JAMES REDFIELD Dziesiate wtajemniczenie Potem ujrzalem: Oto drzwi otwarte w niebie,a glos, ow pierwszy, jaki uslyszalem, jak gdyby traby mowiacej ze mna, powiedzial: "Wstap tutaj, a to ci ukaze, co potem musi sie stac". Doznalem natychmiast zachwycenia: a oto w niebie stal tron [...] a tecza dokola tronu - podobna z wygladu do szmaragdu Dokola tronu - dwadziescia cztery trony; a na tronach dwudziestu czterech siedzacych Starcow, odzianych w biale szaty [...] I ujrzalem niebo nowe i ziemie nowa, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminely (Apokalipsa sw. Jana 4, 1-4; 21, 1) SPIS TRESCI: Od autora Myslac o drodze Wspominajac podroz Pokonujac lek Pamietajac Otwierajac sie na wiedze Historia przebudzenia Duchowe pieklo Przebaczajac Pamietajac przyszlosc Zatrzymujac Wizje Od autora Tak jak Niebianskie Proroctwo jest to pelna przygod przypowiesc, proba zilustrowania nieustajacej duchowej przemiany, ktora wydarza sie w naszych czasach. Piszac obie ksiazki, mialem nadzieje, ze uda mi sie, przekazac cos, co sam nazywam "wspolnym obrazem", zywym portretem nowych doznan, uczuc, percepcji i zjawisk, ktore zaczynaja definiowac nasze zycie u progu trzeciego tysiaclecia. W moim przekonaniu naszym najwiekszym bledem jest myslenie, iz ludzka duchowosc jest czyms juz zrozumianym i uformowanym. Jezeli historia uczy nas czegokolwiek, to wlasnie tego, ze ludzka kultura i wiedza wciaz sie rozwijaja. Jedynie indywidualne opinie sa ustalone i dogmatyczne. Prawda jest o wiele bardziej dynamiczna, a wielka radosc zycia polega na byciu otwartym, na znajdowaniu swojej wlasnej prawdy, ktora mozemy wyrazic, a potem obserwowac, jak w synchroniczny sposob ta prawda sie rozwija i przybiera wyrazniejsza postac, wlasnie wtedy, gdy zachodzi potrzeba, by wplynela na czyjes zycie. Wszyscy gdzies razem podazamy, kazda generacja buduje na zdobyczach poprzedniej, wszyscy zmierzamy ku koncowi, ktory zaledwie bardzo mgliscie pamietamy. Wszyscy sie znajdujemy w procesie budzenia sie i otwierania na to, kim naprawde jestesmy i co przybylismy dokonac, a czesto jest to bardzo trudne. Ja jednak mocno wierze w to, ze jesli bedziemy korzystac z najlepszych tradycji, ktore zastalismy, i pamietac o ciaglym procesie przemiany, to kazda przeszkode, kazda osobista porazke uda nam sie pokonac wiara w przeznaczenie i cud. Nie mam zamiaru umniejszac ogromu problemow, ktore wciaz stoja przed ludzkoscia, chce tylko zasugerowac, ze kazdy z nas jest zaangazowany w znalezienie ich rozwiazania. Jesli bedziemy swiadomi wielkiej tajemnicy, jaka jest zycie, zrozumiemy, ze zostalismy umieszczeni w idealnej sytuacji... by dokonac wszelkich zmian na swiecie. JR wiosna, 1996 Myslac o drodze Podszedlem do samej krawedzi skalnego wystepu i spojrzalem na polnoc, na lezacy w dole krajobraz Appalachow. Przed mymi oczyma rozciagala sie wielka dolina uderzajacej pieknosci, dluga moze na dziesiec czy jedenascie kilometrow, szeroka na ponad siedem. Wzdluz niej biegl krety strumien, ktory kluczyl miedzy otwartymi polanami i gestym, wielobarwnym lasem - starym lasem, o wysokich, majestatycznych drzewach. Zerknalem na swoja odreczna mapke. Wszystkie szczegoly tego krajobrazu idealnie zgadzaly sie z rysunkiem: strome zbocze, na ktorym stalem, droga wiodaca w dol, opis okolicy i strumienia, oraz lagodnych wzgorz ponizej. Tak, to z pewnoscia bylo miejsce naszkicowane przez Charlene na kartce znalezionej w jej biurze. Tylko dlaczego to zrobila? I dlaczego zniknela? Juz od miesiaca Charlene nie skontaktowala sie z zadnym ze swych wspolpracownikow z instytutu naukowego, w ktorym pracowala. Kiedy Frank Sims, jeden z jej biurowych kolegow, zdecydowal sie w koncu, by zadzwonic do mnie, byl juz wyraznie zaniepokojony. -Ona czesto wyjezdza zbierac materialy - powiedzial. - Nigdy jednak nie znikala na tak dlugo, a juz z pewnoscia nigdy tego nie robila, jesli miala wczesniej umowione spotkania z klientami. Cos tu nie gra. -Jak pan wpadl na to, zeby do mnie zadzwonic? - spytalem. W odpowiedzi przytoczyl czesc mojego listu znalezionego w biurze Charlene, listu wyslanego wiele miesiecy temu, w ktorym opisalem swoje doswiadczenia w Peru. Frank powiedzial, ze do tego listu dolaczona byla odrecznie napisana kartka z moim nazwiskiem i numerem telefonu. -Obdzwaniam wszystkich jej znajomych, o ktorych istnieniu wiem - dodal. - Jak dotad, nikt nic nie slyszal. Sadzac z listu, jest pan przyjacielem Charlene. Mialem nadzieje, ze moze z panem sie skontaktowala. -Przykro mi, nie rozmawialem z nia od miesiecy. Kiedy wymawialem te slowa, trudno mi bylo uwierzyc, ze to bylo tak dawno. Zaraz po otrzymaniu mojego listu Charlene zadzwonila do mnie i zostawila obszerna wiadomosc na automatycznej sekretarce. Mowila o swoim zafascynowaniu Wtajemniczeniami i o tym, jak szybko wiedza o nich zdaje sie rozprzestrzeniac. Pamietam, ze sluchalem tego nagrania kilka razy, ale odlozylem telefon do niej na pozniej -mowilem sobie, ze jeszcze bedzie na to czas, moze jutro albo pojutrze, kiedy poczuje sie gotowy. Wiedzialem, ze do takiej rozmowy musze sie przygotowac, ze bedzie to wymagalo przypomnienia i dokladnego wyjasnienia wszystkich szczegolow zwiazanych z Manuskryptem, zdecydowalem wiec, ze potrzebuje wiecej czasu, by wszystko lepiej przemyslec i spokojnie zanalizowac to, co sie wydarzylo. Prawda, oczywiscie, byla taka, ze czesc przepowiedni wciaz zdawala mi sie niejasna, umykala mi, zwodzila. Z pewnoscia wciaz mialem umiejetnosc laczenia sie ze swoja wewnetrzna duchowa energia i podnoszenia jej poziomu. Bylo mi to zreszta ogromnie pomocne, zwazywszy na wszystko, co stalo sie z Marjorie. Spedzalem teraz wiele czasu samotnie i bylem bardziej niz kiedykolwiek dotad swiadomy swoich intuicji i snow, a takze wyrazistosci wnetrz czy krajobrazow. Problem tkwil gdzie indziej. Nie moglem zrozumiec, dlaczego owe zbiegi okolicznosci i specjalne przypadki, majace wedlug Manuskryptu nastepowac po pojawieniu sie intuicji, zdarzaly sie tak sporadycznie. Powiedzmy na przyklad, ze skupialem cala swoja energie i rozwazalem jakies niezwykle istotne dla mnie pytanie zazwyczaj otrzymywalem bardzo jasna wskazowke, co zrobic albo gdzie szukac odpowiedzi. A jednak, mimo ze szedlem za ta wskazowka, nic waznego sie nie dzialo. Nie znajdowalem zadnego przeslania, zadnych zbiegow okolicznosci ani dalszych drogowskazow. Najczesciej bywalo tak wowczas, gdy intuicyjnie pragnalem zblizyc sie do jakiejs osoby, ktora juz do pewnego stopnia znalem, na przyklad do dawnego kolegi czy kogos, z kim na co dzien spotykalem sie w pracy. Czasem zdarzalo sie, ze ta osoba i ja odkrywalismy nowe wspolne zainteresowania, ale rownie czesto moja inicjatywa spotykala sie z calkowita obojetnoscia lub wrecz odrzuceniem, mimo mych szczerych wysilkow, by przesylac tej osobie energie. Najgorzej zas bywalo, kiedy wszystko zaczynalo sie bardzo dobrze i ekscytujaco, a potem wymykalo sie jakos spod kontroli i w koncu wygasalo i umieralo, zostawiajac po sobie jedynie nieoczekiwana irytacje i gorycz. Takie porazki nie zrazily mnie do samej metody, zdalem sobie jednak sprawe, ze czegos mi jeszcze brakuje, bym na dluzsza mete mogl zyc, praktykujac Wtajemniczenia. W Peru kierowalem sie duchem chwili, czesto dzialalem spontanicznie, z wiara, ktora rodzi sie z desperacji. Jednakze po powrocie do domu, kiedy znow znalazlem sie w swoim normalnym swiecie, czesto otoczony przez zdecydowanych sceptykow, wydalo mi sie, ze trace pewnosc, czy tez mocna wiare w to, ze moje intuicje i przeczucia rzeczywiscie mnie dokads zaprowadza. Najwidoczniej istniala jakas istotna czesc tamtej wiedzy, o ktorej zapomnialem... a moze w ogole jej jeszcze nie odkrylem...? -Nie jestem pewien, co mam teraz robic - naciskal kolega Charlene. - Zdaje sie, ze ona ma siostre, gdzies w Nowym Jorku. Nie wie pan, jak sie z nia skontaktowac? Albo z kimkolwiek, kto moglby wiedziec, gdzie ona jest? -Przykro mi, ale nie wiem. Charlene i ja dopiero co odnowilismy bardzo stara przyjazn. Nie pamietam juz nikogo z jej krewnych; nie znam tez jej obecnych znajomych. -Coz, w takim razie pewnie dam znac na policje, chyba ze ma pan lepszy pomysl. -Nie, mysle, ze tak bedzie rozsadnie. Czy sa jeszcze jakies tropy? -Tylko taki dziwny rysunek, to chyba moze byc opis miejsca. Trudno powiedziec. Pozniej przefaksowal mi cala kartke, ktora znalazl w pokoju Charlene, wlacznie ze szkicem, na ktorym byla masa przecinajacych sie linii i liczb, z niejasnymi notatkami na marginesach. Kiedy siedzialem w swoim pokoju, porownujac rysunek do mapy w Atlasie Poludnia, znalazlem cos, co, jak podejrzewalem, moglo byc wlasnie tym miejscem. Potem zobaczylem w wyobrazni zywy obraz Charlene, ten sam, ktorego doswiadczylem w Peru, kiedy powiedziano mi o istnieniu Dziesiatego Wtajemniczenia. Czy zatem jej znikniecie mialo jakis zwiazek z Manuskryptem? Powiew wiatru dmuchnal mi w twarz i znow spojrzalem na krajobraz w dole. Daleko po lewej stronie, na zachodnim brzegu doliny moglem dostrzec rzad dachow. To zapewne bylo miasteczko, ktore Charlene zaznaczyla na mapie. Wsadzilem kartke do kieszeni kurtki, wrocilem na droge i wsiadlem do samochodu. Miasteczko bylo niewielkie - dwa tysiace mieszkancow, jak glosil znak przy pierwszych i jedynych swiatlach. Wiekszosc biur i sklepow znajdowala sie przy jedynej ulicy, biegnacej wzdluz brzegu strumienia. Przejechalem przez skrzyzowanie, zauwazylem motel w poblizu wjazdu do Parku Narodowego i wjechalem na parking, ktory przylegal rowniez do restauracji i baru. Wsrod osob wchodzacych do restauracji byl wysoki mezczyzna o sniadej cerze i kruczoczarnych wlosach, ktory niosl duzy pakunek. Odwrocil glowe i na chwile nasze spojrzenia sie spotkaly. Wysiadlem, zamknalem samochod i pod wplywem naglego impulsu zdecydowalem, ze zanim zamelduje sie w motelu, zajrze do restauracji. W srodku bylo prawie pusto - tylko kilku autostopowiczow przy barze i osoby, ktore weszly tuz przede mna. Wiekszosc nie zwrocila na mnie najmniejszej uwagi, ale kiedy rozejrzalem sie po wnetrzu, znow napotkalem wzrok tego wysokiego mezczyzny, kierujacego sie teraz na tyly restauracji. Usmiechnal sie nieznacznie, jeszcze przez sekunde wytrzymal moje spojrzenie i zniknal za tylnymi drzwiami. Sam nie wiedzac czemu, poszedlem za nim. Stal teraz na dworze, kilkanascie krokow od wyjscia, pochylony nad swoim pakunkiem. Mial na sobie dzinsy, bawelniana koszule i wysokie buty; wygladal na jakies piecdziesiat lat. Chylace sie ku zachodowi slonce rzucalo dlugie cienie miedzy wysokimi drzewami, a kawalek dalej przeplywal ow strumien, ktory przecinal cala doline. Mezczyzna podniosl oczy i usmiechnal sie do mnie niemal serdecznie. -Kolejny pielgrzym? - spytal. -Szukam swojej przyjaciolki - powiedzialem wprost. - I mam przeczucie, ze pan moze mi pomoc. Skinal glowa, przygladajac mi sie bardzo uwaznie. Kiedy podszedlem blizej, przedstawil sie jako David Samotny Orzel i wytlumaczyl, jakby bylo to cos, o czym powinienem wiedziec, ze pochodzi w prostej linii od Indian, ktorzy kiedys zamieszkiwali te doline. Wtedy dopiero dostrzeglem dluga, cienka blizne, ktora biegla od skraju jego lewej brwi az po brode, o wlos omijajac oko. -Chcesz troche kawy? - spytal. - W tutejszym barze maja dobre piwo, ale parza wstretna lure. - Wskazal na miejsce, gdzie miedzy trzema wysokimi topolami stal maly namiot. Nieopodal krecilo sie sporo ludzi, wiele osob szlo sciezka, ktora prowadzila przez most i znikala w parku. Wszystko wygladalo tu bezpiecznie. -Pewnie - odparlem. - Dobry pomysl. Przy namiocie rozpalil gazowy palnik, napelnil garnek woda i postawil na ogniu. -Jak sie nazywa twoja przyjaciolka? - spytal w koncu. -Charlene Billings. Zamilkl i spojrzal na mnie. Kiedy tak patrzylismy na siebie, zobaczylem w myslach wyrazny obraz tego mezczyzny, ale w innym czasie. Byl mlodszy i ubrany w skory; siedzial przy wielkim ognisku, a jego twarz zdobily barwy wojenne. Wokol niego polkolem siedziala grupa ludzi, w wiekszosci Indian, ale bylo tez wsrod nich dwoje bialych - kobieta i poteznej budowy mezczyzna. Wszyscy dyskutowali zazarcie. Jedni chcieli wojny, inni pragneli pojednania. David przerwal ich dyskusje, wysmiewajac tych, ktorzy rozwazali mozliwosc zawarcia pokoju. Jak moga byc tak naiwni, mowil, po tylu zdradach? Biala kobieta wydawala sie go rozumiec, ale prosila, by jej wysluchal. Przekonywala, ze wojny mozna uniknac, a doline ocalic, jesli duchowe lekarstwo bedzie dostatecznie silne. Calkowicie odrzucil jej argumenty, a potem, wykrzykujac na zebranych, dosiadl konia i odjechal. Wiekszosc ruszyla za nim. -Miales dobre przeczucie - powiedzial David, wyrywajac mnie z zamyslenia. Rozlozyl miedzy nami recznie tkany pled i zaprosil, zebym usiadl. - Slyszalem o niej - dodal, spogladajac na mnie pytajaco. -Martwie sie - powiedzialem. - Od dluzszego czasu nikt nie mial od niej zadnej wiadomosci, wiec chce sie tylko upewnic, ze nic jej sie nie stalo. No i musze z nia porozmawiac. -O Dziesiatym Wtajemniczeniu? - spytal z usmiechem. -Skad wiesz? -Domyslilem sie. Przeciez wiekszosc ludzi nie przyjechala tu dla piekna Parku Narodowego, tylko zeby rozmawiac o Wtajemniczeniach! Uwazaja, ze tajemnica Dziesiatego jest ukryta wlasnie gdzies w tej dolinie. Niektorzy twierdza nawet, ze wiedza juz, o czym ono mowi. Odwrocil sie i wlozyl do gotujacej wody blaszane jajko na herbate napelnione kawa. W tonie jego glosu bylo cos takiego, ze pomyslalem, iz mnie sprawdza, probuje sie dowiedziec, czy jestem rzeczywiscie tym, za kogo sie podaje. -Gdzie jest Charlene?- spytalem wprost. Wskazal palcem na wschod. - W lesie. Nigdy nie poznalem twojej przyjaciolki, ale slyszalem, jak ktoregos wieczoru ktos ja przedstawial w restauracji, i od tamtej pory widywalem ja kilka razy. Wiele dni temu znow ja zobaczylem; szla sarna w doline. Sadzac po bagazu, jaki ze soba wtedy miala, mozna przypuszczac, ze wciaz tam jest. Spojrzalem w tamta strone. Z miejsca, gdzie siedzielismy, dolina wydawala sie olbrzymia, ciagnela sie w nieskonczonosc. -Jak myslisz, dokad ona szla? - spytalem. Przygladal mi sie przez chwile. -Pewnie do Kanionu Sipseya. To tam odkryto jedno z przejsc-powiedzial, uwaznie obserwujac moja reakcje. -Przejsc? -Usmiechnal sie tajemniczo. - Tak, przejsc do innego wymiaru. Pochylilem sie ku niemu, wspominajac swoje doswiadczenie z ruin swiatyni Nieba. - Kto jeszcze o tym wie? -Bardzo niewiele osob. Jak dotad, to tylko plotki, strzepy informacji, intuicje. Nikt nie widzial Manuskryptu. Wiekszosc ludzi, ktorzy przyszli tu szukac Dziesiatego Wtajemniczenia, czuje, ze sa jakos synchronicznie prowadzeni. Naprawde sie staraja zyc wedle Dziewieciu Wtajemniczen, choc narzekaja, ze zbiegi okolicznosci prowadza ich przez chwile, a potem nagle przestaja - cicho zachichotal. - Ale to sie przytrafia nam wszystkim, nie? Dopiero Dziesiate Wtajemniczenie pozwoli zrozumiec cala te wiedze: to, ze zauwazamy tajemnicze zbiegi okolicznosci, to, ze wzrasta duchowa swiadomosc na Ziemi, i to, ze Dziewiec Wtajemniczen pojawia sie i znika...: Dzieki Dziesiatemu zobaczymy wszystko z perspektywy innego wymiaru, bedziemy mogli pojac, dlaczego cala ta przemiana w ogole sie wydarza i dowiemy sie, jak pelniej brac w niej udzial. -Skad ty to wszystko wiesz? - spytalem zdziwiony. Spojrzal na mnie przenikliwie i nagle sie rozzloscil. -Po prostu wiem! Przez chwile mial surowy wyraz twarzy, ale zaraz znow sie rozpogodzil. Rozlal kawe do dwoch kubkow i podal mi jeden. -Moi przodkowie mieszkali w poblizu tej doliny przez tysiace lat. Wierzyli, ze ten las to swiete miejsce pomiedzy wyzszym swiatem a swiatem posrednim, tu, na ziemi. Tak wiec ludzie z mego plemienia poscili i szli do doliny, by doswiadczac wizji i odkrywac swoje wrodzone talenty, swoje specjalne leki, droge, ktora maja w zyciu podazac. Moj dziadek opowiadal mi o pewnym szamanie pochodzacym z dalekiego plemienia, ktory nauczyl naszych ludzi osiagac cos, co on nazywal stanem oczyszczenia. Ten szaman nauczyl ich tez, by wyruszali z tego wlasnie miejsca, samotnie, uzbrojeni tylko w noz, i szli tak dlugo, az zwierzeta pokaza im droge, a potem podazali nia az do miejsca, ktore on nazywal przejsciem do wyzszego swiata. Mowil im, ze jesli beda tego godni, jesli uwolnia sie od niskich instynktow, moze nawet bedzie im dane przekroczyc to przejscie i spotkac sie ze swymi przodkami, i ze tam beda pamietac nie tylko swa wlasna wizje, ale takze wizje calego swiata... Oczywiscie, wszystko sie skonczylo, kiedy przybyl bialy czlowiek. Moj dziadek juz nie pamietal, jak to robic, jak przechodzic do innego wymiaru. Ja oczywiscie tez tego nie potrafie. Musimy to znow odkryc, jak wszyscy inni. -Ty tez tu szukasz Dziesiatego, prawda? - spytalem. -Oczywiscie... oczywiscie! Jednak zdaje sie, ze wszystko, co dotad robie, to tylko pokuta przebaczenia... - Jego glos stal sie znow ostry, wydawalo sie, ze mowi teraz bardziej do siebie samego niz do mnie. - Za kazdym razem, kiedy probuje ruszyc do przodu, jakas czesc mnie nie moze pokonac tej zlosci, nienawisci za wszystko, co spotkalo moj lud. I nie umiem sobie z tym poradzic. Wciaz rozpamietuje, jak to sie moglo stac, ze skradziono nasze ziemie, zniszczono nasz sposob zycia, ze nas zrujnowano. Dlaczego? -Zaluje, ze tak sie stalo - powiedzialem. Wbil wzrok w ziemie i jakby cichutko zachichotal. -Tobie wierze. Ale kiedy mysle o tym, jak niszczy sie te doline, znow ogarnia mnie wscieklosc. Widzisz te blizne? - spytal po chwili, pokazujac na twarz. - Moglem wtedy uniknac walki. To bylo kilku kowbojow z Teksasu, ktorzy za duzo sobie wypili. Moglem spokojnie odejsc, gdyby nie ta zlosc, palaca mnie w srodku. -Czy w tej chwili wiekszosc doliny nie znajduje sie pod ochrona jako Park Narodowy? - spytalem. -Tylko okolo polowy, na polnoc od strumienia, ale politycy i tak ciagle strasza, ze ja sprzedadza albo zezwola na zabudowe. -A co z ta druga polowa? Do kogo nalezy? -Przez dlugi czas ten teren byl w wiekszosci wlasnoscia prywatnych osob, ale teraz jest jakas zagraniczna korporacja, ktora stara sie go wykupic. Nie wiemy, kto za tym stoi, ale niektorym wlascicielom ziemi zaproponowano wielkie sumy za jej sprzedaz. Przez chwile patrzyl gdzies w dal, po czym ciagnal dalej. -Moj problem polega na tym, ze chcialbym, by ostatnie trzysta lat historii mialo zupelnie inny przebieg... Tak, mam za zle Europejczykom, ze zaczeli sie osiedlac na tym kontynencie, nie biorac w ogole pod uwage ludzi, ktorzy juz tu mieszkali. To bylo przestepstwo. Chcialbym, zeby wszystko potoczylo sie wtedy inaczej... co najmniej, jakbym teraz mogl zmienic przeszlosc! Ale zrozum, ze to, w jaki sposob zylismy, bylo bardzo istotne. Uczylismy sie wartosci pamietania. I wlasnie ta wiedza byla wielkim przeslaniem, ktore Europejczycy mogli otrzymac od mojego ludu, gdyby tylko zatrzymali sie na chwile, by posluchac. Kiedy mowil, moj umysl pograzyl sie w kolejnym snie na jawie. Dwoje ludzi - inny Indianin i ta sama biala kobieta - rozmawiali nad brzegiem niewielkiego strumienia. Za nimi byl gesty las. Po chwili dolaczylo do nich wiecej Indian, ktorzy przysluchiwali sie rozmowie. -Mozemy to naprawic! - nalegala kobieta. -Obawiam sie, ze jeszcze zbyt malo wiemy - odparl Indianin, a jego twarz wyrazala wielki szacunek dla tej kobiety. - Wiekszosc wodzow juz odeszla. -Ale dlaczego nie? Przypomnij sobie, o czym tyle razy mowilismy. Przeciez sam powiedziales, ze jesli bedziemy miec wystarczajaco silna wiare, naprawimy to. -Tak - powiedzial. - Lecz wiara to pewnosc, ktora pochodzi z wizji, z wiedzy o tym, jak sprawy powinny wygladac. Przodkowie te wiedze posiadali, ale niestety niewielu z nas jeszcze ja pamieta. -Moze jednak uda nam sie teraz po nia siegnac - nalegala kobieta. - Musimy sprobowac! Moje mysli zaklocil widok kilku mlodych straznikow lesnych, ktorzy zblizali sie do starszego czlowieka idacego przez most. Mial starannie przystrzyzone siwe wlosy, ubrany byl w eleganckie spodnie i wykrochmalona koszule. Wydalo mi sie, ze lekko utyka. -Widzisz tego faceta, ktory rozmawia ze straznikami? - spytal David. -Aha. Co to za jeden? -Kreci sie tutaj od dwoch tygodni. Na imie ma Feyman, tak slyszalem. Nie znam jego nazwiska. - David nachylil sie ku mnie i jego glos po raz pierwszy zabrzmial tak, jakby mi calkowicie ufal. - Sluchaj, tu sie dzieje cos bardzo dziwnego. Od kilku tygodni sluzba lesna chyba liczy turystow, ktorzy wchodza do parku. Nigdy wczesniej tego nie robili, a wczoraj ktos mi powiedzial, ze podobno zupelnie zamknieto wschodni kraniec doliny. Sa tam miejsca odlegle o dziesiec mil od najblizszej drogi. Zdajesz sobie sprawe, jak niewiele osob potrafi sie zapuscic tak daleko? Niektorzy z nas slysza tez dziwne dzwieki dochodzace z tamtej strony. -Jakie dzwieki? -Taki dziwny dysonans. Ale wiekszosc ludzi tego nie slyszy. Nagle zerwal sie na rowne nogi i zaczal pospiesznie skladac swoj namiot. -Co ty wyprawiasz? - spytalem. -Nie moge tu zostac. Musze wejsc w doline. - Przerwal na chwile prace i znow uwaznie na mnie spojrzal. - Posluchaj - powiedzial powoli. - Jest cos, o czym powinienes wiedziec. Ten facet, Feyman. Wiele razy widzialem go z twoja przyjaciolka. -Co robili? -Tylko rozmawiali, ale jestem pewien, ze cos tu nie gra. Znow wrocil do pakowania. Przygladalem mu sie przez chwile w milczeniu. Nie mialem pojecia, co o tym wszystkim myslec, czulem jednak, ze ma racje i Charlene rzeczywiscie jest gdzies w tych lasach. - Skocze tylko po swoj sprzet - powiedzialem. -Pojde z toba. -Nie - zaprotestowal szybko. - Kazdy czlowiek musi doswiadczyc doliny w samotnosci. Nie moge ci teraz pomoc. Musze odnalezc moja wlasna wizje. Na jego twarzy malowal sie bol. -Czy mozesz mi w takim razie powiedziec, gdzie dokladnie jest ten kanion? - poprosilem. -Idz jakies dwie mile wzdluz strumienia. Dojdziesz do innego malego strumyczka, ktory wpada do tego wiekszego od polnocy. Idz okolo mili wzdluz tego nowego strumienia. Doprowadzi cie prosto do wrot Kanionu Sipseya. Podziekowalem skinieniem glowy i chcialem odejsc, ale chwycil mnie za ramie. -Posluchaj - powiedzial. - Odnajdziesz swoja przyjaciolke, jesli podniesiesz swoja energie na wyzszy poziom. Sa w dolinie pewne specjalne miejsca, ktore ci w tym pomoga. -Przejscia do innego wymiaru? - spytalem. -Tak. Tam mozesz odkryc przeslanie Dziesiatego Wtajemniczenia, ale zeby te miejsca odnalezc, musisz najpierw zrozumiec prawdziwe znaczenie swoich intuicji i musisz sie nauczyc, jak zatrzymywac obrazy, ktore pojawiaja sie w twoim umysle. Obserwuj tez zwierzeta, bo wtedy uswiadomisz sobie, po co naprawde przybyles do tej doliny... zrozumiesz, dlaczego my wszyscy tu jestesmy. Ale badz bardzo ostrozny. Postaraj sie, zeby oni nie widzieli, jak wchodzisz do lasu. - Zamyslil sie na chwile. -Jest tam jeszcze ktos, moj przyjaciel, Curtis Webber. Jesli spotkasz Curtisa, powiedz mu, ze ze mna rozmawiales i ze ja go odnajde. Usmiechnal sie nieznacznie i wrocil do skladania namiotu. -Dzieki - powiedzialem. Pomachal mi reka na pozegnanie. Cicho zatrzasnalem za soba drzwi pokoju motelowego i wyslizgnalem sie w ksiezycowa noc. Chlodne powietrze i nerwowe napiecie przeszylo dreszczem moje cialo. Dlaczego, myslalem, dlaczego to robie? Nie ma przeciez zadnego dowodu na to, ze Charlene wciaz jest w dolinie, albo ze podejrzenia Davida sa sluszne. Jednak instynkt podpowiadal mi, ze rzeczywiscie dzieje sie cos zlego. Przez kilka godzin zastanawialem sie nawet nad tym, czy nie zadzwonic do miejscowego szeryfa. Ale co mialbym mu powiedziec? Ze zaginela moja przyjaciolka i ze widziano ja, jak wchodzi do lasu ze swej wlasnej, nieprzymuszonej woli, ale byc moze teraz znajduje sie w niebezpieczenstwie, a wszystko to wiem na podstawie niejasnej notatki znalezionej setki kilometrow stad? Do przeszukania lasow potrzebne bylyby setki ludzi; wiedzialem doskonale, ze nikt nie podejmie takiej decyzji bez jakichs konkretnych powodow. Zatrzymalem sie i spojrzalem na ksiezyc w trzeciej kwadrze wschodzacy ponad drzewami. Zaplanowalem sobie, ze przekrocze strumien dosc daleko na wschod od stacji straznikow, a potem wroce na glowna sciezke prowadzaca do doliny. Liczylem na to, ze ksiezyc oswieci mi droge, nie myslalem jednak, ze bedzie az tak jasno. Widzialem doskonale na co najmniej sto metrow. Przeszedlem obok baru i restauracji i zatrzymalem sie w miejscu, gdzie obozowal David. Bylo tam teraz zupelnie pusto, a rozrzucone suche liscie i igliwie zatarly wszelkie slady jego obecnosci. Zeby przekroczyc strumien tam, gdzie zaplanowalem, musialem przejsc okolo czterdziestu metrow, bedac calkowicie widocznym ze straznicy, ktora teraz sam mialem jak na dloni. Przez okno moglem rozroznic postaci dwoch straznikow, ktorzy rozmawiali z ozywieniem. Jeden wstal z miejsca i podniosl sluchawke telefonu. Pochylilem sie nisko, zarzucilem plecak na ramiona i skulony dotarlem na piaszczysty brzeg strumienia, a potem wszedlem do wody. Slizgalem sie troche na wygladzonych przez nurt kamieniach, musialem przekroczyc kilka przegnilych pali lezacych na dnie. Wokol mnie wybuchla symfonia drzewnych zabek i swierszczy. Zerknalem w kierunku stacji: obaj straznicy wciaz rozmawiali i w ogole nie spogladali w moim kierunku. W najglebszym miejscu w miare spokojne wody strumienia siegnely mi az do polowy uda, ale w kilka sekund bylem juz na drugiej stronie. Wyszedlem na piaszczysty brzeg, gdzie rosly niewielkie sosny. Ostroznie posuwalem sie do przodu, az znalazlem sciezke wiodaca do doliny. Szlak wiodl na wschod i niknal w ciemnosci. Posuwajac sie naprzod, czulem coraz wiecej watpliwosci. Co to za tajemniczy dzwiek, ktory tak niepokoil Davida? Na co moge sie natknac w tym gaszczu? Probowalem nie myslec o leku. Wiedzialem, ze powinienem isc dalej, ale wybralem kompromis i przebywszy kolejna mile w glab lasu, zboczylem ze sciezki i znalazlem miejsce, by rozbic namiot i spedzic w nim reszte nocy. Bylem szczesliwy, mogac w koncu zdjac mokre buty i odstawic je, zeby wyschly. Madrzej bedzie wyruszyc dalej za dnia. Nastepnego ranka obudzilem sie o swicie i pomyslalem o tajemniczej uwadze Davida, bym nauczyl sie zatrzymywac w umysle intuicje i obrazy. Lezac wciaz w spiworze, przeanalizowalem moje wlasne rozumienie Siodmego Wtajemniczenia, zwlaszcza fragmentu mowiacego o tym, ze doswiadczenie synchronicznosci odbywa sie wedle pewnego schematu. Otoz zgodnie z nim, kazdy z nas, po oczyszczeniu sie ze wszelkich starych ograniczen, potrafi postawic wlasciwe pytania, ktore dotycza roznych zyciowych sytuacji - pytania zwiazane z praca, uczuciami, z tym, gdzie mieszkac, jaka w zyciu obrac droge. I wtedy, jesli bedzie sie otwartym i czujnym, to intuicje i przeczucia podpowiedza, co nalezy dalej robic, z kim rozmawiac, by otrzymac na te pytania odpowiedzi. Wtedy wlasnie powinny sie pojawic przypadki i zbiegi okolicznosci, i odkryc, z jakiej przyczyny podswiadomosc pchala nas akurat w tym, a nie innym kierunku; powinny tez one dostarczyc nowych informacji, ktore w jakis sposob pomoga nam otrzymac odpowiedz, poprowadza nas dalej. Jak moglo w tym procesie pomoc zachowywanie wizji i intuicji? Wygrzebalem sie ze spiwora, otworzylem namiot i wyjrzalem na zewnatrz. Nie zauwazylem niczego niezwyklego, wiec chlonac rzeskie, chlodne powietrze, poszedlem umyc twarz do strumienia. Potem sie spakowalem i ruszylem na wschod. Po drodze pogryzalem chrupki z pelnego ziarna i staralem sie w miare mozliwosci pozostawac w ukryciu wysokich drzew, ktore rosly wzdluz brzegu strumienia. Po jakims czasie odczulem nagle fale niepokoju i wielkie zmeczenie. Usiadlem wiec oparty plecami o pien drzewa i staralem sie skupic na otoczeniu, by odzyskac wewnetrzna energie. Niebo bylo bezchmurne, a promienie porannego slonca tanczyly wesolo miedzy drzewami i po trawie wokol mnie. Kilka krokow dalej zauwazylem niewielka, zielona roslinke z zoltymi kwiatami. Skupilem sie na jej pieknie. Juz skapana w sloncu, roslina wydala mi sie nagle jeszcze jasniejsza, zielen jej lisci stala sie glebsza, zywsza. Do mojej swiadomosci dotarl jej piekny zapach, zmieszany z duszna wonia suchych lisci i czarnej ziemi. Rownoczesnie uslyszalem glosne krakanie wron. Bogactwo tego dzwieku bylo zadziwiajace, ale ku wlasnemu zaskoczeniu, wcale nie moglem dokladnie okreslic, skad dobiega. Kiedy sie skupilem, by to ustalic, do mojej swiadomosci dotarly tuziny innych, odrebnych odglosow, ktore skladaly sie na ten poranny chor: slyszalem ptaki spiewajace w koronach drzew nad moja glowa, trzmiela krazacego wsrod polnych stokrotek nad brzegiem strumienia, wode oplukujaca glazy i polamane galezie:... a potem uslyszalem cos innego, ledwie rozroznialnego, taki niski, uporczywy pomruk. Wstalem i rozejrzalem sie dokola. Co to bylo? Podnioslem plecak i ruszylem na wschod. Suche liscie tak glosno szelescily pod moimi stopami, ze musialem co jakis czas przystawac i nasluchiwac bardzo uwaznie, by slyszec ten dziwny dzwiek. Wciaz tam byl. Po jakims czasie las sie skonczyl i ujrzalem wielka polane mieniaca sie roznymi kolorami kwiatow, rosnacych posrod gestej, wysokiej trawy. Polana ciagnela sie chyba przez jakis kilometr. Powiewy wiatru czesaly wierzcholki traw w roznych kierunkach. Na skraju polany dostrzeglem polac krzaczkow czarnych jagod, ktore rosly obok zwalonego pnia. Uderzylo mnie ich niesamowite piekno, wyobrazalem juz sobie soczyste owoce., Kiedy sie do nich zblizylem, doswiadczylem bardzo mocno wrazenia deja vu. Otoczenie wydalo mi sie nagle znajome, tak jakbym kiedys juz byl w tej dolinie, jadl te jagody. Jak to mozliwe? Usiadlem na pniu zwalonego drzewa. I wtedy w moim umysle powstal obraz krysztalowo czystego jeziora i kilku wpadajacych do niego wodospadow, i to miejsce, kiedy mu sie w wyobrazni przygladalem, rowniez wydalo mi sie znajome. Znow poczulem niepokoj. Niespodziewanie z krzewow jagod wyskoczylo z halasem jakies zwierzatko i pomknelo ze dwadziescia stop na polnoc, po czym nagle sie zatrzymalo. Zwierze bylo ukryte w wysokiej trawie i nie mialem pojecia, co to moglo byc, ale wyraznie widzialem jego slad. Po kilku minutach cofnelo sie o kilka stop na poludnie, znow zamarlo na kilkanascie sekund i ruszylo z powrotem na polnoc, by znow sie zatrzymac. Pomyslalem, ze to pewnie dziki krolik, choc jego ruchy wydaly mi sie niezwykle dziwaczne. Przez piec czy siedem minut uwaznie przygladalem sie miejscu, gdzie zwierzak po raz ostatni sie poruszyl, a potem powoli poszedlem w tym kierunku. Kiedy sie zblizylem, wyskoczyl prawie spod mych nog i blyskawicznie pomknal na polnoc. W pewnym momencie, zanim zwierze zniknelo mi z oczu, dostrzeglem bialy ogonek i zadnie skoki wielkiego krolika. Usmiechnalem sie i ruszylem na wschod obranym wczesniej szlakiem, az w koncu dotarlem na drugi skraj polany i wszedlem w kolejny gesty las. Zauwazylem niewielki strumyczek, szeroki moze na metr, ktory wpadal z lewej strony do tego glownego strumienia. To musialo byc miejsce, o ktorym mowil David. Stad powinienem zaczac marsz na polnoc. Niestety, w tym kierunku nie prowadzila zadna sciezka, a co gorsza, las wzdluz mniejszego strumyka zmienial sie w gaszcz powyginanych korzeni i kolczastych krzewow. Nie moglem sie przez nie przedrzec. Postanowilem zawrocic na polane i jakos je obejsc dokola. Trzymalem sie wciaz skraju lasu, szukajac dogodniejszego miejsca, gdzie moglbym sie przedostac przez chaszcze. Ku memu zaskoczeniu natknalem sie na slad, ktory krolik pozostawil w trawie. Poszedlem tym tropem i bardzo szybko znow znalazlem mniejszy strumyczek. Tutaj geste poszycie wyraznie rzedlo, tak ze moglem bez trudu przedostac sie az tam, gdzie rosly wielkie, stare drzewa i juz bez klopotu isc dalej na polnoc, wciaz wzdluz strumyka. Po dwudziestu minutach marszu ujrzalem z daleka pasmo wzgorz wznoszacych sie po obu stronach strumienia. Kiedy podszedlem blizej, zdalem sobie sprawe, ze te wzgorza tworza strome sciany kanionu, a na wprost mnie znajduje sie przeswit, ktory wygladal na jedyne do niego wejscie. Kiedy tam dotarlem, usiadlem obok wielkiego orzecha i przyjrzalem sie scenerii. Po obu stronach strumienia wzgorza konczyly sie kamiennymi zrebami wysokosci dwudziestu kilku metrow, po czym w oddali wyginaly sie niemal polkoliscie, tworzac ogromny kanion w ksztalcie miski. Rosly tu z rzadka rozne drzewa i gesta trawa. Przypomnial mi sie tamten pomruk i nasluchiwalem uwaznie przez piec czy dziesiec minut, ale dzwiek ustal. W koncu siegnalem do plecaka i wyjalem maly butanowy palnik, napelnilem menazke woda z buklaka, wsypalem do niej cala zawartosc jarzynowej zupki w proszku i postawilem to na ogniu. Przez pewien czas przygladalem sie po prostu, jak cienkie smugi pary wykrecaja sie ku gorze i znikaja zdmuchniete powiewem wiatru. I wtedy znow zobaczylem w wyobrazni to jezioro i wodospad, tyle ze tym razem wydalo mi sie, iz ja tez jestem w tamtym miejscu, ze do niego podchodze, jakbym chcial sie z kims przywitac. Otrzasnalem sie z tej wizji. Co sie ze mna dzialo? Te obrazy stawaly sie coraz zywsze i wyrazniejsze. Najpierw David w innym czasie, teraz te wodospady. Jakis ruch w kanionie zwrocil moja uwage. Spojrzalem na strumyk, a potem jeszcze bardziej w glab, na samotne drzewo stojace okolo dwustu metrow dalej. Opadly juz z niego prawie wszystkie liscie. Bylo teraz pokryte czyms, co wygladalo jak wielkie wrony; rzeczywiscie, kilka z nich sfrunelo na ziemie. Pomyslalem, ze to moga byc te same wrony, ktore juz wczesniej slyszalem. Kiedy je tak obserwowalem, nagle wszystkie poderwaly sie do lotu i zaczely dramatycznie krazyc nad korona drzewa. W tej samej chwili uslyszalem ich krakanie, choc i tym razem, tak jak poprzednio, bylo ono zaskakujaco glosne; wydawalo sie, ze ptaki sa o wiele blizej. Bulgocaca woda i syczaca para oderwaly mnie od tego obrazu. Wrzaca zupa kipiala z garnka. Zlapalem garczek przez scierke, druga reka zakrecajac gaz. Kiedy kipienie ustalo, postawilem zupe z powrotem na palniku i znow spojrzalem w strone samotnego drzewa. Wrony zniknely. Pospiesznie zjadlem zupe, posprzatalem, spakowalem naczynia i ruszylem do kanionu. Kiedy tylko minalem skalne wrota, zauwazylem, ze kolory staly sie jakby mocniejsze. Trawa wydawala sie niesamowicie zlocista, i po raz pierwszy dostrzeglem, ze byla usiana setkami dzikich kwiatow - bialych, zoltych i pomaranczowych. Z odleglych szczytow wiatr niosl zapach cedru i sosny. Choc w dalszym ciagu szedlem na polnoc, nie spuszczalem oka z tego wysokiego drzewa, nad ktorym wczesniej krazyly wrony. Kiedy drzewo znalazlo sie dokladnie z mojej lewej strony, zauwazylem, ze strumyk nagle sie rozszerza. Minalem jeszcze kilka wierzb i krzewow leszczyny i dopiero wtedy zobaczylem, ze dotarlem nad niewielkie jeziorko, z ktorego wyplywa nie tylko ten strumyk, wzdluz ktorego ide, ale jeszcze inny, wiekszy strumien, ktory plynie na poludniowy wschod. Poczatkowo sadzilem, ze to jest jeziorko, ktore widzialem w moich myslach, ale tutaj nie bylo wodospadow. Czekala tu na mnie jeszcze jedna niespodzianka. Po drugiej stronie jeziorka strumyki juz sie nie pojawialy. Skad wiec brala sie woda? Wtedy przyszla mi do glowy mysl, ze i to jezioro, i strumienie, musza wyplywac z jakiegos wielkiego, podziemnego zrodla, ktore tu wlasnie wytryska. Po lewej zauwazylem niewielkie wzniesienie, na ktorym rosly trzy piekne, dorodne jawory - idealne miejsce, zeby chwile pomyslec. Podszedlem tam i wslizgnalem sie miedzy nie, opierajac plecy o jeden z pni. Dwa pozostale byly o kilka krokow przede mna i moglem bez przeszkod patrzec zarowno w lewo, tam, gdzie stalo nagie drzewo wron, jak i obserwowac strumien po prawej. Pozostawalo pytanie, w ktora strone mam teraz isc? Moge przeciez tak wedrowac wiele dni i nie znalezc nawet sladu Charlene. I co z tymi obrazami w moich myslach? Zamknalem oczy i staralem sie przywolac obraz jeziora i wodospadow, ale choc bardzo sie skupialem, nie potrafilem odtworzyc szczegolow. W koncu dalem za wygrana i znow zaczalem sie gapic na trawe i kwiatki, a potem na te dwa jawory naprzeciw mnie. Kora na ich pniach tworzyla pstrokaty kolaz ciemnoszarych i bialych platow, gdzieniegdzie poprzetykanych ciemniejszymi pasmami i skrawkami w wielu odcieniach bursztynu. Kiedy skupilem sie na pieknie tego obrazu, kolory staly sie bardziej wyraziste i intensywne. Wzialem gleboki oddech i dla odmiany spojrzalem w dal, na lake i kwiaty. Drzewo wron zdawalo sie wyjatkowo jasniec. Chwycilem plecak i ruszylem w jego kierunku. Natychmiast w myslach ujrzalem jezioro i wodospady. Tym razem staralem sie bardzo dokladnie zapamietac caly ten obraz. Jezioro, ktore widzialem, bylo duze, rozlegle, wplywala do niego woda opadajaca w dol po kilkunastu skalnych tarasach. Dwa mniejsze wodospady mialy moze po poltora metra, ale trzeci, najwiekszy, spadal majestatycznie dluga sciana wody z wysokosci ponad dziesieciu metrow. I znow wydalo mi sie, ze jestem wewnatrz tego obrazu i zblizam sie, by kogos powitac. Dzwiek jakiegos pojazdu, ktory rozlegl sie z lewej strony, zatrzymal mnie w miejscu. Przycupnalem miedzy krzewami. Z lasu wyjechal szary jeep i teraz przecinal polane, kierujac sie na poludniowy wschod. Wiedzialem, ze regulamin Parku Narodowego zabrania prywatnym samochodom wjazdu na tak odlegly teren. Spodziewalem sie wiec, ze na drzwiach zobacze symbole Sluzby Lesnej. Ku memu zaskoczeniu pojazd nie byl wcale oznakowany. Kiedy znalazl sie dokladnie naprzeciwko mnie, w odleglosci mniej wiecej piecdziesieciu metrow, nagle sie zatrzymal. Przez liscie dostrzeglem postac samotnego kierowcy; badal okolice przez lornetke, wiec przywarlem do ziemi. Kto to byl? Samochod ruszyl z miejsca i szybko zniknal mi z oczu miedzy drzewami. Chwile siedzialem na ziemi, nasluchujac, czy nie pojawi sie tamten pomruk. Cisza. Pomyslalem, czy nie lepiej jednak bedzie wrocic do miasta i wymyslic jakis inny sposob odnalezienia Charlene? Lecz gdzies gleboko czulem, ze nie mam wyboru. Zamknalem oczy i znow pomyslalem o pouczeniu Davida - by zatrzymywac swoje intuicje - i w koncu udalo mi sie odtworzyc w wyobrazni caly obraz jeziora i wodospadow. Nawet kiedy juz wstalem i znow ruszylem w strone drzewa wron, staralem sie przez caly czas miec ten obraz w pamieci. Nagle uslyszalem przenikliwy krzyk jakiegos ptaka; tym razem byl to sokol. Dostrzeglem go po lewej stronie, tak daleko za drzewem, ze ledwie moglem odroznic jego ksztalty; lecial szybko na polnoc. Przyspieszylem kroku, starajac sie nie tracic ptaka z oczu tak dlugo, jak to bylo mozliwe. Pojawienie sie sokola jakby dodalo mi sil i nawet kiedy juz zniknal za horyzontem, ja wciaz szedlem w tym kierunku, w ktorym polecial. Pokonalem szybkim marszem kolejne poltorej mili po skalistych wzgorzach. Na szczycie trzeciego wzgorza znow zamarlem, bo uslyszalem w oddali obcy dzwiek, tym razem byl to jednak dzwiek plynacej wody. Nie, to byl dzwiek opadajacej wody. Ostroznie zszedlem ze zbocza i znalazlem sie w glebokim wawozie, gdzie po raz kolejny opanowalo mnie uczucie deja vu. Wdrapalem sie na nastepne wzgorze, i stamtad, tuz za szczytem, ujrzalem jezioro i wodospady, dokladnie takie, jak w moich myslach - tyle tylko, ze caly ten teren byl o wiele wiekszy i piekniejszy, niz sobie wyobrazalem. Jezioro bylo ogromne, wtulone w kolyske z wielkich oblych glazow i nagich skal, a jego-krysztalowo czyste wody odbijaly popoludniowe niebo najzywszym blekitem. Po obu stronach jeziora rosly wielkie, stare deby, otoczone z kolei o wiele mniejszymi od siebie wielobarwnymi klonami, gumowcami i brzozami. Odlegly brzeg jeziora eksplodowal biela wzburzonej piany i mgly, a dwa mniejsze wodospady tryskajace powyzej ze skal, potegowaly jeszcze efekt wodnej kipieli. Uswiadomilem sobie, ze to jezioro nie ma wcale odplywu. A wiec to stad woda musiala cicho plynac pod ziemia, by wydostac sie na powierzchnie jako strumien w poblizu drzewa wron. Kiedy chlonalem piekno tego miejsca, moje wrazenie deja vu jeszcze sie poglebilo. Dzwieki, kolory, krajobraz obserwowany ze wzgorza-wszystko to zdawalo mi sie niezwykle znajome. Tutaj takze juz kiedys bylem. Tylko kiedy? Zszedlem nad brzeg jeziora, a potem zwiedzilem caly teren, sprobowalem smaku wody, wdrapalem sie pod wodospady, by poczuc na sobie bryze kazdego z nich. Chcialem sie caly zanurzyc w tym miejscu. W koncu wyciagnalem sie na plaskiej skale jakies dwadziescia stop powyzej tafli jeziora, zamknalem oczy i wystawilem twarz na popoludniowe slonce, czujac cieplo jego promieni. I w tej chwili inne znajome uczucie przeplynelo przez moje cialo - niezwykle cieplo i troska, jakich nie doznalem od wielu miesiecy. Tak naprawde, to zapomnialem juz, ze to wspaniale uczucie w ogole istnieje, ale teraz bardzo wyraznie je rozpoznalem. Otworzylem oczy i szybko sie obrocilem. Bylem juz pewny, kogo za chwile zobacze. Wspominajac podroz Na wielkim glazie ponad moja glowa, na wpol ukryty w cieniu skalnego nawisu, stal Wil. Usmiechal sie szeroko, rece opieral na biodrach znajomym gestem. Widzialem go dosc niewyraznie, wiec zamrugalem, skupilem sie, i wtedy jego twarz nabrala ostrzejszych rysow. -Wiedzialem, ze tu przyjdziesz - powiedzial. Lekko jak piorko zeskoczyl z glazu na skale obok mnie. - Czekalem na ciebie. Wpatrywalem sie w niego, nie pojmujac, jak to mozliwe, ze w ogole go widze, ale on zamknal mnie w mocnym uscisku. Jego twarz i dlonie zdawaly sie lekko jasniec, ale poza tym byl zupelnie realny. -Nie wierze, ze to naprawde ty - wyjakalem. - Co sie z toba stalo, kiedy zniknales w Peru? Gdzie byles? Czy ty... zyjesz? Rozesmial sie i gestem kazal mi usiasc na jednym z kamieni. -Wszystko ci wyjasnie, ale musimy zaczac od ciebie. Co cie przywiodlo do tej doliny? Opowiedzialem mu szczegolowo o zniknieciu Charlene, o mapce doliny, o spotkaniu z Davidem. Wil dopytywal sie, co dokladnie mowil David, wiec przypomnialem sobie cala nasza rozmowe. Wil pochylil sie ku mnie. - Powiedzial ci, ze Dziesiate Wtajemniczenie mowi o zrozumieniu duchowej odnowy na Ziemi z perspektywy innego wymiaru? I o poznaniu prawdziwej istoty naszych intuicji? -Tak - potwierdzilem. - A to prawda? Zamyslil sie na chwile, a potem spytal: - Co ci sie przydarzylo, odkad wszedles w doline? -Od razu zaczalem widziec obrazy - odparlem. - Najpierw to byly dziwne sceny z jakichs dawnych czasow, ale potem zaczal powracac do mnie obraz tego jeziora ze wszystkimi szczegolami: widzialem skaly; wodospady, nawet przeczuwalem, ze ktos tu na mnie czeka, choc nie wiedzialem, ze chodzilo o ciebie. -A ty, gdzie byles w tym obrazie wodospadow? -Tak, jakbym podchodzil, zeby lepiej zobaczyc. -A wiec byly to sceny z twojej potencjalnej przyszlosci. -Nie bardzo rozumiem... -Tak, jak powiedzial David, pierwsza czesc Dziesiatego mowi o pelniejszym rozumieniu intuicji. Zazwyczaj doswiadczamy intuicji jako niejasnych przeczuc czy przelotnych mysli. Kiedy jednak opanujemy to zjawisko, przywykniemy do niego, mozemy lepiej te przeczucia rozumiec i pelniej sie nimi poslugiwac. Przypomnij sobie Peru. Czyz intuicja nie przemawiala tam do ciebie za pomoca obrazow przedstawiajacych to, co ma sie wydarzyc? Widziales wtedy obrazy ciebie i innych osob w okreslonych miejscach, wykonujacych rozne czynnosci, prawda? I czy dzieki temu nie docierales w koncu do tych miejsc? Czy nie tak wlasnie dowiedziales sie, ze powinienes pojsc do ruin swiatyni Nieba? Tu, w dolinie, przydarza ci sie dokladnie to samo. Otrzymales w myslach obraz mozliwego wydarzenia; w wyobrazni widziales, jak znajdujesz wodospady i ze za chwile masz kogos powitac. I ten obraz stal sie rzeczywistoscia. Zbiegi okolicznosci doprowadzily cie do odnalezienia tego miejsca i spotkania ze mna. Gdybys jednak odsunal te wizje ze swych mysli, albo stracil wiare, ze odnajdziesz wodospady, nie wykorzystalbys istniejacej synchronii i twoje zycie pozostaloby nie zmienione. Jednak ty potraktowales obraz-intuicje powaznie; zachowales go w swoim umysle. -David tez mowil o zatrzymywaniu obrazow. Wil przytaknal. -Ale co z pozostalymi wizjami? - spytalem. - Co ze scenami z dawnych czasow? A te wszystkie zwierzeta? Czy Dziesiate Wtajemniczenie objasnia takze i to? Widziales Manuskrypt? Wil gestem dloni zatrzymal potok moich pytan. -Pozwol, ze najpierw ci opowiem o swoich doswiadczeniach w innym wymiarze, ktore okreslam slowem Zaswiaty. Wtedy, w Peru, udalo mi sie jakims cudem utrzymac wysoki poziom energii nawet w chwili, gdy reszta z was wystraszyla sie i utracila wspolne wibracje. I nagle znalazlem sie w niesamowitym swiecie piekna i czystej formy. Niby bylem wciaz tam gdzie wy, w tym samym miejscu, w ruinach swiatyni, a jednak wszystko bylo inne. Swiat jasnial w cudowny sposob, jakiego nawet nie potrafie opisac. Przez jakis czas po prostu wedrowalem po tym fantastycznym swiecie, a moja energia wibrowala na coraz wyzszym poziomie. I wtedy odkrylem cos zupelnie niesamowitego! Otoz moglem sie przenosic w dowolne miejsce na ziemi, wystarczylo, ze w myslach wyobrazilem sobie, gdzie chce byc! W ten sposob podrozowalem wszedzie, gdzie tylko sobie zamarzylem. Wciaz szukalem ciebie, Julii i reszty, ale nikogo z was nie moglem odnalezc. I w koncu odkrylem zupelnie nowa mozliwosc. Wyobrazajac sobie w myslach jedynie pusta przestrzen, potrafilem dostac sie poza ziemski wymiar, w miejsce czystych idei. I tam moglem stwarzac, cokolwiek tylko chcialem, po prostu to wizualizujac. Tworzylem sobie oceany, i gory, i piekne widoki, obrazy ludzi, ktorzy zachowywali sie wlasnie tak, jak tego chcialem; wszystko bylo tam mozliwe. I ta moja wymyslona rzeczywistosc byla w kazdym calu tak realna, jak to, co spotykamy na Ziemi... W koncu jednak doszedlem do wniosku, ze taki sztuczny swiat nic mi nie daje. Moc stwarzania wszystkiego, co chce, nie przynosila mi wcale wewnetrznej satysfakcji. Po jakims czasie wrocilem wiec do domu i zastanawialem sie, co naprawde chce robic. Wtedy bylem jeszcze na tyle realny, ze moglem byc widzialny i rozmawiac z wiekszoscia osob o wyzszym poziomie swiadomosci. Moglem tez jesc i spac, choc wcale nie musialem. Tak wiec potencjalnie moglem wszystko, natomiast nie musialem nic. W koncu jednak zdalem sobie sprawe, ze zupelnie utracilem radosc zycia, mozliwosc rozwijania sie, a takze umiejetnosc rozpoznawania zbiegow okolicznosci. Blednie sadzilem, ze wciaz utrzymuje polaczenie ze swa duchowa energia, ale prawda byla taka, ze zaczalem wszystko kontrolowac do tego stopnia, iz zgubilem wlasna droge. Wiesz, na tym poziomie wibracji bardzo latwo jest sie pogubic, bo wtedy bez trudu, sama sila woli mozna tworzyc wszystko, co sie chce. -I co sie wtedy stalo? - spytalem, nie do konca pojmujac jego przygody. -Skupilem sie na swoim wnetrzu, szukajac polaczenia z boska energia, tak jak robilem to wczesniej. I wystarczylo. Moje wibracje jeszcze wzrosly, lecz znow zaczalem doswiadczac intuicji. Wtedy zobaczylem obraz ciebie. -Co robilem? -Tego nie widzialem, obraz byl niewyrazny. Ale kiedy sie skupilem i utrzymalem go w umysle, przenioslem sie powoli do takiej czesci Zaswiatow, gdzie spotkalem inne dusze, cale grupy dusz, i choc nie moglem z nimi rozmawiac, moglem troche czytac ich mysli i czerpac z ich wiedzy. -To one pokazaly ci Dziesiate Wtajemniczenie? - spytalem. Przelknal sline i spojrzal na mnie tak, jakby za chwile mial wyjawic cos nieslychanie istotnego. - Nie. Dziesiate Wtajemniczenie nigdy nie zostalo spisane. -Co? Nie jest czescia oryginalnego Manuskryptu? -Nie. -A czy w ogole istnieje? -O tak, istnieje, jak najbardziej. Niestety, nie na Ziemi. Jeszcze nie przeniknelo do fizycznego swiata. Ta wiedza istnieje jedynie w wyzszym wymiarze. Tylko wtedy, gdy wystarczajaco wiele osob odbierze te informacje za pomoca intuicji, moga sie one stac na tyle realne w ludzkiej swiadomosci, ze ktos je spisze. Tak samo zreszta rzecz sie miala z pierwszymi dziewiecioma Wtajemniczeniami. I ze wszystkimi swietymi tekstami ludzkosci, we wszystkich religiach... Zawsze jest to informacja, ktora najpierw istnieje w wyzszym wymiarze, az w koncu zostaje odczuta w naszym fizycznym swiecie na tyle wyraznie, by ktos mogl ja spisac. Dlatego mowi sie, ze takie teksty powstaly z boskiej inspiracji. -Dlaczego wiec tak dlugo nikt nie odczytal jego znaczenia? -Sam nie wiem. - Wil wygladal na zafrasowanego. - Duchowa grupa, z ktora sie komunikowalem, zdawala sie to wiedziec, tyle ze ja nie zdolalem zrozumiec przekazu. Poziom mojej energii nie byl wystarczajaco wysoki. Wiem tylko, ze ma to cos wspolnego z lekiem, ktory narasta w spoleczenstwie przechodzacym z rzeczywistosci czysto materialnej do innego, przeobrazonego, duchowego istnienia. -Myslisz wiec, ze Dziesiate jednak sie objawi? -Tak, ta duchowa grupa widziala, ze to juz zaczelo sie dziac, krok po kroku, na calym swiecie, w miare jak uzyskujemy bogatsza perspektywe, ktora pochodzi z wiedzy o wyzszym wymiarze. Wiedza ta musi jednak zostac pojeta przez dostatecznie wiele osob, by mogly wspolnie pokonac lek. Tak samo bylo z pozostalymi Wtajemniczeniami. -Czy wiesz, o czym jeszcze mowi Dziesiate? -Tak, prawdopodobnie wystarczy znac poprzednie Wtajemniczenia. Sekret lezy w tym, jak je zrozumiemy i wykorzystamy. A do tego trzeba moc pojac, w jaki sposob oba wymiary, nasz i pozaziemski, sa ze soba polaczone. Musimy zrozumiec proces i tajemnice narodzin, to, skad przychodzimy, a takze szerszy obraz celu, jaki ludzkosc stara sie w swym istnieniu osiagnac. Nagle przyszla mi do glowy pewna mysl: -Poczekaj. Ty przeciez widziales kopie Dziewiatego, prawda? Co ono mowilo o Dziesiatym? -Mowilo, ze pierwsze dziewiec Wtajemniczen opisuje rzeczywistosc duchowej przemiany, zarowno jednostkowej, jak i zbiorowej. - Wil znow nachylil sie w moim kierunku. - Ale zeby wlasciwie czerpac z tych Wtajemniczen, zyc wedle nich, wypelniac swoje przeznaczenie, trzeba zrozumiec caly proces. Jednym slowem, potrzeba wiedzy Dziesiatego Wtajemniczenia. To ono pokaze nam rzeczywistosc duchowej przemiany naszej planety nie tylko z naszej ziemskiej perspektywy, lecz takze z perspektywy wyzszego wymiaru. Wtedy w pelni zrozumiemy, dlaczego i w jaki sposob te dwa wymiary sa ze soba polaczone, dlaczego my, ludzie, musimy spelnic swoje historyczne zadanie. Dopiero to zrozumienie, wprowadzone w zycie, zapewni ostateczne zwyciestwo. Dziewiate mowi tez o leku, o tym, ze w tym samym czasie, gdy pojawi sie nowa duchowa swiadomosc, powstanie rownie wielka sila przeciwna tym przemianom, usilujaca kontrolowac przyszlosc za pomoca nowych technicznych wynalazkow, a technologie mogace byc nawet bardziej niebezpieczne od zalozenia nuklearnego, juz zostaly odkryte! Dopiero Dziesiate Wtajemniczenie moze zakonczyc walke pogladow i polaryzacje sil. -Nagle zamilkl i skinal na wschod. - Slyszysz to? Wytezylem sluch, ale dochodzil mnie jedynie szum wodospadow. -Co mam slyszec? - spytalem. -Ten pomruk. -Slyszalem go wczesniej. Co to jest? -Nie jestem pewien, ale slychac go nawet w Zaswiatach! Dusze, ktore spotkalem, byly nim bardzo zaniepokojone. Kiedy Wil wypowiadal te slowa, ja wyraznie zobaczylem w myslach twarz Charlene. -Myslisz, ze ten dzwiek ma cos wspolnego z owa niebezpieczna technologia? - spytalem. Wil nie odpowiadal. Mial nieobecny wyraz twarzy. -Ta przyjaciolka, ktorej szukasz... czy ona ma jasne wlosy? -zapytal nagle. - I duze oczy... takie bardzo... dociekliwe? -Tak. -Wlasnie ujrzalem jej twarz. -Ja tez. - Spojrzalem na niego zdumiony. Odwrocil sie i przez chwile patrzyl na wodospady. Podazylem za jego wzrokiem. Biala kipiel stanowila majestatyczne tlo dla naszej rozmowy. Poczulem, jak rosnie poziom mojej energii. -Jeszcze nie masz dosc wlasnej energii - odezwal sie nagle Wil. - Ale to miejsce jest tak naenergetyzowane, ze jesli ci pomoge, a obaj skupimy sie na obrazie twarzy twojej przyjaciolki, moze uda nam sie przeniesc razem do duchowego wymiaru i tam odkryc, gdzie ona jest i co sie dzieje w tej dolinie. -Jestes pewien, ze potrafilbym to zrobic? - spytalem. - Moze lepiej udaj sie tam sam, a ja tu na ciebie poczekam... - Kiedy to mowilem, jego twarz zaczela sie jakby zamazywac przed moimi oczyma. I wtedy Wil dotknal moich plecow w okolicach krzyza i znow sie usmiechnal. Poczulem, jak daje mi swoja energie. -Nie rozumiesz, ze znalezlismy sie tutaj z waznego powodu? Ludzkosc zaczyna juz rozumiec istnienie innego wymiaru i powoli zdobywac swiadomosc Dziesiatego Wtajemniczenia. Mysle, ze wlasnie nadarza sie okazja, bysmy razem spenetrowali ten wymiar. Czuje, ze tak bylo przeznaczone. W tym momencie znow uslyszalem ow dziwny pomruk, dochodzacy nawet przez szum wodospadow. Co dziwniejsze, czulem go w ciele, w splocie slonecznym. -Ten dzwiek staje sie coraz glosniejszy - zauwazyl Wil. - Musimy ruszac. Charlene moze byc w tarapatach! -Co mam robic? - spytalem zdezorientowany. Wil przysunal sie jeszcze blizej, wciaz dotykajac moich plecow. - Musimy odtworzyc obraz twojej przyjaciolki. -I zatrzymac? -Tak. Tak, jak ci powiedzialem, uczymy sie teraz rozpoznawac i rozumiec nasze intuicje na wyzszych poziomach. Wszyscy chcemy, by zbiegi okolicznosci wiodly do logicznych rozwiazan, lecz dla wiekszosci z nas cala ta wiedza jest jeszcze za swieza, a otacza nas kultura, ktora wciaz zbyt jest nasiaknieta starym sceptycyzmem, tak wiec tracimy i nadzieje, i wiare. Jednak zaczynamy powoli zdawac sobie sprawe z tego, ze jesli naprawde skupimy swoja uwage, jesli zauwazymy wszelkie szczegoly obrazu potencjalnej przyszlosci, ktory pojawia sie w naszych myslach, jesli swiadomie utrzymamy te wizje w umysle i bedziemy w nia wierzyc, to wtedy jest bardzo, prawdopodobne, ze stanie sie ona rzeczywistoscia. -A wiec to nasza wola sprawia, ze obraz sie realizuje? -Nie. Przypomnij sobie moje doswiadczenie w innym wymiarze. Tam sama wola mozesz powolywac rzeczywistosc do istnienia, ale takie tworzenie nie daje satysfakcji. To samo odnosi sie do naszego wymiaru, tyle ze tutaj wszystko wydarza sie wolniej. Przeciez na Ziemi takze mozemy sila woli doprowadzic do wszystkiego, czego zapragniemy, ale prawdziwe spelnienie nastepuje dopiero wtedy, gdy dostroimy sie do naszej duchowej drogi, do boskiego przewodnictwa. Tylko wtedy uzywamy woli we wlasciwy sposob i mozemy osiagac taka przyszlosc, takie efekty, ktore naprawde sa naszym przeznaczeniem. Innymi slowy, wspoltworzymy wraz ze zrodlem boskiej mocy. Rozumiesz juz, jak rozpoczyna sie Dziesiate Wtajemniczenie? Zaczynamy sie uczyc, jak uzywac umiejetnosci wizualizacji w ten sam sposob, w jaki sa one uzywane w innym wymiarze, a kiedy to czynimy, uzyskujemy polaczenie z tamtym wymiarem, co z kolei pomaga nam zjednoczyc Niebo i Ziemie. Skinalem glowa. Ku wlasnemu zaskoczeniu calkowicie go zrozumialem. Wil wzial kilka glebokich oddechow i jeszcze mocniej nacisnal na moje plecy. Kazal mi odtworzyc w myslach kazdy szczegol twarzy Charlene. Przez chwile nic sie nie dzialo, a potem poczulem nagla fale energii, ktora zawirowala mna i z niesamowita sila popchnela mnie do przodu. Lecialem z niewyobrazalna predkoscia przez wielobarwny tunel. Bylem w pelni swiadomy i pamietam, ze zastanawialem sie, czemu w ogole sie nie boje. Czulem raczej spokoj, jakbym zblizal sie do czegos dobrze znanego i dobrego. Kiedy ruch ustal, znalazlem sie w miejscu, gdzie otaczalo mnie cieple, biale swiatlo. Poszukalem Wila i choc go nie widzialem, zdalem sobie sprawe, ze stoi tuz za mna, po mojej lewej rece. -No to jestes - powiedzial ze smiechem. Wyraznie slyszalem jego wesoly glos. Wtedy dopiero dostrzeglem jego cialo. Wygladal tak samo jak przedtem, tyle ze od wewnatrz jakby emanowal swiatlem. Wyciagnalem reke, by dotknac jego dloni i wtedy zobaczylem, ze moje wlasne cialo wyglada tak jak jego. Kiedy probowalem go dotknac, poczulem tylko pole energii otaczajace go w odleglosci kilku centymetrow od ciala. Naciskajac reka mocniej, jedynie odsunalem jego cialo od mojego, ale nie odczulem fizycznego dotyku. Wil niemal pekal ze smiechu. Wygladal tak komicznie, ze sam sie rozesmialem. -Niesamowite, co? - zapytal. -Ta wibracja jest o wiele wyzsza niz w ruinach swiatyni Nieba - odparlem. - Wiesz, gdzie sie znajdujemy? Wil w milczeniu rozgladal sie dokola. Wydawalo sie, ze jestesmy zawieszeni gdzies w przestrzeni, gdzie nie ma horyzontu. Wszystko wokol zalane bylo bialym, rozproszonym swiatlem. -To jest punkt obserwacyjny - powiedzial Wil po chwili. - Bylem tu przez chwile, kiedy po raz pierwszy wyobrazilem sobie twoja twarz. Ale wtedy byly tu tez inne dusze. -I co robily? -Przygladaly sie ludziom przybywajacym tu po smierci. -Co? Chcesz powiedziec, ze to tutaj przychodzi sie zaraz po smierci? -Tak. -Ale czemu my tu jestesmy? Czy cos sie stalo z Charlene? -Nie, nie wydaje mi sie. - Obrocil sie bardziej w moim kierunku. - Pamietaj, co wydarzylo sie mnie, kiedy w myslach otrzymalem twoj obraz. Od tamtej chwili bylem w wielu miejscach, zanim w koncu spotkalismy sie przy wodospadach. Prawdopodobnie jest tu cos, co powinnismy zobaczyc, zanim bedziemy mogli znalezc Charlene. Poczekajmy i sprawdzmy, po co przybyly te dusze. Skinal glowa w lewo, gdzie tuz przed naszymi oczyma materializowalo sie kilka postaci przypominajacych ludzkie istoty. Staly w odleglosci moze dziesieciu metrow od nas. Moja pierwsza reakcja byla nieufnosc. - Wil, skad wiemy, ze one maja przyjazne zamiary? A jesli beda nas chcialy opetac, czy cos takiego? -Wyczulbym to. Rozpoznaje, kiedy czyims zamiarem jest manipulacja. -Co wtedy czujesz? -Ze ktos bedzie chcial zabrac mi energie. Czuje wtedy spadek samoswiadomosci, trace orientacje. -O tym mowily Wtajemniczenia. Za zycia ludzie robia przeciez to samo. Wiec te prawa obowiazuja takze tutaj... Kiedy istoty juz calkowicie sie zmaterializowaly, zachowalem ostroznosc, stopniowo zaczalem jednak odczuwac wspaniala, pelna milosci energie, ktora emanowala z ich cial. Te ciala zdawaly sie stworzone z bursztynowobialego swiatla, ktore tanczylo i mienilo sie przed naszymi oczyma. Ich twarze mialy ludzkie rysy, lecz nie mozna sie im bylo dokladnie przyjrzec, zatrzymac na nich wzroku. Nie moglem sie nawet doliczyc, ile ich bylo. Przez chwile trzy, a moze cztery istoty patrzyly jakby prosto na nas, ale kiedy mrugnalem i spojrzalem ponownie, widzialem ich szesc, potem znow trzy. Pojawialy sie, to znow znikaly z pola widzenia, a wszystko to wygladalo jak wielka, ruchoma chmura cieklego bursztynu na tle wibrujacej bieli. Po kilku minutach obok nich zaczela sie materializowac pojedyncza postac. Byla jednak o wiele lepiej widoczna, miala swietliste cialo jak ja i Wil. Widzielismy wyraznie, ze jest to mezczyzna w srednim wieku. Rozgladal sie zdezorientowany, potem dostrzegl grupe dusz i powoli zaczal sie uspokajac. Kiedy skupilem na nim uwage, ku memu zaskoczeniu wyraznie pojalem, co ten czlowiek mysli i odczuwa. Spojrzalem na Wil'a, ktory skinieniem glowy potwierdzil, ze i on ma te sama mozliwosc. Kiedy jeszcze bardziej sie skoncentrowalem, wyczulem, ze choc mezczyzna jest swiadom otaczajacej go milosci i akceptacji, wciaz nie moze pogodzic sie z wlasna smiercia. Zaledwie kilka minut wczesniej, jak co rano, uprawial jogging i kiedy chcial wbiec na wieksze wzgorze, dostal rozleglego zawalu serca. Bol trwal tylko kilka minut, a po chwili juz unosil sie nad swym cialem, patrzac z gory na ludzi, ktorzy pospieszyli mu z pomoca. Potem nadjechalo pogotowie i sanitariusz zaczal akcje reanimacyjna. Kiedy siedzial obok swojego ciala w karetce pogotowia, z przerazeniem uslyszal, jak oglaszaja jego smierc. Chcial sie koniecznie z nimi porozumiec, ale nikt go nie slyszal. Lekarz w szpitalu potwierdzil zgon, komentujac, ze jego serce niemal eksplodowalo i ze nie mozna go bylo odratowac. Probowal pogodzic sie z tym faktem, ale inna czesc jego jazni ostro sie temu sprzeciwiala. Jak mogl tak po prostu umrzec? Wciaz jeszcze wzywal pomocy, kiedy znalazl sie w kolorowym tunelu, ktory przywiodl go az tutaj. Powoli zdawal sie coraz bardziej swiadomy obecnosci innych dusz. Zblizyl sie do ich grupy. Jego obraz stal sie mniej ostry, a on sam upodobnil sie do nich. Nagle gwaltownie oderwal sie od grupy i zwrocil w naszym kierunku. Wtedy ujrzelismy go jakby we wnetrzu jakiegos biura pelnego komputerow, wykresow na scianach i pracujacych przy biurkach ludzi. Wszystko wygladalo niezwykle realnie, Tyle ze przez na wpol przezroczyste sciany widzielismy, co dzieje sie w srodku, a niebo nad biurowcem nie bylo blekitne, lecz mialo dziwny, oliwkowy kolor. -On sie ludzi - powiedzial Wil. - Odtwarza sobie biuro, w ktorym pracowal na ziemi, probuje udawac, ze wcale nie umarl. Dusze wyraznie sie zblizyly, przybylo ich teraz pare tuzinow. Wszystkie migotaly bursztynowym swiatlem. Czulem, jak przekazuja temu czlowiekowi milosc i akceptacje. I jeszcze jakies informacje, ktorych nie moglem do konca zrozumiec. Powoli obraz biura zaczal blednac, az w koncu zniknal na dobre. Mezczyzna stal teraz z wyrazem rezygnacji na twarzy, a po chwili przylaczyl sie do grupy dusz. -Chodzmy blizej - powiedzial Wil. W tym samym momencie poczulem jego dlon, lub raczej energie jego dloni, popychajaca moje plecy. Kiedy tylko w myslach wyrazilem zgode, znalezlismy sie bardzo blisko dusz i tego mezczyzny. Widziane z bliska dusze mialy swietliste twarze, troche jak ja i Wil, ale ich nogi i rece byly jedynie promieniami swiatla. Moglem teraz patrzec na te istoty nawet przez cztery czy piec sekund, zanim zaczynaly znikac mi sprzed oczu i mienic sie, tak ze znow musialem mrugac. Zauwazylem, ze cala ich grupa, a takze zmarly czlowiek wpatruja sie intensywnie w bialy, swietlny punkt, ktory zblizal sie ku nam. W koncu stal sie ogromna swietlista bryla, pokrywajaca wszystko wokol. Nie mogac zniesc tego blasku, musialem sie odwrocic, tak ze widzialem tylko zarys postaci mezczyzny, ktory patrzyl prosto w te jasnosc bez najmniejszego problemu. Znow moglem czytac jego mysli i emocje. Swiatlo wypelnialo go niewyobrazalnym uczuciem milosci i spokoju. Kiedy przyjal to w siebie, jego wiedza osiagnela wyzszy poziom. Mogl teraz z nowej, szerszej perspektywy jasno spojrzec na zycie, ktore wlasnie zakonczyl. Zobaczyl okolicznosci swoich narodzin i wczesnego dziecinstwa. Urodzil sie jako John Donald Williams. Jego ojciec byl dosc ograniczony, a matka zajmowala sie praca spoleczna i ciagle przebywala poza domem. Wyrastal jako dziecko zbuntowane i pelne gniewu. Gotow byl udowodnic calemu swiatu, ze jest zdolny osiagnac wszystko, czego zechce, ze zostanie wielkim naukowcem i matematykiem. Rzeczywiscie w wieku dwudziestu dziewieciu lat zrobil doktorat z fizyki na slynnym uniwersytecie w Massachusetts, nastepnie wykladal na czterech rownie prestizowych uczelniach, po czym przeniosl sie do Departamentu Obrony, a pozniej do prywatnej korporacji zajmujacej sie problemami energii. Na tej ostatniej posadzie rzucil sie w szalenczy wir pracy, zupelnie nie dbajac o zdrowie i obciazenie stresem. Po latach jedzenia w barach szybkiej obslugi i zaniedbywania cwiczen fizycznych, wykryto u niego chorobe serca. Wtedy zaczal cwiczyc, ale zbyt intensywnie i dostal zawalu. Zmarl w kwiecie wieku, majac piecdziesiat dziewiec lat. W tym momencie swiadomosc Williamsa zwrocila sie w inna strone. Zaczal teraz zalowac tego, w jaki sposob przezyl swoje zycie. Zdal sobie sprawe, ze zarowno rodzina, w ktorej sie urodzil, jak doswiadczenia wczesnego dziecinstwa, byly tylko pretekstem, by rozwinac w sobie cechy, do ktorych jego dusza miala naturalne sklonnosci i ktore pozwalaly mu czuc sie wazniejszym. Jego glowna bronia stal sie cynizm, wysmiewanie innych, krytykowanie ich umiejetnosci, etyki i osobowosci. Teraz jednak zrozumial, ze mial wtedy pod reka nauczycieli mogacych mu pomoc przezwyciezyc te zle cechy. Kazdy z nich pojawial sie w jego zyciu zawsze w odpowiednim momencie, by pokazac mu inna droge, lecz on ich zupelnie lekcewazyl. Zamiast sie zmienic, do konca w zaslepieniu podazal w raz ubranym kierunku. Wszystkie znaki mowily mu, by ostrozniej wybieral prace, by zwolnil tempo. Badania technologii energetycznych, w ktore sie zaangazowal, mogly miec setki niebezpiecznych nastepstw. Pozwolil jednak, by przelozeni mamili go humanitarnymi teoriami, a on nawet nie kwestionowal ich prawdziwych intencji. To, co robil, przynosilo rezultaty, i tylko to sie dla niego liczylo, gdyz oznaczalo sukces, slawe, pieniadze. Poddal sie swojej ambicji i potrzebie bycia waznym, bycia kims. Znowu. Moj Boze - myslal teraz - zawiodlem, zupelnie tak, jak poprzednim razem. Jego umysl nagle zwrocil sie ku innemu obrazowi; byla to scena z dziewietnastego wieku i dotyczyla jego poprzedniego wcielenia. Znajdowal sie teraz w poludniowych Appalachach, na posterunku wojskowym. W wielkim namiocie kilkunastu mezczyzn pochylalo sie nad mapa. Lampy rzucaly migocace refleksy na plocienne sciany. Wszyscy obecni tu oficerowie byli jednomyslni: nie istniala juz nadzieja na pokoj. Wojna byla nieunikniona, wszelkie wojskowe zasady gry dyktowaly natychmiastowy atak. Jako jeden z dwoch przybocznych doradcow dowodzacego generala, Williams wciaz musial konkurowac z innymi. Sam doszedl do wniosku, ze w sprawie ataku na Indian rzeczywiscie nie ma innego wyboru. Zreszta, w takiej sytuacji przeciwstawienie sie przelozonym oznaczaloby koniec jego kariery. Poza tym, przeciez i tak by ich nie przekonal, nawet gdyby naprawde chcial. Atak byl konieczny i bedzie to prawdopodobnie ostatnia, glowna bitwa w wojnie przeciw Indianom na wschodzie kraju. Przerwal im poslaniec przynoszacy wiesci dla generala. Ktos chcial sie z nim koniecznie widziec. Spogladajac przez odchylona pole namiotu, Williams dostrzegl delikatna, biala kobiete w wieku byc moze trzydziestu lat. Jej oczy wyrazaly desperacje. Pozniej dowiedzial sie, ze byla to corka misjonarza, przynoszaca wiesci o mozliwosci pokojowych rozmow z Indianami. Sama rozpoczela negocjacje ze starszyzna plemienna, podejmujac wielkie ryzyko. Jednak general nie chcial jej przyjac. Nie wyszedl nawet z namiotu, mimo ze do niego krzyczala. W koncu kazal ja pod bronia wyprowadzic z obozu. Nigdy nie poznal przeslania, ktore ta kobieta przyniosla, nie chcial go znac. I znow Williams zachowal milczenie. Wiedzial przeciez, ze jego dowodca jest w sytuacji bez wyjscia - juz obiecal rzadowi, ze te tereny zostana oczyszczone i otwarte dla dalszej ekonomicznej ekspansji. Jesli zamiary sil rzadowych i ich finansowych sprzymierzencow mialy zostac zrealizowane, wojna byla konieczna. Nie wystarczalo juz, by biali osadnicy i Indianie zyli tu pospolu, tworzac nowa, wlasna kulture. Nie, wedle nowych planow tereny te musialy zostac opanowane, poskromione, objete calkowita kontrola, jesli mial tu zapanowac nowy, cywilizowany, bezpieczny i dostatni swiat. O nie, to byloby zbyt ryzykowne i wrecz nieodpowiedzialne, pozwolic zwyklym ludziom decydowac o swoim zyciu. Williams wiedzial, ze wojna zadowoli wielka finansjere - wlascicieli linii kolejowych, drog i kopaln, a tym samym zabezpieczy takze i jego wlasne interesy. On musi teraz tylko trzymac jezyk za zebami i robic swoje. I tak wlasnie zrobi, choc w duszy bedzie sie sprzeciwial. Jego kolega, drugi generalski adiutant, nie mial w ogole podobnych skrupulow. Williams patrzyl na niego przez cala dlugosc namiotu - na tego niewysokiego, lekko kulejacego mezczyzne. Nikt nie wiedzial, dlaczego utyka, nie mial nigdy zadnego wypadku. Ten czlowiek zawsze potakiwal wladzy. Wiedzial doskonale, jakie byly zamiary wielkich tajnych karteli, podziwial ich sile i pragnal miec w tym swoj udzial. Mial jednak jeszcze jeden sekret. Ten czlowiek, tak samo zreszta jak sam general i inni przywodcy, po prostu bal sie Indian. Chcial sie ich pozbyc nie tylko dlatego, ze mogli stanowic zagrozenie i opozniac rozwoj przemyslu i ekonomii, ktore powinny ozywic te tereny. Oni wszyscy bali sie tubylcow z innego, glebszego powodu. Przeczuwali jakas gleboka, niedostepna wiedze, ktora, choc znana jedynie nielicznej indianskiej starszyznie, wyraznie emanowala z ich kultury, niepokoila, byla jakby napomnieniem i przypomnieniem czegos, co nie powinno nigdy zostac zapomniane; wzbudzala poczucie winy... Williams dowiedzial sie pozniej, ze owa corka misjonarza doprowadzila do spotkania wszystkich najwiekszych indianskich wodzow, szamanow i uzdrowicieli. Bylo to ostatnie wezwanie, by zjednoczyli sie i odwolali do tej swojej glebokiej wiedzy, uzyli jej dla ratowania swiata, ktory w tak zawrotnym tempie wymykal sie spod ich kontroli i zwracal przeciwko nim. W glebi duszy Williams wiedzial doskonale, ze ta kobieta powinna byc wysluchana, lecz w momencie proby zmilczal... nie uczynil nic, kiedy jednym krotkim skinieniem glowy general odrzucil ostatnia mozliwosc pokoju i nakazal rozpoczac bitwe. Potem wspomnienia Williamsa przeniosly go daleko w lasy, na miejsce nadchodzacej bitwy. Kawaleria nacierala w niespodziewanym ataku. Indianie bronili sie, napadajac na bialych z obu stron. W oddali jakis pokaznej postury mezczyzna oraz kobieta probowali ukryc sie, za skala. Mezczyzna byl mlodym naukowcem, doradca Kongresu. Przybyl tu jako obserwator, a teraz byl przerazony, ze znalazl sie tak blisko bitwy. To wszystko nie tak, to nie mialo byc tak. Byl tylko ekonomista, nie chcial doswiadczac przemocy. Przyjechal tu z przekonaniem, ze biali i Indianie wcale nie musza walczyc, ze ekspansja ekonomiczna pomoze obu stronom, ze pozwoli obu kulturom lepiej sie rozwijac, zintegrowac. Byla z nim ta sama kobieta, ktora wczesniej przyszla do obozu wojskowego. Czula sie opuszczona, zdradzona. Wiedziala, ze jej wysilki mogly przyniesc rezultaty, gdyby tylko jej posluchano. Powiedziala sobie jednak, ze sie nie podda, ze nie ustanie tak dlugo, az ta przemoc sie nie skonczy! Wciaz powtarzala w myslach: Mozna temu zaradzic! Mozna to uzdrowic! Nagle na zboczu wzgorza tuz za ich plecami dwoch bialych jezdzcow zaczelo nacierac na samotnego Indianina. Wytezalem wzrok, zeby go lepiej zobaczyc i w koncu rozpoznalem w nim tego pelnego gniewu wodza, ktorego widzialem w swych myslach podczas rozmowy z Davidem. Tego samego, ktory tak ostro wystepowal przeciw pokojowym rozmowom z bialymi. Teraz szybko sie odwrocil i wystrzelil strzale wprost w serce jednego z napastnikow. Drugi zolnierz zeskoczyl z konia i rzucil sie na Indianina. Walczyli zawziecie, az w koncu noz bialego zaglebil sie w gardle smaglego wodza. Krew obficie poplynela na ziemie. Patrzac na te walke, roztrzesiony mlody naukowiec blagal kobiete, by uciekala razem z nim, ale ona tylko uciszyla go gestem dloni i nakazala, zeby sie nie ruszal. I wtedy po raz pierwszy Williams dostrzegl starego szamana, ukrytego za drzewem nieopodal tej pary. Jednak jego postac to pojawiala sie, to znikala sprzed oczu. W nastepnej chwili kolejny oddzial kawalerii wynurzyl sie zza zbocza, nacierajac wprost na to wzgorze. Huknely wystrzaly, przeszywajac piersi bialego mezczyzny i kobiety. Stary Indianin stal spokojnie, wyprostowany, by po chwili takze polec. W tym momencie Williams popatrzyl na inne wzgorze, ktore gorowalo nad cala panorama. Jakis czlowiek obserwowal bitwe z jego szczytu. Ubrany byl w wyprawione skory i trzymal za uzde jucznego mula jak typowy gorski traper. Obojetnie odwrocil sie od pola bitwy i zszedl ze wzgorza z drugiej strony, przeszedl obok jeziora, do ktorego wpadaly wodospady i zniknal z pola widzenia. Wtedy, ku memu oszolomieniu, rozpoznalem to miejsce! Bitwa toczyla sie dokladnie tu, gdzie spotkalem Wila, na poludnie od wodospadow! Kiedy ponownie zwrocilem uwage na Williamsa, przezywal jeszcze te sceny pelne nienawisci i przelanej krwi. Wiedzial teraz, ze jego niemoc podczas konfliktu z Indianami, jego biernosc zdeterminowala zycie, jakie wybral w swej kolejnej inkarnacji, lecz i tym razem, po raz kolejny, nie potrafil dzialac. W zyciu, ktore wlasnie zakonczyl, znow napotkal i te kobiete, i tego doradce kongresu, ale i tym razem nie pomogl im w ich misji; nie zdazyl. Williams wiedzial, ze mial sie spotkac z tym mezczyzna na szczycie jakiegos wzgorza, w kregu wielkich drzew, mial rozbudzic w nim swiadomosc, by ten mogl znalezc w dolinie kolejnych szesc osob i stworzyc wraz z nimi grupe siedmiu. Grupa ta miala wspolnie przezwyciezyc lek. Ta mysl znow wywolala w nim glebokie wspomnienia. Lek byl wielkim wrogiem ludzkosci w ciagu calej jej historii. Williams przeczuwal, ze kultura na ziemi rozpoczyna obecnie proces polaryzacji, ze ci, ktorzy chca kontrolowac swiat, wykonaja ostateczny wysilek, by zdobyc nad nim wladze, ze beda chcieli wykorzystac nowe technologie dla swych wlasnych celow. Williams cierpial. Wiedzial, jak niezwykle istotne jest, by owa grupa siedmiu osob sie spotkala. Od takich grup zalezala teraz cala historia, i tylko jesli sie spotkaja, jesli zrozumieja nature leku, tylko wtedy bedzie mozna powstrzymac polaryzacje i zaprzestac eksperymentow, ktore maja miejsce w tej dolinie. Bardzo powoli zdalem sobie sprawe, ze znow znajduje sie w miejscu wypelnionym miekkim, bialym swiatlem. Wizje Williamsa sie skonczyly, i zarowno on, jak i pozostale istoty, nagle znikneli. Potem odczulem jakby szybki ruch w tyl, od ktorego zakrecilo mi sie w glowie, stracilem na moment poczucie przestrzeni. Po chwili zauwazylem, ze Wil jest znow obok mnie. -Co sie stalo? - spytalem. - Gdzie oni sa? -Nie jestem pewien - odpowiedzial. -Co tu sie dzialo? -Williams doswiadczal Przegladu Zycia. Skinalem glowa. -Wiesz, na czym to polega? - zdziwil sie Wil. -Chyba tak - odparlem. - Wiem, ze ludzie, ktorzy przezyli smierc kliniczna, czesto opowiadaja, ze widzieli cale swoje zycie; czy wlasnie to miales na mysli? -Tak... w pewnym sensie. Przeglady Zycia moga miec wielki wplyw na kulture calej ludzkosci. To jest rowniez czesc owej doskonalszej perspektywy, ktora daje wiedza o innym wymiarze. Tysiace osob przezyly smierc kliniczna i kiedy ich historie sa powtarzane i staja sie szeroko znane, realnosc Przegladu Zycia staje sie czescia naszej ziemskiej swiadomosci. Wierny, ze po smierci bedziemy musieli znow spojrzec na swoje zycie i rozpaczac nad kazda stracona okazja, nad kazdym przypadkiem, kiedy nie podjelismy wlasciwego dzialania. I ta wiedza przyczynia sie do tego, ze coraz bardziej polegamy na naszej intuicji, ze probujemy zatrzymywac w umysle obrazy i nauki, ktore ona podpowiada. To daje nam mozliwosc pelniejszego i bardziej swiadomego wykorzystania naszego zycia. Nie chcemy przeciez tracic waznych okazji. Nie chcemy kiedys w przyszlosci, spogladajac wstecz, zdac sobie sprawy z tego, ze jakos przegapilismy to zycie, ze nie udalo nam sie podjac wlasciwych decyzji. Nagle Wil zamilkl i przekrzywil glowe, jakby nasluchiwal. W tym momencie poczulem uklucie w splocie slonecznym i tez uslyszalem ten natarczywy pomruk. Po chwili dzwiek zniknal. Wil rozgladal sie wokol. Biel, ktora nas otaczala, poprzetykana byla teraz pasemkami ciemnej szarosci. -Cokolwiek to jest, wplywa takze na inny wymiar! - powiedzial zaniepokojony. - Nie wiem, czy zdolamy utrzymac poziom naszych wibracji. Po jakims czasie szare pasemka powoli zbladly i znow powrocila nieskazitelna biel. -Pamietasz to ostrzezenie w Dziewiatym Wtajemniczeniu? To dotyczace nowych technologii? - spytal Wil. - Williams tez mowil o tych, ktorzy zyja w leku i maja wladze nad nowa technologia. -A co z ta grupa siedmiu osob, ktora miala sie znow spotkac? I tymi wspomnieniami Williamsa z dziewietnastego wieku? Wil, w moich wizjach widzialem to samo, te same osoby. Co to znaczy? Wil stawal sie coraz bardziej powazny. - Mysle, ze przybylismy tu wlasnie w tym celu, by to zobaczyc. I mysle tez, ze ty jestes jednym z grupy siedmiu. Nagle dzwiek znow zaczal narastac. -Williams powiedzial, ze najpierw musimy zrozumiec ten lek - podkreslil Wil - by potem umiec go zwalczyc. I wlasnie to powinnismy teraz zrobic: znalezc sposob, jak pojac lek. Zaledwie Wil skonczyl zdanie, rozdzierajacy huk przeszyl moje cialo i popchnal mnie do tylu. Wil wyciagnal do mnie reke, jego twarz stala sie niewyrazna i zamazana, staralem sie chwycic jego dlon, ale nagle zniknal mi sprzed oczu, a ja spadalem w dol, bezwolnie, blyskawicznie, wsrod migocacej feerii barw. Na wielkim glazie ponad moja glowa, na wpol ukryty w cieniu skalnego nawisu, stal Wil. Usmiechal sie szeroko, rece opieral na biodrach znajomym gestem. Widzialem go dosc niewyraznie, wiec zamrugalem, skupilem sie, i wtedy jego twarz nabrala ostrzejszych rysow. -Wiedzialem, ze tu przyjdziesz - powiedzial. Lekko jak piorko zeskoczyl z glazu na skale obok mnie. - Czekalem na ciebie. Wpatrywalem sie w niego, nie pojmujac, jak to mozliwe, ze w ogole go widze, ale on zamknal mnie w mocnym uscisku. Jego twarz i dlonie zdawaly sie lekko jasniec, ale poza tym byl zupelnie realny. -Nie wierze, ze to naprawde ty - wyjakalem. - Co sie z toba stalo, kiedy zniknales w Peru? Gdzie byles? Czy ty... zyjesz? Rozesmial sie i gestem kazal mi usiasc na jednym z kamieni. -Wszystko ci wyjasnie, ale musimy zaczac od ciebie. Co cie przywiodlo do tej doliny? Opowiedzialem mu szczegolowo o zniknieciu Charlene, o mapce doliny, o spotkaniu z Davidem. Wil dopytywal sie, co dokladnie mowil David, wiec przypomnialem sobie cala nasza rozmowe. Wil pochylil sie ku mnie. - Powiedzial ci, ze Dziesiate Wtajemniczenie mowi o zrozumieniu duchowej odnowy na Ziemi z perspektywy innego wymiaru? I o poznaniu prawdziwej istoty naszych intuicji? -Tak - potwierdzilem. - A to prawda? Zamyslil sie na chwile, a potem spytal: - Co ci sie przydarzylo, odkad wszedles w doline? -Od razu zaczalem widziec obrazy - odparlem. - Najpierw to byly dziwne sceny z jakichs dawnych czasow, ale potem zaczal powracac do mnie obraz tego jeziora ze wszystkimi szczegolami: widzialem skaly; wodospady, nawet przeczuwalem, ze ktos tu na mnie czeka, choc nie wiedzialem, ze chodzilo o ciebie. -A ty, gdzie byles w tym obrazie wodospadow? -Tak, jakbym podchodzil, zeby lepiej zobaczyc. -A wiec byly to sceny z twojej potencjalnej przyszlosci. -Nie bardzo rozumiem... -Tak, jak powiedzial David, pierwsza czesc Dziesiatego mowi o pelniejszym rozumieniu intuicji. Zazwyczaj doswiadczamy intuicji jako niejasnych przeczuc czy przelotnych mysli. Kiedy jednak opanujemy to zjawisko, przywykniemy do niego, mozemy lepiej te przeczucia rozumiec i pelniej sie nimi poslugiwac. Przypomnij sobie Peru. Czyz intuicja nie przemawiala tam do ciebie za pomoca obrazow przedstawiajacych to, co ma sie wydarzyc? Widziales wtedy obrazy ciebie i innych osob w okreslonych miejscach, wykonujacych rozne czynnosci, prawda? I czy dzieki temu nie docierales w koncu do tych miejsc? Czy nie tak wlasnie dowiedziales sie, ze powinienes pojsc do ruin swiatyni Nieba? Tu, w dolinie, przydarza ci sie dokladnie to samo. Otrzymales w myslach obraz mozliwego wydarzenia; w wyobrazni widziales, jak znajdujesz wodospady i ze za chwile masz kogos powitac. I ten obraz stal sie rzeczywistoscia. Zbiegi okolicznosci doprowadzily cie do odnalezienia tego miejsca i spotkania ze mna. Gdybys jednak odsunal te wizje ze swych mysli, albo stracil wiare, ze odnajdziesz wodospady, nie wykorzystalbys istniejacej synchronii i twoje zycie pozostaloby nie zmienione. Jednak ty potraktowales obraz-intuicje powaznie; zachowales go w swoim umysle. -David tez mowil o zatrzymywaniu obrazow. Wil przytaknal. -Ale co z pozostalymi wizjami? - spytalem. - Co ze scenami z dawnych czasow? A te wszystkie zwierzeta? Czy Dziesiate Wtajemniczenie objasnia takze i to? Widziales Manuskrypt? Wil gestem dloni zatrzymal potok moich pytan. -Pozwol, ze najpierw ci opowiem o swoich doswiadczeniach w innym wymiarze, ktore okreslam slowem Zaswiaty. Wtedy, w Peru, udalo mi sie jakims cudem utrzymac wysoki poziom energii nawet w chwili, gdy reszta z was wystraszyla sie i utracila wspolne wibracje. I nagle znalazlem sie w niesamowitym swiecie piekna i czystej formy. Niby bylem wciaz tam gdzie wy, w tym samym miejscu, w ruinach swiatyni, a jednak wszystko bylo inne. Swiat jasnial w cudowny sposob, jakiego nawet nie potrafie opisac. Przez jakis czas po prostu wedrowalem po tym fantastycznym swiecie, a moja energia wibrowala na coraz wyzszym poziomie. I wtedy odkrylem cos zupelnie niesamowitego! Otoz moglem sie przenosic w dowolne miejsce na ziemi, wystarczylo, ze w myslach wyobrazilem sobie, gdzie chce byc! W ten sposob podrozowalem wszedzie, gdzie tylko sobie zamarzylem. Wciaz szukalem ciebie, Julii i reszty, ale nikogo z was nie moglem odnalezc. I w koncu odkrylem zupelnie nowa mozliwosc. Wyobrazajac sobie w myslach jedynie pusta przestrzen, potrafilem dostac sie poza ziemski wymiar, w miejsce czystych idei. I tam moglem stwarzac, cokolwiek tylko chcialem, po prostu to wizualizujac. Tworzylem sobie oceany, i gory, i piekne widoki, obrazy ludzi, ktorzy zachowywali sie wlasnie tak, jak tego chcialem; wszystko bylo tam mozliwe. I ta moja wymyslona rzeczywistosc byla w kazdym calu tak realna, jak to, co spotykamy na Ziemi... W koncu jednak doszedlem do wniosku, ze taki sztuczny swiat nic mi nie daje. Moc stwarzania wszystkiego, co chce, nie przynosila mi wcale wewnetrznej satysfakcji. Po jakims czasie wrocilem wiec do domu i zastanawialem sie, co naprawde chce robic. Wtedy bylem jeszcze na tyle realny, ze moglem byc widzialny i rozmawiac z wiekszoscia osob o wyzszym poziomie swiadomosci. Moglem tez jesc i spac, choc wcale nie musialem. Tak wiec potencjalnie moglem wszystko, natomiast nie musialem nic. W koncu jednak zdalem sobie sprawe, ze zupelnie utracilem radosc zycia, mozliwosc rozwijania sie, a takze umiejetnosc rozpoznawania zbiegow okolicznosci. Blednie sadzilem, ze wciaz utrzymuje polaczenie ze swa duchowa energia, ale prawda byla taka, ze zaczalem wszystko kontrolowac do tego stopnia, iz zgubilem wlasna droge. Wiesz, na tym poziomie wibracji bardzo latwo jest sie pogubic, bo wtedy bez trudu, sama sila woli mozna tworzyc wszystko, co sie chce. -I co sie wtedy stalo? - spytalem, nie do konca pojmujac jego przygody. -Skupilem sie na swoim wnetrzu, szukajac polaczenia z boska energia, tak jak robilem to wczesniej. I wystarczylo. Moje wibracje jeszcze wzrosly, lecz znow zaczalem doswiadczac intuicji. Wtedy zobaczylem obraz ciebie. -Co robilem? -Tego nie widzialem, obraz byl niewyrazny. Ale kiedy sie skupilem i utrzymalem go w umysle, przenioslem sie powoli do takiej czesci Zaswiatow, gdzie spotkalem inne dusze, cale grupy dusz, i choc nie moglem z nimi rozmawiac, moglem troche czytac ich mysli i czerpac z ich wiedzy. -To one pokazaly ci Dziesiate Wtajemniczenie? - spytalem. Przelknal sline i spojrzal na mnie tak, jakby za chwile mial wyjawic cos nieslychanie istotnego. - Nie. Dziesiate Wtajemniczenie nigdy nie zostalo spisane. -Co? Nie jest czescia oryginalnego Manuskryptu? -Nie. -A czy w ogole istnieje? -O tak, istnieje, jak najbardziej. Niestety, nie na Ziemi. Jeszcze nie przeniknelo do fizycznego swiata. Ta wiedza istnieje jedynie w wyzszym wymiarze. Tylko wtedy, gdy wystarczajaco wiele osob odbierze te informacje za pomoca intuicji, moga sie one stac na tyle realne w ludzkiej swiadomosci, ze ktos je spisze. Tak samo zreszta rzecz sie miala z pierwszymi dziewiecioma Wtajemniczeniami. I ze wszystkimi swietymi tekstami ludzkosci, we wszystkich religiach... Zawsze jest to informacja, ktora najpierw istnieje w wyzszym wymiarze, az w koncu zostaje odczuta w naszym fizycznym swiecie na tyle wyraznie, by ktos mogl ja spisac. Dlatego mowi sie, ze takie teksty powstaly z boskiej inspiracji. -Dlaczego wiec tak dlugo nikt nie odczytal jego znaczenia? -Sam nie wiem. - Wil wygladal na zafrasowanego. - Duchowa grupa, z ktora sie komunikowalem, zdawala sie to wiedziec, tyle ze ja nie zdolalem zrozumiec przekazu. Poziom mojej energii nie byl wystarczajaco wysoki. Wiem tylko, ze ma to cos wspolnego z lekiem, ktory narasta w spoleczenstwie przechodzacym z rzeczywistosci czysto materialnej do innego, przeobrazonego, duchowego istnienia. -Myslisz wiec, ze Dziesiate jednak sie objawi? -Tak, ta duchowa grupa widziala, ze to juz zaczelo sie dziac, krok po kroku, na calym swiecie, w miare jak uzyskujemy bogatsza perspektywe, ktora pochodzi z wiedzy o wyzszym wymiarze. Wiedza ta musi jednak zostac pojeta przez dostatecznie wiele osob, by mogly wspolnie pokonac lek. Tak samo bylo z pozostalymi Wtajemniczeniami. -Czy wiesz, o czym jeszcze mowi Dziesiate? -Tak, prawdopodobnie wystarczy znac poprzednie Wtajemniczenia. Sekret lezy w tym, jak je zrozumiemy i wykorzystamy. A do tego trzeba moc pojac, w jaki sposob oba wymiary, nasz i pozaziemski, sa ze soba polaczone. Musimy zrozumiec proces i tajemnice narodzin, to, skad przychodzimy, a takze szerszy obraz celu, jaki ludzkosc stara sie w swym istnieniu osiagnac. Nagle przyszla mi do glowy pewna mysl: -Poczekaj. Ty przeciez widziales kopie Dziewiatego, prawda? Co ono mowilo o Dziesiatym? -Mowilo, ze pierwsze dziewiec Wtajemniczen opisuje rzeczywistosc duchowej przemiany, zarowno jednostkowej, jak i zbiorowej. - Wil znow nachylil sie w moim kierunku. - Ale zeby wlasciwie czerpac z tych Wtajemniczen, zyc wedle nich, wypelniac swoje przeznaczenie, trzeba zrozumiec caly proces. Jednym slowem, potrzeba wiedzy Dziesiatego Wtajemniczenia. To ono pokaze nam rzeczywistosc duchowej przemiany naszej planety nie tylko z naszej ziemskiej perspektywy, lecz takze z perspektywy wyzszego wymiaru. Wtedy w pelni zrozumiemy, dlaczego i w jaki sposob te dwa wymiary sa ze soba polaczone, dlaczego my, ludzie, musimy spelnic swoje historyczne zadanie. Dopiero to zrozumienie, wprowadzone w zycie, zapewni ostateczne zwyciestwo. Dziewiate mowi tez o leku, o tym, ze w tym samym czasie, gdy pojawi sie nowa duchowa swiadomosc, powstanie rownie wielka sila przeciwna tym przemianom, usilujaca kontrolowac przyszlosc za pomoca nowych technicznych wynalazkow, a technologie mogace byc nawet bardziej niebezpieczne od zalozenia nuklearnego, juz zostaly odkryte! Dopiero Dziesiate Wtajemniczenie moze zakonczyc walke pogladow i polaryzacje sil. -Nagle zamilkl i skinal na wschod. - Slyszysz to? Wytezylem sluch, ale dochodzil mnie jedynie szum wodospadow. -Co mam slyszec? - spytalem. -Ten pomruk. -Slyszalem go wczesniej. Co to jest? -Nie jestem pewien, ale slychac go nawet w Zaswiatach! Dusze, ktore spotkalem, byly nim bardzo zaniepokojone. Kiedy Wil wypowiadal te slowa, ja wyraznie zobaczylem w myslach twarz Charlene. -Myslisz, ze ten dzwiek ma cos wspolnego z owa niebezpieczna technologia? - spytalem. Wil nie odpowiadal. Mial nieobecny wyraz twarzy. -Ta przyjaciolka, ktorej szukasz... czy ona ma jasne wlosy? -zapytal nagle. - I duze oczy... takie bardzo... dociekliwe? -Tak. -Wlasnie ujrzalem jej twarz. -Ja tez. - Spojrzalem na niego zdumiony. Odwrocil sie i przez chwile patrzyl na wodospady. Podazylem za jego wzrokiem. Biala kipiel stanowila majestatyczne tlo dla naszej rozmowy. Poczulem, jak rosnie poziom mojej energii. -Jeszcze nie masz dosc wlasnej energii - odezwal sie nagle Wil. - Ale to miejsce jest tak naenergetyzowane, ze jesli ci pomoge, a obaj skupimy sie na obrazie twarzy twojej przyjaciolki, moze uda nam sie przeniesc razem do duchowego wymiaru i tam odkryc, gdzie ona jest i co sie dzieje w tej dolinie. -Jestes pewien, ze potrafilbym to zrobic? - spytalem. - Moze lepiej udaj sie tam sam, a ja tu na ciebie poczekam... - Kiedy to mowilem, jego twarz zaczela sie jakby zamazywac przed moimi oczyma. I wtedy Wil dotknal moich plecow w okolicach krzyza i znow sie usmiechnal. Poczulem, jak daje mi swoja energie. -Nie rozumiesz, ze znalezlismy sie tutaj z waznego powodu? Ludzkosc zaczyna juz rozumiec istnienie innego wymiaru i powoli zdobywac swiadomosc Dziesiatego Wtajemniczenia. Mysle, ze wlasnie nadarza sie okazja, bysmy razem spenetrowali ten wymiar. Czuje, ze tak bylo przeznaczone. W tym momencie znow uslyszalem ow dziwny pomruk, dochodzacy nawet przez szum wodospadow. Co dziwniejsze, czulem go w ciele, w splocie slonecznym. -Ten dzwiek staje sie coraz glosniejszy - zauwazyl Wil. - Musimy ruszac. Charlene moze byc w tarapatach! -Co mam robic? - spytalem zdezorientowany. Wil przysunal sie jeszcze blizej, wciaz dotykajac moich plecow. - Musimy odtworzyc obraz twojej przyjaciolki. -I zatrzymac? -Tak. Tak, jak ci powiedzialem, uczymy sie teraz rozpoznawac i rozumiec nasze intuicje na wyzszych poziomach. Wszyscy chcemy, by zbiegi okolicznosci wiodly do logicznych rozwiazan, lecz dla wiekszosci z nas cala ta wiedza jest jeszcze za swieza, a otacza nas kultura, ktora wciaz zbyt jest nasiaknieta starym sceptycyzmem, tak wiec tracimy i nadzieje, i wiare. Jednak zaczynamy powoli zdawac sobie sprawe z tego, ze jesli naprawde skupimy swoja uwage, jesli zauwazymy wszelkie szczegoly obrazu potencjalnej przyszlosci, ktory pojawia sie w naszych myslach, jesli swiadomie utrzymamy te wizje w umysle i bedziemy w nia wierzyc, to wtedy jest bardzo, prawdopodobne, ze stanie sie ona rzeczywistoscia. -A wiec to nasza wola sprawia, ze obraz sie realizuje? -Nie. Przypomnij sobie moje doswiadczenie w innym wymiarze. Tam sama wola mozesz powolywac rzeczywistosc do istnienia, ale takie tworzenie nie daje satysfakcji. To samo odnosi sie do naszego wymiaru, tyle ze tutaj wszystko wydarza sie wolniej. Przeciez na Ziemi takze mozemy sila woli doprowadzic do wszystkiego, czego zapragniemy, ale prawdziwe spelnienie nastepuje dopiero wtedy, gdy dostroimy sie do naszej duchowej drogi, do boskiego przewodnictwa. Tylko wtedy uzywamy woli we wlasciwy sposob i mozemy osiagac taka przyszlosc, takie efekty, ktore naprawde sa naszym przeznaczeniem. Innymi slowy, wspoltworzymy wraz ze zrodlem boskiej mocy. Rozumiesz juz, jak rozpoczyna sie Dziesiate Wtajemniczenie? Zaczynamy sie uczyc, jak uzywac umiejetnosci wizualizacji w ten sam sposob, w jaki sa one uzywane w innym wymiarze, a kiedy to czynimy, uzyskujemy polaczenie z tamtym wymiarem, co z kolei pomaga nam zjednoczyc Niebo i Ziemie. Skinalem glowa. Ku wlasnemu zaskoczeniu calkowicie go zrozumialem. Wil wzial kilka glebokich oddechow i jeszcze mocniej nacisnal na moje plecy. Kazal mi odtworzyc w myslach kazdy szczegol twarzy Charlene. Przez chwile nic sie nie dzialo, a potem poczulem nagla fale energii, ktora zawirowala mna i z niesamowita sila popchnela mnie do przodu. Lecialem z niewyobrazalna predkoscia przez wielobarwny tunel. Bylem w pelni swiadomy i pamietam, ze zastanawialem sie, czemu w ogole sie nie boje. Czulem raczej spokoj, jakbym zblizal sie do czegos dobrze znanego i dobrego. Kiedy ruch ustal, znalazlem sie w miejscu, gdzie otaczalo mnie cieple, biale swiatlo.Poszukalem Wila i choc go nie widzialem, zdalem sobie sprawe, ze stoi tuz za mna, po mojej lewej rece. -No to jestes - powiedzial ze smiechem. Wyraznie slyszalem jego wesoly glos. Wtedy dopiero dostrzeglem jego cialo. Wygladal tak samo jak przedtem, tyle ze od wewnatrz jakby emanowal swiatlem. Wyciagnalem reke, by dotknac jego dloni i wtedy zobaczylem, ze moje wlasne cialo wyglada tak jak jego. Kiedy probowalem go dotknac, poczulem tylko pole energii otaczajace go w odleglosci kilku centymetrow od ciala. Naciskajac reka mocniej, jedynie odsunalem jego cialo od mojego, ale nie odczulem fizycznego dotyku. Wil niemal pekal ze smiechu. Wygladal tak komicznie, ze sam sie rozesmialem. -Niesamowite, co? - zapytal. -Ta wibracja jest o wiele wyzsza niz w ruinach swiatyni Nieba - odparlem. - Wiesz, gdzie sie znajdujemy? Wil w milczeniu rozgladal sie dokola. Wydawalo sie, ze jestesmy zawieszeni gdzies w przestrzeni, gdzie nie ma horyzontu. Wszystko wokol zalane bylo bialym, rozproszonym swiatlem. -To jest punkt obserwacyjny - powiedzial Wil po chwili. - Bylem tu przez chwile, kiedy po raz pierwszy wyobrazilem sobie twoja twarz. Ale wtedy byly tu tez inne dusze. -I co robily? -Przygladaly sie ludziom przybywajacym tu po smierci. -Co? Chcesz powiedziec, ze to tutaj przychodzi sie zaraz po smierci? -Tak. -Ale czemu my tu jestesmy? Czy cos sie stalo z Charlene? -Nie, nie wydaje mi sie. - Obrocil sie bardziej w moim kierunku. - Pamietaj, co wydarzylo sie mnie, kiedy w myslach otrzymalem twoj obraz. Od tamtej chwili bylem w wielu miejscach, zanim w koncu spotkalismy sie przy wodospadach. Prawdopodobnie jest tu cos, co powinnismy zobaczyc, zanim bedziemy mogli znalezc Charlene. Poczekajmy i sprawdzmy, po co przybyly te dusze. Skinal glowa w lewo, gdzie tuz przed naszymi oczyma materializowalo sie kilka postaci przypominajacych ludzkie istoty. Staly w odleglosci moze dziesieciu metrow od nas. Moja pierwsza reakcja byla nieufnosc. - Wil, skad wiemy, ze one maja przyjazne zamiary? A jesli beda nas chcialy opetac, czy cos takiego? -Wyczulbym to. Rozpoznaje, kiedy czyims zamiarem jest manipulacja. -Co wtedy czujesz? -Ze ktos bedzie chcial zabrac mi energie. Czuje wtedy spadek samoswiadomosci, trace orientacje. -O tym mowily Wtajemniczenia. Za zycia ludzie robia przeciez to samo. Wiec te prawa obowiazuja takze tutaj... Kiedy istoty juz calkowicie sie zmaterializowaly, zachowalem ostroznosc, stopniowo zaczalem jednak odczuwac wspaniala, pelna milosci energie, ktora emanowala z ich cial. Te ciala zdawaly sie stworzone z bursztynowobialego swiatla, ktore tanczylo i mienilo sie przed naszymi oczyma. Ich twarze mialy ludzkie rysy, lecz nie mozna sie im bylo dokladnie przyjrzec, zatrzymac na nich wzroku. Nie moglem sie nawet doliczyc, ile ich bylo. Przez chwile trzy, a moze cztery istoty patrzyly jakby prosto na nas, ale kiedy mrugnalem i spojrzalem ponownie, widzialem ich szesc, potem znow trzy. Pojawialy sie, to znow znikaly z pola widzenia, a wszystko to wygladalo jak wielka, ruchoma chmura cieklego bursztynu na tle wibrujacej bieli. Po kilku minutach obok nich zaczela sie materializowac pojedyncza postac. Byla jednak o wiele lepiej widoczna, miala swietliste cialo jak ja i Wil. Widzielismy wyraznie, ze jest to mezczyzna w srednim wieku. Rozgladal sie zdezorientowany, potem dostrzegl grupe dusz i powoli zaczal sie uspokajac. Kiedy skupilem na nim uwage, ku memu zaskoczeniu wyraznie pojalem, co ten czlowiek mysli i odczuwa. Spojrzalem na Wil'a, ktory skinieniem glowy potwierdzil, ze i on ma te sama mozliwosc. Kiedy jeszcze bardziej sie skoncentrowalem, wyczulem, ze choc mezczyzna jest swiadom otaczajacej go milosci i akceptacji, wciaz nie moze pogodzic sie z wlasna smiercia. Zaledwie kilka minut wczesniej, jak co rano, uprawial jogging i kiedy chcial wbiec na wieksze wzgorze, dostal rozleglego zawalu serca. Bol trwal tylko kilka minut, a po chwili juz unosil sie nad swym cialem, patrzac z gory na ludzi, ktorzy pospieszyli mu z pomoca. Potem nadjechalo pogotowie i sanitariusz zaczal akcje reanimacyjna. Kiedy siedzial obok swojego ciala w karetce pogotowia, z przerazeniem uslyszal, jak oglaszaja jego smierc. Chcial sie koniecznie z nimi porozumiec, ale nikt go nie slyszal. Lekarz w szpitalu potwierdzil zgon, komentujac, ze jego serce niemal eksplodowalo i ze nie mozna go bylo odratowac. Probowal pogodzic sie z tym faktem, ale inna czesc jego jazni ostro sie temu sprzeciwiala. Jak mogl tak po prostu umrzec? Wciaz jeszcze wzywal pomocy, kiedy znalazl sie w kolorowym tunelu, ktory przywiodl go az tutaj. Powoli zdawal sie coraz bardziej swiadomy obecnosci innych dusz. Zblizyl sie do ich grupy. Jego obraz stal sie mniej ostry, a on sam upodobnil sie do nich. Nagle gwaltownie oderwal sie od grupy i zwrocil w naszym kierunku. Wtedy ujrzelismy go jakby we wnetrzu jakiegos biura pelnego komputerow, wykresow na scianach i pracujacych przy biurkach ludzi. Wszystko wygladalo niezwykle realnie, Tyle ze przez na wpol przezroczyste sciany widzielismy, co dzieje sie w srodku, a niebo nad biurowcem nie bylo blekitne, lecz mialo dziwny, oliwkowy kolor. -On sie ludzi - powiedzial Wil. - Odtwarza sobie biuro, w ktorym pracowal na ziemi, probuje udawac, ze wcale nie umarl. Dusze wyraznie sie zblizyly, przybylo ich teraz pare tuzinow. Wszystkie migotaly bursztynowym swiatlem. Czulem, jak przekazuja temu czlowiekowi milosc i akceptacje. I jeszcze jakies informacje, ktorych nie moglem do konca zrozumiec. Powoli obraz biura zaczal blednac, az w koncu zniknal na dobre. Mezczyzna stal teraz z wyrazem rezygnacji na twarzy, a po chwili przylaczyl sie do grupy dusz. -Chodzmy blizej - powiedzial Wil. W tym sarnym momencie poczulem jego dlon, lub raczej energie jego dloni, popychajaca moje plecy. Kiedy tylko w myslach wyrazilem zgode, znalezlismy sie bardzo blisko dusz i tego mezczyzny. Widziane z bliska dusze mialy swietliste twarze, troche jak ja i Wil, ale ich nogi i rece byly jedynie promieniami swiatla. Moglem teraz patrzec na te istoty nawet przez cztery czy piec sekund, zanim zaczynaly znikac mi sprzed oczu i mienic sie, tak ze znow musialem mrugac. Zauwazylem, ze cala ich grupa, a takze zmarly czlowiek wpatruja sie intensywnie w bialy, swietlny punkt, ktory zblizal sie ku nam. W koncu stal sie ogromna swietlista bryla, pokrywajaca wszystko wokol. Nie mogac zniesc tego blasku, musialem sie odwrocic, tak ze widzialem tylko zarys postaci mezczyzny, ktory patrzyl prosto w te jasnosc bez najmniejszego problemu. Znow moglem czytac jego mysli i emocje. Swiatlo wypelnialo go niewyobrazalnym uczuciem milosci i spokoju. Kiedy przyjal to w siebie, jego wiedza osiagnela wyzszy poziom. Mogl teraz z nowej, szerszej perspektywy jasno spojrzec na zycie, ktore wlasnie zakonczyl. Zobaczyl okolicznosci swoich narodzin i wczesnego dziecinstwa. Urodzil sie jako John Donald Williams. Jego ojciec byl dosc ograniczony, a matka zajmowala sie praca spoleczna i ciagle przebywala poza domem. Wyrastal jako dziecko zbuntowane i pelne gniewu. Gotow byl udowodnic calemu swiatu, ze jest zdolny osiagnac wszystko, czego zechce, ze zostanie wielkim naukowcem i matematykiem. Rzeczywiscie w wieku dwudziestu dziewieciu lat zrobil doktorat z fizyki na slynnym uniwersytecie w Massachusetts, nastepnie wykladal na czterech rownie prestizowych uczelniach, po czym przeniosl sie do Departamentu Obrony, a pozniej do prywatnej korporacji zajmujacej sie problemami energii. Na tej ostatniej posadzie rzucil sie w szalenczy wir pracy, zupelnie nie dbajac o zdrowie i obciazenie stresem. Po latach jedzenia w barach szybkiej obslugi i zaniedbywania cwiczen fizycznych, wykryto u niego chorobe serca. Wtedy zaczal cwiczyc, ale zbyt intensywnie i dostal zawalu. Zmarl w kwiecie wieku, majac piecdziesiat dziewiec lat. W tym momencie swiadomosc Williamsa zwrocila sie w inna strone. Zaczal teraz zalowac tego, w jaki sposob przezyl swoje zycie. Zdal sobie sprawe, ze zarowno rodzina, w ktorej sie urodzil, jak doswiadczenia wczesnego dziecinstwa, byly tylko pretekstem, by rozwinac w sobie cechy, do ktorych jego dusza miala naturalne sklonnosci i ktore pozwalaly mu czuc sie wazniejszym. Jego glowna bronia stal sie cynizm, wysmiewanie innych, krytykowanie ich umiejetnosci, etyki i osobowosci. Teraz jednak zrozumial, ze mial wtedy pod reka nauczycieli mogacych mu pomoc przezwyciezyc te zle cechy. Kazdy z nich pojawial sie w jego zyciu zawsze w odpowiednim momencie, by pokazac mu inna droge, lecz on ich zupelnie lekcewazyl. Zamiast sie zmienic, do konca w zaslepieniu podazal w raz ubranym kierunku. Wszystkie znaki mowily mu, by ostrozniej wybieral prace, by zwolnil tempo. Badania technologii energetycznych, w ktore sie zaangazowal, mogly miec setki niebezpiecznych nastepstw. Pozwolil jednak, by przelozeni mamili go humanitarnymi teoriami, a on nawet nie kwestionowal ich prawdziwych intencji. To, co robil, przynosilo rezultaty, i tylko to sie dla niego liczylo, gdyz oznaczalo sukces, slawe, pieniadze. Poddal sie swojej ambicji i potrzebie bycia waznym, bycia kims. Znowu. Moj Boze - myslal teraz - zawiodlem, zupelnie tak, jak poprzednim razem. Jego umysl nagle zwrocil sie ku innemu obrazowi; byla to scena z dziewietnastego wieku i dotyczyla jego poprzedniego wcielenia. Znajdowal sie teraz w poludniowych Appalachach, na posterunku wojskowym. W wielkim namiocie kilkunastu mezczyzn pochylalo sie nad mapa. Lampy rzucaly migocace refleksy na plocienne sciany. Wszyscy obecni tu oficerowie byli jednomyslni: nie istniala juz nadzieja na pokoj. Wojna byla nieunikniona, wszelkie wojskowe zasady gry dyktowaly natychmiastowy atak. Jako jeden z dwoch przybocznych doradcow dowodzacego generala, Williams wciaz musial konkurowac z innymi. Sam doszedl do wniosku, ze w sprawie ataku na Indian rzeczywiscie nie ma innego wyboru. Zreszta, w takiej sytuacji przeciwstawienie sie przelozonym oznaczaloby koniec jego kariery. Poza tym, przeciez i tak by ich nie przekonal, nawet gdyby naprawde chcial. Atak byl konieczny i bedzie to prawdopodobnie ostatnia, glowna bitwa w wojnie przeciw Indianom na wschodzie kraju. Przerwal im poslaniec przynoszacy wiesci dla generala. Ktos chcial sie z nim koniecznie widziec. Spogladajac przez odchylona pole namiotu, Williams dostrzegl delikatna, biala kobiete w wieku byc moze trzydziestu lat. Jej oczy wyrazaly desperacje. Pozniej dowiedzial sie, ze byla to corka misjonarza, przynoszaca wiesci o mozliwosci pokojowych rozmow z Indianami. Sama rozpoczela negocjacje ze starszyzna plemienna, podejmujac wielkie ryzyko. Jednak general nie chcial jej przyjac. Nie wyszedl nawet z namiotu, mimo ze do niego krzyczala. W koncu kazal ja pod bronia wyprowadzic z obozu. Nigdy nie poznal przeslania, ktore ta kobieta przyniosla, nie chcial go znac. I znow Williams zachowal milczenie. Wiedzial przeciez, ze jego dowodca jest w sytuacji bez wyjscia - juz obiecal rzadowi, ze te tereny zostana oczyszczone i otwarte dla dalszej ekonomicznej ekspansji. Jesli zamiary sil rzadowych i ich finansowych sprzymierzencow mialy zostac zrealizowane, wojna byla konieczna. Nie wystarczalo juz, by biali osadnicy i Indianie zyli tu pospolu, tworzac nowa, wlasna kulture. Nie, wedle nowych planow tereny te musialy zostac opanowane, poskromione, objete calkowita kontrola, jesli mial tu zapanowac nowy, cywilizowany, bezpieczny i dostatni swiat. O nie, to byloby zbyt ryzykowne i wrecz nieodpowiedzialne, pozwolic zwyklym ludziom decydowac o swoim zyciu. Williams wiedzial, ze wojna zadowoli wielka finansjere - wlascicieli linii kolejowych, drog i kopaln, a tym samym zabezpieczy takze i jego wlasne interesy. On musi teraz tylko trzymac jezyk za zebami i robic swoje. I tak wlasnie zrobi, choc w duszy bedzie sie sprzeciwial. Jego kolega, drugi generalski adiutant, nie mial w ogole podobnych skrupulow. Williams patrzyl na niego przez cala dlugosc namiotu - na tego niewysokiego, lekko kulejacego mezczyzne. Nikt nie wiedzial, dlaczego utyka, nie mial nigdy zadnego wypadku. Ten czlowiek zawsze potakiwal wladzy. Wiedzial doskonale, jakie byly zamiary wielkich tajnych karteli, podziwial ich sile i pragnal miec w tym swoj udzial. Mial jednak jeszcze jeden sekret. Ten czlowiek, tak samo zreszta jak sam general i inni przywodcy, po prostu bal sie Indian. Chcial sie ich pozbyc nie tylko dlatego, ze mogli stanowic zagrozenie i opozniac rozwoj przemyslu i ekonomii, ktore powinny ozywic te tereny. Oni wszyscy bali sie tubylcow z innego, glebszego powodu. Przeczuwali jakas gleboka, niedostepna wiedze, ktora, choc znana jedynie nielicznej indianskiej starszyznie, wyraznie emanowala z ich kultury, niepokoila, byla jakby napomnieniem i przypomnieniem czegos, co nie powinno nigdy zostac zapomniane; wzbudzala poczucie winy... Williams dowiedzial sie pozniej, ze owa corka misjonarza doprowadzila do spotkania wszystkich najwiekszych indianskich wodzow, szamanow i uzdrowicieli. Bylo to ostatnie wezwanie, by zjednoczyli sie i odwolali do tej swojej glebokiej wiedzy, uzyli jej dla ratowania swiata, ktory w tak zawrotnym tempie wymykal sie spod ich kontroli i zwracal przeciwko nim. W glebi duszy Williams wiedzial doskonale, ze ta kobieta powinna byc wysluchana, lecz w momencie proby zmilczal... nie uczynil nic, kiedy jednym krotkim skinieniem glowy general odrzucil ostatnia mozliwosc pokoju i nakazal rozpoczac bitwe. Potem wspomnienia Williamsa przeniosly go daleko w lasy, na miejsce nadchodzacej bitwy. Kawaleria nacierala w niespodziewanym ataku. Indianie bronili sie, napadajac na bialych z obu stron. W oddali jakis pokaznej postury mezczyzna oraz kobieta probowali ukryc sie, za skala. Mezczyzna byl mlodym naukowcem, doradca Kongresu. Przybyl tu jako obserwator, a teraz byl przerazony, ze znalazl sie tak blisko bitwy. To wszystko nie tak, to nie mialo byc tak. Byl tylko ekonomista, nie chcial doswiadczac przemocy. Przyjechal tu z przekonaniem, ze biali i Indianie wcale nie musza walczyc, ze ekspansja ekonomiczna pomoze obu stronom, ze pozwoli obu kulturom lepiej sie rozwijac, zintegrowac. Byla z nim ta sama kobieta, ktora wczesniej przyszla do obozu wojskowego. Czula sie opuszczona, zdradzona. Wiedziala, ze jej wysilki mogly przyniesc rezultaty, gdyby tylko jej posluchano. Powiedziala sobie jednak, ze sie nie podda, ze nie ustanie tak dlugo, az ta przemoc sie nie skonczy! Wciaz powtarzala w myslach: Mozna temu zaradzic! Mozna to uzdrowic! Nagle na zboczu wzgorza tuz za ich plecami dwoch bialych jezdzcow zaczelo nacierac na samotnego Indianina. Wytezalem wzrok, zeby go lepiej zobaczyc i w koncu rozpoznalem w nim tego pelnego gniewu wodza, ktorego widzialem w swych myslach podczas rozmowy z Davidem. Tego samego, ktory tak ostro wystepowal przeciw pokojowym rozmowom z bialymi. Teraz szybko sie odwrocil i wystrzelil strzale wprost w serce jednego z napastnikow. Drugi zolnierz zeskoczyl z konia i rzucil sie na Indianina. Walczyli zawziecie, az w koncu noz bialego zaglebil sie w gardle smaglego wodza. Krew obficie poplynela na ziemie. Patrzac na te walke, roztrzesiony mlody naukowiec blagal kobiete, by uciekala razem z nim, ale ona tylko uciszyla go gestem dloni i nakazala, zeby sie nie ruszal. I wtedy po raz pierwszy Williams dostrzegl starego szamana, ukrytego za drzewem nieopodal tej pary. Jednak jego postac to pojawiala sie, to znikala sprzed oczu. W nastepnej chwili kolejny oddzial kawalerii wynurzyl sie zza zbocza, nacierajac wprost na to wzgorze. Huknely wystrzaly, przeszywajac piersi bialego mezczyzny i kobiety. StaryIndianin stal spokojnie, wyprostowany, by po chwili takze polec. W tym momencie Williams popatrzyl na inne wzgorze, ktore gorowalo nad cala panorama. Jakis czlowiek obserwowal bitwe z jego szczytu. Ubrany byl w wyprawione skory i trzymal za uzde jucznego mula jak typowy gorski traper. Obojetnie odwrocil sie od pola bitwy i zszedl ze wzgorza z drugiej strony, przeszedl obok jeziora, do ktorego wpadaly wodospady i zniknal z pola widzenia. Wtedy, ku memu oszolomieniu, rozpoznalem to miejsce! Bitwa toczyla sie dokladnie tu, gdzie spotkalem Wila, na poludnie od wodospadow! Kiedy ponownie zwrocilem uwage na Williamsa, przezywal jeszcze te sceny pelne nienawisci i przelanej krwi. Wiedzial teraz, ze jego niemoc podczas konfliktu z Indianami, jego biernosc zdeterminowala zycie, jakie wybral w swej kolejnej inkarnacji, lecz i tym razem, po raz kolejny, nie potrafil dzialac. W zyciu, ktore wlasnie zakonczyl, znow napotkal i te kobiete, i tego doradce kongresu, ale i tym razem nie pomogl im w ich misji; nie zdazyl. Williams wiedzial, ze mial sie spotkac z tym mezczyzna na szczycie jakiegos wzgorza, w kregu wielkich drzew, mial rozbudzic w nim swiadomosc, by ten mogl znalezc w dolinie kolejnych szesc osob i stworzyc wraz z nimi grupe siedmiu. Grupa ta miala wspolnie przezwyciezyc lek. Ta mysl znow wywolala w nim glebokie wspomnienia. Lek byl wielkim wrogiem ludzkosci w ciagu calej jej historii. Williams przeczuwal, ze kultura na ziemi rozpoczyna obecnie proces polaryzacji, ze ci, ktorzy chca kontrolowac swiat, wykonaja ostateczny wysilek, by zdobyc nad nim wladze, ze beda chcieli wykorzystac nowe technologie dla swych wlasnych celow. Williams cierpial. Wiedzial, jak niezwykle istotne jest, by owa grupa siedmiu osob sie spotkala. Od takich grup zalezala teraz cala historia, i tylko jesli sie spotkaja, jesli zrozumieja nature leku, tylko wtedy bedzie mozna powstrzymac polaryzacje i zaprzestac eksperymentow, ktore maja miejsce w tej dolinie. Bardzo powoli zdalem sobie sprawe, ze znow znajduje sie w miejscu wypelnionym miekkim, bialym swiatlem. Wizje Williamsa sie skonczyly, i zarowno on, jak i pozostale istoty, nagle znikneli. Potem odczulem jakby szybki ruch w tyl, od ktorego zakrecilo mi sie w glowie, stracilem na moment poczucie przestrzeni. Po chwili zauwazylem, ze Wil jest znow obok mnie. -Co sie stalo? - spytalem. - Gdzie oni sa? -Nie jestem pewien - odpowiedzial. -Co tu sie dzialo? -Williams doswiadczal Przegladu Zycia. Skinalem glowa. -Wiesz, na czym to polega? - zdziwil sie Wil. -Chyba tak - odparlem. - Wiem, ze ludzie, ktorzy przezyli smierc kliniczna, czesto opowiadaja, ze widzieli cale swoje zycie; czy wlasnie to miales na mysli? -Tak... w pewnym sensie. Przeglady Zycia moga miec wielki wplyw na kulture calej ludzkosci. To jest rowniez czesc owej doskonalszej perspektywy, ktora daje wiedza o innym wymiarze. Tysiace osob przezyly smierc kliniczna i kiedy ich historie sa powtarzane i staja sie szeroko znane, realnosc Przegladu Zycia staje sie czescia naszej ziemskej swiadomosci. Wiemy, ze po smierci bedziemy musieli znow spojrzec na swoje zycie i rozpaczac nad kazda stracona okazja, nad kazdym przypadkiem, kiedy nie podjelismy wlasciwego dzialania. I ta wiedza przyczynia sie do tego, ze coraz bardziej polegamy na naszej intuicji, ze probujemy zatrzymywac w umysle obrazy i nauki, ktore ona podpowiada. To daje nam mozliwosc pelniejszego i bardziej swiadomego wykorzystania naszego zycia. Nie chcemy przeciez tracic waznych okazji. Nie chcemy kiedys w przyszlosci, spogladajac wstecz, zdac sobie sprawy z tego, ze jakos przegapilismy to zycie, ze nie udalo nam sie podjac wlasciwych decyzji. Nagle Wil zamilkl i przekrzywil glowe, jakby nasluchiwal. W tym momencie poczulem uklucie w splocie slonecznym i tez uslyszalem ten natarczywy pomruk. Po chwili dzwiek zniknal. Wil rozgladal sie wokol. Biel, ktora nas otaczala, poprzetykana byla teraz pasemkami ciemnej szarosci. -Cokolwiek to jest, wplywa takze na inny wymiar! - powiedzial zaniepokojony. - Nie wiem, czy zdolamy utrzymac poziom naszych wibracji. Po jakims czasie szare pasemka powoli zbladly i znow powrocila nieskazitelna biel. -Pamietasz to ostrzezenie w Dziewiatym Wtajemniczeniu? To dotyczace nowych technologii? - spytal Wil. - Williams tez mowil o tych, ktorzy zyja w leku i maja wladze nad nowa technologia. -A co z ta grupa siedmiu osob, ktora miala sie znow spotkac? I tymi wspomnieniami Williamsa z dziewietnastego wieku? Wil, w moich wizjach widzialem to samo, te same osoby. Co to znaczy? Wil stawal sie coraz bardziej powazny. - Mysle, ze przybylismy tu wlasnie w tym celu, by to zobaczyc. I mysle tez, ze ty jestes jednym z grupy siedmiu. Nagle dzwiek znow zaczal narastac. -Williams powiedzial, ze najpierw musimy zrozumiec ten lek - podkreslil Wil - by potem umiec go zwalczyc. I wlasnie to powinnismy teraz zrobic: znalezc sposob, jak pojac lek. Zaledwie Wil skonczyl zdanie, rozdzierajacy huk przeszyl moje cialo i popchnal mnie do tylu. Wil wyciagnal do mnie reke, jego twarz stala sie niewyrazna i zamazana, staralem sie chwycic jego dlon, ale nagle zniknal mi sprzed oczu, a ja spadalem w dol, bezwolnie, blyskawicznie, wsrod migocacej feerii barw. Pokonujac lek Kiedy otrzasnalem sie z szoku, stwierdzilem, ze oto znow jestem nad wodospadami, a moj plecak lezy o kilka krokow dalej, pod skalnym nawisem, dokladnie tam, gdzie go wczesniej zostawilem. Rozejrzalem sie: ani sladu Wila. Co sie stalo? Gdzie on jest? Zgodnie z moim zegarkiem, od chwili gdy przenioslem sie w inny wymiar, minela nie wiecej niz godzina. Kiedy probowalem myslami ogarnac cale to doswiadczenie, wciaz nie moglem wyjsc z podziwu, jak wiele milosci i akceptacji, a jak malo strachu tam czulem. Teraz jednak wszystko wokol mnie zdawalo sie jakies szare, przygaszone i niespokojne. Z trudem podnioslem plecak, a w moim ciele zaczal narastac lek. Wsrod tych skal czulem sie teraz zbytnio widoczny, postanowilem wiec wrocic do lasu, na poludniowe wzgorza i zostac tam tak dlugo, dopoki nie podejme decyzji, co dalej. Wlasnie pokonalem pierwsze wzniesienie i schodzilem ze zbocza, gdy dostrzeglem niskiego mezczyzne, moze kolo piecdziesiatki. Mial rude wlosy, krotka, rzadka brodke, nosil luzne, sportowe ubranie. Nim zdazylem sie ukryc, zobaczyl mnie i pospieszyl wprost w moim kierunku. Kiedy podszedl blisko, usmiechnal sie niesmialo. -Obawiam sie, ze troche pobladzilem. Czy moze mi pan pokazac droge powrotna do miasta? Objasnilem mu, jak dojsc do strumieni i potem wprost do stacji straznikow. Ucieszyl sie i wyraznie rozluznil. - Wczesniej spotkalem juz jedna kobiete, tez mowila, zebym zawrocil, ale musialem pomylic sciezki. Pan takze wraca do miasteczka? Przyjrzalem sie blizej jego twarzy i wydalo mi sie, ze wyczuwam w nim smutek, a nawet gniew. -Nie, chyba jeszcze nie - odparlem. - Szukam przyjaciolki, ktora gdzies tu biwakuje. A jak wygladala ta kobieta, ktora pan spotkal? -Miala jasne wlosy i blekitne oczy. Mowila bardzo szybko, wiec nie doslyszalem nazwiska. A kogo pan szuka? -Charlene Billings. Czy pamieta pan cos jeszcze z rozmowy z ta kobieta? -Mowila o Parku Narodowym, moze dlatego pomyslalem, ze ona tez nalezy do tych poszukiwaczy, ktorzy sie tutaj kreca. Prosila, zebym opuscil doline. Mowila, ze musi tylko zabrac swoj sprzet i tez wraca. Byla bardzo zaniepokojona, jakby dzialo sie tu cos zlego i wszystkim mialo zagrazac niebezpieczenstwo. Byla jednak bardzo tajemnicza, nie podala mi zadnych szczegolow. Szczerze mowiac, w ogole nie wiem, o co jej chodzilo... - Z jego tonu wywnioskowalem, ze ten facet nie lubi niedomowien. -Zdaje sie, ze to wlasnie mogla byc moja przyjaciolka - powiedzialem tak milo, jak moglem. - Gdzie dokladnie pan ja spotkal? Wskazal na poludnie i poinformowal mnie, ze bylo to jakis kilometr dalej. Szla samotnie i z tamtego miejsca skierowala sie na poludniowy wschod. -W takim razie odprowadze pana az do zrodla - postanowilem. Schodzilismy juz dluzsza chwile ze zbocza, gdy nagle zapytal: -Skoro to panska przyjaciolka, to jak pan mysli, gdzie ona szla? -Nie wiem. -Moze do jakiegos tajemniczego miejsca? Szukac utopii... - usmiechnal sie cynicznie. Zrozumialem, ze mnie prowokuje. -Moze tak, moze nie - odparlem spokojnie. - A pan nie wierzy w takie utopie? -Oczywiscie, ze nie. To naiwne myslenie z epoki neolitu. -Mamy wiec troche rozne zapatrywania - odparlem dosc sucho, bo nagle poczulem ogromne zmeczenie i chcialem jak najszybciej skonczyc te dziwna wymiane zdan. -Alez takie wlasnie sa fakty - powiedzial ze smiechem. - Nie bedzie zadnej utopii, zadne takie historie sie nie wydarza! Jest coraz gorzej i gorzej, a nie lepiej! Ekonomia swiatowa wymyka sie spod kontroli, tylko patrzec, jak to wszystko wybuchnie. -Czemu pan tak uwaza? -Prosta obserwacja demografii. Przez wiekszosc tego stulecia w krajach zachodu dominowala silna klasa srednia, ktora optowala za porzadkiem i rozsadkiem, wierzac, ze jej system ekonomiczny moze uzdrowic cala ludzkosc. Tyle ze tej wiary zaczyna brakowac. To widac wszedzie. Coraz mniej ludzi ma zaufanie do tego systemu, coraz rzadziej przestrzega sie regul gry. A to dlatego, ze klasa srednia sie kurczy, zanika. Rozwoj technologii czyni ludzka prace bezwartosciowa, rozbija ludzkosc na dwie grupy: tych, ktorzy maja i tych, ktorzy nie maja: Sa tacy, ktorzy posiadaja inwestycje i prawa wlasnosci i ci, ktorzy ograniczeni sa do wykonywania sluzalczej pracy dla innych. Niech sobie pan do tego doda upadek systemu edukacji i ma pan zarys calego problemu. -To brzmi strasznie cynicznie - powiedzialem. -Ale to wlasnie jest rzeczywistosc. To jest prawda. Samo przetrwanie zabiera ludziom coraz to wiecej i wiecej wysilku. Widzial pan ostatnie wyniki badan nad stresem? Nikt juz nie czuje sie bezpieczny, a najgorsze jeszcze sie nawet nie zaczelo. Zaludnienie planety jest coraz wieksze, a jesli technologia dalej sie bedzie rozwijala w takim tempie, to jeszcze powiekszy dystans miedzy ludzmi wyksztalconymi i niewyksztalconymi, a najbiedniejszych bedzie coraz bardziej wyniszczala zbrodnia i narkotyki... Jak pan mysli - dodal po chwili - co sie stanie w tych wszystkich zacofanych krajach? Juz w tej chwili wiekszosc Srodkowego Wschodu i Afryki jest w rekach religijnych fundamentalistow, ktorych celem jest zniszczenie tej cywilizacji, uwazaja ja bowiem za imperium zla. Chca ja zastapic jakas perwersyjna teokracja, w ktorej przywodcy religijni decyduja o wszystkim i maja sankcjonowane prawo skazywania na smierc tych, ktorych sami uznaja za heretykow, i to na calym swiecie... Prosze tylko pomyslec, jaki normalny kraj swiadomie zgodzilby sie na taka rzeznie i to w imie duchowych wartosci? A jednak przyklady wciaz mozna mnozyc. W Chinach ciagle zabija sie noworodki plci zenskiej. Wiedzial pan o tym? Powtarzam panu: prawo, porzadek. i poszanowanie dla ludzkiego zycia sa w coraz mniejszej cenie. Swiat sie degeneruje, rozprzestrzenia sie mafijna mentalnosc, rzadzaca sie zawiscia i zemsta. I byc moze jest juz za pozno, by to wszystko zatrzymac. Ale wie pan co? I tak nikt sie tym naprawde nie przejmuje! Nikt! Politycy nawet nie kiwna palcem. Im zalezy tylko na wladzy i forsie, i na tym, jak ich nie stracic. Swiat zmienia sie zbyt szybko. Nikt nie moze za nim nadazyc i dlatego wszyscy wciaz sie scigamy, starajac sie wyrwac dla siebie ile tylko mozna, zanim bedzie za pozno. I tak jest wszedzie i ze wszystkim. W koncu zamilkl na chwile, by wziac oddech i spojrzal na mnie znaczaco. Zatrzymalem sie wlasnie na szczycie, zeby podziwiac zblizajacy sie zachod slonca. Nasze oczy sie spotkaly. Chyba zdal sobie sprawe, ze troche go ponioslo, i w tym momencie wydal mi sie niesamowicie znajomy. Przedstawilem mu sie, on takze podal mi swoje imie i nazwisko: Joel Lipscomb. Patrzylismy na siebie jeszcze przez chwile, ale nic w jego twarzy nie wskazywalo na to, by mnie rozpoznal. Dlaczego spotkalismy sie w tej dolinie? Kiedy tylko zadalem sobie w myslach to pytanie, otrzymalem odpowiedz. On werbalizowal wizje globalnego leku, o ktorym mowil Williams. Po plecach przebiegl mi dreszcz. To spotkanie mialo nastapic. Spojrzalem na niego z nowa uwaga. -Naprawde uwazasz, ze jest az tak zle? -O tak, absolutnie - odparl bez wahania. - Jestem dziennikarzem i te same zjawiska, oczywiscie w mniejszej skali, moge obserwowac w swoim zawodzie. W przeszlosci przynajmniej staralismy sie wykonywac nasza prace, respektujac pewne elementarne zasady etyczne. Ale juz tak nie jest. Teraz chodzi tylko o tania sensacje i interes. Nikt juz nie szuka prawdy, nie probuje jej przedstawiac najlepiej i najobiektywniej, jak potrafi. Dziennikarze szukaja najbardziej szokujacego sposobu podawania faktow oraz wszelkiego brudu, do jakiego moga dotrzec. Nawet jesli niektore oskarzenia maja realne przeslanki, to i tak podaje sie je tylko dlatego, ze podnosza ogladalnosc programu czy naklad gazety. W tym swiecie, gdzie ludzie sa albo znieczuleni, albo przerazeni, najlepiej sprzedaje sie to, co niewiarygodne. I taki rodzaj dziennikarstwa sam siebie napedza i sam siebie niszczy. Wyobraz sobie, ze jakis mlody dziennikarz chce sie przebic i przetrwac w tej dzungli. Musi sie dostosowac i robic to samo, co inni. Bo jesli nie, to zostanie w tyle, bedzie biedny i bezrobotny, przynajmniej on tak uwaza. I wiesz, co wtedy robi? Zmysla jakas nieprawdopodobna afere, niby to oparta na faktach. To sie dzieje ciagle. Szlismy wciaz na poludnie, pod stopami gdzieniegdzie pojawialy sie jeszcze skaly. -W innych zawodach jest dokladnie tak samo - ciagnal Joel. - Popatrz tylko na adwokatow! Byc moze byly takie czasy, ze pozycja urzednika sadowego cos znaczyla, czasy, gdy bioracy udzial w procesie mieli szacunek dla prawdy i sprawiedliwosci. One z pewnoscia minely. Przypomnij sobie tylko te ostatnie procesy slawnych ludzi, transmitowane przez telewizje. Prawnicy, adwokaci, robia wszystko, by znieksztalcic prawde; potrafia tak wplynac na lawe przysieglych, ze wrecz zmuszaja ja do uwierzenia w metne przypuszczenia, w hipotezy, ktore sa ich wlasnym wymyslem. Potem w telewizyjnych programach inni adwokaci szeroko komentuja i tlumacza te wywody i zawilosci prawnego postepowania, jakby nie bylo w tym zadnej perwersji, jakby wszystko bylo w absolutnym porzadku. A tak wcale nie jest! Zgodnie z nasza konstytucja kazdy ma niby prawo do uczciwego procesu, jednak pieniadze sprawiaja, ze adwokaci nie widza niczego zdroznego w ukrywaniu faktow, w wypaczaniu prawdy, byle tylko wybronic swego klienta. Z drugiej strony dzieki telewizji w koncu moglismy na wlasne oczy zobaczyc te korupcje, przekonac sie, na czym polega: adwokaci mysla tylko o wyrobieniu sobie slynnego nazwiska i reputacji, by moc potem zadac wyzszych stawek. Moga sobie na to pozwolic, bo sa przekonani, ze nikomu na prawdzie nie zalezy. I wiesz co? Maja racje, rzeczywiscie nikomu nie zalezy. Przeciez kazdy robi dokladnie to samo. Idziemy na skroty, mamy na uwadze tylko szybki zysk, nikt nie mysli o przyszlosci. Bo podswiadomie wiemy, ze nasz sukces jest kruchy, w kazdej chwili moze sie skonczyc. I brniemy w to dalej, nawet kosztem utraty zaufania innych, byle do przodu, byle po swoje... Juz niedlugo wszystkie spoleczne umowy, ktore spajaja nasza cywilizacje, zostana pogwalcone. Pomysl tylko, co sie stanie w wielkich miastach, kiedy bezrobocie osiagnie jeszcze wyzszy poziom. Juz teraz przestepczosc wymknela sie spod kontroli. Policjanci nie beda przeciez ryzykowali wlasnego zycia dla spoleczenstwa, ktoremu i tak jest wszystko jedno. Dlaczego maja byc przesluchiwani przez jakiegos prawnika, ktoremu i tak nie zalezy na prawdzie, albo wykrwawiac sie na smierc gdzies w ciemnej uliczce, skoro i tak nikt tego nie doceni? Lepiej spogladac w inna strone i spokojnie odbebnic swoje dwadziescia lat sluzby, moze nawet wziac na boku kilka sutych lapowek? I tak dalej, i tak dalej. Jak zatrzymac to bledne kolo? W koncu zamilkl. Przygladalem mu sie, utrzymujac szybkie tempo marszu. -Ty pewnie uwazasz, ze jakies duchowe przebudzenie moze nas uratowac, co? - spytal po chwili. -Mam taka nadzieje. Pospiesznie przeskoczyl przez pien zwalonego drzewa, zeby dotrzymac mi kroku. -Sluchaj - nie dawal za wygrana - ja tez przez chwile dalem sie nabrac na te historie, na to gadanie o wyzszym celu, przeznaczeniu i Wtajemniczeniach. Zaczalem nawet zauwazac w moim wlasnym zyciu dosc interesujace zbiegi okolicznosci. Stwierdzilem jednak, ze to wariactwo. Ludzki umysl potrafi sobie wmowic cala mase takich rzeczy; nawet nie zdajemy sobie sprawy, ze to robimy. Ale kiedy sie temu blizej przyjrzec, to cale gadanie o duchowej odnowie to tylko czysta retoryka. Juz chcialem odeprzec jego argumenty, ale sie powstrzymalem. Intuicja podpowiadala mi, zeby dac mu sie najpierw wygadac. -Tak... - mruknalem tylko. - To rzeczywiscie moze czasem tak wygladac. -Wezmy na przyklad, co mowia o tej dolinie - zaczal znowu. - Takich wlasnie bzdur kiedys chetnie sluchalem. A to jest tylko dolina, pelna drzew i krzakow, jak tysiace innych dolin. -Polozyl dlon na pniu drzewa, ktore wlasnie mijalismy. - Wydaje ci sie, ze ten Park Narodowy przetrwa? Daj spokoj. Wiemy, jak ludzkosc zanieczyszcza oceany i caly ekosystem, jak wzrasta konsumpcja papieru i innych produktow pozyskiwanych z drewna; to miejsce tez juz niedlugo zamieni sie w pustynie jak wiele innych. Nikomu nie zalezy na drzewach. Jak myslisz, w jaki sposob rzadowi udaje sie budowac tutaj drogi za pieniadze podatnikow, karczowac lasy, a potem sprzedawac drewno ponizej jego rynkowej ceny? Albo rujnowac najpiekniejsze miejsca tylko po to, by prywatne koncerny deweloperskie byly szczesliwe? Wiem, ty pewnie uwazasz, ze w tej dolinie dzieje sie cos tajemniczego. I nawet cie rozumiem. Kazdy by chcial, zeby sie wydarzylo cos niesamowitego, zwlaszcza biorac pod uwage, jak nieciekawe staje sie nasze zycie. Niestety, nic takiego sie nie dzieje. Jestesmy tylko zwierzetami, stworzeniami na tyle nieszczesliwymi, by miec swiadomosc, ze zyjemy i umieramy, nie wiedzac nawet, jaki byl tego zycia sens i cel. Mozemy sobie wymyslac i udawac, co chcemy, jednak ten podstawowy egzystencjalny fakt jest wciaz niepodwazalny: niczego nie wiemy. -Ty naprawde nie wierzysz w zaden wymiar duchowy? - Spojrzalem na niego. -Jesli Bog istnieje, musi byc wyjatkowo okrutnym potworem - rozesmial sie glosno. - Jak mozesz w ogole mowic o duchowej rzeczywistosci? Patrz na ten swiat! Jaki Bog wymyslilby takie straszne miejsce, gdzie dzieci umieraja w meczarniach z glodu i chorob, podczas gdy drogie restauracje codziennie wyrzucaja na smietniki tony zywnosci? Chociaz... - dodal po chwili - moze to wlasnie tak ma byc? Moze taki jest boski zamiar? Moze ci, ktorzy glosza koniec swiata, maja racje? Mowia, ze zycie i historia to tylko sprawdzian wiary, ktory pokaze, kto zostanie zbawiony, a kto nie, ze to boski sposob na odroznienie dobrych od zlych... - Usilowal sie usmiechnac, ale wkrotce znow pograzyl sie w swych mrocznych myslach. Po raz kolejny przyspieszyl kroku, by sie ze mna zrownac. Wchodzilismy na otwarta przestrzen, widzialem juz z daleka drzewo wron. -Wiesz, co jeszcze twierdza ci od konca swiata? - spytal. - Kilka lat temu zbieralem o nich materialy. To fascynujace. -Nie, nie wiem. - Skinieniem glowy zachecilem go, by mowil dalej. -Studiuja proroctwa ukryte w Biblii, zwlaszcza w ksiedze Apokalipsy. Oni wierza, ze zyjemy teraz w czasach, ktore nazywaja ostatnimi dniami, kiedy to zaczna sie sprawdzac wszystkie przepowiednie. W skrocie, mowia tak: nadchodzi czas ponownego przyjscia Chrystusa i stworzenia boskiego krolestwa na ziemi. Ale zanim to nastapi, Ziemia musi wycierpiec serie wojen, klesk zywiolowych, i innych apokaliptycznych katastrof zapowiedzianych w Biblii. Znaja te wszystkie przepowiednie bardzo dokladnie i teraz caly czas obserwuja, co sie dzieje na swiecie, oczekujac, ze nastapi kolejny punkt programu. -A co on przewiduje? - spytalem. -Pokojowe porozumienie na Bliskim Wschodzie, ktore pozwoli na odbudowe swiatyni w Jerozolimie. Wedlug nich w jakis czas potem rozpocznie sie rozlam miedzy ludzmi i wszyscy prawowierni zostana zabrani z powierzchni Ziemi i zywcem uniesieni do Nieba. -Uwazaja, ze ludzie zaczna tak po prostu znikac? - Zatrzymalem sie i spojrzalem na niego niepewnie. -Tak, tak mowi Biblia. Potem ma nadejsc czas kleski, siedem lat, podczas ktorych dla tych, co zostali na ziemi, rozpeta sie prawdziwe pieklo. Wszystko zacznie sie rozpadac na kawalki: gigantyczne trzesienia ziemi zrujnuja ekonomie, wzburzone fale oceanow zaleja wiele miast, a reszty dokona zbrodnia i grabieze. A potem ma sie pojawic polityk, prawdopodobnie gdzies w Europie, ktory wymysli plan, jak wszystko doprowadzic do porzadku, oczywiscie, jesli dojdzie do wladzy. Wtedy powstanie centralnie sterowana ekonomia, ktora bedzie regulowala handel w wiekszosci panstw. Jednak zeby brac w niej udzial i korzystac z nowych technologii, kazdy bedzie musial przysiac wiernosc temu przywodcy i dac sobie wszczepic w dlon elektroniczny mikroprocesor, ktory bedzie dokumentowal wszystkie ekonomiczne dzialania. Ten, jak go nazywaja, Antychryst, ma najpierw chronic Izrael i ulatwic wynegocjowanie pokoju, a potem przejsc do ataku, rozpoczynajac wojne, w ktorej udzial wezma wszystkie kraje islamskie, Rosja, a w koncu Chiny. Wedle przepowiedni, kiedy Izrael bedzie juz bliski poddania sie, na ziemie zejda boscy aniolowie i wygraja wojne. Zapanuje wtedy pokoj, ktory potrwa tysiac lat. - Przelknal sline i znow na mnie spojrzal. - Wejdz kiedys do ksiegarni i dobrze sie rozejrzyj. Wszedzie znajdziesz komentarze do tych przepowiedni, a publikuje sie ich coraz wiecej. -A jak ty myslisz, czy ci, ktorzy glosza koniec swiata, moga miec racje? -Nie, nie sadze. - Potrzasnal glowa. - Wszystko, co da sie na tym swiecie przewidziec, to ludzka chciwosc i korupcja. Jakis dyktator rzeczywiscie moze sie pojawic i urosnac w sile, ale tylko dlatego, ze znajdzie sposob, by wykorzystac juz panujacy chaos. -Myslisz, ze tak sie stanie? -Nie wiem, ale powiem ci jedna rzecz. Jesli upadek klasy sredniej bedzie sie poglebial, biedni stana sie jeszcze biedniejsi, zbrodnia w wielkich miastach rozprzestrzeni sie takze poza nie, a do tego jeszcze wydarzy sie, powiedzmy, jakas seria powaznych klesk zywiolowych, ktore na chwile zachwieja swiatowa ekonomia, to na calym swiecie naprawde bedziemy mieli tysiace glodnych ludzi gotowych na wszystko; zapanuje totalna panika. I jesli w takim zamieszaniu pojawi sie ktos, kto zaproponuje sposob na wyjscie z kryzysu, w zamian zadajac jedynie, bysmy oddali czesc naszych obywatelskich praw do wolnosci, to nie watpie, ze pojdziemy na taki uklad. Zatrzymalismy sie na chwile, zeby napic sie wody z mojej manierki. Drzewo wron bylo okolo piecdziesieciu metrow przed nami. Unioslem glowe. Gdzies w oddali pojawil sie znow ten cichy pomruk. -Ty cos slyszysz? - zapytal Joel, mruzac oczy. -Taki dziwny przeciagly dzwiek, jakby buczenie, juz wczesniej go slyszalem. Mysle, ze w tej dolinie ktos moze robic jakies eksperymenty. -Jakie znow eksperymenty? Kto by je przeprowadzal? Dlaczego ja nic nie slysze? Juz mialem mu odpowiedziec, kiedy obaj uslyszelismy inny dzwiek. Sluchalismy w napieciu. -To jakis pojazd - powiedzialem. Dwa szare jeepy nadjechaly z zachodu i kierowaly sie wprost ku nam. Ukrylismy sie szybko w pobliskich krzakach. Samochody minely nas w odleglosci moze stu metrow. Jechaly w te sama strone co jeep, ktorego widzialem wczesniej. -Nie podoba mi sie to - rzucil cicho Joel. - Kto to byl? -Coz, na pewno nie sluzba lesna, a tu nie wolno jezdzic nikomu innemu. Mysle, ze ci ludzie musza byc zamieszani w eksperyment. Wygladal na przerazonego. -Jesli chcesz - powiedzialem - mozesz stad dojsc do miasta prostsza droga. Skieruj sie na poludniowy zachod, w strone tych wzgorz. Tam trafisz na strumien i wzdluz jego biegu dojdziesz do miasta. Pamietaj, caly czas na zachod. Moze nawet zdazysz przed zmrokiem. -A ty nie wracasz? -Jeszcze nie. Pojde na poludnie i tam poszukam mojej przyjaciolki. -Przeciez tym ludziom nie wolno przeprowadzac zadnych eksperymentow bez wiedzy wladz! - Joel zmarszczyl czolo. -Wiem. -Moze powinnismy cos z tym zrobic? Kogos powiadomic? To jakas smierdzaca sprawa. Nie odpowiedzialem. Poczulem w zoladku nagly skurcz niepokoju. Joel jeszcze przez chwile nasluchiwal, a potem oddalil sie szybko w kierunku, ktory mu pokazalem. Odwrocil sie tylko raz i potrzasnal glowa. Patrzylem za nim, az przeszedl przez lake i zniknal mi z oczu. Potem pospieszylem na poludnie, znow myslac o Charlene. Co ona tu robi? Gdzie szla, gdy spotkal ja Joel? Nie znalem odpowiedzi. Utrzymujac ostre tempo, doszedlem do strumienia w jakies pol godziny. Slonce bylo teraz calkowicie schowane za chmurami tuz nad zachodnim horyzontem. Szare swiatlo rzucalo niesamowite cienie na otaczajace mnie drzewa. Bylem brudny i zmeczony, a sluchanie gadaniny Joela wprawilo mnie w nie najlepszy nastroj. Moze mam juz dosyc dowodow, zeby sie zglosic do wladz, moze wlasnie w ten sposob najlepiej pomoge Charlene? Kolatalo mi w glowie kilka pomyslow, wszystkie jednak mialy na celu usprawiedliwienie mojego powrotu do miasteczka. Po obu stronach strumienia drzewa rosly dosc rzadko, zdecydowalem sie wiec przejsc troche dalej, w gestszy las, choc wiedzialem, ze te tereny sa juz prywatna wlasnoscia. Po drodze znow uslyszalem silnik samochodu. Pobieglem szybko przed siebie, w kierunku ostrego skalnego wzniesienia. Wbieglem na szczyt i chcialem jak najszybciej przeskoczyc na druga strone, zeby zniknac z pola widzenia. Wtedy wlasnie spory glaz, od ktorego probowalem sie odbic, usunal mi sie spod nog i zaczal spadac. Za nim posypaly sie inne kamienie. Stracilem rownowage i runalem w dol. Upadlem w niewielki skalny zalom, a obok mojej glowy wciaz przelatywaly kamienie. Kilka uderzylo mnie w klatke piersiowa. Zdolalem przeturlac sie na bok; rekoma zakrylem glowe. Kamienna lawina wciaz spadala. Wtedy katem oka dostrzeglem jakis niewyrazny, bialy, swietlisty ksztalt, ktory pojawil sie dokladnie naprzeciw mnie. Rownoczesnie ogarnal mnie niezwykly spokoj. Bylem pewien, ze spadajace glazy jakos mnie omina. Zacisnalem powieki i tylko sluchalem loskotu ponad moja glowa. Potem powoli otworzylem oczy i probowalem cos dostrzec poprzez tumany wznoszacego sie kurzu. Otarlem twarz. Kamienie lezaly wokol mnie, jakby ktos je rowniutko poukladal. Jak to sie stalo? Co to za bialy ksztalt? Przez chwile bacznie sie rozgladalem. Nagle za jednym z wielkich glazow dostrzeglem ruch. Wyskoczyl zza niego mlodziutki rys i spogladal mi prosto w oczy. Wiedzialem, ze jest tak maly, iz powinien sie sploszyc i uciec, ale zamiast tego ociagal sie i patrzyl na mnie z ciekawoscia. W koncu wystraszyl go zblizajacy sie dzwiek samochodu. Rys uskoczyl i w kilku susach zniknal w lesie. Podnioslem sie i niezdarnie przebieglem kilka krokow, ale po chwili znow upadlem na skaly. Przerazliwy bol przeszyl cala noge. Z trudem podczolgalem sie jeszcze kilka metrow dzielacych mnie od drzew. Przeturlalem sie za pien wielkiego debu w ostatniej chwili, bo szary jeep juz podjezdzal do strumienia. Nieco zwolnil, a potem znow skierowal sie na poludniowy wschod. Z bijacym sercem usiadlem i zdjalem but, zeby obejrzec kostke. Juz zaczynala puchnac. Dlaczego jeszcze to? - myslalem wsciekly. Kiedy probowalem nastawic stope, zobaczylem nagle kobiete, ktora obserwowala mnie z odleglosci okolo trzydziestu metrow. Zamarlem, a ona szla wprost na mnie. -Wszystko w porzadku? - spytala milo. Byla to wysoka Murzynka, moze czterdziestoletnia, ubrana w luzny dres i adidasy. Kosmyki czarnych wlosow, ktore wysunely sie z konskiego ogona, powiewaly na wietrze wokol jej skroni. W rece miala maly, zielony plecaczek. -Siedzialam tam i widzialam, jak spadasz - powiedziala. - Jestem lekarzem. Chcesz, zebym to obejrzala? -Bede bardzo wdzieczny - wymamrotalem troche nieprzytomnie, nie mogac uwierzyc w tak nieprawdopodobny zbieg okolicznosci. Uklekla obok mnie, delikatnie badajac noge, jednak co chwila z niepokojem spogladala w strone strumienia. -Jestes tu sam? - spytala. Pobieznie opowiedzialem jej o poszukiwaniach Charlene, ale nie zdradzilem zadnych szczegolow. Odparla, ze nie spotkala nikogo, kto by odpowiadal temu opisowi. Kiedy mowila, a potem przedstawila sie jako Maja Ponder, we mnie roslo coraz mocniejsze przekonanie, ze moge ja obdarzyc absolutnym zaufaniem. -Ja pochodze z Asheville - powiedziala - ale prowadze wraz z partnerem male centrum terapii kilka kilometrow stad. Niedawno je otwarlismy. Jestesmy tez wlascicielami czterdziestu akrow doliny, wlasnie tutaj. Nasz teren przylega do Parku Narodowego. - Zatoczyla dlonia polkole. - I mamy jeszcze czterdziesci akrow od tego wzniesienia na poludnie. Otworzylem kieszen plecaka i wyjalem swoja manierke. -Chcesz troche wody? - spytalem. -Nie dziekuje, mam swoja. - Siegnela do plecaczka, wyjela butelke i otworzyla ja, ale zamiast sie napic, namoczyla maly recznik i przylozyla go do mojej stopy. Skrzywilem sie z bolu. -No, mocno zwichnales te kostke - powiedziala, odwracajac sie twarza do mnie. -Jak mocno? -A jak ty sam myslisz? - spytala po chwili wahania. -Nie wiem. Poczekaj, sprobuje na niej stanac. Zaczalem sie juz podnosic, ale Maja mnie powstrzymala. - Poczekaj, zanim cos zrobisz. Jak mocno, wedlug ciebie, zraniles noge? -O co ci chodzi? -Bardzo czesto powrot do zdrowia zalezy od tego, co uwaza pacjent, a nie lekarz. Spojrzalem na kostke. - Mysle, ze chyba nie jest za dobrze. Bede sie musial jakos dostac do miasta. -A co potem? -Nie wiem. Skoro sam nie bede mogl chodzic, moze wynajme kogos, zeby szukal Charlene? -Masz jakies wytlumaczenie tego, ze wypadek przytrafil ci sie akurat teraz? -Chyba nie. A czy to tez ma znaczenie? -Tak, bo czesto twoje nastawienie do wypadku czy choroby ma wplyw na proces zdrowienia. Przygladalem jej sie uwaznie, swiadomy tego, ze celowo nie chce jej rozumiec. Cos sie we mnie buntowalo, mowilo mi, ze przeciez nie mam teraz czasu na takie czcze dyskusje. Nie pora na to. Chociaz pomruk ustal, moglem przypuszczac, ze eksperyment wciaz trwa. Wszystko wokol bylo takie grozne i prawie juz sie sciemnialo... a Charlene mogla byc w niesamowitych opalach. Rownoczesnie mialem dziwne poczucie winy wobec Mai. Tylko dlaczego mialbym sie czuc winny? Staralem sie myslec logicznie. -Jakiej specjalnosci lekarzem jestes? - spytalem i upilem lyk wody. Usmiechnela sie i po raz pierwszy dostrzeglem, jak podnosi sie poziom jej energii. Ona rowniez zadecydowala, ze moze mi zaufac. -Pozwol, ze ci opowiem, jakiego rodzaju medycyne uprawiam - powiedziala. - Cala wspolczesna medycyna sie zmienia, i to bardzo gwaltownie. Nie myslimy juz o ciele jak o jakiejs maszynie, ktorej czesci z czasem sie psuja, zuzywaja, i trzeba je naprawiac lub wymieniac. Zaczynamy rozumiec, ze zdrowie ciala w ogromnej mierze zalezy od procesu umyslowego; od tego, co myslimy o zyciu i o sobie, zarowno na poziomie swiadomosci, jak i podswiadomosci. To bardzo fundamentalna zmiana. Wedle starych zasad lekarz byl ekspertem i uzdrowicielem, pacjent zas tylko pasywnym odbiorca, majacym nadzieje, ze to lekarz zna wszystkie odpowiedzi. Teraz jednak wiadomo juz, ze najwazniejsza role w leczeniu odgrywa wewnetrzne nastawienie pacjenta. Najistotniejszym czynnikiem jest lek i stres, oraz to, jak umiemy sobie z nimi poradzic. Czasem lek jest swiadomy, lecz bardzo czesto calkowicie go tlumimy. Oto typowe podejscie macko: zlekcewazyc problem, odsunac go od siebie, zyc dalej, jakby nic sie nie stalo. Jesli mamy takie podejscie do zycia, to lek bedzie nas i tak zzeral, chociaz nie bedziemy tego swiadomi. Oczywiscie, ze pozytywne nastawienie jest bardzo wazne, tyle ze powinnismy je osiagac, uzywajac milosci, nie pychy. Dopiero wtedy bedzie dzialalo. Ja osobiscie wierze, ze nasze nie uswiadomione leki tworza blokady, tamujace w ciele prawidlowy przeplyw energii. I w miejscach takich blokad pojawiaja sie problemy. Leki zaczynaja dawac o sobie znac coraz to intensywniej, az w koncu musimy im stawic czolo. Fizyczne objawy choroby to jej ostatni stopien. Idealem by bylo, gdybysmy umieli odblokowywac te miejsca, zanim choroba sie pojawi. -Uwazasz wiec, ze mozna uleczyc kazda chorobe lub jej zapobiec? -Tak, byc moze nie zmienimy w ten sposob naturalnej dlugosci ludzkiego zycia, to juz chyba zalezy od Stworcy, ale wcale nie musimy byc chorzy, nie musimy byc tez ofiarami tak wielu wypadkow. -Myslisz, ze ta teoria dotyczy nie tylko chorob, ale tez wypadkow, takich jak moj? -O tak, i to czesto - odparla z usmiechem. Nie bardzo wiedzialem, co o tym sadzic. -Sluchaj, przepraszam cie, niestety nie mam teraz czasu na te rozwazania. Naprawde martwie sie o moja przyjaciolke. Musze zaczac dzialac! -Wiem, mam jednak przeczucie, ze ta rozmowa nie potrwa dlugo. A jesli sie zbytnio pospieszysz i nie wysluchasz mnie do konca, mozesz nie zauwazyc prawdziwego znaczenia tego ewidentnego zbiegu okolicznosci, jaki sie tu przytrafil. - Spojrzala na mnie, sprawdzajac, czy zrozumialem aluzje do Manuskryptu. -Znasz Wtajemniczenia? - spytalem wprost. Potaknela. -No wiec, co mi radzisz? -Coz, technika, w ktorej osiagam najwieksze sukcesy, jest nastepujaca: najpierw starasz sie przypomniec sobie, o czym dokladnie myslales tuz przed wypadkiem. Co to bylo? Jaki lek te mysli ci objawiaja? -To prawda, bylem dosyc zdezorientowany, zreszta, dalej jestem... - powiedzialem po chwili zastanowienia. - Sytuacja w tej dolinie wydaje sie o wiele powazniejsza, niz przypuszczalem. Czulem, ze chyba nie potrafie jej sprostac. Z drugiej strony wiedzialem, ze Charlene moze potrzebowac pomocy. Bylem rozdarty i niepewny, co mam dalej robic. -I dlatego wykreciles sobie kostke? -Chcesz powiedziec, ze popelnilem sabotaz na samym sobie, zeby sie uwolnic od odpowiedzialnosci i uniknac podjecia decyzji? Czy to nie za proste? -Tylko ty mozesz to stwierdzic, nie ja. Ale czesto te sprawy bywaja bardzo proste, wrecz banalne. Poza tym najwazniejsze jest, by nie tracic czasu na obrone czy uzasadnianie swojego stanowiska. Po prostu przyjmij, ze tak bylo. Staraj sie raczej przypomniec sobie, skad sie w ogole wzial twoj problem zdrowotny. Poszukaj w sobie. -Ale jak mam to zrobic? -Musisz uspokoic umysl i przyjmowac informacje. -Intuicyjnie? -Intuicja, modlitwa, jak ci najwygodniej. Znow sie wewnetrznie zbuntowalem. Nie bylem pewien, czy w tej sytuacji potrafie sie dostatecznie zrelaksowac. W koncu jednak zamknalem oczy i na chwile moje mysli sie zatrzymaly. Potem jednak ruszyl ciag wspomnien z calego dnia. Pozwolilem im przeplynac i znow oczyscilem umysl. Nagle zobaczylem scene ze swojego zycia, kiedy mialem dziesiec lat. Widzialem, jak kustykajac, odchodze z boiska futbolowego i bylem swiadomy, ze tylko udaje kontuzje! Rzeczywiscie! Mialem zwyczaj udawac skrecenie kostki, zeby uniknac gry pod wplywem stresu. Zupelnie o tym zapomnialem! Teraz przyszlo mi do glowy, ze potem czesto mi sie zdarzalo naprawde skrecac noge w kostce, w najrozmaitszych sytuacjach. Kiedy tak siegalem w glab swojej pamieci, zobaczylem kolejna niewyrazna scene. Tym razem bylem w innym czasie. Czulem sie odwazny, impulsywny, pewny siebie. Pisalem cos przy swietle swiecy, kiedy nagle drzwi otworzyly sie z loskotem. Przerazonego wyciagnieto mnie na zewnatrz. -Chyba cos mam. - Otworzylem oczy i spojrzalem na Maje. Opowiedzialem jej wspomnienie z dziecinstwa, jednak ta druga wizja byla zbyt ulotna, zeby ja opisac, wiec w ogole o niej nie wspomnialem. -I co o tym myslisz? - spytala, kiedy skonczylem mowic. -Nie wiem. To skrecenie to przeciez zupelny przypadek. Trudno mi wyobrazic sobie, ze spowodowala je moja wewnetrzna niechec do podjecia decyzji. Poza tym, bywalem juz wiele razy w sytuacjach o wiele gorszych niz ta, i jakos nie skrecalem sobie nog. Dlaczego mialoby sie to zdarzyc akurat teraz? Zamyslila sie. - Kto wie... - powiedziala po chwili - moze teraz nadszedl czas, by przyjrzec sie staremu nawykowi. Wypadki, choroby, uzdrowienia, wszystko to jest o wiele bardziej tajemnicze, niz mozemy sobie wyobrazic. Wierze, ze mamy nieograniczona zdolnosc wplywania na to, co przydarzy nam sie w przyszlosci, wlaczajac w to uzdrowienie. Tu jednak, jak juz mowilam, wszystko zalezy od sily pacjenta. Dlatego nie chcialam pierwsza powiedziec ci, jak powazna jest twoja kontuzja. Nauczylam sie, ze opinie lekarskie trzeba przekazywac bardzo ostroznie. Przez lata ludzie wyksztalcili w sobie niemalze bezkrytyczna wiare w lekarzy. Pacjenci zbyt mocno biora ich zdanie do serca. Lekarze sprzed stu lat wiedzieli o tym doskonale i czesto malowali przed pacjentami zupelnie nierealistyczny obraz wyzdrowienia. Kiedy lekarz mowil, ze pacjent wyzdrowieje, ten tak swiecie w to wierzyl, ze sila umyslu zaprzegal wszystkie swe sily w proces zdrowienia. W pozniejszych latach zaczely jednak brac gore aspekty etyczne i lekarze uznali, iz pacjent ma prawo do zimnej, naukowej diagnozy. Niestety, kiedy to prawo wprowadzono w zycie, pacjenci bardzo czesto umierali tylko dlatego, ze powiedziano im, iz sa smiertelnie chorzy. Teraz wiemy, ze opisujac stan pacjenta, musimy byc bardzo ostrozni, bo tak wielka jest sila sugestii. Sily umyslu trzeba skierowac w pozytywna strone. Cialo jest zdolne do cudownych samouzdrowien. Czesci ciala, o ktorych dawniej myslano jak o materialnych przedmiotach, sa w gruncie rzeczy systemami energetycznymi, ktore w ciagu jednej nocy moga ulec calkowitemu przeobrazeniu. Czytales o wynikach ostatnich badan nad modlitwa? Prosty fakt, ze ten sposob duchowej wizualizacji zostal potwierdzony naukowo jako skuteczny, calkowicie podwaza stary model uzdrawiania. Trzeba opracowac zupelnie nowy model, nowy system. Przerwala, by raz jeszcze nasaczyc woda recznik wokol mojej kostki. -Osobiscie wierze, ze pierwszy krok polega na tym, by rozpoznac lek, z ktorym zwiazany jest aktualny zdrowotny problem. To wskazuje blokade energetyczna w ciele i tym samym otwiera droge ku uzdrowieniu. Drugi krok, to zebranie mozliwie jak najwiekszej ilosci energii i precyzyjna koncentracja na tej blokadzie. Chcialem ja zapytac, jak sie to robi, ale mi przerwala. - No, sprobuj od razu. Podnies poziom swojej energii tak bardzo, jak tylko mozesz. Posluchalem jej rady i zaczalem sie skupiac na pieknie otaczajacego mnie swiata, laczac sie z moja wewnetrzna energia. Wywolywalem w sobie uczucie milosci. Powoli kolory wokol mnie staly sie zywsze, a wszystko, na co patrzylem, bylo bardziej wyraziste, intensywniej obecne. Widzialem, ze Maja rowniez wznosi sie na wyzszy poziom energetyczny. Kiedy poczulem, ze podnioslem moje wibracje na tyle, na ile moglem, znow spojrzalem na Maje. -Dobrze - pochwalila mnie z usmiechem. - A teraz skoncentruj sie na blokadzie. -Jak mam to zrobic? - spytalem. -Uzyj wlasnego bolu. Po to wlasnie sie pojawil, zeby pomoc ci sie skupic. -Co? Myslalem, ze chodzi o pozbycie sie bolu! -Niestety, tak zawsze myslano, a tymczasem bol jest najlepszym drogowskazem. -Drogowskazem? -No tak - potwierdzila, naciskajac rozmaite miejsca na mojej stopie. - Jak bardzo boli cie w tej chwili? -To taki rwacy bol, ale da sie wytrzymac. Odwinela recznik. - Skup cala uwage na bolu i staraj sie go czuc najsilniej, jak mozesz. Okresl precyzyjnie jego miejsce. -Przeciez wiem, co mnie boli. Kostka. -Tak, ale kostka jest duza. Gdzie dokladnie? Skupilem sie na tym rwaniu. Maja miala racje. Sam uogolnilem bol do calej kostki, tymczasem w obecnej pozycji, gdy noga byla wyciagnieta, a stopa zwrocona do gory, bol najsilniej wystepowal w lewej gornej czesci stawu, po wewnetrznej stronie. -Dobra - powiedzialem - mam go. -Wiec teraz skup cala uwage dokladnie na tym jednym miejscu. Badz tam calym soba. Nie odzywalem sie przez kilka minut. Jak moglem, wszedlem w swoj bol. Zauwazylem, ze inne odczucia - oddychanie, swiadomosc reszty ciala, lepki pot na mym karku - wszystko to zbladlo i odsunelo sie na dalszy plan. -Czuj ten bol - przypominala mi. -Dobra. Jestem w nim. -Co sie dzieje z bolem? - spytala. -Wciaz go czuje, ale jakby zmienil charakter... Jest teraz cieplejszy, mniej mi przeszkadza, bardziej przypomina swedzenie... - Kiedy mowilem, bol wrocil do swej poprzedniej postaci. -Co sie dzieje, on wraca! -Wierze, ze bol ma jeszcze wazniejsze zadanie, niz tylko mowic nam, ze fizycznie cos jest nie tak. Moze takze wskazywac miejsce, z ktorym zwiazane sa inne trudnosci, tak bysmy mogli isc za nim w glab ciala, jak za swiatlem przewodnim i skupic uwage i energie tam, gdzie trzeba. Oczywiscie w przypadku bolu tak silnego, ze uniemozliwia on koncentracje, wciaz mozemy uzywac srodkow znieczulajacych, choc ja uwazam, ze lepiej jest zawsze odczuwac choc troche bolu, tak by mozna sie nim posluzyc jako drogowskazem. Przerwala i spojrzala na mnie. -Co teraz? - spytalem. -Teraz musisz swiadomie przeslac wyzsza boska energie dokladnie w miejsce okreslone przez bol, z intencja, by milosc doprowadzila komorki do stanu idealnego funkcjonowania. Sprobowalem to zrobic. -Nie przestawaj - kierowala mna Maja - musisz poczuc calkowite polaczenie z tym miejscem. Przeprowadze cie przez to. Kiwnalem glowa, gdy bylem gotow. -Poczuj bol calym soba - zaczela - a teraz wyobraz sobie energie milosci wnikajaca prosto w serce tego bolu, wyobraz sobie, jak milosc wprawia ten punkt twego ciala, wszystkie jego atomy, w wyzsze wibracje. Zobacz, jak czastki dokonuja kwantowego skoku i osiagaja optymalna dla siebie czestotliwosc drgan. Poczuj doslownie swedzenie w tym miejscu, w miare jak wibracje komorek wzrastaja. Przerwala na cala minute, potem znow zaczela mowic: - A teraz, nie odwracajac uwagi od centralnego punktu bolu, zacznij czuc to dziwne laskotanie w obu nogach... dochodzi teraz az do bioder... i do brzucha, i do klatki piersiowej... do szyi i do glowy. Czujesz, jak cale twoje cialo lekko drzy od tej wysokiej wibracji. Zobacz kazda czesc swego ciala, kazdy wewnetrzny organ pracujacy z optymalna czestotliwoscia. Postepowalem zgodnie z jej wskazowkami i rzeczywiscie, po kilku minutach cale moje cialo stalo sie jakby lzejsze, bardziej naenergetyzowane. Utrzymalem ten stan przez jakies dziesiec minut, po czym otworzylem oczy i spojrzalem na Maje. Przyswiecajac sobie moja latarka, rozstawiala moj namiot na plaskim miejscu pomiedzy dwoma sosnami. Spojrzala na mnie przez ramie. -I co, lepiej sie czujesz? Potaknalem. -Rozumiesz caly proces? -Chyba tak. Wysylam energie w miejsce bolu. -Tak, ale rownie wazne bylo to, co robilismy wczesniej. Trzeba zawsze zaczac od przyjrzenia sie temu, jakie znaczenie ma wypadek czy choroba. Co to za lek, ktory powtarza sie w twoim zyciu, a ty go wciaz w sobie zagluszasz? To o nim daje ci teraz znac twoje cialo. Odpowiedz na to pytanie otwiera blokade strachu, tak ze pozniejsza wizualizacja moze zadzialac. Kiedy blokada jest juz otwarta, mozesz uzyc swego bolu jako drogowskazu, podnoszac wibracje najpierw w tym miejscu, a potem w calym ciele. Ale pamietaj, jak niezwykle istotne jest poznanie przyczyny leku. Jesli zrodlo wypadku czy choroby lezy gdzies bardzo gleboko, czesto trzeba sie posluzyc hipnoza lub poddac terapii, by do niego dotrzec. Opowiedzialem jej o tym obrazie z przeszlosci, w ktorym otwarto drzwi i wyciagnieto mnie na zewnatrz. Zamyslila sie. -Czasami korzenie takiej psychicznej blokady siegaja bardzo gleboko. Kiedy jednak z uporem drazy sie problem i poszukuje przyczyn leku, w rezultacie mozemy uzyskac pelniejszy obraz tego, kim naprawde jestesmy i czym jest nasze obecne zycie na ziemi. To z kolei otwiera drzwi do ostatniego i, jak wierze, najwazniejszego kroku w procesie uzdrawiania. Bo najistotniejsze jest spojrzenie tak wnikliwe, by pozwolilo ci przypomniec sobie, co naprawde chcesz zrobic ze swoim zyciem. Prawdziwe uzdrowienie dokonuje sie wtedy, gdy umiemy wyobrazic sobie taka przyszlosc, ktora nas fascynuje i podnieca. To inspiracja i nadzieja utrzymuja nas przy zdrowiu. Ludzie nie doznaja uzdrowien po to, by sie w zyciu nudzic czy ogladac jeszcze wiecej telewizji. Patrzylem na nia przez chwile, a potem spytalem: -Wspomnialas, ze modlitwa pomaga. W jaki sposob najlepiej jest sie modlic za kogos, kto jest chory? -Wciaz staramy sie to odkryc. To ma cos wspolnego z procesem opisywanym w Osmym Wtajemniczeniu, z tym, jak przesylac innej osobie energie i milosc, ktora przeplywa przez nas, lecz pochodzi z boskiego zrodla. W tym samym momencie nalezy wizualizowac, by ta osoba przypomniala sobie, co rzeczywiscie chce uczynic ze swoim zyciem. Ja tak wlasnie robie, leczac moich pacjentow. Oczywiscie, czasem zdarza sie tak, ze dana osoba przypomina sobie, iz wlasnie nadszedl dla niej czas, by przeniesc sie w inny wymiar. I kiedy tak sie dzieje, powinnismy to zaakceptowac. Maja konczyla juz rozstawiac moj namiot. -Pamietaj tez, ze tym wszystkim rzeczom, o ktorych ci mowilam, powinna towarzyszyc jak najlepsza opieka ze strony medycyny konwencjonalnej - dodala. - Gdybysmy byli blizej mojej kliniki, to przede wszystkim zrobilabym ci wszystkie potrzebne badania, ale w obecnej sytuacji radze ci pozostac tu na noc, chyba ze masz cos przeciwko temu. Lepiej, jesli przez jakis czas bedziesz oszczedzal noge. Ustawila moj palnik, zapalila plomien, wsypala do garnka zupe w proszku. -Ide do miasteczka - powiedziala. - Musze zdobyc bandaz na twoja kostke i inne rzeczy, ktorych mozemy potrzebowac. Potem wroce zobaczyc, co z toba. Przyniose ze soba krotkofalowke, gdyby trzeba bylo wzywac pomocy. Zgodzilem sie. Przelala resztke swojej wody do mojej manierki i raz jeszcze spojrzala na mnie. Za jej plecami ostatnie blaski swiatla znikaly na zachodzie. -Mowilas, zdaje sie, ze twoja klinika jest tu niedaleko? - spytalem. -Tak, niecale dziesiec kilometrow na poludnie - odparla. - Za tym zboczem, ale niestety, z tamtej strony nie ma wejscia w doline. Jedyna droga to ta, ktora biegnie na poludnie od miasta. -Jak sie tu znalazlas? -To smieszne - usmiechnela sie lekko zazenowana. - Zeszlej nocy mialam sen, ze ide do doliny i dzis rano zdecydowalam, ze wlasnie tak zrobie. Ostatnio ciezko pracowalam i stwierdzilam, ze potrzebuje chwili zastanowienia nad tym, w jakim kierunku ma isc nasza praca w klinice. Moj partner i ja mamy duze doswiadczenie w leczeniu naturalnym, w metodach chinskich, ziololecznictwie. Rownoczesnie mamy dostep do najnowszych zdobyczy medycyny konwencjonalnej, pomagaja nam w tym komputery. Od lat marzylam, by pracowac w takim miejscu. Zamilkla na chwile. -Zanim sie pojawiles, siedzialam sobie, o tam, a moja energia doslownie eksplodowala. Czulam sie tak, jakbym w jednej chwili zobaczyla historie calego mojego zycia, kazde wydarzenie od wczesnego dziecinstwa az po chwile obecna. To bylo najpelniejsze doswiadczenie Szostego Wtajemniczenia, jakie kiedykolwiek mialam. Dowiedzialam sie, ze cale moje dotychczasowe zycie bylo jedynie przygotowaniem. Odkad siegam pamiecia, moja matka walczyla z przewlekla choroba, ale nigdy nie chciala wziac aktywnego udzialu w swoim leczeniu. W tamtych czasach lekarze nic jeszcze o tym nie wiedzieli, ale pamietam, ze w dziecinstwie jej upor mnie irytowal i sama zbieralam wszystkie mozliwe nowe informacje o dietach, witaminach, poziomie stresu, medytacji i roli tego wszystkiego w procesie leczenia. Probowalam ja przekonac, zeby sama cos robila. Kiedy dorastalam, targala mna niepewnosc, czy powinnam isc do klasztoru, czy zostac lekarzem. Sama nie wiem, to bylo tak, jakbym miala zadecydowac, jak najlepiej uzyc intuicji i wiary, by zmienic przyszlosc i uzdrawiac ludzi... Natomiast moj ojciec - ciagnela dalej - on byl zupelnie inny. Byl uczonym, biologiem, ale nigdy niczego mi nie opowiadal, nie wyjasnial, na czym polegaly jego badania, pisal o nich tylko w swoich naukowych referatach. Jego pracownicy traktowali go jak boga. Byl surowy, niedostepny - chodzacy autorytet. Kiedy doroslam, zmarl na raka, zanim zdazylam pojac, czym sie naprawde zajmowal. Pracowal nad systemem immunologicznym, a dokladnie nad tym, jak czynne zaangazowanie w zycie polepsza odpornosc organizmu... Byl pierwszy, ktory dostrzegl te zaleznosc, a teraz wszystkie wspolczesne badania ja potwierdzaja. A jednak nigdy nie bylo mi dane z nim o tym porozmawiac. Kiedys zastanawialam sie nad tym, dlaczego mam ojca, ktory tak sie zachowuje. Teraz jednak zaakceptowalam fakt, ze moi rodzice tworzyli mieszanke charakterow inspirujaca moj rozwoj. To dlatego przed narodzinami wybralam wlasnie ich. Patrzac na moja matke, zrozumialam, ze kazdy z nas musi wziac odpowiedzialnosc za swoje wlasne uzdrowienie. Nie mozna jedynie polegac na innych. Uzdrawianie jest scisle polaczone z przelamywaniem lekow zwiazanych z zyciem, lekow, ktorym nie chcemy stawic czola. Powrot do zdrowia to takze znalezienie swej wlasnej inspiracji, wizji przyszlosci... Na przykladzie mego ojca przekonalam sie, ze medycyna musi byc blizej ludzi, musi brac pod uwage intuicje i wnetrze tych, ktorych leczymy. Lekarze musza zejsc ze swych wiez z kosci sloniowej. Polaczenie tego, co obserwowalam u obojga rodzicow sprawilo, ze zaczelam poszukiwac nowego paradygmatu w medycynie: podejscia, ktorego podstawa jest przejecie przez pacjenta kontroli nad wlasnym zyciem, powrot na wlasciwa droge. To jest moje przeslanie, jak mysle... to, ze sami doskonale wiemy, jak uczestniczyc w swoim uzdrawianiu, zarowno fizycznie, jak i emocjonalnie. Mozemy sie nauczyc, jak ksztaltowac inna, lepsza przyszlosc, a kiedy to zaczniemy czynic, wydarza sie cuda. Wstala, spojrzala najpierw na moja noge, potem na mnie. -No, to ide. Staraj sie nie obciazac tej kostki. Najbardziej potrzebny ci jest wypoczynek. Wroce rano. Musialem chyba wygladac na zaniepokojonego, bo uklekla przy mnie i polozyla obie dlonie na bolacym miejscu. -Nie martw sie-powiedziala. - Przy odpowiedniej dawce energii nie ma takiej choroby, ktorej nie mozna wyleczyc; mozna uleczyc nawet nienawisc, nawet wojne... Chodzi tylko o to; by miec odpowiednia wizje... - Delikatnie poklepala moja stope. - Uzdrowimy ja! Zobaczysz! Usmiechnela sie, odwrocila i odeszla. Chcialem za nia zawolac i opowiedziec jej o wszystkim, czego doswiadczylem, w innym wymiarze i to; czego dowiedzialem sie o leku i o grupie siedmiu, ktora ma sie tu znow spotkac, ale tylko siedzialem ogarniety ogromnym zmeczeniem i jednak zadowolony z tego, ze zniknela wsrod drzew. Jutro bedzie na to dosc czasu, myslalem... bo wiedzialem juz doskonale, kim jest ta kobieta. Pamietajac Nastepnego ranka przenikliwy krzyk sokola gwaltownie wyrwal mnie ze snu. Przez chwile nasluchiwalem uwaznie, wyobrazajac sobie jego lot. Krzyknal raz jeszcze i zamilkl. Usiadlem i wyjrzalem przez poly namiotu; dzien byl pochmurny, ale cieply, lekki wiatr poruszal wierzcholkami drzew. Wyjalem cienki bandaz z plecaka i starannie owinalem nim kostke. Poruszylem ostroznie stopa i nie poczulem zbyt wielkiego bolu. Wyczolgalem sie z namiotu i stanalem. Po chwili sprobowalem przeniesc ciezar ciala na chora noge i postawilem pierwszy, niepewny krok. Kostka byla obolala, ale kiedy szedlem ostroznie, wszystko bylo w porzadku. Zastanawialem sie, czy rzeczywiscie pomoglo leczenie Mai, czy tez uraz nie byl taki znow powazny? Teraz nie sposob bylo to rozstrzygnac. Wyciagnalem z plecaka czyste ubranie, zebralem brudne naczynia z kolacji i powoli, zeby nie zrobic nieostroznego ruchu czy kroku, pokustykalem w strone strumienia. Znalazlem miejsce, z ktorego nie bylem widoczny, rozebralem sie i wszedlem do wody. Byla zimna i orzezwiajaca. Lezalem w niej, nie myslac o niczym, starajac sie nie zwracac uwagi na niepokoj, ktory znow pojawil sie w moim ciele. Obserwowalem wielobarwne liscie nad glowa. Nagle zaczal mi sie przypominac sen, ktory mialem tej nocy. Siedzialem w nim na skale... cos sie dzialo... Byl tam Wil... i inni. Niejasno pamietalem blekitny i bursztynowy blask. Przez chwile jeszcze walczylem ze soba, ale nie moglem sobie przypomniec niczego wiecej. Kiedy siegalem po mydlo, spostrzeglem nagle, ze drzewa i krzewy wokol mnie staly sie wieksze i wyrazniejsze. To, ze przypominalem sobie sen, w jakis sposob podnioslo moja energie. Czulem sie teraz lzejszy niz normalnie. W pospiechu wyplukalem naczynia, a kiedy konczylem, zauwazylem, ze wielki glaz na brzegu dziwnie przypomina skale z mojego snu. Wstalem i przyjrzalem mu sie z bliska. Byl plaski, szeroki na kilka metrow; tak... dokladnie odpowiadal obrazowi ze snu. W kilka minut ubralem sie, zlozylem namiot, spakowalem wszystkie rzeczy i ukrylem je pod suchymi galeziami. Potem wrocilem nad strumien i usiadlem na tym kamieniu, usilujac przypomniec sobie blekitny i bursztynowy blask oraz dokladnie okreslic miejsce, gdzie w moim snie stal Wil - na lewo, troche za mna. W tym momencie w moich myslach pojawil sie wyrazny obraz jego twarzy, jak zdjecie, portret. Starajac sie jak najdokladniej zapamietac kazdy szczegol, probowalem w wyobrazni otoczyc go tym dziwnym blaskiem. W kilka sekund pozniej poczulem jakby pociagniecie w splocie slonecznym i zaczalem wirowac w feerii barw. Kiedy sie zatrzymalem, znajdowalem sie w emanujacej bladym blekitem przestrzeni, a obok mnie stal Wil. -Dzieki Bogu, ze wrociles! - powiedzial, przysuwajac sie blizej. - Taki sie zrobiles gesty, ze nie moglem cie odszukac. -Co sie wtedy stalo? Czemu dzwiek stal sie taki glosny? -Nie wiem. -Gdzie teraz jestesmy? -To taki dziwny poziom, chyba wlasnie tutaj wydarzaja sie sny. Spojrzalem w blekit. Zadnego ruchu. -Byles tu juz wczesniej? - spytalem. -Tak, zanim cie odnalazlem nad wodospadami, tylko wtedy nie wiedzialem, dlaczego tu jestem. Przez chwile obaj sie rozgladalismy. -Co sie z toba dzialo, kiedy wrociles? Zaczalem mu goraczkowo opowiadac wszystko, co mi sie przytrafilo, poczawszy od spotkania Joela i jego fatalistycznej przepowiedni. Wil sluchal uwaznie, rozwazal kazdy szczegol. -On wypowiadal lek - stwierdzil w koncu. -Ja tez tak mysle - skinalem glowa. - Uwazasz, ze to, o czym mowil, rzeczywiscie sie dzieje? - spytalem. -Zdaje mi sie, ze niebezpieczenstwo polega raczej na tym, ze wiele osob uwaza, iz tak jest. Pamietaj, co mowi Dziewiate Wtajemniczenie: w miare jak rosnie duchowe odrodzenie, ludzkosc musi przezwyciezyc coraz silniejszy lek. -Spotkalem jeszcze kogos. Kobiete. Wil sluchal, jak opisywalem mu wypadek z kostka i sesje uzdrawiania, jaka zaaplikowala mi Maja. Kiedy skonczylem, zamyslil sie, patrzac w przestrzen. -Mysle, ze Maja to ta kobieta z wizji Williamsa - dodalem. - Ta, ktora probowala zapobiec wojnie z Indianami. -Byc moze jej wizja uzdrawiania to klucz od tego, jak walczyc z lekiem - odparl Wil. - To sie nawet zgadza. Zobacz, co sie dotad wydarzylo. Przyjechales tu szukac Charlene i spotkales Davida, ktory powiedzial ci, ze Dziesiate polega na szerszym zrozumieniu duchowego odrodzenia, ktore dokonuje sie teraz na Ziemi, ze zrozumienie to mozemy uzyskac, pojmujac nasz zwiazek z innym wymiarem. Powiedzial ci tez, ze to Wtajemniczenie ma cos wspolnego z wyjasnianiem natury intuicji, z nauczeniem sie utrzymywania ich w naszych umyslach, z pelnym zrozumieniem synchronicznosci naszych drog... Pozniej sam odkryles, jak pamietac obrazy i w ten sposob odnalazles mnie przy wodospadach, a ja potwierdzilem, ze taki sposob utrzymywania obrazow dziala takze w Zaswiatach i ze ludzkosc jest coraz blizej kontaktu z tym wymiarem. Zaraz potem moglismy obserwowac Przeglad Zycia Williamsa, widzielismy, jak cierpi, bo nie pamietal o tym, czego chcial w tym zyciu dokonac, a mialo to byc spotkanie z grupa ludzi, spotkanie, ktore moglo pomoc wszystkim walczyc z lekiem zagrazajacym duchowemu przebudzeniu. Williams mowil, ze aby ten lek pokonac, musimy go najpierw zrozumiec... i wtedy wlasnie sie rozlaczylismy, a ty natknales sie na tego dziennikarza, Joela, ktory tak dlugo i zawile objasnial ci - co? Pelna leku wizje przyszlosci. Mowil o strachu przed calkowita destrukcja naszej cywilizacji... No i oczywiscie zaraz potem spotykasz kobiete, ktora cale swoje zycie poswiecila uzdrawianiu. A uzdrawia w taki sposob, ze pomaga ludziom pokonac energetyczne blokady w ciele, pobudzajac ich pamiec, tak by przypomnieli sobie, po co naprawde sa na tej planecie. To pamiec musi byc tu kluczem. Nasza uwage zwrocil nagly ruch. Jakas grupa dusz formowala sie o sto metrow od nas. -One pewnie beda pomagaly komus snic - powiedzial Wil. -Pomagaja nam snic? - Spojrzalem na niego zdziwiony. -Tak, w pewien sposob. Inne dusze byly tutaj, kiedy sniles zeszlej nocy. -Skad wiesz o moim snie? -Kiedy cie zepchnelo z powrotem w fizyczny wymiar, staralem sie ciebie odnalezc, ale nie potrafilem. A potem, kiedy sie zastanawialem, co robic, zobaczylem twoja twarz, i wtedy sie zblizylem do tego miejsca. Kiedy tu bylem za pierwszym razem, nie bardzo rozumialem, o co tu chodzi, ale zdaje mi sie, ze teraz juz wiem, co sie dzieje, gdy spimy. Potrzasnalem glowa, nie rozumiejac. Wil wskazal na dusze. -To wszystko dzieje sie rownoczesnie, synchronicznie. Te byty, ktore widzisz, pewnie znalazly sie tutaj w ten sam sposob jak ja wczesniej, przypadkiem, a teraz najwyrazniej czekaja, kto pojawi sie w ich snie. Natretny pomruk w tle stal sie glosniejszy, tak ze nie moglem odpowiedziec Wilowi. Poczulem zawrot glowy, tracilem orientacje. Wil podszedl blizej, dotknal moich plecow. -Zostan ze mna! Jest jakis powod, dla ktorego powinnismy to zobaczyc! Staralem sie skoncentrowac i wtedy zauwazylem nowy ksztalt, ktory pojawil sie obok tamtych dusz Najpierw myslalem, ze to nowe dusze, ale juz po chwili widac bylo wyraznie ze ten ksztalt jest o wiele wiekszy... to cos rozrastalo sie przed naszymi oczyma i nagle rozwinela sie z tego cala scena, jak hologram, wlacznie z postaciami, scenografia, dialogiem. W centrum akcji stala jedna osoba, mezczyzna, jakby znajomy. Po chwili skupienia zdalem sobie sprawe, ze mezczyzna, ktorego widzimy, to Joel. Scena przed naszymi oczyma stawala sie coraz wyrazniejsza, jak na kinowym ekranie. Staralem sie skoncentrowac, lecz glowe przeslaniala mi mgla. Nie do konca rozumialem, co sie dzieje. Kiedy akcja stala sie intensywniejsza, a dialogi glosniejsze, duchowa grupa i dziennikarz zblizyli sie do siebie. Po kilku minutach wszystko sie skonczylo i zniknelo. -Co to bylo? - spytalem. -Ta postac w centrum sceny snila - powiedzial Wil. -To byl Joel, ten, o ktorym ci opowiadalem. -Jestes pewien? - spytal zdziwiony. -Tak. -Zrozumiales sen, ktory mu sie wlasnie przysnil? -Nie, nie bardzo, co sie tam dzialo? -Snil o jakiejs wojnie. On uciekal z bombardowanego miasta, wokol niego wybuchaly pociski, a on biegl i myslal tylko o tym, jak uciec i ocalic zycie. Ale kiedy udalo mu sie wydostac z miasta i bezpiecznie wspiac na szczyt wzgorza, przypomnial sobie, ze jego rozkazy byly zupelnie inne. Mial sie spotkac z grupa zolnierzy i dostarczyc im sekretne narzedzie, ktore moglo unieszkodliwic bron wroga. Ku swemu przerazeniu zdal sobie sprawe, ze o tym zapomnial i teraz przez niego wszyscy zolnierze i cale miasto mialo ulec calkowitej zagladzie. -Koszmar - skomentowalem. -Tak, ale ma swoje znaczenie. Kiedy spimy, podswiadomie przenosimy sie na ten wlasnie poziom, gdzie przychodza inne dusze i pomagaja nam. Nie zapominaj o tym, jak dzialaja sny: objasniaja, w jaki sposob rozwiazywac biezace problemy. Siodme Wtajemniczenie mowi, ze sny nalezy interpretowac, nakladajac ich akcje na prawdziwe sytuacje, ktore zdarzaja sie w zyciu. -Ale jaka role odgrywaja w tym wszystkim te dusze? - Odwrocilem sie i spojrzalem na Wila. Gdy tylko zadalem to pytanie, znow zaczelismy sie przemieszczac. Wil wciaz trzymal dlon na moich plecach. Kiedy sie zatrzymalismy, swiatlo zmienilo sie na zielone, lecz wokol nas wciaz krazyly przepiekne bursztynowe pasma. Wytezylem wzrok i strumienie bursztynowego swiatla staly sie duszami. Spojrzalem na Wila, ktory szeroko sie usmiechal. To miejsce jakby tchnelo radoscia i atmosfera swieta. Kiedy patrzylem na dusze, kilka z nich wyraznie sie do nas zblizylo i uformowalo grupe. Twarze mialy radosne i usmiechniete, choc w dalszym ciagu trudno mi bylo zatrzymac dluzej wzrok na ktorejs z nich. -Sa takie pelne milosci - powiedzialem. -Sprobuj, czy potracisz polaczyc sie z ich wiedza - poradzil mi Wil. Kiedy skupilem sie na nich z taka intencja, zrozumialem nagle, ze te dusze sa zwiazane z Maja. Byly uradowane jej ostatnimi odkryciami, szczegolnie tym, ze zrozumiala, jaka role w jej zyciu odegrali ojciec i matka. Dusze wiedzialy, ze Maja w pelni doswiadczyla Szostego Wtajemniczenia i znajdowala sie juz na skraju zrozumienia i przypomnienia sobie, dlaczego sie narodzila. Odwrocilem sie do Wila, ktory skinieniem glowy potwierdzil, ze on tez otrzymal te informacje. I wtedy znow uslyszalem pomruk; podswiadomie napialem miesnie. Wil chwycil mnie mocno za ramiona. Dzwiek po chwili ustal, ale moje wibracje strasznie spadly, patrzylem wiec w kierunku dusz, starajac sie na nie otworzyc i polaczyc z ich energia, by podniesc poziom swojej. Ku memu zdziwieniu, dusze nagle wykonaly zwrot i przesunely sie na nowa pozycje, dwa razy dalej od nas. -Co im sie stalo? - spytalem. -Chciales sie z nimi polaczyc, zeby wzmocnic swoja energie - wyjasnil Wil - zamiast sie skupic i zlaczyc bezposrednio z boska energia w tobie. Tez tak kiedys zrobilem. Ale te dusze nie pozwola, bys pomylil je z boskim zrodlem. Doskonale wiedza, ze to wcale by ci nie pomoglo w rozwoju. Tak wiec skoncentrowalem sie na sobie i moja energia rzeczywiscie po chwili wzrosla. -Jak mozemy je przywolac? - spytalem. Kiedy tylko to powiedzialem, dusze wrocily do swej poprzedniej pozycji. Wymienilismy z Wilem zdziwione spojrzenia. Wil z niedowierzaniem spogladal na grupe dusz. -I co widzisz? Skinal glowa w ich strone, nie odrywajac od nich wzroku, wiec ja tez skupilem sie na nich i znow sprobowalem odczytac ich wiedze. Po kilku chwilach ujrzalem Maje. Byla jakby zanurzona w zielonym swietle. Jej cialo bylo inne i rozsiewalo jasny blask, bylem jednak absolutnie pewny, ze to wlasnie ona. Kiedy wpatrywalem sie w jej twarz, przed naszymi oczyma znow pojawil sie holograficzny, trojwymiarowy obraz - byla to Maja w dziewietnastym wieku, stojaca w drewnianej chacie z kilkoma innymi ludzmi. Byla podniecona planami zazegnania konfliktu i przerwania wojny. Zdawalo sie, ze rozumie, iz sukces zalezy tylko od tego, czy bedzie umiala sobie przypomniec, jak dotrzec do niezbednej energii. Bedzie to mozliwe tylko wtedy, gdy odpowiedni ludzie spotkaja sie we wspolnym celu-myslala. Najbardziej jej przychylny byl mlody, bogato odziany czlowiek. Rozpoznalem w nim tego wysokiego mezczyzne, ktory pozniej mial zginac wraz z nia. Wizja zmieniala sie szybko, teraz widzielismy nieudana probe rozmowy z generalem, a po chwili scene na wzgorzach, gdy Maja i mlody czlowiek zostali zabici. Na naszych oczach Maja obudzila sie po swej smierci w innym wymiarze. Byla oburzona na sama siebie, ze tak nierozwaznie i egoistycznie podeszla do zadania powstrzymania wojny. Teraz wiedziala, ze wiele innych osob mialo racje: to nie byl odpowiedni czas. Nie zgromadzono wystarczajacej ilosci wiedzy z innego wymiaru, by dokonac takiego czynu. Jeszcze nie. Potem zobaczylismy, jak Maja przemieszcza sie z powrotem w zielone swiatlo i znow otacza ja ta sama grupa dusz, ktora wczesniej stala przed nami. To bylo przedziwne, cala grupa miala jakby ten sam wyraz twarzy... Alez tak, na pewnym poziomie, ponad swymi cechami indywidualnymi, wszystkie dusze z grupy przypominaly Maje. Spojrzalem pytajaco na Wila. -To duchowa grupa Mai - powiedzial. -Co masz na mysli? -To grupa dusz, z ktorymi ona dzieli wspolne cechy - odparl podniecony. - To fantastyczne, teraz juz rozumiem! Wiesz, kiedy cie szukalem, w jednej ze swych podrozy po tym wymiarze napotkalem grupe dusz, ktore wygladaly zupelnie jak ty. Teraz mysle, ze to byla wlasnie twoja duchowa grupa. Zanim zdolalem cokolwiek odpowiedziec, w grupie przed nami powstal ruch. Znow pojawil sie wyrazny obraz Mai. Wciaz otoczona duszami ze swej grupy, wydawala sie stac spokojnie na wprost intensywnego, bialego swiatla, podobnego do tego, ktore obserwowalismy przed Przegladem Zycia Williamsa. Maja byla swiadoma, ze dzieje sie cos bardzo waznego. Jej mozliwosc dowolnego poruszania sie po tym wymiarze zmalala, a jej uwaga na powrot zwrocila sie w strone Ziemi. Widziala teraz swa przyszla matke, swiezo po slubie. Kobieta siedziala na ganku i zastanawiala sie, czy stan zdrowia pozwoli jej na urodzenie dziecka. Maja zaczela rozumiec, jak wielki moze uczynic postep w swoim rozwoju, jesli narodzi sie wlasnie z tej matki. Ta kobieta pelna byla leku o swoje zdrowie, tak wiec mogla w dziecku wzbudzic swiadomosc problemow z nim zwiazanych. Bedzie to wspaniale miejsce, by rozwinac zainteresowania medycyna i uzdrawianiem, i nie bedzie to wiedza oparta jedynie na intelektualnych przeslankach, kiedy to umysl wymysla wspaniale teorie, lecz nie testuje ich w konkretnych zyciowych sytuacjach. Tak sie nie stanie, jesli bedzie dorastala pod wplywem psychiki tej kobiety. Maja wiedziala, ze sama ma tendencje do uciekania od realizmu w marzenia i ze za takie podejscie juz raz drogo zaplacila w poprzednim zyciu. To sie wiecej nie powtorzy, pomoze jej podswiadoma pamiec o tym, co sie wydarzylo w dziewietnastym wieku. To bedzie jej przypominalo, by byla ostrozniejsza. Nie, tym razem zabierze sie do sprawy powoli, bedzie nad tym sama pracowala, a atmosfera stworzona przez te kobiete bardzo jej w tym pomoze. -Obserwujemy teraz, co sie dzialo, gdy Maja wybierala swe obecne zycie - powiedzial Wil, gdy nasze spojrzenia sie spotkaly. Teraz Maja wyobrazala sobie, jak rozwina sie jej stosunki z matka. Bedzie dorastala otoczona jej negatywnym podejsciem do zycia, lekami, jej sklonnoscia do oskarzania lekarzy. To wzbudzi w Mai zainteresowanie polaczeniem ciala i umyslu i odpowiedzialnoscia pacjenta za proces leczenia. Bedzie to tlumaczyla swej matce, ktora w koncu zaangazuje sie w swe leczenie. To matka zostanie jej pierwsza pacjentka, a pozniej glowna popleczniczka, najlepszym przykladem dobrodziejstw nowej medycyny. Uwaga Mai skupila sie teraz na przyszlym ojcu. Siedzial na ganku obok mlodej kobiety. Od czasu do czasu ona zadawala jakies pytanie, a on odpowiadal zdawkowo, jednym zdaniem. Chcial sobie po prostu posiedziec w spokoju i pomyslec, a nie rozmawiac. Jego umysl doslownie rozsadzaly naukowe pomysly, projekty badan, niezwykle pytania z zakresu biologii. Wiedzial, ze nikt wczesniej ich nie stawial i pragnal zbadac zwiazki tworczej inspiracji oraz ludzkiego systemu immunologicznego. Maja dostrzegla pozytywne aspekty jego niedostepnosci. U jego boku bedzie mogla pracowac nad swa wlasna sklonnoscia do zludzen; bedzie musiala myslec sama za siebie i stac sie realistka, i to od najmlodszych lat. Z biegiem czasu ona i ojciec zdolaja sie porozumiec, a on zacznie nia wspolpracowac i dostarczy jej naukowych podstaw, na ktorych ona z kolei oprze swe nowe metody lecznicze. Maja widziala tez, ze jej narodziny beda rownie korzystne dla tych wlasnie rodzicow. Ona pomoze im skierowac zycie na wlasciwe tory: matke namowi do wziecia odpowiedzialnosci za wlasne zdrowie i do stawienia czola chorobie, ojcu pomoze pokonac sklonnosc do zamykania sie we wlasnym swiecie i zycia tylko praca. Wciaz patrzylismy, jak jej wizja przesuwa sie od narodzin, poprzez okres dziecinstwa i mlodosc. Maja widziala, ile odpowiednich osob moze sie pojawic w jej zyciu dokladnie we wlasciwych momentach, by stymulowac jej rozwoj i doswiadczenia. Na akademii medycznej miala napotkac wlasnie takich profesorow i takich pacjentow, ktorzy ja zainspiruja do studiowania alternatywnych metod leczenia. Jej wizja doszla juz do momentu, gdy Maja miala spotkac swego obecnego partnera i postanowila zalozyc klinike. I nagle pojawilo sie cos jeszcze: przeslanie, ze Maja ma wziac udzial w wiekszym, bardziej globalnym oswieceniu. Zobaczylismy, jak odkrywa Wtajemniczenia, a potem laczy sie z jakas grupa ludzi, jedna z wielu istniejacych niezaleznie od siebie grup, ktore zaczna sie tworzyc na calym swiecie. Czlonkowie tych grup beda pamietac, kim naprawde sa i to oni odegraja najwazniejsza role w przezwyciezaniu leku. Teraz Maja ujrzala siebie zaglebiona w rozmowie z jakims mezczyzna. Byl wysoki, atletycznej budowy, mocny, ubrany w wojskowe drelichy. Ku swemu zaskoczeniu zrozumialem, ze Maja rozpoznaje w nim tego samego czlowieka, u boku ktorego zginela podczas bitwy w dziewietnastym wieku. Skupilem sie na jego postaci i doznalem szoku! To byl ten sam mezczyzna, ktorego widzialem w Przegladzie Zycia Williamsa, jego kolega z pracy, ktory mial nalezec do grupy siedmiu. W tym momencie wizja Mai przekroczyla moje mozliwosci pojmowania, a jej ksztalt polaczyl sie z oslepiajacym swiatlem, ktore jasnialo przed nia. Wszystko, co udalo mi sie zrozumiec, to to, ze jej obecne zycie bedzie w jakis sposob zwiazane z wieksza, bogatsza wizja, dotyczaca calego swiata i historii. Maja widziala swoje zycie w perspektywie calego ludzkiego doswiadczenia, wlacznie z tym, w jakim kierunku ludzkosc podaza. Odczuwalem to; lecz nie widzialem wyraznie obrazow. W koncu wizja Mai sie skonczyla, a ona stala teraz jak poprzednio, otoczona zielonym swiatlem i grupa dusz. Wszyscy ogladali jakas scene na Ziemi. To znow byl powrot do przeszlosci - jej rodzice zdecydowali sie splodzic dziecko i teraz laczyli sie w milosnym akcie. Grupa Mai podniosla swa energie i teraz jawila sie jak jeden ogromny, wirujacy bursztynowy snop swiatla, polaczony z tym oslepiajacym bialym blaskiem w tle. Sam poczulem te energie, ich wibracje tchnely miloscia i rozkosza. Na dole kochajaca sie para lezala w uscisku, i w chwili ich orgazmu z bialego swiatla jakby wystrzelil promien energii, przeszedl przez Maje i jej duchowa grupe i dotarl az do kochankow. Energia weszla w ich ciala i dokonala zaplodnienia. Moglismy wyraznie obserwowac moment laczenia sie dwoch komorek w jedna. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, komorki zaczely sie dzielic, tworzac w koncu ksztalt ludzkiego ciala: Kiedy spojrzalem na Maje, zdalem sobie sprawe, ze wraz z kazdym kolejnym podzialem komorek jej obraz w tym wymiarze staje sie bardziej niewyrazny i zamazany. Az w koncu, gdy plod przybral postac dziecka, zniknela zupelnie. Jej duchowa grupa pozostala. Wiem, ze moglem z tej sytuacji otrzymac jeszcze wiecej wiedzy, lecz na razie bylo to dla mnie zbyt trudne i niedostepne. Nagle cala grupa gdzies zniknela; zostalem tylko ja i Wil. Spojrzelismy na siebie. Wil byl niezwykle podniecony. -Co tak naprawde zobaczylismy? - spytalem. -Caly proces przyjscia Mai na swiat w jej obecnej inkarnacji - odparl. - To zostalo zapisane w pamieci jej duchowej grupy. Dane nam bylo zobaczyc wszystko: jak wybierala swoich przyszlych rodzicow, to, co czula, ze bedzie potrafila osiagnac, a potem moment zaplodnienia i przejscie do fizycznego wymiaru. Skinalem glowa na znak, ze rozumiem, a Wil mowil dalej. -Akt milosny otwiera wrota pomiedzy wyzszym wymiarem a wymiarem ziemskim. Grupy duchowe istnieja na poziomie niezwyklej milosci, przekraczajacej wszystko, co mozemy sobie wyobrazic, to uczucie ma intensywnosc i sile orgazmu. Kulminacja seksualna otwiera polaczenie z wyzszym wymiarem, a to, co na ziemi przezywamy jako orgazm, jest jedynie mgnieniem i ulotnym dotykiem poziomu milosci i wibracji, jakie istnieja w innym wymiarze. Kiedy to przejscie jest otwarte, energia pomiedzy wymiarami moze przeplynac i przeniesc ze soba nowa dusze. To wlasnie widzielismy. Zespolenie seksualne to swiety moment, kiedy czesc Nieba zstepuje na Ziemie. -Wydawalo sie, ze Maja juz przed urodzeniem doskonale wiedziala, jak potoczy sie jej zycie, jesli wybierze tych wlasnie rodzicow. -Tak, zanim sie urodzimy, kazdy z nas doswiadcza wizji tego, czym moze byc nasze zycie. Rozumiemy wtedy role naszych przyszlych rodzicow, widzimy, w jakie sytuacje zyciowe mamy sklonnosci sie angazowac, a nawet to, w jaki sposob ci akurat rodzice moga nam pomoc doskonalic w sobie te naturalne sklonnosci i osiagnac w zyciu to, co chcemy. -Wiekszosc z tego zrozumialem... cos jednak nie pasuje. Bo sadzac po tym, co Maja opowiedziala mi o swoim prawdziwym zyciu, ta wizja byla duzo bardziej idealistyczna od rzeczywistosci, ktora pozniej nastapila. Na przyklad stosunki z jej rodzina wcale nie ulozyly sie tak, jak to widziala. Matka nigdy jej w pelni nie zrozumiala, nie stawila czola swojej chorobie, a ojciec byl tak zamkniety w sobie, ze do jego smierci corka nawet sie nie dowiedziala, nad czym cale zycie pracowal... -To tez jest logiczne - powiedzial Wil. - Wizja jest widocznie takim idealnym obrazem, ktory pokazuje, w jaki sposob moze sie najlepiej dopelnic nasze zycie. Powiedzmy, ze to taki najbardziej pozytywny scenariusz. Tak mogloby byc, gdybysmy wszyscy postepowali zgodnie ze swoja przednarodzeniowa wizja. A to, co sie wydarza w ziemskim wymiarze, to pewna wypadkowa roznych okolicznosci. Ale popatrz, to wszystko dostarczylo nam jeszcze wiecej informacji o Dziesiatym Wtajemniczeniu, ktore tlumaczy nasze ziemskie doswiadczenie i jego duchowy wymiar, zwlaszcza zrozumienie zbiegow okolicznosci i to, jak naprawde dziala synchronia... Bo jesli mamy sen albo intuicje, zeby pojsc w jakims kierunku i rzeczywiscie idziemy za tym glosem, to wydarzaja sie takie rzeczy, ktore wygladaja niemal jak magiczne zbiegi okolicznosci. Czujemy sie wtedy pewni siebie, pelni zycia, podnieceni. Wydaje nam sie, ze to, co sie dzieje, bylo jakby z gory przeznaczone... Mysle, ze to, co zobaczylismy, umieszcza wszystko w wyzszej perspektywie. Kiedy zdarza nam sie, ze mamy jakas intuicje czy przeczucie przyszlosci, to tak naprawde jedynie przypominamy sobie fragmenty naszej oryginalnej, pierwotnej wizji! Czujemy sie zainspirowani, bo rozpoznajemy, ze znajdujemy sie na wlasciwej drodze, na drodze przeznaczenia, ktora od poczatku mielismy podazac. -A jaka role spelnia ta duchowa grupa? -Jestesmy z nia caly czas polaczeni. Dusze z grupy znaja nas. Dziela z nami Wizje Narodzin, sledza przebieg naszego zycia, a po smierci wraz z nami patrza na to, co sie wydarzylo. Sa jak zbiornik naszej pamieci, to one pamietaja, kim naprawde jestesmy w calym procesie ewolucji i w kolejnych inkarnacjach. Przerwal i nagle spojrzal mi prosto w oczy. -Mysle, ze w czasie, gdy my jestesmy w wyzszym wymiarze i jakas dusza z naszej grupy wybiera narodziny na Ziemi, my spelniamy role jednego z czlonkow grupy. Stajemy sie czescia duchowej grupy i wspieramy te zinkarnowana osobe. -Myslisz, ze kiedy jestesmy na Ziemi, to grupa zsyla nam intuicje i pokazuje kierunek? -Nie, nie, tak tez nie jest. Sadzac z tego, co dotad zaobserwowalem, intuicje i sny sa tylko nasze, pochodza z naszego kontaktu z boskim zrodlem. Duchowa grupa tylko wysyla nam energie, pomaga nam w taki sposob, ktorego nie jestem jeszcze w stanie zdefiniowac... Ale czuje, ze pomaga nam pamietac, czy tez przypominac sobie to, co poznalismy przed narodzinami. -To by tlumaczylo, co sie wydarzylo w moim snie i w snie Joela. - Patrzylem na niego zafascynowany. -Chyba tak... Kiedy snimy, laczymy sie z nasza duchowa grupa, a to pomaga nam przypomniec sobie, czego naprawde chcielismy dokonac w danej zyciowej sytuacji. Mamy jakby przeblyski swoich pierwotnych intencji. I kiedy sie budzimy i powracamy do fizycznego wymiaru, mozemy zatrzymac te wiedze, choc jest czasem wyrazona w formie archetypow i symboli. Ty pamietales calkiem realistyczne szczegoly, a to dlatego, ze jestes bardziej otwarty na wymiar duchowy. We snie przypomniales sobie, ze mozesz sie ze mna spotkac, jesli wyobrazisz sobie moja twarz. I kiedy po przebudzeniu to zrobiles, rzeczywiscie tak sie stalo. Natomiast Joel nie jest tak otwarty, dlatego jego sen opowiedzial mu bardziej zawiklana historie o ukrytym znaczeniu. Jego umysl sam nadal sennym marzeniom symbolike wojny, ale w ten sposob przypomnial mu jego prawdziwa intencje, czyli to, ze powinien zostac i pomagac innym. Sen dal mu jasno do zrozumienia, ze jesli ucieknie, jesli odejdzie z doliny, bedzie tego potem zalowal. -Tak wiec duchowa grupa przesyla nam energie, majac nadzieje, ze sami przypomnimy sobie wizje swojego zycia sprzed narodzin? -Wlasnie tak. -I to dlatego grupa Mai byla taka szczesliwa? -O tak, bardzo, bo Maja przypomniala sobie, dlaczego narodzila sie z tych, a nie innych rodzicow, i to, jak doswiadczenia jej zycia przygotowaly ja do uzdrawiania. Jednak... to byla dopiero pierwsza czesc jej wizji. Musi sobie jeszcze wiele przypomniec. -Widzialem scene, kiedy Maja spotkala sie po raz kolejny z mezczyzna, u boku ktorego zginela w dziewietnastym wieku. Ale byly jeszcze inne obrazy, ktorych juz zupelnie nie zrozumialem. A ty? -Tez nie pojalem wszystkiego. Bylo jeszcze cos o narastajacym leku. To by potwierdzalo moja teorie, ze Maja jest jedna z grupy siedmiu, o ktorej mowil Williams. Maja wiedziala, ze ta grupa bedzie umiala przypomniec sobie jakas wieksza, ogolniejsza wizje, ktora jest ponad naszymi indywidualnymi losami. Uswiadomienie sobie tej wizji jest konieczne, by pokonac lek. Wil i ja milczelismy przez dluga chwile, a potem znow poczulem w ciele te niedobra wibracje pochodzaca z dzwieku czy tez z eksperymentu w dolinie. W tej samej chwili ujrzalem w myslach tego wysokiego, silnego mezczyzne, z ktorym Maja rozmawiala w swojej wizji. Dlaczego? Kim on jest? Wlasnie mialem powiedziec o tym Wilowi, kiedy nagle stracilem oddech, a przenikliwy bol przeszyl mi trzewia. Rownoczesnie niesamowicie wysoki, rozdzierajacy uszy pisk rzucil mna do tylu. Tak jak poprzednim razem, wyciagnalem reke do Wila, ale zobaczylem jedynie, jak jego twarz staje sie coraz bardziej zamazana. Staralem sie spojrzec raz jeszcze, po czym calkowicie stracilem rownowage i cos pociagnelo mnie w dol z nieslychana sila. Otwierajac sie na wiedze Cholera - myslalem, lezac plasko na wielkim kamieniu, ktorego twarda chropowatosc wbijala mi sie w plecy - znow jestem nad strumieniem! Przez dluzsza chwile gapilem sie w szare niebo, zimne i nieprzyjazne, i probowalem dojsc do siebie. Slyszalem w dole szum plynacej wody. Unioslem sie na lokciu, zeby sie lepiej rozejrzec dokola. Moje cialo bylo ociezale i zmeczone, tak jak poprzednim razem, gdy wrocilem z Zaswiatow. Niezdarnie stanalem na nogi, poczulem lekki bol w kostce. Pokustykalem z powrotem w las. Wyciagnalem plecak spod galezi i poruszajac sie powoli, bezmyslnie zaczalem przygotowywac cos do zjedzenia. Nawet kiedy juz jadlem, umysl mialem wylaczony, jakby podczas glebokiej medytacji. Potem, biorac glebokie oddechy i zatrzymujac je, zaczalem podnosic poziom energii. I wtedy znow pojawil sie ten przeklety pomruk. Kiedy go mimowolnie sluchalem, w myslach zobaczylem obraz siebie idacego na wschod, w poszukiwaniu zrodla dzwieku. Ta perspektywa dziwnie mnie przerazila i poczulem nieodparta ochote, zeby po prostu natychmiast stad uciec. Nagle dzwiek umilkl i uslyszalem za soba szelest lisci. Obrocilem sie gwaltownie i zobaczylem Maje. -Czy ty zawsze pojawiasz sie w odpowiednim momencie? - wyjakalem. -Pojawiam? Chyba zwariowales! Wszedzie cie szukam! Skad sie tu nagle wziales? -Bylem nad strumieniem. -Co ty wygadujesz, tam tez sprawdzalam kilka razy! - Przez chwile przygladala mi sie podejrzliwie, po czym wskazala na moja noge. - A jak tam kostka? Udalo mi sie blado usmiechnac. - W porzadku... Sluchaj, musze z toba o czyms porozmawiac... -A ja z toba. Dzieje sie cos bardzo, bardzo dziwnego. Jeden ze straznikow zobaczyl mnie wczoraj, jak wracalam do miasta, wiec opowiedzialam mu o calej sytuacji. Wydawalo mi sie, ze zalezy mu, by wszystko zalatwic jak najciszej. Nalegal nawet, ze rano przysle po ciebie samochod. Wytlumaczylam mu, gdzie jestes, a on obiecal, ze z samego rana po ciebie przyjedzie. Tylko ze w tym, co mowil i jak mowil, bylo cos tak dziwnego, ze zdecydowalam sie wyruszyc przed switem, zeby go wyprzedzic. Moze tu nadjechac w kazdej chwili. -No to musimy isc - zdecydowalem, zbierajac rzeczy. -Poczekaj! Powiedz mi, o co tu chodzi?- Maja wygladala na przerazona. -Ktos, nie wiem kto, robi tu jakis eksperyment, czy cos takiego. Mysle, ze moja przyjaciolka Charlene jest w to w jakis sposob zamieszana i ze moze byc w niebezpieczenstwie. I ktos ze straznikow pewnie o tym wie i przymyka na to oczy. Maja patrzyla na mnie, starajac sie pojac cala historie. -Chodzmy, prosze cie, po drodze musze ci powiedziec wiele rzeczy powiedzialem, podnoszac plecak i biorac ja za reke. Wziela swoj plecaczek i ruszylismy na wschod, wzdluz strumienia. Opowiedzialem jej wszystko, od chwili spotkania Davida i Wila, po wizje Williamsa i jego Przeglad Zycia, az do spotkania z Joelem. Zanim jednak wyznalem, ze ogladalem jej Wizje Narodzin, zaproponowalem, zebysmy na chwile przysiedli na skalkach. Maja oparla sie plecami o wysokie drzewo. -Ty tez jestes w to zaangazowana - powiedzialem. - Z pewnoscia sama juz wiesz, ze twoje zyciowe zadanie to wprowadzanie nowych metod uzdrawiania, ale jest cos jeszcze, co musisz wypelnic. Masz byc jedna z tej grupy, ktora widzial Williams, grupy, ktora spotka sie ponownie w dolinie. -Skad to wszystko wiesz? -Wil i ja widzielismy twoja Wizje Narodzin. Potrzasnela glowa i zamknela oczy. -Maju, kazdy z nas przychodzi na ziemie, wiedzac doskonale, jakie powinno byc jego zycie, co chce w nim osiagnac. Intuicje, ktore mamy, sny, zbiegi okolicznosci, sa po to, by pokazac nam wlasciwa droge, zeby przywrocic nam pamiec o tym, jak naprawde chcielismy to zycie rozegrac. -No wiec co jeszcze ja chcialam osiagnac? -Nie wiem dokladnie, nie pojalem tego. Ale mialo to cos wspolnego ze zbiorowym lekiem, ktory narasta w ludzkiej swiadomosci. Ten eksperyment jest rezultatem leku... Maju, wiem tylko, ze zamierzalas uzyc tego, czego nauczylas sie o fizycznym i duchowym uzdrawianiu, by uleczyc sytuacje w dolinie. Musisz to sobie przypomniec! Wstala gwaltownie i zrobila kilka krokow. -O nie! - rzucila w koncu. - Nie mozesz mnie obciazac tego rodzaju odpowiedzialnoscia! Niczego takiego nie pamietam! Robie dokladnie to, co powinnam robic jako lekarz. Nienawidze takiego gadania! Rozumiesz? Nienawidze! W koncu mam swoja klinike, wlasnie taka, o jakiej marzylam. Nie mozesz oczekiwac, zebym sie teraz wmieszala w jakies afery! Zwracasz sie do niewlasciwej osoby! Patrzylem na nia, myslac intensywnie, w jaki sposob moge ja przekonac. I znow uslyszalem pomruk. -Czy slyszysz ten dzwiek, Maju? Taki dziwny dysonans? To wlasnie eksperyment. Trwa w tej chwili! Postaraj sie to uslyszec, prosze cie! Nasluchiwala przez chwile. -Niczego nie slysze. -Podnies poziom swojej energii! - Chwycilem ja za ramie. -Nie slysze zadnego dzwieku! - Wyrwala reke. -Dobra, przepraszam, moze sie myle. Moze to nie tak ma sie wydarzyc. -Znam kogos w biurze szeryfa - powiedziala cicho. - Moglabym ci pomoc sie z nim skontaktowac. To wszystko, co moge zrobic. -Nie wiem, czy to ma sens... Jak sama sie przekonalas, nie kazdy to slyszy. -Chcesz, zebym do niego zadzwonila, czy nie? -Tak, ale popros go, zeby sprawdzil to po cichu. Nie jestem pewien, czy sluzbie lesnej mozna zaufac-powiedzialem i podnioslem swoj plecak. -Mam nadzieje, ze mnie rozumiesz... Po prostu wiem, ze nie powinnam sie w to mieszac. Czuje, ze mogloby sie zdarzyc cos okropnego. -Alez przyczyna jest jedynie to, co wydarzylo sie w tej dolinie w dziewietnastym wieku. Pamietasz cos z tamtego zycia? Znow zamknela oczy. Nie chciala sluchac. Nagle zobaczylem wyrazny obraz samego siebie, ubranego w wyprawione skory. Bieglem w gore zbocza, ciagnac za soba jucznego konia. To byl ten sam obraz, ktory widzialem juz wczesniej. A gorskim traperem bylem ja! Obraz nie znikal - wszedlem juz na szczyt i zatrzymalem sie na chwile, by spojrzec za siebie. Widzialem Maje, starego Indianina i tego mlodego faceta z Kongresu. Bitwa dopiero sie rozpoczynala. Poczulem nagly niepokoj, pociagnalem konia i poszedlem dalej; nie moglem, nie umialem pomoc tym ludziom... -Trudno - zwrocilem sie do Mai, otrzasajac sie z wizji i dajac za wygrana. - Wiem, co czujesz. -Tu jest zapas wody i zywnosci, ktory przynioslam. Co masz zamiar zrobic? -Pojde na poludnie... Wiem, ze Charlene szla wlasnie w te strone. -Jestes pewien, ze twoja kostka wytrzyma? - spytala zaniepokojona. Polozylem dlon na jej ramieniu. -Z tego wszystkiego nawet ci nie podziekowalem za to, co zrobilas. Mysle, ze z noga wszystko bedzie w porzadku, tylko troche mnie boli. Chyba nigdy sie nie dowiem, jak zle moglo z nia byc. -W takich wypadkach nigdy nie ma sie pewnosci. Skinalem glowa, zalozylem plecak i ruszylem przed siebie, tylko raz odwracajac glowe. Przez chwile na twarzy Mai malowalo sie jakby poczucie winy, ale potem zastapil je wyraz glebokiej ulgi. Szedlem tam, gdzie prowadzil mnie dzwiek, po lewej rece wciaz mialem brzeg strumienia. Zatrzymywalem sie tylko po to, by dac odpoczac nodze. Okolo poludnia pomruk ustal, a ja zrobilem sobie przerwe na lunch. Kostka lekko napuchla, wiec przez ponad godzine odpoczywalem. Ale kiedy znow wyruszylem, nie przeszedlem nawet dwoch kilometrow i poczulem sie tak zmeczony, ze kolejny raz musialem sie zatrzymac. Wczesnym popoludniem juz rozgladalem sie za miejscem na biwak. Bylem jeszcze w gestym zagajniku porastajacym brzegi strumienia, ale przede mna krajobraz zmienial sie w otwarte wzgorza pokryte bardzo starym lasem. Drzewa musialy miec po trzysta lub nawet czterysta lat. Miedzy konarami widzialem tez ostre zbocze ciagnace sie jakis kilometr na poludnie. Dostrzeglem niewielki przeswit u stop pierwszego wzgorza. Wygladalo to na idealne miejsce, by spedzic noc. Jednak kiedy sie zblizylem, zauwazylem w zaroslach jakis ruch. Schowalem sie za duzym krzakiem i obserwowalem. Co to moglo byc? Jelen? Czlowiek? Odczekalem jeszcze kilka minut i ostroznie zaczalem obchodzic polanke. Teraz dopiero moglem dostrzec wysokiego mezczyzn, ktory najwidoczniej rozbijal biwak dokladnie w miejscu, ktore ja tez sobie upatrzylem. Poruszal sie zwinnie i caly czas byl zgiety nisko przy ziemi. Niewielki namiocik umiejetnie zamaskowal galeziami. Przez chwile pomyslalem nawet, ze to moze byc David, ale poruszal sie inaczej i byl duzo potezniejszy. Zmienilem kierunek i wciaz zachowujac ostroznosc, zaczalem wycofywac sie na polnoc. Wkrotce stracilem go z oczu. Nie szedlem jednak dluzej niz piec minut, kiedy znienacka ten sam facet zastapil mi droge! -Kim jestes? - spytal bez ogrodek. Powiedzialem mu swoje nazwisko i nagle, sam nie wiedzac czemu, postanowilem byc otwarty i przyjazny. -Szukam przyjaciolki - wytlumaczylem. -Tutaj nie jest bezpiecznie. Radzilbym ci jak najszybciej stad odejsc. Poza tym ten teren to wlasnosc prywatna. -To dlaczego ty tutaj jestes? - spytalem. Przypatrywal mi sie w milczeniu. I wtedy przypomnialo mi sie to, co mowil David. -Jestes Curtis Webber? - zaryzykowalem. Patrzyl na mnie jeszcze chwile, po czym szeroko sie usmiechnal. - Znasz Davida Samotnego Orla! -Rozmawialem z nim niezbyt dlugo, ale powiedzial mi, ze jestes gdzies tutaj i prosil, zebym ci powtorzyl, ze on tez przybedzie do doliny i ze cie odnajdzie. Curtis podziekowal skinieniem glowy i spojrzal w kierunku swojego obozowiska. -Robi sie pozno, lepiej zejsc z widoku. Chodzmy do mojego namiotu. Ty tez mozesz tam przenocowac. Poszedlem za nim w dol zbocza, przez geste krzewy, az do polanki. Kiedy rozbijalem swoj namiot, on rozpalil ogien, przygotowal wode na kawe i otworzyl puszke z tunczykiem. Ja dolozylem chleb, ktory dostalem do Mai. -Wspomniales, ze kogos szukasz - powiedzial Curtis. - Kogo? Opowiedzialem mu pokrotce historie znikniecia Charlene i to, ze David widzial ja idaca ku dolinie; i to, ze ktos widzial ja, jak szla wlasnie w tym kierunku. Nie mowilem mu o swoim pobycie w innym wymiarze, ale wspomnialem o tym, ze slysze dzwiek i ze widzialem podejrzane pojazdy. -Ten pomruk - odpowiedzial - pochodzi z urzadzenia wytwarzajacego energie. Z jakiegos powodu ktos prowadzi tutaj powazne eksperymenty. Tyle moge stwierdzic. Nie wiem jednak, czy ten eksperyment jest prowadzony przez jakas tajna agencje rzadowa, czy przez osoby prywatne. Wyglada na to, ze wiekszosc oficerow sluzby lesnej nic o tym nie wie, ale nie jestem pewien, jak jest z urzednikami wyzszego szczebla. -Zawiadomiles o tym media? Albo chociaz lokalne wladze? - spytalem. -Jeszcze nie. Problem polega na tym, ze przeciez nie wszyscy slysza ten dzwiek... - Spojrzal w doline. - Gdybym tylko wiedzial, gdzie oni sa. Powierzchnia Parku Narodowego oraz tereny prywatne to dziesiatki tysiecy akrow, gdzie moga sie ukrywac. Mysle, ze chca przeprowadzic swoj eksperyment i wyniesc sie stad, zanim ktokolwiek cos zauwazy. To znaczy, jesli uda sie im uniknac tragedii. -O czym ty mowisz? -Moga calkowicie zniszczyc to miejsce, zmienic je w ksiezycowy krajobraz albo w kolejny Trojkat Bermudzki, gdzie prawa fizyki, ktore znamy, przestana obowiazywac... - Curtis patrzyl teraz wprost na mnie. - To, co oni potencjalnie sa w stanie zrobic, jest zupelnie niewiarygodne. Wiekszosc ludzi nie ma zupelnie pojecia, jak bardzo zlozone sa zjawiska elektromagnetyczne. W najnowszych teoriach, ktore sa nazywane teoriami strun, naukowcy przyjmuja, ze promieniowanie obejmuje az dziewiec wymiarow rzeczywistosci. I moze wywolywac masowe trzesienia ziemi lub nawet calkowita materialna destrukcje na bardzo duzych obszarach. -Skad to wszystko wiesz? - spytalem zaskoczony. -Bo w latach osiemdziesiatych sam pomagalem rozwijac te technologie. - Twarz mu zmarkotniala. - Bylem zatrudniony w miedzynarodowej korporacji, ktora, jak wtedy sadzilem, nosila nazwe Deltech, choc pozniej, kiedy juz zostalem zwolniony, odkrylem, ze to byla nazwa fikcyjna. Slyszales moze kiedys o Nikoli Tesli? No wiec my rozszerzylismy wiele z jego teorii i polaczylismy niektore z jego odkryc i wynalazkow z nowymi technologiami, ktorych dostarczala nasza korporacja. Wiesz, najciekawsze jest to, ze cale urzadzenie, nad ktorym pracowalismy, skladalo sie z pozornie nie zwiazanych ze soba czesci, a w uproszczeniu dzialalo mniej wiecej tak: wyobraz sobie, ze pole elektromagnetyczne Ziemi jest taka gigantyczna bateria, ktora moze dostarczyc cala mase energii elektrycznej, jezeli tylko bedziesz sie umial do tej baterii w odpowiedni sposob podlaczyc. W tym celu nalezy w temperaturze pokojowej zestawic system nadprzewodzacych generatorow z bardzo skomplikowanym regulatorem elektronicznego sprzezenia zwrotnego, ktory matematycznie oblicza i wzmaga pewne statyczne rezonanse. Potem wiele takich malych urzadzen laczy sie ze soba w serie, potegujac ich moc, i kiedy tylko uda sie je odpowiednio wyskalowac - bingo! Masz nieograniczony dostep do dowolnej ilosci energii pobieranej w jakimkolwiek miejscu Ziemi. Zeby zaczac pobor, potrzeba niewielkiego pradu, wystarczy pojedyncza fotokomorka lub bateria. Potem to sie juz samo napedza. Urzadzenie wielkosci pompy cieplnej moze zasilac kilka domow, nawet mala fabryczke. Piekne, co? Sa jednak dwa podstawowe problemy. Po pierwsze, odpowiednie wyskalowanie tych minigeneratorow jest diabelnie skomplikowane. Mielismy dostep do najwiekszych i najszybszych z istniejacych wtedy komputerow i nie udalo nam sie tego zrobic! Po drugie; odkrylismy, ze kiedy probujemy zwiekszyc pobor mocy, przekraczajac pewien bardzo niewielki poziom, to przestrzen wokol generatora staje sie niestala i zaczyna sie zapetlac! Wtedy nie wiedzielismy jeszcze, co to jest, i ze podlaczamy sie do energii innego wymiaru. Ale trudno bylo nie zauwazyc, ze zaczynaja sie dziac dziwne rzeczy. Kiedys caly generator nam zniknal, tak jak to sie stalo podczas Eksperymentu Filadelfijskiego! -Myslisz, ze to rzeczywiscie prawda? Wierzysz, ze w 1943 caly statek tak po prostu zniknal, a potem pojawil sie w zupelnie innym miejscu? -Alez oczywiscie! Na swiecie istnieje wiele tajnych technologii. I wiadomo, jak je utrzymac w tajemnicy! W naszym przypadku udalo sie zamknac projekt w kilka tygodni i zwolnic nas wszystkich bez najmniejszego ryzyka, bo kazdy zespol pracowal osobno, wylacznie nad jedna czescia calej technologii, nikt wiec nie orientowal sie w calosci. I wiesz, wcale mnie to wtedy nie zdziwilo, mam na mysli to, ze zamkneli ten projekt. Uwierzylem w ich tlumaczenie, ze przeszkody sa jeszcze zbyt powazne, i uznalem, ze w ogole zaprzestano podobnych badan, choc uslyszalem potem, ze kilka osob tam pracujacych zatrudnila inna spolka. Przez chwile Curtis siedzial gleboko pograzony w myslach. -Wtedy juz i tak wiedzialem, ze chce sie zajac czyms innym. Jestem teraz niezaleznym konsultantem i wspolpracuje z firmami, ktore zajmuja sie mala technologia. Doradzam im, jak podniesc wydajnosc, zmniejszyc ilosc produktow ubocznych, o, tego typu historie. I im dluzej w tym pracuje, tym bardziej jestem pewien, ze Wtajemniczenia juz wplywaja na ekonomie. Sposob, w jaki ludzie prowadza interesy zaczyna sie definitywnie zmieniac. Bylem jednak przekonany, ze jeszcze przez dlugi czas bedziemy musieli zadowolic sie na Ziemi tradycyjnymi zrodlami energii. Cale lata nawet nie wspominalem tamtych eksperymentow, az do czasu, gdy przeprowadzilem sie w te strony. Mozesz sobie wyobrazic, jaki bylem zaskoczony, kiedy wybralem sie na wycieczke w doline i uslyszalem znajomy dzwiek, ten charakterystyczny pomruk, ktory slyszalem kazdego dnia przez dlugie lata, gdy pracowalem nad tym projektem... To znaczy, ze ktos dalej poprowadzil badania, a sadzac po sile rezonansu, sa juz o wiele blizej sukcesu, niz my bylismy kiedykolwiek. Probowalem wiec skontaktowac sie z dwiema osobami, ktore moglyby potwierdzic, co to za dzwiek i byc moze udac sie ze mna do komisji kongresowej, lub powiadomic rzadowa Agencje Mocy Elektrycznej, ale dowiedzialem sie tylko, ze jedna z tych osob nie zyje od dziesieciu lat, a druga, moj najlepszy przyjaciel z czasow pracy w korporacji, tez zmarl. Zaledwie wczoraj mial zawal serca... I od wczoraj siedze tu i slucham, i staram sie wykombinowac, dlaczego wybrali akurat te doline? Normalnie tego rodzaju eksperyment powinien byc przeprowadzany w laboratorium. Przeciez zrodlem energii jest przestrzen, a ona jest wszedzie. Tak wlasnie myslalem, ale potem nagle zrozumialem. Oni prawdopodobnie sa przekonani, ze zblizaja sie do odpowiedniego wyskalowania, co oznacza, ze pracuja teraz nad problemem wzmocnienia. Mysle, ze usiluja sie podlaczyc do energetycznych wirow, ktore wystepuja w tej dolinie. To by im pomoglo ustabilizowac caly proces. Przez jego twarz przebiegl grymas gniewu. -To jest szalone i zupelnie niepotrzebne! Jesli rzeczywiscie potrafia to wyskalowac, nie ma zadnego powodu, zeby nie zaczac uzywac tej energii, ale w malych urzadzeniach. Bo to jest jedyny dobry sposob jej uzycia. Ale to, co oni probuja zrobic, to czyste szalenstwo! Wiem dostatecznie duzo, by umiec przewidziec skutki. Mowie ci, oni moga calkowicie zrujnowac cala doline albo doprowadzic do czegos jeszcze gorszego. Jesli nakieruja urzadzenia na te wiry energetyczne, na te przejscia pomiedzy wymiarami, kto wie, co moze sie zdarzyc? - Zatrzymal sie nagle i spojrzal na mnie troche tak, jakby dopiero teraz po raz pierwszy mnie zobaczyl. - Czy ty w ogole wiesz, o czym ja mowie? Slyszales o Wtajemniczeniach? Przez chwile nie odpowiadalem. Przelknalem sline. -Curtis, w takim razie musze ci opowiedziec wszystko, co mi sie wydarzylo w tej dolinie. Choc moze ci sie to wydac niewiarygodne... Sluchal cierpliwie, kiedy opisywalem swoje spotkanie z Wilem i wycieczke do innego wymiaru. Kiedy doszedlem do Przegladu Zycia, spytalem: -Ten twoj przyjaciel, ktory wczoraj umarl, czy nie nazywal sie Williams? -Tak. Doktor Williams. Skad wiesz? -Widzielismy, jak przybywa do innego wymiaru po swojej smierci. Obserwowalismy, jak doswiadcza swego Przegladu Zycia. Curtis byl wstrzasniety. -Przepraszam cie, ale trudno mi w to uwierzyc. Znam Wtajemniczenia, przynajmniej intelektualnie, i zakladam przypuszczalne istnienie Zaswiatow, ale wiesz, jestem przede wszystkim naukowcem. I dlatego tak mi trudno przyjac doslownie to, o czym mowi Dziewiate Wtajemniczenie, to, ze mozna sie porozumiewac z ludzmi po ich smierci... Twierdzisz, ze doktor Williams jest wciaz zywy, w tym sensie, ze jego osobowosc jest nienaruszona? -Tak. I myslal tez o tobie. Wpatrywal sie we mnie z uwaga, kiedy opowiadalem mu, jak Williams zdal sobie sprawe z tego, ze Curtis mial wziac udzial w pokonywaniu leku... i w zatrzymaniu eksperymentu. -Nie rozumiem - powiedzial. - Co mial na mysli, kiedy mowil o tym narastajacym leku? -Nie wiem dokladnie. Ma to cos wspolnego z tym, iz pewien procent populacji nie chce uwierzyc, nie chce dopuscic do siebie mysli, ze rodzi sie nowa, duchowa swiadomosc. Uwazaja raczej, ze nasza cywilizacja sie rozpada. I to powoduje polaryzacje opinii i wiary. Ludzka kultura nie bedzie sie mogla dalej rozwijac, dopoki ta polaryzacja sie nie skonczy. Mialem nadzieje, ze moze ty bedziesz cos na ten temat pamietal. Patrzyl na mnie troche nieprzytomnie. -Nie mam pojecia o zadnej polaryzacji, ale faktem jest, ze mam zamiar zatrzymac ten eksperyment! - Na jego twarzy znow pojawil sie grymas gniewu. Odwrocil wzrok. -Williams chyba wiedzial, w jaki sposob mozna tego dokonac - powiedzialem. -No, ale my sie juz tego nigdy nie dowiemy, prawda? Kiedy tylko to powiedzial, ujrzalem w myslach niewyrazny obraz jego i Williamsa, rozmawiajacych ze soba na szczycie porosnietego wysoka trawa pagorka. Byli otoczeni poteznymi drzewami. Potem Curtis podal jedzenie, ale wciaz wydawal sie zdenerwowany, tak wiec caly posilek zjedlismy w milczeniu. Kiedy skonczylismy, wyciagnalem sie na ziemi i spojrzalem przed siebie, na wzgorze. Na jego zboczu piec starych debow tworzylo niemal idealne polkole. -Czemu nie rozbiles namiotu na tym wzgorzu? - spytalem Curtisa. -Sam nie wiem... Nawet przyszedl mi do glowy taki pomysl, ale pomyslalem chyba, ze to za bardzo na widoku, albo moze, ze to miejsce ma zbyt wiele mocy. Nazywa sie Wzgorze Coddera. Chcesz sie tam przejsc? Wstalem. Nad lasem zapadal szary zmierzch. Curtis prowadzil, po drodze zachwycajac sie pieknem przyrody i bujnoscia trawy. Mimo zmroku ze szczytu moglismy podziwiac wspanialy widok na doline. Nad linia drzew pojawila sie niemal pelna tarcza ksiezyca. -Lepiej usiadzmy - poradzil Curtis. - Nie chcemy przeciez, zeby nas ktos zauwazyl. Przez dluga chwile siedzielismy w ciszy, podziwiajac widok i czujac energie tego miejsca. Curtis wyciagnal z kieszeni latarke i polozyl ja na ziemi przed nami. Podswietlone liscie mienily sie cudownymi kolorami. W koncu Curtis spojrzal mi prosto w oczy i spytal: -Czujesz cos? Jakby dym? Natychmiast popatrzylem w strone lasu, podejrzewajac pozar i wciagnalem gleboko powietrze. -Nie, chyba nic nie czuje... Ale cos w zachowaniu Curtisa wyraznie sie zmienilo, emanowal z niego teraz dziwny smutek, nostalgia. -A jaki rodzaj dymu masz na mysli? - spytalem. -Z cygara. W narastajacym zmroku widzialem, ze usmiecha sie zagadkowo, jakby cos wspominal. I wtedy nagle ja tez poczulem dym. -Co to jest? - spytalem, rozgladajac sie dokola. -Doktor Williams palil cygara, ktore wlasnie tak pachnialy - odparl Curtis. - Wciaz nie moge uwierzyc, ze odszedl... Kiedy rozmawialismy, zapach dymu rozwial sie, a ja po chwili o nim zapomnialem, z przyjemnoscia przygladajac sie widokowi i pieknym, starym debom. I w tym momencie zdalem sobie sprawe, ze przeciez to jest miejsce, gdzie Willimas widzial siebie rozmawiajacego z Curtisem! To mialo sie wydarzyc wlasnie tutaj! W kilka sekund pozniej zauwazylem jakis niewyrazny ksztalt, formujacy sie tuz za drzewami. -Widzisz tam cos? - spytalem Curtisa, dokladnie wskazujac mu kierunek. Kiedy tylko to powiedzialem, ksztalt zniknal. -Co? Nie, nic nie widze. - Curtis wytezyl wzrok. Nie odpowiedzialem. W jakis zagadkowy sposob zaczalem intuicyjnie odbierac informacje, podobnie jak wtedy, kiedy w innym wymiarze otrzymywalem wiedze od duchowych grup, tyle ze teraz polaczenie mialem mniej wyrazne, bardziej zaklocone. Zrozumialem cos na temat eksperymentu z energia, potwierdzenie przypuszczen Curtisa; ten eksperyment rzeczywiscie mial sie skupic na wibracjach i polaczeniach z innym wymiarem. -Wlasnie sobie przypomnialem-odezwal sie nagle Curtis - ze jedno z urzadzen, nad ktorymi doktor Williams pracowal wiele lat temu, to byl system anten talerzowych, sluzacy do zdalnego odbioru. Zaloze sie, ze czegos takiego uzywaja teraz, by nakierowac sie na miejsca wyzszych wibracji. Ale skad moga wiedziec, gdzie to jest? Natychmiast w myslach otrzymalem odpowiedz. Ktos o wyzszej swiadomosci wskazal im te miejsca, a oni nauczyli sie dostrajac swoje urzadzenia, by sie na nich skupiac. Nie mialem pojecia, co to znaczy. -Jest tylko jedna mozliwosc - powiedzial Curtis. - Musieli znalezc kogos, kto im to po prostu pokazal, kogos, kto potrafil wyczuc takie miejsca o podwyzszonej energii. Wtedy mogli sobie zrobic mapy i precyzyjnie nakierowac na nie urzadzenia. Ta osoba prawdopodobnie sama nie miala w ogole pojecia, w czym uczestniczy... - Potrzasnal glowa. - Ci ludzie sa naprawde grozni. Co do tego nie ma watpliwosci! Jak moga robic cos takiego? I dlaczego? Jakby w odpowiedzi, w myslach otrzymalem przekaz, ktorego co prawda do konca nie rozumialem, potwierdzal on jednak, ze rzeczywiscie istnial ku temu powod. Tylko, zeby go zrozumiec, najpierw bedziemy musieli pojac istote leku. Kiedy spojrzalem na Curtisa, wydawal sie gleboko pograzony w myslach. W koncu podniosl glowe. -Chcialbym wiedziec, dlaczego ten caly lek pojawia sie wlasnie teraz? -Podczas zmian kulturowych - odparlem - stare pewniki i ustalone poglady zaczynaja sie zalamywac i zmieniac, a to wywoluje niepokoj. W tym samym czasie, kiedy jedni sie budza i znajduja polaczenie z wewnetrznym zrodlem milosci, ktora z kolei pomaga im zyc i rozwijac sie o wiele szybciej, inni czuja sie tak, jakby wszystkie zmiany nastepowaly zbyt gwaltownie, jakby ludzkosc gubila sie po drodze. Staja sie coraz bardziej przestraszeni, czuja potrzebe, by przejac kontrole nad sytuacja. I taka polaryzacja leku moze byc bardzo niebezpieczna, bo przerazeni ludzie moga sie posuwac do ostatecznosci. Mowiac to, rozwijalem jakby wczesniejsza mysl Wila i to, co przekazywal Williams, rownoczesnie jednak mialem uczucie, ze bylo to cos, co sam od dawna wiedzialem, tylko az do tej chwili nie zdawalem sobie z tego sprawy. -Rozumiem, tak... chyba rozumiem - powiedzial Curtis. - To dlatego ci ludzie chca zaryzykowac chocby i zniszczenie calej doliny... Wydaje im sie, ze juz niebawem cala nasza cywilizacja moze sie rozleciec i ze nie beda bezpieczni tak dlugo, az nie zapewnia sobie jakiejs kontroli. No coz, moge ich zrozumiec, ale do tego nie dopuszcze! Wysadze to wszystko w drobny mak! -O czym ty mowisz? - Spojrzalem na niego zaskoczony. -O tym, co mam zamiar zrobic! Bylem ekspertem od ladunkow wybuchowych. Znam sie na tym. Musialem wygladac na przerazonego, bo zaraz dodal uspokajajaco: -Nie martw sie, bede uwazal, zeby nikomu nie stala sie krzywda. Tego bym nie chcial miec na sumieniu. -Jakakolwiek przemoc tylko pogorszy sprawe, nie rozumiesz tego?! - krzyknalem, sam nie wiedzac, skad we mnie ta pewnosc. -A masz jakis inny sposob? Katem oka znow dostrzeglem ten tajemniczy ksztalt za drzewami, ale natychmiast zniknal. -Nie wiem dokladnie - powiedzialem juz spokojniej - ale jestem pewien, ze jesli bedziemy z nimi walczyc w zlosci i nienawisci, oni tez zobacza w nas tylko wrogow. To jeszcze wzmocni ich upor. Bo beda sie coraz bardziej bac, czuc zagrozeni. Wiem, ze ta grupa, o ktorej mowil Williams, ma zrobic cos zupelnie innego... Mamy przypomniec sobie w calosci nasze Wizje Narodzin... i wtedy bedziemy mogli przywolac rowniez cos wiecej, Wizje Swiata... To okreslenie przyszlo mi nagle do glowy, choc nie moglem sobie uswiadomic, gdzie je wczesniej slyszalem. -Wizja Swiata... - powtorzyl za mna Curtis i gleboko sie zamyslil. - Wiem - powiedzial po chwili - zdaje mi sie, ze David Samotny Orzel cos o tym wspominal. -Tak - ucieszylem sie - masz racje. -Jak myslisz, co to jest ta Wizja Swiata? -Wydaje mi sie, ze to cos, co moze zmienic poziom energii tych ludzi, ktorzy teraz zyja w leku... - odparlem, znow nie majac pojecia, skad mam te wiedze. - To cos, co ich poruszy, przebudzi z koszmaru. Sami postanowia przestac sie bac i zmienia swoje postepowanie. Przez dluzsza chwile siedzielismy w milczeniu; Curtis jakby analizowal moje slowa. -No dobrze, przypuscmy, ze tak moze byc - powiedzial w koncu. - Ale skad ma sie wziac ta zbawienna energia? Jak ja mozemy sprowadzic? Nic wiecej nie przyszlo mi jednak do glowy. -Chcialbym wiedziec, jak daleko oni maja zamiar sie posunac w tym eksperymencie - dodal Curtis. -A jaka jest wlasciwie przyczyna tego nieznosnego dzwieku? - spytalem. -To jest dysonans, ktory powstaje przy polaczeniu mniejszych generatorow. Oznacza, ze wciaz sie staraja precyzyjnie dostroic i wyskalowac cale urzadzenie. Im wyrazniejszy i mniej harmonijny jest ten dzwiek, tym dalej sa od osiagniecia wspolnej fazy. Zastanawiam sie, na ktorym miejscu energetycznych wibracji najpierw sie skupia? Nagle poczulem takie dziwne zdenerwowanie, nie w sobie, ale na zewnatrz, jakbym sie znajdowal w bliskim towarzystwie kogos, kto sie bardzo niepokoi. Spojrzalem na Curtisa, ale wygladal normalnie. Za drzewami znow przez moment dostrzeglem niewyrazne zarysy tajemniczego ksztaltu. Poruszal sie, jakby w leku czy napieciu. -Mozna by sobie wyobrazic... - mruknal Curtis pod nosem - ze jakby ktos byl blisko takiego namierzonego przez nich miejsca, to najpierw by uslyszal dzwiek... a potem by poczul statyczna energie elektryczna w powietrzu... Spojrzelismy na siebie. W oddali wyraznie slyszalem delikatny pomruk, niemal harmoniczny i pozbawiony dysonansu. -Slyszysz to? - spytal Curtis poruszony. Zanim zdazylem mu odpowiedziec, poczulem, jak wlosy na przedramionach i na szyi doslownie staja mi deba. - Co to jest? Przez moment Curtis obserwowal swoje wlasne rece, po czym spojrzal na mnie przerazony. -Natychmiast stad uciekajmy! - wrzasnal, chwycil latarke, zerwal sie na rowne nogi, zlapal mnie za reke i biegnac, pociagnal za soba w dol zbocza. Nagle ten sam przeszywajacy uszy, wysoki dzwiek, ktory slyszalem w Zaswiatach, bedac z Wilem, nadplynal z taka moca, ze powalil nas na ziemie. W tym samym momencie grunt pod nami zaczal wibrowac i drzec, a o kilka metrow od nas otworzyla sie w ziemi ogromna szczelina. Eksplozja pylu, ziemi, korzeni, kurzu i lisci przeslonila na chwile widok. Za nami jeden z olbrzymich debow zachwial sie, po czym runal na ziemie z ogluszajacym loskotem, ktory przez chwile gorowal nad panujacym wokol halasem. W kilka sekund pozniej ziemia znow sie zatrzesla i tuz obok nas rozwarla sie nastepna, jeszcze wieksza otchlan. Curtis nie mial sie czego zlapac i w ulamku sekundy zsunal sie na jej skraj. Szczelina z kazda chwila stawala sie coraz szersza i szersza. Zdolalem sie chwycic malego krzaczka, druga reke wyciagnalem do Curtisa. Przez kilka sekund trzymal mnie mocno, ale nastapil kolejny wstrzas i nasze dlonie sie rozlaczyly. Patrzylem bezradnie, jak Curtis zsuwa sie w otchlan. Ziemia poruszyla sie i rozwarla jeszcze szerzej, wyrzucajac z siebie kurz i skaly. I nagle wszystko ustalo. Jeszcze tylko galaz pod zwalonym drzewem pekla z trzaskiem, i powrocila nocna cisza. Kiedy kurz i pyl opadly, puscilem krzaczek i ostroznie podczolgalem sie do krawedzi ogromnego rozstepu. Wytezylem wzrok i wtedy dostrzeglem, ze Curtis lezy wyprostowany na samym skraju dziury, choc przeciez bylem absolutnie pewien, ze widzialem, jak spada! Teraz przeturlal sie na bok i skoczyl na nogi. -Uciekajmy stad! - krzyknal. - To sie moze powtorzyc! Nic nie mowiac, pobieglismy jak szaleni w kierunku naszego obozowiska, Curtis przodem, ja, utykajac, z tylu. Kiedy Curtis dotarl na miejsce, blyskawicznie wyrwal z ziemi oba namioty i nie skladajac ich, pospiesznie powpychal do plecakow. Ja zebralem reszte sprzetu i znow ruszylismy pedem na poludniowy zachod. Dobieglismy do miejsca, gdzie grunt stawal sie zupelnie plaski. Po kolejnym kilometrze moja bolaca kostka zmusila mnie do postoju. -Moze tu bedziemy bezpieczni - powiedzial Curtis, zbadawszy teren - ale lepiej schowajmy sie troche bardziej w gestwinie. Za jego rada weszlismy kilkadziesiat metrow w las. -No dobra, chyba starczy - zadecydowal. - Rozbijmy namioty. W kilka minut oba namioty byly ustawione i pokryte galeziami. Usiedlismy pod sporym daszkiem namiotu Curtisa i wciaz ciezko dyszac z wysilku, patrzylismy na siebie bezradnie. -Co to w ogole bylo, do diabla? - spytalem w koncu. Curtis szukal wody w swoim plecaku, twarz mial teraz surowa i skupiona. -Robia wlasnie to, co podejrzewalem - odparl. - Staraja sie wycelowac generator w jakies odlegle miejsce. - Upil spory lyk ze swojej manierki. - Zrujnuja cala doline, rozumiesz! Trzeba ich zatrzymac. -Pamietasz ten dym, ktory poczulismy wczesniej? Co to bylo? -Sam nie wiem, co o tym myslec... Czulem sie tak, jakby stal tam doktor Williams. Niemal slyszalem jego charakterystyczny akcent, ton jego glosu, slowa, ktore by powiedzial w podobnej sytuacji. -A ja mysle, ze on naprawde tam byl. -Jak to mozliwe? - powiedzial Curtis, podajac mi manierke. -Nie wiem. Ale wydaje mi sie, ze on tam przyszedl, by przekazac wiadomosc, wazna wiadomosc dla ciebie. Kiedy z Wilem widzielismy go podczas Przegladu Zycia, rozpaczal, bo do chwili smierci nie udalo mu sie przebudzic, przypomniec sobie, po co sie urodzil. Byl absolutnie przekonany, ze ty masz byc jednym z tej grupy, o ktorej mowil. Nie mozesz sobie niczego takiego przypomniec? Mysle, ze teraz chcial ci przekazac, ze przemoc nie powstrzyma tych ludzi. Musimy to zrobic inaczej. Za pomoca tej Wizji Swiata, o ktorej wspominal David. Curtis patrzyl na mnie nieobecnym wzrokiem. -A co sie stalo, kiedy ziemia zaczela sie trzasc i otworzyla sie ta czelusc? - spytalem. - Jestem pewien, ze widzialem, jak w nia spadales, a jednak potem lezales sobie najspokojniej obok! -Nie wiem, naprawde nie mam pojecia, co to bylo. - Curtis poslal mi bezradne spojrzenie. Kiedy spadalem, bo rzeczywiscie spadalem, ogarnelo mnie uczucie takiego niesamowitego spokoju, cos mnie wzielo w objecia, jakbym opadl na miekki materac. Nie widzialem nic, tylko biala mgle wokol siebie. W nastepnej chwili juz lezalem na skraju szczeliny, a ty byles obok mnie. Myslisz, ze to wlasnie doktor Williams mogl mnie uratowac? -Nie, nie sadze - odparlem. - Wczoraj mialem podobne doswiadczenie. O malo nie przysypaly mnie spadajace kamienie i wtedy tez widzialem taka biala, swietlista mgle, czy bialy ksztalt. Tu chodzi o cos innego. Curtis patrzyl na mnie jeszcze przez chwile i cos powiedzial, ale juz tego nie slyszalem; zasypialem na siedzaco. -Kladziemy sie - zakomenderowal Curtis. Kiedy sie wyczolgalem z namiotu, Curtis juz byl na nogach. Poranek wstal pogodny, ale mgla jeszcze sie unosila nad lesnym poszyciem. Instynktownie poczulem, ze Curtis jest zly. -Nie moge przestac myslec o tym, co oni wyrabiaja! I wiem, ze nie maja zamiaru przestac. - Wzial gleboki oddech. - Do tej pory juz sie na pewno zorientowali, jakiego balaganu narobili tam na wzgorzu. Troche czasu zajmie im teraz przeskalowanie urzadzenia, ale nie popuszcza, znow beda probowac. Moge ich powstrzymac, ale musimy znalezc ich baze. -Curtis, przemoc tylko pogorszy sprawe. Nie zrozumiales informacji, ktora przekazal doktor Williams? Musimy raczej odkryc sposob, jak posluzyc sie Wizja. -Nie! - krzyknal gniewnie. - Tego juz probowalem! -Kiedy? - Spojrzalem na niego zdziwiony. -Sam nie wiem... - Byl zaskoczony wlasnymi slowami. -Za to mnie sie wydaje, ze wiem - powiedzialem z naciskiem. -Nie chce juz tego sluchac - machnal reka. - To szalone. Wszystko, co sie tutaj dzieje, to moja wina. Gdybym nie pracowal nad ta technologia, moze by jej teraz w ogole nie bylo. I mam zamiar sam to naprawic. Po swojemu. Podszedl blizej i zaczal sie pakowac. Wahalem sie przez chwile, ale tez zaczalem skladac swoj namiot. Staralem sie myslec spokojnie. -Juz poslalem po pomoc - powiedzialem w koncu. - Ta kobieta, ktora spotkalem, Maja, uwaza, ze potrafi przekonac lokalnego szeryfa, by wszczal sledztwo. Prosze cie, obiecaj, ze dasz mi troche czasu. Kleczal przy swoim plecaku, sprawdzal cos w mocno wypchanej bocznej kieszeni. -Nie moge. Byc moze bede musial dzialac, gdy tylko nadarzy sie okazja. -Masz ladunki wybuchowe przy sobie? -Mowilem ci juz, nikomu nic zlego sie nie stanie-powiedzial, podchodzac do mnie. -Potrzebuje troche czasu - powtorzylem. - Jesli uda mi sie znowu skontaktowac z Wilem, byc moze dowiem sie czegos wiecej o tej Wizji Swiata. -No dobra - powiedzial. - Dam ci tyle czasu, ile bede mogl, ale jesli znow zaczna eksperyment, a ja uznam, ze trzeba dzialac, bede musial cos zrobic. Kiedy to mowil, zobaczylem w myslach twarz Wila; tym razem otaczal ja gleboki, szmaragdowy kolor. -Czy tu w poblizu jest jeszcze jakies miejsce podwyzszonej energii? - spytalem. -Gdzies tam, na szczycie wysokiej skarpy, jest skalny nawis, o ktorym slyszalem. - Curtis wskazal na poludnie. - Tyle ze to prywatny teren, niedawno sprzedany. Nie wiem, kto jest wlascicielem. -Jednak poszukam. Mysle, ze jesli znajde wlasciwe miejsce, uda mi sie znow nawiazac kontakt z Wilem. Curtis skonczyl sie pakowac i pomogl mi zwiazac moj sprzet. Rozrzucil liscie i galezie w miejscu, gdzie staly nasze namioty. Od polnocy doszedl nas odglos silnikow. -Ja ide na wschod - powiedzial. Skinalem glowa i natychmiast ruszyl. Ja tez zarzucilem plecak i zaczalem wspinaczke po kamienistym zboczu, na poludnie. Pokonalem kilka kilometrow, ale gesty las wciaz sie nie konczyl. Ani sladu przeswitu, ktory oznaczalby, ze dochodze do krawedzi gory. Usiadlem na chwile, zeby odpoczac i doenergetyzowac sie. Po kilku minutach poczulem sie lepiej. Sluchalem spiewu ptakow i brzeczenia owadow, i wtedy dostrzeglem wspanialego, zlotego orla, ktory poderwal sie ze swego gniazda i pofrunal na prawo. Wiedzialem juz, ze pojawienie sie ptaka musi miec jakies znaczenie, wiec szybko wstalem i ruszylem w strone, w ktora polecial. Po drodze napotkalem strumyczek, wiec moglem napelnic manierke i umyc twarz. W koncu po kolejnych kilkuset metrach drzewa nagle sie przerzedzily, a przede mna rozciagnal sie widok z majestatycznego urwiska. Kiedy zblizylem sie do skraju i spojrzalem w dol, stwierdzilem, ze skalna sciana prawie do polowy pokryta jest niewielkimi tarasami. Troche dalej, po lewej, tuz pod krawedzia, dostrzeglem ogromna, kilkumetrowa skalna polke, dajaca cudowny widok na cala doline. Przez chwile wydawalo mi sie, ze wokol tej polki widze szmaragdowa poswiate. Zdjalem plecak i ukrylem go w krzakach. Potem ostroznie, chwytajac sie skalnych roslin i niewielkich krzaczkow, zsunalem sie na ten naturalny taras. Usiadlem i skoncentrowalem sie. Natychmiast w myslach zobaczylem twarz Wila. Wzialem jeszcze jeden gleboki oddech i zaczalem podroz. Historia przebudzenia Kiedy otworzylem oczy, znajdowalem sie w obszarze glebokiego, niebieskiego swiatla. Przenikalo mnie znane mi juz uczucie spokoju i milosci. Po swojej lewej stronie wyczulem obecnosc Wila. Tak jak poprzednio, wydal mi sie niezwykle szczesliwy, ze wrocilem. Przysunal sie blizej i wyszeptal: -Zobaczysz, jak ci sie tu spodoba. -A gdzie jestesmy? -Przypatrz sie uwazniej. -Nie teraz, pozniej - pokrecilem glowa. - Najpierw musze z toba porozmawiac. Koniecznie trzeba znalezc sposob, by odszukac tych ludzi od eksperymentu. Juz zniszczyli cale wzgorze. Bog jeden wie, co bedzie dalej. -A co zrobisz, kiedy ich znajdziesz? - spytal Wil. -Nie wiem. -Ja tez nie. Opowiedz mi dokladnie, co sie wydarzylo. Zamknalem oczy, zeby sie lepiej skupic i opowiedzialem mu wszystko, poczawszy od ponownego spotkania z Maja, zwlaszcza jej opor i reakcje na moja sugestie, ze jest jedna z wybranej grupy. Wil kiwal glowa bez slowa. Potem opisalem mu spotkanie z Curtisem, kontakt z Williamsem i caly wypadek zwiazany z eksperymentem. -Williams do ciebie mowil? - spytal Wil. -Niezupelnie. To nie byl bezposredni mentalny przekaz, jak teraz miedzy nami. Raczej cos takiego, jakby on wplywal na mysli, ktore same przychodzily nam do glowy. Czulem to tak, jakbym nagle przypominal sobie informacje, ktore juz wczesniej dobrze znalem. A jednak obaj, Curtis i ja, prawie rownoczesnie wypowiadalismy slowa, ktore on probowal nam przekazywac. Bylo to dziwne, ale jestem pewien, ze on tam byl. -I jakie bylo jego przeslanie? -Potwierdzil to, co my obaj widzielismy w Wizji Mai; powiedzial tez, ze potrafimy przypomniec sobie cos wiecej poza naszymi indywidualnymi Wizjami sprzed urodzenia, ze powinnismy pamietac takze szersza wiedze, wiedze dotyczaca celu calej ludzkosci i tego, jak ten cel mozna osiagnac. I wydaje mi sie, ze ta wlasnie wiedza moze dac nam inna, silniejsza energie, przy pomocy ktorej mozna zwalczyc lek... i powstrzymac ten eksperyment. Nazwal te wiedze Wizja Swiata. Wil milczal. -I co o tym myslisz? - spytalem. -Mysle, ze to dalszy ciag Dziesiatego Wtajemniczenia. A teraz prosze cie, posluchaj: doskonale rozumiem twoj niepokoj i pospiech. Ale jedyny sposob, w jaki mozemy znalezc rozwiazanie, to dalej badac ten wymiar, dopoki nie znajdziemy Wizji Swiata, o ktorej staral sie powiedziec ci Williams. Musi byc jakis sposob, by sobie te wizje dokladnie przypomniec. Jakis ruch w oddali zwrocil moja uwage. Osiem czy nawet dziesiec bardzo wyraznych jak na Zaswiaty istot, poruszalo sie o kilkanascie metrow od nas. Za nimi tworzyl sie juz tuzin innych, polaczonych bursztynowa poswiata. Wszystkie tchnely miloscia, a takze specyficznym uczuciem tesknoty, ktore wydawalo mi sie skads znajome. -Wiesz, kim sa te dusze? - spytal Wil, usmiechajac sie nagle. Patrzylem na te grupe i czulem z nia pokrewienstwo. Znalem ja i nie znalem zarazem. Kiedy tak sie w te dusze wpatrywalem, wiez emocjonalna z nimi stawala sie coraz to silniejsza i silniejsza, az przekroczyla wszystko, co kiedykolwiek dotad odczuwalem. Zarazem sama ta bliskosc byla mi dobrze znana. Tak, kiedys juz tu bylem. Grupa przysunela sie blizej, wciaz nasilajac emocje radosci i milosci. Poddalem sie temu zupelnie i teraz chcialem juz tylko jednego - wrocic do tej grupy, znow do niej przynalezec, byc jej czescia. Takie zadowolenie, wrecz uniesienie, czulem chyba po raz pierwszy w zyciu. Przepelnialo mnie niewyslowione szczescie. -I co, juz wiesz? - spytal Wil. -To moja grupa duchowa, prawda? - Odwrocilem sie, by na niego spojrzec. I wraz z tymi slowami naplynely do mnie wspomnienia. Najpierw trzynasty wiek i klasztor we Francji, dziedziniec. Wokol mnie grono mnichow, smiechy, poczucie wspolnoty. Potem-ide sam droga ocieniona drzewami. Dwoch pustelnikow w lachmanach prosi mnie o pomoc. Chodzi o ocalenie jakiejs tajemnej wiedzy. I wtedy nie wytrzymalem. Musialem sie otrzasnac z tej wizji, nie moglem jej dluzej zniesc! Spojrzalem na Wila doslownie sparalizowany niesamowitym strachem. Co takiego mialem zobaczyc? Staralem sie skoncentrowac, a moja grupa duchowa przysunela sie jeszcze blizej. -Co sie dzieje? - spytal Wil: - Nie calkiem to zrozumialem... Opisalem mu, co zobaczylem. -Postaraj sie przezwyciezyc strach i zobaczyc cos wiecej - poradzil. Znow ujrzalem pustelnikow. Teraz juz wiedzialem, ze sa czlonkami tajnego odlamu zakonu franciszkanow, ktory zostal oblozony ekskomunika zaraz po rezygnacji papieza Celestyna V, i ze nazywaja siebie Franciszkanami Spirytualnymi. -Papiez Celestyn? - spojrzalem pytajaco na Wila. - Odczytales to? Nie wiedzialem nawet, ze kiedykolwiek istnial papiez o takim imieniu. -Celestyn V zyl w trzynastym wieku - potwierdzil Wil. - Te ruiny w Peru, gdzie po raz pierwszy znaleziono Manuskrypt, zostaly nazwane jego imieniem, kiedy je odkryto w siedemnastym wieku. -A co to byl za odlam zakonu? -Grupa mnichow, ktorzy wierzyli, ze wyzsza swiadomosc mozna osiagnac poprzez oderwanie sie od cywilizacji i powrot do kontemplacji na lonie natury. Papiez Celestyn popieral ich idee i nawet sam przez jakis czas mieszkal w jaskini. Zostal oczywiscie zdjety z urzedu, a potem wszystkie podobne grupy potepiono jako gnostyczne i ekskomunikowano. Pojawilo sie wiecej wspomnien. Dwoch pustelnikow podeszlo do mnie i poprosilo o pomoc, a ja niechetnie zgodzilem sie na potajemne spotkanie z nimi gleboko w lesie. W oczach mieli takie blaganie, a cala ich postawa byla tak nieugieta, ze wlasciwie nie mialem wyboru. W lesie powiedzieli mi, ze pewne prastare, niezwykle cenne dokumenty sa w wielkim niebezpieczenstwie, ze grozi im zniszczenie. Wzialem te dokumenty ze soba i przemycilem do mojego klasztoru. W nocy, dokladnie zamknawszy drzwi, zaczalem je czytac przy swiecy. Byly to stare lacinskie kopie Dziewieciu Wtajemniczen, a ja postanowilem je przepisac, zanim bedzie za pozno. Tak wiec kazda wolna chwile poswiecalem teraz na pracowite kopiowanie Manuskryptu. W pewnym momencie bylem tak zafascynowany i przejety Wtajemniczeniami, ze poszedlem przekonywac pustelnikow, by pokazali je swiatu. Stanowczo odmowili, tlumaczac mi, ze ten rekopis jest przechowywany od wielu stuleci, w nadziei, iz nadejdzie taki czas, gdy Kosciol bedzie go potrafil odczytac i wlasciwie zrozumiec. Kiedy sie z nimi spieralem, przekonywali mnie, ze Wtajemniczenia nie beda zaakceptowane, dopoki Kosciol nie poradzi sobie z czyms, co nazwali problemem gnostycznym. Przypomnialem sobie, ze gnostykami okreslano wczesnych chrzescijan, ktorzy wierzyli, iz ludzie powinni nie tylko czcic i nasladowac Chrystusa, lecz rowniez starac sie pojac duchowy wymiar jego przeslania. Gnostycy probowali opisac to terminami filozoficznymi jako metode praktyki religijnej. I kiedy wczesny Kosciol okreslal swoje kanony i doktryny, w pewnym momencie gnostykow uznano za heretykow, ktorzy przeciwstawiaja sie idei poddania sie woli Boga tylko dlatego, ze sie w niego wierzy. Ojcowie Kosciola uznali, ze ludzie nie powinni sie zajmowac analiza czy rozumieniem wiary, lecz zadowolic sie tym, ze swoje zycie moga calkowicie powierzyc Bogu, nie pytajac o jego zamiary i nie probujac nawet pojac boskich planow. Gnostycy oskarzyli hierarchie koscielna o tyranie i spierali sie, iz ich metody w istocie sluza pelniejszemu poddaniu sie Bozej woli, ktorego tak domagal sie Kosciol, poza tym umozliwiaja bardziej bezposredni kontakt z Bogiem, a nie tylko z jego ziemskimi przedstawicielami z koscielnej hierarchii. W koncu gnostycy przegrali i zostali wygnani z Kosciola, pozbawieni wszelkich funkcji, wykresleni z wszelakich koscielnych tekstow. Ukryli sie wiec w roznych klasztorach, czesto tworzac tajne sekty. Problem pozostal jednak wciaz aktualny: tak dlugo, jak Kosciol bedzie glosil koniecznosc duchowego polaczenia sie z boska istota, a rownoczesnie przesladowal kazdego, kto odwazy sie glosno i otwarcie mowic o tego typu doswiadczeniach, o tym, jak rzeczywiscie mozna osiagnac te wyzsza swiadomosc, tak dlugo "boze krolestwo na ziemi" pozostanie jedynie pustym intelektualnym konceptem, zawartym w doktrynie koscielnej. A co za tym idzie, Wtajemniczenia beda wyklete i zakazane w tym samym momencie, w ktorym sie pojawia. Wysluchalem pustelnikow i pozornie zgodzilem sie z nimi, lecz w duchu sprzeciwialem sie takiemu podejsciu. Bylem pewien, ze zakon benedyktynow, do ktorego nalezalem, bedzie zainteresowany tymi dokumentami, a przynajmniej ze takie zainteresowanie na pewno okaza moi zakonni bracia. Wiec pozniej, nic nie mowiac pustelnikom, pokazalem jedna z kopii przyjacielowi, ktory z kolei byl najblizszym doradca kardynala Mikolaja, naszego przelozonego. Na skutki nie musialem czekac dlugo. Przyszly wiesci, ze wprawdzie kardynal bawi w podrozy, ja jednak mam natychmiast zaprzestac jakichkolwiek rozmow na ten temat i niezwlocznie udac sie do Neapolu, by przelozonym kardynala zdac sprawozdanie ze swego odkrycia. Wpadlem w panike i natychmiast rozdalem wszystkie kopie tym, ktorym ufalem, majac nadzieje, ze w ten sposob zdobede poparcie innych braci. A zeby choc na jakis czas odlozyc swoje przesluchanie, udalem powazne zwichniecie kostki i wyslalem wiele listow tlumaczacych moja chorobe. W ten sposob odsunalem podroz o kilka miesiecy, w czasie ktorych jak szalony kopiowalem Wtajemniczenia w tylu egzemplarzach, w ilu zdolalem. Az pewnej bezksiezycowej nocy drzwi mojej celi wywazono z halasem, a mnie straszliwie pobito, a potem z zawiazanymi oczyma zawleczono do pobliskiego zamku, gdzie przez wiele dni gnilem w lochu na slomie. W koncu scieto mi glowe. Wspomnienie wlasnej smierci znow pograzylo mnie w strachu, spowodowalo tez nieprzyjemne i bardzo silne mrowienie w mojej chorej kostce. Grupa duchowa przysuwala sie coraz blizej i blizej, az w koncu zdolalem odzyskac rownowage. Wciaz jednak bylem troche zdezorientowany. Wil skinieniem glowy potwierdzil, ze widzial cala historie. -I tak sie pewnie zaczal moj problem z kostka, prawda? - spytalem. -Na pewno - odparl. -A co z reszta tych wspomnien? Zrozumiales ten problem gnostyczny? Potaknal i przesunal sie, by znalezc sie dokladnie naprzeciw mnie. -Po co Kosciol w ogole stworzyl taki problem? - spytalem. -Bo wczesny Kosciol po prostu bal sie powiedziec, iz Chrystus pokazal nam taki model istnienia, do jakiego kazdy z nas moze dazyc, choc przeciez wlasnie tak jest napisane w Pismie Swietym. Ksieza obawiali sie, ze takie podejscie dawaloby wiernym zbyt wiele wladzy i sily, tak wiec wymyslili paradoksalna sprzecznosc. Z jednej strony nakazywali ludziom, by probowali ujrzec tajemnicze boskie krolestwo w sobie samych, by poddali sie bozej woli, i byli napelnieni Duchem Swietym. Ale z drugiej strony kazda dyskusje o tym, jak w praktyce czlowiek moze takie stany osiagnac, pietnowali jako herezje i obrazoburstwo, czesto posuwajac sie nawet do zbrodni, byle tylko chronic swoja pozycje. -A zatem bylem glupcem, starajac sie wtedy rozpowszechnic Wtajemniczenia. -No, moze nazwalbym to inaczej - usmiechnal sie Wil. - Raczej nie wykazales sie dyplomacja. Zostales zabity, bo probowales wymoc na pewnej kulturze zrozumienie, zanim nadszedl wlasciwy po temu czas. Jeszcze przez chwile patrzylem w oczy Wila, a potem znow pograzylem sie w zbiorowej wiedzy mojej grupy. Tym razem znalazlem sie w srodku sceny z dziewietnastego wieku. Trwalo spotkanie indianskich wodzow w dolinie, a ja wlasnie mialem stamtad odjechac; trzymalem juz za uzde objuczonego konia. Bylem czlowiekiem gor, traperem, zylem w przyjazni zarowno z Indianami, jak i z bialymi osadnikami. Prawie wszyscy Indianie chcieli walki, lecz Maja zdobyla serca niektorych wodzow swym uporem w dazeniu do pokoju. Ja nie bralem udzialu w dyskusji, sluchalem tylko obu stron i przygladalem sie, jak wodzowie po kolei opuszczaja narade. W pewnym momencie Maja podeszla do mnie. -Ty tez masz zamiar odjechac, prawda? Potwierdzilem, tlumaczac sie, ze skoro nawet indianscy wodzowie i starzy szamani nie zrozumieli, o czym ona mowi, to juz ja z pewnoscia nie moge tego pojac. Popatrzyla na mnie tak, jakbym sobie z niej zartowal, a potem odwrocila sie i zaczela rozmowe z inna osoba. A byla to Charlene! Nagle uprzytomnilem sobie, ze uczestniczyla w tej scenie przez caly czas jako indianska uzdrowicielka o wielkiej mocy. Zazdrosni o jej sile wodzowie ignorowali ja ze wzgledu na jej plec. Wydawalo sie, ze ta kobieta wie cos bardzo istotnego o roli przodkow, lecz nie dawano posluchu jej slowom. Widzialem, ze chce zostac, ze chce pomoc Mai i Charlene, a jednak w koncu odszedlem; nieswiadoma pamiec mojej pomylki z trzynastego wieku byla jeszcze zbyt silna, miala na mnie za duzy wplyw. Myslalem jedynie o tym, by jak najszybciej uciec i uniknac jakiejkolwiek odpowiedzialnosci. Mialem prosto ulozone zycie: polowalem na zwierzeta dla skor i futer, jakos dawalem sobie rade i nigdy nie nastawialem za nikogo karku. Moze uda sie nastepnym razem. Nastepnym razem? Moje mysli wybiegly w przyszlosc i zobaczylem samego siebie patrzacego na Ziemie przed kolejnym wcieleniem, rozwazajacego mozliwosci swojej obecnej inkarnacji. Ogladalem swoja Wizje Narodzin - byla w tym zyciu szansa zupelnego uporania sie z niezdecydowaniem w podejmowaniu decyzji i w dzialaniu. Widzialem, w jaki sposob w dziecinstwie bede mogl najlepiej wykorzystac swoja przyszla rodzine, uczac sie duchowej wrazliwosci od matki, a wesolego usposobienia i zdecydowania od ojca. Dziadek mial mi zapewnic zwiazek i lacznosc z przyroda, wujek i ciotka zas dostarczyc wzoru dyscypliny i samokontroli. Dorastanie wsrod tak silnych indywidualnosci bardzo szybko mialo ujawnic moje wlasne sklonnosci do trzymania sie na uboczu i wyciszenia. Jednak pod wplywem ich osobowosci moglem sie zmienic, zwalczyc negatywne cechy i w pelni wykorzystac swoje obecne zycie. Widzialem, ze bedzie to idealne przygotowanie i ze w wiek dojrzaly wejde, szukajac odpowiedzi na pytania wzbudzone w mym umysle wspomnieniami Wtajemniczen - poznalem je przeciez kilka wiekow wczesniej. A zatem w tym wcieleniu poznam rozne drogi i sciezki duchowego rozwoju, zainteresuje sie filozofia i naukami Wschodu, mistykami Zachodu, a potem rzeczywiscie napotkam na swej drodze prawdziwe Wtajemniczenia, dokladnie w momencie, kiedy znow pojawia sie wsrod ludzi, by tym razem calkowicie wplynac na zbiorowa swiadomosc. Wszystkie wczesniejsze przygotowania mialy mi umozliwic zrozumienie tego, w jaki sposob Wtajemniczenia wplywaja na kulture calej ludzkosci; mialy mnie tez przygotowac do aktywnego uczestnictwa w grupie Williamsa. Odwrocilem sie i spojrzalem na Wila. -Co sie stalo? - spytal. -No, w moim przypadku rzeczywistosc tez, niestety, rozni sie od idealu. Czuje sie tak, jakbym zaprzepascil caly okres mojego zycia, ktory mial byc przygotowaniem. Nawet nie pozbylem sie tendencji do stania z boku i nieangazowania sie. Tyle jest ksiazek, ktorych nie przeczytalem, a powinienem, spotkalem tylu ludzi, ktorzy mogli mi przekazac wazne informacje, a ja ich zignorowalem. Kiedy teraz patrze z tej perspektywy na swoje prawdziwe zycie, czuje sie, jakbym je calkowicie zmarnowal. -Nikt z nas nie umie idealnie zrealizowac swojej Wizji Narodzin. - Wil niemal sie rozesmial. - Ale czy ty w ogole zdajesz sobie sprawe, co w tej chwili robisz? Wlasnie sobie przypomniales idealny sposob, w jaki pragnales spedzic to zycie, sposob, ktory dalby ci najwieksza satysfakcje. To normalne, ze kiedy porownasz to z rzeczywistoscia, z tym, jak naprawde przezyles ten czas, jestes pelen zalu, tak jak Williams, kiedy po smierci zobaczyl wszystkie mozliwosci, ktore po prostu zmarnowal. Tylko ze ty, zamiast czekac na smierc, masz mozliwosc zobaczenia tej wizji juz teraz! Nie bardzo moglem go pojac. -Nie rozumiesz? To musi byc kluczowa czesc Dziesiatego Wtajemniczenia! Odkrywamy nie tylko to, ze nasze intuicje i poczucie celu w zyciu to po prostu wspomnienia Wizji Narodzin. W miare jak osiagamy pelniejsze zrozumienie Szostego Wtajemniczenia, potrafimy lepiej analizowac, w ktorych momentach zeszlismy z wlasciwej sciezki, kiedy nie wykorzystalismy rozmaitych okazji. I wtedy mozemy jeszcze zawrocic, zmienic kierunek, nadrobic straty. Dawniej trzeba bylo umrzec, by moc doswiadczyc Przegladu Zycia. Teraz mozemy przebudzic sie wczesniej, a w koncu uczynic smierc zupelnie niepotrzebna i nieistotna, tak jak to przewiduje Dziewiate Wtajemniczenie. W koncu zrozumialem. -A wiec ludzie po to wlasnie pojawili sie na ziemi? By systematycznie sie budzic, by krok po kroku sobie przypominac? -Tak. W koncu stajemy sie swiadomi procesu, ktory rozpoczal sie wraz z doswiadczeniem ludzkosci. Od samego poczatku ludzie otrzymywali Wizje Narodzin; a potem, po urodzeniu, zapominali o nich, pozostawaly im jedynie niejasne intuicje. Na poczatku historii ludzkosci roznica pomiedzy tym, co zamierzalismy przed narodzinami, a tym, co udawalo nam sie w ciagu zycia osiagnac, byla naprawde olbrzymia. A potem, z czasem, ta roznica zaczela sie zmniejszac. Teraz pamietamy juz niemal wszystko. W tym momencie znow zostalem otoczony wiedza mojej duchowej grupy. Przez chwile zdawalo mi sie, ze moja swiadomosc podniosla sie na jakis wyzszy poziom, gdzie potwierdzilo sie wszystko to, co przed chwila powiedzial Wil. Zrozumialem, ze teraz mozemy w koncu ujrzec historie ludzkosci nie jako walke ludzkiego zwierzecia, ktore egoistycznie nauczylo sie dominowac nad natura, aby przetrwac, ktore wydostalo sie z dzungli i stworzylo wielka i potezna cywilizacje. Mozemy raczej spojrzec na historie ludzkosci jako na proces duchowy, w ktorym systematyczny wysilek dusz, generacja po generacji, wcielenie po wcieleniu, skupial sie na osiagnieciu jednego wspolnego celu: przypomnienia sobie tego, co juz wczesniej wiedzielismy w Zaswiatach i wprowadzenia jej w zycie takze na ziemi. Nagle otworzylo sie przede mna cos na ksztalt ogromnej, holograficznej panoramy, i w jednym mgnieniu bylem w stanie ujrzec cala historie ludzkosci. Niespodziewanie obraz wchlonal mnie w siebie i czulem, jakbym sam przechodzil przez te wszystkie etapy, przezywal je w szalenczym, przyspieszonym tempie. Czulem tez, ze kiedys juz tego doswiadczylem, a teraz jedynie raz jeszcze przezywam wspomnienia. Najpierw bylem swiadkiem budzenia sie swiadomosci. Przede mna rozciagala sie ogromna, plaska rownina, gdzies w Afryce. Niewielka grupka nagich ludzi buszowala wsrod krzakow dzikich jagod. Wydalo mi sie, ze moj umysl laczy sie z tym, co odczuwaja... Blisko zwiazani z rytmem i silami natury, my, ludzie, zylismy wtedy i reagowalismy instynktownie. Codzienne zycie koncentrowalo sie na poszukiwaniu pozywienia i sprawach grupy. Wladze mialy jednostki fizycznie silniejsze, a kazdy z nas akceptowal swoje miejsce w tak powstalej hierarchii, tak samo przyjmowalismy ciagle tragedie i niedogodnosci swego losu - bezmyslnie i bezkrytycznie. Mijaly tysiace lat, niezliczone generacje zyly i umieraly. Potem powoli pewne jednostki przestawaly byc zadowolone z zastanej sytuacji. Kiedy dziecko umieralo w ich ramionach, ich swiadomosc budzila sie, pytali: dlaczego? Zastanawiali sie, jak mozna takim tragediom zapobiec. Ci ludzie zaczeli powoli zdobywac samoswiadomosc i zdawac sobie sprawe z tego, kim sa i z tego, ze w ogole zyja. Nie wystarczaly im juz automatyczne reakcje, dostrzegli cale bogactwo egzystencji. Zycie, jak wiedzieli, trwa przez wiele cykli slonca i ksiezyca oraz por roku, ale jak mogli sie o tym wielekroc naocznie przekonac, zycie sie konczy. Jaki zatem jest jego cel? Kiedy blizej przyjrzalem sie tym ludziom, zdalem sobie sprawe, ze rownoczesnie moge odczytac ich Wizje Narodzin; pojawili sie w ziemskim wymiarze w scisle okreslonym celu - by zainicjowac pierwsze egzystencjalne przebudzenie ludzkosci. I choc nie moglem odczytac dokladnie wszystkiego, wiedzialem jednak, ze w ich podswiadomosci istnialo przeczucie tej wiekszej, szerszej Wizji Swiata. Juz przed swymi narodzinami wiedzieli, ze ludzkosc wyrusza w daleka droge, ktora mogli jasno zobaczyc. Wiedzieli rowniez, ze postep na tej drodze musi sie dokonywac powoli, pokolenie za pokoleniem, gdyz w momencie, kiedy przebudzila sie w nas wyzsza swiadomosc, rownoczesnie stracilismy ow cudowny spokoj, jaki daje niewiedza. Wraz z radoscia i wolnoscia, jaka przyniosla nam swiadomosc tego, ze zyjemy, przyszedl rowniez strach i obawa, ze zyjemy, nie wiedzac, dlaczego. Zrozumialem, ze caly dalszy rozwoj ludzkosci bedzie sie opieral na dwoch przeciwstawnych wektorach. Z jednej strony sila intuicji bedzie nas pchala ku temu, by przezwyciezac lek. Ludzie beda przeczuwali, ze jedynie odwaga i wiedza zdolaja skierowac ludzka kulture ku kolejnym etapom rozwoju, ze zycie ma w sobie wyzszy cel. Sila tych odczuc bedzie nam przypominala, ze choc zycie moze nam sie wydawac tak niepewne i kruche, to jednak nie jestesmy sami, a tajemnica istnienia ma swoj cel i znaczenie. Z drugiej strony czesto bedziemy ofiarami tej drugiej sily - dazenia, by uchronic sie przed lekiem. Przez to wielekroc tracic bedziemy z oczu wyzszy cel, popadac w rozpacz, niepewnosc, odosobnienie. A lek nieraz obudzi w nas przerazenie i skrajny egoizm, i bedziemy zaciekle walczyc, by za wszelka cene utrzymac swa pozycje, swoj kawaleczek wladzy, bedziemy krasc energie innym i wciaz opierac sie jakimkolwiek ewolucyjnym zmianom, niezaleznie od tego, jakie dobro takie zmiany moglyby nam przyniesc. Przebudzenie trwalo, mijaly wieki, a ja obserwowalem, jak ludzie zaczeli sie laczyc w coraz to wieksze grupy, tworzyc coraz to bardziej zlozone organizacje. Wiedzialem, ze dzieje sie tak z powodu niejasnej intuicji, znanej w pelni jedynie w Zaswiatach, intuicji podpowiadajacej ludziom, iz ich przeznaczeniem na ziemi jest dazenie do zjednoczenia. Idac za tym wspomnieniem - drogowskazem, stopniowo zrezygnowalismy z nomadycznego trybu zycia i zaczelismy uprawiac ziemie i regularnie zbierac jej plony. Zaczelismy hodowac zwierzeta, zapewniajac sobie stale zrodlo proteiny. Cala ta nieslychanie wazna zmiana w ludzkiej kulturze, polegajaca na przejsciu od zycia koczowniczego do zalozenia pierwszych stalych osad, pochodzila z dazenia zapisanego gleboko w ludzkiej podswiadomosci; Wizja Swiata wciaz nas prowadzila. W miare jak wioski stawaly sie wieksze, a uprawy plodniejsze, nadmiar pozywienia pozwolil ludziom na wyksztalcenie sie pierwszych grup zawodowych: szewcow, kowali, budowniczych. Potem szybko wynaleziono pismo i liczby. Lecz pierwszych mieszkancow Ziemi wciaz przesladowalo pytanie, na ktore nie potrafili znalezc odpowiedzi: dlaczego tu jestesmy? I znow, tak jak wczesniej, ujrzalem Wizje Narodzin tych jednostek, ktore staraly sie zrozumiec rzeczywistosc na wyzszym, duchowym poziomie. Pojawiali sie w ziemskim wymiarze z intencja, by rozszerzyc ludzka swiadomosc o boskie zrodla, lecz po narodzeniu ich intuicje boskosci byly jeszcze bardzo slabe i niewyrazne, przybraly wiec formy politeistyczne. Ludzkosc zaczela wyznawac caly panteon okrutnych i wymagajacych bostw i bogow, ktorzy istnieli poza nami i rzadzili ziemska pogoda, porami roku, plonami. W naszej niepewnosci czulismy, ze nalezy oblaskawiac tych bogow rozmaitymi rytualami i ofiarami. W ciagu kolejnych tysiacleci powstawaly wielkie cywilizacje Mezopotamii, Egiptu, Indii, Krety, polnocnych Chin, a kazda z nich wprowadzala swoja wlasna wersje rozmaitych bostw i bogow. Takie bostwa nie potrafily jednak zbyt dlugo wytrzymac naporu ludzkiego niepokoju. Zobaczylem tez wiele generacji dusz, ktore przybywaly na Ziemie z intencja przyniesienia tu przeslania, ze ludzkosc bedzie sie rozwijala, jesli jednostki zaczna dzielic sie z innymi swoja wiedza i porownywac ja. Jednak kiedy te dusze zaczynaly ziemskie zycie, poddawaly sie lekowi i zmienialy swa intuicje w podswiadoma potrzebe podbojow, dominacji, narzucania swojej woli i sposobow zycia innym ludziom. I tak zaczela sie era imperiow i tyranow. Wielcy przywodcy pojawiali sie jeden po drugim i podbijali tyle ziem, ile zdolali, przekonani o tym, ze to wlasnie ich kultura powinna zostac zaakceptowana przez wszystkich. Co ciekawe, kazdy z tyranow musial w koncu ugiac karku przed kims silniejszym, by w koncu ostatni z nich dali za wygrana i otworzyli droge dla nowego etapu rozwoju. Przez tysiace lat rozmaite imperia wzbudzaly podziw swa organizacja, cywilizacja, zdobyczami, po to tylko, by po jakims czasie zastapily je jeszcze potezniejsze, jeszcze lepiej zorganizowane cywilizacje. I tak, powoli, stare idee zastepowano nowymi. Choc proces ten byl tak powolny i krwawy, widzialem go teraz z innej perspektywy - z biegiem czasu podstawowe prawdy mozolnie przebijaly sie z Zaswiatow do fizycznego wymiaru. Jedna z najwazniejszych - idea wspoldzialania - zaczela sie pojawiac w roznych miejscach na Ziemi, lecz najczystszy swoj wyraz znalazla w filozofii starozytnej Grecji. Ujrzalem Wizje Narodzin setek istot, ktore zdecydowaly sie przyjsc na swiat w greckiej kulturze, w nadziei, iz zapamietaja najwazniejsze przeslania swych wizji. Od pokolen obserwowali oni, jaka niesprawiedliwosc i straty niesie ze soba przemoc, wiedzieli, ze ludzkosc jest w stanie przezwyciezyc nawyk walki i wzajemnych podbojow, zamieniajac go na system umozliwiajacy wymiane i porownywanie pogladow, system, ktory bedzie chronil prawa indywidualnych, niezaleznych jednostek i pozwalal ludziom miec wlasne poglady niezaleznie od sily, ktora za nimi stoi. Taki system byl juz znany w Zaswiatach. Obserwowalem, jak nowe zasady ludzkiego wspolistnienia pojawily sie na Ziemi i zostaly nazwane demokracja. Ten system wymiany pogladow co prawda wciaz jeszcze czesto zmienial sie w walke i probe sil, lecz po raz pierwszy proces ow mogl sie odbywac na poziomie werbalnym, a nie tylko fizycznym. W tym samym czasie do glosu na Ziemi dochodzila inna idea, ktorej przeznaczeniem byla calkowita zmiana duchowej rzeczywistosci. Pojawila sie ona po raz pierwszy w zapiskach niewielkiego plemienia na Srodkowym Wschodzie. I znow ujrzalem Wizje Narodzin wielu ludzi, ktorzy te idee mieli propagowac. Decydowali sie przyjsc na swiat w kulturze judaistycznej, wiedzac, ze choc ludzkosc nie mylila sie, przeczuwajac intuicyjnie boskie zrodlo, to nasze wyobrazenie o nim bylo calkowicie mylne. Te jednostki wiedzialy juz, ze jest tylko jeden Bog, lecz w ich interpretacji byl to wciaz Bog wymagajacy, przerazajacy, surowy i w dalszym ciagu istniejacy poza czlowiekiem. Jednak po raz pierwszy byl to Bog, ktory sluchal i odpowiadal, i byl jedynym stworzycielem wszystkich ludzi. Widzialem teraz wyraznie, jak intuicja istnienia boskiego zrodla umacnia sie i pojawia w ziemskim wymiarze w coraz to innych miejscach globu. W Indiach i Chinach, ktore od dawna przodowaly w rozwoju technologicznym i spolecznym, hinduizm i buddyzm skierowaly caly Wschod ku zyciu bardziej kontemplacyjnemu. Ci, ktorzy stworzyli te religie, przeczuli, iz Bog jest czyms wiecej niz tylko postacia. Bog byl dla nich sila, swiadomoscia, ktora mozna w pelni osiagnac poprzez cos, co oni opisywali jako doswiadczenie iluminacji. Zamiast wiec schlebiac Bogu poprzez przestrzeganie ustalonych rytualow i obrzedow, religie Wschodu szukaly polaczenia z Bogiem od wewnatrz, wyrazajacego sie jako zmiana swiadomosci, otwarcie na harmonie i bezpieczenstwo, czego kazdy mogl doswiadczyc. Moja uwaga skupila sie teraz wokol Galilei i zobaczylem, jak idea jednego Boga, ktora wkrotce miala calkowicie zmienic wszystkie kultury Zachodu, ewoluowala od pojecia bostwa bedacego poza nami, patriarchalnego i osadzajacego, ku pogladowi wyznawanemu na Wschodzie, ku idei Boga wewnetrznego, ktorego krolestwo lezy w nas samych. Ujrzalem, jak w ziemskim wymiarze pojawila sie jedna istota, pamietajaca niemal cala swoja Wizje Narodzin. Wiedzial on, ze ma przyniesc swiatu nowa energie, nowa kulture, oparta na milosci. Jego przeslanie bylo nastepujace: jedynym Bogiem jest Duch Swiety, boska energia, ktorej mozna bezposrednio doswiadczyc i ktorej istnienie mozna udowodnic. Osiagniecie duchowej swiadomosci mialo sie opierac na czyms wiecej niz tylko na rytuale, ofiarach czy wspolnych modlitwach. Wymagalo ono skruchy w jej glebszym wymiarze; skruchy, ktora jest wewnetrzna psychologiczna zmiana, polegajaca na pozbyciu sie wszelkich nawykow ego, na transcendentnym poddaniu sie, ktore pozwoli nam na smakowanie prawdziwych owocow duchowego istnienia. Widzialem, jak jedno z najwiekszych imperiow, imperium rzymskie, przyjelo nowa religie i pomoglo rozprzestrzenic idee jednego, wewnetrznego Boga w niemal calej Europie. Pozniej, kiedy z polnocy uderzyli barbarzyncy i imperium upadlo, idea ta przetrwala w feudalnych organizacjach jako chrzescijanstwo. I wowczas znow pojawil sie problem gnostykow, ktorzy nalegali, by Kosciol skupil sie bardziej na duchowym, transcendentnym wymiarze doswiadczenia religijnego, a zycie Chrystusa przedstawial jako przyklad tego, co kazdy z nas jest w stanie osiagnac. Widzialem, jak Kosciol poddaje sie lekowi, jak jego przywodcy, obawiajac sie utraty swej sily i kontroli, buduja doktryny oparte na poteznej hierarchii, w ktorej ksieza pelnia role mediatorow udzielajacych ludziom duchowej pociechy. W koncu wszelkie teksty zwiazane z gnostycyzmem zostaly wyklete jako obrazoburcze i wylaczono je z Biblii. Choc wiele istot przyszlo wtedy z Zaswiatow z intencja, by poszerzyc i zdemokratyzowac nowa religie, byl to czas wielkiego strachu, a wszelkie wysilki, by dotrzec do nowych kultur, po raz kolejny zostaly wypaczone przez nieodparta potrzebe dominacji i kontroli. Znow zobaczylem tajne sekty franciszkanow, ktorzy probowali przywrocic bliskosc czlowieka z natura, praktykowac wewnetrzne doswiadczenie boskosci. Przychodzili oni do ziemskiego wymiaru z przeczuciem, iz problem gnostyczny bedzie kiedys rozwiazany i byli zdecydowani przechowac i ocalic stare teksty az do tego czasu. Po raz wtory ujrzalem swoja przedwczesna probe ujawnienia manuskryptow i bolesna smierc. Widzialem teraz, jak potega Kosciola na Zachodzie zostaje zagrozona nowa formacja spoleczna: panstwem narodowym. W miare jak ludzie stawali sie bardziej swiadomi siebie i swego istnienia, skonczyla sie era wielkich imperiow. Pojawily sie nowe generacje umiejace intuicyjnie rozpoznac przeznaczone nam zjednoczenie, pracujace nad tym, by rozwijac swiadomosc narodowosci, oparta na wspolnym jezyku i scisle zwiazana z okreslonym miejscem na ziemi. Te mlode panstwa wciaz jeszcze byly zdominowane przez autokratycznych przywodcow, ktorych wladze czesto laczono z boskim prawem; powoli jednak umacniala sie juz nowa cywilizacja, ktora stworzyla granice, systemy monetarne i szlaki handlowe. W koncu, w miare rozwoju dobrobytu i nauki, w Europie rozpoczal sie Renesans. Znow ujrzalem wiele Wizji Narodzin osob przychodzacych wtedy na Ziemie. Wiedzieli, ze przeznaczeniem ludzkosci jest rozwiniecie demokracji i za zadanie stawiali sobie jej promocje. Na nowo odkryto pisma Grekow i Rzymian, a one z kolei przywrocily ludzkosci wspomnienia. Ustanowiono pierwsze demokratyczne parlamenty, probowano skonczyc z idea krolewskiej wladzy, rzekomo pochodzacej od Boga, poskromic krwawe rzady Kosciola nad duchowa i materialna rzeczywistoscia. Wkrotce nadeszla reformacja protestantow, dajaca ludziom obietnice, iz moga powrocic bezposrednio do boskich przekazow i sami nawiazac kontakt ze zrodlem. W tym samym czasie jednostki szukajace wiekszej swobody i szerszych mozliwosci dzialania, odkrywaly kontynent amerykanski - lad symbolicznie dzielacy wielkie kultury Wschodu i Zachodu. Gdy przygladalem sie Wizjom Narodzin tych ludzi, ktorzy pragneli wejsc do Nowego Swiata, zrozumialem, iz wiedzieli doskonale o tym, ze ziemie te sa juz zamieszkane, a ich osiedlenie winno isc w parze z zaproszeniem od rdzennych mieszkancow. Gleboko w podswiadomosci czuli, ze Indianie moga im umozliwic zakorzenienie sie w nowej ziemi i byc polaczeniem z przeszloscia dla ludzi Europy, ktora w wielkim tempie tracila swiety zwiazek z natura i dazyla do niebezpiecznego zeswiecczenia. Narodowe kultury Ameryki, choc nie idealne, dawaly podstawy, na ktorych mentalnosc europejska mogla odzyskac i umocnic swoje korzenie. I znow z powodu leku ludzie wybierajacy nowy kontynent umieli odczytac jedynie impuls osiedlenia sie tam, wyczuwajac nowa wolnosc, jednak przywozili ze soba potrzebe dominacji i podboju, zapewnienia sobie bezpieczenstwa. Wazne i istotne prawdy, jakie niosly rdzenne kultury Ameryki, zagluszyla goraczka opanowywania Ziemi i wykorzystywania jej naturalnych zasobow. W Europie trwal wowczas Renesans, a ja zrozumialem pelne znaczenie Drugiego Wtajemniczenia. Potega Kosciola, ktory z uporem wciaz usilowal po swojemu definiowac rzeczywistosc, zaczela slabnac, a Europejczycy poczuli sie jakby przebudzeni z dlugiego snu, gotowi na nowo spojrzec na zycie. Dzieki odwadze i determinacji niezliczonych osob, kierujacych sie intuicyjnymi wspomnieniami sprzed narodzin, po raz pierwszy metody naukowe uznano za demokratyczny sposob badania i rozumienia swiata. To spojrzenie - bazujace na studiowaniu wielu aspektow swiata naturalnego, wyciaganiu wnioskow i oglaszaniu ich-bylo zrodlem procesu umozliwiajacego zrozumienie sytuacji czlowieka na tej planecie oraz jego duchowej natury. Jednak czesc Kosciola, wciaz sparalizowana lekiem, za wszelka cene probowala powstrzymac ten nowy rodzaj poznania. I gdy sily polityczne opowiedzialy sie po obu stronach, osiagnieto kompromis. Nauka bedzie mogla badac zewnetrzny, materialny swiat, pozostawiajac zjawiska duchowe w gestii wciaz silnego i wplywowego kleru. Caly swiat wewnetrznego, duchowego doswiadczenia - wyzsze stany swiadomosci i percepcji, intuicje, zbiegi okolicznosci, uczucia, zjawiska interpersonalne, a nawet sny - wszystko to na poczatku znalazlo sie poza zasiegiem nowej nauki. Nauka zaczela wiec badac i opisywac swiat fizyczny, dostarczajac cennych informacji umozliwiajacych rozwoj handlu i lepsze wykorzystanie zasobow naturalnych. Wzroslo ekonomiczne poczucie bezpieczenstwa, i powoli zaczelismy zatracac przeczucie niewiadomego; zapomnielismy o tak niegdys dla nas istotnym pytaniu - pytaniu o sens zycia. Zadecydowano, ze wystarczajacym sensem jest samo przetrwanie i budowanie lepszego, bezpieczniejszego swiata dla siebie i kolejnych pokolen. Z wolna weszlismy w zbiorowy trans, ktory kwestionowal prawdziwa nature smierci i wyjasnial, iz zycie jest calkowicie wytlumaczalne i pozbawione tajemnic. Pod wplywem tej wygodnej retoryki nasza intuicja boskiego zrodla zostala zepchnieta na plan dalszy. W szerzacym sie materializmie Bog mogl byc postrzegany jednie jako odlegla, wyzsza sila, ktora kiedys pchnela swiat ku istnieniu, po czym wycofala sie, pozwalajac dziejom toczyc sie mechanicznie, jak przewidywalnej maszynie, w ktorej kazdy skutek ma swoja przyczyne, a zbiegi okolicznosci to tylko przypadki potwierdzajace regule. Dostrzeglem jednak przednarodzeniowe intencje wielu istot z tamtego okresu. Przychodzili na swiat, wiedzac, ze rozwoj techniki i produkcji jest istotny, gdyz w pewnym momencie moze dopomoc w powstrzymaniu zanieczyszczania i destrukcji planety, a rownoczesnie przyniesc ludzkosci niewyobrazalna dotad wolnosc. Ale rodzac sie w swoich czasach i bedac pod ich wielkim wplywem, ludzie ci mogli sobie przypomniec jedynie ogolna intuicje, ze nalezy wciaz budowac, produkowac i pracowac, trzymajac sie mocno demokratycznych idealow. Ujrzalem wtedy, ze tendencja ta najmocniej uwidocznila sie w Stanach Zjednoczonych, ktore stworzyly demokratyczna konstytucje i otwarty system ekonomiczny. Realizujac jakby ogromnych rozmiarow eksperyment, Ameryka realizowala idee, ktore mialy wplynac na przyszlosc ludzkosci. Wciaz jednak istnialy tu tradycje i duchowe przeslania Indian, Afrykanow i innych ludow, kosztem ktorych ten eksperyment realizowano. I wciaz domagaly sie uznania, probujac dotrzec do europejskiej mentalnosci. Pod koniec dziewietnastego wieku znajdowalismy sie na skraju drugiej ogromnej przemiany w dziejach kultury ludzkosci, przemiany bazujacej na nowych zrodlach energii: ropie, parze, a w koncu elektrycznosci. Gospodarka rozwinela sie do ogromnych rozmiarow, nowe technologie zaczely dostarczac wiecej produktow niz kiedykolwiek dotad. Ogromna liczba ludzi na calym swiecie przenosila sie ze spolecznosci wiejskich do miejskich konglomeracji, wspoluczestniczac w nowej rewolucji przemyslowej. W tym czasie wiekszosc z nas wierzyla, ze demokratyczny kapitalizm, nie powstrzymywany rzadowymi restrykcjami, jest najlepsza metoda gospodarcza. Znow jednak dostrzeglem, ze wiekszosc zyjacych wowczas ludzi, przed narodzeniem miala zamiar przeksztalcic kapitalizm w lepszy system. Niestety, poziom leku byl u nich tak wielki, ze wszystko, co zdolali potem uczynic, to zapewnic sobie jeszcze wieksze poczucie bezpieczenstwa poprzez wykorzystywanie innych, zwiekszanie wlasnych profitow, a nawet wchodzac w kolidujace ze soba uklady z konkurencja i rzadem. Zaczela sie era karteli przemyslowych, tajnych kont bankowych, korupcji. W konsekwencji niesprawiedliwosci i wykroczen tego wczesnego kapitalizmu, na poczatku dwudziestego wieku pojawily sie dwa inne, alternatywne systemy ekonomiczne. W Anglii dwoch ludzi opublikowalo manifest, domagajacy sie nowego systemu, kierowanego przez robotnikow. Mialby on doprowadzic do ekonomicznej utopii, w ktorej wszystkie dobra bylyby dostepne kazdemu w zaleznosci od jego potrzeb, a wspolzawodnictwo i chciwosc przestalyby istniec. Okrutne warunki, w jakich musiala zyc wiekszosc klasy robotniczej tamtych czasow spowodowaly, ze owa utopijna idea zyskala wielu zwolennikow. Ja jednak teraz dopiero moglem pojac, na ile ten materialistyczny manifest byl tak naprawde wypaczeniem innej oryginalnej intencji. W swych Wizjach Narodzin obaj mezczyzni rzeczywiscie zobaczyli, iz ostatecznym przeznaczeniem ludzkosci jest osiagniecie tego rodzaju utopii, jednakze pozniej zapomnieli, ze musi ona byc realizowana powoli, poprzez demokratyczne uczestnictwo we wspolnych planach, i winna narodzic sie z wolnej woli, a nie z przymusu. W konsekwencji ci, ktorzy zainicjowali system komunistyczny, poczawszy od pierwszych rewolucjonistow w Rosji, mylnie sadzili, iz ustroj ten mozna wprowadzic sila i rzadami dyktatury - podejscie to calkowicie sie nie sprawdzilo i kosztowalo miliony istnien. W swym pospiechu i niecierpliwosci ludzkosc przeczula prawdziwa utopie, lecz zamiast niej stworzyla komunizm i dlugie, mroczne dekady pelne tragedii. Scena zmienila sie. Obserwowalem teraz inny system, opozycyjny wobec demokratycznego kapitalizmu: demona faszyzmu. Mial on w swym zalozeniu podniesc zyski i dac wieksza kontrole elicie rzadzacej, ktora uwazala sie za wybranych przywodcow calej ludzkosci. Wierzyli oni, iz porzucajac demokracje i laczac rzady polityczne z nowym establishmentem przemyslowym, ich narod moze osiagnac swoj najwiekszy potencjal i uprzywilejowana pozycje w swiecie. Widzialem, ze ci, ktorzy tworzyli system faszystowski byli niemal w ogole nieswiadomi swych Wizji Narodzin. Przyszli na ziemie, pragnac, by ludzka cywilizacja rozwijala sie w jak najlepszy i najbardziej wydajny sposob, i by narod, calkowicie zjednoczony we wspolnym celu i dzialaniu, dazyl do uzyskania swego najwiekszego potencjalu. To zas, co stworzyli, bylo pelna leku, totalnie egoistyczna wizja, bezpodstawnie gloszaca wyzszosc niektorych ras i narodow, dazaca do stworzenia superrasy, ktorej przeznaczeniem jest rzadzenie swiatem. I znow, poprawna intuicja mowiaca o tym, ze ludzkosc rozwija sie, by osiagnac swoj ideal, zostala przez slabe i zaleknione jednostki zmieniona w mordercze rzady Trzeciej Rzeszy. Widzialem innych ludzi, ktorzy rowniez mieli intuicje, ze ludzkosc winna dazyc od perfekcji, ale ci juz lepiej rozumieli wage demokracji. Czuli oni, ze powinni przeciwstawic sie zarowno komunizmowi, jak i faszyzmowi, i stworzyc wolna ekonomie. Najpierw wybuchla wiec krwawa wojna przeciw wypaczeniom faszyzmu, w koncu wygrana, jednak okupiona przez ludzkosc ogromnymi ofiarami. Potem rozpoczal sie dlugi i trudny okres zimnej wojny przeciw blokowi komunistycznemu. Nagle przenioslem sie do Stanow Zjednoczonych z poczatkowego okresu tej wojny, we wczesne lata piecdziesiate. Ameryka znajdowala sie wlasnie u szczytu tego, co dalo jej czterysta lat skupienia nad materializmem. Bezpieczenstwo i dostatek wplynely na rozwoj silnej klasy sredniej, a niezwykle liczna generacja ludzi narodzila sie juz w czasach ekonomicznego rozkwitu. Intuicje tego wlasnie pokolenia mialy pomoc calej ludzkosci podazyc w kierunku trzeciej wielkiej transformacji. Pokoleniu temu wciaz przypominano, ze zyje w najwspanialszym kraju na swiecie, w ojczyznie wolnych ludzi, ktora swym obywatelom zapewnia wszelkie swobody i sprawiedliwosc. Jednak w miare jak dorastali, wiele osob z tej generacji odkrylo, jak wielka jest przepasc pomiedzy popularnym obrazem Ameryki, kreowanym przez nia sama, a rzeczywistoscia. Zwrocili uwage na to, ze liczni obywatele tego wolnego kraju - miedzy innymi kobiety i czlonkowie mniejszosci rasowych - wedle panujacego obyczaju i w majestacie prawa, wcale nie sa wolni! W latach szescdziesiatych nowe pokolenie doszlo do glosu, coraz wnikliwiej badajac i demaskujac jeszcze inne niepokojace aspekty idealnego obrazu Ameryki - jednym z nich byl slepy patriotyzm, ktory wymagal od mlodych ludzi, by jechali do obcego kraju i brali udzial w politycznej wojnie, ktora nie ma wyraznie okreslonego celu oraz nie daje nadziei na zwyciestwo. Aspekt duchowy tego narodu byl rownie niepokojacy. Materializm poprzednich czterystu lat zepchnal prawdziwe pytania o tajemnice zycia i smierci na bardzo, bardzo daleki plan. Koscioly i synagogi byly co prawda pelne, jednak odbywaly sie tam puste i pompatyczne rytualy. Udzial w nich mial znaczenie bardziej spoleczne niz duchowe, a ich uczestnicy byli skrepowani opinia innych i tym, jak sa przez swa spolecznosc postrzegani. Widzialem, ze mlode pokolenie czerpie swa sklonnosc do analizy i krytyki z glebokiej intuicji, mowiacej im, iz zycie to cos wiecej niz tylko materialna rzeczywistosc. Zaczeli juz przeczuwac zblizajace sie duchowe odrodzenie, starali sie wiec poznawac inne religie, inne punkty widzenia. Po raz pierwszy w historii zachodniej cywilizacji zaczeto doglebnie studiowac i rozumiec religie Wschodu, co z kolei przyczynilo sie do umocnienia zbiorowej intuicji, iz percepcja duchowa to doswiadczenie wewnetrzne, to inny stopien swiadomosci, ktory calkowicie zmienia czlowieka i jego pojecie o sobie samym. Wczesniejsze zydowskie studia kabalistyczne oraz prace zachodnich mistykow chrzescijanskich, takich jak Mistrz Eckhart czy Teilhard de Chardin dostarczyly innych intrygujacych opisow i wgladow w rzeczywistosc duchowa. Zaczely sie pojawiac nowe informacje ze swiata nauki - socjologia, psychiatria, psychologia, antropologia, a takze wspolczesna fizyka rzucaly nowe swiatlo na nature ludzkiej swiadomosci i istnienia. To polaczenie mysli oraz perspektywy, jaka dawala filozofia Wschodu, powoli wykrystalizowalo sie w cos, co pozniej nazwano Ruchem na Rzecz Ludzkiego Potencjalu. Bylo to zataczajace coraz szersze kregi przekonanie, iz w obecnym stadium rozwoju czlowiek korzysta jedynie z niewielkiego procentu swych ogromnych fizycznych, umyslowych i duchowych mozliwosci. Obserwowalem, jak w ciagu kolejnych dekad podobne informacje wraz z rosnacym duchowym doswiadczeniem doprowadzaja do tego, iz ludzka swiadomosc staje w obliczu przelomu, jak dokonuje sie skok myslowy, ktory od formulowania nowych przekonan o prawdziwym sensie ludzkiego zycia, w pewnym momencie doprowadza do tego, ze ludzkosc staje sie gotowa, by przypomniec sobie i zaakceptowac Dziewiec Wtajemniczen. Lecz pomimo ze nowy punkt widzenia zdobywal coraz wiecej zwolennikow i masowo pojawial sie w roznych miejscach globu, wielu ludzi zaczelo sie nagle wycofywac, w obawie przed zachwianiem rownowagi w kulturze ludzkosci. Przez czterysta lat bowiem ow dawny, gleboko zakorzeniony swiatopoglad zapewnial nam dobrze zdefiniowany, choc skostnialy porzadek. Wszystkie role byly w nim jasno okreslone i kazdy znal swoje miejsce: na przyklad mezczyzni byli w pracy, kobiety i dzieci w domu, obywatele mieli okreslic swoje miejsce w gospodarce, spelnienie odnalezc w rodzinie i dzieciach, wiedziec, ze sensem zycia jest po prostu zyc uczciwie i tworzyc materialne zabezpieczenie dla przyszlych generacji. A gdy nadeszly lata szescdziesiate wraz z fala krytycyzmu i nieufnosci; ustalone reguly zaczely sie walic. Zachowanie jednostek przestalo byc calkowicie okreslane przez spoleczne normy. Ludzie poczuli sie wyzwoleni i na tyle silni, by tworzyc swoje wlasne idealy i poglady, pelniej realizowac swoj tworczy potencjal. To, co o nas sadza inni, przestalo miec tak ogromne znaczenie; coraz czesciej nasze zachowanie zaczelo zalezec od tego, co my sami czujemy i byc okreslane przez nasza wlasna, wewnetrzna etyke. Dla tych, ktorzy przyjeli nowy, bardziej uduchowiony punkt widzenia, charakteryzujacy sie uczciwoscia, szczeroscia, miloscia do innych, zachowania etyczne nie stanowily problemu. Inaczej bylo z tymi, ktorzy zatracili swoje wewnetrzne, duchowe przewodnictwo. Znalezli sie nagle jakby na ziemi niczyjej, gdzie wszystko jest potencjalnie mozliwe: zbrodnia, narkotyki, wszelakie nalogi, utrata etyki zawodowej. By jeszcze pogorszyc sytuacje, wielu ludzi zaczelo sie poslugiwac osiagnieciami Ruchu Ludzkiego Potencjalu, by dowodzic, ze kryminalisci i zbrodniarze nie sa w pelni odpowiedzialni za swoje czyny, gdyz tak naprawde sa tylko ofiarami spoleczenstwa i kultury, ktora umozliwila zaistnienie warunkow dla popelnienia tych przestepstw. Dopiero teraz zrozumialem, co tak naprawde widze: na calej ziemi odbywala sie dramatyczna polaryzacja pogladow. Ludzie dotad niezdecydowani, teraz coraz wyrazniej sprzeciwiali sie liberalnym ideom, ktore wedlug nich mogly prowadzic jedynie do dalszego chaosu i zagrozenia, a moze nawet do calkowitego zburzenia ustalonego porzadku. Zwlaszcza w Stanach Zjednoczonych coraz wiecej osob podzielalo przekonanie, ze oto zbieramy teraz owoce ostatnich dwudziestu pieciu lat liberalizmu i zblizamy sie do swoistej wojny kulturowej, od wyniku ktorej moze zalezec nawet przetrwanie zachodniej cywilizacji. Niektorzy byli juz tak przerazeni, ze nawolywali do podjecia ekstremalnych krokow, w obawie, ze jest juz za pozno. Widzialem, jak w tej sytuacji zwolennicy Ludzkiego Potencjalu wycofuja sie i ulegaja lekowi. Wiele mozolnie zdobytych praw obywatelskich oraz spolecznych przywilejow stanelo pod znakiem zapytania, krzyzowy ogien pytan rzucanych przez konserwatystow zaostrzal sytuacje. Wsrod liberalow pojawil sie wiec poglad, ze to celowy atak tych, ktorzy, zyjac z wykorzystywania innych ludzi, teraz czuja sie zagrozeni, wiec usiluja po raz kolejny zdominowac slabszych czlonkow spoleczenstwa. Zrozumialem, co wzmaga ten podzial sil: otoz kazda ze stron byla swiecie przekonana, ze druga bierze udzial w jakiejs tajnej konspiracji zla. Obstajacy za starym porzadkiem nie postrzegali juz liberalow jako naiwnych idealistow, lecz jako czesc ogolnoswiatowej, miedzyrzadowej konspiracji socjalistow, sekretnych poplecznikow komunizmu, ktorzy chca osiagnac dokladnie okreslony cel: taki rozklad zycia spolecznego, ktory usprawiedliwilby wlaczenie sie do akcji silnego rzadu i odgorne zaprowadzenie porzadku. Wedlug nich konspiracja ta wykorzystywala strach spoleczenstwa przed rosnaca fala przestepstw, by ograniczyc prawo do posiadania broni i udzielac coraz wiekszych uprawnien scentralizowanej biurokracji. To z kolei mialoby w konsekwencji doprowadzic do kontrolowania przez rzad coraz to wiekszych obszarow zycia obywateli, od sprawdzania kont bankowych i przeplywu gotowki poczynajac, a konczac na cenzurze i kontroli prywatnych kontaktow w Internecie, tlumaczac to koniecznoscia zapobiegania zbrodni lub wykroczeniom podatkowym. Az w koncu, byc moze poslugujac sie pretekstem udzielania pomocy przy jakiejs klesce zywiolowej, Wielki Brat wkroczylby do Stanow, skonfiskowal prywatne majatki i oglosil stan wojenny. Z kolei tych, ktorzy opowiadali sie za liberalnymi zmianami, przerazal zupelnie inny scenariusz. W obliczu uzyskiwania coraz wiekszych wplywow przez sily konserwatywne, wszystko, o co wczesniej z takim trudem walczyli, zostalo podane w watpliwosc lub powaznie zagrozone. Oni tez widzieli wzrastajaca fale przestepczosci, upadek struktur i wartosci rodzinnych, tyle ze dla nich przyczyny takiego stanu rzeczy lezaly zupelnie gdzie indziej. Wedlug nich pomoc oraz zainteresowanie rzadu tymi sprawami przyszlo zbyt pozno i bylo stanowczo niewystarczajace. W niemal kazdym panstwie kapitalizm zawiodl cala klase ludzi, a powod tego byl prosty: system nie dawal biednym szansy na to, by mogli w nim uczestniczyc. Odpowiednie wyksztalcenie, mozliwosci zatrudnienia dla tej klasy nie istnialy. A rzady zamiast pomagac, zdawaly sie teraz gotowe na to, by cofnac nawet te juz istniejace w bardzo ograniczonej formie programy spoleczne. Zrozumialem, ze w takiej atmosferze nawet najbardziej optymistyczni reformatorzy zaczeli juz wierzyc w najgorsze: ze powrot do prawicowego konserwatyzmu musi z pewnoscia byc rezultatem wzrastajacej manipulacji i kontroli, ktora uzyskuja najbogatsze, polaczone wspolnym interesem, finansowe korporacje. Zdobywaja one wplywy w mediach, przekupuja cale rzady, by w koncu, jak niegdys w nazistowskich Niemczech, podzielic caly swiat na tych, ktorzy maja, i tych, ktorzy nie maja. Najwieksze, najbogatsze korporacje obejma wladze nad swiatem, przejmujac wszelkie male, prywatne interesy i nie dajac szans na istnienie indywidualnej prywatnej inicjatywie. Wszelkie zas zamieszki czy bunty sa tylko na reke rzadzacym elitom, gdyz daja im pretekst do zwiekszenia kontroli policyjnej. W tym momencie moja swiadomosc jakby blyskawicznie przeskoczyla na wyzszy poziom i nagle calkowicie pojalem fenomen polaryzacji leku: wielkie rzesze ludzi zdawaly sie opowiadac za jedna lub druga perspektywa, a obie strony widzialy przeciwnika w coraz czarniejszych kolorach; problem urastal niemalze do swietej wojny dobra ze zlem, a kazda ze stron postrzegala te druga jako uczestnika wielkiej, globalnej konspiracji. Teraz moglem juz zrozumiec, dlaczego tak rosly wplywy tych ludzi, ktorzy utrzymywali, iz potrafia wytlumaczyc coraz gwaltowniej szerzace sie zlo. To wlasnie byli owi glosiciele konca swiata, o ktorych opowiadal Joel. W ogolnym zamieszaniu ich interpretacje zyskiwaly coraz wiekszy posluch. Uwazali oni, iz przepowiednie biblijne nalezy rozumiec doslownie, tak wiec w niepewnych nastrojach naszej wspolczesnosci doszukiwali sie zwiastunow z dawna oczekiwanej apokalipsy. Niebawem miala sie rozpoczac swieta wojna, podczas ktorej ludzkosc podzieli sie na sily ciemnosci i armie swiatla. Wyobrazano sobie te wojne jako autentyczna, fizyczna konfrontacje, brutalna i krwawa, zatem dla tych, ktorzy wierzyli w jej nadejscie istotna byla tylko jedna rzecz: znalezc sie po wlasciwej stronie, gdy rozpocznie sie walka. W tej chwili, podobnie jak to bylo w przypadku innych waznych momentow w historii ludzkosci, otrzymalem rowniez wglad w Wizje Narodzin istotnych dla obecnej sytuacji jednostek. Kazda z osob znajdujacych sie po jednej ze stron przyszla na swiat z intencja, by ow podzial nie byl tak ostry, tak istotny. Chcieli dokonac lagodnego przejscia od materializmu do nowego duchowego swiatopogladu, pragneli przemiany, ktora utrzyma najlepsze elementy z obu tradycji i wlaczy je do nowego swiata, ktory w rezultacie powstanie. A zatem powiekszajaca sie przepasc pomiedzy obiema frakcjami nie byla zamierzonym dzialaniem, lecz jedynie skutkiem leku. Nasza oryginalna Wizja polegala na tym, ze etyka mialaby zostac utrzymana na takim poziomie, by kazda jednostka na ziemi poczula sie calkowicie wolna, a ekologia pozostala nienaruszona; rozwoj gospodarczy i technologiczny mial byc zachowany, podlegajac jednak takim przemianom, ktore umozliwia istnienie od dawna przeczuwanej i upragnionej ekonomicznej utopii. I ta wlasnie utopia mialaby sie stac symbolicznym spelnieniem znanych nam przepowiedni gloszacych koniec swiata. Poziom mojej swiadomosci podniosl sie jeszcze bardziej i poczulem, ze oto jestem blisko wnikniecia w sama istote rzeczy, w sens istnienia calej ludzkosci, w to, jak mozemy osiagnac calkowite porozumienie i spelnic nasza ziemska misje. I wtedy obraz przed moimi oczyma zaczal wirowac, zakrecilo mi sie w glowie, stracilem koncentracje; nie potrafilem jeszcze osiagnac poziomu swiadomosci niezbednego, by to wszystko pojac. Wizja poczela znikac, a ja usilnie staralem sie ja zatrzymac jeszcze choc przez chwile i przyjrzec sie dokladniej obecnej sytuacji. Jasne bylo, ze bez ingerencji Wizji Swiata polaryzacja leku bedzie coraz silniejsza. Widzialem, jak obie strony staja sie coraz bardziej agresywne, ich uczucia nieugiete, jak emocje wobec przeciwnika przechodza od antypatii do czystej, zagorzalej nienawisci... Po chwili zawirowania i uczucia szybkiego ruchu wstecz otworzylem oczy, rozejrzalem sie i zobaczylem obok siebie Wila. Spojrzal na mnie, a potem na dziwne, szare otoczenie wokol nas. Mial zatroskany wyraz twarzy. Przybylismy w jakies nowe miejsce. -Byles w stanie zobaczyc moja wizje historii ludzkosci? - spytalem. Potaknal w skupieniu. -Tak, to, co wlasnie ujrzelismy, to nowa, duchowa interpretacja historii, nieco zmodyfikowana przez twoje osobiste poglady, ale i tak nieslychanie odkrywcza. Nigdy wczesniej nie widzialem czegos podobnego. To takze musi byc czesc Dziesiatego Wtajemniczenia, przejrzysta wizja ludzkiej wedrowki widziana z perspektywy Zaswiatow. I patrz, kazdy z nas rodzi sie z jakas pozytywna intencja, zamiarem przeniesienia do fizycznego wymiaru pewnej czesci wyzszej wiedzy. Kazdy z nas! Cala historia to jeden dlugi proces iluminacji, budzenia sie. Po narodzinach oczywiscie przestajemy swiadomie pamietac i musimy przejsc caly proces dorastania i dojrzewania w konkretnych warunkach spolecznych, ale mamy te wszystkie przeczucia, te intuicje, by dokonywac takich, a nie innych wyborow. Tyle ze wciaz niezmiennie musimy walczyc ze strachem. Czesto bywa tak, ze lek jest zbyt wielki i nie udaje nam sie osiagnac tego, co zamierzalismy przed narodzeniem, albo osiagamy to w jakiejs wypaczonej formie. Ale wszyscy, powtarzam, wszyscy ludzie bez wyjatku przychodza na ten swiat z jak najlepszymi intencjami... -Czy myslisz, ze taki seryjny morderca tez przyszedl na swiat, by dokonac czegos dobrego? -Tak, na pewno. Kazde bezprawie, bunt, morderstwo, to sposob na pokonanie wewnetrznego leku i poczucia bezradnosci. -No, nie wiem... - mruknalem, wcale nie przekonany. - Czy niektorzy ludzie nie sa po prostu i zwyczajnie z natury zli? -Nie, tylko szaleja ze strachu i popelniaja potworne bledy. I oczywiscie musza ponosic za nie odpowiedzialnosc. Ale warto zrozumiec, ze wszystkie straszne uczynki sa po czesci spowodowane wlasnie nasza wiara w to, ze niektorzy ludzie sa po prostu zli. To bledne pojecie, ktore tylko poglebia polaryzacje. Obie strony nie rozumieja, ze ludzie moga czynic to, co czynia, nie bedac z gruntu zlymi. Tak wiec wciaz demonizuja i dehumanizuja siebie nawzajem, a to tylko wzmaga lek i wydobywa ze wszystkich zaangazowanych to, co najgorsze... I kazda ze stron uwaza, ze pozostali sa zamieszani w jakas straszna konspiracje... ze uosabiaja najgorsze zlo. Zauwazylem, ze Wil znow z uwaga spoglada w dal. Kiedy podazylem za jego wzrokiem i skoncentrowalem sie na tym szarym otoczeniu, zaczalem wyczuwac emanujacy z niego smutek i beznadziejnosc. -Mysle - zakonczyl Wil - ze nie uda nam sie objawic Ziemi Wizji Swiata, ani zakonczyc tej polaryzacji, dopoki nie zrozumiemy prawdziwej natury zla i rzeczywistosci piekla. -Skad ci to w ogole przyszlo do glowy? - spytalem. Spojrzal na mnie jeszcze raz i znow skupil wzrok na tej wyblaklej szarosci. -Bo wlasnie znajdujemy sie w piekle - odpowiedzial. Wstecz / Spis Tresci / Dalej Duchowe pieklo Spojrzalem na otaczajaca nas szarosc i po plecach przebiegl mi zimny dreszcz. Ogolny smutek, ktory wyczuwalem wczesniej, teraz wyraznie zmienil sie w silne uczucie rozpaczy i wyobcowania. -Byles tu juz kiedys? - spytalem Wila. -Tylko na samym skraju. Ale nigdy az tutaj, w srodku. Czujesz, jak zimno? Skinalem glowa. Cos sie poruszylo w oddali. -Co to? -Nie jestem pewien. - Wil wzruszyl ramionami. Wirujaca masa energii zdawala sie szybko plynac prosto na nas. -To chyba tylko jakas kolejna grupa dusz... - powiedzialem niepewnie. Na szczescie mialem racje. Kiedy sie znalazly dostatecznie blisko, staralem sie skoncentrowac na ich myslach i wtedy poczulem jeszcze wieksza pustke, a nawet gniew. Probowalem utrzymac energie i jeszcze bardziej sie otworzyc. -Poczekaj - ostrzegl mnie Wil. - Nie jestes jeszcze dosc silny. Bylo juz jednak za pozno. Zostalem nagle wciagniety w intensywna czern, a po chwili znalazlem sie w jakims dziwnym miescie. Przerazony rozgladalem sie dokola, starajac sie myslec logicznie. Rozpoznalem dziewietnastowieczna architekture. Stalem na rogu ulicy, wiele osob przechodzilo obok mnie. W oddali widzialem imponujaca budowle zwienczona kopula. Przez pierwsze chwile myslalem, ze rzeczywiscie znalazlem sie w dziewietnastym wieku, ale kilka szczegolow tego otoczenia zaintrygowalo mnie: horyzont rozmywal sie w bladoszara mgle, a niebo bylo oliwkowozielone, podobne do tego, jakie juz raz widzialem - nad biurowcem, ktory Williams stworzyl sobie w Zaswiatach, gdy nie chcial przyjac do wiadomosci swojej smierci. Zauwazylem, ze przyglada mi sie czterech mezczyzn, stojacych na chodniku po drugiej stronie ulicy. Na ich widok poczulem przeszywajacy lodowaty dreszcz. Wszyscy byli elegancko ubrani, jeden z nich charakterystycznie przekrzywial glowe i zaciagal sie wielkim cygarem. Inny spojrzal na zegarek i schowal go do kieszonki w kamizelce. Wygladali podejrzanie i groznie. -Kazdy, kto wzbudza ich zlosc, jest mym przyjacielem - powiedzial niski glos tuz za mna. Odwrocilem sie i zobaczylem wielkiego, otylego czlowieka. Ten tez byl elegancko ubrany, na glowie mial kapelusz z szerokim rondem. Jego twarz wydala mi sie znajoma. Czy juz go gdzies spotkalem? Gdzie? -Nie przejmuj sie nimi - dodal. - Tacy znowu sprytni to oni nie sa. Popatrzylem w jego rozbiegane oczka i nagle go sobie przypomnialem. To on byl dowodca wojska federalnego, tym generalem, ktorego widzialem w scenach wojen z Indianami. Tym, ktory nie chcial rozmawiac z Maja i zarzadzil rozpoczecie bitwy. A wiec cale to miasto takze jest wizja, myslalem. Zapewne to on skonstruowal sobie otoczenie z pozniejszego okresu swego zycia, by nie dopuscic do swiadomosci faktu wlasnej smierci. -To wszystko jest nieprawdziwe wymamrotalem. Pan jest... no, pan jest martwy. -A wiec, co takiego zrobiles, by wkurzyc te bande szakali? - spytal, jakby tego w ogole nie slyszal. -Nic nie zrobilem. -O, na pewno cos zrobiles. Znam doskonale ten sposob, w jaki na ciebie patrza. Im sie wydaje, ze rzadza tym miastem. Ba, wydaje im sie nawet, ze moga rzadzic calym swiatem. - Pokiwal glowa z ubolewaniem. - Malo tego, maja poczucie, ze od nich zalezy przyszlosc i ze wszystko potoczy sie dokladnie tak, jak oni to sobie zaplanowali. Wszystko, rozumiesz? Rozwoj ekonomiczny, plany gospodarcze, polityka rzadow, nawet wartosci swiatowych walut. No, musze przyznac, ze pomysly maja nieglupie. Ludzie to stado baranow, sami sie prosza o to, zeby nad nimi sprawowac kontrole; a jak jeszcze przy okazji mozna zarobic na tym niezly grosz, to czemu nie? Tyle ze ci idioci probowali podporzadkowac sobie mnie! Ale ja jestem na to za sprytny, zawsze bylem od nich sprytniejszy. No, to przyznaj sie, co takiego zrobiles? -Prosze posluchac - nalegalem. - To wszystko nie istnieje. -No, no, no, dobrze ci radze. Lepiej mi zaufaj. Jesli oni sa przeciwko tobie, to ja bede tu twoim jedynym sprzymierzencem, innego nie znajdziesz. Odwrocilem glowe, ale katem oka widzialem, jak wciaz mi sie przyglada bacznie i podejrzliwie. -Uwazaj, to niebezpieczni ludzie - ciagnal dalej. - Nigdy ci nie wybacza. Popatrz tylko na mnie. Chcieli wykorzystac moje wojskowe doswiadczenie, zeby wybic Indian i przejac ich ziemie. Potem bylem im juz niepotrzebny. Ale ja sie nie dalem, zadbalem o siebie. Ciezko jest sie kogos pozbyc, jesli jest znanym bohaterem wojennym, nie? Wiec zaraz po wojnie zajalem sie polityka. I wtedy oni musieli zaczac sie ze mna liczyc. Ale dobrze mnie posluchaj: nigdy nie zrob takiego bledu, zeby ich nie doceniac. Oni sa zdolni do wszystkiego! Odsunal sie troszke, jakby chcac sprawdzic, czy zrobilo to na mnie wrazenie. -Ale, ale... - Nagle zmienil ton - To przeciez oni mogli cie przyslac! Moze jestes szpiegiem? Nie wiedzac, co dalej robic, po prostu ruszylem przed siebie. -Ty gnido! - krzyknal za mna. - Mialem racje! Zobaczylem, jak siega do kieszeni i wyjmuje z niej krotki sztylet. Przerazony zmusilem cialo do biegu. Bieglem w dol ulicy, skrecilem w waski zaulek. Tuz za soba wciaz slyszalem jego dudniace kroki. Po prawej zauwazylem otwarte drzwi. Wbieglem do srodka i zatrzasnalem za soba zasuwe. Kiedy zziajany wciagnalem powietrze, poczulem ciezkie opary opium. W pomieszczeniu byly dziesiatki ludzi; paczyli na mnie tepymi, niewidzacymi oczyma. Czy oni istnieja naprawde, czy tez sa czescia jakiejs iluzji? Wiekszosc po chwili wrocila do swoich cichych rozmow i fajek wodnych. Zeby dojsc do kolejnych drzwi, zaczalem sie z trudem przeciskac pomiedzy stloczonymi sofami i porozkladanymi wszedzie brudnymi materacami. -A ja cie znam - wybelkotala jakas kobieta. Stala oparta o sciane, glowa jej zwisala do przodu, jakby byla dla niej za ciezka. - Chodzilam z toba do szkoly. Przez chwile patrzylem na nia zaskoczony, a potem nagle przypomnialem sobie dziewczyne z mojego ogolniaka, ktora cierpiala na depresje i brala narkotyki. Uciekala z klinik odwykowych, nie chciala sie leczyc, az w koncu przedawkowala i zmarla. -Sharon, czy to ty? Udalo jej sie usmiechnac. Obejrzalem sie na wejsciowe drzwi, wciaz wystraszony, czy zbrojny w noz eks-general nie zdolal sie tu wedrzec. -W porzadku - powiedziala, jakby czytajac w moich myslach. - Mozesz z nami zostac. Tutaj bedziesz bezpieczny, nikt cie nie dosiegnie. Podszedlem do niej bardzo blisko i tak lagodnie, jak tylko potracilem, powiedzialem: -Ale ja nie chce zostac. To wszystko jest tylko zludzeniem. Kiedy tylko wymowilem te slowa, kilka osob gniewnie spojrzalo w moja strone. -Prosze cie, Sharon - szeptalem. - Chodz ze mna. Dwoch najblizej siedzacych mezczyzn podeszlo i stanelo u boku Sharon. -Wynos sie stad - rzucil pierwszy. - Zostaw ja w spokoju. -Nie sluchaj go - ten drugi zwrocil sie do Sharon. - To wariat. My jestesmy sobie potrzebni. Pochylilem sie lekko, zeby moc spojrzec Sharon prosto w oczy. -Sharon, zrozum, to wszystko nie istnieje. Ty nie zyjesz. Musimy sie stad jakos wydostac. -Zamknij sie! Zostaw nas w spokoju! - krzyknal ktos z boku. Cztery czy piec osob wstalo i zaczelo isc wprost na mnie. Wycofywalem sie w kierunku drzwi, a tlum podazal za mna. Odwrocilem sie jeszcze i zobaczylem, jak Sharon wraca do swej poprzedniej, skurczonej pozycji. Wybieglem szybko przez drzwi, ale okazalo-sie, ze wcale nie trafilem na ulice. Znalazlem sie w jakims biurze, zapchanym komputerami i szafkami na dokumenty, ze stolem konferencyjnym na srodku - wszystko nowoczesne, z dwudziestego wieku. -Hej, tu nie wolno wchodzic - powiedzial jakis glos. Odwrocilem sie i zobaczylem czlowieka w srednim wieku, ktory gniewnie patrzyl na mnie sponad okularow. - Gdzie moja sekretarka? Nie mam teraz czasu. Czego pan chce? -Ktos mnie sciga, chcialem sie tylko ukryc. -O Boze, czlowieku! Zle trafiles. Powiedzialem, ze nie mam na to czasu. Nie masz bladego pojecia, ile jeszcze musze dzisiaj zrobic. Patrz na te wszystkie dokumenty. Jak myslisz, kto je przeczyta, jesli nie ja? - Wydalo mi sie, ze w jego oczach dostrzeglem blysk przerazenia. Zaczalem sie goraczkowo rozgladac za jakims innym wyjsciem, ale nie moglem sie powstrzymac, zeby choc nie sprobowac powiedziec mu prawdy. -Nie wie pan, ze jest pan martwy? - zaryzykowalem. - To wszystko nie istnieje, to wyobrazenie. Przerazenie w jego oczach szybko zmienilo sie we wscieklosc. -A kimze ty jestes?! Moze jakims bandyta? W tym momencie miedzy szafami dostrzeglem drzwi i wybieglem. Znow znalazlem sie na ulicy. Bylo tu teraz zupelnie pusto; jechala tylko jedna dorozka. Pojazd zatrzymal sie przed hotelem po drugiej stronie jezdni i wysiadla z niego piekna kobieta. Odwrocila lekko glowe, spojrzala w moim kierunku i usmiechnela sie. Bylo w niej cos niezwykle cieplego i przyjaznego. Ruszylem w jej strone, a ona wyraznie na mnie czekala, wciaz uroczo sie usmiechajac. -Jest pan sam - powiedziala. - Moze sie pan do mnie przylaczy? -A gdzie pani idzie? - spytalem ostroznie. -Na przyjecie. -A kto tam bedzie? -Nie mam pojecia. Otworzyla drzwi hotelu i gestem dloni zaprosila mnie do srodka. Posluchalem, wciaz intensywnie myslac, co powinienem zrobic. Tymczasem weszlismy do windy, a ona nacisnela guzik czwartego pietra. Kiedy winda ruszyla, z kazdym kolejnym pietrem narastalo we mnie uczucie ciepla i przyjemnosci. Katem oka dostrzeglem, ze kobieta przypatruje sie z uwaga moim dloniom. Kiedy nasze oczy sie spotkaly, usmiechnela sie, jak ktos przylapany na goracym uczynku. Po wyjsciu z windy podeszlismy do jakichs drzwi. Kobieta zapukala dwa razy. Po chwili otworzyl mlody mezczyzna. Jego twarz rozpromienila sie na widok mojej towarzyszki. -Wchodzcie! - powital nas przyjaznie. - Wchodzcie! Wpuscila mnie pierwszego i kiedy tylko wszedlem, jakas inna mloda kobieta chwycila mnie za reke. Miala na sobie luzna, niemal przezroczysta suknie na ramiaczkach i byla boso. -Och; jestes taki zagubiony, biedactwo - wyszeptala. - Nie martw sie, z nami bedziesz bezpieczny... Obok nas stanal mlody mezczyzna w samych spodniach. -Patrzcie tylko na te wspaniale uda! - skomentowal, wpatrujac sie we mnie bez zenady. -Ma tez cudowne rece - powiedzial ktos z boku. Dopiero w tej chwili zdalem sobie sprawe, ze caly pokoj pelen jest ludzi, nagich lub tylko czesciowo ubranych, uprawiajacych seks! -Nie, nie, chwileczke - zaprotestowalem. - Nie moge tu zostac. -Chcialbys wrocic? Tam? - spytala z niedowierzaniem kobieta trzymajaca mnie za reke. - Cale wieki mina, zanim znow znajdziesz takie cudowne miejsce jak to. Nie czujesz, jaka tu mamy wspaniala energie? To nie to, co lek samotnosci, prawda? -Wolna dlon polozyla na moich piersiach. Nagle z drugiego konca pokoju dobiegly odglosy awantury. -Zostawcie mnie! - ktos krzyczal. - Chce stad wyjsc! Mlody chlopak, moze osiemnastoletni, gwaltownie odepchnal od siebie kilka osob i pospiesznie wybiegl na korytarz. Wykorzystalem ten moment zamieszania i wybieglem za nim. Nie czekal nawet na winde, tylko pedem zbiegal po kretych schodach. Ruszylem za nim. Kiedy dotarlem na ulice, chlopak byl juz po drugiej stronie jezdni. Juz mialem krzyknac, zeby na mnie poczekal, kiedy nagle zamarlem z przerazenia. General wciaz trzymajac noz, podchodzil do tych czterech dzentelmenow, ktorzy mi sie wczesniej przygladali. Cala ich grupa pograzona byla w zazartej dyskusji, przy czym zawziecie gestykulowali. W pewnej chwili ktorys z nich wyciagnal rewolwer, a general ruszyl na niego z nozem. Rozlegly sie strzaly i zobaczylem, jak general pada z dziura od kuli w czole. Kiedy ciezko runal na ziemie, ten z rewolwerem zatrzymal sie w pol ruchu i zaczal... znikac. Po chwili znikneli wszyscy, wlacznie z martwym generalem. Mlody chlopak usiadl na chodniku i schowal glowe w dloniach. Podbieglem do niego na drzacych nogach. -Juz w porzadku - powiedzialem. - Nie ma ich. -Akurat - burknal. - Popatrz tylko tam. Odwrocilem sie i co zobaczylem? Tych czterech facetow, ktorzy przeciez przed chwila znikneli, stalo sobie najspokojniej po drugiej stronie ulicy, przed wejsciem do hotelu. Wygladali dokladnie tak samo jak wtedy, kiedy widzialem ich po raz pierwszy. Jeden zaciagal sie cygarem, drugi sprawdzil godzine na zegarku i - schowal go do kieszonki kamizelki. Serce mi zamarlo, kiedy zobaczylem tez generala - stal tuz za rogiem i przygladal sie im z nienawiscia. -To sie w kolko powtarza - powiedzial chlopak. - Juz nie moge tego wytrzymac. Ktos mi musi pomoc. Zanim zdazylem cokolwiek powiedziec, po jego prawej stronie wylonily sie dwie postaci, byly jednak niewyrazne, jakby otoczone mgla. Chlopak wpatrywal sie w nie przez chwile, a potem twarz mu sie rozjasnila i wzruszonym glosem zapytal: -Roy, czy to ty? Obie istoty podeszly tak blisko niego, ze teraz niemal go zakrywaly swoimi swietlistymi cialami. A po kilku minutach cala grupa zniknela. Gapilem sie jak zahipnotyzowany na skraj kraweznika, gdzie jeszcze przed chwila siedzial, wciaz wyczuwalem w powietrzu pozostalosc innych, wyzszych wibracji. W myslach ujrzalem znow swoja grupe dusz i przypomnialem sobie ich milosc i troske. Cala sila woli skupilem sie na tym uczuciu, staralem sie zatrzymac je w sobie i wzmocnic. Powoli, powoli, poczulem, jak opuszcza mnie beznadzieja i niepokoj, zaczalem sie coraz bardziej otwierac, coraz wyzej podnosic poziom mojej energii. Rownoczesnie otaczajace mnie miasto stalo sie zamazane i niewyrazne, az zupelnie zniknelo. Po chwili ujrzalem przed soba twarz Wila. -Nic ci nie jest? - spytal z troska. - Alez sie martwilem. Te zludzenia byly niezwykle silne, a ty sie dostales w ich centrum. -Wiem. Kiedy tam bylem, nie potrafilem nawet jasno myslec; zupelnie nie wiedzialem, co mam robic. -Wiesz, jak dlugo cie nie bylo? A my moglismy jedynie wysylac ci caly czas energie. -Kogo masz na mysli, mowiac "my"? -Siebie i wszystkie te dusze. - Wil wskazal dlonia dokola. Kiedy moj wzrok sie przyzwyczail do tego swiatla, moglem rozroznic setki dusz, obecnych wszedzie, wszedzie, jak okiem siegnac. Niektore patrzyly wprost na nas, ale wiekszosc byla skoncentrowana gdzies na zewnatrz. Podazajac za ich wzrokiem, dostrzeglem w oddali kilkanascie duzych wirow energetycznych. Kiedy sie skupilem, w jednym z tych wirow rozpoznalem miasto, z ktorego dopiero co udalo mi sie uciec. -Co to za dziwne miejsca? - spytalem Wila. -Twory wyobrazni, skonstruowane przez dusze, ktore spedzily zycie wedlug scisle zamknietych i ograniczajacych je scenariuszy kontroli, i nie przebudzily sie z nich nawet po smierci. Takich miejsc istnieje wiele tysiecy. -Czy widziales, co sie ze mna dzialo, kiedy bylem tam w srodku? -Prawie wszystko. Kiedy sie koncentrowalem na duszach stojacych najblizej mnie, moglem jakby podlaczac sie do tego, co one widza i jak to odbieraja. Te wszystkie dusze bezustannie wysylaja stad energie, majac nadzieje, ze tam, w tych sztucznych swiatach, ktos na nia zareaguje. -Widziales tego nastolatka? On sie przebudzil. Ale inni w ogole nie zwracali na nic uwagi jak zaczarowani. -Pamietasz, co zobaczylismy podczas Przegladu Zycia Williamsa? Na poczatku on tez nie chcial zaakceptowac swojej smierci. Zaczal jej zaprzeczac, tworzac iluzje swojego biura. -Tak, przypomnialo mi sie to, kiedy tylko znalazlem sie w miescie. -I tak sie dzieje ze wszystkimi. Jezeli za zycia dalismy sie omamic i wciagnac w rozmaite gry, by zagluszyc w sobie niepewnosc, opanowac lek, uzyskac zludzenie kontroli nad wlasnym zyciem i innymi ludzmi, to czasem nie mozemy sie z tego obudzic nawet po smierci. Wtedy nawet w Zaswiatach tworzymy takie iluzje, czy transy, by moc dalej czuc sie bezpiecznie; nie wierzymy, ze to juz niepotrzebne. Gdyby grupa Williamsa nie zdolala mu wtedy pomoc, to pewnie wyladowalby w jednym z takich piekielnych miejsc, jak to, ktore dane ci bylo odwiedzic. To nasza reakcja na lek. Wszyscy ci ludzie, ktorych widziales, mogli zostac calkowicie sparalizowani przez wlasny strach, gdyby nie znalezli sobie jakiegos sposobu, by go zagluszyc, odsunac poza swiadomosc. I po smierci powtarzaja te same sytuacje, te same sposoby ucieczki od leku, jakie stosowali za zycia. Nie moga sie od tego uwolnic, nie potrafia sie zatrzymac. -Wiec te iluzoryczne rzeczywistosci to zbyt silne scenariusze kontroli? -Tak, wszystkie sa roznymi odmianami tego samego zjawiska, tyle ze tu sa bardziej intensywne, skumulowane. Na przyklad ten facet z nozem, byly wojskowy, za zycia z pewnoscia maskowal swoja niepewnosc, dominujac nad innymi, zastraszajac ich; w ten sposob kradl im energie. Byl przekonany, ze swiat sie na niego uwzial, ze ludzie chca go zniszczyc. Oczywiscie, to nastawienie przyciagalo do niego osoby tak wlasnie sie zachowujace, wiec jego oczekiwania byly w paradoksalny sposob spelniane. Po smierci stworzyl sobie wyobrazenie przesladujacych go ludzi, by moc dalej istniec w znanej sobie sytuacji. Gdyby mu tego zabraklo, jego energia zostalaby wyczerpana i poddalby sie niepewnosci i lekowi. Zeby sie przed tym bronic, musi wciaz odgrywac swoja role oprawcy i ofiary zarazem. Musi wykonywac to wszystko, co zajmuje mu umysl na tyle, by odsunac lek. I wlasnie to dzialanie - odpowiednio niebezpieczne, podniecajace, wywolujace wysoki poziom adrenaliny, pozwala mu zapomniec o strachu, zepchnac go do podswiadomosci, a on sam moze sie choc przez chwile czuc bezpieczny. -A co z tymi narkomanami? -W ich przypadku za zycia przyjeli oni pasywna postawe pokrzywdzonego, czy ofiary, i to tak intensywnie, ze caly swiat widzieli jako okrutny i nie do zniesienia, co z kolei usprawiedliwialo ich potrzebe ucieczki. Narkotyki sa dla nich sposobem ucieczki od niepokoju, nawet w Zaswiatach. W wymiarze fizycznym narkotyki czesto wywoluja stany euforii, czasem podobne nawet do uniesienia, jakie daje milosc. Problem z ta sztucznie wywolana euforia polega jednak na tym, ze cialo odrzuca chemiczne substancje i walczy z nimi, umysl zas uodparnia sie na nie, co oznacza, ze aby utrzymac ten sam stan uniesienia, trzeba brac coraz to wieksze dawki narkotyku. To w koncu calkowicie wyniszcza cialo. Wciaz jeszcze myslalem o generale. -Tam sie stalo cos naprawde dziwacznego. Ten czlowiek, ktory mnie scigal, zostal zastrzelony, ale po chwili znow wrocil do zycia i cala akcja zaczela sie od nowa. -Tak to juz jest w tych utworzonych w wyobrazni i narzucanych samemu sobie pieklach. Wszystkie iluzje w pewnym momencie sie wyczerpuja i koncza. Gdybys spotkal tam kogos, kto za zycia zagluszal w sobie tajemnice zycia, obzerajac sie tluszczem, to moze bys zobaczyl, jak wciaz od nowa umiera na atak serca. Narkomani tez bez konca wyniszczaja swoje ciala, nawet w Zaswiatach, general wciaz na nowo ginie od strzalu. Podobnie jest zreszta w fizycznym wymiarze: takie kompulsywne scenariusze kontroli zawsze zawodza, predzej czy pozniej. Zwykle dzieje sie to jeszcze za zycia, kiedy jakas nowa sytuacja przerasta rutynowe sposoby zachowania; przychodzi wielki lek i niepewnosc. Potocznie mowi sie wtedy, ze ktos osiagnal dno. To czas, by sie przebudzic i uporac ze strachem w inny sposob. Ale jesli ktos tego nie potrafi, to po prostu wpada w inny rodzaj transu, w inne uzaleznienie, znajduje sobie nowy scenariusz kontroli. I jesli nie przebudzi sie z niego jeszcze w fizycznym wymiarze, to moze miec powazne klopoty z otrzasnieciem sie nawet po smierci. Te kompulsywne transy powoduja wszystkie negatywne, czasem nawet okrutne zachowania ludzi w fizycznym wymiarze. Stanowia psychologiczne podloze wszelkich naprawde zlych, niegodnych czynow, motywacje, ktora nieswiadomie posluguja sie ludzie molestujacy dzieci, sadysci, zbrodniarze. Oni po prostu powtarzaja jedyne znane sobie zachowanie, majace zagluszyc i uspic ich umysl, oddalic lek i uczucie zagubienia. -Twierdzisz wiec - przerwalem mu - ze na swiecie nie ma samoistnego zla, zadnej diabelskiej konspiracji, ktorej ofiara padamy? -Absolutnie nie. Jest tylko strach i dziwaczne drogi ucieczki przed nim. -Przeciez niemal wszystkie swiete teksty wspominaja o jakims diable, o Szatanie. -To tylko metafory, symboliczny sposob ostrzegania ludzi i przypominania im, by bezpieczenstwa szukali w boskim zrodle, a nie w swoim wlasnym ego i jego zachciankach i wymyslach. Byc moze na pewnym etapie ludzkiego rozwoju obwinianie za wszystko jakiegos zewnetrznego zla bylo istotne i potrzebne. Teraz jednak to tylko falszuje prawde, za nasze zachowania winiac jakies sily poza nami, a to przeciez jeszcze jeden sposob, by uniknac odpowiedzialnosci. Uzywamy idei diabla i Szatana rowniez po to, by wmowic sobie, iz niektorzy ludzie sa po prostu z gruntu, z natury zli, i tym samym odczlowieczyc ich we wlasnym mniemaniu, jak rowniez, by umniejszyc ludzki wymiar tych, z ktorymi sie nie zgadzamy. Nadszedl juz czas, by zrozumiec prawdziwa nature ludzkiego zla, pojac ja na wyzszym poziomie, a potem nauczyc sie z nia walczyc. -Jesli nie czyhaja na nas zadne diably, to opetania czy nawiedzenia takze nie istnieja? -A to juz nie jest tak. - Wil zamyslil sie przez chwile. - Istnieje cos takiego, jak psychologiczne opetanie. Nie jest jednak rezultatem jakiegos spisku sil piekielnych; laczy sie raczej z dynamika energii. Ludzie przerazeni chca sprawowac kontrole nad innymi. To dlatego pewne grupy staraja sie czasem przyciagnac cie do siebie, przekonac, bys za nimi szedl, poddajac sie ich autorytetowi, a gdybys potem chcial ich opuscic, to beda z toba walczyc. -Wiesz, w pierwszej chwili w tym potwornym miescie myslalem juz, ze opetal mnie jakis demon. -Nie, dostales sie tam tylko dlatego, ze zrobiles ten sam blad, ktory popelniles juz wczesniej; ty nie tylko sie otworzyles, zeby wysluchac tych dusz, ale calkowicie sie im poddales, tak jakby one znaly wszelkie odpowiedzi. Nie sprawdziles jednak, czy one sa ze soba w harmonii, czy kieruja sie miloscia. I popatrz, dusze, ktore sa polaczone z boskim zrodlem, w podobnym wypadku odsunely sie od ciebie; ale te nie. Te po prostu wykorzystaly okazje i wciagnely cie do swego swiata. Dokladnie tak, jak robia to niektore grupy ludzi czy kulty w fizycznym wymiarze, jesli nie jestes dostatecznie ostrozny i czujny. Wil zamilkl na chwile i zamyslil sie. Potem spojrzal na mnie ze wzmozona uwaga. -To wszystko tez nalezy do wiedzy Dziesiatego Wtajemniczenia. Dlatego sie tu znalezlismy. W miare postepu w komunikacji miedzy oboma wymiarami, coraz czesciej bedziemy miec mozliwosc kontaktu z duszami z Zaswiatow. Musimy sie wiec nauczyc rozrozniac pomiedzy duszami, ktore sa przebudzone i polaczone z boskim zrodlem, a tymi, ktore wciaz paralizuje strach i ktore sa zamkniete w swoich obsesjach z ziemskiego wymiaru. Nie wolno nam jednak nazywac tych istnien diablami czy demonami. Sa to dusze w ciaglym rozwoju, tak jak my. A wiesz, co jest niezwykle ciekawe? Wyobraz sobie, ze ci ludzie, ktorzy na ziemi najlatwiej poddaja sie takim scenariuszom kontroli, przed swym narodzeniem byli jak najbardziej optymistycznie nastawieni do swego przyszlego zycia. Potrzasnalem glowa, bo nie bardzo rozumialem, co Wil ma na mysli. -To wlasnie dlatego zdecydowali sie na narodzenie w tak trudnych sytuacjach, ktore beda od nich wymagaly drastycznych srodkow obronnych. -Mowisz o rodzeniu sie na przyklad w rodzinach nalogowcow, o takie sytuacje ci chodzi? -Miedzy innymi. Silne scenariusze kontroli, niewazne, czy to nalogi, czy inne chore zachowania, rodza sie w srodowiskach, gdzie zycie juz toczy sie w taki wlasnie sposob, a poziom leku jest tak ogromny, ze srodowiska te wytwarzaja podobne problemy u kolejnych pokolen, jak w blednym kole. Wiec ci, ktorzy decyduja sie narodzic w takim wlasnie swiecie, robia to celowo z cala swiadomoscia sytuacji. Ten poglad wydal mi sie straszny, a nawet perwersyjny. -Dlaczego ktokolwiek mialby chciec sie narodzic w podobnych okolicznosciach? -Bo przed narodzeniem mial pewnosc, ze jest juz dosyc silny, by przerwac to bledne kolo i zakonczyc te sytuacje, na przyklad, by uleczyc rodzine, w ktorej sie urodzi. Zapewniam cie, ze wszyscy ci ludzie byli przekonani, iz uda im sie przebudzic, pokonac lek i frustracje wywolana tym, ze musza zyc wlasnie w takich warunkach, ze zobacza to jako pewien rodzaj misji do spelnienia. Zazwyczaj jest to misja pomagania innym, bedacym w podobnej sytuacji. I nawet jesli wciaz jeszcze posluguja sie przemoca, my musimy kazdego z nich postrzegac jako kogos, kto potencjalnie ma mozliwosc wyswobodzenia sie. -A wiec racje maja ci, ktorzy propaguja liberalne podejscie do zbrodni i przestepstwa, ktorzy uwazaja, ze kazdy czlowiek moze sie zmienic? Poglady konserwatystow sa calkowicie bledne? -No coz, tez nie do konca - usmiechnal sie Wil. - Liberalowie maja racje w tym, ze jednostki, ktore dorastaly w zlych warunkach, sa w duzej mierze produktem tych warunkow i ich ofiara. Konserwatysci myla sie, uwazajac, ze zejscie z drogi przestepstwa jest uzaleznione wylacznie od swiadomego wyboru i woli przestepcy. Z kolei liberalowie tez sie myla, naiwnie ufajac, ze ktos moze sie zmienic, jesli tylko da mu sie lepsze warunki zycia czy mozliwosci edukacji. Te wszystkie programy pomocy zazwyczaj ograniczaja sie do nauki podejmowania lepszych decyzji, zachecaja do nowego startu. W przypadku powaznych przestepstw, programy rehabilitacyjne oferuja w najlepszym wypadku bardzo powierzchowna terapie, a w najgorszym, po prostu wybaczenie i rodzaj ignorancji, ktora moze zrobic najwiecej zlego. Za kazdym razem, kiedy ktos zamkniety w blednym kole przestepstwa jest za nie jedynie lekko skarcony i puszczony wolno bez zadnych konsekwencji, pozwala mu to na powtorzenie tego zachowania i wyzwala w nim przekonanie, ze pewnie nie jest ono wcale az takie zle, co niemal gwarantuje, ze ten czlowiek je powtorzy. -A wiec co mozna zrobic? -Mozemy sie nauczyc interweniowac na poziomie duchowym! A to oznacza, ze caly ten proces, o ktorym ci mowilem, mozna przeniesc na poziom swiadomosci, mozna pomagac tak, jak te dusze tutaj pomagaja tym zlapanym w pulapke zwodnych iluzji. Przez chwile przygladal sie z uwaga zebranym wokol duszom, po czym jakby zirytowany pokrecil glowa. -Te wszystkie informacje, ktore ci wlasnie przekazalem, moglem odebrac od tych duchowych grup, ale wciaz nie mam jasnosci co do Wizji Swiata. Jeszcze nie wiemy, jak dostatecznie podniesc energie. Ja tez nie moglem odczytac zadnych informacji poza tymi, o ktorych juz wspominal Wil. Jasne bylo, ze dusze te maja glebsza wiedze i ze wysylaja ja w kierunku energetycznych zawirowan, bedacych duchowym pieklem dla innych, ale tak jak Wil, ja tez nie mialem do tej wiedzy dostepu. -Przynajmniej poznalismy kolejny etap Dziesiatego Wtajemniczenia - powiedzial w koncu Wil. - Musimy pamietac, ze chocby nie wiem jak czyjes zachowanie nam sie nie podobalo, to czlowiek ten jest tylko istota, ktora stara sie przebudzic, niczym wiecej. Nagle, niespodziewanie, zostalem doslownie zdmuchniety w tyl, porwany w wir migocacych wokol kolorow, a uszy rozdarl mi przerazliwy dysonans. W ostatniej sekundzie Wil chwycil mnie i mocno przytrzymal, otaczajac swoja energia. Przez chwile trzaslem sie jeszcze, a potem wszystko ustalo. -Znow zaczeli eksperyment - powiedzial Wil. W glowie mi jeszcze huczalo. -To znaczy, ze Curtis bedzie sie staral powstrzymac ich sila. Jest przekonany, ze to jedyny sposob. Kiedy tylko wymowilem te slowa, zobaczylem w myslach twarz Feymana, czlowieka, ktorego David Samotny Orzel podejrzewal o to, ze ma cos wspolnego z eksperymentem. Feyman stal i patrzyl na doline. Spojrzalem na Wila i zrozumialem, ze zobaczyl ten sam obraz. Skinal glowa, jakby wyrazajac zgode i natychmiast zaczelismy sie przemieszczac. Kiedy sie zatrzymalismy, stalismy twarzami naprzeciw siebie. Wokol nas bylo jeszcze wiecej zimnej szarosci. Kolejny glosny, nieprzyjemny dzwiek rozdarl cisze, a twarz Wila stracila ostrosc. Trzymal mnie jednak mocno i po kilku chwilach dzwiek ustal. -Te wybuchy pojawiaja sie teraz coraz czesciej - powiedzial. - Mozliwe, ze nie zostalo nam zbyt wiele czasu. Rozejrzyjmy sie tutaj. Bardzo szybko dostrzeglismy jakby skomasowana energie wirujaca o kilkadziesiat metrow od nas; zblizala sie w naszym kierunku. -Badz ostrozny ostrzegl mnie Wil. Nie identyfikuj sie z nimi do konca, nie otwieraj. Tylko sluchaj i staraj sie dowiedziec, kim sa. Kiedy tylko sie skoncentrowalem, zobaczylem obraz miasta, z ktorego udalo mi sie wydostac. Instynktownie az sie skurczylem ze strachu, co chyba spowodowalo, ze dusze przysunely sie jeszcze blizej. -Koncentruj sie na milosci - poinstruowal mnie Wil. - Nie wciagna nas tak dlugo, jak dlugo nie bedziemy sie zachowywac tak, jakbysmy sami chcieli, zeby nam pomogly. Staraj sie im wyslac energie i milosc. To albo im pomoze, albo je przegoni. Kiedy zrozumialem, ze te dusze sa jeszcze bardziej przerazone ode mnie, zaczalem wysylac im pozytywna energie. Natychmiast sie od nas odsunely i wrocily do swojej poprzedniej pozycji. -Dlaczego nie moga przyjac milosci i obudzic sie? - spytalem Wila. -Bo kiedy zaczynaja odbierac energie, to o pewien stopien podnosi sie ich swiadomosc, wiec rownoczesnie dopuszczaja do siebie ten strach, przed ktorym tak sie bronia. Zdobywanie wyzszej swiadomosci i przelamywanie swoich przyzwyczajen zawsze na poczatku laczy sie z lekiem, bo najpierw trzeba sobie pozwolic na doswiadczenie bezradnosci, zanim sie znajdzie nowy sposob istnienia. Dlatego najczarniejsze chwile w zyciu bardzo czesto poprzedzaja wielki wzrost swiadomosci i przebudzenie. Nasza uwage zwrocil jakis ruch z prawej strony. Byly w tym rejonie jeszcze inne dusze. Przyblizyly sie teraz, a te pierwsze odplynely troche dalej. -A ci co tu robia? - spytalem Wila. -Maja cos wspolnego z tym facetem, Feymanem. Dokola grupy utworzyl sie jakby holograficzny obraz przedstawiajacy ruchoma scene. Kiedy sie na nim skupilem, rozpoznalem cos w rodzaju fabryki, gdzies na ziemi. Bylo tam wiele metalowych, poteznych budowli i rzedy czegos, co wygladalo jak transformatory; nad wszystkim rozciagala sie gesta siec trakcji elektrycznej. Na srodku calego kompleksu, na szczycie wysokiego biurowca, znajdowalo sie centrum dowodzenia. Bylo cale ze szkla. W srodku widzialem ustawione w rzedach komputery i cala mase jakichs skomplikowanych urzadzen. Spojrzalem pytajaco na Wila. -Tak, widze - potwierdzil. Teraz moglismy sie przyjrzec calej fabryce z lotu ptaka. Widzielismy nie konczace sie kilometry przewodow elektrycznych, odchodzacych w rozne strony i siegajacych wysokich, metalowych wiez, z ktorych z kolei wystrzelalo cos na ksztalt laserowych wiazek energii, zasilajacych inne stacje. -Wiesz moze, co to takiego? - spytalem Wila. -Tak. To silownia, centralna stacja wytwarzajaca energie. Nasza uwage zwrocil ruch w odleglym miejscu kompleksu. Przed jeden z budynkow zajezdzaly karetki i wozy strazy pozarnej. Zza okien trzeciego pietra wydobywal sie niesamowity blask. W pewnej chwili blask stal sie jeszcze intensywniejszy i ziemia pod calym gmachem zaczela drzec i pekac. Budynek lekko sie zachwial, a potem runal w chmurze kurzu i pylu. W zabudowaniach obok wybuchl pozar. Teraz widzielismy wyraznie wnetrze centrum kontroli; technicy biegali od biurek do konsolet sterowniczych. W drzwiach pojawil sie czlowiek z nareczem wydrukow komputerowych i map. Rozlozyl je na stole i poczal studiowac z wielkim napieciem. Potem, lekko utykajac, podszedl do jednej z konsolet i zaczal poprawiac czy zmieniac jakies parametry. Powoli ziemia przestala sie trzasc. Pozar opanowano. Mezczyzna wciaz pracowal w skupieniu, wydajac komendy innym. Przyjrzalem mu sie uwazniej i natychmiast go rozpoznalem. -To Feyman! Zanim Wil zdazyl odpowiedziec, scena zaczela sie poruszac jak film w przyspieszonym tempie. Silownie uratowano; a potem ekipy robotnikow zaczely ja rozbierac, budynek po budynku. W tym samym czasie niedaleko tego miejsca zaczeto budowac inna fabryke, ktora miala produkowac male generatory. Po jakims czasie miejsce starego kompleksu juz porastal las, a ta mniejsza fabryczka produkowala urzadzenia, ktore z kolei moglismy zobaczyc niemal za kazdym domem czy biurem w roznych punktach calego kraju. I wtedy scena jakby sie odwrocila i oddalila, a my ujrzelismy samotnego czlowieka, ktory z innej perspektywy przygladal sie temu samemu, co my. Kiedy zobaczylem jego profil, znow rozpoznalem Feymana - przed swoimi narodzinami ogladal to, co bedzie mogl osiagnac w kolejnym zyciu. -To chyba czesc jego Wizji Narodzin? - spytalem, spogladajac na Wila. -Aha. A tam pewnie jest jego duchowa grupa. Zobaczmy, czy uda nam sie dowiedziec o nim czegos wiecej. Obaj skoncentrowalismy sie na grupie i wtedy uformowal sie przed nami nowy obraz. Tym razem Feyman byl w towarzystwie generala, tego samego, ktorego spotkalem w piekielnym miasteczku. Teraz, w scenie z dziewietnastego wieku Feyman byl owym adiutantem, sluzacym razem z Williamsem. Tym, ktory utykal. Kiedy sluchalismy ich rozmowy, zaczelismy rozumiec, co sie wtedy naprawde stalo. Jako doskonaly taktyk Feyman mial opracowac strategie oslabienia Indian. Jeszcze przed bitwa general rozkazal, by jako pozorny akt pojednania podstepnie rozdano Indianom koce zarazone ospa. Feyman sie temu sprzeciwial, nie tyle z litosci nad ludzmi, ile ze strachu przed ewentualnymi skutkami politycznymi. I rzeczywiscie, pozniej, choc bitwe wygrano, prasa dowiedziala sie o uzyciu zakazonych koty i wszczeto w tej sprawie sledztwo. General i jego poplecznicy z Waszyngtonu oskarzyli o wszystko Feymana, co zrujnowalo jego kariere. General wyplynal jako bohater wojenny i wazna figura polityczna. Radzil sobie doskonale, dopoki dawni przyjaciele z Waszyngtonu i jego nie wysadzili z siodla. Feyman juz nigdy sie nie podniosl. Wszystkie jego ambicje i plany legly w gruzach. Przez wiele lat probowal szukac poparcia opinii publicznej i oczyscic swoje imie, mowiac prawde o generale. Przez jakis czas kilku dziennikarzy chcialo nawet dociec prawdy i opisac cala historie, lecz potem stracili zainteresowanie, a Feyman pozostal w nielasce. Pod koniec zycia ostatecznie zrozumial, ze nigdy nie zrobi zadnej politycznej kariery. Za zyciowa porazke wciaz oczywiscie oskarzal swego bylego dowodce, i choc ten juz zniknal z areny zycia politycznego, Feyman probowal go zabic podczas oficjalnego obiadu. W efekcie sam zostal zastrzelony przez straznikow. Poniewaz tak bardzo pograzyl sie w nienawisci i rozpaczy, Feyman nie mogl sie przebudzic z tych uczuc nawet po smierci. Przez dlugi czas wierzyl, ze choc nie udalo mu sie zabic generala, to zywy uciekl z miejsca wypadku. Stworzyl sobie wymyslony, piekielny swiat, w ktorym, wciaz zywiac sie nienawiscia, planowal kolejne zamachy. Zdalem sobie sprawe, ze Feyman mogl zostac w pulapce swych iluzji jeszcze o wiele dluzej, gdyby nie wielkie wysilki innego czlowieka, ktory za zycia byl razem z nim w obozie wojskowym. Widzialem zarys twarzy tego mezczyzny, rozpoznalem jego charakterystyczny grymas. -To Joel, ten dziennikarz, ktorego spotkalem - szepnalem do Wila, nie odrywajac oczu od obrazu. Po smierci Joel dolaczyl do kregu dusz, ktore wysylaja energie tym, ktorzy nie zdolali sie przebudzic. Poswiecil sie calkowicie pomocy Feymanowi. W zyciu, ktore dzielil z Feymanem, jego przednarodzeniowa intencja bylo ujawnienie wszelkich nieprawidlowosci czy okrucienstw ze strony amerykanskiego wojska, a jednak, kiedy nadszedl czas proby, Joel zawiodl. Wiedzial doskonale o podstepie z ospa, lecz siedzial cicho - powstrzymalo go skuteczne polaczenie lapowek i grozb. Po smierci, kiedy ujrzal swoj Przeglad Zycia, byl kompletnie zalamany, lecz podniosl sie z tego i poprzysiagl sobie, ze pomoze Feymanowi, uwazal bowiem, ze jest on jedna z ofiar jego tchorzostwa. Po dlugim czasie Feyman w koncu odpowiedzial na wysylana mu energie. Teraz sam doswiadczyl swego Przegladu Zycia. W inkarnacji z dziewietnastego wieku poczatkowo planowal zostac inzynierem, ktory zaangazuje sie w pokojowy rozwoj technologii. Niestety, dal sie zwiesc obiecujacym perspektywom i wybral droge bohatera wojennego, produkujac i rozwijajac nowe rodzaje broni. Lata przed kolejnym wcieleniem Feyman spedzil, pomagajac ludziom na Ziemi, pokazujac im, jak uzywac nowych technicznych wynalazkow we wlasciwy sposob. W pewnym momencie powoli zaczal otrzymywac wizje nowego, nadchodzacego zycia. Najpierw z nieufnoscia, potem z wielka radoscia i podnieceniem zobaczyl, ze juz niebawem ludzkosc odkryje nowe urzadzenia, ktore potencjalnie beda w stanie dokonac niezwyklych rzeczy i uwolnic ludzi od wielu problemow; niestety, urzadzenia te beda rowniez w najwyzszym stopniu niebezpieczne. Feyman czul, ze jesli narodzi sie w tych czasach i zacznie pracowac nad tymi nowymi technologiami i wynalazkami, po raz kolejny bedzie sie musial zmierzyc ze swa tendencja do szukania latwej slawy i poklasku. Zobaczyl jednak, ze tym razem nie bedzie sam. Pomoze mu szescioro ludzi. Ujrzal doline, i siebie, pracujacego wraz z szostka innych ludzi gdzies w ciemnosciach w poblizu wodospadow. Widzial, jak wspolnie wykorzystuja pewien proces, by sprowadzic do ziemskiego wymiaru Wizje Swiata. Kiedy obraz Feymana zaczal sie zacierac, ja zdolalem jeszcze przez chwile przyjrzec sie temu, co widzial w ostatniej scenie. Najpierw kazda z siedmiu osob miala przypomniec sobie, kiedy i w jaki sposob byly ze soba zwiazane w przeszlych inkarnacjach. Osoby te mialy pokonac ewentualne resentymenty, ktore im z tamtych czasow pozostaly. Wtedy cala grupa swiadomie spoteguje swoja energie, uzywajac technik Osmego Wtajemniczenia, a kazdy z jej czlonkow ujrzy swoja Wizje Narodzin. W koncu wibracje stana sie jeszcze mocniejsze i duchowe grupy tych siedmiu osob tez sie zjednocza. I z wiedzy, ktora w ten sposob uzyskaja, pojawi sie calkowity obraz przyszlosci, jaka ludzkosc zamierza osiagnac, nasza Wizja Swiata, przypomnienie tego, dokad zmierzamy i co musimy uczynic, by dopelnic naszego przeznaczenia. Nagle cala scena wraz z grupa Feymana zniknela. Zostalismy z Wilem zupelnie sami. -Widziales to co ja? - spytal Wil z ozywieniem. - To oznacza, ze Feyman mial zamiar udoskonalic i upowszechnic te technologie, nad ktora teraz pracuje. Jesli tylko przypomni sobie wlasne intencje sprzed narodzin, z pewnoscia zatrzyma eksperyment! -Musimy go jak najszybciej odnalezc - postanowilem. -Nie! To nic nie da. Jeszcze nie. Mysle, ze najpierw trzeba znalezc reszte osob z tej grupy. Do tego, zeby przypomniec sobie Wizje Swiata konieczna jest zjednoczona energia calej grupy. Wszyscy musza na to pracowac, uwolniwszy sie uprzednio od dawnych emocji. -Wiesz, nie bardzo rozumiem, o co w tych dawnych urazach chodzi? -Pamietasz te obrazy z przeszlosci, ktore ci sie pojawialy w dolinie? -Oczywiscie. -Ci ludzie, ktorzy maja stworzyc grupe i zakonczyc eksperyment, juz sie wszyscy kiedys spotkali, byli juz w tej dolinie. A wiec w obecnym zyciu musza odczuwac wobec siebie jakies nie uswiadomione emocje, musza miec jakies przeczucie dawnych, nie rozwiazanych konfliktow. I musza sobie z nimi poradzic! Tak... to kolejna porcja wiedzy Dziesiatego Wtajemniczenia. Bo pojawi sie nie tylko ta jedna grupa. Bedzie ich wiecej, na calej Ziemi. Wszyscy bedziemy sie musieli nauczyc, jak sobie dac rade ze wspomnieniami i uczuciami z przeszlosci. Kiedy to mowil, ja przypomnialem sobie, ze wiele razy w zyciu bylem w takich sytuacjach, gdy pewne osoby w grupie od razu czuly do siebie sympatie, a inne bez zadnego wyraznego powodu natychmiast sie nie lubily. Czyzby ludzkosc byla juz gotowa, by pojac, jakie jest prawdziwe zrodlo podobnych reakcji? I wtedy kolejny niespodziewany dreszcz wstrzasnal moim cialem. Wil chwycil mnie i przyciagnal do siebie tak blisko, ze nasze twarze niemal sie stykaly. -Jesli znow spadniesz na ziemie, to nie wiem, czy uda ci sie tu wrocic, dopoki trwa ten eksperyment! - krzyknal przez ogluszajacy huk. - Musisz znalezc reszte grupy! Kolejny wstrzas nas rozdzielil, a ja rozpoczalem znajome juz spadanie wsrod wirujacych kolorow. Wiedzialem, ze powracam do ziemskiego wymiaru. Jednak tym razem, zamiast znalezc sie w nim gwaltownie, nagle zwolnilem i zatrzymalem sie. Chwile unosilem sie w miejscu, a potem cos zaczelo mnie lekko ciagnac za splot sloneczny, poruszalem sie teraz nie w dol, lecz horyzontalnie. Staralem sie skoncentrowac i wtedy wyczulem obecnosc drugiej osoby, jednak wcale jej nie widzialem. Niemalze dokladnie rozpoznalem emocje, ktora wobec tej osoby czulem. Przy kim czuje sie w ten sposob? Kto to? W koncu zaczalem rozrozniac niewyrazny zarys postaci o jakies pietnascie metrow ode mnie. Rozpoznalem ja. Charlene! Kiedy sie zblizylem na piec metrow, poczulem nagle rozluznienie wszystkich miesni. Rownoczesnie ujrzalem rozowawe pole energii, ktore otaczalo Charlene. W sekunde pozniej zobaczylem identyczna aure wokol swojego ciala. Kiedy bylismy juz bardzo blisko siebie, uczucie rozluznienia w moim ciele zmienilo sie w dziwna, nie znana mi dotad zmyslowosc, az w koncu poczulem niemal bliska orgazmu rozkosz i ogromna milosc. Nie moglem nawet zebrac mysli. Co sie ze mna dzialo?! I wlasnie w chwili, gdy nasze aury mialy sie ze soba zetknac, okropny dysonans rozdarl cisze, a ja znow zaczalem spadac w dol, wirujac, wirujac, wirujac bez konca Przebaczajac Kiedy troche przyszedlem do siebie, poczulem cos zimnego i mokrego przy policzku. Powoli otworzylem oczy i stezalem ze strachu. Mlody wilk przez moment patrzyl mi prosto w oczy, potem obwachal mnie dokladnie, zamachal ogonem i dal nura w gesty las. Usiadlem wciaz odretwialy. Z trudem, ociezaly jeszcze i powolny, jak po kazdym powrocie z wyzszego wymiaru, wdrapalem sie ze skalnej polki na gore, wyciagnalem plecak z ukrycia i rozbilem namiot. Zmierzchalo juz, ale nie majac nawet sily, aby gotowac wode, doslownie walilem sie na spiwor. Staralem sie nie zasypiac jeszcze choc chwile i przemyslec to, co wydarzylo sie z Charlene. Co robila w innym wymiarze? Czy to rzeczywiscie byla ona? Co nas tak do siebie przyciagnelo? Nastepnego ranka wstalem wczesnie i ugotowalem owsianke, ktora polknalem z iscie wilczym apetytem. Poszedlem do strumyczka, ktory mijalem po drodze, umylem sie i napelnilem manierke. Wciaz jeszcze czulem zmeczenie, ale z drugiej strony chcialem jak najszybciej znalezc Curtisa. Nagle uslyszalem bardzo wyrazny odglos wybuchu gdzies na wschodzie. Skoczylem na rowne nogi. To musial byc Curtis, myslalem, biegnac co tchu do namiotu. Spakowalem sie pospiesznie i ruszylem w tamta strone. Kilometr dalej las raptownie sie skonczyl, a przede mna rozciagalo sie cos na ksztalt opuszczonego, wielkiego pastwiska. Kilka pordzewialych kawalkow kolczastego drutu zalosnie zwisalo pomiedzy drzewami. Przygladalem sie bujnej lace i gestej linii krzewow po jej drugiej stronie, kiedy z tych krzakow doslownie wypadl Curtis, biegnac co sil w nogach prosto na mnie. Pomachalem mu dlonia, a on natychmiast mnie rozpoznal i zwolnil bieg do szybkiego marszu. Kiedy wszedl miedzy drzewa, zziajany padl na trawe tuz kolo mnie. -Co sie stalo? Co takiego wysadziles? -Niewiele moglem zdzialac. - Potrzasnal glowa. - Caly ten eksperyment odbywa sie pod ziemia. Nie mialem dosc ladunkow, poza tym... no wiesz, nie chcialem, zeby komus stala sie krzywda. Wiec wszystko, co moglem zrobic, to wysadzic taka jedna talerzowa antene. Mam nadzieje, ze to ich zatrzyma choc na jakis czas. -Jak ci sie udalo podejsc tak blisko? -Podlozylem ladunki jeszcze wczoraj, jak sie zrobilo ciemno. Chyba nie przypuszczaja, ze ktokolwiek moze tu byc, maja bardzo malo strazy. Zamilkl, bo w oddali uslyszelismy odglos samochodow. -Musimy sie wydostac z tej doliny - powiedzial - i sprowadzic pomoc. Teraz juz nie mamy wyboru. Beda nas szukac. -Poczekaj, nie jest tak zle. Wydaje mi sie, ze mamy szanse ich zatrzymac, musimy tylko odnalezc Maje i Charlene. -Nie mowisz chyba o Charlene Billings? - Otworzyl szeroko oczy. -Tak. -Alez ja ja znam. Czasami zbierala rozne naukowe materialy dla naszej korporacji. Nie spotykalem jej od lat, ale wczoraj w nocy widzialem, jak wchodzila do tego podziemnego bunkra! Nie moglem sie pomylic, to na pewno byla ona. Szla z kilkoma mezczyznami, wszyscy oprocz niej byli po zeby uzbrojeni. -Czy wygladalo na to, ze trzymaja ja wbrew jej woli? - spytalem. -Nie wiem, trudno powiedziec... - Curtis znow zamilkl i nasluchiwal zblizajacego sie odglosu pojazdow. - Trzeba wiac. Znam takie miejsce, gdzie mozemy sie ukryc az do zmroku, ale musimy sie pospieszyc. - Po raz kolejny spojrzal na wschod. - Staralem sie zmylic trop, ale na dlugo ich to nie zatrzyma. -Musze ci koniecznie opowiedziec, co sie wydarzylo! Znow odnalazlem Wila. -Dobra, opowiesz mi wszystko po drodze - powiedzial, ruszajac z miejsca. - No chodz, musimy sie spieszyc. Przez wylot jaskini obserwowalem zbocze przeciwleglego wzgorza. Spokoj. Zadnego ruchu. Nasluchiwalem bardzo uwaznie. Wciaz nic. Podczas szybkiego marszu na polnocny wschod opowiedzialem Curtisowi wszystkie przygody z innego wymiaru. Podkreslalem tez z cala sila, ze Williams mial racje. Mozemy zatrzymac eksperyment tylko wtedy, gdy znajdziemy pozostalych czlonkow grupy i przypomnimy sobie globalna Wizje. Widzialem, ze Curtis ma watpliwosci. Najpierw uwaznie sluchal, potem nagle mi przerwal i zaczal opowiadac o swojej znajomosci z Charlene. Ja z kolei bylem na niego zly, ze nie potraf podac mi jakiegos logicznego wytlumaczenia, dlaczego ona moze byc zamieszana w ten eksperyment. Opowiedzial mi tez o tym, w jaki sposob zaprzyjaznil sie z Davidem. Otoz spotkali sie przypadkowo i natychmiast sie polubili, bo odkryli, ze laczy ich wiele wspolnych wspomnien i doswiadczen z wojska. Probowalem mu wytlumaczyc, jak wazne jest, ze my obaj znamy zarowno Davida, jak i Charlene. -Och, nie wiem, nie mam pojecia, co to wszystko znaczy - odpowiedzial zirytowany, wiec zostawilem ten temat, ale sam bylem juz pewien, iz jest to kolejny dowod na to, ze my wszyscy zjawilismy sie w tej dolinie z jednego konkretnego powodu. Szlismy dalej w milczeniu, a Curtis szukal tego wejscia do jaskini. Kiedy je w koncu znalezlismy, Curtis wrocil spory kawalek, zeby zatrzec nasze slady sosnowymi galeziami. Potem dlugo jeszcze czuwal przy wejsciu do pieczary, dopoki nie nabral pewnosci, ze jestesmy bezpieczni. -No, zupa gotowa - uslyszalem za soba jego glos. Uzylem mojej wody i ostatniej zupy w proszku. Nalalem kazdemu z nas, a potem wrocilem na swoj posterunek. -To w jaki sposob ta niby wybrana grupa mialaby wzbudzic w sobie, czy jak ty to mowisz, podniesc energie na tyle, zeby fizycznie wplynac na tych ludzi? No jak? - spytal nagle Curtis. -Nie wiem dokladnie. Trzeba to chyba bedzie wymyslic. -A ja juz mysle, ze takie cos jest po prostu niemozliwe. Moze nie sposob ich powstrzymac. To, co zrobilem moim wybuchem, to pewnie dla nich niewielka szkoda, tylko ich zdenerwowalem i obudzilem ich czujnosc. Sprowadza sobie wiecej ludzi, ale nie zrezygnuja. Pewnie gdzies niedaleko maja taka antene na wymiane. Moze powinienem byl raczej wysadzic drzwi? Boze, chyba tak. Tyle ze nie moglem sie do tego zmusic. Tam w srodku byla Charlene i kto wie, ile jeszcze osob. Musialbym wtedy przyspieszyc wybuch... wiec pewnie by mnie zlapali... ale moze trzeba bylo zaryzykowac? -Nie, nie, daj spokoj - powtarzalem. - Zobaczysz, znajdziemy lepszy sposob. -Jaki? -Sam sie pojawi. Znow uslyszelismy warkot silnikow, a rownoczesnie zauwazylem jakis ruch w dole zbocza, ponizej wejscia do jaskini. -Ktos tam jest - powiedzialem. Przywarlismy do ziemi. Postac znow sie poruszyla, ale zaslanialy ja krzaki. -To przeciez Maja! - szepnalem z niedowierzaniem. Curtis i ja patrzylismy na siebie przez chwile, az w koncu zdecydowalem sie dzialac. -Pojde po nia - powiedzialem. -Ale trzymaj sie nisko przy ziemi, a gdyby samochody podjechaly blizej, zaraz wracaj - polecil, chwytajac mnie za ramie. Zbieglem pochylony w dol zbocza. Kiedy zdawalo mi sie, ze jestem wystarczajaco blisko, polglosem krzyknalem jej imie. Odglos wozow byl coraz wyrazniejszy. Maja zamarla na chwile, ale zaraz mnie rozpoznala i wdrapala sie na kamienna polke, gdzie stalem. -Nie moge uwierzyc, ze cie znalazlam! - krzyknela, obejmujac mnie za szyje. Poprowadzilem ja w gore, do jaskini. Wygladala na wycienczona, rece miala poranione od krzewow. -Co sie stalo? - spytala. - Slyszalam jakis wybuch, a potem wszedzie zaczely jezdzic te jeepy. -Czy ktos cie moze widzial? - spytal Curtis zdenerwowany. Stal teraz u wlotu do jaskini i bacznie obserwowal okolice. -Chyba nie. Caly czas sie krylam. Pospiesznie ich sobie przedstawilem. Curtis skinal tylko glowa bez slowa. -Lepiej sprawdze - powiedzial i zniknal na zewnatrz. Wyjalem z plecaka podreczna apteczke. -Udalo ci sie odszukac tego znajomego w biurze szeryfa? -Nie, nawet nie dotarlam do miasta. Na wszystkich sciezkach az roilo sie od straznikow. Spotkalam za to kobiete, ktora znam, i przekazalam jej list do tego faceta z biura. Obiecala, ze dostarczy. To wszystko, co moglam zrobic. -Dlaczego nie wrocilas razem z nia? - spytalem, polewajac rane na jej kolanie plynem odkazajacym. - Czemu wciaz jestes w dolinie? Wziela buteleczke z moich rak i sama zaczela przemywac rane. - Nie wiem, nie wiem. Moze dlatego, ze ciagle drecza mnie te wspomnienia... Chce zrozumiec, co tu sie dzieje. Usiadlem naprzeciw niej i pokrotce opowiedzialem jej o wszystkim, co sie wydarzylo od naszego ostatniego spotkania, zwlaszcza o informacjach, ktore Wil i ja otrzymalismy w innym wymiarze. Wydawala sie bardzo zdziwiona, ale tym razem nie protestowala. -Zauwazylam, ze kostka juz ci nie dokucza? -Tak, chyba sie ostatecznie wygoila, kiedy odkrylem, jakie byly prawdziwe przyczyny tego problemu. -Jest nas tu tylko troje - powiedziala po chwili milczenia. -Mowiles, ze Williams i Feyman widzieli grupe siedmiu osob. -Nie wiem, kim sa pozostali. Na razie sie ciesze, ze choc ciebie znalazlem. Ty wiesz najwiecej o wizualizacji i wyobrazni. Posmutniala i rzucila mi zaleknione spojrzenie. Po chwili wrocil Curtis, oznajmil, ze nie dostrzegl niczego specjalnego, a potem usiadl dosc daleko od nas i konczyl posilek. Nalalem Mai troche zupy. Curtis pochylil sie i podal jej swoja manierke. -Wiesz - powiedzial z wyraznym wyrzutem w glosie - cholernie ryzykowalas, tak sobie tutaj spacerujac. Moglas ich sprowadzic prosto na nas. -A skad moglam wiedziec, ze tu jestescie? Sama probowalam uciekac. Wcale by mi do glowy nie przyszlo wlazic na to zbocze, gdyby nie ptaki... -Musisz zrozumiec, w jakich jestesmy tarapatach. - Curtis nie pozwolil jej nawet skonczyc zdania. - Oni wcale nie zatrzymali tego eksperymentu! Nagle wstal, wyszedl na zewnatrz i usiadl, opierajac sie o wielki glaz niedaleko wejscia do jaskini. -Czemu on sie tak na mnie wscieka? - spytala Maja. -Mowilas, ze drecza cie rozne wspomnienia. Jakie? -Sama nie wiem... jakby z innego czasu... jakbym probowala powstrzymac jakas przemoc... To pewnie dlatego wszystko wydaje mi sie takie niesamowite. -A czy Curtis nie wydaje ci sie znajomy? -Moze... nie, sama nie wiem... Czemu o to pytasz? -Pamietasz, mowilem ci o tej wizji, w ktorej rozpoznalem nas wszystkich? Tej z czasow wojny z Indianami? Ty wtedy zginelas, a z toba byl mezczyzna, ktory posluchal twojej rady i tez zginal. Mysle, ze to byl Curtis. -I dzisiaj wini o to mnie? O Boze, nic dziwnego, ze jest taki zly. -Maju, nie przypominasz sobie niczego, co sie wtedy dzialo? Zamknela oczy i skupila sie. Nagle spojrzala prosto na mnie. -Czy przy naszej smierci byl tez Indianin? Moze szaman? -Tak. On tez zginal. -Cos mielismy razem zrobic... Nie... probowalismy wizualizowac... Wydawalo nam sie, ze umiemy powstrzymac te wojne... To wszystko, co mi przychodzi na mysl. -Powinnas porozmawiac z Curtisem, wytlumaczyc mu wszystko. To mu pomoze pokonac ten dziwny gniew. -Czys ty zwariowal? Co mam mu opowiadac? I to teraz, kiedy facet jest na mnie taki wsciekly? -To najpierw ja z nim pogadam - powiedzialem, wstajac. Wyczolgalem sie z jaskini i usiadlem obok Curtisa. -O czym tak rozmyslasz? - spytalem. -Przepraszam, ale w twojej znajomej jest cos takiego... no, po prostu mnie denerwuje. - Spojrzal na mnie jakby lekko speszony. -A co dokladnie czujesz? -Nie wiem. Jak tylko ja zobaczylem, poczulem zlosc. Pomyslalem... ze na pewno byla nieostrozna i przez nia nas tu znajda. -I moze zabija? -O tak, moze nawet zabija! - Sila, z jaka to powiedzial, zaskoczyla nas obu, a on az gleboko nabral powietrza i westchnal. -Pamietasz, jak ci opowiadalem o moich wizjach z czasow wojen z Indianami w dziewietnastym wieku? -Co nieco - burknal. -Wtedy ci tego nie mowilem, ale mysle, ze widzialem tam ciebie i Maje, razem. Curtis, wy oboje zostaliscie zastrzeleni przez amerykanskich zolnierzy. -I probujesz mi wmowic, ze wlasnie dlatego teraz jestem na nia zly? - powiedzial, spogladajac w gore. Usmiechnalem sie. W tej samej chwili znow uslyszelismy lekki pomruk. -Cholera. Znow zaczynaja- rzucil Curtis. -Curtis, prosze cie, musimy sobie przypomniec, co ty i Maja probowaliscie zrobic wtedy, podczas tamtej wojny, i dlaczego wam sie nie udalo. I co mozna zdzialac tym razem. -Alez ja nawet nie wiem, czy w cokolwiek z tego w ogole wierze! O czym ty gadasz? Co znaczy przypomniec sobie?! -Moze gdybys z nia choc porozmawial, cos by sie wyjasnilo. Rzucil mi karcace spojrzenie. -Sprobujesz? - nalegalem. W koncu skinal glowa i obaj, wrocilismy do jaskini. Maja usmiechnela sie troche speszona. -Przepraszam, ze bylem taki wkurzony... - wymamrotal Curtis. - Moze rzeczywiscie jestem zly o cos, co stalo sie bardzo, bardzo dawno temu? -Niewazne... Gdybysmy tylko mogli sobie przypomniec, co wtedy probowalismy osiagnac... -Zdaje mi sie... poczekaj, cos mi przyszlo do glowy... Czy ty nie zajmujesz sie przypadkiem leczeniem... uzdrawianiem...? - spytal nagle Curtis, patrzac zdziwiony na Maje. - Czy to ty mi o tym mowiles? - zwrocil sie z kolei do mnie. -Nie. Ale to prawda. -Jestem lekarzem - powiedziala Maja. - W mojej pracy stosuje pozytywne myslenie, wiare i wizualizacje. -Wiare? Chcesz powiedziec, ze leczysz ludzi za pomoca religii? -Nie, mam na mysli wiare w ogolnym znaczeniu tego slowa. Chodzi mi o sile, jaka daja ludzkie nadzieje. Pracuje w klinice, gdzie staramy sie zrozumiec wiare jako proces umyslowy; jako jeden ze sposobow tworzenia przyszlosci. -I jak dlugo juz sie tym zajmujesz? - spytal Curtis z coraz wiekszym zainteresowaniem. -Wlasciwie przygotowywalam sie do tego przez cale zycie - odparla Maja i pokrotce opowiedziala Curtisowi swoja historie. Kiedy mowila, obaj zadawalismy jej pytania i w trakcie naszej rozmowy cale zmeczenie Mai jakby zniknelo, oczy jej pojasnialy, siedziala wyprostowana i odprezona. -Naprawde wierzysz, ze smutek twojej matki i jej negatywne podejscie do zycia i choroby mialy wplyw na jej zdrowie? -O tak. Ludzie szczegolnie mocno przyciagaja do siebie dwa typy wydarzen: to, w co wierza i to, czego sie boja. Tyle ze robia to nieswiadomie. Z mojego lekarskiego doswiadczenia wynika niezbicie, ze przez uswiadomienie sobie tych procesow mozna naprawde wiele osiagnac. -Ale jak to zrobic? Maja nie odpowiedziala. Nagle wstala, a na jej twarzy pojawilo sie przerazenie. Patrzyla prosto przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. -Co sie stalo? - spytalem zaniepokojony. -Ja... O Boze, wlasnie zobaczylam, co sie stalo podczas tamtej wojny... -Co? Co widzialas? - powtarzal Curtis. - No mow! -Pamietam, ze bylismy razem w lesie. Ty i ja. Wciaz to widze: zolnierzy, dym, huk wystrzalow... Teraz Curtis tez pograzyl sie w glebokim zamysleniu, jakby wpadl w trans. On chyba tez zaczynal sobie przypominac. -Tak... bylem tam... - szepnal po chwili. - Ale dlaczego? Skad sie tam wzialem? - Spojrzal pytajaco na Maje. - To ty mnie sprowadzilas do tego lasu! Ja o niczym nie wiedzialem! Bylem tylko obserwatorem z ramienia Kongresu. A ty mnie przekonalas, ze walke mozna powstrzymac! Wciagnelas mnie w to wszystko! Maja odwrocila sie w jego strone, zmarszczyla brwi, usilowala przypomniec sobie cos wiecej. -Tak... myslalam... bylam pewna, ze nam sie uda... Poczekaj, czekaj... przeciez nie bylismy tam sami... - Nagle wbila we mnie gniewne, niemal nienawistne spojrzenie. - Ty tez tam byles, ale nas zostawiles, opusciles nas. Dlaczego? Dlaczego? To pytanie i mnie przywrocilo wspomnienia wszystkiego, co widzialem juz wczesniej. Opowiedzialem im o swoich wizjach, opisalem scene, w ktorej uczestniczylismy wszyscy, wlacznie ze starszyzna plemienna i Charlene. Przypomnialem im, ze jeden ze starszyzny bardzo popieral wysilki Mai, ale twierdzil, ze jeszcze nie jest po temu wlasciwy czas i mowil; ze plemiona nie odnalazly jeszcze swej wizji. Opowiedzialem tez o tym, jak jeden z wodzow odjechal w gniewie, a inni podazyli za nim. -Nie moglem wtedy zostac - powiedzialem teraz Curtisowi i Mai. Wytlumaczylem im swoje wczesniejsze doswiadczenia z zycia wsrod mnichow. - Nie umialem jeszcze opanowac leku i potrzeby ucieczki. Moj instynkt ratowania zycia za wszelka cene byl zbyt silny. Przepraszam. Maja wciaz nie wygladala na przekonana, wiec powiedzialem, lekko dotykajac jej ramienia: -Sluchaj, starszyzna indianska tez wtedy stwierdzila, ze to sie nie uda, a Charlene potwierdzila, ze nie pamietamy madrosci przodkow. -To dlaczego jeden z wodzow zostal ze mna do konca? -Bo nie chcial, zebyscie z Curtisem umierali samotnie. -Ale ja w ogole nie chcialem wtedy umierac! - przerwal nam nagle Curtis. - To wszystko przez ciebie! -Przepraszam - odparla Maja cicho. - Niestety, nie pamietam, co sie stalo ani dlaczego moje plany sie nie powiodly. -Ale ja wiem, co sie stalo! Ubzduralas sobie, ze potrafisz zatrzymac wojne tylko dlatego, ze ty tak chcesz! Patrzyla na niego dluga chwile, po czym przeniosla wzrok na mnie. -Tak! On ma racje! Przypomnialam sobie. Probowalismy wizualizowac sytuacje, ze zolnierze zaprzestaja ataku. Jednak nie wiedzielismy dokladnie, jak to mamy zrobic. Nie udalo nam sie, bo nie mielismy wszystkich potrzebnych informacji: To zupelnie tak samo jak z uzdrawianiem. Kiedy pamietamy, co chcielismy osiagnac w obecnym zyciu, umiemy sami przywrocic sobie zdrowie. I wszyscy ludzie na ziemi sa w stanie sobie przypomniec, co zamierzala osiagnac cala ludzkosc! Tak wiec od tej chwili mozemy uzdrowic swiat! -Pewne jest... - powiedzialem nagle, sam nie wiedzac, skad te mysli przychodza mi do glowy - tak, pewne jest, ze nasze Wizje Narodzin zawieraja nie tylko indywidualne informacje o nas samych i o tym, co przed urodzeniem zamierzalismy w danym zyciu osiagnac, ale niosa tez ze soba globalne wizje dotyczace calej ludzkosci, wlacznie z tym, w jakim kierunku my, ludzie, powinnismy dazyc i jak mamy to zrealizowac. Wystarczy, ze podniesiemy swoja energie i zjednoczymy swoje Wizje Narodzin! Wtedy wszystko sobie przypomnimy! Zanim Maja zdazyla cokolwiek odpowiedziec, Curtis zerwal sie na rowne nogi i jednym susem znalazl sie przy wejsciu do jaskini. -Cos uslyszalem - szepnal. - Tam na zewnatrz ktos jest. Stanelismy z Maja tuz za nim, nasluchujac. Istotnie, doszedl do nas jakby szelest krokow po suchym poszyciu. -Ide to sprawdzic - postanowil Curtis. -Lepiej pojde z toba - zdecydowalem. -To ja tez ide - dolaczyla sie Maja. Trzymajac sie blisko Curtisa, zeszlismy do polowy zbocza, az do miejsca, gdzie widac bylo przelecz miedzy dwoma wzgorzami. W dole dostrzeglismy sylwetki mezczyzny i kobiety. Szli spokojnie na zachod. -Ta kobieta jest w niebezpieczenstwie! - powiedziala nagle Maja. -Skad wiesz? - spytalem. -Po prostu wiem. I wydaje mi sie znajoma. Wtedy kobieta odwrocila sie, a mezczyzna popchnal ja gwaltownie przed soba. Dostrzeglem lufe wymierzonego w nia pistoletu. -Widzieliscie to? - spytala Maja. - Musimy jej pomoc. Zmruzylem oczy, zeby lepiej widziec. Kobieta miala jasne wlosy, ubrana byla w bluze od dresu i luzne wojskowe spodnie z naszytymi na wierzchu kieszeniami. W pewnym momencie znow odwrocila glowe, jakby mowiac cos do swego straznika, a rownoczesnie spojrzala prosto w naszym kierunku. Teraz dopiero zobaczylem jej twarz. -To Charlene! Gdzie on ja prowadzi? -Sluchajcie, chyba wiem, jak jej pomoc, ale musze isc sam. Wy oboje zostancie tutaj. Zaprotestowalem, ale Curtis byl nieugiety. Patrzylismy, jak cofa sie o kilkanascie metrow i wchodzi z powrotem w las. Dostrzeglismy, ze wynurzyl sie z krzewow duzy kawalek przed idaca para. Stal teraz ukryty za skala dosc wysoko ponad sciezka. -Beda musieli przejsc tuz pod nim - szepnalem do Mai. Z zapartym tchem patrzylismy, jak para podchodzi coraz blizej Curtisa. W momencie gdy byli dokladnie pod nim, Curtis rzucil sie w dol jak dziki kot i calym cialem runal na uzbrojonego mezczyzne. Widzielismy tylko szamotanine, az w koncu Curtis calkowicie obezwladnil przeciwnika i przygniotl jego szyje do ziemi jakims dziwnym chwytem. Po chwili tamten przestal sie ruszac. Charlene odskoczyla kilka krokow i zaczela uciekac. -Charlene, zaczekaj! - krzyknal Curtis. Zatrzymala sie i niepewnie podeszla o krok do przodu. -Jestem Curtis Webber. Pracowalismy razem w Deltechu, pamietasz? Chce ci pomoc. Musiala go poznac, bo bez obaw podeszla jeszcze blizej. Tymczasem Maja i ja ostroznie zeszlismy ze zbocza. Kiedy Charlene mnie zobaczyla, najpierw znieruchomiala, a potem rzucila sie biegiem w moim kierunku. Padlismy sobie w ramiona. W tym momencie podbiegl Curtis i popchnal nas oboje na ziemie. -Uwazajcie! Musimy byc ostrozni! - syknal. Kucajac nisko przy ziemi, pomoglismy Curtisowi zwiazac nieprzytomnego mezczyzne lina, ktora znalezlismy w kieszeni jego kurtki. Potem sciagnelismy go ze sciezki i zawleklismy w gaszcz. -Co mu zrobiles? - spytala Charlene. -Tylko go ogluszylem. Nic mu nie bedzie. Maja uklekla i zmierzyla mu puls. -Jak sie tu znalazles? - Charlene w koncu mogla sie do mnie zwrocic. W kilku slowach opowiedzialem jej o telefonie z jej biura, o znalezionej mapce i podrozy do doliny. -Narysowalam te mapke, bo mialam do ciebie zadzwonic, i wtedy, niestety, musialam wyjechac tak szybko, ze juz nie zdazylam... - powiedziala z usmiechem. - Sluchaj, wydaje mi sie, ze widzialam cie wczoraj w... no wiesz, w innym wymiarze - szepnela i spojrzala mi gleboko w oczy. -Ja tez cie widzialem. Ale nie umialem sie z toba porozumiec - powiedzialem, odsuwajac ja troche na bok, zeby pozostali nas nie slyszeli. Kiedy patrzylismy na siebie, poczulem fale tej samej, nieopisanej milosci. Przenikala cale moje cialo, i jakby rozprzestrzenila sie na zewnatrz, wokol mnie. Rownoczesnie wydalo mi sie, ze doslownie zapadam sie w oczach Charlene. Usmiechala sie coraz promienniej, wiec zrozumialem, ze ona tez musi czuc to samo. Curtis poruszyl sie gwaltownie i niezwykly czar prysl. Oboje z Maja przygladali sie nam z uwaga. -Musze ci koniecznie powiedziec, co sie tu dzieje - zwrocilem sie do Charlene, starajac sie opanowac glos. Opowiedzialem jej o spotkaniach z Wilem, o problemie polaryzacji leku, o grupie, ktora ma sie odnalezc, i o Wizji Swiata. - Charlene, jak sie dostalas do Zaswiatow? - zakonczylem pytaniem. Przez chwile nic nie mowila, potem gleboko westchnela, a usmiech zniknal z jej twarzy. -To wszystko moja wina - powiedziala cicho. - Ale az do wczoraj nie zdawalam sobie sprawy z niebezpieczenstwa. To ja opowiedzialam Feymanowi o Wtajemniczeniach. Ale poczekajcie, zaczne od poczatku. Otoz niedlugo po tym, jak dostalam list od ciebie, dowiedzialam sie o innej grupie, ktora zna dziewiec Wtajemniczen i bardzo intensywnie je studiuje i praktykuje. Moje dotychczasowe doswiadczenia byly bardzo podobne do twoich, czulam sie troche sfrustrowana, wiec chcialam sie czegos dowiedziec o ich przezyciach. Poznalam tam kobiete, z ktora przyjechalysmy do tej doliny, bo dowiedzialysmy sie, ze sa tu specjalne miejsca, w jakis sposob zwiazane z wiedza Dziesiatego Wtajemniczenia. Moja znajoma nie doswiadczyla niczego specjalnego, ale ja tak, wiec postanowilam zostac dluzej i zbadac, o co chodzi. Wtedy spotkalam Feymana, ktory zaproponowal mi, ze zatrudni mnie u siebie, a ja w zamian naucze go tego, co sama wiem. I od tamtej chwili nie odstepowal mnie juz ani na krok. Upieral sie, bym dla bezpieczenstwa naszego przedsiewziecia nie informowala nawet mego biura, gdzie jestem. Napisalam wiec kilka listow, by przynajmniej poprzekladac wczesniej umowione spotkania z klientami, jednak - co okazalo sie dopiero znacznie pozniej - Feyman przechwytywal moja korespondencje. To dlatego wszyscy mysleli, ze zaginelam... Tymczasem razem z Feymanem odszukalismy i zbadalismy wszystkie miejsca w dolinie, gdzie wystepuja wiry energetyczne, zwlaszcza przy Wzgorzu Coddera i przy wodospadach. Feyman sam nie potrafil odbierac tych energetycznych zmian, ale, jak sie potem dowiedzialam, po kryjomu podlaczal nas do sprzetu elektronicznego, i po powrocie robil odczyty. I potem mogl juz sam odszukiwac radarem te miejsca i precyzyjnie podlaczac sie pod dany wir. Spojrzalem na Curtisa, a on skinieniem glowy potwierdzil, ze to, co mowila Charlene, jest z technicznego punktu widzenia dla niego zrozumiale. Tymczasem oczy Charlene napelnily sie lzami. -Calkowicie mnie omamil. Powiedzial, ze pracuje nad bardzo tanim zrodlem energii, ktore dokona przelomu i wyzwoli cala ludzkosc. Podczas tych swoich eksperymentow wysylal mnie zawsze w odlegle zakatki doliny, zebym nie dowiedziala sie prawdy. Dopiero znacznie pozniej, kiedy zaczelam cos podejrzewac i odmowilam dalszej wspolpracy, przyznal, ze to, co robi, jest bardzo niebezpieczne. -Feyman Carter byl glownym inzynierem w Deltechu. Nie pamietalas go? - spytal Curtis. -Nie. Teraz nie jest niczyim pracownikiem, ma calkowita kontrole nad tym projektem. Finansowo jest w to jednak zaangazowana jakas wielka korporacja, to oni przyslali uzbrojonych straznikow. Kiedy powiedzialam Feymanowi, ze odchodze, kazal mnie pilnowac. Kiedy mu mowilam, ze poniesie za to wszystko konsekwencje, ze nie ujdzie mu to na sucho, tylko smial mi sie w twarz. Przechwalal sie, ze ma przekupionych ludzi wsrod straznikow Parku Narodowego. -A gdzie prowadzil cie ten uzbrojony facet? - spytal Curtis. -Nie mam pojecia. - Charlene potrzasnela glowa. -Nie sadze, by mial zamiar dac ci ujsc z zyciem. Nie po tym, jak wyjawil ci wszystkie swoje tajemnice. Zapadla ciezka cisza. -Nie rozumiem tylko jednego - odezwala sie w koncu Charlene. - Dlaczego on to wszystko robi tu, w lesie? Po co mu te wiry energetyczne? -On stara sie podlaczyc do centralnego zrodla energii, a dojscie do niego znalazl poprzez przeswity do innego wymiaru wlasnie w tej dolinie. I dlatego jest to takie niebezpieczne. Zobaczylem nagle, ze Charlene patrzy na Maje i od czasu do czasu cieplo sie do niej usmiecha, a Maja odwzajemnia te sympatie. -Kiedy bylam przy wodospadach - powiedziala Charlene - przeszlam do innego wymiaru i wtedy powrocily do mnie wszystkie te przedziwne wspomnienia... Potem udalo mi sie dostac do Zaswiatow jeszcze kilka razy, nawet wczoraj, mimo ze caly czas byl przy mnie ten straznik... - Spojrzala mi gleboko w oczy. - I wtedy spotkalam ciebie... Ale wczesniej - zwrocila sie teraz do nas wszystkich - wczesniej zobaczylam w innym wymiarze, ze znalezlismy sie w dolinie po to, zeby zatrzymac ten eksperyment. I dokonamy tego, jesli sobie wszystko dokladnie przypomnimy. -To ty zrozumialas, co chcialam osiagnac podczas bitwy z amerykanskim wojskiem - powiedziala nagle Maja. - Ty jedna mnie popieralas! Choc wiedzialas, ze to sie nie uda. Usmiech Charlene powiedzial mi, ze ona takze pamieta. -Przypomnielismy sobie wiekszosc z tego, co sie wtedy wydarzylo - wtracilem. - Niestety, nadal nie wiemy, w jaki sposob planowalismy zrobic to tym razem, by sie powiodlo. Moze ty to pamietasz? -Tylko fragmenty - odparla z zalem Charlene. - Wiem, ze zanim bedziemy mogli przejsc do kolejnego etapu, musimy odkryc nasze wzajemne podswiadome uczucia. I ze wszystko to jest czescia Dziesiatego Wtajemniczenia, chociaz nie zostalo jeszcze nigdzie spisane, lecz przychodzi do ludzi intuicyjnie. -To juz wiemy - potwierdzilem. -Pamietam tez, ze czesc Dziesiatego jest jakby rozwinieciem Osmego. I ze tylko grupa, ktora pracuje scisle wedlug zalozen Osmego Wtajemniczenia bedzie mogla uzyskac odpowiednie wyniki. -Niestety, tego nie rozumiem - przerwal jej Curtis. -Osme tlumaczy, jak pomagac innym ludziom doenergetyzowac sie. To wiedza o tym, jak wysylac komus energie, koncentrujac sie na jego wlasnym pieknie i wewnetrznej madrosci. Taki proces moze podniesc nie tylko poziom energii, ale takze mozliwosci tworcze zarowno jednostek, jak i calej grupy. Niestety, dzieje sie cos takiego, ze wieksze grupy ludzi maja problemy z podnoszeniem poziomu swojej energii. Tak sie zdarza bardzo czesto, gdy ludzie lacza sie w grupe po to, by wykonac jakies konkretne zadanie, na przyklad w pracy. A dlaczego? Otoz okazuje sie, ze zazwyczaj osoby z takiej grupy juz kiedys, w poprzednich wcieleniach, spotkaly sie ze soba i teraz stare emocje blokuja wymiane energii. Czy wam samym nie zdarza sie czasem, ze musicie pracowac z kims, kogo natychmiast, niemal od pierwszego wejrzenia po prostu nie lubicie, wlasciwie bez zadnego konkretnego powodu? Moze sie wtedy pojawiac zazdrosc, zawisc, niechec, proby obwiniania tej osoby o wszystkie niepowodzenia. W Zaswiatach dostalam bardzo wyrazna informacje, ze zadnej grupie nie uda sie osiagnac najwyzszego mozliwego potencjalu tak dlugo, az poszczegolni jej czlonkowie nie zapanuja nad tym emocjonalnym bagazem z przeszlosci i nie oczyszcza wzajemnych relacji. -Alez to wlasnie probowalismy robic, zanim sie pojawilas! - powiedziala Maja z entuzjazmem. -A widzialas swoja Wizje Narodzin?- spytalem Charlene. -Tak. Niestety, nie udalo mi sie pojac nic poza nia. Nie mialam dosc energii. Zobaczylam tylko, ze na calej Ziemi tworza sie grupy, a ja mam sie znalezc w tej dolinie w grupie siedmiu osob. Uslyszelismy odglos samochodu, tym razem jadacego z innej strony, dosc daleko na polnocy. -Nie mozemy tak tu stac - zadecydowal Curtis. - Jestesmy zbyt widoczni. Lepiej wracajmy do jaskini. Charlene zjadla resztki zupy i oddala mi talerz. Nie bylo juz wody do zmywania, wiec wlozylem brudne naczynia do plecaka. Wrocilem na swoje miejsce. Siedzielismy teraz wszyscy w czworoboku: Charlene po mojej lewej rece, naprzeciwko mnie Curtis, pomiedzy nami Maja. Straznika zostawilismy poza jaskinia, wciaz zakneblowanego i zwiazanego. -Na zewnatrz wszystko w porzadku? - spytalem Curtisa, ktory dopiero co wrocil z krotkiego rekonesansu. -Na razie chyba tak, ale znow slyszalem samochody. Mysle, ze powinnismy tu zostac az do zapadniecia zmroku. Przez chwile patrzylismy na siebie w milczeniu. Jasne bylo, ze kazdy z nas probuje podniesc poziom swojej energii. Opowiedzialem im o Wizji Swiata, ktora do pewnego momentu moglem obserwowac wraz z grupa Feymana. -A czego ty sie dowiedzialas o pozbywaniu sie dawnych emocji? - spytalem na koniec Charlene. -Tylko tego, ze nie mozemy ruszyc dalej tak dlugo, az wszyscy calkowicie nie powrocimy do milosci. -O, latwo powiedziec, trudniej wykonac - skomentowal Curtis. Spojrzelismy po sobie i nagle zrozumielismy, ze cala energia grupy przesunela sie w kierunku Mai. -Chodzi o to, by uczciwie rozpoznac w sobie wszystkie uczucia wobec innych, przyznac sie do nich, stac sie ich calkowicie swiadomym, nawet gdyby nam sie to wydawalo dziwne czy po prostu glupie. - Maja zaczela mowic z lekko przymknietymi oczyma, jej glos plynal lagodnie i pewnie. - W ten sposob przywolujemy te emocje do poziomu pelnej swiadomosci teraz, w obecnej chwili, a potem mozemy je odeslac do przeszlosci, czyli tam, gdzie naprawde przynaleza. Wtedy dopiero my, oczyszczeni z dawnych uczuc, mozemy powrocic do milosci, ktora jest emocja najwyzsza, najpiekniejsza. -Zatrzymaj sie na chwile - przerwalem Mai. - A co z naszymi uczuciami wobec Charlene? Do niej tez mozemy przeciez zywic jakies przeszle urazy? -Tak, odczuwam emocje, ale z mojej strony sa one tylko pozytywne - powiedziala Maja. - Charlene, ty bylas z nami, chcialas pomoc, pamietam wiec wobec ciebie jedynie wdziecznosc... Pamietam tez, ze probowalas wtedy powiedziec cos bardzo waznego, cos o przodkach. Ale nikt nie chcial sluchac. -Czy ty tez wtedy zginelas? - spytalem Charlene. -Nie, ona nie zginela - Maja odpowiedziala za Charlene. - Wrocila do wojskowych dowodcow, chciala sprobowac jeszcze raz na nich wplynac. -Tak - potwierdzila Charlene. - Ale ich juz nie bylo w obozie. -Czy ktos jeszcze czuje cos wobec Charlene? - spytala Maja. -Ja nie czuje absolutnie nic - stwierdzil Curtis. -A ty, Charlene? Co ty czujesz? - spytalem. Wzrok Charlene zatrzymywal sie kolejno na kazdym z nas. -Zdaje mi sie, ze nie pamietam zadnych emocji wobec Curtisa... Z Maja wszystko jest bardzo pozytywne... Ale mysle, ze do ciebie mam chyba jakis dawny zal. -Dlaczego? - spytalem. -Bo byles taki zajety soba, nie uczestniczyles w naszej tragedii. Byles czlowiekiem niezaleznym, ktory nie ma zamiaru pakowac sie w nie swoje sprawy. -Alez Charlene, pamietaj, ze ja sie poswiecilem dla Wtajemniczen juz wczesniej, w innym zyciu, jako mnich. Wiec w kolejnym wcieleniu nie chcialem juz ryzykowac, skoro czulem, ze to nie da zadnego rezultatu. Moj protest jakby ja zirytowal, odwrocila wzrok. Maja dotknela mojego ramienia. -Niepotrzebnie sie tlumaczysz i bronisz. Kiedy reagujesz w ten sposob, to jakbys nie przyznawal drugiej osobie prawa do jej emocji i twierdzil, ze sa niesluszne. I wtedy ona dalej nie moze sie z nich wyzwolic, gdyz probuje znalezc inny sposob, zeby cie przekonac. Jej negatywne uczucia moga znow zejsc do podswiadomosci, a pomiedzy wami pozostana tylko dziwne reakcje i zla energia. Stare zas emocje w dalszym ciagu beda problemem, stojac na drodze waszego porozumienia. Mysle, ze powinienes jej po prostu przyznac prawo do tych negatywnych odczuc wzgledem ciebie. -Dobrze, oczywiscie - powiedzialem, patrzac na Charlene. - Zaluje, ze wam nie pomoglem. Moze moglbym wtedy cos wskorac, gdybym tylko mial dosc odwagi. Charlene skinela glowa i usmiechnela sie. -A ty? - Maja zwrocila sie do mnie. - Co ty czujesz wobec Charlene? -Chyba jednak rzeczywiscie mam poczucie winy - przyznalem i zwrocilem sie do Charlene - ale nie tyle z powodu tamtej wojny, ile terazniejszosci, obecnej sytuacji. Nie dawalem znaku zycia przez kilka miesiecy. Moze gdybym sie z toba skontaktowal zaraz po powrocie z Peru, udaloby sie zatrzymac ten eksperyment wczesniej albo w ogole do niego nie dopuscic... Nikt nie odpowiedzial. -Czy ktos czuje jeszcze jakies emocje? - spytala Maja. Patrzylismy na siebie w milczeniu. Po chwili za rada Mai kazdy z nas skoncentrowal sie na sobie i swoim wnetrzu. Staralismy sie zebrac w sobie maksymalna ilosc energii. Potem, kiedy skupilem sie na pieknie tego, co mnie otacza, moje cialo przeniknela fala milosci. Wilgotne sciany jaskini i skalna podloga zdaly sie blyszczec i jasniec. Twarz kazdej z osob byla wyrazistsza. Po plecach przebiegl mi dreszcz. -A teraz - powiedziala Maja - jestesmy juz gotowi, by sobie przypomniec, co w tym zyciu chcielismy wspolnie osiagnac... - Na chwile pograzyla sie w myslach. - Tak... wiedzialam, wiedzialam, ze tak sie stanie - odezwala sie w koncu. - To byla czesc mojej Wizji Narodzin. Mialam poprowadzic proces podnoszenia poziomu energii. To wlasnie tego nie potrafilismy zrobic, kiedy staralismy sie powstrzymac wojne w dziewietnastym wieku. Kiedy mowila, zauwazylem jakis ruch tuz za nia, na scianie jaskini. Najpierw myslalem, ze to tylko odbicie swiatla z zewnatrz, ale po jakims czasie wyraznie zobaczylem odcien glebokiej zieleni, identyczny jak ten, ktory widzialem w Zaswiatach, gdy spotkalem zbiorowa dusze Mai. Kiedy staralem sie skupic na tej swietlistej plamie, urosla i nabrzmiala, az stala sie kompletnym holograficznym obrazem, ktory jakby wychodzil wprost ze skalnej sciany. Mozna w nim bylo odroznic zarysy ludzkich postaci. Spojrzalem na pozostalych, ale najwidoczniej tylko ja widzialem ten obraz. Wiedzialem, ze jest to zbiorowa dusza Mai, i kiedy tylko sprecyzowalem te mysl, zaczalem intuicyjnie otrzymywac informacje. Znow widzialem jej Wizje Narodzin, jej swiadomy zamiar przyjscia na swiat akurat w takiej, a nie innej rodzinie, chorobe jej matki, jej zainteresowanie medycyna, a zwlaszcza polaczeniem ciala i umyslu, az w koncu ujrzalem nas wszystkich siedzacych w jaskini. Uslyszalem wyraznie slowa: "Zadna grupa nie osiagnie swej pelnej tworczej mocy, zanim nie oczysci i nie spoteguje swojej energii". -Kiedy wszyscy uwolnia sie z dawnych emocji - mowila teraz Maja - grupa moze latwiej przezwyciezyc nawyki jej czlonkow i chec wzajemnej rywalizacji, a tym samym osiagnac pelny tworczy potencjal. Trzeba to zrobic swiadomie, w kazdej twarzy odnajdujac wyraz wyzszego Ja. Curtis znow spojrzal na nia zdziwiony, wiec tlumaczyla dalej: -Tak, jak mowi Osme Wtajemniczenie, jesli bardzo uwaznie przypatrzymy sie czyjejs twarzy, mozemy siegnac wzrokiem poprzez wszelkie maski, fasady, ktore buduje i zaklada ego, i odnalezc prawdziwa twarz tej osoby, jej autentyczne Ja. Zwykle ludzie nie wiedza, na czym sie skupic, rozmawiajac z druga osoba. Moze na oczach? Ciezko patrzec naraz w oboje oczu. Wiec w ktore lepiej? A moze nalezy patrzec na te czesc twarzy, ktora najbardziej sie rzuca w oczy, na przyklad na nos albo na usta? Nie. Trzeba sie skupic na calej twarzy. Kazda twarz jest bowiem jedynym, niepowtarzalnym polaczeniem rozmaitych cech, jest jak pieczec duszy. I wlasnie w tym polaczeniu poszczegolnych elementow mozna odnalezc ten jej jedyny, szczegolny wyraz. Bo kiedy skupimy sie i patrzymy z miloscia, to energia milosci przywoluje w tej osobie jej najlepsze cechy, a prawdziwa dusza moze jakoby ukazac sie na zewnatrz. Twarz takiej osoby zmienia sie wtedy w naszych oczach, bardzo latwo to rozpoznac. Wszyscy wielcy nauczyciele i mistrzowie wysylali taki rodzaj energii swoim uczniom. To wlasnie dlatego byli wielkimi nauczycielami. Ta metoda jeszcze lepiej sprawdza sie w wiekszych grupach, poniewaz kazda z osob wysyla energie, a rownoczesnie przyswaja i odzwierciedla energie pozostalych czlonkow grupy. Nastepuje zatem proces jej wzmocnienia i zwielokrotnienia. Zgodnie z ta instrukcja zaczalem teraz przygladac sie Mai, probujac odnalezc wyraz jej wyzszego Ja. Nie wydawala mi sie juz ani odrobine zmeczona. Powoli jej twarz zaczela promieniowac pieknem i genialnoscia, ktorych nigdy wczesniej nie dostrzeglem. Katem oka zauwazylem, ze Curtis i Charlene tez skupiaja sie na twarzy Mai. W pewnej chwili jej glowe otoczyla zielonkawa poswiata emanujaca z jej zbiorowej duszy. A Maja nie tylko intuicyjnie odbierala ich wiedze, ale w jakis nieslychany sposob laczyla sie ze swa zbiorowa dusza i stawala sie jej nierozerwalna czescia. Przestala mowic, oddychala gleboko. Niemal widzialem, jak energia zwraca sie teraz w strone Curtisa. -Zawsze wiedzialem, ze ludzie w grupach sa w stanie funkcjonowac na wyzszym poziomie - powiedzial. - Zwlaszcza w pracy. Jednak nigdy dotad czegos podobnego nie doswiadczylem... Wiem juz, ze pojawilem sie w tym wymiarze, by wlaczyc sie w przemiany ekonomiczne, by pomoc ludziom w zdobyciu innej swiadomosci na temat tego, jak nalezy prowadzic interesy, jak zmienic globalna ekonomie, bysmy wszyscy mogli zaczac korzystac z nowych, wspanialych zrodel energii i wprowadzic w zycie nauki Dziewiatego Wtajemniczenia. -To znaczy... - ciagnal po chwili milczenia - zbyt czesto widzimy biznes jako cos zlego, jako wyraz chciwosci, cos, co wymyka sie spod kontroli. I mysle, ze w przeszlosci rzeczywiscie tak bylo. Jednak czuje, ze biznes takze dostaje sie w pole duchowej swiadomosci, a w zwiazku z tym jest nam potrzebna nowa etyka ekonomiczna i gospodarcza. W tym momencie ujrzalem jakby odblask swiatla dokladnie za plecami Curtisa. Po kilku sekundach zdalem sobie sprawe, ze obserwuje jego zbiorowa dusze. I tak jak w przypadku Mai, kiedy skupilem sie na jej obrazie, bylem w stanie polaczyc sie z jej zbiorowa wiedza. Curtis urodzil sie u szczytu rewolucji przemyslowej, tuz po zakonczeniu drugiej wojny swiatowej. Sila nuklearna odniosla ostateczny tryumf, a rownoczesnie wstrzasnela swiatopogladem materialistycznym. Curtis przyszedl na swiat z wizja, ze zdobycze techniczne powinny zostac polaczone z wyzsza swiadomoscia, tak by nie czynic szkody, lecz przynosic ludzkosci jedynie korzysci. -Dopiero teraz - mowil dalej Curtis jestesmy gotowi na to, by wykorzystac biznes i nowe technologie w nowy, wlasciwy sposob. Mamy po temu wszelkie potrzebne dane. To nie przypadek, ze jedna z najwazniejszych kategorii statystycznych w ekonomii jest wskaznik produktywnosci, dokumentujacy ilosc dobr i uslug wyprodukowanych przez kazda jednostke w spoleczenstwie. Wydajnosc ludzi wciaz rosnie dzieki wynalazkom technicznym, nowym sposobom uzywania bogactw naturalnych i zrodel energii. Znajdujemy coraz to nowe, tworcze metody ich wykorzystania. Kiedy Curtis mowil, cos mi przyszlo do glowy. Nie chcialem sie odzywac, zeby mu nie przeszkadzac, ale nagle oczy wszystkich zwrocily sie na mnie. -Czyz zagrozenie i wyniszczenie srodowiska naturalnego, jakie niesie ze soba ten technologiczny postep nie sa tu bariera rozwoju? - spytalem. - Nie mozemy dalej postepowac tak, jak do tej pory, bo inaczej nasze naturalne srodowisko po prostu sie rozleci. Juz teraz wiele ryb w morzach i oceanach jest tak zatrutych, ze nie nadaja sie do jedzenia. Rosnie liczba ludzi chorujacych na raka. Lekarze nawoluja, ze dzieci oraz kobiety ciezarne nie powinny jesc jarzyn i owocow z wielkich farm, bo ilosc zawartych w nich pestycydow jest zbyt szkodliwa. Jesli to sie nie zmieni, czy wyobrazasz sobie, jaki swiat pozostawimy w spadku naszym dzieciom? Kiedy tylko to powiedzialem, przypomnialo mi sie, co Joel mowil o zalamaniu sie srodowiska naturalnego. Poczulem lek. Poziom mojej energii gwaltownie spadl. I nagle jakby uderzyl we mnie bicz energii! To cala grupa skupila sie na mnie i pomagala mi odzyskac rownowage. Jakos udalo mi sie na powrot polaczyc z wewnetrznym zrodlem. -Masz racje - powiedzial wtedy Curtis. - Zwroc jednak uwage, ze rozwiazanie tego problemu wlasnie sie pojawia. Do tej pory eksploatowalismy srodowisko i zwiekszalismy produkcje w bezmyslny sposob, jakby mozna bylo to robic bezkarnie. Zapominalismy, ze zyjemy na organicznej planecie, planecie o swoim wlasnym bilansie energetycznym. Ale popatrz, w tej chwili najszybciej rozwijajaca sie galezia biznesu jest wlasnie ochrona srodowiska i ograniczenie zanieczyszczen. Problem polega na tym, ze egzekwowania prawa i karania tych, co niszcza planete oczekiwalismy dotychczas od rzadow. I choc ustalono odpowiednie przepisy, to nie znalazly sie wystarczajace srodki i sposoby, by zapobiegac nielegalnemu zanieczyszczaniu, ot, chocby takiemu wyrzucaniu chemicznych odpadow w ustronnych miejscach pod oslona nocy. Podobne przypadki sa wciaz na porzadku dziennym. Skryte zanieczyszczanie nie skonczy sie tak dlugo, az oburzeni obywatele sami nie wezma spraw w swoje rece, nie zaczna sledzic przestepcow, filmowac ich prywatnymi kamerami, lapac na goracym uczynku. W pewnym sensie musimy zaczac pilnowac sie sami. -A ja widze jeszcze inny problem - powiedziala Maja, pochylajac sie lekko. - Co sie stanie z tymi wszystkimi ludzmi, ktorzy albo juz stracili prace, albo ja straca na skutek tego, ze techniczne wynalazki beda zastepowac prace zywego czlowieka? Jak oni przetrwaja? Przeciez kiedys mielismy silna i liczna klase srednia. Teraz kurczy sie ona niesamowicie szybko. Curtis usmiechnal sie, oczy mu zablysly. Obraz jego zbiorowej duszy stal sie o wiele wyrazniejszy. -Ci bezrobotni przetrwaja. Naucza sie korzystac ze swojej intuicji, dostrzegac synchronicznosc wydarzen. Ale wszyscy musza to zrozumiec: nie ma drogi odwrotu. Juz zyjemy w erze informatyki. Bedziemy musieli tak sie przekwalifikowac, by moc wykonywac nowy rodzaj pracy lub uczyc innych. Nadszedl czas, gdy informacja ma pierwszorzedne znaczenie, staje sie najdrozszym towarem, i to tym szybciej, im szybciej postepuje automatyzacja. To ogromna szansa dla przyszlego rynku pracy. Kazdy bedzie musial w tym nowym swiecie znalezc dla siebie miejsce i zajecie, ktore bedzie mogl wykonywac z pozytkiem. Do tego nie potrzeba formalnej edukacji, ludzie beda sie sami uczyc takich umiejetnosci, ktore okaza sie potrzebne. I dlatego do calosci biznesu nalezy w dzisiejszych czasach podejsc z innej, ewolucyjnej perspektywy. Musimy zaczac stawiac inne pytania. Zamiast pytac: jakie dobra powinienem wyprodukowac, albo jakie swiadczyc uslugi, by zarobic jak najwiecej pieniedzy, powinnismy spytac: jak nalezy wytworzyc to, co ludzi informuje, co ulatwia zycie, co czyni swiat lepszym miejscem, a rownoczesnie nie zaburza rownowagi srodowiska? Musi sie pojawic nowa etyka. Trzeba od poczatku brac pod uwage, czy to, co tworzymy, sluzy wlasciwej sprawie, to znaczy, czy dzieki temu nasze zycie staje sie latwiejsze, czy mozemy przestac walczyc o przetrwanie i osiagniecie komfortu, a nasz czas i energie poswiecic wymianie duchowej informacji? Kazdy powinien byc swiadom tego, ze ma swoj wlasny, indywidualny udzial w obnizaniu kosztow przetrwania, az do momentu, gdy nie bedzie nas ono nic kosztowalo. A jest to naprawde mozliwe do osiagniecia! Wystarczy, ze na poczatek zmienimy etyke. Przeciez zamiast wciaz podnosic koszty i sztucznie utrzymywac ceny, mozna obnizyc ceny na wybrane towary w zaleznosci od tego, w jakim kierunku chcemy popchnac ekonomie. To tak, jakby zalozenia Dziewiatego Wtajemniczenia wprowadzic rowniez do gospodarki rynkowej. -Ach, rozumiem, co masz na mysli! - Charlene przerwala mu z rozpromieniona twarza. - Na przyklad, gdyby wszyscy obnizyli swoje ceny o dziesiec procent, to idac dalej, ceny podstawowych materialow, na przyklad drewna czy zboza, tez sie obniza, tak? -W zasadzie tak, choc czasowo niektore ceny moga tez podskoczyc, jesli wezmie sie pod uwage koszty eliminowania zanieczyszczen, ale koniec koncow, stopniowo wszystkie ceny powinny sie obnizyc. -A czy tak sie juz od czasu do czasu nie zdarza? Przeciez istnieje sterowanie rynkiem? - spytalem. -Tak - potwierdzil Curtis - jesli jednak bedziemy to robic swiadomie i wytrwale, mozna ten proces przyspieszyc. Wiadomo jednak, ze prawdziwym przelomem bedzie dopiero odnalezienie nowych zrodel energii. Wydaje sie, ze wlasnie Feyman stoi u progu tego epokowego wynalazku. Tyle ze taka energia powinna byc dostepna dla wszystkich, po najnizszych cenach, dopiero wtedy spelni swe zadanie. -Naprawde uwazasz, ze ludzie zgodza sie z wlasnej woli obnizyc ceny? - spytala Maja. - Tym bardziej, ze moga na tym stracic? Cos mi sie zdaje, ze to calkiem przeciwne naszej ludzkiej naturze. Curtis nie odpowiedzial, zamiast tego i on, i pozostali, spojrzeli wyczekujaco na mnie, jakbym to ja znal rozwiazanie. Przez chwile czulem, jak zbiorowa energia zmienia swoj kierunek. -Curtis ma racje - powiedzialem w koncu. - Jestem pewien, ze wreszcie ludzie zrozumieja, iz tak nalezy zrobic, ze to jedyna droga, nawet jesli na poczatku trzeba bedzie troche stracic. I oczywiscie takie postepowanie moze sie wydawac bez sensu, dopoki nie pojmiemy Dziewiatego i Dziesiatego Wtajemniczenia. Bo dopoki ktos uwaza zycie jedynie za czas walki o przetrwanie w nieprzyjaznym mu swiecie, tak dlugo zupelnie logiczne bedzie dla niego to, ze musi zdobywac jak najwiecej rzeczy materialnych, by ulatwic sobie zycie i jeszcze przekazac cos swoim dzieciom i nastepnym pokoleniom. Jednak kiedy ten sam czlowiek zrozumie Wtajemniczenia, zobaczy zycie jako sciezke duchowego rozwoju, pojmie, ze jego odpowiedzialnosc lezy zupelnie gdzie indziej i calkowicie zmieni swoj punkt widzenia. Kiedy zaczniemy wszyscy lepiej pojmowac Dziesiate i widziec narodziny z wyzszej perspektywy Zaswiatow, wtedy ludzkosc przekona sie, iz pojawiamy sie na Ziemi po to, by w ostatecznosci polaczyc ziemski i duchowy wymiar. Poza tym nie zapominajmy, ze szczescie i powodzenie to bardzo tajemnicze sprawy, i jesli w swoim zyciu zawodowym poruszamy sie zgodnie z szerszym, globalnym planem, napotykamy na swej drodze wlasciwych ludzi, podejmujemy sluszne decyzje i osiagamy materialny sukces. Kiedy Wtajemniczenia stana sie szeroko znane, ludzie zrozumieja, ze zycie egoistyczne, nie biorace pod uwage calego przeznaczenia ludzkosci, to czas zmarnowany, i ze na wszystkie swoje bledy bedziemy musieli ze wstydem spojrzec podczas Przegladu Zycia; a poza tym, ze ryzykujemy zamkniecie sie w swoich waskich scenariuszach kontroli nawet po smierci. Zamilklem, bo zdalem sobie sprawe, ze Maja i Charlene patrza szeroko otwartymi oczyma na sciane za moimi plecami. Odruchowo odwrocilem glowe. Rozciagal sie tam holograficzny obraz mojej zbiorowej duszy - tuziny postaci, tloczace sie i stopniowo niknace w dali, jakby sciany jaskini w ogole nie istnialy. -Na co sie tak gapicie? - spytal Curtis. -To jego zbiorowa dusza! - powiedziala podniecona Charlene. - Widzialam takie grupy, kiedy bylam przy wodospadach. Maja tez obejrzala sie za siebie. Jej grupa momentalnie sie tam pojawila. -Nic nie widze! Gdzie to jest? O czym mowicie? - dopytywal sie Curtis. -One nam pomagaja, prawda? - spytala mnie Maja. - Moze zdolaja nam przekazac te wizje, ktorej szukamy... Kiedy tylko to powiedziala, wszystkie grupy nagle sie odsunely i staly sie mniej wyrazne. -Co im sie stalo? - spytala zaniepokojona Maja: -To twoje oczekiwania - powiedzialem. - Jesli zwracasz sie do nich bezposrednio po energie, zamiast sama polaczyc sie z boskim zrodlem, odchodza. Nie pozwola ci, bys byla od nich zalezna. Mnie sie zdarzylo to samo. -Mnie tez, to prawda - potwierdzila Charlene. - One sa jak rodzina. Jak zdrowa rodzina - dodala ze smiechem. - Jestesmy z nimi polaczeni myslami, ale musimy sobie dawac rade sami, musimy utrzymywac swoj wlasny kontakt z boskim zrodlem. Dopiero wtedy mozemy sie z nimi porozumiec i skorzystac z ich wiedzy, ktora tak naprawde jest nasza wlasna wyzsza pamiecia. -To one przechowuja dla nas nasze wspomnienia? - zdziwila sie Maja. -Tak - odparla Charlene. - Wiecie co, dopiero teraz zaczynam w pelni rozumiec, co zobaczylam w innym wymiarze. W Zaswiatach kazdy z nas przynalezy do okreslonej zbiorowej duszy, czy tez grupy, a kazda z takich grup ma ludzkosci do zaoferowania swoja wlasna, specyficzna czesc prawdy... O, na przyklad ty - powiedziala, patrzac na mnie - pochodzisz z grupy mediatorow i nauczycieli. To dusze, ktore pomagaja rozwinac sie naszemu filozoficznemu pojmowaniu sensu zycia. Kazdy, kto nalezy do tej grupy zawsze stara sie znalezc najlepszy sposob na opisanie duchowej rzeczywistosci. Ty sam masz niewiarygodna ilosc informacji, ale poniewaz jest ich tak duzo, wiele wysilku zajmuje ci przekazanie pojedynczych mysli w zrozumialy dla innych sposob. Spojrzalem na nia tak zaskoczony, ze az wybuchnela smiechem. -Alez to wlasnie dar, ktory masz! - dodala uspokajajaco. - A ty, Maju, pochodzisz z grupy skupionej na zdrowiu i jakosci zycia. Te dusze uwazaja sie za uzdrawiaczy materialnego wymiaru, sprawiaja, ze nasze komorki dzialaja sprawnie, pomagaja naszym cialom pozbywac sie emocjonalnych blokad, zanim zamanifestuja sie one choroba ciala. Grupa Curtisa zajmuje sie ewolucja technologiczna, rozumieniem handlu i gospodarki. Od wiekow, od poczatku istnienia, grupa ta pracuje nad tym, bysmy w inny sposob traktowali pojecie wymiany dobr i pieniadza, by ludzkosc odnalazla najlepszy sposob gospodarczego wspolistnienia. Zamilkla na chwile; otaczala ja wyrazna poswiata. -A ty, Charlene? Czym sie zajmuje twoja grupa? - spytalem. -My jestesmy badaczami - odparla. - Pomagamy ludziom uczyc sie od siebie nawzajem i przekazujemy sobie wiadomosci. Jestesmy jakby dziennikarzami ludzkosci, bo gdy spojrzysz glebiej na dziennikarstwo, zrozumiesz, ze jest to przygladanie sie temu, co dzieje sie na Ziemi i przekazywanie tych informacji innym. -Troche trudno tak pozytywnie myslec o dziennikarzach - mruknalem, przypomniawszy sobie cyniczna tyrade Joela. -Och, mowie symbolicznie, o przeslaniu grupy. Ale i prawdziwi, ziemscy dziennikarze niebawem sie zmienia, beda mowic o rzeczach najwazniejszych i pomagac swiatu przejsc na inny, duchowy poziom rozwoju. Tylko, tak jak wszyscy, najpierw musza przestac sie bac, musza przelamac stare, rutynowe sposoby dzialania, ktore przynosza pozorne zyski. Rozumiem tez, czemu urodzilam sie w mojej rodzinie. Oni wszyscy byli tacy ciekawi swiata. Dlatego tak dlugo bylam reporterka. Chcialam... - Nie dokonczyla zdania, zachwiala sie, jej oczy zaszly lekka mgla, i kiedy juz mialem sie podniesc i do niej podejsc, otrzasnela sie jakby ze snu i spojrzala na nas wszystkich zupelnie przytomnie. -Juz wiem! - oznajmila pewnym glosem. - Wiem, jak odnalezc Wizje Swiata! I jak ja sprowadzic na ziemie! Kiedy wszyscy przypomnimy sobie nasze indywidualne Wizje Narodzin i polaczymy moc naszych zbiorowych dusz w innym wymiarze, pomoze nam to przypomniec sobie jeszcze wiecej, tak ze w koncu otrzymamy globalna wizje dotyczaca calego swiata. Patrzylismy na nia zaskoczeni. -Pomyslcie o tym w ten sposob - ciagnela. - Kazda osoba zyjaca w tej chwili na Ziemi nalezy do jakiejs duchowej grupy, tak? Kazda z takich grup reprezentuje rozne zadania, a takze rozne zawody istniejace na planecie: lekarzy, prawnikow, ksiegowych, rolnikow, kazde pole ludzkiej dzialalnosci. Kiedy czlowiek znajdzie wlasciwa prace, taka, ktora mu naprawde odpowiada, to nie jest w niej sam, bo laczy sie z innymi czlonkami tej samej duchowej grupy. I kiedy zaczniemy sie budzic i przypominac sobie Wizje Narodzin, uzyskiwac swiadomosc, dlaczego znalezlismy sie w tym zyciu na Ziemi, nasze ziemskie zawodowe grupy polacza sie z grupami istniejacymi w innym wymiarze. I wtedy kazda grupa zawodowa na Ziemi zblizy sie do swego idealu, do zadania, ktore naprawde powinna wykonywac, do swego przeznaczenia. Sluchalismy zafascynowani. Charlene mowila jak w transie. -Wytlumacze wam to na przykladzie dziennikarzy, bo o nich przeciez mowilam... No wiec tak: od poczatku istnienia ludzkosci byli tacy ludzie, ktorych najbardziej ciekawilo to, co robia i mysla inni. Az kilka wiekow temu ludzie o takich charakterach stworzyli sobie z tego zawod. I od tego czasu coraz bardziej ten zawod doskonalili, uczyli sie uzywac mediow, czesto sami te media wymyslali; z czasem dziennikarskie wiadomosci zaczely docierac do coraz to wiekszej liczby ludzi, ksztaltujac ich swiadomosc. Ale, jak wszyscy, ludzie tego zawodu takze ulegali lekowi i niepewnosci. Wydawalo im sie, ze aby zdobyc uwage innych, przetrwac w wielkiej konkurencji, musza wymyslac coraz bardziej sensacyjne historie, gonic za tanim efektem, szokowac, az w koncu nabrali przekonania, ze najlepiej sprzedaje sie przemoc i zle wiesci. Jednak prawdziwe zadanie nas, dziennikarzy, jest zupelnie inne. Naszym wyzszym celem jest poglebienie tego, jak ludzie widza sie nawzajem, umozliwienie im dostrzezenia siebie w duchowym wymiarze, wzajemnego korzystania ze swoich osiagniec. To samo dotyczy wszystkich profesji. Musimy sie przebudzic i zrozumiec nasze prawdziwe przeznaczenie i zadanie do wykonania. I dopiero kiedy to zacznie sie dziac na calej planecie, bedziemy gotowi, by dokonac kolejnego kroku. Bedziemy wtedy mogli tworzyc bliskie zwiazki z ludzmi spoza naszych zbiorowych dusz, tak jak nasza czworka robi to w tej chwili. Wspolnie mowilismy o naszych Wizjach Narodzin, polaczylismy swoje wibracje. Takie dzialania zmienia nie tylko ziemskie spoleczenstwa, ale rowniez zycie w Zaswiatach. Poniewaz bedziemy sie blizej kontaktowac ze swoimi duchowymi grupami; otworzy to kanal komunikacyjny pomiedzy oboma wymiarami. Tak, jak my w tej chwili mozemy korzystac z pamieci i wiedzy naszych zbiorowych dusz, podobnie bedzie sie dzialo na calej Ziemi. Ten proces juz sie rozpoczal. Kiedy Charlene mowila, zauwazylem, ze duchowe grupy, ktore widoczne byly za kazdym z nas, rozszerzyly sie, az w koncu polaczyly sie ze soba i utworzyly wokol nas zamkniety krag. Kiedy to sie stalo, poczulem, jak przenosze sie na jeszcze wyzszy poziom swiadomosci. Charlene doswiadczyla chyba tego samego. Wziela gleboki oddech i mowila dalej z zapalem: -Kiedy ludzie zbliza sie do siebie, to samo stanie sie w Zaswiatach, dusze zbiorowe zaczna sie laczyc, wspolbrzmiec ze soba. To dlatego Ziemia jest tak wazna dla dusz pozostajacych w Niebie. Same nie moga sie zjednoczyc. W tamtym wymiarze wiele grup istnieje obok siebie, zupelnie nie mogac sie skontaktowac, gdyz ich swiat jest swiatem idei, ktore pojawiaja sie i znikaja, tak ze ich rzeczywistosc jest zawsze plynna i zmienna. Nie ma tam stalej struktury atomowej, jak w naszym swiecie, nie ma wspolnej stabilnej podstawy, ktora posiadamy my w materialnym wymiarze. My umiemy wplywac na swoj swiat, ale idee wcielaja sie tu w zycie znacznie wolniej, trudniej jest nam osiagnac porozumienie co do tego, jakiej oczekujemy przyszlosci, wspolnej przyszlosci. I dopiero zjednoczenie mysli i dazen na Ziemi pomoze rowniez polaczyc sie duchowym grupom w Zaswiatach. Dlatego wymiar ziemski jest dla nich tak istotny. Bo wlasnie tu odbywa sie prawdziwe zjednoczenie! Jest ono najwyzszym celem, ktory lezy u kresu drogi pokonywanej od wiekow przez ludzkosc. Dusze w Zaswiatach rozumieja Wizje Swiata, wizje, wedle ktorej zmieni sie fizyczny swiat, a oba wymiary sie polacza. Ale doprowadzic do tego moga jedynie ci, ktorzy narodzili sie w fizycznym wymiarze z nadzieja, ze przyczynia sie do wlasciwego rozwoju. Materialny wymiar to scena, na ktorej trwa ewolucja obu wymiarow. Teraz zas nadchodzi czas, kiedy mozemy doprowadzic do kulminacji, do szczesliwego zakonczenia. Spojrzala na kazde z nas po kolei i powiodla palcem w krag. -To jest wlasnie swiadomosc, to, co wspolnie pamietamy, w tej chwili... Taka sama swiadomosc uzyskuja inne grupy, na calej planecie. Kazda z grup ma fragment Wizji, a kiedy podzielimy sie ze soba tym, co wiemy, i zjednoczymy nasze zbiorowe dusze, bedziemy gotowi, by do naszego wymiaru przeniesc calosc Wizji. Nagle poczulismy delikatny wstrzas, ktory jak dreszcz przebiegl pod podloga i sklepieniem jaskini. Ze scian posypal sie kurz. W tym samym momencie znow uslyszelismy pomruk, ale tym r razem dysonans zniknal z niego prawie zupelnie, dzwiek byl niemal harmoniczny. -O Boze - powiedzial Curtis. - Wyglada na to, ze udalo im sie wszystko wyskalowac! Musimy natychmiast wracac do ich bunkra - zaczal sie podnosic z miejsca. Energia grupy natychmiast drastycznie oslabla. -Poczekaj - rzucilem szybko. - I co tam zrobimy? Mielismy tu czekac az do zmroku. A na zewnatrz jest jeszcze jasny dzien. Ja uwazam, ze powinnismy tu zostac. Udalo nam sie osiagnac bardzo wysoki poziom energii, ale nie zakonczylismy jeszcze calego procesu. Zdaje sie, ze oczyscilismy sie z dawnych emocji, zwielokrotnilismy wibracje, podzielilismy sie Wizjami Narodzin, ale nie ujrzelismy jeszcze Wizji Swiata! Mysle, ze mozemy osiagnac znacznie wiecej, jesli zostaniemy na miejscu i dalej bedziemy pracowac, korzystajac z tego, ze jest tu bezpiecznie. -Juz za pozno na te historie - upieral sie Curtis. - Oni sa gotowi, by dokonczyc eksperyment. Jesli w ogole mamy cos zdzialac, to jest ostatnia szansa. Wytrzymalem jego gniewne spojrzenie. -Sam mowiles, ze pewnie chcieli zabic Charlene. Jesli nas zlapia, wykoncza wszystkich. Maja schowala twarz w dloniach. Curtis patrzyl w ziemie. -Ja ide - postanowil w koncu. -Uwazam, ze powinnismy sie trzymac razem- powiedziala cicho Charlene. Przez moment znow ujrzalem ja w stroju Indianki w dziewiczych lasach zeszlego stulecia. Obraz szybko zniknal. -Charlene ma racje. Musimy sie trzymac razem. A jesli przekonamy sie, co oni robia, moze nam to pomoc - powiedziala Maja, wstajac. Spojrzalem z niechecia na wyjscie z jaskini. Czulem, jak cale moje cialo sie temu sprzeciwia. -A co zrobimy z tym... czlowiekiem na zewnatrz? -Wciagniemy go do srodka i zostawimy w jaskini - zdecydowal Curtis. - Rano kogos sie po niego przysle... Spojrzalem w oczy Charlene. W koncu skinalem glowa na zgode. Pamietajac przyszlosc Kleczelismy na szczycie wzgorza, ostroznie wygladajac zza stromej skalnej krawedzi. W gasnacym swietle dnia nie widzialem na dole niczego specjalnego. Zadnego ruchu, zadnych strazy. Pomruk, ktory towarzyszyl nam ciagle podczas szybkiego, czterdziestominutowego marszu, teraz prawie zupelnie ucichl. -Jestes pewien, ze to wlasciwe miejsce? - spytalem Curtisa. -O tak. Widzisz te cztery glazy, tam na prawo, miedzy drzewami? Drzwi sa z tylu, za nimi, ukryte w krzakach. A na prawo mozna dostrzec kawalek anteny. Wyglada na to, ze juz ja naprawili. -Aha, teraz widze - potwierdzila Maja. -A gdzie straznicy? - spytalem. - Moze oni wszyscy juz sobie stad poszli? Obserwowalismy wejscie do bunkra ponad godzine. Czekalismy na jakikolwiek ruch, znak. W koncu doline ogarnely zupelne ciemnosci. Nagle uslyszelismy szmer za plecami, blysnely swiatla latarek. Wpadlo na nas czterech uzbrojonych mezczyzn. -Rece do gory! - krzyknal jeden z nich. Przez dziesiec minut rewidowali najpierw wszystkie nasze bagaze, a pozniej po kolei kazdego z nas. Potem, trzymajac nas pod bronia, kazali nam zejsc w dol, w poblize wejscia do bunkra. Drzwi sie otwarly i wypadl z nich wsciekly Feyman. -Czy to ci, ktorych szukamy?! - wrzasnal. - Gdziescie ich znalezli? Jeden ze straznikow opowiedzial mu o zdarzeniu. Feyman krecil glowa z niedowierzaniem i patrzyl na nas zmruzonymi oczyma. Po chwili podszedl blizej. -Czego tu szukacie? - spytal. -Musisz przestac! Zatrzymaj to, co robisz! - wykrzyknal Cuttis. Widac bylo, ze Feyman z trudem stara sie przypomniec sobie jego twarz. -A ty cos za jeden? Straznik oswiecil Curtisa latarka. -No niech mnie diabli... toz to Curtis Webber - powiedzial Feyman. - To ty mi wysadziles antene, co? -Posluchaj - nalegal Curtis. - Wiesz dobrze, ze taki generator jest zbyt niebezpieczny, jesli go wlaczysz na zbyt wysokie poziomy. Mozesz zniszczyc cala doline! -Zawsze byles panikarz, Webber. Dlatego pozbylismy sie ciebie z Deltechu. Za dlugo pracowalem nad tym projektem, zeby teraz rezygnowac. To sie uda, rozumiesz, dokladnie tak, jak zaplanowalem! -Ale po co ryzykujesz? Skoncentruj sie na malych generatorach domowego uzytku. Po co tak bardzo chcesz zwiekszyc pobor mocy? -Nie twoj interes. Lepiej sie zamknij. Curtis postapil krok do przodu. -Wiem, o co ci chodzi, chcesz miec centralna kontrole nad ta energia, tak? Nie wolno ci tego zrobic! Feyman tylko sie usmiechnal. -Tu chodzi o zupelnie nowy sposob produkcji energii. Czy myslisz, ze w ciagu jednej nocy mozna zmienic caly system ekonomiczny? Przeciez wydatki na energie to glowne koszty utrzymania kazdego domu, i co, myslisz, ze mozna z nich zrezygnowac tak sobie, w jednej chwili? Taka nagla nadwyzka pieniadza na calym swiecie spowoduje kompletne zalamanie gospodarki, wpedzi wszystkie kraje w ekonomiczna depresje. -Wiesz doskonale, ze to nieprawda - mowil Curtis. - Zredukowanie kosztow energii nieslychanie podniesie wydajnosc produkcji, bedzie wiecej dobr dostepnych mniejszym kosztem. Nie bedzie zadnej inflacji. Robisz to tylko dla siebie. Chcesz kontrolowac te energie, sprzedawac ja, w ogole nie liczac sie ze skutkami. Feyman mierzyl Curtisa gniewnym wzrokiem. -Ales ty naiwny. Czy myslisz, ze wielkie korporacje, ktore na calym swiecie kontroluja ceny energii pozwola na to, by byla dostepna prawie za darmo? Oczywiscie, ze nie! Ta energia musi byc centralnie rozdzielana i sprzedawana za odpowiednie stawki. A ja bede czlowiekiem, ktory tego dokona! Po to sie wlasnie urodzilem. -To nieprawda! - tym razem ja wybuchnalem. - Narodziles sie, by dokonac czegos zupelnie innego! Zeby nam pomoc! Feyman okrecil sie na piecie i stanal ze mna twarza w twarz. -Ty tez sie zamknij! Slyszysz?! Wszyscy sie zamknijcie! - Jego wzrok padl na Charlene. - A co z czlowiekiem, ktorego z toba poslalem? Charlene odwrocila glowe i nie odpowiedziala: -Nie mam na to czasu! - Feyman znow wrzeszczal. - Teraz modlcie sie o wlasna skore. - Przyjrzal sie calej naszej grupie, po czym zwrocil sie do jednego ze straznikow. - Trzymajcie ich tu w kupie, dopoki wszystko sie nie skonczy. Potrzebuje jeszcze godzine. Gdyby probowali uciekac, mozecie strzelac. Straznicy cicho porozumieli sie ze soba i rozstawili sie wokol nas. -Siadac - rozkazal jeden z nich. Usiedlismy w kregu, patrzac na siebie w ciemnosci. Nasza energia zupelnie opadla. Odkad opuscilismy jaskinie, duchowe grupy nie daly juz o sobie znac. -Co mamy teraz robic? - spytalem szeptem Charlene. -Nic sie nie zmienilo - odszepnela. - Musimy odtworzyc energie. Bylo juz bardzo ciemno, tylko swiatla latarek trzymanych przez straznikow od czasu do czasu przeslizgiwaly sie po nas. Choc siedzielismy blisko siebie, w ciasnym kolku, z trudem moglem odroznic chocby zarysy twarzy pozostalych. -Nie, musimy probowac ucieczki - szepnal Curtis. - Mysle, ze oni i tak maja zamiar nas potem zabic. I wtedy przypomnialem sobie scene, ktora widzialem podczas Wizji Narodzin Feymana. Byl razem z nami, w lesie, w ciemnosci. Wiedzialem, ze w tym obrazie jest jeszcze jakis charakterystyczny obiekt, ale nie moglem go odtworzyc. -Nie, nie - zaoponowalem. - Powinnismy zostac tutaj. W tej samej chwili rozlegl sie wysoki dzwiek, podobny troche do poprzedniego pomruku, ale bardziej harmonijny, niemal przyjemny dla ucha. I znow calkiem wyrazny dreszcz przeszedl tuz pod ziemia. -Musimy podniesc poziom energii, i to natychmiast! - zakomenderowala Maja. Probowalem zapomniec o tym, w jakiej jestesmy sytuacji i powrocic do cudownego stanu milosci. Nie zwracajac uwagi na swiatla latarek, skupilem sie na pieknie twarzy moich przyjaciol. Kiedy z trudem usilowalem dostrzec w ich oczach wyraz wyzszej swiadomosci, zauwazylem, ze swiatlo wokol nas jakby sie zmienilo. Teraz widzialem juz wszystkie twarze calkiem wyraznie, jakbym patrzyl przez noktowizor. -Co mam wizualizowac? - spytal zdesperowany Curtis. -Musimy powrocic do naszych Wizji Narodzin - powiedziala Maja. - Przypomnijmy sobie, po co tu jestesmy. Nagle grunt zatrzasl sie gwaltowniej, a dzwiek znow zmienil sie w ten przykry dysonans. Przysunelismy sie jeszcze blizej do siebie. Wspolnie walczylismy z dzwiekiem. Wiedzielismy, ze razem jestesmy w stanie pokonac eksperyment. Przez moment zobaczylem nawet obraz Feymana odpychanego do tylu sila naszych mysli, jakby podmuchem porywistego wiatru. Potem ujrzalem obraz palacych sie przyrzadow i uciekajacych straznikow. Kolejna fala swidrujacego uszy dzwieku przerwala moje skupienie; eksperyment wciaz trwal. Piecdziesiat metrow od nas wielka sosna zachwiala sie i runela z loskotem. Z hukiem, w tumanach pylu, pomiedzy nasza grupa a straznikiem stojacym po prawej, otworzyla sie wielka wyrwa w ziemi. Straznik cofnal sie przerazony, snop swiatla jego latarki chaotycznie zawirowal w ciemnosci. -Nie udalo sie! - krzyknela Maja. Kolejne drzewo padlo z lewej strony, a ziemia pod nami obsunela sie. Stracilismy rownowage. Lezelismy chwile bez ruchu. Maja pierwsza skoczyla na rowne nogi. -Musze sie stad wydostac! - wrzasnela nie swoim, przerazonym glosem i zaczela biec. Straznik, ktorego rowniez przewrocil wstrzas, uklakl teraz i uchwycil jej znikajaca postac w swiatlo latarki. Widzielismy, jak podnosi do ramienia bron. -Nie! Nie strzelaj! - krzyknalem. Maja odwrocila glowe i zauwazyla straznika z gotowa do strzalu bronia. Wszystko zaczelo sie dziac jakby w zwolnionym tempie. Padly kolejne strzaly. Na twarzy Mai odbila sie swiadomosc, ze za chwile zginie. Ale zanim upadla, bialy ksztalt, jakby gesta, swietlista mgla, pojawil sie miedzy nia a strzelajacym. Kule nie dosiegly celu. Maja stala jeszcze przez sekunde jak porazona, a potem zniknela w ciemnosci. W tej samej chwili Charlene, korzystajac z zamieszania, wstala i zaczela biec w innym kierunku. W tumanach pylu i kurzu straznicy nie zauwazyli jej ucieczki. Ja tez zerwalem sie do biegu, ale ten sam straznik, ktory strzelal do Mai, teraz wycelowal we mnie. Curtis rzucil sie do przodu, dosiegnal moich nog i powalil mnie na ziemie. Drzwi do bunkra otwarly sie z hukiem, na zewnatrz wybiegl Feyman i zaczal poprawiac cos przy antenie. Halas powoli cichl, a wstrzasy ziemi slably. -Rany boskie! - wrzasnal do niego Curtis. - Musisz przestac! Twarz Feymana pokrywal kurz. -Nic sie stalo, wszystko w porzadku - odparl z dziwnym spokojem szalenca. Straznicy podniesli sie juz na nogi i otrzepywali ubrania, idac w naszym kierunku. Feyman zauwazyl, ze brakuje Charlene i Mai, ale zanim zdazyl cokolwiek powiedziec, dzwiek powrocil z rozdzierajacym uszy natezeniem, a ziemia pod naszymi stopami zaczela sie trzasc z takim impetem, ze wszyscy upadlismy. Przerazeni straznicy podniesli sie i zaczeli biec w kierunku bunkra. -Teraz! - krzyknal Curtis. - Wiejemy! Nie moglem sie ruszyc. Poderwal mnie z ziemi. -Musisz biec! - wrzasnal mi do ucha. W koncu moje nogi staly sie posluszne i razem pobieglismy w te sama strone, gdzie zniknela Maja. Odczulismy pod stopami jeszcze kilka wstrzasow, a potem wszystko sie uspokoilo. Bieglismy bez przerwy kilka kilometrow. W koncu, ciezko dyszac, przycupnelismy pomiedzy mlodymi sosnami. -Myslisz, ze beda nas szukac? - spytalem Curtisa. -O tak. Nie moga nam pozwolic na powrot do miasta. Mysle, ze maja straznikow porozstawianych na wszystkich powrotnych trasach. Kiedy mowil, przed oczyma pojawil mi sie nagle wyrazny obraz wodospadow. Scena byla cicha, piekna. I wtedy zorientowalem sie, ze to, czego mi brakowalo w obrazie z wizji Feymana, to dzwiek opadajacej wody. -Musimy natychmiast isc nad wodospady - powiedzialem. Curtis wskazal kierunek. Ruszylismy najciszej i najostrozniej, jak tylko sie dalo. Co jakis czas Curtis zacieral nasze slady. Kiedy sie zatrzymywalismy, w ciszy dawaly sie slyszec dalekie odglosy samochodow. Po kolejnych kilku kilometrach szybkiego marszu, dostrzeglismy na horyzoncie strome sciany kanionu, wznoszace sie majestatycznie w swietle ksiezyca. Kiedy podeszlismy do skalnego przesmyku, cos nagle wyskoczylo na nas zza skaly. Zamarlem. I wtedy uslyszalem radosny okrzyk Curtisa. -Maja! Usciskala mocno Curtisa, potem mnie. -Nie wiem, czemu tak bezladnie rzucilam sie do ucieczki - powiedziala po chwili. - Po prostu spanikowalam. Myslalam tylko o tym, zeby znalezc sie nad tymi wodospadami, o ktorych mi opowiadales. Modlilam sie, zeby komus z was tez udalo sie uciec! Ale... co sie wlasciwie stalo, kiedy ten straznik zaczal strzelac? Dlaczego kule mnie nie dosiegly? Widzialam tylko takie dziwne, biale swiatlo... Spojrzelismy na siebie z Curtisem. -Nie wiem - powiedzialem w koncu. -To swiatlo napelnilo mnie takim spokojem... nigdy w zyciu czegos podobnego nie przezylam... - szepnela Maja. Patrzylismy na siebie w milczeniu. I w tej ciszy uslyszalem czyjes kroki, spory kawalek przed nami. -Posluchajcie - szepnalem. - Tam ktos jest. Przykucnelismy. Czekalismy. Minelo dziesiec dlugich minut. A potem spomiedzy drzew wyszla nagle Charlene. Na nasz widok upadla na kolana. -Boze, dzieki, ze was znalazlam! Jak sie wydostaliscie? -Ucieklismy, kiedy zwalilo sie drzewo - powiedzialem. Charlene spojrzala mi gleboko w oczy. -Pomyslalam, ze pewnie przyjdziesz nad wodospady, wiec zaczelam isc w tym kierunku, choc nie bylam pewna, czy bede umiala je odnalezc w ciemnosci. Maja wskazala dlonia miejsce kawalek dalej, gdzie swiatlo ksiezyca dosc jasno oswietlalo kepy trawy pomiedzy skalami. Podeszlismy tam i usiedlismy w kregu. -Moze mamy kolejna szanse - powiedziala Maja. -Co chcecie zrobic? - spytal Curtis. - Nie mozemy przeciez tak tu sobie siedziec. Za chwile nas znajda. Spojrzalem na Maje. Tez uwazalem, ze powinnismy raczej od razu pojsc nad wodospady, ale jej twarz tak promieniala, ze spytalem tylko: -Jak myslisz, czemu nam sie tam nie udalo? -Nie wiem. Moze jest nas zbyt malo. Sam mowiles, ze widziales grupe siedmiu osob. Albo wciaz za wiele w nas leku. -Ja mysle, ze musimy sprobowac osiagnac ten sam poziom energii, jaki udalo sie uzyskac w jaskini - powiedziala Charlene. Przez kilka dlugich minut wszyscy skupialismy sie w milczeniu. -Teraz musimy wymienic sie energia, znalezc nasze wyzsze Ja - szepnela w koncu Maja. Wzialem kilka glebokich oddechow i znow spojrzalem w skupieniu na twarze pozostalych. Powoli te twarze stawaly sie coraz piekniejsze, jasniejac wewnetrznym blaskiem. Zaczalem dostrzegac ich prawdziwy, wewnetrzny wyraz. A wokol nas drzewa i krzewy tez jasnialy, jakby ksiezyc zaczal swiecic z podwojna sila. Poczulem znajoma fale radosci i milosci. Odwrocilem sie i ujrzalem za soba moja duchowa grupe. Kiedy tylko sie pojawila, moja swiadomosc jakby wzniosla sie na wyzszy poziom. Dostrzeglem tez duchowe grupy pozostalych. Na razie staly osobno, jeszcze sie nie jednoczyly. Maja patrzyla na mnie z taka otwartoscia i szczeroscia, ze w jej oczach moglem odczytac cala Wizje Narodzin, cel jej zycia, jej przeznaczenie. -Poczujcie, jak atomy w waszych cialach zaczynaja wibrowac na wyzszym poziomie - powiedziala. Spojrzalem na Charlene. Ta sama jasnosc i radosc bila z jej twarzy. -Rozumiecie, co sie dzieje? - spytala. - Postrzegamy sie nawzajem takimi, jakimi naprawde jestesmy, bez emocjonalnych nawarstwien czy starych lekow. -Tak, rzeczywiscie - potwierdzil Curtis, jego twarz znow byla spokojna i pewna. Przez wiele minut nikt sie nie odzywal. Zamknalem oczy. Energia wciaz rosla. -Patrzcie - szepnela nagle Charlene, wskazujac na nasze duchowe grupy. Grupy zaczely laczyc sie ze soba, dokladnie tak, jak to wczesniej zrobily w jaskini. Spojrzalem na Charlene, potem na Curtisa i Maje. Na ich twarzach malowala sie nie tylko radosc, ale takze zrozumienie, kim sa i w jaki sposob uczestnicza w rozwoju ludzkiej cywilizacji. -O to chodzilo! Chyba w koncu przechodzimy do nastepnego etapu. Widzimy szersza wizje ludzkosci! - niemal krzyknalem, bo tuz przed nami pojawil sie olbrzymi holograficzny obraz historii. Wydawalo sie, ze rozciaga sie od samego poczatku istnienia, az do ledwie widocznego w oddali konca. Kiedy wytezylem wzrok, rozpoznalem, ze obraz jest bardzo podobny do tego, jaki widzialem juz wczesniej w Zaswiatach wraz z moja duchowa grupa. Tyle ze tym razem historia zaczynala sie znacznie wczesniej, na samym poczatku wszechswiata. W zachwyceniu obserwowalismy, jak pierwsza materia eksplodowala i laczyla sie w gwiazdy, ktore zyly, umieraly, pozostawialy w przestrzeni materie, a ta z kolei formowala planety, miedzy innymi Ziemie. Te gwiezdne elementy przechodzily rozmaite przeobrazenia, az w koncu powstalo na Ziemi zycie organiczne, potem z kolei to zycie ewoluowalo, osiagalo coraz bardziej zorganizowane i swiadome formy, jakby wykonywalo z gory przewidziany plan. Wielokomorkowe organizmy zmienily sie w ryby, z nich powstaly plazy, gady, ptaki, a w koncu ssaki. Otworzyl sie przed nami takze wyrazny obraz wymiaru pozaziemskiego. Wtedy zrozumialem, ze jakis aspekt kazdej znajdujacej sie tam duszy istnial od samego poczatku procesu ewolucji. To my plywalismy jako ryby, pelzalismy jako gady, walczylismy o przetrwanie jako ptaki i ssaki, az w koncu osiagnelismy ludzka postac. Zrozumielismy teraz, ze za kazdym razem, pojawiajac sie w ziemskim wymiarze, poprzez kolejne wcielenia i kolejne generacje, ludzie wciaz dazyli do jednego celu: do przebudzenia, do wejscia na wyzszy poziom istnienia i swiadomosci oraz do zblizenia ziemskiego wymiaru i Zaswiatow. Nie byla to podroz latwa, gdyz za kazdym nowym przebudzeniem kryla sie nowa samotnosc i nowy lek. A jednak nie poddawalismy sie temu lekowi, walczylismy dalej, polegajac jedynie na swojej niejasnej intuicji, ze jestesmy istotami duchowymi, ze na tej planecie mamy do spelnienia duchowe zadanie. Teraz, tak jak podczas wizji w Zaswiatach, obserwowalem, jak ludzkosc przechodzi kolejne etapy ewolucji, jak laczy sie w grupy, w plemiona, wioski, a w koncu w panstwa; jak przechodzi od idei bostw reprezentujacych sily natury, do idei jednego Boga, istniejacego poza nami, az do Ducha Swietego - jako boskiego zrodla wewnatrz nas. Widzielismy, jak poprzez kolejne etapy rozwoju nauki i techniki, globalnej ekonomii i handlu, ludzkosc doszla do momentu, gdy rozpoczyna sie dalsze duchowe przebudzenie-wlasnie teraz zaczynamy pamietac nasza prawdziwa duchowa nature, nasz wyzszy cel. Wtajemniczenia stopniowo przenikna do ludzkiej swiadomosci na calej Ziemi. Dzieki temu pojawi sie nowy rodzaj ekonomii, wspolgrajacy z planeta i nie niszczacy jej. I wtedy zacznie sie ostateczna, pelna leku polaryzacja sil. W tym momencie spojrzalem na moich przyjaciol. Po ich twarzach poznalem, ze wszyscy widzieli Wizje. W jednym ulamku sekundy cala nasza czworka mogla doswiadczyc tego, jak ludzka swiadomosc ewoluowala od poczatku swiata, az do obecnej chwili. Teraz hologram skupil sie na szczegolach polaryzacji. Wszystkie ludzkie istoty zyjace na Ziemi zaczynaly sie opowiadac po jednej z dwoch stron: jedna dazyla do duchowej przemiany, druga natomiast opierala sie tym zmianom za wszelka cene, uwazajac, ze pewne istotne wartosci gina bezpowrotnie, a ziemi grozi chaos. Dowiedzielismy sie teraz, ze w Zaswiatach uznano, iz ten konflikt bedzie dla nas ostateczna proba oraz wyzwaniem, powstrzymujacym nas przed polaczeniem duchowego i fizycznego wymiaru. I ze polaryzacja moze osiagnac ekstremalne rozmiary. Gdyby tak sie stalo, kazda ze stron uwazalaby te druga za wcielenie wszelkiego zla, a co gorsza, czesc ludzi moglaby nawet uwierzyc w doslowne tlumaczenia przepowiedni dawnych prorokow - a tym samym stwierdzic, ze nadchodzaca przyszlosc i tak jest juz przesadzona, ze nie zalezy od nich - i z gory sie poddac. Aby odnalezc Wizje Swiata i zakonczyc polaryzacje, nalezalo zrozumiec, ze nasza intencja przed narodzeniem bylo prawdziwe odczytanie dawnych proroctw; wizje Daniela, Apokalipsa, byly przeczuciami z boskiego zrodla, ktore pojawily sie w wymiarze fizycznym jako intuicje, i tak wlasnie nalezalo je traktowac - jako wizje symboliczne, jak sen. W warstwie symbolicznej przepowiednie rzeczywiscie zapowiadaja koniec swiata i ludzkiej egzystencji na Ziemi, mowia tez, ze ow koniec bedzie zupelnie odmienny dla wierzacych i dla niewierzacych. Dla tych drugich koniec mial oznaczac serie niewyobrazalnych wrecz katastrof naturalnych i klesk zywiolowych oraz wojen, a po nich pojawienie sie nowego swiatowego przywodcy - Antychrysta, ktory obieca ludzkosci przywrocenie pokoju, ale tylko wtedy, gdy wszyscy zgodza sie zrezygnowac ze swojej wolnosci osobistej i nosic na ciele znak bestii, by moc partycypowac w nowej, zautomatyzowanej ekonomii. Ten przywodca mialby po pewnym czasie oglosic sie bogiem i sila podporzadkowac sobie wszystkie kraje. Najpierw wypowiedzialby wojne islamowi, potem zydom i chrzescijanom, az w koncu nastapilby zupelny Armagedon, koniec swiata. Dla wierzacych prorocy Pisma przewidywali zupelnie odmienne zakonczenie. Ci, ktorzy pozostawali wierni duchowi, mieli otrzymac duchowe ciala i zostac przeniesieni do innego wymiaru, zwanego Nowym Jeruzalem, chcieli jednak zachowac umiejetnosc przechodzenia z jednego wymiaru w drugi i z powrotem. W pewnym momencie ogolnoswiatowych wojen sam Bog mial ponownie pojawic sie na ziemi, by powstrzymac walki, ocalic planete i zaprowadzic tysiac lat pokoju, podczas ktorych nie byloby chorob ani smierci, a wszystko zostaloby przeobrazone i zmienione, nawet zwierzeta nie jadalyby juz miesa. Wtedy wlasnie mial nastac czas, gdy "wilk bedzie lezal obok owieczki... a lew bedzie jadl trawe jak wol". Znow spojrzelismy na siebie niemal rownoczesnie - wszyscy bowiem odebralismy takze prawdziwe znaczenie przepowiedni - to, co widzieli prorocy bylo intuicyjnym przeczuciem, ze w naszych czasach pojawia sie dwie mozliwe drogi. Bedziemy mogli wybrac: albo poddamy sie lekowi i uwierzymy, ze swiat zmierza ku automatyzacji, totalitaryzmowi w stylu Wielkiego Brata i do calkowitej destrukcji... albo pojdziemy zupelnie inna droga i zostaniemy owymi wierzacymi, ktorzy beda umieli pokonac nihilizm i pesymizm, otworzyc sie na wyzsze wibracje milosci, dzieki ktorym mozna ominac apokalipse i wejsc w inny wymiar. W tym nowym wymiarze stworzymy wlasnie taka duchowa utopie, o jakiej mowily przepowiednie. Teraz zrozumielismy tez, dlaczego dusze w Zaswiatach uwazaly, iz interpretacja tych przepowiedni jest glownym kluczem do przezwyciezenia polaryzacji sil. Bo jesli ludzie uwierza, ze przepowiednie glosza nieodwolalny koniec swiata i jego destrukcje, ze taki jest prawdziwy boski plan, efektem ich wiary bedzie to, ze naprawde taka rzeczywistosc stworza. Oczywiste jest zatem, ze nalezy wybrac droge milosci i wiary. Tak, jak to zrozumialem wczesniej, tym razem znow sie potwierdzilo, iz w Zaswiatach nie przypuszczano, ze polaryzacja bedzie tak silna i powszechna. Wiedziano tam, ze kazda ze stron reprezentuje jakas czesc prawdy i ze w pewnym momencie obie te czesci moga sie polaczyc w nowy obraz swiata. Ta synteza mialaby byc naturalnym wynikiem dzialania Wtajemniczen oraz specjalnych grup, ktore zaczna sie tworzyc na calej Ziemi. Nagle poczulem znow skok na wyzszy poziom swiadomosci. Otrzymalem wiadomosc, ze oto wkraczamy w nowy etap tego procesu: zaczynamy sobie przypominac, ze przed narodzinami zamierzalismy dolaczyc do wierzacych i wziac udzial w urzeczywistnianiu duchowej utopii. Tak! Zaczelismy sobie przypominac prawdziwa Wizje Swiata! Zobaczylismy teraz, ze na calej planecie zaczna sie tworzyc grupy praktykujace Dziesiate Wtajemniczenie, i gdy obraz przyspieszyl, ujrzelismy rowniez, jak grupy te osiagaja krytyczna mase energetyczna i ucza sie projektowac swa energie w taki sposob, ze powoli redukuje ona polaryzacje, przezwyciezajac lek. Ta energia najpierw wplynie na osoby zwiazane z technologia, posiadajace duza wladze. Spowoduje, ze przypomna sobie; kim naprawde sa; przypomna sobie swoje przeznaczenie; zrezygnuja z wladzy i kontroli, przezwycieza lek. Skutkiem zbiorowego projektowania energii bedzie niezwykla fala przebudzen, oswiecen, wspolpracy miedzyludzkiej i osobistego zaangazowania. Coraz wiecej osob zacznie przypominac sobie swoje Wizje Narodzin i podazac swa prawdziwa droga, by osiagnac to, co zamierzali przed pojawieniem sie w ziemskim wymiarze. Obraz pokazal nam teraz zubozale dzielnice wielkich miast i zapomniane wiejskie rodziny. Widzielismy, w jaki sposob nowa swiadomosc zmieni zycie tych ludzi, jak pozwoli im wyrwac sie z biedy. Nie beda juz potrzebne rzadowe subsydia, plany edukacji i tym podobne. Zmiana odbedzie sie na poziomie duchowym, kiedy tylko pokonany zostanie lek przed nowoscia, lek przed wyzwoleniem sie z zastanej sytuacji. Zobaczylem teraz, jak ludzie tworza grupy, stowarzyszenia, fundacje; biorac pod swoja opieke kazda potrzebujaca rodzine, kazde dziecko. Kierowani swoja intuicja, by pomagac innym, ludzie rozmaitych zawodow - nauczyciele, policjanci, lekarze, sklepikarze - zaczna funkcjonowac jako starsi bracia i starsze siostry, zajmujac sie chocby jedna rodzina, jednym dzieckiem. Wszyscy beda dzialac zgodnie z zalozeniem Dziesiatego Wtajemniczenia i pamietac o tym, ze kazdy czlowiek, niezaleznie od sytuacji, w ktorej sie obecnie znajduje, moze sie wyzwolic od nawykow, nalogow, czy scenariuszy kontroli, ktorym podlega, moze sie przebudzic, moze przypomniec sobie swoj wyzszy cel i przeznaczenie. Zbrodnia i przemoc zaczna powoli zanikac, gdyz ich korzenie tkwia zawsze we frustracji, strachu i braku milosci. Otoczeni opieka i uczuciem innych, zagubieni ludzie beda sie uczyc przezwyciezac swoj gniew, korzystac z pomocy tych, ktorzy osiagneli juz wyzsza swiadomosc. Ujrzelismy, jak te nowe idee beda wcielane w zycie. Na samym poczatku moze nawet zaistniec potrzeba wiekszej liczby wiezien, gdyz liberalne ustawy beda zbyt szybko zwracaly wolnosc osobom jeszcze na to nie przygotowanym. Z drugiej strony Wtajemniczenia i ich zastosowanie znajda droge nawet do wiezien czy zakladow poprawczych - w ten sposob przebywajacy tam ludzie beda osiagac nowa, wyzsza swiadomosc, beda otoczeni innego rodzaju opieka - i to doswiadczenie pozwoli im naprawde odmienic swoje zycie. Zobaczylem tez jeszcze inny proces - ludzie, przebudzajac sie, zaczna interweniowac w konflikty na roznych poziomach zycia. Juz wczesniej, kiedy tylko zdarzaly sie niebezpieczne sytuacje - maz maltretujacy zone, nieuczciwy pracownik czy szef korzystajacy z naiwnosci innych, ludzie poddajacy sie nalogom - zawsze byl w poblizu ktos, kto doskonale rozumial zagrozenie i mogl zapobiec zlu, ale... byl zbyt przestraszony, by dzialac. Teraz ludzie ci nie beda sie juz wahac. Dolacza do nich tuziny przyjaciol i krewnych, ktorzy dawniej rowniez wycofywali sie, pelni leku, teraz jednak, pod wplywem Dziesiatego Wtajemniczenia, odnajda w sobie nowa sile i nowa madrosc. Ludzie zaczna tez rozpoznawac wokol siebie dusze, z ktorymi sa zwiazani od wielu wcielen, beda umieli nawiazac z nimi kontakt na innym poziomie, zrozumiec dawne zaszlosci emocjonalne, oczyscic atmosfere. Nikt nie bedzie juz chcial miec przed soba perspektywy ogladania swojej kleski podczas Przegladu Zycia. Widzielismy, jak nowa swiadomosc zatacza coraz szersze kregi. I jak pozytywnie wplywa to na srodowisko naturalne, na rzeki, morza, oceany, ktore nauczymy sie cenic i ochraniac, walczac z biurokracja i administracja, by zrozumiala, co jest najwazniejsze dla naszej planety. Bedzie to mozliwe, gdyz ludzie wezma sprawy w swoje rece. Ci sami, ktorzy w przeszlosci, widzac zlo, siedzieli cicho, gdyz na przyklad bali sie o prace, o przetrwanie, teraz zabiora glos, bo nie beda juz w swych opiniach osamotnieni. Zobaczylismy, jak grupy osob sledza nieuczciwych przedsiebiorcow potajemnie wyrzucajacych szkodliwe odpady do rzek, czy dodajacych do swojej produkcji niedozwolone chemikalia, oszukujacych rzadowe inspekcje. To zwykli ludzie stana sie swiadkami, ktorzy, majac poparcie wiekszych grup, nie beda sie bali jawnie wystepowac przeciwko wszelkim wykroczeniom. Widzielismy tez, jak mieszkancy roznych krajow zaczna atakowac rzady za sposob gospodarowania gruntami publicznymi. Wyjdzie na jaw, ze rzady od lat sprzedawaly lub dawaly jako lapowki prawa do eksploatacji wielu terenow, do tworzenia kopalni i fabryk w rezerwatach przyrody, w miejscach niezwykle istotnych dla przetrwania ekosystemu planety. Majestatyczne lasy i dzungle byly bezprawnie karczowane, zamieniane w ugor lub betonowe blokowiska, a wszystko to dzialo sie w obliczu prawa, dzieki rzadowym ukladom, systemowi lapowek i przyslug dla wybranych. Teraz jednak, wspolnym wysilkiem ludzi, ktorzy osiagna wyzsza swiadomosc, powstana organizacje chroniace pozostale jeszcze lasy Europy i obu Ameryk, dzungle i oceany. Ludzie sami roztocza nad nimi piecze i nie pozwola, by korupcja i prywatne interesy kilku waznych urzednikow stawiane byly ponad dobro calej ludzkosci. W efekcie zmieni sie takze swiatowa gospodarka. Na przyklad szeroko uprawiane rosliny wlokniste posluza do produkcji papieru i powstrzymaja wycinke drzew. Wszystkie panstwowe tereny zostana poddane ochronie i nie beda juz wyprzedawane ani niszczone. W pewnym momencie zachodnie cywilizacje docenia takze w pelni madrosc i wiedze ludow, ktore od tysiecy lat zamieszkiwaly rozmaite tereny na Ziemi. Holograficzny obraz przed naszymi oczyma znow przyspieszyl. Teraz widzialem, jak cala kultura ludzkosci zwraca sie ku pierwiastkowi duchowemu. Tak, jak to wczesniej przewidziala Charlene, kazda z grup zawodowych zmieniala teraz swa dzialalnosc i kierujac sie intuicja, przywracala poszczegolnym profesjom wyzszy poziom funkcjonowania, prawdziwe przeslanie i duchowa role, jaka powinny odgrywac dla ludzkosci. Pod kierunkiem tych lekarzy, ktorzy zrozumieli i skupili sie na duchowym i psychologicznym aspekcie powstawania chorob, cala medycyna przechodzila od mechanicznego leczenia objawow do wczesnego im zapobiegania. Widzielismy, jak prawnicy i adwokaci porzucaja praktyke wywolywania i podjudzania konfliktow w celu osiagniecia prywatnych zyskow i zwracaja sie ku metodom mediacji, w ktorych wygrywa kazda za stron, a sprawiedliwosci staje sie zadosc. Tak, jak to przewidzial Curtis, ludzie zwiazani z biznesem i przemyslem zwracali sie w kierunku oswieconego kapitalizmu, zorientowanego nie tylko na zyski, lecz na spelnienie potrzeb ludzkich i dostarczanie produktow po najnizszych mozliwych cenach. Ta nieslychana zmiana miala w ostatecznej fazie umozliwic pelna automatyzacje i ogolna dostepnosc srodkow, tym samym uwalniajac ludzkosc od ciezaru walki o przetrwanie. Wtedy nastapic mialo skierowanie naszej energii ku duchowej ekonomii, o jakiej mowi Dziewiate Wtajemniczenie. Wciaz patrzylismy. Obraz znow przyspieszyl. Teraz obserwowalismy etap, na ktorym ludzie zaczna sobie przypominac swe zyciowe misje i zadania w coraz to mlodszym wieku. Narodza sie nowe generacje, pamietajace, ze przybyly z innego wymiaru istnienia i majace swiadomosc swego przeznaczenia. I choc podczas procesu narodzin wciaz bedzie wystepowala pewna utrata pamieci, to wydobycie wspomnien sprzed urodzenia stanie sie jednym z glownych celow edukacji. Nauczyciele-przewodnicy beda przeprowadzac dzieci przez pierwsze doswiadczenia synchronicznosci, uczyc, w jaki sposob poslugiwac sie intuicja, by zdefiniowac swoje zyciowe zamierzenia i jak najwczesniej odnalezc wlasciwa droge. Kiedy na Ziemi zapanuje powszechna wiedza o Wtajemniczeniach, ludzie zaczna laczyc sie w grupy pracujace nad okreslonymi projektami, ktore kazdy z nich mial zamiar zrealizowac jeszcze przed narodzeniem. Az w koncu wszyscy odkryjemy prawdziwe intencje swego istnienia. Bedziemy swiadomi tego, ze pojawilismy sie tutaj, by podniesc poziomy wibracji planety, by docenic i otoczyc opieka piekno i energie natury, by zapewnic wszystkim ludziom wolny dostep to niezwyklych energetycznych miejsc. Wtedy wszyscy beda mogli wciaz podnosic swoja energie, a w efekcie wprowadzac kulture Zaswiatow do fizycznego wymiaru. Taki sposob zycia w szczegolny sposob wplynie na to, jak postrzegac bedziemy innych ludzi. Znikna stereotypy zwiazane z rasa, pochodzeniem czy zawodem, jaki dany czlowiek wykonuje podczas obecnego zycia. Ujrzymy innych jako naszych duchowych braci i siostry, zaangazowanych, tak jak wszyscy, w proces duchowego przebudzenia planety. Stanie sie jasne, ze zycie w takich, a nie innych krajach, w takich, a nie innych warunkach geograficznych czy ekonomicznych, ma glebsze znaczenie, i zawsze je mialo. Poszczegolne narody sa bowiem, i zawsze byly, enklawami specyficznych duchowych informacji, ktore od wiekow czekaly na odkrycie i wlaczenie do ogolnej swiadomosci calej planety. Widzielismy tez, jak zostanie osiagnieta przepowiadana przez wiele osob jednosc polityczna na Ziemi. Jednak nie stanie sie to poprzez zunifikowanie wszystkich za pomoca wojen czy przemocy, lecz przez to, ze ludzie uswiadomia sobie swa duchowa bliskosc, rownoczesnie szanujac unikatowa autonomie i roznice kulturowe. W wizji, ktora obserwowalismy, swiat mial szanse stac sie jedna wielka rodzina narodow, ktorej kazdy czlonek kochany jest i szanowany jak bliski krewny. To samo dotyczyc bedzie roznych religii - ludzie uswiadomia sobie, ze kazda z nich jest czescia tej samej prawdy, jednoczacej wszystkich w globalnej duchowosci. W efekcie nawiazanego w ten sposob dialogu miedzy narodami odbudowana zostanie Wielka Swiatynia w Jerozolimie, a w niej modlic sie beda wspolnie przedstawiciele wszystkich najwiekszych religii - zydzi, chrzescijanie, muzulmanie, nawet ci, ktorzy dotad uwazali sie za ateistycznych idealistow. To tu odbeda sie debaty i dyskusje nad duchowa przyszloscia swiata. I choc na poczatku nie obedzie sie bez slownych wojen i walki o dominacje, w koncu wszystkie religie osiagna pelne porozumienie. Widzielismy, jak swiadomosc calej ludzkosci wznosi sie na jeszcze wyzszy poziom - dzielenie sie informacja i dobrami ekonomicznymi doprowadzi do synchronicznej wymiany prawd duchowych. Kiedy ten etap zostanie osiagniety, najpierw poszczegolne jednostki, a pozniej cale wieksze grupy ludzi, osiagajac poziomy zblizone do energii w Zaswiatach, beda znikac z oczu wiekszosci pozostajacej jeszcze w ziemskim wymiarze. Te wybrane grupy beda swiadomie i z wlasnej woli przechodzily do innego wymiaru, naucza sie takze powracac do wymiaru ziemskiego, dokladnie tak, jak mowi Dziewiate Wtajemniczenie, tak, jak przepowiedzieli to biblijni prorocy. Ci, ktorzy pozostana na Ziemi, i beda rozumiec swa role i zadania, ktore musza spelnic, beda tez wiedziec, ze wkrotce i oni osiagna poziom umozliwiajacy im przenoszenie sie do wyzszego wymiaru. Wizja znow nabrala rozmachu. Ujrzelismy czas, gdy ateistyczni idealisci wyglosza swoje kredo na stopniach swiatyni. Pojawi sie silny lider przekonujacy o wadze i znaczeniu spraw materialnych. Jego postawa napotka silny opor nakierowanych na duchowy aspekt chrzescijan i muzulmanow. Jednak ten konflikt zostanie zazegnany dzieki sztuce mediacji i perspektywie, jakiej dostarcza nauki Wschodu. Nastepnym krokiem bedzie ostateczne przekonanie tych, ktorzy niegdys marzyli o osiagnieciu ekonomicznej i politycznej kontroli nad cala ludzkoscia. Nastapi etap calkowitego duchowego przebudzenia, iluminacji Ziemi, zapanuje krolestwo Ducha Swietego. Widzielismy, ze jedynie w ten sposob historia ludzkosci bedzie mogla wypelnic dawne przepowiednie, rownoczesnie zapobiegajac apokalipsie i spodziewanemu koncowi swiata. Teraz Wizja skupila sie na wymiarze pozaziemskim. Zrozumielismy, ze nasza najwazniejsza intencja jako istot ludzkich jest ostateczne stworzenie nie tylko Nowej Ziemi, ale rowniez Nowego Nieba! To, ze ludzkosc przypomni sobie Wizje Swiata, zmieni nie tylko Ziemie, lecz takze Zaswiaty. Tak, jak ludzie beda mogli dowolnie przenosic sie do innego wymiaru, tak duchowe grupy beda mogly pojawiac sie na Ziemi. Dopiero teraz pojelismy w pelni istote calej historii ludzkosci. Od poczatku wszech czasow, kiedy otworzyla sie nasza pamiec, energia i wiedza byly wciaz przekazywane z Zaswiatow do wymiaru fizycznego. Na poczatku to wlasnie duchowe grupy w Zaswiatach ponosily calkowita odpowiedzialnosc za nasze intencje, za przyszlosc, to one pomagaly nam przypomniec sobie nasze przeznaczenie i dawaly nam energie. Potem jednak, kiedy poziom swiadomosci na Ziemi zaczal sie podnosic, a populacja ludzi wzrosla, zaczelismy przyjmowac na siebie odpowiedzialnosc. Zadanie odtworzenia Wizji Swiata, cala odpowiedzialnosc za tworzenie przyszlosci, przeniosla sie z Zaswiatow na istoty ziemskie i na te nowo powstajace grupy, czyli - na nas! Teraz to my musimy wykonac zadanie. To dlatego na przyklad naszej czworce przypadlo w udziale pokonanie polaryzacji w tej dolinie, niedopuszczenie do eksperymentu, ktory w efekcie dalby sile osobom nie pamietajacym jeszcze Wizji, wciaz pozostajacym w szponach leku i chcacym manipulowac innymi i kontrolowac przyszlosc. Jednoczesnie spojrzelismy na siebie w ciemnosci. Hologram wciaz nas otaczal, nasze duchowe grupy wciaz byly zlaczone i pulsowaly jasnym swiatlem. Wtedy dostrzeglem olbrzymiego sokola, ktory wzbil sie sponad skal i zawisl nad nami, obserwujac nas z wysoka. Nagle z wysokiej trawy wyskoczyl dziki krolik i przykucnal o kilka metrow ode mnie. Z innej strony pojawil sie rys i stanal tuz obok krolika! Co tu sie dzialo?! I w tej chwili powietrze zadrzalo od cichej wibracji. Eksperyment zostal wznowiony! -Patrzcie tam! - krzyknal Curtis. Jakies piecdziesiat metrow od nas, niemal niewidoczna w ciemnosciach, otworzyla sie szczelina w ziemi i wchlaniajac krzaki i kamienie, z loskotem sunela w naszym kierunku. -Teraz wszystko zalezy od nas! - krzyknela Maja. - Znamy juz Wizje! Mozemy ich powstrzymac. Ale zanim zdazylismy cokolwiek zrobic, ziemia pod nami zatrzesla sie gwaltownie, a szczelina poszerzyla sie i wyraznie przyspieszyla. W tej samej chwili kilka samochodow podjechalo na skraj polany i zatrzymalo sie przy krzewach, nie wylaczajac swiatel. Tym razem sie nie balem. Utrzymalem energie i skupilem sie na wciaz otaczajacym nas hologramie. -Wizja sama ich powstrzyma! - krzyknela znow Maja. - Nie pozwolcie zniknac Wizji! Trzymajcie ja! Wszyscy skupilismy sie na przyszlosci, jaka mogla czekac swiat. Rownoczesnie czulem, jak energia calej naszej grupy zwraca sie przeciw Feymanowi, jak odpycha go, zatrzymuje. Rzucilem okiem na szczeline w ziemi, oczekujac, ze zatrzyma sie w bezpiecznej odleglosci od nas. Ale zamiast tego jeszcze przyspieszyla. Zwalilo sie kolejne drzewo. Stracilem koncentracje i upadlem, duszac sie od kurzu. -To sie nie uda! - wrzasnal Curtis. Czulem sie tak, jakby cala historia powtarzala sie od nowa. -Tedy! - rzucilem, podnoszac sie i usilujac zobaczyc cokolwiek w ciemnosciach. Biegnac, ledwo moglem rozroznic sylwetki pozostalych, widzialem tylko, jak pojawiaja sie i znikaja wsrod drzew. Wdrapalem sie na skalne zbocze, ktore tworzylo jedna ze scian kotliny i zatrzymalem sie dopiero o dobrych sto metrow dalej. Uklaklem i spojrzalem w noc. Nie dostrzeglem zadnego ruchu, ale wyraznie dochodzily mnie odglosy rozmowy Feymana i jego ludzi. Ostroznie wspinalem sie dalej po skalnym zboczu. Od czasu do czasu przystawalem i rozgladalem sie za przyjaciolmi. W koncu znalazlem dogodne miejsce, by znow zejsc do kanionu. Nikogo z pozostalych jednak nie zauwazylem. Zaczalem isc na polnoc. I nagle czyjas dlon mocno chwycila mnie z tylu za ramie. -Co... - Zanim zdazylem dokonczyc, uslyszalem szept: -Cicho... to ja, Dawid. Zatrzymujac Wizje Odwrocilem sie i spojrzalem na niego w swietle ksiezyca, na jego dlugie wlosy, na oznaczona dluga blizna twarz. -Gdzie inni? - spytal szeptem. -Rozdzielilismy sie - odparlem. - Widziales, co sie stalo? -Tak, obserwowalem ze wzgorza. Jak myslisz, gdzie poszli? -No... pewnie do wodospadow - powiedzialem po chwili zastanowienia. Wskazal mi dlonia kierunek i ruszylismy szybkim krokiem. Po pewnym czasie David odwrocil sie do mnie. -Kiedy siedzieliscie przy wejsciu do kotliny, wasza energia jakby sie zjednoczyla i rozciagnela. Co sie dzialo? Probujac mu to wytlumaczyc, musialem w skrocie strescic cala historie: odnalezienie Wila, przygody w innym wymiarze, spotkanie z Williamsem, Joelem i Maja, zwlaszcza nasze przygody z Curtisem, a w koncu probe przywolania Wizji Swiata i pokonania Feymana. -To Curtis byl razem z wami tu, przy wejsciu do kanionu? - spytal z niedowierzaniem David. -Tak, i Maja, i Charlene, choc zdaje sie, ze powinno nas byc az siedmioro... Raz jeszcze rzucil mi szybkie spojrzenie i niemal sie rozesmial. Cala jego dawna zlosc, cale spiecie, ktore tak widoczne bylo przy naszym pierwszym spotkaniu, teraz zupelnie zniknely. -Odnalezliscie przodkow, prawda? -To ty tez byles w innym wymiarze? - odpowiedzialem pytaniem na pytanie. -O tak, widzialem moja duchowa grupe i Wizje Narodzin, i tak jak wy, przypomnialem sobie, co sie dzialo wczesniej, i to, ze wszyscy przybylismy do doliny, by sprowadzic Wizje. A potem... sam nie wiem, jak to sie stalo, ale kiedy obserwowalem was ze wzgorza, to bylo tak, jakbym nagle znalazl sie miedzy wami, jakbym byl czescia grupy. Ja tez widzialem Wizje Swiata... Przystanelismy na chwile. -Sluchaj, w takim razie, kiedy tam razem bylismy i nasze duchowe grupy sie zjednoczyly, i pojawila sie Wizja, dlaczego to nie zatrzymalo Feymana? Swiatlo ksiezyca padlo na jego twarz i w tym momencie rozpoznalem w nim tego gniewnego indianskiego wodza, ktory sprzeciwil sie Mai. Potem ten obraz zniknal, a David wybuchnal smiechem, jakby zrobil mi dobry dowcip. -Kluczowym aspektem tej wizji - powiedzial - nie jest wylacznie jej wywolanie i przezycie, choc juz samo to jest wspaniale. Chodzi o to, w jaki sposob my zaprojektujemy te Wizje w przyszlosc, jak zatrzymamy ja dla reszty ludzkosci. To jest kwintesencja Dziesiatego Wtajemniczenia. Wy jednak nie podzieliliscie sie Wizja z Feymanem i innymi w taki sposob, by pomoglo im to w przebudzeniu. - David spojrzal na mnie w jakis szczegolny sposob; jakby z wyrzutem. - No chodz juz, musimy sie spieszyc - dokonczyl. Kiedy przeszlismy kolejny kilometr, jakis ptak krzyknal nagle w powietrzu tuz nad naszymi glowami. David gwaltownie sie zatrzymal. -Co to bylo? - spytalem. David zadarl glowe, a ptak ponowil okrzyk. -To sowa - odparl spokojnie. - Daje znac pozostalym, ktoredy maja isc, pokazuje, gdzie my jestesmy. Spojrzalem na niego i nawet sie nie zdziwilem, pamietajac, jak dziwnie zachowuja sie zwierzeta, odkad jestem w tej dolinie. -Czy ktokolwiek z tej grupy zna sie na znakach dawanych przez zwierzeta? - spytal David. -Nie wiem, moze Curtis? -Nie, nie, on ma zbyt scisly umysl. Przypomnialem sobie, ze Maja mowila, jak odnalazla nas w jaskini, idac za glosem ptakow. -Tak, chyba Maja! - ucieszylem sie. -To ta lekarka, o ktorej mowiles? Ta, ktora stosuje wizualizacje w leczeniu? -Tak. -Dobrze, doskonale. Coz, zrobmy to samo, co ona praktykuje i modlmy sie... -Zrobmy... ale co? -No... wizualizujmy, ze Maja przypomina sobie dar zwierzat. -Co to jest dar zwierzat? Przez jego twarz znow przebiegl cien dawnego gniewu. Przymknal oczy i widzialem, jak stara sie zwalczyc to uczucie. -Nie rozumiesz, ze kiedy na twojej drodze pojawia sie zwierze, jest to przypadek o kapitalnym znaczeniu? Opowiedzialem mu o dzikim kroliku i o gromadzie wron na wielkim drzewie, ktore pokazaly mi droge, kiedy tylko wszedlem do doliny, a potem o mlodym rysiu, o orle i o wilczku. -Niektore zwierzeta pojawily sie tez, gdy przywolalismy Wizje - dodalem. Potakiwal glowa, sluchajac uwaznie. -Czulem, ze to cos musi znaczyc - mowilem dalej - ale nie wiedzialem dokladnie, o co chodzi, intuicyjnie poszedlem za znakami zwierzat. Twierdzisz, ze wszystkie te zwierzeta mialy dla mnie jeszcze jakies przeslanie? -Tak, wlasnie tak uwazam. -Ale skad mialem wiedziec, co to za wiadomosc? -To proste. Poznajesz to po gatunku zwierzecia, ktore w tym akurat momencie sie pojawia. Kazdy gatunek mowi nam cos o naszej obecnej sytuacji i o tym, jaka czesc naszej osobowosci musimy uaktywnic, by sprostac zadaniu. -Nawet po tym wszystkim, co sie wydarzylo, trudno mi w to uwierzyc - odparlem. - Kazdy biolog ci powie, ze zwierzeta nie maja wyzszej inteligencji, ze kieruja sie glownie instynktem. -I to dla niego bedzie prawda, bo one odzwierciedlaja nasz wlasny poziom swiadomosci i nasze oczekiwania. Jesli nasze wibracje sa niskie, to zwierzeta po prostu sa obok nas, pelniac swoje zwyczajne biologiczne i ekologiczne funkcje. Kiedy taki biolog widzi zwierze jako stworzenie poslugujace sie jedynie instynktem, to widzi swoje wlasne o tym zwierzeciu wyobrazenie, widzi tylko ograniczenia, jakie sam na nie nalozyl. Ale gdy nasze wibracje sie podnosza, dzialania zwierzat zaczynaja byc dla nas jasne, synchroniczne i pouczajace. Sluchalem w milczeniu. -Ten krolik, ktorego spotkales, pokazywal ci droge na dwa sposoby: fizycznie i emocjonalnie. Kiedy rozmawialem z toba w miasteczku, byles pelen leku i niepewnosci, jakbys tracil wiare we Wtajemniczenia. Jesli obserwujesz krolika przez dluzszy czas, to zaczynasz rozumiec, ze pokazuje on, jak radzic sobie z lekami, jak je przezwyciezyc i dzialac kreatywnie i wydajnie. Kroliki zyja przeciez w poblizu zwierzat, ktore wciaz na nie poluja, ale mimo to pokonuja wlasny lek, rozmnazaja sie, zyja aktywnie. Kiedy w naszym zyciu pojawia sie krolik, to znak, bysmy w sobie odnalezli jego cechy i umiejetnosc przetrwania. I takie bylo przeslanie owego krolika dla ciebie: znaczylo, ze miales okazje przypomniec sobie jego dar, przyjrzec sie swym lekom, pokonac je i ruszyc dalej. A poniewaz wydarzylo sie to na poczatku twojej wedrowki, nadalo ton calej podrozy. Czyz nie byla ona zarowno pelna leku, jak i owocna? Potwierdzilem. -No widzisz. Czasem moze to takze oznaczac, ze wydarzenia beda mialy nature romantyczna. Czy spotkales kogos wyjatkowego dla ciebie? Zadrzalem, przypominajac sobie nowy rodzaj energii, jaki pojawil sie miedzy mna a Charlene. -Moze... rzeczywiscie. A co z tymi wronami, i z tym sokolem, za ktorym poszedlem, by spotkac Wila? -Wrony strzega praw ducha. Kiedy spedzisz duzo czasu, obserwujac wrony, pokaza ci one rzeczy, ktore podniosa twoja percepcje rzeczywistosci duchowej. W tym przypadku ich przeslaniem bylo, bys bardziej sie otworzyl i przypomnial sobie duchowe prawdy, ktore na kazdym kroku objawialy ci sie w tej dolinie. Spotkanie wron mialo cie przygotowac na to, co nastapilo. -A sokol? -To ptaki wiecznie bedace w pogotowiu, one wciaz obserwuja, szukaja nowych informacji. Ich pojawienie oznacza, ze nalezy stac sie bardziej czujnym. Czesto sa znakiem, ze jakas wiadomosc czy poslaniec jest w drodze. ' -To znaczy, ze on przepowiedzial spotkanie z Wilem? -Aha. David tlumaczyl mi po kolei, dlaczego pozostale zwierzeta, ktore napotkalem, pojawily sie na mojej drodze. Koty przypominaja nam o umiejetnosciach intuicyjnego postrzegania i samouzdrawiania. Mlody rys, ktory wyskoczyl na mnie zza skal oznaczal zatem, ze mozliwosc uzdrowienia byla w zasiegu reki. I wtedy spotkalem Maje. Orzel, ktory lata tak wysoko, mowi o tym, ze nadarza sie okazja, by poszybowac w swiat ducha. Kiedy ujrzalem orla, powinienem byl sie przygotowac na spotkanie z moja duchowa grupa i zrozumienie mego przeznaczenia. Mlody wilk mial obudzic we mnie uspiona odwage i umiejetnosci nauczania innych, bym mogl odnalezc slowa, ktore pomoga mi zintegrowac cala grupe. -A wiec zwierzeta reprezentuja takie aspekty nas samych, o ktorych w danej chwili powinnismy sobie przypomniec? - spytalem. -Tak, sa to te same aspekty i umiejetnosci, ktore rozwinelismy, gdy sami bylismy zwierzetami, ale zagubilismy je podczas procesu ewolucji. - Wszyscy tam bylismy - mowil David. - Nasza swiadomosc przeszla przez etap egzystencji na poziomie kazdego z tych zwierzat, a potem ewoluowala i przechodzila do kolejnego etapu. Sami doswiadczylismy tego, jak kazdy z gatunkow postrzega swiat i to jest wazna czesc naszej duchowej swiadomosci. Kiedy pojawia sie jakies zwierze, znaczy to, ze jestesmy juz gotowi, by znow wprowadzic jego aspekt do naszej swiadomosci. I powiem ci cos jeszcze: istnieja takie aspekty, po ktore jeszcze dlugo nie bedziemy potrafili siegnac. Dlatego jest tak wazne, by zachowac na Ziemi kazda forme zycia. One musza przetrwac nie tylko z tego powodu, ze sa istotnym elementem rownowagi ekosfery, lecz takze dlatego, ze reprezentuja pewne czesci, aspekty nas samych, ktorych jeszcze nie pamietamy. Zamilkl na chwile i spojrzal w noc. -To samo odnosi sie do rozmaitych ludzkich kultur obecnych na planecie. Nikt nie wie, na jakim globalnym etapie znajduje sie obecnie ludzka ewolucja. Kazda kultura ma swoj odrebny punkt widzenia, swoj rodzaj swiadomosci. Aby ludzkosc mogla wejsc na wyzszy poziom, musi umiec zintegrowac najlepsze elementy ze wszystkich kultur. Na jego twarzy znow pojawil sie wyraz smutku i zamyslenia. -Szkoda, wielka szkoda, ze musialo minac czterysta dlugich lat, zanim kultury Indian i Europejczykow mogly zaczac sie integrowac. Popatrz tylko, co sie przez to stalo. Umysly Zachodu utracily kontakt z tajemnica, zredukowaly magie lesnej gestwiny do bogactwa drzew przeznaczonych na scinke, a sekrety zwierzat do ich pieknych futer. Urbanizacja odizolowala ludzi, tak ze spacer na lono przyrody traktuja oni dzis tak samo jak wypad na pole golfowe. Czy zdajesz sobie sprawe, jak niewielu ludzi w dzisiejszych czasach doswiadcza w pelni misterium spotkania z dzika przyroda? Nasze parki narodowe to wszystko, co zostalo z niegdysiejszych cudownych lesnych swiatyn, z bogatych rownin i wielkich pustyn, ktore kiedys pokrywaly ten kontynent. Jest nas zbyt wielu, biorac pod uwage te niewielka ilosc dzikiej przyrody, ktora jeszcze ocalala. Wiesz, ze do wiekszosci parkow narodowych trzeba sie ponad rok wczesniej zapisywac w kolejce, by moc tam wjechac? A mimo to politycy w najlepsze wyprzedaja kolejne publiczne tereny! W dzisiejszych czasach, by zobaczyc, jakie zwierzeta stana na drodze naszego zycia, mozemy sobie co najwyzej powrozyc ze specjalnych kart symbolizujacych poszczegolne gatunki... Nagle kolejny krzyk sowy zabrzmial tak blisko, ze az podskoczylem w miejscu. -Mozemy sie w koncu zaczac modlic? - spytal niecierpliwie David, marszczac czolo. -Sluchaj... nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Chcesz sie modlic czy wizualizowac? -Przepraszam - powiedzial, starajac sie opanowac glos - Ta niecierpliwosc wobec ciebie to emocja z dawnych czasow, probuje nad nia pracowac... - Wzial gleboki oddech. - Wiec sluchaj. Poszczegolne elementy Dziesiatego Wtajemniczenia, poczawszy od sluchania intuicji, a skonczywszy na Wizji Swiata, sluza rowniez zrozumieniu natury prawdziwej modlitwy. Nie zastanawiales sie nigdy, dlaczego we wszystkich religiach pojawia sie tradycja modlitwy? Jezeli Bog jest takim wszechwiedzacym i wszechwladnym Bogiem, jakim wierzymy, ze jest, to czemu musimy poslugiwac sie modlitwa, by wskazac mu, co powinien uczynic? Dlaczego Bog nie ustali swoich praw, a potem nie wymaga od nas ich przestrzegania, karzac nas.i nagradzajac zgodnie z tym? Dlaczego musimy prosic o jego specjalne wzgledy czy interwencje? Odpowiedz jest taka, ze kiedy modlimy sie we wlasciwy sposob, wcale nie prosimy Boga o to, by cos dla nas uczynil. To Bog inspiruje nas, bysmy dzialali zamiast niego, bysmy zajeli jego miejsce na Ziemi. To my jestesmy emisariuszami Boga na tej planecie. Prawdziwa modlitwa to wizualizacja, jakiej Bog od nas oczekuje, to sposob spelniania sie jego woli w fizycznym wymiarze. Tak jak w modlitwie: Badz wola Twoja, przyjdz krolestwo Twoje, jako w niebie tak i na Ziemi. W tym sensie kazda nasza mysl, kazda wizualizacja tego, co ma sie wydarzyc w przyszlosci, jest modlitwa i w pewien sposob tworzy, kreuje te wlasnie przyszlosc. Na szczescie zadna mysl stworzona w strachu czy pozadaniu nie jest tak silna jak te mysli, ktore wyrazaja boska wole. I dlatego tak wazne jest sprowadzenie do naszego wymiaru i zatrzymanie Wizji Swiata, bo w ten sposob bedziemy wszyscy wiedzieli, o co mamy sie modlic, czyli jaka przyszlosc sobie wyobrazac. -Juz rozumiem - powiedzialem. - No wiec teraz wyjasnij, jak mozemy pomoc Mai, by przypomniala sobie dar sowy? -Co kazala ci robic, kiedy leczyla twoja kostke? -Powiedziala, ze lekarz musi wyobrazic sobie, ze pacjent pamieta albo choc przypomina sobie, co naprawde chcial osiagnac w zyciu, a czego jeszcze nie uczynil. Mowila, ze prawdziwe uzdrawianie zaczyna sie wtedy, gdy pacjent zda sobie sprawe z tego, co powinien zrobic ze swoim zyciem, kiedy juz odzyska zdrowie. -No wiec zrobmy teraz to samo. zalozmy, ze intencja Mai bylo isc za glosem tego ptaka, rozumiec dary zwierzat. David zamknal oczy. Ja tez. Wyobrazilem sobie, ze oto Maja pamieta, co oznacza pojawienie sie glosu sowy i ze idzie za tym dzwiekiem. Po kilku minutach otworzylem oczy. Sowa znow krzyknela tuz nad naszymi glowami... -Ruszamy - zakomenderowal David. Dwadziescia minut pozniej stalismy na wzgorzu nad wodospadami. Sowa leciala nad nami, pokrzykujac od czasu do czasu. Teraz usiadla na galezi drzewa kilkanascie metrow dalej. Naprzeciwko nas, w dole, wody jeziora poblyskiwaly w swietle ksiezyca. Tylko nieliczne cienkie pasemka mgly powiewaly gdzieniegdzie tuz nad powierzchnia. Przez jakis kwadrans czekalismy bez slowa. -Patrz! Tam! - David wskazal dlonia kierunek. Po prawej stronie, wsrod skal tuz nad jeziorem wyraznie dostrzeglem kilka postaci. Jedna z nich podniosla glowe i zobaczyla nas. To byla Charlene. Gdy pomachalem reka, rozpoznala mnie. Potem wraz z Davidem powoli zeszlismy ze skalistego zbocza. Curtis niezwykle sie ucieszyl na widok Davida. -No, teraz to na pewno powstrzymamy tych ludzi! - powiedzial uradowany. Po chwili przedstawil Davidowi Maje i Charlene. -Mieliscie klopoty ze znalezieniem drogi nad wodospad? - spytalem Maje. -Tak, na poczatku troche sie pogubilismy, ale potem uslyszalam krzyk sowy i juz wiedzialam, ktoredy isc. -Obecnosc sowy ma takze inne, bardzo wazne znaczenie - wtracil David. - To znak, ze istnieje mozliwosc przejrzenia kazdej zdrady, kazdego falszu. Jesli powstrzymamy sie od robienia krzywdy innym, od agresji, to dane nam bedzie, jak sowie, ujrzec w ciemnosciach, zobaczyc wyzsza prawde. Maja z uwaga przygladala sie Davidowi. -Mam wrazenie, ze cie znam... Kim jestes? -Slyszalas moje imie. Jestem David. -Nie, nie o to chodzi - powiedziala Maja, biorac go delikatnie za reke. - Zastanawiam sie, kim jestes dla mnie, dla nas wszystkich? -Bylem tutaj podczas wojen z Indianami. Ale wtedy bylem tak przepelniony nienawiscia do bialych, ze nie poparlem twoich staran o pokoj. Nawet nie chcialem cie wysluchac. -Teraz wszystko potoczy sie inaczej - powiedzialem z nadzieja. David rzucil mi to dziwne, jakby szydercze spojrzenie, po czym szybko sie zreflektowal i twarz mu zlagodniala. -W tamtych czasach mialem dla ciebie jeszcze mniej szacunku - wyznal. - Nie opowiedziales sie po zadnej ze stron, po prostu nawiales. -To ze strachu - szepnalem. -Wiem. Przez kilka minut wszyscy rozmawialismy z Davidem o dawnych emocjach, ktore moglismy jeszcze wzgledem siebie odczuwac. David opowiedzial nam, ze jego duchowa grupa w Zaswiatach to mediatorzy, a on pojawil sie tym razem w ziemskim wymiarze z zamiarem zwalczenia swojej zlosci do Europejczykow i pracowania nad wzajemnym porozumieniem narodow, zwlaszcza nad przyznaniem wlasciwego miejsca ludom tubylczym wszystkich ziem. -Ty. jestes piatym czlonkiem naszej grupy, prawda? - spytala go Charlene, ale zanim zdazyl odpowiedziec, znow poczulismy wibracje ziemi pod stopami. Na powierzchni jeziora pojawily sie nieregularne zmarszczki. Powietrze wypelnil ten niesamowity, tym razem niemal melodyjny dzwiek, przypominajacy jakby dlugie westchnienie. Katem oka dostrzeglem swiatlo latarek na zboczu ponad nami. -Sa juz tutaj - szepnal Curtis. Odwrocilem glowe i dokladnie ponad naszymi glowami zobaczylem sylwetke Feymana. Kleczal nad czyms, co wygladalo na przenosny komputer i pracowal przy podlaczonej do niego talerzowej antenie. -On chce nastawic aparature prosto na nas i spowodowac wybuch - szepnal Curtis. - Musimy uciekac. -Nie, Curtis, prosze cie. - Maja dotknela jego ramienia. - Moze tym razem nam sie uda. -Tak, uda sie - powiedzial z przekonaniem David, przysuwajac sie blizej. Curtis patrzyl na niego przez chwile i w koncu skinal glowa na zgode. Szybko usiedlismy w kregu i zaczelismy znow podnosic poziom swojej energii. Jak poprzednio, po chwili dostrzeglem wyzszy aspekt osobowosci kazdego z siedzacych; potem pojawily sie nasze duchowe grupy i bardzo szybko polaczyly sie, tworzac wokol nas energetyczny, swietlny krag. Tym razem dolaczyla tez grupa Davida. Kiedy powrocil holograficzny obraz Wizji Swiata, raz jeszcze odczulismy przeslanie, by przekazywac energie, wiedze i swiadomosc do fizycznego wymiaru. Po raz kolejny obserwowalismy polaryzacje leku i panoramiczna wizje pozytywnej przyszlosci, ktora moze sie stac naszym udzialem, gdy specjalne grupy powstana na calej planecie i naucza sie wspolpracowac i utrzymywac Wizje. I nagle ziemia zadrzala od kolejnego poteznego wstrzasu. -Nie zgubcie Wizji! - krzyknela Maja. - Miejcie przed oczyma to, jak moze wygladac przyszlosc! Slyszalem, jak po mojej prawej stronie otwiera sie szczelina w ziemi, ale udalo mi sie utrzymac koncentracje. W myslach znow zobaczylem, jak energia Wizji Swiata emanuje na zewnatrz i doslownie odpycha Feymana i jego ludzi. Niedaleko nas wielkie drzewo padlo na ziemie powalone wstrzasem. -To nie dziala, nie dziala! - krzyknal Curtis i poderwal sie na rowne nogi. -Zaczekaj! - powstrzymal go David. Chwycil Curtisa za reke i z calej sily pociagnal w dol. - Nie rozumiecie, dlaczego nie dziala? Traktujecie Feymana i jego ludzi jak wrogow, staracie sie ich odepchnac. A to tylko dodaje im sily, bo maja z czym walczyc. Zamiast uzywac Wizji przeciwko nim, powinnismy wlaczyc Feymana i reszte do tego, co sami robimy. Bo przeciez tak naprawde oni nie sa naszymi wrogami, sa tylko duszami w procesie rozwoju, oczekujacymi na przebudzenie. Musimy wyslac im Wizje z mysla, ze naleza do naszej grupy, dac im te dobra energie. Wtedy przypomnialem sobie, ze w Zaswiatach widzialem Wizje Narodzin Feymana i mechanizm; ktory kaze ludziom zamykac sie w obsesjach, by odepchnac od siebie lek. A przeciez poznalem wtedy pierwotna intencje Feymana. -On jest jednym z nas! - krzyknalem. - Wiem, jakie byly jego zamiary przed narodzinami! Chcial przelamac swoja sklonnosc do przejmowania wladzy, chcial zapobiec zniszczeniu, jakie moze wywolac niepoprawne uzycie generatorow i innych nowych technologii. Widzial, ze spotka sie z nami w ciemnosciach. On jest szostym czlonkiem naszej grupy! -Sprobujmy zadzialac tak, jak sie to robi w procesie uzdrawiania - odezwala sie Maja. - Musimy mu pomoc przypomniec sobie, co naprawde zamierzal... tylko tak pomozemy mu pokonac lek, obudzic sie z transu, w ktorym sie znajduje. Kiedy tylko skupilismy sie na tym, by wlaczyc Feymana do naszej grupy, energia gwaltownie wzrosla. Noc pojasniala, widzielismy wyraznie Feymana i dwoch pozostalych ludzi stojacych na szczycie wzgorza. Duchowe grupy staly sie o wiele wyrazniejsze, mozna bylo w nich niemal dokladnie rozroznic ludzkie postaci. Rownoczesnie my stawalismy sie mniej realni, bardziej swietlisci i podobni do nich. Zauwazylem, ze dolaczaja do nas nowe duchowe grupy. -Patrzcie, to grupa Feymana! - powiedziala podniecona Charlene. - I duchowe grupy tych dwoch mezczyzn; ktorzy sa z nim! Energia jeszcze wzrosla. Otoczyl nas ogromny hologram Wizji Swiata. -Skupcie sie na Feymanie i tych dwoch w ten sam sposob, w jaki my koncentrujemy sie na sobie! - krzyknela Maja. - Wizualizujcie, ze wraca im pamiec. Obrocilem sie lekko i spojrzalem wprost na trojke mezczyzn. Feyman wciaz zaciekle pracowal przy komputerze, pozostali przygladali mu sie niecierpliwie. Nagle hologram otoczyl takze ich, a najwyrazniejsze staly sie obrazy ludzi, ktorzy na calej Ziemi doznaja iluminacji, budza sie z dotychczasowych transow, przypominaja sobie prawdziwe cele swojego zycia. Wszystko wokol jasnialo, wibrowalo, jakby zanurzone w jasnobursztynowej poswiacie, ktora przenikala takze Feymana i jego ludzi. Nagle nad ich glowami pojawily sie te same niewielkie mglawice bialego swiatla, ktore uratowaly zycie mi, Mai i Curtisowi. Rosly teraz, tanczyly ponad nimi, emanowaly w roznych kierunkach, az w koncu zniknely w oddali. Po kilku chwilach wstrzasy i przejmujacy dzwiek ustaly. Ostatni powiew wiatru zmarszczyl wody jeziora. Jeden z mezczyzn przestal przypatrywac sie Feymanowi i po prostu odszedl sobie na bok. Feyman jeszcze przez jakis czas naciskal klawisze, po czym dal za wygrana. Spojrzal na nas, podniosl z ziemi swoj komputer i trzymal go teraz w ramionach delikatnie, jakby kolysal dziecko. Po chwili, przytrzymujac komputer jedna reka, druga siegnal do kabury i wyjal rewolwer. Zaczal powoli isc w naszym kierunku. Za nim ruszyl straznik z gotowym do strzalu karabinem maszynowym. -Nie pozwolcie Wizji zniknac! - ostrzegla Maja. Kiedy byli kilka metrow od nas, Feyman uklakl i polozyl komputer na trawie. Znow zaczal majstrowac przy klawiaturze, ale bron trzymal w pogotowiu. -Nie po to sie tutaj znalazles - powiedziala cicho Charlene. Wszyscy skoncentrowalismy sie na jego twarzy. -Nic sie juz nie da zrobic, lepiej chodzmy - powiedzial do Feymana straznik i przestal w nas celowac. Feyman niecierpliwie machnal reka, nie przerywajac pracy przy komputerze. -Nic nie dziala! - wrzasnal do nas. - Co wy wyrabiacie? -Spojrzal na straznika. - Zastrzel ich! No, na co czekasz, zastrzel ich! Strzelaj! - wrzeszczal. Przez chwile mezczyzna patrzyl na nas zimno. Potem potrzasnal glowa, odwrocil sie i zniknal wsrod skal. -Narodziles sie po to, by zapobiec temu zniszczeniu, a nie po to, zeby nad nim pracowac! - powiedzialem do Feymana. Opuscil bron i zaczal sie we mnie wpatrywac. Jego oblicze pojasnialo i przez chwile wygladala zupelnie tak samo jak podczas Wizji Narodzin. Bylem pewien, ze Feyman zaczyna sobie cos przypominac. Niestety, po kilku sekundach przez jego twarz przebiegl grymas leku, ktory szybko zmienil sie w gniew. Skrzywil sie i chwycil za brzuch, potem nagle odwrocil sie i zwymiotowal: Otarl sobie usta i znow siegnal po bron. -Nie wiem, co mi probujecie zrobic - wysyczal przez zacisniete zeby - ale to sie wam nie uda. Ruszyl w naszym kierunku z wycelowanym rewolwerem. Jednak po kilku krokach jakby stracil sily i energie. Bron upadla na trawe. -Wiecie co, to i tak nie ma znaczenia... naprawde, co mi zalezy? Sa jeszcze inne lasy. A wy nie zdolacie byc wszedzie. Te generatory beda dzialac! Uda mi sie. Rozumiecie!? Nie odbierzecie mi tej szansy! Zrobil jeszcze jeden krok, potknal sie, postal chwile w miejscu, odwrocil sie na piecie i uciekl w las. Kiedy doszlismy na skalne urwisko nad bunkrem, w koncu moglismy odetchnac z ulga. Gdy Feyman odszedl znad wodospadow, ostroznie wrocilismy w okolice bunkra. Nie wiedzielismy, co nas tu czeka. Teraz jednak caly teren oswietlaly reflektory tuzina samochodow terenowych. Wiekszosc z nich nalezala do Sluzb Lesnych, ale bylo tam takze FBI i policja. Podczolgalem sie na sam skraj zbocza, by przyjrzec sie dokladniej. Ciekawy bylem, czy kogos zlapali, czy trwaja przesluchania. Wygladalo jednak na to, ze wszystkie samochody sa puste. Drzwi do bunkra staly otworem; straznicy lesni i policjanci wchodzili do niego i wychodzili, jakby badali miejsce zbrodni. -Wszyscy ludzie Feymana uciekli - potwierdzil Curtis lezacy obok mnie. - Powstrzymalismy ich! Maja usiadla o kilka krokow dalej. -No coz, przynajmniej zapobieglismy temu, co robili tutaj. W tej dolinie z pewnoscia nie sprobuja juz swojego eksperymentu. -Tyle ze Feyman mial racje - przerwal jej David. - Jest wiele lasow. Moga po prostu isc gdzie indziej i nikt sie o tym nie dowie... Nie. Musimy zejsc tam na dol i wszystko opowiedziec wladzom, cala historie. Wstal z miejsca i juz chcial ruszyc w dol, ale powstrzymal go Curtis. -Czys ty oszalal? A co bedzie, jesli rzad maczal w tym palce? -Rzad sklada sie z ludzi - odparl David. - Wszyscy nie moga byc w to zamieszani, nawet jesli masz racje. -Nie, musi byc jakis inny sposob. Nie pozwole ci tam isc i juz. - Curtis podszedl blizej i zastapil Davidowi droge. -W kazdej rzadowej agencji musi sie znalezc ktos, kto nas wyslucha - upieral sie David. - Jestem tego pewien. Curtis milczal. Charlene siedziala na ziemi o kilka krokow dalej, opierajac sie o wielki glaz. -On ma racje - powiedziala, wskazujac na Davida. - Moze tam byc ktos, kto bedzie chcial i mogl pomoc. -Nawet jesli tak, to trzeba umiec dokladnie opisac, na czym polega ta technologia... -A to znaczy, ze powinienes isc ze mna - rzucil David z usmiechem. -No... dobrze. - Curtis z trudem odwzajemnil usmiech. - Pojde z toba, ale zgadzam sie tylko dlatego, ze mamy asa w rekawie. -Jakiego asa? - spytal David. -Mysle o tym facecie, ktorego zostawilismy zwiazanego w jaskini: A, prawda, ty nic o tym nie wiesz. -Opowiesz mi wszystko po drodze, idziemy - ponaglil David, kladac mu dlon na ramieniu. Pozegnali sie z nami i ruszyli w bok, zeby podejsc w poblize bunkra z innej strony, chroniac nas od podejrzen. Nagle Maja glosnym szeptem poprosila, zeby zaczekali. -Ja tez ide - postanowila. - Jestem lekarzem, ludzie mnie tu znaja. Mozecie potrzebowac trzeciego swiadka. Cala trojka spojrzala teraz na mnie i na Charlene, wyraznie zastanawiajac sie, czy my tez nie mamy ochoty sie przylaczyc. -Ja nie ide - powiedziala po prostu Charlene. - Czuje, ze jestem potrzebna gdzie indziej. Ja tez odmowilem. Poprosilem, zeby w ogole nie wspominali o naszej obecnosci. Zgodzili sie i odeszli. Spojrzelismy na siebie z Charlene. Wreszcie bylismy sami. Przypomnialo mi sie to niezwykle uczucie, ktore ogarnelo mnie na jej widok w innym wymiarze. Zrobila krok w moim kierunku i widzialem, ze chce cos powiedziec, kiedy oboje dostrzeglismy swiatlo latarki migocace w gaszczu kilkanascie metrow dalej. Ostroznie wycofalismy sie miedzy drzewa. Swiatlo jednak wyraznie zmierzalo wprost na nas. Siedzielismy cichutko przy samej ziemi. Kiedy swiatlo sie zblizalo, uslyszalem pojedynczy glos - najwyrazniej ktos mowil sam do siebie. Poznalem go. To byl Joel! -Wiem, kto to - szepnalem szybko do Charlene. - Chyba powinnismy z nim pogadac. Skinela glowa. Kiedy byl juz dosc blisko, zawolalem go po imieniu. Zatrzymal sie i skierowal latarke prosto na nas. Rozpoznal mnie natychmiast, podszedl i przykucnal obok. -Co ty tu robisz? - spytalem. -Nic tam juz nie zostalo - odparl, wskazujac w kierunku bunkra. - W podziemiach bylo laboratorium, ale wszysciutko wyniesli. Myslalem, ze moze jeszcze pojde nad wodospady, ale kiedy sie tu znalazlem, zmienilem zdanie. Za ciemno... -Ale ja bylem pewien, ze na dobre stad wyjechales! Byles przeciez taki sceptyczny... -Tak. Naprawde mialem zamiar sie wyniesc, ale potem mialem taki sen, ktory nie dawal mi spokoju, wiec pomyslalem, ze moze lepiej zostane i sprobuje jakos pomoc. Wrocilem do miasteczka i poszedlem do strazy lesnej, ale mysleli, ze jestem wariatem. Na szczescie spotkalem kogos z biura szeryfa. Do szeryfa dotarla podobna wiadomosc, tak ze ja ja tylko potwierdzilem. Przyjechalem tu z nimi wszystkimi. Znalezlismy laboratorium. Wymienilismy z Charlene szybkie spojrzenia. Opowiedzialem Joelowi pokrotce o naszych przygodach z Feymanem i o konfrontacji nad wodospadami. -To oni byli az tak grozni? I tyle szkod narobili? - zdziwil sie Joel. - Czy nikomu nic sie nie stalo? -Nie, raczej nie. Mielismy szczescie. -A jak dawno wasi przyjaciele zeszli na dol? -Jakies piec minut temu. -Wy nie chcecie tam isc? -Nie. - Potrzasnalem glowa. - Uznalem, ze bedzie lepiej, jesli zostanie tu ktos, o kim wladze nie wiedza. Bedziemy mogli sledzic, jak potraktuja cala sprawe, czy nie beda chcieli jej zatuszowac. -Dobrze, bardzo sprytnie - ucieszyl sie Joel. - Wiecie co, to moze ja tam wroce, tak zeby mieli swiadomosc, ze prasa o wszystkim wie, ze wie takze o trzech swiadkach. Jak sie moge z wami potem skontaktowac? -My do ciebie zadzwonimy - powiedziala Charlene. Wreczyl mi wizytowke, skinal glowa na pozegnanie i ruszyl w kierunku bunkra. -Czy on przypadkiem nie byl siodma osoba z naszej grupy? -Charlene spojrzala na mnie pytajaco. -Tak. Tez tak mysle. Przez chwile siedzielismy w milczeniu. -No dobrze - powiedziala w koncu Charlene. - Sprobujmy wrocic do miasta. Szlismy juz niemal godzine, gdy nagle uslyszelismy spiew skowronkow. Musialy ich byc cale tuziny. Nadchodzil swit, nad lesnym poszyciem unosila sie wilgotna, zimna mgla. -Co to? - spytala Charlene. -Patrz! - Wskazalem reka tam, skad dochodzil spiew ptakow. Na srodku widocznej miedzy drzewami polany stala ogromna, samotna stara topola. W panujacym wokol szarawym swietle brzasku drzewo otoczone bylo dziwnym blaskiem, jakby slonce, wciaz przeciez ukryte za horyzontem, wyslalo promienie rozswietlajace jedynie to miejsce. Poczulem cieplo i radosc, tak dobrze mi znane. -Co to znaczy? - spytala ponownie Charlene. -To Wil! - odparlem z przekonaniem. - Chodzmy tam! Kiedy bylismy o kilka krokow od drzewa, zza ogromnego pnia wychylil sie Wil. Usmiechal sie szeroko. Zmienil sie, wygladal inaczej, ale co to bylo...? Kiedy mu sie przygladalem, zdalem sobie sprawe, ze choc jego cialo bylo wciaz tak samo swietliste, widzialem je o wiele wyrazniej. Usciskal nas oboje. -Widziales wszystko, co sie dzialo? - spytalem. O tak. Bylem razem z duchowymi grupami, widzialem wszystko. -Jestes zdecydowanie... wyrazniejszy. Jak to zrobiles? -Ja nic nie zrobilem - odparl ze smiechem. - To zasluga twoja i calej grupy. A zwlaszcza Charlene. -Co masz na mysli? - spytala Charlene zdziwiona. -Kiedy wasza piatka skoncentrowala energie i swiadomie przywolala wiekszosc Wizji Swiata, wprowadziliscie te doline na wyzszy poziom wibracji. Caly jej obszar zblizyl sie do wibracji Zaswiatow, co oznacza, ze teraz ja wydaje sie wam wyrazniejszy, a wy z kolei jestescie wyrazniejsi dla mnie. Nawet duchowe grupy beda odtad latwiej widoczne w tej dolinie. Spojrzalem na niego powaznie. -Wil, czy wszystko, co sie tutaj stalo, to, co widzielismy, czego doswiadczylismy, to wlasnie jest Dziesiate Wtajemniczenie? -Tak. Podobne rzeczy wydarzaja sie ludziom na calej planecie. Kiedy poznajemy pierwszych Dziewiec Wtajemniczen, stajemy wszyscy przed tym samym problemem, to znaczy, staramy sie wprowadzic je w codzienne zycie, walczyc z rosnacym wokol nas pesymizmem i obojetnoscia. Rownoczesnie zyskujemy coraz wieksza jasnosc, coraz szersza perspektywe, zaczynamy sobie przypominac, kim naprawde jestesmy. Dowiadujemy sie, ze jestesmy czescia wiekszego planu, a naszym zadaniem jest zmienic Ziemie. Dziesiate pomaga nam zachowac optymizm i otwarta glowe. Uczymy sie lepiej rozpoznawac swoje intuicje i miec do nich zaufanie, bo wiemy juz, ze pojawiajace sie w naszych umyslach obrazy sa wspomnieniami oryginalnych zamiarow sprzed narodzin, ze dzieki nim mozemy sobie przypomniec, co naprawde chcielismy uczynic z tym zyciem. Ludzie coraz powszechniej zaczna teraz rozumiec swoje wybory z wyzszej perspektywy Zaswiatow, beda swiadomi tego, ze wszystko, co im sie przydarza, dzieje sie w kontekscie dlugiej historii przebudzenia ludzkosci, majacej na celu uduchowienie fizycznego wymiaru. Wil przerwal na chwile i zamyslil sie. -No, teraz sie okaze, czy powstanie dostatecznie wiele takich grup jak wasza, grup, ktore pamietaja i pojmuja przeslanie Dziesiatego Wtajemniczenia. Widzieliscie, ze jestesmy wszyscy odpowiedzialni za to, by ludzkosc podazyla we wlasciwym kierunku, by wypelnila sie wizja pozytywnej przyszlosci... Polaryzacja leku niestety wciaz narasta, i jesli mamy ja zakonczyc i przejsc do kolejnego etapu, kazdy osobiscie musi nad tym pracowac. Powinnismy bardzo uwaznie obserwowac nasze mysli i oczekiwania. I byc bardzo ostrozni za kazdym razem, kiedy zaczynamy traktowac drugiego czlowieka jak wroga. Oczywiscie, mozemy sie bronic czy powstrzymywac pewne osoby, ale jesli przestaniemy je traktowac jak ludzi, dodamy tym samym kolejna cegielke do rosnacego leku. Wszyscy jestesmy duszami w procesie rozwoju; wszyscy mamy oryginalne intencje, ktore bez wyjatku sa pozytywne; i wszyscy mozemy je sobie przypomniec. Jestesmy odpowiedzialni za szerzenie tego przeslania, musimy je przekazywac wszystkim, ktorych napotkamy. I na tym polega nowa etyka, nowe relacje miedzyludzkie; w ten sposob obudzimy nowe myslenie, nowa swiadomosc, ktora obejmie cala planete. Mozemy albo poddac sie lekowi i uwierzyc, ze ludzka kultura i cywilizacja rozpada sie i dobiega kresu, albo utrzymac w umyslach Wizje, ze ludzkosc sie budzi. Nasza wiara, nasze oczekiwania to modlitwa. Staje sie ona sila, ktora w koncu tworzy to, czego oczekujemy, o co prosimy. Kazdy z nas musi zatem swiadomie wybierac przyszlosc, jakiej pragnie. A do wyboru mamy dwa rozne scenariusze... Wil ponownie zamilkl i pograzyl sie w myslach. Spojrzalem na poludnie i w dali znow zauwazylem kilka tajemniczych smug bialego swiatla. -Wil, tyle sie ciagle dzialo, ze nie mialem okazji zapytac cie o to dziwne, poruszajace sie biale swiatlo. Wiesz moze, co to jest? Wil usmiechnal sie lagodnie, wyciagnal obie rece i polozyl je na naszych ramionach. -To anioly - powiedzial. - Odpowiadaja na nasze prosby, wiare i wizje. I czynia cuda. Zdaje mi sie, ze nawet w Zaswiatach wciaz sa tajemnica. W tej samej chwili przed oczyma stanal mi obraz jakiejs spolecznosci zyjacej w dolinie. Krajobraz bardzo przypominal ten, ktory nas teraz otaczal. Byla tam Charlene i reszta naszej grupy, bylo tez wiele dzieci. -Mysle, ze na kolejnym etapie poznania zrozumiemy anioly - powiedzial Wil. Patrzyl gdzies na polnoc i bylem pewien, ze on tez widzi w myslach jakis obraz. - Tak... jestem tego pewien. No to co, idziecie ze mna? Spojrzalem na Charlene. Z jej oczu wyczytalem, ze ona zobaczyla to samo co ja. -Nie, chyba nie - odpowiedziala Wilowi. -Jeszcze nie teraz - dodalem. Wil bez slowa usciskal kazde z nas, potem odwrocil sie i odszedl. W pierwszej chwili zalowalem, ze znow go trace, ale sie nie odezwalem. Czulem, ze ta podroz daleka jest jeszcze od zakonczenia. Wiedzialem, ze wkrotce sie spotkamy. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/