sa przy nim, ktorych smierc go oslabi. Mysl te, huczaca mu w glowie jak pozar, uznal za glos Wszechmocnego. Juz nie odczuwal bolu; zatracil osobowosc, jak prawdziwy Madis. Usidlony w ukcie wlasnego zycia RobaydayAnganol widzial nocami gwiazdy wedrujace po niebie. Zasypiajac, widzial ognista komete YarapRombra na polnocy. Widzial przelot chyzej gwiazdy Kaidaw a ponad glowa. Bystrymi oczyma rozroznial jej fazy w zenicie. Mknela szybko, przecinajac niebosklon z poludnia na polnoc. Gdy uchodzila w strone horyzontu, gonil ja wzrokiem, patrzac, jak z dysku Kaidawa robi sie coraz mniejsza, jasna iskierka, ktora niebawem gasnie. Dla swych mieszkancow Kaidaw byl znany jako Avernus od nazwy Ziemskiej Stacji Obserwacyjnej. Podowczas stanowil dom dla szesciu tysiecy mieszkancow - mezczyzn, kobiet, dzieci i androidow. Ludzie byli podzieleni na szesc uczonych rodow czy tez klanow. Kazdy klan zajmowal sie innym aspektem zjawisk na obieganej przez Avernusa planecie i jej planetach siostrzanych. Wszelkie zebrane informacje przekazywano na Ziemie. Cztery planety obiegajace gwiazde typu G, zwana Bataliksa, stanowily wielkie odkrycie miedzygwiezdnej ery Ziemi. Badania kosmosu -...podboj", jak to 73 okreslali ludzie owej butnej epoki - wymagaly olbrzymich wydatkow. Wydatkow coraz bardziej rujnujacych. Wreszcie zaniechano lotow miedzygwiezdnych. Jednak to dzieki tym lotom nastapil renesans ducha czlowieczego. Szersze spojrzenie na zycie oznaczalo, ze ludzie przestali myslec o wyrwaniu wiecej, niz im sie uczciwie nalezy, z systemu globalnej produkcji, ktory teraz rozumieli i kontrolowali o wiele\ lepiej. A stosunki miedzyludzkie w rzeczy samej staly sie pewnego rodzaju\ swietoscia od chwili, gdy sobie uswiadomiono, ze z milionow planet w blizszym i dalszym sasiedztwie ani jedna nie nadaje sie do zycia dla istot ludzkich i nie\ dorownuje cudownej rozmaitosci Ziemi. Pustka wszechswiat szafowal nad podziw, hojnie. Za to strasznie skapil zycia organicznego. Wlasnie rozmiary tej pustki\ wszechswiata bardziej niz wszystko inne sprawily, ze rodzaj ludzki ze wstretem odwrocil sie od podrozy miedzygwiezdnych. Najpierw jednak odkryl planety ukladu Freyra-Bataliksy.,,Bog stworzyl Ziemie w siedem dni. Reszte zycia spedzal na zbijaniu bakow. Dopiero na stare lata ruszyl sie i stworzyl Helikonie". Tak to ujal pewien ziemski dowcipnis. A zatem planety ukladu Freyra-Bataliksy mialy podstawowe znaczenie dla duchowego zycia Ziemi. A sposrod tych planet najwazniejsza byla Helikonia. Helikonia byla nawet podobna do Ziemi. Podobne istoty ludzkie zyly na niej, oddychaly jej powietrzem, cieszyly sie i umieraly. Podobne byly systemy ontologicz-ne obu planet. Helikonie dzielilo od Ziemi tysiac lat swietlnych. Podroz z jednej planety na druga w najbardziej zaawansowanym technicznie statku kosmicznym trwala ponad tysiac piecset lat. Zywot ludzki byl zbyt ulotny na taka podroz. Jednak z glebokiej potrzeby duszy ludzkiej, z tesknoty do poczucia wspolnoty z czyms poza samym soba zrodzilo sie w czlowieku pragnienie stalego kontaktu Ziemi z Helikonia. Na przekor wszelkim trudnosciom, wynikajacym z przeogromnych otchlani czasu i przestrzeni, zalozono na orbicie wokol Helikonii stala placowke. Ziemska Stacje Obserwacyjna. Miala prowadzic badania Helikonii i przekazywac zebrane informacje z powrotem na Ziemie. Tak oto nawiazal sie dlugotrwaly jednostronny romans. Romans ow wyrazal chyba najpiekniejszy z przyrodzonych darow rodzaju ludzkiego - zdolnosc empatii. Zwykli Ziemianie codziennie sie dowiadywali - to znaczy mieli sie dowiadywac dlugo potem - co bylo slychac u ich przyjaciol i bohaterow na powierzchni odleglej planety. Czuli strach przed /agorami. Sledzili rozwoj wydarzen na dworze JandolAnganola. Uzywali oloneckiego alfabetu; wielu Ziemian mowilo ktoryms z jezykow Helikonii. W pewnym sensie Helikonia bezwiednie skolonizowala Ziemie. Te wiezi nie ulegly zerwaniu, choc juz dawno nastapil koniec wielkiej miedzygwiezdnej ery Ziemi. Prawde mowiac, to Helikonia, perla owej ery, byla zarazem jeszcze jedna przyczyna jej konca. Oto bowiem jest swiat w zasiegu reki, 74 swiat wspanialy i straszny, piekny jak najpiekniejsze sny - a na nim smierc czekajaca kazdego czlowieka, ktory postawi tam stope. Smierc nie natychmiastowa, ale niechybna.W wyniku dlugotrwalych procesow adaptacyjnych wirusy przenikajace atmosfere Helikonii nie szkodzily tubylcom. Przynajmniej nie szkodzily im przez prawie caly Wielki Rok. Lecz gosciom z Ziemi owe nieodsaczalne wirusy wzbranialy wstepu niby miecz archaniola ze starozytnego mitu Ziemi, strzegacy Bram Raju. A dla wielu ludzi z Avernusa rajem jawila sie ta planeta pod nimi, zwlaszcza gdy pozegnala dlugie srogie smiecia zimy Wielkiego Roku. Na Avernusie istnialy parki pelne stawow i strumykow, a mlodzi ludzie mogli sie wyhasac, korzystajac z tysiaca elektronicznych symulacji. Ale byl to swiat sztuczny. I wielu mieszkancow Avernusa mialo swiadomosc, ze rownie sztuczne jest ich zycie, bez prawdziwego smaku. Swiadomosc tej sztucznosci szczegolnie doskwierala Finom. Pewnie dlatego, ze Finowie zajmowali sie naturalna ciagloscia gatunku. W aspekcie przede wszystkim socjologicznym. Ich glownym zadaniem byl nadzor nad liniami genealogicznymi kilku rodzin przez kolejne pokolenia w ciagu dwoch tysiecy pieciuset dziewiecdziesieciu dwoch ziemskich lat Wielkiego Roku i dluzej. Takie dane, niemozliwe do zebrania na Ziemi, mialy wielka wartosc naukowa. Wielki tez mialy wplyw na samych Finow, budzac w calym klanie uczucie bliskiego powinowactwa z obiektami badan. To uczucie bliskiego powinowactwa potegowala w Finach swiadomosc mroczaca im wszystkie dni - swiadomosc, ze Ziemia lezy nieosiagalnie daleko. Urodzic sie na pokladzie stacji to urodzic sie na nieodwolalnym wygnaniu. Naczelna zasada zycia na Avernusie glosila, ze nie ma powrotu do domu. Skomputercyborgizowane statki rzadko przybywaly z Ziemi. W tych, jak je nazywano, macierzystych statkach zawsze znajdowalo sie rezerwowe pomieszczenie podrozne dla czlowieka. Byc moze, Ziemia jeszcze nie tracila niklej nadziei, ze nowe odkrycia umozliwia jakiemus Avernusjaninowi powrot; najprawdopodobniej jednak starego typu statki nigdy nie zostaly zmodernizowane. Bezmiary czasu i przestrzeni sprawily, ze na kpine zakrawala mysl o takiej podrozy; nawet dala gleboko pograzone w kriogenicznym snie ulegaly rozkladowi w ciagu tysiaca pieciuset lat. Helikonia lezala nieporownanie blizej niz Ziemia. Lecz wirusy czynily z Helikonii nietykalna swietosc. Na Avernusie zycie plynelo jak w bajce - to znaczy milo, spokojnie i nudnie. Bez straszacych upiorow, bez niesprawiedliwosci, bez niedostatkow i niemal bez niespodziewanych wstrzasow. I bez religijnych objawien; religijna wiara nijak nie przystawala do spolecznosci, ktorej glownym celem byla obserwacja dziejowych burz na planecie pod Avernusem. Metafizyczne udreki i ekstazy czlowieczej jazni uznawano za niestosowne. Jednak w kazdym pokoleniu avernusjanskim znalazlo sie troche takich, ktorzy swoj swiat uwazali za wiezienie, jego orbite za ukt prowadzacy 75 donikad. Patrzac z gory, jak oszalaly z rozpaczy Roba bladzi po manowcach, niektorzy czlonkowie klanu Pinow zazdroscili mu wolnosci. Sporadyczne przyloty macierzystych statkow jedynie potegowaly ich udreke.Dawnymi czasy pewien macierzysty statek stal sie przyczyna buntu. Przywiozl mnostwo kronik/Urnowych - starych kronik pokazujacych kartele, sporty, narody, wytwory cywilizacji, slawnych ludzi, wszystko to, czego tu nie znano. Przywodce buntu ujeto i w bezprecedensowy sposob skazano na smierc przez zeslanie na powierzchnie Helikonii. Z pokladu stacji obserwacyjnej wszyscy chciwie ogladali jego niezwykle przygody, zanim padl ofiara wirusa. Za posrednictwem skazanca zyli na oddalonej o miedze planecie. Od tamtej pory Avernus juz nie mogl sie obejsc bez klapy bezpieczenstwa w postaci tradycyjnego rytualu ofiary i wyzwolenia. Tak powstala loteria ironicznie nazwana Helikonska Loteria Wczasowa. Losowanie odbywalo sie raz na dziesiec lat przez stulecia helikonskiego lata. Wybrancowi fortuny pozwalano wybrac miejsce ladowania i odleciec na spotkanie niechybnej smierci. Jeden wolal odludzie, drugi miasto, inny gory, jeszcze inny rowniny. Nikt nigdy sie nie cofal, nie zrezygnowal ze slawy i swobody. Kolejne losowanie wypadlo tysiac sto siedemdziesiat siedem ziemskich lat po apastronie - w nadirze Wielkiego Roku. W trzech poprzednich wygraly kobiety. Tym razem wygrana przypadla Bilowi Xiao Finowi. Nie mial trudnosci z dokonaniem wyboru. Udawal sie do Matrassylu, stolicy Borlien. Spojrzy w oblicze krolowej krolowych, nim go zmoze helikoidalny wirus. Smierc byla glowna nagroda Bila - smierc, w ktorej sie calkowicie zjednoczy z trwajaca stulecia muzyka Wielkiego Lata Helikonii. VI. DYPLOMACI NIOSA DARY Krol JandolAnganol nareszcie powrocil z Oldorando do krolowej. Minely cztery tygodnie. Przestal kulec. Jednak dalej nosil zadre spod Kosgattu. Byl dzien zimowego przesilenia i Matrassyl oczekiwal wizyty dyplomatow z Pannowalu.Morderczy skwar wisial nad borlienska stolica i zalewal gorujacy ponad miastem palac na wzgorzu. Zdawalo sie, ze palacowe mury faluja i przy zblizeniu znikna jak fatamorgana. Wieki temu, w zimie Wielkiego Roku. dzien przesilenia obchodzono uroczyscie - dzis juz nie. Ludziom bylo zbyt goraco i wszystko jedno. Matrassylscy dworacy gnusnieli w swych komnatach. Sibornalski ambasador co i rusz dokladal lodu do wina i snil o chlodzie kobiecych cial we wlasnym kraju. Przybywajacy dyplomaci, objuczeni bagazami i podarunkami, zalewali sie potem w swych uroczystych szatach, czekajac tylko, by zaraz po oficjalnym powitaniu klapnac gdzies na kanapie. Kanclerz Borlien, Sartoriirwrasz zamknal sie we wlasnej dusznej pracowni i palil tredowniczke. tajac swoj gniew przed krolem. Po tej imprezie spodziewal sie samych nieszczesc. Nie przylozyl do niej palca. Krol nie pytal kanclerza o rade. Sartoriirwrasz byl samotnikiem zarowno w zyciu osobistym, jak i w dyplomacji. Zywil wewnetrzne przekonanie, ze nie nalezy dalej wciagac Borlien w orbite wplywow poteznego Pannowalu za cene sojuszu z cesarstwem lub z Oldorando. Te trzy kraje juz laczyla wspolna religia, ktorej Sartoriirwrasz, jako uczony, nie wyznawal. W minionych stuleciach Borlien znajdowalo sie pod panowaniem Oldorando. Kanclerz nie chcial dozyc powrotu tamtych czasow. Lepiej niz wszyscy widzial zacofanie Borlien, lecz zaleznosc od Pannowalu nie przyspieszylaby rozwoju. Innego zdania byl krol i trzymajacy strone krola duchowni doradcy. Kanclerz wprowadzil surowe ograniczenia ruchu cudzoziemcow w Matras-sylu. Za samotnictwem Sartoriirwrasza chyba sie kryla szczypta ksenofobii, zabronil bowiem Madisom wstepu do miasta, a obcym dyplomatom zakazal 77 stosunkow seksualnych z matrassylkami pod kara smierci. Ustanowilby prawa przeciwko fagorom, gdyby krol sie kategorycznie nie sprzeciwil.Sartoriirwrasz westchnal. Jedyne, czego pragnal, to poswiecic swoj czas! pracy naukowej. Nienawidzil brzemienia wladzy, ktora zostal obarczony, i z tej nienawisci stal sie tyranem w sprawach drobnych, zapewne liczac, ze to go natchnie smialoscia, gdy przyjdzie grac o wysokie stawki. Z dusza na ramieniu sprawowal dana mu wladze, marzac o wladzy absolutnej. Wtedy by nie doszlo do takiej, jak dzisiejsza, groznej sytuacji, gdy z gora piecdziesieciu cudzoziemcow szarogesi sie w palacu niczym u siebie. Mial ponura pewnosc, ze nowa polityka krolewska sprowadzi same nieszczescia, ktore zburza spokojny bieg jego zycia. Kiedys zona wytknela mu brak serca. Sartoriirwrasz uwazal za blizszy prawdy zarzut, ze ma serce tylko do swojej pracy. W charakterystyczny sposob pochylil ramiona; moze to przez ten swoj nawyk wygladal na grozniejszego, niz byl naprawde. Liczyl trzydziesci siedem lat - trzydziesci siedem lat i piec tennerow, wedle skrupulatnych w sprawach wieku Kampanniatczykow - i wszystkie te lata wyryly mu sie na twarzy bruzdami wokol nosa i przy bokobrodach, upodobniajac kanclerza do madrej myszy. Kochaj krola i bliznich - pouczyl sam siebie, opuszczajac mysia dziure swych apartamentow. Wzorem wielu podobnych warowni palac stanowil zlepek starego z nowym, Forty w skalnych grotach pod Matrassylem istnialy juz w czasach zeszlej Wielkiej Zimy. To rozrastajac sie, to kurczac, tworzyly na przemian fortece badz rezydencje, w zaleznosci od losow Borlien. Pannowalscy dostojnicy czuli sie nieswojo w Matrassylu, gdzie fagory nie zaczepiane chodzily sobie ulicami - i nie prowokowaly zaczepek. W rezultacie nie przypadla dostojnikom do gustu JandolAnganolowa siedziba. Nazywali ja prowincjonalna. W latach, kiedy los byl mu mniej nieprzychylny, a dzien slubu z Myrdeming-gala swiezo w pamieci, JandolAnganol zatrudnil najlepszych w kraju architektow, budowniczych i artystow do naprawienia szkod wyrzadzonych przez czas. Szczegolna troska otoczyl komnaty krolowej. Mimo ze w starych murach do dzis pokutowal wojskowy duch, nie czulo sie tutaj nic z dlawiacej etykiety panujacej na oldorandzkim i pannowalskim dworze. Znalazlo sie miejsce nawet na zycie kulturalne. Zwlaszcza apartamenty kanclerza Sartoriirwrasza stanowily prawdziwy przybytek nauki i sztuki. Kanclerz bez zapalu podazal na zebranie krolewskiej rady. Myslal o rzeczach przyjemniejszych niz sprawy panstwowe. Nie dalej jak wczoraj znalazl wyjasnienie zagadki, nad ktora glowil sie od dawna. Starozytnej zagadki. Latwiej bylo odroznic prawde od falszu w przeszlosci niz w dniu dzisiejszym. Z naprzeciwka zblizala sie krolowa w jednej ze swych ognistoczerwonych sukni, razem z bratem i ksiezniczka Tatra, ktora podbiegla i oblapila kanclerza za noge. Sartoriirwrasz sklonil sie. Wlasne zaaferowanie nie przeszkodzilo mu wyczytac niepokoju w twarzy krolowej, jej leku przed wizyta dyplomatow. 78 -Bedziesz dzis mial Pannowal na glowie - powiedziala.-Bede marnowal czas w towarzystwie nadetych durniow, miast go poswiecic na pisanie mojej historii. - Nagle sie zreflektowal i rozesmial. - Wybacz, o Pani, chcialem tylko powiedziec, ze nie uwazam Tayntha Indredda, ksiecia Pannowalu, za wielkiego przyjaciela Borlien... Umiala niekiedy sie usmiechac dziwnie z daleka, jak gdyby niechetna rozbawieniu, ktore wziawszy poczatek w jej oczach obejmowalo nos, by wreszcie dotrzec do kacikow ust. -Tu sie zgadzamy. Dzis Borlien nie ma wielkich przyjaciol. -Przyznaj sie, Ruszwen, ty nigdy nie skonczysz tej swojej historii - rzekl brat krolowej, JeferalOboral, po dawnemu zdrabniajac jego imie. - Dzieki niej masz tylko pretekst, zeby przesypiac cale popoludnie. Kanclerz westchnal; bratu krolowej brakowalo rozumu siostry. Powiedzial szorstko: -Zamiast zbijac baki na dworze, zorganizowalbys wyprawe i poplynal dookola swiata. O ile bys wzbogacil swa wiedze! -Chcialabym, aby Robayday zrobil cos podobnego - rzekla Myrdeming-gala. - Kto wie, gdzie chlopak sie teraz podziewa? Sartoriirwrasz ani myslal litowac sie nad synem krolowej nadaremnie. -Dokonalem wczoraj nowego odkrycia - rzekl. - Chcecie poznac je, czy nie? Moze was zanudze? Moze na sama wzmianke o takich uprzykrzeniach wiedzy macie ochote skoczyc z murow? Krolowa ujela jego dlon, smiejac sie srebrzystym smiechem. -Daj spokoj, Jef i ja nie jestesmy gluptasami. Co to za odkrycie? Ze robi sie zimniej na swiecie? Nie baczac na jej zartobliwy ton Sartoriirwrasz zapytal, zmarszczywszy brew: -Jakiego koloru jest mustang? -Ja wiem - zawolala mala ksiezniczka. - One sa brazowe. Kazdy wie, ze mustangi sa brazowe. Chrzaknal, biorac mala na rece. -A jakiego koloru byly mustangi wczoraj? -Brazowe, oczywiscie. -A przedwczoraj? -Brazowe, glupi Ruszwenie. -Zgadza sie, madralinska ksiezniczko. Ale skoro tak, to dlaczego na iluminacjach w starodawnych kronikach przedstawiono muslangi w dwubarwne pasy jaskrawej barwy? - Sam musial odpowiedziec na swoje pytanie. - O to wlasnie zapytalem mego przyjaciela Bardola KaraBansite z Ottassolu. Zbadal on skore zdarta z mustanga. I co sie okazalo? Ano to, ze mustang wcale nie jest 79 brazowym zwierzakiem, jak sie nam wszystkim wydaje. Ma brazowe pasy. brazowe pasy na brazowym tle. Tatra parsknela smiechem.-Nabijasz sie z nas. Skoro jest brazowo-brazowy, to jest brazowy, no nie? -I tak, i nie. Skrety wlosa wskazuja, ze siersc nie jest jednolicie brazowa. Sklada sie z brazowych pasow. O czym to moze swiadczyc? Otoz rozwiazalem te zagadke i zobaczycie, jaki jestem sprytny. Kiedys mustangi mialy jaskrawe pregi, tak jak je widzimy w kronikach. Kiedy to bylo? Otoz bylo to wiosna Wielkiego Roku, gdy pastwiska znow porosly trawa. Mustang musial sie wowczas mnozyc na potege. Dlatego wdzial najbarwniejsze szaty godowe. Dzis, wieki pozniej, wszedzie ich pelno. Nie jest juz potrzebna taka plodnosc, wiec i niepotrzebne im szaty godowe. Pregi wyblakly na bezplciowe brazy - do wiosny w nastepnym Wielkim Roku, ktora okrasi je na nowo. Krolowa miala nieco zasepiona mine. -Jesli w ogole nadejdzie wiosna Wielkiego Roku, a my wszyscy nie walniemy we Freyra. Sartoriirwrasz z irytacja klasnal w dlonie. -Czyz nie widzicie, ze wlasnie ten... ten adaptacyjny przekladaniec muslangowy daje nam gwarancje, ze nie walniemy we Freyra... ze kazdego wielkiego lata Freyr zbliza sie, po cz?m znow oddala? -Nie jestesmy muslangami - JeferalOboral zbyl sprawe machnieciem reki. -Wasza Krolewska Mosc - z zarem zwrocil sie kanclerz do krolowej - moje odkrycie rowniez dowodzi, ze starym manuskryptom czesto mozna wierzyc bardziej, niz przypuszczamy. Jak wam wiadomo, krol, wasz malzonek, i ja zyjemy w niezgodzie. Prosze, wstaw sie za mna. Zeby dal zgode na przysposobienie statku do drogi. Na uwolnienie mnie na dwa lata od obowiazkow, na moja wyprawe dookola swiata w poszukiwaniu rekopisow. Na uczynienie z Borlien kolebki wiedzy, jaka bylo niegdys, w czasach kiwazjenczyka Yarap-Rombra. Oprocz Waszej pieknosci niewiele mnie tu zatrzymuje od smierci mojej zony. Cien przemknal po jej czole. -Krol przezywa jakies zalamanie. Czuje to. Zagoila sie rana na jego ciele, ale nie na duszy. Mozesz na mnie liczyc, Ruszwen, tylko odczekajmy z tym pomyslem do zakonczenia tych zlowrozbnych rozmow z Pannowalczykami. Przeczuwam, ze zwiastuja jakies nieszczescie. Usmiech krolowej wyrazal niemala sympatie do kanclerza. Poblazliwie znosila jego humory, dobrze znajac starego czlowieka. Nie byl chodzaca dobrocia - prawde powiedziawszy uwazala niektore jego eksperymenty za czysta nikczemnosc, zwlaszcza ten jeden, w ktorym zabil swoja zone. Ale ktoz jest chodzaca dobrocia? Stosunki kanclerza z krolem ukladaly sie nie najlepiej 80 i krolowa czesto probowala, tak jak i teraz, oslaniac Sartoriirwrasza przed gmewem JandolAnganola. Usilujac otworzyc kanclerzowi oczy, dodala lagodnie:-Od zajscia w Kosgatcie musze sie obchodzic z Jego Krolewska Moscia jak z jajkiem. Tatra pociagnela Sartoriirwrasza za bokobrody. -Nie wolno ci wypuszczac sie na morze, Ruszwen, w twoim wieku. Postawil ja na ziemi i zlozyl uklon. -Dopoki zyjemy, nikt z nas nie zna dnia ani godziny swojej niespodziewanej podrozy, moja malutka. Jak prawie kazdego ranka Myrdeminggala wyszla z bratem na korone zachodnich murow obronnych, skad mogla popatrzec z gory na miasto. Dzis wyjatkowo nie bylo mgly, zwyklej w porze malej zimy. Miasto lezalo u ich stop, widoczne jak na dloni. Pradawna warownia stala na szczycie gorujacej nad miastem skaly w glebokim zakolu Takissy. Nieco bardziej na polnocy blyszczal Valvoral, majacy tam ujscie do wiekszej rzeki. Tatra bez konca mogla z gory ogladac ludzi na ulicach i statki na rzece. -Patrz, mamo, lod przyjechal! - wykrzyknela mala ksiezniczka, wskazujac palcem w strone nabrzezy. U nabrzeza cumowal dwumasztowy siup. Z niedawno otwartych lukow jeszcze buchala para. Bloki najczystszego lordrardryjskiego lodu, blysnawszy w sloncu, wedrowaly z ladowni na oczekujace furgony, ktore ustawily sie przy burcie slupa. Jak zawsze dostarczono lod na czas, a palac i goscie jak zawsze byli gotowi na jego przyjecie. Po cztery woly w dyszlach mozolnie pociagna lodowe furgony, pnac sie kretym wezem po rownie kretej drodze zamkowej do fortecy przypominajacej kamienny okret, ktory wyplynal na urwiska. Tatra uparla sie, zeby obejrzec wspinaczke furgonow z lodem na sam szczyt, chociaz krolowej brakowalo cierpliwosci tego ranka. Stala w pewnym oddaleniu od corki, wodzac nieobecnym spojrzeniem dokola. JandolAnganol przyszedl i uscisnal ja o swicie. Wyczula w krolu niepokoj. Pannowal kladl sie groznym cieniem na wszystko. Na domiar zlego z Randonanu dochodzily niedobre wiesci od Drugiej Armii. -Mozesz sie przysluchiwac dzisiejszym obradom z ukrytej galerii - rzekl - jesli cie nie zanudza. Modl sie za mnie, Kuno. -Stale sie modle za ciebie. Wszechmocny bedzie z toba. Apatycznie pokrecil glowa. -Dlaczego zycie nie jest proste? Dlaczego wiara nie czyni zycia prostym? Dotknal dlugiej blizny na nodze. -Dopoki jestesmy tu razem, nic nam nie grozi, Janie. Pocalowal ja. 6 - Lato Helikonn 81 -Winienem byc z moja armia. Wtedy mielibysmy jakies zwyciestwa. TolramKetinet jako general jest do niczego. Nic nie ma miedzy mna a generalem - pomyslala - ty jednak masz pewnosc, ze jest... Krol odszedl. Gdy tylko zostala sama, ogarnelo ja przygnebienie. Ostatnio bil od niego jakis chlod. Jej wlasna pozycja byla zagrozona. Stojac na koronie muru, krolowa machinalnie wziela brata pod reke. Ksiezniczka Tatra wskazywala palcem i nawolywala po imieniu rozpoznanych ludzi wsrod ciagnacej pod gore karawany. Niecale dwadziescia lat temu w gore zbocza poprowadzono kryte dachem przejscie do samych murow. Pod oslona dachu zolnierze przypuscili szturm do oblezonej fortecy. Za pomoca prochowych ladunkow dokonali wylomu w murze i wdarli sie na teren palacu. Rozgorzala krwawa bitwa. Obroncy zostali pokonani. Wszyscy poszli pod miecz, mezczyzni i kobiety, fagory i wiesniacy. Wszyscy z wyjatkiem barona wladajacego zamkiem. Powiazawszy zone, dzieci i pokojowa sluzbe, baron przebral sie i przez wylom wyprowadzil ich z rzezi. Krzykiem i blaga torujac sobie i swym falszywym jencom droge wsrod wrazych zastepow, wyrwal sie z nimi na wolnosc. W ten sposob ocalil tez corke od smierci. Baronem byl RantanOboral, ojciec krolowej. Wyczyn przysporzyl mu wielkiej slawy. Ale nie mogl mu przywrocic dawnej potegi. Zdobywca fortecy - jak wszystkie twierdze przed swoim upadkiem uwazanej za nie do zdobycia - byl bitny dziad JandolAnganola. Krwawy ow staruch skrzetnie natenczas jednoczyl wschodnie prowincje Borlien, ustanawiajac bezpieczne granice krolestwa. RantanOboral ulegl jego armiom jako ostatni feudal w tym regionie. Armie w wielkiej mierze nalezaly do przeszlosci, a Myrdeminggala, poslubiwszy JandolAnganola i zapewniwszy swej rodzinie jako taka przyszlosc, zamieszkala w starej ojcowskiej warowni. Czesc cytadeli wciaz lezala w ruinie. Pewne jej fragmenty przebudowano za panowania ojca JandolAnganola. Inne beztrosko rozpoczete wielkie projekty przebudowy powoli rozsypywaly sie w upale. Sterty kamienia stanowily dominujacy akcent w obrazie fortecy. Myrdeminggala kochala te zwariowane polruiny, lecz przeszlosc mroczyla ich blanki. Kurczowo trzymajac Tatre za raczke, krolowa dotarla pod stojacy w glebi budynek z niewielka kolumnada. Tu miala swa rezydencje. Bajkowe pawilony z bialego marmuru wienczyly surowy mur z czerwonych piaskowcow. Za murem ciagnely sie jej ogrody z prywatna sadzawka, w ktorej lubila plywac. Na srodku sadzawki zbudowano sztuczna wysepke, a na niej wysmukla swiatynie poswiecona Akhanabie. Tam krol i krolowa czesto sie kochali w pierwszych dniach po slubie. Pozegnawszy brata krolowa weszla po schodkach na odkryta galerie. Pod galeria lezal ogrod, w ktorym YarpalAnganol, ojciec JandolAnganola, urzadzal 82 kiedys wyscigi psow i ukladal wielobarwne ptaki. Troche tych ptakow pozostalo w wolierach - Roba zawsze je karmil rankiem, nim uciekl. Teraz karmila je Meja TolramKetinet.Dlawiacy strach sciskal serce Myrdeminggali. Widok ptakow jeszcze bardziej wytracil ja z rownowagi. Zostawila Tatre pod opieka dworki i udala sie na drugi koniec galerii, do drzwi, ktore otworzyla kluczem dobytym z fald sukni. Minela wyprezonego na bacznosc gwardziste. Chociaz tak lekkie, jej kroki glosno rozbrzmiewaly na kamiennej posadzce. Dotarla do alkowy przy zaslonietym draperia oknie i usiadla na kanapie pod treliazowa scianka. Mogla przez nia widziec nie bedac widziana z drugiej strony. Dogodny punkt obserwacyjny pozwalal objac spojrzeniem wielka sale audiencjonalna. Promienie slonca wpadaly do sali przez okienne kraty. Nikt z dygnitarzy jeszcze sie nie pojawil. Byl tam jedynie krol i jego fagorzy miodek, nieodlaczny krolewski towarzysz od czasu Bitwy Kosgatckiej. Juli ledwo siegal krolowi do piersi. W bialym futrze nadal mu sterczaly rude kitki ze szczeniecych tygodni. Brykal i krecil sie jak fryga, klapiac szkaradna paszcza ku wyciagnietej rece krola. Krol smial sie i pstrykal palcami. -Grzeczny chlopiec, grzeczny chlopiec - powtarzal. -Teek, ja grzeczny glopiec - powiedzial Juli. Krol ze smiechem porwal go na rece. Krolowa odchylila sie w tyl na oparcie. Poczula skurcz strachu. Uslyszala skrzypniecie wiklinowej plecionki pod plecami. Spuscila wzrok. Jesli wiedzial o jej obecnosci, to nie chcial z nia rozmawiac. Moj ty odyncu, moj kochany odyncu - przyzywala go w milczeniu. - Co cie opetalo? Moja matka posiadala dziwna moc. Ja mam przeczucie, ze cos strasznego spadnie na ten dwor, na nasze zycie... Osmielila sie ponownie spojrzec, gdy dostojni goscie gwarzac wchodzili i wygodnie zasiadali. Wszedzie rozlozono poduszki i kobierce. Skapo odziane niewolnice zwawo roznosily kolorowe napoje. JandolAnganol przeszedl wsrod gosci i niewolnic swym krolewskim krokiem i rzucil sie na sofe pod baldachimem. Z powaga odpowiadajac na uklony Sartoriirwrasz zajal miejsce za krolewska sofa i zapalil tredowniczke. Miodek Juli rozsiadl sie na poduszce, ziejac i ziewajac. -Jestescie obcymi ludzmi na naszym dworze - na glos powiedziala krolowa, spogladajac przez krate. - Jestescie obcymi ludzmi w naszym zyciu. Przy JandolAnganolu skupili sie miejscowi dygnitarze, wsrod nich burmistrz Matrassylu i jednoczesnie przewodniczacy skritiny, wikariusz JandolAnganola, jego zbrojmistrz krolewski i paru wojskowych. Jeden z nich nosil insygnia kapitana fagorzej gwardii, ale ze wzgledu na gosci nie bylo zadnego fagora poza krolewskim ulubiencem. W grupie cudzoziemcow najbardziej sie wyrozniali Sibornalczycy. lo Pasza-ratid, ambasador w Borlien, pochodzil z Uskutu. On i malzonka, wysocy 83 i w szarych strojach oboje, siedzieli z dala od siebie. Roznie mowiono, a to, ze nie zyja w zgodzie, to znow, ze tacy juz sa Sibornalczycy. Jakkolwiek bylo, para ta, przebywajaca na dworze ponad dziewiec tennerow - za trzy tygodnie mial im uplynac pierwszy rok pobytu - rzadko wymieniala usmiech czy chociazby spojrzenie.-To ciebie sie boje, Paszaratidzie, ty zly duchu - szepnela krolowa. Pannowal przyslal ksiecia. Wybor zostal dokladnie przemyslany. Pannowa! byl najpotezniejszym panstwem sposrod siedemnastu krajow Kampanniatu, hamowanym w swych zakusach jedynie przez wojne, jaka musial nieustannie toczyc na swej pomocnej granicy z Sibornalem. Pannowalska religia podbila kontynent. Teraz Pannowal flirtowal z Borlien, ktore juz placilo daniny w zbozu i pieniadzu na kosciol, lecz przypominalo to flirt podstarzalej wdowy z jurnym parobkiem, przyslanym tu w osobie pomniejszego ksiecia. Posledni mogl sobie byc ksiaze Taynth Indredd, jednak prezentowal sie okazale, brak znaczenia nadrabiajac tusza. Dalekie pokrewienstwo laczylo ksiecia z oldorandzkim domem panujacym. Taynth Indredd nie cieszyl sie wielka sympatia, wiec jakis pannowalski dyplomata zarzadzil, by jako glowny doradca towarzyszyl mu sedziwy kaplan Guaddl Ulbobeg, uchodzacy za przyjaciela JandolAnganola z czasow, gdy krol odbywal nowicjat w pannowalskim klasztorze. -Och, wy, mezczyzni, madrzy w gebie J- trwozliwie westchnela krolowa za swa krata. JandolAnganol przemawial wywazonym tonem. Nie wstal z sofy. Slowa rzucal szybko, tak jak spojrzenia. W rzeczy samej skladal gosciom raport o stanie krolestwa. -Dzis pokoj panuje w granicach Borlien. Mamy troche bandytow, lecz gdziez ich nie ma. To Wojny Zachodnie nie daja wytchnienia naszym armiom. To one tocza z nas krew. Na wschodnich rubiezach tez czyhaja grozni rabusie. Unndreid Mlot i okrutny Darwiisz Trupia Czaszka. Powiodl wyzywajacym spojrzeniem wokolo. Wstyd mu przynosila rana z rak tak niegodnego przeciwnika, jak Darwiisz. -Zblizanie sie Freyra sprowadza na nas susze. Panuje powszechny glod. Nie mozna wymagac od Borlien, by jeszcze gdzies wojowalo. Jestesmy krajem wielkim pod wzgledem obszaru, biednym pod wzgledem plonow. -Daruj sobie, kuzynie, te zbytnia skromnosc - powiedzial Taynth Indredd. - Kazde dziecko wie, ze wasza poludniowa nizina lessowa to najzyzniejsze ziemie na calym kontynencie. -Zyznosc nie jest sprawa samej ziemi, tylko jej wlasciwej uprawy - odparl JandolAnganol. - Napor na nasze granice jest taki, ze musimy sila wcielac chlopow do wojska, kobietom i dzieciom zostawiajac prace na roli. -W takim razie niewatpliwie potrzebujesz naszej pomocy, kuzynie - rzekl 84 Taynth Indredd, szukajac wzrokiem ogolnej aprobaty, na jaka w jego mniemaniu zaslugiwala ta odzywka.-Jesli chlopu okuleje mustang - odezwal sie lo Paszaratid - czy pomoze mu dziki kaidaw? Uwage pominieto milczeniem. Byli tacy, ktorzy uwazali, ze Sibornalczyk nie powinien uczestniczyc w tym zebraniu. Tonem medrca, ktory wszystko wyjasnia, Taynth Indredd rzekl: -Zadasz od nas, kuzynie, pomocy w czasach, gdy wszystkie kraje sa w tarapatach. Bogactwa radujace naszych ojcow przeminely, nasze pola plona. nasze owoce usychaja. I prosto w oczy musze ci powiedziec, ze nie wygasla zadawniona wasn miedzy nami. Mamy wielka nadzieje na polozenie jej kresu. musimy polozyc jej kres, jesli chcemy zyc ze soba w zgodzie. Zapadla cisza. Taynth Indredd chyba bal sie mowic dalej. JandolAnganol skoczyl na rowne nogi, a ciemna twarz jeszcze bardziej mu pociemniala od gniewu. Czujny miodek Juli tez sie poderwal, jak gdyby gotow na kazde skinienie swego pana. -Udalem sie do Oldorando, by prosic Sayrena Stunda o pomoc jedynie przeciwko wspolnym wrogom. A wy tu sciagacie jak sepy! Wystepujecie przeciwko mnie na moim wlasnym dworze. Co to za wasn miedzy nami? No. powiedz. Taynth Indredd naradzal sie ze swym doradca Guaddlem Ulbobegiem. Odpowiedzi udzielil ten drugi, przyjaciel krola. Wstal, zlozyl uklon i wskazal na Juliego. -To nie sen. Wasza Krolewska Mosc, to jawa, i ten nasz niepokoj, i to stworzenie, ktore sprowadziles na nasze spotkanie. Od najdawniejszych czasow rodzaj ludzki i rodzaj fagorzy sa smiertelnymi wrogami. Nie moze byc zawieszenia broni miedzy tak odmiennymi istotami. Swiete Cesarstwo Pan-nowalu oglasza swiete wojny i halali przeciwko tym ohydnym stworom, pragnac zetrzec je z powierzchni ziemi. A Wasza Krolewska Mosc udziela im azylu w waszych granicach. Mowil niemal blagalnie, wzrok utkwiwszy w podlodze, aby pozbawic slowa swoje sily. Sile przywrocil im Taynth Indredd, krzyczac: -Chcesz od nas pomocy za przygarnianie tabunow tego robactwa? Raz juz zalalo Kampanniat i zaleje po raz drugi, dzieki twej laskawosci. Wziawszy sie pod boki, JandolAnganol stawil im czolo. -Nikt spoza granic mojego krolestwa nie bedzie mi sie wtracal do polityki wewnetrznej. Slucham glosow skritiny, a moja skritina sie nie skarzy. Owszem, chetnie przyjmuje ancipitow w Borlien. Rozejm z nimi jest mozliwy. Uprawiaja nieuzytki, ktorych nie tkna nasi ludzie. Wykonuja ponizajace prace, przed ktorymi wzdragaja sie niewolnicy. Wojuja bez zoldu. Ja w skarbcu mam pustki - jezeli pannowalskie kutwy nie wiedza, co oznacza pusty skarbiec, to 85 wyjasniam, ze nie stac mnie na wojsko inne niz fagorze. W nagrode fagory dostaja skrawki ziemi. Co wiecej, one nie wieja na widok wroga! Mozecie sobie gadac, ze wszystko dlatego, ze sa zbyt glupie. Na co odpowiadam, ze zawsze wole fagora od wiesniaka. Dopoki ja jestem krolem Borlien, dopoty fagory maja we mnie obronce.-Wasza Krolewska Mosc chcial, jak sadzimy, powiedziec, ze fagory maja w was obronce, dopoki Myrdeminggala jest krolowa Borlien. Slowa te wypowiedzial jeden z wikariuszy Tayntha Indredda, wychudly czlowieczek, ktory swoje gnaty udrapowal czarfralem z czarnej welny. Sala ponownie zastygla w -napieciu. Idac za ciosem, wikariusz ciagnal dalej: -To krolowa z jej dobrze znanym czulym sercem dla wszystkiego, co zywe, krolowa i jej ojciec, rycerz RantanOboral, przez dziada Waszej Krolewskiej Mosci wyzuty z tego tutaj palacu nie dalej niz dwadziescia lat temu - to oni zapoczatkowali ow hanbiacy sojusz z ancipitami, trwajacy po dzis dzien. Guaddl Ulbobeg wstal i pochylil sie przed Taynthem Indreddem w uklonie. -Panie - rzekl - protestuje przeciwko obrotowi, jaki przybiera ta narada. Nie jestesmy tu po to, by oczerniac krolowa Borlien, tylko by ofiarowac pomoc krolowi. Lecz JandolAnganol usiadl, jakby ze znuzenia. Wikariusz obnazyl jego slabe miejsca: ze prawo krola do tronu jest swiezej daty, a krolowa jest corka jakiegos baronka. Ze wspolczuciem zerknawszy na wladce, glos zabral Sartoriirwrasz, zwracajac sie do pannowalskich delegatow. -Zycie mnie nauczylo nie dziwic sie niczemu, ale jako kanclerz Jego Krolewskiej Mosci ze zdziwieniem zauwazam takie uprzedzenia, nawet powiedzialbym, ze wzajemna wrogosc wsrod czlonkow jednego i wielkiego. Swietego Cesarstwa Pannowalu. Jak zapewne wiadomo, jestem ateista, zatem bezstronnie patrze na brewerie waszego Kosciola. A gdziez gloszone przez was milosierdzie? I czy kopiac dolki pod krolowa pomagacie Jego Krolewskiej Mosci? Jestem juz w zgrzybialym wieku, jednak powiadam ci, przeswietny ksiaze Indreddzie, ze w pelni podzielam twa wielka nienawisc do fagorow. Lecz fagory stanowia element naszego bytu i musimy zyc z nimi, tak jak wy, Pannowalczycy, zyjecie w ciaglej wojnie z Sibornalczykami. Czyzbyscie chcieli zetrzec Sibornalczykow z powierzchni ziemi, tak jak chcecie zmiesc z niej wszystkie fagory? Czyz zabijanie samo w sobie nie jest wlasnie grzechem? Chyba tak wlasnie naucza wasz Akhanaba? A skoro mowimy bez ogrodek, to my, Borlienczycy, od dawna juz jestesmy przekonani, ze gdyby Pannowal nie toczyl na szerokim froncie bojow z sibornalskimi kolonistami z polnocy, wowczas najezdzalby nasze ziemie, prac na poludnie, czego dowodem jest rowniez wasza obecna proba narzucenia nam zasad pannowalskiej ideologii. I za to jestesmy wdzieczni Sibornalczykom. 86 Kanclerz nachylil sie, by cos uzgodnic z JandolAnganolem, na co powstal sibornalski ambasador i rzekl:-Jako ze postepowe narody Sibornalu tak rzadko spotykaja sie ze strony Cesarstwa z czyms innym niz potepienie, niniejszym pragne wyrazic nasze zdziwienie i wdziecznosc za te slowa. Pusciwszy ironiczna uwage Sibornalczyka mimo uszu, Taynth Indredd powiedzial, pijac wprost do Sartoriirwrasza: -Tak bardzo zgrzybiales, ze na opak pojmujesz sytuacje. Pannowal niczym bastion oslania was od polnocy przed najazdami wojowniczych Sibornal-czykow. Jako samozwanczy badacz dziejow powinienes wiedziec, ze ciz sami Sibornalczycy od lat - pokolenia za pokoleniami - nie ustaja w wysilkach, by porzucic wlasny obmierzly kontynent polnocny i zajac nasz. Bez wzgledu na to, ile bylo prawdy w tym ostatnim oskarzeniu, Pannowal-czycy istotnie czuli sie w rownej mierze obrazeni widokiem Sibornalczykow, co i fagorow w sali audiencjonalnej. Nawet Taynth Indredd jednak zdawal sobie sprawe, ze ten prawdziwy szaniec pomiedzy Sibornalem a Borlien byl natury geograficznej: strome grzbiety Gor Quzint i wielki korytarz od quzinckich lancuchow az do Modriatu, o tej porze zmieniony w ognista pustynie Hazziz. JandolAnganol naradzil sie z Sartoriirwraszem. Kanclerz ponownie zabral glos. -Nasi mili goscie napomkneli tu o wojowniczosci Sibornalczykow. Darowujac sobie dalsze zlosliwosci i zniewagi, winnismy przejsc do sedna sprawy. Pan moj krol JandolAnganol niedawno zostal ranny w obronie swego krolestwa, ranny tak ciezko, ze jego zycie wisialo na wlosku. Za swe ozdrowienie krol slawi Akhanabe, podczas gdy ja slawie ziola, ktorymi moj medyk opatrywal rane. Mam tu przedmiot, ktory rane zadal. Na wezwanie kanclerza zbrojmistrz krolewski, drobny czlowieczek z sumias-tymi wasiskami, odziany w stroj ze skory, sztywno wystapil na srodek sali i pokazal olowiana kulke, ktora trzymal kciukiem i wskazujacym palcem dloni w rekawicy. -To jest kula - oznajmil uroczystym glosem. - Za pomoca noza chirurgicznego wyjeto te kule z nogi Jego Krolewskiej Mosci. Straszliwie uszkodzila cialo. Zostala wystrzelona z recznej broni miotajacej zwanej rusznica. -Dziekuje wam - Sartoriirwrasz odprawil zbrojmistrza. - Dobrze wiemy, ze narody Sibornalu sa niezwykle postepowe. Rusznica swiadczy o tej ich postepowosci. Wiadomo tez nam, ze obecnie Sibornalczycy wyrabiaja rusznice w wielkich ilosciach, ostatnio zas wprowadzili nowosc pod nazwa zamka kolowego, ktory bedzie sial jeszcze wieksze zniszczenie. Radzilbym Swietemu Cesarstwu Pannowalu wykazac prawdziwa jednosc w obliczu tej ostatniej nowinki. Prosze mi wierzyc, ze tego wynalazku trzeba sie bac bardziej niz Unndreida Mlota we wlasnej osobie. Ponadto musze was wszystkich poinfor- 87 mowac, ze zajmujace Kosgatt plemiona zaopatruja sie w te bron nie -jak bysmy oczekiwali - w samym Sibornalu, lecz otrzymaly ja z sibornalskiego zrodla w samym Matrassylu, o czym donosza nasi szpiedzy.Na te slowa oczy wszystkich obecnych w sali zwrocily sie ku sibornalskiemu ambasadorowi. lo Paszaratid akurat zamierzal przeplukac sobie gardlo jakims zimnym napojem. Zastygl ze zmartwiala twarza i ze szklanica w pol drogi do ust. Za to podniosla sie opodal spoczywajaca na poduszkach Diena Paszaratid, jego malzonka. Wysoka i zgrabna kobieta, szczupla, bladolica, surowej postaci. -Gdybyscie chcieli wiedziec, szanowni mezowie stanu, dlaczego w mojej ojczyznie wasz Kampanniat nazywamy Dzikim Kontynentem, to takie jedno wierutne klamstwo winno juz wystarczyc za cala odpowiedz. Ktoz zostanie oskarzony o ten handel bronia? Ktoz, jak nie moj malzonek, ktory jest zawsze pierwszy na liscie podejrzanych? Sartoriirwrasz pociagnal sie za bokobrody, wykrzywiajac sobie twarz w mimowolnym usmiechu. -Pani Dieno, niepotrzebnie wymienia pani swego malzonka w zwiazku z ta historia. Nikt tego nie czyni. Ja nie. Wstal JandolAnganol. -Dwaj nasi agenci, upozorowani na drajackich wspolplemiencow, udali sie na podziemny bazar i zakupili jedna z takich rusznic. Zapraszam na pokaz skutecznosci tej nowej broni, by nikt nie watpil, ze wkroczylismy w nowa ere sztuki wojennej. Moze to wam unaoczni koniecznosc utrzymania fagorow w mojej armii i w moim krolestwie. Jesli tylko wasza delikatnosc - zwrocil sie bezposrednio do pannowalskiego ksiecia - zniesie obecnosc ancipitow w sali... Dyplomaci wyprostowali sie na siedziskach, bojazliwie wlepiajac oczy w krola. Ten klasnal w dlonie. Obleczony w skorzany stroj kapitan z krolewskiej swity podszedl do drzwi i glosno rzucil rozkaz. Dwa pozbawione rogow fagory zwawo wkroczyly na sale. Do tej pory nieruchome czekaly posrod cieni. Przechodzac w smugach swiatla pod oknami mignely biela futer. Jeden niosl przed soba dluga rusznice. Usunieto mu sie z drogi przez caly srodek sali, fagor zas wsparl rusznice na posadzce i pochyliwszy sie sposobil ja do strzalu. Owa reczna bron palna miala zelazna lufe dlugosci szesciu stop i loze z polerowanego drewna. Baczki ze srebrnego drutu laczyly w pewnych odstepach lufe z lozem. Za podporke sluzyla mocna soszka na trzech skladanych, ostro okutych nozkach. Fagor wyjal zza pasa rog z prochem, wsypal proch do lufy, po czym do samego jej dna wepchnal okragla olowiana kule, poslugujac sie stemplem. Przyjal postawe strzelecka i oddmuchal lont. Kapitan gwardii fagorzej czuwal nad prawidlowym przygotowaniem rusznicy do strzalu. Drugi fagor, ktory tymczasem odszedl w przeciwny koniec sali, stal tam pod sciana i patrzyl prosto przed siebie, strzepujac uchem. Ludzie poprzesiadali sie jak najdalej od niego. Pierwszy fagor przymruzyl oko, celujac wzdluz lufy, 88 podpartej soszka przy wylocie. Zaskwierczal lont. Rozlegl sie potworny huk i buchnal dym. Drugi fagor zachwial sie na nogach. Zolta plama wykwitla mu wysoko na piersi kryjacej fagorze wnetrznosci. Cos powiedzial, przyciskajac dlon do miejsca, w ktorym kula przebila piers. Po chwili z gluchym stuknieciem padl martwy na posadzke.Dym i swad wypelnily sale audiencjonalna, przyprawiajac dyplomatow o kaszel. Wpadli w panike. Zerwali sie jak oparzeni i obciagnawszy czarfrale uciekli na dwor. W srodku pozostal JandolAnganol i jego kanclerz. Obejrzawszy sobie z ukrycia poranny pokaz sily ognia, krolowa zamknela sie w swoich komnatach. Wiazane z ta sila nadzieje napawaly ja wstretem. Dla krolowej bylo jasne, ze pannowalska delegacja, z odpychajacym ksieciem Taynthem Indreddem na czele, nie wystepuje przeciwko Sibornalczykom, ktorych wrogosc nie od dzis i nie od wczoraj uznawano za rzecz zrozumiala sama przez sie, wiec i wrogi stosunek do nich nie podlegal dyskusji. Za cel swych napasci Pannowalczycy obrali JandolAnganola, pragnac go bardziej uzaleznic od siebie. A zatem i ona, ktora miala nad nim wladze, tez stanowila cel ich atakow. Myrdeminggala zjadla obiad w towarzystwie dam dworu. JandolAnganol jako gospodarz podejmowal obiadem gosci. Guaddl Ulbobeg doigral sie piorunujacych spojrzen swego ksiecia pana. przystajac przy krolu i szepczac mu do ucha: -Twoj pokaz byl efektowny, lecz malo skuteczny. Wszakze nasze wojska na polnocy musza coraz czesciej walczyc przeciwko Sibornalczykom uzbrojonym w takie wlasnie rusznice. Jutro zobaczysz, ze sztuki ich wyrobu mozna sie jednak nauczyc. Uwazaj, przyjacielu, ksiaze bowiem postawi ci twarde warunki. Ledwo tknawszy jedzenie krolowa wrocila samotnie do siebie i w wykuszu siadla na wyscielanej lawie pod ulubionym oknem. Przyszedl jej na mysl odpychajacy Taynth Indredd, podobny do ropuchy. Wiedziala, ze ksiaze jest spokrewniony z rownie obrzydliwym Sayrenem Stundem, krolem Oldorando, ktory pojal Madiske za zone. Nawet fagory byly chyba milsze niz ci intryganci krolewskiego rodu. Z okna widziala swoj ogrod, a dalej wylozona kafelkami sadzawke, w ktorej lubila plywac. Na drugim brzegu sadzawki wznosil sie wysoki mur, zaslaniajacy jej wdzieki przed niepowolanymi oczyma, u podstawy zas muru, tuz nad lustrem wody, widniala niewielka zelazna krata. Krata tkwila w okienku lochu. W lochu siedzial ojciec JandolAnganola, zdetronizowany krol VarpalAnganol, zamkniety tam wkrotce po weselu krolowej. W sadzawce plywaly zlote karasie, widoczne nawet z tej odleglosci. Byly wiezniami, tak jak ona, jak VarpalAnganol. Rozleglo sie pukanie do drzwi. Pokojowka oznajmila, ze na zewnatrz czeka na krolowa jej brat. YeferalOboral opieral sie o balustrade balkonu. I brat, 89 i siostra zdawali sobie sprawe, ze JandolAnganol juz dawno by go zabil, gdyby nie krolowa. Nie byl przystojnym mezczyzna; Myrdeminggala w dwojnasob odziedziczyla cala urode po przodkach. Brat rysy mial nijakie, wyraz twarzy zgorzknialy. Byl odwazny, posluszny, cierpliwy, poza tym niewiele znalazloby sie w nim zalet. W przeciwienstwie do JandolAnganola nigdy nie dbal o szyk, jak gdyby dla podkreslenia, ze nie zamierza odgrywac zadnej roli w zyciu. Bez sprzeciwu jednak sluzyl JandolAnganolowi i kochal siostre, ktorej zycie bylo mu o wiele drozsze niz wlasne. Myrdeminggala lubila w bracie te jego zwyczajnosc.-Nie wziales udzialu w naradzie. -Za wysokie progi. -Nic nie straciles. -Tak slyszalem. Cos zdenerwowalo lo Paszaratida. Na ogol jest zimny jak zlom lodu z Lordrardry. A tu straze gadaja, ze on ma kochanke na miescie - cos takiego! Jesli to prawda, duzo ryzykuje. Myrdeminggala pokazala zeby w usmiechu. -Nie cierpie, jak sie gapi na mnie. Jesli ma kochanke, tym lepiej! Wybuchneli smiechem. Wesolo gwarzyli, na krotka chwile zapominajac o swiecie. Ich ojciec, stary baron, zbyt stary, by widziano w nim zagrozenie dla tronu, bawil teraz na wsi, klnac upal. Ostatnio wzial sie za lowienie ryb, bardziej dla ochlody. Uderzyl dziedzincowy dzwon. Spojrzawszy w dol zobaczyli, jak na dziedziniec wkracza JandolAnganol, a tuz za nim gwardzista z czerwonym jedwabnym parasolem, rozpietym nad krolewska glowa. Fagorzy mlodek jak zawsze nie odstepowal krola. -Zechcesz laskawie zejsc na dol, Kuno? Trzeba zabawic naszych gosci podczas przerwy w rozmowach. Sprawisz im o niebo wiecej radosci niz moja skromna osoba. Zostawila brata i zeszla do krola na dziedziniec, pod parasol. Z dworna kurtuazja JandolAnganol podal jej ramie. Wygladal na znuzonego, chociaz w odblasku pod tkanina parasola mial na policzkach rumience, jak od goraczki. -Czeka nas ugoda z Pannowalem i Oldorando, a z nia koniec wojennych klopotow? - spytala niesmialo. -Jedna Patrzycielka wie, co nas czeka - wybuchnal. - Musimy wyciagnac przyjazna reke i uglaskac wsciekle psy, w przeciwnym razie wykorzystaja chwile naszej slabosci i rozszarpia ten kraj. Nie wiadomo, czy wieksze z nich chytrusy, czy obludne swietoszki - westchnal. -Przyjdzie czas, gdy bedziemy polowac we dwoje, ty i ja. i cieszyc sie zyciem, jak dawniej - odparla, scisnawszy go za ramie. Nie chciala czynic mu wyrzutow za zaproszenie takich gosci. Puszczajac jej pobozne zyczenia mimo uszu, powiedzial ze zloscia: 90 -Sartoriirwrasz niemadrze zrobil rano, przyznajac sie do ateizmu. Musze sie go pozbyc. Taynth ma mi za zle kanclerza, ktory jest wrogiem Kosciola.-Ksiaze Taynth wystepowal tez przeciwko mojej osobie. Czy mnie rowniez odprawisz, bo mu sie nie podobam? Gniewny blysk w oku towarzyszyl jej slowom, mimo ze silila sie na zartobliwy ton. Lecz krol odparl markotnie: -Dobrze wiesz, i skritina wie, ze skarbiec swieci pustka. Mozemy byc zmuszeni do wielu rzeczy, przed ktorymi wzdraga nam sie serce. Wyszarpnela reke spod jego ramienia. Goscie z konkubinami i sluzba pospolu zebrali sie na parterowym kruzganku w ogrodowym dziedzincu. Ku ich uciesze wodzono dzikie zwierzeta, a trupa kuglarzy popisywala sie lichymi sztuczkami. JandolAnganol ze swa krolowa obchodzil postow. Mezczyzni witali ja z widocznym ozywieniem na twarzy. Wciaz jestem cos warta dla Jana - pomyslala. Jakis stary Thribriatanczyk w cudacznym kapeluszu na glowie prowadzal pare goryloksztaltnych Innych na lancuchu. Stworzenia przyciagaly uwage wielu widzow. Przywykle do nadrzewnego trybu zycia poruszaly sie wyjatkowo niezdarnie. Ktos orzekl, ze jak para pijanych dworakow. Pod zoltym parasolem stal zabiasty ksiaze Taynth Indredd i palac tredow-niczke przygladal sie prostackim figlom dwojga Innych. Przy nim napuszona dziewczynka w wieku okolo jedenastu lat i szesciu tennerow zasmiewala sie z jencow do rozpuku. -Czyz nie sa smieszni, wujciu? - rzekla do ksiecia. - Zupelnie jak ludzie, gdyby nie to geste futro. Uslyszawszy ja Thribriatanczyk uchylil kapelusza i spytal: -Chcecie, panie, to ich naklonie, by walczyli ze soba. Rozbawiony ksiaze pokazal mu srebrnika na dloni. -Bedzie twoj, jesli ich naklonisz, by ze soba zrobili fiki-miki. Wszyscy wybuchneli smiechem. Dziewczynka pisnela z radosci. -Ale swintuch z ciebie, wujaszku! Naprawde zrobia fiki-miki? -Te potwory nie maja takiego khmiru jak ludzie - z ponura uprzejmoscia rzekl Thribriatanczyk. - Tylko raz w miesiacu zbiera im sie na milosc, na fiki-miki. Latwiej mi zmusic je do walki. Ksiaze schowal srebrnika, smiejac sie i krecac glowa. W chwili gdy obrocil sie do odejscia, powitala go Myrdeminggala. Mala towarzyszka ksiecia ulotnila sie, nagle znudzona. Nosila suknie doroslej kobiety i roz na policzkach. Uczyniwszy konwenansom zadosc krolowa zostawila pograzonych w rozmowie JandolAnganola i Tayntha Indredda i podeszla do stojacej nad zrodelkiem dziewczynki, by z nia pogawedzic. Mala markotnie patrzyla sie w wode. -Wypatrujesz rybek? 91 -Nie, niby po co. U nas w Oldorando mamy duzo wieksze ryby. - Pokazala wielkosc oldorandzkich ryb dziecinnym gestem, rozkladajac rece.-Ho, ho. Wlasnie rozmawialam z ksieciem, twoim ojcem. Dziewczynka po raz pierwszy podniosla pelen lekcewazenia wzrok na swa rozmowczynie. Myrdeminggale zdumial widok jej buzi, jakze odmiennej, o wielkich oczach ocienionych przez nienormalnie dlugie rzesy i nosie niczym dziob dlugoogoniastej papuzki. Na Patrzycielke - myslala krolowa - toz to dziecko jest polmadiska! Jaka smieszna mala! Musze byc mila dla niej. Dziewczynka mowila: -Zyganka! Taynth moim ojcem! On nie jest moim ojcem. Skad ci to przyszlo do glowy? To tylko bardzo daleki powinowaty. Nie chcialabym miec takiego ojca, jest za gruby. - I jak gdyby dla zatarcia niemilego wrazenia dodala: - To prawda, ze pierwszy raz pozwolono mi wyruszyc z Oldorando w podroz bez ojca. Mam ze soba moje kobiety, oczywiscie, ale tu jest strasznie nudno, co nie? Musisz tu mieszkac? - Spojrzala z ukosa na krolowa. Osobliwe rysy twarzy sprawialy, ze wygladala na sliczna i glupiutka zarazem. - Wiesz co? Wygladasz calkiem ladnie jak na stara kobiete. -Mam piekny chlodny basen, ukryty przed wzrokiem ludzi - powiedziala krolowa z powazna mina. - Chcesz sobie poplywac? Pozwola ci? Dziewczynka zastanowila sie. -Moge robic, co mi sie podoba, oczywiscie, ale mysle, ze plywanie akurat w tej chwili nie byloby w stylu damy. W koncu jestem ksiezniczka. To zobowiazuje. -Ach tak? Czy mozesz mi zdradzic swoje imie? -Zyganka, alez to Borlien prymitywne! Myslalam, ze kazdy zna moje imie. Jestem ksiezniczka Simoda Tal, a moj ojciec jest krolem Oldorando. Chyba slyszalas o Oldorando? Krolowa nie kryla usmiechu. Zrobilo jej sie zal dziewczynki. -No coz, skoro przebylas tak daleka droge z Oldorando, sadze, ze zaslugujesz, by sobie poplywac. -Poplywam, kiedy uznam za stosowne, dziekuje - odparla mala dama. A za stosowne uznala mala dama nazajutrz, skoro swit. Trafila do sypialni krolowej i wyrwala ja ze snu, bardziej rozbawiajac Myrdeminggale, niz zloszczac. Krolowa obudzila Tatre i we trzy zeszly nad basen, w towarzystwie pokojowek niosacych reczniki i fagorzej strazy. Dziewczynka odprawila fagory, twierdzac, ze budza w niej wstret. Zimny brzask kladl sie na lustrze basenu, ale woda byla bardziej niz letnia. Kiedys, za czasow ojca JandolAnganola, furgonami zwozono snieg i lod z gor dla 92 chlodzenia wody, lecz brak rak do pracy i burzenie sie mordriackich plemion polozyly kres takim luksusom.Krolowa plywala zawsze w cieniutkiej koszulce, okrywajac swa biala nagosc, mimo ze na basen wychodzily tylko okna jej wlasnych komnat. Simoda Tal nie miala podobnych zahamowan. Zrzucila ubranie ukazujac pelne cialko i kepke czarnych wlosow, ktore sterczaly niczym sosny na osniezonych stokach. -Och, kocham cie, jestes przesliczna! - wykrzyknela i w te pedy podleciawszy nago do krolowej usciskala starsza kobiete. Reakcja Myrdeminggali bylo zazenowanie. Czula cos niewlasciwego w tych objeciach. Tatra podniosla wrzask. Dziewczynka plywala i nurkowala tuz przy krolowej i popisujac sie w wodzie co chwila szeroko rozkladala przed nia nogi, jak gdyby pragnela pokazac, ze jest w pelni dorosla tam, gdzie to sie najbardziej liczy. W tym samym czasie oficer gwardii palacowej zerwal Sartoriirwrasza z lozka. Straze zameldowaly, ze sibornalski ambasador, lo Paszaratid, samopas wyjechal na muslangu godzine przed wschodem Freyra. -A Diena, jego malzonka? -Nadal u siebie, panie. Donosza, ze jest wytracona z rownowagi. -Wytracona z rownowagi? Co to znaczy? Taka madra kobieta. Sklamalbym mowiac, ze ja lubie, ale to madra kobieta. Ot przykrosc... A tylu jest glupcow... Pomoz mi wstac, prosze. Zarzucil szlafrok na ramiona i obudzil niewolnice, ktora od smierci jego zony pelnila obowiazki domowej gospodyni. Podziwial Sibornalczykow. Ocenial, ze o tej porze Wielkiego Roku jakies piecdziesiat milionow ludzi zylo w siedemnastu krajach Kampanniatu; kraje te nie potrafily wytrwac ze soba w zgodzie. Wojny mialy charakter endemiczny. Mocarstwa rozkwitaly i upadaly. Nigdy nie bylo pokoju. W Sibomalu, w zimnym Sibomalu wszystko wygladalo inaczej. W przy blizeniu dwadziescia piec milionow ludzi i siedem panstw. Siedem panstw zwiazanych wieczystym przymierzem. A wieczyste wasnie miedzy panstwami Kampanniatu sprawily, ze ten kontynent, choc nieporownywalnie bogatszy od polnocnego, mial niewielkie osiagniecia - z wyjatkiem religii, ktora wyrasta z rozpaczy. Dlatego Sartoriirwrasz nienawidzil kanclerskiego stolka. Gardzil tymi, ktorym sluzyl. Dzieki placonym lapowkom kanclerz wiedzial, ze ksiaze Taynth Indredd sprowadzil do palacu skrzynie broni - takiej samej broni, o jakiej mowiono wczoraj. Najwyrazniej miala stanowic sile przetargowa, lecz co bedzie przedmiotem targu, to sie dopiero okaze. Niewykluczone, ze sibornalski ambasador rowniez zdobyl wiadomosc o rusznicach w skrzyni. To by wyjasnialo jego pospieszny wyjazd. Bedzie sie kierowal na polnoc, w strone Hazzizu i najblizszej osady sibornalskiej. Trzeba sciagnac uciekiniera z powrotem. 93 Popijajac z kubka podany przez niewolnice napar gorokrotki, Sartoriirwrasz mowil do oficera:-Wczoraj dokonalem niezwyklego odkrycia o wielkim znaczeniu dla historii swiata, wrecz niewiarygodnego odkrycia! A kto zwrocil na nie uwage? - Potrzasnal lysa glowa. - Wiedza jest tu niczym, intryga wszystkim. Zatem musze sie zrywac o swicie, aby lapac galopujacego na polnoc glupca... Ot i przykrosc! Ale do rzeczy. Jest jakis dobry jezdziec pod reka? Ktos zaufany, o ile taki istnieje. Mam. Brat krolowej, JeferalOboral. Wezwij JeferalOborala, dobrze? W butach do jazdy. Przybylemu JeferalOboralowi wyjasnil sytuacje. -Przyprowadz tego szalenca Paszaratida z powrotem. Dogonisz zbiega, jesli bedziesz jechal ostro. Powiedz mu... chwileczke. Niech pomysle. Tak, powiedz mu, ze krol postanowil nie wiazac sie z Oldorando i Pannowalem. Przeciwnie, chce przymierza z Sibornalczykami. Sibornal ma liczna flote. Powiedz, ze otworzymy dla niej port w Ottassolu. -Co sibornalskie okrety robilyby taki kawal drogi od domu? - spytal JeferalOboral. -Juz on bedzie wiedzial. Tylko go namow, by tu wrocil. -Dlaczego ci tak zalezy na jego powrocie? Sartoriirwrasz splotl dlonie. -Dlatego, ze ta gnida tak nagle wyjechala. Ma poczucie winy. Zamierzam dokladnie sie wywiedziec, co on nabroil. Sibornalczyk i z proznego zawsze cos naleje. Jedz juz bez zbednych pytan. JeferalOboral jechal na polnoc przez miasto, przez ulice nawet o tej porze pelne wczesnych przechodniow i przez podmiejskie pola. Jechal wytrwale, na przemian klusem i stepa. Dotarl do mostu na Marze, u jej ujscia do Takissy. Niewielki fort bronil mostu. Tu sie JeferalOboral zatrzymal i zmienil mustanga. Po kolejnej godzinie jazdy w coraz wiekszym upale zatrzymal sie nad potokiem i ugasil pragnienie. Na brzegu dostrzegl swieze slady podkow, mial nadzieje, ze muslanga Paszaratida. Wciaz jechal na polnoc. Okolica stala sie mniej urodzajna. Rzadziej zamieszkana. Wial torakorkan, wysuszajacy gardlo, przypiekajacy skore. Olbrzymie glazy narzutowe zasmiecaly krajobraz. Jakies sto lat temu upodobali sobie ten region pustelnicy, ktorzy wzniesli male kapliczki w cieniu lub na szczytach tych glazow. Widywalo sie tu jeszcze paru starcow, jednak dotkliwy upal przegnal wiekszosc pustelnikow. Jaskrawo ubarwione motyle trzepotaly wokol Tiog fagorow uprawiajacych poletka u podnoza skalnych blokow. Za jednym z glazow narzutowych stal lo Paszaratid, czatujac na swego przesladowce. Sibornalczyk zajezdzil wierzchowca. Oczekiwal pogoni, lecz ze zdumieniem zorientowal sie, ze sciga go samotny jezdziec. Glupota Kampanniat-czykow nie miala granic. Paszaratid nabil rusznice, zajal pozycje i czekal na 94 wlasciwy moment oddania strzalu. Samotny jezdziec nadjezdzal stepa, wymijajac glazy bez szczegolnej ostroznosci. Paszaratid oddmuchal lont, przycisnal kolbe do ramienia i wycelowal. Nie lubil poslugiwac sie ta okrutna bronia. Byla przeznaczona dla dzikusow. I nie kazdy strzal byl celny. Ten byl. Z dziura w piersi JeferalOboral runal na ziemie. Doczolgal sie do glazu i w cieniu wyzional ducha. Sibornalski ambasador wskoczyl na grzbiet jego muslanga i odjechal na polnoc.Trzeba powiedziec, ze dwor krola JandolAnganola pod wzgledem bogactwa nie dorownywal zaprzyjaznionym dworom w Oldorando i Miescie Pannowalu. Owe cieszace sie wieksza laska losu osrodki cywilizacji nagromadzily skarby wszelkiego rodzaju; wziely uczonych pod opieke, a sam Kosciol - w tym przypadku dotyczylo to bardziej Pannowalu - wspieral nauki i sztuki w pewnym ograniczonym zakresie. Pannowalowi jednak zapewnila przewage dynastia panujaca, ktora ostoje ladu widziala w apostolskiej religii. Nieomal co tydzien statki wyladowywaly w Matrassylu ladunki przypraw, barwnikow, skor, klow, lapis-lazuli, balsamicznego drewna i egzotycznych ptakow. Ale z tych skarbow niewiele docieralo do palacu. Albowiem krol JandolAnganol byl parweniuszem w oczach swiata, a pewnie i w swoich wlasnych oczach. Chelpil sie oswieconym panowaniem swojego dziada, lecz tak naprawde dziad nie stal wiele wyzej niz lokalny moznowladca, jeden z wielu wadzacych sie o borlienskie terytoria, tyle ze jemu sie akurat poszczescilo, gdyz mial dosc oleju w glowie, by zebrac fagory w potezne armie pod wodza czlowieka i z ich pomoca pobic innych. Wszystkich przeciwnikow nie pozabijal. Jedna z najbardziej zaskakujacych reform sprawowania wladzy wprowadzil ojciec JandolAnganola, powolujac parlament, czyli skritine; skritina byla przedstawicielstwem poddanych i zarazem rada krolewska. YarpalAnganol wzorowal sie na monarchii oldorandzkiej. Czlonkow skritiny powolywal sposrod dwoch rodzajow ludzi, sposrod przywodcow gildii i cechow, takich jak Cech Hutnikow, tradycyjnie stanowiacy sile w kraju, oraz sposrod pobitych moznowladcow lub ich rodow, w ten sposob dajac pokonanym okazje do wnoszenia skarg, sobie zas sposobnosc, by rozwiac ich gniew. Znaczna czesc towarow wyladowywanych w Matrassylu szla na oplacenie tej niezadowolonej gromady. Kiedy mlody JandolAnganol obalil i zamknal ojca w lochu, mial zamiar rozwiazac rowniez i skritine. Skritina ani myslala dac sie rozwiazac. Jej czlonkowie zbierali sie regularnie, by dalej nekac krola i dalej przysparzac sobie bogactw. Przewodniczacy skritiny, BudadRembitim byl jednoczesnie burmistrzem Matrassylu. Parlamentarzysci zwolali nadzwyczajne posiedzenie. Nie ulegalo watpliwosci, ze zazadaja nowej proby ujarzmienia Randonanu i skuteczniejszej obrony 95 przed wojowniczymi plemionami Mordriatu, ktore panoszyly sie o dwa czy trzy dni galopu od matrassylskich domow. Krol bedzie musial udzielic wyjasnien i zobowiazac sie do podjecia okreslonych krokow.Tego popoludnia krol stanal przed skritina w porze sjesty swoich dostojnych gosci. Pozostawiwszy mlodka przed sala opadl w ponurym milczeniu na tron. Rano klopoty, po poludniu klopoty. Powiodl spojrzeniem po drewnianej sali audiencjonalnej, jak gdyby wypatrujac tych klopotow. Kilku przedstawicieli starych rodow kolejno zabieralo glos. Na ogol poruszali dwa tematy: najnowszy i najstarszy. Najstarszy dotyczyl pustki w skarbie panstwa. Najnowszy - nieprzyjemnego raportu z Wojen Zachodnich, ze pograniczne miasto Kiwazja zostalo zlupione. Randonanskie oddzialy przeszly w brod rzeke Kacol i zdobyly miasto szturmem. Stad byl juz tylko krok do zarzutow, ze general Hanra TolramKetinet jest zbyt mlody i zbyt niedoswiadczony, by dowodzic armia. Kazdy zarzut posrednio uderzal w krola. JandolAnganol sluchal z niecierpliwoscia, bebniac palcami po poreczy tronu. Zalosne po smierci matki dziecinstwo znow ozylo w jego pamieci. Ojciec bil i zaniedbywal syna. Chlopiec kryl sie przed sluzba ojca po piwnicach, przysiegajac sobie, ze gdy dorosnie, nikomu nie pozwoli stanac na swej drodze do szczescia. Kiedy zostal ranny w Kosgatcie, kiedy z trudem dowlokl sie do stolicy i zalegl bez sil, wtedy tez nachodzily go wspomnienia przeszlosci, ktora pragnal wymazac z pamieci. I znow byl bezsilny. Wowczas to zauwazyl, jak przystojny mlody kapitan TolramKetinet usmiecha sie do Myrdeminggali, a ona odpowiada mu usmiechem. Ledwo podniosl sie z loza, natychmiast awansowal kapitana na generala i wyprawil TolramKetineta na Wojny Zachodnie. W skritinie nie brakowalo ludzi przekonanych - nie bez racji - ze ich synowie duzo bardziej zaslugiwali na ten awans. Najmniejsze niepowodzenia w nieprzebytych dzunglach Zachodu umacnialy ich w tym przekonaniu i w zlosci na krola. JandolAnganol na gwalt potrzebowal jakiegos zwyciestwa. Zeby odniesc jakies zwyciestwo, musial zwrocic sie do Pannowalu o pomoc. Nazajutrz rano JandolAnganol przed ponownym oficjalnym spotkaniem z dyplomatami zaszedl do komnaty Tayntha Indredda, by najpierw porozmawiac z ksieciem. Pozostawiony na korytarzu Juli wyciagnal sie wygodnie, niczym pies, przed progiem. Ze strony krola bylo to ustepstwo na rzecz czlowieka, ktorego nie znosil. Ksiaze Taynth Indredd wlasnie dojadal sniadanie - guta w owsiance i salatke z tropikalnych owocow. Potakujac glowa wysluchal JandolAnganola. -Podobno syn ci sie zawieruszyl - zauwazyl pozornie bez zwiazku. -Robay uwielbia pustynie. Odpowiada mu jej klimat. Czesto znika. niekiedy nawet na pare tygodni. -Nie jest to odpowiednia szkola dla krola. Krolowie musza byc wyksztal- 96 ceni. RobaydayAnganol powinien wstapic do klasztoru, tak jak ty i tak jak ja. A on, jak slysze, przystal do pragnostykow.-Potrafie sam upilnowac wlasnego syna. Nie trzeba mi rad. -Klasztor sluzy czlowiekowi. Wpaja wen wiare, ze istnieja uczynki, ktore musi popelnic, chocby mu sie nie podobaly. Ida zle czasy. Pannowal przetrwal dlugie zimy. Dlugie lata sa trudniejsze... Moi astrologowie i astronomowie przepowiadaja czarna przyszlosc. Mozna by, oczywiscie, rzec, ze taki maja fach. - Umilkl, by zapalic tredowniczke, czyniac z tego cale przedstawienie iz rozkosza wypuszczajac klab dymu, ktory rozpedzil leniwymi ruchami dloni. - Tak, dawne religie Pannowalu glosily prawde, ostrzegajac, ze nieszczescia plyna z nieba. Akhanaba zaczynal jako kamien. Wiedziales o tym? Wstal i kolebiacym sie krokiem podszedl do okna, wlazl na parapet i wyjrzal na dwor. Wypial wielki tylek na JandolAnganola. Krol milczal, czekajac, az Taynth Indredd wylozy karty. -Astrologowie twierdza, ze z kazdym malym rokiem Helikonia i Bataliksa coraz bardziej sie zblizaja do Freyra. Jeszcze przez kilka pokolen - dokladnie przez osiemdziesiat trzy lata - mamy sie tak zblizac do niego. Potem, jesli konfiguracje cial niebieskich uloza sie prawidlowo, mamy pomalutku odstepowac. Wiec dla najblizszych pokolen bije godzina proby. Polarne kontynenty Hespagorat i Sibornal beda w coraz korzystniejszym polozeniu. Dla nas, w tropiku, warunki beda coraz gorsze. Borlien moze przetrwac. Na poludniowym wybrzezu jest chlodniej. Ottassol jest chlodnym miastem - pod ziemia, poniekad jak Pannowal. - Taynth Indredd obejrzal sie przez ramie na JandolAnganola, ukazujac mu swe zabie oblicze. - Otoz mamy plan, kuzynie... Wiem, ze nie darzysz mnie wielka sympatia, jednak wole, abys to uslyszal ode mnie, niz zeby ci o tym opowiedzial twoj przyjaciel, a moj swiatobliwy doradca, Guaddl Ulbobeg. Borlien przetrwa najwieksze zblizenie, jak powiadam. Pannowal tez, bezpieczny w swych gorach. Najbardziej ucierpi Oldorando. A zarowno twoj kraj, jak i moj musi dopilnowac, aby Oldorando przetrwalo w nienaruszonym stanie, bo inaczej wpadnie w lapy barbarzyncow. Myslisz, ze daloby sie zakwaterowac dwor oldorandzki, Sayrena Stunda i nastepcow, w Ottassolu? Pytanie bylo tak zaskakujace, ze JandolAnganolowi po raz pierwszy zabraklo slow. -O tym zadecydowalby moj nastepca... Pannowalski ksiaze zmienil ton glosu i temat. -Lyknij ze mna troche swiezego powietrza w oknie, kuzynie. Spojrz, tam w dole jest moja podopieczna, Simoda Tal, liczaca jedenascie lat i szesc tennerow, corka oldorandzkiej rodziny krolewskiej, wywodzacej sie w prostej linii od Lordow Den, ktorzy wladali Starym Embruddockiem w latach zimna. Myslac, ze nikt jej nie widzi, dziewczynka na dziedzincu wywijala w podskokach recznikiem nad glowa, przy okazji suszac sobie wlosy. 7 - Lato Helikonn 97 -Po co ona przyjechala z toba, Taynth? -Bo chcialem ci ja pokazac. Mila dziewuszka, nieprawdaz? -Dosc mila. -Mlodziutka, to prawda, lecz z pewnych moich obserwacji wynika, ze calkiem zmyslowej natury. JandolAnganol wyczuwal, ze pulapka sie zatrzasnie lada chwila. Cofnal glowe i zaczal chodzic po komnacie. Taynth Indredd obrocil sie i rozsiadl wygodnie na parapecie, wydmuchujac dym. -Kuzynie, pragniemy dopilnowac, by kraje swietego Cesarstwa Pan-nowalu jeszcze bardziej zaciesnily wiezy. Musimy razem stawic czolo zlym czasom nie tylko dzisiejszym, ale i tym, ktore maja nadejsc. My, Pannowalczycy, otrzymalismy od Akhanaby dar przewidywania. Wlasnie dlatego pragniemy, abys poslubil te sliczna mlodziutka ksiezniczke, Simode Tal. JandolAnganolowi krew odplynela z twarzy. -Wiesz, ze jestem zonaty - rzekl prostujac sie - i wiesz z kim. -Spojrz niemilej prawdzie w oczy, kuzynie. Obecna krolowa jest corka lotrzyka. Dla ciebie to mezalians. Twoje malzenstwo przynosi ujme tobie i twojemu krolestwu, ktore zasluguje na wyzsza pozycje. Wszelako poslubiwszy Simode Tal zyskasz potege, z jaka wszyscy beda sie musieli liczyc. -Nic z tego. Cokolwiek by mowic, matka tej malej jest Madiska, czyz nie tak? Taynth Indredd wzruszyl ramionami. -Czy Madisi sa gorsi od twoich ukochanych fagorow? Posluchaj, kuzynie, chcemy zalatwic twoj nowy ozenek mozliwie bez zgrzytow. Zegnaj wrogosci, witaj, wzajemna pomocy. Za osiemdziesiat trzy lata Oldorando jak dlugie i szerokie stanie w ogniu, gdyz przewiduje sie temperatury powyzej osiemdziesieciu stopni. Oldorandczycy beda musieli uchodzic na poludnie. Zawrzyj teraz to dynastyczne malzenstwo, a masz ich natenczas w garsci. Niczym ubodzy krewni zastukaja do twych drzwi. Cale to Borliendorando bedzie twoje - a przynajmniej twego wnuka. Skosztujmy teraz jeszcze troche owocow. Anejki sa pyszne. -Tego sie nie da zalatwic. -Da sie. Swiety C'Sarr gotow jest uniewaznic twoje terazniejsze malzenstwo, udzielajac specjalnej dyspensy. JandolAnganol uniosl reke, jak gdyby zamierzal trzasnac ksiecia w gebe. Powsciagnal dlon na wysokosci oczu. -Moja zona byla wczoraj, jest dzisiaj i jutro tez bedzie moja zona. Skoro potrzebujemy malzenstwa dynastycznego, ozenie Robaydaya z twoja Simoda. Dobrana z nich para. Ksiaze pochylil sie do przodu, celujac palcem w JandolAnganola. 98 -Na pewno nie. Wybij to sobie z glowy. Chlopak jest oblakany. Jego babka byla szalona Szannana.W oczach Orla zapalily sie blyskawice. -Roba nie jest oblakany. Troche szalony. -Powinien byl uczeszczac do klasztoru, jak ty i ja. Chyba ci religia podpowiada, ze twoj syn nie nadaje sie na pana mlodego. Sam musisz sie poswiecic, jesli wolisz to traktowac jako poswiecenie. Z nasza pomoca zapomnisz o jakiejkolwiek stracie. Po wyrazeniu zgody dostajesz od nas w prezencie skrzynie pelna nowej broni wraz z wszelkim niezbednym oporzadzeniem strzeleckim. Pierwsza, lecz nie ostatnia. Wyszkolisz sobie strzelcow do walki z Darwiiszem Trupia Czaszka i plemionami Randonanu. Nic nie stracisz, wszystko zyskasz. -A co zyska Pannowal? - cierpko spytal JandolAnganol. -Pannowal zyska spokoj, kuzynie, spokoj. A czasy ida niespokojne. Sibornalska potega nie skurczy sie w promieniach Freyra. Ugryzl kawalatek fioletowej anejki. JandolAnganol stal jak wrosniety w ziemie, nie patrzac na ksiecia. -Wybralem sobie kobiete z milosci. Nie rozwiode sie z Myrdeminggala. Ksiaze parsknal smiechem. -Milosc! Zyganka, jak powiedzialaby Simoda Tal! Krolowie nie moga sobie pozwolic na myslenie w kategoriach milosci. Na pierwszym miejscu musza stawiac krolestwo. Dla dobra Borlien ozen sie z Simoda Tal, zjednocz, umocnij... -A jesli nie? Pomalenku Taynth Indredd wybral z misy druga anejke. -W takim razie wypadniesz z gry, nie wydaje ci sie? JandolAnganol wytracil mu owoc z dloni. Anejka poturlala sie pod sciane. -Wyznaje zasady Kosciola. Rozwod z krolowa bylby sprzeczny z tymi zasadami. Znajda sie w waszym Kosciele tacy, ktorzy stana po mojej stronie. -Chyba nie masz na mysli biednego piernika Ulbobega? - Mimo ze dlon mu drzala, nachylil sie i wyszukal nowy owoc. - Przede wszystkim wypraw ja gdzies pod byle pretekstem. Splaw z dworu. Wyslij nad morze. A potem wyobrazaj sobie ten deszcz korzysci obsypujacy cie za to, ze postapisz zgodnie z nasza wola. Musze wrocic do Pannowalu pod koniec tygodnia - z wiadomoscia, ze zawrzesz dynastyczne malzenstwo, ktore poblogoslawi sam Swiety C'Sarr we wlasnej osobie. Dzien ten byl dla JandolAnganola jednym pasmem udreki. W trakcie porannych negocjacji Taynth Indredd milczal, rozsiadlszy sie jak ropucha na kamieniu, podczas gdy Guaddi Ulbobeg przedstawil plany nowego malzenstwa. Tym razem zostalo to wylozone jezykiem dyplomacji. Podjecie wzmiankowanych krokow przyniesie wzmiankowane korzysci. Wielki C'Sarr Kilander IX, Ojciec 99 Swiety Kosciola Akhanaby, zatwierdzi zarowno akt rozwodu jak i powtorny ozenek. Przezornie nie powiedziano ani slowa o tym co moga przyniesc najblizsze osiemdziesiat trzy lata. Cala polityka przezycia wlasciwie nie wybiegala w przyszlosc dalej niz na piec lat.W poludnie krolewski gospodarz wydal dla gosci przyjecie, na ktorym Myrdeminggala pelnila honory pani domu, a krol ze swym fagorzym miodkiem za plecami siedzial przy niej, nie tykajac potraw. Byli rowniez obecni najwyzsi dostojnicy z borlieoskiej skritiny. Spozyto wielka ilosc pieczonych zurawi, ryb, prosiat i labedzi. Po uczcie ksiaze Taynth Indredd przejal paleczke. Niby to w podziece za krolewska biesiade kazal swej strazy przybocznej zademonstrowac zalety nowych rusznic. Na jednym z wewnetrznych dziedzincow zabito trzy spetane kuguary. Jeszcze dym sie nie rozwial, gdy JandolAnganol juz otrzymywal rusznice w podarunku. Wreczono mu je prawie uragliwie, jak gdyby uznawszy jego zgode na pannowalskie zadania za rzecz oczywista. Oczywisty byl tez powod widowiska. Skritina zazada, by krol sprowadzil wiecej rusznic z Pannowalu. I Pannowal dostarczy je - za odpowiednia cene. Zaraz po zakonczeniu tej calej szopki w palacowe progi zawitali dwaj handlarze wiodacy starenkiego kaidawa z przytroczonym na grzbiecie workiem, w ktorym byly zaszyte zwloki. Rozpruto worek. Ze srodka wypadl trup JeferalOborala z odstrzelonym kawalkiem piersi i lopatki. Wkraczajac do pracowni kanclerza pod koniec dnia krol przypominal zaszczute zwierze. Bataliksa zachodzila przez kolejne pasma chmury od czasu do czasu odbijajacej promienie Freyra. Ciepla mna zachodu rozjasniala mroczne katy komnaty. Sartoriirwrasz wstal zza dlugiego, zawalonego papierzyskami stolu i uklonil sie krolowi. Sleczal nad swym Abecadlem historii naturalnej. Krol nie widzacym spojrzeniem obrzucil walajace sie wokolo starozytne materialy zrodlowe i wspolczesne opracowania. -Jaka ostateczna odpowiedz powinienem dac Taynthowi Indreddowi? -Czy moge mowic bez ogrodek, Wasza Krolewska Mosc? -Mow. Krol klapnal na najblizsze krzeslo, a miodek stanal za oparciem, zeby zejsc kanclerzowi z oczu. Sartoriirwrasz spuscil glowe, prezentujac krolowi jedynie swa pozbawiona wyrazu lysine. -Na pierwszym miejscu musi Wasza Krolewska Mosc postawic obowiazek wobec kraju, nie wobec samego siebie. Tak rzecze starozytny Kodeks Krolow. To ma rece i nogi, ten pannowalski plan, zeby nasze obecnie dobre stosunki z Oldorando zaciesnic poprzez dynastyczne malzenstwo. Umocni tron i przypie-r czetuje Wasze prawo do korony. Ten slub pozwoli wam w przyszlosci zwracac sie o pomoc do Pannowalu. Mysle o pomocy przede wszystkim w postaci zboza i broni. Maja tam wielkie obszary uprawne na swej bardziej umiarkowanej 100 olnocy, nad Morzem Pannowalskim. Nasze tegoroczne zbiory sa slabe, a beda tszcze slabsze z nastaniem wiekszych upalow. Nasz krolewski zbrojmistrz rzypuszczalnie zdola skopiowac sibornalskie rusznice - to jesli chodzi o Sibor-lal. Za poslubieniem Simody Tal z Oldorando, mimo jej niepelnoletnosci, Mrzemawia wiec wszystko, z jednym malym wyjatkiem. Z wyjatkiem krolowej Slyrdeminggah. Nasza obecna krolowa to dobra i swieta niewiasta i milosc iwitnie miedzy Wami. Jezeli zerwiesz te milosc, Panie, skrzywdzisz sam siebie.-Byc moze zdolam pokochac Simode Tal. [- Byc moze zdolasz, Wasza Krolewska Mosc - Sartoriirwrasz odwrocil j^e i wyjrzal przez male okienko na zachodzace slonca. - Lecz miloscia naprawiona gorzkim smakiem nienawisci. Nigdy nie znajdziesz drugiej takiej kobiety, jak krolowa, a jesli nawet, to nie bedzie sie ona nazywala Simoda Tal. -Milosc nie jest wazna - rzekl JandolAnganol, rozpoczynajac spacer po komnacie. - Wazniejsze jest przetrwanie. Tak twierdzi ksiaze. Byc moze ma racje. Tak czy owak, co mi radzisz? Twoja odpowiedz brzmi tak czy nie? Kanclerz pociagnal sie za bokobrody. -Jest jeszcze ten nieszczesny problem fagorow. Czy ksiaze poruszyl te kwestie dzis rano? -Rano nie powiedzial ani slowa na ten temat. -Uczyni to. Ci, w imieniu ktorych wystepuje, uczynia to. Zaraz po dobiciu targu. -No wiec co mi radzisz, moj kanclerzu? Powinienem odpowiedziec Pannowalowi "tak" czy "nie"? Kanclerz osunal sie na lawe, nie odrywajac oczu od sterty papierzysk na stole. Palcami bawil sie jakims pergaminem, ktory szelescil jak martwe liscie. -Skladasz na moje barki, Panie, sprawe zycia i smierci, sprawe, gdzie racje serca scieraja sie z racjami stanu. Nie mnie tu rozstrzygac... Czy nie jest to sprawa religijna, z jaka winienes sie zwrocic po rade do swego wikariusza? -Wszystkie sprawy sa religijne, ale w tej jednej wlasnie musze sie zwrocic 30 rade do swego kanclerza. To bardzo ladnie z twoje} strony, ze tak ubostwiasz)becna krolowa, za to szanuje cie, Ruszwen. Jednakze odloz uwielbienie na wtem i wyjaw swoje zdanie. Czy mam ja odprawic i zawrzec dynastyczne nalzenstwo w celu zapewnienia bezpiecznej przyszlosci naszemu krajowi? Od-)owiadaj. W glebi duszy kanclerz wiedzial, ze nie wolno mu brac odpowiedzialnosci za iecyzje krola. Predzej czy pozniej stalby sie kozlem ofiarnym; znal zmiennosc mmorow krolewskich, lekal sie wybuchow krolewskiego gniewu. Dostrzegal yiele argumentow na korzysc przymierza Borlien z Oldorando; pokoj miedzy Iwoma tradycyjnie zwasnionymi sasiadami bylby wszystkim na reke; przymierze, esliby nim madrze sterowac - tak jak on by potrafil nim sterowac - 101 stanowiloby obronny mur przeciwko Pannowalowi, jak i przeciwko stalym zakusom Sibornalczykow z polnocnego kontynentu.Z drugiej strony, byl nie mniej oddany krolowej anizeli krolowi. Na swoj egocentryczny sposob kochal Myrdeminggale jak corke, zwlaszcza od kiedy zona mu zmarla w jakze strasznych okolicznosciach. Codzienny widok pieknej krolowej rozgrzewal jego uczone stare serce. Wystarczylo, by podniosl palec, by oswiadczyl z moca: stac przy kobiecie, ktora sie kocha, to najwieksze przymierze, jakie moze zawrzec mezczyzna... Zabraklo mu odwagi, gdy zerknal w krwia nabiegle krolewskie oblicze. Mial swoje wielkie dzielo calego zycia, swoja ksiege, mial czego bronic. Odpowiedz na pytanie przerastala mozliwosci wszystkich, z wyjatkiem krola. -Wasza Krolewska Mosc dostanie krwotoku z nosa, jesli nie zapanuje nad soba. Napijcie sie, prosze, troche wina... -Na Patrzycielke, wszystko, co w ludziach najgorsze, to caly ty, istna mogila pomocy! Starzec jeszcze bardziej skurczyl sie w swym wzorzystym czarfralu i potrzasnal glowa. -Obowiazkiem moim, jako Waszego doradcy w tak trudnej osobistej kwestii, jest jasne postawienie sprawy. To Wy jedni sposrod wszystkich ludzi, Wasza Krolewska Mosc, musicie wybrac najlepsze rozwiazanie, albowiem to Wy musicie zyc z tym wyborem. Stojacy przed Wami problem ma dwa rozwiazania. Idac do drzwi JandolAnganol nagle przystanal. Mierzyli sie spojrzeniem przez cala szerokosc komnaty. -Dlaczego mialbym cierpiec? Dlaczego krolow by nie mial omijac los gminu? Jesli uczynie to, czego sie zada ode mnie, bede swietym czy demonem zla? -Tylko ty jeden bedziesz to wiedzial. Panie. -Ciebie po prostu nic a nic nie obchodzi, ani ja, ani krolestwo, nic, tylko ta twoja nedzna przeszlosc, ktora nicujesz po calych dniach. Kanclerz scisnal rozdygotane dlonie miedzy kolanami. -Bywa, ze nas cos obchodzi, Wasza Krolewska Mosc, a mimo to nie mozemy nic zrobic. Powiadam wam, Panie, ze stojacy przed nami problem jest skutkiem pogarszania sie klimatu. Przypadkiem studiuje teraz kronike z czasow innego krola imieniem AozroOnden, ktory wladal calkiem innym Oldorando prawie cztery stulecia temu. Kronika wspomina o tym, jak AozroOnden zabil dwoch braci, ktorzy pospolu panowali nad owczesnym swiatem. -Znam te legende. No i co z tego? Zapowiada sie, ze zabije kogos w tej chwili? -Ta mila powiastka wpleciona w historyczne zapiski jest typowa dla sposobu myslenia w tamtych prymitywnych czasach. Chyba nie nalezy traktowac tej historyjki doslownie. Jest ona alegoria odpowiedzialnosci czlowieka za smierc dwoch dobrych por roku, ktore ow czlowiek zabil w osobach dwoch dobrych 102 braci i sprowadzil mrozne zimy i upalne lata, trapiace nas po dzis dzien. My wszyscy ponosimy kare za tamta pierwotna zbrodnie. Wszystkiemu, co robimy, musi towarzyszyc poczucie winy. I tylko tyle chcialem powiedziec.-Ty stary molu ksiazkowy - ryknal krol - mnie milosc rozdziera, nie wina! Wyszedl, trzaskajac drzwiami. Nie zamierzal sie przyznawac przed swym kanclerzem, ze ma poczucie winy. Kochal krolowa; mimo to jakas przewrotna czastka duszy pozadal wolnosci i postrzegal w tym zrodlo swej udreki. Myrdeminggala byla krolowa krolowych. Cale Borlien, wszyscy ja kochali, jak nie kochali krola. I nastepny obrot tejze samej sruby tortur: wiedzial, ze krolowa zasluguje na te milosc. Moze zanadto byla pewna jego milosci... Moze miala nad nim nazbyt duza wladze... I jeszcze to jej cialo jak dumny bastion, dojrzale jak pszenica w snopach, te fale jedwabistych wlosow, wilgotnosc lona, omdlalosc spojrzenia, ta pelnia szczescia w jej usmiechu... A jak by to bylo wedrzec sie w jeszcze niedojrzale lono tej napuszonej polmadiskiej ksiezniczki? Zupelnie inaczej... Jego snujace sie tam i z powrotem, skolowane mysli utknely w zawilym labiryncie palacu. Palac wygladal tak, jak gdyby budowano go od przypadku do przypadku. Dziedzince zostaly zajete pod budynki i prowizoryczne rudery dla sluzby. Swietnosc i nedza staly obok siebie. Mieszkajacy tu ponad miastem uprzywilejowani cierpieli prawie te same niewygody, co ludnosc miasta. Jedna z niewygod zdradzaly dziwaczne sylwetki wyraznie teraz zarysowane na tle ciemniejacej nad nimi chmury. Duchota doliny lezala na borlienskiej stolicy jak apatycznie rozwalony kocur na zdychajacej myszy. Z wysokich kominow wentylacyjnych sterczaly plocienne skrzydla, drewniane lopatki i male miedziane wiatraczki, wszystko, aby zassac lyk swiezego powietrza dla pluc, ktore dusily sie w komnatach na dole. Caly ten chor semaforowych blagan o pomoc skrzypial nad glowa krola, przemierzajacego palacowy labirynt. Raz jeden krol podniosl wzrok, jak gdyby zafascynowany ta orkiestra zaglady. Dokola nie bylo nikogo, procz wartownikow. Stali na kazdym rogu, przewaznie fagory. Zbrojne, odmierzajace kroki lub nieruchomo tkwiace na posterunku, moglyby uchodzic za wylacznych wlascicieli zamku i jego sekretow. Machinalnie odbierajac od nich wojskowe honory, JandolAnganol wedrowal wsrod coraz gestszych cieni. Tylko jeden czlowiek moglby udzielic mu rady. Rady zapewne nikczemnej natury, ale zawsze rady. Ten chetny doradca byl jednym z zamkowych sekretow. Byl jego ojcem. Im blizej naj sekretniej szego miejsca palacu, miejsca, gdzie ojciec przebywal w zamknieciu, tym wiecej wartownikow prezylo sie na bacznosc przed nadchodzacym krolem, jakby w swej osobie kryl jakas potezna moc, ktora zmieniala ich w kamien. Z kamiennych zakamarkow pierzchaly nietoperze, kury pierzchaly przed krokami wladcy; mimo to palac byl dziwnie milczacy, pograzony w zadumie nad krolewskim dylematem. 103 JandolAnganol dotarl pod masywne drzwi prowadzace na tylne schody. Tu straz trzymal fagor z wysokiej kasty wojskowej, o czym swiadczyly zachowane rogi.-Wchodze. Fagor bez slowa dobyl klucza, otworzyl zamek i pchnal drzwi stopa na osciez. Krol schodzil powoli, trzymajac sie zelaznej poreczy. Krecone schody zapuszczaly sie w coraz gestszy mrok. W przedsionku na samym dole drugi wartownik pilnowal drugich zamknietych drzwi. I one zostaly otwarte przed krolem. JandolAnganol wszedl do wilgotnych ojcowskich apartamentow. Chlod i wilgoc wyrwaly go z zadumy. Wyrzuty sumienia przemknely mu cieniem przez szleje. W ostatniej z trzech izb siedzial owiniety kocem YarpalAnganol, wpatrzony w polano dogasajace na ruszcie paleniska. Przez jedyne zakratowane okienko pod sufitem saczyly sie resztki szarowki. Podnoszac i mruzac oczy starzec mlasnal wargami, jak gdyby je zwilzal przed zabraniem glosu, jednak nie wyrzekl ani slowa. -Ojcze. To ja. Nie masz lampy? -Wlasnie probowalem sie dorachowac, ktory mamy rok. -Trzysta osiemdziesiaty pierwszy, zima. Nie widzial ojca od dobrych paru tygodni. Starzec bardzo sie posunal w latach i wkrotce mial dolaczyc do grona mamikow. Wstal, opierajac sie o porecz fotela. -Chcesz usiasc, synku? Mam tylko jeden fotel. Te komnaty nie sa najlepiej umeblowane. Dobrze mi zrobi, jak sobie troche postoje. -Siedz, ojcze. Chce z toba porozmawiac. -Znalezli twojego syna... jak mu tam? Roba? Znalezli Robe? -On jest zbzikowany, nawet cudzoziemcy juz wiedza o tym. -Bo widzisz, on jako dziecko juz lubil pustynie. Zabralem go tam, i jego matke. Bezkresne niebo... -Ojcze, zamierzam sie rozwiesc z Kuna. Racja stanu. -No i dobrze, moglbys ja zamknac ze mna. Lubie Kune, to mila kobieta. Oczywiscie, bedzie nam potrzebny drugi fotel... -Ojcze, potrzebuje rady. Chce z toba porozmawiac. Starzec zatonal w swym fotelu. JandolAnganol zblizyl sie i przykucnal przed nim, plecami do niklego ognia. -Chce cie zapytac... zapytac o milosc, jakkolwiek by milosc pojmowac. Podobno kazdy cos kocha. Krol i zebrak. Ja kocham Wszechmocnego Akhanabe i wznosze modly do niego dzien w dzien; jestem namiestnikiem boga na ziemi. Kocham rowniez Myrdeminggale nad wszystkie kobiety pod sloncami. Wiesz, ze potrafilem zabijac mezczyzn, gdy wydalo mi sie, ze popatrzyli na nia pozadliwie. 104 Umilkl, dajac ojcu chwile na zebranie mysli.-Dobrze robisz mieczem, zawsze to mowilem. - Starzec zachichotal. -Czyz poeta nie przyrownal Milosci do Smierci? Kocham Akhanabe i kocham Kune, zgoda. Ale czy pod ta miloscia - nieraz zadaje sobie to pytanie - czy pod ta miloscia nie bije zrodelko nienawisci? Czy powinno bic? Czy kazdy czlowiek odczuwa to tak jak ja? Starzec milczal. -Kiedy bylem dzieckiem, lales mnie, ile wlazlo. Za kare zamykales mnie w komnacie. Kiedys zamknales mnie tutaj, wlasnie w tej piwnicy, pamietasz? A mimo to kochalem cie, kochalem bez zastrzezen. Kochalem nieuchronna, niewinna miloscia syna do ojca. Czemu wiec nie potrafie kochac kogos innego bez owej saczacej sie podstepnie trucizny nienawisci? Sluchajac tyrady syna starzec wiercil sie w fotelu, jak gdyby go dopadl nieuleczalny swierzb. -Nie ma granicy - rzekl. - Nie ma zadnej granicy... Nie mozemy odroznic, gdzie sie konczy jedno uczucie, a zaczyna drugie. Twoim problemem nie jest nienawisc, lecz poczucie winy. Do niej sie wlasnie poczuwasz, Janie - do winy. Ja sie poczuwam do winy, wszyscy mezczyzni poczuwaja sie do winy. Te schede niedoli mamy przekazywana we krwi i za to Akha karze nas zimnem i goracem. Zdaje sie, ze kobiety nie maja tego meskiego poczucia winy. Kobiety sluchaja sie mezczyzn, ale kogo maja sie sluchac mezczyzni? Nienawisc wcale nie jest zla. Lubie nienawisc, zawsze sprawiala mi przyjemnosc. Ona grzeje po nocach... Posluchaj, chlopcze, kiedy ja bylem mlody, nienawidzilem prawie wszystkich. Nienawidzilem ciebie, bo nie robiles tego, co ci kazano. Ale poczucie winy... poczucie winy to zupelnie inna sprawa, poczucie winy unieszczesliwia czlowieka. Nienawisc rozwesela, sprawia, ze zapominasz o winie. -A milosc? Starzec westchnal, dmuchnawszy zepsutym oddechem po wilgotnej izbie. Panowal taki mrok, ze syn nie dostrzegal twarzy ojca, tylko jej plame w ciemnosciach. -Psy kochaja swych panow, to wiem na pewno. Mialem kiedys psa... Cudowny pies, bialy z brazowym pyskiem, a oczy jak u Madiski. Przyzwyczail sie sypiac ze mna, na lozku. Jak on sie nazywal? JandolAnganol wstal. -Czy to jedyna milosc, jaka kiedykolwiek czules? Milosc do jakiegos zasranego kundla? -Nie przypominam sobie, zebym kochal jeszcze kogos... Tak czy siak, ty sie rozwodzisz z Myrdeminggala i potrzebujesz tylko pretekstu, aby oszukac swoje poczucie winy, co nie? -Tak powiedzialem? Kiedy? -Nie przypominam sobie. Jak sadzisz, ktora to godzina? Musisz oglosic, 105 ze ona i JeferalOboral, ten jej braciszek, zmowili sie, by zamordowac sibornal-skiego ambasadora, i ze wlasnie dlatego jej brat zostal zabity. Spisek. Oto idealny pretekst. A kiedy juz ja przepedzisz, zadowolisz za jednym zamachem Sibornal, Pannowal i Oldorando.JandolAnganol zlapal sie za glowe. -Ojcze... Skad wiesz o smierci JeferalOborala? Trupa przywieziono zaledwie godzine temu. -Widzisz, synku, jesli sie bardzo malo ruszasz, jak ja z koniecznosci, bo mi stawy zesztywnialy, to wtedy wszystko przychodzi samo do ciebie. Zaoszczedzam czas... Jest jeszcze inna mozliwosc... -Jaka? -Zeby ona po prostu zniknela ktorejs ciemnej nocy. Przepadla jak kamien w wode. Brat nie zyje, nikt sie tym nie zainteresuje, nie az tak, by podnosic wielki szum. Czy jej stary ojciec jeszcze zyje? -Nie. Na to bym sie nigdy nie odwazyl... -Oczywiscie, ze bys sie odwazyl... - Chwile posapywal, co mialo oznaczac smiech. - Ale moj pomysl ze spiskiem to dobry sposob, co nie? Krol podszedl pod okno. Resztki jasnosci pelgaly po ceglanym stropie wiezienia. Za oknem znajdowala sie sadzawka krolowej. Rozpacz zalewala krola jak woda. Jakze podstepny wciaz jest ten staruch... -Dobry? Chytry i wykorzystujacy okolicznosci, zgoda. Jasno widze, po kim odziedziczylem charakter. Zalomotal w drzwi, aby mu otworzono. W porownaniu z piwnicami wieczorny swiat jawil sie skapany w blasku. Krol skrecil w boczna furte i wyszedl nad sadzawke, w miejscu, gdzie schodki zbiegaly do wody. Kiedys byla tu zacumowana lodka, dzis zbutwiala i przytepiona; pamietal, jak sie bawil w niej jako chlopak. Kosmyki siwych chmur popstrzyly niebo o odcieniu zgliwialego sera. Na drugim brzegu sadzawki, niczym urwisko, sterczaly wdzieczne kontury siedziby krolowej, czarne na tle nieba. W jednym oknie plonela przycmiona lampa. Tam jego piekna malzonka pewnie sie gotowila do snu. Mogl pojsc i poprosic o wybaczenie. Mogl sie zatracic w jej urodzie. Jednak ni z tego, ni z owego skoczyl prosto do sadzawki. Obie rece zlozyl nad glowa, jak gdyby spadal z dachu. Zabulgotalo powietrze, uchodzac z ubrania. Ton gwaltownie pociemniala, zamknawszy sie nad nim. -Obym nigdy nie wyplynal - zdazyl rzec. Woda byla gleboka, zimna i czarna. Z radoscia witajac strach, usilowal przycisnac muliste dno do piersi. Wypuscil nosem babelki powietrza. Kierujacy zyciowym procesem Akha nie pozwolil mu uciec w zaulek smierci. Poczul, ze mimo oporu cos unosi go z powrotem na powierzchnie. Kiedy wyplynal, lapiac oddech, zgasla lampka krolowej. VII. KROLOWA ODWIEDZA ZYWYCHI UMARLYCH Nazajutrz dzien wstal duszny i goracy. Krolowa krolowych wziela kapiel,! oddawszy sie w rece swych laziebniczek. Przez jakis czas bawila sie z Tatra, po czym wyznaczyla Sartoriirwraszowi spotkanie w rodowej krypcie. Tam oddala ostatnie honory bratu. Wkrotce mial byc pogrzebany we wlasciwej oktawie srodziemnej. Spowite w zlotoglow zwloki spoczywaly na bloku lordrardryjskiego lodu. Ze smutkiem spostrzegla, ze nawet smierc nie przyniosla odmiany rysom tej nieurodziwej twarzy. Oplakiwala to wszystko, co zwyczajne i niezwykle, wszystko, co spotkalo i co minelo brata za zycia.Nad zwlokami zastal ja kanclerz. Chalat mial wysmarowany atramentem i powalane atramentem palce. Atrament mial tez i na lysinie, ktora nisko pochylil w uklonie. -Ruszwen, tutaj musze sie pozegnac z bratem, lecz pragne rowniez sie z nim przywitac, skoro juz duchem odszedl do swiata dolnego. Badz przy mnie, gdy zapadne w pauk, i pilnuj, aby nikt mi nie przeszkadzal. Zrobil nieszczesliwa mine. -Jasnie Pani. Pozwolcie, ze odswieze dwie rzeczy w waszej stroskanej pamieci. Po pierwsze, owe pocieszanie przodkow - pauk, jesli wolisz, termin starej daty - jest potepione przez wasz Kosciol. Po drugie, nie mozna wywolac mamikow przed pogrzebaniem ich smiertelnych cial w odpowiednich oktawach srodziemnych. -A po trzecie, to uwazasz pauk za bajeczke dla dzieci, tak czy owak - z bladziutkim usmiechem podjela ich dawny spor. Pokrecil glowa. -Dobrze wiem, co kiedys mowilem. Czasy sie jednak zmieniaja. Dzis wyznaje, ze sam opanowalem sztuke pocieszania przodkow, aby szukac ukojenia w wywolywaniu ducha mojej zmarlej zony. - Zagryzl wargi. - Tak - odparl na jej nieme pytanie - przebaczyla mi. -Ciesze sie. 107 Dotknela go leciutko. W nim zas ponownie obudzil sie uczony.-Ale przeciez. Wasza Krolewska Mosc, z filozoficznego punktu widzenia trudno jest uwierzyc, ze rytual pocieszania przodkow jest czyms innym niz zjawiskiem subiektywnym. Nie moze byc pod ziemia mamikow i mamunow, z ktorymi zywi ludzie prowadziliby rozmowy. -Wiemy, ze sa. Ty, ja i miliony wiesniakow, wszyscy rozmawiamy z naszymi przodkami, ilekroc przyjdzie nam ochota. Co w tym trudnego? -Historyczne zapiski, jakich mam mnostwo, wszystkie podaja, ze mamiki i mamuny niegdys byly stworzeniami nienawisci, ze oplakiwaly swe nie spelnione zywoty i zialy pogarda dla zywych. Zmienily sie w ciagu pokolen; dzis sa pelne slodyczy i pociechy dla kazdego. To budzi podejrzenie, ze cale doznanie jest wytworem naszych nie spelnionych marzen, czyms w rodzaju snu przez autosugestie. Co wiecej, gwiezdna geometria usunela do lamusa antyczna idee, ze nasza planeta spoczywa na prakamieniu, do ktorego schodza mamuny. Tupnela noga. -Czy mam zawolac wikariusza? Czy nie dosc jestem zasmucona i zdenerwowana, bym w takiej chwili musiala jeszcze wysluchiwac twych bzdurnych wykladow z historii? Natychmiast pozalowawszy swego wybuchu, polozyla mu dlon na ramieniu, kiedy wchodzili na gore do jej komnaty. -Cokolwiek by to bylo, przynosi pocieszenie - rzekla. - Wiedzy chwala za to, ze poza nia istnieje krolestwo ducha. -Chociaz nienawidze religii, moja wielce ukochana krolowo, zawsze chyle czolo przed swietoscia. Czujac, jak uscisnela mu ramie, osmielil sie dodac: -Jednak Swiety Kosciol nigdy na dobre nie przyjal pocieszania przodkow do swych rytualow, czyz nie tak? Kosciol nie wie. co sadzic o mamikach i mamunach. W rezultacie najchetniej by wszystkiego zakazal, lecz jesli uczyni to, wtedy miliony wiesniakow odejda od wiary. Wiec Kosciol pomija cala sprawe. Spojrzala w dol, na swoje delikatne dlonie. Juz sposobila sie do transu. Dusza nie ma oczu, a widzi dolny swiat. Dusza krolowej skierowala spojrzenie w dol, rozpoczynajac dlugie zstepowanie. W dole rozposcierala sie przestrzen rozleglejsza od nocnego nieba, bogatsza, wspanialsza. I wcale nie byla to przestrzen: to bylo przeciwienstwo przestrzeni, a nawet swiadomosci - osobliwa szkliwna gestosc bez dnia jutrzejszego. Tak jak pelnomorski okret jest symbolem wolnosci dla ladu, lad zas jest symbolem wolnosci dla marynarzy zamknietych w ciasnocie okretu, tak i krolestwo zatracenia bylo przestrzenia i nieprzestrzenia zarazem. Dla swiadomosci zdawalo sie nie miec konca. W kierunku ku dolowi konczylo sie dopiero tam, gdzie czlekoksztaltne rasy mialy 108 swoj poczatek, w zielonym i niepoznanym, niepoznawalnym lonie, w lonie Pierwszej Patrzycielki. Pierwsza Patrzycielka - ow bierny pierwiastek macierzynski - z powrotem wchlaniala tonace w niej dusze zmarlych. Mogla byc niczym wiecej, jak skamielina woni w kamieniu, jednak nie mozna jej sie bylo oprzec. Ponad Pierwsza Patrzycielka plywaly mamiki i mamuny, tysiace tysiecy tysiecy mamikow i mamunow, jak gdyby wszystkie gwiazdy nocy stanely w ordynku, uszeregowane wedlug starozytnej idei oktaw srodziemnych. Dusza krolowej wedrowniczki opadala w dol, jak piorko szybujac ku mamikom. Z bliska mniej przypominaly gwiazdy, a bardziej zmumifikowane kurczaki o pustych zrenicach i brzuchach, o niezdarnie dyndajacych odnozach. Czas je wytrawil. Wyprzezroczyscil. Wnetrznosci plywaly w nich niby fosforyzujace ryby w misie. Mamiki po rybiemu otwieraly usta, jak gdyby starajac sie wypuscic pecherzyki powietrza na powierzchnie, ktorej juz nigdy nie mialy zobaczyc. Tym mniej wiekowym, plywajacym blizej powierzchni, jeszcze sie dobywaly drobiny pylu z widmowych krtani, niczym kropki nad "z" pozostale po slowie ZYCIE. W niektorych zapuszczajacych sie tutaj duszach szeregi zmarlych budzily groze. Krolowa znajdowala w nich pocieszenie. Widok owych zalanych obsydianem ust krzepil jej wiare, ze przynajmniej jakis strzep istnienia pozostaje i pozostanie na zawsze, az ogien spopieli planete. A kto wie, czy nawet nie dluzej...Zdawalo sie, ze zaden kompas nie wskaze wedrujacej duszy kierunku. Ale kierunek istnial. Patrzycielka miala magnetyt w sercu. Wszystkich gromadzila tu wedlug okreslonego porzadku, tak jak morze gromadzi na plazach kamienie wedlug ich rozmiaru. Szeregi mamikow ciagnely sie pod cala powierzchnia ziemi, siegajac poza Borlien i Oldorando hen do Sibornalu, a nawet po najodleglejsze zakatki Hespagoratu, do mitycznego na poly Pegowinu za Morzem Zaswiatow i do biegunow. Wiatr, ktory nie wial, niosl zaglowiec duszy, az w koncu doplynela do mamicy tej, ktora kiedys byla jej matka, do Szalonej Szannany, zony RantanOborala, wladcy Matrassylu. Zebra i kosci miedniczne matczynej mamicy, przypominajacej strzaskana ptasia klatke, tworzyly nieokreslone zlotawe wzory na tle czerni, jak zylki liscia dawno temu skruszonego pomiedzy stronicami dzieciecej ksiazeczki. Lecz ostal sie glos. Mamiki i mamuny mialy w sobie cos z uprzykrzonych much. Istniejac na przeciwnym biegunie zycia, zachowaly w pamieci tylko to, co w nim bylo mile. Dobro wziely ze soba do grobu, zlo i nikczemnosc zapodziawszy wraz ze swoboda dzialania. -Kochana mamo, oto znow chyle przed toba czolo i zapytuje, jak ci sie powodzi. Takie bylo rytualne powitanie. -Kochana corko, tu nie ma klopotow. Wszedzie spokoj, ktorego nic nie moze zmacic. A widzac ciebie, mam wszystko. Mojaz ty radosna i sliczna, jakim 109 cudem wycisnelam taka corke z mych niegodnych ledzwi9 Twoja babka tez bawi tutaj, rownie uszczesliwiona twym widokiem-Twoj widok, mamo, tez cieszy moje serce Slowa te stanowily jednak zaklecie przeciwko nieokreslonosci -Och, me, nawet me wolno ci tak mowie, bo cala przyjemnosc jest po naszej stronie, i czesto wspominam, jak w pospiesznych dniach mego zycia nigdy cie nie holubilam, ile trzeba, na pewno me tyle, iles warta Wciaz pelne rece roboty, co i rusz jakas nowa bitwa, i teraz moge sie tylko dziwowac, dlaczego trwonilam sily na blahostki, majac ciebie, prawdziwa radosc zycia tuz przy sobie, a kiedy patrze, jak wyroslas -Mamo ty bylas dobra matka, a ja niezbyt poslusznym dzieckiem Zawsze bylam uparta -Uparta' - wykrzyknela sedziwa mamica - Nie, o me, tys w niczym mi me uchybila' Na tym szczeblu istnienia czlowiek widzi wszystko inaczej, widzi, co jest prawdziwe, co jest wazne Kilka drobnych psot sie nie liczy i tylko zaluje, ze sie wowczas denerwowalam Ze zwyklej glupoty bo przez caly czas wiedzialam, zes mym najwiekszym skarbem Nie dac zycia to przegrac zycie, o czym tu w dole swiadczy nieustajacy lament tych, ktorzy nie mieli dzieci Ciagnela dalej w tym stylu, a krolowa, pozwoliwszy JCJ przeskakiwac z tematu na temat, znajdowala pocieche w tych slowach, albowiem tak naprawde to matka za zycia, zajeta soba, jesli JUZ okazywala dobre serce, to na odczepnego W tej strzaskanej klatce krolowa z zachwytem odkrywala pamiec o wydarzeniach dziecinstwa, zatartych w jej wlasnej pamieci Cialo umarlo, pamiec przetrwala W koncu krolowa przerwala matce -Mamo, schodzilam tu prawie pewna, ze spotkam JefaralOborala, ze JUZ dolaczyl do ciebie i babki -Ach wiec moj ukochany syn dotarl do kresu swych naziemnych dni O, chwala mu to doprawdy cudowna wiadomosc, jakaz to radosc, ze bedziemy razem z mm, bo on nigdy nie opanowal sztuki pocieszania przodkow tak jak ty, madra dziewczynko Wielka sprawiasz nam radosc -Kochana mamo, on padl od kuli z sibornalskiej rusznicy -Cudownie' Cudownie' Im szybciej, tym lepiej, jesli chodzi o nas To dopiero swieto A kiedy mozemy sie go spodziewac? -Jego smiertelne szczatki znajda sie w ziemi za kilka godzin -Bedziemy go wygladac i zgotujemy mu wspaniale powitanie Pewnego dnia i ty zostaniesz tu z nami, me martw sie -Tesknie do tego dnia, mamo Mam rowniez prosbe, z ktora musisz sie zwrocie do swych druhen mamunek Sprawa jest trudna Na powierzchni przebywa ktos, kto mnie kocha, mimo ze nigdy nie wyznal mi swej milosci, wyczulam milosc w jego spojrzeniu Mam wrazenie, ze moge mu zaufac, jak malo 110 ktoremu mezczyznie. Zostal wyprawiony z Matrassylu na wojne w odleglej krainie.-My tu w dole nie znamy wojen, slodka dziecino. -Ten moj zaufany przyjaciel czesto przebywa w pauk. Ma ojca tu w swiecie dolnym. Moj przyjaciel nazywa sie Hanra TolramKetinet. Chce, abyscie zapytaly jego ojca o miejsce pobytu Hanry, bo musze mu koniecznie przekazac wiadomosc. Sykliwa cisza wokol cienia Szannany ponownie rozplynela sie w slowach. -Moja slodka dziecino, w twoim swiecie nikt sie z nikim nie porozumiewa w sposob ostateczny. Tyle tam niewiadomego. Tutaj wszystko jest spelnione. Tajemnice umieraja z cialem. -Wiem, mamo - rzekla dusza. Przejmowal ja strach przed tego rodzaju spelnieniem. Wiele o nim slyszala. Jeszcze raz wyjasnila, czego zada od szacownej mamicy. Posrod licznych dygresji osiagnieto zgode i prosba duszy wnet leciala przez oktawy, podawana z ust do ust, szeleszczac jak tchnienie wiatru w martwych lisciach drzew. Trudno bylo duszy wytrwac na miejscu. Z gornego swiata saczyly sie zwidy i zgielk niczym skwierczenie tluszczu na patelni. Kruszyl sie mur, grzechotala jakas upiorna orkiestra. Dusza poczela dryfowac, mimo przymilnych wezwan matczynej mamicy. Wreszcie odpowiedz nadeszla przez obsydian. Przyjaciel nadal przebywa z zywymi. Mamiki TolramKetinetow oznajmialy, ze niedawno rozmawial z nimi, swa cielesna powloka znajdujac sie w poblizu wioski zwanej Ut Pho, w dzungli Wysokiego Chwartu, na zachodnich rubiezach ziemi zwanej Randonanem. -Dziekuje za dobra wiadomosc! - zawolala dusza. Slyszac ten wybuch wdziecznosci matczyna mamica dmuchnela pylem z gardla. -My tutaj bolejemy nad waszym niespojnym zyciem, nad waszym cielesnym wzrokiem, ktory zaslepia. Umiemy sie porozumiewac wieloma glosami tworzacymi jeden glos, bogatszy ponad wasze zrozumienie. Przybadz co rychlej, to uslyszysz na wlasne uszy. Chodz do nas! Lecz watla dusza juz slyszala te stara spiewke. Umarli i zywi tworzyli dwie wrogie armie; pauk jedynie stanowil zawieszenie broni. Pozegnawszy czulymi slowy drobine, ktora niegdys byla Szannana, dusza uleciala ku widmom ruchu i oddechu. Wrociwszy do sil Myrdeminggala odprawila z komnat Sartoriirwrasza, pieknie mu dziekujac, ale nie dzielac sie z nim wiadomoscia wyniesiona z pauk. Wezwala Meje TolramKetinet, siostre poszukiwanego w swiecie dolnym przy- 111 jaciela. Meja pomogla jej w rytualnej oczyszczajacej kapieli. Krolowa nader | starannie obmyla swe cialo, jak gdyby zostalo zbrukane w drodze ku smierci.-Mam ochote przejsc sie do miasta, Mejo, w przebraniu. Pojdziesz ze mna. Ksiezniczka tu zostanie. Przygotuj dwa stroje wiesniaczek. Po odejsciu dworki napisala list do generala TolramKetineta, donoszac mu o zlowrozbnych wydarzeniach na krolewskim dworze. Zlozyla podpis, odcisnela swa pieczec i wsunawszy list do skorzanej koperty opatrzyla ja trwalsza pieczecia. Nie zwazajac na popaukowe zawroty glowy wdziala przyniesione przez Meje ubranie chlopki, ukrywajac pod nim koperte z listem. -Wyjdziemy boczna furta. Bocznej furcie poswiecano mniej uwagi. Przed glownymi wrotami bez przerwy krecili sie zebracy i przerozni natreci. No i smierdzialy tam zatkniete na palach glowy przestepcow. Kobiety minely obojetne straze i ruszyly w dol kreta droga do miasta. JandolAnganol pewnie spal o tej porze. Podpatrzonym u ojca, a teraz swoim zwyczajem, wstawal skoro swit i wychodzil na balkon, pokazujac sie w koronie. Taki widok budzil w poddanych poczucie bezpieczenstwa i w ogole wywieralo to duze wrazenie, ze krol jest na nogach tyle godzin, ze,,haruje niczym jednonogi chlop", jak glosilo porzekadlo. Krol zwykle wracal jednak do lozka. Ciezkie chmury sunely po niebie. Goracy wiatr, torakorkan, dmuchal z poludniowego wschodu, szarpiac kobietom suknie i zionac w twarze ognistym oddechem, od ktorego wysychaly galki oczne. Lzej bylo w waskich uliczkach u stop wzgorza, gdzie tylko smagal pylem po pietach. -Zajdziemy po blogoslawienstwo - rzekla Myrdeminggala. Na koncu uliczki stal kosciol zbudowany w tradycyjnym stylu staroborlien-skiej architektury sakralnej, ze spiralnymi schodami wewnatrz pierscienia kamiennych murow. Poza kopula niemal cala budowla tkwila pod powierzchnia ziemi. W ten sposob wielebni ojcowie wyrazali tesknote za podziemnym zyciem, jaka byli opetani Poborcy, swieci mezowie Pannowalu, ktorzy wieki temu przyniesli Borlienczykom wiare. Nie tylko dwie kobiety schodzily po spiralnych schodach. Przed nimi powloczyl nogami stary wiesniak, prowadzony przez chlopca. Staruch wyciagnal zebrzaca dlon. Przyszedl zebrac w miescie, bo, jak powiadal, upal niszczy zbiory i trzeba bylo porzucic gospodarke. Krolowa dala mu srebrnika. Wewnatrz domu bozego panowal mrok. Wierni kleczeli w osadach ciemnosci, majacej im przypominac, ze sa smiertelni. Gora saczyla sie jasnosc. Swiece oswietlaly wizerunek Akhanaby namalowany za okraglym oltarzem. Dluga wola twarz w niebieskim kolorze, oczy lagodne, choc nieludzkie, wszystko to spowily chwiejne cienie. Ten tradycyjny wystroj swiatyni wzbogacono najnowoczesniejszym akcentem. Przy drzwiach plonela pojedyncza swieca przed stylizowanym obrazem matki, ktora ze smutnie spuszczonymi oczyma rozkladala rece. Wiele 112 wchodzacych do kruchty kobiet calowalo mijany obraz Pierwszej Patrzycielki. O tej porze liturgia nie przewidywala nabozenstwa, lecz skoro nawa mimo to byla w polowie pelna, kaplan glosno wyspiewal modlitwe wysokim nosowym glosem:Wielu przystajac puka do twych drzwi, o Akhanabo, a wielu odchodzi nie pukajac. I tym, co odchodza, i tym, co naboznie pukaja, odpowiadasz: przestancie wolac "O, kiedyz nam otworzysz drzwi, Wszechmocny?" Albowiem drzwi, powiadam, zawsze stoja otworem, a nigdy nie byly zamkniete. Trzeba tylko widziec to, co widoczne, a czego wy nie widzicie. Myrdeminggala wrocila mysla do slow matczynej mamicy. Oni porozumiewaja sie bogatszym glosem. Jednak Szannana nawet nie napomknela o Akha-nabie. To prawda, otacza nas tajemnica - pomyslala krolowa, podnoszac wzrok na oblicze Wszechmocnego. - Ruszwen tez jej nie potrafi zglebic. Wszystko, czego wam trzeba, znajdziecie wszedzie wokol was, jesli zechcecie otrzymywac, a nie zabierac. Wystarczy na chwilke schylic glowe, by zobaczyc rzeczy wieksze od siebie samego. Wszystkie rzeczy na swiecie sa sobie rowne, lecz sa i wieksze. Czym jestem, nie pytaj przeto: czlowiekiem, zwierzeciem czy kamieniem. Tym wszystkim jestem i czyms wiecej, co musicie nauczyc sie postrzegac. Dalej zaspiew poplynal juz z towarzyszeniem choru. Jak cudownie wspolgraja altowe glosy z kamiennym sklepieniem kopuly - dumala krolowa. - Oto duch i kamien lacza sie ze soba. Wsunela za koszule dlon, kladac ja sobie na piersi i probujac uspokoic kolatanie serca. Lek nie dawal sie usmierzyc nawet tak cudownym spiewem. Nie bylo czasu na dumanie o wiecznosci w natloku okropnych wydarzen. Kiedy kaplan udzielil wiernym blogoslawienstwa, nie zwlekala ani chwili. Dwie kobiety w chustkach na glowach znow wyszly na wiatr i swiatlo dnia. Dotarly do nabrzeza, przy ktorym rzeka Takissa, ciemna i pelna stloczonych fal, wygladala jak odnoga morza. Statek z Oldorando wlasnie cumowal nie bez trudnosci. Lodzie braly ladunki, lecz ruch panowal mniejszy niz zwykle, ze wzgledu na torakorkan. Cale nabrzeze bylo zastawione pustymi wozami, stertami 8 Lato Helikonn 113 tarcicy, barylkami, windami ladunkowymi i przeroznym sprzetem niezbednym dla zycia portu. Plachty brezentu lopotaly na wietrze. Krolowa bez wahania szla naprzod, az pod sklad, na ktorym napis glosil: LORDRARDRYJSKA KOMPANIA HANDLU LODEM. Tu byla matrassyl-ska kwatera glowna slawnego kapitana polarnego Krillia Muntrasa z Lordrard-ry. Sklad mial mnostwo drzwi na kazdym pietrze, wielkich i malych. Myrdeming-gala wybrala najmniejsze na parterze i weszla do srodka. Meja za nia. Na brukowym dziedzincu wewnetrznym grubi mezczyzni zataczali podobne im z ksztaltu beczki pod ciezki dwukolowy furgon. -Chce mowic z Krilliem Muntrasem - oznajmila krolowa najblizszemu z tragarzy. -Jest zajety. Z nikim nie bedzie rozmawial - odparl tragarz, mierzac ja podejrzliwym spojrzeniem. -Ze mna porozmawia. - Z palca lewej dloni sciagnela pierscien z kamieniem mieniacym sie wszystkimi barwami morza. - Daj mu to. Tragarz odszedl, mruczac cos pod nosem. Wzrost i wymowa swiadczyly, ze pochodzil z Dimariamu, jednej z krain na poludniowym kontynencie Hes-pagoratu. Czekala niecierpliwie stukajac podeszwa o bruk, lecz wyslannik wrocil piorunem i odmieniony w obejsciu. -Prosze laskawie pozwolic za mna, zaprowadze pania do kapitana Muntrasa. Myrdeminggala zwrocila sie do Mei: -Zostan tutaj. -Alez, Jasnie Pani... -I nie placz sie robotnikom pod nogami. Wprowadzono ja do warsztatu, w zapachy klejow i swiezo struganego drewna, miedzy majstrow i czeladnikow, ktorzy pilowali tarcice i robili z niej paki i skrzynie na lod. Ze stolarskich stolow zwisaly dlugie, poskrecane brody struzyn. Ciekawskie spojrzenia stolarzy scigaly kobieca postac w chuscie oslaniajacej glowe i twarz. Przewodnik otworzyl przed nia drzwi zawieszone fartuchem. Po zakurzonych schodach wspieli sie na pietro zajete przez dluga i niska sale, z ktorej okien roztaczal sie widok na rzeke. W jednym koncu sali pracowali pisarczykowie, pochyleni nad rejestrami. W drugim koncu stalo biurko i fotel masywny niczym tron, z ktorego podniosl sie tegi ogorzaly mezczyzna i z rozpromienionym obliczem ruszyl jej naprzeciw. Zlozyl niski uklon, odprawil przewodnika i otworzywszy drzwi za biurkiem wprowadzil krolowa do prywatnego gabinetu. Okna wychodzily tu co prawda na podworzec stajni, lecz wnetrze bylo urzadzone wygodnie, na scianach wisialy ryciny, przepych scieral sie z roboczym charakterem pozostalych pomieszczen budynku. Jedna z rycin przedstawiala krolowa Myrdeminggale. -Zaszczycasz mnie swa wizyta, Najjasniejsza Pani. 114 Kapitan polarny rozpromienil sie ponownie i do oporu przekrzywil glowe na ramie, aby lepiej widziec, jak Myrdeminggala zdejmuje chuste. Sam byl odziany w prosty czarfral, luzna szate z kieszeniami, noszona przez wiekszosc mieszkancow okolic tropikalnych. Usadzil krolowa wygodnie, poczestowal pucharem zimnego wina ze swiezym lordrardryjskim lodem, po czym wyciagnal do niej reke. Na otwartej dloni lezal pierscien, uroczyscie zwracany teraz przez kapitana, ktory, uparlszy sie, sam zalozyl go na jej delikatny palec.-Najlepszy pierscien, jaki kiedykolwiek sprzedalem. -Byles wowczas bardzo skromnym domokrazca. -Gorzej, bylem zebrakiem, ale zebrakiem z silna wola. Uderzyl sie w piers. -Teraz jestes bardzo bogaty. -A czy bogactwa to wszystko, o Pani? Czy daja szczescie? Coz, jesli mam byc szczery, przynajmniej zapewniaja czlowiekowi okropnie beztroskie zycie. Moja sytuacja, przyznaje, jest lepsza niz polozenie wiekszosci zwyklych ludzi. Jego smiech byl beztroski. Jedna gruba noge swobodnie przelozyl przez skraj stolu i wzniosl puchar, spelniajac toast na czesc krolowej, taksujac ja oczyma. Krolowa krolowych spojrzala mu prosto w oczy. Kapitan polarny spuscil wzrok w obronie przed wstrzasem bardzo zblizonym do oslupienia z zachwytu. Przez jego rece przewinelo sie nieomal tyle dziewczat, co lodu; lecz wobec pieknosci krolowej czul sie bezbronny. Rozmawiali o rodzinie kapitana. Myrdeminggala wiedziala, ze ma on madra corke oraz glupiego syna i ze Diw, ow glupi syn, przejmuje handel lodem z dniem przejscia ojca w stan spoczynku. Ten dzien ulegl odroczeniu. Wprawdzie Muntras odbyl swoj pozegnalny rejs juz poltora tennera temu, w czasie Bitwy Kosgatckiej, jednak pozegnalny rejs nie okazal sie pozegnalny - Diw potrzebowal dalszych nauk. Wiedziala, ze polarny kapitan ma miekkie serce dla gluptasa. A przeciez sam Muntras jako chlopak zostal wyrzucony z domu i musial zarabiac pieniadze zebranina i domokrazstwem, aby jego wlasny surowy ojciec przekonal sie, ze moze spokojnie przekazac jednookretowy handel lodem w godne synowskie rece. Nie nudzily jej te poznane juz kiedys historie. -Miales ciekawe zycie - zauwazyla. Musialo mu sie przywidziec, ze uslyszal w tym ukryta jakby przygane, zrobil bowiem niewyrazna mine. Pokrywajac zaklopotanie klepnal sie po nodze. -Przyznaje bez wstydu, ze fortuna mi sprzyja w czasach, gdy odwrocila sie od wiekszosci ludzi. Patrzyla w jego szczere oblicze, jak gdyby rozwazajac, czy kapitan zdaje sobie sprawe, ze i ona nalezy do owej wiekszosci, ale tylko zapytala ze zwyklym sobie spokojem: -Kiedys slyszalam od ciebie, ze zaczynales interes z jednym okretem. Ile masz ich teraz, kapitanie? 115 -Tak, Najjasniejsza Krolowo, moj stary ojciec zaczal od zaledwie jednej starej krypy, ktora dostalem w spadku. Dzis ja przekazuje mojemu synowi flote dwudziestu pieciu okretow. Szybkie pelnomorskie kutry, kecze, hukery i dogery, doskonale w lawirowaniu po rzekach i w zegludze przybrzeznej, wszystkie przystosowane do transportu. Widac tu korzysci z handlu lodem. Im gorecej, tym na rynku wyzsza cena za swiezutki blok lordrardryjskiego lodu. Im gorsza koniunktura dla innych, tym lepsza dla mnie.-Lecz twoj lod topnieje, kapitanie. -Nie da sie ukryc, a ludzie dowcipkuja sobie na ten temat, ile wlezie. Ale lod lordrardryjski, najczystszy lod z zywego lodowca, topnieje wolniej niz inne lody innym handlarzom. Cieszyl sie z jej obecnosci, lecz jego uwagi nie umknal jakis utajony w krolowej smutek, jakze obcy usposobieniu Myrdeminggali. -Ujme to inaczej. Jestescie, Najjasniejsza Pani, gorliwa wyznawczynia wiary Waszego kraju, wiec nie musze Warn przypominac o zbawieniu. Otoz moj lod jest jak zbawienie. Im go mniej, im bardziej go brakuje, a lodu brakuje coraz bardziej, tym wyzsza ma cene. Moje statki zegluja teraz z Dimariamu hen przez Morze Orlow, Takissa i Valvoralem w gore do Matrassylu i Miasta Oldorando, jak rowniez wzdluz wybrzezy do Kiwazji i portow strasznych assatanow. Usmiechnela sie, chyba bez nadmiernej przyjemnosci sluchajac, jak miesza religie z handlem. -Coz, milo mi uslyszec, ze komus sie dobrze wiedzie w zlych czasach. Nie zapomniala chwili, kiedy bedac jeszcze mala dziewczynka bawila po raz pierwszy w Oldorando i zeszla sie z Dimariamczykiem na bazarze. Byl w lachmanach, lecz z usmiechem na twarzy, i z wewnetrznej kieszeni dobyl najpiekniejszy pierscien, jaki kiedykolwiek ogladaly dziewczece oczy. Od swej matki, Szannany, wziela pieniadze. Nazajutrz wrocila na bazar, by kupic klejnot, i nie rozstawala sie z nim od tamtej pory. -Przeplacilas, Pani, ten pierscionek - rzekl Krillio Muntras - a ja, z zyskiem wrociwszy do domu, kupilem lodowiec. Odtad wciaz jestem Waszym dluznikiem. - Rozesmial sie i ona tez sie rozesmiala. - Mowiac o dlugu, Najjasniejsza Krolowo, nie przybywasz tutaj potargowac sie o cene lodu, jako ze lod dostarczam za posrednictwem marszalka dworu. Czy moge Warn oddac jakas przysluge? -Jestem w klopotliwym polozeniu, kapitanie Muntras, i potrzebuje pomocy. Nagle stal sie ostrozny. -Nie chcialbym jedynie, jako cudzoziemiec, utracic krolewskiego przywileju na prowadzenie tu handlu. Wszystko inne... -To zrozumiale. Prosze tylko o uczciwosc, a tej mi z pewnoscia nie odmowisz. Chcialabym, abys doreczyl moj list - potajemnie. Wymieniles 116 Kiwazje na granicy z Randonanem. Czy mozesz mi uczciwie obiecac, ze dowieziesz moj list pewnemu oficerowi, ktory z nasza Druga Armia walczy w Randonanie?Wyraziste oblicze Muntrasa tak sposepnialo, ze az policzki mu stezaly wokol ust. -Na wojnie wszystko jei niepewne. Dochodza wiesci, ze borlienska armia cienko przedzie, Kiwazjaci tez. Lecz... Lecz... dla Was, Pani Krolowo... Moje okrety chodza w gore rzeki Kacol, za Kiwazje, az po Ordeleje. Tak, moglbym stamtad pchnac gonca. Pod warunkiem, ze to nie bedzie zbyt niebezpieczne. Trzeba mu zaplacic, rzecz jasna. -Ile? Zastanowil sie. -Mam chlopaka, ktory by to zrobil. Mlodosc nie boi sie smierci. Wymienil cene. Zaplaciwszy bez targow wreczyla mu koperte z listem do generala TolramKetineta. Muntras raz jeszcze poklonil sie nisko. -Bede zaszczycony czyniac to dla ciebie, Pani. Najpierw musze dostarczyc ladunek do Oldorando. Cztery dni w gore rzeki, dwa postoju i dwa na powrot. Razem tydzien. Za tydzien wracam tutaj, a stad juz na poludnie prosto do Ottassolu. -Taka zwloka! Czy musisz najpierw poplynac do Oldorando? -Musze, Pani. Handel to handel. -Trudno, zrobisz, jak musisz, kapitanie Muntras. Ale nie zapomnisz, ze to sprawa najwyzszej wagi i scisle tajna, tylko miedzy nami? Wywiaz sie sumiennie z tej misji, a dopilnuje, by nie ominela cie nagroda. -Nagroda jest mozliwosc sluzenia tobie. Pani Krolowo. Juz po rozstaniu i po jeszcze jednym kielichu orzezwiajacego wina nabrala otuchy i niemal radosnie przebyla droge powrotna do palacu, w towarzystwie swej damy dworu, siostry generala, do ktorego podazyl list. Mogla miec nadzieje, cokolwiek by krol postanowil. Wiatr trzaskal drzwiami i rozwiewal zaslony w calym palacu. Z pobladla twarza JandolAnganol wysluchiwal swych koscielnych doradcow. Na koniec jeden z nich rzekl: -Wasza Krolewska Mosc, to jest swieta sprawa i my wierzymy, ze w glebi serca juz podjeliscie decyzje. Zawrzecie to nowe przymierze ze zboznych pobudek, a my Was za to bedziemy blogoslawic. -Jesli zawre to nowe przymierze, to postapie nikczemnie i z nikczemnych pobudek. -Nic podobnego, Wasza Krolewska Mosc! Krolowa spiskowala ze swoim bratem przeciwko Sibornalowi i musi poniesc kare. 117 Jeszcze troche, a i on uwierzy w klamstwa, ktore sam puscil w obieg; wymysl jego starego ojca obecnie stal sie wspolnym dobrem, niczym puchar trucizny krazacy wsrod nich z rak do rak.Przybyli z obcych stron mezowie stanu wyczekiwali oswiadczenia krola w goscinnych komnatach, narzekajac na niewygody nedznego palacyku i na nedzna goscine. Doradcy wiedli spory miedzy soba, zawistni o wlasne korzysci, lecz w jednej kwestii zgodni: ze jesli wezmie krol rozwod z krolowa i pojmie Simode Tal za zone, nalezy wrocic do problemu wielkiej populacji fagorzej w Borlien. W starych annalach przetrwala wiesc o tym, jak hordy ancipitow kiedys spadly na Oldorando, palac je ze szczetem. Dawna nienawisc nigdy nie wygasla. Rok za rokiem zmniejszano liczebnosc fagorow. Trzeba, zeby Borlien obralo te sama linie postepowania. Z Simoda Tal i jej ministrami u boku JandolAnganola mozna by wywierac wiekszy nacisk w tej sprawie. A znikniecie Myrdeminggali z jej miekkim sercem ulatwi organizowanie halali. Jednak byl jeszcze krol, a jaka bedzie decyzja krola? Pare minut po godzinie czternastej krol stal nagi w gornej komnacie. Ogromne cynowe wahadlo dostojnie kolysalo sie na scianie, odmierzajac tykaniem sekundy. Na przeciwleglej scianie wisialo ogromne zwierciadlo z polerowanego srebra. Po katach dziewki sluzebne kryly sie w cieniu, czekajac z krolewskimi szatami, w ktore mialy ubrac wladce. Pomiedzy wahadlem a zwierciadlem JandolAnganol stal albo chodzil tam i z powrotem. Bijac sie z myslami to wodzil palcem po dlugiej bliznie na udzie, to chwytal sie za dlugi, jasniejszej barwy czlonek, to ogladal w lustrze swoje krwawe nabozne pregi, biegnace mu w dol od lopatek po szczuple posladki. Zmell w ustach przeklenstwo na widok owych chudych, ocwiczonych plecow. W kazdej chwili mogl kazac dyplomatom pakowac manatki; wscieklosc i khmir w pelni dojrzaly w nim do takiego kroku. W kazdej chwili mogl porwac w objecia najdrozsza mu istote - krolowa - i wycisnac gorace pocalunki na jej wargach, i slubowac, ze nic ich nigdy nie rozlaczy. Albo mogl uczynic cos wrecz przeciwnego - i zostac nikczemnikiem we wlasnym sumieniu, a swietym w oczach tlumu, swietym, ktory bez wahania rzuca wszystko dla dobra kraju. Wsrod tych, co obserwowali krola z daleka, byli i tacy, jak Finowie - znawcy drzewa genealogicznego rodziny krolewskiej, ktorzy utrzymywali, ze decyzja zapadla poza krolem i w zamierzchlej przeszlosci. Mieli zapisana historie krolewskiej rodziny od jej poczatkow szesnascie pokolen wstecz, od czasow, kiedy Kampanniat prawie w calosci lezal pod sniegiem, od dalekiego przodka krola, AozroOna, lorda osady zwanej Oldorando. W tym rodzie wystepowal nieuchwytny dla potomkow watek wasni pomiedzy ojcem a synem, w pewnych pokoleniach utajonej, ale nigdy nie wygaslej. Zarzewie owej wasni tlilo sie w glebi duszy JandolAnganola tak gleboko, ze on sam nie zdawal sobie z tego sprawy. Pycha maskowal jeszcze starsza pogarde dla samego siebie. Z pogardy dla siebie 118 obrocil sie przeciwko najblizszym przyjaciolom i przestawal z fagorami; to wyobcowanie siegalo korzeniami dzieciecych lat, ukryte, ale nie martwe, i wlasnie mialo dojsc do glosu. Krol gwaltownie odwrocil sie od lustra, od widmowej postaci zakletej w srebrze, i przywolal dziewki. Dal sie ubrac, wznioslszy ramiona.-Moja korone - rzekl, gdy szczotkowaly jego faliste wlosy. Ukarze czekajacych dygnitarzy, kopiac miedzy soba a nimi jeszcze wieksza przepasc. Kilka minut pozniej wyrwani z nudy dygnitarze rzucili sie do okien na odglos maszerujacych krokow. Wytrzeszczyli z gory oczy na wielkie kudlate lby zwienczone polyskujacymi rogami, na krzepkie ramiona i potezne torsy, na kopyta, ktore glosno dudnily, i na rynsztunki, ktore skrzypialy przy kazdym kroku. Defiladowy krok Krolewskiej Pierwszej Gwardii Fagorzej stanowil widok przyprawiajacy wiekszosci ludzi o dreszcz, ze wzgledu na osobliwa wieloosiowosc ancipitalnych stawow lokciowych i kolanowych, ktora umozliwiala ruch przedramion i goleni w dowolnej plaszczyznie. Marsz byl niesamowity, z nieprawdopodobnym zlozeniem w przod nogi do wykroku. Padla komenda sierzanta. Plutony zatrzymaly sie, przechodzac z marszu w natychmiastowy stan bezruchu, charakterystyczny dla fagorow. Skwarny wiatr mierzwil kosmyki fagorzej siersci. Wystapiwszy z szyku krol wmaszerowal do palacu. Dostojni goscie niespokojnie zerkali po sobie, podejrzewajac zamach na swe zycie. JandolAnganol wkroczyl na sale. Przystanal, mierzac wszystkich spojrzeniem. Jeden za drugim zrywali sie na nogi. Krol przedluzal milczenie, jak gdyby slowa uwiezly mu w gardle. Wreszcie przemowil. -Stawiacie mnie przed trudnym wyborem. A niby czemu mialbym sie wahac? Slubowalem uroczyscie sluzyc nade wszystko memu krajowi. Postanowilem odlozyc moje prywatne uczucia na bok. Odprawie krolowa Myrdeminggale. Krolowa uda sie dzisiaj na wygnanie do nadmorskiego palacu. Jesli Swiety Kosciol Pannowalski, ktoremu sluze, udzieli mi rozwodowej dyspensy, rozwiode sie z krolowa. I poslubie Simode Tal z dynastii oldorandzkiej. Rozlegly sie oklaski i pomruki uznania. Twarz JandolAnganola pozostala bez wyrazu. Kiedy ruszyli z gratulacjami, obrocil sie na piecie i wyszedl, zanim do niego podeszli. Torakorkan zatrzasnal za krolem drzwi. VIII. OKO W OKO Z MITOLOGIA Bilo Xiao Pin mial okragle oblicze i takiez, z grubsza biorac, oczy i nos. Nawet usta mial okragle niby paczek rozy. I zolta, gladka skore. Dotychczas tylko raz opuscil Avernusa, kiedy to w gronie najblizszych krewnych z rodu Pinow wybral sie na oblot Hipokreny. Byl z Bila skromny, lecz stanowczy mlodzieniec, dobrze ulozony, jak wszyscy czlonkowie jego rodu, i jak powszechnie sadzono, mozna mu bylo zaufac, ze swoja smierc przyjmie ze spokojem. Liczyl dwadziescia jeden ziemskich lat, czyli nieco ponad czternascie wedlug helikonskiej rachuby czasu.Mimo ze Helikonska Loteria Wczasowa rzadzil przypadek, to panowala ogolna zgoda - przynajmniej w tysiacosobowym klanie Pinow - ze Bilo jest idealnym kandydatem do nagrody. Po ogloszeniu wygranej Bila kochajacy klan zafundowal mu wycieczke po Avernusie. Bilowi towarzyszyla jego aktualna przyjaciolka, Roza Yi Pin. Ruchome korytarze satelity byly dla podroznych droga w nieznane, na ktorej czesto dopadaly ich tajfuny lub inne ozywione kreacje komputera, nierzadko zlosliwej natury. Avernus krazyl po swej orbicie od trzech tysiecy dwustu szescdziesieciu dziewieciu lat; wszelkie dostepne srodki wprzegnieto do walki z zagrazajaca jego mieszkancom smiertelna choroba - letargiem. Bilo z grupa przyjaciol wypoczywal w gorskim kurorcie. Sypiali w drewnianym szalasie powyzej narciarskich szlakow. Ludzie kiedys zakladali takie sztuczne osrodki rekreacyjne w prawdziwych ziemskich miejscowosciach wypoczynkowych; tutaj, poddane metamorfozie, imitowaly one tereny helikonskie. Gromadka Bila czula sie tak, jakby wyjechala na narty w Wysoki Nktryhk. Potem zeglowali po Morzu Gorejacym, na wschod od Kampanniatu. Wyplywajac z jedynej przystani na tysiacmilowym brzegu morskim, widzieli za soba odwieczne klify Mordriatu, ktore z pian strzelaly na wysokosc prawie szesciu tysiecy stop i tonely korona w chmurach. Z gory wodospad Bulata spadal, zawisal i znow spadal w ponad milowym locie ku rozhukanej toni. I choc doznania byly przyjemne, w umysle zawsze pozostala swiadomosc, ze 120 wszelkie niebezpieczenstwo, kazdy najodleglejszy horyzont, wszystko uwiezione jest w wymiarach lustrzanej sali, najwyzej osiemnascie stop na dwanascie.Bilo Xiao Pin samotnie udal sie do swego guru, siadajac przed nim w pozycji Pokory. -Milczenie streszcza dlugie rozmowy - rzekl guru. - Szukajac zycia znajdujesz smierc. Jedno i drugie jest iluzja. Bilo wiedzial, ze guru nie pochwala jego odejscia z Avernusa, nie pochwala z tej glebokiej przyczyny, ze boi sie widma dynamizmu. Tkwil po uszy w nieprzejednanym iluzjonizmie, wyniesionym do rangi obowiazujacej filozofii. W mlodosci napisal stuzgloskowa rozprawke wierszem, pod tytulem O trwaniu jednej helikonskiej pory roku ponad dlugosc jednego zycia ludzkiego. Ta rozprawka zrodzila sie z ducha iluzjonizmu i ugruntowala jego panowanie na Avernusie. Bilo nie byl intelektualnie przygotowany do walki z ta filozofia, ale zywil do niej nienawisc, ktora teraz, tuz przed porzuceniem stacji, osmielil sie wyrazic w slowach. -Ja musze pozyc w prawdziwym swiecie, zaznac prawdziwej radosci, odczuc prawdziwy bol. Chocby przez krotka chwile musze powspinac sie na prawdziwe gory i deptac bruk prawdziwych ulic. Musze spotkac ludzi, ktorych losy sa prawdziwe. -Wciaz naduzywasz tego zdradliwego slowka "prawdziwy". Swiadectwo naszych zmyslow jest swiadectwem jedynie dla naszych zmyslow. Rozum kieruje sie gdzie indziej. -Tak. No wlasnie. Ja tez kieruje sie gdzie indziej. Lecz chorobliwy umysl nie wie, gdzie sie zatrzymac. Starzec dalej glosil swoje nauki. Bilo dalej sluchal z pokora. Starowina byl przekonany, ze za tym wszystkim stoi seks. Ze Bilo ma zmyslowa nature, ktorej trzeba wedzidla. Bilo wyrzeka sie Rozy, aby uganiac sie za krolowa Myrdeminggala - owszem, guru wie o tych jego skrytych pragnieniach. Bilo pragnie stanac twarza w twarz z krolowa krolowych. Czcza idea. Roza nie jest czcza idea. To, co prawdziwe - by uzyc tego slowa - nalezy znajdowac nie na zewnatrz, ale wewnatrz tajemnicy osobowosci: w przypadku Bila, w osobowosci Rozy, byc moze. Istnieja tez inne wzgledy. -Mamy pewna misje do spelnienia, misje, z jaka nas wyslala Ziemia Wierzycielka. Z pelnienia tej misji czerpiemy najglebsza satysfakcje. Na Helikonii zatracisz misje i miejsce w spoleczenstwie. Bilo Xiao Pin wazyl sie podniesc i utkwic wzrok w starym guru. Skurczona postac zastygla w swej pozie, kazdym wydechem oddajac brzemie ciala podlodze, kazdym wdechem unoszac glowe ku sufitowi. Nic jej nie moglo poruszyc, nawet strata ulubionego ucznia. Niestrudzone kamery rejestrowaly obraz i slowo, przekazujac wszystko dla tych z szesciu tysiecy Avernusjan, ktorym przyszla ochota przelaczyc programy na te scene. Odosobnienie nie istnialo. 121 Zagladajac w malpio rozumne oczy. Bilo zrozumial, ze jego guru stracil wiare w istnienie Ziemi.Ziemia! - temat nie konczacych sie rozmow Bila z rowiesnikami, przedmiot nigdy nie zaspokojonej ciekawosci. Jednak dla guru i setek jemu podobnych Ziemia stala sie pewnym idealem - projekcja jazni ludzi zyjacych na pokladzie stacji. Glos guru formulowal swoje puste prawdy, a Bilowi zdawalo sie, ze slyszy w nim rowniez niewiare w obiektywna prawdziwosc Helikonii. Starcowi w kokonie sofistycznej argumentacji, ktora uksztaltowala jakze istotne zreby zycia intelektualnego stacji, Helikonia jawila sie jako projekcja, czysta hipoteza. Glowna wygrana loterii miala przeciwdzialac temu uwiadowi mozgow. Poczatkowe nadzieje avernusjanskie, magicznymi drozkami zesrodkowane wokol ogromnego obiektu obserwacji, ktory odkrywal w dole swoje pory roku - te nadzieje umieraly w pokoleniach za pokoleniami, dopoki przymusowe wiezienie nie stalo sie wiezieniem dobrowolnym. Bilo musi odejsc i umrzec, aby inni mogli zyc. Musi odejsc tam, gdzie owa krowiooka krolowa stawiala swym cialem opor podmuchom torakorkanu, wspinajac sie do palacu. Wreszcie guru zrobil przerwe w wykladzie. Bilo skorzystal z okazji. -Dzieki stokrotne za tyle troski, mistrzu. Uklon. Wyjscie. Glebszy oddech. Pozegnanie Bila z Avernusem zostalo wyrezyserowane jako wielkie wydarzenie. Kazdy gleboko przezywal jego odlot. To byl bezsporny dowod, ze Helikonia istnieje naprawde. Szesciu tysiacom ludzi coraz trudniej przychodzilo zyc w wyobrazni poza stacja, mimo tych wszystkich urzadzen, jakie wymyslono dla podtrzymania w ludziach owej zdolnosci. Wygrana stanowila wartosc najwyzsza nawet dla przegranych. Roza Yi Pin podniosla wdzieczna twarzyczke ku twarzy Bila i po raz ostatni oplotla go ramionami. -Wierze, ze bedziesz wiecznie zyl tam w dole, Bilo. Starzejac sie i brzydnac bede patrzec na ciebie. Tylko sie trzymaj z daleka od ich glupich religii. Tu wszyscy jestesmy przy zdrowych zmyslach. Tam w dole wszyscy maja kuku na muniu na punkcie religijnych fantazji - nawet ta twoja przepiekna krolowa. Pocalowal ja w usta. -Ciesz sie swoim uporzadkowanym zyciem. Glowa do gory. Nagle porwala ja zlosc. -Dlaczego niszczysz moje zycie? Co to za porzadek, w ktorym ciebie nie bedzie? Pokrecil glowa. -To juz musisz sobie sama wykoncypowac. Zautomatyzowany statek czekal, aby go zabrac z czyscca do raju. Bilo przelazi sluza do malenkiej kapsuly, ktorej drzwi zamknely sie za nim z sykiem. Poczul strach; zapial sie w fotelu pasami i rozkoszowal tym uczuciem. Mial 122 wybor, czy leciec z oslonami na oknach, czy bez. Wcisnal guzik. Oslony poszly w gore i ukazal mu sie czarodziejski wieloryb w calej krasie, w chwili gdy odtracal go od swej piersi. Pasmo przedziwnych gwiazd bieglo w dal, jak odkos warkocza komety. Baraniejac Bilo uprzytomnil sobie, ze widzi wyrzucone z Avernusa nie przerobione odpadki, ktore w charakterze gwiazd weszly na orbite stacji. Jej ogrom, jej osiemnascie milionow ton na chwile przeslonilo mu pole widzenia; w nastepnej chwili Avernus jal sie kurczyc w oczach i Bilo zapomnial o jego istnieniu. Wszystko wypelnil obraz Helikonii, znajomy jak odbicie wlasnej twarzy w lustrze, lecz ogladany bardziej bez oslonek; chmury plynely po oswietlonym sierpie planety, a polwysep Pegewin przypominal maczuge cisnieta w centralne morze. Ogromna poludniowa czapa lodowa lsnila oslepiajaco.Kiedy okna pociemnialy dla ochrony przed blaskiem, poszukal wzrokiem pary slonc z ukladu podwojnego. Bataliksa, blizszy skladnik gwiazdy podwojnej, schowala sie za Helikonia, w odleglosci zaledwie 1,26 jednostki astronomicznej od planety. Za zmatowialym szklem okna Freyr jawil sie jako szara kula, potwornie jasna, choc oddalona o 240 jednostek astronomicznych. W odleglosci 236 jednostek astronomicznych Helikonia przejdzie przez peryhelium, punkt przysloneczny orbity, polozony najblizej Freyra; od tego wydarzenia dzieli planete tylko sto osiemnascie ziemskich lat. Po czym Bataliksa wraz z planetami odplynie po swej orbicie, by przez nastepne dwa tysiace piecset dziewiecdziesiat dwa ziemskie lata nie pojawic sie tak blisko glownego skladnika ukladu. Te astronomiczne wielkosci poznal Bilo Xiao Pin w wieku trzech lat wraz z abecadlem i traktowal je jako uporzadkowany diagram. Teraz mial wyladowac w tym punkcie diagramu, ktory byl pograzony w chaosie biegu wydarzen, przelomow i prob sil. Kragle oblicze Bila wydluzylo sie na te mysl. Pod wieloma wzgledami Helikonia pozostawala zagadka, mimo stalej obserwacji w tak drugim okresie. Bilo wiedzial, ze planeta przezyje peryhelium, ze temperatury na rowniku podskocza do osiemdziesieciu czterech stopni, lecz nie wiecej, ze Helikonia ma nadzwyczajny, przynajmniej tak sprawny jak Ziemia, system homeostatyczny, utrzymujacy mozliwie trwaly stan homeostatycznej rownowagi. Nie podzielal zabobonnych lekow chlopstwa przed pozarciem przez Freyra, aczkolwiek rozumial zrodlo takiej trwogi. Jednego nie wiedzial: ktore z licznych narodow przezyja probe upalu. Najbardziej zagrozone byly tropikalne krainy, jak Borlien i Oldorando. Avernus krazyl po orbicie i prowadzil obserwacje od zimy ubieglego Wielkiego Roku. Raz juz ogladano z gory powolny pochod Wielkiej Zimy przez planete, ogladano smierc milionow i upadek narodow. Przyszlosc pokaze, czy to wszystko dokladnie sie powtorzy w odleglej na razie jeszcze zimie. Ziemska Stacja Obserwacyjna i jej szesc rodow mialy przed soba nastepne dlugie czternascie ziemskich stuleci do rozwiklania tajemnicy. 123 Tej budzacej nabozny lek planecie zaprzedawal Bilo swoja dusze. Zadrzal na calym ciele. Mial przyjac ten swiat za swoj, mial sie na nim narodzic.Dwukrotnie okrazywszy planete statek wytracil predkosc i wyladowal na plaskowyzu, na wschod od Matrassylu. Bilo wstal z fotela i zamienil sie w sluch. Brak tchu w piersi wreszcie mu przypomnial, ze trzeba oddychac. Wraz z Bilem wyladowal jego aniol stroz, obronny android. Avernusjanie mieli swiadomosc wlasnej slabosci. Uznano, ze Bilo, owoc pokolen miekkich ludzi, musi miec ochrone. Android byl zaprogramowany do walki. Nosil bron do odparcia ataku. Wymodelowany byl na ksztalt czlowieka, a nawet przypominal Bila z twarzy, calkiem wiernie, jesli pominac jej mimike: zmieniala swoj wyraz ospale, sprawiajac wrazenie wiecznie nachmurzonej. Bilo go nie lubil. Spojrzal na androida, ktory wyczekujaco stal wpasowany we wneke. -Zostan na miejscu - rzekl Bilo. - Wracaj ze statkiem na Avernusa. -Potrzebujesz mojej ochrony - rzekl android. -Jakos poradze sobie. To juz moje zycie. Wydusiwszy przycisk opozniacza wlaczyl automatyczny start po uplywie godziny. Po czym uruchomil drzwi i wygramolil sie z pojazdu. Stojac na powierzchni upragnionej planety wdychal jej wonie, chlonal jej muzyke obcych mu dzwiekow. W plucach czul ciezar nie przefiltrowanego powietrza. W glowie mu sie krecilo. Podniosl wzrok. W gorze jak okiem siegnac rozposcieral sie najpiekniejszy z blekitow, gleboki, nieskazitelny blekit nieba. Bilo byl przyzwyczajony do spogladania w przestrzen kosmosu; niebiosa paradoksalnie wygladaly na rozleglejsze. Spojrzenie tonelo w nich bez konca. Niebieski parasol przykrywal zywy swiat, bedac jego najwiekszym cudem. Na zachodzie, w aureolach z brazu i zlota schodzila z niebosklonu Bataliksa. Trzykrotnie od niej mniejszy Freyr plonal oslepiajacym blaskiem niemal w zenicie. Ze wszystkich stron oblewal Freyra bezkresny ocean blekitu, pierwszy obraz Helikonii ogladanej z kosmosu i nieomylny zwiastun zyciorodnosci planety. Nie zrodzona na niej zywa istota spuscila glowe i przetarla dlonia oczy. Opodal roslo w kepie piec drzew, obwieszonych grubymi lianami. Bilo dobrnal do nich idac tak, jak gdyby sile ciazenia wymyslono przed chwila i ku jego utrapieniu. Wpadl na pierwsze z brzegu drzewo, obejmujac pien i cierniami klujac sobie dlonie. Nie baczac na nic przywarl do pnia z calej sily i zamknal oczy, i tylko sie wzdrygal przy kazdym podejrzanym odglosie. Nie mogl zrobic ani kroku. Lzy poplynely mu z oczu, gdy uslyszal, jak statek odlatuje w droge powrotna do macierzystej stacji. Ten swiat byl az za bardzo prawdziwy. Przenikal wszystkie zmysly. Kurczowo obejmujac drzewo, a potem lezac na ziemi, w ukryciu za obalonym pniem, Bilo oswajal sie z doznaniami obecnosci na przeogromnej planecie. Odlegle obiekty, zwlaszcza obloki i pasma wzgorz, przerazaly go zapowiedzia dali i - nie da sie zaprzeczyc - prawdziwosci. Rownie zatrwazajace byly te wszystkie drobne, nieobliczalne w swych upodo- 124 baniach stworzonka, te cale gromady istot nie istniejacych na pokladzie Avernusa. Z udreka spogladal, jak maly skrzydlatek siadal mu na wierzchu lewej dloni, skad juz piesza wspinaczka zalazl na rekaw. Co najbardziej niepokoilo, to swiadomosc, ze ta cala czereda jest poza wszelka kontrola; nie istnial guzik, za ktorego pocisnieciem mozna by ja okielznac. I jeszcze problem slonc - cos, o czym nigdy by nie pomyslal. Swiatlo i ciemnosc na Avernusie byly sprawa przede wszystkim nastroju; tutaj nie mialo sie wyboru. Poldzien ustepowal miejsca nocy i Bila po raz pierwszy oblecial pierwotny strach rodzaju ludzkiego. Dawno, dawno temu ludzie ze strachu przed ciemnoscia zbijali sie w gromady. Powstaly miasta, z miast powstaly metropolie, wreszcie ludzie siegneli kosmosu;teraz Bilo mial wrazenie, ze stoi na poczatku tej drogi. Przezyl noc. Mimo woli zapadl w sen i obudzil sie caly i zdrowy. W trakcie swej codziennej zaprawy porannej powoli odzyskiwal rownowage ducha. Przyszedl do siebie na tyle, by opuscic kryjowke w kepie drzew i radowac sie porankiem. Zaspokoiwszy glod i pragnienie zabranym na droge prowiantem, pomaszerowal w kierunku Matrassylu. Z uszami pelnymi ptasich treli szedl lesna sciezka, gdy nagle pochwycil odglos stapania za soba. Obrocil sie. Fagor stanal na sciezce jak wryty, o pare krokow od niego. Fagory stanowily czastke avemusjanskiej mitologii. W stacji wszedzie spotykalo sie ich podobizny i modele. Ten byl jednak zywy, z krwi i kosci. Zul cos, gapiac sie na Bila, z grubej dolnej wargi sciekala mu slina. Masywne cielsko okrywal jednoczesciowy przyodziewek, tu i owdzie w zoltych plamach. Podobnie zazolcone kepy dlugiej siersci nadawaly ancipicie chorobliwy wyglad. Na ramieniu zawiazal sobie martwego weza - zapewne swieza zdobycz. W dloni trzymal zakrzywiony noz. Nie byl ani stylizowana replika muzealna, ani misiaczkiem dla dziecka. Podszedl blizej roztaczajac zjelczaly zapach, od ktorego krecilo sie w glowie. Bilo spojrzal Pagorowi prosto w oczy. -Przepraszam - rzekl powoli w hurdhu - ktoredy sie idzie do Matrassylu? Fagor zul zapamietale. Chyba zul jakis szkarlatny orzech; sok tej wlasnie barwy pryskal mu z ust. Kropla spadla na Bila Xiao Pina. Otarl ja z policzka. -Matrassyl - powtorzyl fagor, wymawiajac to slowo twardo, jak Madrazzyl. -Tak. W ktorej stronie jest Matrassyl? -Tak. Nie mozna bylo okreslic, co czailo sie w spojrzeniu wisniowych oczu - potulnosc czy zadza mordu. Odrywajac od nich wzrok Bilo odkryl, ze w poblizu stoja dalsze fagory, niczym krzaki w ulistnionym cieniu. -, Czy rozumiesz to, co mowie? Mowil zdania zywcem wziete z rozmowek. Oszolamiala go nierealnosc tej sytuacji. i25 -Zabranie na miejsce jest w mocy. Trudno oczekiwac sensownej odzywki od istoty obdarzonej naturalna sila ekspresji glazu, lecz Bilowi nie pozostal nawet cien watpliwosci co do zamiarow rozmowcy. Fagor posuwiscie ruszyl naprzod, popychajac Bila przed soba. Bilo podazyl sciezka. Reszta kompanii dotrzymywala im kroku, tratujac zarosla. Wyszli na pofaldowany stok. Tu dzungla zostala przerzedzona, troche drzew zrabano, a walesajace sie wokolo swinie zadbaly juz o to. by nic nie wybujalo zbyt wysoko. Wsrod byle jak rozgrzebanych zagonow staly chaty, a wlasciwie strzechy na dragach. Masywne osobniki lezaly pokotem, jak bydlo, w cieniu tych strzech. Popodnosily sie i wyszly na spotkanie nowo przybylych, z ktorych jeden zadal w rozek, oznajmiajac powrot furazerow. Bila obiegly samce i samice ancipitow, bykuny, czabany, gildy i mlodki pozeraly go oczyma. Niejeden miodek biegal na czworakach. Bilo przyjal pozycje Pokory. -Jestem w drodze do Matrassylu - rzekl. Absurdalnosc wlasnych slow rozsmieszyla Bila; musial zapanowac nad soba, by nie dostac ataku histerii, lecz glosny wybuch smiechu sprawil, ze fagory sie cofnely. -Kzahn nizszy ma bliskosc do inspekcji - powiedziala gilda, dotykajac ramienia Bila i ruchem glowy wskazujac kierunek. Poszedl za nia przez kamienista kotlinke, a cala banda pociagnela za nimi. Wszystko, co mijal - od delikatnych pedow roslin po kragle glazy - bylo twardsze, niz sobie kiedys wyobrazal. Pod daszkiem przy niskiej scianie kotliny spoczywal stary fagor, zlozywszy w nieprawdopodobny sposob ramiona. Plynnym ruchem siadl prosto i okazal sie sedziwa gilda o sterczacych zwiedlych wymionach i siersci przetykanej czarnym wlosem. Z jej szyi zwisal sznur wypolerowanych pestek gwing-gwinek. Miala naczolek jako oznake rangi. To ona byla kzahnem nizszym. Nie wstajac podniosla na Bila spojrzenie. Rzucila jakies pytanie, jedno, drugie. Bilo terminowal w wielkim socjologicznym klanie Pinow, i to nie najpilniej. Pracowal w zespole badajacym rod Anganolow, pokolenie po pokoleniu. Wsrod uczenszej starszyzny Bila byli tacy, ktorzy na wylot znali zywoty antenatow obecnego krola, poczawszy od poprzedniej wiosny, czyli jakies szesnascie pokolen temu. Bilo Xiao Pin wladal olonetem, glownym jezykiem Kampanniatu i Hespagoratu, a takze paroma jego dialektami, lacznie z praolonetem. Lecz nawet nie liznal jezyka ancipickiego, archaika, ani dostatecznie nie opanowal hurdhu, ktorym mowil kzhan nizszy i ktorym w owych czasach porozumiewali sie ze soba czlowiek i fagory. -Nie rozumiem - odparl w hurdhu, a kiedy zostal przez nia zrozumiany, poczul sie tak dziwnie, jak gdyby z prawdziwego swiata wkroczyl w jakis niezwykly swiat basni. -Ja mam zrozumienie o twoim przybyciu z dalekiej okolicy - powie- 126 dziala, tlumaczac z wlasnej, przeladowanej rzeczownikami mowy na hurdhu. - Gdzie polozenie tej dalekiej okolicy?Kto wie, czy nie widzieli ladowania kapsuly. Czyniac nieokreslony ruch reka, wyrecytowal wczesniej przygotowana formulke: -Przybywam z dalekiego Morstrualu, z miasta, w ktorym jestem kzahnem. - Niczym nie ryzykowal, Morstrual bowiem lezal jeszcze dalej niz Mordriat. - Wynagrodze twych poddanych, jesli- mnie zaprowadza do krola JandolAnganola w Matrassylu. -Krol JandolAnganol? -Tak. Znieruchomiala, ze spojrzeniem utkwionym w dal. Siedzacy przy niej bykun podal gildzie skorzany buklak, z ktorego pociagnela, sliniac sie i rozlewajac plyn po brodzie. Napoj mial ostra alkoholowa won. Aha - pomyslal Bilo - fuzela, niezdrowy trunek destylowany przez ancipitow. Natknal sie wiec na biedny szczep fagorow. I oto tu jest, wspaniale sobie radzac z tymi zagadkowymi stworzeniami, a z Avernusa wszyscy jak jeden patrza na niego przez uklady optyczne. Nawet stary guru. Nawet Roza. Upal i krotki marsz w nierownym terenie wyczerpaly Bila. Jednak nie tyle ze zmeczenia, co z wyrachowania przysiadl na plaskim kamieniu, szeroko rozstawil nogi, oparl sie lokciami na kolanach i nonszalanckim spojrzeniem mierzyl rozmowczynie. Naj niezwyklej sze wydarzenie staje sie najzwyklejszym, jesli nie ma alternatywy. -Ancipitalna rasa nosi mnostwo wloczni na swieta wojne krola JandolAnganola. Umilkla. Za jej plecami zial wylot jaskini. W ciemnej czelusci zarzyly sie bladorozowe oczy. Bilo odgadl, ze tam sa skladani plemienni przodkowie. poprzez uwiez zapadajacy sie w stan czystej keratyny. Bedac przodkiem i bozkiem zarazem, kazdy taki zywy trup fagora sluzyl swym potomkom rada w ciezkich stuleciach panowania Freyra. -Synowie Freyra o kazdej porze roku bija innych Synow Freyra i my pozyczamy wlocznie. Rozpoznal tradycyjne fagorze okreslenie rodzaju ludzkiego. Nie umiejac tworzyc nowych, ancipici najzwyczajniej uzywali starych nazw. -Kaz dwojce swych wspolplemiencow zaprowadzic mnie do krola JandolAnganola. Znow jej milczenie i bezruch - a takze wszystkich pozostalych fagorow, ktorym, jak Bilo dostrzegl, udzielila sie ta sama martwota. Tylko swinie i kundle niezmordowanie buszowaly wokolo, rozgrzebujac smiecie w poszukiwaniu smakolykow. Stara gilda nieoczekiwanie rozpoczela dluga, dla Bila niezrozumiala przemowe. Musial przerwac jej potok slow w polowie, proszac, by powtorzyla wszystko od poczatku. Hurdhu niczym kozi ser draznil mu podniebienie. Fagory 127 cisnely sie ze wszystkich stron, otaczajac go ciezka wonia - wcale nie tak nieprzyjemna, przyszlo mu na mysl, jak oczekiwal - i dopomagajac swej przywodczyni w wyjasnieniach. Skutek byl taki, ze niczego nie wyjasniono. Pokazywaly mu zabliznione rany, plecy odarte z siersci i skory, polamane nogi, pogruchotane ramiona, podtykajac mu je pod nos ze spokojnym uporem. Odczuwal wstret i fascynacje. Z jaskini fagory wyniosly proporce i miecz. Stopniowo polapaHie w ich opowiesci. Wiekszosc sluzyla pod krolem JandolAn-ganolem, w Piatej Armii. Kilka tygodni temu wyruszyli przeciwko plemionom Drajatow. Poniesli kleske tu, w Kosgatcie. Plemiona drajackie uzyly nowej broni, ktora szczekala niczym wielki pies. Obecni tu biedacy uszli calo. Ale nie smieli wrocic do krola na sluzbe, zeby znowu nie uslyszec szczekania wielkiego psa. Zyli z dnia na dzien. Marzyl im sie powrot do chlodnych okolic Nktryhku.Opowiesc byla dluga. Bilo mial juz jej dosc, jej i much. Lyknal troche fuzeli. Rzeczywiscie szkodzila zdrowiu, jak mowily podreczniki. Ogarnela go sennosc i przestal sluchac, gdy usilowaly mu opisac Bitwe K-osgatcka. Dla nich odbyla sie jakby wczoraj. -Czy dwoje sposrod was zechce mnie laskawie odprowadzic do krola, czy nie? Zamilkly, a potem pomruczaly w ancipickim archaiku miedzy soba. Wreszcie gilda zapytala go w hurdhu: -Jaki twoja dlon ma dar za taka eskorte? Na reku nosil plaski srebrzysty zegarek z potrojnym ukladem cyfr wskazujacych czas ziemski, srodkowokampanniacki i avernusjanski. Wszyscy takie nosili na Avernusie. Wskazania czasu nie zainteresowalyby fagorow, do ich pra-czasowych szlei bowiem docieraly jedynie sporadyczne wydarzenia z mijajacej doczesnosci, jednak sam zegarek mogl im sie podobac jako ozdoba. Plamista twarz przywodczyni zawisla nad podsunieta jej przed oczy reka Bila. Z pary rogow kzahna nizszego jeden byl odlamany w polowie, a koniec mial z drewnianego kolka. Prostujac sie, lecz nie wstajac z ziemi, gilda wezwala dwa z mlodszych bykunow. -Spelnijcie zadanie stworzenia - rzekla. Eskorta przystanela na widok pierwszej pary domow w oddali. Blizej nie chciala podejsc ani na krok. Bilo Xiao Pin zdjal z reki i podal fagorom zegarek. Chwilke pomedytowaly i odmowily przyjecia. Nie potrafil zrozumiec ich wyjasnien. Mial wrazenie, ze uciekaja od hurdhu w archaik. Zmiarkowal, ze chodzi o cyfry. Moze czuly lek przed stale zmieniajacymi sie cyferkami. Moze przed nieznanym metalem. Odmowa byla beznamietna; po prostu nie chcialy wziac zegarka, niczego nie chcialy. -JandolAnganol - rzekly. 128 Najwyrazniej imie krola nadal budzilo w nich szacunek. Odchodzac Bilo obejrzal sie na fagory, czesciowo ukryte za zwislym z drzewa, ukwieconym pnaczem. Staly nieruchome. Budzily w nim lek i jakby zdumienie, ze choc przebywal w ich towarzystwie, pozostal przy zdrowych zmyslach.Niebawem wedrowal waskimi uliczkami Matrassylu, czujac, jak z jednego snu wkracza w drugi, rownie cudowny. Kreta droga zawiodla go do stop olbrzymiej skaly, na ktorej stal palac. Bilo zaczynal rozpoznawac znajome miejsca. Ogladal je przez przyrzady Avernusa. Pierwszych napotkanych Helikon-czykow omal nie wysciskal. W skale wbudowane byly koscioly. Surowsze wspolnoty religijne powielaly reguly swych pannowalskich nauczycieli, odcinajac sie od swiatla. Do skalnej sciany tulily sie klasztory, wysokie na trzy pietra, bogatsze z kamienia, biedniejsze z drewna. Mimo woli Bilo przystanal, by poglaskac sloje, by przejechac paznokciem po szczelinach w drewnie. Pochodzil ze swiata, gdzie natychmiast odnawiano - albo niszczono i odtwarzano - wszystko, co tylko sie zestarzalo. To stare drewno o wypuklych slojach - coz za przepiekna przypadkowosc wzoru! Bilowi nigdy sie nawet nie snilo, ze swiat jest az tak zapchany szczegolami. Klasztory byly pomalowane na wesole kolory, czerwony i zolty albo czerwony i fioletowy, i przystrojone kolami Akhanaby w tych samych barwach. Na klasztornych wrotach widnialy wizerunki boga zstepujacego w ogniu. Z wezla wlosow na czubku glowy wymykaly sie bogu czarne kedziory. Brwi mial wywiniete do gory. Na pol czlowiecza twarz ukazywala w usmiechu biale ostre zeby. W obu rekach trzymal bog zapalone zagwie. Tkanina szaty jak waz owinela sie wokol sinego ciala. Swoje wizerunki na choragwiach mieli rowniez swieci, opiekuncze duchy i demony: Juli Kaplan, Krol Denniss, Wiszrama, Wutra i cala procesja Innych, wielkich i czarnych, malych i zielonych, z pazurami w miejsce paznokci i z pierscieniami na palcach u nog. Tym wszystkim nadprzyrodzonym istotom - grubym i lysym badz kudlatym - towarzyszyly podobizny istot ludzkich, zazwyczaj w blagalnej pozie. Ludzi przedstawiono malutkich. Tam, skad pochodze - pomyslal Bilo - namalowano by ludzi wielkich. Ci tutaj w swych blagalnych pozach mieli jedynie ginac skoszeni przez bogow nie w ten, to w inny sposob. Od ognia, od lodu, od miecza. Obrazy te przypominaly Bilowi szkolne wyklady. W szkole dowiedzial sie, jak wazne sa religie na zacofanej Helikonii. Niekiedy kraje bywaly nawracane na odmienna wiare w jeden dzien - co, jak pamietal, spotkalo Oldorando. Rownie szybko inne kraje, wyparlszy sie swej religii, upadly i zniknely bez sladu. Tu Bilo ogladal glowny bastion borlienskiej wiary. Jak ateista odczuwal zarazem pociag i wstret do niesamowitych twarzy patrzacych ze wszystkich stron. Mnisi nie wygladali na zbytnio przejetych okropnym stanem swiata; zgliszcza stanowily jedynie ogniwo dluzszego lancucha, tlo dla ich spokojnej egzystencji. -Kolory - glosno powiedzial Bilo. 9 Lato Helikonii 129 Zgliszcza mialy barwy raju. Tu nie ma zla - pomyslal urzeczony. Zlo jest chore. Tu wszystko jest zdrowe. Zlo bylo tam, skad przybylem, gdzie wszystko bylo chore. A tu samo zdrowie. Tak, zdrowie. Wybuchnal smiechem. Z otwartymi ustami, rozpostarlszy rece, stanal na srodku ulicy. Wstrzymaly go zapachy plynace niczym kolory powietrza. Osaczajac Bila na kazdym kroku, tworzyly wymiar zycia nie istniejacy na Avernusie. Nie opodal w cieniu skaly znajdowala sie studnia otoczona wianuszkiem kramow. Z klasztorow gromadnie ciagneli tam mnisi, aby kupic sobie w kramach cos do jedzenia. Bilo upajal sie zludzeniem, ze oni daja przedstawienie wylacznie dla niego. Bywaj, smierci. Warto zaplacic zyciem za to tylko, zeby tutaj postac, polowic smakowite wonie i popatrzec, jak mnisi podnosza zatluszczone bulki do ust. Z klasztornego balkonu powiewala nad nimi zolto-czerwona choragiew z napisem: WSZYSTKA MADROSC POWSTALA NA POCZATKU SWIATA. Usmial sie w duchu z tej antynaukowej sentencji - madrosc trzeba wykuwac w pocie czola, w przeciwnym razie nie byloby go tutaj. Dopiero tutaj, na tej rojnej uliczce, zrozumial ogrom zaklamania spoleczenstwa Helikonii i wplywu akhanabiej religii na bieg wydarzen. Zywil gleboko zakorzeniona niechec do religii, a oto znalazl sie w na wskros religijnej cywilizacji. Kramarka w podniszczonej sukni, wysoka, o szerokiej rumianej twarzy, zapraszala Bila na swoje wypieki. Pochylila sie nad weglarka, w ktorej jasno plonal ogien. Piekla placki. Bilo zostal wyposazony na te wyprawe miedzy innymi w podrobione pieniadze. Wyjawszy z kieszeni pare drobnych monet zaplacil kobiecie za aromatyczny placek. Forma do wypieku odcisnela w ciescie religijny znak Akhanaby, kolo w kole, i laczace je wygiete promienie. Wbil w nie zeby i pierwszy raz przyszlo mu na mysl, ze ten symbol moze byc prymitywnym przedstawieniem orbity mniejszej Bataliksy wokol wiekszego Freyra. -Jedz, placek cie nie ugryzie - parsknela smiechem kramarka. Odszedl z uczuciem tryumfu, ze poradzil sobie z handlowa operacja. Jadl mniej zachlannie niz mnisi, swiadom oczu Avernusa. Pogryzajac placek maszerowal ulica krokiem zdobywcy. Wkrotce pial sie zakosami drogi do matrassylskiego palacu. To bylo cudowne. Prawdziwe jedzenie bylo cudowne. Helikonia byla cudowna. Droga coraz bardziej znajoma. Zajmujac sie trzema pokoleniami rodu obecnie zwanego krolewskim. Bilo z grubsza poznal uklad sytuacyjny budowli i otoczenia palacu. Na archiwalnych tasmach wielokrotnie ogladal, jak wojska dziada dzisiejszego krola zdobywaja matrassylska warownie. U glownych wrot poprosil o posluchanie u JandolAnganola, okazujac falszywe dokumenty, z ktorych wynikalo, ze jest wyslannikiem z dalekiej krainy Morstrualu. Po przesluchaniu w kordegardzie odstawiono Bila pod straza do innego budynku. Dlugo sie tam przesiedzial, nim trafil do komnaty w kanclerskim, jak sie zorientowal, skrzydle palacu. Czekal, pozerajac wszystko rozgoraczkowanym wzrokiem - kobierce, 130 rzezbione meble, piec, zaslony w oknie, plamy na suficie. Od placka dostal czkawki. Swiat oszalamial chaosem szczegolow, kazda zas nitka w kobiercu pod nogami - na oko madiskiej roboty - kryla przeslanie, siegajace poczatkow historii planety. W tej tutaj komnacie przebywala Myrdeminggala, krolowa krolowych, ten tkany kobierzec deptaly jej obute w sandalki stopy, a przedstawione na kobiercu zwierzeta i ptaki byly wdzieczne, ze moga nosic jej ciezar.Spogladajac na kobierzec Bilo dostal zawrotu glowy. Nie, smierc nie mogla nadejsc tak wczesnie. Zlapal sie za brzuch. Jesli nie smierc, to moze placek? Klapnal na fotel. Za oknem lezal swiat, w ktorym wszystko mialo dwa cienie. Swiat, ktory roztaczal zar i moc. Prawdziwy swiat krolowej, a nie sztuczny swiat Bila i Rozy. Lecz Bilo mogl do niego nie dorastac... Czknal glosno. Juz wiedzial, co guru mial na mysli, mowiac o mozliwej pelni szczescia z Roza. Zadna pelnia nie byla mozliwa, dopoki krolowa jego marzen stala mu na drodze. A teraz prawdziwa krolowa byla tu gdzies blisko, tuz, tuz. Otworzyly sie drzwi, tez cud same w sobie - drzwi z drewna. Otworzyl je stary i chudy sekretarz, za ktorym Bilo podazyl do komnat kanclerza. W antykamerze siadl na fotelu i czekal. Czkawka mu szczesliwie minela i poczul sie lepiej. Kanclerz Sartoriirwrasz wszedl zmeczonym krokiem. Byl przygarbiony i przybity, choc nienagannie uprzejmy w obejsciu. Bez zainteresowania wprowadzil Bila do wielkiego gabinetu, w ktorym wiekszosc przestrzeni wypelnialy ksiegi i dokumenty. Bilo z gleboka czcia spogladal na kanclerza. Sartoriirwrasz byl postacia historyczna. Jako mlody jastrzebi doradca dopomogl dziadowi i ojcu JandolAnganola zalozyc krolestwo Borlien. Usiedli, gosc i gospodarz. Kanclerz nerwowo szarpal bokobrody i mruczal cos pod nosem. Zdawal sie nie sluchac, jak Bilo wywodzil, ze przybywa z miasta nad Zatoka Chalcejska w Morstrualu. Wzial swe chude cialo w ramiona, jak gdyby szukajac w nich pociechy. Powiedziawszy, co mial do powiedzenia, Bilo siedzial zaklopotany glucha cisza. Czyzby kanclerz nie rozumial jego olonetu? Wreszcie Sartoriirwrasz przerwal milczenie. -Uczynimy dla was, panie, wszystko, co w naszej mocy, aczkolwiek chwila nie jest bynajmniej najlepsza. -Chcialbym odbyc rozmowe z panem, jesli mozna, a takze z Jego Krolewska Moscia i krolowa. Chcialbym sluzyc swa wiedza, jak rowniez skorzystac z waszej. - Wyrwala mu sie czkawka. - Przepraszam. -Tak, tak. Prosze mi wybaczyc. Sam jestem, jak to ktos kiedys nazwal, znawca wiedzy, ale akurat dzisiaj spotyka nas najglebsza... najglebsza przykrosc. 131 Wstal, zebrawszy wokol siebie poplamiony czarfral i potrzasajac glowa wpatrywal sie w Bila, jak gdyby po raz pierwszy go widzial na oczy.-Coz jest przykrego w dzisiejszym dniu? - zapytal strwozony Bilo. -Krolowa, moj panie, krolowa Myrdeminggala... - dramatycznie zastukal piescia w stol. - Nasza krolowa usuwa sie z dworu, wypedza, moj panie. W dniu dzisiejszym krolowa odplywa do miejsca wygnania. Do starego Grawabagalinien. Ukryl twarz w dloniach i zaplakal. IX. KANCLERSKIE KLOPOTY Mieszkancy krainy nadal znanej wsrod miejscowych wiesniakow jako Embruddock ukuli sobie porzekadlo tyczace kontynentu, na ktorym im przyszlo zamieszkiwac: "Najwiecej ludzi spotkasz na bezludziu". W porzekadle krylo sie jakies ziarnko prawdy. Nawet obecnie, gdy miliony ludzi wierzyly, ze swiat zmierza ku zagladzie w plomieniach, wedrownicy wszelkiej masci przemierzali Kampanniat wzdluz i wszerz. Poczawszy od calych plemion, jak tulacze Madisi i koczownicze ludy Mordriatu, przez patnikow, mierzacych swoje pielgrzymki liczba nie mil, lecz odwiedzonych swiatyn, przez bandy rabusiow, ktorzy za miare obszaru przyjeli liczbe poderznietych gardel i sakiewek, az po samotnych domokrazcow, ktorzy wyruszyli w dalsza droge, aby sprzedac ballade czy szlachetny kamien z zyskiem wiekszym niz w rodzinnych stronach - wszyscy oni szukali swego szczescia w zyciu. Nie straszne im byly nawet trawiace serce kontynentu pozary, zatrzymywane jedynie przez rzeki i pustynie. Pozary jeszcze pomnazaly szeregi wedrowcow o pogorzelcow zmuszonych do szukania nowych siedzib. Jedna taka gromadka przyplynela Valvoralem do Matrassylu w sama pore, by zobaczyc, jak krolowa Myrdeminggala odchodzi na wygnanie. Krolewska sluzba werbunkowa nie pozwolila im sie gapic zbyt dlugo. Werbownicy dopadli przybylych w dziurawej krypie gosci i pognali ich w rekruta, na Zachodnie Wojny.Owego popoludnia Matrassylczycy na krotki czas zapomnieli - czy tylko przestali myslec - o Zachodnich Wojnach, cala uwage poswiecajac tej najnowszej tragedii. Oto dla wielu z nich nadeszla naj dramatyczniej sza chwila szarego zywota - biedak mogl tylko klepac biede, namiastki zycia szukajac u moznych. Wyolbrzymial i holubil wady swych krolow i krolowych, bez ktorych sam nie ujrzalby ani dna rozpaczy, ani szczytu szczescia. Calun dymu spowijal miasto i oniemiale tlumy na nabrzezu. Krolowa jechala w karecie. Powiewaly flagi. I transparenty, gloszace: "Kajaj sie za grzechy!" oraz "Niebiosa daja znaki". Krolowa patrzyla prosto przed siebie. 133 Kareta stanela nad rzeka. Forys zeskoczyl i otworzyl drzwiczki przed Jej Krolewska Moscia. Wysunawszy zgrabna stopke zeszla na bruk. Za nia Tatra i przyboczna dama dworu.Myrdeminggala przystanela, rozgladajac sie dokola. Mimo zaslony na twarzy blask urody otaczal ja niczym won perfum. Przy nabrzezu stal lugier, ktory mial zabrac krolowa i jej swite z biegiem rzeki do Ottassolu, a stamtad do Grawabagalinien. Na pokladzie czekal z powitaniem kaplan w liturgicznych szatach. Krolowa wkroczyla na kladke. Tej chwili rozstania z matrassylska ziemia towarzyszylo westchnienie tlumu. Szla ze spuszczona glowa. Wstapiwszy na poklad przyjela uklon kaplana, po czym odrzucajac zaslone wysoko uniosla glowe i dlon w pozegnalnym gescie. Na widok tej bosko pieknej twarzy szmer poszedl po pirsach, nabrzezach i pobliskich dachach, szmer, ktory sie rozhuczal w okrzyk. Tym nieartykulowanym okrzykiem Matrassyl zegnal swoja krolowa krolowych. Zaslona opadla, Myrdeminggala obrocila sie na piecie i zeszla pod poklad, znikajac z oczu. Kiedy okret podnosil kotwice, mlody paz wybiegl na skraj nabrzeza, recytujac popularna ode Tys pania pelni lata. Nie bylo muzyki, nie bylo wiecej okrzykow. Nikt ze stojacych w pozegnalnym milczeniu nie wiedzial, co zaszlo tego popoludnia na dworze, aczkolwiek wiesci o strasznych wydarzeniach mialy sie rozejsc, i to dosc szybko. Postawiono zagle. Wygnanczy statek, z wolna odbiwszy od nabrzeza, pozeglowal z pradem rzeki. Wikariusz krolowej stal i modlil sie na pokladzie. Z tlumu gapiow na ulicy, na skarpach czy usadowionych na dachach nikt sie nie poruszyl. Drewniany kadlub malal, az zniknal w oddali. Ludzie w milczeniu rozeszli sie do domow, zabierajac flagi ze soba. Na matrassylskim dworze roilo sie od koterii. Jedne nie przekraczaly murow palacu, inne mialy poparcie w calym kraju. Wsrod tych drugich niewatpliwie najszerszym poparciem cieszyli sie myrdolatorzy. Ta szydercza nazwa przylgnela do nich dlatego, ze w wiekszosci spraw byli przeciwko krolowi, a za krolowa krolowych - we wszystkich. Koterie dzielily sie na kotereryjki. Koteryjki na ludzi, ktorzy dla wlasnej korzysci utopiliby rodzonego brata w lyzce wody. W nieustannych podchodach o pozycje na dworze wymyslano wiele racji za i przeciw blizszemu sojuszowi z Oldorando. Jedni - byc moze przeciwnicy kobiet - zyli nadzieja, ze Myrdeminggala popadnie w nielaske. Drudzy - byc moze pragnacy ja posiasc - zyli nadzieja, ze krolowa pozostanie w laskach. Sposrod marzacych o jej pozostaniu czesc najzagorzalszych myrdolatorow uwazala, ze to ona powinna krolowac, a krol odejsc. W koncu - dowodzili - z prawnego punktu 134 widzenia i pomijajac jej wdzieki, krolowa miala takie same prawa do borlien-skiego tronu, jak Orzel. Zawisc spedzala sen z powiek wrogom zarowno krola, jak i krolowej. W dniu odejscia Myrdeminggali wielu bylo gotowych chwycic za bron. Rankiem tegoz dnia JandolAnganol wszczal kroki przeciwko malkontentom. Krol w zmowie z Sartoriirwraszem podstepem zwabil myrdolatorow do palacowej komnaty, niby to na narade. Zebralo sie ich szescdziesieciu jeden, w tym rowniez siwowlosi starcy, ktorzy slubowali wiernosc jeszcze rodzicom krolowej, RantalOboralowi i Szalonej Szannanie. Przylecieli na narade kipiac oburzeniem. Straz palacowa zaparla za nimi drzwi i zaciagnela przed komnata warty. Myrdolatorzy podniesli krzyk, mdlejac z duchoty, a tymczasem Orzel ze zlosliwym usmieszkiem na twarzy oddalil sie, myslac o pozegnalnym spotkaniu ze swa przesliczna krolowa.Myrdeminggala wciaz byla zdruzgotana nagla odmiana losu. Bladosc powlekla jej policzki. Oczy plonely goraczkowym blaskiem. Nic nie jadla. Ploszyl ja byle szmer. Krol zastal krolowa na przechadzce w towarzystwie Mei TolramKetinet, z ktora prowadzila rozmowe o niepewnej przyszlosci swych dzieci. Skoro nad nia zawisla grozba, to nad nimi tez. Tatra jest malutka, no i jest dziewczynka. Zatem to na Robaydaya moze spasc cala zemsta krola. Robayday przepadl na jednej ze swych szalonych wypraw. Czula, ze nawet sie nie bedzie mogla z nim pozegnac. I juz nie bedzie tu jej brata, ktory by jakos temperowal upartego siostrzenca. Obie kobiety spacerowaly po poldziennym ogrodzie Myrdeminggali. Tatra bawila sie z ksiezniczka Simoda Tal - ironia losu nie do zniesienia, gdyby wnikac w to blizej. Ogrod zalozyla sama krolowa, dyrygujac ogrodnikami. Rozlozyste drzewa i sztuczne skarpy oslanialy alejki przed okiem Freyra. Starczylo cienia dla bujnego wzrostu roslin, ich genowych mutacji i form melanistycznych. Poldzienne rosliny kwitly pospolu z dziennymi. Powilec, dzienne pnacze o bladych rozowopomaranczowych kwiatach, przybral postac albika pelzajacego po ziemi. Albik z rzadka wypuszczal cudaczne pasowopoma-ranczowe paki z miesistej lodygi, aby zwabic poldzienne cmy. W sasiedztwie rosly olwiki, jarpele, idrysy i kolczaste wrzosty, wszystkie cieniolubne. Przygruntowy gradowin wydal kapturzaste kwiaty. Byl mutacja gatunku nocnych krzewow oszpilni i bardziej sklanial sie ku jasniejszym warunkom niz ciemniejszym. Poddani poznosili krolowej sadzonki tych roslin z roznych zakatkow krolestwa. Nie miala wielkiego pojecia o astronomii ani o niespiesznych, przewleklych manewrach Freyra na niebie, za to obserwacja tych roslin obudzila w niej swiadomosc instynktownej reakcji przyrody na owe nieuchwytne i abstrakcyjne elipsy, ktorymi Sartoriirwrasz probowal zamacic jej w glowie i o ktorych mogl rozprawiac bez konca. I oto juz wiecej nie bedzie spacerowac po swych ulubionych alejkach. U furtki dostrzegla krola z kanclerzem. Z daleka wyczula ich urzedowy 135 chlod. Widziala napiecie w postawie krola. Zacisnela palce na nadgarstku swej damy dworu.Sartoriirwrasz podszedl i zlozyl ceremonialny uklon. Po czym oddalil sie, uprowadzajac dame dworu, aby nikt nie zaklocal spokoju krolewskiej pary. Pelna obaw Meja gwaltownie protestowala. -Krol zabije Kune. Podejrzewa, ze ona sie kocha w moim bracie Hanrze, a to nieprawda. Przysiegam. Krolowa nie zrobila nic zlego. Jest niewinna. -Inne sa przeslanki jego planow i krol jej nie zabije - rzekl Sartoriirwrasz. Nie wygladal na najlepszego pocieszyciela. Skurczony pod czarfralem, szary na twarzy. -Pozbywa sie krolowej z przyczyn politycznych. Nie on pierwszy i nie ostatni. Poirytowany stracil motyla z rekawa. -To dlaczego kazal zabic Jeferala? -Za ten klopot nie nalezy winic krola, a predzej mnie. Przestan plesc bzdury, kobieto. Jedz z Kuna na wygnanie i dbaj o nia. Mam nadzieje, ze nie strace z wami kontaktu, jesli moja sytuacja nie ulegnie zmianie. W Grawabagali-nien da sie zyc. Minawszy sklepione wejscie natychmiast utoneli w dusznym labiryncie budowli. Meja TolramKetinet zapytala spokojniejszym glosem: -Co padlo krolowi na umysl? -Nie poznalem jego umyslu, poznalem jazn. Ostra jak diament. Potnie wszystkie inne jaznie. Nie moze spokojnie zniesc lagodnosci krolowej. Po rozstaniu z mloda dama przystanal u stop schodow, usilujac odzyskac spokoj. Z gory dolatywaly skads glosy bawiacych w goscinie dyplomatow. Z zimna krwia wyczekiwali wiesci o rozstrzygnieciu spornych kwestii, a niebawem beda sie rozjezdzac, cokolwiek uslysza. W koncu kazdy odchodzi - pomyslal. W owej chwili tesknil za zmarla zona. Krolowa tymczasem stala w swym ogrodzie, zasluchana w sciszony, porywczy glos JandolAnganola, ktory usilowal zrobic z niej powierniczke swych uczuc. Cofnela sie, niczym przed wysoka fala. -Kuno, ja jestem zmuszony do rozstania z toba, dla ocalenia krolestwa. Wiesz, co czuje, i wiesz, ze mam rowniez obowiazek i ze musze sluchac glosu obowiazku... -Dosc, nie chce tego sluchac. Ty spelniasz swoja zachcianke, nie obowiazek. To glos khmiru, nie obowiazku. Pokrecil glowa, jakby sie chcial otrzasnac z bolesci, wypisanej na jego twarzy. -Czynie, co musze czynic, choc mnie to zabija. Tylko ciebie jednej pragne u mego boku, zadnej innej. Rzeknij mi na rozstanie, ze choc tyle rozumiesz. 136 Rysy jej stezaly.-Znieslawiles dobre imie mego zmarlego brata i moje. Kto kazal rozsiewac te klamstwa, jak nie ty? -Zrozum, prosze, ze musze tak czynic dla dobra krolestwa. To nie ja pragne naszego rozstania. -Kto zadecydowal o naszym rozstaniu, jak nie ty? Kto tu rzadzi, jak nie ty? Jesli nie ty, to rzadzi anarchia i krolestwo niewarte jest zachodu. Spojrzal zezem. Orzel z podcietymi skrzydlami. -Musze przyjac taka linie postepowania. Nie wtracam cie do wiezienia, tylko wysylam daleko do pieknej rezydencji w Grawabagalinien, gdzie Freyr nie panuje z tak wysoka na niebie. Baw sie tam dobrze i nie spiskuj przeciwko mnie, bo za wszystko odpowie twoj ojciec. A gdy nadejda lepsze wiesci z wojny, moze znow bedziemy razem, kto wie. Napadla na niego z taka gwaltownoscia, ze zaskoczony nie odrywal spojrzenia od jej wzburzonej twarzy. -Czy to znaczy, ze zamierzasz w jednym roku wziac slub z tym lubieznym dzieckiem Oldorando, a w drugim rozwod, jak dzis ze mna? Myslisz, ze uratujesz Borlien, zeniac sie tak i rozwodzac bez konca? Mowisz, ze wysylasz mnie daleko. Zatem uprzedzam cie, ze raz wyslana daleko, zawsze bede sie trzymac od ciebie z daleka. JandolAnganol wyciagnal reke, lecz powstrzymal sie od dotkniecia krolowej. -Mowie ci z glebi serca - jesli wierzysz, ze je posiadam - to nie ja ciebie wysylam daleko. Potrafisz to zrozumiec? Ty wyznajesz tylko zasady religii i moralnosci. Choc na chwile uswiadom sobie, co to znaczy byc krolem. Cisnela zerwana dopiero co galazke idrysa na ziemie. -Och, ty mnie nauczyles, co to znaczy byc krolem. Zamknac rodzonego ojca w ciemnicy, wygnac rodzonego syna, znieslawic wlasnego szwagra, zeslac zone na krance krolestwa - oto co znaczy byc krolem! Nauka nie poszla w las. Zatem odpowiem ci, Janie, twoim wlasnym jezykiem. Nie moge zapobiec mojemu wygnaniu, nie zdolam. Lecz wyganiajac mnie ponosisz wszelkie nastepstwa wlasnego czynu. Z ta swiadomoscia musisz zyc az do smierci. To nie ja ci mowie, tylko religia. Nie spodziewaj sie po mnie, ze zmienie niezmienialne. -Tego sie wlasnie spodziewam. Przelknal sline. Zlapal ja mocno za ramie i nie puszczal, mimo ze sie szarpala. Powiodl ja alejka, ploszac motyle. -Tego sie wlasnie spodziewam. Ze nadal bedziesz mnie kochala i nie przestaniesz kochac po prostu z wyrachowania. Ze bedac ponad ludzka nature i wlasne cierpienie, zobaczysz cierpienia innych. Twoja uroda uchronila cie, jak dotad, od cierpienia w tym okrutnym swiecie. Ja cie strzeglem. Przyznasz, Kuno, ze strzeglem cie przez owe straszne lata. Wrocilem z Kosgattu tylko dlatego, ze tutaj czekalas na mnie. Sila woli wrocilem... Czy twoja uroda nie stanie sie twym 137 przeklenstwem, gdy mnie zabraknie jako tarczy? A mezczyzni, jakich nigdy nie znalas, czy nie zaczna na ciebie polowac niczym na lanie w lesie? Jak skonczysz beze mnie? Przysiegam, ze nie przestane cie kochac na przekor tysiacom Simod Tal, jesli teraz powiesz... tylko powiesz, calujac mnie na pozegnanie, ze wciaz jestem ci drogi bez wzgledu na to, co musze uczynic.Wyrwala mu sie i przylgnela do skaly, kryjac twarz w cieniu. Oboje byli bladzi i zlani potem. -Chciales mnie przerazic, no i przeraziles. Sek w tym, ze wypedzasz mnie dlatego, ze nie rozumiesz sam siebie. Podswiadomie zdajesz sobie sprawe, ze ja ciebie i twoje slabosci znam jak nikt inny - moze z wyjatkiem twojego ojca. I to jest dla ciebie nie do zniesienia. Nie mozesz zniesc, ze ja sie lituje nad toba. No wiec tak, ciesz sie i badz przeklety, ze wyrwales to ze mnie, tak, kocham cie i bede kochala, dopoki Patrzycielka nie przytuli mnie do swego lona. Ale tobie to wcale nie w smak, nieprawdaz? Ty tego nie pragniesz. -No i prosze! - wybuchnal. - Nienawidzisz mnie, ot co! Twe slowa klamia! -Och! Och! Och! - Krzyczac jak oszalala rzucila sie do ucieczki. - Idz precz! Precz! Zwanowales do reszty. Wyznaje to, o co prosisz, a ty sie wsciekasz. Ty chcesz mojej nienawisci. Idz precz - nienawidze cie, skoro nienawisci laknie twoja dusza. JandolAnganol nie probowal jej scigac. T- No wiec rozpetala sie burza - rzekl. I oto dym zaczal splywac wypelniajac kotline Matrassylu. Krol po rozstaniu z Myrdeminggala zdawal sie jak opetany. Zazadal ze stajni slomy i kazal ja zlozyc na sterte pod drzwiami komnaty, w ktorej wciaz przebywali uwiezieni myrdolatorzy. Kazal przyniesc stagwie z tranem. Wyrwal niewolnikowi i wlasnorecznie cisnal plonaca zagiew na stos podpalki. Plomienie buchnely z hukiem. Pozar szalal, gdy krolowa wsiadala na okret. Walka z zywiolem byla zabroniona. Szalal z nie slabnaca sila. Dopiero wieczorem, gdy krol siedzial ze swym miodkiem zapijajac sie do nieprzytomnosci, sluzba mogla podejsc z pompami i ugasic ogien. Nazajutrz o wschodzie bladej Bataliksy krol wstal i, jak to mial w zwyczaju, ukazal sie poddanym w swietle poranka. Oczekujacy go tlum byl liczniejszy niz zwykle. Na widok JandolAnganola rozlegl sie niski, nieartykulowany pomruk, jak warczenie zranionego psa. Ze strachu przed tym wieloglowym potworem krol uciekl do sypialni, gdzie padl na loze. Tak spedzil caly dzien, bez jedzenia, bez slowa. Nazajutrz sprawial juz wrazenie, ze doszedl do siebie. Wzywal ministrow, wydawal rozporzadzenia, pozegnal Tayntha Indredda i Simode Tal. A nawet pojawil sie na krotko przed skritina. Mial powody do dzialania. Szpiedzy 138 przyniesli wiadomosc, ze Unndreid Mlot, Bicz Mordriatu, nie tylko ruszyl znowu na poludniowy wschod, ale rowniez zawarl przymierze ze swoim wrogiem Darwiiszem.Skritinie krol wyjasnil, jak to krolowa Myrdeminggala planowala z bratem JeferalOboralem skrytobojczo zgladzic ambasadora Sibornalu i jak ambasadorowi udalo sie zbiec. Z tego wlasnie powodu krolowa odchodzi na wygnanie; nie mozna tolerowac jej mieszania sie w sprawy panstwa. Brat krolowej zostal zabity. Niech to bedzie nauczka dla wszystkich, co spiskuja w chwili zagrozenia kraju. On, krol, przygotowuje plany polaczenia Boriien blizszym sojuszem z tradycyjnymi przyjaciolmi, Oldorandczykami i Pannowalczy karni. Szczegoly planow przedstawi we wlasciwym czasie. Tu potoczyl wyzywajacym spojrzeniem po skritinie. Po czym wstal Sartoriirwrasz z zadaniem, by skritina spojrzala na nowe wydarzenia z perspektywy historycznej. -Majac swiezo w pamieci Bitwe Kosgatcka wiemy, ze jest dostepna nowa zaczepna bron miotajaca. Nawet barbarzynskie plemiona Drajatow maja te nowe... strzelby, jak je sie nazywa. Czlowiek ze strzelba moze zabic wroga, skoro go tylko dostrzeze. W starych kronikach znajdujemy wzmianki o takich przedmiotach, chociaz nie zawsze mozna wierzyc w to, co mowia stare kromki. Ale do rzeczy. Chodzi nam o strzelby. Widzieliscie je na pokazie. Sa wyrabiane na wielkim kontynencie polnocnym, w krajach Sibornalu, ktore wioda prym w sztukach wyrobniczych. Posiadaja zloza wegla brunatnego i rud metali, ktorych nie ma u nas. Musimy zachowac przyjazne stosunki z tak poteznymi krajami, dlatego ostro stlumilismy probe zamachu na zycie ambasadora. -Gadaj prawde - zawolal jakis baron z glebi sali. - Czy Paszaratid nie byl sprzedawczykiem? Czy nie mial romansu z mloda Borlienka z dolnego miasta, wbrew prawom swoim i naszym? -Nasi agenci badaja te sprawe - rzekl Sartoriirwrasz i pospiesznie podjal przerwany watek. - Wyprawimy poselstwo do Askitoszu, stolicy kraju Usku-toszk, liczac na wieksza niz dotad zyczliwosc Sibornalczykow i otwarcie handlowego szlaku. Tymczasem odbylismy uwienczone sukcesem spotkanie z wybitnymi dyplomatami Oldorando i Pannowalu. Otrzymalismy kilka strzelb, jak wiadomo. Jesli zdolamy zaopatrzyc walecznego generala TolramKetineta w dostateczna liczbe strzelb, to wojna z Randonanem nie potrwa dlugo. Zarowno mowa krola, jak i wystapienie Sartonirwrasza spotkaly sie z chlodnym przyjeciem. W skritinie zasiadali stronnicy barona RantanOborala, ojca Myrdeminggali. Jeden z nich powstal i zapytal: -Czy mamy rozumiec, ze wlasnie ta nowa bron spowodowala smierc szescdziesieciu jeden myrdolatorow? Skoro tak, orez to zaiste potezny. Odpowiedz kanclerza nie budzila zaufania. -W palacu wybuchl fatalny pozar, wzniecony przez stronnikow bylej krolowej, i wielu z nich zginelo w podlozonym przez siebie ogniu. 139 Wyjsciu krola i kanclerza z sali towarzyszyla wrzawa. - Dajcie im wesele - rzekl Sartoriirwrasz. - Zapomna o gniewie, piejac z zachwytu nad dziecinna uroda panny mlodej. Jak najpredzej dajcie im weselisko. Wasza Krolewska Mosc. Podsun glupcowi drugie szalbierstwo, a zapomni o pierwszym.Odwrocil wzrok, by ukryc, ze sie brzydzi swego udzialu w szalbierstwie. Atmosfera niepewnosci ciazyla wszystkim mieszkancom matrassylskiego palacu, z wyjatkiem fagorow, ktorych uklad nerwowy byl odporny na wyczekiwanie. Jednak i fagory czuly sie nieswojo, gdyz wszystko jeszcze zalatywalo swadem spalenizny. Nachmurzony krol odszedl do swych apartamentow. Straz u drzwi trzymala druzyna Pierwszej Gwardii Fagorzej, i z nia pozostal Juli, podczas gdy JandolAnganol w prywatnej kaplicy wznosil modly z krolewskim wikariuszem. Wyraziwszy skruche, wychlostal sobie plecy. W kapieli polecil dziewkom zawezwac kanclerza. Dopiero na trzecie wezwanie stawil sie Sartoriirwrasz w poplamionym tuszem, kwiecistym czarfralu i w wyplatanych lapciach. Starzec wygladal na urazonego i stanawszy przed krolem milczal, gladzac brode. -Zly jestes? - spytal JandolAnganol z wanny. Opodal siedzial miodek z rozdziawiona geba. -Stary jestem. Wasza Krolewska Mosc, a spotykaly mnie dzisiaj same klopoty. Wlasnie spoczywalem. -Raczej gryzmoliles swa przekleta historie. -Spoczywalem, oplakujac szescdziesieciu jeden zamordowanych, jesli mam powiedziec prawde. Krol plasnal dlonia w wode. -Jestes ateista. Nie masz sumienia, ktore by trzeba uspokajac. Nie musisz sie biczowac. Zostaw to mnie. Sartoriirwrasz skryl zlosliwosc pod maska sluzalczej pokory: -Czym moge teraz sluzyc Waszej Krolewskiej Mosci? JandolAnganol wstal i zaczekal, az laziebne owina go recznikiem. Wyszedl z wanny. -Ty juz mi sie dostatecznie przysluzyles. - Rzucil kanclerzowi jedno ze swych zlowieszczo plonacych spojrzen. - Pora, zebym cie odstawil na zielona trawke, jak stare muslangi, ktore tak ubostwiasz. Na doradce znajde sobie kogos innego, o blizszym mi sposobie myslenia. Laziebne skupily sie przy glinianych dzbanach do noszenia krolewskiej wody kapielowej, obojetnie sluchajac dramatycznej rozmowy. -Wielu sie znajdzie takich, ktorzy beda udawac, ze mysla to, co Wasza Krolewska Mosc chce, aby mysleli. Jesli w takich zechcecie pokladac zaufanie, to 140 juz Wasza wola. Moze sie tylko dowiem, czym sobie zasluzylem na nielaske. Czyz nie popieralem waszych wszystkich machinacji?Odrzuciwszy recznik krol przemierzal laznie, nagi i niebezpieczny. Jakby krokami gonil wlasne rozbiegane spojrzenie. Juli wyrazil skomleniem swoje wspolczucie. -Zwaz klopoty na mojej glowie. Bankrut. Brak krolowej. Brak popularnosci. Brak zaufania. Opor w skritinie. Nie wmawiaj mi, ze zostane bozyszczem tlumow, gdy poslubie te oldorandzka sikse. Tys mi to wszystko doradzil uczynic i dosc mi juz twoich rad. Sartoriirwrasz cofnal sie pod sama sciane, na wzglednie bezpieczna odleglosc od biegajacego po lazni krola. Nerwowo zalamywal rece. -Jesli wolno mi cos powiedziec... Wiernie sluzylem Warn, a przed Wami - Waszemu ojcu. Klamalem dla Was. Sklamalem dzisiaj. Wplatalem sie w te okropna zbrodnie na myrdolatorach dla Waszego dobra. W przeciwienstwie do innych kanclerzy, jakich moglibyscie sobie obrac, nie mam zadnych politycznych ambicji, jedynie Wasza laskawosc stawia mnie na swieczniku. Wasza Krolewska Mosc! -Zbrodnia! Wiec twoj wladca jest zbrodniarzem, czyz nie tak? A niby jak inaczej mialem stlumic bunt? -Sluzylem rada, majac Wasze, Panie, dobro na wzgledzie, nie wlasna kariere. A juz najbardziej w tej przykrej sprawie rozwodu. Przypomnijcie sobie, jak mowilem, ze nigdy nie znajdziecie takiej drugiej kobiety, jak krolowa, i... Chwyciwszy recznik krol przewiazal sie nim w waskiej talii. Wokol stop zrobila mu sie kaluza. -Mowiles mi, ze mam obowiazek przede wszystkim wobec kraju. No to sie poswiecilem, poswiecilem sie za twa namowa... -O nie. Wasza Krolewska Mosc, nie, ja bez niejasnosci... -Bezzz niejazzznozdzi - Juli pochwycil nowe wyrazenie. -Po prostu szukasz. Panie, ofiarnego kozla, na ktorym chcesz wywrzec swoj gniew. Nie wolno odprawiac mnie w taki sposob. To zbrodnia. Slowa rozeszly sie echem po lazni. Dziewki, juz biorace nogi za pas, przezornie zamarly w pol kroku niby posagi, zeby na nich nie skrupil sie gniew krola. Skrupil sie na kanclerzu. Z wscieklosci krew nabiegla krolowi do twarzy, splywajac rumiencem na szczeki i szyje. -Znow zbrodnia! Czy ja jestem zbrodniarzem? Ty szczurzy pomiocie, ty smiesz mi rzucac rozkazy i obelgi! Zaplacisz mi za to. Pomaszerowal prosto do rozlozonej dla niego odziezy. W strachu, ze posunal sie za daleko, Sartoriirwrasz powiedzial drzacym glosem. -Wasza Krolewska Mosc daruje mi, ale ja przejrzalem Wasz plan. Po mojej dymisji mozecie bez przeszkod zlozyc na mnie przed skritina wine za to, co sie wydarzylo, i tym samym unaocznic wlasna niewinnosc. Jak gdyby prawda 141 dala sie lepic niczym glina... To stara dobra taktyka, bardzo dobra taktyka, rowniez przejrzysta... ale chyba mozemy dokladnie uzgodnic... - zajaknal sie i umilkl.Mdle swiatlo wieczoru wypelnialo laznie. Migotliwe nitki zorzy przebijaly sie wsrod chmur za oknem. Krol dobyl miecza z lezacej na stole pochwy. Wywinal mlynca. Sartoriirwrasz cofajac sie wywrocil dzban pelen perfumowanej wody, ktora szeroka struga zalala posadzke z kafelkow. JandolAnganol rozpoczal cwiczenie ukladu szermierczej walki z urojonym przeciwnikiem, stosujac zwody i wypady, to broniac sie rozpaczliwie, to znow nacierajac jak burza. Szalal po calej lazni. Stloczone pod scianami dziewki chichotaly nerwowo. -Hej! Jo! Ho! Hej! Zmienil kierunek natarcia i nagle ostrze smignelo w strone kanclerza. Znieruchomialo na cal od jego obojczyka. -No to gdzie jest moj synalek - rzekl krol - gdziez zatem jest Robayday, ty stary lotrze? Wiesz, ze on czyha na moje zycie? -Dobrze znam historie Waszego rodu. Panie - powiedzial Sartoriirwrasz, nieporadnie oslaniajac piers rekoma. -Musze sie rozprawic z moim synem. Ukrywasz go w jakims zakamarku swych apartamentow. -Nie, Panie, nie ukrywam. -A mnie doniesiono, panie, ze ukrywasz, doniosl mi fagor. I na odchodne szepnal, ze zostalo ci, panie, jeszcze troche krwi w loni. -Panie, jestescie wyczerpani ciezkimi przejsciami. Pozwolcie, ze dam... -Nic nie dasz mi, moj panie, z wyjatkiem gardla pod miecz. Fagory nie klamia! Masz goscia w swych komnatach. -Z Morstrualu, Panie, jakis chlopiec przybleda. -Ach tak, teraz miewasz chlopcow... Ale jakby przestal go interesowac ten temat. Podrzucony z okrzykiem miecz utkwil w belce powaly. Krol siegnal do rekojesci, gubiac recznik z bioder. Sartoriirwrasz podniosl i podal recznik Jego Krolewskiej Mosci, mowiac niepewnym glosem: -Wiem, skad sie bierze Wasze szalenstwo, i rozumiem... Zamiast za recznik krol schwycil starca za czarfral i okrecil nim dokola. Recznik polecial w kat. Kanclerz krzyknal z przerazenia. Posadzka uciekla mu spod nog i runal w kaluze razem z krolem. Krol, zwinny jak kot, w mig stanawszy na nogi, kiwnal na dziewki, zeby podniosly Sartoriirwrasza. Wspierany przez dwie kobiety kanclerz jeczal, trzymajac sie za plecy. -A teraz won - rzekl krol. - Pakuj manatki, moj panie, zanim ci zademonstruje, jak bardzo jestem szalony. Nie zapominaj, ze dla mnie jestes ateista i myrdolatorem. 142 We wlasnych komnatach Sartoriirwrasz polecil niewolnicy wysmarowac sobie plecy masciami i jakis czas lezal, stekajac z rozkosznej ulgi. Wkrotce zazadal anejkowego soku z lordrardryjskim lodem, po czym z mozolem napisal list do krola, lapiac sie za plecy miedzy jednym zdaniem a drugim...Najjasniejszy Panie! Wiernie sluzylem i wielce sie przysluzylem Rodowi Anganolow. Jestem gotow sluzyc mu nadal, pomimo napasci na moja osobe, poniewaz wiem, jak okrutnie jest obecnie rozdarta dusza Waszej Krolewskiej Mosci. Co sie tyczy mojego ateizmu i mojej wiedzy, ktore jakze czesto macie mi za zle, to niech mi bedzie wolno zauwazyc, ze ateizm i wiedza sa jednym i tym samym, a moje oczy sa otwarte na prawdziwa nature swiata. Nie zamierzam odwodzic Was od religii, a jedynie wyjasnic, ze to wlasnie religii zawdzieczacie swoje obecne tragiczne polozenie. Postrzegam swiat jako harmonijna calosc. Przypomne tu o mym odkryciu, ze mustang, wbrew temu, co widzimy, jest pregowany. Te pregi maja dla nas doniosle znaczenie, niejako wiazac i na nowo objasniajac pory Wielkiego Roku. Liczne rosliny i zwierzeta zapewne wytworzyly podobne mechanizmy, dzieki ktorym zachowuja ciaglosc gatunkow w przeciwstawnych klimatach Wielkiego Roku. Czyzby ludzkosc znalazla w religii podobny sposob na przetrwanie? Tyle ze odmienny, tak jak ludzie sa odmienni od zwierzat? Religia to spoleczna sila wiazania, ktora moze jednoczyc ludzi w porze skrajnego zimna lub, tak jak dzisiaj, skrajnego goraca. Jako spoleczna sila wiazania, jako rodzaj wiezi ma swoja wartosc, zapewniajac ludziom duchowe przetrwanie w narodowych badz plemiennych cialach. Czego religii nie wolno czynic, to rzadzic naszym indywidualnym cialem i duchem. Jesli zbyt wiele z siebie poswiecimy religii, to stajemy sie jej niewolnikami, tak jak Madisi sa niewolnikami uktu. Musicie mi. Panie, wybaczyc ten moj wywod, ktory, obawiam sie, nie przypadnie Warn do gustu, jednakze Wy sami okazujecie Akhanabie taka niewolnicza uleglosc... Urwal. Nie, jak zwykle posuwa sie za daleko. Krol moglby go zabic w gniewie po przeczytaniu tego zdania. Wzial swiezy arkusz pergaminu i pracowicie wykaligrafowal zmieniona wersje pierwotnego listu. Dostarczenie pisma zlecil Leksowi. Po czym siadl i zaplakal. I zapadl w drzemke. Kiedy sie ocknal, nad nim stal Leks, omiatajac mleczem szczeliny nozdrzy. Do fagorzej niemoty przywykl kanclerz od dawna i mimo ze nienawidzil tych stworzen, to we wlasnych komnatach wieksza przykrosc sprawialby mu widok niewolnikow rasy ludzkiej. Zobaczyl na zegarze stolowym, ze zbliza sie dwudziesta piata godzina doby. Ziewnal, przeciagnal sie i wdzial cieplejsze szaty. Zorza 143 za oknem migotala ponad opustoszalym dziedzincem. Palac spal - moze z wyjatkiem krola...-Leks, pojdziemy porozmawiac z naszym wiezniem. Dales mu jesc? -Wiezien miec jedzenie, panie - odrzekl nieruchomy fagor. Kaleczyl olonet, ale Sartoriirwrasz ze wstretem nie chcial opanowac hurdhu. Prawie cala dlugosc jednej sciany zajmowaly polki i wbudowana w nie, pojedyncza szafka. Leks uchylil ja, odslaniajac zelazna plyte. Niezdarnie wlozyl do zamka i przekrecil klucz. Otworzyl zelazne drzwi i czlowiek z fagorem weszli do sekretnej celi. Niegdys byla to oddzielna komnata. Za panowania YarpalAn-ganola kanclerz polecil zamurowac w niej wejscie. Teraz jedyna droga wiodla przez jego pracownie. W okno wstawiono grube prety. Z dworu nikt by nie wypatrzyl okna posrod zalomow fasady. W srodku bzykaly muchy, ospale snujac sie w gestym jak smola powietrzu. Lazily po stole i po rekach Bila Xiao Pina. Bilo siedzial na krzesle. Byl przykuty lancuchem do mocnej zwory zakotwionej w posadzce. Ubranie mial w plamach potu. Smrod az dusil w izbie. Przytknawszy sobie do nosa saszetke z bikinka, gorokrotka i innymi ziolami, Sartoriirwrasz wskazal latrynowe wiadro w kacie izby. -Wylej to. Leks wyniosl wiadro. Kanclerz wzial drugie krzeslo i ustawil je poza zasiegiem wieznia, to znaczy poza zasiegiem lancucha. Siadl pomalenku, masujac plecy i postekujac. Zanim przemowil, zapalil dluga tredowniczke. -No tak, BiloszUopinie, to juz dwa dni. Porozmawiajmy sobie jeszcze raz. Jako kanclerz Borlien mam dosc wladzy, by za klamstwa wydac cie na tortury. Przedstawiles mi sie jako burmistrz miasta nad Zatoka Chalcejska. A kiedy wsadzilem cie pod klucz, podales sie za osobistosc znacznie wazniejsza, za przybysza z planety nad naszymi glowami. Kim jestes dzisiaj? Tym razem naprawde! Bilo otarl twarz rekawem. -Panie - rzekl - wierz mi, ze wiedzialem o tej sekretnej izbie, zanim sie w niej znalazlem. Jednak o wielu aspektach waszych obyczajow nie mam pojecia. Pierwszy moj blad to udawanie kogos innego, niz jestem - poniewaz mialem watpliwosci, czy dacie wiare prawdzie. -Nie chwalac sie moge rzec, ze na moje szczescie czy nieszczescie, jestem jednym z najpierwszych poszukiwaczy prawdy w naszych czasach. -Wiem o tym, panie. Przeto uwolnij mnie. Pozwol mi podazyc za krolowa. Po coz mnie wiezic, skoro nie mam zlych zamiarow? -Uwiezilem cie, bo mozesz mi sie na cos przydac. Wstan. Zmierzyl wieznia spojrzeniem. Niewatpliwie bylo w nim cos dziwnego. Anatomii wieznia obca byla zarowno wiotkosc Kampanniatczyka, jak beczkowata postura owych czasami oprowadzanych po jarmarkach ludzkich odmien- 144 cow, ktorych przodkowie (zdaniem medycznych autorytetow) unikneli niemal powszechnej goraczki kosci. Przyjaciel kanclerza, KaraBansita z Ottassolu, powiedzialby, ze cechujaca wieznia zewnetrzna kraglosc wynika z wewnetrznej struktury jego koscca. Cera gladka, uderzajaco blada, tylko plaski nos opalony na sloncu. Wlosy jedwabiste. Byly tez roznice mniej uchwytne, jak sposob patrzenia wieznia. Zdawalo sie, ze sluchajac odwracal wzrok, a na Sartori-Irwrasza spogladal tylko wtedy, gdy sam mowil - chociaz to akurat moglo wynikac ze strachu. Czesciej rzucal spojrzenia do gory niz w dol. A nade wszystko mowil olonetem z dziwnie obca maniera. Wszystko to sobie odnotowawszy, kanclerz rzekl:-Opowiedz mi o tym gornym swiecie, z ktorego rzekomo pochodzisz. Jestem rozsadnym czlowiekiem i bez uprzedzen wyslucham, co masz do powiedzenia. Zaciagnal sie tutka i rozkaszlal. Leks wrocil z oproznionym wiadrem i nieruchomo stanawszy pod sciana, wlepil swoje czerwonawe oczy w nieokreslony punkt przestrzeni. Bilo siadl ze szczekiem lancuchow. Polozyl skute nadgarstki na stole przed soba. -Laskawy panie - rzekl. - Pochodze, jak juz mowilem, ze swiata o wiele mniejszego od waszej planety. Ze swiata o rozmiarach moze tej wielkiej gory, na ktorej stoi Zamek Matrassylski. Ten swiat nosi nazwe Avernus, lecz waszym astronomom jest od dawna znany jako Kaidaw. Avernus znajduje sie okolo tysiaca pieciuset kilometrow ponad Helikonia, jego czas obiegu orbity wynosi siedem tysiecy siedemset siedemdziesiat sekund, a jego... -Chwileczke! Na czym ta twoja gora stoi? Na powietrzu? -Wokol Avernusa nie ma powietrza. Scisle biorac, Avernus to metalowy ksiezyc. Nie, panie, nie ma slowa "ksiezyc" w olonecie, gdyz Helikonia nie posiada naturalnego ksiezyca. Avernus bezustannie krazy wokol Helikonii, tak jak Helikonia wokol Bataliksy. Wedruje w przestrzeni kosmicznej, tak jak Helikonia, i jest w ciaglym ruchu, tak jak Helikonia. Inaczej spadlby, sciagniety sila powszechnego ciazenia. Przypuszczam, ze rozumiecie, panie, te zasade? Znacie fizyczne zaleznosci miedzy Helikonia z jednej a Bataliksa i Freyrem z drugiej strony? -Znam doskonale. - Pacnal muche, lazaca mu po lysinie. - Masz przed soba autora Abecadla historii naturalnej, w ktorym daze do syntezy calej wiedzy. Przypadkiem trafiles na jednego z kilku moze ludzi orientujacych sie, ze Bataliksa z Freyrem kraza wokol wspolnego ogniska, podczas gdy Asjopeja, Pogan i Hipokrena wraz z Helikonia kraza wokol Bataliksy. Predkosc naszych siostrzanych planet na orbitach jest wprost proporcjonalna do ich masy i odleglosci od macierzystego ciala Bataliksy. Kosmologia informuje nas ponadto, ze te siostrzane planety zrodzily sie z Bataliksy, tak jak ludzie sie rodza 10 - Lato Helikonii 145 z matek, a Bataliksa z Freyra, ktory jest jej matka. Pochlebiam sobie, ze o sferze niebios okaze sie nalezycie poinformowany. Spojrzawszy w sufit dmuchnal dymem pomiedzy muchy. Bilo odchrzaknal. -Otoz... to zgola nie tak. Bataliksa ze swymi planetami tworzy stosunkowo stary uklad sloneczny, ktory jakies osiem milionow lat temu, wedlug naszej rachuby czasu, zostal przechwycony przez duzo wieksze slonce - waszego Freyra. Kanclerz wiercil sie nerwowo, to zakladajac noge na noge, to je prostujac z wyrazem irytacji na twarzy. -Przeszkodami na drodze do wiedzy sa przesladowania uczonych dazacych do wladzy, trudnosci z przeprowadzeniem badan oraz - a to w sposob szczegolny - brak rozeznania w tym, co nalezy badac. Wszystko to wylozylem w moim pierwszym rozdziale. Najwyrazniej posiadasz pewna wiedze, jednak dla jakichs sobie znanych pobudek odstepujesz od niej na rzecz mieszaniny prawdy i falszu. Nie zapominaj, ze kat jest przyjacielem prawdy, BiloszUopinie. Jestem wyrozumialym czlowiekiem, ale takie koszalki-opalki o milionach wyprowadzaja mnie z rownowagi. Nie zaimponujesz mi samymi liczbami. Kazdy potrafi brac liczby z sufitu. -Nie biore liczb z sufitu, panie. Ilu ludzi mieszka w calym Kam-panniacie? Kanclerz wygladal na zbitego z tropu. -No, jakies piecdziesiat milionow, wedlug najwiary godniej szych szacunkow. -Mylisz sie, panie. Szescdziesiat cztery miliony ludzi i trzydziesci piec milionow fagorow. W czasach YryDen, na ktora tak chetnie sie powolujesz, liczby wynosily osiem milionow ludzi i dwadziescia trzy miliony fagorow. Biomasa ma bezposredni zwiazek z iloscia energii docierajacej na powierzchnie planety. W Sibornalu zyje... Sartoriirwrasz zamachal rekoma. -Dosc... Probujesz mi zamacic w glowie... Wrocmy do geometrii slonc. Czy masz czelnosc twierdzic, ze miedzy Freyrem i Bataliksa nie istnieje zadne pokrewienstwo? Oderwawszy wzrok od swych dloni Bilo zerknal spode lba na starucha, ktory siedzial poza zasiegiem jego rak. -Jezeli powiem, co sie naprawde zdarzylo, czcigodny panie kanclerzu, czy mi uwierzysz? -To zalezy, czy twoja opowiesc jest wiarygodna. Wydmuchnal klab dymu. -Wasza piekna krolowa przelotnie tylko mignela mi przed oczyma - rzekl BiloXiao Pin. - Jakiz wiec sens ma moj pobyt tutaj i smierc, jesli nie wyjawie wam tej wielkiej i jedynej prawdy? 146 Cudowna postac Myrdeminggali w zwiewnych muslinach na krotko stanela mu w pamieci jak zywa. l zaczal opowiesc. Fagor tkwil przy poplamionej scianie, pod starym kanclerzem skrzypialo krzeslo. Bzykaly muchy. Z dworu nie dochodzil zaden dzwiek.-Idac tutaj zobaczylem sztandar, na ktorym bylo wypisane w olonecie: "Wszystka wiedza istnieje od poczatku swiata". Tak nie jest. Moze to i prawda dla wierzacych, ale klamstwo dla uczonych. Prawda tkwi w faktach, a fakty trzeba wciaz sprawdzac - bo moga przeslonic prawde, jak to sie stalo tam, skad pochodze. Zgadzam sie z panem, ze wiele jest przeszkod na drodze do wiedzy, a takze do metasystemu wiedzy, ktory zwiemy nauka. Avernus jest sztucznym swiatem. Jest wytworem nauki i jej zastosowania, ktore - u was nie ma takiego slowa - nazywamy technika. Moze sie zdziwisz, slyszac, ze rasa. z ktorej pochodze, ktora sie rozwinela na dalekiej planecie zwanej Ziemia, jest mlodsza od was, Helikonczykow. Urwal, jak gdyby porazony wymowieniem tak brzemiennego slowa Ziemia w tym otoczeniu. -Nie bede wiec klamal, chociaz ostrzegam, ze to, co mam do powiedzenia, moze sie nie zgadzac z panskim obrazem swiata, panie kanclerzu. I moze przyprawic pana o wstrzas, chociaz jest pan najswiatlejszym umyslem swojej rasy. Kanclerz zgniotl tredowniczke o blat stolu i przycisnal dlon do czola. Bolala go glowa. W wieziennej izbie nie bylo czym oddychac. Nie nadazal za wywodami mlodego przybysza, a przed oczyma jawil mu sie krol, nagi, i miecz groznie wbity w belke powaly. Wiezien wciaz mowil. Tam, skad pochodzil, kosmos byl znajomy jak ogrodek przed domem. Beznamietnym glosem Bilo opowiadal o zoltej gwiezdzie typu G4, charakteryzujacej sie mala jasnoscia i liczacej okolo pieciu tysiecy milionow lat. Temperatura powierzchniowa gwiazdy wynosila tylko 5600 kelwinow. To bylo slonce obecnie zwane Bataliksa. Przeszedl do opisu jej jedynej zamieszkanej planety, Helikonii, bardzo podobnej do dalekiej Ziemi, ale chlodniejszej, posepniej szej, starszej, o wolniejszych procesach zyciowych. Przez wiele milionow lat na jej powierzchni rozwinely sie gatunki istot zywych od zwierzecia po istote rozumna. Osiem milionow lat temu, wedlug ziemskiej rachuby, Bataliksa ze swym ukladem weszla w zatloczony obszar gwiezdny. Dwie gwiazdy, ktore Bilo nazwal gwiazda A i gwiazda C, obiegaly wspolny srodek masy, tworzac gwiazde podwojna. Bataliksa dostala sie w potezne pole grawitacyjne gwiazdy A. Po licznych wywolanych tym perturbacjach zgubila sie gwiazda C, gwiazda A zas na nowa towarzyszke wziela sobie Batalikse. Gwiazda A byla sloncem krancowo odmiennym od Bataliksy. Wprawdzie miala zaledwie dziesiec do jedenastu milionow lat, jednak w swej ewolucji opuscila ciag glowny gwiazd, wkraczajac w gwiezdna starosc. Srednice miala ponad siedemdziesiat razy dluzsza, a temperature dwakroc wyzsza niz Bataliksa. Byla nadolbrzymem typu A. 147 Mimo najszczerszych checi kanclerz nie mogl sie skupic na tym, co slyszal. Ogarnelo go przeczucie kleski. W oczach mu sie cmilo, zdawalo mu sie. ze kolatanie jego serca wypelnia cala izbe. Przytknal saszetke z bikinkami do nosa, by zwalczyc dusznosci.-Wystarczy - przerwal Bilowi w pol slowa. - Historia zna takich jak ty dziwakow, co maja usta pelne niezrozumialych wyrazen i kpia z madrosci medrcow. Moze to skutek trapiacych nas urojen... I nic dziwnego, ze nas trapia. Nie dalej jak dwa dni temu - nie dalej jak piecdziesiat godzin temu - nasza krolowa krolowych zostala oskarzona o udzial w spisku i wygnana z Matrassylu. a szescdziesieciu jeden myrdolatorow padlo ofiara okrutnego mordu... A ty mi pleciesz o sloncach latajacych to tu, to tam, jak im sie podoba... Bilo opedzil sie od much jedna reka, palcami drugiej bebniac po stole. Leks z przymknietymi oczami stal w poblizu, nieruchomy jak sprzety. -Ja tez jestem myrdolatorem. Ja tez ponosze znaczna wine za te zbrodnie. Sluzba krolowi weszla mi za bardzo w krew... jak jemu za bardzo weszla w krew sluzba religii. Zycie bylo takie spokojne... Teraz kto wie, jakie nowe klopoty przyniesie jutro? -Za bardzo sie zamknales we wlasnych drobnych sprawach - rzekl Bilo. - Z toba jest tak samo zle, jak z moim avernusjanskim guru. On w ogole nie wierzy w prawdziwosc wszechswiata. Twoj umwelt jest nie wiekszy niz ten palac. -Co to jest umwelt? -Swiat postrzegany. -Zachowujesz sie, jakbys zjadl wszystkie rozumy. Czy to prawda, ze muslang, jak spostrzeglem, nosi brazowe pregi, a wiosna Wielkiego Roku nosil kolorowe? -To prawda. Zwierzeta i rosliny obieraja rozne strategie przetrwania ogromnych zmian Wielkiego Roku. Istnieja podwojne biologie i botaniki, jedne podlegle pierwszemu sloncu, jak niegdys, inne nowemu. -Znow wracasz do swych wedrownych slonc. W ciagu trzydziestu siedmiu lat zycia doszedlem do przekonania, ze po to mamy dwa slonca, by nam stale przypominaly o dwoistosci naszej natury, o duchu i o ciele, zyciu i smierci, i po dualizmach ogolniejszych, wladajacych ludzkim zyciem, jak cieplo i zimno, swiatlo i ciemnosc, dobro i zlo. -Mowisz, kanclerzu, ze historia zna takich jak ja. Moze to byli inni przybysze z Avernusa, tak jak ja usilujacy objawic prawde i tak jak ja zignorowani. -Objawienia poprzez zwariowane geometrie? Nie warte funta klakow! Sartoriirwrasz wstal i marszczac czolo oparl sie palcami na stole. Bilo rowniez sie dzwignal z trudem na nogi, dzwoniac lancuchami. -Prawda by was wyzwolila, kanclerzu. Cokolwiek pan mysli, te "zwario- 148 wane geometrie" rzadza wszechswiatem. Panski umysl to na wpol rozumie. Niech pan nie obraza wlasnego rozumu. Czemu nie pojsc dalej, czemu nie wyrwac sie ze swego u m w e 11 u? Kwitnace na Helikonii zycie jest dzielem owych "zwariowanych geometrii", ktorymi pan tak pomiata. Wspomniane slonce A, tutaj nazywane Freyrem, to gigantyczny termojadrowy reaktor wodorowy, buchajacy wysokoenergetycznym promieniowaniem. Bataliksa i jej planety, wchodzac osiem milionow lat temu na orbity wokol Freyra, skapaly sie w rentgenowskim i nadfioletowym promieniowaniu. Ta kapiel miala dalekosiezne skutki dla niemrawej natenczas biosfery helikonskiej. Nastapila rewolucja genetyczna. Pojawily sie zadziwiajace mutacje. Niektore juz na stale. Pewien szczegolny gatunek zwierzat powstal do walki o dominacje nalezna przedtem znacznie starszemu gatunkowi...-Ani slowa wiecej! - krzyknal Sartoriirwrasz, zamykajac dyskusje machnieciem reki. - Co to za bzdury o zmianie jednego gatunku w drugi? Czy pies moze sie zmienic w aranga albo muslang w kaidawa? Nawet dziecku tyle przynajmniej wiadomo, ze kazde zwierze ma swoje miejsce, a ludzie - swoje. Tak zrzadzil Wszechmocny. -Pan jest ateista! Pan nie wierzy we Wszechmocnego! Skonfundowany kanclerz potrzasnal glowa. -Wole, by mna rzadzil Wszechmocny niz twoje zwariowane geometrie... Zamierzalem ofiarowac cie krolowi w podarunku, ale ty bys go rozjuszyl jeszcze bardziej. Sartoriirwrasz z rezygnacja uswiadomil sobie, ze juz sie nie da ulagodzic krola glosem rozumu. Sam zreszta czul sie gluchy na glos rozumu. Gdy sluchal Bila, przyszedl mu na mysl drugi mlody szaleniec - Robayday. Kiedys urocze dziecko, nagle opetany jakims bzikiem, lgnacy do pustyni niczym do goracego lona matki, niekiedy ledwie zrozumialy... zmora krolewskich rodzicow. Kanclerz zwazyl w myslach wlasna walke o zrozumienie swiata. Jak to sie dzieje, ze tak wszechobecny problem dreczy tak niewielu? Bilo mogl byc majakiem zmeczonej wyobrazni, dzieckiem glupszej polowki rozumu, zrodzonym na zmore kanclerza. -Trzymaj straz, Leks - rzekl do fagora. - Jutro zadecyduje, co zrobic z nim i z jego...umweltami". W sypialni przytloczyla kanclerza samotnosc. I wspomnienie, jak go krol ucapil i cisnal o posadzke. Czul, jak mu puchna obtluczone plecy, jak cialo mu brzydnie i schnie z uplywem lat. Ilez ponizenia przynosil kazdy nowy dzien. Na wezwanie Sartoriirwrasza stawila sie niewolnica, nie wygladajaca na zachwycona, tak jak on sam nie wygladal na zachwyconego stawiajac sie na wezwanie krola. -Wymasuj mi plecy - rozkazal. Oparla na nim mocne, lecz lagodne dlonie, wodzac nimi od karku do bioder kanclerza. Pachnial tredowniczka, fagorami i moczem. Niewolnica byla Ran- 149 donanka, z bliznami plemiennych tatuazy na policzkach. Pachniala owocami. Po jakims czasie przekrecil sie z rozbudzona kuska do gory. Oto najlepsza pociecha dla wierzacych i ateistow pospolu, najlepsza ucieczka od abstrakcji. Wlozyl jedna reke miedzy ciemnoskore tulacze uda, druga zlapal niewolnice za piersi, siegnawszy jej pod koszule. Przyciagnela go do siebie.Na Ayernusie podpisywano petycje zadajace wysiania wyprawy na Helikonie i uwolnienia Bila Xiao Pina. Petycje przeszly bez wiekszego echa. Kontrakt Bila stwierdzal bez niedomowien, ze w jakichkolwiek by sie Bilo znalazl opalach, zadna pomoc nie nadejdzie. Co nie przeszkodzilo wielu mlodym damom z rodu Finow zagrozic popelnieniem samobojstwa, jesli wladze natychmiast nie przystapia do dzialania. Stacja jednak pracowala jak zawsze, jak przez minione trzydziesci dwa stulecia. Niewielkie mieli Avernusjanie pojecie o kunszcie technokratow Ziemi, ktorzy ich zaprogramowali do posluszenstwa. Wielkie rody jak zwykle analizowaly przychodzace dane, a system ukladow samoczynnych przekazywal je na daleka Ziemie. Tam wszedzie, jak Ziemia dluga i szeroka, wznosily sie konchy olbrzymich audytoriow. Co bylo wydarzeniem na Helikonii, stawalo sie informacja na Ziemi. Wpierw odbieral sygnaly Charon u samych krancow ukladu slonecznego. Tam byly poddawane ponownej analizie, klasyfikacji, zapisowi w pamieci i retransmisji. Najpopularniejszy program docieral na Ziemie przez Kanal Kinoedukacyjny, ktory przedstawial najrozniejsze nie konczace sie seriale z ukladu gwiazdy podwojnej. Wydarzenia na dworze krola JandolAnganola obecnie szly jako wiadomosc z ostatniej chwili. A wiadomosc ta liczyla sobie tysiac lat. Odbierajacy ja widzowie stanowili czesc ogolnoziemskiej spolecznosci, ktora podlegala zmianom rownie glebokim, jak zmiany na Helikonii. Schylek Ery Nowozytnej zostal przyspieszony przez wielki wzrost zlodowacenia na ziemskich biegunach, prowadzacy do Wielkiej Epoki Lodowcowej. W dziewiatym wieku szostego tysiaclecia od narodzenia Chrystusa lodowce znow byly w odwrocie, a mieszkancy Ziemi przemieszczali sie ich sladem na polnoc. Dawne rasowe i narodowe uprzedzenia poszly w niepamiec. Jak na Ziemi, tak i wsrod ludzi zapanowal zyczliwy klimat, w ktorym^ swiatle swiadomosci otworzyly sie na poznawanie wiezi biosfery, powinowactw jej zywych organizmow z Pania Kula Ziemska. Raz przynajmniej nastali przywodcy i politycy godni swego ludu. Apostolowie prawdziwej idei, bedacy natchnieniem dla ludzi. To oni sprawili, ze w odysei planety Helikonii ludzie ujrzeli nie tylko nieskonczonosc biegu wydarzen, ale odbierali ja rowniez jako pogladowa lekcje szalenstwa. Pod wielkimi konchami zebraly sie miliony Ziemian, aby popatrzec na odjazd krolowej, spalenie myr-dolatorow, klotnie krola z kanclerzem. Byly to wydarzenia wspolczesne w tym sensie, ze wywolywaly zywe emocje wsrod ogladajacych owe gigantyczne obrazy. I byly to wydarzenia prehistoryczne, sprasowane w pokladach swiatla, ktore je przynioslo. Zdawalo sie, ze w zetknieciu ze swiadomoscia ziemskich istot ludzkich 150 tryskaly odrodzonym ogniem zycia, tak jak dawno pogrzebane drzewa karbonskiego okresu Ziemi oddaja energie slonca, kiedy wegle plona w piecyku. Nie kazdego wzruszal ten ogien. W pewnych kregach uwazano Helikonie za relikt dawno przebrzmialej, burzliwej epoki historii, jak na/sluszniej puszczonych w niepamiec czasow, gdy ludzkie sprawy na Ziemi mialy sie niewiele lepiej niz na Helikonii. Nowi ludzie obrocili oczy ku nowym horyzontom zycia, bez czlowieka z machinami w roli najwyzszego sedziego. Czesc z podazajacych ta droga mimo wszystko znajdowala czas na oklaskiwanie kostycznego Sartoriirwrasza albo myrdolatorow. Krolowa miala na Ziemi wielu stronnikow, nawet na nowych terenach. Dzien i noc wyczekiwali oni owych przebrzmialych wiesci. X. BILO ZMIENIA ANIOLA STROZA Czy wydarzenia w Matrassylu toczyly sie pod dyktando Akhanaby, czy tez "zwariowanych geometrii", czy byly z gory przesadzone, czy tez zalezne od slepego zbiegu okolicznosci, czy rozstrzygala o nich wolna wola, czy tez determinizm - tak czy siak najblizsze dwadziescia piec godzin stanowily dla Bila Xiao Pina jeden wielki koszmar.Owego dnia zimy Wielkiego Lata, w ktorym kanclerz Sartoriirwrasz przesluchiwal Bila nie sluchajac jak nalezy, niemal piec godzin trwaly ciemnosci nocy, kiedy to na niebie nie bylo ani Freyra, ani Bataliksy. Nisko nad polnocnym horyzontem pojawila sie kometa YarapRombra. Wkrotce zniknela w osobliwej mgle. Nie powial spodziewany torakorkan, przysylajac te mgle w swoim zastepstwie. Mgla przyplynela droga, ktora odplynela krolowa - rzeka. Wpierw jako zimny dreszcz odczuli ja na golych plecach dokerzy, przewoznicy i inni ludzie rzeki znad polaczonych wod Valvoralu i Takissy. Podstepny zywiol towarzyszyl czesci wodnego bractwa w powrocie do domu i wkradal sie za powracajacymi w progi budynkow przy biednych uliczkach portowych - przez co wygladaly na jeszcze biedniejsze. Ich zony wygladajac przez okno podczas domykania okiennic widzialy, jak portowe magazyny rozplywaja sie w powodzi smolistej sepii. Wezbrawszy, sepia przelala sie ponad urwiska i niepostrzezenie jak choroba przeniknela w mury zamku. Patrolujacy tam zolnierze w mundurach z cienkiej tkaniny i fagory we wlasnych kudlatych futrach wloczyli plugastwo za soba, pokaslywali w nim, az wreszcie potoneli w czarnej zupie. Sam palac krotko opieral sie inwazji, niebawem przybierajac postac palacu widma. Cicha i zalobna mgla bladzila po opuszczonych komnatach Myrdeminggali. Intruzka znalazla rowniez dostep do swiata pod gora. Wionela wsrod mrowia owych gongow i glosow, i pacierzy, i prostracji, i procesji, i opresji, gdzie byly lepione swietosci i gdzie swoje upiorne tchnienie swobodnie mieszala z tchnieniem nabozenstw i wiernych, opasujac plomyki poswieconych swiec sina aureola, jak gdyby tutaj, i tylko tutaj, czekal ja przytulny kat i bratnie dusze. Pelgajac 152 wsrod bosych stop na posadzkach, odkryla sekretne kryjowki w sercu gory. Do tych kryjowek prowadzono Bila Xiao Pina.Ledwie Sartoriirwrasz wyszedl z izby, Bilo zlozyl skolatana glowe na stole, puszczajac skonanym myslom wodze. Sprobowal opanowac swoje mysli, lecz pierzchaly przed swiadomoscia, niczym wiezniowie przez mur. Czy nie nazwal kiedys Helikonii "forma sporu"? No coz, z prawda nie ma sporu. W pamieci stanely mu wszystkie jego elokwentne spory o prawde z guru, jeszcze na Avernusie. Teraz otarl sie o prawde, a ona go zabije. Zloczyncze mysli od nowa podjely swa krecia robote, ponownie przerwana przez Leksa, ktory z psia pokora postawil przed Bilem miske z jedzeniem. -Jedz jezc - odparl na nieprzytomne spojrzenie Bila. W misce byla owsianka z wkrojonym jakims owocem o intensywnej barwie. Bilo ujal srebrna lyzke i zaczal jesc. Nie mialo to smaku. Po kilku lyzkach zrobil sie senny. Z jekiem odsunawszy miske znow wsparl glowe na stole. Muchy obsiadly owsianke i jego odsloniety policzek. Leks podszedl do sciany naprzeciwko tajnych drzwi kanclerza i zapukal w jedna z drewnianych plycin. Na odstukniecie z drugiej strony odpowiedzial dwoma puknieciami, rozdzielonymi dluzsza przerwa. Segment boazerii odjechal od sciany, siejac pyl na izbe. Posuwistym krokiem ancipitow weszla do izby fagorka. Bez namyslu dzwignela bezwladne cialo Bila i z pomoca Leksa wniosla je do stojacego teraz otworem waskiego korytarza. Zamknawszy plycinowe drzwi, zasunela rygle. Wiele palacowych korytarzy zialo pustka; ten, nawet nie otynkowany, sprawial wrazenie opuszczonego od wiekow. Dwoje wielkich ancipitow wypelnilo cale przejscie. Fagorzy niewolnicy stanowili, obok gwardzistow, dosc powszedni widok w Palacu Matrassylskim. Zatrudnieni przy robotach kamieniarskich, do ktorych mieli odrobine smykalki, obudowali wykrojona wewnatrz grubych murow pusta przestrzen, czyniac z niej wlasne dogodne ciagi komunikacyjne po calym zamczysku. Wciaz sparalizowany, choc przytomny, Bilo zorientowal sie, ze znosza go w dol schodami biegnacymi tam i z powrotem, jak gdyby nie mogly znalezc wyjscia. Przewieszona przez fagorze ramie glowa dyndala mu, na kazdym stopniu walac gilde w lopatke. Przystaneli u podnoza schodow. Gdzies poza zasiegiem wzroku kopcila pochodnia. Zapiszczaly zawiasy. Spuszczano go przez wlaz w glab ziemi. Za caly krzyk trwogi dobyl z siebie jedynie cichutkie westchnienie. Z opadla w tyl glowa przez chwile widzial pochodnie, zanim ja przeslonil kudlaty leb. Znalazl sie gdzies pod ziemia, w kleszczach trzypalcych dloni. Fioletowawo-czerwone teczowki plonely w ciemnosci. Ze wszystkich stron dolatywaly odglosy szurania i mdlace zapachy. Trzasnela klapa wlazu, a wielokrotne echa kolejno marly w dali. Znow widzial niewiele wiecej niz kawalek wlochatych plecow. Jeszcze jeden wlaz, jeszcze jeden postoj, jeszcze jedne schody i znow te 153 niesamowite szmery. Omdlal, zachowujac w swiadomosci jedynie wstrzasy przy schodzeniu, ktore trwalo w nieskonczonosc.Byl zmuszony isc podtrzymywany niczym pijak. Nie czul wlasnych stop. Oczywiscie - dostal narkotyk w owsiance. Glowa mu opadala, lecz juz sie orientowal, ze ida drewniana empora pod stropem duzej podziemnej sali. Z empory zwieszone byly proporce. W dole siedzieli bosi ludzie w dlugich szatach. Po chwili przypomnial sobie, co to za ludzie: mnisi. Siedzieli za dlugimi stolami, a uslugiwaly im fagory rowniez w dlugich szatach. Bilowi Xiao Pinowi wrocila pamiec i z nia wspomnienie podziemnych klasztorow u stop gory, gdzie kupowal placek. Prowadzono go labiryntem swietych korytarzy wydrazonych w skale pod palacem JandolAnganola. W marszu wracal do przytomnosci. Towarzyszyly mu dwie gildy. Najwidoczniej Leks musial zostac przy pewnie juz spiacym kanclerzu. Wsrod gwaru rozmow w dole nikt nie uslyszal slabiutkiego wolania Bila o pomoc. Mineli oswietlona sale. Wracali do korytarzy. Usilowal sie opierac, lecz fagorki popychaly go naprzod. Na skalnej scianie biegl waski rzezbiony ornament. Probowal czepiac sie tych rzezb, lecz odrywano mu od nich rece. Znow w dol. Grobowa ciemnosc, zapachy rzeki i rzeczy zrodzonych bez poczecia. -Prosze mnie puscic. Jego pierwsze slowa. Otwarte wrota. Znalazl sie w innym swiecie, w podziemnym krolestwie ancipitow. Inne bylo powietrze, obce byly dzwieki i zapachy. Pluskala woda. Zaszla zmiana proporcji: sklepienia staly sie nizsze, chodniki szersze, na ksztalt pieczar. Droga wyboista i pod gore. Jakby wlazil w paszcze martwej bestii. Na Avernusie nie przygotowano Bila na taka przygode. Hordy fagorow tloczyly sie, by obejrzec go z bliska, podtykaly mu pod twarz swoje wole oblicza. W tym scisku zostal przepchniety na srodek zgromadzenia ancipitow, bykunow i gild. W sciennych niszach dookola staly ich totemy - wiekowe fagory coraz bardziej i bardziej pograzajace sie w uwiezi; najstarszy totem wygladal jak malutka czarna laleczka, niemal w calosci zlozona z keratyny. Zgromadzeniu przewodzil mlody kzahhn Ghht-Yronz Thari, czaban jeszcze. Swiadczyly o tym rude konce wlosow w jego bialym gestym futrze na ramionach. Dlugie zakrzywione rogi mial pomalowane w spiralny ornament, glowe nisko pochylil w bojowej postawie, aby nie zawadzic koncami tych rogow o strop komory. Strop byl chropowaty i zupelnie nie obrobiony, lecz sama komora miala ksztalt prawie idealnego kola. Audytorium - o ile taka nazwa byla odpowiednia dla nieczlowieczej publicznosci - w istocie zbudowano na planie kola. Ghht-Yronz Thari, sztywno wyprostowany, nadawszy piers, stal w jego osi. Niskie przegrody 154 dla publicznosci rozchodzily sie jak szprychy od osi, dzielac podloge na niskie kojce. Czlonkowie zgromadzenia stali w nich nieruchomo, co najwyzej poruszajac ramieniem albo uchem. W kazdym kojcu znajdowalo sie koryto i dlugi lancuch osadzony w kamiennym murku. Wyciete w podlodze rynny na wode czy moze uryne biegly do rowow na obwodzie kola. I tu musiala dotrzec mgla, bo chyba nie od mdlacych oddechow ancipitalnej rasy zsinialy pochodnie. O ile Bilo, obmacywany przez szorstkie dlonie, mogl objac to miejsce wzrokiem, wiodly stad sztolnie, jedne w gore, inne, o nie zachecajacych wejsciach, jeszcze dalej w glab ziemi. Zaswitalo mu w glowie: w tych pieczarach o tej porze fagory zbieraly sie w poszukiwaniu ucieczki przed upalem; nadejdzie czas, gdy zgromadza sie w nich ludzie, szukajacy ucieczki przed mrozem. A wtedy swiat bedzie nalezal do fagorow.Na jakis znak rozpoczelo sie przesluchanie. Nie ulegalo watpliwosci, ze Leks przekazal Ghht-Yronzowi Tharlowi tresc rozmowy Bila z Sartoriirwraszem. W zgrzebnej welnianej sukni siedziala obok kzahhna przedstawicielka rasy ludzkiej, kobieta w nieokreslonym wieku i nieokreslonych ksztaltow, ktora tlumaczyla kolejne pytania na olonet. Pytania skupialy sie wokol przybycia Bila z Freyra - fagory nie chcialy nawet slyszec o Avernusie. Skoro ten Syn Freyra przybyl skadinad, to sila rzeczy przybyl z Freyra, skad, w oczach ancipitow, pochodzi wszelkie zlo. Nie rozumial ich pytan. Ani fagory nie rozumialy jego odpowiedzi. Nie znalazl wspolnego jezyka z borlienskim kanclerzem; a tu przepasc kulturowa byla o wiele glebsza - rzeklby, nie do przezwyciezenia, gdyby nie to, ze od czasu do czasu porozumiewal sie z nimi bez trudnosci. Te niesamowite stworzenia w lot pojely na przyklad, ze pora wzrostu temperatury na Helikonii przeminie za trzy lub cztery ludzkie pokolenia, ustepujac miejsca dlugotrwalemu pochodowi ku zimie. W tym momencie ustaly pytania, a kzahhn zapadl w trans, porozumiewajac sie z przodkami zebranego komponentu. Niewolnica podala Bilowi zaprawiona czyms wode do picia. Poprosil, aby mu pozwolono wrocic do palacu, wkrotce jednak podjeto przesluchanie. Przedziwnym trafem fagory pojely to, czego nie mogl pojac Sartoriirwrasz, ze Bilo podrozowal w przestrzeni kosmicznej, aczkolwiek w archaiku ancipickim okreslenie "przestrzen kosmiczna" bylo niemal nieprzetlumaczalnym zlepkiem oznaczajacym "bezkresny szlak oktaw srodpowietrznych i wielkorocznych kanonow". Zdarzalo im sie okreslac to krocej, jako "szlak Pogana". Obejrzaly zegarek, w ogole go nie dotykajac. Bilo byl popychany wsrod zebranych, od jednego do drugiego, wzdluz szprych kola zgromadzenia, azeby kazdy obejrzal niezwykly czasomierz. Wyjasnienia Bila, ze trzy wskazania podaja czas na Ziemi, Helikonii i Avernusie, nic fagorom nie mowily. Podobnie jak w spotkaniu pod Matrassylem, tak i tutaj nie usilowaly zabrac cacka i niebawem przeszly do 155 innych kwestii. Musial sie ocierac o geste futra, na ktore mial uczulenie - lzy ciekly mu z oczu, kapalo z nosa. Miedzy jednym kichnieciem a drugim dzielil sie z fagorami swa wiedza o sytuacji na Helikonii. Mowil im wszystko, co wiedzial, ze strachu nie ukrywajac niczego. Ilekroc uslyszaly cos, co mogly ogarnac rozumem, lub cos, co je zaciekawilo, kzahhn przekazywal te informacje swemu keratynowemu przodkowi, do zapamietania lub do wiadomosci - Bilo nie byl pewny, czy chodzilo o pierwsze czy o drugie; na Avernusie nie prowadzil badan nad ancipitami. W pewnej chwili, gdy biedzil sie chyba niepotrzebnie objasniajac, jak przychodza i odchodza pory roku, fagory powiedzialy mu, ze podgorskie mnisie groty w jednych porach naleza do nich, w innych do Synow Freyra. Kiedys, w innym zyciu, chelpil sie, ze Avernus ma dla niego zbyt malo odmiennosci; teraz, w oparach odmiennosci, osobliwa nic porozumienia przedla sie miedzy hurdhu, archaikiem i archajem, miedzy nauka i metafora. Sluchal ich niczym dziecko, ktore odkrywa, ze zwierzeta mowia.-Mozliwosc zemsty na Synach Freyra w nieharmonijnej porze Wielkiego Roku nie ma bytu. Tylko przetrwanie przy zyciu musi byc za nasz caly obowiazek. Czuwanie wypelnia nam szleje. Caly czas ma przezywanie do smierci Freyra. Ramie Kzahhna JandolAnganola broni przetrwania ancipitow na ziemi jego komponentu. Dlatego nasze legiony maja nakaz formowania posilkow dla Kzahhna JandolAnganola. Taki jest nasz obecny kanon nieharmonijnej pory roku. Ty, Bilo, masz nakaz uwazalnosci na niesprawianie dodatkowych klopotow temu kzahhnowi niemocy zwanemu JandolAnganol. Masz zrozumienie? Z zametem w glowie od zdan wyladowanych rzeczownikami odslownymi probowal dowodzic swej niewinnosci. Ale fagorzy umwelt nie obejmowal kwestii win i ich odpuszczania. Zaklopotanie slowami Bila podsycalo atmosfere wrogosci. Pod nia czaila sie jakas trwoga, jakis bezosobowy lek. Uwazajac JandolAnganola za slabego fagory lekaly sie, ze gdy krol swoim dynastycznym malzenstwem przypieczetuje sojusz miedzy dwiema stolicami, fagorzy rod w Borlien padnie ofiara takich samych przesladowan, jak w Oldorando. Zywily wyrazna nienawisc do Oldorando, zwlaszcza do oldorandzkiej stolicy, ktora nazywaly jej archajowym imieniem Hrrm-Bhhrd Ydohk. Podczas gdy sprawy ancipitow stanowily dla ludzi tajemnice - biala plame, to ancipici niezle sie orientowali w sprawach ludzi. Rodzaj ludzki z wielkopanska mial ich w takiej pogardzie, ze fagory czesto byly obecne, acz nie zauwazane, przy omawianiu najzywotniejszych interesow panstwa. Byle miodek mogl sie wykazac w roli szpiega. Stojac naprzeciw tych nieporuszonych postaci Bilo wyobrazil sobie, ze zostal porwany w celu wymuszenia na krolu rezygnacji z poslubienia oldorandzkiej oblubienicy; zaczal niemrawo wyjasniac, ze krol nawet nie slyszal o jego istnieniu. Za pozno ugryzl sie w jezyk, pojawszy, ze wpada z deszczu pod rynne. Gdyby uwierzyly w konspiracyjna obecnosc Bila w palacu, moglyby go tutaj 156 zatrzymac w wiezieniu gorszym niz dotychczasowe. Lecz kudlate zgromadzenie, zupelnie tym nie zainteresowane, po raz kolejny wrocilo do porwania Bataliksy przez Freyra, przykuwajacego uwage fagorow z niepojeta magnetyczna sila.Jezeli nie z Freyra, to czy on przybywa z TSehn-Hrr? Nie rozumial tego pytania. Czy TSehn-Hrr oznacza Avernusa, Kaidawa? Zdecydowanie nie. Usilowaly wyjasnic, usilowal i on. TSehn-Hrr pozostawal zagadka. Bilo mial wrazenie, ze dolaczyl do podpierajacych sciany keratynowych figurek, skazany na mowienie w kolko tych samych rzeczy, wiele razy, coraz cichszym glosem. Rozmowa z fagorami przypominala zapasy z wiecznoscia. Przechodzil z rak do rak w kregu zgromadzenia, tu popchniety, owdzie zawracany. Ponowne zainteresowanie wzbudzil jego trzywskaznikowy zegarek. Zywe cyferki hipnotyzowaly fagory. Zaden jednak nie zechcial zdjac Bilowi z nadgarstka ani chocby dotknac zegarka, jak gdyby wyczuwajac w nim jakas zgubna moc. Wciaz jeszcze szukajac slow Bilo zorientowal sie, ze kzahhn odchodzi ze swa starszyzna. Znow poczul zamet w glowie. Mial swiadomosc, ze chwiejnie opada na znajome krzeslo i kladzie czolo na znajomym stole. Gildy odprowadzily go do znajomej celi. Swit juz sie stroil w blady calun. W celi czekal Leks, bezrogi, wykastrowany i niemalze wierny. -Koniecznosc jest krokow do lozka na pore spania - doradzil. Bilo rozplakal sie. Usnal placzac. Mgla rozlazila sie na wszystkie strony, minawszy zakole szla w gore rzeki i myszkowala po gestych zaroslach na obu brzegach Walvoralu. Za nic sobie majac granice panstw, przeniknela daleko w glab Oldorando. Tam wsrod wielu lodzi na zatloczonej rzece spotkala "Polarna Panne", zdazajaca na poludniowy wschod, w kierunku Matrassylu i dalekiego morza. Z zyskiem sprzedawszy w Oldorando reszte ladunku lodu, plaskodenny zaglowiec wiozl teraz towary do borlienskiej stolicy lub Ottassolu: sol, jedwabie, wszelkiego rodzaju kobierce, gobeliny, niebieskie guty z jeziora Dorzin, pakowane w skrzynki z kruszonym lodem, rzezby, zegary, rozmaitosc klow, rogow i futer. Malenkie kabiny pokladowe zajmowali kupcy podrozujacy z wlasnymi towarami. Jeden z kupcow wiozl papuge, inny nowa kochanke. Najlepsza kabine na pokladzie zajmowal wlasciciel zaglowca, Krillio Munt-ras, slawny kapitan polarny z Dimariamu, ze swym synem Diwem. Gapowaty Diw, ktory mimo wszelkich staran ojca nie mial co marzyc, ze mu dorowna w zyciowej karierze, wpatrywal sie w krajobraz o mglistych konturach. Siedzial wprost na deskach pokladu, od czasu do czasu spluwajac w ton za burte. Ojciec Diwa wygodnie rozparty w brezentowym lezaku tracal struny podwojnej cwiekry - na swiadomie chyba sentymentalna nute, gdyz byl to jego 157 ostatni rejs, po ktorym przechodzil w stan spoczynku. Muntras dostroil swoj przyjemny tenor do melodii:Chocbys jej oddal zycie i kochanie, rzeka dla ciebie plynac nie przestanie... Po pokladzie spacerowali pasazerowie, wsrod nich arang przeznaczony na kolacje dla zeglarzy. Widac bylo, ze kapitan polarny ma wielkie powazanie u pasazerow, pominawszy aranga. Tumany mgly snuly sie jak kleby pary nad powierzchnia Walvoralu. Ton jeszcze bardziej pociemniala, gdy podeszli pod klify Kahchazzerhu, ktorych strome zbocza gorowaly nad rzeka. Pofaldowane niczym stare przescieradlo wznosily na kilkaset stop glowy w koronie gestej roslinnosci, tak bujnej, ze zdawala sie zlazic z nadwisnietej skaly za pomoca lian i pnaczy. Na rozleglej polaci urwiska bylo widac kolonie jaskolek i zalobnikow. Te ostatnie wzlecialy w powietrze i zaciekawione krazyly ze swym zalobnym kwileniem nad,,Polarna Panna", ktora sie szykowala do rzucenia cum. Jesli Kahchazzerh przyciagal czyms uwage, to chyba tylko swym polozeniem miedzy klifowa sciana a rzeka oraz manifestacyjna obojetnoscia na obrywanie sie pierwszej lub przybor drugiej. Miejsca na samym skraju wody starczylo na niewiele wiecej niz kawalek nabrzeza i kilka portowych magazynow, a wsrod nich sklad ozdobiony przerdzewialym szyldem: LORDRARDRYJSKA KOMPANIA HANDLU LODEM. Od portu biegla droga ku domostwom i polom rozrzuconym na szczycie klifow. Idacy w dol rzeki statek mial tutaj ostatni postoj przed Matrassylem. Do cumujacej,,Polarnej Panny" wyszlo kilku robotnikow portowych i nadbiegly polnagie wyrostki, bez ktorych sie nigdy nie obeszlo w takich miejscach. Muntras odlozyl swoj muzyczny instrument i stanawszy w wielkopan-skiej postawie na dziobie odbieral powitania od ludzi na brzegu, znanych mu 7 imienia bez wyjatku. Spuszczono kladke. Kto zyw zszedl ze statku, by rozruszac nogi i kupic troche owocow. Dwaj kupcy, tutaj zakonczywszy podroz, patrzyli na rece marynarzom wyladowujacym ich dobytek. Wyrostki nurkowaly za rzucanymi do rzeki monetami. Zgrzytem w tym sennym pejzazu byl stol rozstawiony przed magazynem Lordrardryjskiej Kompanii, nakryty barwnym obrusem i pod opieka poslugacza w bieli. Nieco w tyle stali czterej muzykanci, ktorzy, gdy tylko burta statku musnela nabrzeze, ciachneli skoczny utwor Nie masz pana nad kapitana. To przyjecie mialo stanowic pozegnalny gest personelu miejscowej kompanii lodowej dla jej szefa. Personel liczyl trzech ludzi. Tak jak witali statek idacy w gore rzeki, tak po raz drugi zblizyli sie usmiechnieci, aby usadzic kapitana Krillia i Diwa za stolem. W trojce pracownikow byl jeden kanciastej budowy mlodzik, speszony tym calym przedsiewzieciem; pozostali dwaj byli siwowlosi i starsi od czlowieka, ktoremu sluzyli przez tyle lat. Starsi panowie 158 potrafili uronic okolicznosciowa lze, jednoczesnie taksujac ukradkiem mlodego kapitana Diwa, oceniajac, o ile zmiana kierownictwa zagraza ich posadom. Kazdemu z tej trojki Muntras uscisnal dlon, po czym opadl na przygotowany fotel. Przyjal kielich wina, w ktorym iskrzyly sie okruchy jego wlasnego lodu. Zapatrzyl sie na leniwa rzeke. Drugi brzeg ledwo majaczyl we mgle. Poslugacz serwowal placuszki, a panowie toczyli rozmowe, poprzedzajac zdania wyrazeniem "A pamietacie, jak..." i wienczac je smiechami. Niezmordowanie kolujace nad nimi ptaki zagluszaly czyjes krzyki i szczekanie psow. Kiedy te halasy przybraly na sile, kapitan polarny spytal, co sie dzieje. Obaj starsi panowie zrobili niewyrazne miny, tylko mlodzik parsknal smiechem.-Halali we wsi, kapitanie. - Wskazal kciukiem w kierunku klifow. - Morduja fugasow. -W Oldorando pasjami lubia halali - zauwazyl kapitan polarny. - I nierzadko wszczynaja je kaplani, by przy okazji mordowania fagorow mordowac rzekomych heretykow. Religia! Tfu! Podjeli wspominki o czasach, gdy wspolnie organizowali srodladowy handel lodem, i o despotycznym ojcu kapitana polarnego. -Twoje szczescie, ze masz innego ojca, kapitanie Diw - powiedzial jeden ze starych pracownikow. Jakos bez przekonania kiwnawszy glowa Diw wstal z fotela. Zaszedl nad sama wode, by stamtad popatrzec na szczyt klifu. -To halali! - zawolal po chwili do ojca. Nie zwracano na niego uwagi, dalej rozmawiajac, dopoki nie zawolal po raz drugi: -Halali, tato. Zaraz beda spuszczac fugasy z urwiska. Wskazal do gory. Inni pasazerowie statku tez tam wskazywali, wyciagajac szyje i gapiac sie na szczyt urwiska. Rog zagral halali i wzmoglo sie ujadanie psow. -W Oldorando pasjami lubia halali - powtorzyl kapitan, wstajac ociezale i kierujac kroki do miejsca, gdzie jego syn stal z rozdziawionymi ustami. -Bo widzicie, panie, to wszystko na polecenie wladz - wyjasnil jeden ze starych pracownikow, zerkajac w oblicze kapitana polarnego i nie odstepujac jego boku. - Morduja fagory i zabieraja ich ziemie. -Po czym nie uprawiaja jej jak nalezy - dodal kapitan polarny. - Powinni dac tym biednym cholerom spokoj. Sa calkiem pozyteczne. Slychac bylo chrapliwe wrzaski fagorze, lecz niewiele sie dalo wypatrzyc. Niebawem jednak buchnely tryumfalne okrzyki ludzi i ozyla gestwa chaszczy na urwiskach. Lecialy oblamane galezie, toczyly sie kamienie, a z tym wszystkim wylecial z ukrycia jeden osobnik i szusnal w dol, to spadajac, to obijajac sie i budzac olbrzymie zamieszanie wsrod zalobnikow. Gruchnal na splachetek brzegu pod urwiskiem, na wpol dzwignal sie na nogi i zwalil do rzeki. Wzniesiona 159 trojpalca dlon powoli zniknela w toni razem z jej porwanym przez nurt wlascicielem. Diw zasmial sie jak glupi.-Widziales to?! - zawolal. Drugi fagor, probujac ujsc swym ludzkim dreczycielom, zaczal z powodzeniem sadzic w dol zbocza. Wtem potknal sie, runal na leb, odbil sie od skalnej ostrogi i przekoziolkowal w wode. Za nim poszly inne osobniki, male i duze. Przez jakis czas staczaly sie po urwisku. Para fagorow, trzymajac sie za rece, skoczyla prosto na dol ze szczytu klifu, gdzie byla wieksza stromizna. Przerwala najdalej wysuniete galezie w przewieszonej koronie drzewa i ominawszy skalna ostroge chlupnela do rzeki. Zbytnio rozgrzany poscigiem pies skrecil sobie na brzegu kark, skaczac za nimi. -Zabierajmy sie stad - rzekl Muntras. - Nie lubie takich rzeczy. Zywo, zaloga, wciagac kladke. Wszyscy na poklad, komu poklad pisany. Pospieszyc sie! Czym predzej wymienil uscisk dloni ze swym starym personelem i wielkimi krokami ruszyl ku "Polarnej Pannie", by dopilnowac wykonania rozkazow. -Z przyjemnoscia zauwazam - zagadnal go ktorys z oldorandzkich kupcow - ze nawet w tych zabitych deskami stronach probuja nas uwolnic od tej kudlatej zarazy. -Nic nam nie zrobily - szorstko odparl Muntras, a jego masywna postac nawet nie zwolnila kroku. -Przeciwnie, panie kapitanie, sa najstarszym wrogiem czlowieka, a w czasie Ery Lodowej wymordowaly nas prawie do nogi. -Zamierzchla przeszlosc. Zyc trzeba w terazniejszosci. Na poklad, wszyscy. Jak najszybciej odbijac mi z tej barbarzynskiej dziury. Marynarze pochodzili z Hespagoratu, tak jak kapitan. Wciagnawszy kladke bez szemrania wyszli statkiem na rzeke. Pasazerowie znoszonej ku nurtowi "Panny" zobaczyli fagorze trupy plywajace w smugach zlotawej posoki. Ktorys z marynarzy podniosl alarm. Na kursie byl zywy fagor, nieudolnie walczacy o utrzymanie sie na powierzchni wody. Szybko przyniesiono i wysunieto bosak za burte. Przy braku wiatru nie stawiano zagli, lecz statek nabieral szybkosci z pradem. Fagor i tak pojal, w czym rzecz. Zawziecie mlocac wode dopadl tyki i oburacz chwycil za jej koniec. Rzeka przyniosla fagora do nadburcia, a marynarze wylowili go. -Trzeba mu bylo dac sie utopic. Fagory nie cierpia wody - powiedzial kupiec. -To moj okret i tu moje slowo jest prawem - zlowrogo odparl Muntras. - Jesli sie panu nie podoba na moim okrecie, moge zaraz pana wysadzic. Bykun lezal na deskach w coraz wiekszej kaluzy wody, lapiac oddech. Broczyl posoka z rozcietej glowy. -Dajcie mu lyk egzageratu - rzekl kapitan. - Wylize sie. Nie czekajac, az przyniosa ow mocny dimariamski trunek, zniknal w swojej 160 kabinie. Lata zycia przekonaly kapitana, ze jego blizni staja sie coraz wstretniejsi, coraz bardziej krwiozerczy, coraz mniej litosciwi. Byc moze to sprawka pogody. Byc moze swiat sczeznie w ogniu. Tak czy siak, on osobiscie osiadzie w swej rodzinnej Lordrardrze, w swym wygodnym domu z widokiem na morze. W Dimariamie zawsze bylo chlodniej niz w przekletym Kampanniacie. Ludzie tam byli przyzwoitsi. Bawiac w Matrassylu zlozy wizyte JandolAnganolowi, w mysl zasady, ze madry czlowiek zawsze odwiedza znajomych sobie krolow. Nie odwiedzi krolowej, ktora odeszla razem z kupionym kiedys od niego pierscieniem, ale bedzie sie musial zajac wysylka listu Myrdeminggali, gdy tylko doplyna do Ottassolu. Przy okazji wyslucha najnowszych wiesci o krolowej krolowych. Moze tez wpadnie do Metty; w przeciwnym razie juz by jej nigdy nie zobaczyl. Czule wspominal jej swietnie prowadzony burdel, o niebo lepszy od wszystkich brudnych spelunek Ottassolu; chociaz sama Metta porosla w piorka, od kiedy krol nagrodzil ja za pomoc po Bitwie Kosgatckiej, i codziennie chodzi do kosciola. A co on bedzie robil w Dimariamie, kiedy przejdzie w stan spoczynku? Wymagalo to glebokiego namyslu; jakos nie widzial w rodzinie zrodla nieustannej radosci. Chyba wymysli sobie jakis intratny ciemny interesik na pocieszenie. Z reka na swym muzycznym instrumencie zapadl w sen.Tegi kapitan polarny zawinal do stolicy przycichlej po ostatnich wydarzeniach, jakie w niej sie rozegraly. Krolowi przybywalo klopotow. Meldunki z Randonanu mowily o dezercji calych kompanii wojska. Mimo nieustannych modlow po kosciolach zbiory nadal nie dopisywaly. Zbrojmistrzowi krolewskiemu marnie szlo wytwarzanie kopii sibornalskich rusznic. I Robayday wrocil. JandolAnganol wiodl swego mustanga. Czajke, przez zagajnik wsrod wzgorz. Juli truchtal za swym panem, zachwycajac sie dzika okolica. Dwaj gwardzisci jechali za nimi w pewnej odleglosci. Robayday zeskoczyl z drzewa i zastapil ojcu droge. Zlozyl niski uklon. -I co my widzimy, toz to krol we wlasnej osobie, pan moj, spaceruje po lesie ze swa nowa oblubienica. Z wlosow opadly mu liscie. -Roba, jestes mi potrzebny w Matrassylu. Dlaczego stale uciekasz? Krol nie byl pewny, czy go cieszy, czy gniewa to niespodziewane spotkanie. -Stale uciekac to nigdy nie uciec. Chociaz co mnie trzyma w niewoli, sam nie wiem. Chyba inaczej jest na wolnym powietrzu niz w lochu dziadka... Gdybym nie mial rodzicow, wtedy bym byl wolny. Mowiac, ani przez chwile nie zatrzymywal rozbieganych oczu na jednym punkcie. Jego wlosy byly rozwichrzone, tak jak i mowa. Byl nagi, tylko czyms w rodzaju futrzanej spodniczki zakryl genitalia. Zebra mu sterczaly, a spod blizn i zadrapan nie bylo widac ciala. W reku trzymal oszczep. Nagle wetknal swa bron 11 - Lato Helikonn 161 grotem w ziemie, podbiegl do Juliego i porwal mlodka w ramiona, wykrzykujac z uwielbieniem: -Moja najukochansza krolowo, jakas ty zachwycajaca, jak pieknie wystrojona, jak ci slicznie w tym futerku z rudymi kitkami! Chronisz przed sloncem, ukrywasz swe rozkoszne wdzieki przed kazdym, tylko nie przed tym sprosnym Innym, ktory z pewnoscia bamba sie na tobie, jak na galezi. Albo na losze. Albo na zlamanym slubie. -Robisz mi bol! - krzyknal fagorek, probujac sie wyrwac. JandolAnganol wyciagnal reke, aby zlapac syna za ramie, jednak Robayday uskoczyl w bok. Zerwal ukwiecone pnacze z kaspii i predkim ruchem owinal je Juliemu na szyi. Juli z ochryplym wrzaskiem biegal wokolo, ze strachu obnazywszy dziasla, podczas gdy JandolAnganol mocno przytrzymal syna. -Nie zamierzam cie skrzywdzic, skoncz tylko te wyglupy i zwracaj sie do mnie z nalezytym szacunkiem. -A niech mnie, a niech mnie! Mow do mnie z szacunkiem dla mej biednej matki. Posadziles rogi na jej glowie, rolniku - sralniku! Dostal od ojca w gebe i z krzykiem zatoczyl sie w tyl. -W tej chwili skoncz te chamskie wyglupy. Zamilcz. Gdybys pozostal przy zdrowych zmyslach i byl dobrze widziany w Pannowalu, nie ja, a ty bys poslubil Simode Tal. Wtedy uniknelibysmy wielu cierpien. Czy ty, chlopaku, myslisz tylko o sobie? -Tak, i sram swoim wlasnym gownem! Wyplul te slowa jak przeklenstwo. -Jestes cos niecos winien temu, kto uczynil cie ksieciem - z gorycza powiedzial krol. - , A moze zapomniales, ze jestes ksieciem? Zamkne cie i nie wypuszcze z palacu, dopoki nie wyzdrowiejesz na umysle. Przycisnawszy dlon do krwawiacych warg, Robayday wymamrotal: -Wygodniej mi z chorym umyslem. Wole juz zapomniec o mych prawach. Wlasnie nadjechali obaj gwardzisci z dobytymi mieczami. Krol obejrzal sie, polecajac im schowac bron, zsiasc i pojmac syna. Korzystajac z chwili nieuwagi ojca Robayday wyrwal mu sie i z wielkim krzykiem pognal ogromnymi susami w las. Gwardzista nalozyl belt na kusze, lecz krol go powstrzymal. -Juli nie lubi Robaya - pisnal fagorek. -Nie zwazajac nan JandolAnganol dosiadl Czajki i wyciagnietym klusem wrocil do palacu. Ze sciagnietymi brwiami bardziej niz zwykle przypominal orla, czemu zawdzieczal swoj przydomek. W ustroniu swej komnaty pograzyl sie w pauk, co rzadko czynil. Jego duch zstapil do krolestwa Pierwszej Patrzycielki i rozmawial z mamica matki. Zdjela mu caly ciezar z serca. Przypomniala, ze druga babka Robaydaya byla Szalona Szannana, wiec nie ma sie czym martwic. Orzekla, ze nie powinien poczuwac sie do winy za smierc myrdolatorow, poniewaz oni planowali zdrade stanu. Kruchy ksztalt z pylu nie skapil 162 JandolAnganolowi slow pocieszenia. Mimo to duch krola powrocil markotny do ciala. Stary nikczemny ojciec, jeszcze zywy w mrocznych lochach, byl praktycz-niejszy.-Rozdmuchaj afere Paszaratida. Zagon szpiegow do szerzenia poglosek. We wszystko wplacz zone Paszaratida, ktora nieopatrznie tu zostala, zastepujac meza na placowce. Ludzie uwierza w kazde klamstwo wymierzone w Sibornal-czykow. -A co mam zrobic z Robaydayem? Staruch obrocil sie nieco w fotelu i przymknal jedno oko. -Skoro nie mozesz nic zrobic, nic nie rob. Za to przydaloby sie przyspieszyc twoj rozwod i slub. JandolAnganol przemierzal loch tam i z powrotem. -Jesli o to chodzi, jestem teraz w rekach C'Sarra. Staruch zakaszlal. Ciezko lapal oddech, nim znowu przemowil. -Czy goraco na dworze? Dlaczego ludzie wciaz gadaja, ze jest goraco? Posluchaj, nasi pannowalscy przyjaciele chca, abys byl w rekach C'Sarra. Im to odpowiada, ale nie odpowiada tobie. Przyspiesz sprawy, jesli mozesz. Co slychac u Myrdeminggali? Krol posluchal ojcowskiej rady. Do dalekiej stolicy pannowalskiej, hen za Quzints, wyprawiono poslow ze zbrojna eskorta i dluga petycja, zawierajaca prosbe do C'Sarra Swietego Cesarstwa Pannowalu o przyspieszenie dyspensy rozwodowej. Do petycji zalaczono ikony i inne dary, wsrod nich sfabrykowane na te okazje swiete relikwie. Jednak Masakra Myrdolatorow, jak zaczeto nazywac to wydarzenie, wciaz nie dawala spokoju ludowi i skritinie. Szpiedzy donosili o buntowniczych nastrojach w stolicy i wiekszych miastach, takich jak Ottassol. Nie moglo sie obejsc bez kozla ofiarnego. Wybor musial pasc na kanclerza Sartoriirwrasza. Sartoriirwrasz - do niedawna Ruszwen, ulubieniec rodziny krolewskiej - wszystkim odpowiadal jako ofiara. Swiat nie ufa medrcom, a skritina miala szczegolny powod do znienawidzenia kanclerza zarowno za jego despotyzm, jak i dlugie przemowienia. Rewizja w kanclerskich komnatach z pewnoscia ujawnilaby jakies dowody winy. Znalazlyby sie notatki z jego eksperymentalnych krzyzowan Innych, Madisow i ludzi, ktorych trzymal zamknietych w odleglym kamieniolomie. Byly tez obszerne rozdzialy jego Abecadla historii naturalnej. Te rozdzialy to przeciez istna kloaka herezji, falszow i bluznierstw przeciwko Wszechmocnemu. Jakze skritina i Kosciol ostrzyly sobie zeby na taki kasek! JandolAnganol wyslal straz pod wodza samego Arcykaplana Katedry Matrassylskiej, BranzaBaginuta we wlasnej osobie. Rewizja przyniosla nadspodziewane rezultaty. Odkryto sekretna komnate (chociaz bez sekretnego z niej wyjscia). W owej sekretnej komnacie odkryto sekretnego wieznia niezwyklej natury. Wywleczony stamtad wrzeszczal w olonecie z obcym akcentem, ze 163 przyjechal z innego swiata. Ogromne sterty obciazajacych dokumentow wyniesiono na dziedziniec. Wieznia zabrano przed oblicze krola.Mimo ze bylo juz dwadziescia po trzynastej, mgla nie ustapila; przeciwnie, zgestniala, przybierajac zoltawy odcien. Palac zapadl sie w swoj wlasny swiat, a urzadzenia wentylacyjne na kominkach przypominaly maszty tonacej flotylli. Byc moze klaustrofobia odgrywala jakas role w hustawce nastrojow krola, ktory popadl z jednej skrajnosci w druga, od lagodnosci do gniewu, od spokoju do dzikiego szalu. Wlosy sterczaly mu w nieladzie nad czolem. Nos co i rusz krwawil, jak gdyby zmuszony pelnic role wentyla bezpieczenstwa. Snul sie JandolAnganol po korytarzach, wlokac za soba ogon nieszczesnych dworakow, ktorych przymilne usmiechy przyprawialy go o szewska pasje. Kiedy na konfrontacje z trzesacym sie Bilem sprowadzono Sartoriirwrasza, krol uderzyl kanclerza w twarz. Po czym objal go niczym stara lalke z galgankow, rozplakal sie, blagal o przebaczenie i dostal kolejnego krwotoku z nosa. W takim wlasnie nastroju skruchy byl JandolAnganol, gdy do palacu przybyl kapitan polarny Muntras, by zlozyc poklon krolowi. -Pozniej przyjme kapitana - rzekl krol. - Jako podroznik moze mi przynosi wiesci o krolowej. Niech czeka. Niech caly swiat czeka. Burczal i ronil lzy. I zaraz zawrocil poslanca. -Sprowadz kapitana polarnego. Niech na wlasne oczy zobaczy ten wybryk ludzkiej natury. Mowiac to, obchodzil Bila Xiao Pina wokolo. Bilo przestepowal z nogi na noge, bliski placzu, wytracony z rownowagi sladami krwi na krolewskim nosie. Takie manifestacje uczuc, jesli juz sie zdarzaly na Avernusie, to bez swiadkow. Rozprawka O trwaniu jednej helikonskiej pory roku nad jedno zycie ludzkie rozstrzygala sprawe emocji zdecydowanie, acz krotko. "Uczucie - rzecz zbedna" - glosila. Pobudliwi Borlienczycy mieli inne zdanie na ten temat. A ich krol nie wygladal na zyczliwego sluchacza -Ee... dzien dobry - wykrztusil Bilo z bolesnym usmiechem. Kichnal poteznie. Z niskim uklonem wszedl do komnaty Muntras. W tej ciasnej i starej czesci palacu czuc bylo won zaprawy murarskiej, tyle ze polozonej czterysta lat temu. Przystanawszy na swych plaskich stopach i z ciekawoscia rozgladajac sie dokola, kapitan polarny pozdrowil krola. Krol ledwo odpowiedzial na dworne powitanie Muntrasa. Wskazujac stos poduszek, rzekl: -Siadaj tam i nic nie mow. Popatrz, co znalezlismy, co gnilo w zakamarkach palacu. Owoc zdrady! Ile lat - spytal nagle zwracajac sie do Bila - gnijesz w szponach Sartoriirwrasza, kreaturo? Zbity z tropu wspanialoscia monarszego olonetu, Bilo zaczal sie jakac: -Tydzien... rowne osiem dni... Nie pamietam. Wasza Krolewska Mosc. 164 -Tydzien ma osiem dni, ochluju. Jestes nieudanym wynikiem eksperymentu?Krol zasmial sie, a za nim jak echo wszyscy obecni - mniej z rozbawienia niz z obawy o wlasna skore. Nikt nie chcial uchodzic za myrdolatora. -Smierdzisz eksperymentem. Nowy wybuch wesolosci. Dwie niewolnice na rozkaz krola wykapaly i przebraly Bila w nowe szaty. Wniesiono potrawy i wino. Pochyleni sludzy ganiali jak ruchome kablaki roznoszac odgrzane mieso kozlecia z zoltym ryzem. Bilo jadl, podczas gdy JandolAnganol krazyl po komnacie, wzgardziwszy potrawa. Od czasu do czasu przykladal jedwabna chusteczke do nosa lub popatrywal na swoj lewy nadgarstek ze sladami paznokci zostawionymi przez wyrywajacego mu sie z rak syna. U boku JandolAnganola nieco niezdarnie stapal arcykaplan BranzaBaginut, mezczyzna olbrzymiej postury, ktory swym ogromem spowitym w szafranowo-purpurowe szaty liturgiczne przypominal sibomalski okret wojenny pod pelnymi zaglami. Gdyby nie humor wyzierajacy mu z twarzy, to jego toporne rysy moglyby nalezec do wiejskiego osilka. Byl powszechnie szanowany za bystrosc rozumu i poparcie dla krola jako dobroczyncy Kosciola. Przycmiewal wladce tym bardziej, ze JandolAnganol w odroznieniu od Bran-zaBaginuta nosil spodnie, byl bez butow, a przez brudnawy i rozchelstany kaftan pokazywal sucha piers. Komnata, w ktorej podejmowal gosci, miala nieokreslony charakter, posredni miedzy sala przyjec a skladem. Pelno w niej bylo kobiercow i poduszek, jakby juz troche nadbutwialych, w jednym kacie zas zlozono stare belki. Okna wychodzily na waski pasaz; co jakis czas przechodzil tamtedy zolnierz, wynoszac narecza rekopisow Sartoriirwrasza na dziedziniec. -Pozwol mi. Panie - rzekl BranzaBaginut - zadac temu osobnikowi kilka pytan religijnej natury. Nie spotkawszy sie z najmniejszym gestem sprzeciwu, koscielny dostojnik wzial kurs na Bila. -Czy pochodzisz ze swiata - zapytal - w ktorym panuje Wszechmocny Akhanaba? Bilo otarl usta, niechetnie odrywajac sie od jedzenia. -Pan rozumie, ze moge bez trudu dac odpowiedz, ktora pana zadowoli. Czy mam jej udzielic i sklamac tylko dlatego, aby nie wywolywac niezadowolenia u pana ani u Jego Krolewskiej Mosci? -Wstan, kiedy do mnie mowisz, kreaturo. Daj mi odpowiedz na moje pytanie, to rychlo ci pokaze, czy jestem nia zadowolony, czy nie. Bilo stanal przed opaslym duchownym, wciaz ocierajac usta nerwowym ruchem. -Panie, bogowie sa potrzebni ludziom na pewnych etapach rozwoju... to znaczy, kiedy jestesmy dziecmi, kazdemu z nas jest potrzebny kochajacy, surowy i sprawiedliwy ojciec, kierujacy naszymi krokami na drodze do dojrzalosci. 165 Dojrzalosc zdaje sie wymagac podobnego wizerunku ojca w zwielokrotnionej skali, aby mocniej trzymal ja w ryzach. Ten wizerunek nosi imie Boga. Natomiast gdy jakas czesc rasy ludzkiej osiagnie duchowa dojrzalosc, gdy potrafi kierowac swym wlasnym postepowaniem, wtedy znika potrzeba bogow - tak jak i nam staje sie niepotrzebny czuwajacy nad nami ojciec, kiedy juz jestesmy dorosli i zdolni sami troszczyc sie o siebie.Arcykaplan gladzil dlonia policzek, jak gdyby dostal w twarz. -A ty pochodzisz ze swiata, gdzie sami sie troszczycie o siebie, bez potrzeby bogow. To chcesz powiedziec? -Tak jest, panie. Bilo z lekiem rozejrzal sie dokola. Spoczywajacy nie opodal kapitan polarny pchal w siebie krolewskie jadlo, lecz sluchal uwaznie. -Ten swiat, z ktorego pochodzisz - Avernus, dobrze mowie? - czy to swiat szczesliwy? Niewinne z pozoru pytanie kaplana stropilo Bila nie na zarty. Gdyby to samo pytanie zadal mu jego guru pare tygodni temu na Avernusie, odpowiedzialby bez zadnych klopotow. Odparlby, ze szczescie tkwi w wiedzy, nie w zabobonie, w pewnosci, nie w niepewnosci, w porzadku, nie w przypadku. Swiecie wierzylby, ze wiedza, pewnosc i porzadek to nadzwyczajne dobrodziejstwa, ktore rodzi i ktorym podlega zycie w stacji obserwacyjnej. Z pewnoscia by sie usmial - a i guru by nie odmowil sobie zimnego usmieszku - na mysl o Akhanabie jako dawcy szczesliwosci. Inaczej to wygladalo na Helikonii. Nadal go smieszyl balwochwalczy zabobon wiary w Akhanabe. A mimo to. Mimo to. Dostrzegal teraz znaczeniowa glebie slowa "bezbozny". Wpadl z bezboznosci w barbarzynstwo. I mimo wlasnych nieszczesc zdawal sobie sprawe, ktory z tych swiatow silniej podsyca nadzieje lepszego i szczesliwszego zycia. Nim zdazyl cos wydukac, krol zadal mu nowe pytanie. JandolAnganol wazyl w myslach poprzednia wypowiedz Bila. -A co - rzucil wyzywajaco - jesli nam zabraknie wizerunku idealnego ojca na przewodnika do dojrzalosci? Co wtedy? -Wtedy, panie, rzeczywiscie Akhanaba moze nam byc podpora w naszych klopotach. Albo mozemy calkiem odrzucic Boga, jak odrzucamy rodzonego ojca. Ta odpowiedz przyprawila krola o nowy krwotok z nosa. Bilo skorzystal z okazji wykpienia sie od pytania BranzaBaginuta, przemawiajac don z pewnoscia siebie wieksza w minie niz w sercu: -Jestem wazna osobistoscia, moj panie, a zostalem niegodnie potraktowany na waszym dworze. Zwroccie mi wolnosc. Moge sie wam przysluzyc. Moge wam udzielic szczegolowych informacji o naszej planecie, bardzo waznych dla was. Nie pragne zadnych korzysci. Arcykaplan klasnal w wielkie dlonie, przerywajac mu lagodnym glosem: -Nie ludz sie. Wcale nie jestes wazny. Jestes jedynie dodatkowym 166 swiadectwem spisku kanclerza Sartoriirwrasza przeciwko Jego Krolewskiej Mosci.-Nie uczyniliscie nic, aby sie przekonac o mojej waznosci. A jesli powiem, ze tysiace ludzi patrzy na nas w tym momencie? Ze tylko czekaja, by zobaczyc, jak mnie przyjmiecie? Ze poddaja was probie? Ich osad wplynie na to, jak przejdziecie do historii. Twarz duchownego dygnitarza pokryla sie purpura. -Tylko Wszechmocny na nas patrzy, nikt inny. Twe niebezpieczne klamstwa o bezboznym swiecie zburza nasz lad. Uwazaj, co mowisz, zebys nie wyladowal ze smieciami w ognisku. W jakims odruchu rozpaczy Bilo zblizyl sie do krola, pokazujac mu swoj trojczasowy zegarek. -Wasza Krolewska Mosc, uwolnijcie mnie, prosze. Spojrzcie na to, co nosze na reku. Na Avernusie kazdy to nosi. Ten przedmiot wskazuje czas helikonski, czas avernusjanski i czas dalekiej, nadzorujacej planety Ziemi. Jest symbolem ogromnego rozwoju, jaki osiagnelismy w dziedzinie opanowania srodowiska. Przychylnym sluchaczom odkrylbym cuda dalece przewyzszajace wszystko, co potrafi Borlien. W oczach krola blysnelo zainteresowanie. Odjawszy chusteczke od nosa, zapytal: -Potrafisz mi zrobic sprawna rusznice z zamkiem lontowym, dorownujaca sibornalskiej? -Tez cos, rusznice lontowe to glupstwo. Ja... -No to z zamkiem kolowym. Potrafilbys wyrabiac rusznice z zamkiem kolowym? -No wiec, nie, ja... krolu, to kwestia wytrzymalosci materialu na rozciaganie. Chyba bym potrafil wymyslic... Takie rzeczy sa przestarzale tam, skad pochodze. -Jaka bron umiesz robic? -Najpierw sie racz. Panie, zainteresowac tym zegarkiem, ktory przyjmij w podarunku, na dowod mej szczerosci. - Zwiesil w palcach zegarek, lecz krol nie wykazywal najmniejszej ochoty na przyjecie podarunku. - Potem zwroc mi wolnosc. Potem pozwol, bym garstke waszych uczonych mezow, jak obecny tu arcykaplan, zapoznal z naukowymi zasadami, poczynajac do podstawowych. Bardzo szybko moglibysmy wspolnie opracowac celny pistolet i radio, i silnik spalinowy. Wyraz twarzy zarowno krola, jak i arcykaplana sprawil, ze zamiast skonczyc to, co chcial powiedziec, blagalnym gestem ponownie wyciagnal reke z zegarkiem. Cyferki mrugaly i zmienialy sie przed oczami krola. Wasza Krolewska Mosc schwycil zegarek; obaj wpatrywali sie wen, krol z BranzaBaginutem, 167 poszeptujac ze soba. Prorocy zapowiedzieli wszak dzien nadejscia magicznych machin, upadku krolestwa i zaglady Cesarstwa.-Czy to cacko przepowie mi, jak dlugo bede panowal? Czy moze mi podac wiek mej corki? -Panie, to tylko nauka, zwykla nauka, nie magia. Koperta jest z platyny, ktora odlowiono z samej przestrzeni kosmicznej... Krol zbyl wyjasnienie machnieciem reki. -W tym cacku siedzi zlo. Czuje to. Krolowie na podobienstwo astrologow przeczuwaja przyszlosc. Po co tu przybyles? Odrzucil Bilowi zegarek. -Wasza Krolewska Mosc, przybylem zobaczyc sie z krolowa. Wstrzasniety JandolAnganol cofnal sie o krok, jakby ujrzal ducha. -A wiec nie tylko ateista, lecz i myrdolator? - zagrzmial BranzaBagi-nut. - I oczekujesz, ze cie przyjmiemy z otwartymi ramionami? Z jakiej racji Jego Krolewska Mosc ma dalej znosic twoje zagadki? Nie jestes ani szalencem, ani blaznem. Skad sie wziales? Z kieszeni Sartoriirwrasza? Groznie ruszyl naprzod, przypierajac Bila do sciany. Inni dworzanie zaczeli go zachodzic ze wszystkich stron, chcac pokazac swemu panu, jak traktuja niedopieczonych myrdolatorow. Krillio Muntras podniosl sie z poduszek i podszedl do krola, ktory stal rzucajac goraczkowe i jakos niezdecydowane spojrzenia po sali. -Wasza Krolewska Mosc, moze by tak zapytac wieznia, na jakim statku przybyl z tej swojej innej planety? Widac bylo, ze krolowi niewiele trzeba, zeby wybuchnac gniewem. Ale zapytal, nie odejmujac chustki od nosa: -No wiec, kreaturo, opowiedz naszemu handlarzowi lodem, jakim pojazdem tu przyjechales. -Statek byl z metalu - rzekl Bilo, umknawszy przed brzuchem Branza-Baginuta. - Szczelnie zamkniety, z wlasnym powietrzem w srodku. Moge to wszystko zrozumiale przedstawic za pomoca rysunkow. Nasza nauka jest wysoko rozwinieta i moglaby pomoc Borlien... Statek dowiozl mnie bezpiecznie na Helikonie i odlecial, samodzielnie powracajac do mego swiata. -Czyzby mial rozum, ten statek? -To trudno powiedziec. Tak, ma rozum. Potrafi obliczac... sterowac w przestrzeni kosmicznej, samodzielnie wykonywac tysiace czynnosci. JandolAnganol niedbale schylil sie i podniosl dzban z winem, powoli i coraz wyzej, wysoko nad glowe. -Ktory z nas jest szalony, kreaturo, ty czy ja? Ten statek tez ma rozum - tak, tak, on rowniez potrafi sam sterowac, zupelnie sam. Patrz! Dzban wystrzelil jak z procy. Przelecial przez komnate, wyrznal w sciane 168 i roztrzaskal sie, wychlapujac zawartosc na wszystkie strony. Drobny pokaz sily sprawil, ze wszyscy zamarli w bezruchu, niczym fagory.-Wasza Krolewska Mosc, ja staralem sie odpowiedziec na Wasze... - Kichnal gwaltownie. -Chyba tylko z poczucia winy i gniewu probuje sie dopatrzyc w tobie rozumu. I po co mi to zmartwienie? Jestem wydziedziczony, nie mam nic, jedynie pusta spizarnie w miejsce palacu i szczury zamiast dworzan. Wszystko mi zabrali, a chca coraz wiecej ode mnie. Ty tez czegos chcesz ode mnie... Na kazdym kroku spotykam demony... Znowu musze odprawic pokute, a tobie, arcykaplanie, nie wolno miec lekkiej reki. Jestem pewny, ze to demon Sartoriirwrasza. Jutro postaram sie przemowic do skritiny i wszystko ulegnie zmianie. Dzis jestem tylko ojcem, ktory bardzo krwawi... - Sciszyl glos, mowiac juz sam do siebie: - Tak, otoz to, po prostu sam musze sie zmienic. Spuscil wzrok i jak gdyby opadl z sil. Kropla krwi spadla na posadzke. Kapitan polarny Krillio Muntras zakaslal. Jako czlowiek praktyczny byl zazenowany wybuchem krola. -Jak widze, nie w pore Was nachodze. Panie. Prosty handlarz ze mnie i lepiej bedzie, jak juz sobie pojde. Przez wiele minionych lat przywozilem wam najlepszy lordrardryjski lod prosto z najlepszej warstwy naszych lodowcow i po najlepszych cenach. Teraz pragne goraco podziekowac za Wasze, Panie, stale zamowienia i goscinnosc w palacu, i pozegnac sie z Wami na zawsze. Pomimo mgly czas mi wracac do domu. Ta przemowa musiala w jakims stopniu poruszyc krola, bo polozyl kapitanowi polarnemu dlon na ramieniu. W szeroko otwartych oczach kapitana malowala sie szczerosc. -Chcialbym miec przy sobie takich ludzi, jak pan, kapitanie, ludzi zawsze mowiacych do rzeczy i bez ogrodek. Wielce sobie cenie twoje uslugi. I nie zapominam, ze przyszedles mi z pomoca, gdy bylem ranny po strasznych przejsciach w Kosgatcie - tak jak jestem ranny obecnie. Prawdziwie kochasz swoj kraj. -Panie, prawdziwie kocham moj kraj, Dimariam. Mam wlasnie osiasc w nim na stale. To moja ostatnia wyprawa. Moj syn poprowadzi dalej handel lodem, z takim samym oddaniem, jakie okazywalem Warn i... hm... bylej krolowej. A jako ze robi sie coraz cieplej. Wasza Krolewska Mosc, pewnie bedziecie potrzebowac dodatkowych dostaw lodu? -Kapitanie, laskawy szafarzu lepszej pogody, nalezy ci sie nagroda za twe uslugi. Nie baczac na moje straszliwe ubostwo i skapstwo mojej skritiny, zapytuje: jestli cos, co moglbym ci podarowac w dowod naszego szacunku? Muntras przestapil z nogi na noge. -Niegodnym, Panie, nagrody i zadnej nie oczekuje, lecz co byscie rzekli na propozycje wymiany? W drodze powrotnej z Oldorando wyratowalem, bedac 169 czlowiekiem litosciwym, fagora od halali. Wrocil do zdrowia po wodnym szoku, czesto smiertelnym dla jego gatunku, i musi sobie znalezc jakis kat z dala od Kahchazzerhu, gdzie nan polowano. Ja podaruje Warn tego bykuna na niewolnika, a Wy mi podarujecie wieznia, demon to, czy nie demon. Umowa stoi?-Daje ci te kreature. Wez ja razem z jej mechanicznym cackiem. Nie musisz mi niczego dawac w zamian, kapitanie. Zostane twym dluznikiem, jesli zabierzesz toto z mego krolestwa. -Zabiore go w takim razie. A Wy przyjmijcie fagora, aby moj syn mogl z czystym sumieniem korzystac z Waszej przyjaznej goscinnosci, jaka mnie tu zawsze spotykala. Dobry to chlopak, Panie, ten moj Diw, tylko oglady ma nie wiecej niz jego ojciec. Tak oto Bilo Xiao Pin przeszedl na wlasnosc kapitana polarnego. A nazajutrz lekki wietrzyk rozwial zarowno mgle, jak i chmure na krolewskim czole. Krol dotrzymal obietnicy, wyglaszajac mowe do skritiny. Zebrani, ktorzy pokaslujac zasiedli w swych lawach, ujrzeli odmienionego czlowieka. Potwierdziwszy nikczemnosc Sartoriirwrasza i glowna odpowiedzialnosc kanclerza za ostatnie niepowodzenia panstwowe, JandolAnganol przystapil do spowiedzi. -Dostojni czlonkowie skritiny, ktorzyscie zaprzysiegli mi hold, gdy wstapilem na tron Borlien. Nie ukrywam, ze nasze najukochansze krolestwo boryka sie z niepowodzeniami. Zaden krol, chocby i najpotezniejszy, i najlaskawszy, nie moze nagle odmienic doli swych poddanych, jak to sobie teraz uswiadamiam. Nie moge rozkazywac posuchom ani sloncom, ktore zsylaja te plagi na nasze ziemie. Rozpacz popchnela mnie do zbrodni. Za poduszczeniem kanclerza zgotowalem smierc myrdolatorom. Przyznaje sie i prosze o wybaczenie. Postapilem tak, aby uzdrowic krolestwo, aby ukrocic dalsze wasnie. Wyrzeklem sie mej krolowej, a z nia wszelkiej zadzy, wszelkich wlasnych przyjemnosci. Moje malzenstwo z oldorandzka ksiezniczka Simoda Tal bedzie dynastyczne i cnotliwe, przysiegam, ze cnotliwe. Tkne ja tylko w celu splodzenia potomka. Uszanuje jej wiek. Od tej pory liczyc sie dla mnie bedzie jedynie moj kraj. Okazmy sobie posluszenstwo, dostojni panowie, wy mnie, a ja wam. Przemawial powsciagliwie i ze lzami w oczach. Sluchacze w milczeniu wpatrywali sie w krola siedzacego na zloconym tronie skritiny. Niewielu mu wspolczulo; wiekszosc dostrzegala jedynie sposobnosc do wykorzystania tych najnowszych objawow krolewskiej slabosci. Nie majac ksiezyca, miala Helikonia morskie przyplywy i odplywy. W poblizu Freyra skok plywu obszaru wod planety byl o jakies szescdziesiat procent wiekszy niz w warunkach apastronu, kiedy Freyr byl odlegly o ponad siedemset astronomicznych jednostek dlugosci. 170 W nowym miejscu pobytu Myrdeminggala lubila samotnie spacerowac brzegiem morza. Na krotki czas opuszczaly ja czarne mysli. Tu bylo pogranicze, waski skrawek pomiedzy krolestwami morza a krolestwami ladu. Tu czula sie jak w swym porzuconym ogrodzie poldziennym, zawieszonym pomiedzy noca a dniem. Ledwie zdawala sobie sprawe z nieustannej walki toczonej u jej stop, walki, ktora chyba nigdy nie miala sie skonczyc calkowitym zwyciestwem lub kleska.Krolowa objela spojrzeniem horyzont, jak co dnia dumajac, czy kapitan polarny przekazal jej list i czy ten list trafil do rak generala na dalekich wojnach. Byla w bladozoltej sukni. Kolor pasowal do samotnosci. Kochala sie w czerwieni, ale juz czerwieni nie nosila. Czerwien klocila sie ze starozytnym Grawabagalinien i jego nawiedzana przez duchy przeszloscia. Krolowa byla zdania, ze szum fal wymaga zoltej barwy. Po wyjsciu z kapieli zostawila rozbawiona Tatre na plazy i ruszyla na przechadzke ponizej linii najwyzszego stanu morza. Jej dama do towarzystwa z ociaganiem wlokla sie w tyle. Lykowate zdzbla trawy sterczaly z piasku. Gdzieniegdzie tworzyly kepy. Jeden, dwa kroczki w glab ladu i juz pojawiali sie inni smialkowie. Wsrod najpierwszych - drobna biala stokrotka na mocnej lodyzce. I male roslinki o miesistych listkach, niemal jak u wodorostow. Myrdeminggala nie wiedziala, jak sie nazywaja, lecz lubila je zrywac. Jeszcze jedna roslina o ciemnych lisciach. Jej skape kepki byly rozsiane wsrod piaskow i traw, ale od czasu do czasu, w odpowiednich warunkach, wyrastaly na wspaniale krzewy, olsniewajace lustrzanym polyskiem. Za plecami tych harcow-nikow rozciagalo sie smietnisko znaczace zasieg przyplywu. Potem ziemia niczyja upstrzona stokrotkami o grubych lodygach i wielkich kwiatach. Dalej plaza juz ustepowala przed gromada mniej smialych roslin, aczkolwiek zagony piachu zapuszczaly sie jeszcze na pewna odleglosc w glab ladu. -Nie smuc sie. Mej o. Ja bardzo lubie to miejsce. Wlokac sie jak na sciecie dama zrobila markotna mine. -Jestes najpiekniejsza i najpierwsza dama Borlien. - Jeszcze nigdy nie przemowila takim tonem do swej pani. - Dlaczego nie moglas utrzymac malzonka przy sobie? Krolowa nie odpowiedziala. Szly brzegiem morza przed siebie, jedna o pare krokow przed druga. Myrdeminggala kroczyla wsrod polyskliwych krzewow, muskajac ich wierzcholki dlonia. Niekiedy cos syknelo przy krzewie, czmychajac spod jej stop. Byla swiadoma, ze Meja TolramKetinet wlecze sie za nia zalosnie, nienawidzac wygnania. -Glowa do gory, Mejo - pocieszyla dziewczyne. Meja nie odpowiedziala. XI. WYPRAWA NA POLNOCNYKONTYNENT Siegajaca staremu czlowiekowi do kostek dluga keedranta pamietala lepsze czasy. Kopulasty kapelusz na glowie chronil mu zarowno chuda szyje, jak i lysa czaszke od slonca. Raz za razem stary czlowiek podnosil drzaca reke do ust, aby sie zaciagnac tutka tredowniczki. Stal sam jak palec, oczekujac chwili, gdy na zawsze odejdzie z palacu. Stal odwrocony tylem do lekkiego powozu, na ktory zaladowano jego niewielki dobytek. Dwa muslangi czekaly zaprzegniete miedzy dyszlami. Brakowalo tylko woznicy, by Sartoriirwrasz mogl odjechac w sina dal. Skracajac sobie oczekiwanie spogladal w drugi koniec dziedzinca, gdzie stary zgarbiony niewolnik rozgrzebywal kijem sterte papierow w ognisku, zeby sie lepiej palily. W ognisku byly wszystkie folialy z przetrzasnietych komnat eks-kanclerza, lacznie z rekopisami skladajacymi sie na Abecadlo historii naturalnej. Dym szybowal w niebiosa, z rzadka proszac lotnymi popiolami. Ich siwy calun spowil wszystko procz codziennego skwaru. Popioly przynosil wschodni prad powietrza znad wulkanu, ktory wlasnie ozyl w sasiedztwie Matrassylu. Ale nie one obchodzily Sartoriirwrasza, jego uwage przykuwaly czarne sadze idace z ogniska do gory. Dlon zadrzala mu jeszcze gwaltowniej, a koniec tredowniczki rozjarzyl sie jak malusienki wulkan.-Donioslam jeszcze troche waszej odziezy, panie - uslyszal za plecami. Zobaczyl swa niewolnice i starannie zawiniety tobolek w jej wyciagnietej rece. -To hanba, ze musicie odejsc, panie. Obdarzyla go pocieszajacym usmiechem. Obrocil ku niej pobruzdzona twarz, obrocil sie caly i przystapiwszy blizej popatrzyl niewolnicy w oczy. -Zal ci, kobieto, ze odchodze? Przytaknela, spuszczajac wzrok. No prosze - uswiadomil sobie - te nasze drobne fiki-miki sprawialy jej przyjemnosc, a mnie nigdy przedtem nie wpadlo do glowy, by ja o to prosic. 172 Nigdy nie pomyslalem o jej przyjemnosci. Jakze bylem zamkniety we wlasnych uczuciach. Niezly ze mnie uczony, ale czlowiek nic niewart, bo nie mialem uczuc dla innych. Z wyjatkiem malej Tatry.Nie wiedzial, co powiedziec niewolnicy. Zakaszlal. -Okropna dzis pogoda, kobieto. Zmykaj do komnat. Dziekuje ci za wszystko. Odeszla, rzuciwszy mu wymowne spojrzenie na pozegnanie. Kto wie, co czuja niewolne kobiety? - zadumal sie Sartoriirwrasz. Przygarbil ramiona, zly na nia i zly na siebie za okazywanie uczucia. Prawie nie zauwazyl nadejscia woznicy. Dostrzegl tylko mlodziencza postac z glowa oslonieta od skwaru kapturem na madiska modle, tak ze ledwo bylo widac twarz. -- Jest pan gotow? - zawolala postac, wskakujac na koziol. Para mustangow przestepowala z nogi na noge, biorac ciezar na szory. Sartoriirwrasz zwlekal. Wskazal laska w kierunku ogniska. -Tam ulatuje z dymem wiedza calego zycia. - Wlasciwie to zwracal sie sam do siebie. - Tego nie moge wybaczyc. Tego nigdy nie wybacze. Tyle pracy... Z ciezkim westchnieniem wlazl do powozu, ktory natychmiast potoczyl sie w strone palacowych bram. Strach przed krolewskim gniewem nie pozwolil ludziom oddanym kanclerzowi - a byli tacy w palacu - wyjsc i pomachac mu na pozegnanie. Gwaltownie mrugal oczyma, nie odwracajac nieruchomej twarzy od kierunku jazdy. Czarno widzial swoja przyszlosc. Mial trzydziesci siedem lat i osiem tennerow - dawno przekroczyl wiek sredni. Ewentualnie mogl otrzymac stanowisko doradcy na dworze krola Sayrena Stunda, ale nie znosil i krola, i Oldorando, ktore bylo o wiele za gorace. W Matrassylu zawsze stronil od krewnych wlasnych i ze strony zmarlej malzonki. Jego bracia nie zyli. Nic mu nie pozostawalo, jak tylko poszukac schronienia u corki; mieszkala z mezem w cichym miasteczku na poludniu przy thribriackiej granicy. Zniknawszy ludziom z oczu moglby tam od nowa pisac dzielo swego zycia. Ale kto mu je wydrukuje, kiedy juz nie ma zadnej wladzy? Kto je przeczyta, jesli nie zostanie wydrukowane? W przystepie rozpaczy napisawszy do corki, zamierzal teraz wsiasc na statek, ktory go zabierze na poludnie. Powoz zwawo sie toczyl w dol stoku. U stop gory, zamiast skrecic ku przystani, zarzucil w prawo i z turkotem pial sie waziutka uliczka. Lewe oski ze zgrzytem tarly o sciany domow. Uwazaj, glupcze, zmyliles droge! - rzekl Sartoriirwrasz, ale rzekl w duchu. Kogo obchodzi, co sie stanie? Ekwipaz zaturkotal droga biegnaca w dol za domami pod nawisem urwiska i wjechal na malenki opuszczony dziedziniec. Woznica dziarsko zeskoczyl na ziemie i zamknal brame wjazdowa, aby nie bylo ich widac z ulicy. Zajrzal do eks-kanclerza. 173 -Zechcialbys laskawie wylezc? Ktos czeka na ciebie. Sciagnal swe kunsztowne nakrycie glowy w szyderczym uklonie.-Kim jestes? Po co mnie tu przywiozles? Chlopak zapraszajacym gestem otworzyl drzwiczki powozu. -Nie poznajesz mnie, Ruszwen? -Cos za jeden? Alez... Roba, to ty! - powiedzial z pewna ulga, juz bowiem przychodzilo mu na mysl, ze JandolAnganol mogl ukartowac porwanie i morderstwo. -To ja, czyli muslang, bo w tych dniach ganiam galopem. Tak to juz jest z wszelka tajemnica. Ja sam jestem tajemnica, nawet przed soba. Ponownie slubowalem zemste na mym przekletym ojcu za wygnanie mej matki. I na matce za odejscie bez pozegnania ze mna. Przyjawszy pomocna dlon przy wysiadaniu, Sartoriirwrasz z niepokojem wlepial w niego oczy, wypatrujac, czy chlopak ma wyglad rownie szalony, jak mowe. Teraz w wieku juz dwunastu lat RobaydayAnganol byl mniejszym i chudszym wizerunkiem ojca. Spalony przez slonce na Madisa, z czerwonymi bliznami na torsie. Z usmiechem, ktory pojawial sie i znikal niczym drgawki twarzy, jak gdyby mlokos sam nie wiedzial, czy zartuje, czy mowi powaznie. -Gdzie byles, Roba? Tesknilismy za toba. Twoj ojciec teskni za toba. -Masz na mysli Orla? Toc prawie mnie zlapal. Nigdy mi nie zalezalo na dworskim zyciu, jeszcze mniej mi zalezy teraz. Zbrodnia ojca dala mi wolnosc. Wiec moge byc bratem mustanga. Druhem Madisa. Nigdy nie moge byc krolem, on zas nigdy nie moze byc znowu szczesliwy. Nowe drogi zycia, nowe drogi zycia, jedna rowniez dla ciebie, Ruszwen! Ty pierwszy zapoznales mnie z pustynia, wiec i ja ciebie z kims zapoznam. To bedzie ktos wazny, ktos, czlowiek, nie ojciec i nie mustang. -Kto? O co tu chodzi? Zaczekaj! Roba jednak oddalal sie wielkimi krokami. Obrzuciwszy niepewnym spojrzeniem powoz zaladowany jego dobytkiem, Sartoriirwrasz postanowil pojsc w slady Roby. Spieszac sie wkroczyl do mrocznej sieni tuz za synem krola. Dom, zbudowany w stylu odpowiednim do jego usytuowania w cieniu urwiska, siegal w gore do swiatla, jak sadzonka wyrosla pomiedzy glazami. Starzec zdazyl sie zasapac na chybotliwych drewnianych schodach, nim dotarl za Roba do izby na trzecim pietrze, jedynej izby na tej kondygnacji. W ataku kaszlu Sartoriirwrasz klapnal na podsuniety mu czyjas reka stolek. Zauwazyl, ze trzy oczekujace w izbie osoby skorzystaly z okazji, zeby sie rowniez wykaszlec. Po kruchosci i gracji w budowie cial, po pewnej ostrosci w budowie szkieletow rozpoznal Sibornalczykow. Jedna z tych osob byla kobieta ubrana w wytworny chadzirak z delikatnego jedwabiu w wielkie czarno-biale, stylizowane kwiaty. Dwaj mezczyzni stali w cieniu za plecami kobiety. Sartoriirwrasz z miejsca rozpoznal w niej pania Diene Paszaratid, malzonke ambasadora, ktory zniknal w dniu 174 pojawienia sie rusznic Tayntha Indredda w palacu. Zlozyl jej uklon, przepraszajac, ze tak kaszle.-Wszyscy kaszlemy, kanclerzu. Od tego wulkanu bola nas gardla. -Mnie boli pewnie ze smutku. Prosze sobie darowac moj stary tytul. Nie smial jej zapytac, o jakim mowi wulkanie, lecz dostrzegla jego niepewna mine. -To od wybuchu wulkanu w Gorach Rudyjonskich. Popioly niesie w te strone. Patrzyla ze wspolczuciem, pozwalajac mu odsapnac po wspinaczce. Twarz miala szeroka i niezbyt urodziwa. Niemila surowosc w jej twarzy spowodowala, ze az nazbyt czesto unikal towarzystwa tej, jak uwazal, inteligentnej kobiety. Rozejrzal sie po izbie. Cienka tapeta na scianach odlazila tu i owdzie. Jedyny wiszacy tu obrazek, podbarwiony rysunek piorkiem, przedstawial gorski szczyt, w ktorym kanclerz rozpoznal Kharnabhar, swieta gore Sibornalu. Za jedynym oknem, oswietlajacym z boku profil twarzy Dieny Paszaratid, widac bylo skalna sciane i zwieszone z niej pnacza; na roslinach lezala warstwa szarych popiolow. Roba siedzial ze skrzyzowanymi nogami na podlodze, gryzac zdzblo trawy i usmiechajac sie na prawo i lewo. -Na coz ci, pani, jestem potrzebny? Musze sie spieszyc, by zdazyc na statek, zanim spotkaja mnie gorsze nieszczescia - rzekl Sartoriirwrasz. Stala przed nim z rekami zalozonymi do tym, nieznacznie kiwajac sie na pietach. -Prosze mi wybaczyc to dziwne porwanie, ale pragniemy pana zwerbowac do nas na sluzbe - i hojnie za te sluzbe zaplacimy. W ogolnych zarysach przedlozyla mu propozycje, niekiedy szukajac potwierdzenia u swych towarzyszy. Wszyscy Sibornalczycy sa ludzmi gleboko religijnymi, wierzacymi - jak wiedzial - w boga Azoikaksisa, ktory istnial, zanim istnialo zycie, i wokol ktorego obraca sie wszelkie zycie. Przedstawiciele ambasady mieli akhanabizm w niewielkim powazaniu, stawiajac te religie nieco wyzej niz zabobony. Dlatego decyzja JandolAnganola o zerwaniu jednego i zawarciu drugiego malzenstwa wcale ich nie zdumiala, tylko zgorszyla. Sibornalczycy - i Azoikaksis za ich posrednictwem - uwazaja, ze slub pomiedzy kobieta a mezczyzna jest rownoprawna decyzja obojga i wiaze ich na cale zycie. Milosc jest kwestia checi, nie chetki. Roba, nawet nie sluchajac, mrugnal do eks-kanclerza i rzekl konfidencjonalnym tonem: -To w tym domu ambasador Paszaratid spotykal swoja dame z polswiatka. To jest historyczny dom kurew, ale ta twoja damulka chce tylko porozmawiac. Sartoriirwrasz uciszyl go. Puszczajac uwage mimo uszu pani Diena oswiadczyla, ze ich zdaniem na borlienskim dworze jedynie on, kanclerz Sartoriirwrasz, 175 kroczy sciezka wiedzy. Ze krol, ich zdaniem, potraktowal kanclerza niemal tak samo podle, jak krolowa, a moze podlej. Taka niesprawiedliwosc przejmuje ich smutkiem, jak przejelaby wszystkich wiernych Kosciola Krwawego Pokoju. Ona wlasnie wraca do domu. Zapraszaja Sartoriirwrasza do siebie, gwarantujac mu odpowiednie utrzymanie w Askitoszu i odpowiedni urzad doradcy w rzadzie, jak rowniez warunki do ukonczenia dziela jego zycia.Poczul nawrot drzenia, ktore tak czesto go nachodzilo. Grajac na zwloke, zapytal: -Urzad doradcy w jakich sprawach? Och, w sprawach borlienskich, ktorych jest tak wielkim znawca. A sposobia sie opuscic Matrassyl z wybiciem godziny. Sartoriirwrasz byl tak zaskoczony, ze nawet nie zapytal, skad ten nagly pospiech. Z wdziecznoscia przyjal propozycje. -Wspaniale! - wykrzyknela pani Diena. Dwaj mezczyzni za jej plecami okazali teraz niemal ancipitalna umiejetnosc przejscia od bezruchu do pelnego dzialania, bez stanow posrednich. Wypadli z izby i w mig na wszystkich pietrach i na wszystkich schodach rozlegly sie nawolywania i tupot nog ludzi spieszacych w dol na dziedziniec. Powozy wylonily sie z wozowni, muslangi ze stajni, stajenni z uprzeza z siodlami. Tabor zebral sie szybciej, niz Borlienczyk wciagnalby buty na nogi. Wszyscy staneli kolem, pospiesznie odmowiono modlitwe i wnet byli w drodze, zostawiajac pusty dom za soba. Pojechali na polnoc ciasnymi uliczkami starego miasta, okrazyli olbrzymia, na wpol podziemna swiatynie Hartu Ducha i niebawem mieli juz polnocny trakt pod kolami i migotliwa Takisse po lewej rece. Roba jadac pohukiwal i spiewal. Mijaly tygodnie podrozy. Jej pierwszy etap uplynal pod znakiem wszechobecnej szarosci wulkanicznych popiolow. Szczyt Rudyjonnik, zrodlo nieustannych pomrukow i sporadycznych wyciekow lawy, zial z cala moca. Na obszarze opadow pylu powstala kraina wymarlej ziemi. Pyl zabil drzewa, pokryl pola, zamulil strumienie. Po deszczu zmienial sie w maz. Ptaki i zwierzeta zdechly lub uciekly z tych okolic. Rodziny ludzkie i fagorze wywedrowaly z dotknietych plaga siedzib. Troche lepiej zrobilo sie, gdy sibornalski tabor przebyl rzeke Mar. Wkrotce slad po popiolach zaginal. Wjechali do Mordriatu, ktorego sama nazwa budzila groze w Matrassylu. Kraj okazal sie spokojny. Plemiona witaly podroznych przewaznie usmiechem spod wielkich turbanow, najwazniejszej czesci ich przyodziewku. Bezpieczny przejazd zapewnili wynajeci przewodnicy, chudzi, wygladajacy na lotrzykow, padajacy plackiem przed kazdym wschodem i zachodem slonc. Noca, przy obozowym ognisku, naczelny marszruter, jak sam siebie nazywal, wyjasnil podroznym, ze ksztalt turbanu jest oznaka spolecznej pozycji. Marszruter szczycil sie mnogoscia kast nizszych od wlasnej. Najchciwiej nadstawial ucha Sartoriirwrasz. 176 -Dziwna rzecz ten ludzki ped do tworzenia kast spolecznych - podzielil sie refleksja z towarzyszami podrozy.-Ped tym wy razniej szy, im blizej podstawy takiej piramidy - rzekla pani Diena. - W moim kraju nie istnieja te szczeble ponizenia. Askitosz oczaruje pana. Jest wzorem dla wszystkich spoleczenstw. Sartoriirwrasz zywil niejakie watpliwosci. Lecz w niezlomnej postawie pani Dieny znajdowal cos kojacego po latach obcowania z krolem niestalym jak choragiewka na wietrze. Serce w nim roslo w miare, jak pustynnialy bezdroza; w rownej mierze lagodnialo szalenstwo Roby. Jednak Sartoriirwrasz zle sypial, w przeciwienstwie do pozostalych. Kosci przywykle do materacow z gesim puchem nie mogly sie pogodzic z kocem na twardej ziemi. Lezac i spogladajac na gwiazdy w migotliwej poswiacie, przezywal uniesienia, jakich nie zaznal od dni dziecinstwa z bracmi. Nawet zal do JandolAnganola nieco w nim przygasl. Dopisywala bezdeszczowa pogoda. Wozy pokonywaly niskie wzgorza w niezlym tempie. Przybyli do malej handlowej osady zwanej Ojsza. -Najprawdopodobniej przekrecone w niskim olonecie slowo "osz", znaczace tyle co "miasto" - wyjasnil Sartoriirwrasz wspoltowarzyszom. Okazje do wyjasniania roznych rzeczy czynily podroz przyjemniejsza. W Ojszy, skadkolwiek by slowo pochodzilo, plynaca ze wschodu Takissa spotykala sie ze swym poteznym doplywem Madura. Obie rzeki braly zrodla w bezkresach Wysokiego Nktryhku. Za Ojsza na polnocy rozciagala sie pustynia Madura. W Ojszy wymieniono powozy na kaidawie walachy. Rude kaidawy byly niezastapione w wyprawach przez pustynie. Obojetne na toczone przy nich targi, staly w kurzu na ojszanskim rynku. Targu dobijal marszruter, mocny zarowno w gebie, jak w pukaniu sie w czolo. Eks-kanclerz przysiadl tymczasem na kufrze. Ocieral pot i kaszlal. Nie mogl wyzbyc sie goraczki i bolu gardla, ktore trapily go od wybuchu Rudyjonnika. Gapil sie na harde pyski zwierzakow, jakby chcial wypatrzyc tamte niegdysiejsze kaidawy, owe legendarne rumaki fagorzych wojownikow z czasow Wielkiej Zimy. Trudno bylo sobie wyobrazic te osowiale rudzielec z fagorami na grzbiecie, jak niczym traba powietrzna obracaja w perzyne Oldorando i inne kampanniackie miasta epoki mrozu. Z nastaniem Wielkiej Wiosny zwierzeta gromadzily wode w swych pojedynczych garbach. Dlatego nadawaly sie do warunkow pustyni. Teraz wygladaly calkiem potulnie, lecz w Sartoriirwraszu tracaly strune przeszlosci. -Powinienem kupic sobie miecz - rzekl do RobaydayAnganola. - Za mlodu bylem niezlym szermierzem. Roba nawrocil powoz. -Ledwo zrzuciles jarzmo Orla, a juz wywracasz kalendarz do gory nogami. Masz prawo sie bronic, rzecz jasna. Te wzgorza zamieszkuje przeklety 12 -Lato Helikonn 177 Unndreid - nasze tutejsze pastuchy noc w noc dopieszczaja unndreidowe cory. W tych stronach zabojstwo jest tak powszednie, jak skorpiony. -Ludzie wydaja sie przyjazni. Roba kucnal przed Sartoriirwraszem, rzucajac mu chytre spojrzenie z ukosa. -Dlaczego sa na pozor tak przyjazni? Dlaczego Unndreid jest dzis po zeby uzbrojony w sibornalskie pif-pafy? Czy wykryles, dlaczego czarnolud lo Paszara-tid opuscil dwor w takim pospiechu? Wziawszy Sartoriirwrasza pod ramie, pociagnal go w ukrycie za jeden z wozow, gdzie obserwowaly ich jedynie naiwne slepia kaidawow. -Nawet moj ojciec nie moze kupic przyjazni ani milosci. A nasi Sibornalczycy kupuja przyjazn. Tacy juz sa. Sprzedadza rodzone matki za pokoj. Bezpieczenstwo na borlienskim szlaku okupili rozdajac wodzom na prawo i lewo te swoje, jak oni to mowia, muszkiety. Dobra nazwa, bo dla muszkietu kazdy jest muszka. Nawet ulubieniec Akhanaby, krol JandolAnganol, syn YarpalAnganola, ojciec milosnika Madisow - ale sam juz nie taki ich milosnik - nawet ow monarcha Matrassylu byl muszka dla muszkietow. Zalatwily go w Bitwie Kosgatckiej. Czy ty kiedykolwiek widziales te rany na jego udzie? -Twoj ojciec byl przykuty do lozka z powodu tych ran. Widzialem jedynie skutki, nie rany. -Chodzi tez bez kustykania. Ma szczescie, ze nie chodzi bez kuski! Ta rana byla calusem od Sibornalu. -Dobrze wiesz - sciszyl glos Sartoriirwrasz - ze ja nigdy nie ufalem Sibornalom. Radzilem, aby w trakcie pokazu strzelania z rusznic nie bylo na dworze zadnych Sibornali. Zlekcewazono moje slowa. A wkrotce po tym pokazie zniknal lo Paszaratid. Roba uniosl palec i pogrozil nim powolutku. -Zniknal, bo sie wtedy zdradzil ze swoimi machlojkami - zdradzil sie przed malzonka, nasza piekna towarzyszka podrozy, i przed personelem wlasnej ambasady. Chodzilo tez o pewna miejscowa pieknosc, ktora maczala w tym palce jako posredniczka... a w ktorej ja takze maczalem palec, od czasu do czasu... stad wlasnie wiem wszystko o lo Paszaratidzie. - Zasmial sie. - Strzelby, ktore mial Taynth Indredd, ktore tak wielkodusznie dal mojemu orlu-ojcu, ktore moj orzel-ojciec wzial tak malodusznie, bo on wzialby i smrod od zebraka, gdyby mu dawano za darmo - owe strzelby Paszaratid sprzedal Taynthowi Indreddowi za poldarmo. Dlaczego za poldarmo? Dlatego, ze nie byly jego wlasnoscia, wiec i tak nie mogl nie zarobic. Strzelby byly wlasnoscia jego rzadu i byly przeznaczone na oplacenie przyjazni z takimi, jakich tu widzisz, hultajami, z takimi, jak Darwiisz Trupia Czaszka, ktory tysiac razy dowiodl swej przyjazni. -Niezwykly postepek jak na Sibornala. Zwlaszcza kogos na wysokim urzedzie. -Wysoki urzad, niski charakter. Wszystko przez te mloda slicznotke. 178 Nigdy nie zauwazyles, jak on patrzyl na moja piekna matke, to znaczy, na te, ktora byla moja piekna matka, zanim odeszla bez pozegnania?-Paszaratid zaplacilby glowa, gdyby twoj ojciec odkryl jego zbrodnie. Pewnie juz wrocil do Sibornalu. RobaydayAnganol wymownie wzruszyl ramionami. -Podazamy za nim. Pani Diena jest zadna jego krwi. Aby zrozumiec pociag lo do innych pan, wystarczy pomyslec o spolkowaniu z pania Diena. Przelecialbys strzelbe?... Nieborak pewnie teraz siedzi i wymysla jakies bajeczki na swoja obrone. Ona przybedzie i postara sie je obalic. Ach, Ruszwen, nie ma to jak tragedia rodzinna! Kaza zamknac poczciwca lo w Wielkim Kole Kharnab-haru, wspomnisz moje slowa. Kiedys trzymali tam religie, teraz trzymaja tam przestepcow. Coz. mnisi to tez wiezniowie... ale sie kroi tragedia. Znasz stare porzekadlo:...Sibornalczyk i z proznego zawsze cos naleje". Niemal zaluje, ze nie jade z wami i nie zobacze, co sie stanie. -No przeciez jedziesz! Drogi chlopcze! -Aj, wujciu, bez czulosci! To nie dla Anganolow! Bez sprzeciwu. Tu cie zostawiam. Ty jedziesz z Piekna Pania na polnoc. Ja wracam z tym powozem na poludnie. Mam rodzicow pod opieka... eks-rodzicow... Na twarzy Sartoriirwrasza malowala sie rozpacz. -Nie zostawiaj mnie, chlopcze, nie wsrod tych zbojow. Ani sie obejrze, jak bede trupem. -Roi ci sie ucieczka od bycia czlowiekiem, co nie? - powiedzial ksiaze, zabawnymi ruchami udajac, ze daje drapaka. - Ja ani sie obejrze, jak bede Madisem. Inna ucieczka, inna wycieczka. Mnie pisana Ahd. - Doskoczyl i cmoknal Sartoriirwrasza w lysine. - Szczescia na nowej drodze zycia, staruszku. Z obu nas wyrosna roslinki! Wskoczyl na koziol, strzelil z bata nad muslangami i ruszyl z kopyta. Sploszeni tubylcy wiali mu z drogi, klnac na wszystkie swiete rzeki. Rozpedzony woz zniknal w tumanie kurzu. Pustynia Madura: jakze daleki wydawal sie Matrassyl. Za to bliskie byly gwiazdy na niebie, a w pogodne noce sierpowaty ogon komety YarapRombra plonal jak drogowskaz na szlaku. Sartoriirwrasz stal dygocac we wczesnych godzinach switu, kiedy ognisko dogaslo, a pozostali podrozni jeszcze spali. Myslal o BiloszUopinie. Jego opowiesc o podrozy z innej planety wydawala sie tutaj prawdopodobniejsza niz w palacu. Mijajac spetane kaidawy doszedl do miejsca, w ktorym marszruter w milczeniu zaciagal sie dymem. Polglosem wszczeli rozmowe. Slychac bylo stlumione prychanie kaidawow. -Dosc spokojne zwierzaki - rzekl Sartoriirwrasz. - Historia przed- 179 stawia je jako prawie nieujarzmione dzikie bestie. Dajace sie dosiadac tylko fagorom. Nigdy nie widzialem fagora na kaidawie, tak samo jak nie widzialem kraka z fagorem. Byc moze historia myli sie w obu tych kwestiach. Cale zycie probuje oddzielic historie od legend.-Byc moze nie roznia sie tak wiele - powiedzial marszruter. - Nie umiem czytac ani jednej litery, wiec nie mam wyrobionego zdania na ten temat. Ale my odurzamy je dymem, gdy sa jeszcze cielakami; dmucha sie im tredowniczka w nozdrza. To jakby je uspokaja. Opowiem panu pewna historie, skoro obaj nie mozemy spac. - - Westchnal ciezko, nim podjal watek opowiesci. - Otoz wiele lat temu zapuscilem sie z mym kapitanem na wschod, za ziemie Unndreida. wy soko w pustkowia Nktryhku. Tam w gorze jest inny swiat, bardzo surowy, i nie ma tam wiele powietrza do oddychania, jednak ludzie ciesza sie doskonalym zdrowiem. -Mniej zakazen na duzych wysokosciach - zauwazyl Sartoriirwrasz. -Gorale Nktryhku powiadaja co innego. Powiadaja tam, ze baba Smierc jest leniwa i niechetnie lazi w gory. I cos panu powiem. Ulubionym pozywieniem sa ryby. Czesto bywa tak, ze mozna je lowic w rzece odleglej o sto i wiecej mil. A jakos sie nie psuja. Tutaj zlowiona o swicie ryba jest zepsuta o zachodzie Freyra. W gorach Nktryhku zachowuje swiezosc przez okragly maly rok. - Z usmiechem nachylil sie nad grzbietem jednego z potulnych kaidawow. - Przyjemnie jest tam w gorach, jak juz sie do nich przywyknie. Zimno w nocy, rzecz jasna. Deszcz nigdy nie pada. I jest tam w szerokich dolinach ziemia, ktora wladaja jedynie fugasy. Nie takie pokorne jak tutaj. Powiadam panu, to inny swiat. Fugasy galopuja na kaidawach, galopuja jak wicher... o tak, i maja tez swoje kraki, ktore szybuja im przy ramieniu. Na moj rozum one zjada na dol, pogalopuja przez niziny, gdy tylko spadnie tu snieg, kiedykolwiek to ma nastapic. Kiedy Freyr przygasnie. Z zainteresowaniem i odrobina niedowierzania Sartoriirwrasz pokiwal glowa. -Chyba tylko garstka fagorow moze wyzyc na takich wysokosciach? - rzekl. - Co moga jesc, oprocz tych twoich wiecznie swiezych ryb? Tam nie ma pozywienia. -Bynajmniej. Sieja jeczmien w dolinach - az po osniezone krawedzie. Wymaga to jedynie nawadniania. Cenna jest kazda kropla wody i uryny. Tamtejsze rozrzedzone powietrze ma swoje zalety - jeczmien dojrzewa im do zbioru w trzy tygodnie. -Pol tennera od siewu? Niewiarygodne. -Jednak prawdziwe. I fagory dziela sie ziarnem, bez swarow i bez pieniedzy. A biale kraki precz gonia wszystkie inne skrzydlate stworzenia, z wyjatkiem orlow. Widzialem lO na wlasne oczy, kiedy nie bylem wyzszy niz 180 grzbiet tego czworonoga. Zamierzam tam wrocic ktoregos dnia - ani krola, anipraw nad glowa. -Pozwolisz, ze zanotuje te relacje - rzekl Sartoriirwrasz. Piszac wyobrazil sobie JandolAnganola wsrod opuszczonych przez ludzi murow. Po Madurze - puste dale Hazzizu. Dwakroc na swej drodze napotkali pas zarosli biegnacy od kranca do kranca jalowego widnokregu, jak zywoplot sadzony reka Boga. Wstega drzew, krzewow i jaskrawych kwiatow przecinala trawiaste rowniny. ^ -To jestbedzie ukt - oznajmila Diena Paszaratid, przelozywszy siboryjski czas terazniejszy ciagly. - Prowadzi przez kontynent ze wschodu na zachod, szlakiem madiskich wedrowek. W ukcie ujrzeli Innych. Nie sami Madisi przemierzali ow zielony gosciniec. Marszruter ustrzelil jedna z istot w koronie drzewa. Brwi jeszcze drgaly jej w konwulsji, gdy runela im niemal wprost pod nogi. Pozniej upiekli zdobycz nad ogniskiem. Pewnego dnia spadl deszcz, wezowymi zebami przeczesujac polacie traw. Freyr wytaczal sie na niebie wyzej niz nad Matrassylem. Sartoriirwrasz najchetniej odbywalby droge wylacznie poldniem, obyczajem borlienskiej arystokracji, ale pozostali wspoltowarzysze podrozy nie chcieli o tym slyszec. Dobiegly kresu noclegi na biwakach pod golym niebem. Ku swemu zdumieniu nie mogl ich eks-kanclerz odzalowac. Wyprawa stawala na noc w sibornalskich osadach, coraz czestszych na jej drodze. Kazda osada byla tak samo rozplanowana. Wzniesione w rownych odstepach straznice opasywaly kregiem uprawne pola. Drogi niby szprychy kola wiodly wsrod pol do osi utworzonej przez jeden lub wiecej pierscieni domostw. W geometrycznym srodku tej kolistej formacji stal kosciol pod wezwaniem Krwawego Pokoju, zwykle otoczony wiencem stodol, skladow i urzedow. Szaro odziani kaplani-wojownicy sprawowali rzady w tych osadach, nadzorujac przyjazdy i odjazdy wyprawy, zawsze zapewniajac jej darmowy posilek i nocleg. Ci glosiciele chwaly Boga Azolikaksisa nosili na szatach symbol kola, a w rekach rusznice z kolowym zamkiem. Nie zapominali, ze zyja na terenach, do ktorych tradycyjnie roscil sobie prawa Pannowal. Niemal w ostatniej chwili Sartoriirwrasz zorientowal sie, ze marszrutera z jego ludzmi nie zamierzano wpuscic do sibornalskiej osady. Wziawszy zaplate z rak kogos z ambasadorskiej swity i salutujac do swego turbanu, przewodnik odjezdzal na poludnie. -Musze sie z nim pozegnac - powiedzial Sartoriirwrasz. Diena Paszaratid zagrodzila mu ramieniem droge. -Nie trzeba. Dostal zaplate i moze wracac. Stad droga jest prosta. 181 -Ale ja polubilem tego czlowieka.-Ale ten czlowiek jest nam juz niepotrzebny. Droga jest juz bezpieczna, od osady do osady. Ci barbarzyncy wierza w stare zabobony. Marszruter mogl nas doprowadzic tak daleko tylko dzieki temu, ze jak mi wyznal, tedy biegnie oktawa srodziemna jego plemienia. Sartoriirwrasz w rozterce targal bokobrody. -Pani Dieno - rzekl - niekiedy w starych zwyczajach kryje sie ziarno prawdy. Zamilowanie czlowieka do wlasnej oktawy srodziemnej zgola nie wygaslo. Ludziom najlepiej sie wiedzie wowczas, gdy zyja w tej oktawie srodziemnej, w ktorej poprzychodzili na swiat. Takie wierzenia maja swe praktyczne uzasadnienie. Oktawy zazwyczaj wioda przez warstwy geologiczne i zloza mineralne wplywajace dobroczynnie na zdrowie mezczyzn i kobiet. Usmiech blysnal i zgasl na jej koscistej twarzy. -Oczywiscie, po prymitywnych ludziach spodziewamy sie prymitywnych wierzen. To przeciez sa korzenie ich prymitywizmu. Sprawy maja sie nieustannie lepiej tam, dokad zmierzamy. Ostatnie zdanie najwyrazniej bylo doslownym przekladem jednego z wielu siboryjskich czasow na olonet. Ze wzgledu na swa jakze wysoka pozycje spoleczna Diena Paszaratid zwracala sie do Sartoriirwrasza w wysokim olonecie. W odroznieniu od niskiego olonetu, wysokim olonetem na obszarze Kampannia-tu mowily wylacznie sfery wyzsze oraz hierarchia koscielna, przede wszystkim w granicach Swietego Cesarstwa Pannowalu, gdzie Kosciol coraz powszechniej wprowadzal wysoki olonet jako swoj jezyk liturgiczny. Na kontynencie polnocnym niepodzielnie krolowal siboryjski, zwarty jezyk o wlasnym alfabecie. Olonet niewiele zwojowal przeciwko siboryjskiemu, z wyjatkiem poludniowych wybrzezy, gdzie kwitl handel z wybrzezami kampanniackimi. Siboryjski uzywal wielokrotnych czasow i trybow warunkowych. Nie mial gloski "j". Zastepujace ja "i" brzmialo twardo, "cz" i "sz" zas niemalze jak swist. Efekt byl taki, ze cokolwiek by rodowity Askitoszanin powiedzial do cudzoziemcow w ich jezyku, ci odbierali to jako drwine. Byc moze cala historia nieustannych wojen polnocnych miala swoj poczatek w kaleczeniu siboryjska wymowa takich slow, jak "Matrassyl". Lecz za owym siboryjskim sznurowaniem warg stala slepa sila sprawcza klimatu Helikonii, przez polowe Wielkiego Roku zniechecajaca do zbednego otwierania ust. Zostawiwszy kaidawy w pierwszej napotkanej osadzie, spod ktorej zawrocil marszruter, podrozni jechali rozstawnymi mustangami na polnoc, od osady do osady. Za dwunasta z kolei droga szla pod gore coraz stromiej z kazdym krokiem. Grunt wznosil sie na przestrzeni paru mil. Musieli zsiasc i prowadzic wierzchowce. Na szczycie tej pochylosci rosly rzedem mlode radzababy, wysokie i smukle, o selerowe polprzezroczystej korze. Dotarlszy do drzew, Sartoriirwrasz polozyl dlon na najblizszym pniu. Mial wrazenie, ze dotyka miekkiego i cieplego 182 boku mustanga. Podniosl wzrok ku pioropuszom lisci wysoko w gorze kolyszacym sie na wietrze.-Nie w niebo - spojrz prosto przed siebie! - uslyszal od ktoregos ze wspoltowarzyszy. Po drugiej stronie grani lezala mroczna dolina, pelna blekitnawych cieni. Za dolina ciemniejszy blekit - morze. Wiatr przynosil nowy zapach. Sartoriirwrasz odetchnal pelna piersia. Juz dawno zapomnial o" goraczce. Gdy dotarli do portu, nawet ludzi polnocy ogarnelo podniecenie. Port nosil dumna siboryjska nazwe Rungobandraiaskosz. Byl zbudowany na tym samym ogolnym planie, co mijane przez nich osiedla, z ta roznica, ze tworzyl jedynie polowke kola, a wielki kosciol stojacy posrodku na nadbrzeznej skale mial na wiezy latarnie morska. Druga polowa kola lezala symbolicznie w Sibornalu, za Morzem Pannowalskim. Przy pirsach cumowaly okrety. Wszedzie panowal wzorowy lad i porzadek. W odroznieniu od wiekszosci narodow Kampanniatu Sibornalczycy byli urodzonymi zeglarzami. Po nocy spedzonej w zajezdzie wedrowcy wstali o wschodzie Freyra i z gromada innych podroznych wsiedli na oczekujacy ich okret. Sartoriirwrasz, ktory nigdy nie plywal w niczym wiekszym od jednomasztowej lodzi, poszedl spac do malutkiej kajuty. Obudzily go przygotowania do wyjscia w morze. Wyjrzal przez kwadratowy bulaj. Bataliksa wisiala nisko nad woda, srebrzac szlak po horyzont. Pobliskie okrety jawily sie jako granatowe sylwetki, same kontury i maszty, niby bezlistny las. Tuz obok krzepki chlopak przeplywal portowy basen w wioslowej lodzi. Pod slonce wszystkie szczegoly sie tak zacieraly, ze czlowiek i lodz tworzyli jedna ciemna sylwetke, w ktorej wioslarz i wiosla poruszali sie w przeciwne strony. Pomalu, pociagniecie za pociagnieciem, wioslarz wyrywal lodz ze slepej jasnosci. Wiosla uderzaly, grzbiet ciagnal, az jasnosc pekla (by zaraz sie scalic ponownie) i wioslarz przedarl sie do slupow mola. Sartoriirwrasz przypomnial sobie, jak bedac chlopakiem wozil swych dwoch mlodszych braci lodka po jeziorze. Ujrzal ich usmiechy, slady ich dloni na wodzie. Tak wiele przepadlo od tamtych dni. Nie ma nic za darmo. Drogo zaplacil za swe ukochane Abecadlo. Z pokladu dochodzil tupot bosych stop, glosne komendy, skrzyp talii przy stawianiu zagli. Nawet w kajucie dalo sie odczuc drzenie, gdy zagle zaczely lapac wiatr. Okrzyki z mola, waz cumy w skoku przez burte. Plyneli na polnocny kontynent. Plyneli siedem dni. Freyrowe dni stawaly sie coraz dluzsze, jako ze plyneli na polnocno-polnocny zachod. Co wieczor ogniste slonce zachodzilo im mniej wiecej prosto przed dziobem, a wstawalo mniej wiecej na polnoc od polnocnego wschodu, coraz krocej przebywajac za horyzontem. Widzialnosc slabla, wbrew slowom Dieny Paszaratid i jej przyjaciol, roztaczajacych przed Sartoriirwraszem 183 swietlana przyszlosc. Wkrotce ogarnelo ich cos, co jeden z marynarzy w obecnosci eks-kanclerza nazwal "prawdziwa uskucka ciuciubabka". Naplynela gesta bura mgla, podobna do burzy piaskowej polaczonej z ulewa. Wszystko nad i pod pokladem okryla lepka wilgocia, gluszac odglosy zeglugi. Jeden Sartoriirwrasz nie tail strachu. Kapitan okretu zapewnil go, ze nie widzi powodu do obaw.-Z moimi przyrzadami moge zeglowac w podziemnej jaskini - rzekl. - Choc nie przecze, ze nasze najnowsze statki badawcze sa wyposazone jeszcze lepiej. Zaprowadzil Sartoriirwrasza do swej kabiny. Na stole lezaly drukowane tablice dziennych wysokosci slonecznych, pozwalajace okreslic szerokosc geograficzna, dalej mokry kompas, laska Jakuba oraz przyrzad nazywany przez kapitana nokturnalem, ktory mierzyl wysokosc najjasniejszych gwiazd oraz wskazywal liczbe godzin przed i po polnocy w stosunku do obu slonc. Okret mogl rowniez zeglowac na podstawie zliczen nawigacyjnych i systematycznego pomiaru kierunku i odleglosci na mapie. Donosny krzyk oka przerwal Sartoriirwraszowi spisywanie tych informacji, a kapitan wybiegl na poklad klnac takimi slowy, jakich by Jedyny Azoikaksis raczej nie pochwalil. W mzawce majaczyly bure obloki i gdzies z tych oblokow dobiegaly ryki ludzi. Z oblokow wylonily sie wanty i zagle. Okret tak wielki, jak ich wlasny, minal sie z nimi w ostatniej chwili, ledwie o stope miedzy kadlubami. Ujrzeli latarnie, twarze - przewaznie rozwscieczone i wsrod wygrazajacych piesci - i nagle wszystko zniknelo z powrotem w zawiesistej cmie. Okret idacy do Sibornalu znow byl sam w nieprzeniknionej burosci. Pasazerowie wytlumaczyli swemu cudzoziemcowi, ze wlasnie mineli sie z jedna z uskuckich kog sledziowych, lowiacych sieciami na pelnym morzu. Koga sledziowa byla mala przetwornia, gdyz w zalodze miala solarzy i bednarzy, ktorzy patroszyli i beczkowali zlowione ryby na miejscu. Calkowicie wytracony z rownowagi tym o wlos uniknietym zderzeniem, Sartoriirwrasz nie byl w nastroju do wysluchiwania hymnow na czesc sibomalskich dalekomorskich polowow sledzia. Wrocil na swa wilgotna koje, gdzie dopadly go dreszcze, mimo ze sie owinal plaszczem. Doplynawszy do Askitoszu - uswiadomil sobie - znajduja sie na trzydziestym stopniu szerokosci geograficznej, zaledwie piec stopni na poludnie od zwrotnika Karkampana. Rankiem siodmego dnia podrozy odeszly tumany mgly, lecz widzialnosc pozostala slaba. Morze bylo usiane sledziowymi kogami. Z mglistej smugi na horyzoncie wylonila sie linia brzegowa polnocnego kontynentu. Nie wiecej niz cienka kreska piaskowcow pomiedzy lekko zmarszczonym morzem a sfalowanym ladem. Pod wplywem jakiegos uniesienia na widok ojczystej ziemi pani Diena Paszaratid udzielila Sartoriirwraszowi krotkiej lekcji geografii. Jej wyklad ilustrowala chmara stateczkow na morzu. Uskutoszk stal sie morska potega 184 z koniecznosci, albowiem lod z Kregu Polarnego idzie na poludnie - Krag zostal wymieniony sciszonym glosem. Miedzy lodem a morzem malo jest ziemi uprawnej. Trzeba bylo uprawiac morze i otworzyc szlaki zeglugowe do dwoch rozleglych, zyznych, zbozowych krain kontynentu, lezacych bardzo daleko - co podkreslila zamaszystym ruchem ramienia.Spytal jak daleko. Wskazujac na zachod, coraz dalej na zachod, wyliczyla krainy Sibornalu, kazda wymieniajac z odmienna modulacja glosu, jak gdyby przedstawiala dobrych znajomych, ktorzy z plecami przemarznietymi w lodowatych podmuchach od Kregu Polarnego stali z oczyma skierowanymi na poludnie, wszyscy ogarnieci nieprzeparta checia wmaszerowania do Kampanniatu - pomyslal Sartoriirwrasz. Uskutoszk, Loradz, Sziwenink, gdzie znajdowalo sie Wielkie Kolo, Bribhar, Karkampan. Zbozowe ziemie byly w Bribharze i Karkampanie. Zamknela swa liste obecnosci, skierowawszy palec na wschod. -I tak okrazylismy glob. Prawie caly Sibornal, jak widac, jest skrajnie odizolowany, scisniety miedzy oceanem a lodem. Za Karkampanem mamy gorzysty Kudz-Dzuwek - prawie bezludny - a dalej niespokojny region Gornego Hazzizu i polwysep Chalce; i oto jestesmy bezpiecznie z powrotem w Uskutoszku, kraju najwyzszej cywilizacji. Przybywasz o tej porze roku, gdy mamy zarowno Batalikse jak Freyra na niebie. Jednak Freyr przez ponad polowe Wielkiego Roku w ogole nie wychodzi zza horyzontu, a wtedy klimat staje sie surowy. Mamy wowczas legendarna Zimozime. Lod wedruje na poludnie, a my, Uskuci, jak siebie nazywamy, tez wedrujemy na poludnie, jesli to mozliwe. Lecz wielu Uskutow umiera. Wielu umiera. Uzyla czasu przyszlego ciaglego. Choc bylo cieplo, zadygotala pod wplywem swych mysli. -Za zycia jakichs innych ludzi - szepnela. - Na szczescie ten okrutny czas wciaz jest odlegly, jednak nielatwo o nim zapomniec. Mysle, ze to tkwi w pamieci zbiorowej... My wszyscy wiemy, ze Zimozima znow nastanie. Z mola zostali doprowadzeni do masywnego breku z brezentowa buda. Zaczekali, az niewolnicy zaladuja bagaze, po czym wsiedli na woz. Cztery plowe jajaki szparko pociagnely ich jedna z ulic promieniscie odchodzacych od basenu portowego. Przejezdzajac w cieniu olbrzymiego kosciola Sartoriirwrasz sprobowal uporzadkowac natlok wrazen. Zdumienie budzil fakt, ze wiozacy ich brek prawie w calosci byl z metalu, nie z drewna: osie, sciany, nawet lawki, na ktorych siedzieli, wszystko bylo z metalu. Metalowe przedmioty rzucaly sie w oczy, gdziekolwiek by spojrzec. W tlumie ulicznym - bez przepychanek i wrzaskliwo-sci matrassylskiej cizby - ludzie dzwigali metalowe wiadra, drabinki i rozmaite oprzyrzadowanie okretow; przechodzili mezczyzni w blyszczacych karacenach. Co okazalsze budynki pysznily sie zelazem drzwi, czesto niezwykle ozdobnych, 185 z wypuklymi reliefami imion, jak gdyby noszacy je ludzie zamierzali mieszkac tu wiecznie i bez wzgledu na to, co sie stanie z Okolicami Okolopolarnymi. Mgielka w niebiosach tlumila zar Freyra, ktory w poludnie stal wysoko na niebosklonie, nienaturalnie wysoko w oczach przybysza. W powietrzu nad miastem snuly sie dymy. Sibornalskie lasy byly skape w porownaniu z rozpasanymi dzunglami tropikow, za to kontynent mial rozlegle zloza wegla brunatnego i torfu, jak rowniez rud metali. Rudy metali wytapiano w rozrzuconych po miescie niewielkich hutach. Kazdemu metalowi wyznaczono scisle okreslony teren. Kazdy metal na swoim terenie skupial wlasnych wytapiaczy i fryszerow, wlasne pomocnicze rzemiosla i wlasnych niewolnikow. W ciagu ostatniego pokolenia metale staly sie tansze od drewna.-Piekne miasto. - Ktos raczyl sie nachylic i zaszczycic przybysza ta uwaga. Poczul sie malutki, wydal malutkie chrzakniecie i nic nie odpowiedzial. Z breku widzial, jak funkcjonuje ta polowka askitoszowskiego kola. Olbrzymi kosciol nad przystania stanowil os. Po polkolu miejskim szlo polkole wiejskie z polami, potem nastepne polkole budynkow i tak dalej, z tym ze rozmaite wymogi zycia w kilku miejscach naruszaly te w oczach Borlienczyka nienaturalna symetne. Zawieziono ich pod wielki brzydki budynek, przypominajacy skrzynie z wycietymi szczelinami okien. Podwojne drzwi wejsciowe byly z metalu; wypuklym reliefem wypisano na nich slowa: "Pierwszy Konwent, Sektor Szosty". Konwent okazal sie czyms posrednim miedzy zajazdem, klasztorem meskim, klasztorem zenskim, szkola i wiezieniem, a przynajmniej takie wrazenie odniosl Sartoriirwrasz ogladajac przydzielony mu podobny do celi pokoj i czytajac regulamin. Regulamin glosil, ze dziennie podawane sa dwa posilki, o czwartej dwadziescia i o dziewietnastej, modlitwy sa odprawiane co godzina (dobrowolnie) w kaplicy na pietrze, ogrod w czasie poldnia jest dostepny dla spacerowiczow i medytacji, wskazowki (cokolwiek to znaczylo) moga byc udzielone o kazdej porze, a gosciom bez zezwolenia nie wolno opuscic tego przybytku. Z ciezkim westchnieniem zabral sie do mycia, po czym siadlszy na lozku zatonal w ponurej zadumie. Lecz jak wszystko, co uskuckie, tak i goscinnosc uskucka byla predka, wnet uslyszal predkie pukanie do drzwi i predko poprowadzono go korytarzem na bankiet. Swiatlo do dlugiej waskiej sali bankietowej wpadalo przez okienne szczeliny, ktore ciely ruch uliczny na waskie pionowe migawki. Przy braku dywanow na posadzce nieco przepychu, a nawet wspanialosci przydawal wnetrzu ogromny gobelin na scianie w glebi sali, przedstawiajacy wielkie kolo na purpurowym tle i odzianych w blekity wioslarzy, jak blogo usmiechnieci pchaja kolo wioslami przez niebiosa w strone niezwyklej macierzynskiej postaci, ktora z ust, nozdrzy i piersi sypie gwiazdy na purpurowe niebo. Szczegoly tej sceny napawaly 186 Sartoriirwrasza takim zdumieniem, ze az dlon go zaswedziala, by ja opisac czy wrecz naszkicowac, ale zostal wysuniety naprzod i przedstawiony dwunastu osobistosciom, w pozycji na bacznosc czekajacym na prezentacje. Z kolei pani Diena Paszaratid przedstawila kazda osobistosc z imienia. Nikt mu nie uscisnal wyciagnietej dloni - w tej krainie nie bylo w zwyczaju dotykac reki nikogo spoza wlasnej rodziny czy klanu. Usilowal spamietac zawile imiona, lecz w glowie pozostalo mu jedynie Odi Yeseratabhar, i to dlatego, ze nosil je Kaplan-Wojownik Admiral, ktory mial mundur w granatowo-szare pasy i byl kobieta. A co wiecej, byl kobieta na swoj surowy sposob sliczna, o dwoch blond warkoczach tak zwinietych na glowie, ze konce sterczaly w przod niby dwa zlote rozki, wzruszajace i komiczne zarazem.Uprzejmie usmiechajac sie do goscia z Kampanniatu i glosno szurajac metalowymi krzeslami po golej posadzce, zebrani zajeli miejsca za stolem. Gdy juz zapadla cisza, osoba najstarsza z calej dwunastki wstala do odmowienia modlitwy. Reszta, przylozywszy palce wskazujace do czol, zastygla w modlitewnej pozie. Sartoriirwrasz tez. Modlitwa poplynela rzeka gestej siboryjskiej skladni, brawurowo zonglujacej czasem terazniejszym ciaglym, wiecznym warunkowym, przeszlym doterazniejszym, przechodnim i innymi czasami, aby dziekczynne slowo przebylo cala dluga droge do Jedynego Azoikaksisa. Dlugosc modlitwy miala byc chyba proporcjonalna do dlugosci tej drogi. Wreszcie modlitwa dobiegla konca i sluzebne dziewki podaly do stolu posilek zlozony z mnostwa malenkich dan, poza ryba, przewaznie jarskich, ktorych podstawe stanowily rozmaite morskie wodorosty, surowe lub gotowane na parze. Do tego owocowe soki i pedzony z morskich wodorostow trunek zwany jodalka. Jako danie glowne i jedyne, ktore Sartoriirwraszowi naprawde smakowalo, uroczyscie podano pieczone na roznie stworzenie, wygladajace kanclerzowi na prosiaka. Wniesiono je w calosci, na szpikulcu i polane zawiesistym sosem. Sartoriirwrasz dostal kawalatek piersi z tego prosiecia. Powiedziano mu, ze to drzewiatka. Dopiero wiele dni pozniej dowiedzial sie, ze drzewiatka to pieczony Nondad. Jako wielki przysmak uskucki byl podawany w wyjatkowych okazjach i tylko dostojnym gosciom. Jeszcze przed koncem bankietu Diena Paszaratid przeszla za plecami siedzacych i nachylila sie nad Sartoriirwraszem. -Wkrotce Kaplan-Wojownik Admiral wyglosi mowe - oznajmila. - To, co powie, moze w panu obudzic niepokoj. Prosze sie nie niepokoic. Wiem, ze pan nie nalezy do ludzi bojazliwych. Ani tez do ludzi, ktorych latwo urazic. Dlatego prosze nie zywic do mnie urazy za moja role w tym wszystkim. Gwaltownie zaniepokojony eks-kanclerz wypuscil noz z reki. -O czym ma mowic? -Zlozy wazne oswiadczenie, dotyczace losow obu naszych krajow. Odi Yeseratabhar wyjasni szczegoly. Prosze pamietac, ze ja musialam tu pana 187 sprowadzic, by odzyskac dobre imie, splamione dzialalnoscia mojego malzonka. Prosze pamietac o swej nienawisci do JandolAnganola, a wszystko bedzie dobrze.Zostawiwszy kanclerza, powrocila na swoje miejsce. Sartoriirwrasz nie byl juz zdolny przelknac ani kesa wiecej. Natychmiast po zakonczeniu wystawnego posilku i podaniu trunku rozpoczely sie przemowienia. Najpierw mowa powitalna miejscowej grubej ryby. Potem wstala pani Diena. Po krotkim zagajeniu szybko przeszla do rzeczy. Czyniac niewyrazna aluzje przyznala sie do poczucia winy za to, ze jej malzonek zlamal zasady dyplomatycznego protokolu. W zwiazku z tym ona wyciagnela kanclerza Sartoriirwrasza z beznadziejnej sytuacji, w jakiej sie znalazl, i sprowadzila go tutaj. Dostojny gosc moze im oddac przysluge, i nie tylko im, ale calemu Uskutoszkowi i doprawdy calemu polnocnemu kontynentowi, przysluge, ktora przejdzie do historii i zapewni kanclerzowi poczesne miejsce w uskuckich kronikach. Co to za przysluga, za chwile nam wszystko wyjasni droga i szanowana Kaplanka-Wojowniczka Admiral, pani Odi Yeseratabhar. Od przeczucia nieszczescia zemdlilo Sartoriirwrasza jeszcze bardziej niz od jodalki. Mial wielka ochote na tredowniczke, ale widzac, ze nikt z obecnych za stolem nie pali, nie palil i on, nie zabieral sie do palenia ani nie uzyl chociazby czasu wiecznego warunkowego od,,zapalic". Zrezygnowany scisnal tylko palcami krawedz stolu, gdy pani Admiral wstala z krzesla. Jako ze jej wystapienie mialo charakter urzedowy, mowila w specyficznym wysokim siboryjskim jezyku kaplanow-woj ownikow. -K-aplani-wojownicy, czlonkowie Rady Wojennej, przyjaciele i nowy nasz przyjacielu - podniosle zaczela dama, potrzasajac rozkami blond warkoczykow - czas zawsze pogania, przeto bede sie streszczac. Juz za osiemdziesiat trzy lata Freyr bedziejest w apogeum swej mocy, a w rezultacie Dziki Kontynent i jego barbarzynskie narody sawinnebyc w okropnym zamecie, przewidujac wlasna zaglade. Barbarzyncy nie sabyli w stanie stawiac czola przyszlosci, tak jak to my, Uskuci, nie ustajacczynimyczynilismy, co daje nam prawo do usprawiedliwionej, moim zdaniem, dumy. Z glownych krain na owym nieszczesnym kontynencie zwlaszcza Borlien jestbedzie w klopotach. Nasz odwieczny rywal Pannowal, niestety, trwarosnie w sile. Niedawno sie teraz ujawnil nie uwzgledniany w rachubach czynnik losowy zwiazany z handlem nasza bronia, ktorego rozwoj wymyka sie spod kontroli za sprawa nieuczciwych ambasadorow. Nie bedziemy roztrzasac tego przypadku. Wkrotce wojownicze narody Dzikiego Kontynentu zaczna wyrabiac imitacje naszej broni. Musimymozemy przystapic do dzialania, zanim ten proceder rozwinie sie na jakas wieksza skale, dopoki przewaga jest po naszej stronie. Jak juz wiedza moi przyjaciele z Rady Wojennej, planujemy, ni mniej, ni wiecej, jak zajac Borlien. Jej slowa odjely biesiadnikom mowe. Po chwili zerwaly sie gromkie brawa. 188 Wiele par oczu kierowalo sie w te strone, gdzie siedzial Sartoriirwrasz ze zbielala twarza.-Niemamyniebedziemymiec pod dostatkiem wojska na ujarzmienie sila calego Borlien. Nasz plan przewiduje podboj i aneksje srodkami, jakich nieswiadomie dostarczy nam borlienski krol JandolAnganol. Podbiwszy Borlien mozemy uderzyc na Pannowal zarowno od poludnia jak i z polnocy. Biesiadnicy przerwali pieknej pani Admiral oklaskami, usmiechajac sie poczatkowo do siebie, potem i do Sartoriirwrasza, kiory nie odrywal wzroku od delikatnie zarysowanych admiralskich warg. -Nasza flota jest gotowa do wyjscia w morze - mowily te wargi. - Oczekujemy, ze kanclerz Sartoriirwrasz wyruszy z nami, aby odegrac swa kluczowa role. Otrzyma wielka nagrode. Znow owacja, ale ograniczona do paru oklaskow. -Flota poplynie na zachod. Ja bede nia dowodzic z pokladu,, Zlotej Przyjazni". Zamierzamypowinnismybedziemy zeglowac wzdluz wybrzezy Kam-panniatu, w koncu podchodzac od strony zachodniej do Zatoki Grawabagali-nien, gdzie krolowa Myrdeminggala jestbedzie na wygnaniu. Kanclerz i ja zawiniemy do Grawabagalinien, aby zabrac krolowa z wygnania, podczas gdy reszta floty zamierzapoplynie dalej i ostrzela z dzial Ottassol, az ten najwiekszy port borlienski skapitulowalskapituluje. Borlienczycy sabylibeda rozkochani w swej krolowej. W Ottassol u Sartoriirwrasz proklamuje nowy rzad pod berlem krolowej, sam sie mianujac premierem. Nie zachodzi potrzeba staczania bitwy. Bedzieciepowinniscie doceniac niezawodnosc tego planu. Nasz dostojny sprzymierzeniec i barbarzynska krolowa, potomkini Szannany z Thribriatu, oboje darza krola JandolAnganola nienawiscia. Krolowa bedzie uszczesliwiona odzyskaniem tronu. Rzecz jasna, pozostanie pod nasza kuratela. Kiedy juz Ottassol jestmozebyc w naszych rekach, okrety z zolnierzami wyrusza w gore rzeki, by zajac stolice Matrassyl. Mam rozeznanie, oparte na raportach naszych agentow, ze tam powinnismymozemyznajdziemy poparcie, zwlaszcza ze strony starego ojca krolowej i jego frakcji. Bez trudu przetniemy watla nic wladzy krola. Podobnie jak nic krolewskiego zywota. Zawladnawszy Borlien, niczym szabla przetniemy caly Dziki Kontynent w kierunku polnocnym, prosto jak strzelil od Ottassolu na poludniu az po Rungobandraiaskosz. Od teraz przyspieszamy bieg rzeczy, skoro tu wreszcie jestescie. Odpocznijcie, przyjaciele, nim przystapimy do czynow, ktore okryja nas wielka chwala. Zgodnie z naszym planem glowne sily floty bedamoga-powinnywyplyna o zachodzie Freyra, za dwa dni od dzis, jezeli taka bedzie wola boska. Wielka przyszlosc switazaswita. Tym razem owacjom nie bylo konca. XII. PASAZERSKI REJS ZPRADEM RZEKI -Bezdenna, stara jak swiat ludzka glupota... Ludziska haruja i nic z tego nie maja. Albo nic nie robia i tylez maja. Swiata nie widza poza swoja wiocha... gorzej, poza wlasnym pepkiem. Popatrzcie na te bande obibokow! Gdybym byl taki glupi, do dzis bylbym obnosnym kramarzem w Miejskim Parku Oldorandzkim.Wyglaszajacy te uwagi filozof lezal rozwalony na poduszkach, z poduszkami pod glowa i z bosymi stopami na poduszce. Po prawicy mial szklanke ulubionego egzageratu z dodatkiem kawalkow lodu i cytryny, lewica zas obejmowal mloda dziewczyne, machinalnie bawiac sie jej piersia. Wyglaszal swoje uwagi przed audytorium zlozonym z dziewczyny, ktora zamknela oczy, i jeszcze dwoch sluchaczy. O porecz nadburcia opieral sie jego syn z przymknietymi na wpol oczyma i z ustami na wpol otwartymi. Mlodzian mial u boku kisc gwing-gwinek i pojadajac je, co jakis czas plul pestkami na mijanych uzytkownikow rzeki. Ukryty w cieniu forkasztela podpieral dziobowke mlody blady mezczyzna, ktory pocil sie okrutnie i jeszcze okrutniej mamrotal. Pod pasiastym przescieradlem jego nogi ani na chwile nie przestawaly podrygiwac; lezal w goraczce, a lezal w niej przez caly czas, od kiedy statek wyszedlszy z Matrassylu wzial kurs na poludnie. Chory rzadko odzyskiwal swiadomosc i nijak nie wygladal na wdzieczniejszego niz zjadacz gwing-gwinek sluchacza madrosci, jakimi ich raczyl starszy mezczyzna. Starszemu mezczyznie to nie przeszkadzalo. -Na ostatnim postoju zagadnalem jakiegos starego, tkwiacego pod drzewem durnia, czy nie sadzi, ze z roku na rok robi sie coraz gorecej. A ten mi na to: "Zawsze bylo goraco, panie szyper, od dnia, w ktorym powstal swiat". A kiedy to moglo byc? - zapytalem.,,W Epoce Lodowej, jak powiadaja". Taka mi dal odpowiedz. W Epoce Lodowej! Oni sa niespelna rozumu. Nic do nich nie dociera. Wezmy taka religie. Zyje w religijnym kraju, ale nie wierze w Akhanabe. Nie wierze w Akhanabe, bo tak mi podyktowal moj rozum. Mieszkancy tutejszych wiosek nie wierza w Akhanabe nie dlatego, ze podyktowal im to 190 rozum, tak jak mnie, bo oni nie maja rozumu... - Urwal, aby mocniej scisnac piers dziewczyny i pociagnac zdrowy lyk egzageratu. - ...Oni nie wierza w Akhanabe, bo sa za glupi, aby wierzyc! Oddaja czesc wszelkiego rodzaju demonom, Innym, Nondadom, smokom. Ciagle wierza w smoki... Oddaja boska czesc Myrdeminggali. Poprosilem zarzadce, aby oprowadzil mnie po wiosce. W prawie kazdej chalupie wisi tam podobizna Myrdeminggali. Podobizna nie bardziej podobna do niej niz ja, i to ma byc jej portret... Ale, jak powiadam, oni swiata nie widza poza wlasnym pepkiem.-Szczypiesz mi cycek - powiedziala mloda dama. Ziewnal, przeslaniajac prawa dlonia usta, i mimochodem sie zastanowil, dlaczego w towarzystwie obcych ludzi jest mu o wiele przyjemniej niz w otoczeniu wlasnej rodziny - zarowno przyglupawego syna, jak rowniez nudnej malzonki i hardej corki. Chcialby bez konca zeglowac z pradem rzeki, z ta dziewczyna i z mlodziencem, ktory twierdzi, ze pochodzi z innego swiata. -Kojace sa glosy rzeki. Lubie je. Bedzie mi ich brakowalo, gdy na dobre zakotwicze w domu. A na to, ze Akhanaba nie istnieje, mam dowod. Aby stworzyc swiat tak skomplikowany, jak nasz, z ciagla dostawa zywych ludzi, przychodzacych i odchodzacych - troche na podobienstwo dostaw szlachetnych kamieni, ktore wydobywa sie z ziemi, szlifuje i sprzedaje klientom - aby to stworzyc, trzeba by naprawde madrego jegomoscia, boga czy nie boga, wszystko jedno. Czyz nie jest tak? No nie jest? Kciukiem i palcem wskazujacym lewej reki uszczypnal dziewczyne, az pisnela. -Jest, skoro tak twierdzisz. -Tak wlasnie twierdze. No a gdyby jegomosc byl taki madry, to jakaz by mial przyjemnosc siedzac gdzies ponad swiatem i patrzac z gory na tych wiejskich glupkow? Zwariowalby od tej monotonii, pokolenie za pokoleniem i nic na lepsze. W Epoce Lodowej... Na Patrzycielke... Ziewnal, pozwalajac opasc swym powiekom. Dziewczyna szturchnela go pod zebra. -No dobrze. Skoros taki madry, to powiedz mi, kto stworzyl ten swiat. Jesli nie Akhanaba, to kto? Zadajesz za duzo pytan - rzekl. Kapitan polarny Muntras zapadl w sen. Obudzil sie, gdy "Polarna Panna" rzucala na noc cumy w Osoilimie, gdzie mial stanac goscina w miejscowej placowce Lordrardryjskiej Kompanii Handlu Lodem. Stawal goscina kolejno w kazdej ze swych handlowych faktorii, przeto rejs z Matrassylu w dol rzeki trwal dluzej, niz zwykle bywalo - nieomal tak dlugo, jak podroz w gore rzeki, kiedy to zaprzegi mustangow holuja statki jego lodowej floty pod prad. 191 Placowke w Osoilimie bystry kapitan polarny zalozyl za mlodych lat wlasciwie z jednego powodu, ktory to powod, rzec mozna, gorowal nad podajaca cumy "Panna". Strzelal trzysta stop wyzej niz korony wybujalych tutaj brassim. Krolowal nad okoliczna dzungla, wynosil sie nad szeroka rzeke, zadumany nad wlasnym odbiciem w rzecznej toni. I z czternastu stron Kampanniatu sciagal pielgrzymow zlaknionych laski bozej - i lodu. Tym powodem byl Kamien Osoilimy.Miejscowy zarzadca, siwowlosy czlowiek o ciezkim dimariamskim akcencie, niejaki Grengo Pallos wszedl na poklad i serdecznie uscisnal dlon pryncypala. Pomogl Diwowi Muntrasowi dopilnowac wyokretowania pasazerow. Podczas gdy fagory wyladowywaly bele towarow ocechowane napisem OSOILIMA, Pallos wrocil do kapitana polarnego. -Tylko trzech pasazerow? -Pielgrzymi. Jak interesy? -Marnie. Nie macie dla mnie nic wiecej? -Nic. W Matrassylu zgnusnieli. Dwor sie trzesie. Handel podupada. -Tak slyszalem. W szczeku wloczni ginie brzek pieniadza. Szkoda krolowej. Z kolei zjednoczenie z Oldorandem moze tu napedzic wiecej pielgrzymow. Ciezkie czasy, Krillio, skoro nawet dewoci powiadaja, ze im za goraco na podroze. Do czego to wszystko doprowadzi, zadaje sobie pytanie. Wycofujesz sie w sama pore. Kapitan polarny wzial Pallosa na strone. -Mam na pokladzie szczegolnego pasazera, o ktorym sam nie wiem, co sadzic. Jest chory, zowie sie BiloszUopin. Twierdzi, ze przybyl z innego swiata. Moze jest oblakany, lecz mowi bardzo ciekawe rzeczy, jesli sie w nie wsluchac. Sadzi, ze umiera. Ja nie sadze. Czy twoja staruszka moglaby zapewnic mu jakas staranniejsza opieke? -Zalatwione. Koszty noclegu uzgodnimy jutro rano. I tak Bilo Xiao Pin zostal sprowadzony na lad. Na lad zeszla rowniez mloda dama imieniem AbathaYasidol, ktora korzystala z bezplatnej przejazdzki do samego Ottassolu. Jej matka, MettaYasidol, bliska przyjaciolka kapitana, prowadzila dom publiczny na przedmiesciach Matrassylu. Wypiwszy po kielichu obaj kupcy zajrzeli do Bila, juz ulokowanego w skromnym krolestwie zony Pallosa. Pacjent czul sie lepiej. Mial za soba nacieranie kregoslupa blokiem lordrardryjskiego lodu, ktory stanowil znakomite remedium na wszystkie dolegliwosci. Goraczka ustapila, kaslac i kichac Bilo przestal juz po wyplynieciu z Matrassylu, rozstajac sie ze swa alergia. Kapitan orzekl, ze Bilo nie umrze. -Wkrotce umre, kapitanie, niemniej jestem wdzieczny za panskie dobre serce - powiedzial Bilo. Uwazal opieke kapitana polarnego za szczescie po matrassylskich okropnosciach. 192 -Nie umrzesz. To byl wulkan, ten smrodliwy Rudyjonnik, wylewajacy swe jady. W Matrassylu wszyscy chorowali. Te same objawy, co u ciebie - lzawienie oczu, bol gardla, goraczka. Jestes juz zdrow jak mustang, nogi same beda cie niosly. Nigdy nie wolno sie poddawac.-Moze ma pan racje. Pewnie choroba przedluzyla mi zycie. Wirus helikoidalny zabije mnie nieuchronnie, poniewaz nie mam na niego odpornosci, jednak wulkan mogl odroczyc wyrok o tydzien lub dwa. Musze wiec korzystac z kazdej chwili zycia i wolnosci. Pomozcie mi wstac. Wnet chodzil po izbie, smiejac sie i rozprostowujac ramiona. Muntras z zona zarzadcy przygladali mu sie z usmiechem. -Jak cudownie! Jak cudownie! - powtarzal Bilo. - Zaczynalem nienawidzic wasz swiat, kapitanie. Sadzilem, ze Matrassyl bedzie moim grobem. -Nie jest taki straszny przy blizszym poznaniu. -Ale religijny! -Dodaj rodzaj ludzki i fagorzy do siebie - rzekl Muntras - a otrzymasz religie. Zderzenie dwoch niewiadomych krzesze tego rodzaju iskre. Madrosc tej uwagi wywarla wrazenie na Bilu, lecz malzonka Pallosa puscila ja mimo uszu, mocno ujmujac Bila za ramie. -I prosze - rzekla - okaz zdrowia. Wykapiemy go i bedzie jak nowo narodzony. A potem napelnimy mu brzuch, bo bez tego ani rusz. -Tak jest - wtracil Muntras - a ja mam jeszcze lepsze lekarstwo dla ciebie, Bilosz. Przysle te figlarna mloda dame, Abathe, corke mojej starej przyjaciolki. Bardzo mila, bardzo chetna dziewczyna. Pol godzinki z Abatha sprawi, ze poczujesz sie niczym mlody bog. Bilo niepewnie lypnal okiem i spiekl raka. -Mowilem panu, ze pochodze z calkiem innej rasy, ze nie urodzilem sie na Helikonii... Czy cos z tego wyjdzie? Niby jestesmy fizycznie tacy sami. A mloda dama, czy pozwoli? Muntras parsknal szczerym smiechem. -Pewnie bedzie wolala ciebie ode mnie. Wiem, Bilosz, jak jestes napalony na krolowa, ale to nie powod, by zwijac zagle. Przy odrobinie wyobrazni Abatha bedzie rowna krolowej pod kazdym wzgledem. Oblicze Bila przypominalo studium w czerwieni. -Matko Ziemio, coz za eksperyment... Co ja na to? Zgoda, przyslij ja, prosze, i zobaczymy, co z tego wyjdzie... Obaj kupcy oddalili sie. -Od razu widac, ze to dzielny maly eksperymentator - Pallos ze smiechem zatarl rece. - Policzysz mu za dziewczyne? Muntras zbyl to pytanie milczeniem, dobrze znajac pazernosc Pallosa. Chyba zrozumiawszy reprymende Pallos zapytal pospiesznie: l-i Ldto Helikonii 193 -Tyle gada o smierci - myslisz, ze on pochodzi z innego swiata? Czy to mozliwe? -Chodzmy sie napic, to ci pokaze cos, co dostalem od niego. Wezwal Abathe, cmoknal w policzek i wyprawil dziewczyne na randke z Biloszem. Wieczorne cienie nasycaly sie aksamitem nocy. Na werandzie Pallosa dwaj mezczyzni zgodnie zasiedli za stolem, oddzieleni od siebie flaszka i lampa. Muntras polozyl na stole i rozwarl swa wielka garsc. Lezal w niej zegarek Bila, pracowicie migajacy malutkimi cyferkami w trzech okienkach: 11:49:02 19:06:52 23:15:43 -Cudo. Ile warte? Czy on ci to sprzedal? - nagabywal Pallos.-To unikat - powiedzial Muntras. - Wedlug Bilosza, pokazuje tutejszy czas w Borlien - w tym srodkowym okienku - oraz czas swiata, z ktorego pochodzi Bilosz, i czas jakiegos swiata, z ktorego nie pochodzi. Innymi slowy, mozna by to cacko uznac za dowod prawdziwosci nieslychanej historii Bilosza. Aby zrobic taki skomplikowany zegarek, trzeba naprawde madrego goscia. Nie szalenca. Juz predzej Boga... Ale to wcale nie znaczy, ze ani mi w glowie podejrzewac Bilosza o szalenstwo. On twierdzi, ze swiat, z ktorego przybyl, swiat, ktory stworzyl ten czasomierz, szybuje nad nami, z gory spogladajac na naszych miejscowych glupkow. A jest to swiat w calosci stworzony przez zwyklych ludzi, takich jak my. Bez udzialu bogow. Pallos pociagnal lyczek egzageratu i pokrecil glowa. -Mam nadzieje, ze nie zagladaja w moje ksiegi handlowe. Mgla ciagnela od rzeki. Matka przyzywala malca do domu, straszac, ze gry baki wy leza z wody i polkna dzieciaka jak muche. -Krol JandolAnganol mial ten wspanialy chronometr w reku. Wzial go za zly omen, to bylo jasne. Pannowal, Oldorando i Borlien musza sie zjednoczyc, a jedyne, co te kraje jednoczy, to ich zakichana religia. Krol nie ma odwrotu z obranej drogi, a na obranej drodze nie ma miejsca na chocby ziarenko religijnego zwatpienia... - Stuknal grubym paluchem w zegarek. - To cudowne cacko jest ziarenkiem religijnego zwatpienia, nie da sie ukryc. To przeslanie nadziei albo strachu, jak dla kogo... - klepnal sie po kieszeni na piersi. - Jak inne przeslania powierzone mej pieczy. Swiat sie zmienia, Grengo, powiadam ci, lepiej pozno niz wcale. Westchnawszy Pallos wychylil lyk z kubka. -Chcesz obejrzec moje ksiegi, Krillio? Ostrzegam, ze dochody spadly w porownaniu z ubieglym rokiem. Kapitan polarny spojrzal ponad lampa na Pallosa, ktorego twarz przypominala trupia w tym oswietleniu. -Zadam ci niedyskretne pytanie, Grengo. Czy niczego nie jestes ciekawy? 194 Pokazuje ci czasomierz, oznajmiajac, ze pochodzi z innego swiata. Nasz niezwykly gosc odstawia swoje pierwsze fiki-miki na tej ziemi - co tez moze mu chodzic po szlejach? Czy te wszystkie tajemnice nie budza w tobie zwyklej ludzkiej ciekawosci? Czy nie chcesz dowiedziec sie wiecej? Czy dla ciebie nic nie istnieje oprocz twych ksiag handlowych?Pallos podrapal sie w policzek z gory w dol, przekrzywiajac glowe na bok, aby latwiej siegnac podbrodka. -Wiele bajek opowiadano nam w dziecinstwie... Slyszales, jak tamta kobieta pokrzykiwala na syna, ze grybak go pozre? W Osoilimie nikt nie widzial grybaka, od kiedy tu nastalem, bedzie blisko osiem lat. Wszystkie wybito na futra. Sam chcialbym zlapac choc jednego. Za takie futerko mozna dostac ladna cene. Nie, szefie, Bilosz opowiada ci bajeczke. Niby jak sobie wyobrazasz stworzenie swiata przez ludzi? A nawet jesli to prawda, no to co? Moje saldo pozostanie dalej marne, tak czy nie? Muntras westchnal i okreciwszy sie z fotelem utkwil spojrzenie w nadrzecznej mgle, byc moze z nadzieja, ze wychynie z niej grybak, zadajac klam Pallosowi. -Chyba zabiore mlodego Bilosza na szczyt Kamienia, jesli zostanie mu dosc sil po zlezieniu z kuni. Popros swa staruszke, zeby przygotowala nam kolacje, dobrze? Zarzadca odszedl, zostawiwszy Muntrasa samego za stolem. Kapitan zapalil tredowniczke i z przyjemnoscia zaciagnal sie, nieobecnym spojrzeniem patrzac, jak dym szybuje pod krokwie. Nawet sie nie zastanawial, gdzie jest jego syn, bo to wiedzial: Diw musial byc na miejscowym bazarze. Muntras byl myslami o wiele, wiele dalej. W koncu nadeszli Bilo i Abatha, trzymajac sie za rece. Malo brakowalo, a chlopak mialby usmiech szerszy od twarzy. Oboje bez slowa usiedli za stolem. Muntras bez slowa podsunal flaszke egzageratu. Bilo pokrecil glowa. Nietrudno bylo zauwazyc, ze jeszcze przezywal emocjonalne uniesienia. Abatha promieniowala takim spokojem, jak gdyby spedzila te chwile z mamusia w kosciele. Z rysow przypominala Mette, ale bil od niej blask, ktory w Metcie zgasl wiele, bardzo wiele dni temu. Abatha patrzyla smialo, podczas gdy Metta nieco ukradkiem, a jednak - myslal Muntras, ktory sie uwazal za znawce natury ludzkiej - w corce byl ten sam rodzaj utajonej rezerwy, co w matce. Abatha uciekala przed jakimis klopotami w Matrassylu i stad mogla sie brac jej nieufnosc. Muntrasowi do szczescia wystarczal juz sam widok kasztanowowlosej dziewczyny w cieniutkiej sukni tej samej barwy, podkreslajacej pelne mlode piersi. Moze i jest Bog. Moze mimo idiotyzmu swiata warto Mu dzwigac to wszystko na barkach dla takiej pieknosci, jak Abatha... W koncu wydmuchnawszy dym Muntras przerwal milczenie. -No, no, Bilosz, czyzby na twoim swiecie mezczyzni nie uprawiali tryktraczka z kobietami? 195 -Ucza nas, jak ty to nazywasz, tryktraczyc od osmego roku zycia. Jako dziedziny wiedzy. Lecz tu na dole... to znaczy z Abatha... to jest... przeciwienstwo wiedzy... to jest prawdziwe... Och. Abatho...Wydyszawszy imie dziewczyny tak. jak Muntras wydmuchiwal dym, porwal ja w objecia i zaczal namietnie calowac, przerywajac sobie tylko po to, aby zasypac Abathe czulymi slowkami. Oddawala pocalunek bez wiekszego zapalu. Bilo potrzasnal dlonia Muntrasa. -Miales racje, moj przyjacielu, ona jest rowna krolowej pod kazdym wzgledem. Nawet lepsza. -Moze wszystkie kobiety - zauwazyl Muntras - sa sobie rowne, a wszelkie roznice miedzy nimi sa wytworem meskiej wyobrazni. Przypomina mi sie stare porzekadlo:,,W kazdym fiki-miki sa te same tiki"... Ty masz bujna wyobraznie, dzieki czemu, jak przypuszczam, odkryles w dziewczynie wspaniala tryktraczke... Czy kunie w naszym swiecie sa rownie glebokie, jak u was? - Glebsze, delikatniejsze, pelniejsze... Znow zabral sie do calowania dziewczyny. Kapitan westchnal. -Dosc. Cudze amory sa rownie nudne, jak cudze pijanstwo. Odejdz, Abatho. Pragne wykrzesac odrobine rozsadku z tego mlodziana, o ile to mozliwe... Jesli od wyladowania udalo ci sie, Bilosz, choc raz spojrzec dalej niz koniec wlasnej kuski, to byc moze zauwazyles Kamien Osoilimy. Czeka cie wspinaczka na jego szczyt. Wlezienie na Kamien mniej meczy od wlezienia na Abathe. -Zgoda, jesli Abatha pojdzie z nami. Muntras wpatrywal sie w niego z gniewna i zarazem rozbawiona mina. -Powiedz mi, Bilosz... ty tak naprawde to pochodzisz z Pegowinu w Hespagoracie, co nie? Wszyscy Pegowinczycy to wielcy kawalarze. -Posluchaj. - Bilo siadl naprzeciwko kapitana. - Tak jak mowie, pochodze z innej planety, tam sie urodzilem i wychowalem; tutaj przywiozl mnie niedawno pojazd kosmiczny, ktory ci opisalem miedzy atakami goraczki. Nie oklamywalbym ciebie, Krillio, bo zbyt wiele ci zawdzieczam. Czuje, ze zawdzieczam ci wiecej niz zycie. Muntras z lekcewazeniem machnal reka. -Niczego mi nie zawdzieczasz. Ludzie niczego nie powinni zawdzieczac innym. Nie zapominaj, ze bylem zebrakiem. Nie przeceniaj mnie. -Pracowales z poswieceniem i stworzyles wielkie przedsiebiorstwo. Dzisiaj jestes przyjacielem krolow... Muntras wypuscil smuzke dymu spomiedzy sciagnietych warg. -Tak sadzisz? -A krol JandolAnganol? Chyba laczy was przyjazn? -Powiedzmy, ze z Jego Krolewska Moscia laczy mnie moj lod. Bilo spojrzal na kapitana, usmiechajac sie polgebkiem. 196 -Nie bardzo lubisz krola?Kapitan polarny pokrecil glowa i zaciagnal sie dymem. -Ty, Bilosz - rzekl - nie bardzo lubisz religie, nie bardziej niz ja. Ale musze cie ostrzec przed potega religii w Kampanniacie. Wezmy na przyklad sposob, w jaki Jego Krolewska Mosc pyrgnal ci ten twoj zegarek. Jest niezwykle przesadny, a to przeciez krol tej krainy. Gdybys w zla godzine pokazal ten przedmiot wiesniakom osoilimskim, wszczeliby rozruchy. Albo zlobiliby cie swietym, albo nadziali na widly. -Ale dlaczego? -Z ciemnoty. Ludzie nienawidza rzeczy, ktorych nie rozumieja. Jeden szaleniec moze zmienic swiat. Mowie to jedynie dla twego wlasnego dobra. I tyle. Idziemy. - Wstal i konczac swe wywody polozyl dlon na ramieniu Bila. - Dziewczyna, kolacja, moj zarzadca. Kamien. Samo zycie. Jego zyczeniom stalo sie zadosc i wkrotce mogli wyruszac na wspinaczke. Muntras odkryl, ze Pallos nigdy nie byl na szczycie Kamienia, choc mieszkal pod mm od osmiu lat. Kladac kres kpinom zarzadca dolaczyl do nich jako eskorta i maszerowal z sibornalska rusznica na ramieniu. -Twoje saldo nie moze byc takie marne, skoro cie stac na taka armate - podchwytliwie rzekl Muntras. Ufal swemu zarzadcy rownie malo, jak krolowi. -Kupilem do ochrony twej wlasnosci, Krillio, bo na kazdego roona trzeba ciezko harowac. Nawet jesli obrot jest duzy, to nie znaczy, ze duzy jest zysk. Droga prowadzila ich od przystani przez malenka Osoilime. W miasteczku mgla byla rzadsza, a pare lamp przy glownym placu stwarzalo weselszy nastroj. Krecilo sie sporo ludzi zwabionych chlodem wieczornej bryzy. Oblegali kramy sprzedajace pamiatki, slodycze i smakowite placki. Pallos wskazal kilka pat-niczych domow noclegowych, ktorym stale dostarczal lod z Lordrardry. Wsrod walesajacych sie i wyrzucajacych swoje pieniadze - wyjasnil - wiekszosc stanowili patnicy. Niektorzy przybyli tu. by zgodnie z miejscowym zwyczajem wyzwolic niewolnikow, poniewaz doszli do przekonania, ze posiadanie cudzego zycia na wlasnosc jest grzechem. -Tez cos, zeby pozbywac sie drogich rzeczy w taki sposob! - Pallosa oburzala glupota ziomkow. Tuz przy placu stal Kamien Osoilimy - a wlasciwie to miasteczko ze swym placem lezalo u stop Kamienia. Najblizej jego podnozy byl zajazd.,Wyzwoleniec", gdzie kapitan polarny zakupil cztery swiece dla swej wycieczki. Minawszy ogrod "Wyzwolenca" przystapili do wspinaczki. U podnoza Kamienia rosly palmy; musieli torowac sobie droge, rozgarniajac sztywne liscie. Wokolo migotaly letnie blyskawice. Inni juz sie wspinali. Z gory dochodzil gwar glosow. Skalne stopnie zostaly wykute bardzo dawno temu. Owijaly skale niby zwoje spirali, bez zadnej 197 zabezpieczajacej poreczy. Mrugajace w przodzie plomyki swiec wskazywaly droge.-Za stary jestem na takie rzeczy - mruknal Muntras. Mozolna wspinaczka jednak zawiodla ich w koncu na plaski taras i przez sklepiony luk pod wydrazona na szczycie kopule. Oparlszy sie lokciami o parapet mogli bezpiecznie spogladac na spowite mgla lesne kolisko. Dolatywaly ich odglosy zycia miasteczka i jednostajny szmer Takissy. Skads dobiegala muzyka - podwojna cwiekra albo - co prawdopodobniej sze w tych stronach - binadura z towarzyszeniem bebenkow. I mimo tumanow mgly wszedzie dokola bylo widac nikle swiatelka wsrod drzew. -Wlasnie tak, jak mowia - zaszczebiotala Abatha. - Najwiecej ludzi spotkasz na bezludziu. -Prawdziwi patnicy czekaja tu przez cala noc, aby podziwiac wschody slonc - rzekl Muntras do Bila. - Na tych szerokosciach nigdy nie ma takiego dnia w roku, zeby oba slonca nie staly o jakiejs godzinie razem na niebie. Inaczej niz w moich rodzinnych stronach. -Avernusjanie sa naukowcami, Krillio - powiedzial Bilo, obsciskujac Abathe. - Znaja metody imitowania rzeczywistosci za pomoca trojwymiarowych wideo- i dotykogramow, podobnie jak portret imituje rzeczywista twarz. W rezultacie nasze pokolenie watpi w rzeczywistosc, watpi w jej istnienie. My watpimy nawet w rzeczywistosc Helikonii. Przypuszczam, ze mnie rozumiesz... -Ja, Bilosz, przemierzylem niemal caly Kampanniat jako kupiec, a wczesniej jako zebrak i domokrazca. Zanioslo mnie 'az na sam najdalszy zachod, do krainy zwanej Ponipotem, za Randonanem i Radadao, tam gdzie konczy sie kontynent. Ponipot jest jak najbardziej rzeczywisty, nawet jesli nikt z Osoilimian nie wierzy w jego istnienie. -No to gdzie jest, Bilosz, ten twoj Avernus? - spytala Abatha, zniecierpliwiona meskim gadaniem. - Gdzies w gorze nad nami? -Mm... - Niebo nad nimi bylo prawie bezchmurne. - Tam jest Ipokrena, tamta jasna gwiazda. To gazowy olbrzym. Nie, Avernus jeszcze nie wzeszedl. Jest gdzies w dole pod nami. -Pod nami! - Dziewczyna stlumila chichot. - Tys zwariowal, Bilosz. Powinienes sie trzymac wlasnej historyjki. Pod nami! Czy to cos w rodzaju mamuna? -Gdzie jest owa druga planeta. Ziemia? Widzisz Ziemie, Bilosz? -Jest za daleko, by ja zobaczyc. Poza tym Ziemia nie swieci wlasnym swiatlem, tak jak slonce. -Ale Avernus swieci? -Avernusa widzimy, poniewaz swieci odbitym swiatlem Bataliksy i Freyra. Muntras zwazyl to w mysli. 198 -Wiec dlaczego nie widzimy Ziemi w odbitym swietle Bataliksy i Freyra?-Dlatego, ze jestesmy za daleko. Nielatwo wyjasnic to wszystko. Byloby latwiej, gdyby Helikonia miala ksiezyc, ale wowczas helikonska astronomia bylaby zaawansowana o wiele bardziej, niz jest. Ksiezyce silniej niz slonce przyciagaja ludzkie spojrzenia do nieba. Ziemia odbija swiatlo wlasnego slonca, Soi. -Pewnie Soi tez jest za daleko, by je zobaczyc. Zreszta moje oczy nie sa juz takie jak dawniej. Bilo pokrecil glowa, rozgladajac sie po polnocnym niebosklonie. -To gdzies tam... Soi i Ziemia, i pozostale planety Soi. Jak sie u was nazywa ta dluga rozciagnieta konstelacja, majaca na gorze same slabe gwiazdy? -W Dimariamie nazywa sie Wijem Nocy - rzekl Muntras. - A niech mnie, ledwo go widze. W tych stronach nazywaja ten gwiazdozbior Wijem Wutry. Dobrze mowie, Grengo? -Nie mnie pytac o nazwy gwiazd - odrzekl Pallos i zachichotal, jak gdyby chcial powiedziec: "Ale pokazcie mi zlota dziesiecioroonowke na niebie, a powiem wam, jak sie nazywa". -Soi to jedna ze slabszych gwiazd w Wiju Wutry, gdzies na samym poczatku jego szyi. Bilo przemawial rozbawionym tonem, czujac sie troche zazenowany rola wykladowcy po latach w roli sluchacza. Towarzyszaca tym wyjasnieniom kolejna blyskawica wyraznie oswietlila ich wszystkich. Sliczna dziewczyna z rozchylonymi ustami tepo gapila sie we wskazanym kierunku. Znudzony zarzadca spogladal w mrok, wygodnie ulokowawszy kciuk w wylocie lufy rusznicy. Stary zwalisty kapitan polarny przystawil dlon do lysiejacego czola i ze zdeterminowana mina utkwil spojrzenie w nieskonczonosci niebios. Wszyscy byli jak najbardziej prawdziwi - Bilo-przystawszy do Muntrasa i Abathy zaczynal sie juz oswajac z idea rzeczywistosci rzeczywistej, jakkolwiek by ona byla nienawistna dla avernusjanskiego guru w matni nierzeczywistej rzeczywistosci. Nowe doznania, przedmioty, zapachy, barwy i dzwieki wywolaly zyciodajny wstrzas w nerwowym ukladzie Bila. Po raz pierwszy zyl pelnia zycia. Patrzacy nan z gory uznaja, ze trafil do piekla, lecz wolnosc rozpierajaca mu cialo mowila, ze trafil do raju. Blyskawica zgasla, rozplynela sie w nicosc, pozostawiwszy czarna dziure, ktora po chwili na nowo wypelnil swiat lagodnej nocy. Czy oni mi uwierza w mego Avernusa, w moja Ziemie? - pomyslal Bilo. - Przeciez ja nigdy nie uwierze w ich bogow. Zamieszkujemy dwa rozne pojeciowe umwelty. Tu cisnelo sie bardziej zlowrozbne pytanie. A jesli Ziemia jest wytworem avernusjan-skiej wyobrazni, bogiem znanym na Avernusie pod jej postacia? Niszczycielskie wplywy Akhanaby i jego bojow z grzechami byly wszedzie widoczne. Czy byl jakis dowod istnienia Ziemi - cokolwiek wiecej niz owa niewyrazna mglawica 199 i slabiutkie swiatelko Soi w Wiju na polnocno-wschodnim niebie? Odlozyl klopotliwe pytanie na potem, sluchajac, co mowi Muntras.-Skoro Ziemia jest tak daleko, Bilosz, jak tamtejsi ludzie moga nas obserwowac? -To jeden z cudow nauki. Przesylanie informacji na wielka odleglosc. -Moglbys mi to prosciej wyniszczyc po zawinieciu do Lordrardry? -Chcesz powiedziec - wtracila Abatha - ze tamtejsi ludzie, tacy jak my prawdziwi ludzie ogladaja nas nawet w tej chwili? Widza nas w naturalnej wielkosci, jakby podgladali przez dziurke od klucza? -Jak najbardziej, moja kochana. Pallos ze smiechem uszczypnal ja w tylek. -Za podgladanie liczysz sobie dodatkowo, co, moja panno? -Pilnuj swego zasmarkanego nosa - zaperzyl sie Bilo. Muntras wydal wargi. -Jaka, u licha, przyjemnosc sprawia im ogladanie nas w calej krasie wrodzonej nam glupoty? -Tym, co wyroznia Helikonie z tysiecy innych planet - Bilo znow przybral jako tako beznamietny ton wykladowcy - jest obecnosc zywych organizmow. Nie zdazyli przetrawic jego slow, gdy jakis dzwiek wzbil sie ponad gaszcz i mgle, przeciagle chrapliwe trabienie, odlegle a wyrazne. -Czy to bylo zwierze? - spytala dziewczyna. -Przypuszczam, ze to byla bazuna fagorow - powiedzial Muntras. - Zazwyczaj dmie na trwoge. Duzo jest wolnych fagorow w tej okolicy, Grengo? -Niemalo. Wyzwolone z niewoli maja nawyki ludzi i pedza calkiem wygodne zycie we wlasnych lesnych osadach, jak slyszalem. Jednak zawsze brak im drugiej szlei - za kruszony lod sa gotowe zaplacic kazda cene. -Fagory kupuja u ciebie lod? - zdumiala sie Abatha. - Myslalam, ze tylko Gwardia Fagorza krola JandolAnganola dostaje lod!. -Przynosza do Osoilimy rozne rzeczy na sprzedaz, naszyjniki z pestek gwing-gwinek, skory zwierzat i temu podobne, wiec maja pieniadze i maja czym placic. Chrupia lod na miejscu, nie wychodzac ze skladu. Cos okropnego! Tak jak pijak wychyla kielicha. Zapadlo milczenie. Stali cisi, zapatrzeni w noc pod gwiezdzistym sklepieniem nieskonczonosci. Prawie tak samo nieskonczona w wyobrazni jawila im sie dziewicza dzungla, z ktorej co i rusz dobiegaly jakies odglosy i lamenty, jak gdyby cierpieli nawet wyzwolency, radujacy sie nowo otrzymana wolnoscia. Gwiazdy mrugaly do nich bez przekonania, a od podnoza wielkiego Kamienia szla ciemnosc. -W porzadku, fagory nas nie zjedza - szorstko rzekl Muntras, przerywajac trwozne wizje. - Bilosz, tam gdzie jest Soi, gdzies w tamtej stronie, znajduje sie Wyznia Wschodu, tak zwany Wysoki Nktryhk. Rzadko kto tam dociera. Jest 200 omalze niedostepny i -jak glosi legenda - zyja tam tylko fagory. Podczas jazdy w tym swoim Avernusie widziales kiedykolwiek Wysoki Nktryhk?-Tak, Krillio, wiele razy. A w naszych osrodkach wypoczynkowych mamy odpowiednie symulacje. Szczyty Nktryhku na ogol tona w chmurach, wiec obserwujemy je w podczerwieni. Najwyzszy plaskowyz, niczym dach wienczacy ten masyw, ma ponad dziewiec mil wysokosci i zahacza o stratosfere. Cudowny widok - i straszny, prawde mowiac. Nie, nawet fagory nie zyja na najwyzszych stokach. Szkoda, ze nie mam przy sobie fotogramow, ale nie bardzo mozemy zabierac tego rodzaju przedmioty. -Mozesz mi wyjasnic, jak robicie te... fagorogramy? -Fotogramy. Sprobuje w Lordrardrze. -Zgoda, no to schodzimy, nie bedziemy tu sterczec, az nam sie objawi Akhanaba. Zjedzmy cos, przespijmy sie i odbijamy z samego rana. -Avernus wzejdzie za godzine. Przelot przez cale niebo zajmie mu okolo dwudziestu minut. -Bilosz, ty byles ciezko chory. Za godzine powinienes lezec w lozku. Zjesz cos i do lozeczka - sam. Musze ci zastapic ojca tu na Ziemi... chcialem powiedziec, na Helikonii. Wtedy twoi rodzice, jesli nas widza, beda szczesliwi. -- Tak naprawde to my nie mamy rodzicow, tylko klany - wyjasnil Bilo, gdy minawszy sklepiony luk sposobili sie do zejscia. - Stosujemy ciaze pozamaciczna. -Z prawdziwa przyjemnoscia obejrzalbym na rysunku, jak wy sobie radzicie z czyms takim. Wracajac kretymi schodami na ziemie Bilo sciskal dlon Abathy. W dolnym biegu rzeki zmienil sie krajobraz. Intensywnie uprawiane pola utworzyly nowy pejzaz najpierw na jednym, a potem i na drugim brzegu. Dzungla zostala za rufa. Plyneli przez kraine lessu. "Polarna Panna" wsliznela sie do Ottassolu prawie niepostrzezenie dla jej pasazerow, jako ze nie byli przyzwyczajeni do miast kryjacych swe istnienie pod ziemia. Diw dogladal wyladunku towarow na keje, podczas gdy kapitan polarny Muntras wzial Bila pod poklad do juz opuszczonej kajuty. -Dobrze sie czujesz? -Wspaniale. Ale to nie potrwa dlugo. Gdzie Abatha? -Posluchaj, Bilosz, chce, abys tu cicho przesiedzial, dopoki nie zalatwie malutkiego interesu w Ottassolu. Musze odwiedzic kilku znajomych. I przekazac wazny list. Tu nie ma wiejskich gamoni, tutaj sa cwaniaki kute na cztery nogi. Nie chcialbym, aby ktorys z nich dowiedzial sie o twoim istnieniu, rozumiesz? -A to dlaczego? 201 Muptras spojrzal mu prosto w oczy.-A to dlatego, ze jestem stary gamon i wierze w twoja opowiesc. Bilo usmiechnal sie z radoscia. -Dziekuje. Masz wiecej rozumu od Sartoriirwrasza i krola. Uscisneli sobie dlonie. Masywny kapitan polarny zdawal sie wypelniac cala malenka kajute. Nachylil sie poufale. -Nie zapominaj, jak oni dwaj cie potraktowali, i zrob tak, jak mowie. Nie wychodz z kajuty. Nie pokazuj sie nikomu na oczy. -A tymczasem ty zszedlszy na lad bedziesz znowu zalewal robaka. Gdzie jest Abatha? Wielka dlon uniosla sie w ostrzegawczym gescie. -Jestem za stary na jalowe dyskusje. Nie zaleje robaka. Wroce jak najszybciej. Zamierzam cie dowiezc bezpiecznie do Lordrardry, gdzie bedziecie pod dobra opieka, ty i ten twoj magiczny chronometr. Tam mozesz mi do woli opowiadac o statku, ktorym tu przybyles, i o innych cudach. Ale najpierw musze zalatwic pewien interes, no i dostarczyc ten list. Bilo ledwo panowal nad soba. -Krillio, gdzie jest Abatha? -Tylko mi sie znowu nie rozchoruj. Abatha poszla sobie. Wiesz, ze nie plynela dalej, tylko do Ottassolu. -Odeszla bez slowa pozegnania? Bez pocalunku? -Diw byl zazdrosny, wiec ja troche pogonilem. Przykro mi. Kazala cie usciskac. Ona musi zarabiac na zycie, jak kazdy inny. -Zarabiac na zycie... - Slowa uwiezly mu w gardle. Korzystajac z okazji Muntras zwinnie wymknal sie z kajuty i od zewnatrz zamknal drzwi na klucz. Z usmiechem schowal klucz do kieszeni. -Zaraz wracam - pocieszyl Bila, ktory zaczal lomotac do drzwi. Muntras wspial sie na schodki zejsciowki, przemierzyl poklad i pomalutku zszedl po kladce. Przy drugim koncu kei widnial wylot tunelu wiodacego w glab lessu. Napis nad tunelem glosil: LORDRARDRYJSKA KOMPANIA HANDLU LODEM. SKLAD TRANZYTOWY. Nabrzeze bylo tu skromne. Glowne nabrzeze Lordrardryjskiej Kompanii lezalo pol mili dalej w dol rzeki, bylo o wiele wspanialsze i cumowaly przy nim pelnomorskie statki. Tu za to bylo bezpieczniej, bo nie czyhaly wscibskie oczy. Muntras doszedl tunelem do biura. Widzac wlasciciela dwaj wystraszeni pracownicy zerwali sie na nogi, schowawszy karty do gry pod rejestry. Poza nimi w biurze przebywali Diw i Abatha. -Dziekuje, Diw. Moglbys zabrac stad ludzi i na chwilke zostawic mnie z Abatha? Diw swoim zwyczajem markotnie wykonal polecenie. Kiedy zamknely sie 202 drzwi za trojka mezczyzn, Muntras przekrecil klucz w zamku i zwrocil sie do dziewczyny:-Siadaj, mala, jesli masz ochote. -Czego chcesz? Podroz sie nareszcie skonczyla, wiec nic ci do mnie. Sprawiala wrazenie zagniewanej i zarazem sploszonej. Niepokoil ja widok drzwi zamknietych na klucz. W sciagnietych niezadowoleniem ustach Muntras rozpoznal grymas jej matki. -Nie badz niegrzeczna, mloda damo. Dotychczas zachowywalas sie przyzwoicie i jestem z ciebie zadowolony. Moze nie zdajesz sobie sprawy z tego, ze kapitan Krillio Muntras, choc stary, jako sprzymierzeniec jest duzo wart dla takiej jak ty siusiumajtki. Jestem zadowolony z ciebie i zamierzam cie wynagrodzic za to, ze bylas bardzo mila dla mnie i Bilosza. Nieco sie uspokoila. -Przepraszam. To przez te wasze tajemnice. Chcialam powiedziec Biloszo-wi do widzenia. Co mu odbilo w szlejach? Sluchajac jej dobywal srebrniki z sakiewki u pasa. Z usmiechem wyciagnal do dziewczyny garsc srebra. Abatha zblizyla sie i siegnela po pieniadze, a wowczas zlapal ja druga reka za nadgarstek. Krzyknela z bolu. -Spokojnie, panienko, bierz te pieniadze, tylko przedtem uczynisz mi pewne wyznanie. Ottassol to wielki port, prawda? Scisnal jej nadgarstek, az syknela: -Tak. -A w takim wielkim porcie jest mnostwo cudzoziemcow, prawda? Uscisk. Sykliwe "tak". -Wiesz, ze wsrod tych cudzoziemcow sa ludzie z innych kontynentow? Kolejny uscisk. Kolejne sykniecie. -Z Hespagoratu, na przyklad? Uscisk i sykniecie. -I nawet z dalekiego Sibornalu? Uscisk, sykniecie. -Nie wylaczajac Uskutow? Uscisk... Chwila ciszy... Syk. Chociaz jego zmarszczone czolo wskazywalo, ze ten katechizm nie dobiegl konca, Muntras puscil nadgarstek poczerwienialy w trakcie przesluchania. Wziawszy srebrniki Abatha wrzucila je do kieszeni podroznej torby u swych stop, cala swa wypowiedz ograniczajac do ponurej miny. -Rozsadna dziewczynka. Nie bedziesz bral, nie bedziesz mial. I chyba sie nie myle uwazajac, ze w Matrassylu uprawialas z pewnym Uskutem dwustronny handel zwyczajowymi towarami? Czyz nie tak? Ponownie zrobila zawzieta mine, stajac w takiej postawie, jakby zamierzala rzucic sie na niego. 203 -Jakie by mialy byc te zwyczajowe towary?-Takie, ktorymi handlujesz ty i twoja mamusia, slicznotko - pieniadz i kunia. Posluchaj, przede mna nie masz co ukrywac prawdy, bo wiem wszystko od twojej mamusi, tylko trzymalem to w tajemnicy przez caly ten dlugi czas. Przez czas tak dlugi, ze musisz mi teraz przypomniec imie owego mezczyzny z uskuckiej rasy, ktoremu sprzedalas swoj towar. Abatha pokrecila glowa. Oczy miala pelne lez. -I pomyslec, ze uwazalam cie za przyjaciela. Daj mi spokoj! Gosc tak czy owak opuscil Matrassyl i wrocil do swego kraju. Grozily mu klopoty... Wlasnie dlatego przyplynelam na poludnie, jesli juz chcesz wiedziec. Matka powinna trzymac swoj ochlujowy jezor za zebami. -Rozumiem. Zamiast dawac pieniadze, dal drapaka... No dobrze, chce tylko uslyszec, jak wymawiasz jego imie, po czym jestes wolna. Ukryla twarz w dloniach. -lo Paszaratid - powiedziala nie odejmujac dloni od twarzy. Zapadla krotka cisza. -Wysoko mierzylas, moja fildko - rzekl po chwili. - Az trudno uwier2yc. Ambasador Sibornalu we wlasnej osobie! W gre nie wchodzila sama kunia, lecz i strzelby. Czy malzonka go nakryla? -A jak myslisz? Znow pokazywala rogi. Corka przescignela matke. -No dobrze - ozywil sie. - Dziekuje, Abatho. Teraz nie watpisz, ze mam cie w garsci. A ty masz mnie w garsci. Wiesz o Biloszu, Nikt wiecej nie moze o nim wiedziec. Milcz i nigdy nie wymieniaj jego imienia, nawet przez sen. Ot, jeden z wielu klientow. Zaplacil i odszedl. Jesli wspomnisz o nim komukolwiek, skresle kilka slow do sibornalskiego rezydenta w tym miescie i popadniesz w tarapaty. W tym religijnym kraju stosunki plciowe borlienskich dam z obcymi ambasadorami sa surowo zakazane. Zawsze wioda do szantazu - lub morderstwa. Gdy wiadomosc o tobie i Paszaratidzie wyjdzie na jaw, przepadniesz jak kamien w wode. Rozumiemy sie? -Och, tak, stary gegaczu! Tak. -Swietnie. I rozsadnie. Radze ci trzymac usta i uda mocno zacisniete. Zabiore cie do przyjaciela, z ktorym musze sie zobaczyc. Moj przyjaciel jest uczonym. Potrzebuje pomocy domowej. Placi regularnie i dobrze. Nie jestem urodzonym tyranem, Abatho, choc lubie stawiac na swoim. Wyswiadczam ci przysluge - przez wzglad na twoja matke i na ciebie. O wlasnych silach w Ottassolu wkrotce bys sie stoczyla do rynsztoka. Umilkl, by zobaczyc, co dziewczyna powie, ale widzial tylko jej nieufne spojrzenie. -Zostan z moim uczonym przyjacielem, w bogatym domu, a nie bedziesz 204 musiala robic z siebie kurwy. Na pewno znajdziesz dobrego meza -jestes sliczna i nieglupia. To bezinteresowna propozycja.-Zeby twoj przyjaciel mial na mnie oko, jak sadze. Odal wargi, mierzac ja wzrokiem. -Niedawno sie ozenil, wiec da ci spokoj. Chodz. Zlozymy mu wizyte. Wytrzyj nos. Kapitan polarny Muntras przywolal jednokolke. Wsiadl razem z Abatha i jednokolka ruszyla, zaprzezona w pare weteranow Zachodnich Wojen, ktorzy do spolki mieli dwie i pol reki, trzy nogi i takaz mniej wiecej liczbe oczu. Z fasonem i skrzypieniem dotoczyli sie przez ottossolskie zaulki na Dziedziniec Strazy, skapany w jasnosci dnia lejacej sie z prostokatu nieba nad ich glowami. Masywne drzwi w dole schodow mialy szyld u nadproza. Wysiedli z ciasnego pojazdu. Muntras wreczyl weteranom monete i zadzwonil do drzwi. Raczej nie nalezalo sie spodziewac, zeby czlowiek takiej profesji, jak astrolog, okazywal zaskoczenie czyjas wizyta, jednak sciskajac dlon starego przyjaciela Bardol KaraBansita uniosl brew na widok dziewczyny. Przy winie, ktore podawala jego kochajaca malzonka, KaraBansita zapewnil, ze z prawdziwa radoscia przyjmie panne AbathaVasidol pod swoj dach. -Nie sadze, abys pragnela sie babrac w scierwach mustangow, ale tu sa rowniez przyjemniejsze rzeczy do roboty. Zalatwione. Witaj wsrod domownikow. Jego malzonka wygladala na mniej zachwycona takim obrotem sprawy, lecz nic nie mowila. -Komu w droge, temu czas, a zatem dziekuje i klaniam sie unizenie - rzekl Muntras wstajac z fotela. Wstal takze KaraBansita, tym razem zdumiony nie na zarty. W ostatnich latach kapitan polarny nie mial zwyczaju spieszyc sie nigdzie i nigdy. Dostarczywszy swiezy lod, ktorego pokazna ilosc szla na potrzeby zywych i martwych domownikow KaraBansity. zwykl byl zasiadac do dlugiej i milej pogawedki. Ten pospiech musi cos oznaczac - pomyslal KaraBansita. -Z wdziecznosci za sprowadzenie tej mlodej damy musze cie chociaz odwiezc do statku - powiedzial. - Nie, nie, ja nie ustapie. I nie ustapil, w wyniku czego zbity z tropu Muntras ani sie obejrzal, jak z kolanami wcisnietymi w kolana astrologa siedzial z nim nos w nos i nie mial gdzie skierowac spojrzenia, jak tylko w jego oczy naprzeciwko siebie, podczas gdy trzesaca nimi dwoma jednokolka zmierzala pod SKLAD TRANZYTOWY. -Twoj przyjaciel Sartoriirwrasz... - zaczal kapitan polarny. -Tusze, ze ma sie dobrze? -Nie. Zostal odprawiony przez krola i zniknal. -Sartori zniknal. Gdzie? 205 -Gdyby ludzie wiedzieli gdzie, nie gadano by o zniknieciu - rzekl ironicznie Muntras, cofajac jedno kolano.-Co sie stalo, na milosc Patrzycielki? -Slyszales o krolowej krolowych, rzecz jasna. -Tedy przeplywala w drodze do Grawabagalinien. Wedle doniesien, zaginelo piec tysiecy kapeluszy, beztrosko rzuconych w powietrze, gdy przybila do krolewskiej przystani. -JandolAnganol i twoj przyjaciel poroznili sie o Masakre Myrdolatorow. -Po czym on wzial i zniknal? Muntras bardzo ostroznie kiwnal glowa, ale i tak prawie zetkneli sie nosami. -W palacowych lochach, jak wielu innych? -Bardzo mozliwe. Albo byl na tyle sprytny, by zwiac ze stolicy. -Musze wybadac, co sie stalo z jego manuskryptami. Obaj zamilkli. Pod skladem Muntras dotknal rekawa towarzysza. -Bardzo to uprzejmie z twojej strony, ale wysiadac juz naprawde nie musisz. KaraBansita z najglupsza mina wysiadl mimo wszystko. -Daj spokoj, przejrzalem twoj podstep. Bardzo sprytny. Moja zona blizej sie zapozna z ta twoja sliczna AbathaYasidol, a tymczasem my po cichutku wysuszymy pozegnalna flaszke u ciebie na pokladzie, co nie? Myslales, ze sie nie polapalem w twojej grze? -Nie, ale... Podczas gdy Muntras goraczkowo placil przewoznikom, astrolog juz kroczyl dostojnie w strone przycumowanej u nabrzeza "Polarnej Panny". -Spodziewam sie, ze znajdziesz flaszke egzageratu na pokladzie - weso-lutko rzucil KaraBansita, kiedy go Muntras dogonil. - A skadzes wytrzasnal te mloda osobke, ktora byles uprzejmy zostawic u mnie? -To przyjaciolka przyjaciela. Ottassol nie jest bezpiecznym miejscem dla niewinnych mlodych dziewczat, takich jak Abatha. ,,Polarna Panna" stala pod straza dwoch fagorow, noszacych na ramieniu opaske z nazwa kompanii. -Przykro mi, lecz nie moge cie wpuscic na poklad, przyjacielu - Muntras zagrodzil KaraBansicie droge, znow niemal sie z nim zetknawszy oczyma. -Dlaczego, o co chodzi? To chyba twoj ostatni rejs? -Och, wroce tu... Mieszkam o krok, zaraz po drugiej stronie morza... -Ale zawsze sie boisz piratow. Muntras wzial gleboki wdech. -Powiem ci prawde, tylko zachowaj ja dla siebie. Mam przypadek zarazy na pokladzie. Winienem zglosic to w zarzadzie portu, ale nie zglosilem, bo spieszno mi do domu. Nie mozesz wejsc na statek. Wykluczone. Narazilbys swoje zycie. 206 -Mmm... - KaraBansita ukryl brode w wielkiej lapie, patrzac na Muntrasa spod oka. - W moim fachu jestem za pan brat z choroba i pewnie na nia odporny. Dla Wielkiego Egzageratu zaryzykuje nawet glowe.-Przykro mi, ale nie. Nie bede ryzykowal utraty najlepszego przyjaciela. Wkrotce znow tu zawitam, juz nie w pospiechu, i tak sobie popijemy, ze obudzimy sie pod stolem... Gadajac jak najety uscisnal dlon KaraBansity i uciekl niemalze klusem. Z tupotem wbieglszy po okretowej kladce krzyknal na syna i wszystkich marynarzy, ze maja natychmiast odbijac. KaraBansita stal na nabrzezu i patrzyl, dopoki kapitan polarny nie zniknal pod pokladem. Wowczas astrolog z wolna obrocil sie na piecie i odszedl niespiesznym krokiem. W pewnym miejscu przystanal jak wryty posrod labiryntu uliczek i pstryknawszy palcami wybuchnal smiechem. Wydalo mu sie, ze rozwiazal te malenka zagadke. Aby uczcic kolejny tryumf astrologii, skrecil w najblizszy dziedziniec i wstapil do tawerny, w ktorej nikt go nie znal. -Maly egzagerat - zamowil. Sam sobie stawial w nagrode. Ludzie sami sie sypia, sami sie bezwiednie zdradzaja w rozmowie z tego prostego powodu, ze nienawidza poczucia winy. Z ta swiadomoscia wspomnial slowa swoje i Muntrasa podczas jazdy jednokolka. "W palacowych lochach... Bardzo mozliwe". "Bardzo mozliwe" nie mowi ani tak, ani nie. Jasne. Kapitan polarny uchronil przed krolem i teraz szmuglowal Sartoriirwrasza do kryjowki w Dimariamie. Sprawa byla zbyt niebezpieczna, zeby mogl zawierzyc nawet ottassolskiemu przyjacielowi kanclerza... Saczac ognisty trunek astrolog bladzil myslami wokol szans, jakie sie otwieraly przed posiadaczem tej tajemnicy. W swym dlugim i burzliwym zyciu kapitan polarny Muntras musial nabijac w butelke zarowno przyjaciol, jak wrogow. Ludzie mu nie ufali, on jednak obdarzyl Bila silnym ojcowskim uczuciem, zapewne spotegowanym klopotami, jakich mu przysparzal wlasny syn, slaby na umysle Diw. Muntras lubil bezradnosc Bila i cenil jego zasob niezwyklej wiedzy, jak gdyby nierozerwalnie z nim zwiazanej. Bilosz rzeczywiscie byl heroldem innego swiata - kapitan nie mial zadnych watpliwosci. Postanowil niezlomnie bronic tej wyjatkowej istoty przed wlasnymi pobratymcami. Pozostala mu jeszcze drobna sprawa do zalatwienia przed wzieciem kursu na ojczysty Dimariam. W trakcie slimaczej zeglugi z pradem Takissy nie zapomnial o obietnicy, ktora dal krolowej. Do biura przy glownym nabrzezu kompanii w Ottassolu wezwal jednego ze swych kapitanow, szypra na kabotazowcu "Polarna Pinda", i polozyl przed nim list Myrdeminggali. -Plyniecie do Randonanu, zgadza sie? 207 -Do samej Ordelei.-W takim razie doreczysz ten oto dokument generalowi TolramKetine-towi, dowodcy Drugiej Borlienskiej Armii. Osobiscie odpowiadasz za oddanie dokumentu generalowi do rak wlasnych. Wszystko jasne? Rowniez przy glownym nabrzezu przeokretowal Bila na poklad wspanialej pelnomorskiej "Polarnej Pani", chluby swej floty. Okret mogl przewiezc dwiescie ton najczystszego lodu w blokach. W powrotny rejs zabieral ladunek drewna i zboza. Oraz podekscytowanego Bila i markotnego Diwa. Pomyslna bryza wypelnila zagle, az pracowac zaczely i spiewac liny takielunku. Kadlub niczym magnetyczna igla obrocil sie dziobem w kierunku poludniowym, prosto na daleki Hespagorat. Wybrzeza Hespagoratu z ich melancholijnym swiatem fauny stanowily powszedni widok z pokladu Avernusa. W centrum uwagi znalazly sie dopiero wtedy, gdy doplywal do nich kruchy drewniany stateczek wiozacy Bila Xiao Pina. Zycie na Ayernusie bylo pozbawione dramatycznego wymiaru. Stronilo od dramatu.,,Emocje - rzecz zbedna" - napisano w rozprawce,,0 trwaniu jednej helikonskiej pory roku nad dlugosc zycia ludzkiego". Jednak teraz uwidocznil sie dramatyczny konflikt, zwlaszcza wsrod mlodziezy szesciu wielkich rodow. Sytuacja zmuszala kazdego albo do aprobaty, albo dezaprobaty wobec postepowania Bila. Przewazala opinia o jego nieudolnosci. Trudniej bylo przyznac, ze wykazuje odwage i duze zdolnosci przystosowawcze do nowych warunkow. Gwaltownosc sporow sycila sie teskna nadzieja, ze Bilo przekona ludzi na Helikonii i Helikonczycy wreszcie uwierza, ze oni, Avernusjanie, tez istnieja. Chyba przekonal Muntrasa, to fakt. Lecz Muntrasa uwazano za malo wazna osobe. A wszystko wskazywalo na to, ze Bilo, przekonawszy Muntrasa, nie kiwnie juz palcem w tej sprawie, tylko samolubnie bedzie korzystal z pozostalych mu dni zycia, zanim ulegnie wirusowi helikoidalnemu. Ogromnym rozczarowaniem bylo niepowodzenie Bila z Jandol-Anganolem i Sartoriirwraszem. Chociaz ci dwaj mieli pilniejsze sprawy na glowie, bez dwoch zdan. Malo kto na Avernusie stawial sobie pytanie, co konkretnie krol i kanclerz mogliby uczynic, gdyby zadali sobie trud zrozumienia Bila i uwierzyli H' istnienie jego...innego swiata". Albowiem takie pytanie budzilo refleksje, ze Ayernus o wiele mniej znaczy dla Helikonii niz Helikonia dla Avernusa. Sukcesy i niepowodzenia Bila porownywano z dokonaniami poprzednich tryumfatorow Helikonskiej Loterii. Niewielu z nich spisalo sie lepiej od Bila, prawde mowiac. Niektorzy zostali zabici zaraz po wyladowaniu na planecie. Kobietom wiodlo sie gorzej niz mezczyznom; avernusjanskie zycie bez atmosfery rywalizacji sprzyjalo rownouprawnieniu pici - inaczej sie toczylo zycie na powierzchni planety i wiekszosc tryumfatorek loterii zmarla w niewoli. Kilku silnym osobowosciom uwierzono w ich historie, a w jednym przypadku powstal kult religijny wokol Zbawiciela z Zaswiatow (by przytoczyc jeden z jego przydomkow). Kult upadl po 208 tym, jak legion Poborcow obrocil zamieszkiwane przez wiernych wioski w perzyne. Najsilniejsze indywidualnosci nie przyznawaly sie do swego pochodzenia i zyly na wlasny rachunek. W jednym wszyscy wybrancy losu wykazali zadziwiajaca zgodnosc. Pomimo surowych przestrog ze strony swych guru, wszyscy miewali stosunki seksualne z Helikonczykami. Cmy zawsze ida w najjasniejszy plomien.Przejscia Bila jedynie umocnily powszechna wsrod Ayernusjan niechec do helikonskich religii. Wyznawano jednomyslny poglad, ze owe religie stoja rozumnemu i rozsadnemu zyciu na zawadzie. Mieszkancy planety jawili sie jako uwiklani w sidla klamstwa. Bez sladu zyciowej pogody, bez postrzegania wlasnego zycia jako formy sztuki. Odmienne wnioski formulowano na odleglej Ziemi. Dotyczacy JandolAn-ganola, Sartoriirwrasza i Bila Xiao Pina epizod z opaslej ksiegi dziejow byl studiowany z wysublimowanym smutkiem niedostepnym dla nikogo na Ayernusie, ze smutkiem, w ktorym obojetnosc i wspolczucie osiagnely stan idealnej rownowagi. Ziemianie przewaznie mieli juz za soba etapy dlawienia religijnej wiary, zastepowania jej ideologia, przekladania na modne kulty badz sprowadzania religii do roli zrodla odniesien do literatury i sztuki. Obywatele Ziemi potrafili zrozumiec, ze religia zapewnia chwilke wiecznosci nawet harujacym chlopom. Rozumieli, ze najslabsi maja najsilniejsza potrzebe bogow. Rozumieli, ze nawet Akhanaba torowal droge religijnemu postrzeganiu zycia, ktoremu niepotrzebny zaden Bog. A juz najdokladniej rozumieli przyczyne niewrazliwosci ancipitalnej rasy na religijne porywy, przyczyne tkwiaca w praarchaizmie umyslow, niezdolnych wzniesc sie na takie szczyty niepokoju. Fagory nigdy nie zdolaja osiagnac moralnych wyzyn, gdzie by sie mogly ponizyc przed falszywymi bogami. Avernusjanscy materialisci, o tysiac lat swietlnych dalecy od tej opinii, zachwycali sie fagorami. Nie przeoczyli, ze Bilo byl lepiej przyjmowany pod palacem niz w palacu. Niektorzy glosno rozwazali, czy nastepny wybraniec fortuny nie powinien zwiazac swego losu z ancipitami w nadziei, ze na ich czele obali balwany ludzkosci. Do takiej konkluzji przywiodly wielogodzinne, rzeczowe i logiczne dysputy. U jej podstaw legla zazdrosc o swobode helikonskich istot ludzkich, nawet w ich upadlym stanie - zazdrosc zbyt niszczycielska, by jej stawic czolo w zamknietej klatce Ziemskiej Stacji Obserwacyjnej. XIII. ZA LEPSZYM OREZEM Przemijal maly rok, chociaz jego pory rozmyly sie w wielkiej powodzi Freyrowe-go lata. Kosciol swiecil swoje dni swiete. Wulkany wybuchaly. Slonca toczyly sie ponad zgietymi grzbietami chlopow. Krol JandolAnganol schudl od wyczekiwania na nadejscie dyspensy rozwodowej. Snul plany drugiej kampanii w Kosgatcie, pobicia Darwiisza i odzyskania odrobiny popularnosci. Stala goraczkowa aktywnoscia maskowal wewnetrzne udreki. Gdziekolwiek by szedl, po pietach deptal mu fagorzy miodek Juli, razem z innymi cieniami, ktore znikaly, gdy krol obrocil na nie swoj orli wzrok.JandolAnganol zmowil modlitwe, przyjal biczowanie z rak wikariusza, wykapal sie, ubral i wyszedl na palacowy dziedziniec, przy ktorym trzymano muslangi w stajni. Nosil bogata keedrante haftowana w wizerunki zwierzat, jedwabne spodnie i skorzane buty z cholewami. Na keedrancie zapial skorzany polpancerz nabijany srebrnymi gwozdziami. Ulubiona klacz krola czekala osiodlana. Dosiadl Czajki. Nadbiegl Juli piszczac i nazywajac krola ojcem. JandolAnganol wciagnal mlodka za siebie na grzbiet mustanga. Truchtem zapuscili sie w pagorkowate tereny parkowe na tylach palacu. W nakazanej szacunkiem odleglosci za krolem podazyl oddzial Pierwszej Gwardii Fagorzej - ktorej JandolAnganol ufal w tych niepewnych czasach bardziej niz kiedykolwiek przedtem. Na policzku czul cieply powiew. Oddychal gleboko. Dokola wszystko okrylo sie szarym pylem na czesc dalekiego Rudyjonnika. -Dziz zzdrzelanie - zawolal Juli. -Tak, strzelanie. Tarcze ustawiono w kotlince, na ktorej stokach brassimy wypuszczaly swe skorzaste konary. Ludzie w czarnych ubiorach czynili goraczkowe przygotowania. Znieruchomieli na widok krola - w obliczu potegi majestatu mrozacego krew w zylach. Pierwsza Gwardia Fagorza, bezglosnie uformowawszy szereg, 210 zamknela wylot kotliny. Juli zeskoczyl z Czajki i uganial sie, nieswiadom powagi chwili. Krol z marsem na czole zastygl w siodle, jak gdyby byl wladny zmrozic krew rowniez we wlasnych zylach. Ze znieruchomialej gromadki wystapil jeden smialek, witajac krola. Smialkiem byl maly, chudy czlowieczek o niezwyklej fizjonomii, noszacy workowaty ubior swej profesji. Nazywal sie Ochlujolp-trekira. Imie uchodzilo za obrazliwe i osmieszajace. Mozliwe, ze z powodu tej zyciowej niesprawiedliwosci Ochlujolptrekira przyozdobil swoj wiek sredni w skrzydla ryzych bokobrodow i wasiska na ksztalt fagorzych uszu. Lagodnemu skadinad czlowieczkowi nadawalo to srogi wyglad, a wszelka pionowosc rysow rozlozylo na boki. Pod jastrzebim spojrzeniem wladcy nerwowo oblizywal wargi. Jego zdenerwowanie nie wzielo sie z aluzyjnosci imienia, lecz z faktu, ze byl krolewskim zbrojmistrzem i mistrzem cechu hutnikow. I z faktu, ze mieli wlasnie wyprobowac szesc strzelb wyrobionych pod jego nadzorem na wzor sibornalskich rusznic. Byla to druga proba. Pol tennera temu poddano probie pierwsze szesc strzelb i zadna nie wystrzelila. Stad oblizywanie warg. Stad sztywnosc kolan Ochlujolptrekiry.Krol tkwil wyprezony w siodle. Dal znak reka. Wszystkie postacie ozyly. Do wyprobowania strzelb wyznaczono szesciu fagorzych sierzantow. Wystapili, prezentujac wole twarze bez wyrazu, prezac szerokie bary i potezne kudlate cielska, przy ktorych rusznikarze sprawiali wrazenie chudych jak szkielety. Nowa bron Ochlujolptrekiry na oko nie roznila sie od pierwowzoru. Metalowa lufa miala cztery stopy dlugosci. Osadzono ja w drewnianym lozu zakonczonym wygieta kolba na dalsze dwie stopy. Lufa byla polaczona z lozem miedzianymi baczkami. Kurek zamka zostal wykuty z zelaza najwyzszej jakosci, jakie tylko piece cechu hutnikow mogly wytopic. Kolbe zdobil srebrny ornament z wyrytymi symbolami wiary. Jak w pierwowzorze, strzelbe ladowalo sie odprzodowo za pomoca pobojczyka. Pierwszy fagor sierzant stanal z pierwsza strzelba. Przytrzymal ja rusznikarzowi do zaladowania. Przykleknal w niedostepnej ludziom pozycji, zamiast do tylu wyciagnawszy golen w przod. Oparl koniec lufy na trojnoznej soszce, ktora przejela czesc ciezaru strzelby. Wycelowal. -Gotowe, Panie - zameldowal Ochlujolptrekira, niespokojnie zerkajac-to na bron, to na Jego Krolewska Mosc. Krol ledwo dostrzegalnie skinal glowa. Opadl kurek. Zaskwierczala podsypka. Potezny wybuch rozerwal strzelbe na kawalki. Sierzant chrapliwie krzyknal i runal na wznak. Czajka stanela deba. Ptaki z wrzaskiem poderwaly sie z drzew. JandolAnganol opanowal klacz. -Proba numer dwa. Sierzanta, ktory broczyl posoka z twarzy i piersi, odprowadzono na bok. Cichutko rzezil. Drugi sierzant zajal stanowisko. Druga strzelba wybuchla z jeszcze wieksza sila niz pierwsza. Drewniane drzazgi zagrzechotaly na krolewskim napiersniku. Sierzantowi urwalo dolna szczeke. 211 Trzecia strzelba nie chciala wypalic. Wielokrotnie podsypywano proch na panewke, az kula wreszcie wypadla z lufy prosto na ziemie. Krolewski zbrojmistrz parsknal nerwowym smiechem, blednac jak plotno.-Z c/warta pojdzie lepiej - rzekl. Z czwarta poszlo lepiej. Wypalila bez niespodzianek, a kula ugrzezla przy krawedzi tarczy. Tarcza byla lucznicza, wielka i oddalona o zaledwie tuzin podwojnych krokow, jednak strzal uznano za celny. Piatej rusznicy smetnie rozpekla sie lufa na calej dlugosci. Z szostej oddano strzal, lecz kula chybila tarczy. Zbici w gromadke rusznikarze utkwili spojrzenia w ziemi. Ochlujolptrekira podszedl do krolewskiego strzemienia. Ponownie zlozyl uklon. Wasy mu drzaly. -Czynimy postepy. Chyba nasze ladunki prochowe sa troche za silne. Panie. -- Wrecz przeciwnie, to wasze metale sa zbyt slabe. Za tydzien masz mi tu przyniesc szesc doskonalych rusznic albo kaze drzec pasy z wszystkich twoich towarzyszy cechowych, poczynajac od ciebie, i obdartych ze skory pogonie do Kosgattu. Chwyciwszy jedna z rozerwanych strzelb gwizdnal na Juliego i pogalopowal po szarej murawie w kierunku palacu. W najskrytszej czesci palacowej fortecy - w samym jej sercu, o ile palacowe fortece maja serca - brakowalo powietrza. Niebiosa sie zasnuly, czego wierna namiastke bylo widac wszedzie na ziemi, w kazdym kacie, na kazdym parapecie, gzymsie, karniszu. w kazdym zakatku i zakamarku, gdzie uparcie zalegaly popioly Rudyjonnika. Dopiero minawszy grube drewniane drzwi, a potem drugie rownie grube jak pierwsze, krol uszedl popiolom. W miare jak schodzil kretymi schodkami w dol, ciemnosc i ziab gestnialy wokolo i niby wilgotna szmata spowily krola przy wkraczaniu w ciag podziemnych komnat zarezerwowanych dla specjalnych gosci. JandolAnganol przemierzyl trzy polaczone ze soba izby. Pierwsza byla najstraszniejsza; w przeszlosci pelnila role wartowni, kuchni, kostnicy oraz izby tortur i wciaz straszyly w niej sprzety poswiadczajace kazde z poprzednich wcielen. Nastepna, z pojedynczym lozkiem, sluzyla za sypialnie, tak jak dawniej sluzyla za kostnice, do dzis bardziej przypominajac te druga. W ostatniej przebywal YarpalAnganol. Stary krol siedzial owiniety kocem, oparlszy stopy na kracie kominka, w ktorym tlila sie kloda. Przez okratowane okienko wysoko za plecami starca wpelzalo swiatlo, rysujac jego ksztalt podobny do ciemnego kopczyka z malenka czaszka na szczycie. JandolAnganol ogladal to wszystko wiele razy. Ksztalt, koc, fotel, krata, posadzka, nawet kloda, ktora nigdy sie na dobre nie rozpalila w tym ociekajacym 212 wilgocia powietrzu - to wszystko nie uleglo zmianom przez dlugie lata. Zdawalo sie, ze w calym krolewstwie tylko tutaj mogl zobaczyc cos trwalego.Stary krol na wpol obrocil sie w fotelu, wydawszy dziwny bulgot z gardla, jak gdyby przygotowywal sie do odchrzakniecia. Spojrzenie mial ni to nieprzytomne, ni to oblakane. -To ja... Jan. -Wydawalo mi sie, ze poznaje tamta drozke... gdzie ryby wyskakuja nad wode... Ty... - Usilowal rozplatac sidla swych mysli. - Czy to ty, Janie? A gdzie ojciec? Ktora godzina? -Dochodzi czternasta, jesli to cie interesuje. -Czas zawsze interesuje czlowieka. - YarpalAnganol zaniosl sie upiornym chichotem. Czy nie czas juz, aby Borlien stuknelo we Freyra? -Gadki starej babki. Chce ci cos pokazac. -Jakiej starej babki? Twoja babka nie zyje, chlopcze. Nie widzialem jej od... a moze byla tutaj? Nie pamietam. Moze by wniosla troche ciepla do palacu... Zdawalo mi sie, ze czuje swad spalenizny. -To wulkan. -Ach tak. Wulkan. Myslalem, ze to moze byc Freyr. Czasami bladza mi mysli... Chcesz usiasc, chlopcze? - Zaczal sie dzwigac na nogi, lecz JandolAn-ganol usadzil ojca z powrotem. - Znalazles juz Robe? Juz sie urodzil, nieprawdaz? -Nie wiem, gdzie jest Roba... na pewno jest niespelna rozumu. Stary krol zachichotal. -Maly spryciarz. Od rozumu mozna dostac bzika, sam wiesz... przypominasz sobie, jak te ryby wyskakiwaly z sadzawki? Tak, Roba zawsze mial w sobie szczypte szalenstwa. To juz prawie mezczyzna, jak sadze. Jesli go tu nie ma, to nie moze cie zamknac w lochu, nieprawdaz? Ani ty nie mozesz go ozenic. Jak jej na imie? Kuna. Jej tez nie ma. -Jest w Grawabagalinien. -Swietnie. Mam nadzieje, ze on nie zabije Kuny. Jej matka byla piekna kobieta. A moj stary druh Ruszwen? Czy Ruszwen nie zyje? Nie wiem, na co wy tam na gorze tracicie polowe czasu. -Ruszwen zniknal. Moi szpiedzy melduja, ze uciekl do Sibornalu, jakby mu to mialo pomoc. Obaj zamilkli. JandolAnganol stal z rusznica w reku, nie kwapiac sie do przerywania gonitwy ojcowskich mysli. Z ojcem bylo gorzej niz kiedykolwiek. -Moze zobaczy Wielkie Kolo Kharnabharu. To ich swiety symbol, jak wiesz. - Z wysilkiem i dopiero gdy zsunal mu sie koc, zdolal obrocic glowe na starej zesztywnialej szyi, aby spojrzec na syna. - Powiedzialem, ze to ich swiety symbol. -Wiem. 213 -No to staraj sie odpowiadac, gdy do ciebie mowie... Co z tym drugim typem, Uskutem, tak, Paszaratidem? Zlapali go?-Nie. Jego zona tez wyjechala, tenner temu. Starzec z westchnieniem ponownie zatonal w fotelu. Dlonie mu nerwowo drgaly na kocu. -Wyglada mi na to, ze prawie nikt nie zostal w Matrassylu. JandolAnganol odwrocil twarz w kierunku szarego prostokata swiatla. -Tylko ja i fagory. -Czy ci mowilem, Janie, co lo Paszaratid zwykl byl robic? Ilekroc mu pozwolono zajrzec do mnie? Dziwne zachowanie, jak na mezczyzne z polnocnego kontynentu. Oni sa bardzo opanowani, beznamietni, w przeciwienstwie do Borlienczykow. -Spiskowales z nim, jak mnie obalic? -Ja siedzialem sobie w fotelu, kiedy on przeciagal stol, ciezki stol. Mial zwyczaj ustawiac go pod owym okienkiem. Slyszales w ogole o czyms takim? JandolAnganol zaczal chodzic tam i z powrotem po lochu, omiatajac spojrzeniem katy, jak gdyby szukal drogi ucieczki. -Pewnie podziwial widok z twych luksusowych apartamentow. Z fotela dobiegl smiech, podobny meczeniu kozy. -Dokladnie tak. Podziwial widok. Swiete slowa. Swietne okreslenie. A byl to widok... no coz, jesli przysuniesz sobie stol, chlopcze, sam zobaczysz. Zobaczysz okna komnat Myrdeminggali i jej werande... - Nie dokonczyl, gdyz suchy kaszel zagrzechotal mu w gardle. Krol przyspieszyl kroku. -Zobaczysz widok basenu, w ktorym Kuna zwykla sie pluskac nago ze swymi damami. Tak bylo, zanim ja odprawiles, rzecz jasna... -Co bylo, ojcze? -To bylo, co bylo. Powiedzialem ci, tylko ze ty nie sluchasz. Ambasador wlazil na ten stol i podgladal twoja krolowa rozebrana do rosolu albo do skrawka muslinu... Bardzo... bardzo nieszablonowe zachowanie, jak na Sibornal-czyka. Uskuta. Albo na kogokolwiek, w rzeczy samej. -Dlaczego mi wtedy nie powiedziales? Przystanal naprzeciwko zgrzybialej postaci ojca. -Ha. Zabilbys czlowieka. -Powinienem byl go zabic. Tak. Nikt by mi nie mial za zle. -Sibornalczycy by mieli. Borlien by popadlo w gorsze tarapaty niz te obecne. Ty nigdy sie nie nauczysz dyplomacji. Dlatego ci nie powiedzialem. JandolAnganol podjal swoj obchod. -Ty stary wyrachowany ochluju! Chyba nienawidziles Paszaratida za to, co robil? -Nie... a niby po co sa kobiety? Nie mam nic przeciwko nienawisci. Ona utrzymuje czlowieka przy zyciu, grzeje po nocach. To nienawisc cie tu sprowa- 214 dzila na dol. Kiedys, zapomnialem, w ktorym roku, przyszedles, aby porozmawiac o milosci, ale ja znam tylko...-Dosc! - krzyknal JandolAnganol, tupiac butem w kamienne plyty. - Nigdy wiecej nie bede rozmawial o milosci, ani z toba, ani z nikim. Dlaczego nigdy mi nie pomozesz? Dlaczego mi nie powiedziales, co kombinuje Paszaratid? Czy potajemnie spotkal sie kiedys z Kuna? -Kiedy ty wreszcie dorosniesz? - Zlosliwosc zabrzmiala w starczym glosie. - Przypuszczam, ze noc w noc wlazil w jej cieple gniazdko... Skulil sie, oczekujac, ze spadnie nan uniesiona piesc syna. Lecz JandolAnganol, zamiast uderzyc ojca, kucnal przy jego fotelu. -Chce, abys cos obejrzal. I powiedzial mi, co ty bys zrobil. Polozyl ojcu na kolanach krajowa rusznice, te z lufa peknieta na calej dlugosci. -Ciezkie. Zabierz to. Teraz jej ogrody sa zapuszczone... Stary krol zepchnal rusznice na podloge. JandolAnganol zostawil ja tam, gdzie spadla. -Te strzelbe wyrobil cech Ochlujolptrekiry. Lufa pekla przy strzale. Z szesciu rusznic wykonanych na moje polecenie tylko jedna wystrzelila jak nalezy. Z poprzednich szesciu - ani jedna. Co sie stalo? Dlaczego nasz cech wyrobnikow broni, chlubiacy sie istnieniem podobno od wielu stuleci, nie umie zrobic prostej strzelby? Wrak starca w fotelu milczal chwile, bezradnie podciagajac koc. Wreszcie przemowil. -Od starosci nic nie robi sie lepsze. Spojrz na mnie. Spojrz na moj fotel... Byc moze zbyt wiele organizacji jest zbyt starych... Co to ja chcialem rzec? Ruszwen mi mowil, ze na czas Wielkiej Zimy potworzono rozmaite cechy rzemieslnicze, po to, aby przekazywaly swa wiedze z pokolenia na pokolenie, przez wszystkie mroczne stulecia az do wiosny. -Mnie tez mowil... I co z tego wynika? Dychawiczny glos YarpalAnganola nabral mocy. -No coz, z wiosny to wynika lato. A z uplywu por roku wynika to, ze cechy zyly wiecznie, z pokolenia na pokolenie zatracajac, byc moze, cos ze swoich umiejetnosci, miast zdobywac nowe. One sie uwstecznialy. Sprobuj sobie wyobrazic, jak to bylo w owych stuleciach ciemnosci i mrozu - ja wyobrazam sobie, ze prawie tak, jakby cie wsadzono tu do tej nory na wieki. Nie ma drzew. Nie ma drewna. Nie ma wegla drzewnego. Nie ma ognia do prawidlowego wytopu... Zapewne blad tkwi w samym procesie wytopu, sadzac z wygladu tej lufy. Piece... Moze trzeba nowych piecow. Lepszych metod, stosowanych przez Sibornalczykow... -Wychlostam ich wszystkich. Moze wtedy przestana gnic w lenistwie. 215 -Nie w lenistwie - w tradycji. Skroc Ochluja o glowe, a potem wyznacz nagrody. To zacheci do szukania nowych drog.-Tak. Moze i tak. Podnioslszy strzelbe skierowal sie do drzwi. -Po co ci strzelby? - dogonil go omdlaly glos starca. -Kosgatt. Wojny Zachodnie. Po coz innego? -Najpierw powystrzelaj wrogow przed progiem domu. Daj nauczke Unndreidowi. Potem zalatw Darwiisza. Wowczas bezpieczniej ci bedzie wojowac gdzies dalej. -Nie potrzebuje twej rady, jak prowadzic wojne. -Boisz sie Darwiisza. -Nikogo sie nie boje. Siebie, czasami. -Jan. -Tak? -Kaz przyniesc mi polan, ktore sie pala, dobrze? Bolesny kaszel wstrzasnal starcem. JandolAnganol wiedzial, ze stary tylko udaje. Aby okazac stosowna pokore, krol udal sie do wielkiej katedry na glownym placu Matrassylu. Arcykaplan BranzaBaginut powital krola u Bramy Polnocnej. JandolAnganol modlil sie na oczach poddanych. Lekkomyslnie wzial ze soba ulubionego mlodka, ktory przez godzine sterczal przy swym panu, lezacym twarza ku ziemi. Sprowadzeniem fagora przed oblicze Akhanaby krol, zamiast zjednac, zrazil do siebie poddanych. Wszechmocny jednak wysluchal.modlow i umocnil wiare krola w slusznosc rady YarpalAnganola dotyczacej cechu hutnikow. Mimo to JandolAnganol jeszcze sie wahal. Mial dosc wrogow bez zadzierania z cechem, ktory stanowil tradycyjna potege w kraju i ktorego starszyzna zasiadala w skritinie. Po modlach w prywatnej kaplicy i biczowaniu krol zapadl w pauk, by zasiegnac rady dziadowego mamuna. Plywajacy w obsydianie szary szkielet dodal mu otuchy. I zachecil do dzialania. Nie ma swietosci bez niegodziwosci - myslal krol. Obiecal skritinie, ze sie calkowicie poswieci krajowi. Winien dotrzymac slowa. Rusznice sa niezbedne. Zastapia brakujacych ludzi. Rusznice przywroca wiek zloty. Na czele szwadronu kawalerii Krolewskiej Pierwszej Gwardii Fagorzej poklusowal JandolAnganol do siedziby Starozytnego Bractwa Wyrobnikow Metali, dzis Cechu Hutnikow i Miecznikow, i zazadal wstepu. Rozlegle mroczne tereny stanely przed nim otworem. Wjechal do cechowego obejscia, ginacego w glebi skaly. Wszystko tu mowilo o dawno wymarlych pokoleniach. Dym plynacy jak czas okryl wszystko czarna sadza. Dziwacznie umundurowani ludzie usilowali zagrodzic krolowi droge staro- 216 dawnymi halabardami. Cechmistrz hutnikow, Ochlujolptrekira nadbiegl ze zjezonym ryzym wasem - sumitujac sie, a jakze, bijac poklony, a jakze, ale stanowczo oswiadczajac, ze nikt spoza bractwa (chyba tylko poslugaczka) nigdy nie wkroczyl w te progi i ze oni maja wielowiekowe statuty potwierdzajace ich cechowe przywileje.-Z drogi! Jestem krolem. Dokonam lustracji! - krzyknal Jandol-Anganol. Wydawszy rozkaz fagorzej gwardii, ruszyl naprzod. Nie zsiadajac z okrytych kropierzami muslangow wtargneli na wewnetrzny podworzec, gdzie powietrze przenikal smrod siarki i grobow. Zeskoczywszy na ziemie krol pomaszerowal z silna eskorta, zostawiajac reszte zolnierzy przy mustangach. Zbiegajacy sie towarzysze cechowi to przystawali jak wryci, to znow pedzili tam i z powrotem, przerazeni najsciem. Poczerwienialy na twarzy Ochlujolptrekira ustepowal przed krolem, wciaz protestujac. JandolAnganol dobyl miecza, warczac i szczerzac zeby w upiornym grymasie. -Przebij mnie, jesli chcesz - wolal zbrojmistrz. - Na wieki przekletys za to najscie! -Hrrr! Chowacie sie pod ziemia jak ohydne mamuny! Z drogi, ochluju! - Krol parl naprzod. Horda intruzow zapuscila sie pod szara skale, do wnetrza kuznicy. Dotarla do piecow; szesc ich bylo - pekate, z cegiel i kamieni, latane i z latami na latach, wznosily sie pod mroczny strop, w ktorym zialy poczerniale szczeliny kanalow wentylacyjnych. Jeden piec byl w ruchu. Mlodzi chlopcy szuflami i nogami spychali wsad w rozpalone oko zaru, gdzie huczal i szalal ogien. Wytapiacze w skorzanych fartuchach zabrali spod otworu pieca forme z rozzarzonymi do czerwonosci pretami i postawiwszy ja na pokiereszowanym stole, w milczeniu zawrocili sprawdzic, co to za zamieszanie. W glebi pomieszczenia kowale kleczeli przy kowadlach. Kuli zelazne prety. Huk mlotow ucichl, gdyz kujacy powstali, by zobaczyc, co sie dzieje. Twarze zastygly im w glebokim oslupieniu na widok krola. Przez chwile krol tez stal oslupialy. Zdumiala go ta straszna jaskinia. Ujety w koryto strumien pedzil wprawiajac w ruch olbrzymie miechy ustawione przy piecu. W innym miejscu lezalo drewno opalowe w stertach i narzedzia budzace taka groze, jak wszystko, co sluzy do tortur. Z bocznej komory wytoczono wozki pelne rudy zelaza. Wpolnadzy kowale, wytapiacze, dozorcy zewszad wlepiali w krola swe zaczerwienione oczy. Ochlujolptrekira podbiegl do niego wznoszac rece, wymachujac zacisnietymi piesciami. -Wasza Krolewska Mosc, wlasnie wegiel drzewny wytapia zelazo z rudy. To swiete misterium. Obcym - nawet osobom krolewskiego rodu - nie wolno ogladac tych obrzedow. -W moim krolestwie nie ma dla mnie tajemnic. 217 -Bijcie, zabijcie go! - krzyknal zbrojmistrz krolewski. Wytapiacze w grubych skorzanych rekawicach podniesli rozzarzone do czerwonosci prety zelazne. Spojrzeli po sobie, po czym odlozyli prety na miejsce. Osoba krola byla swieta. Nikt wiecej nawet sie nie poruszyl. JandolAnganol przemowil z nienagannym opanowaniem:-Wydales wiarolomny rozkaz przeciwko swojemu wladcy, ochluju, co wszyscy tu obecni poswiadcza. I wszyscy bez wyjatku zaplaca glowa, jesli choc jeden z was bedzie mial smialosc podniesc reke na moja krolewska osobe. Minawszy zbrojmistrza zwrocil sie do pary wytapiaczy przy stole. -Wy dwaj, jak stare sa te wasze piece? Od ilu pokolen trwa taki wytop? Wytapiaczom ze strachu odjelo mowe. Otarli osmalone twarze osmalonymi rekawicami, bynajmniej nie upiekszajac swego wygladu. Cichym glosem odpowiedzial Ochlujolptrekira: -Cech powolano do uwiecznienia tego swietego obrzadku. Wasza Krolewska Mosc. My tylko spelniamy nakaz naszych przodkow. -Odpowiadacie przede mna, nie przed swoimi przodkami. Nakazalem wam zrobic dobre strzelby, a wy nie spelniliscie mego nakazu. - Powiodl spojrzeniem po cechowej braci, ktora w milczeniu zebrala sie w komorze. - Wy wszyscy, towarzysze i terminatorzy. Stosujecie stare sposoby. Stare sposoby sa przestarzale. Nie macie oleju w glowach, zeby to zrozumiec? Pojawila sie nowa bron, lepsza niz wszystko, co potrafimy zrobic w Borlien. Potrzebujemy nowych metod, lepszych metali, lepszych sposobow. - Widzial czarne od sadzy twarze i utkwione w nim lyskajace czerwonymi bialkami oczy ludzi, ktorzy nie mogli pojac, ze ich swiat dobiega konca. - Te dziadowskie piece zostana wyburzone. W ich miejsce postawi sie sprawniejsze. W Sibornalu, w kraju Uskutow, maja sprawniejsze piece. I my musimy miec takie piece, jakie maja Uskuci. Zeby wyrabiac taka bron, jaka wyrabiaja w Sibornalu. Przywolawszy kilkunastu swoich nieczlowieczych wojakow, rozkazal zburzyc piece. Fagory chwycily za lomy i bez wahania wziely sie do burzenia. Z bedacego w ruchu pieca, po przebiciu mu trzona, rzygnal roztopiony metal. Chlusnal po podlodze. I po mlodziutkim terminatorze, ktory padl z krzykiem. Od strug surowki zajely sie ogniem wiory i sterty drewna. Hutnicy odstapili ze zgroza. Wszystkie piece legly w gruzach. Fagory znieruchomialy, czekajac na dalsze rozkazy. -Postawicie je na nowo wedlug moich wskazowek. Koniec z nie strzelajacymi strzelbami! - Z tymi slowy krol odmaszerowal. Oprzytomniawszy hutnicy zlapali za wiadra z woda, ratujac swoja siedzibe. Ochlujolptrekire aresztowano i wtracono do lochu. 218 Nazajutrz zbrojmistrz krolewski i cechmistrz hutnikow byl sadzony przed skritina i uznany za winnego zdrady stanu. Nawet cechmistrzowie innych cechow nie mogli ocalic Ochlujolptrekiry. Rozkazal swym ludziom zabic swego krola. Zostal publicznie stracony, a jego glowe wystawiono na widok gawiedzi.Wrogowie krola w skritinie, i nie tylko w skritinie, i nie tylko wrogowie, byli mimo wszystko oburzeni jego wtargnieciem do miejsca w wielowiekowej tradycji uchodzacego za nietykalna swietosc. Ot, jeszcze jeden szalony czyn, ktorym by sie nie zhanbil, gdyby krolowa Myrdeminggala stala przy nim, miarkujac szalenstwo malzonka. Tymczasem JandolAnganol wyprawil poslanca do Sayrena Stunda, krola Oldorando, swego przyszlego tescia. Wiedzial, ze zaglada stolicy zdobytej podczas najazdu fagorow spowodowala przeobrazenia rzemieslniczych cechow i odnowe ich warsztatow. Oldorandzkie kuznice zatem powinny byc nowoczesniejsze od borlienskich. W ostatniej chwili przypomnial sobie o przekazaniu krolewskiemu sasiadowi podarunku dla Simody Tal. Krol Sayren Stund przyslal JandolAnganolowi ciemnoskorego garbusa imieniem Fard Fantii. Gosc przybyl z listami polecajacymi, z ktorych wynikalo, ze jest specjalista od piecow hutniczych i prekursorem nowych metod wytopu. JandolAnganol z miejsca zagonil go do pracy. I z miejsca stanela przed krolem cechowa delegacja hutnikow o twarzach bladych jak kreda, skarzac sie na bezwzglednosc i upor Farda Fantiia. -Lubie ludzi upartych! - ryknal JandolAnganol. Fard Fantii zmusil gildie do przeprowadzki na stoki podmatrassylskich wzgorz. Tam nie brakowalo drewna do mielerzy ani biezacej wody. Woda byla niezbedna do napedzania kruszarek. W Borlien nikt nawet nie slyszal o kruszarkach. Fard Fantii z wyniosla mina wyjasnil, ze to jedyna metoda odpowiedniego kruszenia rudy. Towarzysze cechowi skrobali sie w glowy i sarkali. Fard Fantii klal towarzyszy cechowych. Wsciekli za wyprowadzke z miejskiej siedziby, cechowi hutnicy wylazili ze skory, by sabotowac powstanie nowej kuznicy i sciagnac na cudzoziemca nielaske. Krol jak nie mial strzelb, tak nie mial. Diena Paszaratid, ktora tak niespodziewanie zniknela ze dworu spieszac za swym malzonkiem do Uskutoszku, pozostawila kilku sibornalskich urzednikow. Krol kazal ich wowczas zamknac w wiezieniu. Teraz kazal przyprowadzic sobie Uskuta i zaproponowal mu wolnosc w zamian za projekt dobrego pieca do wytopu rudy zelaza. Hardy mlody czlowiek byl pewny siebie, tak pewny, ze az zadzieral nosa, ilekroc sie zwracal do krola. -Jak Waszej Krolewskiej Mosci wiadomo, najlepsze wielkie piece pochodza z Sibornalu, gdzie sztuka hutnicza stoi na najwyzszym poziomie. W Sibornalu stosujemy wegiel brunatny zamiast drzewnego do p-iecow i w naszych ogniskach kowalskich wykuwamy najlepsza stal. 219 -Ja wlasnie chce, abys mi zaprojektowal taki wielki piec tu w Borlien, i za to cie wynagrodze.-Wasza Krolewska Mosc wie, ze kolo, ten wielki podstawowy wynalazek, pochodzi z Sibornalu i dopiero od kilku stuleci jest znany w Kampanniacie. Rowniez wiele z waszych zboz pochodzi z Polnocy. Owe zniszczone przez was piece - nawet ta konstrukcja - przyszly z Sibornalu w poprzednim Wielkim Roku. -Teraz zyczymy sobie czegos nowoczesniejszego. JandolAnganol powsciagnal gniew. -Nawet po sprowadzeniu do Borlien kola, Wasza Krolewska Mosc, nigdy nie spozytkowano wynalazku w calej pelni, poza samym transportem, rowniez w mlynach, garncarstwie i do nawadniania pol. Nie macie wiatrakow, ktore my mamy w Sibornalu. Wydaje nam sie. Wasza Krolewska Mosc, ze narodom Kampanniatu cos nieskoro idzie przyswajanie zdobyczy cywilizacji. Widac bylo, jak jutrzenka gniewu rozowi oblicze krola. -Nie zadam wiatrakow. Chce pieca dajacego dobra stal na moje strzelby. -Wasza Krolewska Mosc zapewne chcial powiedziec "strzelby na wzor sibornalskich". -Niewazne, co chcialem powiedziec, wazne, co mowie tobie, ze masz mi wybudowac dobry piec. Zrozumiales czy moze rozumiesz tylko po siboryjsku? -Darujcie, Wasza Krolewska Mosc, ale myslalem, ze obaj rozumiemy te sytuacje. Pozwolcie mi wyjasnic, ze nie jestem rzemieslnikiem, lecz kancelista ambasady, ze jestem biegly w rachunkach, a nie w kladzeniu cegiel i temu podobnych. A w ogole to ja sie mniej nadaje do postawienia pieca niz Wasza Krolewska Mosc. Krol jak nie mial strzelb, tak nie mial. Coraz wiecej czasu spedzal krol wsrod swej fagorzej gwardii. Wiedzac, ze fagorom trzeba wszystko powtarzac po wiele razy, codziennie wbijal im do glow, ze w pelnym skladzie beda mu towarzyszyc do Oldorando, aby w obcej stolicy uswietnic wielka parada uroczystosc slubu ich krola. Na terenie palacu byly wyznaczone miejsca, w ktorych krol i ancipici spotykali sie na rownej stopie. Czlowiek nie mial prawa wstepu do fagorzych koszar. Krol, a przed nim VarpalAnganol, przestrzegal tej reguly. Nie bylo mowy, by przekroczyl wyznaczona granice, tak jak wtargnal do historyczne] siedziby cechu hutnikow. Funkcje naczelnego regimentarza fagorzej gwardii pelnila gilda imieniem Ghht-Mlark Chzarn, przez krola zwana Chzarna. Rozmawiali w hurdhu. Znajac niechec ancipitow do Oldorando, JandolAnganol jeszcze raz wyjasnil, dlaczego wymaga obecnosci Pierwszej Fagorzej na swym zblizajacym sie weselu. 220 Chzama odrzekla:-Mowa jest dokonana z naszymi przodkami w uwiezi. Duzo mowy powstaje w naszych szlejach. Jest powiedziane, ze my dokonamy pojscia z wasza krolewska osoba do Hrl-Drra Nhdo w krainie Hrrm-Bhhrd Ydohk. Tego pojscia my dokonamy na wasz rozkaz. -Dobrze. Bardzo dobrze, ze dokonamy pojscia razem. Ciesze sie, ze ci w uwiezi sa zgodni. Masz cos jeszcze do powiedzenia? Ghht-Mlark Chzarn stala przed nim jak posag z ciemnorozowymi oczyma niemal na poziomie jego wzroku. Czul jej won i slyszal ledwo uchwytny szmer oddechu. Od dawna zzyty z fagorami wyczuwal, ze gilda ma jeszcze cos do powiedzenia. Zolnierze gwardii za jej plecami rowniez stali jak posagi, ciasno stloczeni, futro przy futrze. Odglos puszczanych wiatrow co jakis czas dolatywal z nieruchomych szeregow. Mimo ze byl w goracej wodzie kapany, cos w powolnosci fagorow, jakies nieodparte wrazenie, ze wszystko, co mowia, mniej plynie z nich samych, a bardziej z niezmierzonych dali, z ukrytej krynicy dziedzicznej wiedzy, na zawsze przed nim zamknietej, kojaco dzialalo na JandolAnganola. Stal przed swa regimentarka prawie tak nieruchomy, jak ona przed nim. -Wiecej powiedzenia. Ghht-Mlark Chzarn powtorzyla dobrze mu znana formulke. Przed poruszeniem nowego tematu nalezalo wejsc w zespolenie z tymi z uwiezi. W ten sposob zachowywano ciaglosc mysli archalnej. Zgodnie z wymogami tradycji, spotkanie odbywalo sie w kordegardzie zwanej Czysccem; z jednej strony bylo wejscie dla ludzi, z drugiej dla fagorow. Ancipici pomalowali sciany w kleby szarosci i zieleni. Belki niskiej powaly nosily niezliczone slady pozostawione przez obosieczne rogi - moze specjalnie tak niskiej, zeby podkreslala prawo Gwardii Fagorzej do noszenia rogow. Tylko jeden bog. Wszechmocny Akhanaba, samotnie strzegl krola przed wieloma dreczacymi go demonami. Fagory nie nalezaly do nich; JandolAnganol przywykl do statecznej rozwagi fagorzej mowy i w przeciwienstwie do swych udzkich pobratymcow nigdy nie uwazal fagorow ani za prostych glupkow, ani za pokretnych medrkow. W tych zas dniach swej wewnetrznej udreki odkryl z podziwem nowy rys u fagorzych gwardzistow. Nie miewali seksualnych obsesji. Mniemal, ze strumien lubieznych mysli zaprzatajacych umysly mezczyzn i kobiet na jego dworze - i jego wlasny umysl mimo uzytku z boga i bata - nie plynie przez ancipitalne szleje. W seksualnej aktywnosci fagorow wystepowala okreso-wosc. Gilda przechodzila ruje co czterdziesci osiem dni, bykun odbywal akt plciowy co trzy tygodnie. Pary spolkowaly bez ceregieli i nie zawsze w ukryciu. Z powodu tego braku wstydu przy czyms, co dla ludzi stanowilo akt intymniejszy niz modlitwa, ancipitalna rasa byla symbolem chuci. A kozle kopyto czy sterczace rogi - godlami porubstwa. Nagminne pogloski o bykunach gwal- 221 cacych kobiety - i mezczyzn przy sposobnosci - podjudzaly do halali i czystek, w ktorych pomordowano wiele fagorow.Fagorza regimentarka wreszcie skrystalizowala swe mysli, wyrazajac je krotko: -Jest powiedziane, ze w naszym pojsciu do krainy Hrm-Bhhrd Ydohk twoj ancipitalny komponent musi miec wielka paradnosc. Aby twoja potega jasno plonela przed mieszkancami Hrl-Drra Nhdo. Przychodzi polecenie, ze ten komponent w paradzie musi miec prezentowalnosc tej... - Dluga przerwa, w ktorej pojecie przekuwalo sie w slowo. - ...Tej nowej broni. -Potrzebujemy tej nowej broni palnej z Sibornalu - z niemalym bolem powiedzial JandolAnganol. - Jak dotad nie potrafimy jej wyprodukowac w Borlien. Para wodna skraplala sie w paciorki na scianach Czyscca. Upal dlawil. Chzarna uczynila znajomy krolowi gest oznaczajacy "stoj". Powtorzyl swa wypowiedz. Gilda powtorzyla gest "stoj". Zasiegnawszy rady zarowno zywych, jak i tych w uwiezi, fagorza regimentarka oznajmila, ze dostana potrzebna bron. I mimo ze krol zdawal sobie sprawe z ogromnego wysilku, jaki fagory musza wlozyc w zwerbalizowanie tego, co archalne, jednak nie mogl sie powstrzymac od zapytania ich, skad dostana te bron. -Wiele mowy ma ksztalt w naszych szlejach - rzekla Chzarna po kolejnej przerwie. Wiec byla odpowiedz. Fagorka przeszla na archaj, by nie platac sie w czasach. Odpowiedz bedzie dana, nawet miala byc dana wlasnie w tej chwili, jednakze musi poczekac na inna pore, inny tenner. Bedzie mial wielka potege w Hrl-Drra Nhdo. Rogi do gory. Tyle musialo mu wystarczyc. Na pozegnanie JandolAnganol z rekoma opuszczonymi do bokow pochylil sie w przod, wyciagajac szyje. Gilda rowniez pochylila potezny tulow, wystawiajac glowe. Bezroga glowa zeszla sie z glowa rogata, zetknely sie czola, polaczyly szleje. Po czym obie istoty dziarsko rozeszly sie w przeciwne strony. Krol opuscil Czysciec drzwiami "Tylko dla ludzi". Podniecenie przenikalo mu lon. Jego Fagorza Gwardia sama sie zaopatrzy' w strzelby. Jakze wielka ich wiernosc! Jakie oddanie, glebsze niz w istotach ludzkich! Nie doszukiwal sie zadnych innych znaczen w slowach Chzarny. Przelotnie wspomnial szczesliwe chwile, gdy nurzal swe cialo w rozkosznym ciele. Kuniej pisi, ktore to chwile beztroski i chuci odeszly bezpowrotnie. Teraz musi sie, zwiazac z tymi stworzeniami, ktore mu pomoga uwolnic Borlien od wrogow... Chzarna i fagorzy zolnierze opuscili Czysciec w innym niz krol nastroju. Nawet nie daloby sie o nich powiedziec, ze wychodzili podniesieni na duchu, Krew krazy w zylach szybciej lub wolniej w zaleznosci od oddechu - i tyle. Ghht-Mlark Chzarn osobiscie zlozyla kzahhnowi Matrassylu, Ghht-YroD" zowi Tharlowi raport z rozmowy w Czysccu. Kzahhn panowal we wnetrzu gory, 222 ukryty przed swiatem i krolem. W tych zlych czasach, gdy Freyr ze swym palacym oddechem coraz blizej podchodzil oktawami srodpowietrznymi, ancipici ulegli powszechnej rozpaczy. Ichor wolniej krazyl im w zylach. Nizinne komponenty ulegly ludziom, popadajac w calkowita zaleznosc.Lecz oto otrzymali znak i nadzieja drgnela w ich lomach. Przed oblicze kzahhna Ghht-Yronza Tharla zostal doprowadzony godny uwagi Syn Freyra imieniem BhrI-Hzzh Rowpin, jeniec popadlego w nielaske kanclerza. BhrI-Hzzh Rowpin przybywal z innego swiata i wiedzial o Katastrofie prawie tyle samo, co ancipici. Przed zebranymi we wnetrzu gory BhrI-Hzzh Rowpin wyglosil starozytne prawdy, odrzucone przez innych Synow Freyra. Mowil o rzeczach, na ktore nie zwrocili uwagi kanclerz i krol, ale zwrocil na nie uwage komponent Ghht-Yronza Tharla, i decyzja wyklula sie w fagorzych szlejach. Albowiem mowa dziwnego Syna Freyra wzmocnila glosy z uwiezi, ktore czasami zdawaly sie cichnac. Synowie Freyra zostali marnie stworzeni, z lichym komponenctwem. Krol nie stanowil wyjatku, jak meldowal wierny agent Juli. Bo oto slaby krol daje sposobnosc wziecia teraz odwetu na odwiecznym wrogu. Pozornie ulegajac woli krola, moga poniesc swoj bol i krzywde przeciwko Hri-Drra Nhdo, starozytnemu Hrrm-Bhrrd Ydohk. Bylo to nienawistne miejsce, ktore dawno temu przeklal jeden z Wielkich, dzis juz tylko keratynowa figurka, krucjacki Kzahhn Hrr-Brahl Yprt. Czerwony ichor poplynie tam jeszcze raz. Trzeba uzbroic sie w mestwo. Odwagi. Rogi do gory. Po reczna bron palna wystarczylo pojsc sprzyjajacymi oktawami srodpowietrznymi. Fagory, gdzie mogly, stawaly po stronie Nondadow, pomagajac im bic Synow Freyra. Nondadowie walczyli przeciw Synom Freyra z rasy Uskutow. Uskuci - wstyd powiedziec - pozerali ciala zabitych Nondadow, pozbawiajac ich rozkoszy Osiemdziesieciu Mrokow... Swymi zrecznymi palcami Nondadowie odbiora Uskutom reczna bron palna. A reczna bron palna rzuci postrach na Synow Freyra. Tak sie tez stalo. Przed koncem nastepnego tennera krol JandolAnganol mial juz swoje sibornalskie rusznice - nie od sojusznikow w Pannowalu i Oldorando, nie wykute przez wlasnych zbrojmistrzow, tylko roznymi drogami przemycone, w podarunku - rzec by mozna - od wlasnych wrogow. Tym sposobem lepsza metoda zabijania z wolna rozprzestrzenila sie na Helikonii. Poniewczasie, po wielu awanturach, garbus Fard Fantii zalozyl swa rusznikarnie pod Matrassylem. Swiezo zdobyte rusznice posluzyly za wzor. Nakiawszy sie co niemiara, garbus wyprodukowal rodzime strzelby, ktore bez rozrywania sie strzelaly w miare celnie. Do tego czasu sibornalscy rusznikarze zdazyli ulepszyc swoje konstrukcje i zastosowac ulepszony zamek kolowy, 223 w ktorym dawny zawodny lont ustapil miejsca iskrze krzesanej z obracanego sprezyna kola prosto na panewke.Ufny w swoje nowe uzbrojenie krol zapial polpancerz, dosiadl Czajki i wyruszyl na wojne. Po raz drugi poprowadzil nieczlowiecze wojsko przeciwko wrazej czerni drajackich plemion pod wodza Darwiisza Trupiej Czaszki, lupiacego Kosgatt. Przeciwnicy spotkali sie ledwie pare mil od pola bitwy, w ktorej JandolAnganol otrzymal rane. Tym razem Orzel Borlien byl juz nauczony doswiadczeniem. Po calodniowym starciu odniosl zwyciestwo. Pierwsza Gwardia Fagorza szla za nim jak w dym. Drajatow rozgromiono, wybito, postracano do wawozow. Niedobitki rozpierzchly sie wsrod burych wzgorz, wracajac tam, skad Drajaci przyszli. Po raz ostatni sepy mialy powod, by slawic imie Darwiisza. Do stolicy powrocil krol tryumfalnie, z glowa Darwiisza zatknieta na dlugiej tyczce. Glowa zostala przybita nad brama matrassylskiego palacu, gdzie miala gnic tak dlugo, az z Darwiisza faktycznie nie pozostanie nic oprocz trupiej czaszki. Bilo Xiao Pin bynajmniej nie byl jedynym na Avernusie mezczyzna, ktory marzyl o krolowej Myrdeminggali. Lecz nawet najblizsi przyjaciele rzadko sie sobie zwierzali z tych intymnych sekretow. Takie sprawy w owej spolecznosci pozorow wychodzily na jaw tylko posrednio - na przyklad w powszechnym potepieniu ostatnich postepkow krola JandolAnganola. Widok glowy thribriackiego wodza na wegorze bramy JandolAnganolowej siedziby wystarczyl, by frakcja marzycieli podniosla krzyk protestu. Jeden z jej rzecznikow oswiadczyl:,,Ten potwor posmakowal krwi mordujac myrdolatorow. Teraz gromadzi bron, za ktora sprzedal krolowa krolowych. Do czego to dojdzie? Bezsprzecznie winnismy go powstrzymac teraz, nim pograzy caly Kampanniat w wojnie". Jesli w Borlien krol cieszyl sie nareszcie odrobina wymarzonej popularnosci, to na Avernusie budzil niezwykla nienawisc. Byl oskarzany o te same zbrodnie, jakie w przeszlosci zarzucano innym despotom. Latwiej winic wodza niz wodzonych; absurdalnosc takiego stanowiska rzadko bywa postrzegana. Niestalosc warunkow \ naturalnych, niedobory zywnosci oraz surowcow, to wszystko sprawialo, ze historia Helikonii stanowila nieprzerwane pasmo walk o wladze, a zdobywajacy ja despoci zyskiwali poparcie tlumow. Pomysl, zeby Avernus wtracil sie i polozyl kres tej czy innej tyranii, wcale nie byl nowy. Ani interwencja nie byla li tylko czcza pogrozka. Kiedy w 3600 A.D. ziemski kolonizacyjny statek gwiezdny osiagnal uklad Freyra-Bataliksy, zostala zalozona baza na Poganie, najblizszej Helikonii, wewnetrznej planecie ukladu. W poganskiej bazie wyladowalo pieciuset dwunastu kolonistow. Wszyscy wykluli sie na pokladzie gwiezdnego statku w koncowych latach podrozy. Informacje zakodowane w DNA komorek zaplodnionych ludzkich, jaj byly przechowywane w komputerach. Wprowadzono je do pieciuset dwunastu sztucznych macic. Powstale dzieci - pierwsze zywe ludzkie istoty na pokladzie 224 statku podczas tej trwajacej poltora tysiaclecia podrozy - zostaly wyhodowane przez sztuczne matki w kilku wielkich rodzinach. Na Poganie ladowali mlodzi ludzie w wieku od pietnastu do dwudziestu jeden ziemskich lat.Trwala juz budowa Avernusa. Rozpoczely ja automaty, wykorzystujac miejscowe surowce. Realizacja ambitnego projektu zajela osiem lat, niejednokrotnie omal sie wczesniej nie konczac katastrofa. Pogan sluzyl jako baza przez te ryzykowne lata. Po skonczeniu budowy mlodzi kolonisci przeniesli sie na poklad nowego domu. Statek gwiezdny opuscil uklad. Mieszkancy Avernusa pozostali samotni - tak samotni, jak nigdy nie byli samotni zadni inni ludzie przed nimi. Dzis, trzy tysiace dwiescie szescdziesiat dziewiec ziemskich lat pozniej, dawna baza stala sie swiatynia, od czasu do czasu odwiedzana przez medrcow. Legia u podstaw avernusjanskiej mitologii. Pogan mial zloza mineralow. Coz przeszkadzalo wrocic tam i zbudowac z nich wieksza liczbe statkow do wyprawy na Helikonie. Wrocic nic nie przeszkadzalo. Ale nie bylo juz kadry technicznej do budowy statkow. Zapalone glowy, snujace takie plany, mialy tez przeciwko sobie caly etos Ziemskiej Stacji Obserwacyjnej, ktory sprowadzal sie do zasady nieinterwencji. Ponadto zapalone glowy nalezaly do mezczyzn. Mialy przeciwko sobie cala zenska polowe Avernusa, ktora uwielbiala nieszczesnego wladce. Kobiety patrzyly, jak JandolAnganol pobil Darwiisza. To bylo wielkie zwyciestwo. JandolAnganol byl bohaterem, ktory okrutnie cierpial dla dobra kraju, choc moze zbyt krotkowzrocznie spogladal w przyszlosc. Byl postacia tragiczna. Jedyny rodzaj interwencji, jaka marzyla sie czlonkiniom zenskiej frakcji, to wyladowac w Borlien i przebywac u boku JandolAnganola, w dzien i w nocy. A jak to przyjmie Ziemia, kiedy wreszcie dotrze do niej przekaz tych wydarzen? Tam pochyla czola przed JandolAnganolem za madry wybor czesci Dar-wliszowego ciala do wystawienia na pokaz. To nie stopy Darwiisza, ktore go nosily z jednej potyczki w druga. I nie czlonek, ktory splodzil chmare bekartow na pohybel przyszlym dniom. Nie dlonie, ktore sprzatnely jakze wielu wrogow. To glowa, ktora stanowila zarzewie tych i wszelkich pozostalych nikczemnosci. XIV. TAM, GDZIE ZYJAFLAMBURY Mleczne cienie zasnuly miasto Askitosz Wsrod szarych budynkow zbijaly sie w tuman bieli Przechodzien na mlecznej ulicy sam stawal sie biala zjawa To byla oslawiona uskucka jedwabica, cienki, lecz nieprzenikniony welon mroznego suchego powietrza, ktore splywalo z plaskowzgorz lezacych za miastemFreyr zarzyl sie na niebie niczym olbrzymia iskra na pustkowiu Panowal sibornalski poldzien Bataliksa miala ponownie wzejsc za niecale dwie godziny Na razie krolowala samotnie wieksza z gwiazd Bataliksa wschodzila i zachodzila przed zachodem Freyra, nigdy - tak wczesna wiosna - me osiagajac zenitu Otulony w nieprzemakalna peleryne Sartonirwrasz spogladal, jak widmowe miasto ginie z oczu Pograzylo sie w jedwabicy, zmienilo w nagie kontury konturow i zmknelo bez siadu,,Zlota Przyjazn" nie byla jednak zupelnie samotna we mgle Owiniety w peleryne obserwator dostrzegal przed dziobem szalupe z ancipitalnymi wioslarzami, ktorzy co sil w ramionach holowali wojenny okret do wyjscia z portu Opodal majaczyly inne okrety widma i obwisle albo klapiace jak sztywne skory zagle uskuckiej flotylli, wychodzacej na wyprawe wojenna Plyneli zamglonym kanalem, gdy smuga na horyzoncie zasygnalizowala wschod Bataliksy Zbudzil sie wiatr Wydal i napial pasiaste zagle Marynarze z lekkim sercem wyruszali w daleki rejs, gdyz znaki byly pomyslne dla wyprawy Sartonirwrasz za mc mial sobie sibornalskie omina Wzruszyl ramionami i zszedl pod poklad Na zejsciowce dogonil go lo Paszaratid, eks-ambasador w Borlien -Wszystko pojdzie dobrze - powiedzial, z powaga kiwajac glowa - Wychodzimy w morze o wlasciwym czasie i znaki spelniaja sie zgodnie z wyrocznia -Znakomicie - Sartonirwrasz ziewnal -Kaplam-wojownicy askitoskiej zeglugi wielkiej skrzykneli wszystkich astrologow, astromantow, astrografow, hieromantow, meteorologow, metem-pirykow i hierofantow, jacy tylko byli pod reka, kazac im wyznaczyc najpo- 226 myslniejszy tenner, tydzien, dzien, najpomyslmejsza godzine i minute, w ktorej "Zlota Przyjazn" powinna odbic od przystani. Wzieto pod uwage znaki zodiaku czlonkow zalogi i gatunek drewna w stepce. Lecz najbardziej przekonywajacy znak widnial na niebie, gdzie Kometa YarapRombry, szybujaca wysoko na polnocnym niebosklonie, miala wejsc w zodiakalny znak Zlotego Okretu o godzinie szostej minut jedenascie i dziewiec sekund wlasnie tego ranka. I dokladnie w owej dziewiatej sekundzie puszczono cumy, a wioslarze pociagneli wioslami.Za wczesnie, gdyby zapytac Sartoriirwrasza. On sie wcale nie palil do tej dlugiej i ryzykownej podrozy. Mdlilo go. Czul wstret do narzuconej mu roli. A na domiar zlego byl tu lo Paszaratid, ktory lazil po statku podejrzanie przyjazny, jak gdyby nigdy nie popadl byl w nielaske. Nawet nie wiadomo, jak rozmawiac z takim czlowiekiem. Wygladalo na to, ze dla Dieny Paszaratid nie ma rzeczy niemozliwych. Sprytnie wciagnawszy eks-kanclerza JandolAnganola do swych machinacji i do planow rady wojennej, byc moze ocalila malzonka od wiezienia. Zapewne uznajac dluga podroz morska na dziewiecsetdziesieciotonowej karace za tak samo nieprzyjemna, jak odsiadka w wiezieniu, nawet odsiadka w Wielkim Kole Kharnabharu, wladze przyszlego imperium mianowaly lo Paszaratida kapitanem strzelcow,,Zlotej Przyjazni". A chociaz uniknal kary o wlos, Paszaratid byl butniej szy niz zwykle. Chelpil sie przed Sartoriirwraszem, ze zanim doplyna do Ottassolu. bedzie dowodzil wojskiem, ma zatem wszelkie widoki na objecie dowodztwa nad ottassolskim garnizonem. Sartoriirwrasz legl na koi i zapalil tredowniczke. Natychmiast chwycil go atak choroby morskiej. Nie doswiadczyl jej w drodze do Askitoszu. Teraz nadrabiala stracony czas. Przez trzy dni eks-kanclerz nie przyjmowal pozywienia. Czwartego dnia obudzil sie zdrow jak nowo narodzony i wyszedl na poklad. Widzialnosc byla dobra. Freyr spogladal znad dalekiej rubiezy wod, nisko wiszac na polnocno-polnocnym wschodzie, mniej wiecej w tej stronie, z ktorej plynela,,Zlota Przyjazn". Cien okretu slizgal sie po kobaltowych emaliach fal. Powietrze bylo przesycone swiatlem i cudowna swiezoscia. Sartoriirwrasz przeciagnal sie w ramionach i odetchnal pelna piersia. Ladu ani sladu. Bataliksa jeszcze nie wzeszla. Ze statkow, ktore im towarzyszyly jako honorowa eskorta przy wyjsciu z portu, pozostal tylko jeden - szedl powiewajac flagami w odleglosci dwoch mil na zawietrznej. Flotylla kog sledziowych prawie zniknela w lazurowej dali. Stojac o wlasnych silach i swietnie sie czujac byl tak uszczesliwiony i tak zasluchany w glosny spiew wantow i zagli, ze nie uslyszal skierowanych do niego slow powitania. Musialy zostac powtorzone, nim sie obrocil twarza do Dieny i lo Paszaratidow. 227 -Chorowal pan - rzekla Diena. - Wspolczuje. Niestety, Borlienczycy nie sa najlepszymi zeglarzami, nieprawdaz?-Za to teraz ma sie pan wspaniale - szybko wtracil lo. - Nic tak nie sluzy zdrowiu jak dobry dlugi rejs. Trasa liczy okolo tysiaca trzystu mil, wiec przy sprzyjajacych wiatrach doplyniemy tam w dwa tennery i trzy tygodnie; to znaczy, do Ottassolu. Przez nastepne dni Paszaratid cierpliwie oprowadzal Sartoriirwrasza po okrecie, objasniajac tajniki zeglugi po najdrobniejsze szczegoly Sartoriirwraisz notowal troche ciekawostek, zalujac w swym borlienskim sercu, ze jego kraj nie posiadl takiej znajomosci spraw morza. Gildie i cechy Uskutow oraz pozostalych narodow Sibornalu w zasadzie niczym sie nie roznily od gildii i cechow cywilizowanych krajow Kamp^nniatu; jednak sibornalskie gildie morskie i militarne bily wszystkie inne liczebnoscia i fachowoscia i zwyciesko trwajaprzetrwaja (jako ze byl to czas wieczny warunkowy w trybie laczacym) Zimozime. Zima, jak tlumaczyl Paszaratid, byla wyjatkowo sroga na polnocy. Przez najzimniejsze stulecia Freyr nigdy nie wychodzil ponad widnokrag. Zima zawsze goscila w sibornalskich sercach. -Wierze - z przekonaniem powiedzial Sartoriirwrasz. Zimozima zycie ludzi skazanych na lod jeszcze bardziej niz Wielkim Latem zalezalo od morz. Dlatego prywatne statki w Sibornalu mozna policzyc na palcach jednej reki. Wszystkie okrety nalezaly do Gildii Kaplanow-Zeglarzy. Symbole tej gildii zdobily zagle "Zlotej Przyjazni", przydajac piekna ich funkcjonalnosci. Na grotzaglu widnial sibornalski wynalazek: dwa koncentryczne kola polaczone para falistych szprych. Okret mial fokmaszt, grotmaszt i bezan-maszt. Zagiel nadbukszprytowy stawiano na malym maszcie w koncu bukszprylu jedynie przy pomyslnych wiatrach dla zwiekszenia predkosci. I o Paszaratid okreslil dokladnie, w stopach kwadratowych, powierzchnie wszystkich zagli. Sartoriirwrasz bez wiekszego oporu pozwalal sie zanudzac taka iloscia faktow. Wieksza czesc zywota strawil na probach odsiewania faktow od spekulacji, totez w nieprzerwanym strumieniu tych pierwszych odkrywal nawet swoisty urok. Niemniej lamal sobie glowe, dlaczego lo na kazdym kroku okazuje mu tyle serdecznosci, ktora nie byla przeciez dominujaca cecha charakteru Sibornalczyka. Nie przejawial jej w Matrassylu. -Uwazaj, bo zanudzisz Sartoriirwrasza na smierc tyloma faktami, kochanie - powiedziala Diena szostego dnia podrozy. Zostawila ich tam, gdzie stali, w najwyzszej czesci rufowki, wcisnietych w kat za kojcem koz aranga. Poklad byl wykorzystany do ostatniej piedzi - pod liny, zapasy, zywy inwentarz, dziala. A dwie zaokretowane kompanie wojska musialy spedzac wiekszosc dnia na pokladzie, w deszczu czy w sloncu, placzac sie pod nogami gildyjskich zeglarzy. -Musisz tesknic za Matrassylem - rzucil Paszaratid na wiatr. 228 -Tesknie do spokoju mej pracowni, to prawda.-I do innych rzeczy takze, jak przypuszczam. W przeciwienstwie do mych uskuckich ziomkow, ja z przyjemnoscia wspominam pobyt w Matrassylu. Duzo egzotyki. Zbyt goraco, rzecz jasna, ale mnie to nie przeszkadzalo. Poznalem tam wspanialych ludzi. Sartoriirwrasz patrzyl, jak arangi usiluja sie obrocic w kojcu. Dostarczaly oficerom mleka. Wiedzial, ze Paszaratid wreszcie zmierza do sedna. -Krolowa Myrdeminggala jest wspaniala dama. To wstyd, zeby krol skazal ja na wygnanie, nie sadzisz? Wiec o to chodzilo. Zwlekal z odpowiedzia. -Krol uznal, ze ma obowiazek sluzyc krajowi... -Musisz zywic uraze za to, jak cie potraktowal. Musisz go nienawidzic. Nie doczekawszy sie odpowiedzi rzekl, a raczej wybuchnal hamowanym krzykiem prosto w ucho Sartoriirwrasza: -Jak on mogl zrezygnowac z kobiety tak cudownej, jak krolowa?! Nie otrzymal odpowiedzi. -Twoi rodacy mowia o niej "krolowa krolowych", nie myle sie? -Nie mylisz sie. -W zyciu nie widzialem tak pieknej kobiety. -Jej brat, JeferalOboral byl moim dobrym przyjacielem. Ta uwaga zamknela usta Paszaratidowi. Juz sie zdawalo, ze Sibornalczyk utnie rozmowe, ale on wybuchnal z pasja: -Sama obecnosc krolowej Myrdeminggali... Sam jej widok... wystarczy, aby mezczyzna... dziala na mezczyzne jak... Nie dokonczyl zdania. Pogode mieli zmienna. Skomplikowane uklady obszarow wysokiego i niskiego cisnienia zsylaly mgly, gorace bure deszcze, takie, jakie napotkali w drodze do Sibornalu - "prawdziwe uskuckie ciuciubabki" - i okresy przejasnienia, kiedy to plaskie brzegi Loradzy chwilami majaczyly po prawej burcie. Wszelako rozwijali niezla predkosc ze stalymi wiatrami: z cieplym poludniowo-zachodnim lub zimnym zachodnim, lub polnocno-zachodnim. Uciekajac od nudy Sartoriirwrasz zapoznal sie z okretem od pokladu do stepki. Widzial, jak ludzie z braku miejsca spia na pokladzie, na zwojach lin, albo na skrzyniach pod pokladem, oparlszy piety wysoko na grodziach. Nie bylo ani piedzi wolnego miejsca. Z kazdym dniem okret smierdzial coraz bardziej. Zeby oddac stolec, marynarze ze spuszczonymi spodniami musieli sie wysuwac na wytknietym za burte drzewcu, dla zachowania rownowagi sciskajac w jednej garsci line zwieszona z noka rei. Uryne oddawali przez reling na zawietrznej i po 229 licznych zakamarkach, o czym informowal organ powonienia Niewiele lepiej mieli oficerowie Wiekszym odosobnieniem cieszyly sie kobietyPo blisko trzech tygodniach zeglugi zmieniono kurs z zachodniego na zachodni do polnocnego zachodu, i,,Zlota Przyjazn" z towarzyszacym jej okretem wplynela do Zatoki Krzywd Te ogromna ponura zatoke tworzylo szerokie na tysiac mil zakole wybrzeza Loradzy, wcinajace sie na piecset mil w glab ladu Morze usnelo, gdy wchodzili do zatoki, wiatr slabl z dnia na dzien i spadala temperatura Niebawem plyneli w perlowej mgielce i w ciszy, pizerywanej jedynie okrzykiwaniem glebokosci przez sondujacego marynarza Zeglowali stosujac zliczenie nawigacyjne Sartonirwrasz stracil cierpliwosc Zamknawszy sie w norze swej kajuty palil i czytal Nawet i w tych zajeciach nie znajdowal przyjemnosci, gdyz zoladek wyl mu z glodu jak bezpanski pies Racje okretowe sprawily, ze on, chudy za swych najlepszych dni, musial jeszcze zacisnac pasa Na racje marynarskie skladaly sie solone ryby, cebula, oliwa lub tran i chleb kazdego ranka, zupa w srodku dnia i powtorka sniadania na kolacje, z zamiana ryb na twardy ser Dwa razy w tygodniu kazdy dostawal kubek figowego wina lub jodalki Marynarze uzupelniali jadlospis swiezymi rybami lowionymi z burty Oficerom wiodlo sie tylko o tyle lepiej, ze co jakis czas przyslugiwala im racja arangowego mleka o ostrej woni, z dodatkiem pedzonej z wina wodki dla pelniacych wachte Przywykli do takiej diety Sibornalczycy narzekali na jedzenie jakby od niechcenia Z predkoscia pieciu wezlow mineli trzydziesty piaty stopien szerokosci polnocnej, przechodzac z tropiku do waskiej umiarkowanej strefy klimatycznej lego samego dnia pi/eraziiwy loskot dobiegl przez zaslony mgiel i olbrzymie fale zakolysaly okretem Po czym nastala cisza Sartonirwrasz wystawil glowe z kajuty i pierwszego przechodzacego marynarza spytal, co to bylo -Brzeg - odparl marynarz I w przyplywie gadatliwosci dodal drugie slowo - Lodowce Sartonirwrasz z zadowoleniem kiwnal glowa Wrocil do swych zapiskow, ktore, z braku lepszego zajecia, rozwinal w dziennik podrozy ,,Nawet jesli sa niecywilizowani, Uskuci wzbogacaja ma wiedze o swiecie Jak uczonym doskonale wiadomo, nasz glob tkwi w dwoch wielkich obreczach lodu Na samej polnocy i na samym poludniu lady skladaja sie wylacznie z lodu i sniegu Biedny kontynent sibornalski az sie ugina pod tym klopotliwym brzemieniem, co byc moze tlumaczy chlod serc Sibornalczykow Zdaje sie, ze obecnie steruja do jego brzegow, jak gdyby przyciagani magnesem, miast pozeglowac na cieplejsze morza Jaki moze miec cel to zboczenie z kursu, me bede pytal - nie chce ryzykowac dalszych wykladow ze strony mego osobistego demona Paszaratida Zanosi sie przynajmniej na to, ze rzuce okiem na ow straszny obszar, stanowiacy poczatek i kres swiata" 230 Noca zerwala sie gwaltowna wichura, uderzajac w nich bez ostrzezenia. "Zlota Przyjazn" mogla jedynie sztormowac na wiatr do ustania nawalnicy. Wielkie fale rozbijaly sie o kadlub strzelajac bryzgami wysoko miedzy drzewce. Slychac bylo zlowrozbne dudnienie idace echem przez caly okret, jak gdyby jakis olbrzym z glebin prosil o wpuszczenie na poklad - myslal uczepiony swej koi przerazony eks-kanclerz Borlien. Zgodnie z rozkazami zgasil pojedyncza lampke tranowa w kajucie. Lezal w zgielkliwej ciemnosci, na przemian to klnac JandolAnganola, to modlac sie do Wszechmocnego. Olbrzym z glebin, ujawszy tymczasem okret mocno w obie garscie, hustal nim tak, jak wariat by hustal kolyska, gdyby chcial wygruzic z niej dzieciaka. Ku swemu pozniejszemu zdumieniu Sartoriirwrasz zasnal w kulminacyjnym punkcie tej przewalanki.Gdy sie obudzil, na okrecie znow bylo cicho, a kolysanie ledwo dawalo sie odczuc. Za bulajem zgestniala mgla, rozjasniona watlym swiatlem. W drodze do zejsciowki, mijajac uspionych zolnierzy, spojrzal w niebo. Blady srebrnik wisial zaplatany w takielunku. Sartoriirwrasz patrzyl w oko Freyra. Przypomniala mu sie bajka, ktora w obecnosci krolowej krolowych lubil czytywac Tatraman-Adali - bajka o srebrnym oku i jego bezpowrotnej ucieczce. Wachtowy okrzykiwal glebokosc mierzona za pomoca sondy. Na morzu unosily sie duze kry o dziwacznych ksztaltach. Niektore przypominaly karlowate drzewa czy tez grzyby-olbrzymy, jakby bog lodu bawil sie w karykaturowanie ksztaltow zywej przyrody. To one kolataniem w kadlub oznajmily swe przybycie w srodku sztormu, i nalezalo dziekowac bogu, ze jedynie kilka blokow mialo wielkosc polowy okretu. Niby tajemnicze zjawy wylanialy sie z mgiel i we mglach przepadaly. Sartoriirwrasz podniosl naraz wzrok, jakby cos przyciagnelo jego uwage. Za waziutkim pasem toni sterczaly dwa fagorze lby. Wlepialy w siebie oczy, slepe na przeplywajacy okret... Oto dlugi pysk z nienawistna ludziom paszcza, kostne luki nad oczyma, dwa do przodu wygiete rogi. A jednak nie. Ledwo rozpoznal te stworzenia, juz wiedzial, ze sie pomylil. To nie byly fagory. Ogladal pojedynek pary dzikich zwierzat. Ped okretu zawirowal mgla, odslaniajac wysepke, wlasciwie okruch ladu posrod toni, z niziutkim stromym urwiskiem od strony,,Zlotej Przyjazni". Na golym szczycie wysepki staly dwa czworonogi, pokryte brazowa sierscia. Gdyby nie ta barwa i czworonoznosc, mozna by je z powodzeniem wziac za ancipitow. Podobienstwo znikalo z blizszej odleglosci. Oba zwierzaki, choc stanely na udeptanej ziemi, nie mialy w sobie nic z niezlomnej, nieposkromionej natury fagorzej. Sartoriirwrasza w pierwszej chwili zmylila para rogow. Jedno zwierze obrocilo leb, aby zerknac na okret. Wykorzystujac ten moment, drugi zwierzak pochylil czolo i uderzyl przeciwnika z poteznym wyrzutem barkow. Odglos uderzenia dolecial do statku. Chociaz atakujacy nie przesunal sie wiecej niz trzy stopy, caly ciezar jego ciala od zadnich nog wszedl 231 w to trykmecie. Przeciwnik zachwial sie. Sprobowal wrocic do poprzednie) pozycji. Nim spuscil leb, otrzymal drugi cios. Posliznal sie na zadnich nogach Mimo rozpaczliwych wysilkow runal w tyl Spadl do wody, wzbijajac olbrzymia fontanne.,,Zlota Przyjazn" odeszla z wiatrem Scena walki zniknela we mgle-Przypuszczam, ze je rozpoznajecie - rzekl glos za uchem eks-kancle-rza. - To flambury z rodziny bydlowatych W trakcie podrozy Kaplanka-Wojowmczka Admiral Odi Jeseratabhar rzadko odzywala sie do Sartonirwrasza On jednak nie przepuscil zadnej okazji, aby obserwowac ja podczas sluzby Miala ksztaltna glowke i zgrabne ruchy Pomimo surowych rysow twarzy byla zywa jak iskra, a marynarze ochoczo spelniali jej polecenia. Ton glosu i mundur swiadczyly, ze to wielka pani, ale w obejsciu ujmowala swoboda i przeblyskami dzieciecego entuzjazmu Lubil ja -Coz za ponure brzegi, prosze pani -Znam gorsze. W pierwotnych czasach Uskutoszk wysadzal tu skazancow, pozostawiajac ich wlasnemu losowi Z usmiechem wzruszyla ramionami, jak gdyby kwitujac tym niegdysiejsze szalenstwa. Blond warkoczyki wymykaly sie spod jej plaskiej zeglarskiej czapki -Czy skazancy wyzyli^ -Jasne Wielu wzenilo sie w miejscowa ludnosc, Loradyjczykow Za godzinke schodzimy mala gromadka na brzeg Aby wynagrodzic ma dotychczasowa nieuprzejmosc i brak uwagi, zapraszam teraz pana, jako mego goscia, na wspaniala wycieczke Obejrzymy sobie Krzywdy z bliska -Z wielka przyjemnoscia Mowiac to uswiadomil sobie, jak bardzo marzy o wyrwaniu sie choc na chwile z okretu "Zlota Przyjazn", a tuz za nia "Zgoda" pomalenku sunely przez spokojne wody Mgla pierzchla, ukazujac skalne urwisko nadbrzezne, posepne i bezbarwne W pewnym miejscu klif ulegl erozji i lagodnie schodzil ku morzu Tam powoli zmierzaly okrety, lawirujac wsrod wielu malenkich wysepek, zgola stert glazow Droge zagradzaly tez zwirowe mierzeje Z jednej sterczaly wregi starego wraku. Ale w koncu "Przyjazn" opuscila kotwice, a po mej szalupe Okrzyki marynarzy glucho pobrzmiewaly na tym pustkowiu Odi Jeseratabhar szarmancko pomogla Sartonirwraszowi zejsc po trapie, za nimi zeszli Paszaratidowie, a na koncu szesciu zolnierzy uzbrojonych w ciezkie rusznice z zamkami kolowymi Fagory wziely sie do wiosel i szalupa pomknela przesmykiem miedzy mierzejami w kierunku szczatkow pomostu Lad nalezal do fagoropodobnych flamburow Dwa wielkie samce sczepily rogi w boju na kamienistej plazy, z trzaskiem gruchoczac muszle pod kopytami Gdyby me krotkie grzywy, byloby trudno odroznic samce od samic Jak u innych hehkonskich gatunkow, tak i u nich dymorfizm plciowy byl slaby w wyniku znacznie silniejszych dymorfizmow sezonowych. Siersc zarowno samcow jak 232 samic byla barwy od czarnej po rdzawa, biala na podbrzuszu. W klebie flamgory mierzyly ponad cztery stopy. Wszystkie mialy gladkie, do gory wygiete rogi. I rozmaite plamy na pyskach.-To ich pora godowa - powiedziala Kaplanka-Wojowniczka Admiral. - Jedynie szal rui pcha zwierzaki w lodowata wode. Szalupa dobila do pomostu, pasazerowie wysiedli. Grunt byl pokryty ostrymi kamieniami. Z dali dochodzil huk pekajacego lodowca i lodow walacych sie w morze. Niebo bylo olowianoszare. Fagorzy wioslarze pozostali w lodzi skuleni, zamarli, kurczowo sciskajac wiosla. Horda krabow obiegla podroznych ze wszystkich stron, groznie wznoszac swe asymetryczne szczypce. Strzelcy utlukli kilka sztuk kolbami, a krabia horda, dorwawszy sie do utluczonych braci, rozbierala ich na kawaleczki. Ledwo kraby przystapily do uczty, zapomniawszy o bozym swiecie, a juz uzebione ryby zaczely wyskakiwac z plytkiej wody i znikac w niej z pochwyconymi skorupiakami w zebach. Strzelcy zrecznie zajeli pozycje w tym sielskim zakatku, po dwoch przy rusznicy, jeden mierzyl, drugi podtrzymywal wylot lufy. Ich celem byly flamgorze samice, ktore snuly sie po brzegu w odleglosci kilku jardow, nie zwracajac uwagi na przybyszow ze...Zlotej Przyjazni". Huknely strzaly. Dwie krowy padly wierzgajac nogami. Strzelcy zmienili pozycje i strzelby. Nastepne trzy strzaly. Tym razem trzy krowy wyciagnely kopyta. Reszta pierzchla. Teraz ludzie i fagory, nawolujac sie, ruszyli z chlupotem przez plycizny i mierzeje, zagrzewani okrzykami z okretow, gdzie zalogi wylegly do relingow, by obejrzec polowanie. Dwie Hamgorzyce zyly. Jeszcze usilowaly podzwignac sie na nogi i uciec, gdy krotki noz ktoregos ze strzelcow przecinal im rdzen kregowy. Wtedy nadlecialy wielkie biale ptaki i, zawislszy w pradzie wstepujacym nad ludzmi, krecily glowami na wszystkie strony, wyczuwajac smierc. Nagle runely na ludzi bijac ich skrzydlami, a strzelca-rzeznika przeoraly dlugie ptasie szpony. Wioslarze zajeli sie odpedzaniem krabow i ptakow, a strzelec z nozem swoja robota. Dlugim cieciem otworzyl ubitym zwierzetom brzuchy. Wypatroszyl je, odrzucajac dymiace jelita i watroby. Szybkimi cieciami oddzielil zadnie udzce od tulowi. Cale ramie unurzal w zlocistej posoce. W gorze wrzeszczaly ptaki. Fagory odniosly udzce i tusze do lodzi. Powtorzono polowanie. Tymczasem Paszaratidowie wyladowali z lodzi sanki. Cztery krzepkie fagory, chwyciwszy za postronki, wyciagnely sanki na brzeg. Sartoriirwrasz zostal zaproszony do kompanii. -Zabierzemy pana na krotka wycieczke po okolicy - powiedziala Jeseratabhar z powsciagliwym usmiechem. Pomyslal sobie, ze nie tylko on marzyl o wyrwaniu sie na chwile z okretu. Zrownal z nia krok. W powietrzu smierdzialo obora. Flamgory hasaly dokola jak gdyby nigd^ nic, biale ptaki walczyly o wnetrznosci. 233 Mozolnie posuwali sie saniami ku szczytowi stoku. Dostrzegli inne zwierzeta podobne do flamgorow, lecz prawie szarej masci, bardziej kudlate i o zakreconych rogach. To byly jajaki. Diena Paszaratid z przygana w glosie zauwazyla, ze zamiast flamgorow nalezalo ustrzelic jajaki. Czerwone mieso bylo smaczniejsze od zoltego. Uwaga przeszla bez echa. Sartoriirwrasz zerknal na Paszaratida. lo mial twarz nieprzenikniona. Jakby nieobecna. Moze myslal o krolowej?Pieli sie wsrod olbrzymich glazow pozostalych po stopnialym lodowcu. Gdzieniegdzie widnialy na wpol zatarte imiona i daty, wydrapane przez dawnych skazancow ku pamieci potomnych. Wreszcie dotarli na krawedz plaskowyzu. Lapiac oddech patrzyli na otwierajaca sie przed nimi panorame. Dwa okrety staly na skraju czarnych wod, ku ktorym schodzily czarne mielizny niebios. Tu i owdzie bielaly niewielkie gory lodowe; kilka unoszonych pradem chyzo sunelo w kierunku mrocznej dali i mozna by je wziac za zagle okretow. Ale nie dostrzegli sladow obecnosci innych ludzi. Po drugiej stronie lezal lad Loradzy, siegajacy Okolic Okolobiegunowych. Mgly wciaz rzednialy, odslaniajac monotonna rownine. Jej pustka miala w sobie cos majestatycznego. Ziemia bez zdzbla trawy byla stratowana tysiacami tysiecy kopyt, odcisnietych jedne na drugich. -Te rowniny naleza do flamgora, jajaka i jajaka olbrzymiego - oznajmila Diena Paszaratid. - I nie tylko rowniny, lecz caly lad. -Tu nie ma miejsca dla mezczyzn i kobiet - rzekl lo Paszaratid. -Flamgor i jajak sa podobne z wygladu, ale roznia sie anatomia - powiedziala Odi Jeseratabhar. - Jajaki sa nekrorodne. Potomstwo rodzi sie w zwlokach matki i zywi jej scierwem zamiast mlekiem. Flamgor jest zyworodny. Sartoriirwrasz nic nie mowil. Byl jeszcze wstrzasniety rzezia na brzegu. Rusznice wciaz grzmialy. Okrety zawinely do Zatoki Krzywd tylko w jednym celu - aby zdobyc swieze mieso. Teraz czworka fagorow pociagnela czworke ludzi na sankach. Okazalo sie, ze rownina jest podmokla, pelna wodnych i muskegowych bajorek. Na polnocy ciagnely sie niskie bure pagorki porosniete odpornymi na mroz drzewami, wsrod ktorych przewazaly karlowate swierki. Gorzej sie wiodlo drzewom na rowninie, gdzie ich galezie ledwo wytrzymywaly ciezar ptasich gniazd, byle jak skleconych z patykow i wyrzuconych przez fale badyli. Liscie tych drzew byly biale od ptasich odchodow. Okrety i morze zniknely im z oczu. W chlodnym powietrzu zanikla morska bryza. Odor grzejacych sie zwierzat wisial nad ziemia. Odglosy wystrzalow ucichly w oddali. Niemal przez godzine podrozowali w milczeniu, urzeczeni bezkresem rowniny. Kaplanka-Wojowniczka Admiral polecila stanac przy narzutowym glazie w zoltawobrunatne prazki. Wysiedli z san, aby rozprostowac nogi 234 1 ramiona. Wielki glaz gorowal nad nimi. Z dzwiekow docieraly tu jedynie glosy ptakow i szelest wiatru, az do chwili, gdy poslyszeli odlegle dudnienie.Sartoriirwrasz wzial dudnienie po prostu za odglosy pekania dalekiego lodowca. Nie zaprzatal sobie tym glowy, uradowany, ze znow czuje ziemie pod nogami. Natomiast kobiety wymienily zafrasowane spojrzenia i bez slowa wspiely sie na szczyt glazu. Ogarnawszy wzrokiem krajobraz, krzyknely na trwoge. -Hej, zwierzaki, wciagnijcie sanki za glaz, pod sama sciane - Odi Jeseratabhar krzyknela w hurdhu na fagory. Dudnienie przeszlo w grzmot. Grzmot przetaczal sie po calej ziemi. Cos sie dzialo z niskimi stokami na zachodzie. Stoki ruszaly sie. Z przerazeniem kogos, kto napotyka zjawisko przyrody przechodzace ludzkie wyobrazenie, Sartoriirwrasz rzucil sie do wspinaczki na skale. lo Paszaratid pomogl mu wlezc na szczyt, gdzie znalezli miejsce wszyscy czworo. Fagory przywarly do podnoza glazu, omiatajac mleczami nozdrza. -Tu przeczekamy, az przejda - powiedziala Odi Jeseratabhar. Drzal jej glos. -Co to jest? - spytal Sartoriirwrasz. W leciutkiej mgielce rolowal sie dywan dali i toczyl prosto na nich. Pozostalo im tylko stac i patrzec. Dywan przedzierzgnal sie w lawine flamburow sunaca szerokim frontem. Sartoriirwrasz sprobowal je zliczyc. Dziesiec, dwadziescia, piecdziesiat, sto - daremny trud. Czolo pochodu bylo szerokie na mile, dwie, piec mil; zwierzeta szly lawa, stado przy stadzie. Szeregi jajakow i flamburow bez konca splywaly na rownine, ku miejscu, gdzie stal glaz narzutowy. Ziemia, glaz, powietrze - wszystko drzalo. Sunely stada, zwierzeta, wyciagniete szyje, wytrzeszczone slepia, otwarte pyski, z ktorych kapala slina. Zywe strumienie, oplynawszy glaz, laczyly sie i plynely dalej. Gora podazaly nad nimi biale kraki, szybujac niemal bez uderzania skrzydlami. Cztery istoty ludzkie w podnieceniu wyciagnely rece, wymachujac, wrzeszczac, wiwatujac radosnie. U swych stop mieli ocean kopytnego zycia, siegajacy po i poza widnokrag. Ani jedno zwierze nie podnioslo oczu na gestykulujacych; kazde mialo swiadomosc, ze jedno potkniecie to pewna smierc. Radosc ludzi niebawem przygasla. Przysiedli jedno przy drugim. Rozgladali sie z coraz wieksza apatia. Stado sunelo nadal. Bataliksa wzeszla, Bataliksa zaszla w aureolach blasku. Nadal nie bylo widac kresu stada. Zwierzeta wciaz szly calymi tysiacami. Niektore flambury odlaczaly sie od pochodu i bladzily nad zatoka. Inne parly prosto w morze. Jeszcze inne w transie galopu rzucaly sie z klifow na zlamanie karku. Glowne sily stada z loskotem zeszly po pochylosci i weszly na przeciwlegly stok, zmierzajac na polnocny wschod. Mijaly godziny. Monotonne dudnienie zwierzecych kopyt nie ustawalo. Przepyszne zorze rozpostarly sie na niebie, rozjarzyly, siegnely zenitu. Ale ludzie podupadali na duchu - 23^ zycie, ktore wczesniej sprawialo im radosc, teraz przygnebialo. Zbili sie ciasno na swej grzedzie. Cztery fagory przywarly do skalnej sciany, zastawiwszy sie samami. Freyr chylil sie pomalutku ku horyzontowi.Zaczal kropic deszcz, najpierw drobny. Przybral na sile, wygaszajac swiatlosci niebios, przeinaczajac grunt i zmieniajac odglos dudnienia kopyt. Lodowaty deszcz padal wiele godzin. Raz rozpadawszy sie na dobre, zalewal wszystko, tak jak stada, z taka sama, niezmienna jednostajnoscia. Ciemnosci i szum nieco oddzielily Sartoriirwrasza i Odi Jeseratabhar od reszty. Oboje do siebie przylgneli dla oslony. Bebnienie kopyt i deszczu przenikalo eks-kanclerza. Skulil sie, przywarlszy czolem do admiralskiego boku, czekajac na smierc, rozpamietujac swoje zycie. To wszystko przez samotnosc - myslal. Samotnosc z wyboru, przez cale zycie. Odsunalem od siebie braci. Zaniedbywalem zone. Bo bylem takim samotnikiem. Moj glod wiedzy mial zrodlo w uczuciu straszliwej samotnosci - zdobywajac wiedze odsuwalem sie jeszcze dalej od ludzi. Dlaczego? Co mnie opetalo? A dlaczego znosilem JandolAnganola przez tak dlugi czas? Czyzbym w nim dojrzal udreke pokrewna wlasnej? Ale do gardla mi skoczyl jak zwykly zboj. Tego nie moge mu wybaczyc, ani tego, ze z premedytacja, rozmyslnie spalil, przeklety, moje ksiegi. Spalil mych obroncow. Spalilby caly swiat, gdyby mogl... Teraz jestem inny. Odciety od samotnosci. I bede inny, jesli ujdziemy calo. Lubie te kobiete. Lubie Odi. Okaze to. I gdzies na tych upiornych bezdrozach zycia znajde jakis sposob na upokorzenie JandolAnganola. Przez tyle lat puszczalem obelgi mimo uszu, puszczalem urazy plazem. Teraz... juz jestem za stary... dopilnuje dla dobra wszystkich, by zostal upokorzony. On mnie upokorzyl. Ja upokorze jego. To nieszlachetnie, ale moja szlachetnosc sie skonczyla. Szlachetnosc jest dobra dla tluszczy. Poczul ziab przenikajacy jego wyszczerzone w usmiechu przednie zeby. Spostrzegl, ze Odi Jeseratabhar placze, pewnie juz od dluzszego czasu. Kawalek po kawaleczku przesunawszy sie wzdluz skalnej grzedy smialo przygarnal Odi do siebie i przytulil szorstki policzek do jej policzka. Na kazdym milimetrze tej drogi towarzyszylo mu nie milknace bebnienie kopyt w ciemnej pustce. Wyszeptal niemal pierwsze lepsze slowo pocieszenia. Obrocil glowe i prawie sie zetkneli wargami. -To wszystko moja wina... Winnam byla przewidziec, ze to sie moze zdarzyc... Powiedziala jeszcze cos, ale zabral to wiatr. Pocalowal ja. Byl to chyba juz ostatni swiadomy odruch, na jaki mogl sie zdobyc. Przynajmniej w sercu poczul blogie cieplo. Odejscie od JandolAnganola odmienilo Sartoriirwrasza. Pocalowal ja jeszcze raz. Oddala pocalunek. Podali sobie deszcz na wargach. Mimo niewygod zmorzyl ludzi sen, gleboki jak chorobliwa spiaczka. Kiedy sie obudzili, zamiast ulewy siapila juz tylko drobna mzawka. Stado wciaz 236 przechodzilo u podnoza glazu. Wciaz siegalo hen od jednego kranca horyzontu po drugi. Zeby sie wysikac, musieli kucac na skalnej krawedzi. Zniknely fagory, zmiecione razem z saniami. Nic nie zostalo. A obudzila spiacych inwazja zarlocznych much przybylych ze stadem. I tak jak w stadzie byly zwierzeta wiecej niz jednego gatunku, tak i w chmurze skrzydlatej szaranczy byly stworzenia wiecej niz jednego gatunku, ale wszystkie umialy ssac krew. Tysiacami obsiadly ludzi, zmuszajac ich do zwiniecia sie w ciasne klebki i otulenia w plaszcze i keedranty. Najmniejszy odsloniety skrawek skory padal ofiara insektow i splywal krwia. Lezeli cierpiac duchote, a wielki glaz narzutowy drzal pod nimi, jak gdyby wciaz niesiony przez lodowiec, ktory go tu zostawil na rowninie.Minal nastepny dzien. Nastepny poldzien, nastepna noc. Bataliksa ponownie wzeszla nad pejzazem z deszczu i mgly. Wreszcie szeregi zwierzat stopnialy. Przeszlo glowne stado Jeszcze ciagneli maruderzy, najczesciej krowy z rocz-niakami. Przerzedzila sie chmara skrzydlatych dreczycieli. Na polnocnym wschodzie jeszcze dudnily kopyta uchodzacych tabunow. Mnostwo flamburow walesalo sie wzdluz wybrzezy. Odretwieli i rozdygotani ludzie bardziej spadli, niz zlezli na ziemie. Nie pozostalo im nic innego, jak tylko wracac na piechote do wybrzeza. Szli potykajac sie i dlawiac zwierzecym fetorem, napastowani przez gzy na kazdym kroku. Nikt sie nie odezwal ani slowem. Okret podniosl zagle. Wyplyneli z Zatoki Krzywd. Czworka rozbitkow, ktorzy na glazie przetrwali zwierzecy potop, lezala pod pokladem w malignie, spowodowanej przemarznieciem i ukaszeniami gzow. W rozgoraczkowanej glowie Sartoriirwrasza stado plynelo wciaz jak rzeka, zalewajac caly swiat. Wizja byla tak realna, ze nie mogl jej przegnac. Nawiedzala go jeszcze dlugo po wyzdrowieniu. Gdy tylko poczul sie jako tako na silach, bez zenady zaszedl do Odi Jeseratabhar na pogawedke. Sprawil jej przyjemnosc swa wizyta. Powitala go przyjaznie, nawet podajac dlon, ktora uscisnal. Z jasnymi wlosami rozpuszczonymi do ramion usiadla na koi, okryta jedynie czerwonym przescieradlem. Bez munduru wygladala szczuplej niz zwykle, lecz i przystepniej. -Wszystkie okrety wychodzace w dalekie trasy zawijaja do Zatoki Krzywd - rzekla. - Zaopatruja sie w prowiant, glownie mieso. W Gildii Kaplanow-Zeglarzy niewielu jest jaroszy. Ryby. Foki. Kraby. Widywalam juz pochody flamburow. Powinnam bardziej uwazac. One mnie urzekaja. Co pan o nich sadzi? Zauwazyl u niej ten nawyk juz przedtem. Snujac wokol siebie magiczna przedze siboryjskich czasow gramatycznych, niespodziewanym pytaniem zbijala sluchacza z tropu. -Nie mialem pojecia, ze tyle jest zwierzat na swiecie... 237 -Jest ich wiecej, mz mozna sobie wyobrazic Wiecej, mz ktokolwiek mozebylmoglby sobie wyobrazic Zyja wszedzie na obrzezach wielkiej lodowej czapy, w niegoscinnych Krainach Okolobiegunowych Sa ich miliony Miliony milionowUsmiechnela sie, podekscytowana Taka ja lubil Kiedy sie usmiechala, uprzytomnial sobie swa samotnosc -Sadze, ze odbywaja migracje -O ile wiem, to me to Ciagna nad wode, lecz me zostaja Wedruja o kazdej porze przez okragly rok, me tylko wiosna Moze sa po prostu gnane rozpacza Maja tylko jednego wroga -W liki ^ -Nie wilki - Blysnela wilczym usmiechem z radosci, ze zapedzila go w kozi log - Gzy Zwlaszcza jeden Duzy jak ten gorny paliczek mego kciuka Ma zolte prazki, me sposob go pomylic z innymi Sklada jaja w skorze nieszczesnych pustorogich Larwy po wykluciu przebijaja sie przez skore do krwiobiegu, a wreszcie osiadaja w gniazdach pod skora na grzbiecie Tam czerwie rosna w cystach do rozmiarow wielkiego owocu, by w koncu wypasc z tych gniazd na ziemie i rozpoczac zyciowy cykl od nowa Prawie kazdy upolowany przez nas flambur ma takiego pasozyta, czesto kilka sztuk Widzialam, jak pojedyncze zwierzeta pedzily w udrece, az padly, albo rzucaly sie z wysokich klifow, by UJSC przed tym gzem w zolte prazki Utkwila w mm laskawe spojrzenie, jak gdyby ta relacja sprawiala jej jakas wewnetrzna satysfakcje -Bylem wstrzasniety, prosze pani gdy wasi ludzie zastrzelili kilka krow na plazy Teraz widze, ze to mc me znaczy Nic a mc Kiwnela glowa -Flambury sa)ak sily przyrody Niesmiertelne Wieczne Przy nich ludzkosc wydaje sie niczym Szacunkowa liczba ludnosci Sibornalu wynosi dwadziescia piec milionow Poglowie flamburow na kontynencie jest wiele razy - moze tysiac razy - wieksze Tyle ich, ile drzew Ja wierze, ze kiedys cala Helikoma to byly tylko owe gzy i bydlo w nieskonczonym pochodzie tam i z powrotem przez kontynenty, bydlo cierpiace nieustanne katusze, od ktorych nieustannie probowalo uciec Zamilkli oboje, przytloczeni taka wizja Sartonirwrasz wrocil do swej kajuty Lecz kilka godzin pozniej zapukala tam Odi Jeseratabhar -Czy pana przygnebila moja opowiesc o nieprzehczonosci flamgorow9 W Jej pytaniu kryla sie jawna kokieteria -Wrecz przeciwnie Wielka to dla mnie radosc spotkac taka osobe, jak pani, zainteresowana procesami tego swiata Chcialbym, zeby ludzie rozumieli je lepiej -Sibornalczycy rozumieja je lepiej niz mm - rzekla, po czym, pragnac 238 zlagodzic przechwalke, dodala: - Moze dlatego, ze mamy odczuwalniejsza zmiane por roku niz wy, w Kampanniacie. Wy, Borlienczycy, mozecie sobie Latem zapomniec o Wielkiej Zimie. W samotnosci czlowiek bywajest w strachu, ze jesli nastepna Zimozima bedzie ledwie o pare stopni zimniejsza, to nie przezyje nikt z ludzi. Tylko fagory i krocie bezrozumnych flamburow. Moze rodzaj ludzki jest... chwilowym wybrykiem natury.Sartoriirwrasz przypatrywal sie jej z uwaga. Rozczesane wlosy luzno rozpuscila do ramion. -Mnie tez to chodzilo po glowie. Nie znosze fagorow, lecz one sa trwalsze od nas. Coz, los ludzi jest przynajmniej lepszy od losu pedzacych bez spoczynku flamburow. Chociaz nie da sie ukryc, ze mamy wlasny ekwiwalent gza w zlote paski... Umilkl, pragnac uslyszec od niej cos wiecej, sprawdzic jej inteligencje i wrazliwosc. -Kiedy po raz pierwszy ujrzalem flambury, przyszlo mi na mysl, ze bardzo przypominaja ancipitow. -Bardzo, pod wieloma wzgledami. No dobrze, przyjacielu, uchodzisz za uczonego. Co sadzisz o tym podobienstwie? Wystawila go na probe, o czym swiadczyl ton figlarnej zaczepki. Jednoczesnie przysiedli obok siebie na jego koi. -Madisi sa podobni do nas. Nondadowie i Inni tez, aczkolwiek slabiej. Nie wydaje sie, by istniala wiez rodzinna miedzy ludzmi a Madisami, chociaz skojarzone madisko-ludzkie pary czasami plodza potomstwo. Ksiezniczka Simo-da Tal jest takim dziwolagiem. Nigdy nie slyszalem, by fagory kojarzyly sie z flamburami. Skwitowal gorzkim smiechem swa niewiedze. -A gdyby sie okazalo, ze rodzicielskie bostwa, ktore nas uksztaltowaly, stworzyly te, jak ja nazywasz, wiez rodzinna pomiedzy rodzajem ludzkim a rodzajem madiskim? Czy wtedy uznalbys powinowactwo flamburow z fa-gorami? -O tym musialby rozstrzygnac eksperyment. Byl bliski opisania swych hodowlanych eksperymentow w Matrassylu, jednak zdecydowal sie poruszyc ten temat innym razem. -Pochodzeniowe powinowactwo oznacza podobienstwo zewnetrzne. Fagory i flambury maja zlocista krew jako ochrone przed zimnem... -Istnieje dowod bez eksperymentu. Ja nie wierze, w przeciwienstwie do wiekszosci ludzi, ze Bog Azoikaksis stworzyl kazdy gatunek oddzielnie. - Mowiac to sciszyla glos. - Wierze, ze przedzialy zacieraja sie z czasem, ze przedzial miedzy czlowiekiem a Madisem zatrze sie bardziej, kiedy wasz JandolAnganol poslubi Simode Tal. Widzisz, do czego zmierzam? 239 Czyzby potajemnie byla ateistka, tak jak on7 Ku swegu zdumieniu dostal erekcji na te mysi-Zamieniam sie w sluch -Nie slyszalam, by fagory kojarzyly sie z flamburami, to fakt Niemniej mam podstawy do przypuszczenia, ze kiedys na naszym swiecie zyly tylko gzy i flambury - niezliczone i nierozumne miliony jednych i drugich Za sprawa dziedzicznych przemian z flamburow wyrodzili sie anciDici Jak sadzisz7 Czy to mozliwe7 Sprobowal podwazyc logike jej wywodu -Podobienstw moze byc sporo, ale na ogol powierzchownych, poza barwa krwi Rownie dobrze mozna by stwierdzic ze ludzie i fagory sa do siebie podobni bo oba gatunki mowia Fagory chodza w pionowej postawie, tak jak my Maja SWOJ wlasny rodzaj inteligencji Nic takiego me maja flambury, chyba ze inteligentnie jest galopowac tam i nazad przez kontynent, na zlamanie karku -Umiejetnosc chodu w pionowej postawie i zdolnosc poslugiwania sie mowa zdobyly fdgory po oddzieleniu sie ich linii rozwojowej od flamburow Wyobrazmy sobie, ze fagory powstaly ze stadka flamburow, ktore ktore znalazly inne rozwiazanie problemu gzow mz nieustanna ucieczka Patrzyli na siebie w podnieceniu Mial wielka ochote opowiedziec Odi o swym odkryciu dotyczacym mustangow Jakie rozwiazanie7 -Schowac sie w jaskini, na przyklad Zejsc pod ziemie Uwolniwszy sie od gzow rozwinely inteligencje Stanawszy w pozycji pionowej by dalej widziec uwolnily przednie odnoza do poslugiwania sie narzedziami W ciemnosciach wyksztalcily mowe zastepujaca wzrok Kiedys pokaze ci moja rozprawke na ten temat Nikomu jej me pokazywalam Ze smiechem wyobrazil sobie flambury popisujace sie takimi sztuczkami -Nie przez jedno pokolenie drogi przvja?elu Przez niezliczone pokolenia Ingeligentniejsze wygrywaly Nie smiej sie - Poklepala go po dloni - Jezeli nic takiego me zdarzylo sie w pradawna ch czasach to pozwol ze o jedno cie zapytam Co powiesz na to, ze ciaza u gild trwa jeden okragly rok Batahksy a okres ciazy u krowy flambura jest dokladnie tak samo dlugi7 Czy to nie dowodzi dziedzicznego pokrewienstwa) Dwa okrety mijaly lezace JUZ w tropiku porty najdalej na poludnie wysunietego wybrzeza Loradzy Z portu w Idziwibirze wyszla szesciusettonowa karawela o nazwie "Dobra Nowina', ktora dolaczyla do Zlotej Przyjazni' i, Zgody ' Wspaniale wygladala pod zaglami malowanymi w pionowe pasy Okret flagowy powital ja wystrzalem z dziala d marynarze wiwatami W pustkowiach morza trzy okrety to duzo wiecej mz dwa Druga podobna uroczystosc obchodzono po osiagnieciu dwudziestego 240 dziewiatego stopnia dlugosci wschodniej, najdalszej zachodniej pozycji kursu. Byla godzina za dziesiec minut dwudziesta piata. Schowany za horyzontem Freyr ciagnal po niebie wlok morelowej poswiaty. Zdawalo sie, ze poswiata promieniuje z mglistej toni, rozmywajac linie widnokregu. Znaczac grob, z ktorego wielkie slonce niebawem zmartwychwstanie. Zatopiona gdzies w tej poswiacie lezala swieta kraina Sziwenink; gdzies w Sziwenink, wysoko w gorach, ciagnacych sie na calej dlugosci od morza po Biegun Polnocny, bylo Wielkie Kolo Kharnabharu.Rog obwiescil "wszyscy na poklad!" Trzy okrety zmniejszyly odstepy miedzy soba. Zarzadzono modly, zagrala muzyka, wszyscy stali i mowili pacierze, polozywszy palec na czolo. Z morelowej poswiaty wylonil sie zagiel. Za sprawa gry swiatla i toni to pojawial sie, to znikal jak zjawa. Ptaki wrzeszczaly nad jego masztami ostrzegajac, ze pora wracac na lad. Okret byl caly w bieli: z bialymi zaglami, ze swiezo bielonym kadlubem. Kiedy sie zblizyl, oddawszy salut wystrzalem z dziala, wszyscy na pokladach pozostalych okretow ujrzeli karawele nie wieksza od,, Dobrej Nowiny"; na jej grotzaglu widnial wielki hierogram przedstawiajacy samo Kolo, wewnetrzny i zewnetrzny krag z laczacymi je falistymi liniami. Byla to "Modlitwa Yadzabharu", nazwana tak na czesc glownego portu Sziweninku. Cztery okrety zhalsowaly blisko siebie, jak golebie siadajace na jednej galezi. Padly komendy z ust Kaplanki-Wojowniczki Admirala we wlasnej osobie. Bukszpryty obrocily sie, takielunki zaskrzypialy, zagle nadbukszprytowe wypelnily sie wiatrem. Ton przybrala ciemniejsze, granatowe barwy. Okrety opuszczaly Morze Pannowalskie i wchodzily na polnocne rubieze Oceanu Bezkresnego. Z miejsca natknely sie na burzliwa pogode. Zeglowaly z trudem, pokonujac wielkie fale i grozne szkwaly, podczas ktorych byly bombardowane olbrzymimi kulami gradowymi. Przez cale dnie nie widziano zadnego ze slonc. Kiedy wreszcie wyplyneli na spokojniejsze wody, Freyr stal w zenicie nizej, a Bataliksa nieco wyzej niz przedtem. Po lewej burcie wznosil swe wysokie klify Przyladek Jaskolczy Ogon, najdalej na zachod wysunieta reduta Kampanniatu. Zaraz po obejsciu Jaskolczego Ogona pozeglowali do najblizszej dogodnej przystani u wybrzezy tropikalnego kontynentu, gdzie kotwiczyli przez dwa dni. Ciesle zajeli sie naprawa uszkodzen wyrzadzonych przez sztorm, a towarzysze Gildii Kaplanow-Zeglarzy - szyciem zagli lub kapielami w cieplej lagunie. Mezczyzni i kobiety swawolili nago w wodzie - pruderyjni Sibornalczycy wykazywali tutaj niezwykly brak pruderii - tworzac tak przyjemny widok, ze nawet Sartoriirwrasz w jedwabnych majtkach wlazl do wody. Pozniej, lezac na plazy, osloniety od zaru obojga slonc, obserwowal, jak plywacy wychodza pojedynczo na brzeg. W zalodze,,Dobrej Nowiny" bylo wiele kobiet, i to dobrze 16 Lato Helikonn 241 zbudowanych. Zatesknil za swa mlodoscia. Tuz przy nim klapnal na piasek lo Paszaratid. -Gdyby tak jeszcze owa piekna krolowa krolowych byla tutaj, co nie? - powiedzial cichym glosem. -To co? Nie odrywal spojrzenia od wody majac nadzieje, ze Odi naga wynurzy sie z fal. -To co, pytasz? To wtedy ten pozorny raj bylby prawdziwym rajem. -Sadzisz, ze ta wasza armada ma szanse podbic Borlien? -Na pewno, jesli szczescie wojenne nam dopisze. Organizacja i uzbrojeniem bijemy wojska JandolAnganola na glowe. -No coz, wtedy krolowa znajdzie sie w twoich rekach. -Nie uszlo to mej uwagi. Myslisz, ze niby skad we mnie ten nagly zapal do wojaczki? Ja nie chce Ottassolu, stary capie. Ja chce krolowej Myrdeminggali. I zamierzam ja zdobyc. XV. WIEZNIOWIE KAMIENIOLOMU Samotny zolnierz niosl sakwe na ramieniu. Mundur wisial na nim w strzepach. Dwa slonca zalewaly go zarem. Pod bluza splywal struzkami potu. Kroczyl na oslep, rzadko podnoszac wzrok. Szedl przez tereny strawionej pozarem dzungli Gornego Chwartu we wschodnim Randonanie. Wokol czernialy osmalone i spekane kikuty drzew, wiele jeszcze niewygaslych. Od czasu do czasu rozgladajac sie po okolicy, jak okiem siegnac widzial jedynie trakt i okopcony krajobraz. Dal ginela w szarych calunach dymu. Byc moze przyczyna pozaru byl tropikalny upal. A byc moze iskra z lontowego zamka spopielila miliony drzew. Przez wiele tennerow staczano bitwy na tym obszarze. Ludzie ze strzelbami juz odeszli, odszedl tez las.W postawie zolnierza wszystko swiadczylo o znuzeniu i porazce. Jednak szedl naprzod. Raz przystanal, gdy jeden z jego cieni zbladl i zniknal. Czarna chmura przeslonila Freyra. Kilka minut pozniej polknela rowniez Batalikse. Po czym lunela deszczem. Zolnierz szedl dalej, spusciwszy glowe. Nie bylo dlan nigdzie schronienia, nic me mogl uczynic, jak tylko ukorzyc sie przed przyroda. Deszcz lal, naglymi falami przybierajac na gwaltownosci. Syczaly pogorzeliska. Coraz wiecej niebieskich zasobow lecialo z gory, niczym rezerwy rzucane do bitwy. Nastepna taktyka niebios bylo bombardowanie gradem. Kule gradowe zmusily strudzonego zolnierza do ucieczki. Uciekl do jedynej dostepnej mu kryjowki we wnetrzu sprochnialego pniaka. Wcisnawszy grzbiet w sypiace sie prochno zburzyl warownie kupolkow. Pozbawione swej malenkiej forteczki skorupiaki, wymachujac malenkimi czulkami, przeszly w brod istna Takisse plynnych popiolow, by poszukac sobie innej siedziby. Nieswiadom tej katastrofy zolnierz spogladal spod ronda kapelusza prosto przed siebie, dyszac ciezko. Potykajac sie w pomroce przeszlo kilka zgarbionych sylwetek. To byly resztki jego armii, do niedawna swietnej Drugiej Armii Borlienskiej. Jeden maruder niczym lunatyk minal wyprochnialy pniak o pare piedzi, broczac krwia ze straszliwej rany, na nowo otwartej od uderzen gradu. Zolnierz w kryjowce 243 zaplakal. Nie mial rany, pominawszy siniaki na skroni. Nie mial prawa cieszyc sie zyciem. Jak u piuitulonepo dziecka placz ustapil w nim miejsca zmeczeniu; mimo gradobicia zapadl w sen Obudzily go straszne sny o kulach gradowych. Czul ich uzadlenia ad policzkach. gdy otworzyl oczy i zobaczyl bezchmurne niebo. Zerwal sie na nogi. lecz kule dalej go ciely po twarzy i karku. Jedna wpadla mu do ust. kiedy sapnal ze zlosci. Wvpluwszy pocisk obrocil sie z niedowierzaniem.Koslawe miotlaste krzewiny nie opodal padly pastwa plomieni. Ogien utwardzil okrywy nnsiennc krzewin, zar przyspieszyl dojrzewanie nasion. W ciep-'e nowego dnia odmykaly sie ich skorupy. Towarzyszyly temu ciche dzwieki, jak mlasniecia wargami Nasiona strzelaly na wszystkie strony. Popielisko mialo im zapewnic 2yzna glebe do kielkowania Zolnierz rozesmial sie z naglej uciechy. Chocby rodzaj ludzki zmierzal ku najwiekszemu szalenstwu, zadna sita nie zawroci przyrody? jej drogi. I jego zadna sila nie zawroc', z drogi. Zmacal miecz, poprawil kapelusz, zarzucil sakwe na ramie i ruszyl na poludniowy wschod. Okolo poludnia zostawil pogorzeliska za soba. Trakt wil sie miedzy zaroslami prosienozki. Droga, ktora wedrowal zolnierz, w ciagu stuleci byla kolejno rzeka, wyschnietym lozyskiem, trasa lodowca, szlakiem bydla oraz goscincem. Ta niestalosc niczym sie nie zdradzala przed ludzkim okiem. Delikatne kwiaty kwitly na poboczach, niektore wybujale z nasion roslin dojrzewajacych daleko stad Wysokie skarpy zamykaly trakt z obu stron. Zolnierz mozolnie brnal przez zaspy zwiru pomiedzy nimi. Kiedy sie wieszcie skonczyly na grani, ujrzal chaty stojace wsrod pol Widok nie napawal otucha Pola od dawna lezaly odlogiem. Chaty byly opuszczone. Wiele dachow runelo i tylko szczytowe sciany jak starcze piesci wznosily sie do nieba. Kurz z drogi przygniotl swym ciezarem zywoploty na poboczach. Zasypal przydrozne pola, chaty i budynki gospodarcze, i porzucony dobytek, walajacy sie na kazdym kroku. Wszystko bylo spowite szarym calunem, jakby stworzone z jednej materii. Tyle kurzu mogl wzbic tylko przemarsz jakiejs wielkiej armii - pomyslal zolnierz. Jego armii. Drugiej Armii, podowczas maszerujacej do walki. Teraz on jeden wracal bez halasu, pobity... Zwolniwszy kroku general Hanra TolramKetinet szedl kreta droga. Kilka fagorow o drugich pyskach bez wyrazu, jak maski, ukradkiem mu sie przygladalo sposrod ruin. Nie pamietal tej wioski, jeszcze jednej z wielu, przez ktora przemaszerowali w skwarze jeszcze jednego dnia. Dotarlszy do konca drogi i do swietej kolumny znaczacej miejscowa oktawe srodziemna zauwazyl klinowaty zagajnik, ktory wydal mu sie znajomy; jego zwiadowcy przeczesywali go w poszukiwaniu wroga. Jesli sie nie mylil, to w tym sporym domostwie za zagajnikiem nocowal przez kilka godzin. Domostwo stalo nietkniete. Ogien uszkodzil tylko budynki gospodarcze obejscia. TolramKetinet stanal przed furtka. Podworko i dom tonely w ciszy przerywanej jedynie brzeczeniem much. Dobyl miecza i wkroczyl na podworze. 244 Dwa zasieczone muslangi lezaly w otwartej zagrodzie, czarne od much. Zalecial go smrod.Freyr stal wysoko, Bataliksa juz zachodzila. Kolidujace cienie rozmywaly barwy i ksztalty domostwa, do ktorego sie zblizal. Kurz przyciemnil okna. Mieszkala tu kobieta, wiesniaczka z czworgiem malych dzieci - przypomnial sobie. Bez meza. Teraz mieszkala tu dzwoniaca w uszach cisza. Zlozywszy sakwe przy schodkach otworzyl drzwi kopniakiem. -Jest tu kto? Mial nadzieje, ze moze jacys jego zolnierze wypoczywaja w izbach. Nikt nie odpowiedzial. Jednak wyczulone zmysly mowily mu, ze w budynku jest zywa istota. Przystanal w kamiennej sieni. Wysoki wahadlowy zegar o dwudziestu pieciu iluminowanych cyfrach stal milczacy pod sciana. Poza zegarem wszystko sprawialo wrazenie nedzy powszechnej na terenach dlugotrwalych dzialan wojennych. Za sienia czaila sie ciemnosc. Zdecydowanym krokiem wmaszerowal w korytarz i do nisko sklepionej kuchni. W kuchni bylo szesc fagorow. Staly nieruchomo, jak gdyby czekajac na niego. Ciemnorozowe oczy lyskaly z cienia. Pod oknem za plecami fagorow rosla kepa jaskrawozoltych kwiatow; zlocila sie w sloncu, rozmazujac fagorze sylwetki. Zloty odblask padal na ich ramiona, na dlugie kosci policzkowe. Jeden uchowal swe rogi. Fagory ruszyly na czlowieka, lecz TolramKetinet byl przygotowany. Wyczul ich won juz w sieni. Mialy wlocznie, ale trafily na wytrawnego szermierza. Byly szybkie, lecz wchodzily sobie nawzajem w droge. TolramKetinet uderzal z dolu do gory sztychem pod zebra, gdzie jak wiedzial, kryla sie fagorza lon. Tylko raz ktorys z ancipitow zdazyl wyprowadzic pchniecie wlocznia. General jednym cieciem niemal odrabal mu przedramie. Mdlacy zaduch fagorzych oddechow dlawil w izbie. Wszystkie skonaly, poza tym sapaniem nie wydawszy zadnego dzwieku. Na trupach rozpoznal gwiazdki zaufanych gwardzistow swojej wlasnej przybocznej strazy. Widzac Synow Freyra w rozsypce, skorzystali z okazji i poszli za glosem natury. Mniej ostrozny zolnierz wpadlby w zasadzke. W rzeczy samej, jeden dal sie niedawno zaskoczyc. Rozciagniety na stole w glebi kuchni lezal borlienski kapral z wygryzionym do czysta gardlem. TolramKetinet wrocil na podworko i oparl sie o wygrzana sciane domu. Mdlosci przeszly po krotkiej chwili. Stal oddychajac skwarnym powietrzem, dopoki fetor pobliskiej padliny nie wygonil go z obejscia. Nie mogl sie tu zatrzymac. Chwilke odpoczawszy, dzwignal sakwe i podjal swoj milczacy marsz w kierunku wybrzeza. Ku morzu i szumiacym falom. Zapuscil sie w las. Poludniowy trakt prowadzil wsrod drzew podwoi, o podwojnych pniach skreconych w spiralne kolumny. TolramKetinet kroczyl taka podwojowa aleja. Nie musial sie przedzierac przez geste i splatane zarosla. Dno lasu bylo skapo porosniete, bo i slonce skapilo tu swych promieni. 245 Wedrowal posrod filarow o przedziwnych ksztaltach, jak gdyby wewnatrz wynioslej budowli. Wyzej rozposcieraly sie kolejne pietra lasu, dzielacego Borlien od Randonanu. Podszyt, niekiedy z trzaskiem lamany przez wielkie zwierzeta. Dolna warstwa drzewostanu, w ktorej hustali sie i nawolywali Inni, czasami schodzac na dol po upatrzonego grzyba i czym predzej wracajac na bezpieczne konary. Okap, prawdziwe sklepienie drzewostanu, pelne kwiatow, ktorych TolramKetinet nie mogl zobaczyc, i ptakow, ktorych mogl tylko sluchac. Ponad okap wystrzelaly najwyzsze samotne drzewa, a na nich zasiadaly drapiezne ptaki. patrzac, nie spiewajac.Tropikalny las tchnal takim majestatem, ze w oczach tych, ktorzy sie wen zapuscili, wygladal na cos trwalszego niz sawanny, niz nawet pustynie. Co nie bylo prawda. Z tysiaca osmiuset dwudziestu pieciu helikonskich malych lat, skladajacych sie na jeden Wielki Rok, ow wielce skomplikowany lesny organizm byl w stanie istniec przez mniej niz polowe tego okresu. A tak naprawde, to caly ten kunsztowny gmach, cudowniejszy nad wszelkie dziela rak ludzkich, powstal jako odpowiedz na wezwanie zywiolow zaledwie kilka pokolen temu, wyskakujac z posiewu nasion niby diabelek z pudelka. Panujacy w hierarchii roslin idealny lad wywieral tylko na nieswiadomym obserwatorze wrazenie przypadkowosci. Zwierze, owad czy roslina, kazde mialo w nim swoje miejsce, swoje wlasne krolestwo, zwykle w postaci poziomej strefy. Rzadki wyjatek od tej reguly stanowili Inni. W lesie ukrywaly sie fagory, przewaznie zamieszkujace szalasy stawiane posrod zalomow szkarpowych korzeni drzew, a Innych ciagnelo do fagorzej kompanii i do nieokreslonej roli ni to trzymanych dla przyjemnosci oswojonych zwierzat, ni to niewolnikow. Nierzadko u podnoza wielkiego drzewa powstawalo siedlisko kilkunastu i wiecej fagorow, nie liczac miodkow. TolramKetinet omijal takie miejsca szerokim lukiem. Chorobliwie nie ufal fagorom i obawial sie napasci fagorzych Innych, ktorzy z kijami zabiegali droge wszelkim intruzom, pilnujac osady jak podworzowe psy. W tych osadach niekiedy kryli sie ludzie. Szalasy ludzi i ancipitow zgodnie staly jeden przy drugim, niczym sie prawie nie rozniac miedzy soba. Ludzie ci, niemal nadzy, najwyrazniej zostali przez fagorow uznani za duzych Innych. Wygladalo na to, ze porosnieci ciemnym wlosem Inni swoim przymierzem z fagorami otworzyli przed ludzmi furtke do tej wspolnoty klepania zyciowej biedy. Z owej furtki skorzystali przewaznie dezerterzy z oddzialow Drugiej Armii. TolramKetinet namawial ich, by poszli za nim. Jednych namowil. Od drugich oberwal kijami. Wielu z namowionych przyznawalo, ze nienawidza wojny, a za swym dawnym dowodca ida tylko dlatego, ze maja dosyc dzungli, jej tajemniczych halasow i skapego jadla. Po dniu marszu przez kruchty tropikalnej puszczy znow sie poczuli starymi zolnierzami i z niejaka ulga powitali stary dryl komendy. Sam TolramKetinet tez ulegl przemianie. Przedtem wygladal na marudera 246 z pobitej armii. Teraz wyprostowal sie w ramionach, odzyskujac co nieco ze swej dawnej junackiej postawy. Czolo mu sie wygladzilo, a twarz znow byla twarza mlodego mezczyzny. Im wiecej ludzi mial pod swymi rozkazami, tym latwiej wydawal rozkazy i tym madrzej one brzmialy. Z charakterystyczna dla natury ludzkiej zmiennoscia stal sie tym, kim byl w oczach podwladnych zolnierzy.Taka to malenka armia dotarli do rzeki Kacol. Natchnieni nowym duchem bojowym uderzyli i zaskakujacym szturmem opanowali licha miescine Ordeleje. To zwyciestwo calkowicie uwolnilo ich od poczucia kleski. Posrod statkow na Kacolu cumowal lodownik pod bandera Lordrardryjskiej Kompanii Handlu Lodem. W chwili napasci na miasto ow statek, "Polarna Pinda", usilowal umknac w dol rzeki, lecz zostal opanowany przez Tolram-Ketineta z garscia ludzi. Wystraszony kapitan protestowal, powolujac sie na swa neutralnosc oraz dyplomatyczny przywilej nietykalnosci osobistej. Do Ordelei przywiozl nie tylko lod, ale i list dla generala Hanry TolramKetineta. -Wiesz, gdzie sie obraca ten general? - zapytal TolramKetinet. -Gdzies w dzungli, przegrywa wojne w imieniu krola. Ze sztychem na gardle kapitan wyznal, ze wyprawil platnego poslanca, ktory mial doreczyc list; na tym jego zobowiazania sie konczyly. Spelnil polecenie kapitana Krillia Muntrasa. -Co bylo w tym liscie? - spytal TolramKetinet. Zeglarz przysiegal, ze nie wie. Skorzany portfel z pismem byl zapieczetowany pieczecia krolowej krolowych, Myrdeminggali. Gdziezby on smial otwierac pismo krolowej. -Nie bylbys soba, gdybys nie sprawdzil, co w nim napisala. Gadaj, lotrze! Szyper potrzebowal zachety. Przyduszony do podlogi stolem wyspiewal, ze pieczec sie sama odkleila od portfela. Przypadkiem wyczytal, calkiem niechcacy, ze krol JandolAnganol zsyla krolowa na wygnanie do miejsca na pomocnym wybrzezu Morza Orlow, zwanego Grawabagalinien; ze krolowa leka sie o swoje zycie, lecz zywi nadzieje na spotkanie ze swym dobrym przyjacielem pewnego dnia w Grawabagalinien, z dala od okropnosci wojny. Modli sie do Akhanaby, by zachowal generala od wszelkich nieszczesc. Uslyszawszy to general zbladl jak chusta. Odstapil na strone, kryjac twarz przed wlasnymi zolnierzami, tonac spojrzeniem w mrocznym nurcie rzeki za burta okretu. Nadzieje, obawy, pragnienia ozyly w jego sercu. Wzniosl modlitwe o wieksze szczescie w milosci niz na wojnie. Kazal wysadzic poturbowanego szypra,,Pindy" na lad, rekwirujac statek. Zabawili dzien w miescie, wyladowali "Pinde" prowiantami i odplyneli ku dalekim oceanom. Wysoko nad dzunglami szybowal Avernus na swej orbicie. W stacji obserwacyjnej szybowali ci, ktorzy, skolowani rozmaitoscia sztuk wojennych uprawianych na planecie pod nimi, zachodzili w glowe, jakiez to hufce mogly 247 pobic Diuga Armie Borlienska Daremnie wypatrywano zastepow dzielnych randonanskich junakow gromiacych najezdzcow w obronie ojczystej ziemi Zadne takie hufce nie istnialyPlemiona randonanskich poldzikusow zyly na lonie natury Czesc plemion uprawiala poletka zboz Wszystkie bytowaly pospolu z psami i swiniami, ktorych prosieta byly dopuszczane do piersi karmiacych randonanskich matek Ran-donanczycy zabijali, by miec strawe, nie zabawe Wiele plemion oddawalo Innym czesc boska, co im nie przeszkadzalo upolowac sobie boga, zdybanego na hustaniu sie w galeziach wielkiego lesnego domu Jako dzieci natury Randonan-czycy przewaznie oddawali czesc rybom, drzewom, menstruacjom, duchom i rannym zorzom W swej pokorze godzili sie z obecnoscia grup fagorow, na ogol spokojnych wedrownych traperow i zbieraczy Z kolei fagory rzadko napastowaly ludzi, chociaz i tu powtarzano obiegowe historyjki o kobietach zameczonych przez by kuny Fagory warzyly wlasny trunek - fuzelke Na szczegolne okazje warzyly mna miksture, ktora randonanskie plemiona zwaly vulumunulu-lum, podejrzewajac, ze jest pedzona z soku drzewa vulu i jakichs grzybow Nie potrafiac same przydzadzic vulumunululum, zdobywaly ja w drodze wymiany z fagorami Wowczas swietowano do poznej nocy Wtedy tez Wielki Duch czesto wstepowal w Randonanczykow Nakazywal im pojsc i zabawie sie na Pustym Przywiazawszy swych bogow, Innych, do bambusowych noszy, Randonanczycy brali ich na ramiona i taszczyli przez dzungle Szlo cale plemie, dzieci swinie, papugi, raje, koty, wszyscy Przeprawiwszy sie w brod pizez Kacol, wkraczali w oficjalne granice Borlien Nachodzili bogate tereny rolnicze srodkowej rowniny borlienskiej Randonanczycy zwali ja Pustynia Lezala pod otwartym niebem, zalewana zarem slonc Nie bylo tu ani wysokich drzew, ani gestych zarosli, ani kryjowek, ani odyncow, ani Innych Na tej wyzutej z bogow ziemi, tego pieiwe) popiwszy vulumunululum i nabrawszy ochoty do zabawy, brali sie do pladrowania albo palenia zbiorow Borlienska rownine zamieszkiwal ciemnoskory krzepki lud Nienawidzil bladych padalcow nagle wyskakujacych znikad, jak duchy Kto zyw wybiegal z malych wiosek i co mial pod reka, chwytal i bil intruzow Niejeden przy tym placil zyciem, dzikusy bowiem mialy w rekach dmuchawki wyrzucajace zatrute kolce z pierzastymi lotkami Roz]uszem wiesniacy zostawiali swe domostwa i szli palic las I tak w koncu doszlo do wojny Borlien z Randonanem Napad, obrona, atak, kontratak Roznice miedzy tymi dzialaniami pozacieraly ^ie w krzywym zwierciadle ludzkich umyslow, ktore stale zmieniaja wszelkie rzeczy w ich przeciwienstwa Zanim Druga Armia rozwinela swe plutona w pokrytych dzungla gorach Randonanu, garstki dzikusow urosly w oczach przeciwnikow do rozmiarow poteznej sily zbrojnej Ale to me od oreza obroncow polegla wyprawa TolramKetmeta Lesni ludzie bronili sie rejterada w glab dzungli i miotaniem 248 wrzaskliwych i wulgarnych obelg w srodku nocy, przejawszy te taktyke od Innych. Tak jak Inni zmykali na drzewa, by z gory puszczac deszcz zatrutych strzal albo uryny na generalskich zolnierzy. Nie umieli przyzwoicie toczyc wojny. Dzungla robila to za nich. Byla rozsadnikiem chorob, na ktore borlienskie wojska nie mialy odpornosci. Owoce dzungli sprowadzaly gwaltowne dyzenterie, rozlewiska - zimnice, dni - goraczke, a insekty - horde plugawych pasozytow, przezerajacych ludzi do lub od srodka. Ani z tym wszystkim uczciwie powalczyc, ani przed tym wszystkim uciec. Pojedynczo lub gromadnie marli borlienscy zolnierze w dzungli. Z nimi marly nadzieje krola JandolAnganola na zwyciestwo w Wojnach Zachodnich.Co sie tyczy krola, to z dala od Randonanu i swej topniejacej armii szukal wyjscia z pulapki chyba rownie skomplikowanej, jak sidla dzungli. Starsza niz dzungla biurokracja pannowalska miala wiecej czasu na wypuszczenie i splatanie macek. Stolica JandolAnganola od wielu tygodni byla bez krolowej, a dyspensa rozwodowa wciaz nie nadchodzila ze stolicy Swietego Imperium. W miare jak wzmagal sie upal, Pannowal nasilal halali przeciwko ancipitalnej rasie zyjacej na pannowalskiej ziemi. Ratujace sie ucieczka plemiona fagorow znajdowaly schronienie w Borlien, wbrew zyczeniom ludu, ktory i bal sie, i nienawidzil kudlaczy. Krol nie podzielal tych uczuc. W mowie do skritiny serdecznie zaprosil uciekinierow, obiecujac im ziemie pod osadnictwo w Kosgatcie, w zamian za sluzbe w wojsku i obrone granic Borlien. Dzieki temu Kosgatt, juz wolny od groznego cienia Darwhsza, nie lezalby odlogiem, a przybysze szczesliwie by znikneli Borlienczykom z oczu. To wyciagniecie ludzkiej reki do fagorow nie wzbudzilo zadowolenia ani w Pannowalu, ani w Oldorando, totez ponownie odroczono rozwodowa dyspense. Ale JandolAnganol byl z siebie zadowolony. Starczalo mu cierpienia, by uspokoic sumienie. Wdziawszy jaskrawy kaftan poszedl zobaczyc sie z ojcem. Znowu przemaszerowal kretymi korytarzami palacu i na dol przez strzezone drzwi do lochow, gdzie wiezil starca. Wiezienne piwnice sprawialy wrazenie wilgotniejszych niz zwykle. JandolAnganol przystanal w pierwszej, kiedys sluzacej za kostnice i izbe tortur. Spowil go mrok. Ucichly glosy zewnetrznego swiata. -Ojcze! - zawolal. Wlasny glos brzmial obco w uszach krola. Podazyl przez druga izbe do trzeciej, rozjasnionej bladym swiatlem. Polana tlily sie jak zwykle. Starzec, otulony w swoj nieodlaczny koc, siedzial przed kominkiem, jak zwykle opusciwszy brode na piersi. Tu w dole od wielu lat nic sie nie zmienilo. Jedyna obecnie zmiana bylo to, ze YarpalAnganol nie zyl. Przez chwile krol stal, trzymajac dlon na ramieniu ojca. Niby tak kruche cialo, a jakze meporuszone. JandolAnganol zblizyl sie do zakratowanego okienka pod sklepie- 249 niem. Zawolal ojca. Glowa z kosmykiem wlosow ani drgnela. Zawolal po raz drugi, glosniej. Zadnego ruchu.-Umarles, nieprawdaz? - powiedzial JandolAnganol pogardliwym tonem. - Jeszcze jedna zdrada... Na Patrzycielke, czy nie dosc juz bylem nieszczesliwy? Trup milczal. -Zmarles sobie, co nie? Odszedles mi na zlosc, stary gegaczu... Doskoczyl do paleniska i rozrzuciwszy kopniakiem polana wypelnil cala izbe dymem. W szale wywalil fotel z ojcem; kruche cialo upadlo na kamienie, nie zmieniajac swej skurczonej pozycji. Krol pochylil sie nad owa drobna kukielka, jak gdyby ogladal weza, po czym gwaltownie runal na kolana, ale nie pograzyl sie w modlitwie, tylko schwyciwszy trupa za zasuszone gardlo bluznal potokiem zlorzeczen, oskarzajac te martwa istote o to, ze dawno temu obrocila matke przeciwko niemu, okradla go z matczynej milosci, co powtarzal po wielokroc i z nienawistnym sykiem tak dlugo rzucal przyklad za przykladem, az wyczerpal zasob slow i zamilkl pochylony nad trupem wsrod gestych klebow dymu. Jeszcze chwile tlukl piescia w kamienne plyty, nim znieruchomial na kleczkach. Wilgoc gasila rozrzucone po posadzce polana, jedno po drugim. W koncu krol z przekrwionymi oczyma opuscil pograzona w mroku piwnice predkim krokiem, jakby przed kims uciekal, spieszac na gore, do sloneczniej szych miejsc. Chociaz od dziecka nie zachodzil do kwater palacowej sluzby, bez bladzenia trafil teraz w ubogie progi sedziwej piastunki, ktora juz prawie nie ruszala sie z lozka. Wystraszyl ja tak, ze starowinka wyskoczyla z poscieli i przywarla do slupka lozkowego baldachimu. Porazona widokiem krola zaslaniala sobie oczy wlosami. -Nie zyje twoj krol i kochanek - powiedzial JandolAnganol bez emocji. - Zajmij sie przygotowaniem go do pochowku. Nazajutrz ogloszono tydzien zaloby, a Krolewska Pierwsza Gwardia Fago-rza przeparadowala ulicami miasta. Prosci ludzie, przez biede pozbawieni rozrywek, gorliwie studiowali nastroje krola na podstawie wiadomosci z drugiej, a w razie potrzeby nawet z trzeciej reki. Powiazania z palacem mieli bliskie, choc raczej podziemne. Kazdy znal kogos, kto zna kogos, kto pracuje w palacu; wszyscy wyczuli hustawe nastrojow JandolAnganola, od radosci do rozpaczy. Z golymi glowami tloczyli sie w promieniach slonc na poswieconej ziemi, gdzie YarpalAnganol mial z nalezna krolom ceremonia spoczac we wlasciwej oktawie srodziemnej. Obrzadku dokonywal BranzaBaginut, Arcykaplan Domu Nadziei. Obecni byli czlonkowie skritiny, zebrani na wzniesionym z tej okazji podwyzszeniu, przybranym proporcami rodu Anganolow. Posepne oblicza dostojnikow wyrazaly wiecej potepienia dla zywego krola niz zalu za zmarlym; niemniej zjawili sie wszyscy ze strachu przed skutkami swej nieobecnosci, a ich malzonki towarzyszyly im z tego samego powodu. 250 JandolAnganol stal osamotniony nad otwartym grobem. Od czasu do czasu wodzil dokola predkim spojrzeniem, jak gdyby sie spodziewal, ze zobaczy Robaydaya. Te nerwowe spojrzenia zrobily sie czestsze, gdy owiniete w zlotoglow cialo ojca leglo na boku w wykopanym dole. Niczego wiecej nie wlozono nieboszczykowi do grobu. Wszyscy obecni wiedzieli, co go czeka na dole, w swiecie mamikow, gdzie materialne dobra byly juz niepotrzebne. Jedyny hold wielkiemu nieboszczykowi oddalo dwanascie dam dworu, podchodzac i rzucajac kwiaty na martwe cialo. Arcykaplan BranzaBaginut przymknal oczy i zaintonowal:-Pory roku plyna unoszac nas w dal ku ostatecznym oktawom naszym. Jak dwa sa slonca, mniejsze i wieksze, tak i dwie sa strony istnienia, mniejsza i wieksza, zycie i smierc. Oto wielki krol opuszcza nas, przechodzac na druga, wieksza strone istnienia. Ten, ktory poznal swiatlo, zstepuje w ciemnosc... Wysoki glos arcykaplana uciszyl szemranie gapiow, ktorzy wyciagali szyje rownie gorliwie, jak psy obecne na pogrzebie wyciagaly nosy w kierunku grobu, gdzie wlasnie sypano pierwsze garscie ziemi. W owej ciszy zabrzmial glos krola. -Ten lotr zniszczyl mojej matki i moje zycie. Dlaczego sie modlisz za takiego lotra? Krol wielkim susem przesadzil otwarty dol, odepchnal arcykaplana i wciaz cos wykrzykujac pognal w strone palacowych murow na szczycie wzgorza. Z dala od oczu gapiow ani myslal sie zatrzymac, tylko biegl dalej, do samych stajni, skad juz na grzbiecie swego muslanga popedzil na oslep w las, hen za soba zostawiajac lamentujacego mlodka. Niechlubny ten postepek, ta obraza panujacej religii przez religijnego wladce zachwycila prostych Matrassylczykow. Postepek krola omawiano, wysmiewano, chwalono lub ganiono w najubozszej chalupie. "Kawalarz z tego Jandola" - taka niezachwiana opinia najczesciej zamykala dlugie wieczorne popijawy w tawernach, gdzie smierc nie cieszyla sie wielkimi wzgledami. Za to kawalarz cieszyl sie coraz wieksza slawa, na zlosc jego wrogom w skritinie. I na zlosc nie tylko wrogom kawalarza, ale rowniez szczuplemu mlokosowi o spalonej na braz skorze, ktory w przebraniu z lachmanow uczestniczyl w pogrzebie i ogladal ucieczke krola. Robayday nie bawil daleko, zamieszkujac rybacka wysepke na poroslych trzcinami wodach jeziora, gdy poslyszal wiesc o smierci dziadka. Do stolicy wrocil z czujnoscia jelenia, ktory postanowil obejrzec lwa z bliska. Widzac odwrot kawalarza osmielil sie podazyc za nim w trop - wskoczyl na mustanga i ruszyl sciezka znana sobie od dziecka. Wcale nie zamierzal spotkac sie z ojcem i w ogole nie mial pojecia, co mu chodzi po glowie. Kawalarzowi chodzilo po glowie wszystko, tylko nie kawaly, kiedy wjezdzal na sciezke, z ktorej nie korzystal od wygnania Sartoriirwrasza. Wiodla do kamieniolomow ukrytych w zagajniku delikatnych woskowych pni mlodych radzabab; mlode drzewka, rosnace od setek lat, byly ledwie zawiazkiem groznych 251 drzewnych fortec, jakimi sie stana, gdy lato Wielkiego Roku jeszcze raz ustapi zimie. Ochlonawszy z goraczki krol uwiazal Czajke do mlodego drzewka. Wsparl dlon na gladkiej korze, na dloni glowe. Powrocil pamiecia do ciala krolowej i muzyki, ktora kiedys rozpalala ich milosc. Docenil te cuda dopiero wtedy, gdy je utracil. Po chwili zadumy powiodl Czajke kolo matecznej radzababy, czarnej jak wygasly wulkan. Droge zagradzala drewniana palisada broniaca wstepu do kamieniolomu. Nie bylo strazy. Pchnal furte. Zapuszczony przeddziedziniec. Wybujale chwasty. Kordegarda do remontu; chwilowe zaniedbanie wiodace ku trwalej ruinie. Staruch ze zmierzwiona siwa broda wyszedl z kordegardy i zlozyl niski uklon Jego Krolewskiej Mosci.-Gdzie straz? Dlaczego nie zamykacie bramy? Lekcewazenie wyzieralo z tych oskarzen, ktore rzucal przez ramie, maszerujac prosto do klatek. Przywykly do krolewskich humorow staruch, za madry, by pozwolic sobie na podobnie lekcewazace zachowanie, pospieszyl z dlugim wyjasnieniem, jak to wszystkich procz niego odwolano z kamieniolomu, gdy tylko kanclerz popadl w nielaske. Jak to pozostal tylko on jeden, nadal dogladajac wiezniow w nadziei, ze sprawi tym radosc swemu krolowi. Bynajmniej nie okazawszy radosci krol z ponura mina zalozyl rece do tylu. Pod urwiskiem kamieniolomu wybudowano cztery olbrzymie klatki, w kazdej wydzielajac rozne pomieszczenia ku wiekszej wygodzie wiezniow. Jandol-Anganol obrzucil te klatki ponurym spojrzeniem. W pierwszej siedzieli Inni. Dla zabicia czasu hustali sie na rekach, nogach lub ogonach; nieswiadomi rangi goscia podchodzacego do ich wiezienia zeskoczyli na ziemie, podbiegli do pretow i powy stawiali swoje rekoksztaltne dlonie. Lokatorzy drugiej klatki odsuneli sie jak najdalej od intruza. Wiekszosc, smyrgnawszy do swych bud, zniknela z oczu. Klatke postawiono im na skale, zeby nie mogli ryc w ziemi. Dwoje z nich zblizylo sie do samych pretow, spogladajac JandolAnganolowi w oczy. To tez byli pragnostycy, drobni, plochliwi Nondadowie, czesto myleni z Innymi. Wzrostem siegali czlowiekowi do pasa, a sterczace pyszczki upodobnialy ich do Innych. Ciala mieli porosniete rudawym wlosem, okryte skapymi przepaskami na genitaliach. Para Nondadow, ktora wystapila naprzod, zagadala do krola, wiercac sie niespokojnie. Na ich mowe skladala sie przedziwna mieszanina swistow, mlaskow i prychniec. Z mieszanina pogardy i litosci obejrzawszy sobie Nondadow, krol przeszedl do trzeciej klatki. Tu siedzieli Madisi, najwyzej rozwiniety gatunek pragno-stykow. W przeciwienstwie do mieszkancow dwoch pierwszych klatek nie drgneli na widok krola. Ograbieni z wlasnej tulaczej drogi zycia, za nic mieli wszelkie inne drogi, czy to slonc na niebie, czy krolow na ziemi. Kryli przed wzrokiem JandolAnganola twarze pod pachami. Do budowy czwartej klatki uzyto nie obrobionych ciosow z kamieniolomu, na czesc wiekszej sily woli lokatorow, ktorymi byli ludzie - mezczyzni i kobiety, 252 glownie z Mordriatu i plemion thribriackich. Kobiety czmychnely do ciemnych katow. Mezczyzni cisneli sie do pretow, zanoszac do krola wymowne blagania o wolnosc, w najgorszym razie o zakaz dalszych eksperymentow na ich osobach. A coz innego moglbym zrobic - pomyslal krol, krazac tam i z powrotem, rownie goraczkowe, jak wiezniowie.-Panie, jak wielkie spotykaly nas upokorzenia... Na ziemi wciaz lezala warstwa rudyjonnikowych popiolow, z ktorych sterczaly chwasty, lecz erupcja wulkanu ustala tak samo niespodziewanie, jak sie zaczela. Kroi orodzil w popiele, wzbijajac malenkie kur/awy spod butow Byl zbyt niespokojny, by ustac w miejscu, ale najczesciej wracal do Madisow, ogladajac ich ze wszystkich stron, niekiedy przykucajac, by lepiej widziec. Madiscy mezczyzni wywlekli jedna ze swych kobiet i gola ofiarowali krolowi w zamian za wolnosc. JandolAnganol uciekl z grymasem odrazy na twarzy. Wyskakujac z kamiennej klatki, z cienia na slonce, spotkal sie oko w oko z RobaydayAnganolem. Obaj zesztywnieli jak koty, dopoki Roba me zaczal gestykulowac, rozkladajac rece i rozcapierzajac palce. Za nim podazal stary siwowlosy dozorca, powloczac nogami i narzekajac. -Zamknieci w trosce o ich zdrowie psychiczne, potezny krolu - rzekl Roba. A JandolAnganol zblizyl sie blyskawicznie, objal syna ramieniem za szyje i ucalowal w usta, jak gdyby juz jakis czas temu umyslil sobie takie powitanie. -Gdzie byles, synu? Po co sie tak dziczyc9 -Czy chlopak nie moze smucic sie z liscmi, tylko musi to robic na krolewskim dworze? Jego slowa brzmialy niewyraznie, gdyz cofajac sie przed ojcem wycieral usta wierzchem dloni. Wpadlszy tylem na trzecia klatke wsunal druga reke za plecy, zeby sie podeprzec. Ktorys z Madisow natychmiast pochwycil go za przedramie. Ofiarowywana uprzednio krolowi Madiska zajadle wbila zeby w kciuk Roby. Chlopak wrzasnal z bolu. Krol z dobytym miec/em w mgnieniu oka znalazl sie pod klatka. Madisi pierzchli, puszczajac Robe. -Sa tak zadni krolewskiej krwi jak Simoda Tal - rzekl Roba podskakuja! z dlonmi wcisnietymi miedzy udu. - Widziales, jak mnie ugryzla w kuske! Potraktowala mnie prawdziwie po macoszemu. Krol ze smiecilem wsunal miecz do pochwy. -Widzisz, jak to jest, kiedy sie wtyka palec w cudze sprawy. -Oni sa bardzo zlosliwi, Panie, i przekonani o swej krzywdzie - z bezpiecznej odleglosci wtracil stary dozorca. -Twoja natura ciagnie do niewoli jak zaba do kaluzy - wciaz podskakujac powiedzial Roba do ojca. - Ale uwolnij te nieszczesne istot)! Byly szalenstwem Ruszwena, nie twoim - ty masz wieksze szalenstwa przed soba. -Ja, synu, mam fagorzego mlodka, ktorego lubie i ktory mnie lubi, byc 253 moze. On za mna gania z milosci. Dlaczego ty za mna ganiasz z nienawisci? Skoncz z tym i zacznij normalne zycie u mego boku. Nie uczynie ci krzywdy. Jeslim cie zranil, to zaluje, tym bardziej ze od dawna dostarczasz mi powodow do zalu. Uwierz w moje slowa.-Chlopcow wyjatkowo trudno wychowac. Panie - zauwazyl dozorca. Ojciec i syn trzymali sie na dystans, nie spuszczajac z siebie oczu. JandolAnganol zlagodzil swe orle spojrzenie i wygladal na uspokojonego. W twarzy Roby tlila sie wscieklosc. -Potrzebny ci jeszcze jeden miodek do ganiania za toba? Nie dosc ci niewolnikow w tym kamieniolomie hanby? Po co tu przylazles, zeby sie napawac ich widokiem? -Nie zeby sie napawac. Zeby sie dowiedziec. Winienem byl wypytac Ruszw^na. Musze sie dowiedziec, co Madisi robia... Widze, chlopcze, ze przeraza cie ojcowska milosc. Przeraza cie odpowiedzialnosc. Zawsze przerazala. Byc krolem to jedna wielka odpowiedzialnosc... -Byc motylem to odpowiedzialnosc motyla. Poirytowany ta uwaga krol znow zaczal spacerowac przed klatkami. -Cala odpowiedzialnosc za to tutaj ponosil Sartoriirwrasz. Moze i byl okrutny. Zmuszal mieszkancow tych czterech klatek do parzenia sie ze soba w okreslonych kombinacjach, aby zobaczyc, co z tego wyniknie. Wszystko to zapisal, swoim zwyczajem. Ja to wszystko spalilem - moim zwyczajem, pewnie dodalbys. No i dobrze. Dzieki swym eksperymentom odkryl prawo, ktore nazwal gradientem geograficznym. Dowiodl, ze Inni moga niekiedy miec potomstwo z Nondadami. Bezplodne potomstwo. Nie, bezplodne bylo potomstwo zrodzone z Nondadow i Madisow. Dokladnie nie pamietam. Madisom rodzili sie potomkowie poczeci z ludzmi. Czesc tych potomkow jest plodna. Ruszwen ciagnal swoje eksperymenty przez wiele lat. Wymuszona kopulacja Innych z Madisami nie dawala przychowku. Spolkowanie ludzi i Nondadow nie dawalo przychowku. Istnieje gradacja, gradient geograficzny. To sa ustalone fakty. Ruszwen byl czlowiekiem lagodnym. Uczynil to, co uczynil, w imie wiedzy. Ty go pewnie potepiasz, jak potepiasz wszystkich, procz siebie. Ruszwen jednak zaplacil za swa wiedze. Pewnego dnia dwa lata temu - byles nieobecny, bawiles jak zwykle na pustkowiach -jego zona przyszla do kamieniolomu nakarmic jencow, a wtedy Inni wydostali sie z klatki. Rozdarli ja na strzepy. Ten oto stary straznik moze ci opowiedziec... -Jej lewa reke znalazlem najpierw. Panie - rzekl straznik zadowolony, ze o nim mowa. - Lewa reke, jesli idzie o szczegoly. Panie. -Ruszwen z pewnoscia zaplacil za swa wiedze. Ja zaplacilem za moja, Roba. Przyjdzie czas, ze i ty dostaniesz rachunek do zaplacenia. Lato nie trwa wiecznie. Roba przykladal sobie do zranionej dloni liscie, ktore zrywal z taka 254 zaciekloscia, jakby chcial ogolocic caly krzew. Dozorca pospieszyl mu z pomoca, lecz Roba odpedzil starego, wierzgajac bosa noga.-Obrzydliwe... To miejsce... Te klatki... Palac... Zapiski z malych sprosnych trykanek... Kiedys - posluchajcie - kiedys, przed narodzinami krolow, swiat byl wielka biala kula w czarnej bani. I nadszedl wielki kzahhn wszystkich ancipitow, i sparzyl sie z krolowa wszystkich ludzi, rozszczepil ja za pomoca swej wielgachnej kuski i wypelnil zlota piana po brzegi. Swiat sie tak trzasl od tego fiki-miki, ze otrzasnal sie ze swej zimowej ozieblosci i sprawil, ze pory roku... - Skreciwszy sie ze smiechu nie dokonczyl zdania. Stary dozorca wygladal na oburzonego, zwracajac sie do krola: -Moge zapewnic was. Panie, ze kanclerz nigdy nie przeprowadzil tutaj eksperymentu tego rodzaju, jak mi wiadomo. Krol z blyskiem pogardy w oku stal niczym posag, nie drgnawszy, dopoki synowi nie minal atak smiechu. Obrocil sie wtedy do niego tylem, nim przemowil. -Nic tu po nas i nic nam po klotni, zwlaszcza w chwili zaloby. Wracajmy razem do palacu. Mozesz dosiasc za mna Czajki, jesli chcesz. Roba kleknal, chowajac twarz w dloniach. Dzwieki, ktore wydawal, bynajmniej nie byly szlochaniem. -Moze on jest glodny - zauwazyl dozorca. -Wynos sie, dziadygo, bo cie skroce o glowe. Dozorca cofnal sie. -Wciaz sumiennie ich karmie kazdego dnia, Wasza Krolewska Mosc. Wszystka zywnosc przynosze az z palacu, a nie jestem juz taki mlody, jak kiedys. JandolAnganol zwrocil twarz ku kleczacemu synowi. -Wiesz, ze twoj dziadek odszedl juz do mamikow? -Znudzilo mu sie tutaj. Widzialem jego ziewajacy grob. -Staram sie, Panie, jak moge, ale naprawde potrzebny mi niewolnik do pomocy... -Zmarl we snie; lekka smierc, jak na jego grzechy. -Mowilem, ze mu sie znudzilo. Sobie szalenstwo, matce okrucienstwo, dziadkowi meczenstwo - oto trzy ciosy, ktore juz zadales. Co dalej? Krol zalozyl rece, wsuwajac dlonie pod pachy. -Trzy ciosy! Dzieciaku - toz to moja jedyna rana. Co mi tu zatruwasz zycie bzdurami? Zostan i badz mi pociecha. Zostan, skoro nie nadajesz sie do poslubienia nawet Madiski. Podparlszy sie dlonmi Roba pomalutku wstawal z kolan. Dozorca skorzystal ze sposobnosci, by rzec: -Oni juz nie kopuluja. Panie. Tylko miedzy swoimi z jednej klatki, dla zabicia czasu. -Zostac z toba, ojcze? Zostac z toba, tak jak zostal dziadek, w palacowych lochach? O nie, ja wracam do... 255 W tej chwili dozorca, zblizajacy sie kroczek po kroczku, stanal w unizonej pozie miedzy JandolAnganolem a synem. Krol palnal go z taka sila, ze stary polecial na miekkich nogach w krzaki. Wiezniowie podniesli wielka wrzawe i zalomotali w prety klatek. Krol usmiechnal sie, a przynajmniej pokazal zeby, probujac podejsc do syna. Roba cofal sie.-Nigdy nie zrozumiesz, co mi uczynil twoj dziadek. Nigdy nie zrozumiesz, jaka mial wladze nade mna... wtedy... teraz... pewnie na zawsze... bo ja nie mam wladzy nad toba. Do niczego bym nie doszedl bez osadzenia go w lochu. -Wiezienia niczym lodowce plyna w twej krwi. Ja sobie bede Madisem albo zaba. Nie chce byc czlowiekiem dopoty, dopoki ty roscisz sobie prawo do tego miana. -Nie badz taki okrutny, Rob. Opamietaj sie. Ja... mam wlasnie... musze... wkrotce poslubic Madiske. Dlatego przyszedlem tutaj popatrzec na Madisow. Prosze, nie opuszczaj mnie. -Wytryktracz swoja madiska niewolnice! Porachuj przychowek! Zmierz, zwaz, zapisz! Spisz na straty, cierp, zamykaj plodnych w wiezy i nigdy nie zapominaj, ze po Helikonii hasa jeden, ktory cie moze wtracic do wieczystej ciemnicy... - Mowil to i cofal sie, muskajac koncami palcow ziemie. Wtem obrocil sie i skoczyl w krzaki. Jeszcze mignal krolowi, wlazac na urwisko kamieniolomu. I zniknal. Krol podszedl do drzewa, oparl sie o pien i przymknal oczy. Ozywily go dopiero jeki dozorcy. Podazyl tam, skad dobiegaly, i pomogl rozciagnietemu na ziemi starcowi stanac na nogi. -Przepraszam, Panie, ale moze by tak jakis niewolny chlopczyna, teraz, kiedy to zaczelo przekraczac moje sily... -Potrafisz mi chyba odpowiedziec na kilka pytan, ochluju - Jandol-Anganol otarl czolo znuzonym ruchem. - Powiedz mi, prosze, od ktorej strony Madiski wola kopulacje? Od tym, jak zwierzeta, czy od przodu, jak ludzie? Ruszwen by wiedzial. Dozorca ze smiechem wytarl dlonie w bluze. -Och, od przodu i od tylu, Panie, wedle tego, co widzialem, a napatrzylem sie niemalo, pracujac tu bez pomocnika. Ale przewaznie wypinaja sie tylem, jak Inne. Roznie slyszalem, a to, ze one kojarza sie w pary na cale zycie, a to, ze daja kazdemu, jednak zycie w klatce zmienia wszystko. -Czy Madisi przeciwnej plci caluja sie w usta jak ludzie? -Nie, Panie, tego nie zauwazylem. Tylko u ludzi. -Czy sobie liza genitalia przed spolkowaniem? -To, Panie, jest powszechne we wszystkich klatkach. Wielkie lizanie. Liza i ssa na okraglo, ze tak powiem, straszne swintuchy. -Dziekuje ci. Mozesz teraz uwolnic wiezniow. Spelnili swa role. Wypusc ich na wolnosc. Wyjechal z kamieniolomu stepa, z jedna dlonia na rekojesci miecza, a druga 256 przycisnieta do czola. Radzababy na drodze do palacu lizaly go miekkimi jezykami cieni. Freyr chylil sie ku zachodowi. Niebo mialo barwe zoltka. Powstale od drobin wulkanicznego pylu brazowe i pomaranczowe mgliste pierscienie okolily Freyra. Lezal na horyzoncie jak perla w gnijacej ostrydze.-Nie moge mu ufac - mowil krol do Czajki. - Jest szalony, zupelnie jak ja kiedys. Kocham chlopaka, lecz roztropniej byloby go zabic. Jesli mu starczy rozumu, by wspolnie z matka zorganizowac opozycje w skritinie, to koniec ze mna... Kocham ja, lecz roztropniej byloby ja tez zabic... Mustang milczal. Stapal w kierunku zachodzacego slonca gnany tylko jedna tesknota - za stajnia. Krol uprzytomnil sobie nikczemnosc wlasnych mysli. Podnioslszy spojrzenie na rozpalone niebiosa ujrzal w nich zlo, ktore widziec tam nauczyla go religia. -Musze sie wychlostac - rzekl. - Dopomoz mi, o Wszechmocny! Dzgnal ostroga bok Czajki. Pojdzie odwiedzic Pierwsza Gwardie Fagorza. Fagory nie podnosza trudnych kwestii moralnych. Z nimi czul sie spokojny. Brazowe aureole wziely gore nad pomaranczowymi. Ze zniknieciem Freyra ostryga poczela od obrzezy ku srodkowi szarzec z minuty na minute, zmieniajac sie w promieniach Bataliksy. Obrana z urody pozostala tylko formacja oblokow w morzu chmur, wsrod ktorych Bataliksa odchodzila na zachod. Jak gdyby Akhanaba bez owijania w bawelne oznajmial, ze caly zlozony uklad rzeczy wlasnie dobiega konca. Wrociwszy do cichego palacu JandolAnganol zastal posla Swietego Cesarstwa Pannowalu. Caly w skowronkach, Alam Esomberr wyczekiwal swych rozkoszy. Wreszcie nadeszla dyspensa rozwodowa. Krolowi pozostalo tylko przedlozyc ja krolowej krolowych, by bez przeszkod poslubic madiska ksiezniczke. XVI. PAN NA LODOWCU Lato malego roku na poludniowej polkuli ustapilo miejsca jesieni. Przy wybrzezach Hespagoratu zbieraly sie monsuny. Krolowa Myrdeminggala z delfmia swita zazywala kapieli w lazurowej toni u pieknych polnocnych brzegow Morza Orlow, podczas gdy na jego posepnym brzegu poludniowym, tam gdzie laczylo swoje wody z wodami Morza Bulackiego, umieral avernusjanski wybraniec losu, Bilo Xiao Pin.Port Lordrardry od otwartych wod dzielily Lordrary, dwa tuziny wysepek i wysp, z ktorych kilka stanowilo bazy wielorybnikow. Zarowno na wyspach, jak i na plaskich plazach Hespagoratu zyly olbrzymie kolonie morskich legwanow. Te luskoskore, grzebieniowate, kolczaste i lagodne zwierzaki, osiagajace do dwudziestu stop dlugosci, czasami spotykano nawet na otwartym morzu. Bilo ujrzal je doplywajac "Polarna Pania" kapitana polarnego do Dimariamu. Na ladzie legwany mrowily sie po skalach, moczarach i po sobie samych. Ich powolny chod i raptowne smyrgniecia budzily dziwne podejrzenie, ze zwierzeta sa w zmowie z wilgotna pogoda, jaka o tej porze malego roku nawiedzala dimariamskie wybrzeza, gdzie mrozny podmuch znad polarnej czapy lodowej idac na polnoc napotykal cieple powietrze znad oceanow, a powstale mgly kladly sie na wszystko wilgotnym calunem. Mala portowa Lordrardra liczyla jedenascie tysiecy mieszkancow. Jej byt niemal calkowicie zalezal od przedsiebiorstwa rodziny Muntrasow. Jedna z godnych uwagi cech Lordrardry bylo jej polozenie geograficzne na 36,5 stopniu szerokosci poludniowej, poltora stopnia poza szeroka strefa tropikow. Zaledwie osiemnascie i pol stopnia dalej na poludnie przechodzilo kolo podbiegunowe. Za podbiegunowe kolo, do krolestwa wiecznego lodu, Freyr nigdy nie zagladal przez dlugie stulecia lata. Ponownie sie zjawial na czas Wielkiej Zimy, by przez wiele ludzkich pokolen krolowac nad podbiegunowym pustkowiem. Bilo uslyszal o tym wszystkim jadac tradycyjnymi saniami do domostwa kapitana. Krillio Muntras z duma przytaczal tego rodzaju fakty, wszelako 258 bliskosc domu odebrala mu mowe. Wniesiono Bila do bialej izby. Miala biale firanki w oknie. Za oknem, przez galezie drzew, ponad dachami miasta, zlozony niemoca Bilo widzial przestwor bialej mgly. W bieli niekiedy majaczyly maszty. Bilo wiedzial, ze wkrotce przyjdzie mu sie zaokretowac na inny rejs w nieznane. Do odejscia swego okretu przebywal pod opieka cichej i skromnej Ajwii, zony Muntrasa, oraz ich budzacej posluch corki, Immai. Immaja, jak mu powiedziano, cieszyla sie wsrod ludzi wielkim szacunkiem jako uzdrowicielka. Albo poslugi Ajwii i Immai odniosly skutek, albo nastapila remisja choroby, gdyz Bilo na drugi dzien poczul sie lepiej. Postepujace sztywnienie czesciowo zaniklo. Immaja otulila Bila kocami i posadzila na sanie. Zaprzegnieto cztery rogate psy, olbrzymie asokiny, i rodzina Muntrasow zawiozla Bila w glab ladu, aby zobaczyl slawny Lodowiec Lordrardror.Lodowiec Lordrardror wyzlobil sobie koryto miedzy dwoma wzgorzami. Czolo lodowca opadalo w wody jeziora uchodzace do morza. Bilo dostrzegal ledwo uchwytna zmiane zachowania sie Muntrasa w obecnosci corki. Oboje byli przywiazani do siebie, jednak szacunek kapitana dla Immai chyba przewyzszal szacunek, jakim corka darzyla ojca - tak przynajmniej wydawalo sie Bitowi, nie tylko gdy sluchal, jak rozmawiaja ze soba, ale rowniez gdy patrzyl, jak Muntras prostuje przy corce plecy i wciaga swoj szeroki brzuch, jak gdyby odczuwal potrzebe wziecia sie w garsc, ilekroc obrocila na niego swe bystre spojrzenie. Muntras opisywal prace przy dobywaniu lodu z czola lodowca. Kiedy Immaja skromnie podpowiedziala mu liczbe zatrudnionych tam robotnikow, bez urazy poprosil ja, by sama zdala relacje. Co tez uczynila. Diw stal za plecami ojca i siostry, patrzac spode lba; to on jako syn mial odziedziczyc lodowa kompanie, jednak nie mial nic do dodania od siebie i wkrotce wyniosl sie chylkiem. Immaja byla nie tylko naczelnym lekarzem Lordrardry: byla takze zona naczelnego jurysty w miescie zalozonym przez klan Muntrasow. Jej malzonek. w obecnosci Bila zawsze nazywany Jurysta, jak gdyby mu dano takie imie przy urodzinach, pelnil role rzecznika i obroncy Lordrardry przed zakusami Giszatu, stolicy lezacej na zachodzie, przy granicy Dimariamu z Iskahandem. Oiszat spogladal zawistnym okiem na rozkwit nowej Lordrardry i podejmowal proby zagarniecia czesci jej bogactw, wymyslajac coraz to inne podatki, do ktorych wprowadzenia Jurysta nigdy nie dopuszczal. Jurysta nie dopuszczal rowniez do wprowadzenia miejscowych rozporzadzen kapitana, doraznie majacych przysporzyc korzysci rodzinie Muntrasow kosztem jej robotnikow. Totez Krilliem targaly sprzeczne uczucia do ziecia. Malzonka Krillia byla najwyrazniej innego zdania. Nie dala zlego slowa powiedziec ani na corke, ani na Juryste. Tej potulnej niewiescie brakowalo natomiast cierpliwosci do Diwa, ktory pod wplywem matczynej niecheci zgburowacial w domu do reszty. 259 -Przemysl to sobie jeszcze raz - po jakims nowym wyczynie Diwa rzekla pewnego dnia Muntrasowi, stojac z nim przy lozku Bila. - Oddaj kompanie Immai i Juryscie, a bedziesz mogl spac spokojnie. Diw doprowadzi wszystko do ruiny w ciagu trzech lat. Dziewczyna dobrze wie, jak trawa rosnie.Immaja z pewnoscia wiedziala, jak trawa rosnie w Hespagoracie. Mimo licznych po temu okazji mgd^ sie ta cora Hespagoratu nie wypuscila poza granice rodzinnej ziemi, jak gdyby nie potrafila zyc bez chmary luskowatych strozy dimariamskich plaz i progow jej domostwa. Jednak serce Immai pelne bylo wyimaginowanych map. historii i kompasowych namiarow poludniowego kontynentu. Immaja Muntrasowna miala dobra, szczera i niepokorna twarz o rysach podobnych do ojcowskich, twarz, ktora mogla smialo pokazywac lodowcom. Niby opoka stanawszy przed czolem lodowca szczegolowo i z wielka duma prawila o rodzinnym przedsiebiorstwie. Znajdowali sie dosc daleko od morza, w miejscu juz wolnym od przybrzeznej mgly. Promienie slonca dobywaly ognie z olbrzymiej sciany lodu, ktoremu Muntras zawdzieczal swoj majatek. Bataliksa przemieniala zalomy dalszych partii lodowca w szmaragdowe groty. Nawet odbicie lodowca w jeziorze u jego stop rzucalo brylantowe blaski. Powietrze bylo krysztalowe, rzeskie i ozywcze. Ptaki w locie muskaly lustro jeziora. Tam gdzie czysta ton przechodzila w blonia blekitnych kwiatow, roily sie owady. Na trzyekranowym zegarku przysiadl Bilowi motyl wielki jak kciuk doroslego mezczyzny. Bilo gapil sie na motyla sploszonym spojrzeniem, usilujac dociec zamiarow skrzydlatej istoty. W gorze huczalo cos, nie wiadomo co. Nie bardzo mogl podniesc wzrok. Mial wirusy w podwzgorzu, w pniu mozgowym. Mnozyly sie niepohamowanie; zadne oklady nie mogly tego powstrzymac. Wkrotce stezeje, jak fagorzy przodek w uwiezi. Niczego nie zalowal. A jesli juz, to zalowal tylko motyla, ze odlecial, ze opuscil jego reke. Zycie prawdziwym zyciem, o jakim guru nigdy nie bedzie mial pojecia, takie zycie wymagalo ofiar. Przelotnie widzial krolowa krolowych. Kochal sie z piekna Abatha. Jeszcze w tej chwili, juz do niczego niezdolny, spogladal na odlegle nawy lodowca, gdzie swiatlo wyczarowywalo blekity nieba i blyskawic, przeistaczajac materie lodu w barwe zycia. Otarl sie o doskonalosc natury. Rzecz jasna, mialo to swoja cene. A Immaja opowiadala o wielkich blokach lodu, dudniacych ponad nimi. Ludzie pracowali na wysokich rusztowaniach, wycinajac pilami i siekierami lod z czola lodowca. Prawdziwi lordrardryjscy gornicy lodowi. Wyciete bloki zjezdzaly odkrytym szybem, a z szybu na zsuwnie. Drewnianej zsuwni nadano taki spadek, by bloki nie stanely w miejscu. Wielkie nagrobne kamienie z lodu majestatycznie sunely w dol po zsuwni, dudniac na drewnianych podporach, ktore kolejno przejmowaly brzemie. Lodowe nagrobki wedrowaly zsuwnia dwie mile do pirsow Lordrardry. Na nabrzezu cieto nagrobki na mniejsze bloki i ukladano w izolowanych trzcina ladowniach okretow kompanijnej floty. Tak ?60 oto sniegi sypiace niegdys w polarnych regionach na poludnie od piecdziesiatego piatego stopnia szerokosci geograficznej, powoli zbite i sprasowane przy niewielkich wahaniach temperatury, teraz byly z pozytkiem wykorzystywane dla ochlody mieszkancow dalekich tropikow. W tym miejscu natura konczyla swa dzialalnosc, a paleczke przejmowal kapitan Krillio Muntras. -Prosze, zabierzcie mnie do domu - powiedzial Bilo. Przerwal potok liczb, ktorymi Immaja sypala jak z rekawa. Opowiesc o tonazach, dlugosciach rozmaitych rejsow, o zwiazkach cen, kosztow i popytu, o wszystkim, co stanowilo podwaliny malenkiego imperium Muntrasow, ta jej opowiesc ucichla. Westchnawszy Immaja rzekla cos do ojca, lecz slowa utonely w huku kolejnego bloku lodu nad ich glowami. Wnet sie rozpogodzila i usmiech zagoscil na jej twarzy. -Lepiej zabierzmy Bila do domu - rzekla. -Widzialem - wymamrotal Bilo. - Widzialem. A kiedy minelo prawie pol \\ ielkiego Roku, gdy Helikonia i jej siostrzane planety odbiegly daleko od Freyra i raz jeszcze stawialy czolo furiom kolejnej zimy, miliony ludzi na odleglej Ziemi zobaczyly staroswieckie drewniane sanie i skulona w nich postac Bila. Jego obecnosc na Helikonii stanowila pogwalcenie ziemskich nakazow. Owe nakazy glosily, ze zadna ludzka istota nie moze wyladowac na powierzchni planety i naruszyc tkanki helikonskich kultur. Nakazy sformulowano ponad trzy tysiace lat wczesniej. W kategoriach historii kultury trzy tysiace lat to dlugi okres. Przez te lata poglebilo sie jej zrozumienie - w duzej mierze dzieki intensywnym badaniom Helikonii podjetym przez ludzi. O wiele glebsza byla swiadomosc jednosci - a zatem i sily - biosfer planetarnych. Bilo wkroczyl do planetarnej biosfery, stajac sie jej czastka. Ziemianie nie widzieli tu konfliktu. Pierwiastki Bila zawieraly atomy martwej materii miedzygwiezdnej, nie rozniace sie od pierwiastkow tworzacych Muntrasa czy Myrdeminggale. Smierc Bila miala odzwierciedlac ostateczne zespolenie z planeta, zatrate bez zaniku. Bilo byl smiertelny. Atomy, z ktorych sie skladal, byly niezniszczalne. Zapanowac mial cichy smutek po kolejnej zgaslej iskierce swiadomosci ludzkiej, po kolejnej straconej osobowosci, niepowtarzalnej, nie do zastapienia, lecz na Ziemi byl to zbyt blahy powod do lez. Lzy duzo wczesniej ronili Avernusjanie. Bilo stanowil ich tragedie, ich dowod, ze istnienie istnieje, ze oni sami sa obdarzeni moca biologicznych organizmow do reagowania na bodzce srodowiska. Lzy smutku i radosci byly na porzadku dnia. Zwlaszcza Finowie otrzasneli sie ze zwyklej im biernosci, rozpetujac mala klanowa zawieruche. Roza Yi Pin, na przemian to rozesmiana, to zaplakana, krolowala na tym balu namietnosci. Bawila sie cudownie. Guru stal w kacie. 261 Rzeskie powietrze wdzieralo sie do wnetrza Bila obmywajac mu pluca Pozwalalo mu dostrzegac kazdy szczegol migotliwej rzeczywistosci Lecz jej jasnosc, Jej odglosy - tego bylo JUZ za wiele Bilo zamknal oczy Kiedy zdolal ponownie uniesc powieki, asokiny szly szparko, sanie podrygiwaly na wybojach, a przybrzezne biele JUZ mglily krajobrazWetujac sobie wczesniejsze upokorzenie Diw Muntras uparl sie powozie Lewa dlonia chwycil za palak san, przerzucil lejce pizez prawe ramie i wcisnal ich konce pod lewa pache W prawej dloni dzierzyl bicz, strzelajac zen nad grzbietami asokmow -Diw, wolniej, chlopcze - warknal Muntras Ledwo to rzekl, gdy sanie wywrocily sie na zwale sztywnej trawy Jechali pod zsuwnia, gdzie grunt byl podmokly Muntras wyladowal na czworakach Zlapal lejce i ponuro spojrzawszy na syna, mc me rzekl Immaja z ustami zacisnietymi w pozioma linie podniosla sanie i wsadzila do nich Bila Jej milczenie bylo wymowniejsze od slow -To me moja wina - powiedzial Diw, udajac, ze skrecil sobie nadgarstek Ojciec przejal lejce i bez slowa wskazal synowi miejsce na tylnych samcach Po czym JUZ bez pospiechu pojechali dalej do domu Zbudowane bez planu domostwo Muntrasa mial tylko parter Ze wzgledu na skaliste podloze byl to parter na wielu poziomach polaczonych schodkami i krotkimi biegami schodow Za izba, w ktorej Muntras z Immaja umiescili Bila, na znajdujacym sie tam dziedzincu Muntras co tenner placil swoim robotnikom Dziedziniec ozdabialy gladkie glazy narzutowe wyrwane z polarnych gor, nigdy me ogladanych przez czlowieka, i na plecach lodowcow dostarczone na wybrzeze W slojach kazdego glazu kryla sie pradawna historia chtoniczna, ktorej nikt z nazbyt zajetych Lordrardryjczykow nie probowal odcyfrowac, a ktorej me przeoczyly elektroniczne oczy Ayernusa Przy kazdym glazie rosly wysokie drzewa o pniach rozwidlonych przy samej ziemi Bilo z lozka widzial te drzewa Ajwia, zona Muntrasa, krzatala sie przy chorym, tak jak przedtem sie krzatala przy malzonku, powitawszy ich w progu domu Bilo byl rad, gdy odeszla i zostal sam wsrod golych drewnianych scian, spogladajac na gole korony drzew za oknem Z wolna obled ogarnial cialo Bila poruszajac mu czlonki i wykrecajac ramiona, dopoki wyciagniete nad glowa nie zesztywnialyjak drewniane galezie za oknami Wszedl Diw Wkradl sie ostroznie, zamknal za soba drzwi i szybko zblizyl sie do lozka Szeroko otwarte oczy wybaluszyl na stezala postac Jej lewa dlon przegiela sie w nadgarstku tak bardzo, ze niemal dotykala klykciami przedramienia, a zegarek byl wbity w skore -Zdejme ci zegarek - rzekl Diw Niezdarnie odpial i polozyl zegarek na stole, poza zasiegiem wzroku Bila -Drzewa - powiedzial Bilo przez zacisniete zeby 262 -Chce z toba pogadac - groznie rzekl Diw, zaciskajac piesci. - Pamietasz Abathe, dziewczyne z "Polarnej Panny"? Te Matrassylke? - zapytal sciszonym glosem, usiadlszy tuz przy nim i stale zerkajac w strone drzwi. - Te pieknosc o wspanialych kasztanowych wlosach i wielkich piersiach?-Drzewa. -Tak, drzewa... to sa drzewa morelowe. Ojciec pedzil swoj egzagerat z owocow tych drzew. Bilosz, ta dziewczyna, Abatha, przypominasz sobie Abathe? -One umieraja. -Bilosz, to ty umierasz. Dlatego chce porozmawiac z toba. Pamietasz, jak ojciec mnie upokorzyl poslugujac sie ta dziewczyna? On dal ja tobie, Bilosz, bodajs sczezl. Zrobil to, zeby mnie upokorzyc, bo on zawsze robi wszystko, zeby mnie upokorzyc. Rozumiesz? Dokad moj ojciec wywiozl Abathe? Jesli wiesz, powiedz mi. Powiedz mi, Bilosz. Ja ci nigdy nie zrobilem nic zlego. Bilowi zatrzeszczalo w lokciach. -Abatha. Lato w pelni. -Nie mam ci jej za zle, bo jestes wariat znikad. Sluchaj uwaznie. Chce wiedziec, gdzie jest Abatha. Kocham ja. Nie powinienem tu wracac, bo niby po co? Zeby cierpiec upokorzenie ze strony ojca i tej mojej siostrzyczki? Ona mi nigdy nie da objac kompanii po ojcu. Posluchaj, Bilosz. Ja odchodze. Dam sobie rade o wlasnych silach - mam glowe na karku. Znajde Abathe, zaloze wlasny interes. Pytam cie, Bilosz - gdzie ojciec ja ukryl? Szybko, czlowieku, zanim ktos przyjdzie. -Tak. - Nagie drzewa gestykulowaly w oknie, usilujac wymowic jakies slowo. - Astrolog. Pochyliwszy sie Diw uniosl Bila, ciagnac za powezlone ramiona. -KaraBansita? Wywiozl Abathe do KaraBansity? Umierajacy potwierdzil szeptem. Diw puscil go, jakby rzucal kawalek deski na lozko. Stal pstrykajac palcami i mamroczac cos do siebie. Uslyszawszy halas w korytarzu pobiegl do okna. Przez chwile balansowal na parapecie. Po czym skoczyl i zniknal. Weszla Ajwia Muntrasowa z miska. Nakarmila Bila delikatnym bialym miesem. Przymuszala i namawiala do jedzenia; jadl zarlocznie. W swiecie chorych Ajwia czula sie jak ryba w wodzie. Gabka obmyla mu twarz i czolo. Zaciagnela gazowe firanki na okno, aby przyciemnic izbe. Drzewa przez gaze wygladaly jak widma drzew. -Jestem glodny - powiedzial zjadlszy wszystko do ostatniego kawaleczka. -Zaraz ci przyniose jeszcze troche legwana, biedaku. Prawda, ze smaczny? Specjalnie gotowany w mleku. -Jestem glodny! - wrzasnal. 263 Odeszla wyraznie zafrasowana. Slyszal, ze rozmawia z ludzmi. Z przekrzywiona szyja, w ktorej wyszly zyly niczym postronki, probowal sluchem dosiegnac i jak harpunem przyszpilic tresc rozmowy. Slowa nie mialy dla niego sensu. Lezal jakos na opak i zdania wchodzily mu do ucha na opak. Przekrecil sie i nagle zaczal wszystko slyszec doskonale. Bezstronnie brzmiacy glos Immai powiedzial:-Niemadra jestes, mamo. Te domowe driakwie nie wylecza Bilosza. On ma rzadka chorobe, o ktorej prawie nic nie wiemy, poza tym, co mowia stare ksiegi. To albo goraczka kosci, albo tlusta smierc. Objawy sa niejasne, pewnie dlatego, ze on, jak sam twierdzi, pochodzi z innego swiata, wiec jego budowa komorkowa moze w jakis sposob odbiegac od naszej. -Nie znam sie na tym, kochanie. Po prostu mysle, ze jeszcze odrobina miesa mu nie zaszkodzi. Moze mialby ochote na gwing-gwinke... -Moze mu grozic chorobliwa zarlocznosc polaczona z nadmierna ruchliwoscia. Bylyby to objawy tlustej smierci. W takim przypadku musielibysmy przywiazac go do lozka. -Chyba to nie bedzie konieczne, co, kochanie? On jest taki lagodny. -To nie jest kwestia jego usposobienia, mamo, tylko choroby. Ten glos byl meski, pelen na wpol skrywanej pogardy, jak gdyby wyjasnial istote rzeczy malemu dziecku. Nalezal do Jurysty, meza Immai. -No juz dobrze, ja naprawde nie znam sie na tym. Mam tylko nadzieje, ze to nie zarazliwe. -Sadzimy, ze ani tlusta smierc, ani goraczka kosci nie sa zakazne o tej porze Wielkiego Roku - rzekl glos Immai. - Uwazamy, ze Bilosz musial sie zetknac z fagorami, z ktorymi powszechnie sa kojarzone te dwie choroby. Rozmowa potrwala jeszcze chwile, a potem Immaja i Jurysta staneli w izbie, patrzac na Bila z gory. -Moze wyzdrowiejesz - powiedziala Immaja, lekko zgiawszy sie w talii przed wypowiedzeniem tych slow i wypowiadajac kazde z osobna. - Zaopiekujemy sie toba. Moze bedzie trzeba cie zwiazac, jesli wpadniesz w szal. -Umieram. Nieodwolalnie. - Z ogromnym wysilkiem udawal, ze nie jest drzewem. - Goraczka kosci i tlusta smierc... moge wyjasnic. Tylko jeden wirus. Mikrob. Inne skutki. Inna pora. Wielkiego Roku. Naprawde. Dalszy trud przekraczal jego sily. Zapadl w sztywnosc. Lecz przez moment pamietal wszystko. Wprawdzie sie nim nie zajmowal, jednak wirus helikoidalny byl przedmiotem legendy na Avernusie, legendy powoli umierajacej i ograniczonej do wideotekstow, jako ze ostatni wybuch wirusowej pandemii nastapil kilka pokolen przed obecnym pokoleniem stacji. Ci, ktorzy teraz bezsilnie patrzyli z nieba na Bila, bywali swiadkami powrotu starej legendy do zycia jedynie w formie finalu Helikonskiej Loterii. Wirusowe plagi niosly ogrom cierpien, ale na szczescie tylko dwa razy w Wielkim Roku: szesc miejscowych stuleci po 264 najzimniejszym okresie Wielkiego Roku, gdy warunki planetarne ulegly poprawie, oraz pozna jesienia, po dlugim okresie upalu, w jaki Helikonia wlasnie wkroczyla, W pierwszej porze wirus ujawnial sie jako goraczka kosci, w drugiej jako tlusta smierc. Prawie nikt nie uchodzil tym plagom. Wspolczynnik umieralnosci w kazdej siegal piecdziesieciu procent. Ci, co przezyli, byli odpowiednio piecdziesiat procent lzejsi albo piecdziesiat procent ciezsi i dzieki tej nowej wadze ciala lepiej przygotowani do stawienia czola goretszym badz zimniejszym okresom roku. Wirus stanowil mechanizm dostosowujacy ludzki metabolizm do bezmiernych zmian klimatycznych. Taka przemiana zachodzila w Bilu.Immaja w milczeniu stala nad chorym. Zalozyla rece na imponujacej piersi. -Nie pojmuje cie. Skad wiesz o takich rzeczach? Nie jestes bogiem, bog by nie byl chory... Nawet brzmienie glosow wtracalo go glebiej w bebechy drzewa. Przemogl sie jeszcze raz. -Jedna choroba. Dwa... przeciwstawne syndromy. Jako doktor, ty rozumiesz. Rozumiala. Znow sie zamyslila. -Gdyby tak bylo... a przeciez... dlaczego nie? Istnieja dwie botaniki. Drzewa, co kwitna i wydaja nasiona tylko raz na tysiac osiemset dwadziescia piec malych lat, inne drzewa, co kwitna i wydaja nasiona kazdego malego roku. Rzeczy niezgodne, a zarazem zgodne... - Mocno zacisnela usta, jak gdyby ze strachu przed wyjawieniem tajemnicy, swiadoma, ze stoi przed nieznanym, ktore przekracza jej zrozumienie. Sprawa wirusa helikoidalnego nie byla blizniaczo podobna do sprawy binarnej botaniki Helikonii. Jednak Immaja trafnie wychwycila rozbieznosci w zyciu roslinnej gromady. W okresie pojmania Bataliksy przez Freyra, jakies osiem milionow lat temu, planety Bataliksy kapaly sie w radiacji prowadzacej do genetycznego zroznicowania mnogich gatunkow roslin. Podczas gdy pewne drzewa dalej kwitly i owocowaly jak dawniej - a wiec usilujac wydawac nasiona tysiac osiemset dwadziescia piec razy w ciagu Wielkiego Roku, bez wzgledu na warunki klimatyczne - inne zmienily metabolizm na lepiej dostosowany do nowych porzadkow i rozmnazaly sie jedynie raz na tysiac osiemset dwadziescia piec malych lat. Takie byly radzababy. Drzewa morelowe za oknem Bila nie ulegly adaptacji i tak sie zlozylo, ze wlasnie ginely od wyjatkowych upalow. Bruzdy powstale wokol jej ust wskazywaly, ze Immaja probuje przemyslec te wazkie zagadnienia; powrocila jednak myslami do slow Bila. Bystry rozum podpowiadal kobiecie, ze jesliby Bilo mowil prawde, bedzie ona miala ogromne znaczenie - moze nie natychmiast, lecz za pare stuleci, kiedy to. jak przewidywano na podstawie skapych wzmianek historycznych, nadejdzie pandemia tlustej 265 smierci. Wybieganie mysla tak daleko w przyszlosc nie lezalo w miejscowym zwyczaju. Immaja kiwnela glowa.-Pomysle o tym, Bilosz - powiedziala - i przedstawie twoje spostrzezenia na najblizszym spotkaniu naszego towarzystwa medycznego. Jesli poznamy prawdziwa nature tej choroby, moze znajdziemy lekarstwo. -Nie. Choroba konieczna do przezycia... - Pojal, ze ona nigdy nie uchwyci, a on juz nigdy nie wyjasni sensu tych slow. Znalazl wyjscie posrednie. - Powiedzialem twojemu ojcu - wydusil z siebie. Ta uwaga odwrocila jej zainteresowanie od medycznych kwestii. Ucieklszy od niego wzrokiem zamknela sie w milczeniu i pozornie zamknela sie w sobie. Kiedy w koncu przemowila, glos jej brzmial grubiej i chrapliwiej, jak gdyby ona rowniez musiala przemawiac z wieziennej studni. -Co jeszcze robiles z moim ojcem w Borlien. Czy on byl pijany? Chce sie dowiedziec... czy mial mloda kobiete na okrecie w drodze z Matrassylu? Czy mial z nia stosunek plciowy? Musisz mi wyznac. - Nachyliwszy sie chwycila go tak, jak to zrobil jej brat. - On teraz pije. Byla z wami kobieta, prawda? Pytam cie dla dobra mojej matki. Bilo wystraszony gwaltownoscia, z jaka wyrzucala te slowa, probowal sie zapasc glebiej w drzewo, poczuc pancerz chropawej kory na loni. W gardle mu bulgotalo. Potrzasnela nim. -Czy mial stosunek plciowy? Gadaj. Umieraj, jesli chcesz, ale wpierw gadaj. Sprobowal kiwnac glowa. Gdzies w jego wykrzywionych rysach znalazla potwierdzenie swych domyslow. Wyraz msciwej satysfakcji zagoscil na jej twarzy. -Mezczyzni! Oto jak wykorzystujecie kobiety. Ten rozpustnik od lat zdradzal moja nieszczesna matke, niczego nieswiadome biedactwo. Dawno to odkrylam. To byl dla mnie okropny szok. My, Dimariamczycy, jestesmy porzadnymi ludzmi w przeciwienstwie do dzikusow z Barbarzynskiego Kontynentu, gdzie, mam nadzieje, noga moja nigdy nie postanie... Gdy umilkl jej glos, Bilo pokusil sie o nieartykulowany protest. Tylko dolal oliwy do ognia. -A co z krzywda tej biednej niewinnej dziewczyny? I jej niewinnej matki? Dawno temu zmusilam tego mojego braciszka, te zakale mojego zycia, by mi donosil o wszystkim, co robi moj ojciec... Mezczyzni to swinie, opanowani zadza, niezdolni dochowac wiernosci... -Dziewczyna. Lecz imie Abathy zaplatalo sie w suple jego krtani. Zmierzch spowil Lordrardre. Freyr przepadl na zachodzie. Przerzedzil sie chor ptakow. Nisko nad widnokrag wyszla Bataliksa, zza morza siegajac promieniami luskowatych stworzen zalegajacych plaze. 266 "Zlota Przyjazn" podeszla tak blisko, ze Hanra TolramKetinet rozroznial twarze strzelcow nad jej nadburciem. Widzial, jak strzelcy biora go na cel. Godla na zaglach juz zdradzily, ze to okrety sibornalskie, dziwnie daleko od macierzystych portow. Zastanawial sie, czy jego krol oportunista zawarl z Sibornalem uklad o pomocy w Wojnach Zachodnich. Nie mial podstaw uwazac Sibornal-czykow za wrogow - dopoki nie wymierzyli broni. "Przyjazn" prawie sie obrocila burta, aby zapewnic strzelcom najdogodniejsza linie ognia. Ocenil, ze glebokosc zanurzenia nie pozwoli "Przyjazni" podejsc blizej. Wyprzedziwszy swoj okret flagowy "Zgoda" dokonywala zwrotu z lewej strony TolramKetineta, niepokojaco zblizajac sie do wschodniej plazy Ostrowia Kiwazji. Slyszal niesione po wodzie glosne komendy, gdy na,,Zgodzie" zwijano zagle grota i stermasztu. Dwa mniejsze okrety blizej randonanskich brzegow zachodzily z prawa. "Dobra Nowina" wciaz walczyla z szerokim brunatnym nurtem zachodniej odnogi Kacolu, biala,,Modlitwa Yadzabharu" juz ja minela - wlasciwie rzec mozna by, ze juz go zaszla od tylu, chociaz jeszcze w pewnej odleglosci. Na wszystkich tych okretach dostrzegal lsnienie wymierzonych w siebie luf. Uslyszal, jak kapitan strzelcow kaze dac ognia. TolramKetinet cisnal flage, obrocil sie, dal nura w fale i zaczal plynac co tchu w kierunku piaszczystej lachy.GortorLanstatet juz oslanial plywaka ogniem. Polozyl swych ludzi za lupkowym grzbietem, kierujac polowe sily ognia na okret flagowy, polowe na biala karawele,,Modlitwe Yadzabharu". Bialy okret wciaz zblizal sie jak na skrzydlach, prosto na ich pozycje. Porucznik mial w oddziale dobrego kusznika; przydzielil mu zolnierza do pomocy i polecil przygotowac smolne pociski zapalajace. Olowiane kule pluskaly w wodzie wokol generala. Plynal pod woda, jak mogl najrzadziej wynurzajac sie dla zaczerpniecia powietrza. Czul, ze plynie w gestwie delfinow, ktore schodza mu z drogi. Nagle kanonada ucichla. Wynurzyl sie i obejrzal. Biala karawela z hierogramem Wielkiego Kola na zaglach nierozwaznie wplynela miedzy niego a "Zlota Przyjazn". Zolnierze sziweninscy, stloczeni na najwyzszym pokladzie, zamierzali zasypac kulami obroncow cypla. Fale bryzgaly na wszystkie strony. Brzeg byl nadspodziewanie urwisty. TolramKetinet uczepil sie korzenia i wpelznawszy pare stop w zarosla legl pod ich oslona. Lezal twarza na brunatnym piasku, ciezko dyszac. Nie byl ranny. Oczyma duszy ujrzal piekne oblicze krolowej Myrdeminggali. Slyszal powage w jej slowach. Widzial ruchy jej warg. Pozostal przy zyciu. Mial dla kogo zwyciezac. Tak, nie jest madry. Nie powinien zostac generalem. Nie mial wrodzonych zdolnosci przywodczych Lanstateta. Ale co tam. Od kiedy w Ordelei otrzymal od krolowej krolowych wiadomosc - po raz pierwszy przeznaczona dla niego i tak osobista, choc z drugiej reki - wciaz myslal o tym, ze krol postanowil wziac rozwod z krolowa. Bal sie krola. Koronie byl posluszny, ale nie oddany. Wprawdzie rozumial dynastyczna koniecznosc postepku Jandol- 281 -Nie spisz, Bilosz^ Widziales Drwa9 Odpowiedzialo mu gulgotanie-Biedny chlopak, w rzeczy samej me nadaje sie do tej roboty, to fakt - Steknal, ponownie siadajac na lawce Podniosl i oproznil szklanke Jaka szkoda, ze Bilosz me lubi egzageratu Swiatlo zmetnialo jeszcze bardziej W albiku furkotaly szarowkowe cmy W uspionym domostwie za plecami Muntrasa skrzypialy deski -Gdzies musi byc lepszy swiat - rzekl Muntras, przysypialac z wygasla tredowmczka w ustach Gwar glosow Muntras otworzyl oczy Zobaczyl swoich ludzi schodzacych sie na podworku po wyplate Byl dzien Panowal martwy spokoj Muntras wstal i przeciagnal sie Spojrzal przez okno na skrecona postac Bilosza znieruchomialego na lozku -Dzis mamy dzien assatassow, Bilosz, przez ciebie zapomnialem Wysoka woda monsunowa Powinienes to zobaczyc Wielkie miejscowe swieto Wieczorem huczna zabawa, na cztery fajerki Od lozka dobieglo jedno slowo wydarte z zacisnietych szczek -Swieto Lodowi gornicy, szorstcy ludzie w szorstkich ubraniach roboczych, me odrywali wzroku od wydeptanych kamieni brukowych, bo a nuz szef poczulby sie urazony, ze zostal przylapany na drzemce Ale to me tkwilo w naturze Muntrasa -Chodzcie, chlopcy Juz niedlugo tego mojego placenia Nadchodza rzady kapitana Diwa Zalatwmy to migiem i bierzmy sie za przygotowania do uroczystosci Gdzie moj platnik7 Maly czlowieczek w wysokim kolnierzu i o wlosach zaczesanych w strone przeciwna, niz to bylo ogolnie przyjete, pospieszyl naprzod Pod pacha niosl ksiege, a idacy za mm bykun dzwigal kasete Platnik z nadeta mina przepychal sie miedzy gornikami Kroczyl nie spuszczajac spojrzenia ze swego pracodawcy i poruszajac wargami, jak gdyby juz rachowal kazdemu nalezna wyplate Przybycie platnika wywolalo poruszenie wsrod robotnikow, ktorzy stawali w kolejce po swoje skromne wynagrodzenie W niezwyklym swietle ich rysy byly bez zycia -Wezmiecie, chlopy, pensje i oddacie jej zonom albo swoim zwyczajem zalejecie paly - powiedzial Muntras Zwrocil sie do najblizej stojacych, widzac samych fizycznych pracownikow najemnych, a zadnego ze swych mistrzow rzemieslnikow Raptownie owladniety oburzeniem i zarazem litoscia, podniosl glos, by uslyszeli wszyscy -Zycie wam ucieka Tkwicie tu na mieliznie Nigdzie nie podrozujecie 268 Znacie legendy Pegowinu, ale czy kiedykolwiek byliscie w Pegowinie? Kto tam hyl? Kto byl w Pegowinie?Oparci plecami o wielkie otoczaki mruczeli cos pod nosem. -Ja bylem wszedzie, ja widzialem caly swiat. Bylem w Uskutoszku, zwiedzilem Wielkie Kolo Kharnabharu. Widzialem ruiny starych miast i handlowalem rupieciami na bazarach Pannowalu i Oldorando. Rozmawialem z krolami i krolowymi pieknymi jak kwiaty. To wszystko tam jest i czeka na smialka. Wszedzie przyjaciele. I przyjaciolki. Cudowny swiat. Kochalem kazda jego chwilke. Jest wiekszy, niz sobie mozecie wyobrazic, tkwiac tu w Lordrardzie. W mej ostatniej podrozy spotkalem czlowieka, ktory przybyl z innej planety. Swiat nie konczy sie na jednej Helikonii. Nad nami krazy drugi - - Avernus. I jeszcze inne swiaty do zwiedzania. Na przyklad Ziemia. W trakcie calej tej przemowy malenki platnik rozlozyl swoje manatki na stole pod jednym z golych drzew morelowych i wyciagnal z wewnetrznej kieszeni klucz do kasety. Fagor ustawil kasete na podoredziu, strzepujac uchem. A gornicy podsuwajac sie do brzegu stolu i stajac blizej siebie utworzyli wyrazniejsza kolejke. Spoznialscy stawali na koncu, mierzac szefa podejrzliwymi spojrzeniami. I utarty porzadek rzeczy byl utrzymywany pod fioletem oblokow. -Powiadam wam, ze istnieja inne swiaty. Odwolajcie sie do swej wyobrazni. - Muntras walnal w stol. - Nigdy was nie kusza dalekie swiaty? Mnie kusily, powiadam wam, kiedy bylem mlody. Mam nawet w tej chwili pod swoim dachem mlodzienca z jednego z tych innych swiatow. Gdyby nie byl chory, wyszedlby i przemowil do was. On opowiada o cudach i dziwach dziejacych sie tak daleko, ze zycia nic starczy, by tam dotrzec. -Czy on pije egzagerat? Glos dobiegl z kolejki gornikow. Muntrasa zatkalo w najwiekszym ferworze. Poczerwienialy na twarzy przeszedl tam i z powrotem wzdluz szeregu ludzi. Nikt nie spojrzal mu w oczy. -Pokaze wam, ze mowie prawde - wrzasnal Muntras. - Zaraz mi bedziecie musieli uwierzyc. Ciezkim krokiem wmaszerowal do domu. Jedynie platnik okazal lekkie zniecierpliwienie, bebniac malutkimi palcami w blat stolu, rozgladajac sie, pocierajac ostry nos i patrzac w zaciagniete chmurami niebo. Muntras wpadl tam, gdzie Bilo straszliwie powykrecany lezal bez ruchu. Chwyciwszy Bila za zesztywnialy nadgarstek stwierdzil, ze nie ma zegarka. -Bilosz - rzekl. Zaszedl z drugiej strony, przyjrzal sie choremu, lagodniej wymawiajac jego imie. Dotknal zimnej skory, pomacal skrecone cialo. -Bilosz - powtorzyl, ale to bylo juz zwyklym stwierdzeniem faktu. Wiedzial, ze Bilosz nie zyje - i wiedzial, kto ukradl zegarek, ow trojwskazni- 269 kowy chronometr, ktory JandolAnganol mial raz w reku. Tylko jedna osoba mogla zrobic cos takiego.-Teraz, Bilosz, nawet nie zauwazysz, ze skradziono ci zegarek - glosno powiedzial Muntras. Ukryl twarz w olbrzymiej dloni i wyglosil ni to modlitwe, ni bluznierstwo. Jeszcze przez chwile kapitan polarny z otwartymi ustami stal w izbie, gapiac sie w sufit. Nagle przypomniawszy sobie o obowiazkach podszedl do okna i dal znak platnikowi, by zaczal wyplacac ludziom pieniadze. Do izby weszly Immaja i Ajwia z zabandazowanym ramieniem. -Umarl nam Bilosz - oznajmil Muntras bezbarwnym glosem. -Ojejku, i to w swieto assatassow... - powiedziala Ajwia. - Chyba sie po nas nie spodziewasz zaloby. -Dopilnuje przeniesienia zwlok do lodowni, a jutro go pochowamy, po uroczystosciach - rzekla Immaja, podchodzac i ogladajac powykrecane cialo. - Przed smiercia wyznal mi cos, co moze sie przyczynic do rozwoju medycyny. -Zdolna z ciebie dziewczyna, zajmij sie nim - rzekl Muntras. - Jak mowisz, mozemy go pochowac jutro. Urzadzimy przyzwoity pogrzeb. Tymczasem pojde sprawdzic sieci. Prawde powiedziawszy, paskudnie sie czuje, jakby to kogos obchodzilo. Nie slyszac i nie widzac paplajacych kobiet, ktore wieszaly sieci na rzedach slupow, kapitan polarny szedl skrajem wody. Mial wysokie buty z grubej skory; rece trzymal w kieszeniach. Niekiedy ktorys z czarnych legwanow skakal nan niczym rozbawiony psiak. Muntras machinalnie odrzucal zwierzaka kolanem. Legwany brodzily w klebowisku grubych girland morszczynu na plyciznach, co jakis czas uwalniajac wierzgnieciem noge z owej plataniny. Gdzieniegdzie wylegiwaly sie w gromadach, jeden na drugim, obojetne na otoczenie. Melancholijna rezygnacje w legwaniej postawie powiekszal wspolbiesiadujacy z nimi wlochaty dwunastonogi krab, ktory milionowymi hordami uwijal sie posrod stworzen dozorujacych fale przyboju. Kraby zjadaly kazdy okruch pozywienia, kazdy kawalatek foki lub wodorostu, jaki wypadl gadowi z pyska, bez wstretu pozeraly tez malenkie legwany. Charakterystycznym odglosem na dimariamskiej plazy byl chrzest i chrobot chitynowych odnozy o luski skory; rytual zycia rozgrywal sie przy akompaniamencie chrupaniny rownie niesmiertelnej, jak szum fal. Kapitan polarny nie zaszczycil chocby spojrzeniem tych ponurych mieszkancow plazy, kierujac wzrok za wielorybnicza wyspe Lordrade, na pelne morze. Dowiedzial sie w porcie, ze noca zostala skradziona jednomasztowa mala lodz zaglowa. A wiec jego syn uciekl, zabrawszy magiczny zegarek jako talizman lub na handel. Odplynal bez slowa pozegnania. -Dlaczego to zrobiles? - polglosem zapytal Muntras, bladzac oczyma po 270 sinym morzu, na ktorym panowala martwa cisza. - Z przyczyn, dla ktorych mezczyzna zwykle opuszcza dom, jak sadze. Albo nie mogles juz wytrzymac ze swoja rodzina, albo zamarzyly ci sie przygody - niezwykle kraje, cuda, niezwykle kobiety. Coz, niech ci szczescie sprzyja, chlopcze. Z ciebie nigdy by nie byl wielki handlarz lodem, to pewne. Miejmy nadzieje, ze nie skonczysz na sprzedawaniu kradzionych pierscionkow, aby zarobic na zycie.Kobiety, proste zony gornikow, wolaly nan, by przed przyplywem wrocil za linie sieci. Pomachal im reka, zawracajac od klebowiska legwanich cial. Immaja i Jurysta beda musieli przejac kompanie. Nie przepadal za nimi, lecz byl pewien, ze poprowadza firme lepiej niz on za swoich najlepszych dni. Trzeba sie liczyc z faktami. Nie ma co sie dreczyc. Chociaz zawsze sie czul nieswojo w towarzystwie corki, przyznawal, ze dobra z niej kobieta. On za to nie opusci przyjaciela i dopilnuje, aby Bilosz mial nalezyty pogrzeb. Nie dlatego, ze ktorys z nich wierzyl w jakichs bogow. Ale przez wzglad na nich obu, i tyle. Poczlapal w kierunku bezpiecznej linii sieci, gdzie staly kobiety. -Fajny byl z ciebie gosc, Bilosz - mruknal na glos. - Wiedziales, co robisz. Avernus mial towarzystwo na orbicie. Lecial wsrod eskadr pomocniczych satelitow. Glownym ich zadaniem byla obserwacja tych sektorow globu, ktorych sam Avernus nie obserwowal. Los zrzadzil, ze Avernus, lecac w kierunku polnocnym, na swej okolopolarnej orbicie znalazl sie nad sama Lordrardra w dniu pogrzebu Bila. Pogrzeb to mila uroczystosc. Za sprawa slabosci natury ludzkiej smierc innych ludzi nie jest znowu az tak nieprzyjemna. Sam smutek nalezy do najradosniejszych emocji. Patrzyli niemal wszyscy z pokladu Avernusa - nawet Roza Yi Pin, aczkolwiek ona ogladala ten spektakl z lozka nowego kochanka. Guru Bila bez jednej Izy wyrecytowal sto wierszowanych slow kazania o cnocie pogodzenia sie z wlasnym losem. To epitafium posluzylo tez za epitafium dla akcji protestacyjnych. Z pewna ulga buntownicy zapomnieli o trudnych reformatorskich ideach i powrocili do swych codziennych zajec. Jeden z nich napisal smutna ballade o Bilu pogrzebanym z dala od rodzinnego klanu. W helikonskiej ziemi lezalo juz calkiem sporo Avernusjan - wszyscy co do jednego zdobywcy glownej wygranej w Helikonskiej Loterii Wczasowej. Na pokladzie ziemskiej stacji obserwacyjnej czesto zadawano sobie pytanie, jaki to ma wplyw na mase planety. Na Ziemi, gdzie pogrzeb Bila wzbudzil mniejsze zainteresowanie, obiektywniej podchodzono do tego wydarzenia. Kazda zywa istota powstaje z martwej materii miedzygwiezdnej. Kazda zywa istota musi przebyc swa samotna wspinaczke na szczyt, od poziomu czasteczki do autonomii narodzin, wspinaczke, ktora w przypadku ludzi trwa trzy czwarte roku. Byt wyzszej formy zycia wymaga zlozonosci struktury organicznej, zlozonosci, ktorej nie da sie zatrzymac na wieki. W koncu nastepuje powrot do struktury 271 nieorganicznej. Puszczaja chemiczne wiazania. To wlasnie spotkalo Bila. Niesmiertelne w Bilu byly jedynie atomy, z ktorych sie skladal. One przetrwaly. Inie bylo nic niezwyklego w pochowku czlowieka ziemskiego rodu na planecie odleglej o tysiac lat swietlnych. Ziemia i Helikonia, jak dwie blizniaczki, skladaly sie z tych samych, dawno umarlych gwiazd.W jednej sprawie mylil sie ow nieomylny czlowiek, Bitowy guru. Mowil o Bilu udajacym sie na wieczny spoczynek. Lecz caly ten organiczny dramat, w ktorym ludzkosc stanowila jedna odslone, zostal wystawiony w kregu wielkiej nieprzerwanej eksplozji wszechswiata. Z kosmicznego punktu widzenia nigdzie nie bylo spoczynku, zadnej stalosci, poza stala aktywnoscia czasteczek i energii. XVII. SMIERTELNY GON General Hanra TolramKetinet nosil szerokoskrzydly kapelusz i stare spodnie. koncami nogawek wetkniete w cholewy wysokich do kolan wojskowych butow Przez naga piers przewiesil sobie na rzemieniu wspaniala nowiusienka rusznice z zamkiem lontowym. Nad glowa powiewal borlienska flaga. Brodzil w morzu na spotkanie nadplywajacych okretow. Za nim jego malenki oddzialek wznosil radosne okrzyki. Zolnierzy bylo dwunastu, pod dowodztwem zdolnego porucznika GortorLanstateta. Stali na piaszczystym cyplu; za ich plecami byla dzungla i mroczne ujscie rzeki Kacol. Podroz z Ordelei - z miejsc kleski - na poludnie dobiegla kresu; przeplyneli "Polarna Pinda", zarowno bystrza, jak odcinki rzeki, gdzie prad byl tak slaby, ze z glebiny wylazily bulwiaste porosla jak kleby legnacych sie wegorzy w boju o dostep do powierzchni toni, aby rozlewac won padliny i gnilki. Ta won stanowila przeklenstwo dzungli.Na obu brzegach Kacolu las skrecal sie w wezly, weze i zwoje nie mniej zlowrogie od macek wylazacych z rzecznej glebi. Gaszcz wygladal na prawdziwie nieprzebyty; takich szerokich naw, jakimi pol tenera temu general wedrowal z najwieksza swoboda, nie bylo tu widac, rzeka bowiem wywabila na skraj dzungli mrowie chciwych slonca pnaczy. Sama dzungla tez skarlala w swej formacji, przechodzac z dzungli wlasciwej w las monsunowy o gestych koronach w okapie nisko zwieszonym nad glowami borlienskich zolnierzy. U ujscia, gdzie rzeka w koncu wlewala swoje wody do morza, smrodliwe mgly poranne wstawaly z lasu i pochylniami stokow wtaczaly sie na grzbiet za grzbietem wzgorz ukoronowanych masywem randonanskim. Mgla poniekad stanowila motyw przewodni ich podrozy, zapowiedziany juz w chwili, gdy - bezspornie przejaw-szy "Pinde" na wlasnosc w Ordelei - wywazyli luki, z ktorych na powitanie buchnely geste opary topniejacego w okretowych ladowniach lodu. Po wyrzuceniu lodu za burte, myszkujacy nowi wlasciciele znalezli ukryte schowki pelne sibornalskich rusznic zawinietych w galgany dla ochrony przed wilgocia - prywatny tajny handelek, jakim kapitan "Pindy" wynagradzal sobie niebez- 18 -Lato Hehkonn 273 pieczenstwa rejsow podejmowanych w imieniu Lordrardryjskiej Kompanii Handlu Lodem. Swiezo uzbrojeni Borlienczycy wyplyneli na oleiste wody, niknac w wilgotnych oparach tak charakterystycznych dla Kacolu. Teraz stali na piaszczystym progu rzecznym, niby ostroga odchodzacym od Ostrowia Kiwazji, malej skalistej i zalesionej wysepki, lezacej miedzy rzeka a morzem, i patrzyli, jak ich general brodzi w kierunku okretow. Mroczny zielony tunel, fetor, cisze pelna dokuczliwych insektow, mgly, to wszystko zostawili za soba. Przed nimi otwieralo sie morze. Wygladali ratunku patrzac w morze i oslaniajac oczy od blasku wyjaskrawionego mgielka porannych oblokow. Ratunek chyba nie mogl przyjsc bardziej w pore. Wczoraj po zachodzie Freyra i tuz przed zachodem Bataliksy, gdy dzungla zmienila sie w labirynt nieokreslonych konturow, probowali zacumowac wsrod olbrzymich, czerwonych jak wnetrznosci korzeni; z galezi nad nimi nagle spadl supel z szesciu wezy, kazdy waz dlugosci co najmniej siedmiu stop. To byly stadne weze o zaczatkach inteligencji, zawsze polujace w gromadzie. Bardziej juz nic nie moglo przerazic zalogi. Ujrzawszy, jak straszne stworzenia laduja tuz przy nim i blyskawicznie sie rozsupluja z wscieklym sykiem, zolnierz za kolem sterowym niewiele myslac wyskoczyl za burte, gdzie wnet go porwal grybak, ktory chwile przedtem wygladal na przegnila klode. Stadne weze zostaly w koncu zabite. Do tego czasu okret obrocil sie burta do nurtu i szorowal o randonanski brzeg. Przy probie powrotu na kurs uderzyli o podwodna zawade i zlamali ster. Chwycono za dragi, lecz rzeka stawala sie coraz szersza i glebsza, wiec dragi nie zdaly sie na nic. Kiedy z mroku przed nimi wychynal Ostrow Kiwazji, nie byli wladni skrecic ani w odnoge borlienska, po lewej burcie, ani w odnoge randonanska, po prawej. "Pinde" nieublaganie znioslo na skaly u polnocnego cypla wyspy; z wgnieciona burta osiadla na plyciznie. Prad targal kadlubem grozac porwaniem na glebiny. Wzieli troche sprzetu i wyskoczyli na brzeg. Zapadl mrok. Stali nasluchujac huku przyboju, ktory powtarzal sie jak odglos dalekiej kanonady. Z wielkiej obawy przed obcym wojskiem TolramKetinet postanowil obozowac na miejscu przez krotka noc, wiedzac, ze stad juz blisko do Kiwazji. Ustalono warty. Otaczajaca ich noc upodobala sobie podchody i gwaltowna smierc. Male insekty lazily z oczami jak wielkie latarnie, straszne slepe slepia lyskaly na skrzydlach ciem, zrenice drapiezcow plonely jak rozzarzone wegle; a rzeka przez caly ten czas toczyla swoje dwa nurty i przeciwprady poswiaty, i mozol wod wdzieral sie skarga do snow ludzi. Freyr wzeszedl za chmurami. Tu i tam powstawali skluci przez komary zolnierze, drapiac sie po calym ciele. TolramKetinet z GortorLanstatetem powiedli swych ludzi na wspinaczke. Weszli na skalny grzbiet wyspy, skad bylo widac otwarte morze i borlienski brzeg po drugiej stronie wschodniej odnogi rzeki. Osloniety zielonym klifem od morza lezal tam port Kiwazji, najdalej na 274 zachod wysunietej osady ich ojczystej ziemi Borlien, niegdys siedziba legendarnego medrca YarapRombry. Fioletowawy odcien swiatla na mgnienie oka przeslonil im prawde; spogladali na zawalone dachy i osmalone sciany przez dluzsza chwile, zanim wyrwal im sie niemal jednoglosny okrzyk:-Miasto zniszczone! Pagorze gromady osiadle w monsunowym lesie przehandlowaly randonan-skim plemionom wieksza ilosc vulumunululum. Wielki duch wstapil w plemiona. Randonanczycy nalowili Innych w koronach drzew, poprzywiazywali ich do bambusowych lektyk i pociagneli pochodem przez dzungle, aby spalic port. Nic nie ocalalo z pozogi. Nie bylo sladu zycia, z wyjatkiem kilku smetnych ptakow. Wojna toczyla sie dalej; ludzie nie mogli uniknac podwojnej roli agresora i ofiary. W milczeniu dotarli Borlienczycy na poludniowy brzeg wyspy i zeszli na piaszczysty cypel, byle dalej od ciernistych zarosli, pokrywajacych srodek tego skrawka ladu. Przed soba mieli morze, brunatne zrazu u ujscia Kacolu, dalej juz lazurowe. Dlugie fale przybojowe kladly sie na stromej pochylosci plazy, lyskajac biela. W kierunku zachodnim widniala Ubogata, duza wyspa, niczym boja znakowa dzielaca Morze Orlow od Morza Narmozety. Zza Ubogatej wyszly cztery okrety, dwie karaki i dwie karawele. Chwyciwszy borlienska flage, uprzednio spoczywajaca wsrod najrozmaitszych flag w schowku "Pindy", TolramKetinet wkroczyl w spienione fale, idac na spotkanie okretom. Diena Paszaratid pelnila wachte na,, Zlotej Przyjazni", zeglujacej na czele flotylli do bezpiecznej przystani w ujsciu Kacolu. Diena zacisnela dlonie na relingu; poza tym nic nie zdradzalo uniesienia, jakie przezywala widzac, jak Wyspa Ubogata zostaje w tyle, a wybrzeze Borlien wylania sie z porannych mgiel. Szesc tysiecy mil morskich dzielilo okrety od przyjemnego kotwicowiska u przyladka Findowel. W tym czasie Diena wiele obcowala z Bogiem Azoikak-sisem: bezmierne przestworza oceanu jak nigdy przedtem zblizyly ja do boskiej istoty. Powiedziala sobie, ze zwiazek z malzonkiem osiagnal swoj kres. Przeniosla lo na,,Zgode", aby go wiecej nie ogladac na oczy. Uczynila to z zimnym sibornalskim wyrachowaniem, nie okazawszy zlosci. Znow mogla cieszyc sie zyciem i Bogiem. Wszystko bylo piekne - wiatr, niebo, morze - czemu wiec szukajac radosci znajdowala smutek? Powodem nie mogla byc jej zazdrosc o zwiazki wyrosle - jak chwasty, pomyslala, jak chwasty - pomiedzy jej Kaplanka-Wojowniczka Admiralem a borlienskim eks-kanclerzem. Ani nie mogla byc powodem ta szczypta uczucia, jakim darzyla lo. "Pomysl o zimie" - powtorzyla w mysli uskuckie porzekadlo, znaczace tyle, co "porzuc wszelka nadzieje". Nawet nierozerwalna duchowa wiez z Azoikaksisem okazala sie duchowa zadra. Wygladalo na to, ze Azoikaksis nie mial dla Dieny Paszaratid miejsca na swym lonie. Mimo jej cnot pozostawal obojetny. Pozostawal obojetny 275 mimo jej wlasciwego postepowania, jej rozsadku. Przynajmniej pod tym jednym wzgledem l okator j Pan Kosciola Krwawego Pokoju okazywal sie przerazliwie podobny do samego lo Paszaratida. I wlasnie ta mysl, miast koic. dreczyla ja przez mile morskich pustkowi. Kazde urozmaicenie tej monotonii bylo jej mile. Totez gdy ukazaly sie brzegi Borlien, zywo obrocila sie od steru, polecajac trebaczowi zagrac "dobre wiesci". Wkrotce przy relingach czterech okretow cisneli sie zolnierze, spragnieni widoku ladu, ktory zamierzali napasc i podbic. Jednym z ostatnich wsrod wyleglych na poklad pasazerow byl Sartoritrwrasz. Przez chwile stal w podmuchu bryzy, dopinajac odziez i oddychajac pelna piersia, aby sie pozbyc fagorzej woni. Fagorki juz nie bvlo, ale pozostal jej ostry zapach - zapach i okruch wiedzy.Opusciwszy Findowel "Zlota Przyjazn" wziela kurs na poludniowy wschod, zeglujac po wodach Zatoki Ponipot, obok starozytnych krain i przez cicsnme Kadmem, najwezszy obszar wody pomiedzy Kampanniatem a Hespagoratem. O ladach tych mowily legendy -jedne, ze tu powstaly istoty ludzkie, inne, ze tu powstal pierwszy jezyk. Tu lezal Ponipot. owa Pontpanduma z bajek malej Tatry, ziemia zwrocona w kierunku zachodzacych slonc, niemal bezludna, o wymierajacych miastach, ktorych nazwy jeszcze wciaz przyprawialy ludzkie serca o drzenie - Powaczet, Prowasz. Gal-Dandar nad lodowata rzeka Aza. Za Pompotem utkneli w ciszy u skalistych brzegow Radado. poludniowego kranca Barier, pustynnej wyzyny zamieszkiwanej, jak powiadano, przez niecaly milion ludzi - w przeciwienstwie do trzech i cwierci miliona w sasiednim Randonanie - a z pewnoscia zamieszkiwane] przez mniej ludzi niz fagorow, Radado bowiem stanowila zachodni kres wielkiej przecinajacej caly Kampanniat ancipitalnej trasy migracyjnej, stanowila granice swiata, do ktorej te stworzenia docieraly kazdego lata Wielkiego Roku, w Radado oddajac sie swym niepojetym rytualom albo po prostu nieruchomo przesiadujac nad brzegami Kadmeru i spogladajac przez ciesnine w strone Hespagoratu. w kierunku miejsc przeznaczenia nie znanych innym zywym istotom. W owych dlugich upalnych dniach na okrecie czy to unieruchomionym przez cisze, czy to pod zaglami Sartoriirwrasz byl zadowolony. Wyrwal sie ze swej pracowni w szeroki swiat. Radosc splawialy mu dlugie, poldniowe, uczone dysputy z pania Kaplanka-Wojowniczka Admiralem, Odi Jeseratabhar. Oboje zblizyli sie do siebie. Potoczniejsza mowa wyparla pierwotne kunsztownosci jezyka Odi Jeseratabhar. Narzucone ciasnota kajut mimowolne zblizenia zaczely im byc drogie, upragnione. Potajemnie zostali kochankami. I oplywanie wokol Barbarzynskiego Kontynentu stalo sie rowniez oplywaniem wokol dusz. Siedzac na pokladzie podczas tamtej zaczarowanej ciszy, podstarzali kochankowie, Borlienczyk i Uskutka, bladzili wzrokiem po prawie nieruchomym morzu. Staly lad Radado mgliscie majaczyl w dali. Blizej, tuz, tuz. z lewej burty lezala wyspa Radosza. Dalej po lewej burcie trzy inne wyspy, szczyty zatopionych 276 gor, zdawaly sie unosic na lonie wod. Odi Jeseratabhar wskazala w kierunku prawej burty.-Prawie moge sobie wyobrazic, ze rozpoznaje linie brzegowa Hespagora-tu, krainy zwanej Throssa, scisle mowiac. Wszystko wokol nas dowodzi, ze Hespagorat i Kampannlat kiedys byly polaczone przesmykiem ladu, ktory zostal zniszczony przez jakies trzesienie ziemi. Jak myslisz, Sartori? Sartoriirwrasz przygladal sie wyspie Radoszy. -Jesli wierzyc legendom, ancipici wywodza sie z odleglego zakatka Hespagoratu, z Pegowinu, gdzie zyja czarne fagory. Moze fagory kampanulackie migruja do Radado, bo wciaz maja nadzieje na odnalezienie starozytnego przesmyku do ojczyzny? -Czy kiedykolwiek widziales czarnego fagora w Borlien? -Raz w niewoli. - Zaciagnal sie tredowniczka. - Kontynenty zywia odrebne gatunki zwierzat. Gdyby kiedys istnial ladowy przesmyk, to moglibysmy oczekiwac spotkania z hespagorackimi legwanami w Radado. Sa w Radado legwany, Odi? Tknieta nagla mysla odparla: -Mysle, ze nie ma pewnie dlatego, ze ludzie je wytrzebili. Radado to ziemia jalowa, tam je sie wszystko, co jadalne. Ale co z Radosza? Unieruchomieni w tej ciszy mamy duzo wolnego czasu, w ktorym mozemy dorzucic cos do skarbnicy ludzkiej wiedzy. Zrobimy sobie wypad barkasem i przekonamy sie na wlasne oczy. -Mozemy to zrobic? -Jesli tylko rozkaze. -Pamietasz, ze nasz wypad nad Zatoke Krzywd omal nie zakonczyl sie nieszczesciem? -Wtedy uwazales mnie za wariatke. -Teraz uwazam cie za wariatke. Ujal jej dlon i oboje parskneli smiechem. Admiral wezwala bosmana. Bosman pognal niewolnikow do roboty. Spuscili barkas na wode. Odi Jeseratabhar i Sartoriirwrasz zeszli do barkasa. Wioslarze przewiezli ich na wyspe, przez dwie mile gladkiej jak lustro toni. Poplynelo z nimi kilkunastu zolnierzy, zachwyconych okazja do wyrwania sie ze znienawidzonej ciasnoty okretu. Wyspa Radosza miala piec mil szerokosci. Okretowy barkas wciagnieto na piaszczysta plaze u poludniowo-wschodniego brzegu wyspy. Zostawiwszy wartownika przy lodzi reszta uczestnikow wyprawy ruszyla w nieznane. Na kamieniach wygrzewaly sie legwany. Nie czuly strachu przed ludzmi, wiec kilka zakluto, by - jako pozadane urozmaicenie wiktu - zabrac tusze na poklad. Byly drobne w porownaniu z czarnymi olbrzymami Hespagoratu. Wyspiarskie legwany rzadko przekraczaly dlugosc pieciu stop. Mienily sie 277 wszystkimi odcieniami brazu. Miejscowe kraby, tez drobniejsze od hespagorac-kich, mialy tylko osiem odnozy.Atak na przybyszow nastapil w chwili, gdy Sartoriirwrasz z Odi Jesera-tabhar szukali legwanich jaj wsrod kamieni. Cztery fagory wypadly z ukrycia, z dzidami w dloniach rzucajac sie na ludzi. Fagory byly wynedzniale, futra mialy w strzepach i sterczace zebra. Wykorzystujac przewage zaskoczenia zabily dwoch zolnierzy, impetem swej szarzy zwaliwszy ich do wody. Jednak pozostali zolnierze stawili opor. Legwany sie rozbiegly, mewy wzbily sie z wrzaskiem, nastapila krotka gonitwa miedzy skalami i szybki kres potyczki. Fagory legly martwe - z wyjatkiem gildy, ktorej Odi Jeseratabhar darowala zycie. Gilda byla roslejsza od swych towarzyszy i pokryta gestym czarnym futrem. Zostala wzieta do niewoli i ze zwiazanymi z tylu rekami przewieziona lodzia na "Zlota Przyjazn". Odi z Sartonm usciskali sie w kajucie, gratulujac sobie potwierdzenia prawdy, zawartej w starej legendzie, o przesmyku ladu. I ujscia z zyciem. Nastepnego dnia powial monsun i flotylla znow zeglowala na wschod. Z lewej burty mijali teraz wybrzeza Randonanu w calej ich krasie, lecz Sartoriirwrasz spedzal wiekszosc czasu pod pokladem, przesluchujac pojmana gilde, ktora nazwal Radosza. Radosza mowila jedynie ancipickim archaikiem, a i to w dialekcie. Nie znajac archaiku ani nawet hurdhu, Sartoriirwrasz musial korzystac z pomocy tlumacza. Odi zeszla do przepelnionej ciemnej ladowni, a widzac, co on wyprawia, wybuchnela smiechem. -Jak mozesz zawracac sobie glowe takim cuchnacym stworzeniem? Udowodnilismy nasz punkt widzenia, ze Radado i Throssa byly kiedys polaczone. Bog Azoikaksis poglaskal nas po glowie. Legwany z niewielkiej odosobnionej kolonii na wyspie Radoszy to posledniejsza rasa, odcieta od glownej hordy legwanow na poludniowym kontynencie. Ta czarna owca wsrod bialych fagorow pewnie jest jakims przezytkiem hespagoracko-pegowinskiej czarnej rasy. One z pewnoscia wymieraja na takiej malej wysepce. Pokrecil glowa. Podziwiajac bystrosc jej umyslu czul, ze zbyt pochopnie wyciaga wnioski. -Gilda twierdzi, ze ze swa gromadka byla na okrecie, ktory w poprzednim monsunie rozbil sie u brzegow Radoszy. -Klamie w zywe oczy. Fagory nie sa zeglarzami. Nienawidza wody. -Powiada, ze byly galernikami na throssanskiej galerze. Odi poklepala go po ramieniu. -Sluchaj, Sartori, aby wykazac istnienie dawnego polaczenia obu kontynentow, wystarczy, moim zdaniem, rzut oka na stare mapy w kabinie nawigacyjnej. Na brzegu Radado widac Purporin, a na throssanskim jest port zwany Popewin. "Poop" oznacza "most" w wysokim olonecie, a "pup" albo "pu" to samo w niskim olonecie. Przeszlosc cumuje w jezyku, jesli sie wie, jak ja wypatrzyc. 278 Draznil go jej wyniosly sibornalski ton, chociaz oslodzony usmiechem.-Jesli nie mozesz wytrzymac smrodu, moja droga, lepiej wracaj na poklad. -Niebawem doplywamy do Kiwazji. Takie nadbrzezne miasto. Jak wiesz, "ass" albo "az" w wysokim olonecie znaczy "morze" - rownoznacznym slowem ponipockim jest "asz". Z ta raca wiedzy i z usmiechem odeszla, jak wytrawny zeglarz wspinajac sie po schodkach na poklad rufowy. Nazajutrz ze zdumieniem spostrzegl, ze Radosza jest ranna. Na deskach wokol lezacej zebrala sie zlota kaluza krwi. Zapytal ja o to za posrednictwem tlumacza. Mimo ze bacznie obserwowal gilde, nie zauwazyl u niej najmniejszego sladu emocji podczas odpowiedzi. -Nie, nie jest ranna. Mowi, ze dostaje rui. Wlasnie przeszla okres menstruacji. Tlumacz wyrazil swoj wstret spojrzeniem, jednak zmilczal, jako nizszy ranga. Z powodu wielkiej nienawisci do fagorow - zdal sobie sprawe, ze juz minionej, jak wiele rzeczy z dawnego zycia - Sartoriirwrasz nie zajmowal sie ich dziejami i podobnie ani myslal nauczyc sie ich jezyka. Takie sprawy zostawial JandolAnganolowi, ktory darzyl fagory maniakalnym zaufaniem. Ale seksualne obyczaje fagorow to byl znany temat sprosnych zartow najgorszych ulicznikow z matrassylskich zaulkow; Sartoriirwrasz przypomnial sobie, ze ancipitka, ani czlowiek, ani zwierze, przechodzi cos na podobienstwo jednodniowej menstruacji, ktora jest zapowiedzia cyklu rujowego. Byc moze przez pamiec starych plotek zaczal sobie wyobrazac, ze branka wydziela ostrzejszy zapach z powodu rui. Podrapal sie w policzek. -Jak ona nazwala menstruacje? Jakim slowem w archaiku? -"Tennhrr". Czy mam ja zlac woda? -Zapytaj ja, jak czesto przechodzi ruje. Dopiero pod wplywem szturchniec gilda, wciaz w powrozach, udzielila odpowiedzi. Dlugim rozowawym mleczem omiotla nozdrza. W koncu przyznala sie do dziesieciu menstruacji w malym roku. Kiwnawszy glowa Sartoriirwrasz wyszedl na poklad odetchnac swiezym powietrzem. Biedne stworzenie - myslal - szkoda, ze wszyscy nie mozemy zyc w pokoju. Ludzko-ancipitalny dylemat. Piatej nocy dopadla ich gwaltowna wichura, niemal kladac karake na boku. Wszystkie ostrokrzewy i pomaranczowe drzewka ze srodokrecia zmiotlo za burte, i obawiano sie, ze okret pojdzie na dno. Jak zawsze przesadni marynarze obstapili kapitana zadajac wyrzucenia fagorzej branki z okretu, albowiem wiadomo bylo, ze ancipita na pokladzie przynosi nieszczescie. Kapitan ustapil. Probowal juz niemal wszystkiego. Sartoriirwrasz nie spal, mimo poznej pory. Nie mogl zasnac podczas sztormu. Sprzeciwil sie decyzji kapitana. Nikt jednak nie mial nastroju do wysluchiwania jego argumentow; on sam byl obcy i zagrozony 279 wyrzuceniem za burte. Odszedl, aby nie widziec, jak marynarze wloka Radosze z jej cuchnacej ladowni i ciskaja w odmety.W ciagu godziny najgorsza wichura minela. Gdy na niebie pojawilo sie swiatlo zodiakalne, a z przodu zamajaczyla Ubogata, wial juz slabszy, swiezy wiatr. O swicie dostrzezono trzy pozostale okrety, cudem nie uszkodzone i w niewielkiej odleglosci - Bog Azoikaksis byl laskawy. W sinawych przybrzeznych mglach niebawem dalo sie zauwazyc ujscie Kacolu, w ktorym lezala Kiwazja. Nienaturalny mrok wisial na obrzezach widnokregu. Morze wokol sibornalskich okretow roilo sie od delfinow smigajacych tuz pod powierzchnia toni. Morskie i ladowe ptaki w wielotysiecznych stadach krazyly nad masztami. Nie wydawaly glosu, lecz lopot tysiecy skrzydel brzmial jak ulewa bez kropli deszczu. Ptasich stad nie sploszyl sygnal,,dobrej wiesci" idacy od okretu w strone ladu. Po przejsciu wichury liny takielunku zwisly i bily o maszty. Cztery okrety zwarly szyk, zblizajac sie do brzegu. Podnioslszy krotka lunete do oka Diena spogladala na splachetek wyspy posrod fal przybojowych. Dostrzegla i naliczyla dwunastu ludzi stojacych na splachetku. Jeden kroczyl naprzod. Przez pare monsunowych dni okrety oplynely wybrzeza Randonanu; w tym miejscu zaczynalo sie wraze terytorium Borlien. Bylo wazne, aby wiesc o nadplywajacej flocie nie dotarla do Ottassolu; zaskoczenie wiele tu znaczylo, jak zreszta w wiekszosci wojennych przedsiewziec. Rozwidnialo sie z minuty na minute. "Zlota Przyjazn" wymienila sygnaly ze "Zgoda", "Dobra Nowina" i z biala karawela "Modlitwa Yadzabharu", ostrzegajac je przed niebezpieczenstwem. Czlowiek w szerokoskrzydlym kapeluszu wchodzil w spienione fale. Za nim, w ujsciu rzeki, Diena wypatrzyla na wpol ukryty kadlub statku. Nie mogla wykluczyc i takiej ewentualnosci, ze wplywaja w zasadzke, ze wplynawszy za daleko straca wiatr i znajda sie w pulapce. W napieciu stanela przy relingu na pokladzie rufowki; przez chwile zalowala, ze jej niewierny lo nie stoi przy niej - zawsze byl predki w podejmowaniu decyzji. Mezczyzna w kipieli rozwinal flage. Ukazaly sie pasy Borlien. Diena wezwala strzelcow do obsadzenia relingu od strony ladu. Okret zmniejszal odleglosc do brzegu. Mezczyzna przystanal po pas w kipieli. Powiewal flaga z wielka pewnoscia siebie. Szalony Borlienczyk... Rzucila rozkaz kapitanowi strzelcow. Kapitan zasalutowal i po schodkach zejsciowki wrocil, aby objac komende nad swymi zolnierzami. Kazda rusznice obslugiwala para zolnierzy, jeden przy zamku kolowym, drugi trzymal lufe przy wylocie. -Ognia! - krzyknal kapitan strzelcow. Chwila ciszy - i salwa. Tak rozpoczela sie bitwa o kiwazyjska mierzeje. 280 "Zlota Przyjazn" podeszla tak blisko, ze Hanra TolramKetinet rozroznial twarze strzelcow nad jej nadburciem. Widzial, jak strzelcy biora go na cel. Godla na zaglach juz zdradzily, ze to okrety sibornalskie, dziwnie daleko od macierzystych portow. Zastanawial sie, czy jego krol oportunista zawarl z Sibornalem uklad o pomocy w Wojnach Zachodnich. Nie mial podstaw uwazac Sibornal-czykow za wrogow - dopoki nie wymierzyli broni. "Przyjazn" prawie sie obrocila burta, aby zapewnic strzelcom najdogodniejsza linie ognia. Ocenil, ze glebokosc zanurzenia nie pozwoli "Przyjazni" podejsc blizej. Wyprzedziwszy swoj okret flagowy "Zgoda" dokonywala zwrotu z lewej strony TolramKetineta, niepokojaco zblizajac sie do wschodniej plazy Ostrowia Kiwazji. Slyszal niesione po wodzie glosne komendy, gdy na,,Zgodzie" zwijano zagle grota i stermasztu. Dwa mniejsze okrety blizej randonanskich brzegow zachodzily z prawa. "Dobra Nowina" wciaz walczyla z szerokim brunatnym nurtem zachodniej odnogi Kacolu, biala "Modlitwa Yadzabharu" juz ja minela - wlasciwie rzec mozna by, ze juz go zaszla od tylu, chociaz jeszcze w pewnej odleglosci. Na wszystkich tych okretach dostrzegal lsnienie wymierzonych w siebie luf. Uslyszal, jak kapitan strzelcow kaze dac ognia. TolramKetinet cisnal flage, obrocil sie, dal nura w fale i zaczal plynac co tchu w kierunku piaszczystej lachy.GortorLanstatet juz oslanial plywaka ogniem. Polozyl swych ludzi za lupkowym grzbietem, kierujac polowe sily ognia na okret flagowy, polowe na biala karawele "Modlitwe Yadzabharu". Bialy okret wciaz zblizal sie jak na skrzydlach, prosto na ich pozycje. Porucznik mial w oddziale dobrego kusznika; przydzielil mu zolnierza do pomocy i polecil przygotowac smolne pociski zapalajace. Olowiane kule pluskaly w wodzie wokol generala. Plynal pod woda, jak mogl najrzadziej wynurzajac sie dla zaczerpniecia powietrza. Czul, ze plynie w gestwie delfinow, ktore schodza mu z drogi. Nagle kanonada ucichla. Wynurzyl sie i obejrzal. Biala karawela z hierogramem Wielkiego Kola na zaglach nierozwaznie wplynela miedzy niego a,,Zlota Przyjazn". Zolnierze sziweninscy, stloczeni na najwyzszym pokladzie, zamierzali zasypac kulami obroncow cypla. Fale bryzgaly na wszystkie strony. Brzeg byl nadspodziewanie urwisty. TolramKetinet uczepil sie korzenia i wpelznawszy pare stop w zarosla legl pod ich oslona. Lezal twarza na brunatnym piasku, ciezko dyszac. Nie byl ranny. Oczyma duszy ujrzal piekne oblicze krolowej Myrdeminggali. Slyszal powage w jej slowach. Widzial ruchy jej warg. Pozostal przy zyciu. Mial dla kogo zwyciezac. Tak, nie jest madry. Nie powinien zostac generalem. Nie mial wrodzonych zdolnosci przywodczych Lanstateta. Ale co tam. Od kiedy w Ordelei otrzymal od krolowej krolowych wiadomosc - po raz pierwszy przeznaczona dla niego i tak osobista, choc z drugiej reki - wciaz myslal o tym, ze krol postanowil wziac rozwod z krolowa. Bal sie krola. Koronie byl posluszny, ale nie oddany. Wprawdzie rozumial dynastyczna koniecznosc postepku Jandol- 281 Anganola, lecz ta krolewska decyzja wplynela na zmiane postawy Tolram-Ketineta. Dotad wmawial sobie, ze pociag do krolowej rowna sie zdradzie stanu. Jednak krolowa na wygnaniu to juz co innego; zdrada juz nie wchodzila w gre. Ani wiernosc krolowi, ktory z zazdrosci wyslal go na smierc do randonanskiej dzungli. Ponownie dzwignal sie na nogi i pobiegl do oblezonej lachy Gortor-Lanstateta.Borlienscy zolnierze powitali TolramKetineta okrzykiem radosci. Sciskajac sie z nimi spogladal ponad zwirowym przedpiersiem na morze. W krotkiej chwili sytuacja dramatycznie zmienila sie pod wieloma wzgledami. "Zlota Przyjazn" zwinela zagle i rzucila kotwice z dziobu i z rufy. Kotwiczyla jakies dwiescie jardow od brzegu. Celny belt zapalajacy z kuszy spowodowal pozar masztu na bukszprycie i czesci dziobowej. Marynarze walczyli z plomieniami, a dwa barkasy pelne wojska odbijaly od okretu: jednym z barkasow - chociaz ta informacja bylaby dla TolramKetineta bez znaczenia - dowodzila Admiral Odi Jesera-tabhar, ktora stala wyprostowana na rufie; Sartoriirwrasz uparlszy sie, by jej towarzyszyc, siedzial raczej sromotnie skulony u admiralskich stop. Nie opodal z lewej strony "Zgoda", prawie siadlszy na mieliznie, wysadzala zbrojne oddzialy wprost do plytkiej wody; zolnierze zapamietale brneli przez plycizny ku malenkiej wyspie. Nieco blizej byla "Modlitwa Yadzabharu" z luzno zwieszonymi zaglami, unieruchomiona wsrod plycizn, oraz barkas pelen zolnierzy niezdarnie wioslujacych w strone wysepki. Ten barkas jako najblizszy cel sciagnal na siebie ogien borlienskich rusznic, powodujacy pewne straty wsrod Yadzabharczykow. Pozycji nie zmienila jedynie "Dobra Nowina". Z postawionymi wszystkimi zaglami ugrzezla w bystrzach Kacolu, bukszprytem celujac w Ostrow Kiwazji, nie biorac udzialu w walce. -Im sie chyba zdaje, ze przeciwko sobie maja caly kiwazyjski garnizon - rzekl GortorLanstatet. -Nie da sie ukryc, ze nam, biedakom, brakuje tego garnizonu. Jesli tu zostaniemy, wybija nas do nogi. Trzynastu licho uzbrojonych ludzi nie mialo zadnej szansy obrony wobec czterech okretow zolnierzy zbrojnych w rusznice z zamkiem kolowym. I wtedy to podnioslo sie morze, otwarlo i rzygnelo assatassami. Jak Morze Orlow dlugie i szerokie, assatassy niczym belty kusz smigaly z wody na brzeg. Bedacy z morzem za pan brat rybacki ludek uroczyscie obchodzil w tym i nastepnym dniu swieto obfitosci. Takie swieto zdarzalo sie tylko raz na poczatku kazdego malego lata, w Wielkim Lecie, podczas wysokiej wody. W Lordrardrze przygotowano sieci. W Ottassolu rozpostarto brezentowe plachty. W Grawabagalinien wodni wasale krolowej ostrzegli ja, by sie trzymala 282 z dala od smiertelnych plaz. Co bylo swietem obfitosci dla wtajemniczonych, stalo sie deszczem smierci dla profanow.Hen z otwartego oceanu lawice assatassow plynely w strone ladu. W porze Wielkiego Lata wedrowki obejmowaly caly glob. Zerowiska assatassow miescily sie w odleglych bezmiarach wod Morza Gorejacego, gdzie nie dotarl zaden czlowiek. Osiagnawszy dojrzalosc assatassy rozpoczynaly lawicami dlugi splyw na wschod, na przekor oceanicznym pradom. Plynely przez Ocean Bezkresny i przez waskie wrota Ciesniny Kadmem. To przewezenie bardzo skupilo lawice. Wymuszone sasiedztwo pospolu z poczatkiem pory monsunowej na Morzu Narmozety wprowadzilo odmienny wzorzec zachowania. Dotychczasowy dlugi powolny splyw bez wyraznego celu przerodzil sie w gonitwe, ktorej kresem mial byc smiertelny gon. Jednakze ow rzeczywisty smiertelny gon, owa upragniona smierc na tysiacach mil wybrzeza wymagala jeszcze jednego czynnika. Odpowiedniej fali plywu. Przez stulecia zimy morza Helikonii nie mialy zadnych plywow. Po apastronie i najmroczniejszych latach znow dawal sie odczuwac wplyw Freyra. Jego olbrzymia masa nie tylko przyciagala planete do swiatla, ale takze poruszala morza. Obecnie, ledwie sto osiemnascie ziemskich lat od periastronu, na powloke wod oceanicznych dzialala spora sila. W malym roku nastawa! taki dzien, gdy sily plywotworcze Bataliksy i Freyra ulegaly zsumowaniu. Efektem tego byl szescdziesiecioprocentowy przyrost wysokosci plywu w porownaniu z wysokoscia zimowa. Waskosc morz miedzy Hespagoratem a Kampannlatem i potezny zachodni prad morski rodzily wyzsza wysoka wode i nagle lamanie sie spietrzonych fal przyplywowych o ogromnej mocy. Z ta niezwykla sunaca ku brzegom lawa wody zabieraly sie assatassy. Okretom sibornalskiej flotylli najpierw wyssalo wode spod stepek, a po chwili uderzyla w nie fala przyplywowa, wstajaca stromo i bez ostrzezenia z morskiej toni. Zanim zalogi zdaly sobie sprawe, co w nie gruchnelo, lecialy juz assatassy. Trwal smiertelny gon. Assatassa jest nekrorodna ryba, a wlasciwie rybojaszczurka. W stadium dojrzalosci osiaga dlugosc osiemnastu cali, ma pare zlozonych oczu o wielobocz-nych sciankach, lecz tym, co ja najbardziej wyroznia, jest prosty kosciany dziob osadzony na koscianej czaszce. W swym smiertelnym gonie assatassa osiaga wystarczajaco duza predkosc, by ow dziob przebil serce czlowieka na wylot. Pod Kiwazja assatassy wystrzelily z toni na sto jardow przed "Zlota Przyjaznia". Tak przepelnily powietrze, ze i te w niskim locie muskajace wode, i te na wysokosci piecdziesieciu stop utworzyly jednolite cialo pedzacej jak strzala rybojaszczurki. Powietrze stalo sie ostrzem miecza. Assatassy przeczesaly okret flagowy od stewy do stewy. Razily kazdego, kto stal na pokladzie. Od strony morza pokryly burte, zawisnawszy na wbitych w nia dziobach. To samo spotkalo trzy pozostale okrety. Ale to barkasy, pelne wody 283 po przejsciu fali przyplywowej, ucierpialy najbardziej. Tu wszyscy byli ranni. wselu zabitych. Burty wgniecione. Wszystkie cztery barkasy zaczely tonac. Rozlegly sie okrzyki bolu i przerazenia, zagluszone wrzaskiem ptakow, ktore nurkowaly, chwytajac zer w powietrzu.Przelot pierwszej fali assatassow trwal dwie minuty. Jedynie ludzie Tolram-Ketineta wyszli bez szwanku. Fala plywu przelala sie prosto po nich i na wpol utopieni przelezeli plackiem pod nawala assatassow. Kiedy z ustaniem bombardowania popodnosili glowy, ich oczom ukazalo sie istne pobojowisko. Sibornal-scy zolnierze miotali sie w wodzie, osaczani przez wielkie drapiezne ryby. "Dobra Nowina" ze zlamanym grotmasztem zdawala sie bezradnie dryfowac na morze. Nieopanowany ogien trawil omasztowanie "Zlotej Przyjazni". Roztrzaskane nibyryby oblepily skaly i drzewa. Wiele assatassow utkwilo dziobami wysoko w galeziach lub pniach drzew lub wpadlo w niedostepne zakamarki skal. Smiertelny gon rzucil cale ich mrowie daleko w glab ladu. Mroczny gaszcz porastajacy ujscie Kacolu byl teraz naszpikowany rybojaszczurkami, z ktorych do zachodu Bataliksy mialy pozostac gnijace scierwa. Postepowanie assatassow, bynajmniej nie bedac wybrykiem natury, swiadczylo o bogactwie sposobow zachowania ciaglosci gatunkow. Podobnie jak skadinad odmienne bijajaki, jajaki i gunnadu, zapelniajace lodowe rowniny Kampanniatu podczas zimy, tak i nekrogenne assatassy tylko w smierci dawaly zycie potomstwu. Byly hermafrodytyczne. Obdarzone zbyt prymitywna budowa, by pomiescic w sobie normalny uklad rozrodczy, powiazaly rozmnazanie z unicestwieniem. Zarodki rozwijaly sie w rodzicielskim jelicie, przybierajac postac nitkowatych larw. W swej bezpiecznej kryjowce larwy nie ginely w zawierusze smiertelnego gonu, lecz zyly karmiac sie dostarczonym w ten sposob scierwem. Wyzeraly sobie droge na swiat. Tu ulegaly metamorfozie do stadium czwornoznej larwy, bardzo przypominajacej miniaturke legwana. Jesienia malego roku te miniaturowe legwany, dotychczas przypisane do ladu, przedzieraly sie z powrotem do wielkiej macierzystej glebiny morza, znikajac w niej, zapadajac sie w toni bez sladu, jak ziarnka piasku, i dopelniane cykl zycia assatassy. Nagly obrot wydarzen byl tak zaskakujacy, ze l oIramKetinet z Lanstatetem staneli na swym cypelku wyprostowani i rozgladali sie dokola. Wielka fala, ktora zalala cale podwodzie, stanowila tbi poczte przyplywu, ktory przysporzyl trudnosci brodzacym do brzegu Sibornalczykom. Tamta pierwsza fala pognala w gore Kacolu. Jej rozlane wody powracaly teraz niosac czarny mul i plamiac morze czarnymi wirami. Po lewej rece TolramKetineta bardziej zlowieszcza procesja trupow sunela z ujscia rzeki podtopionym korowodem w asyscie rozwrzesz-czanych morskich ptakow. General zgadywal, ze to trupy pomordowanych Kiwazjan ciagna na miejsce spoczynku. 284 Fala przyplywu wywrocila barkas "Zlotej Przyjazni". Ci, ktorzy nie pozostali dostatecznie dlugo pod woda, stawili czolo rybojaszczurzej nawalnicy. Szamoczac sie w wodzie miedzy rannymi Sartoriirwrasz dostrzegl wsrod nich Odi Jeseratabhar. Miala rozciety policzek, a v/ jej karku tkwila rybojaszczurka. Wielu rannych atakowaly drapiezne mewy. Sartoriirwrasz sam byl nietkniety. Przedarlszy sie do Odi wzial ja na rece i pobrnal w strone ladu. ^r'oda wciaz przybierala. Brnal z twarza tuz przy wbitej w kark Odi assatassie, z okiem tuz przy jej wielkim koscianym oku, z ktorego jeszcze nie uciekla resztka zycia. Jak, u licha, ludzie moga wznosic waly chroniace przed przyroda, skoro ona stale zalewa jak potop, obojetna na to, co ze soba porywa? - pomyslal. - Tyle twojego, ty g^gaczu Akhanabo!Wszystko, na co bylo go stac, to utrzymywanie glowy omdlalej Odi nad powierzchnia wody. Do cypla ladu mial zaledwie pare jardow, jednak woda wciaz wzbierala. Krzyknal z przerazenia - i nagle zobaczyl na cyplu czlowieka, ktory wygladal jak nienawistny JandolAnganolowi general TolramKetinet. TolramKetinet i GortorLanstatet bacznie obserwowali sibornalski okret "Modlitwe Yadzabharu", stojacy z prawej strony w bardzo malej odleglosci. Przyplywowa fala rzucila,,Modlitwe" na brzeg, lecz odbojowe wiry wod Kacolu ponownie sciagnely ja na glebine. Pominawszy naszpikowana assatassami prawa burte, okret byl w dobrym stanie. Doszczetnie zdemoralizowana zaloga uciekala na lad i kryla sie po krzakach. -Zdobycz sama sie pcha w rece, Gortor. Co ty na to? -Nie jestem zeglarzem, ale bryza dmucha od ladu. General obrocil sie do swej dwunastki. -Dzielni z was towarzysze. Nikomu nie brak odwagi. Gdyby choc jednemu zabraklo tylko na chwile odwagi, wszyscy bysmy zgineli. Zanim bedziemy bezpieczni, musimy wykonac ostatnie zadanie. Nie otrzymamy pomocy z Kiwazji, wiec musimy pozeglowac wzdluz wybrzeza. Pozyczymy sobie te biala karawele. To dar losu - chociaz o ten dar moze trzeba bedzie powalczyc. Miecze w dlon. Za mna! Biegnac brzegiem na czele oddzialu omal nie wpadl na ociekajacego woda czlowieka, ktory z kobieta w ramionach usilowal wylezc na lad. Czlowiek zawolal generala po imieniu. -Hanra! Ratuj! Ze zdumieniem rozpoznal kanclerza Borlien i przemknela mu przez glowe mysl: To chyba jeszcze jeden oszukany przez JandolAnganola... Zatrzymal swoj oddzialek. Lanstatet wyciagnal Sartoriirwrasza z toni, dwaj zolnierze podtrzymali kobiete z dwoch stron. Jeczala, odzyskujac przytomnosc. Pospieszyli do,,Modlitwy Vadzabharu'\ Marynarze i zolnierze sziweninskiej karaweli poniesli straty w ludziach. Czesc zginela; wiekszosc zranionych przez assatassy zeszla na lad. Ptaki smigaly 285 wokol okretu, wyjadajac uwiezie w takielunku rybojaszczurki. Do walki pozostala garsc zolnierzy z oficerami. Druzyna TolramKetineta uderzyla na nich, wspiawszy sie po burcie od strony morza. Przeciwnicy nie mieli juz serca do boju. Po markowanej potyczce zlozyli bron i zostali zmuszeni do skakania na brzeg. GortorLanstatet z trzema ludzmi zszedl na poklad tropiac i wyrzucajac z okretu wszystkich dekownikow. W siedem minut od abordazu byli gotowi do odplyniecia. Osmiu zolnierzy pchalo karawele. Pomalutku obrocila sie, chwytajac wiatr w podziurawione zagle.-Hej raz! Hej raz! - pokrzykiwal TolramKetinet z mostka. -Nie cierpie okretow - powiedzial GortorLanstatet. Ukleknawszy z wzniesionymi do gory rekoma odmawial modlitwe. Rozlegl sie huk i bryzgi wody zmoczyly obu od stop do glow. Na...Zlotej Przyjazni" dostrzezono piractwo. Bilo do nich jedno dzialo z odleglosci dwustu jardow.,,Modlitwa", wypychana krok za krokiem spod oslony lesnej gestwiny, zlapala silniejsza bryze. Dwoch kanonierow sposrod Borlienczykow bez rozkazu wyrychtowalo jedno z dzial na pokladzie dzialowym. Oddali z niego strzal do "Zlotej Przyjazni", po czym kat pomiedzy dwoma okretami stal sie tak ostry, ze nie mozna bylo obrocic wylotu lufy w prostokatnej ambrazurze na tyle, by wycelowac w okret flagowy. Obsluga dziala na okrecie flagowym borykala sie z tym samym klopotem. Jeszcze jedna kula, przeleciawszy gora, spadla w zarosla na wyspie, i zalegla cisza. Osmiu zolnierzy z wody wspielo sie po siatce przeciwabordazowej na poklad, wiwatujac na czesc nabierajacej szybkosci,,Modlitwy". Za jej lewa burta przesuwal sie zarosniety brzeg wyspy. Scierwojady obiegly drzewa pozerajac wbite assatassy i ploszac szerszenie i pszczoly, ktore z wscieklym brzeczeniem krazyly wokol ptakow.,,Modlitwa" zblizyla sie do uskuckiej,,Zgody", nadal unieruchomionej z dziobem na piasku. -Mozecie ja rozwalic przy mijaniu? - krzyknal GortorLanstatet w strone pokladu dzialowego. Kanonierzy rzucili sie do lewej bruty, odsuneli zasuwe ambrazury, zaczeli ladowac prymitywne dzialo. Jednak zbyt szybko plyneli i zabraklo czasu na oddanie strzalu. Zdegradowany lo Paszaratid znalazl sie wsrod marynarzy i zolnierzy,,Zgody", ktorzy opuscili okret szukajac w dzungli schronienia przed smiertelnym gonem. lo zwial pierwszy. Do ucieczki bardziej sklonilo go wyrachowanie niz strach. Sposrod Sibornalczykow z calej floty tylko on jeden kiedys bawil w Kiwazji, jako ambasador na borlienskim dworze sluzbowo podrozujac po kraju. Co prawda nie zachwycil sie miastem, ale przyszlo mu do glowy, ze moglby tu zdobyc jakies zapasy zywnosci, by sobie powetowac monotonie okretowej kuchni. Liczyl, ze w ogolnym zamieszaniu nikt nie zauwazy jego znikniecia na dwie godziny. Widok wypalonych ruin miasta zniweczyl te plany. Wrocil na pole walki w sama pore, aby na wlasne oczy ogladac, jak tuz obok 286 "Zgody" przeplywa "Modlitwa Yadzabharu" ze stojacym na jej pokladzie rufowym TolramKetinetem, faworytem krolowej krolowych.lo Paszaratid nie kierowal sie wylacznie prywata, jednak w owej chwili zazdrosc miala niemaly wplyw na jego postepowanie. Puscil sie biegiem, skrzykujac pochowanych w krzakach zolnierzy, zaganiajac ich z powrotem na poklad,,Zgody". Fala plywowa osadzila okret w nienaruszonym stanie na skrawku plazy. Wykonawszy pare manewrow za pomoca wiosel i przyplywu sciagnieto karake z mielizny. Strymowano zagle i powoli dziob karaki obrocil sie w kierunku otwartego morza. Podniesiono flagi sygnalowe z wiadomoscia, ze "Zgoda" rusza w poscig za piratem. Sygnal byl przeznaczony dla oczu Dieny Paszaratid na "Zlotej Przyjazni"; lecz Diena nie mogla juz odebrac zadnych sygnalow. Jej smierc byla jedna z pierwszych ludzkich smierci spowodowanych smiertelnym gonem assatassow. Dopiero po wyjsciu z zatoki, gdy zachodni swiezy wiatr z wolna pchal ich pod dominujacy prad oceaniczny, TolramKetinet i Sartoriirwrasz skorzystali z okazji, by sie usciskac. A gdy juz wysluchali wzajemnych relacji o swych przygodach, TolramKetinet zauwazyl: -Nie mam sie czym szczycic. Jestem zolnierzem i bez gadania ide tam, gdzie mi kaza. Moje generalowanie sprowadzilo sie do tego, ze stracilem armie bez mozliwosci stoczenia chocby jednej bitwy. Te hanbe bede dzwigal przez cale zycie. Randonan polyka ludzi bez sladu. Eks-kanclerz milczal. -Ja - rzekl po chwili - ciesze sie z moich podrozy, rownie nie zamierzonych jak twoje. Sibornalczycy wykorzystali mnie, ale te przejscia daly mi rzecz cenna. Bardziej niz cenna. - Wskazal na Odi Jeseratabhar, ktorej opatrzono rany i ktora z zamknietymi oczami siedziala na pokladzie, przysluchujac sie rozmowie. - Jestem coraz starszy, a milosci starszych zawsze smiesza takich mlokosow jak ty, Hanra. Nie, nie zaprzeczaj. - Rozesmial sie. - I jeszcze cos. Po raz pierwszy uswiadomilem sobie, jakie szczescie maja nasze pokolenia, zyjac w tej porze Wielkiego Roku, kiedy panuje upal. Jakim cudem nasi przodkowie przezyli zime? A kolo sie obroci i znowu przyjdzie zima. Coz za zlosliwosc losu dorastac pod umierajacym Freyrem i nie poznac nic innego. W pewnych regionach Sibornalu ludzie w ogole nie widuja Freyra przez stulecia zimy. TolramKetinet wzruszyl ramionami. -Taki los. -Ale jak olbrzymia rozpietosc skali rozwoju i upadku... Moze nam sie tylko wydaje, ze nie nalezymy do swiata przyrody. No coz, dajmy spokoj tym domyslom, ktore, jak wiemy, nigdy cie nie pociagaly. Jedno rzec musze. Znalazlem, jak sadze, rozwiazanie pewnej kwestii, wywracajac do gory nogami 287 caly porzadek rzeczy... - Umilkl, gladzac przemoczone bokobrody. Tolram-Ketinet z usmiechem zachecil go, by mowil dalej.-Sadze, ze domyslam sie czegos, czego nigdy nikt sie nie domyslil. Musze pojechac do Oldorando lub Pannowalu, aby przedstawic moj domysl wladzom Swietego Cesarstwa. Moj wywod, powinienem rzec. Tam mnie niechybnie wynagrodza i bedziemy sobie zyli dostatnio, ja i Odi. -Zaplata za domysly! Musza byc drogocenne - powiedzial Tolram-Ketinet, badawczo przygladajac sie ozdobionej bokobrodami twarzy kanclerza. Zawsze wiedzialem, ze to duren - pomyslal eks-kanclerz, ale nie potrafil przepuscic okazji do wyjasnien. -Bo widzisz - zaczal znizajac glos tak, ze ledwo sie przebijal przez lopot zaglowego plotna ponad nimi - ja zawsze nie cierpialem rasy ancipitalnej, odwrotnie niz moj wladca. Stanowilo to kosc niezgody miedzy nami. Moj domysl, moj wywod jest bardzo ciezkim oskarzeniem ancipitow. Dlatego zostanie wynagrodzony zgodnie z Deklaracja Pannowalska. Odi Jeseratabhar wstala z lezaka i wziawszy Sartoriirwrasza pod reke zwrocila sie do generala i Lanstateta, ktory do nich dolaczyl. -Pewnie nie wiecie, ze krol JandolAnganol zniszczyl dzielo zycia kanclerza, jego Abecadlo historii naturalnej. To zbrodnia nie do wybaczenia. Ten - jak kanclerz skromnie nazywa - wywod bedzie jego zemsta na JandolAnganolu i moze pozwoli nam obojgu wspolnie pracowac nad ponownym zlozeniem Abecadla. -Jestes, pani, smiertelnym wrogiem naszego kraju - ostro rzekl Lan-statet. - Winnas siedziec w kajdanach pod pokladem. -To juz przeszlosc - z powaga odparl Sartoriirwrasz. - Teraz jestesmy po prostu para wedrownych uczonych... i bezdomnych zarazem. "Wedrowni uczeni"... Tego juz bylo za wiele dla generala, wiec zapytal rzeczowo: -jak sie dostaniecie do Pannowalu? -Odpowiada mi Oldorando, jest blizej, i jesli nie ma tam jeszcze krola, to mam nadzieje go wyprzedzic i sprawic mu jak najwieksze klopoty, zanim poslubi madiska ksiezniczke. Ty tez nie darzysz krola miloscia, Hanra. Doskonale sie nadajesz, zeby mnie tam zabrac. -Ja plyne do Grawabagalinien - twardo rzekl TolramKetinet - jesli tylko ta krypa nas tam dowiezie, a wrogowie nie doscigna. Wszyscy obejrzeli sie za siebie. "Modlitwa Yadzabharu" byla juz na pelnym morzu, ciezko pracujac na fali i wzdluz wybrzeza podazajac na wschod. "Zgoda" wyszla z Zatoki Kiwazyjskiej, ale zeglowala daleko w tyle. Na razie nie grozilo im doscigniecie. -W Grawabagalinien spotkasz swa siostre Meje - powiedzial Sartori-Irwras7. 288 General usmiechnal sie bez slowa.Pozniej zauwazyli, ze do poscigu dolaczyla "Dobra Nowina" z awaryjnym ozaglowaniem grotmasztu. Oba idace za nimi okrety zniknely w mgielce, kiedy na zachodnim widnokregu wyrosly burzowe chmury o krawedziach poczerwienialych jak miedz. Blyskawice bezglosnie dziergaly podstawy chmur. Druga fala assatassow niczym rozwiniete skrzydlo podniosla sie z morza i spadla na lad. "Modlitwa" szla zbyt daleko od brzegu, by doznac uszczerbku. Ledwie kilka rybojaszczurek smignelo obok okretu. Ludzie spokojnie patrzyli na to, co rankiem wprawilo ich w oslupienie. Zapadl mrok i gromy dudnily nad pelznacym w kierunku Grawabagalinien okretem, a ogniki swiatel rozblysly na brzegu, gdzie tubylcy raczyli sie posilkiem ze snietych gosci. -I jeszcze cos podazalo do miejsca, gdzie w drewnianym palacu rezydowala krolowa krolowych, cos bez tozsamosci - trup czlowieka. RobaydayAnganol odbyl podroz bez pieniedzy w dol rzeki z Matrassylu do Ottassolu, wyprzedzajac ojca. Gdziekolwiek szedl teraz, szedl wyjatkowo spiesznym krokiem, na wpol ogladajac sie za siebie; gdyby tylko wiedzial, jak bardzo tym wizerunkiem czlowieka przesladowanego przypomina ojca. Sam uwazal sie za przesladowce. Myslal jedynie o wzieciu pomsty na wlasnym ojcu. W Ottassolu, miast do podziemi palacu, w ktorym krol mial sie zatrzymac, poszedl do domu, w ktorym mieszkal astrolog i anatom Bardol KaraBansita, stary przyjaciel Sartoriirwrasza. KaraBansita nie darzyl krola ani jego syna dziwaka wielka sympatia. Goscil u siebie towarzystwo astrologow z Yaligos. Zaofiarowal Robaydayowi swoj domek w porcie, razem z dziewczyna - jak sie wyrazil - do wszystkiego. Robayday rzadko interesowal sie kobietami. Z miejsca jednak mu sie spodobala mieszkanka portowego domu KaraBansity, dziewczyna o dlugich kasztanowych wlosach i z mina zagadkowej wyzszosci, jak gdyby posiadla nikomu nie znana tajemnice. Oznajmila, ze ma na imie Metta, a wtedy ja sobie przypomnial. To byla dziewczyna, z ktora sie zabawial w Matrassylu. Jej matka przyszla z pomoca jego ojcu, rannemu w Bitwie Kosgatckiej. W istocie na imie jej bylo Abatha. Nie poznala Roby. Takie panienki z pewnoscia nie licza kochankow. Zrazu chlopak nie przypomnial sie dziewczynie. Poczekal, az sama przyszla. Aby zrobic na nim wrazenie, mowila o kompromitujacej znajomosci z sibornal-skimi dostojnikami w Matrassylu; sluchal nie spuszczajac wzroku z twarzy dziewczyny i myslac o jej jakze odmiennym spojrzeniu na swiat pelen sekretnych zabiegow. -Nie poznajesz mnie, bo mnie trudno poznac, a przeciez byl taki dzien, gdy nosilas mniej kohiu na rzesach i gdy bylismy blizej siebie niz jezyk i zeby. Na to zawolala nan po imieniu i z wielka radoscia wziela go w objecia. 19 Lato Helikonn 289 Potem stwierdzila, ze nie bez powodu jest wdzieczna swojej matce i regularnie posyla jej pieniadze za to, ze nauczyla corke, jak ma sie obchodzic z mezczyznami. Zywi upodobanie do wysoko urodzonych i moznych; zostala haniebnie uwiedziona - stwierdzila - przez KaraBansite, ale teraz liczy na cos lepszego. Pocalowala Robe. Podkasawszy czarfral odslonila biale uda. Wszedzie widzacy okrucienstwo Robayday ujrzal tylko pulapke pajeczycy. Wszedl w nia ochoczo. Potem lezeli i calowali sie, i dziewczyna slicznie sie smiala. Kochal ja i nienawidzil. Cale jego jestestwo wyrywalo sie do Oldorando, a mimo to zostal przy niej na drugi dzien. Nienawidzil i kochal. Drugi wieczor w jej domu. Mial wrazenie, ze wymaze przeszlosc, jesli zostanie na zawsze. Ponownie rozpuscila swe piekne wlosy i zadarla suknie, ponownie wlazla z nim do lozka. Padli sobie w objecia. Kochali sie. Byla krynica rozkoszy. Gdy jela go rozbierac do dluzszych pieszczot, zalomotano w drzwi. Oboje usiedli w poplochu. Lomotnelo jeszcze gwaltowniej. Przez wywazone drzwi wtoczyl sie krepy chlopak cudacznie odziany na dimariamska modle. Diw Muntras, bycza szarza wienczacy poszukiwania bogdanki. -Abathol! - ryknal. Podniosla wrzask w odpowiedzi. Samotnie doplynawszy do Ottassolu wpadl na jej trop dzieki skrzetnym poszukiwaniom. Sprzedal wszystko, co posiadal, zatrzymujac jedynie zegarkowy amulet skradziony Biloszowi i gleboko schowany w kieszonce u pasa. Wreszcie odnalazl te, ktora nie schodzila mu z mysli od chwili zmyslowych igraszek z jego ojcem na pokladzie,,Polarnej Panny", i oto zastaje ja na tryktraczeniu sie z innym mezczyzna. Rysy mu sie wykrzywily w maske wscieklosci. Wzniosl piesci. Z rykiem ruszyl naprzod. Robayday poderwal sie i plecami do sciany stanal na lozku. Twarz mial pociemniala od gniewu na intruza. Zeby ktos ryczal na krolewskiego syna - i to w takim momencie! Opanowala go zadza mordu. Za pasem nosil puginal o ostrej dwusiecznej glowni z rogu fagora. Dobyl puginalu. Widok broni jeszcze bardziej rozjuszyl Diwa. Zaraz sie zalatwi z tym chudzielcem, z tym nieproszonym gosciem. Abatha krzyknela na niego, ale jej nie sluchal. Przycisnawszy obie dlonie do slicznych ust stala z oczami szeroko rozwartymi z przerazenia. To uradowalo Diwa. Dziewczyna miala byc nastepna. Rzucil sie na przeciwnika, jednym susem wskakujac na lozko. Koniec rogu trafil go tuz pod najnizsze zebro. Wszedl, chrobotnawszy, na kosci. Impet Diwa sprawil, ze rog wszedl po rekojesc, przebijajac sledzione i zoladek, i ulamujac sie u nasady rekojesci, ktora zostala przeciwnikowi w reku. Diw wydal dlugi gluchy jek. Polecial na sciane i osunal sie na podloge, rozbryzgujac krew po murze. Zly jak osa Robayday zostawil dziewczyne z jej lzami. Sprowadzil dwoch ludzi, ktorzy usuneli zwloki, wrzucajac je do Takissy. Robayday zbiegl z miasta, jakby mu po pietach deptaly wsciekle psy. Nawet nie zajrzal do izby ani do dziewczyny. 290 Mial wyznaczone spotkanie, o ktorym nie wolno mu bylo zapomniec - spotkanie w Oldorando. Przez cala droge plakal i przeklinal na przemian.Niesiony i obracany pradem rzeki trup Diwa Muntrasa przeplynal wsrod statkow i lodzi do ujscia Takissy. Nikt nie zauwazyl, jak przeplywa, albowiem wiekszosc ludzi, nawet niewolnikow, swiata nie widziala spoza stert smazonych assatassow. Dostrzegly za to trupa i juz nie odstepowaly ryby, a morze, przejawszy rozmokle cialo, dolaczylo je do wod sunacych na zachod, ku Grawabagalinien. Tego wieczoru po zachodzie slonca prosci ludzie wyszli na plaze i przyladki wybrzeza Borlien. Przybywali na obchody swieta dziekczynienia. We wszystkich okalajacych morskie przesmyki krainach, w Randonanie, Thribriacie, Iskahandi, Dimariamie, Throssie, mialy sie zbierac podobne tlumy. Oto dobiegalo kresu wielkie swieto assatassy. Oto nadeszla pora, by wstac od biesiadnych stolow i glosic chwale ducha wod za jego blogoslawione dary. Kobiety spiewaly i tanczyly na piasku, podczas gdy ich mezowie z malymi lodeczkami w reku wchodzili w morze. Lodeczki byly z lisci, a na kazdym lisciu plonal ogarek swiecy, roztaczajac upojna won. Z nastaniem zmroku na kazdej plazy wodowano cale armady liscianych lodeczek. Z niklym plomykiem unosily sie na falach dlugo po zapadnieciu nocy, tworzac obrazy przypominajace zabobonny swiat mamikow i mamunow zawieszonych w wiekuistej ciemnosci. Niektore wynioslo daleko w morze, nim pogasly Ich watle plomyki. XVIII. GOSCIE Z OTCHLANI Kazdy, kto zblizal sie do Grawabagalimen, juz z daleka widzial drewniany palac bedacy schronieniem krolowej krolowych. Palac odcinal sie od otoczenia jak zabawka porzucona na plazy. Legenda glosila, ze Grawabagalinien jest nawiedzone. Ze kiedys w jakiejs odleglej przeszlosci na miejscu lichego palacu wznosily sie mury warowni. Ze warownia zostala doszczetnie zburzona w wielkiej bitwie. Ale nikt nie wiedzial, kto z kim wojowal ani o co. Wiedziano tylko tyle, ze ludzie zgineli i zostali pochowani w plytkich grobach tam. gdzie padli. Z dala od swoich oktaw srodziemnych ich cienie mialy rzekomo wciaz nawiedzac to miejsce.Na tej starej, nie poswieconej ziemi niewatpliwie rozgrywala sie wspolczesna tragedia. Oto bowiem wybila godzina, w ktorej krol JandolAnganol w dwa okrety przyplynal wraz ze swymi ludzmi i fagorami, razem z Rsomberrem i KaraBansita, aby sie rozwiesc z krolowa. A krolowa Myrdeminggala zeszla po schodach i odbyla sie rozwodowa ceremonia. Podano wino i dopuszczono sie wielu niegodziwosci. Alam Esomberr, posel C"Sarra, zakradl sie do komnaty eks-krolowcj zaledwie w pare godzin po przeprowadzeniu jej rozwodu. Wtedy to pizyszla wiadomosc, ze Simode lal zamordowano w Oldorando. Bolesna nowina zostala przekazana krolowi z chwila, gdy pierwsze promienie wschodzacej Bataliksy ozlocily zluszczone zewnetrzne sciany palacu. Mozna juz bylo zauwazyc nieuchronnosc losow ludzkich i fagorzych, jako ze bieg wypadkow zblizal sie do momentu kulminacyjnego, kiedy to bezradni glowni bohaterowie zosiana porwani i niczym komety cisnieci w mrok. Rwac wlosy z brody JandolAnganol cichym od rozpaczy glosem zanosil wolania do Akhanaby. -Oto pada sluga twoj przed toba, o Przena] wiekszy. Tyzes zeslal mi rozpacz. Tyzes zeslal upadek i kleske moich armii. Tyzes spowodowal, ze moj syn wyparl sie ojca. Tyzes sprawil moj rozwod z moja ukochana krolowa Myrdeminggala. Tyzes sprawil zabojstwo mojej przyszlej panny mlodej... Ile musze 292 jeszcze przecierpiec dla Ciebie? Nie zsylaj cierpien na moj lud. Moje cierpienie, o Wielki Panie, przyjmij jako dostateczna ofiare za moich poddanych.Wstal i zakladajac koszule sluchal, co mowi bladolicy AbstrogAthenat. -To prawda, ze armia stracila Randonan. Ale wszystkie cywilizowane kraje sa otoczone ziemiami barbarzyncow i ponosza kleski, ilekroc wysla tam swoje armie. Trzeba nam isc nie z mieczem, lecz ze slowem bozym. -Krucjaty to zabawa dla Pannowalu, nie dla naszego biednego krolestwa, wikariuszu. Poprawiajac koszule na swych bliznach zmacal w kieszeni trojczasowy chronometr odebrany KaraBansicie w Ottassolu. Teraz jak i wtedy czul, ze to zlowrozbny przedmiot. AbstrogAthenat poklonil sie, trzymajac bicz za plecami. -Moglibysmy przynajmniej uradowac Wszechmocnego wieksza dbaloscia o nasze czlowieczenstwo i odrzuceniem wszystkiego, co nieczlowiecze. W naglej zlosci JandolAnganol na odlew trzasnal wikariusza wierzchem dloni w gebe. -Pilnuj spraw boskich, a ziemskie pozostaw mnie. Wiedzial, co wikariusz mial na mysli. Byla to aluzja do oczyszczenia Borlien z fagorow. Nie zapinajac koszuli i czujac, jak tkanina osusza krew z niedawnego biczowania, JandolAnganol wyszedl z piwnicznej kaplicy na przyziemie drewnianego palacu. Juli przyskoczyl na powitanie. Krolowi pulsowalo w skroniach, jakby mial oslepnac. Poglaskal fagorka, nurzajac palce w gestej siersci. Na dworze jeszcze lezaly dlugie cienie. Nie bardzo wiedzial, co poczac z nowym dniem - nie dalej jak wczoraj przybyl do Grawabagalinien i przed poslem Swietego CSarra, Alamem Esomberrem wzial rozwod ze swa piekna krolowa. Palacowe okiennice byly na glucho zaparte, tak jak wczoraj. Zmorzeni pijackim snem ludzie jeszcze pokotem lezeli po komnatach. Sloneczny blask wrzynal sie w ciemnosc gmatwanina promieni i krol mial wrazenie, ze kroczy do wyjscia we wnetrzu wiklinowego kosza. Otworzyl drzwi na nieruchome szeregi dlugich pyskow i rogow pelniacej warte Pierwszej Krolewskiej Gwardii Fagorzej. Tak czy owak, raduja oczy - powiedzial sobie, usilujac odegnac czarne mysli. Wyszedl na przechadzke, nim skwar da sie we znaki. Patrzyl na morze nie widzac i chlonal swdezosc bryzy, nic nie czujac. Przed switem, kiedy wciaz byl pograzony w glebokim snie z przepicia, przyszedl don Esomberr. Obok Esomberra stal nowy kanclerz krola, Bardol KaraBansita. Przyniesli mu wiadomosc, ze madiska ksiezniczka, ktora zamierza poslubic, nie zyje, zamordowana przez skrytobojce. Wszystko utracil. I po co zadal sobie tyle trudu, by wziac rozwod z kochajaca zona? Co go opetalo? Sa rozstania, ktorych nie wytrzymuja najmocniejsi. Pragnal z nia porozmawiac. Przez delikatnosc nie wyprawil poslanca do jej komnaty na pietrze. Wiedzial, ze ona tam zamknela sie z mala ksiezniczka Tatra i czeka, az on odplynie i zabierze swoich zolnierzy. Pewnie slyszala wiadomosc przyniesiona w srodku nocy. 293 Pewnie sama sie leka skrytobojczej smierci. Pewnie go nienawidzi. Obrocil sie ze zwykla mu gwaltownoscia ruchow, jak gdyby chcial nakryc na czyms sam siebie.Nowy kanclerz nadchodzil zdecydowanym i tak ciezkim krokiem, ze az trzesly mu sie policzki. JandolAnganol zmierzyl KaraBansite spojrzeniem, po czym odwrocil sie plecami. KaraBansita musial obchodzic krola i Juliego, nim zlozyl niezgrabny uklon. Krol utkwil w kanclerzu bazyliszkowe oczy. Obaj milczeli. KaraBansita spuscil ponury wzrok. -Zastajesz mnie w zlym humorze. -Ja takze nie spalem, Panie. Gleboko boleje nad tym nowym nieszczesciem, jakie 'Was spotkalo. -Moj zly humor nie dotyczy tylko Wszechmocnego, lecz i ciebie, osobe o mniejszej mocy. -Czym ci sie narazilem, Panie? Orzel sciagnal brwi, swidrujac go prawdziwie orlim spojrzeniem. -Wiem, ze po cichu jestes przeciwko mnie. Slyniesz z chytrosci. Na twojej twarzy dostrzeglem radosc, ktorej nie potrafiles ukryc, przychodzac z wiadomoscia o smierci... no wiesz czyjej. -Madiskiej ksiezniczki? Skoro mi tak nie ufasz. Panie, nie powinienes mnie zatrudniac jako kanclerza. JandolAnganol znow pokazal plecy i zolty batyst koszuli w krwawe wzory, niczym starozytna choragiew. KaraBansita bil sie z myslami. Z roztargnieniem spogladal na palac, na mszczaca sie biel farby. Odczul, co to znaczy byc czlowiekiem z ludu, a co to znaczy byc krolem. Cieszyl sie zyciem. Mial wielu znajomych i byl potrzebny ludziom. Kochal swoja zone. Dobrze mu sie powodzilo. Az tu pojawil sie krol i porwal astrologa wbrew jego woli, jak niewolnika. KaraBansita przyjal wyznaczona mu role, a jako czlowiek z charakterem usilowal jej sprostac. A teraz ten pan i wladca ma czelnosc mu oswiadczyc, ze on po cichu jest przeciwko krolowi. Krolewska bezczelnosc nie zna granic - a jak dotad nie widzial sposobu, by sie wykrecic od towarzyszenia krolowi w drodze do samego Oldorando. Stracil cale wspolczucie dla krolewskich klopotow. -Chcialem powiedziec, Wasza Krolewska Mosc - zaczal zdecydowanym glosem, lecz nagle wystraszyl sie wlasnej smialosci, patrzac na zakrwawione plecy. - Wlasciwie to glupstwo, ale przed wyplynieciem z Ottassolu zabraliscie mi ow ciekawy czasomierz z potrojnym cyferblatem. Czy przypadkiem macie go nadal? Krol nie obrocil sie ani nie drgnal. -Mam go przy sobie w kieszeni - rzekl. KaraBansita odetchnal gleboko, po czym spytal pokorniej niz zamierzal: -Czy moglbym prosic o zwrot zegarka. Wasza Krolewska Mosc? 294 -Nie pora prosic mnie o podarki, gdy zagrozona jest pozycja Borlien w Swietym Cesarstwie.Tak przemawial Orzel. Obaj stali przygladajac sie, jak Juli buszuje w krzakach pod palacem. Stworzenie sikalo do tylu zwyczajem swoich ziomkow. Krol rownym krokiem ruszyl w strone morza. Nie jestem lepszy od przekletego niewolnika - pomyslal KaraBansita. Podazyl za krolem. Z rozbrykanym miodkiem u boku krol mowil i szedl coraz szybciej, az tegi astrolog musial zdrowo wyciagac nogi. Juz nie wrocil do sprawy zegarka. -Laskawy Akhanaba zasadzil wiele owocow na drodze mego zycia. A w kazdym odkrywalem dodatkowy posmak obietnicy, ze dostane wiecej - jutro i pojutrze, i popojutrze. Czego tylko zapragnalem, tego moglem miec wiecej. To prawda, ze ponosilem niepowodzenia i kleski, ale nad kazda unosil sie duch obietnicy. Nie przejmowalem sie nimi zbyt dlugo. Moja osobista porazka w Kosgatcie... coz, wyciagnalem z niej nauke, a sama porazke puscilem w niepamiec i w koncu odnioslem tam wielkie zwyciestwo. Mijali rzad gwing-gwinkowych drzew. Zerwawszy gwing-gwinke krol wbil w nia zeby po pestki, ciagnac swa przemowe i nie zwazajac na sok cieknacy mu po brodzie. -Dzis widze moje zycie w nowym swietle. Byc moze wszystko, co bylo mi obiecane, juz otrzymalem... Ostatecznie mam juz ponad dwadziescia piec lat. - Mowil jakby pod przymusem. - Byc moze to jest moja pelnia lata, a gdy w przyszlosci potrzasne galezia, nie spadnie ani jeden owoc... Czy moge wciaz liczyc na obfitosc? Czy nasza religia nie ostrzega, ze musimy sie liczyc z pora glodu? Ha! Akhanaba jest jak Sibornalczyk, zawsze opetany mysla o majacej nadejsc zimie. Szli wzdluz niskich klifow dzielacych lad od plazy, gdzie zwykla sie kapac krolowa. -Powiedz mi - rzucil krol niedbale - skoro jako ateista nie masz religijnego podejscia do sprawy, jak sie zapatrujesz na moje klopoty? KaraBansita milczal, zwrociwszy nalane, poczerwieniale oblicze ku ziemi, jak gdyby chroniac je przed klujacym spojrzeniem krola. Wez sie na odwage - pomyslal. -No wiec? Dalej, mow, co chcesz. Ja stracilem ducha! Wychlostal go moj bladolicy wikariusz... KaraBansita przystanal; krol rowniez. -Ostatnio, Panie, aby wyswiadczyc przyjacielowi przysluge, wzialem pod swoj dach pewna mloda dame. W naszym domu goscimy z zona wielu ludzi, zywych i martwych, rowniez zwierzeta do dysekcji, oraz fagory, czy to do dysekcji, czy jako domowych straznikow. Nikt nie sprawil tyle klopotow, co ta mloda dama. Kocham i zawsze bede kochal moja zone. Ale pozadalem tej mlodej damy. Gardzilem nia, a pozadalem jej. Gardzilem soba i pozadalem jej. 295 -I posiadles ja?KaraBansita rozesmial sie i twarz mu sie rozjasnila po raz pierwszy w towarzystwie krola. -Posiadlem ja, Panie, tak samo jak wy posiadacie te gwing-gwinke, owoc jak najbardziej poldniowy. Az pociekly soki. Panie... Ale to nie byla milosc, tylko khmir, a gdy khmir ostygl - choc byl to niewatpliwie pewien proces... byl to proces pelni lata, Panie - gdy tylko ostygl, poczulem wstret i do siebie, i do niej. Umiescilem ja poza domem i zakazalem wstepu w moje progi. Odtad to, jak sie dowiaduje, powrocila do profesji swej matki i spowodowala smierc przynajmniej jednego mezczyzny. -Co to ma wspolnego ze mna? - spytal krol z wyniosla mina. -Wydaje mi sie, Panie, ze sila sprawcza Waszego zycia jest pozadanie, a nie milosc. Patrzac z religijnego punktu widzenia, mowicie, ze Akhanaba zasadzil wiele owocow swej laski na Waszej drodze zycia. Z mojego punktu widzenia, bierzecie to, na co macie ochote, robicie to, na co macie ochote, i pragniecie tak zyc dalej. Laskami darzycie ancipitow, wykorzystujac ich do wlasnych celow, nie baczac, ze w rzeczywistosci fagory nigdy nie sa ulegle. Doprawdy zadna sila nie zagrodzi Warn drogi - oprocz krolowej krolowych. Ona moze zagrodzic Warn droge, bo ona jedna w swiecie budzi Wasza milosc i, byc moze, pewien szacunek. Wlasnie dlatego nienawidzicie ja, ze ja kochacie. Ona jedna stoi miedzy Wami a khmirem. Tylko ona moze ogarnac te Wasza... dwoistosc. Was, mnie, chyba kazdego mezczyzne rozdzieraja te dwie sily - jednak Wasze rozdarcie jest tak wielkie, jak krolewska wladza. Skoro wolicie widziec w tym palce Akhanaby, to spojrzcie na owe niby-niepowodzenia jako na ostrzezenie, ze zaczynacie zle kierowac swoim zyciem. Pokierujcie nim lepiej, dopoki istnieje szansa. Stali na klifie, twarza w twarz, spieci, glusi na przytlumiony huk morza. Krol wysluchal kanclerza nie uczyniwszy najmniejszego ruchu i tylko Juli tarzal sie w ostrej trawie. -Niby jak mam wedlug ciebie lepiej pokierowac moim zyciem? Czlowiek mniej pewny siebie niz KaraBansita przerazilby sie krolewskiego tonu. -Oto moja rada, Wasza Krolewska Mosc. Nie idzcie do Oldorando. Simoda Tal nie zyje. Nie macie juz powodu do odwiedzin wrazej stolicy. Jako astrolog ostrzegam przed ta wizyta. - Spod siwych brwi KaraBansita bacznie sledzil wrazenie, jakie jego slowa wywieraly na JandolAnganolu. - Wasze miejsce jest w Waszym krolestwie, tym bardziej teraz, kiedy Wasi wrogowie nie zapomnieli Masakry Myrdolatorow. Wracajcie do Matrassylu. Tu jest Wasza prawowita krolowa. Padnijcie przed nia na kolana i proscie o przebaczenie. Podrzyjcie dokument Esomberra na jej oczach. Z powrotem odbierzcie to, co 296 kochacie najbardziej. W niej Wasze zdrowie psychiczne. Nie idzcie aa lep Pannowalu.Orzel utkwil wzrok w morskiej dali, raptownie mrugajac powiekami. -Zyjcie normalniej szym zyciem, Wasza Krolewska Mosc. Odzyskajcie syna. Pluncie na Pannowal, pluncie na fagorza gwardie, zyjcie normalnym zyciem z Wasza krolowa. Pluncie na falszywego Akhanabe, ktory Was przywiodl do... Ale posunal sie za daleko. Krol wpadl w niepohamowana wscieklosc. Opetany szalem, stal sie uosobieniem szalu. We wlasnej krolewskiej osobie skoczyl na KaraBansite. Cofajac sie przed az tak niepojeta furia KaraBansita upadl o ulamek sekundy wczesniej, niz krol skoczyl. Kleknawszy na rozciagnietym astrologu wladca dobyl miecza. KaraBansita krzyknal: -Daruj zycie. Wasza Krolewska Mosc! Tej nocy obronilem Wasza krolowa przed ohydnym gwaltem. JandolAnganol zesztywnial, a po chwili wstal, nie odejmujac sztychu miecza od drzacej postaci rozplaszczonej u jego stop. -Ktoz by smial tknac krolowa w mojej obecnosci? Gadaj! -Wasza Krolewska Mosc... - Glos lekko dygotal, wargi, z ktorych sie dobywal, byly niemal wcisniete w ziemie, jednak slowa brzmialy wyraznie. - Byliscie pijani. A posel Esomberr poszedl do jej sypialni, aby ja zgwalcic. Krol odetchnal gleboko. Wsunal miecz do pochwy. Stanal jak posag. -Ty maly czlowieczku! Coz ty mozesz wiedziec o zyciu krola? Ja nie wracam z raz przebytej drogi. Ty mozesz sobie posiadac zycie, ktore zreszta zalezy od mego widzimisie, ale ja mam przeznaczenie i winienem isc tam, gdzie prowadzi Wszechmocny. Odpelznij, gdzie twoje miejsce. Nie nadajesz sie na mego doradce. Nie wchodz mi w droge! Jednak wciaz stal nad rozplaszczonym anatomem. Dopiero gdy nadbiegl zasapany Juli, krol gwaltownie obrocil sie i szybkim krokiem odszedl do drewnianego palacu. Krzykiem postawil straze na nogi. Za godzine mieli opuscic Grawabagalimen. Maszeruja do Oldorando, zgodnie z planem. Jego glos i tlumiona furia wywolaly w palacu poruszenie niczym w siedlisku kupolkow po odwaleniu znad nich klody. Slychac bylo, jak wikariusze Esomberra nawoluja sie na korytarzach cienkimi glosami. Rozgardiasz dosiegna! krolowej. Stanela posrodku sypialnianej oazy, nasluchujac. Przyboczny straznik pilnowal drzwi. Mej a TolramKetinet z dwiema pokojowkami siedziala w anty kamerze trzymajac Tatre na kolanach. Okna zaciagnieto grubymi kotarami. Myrdeminggala byla w dlugiej cienkiej sukni. Twarz miala blada jak cien kraka na sniegu. Zastygla nieruchomo, tylko jej pluca wciagaly i wypuszczaly gorace powietrze, a uszy lowily z dolu glosy ludzi i muslangow, przeklenstw i rozkazow. Raz podeszla do kotar; po czym jak gdyby z pogarda dla wlasnej slabosci cofnela juz uniesiona dlon i wrocila na poprzednie miejsce. Od goraca kropelki potu perlily sie na jej czole. Glos Jana wyraznie ja dolecial jeden raz, nie wiecej. 297 Co sie tyczy KaraBansity, to wstal z ziemi po odejsciu krola. Aby ukoic nerwy, zszedl nad zatoke, gdzie nikt go nie mogl wypatrzyc. Po jakims czasie zaczal podspiewywac. Odzyskal wolnosc, choc stracil zegarek.Pograzony w bolesci krol udal sie do malej izdebki w jednej z rozchwianych wiez i zaparl drzwi za soba. Smugi zlotego blasku wpadaly przez okratowanie, a wirujacy kurz nadawal im zludnej cielesnosci. W izdebce pachnialo pierzem, plesnia i stara sloma. Krol legl na deskach podlogi, nie zwazajac na to, ze byly upstrzone golebimi odchodami, i sila woli zapadl w pauk. Spokoj zagoscil w duszy po opuszczeniu ciala. Jak opadajace skrzydlo cmy zatonela w aksamitnej nocy. Nie bylo nic, byla noc. Dusza jak okret bez steru dryfowala w ciemnosci, ktorej paradoks polegal na tym, ze byla bez poczatku i bez konca, a jednoczesnie tak zamknieta i bliska, jak ciemnosc pod kocem. Dusza nie ma smiertelnych oczu. Widzi innym wzrokiem. Poprzez obsydian widziala cme bladych swietlikow, nieruchomych, choc w miare opadania duszy w glab zdajacych sie poruszac wzgledem siebie. Kazdy swietlik byl kiedys zywa istota. Teraz przyciagal je wszystkie potezny pierwiastek macierzynski. Pierwsza Patrzycielka, majaca istniec nawet wowczas, gdy swiat juz umrze, pierwiastek potezniejszy - a przynajmniej niezalezny - od takich bogow, jak Akhanaba. A dusza podazala prosto ku jednemu wabiacemu ja swietlikowi, ku mamikowi ojca. Ognik bedacy dawniej, ni mniej, ni wiecej, jak YarpalAnganol, krolem Boriien, teraz z ledwie zaznaczonymi zebrami i miednica przypominal nikly zarys niewyraznej plamy slonecznej na rozwalonym murze. Po koronowanej glowie pozostalo jedynie cos na ksztalt kamienia z weglikami przywodzacymi na mysl oczodoly. Ponizej tej kruchej skorupki, widzialne przez nia, wisialy mamuny jak smugi kurzu. -Ojcze, staje przed toba, ja, twoj syn niegodny, by blagac o przebaczenie za wyrzadzone ci krzywdy. - Tak rzekla dusza JandolAnganola, zawisnawszy w bezpowietrzu. -Drogi moj synu, jestes tu milym gosciem, zawsze milym, ilekroc tylko znajdziesz czas, by odwiedzic ojca w rzeszy umarlych. Nie mam ci nic do zarzucenia. Dla mnie ty zawsze byles ukochanym synem. -Ojcze, nie rozgniewaja mnie twoje wymowki. Przeciwnie, z radoscia wyslucham najostrzejszych slow, bo zdaje sobie sprawe, jak wielka jest moja wina wobec ciebie. Cisza ich milczenia byla bezmierna, gdyz nie przerywal jej niczyj oddech. -Sza, synu, nie mowi sie o winie w tym towarzystwie. Byles kochajacym synem, i tyle. Nie ma o czym mowic. Nie martw sie. Kiedy wypadalo przemowic, natenczas kurzowy plomien, sam kopec plo- 298 myka swiecy, dobywal sie z ust, ktorych juz nie bylo. Jak dym szedl w gore klatka zebrowa i kominem gardla.-Ojcze - podjela dusza - prosze, wylej na mnie swoj gniew za wszystko, co cie w zyciu spotkalo zlego z mej reki, i za to, ze przywiodlem cie do smierci. Zbyt ciezko mi dzwigac jej brzemie. -Jestes niewinny, synu moj, niewinny jak fala, ktora pluska na plazy. Nie poczuwaj sie do winy za to szczescie, ktore wnioslem w moje zycie. W tych ostatkach zycia nie mam o co gniewac sie na ciebie. -Ojcze, dziesiec lat wiezilem cie w lochu. Jak moge zasluzyc na przebaczenie za ten czyn? Kopec strzelil w gore, wylatujac iskierkami. -Te lata odeszly w niepamiec, synu. Prawie nie pamietam pobytu w lochu, albowiem ty zawsze tam zachodziles porozmawiac ze mna. Drogie memu sercu byly te spotkania, gdyz prosiles o rady, ktorych tez i z calego serca udzielalem w miare moich mozliwosci. -Miejsce bylo ponure. -Mialem czas na przemyslenie pomylek wlasnego zycia, na przygotowanie sie do tego, co nieuchronne. -Ojcze, jakze boli mnie twoje przebaczenie! -Zbliz sie, moj chlopcze, pozwol sie pocieszyc. Jednak zywym nie wolno dotykac zmarlych w krolestwie Pierwszej Patrzy-cielki. Pogwalcenie tej ostatecznej dwoistosci unicestwialo jednych i drugich. Dusza leciutenko odplynela od mary zawieszonej przed nia w otchlani. -Pociesz mnie dalszymi radami. -Mow. -Przede wszystkim powiedz mi, czy ten moj udreczony syn przystal do was. Martwie sie o jego niepewne jutro. -Serdecznie przyjme chlopca, gdy przybedzie, nie martw sie, ale jak dotad on nadal chadza po swiecie swiatla. -Ojcze - podjela po chwili dusza - masz swiadomosc mej pozycji wsrod zywych. Doradz mi, dokad mam isc. Czy mam zawrocic do Matrassylu? Czy zostac w Grawabagalinien? Czy tez dalej zmierzac do Oldorando? Gdzie czeka mnie najkorzystniejsza przyszlosc? -W kazdym z tych miejsc sa ci, ktorzy czekaja na ciebie. Lecz w Oldorando czeka na ciebie ktos, o kim nie wiesz. Ten ktos trzyma twoje przeznaczenie. Idz do Oldorando. -Uczynie, jak radzisz. Dusza wzleciala ponad zastepy martwych ognikow, zrazu powoli, a potem w wielkim pedzie. Gdzies dudnil beben. Swietliki, opadajace ku Pierwszej Patrzycielce, zniknely w dole. 299 Nieruchome tkanki na podlodze wiezycy z wolna wracaly do zycia. Czlonki drgnely. Calosc usiadla. Otworzyly sie oczy w martwej twarzy. Jedyna zywa istota odwzajemniajaca ich spojrzenie byl Juli, ktory podczolgal sie blizej i rzekl:-Moj biedny krol w uwiezi. JandolAnganol bez slowa zwichrzyl siersc mlodka, pozwalajac mu przytulic sie do siebie. -Och, Juli, jakze dziwne jest zycie. - Po chwili klepnal ancipite w plecy. - Dobry chlopak. Nie skrzywdzi muchy. Czujac, ze cos go uwiera w bok, do ktorego przylgnal Juli, krol wyciagnal z kieszeni trojczasowy zegarek odebrany KaraBansicie. Ilekroc spogladal na zegarek, opadaly go niespokojne mysli, ale nie potrafil sie zdobyc na wyrzucenie cacka. Kiedys nalezalo do Bila, istoty utrzymujacej, ze pochodzi ze swiata, ktorym nie rzadzi Akhanaba. Musial za wszelka cene wyrzucic Bila ze swiadomosci (jak wyrzucil z niej mysl o przekletych myrdolatorach), poniewaz Bilo stanowil wyzwanie dla calej zlozonej konfiguracji wiary, przy ktorej stalo Swiete Cesarstwo Pannowalu- Niekiedy ogarnial krola strach, ze moze utracic swa religijna wiare, tak jak utracil tyle innych rzeczy. Pozostala mu tylko wiara i ta potulna nieczlowiecza maskotka. Jeknal. Z wielkim trudem podniosl sie na nogi. Za niecala godzine krol JandolAnganol jechal na czele orszaku, siedzac na Czajce i majac posla Esomberra u boku. Za nimi jechali krolewscy dowodcy, dalej swita Esomberra, a pochod zamykaly szeregi Krolewskiej Pierwszej Gwardii Fagorzej, ktora strzepujac uszami i utkwiwszy purpurowe oczy w dali. maszerowala na miasto Oldorando sladem niegdysiejszych fagorzych komponentow sprzed wielu stuleci. Wyjazd krola z drewnianego palacu i caly kryjacy sie H' tym podskorny niepokoj wywar f odpowiednie wrazenie na obserwatorach z Avernusa. Z ulga oderwali uwage od widoku krola w pauk. Nawet zagorzale wielbicielki JandolAn-ganola czufy sie nieswojo patrzac, jak z dusza bujajaca poza cialem Jego Krolewska Mosc lezy twarza do podlogi. Helikonskim ludziom pauk, czyli pocieszanie przodkow, przychodzi tak latwo, jak spluniecie. Pauk nie mial jakiegos religijnego znaczenia, ale czesto wspolistnial z wiara. Jak kobiety staja sie brzemienne przyszlymi zywotami, tak ludzie byli brzemienni zywotami tych, ktorzy odeszli przed nimi. Na Avernusie tajemnicza lielikonska praktyka pauk uchodzila za akt religijnej wiary, z grubsza odpowiadajacy modlitwie. Jako taki pauk wprawial szesc rodow w zaklopotanie. Rody nie mialy zadnych zahamowan w sprawach seksu - staly podglad rozstrzygnal to dawno temu; milosc i uczucia wyzsze, programowo lekcewazone na kazdym kroku, byly dla rodow efektem ubocznym powszednich czynnosci, i tylko religia uchodzila za wyjatkowo twardy orzech do zgryzienia. Rody uwazaly religie za atawistyczne opetanie, rodzaj choroby, opium dla tych, co nie 300 potrafia jasno myslec Wda:: sie ludzily, ze Sartoriirwrasz i jemu podobni tchna wiecej bojowosci w swoj ateizm, unicestwia Akhunahe i zaprowadza szczesliwszy lad na swiecie. Avernusjanie nic lubili ani nie rozumieli pauk. Pragneli, zeby H' ogole nie istnial.iVfl Ziemi przewazaly inne opinie Zycie i smierc daja sie postrzegac jako niepodzielna calosc: strach przed smiercia znika tam. gdzie zyje sie pelnia zycia. Ziemianie: najwyzszym ~ac iekawieniem patrzyli na helikonskie praktyki pauk. W pierwszych laffich lacznosci r Helikonia uwazali ten stan transu za rodzaj astralnej projekcji helikonskie) duszy, dosc podobny do stanu medytacji. Z czasem wyrobili sobie mniej prymitywny poglad, doszedlszy do wniosku, ze Helikonczycy posiadaja szczegolne zdolnosci przekraczania w obie strony granicy ustanowionej pomiedzy smiercia a zyciem. Ten rodza/ ciaglosci otrzymali tytulem odszkodowania za brak ciaglosci ich Wielkiego Roku. Pauk mial walory ewolucyjne i byl stanem zespolenia Helikonczykow z ich niestala planeta. Z tego powodu pauk budzil wyjatkowe zainteresowanie Ziemian. W owym okresie Ziemianie odkryli swoja jednosc z wlasna planeta, wykorzystujac to odkrycie w coraz silniejszej empatii z Helikonia. Nastepne dni przyniosly krolowej krolowych depresje i zalamanie. Stracila najpiekniej pachnace kwiaty z bukietu dotychczasowego zycia. Po burzy kwiaty ju/ nigdy nie podnosza swych glow zbyt wysoko. Glebokiemu poczuciu winy, ze tak czy inaczej zawiodla krola, towarzyszyl zawziety gniew na malzonka. Jesli zawiodla, to na pewno nie przez brak staran, a lata milosci okazywanej mu niemal z kazdym oddechem poszly na marne. Jednak milosc tlila sie w niej pod gniewem. I to ranilo najokrutniej. Jak nikt inny pojmowala niepewnosc siebie JandolAnganola. Nie potrafila zerwac wiezow, jakie ich kiedys polaczyly. Codziennie po modlitwie zapadala w pauk, by rozmawiac z mamica swej matki. Wyczerpana transami, pamietajac, ze Sartoriirwrasz ostro potepial wszelkie pocieszanie przodkow jako zabobon. Myrdeminggala w ogniu watpliwosci zadawala sobie pytanie, czy rzeczywiscie spotyka sie z matka, czy tez zjawa powstaje w iej wlasnej glowie, czy ktokolwiek moze zyc po smierci inaczej niz tylko we wspomnieniach tych. ktor/y maja te mroczna przeprawe jeszcze przed soba. Nie byla pewna. Pauk jednak przynosil krolowej podobne ukojenie jak morze. Albowiem jei brat. JeferalOboral juz dolaczyl do mamikow, i plawila sie w braterskiej milosci, nurkujac ku Pierwszej Patrzycielce. Podswiadome obawy krolowej, ze brat zostal zamordowany przez JandolAnganola okazaly sie bezpodstawne. Mogla juz wskazac prawdziwego winowajce. Spadl jej kamien z serca. Ale pozostal zal, ze zniknal dodatkowy powod nienawisci do krola. Plywala w morzu ze swymi wodnymi przyjaciolmi. Spokoj ducha opuszczal ja przy kazdym wyjsciu na brzeg. Pagory odnosily ja w lektyce z powrotem do palacu; im blizej byla palacowych bram. tym wieksza czula zlosc. Dni mijaly, od 301 czego nawet krolowa nie staje sie mlodsza. Prawie przestala rozmawiac z Meja. Wbiegla na gore do swych pelnych skrzypienia komnat i ukryla twarz w dloniach.-Skoro ci tak zle, pogon za krolem do Oldorando i popros tamtejszych przedstawicieli C"Sarra o uniewaznienie rozwodu - rzekla Meja poirytowanym glosem. -Chcialabys pogonic za krolem? - spytala Myrdeminggala. - Ja nie. Palily ja wspomnienia, jak ta kobieta, jej przyboczna dama dworu, bywala obalana na krolewskie loze i jak krol sprawial rozkosz im obu jednoczesnie, niczym tanim kurwom. Zadna z nich slowa nie rzekla o tych igraszkach, lecz zadra tkwila pomiedzy nimi wielka niby miecz. Potrzebujac kogos, z kim by mogla pogadac, krolowa naklonila KaraBansite do pozostania w palacu na kilka dni, potem na jeszcze jeden i znow na jeszcze jeden dzien. Zaklinal sie, ze musi wracac do zony, do domu, do Matrassylu. Zaklinala go, aby zostal jeszcze troche. Prosil o zwolnienie, lecz choc tak chytry byl z niego mezczyzna, nie potrafil odmowic krolowej. Codziennie spacerowali brzegiem morza, od czasu do czasu spotykajac stado jeleni. Meja ponuro wlokla sie za nimi. W tydzien i dwa dni po tym, jak JandolAnganol, Esomberr i ich orszak opuscili Grawabagalinien, krolowa siedziala markotna w komnacie, ze swej ciasnej klatki wygladajac w kierunku ladu. Przez gwaltownie otwarte drzwi wbiegla z radosnym okrzykiem TatramanAdala. Dziewczynka przebyla polowe drogi od drzwi do siedzacej pod oknem matki. A matka podniosla glowe i spod zwichrzonych wlosow spojrzala z taka nienawiscia, ze Tatra przystanela. -Mamo! Pobawimy sie? Matka dostrzegla rysy rodu ojca w dzieciecej buzi corki. Horoskopowe bostwa mogly ukladac dalsze tragedie. Krolowa wrzasnela na Tatre. -Precz mi z oczu, ty mala wiedzmo! Buzia dziecka wyrazala na przemian oslupienie, uraze, gniew, strach. Stanela w pasach, zalala sie lzami, zaniosla lkaniem. Krolowa krolowych skoczyla na bose nogi i podbiegla do malej. Okreciwszy i wypchnawszy dziewczynke z komnaty, zatrzasnela za nia drzwi. Po czym z ramionami uniesionymi nad glowa przylgnela do sciany i tez sie zaniosla lkaniem. Lepszy humor powrocil jej w srodku dnia. Odnalazla corke, obsypala ja przesadnymi czulosciami. Depresja ustapila miejsca uniesieniu. Wlozyla dluga satare i zeszla na dol. Zazadala zloconej lektyki w ksztalcie tronu, mimo ze skwar srodka dnia dlawil Grawabagalinien. Posluszne bezrogie fagory przyniosly tron. Przybyl majordom SkufBar i ksiezniczka Tatra z piastunka, i sluzaca piastunki z nareczem ksiazeczek dla dzieci i zabawek. Po uformowaniu sie malenkiego pochodu Myrdeminggala zasiadla na tronie i ruszono w droge ku plazy. O tej porze nie towarzyszyli im inni dworacy. Freyr spogladal z niska tuz nad grzbietem klifu, Bataiiksa swiecila prawie w zenicie. Leniwe fale lsnily jak w dniu 302 narodzin swiata, przychodzac i zalamujac sie, i na chwile odkrywajac swe szmaragdowe serca. U stop Skaly Linien woda gruchala kuszaco. Po niedawnych assatassach nie bylo i mialo nie byc sladu do przyszlego roku.Przez jakis czas Myrdeminggala stala na piasku. Fagory jak posagi zastygly przy jej tronie. Ksiezniczka krecila sie jak fryga, wydajac dworkom ostatnie rozkazy przed przystapieniem do budowy najpotezniejszej na swiecie warowni z piasku i niczym najnizszy wodz najwyzszy przygotowujac sie do przyszlej zyciowej roli. Zew morza byl nie do odparcia. Smialym ruchem reki krolowa uwolnila sie z sukni i zsunela podpaske spod piersi. Nasycone wonnosciami cialo padlo lupem slonecznych promieni. -Nie odchodz, mamo! - krzyknela Tara. -Zaraz wracam - odparla matka i pobiegla po piasku, by zanurkowac w przyzywajacej toni. Dwunozna istota pod powierzchnia wody przeistoczyla sie w rybe, rownie gibka i niemal tak chyza, jak sama ryba. Plynac co sil minela ciemny ksztalt Skaly Linien, by wynurzyc sie dopiero hen na srodku zatoki. Tutaj wschodni przyladek skrecal i zblizal sie do opoki samotnej skaly, tworzac waska ciesnine. Krolowa krolowych przyzwala delfiny. W mig otoczyli ja wodni wasale, jak o nich mowila. Przybywali, o czym wiedziala, w hierarchicznym ordynku. Wystarczylo jej popuscic troche moczu do wody, a juz sie srebrzyli przy niej, krazac, zataczajac coraz ciasniej sze kola, coraz blizej, az mogla wesprzec ramiona na dwoch karkach tak pewnie, jak na poreczach wlasnego tronu. Tylko uprzywilejowani dotykali krolowej. Bylo ich dwudziestu jeden. Po nich szedl w hierarchii dwor niski, nie mniej niz szescdziesieciu czterech. Niekiedy osobnik z tego dworu niskiego bywal dopuszczany do dworu wysokiego. Po dworze niskim szedl poczet, ktorego liczebnosc Myrdeminggala znala jedynie w przyblizeniu. Prawdopodobnie liczyl tysiac trzysta czterdziestu czterech towarzyszy. W sklad pocztu wchodzila wiekszosc matek, dzieci i starcow nalezacych do lawicy czy tez ludu, za jaki uchodzili w oczach krolowej. Nizej pocztu byl legion, nieustannie na bacznosci przed wrogami. Rzadko jej sie udawalo zdybac osobnika z legionu i nie ulatwiano jej takich spotkan, ale wiedziala, ze legion na pewno liczy przynajmniej tylu towarzyszy, co poczet. Wiedziala rowniez, ze w glebinach sa potwory, ktorych lekaja sie delfiny. Legion mial wlasnie obowiazek obrony pocztu i obu dworow i ostrzegania wszystkich przed niebezpieczenstwem. Myrdeminggala darzyla wodnych wasali wiekszym zaufaniem niz swoich ludzi, a mimo to, jak w kazdym zwiazku zywych istot, cos pozostawalo w ukryciu. Tak jak ona nie mogla wspolzyc z nimi na ladzie, tak one kryly cos przed nia w glebinach, jakas mroczna wiedze, ktorej nie mogly z nia dzielic. Poniewaz bylo to cos nieznanego, poza jej zrozumieniem, pobrzmiewaly w tym zlowrogie nuty. Dwor wysoki przemawial do niej glosami o wielkiej skali dzwiekowej. Piski przy jej uchu brzmialy kornie i slodko - zaiste uznawano ja za krolowa tak pod 303 woda, jak i na ladzie. W oddali, a blizej otwartego morza graly przedluzone lancuchowe tryle barytonowe, wspolbrzmiac z postekiwaniami glebokich basow w powiklanej harmonii.-O co chodzi, moi sliczni, moi zloci? Zadzierajac rozesmiane pyski calowali ja po plecach. Wszystkich dworzan wysokich znala z widzenia i z imion, jakimi ich sama obdarzyla. Byli czyms zaniepokojeni. Zatracila sie we wspolnej z nimi swiadomosci, wszechrozchodzacej sie, jak jej mocz, w morskiej toni. Plynela z nimi w glab, ku chlodniejszej wodzie. Dworzanie zataczali spirale wokol krolowej, od czasu do czasu delikatnie muskajac ja swymi cialami. Zawsze miala cicha nadzieje, ze w przelocie wypatrzy potwory oceanu. Zbyt krotko bawila na wygnaniu w Grawabagalinien, by nadzieja sie ziscila. Tym razem odniosla wrazenie, ze wodni przyjaciele ostrzegaja przed idaca z zachodu bieda. Tak jak ostrzegli ja przed smiertelnym gonem assatassow. Mieli odmienne poczucie czasu, jednak powoli uswiadomila sobie, ze cokolwiek idzie, idzie niespiesznie, lecz nieublaganie i wkrotce zawita. Przeszedl ja dziwny dreszcz. Dziwny dreszcz przeszedl delfiny. Swoja muzyka wyrazaly kazda najlzejsza wibracje jej ciala. Wspolswiadome trawiacej to cialo ciekawosci, znow powiodly naprzod. Myrdeminggala ogladala wszystko przez kobaltowe szyby morza. Delfiny wyprowadzily ja na plytki prog szelfu pelen wodorostow lezacych w przemoznym pradzie. Przebili sie przez wodorosty. Za progiem byla piaszczysta niecka. Tu zapadla rzesza towarzyszy pocztowych, szereg za szeregiem, wszystkie zwrocone frontem ku zachodowi. Jeszcze dalej, z czujnoscia przednich strazy, plywal legion, niemal glowa przy glowie, w zwartej formacji, od ktorej morze przybralo ciemny kolor i ktora ciagnela sie dalej, niz wzrok siegal. Pierwszy raz krolowa mogla podziwiac z tak bliska cala lawice, pierwszy raz zobaczyla, jak ogromna jest delfinia gromada, jak wiele liczy osobnikow. Odpowiadajac mnogosci zebranych stworzen, lo^brzmiewaly akordy poteznej wieloglosowej symfonii, daleko przekraczajacej slyszalnosc ludzkiego ucha. Krolowa wyplynela na powierzchnie, pociagajac dwor za soba. Mogla przebywac pod woda przez trzy lub cztery minuty, rownie dlugo jak delfiny. Obrocila spojrzenie w strone brzegu. Jakze odlegly. Pewnego dnia - myslala - te piekne istoty, ktore moge darzyc miloscia i zaufaniem, zabiora mnie daleko od widoku ludzi. Zostane odmieniona. Nie byla pewna, czy ogarnia ja tesknota za smiercia czy zyciem. Ludziki podskakiwaly na dalekiej plazy. Jeden wymachiwal szmata. W pierwszym odruchu ogarnelo ja oburzenie, ze do tej zabawy wzieto jej suknie. Wtem uprzytomnila sobie, ze daja jej znaki. Mogly zwiastowac tylko jakies klopoty. Nieczyste sumienie skierowalo jej mysli ku malej ksiezniczce. Usprawiedliwiwszy sie przed wysokim dworem, zawrocila do brzegu. Wodni wasale poplyneli za i przed nia w klinowym szyku, wytwarzajac nosna fale, ktora zwiekszyla szybkosc plywaczki. 304 Suknia lezala nietknieta na tronie pod straza fagorow, przygarbionych i bez najmniejszych objawow podniecenia. W odruchu rozpaczy jedna z dworek zdarla wlasna suknie do powiewania. Juz wlozyla ja, nie majac ochoty, by po wyjsciu Myrdeminggali z wody ktokolwiek porownywal nagosc jej i krolowej.-Okret plynie! - krzyknela Tara, pragnac pierwsza podzielic sie nowina. - Plynie do nas okret! Krolowa obejrzala z przyladka okret przez krotka lunete, otrzymana od SkufBara. Poslano po KaraBansite. Zanim przybyl na miejsce, dostrzezono dwa dalsze zagle, zaledwie plamki na mrocznym zachodnim horyzoncie. Przecierajac wielka dlonia oczy KaraBansita oddal lunete SkufBarowi. -Na moj rozum, Jasnie Pani, ten pierwszy to nie jest okret borlienski. -A jaki? -Za pol godziny wyrazniej zobaczymy godla. -Uparciuch z ciebie. Co to za okret? Nie rozpoznajesz godla na zaglu? -Gdybym uwierzyl wlasnym oczom, musialbym je wziac za Wielkie Kolo Kharnabharu, a to bzdura, boby oznaczalo, ze jakis sibornalski okret znalazl sie bardzo daleko od macierzystego portu. Chwycila lunete. -To jest sibornalski okret... sporych rozmiarow. Coz on moglby robic na tych wodach? Astrolog zalozyl rece, posepniejac. -Nie zapewniono wam tutaj zadnej ochrony. Miejmy nadzieje, ze w dobrych zamiarach plynie do Ottassolu. -Moi wodni przyjaciele ostrzegli mnie przed tym - ponuro powiedziala krolowa. Dzien sie dluzyl. Okret zblizal sie ospale. W palacu panowalo wielkie ozywienie. Wytaczano beczki dziegciu na wysoki brzeg zatoczki, do ktorej, jak przewidywano, zawinac musialby okret, jesli to Grawabagalinien bylo jego celem podrozy. Gdyby zaloga przejawiala wrogie zamiary, mozna by ja potraktowac przynajmniej plonacym dziegciem. Pod wieczor zrobilo sie duszno i parno. Zniknely watpliwosci co do hierogramu na zaglu. Bataliksa zaszla w koncentrycznych kolach blasku. Ludzie chodzili w te i we w te po palacu. Freyr omglil sie takimi samymi aureolami jak jego towarzyszka i zapadl za horyzont. Zmierzch gestnial, zagiel lyskal na morzu; okret teraz halsowal, trzymajac sie wiatru. Z nastaniem ciemnosci wzeszly gwiazdy na niebie. Wij Nocy swiecil jasno, tuz obok bladej Turni Krolowej. Nikt nie spal. Malenki dwor zyl strachem i nadzieja, swiadomy, ze sama sie nie obroni. Krolowa siedziala za zapartymi okiennicami w palacowej sieni. Obok krolowej migotaly wysokie tranowe swiece na stole. Podany przez niewolnice krysztalowy puchar pelen wina z dodatkiem lordrardryjskiego lodu stal nietkniety, rzucajac karmazynowe plamy na plyte stolu. Krolowa wyczekiwala ze wzrokiem utkwionym w przeciwleglej scianie, jak 20 - Lato Helikonn 305 gdyby mogla tam wyczytac wlasna przyszlosc. Z uklonem wszedl dowodca strazy. -Jasnie Pani, slychac brzek lancuchow. Rzucaja kotwice. Wezwawszy KaraBansite pospieszyli nad zatoke. Skrzyknieto paru ludzi i fagorow, by w razie potrzeby zapalic beczki z dziegciem. Plonela tylko jedna pochodnia. Krolowa wziela pochodnie i weszla z nia w mroczna ton. Nie zwazala, ze przemoczy suknie. Unioslszy pochodnie ponad glowa szla na spotkanie zblizajacym sie ku niej swiatlom. Natychmiast poczula na nogach gladkie calusy wodnych przyjaciol. Z hukiem przyboju mieszalo sie skrzypienie wiosel. Drewniany kadlub okretu ze zwinietymi zaglami ledwo majaczyl plama czerni. Szalupa byla juz spuszczona. Krolowa dostrzegla gole plecy marynarzy ciezko pracujacych wioslami. W szalupie stali dwaj mezczyzni z twarzami w kregu swiatla lampy trzymanej przez jednego z nich. -Kto smie przybijac do tej ziemi?! - krzyknela krolowa. Z lodzi odpowiedzial meski, odrobine piskliwy glos: -Czy to Myrdeminggala, krolowa krolowych? -Kto przybywa? - powtorzyla pytanie. Ale poznala ten glos chwile wczesniej, nim z kurczacej sie odleglosci miedzy nimi dobiegla odpowiedz. -Twoj general, Pani, Hanra TolramKetinet. General wyskoczyl z lodzi i brodzil do brzegu. Krolowa dala pochodnia znak, by oddzialek na brzegowej skarpie nie zapalal beczek. Kleknawszy przed krolowa na jedno kolano, general ujal jej dlon, na ktorej polyskiwal pierscien z blekitnym kamieniem. Dla zlapania rownowagi krolowa oparla druga dlon na glowie generala. W ciemnosci majaczyly posepne pyski jej fagorzej strazy, stojacej przy nich polkolem. Z pewnym zdumieniem KaraBansita postapil naprzod, by powitac osobnika towarzyszacego generalowi w barkasie. -Mialem powody przypuszczac, ze ukrywasz sie w Dimariamie - rzekl, biorac Sartoriirwrasza w niedzwiedzie objecia. - Przynajmniej raz sie pomylilem. -Rzadko sie mylisz, lecz tym razem pomyliles sie az o caly kontynent - powiedzial Sartoriirwrasz. - Ja zostalem obiezyswiatem, a ty co tu robisz? -Zostalem po odejsciu krola. Na jakis czas JandolAnganol przypisal mnie do twojej dawnej posady i za to o wlos nie zabil. Zostalem ze wzgledu na eks-krolowa. Jest nieutulona w zalu, biedaczka. - Obaj zerkneli na Myrdeming-gale i TolramKetineta, lecz ani w niej, ani w nim jakos nie dostrzegli zalu. -Co z jej synem, Roba? - spytal Sartoriirwrasz. - Masz o nim wiadomosci? -Mam i nie mam. - KaraBansita zachmurzyl sie, marszczac czolo. - Bedzie juz kilka tygodni temu, jak zastukal do mych drzwi w Ottassolu, tuz po smiertelnym gonie assatassow. Chlopak jest szalony i narobi klopotow. Prze- 306 nocowalem go u siebie. - Mial powiedziec cos wiecej, lecz ugryzl sie w jezyk. - Nie mow o Robie przy krolowej.Podczas gdy stali na piasku pograzeni w rozmowie, barkas jeszcze raz obrocil miedzy,,Modlitwa" a brzegiem, wysadzajac Odi Jeseratabhar i Lans-tateta na lad. Wioslarze wyciagneli lodz dobrze poza linie wysokiej wody i cale towarzystwo w slad za krolowa i TolramKetinetem poszlo przez plaze do palacu. W paru palacowych oknach palily sie swiatla. Sartoriirwra.sz w goracych slowach przedstawil Odi Jeseratabhar KaraBansicie. KaraBansita dostrzegalnie ochlodl; wyraznie dal do zrozumienia, ze sibornalski admiral nie jest milym gosciem na borlienskiej ziemi. -Ja pana rozumiem - cicho rzekla Odi do KaraBansity. Blada i wymize-rowana, miala potargane wlosy i zbielale wargi. Nakryto dla niespodziewanych gosci do stolu, a general spotkal i usciskal swa siostre Meje. Meja uderzyla w placz. -Och, Hanra, co z nami wszystkimi bedzie? - spytala. - Zabierz mnie z powrotem do Matrassylu. -Juz wszystko bedzie dobrze - zapewnil ja brat. Popatrzyla z niedowierzaniem. Pragnela sie uwolnic od krolowej, a nie zyskac szwagierke w jej osobie. Jedli ryby, po rybach sarnine w sosie z gwing-gwinek. Pili takie wino, jakie zostalo po najezdzie krolewskiej watahy, chlodzone najlepszym lodem z Lordrar-dry. Przy stole TolramKetinet opowiadal co nieco o strasznych przejsciach Drugiej Armii w dzungli, od czasu do czasu proszac, by siedzacy przy jego siostrze Lanstatet potwierdzil jakis szczegol. Krolowa ledwie zdawala sie sluchac jednym uchem, choc dla niej snul swa opowiesc. Malo jadla, a jej przesloniete dlugimi rzesami oczy rzadko odrywaly sie od stolu. Po posilku chwycila cynowy lichtarz ze swieca i zwrocila sie do gosci: -Noc ucieka. Wskaze wam kwatery. Jestescie tu widziani milej niz moi poprzedni goscie. Lanstateta z zolnierzami zaprowadzono do izb na tylach palacu. Sartori-Irwrasz i Odi Jeseratabhar otrzymali komnate na pietrze krolowej oraz niewolnice do poslug i opatrzenia ran Odi. Po rozlokowaniu wszystkich Myrdeming-gala i TolramKetinet zostali sami w pustym westybulu. -Obawiam sie, zes zmeczona, Pani - powiedzial cichym glosem, wchodzac za nia po schodach. Nic nie odrzekla. Wspinajac sie przed nim nie zdradzala zmeczenia, lecz tlumiony wigor. W korytarzu na pietrze klepkowe okiennice stukaly o otwarte okna na powitanie rannej zorzy. Wczesny ptak odezwal sie z wiezy. Myrdem-Inggala obejrzala sie na generala z ukosa. -Ja nie mam meza, ty nie masz zony. Juz nie jestem krolowa, choc nadal 307 tak mnie tytuluja. I nie bardzo tez jestem kobieta, od kiedy tu przybylam. Kim jestem, przekonasz sie, nim noc dobiegnie konca.Z zapraszajacym gestem szeroko otworzyla drzwi swej sypialni. Przystana} niepewnie. -Na Patrzycielke... -Patrzycielka niech patrzy, na co chce patrzyc. Moja wiara spadla ze mnie tak, jak opadnie ta oto suknia. Gdy przestepowal prog, chwycila za brzeg sukni pod szyja i jednym szarpnieciem otwierajac gors pokazala mu ksztaltne piersi z sutkami w duzych ciemnych obwodkach. Zamknal za soba drzwi, wymawiajac jej imie. Oddala mu sie, przelamawszy wewnetrzny opor. Nie spali przez reszte nocy. Jej nagosc byla w ramionach TolramKetineta, jego cialo w jej ciele. W koncu doczekala sie odpowiedzi na list powierzony kapitanowi polarnemu, Ranek przyniosl klopoty, o ktorych zapomnieli podczas zespolen minionej nocy. "Zgoda" i "Dobra Nowina" nadplywaly do bezbronnej zatoki. Nadplywal Paszaratid. Mimo krytycznej sytuacji Mej a uparla sie, by miec brata przez pol godziny dla siebie; podczas jej wykladu o mizeriach zycia w Grawabagalinien general zapadl w sen. Chlusnela nan szklanke wody. Zly i na niepewnych nogach doczlapal z palacu do plazy, do krolowej. Stala w towarzystwie KaraBansity i jednej ze swych staruch, spogladajac na morze. Slonca swiecily w roznych polowach nieba, oba swiecily tym jasniej, ze niebosklonami podchodzily do nich czarne burzowe chmury. Zagle dwoch okretow lsnily w aktynicznej pozodze. "Zgoda" byla tuz-tuz, "Dobra Nowina" nie dalej niz o godzine drogi w tyle; hierogramy na jej rozpostartych zaglach widnialy jak na dloni. Na "Zgodzie" zwinieto zagle bukszprytowe, aby dac sie doscignac maruderce. Lanstatet juz pracowal ze swymi ludzmi, wyladowujac ekwipunek z "Modlitwy". -Plyna tu, niech Akhanaba ma nas w opiece! - krzyknal do TolramKetineta. -Co robi ta baba? - spytal TolramKetinet. Staruszka, sluzebnica krolowej, wieloletnia rzadczyni drewnianego palacu, pomagala zolnierzom Lanstateta w rozladunku "Modlitwy", na swoj sposob okazujac przywiazanie do krolowej. Zolnierz nad nia wytaczal beczulki prochu z pokladu na kladke. Staruszka kierowala je dalej w dol stoku, uwolniwszy drugiego zolnierza do innych zajec. -Pomaga wam, a cozes myslal? - odkrzyknela generalowi. Rozproszyl jej uwage. Kolejna beczulka turlajac sie z kladki uderzyla w ramie i przewrocila staruszke twarza w gruby zwir. Bezsilna, mimo jej protestow, zlozono kobiete na piasku przy skrzyni. Broczyla krwia z poranionej 308 twarzy. Myrdeminggala zbiegla ze skarpy, by ja pocieszyc. Kiedy uklekla przy swej starej sluzebnicy, TolramKetinet, stanawszy nad krolowa, polozyl jej dlon na ramieniu.-Swoim przybyciem sprowadzilem na ciebie klopoty, o Pani. Nie mialem takich intencji. I daremnie probuje zalowac, ze nie pozeglowalem wprost do Ottassolu. Nie odpowiadajac krolowa zlozyla glowe sluzacej na swym podolku. Staruszka miala zamkniete oczy, ale regularny oddech. -Jak powiedzialem, o Pani, mam nadzieje, ze i ty nie zalujesz, ze nie pozeglowalem wprost do Ottassolu. Podniosla zgnebiona twarz. -Hanra, ja nie zaluje tej naszej wspolnej nocy. Sama tego chcialam. Liczylam, ze sie uwolnie od Jana. Ale sie przeliczylam. Za to ja ponosze wine, nie ty. -Jestes wolna od niego. Wzial z toba rozwod, nieprawdaz? O czym ty mowisz? - Wygladal na rozzloszczonego. - Wiem, ze general ze mnie nie najlepszy, ale... -Och, przestan! - stracila cierpliwosc. - To nie ma z toba nic wspolnego. Co mnie obchodzi, ze straciles swoja zakichana armie? Ja mowie o wiezi, o swietosci uczucia, jakie laczylo dwoje ludzi przez dlugi czas... Pewne sprawy nie koncza sie na nasze zawolanie. Jan i ja... to tak, jakby nie mozna sie bylo obudzic... och, nie ma na to slow... -Jestes zmeczona - rzekl wyraznie poirytowany. - Wiem, ze kobiety zawsze sobie znajduja jakies zmartwienia. Porozmawiamy pozniej. Najpierw zajmijmy sie tym. co nam grozi. - Wskazawszy na morze przybral rzeczowy ton. - Wnoszac z nieobecnosci "Zlotej Przyjazni", odniosla zbyt wielkie uszkodzenia, aby odplynac. Admiral Jeseratabhar mowi, ze "Przyjaznia" dowodzila Diena Paszaratid. Byc moze zostala zabita, a w takim razie lo Paszaratid na pokladzie "Zgody" pala zadza zemsty. -Boje sie tego czlowieka - powiedziala Myrdeminggala. - I to nie bez powodu. - Pochylila glowe nad stara kobieta. General popatrzyl na krolowa z ukosa. -Jestem tu po to, aby cie bronic przed nim, tak czy nie? -Chyba tak - rzekla bez przekonania. - Przynajmniej twoj porucznik robi cos w tej sprawie. JandolAnganol dopilnowal, zeby drewniany palac nie mogl stawiac oporu. Lecz wysuniete w morze rafy Skaly Linien zmuszaly kazdy wiekszy statek, zwlaszcza okret wielkosci "Zgody", do przechodzenia ciesnina pomiedzy przyladkiem a Skala, co stwarzalo jakas szanse obroncom. GortorLanstatet wzmocnil na plazy swoj roboczy oddzial fagorami. Zwindowane na brzeg dwa ciezkie dziala z rufowego pokladu "Modlitwy Yadzabharu" przeciagano teraz na szczyt 309 przyladka, skad panowalyby nad zatoka. SkufBar z drugim sluzacym przybyl z noszami, by odniesc ranna staruszke z powrotem pod dach palacu i przylozyc lodowe bandaze do jej rany. Pozostawiwszy krolowa, TolramKetinet pobiegl dopomoc w wytaczaniu dzial na pozycje. Rozumial groze polozenia. Oprocz fagorow i garstki nie uzbrojonych slug sily obrony Grawabagalinien skladaly sie jedynie z druzyny jego trzynastu zolnierzy, ktorych sam przywiodl z Ordelei. Dwa podchodzace juz do zatoki sibornalskie okrety wiozly zapewne po piecdziesieciu dobrze uzbrojonych i wyszkolonych zolnierzy. "Zgoda" Paszarati-da zmienila kurs, ustawiajac sie burta na calej dlugosci do ladu. Ludzie i fagory ciagneli za liny, usilujac wytoczyc drugie dzialo na pozycje. KaraBansita z zalozonymi rekami stanal przed krolowa.-Jasnie Pani, udzielilem krolowi dobrej rady, ktora zle przyjal. Pozwolcie, ze teraz wam zaaplikuje podobna gorzka pigulke z nadzieja, ze ja lepiej przelkniecie. Wy i wasze damy powinnyscie dosiasc muslangow i nie zwlekajac odjechac w glab ladu. Smutny usmiech rozjasnil twarz krolowej. -Milo mi, Bardol, ze troszczysz sie o mnie. Ty jedz. Wracaj do zony. To miejsce stalo sie moim domem. Wiem, ze Grawabagalinien uchodzi za siedlisko starozytnych duchow tych, co polegli niegdys w bitwie. Wole przystac do cieni, niz odejsc stad. Skinal glowa. -Bywa i tak. W takim razie ja tez zostaje, Jasnie Pani. Z miny krolowej wyczytal, ze sprawil jej radosc swoja odpowiedzia. -Co sadzisz o tym mezaliansie naszego przyjaciela Ruszwena i uskuckiej damy-admirala, ni mniej, ni wiecej? - spytala znienacka. -Ona zachowuje sie spokojnie, ale to mnie wcale nie uspokaja. Chyba bezpieczniej byloby odprawic te pare. Sibornalczyk i z proznego zawsze cos naleje. Cala nasza nadzieja w chytrosci, Jasnie Pani, poza nia dosc niewiele nam pozostalo. -Kobieta sprawia wrazenie szczerze oddanej memu eks-kanclerzowi. -Jesli tak, to zdradzila sibornalska racje stanu, Jasnie Pani. A to moze dac temu lotrowi Paszaratidowi jeszcze jeden powod do wyladowania. Odprawcie ja dla bezpieczenstwa nas wszystkich. Na morzu kleby dymu spowily cala "Zgode" z wyjatkiem zagli. W chwile pozniej uslyszano huk. Kule uderzyly w wode u stop niskiego klifu. Przy drugiej salwie celowniczowie postaraja sie byc dokladniejsi. Najwyrazniej obserwator wypatrzyl manewry z dzialem na brzegu. Okazalo sie jednak, ze to byly tylko strzaly ostrzegawcze. "Zgoda" skrecila w lewo i szla prosto ku malej zatoczce. Krolowa stala osamotniona, a jej dlugie wlosy, wciaz rozpuszczone z nocy, powiewaly na wietrze. Jej gotowosc na smierc miala pewien sens. W smierci mogla znalezc najlepsze lekarstwo na swoje klopoty. Nie byla - ku swemu 310 przerazeniu - gotowa zaakceptowac TolramKetineta, mezczyzne uczciwego, lecz gruboskornego. Zla byla sama na siebie za uczuciowy dlug zaciagniety wobec generala. Prawde powiedziawszy, jego cialo, jego pieszczoty tej nocy jedynie rozbudzily w niej gleboka tesknote za Janem. Poczula sie jeszcze bardziej osamotniona niz przedtem. Ponadto z melancholijna bezstronnoscia wrozyla Janowi samotnosc. Mogla byla ja ukoic, gdyby sie wykazala wieksza dojrzaloscia.Monsunowy deszcz podzielil morze na zatoki ciemnosci i ukosne slupy swiatla. Pierwsze strugi ulewy kosily ton. Chmury zeszly jeszcze nizej. "Dobra Nowina" niemal zniknela w pomroce. A samo morze - spojrzawszy na nie Myrdeminggala zobaczyla, ze morze zmarszczylo sie od jej wodnych przyjaciol. To, co brala za zbita fale, bylo klebowiskiem ich cial. Lecaca jak na skrzydlach ulewa sieknela krolowa kroplami po twarzy. Za chwile wszyscy przebijali sie przez potoki deszczu. Dzialo ugrzezlo kolkami w blocie. Jakis zolnierz klnac padl przy nim na kolana. Wszyscy kleli i pokrzykiwali. Gdyby mialo lac dluzej, przemoklby lont w dziurkowanym cylindrze ochraniacza. Zgasla nadzieja na ustawienie dziala do skutecznego strzalu. Wiatr zmienil kierunek ze sztormem. Pchal "Zgode" do zatoki. Okret znalazl sie na wysokosci Skaly Linien, gdy do akcji przystapily delfiny. Ruszyly w zwartym szyku, razem poczet i legion. Zablokowaly przesmyk wlasnymi cialami. Na wpol oslepieni ulewa marynarze ze "Zgody" wrzeszczeli, pokazujac sobie mrowie grzbietow wokol burt okretu. Wygladalo to tak, jak gdyby zeglowali po czarnym polyskliwym bruku. Delfiny lawa wparly sie mocno w drewniany kadlub. "Zgoda" trzeszczala, zwalniajac. Krzyknawszy z podniecenia, niepomna wszelkich smutkow, Myrdeminggala wbiegla w morze. Klaszczac w dlonie i krzyczac zagrzewala swych obroncow do walki. Piasek i sol ciely ja po lydkach, wdzierajac sie pod suknie. Krolowa dala nura w powrotny prad przyboju. Nawet TolramKetinet nie smial pojsc w jej slady. Nad nia majaczyl ksztalt okretu i deszcz smagal fale. Jeden z wodnych wasali podniosl sie z wod i chwycil ja zebami za rabek sukni, jak gdyby oczekiwal tu krolowej. Poznajac starszego ranga czlonka wysokiego dworu, zawolala nan po imieniu. W lawinie delfinich tonow zlowila wiadomosc: ma sie trzymac z daleka, bo ja porwa jakies ogromnosci - nie mogla ustalic natury swych porywaczy. Cos w najglebszych czelusciach otchlani juz chwycilo jej won. Nawet krolowa krolowych poczula strach na te wiadomosc. Poplynela do plazy, przez cala droge eskortowana przez wodnego przyjaciela. Zniknal w kipieli, gdy juz stala na piasku, kurczowo przytrzymujac zmoczona suknie. "Zgoda" na dobre uwiezia ledwie o kilka dlugosci okretu od krolowej i jej swity na brzegu. Karake od plazy dzielily delfiny, oba dwory i legion, glowa przy glowie. W strumieniach szalejacej ulewy krolowa rozpoznala wyniosla sylwetke lo Paszaratida - a on rozpoznal krolowa. Stal wysoki i grozny na zalanym 311 pokladzie, czarnobrody, w kurcie z zaglowego plotna rozpietej mimo deszczu i w czapce nasunietej na czolo. Spojrzal na krolowa i przystapil do dzialania. W garsci trzymal harpun. Wspiawszy sie na porecz nadburcia, chwycil druga reka za wante i tak wychylony klul wode raz za razem. Przy kazdym dzgnieciu grot harpuna splywal czerwienia. Morze zagotowalo sie piana. Paszaratid dziobal i dziobal bez opamietania.Przesadni marynarze uwazaja delfina za swiete stworzenie. Ten zausznik duchow toni, zdaniem zeglarzy, nie czyni krzywdy nikomu. Ale kto skrzywdzi delfina, ten naraza wlasne zycie na smiertelne niebezpieczenstwo. Paszaratida otoczyli rozjuszeni zeglarze. Wyrwali mu z reki i precz cisneli harpun. Swiadkowie z brzegu widzieli, jak Paszaratid, zajadle walczac, zostal powalony na poklad i jak zolnierze nadbiegli i wydarli go z lap marynarzy. Bojka trwala przez jakis czas. Wodni wasale krolowej z powodzeniem zagrodzili wejscie do Grawabagalinien. Szkwal byl u szczytu. Wysokie grzywacze z furia roztrzaskiwaly sie na plazy. Tryumfalnie krzyczaca krolowa z rozwianymi wlosami i potargana suknia wygladala jak niegdys jej matka. Szalona Szannana, az TolramKetinet odciagnal Myrdeminggale w obawie, by znow nie skoczyla w fale. Piorun przeswietliwszy blyskawica trzewia burzy uderzyl, poprzedzajac grzmot. Chmura niczym plachta niesiona wiatrem odkryla sylwetke "Dobrej Nowiny" wsrod nagle wysrebrzonych wod. Z zatoki wyplynal sznur delfinow, wyraznie zmierzajac pod "Dobra Nowine", jak gdyby cos je tam przyzywalo. Odmety kipialy. Kotlowala sie ton wokol loradzanskiej karaweli. Zebrani na brzegu przysiegali pozniej, ze sie gotowala. Cos ubijalo morze na piane, przelotnie migajac w kotlowisku. Wtem jakies cielsko wyroslo z wod, strzasajac fale z glowy i wciaz rosnac i rosnac, dopoki nie zawislo ponad masztami "Dobrej Nowiny". Mialo slepia. Mialo ogromna progeniczna morde i wasy jak wijace sie wegorze. Z fal wylazily wciaz nowe grube luskowate sploty tego czegos, grubsze niz tulow czlowieka. Nawalnica byla temu zywiolem. Splotow przybywalo. Wychynal drugi potwor, rozjuszony, sadzac po predkich wymachach glowy. Unioslszy sie na ksztalt olbrzymiego weza nagle uderzyl w fale i skryl leb pod woda, a pozostawione na powierzchni dlugie sploty polyskiwaly w deszczu. Ponownie wynurzajac leb rozhustal "Dobra Nowine". Oba potwory rozpoczely wspolne harce. Na nic nie baczac w swych ohydnych igraszkach, wily sie na wodzie. Smagniecie ogona trafilo burte karaweli, gruchoczac klepki poszycia i grube dybie. Po czym obie bestie zniknely tak samo nagle, jak przybyly. Ton zamknela sie nad nimi. Na chwile usluchaly wezwan delfinow, a teraz odeszly w swoje glebiny oceanu. Te wielkie stworzenia, rzadko jawiace sie ludzkim oczom, wspoltworzyly cykl rozwojowy zywych istot, przystosowany do wielkich por Wielkiego Roku Helikonii. W swej obecnej postaci olbrzymie weze morskie byly bezplciowe. Okres ich szalonej pasji rozrodczej dawno przeminal. Jako skrzydlate smoki 312 spedzily wowczas stulecia na glodowych godach, zywiac sie jeno prokreacja. Niczym ogromne wazki igraly w gromadzie pobratymcow ponad dwoma samotnymi biegunami planety, nie majac ani wrogow, ani chociazby swiadkow. Z nadejsciem Wielkiego Lata powietrzne istoty migrowaly nad poludniowe morza, a zwlaszcza nad Morze Orlow, gdzie widok ich musial natchnac jakichs niezbyt mocnych w ornitologii i od dawna juz niezyjacych wilkow morskich do nadania tej nazwy bezimiennemu oceanowi. Na dalekich wyspach, takich jak Ubogata i Lordrary, stworzenia zrzucily skrzydla. Na brzuchach wpelzly do slonej toni, w ktorej wydaly na swiat mlode. Lato uplywalo olbrzymom w morzach. W koncu wielkie cielska mialy ulec rozkladowi, stajac sie zerem assatassow i innych mieszkancow morz. Zarloczne mlode znano pod nazwa rybosmoczkow. W ogole rybami nie byly. Pierwsze chlody dlugiej zimy pobudzaly rybosmoczki do wyjscia na lad i przybrania jeszcze innej postaci, znanej pod jakze nienawistnym imieniem wija Wutry.Para morskich wezy w ich dzisiejszym aseksualnym stadium przystapila do godowych harcow pod wplywem wspomnienia odleglej przeszlosci. Delfiny podsunely im to wspomnienie w postaci sladow woni pozostalej po kapieli krolowej krolowych podczas menstruacji. W balamutnej goraczce potwory oplataly sie cialami, lecz zadna moc nie mogla przywrocic tego, co odeszlo bezpowrotnie. Upiorne zjawy zabily wszelka ochote do walki w sercach ludzi na pokladach,,Zgody" i,,Dobrej Nowiny". Grawabagalinien bylo nawiedzone. Napastnicy nie mieli juz zadnych watpliwosci. Oba okrety postawily wszystkie posiadane zagle i uciekly ze szkwalem na wschod. Odeszly delfiny. Tylko fale szalaly, lamiac wysokie czola na Skale Linien, a ich huk niosl sie po calej plazy. Czlowieczy obroncy Grawabagalinien w strugach deszczu wrocili do drewnianego palacu. Palacowe komnaty dudnily niczym bebny pod nawalnica monsunowej ulewy. Tony stale sie zmienialy, w miare jak ulewa to slabla, to znow przybierala na sile. W wielkim westybulu odbywala sie narada wojenna pod przewodnictwem krolowej. -Po pierwsze, powinnismy miec jasnosc, z jakim czlowiekiem sie potykamy - rzekl TolramKetinet. - Kanclerzu Sartoriirwrasz, powiedz nam, co wiesz o lo Paszaratidzie, tylko prosze mowic na temat. Przygladziwszy lysine Sartoriirwrasz wstal, klaniajac sie Jej Krolewskiej Mosci. Zaiste niewiele mial do powiedzenia, a to, co mial, bylo malo przyjemne. Przeprosil za rozdrapywanie starych ran, lecz przyszlosc zawsze sie laczyla z przeszloscia w sposob niemozliwy do przewidzenia nawet dla najmedrszych sposrod madrych. Moglby podac jako przyklad... Pochwyciwszy spojrzenie Odi Jeseratabhar przystapil do tematu, garbiac sie, jak gdyby bral na plecy ciezkie 313 brzemie. W matrassylskich latach do obowiazkow kanclerza nalezala znajomosc sekretow dworu. Brat krolowej, nieodzalowanej pamieci JeferalOboral, przed smiercia odkryl, ze Paszaratid, natenczas ambasador swego kraju, cieszy sie wzgledami mlodej panienki, dziewczyny z ludu, ktorej matka prowadzi dom schadzek. Sam kanclerz dowiedzial sie od YarpalAnganola, ze Paszaratid znalazl sposob na podgladanie golej krolowej. Ten czlowiek to lajdak, chutliwy i zuchwaly, i tylko zona trzymala go w ryzach, ale zony przypuszczalnie juz nie ma wsrod zywych. Ponadto kanclerz pragnal powtorzyc pogloske - byc moze wiecej niz pogloske - zaslyszana od przewodnika zwanego Marszruterem, z ktorym sie zaprzyjaznil w czasie podrozy przez pustynie Sibornalu, pogloske, ze to lo Paszaratid zamordowal brata krolowej.-Wiem, ze tak bylo - powiedziala Myrdeminggala, ucinajac sprawe. - Mamy wszelkie powody, by uwazac lo Paszaratida za niebezpiecznego czlowieka. Wstal TolramKetinet. Przybieral wojskowe pozy i mowil z kwiecistymi ozdobnikami, zerkajac na krolowa i sprawdzajac, jak odbiera jego wystapienie. Powiedzial, ze obecnie maja jasnosc, ze Paszaratida nalezy sie bardzo obawiac. Nalezalo przyjac logiczne zalozenie, ze lotr dowodzi "Zgoda" i ze dzieki swym stosunkom moze zmusic kapitana "Dobrej Nowiny" do posluszenstwa. On, TolramKetinet, dokonal oceny militarnej sytuacji z punktu widzenia przeciwnika i przewiduje, ze Paszaratid podejmie nastepujace kroki. Po pierwsze... -Prosze sie streszczac, bo ten gosc zaskoczy nas tu przy stole - przerwal KaraBansita. - Nie watpimy, ze jest pan rownie wielkim oratorem, jak generalem. Z niezadowolona mina TolramKetinet oznajmil, ze Paszaratid nie zdecyduje sie na zdobywanie Ottassolu w dwa okrety. Najlepszym dlan wyjsciem bedzie pojmanie krolowej i w ten sposob zmuszenie Ottassolu do kapitulacji. Nalezy przyjac, ze Paszaratid wyladuje gdzies na wschod od Grawabagalinien, gdziekolwiek znajdzie dostep do brzegu. Wowczas poprowadzi swoje wojsko na Grawabagalinien. On, TolramKetinet (mowiac to, walnal sie w piers), oswiadcza, ze musza natychmiast przygotowac sie do obrony przeciwko temu spodziewanemu atakowi od strony ladu. Osobie krolowej nic nie grozi pod jego opieka. Po ogolnej dyskusji krolowa wydala polecenia. Przy pierwszych jej slowach zaczelo kapac z sufitu na stol. -Skoro woda jest mym zyciolem, nie moge sie uskarzac na przecieki w dachu - zauwazyla krolowa. Myrdeminggala orzekla, ze nalezy wzniesc umocnienia na obwodzie palacowego terenu i ze general winien sporzadzic inwentarz wszelkiej dostepnej broni i srodkow obronnych, nie zapominajac o uzbrojeniu "Modlitwy Yadzabharu". Zwrociwszy sie do Sartoriirwrasza, nakazala jemu i Odi Jeseratabhar natychmiast opuscic palac. Mogli wziac trzy mustangi ze stajni. 314 -Jestes laskawa, o Pani - rzekl Sartoriirwrasz, aczkolwiek jego mysie oblicze mowilo cos przeciwnego. - Ale czy mozesz nam darowac?-Moge, jesli twoja towarzyszka utrzyma sie w siodle. -Nie sadze, by sie utrzymala. -Ruszwen, moge ci darowac tak, jak darowal ci Jan. Tys mu doradzil plan rozwodu, nieprawdaz? Jesli chodzi o twoja nowa malzonke, to o ile wiem, ona jest czy tez byla bliska przyjaciolka tego nikczemnika lo Paszaratida. Zapomnial jezyka w gebie. -Jasnie Pani, wiele bylo klopotow... Wiele spraw natury politycznej wchodzilo w gre. Bralem pieniadze za popieranie krola. -Zwykles byl twierdzic, ze popierasz prawde. Machinalnie grzebal w swym czarfralu, jak gdyby szukal tredowniczki, w koncu powrocil do gladzenia bokobrodow. -Te dwie role czasami sie pokrywaja. Wiem, ze Wy i krol z dobroci serca byliscie oredownikami fagorow w naszym krolestwie. A fagory sa glowna przyczyna wszystkich ludzkich klopotow. Mamy okazje pozbyc sie ancipitow latem, kiedy jest ich malo. A my latem swarzymy sie miedzy soba i jestesmy jak najdalsi od uznania ich za najwiekszego wroga czlowieka. Zapewniam was. Pani, ja zglebilem takie ksiegi, jak Thribriatade Braksta, i dowiedzialem sie... Patrzyla na niego nie bez przychylnosci, ale w tej chwili podniosla dlon. -Dosc, Ruszwen! Bylismy przyjaciolmi, lecz nasze zycie sie zmienilo. Odejdz w pokoju. Nieoczekiwanie obiegl stol i chwycil jej dlon. -Odejdziemy, odejdziemy! W koncu przywyklem do okrutnego traktowania. Ale spelnij jedna prosbe przed naszym odejsciem... Z pomoca Odi odkrylem cos o zywotnym znaczeniu dla nas wszystkich. Pojdziemy daleko, az do Oldorando, i przedstawimy nasze odkrycie Swietemu CSarrowi w nadziei, ze zasluzymy tym na nagrode. Moze ucieszy to Pani uszy, ze tym samym zdyskredytujemy Waszego eks-malzonka... -Jaka masz prosbe? - przerwala ze zloscia. - Ostatnia, dobrze? Mamy wazniejsze sprawy. -Prosba wiaze sie z odkryciem, Jasnie Pani. Za naszych wspolnych szczesliwych czasow w matrassylskim palacu mialem zwyczaj czytania Waszej malej corce. Bylo, minelo. Pamietam jedna urocza ksiazeczke Tatry. Czy pozwolisz mi zabrac te ksiazeczke ze soba do Oldorando? Myrdeminggala zdusila cos pomiedzy smiechem a krzykiem. -My tutaj staramy sie przygotowac do obrony przed atakiem z ladu, a ty pragniesz sobie poczytac dziecinna bajeczke! Prosze bardzo, mozesz zabrac ksiazke, jesli o mnie chodzi - a potem wynos sie z palacu, zabierajac ze soba ten twoj bez przerwy mielacy jezyk. 315 Ucalowal jej dlon. Wycofujac sie do drzwi, rzekl z szelmowskim usmieszkiem do Odi u swego boku:-Deszcz przechodzi. Nie boj sie, wkrotce bedziemy daleko od tych niegoscinnych progow. Krolowa cisnela za nim lichtarzem. Do jednej sciany palacu przylegal rozlegly ogrod, w ktorym rosly ziola i owocowe krzewy. Byla tam tez zagroda dla swin, koz, kur i gesi. Za zagroda stal szereg koslawych drzew. Niskie, porosle trawa szance biegly za drzewami skrajem bagnistych gruntow na wschodzie - w stronie, z ktorej nadejdzie Paszaratid ze swym oddzialem, jesli nadejdzie. Dokladnie zbadawszy teren TolramKetinet i Lanstatet doszli do wniosku, ze musza wykorzystac te stara linie umocnien. Rozwazali ewakuacje Grawabagali-nien na pokladzie okretu. Ale "Modlitwe" niefachowo zakotwiczyli. Podczas sztormu ulegla uszkodzeniu i nie bardzo byla zdatna do zeglugi. Z okretu wyladowano wszystko, co nadawalo sie do uzytku. Dluzsze belki poszly na budowe pomostu-czatowni w koronie najwiekszego z drzew. Kiedy ziemia obeschla po ulewie, czesc fagorow zatrudniono przy sypaniu obronnych przed-piersi na szczycie szancow. Pozostale zagnano do kopania fos. Na te pelna ruchu scene natkneli sie Sartoriirwrasz i Odi Jeseralabhar po opuszczeniu palacu. Jechali na muslangach gesiego, trzeci, ostatni mustang dzwigal ich bagaze. Dostrzeglszy KaraBansite, ktory nadzorowal kopanie fos, Sartoriirwrasz sciagnal wodze. -Musze sie pozegnac z mym starym przyjacielem - powiedzial zsiadajac. -Wracaj szybko - ostrzegla Odi. - Przeze mnie nie masz tu zadnych przyjaciol. Kiwnal glowa i prostujac ramiona podszedl do astrologa. KaraBansita zajmowal sie skrawkiem bagnistej ziemi i paroma ryjacymi w niej fagorami. Podniosl wzrok, a widzac Sartoriirwrasza zrazu sposepnial na nalanej twarzy, lecz po chwili, jak gdyby nie wytrzymujac wewnetrznego podniecenia, usmiechnal sie szeroko. Zaprosil przyjaciela gestem. -Tutaj jest przeszlosc... te szance sa czescia starozytnych fortyfikacji. Fagory odslaniaja zreby legendy, ktora staje sie cialem... Poprowadzil Sartoriirwrasza do swiezo wykopanej jamy. Przykleknal na skraju dolu, nic sobie nie robiac z bulgotliwego blota. Spod darni na glebokosci ramienia wyzieralo z torfu cos, co Sartoriirwrasz poczatkowo wzial za podeptany stary czarny worek. Zobaczyl: ze to jest, a raczej ze to kiedys bylo czlowiekiem. Trup lezal wyciagniety na lewym boku. Krotki skorzany kaftan i buty wskazywaly, ze to trup dawnego zolnierza. Spod rozplaszczonych zwlok wystawal kawalek rekojesci miecza. Ciezar mszaru wycisnal makabryczny 316 usmiech w profilu twarzy o ustach znieksztalconych przez wybicie zebow. Cialo bylo barwy glebokiego polyskliwego brazu. Odkrywano dalsze zwloki. Fagory bez oznak zainteresowania odgarnialy torf palcami. Wylonil sie drugi zmumifikowany zolnierz ze straszliwa rana w piersi. Rysy twarzy mial ostre, jak gdyby wyrysowane olowkiem. Wgniecione galki oczae nadawaly im wyraz melancholijnej rezygnacji. Piwniczna won ziemi przyprawiala Sartonirwrasza o mdlosci.-Zachowali sie w borowinie - powiedzial. - To pewnie zolnierze polegli podczas bitwy albo jakiejs burdy. Moga miec ze sto lat. -O wiele wiecej - rzekl KaraBansita, wskakujac do wykopu. Z szeregu przedmiotow, ktore Sartoriirwraszowi wygladaly na kamienie, astrolog wybral i podniosl jeden do oczu. -Oto co prawdopodobnie usmiercilo przyjaciela z wybitymi zebami. To nasiono drzewa radzababy, twarde jak zelazo. Moze zostalo wypalone i dlatego nigdy nie wzeszlo. Ponad szesc stuleci minelo od wiosny, kiedy radzababy wydawalo swoje nasiona. Napastnicy uzyli nasion jako pociskow do dzial. Tu wlasnie stoczono legendarna bitwe pod Grawabagalinien. Natrafilismy na to pobojowisko, bo akurat znow nam potrzebne pole bitwy. -- Nieszczesnicy! -Oni? Czy my? Odszedl w drugi koniec rowu. Przy trupie czlowieka z rana piersi lezal czesciowo odkopany fagor. Pysk mial sczernialy, siersc tak skoltuniona i zrudzia-la od bagiennej wody, ze wygladala na sprasowany torf. -Widzisz, jak nawet wowczas ludzie i fagory walczyli i umierali ramie w ramie. Sartoriirwrasz prychnal ze wstretem. -Rownie dobrze mogli walczyc ze soba. Nie masz dowodu ani na jedno, ani na drugie. -Jedno jest pewne, ze to zly omen. Nie chcialbym, aby krolowa ich zobaczyla. Ani TolramKetinet. On sam jest rzadki, niczym to gowno. Lepiej bedzie, jak przysypiemy trupy. Sartoriirwrasz zabral sie do odejscia. -Nie wszyscy ukrywamy nasze odkrycia, przyjacielu. Posiadana przeze mnie informacja, kiedy ja odkryje przed wladzami Pannowalu, wznieci Swieta Wojne przeciwko ancipitalnej rasie jak Kampanniat dlugi i szeroki. KaraBansita utkwil w nim domyslne spojrzenie swych ponurych, krwia nabieglych oczu. -I dostaniesz zaplate za wzniecenie tej wojny, co? Zyj i daj zyc innym, oto moja dewiza. -Tak, twoja dewiza, Bardol, ale nie fagorow. Rozmnoza sie i wybija nas do nogi, jesli nic nie zrobimy. Gdybys na wlasne oczy widzial stada flamburow... 317 -Nie unos sie gniewem. Gniew zawsze przysparza klopotow... Czas mi wracac do roboty. Pewnie setki trupow leza tu w ziemi. Sartoriirwrasz mocno zaplotl ramiona na piersi.-Darzysz mnie niechecia, jak krolowa - rzekl. KaraBansita powoli wylazl z rowu. -Jej Krolewska Mosc obdarzyla cie tym, o co poprosiles, ksiazka i trzema muslangami. - Przygryzlszy kostke palca zebami swidrowal wzrokiem przyjaciela. -Skad w tobie tyle do mnie wrogosci, Bardol? Zapomniales o dniach, gdy jako mlodziency obserwowalismy przez twoja lunete fazy przelatujacego nad nami Kaidawa? I na ich podstawie wywiedlismy kosmiczne geometrie, w jakich zyjemy? -Ja nie zapominam. Ty wszelako przybyles z sibornalskim admiralem, zawzietym wrogiem Borlien. Krolowej grozi smierc, a krolestwu rozpad. Nie kocham JandolAnganola ani fagorow, jednak zycze im przetrwania, aby ludzie mogli dalej spogladac przez lunety. Rozwal krolestwo, co oboje, ty i ona, chcecie zrobic, a rozwalisz lunety. - Ze wzruszeniem ramion i z rozgoryczona mina spojrzal pomiedzy drzewami w kierunku morza. - Widziales, jak Kiwazja, niegdys znaczacy osrodek kultury, rodzinny dom wielkiego YarapRombry, zostala bezceremonialnie starta z powierzchni ziemi. Stara niesprawiedliwosc moze sluzyc rozkwitowi kultury lepiej niz nowa. To wszystko, co mam do powiedzenia. -To jest obrona twojego wlasnego trybu zycia. -Zawsze bede stawal w obronie mojego wlasnego trybu zycia. Wierze wen. Nawet gdyby to oznaczalo stawanie z bronia w reku. Jedz, zabieraj te kobiete i pamietaj, ze Sibornalczyk i z proznego zawsze cos naleje. -Dlaczego tak mnie traktujesz? Jestem ofiara. Wloczega... wygnancom. Dzielo mojego zycia jest zniszczone. Moglbym byc YarapRombrem mej epoki... Jestem niewinny. KaraBansita pokrecil wielka glowa. -W twoim wieku niewinnosc jest zbrodnia. Odejdz ze swa dama. Jedz i szerz swa trucizne. Popatrzyli na siebie wyzywajaco. Sartoriirwrasz westchnal, KaraBansita z powrotem wlazl do wykopu. Sartoriirwrasz wrocil do czekajacej nan Odi Jeseratabhar i wierzchowcow. Bez slowa, ze lzami w oczach, dosiadl mustanga. Odjechali na polnoc szlakiem wiodacym do Oldorando. JandolAnganol ze swoja swita przemierzal ten szlak zaledwie pare dni temu, podazajac do miasta zamordowanej, niedoszlej oblubienicy krolewskiej. XIX. OLDORANDO Oba slonca laly promienie z bezchmurnego nieba, topiac stepy w jasnosci. Krol JandolAnganol, Orzel Borlien, znowu sie radowal pobytem na lonie natury. Radowal sie inaczej niz zwykly smiertelnik. Swa radosc wyrazal przede wszystkim w dlugich marszach i krotkich odpoczynkach. Nie byl tym uradowany posel CSarra, zniewiescialy Alam Esomberr.Krol ze swa gwardia i orszakiem duchownych ciagnal na Oldorando od poludnia jedna z pradawnych Drog Pielgrzymich, ktore przecinajac miasto wiodly dalej do Swietego Pannowalu. Oldorando rozlozylo sie na rozstajach Kampanniatu. Wedrowny szlak fagorzy i liczne ukty madiskie biegly na wschod i na zachod tuz obok miasta. Starozytny trakt solny wil sie na polnoc od Ouzints i jeziora Dorzin. Na zachodzie lezalo Kace - parszywe Kace, ojczyzna zbojow, rzemieslnikow, wloczykijow i lotrow; na poludniu lezalo Borlien - przyjazne Borlien, ojczyzna nastepnej plejady lotrow. JandolAnganol ciagnal krajem bedacym - podobnie jak jego wlasny - w stanie wojny z barbarzyncami. Wojna pomiedzy Oldorando a Kace wybuchla z powodu tak niedolestwa krola Sayrena Stunda, jak i wrednosci Kacenczykow. Wobec upadku Drugiej Armii JandolAnganol zawarl - przez wszystkich uwazany za tchorzliwy - pokoj z klanami kacenskich gorali, slac im kosztowne dary w postaci zboz i tredowniczki w celu przypieczetowania zawieszenia broni. Dla Kacenczykow pokoj byl sprawa marginalna; od dawna przywykli do walk na smierc i zycie. Ale teraz kazdy najzwyczajniej zawiesil swoja kusze na drzwiach w chalupie i wszyscy wrocili do tradycyjnych zajec. Obejmowaly one myslistwo, krwawe wendety, garncarstwo - lepili doskonale garnki, ktore wymieniali z Madisami na kobierce - zlodziejstwo, kopalnictwo szlachetnych kamieni i pedzenie wlasnych koscistych bab do roboly. Jednakze wojna z Borlien, aczkolwiek nieregularna, zaszczepila w klanach nowe poczucie wspolnoty. Jakims cudem poniechawszy wasni podczas hucznych obchodow zwyciestwa - kiedy to zbozowy haracz JandolAnganola zostal przetworzony w plynniejsze 319 dobra - wszystkie najpotezniejsze kacenskie klany jednoglosnie okrzyknely olbrzymiego zabijake Skrumppabowra kacenskim suzurenem. W swoistym gescie dobrej woli z okazji pomyslnej elekcji Skrumppabowr kazal wymordowac, czyli "zakolkowac" wedle miejscowego okreslenia, wszystkich Oldorandczykow zyjacych na kacenskiej ziemi. Nastepnym przedsiewzieciem suzerena byla odbudowa sieci irygacyjnej i wiosek na poludniowym wschodzie, zniszczonych w wyniku dzialan wojennych. W tym celu namawial ancipitow z Randonanu, Quain i Oldorando, by przybywali do Kace. Za prace gwarantowal im uwolnienie od halali srozacych sie w Oldorando. Jako poganie, Kacenczycy nie widzieli zadnego powodu do przesladowania fagorow dopoty, dopoki zachowuja sie one przyzwoicie i nawet nie spogladaja na Kacenki.JandolAnganol z zadowoleniem dowiadywal sie o tych wydarzeniach. Utwierdzily go one w przekonaniu, ze jest dobrym dyplomata. Z mniejszym zadowoleniem dowiadywali sie o nich poborcy. Poborcy byli rycerzami Swietego Cesarstwa Pannowalu, kasta o koligacjach w wysokich sferach pannowalskiej stolicy. Plotka glosila, ze sam Kilander IX za mlodych lat byl poborca. Szwadron kawalerii poborcow dokonal smialego wypadu z Miasta Oldorando, najezdzajac Akace, nedzna gorska osade, ktora sluzyla klanom za stolice, i jednej nocy wyrzynajac ponad tysiac nowo przybylych fagorow razem z garstka Kacen-czykow. Okazalo sie, ze od tego sukcesu blizej do kleski niz do zwyciestwa. W drodze do domu poborcy, ktorych czujnosc uspily rezultaty rajdu, wpadli w zasadzke klanow Lorda Skrumppabowra i sami z kolei zostali wyrznieci, czesto z wyszukanym okrucienstwem. Do Oldorando powrocil z wiescia tylko jeden poborca, bardziej martwy niz zywy. Mial cienka bambusowa zerdz wbita w odbyt; jej drugi zastrugany koniec sterczal mu zza obojczyka nad prawym ramieniem. Zostal zakolkowany. Relacje o tym bestialstwie doszly krola Sayrena Stunda. Krol oglosil swieta wojne z barbarzyncami i wyznaczyl cene za glowe Skrumppabowra. Odtad po obu stronach lala sie krew, lecz wiecej po stronie oldorandzkiej. Polowa armii Oldorando, w ktorej nie mogly sluzyc fagory, trwonila obecnie sily na forsowne marsze daleko od domu, wsrod gaszczy prosienozki obficie porastajacej stoki kacenskich wzgorz. Krol szybko stracil zainteresowanie walkami. Po zamordowaniu jego starszej corki, Simody Tal, zamknal sie w murach palacu i rzadko pokazywal ludziom na oczy. Ozywil sie na wiesc o pochodzie JandolAnganola, a i to jedynie pod wplywem wspolnych nalegan doradcow, swej madiskiej krolowej i pozostalej przy zyciu corki, Milui Tal. -Jak mamy zabawic tego wielkiego krola, Sayrenie moj najukochanszy? - spytala krolowa Bathkaarnitka swym spiewnym glosem. - Takie jestem nieboze, taki kwiat i taka kulawa. Kulejacy kwiat. Czy chcesz, abym mu zaspiewala moje piosnki o Podrozy? -Mnie osobiscie nic nie obchodzi ten czlowiek. Brak mu kultury - 320 powiedzial malzonek. - Jandol sprowadzi swoja fagorza gwardie, bo nie stac go na zold dla prawdziwych zolnierzy. Skoro mamy znosic te paskudy w naszej stolicy, to moze one nas zabawia zwierzecymi sztuczkami.Klimat Oldorando byl upalny i wyczerpujacy sily. Rudyjonnik ocknal sie z dlugiej drzemki. Siarkowy tuman czesto zasnuwal niebo. Flagi, ktore krol kazal wywiesic na powitanie borlienskiego kuzyna, martwo zwisaly w nieruchomym powietrzu. Krolem Borlien tymczasem miotal goraczkowy niepokoj. Wieksza czesc tennera pochlonal marsz z Grawabagalinien, poczatkowo przez lessowe pola uprawne, pozniej przez bezludne okolice. Dla JandolAnganola nie bylo dosc szybkiego tempa. Nie narzekala tylko Pierwsza Gwardia Fagorza. Zle wiesci wciaz docieraly do marszowej kolumny. W calym krolestwie szerzyl sie nieurodzaj i glod, widoczny na kazdym kroku. Druga Armia nie zostala po prostu pobita - ona miala wcale nie wyjsc z randonanskiej dzungli. Nieliczni niedobitkowie chylkiem przemykali sie do wlasnych domostw, poprzysiaglszy, ze juz nigdy nie zostana zolnierzami. Ocalale fagorze bataliony zniknely w ostepach. Wiesci ze stolicy nie byly bardziej pocieszajace. Zausznik JandolAnganola, arcykaplan BranzaBaginut, pisal, ze Matrassyl jest w stanie wrzenia, a baronowie groza rokoszem i rzadami skritiny. Krol winien czym predzej podjac zdecydowane kroki. Orzel upajal sie marszem, lubil zyc tym, co upoluje po drodze, kochal wieczorne biwaki i nawet mu nie przeszkadzaly dni oslepiajace slonecznym blaskiem, z dala od przybrzeznych monsunow. Jak gdyby czerpal przyjemnosc z duchowych rozterek. Twarz krolowi wychudla, zrobila sie bardziej zacieta, wyrazniej nieobliczalna. Alam Esomberr nie podzielal krolewskiego entuzjazmu. Wychowany w ojcowskim domu, w podziemnych labiryntach Pannowalu, cierpial pod golym niebem i buntowal sie przeciwko forsownemu tempu marszu. Wymuskany posel Swietego C'Sarra w koncu zarzadzil postoj wiedzac, ze moze liczyc na poparcie swej utrudzonej swity. Byl poldzien i miesiste jaskrawe kwiaty otworzyly kielichy wsrod splowialych traw, wabiac polmroczne cmy. Jakis ptak pilowal dwie nutki trelu. Lessowe pola pozostaly w tyle, a wokol ciagnely sie nieuprawne torfowiska, na ktorych biedowalo ledwie kilka wiosek. Poselska swita znalazla ochlode w cieniu olbrzymiej dennissony, posrod szeptow jej listowia na wietrze. Dennis-sona rozrosla sie w mnostwie pni, mlodych i starych, wspartych niedbale - niczym sam Esomberr - na sekatych lokciach i plozacych sie na wszystkie strony. -Co cie tak goni, Jandol? - spytal Esomberr. - Po co ten pospiech, jesli nie dla samej ohydy pospiechu? Innymi slowy, cos lepszego czeka cie w Oldo- 2] Lato Helikomi 321 rando niz to, cos przekreslil w Grawabagalinien? - Wyciagnal nogi i podniosl rozbawiony wzrok na oblicze krola.JandolAnganol przykucnal tuz obok, kiwajac sie na palcach stop. Zlowiwszy nikly aromat dymu rozgladal sie, szukajac zrodla woni. Ciskal kamykami w ziemie. Gromadka krolewskich dowodcow, zbrojmistrz krolewski i kapitanowie stali opodal wsparci na swych laskach. Niektorzy palili tredowniczki; jeden draznil sie z Julim, poszturchujac mlodka laska. -Musimy jak najszybciej dotrzec do Oldorando. - Ton krola ucinal wszelkie dyskusje, lecz Esomberr nie ustepowal. -Sam mam wielka ochote zawitac do tej nieco obskurnej metropolii, chocby tylko po to, by za wszystkie czasy wymoczyc sie w jednym z jej slawnych goracych zrodel. Co nie znaczy, ze mam ochote biec tam przez cala droge. Inny z ciebie czlowiek niz za naszych pannowalskich dni, Jandol... juz nie taki figlarz, bez obrazy... Krol ciskal kamykami z wieksza sila. -Borlien potrzebuje przymierza z Sayrenem Stundem. Astrolog, ktory mi podarowal trojczasowy zegarek, Bardol KaraBansita, powiedzial, ze nie mam po co lezc do Oldorando. Wtedy to ogarnela mnie pewnosc, ze musze tam isc. Poparl mnie moj ojciec. Jego ostatnie slowa - kiedy konal w mych ramionach - brzmialy: "Idz do Oldorando". Od kiedy ten duren TolramKetinet wytracil cala swa armie, pozostalo mi juz tylko przymierze z Oldorando. Losy Borlien i Oldorando zawsze byly powiazane. Ostatni kamyk rzucil z taka gwaltownoscia, jakby chcial zlamac wszelki opor. Esomberr milczal. Uskubnal i gryzl zdzblo trawy, nagle oniesmielony spojrzeniem krola. Po chwili JandolAnganol zerwal sie, stajac na szeroko rozstawionych nogach. -Oto i stoje. Depcze ziemie, a moce ziemi wypelniaja moje cialo. Jam jest z borlienskiej ziemi. Jam jest sila przyrody. - Wzniosl rece z rozczapierzonymi palcami. Nie opodal przy swych rusznicach porozkladaly sie fagory niby niezgrabne woly zapatrzone w dal. Kilka myszkowalo pod kamieniami, zjadajac pedraki lub kupolki. Niektore zamarly jak skamieniale, czasami tylko ruchem glowy lub uchem opedzajac sie od much. W cieniu bzykaly owady. Esomberr usiadl podenerwowany. -Nie rozumiem, o co ci chodzi, ale zycze dobrej zabawy. - Jego glos brzmial oschle. Krol bladzil spojrzeniem po horyzoncie. -Dam ci przyklad - rzekl - abys dobrze zrozumial, jakim jestem czlowiekiem. To, ze moglem pod dowolnym pretekstem odprawic moja krolowa Myrdeminggale, wcale nie oznacza, ze ona przestala byc moja. Gdybym odkryl, ze ty, na przyklad, smiales wejsc do jej sypialni i dobierac sie do niej, kiedy 322 bawilismy w Grawabagalinien, wowczas nie zwazajac na nasza przyjazn zabilbym cie bez skrupulow i rozwiesil twa lon na tym tutaj drzewie.Obaj ani drgneli. Po chwili Esomberr podnioslszy sie przylgnal plecami do jednego z pni dennissony. Szczupla przystojna twarz pobladla mu jak przescieradlo. -Sluchaj, czy nigdy nie przyszlo ci do glowy, ze te twoje przeklete fagory uzbrojone po zeby w sibornalskie strzelby budza strach w normalnym czlowieku, takim jak ja? Ze najprawdopodobniej zostana zle przyjete w Sayrenowej stolicy, gdzie trwa swiete halali? Czy nigdy sie nie obawiales, ze moglbys... ze tak powiem, sam troche sie upodobnic do fagora? Krol powoli odwrocil sie z mina wyrazajaca calkowity brak zainteresowania tym pytaniem. -Uwazaj. Wykrzywil twarz ni to w grymasie, ni w usmiechu, i sapnal przez nos. Wzial rozbieg, odbil sie i lekko przeskoczyl nad pniem drzewa, dobre cztery stopy od ziemi. Skok byl idealny. Krol wyladowal, wykonal w tyl zwrot i przeskoczyl pien z drugiej strony, odbiwszy sie z taka sila, ze niemal wpadl na Esomberra. Byl wyzszy od posla o pol glowy. Esomberr w poplochu siegnal do miecza, po czym zastygl w napieciu przed krolem. -Mam dwadziescia piec lat, jestem w swietnej formie i nie boje sie ani czlowieka, ani fagora. Moj sekret polega na tym, ze zawsze plyne z pradem rzeki. Oldorando bedzie moja rzeka. Ja czerpie sile z pradu rzeki... Nie draznij mnie, Alanie Esomberrze, ani nie zapominaj moich slow o swietosci tego, co raz nalezalo do mnie. Jam jest dla ciebie jedna z rzek, a nie na odwrot. Posel odstapil na bok, kaszlnal, znajdujac pretekst, by przeniesc dlon z rekojesci do ust, i zdobyl sie na watly usmiech. -Twoja sprawnosc jest niesamowita, to widac. Az przerazajaca. Na Patrzycielke, alez ja ci zazdroszcze. To prawdziwe nieszczescie, ze ja i moja halastra wikarych nie jestesmy w takiej doskonalej kondycji. Zawsze uwazalem, ze miesnie wiotczeja od modlow. Przeto musze cie prosic, abyscie podazyli przodem, ty ze swym orszakiem i swymi ulubionymi stworzeniami - gnacie na zlamanie karku - a my sobie podrepczemy za wami naszym wolnym kroczkiem, zgoda? JandolAnganol przyjrzal mu sie z kamiennym obliczem. -Zgoda. Okolice tu spokojne, ale uwazajcie na siebie. Rabusie darza wikarych niewielkim szacunkiem. Nie zapominaj, ze niesiesz moja rozwodowa dyspense. -Pedz naprzod, skoro chcesz. Ja dostarcze twa dyspense C'Sarrowi na czas. Uczynil nieokreslony ruch reka, zawieszajac ja przed soba w powietrzu. Krol nie uscisnal mu dloni. Bez slowa odszedl, gwizdnawszy na Juliego. Dal 323 znak dowodzacej gwardia gildzie, Ghht-Mlark Chzarn. Nieczlowiecze kolumny sformowaly sie w marszu, ludzie podazyli za nimi w luzniejszym szyku. Wnet stojacy w milczeniu Alam Esomberr pozostal pod dennissona jedynie ze swymi towarzyszami. Ich sylwetki wkrotce zniknely JandolAnganolowi w cieniu drzewa. Niebawem samo olbrzymie drzewo rozplynelo sie w migotliwym skwarze rowniny.Dwa dni pozniej krol zatrzymal swoj hufiec zaledwie kilka mil przed Oldorando. Smugi dymu snuly sie nad falistym krajobrazem. Krol stanal pod jednym z wiekowych kamiennych slupow, rozsianych po okolicy. Zniecierpliwiony czekaniem na tyly fagorzej kolumny JandolAnganol wodzil palcem po wezowym wzorze w kamieniu, po znajomym rysunku dwoch koncentrycznych kol z falistymi promieniami biegnacymi od wewnetrznego kola do zewnetrznego. Przez moment zastanawial sie, co slup i rysunek na nim mogly oznaczac, lecz te zagadki zaprzatnely mysli krola tylko na chwile, przypuszczalnie nie majac rozwiazania, tak samo jak nie sadzil, by ktos mu zdradzil imie wladcy stawiajacego owe kamienne slupy. Skupil uwage na tym, co lezalo przed nim. Dotarli do okolic w istocie stanowiacych przedpole stolicy, do ktorej sie zblizali. Jeszcze nie bylo widac zadnych sladow miasta. Krajobraz tworzyly niskie faliste pagorki, podgorze podgorza Gor Quzint, biegnacych przez kontynent niczym kolce na gadzim grzbiecie. W przedzie scielil sie ukt, odplywajacy na lewo i na prawo w dal. Ukt, bardziej tu brunatny niz zielony, skladal sie z niewielu wysokich drzew, a raczej z gestwiny krzewow i cykasow spowitej w barwne runo kwiatow, ktorych nasiona zuly wedrowne szczepy w pochodzie. Ukt byl szerszy od najszerszego goscinca, l w przeciwienstwie do goscinca nie byl droga dla ludzi. Mimo spustoszen czynionych przez arangi i fhlebihty stal sie niedostepny. Nawet plemiona Madisow wedrowaly samym skrajem uktu. Siejac po drodze nasiona i odchody pragnostycy bezmyslnie poszerzali ukt. Z roku na rok rozrastal sie, zmieniajac w pasmo lasu. Bylo to nietypowe pasmo lesne. Pozasrodowiskowe rosliny, jak prosienozka, przy-wleczone w postaci czepliwych nasion na siersci zwierzat, pienily sie, zarastajac miejsca o korzystnych warunkach glebowych zbitym gaszczem. Madisi omijali nowe zarosla badz przedzierali sie przez nie, pozostawiajac sciezke, ktora niebawem znikala pod kolejna fala roslinnych przybyszow. Co bylo przygodne, nabralo trwalosci. Ukt wytyczyl granice. Motyle i drobne zwierzeta, spotykane po jednej stronie, nie wystepowaly po drugiej. Pewne gryzonie i ptaki, i smiertelnie jadowite zlociste weze trzymaly sie uktowej gestwy, nigdy nie wychodzac poza jej pas. Kilka gatunkow Innych spedzalo swoje zycie na igraszkach w ukcie. Ludzie rowniez uznali istnienie uktu, widzac w nim 324 naturalna granice. Ten ukt wytyczal granice pomiedzy polnocnym Borlien a terytorium Oldorando. I granica ta stala w ogniu. Lawa z niedawno obudzonego wulkanu wzniecila pozar. Ogien szedl uktem jak po sznurze lontu.Przyrzady Avernusa rejestrowaly dane o coraz wiekszej aktywnosci wulkanicznej na zblizajacej sie do periastronu planecie. Przekazane na Ziemie informacje o Rudyjonniku ujawnily, ze erupcja wyrzucila material wulkaniczny na wysokosc piecdziesieciu kilometrow. Nizsze warstwy obloku szybko plynely na wschod, okrazajac glob w pietnascie dni. Powyzej dwudziestu jeden kilometrow pyl sunal na zachod z przewazajacym pradem nizszej stratosfery, okrazajac glob w szescdziesiat dni. Podobne odczyty uzyskano dla innych erupcji. Chmury pylow gestniejace w stratosferze mialy wkrotce podwoic albedo Helikonii, odbijajac coraz silniejsze promieniowanie Freyra od jej powierzchni. W ten sposob elementy biosfery dzialaly jak organizm czy uklad sprzezony, chroniacy procesy zycia. Przez dekady najwiekszego zblizenia z Freyrem warstwy salicznych pylow mialy oslaniac planete przed najgorszym. Tej dramatycznej homeostazy nigdzie nie obserwowano ze zdumieniem i podziwem wiekszym niz na Ziemi. Pozar lasu na Helikonii stanowil koniec swiata dla wielu przerazonych istot. W obiektywniejszej ocenie stanowil przejaw determinacji planety, ratujacej sama siebie i swoj fracht zycia organicznego. Hufiec JandolAnganola czekal stloczony w plytkiej kotlince. Calun dymu na wschodzie zwiastowal pochod ognia. Rzesze kudlatych swin i jeleni przebiegly uktem na zachod, uchodzac z zyciem. Ich sladem podazyly stada wolniejszych fiehbihtow, gromadnie i glosno pobekujac w drodze. Rodzinami przeszli Inni, na ludzka modle dodajac dzieciom odwagi. Mieli ciemna siersc i biale twarze. Niektore gatunki byly bez ogonow. Zwinnie przerzucajac sie z galezi na galaz znikneli ludziom z oczu. JandolAnganol wstal i pochylony sledzil przejscie zwierzat. Maly miodek Juli w wesolych podskokach dolaczyl do krola. Fagory trwaly w bawolim spoczynku, zujac dzienne racje owsianki i suszonego miesa. Od wschodu uciekali przed ogniem Madisi z trzodami. Podczas gdy czesc ich zwierzat wyrwala sie na wolnosc albo w przerazeniu rozpierzchla w zaroslach, sami pragnostycy pozostali posluszni zwyczajowi i szli uktem. -Zwariowane durnie! - wykrzyknal JandolAnganol. W jego przytomnym umysle zrodzil sie pewien pomysl. Przyzwawszy druzyne fagorzej gwardii, zastawil pulapke. Przed czolem madiskiej gromady znienacka poderwal sie w powietrze sznur i uwieszone na nim girlandy kolczastych lian z uktowych zarosli. Madisi przystaneli w nieladzie, a owce, psy i asokiny splataly im sie pod nogami. W madiskich twarzach byla ta sama niewinnosc co w twarzach papug i kwiatow. Cofniete czola i brody oraz wypukle oczy i nosy nadawaly pragnostykom wyraz nieustannego zadziwienia swiatem. Mezczyznom wyrastaly 325 rozki nad brwiami i na zuchwie. Wlosy mieli wszyscy polyskliwie kasztanowe. Nawolywali sie zalosnym golebim gruchaniem.Fagorza druzyna wypadla z ukrycia. Osaczyla przerazonych Madisow. Kazdy fagor chwycil trzech lub czterech za ramiona spalone od slonc i okryte pylem podrozy. Ofiary nie stawialy oporu. Gilda przytrzymala przewodnika trzody, asokina z blaszanka uwiazana zamiast dzwonka u szyi. Owce potulnie skupily sie przy asokinie. Niektorzy Madisi probowali ucieczki. JandolAnganol piescia powalil dwoch na ziemie. Lezeli, lamentujac w pyle. Nowych, przez caly czas naplywajacych z tym, krol jednak puscil wolno. Krolewska wyprawa ze zdobycza przedarla sie przez ukt. Fagorom w gestych futrach niestraszne byly zadne ciernie. Pedzac przed soba brancow, wmaszerowali na ziemie Oldorando. Kroczyli juz po bezpiecznym gruncie, kiedy wstega uktu przeszedl ogien, sunac z predkoscia dobrego piechura i pozostawiajac za soba zgliszcza. Wejscie krolewskiej wyprawy do miasta Oldorando bardziej przypominalo powrot pastuchow z pola niz wjazd krolewskiego orszaku. Gaszcz uktu podrapal i okrwawil pojmanych pragnostykow jak rowniez wielu ludzi. Sam krol byl caly w kurzu. Oldorando poniekad mialo w sobie cos z teatru, byc moze dlatego, ze srodek miasta przybral pozor krzykliwej sceny jarmarcznej, na ktorej Akhanaba, Wszechmocny Wololicy, brylowal w najjasniejszym blasku wiary. Prawdziwa wiara jest sprawa prywatna; kiedy wierni zbiora sie do kupy, wystawiaja swoim bogom szopki. Polozone w parnym sercu Kampanniatu, przeciete rzeka Val-voral, laczaca je z Matrassylem i - ostatecznie - z morzem, bylo Oldorando stolica podroznikow. Najczesciej przybywali tu, aby sie pomodlic, a jesli nie pomodlic, to pohandlowac. Dlugotrwale wspolistnienie owych przeciwstawnych intencji odcisnelo pietno na fizycznej tkance miasta. Dzielnica Swietoral przecinala je po przekatnej z poludniowego zachodu na poludniowy wschod, niby ornamentowane klify wyspy w morzu handlu. Swietoral obejmowal Stare Miasto, pelne osobliwych siedmiokondygnacyjnych wiez, zamieszkiwanych przez bractwa religijne. Tu byla siedziba zenskiego zakonu Akademiczek. Tu rowniez byli patnicy i zebracy, jak i boze mety, ci, ktorzy bija sie w piersi bez serc. Tu byly zaulki mrokow i domy modlitwy gleboko zapadle w ziemi. Tu stala takze katedra w otoczeniu klasztorow oraz palac krola Sayrena Stunda. W zgodnej opinii - przynajmniej w opinii mieszkancow Swietoralu - owa oaza swietosci i os obyczajnosci biegla przez bagno swieckiego wystepku. Lecz w swietoralskich paradnie ornamentowanych scianach i murach obronnych byly osadzone rozmaite drzwi. Jedne otwierane tylko od wielkiego dzwonu. Inne tylko dla wybrancow. Jeszcze inne tylko dla kobiet albo tylko dla mezczyzn (fagory nie mogly plugawic Swietoralu). I wreszcie te najczesciej uzywane, o kazdej porze dnia i nocy stojace otworem nawet dla najmniej swietych osobnikow. Pomiedzy bezgrzesznymi a grzesznymi, jak pomiedzy zywymi a umarlymi, postawiono mur, ktory nie zatrzymywal nikogo. Grzeszni zamieszkiwali mniej wspaniale dzielnice, 326 aczkolwiek bogaci grzesznicy nawet i tam wznosili swe palace przy szerszych alejach. Zli dobrze sobie radzili w zyciu, dobrzy radzili sobie najlepiej, jak umieli. Z osmiuset dziewiecdziesieciu tysiecy obecnych mieszkancow miasta blisko sto tysiecy nalezalo do religijnych zakonow i sluzylo Akhanabie. Co najmniej taka sama byla liczba niewolnikow, sluzacych i wiernym, i niewiernym.Jak przystalo na rozmilowane w ceremoniach Oldorando, u poludniowej bramy oczekiwal JandolAnganola powoz i dwaj heroldowie w blekitnych i zlotych barwach. Krol wszakze zrezygnowal z powozu i zamiast odbyc tryumfalny przejazd Aleja Wozenska, przedefilowal na czele swej zakurzonej kompanii do Pauk. Byla to niekrepujaca, dosc obskurna dzielnica tawern i targowisk, i handlarzy kupujacych zarowno zwierzeta jak pragnostykow. -Madisi nisko stoja w Embruddocku - rzekl pewien szczwany kupiec, uzywajac starej ludowej nazwy Oldorando. - Madisow mamy w brod, a podobnie jak Nondadowie, marni z nich robotnicy. Co innego wasze fagory, ale w tym miescie nie wolno mi handlowac fagorami. -Sprzedaje tylko Madisow, czlecze, Madisow i zwierzeta. Ile dajesz albo ide gdzie indziej. Po dobiciu targu Madisi poszli w niewole, a zwierzeta na rzez. Wielce zadowolony krol zarzadzil odwrot. Byl teraz lepiej przygotowany do spotkania z Sayrenem Stundem. Przed transakcja nie mial zlamanego roona przy duszy. Fagory wyslane po zloto do Matrassylu nie powrocily. W wojskowym ordynku Pierwsza Gwardia Fagorza przeciagnela Aleja Wozenska, wywolujac zbiegowisko. Gapie wiwatowali na czesc JandolAnganola, idacego z Julim u boku. JandolAnganol cieszyl sie popularnoscia wsrod prostych ludzi, mimo iz byl protektorem odgornie wykletych fagorow. Prosci ludzie widzieli w tym zywiolowym mezczyznie przyjemny kontrast z ich tlustym, gnusnym monarcha domowego chowu. Prosci ludzie nie znali krolowej krolowych. Prosci ludzie wspolczuli krolowi, ktoremu okrutnie zamordowano narzeczona - nawet jesli owa niedoszla panna mloda byla jedynie Madiska czy pol-Madiska. Wsrod prostych ludzi krecili sie zakonnicy. Z transparentami wyszli mnisi. NIE ZYJ W GRZECHU. KONIEC SWIATA BLISKO. ZALUJ ZA GRZECHY, POKI CZAS. Tutaj, jak i w Borlien, Pannowalski Kosciol gral na spolecznych lekach, aby przytrzec rogow wolnomyslicielom. Maszerujaca kolumna poniosla dalej swoj kurz. Obok starozytnej Piramidy Krola Dennissa. Do konca Alei Wozenskiej. Do rozleglego placu Loylbryden. Za strumien na skraju placu, przez Park Swistka. Prosto na ogromny Dom Nadziei i malowniczy palac krolewski po drugiej stronie placu. Przed zloty namiot, pod ktorym posrodku placu zasiadal krol Sayren Stund, by we wlasnej osobie powitac goscia. U boku krola siedziala krolowa Bathkaarnetka, w szarej keedrancie zdobionej w czarne roze i w niewygodnej koronie na glowie. Na mniejszym tronie pomiedzy ich krolewskimi mosciami przysiadla pozostala przy zyciu corka 327 krolewskiej pary, Milua Tal. Tych troje ze smiesznym dostojenstwem rozsiadlo sie pod namiotem, gdy tymczasem reszta dworu splywala potem w sloncu. Upal byl gesty od brzeczenia much. Grali muzykanci. Nigdzie nie bylo widac zolnierzy, za to sporo podstarzalych oficerow defilowalo w paradnych mundurach. Straz miejska utrzymywala tlum na obrzezach placu. Dwor oldorandzki slynal ze sztywnej ceremonialnosci. Tym razem Sayren Stund uczynil, co mogl, aby zlagodzic rygory dworskiej etykiety, ale i tak pozostalo przy nim tylu doradcow i koscielnych dostojnikow w powloczystych szatach liturgicznych, ze ustawieni w szeregu wyrownanym jak pod sznurek tworzyli dluga kolejke tych, co mieli uscisnac dlon i ucalowac policzek JandolAnganola.Orzel ze swymi kapitanami i garbatym zbrojmistrzem u boku przystanal, mierzac to wszystko wyzywajacym spojrzeniem, sam jeszcze okryty od stop do glow pylem z dlugiej drogi. -Ze swoja pompa bylbys chluba muzeum, kuzynie Sayrenie - rzekl. Sayren Stund, jak wszyscy jego dostojnicy, nosil prosty czarny czarfral na znak zaloby. Dzwignawszy sie z tronu podszedl z otwartymi ramionami do goscia. JandolAnganol zlozyl sztywny uklon. O krok za JandolAnganolem stal Juli, zastygly w bezruchu, tylko mlecz mu latal od jednej dziurki w nosie do drugiej. -Witamy w imie Wszechmocnego. Dwor Oldorando cieszy sie z Waszej pokojowej i bratniej wizyty w naszej stolicy. Oby Akhanaba dal nam owocne spotkanie. -Witam w imie Wszechmocnego. Dziekuje za bratnie przyjecie. Przybywam, aby zlozyc wyrazy wspolczucia i zalu z powodu smierci Waszej corki Simody Tal, mej niedoszlej malzonki. Mowiac to JandolAnganol zerkal spode lba na wszystkie strony. Nie ufal gospodarzowi. Stund wiodl goscia wzdluz szeregu dygnitarzy, a JandolAnganol cierpliwie znosil usciski dloni i cmokniecia w policzek. Z zachowania Sayrena Stunda wyczuwal, ze krol Oldorando zywi don uraze. Swiadomosc tego byla mu tortura. Wszedzie odkrywal nienawisc w ludzkich sercach. Zabojstwo Simody Tal pozostawilo na nim hanbiace pietno, z czym musial sie na razie pogodzic. Po powitalnej promenadzie do JandolAnganola podeszla krolowa - kulejac, wspierajac sie dlonia na ramieniu Milui Tal. Uroda Bathkaarnetki przekwitla, jednak cos w jej rysach, w sposobie trzymania glowy - pokornie, a bez pokory - urzekalo krola Borlien. Przypomnial sobie zaslyszana kiedys wypowiedz Sayrena Stunda - dlaczego tak utkwila mu w pamieci? - "Kto raz mial Madiske, nie wezmie innej kobiety". Zarowno Bathkaarnetka, jak i jej corka mialy czarujace ptasie twarzyczki madiskiej rasy. Chociaz w zylach corki plynela domieszka ludzkiej krwi, Milua Tal jawila sie jako egzotyczna, ciemnoskora, olsniewajaca pieknosc o ogromnych promiennych oczach, przedzielonych orlim nosem. Kiedy ja przedstawiano, nie spuscila tych oczu, obdarzajac Jandol- 328 Anganola Przychylnym Spojrzeniem. Na chwile wrocil pamiecia do rozplodowych eksperymentow Sartoriirwrasza; jesli juz gdziekolwiek, to tutaj udala sie plodna krzyzowka. Z przyjemnoscia patrzac na te jedyna promienna buzie posrod tylu ponurych twarzy, rzekl do dziewczyny:-Bardzo przypominasz swoja siostre z przyslanego mi portretu. Prawde mowiac, jestes jeszcze piekniejsza. -Simoda i ja bylysmy bardzo podobne i bardzo rozne, jak wszystkie siostry - odparla Milua Tal. Melodia jej glosu przywodzila mu na mysl wiele rzeczy - nocne ognie, gruchanie malenkiej Tatry w chlodzie komnaty, golebie w drewnianej wiezy. -Nasza biedna Milua jest zalamana zabojstwem siostry, jak my wszyscy - wtracil Stund z dzwiekiem laczacym najznamienniejsze cechy bekniecia i westchnienia. - Na wszystkie strony rozeslalismy ludzi w poscigu za zabojca, lotrem, ktory w przebraniu Madisa wkradl sie do palacu. -To byl okrutny cios dla nas obu. -Coz - znowu owo bekniecie-westchnienie. - Swiety Sobor zbierze sie w przyszlym tygodniu na specjalne, poswiecone pamieci naszej zmarlej corki nabozenstwo, ktore Swiety C'Sarr we wlasnej osobie poblogoslawi swoja obecnoscia. To nas podniesie na duchu. Zostan pod naszym dachem do tej uroczystosci, kuzynie, i czuj sie jak u siebie w domu. C'Sarr bedzie zachwycony spotkaniem z tak szacownym czlonkiem naszego Zakonu, a przekonasz sie, ze i ty skorzystasz na tym spotkaniu. Czy poznales juz Jego Swiatobliwosc? -Znam jego posla Alama Esomberra. -Ach. Tak. Hmm. Esomberr. Dowcipny czlowiek. -Ryzykant - rzekl JandolAnganol. Zagrala orkiestra. Wszyscy ruszyli przez plac do palacu, a Milua Tal znalazla sie u boku JandolAnganola. -Czy raczysz mi, pani, zdradzic swoj wiek, jesli zatrzymam to w tajemnicy - spytal ukradkiem. -Och, to jedno z najczesciej zadawanych mi pytan - odparla wymijajaco. - Na rowni z "czy lubisz byc ksiezniczka?" Ludzie uwazaja mnie za rozwinieta nad wiek i chyba nie bez racji. Wzmozony upal obecnej pory pobudza mlodsze osoby, rozwija je pod kazdym wzgledem. Ja od ponad roku miewam dorosle sny. Czy kiedykolwiek snilo ci sie, ze jestes w poteznym, miazdzacym opor uscisku boga ognia? Nachylil sie do jej ucha. -Zanim ci zdradze, czy to ja wlasnie jestem tym bogiem ognia - filuternie powiedzial ognistym szeptem - musze sobie odpowiedziec na moje wlasne pytanie. Ja dalbym ci najwyzej dziewiec lat. -Dziewiec lat i piec tennerow - odrzekla - ale licza sie uczucia, a nie lata. 329 Palac mial szeroka i na trzy pietra wysoka fasade o wyraznie wyodrebnionych poziomach kondygnacji, przez ktore pionowo biegly potezne kolumny z polerowanych pni radzababy. Na tym przyslupiu wznosil sie strzelisty dach kryty blekitna dachowka, wypalona w warsztatach kacenskich garncarzy. W takiej postaci postawiono ten palac ponad trzysta piecdziesiat malych lat temu, po napasci fagorow i czesciowym zniszczeniu Oldorando; mimo ze od tamtej pory zostaly w nim wymienione niemal wszystkie drewniane bale, trzymano sie pierwotnych zalozen. W nie szklonych otworach okiennych widnialy misternie wyrzynane, drewniane kraty. W podobne wzory wyrzezbiono krate bramy, jednak byla ona wzmocniona deskami i srebrnym okuciem. Wewnatrz uderzyl rurowy gong, otwarto brame i Sayren Stund wprowadzil gosci do srodka.Nastaly dwa dni biesiadowania i rozmow o niczym. Gorace zrodla, z ktorych slynelo Oldorando, rowniez nie narzekaly na brak wyznawcow. W Domu Nadziei zbierano sie na dziekczynne modly, odprawiane przez wielu wysokich dostojnikow Kosciola. Spiewy byly wspaniale, stroje imponujace, ciemnosci w olbrzymiej krypcie tak glebokie, ze Akhanaba nie zyczylby sobie glebszych. JandolAnganol modlil sie, spiewal, rozmawial, przestrzegal etykiety i nie ufal nikomu. Nikt nie wiedzial, co sadzic o tym dziwnym czlowieku. Wszyscy mieli go na oku. A on mial oko na wszystkich. Nie na darmo niektorzy zwali go Orlem. Dolozyl staran i dopilnowal, aby Pierwsza Gwardia Fagorza dostala odpowiednie kwatery. Jak na miasto nienawidzace fagorow, na niczym im nie zbywalo. Po drugiej stronie placu lezal Park Swistka, obszar zieleni calkowicie odciety przez rzeke Valvoral i jej doplywy. Tu rosly chronione drzewa brassimowe. Tu rowniez znajdowal sie Swistek Czasu, slawny na calym kontynencie. Ten gejzer wybuchal z przerazliwym gwizdem co godzina, punktualniej niz zegarek. Mijaly dni, tygodnie, tennery, lata, stulecia - Swistek Czasu odgwizdywal wszystkie godziny. Niektorzy twierdzili, ze sama godzina, jej dlugosc i podzial na czterdziesci minut zostaly ustalone wedle tych gwizdow dobywajacych sie z wnetrza ziemi. Prastara siedmiokondygnacyjna wieza stala w otoczeniu kilku nowych pawilonow na skraju parku. W pawilonach rozkwaterowano fagory. Cztery mosty laczace park z miastem byly strzezone przez fagory od strony parku i przez ludzi od strony miasta, aby nikt nie mogl przedostac sie do parku i napastowac ancipitow. Niebawem tlumy ludzi przychodzily pogapic sie na ancipitalne wojsko po drugiej stronie rzeki. Te karne, z pozoru spokojne stworzenia zupelnie nie przypominaly fagorow z popularnych wyobrazen, tych fagorow, ktore rowne bogom dosiadaja ogromnych rudych rumakow i mkna z rowna boskiej chyzo-scia, niosac ludziom smierc. Owi jezdzcy lodowatych wichrow niewiele mieli wspolnego ze stworzeniami smetnie snujacymi sie po parku. Wracajac od swoich kohort do Sayrena Stunda, JandolAnganol dostrzegl, ze 330 zostawia fagory trawione niepokojem. Odbyl rozmowe z fagorza regimentarka Chzarna, ale od Chzarny tyle tylko sie wywiedzial, ze gwardia potrzebuje troche czasu, by przywyknac do nowych kwater. Uznal, ze fagory sa nieco podraznione gwizdaniem Swistka Czasu. Powiedziawszy kilka slow otuchy odszedl z rozbrykanym miodkiem u boku. Za posrebrzonymi wrotami palacu czekala nan Milua Tal. W ciagu tych dwoch ostatnich dni zdazyl jeszcze bardziej polubic te swawolna osobke i jej golebie gruchanie.-Przybyli twoi przyjaciele. Mowi sie, ze to swieci, ale tutaj wszyscy udaja swietych. Ich dowodca nie wyglada na swietego. Jest za przystojny, zeby byc swietym. Wyglada mi na zepsutego. Czy lubisz zepsutych ludzi, krolu Jan-dolu? - bo mysle, ze jestem dosc zepsuta. Rozesmial sie. -Mysle, ze jestes zepsuta. Jak wiekszosc ludzi. W tym wiekszosc swietych. -Zatem trzeba byc wyjatkowo zepsutym, aby wyrozniac sie z tlumu. -Logiczny wniosek. -Czy dlatego ty sie wyrozniasz z tlumu? Zamknal dlon na wsunietej w nia malej raczce. -Sa jeszcze inne powody. Na przyklad mozna byc bogiem ognia. -Dochodze do wniosku, ze wiekszosc ludzi okropnie mnie rozczarowuje. Czy wiesz, ze kiedy znalezlismy moja zamordowana siostre, ona siedziala sobie wyprostowana w fotelu, kompletnie ubrana. Ani sladu krwi. To mnie rozczarowalo. Wyobrazalam sobie kaluze krwi. Wyobrazalam sobie, ze zabijani ludzie miotaja sie po calej izbie, nienawidzac tego, co ich spotyka. -Jak ja zabito? - spytal twardym glosem. -Zyganka! ciosem rogu fugasa prosto w serce. Ojciec mowi, ze to byl rog fugasa. Przebil ubranie i serce na wylot. - Podejrzliwie zerknela na Juliego, lecz Juli mial spilowane rogi. -Balas sie? Zmierzyla go pogardliwym spojrzeniem. -Nigdy o tym nie pomyslalam. Ani troche. To znaczy, chyba myslalam o tym, ze ona siedzi wyprostowana. Jej martwe oczy wciaz byly szeroko otwarte. Weszli do obwieszonej gobelinami sali przyjec. Milua Tal uprzedzila JandolAnganola o przybyciu Alama Esomberra i jego "halastry wikarych", jak nazywal ich Esomberr. Nowi goscie wsiakli w tlumek oldorandzkich dostojnikow i gwar powitalnych uprzejmosci. Orlim wzrokiem krol wypatrzyl w drugim koncu sali jeszcze jedna znajoma postac, ktora pospiesznie wyprowadzano tylnymi drzwiami w chwili wkroczenia JandolAnganola. Postac obejrzala sie w progu sali i jej wzrok, mimo mrowia dzielacych ich glow, spotkal sie ze spojrzeniem krola. I zaraz postac zniknela za zamknietymi drzwiami. Widzac, kto sie zjawil, Esomberr dwornie przeprosil towarzystwo i podszedl do JandolAnganola z uklonem i jednym ze swoich drwiacych usmieszkow. 331 -No i jestesmy, Jandol, jak widac na zalaczonym obrazku, jak i moja cokolwiek koscielna kompania. Jedna noga skrecona w kostce, jeden przypadek zatrucia pokarmowego, jeden posel zlakniony luksusow cywilizacji, a poza tym wszyscy cali i zdrowi. Brudni jak nieboskie stworzenia, rzecz jasna, po zwariowanie dlugim pochodzie przez twoje wlosci...Wymienili oficjalne usciski. -Cieszy mnie, ze wyszedles z tych opresji calo, Alam. Przekonasz sie, ze tutejsze luksusy sa dosc przygnebiajace, przynajmniej na moje oko. Esomberr utkwil wzrok w krolewskim miodku. Zartobliwie udajac, ze chce poglaskac Juliego, nagle cofnal dlon. -Nie gryzie, czy gryzie zwierzaczek? -Jezzzdem zywilizowany - rzekl Juli. Esomberr uniosl brew. -Nie chce byc nieuprzejmy, Jandol, ale czy ten dosc prowincjonalny tutejszy ludek, Sayren Stund i reszta, scierpl w swym gronie nawet i cywilizowane sam wiesz co? Akurat trwa halali - dla uczczenia smierci twojej narzeczonej, jak mi sie zdaje... -Jeszcze nie mialem klopotow, ale wkrotce przybywa C'Sarr. Lepiej nachapaj sie luksusow do tego czasu. A przy okazji, dopiero co widzialem mego eks-kanclerza Sartoriirwrasza. Wiesz cos o nim? -Hmmm. Tak, tak, wiem, Panie. - Esomberr potarl koniuszek ksztaltnego nosa. - On i sibornalska dama dogonili mnie i moja halastre wikarych wkrotce po tym. jak Wy z fagorza piechota poklusowaliscie naprzod z wlasciwa Warn werwa i animuszem. Oboje, on i sibornalska dama, nadjechali na muslangach. Dalsza droge odbyli z nami. -Co go sprowadza do Oldorando? -Moze luksusy cywilizacji? -Terefere. Co ci powiedzial? Alam Esomberr wlepil oczy w podloge, jak gdyby usilowal wskrzesic jakies ulotne wspomnienie. -Zy ganka, podroz strasznie oslabia pamiec... hm. No nie, naprawde nie umiem powiedziec. Panie. Moze najlepiej bedzie, jak sami go zapytacie? -Jechal z Grawabagalinien? Co on tam robil? -Niewykluczone, Panie, ze pragnal zobaczyc morze, co jak slyszalem, robi wielu ludzi przed smiercia. -W takim razie jego pragnienie moglo wynikac z przeczucia - z ozywieniem powiedzial JandolAnganol. - Niewielki dzis z ciebie pozytek, Alam. -Wybacz mi. Nogi mam w takim stanie, ze glowa tez odmawia mi posluszenstwa. Wiekszy moze byc ze mnie pozytek, gdy sie wykapie i zjem obiad. Tymczasem zapewniam cie, ze nie jest moim przyjacielem ten twoj nieco sliski eks-kanclerz. 332 -Poza tym. ze obaj oczyscilibyscie swiat z Pagorow.-Jak wiekszosc ludzi, gdyby starczylo im smialosci. Z fagorow i ojcow. Zmierzyli sie wzrokiem. -Lepiej nie poruszajmy tematu smialosci - rzucil JandolAnganol odchodzac w glab sali. Wepchnawszy sie do grupki mezczyzn w przepysznie zdobionych czarfralach i egzotycznych fryzurach, ktorzy rozmawiali z krolem Sayrenem Stundem, przerwal im bez ceregieli. Sayren Stund zrobil glupia mine i choc niechetnie, ale przeprosil swoich rozmowcow. Wokol dwoch krolow wytworzyla sie pusta przestrzen. Natychmiast wyrosl przy nich lokaj, podajac na srebrnej tacy puchary wina z lodem. JandolAnganol obrocil sie. Tylko na wpol z rozmyslem wytracil mu tace z reki. -Aj, aj, aj - powiedzial Sayren Stund. - Nic nie szkodzi, to zwykly wypadek, sam widzialem. Wina nam nie zabraknie. Ani lodu, jezeli o to chodzi, ktory teraz dostarcza nam pani kapitan Immaja Muntras. Musimy sie przyzwyczaic do takich nowinek. -Krolu bracie, daruj sobie zabawe w slowka. Tu w swym palacu ukrywasz czlowieka, ktory byl moim kanclerzem, ktorego odprawilem i ktorego uwazam za wroga, gdyz przeszedl na strone sibornalska, czlowieka imieniem Sartoriirwrasz. Czego on tu szuka? Czy przywiozl ci tajna wiadomosc od mojej eks-krolowej, jak sie obawiam? -Wspomniany przez ciebie czlowiek przybyl tu zaledwie dwadziescia minut temu, w tak godnym zaufania towarzystwie, jak Alam Esomberr. Zgodzilem sie udzielic mu schronienia. Przybyl z dama. Zapewniam cie, ze oni nie sa przewidziani w charakterze gosci pod tym dachem. -Ona jest Sibornalka. Ja odprawilem tego czlowieka. Wnosze, ze on tu jest nie po to, aby mi sie przysluzyc. Gdzie oni zamieszkaja? -Drogi bracie, sadze, ze to chyba ani moj, ani twoj interes. Polmroczne cmy musza sie trzymac polmroku, jak mowia u nas. -Gdzie on sie zatrzyma? Ochraniasz go? Powiedz szczerze. Sayren Stund zasiadl na wysokim tronie. Dostojnie podnioslszy sie, rzekl: -Troche tu juz za goraco. Chodzmy na przechadzke po ogrodzie, zanim sie zgrzejemy. - Dal znak zonie, aby zostala. Przez sale przeszli szpalerem z uklonow. Tylko mlodek Juli podazal za nimi. Ogrody byly oswietlone plonacymi w niszach pochodniami. W powietrzu niemal tak nieruchomym, jak palacowa duchota, pochodnie palily sie rownym plomieniem. W rowniutko przystrzyzonych alejkach zalegala won siarki. -Nie chce cie denerwowac, bracie Sayrenie - rzekl JandolAnganol - ale orientujesz sie, ze mam tutaj ukrytych wrogow. Samo spojrzenie Sartoriirwrasza, jego mina powiedzialy mi, ze on teraz przeszedl do obozu moich nieprzyjaciol, ze przybyl, aby narobic mi klopotow. Zaprzeczysz temu? Sayren Stund lepiej juz panowal nad soba. Byl gruby i sapal idac. 333 -Zdajesz sobie sprawe - powiedzial z flegma - ze w Oldorando czy tez w Embruddocku, jak mowia niektorzy, wolac stara nazwe, prosci ludzie uwazaja twoich krajanow za barbarzyncow, co wcale, jak wiesz, nie znaczy, ze i ja tak mysle. Jednak nie udaje mi sie wytrzebic tych uprzedzen, mimo podkreslania naszej wspolnoty religijnej.-Co to ma wspolnego z moim pytaniem? -Aj, aj, brakuje mi tchu. Chyba mam uczulenie. Pozwol, ze zapytam, czy tego fugasika, ktory depcze nam po pietach, trzymasz tylko po to, zeby obrazac mnie i moja krolowa? - Pogardliwym gestem wskazal na mlodka. Z kolei JandolAnganol nie wiedzial, co odpowiedziec. -To tylko moj... taki domowy piesek. Nie odstepuje mnie na krok. -Sprowadzenie tej pokraki na moj dwor obraza nas. Toto winno zostac na Wyspie Swistka razem z reszta zwierzakow. -Mowie ci, ze to tylko ulubiony psiak. W nocy spi przed drzwiami mej sypialni i bedzie szczekal, gdyby cos grozilo. Sayren Stund przystanal i zalozywszy rece do tylu z uwaga ogladal jakis krzew. -Nie powinnismy sie spierac, obaj mamy klopoty, ja w Kace, ty w domu, w Matrassylu, jesli ufac raportom, ktore dostaje. Ale nie mozesz przyprowadzac tego stworzenia na moj dwor - opinia dworu jest mu przeciwna, cokolwiek bym ja osobiscie mogl powiedziec. -Dlaczego nie powiedziales tego, kiedy przybylem dwa dni temu? Krol Oldorando ciezko westchnal. -Dostales dwa dni odpustu. Tak to potraktuj. Wiesz, ze wkrotce zawita do nas Swiety C'Sarr. Podejmowanie C'Sarra to wielki zaszczyt i wielka odpowiedzialnosc. On nie scierpl widoku fagora. Jestes zbyt klopotliwym gosciem, Jandol. Skoro nic cie tu juz nie zatrzymuje, to moze bys jutro wrocil do swej stolicy, razem ze swoja zwierzeca trupa? -Az taki jestem niepozadany? Zaprosiles mnie, bym pozostal na czas wizyty C'Sarra. Jaka to trucizne Sartoriirwrasz wsaczyl ci do ucha? -Uroczystosci pobytu Swietego C'Sarra musza przebiegac spokojnie. Byc moze przymierze z poteznym Pannowalem jest wazniejsze dla mnie niz dla ciebie, bo moje krolestwo lezy blizej. Szczerze mowiac, fugasy i milosnicy fugasow nie ciesza sie sympatia w tej czesci swiata. Jesli nie masz tu zadnego celu, to proponuje, abysmy ci jutro zyczyli szczesliwej podrozy. -A jesli mam cel? Sayren Stund odchrzaknal. -Jaki cel? Obaj jestesmy religijnymi ludzmi, Jandol. Chodzmy teraz na wspolna modlitwe i biczowanie i rozstanmy sie rano jak przyjaciele i sprzymierzency. Czy to nie najlepsze wyjscie? Wtedy bedziemy milo wspominac twoja wizyte. Dam ci statek, ktorym chyzo jak ptak pozeglujesz w dol Valvoralu i ani sie 334 obejrzysz, jak bedziesz w domu. Czujesz zapach kwitnacej oszpilni? Piekny, nieprawdaz?-Rozumiem. - JandolAnganol zalozyl rece. - A wiec dobrze, skoro dalej Wasza przyjazn i religia juz nie siega, jutro opuscimy Wasza Mosc. -Wasz odjazd przepelni nas smutkiem. Jak rowniez nasza krolowa i corke. -Czynie zadosc twej prosbie, ale wiem, co o niej myslec. W zamian odpowiedz na moje pytanie. Gdzie jest Sartoriirwrasz? W oldorandzkiego monarche nagle wstapil nowy duch. -Nie masz prawa zle myslec o mojej prosbie. Czyz moja corka bylaby dzisiaj martwa, gdybys sie z nia nie zareczyl? To byl polityczny mord; biedaczka nie miala osobistych wrogow. Po czym zjawiasz sie ze swymi smierdzacymi fugasami i oczekujesz, ze bedziesz mile widziany. -Sayren, z reka na sercu, boleje nad smiercia Simody Tal. Gdybym dostal zabojce, juz wiedzialbym, co z nim zrobic. Nie przysparzaj mi bolu obwinianiem o te zbrodnie. Sayren Stund osmielil sie polozyc dlon na ramieniu swego krolewskiego brata. -Nie martw sie tym... tym czlowiekiem, o ktorym mowisz, twoim eks-kanclerzem. Dalismy mu izbe w jednej z klasztornych noclegowni na tylach palacu i Domu Nadziei. Nie bedziesz musial go widywac. I nie rozstaniemy sie we wrogosci. To sie po nas nie okaze. - Wysiakal nos. - Tylko koniecznie opusc jutro Oldorando. Poklonili sie sobie. JandolAnganol powoli odszedl do swych kwater w palacowej oficynie. Juli deptal mu po pietach. Na scianach oficyny wisialy wylenialo kobierce, drewniana podloga lepila sie od brudu. Krol zastukal do drzwi regimentarza piechoty. Odpowiedziala mu cisza. Tkniety nagla mysla poszedl dalej i zastukal do drzwi Farda Fentiia. Krolewski zbrojmistrz odkrzyknal, ze drzwi sa otwarte. Garbus siedzial na lozku, pucujac buty; skoczyl na rowne nogi ujrzawszy krola. Pod oknem stal nieruchomo fagorzy gwardzista z wlocznia u nogi. Nie tracac czasu, JandolAnganol od razu przystapil do sedna sprawy. -Ciebie mi wlasnie potrzeba. To twoje rodzinne miasto i lepiej ode mnie znasz miejscowe zwyczaje. Jutro stad wyjezdzamy - tak, niespodziewanie, ale nie mamy wyboru. Zeglujemy do Matrassylu. -Klopoty, Panie? -Klopoty. -Kawal kretacza z tego krola. -Chce wziac ze soba Sartoriirwrasza, do niewoli. Jest tu w miescie. Chce, abys go odnalazl, obezwladnil, przeszmuglowal do naszych kwater. Nie mozemy mu poderznac gardla - wybuchlaby zbyt wielka awantura. Sciagnij go tutaj po kryjomu. 335 Fard Fantii zaczal chodzic po izbie tam i z powrotem, skubiac brew.-Nie mozemy zrobic czegos takiego. To niemozliwe. To bezprawie. Co on uczynil? JandolAnganol uderzyl piescia w otwarta dlon. -Znam sposob myslenia tego niebezpiecznego starego padalca. Wygrzebal jakis zwariowany kawalek wiedzy, aby mnie skompromitowac. Bedzie to jakos powiazane z fagorami. Zanim z tym wyskoczy, musze mu zamknac gebe, musze go miec pod kluczem. Jutro wywieziemy jenca w zamknietym kufrze. Nikt sie nie dowie. On mieszka w ktoryms z domow noclegowych na tylach palacu. No wiec polegam na tobie, Fardzie Fantiiu, gdyz uwazam, ze lebski z ciebie czlowiek. Spisz sie dobrze, a nagroda cie nie minie, masz moje slowo. Zbrojmistrz wciaz sie wahal. -To bezprawie. Zimnym jak stal glosem krol rzekl: -Widze tu fagora na twych pokojach. Kategorycznie tego zakazalem. Poza moim miodkiem wszyscy ancipici mieli zamieszkiwac w Parku Swistka. Za zlamanie moich rozkazow zaslugujesz na chloste i degradacje. -To moj ordynans, Panie. -Pojmiesz mi Sartoriirwrasza, jak prosze? Z ponura mina Fard Fantii wyrazil zgode. Krol rzucil sakiewke zlota na lozko. Byly to pieniadze uzyskane na targowisku dwa dni temu. -Swietnie. Przebierz sie za mnicha. Ruszaj natychmiast. Wez ze soba swego ulubienca. Po wyjsciu zbrojmistrza z fagorem JandolAnganol przez chwile stal w ciemnej izbie rozmyslajac. Przez okno widzial komete YarapRombry nisko na polnocnym niebosklonie. Widok tej swietlistej smugi posrod nocy przypomnial mu ostatnie spotkanie z mamikiem ojca i przepowiednie spotkania w Oldorando kogos, kto ma klucz do jego przeznaczenia. Bylazby to aluzja do Sartoriirwrasza? Przepatrzyl myslami - niby rozbieganymi oczyma - inne mozliwosci. Uspokojony, ze uczynil wszystko, co mogl byl uczynic w obozie wroga, powrocil do siebie, gdzie Juli jak zwykle ulozyl sie przed drzwiami do snu. Wchodzac do sypialni krol poglaskal mlodka. Na tacy przy lozku stal dzbanek wina z lodem. Pewnie w ten sposob Sayren Stund okazywal swa wdziecznosc odjezdzajacemu gosciowi. JandolAnganol wypil pelna szklanice slodkiego wina, po czym cisnal tace i dzbanek w kat. Zrzuciwszy ubranie wlazl w sterte futer i natychmiast zapadl w sen. Zawsze twardo sypial. Tym razem mial sen twardszy niz zazwyczaj. Snilo mu sie wiele przedziwnych rzeczy. Snilo mu sie, ze byl najrozniejszymi rzeczami, a na koniec jako bog ognia wioslowal przez zlota pozoge. Lecz pozoga nie tyle byla plomienna, co plynna. Byl morskim bogiem ognia, a Myrdem- 336 Inggala uciekala przed nim na delfinie. Wytezal wszystkie sily. Morze go nie puszczalo. Wreszcie ja dopadl. Objal mocno. Zloto naplynelo ze wszystkich stron. Lecz koszmar sunacy za nim jak cien po obrzezach snu doganial ich gwaltownie. Myrdeminggala wydawala mu sie jakas odmieniona. Brzemienna ogromnym, niezdrowym ciezarem. Krzyczal i zmagal sie z nia. Jej zloto zalewalo mu gardlo i oczy. W dotyku byla jak...Wyrwal sie z koszmaru na jawe. Przez chwile nie smial otworzyc powiek. Lezal w lozku, w oldorandzkim palacu. Kurczowo zaciskal na czyms rece. Dygotal jak w febrze. Niemal wbrew jego woli otworzyly mu sie oczy. Z sennych widziadel pozostalo tylko zloto. Zlote plamy na futrach poslania i na jedwabiu poduszek. Zlote plamy na nim samym. Usiadl z krzykiem, odrzucajac skory okrycia. Juli lezal przy nim. Mial odrabana glowe. Trup bez glowy. Zimny trup mlodka. Rzeka zlocistej krwi przestala plynac, utworzywszy skrzepla kaluze pod zwlokami i pod krolem. Krol padl na gola posadzke, twarza do kamiennych plyt. Zaplakal. Gdzies z najtajniejszych glebi plynacy szloch wstrzasal calym okrytym zlotymi plamami krolewskim cialem. Zgodnie z panujacym zwyczajem na oldorandzkim dworze kazdego ranka o godzinie dziesiatej odprawiano nabozenstwo w krolewskiej kaplicy polozonej pod palacem. Aby uhonorowac goscia, Sayren Stund poprosil JandolAn-ganola o codzienne zastepstwo w czytaniu lekcji swietej z Testamentu RayniLayana. Tego ranka mnostwo szeptow i domyslow wypelnilo kaplice, w ktorej zebrala sie krolewska kongregacja wiernych. Powszechnie watpiono w przybycie krola Borlien. Krol schodzil po schodach ze swych komnat. Byl po wielokrotnej kapieli i ubrany nie w czarfral, ale w dluga do kolan koszule, buty z cholewami i lekki plaszcz. Trupia bladosc okrywala mu twarz. Dlonie drzaly. Schodzil powoli, stopien po stopniu, panujac nad soba. Na schodach dogonil go biegiem zbrojmistrz. -Panie, stukalem wczesniej do Waszych drzwi, ale nikt nie odpowiadal. Wybaczcie mi. Nasz czlowiek jest u mnie zwiazany w kufrze. Przypilnuje jenca do gotowosci statku. Powiedz mi tylko, kiedy moge przeszmuglowac go na poklad. -Plany moga ulec zmianie, Fardzie Fantiiu. Zachowanie sie krola na rowni ze slowami zaniepokoilo zbrojmistrza. -Nie jestescie chorzy. Panie? - Wzniosl nieprzyjemne spojrzenie do nieba. -Wracaj do siebie. Nie obejrzawszy sie krol podjal swoj marsz na dol do przyziemia i dalej w dol do krolewskiej kaplicy. Przybyl jako ostatni. Kruty i bebenki graly hymn na wejscie. Wszystkie spojrzenia skierowaly sie na niego, gdy sztywno, niczym na 22 Lato Helikonii 337 szczudlach, szedl przez nawe i po schodkach do stalli Sayrena Stunda. Tylko Stund nie odwrocil szybko mrugajacych oczu od oltarza, jak gdyby nic nie zaszlo. Stalla krolewska stala osobno przed cala kongregacja. Bylo to istne cacko o rzezbionych bocznych sciankach, inkrustowanych srebrem. Do srodka wiodlo szesc kretych stopni. Tuz pod krolewska znajdowala sie skromniejsza, tylko na jeden schodek podwyzszona stalla, w ktorej zasiadala krolowa Bathkaarnetka z corka. Nie patrzac na boki JandolAnganol zajal miejsce obok Stunda i rozpoczelo sie nabozenstwo. Dopiero po dlugim hymnie chwaly na czesc Akhanaby obrocil sie Sayren Stund i, tak jak poprzedniego dnia, skinal glowa, zapraszajac tym JandolAnganola do odczytania lekcji z Testamentu. Wolnym krokiem JandolAnganol zszedl po szesciu stopniach i po czarnych i czerwonych plytach posadzki dotarl do pulpitu, stajac naprzeciwko zgromadzenia. Zapadla grobowa cisza. Twarz krola byla biala jak pergamin. Wzrok napotkal bezlitosne oczy gromady. Wyczytal w nich ciekawosc, ukryta drwine, nienawisc. Nigdzie wspolczucia poza jedna jedyna twarzyczka dziewiecioletniej kobietki skulonej u boku matki. Skupiwszy na niej cala uwage dostrzegl, ze tak jak przy ich pierwszym spotkaniu mala krzyzuje z nim odwieczne Przychylne Spojrzenie Madiski. Przemowil. Jego glos zabrzmial niespodziewanie slabo, lecz po pierwszych slowach przybral na sile. -Chce powiedziec... to znaczy, Wasze Krolewskie Wysokosci, dostojni zebrani, chcialem powiedziec... musicie mi wybaczyc, ze zamiast czytac skorzystam ze sposobnosci, by zwrocic sie wprost do was w tym swietym miejscu, gdzie Wszechmocny slyszy kazde slowo i patrzy w kazde serce. Wiem, ze patrzac w wasze serca musi widziec, jak bardzo dobrze mi zyczycie. Tak samo, jak ja wam dobrze zycze. Moje krolestwo jest potezne i bogate. Jednak wyprawilem sie do was niemal w pojedynke... niemal w pojedynke. My wszyscy bierzemy udzial w wyprawie po pokoj dla naszych ludow. Dawno podjalem te wyprawe, a przede mna podjal ja moj ojciec. Moje zycie jest wyprawa po pomyslnosc dla Borlien. Taka zlozylem przysiege. Lecz niniejsza wyprawa ma tez charakter bardziej osobisty. Nie posiadam czegos, czego mezczyzna pozada najbardziej, niekiedy przedkladajac to nad sluzbe ojczyznie. Nie posiadam krolowej. Kamyk, ktory pol roku temu stracilem, wciaz sie toczy. Pol roku temu postanowilem poslubic corke z rodu Stundow; dzis spelnie ten zamiar. Umilkl, jak gdyby sam sie przelakl tego, co zaraz powie. Wszystkie oczy w kaplicy zawisly na twarzy krola, szperajac w wypisanej tam historii jego zycia. -Przeto odpowiadajac nie tylko na to, co Jego Krolewska Wysokosc, krol Sayren Stund uczynil, niniejszym oswiadczam tutaj, przed tronem Tego, ktory stoi nad wszelkimi ziemskimi mocami, ze ja, krol JandolAnganol z dynastii Anganolow, pragne polaczyc krolestwa Borlien i Oldorando wiezami krwi. Zamierzam mozliwie jak najszybciej poslubic najdrozsza i najukochansza corke Jego Krolewskiej Mosci, ksiezniczke Milue Tal Stund. Uroczystosci slubne 338 odbeda sie, jesli Akhanaba dopusci, w mojej stolicy, jako ze jestem zmuszony wyjechac dzisiaj do Matrassylu.Wielu obecnych zerwalo sie w lawkach na nogi, aby zobaczyc reakcje Sayrena Stunda na te zdumiewajaca nowine. Kiedy JandolAnganol umilkl, zastygli jak posagi pod jego zimnym spojrzeniem i w kaplicy ponownie zapadla smiertelna cisza. Sayren Stund pomalusienku zsuwal sie ze swej lawy, az calkiem zniknal z oczu. Martwa scene ozywila Milua Tal, ktora szybko ochlonawszy z poczatkowego zdumienia, podbiegla z piskiem do JandolAnganola i chwycila go w objecia. -Jestem gotowa - rzekla - i jako slubna zona spelnie wszystkie powinnosci. XX. JAK TO ZESPRAWIEDLIWOSCIA BYLO Zapalano sztuczne ognie. Gromadzily sie tlumy. Lal sie beltel. W co wiekszych zakatkach miasta wznoszono modly. Mieszkancy Oldorando radowali sie na wiesc o zareczynach JandolAnganola z ksiezniczka Milua Tal. Na zdrowy rozum nie mieli powodu do radosci. Krolewski dwor Stunda i zwiazany z dworem Kosciol zyly wystawnie na koszt mieszkancow miasta. Ale okazji do radosci bywa niewiele i rozum kazal korzystac i kazdej.Krolewska rodzina zyskala sobie powszechne wspolczucie po zabojstwie ksiezniczki Simody Tal. Takie straszne wydarzenia wzbogacaja zycie uczuciowe ludzi. A fakt, ze teraz mlodsza siostra zostala narzeczona mezczyzny poprzednio zareczonego z jej zmarla starsza siostra, sam w sobie stanowil radosna niespodzianke. Podczas sprosnawych rozmow gubiono sie w przypuszczeniach, kiedy to Milua Tal po raz pierwszy dostala menstruacji i z upodobaniem roztrzasano seksualne obyczaje Madisow... Czy zyja w totalnej rozpuscie, czy w scislej monogamii? Byla to wiecznie nierozstrzygnieta kwestia, choc wiekszosc meskich glosow sklaniala sie ku pierwszej z dwoch mozliwosci. Powszechnie wychwalano JandolAnganola. W oczach ogolu jawil sie jako mezczyzna pelen ognia, ani nieprzyzwoicie mlody, ani obrzydliwie stary. Ozenil sie byl i rozwiodl z jedna z najpiekniejszych kobiet w calym Kampanniacie. A co do przyczyny, dla ktorej obecnie mial poslubic dziewczyne mlodsza od swego syna... coz, takie dynastyczne zwiazki nie stanowily rzadkosci, chmary nieletnich prostytutek zas w okolicy Wschodniej Bramy i Uidoku dostarczaly prostej odpowiedzi na inne proste pytanie. Do fagorow lud mial stosunek obojetniejszy. niz przypuszczano w palacu. Wszyscy, rzecz jasna, znali opowiesci o wlasnych dziejach i owym slawnym dniu, kiedy fagorze hordy zniszczyly miasto. Ale to dzialo sie dawno temu. Dzis nie grasowaly zadne watahy fugasow. Fagor stanowil rzadki widok w Oldorando. Ludzie lubili przychodzic i ogladac je w Parku Swistka, podziwiajac przez Valvoral zolnierzy Pierwszej Gwardii Fagorzej. W pewnym sensie polubili fagory. 340 Nie lagodzilo to nic a nic zapieklej nienawisci krola Sayrena Stunda. Jak zwykle niezdecydowany, przegapil moment, w ktorym mogl jeszcze nie dopuscic do malzenstwa. W duchu przeklinal samego siebie. Glosno przeklinal swoja krolowa. Bathkaarnetka pochwalala malzenstwo. Bathkaarnetka byla prosta kobieta. Podobal jej sie JandolAnganol. Jak to wyspiewala w swej mowie, "on mial w sobie cos". Mimo ze nie lubila ancipitow, w nieustannym halali widziala rodzaj nietolerancji mogacej sie latwo obrocic przeciwko jej wlasnej rasie;w rzeczy samej, Madisi nie byli mile widziani w Oldorando i czesto padali ofiara gwaltow. Totez sadzila, ze mezczyzna broniacy fagorow nie skrzywdzilby jej jedynej teraz corki, pol-Madiski. Bathkaarnetka wiedziala, ze Sayren Stund od dawna nosi sie z zamiarem wydania Milui Tal za Tayntha Indredda, ksiecia Pannowalu, znacznie starszego i o ilez ohydniejszego od JandolAnganola. Nie podobal jej sie Taynth Indredd. Nie podobala jej sie mysl, ze jej corka musialaby spedzic zycie w pannowalskim mroku, zywcem pogrzebana pod gorami Quzint. To nie byl los godny Madiski czy nawet pol-Madiski. JandolAnganol i Matrassyl wygladali na lepszy uklad. Tak wiec pokornie buntowala sie przeciwko krolowi. Krol musial znalezc jakis sposob wyladowania swej wscieklosci. I znalazl, nie szukajac daleko. Sayren Stund staral sie zachowac dobra mine do zlej gry. Nie mogl sie przyznac do jakiejkolwiek odpowiedzialnosci za zabicie Juliego. A nawet zaprosil JandolAnganola na spotkanie w celu omowienia przygotowan do slubu. Przyjal goscia w komnacie, w ktorej- pod sufitem krecily sie wiatraki, w donicach rosly vulusy, a barwne madiskie kobierce wisialy na scianach w miejsce okien, na modle pannowalska. Sayrenowi Stundowi towarzyszyla malzonka i wyswiecony kaplan doradca, wysoki ponurak o nie ogolonej, dlugiej i waskiej twarzy i rysach ostrych jak siekiera, ktory siedzial z boku, nic nie mowil i nie patrzyl na nikogo. JandolAnganol stawil sie w galowym mundurze, w asyscie jednego ze swych wojskowych dowodcow, wojaka, ktory wiekszosc zycia spedzil w polu i wygladal na zaklopotanego swoim nowym dyplomatycznym zadaniem. Sayren Stund nalal wina i podsunal puchar JandolAnganolowi. Ten odmowil. -Wasze winnice slyna w calym swiecie, ale przekonalem sie, ze wino z nich mnie usypia. Nie zwracajac uwagi na przytyk, Sayren Stund przeszedl do rzeczy. -Jestesmy zadowoleni, ze pojmiecie ksiezniczke Milue Tal za malzonke. Prosze sobie przypomniec, ze Waszym zamiarem bylo poslubienie mojej starszej corki tu w Oldorando. Przeto prosimy Was, aby i ta uroczystosc odbyla sie tutaj, po przybyciu Swietego CSarra, ktory osobiscie udzieli Warn slubu. -O ile Was zrozumialem, Panie, wyrazaliscie gorace pragnienie, abym dzisiaj opuscil Oldorando. -To bylo nieporozumienie. Doszlo do naszej wiadomosci, ze ten Wasz oswojony zwierzak, stanowiacy dla nas kamien obrazy, zostal usuniety. - 341 Mowiac to przesunal spojrzenie na swego ponurego doradce, jak gdyby szukal wsparcia. - Zorganizujemy uroczystosci w godnej Was oprawie, badzcie pewni.-Jestescie pewni, ze CSarr bedzie tu za trzy dni? -Jego heroldowie juz sa tutaj. Nasi przedstawiciele sa z nimi w kontakcie. Orszak minal juz jezioro Dorzin. Innych gosci, jak ksiecia Tayntha Indredda z Pannowalu, spodziewamy sie jutro. Wasze gody zyskaja z tej okazji range donioslego wydarzenia historycznego. Pojawszy, ze Sayren Stund gra na zwloke, aby zdobyc nad nim przewage, JandolAnganol odszedl porozmawiac na stronie ze swoim kapitanem. Pragnal wyjechac natychmiast, zanim zostana ukartowane dalsze intrygi. Ale do wyjazdu potrzebowal statku, a statkiem dysponowal Sayren Stund. Rozwiazania wymagal tez - jak mu przypomnial kapitan - drazliwy problem Sartoriirwrasza, ktory skrepowany, zakneblowany i bliski uduszenia czekal w kufrze Farda Fantiia. Krol wrocil do Sayrena Stunda. -Czy mamy podstawy do niezachwianej pewnosci, ze Swiety C'Sarr dokona dla nas tego obrzedu? Jest stary, nieprawdaz? Sayren Stund zasznurowal usta. -Wiekowy, z pewnoscia. Sedziwy. Na moje oko, nie powiedzialbym, ze jest stary. Pewnie ze trzydziesci dziewiec lat i kilka tennerow. Ale moglby, oczywiscie, sprzeciwic sie mariazowi z tej racji, ze Borlien wciaz udziela fagorom azylu i odrzuca prosby o halali. Mnie samemu nie zalezy na uznaniu akurat tej doktrynalnej kwestii za dogmat; naturalnie musimy przyjac sad z jego swiatobliwych ust. Plamy gniewu wykwitly na policzkach JandolAnganola. -Istnieja powody, by przypuszczac - rzekl zdlawionym glosem - ze nasza umilowana religia, do ktorej nikt nie zywi przywiazania glebszego niz moje, zrodzila sie z prymitywnej czci boskiej oddawanej fagorom. Bylo tak wowczas, gdy zarowno fagory, jak ludzie pedzili prymitywniej sze zycie. Mimo ze historiografia Kosciola stara sie ukryc ten fakt, kiedys Wszechmocny z postaci bardzo przypominal ancipite. W nowszych stuleciach powszechne wizerunki zamazaly to podobienstwo. Jednak ono istnieje. Nikt dzisiaj nie wyobraza sobie, ze fagory sa wszechmocne. Z wlasnego doswiadczenia wiem, jak potrafia byc lagodne, jesli je trzymac twarda reka. Niemniej one sa osia kola naszej religii. Nie moze zatem byc usprawiedliwione ich przesladowanie z mocy edyktow Kosciola. Sayren Stund obejrzal sie, szukajac pomocy u swego kaplanskiego doradcy. Czcigodny ow maz przemowil gluchym glosem, nie podnoszac wzroku. -Taka opinia bedzie bez znaczenia dla Jego Swiatobliwosci C'Sarra, ktory moglby rzec, ze borlienski krol bluzni przeciwko wizerunkowi Akhanaby. -No wlasnie - rzekl Sayren Stund. - Taka opinia nie bedzie miala znaczenia dla nikogo z nas, bracie. C'Sarr musi udzielic ci slubu, a ty musisz zachowac swoje opinie dla siebie. 342 Spotkanie szybko dobieglo konca. Sam na sam ze swa krolowa i ponurym doradca, Sayren Stund zatarl pulchne dlonie.-A wiec poczeka sobie na C'Sarra. Mamy trzy dni na udaremnienie wesela. Potrzebujemy Sartoriirwrasza. Kwatery fagorow w Parku Swistka zostaly przeszukane i tam go nie ma. Musi zatem byc nadal w palacu. Kazemy przetrzasnac komnaty krola - od deski do deski. Posepny doradca odchrzaknal. -Pozostaje sprawa tej kobiety, Odi Jeseratabhar. Przybyla tu z Sartorilrw-raszem. Dzis rano szukala schronienia w rezydencji ambasadora sibornalskiego, wielce zrozpaczona, donoszac o zniknieciu jej przyjaciela. O ile wiem, ona jest admiralem. Moi agenci donosza mi, ze nie zostala dobrze przyjeta. Ambasador moze ja uznac za zdrajczynie. Mimo to nie wyda jej, poki co przynajmniej. Sayren Stund powachlowal sie i lyknal wina. -Mozemy sie obejsc bez niej. -Jest jeszcze jeden szczegol na korzysc Waszej Krolewskiej Mosci, przedlozony przez moich koscielnych prawnikow - podjal duchowny doradca. - Rozwod krola JandolAnganola z Myrdeminggala jest potwierdzony dyspensa, ktora jak dotad znajduje sie w posiadaniu Alama Esomberra. Aczkolwiek krol podpisal ja i zdaje sie uwazac swoj rozwod za uprawomocniony, wedle starozytnej zasady pannowalskiego prawa kanonicznego rozwod czlonkow rodziny krolewskiej nie jest prawomocny, dopoki dyspensa w swej rzeczonej postaci nie przejdzie w posiadanie C'Sarra. Te zasade przyjeto w celu odraczania pochopnych mariazy dynastycznych. Obecnie zatem krol JandolAnganol posiada praktycznie orzeczenie tymczasowe. -I wobec tego nie moze sie ozenic ponownie? -Kazde malzenstwo zawarte przed uprawomocnieniem sie orzeczenia bedzie bezprawne. Sayren Stund ze smiechem klasnal w dlonie. -Znakomicie. Znakomicie. Zuchwalstwo nie ujdzie mu na sucho. -Ale nam jest potrzebne przymierze z Borlien - niesmialo wtracila krolowa. Malzonek nawet nie raczyl na nia spojrzec. -Moja droga, wystarczy, ze podkopiemy pozycje, okryjemy krola nieslawa, a Matrassyl go odrzuci. Nasi szpiedzy melduja stamtad o dalszych rozruchach. Ja sam moglbym wtedy wkroczyc jako zbawca Borlien i wladac w obu krolestwach, tak jak w przeszlosci Oldorando wladalo Borlien. Nie masz wyczucia historii? JandolAnganol doskonale zdawal sobie sprawe z trudnosci swego polozenia. Ilekroc podupadal na duchu, podsycal w sobie gniew wspomnieniem nikczemno-sci Sayrena Stunda. Kiedy po odkryciu bezglowych zwlok Juliego ochlonal 343 z wstrzasu na tyle, by wyjsc z komnaty, natknal sie na porzucona w korytarzu glowe mlodka. Kilka jardow dalej w korytarzu lezal czlowiek, ktorego krol postawil na warcie, zasztyletowany, z twarza bestialsko porabana mieczem. JandolAnganol zwymiotowal.Nazajutrz wciaz targaly nim nudnosci. Mimo upalu chlod przenikal mu cialo. Po spotkaniu z Sayrenem Stundem przeszedl sie do Parku Swistka, przed ktorym niewielki tlumek gapiow zgotowal mu owacje. Obcowanie z fagorza gwardia uspokajalo krola. Uwazniej niz poprzednio dokonal przegladu rejonu zakwaterowania. Fagorza starszyzna ciagnela za krolem. Jeden z pawilonow zostal zaprojektowany jako domek goscinny i mial przyjemny wystroj. Na pieterku znajdowala sie kompletnie umeblowana izba. -Te izbe biore dla siebie - rzekl JandolAnganol. -Staje sie twoim domem. Zadne osoby w Hrl-Drra Nhdo miec wstep tutaj. -Ani fagory. -Ani fagory. -Trzymajcie straze. -Takie jest nasze zzzrozumienie. Nie widzial powodu, zeby sie zaniepokoic uzyciem przez dowodce starozytnej fagorzej nazwy Oldorando, choc znal dawne, uchodzace za niezniszczalne, wspomnienia ancipitow. Zbytnio przywykl do pradawnosci ancipitalnej mowy. Kiedy wracal przez park w asyscie czterech fagorow, zadrzala ziemia. Wstrzasy byly czestym zjawiskiem w Oldorando. Odczul je po raz drugi od swego przybycia. Spojrzal na palac po drugiej stronie placu Loylbryden. Zatesknil za trzesieniem ziemi tak silnym, by zawalil sie palac, a jednoczesnie zauwazyl, ze drewniane slupy w palacowej fasadzie zapewniaja budowli jak najwieksza stabilnosc. Gapie i laziki zdawali sie niczym nie przejmowac. Sprzedawczyni plackow handlowala w najlepsze. Z wewnetrznym drzeniem JandolAnganol zastanawial sie, czy nie nadchodzi koniec swiata wbrew wszystkiemu, co twierdzili medrcy. Niech wreszcie skonczy sie to wszystko - pomyslal sobie. A potem pomyslal o Milui Tal. Pod zachod Bataliksy do palacu przybiegli od Wschodniej Bramy goncy z wiescia o wczesniejszym, niz oczekiwano, przybyciu Tayntha Indredda, ksiecia Pannowalu. JandolAnganol otrzymal oficjalne zaproszenie do wziecia udzialu w powitalnej ceremonii na placu Loylbryden, zaproszenie raczej nie do odrzucenia. Obojetny na sprawy panstwa i na gdzie indziej toczone wojny, Taynth Indredd bawil na lowach w gorach Ouzints i przybywal obladowany trofeami lowieckimi - mnostwem skor, pior i klow. Jechal w palankinie na czele kolumny klatek ze schwytanymi zwierzetami. W jednej klatce okolo tuzina Innych to 344 jazgotalo na tlum, to popadalo w osowiale przygnebienie. Dwunastoosobowa orkiestra grala skoczne marsze, powiewaly proporce. Wjazd byl bardziej imponujacy od wkroczenia JandolAnganola. Taynth Indredd nie musial tez znizac sie do groszowych targow na rynku.W orszaku ksiecia byl jeden z nielicznych przyjaciol JandolAnganola na pannowalskim dworze, Guaddl Ulbobeg. Ulbobeg wygladal na wyczerpanego podroza. Kiedy oficjalna uroczystosc powitalna zaczela sie po trosze przeradzac w dluga popijawe, JandolAnganol mogl wreszcie zamienic pare slow ze starym przyjacielem. -Robie sie za slaby na podejmowanie takich wypraw - rzekl Guaddl Ulbobeg. Znizajac glos dodal: - A tak miedzy nami, Taynth Indredd z tennera na tenner robi sie coraz bardziej nieznosny. Mam wielka ochote zrezygnowac z urzedu. Stuknelo mi trzydziesci szesc i cwierc roku, jakkolwiek by liczyl. -Dlaczego nie zrezygnujesz? Guaddl Ulbobeg polozyl dlon na ramieniu JandolAnganola. Krola wzruszyla naturalna serdecznosc tego gestu. -Z urzedem wiaze sie biskupstwo Turmy. Czyzbys zapomnial, ze jestem biskupem Swietego Cesarstwa Pannowalu, niech je Bog ma w swej opiece? Gdybym zrezygnowal przed przeniesieniem w stan spoczynku, stracilbym i urzad, i wszystko, co sie z nim wiaze... Taynth Indredd, nawiasem mowiac, nie darzy cie wielka miloscia, wiec ostrzegam przed nim. JandolAnganol rozesmial sie. -Wyglada na to, ze jestem ogolnie znienawidzony. Czym urazilem Tayntha Indredda? -Och, to rzecz powszechnie wiadoma, ze nasz nadety przyjaciel Sayren Stund obiecal mu za zone Milue Tal, zanim wsadziles w to swoj palec. -Wiesz o tym? -Ja wiem o wszystkim. Wiem rowniez, ze ide wziac kapiel, a potem do lozka. Trunek mi nie sluzy w tym wieku. -Porozmawiamy rano. Milych snow. Wczesna noca znow dalo o sobie znac trzesienie ziemi. Tym razem wstrzasy byly tak silne, ze zatrwozyly ludzi. W biedniejszych dzielnicach miasta obluzowaly sie dachowki i balkony. Kobiety z krzykiem wybiegly na ulice. Niewolnicy rozniesli panike po calym palacu. Bardzo bylo to na reke JandolAnganolowi. Wykorzystal zamieszanie do swoich celow. Jego kapitanowie zbadali teren na tylach palacu i - co bylo do przewidzenia w budynku, ktory z dawien dawna nie sluzyl za fortece - odkryli wiele wyjsc dla wtajemniczonych. Niejedne byly dzielem samej sluzby palacowej dla jej wlasnej wygody. Mimo wart od frontu, kazdy mogl wyjsc od tym. Jak to uczynil JandolAnganol. Szybko sie przekonal, 345 ze nie tylko on korzysta z zamieszania. W uliczke biegnaca przy polnocno-zachodnim murze wjechal furgon zaprzezony w szostke muslangow. Czterech osilkow zlazlo na ziemie. Jeden przytrzymal przodowego mustanga, gdy tymczasem pozostali trzej zabrali sie do odsuwania drewnianych wrzeciadzy bocznych drzwiczek. Otworzyli drzwiczki i krzykneli na kogos w czelusci furgonu. Nie otrzymawszy odpowiedzi, dwaj wlezli do budy i z pomoca razow i przeklenstw wywlekli spetana postac na bruk. Wiezien mial glowe okrecona szmata. Jeknal zbyt glosno, za co oberwal po plecach. Trzech opryszkow bez pospiechu otworzylo zelazne drzwi i zniknelo wraz z wiezniem we wnetrzu palacowej dobudowki. Drzwi zatrzasnely sie za nimi.JandolAnganol obserwowal wydarzenie z glebi portyku. Przy nim stala drobniutka postac Milui Tal. Stad, gdzie stali, przy samym murze, czuli upojna won oszpilni, na ktora juz wczesniej uwage JandolAnganola zwrocil Sayren Stund. W Parku Swistka, w pawilonie nazwanym przez nich Bialym Domkiem, zalozyli swa kryjowke. Czuli sie bezpiecznie pod oslona Fagorzej Gwardii. Krola wciaz zaprzatalo to, co niedawno widzieli w uliczce. -Wydaje mi sie, ze twoj ojciec zamierza mnie zabic, zanim umkne z Oldorando. -Zabicie nie jest takim znowu nieszczesciem, lecz on postanowil w jakis sposob okryc cie hanba. Dowiem sie jak, jesli zdolam, bo on teraz tylko lypie na mnie ponurym okiem. Och, jak moga krolowie byc tak okropni? Mam nadzieje, ze ty nie bedziesz taki okropny, kiedy uciekniemy do Matrassylu. Chcialabym zobaczyc Matrassyl i poplynac z pradem Valvoralu. Statki idace z biegiem rzeki potrafia mknac z niesamowita szybkoscia, szybciej niz ptaki. Czy w Borlien trzyma sie pikubiki? Chcialabym miec kilka w mojej Komnacie, tak jak mama. Przynajmniej cztery pikubiki albo z piec, jesli cie stac na nie. Ojciec powiedzial, ze ty zamierzasz zamordowac mnie z zemsty i odrabac mi glowe, ale ja wybuchlam smiechem i pokazalam jezyk - czy zauwazyles, jak daleko wystawiam jezyk - i powiedzialam mu: "Z zemsty za co, ty stary krolewski gluptasie?" - i to go strasznie rozwscieczylo. Myslalam, ze dostanie apolopleksji. Paplala radosnie, rozgladajac sie po izbie. JandolAnganol niosl jedyna tu lampke. -Nie zamierzam cie skrzywdzic, Miluo - rzekl. - Mozesz mi wierzyc. Kazdy uwaza mnie za lotra. Ja jestem w rekach Akhanaby, jak my wszyscy. Ja nie chce zrobic krzywdy nawet twojemu ojcu. Siadlszy na lozku spogladala w okno, a cienie podkreslaly papuzia ostrosc jej rysow. -To wlasnie mu powiedzialam czy cos w tym rodzaju. Byl tak wsciekly, ze wygadal sie z pewnej tajemnicy. Znasz Sartoriirwrasza? -Az za dobrze. -Znow jest w rekach ojca. Ludzie ojca znalezli go w izbie tego garbusa. 346 Pokrecil glowa.-Nie. On nadal jest zwiazany i zakneblowany w kufrze. Moi kapitanowie maja go przeniesc tutaj na przechowanie. Milua Tal zasmiala sie perliscie. -Ojciec oszukal cie, Jan. To inny czlowiek, jakis niewolnik wsadzony do ciemnej skrzyni. Oni znalezli Sartoriirwrasza, kiedy wszyscy witali starego tlustego ksiecia Tayntha. -Na Patrzycielke! Ten czlowiek napyta mi biedy, napyta biedy. Byl moim kanclerzem. Co tez on moze wiedziec?... Milua, cokolwiek sie stanie, nie wolno mi ustapic. Idzie o moj honor. -Och, zyganka, "Idzie o moj honor"! Jakbym slyszala ojca, kiedy tak mowisz. Czy nie powinienes powiedziec, ze szalejesz za moja dziecinna uroda lub cos w tym rodzaju? Zlapal ja za rece. -Moze i szaleje, sliczna Miluo! Ale mnie chodzi o to, ze ten rodzaj szalenstwa nie zda sie na nic bez jakiegos wsparcia. Musze zniesc hanbe, przezyc ja, wyjsc z niej bez skazy. Wowczas odzyskam honor. Wszyscy obdarza mnie szacunkiem za wyjscie z honorem. Wtedy powstanie szansa na zawarcie od dawna przeze mnie upragnionego przymierza miedzy moim krajem a waszym, i zawre je czy to z twoim ojcem, czy z kimkolwiek, kto po nim odziedziczy tron. Klasnela w dlonie. -Ja dziedzicze po nim! Wiec kazde z nas bedzie mialo cale krolestwo. Pomimo napietych nerwow, pomimo przeczucia, ze dalsze nieszczescia lada chwila spadna mu na glowe, parsknal smiechem i porwawszy Milue w objecia przycisnal do siebie jej drobne ksztalty. Ziemia znow zadrzala. -Mozemy spac tutaj ze soba? - szepnela. -Nie, to byloby brzydkie. Rano pojdziemy sie zobaczyc z moim przyjacielem Esomberrem. -Myslalam, ze on nie jest twoim przyjacielem. -Ale bedzie. Jest pyszalkiem, lecz nie lotrem. Podziemne wstrzasy minely. Minela noc. Freyr wstal niespozyty, jak zwykle schowany za zoltawa mgielka, i jak zwykle wzrosla temperatura. W tym dniu niewiele waznych osobistosci pokazalo sie ludziom na oczy. Krol Sayren Stund oglosil, ze nie udziela zadnych audiencji; nieszczesnicy, ktorzy podczas wstrzasow utracili dom albo dziecko, na prozno lamentowali w dusznych przedpokojach, dopoki ich nie odprawiono. Nie widziano krola JandolAnganola. Ani mlodej ksiezniczki. Drugiego dnia oddzial oldorandzkiej strazy w sile osmiu ludzi aresztowal JandolAnganola. Pojmali krola na schodach, gdy wychodzil ze swej sypialni. 347 Stawial opor, lecz chwycili go za rece i nogi i poniesli do wiezienia. Zostal kopniakami sprowadzony po kretych kamiennych schodach i wtracony do lochu. Wiele minut przelezal na podlodze, nie posiadajac sie z wscieklosci.-Juli, Juli - powtorzyl pare razy. - Bylem tak przybity tym, co oni z toba zrobili, ze ani przez chwile nie pomyslalem, w jakim sam jestem niebezpieczenstwie... Nie pomyslalem... Po kilku minutach milczenia rzekl glosno: -Bylem zbyt pewny siebie. Zawsze popelniam ten sam blad. Zbytnio ufam, ze potrafie plynac z pradem... Po dluzszym czasie podniosl sie z podlogi i bezradnie rozejrzal po celi. Polka pod sciana sluzyla za lozko i lawke. Swiatlo saczylo sie z okna pod samym sufitem. W kacie bylo koryto do celow sanitarnych. Osunal sie na lawke i zadumal nad dlugoletnim pobytem swego ojca w lochu. Kiedy jeszcze bardziej podupadl na duchu, pomyslal o Milui Tal. Sayrenie Stundzie, jesli choc jeden wlos spadnie jej z glowy, ty ochluju... - Caly sie sprezyl. W koncu sila woli rozluznil miesnie i oparl plecy o wilgotny mur. Z rykiem skoczyl na nogi i zaczal chodzic po celi tam i z powrotem, od drzwi do sciany. Przystanal dopiero wtedy, gdy uslyszal szuranie butow na schodach. W zamkach zgrzytnely klucze i do celi wkroczyl czarno ubrany przedstawiciel miejscowej warstwy czarnooswieconej z dwojka uzbrojonych straznikow po bokach. Gdy skladal ledwo dostrzegalny uklon, JandolAnganol rozpoznal siekierogebego doradce Sayrena Stunda imieniem Krispan Mornu. -Jakim to przewrotnym prawem wiezicie krolewskiego goscia z zaprzyjaznionego kraju? -Przychodze was powiadomic, ze jestescie oskarzeni o zabojstwo i jutro o wschodzie Bataliksy staniecie za te zbrodnie przed krolewskim sadem koscielnym. - Grobowy glos umilkl, by po chwili dorzucic: - Badzcie gotowi. JandolAnganol z furia ruszyl naprzod. -Zabojstwo? Zabojstwo, bando zbrodniarzy? Co to za nowe lajdactwo? O zabojstwo kogo jestem oskarzony? Skrzyzowane piki zagrodzily mu droge. -Jestescie oskarzeni o zabojstwo ksiezniczki Simody Tal, starszej corki krola Sayrena Stunda, wladcy Oldorando. - Sklonil sie po raz drugi i wyszedl. Krol stal w miejscu, gapiac sie na drzwi. Orle oczy swidrowaly deski, ani mrugnawszy powieka, jak gdyby JandolAnganol poprzysiagl, ze nigdy wiecej nie mrugnie powieka, dopoki nie wyjdzie na wolnosc. Czekal tak niemal bez ruchu przez cala noc. Potezna wewnetrzna moc dzialania, rowniez uwieziona, czekala w nim jak zwinieta sprezyna. Zachowujac bojowa gotowosc przez godziny mroku, czekal, aby skoczyc do gardla kazdemu, kto osmieli sie przestapic prog lochu. Nikt nie przestapil. Nie przyniesiono jedzenia ani wody. W nocy nastapil odlegly wstrzas - tak odlegly, ze na dobra sprawe mogl to byc wstrzas tetnicy, 348 a nie ziemi - i deszcz zaprawowej maczki splynal po kamiennych scianach. Nic wiecej. JandolAnganola nie odwiedzil chocby szczur ze zlamanym ogonem. Z pierwszym brzaskiem saczacym sie do lochu krol podszedl do kamiennego koryta. Wspiawszy sie na koryto i wczepiwszy palce w szpare miedzy dwoma kamieniami, wydrapana przez jego poprzednikow, mogl wyjrzec przez nie oszklone okienko.Loch byl od frontu, blisko naroza palacu, tuz przy Domu Nadziei, jak ocenil JandolAnganol. Mial przed soba plac Loylbryden. Stal jednak zbyt nisko, by zobaczyc cokolwiek poza samym placem i koronami parkowych drzew po jego drugiej stronie. Plac byl opustoszaly. Pomyslal, ze czekajac odpowiednio dlugo, moze by sie doczekal widoku Milui Tal - o ile tez nie byla wiezniem wlasnego ojca. Spogladal w kierunku zachodnim. Malenki splachetek niebios w jego polu widzenia byl wolny od mgielki. Bataliksa rzucala dlugie cienie na bruk. Cienie wyblakly, a potem sie rozdwoily po wzejsciu Freyra. A potem zniknely, gdy powrocila mgielka i temperatura zaczela sie podnosic. Nadeszli robotnicy. Przyniesli ze soba pomosty i dragi rusztowania. Z ich ruchow przebijala rezygnacja, jaka wszedzie mozna spotkac u robotnikow: byli gotowi do roboty, a nie do wyscigu. Po jakims czasie postawili szafot. JandolAnganol odszedl od okienka i przysiadlszy na lawie wpil paznokcie w skronie. Przybyli po niego straznicy. Stoczyl z nimi z gory przegrana walke. Zakuli go w lancuchy. Warczal na nich. Obojetnie popychali go w gore kamiennych schodow. Wszystko wypadlo tak, jak krol Sayren Stund mogl sobie tylko zyczyc. W owej nieustannej enancjotropii, dotykajacej wszystkie rzeczy i przeistaczajacej je we wlasne przeciwienstwa, mogl teraz naigrawac sie z czlowieka, ktory jakze niedawno naigrawal sie z niego. Podskakiwal z uciechy, wydawal radosne okrzyki, wysciskal Bathkaarnetke, wesolutko rzucajac zlosliwe spojrzenia na zgnebiona corke. -Widzisz, dziecino, ten lotr, ktoremu wieszalas sie raczetami na szyi, zostanie publicznie napietnowany jako zbrodniarz. - Tanczyl wokol niej rozradowany jak olbrzym ludozerca wokol ofiary. - Jeszcze tylko dzionek i damy ci jego zimne cialo do obsciskiwania. Tak, jeszcze tylko dwadziescia piec godzin, a twojemu dziewictwu nic juz nie bedzie grozilo ze strony JandolAnganola. -Dlaczego nie powiesic i mnie, ojcze, i miec wszystkie corki z glowy? W palacu byla specjalna komnata sluzaca za sale rozpraw. Kosciol wyswiecil ja na przybytek sprawiedliwosci. Porozwieszano w niej galazki tredowniczki, bikinki i gorokrotki, ziol uznawanych za chlodzace, aby lagodzily duchote upalu i przepajaly sale sadowa swym balsamem. Licznie zebrani luminarze dworu i miasta mieli przygladac sie rozprawie, bynajmniej nie wszyscy tak zgodni ze swoim wladca, jak mu sie wydawalo. Trojke glownych aktorow dramatu 349 stanowili krol, jego posepny doradca Krispan Mornu oraz sedzia imieniem Kimon Euras, piastujacy w Kosciele stanowisko duszpasterza archiwariusza. Kimon Euras byl tak chudy, ze az sie garbil, jak gdyby napieta skora przygiela obleczony nia kregoslup; byl lysy, a scislej mowiac, nie widac bylo na nim ani jednego wloska, skore zas jego twarzy powlekala szarawa bladosc, przypominajaca weliny oddane w jego cienkie rece. Kiedy w zwisajacej mu do platfusowatych stop czarnej keedrancie osiadal na sedziowskiej lawie, pajakowata powierzchownosc zdawala sie gwarantowac, ze z laska bedzie u niego rownie cienko. Gdy owi trzej imponujacy dygnitarze zajeli miejsca, zabrzmial gong i wybrani z najtezszych osilkow dwaj straznicy przywlekli JandolAnganola. Ustawili krola na srodku sali, aby go wszyscy widzieli.Roznica miedzy wiezniem a wolnym czlowiekiem jest wyrazna w kazdym sadzie. Tu uwidocznila sie wyrazniej niz zazwyczaj. Krotki pobyt w lochu wystarczyl, by z krola uczynic brudasa w wy szmelcowanej koszuli. Jednak glowe trzymal wysoko, rzucajac swym orlim spojrzeniem po sali, bardziej jak drapiezny ptak, ktory wypatruje ofiary, niz jak czlowiek, ktory wypatruje zmilowania. W ruchach i sylwetce zachowal nieskazitelna czystosc. Kimon Euras rozpoczal dluga mowe mialkim jak pyl glosem. Wiekowe kurze z dokumentow, ktore mial w swojej pieczy, osiadly mu w krtani. Podswiadomie podniosl glos, dochodzac do slow: -...bestialskie zabojstwo naszej ukochanej ksiezniczki Simody Tal, tu w tym palacu zabitej ciosem ancipickiego rogu. JandolAnganolu, krolu Borlien, jestescie oskarzeni jako inspirator tej zbrodni. JandolAnganol z miejsca odpowiedzial uragliwym okrzykiem. Straznik rabnal krola w plecy. -Wiezniowie nie maja prawa glosu w tym sadzie. Bedziesz przerywal, to wyladujesz z powrotem w celi. Krispan Mornu potrafil na rozprawe znalezc sobie szate barwy jeszcze czarniejszej niz na co dzien. Czern przegladala sie w jego brodzie, policzkach, oczach i gardle - ilekroc otworzyl usta. -Zamierzamy udowodnic, ze wina obecnego tu krola Borlien jest bezsporna i ze przybyl on tutaj wylacznie w celu zgladzenia ksiezniczki Milui Tal, aby w ten sposob polozyc kres dynastii Stundow. Przedstawimy kopie narzedzia, jakim pozbawiono zycia ksiezniczke Simode Tal. Przedstawimy rowniez faktycznego sprawce tego czynu. Wykazemy, ze wszystkie okolicznosci bezspornie wskazuja na wieznia jako inspiratora tej potwornej intrygi. Dac tu sztylet. Niewolnik w te pedy przyniosl zadany przedmiot, wylazac ze skory, zeby pokazac, jak bardzo sie spieszy. Nie zdolawszy sie powstrzymac od bezposredniego udzialu w rozprawie, Sayren Stund wyciagnal reke i zlapal sztylet, wyprzedzajac Krispana Mornu. -To jest obosieczny rog fagorzej bestii. Ma dwie ostre krawedzie, przeto 350 nie sposob go pomylic z rogiem innych zwierzat. Pasuje do ksztaltu rany w piersi swietej pamieci ksiezniczki. Kochane biedactwo. Nie usilujemy tu stwarzac pozorow, ze to wlasnie ta bronia dokonano zabojstwa. Tamten rog zaginal. Ten jest po prostu identyczny, dopiero co wyrwany z lba fagora. Chcialbym tez przypomniec, a sad juz oceni, czy ten fakt wiaze sie ze sprawa, czy nie, ze oskarzony mial fagorzego mlodka za ulubienca. Temu miodkowi oskarzony bluznierczo nadal imie po Julim, wielkim swietym wojowniku, patronie naszego kraju. Czy obraza byla zamierzona, czy wynikala z ignorancji, to juz nie nasza sprawa.-Sayrenie Stundzie, slono zaplacisz za swa nikczemnosc - powiedzial JandolAnganol, zdrowo obrywajac za te slowa. Kiedy rogowy sztylet przeszedl juz przez wszystkie rece, krzywa figurka Kimona Eurasa wyprostowala sie na tyle, by zapytac: -Czy oskarzyciel ma jeszcze jakies dowody przeciwko oskarzonemu? -Widzieliscie bron, ktora dokonano tego czynu - oznajmil czarny glos Krispana Mornu. - Teraz przedstawimy wam osobnika, ktory taka wlasnie bronia zabil ksiezniczke Simode Tal. Do sali sadowej na wpol wniesiono, na wpol wprowadzono wyrywajacego sie chlopaka. Mial glowe owinieta w szmate i JandolAnganolowi natychmiast stanal w pamieci wiezien wyciagniety noca z drewnianego furgonu. Zawleczono go teraz przed lawe sedziowska. Na komende zerwano mu szmate z glowy. To, co ujrzano, zdawalo sie skladac z burzy rozczochranych wlosow, czerwieni oblicza i strzepow koszuli. Dopiero po mocnym ciosie, kiedy mlokos, zamiast sie miotac, zaczal pochlipywac, mozna bylo rozpoznac RobaydayAnganola. -Roba! - wrzasnal krol i rabniety po nerkach zgial sie z bolu we dwoje. Opadl na lawke zdruzgotany tym widokiem: oto jego rodzony syn jako wiezien, Roba, ktory zawsze tak bal sie wiezienia. -Agenci Jego Krolewskiej Mosci - rzekl Krispan Mornu - aresztowali tego mlodego czlowieka w Ottassolu, borlienskim porcie morskim. Trudno bylo wpasc na jego trop, gdyz udajac Madisa, czasami zyl i ubieral sie jak Madis. Ale jest czlowiekiem. Nazywa sie RobaydayAnganol. Jest synem oskarzonego, a powszechnie sie mowi o jego szalenstwie. -Czy zamordowales swietej pamieci ksiezniczke Simode Tal? - zapytal sedzia glosem, jaki wydaje darty pergamin. Robayday dostal ataku placzu i wsrod placzu uslyszano, jak zapewnia, ze nikogo nie zamordowal, ze nigdy przedtem nie byl w Oldorando i ze pragnie jedynie, aby mu dano spokoj i pozwolono wiesc marne, lecz wlasne zycie. -Czy nie dokonales zabojstwa z namowy ojca? - spytal Krispan Mornu, nadajac kazdemu slowu brzmienie podobne do stukniecia siekiery. -Ja nienawidze ojca! Ja boje sie ojca! Ja nigdy bym nie wykonal jego nakazu. 351 -Wiec dlaczego zabiles ksiezniczke Simode Tal?-Nie zabilem jej. Nie zabilem. Przysiegam, ze jestem niewinny. -A kogo zabiles? -Nikogo nie zabilem. Jak gdyby na te trzy slowa czekal przez cale swoje zycie, Krispan Mornu uniosl zylasta dlon wysoko do gory i zadarl nos, az swiatlo mu na nim zablyslo jak na szlifowanym ostrzu. -Slyszycie, jak ten mlodzieniec twierdzi, ze nikogo nie zabil. Wzywamy swiadka, ktory udowodni mu klamstwo. Wprowadzic swiadka. Na sale wkroczyla mloda dama, dobrowolnie, acz nerwowo stapajac miedzy dwoma straznikami. Wsrod lakomych spojrzen zebranych doprowadzono ja przed podwyzszenie lawy sedziowskiej. Dama byla mloda i urzekajacej urody. Miala jaskrawo wymalowane policzki. Ciemne wlosy, upiete w kunsztowna fryzure. Niezwykle obcisly czagirak, ktorego kwiatowy wzor uwypuklal jej ksztalty. Stanawszy z jedna reka na biodrze, troche wyzywajaco, potrafila sprawic wrazenie niewinnej i uwodzicielskiej zarazem. Sedzia Kimon Euras przygial swa alabastrowa czaszke w przod i zapewne zostal wynagrodzony mozliwoscia zapuszczenia zurawia za damska podpaske, gdyz przemowil tonem bardziej ludzkim niz do tej pory. -Jak ci na imie, panienko? -AbathaYasidol, prosze pana - odparla niesmialo - Abatha, jak zwykle nazywaja mnie przyjaciele. -Jestem pewny, ze nie brakuje ci przyjaciol - rzekl sedzia. Niewzruszony tym dialogiem zabral glos Krispan Mornu. -Rowniez ta dama zostala tutaj doprowadzona przez agentow Jego Krolewskiej Mosci. Przybyla nie jako wiezien, lecz z wlasnej woli, a za pomoc w ustaleniu prawdy otrzyma nagrode. Abatho, czy zechcialabys nam opowiedziec, kiedy po raz ostatni widzialas tego tutaj mlodzienca i w jakich okolicznosciach? Abatha oblizala i tak juz blyszczace wargi. -Och, panie, bylam w mojej izbie, mojej malej izdebce w Ottassolu. Moj przyjaciel byl ze mna, moj przyjaciel Diw. Siedzielismy na lozku, wiadomo, rozmawiajac. I nagle ten tutaj mezczyzna... Umilkla. -Mow dalej, dziewczyno. -To zbyt straszne, panie... Duszna cisza zalegla w sali sadowej, jak gdyby nawet chlodzace ziola dusily w upale. -No wiec, panie, ten tutaj mezczyzna wpadl ze sztyletem. Chcial, zebym z nim poszla, a ja nie chcialam. Ja nie robie takich rzeczy. Diw ujal sie za mna, 352 a ten tutaj mezczyzna pchnal go swoim sztyletem - to znaczy, to byl rog, wiadomo - i zabil Diwa. Pchnal Diwa prosto w brzuch, o tu.Zgrabnie pokazala na wlasnym podbrzuszu, a sad wyciagnal swa zbiorowa szyje. -I co sie dzialo potem? -No wiec, panie, wiadomo, ten mezczyzna zabral zwloki i wrzucil je do morza. -To wszystko klamstwo, klamliwa zmowa! - zawolal JandolAnganol. Dotknieta do zywego dziewczyna sama odpowiedziala krolowi. Mniej juz oniesmielal ja sad i zaczela sie upajac swoja rola. -To nie jest klamstwo. To prawda. Wiezien zabral trupa Diwa i wrzucil go do morza. I stala sie rzecz niezwykla, gdyz pare dni pozniej on wrocil, to znaczy trup, zapakowany w lodzie, do Ottassolu, bo widzialam go na wlasne oczy w domu mojego przyjaciela i opiekuna, Bardola KaraBansity, ktory mial pozniej na krotko zostac krolewskim kanclerzem. JandolAnganol wydal zduszony smiech i zwrocil sie wprost do sedziego: -Jak moze ktokolwiek uwierzyc w taka nieprawdopodobna bajeczke? -Nie jest nieprawdopodobna i moge to udowodnic - smialo rzekla Abatha. - Diw mial niezwykly klejnot o trzech ruchomych tarczach, taki zegarek. Cyfry byly zywe. Diw nosil zegarek w kieszonce pasa na brzuchu. - Wskazala miejsce, o ktore jej chodzilo, na wlasnym ciele, i znow wyciagnela sie zbiorowa szyja. - Ten sam klejnot pojawil sie u KaraBansity, a on podarowal to Jego Krolewskiej Mosci, ktory pewnie ma klejnot w obecnej chwili. Dramatycznie wyciagnela reke, wskazujac JandolAnganola palcem. Krol milczal, wyraznie zaskoczony. Zegarek siedzial zapomniany w kieszeni krolewskiej koszuli. Teraz JandolAnganol przypomnial sobie, wszystko poniewczasie, ze zawsze sie obawial zegarka jako rzeczy obcej, przedmiotu podejrzanej wiedzy. Kiedy BiloszUopin, czlowiek, ktory twierdzil, ze pochodzi z innej planety, ofiarowal krolowi swoj zegarek, JandolAnganol odrzucil mu podarunek z powrotem. W tajemniczy sposob zegarek wrocil do niego pozniej za posrednictwem astrologa. I mimo najlepszych checi nigdy sie cacka nie pozbyl. A teraz ono go zdradzilo. Zaniemowil. Padl nan zly urok - widzial to jasno, ale nie umial powiedziec, kiedy to sie zaczelo. Nawet bezgraniczne oddanie sie Akhanabie nie uchronilo krola od uroku. -No i co. Wasza Krolewska Mosc, no i co, bracie - rzekl rozradowany Sayren Stund - maszli ten klejnot z zywymi cyferkami? -Jest przeznaczony na slubny podarunek dla ksiezniczki Milui Tal... - cicho powiedzial JandolAnganol. W sadzie powstalo zamieszanie. Przebiegano z miejsca na miejsce, klerycy wolali o cisze, Sayren Stund przeslonil twarz, aby ukryc tryumfujaca mine. Po zaprowadzeniu porzadku Krispan Mornu zadal Abatcie kolejne pytanie. ?3 Lato Helikonn 353 -Jestes pewna, ze ten mlody czlowiek, RobaydayAnganol, syn krola, jest mezczyzna, ktory zabil twojego przyjaciela Diwa? Czy kiedykolwiek go widzialas po raz drugi? -Panie, on mi sie strasznie naprzykrzal. Nie chcial odejsc. Nie wiem, co by sie ze mna stalo, gdyby wasi zolnierze go nie zaaresztowali. Na krotko w sadzie zapanowala cisza, w ktorej kazdy rozmyslal o tym, co by sie moglo stac takiej pieknej mlodej panience. -Pozwolisz, ze zadam ci ostatnie i dosc osobiste pytanie - rzekl Krispan Mornu, swidrujac Abathe swym trupim wzrokiem. - Jestes w oczywisty sposob nisko urodzona kobieta, a jednak zdajesz sie miec wysoko ustosunkowanych przyjaciol. Plotka laczy twoje imie z imieniem pewnego sibornalskiego ambasadora. Co ty na to? -Hanba! - rozlegl sie glos z law sadowych, lecz Abatha odparla z niezmaconym spokojem: -Mialam przyjemnosc znac sibornalskiego arystokrate, panie. Lubie Sibornalczykow za ich dworne maniery. -Dziekuje ci, Abatho, twoje zeznania okazaly sie nieocenione. - Krispan Mornu przybral ton, jakim zapewne by przemowil usmiechniety sztylet. Obrociwszy sie do lawy sedziowskiej umilkl czekajac, az dziewczyna opusci sale. -Uwazam - podjal - ze dalsze dowody sa zbedne. Ta mloda niewinna dziewczyna powiedziala wszystko, co trzeba nam wiedziec. Na przekor swym klamstwom syn krola Borlien okazal sie zabojca. Uslyszelismy, jak w Ottassolu, przypuszczalnie na polecenie ojca, zabil tylko po to, aby zdobyc i przyniesc tutaj jakas blahostke. Ulubiona jego bronia byl fagorzy rog; juz wczesniej zamordowal Simode Tal, posluzyl sie ta sama bronia. A ojciec przybyl tu i naduzywal naszej goscinnosci, aby zrealizowac swe mordercze plany wobec drugiej pozostalej przy zyciu corki Jego Krolewskiej Mosci. Odkrywamy tu tak czarny spisek, jakiego nie znala najczarniejsza historia. Nie waham sie zazadac - w imieniu sadu i w imieniu naszego calego narodu - kary smierci zarowno dla ojca, jak dla syna. Pojawienie sie AbathaYasidol na sali sadowej calkiem zalamalo Robayday-Anganola. Wygladal teraz jak maly urwis przylapany na kradziezy jablka i glos mu scichl do szeptu. -Prosze, wypusccie mnie. Jestem stworzony do zycia, nie do smierci za jakas szalona zmowe, w ktorej hula wiatr. Nie jestem w zadnej szalonej zmowie z moim ojcem - temu zaprzeczam, i wszystkim pozostalym oskarzeniom. Teatralnym ruchem Krispan Mornu obrocil sie, stajac twarza w twarz z mlodziencem. -Nadal nie przyznajesz sie do zabojstwa Simody Tal? Robayday oblizal wargi. 354 -Czy lisc moze zabic? Jam ledwie lisciem, panie, porwanym przez wichure swiata.-Jej Krolewska Mosc Bathkaarnetka jest gotowa rozpoznac cie jako goscia bawiacego w palacu jakis czas temu, kiedy to przybyles w przebraniu Madisa z wyraznym zamiarem popelnienia tej zbrodni. Czy zyczysz sobie, aby Jej Krolewska Mosc stanela przed sadem w celu ustalenia twojej tozsamosci? Robayday zadygotal jak lisc. -Nie. -A wiec wina zostala udowodniona. Ten mlodzieniec, ksiaze, ni mniej, ni wiecej, wkradl sie do palacu i - na rozkaz swego ojca - zamordowal nasza wielce umilowana ksiezniczke Simode Tal. Oczy wszystkich skierowaly sie na sedziego. Sedzia utkwil spojrzenie w podlodze, nim oglosil wyrok. -Sad wydaje wyrok. Reka, ktora dokonala tego ohydnego mordu, nalezy do syna. Umysl, ktory kierowal reka zabojcy, nalezy do ojca. Komu zatem przypisac wine? Odpowiedz jest prosta... Robayday krzyknal rozdzierajaco. Wyciagnal reke, jak gdyby chcial zgniesc slowa Kimona Eurasa w garsci. -Klamstwa! Klamstwa! To jest sala klamstw. Powiem prawde, chociaz ona mnie zabije! Przyznaje sie, ze zrobilem to cos Simodzie Tal. Zrobilem to nie dlatego, ze bylem w zmowie z ojcem. Och, nie, to niemozliwe. My jestesmy jak dzien i noc. Ja mu zrobilem na zlosc. Spojrzcie teraz na niego - stoi przed wami zwykly czlowiek, nie krol! Tak, zwykly czlowiek, gdy tymczasem moja matka wciaz jest krolowa krolowych. Ja z nim w zmowie? Ja dla niego nie zabilbym nawet muchy, tak samo jak nie ozenilbym sie dla niego... Oswiadczam, ze lotr jest niewinny. Skoro mam umrzec wasza brudna smiercia, to oby nigdy nie mowiono, nawet tutaj, ze ja bylem z nim w zmowie. Chcialbym, zeby istniala jakas zmowa miedzy nami. Jak pomoc komus, kto nigdy nie pomogl mnie? Zlapal sie za glowe, jakby zamierzal wyrwac ja sobie z barkow. Cisze, jaka nastapila, przerwal zimny glos Krispana Momu. -Bardziej bys ukaral ojca, nic nie mowiac. Robayday zmierzyl go trzezwym spojrzeniem. -Wlasnie zywiolu zla boje sie w ludziach, a dostrzegam ten zywiol bardziej rozpasany w tobie niz w tym nieszczesnym czlowieku, objuczonym korona Borlien. JandolAnganol wzniosl spojrzenie do sufitu, jakby usilujac oderwac sie od ziemskich spraw. Ale z oczu plynely mu lzy. Sedzia odchrzaknal, uwalniajac drzacy od zdenerwowania glos z gardla. -W swietle zeznan syna ojciec okazuje sie oczywiscie bez winy. Historia jest pelna niewdziecznych synow... Zgodnie zatem z tym, co dyktuje mi Akhanaba, oglaszam, ze ojciec ma byc puszczony wolno, a syn zabrany stad 355 i powieszony przy najblizszej okazji dogodnej dla Jego Krolewskiej Mosci Sayrena Stunda.-Ja umre za niego, a on niech za mnie panuje. - Slowa wyszly z ust JandolAnganola, wypowiedziane pewnym glosem. -Wyrok jest nieodwolalny. Zamykam posiedzenie. Nad szuranie nogami wzniosl sie glos Sayrena Stunda: -Pamietajcie, teraz sie posilimy, a po poludniu nastapi drugi akt widowiska, w ktorym wysluchamy, co ma nam do powiedzenia Sartoriirwrasz, eks-kanclerz krola JandolAnganola. XXI. ZABOJSTWO AKHANABY Na sadowy dramat i ponizenie JandolAnganola patrzyla widownia liczniejsza, niz krol mogl sobie wyobrazic. Jednakze personel Ayernusa nie zajmowal sie wylacznie historia, w ktorej krol gral glowna role. Czesc uczonych studiowala wydarzenia zachodzace na innych scenach planety lub seriale, w ktorych krol grywal epizodyczne rolki. Na przyklad pewne uczone panie klanu Tan za przedmiot badan mialy zrodla zadawnionych wasni. Sledzily rozmaite wasnie przez pokolenia. dociekajac, jak zaczely sie spory, jak byly podtrzymywane i ostatecznie rozstrzygniete. Jeden z badanych przypadkow dotyczyl wioski w polnocnym Borlien, przez ktora krol przejezdzal w drodze do Oldorando. Tamtejszy spor pierwotnie toczyl sie o to, czy swinie dwoch sasiadow moga pic z tego samego strumyka. Strumyk zniknal i zniknely swinie, a stojace dzis na miejscu obu zagrod dwie wioski trwaly w tak zapieklej nienawisci, ze obie strony okreslaly zabojstwo sasiada mianem,,swiniobi-cia". Krol JandolAnganol przechodzac ze swymi/agorami przez jedna, a nie przez druga z wiosek rozdrapal stare rany, i tegoz wieczora chlopakowi zlamano palec w bojce. O tym uczone panie Tan nic jeszcze nie wiedzialy. Komputery automatycznie gromadzily w pamieci dane do przyszlych badan, podczas gdy same badaczki trudzily sie obecnie nad epizodem z tejze wasni, jaki mial miejsce dwa stulecia temu, studiowaly wideodyski z wypadku ekshibicjonizmu, za ktory to mezczyzni z jednej wioski dokonali samosadu na starcu z wioski drugiej. Po tym brudnym zajsciu ktos skomponowal przepiekna piesn zalobna na ten temat, po dzis dzien spiewana w trakcie wesolych zabaw. Dla uczonych pan Tan takie wypadki byly nie mniej wazne niz proces krola - a znacznie wazniejsze od wszelkich przyziemnosci swiata nieorganicznego. Inne zespoly badaly rzeczy jeszcze bardziej ezoteryczne.Ze szczegolna uwaga kreslono linie f ogorzej genealogii. Na Avernusie juz dosc dobrze poznano zagadnienie fagorzych wedrowek, tak zagadkowych dla Helikon-czykow. Ancipici mieli starodawne wzorce zachowania, od ktorych nielatwo odstepowali, wzorce bardziej skomplikowane, niz sadzono. Spotykalo sie rodzaj,,osiadlego" f agora, uznajacego z rowna gotowoscia wladze czlowieka, jak wladze 357 kzahhna; ale z dala od ludzkich oczu zyl sobie jakze inny ancipita, ktory przez pory roku kroczyl tak samo, jak to czynili jego przodkowie, biorac to, na co miai ochote, i idac tam, gdzie nogi poniosly - wolna istota, z lekcewazeniem spogladajaca na rodzaj ludzki.Historia Oldorando jako calosci rowniez miala swych uczonych, najbardziej zainteresowanych ciagloscia procesow. Ci postrzegali splatane losy pojedynczych ludzi jedynie w skali ogolnej. Kiedy oczy Avernusa po raz pierwszy skierowaly sie na Oldorando, czyli owczesny Embruddock, na dobra sprawe bylo to miejsce goracych zrodel w widlach dwoch rzek. Wokol zrodel stalo pare niskich wiez posrod bezkresnej lodowej pustyni. Nawet wtedy, w pierwszych latach avernusjanskich badan, nie ulegalo watpliwosci, ze to strategicznie polozone miejsce kryje wielkie mozliwosci rozwoju w lagodniejszym klimacie. Sposrod szesciu rodow nikt nigdy dotad nie widzial Oldorando wiekszego i ludniejszego niz dzis. Jak kazdy zywy organizm roslo w pomyslnym klimacie, zamieralo w niepomyslnym. Lecz dla ludzi z Avernusa byl to ledwie poczatek historii. Rejestrowali swoje informacje i przesylali je nieprzerwanym strumieniem na Ziemie; nalezalo sie spodziewac, ze obecne transmisje dotra tam w roku siedem tysiecy osiemset siedemdziesiatym siodmym. Poznanie zawilosci helikonskiej biosfery i jej reakcji na zmiany w ciagu calego Wielkiego Roku bylo mozliwe dopiero po przebadaniu przynajmniej dwoch pelnych cykli. Uczeni mogli ekstrapolowac. Mogli snuc inteligentne hipotezy. Ale tak samo nie mogli przewidywac przyszlosci, jak krol JandolAnganol nie mogl przewidziec wydarzen majacych nastapic tego wlasnie popoludnia. Sayren Stund rzadko byl w lepszym homorze, nawet za zycia swej starszej corki. Przed popoludniowa proba pograzenia JandolAnganola ze szczetem Sayren Stund zjadl lekki posilek, na ktory mu podano guta z jeziora Dorzin, po czym zwolal zebranie w scislym gronie swej przybocznej rady, aby sie przed nia popisac, jaki to byl sprytny. -Nie mialem, rzecz jasna, najmniejszego zamiaru wieszac JandolAnganola - jowialnie powiadomil doradcow. - Grozba szubienicy miala tylko, jak ten jego syn Innych to ujal, sprowadzic krola do wymiarow zwyklego czlowieka, nagiego i bezbronnego. Jemu sie wydaje, ze moze robic, co mu sie zywnie podoba. A tak nie jest. Ledwie Stund skonczyl, wstal pierwszy minister z mowa dziekczynna. -My szczegolnie wysoko cenimy upokorzenie przez Wasza Krolewska Mosc monarchy, ktory traktuje fagory przyjaznie i - wstyd rzec - tak, jakby byly ludzmi. My w Oldorando nie mozemy watpic, nam nie wolno watpic, ze ancipici sa zwierzetami, niczym wiecej. Maja wszystkie zwierzece cechy. Tyle ze mowia. A mowic umieja tez raje i papugi. W przeciwienstwie do papug, fagory sa zawsze wrogo usposobione do ludzi. Nie wiemy, skad sie wziely. Zdaje sie, ze przyszly na swiat w ostatniej Zimnej Epoce. Ale jedno wiemy - i wlasnie tego nie 358 wie JandolAnganol - ze tych groznych gosci musimy sie pozbyc, nasamprzod ze spolecznosci ludzkiej, potem z powierzchni ziemi. Nadal musimy znosic obraz-liwa obecnosc JandolAnganolowych fagorzych bestii w naszym parku. My wszyscy zywimy przekonanie, ze po dzisiejszym popoludniowym widowisku bedziemy mieli nowa okazje do wyrazenia naszej wdziecznosci krolowi Sayrenowi Stundowi za uwolnienie nas raz na zawsze od tego stada bydla i od przodownika tego stada.Wszyscy bili brawo. Bil brawo sam Sayren Stund. Kazde slowo w przemowieniu ministra bylo echem jego wlasnych slow. Sayrena Stunda cieszyly takie pochlebstwa. Jednak nie byl glupcem. Stund wciaz potrzebowal przymierza z Borlien; pragnal tylko miec pewnosc, ze bedzie w nim gral pierwsze skrzypce. Liczyl rowniez na to, ze popoludniowe widowisko wywrze wrazenie na kraju, z ktorym juz go laczylo krepujace przymierze - na Pannowalu. Zamyslal podwazyc wylacznosc praw C'Sarra do potegi militarnej i religii; mogl to uczynic dostarczajac filozoficznych podstaw pannowalskiej kampanii przeciwko an-cipitom. Porozmawiawszy z Sartoriirwraszem przewidywal, ze uczony moze przedstawic taka wlasnie filozoficzna teorie. Ulozyl sie z Sartoriirwraszem. W zamian za popoludniowy wystep i obalenie autorytetu JandolAnganola, mimo protestow Sibornalczykow zmusil sibornalska ambasade do zwolnienia Odi Jeseratabhar. Obiecal Sartoriirwraszowi i Odi azyl na swoim dworze, gdzie mogliby zamieszkac i pracowac w spokoju. Na uklad wszystkie strony przystaly z radoscia. Poranny skwar zmogl wielu uczestnikow rozprawy sadowej; do palacu docieraly wiesci o setkach ludzi umierajacych w miescie na sercowy udar. Totez scena popoludniowego spektaklu uczyniono krolewskie ogrody, gdzie zdrojowe strumyczki igraly w lisciach, a rozpiete na drzewach plachty gazy dawaly mily cien. Kiedy zebrali sie dostojnicy dworu i Kosciola, nadszedl Sayren Stund z krolowa wiszaca mu u ramienia i z corka, ktora szla z tym. Rozejrzal sie spod przymruzonych powiek, wypatrujac JandolAnganola. Milua Tal dostrzegla go pierwsza i na przelaj przez trawnik podbiegla do krola. Stal pod drzewem w towarzystwie krolewskiego zbrojmistrza i dwoch swoich kapitanow. -Chlop ma smialosc, trzeba mu przyznac - mruknal Sayren Stund. Wysmazyl byl do JandolAnganola kwieciste pismo, przepraszajac za omylkowe uwiezienie i jednoczesnie usprawiedliwiajac je tym, ze poszlaki tak wyraznie swiadczyly przeciwko oskarzonemu. Nie wiedzial tylko, ze Bathkaarnetka napisala skromniejszy liscik, w ktorym wyrazila swoje ubolewanie z powodu tej calej historii, nazywajac malzonka "trzebicielem milowania". Po usadowieniu sie Jego Krolewskiej Mosci wygodnie na tronie uderzyl gong i na ten znak wystapil Krispan Mornu, jak zwykle spowity w calun czerni. Poranne czynnosci najwyraz- 359 niej tak wyczerpaly duszpasterza archiwariusza, Kimona Eurasa, ze nie starczylo mu juz sil na nic wiecej. Wszystkim niepodzielnie dyrygowal Krispan Mornu. Wstapiwszy na podwyzszenie ustawione posrodku trawnika, zlozyl uklon krolowi i krolowej, i przemowil glosem, ktory, jak to kiedys zauwazyl dworski dowcipnis, mial w sobie te sama slodycz, co zycie seksualne miejskiego kata.-Dzis czeka nas niezwykla uczta duchowa. Za chwile bedziemy swiadkami przelomu w historii i filozofii naturalnej. My, wspolczesne pokolenie oswieconych ludow, w koncu pojelismy, dlaczego historia naszych cywilizacji byla przerywana w najwiekszym rozkwicie. Sprawca jest nasz Wielki Rok, liczacy tysiac osiemset dwadziescia piec malych lat, a nie wojny, jak twierdzili falszywi prorocy. W Wielkim Roku wystepuje pora wielkich upalow i kilka stuleci wielkiego zimna. Wszechmocny karze nimi ludzkosc za grzechy. Trudno zachowac ciaglosc cywilizacji pod tak dlugim panowaniem mrozu. Za chwile wysluchamy kogos, kto przeniknal owe biale plamy, aby nam przyniesc wiesci o rzeczach odleglych, a jakze dzis zywotnych dla nas wszystkich. W szczegolnosci dotycza one naszych stosunkow z owymi bestiami, ktore Wszechmocny zeslal na nasze utrapienie - mowie o fagorach. Prosze was, dostojni zebrani, byscie z uwaga wysluchali uczonego mistrza Sartoriirwrasza. Slabe grzecznosciowe oklaski obiegly trawnik. Na ogol ludzie przedkladali muzyke i sprosne facecje nad intelektualne zagadki. Sartoriirwrasz wystapil po zamilknieciu oklaskow. Co prawda znajomym gestem gladzil bokobrody i raczej chylkiem rozgladal sie na prawo i na lewo, ale nie wygladal na zdenerwowanego. Towarzyszyla mu Odi Jeseratabhar w kwiecistym czagiraku. Rany po assatassach zagoily sie bez sladu i Odi znow byla pelna animuszu. Nic nie stracila ze swej uskuckiej pychy w spojrzeniu, jakim lustrowala zebranych. Wyraz jej twarzy zlagodnial, gdy podniosla wzrok na Sartoriirwrasza. Ten przykryl lysine plociennym kapeluszem. Pod pacha dzwigal kilka ksiazek, ktore pieczolowicie zlozyl na stoliku, zanim zabral glos. Mentorski spokoj, z jakim przemowil, niczym nie zapowiadal poplochu, jaki mial wywolac. -Jestem wdzieczny Jego Krolewskiej Mosci, krolowi Sayrenowi Stundowi, za udzielenie mi azylu na oldorandzkim dworze. W mym dlugim zyciu zaznalem wielu przeciwnosci losu i nawet tutaj, nawet tutaj wrogowie wiedzy rzucali mi klody pod nogi. Los nazbyt czesto wyznacza wrogow nauki na jej mecenasow. Przez wiele lat bylem kanclerzem krola YarpalAnganola, a pozniej jego syna, ktory smial pojawic sie tu wsrod nas, mimo swej porannej utarczki ze sprawiedliwoscia. On to mnie niesprawiedliwie zwolnil z urzedu. Za moich matrassylskich lat pracowalem nad kompendium wiedzy o naszym swiecie, nad Abecadlem historii naturalnej, usilujac polaczyc w nim prawde i oddzielic falsz mitu od rzeczywistosci. I wlasnie na ten temat bede teraz mowic. Odprawiajac mnie, z najwiekszym barbarzynstwem cisnieto wszystkie moje rekopisy w ogien i zniszczono dzielo mego zycia. Wiedzy w mojej glowie nie mozna zniszczyc. 360 Dzieki niej, dzieki nowym doswiadczeniom, a zwlaszcza dzieki pomocy stojacej tuz przy mnie damy, Odi Jeseratabhar, Kaplanki-Wojowniczki, Admirala floty sibornalskiej, udalo mi sie uchylic rabka wielu uprzednich tajemnic. W tym jednej najwazniejszej tajemnicy. Tajemnicy kosmologicznej, bezposrednio dotyczacej nas i naszego codziennego zycia. Zeby nie naduzywac niczyjej cierpliwosci w takim skwarze, bede mowil krotko, choc to podobno sprzeczne z moja natura.Usmiechnal sie i rozejrzal dokola. Wszyscy sluchali z uwaga,, prawdziwa badz udawana. Osmielony tym przystapil do swego wywodu. -Mam nadzieje, ze nikt nie poczuje sie urazony moim wykladem. Przemawia przeze mnie wiara, ze ludzie kochaja prawde nade wszystko. W nawale naszych drobnych ludzkich spraw rzadko dostrzegamy wokol nas wielkie sprawy naszej planety. Jest ona cudowniejsza, niz bysmy dali wiare. Przebogata w zycie. Bez wzgledu na pore roku, skrzydlate i roznonogie zycie wypelnia ja wszedzie, od bieguna do bieguna. Bezkresne milionowe stada flamburow nieustannie przemierzaja rozlegly kontynent Sibornalu. Niezapomniany to widok. Skad sie wziely? Od jak dawna tak wedruja? Nie znamy odpowiedzi na te pytania. Pozostaje nam tylko stanac z ustami otwartymi w oniemieniu. Mozna by wydrzec starozytnosci jej sekrety, gdybysmy jedynie zaprzestali wojen. Gdyby wszyscy krolowie mieli madrosc Sayrena Stunda. Zlozyl uklon oldorandzkiemu monarsze, ktory mu odpowiedzial usmiechem, nieswiadom tego, co mialo nastapic. Rozlegly sie rzadkie oklaski. -Za spokojnych dni na matrassylskim dworze mialem zaszczyt i przyjemnosc przebywania w towarzystwie Myrdeminggali, przez jej poddanych zwanej krolowa krolowych - po prostu dlatego, ze biedacy nie widzieli krolowej Bathkaarnetki, rzecz jasna - oraz w towarzystwie jej corki TatromanAdali. Tatra miala zbior bajek, ktore czytywalem malej na glos. Bajki Tatry nie zostaly zniszczone, ocalaly nawet wowczas, gdy okrutny ojciec wygnal ja z palacu. Mamy tu egzemplarz bajek Tatry. W tym momencie Odi uroczyscie podniosla mala ksiazeczke, aby wszyscy mogli ja zobaczyc. -W ksiazeczce Tatry jest bajka zatytulowana Srebrne Oko. Czytalem te bajke wiele razy, nie uswiadamiajac sobie ukrytej w niej tresci. Dopiero podczas mych podrozy zdolalem pochwycic jej zwodnicza prawde. Moze dlatego, ze stada flamburow silnie mi przypominaly prymitywnych ancipitow. Do tej chwili wystapienie Sartoriirwrasza, pozbawione jego dawnego puszenia sie wlasna uczonoscia, przyjmowano z uprzejmie skrywanym brakiem zainteresowania. Wylegujacy sie pod drzewami sluchacze zywili wrodzona nienawisc do fagorow i uwielbienie dla nalali, totez na wzmianke o ancipitach baczniej nadstawiono uszu. -W bajce o Srebrnym Oku wystepuje ancipita. Wlasciwie ancipitka. Gilda. Gilda jest doradca krola mitycznej krainy Ponptu. Otoz nie tak znow mitycz- 361 nej - Ponpt, dzis zwany Ponipotem, nadal lezy na zachod od gorskich lancuchow Barier. Gilda goruje madroscia nad krolem i sluzy mu radami, dzieki ktorym krol rzadzi. Jest zalezny od gildy jak syn od matki. Na koncu bajki krol zabija gilde. Oko zas to podobne sloncu cialo, tyle ze srebrne i swieci tylko w nocy. Jak bliska gwiazda, bez dawania ciepla. Po zabiciu gildy Srebrne Oko odplywa w dal i znika na zawsze. Co to wszystko znaczy? - zadawalem sobie pytanie. Jaki jest sens tej bajki?Pochylil sie nad podium i nad sluchaczami, garbiac ramiona, plonac checia wyjawienia im tej tajemnicy. -Klucz do zagadki wpadl mi w rece podczas zeglugi na pokladzie uskuckiego okretu. Cisza morska unieruchomila nasz okret w Ciesninie Kad-meru. Obecna tu pani Odi i ja dobilismy lodzia do wyspy Radoszy, gdzie udalo nam sie schwytac dzika gilde o czarnej siersci. U samic z gatunku ancipitow wystepuje jednodniowe krwawienie menstruacyjne z macicy, jako zapowiedz cyklu rujowego, jako poczatek rui. Z powodu mej niecheci do gatunku ancipitow nie znam archaiku ani nawet hurdhu, ale wtedy dowiedzialem sie, ze gilda nazywa swa menstruacje "tennhrr". To byl klucz! Przepraszam, jesli temat wyda sie komus zbyt obrzydliwy do roztrzasania. W moich zapiskach - z kretesem zniszczonych przez wielkiego krola JandolAnganola - zanotowalem sobie, ze nawet fagory zachowaly pare legend. Trudno bylo sie doszukiwac w nich jakiegos sensu. Szczegolnie zywa jest pewna legenda, mowiaca, ze dawno temu Helikonia miala na niebie siostrzyce, krazaca wokol niej tak, jak Bataliksa krazy wokol Freyra. Ta siostrzyca odleciala, gdy nadciagnal Freyr i gdy narodzili sie ludzie. Nazwa zas owej uciekinierki w archaiku brzmi TSehn-Hrr. Dlaczego "tennhrr" i "TSehn-Hrr" mialyby wlasciwie byc jednym i tym samym slowem? Takie sobie zadalem pytanie. Gilda dostaje tennhrr dziesiec razy w malym roku, co szesc tygodni. Mozemy wiec zalozyc, ze to niebieskie oko, czyli ksiezyc sluzyl jako mechanizm wyznaczajacy czas menstruacji. Ale czy, przyjawszy, ze istnial, ksiezyc TSehn-Hrr obiegal Helikonie w czasie szesciu tygodni? Jak sprawdzic cos, co wydarzylo sie tak dawno temu, ze nie ma o tym zadnej wzmianki w historii ludzkosci? Odpowiedz tkwi w bajce Tatry. Jej bajka mowi, ze Srebrne Oko na niebie otwieralo sie i zamykalo. Zapewne oznacza to, ze powiekszalo sie i malalo odpowiednio do odleglosci, jak to czyni Freyr. Bylo otwarte szeroko, czyli w pelni, dziesiec razy w roku. O to chodzilo. Znow dziesiec razy. Kawalki lamiglowki pasowaly do siebie. Zdajecie sobie sprawe, do jakich nieuniknionych wnioskow musialo to mnie doprowadzic? Spogladajac na swoich sluchaczy Sartoriirwrasz zobaczyl, ze wielu z nich bynajmniej nie zdaje sobie sprawy. Czekali uprzejmie, az on sie wypowie. Uslyszal, jak wlasny glos podnosi mu sie do krzyku. -Ta nasza planeta miala kiedys ksiezyc, srebrny ksiezyc, ktory zaginal w czasie jakichs zaburzen w niebiosach. Do tej pory nie wiemy, jak odplynal 362 w dal. Ten nasz ksiezyc nazywal sie TSehn-Hrr - a TSehn-Hrr to nazwa fagorza.Widzac poruszenie wsrod sluchaczy zajrzal do notatek i krotko naradzil sie z Odi. Podjal przemowe glosem, do ktorego wkradla sie chrapliwa nuta. -Niby dlaczego ksiezyc mial tylko ancipicka nazwe? Dlaczego nie ma zadnych ludzkich swiadectw o tym zaginionym ciele niebieskim? Odpowiedz prowadzi nas w labirynt klopotliwych starozytnosci. Bo oto rozejrzawszy sie dokola, odnalazlem zaginiony ksiezyc. Jasniejacy nie na niebie, lecz w naszej codziennej mowie. Albowiem jak dzieli sie nasz kalendarz? Osiem dni w tygodniu, szesc tygodni w tennerze, dziesiec tennerow w roku liczacym czterysta osiemdziesiat dni... Nigdy sie nie zastanawialismy nad tym. Nigdy sie nie zastanawialismy, dlaczego tenner nazywa sie tenner, bo jest dziesiec tennerow w roku, a,,tenn" w olonecie znaczy "dziesiec". Ale to nie jest cala prawda. Nasze slowo "tenner" upamietnia pore, w ktorej Srebrne Oko bylo otwarte, a ksiezyc byl w pelni. Upamietnia to dlatego, ze ludzkosc przyswoila sobie fagorze slowo "tennhrr".,,Tenner" znaczy "tennhrr" znaczy "TSehn-Hrr". Od sluchaczy dochodzily coraz glosniejsze pomruki. Sayren Stund wyraznie siedzial jak na szpilkach. Lecz Sartoriirwrasz podniosl ksiazeczke Tatry i poprosil o cisze. Byl tak zaabsorbowany, ze przeoczyl otwierajaca sie przed nim pulapke. -Wysluchajcie koncowej konkluzji do konca, przyjaciele. Stoi wsrod was krol JandolAnganol i on rowniez musi uslyszec prawde, on, ktory od tak dawna zachecal szkodliwych nieludzi do mnozenia sie na jego ziemiach. Obecnie nikt jednak nie byl zainteresowany JandolAnganolem. To ku Sartoriirwraszowi obrocily sie zagniewane oblicza. -Konkluzja jest jasna, nieunikniona. Rasa ancipitalna, ktorej mozemy przypisac wiele naszych ludzkich klopotow w ciagu wiekow, nie jest rasa nowych najezdzcow, jak Drajaci. Nie. To jest starozytna rasa. To ona niegdys zajmowala cala Helikonie, tak jak flambury zajmuja Okolopolarne Okregi. Fagory nie wylonily sie z ostatniej Zimozimy, jak ja nazywaja Sibornalczycy. Nie. Ta historyjka opiera sie na niewiedzy. Rzeczywista historia, bajkowa historia, mowi prawde: fagory byly na swiecie duzo wczesniej od ludzi. Byly na Helikonii przed pojawieniem sie Freyra - zapewne na dlugo przedtem. Ludzie przyszli pozniej. Ludzie byli zalezni od fagorow. Ludzie nauczyli sie mowy od fagorow i nadal uzywaja fagorzych slow. "Khmir" oznacza w archaiku "ruje". Sama "Helikonia" jest stara ancipicka nazwa. JandolAnganol wreszcie odzyskal mowe. Wyklad byl tak zajadla napascia na jego najglebsze religijne przekonania, ze jak w transie stal z rozdziawionymi ustami, podobny bardziej do ryby niz do orla. -Klamstwa, herezja, bluznierstwo! - krzyknal. Wolanie o bluznierstwo podjely inne glosy. Sayren Stund wczesniej rozkazal 363 swej strazy pilnowac, aby JandolAnganol nie przerywal. Potezne osilki ruszyly teraz na krola, natykajac sie na dobyte miecze kapitanow JandolAnganola. Wybuchla bijatyka. Sartoriirwrasz podniosl glos.-To nie boska, to wasza chwala kurczy sie w swietle prawdy. Fagory byly przed ludzmi. Fagory byly rasa panujaca na naszej planecie i zapewne braly naszych przodkow za zwierzeta, dopoki nie podniesli oni buntu przeciwko fagorzej dominacji. -Wysluchajmy go. Kto smie mowic, ze ten czlowiek nie ma racji? - pisnela Bathkaarnetka. Malzonek uderzyl ja w usta. Zgielk wsrod sluchaczy narastal. Ludzie podnosili sie z krzykiem albo klekali do modlitwy. Ku miejscu zamieszania biegli nowi straznicy, podczas gdy czesc dam dworu probowala uciekac. Wokol JandolAnganola rozgorzal boj. W strone Sartoriirwrasza polecial pierwszy kamien. Potrzasajac piescia, Sartoriirwrasz przemawial dalej. W owej dworskiej, a tera: ogarnietej szalem cizbie pozostal przynajmniej /eden chlodny obserwator, posel Alam Esomberr. W nosie mial tragedie ludzkosci. Bynajmniej nie wzruszony zaslyszanymi rewelacjami, potrafi) jedynie z rozbawieniem sledzic ich efekty. Ludzie na Ziemi, odlegli w czasie i przestrzeni, ogladali sceny na trawniku krola Sayrena Stunda z wiekszym zaangazowaniem. Wiedzieli, ze Sartoriirwrasz, ogolnie biorac, mowil prawde, nawet jesli czasami mylil sie w szczegolach. Wiedzieli tez, ze ludzie nie kochaja prawdy nade wszystko, jak on twierdzil. O prawde trzeba bylo nieustannie walczyc, albowiem gubila sie nieustannie. Prawda mogla odplynac w dal jak Srebrne Oko i tyle by ja widziano. Kiedy T'Sehn-Hrr odplywal w dal, zadna ludzka istota nie widziala tego wydarzenia na wlasne oczy. Kosmologowie na Ayernusie i na Ziemi zrekonstruowali wydarzenia i uwazali, ze je zrozumieli. Podczas wielkich zaburzen zachodzacych w ukladzie osiem milionow ziemskich lat wczesniej, sila grawitacyjna gwiazdy obecnie zwanej Freyrem, o masie czternascie i osiem dziesiatych raza wiekszej od masy Slonca, wyrwala T'Sehn-Hrra z pola grawitacyjnego Helikonii. Wyliczenia wskazywaly, ze dlugosc promienia satelity wynosila tysiac dwiescie piecdziesiat dwa kilometry, w porownaniu do siedmiu tysiecy siedmiuset dwudziestu trzech kilometrow promienia Helikonii. Nie hylo pewnosci, czy na T'Sehn-Hrr moglo istniec zycie. Pewne bylo tylko to, ze wydarzenia tamtej epoki otarly sie tak blisko o katastrofe, ze pozostaly wyryte w praarchaicznej pamieci fagorow. Zaden nie zapomnial, jak runelo niebo. Na ludzkich umyslach wieksze wrazenie wywarl sposob, w jaki zycie na Helikonii przetrwalo zarowno utrate ksiezyca, jak i kosmologiczne wypadki, ktore doprowadzily do tej straty. 364 -Tak, wiem To brzmi jak swietokradztwo, niestety' - krzyknal Sarton-Irwrasz, podczas gdy Odi przysunela sie do mego. a zgielk narastal - Prawde trzeba powiedziec - i wysluchac Fagory byly kiedys rasa panujaca i taka znowu beda, jesli sie im pozwoli zyc Przeprowadzone przeze mnie eksperymenty dowodza, moim zdaniem, ze my bylismy kiedys zwierzetami Bostwa natahstycz-ne zrodzily rodzai ludzki z Innych - tych Innych, ktorych przed katastrofa ancipici trzymali w roli domowych pieskow Rodzaj ludzki zrodzil sie z Innych. tak jak fagory narodzily sie z flamburow Skoro lagory narodzily sie z tlam-burow, to pewnego dnia moga znow pokryc ziemie One wciaz czekaja, dzikie, z kaidawami, hen w Wysokim Nktryhku. czekaja na godzine zemsty. Zetra was z powierzchni ziemi Strzezcie sie zatem Trzeba wiecej halali Z wiekszym rozmachem Ancipitow trzeba wybic latem, kiedy ludzkosc jest silna Kiedy przyjdzie zima, wroca dzikie kaidawy' Ostatnia moja rada nie wolno nam trwonic sily w bratobolczych walkach Powinnismy walczyc z odwiecznymi wrogami i z tymi ludzmi, ktorzy ich chroma1Ale ludzie JUZ trwonili sily w bratobojczej walce Najpoboznieji?i wsrod sluchaczy byli czesto najzagorzalszymi zwolennikami halali jak Knspan Mornu. A tu jakas przybleda obraza ich najglebsze religijne zasady, jednoczesnie rozpalajac najdziksze instynkty ludzkie Ten, kto pierwszy cisnal kamieniem, zostal zaatakowany przez sasiada Kamienne pociski lataly po calym ogrodzie Wkrotce pierwszy sztylet przebil pierwsze cialo Jakis broczacy krwia mezczyzna przebiegl po kwiatowych rabatach i runal na twarz Kobiety uderzyly w krzyk Bojka rozprzestrzenila sie, w miare jak gniew i strach coraz bardziej rozpalaly ludzkie glowy Zlecial gazowy dach. Alam Esomberr dyskretnie ulotnil sie w chwili, gdy na palacowych trawnikach odgrywano JUZ skrocona historie sztuki wojennej. Glowny sprawca tej zawieruchy patrzyl w oslupieniu Nie do wiary, jak wiedza wplywa na ludzi Swieci idioci' Trafiony kamieniem w usta padl jak dlugi Odi Jeseratabhar z krzykiem nakryla soba Sartonirwrasza, usilujac oslonic go przed lecacymi kamieniami Zostala odciagnieta przez druzyne mlodych mnichow, ktorzy poczestowali ia kulakami, po czym zajeli sie biciem i kopaniem lezacego na ziemi eks-kanclerza Przynajmniej oni me chcieli slyszec, lak bezczeszczone jest imie Akhanaby W obawie, ze sprawy zanadto wymykaja sie spod kontioli, Knspan Mornu wystapil naprzod i uniosl ramiona, rozposcierajac czarne skrzydla swej keedranty Zostaly mu podciete ostrzem miecza Odi rzucila sie do ucieczki, kobieca dlon zatrzymala ja w biegu za suknie i w nastepnej sekundzie Odi JUZ walczyla o zycie, opadnieta przez kilkanascie rozjuszonych kobiet Rosnacy tumult przed uplywem godziny mial sie przeniesc do miasta Prawde powiedziawszy, to sami mnisi przeniesli tumult Nie minelo wiele czasu, jak ich splamiona krwia procesja wyszla z obrebu palacu, dzwigaiac nad glowami zmasakrowane zwloki Sartonirwrasza i jego sibornalskiej przyjaciolki i krzyczac 365 w pochodzie: "Bluznierstwo nie zyje! Niech zyje Akhanaba!" Wywolalo to masowy odwrot ludzi z ogrodowej bijatyki na ulice i nowe bojki uliczne, podczas gdy oba trupy przeniesiono pochodem przez Aleje Wozenska, zanim w koncu zostaly cisniete psom na pozarcie. Po czym zapanowal straszliwy spokoj. Nawet Pierwsza Fagorza w parku jakby sie przyczaila.Plan Sayrena Stunda zawiodl okrutnie. Sartoriirwrasz zamierzal jedynie zemscic sie na swoim bylym wladcy i doprowadzic do wyrzniecia Fagorzej Gwardii. Takie mial swiadome cele. Umilowanie wiedzy dla samej wiedzy, nienawisc do wlasnych ziomkow przywiodly go do zguby. Zle zrozumial swoich sluchaczy. W rezultacie spowodowal niedopuszczalny kryzys wiary - i to w przeddzien wizyty Cesarza Swietego Pannowalu, wielkiego C'Sarra Kilande-ra IX, przybywajacego poblogoslawic wiernych w imieniu Akhanaby. Najzywotniejsze prawdy plyna od martwych meczennikow. Mnisi mimo woli rozpropagowali herezje Sartoriirwrasza, ktore padly na podatny grunt. W ciagu paru dni sami mnisi mieli sie znalezc pod gradem kamieni. Do takiego szalu przywiodla ludzi wymowa objawien Sartoriirwrasza, z ktorej sam ich objawiciel nie zdawal sobie sprawy. Jego sluchacze musieli predzej czy pozniej spojrzec na to wszystko przez pryzmat swej wiary, do czego Sartoriirwrasz nie byl zdolny, nigdy nie majac zrozumienia dla uczuc bliznich. Nagle zobaczyli, jak od dawna tepiona przez Kosciol pogloska staje sie naga prawda. Wszelka madrosc istniala od poczatku swiata. Oni sami, a przed nimi ich ojcowie, spedzili zycie na oddawaniu boskiej czci Akhanabie, ktory byl fagorem. Zanosili modly do jednej z tych bestii, na ktore polowali. "Nie pytaj wiec, czy jestem czlowiekiem, czy zwierzeciem, czy kamieniem" - stalo w Pismie Swietym. Teraz te wygodna enigme zastapila trywialna rzeczywistosc. Ich wychwalany bog, bog spajajacy polityczny system, byl po prostu ancipita. Co teraz ludzie winni odrzucic, aby ich zycie stalo sie mozliwe do zniesienia? Nieznosna prawde? Czy religie nie do zniesienia? Nawet palacowa sluzba zaniedbywala swoje obowiazki, zadajac sobie pytanie: czy jestesmy niewolnikami niewolnikow? Panowie przezywali duchowe zalamanie. Panowie, jak to panowie, przyjmowali za naturalny porzadek rzeczy to, ze sa panami. Naraz planeta zmienila sie w inny swiat - swiat, gdzie panowie byli niemalze przybledami, i to podejrzanej konduity. Rozgorzaly gorace dyskusje. Wielu wiernych calkowicie odrzucalo hipoteze Sartoriirwrasza, przed samymi soba udajac, ze nie przyjmuja do wiadomosci tego steku klamstw. Lecz inni wierni, jak zwykle w takich sytuacjach, podpisywali sie pod nia i dopisywali do niej, i nawet twierdzili, ze prawda byla im znana przez caly czas. Poglebialy sie duchowe meki. Sayrena Stunda interesowala jedynie praktyczna strona religii. Wiara nie byla dlan czyms zywym, jak dla JandolAnganola. Obchodzila Stunda tylko w roli 366 oliwy do smarowania mechanizmu jego wladzy. Niespodziewanie wszystko stanelo pod znakiem zapytania. Nieszczesny krol oldorandzki spedzil reszte popoludnia zaszyty w komnacie krolowej malzonki, gdzie raje szczebiotaly mu nad glowa. Co chwila wysylal Bathkaarnetke, by sprobowala sie dowiedziec, gdzie tez moze byc Milua Tal, albo przyjmowal goncow z wiesciami o wlamaniach do sklepow i walnej bitwie toczonej w jednym z najstarszych klasztorow.-Nie mamy zolnierzy - biadolil Sayren Stund. -Ani wiary - rzekla krolowa malzonka z niemalym zadowoleniem. - Potrzebujesz jednego i drugiego do utrzymania porzadku w tym okropnym miescie. -A JandolAnganol pewnie wzial i zwial, ratujac glowe. Powinien zaczekac na egzekucje syna. Mysl o niej pocieszala krola do wieczora, do nadejscia Krispana Mornu. Wyglad doradcy swiadczyl o istnieniu w nim rezerw chudosci, o jakie nikt by go nie podejrzewal. -Wasza Krolewska Mosc - rzekl Mornu z uklonem - jesli sie nie myle w ocenie obecnej zagmatwanej sytuacji, to pregierz ominal JandolAnganola. Pod pregierzem znalazla sie nasza wiara. Pozostaje tylko miec nadzieje, ze popoludniowa oracja szybko pojdzie w niepamiec. Czlowiek dlugo nie zdzierzy wlasnego mniemania o sobie, ze jest czyms gorszym niz fagorze bydlo. Pora chyba jest sposobna, aby sie uwolnic od JandolAnganola na dobre. W swietle prawa kanonicznego on nie ma rozwodu, a dzis rano utarlismy mu nosa. JandolAnganol to juz przebrzmiala spiewka. Przeto powinnismy usunac go z miasta, zanim zdola sie rozmowic ze Swietym C'Sarrem - sam czy tez za posrednictwem posla Esomberra albo Ulbobega. C'Sarr bedzie mial szerszy problem na glowie, problem kryzysu wiary. A przy okazji mozemy zalatwic slub waszej corki z jakims odpowiednim kandydatem. -Och, ja wiem, kogo masz na mysli, Mornu - zaspiewala Bathkaarnetka. W aluzyjnej formie Mornu przypomnial Jego Krolewskiej Mosci, ze Milue Tal nalezy czym predzej wydac za Tayntha Indredda, ksiecia Pannowalu; w ten sposob udaloby sie nalozyc ciasniejszy kaganiec religijny na Oldorando. Knspan Mornu puscil uwage krolowej mimo uszu. -Co Wasza Krolewska Mosc uczyni? -Och, doprawdy, chyba wezme kapiel. Gdzies z zakamarkow swej czarnej szaty Krispan Mornu dobyl koperte. -Matrassylski raport z tego tygodnia zapowiada, ze wkrotce wiele spraw moze stanac tam na ostrzu noza. Unndreid Mlot, Plaga Mordriatu, zabil sie spadajac z muslanga podczas jakiejs utarczki. Dopoki zagrazal Borlien, w stolicy panowala jako taka zgoda. Teraz, gdy Unndreid jest martwy, a JandolAnganol daleko... - nie konczac zdania usmiechnal sie, jakby pokazywal gole ostrze. - Zaofiarujcie JandolAnganolowi szybki statek, Wasza Krolewska Mosc - dwa, 367 jesli trzeba - aby razem ze swoja Fagorza Gwardia co rychlej poplynal sobie Valvoralem do domu. Moze sie zgodzic. Postraszcie go, ze mamy tutaj trudna do opanowania sytuacje i ze jesli nie zabierze stad swych bezcennych zwierzat, to beda z nich jatki. On sie przechwala tym, ze zawsze plynie z pradem rzeki. Dopilnujemy, aby rzeczywiscie poplynal.Sayren Stund otarl czolo, rozwazajac cala sprawe. -JandolAnganol nigdy nie przyjmie takiej dobrej rady ode mnie. Niech jego przyjaciele przedloza mu te propozycje. -Jego przyjaciele? -Tak, tak, jego pannowalscy przyjaciele. Alam Esomberr i ten niegodny uwagi Guaddl Ulbobeg. Wez ich sprowadz, a ja tymczasem wezme sobie lubiezna kapiel. - Zwracajac sie do malzonki spytal: - Czy chcesz przyjsc i nacieszyc oczy lubieznym widokiem, kochaneczko? Tlum wkroczyl do akcji. Z Avernusa mozna bylo sledzic gromady ludzi. W Oldorando roilo sie od obibokow. Wychodzili z tawern, gdzie dotychczas oddawali sie niewinnym zajeciom. Zamykali warsztaty, biorac paly. Wychodzili z koscielnych krucht, odkladajac zebranine na potem. Zlazili sie z domow noclegowych, kwater i swietych przybytkow. Byle tylko nie bylo nic o nich bez nich. Jakis gegacz rzeki, ze oni sa gorsi odfugasow. Za takie slowa bije sie w gebe. Gdzie jest ten gegacz? Moze to ten ochluj, co stoi i gada po drugiej stronie ulicy... Wielu avernusjanskich obserwatorow z pogarda patrzylo na burdy i na sam pretekst do burd. Wnikliwiej myslacy dostrzegali druga strone medalu. Choc tak bzdurna, choc tak prymitywna byla poruszona przez Sartoriirwrasza sprawa, miala ona swoje paralele na pokladzie Ziemskiej Stacji Obserwacyjnej - a tu zadne rozruchy nie mogly niczego rozstrzygnac.,,Wiara - niestalosc". Tak powiedziano w traktacie O trwaniu jednej helikonskiej pory roku nad jedno zycie ludzkie. Wiara w postep techniczny, ozywiajaca budowe Avernuw, w ciagu pokolen przerodzila sie w pulapke, tak jak w pulapke przerodzil sie przyrost wydarzen zwanych akhanabizmem. Pograzeni w introspekcyjnym kwietyzmie panowie Avernusa nie widzieli wyjscia ze swej pulapki. Drzeli z obawy przed zmiana, ktorej najbardziej potrzebowali. Mogli miec protekcjonalny stosunek do motlochu rwacego ulica Gesia i Aleja Wozenska, lecz motloch mial nadzieje nie dana tym hen na gorze. Rozgrzany trunkiem i bojka czlowiek z ulicy Gesiej mogl uzyc piesci albo wykrzyczec sie przed katedra. Mogl byc skolowany, ale nie dreczylo go poczucie braku sensu, nekajace wszystkich guru z szesciu klanow. Wiara - niestalosc. To byla prawda. Wiara prawie ze umarla na Ayernusie, zostawiajac po sobie rozpacz. Rozpaczaja ludzie, nie tlumy. W chwili, gdy starsi klanow ogladali z gory i ze znudzeniem retransmitowali na Ziemie sceny zametu, ktory zdawal sie odzwierciedlac ich wlasna jalowosc, na stacji wyraznie juz rysowala sie inna frakcja. Juz przyjela nazwe Poganczykow. Poganczycy byli mlodzi i lekkomyslni. Wiedzieli, ze 368 nie ma dla nieb szansy powrotu na Ziemie ani zycia na Helikonii, jak dowodnie wskazywal przyklad Bila Xiao Pina. Lecz uwierzyli w swoja szanse na Poganie. Unikajac wiecznie otwartych oczu obiektywow zgromadzili zaopatrzenie i wybrali prom, ktory zabierze ich na bezludna planete. W sercach plonela im nadzieja rownie zywa, jak nadzieja na ulicy Gesiej.Wieczor przyniosl nieco chlodu. Kolejny wstrzas ziemi przeszedl nie zauwazony wsrod powszechnego zamieszania. Uspokojony i odswiezony po kapieli, suto podjadlszy, krol Sayren Stund byl w dobrym humorze, gotow przyjac Alama Esomberra z podstarzalym Guaddlem Ulbobegiem. Zasiadl wygodnie na lozu, sadowiac sobie za plecami malzonke jako piekna dekoracje, po czym wezwal obu mezczyzn przed swoje oblicze. Wymieniono przepisowe uprzejmosci, a niewolnica nakladla lodu z Lordrardry i nalala wina do kielichow. Guaddl Ulbobeg nosil liturgiczna stule na cienkim czarfralu. Wszedl z ociaganiem, bynajmniej nie wygladajac na uszczesliwionego widokiem K-rispana Mornu. Czul, ze stapa po cieniutkiej linie, i okazywal to rownie cienka mina. W porownaniu z nim Alam Esomberr byl wesolutki jak ptaszek. Nieskazitelnie, jak zwykle, odziany, zblizyl sie do krolewskiej loznicy i ucalowal dlonie obojga Ich Krolewskich Mosci z mina czlowieka odpornego na zarazki. -No coz, w rzeczy samej. Panie, dzis po poludniu wyprawiles prawdziwe widowisko, zgodnie z obietnica. Moje gratulacje. Z jakimze talentem przemawial ten wasz stary galgan ateista! Oczywiscie, watpliwosci jedynie poglebiaja nasza wiare. Niemniej coz to za zabawny figiel losu, zeby ten nieznosny krol JandolAnganol, wielbiciel fagorow, ktory jeszcze dzis rano stawal przed sadem jako kandydat do szubienicy, dzis wieczorem stal przed nami jako bohaterski obronca bozej dziatwy. Z czarujacym usmiechem obrocil sie, aby podzielic wesolosc z Krispanem Mornu. -To jest bluznierstwo - rzekl Krispan Mornu swoim najczarniejszym glosem. Rozesmiany Esomberr kiwnal glowa. -Teraz, kiedy bog ma nowa definicje, to i bluznierstwo chyba troche inne? We wczorajszej herezji, moj panie, odnajdujemy dzisiejszy szlak prawdy, ktorym musimy kroczyc co sil w nogach... -Nie rozumiem, co cie tak cieszy - uzalil sie Sayren Stund. - Ale mam nadzieje, ze skorzystam na twoim dobrym humorze. Chcialbym prosic was obu o przysluge. Dolej wina, kobieto. -Cokolwiek Wasza Krolewska Mosc rozkaze - skwapliwie zapewnil Guaddl Ulbobeg, scisnawszy swoj kieliszek w garsci. Krol podniosl sie z pollezacej pozycji i rzekl z odrobina krolewskiego majestatu: 24 - Lato Helikonii 369 -Udzielimy wam wszelkiej pomocy niezbednej do naklonienia krola JandolAnganola, aby natychmiast opuscil nasze krolestwo, zanim skusi moja nieletnia corke, biedaczke Milue Tal do malzenstwa. Esomberr spojrzal na Guaddla Ulbobega. Guaddl Ulbobeg spojrzal na Esomberra. -No wiec? - rzekl krol. -Jasnie Panie - powiedzial Esomberr i zaczal skubac kosmyk wlosow na karku, co zmusilo go do utkwienia wzroku w podlodze. Guaddl Ulbobeg odchrzaknal, a potem, jak gdyby po namysle, odchrzaknal po raz drugi. -Osmiele sie zapytac, czy Wasza Krolewska Mosc widzial ostatnio swa corke? -Co do mnie, Jasnie Panie, ja jestem niemal calkowicie we wladzy krola Borlien - dodal Esomberr, nadal nie zaniedbujac kosmyka na karku. - Z powodu dawnej nieostroznosci z mojej strony, Panie. Nieostroznosci dotyczacej - w sposob wysoce niewybaczalny - krolowej krolowych. Wiec kiedy krol Borlien przyszedl do nas dzis po poludniu, szukajac pomocy, czulismy sie zobowiazani... Jako ze na tym urwal zdanie, pilnie studiujac oblicze Sayrena Stunda, rozmowe podtrzymal Ulbobeg. -Ja bedac nadwornym biskupem Swietego C'Sarra Pannowalu, Jasnie Panie, a zatem - rzekl Guaddl Ulbobeg - bedac upowazniony do odprawiania w zastepstwie Jego Swiatobliwosci pewnych obrzadkow koscielnych... -I ja - rzekl Esomberr - przez zaniedbanie wciaz przetrzymujac w mojej pieczy podpisana przez eks-krolowa Myrdeminggale dyspense rozwodowa, ktora powinna byc przekazana C'Sarrowi lub jego nadwornemu biskupowi wiele tennerow temu - z przeproszeniem za to obecnie obrazliwe slowo... -Wiec my obaj w trosce o to - rzekl Guaddl Ulbobeg juz z duzo wiekszym zadowoleniem w glosie - aby nie przeciazac Jego Swiatobliwosci zbyt wieloma obowiazkami podczas tej wycieczki do bratniej stolicy... -Kiedy to wystapia bardziej dyskusyjne kwestie... -...Ani zadna miara nie przysparzac Waszej Krolewskiej Mosci zbednych... -Dosc! - wrzasnal Sayren Stund. - Do rzeczy, jeden z drugim. Dosc gry na zwloke! -Dokladnie to samo my dwaj powiedzielismy sobie pare godzin temu - przytaknal Esomberr, obdarzajac towarzystwo najpromienniejszym ze swych usmiechow. - Dosc gry na zwloke - zlote slowa. Wasza Krolewska Mosc... Totez korzystajac z uprawnien nadanych nam przez tych, co sa nad nami wszystkimi, uswiecilismy stan malzenski pomiedzy JandolAnganolem a wasza 370 piekna corka, Milua Tal. Byla to skromna, lecz wzruszajaca uroczystosc, i zalujemy, ze Waszych Krolewskich Mosci przy tym nie bylo.Jego Krolewska Mosc spadl z lozka, a pozbierawszy sie ryknal: -To oni brali slub? -Nie, Wasza Krolewska Mosc, oni wzieli slub - powiedzial Guaddl Ulbobeg. - Ja dokonalem obrzadku i przyjalem od nich przysiegi w zastepstwie Jego Swiatobliwosci. -A ja bylem swiadkiem i druzba - rzekl Esomberr. - Obecni byli rowniez kapitanowie krola Borlien. Ale zadnych fagorow. Przysiegam. -Oni wzieli slub? - powtorzyl Sayren Stund, toczac blednym spojrzeniem. Upadl na wznak, w ramiona malzonki. -My obaj skladamy nasze gratulacje Waszym Krolewskim Mosciom - dwornie rzekl Esomberr. - Jestesmy pewni, ze mloda para bedzie bardzo szczesliwa. Nastal wieczor dnia nastepnego. Mgielka zniknela przed zachodem slonca i na wschodzie zaplonely gwiazdy. Zamarl wiatr. Powtarzaly sie wstrzasy ziemi. Jego Swiatobliwosc C"Sarr Kilander IX zawital do Oldorando w srodku dnia. W palacu sedziwy starzec o dlugich siwych wlosach udal sie wprost z drogi na spoczynek, aby odzyskac sily po trudach podrozy. Przerozni dostojnicy, a w koncu i krol Sayren Stund, z goraczkowymi wyjasnieniami pielgrzymowali do loza starca, znoszac mu wiesci o religijnym zamecie, w jakim zastaje krolestwo Oldorando. Jego Swiatobliwosc wysluchal wszystkich. W swojej madrosci oglosil, ze o zachodzie Freyra odprawi uroczyste nabozenstwo, nie w Domu Nadziei, tylko w podziemnej palacowej kaplicy, gdzie przemowi i rozproszy wszystkie watpliwosci wiernych. Obnazy calkowity falsz haniebnej pogloski o starozytnym rodowodzie i wyzszosci ancipitalnej rasy. Glos ateistow nie zatryumfuje, dopoki choc odrobina sily pozostanie w jego starczym ciele. Wlasnie rozpoczelo sie zapowiedziane nabozenstwo. Sedziwy C'Sarr przemowil nobliwym glosem. Dostojni wierni stawili sie niemal w komplecie. Jedna para dezerterow wybrala pawilon w Parku Swistka. Krol JandolAnganol, wychlostawszy sie i pomodliwszy w akcie skruchy i wdziecznosci, wlasnie zmywal krew woda z goracych zrodel, ktora niewolnik lal mu z dzbanow na plecy. -Jak mogles popelnic takie okrucienstwo, moj mezu?! - wykrzyknela Milua Tal, wpadajac z ozywieniem, bosa i w przejrzystej bialej satarze. - Czyz nie jestesmy z ciala? Czyzbys wolal byc z czegos innego? -Pomiedzy cialem a duchem istnieje rozdzial, o ktorym musimy przypominac jednemu i drugiemu. Nie bede zadal, abys poddawala sie tym samym rytualom, jednak musisz tolerowac moje religijne sklonnosci. 371 -Ale ja kocham twoje cialo. Teraz ono jest i moje i zabije cie, jesli je jeszcze raz skrzywdzisz. Kiedy zasniesz, siade ci pupa na twarzy i zadusze cie na smierc!Objela go i przytulila sie, przeinaczajac sobie cala satare. Odeslawszy niewolnika, calowal ja i piescil. -Tez kocham twoje mlode cialo, ale postanowilem odlozyc nasze stosunki cielesne do twoich dziesiatych urodzin. -Och. nie, Jan! Tak dlugo, jeszcze cale piec tennerow! Nie jestem taka slaba malutka, zobaczysz, ze pomieszcze cie bez trudu. Przytulila do jego twarzy swoja kwiatowa buzie. -Piec tennerow to niedlugo, a czekanie nam nie zaszkodzi. Rzucila sie i zwalila krola na lozko, zmagajac sie i wijac z szalonym smiechem w jego ramionach. -- Nie bede czekac, nie bede czekac! Dobrze wiem, do czego sa zony i co maja robic, i bede twoja zona bez zadnych najmniejszych wyjatkow. Pocalowali sie gwaltownie. Po czym krol odepchnal ja ze smiechem. -Ty zywa iskierko, maly skarbie, kwiatuszku. Poczekamy na stosowniej-sza pore, az zawre jakis rozejm z twoimi rodzicami. -Ale teraz pora jest zawsze stosowna - podniosla lament. Chcial odwrocic jej uwage. -Posluchaj - rzekl - mam dla ciebie malenki prezent slubny. To niemal wszystko, co tutaj posiadam. Obsypie cie prezentami, gdy wrocimy do mnie, do Matrassylu. Wyjal z kieszeni i podal jej zegarek o trzech tarczach. Tarcze wskazywaly: 07:31:15 18:21:90 19:24:40 Milua Tal wziela zegarek, ale wygladala na dosc rozczarowana. Przymierzyla ozdobe na czole, jednak zapiecie nie schodzilo sie z tylu glowy.-Gdzie ja mam to nosic? -Moze jako bransoletke? -Moze i tak. No wiec, dzieki, Janie. Pozniej to ponosze. - Odrzucila zegarek i nagle raptowym ruchem sciagnela przemoczona suknie. - Teraz ty mozesz sobie obejrzec mnie i sprawdzic, czy oplacila ci sie skorka za wyprawke. Zaczal odmawiac modlitwe, ale nie mogl oderwac oczu od plasajacej naguski. Z lubieznym usmieszkiem obserwowala, jak budzi sie khmir w tych oczach. Podbiegl, porwal ja na rece i zaniosl do lozka. -Niech ci bedzie, sliczna Miluo Tal. Oto zaczynamy nasze malzenskie zycie. Ponad godzine pozniej gwaltowny wstrzas ziemi wyrwal ich z uniesien. Wokol rozskrzypialy sie belki, lampka spadla ze stolika. Trzeszczalo lozko. Nadzy skoczyli na rowne nogi, na rozkolysana podloge. 372 -Wychodzimy? - spytala. - Park troche sie rozbrykal, nie sadzisz?-Zaczekaj chwile. Wstrzasy dlugo nie zanikaly. W miescie wyly psy. Wreszcie wszystko minelo i zapanowala glucha cisza. W owej ciszy mysli jak robaki toczyly swiadomosc krola. Pomyslal o slubach, ktore skladal - wszystkie zlamane. O ludziach, ktorych kochal - wszyscy zdradzeni. O nadziejach, ktore zywil - wszystkie martwe. W tej przygniatajacej ciszy nigdzie nie znajdowal pocieszenia, nawet w spoconym mlodym ciele tulacym sie do jego ciala. Ciezkie spojrzenie wlepil w przedmiot porzucony na podlogowej macie z sitowia. Zegarek BiloszUopina, wytwor nieznanej nauki, niczym cien podazajacy za krolem przez dlugie tennery niepowodzen. Z naglym okrzykiem wscieklosci JandolAnganol doskoczyl i wyrzucil zegarek za wychodzace na polnoc okno. Stal w oknie goly. patrzac groznie, jak gdyby tylko czekal, az toto osmieli sie powrocic do reki. Opanowawszy chwilowy strach Milua Tal stanela przy nim, kladac mu dlon na ramieniu. W milczeniu wychylili sie przez okno, oddychajac chlodniejszym powietrzem. Na polnocy plonelo biale swiatlo, ukazujac kontury dalekich drzew i horyzontow. Bezglosne blyskawice tanczyly w samym srodku luny. -Na Patrzycielke, co sie dzieje? - spytal JandolAnganol, objawszy smukle ramiona swej panny mlodej. -Nie trwoz sie, Janie. To ognie ziemi, one szybko gasna. Czesto je widujemy po silniejszych wstrzasach. To cos w rodzaju nocnej teczy. -Prawda, jak cicho? - Uswiadomil sobie, ze w poblizu nie slychac krokow Pierwszej Fagorzej, i ogarnal go nagly niepokoj. -Ja cos slysze. - Raptownie podbiegla do okna po drugiej stronie izby. - Jandol! Spojrz! Palac! - krzyknela. Doskoczyl do niej. Za placem Loylbryden palil sie palac. Cala drewniana fasada byla w plomieniach, a kleby dymu szybowaly do gwiazd. -Wstrzas musial wzniecic pozar. Chodzmy, moze cos poradzimy, szybko, szybko, moja biedna mama! Jej golebie gruchanie przeszlo w pisk. Oboje ogarnieci przerazeniem ubrali sie i wybiegli. W parku nie bylo fagorow, lecz ujrzeli je przebiegnawszy przez plac. Pierwsza Gwardia Fagorza stala pod bronia i patrzyla na plonacy palac, broniac don przystepu. Fagory bez miugniecia okiem przygladaly sie, jak plomienie buchaja coraz wyzej. Mieszkancy miasta stali w pewnej odleglosci i gapili sie bezradnie, nie dopuszczani przez fagory. JandolAnganol sprobowal sie przedrzec przez fagorze szyki, lecz wysunieta wlocznia zagrodzila mu /droge. Fagorza regimentarka Ghht Mlark Chzarn zasalutowala swemu wladcy. -Nie mozesz uczynic przejscia do wiekszej bliskosci. Panie, z powodu niebezpieczenstwa. My uczynilismy sprowadzenie plomieni na wszystkich Synow Freyra w owym koscielnym miejscu pod ziemia. Wiedza doszla naszych szlei, ze zly krol i krol koscielny sprowadza zabicie wszystkich twoich slug z naszej Gwardii. 373 -Nie mialas rozkazow. - Ledwo mogl mowic. - Zabiliscie Akhanabe, boga stworzonego na wasze podobienstwo.Stojaca przed nim istota o ciemnoszkarlatnych oczach przytknela trojpalca dlon do swej czaszki. -Rozkazy powstaly w naszych szlejach. Uczynily nadejscie z dawnego czasu. Kiedys to miejzzce bylo starozytne Hrrm-Bhhrd Ydohk... Wiecej powiedzenia... -Zabiliscie C'Sarra, Akhanabe... wszystko... wszystko... Prawie nie slyszal, co mowi ancipitka, gdyz Milua Tal uwiesila sie jego reki i krzyczala na cale gardlo. -Moja mama, moja mama, moja biedna mama! -Hrrm-Bhhrd Ydohk kiedys starozytne miejzzce ancipitow. Nie oddac Synom Freyra. Nie zrozumial. Naparl na wlocznie, dobywajac miecza. -Albo mnie przepuscisz, albo zabije cie, regimentarko Chzarn. Wiedzial, jak daremne byly pogrozki. -Nie ma przechodzic, Panie - rzekla po prostu Chzarna. -Jestes bogiem ognia, Jan, kaz mu zgasnac! Nie slyszal papuziego wrzasku zony ani nie czul jej paznokci, ktore przeoraly mu cialo. Chcac koniecznie cos wyjasnic Chzarna borykala sie ze slowami, nim zlozyla je w zdanie. -Starozytne Hrrm-Bhhrd Ydohk dobre miejsce. Panie. Oktawy srod-powietrze czynia spiew. Zanim Synowie Freyra ani jeden na Hrl-Ichor Yhar. W starozytnym czasie TSehn-Hrr. -Mamy czas terazniejszy, terazniejszy! Zyjemy i umieramy w czasie terazniejszym, gildo! Probowal zebrac sie w sobie do zadania ciosu, jednak nie byl do tego zdolny, mimo krzykow stojacej przy nim dziewczyny. Zawiodla wola. Plomienie tanczyly mu w zrenicach przymruzonych oczu. Fagorka z uporem ciagnela swoje wyjasnienia, jak automat. -Ancipici tutaj, Panie, zanim Synowie Freyra. Zanim Freyr uczynil zle swiatlo. Zanim odejscie TSehn-Hrr, Panie. Stare winy, Panie. A moze powiedziala po prostu,,stare nowiny". Przy szalejacym ogniu mogl nie doslyszec. Czesc palacowego dachu runela z loskotem i slup ognia wystrzelil pod nocne niebo. Drewniane kolumny odpadaly od fasady, roztrzaskujac sie na placu. Tlum krzyknal i odstapil do tylu. Wsrod widzow stala AbathaYasidol; kurczowo uczepila sie ramienia urzednika sibornalskiej ambasady, razem z wszystkimi ustepujac przed zarem. -Swiety C'Sarr... wszystko zniszczone - z bolem zawolal JandolAnganol. Milua Tal przycisnela twarz do boku JandolAnganola, szlochajac. -Wszystko zniszczone... wszystko zniszczone. 374 Nie probowal pocieszyc ani odtracic dziewczyny. Nic go nie obchodzila. Plomienie strawily mu dusze. W owym calopaleniu poszly z dymem jego marzenia - te same marzenia, ktore sie wlasnie spelnialy w ogniu. Mogl byc panem zarowno Oldorando jak i Borlien, lecz w tej nieustannej przemianie rzeczy w ich przeciwienstwa, w tej karzacej enancjotropii z boga czyniacej fagora, juz nie pragnal wladzy. Jego fagory daly mu zwyciestwo, w ktorym on widzial swoja kleske. Przyszla mu na mysl Myrdeminggala, ale ich wspolne lato dobieglo konca, to wielkie zas ognisko z jego nieprzyjaciol bylo ogniskiem sygnalowym jesieni.-Wszystko zniszczone - rzekl na glos. Lecz oto nadchodzi jakas postac, zgrabnie wymijajac szeregi Pierwszej Fagorzej, zblizajac sie niemal spacerkiem i w sama pore, by rzec: -Nie calkiem wszystko, milo mi zauwazyc. - Mimo prob zachowania zwyklej sobie nonszalancji, Esomberr mial pobladla twarz i drzal dostrzegalnie. - Poniewaz nigdy nie bylem zbyt gorliwym wyznawca Wszechmocnego, czy to na obraz czlowieka, czy tez na obraz fagora, przeto postanowilem darowac sobie kazanie C'Sarra na ten temat. I mialem cholerne szczescie, jak sie okazalo. Niech bedzie to nauczka dla Was, Wasza Krolewska Mosc, aby w przyszlosci rzadziej chodzic do kosciola. Milua Tal zmierzyla go zagniewanym spojrzeniem. -Odczep sie. Tam sa moi rodzice, obydwoje. Esomberr pogrozil jej palcem. -Musisz nauczyc sie brac przyklad ze swiezo poslubionego malzonka, ktory twierdzi, ze potrafi plynac z pradem rzeki. Jesli twoi rodzice zgineli - a podejrzewam, ze masz tu absolutna racje - to niech jako pierwszy pogratuluje ci, ze zostalas krolowa dwojga krolestw, Borlien i Oldorando. Licze na odrobine poparcia z waszej strony, jako glowny sprawca waszej sekretnej ceremonii slubnej. Moze nigdy nie zostane C'Sarrem, ale oboje wiecie, ze rady mam dobre. Jestem wesoly, nawet w chwilach nieszczescia, jak to obecne. JandolAnganol pokrecil glowa. Objawszy Milue Tal zaczal ja odciagac od pozogi. -Nic nie mozemy zrobic. Zabicie paru fagorow niczego nie zalatwi. Zaczekamy do rana. W cynizmie Esomberra jest szczypta prawdy. -Cynizm? - spokojnie powtorzyl Esomberr. - Czyzby twoje zwierzaki nie powtorzyly jedynie tego, cos sam zrobil z myrdolatorami? Czy to nie cynizm, ze korzystasz na tym wszystkim? Twoje zwierzeta koronowaly cie na krola Oldorando. W twarzy krola bylo cos, czego Esomberr wolalby nie ogladac. -Skoro caly dwor stracil zycie, to czy ja mam jakies inne wyjscie, niz tylko pozostac, spelnic moj obowiazek, dopilnowac, aby nastepstwo prawnie przeszlo na Milue Tal? Czy takie zadanie moze byc powodem do radosci, Esomberr? 375 -Poplyniesz z pradem rzeki, jak sadze. Tak jak ja. Czymze jest radosc? Szli przed siebie, podtrzymujac ksiezniczke, ktorej nogi odmawialy posluszenstwa. W koncu krol rzekl:-Inaczej zapanuje tu anarchia... albo wkroczy Pannowal. Czy powod to do radosci, czy do placzu, zdaje sie, ze rzeczywiscie mamy okazje polaczyc nasze dwa krolestwa w jedno, niepokonane dla wrogow. -Zawsze ci wrogowie! - poskarzyla sie Milua Tal swemu niewydarzone-mu bogu. Z wyrazem nieklamanego niedowierzania JandolAnganol zwrocil sie do Esomberra. -Sam C'Sarr pozegna sie z zyciem, C'Sarr we wlasnej osobie... -Jesli bog nie kiwnie palcem, to ani chybi. Ale mam jedna pomyslniejsza wiadomosc dla ciebie. Krol Sayren Stund moze nie przejdzie do historii jako najmedrszy z monarchow, lecz zdobyl sie na wielkoduszny gest przed swoim odejsciem. Pewnie pod wplywem matki twej nowej krolowej. Jego Krolewska Mosc nie bardzo mogl przelknac powieszenie syna swego nowego szwagra i kazal chlopaka wypuscic jakas godzinke temu. Moze jako swoisty prezent slubny... -Wypuscic Robaydaya? Chmura w jednej chwili zniknela krolowi z czola. -Na wlasne oczy widzialem chlopaka juz na wolnosci. Dziki jak zawsze. Dzikszy. Mozna by go porownac do strzaly wypuszczonej z luku. Z ust JandolAnganola wyrwal sie jek. -Biedny chlopak, dlaczego nie przyszedl do mnie? Mialem nadzieje, ze w koncu wygasla w nim nienawisc do ojca... -W tej chwili pewnie juz stoi w kolejce do calowania ran martwego Sartoriirwrasza - najniehigieniczniejszy rodzaj rozrywki, jaki widzialem. -Dlaczego Roba nie przyszedl do mnie...? Odpowiedzi nie otrzymal, lecz mogl ja odgadnac: ukrywal sie z Milua Tal w pawilonie. Niejeden tenner uplynie, zanim w pelni dadza sie odczuc nastepstwa tego dnia, z ktorymi przyjdzie mu zyc. Jak gdyby utraflajac mu w mysl, Alam Esomberr rzekl: -A czy moge zapytac, co zamierzasz zrobic ze swoja slawna Fagorza Gwardia, ktora popelnila te okropnosci? Krol rzucil mu twarde spojrzenie, bez zwalniania kroku oddalajac sie od pozogi. -Moze ty mi powiesz, co ludzkosc ma w ogole zrobic ze swoim fagorzym problemem? - powiedzial krol. ENVOI Zolnierze z "Dobrej Nowiny" i "Zgody" wyladowali na borlienskim brzegu i pod dowodztwem lo Paszaratida szli na zachod, na Grawabagalinien. Podczas pochodu swej kolumny Paszaratid chciwie lowil pogloski o grozacym wybuchem wrzeniu w Matrassylu. Wiesc o masakrze myldoratorow z wolna drazyla swiadomosc ludzi, by wreszcie wstrzasnac sumieniami; niemile powitanie czekalo krola, gdyby powrocil.Plan w szlejach Paszaratida plonal z niezachwiana pewnoscia i Sibornalczyk czul sie tak, jakby juz osiagnal cel. Zdobedzie krolowa krolowych; Grawabagalinien wpadnie mu w rece i ona tez. Matrassyl ochoczo uzna ja za wladczynie. On bedzie panowal u jej boku, jako malzonek; nie mial ambicji politycznych, zwlaszcza wiekszych. Odcinal sie od swej przeszlosci pelnej podchodow, zawiedzionych nadziei i hanby. Jeszcze tylko jedna malenka potyczka i bedzie mial wszystko, o czym marzy. Zwiadowcy doniesli mu o szancach wokol drewnianego palacu. Uderzyl o wschodzie Bataliksy, kiedy mgla zasnula ziemie. Pod oslona pikinierow, dwojki strzelcow natarly z gotowymi do strzalu rusznicami. Nad szancami powiala biala flaga. Na otwarta przestrzen ostroznie wystapila krepa postac. Paszaratid zatrzymal swych zolnierzy i samotnie ruszyl naprzod. Mial przyjemna swiadomosc tego, jaki jest odwazny, jaki wyprostowany. Czul sie zdobywca w kazdym calu. Krepy mezczyzna wyszedl mu naprzeciw. Przystaneli nie dalej od siebie niz na dlugosc wloczni. Bardol KaraBansita przemowil pierwszy. Zapytal, dlaczego zolnierze nacieraja na niemal bezbronny palac. Na co lo Paszaratid dumnie zapewnil, ze jest czlowiekiem honoru. Zada jedynie wydania krolowej Myrdem-Inggali, a palac zostawi w spokoju. KaraBansita uczynil swiety znak kola na czole i pociagnal nosem tak, ze uslyszalo to cale wojsko. Niestety - rzekl - krolowa krolowych nie zyje, przeszyta strzala wystrzelona przez wyslannika jej eks-malzonka JandolAnganola. Miast przekonac, rozwscieczyl Paszaratida. 377 -Zobacz sam - rzekl KaraBansita. Wskazal na morze zmatowiale w szarosci switu. Ludzie wodowali zalobny bark. Rzeczywiscie Paszaratid mogl zobaczyc sam. Zostawiwszy swoj oddzial pobiegl w kierunku plazy.Czterech ludzi ze spuszczonymi glowami nioslo na marach zwloki wielokrotnie spowite w bialy muslinowy calun. Rabek calunu trzepotal w podmuchach wzmagajacej sie bryzy. Wieniec z kwiatow spoczywal na piersiach zmarlej. Przy skraju wody zawodzila starucha z porosla wlosami myszka na policzku. Czterej tragarze z czcia wniesli mary na poklad bialej karaweli, "Modlitwy Yadzabharu"; jej pogruchotane burty zostaly naprawione dosc porzadnie, zwazywszy, ze nie zabierala w ten rejs zywej duszy. Tragarze zlozyli mary pod masztem i zeszli na lad. Ubrany na czarno SkufBar, stary majordom krolowej, wkroczyl z zapalona pochodnia. Nisko poklonil sie okrytym calunem zwlokom. Nastepnie podlozyl ogien pod wysoki stos chrustu. Plonaca karawela powoli wyszla z zatoki, pchana sprzyjajacym wiatrem. Kleby dymu kladly sie na wodzie jak rozpuszczone wlosy. Cisnawszy helm w piasek Paszaratid dziko krzyknal do swoich ludzi: -Na kolana, gegacze! Na ziemie, modlic sie do Azoikaiksisa za dusze tej pieknej kobiety. Krolowa nie zyje, och, krolowa krolowych nie zyje. Usmiechajac sie od czasu do czasu pod nosem KaraBansita na brazowym muslangu wracal do Ottassolu, do swej zony. Byl przebieglym czlowiekiem i udal mu sie fortel; Paszaratid zaniechal pogoni. Na malym palcu prawej dloni KaraBansity blyszczal otrzymany od krolowej w darze pierscien ze szmaragdowym jak morze kamieniem. Myrdeminggala opuscila Grawabagalinien zaledwie kilka godzin przed nadejsciem Paszaratida. Z krolowa odjechali jej general, siostra generala, ksiezniczka Tara i garstka sluzby. Podazyli na polnoc, przez zyzne ziemie Borlien, w kierunku Matrassylu. Gdziekolwiek sie pojawili, wszedzie na ich widok chlopi wybiegali z chat, wybiegali mezczyzni, kobiety i dzieci, blogoslawiac swa krolowa krolowych. Najbiedniejszy lud spieszyl z pozywieniem dla jej orszaku i z wszelka dla niej pomoca. Serce roslo Myrdeminggali. Ale bylo to juz inne serce niz dawniej; ostygl zar jej uczuc. Moze z czasem przekona sie do TolramKetineta. Przyszlosc pokaze. Najpierw musi odnalezc i przycisnac do serca swego syna. Potem bedzie mozna zadecydowac o przyszlosci. Paszaratid dlugo stal na piasku. Stado jeleni zeszlo na plaze i zerowalo wzdluz linii najwyzszej wody, nie zwazajac na jego obecnosc. Okret zalobny dryfowal na morze, uwozac zwloki sluzebnicy zmarlej od obrazen odniesionych w wyniku upadku barylki z prochem. Plomienie strzelaly prosto w gore, dym slal sie na falach. Trzask drewna dochodzil uszu Paszaratida. Rozdarlszy koszule 378 zaplakal, myslac o wszystkim, co nigdy sie nie mialo ziscic. Padl w piasek na kolana, oplakujac smierc, ktora miala dopiero nadejsc.Morskie stworzenia oplynely plonacy kadlub na pozegnanie. Porzucily przybrzezne wody, uchodzac hen na pelne morze. W legionowym ordynku poplynely tam, gdzie jeszcze nie zeglowal zaden czlowiek, gdzie wtopily sie w plynne pustkowia Helikonii. Mijaly lata. Jeden po drugim odchodzili ludzie tego burzliwego pokolenia. Dlugo po tym, jak krolowa zniknela smiertelnikom z oczu, prawie wszystko, co w niej bylo niesmiertelne, pokonalo bezmierne otchlanie przestrzeni i dotarlo na Ziemie. Tam jej ksztalty i jej oblicze znow ozyly. Jej cierpienia, radosci, wady i zalety - wszystko, jak zywe, raz jeszcze przywolano dla mieszkancow Ziemi. Na samej Helikonii wszelka pamiec o krolowej wkrotce sie rozplynela, tak jak rozplywaja sie fale po plazy. TSehn-Hrr swiecil na niebie. Swiecil niebieskim blaskiem. Swiatlo bylo niebieskawe nawet za dnia, kiedy z chlodnych mgiel wyzierala Bataliksa. Temperatury byly niskie. Wszystko idealnie odpowiadalo ancipitom. Rogi nosili wysoko i nie widzieli powodu do pospiechu. Zyli wsrod tropikalnych gor i lasow Polwyspu Pegowin w Hespagoracie. Zyli w zgodnej gromadzie. W miare jak miodki powoli wyrastaly na czabanow, a potem wchodzily w wiek dojrzaly, ich siersc stawala sie gesta i czarna. Kryla ciala obdarzone niesamowita sila. Fagor potrafil zabic prymitywnym oszczepem cisnietym z odleglosci stu jardow. Taka bronia zabijal fagorow z obcych komponentow, naruszajacych jego terytorium. Ancipici posiedli rowniez inne umiejetnosci. Oblaskawili i udomowili ogien. W podrozy fagory dzwigaly przytroczony do szerokich barkow kamienny zarnik z zywym plomykiem, nie rozstajac sie z nim nawet podczas wspolnego polowu ryb nad brzegiem morza. Wyrob brazu nie stanowil dla nich tajemnicy. Z brazu sporzadzali ozdoby; cieply odblask tego metalu pojawial sie wokol dymiacych ognisk w gorskich jaskiniach fagorzych. Opanowali sztuke garncarska na tyle, by bez pomocy kola garncarskiego modelowac i wypalac naczynia, czesto o wyszukanym ksztalcie straka owocow jadalnych. Proste okrycia ciala splatali z sitowia i pnaczy. Mieli dar mowy. Bykuny i gildy wspolnie chodzily na lowy i wspolnie uprawialy niewielkie zagony warzyw na karczowiskach. Ancipickie komponenty oswoily dzikie zwierzeta. Do fagorzej wspolnoty weszly asokiny, sluzace za psy mysliwskie na wyprawach lowieckich. Mniejszy byl praktyczny pozytek z udomowienia Innych; Inni bawili fagorow swymi figlami, a fagory patrzyly przez palce na drobne kradzieze popelniane przez swych figlarzy. Kiedy zachodzila Bataliksa i swiatlo odplywalo z chlodnego swiata, ogarnial ancipitow chlodny sen. Sypiali bez zadnych wygod, kladac sie gdzie popadlo, jak bydlo. 379 Gasli. Zadne sny nie nawiedzaly ich dlugich czaszek w ciagu cichych godzin nocy. Jedynie przy pelni ksiezyca TSehn-Hrr parzyli sie i polowali, zamiast spac.To byl ich czas. Zabijali kazde napotkane zwierze, ptaka, obcego ancipite. Zabijanie nie wynikalo z zadnych racji; zabijali, bo tacy juz byli. Zyjace na poludniu komponenty za dnia polowaly na flambury. Wielki poludniowy kontynent Hespagoratu zamieszkiwalo milionowe poglowie flamburow. Flam-burom towarzyszyly chmary much. Chmarom much towarzyszyl zolty giez. Wiec fagory sprawialy rzez flamburom, wyrzynaly pojedyncze sztuki i dziesiatki sztuk, zabijaly przodownikow stad, zabijaly lanie, ciezarne i wszelkie inne, zabijaly cieleta, usilujac zapelnic swiat flamburzym scierwem. Flambury nigdy nie ustaly w pochodzie na polnoc przez niziny polwyspu Pegowin. Ancipici nigdy nie ustali w zabijaniu flamburow. Mijaly lata, mijaly stulecia, a olbrzymie stada wciaz szarzowaly na niestrudzone oszczepy. Komponenty nie mialy historii z wyjatkiem historii tej nieustannej rzezi. Fagory parzyly sie podczas pelni ksiezyca i rowniez podczas pelni ksiezyca przychodzily na swiat rok pozniej. Mlodki dorastaly powoli. Wszystko toczylo sie powoli, jak gdyby serca bily w spowolnionym rytmie, a niespieszne tempo wzrostu drzew bylo norma obowiazujaca wszystkie stworzenia. Kiedy wielki bialy krag ksiezyca tonal w mglach horyzontu, wszystko pozostawalo takie, jakie bylo, kiedy wstawal z tychze samych mgiel. Ksiezycowy rytm rzadzil wtopionymi w ten powolny swiat fagorami; czas nigdy nie przeniknal do bladych fagorzych szlei. Ich zwierzeta umieraly. Kiedy umarl Inny, zwloki niedbale porzucano lub wynoszono poza teren obozowiska sepom na zer. Wielkie czarne fagory nie znaly smierci - smierc miala dla nich znaczenie nie wieksze niz czas. Starosc spowolniala im ruchy. Stare fagory, nie zrywajac slabych wiezi ancipitalnej rodziny, coraz bardziej sie od niej oddalaly. Z roku na rok kurczyly sie ich zdolnosci. Wczesnie zatracaly mowe. W koncu zanikala zdolnosc ruchu. Wtedy komponent okazywal swoja troskliwosc. Nie przejawial jej wobec pojedynczych osobnikow. Fagory opiekowaly sie dziecmi, a poza dziecmi tylko ofiarami starosci. Umieszczano je w bezpiecznej kryjowce, darzono czcia i wyjmowano jedynie przy jakichs uroczystych okazjach, na przyklad przed zamierzona napascia na sasiedni komponent. Ucielesniajac powolnosc czasu, stare fagory bez dostrzegalnej zmiany mijaly strefe cienia dzielaca zycie od innych stanow. Czas zestalal sie w ich loniach. Malaly przez dlugie lata, zamieniajac sie w koncu w malenkie keratynowe posazki swoich poprzednich postaci. Ale nawet wowczas iskierki istnienia nie wygasaly w nich na dobre. Jako starsi sluzyli radami, wciaz odgrywajac role w zyciu komponentu. Dopiero gdy sie rozpadli, mozna bylo powiedziec, ze spotkali swoj kres; z wieloma obchodzono sie tak delikatnie, ze przetrwali przez stulecia. Dlugo wiedli ancipici ten swoj zmierzchowy tryb zycia. Lato i zima 380 przynosily niewielkie zmiany na polwyspie, ktory z ksztaltu przypominal maczuge i siegal niemal do rownika. Gdzie indziej mogly zima zamarzac morza;na polwyspie, w wysokich gorach, w glebokich lesistych dolinach, letargiczny raj trwal w niezmaconym stanie przez wiele pelni ksiezyca i wiele stuleci wiecznosci. Rodzaj ancipicki slabo reagowal na zmiany. Nieznana gwiazda - nie zapowiedziana i niespodziewana - byla jasnym punktem w niebiosach na dlugo przedtem, nim komponenty ujely ja w swoich rachubach. Pierwsze bialowlose fagory komponent przyjal obojetnie. Coraz wiecej bialych fagorow osiagalo wiek dojrzaly. Plodzily biale potomstwo. Dopiero wtedy zostaly przepedzone. Wygnancy bytowali nad posepnymi brzegami morza Kowassy, karmiac sie leg-wanami. Inni podrozowali na ich plecach, dokarmiajac wysuszonymi kawalkami wodorostow ogien w przenosnych zarnikach. O zmierzchu mozna bylo zobaczyc, jak sznureczek bialych fagorow z Innymi, z plomykami i dymami na grzbietach, smetnie podaza plaza na wschod. Z roku na rok rosly szeregi bialych fagorow i rozmiary masowej wedrowki na wschod. Wedrowne fagory znaczyly swoja droge kamiennymi slupami, moze zywiac nadzieje, ze pewnego dnia beda mogly wrocic do domu. Ten powrot nigdy mial nie nastapic. Tymczasem zla gwiazda swiecila coraz jasniej na niebie, az zaczela, podobnie jak TSehn-Hrr, rzucac cien noca. Wtedy to rodzaj ancipitalny, po wielu naradach ze starszymi w uwiezi, nadal swojej gwiezdzie imie Frehyr, co oznaczalo strach. Kazdemu pokoleniu wydawalo sie, ze owa gwiazda strachu jest wciaz tej samej wielkosci. Lecz ona rosla. Z pokolenia na pokolenie. I z pokolenia na pokolenie biale odmience masowo ciagnely wzdluz wybrzezy Hespagoratu. Na zachod od polwyspu Pegowin zatrzymaly ich ponure grzezawiska krainy nazwanej pozniej Dimariamem. Na wschodzie powoli przemierzyly gorskie krainy Throssy, po przebyciu dwoch tysiecy mil docierajac do przesmyku Kadmem. Wszystko to zostalo dokonane z bezdusznym uporem charakterystycznym dla ancipitalnej rasy. Po ladowym moscie weszly do Radado, rozlazac sie po ziemiach o klimacie zblizonym do klimatu Pegowinu. Czesc z nich osiadla tam na stale; inne, przybywajace pozniej, wedrowaly dalej. Wszedzie wznosily po drodze swoje kamienne kolumny, znaczac zdrowe oktawy srodpowietrzne, ktore wskazywaly powrotna droge do ojczyzny przodkow. Nadszedl czas Katastrofy. Starzejaca sie gwiazda Bataliksa z jej brzemieniem planet zostala pojmana przez gwiazde strachu, mloda, gwaltowna, wypelniajaca promieniowaniem cala przestrzen wokol siebie. Gwiazda strachu miala slabsza towarzyszke. W nastalej kosmicznej przepychance slabsza towarzyszka zgubila sie przy ustalaniu nowych orbit. Umknela zabrawszy ze soba jedna z planet Bataliksy oraz ksiezyc TSehn-Hrr. Sama Bataliksa weszla na orbite zwiazana z gwiazda strachu. To byla owa Katastrofa, na zawsze utrwalona w szlejach ancipitalnego rodzaju. Podczas wstrzasow, ktore w jej 381 wyniku nawiedzily planete, wsciekle wichry i fale zniszczyly starodawny most ladowy przez Ciesnine Kadmem. Zerwane zostalo polaczenie Hespagoratu z Kampanniatem.W tej porze przemian zmienili sie Inni. Byli slabsi od swoich opiekunow, ale zwinniejsi i o bardziej gietkich umyslach. Wedrowka z Pegowinu odmienila role Innych w gromadzie fagorow - z bawidelek na prozniacze dni awansowali na furazerow i karmicieli komponentu. Rewolucja nastapila przypadkiem. Przyplyw odcial grupe Innych zbierajacych zywnosc w zatoce u wybrzezy Radado. Przez jakis czas niczym rozbitkowie siedzieli na wyspie, znalazlszy w lagunie obfitosc tluszczynek. Tluszczynki stanowily jeden z objawow zmian ekologicznych; tarly sie w morzach milionami. Inni siedzieli i zazerali sie tluszczy nkami. Strata opiekunow zmusila ich do podjecia zycia na wlasna reke, a po jakims czasie powedrowali na polnocny wschod do niemal niczyjej krainy, ktora nazwali Ponptem. Tutaj zalozyli Dziesiec Plemion, czyli Olle Onet. W koncu ich bardzo zmieniona wersja ancipickiego archaiku, pod nazwa olonetu, rozprzestrzenila sie po calym Kampanniacie. Lecz zanim to nastapilo, jeszcze niejedno stulecie musialo poblogoslawic rozwoj dzikich gromad. Rozwoj, ktory nie ominal Innych. Dziesiec plemion rozpadlo sie na liczne plemiona. Inni natychmiast dostosowywali sie do nowych warunkow, w jakich przyszlo im zyc. Niektore z plemion nigdzie nie osiadly na stale, zasmakowawszy we wloczedze po obszarach nowego kontynentu. Wielkimi ich wrogami byly fagory, ktore mimo to uwazali za istoty boskie. Tego rodzaju zludzenie, tego rodzaju pragnienia stanowily integralna czesc ich zyciowych reakcji na swiat odkrywany dla samych siebie. Weselili sie, mnozyli, polowali w promieniach nowego slonca. Kiedy nastala pierwsza Wielka Zima, kiedy pierwsze burzliwe lato utonelo w mrozie, a snieg sypal nieprzerwanie przez cale miesiace, musialo to w praarchaicznych umyslach fagorow wygladac na powrot do normalnosci. Dla podatnych na genetyczna obrobke Dziesieciu Plemion byl to okres najwazniejszej proby: ksztalt ich przyszlych istnien zalezal od tego, jak uda im sie przetrwac stulecia apastronu, kiedy Bataliksa pelzla przez najpowolniejsze odcinki swej nowej orbity. Plemiona, ktore przystosowaly sie najlepiej, wkroczyly w nowa wiosne z nowa pewnoscia siebie. Wkroczyly jako ludzkosc. Mezczyzni i kobiety zachlysneli sie nowymi umiejetnosciami. Czuli, ze do nich nalezy swiat i przyszlosc. Bywaly jednak chwile - noce przy obozowym ognisku pod rozgwiezdzonym niebem - kiedy w ich zyciu otwierala sie pustka i mieli wrazenie, ze zagladaja w otchlan, nad ktora nie przerzucono zadnego mostu. Powracaly wspomnienia z okresu, gdy wieksze istoty troszczyly sie o gromade i wymierzaly niewyszukana sprawiedliwosc. Ludzie w milczeniu ukladali sie do snu, skladajac bezglosne slowa na wargach. Potrzeba kultu i poddanstwa - i buntu przeciwko poddanstwu - nigdy ich nie opuscila, nawet wowczas, gdy Freyr ponownie oglosil swa moc. 382 Nowy klimat o wysokich poziomach energetycznych nie odpowiadal bialowlosym fagorom. Freyr na niebie symbolizowal wszystkie nieszczescia, jakie na nich spadly. Zaczely wiec wyrzynac apotropaiczne znaki na kamieniach swych srodpowietrznych oktaw: kolo w kole, z promieniami jak szprychy laczacymi krag wewnetrzny z zewnetrznym. Dla fagorzych oczu byl to przede wszystkim obraz przedstawiajacy odejscie TSehn-Hrr od Hrl-Ichor Yhar. Z czasem zaczely patrzec na znak inaczej, jako na obraz Freyra, ktory zbliza sie i miazdzy promieniami Hrl-Ichor Yahar pod soba. Kiedy pewne olonetojezyczne gromady z pokolenia na pokolenie zmienialy sie w znienawidzonych Synow Freyra, fagory z wolna tracily swa kulture. Zachowaly wszakze dzielnosc i wysoko nosily rogi. Albowiem nowy klimat nie byl calkowicie po stronie Synow. Chociaz Freyr nigdy nie odszedl na dobre, istnialy dlugie okresy, kiedy odchodzil na taka odleglosc, ze kryl swa pajecza gebe w mrowiu gwiazd. Wowczas to rodzaj ancipitalny mogl ponownie ujarzmic Synow Freyra. W najblizszym Czasie Zimna ancipici calkowicie usuna odwiecznych wrogow ze swiata. Ten czas jeszcze nie nadszedl. Ale nadejdzie. KONIEC CZESCI DRUGIEJ This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-15 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/