PRZYBYLEK MARCIN Gamedec 03: Zabaweczki.Blyski MARCIN PRZYBYLEK Gamedec 3 Warszawa 2008 Torkil Aymore emigruje na Gaje wraz z Anna Sokolowsky, Pauline Eim, jej synem Kononem, Harry'ym Normanem, hakerem Rubenem Troyem i psychologiem Levi Chipem. Na Ziemi pozostaje Peter "Crash" Kytes wraz z druzyna Bezbolesnych i Steffi Alland - podwojna agentka Shadow Zombies. Podczas lotu gamedec wysuwa podejrzenie, ze narodziny Bestii nie byly przypadkiem, lecz wynikiem skoordynowanej akcji Laurusa Wilehada, podajacego sie za agenta Europejskiego Biura Ochrony Panstwa, oraz Sergia Lamy, naczelnego naukowca Shadow Zombies, rzekomego zbiega z laboratoriow Mobillenium. Gamedec sadzi, ze obaj pochodza z tej samej firmy: z Mobillenium. Do systemu Sigma Draconis nie dolatuje statek emigracyjny "Medusa", ktory startowal wraz z "Peregrynem" (na ktorym znajdowal sie Torkil). Na pokladzie zaginionej jednostki znajdowala sie delegacja afrykanskiej firmy!LivE! z wiceprezesem Urielem Tamerlanem na czele. Torkil domysla sie, ze zanim oczyszczono siec z zagrozenia, Bestia zdolala uchwycic przyczolek w realium - gwinejski koncern, ktorego nazwa czytana wspak brzmi: !EviL! Podziekowania. Gamedec. Zabaweczki to duza ksiazka i jak kazde takie przedsiewziecie, mimo ze w podpisie widnieje tylko jedno nazwisko, nie zostala stworzona przez jednego czlowieka. Chcialbym bardzo podziekowac osobom, ktore poprzez dyskusje, pytania czy spotkania pomogli mi w jej kreacji. Dziekuje wiernej i pomocnej ekipie z portalu Gamelog: Grabarzowi, Dragon Warriorowi, Theeckowi, Bukinsowi, Dridenowi, Halasterowi, Turtlesowi, Zoltowi, DaeLowi, LSZ'owi, Cherryy'emu, Looneyowi, Koobikowi, Vooplayerowi, Stalkerowi1984, Crowleyowi, Countermanowi, Caspiusowi, Jerodowi, Piccolowi, Galadorowi, Gonzowi, Elmi'emu i Keldonowi za konstruktywna krytyke Granicy rzeczywistosci i Sprzedawcow lokomotyw, za analizy, pytania i stymulacje do myslenia. Jarowi3000 z tego samego portalu dziekuje za program generujacy czas uniwersalny.Dziekuje forumowiczom Gamedec Zone za zaangazowanie i trudne pytania: Ixolite'owi, Claygirl, Kasi Paluch, mawete, Last Vikingowi, Mateuszowi Jarocie (i jego ojcu Andrzejowi), Jaskowi Klosowi i DarkShadow'owi EC. Dziekuje osobom, ktore mnie wspieraly i dodawaly otuchy: Lucynie "Lu" Kusmirek, Gorimowi1, Kasi "joe-cool" Rakowskiej, Ice Krawczyk, Kasi i Rafalowi Kosikom. Bardzo dziekuje Michalowi Mlotkowi za liczne listy, w ktorych wyjasnial naukowe aspekty kreowanego przeze mnie swiata, dziekuje rowniez Witkowi Siekierzynskiemu za dyskusje o kalibrowaniu i o mozliwosciach (oraz ograniczeniach) przyspieszonego uczenia. Wdzieczny jestem Dance Gorskiej za rzetelna i do bolu szczegolowa redakcje calego tekstu. Danusiu, jestes wielka! Osobne podziekowania naleza sie dwom wspanialym przyjaciolom: Norbertowi Dabrowskiemu i Mariuszowi "Nexusowi" Krawczykowi za to, ze ze swoimi poteznymi cialami utworzyli dziob pancernika o nazwie "Gamedecverse". Za stworzenie tego slowa, wierna obecnosc tudziez prace przy stronie Gamedec Zone dziekuje Mariuszowi Klimkowi. Niech bedzie mi wolno podziekowac mojej zonie Ani za dostarczenie doskonalych wykladow z neurofizjologii oraz za celne wskazowki dotyczace funkcjonowania mozgu. Mojej corce, Kalince, dziekuje slodka i niezachwiana wiare w "slynnego tatusia". Prolog Najpierw cisza... Jestem pijany. W polyskliwej plaszczyznie baru szklaneczki z drinkami wydaja sie nie odbijac, ale odciskac na ksztalt plaskorzezb. Co ja mialem zamowic...? Odwracam sie na metalowym stolku. Reka slizga sie po krawedzi blatu. Dumm, dumm, dumm, muzyka drzy we wszystkich czesciach ciala... Nad tradycyjnym parkietem, gdzie kreci sie kilkadziesiat par w powodzi fioletowych i srebrnych snopow swiatla, unosi sie antygrawitacyjny babel - raj dla milosnikow wygibasow anty-g. Powierzchnia babla odbija rzeczywistosc jak wypolerowana lyzeczka. W srodku, wsrod dziesiatkow polyskujacych cial, prezy sie Lilith. Pieeekna filigranowa dziewczyna w spodniach, ktore co chwila staja sie przezroczyste. Majteczki koronkowe, opalona skora, zlota, jakby przeswietlona. Alez waska talia! Robie zoom na jej twarz. Zerka na mnie oczami barwy jeziora przed burza. Jej lensy generuja na chwile zlote, plonace wrzeciona otaczajace zrenice, co dodaje spojrzeniu dzikosci. Drobne, zgrabnie wykrojone, niezbyt pelne usta rozciagaja sie w usmiechu. Zeby lsnia biela, ktora kontrastuje z fosforyzujaca blekitna szminka, doskonale dopasowana do ciemnej cery. Oddalam obraz. Zwracam maskowata twarz do obslugujacego.-Dwa giny z oktopusem. Staram sie wymawiac slowa wyraznie, w porzadku liniowym, prawidlowo. Perlisty plyn tryska w krysztalowe polkule wielkosci dloni. Rzniety w bioszkle wizerunek kopulujacej pary mieni sie blyskami purpury i fioletowego cienia. Smukle, zylaste rece barmana wrzucaja wijace sie dodatki. Tak bez szczypczykow?! Kilka drobniutkich kropel pryska mi na reke. Krysztalki zapomnienia... Na hemisferach laduja polkuliste pokrywki. Krawedzie zrastaja sie. Wyciete w szkle pary kochankow ozywaja. Beda tak sie kochac do konca swiata... Podnosze drinki. -Dzieki - puszczam oko. Barman robi profesjonalna mine i sciaga z mojego obicoina oplate. Przed oczami miga trojwymiarowa cena. Jej widok przez chwile przyslania wizje. Dwa razy taniej niz na Ziemi! Kocham Gaje! Chwytam mocniej kielichy (krysztalowe pary, wyczuwajac zmiane temperatury, wpadaja w spazmatyczny trans) i mentalnie uruchamiam menu pomieszczenia. Dookola pojawia sie polkulisty miraz okien, poznaczony dziesiatkami przyciskow, miniaturowych obrazow, a na jego tle polyskuje ruchliwy celownik sterowany moim wzrokiem, usytuowany jakby kilka centymetrow przed eteryczna plaszczyzna. Kursor "lepi sie" do roznych miejsc, gdy bezwiednie poruszam oczami. Zwracam wzrok w gore i lewo (w gescie przypomnienia), a posluszny celownik wedruje za moim spojrzeniem. Zaraz, jak to trzeba bylo pomyslec... Drapie sie w glowe, przekrzywiajac hef. Gowniane urzadzenie. Niby tylko kawalek opaski z jakims dynksem we wlosach, ale zawsze mezczyznie jakos nie przystoi... Na Gai kazdy nosi hef. Head Firewall. Zeby zadna szuja nie zahipnotyzowala falami elektromagnetycznymi, grawitacyjnymi, czymkolwiek. Lilith w swoim wyglada cudnie. Jakby diadem... Wracam wzrokiem do ikon i napisow przyslaniajacych wnetrze (ktore dudni, drga, mieni sie swietlnymi eksplozjami). Jest: obracajacy sie w przestrzeni napis Antigrav Bubble Transport. Celuje w niego, kursor przykleja sie... wydaje rozkaz, jak mowila Lilith, "miekka mysla", wskaznik zaczyna migac na czerwono i... porywa mnie niewidzialna sila: wznosze sie w powietrze (odczuwam krotki zawrot glowy, staram sie nie upuscic pucharkow), zblizam sie do antygrawitacyjnej sciany, przeciskam przez napiecie powierzchniowe kuli (w miejscu, gdzie wnikam, powierzchnia odksztalca sie, a odbicia wydluzaja groteskowo), obijam sie o jakiegos wiszacego glowa w dol roztanczonego krzykacza i wyszukuje wzrokiem slodka figure... Wyciagam rece w jej strone. Antygrawitacyjne silniczki, umocowane cienka uprzeza na kostkach, kolanach, biodrach, ramionach, lokciach i nadgarstkach (dostalem je przy wejsciu), interpretuja ten gest jako chec przemieszczenia sie. Taniec "anty-g" polega na opanowaniu ruchow, ktore sa przeksztalcane przez generatory w akrobatyczne sekwencje. Zblizam sie do niej. -No co ty. - Lilith patrzy w powietrze. Rozmawia. Pewnie jak zwykle z szefem. Perlowe wlosy przyslaniaja opalony, gladki policzek. Zerka na mnie przelotnie. - Merci - szepcze, wyciagajac do szkla smukla reke. Przez ulamek cetni widze dwie subtelne zylki na grzbiecie jej dloni. Krysztalowa para, wyczuwszy inna temperature ciala, zmienia pozycje z jezdzca na klasyczna odwrocona. Swietlny refleks tanczy na posladkach kochanki. Lilith przeciaga reka po piersi odslonietej w glebokim dekolcie i dalej w dol, do pionowego, zaglebionego pepka, widocznego pod krotka bluzeczka. Ruch dloni zgrywa sie z rytmem muzyki. Jej biodra nieustannie faluja. -Bede trzezwa, przeciez wiesz - przekomarza sie z pryncypalem. - No dobrze. Znow przelotnie spoglada mi w oczy. Jej wzrok zanurza sie we mnie jak czarne wlocznie ozdobione turkusowymi piorami. Dreszcz przechodzi od piersi do stop. Ta dziewczyna dziala na mnie niczym halucynogenne grzybki. -Do jutra - konczy. Jej usta ledwie widocznie drgaja, gdy wydaje mentalny rozkaz zerwania polaczenia. Domyslam sie, ze usuwa menu sprzed oczu. Robi to szybko, latwo, z gracja. Zrenice patrza jeszcze przez chwile w niewidzialne dla mnie okna. Pomyslec, ze taki konserwatysta jak ja, zwolennik operatywy opuszkowej ewentualnie glosowej, przeszedl na mentalizm, ledwie o tym wspomniala. Nowe ubranie, hef, imidz. Wszystko w ciagu dwoch gajanskich dni. Co moze zmienic nature mezczyzny? Banalne pytanie. Przytulam sie do niej. Nie wiem, dlaczego mi na to pozwala, nie rozumiem, skad wziela sie bliskosc miedzy nami, powinna mnie odepchnac, nie pozwolic na taka nachalnosc. -Szef? - pytam cicho, prawie mruczac. Kolejne omnikowe ulatwienie: na dyskotece nie musisz sie drzec (swoja droga, skad sie wzielo slowo "dyskoteka"?), o ile znasz numer rozmowcy. Lilith macha lekcewazaco dlonia. Oplata mnie rekami. Oplata nogami. Automatycznie rozgladam sie za zazdrosnym dyrektorem. Sprezyste piersi na moim torsie. Wyraznie wyczuwam tasmy miesni prostych brzucha prezace sie, napinajace, rozluzniajace jak muskuly weza. Nie dziwie sie jej bossowi. Na policzku jej usta, gorace jak lawa. Miedzy nimi jezyk. Zaczynamy wirowac, obracamy sie do gory nogami. Przez ulamek sekundy mam wrazenie, ze widze posrod setek glow zawistny wzrok dyrektora. Niemozliwe. Lilith jest zbyt dyskretna. Zapewne pryncypal przebywa na innym poziomie Gaia Disc, w towarzystwie dziesiatkow hostess: organiczek i rebotek. Rebot to niedawno powstaly neologizm. Realium Bot. Bot w realium: program przybrany w cialo przypominajace ludzkie. Taki bot w geskinie. Wdycham zapach jej wlosow. Laki pelne rumianku i lawendy. Na nich ja i ona, schowani wsrod dwumetrowego kwiecia... Przez chwile trace dech, gdy czuje jej elastyczne cialo tulace sie do mojego. Rownoczesnie siegamy do rurek wystajacych z krysztalowych drinkowek. Bable alkoholu, pozalamywane wrzecionami niestrudzenie kochajacych sie par, odbijaja gigantyczna sale taneczna, setki gosci, mnemoprojekcje, iluzje, pulsujace roje swiatel. Purpura, fiolet i srebro. Nie wiadomo, gdzie gora, gdzie dol. Muzyka, szalenstwo, pijanstwo, koniec swiata. Patrze na nia i nie wiem juz: jest czlowiekiem czy tygrysica? Wije sie w moich ramionach, udajac ataki, odskoki, ukaszenia, a wszystko to w harmonii erotycznych ruchow. Kazde zetkniecie brzuchow, ledzwi i rak krzyczy nowa fraza. Przesuwam reka po lopatce, po skorze nieprawdopodobnie miekkiej, do szyi, obracam ja... Te plecy... wygiecie talii jak najpiekniejszy akord. Sprezyste posladki przylegaja do mojego podbrzusza. Lilith wzmaga nacisk. Dotyk jak okrzyk radosci, jak chwila poznania. Zamykam oczy i wiruje w samym centrum wszechswiata. To taniec czy seks przez ubranie? Co za roznica? Trwaj, chwilo, badz wiecznoscia, modle sie. Lilith chichocze. Przypadkiem przeslalem pragnienie w formie tekstowej. Nie moge uwierzyc, ze poznalismy sie zaledwie dwie dukile temu, wkrotce po tym, jak wyladowalem na Gai... Ksiega 1 Potem zobaczysz blyski... Brakuje ci chemii w zwiazku? Wez do reki L-Pill, potrzymaj go, az zapali sie zielony znacznik, i podaj go partnerowi! Efekt juz po 10 monach! Stan zakochania utrzymuje sie do 3 pendekow. L-Pill! Koniec z niepokojem! Podobam Ci sie? Chcesz mnie kochac? Wez L-Pill i ciesz sie prawdziwa miloscia! Tylko od Neuro Labs! Przed zazyciem podlacz opakowanie do omnika i zapoznaj sie z ulotka.Taka wlasnie reklama barwiaca holobim wielkosci boiska powitala nas, gdy stanelismy na gornym, dachowym poziomie portu. Wczesniej, jeszcze we wnetrzu budowli, razem z okolo setka wspolpasazerow zostalismy wydzieleni z rzeki imigrantow plynacej z wlazow "Peregryna" i skierowani przez latajacego droida na wyzszy poziom, gdzie czesc z nas odebrala bagaze (niektorzy, tacy jak ja, wyslali paki bezposrednio do swoich apartamentow, wiec nie musieli sie o nie martwic). Potem, ponownie podzieleni na dwie piecdziesiecioosobowe grupy, wsiedlismy do duzych wind i wjechalismy na gore. Wtedy po raz pierwszy zobaczylismy przepastne, zlote niebo Gai i te wlasnie reklame. Gdy ekran odplynal, zeby czestowac rewelacjami podroznych z innych megastatkow, ktorych liczne grupy gromadzily sie w kwadratowych sektorach podobnych do naszego, moglismy w pelni docenic ogrom gajanskiego portu: byl to rozciagajacy sie od widnokregu po widnokrag kompleks budowli, drzacy przyziemiajacymi podwoziami pojazdow, sapiacy dyszami startujacych molochow, polyskujacy tysiacem iglic, upstrzony setkami stanowisk obserwacyjnych, o wiele wiekszy i ladniejszy od Bajkonuru. Trudno sie dziwic: stanowil serce Gai. Od razu go pokochalem, a sadzac po okrzykach zachwytu towarzyszacych nam osob, nie bylem odosobniony. Poszly w ruch dryfujace minikamery, ludzie zaczeli robic holofotki. Pierwsze pamiatki z nowej planety. Za szczytami baszt obserwacyjnych, na polnoc od portu, majaczyla wieza megamiasta, niewyrazna i wyblakla z tej odleglosci. Gigantyczna konstrukcja, wsparta na siedmiu filarach wygietych w delikatne luki, wznosila sie w rozowe zmierzchajace niebo, bardziej ogniste i glebsze od ziemskiego. Genea, stolica planety. Rozejrzalem sie ponad zabudowaniami portu. Lasy, miedziana wstega rzeki, dalekie wzgorza... Wszystko bylo jakby dalej i glebiej, widnokrag rowniez. Gaja byla poltora razy wieksza od kolebki ludzkosci. Nareszcie mozna naprawde patrzec w dal! Na poludniu na tle brzoskwiniowego nieba wily sie trzy cienkie traby powietrzne. Co za przypadek. To na nasza czesc? Gdzies dalej musi byc ocean. -To normalne - rozesmial sie podazajac za moim wzrokiem wysoki, szczuply brunet, ktory wlasnie zblizyl sie do naszej grupy na lewitujacym bialym dysku. Zawisl nad naszymi glowami. Twarz mial prostokatna, usta waskie, policzki lekko zapadniete. Przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu. Byl to "rezydent", jesli wierzyc duzemu, zielonemu, trojwymiarowemu napisowi, ktory unosil sie nad jego glowa na tle pomaranczowego nieba. Gdzie znajdowal sie generator tej iluzji, nie dostrzeglem. Moze pod klapami blekitnej marynarki, po ktorej plynely biale obloki? Albo w pasku, ktory od dawna mezczyzni nosza wylacznie dla ozdoby? A moze w dysku, na ktorym stal? Czym realium rozni sie od swiatow, jesli moze w nim bytowac organik (na pewno organik?) z podskakujaca nad glowa eteryczna etykieta? -Panstwo pozwola, ze sie przedstawie - powiedzial niby normalnym glosem, ale tak przedziwnie wzmocnionym, ze z pewnoscia slyszala go cala piecdziesiatka pasazerow. - Nazywam sie Reginald Orondo, jestem rezydentem pierwszej klasy Glownego Portu Kosmicznego Gai. Do moich obowiazkow nalezy dostarczanie imigrantom podstawowych informacji o naszej planecie i okazanie niezbednej pomocy podczas pierwszego lotu do destynacji. W waszym przypadku jest to Genea. Za chwile wejdziemy na poklad promu, ktory przetransportuje nas do miasta. Tymczasem powiem kilka slow na temat globu, na ktorym wyladowaliscie, i odpowiem na najbardziej palace pytania. Chetnie przyziemilbym posrod was, ale wtedy przestalbym wszystkich widziec, a do czasu przylotu do Genei odpowiedzialnosc za wasza grupe spoczywa wlasnie na mnie, dlatego bede przez jakis czas nad wami polatywal. Czy nie wezmiecie mi tego za zle? Lekko oszolomieni, pokrecilismy glowami. - Doskonale... W tym momencie do naszej grupki podlecial dziennikarski droid, skladajacy sie z kamery i modulu holograficznego. Urzadzenie wyswietlilo postac czarnowlosej, smaglej reporterki. Iluzja byla tak malo przezroczysta, ze gdybym nie widzial, jak obraz jest generowany, dalbym sie nabrac, ze to prawdziwa kobieta, tyle ze wiszaca pol metra nad ziemia. Dziennikarka (czy moze tylko dziennikarski program) zwrocila sie do kobiety w srednim wieku, stojacej na skraju grupy: -Dzien dobry, Gajan Enquirer, jak sie panstwo czuja jako ocalency? Co panstwo sadza o zniknieciu "Medusy"? Zagadnieta cofnela sie o pol kroku. -Ja... nie wiem, mowiono, ze zaraz sie znajdzie... Tlum zafalowal. Nagle wszyscy jakby ockneli sie z szoku i przypomnieli sobie, ze megastatek z piecdziesiecioma tysiacami pasazerow nie wychynal na orbicie Gai. A powinien. -Jak dotad "Medusa" nie pojawila sie ani na orbicie Gai, ani na Ziemi. Mozliwa jest katastrofa. Co panstwo czuja? -To straszne - wyrwalo sie mezczyznie towarzyszacemu kobiecie. - Jestesmy wstrzasnieci... W momencie, gdy grupe zaczynala ogarniac histeria, rezydent podplynal do maszyny i wykonujac nieznaczny gest reka, wylaczyl projekcje dziennikarki. -Ta grupa - wycedzil zimnym tonem - podlega mojej opiece i nie zyczy sobie byc indagowana. Nikt nie bedzie wszczynal paniki, zwlaszcza zaledwie kilkadziesiat mon po zajsciu. Jak on powiedzial? "Mon"? To samo slowo, zdaje sie, padlo w tej reklamie... Droid jakby przez chwile sie zmagal z wygenerowanym przez mezczyzne programem, w koncu dal za wygrana, obrocil sie i lecac plaskim lukiem, podazyl do grupy znajdujacej sie piecdziesiat metrow od nas. Wtedy zauwazylem, ze od strony Genei nadciaga caly roj podobnych automatow. No tak. Jest sensacja. I to prawdziwa. Odprawienie urzadzenia nie uspokoilo dyskusji w naszej gromadzie. Raptem pasazerowie uswiadomili sobie, ze byli swiadkami historycznego zdarzenia i kazdy poczul sie niemal bohaterem. -Prosze panstwa - Reginald rozpostarl rece w uspokajajacym gescie - doprawdy na razie nie ma o czym mowic. Prawdopodobnie "Medusa" lada chwila wynurzy sie z podprzestrzeni. Jak panstwo zapewne wiedza, w czwartym wymiarze czas jest czyms zupelnie innym niz w naszej rzeczywistosci i rzadko, ale jednak, zachodza pewne odstepstwa temporalne. Takie przypadki juz sie zdarzaly... Czyzby? Jakos nie pamietam. -...z pewnoscia wkrotce uslyszymy komunikat, ze wszystko dobrze sie skonczylo... Prosze tylko o troche cierpliwosci. Zgoda? Usmiechnal sie szeroko. -Widze, ze tak. Bardzo panstwu dziekuje za obywatelski spokoj. - Westchnal, jakby zbieral sily do jakiegos wykladu. - Skoro tak, pozwole sobie powrocic do kwestii, ktora wyniknela, gdy niektorzy z panstwa dostrzegli tornada. To rzeczywiscie zjawisko dosc czeste... Otworzylem szerzej oczy. Nie tylko ja. Niektorzy pasazerowie rozchylali usta, by zaprotestowac. -Jak to? - odezwala sie Pauline. - Nie dosc mielismy kataklizmow na Ziemi? Kilka razy w miesiacu jakies huragany, powodzie... -Tsunami... - weszla jej w slowo atrakcyjna blondynka o pelnych ustach, ktorych polyskliwa powierzchnia zmieniala plynnie barwe od szkarlatu do rozu i z powrotem. Towarzyszyl jej wysoki szatyn, ubrany w biomaterial udajacy len. Jego duza glowe oslanialo imponujace borsalino. -Gdyby nie bariery grawitacyjne - wsparl ja basem - dawno byloby po nas! A tu to samo? Nie bylo tego w reklamach. Rezydent rozesmial sie. -Prosze pan, prosze pana, prosze panstwa - wskazal palcem trzy wrzeciona - spojrzcie wszyscy, zeby nie bylo nieporozumien. Tlum obrocil sie we wskazanym kierunku. Facet mial talent do panowania nad grupa. Dyskusje o megastatku skonczyly sie. Wszyscy jak zahipnotyzowani patrzyli na odlegle tornada. -To sa zabawki - ciagnal - kurzowe krotochwile. Niegrozne. Ziemskie traby powietrzne biora sie z wysokiej temperatury oceanow. Ich sila jest dwudziestotrzydziestokrotnie wieksza od tych tancerek. Tam dalej jest co prawda Morze Westchnien... -Ladna nazwa - szepnela Pauline. Patrzylem na nia przez chwile. Jeszcze nigdy nie wydawala sie tak ladna. Jej orzechowe oczy blyszczaly, jakby przez kieliszek z koniakiem ktos przepuscil struge swiatla, ktora zalamawszy sie na krysztalkach lodu, zmienila sie w bursztynowa mozaike. Wiem, ze nikt do koniaku nie wrzuca lodu, ale tak wlasnie to wygladalo. Lekko wklesle policzki polyskiwaly zdrowa cera, dluga szyja byla gladka, bez sladu zmarszczek. -...ale jego cieplota - ciagnal Reginald - uniemozliwia powstanie naprawde groznych tornad. Czy panstwa uspokoilem? Latynoska sciagnela brwi i mruknela cos pod nosem. Rezydent skierowal nas gestem do prostokatnego placyku otoczonego niebieskimi swiatlami. Ruszylismy. -Za chwile podleci aurokar - oznajmil. - Panstwa z bagazami prosze o ustawienie sie w obrebie podsektora oznaczonego litera "L", o tam. Gdy dotrzecie do swoich apartamentow i rozladujecie platformy, wystarczy, ze wcisniecie sensor "powrot" i juz nie musicie sie o nie martwic: traye same odnajda droge do transportowcow badz dokow. Tymczasem jeszcze slowo o trabach. Gaja ma wieksza srednice od Ziemi i podobna predkosc katowa, a to oznacza wieksza sile Coriolisa. -Slucham? - wyrwalo sie Harry'emu. On, podobnie do olbrzyma w borsalino, takze przystroil sie w kapelusz, ale nie w kowbojskiego giganta, tylko dyskretna slomkowa paname. Ledwie go bylo widac zza wielkich podroznych skrzyn, ktore pchal na antygrawitacyjnym trayu. -Prosze sie blizej przesunac, wszyscy musimy sie znalezc w sektorze. Pan w... zbroi takze. Pauline zerknela na Konona. -Podejdz tu, synku, daj wujkowi Harry'emu przejsc. Polyskliwy Oscar poslusznie przesunal sie w poblize swiatel sygnalizacyjnych. Zerknalem na rezydenta. Nie udalo mu sie ukryc zdziwienia, kiedy uslyszal, jak mloda i przystojna pani Eim nazywa pancernika "synkiem". -Ee... - potrzebowal chwili, by powrocic do przerwanej mysli. - Sila Coriolisa to w istocie pozorna sila obecna na rotujacych globach. Powoduje, ze poruszajace sie ciala odchylaja swoj tor: na polkuli polnocnej w prawo, a na poludniowej w lewo. No i obiekty spadajace leca jakby na skos - machnal reka, nasladujac tor meteorytu - w strone zachodnia. Wznoszace sie takze skrecaja w tym kierunku - powtorzyl ruch reka w odwrotna strone. Niby proste, a jednak sie pogubilem, jak zwykle podczas omawiania tej sily. Bede musial to sobie rozrysowac. -Wszystko tu chetniej wiruje - ciagnal rezydent, patrzac w przestrzen lekko nieprzytomnym wzrokiem, jakby cos sprawdzal na niewidzialnych dla nas ekranach. - Nawet woda spuszczana z wanny. -Nie boicie sie, ze te tornada wpadna tu i cos popsuja? - rzucila Anna, wskazujac wzrokiem dalekie wrzeciona. Co ciekawe, widok zenskiego motomba nie wywolal zadnej reakcji rezydenta. Ba, Anna miala na sobie pershella, a nie przestarzalego Oscara. Kto nie lubi patrzec na dzielo sztuki? -Mamy AWB - odparl. -Chyba ABB? - sprostowal Konon. W naramienniku jego zbroi odbijalo sie zloto nieba. -Anti Weather Barrier - wyjasnil z usmiechem rezydent. - My nie mamy groznych stworzen. Tylko troszeczke specyficzna pogode. Zerknalem w strone Harry'ego, ktory zdazyl juz ustawic sie ze swoja platforma we wskazanym miejscu. Obok niego gramolil sie Ruben Troy a Levi Chip glaskal sie po lysinie. Norman otwieral juz usta, prawdopodobnie po to, zeby rzucic uwage w rodzaju: "Troszeczke specyficzna pogode mielismy na Ziemi", ale uprzedzilem go: -O ile pamietam, w reklamach nie wspominano o zadnych barierach. Mezczyzna nie stracil rezonu. -Mowiono, ze nie ma ABB. Zreszta pomysl na stworzenie AWB powstal niedawno. Wszystko dla wygody mieszkancow. O! Leci nasz pojazd! Wskazal w gore. Zblizal sie przeszklony, cygarowaty prom. Gdy przyziemial, generatory anty-g wzbily ledwie dostrzegalny obloczek pylu. Potok wspomnien przerywa glos Lilith. -Prosze pana! Prosze pana! - Przekrzywia glowke dziewczecym ruchem. - Prosze nie spac! Tu sie ludzie bawia! Prawda. Przed chwila wychynelismy z babla i usiedlismy przy barze. Dziewczyna odwraca sie na stolku, obdarzajac mnie najpierw widokiem plaskiego brzucha i okraglej pupy, a potem niezwykle waskiej talii i smuklych, polnagich plecow. Zsuwa sie ze stolka jakby w zwolnionym tempie i odchodzi w glab sali. Cialo ma wysportowane i piekne, jakby wykrojone z doskonalych krzywych. Podziwiam je jak dzielo artysty. Pod sciana stoi wysoka skrzynia, z ktorej wychodza zlote i srebrne swietliste klingi, tnace powietrze gigantycznymi wachlarzami. BrainFix. Maszyna sprzedajaca neurodrinki - programy czasowo implementujace sie w mozgu, dajace zludzenie oszolomienia, euforii, rozbawienia, efekty zblizone do normalnego upicia, ale bez przykrych nastepstw. Nigdy nie probowalem. Zblizam sie do niej, zaciekawiony Czy jestem dinozaurem swojej epoki? Przez ostatnich dwadziescia godzin, znaczy hekt, dowiedzialem sie wiecej o najnowszych trendach rozrywkowych i komunikacyjnych niz w ciagu poprzedniego roku. -Centrum i dwadziescia procent pow. Co ona robi? Patrzy w dal. Pewnie zrobila hotki i teraz je kadruje. Dotyka mojej szyi. Nagle widze interfejs jej obicoina i moje trojwymiarowe zdjecie, zrobione, gdy plynalem do niej z dwiema szklanymi kulami. Musiala je zrobic... rozmawiajac z dyrektorem! -Pow dziesiec proc - mowi na glos, zapewne tylko po to, zeby utrzymac ze mna kontakt. Fotografia przybliza sie. -Sejw kat pryw pryw pryw. Zasejwuje do katalogu prywatnego\prywatnego\prywatnego - tlumacze na zrozumialy jezyk. Narzedzia do obrobki zdjec rozwiewaja sie w powietrzu. W ich miejsce wskakuje interfejs BrainFixu. Lilith bezglosnie wybiera z listy funplex o nazwie "Euphory no. VII (disco and other public places)". Rozumiem, ze "Euphory no. II (bedroom when you're ready)" moglby wywolac skandaliczne efekty. Placi za dwie porcje i nie baczac na moj niemy protest, wgrywa mi jedna do mozgu! -Ale przeciez... Glos wieznie w gardle. Moja kochana, jedyna, wspaniala Lilith! Czy on nie wylaczy tego napisu? Odwrocilem od niego wzrok i spojrzalem na mlody las pod szklana podloga transportowca. Przyspieszony wzrost nie zdazyl jeszcze przeksztalcic jesionow, bukow i swierkow w starodrzew. Mimo to drzewa wygladaly na co najmniej piecdziesiecioletnie. Rozejrzalem sie po aurokarze. To byl nowy pojazd, prosto z formy. Przeszklona byla nie tylko podloga, ale takze burty i sufit. Tylko rufowa czesc, gdzie miescily sie bagaze i generatory, nie posiadala szyb. Modulowe fotele pasazerow umozliwialy ustawienie ich pod dowolnym katem, wiec nasza grupa utworzyla nieregularne kolo. Wszyscy zywo dyskutowali, tylko ja jakos nie mialem ochoty. Spojrzalem w przod, ponad glowami Pauline i Konona. Prom lecial calkiem zwawo, lecz odleglosc i ogrom miasta powodowaly, ze tempo zdawalo sie zolwie. Wieza Babel. "Babel silnia" powinienem raczej powiedziec. Stolica Gai byla z pewnoscia wieksza od Nowego Tokyo i Miami razem wzietych. Wieksza niz gora... Ile to ma wysokosci? Dziesiec kilometrow? Pulapka... Zwlaszcza dla ludzi z najwyzszych pieter. Spojrzalem przez azurowy dach pojazdu na szczyt wiezy Ginal za powietrzna, rozowa perspektywa. Jak tam oddychaja? Musza miec ekrany grawitacyjne, utrzymujace cisnienie atmosferyczne w calej strukturze. Pionowe i poziome. W sumie zadna nowina. Takie same istnialy od lat w Warsaw City i kazdej megapolii. Zmruzylem oczy... Pneumobile? Tak, ale jakies oble... Z zamyslenia wyrwal mnie o ton mocniejszy glos Reginalda. -Zanim przyziemimy, a raczej - zasmial sie - przygaimy... Czekal chwile na odzew. Kilkanascie osob uprzejmie sie rozesmialo. Anna byla jedna z nich. Zrobila to kierowana syntonia czy rzeczywiscie bawil ja zart? Podejrzewalem to pierwsze, bo uklad jej twarzy nie zdradzal prawdziwej wesolosci. Widzialem ja jako organiczna kobiete, ubrana oczywiscie wylacznie w bikini (to byl program specjalnie dla mnie), mimo to bylem ciekaw, jak w tym momencie wygladalo jej pershellowe oblicze. Programy generujace jej "ludzki" wyglad mogly cos przeklamac. I tak to jest z tymi diginetami. Obserwacja mowy ciala nie daje nigdy wiarygodnych danych. -...zainstaluje - ciagnal rezydent - za panstwa pozwoleniem, nowy uklad czasowy. -Pardon? - Harry potrzasnal blond grzywa. Nowy czas? Na nowej planecie? Jestem na innej planecie?! Nie, to jakies nieporozumienie. Dlaczego wszyscy traktuja to niezwykle wydarzenie tak... spokojnie? Przeciez jestesmy na innej planecie!!! Chcialem wykrzyczec te nowine na caly glos. Przewodnik rozciagnal wargi w wymuszonym usmiechu. -Zachecam panstwa, zebyscie, odpoczawszy po podrozy, zapoznali sie z "Podrecznikiem kolonisty", ktory wlasnie wgrywam w wasze omniki. Uruchomilem interfejs urzadzenia na nadgarstku cichym mruknieciem. Przed oczyma rozjarzyly sie dane, przyslaniajac obraz swiata. Rzeczywiscie cos sie ladowalo. Maszynka nie pytala mnie o zdanie, bo byl to jeden z obowiazkowych plikow, cos jak interfejs IN'u. I co mnie obchodzi, ze sie laduje? Ja tu przezywam metafizyczny lek, a ten... -Wracajac do watku - podjal - na Gai zrezygnowalismy z niepraktycznego szescdziesiecioczlonowego podzialu calostek czasowych. Konon sie zakrztusil. Czyzby ukradkiem cos podjadal w VR? -To, co wy nazywacie - rezydent zamilkl, jakby usilowal sobie cos przypomniec -...godzinami, prosze mi wybaczyc to wahanie, ale czlowiek tak szybko sie przestawia... Wiec my nie mamy juz godzin. Mamy hekty. Nazwa pochodzi od greckiego slowa hekaton, ktore oznacza "sto". Wytrzeszczylismy oczy. Spodziewalismy sie z pewnoscia innej pogody, klimatu, zapachow, widokow, ale innego... czasu? -Hekty - podjal - sa stumonowe, czyli... - znow zrobil krotka pauze -...stuminutowe. Zas minuty czyli u nas "mony" maja sto cetni, czyli, jakbysmy powiedzieli po ziemsku, sto sekund. Nazwa mona pochodzi oczywiscie od greckiego "monos" czyli pojedynczy, bo to wlasnie ona jest podstawowa jednostka czasowa na Gai. Doba... u nas mowimy: dukila, nazwa oznacza dwa tysiace minut, czyli mon... zatem dukila ma okraglych dwadziescia hekt, inaczej niz ziemska doba skladajaca sie z dwudziestu czterech godzin. Reasumujac, czas dzielimy na dukile, dukile na hekty, hekty na mony, a mony na cetnie. Juz mialem zapytac, czy zamienili takze slowo "tydzien" na "septen", "miesiac" na "trydec" i "rok" na "krok", ale w tym momencie pojazdem wstrzasnal potezny dzwiek. Ulamek sekundy pozniej uswiadomilem sobie, ze to bardzo wzmocniony meski glos: -Czesc i halo, Ziemniaki i Ziemnice!!! Zadarlismy glowy. Reginald zaklal, podnoszac dlonie do uszu. -Wesole Chlopaky... -Witamy pieeeeknych gosci i polecamy sie generalnie! Prom zarzezil pod naporem poteznej fali dzwiekowej. Nad pojazdem unosilo sie piec motombow czterokrotnie wiekszych od Thorow (czyli mierzacych od stop do glow circa dwadziescia cztery metry). Figury oswietlalo niskie slonce, a fioletowe niebo za nimi, ozdobione kilkoma plaskimi altocumulusami, zdawalo sie oddalac. Bialy, kwadratowy leb przywodcy polyskiwal pirytowymi zdobieniami. Nad jego barkami powiewala holoprojekcja sztandaru z usmiechnieta rozczochrana geba. Maszyny mialy z grubsza ludzkie ksztalty, byly bardzo kolorowe i przyozdobione masa niezrozumialych detali. -Wesole Chlopaky witaja na Gai ladne dziewczyny... - I ladnych mlodziakow! - wtracil drugi motomb, granatowo bialy. -Trzymajcie sie i do widzenia! - wrzasnal lider, wyprostowal kolumnowe nogi i wyprysnal swieca w przepasc niebosklonu. Reszta Chlopakow ruszyla za nim ze smiechem przypominajacym grom. -Gajanski folklor. - Rezydent mial zmieszana mine. - Ciagle sie tu kreca i witaja gosci. Pauline dopiero teraz wyszla z szoku. -Co to bylo?! Przewodnik potarl kark. -Klan. Jeden z pierwszych zarejestrowanych na Gai. -Klan?! - Konon zywo sie zainteresowal. Nic dziwnego. W swiatach gier klanowosc byla rownie stara jak termin "komputer". -W erze bezmozgow - odparl Reginald - latwo przewidziec istnienie wielowiecznych zwiazkow rodzinnych. Chlopaky tworza rodzinny interes. Firma plantowa. Stara. Z tradycjami, oczywiscie ziemskimi. Ale tutaj szybko sie odnalezli. -Najwyrazniej - cmoknal Ruben. -Jeszcze pendek temu - ciagnal rezydent - witali gosci latajac jakimis pershellami... No, ladnie. Myslalem, ze funduje Ani szczyt mysli technicznej, a ten tu wyskakuje z "jakimis pershellami". Jak on powiedzial? Pendek? A co to? -...ale niedawno sprawili sobie megatomby. Witamy kolejny gajanski neologizm. -Wlasciwie powinienem powiedziec: "aasimoary", bo te zbroje tak sie technicznie nazywaja. -Aa... co? - wszedl mu w slowo Konon. -Aasimoary. To skrot od Above Average Size Mobile Armour. Ale wszyscy mowia megatomby. Oblatuja Gaje w piec hekt. Przerazajace, dokad zmierza ludzkosc, prawda? - Rezydent potarl czolo. - Na czym skonczylismy? Za jego plecami Genea wypelniala swoja podstawa cala przednia szybe. -A, tak. Mowilismy o podzialach temporalnych. Czas gajanski... - mrugnal, jakby wczytywal cos przed oczy -...jest takze czasem uniwersalnym. -Czyli? - spytala jedna z pasazerek. Rezydent z godna podziwu szybkoscia odzyskal rezon i przywolal na prostokatna twarz jowialny usmiech. -Nie ulega watpliwosci, ze kolonizacja kosmosu nie skonczy sie na naszej pieknej planecie. I zgodzi sie pani ze mna, ze jedynym sensownym zalozeniem przed wprowadzeniem podzialu czasowego na nowym globie jest uznanie, ze podstawowa caloscia temporalna jest lokalna dukila... - spostrzegl moje zniesmaczenie. - ...czyli doba. Czasy obrotow innych planet beda sie roznily, totez nalezy przypuszczac, ze beda tam inne podzialy temporalne: innej dlugosci cetnie, mony, byc moze rozna ilosc hekt w dukili, choc namawiac bedziemy do wprowadzenia nowego, wygodniejszego podzialu dziesietnego. Mialem wrazenie, ze Genea, ktorej podstawa zajmowala teraz niemal sto czterdziesci stopni pola widzenia, zawali sie na niego i pogrzebie pod trylionami ton gruzu. Nie tyle mialem wrazenie, co nadzieje. -Zatem - ciagnal - choc na planecie Alfa bedzie dwadziescia hekt w dukili i na planecie Omega tak samo, to w istocie dlugosci tych hekt moga i beda sie roznic. Jesli pani jako Alfanka zechce sie umowic z Omeganinem na orbicie Gai na herbatke o hekcie czternastej, trudno wam bedzie sie dogadac, w jakim czasie i ktorego dnia ma to nastapic. Stad pomysl czasu uniwersalnego, jednolitego dla wszystkich, majacego zastosowanie w calym kosmosie. -Czas gajanski bedzie czasem uniwersalnym. Jasne. - Ruben cmoknal miesistymi wargami i utkwil wzrok w jakichs niewidzialnych oknach. Jak to: jasne? Dlaczego tylko ja uwazam ten podzial za debilny? -Czyli - odezwala sie Pauline - ile ziemskich sekund ma tutejsza... sekunda? -My tu mowimy: cetnia. Usmiechnal sie do niej zalotnie. Mialem ochote mu przylozyc. -Obrot Gai wokol osi - podjal - jest dluzszy od obrotu Ziemi prawie rowno o dwadziescia dwie i pol minuty. Czyli mamy tu tysiac czterysta szescdziesiat dwie i polowe ziemskiej minuty. Konon kaszlnal. Nigdy sie nie przyzwyczaje: zoenecki, zamkniety w Oscara, kaszlacy dziesieciolatek. -Podzielmy te liczbe przez dwadziescia, a dowiemy sie, ze jedna gajanska hekta ma troche ponad siedemdziesiat trzy minuty... Oparlem sie o wygieta szybe. Szpilka niepokoju. Z kim mam porozmawiac w sprawie moich odkryc? W sprawie "Medusy"? Bestii? Uriela Tamerlana? Live!? Przedziwna planeta. Prawie zapomnialem o zblizajacej sie katastrofie. A moze przesadzam? Brunet usmiechnal sie tryumfalnie. -Czyli hekta jest dluzsza od ziemskiej godziny o trzynascie minut. To nie koniec - ciagnal - bo hekta dzieli sie nie na szescdziesiat minut, ale na sto mon. Stad widac, ze jesli hekta jest dluzsza od godziny, to mona bedzie krotsza od minuty. Paranoja. Jak ja to wszystko spamietam?! -Podzielmy - podjal - siedemdziesiat trzy i ulamek, ktorego panstwu nie podalem, bo nie chce wam mieszac w glowach, na sto i dowiemy sie, jaka czesc ziemskiej minuty trwa uniwersalna mona. -Minuta gajanska... - odezwal sie Konon. - Mona - poprawil rezydent. -Przepraszam. - Motomb typu Oscar zaszural pancernymi stopami. - Trwa zero, przecinek, siedem trzy jeden dwa piec minuty ziemskiej. -Czyli mona trwa okolo czterdziestu trzech ziemskich sekund - dokonczyl przewodnik z szerokim usmiechem. - Teraz sprawdzmy, ile ma gajanska cetnia. W monie mamy tak jak w hekcie, sto przedzialow, nie szescdziesiat. Dlatego cetnia bedzie o wiele krotsza od sekundy, bo w niecalych czterdziestu czterech ziemskich sekundach musi sie zmiescic sto gajanskich cetni. Czyli juz wiemy, ze cetnia bedzie o ponad polowe krotsza niz ziemska sekunda. Podzielmy czterdziesci trzy koma osiem na sto i... -Gajanska sekunda trwa zero, przecinek, cztery trzy osiem siedem piec sekundy ziemskiej! - zawolal tryumfalnie Konon. -Cetnia, prosze pana. - Rezydent spojrzal z lekliwym podziwem na zbroje chlopca. - Tak jest. W przyblizeniu czterdziesci trzy setne sekundy. -Dziwnie krotko - skonstatowala Pauline. Anna zdawala sie nie przejmowac. Coz. Niespelna czteroletnie dziecko nie ma klopotow z przystosowaniem. Ruben tez jakby nas nie sluchal. On przeciez i tak wszystko przerabial na zera i jedynki. Harry przyjmowal nowosci ze stoickim spokojem. Przygladal sie zachodowi slonca z cieniem usmiechu na twarzy. Zazdroscilem mu. -To nie koniec, prosze panstwa. Pewnie dopiero teraz sie zdziwicie, ale na Gai tydzien trwa dziesiec dni... Czyli jednak. Tydzien tez zmienili. -I nie nazywa sie juz tygodniem, tylko po prostu dekiem, od greckiego slowa dziesiec. Latwo zauwazyc, ze w takim ukladzie brakuje nazw trzech dni, wiec dodalismy je miedzy piatkiem i sobota. Sa to szostek, siodmek i osmek, a potem oczywiscie nastepuja sobota i niedziela. Dobra wiadomosc jest taka, ze weekend trwa trzy dni, zas srodek siedmiodniowego dnia pracy, czyli czwartek, jest wolny Nazywamy go midweekiem. Rany boskie. Szostek, siodmek i osmek. -Piec dekow to pendek, czyli odpowiednik ziemskiego miesiaca, zas dziesiec pendekow to cykl, odpowiednik ziemskiego roku. Zakrecilo mi sie w glowie. -Nigdy bym nie przypuszczala, ze zylam w tak skomplikowanym ukladzie czasowym - szepnela Pauline. Zerknalem na nia zaskoczony Jak to? A to, o czym mowi rezydent, nie jest skomplikowane? Po chwili jednak zrozumialem. Miala racje. Nowe zasady byly klarowniejsze od starych, gdzie roilo sie od absurdow takich, jak lutowe dni przestepne, roznice w dlugosci trwania miesiecy, podzialy na szescdziesiat i trzydziesci... Czlowiek tak w to wrosl, ze przestal zauwazac zlozonosc. Wystarczylo jedno zdanie Latynoski i zaczalem przychylniej patrzec na cykle, pendeki i dukile. -Czy cykl odpowiada obrotowi Gai po orbicie? - spytal pasazer siedzacy blizej przodu. -Nie. Os obrotu Gai jest praktycznie prostopadla do ekliptyki, wiec pory roku nie istnieja. Nie ma znaczenia, w ktorym miejscu swojego toru nasza planeta sie znajduje, no, chyba ze mowimy o wplywach astralnych. Notabene powstalo juz jakies stowarzyszenie, ktore bada nowe gwiazdozbiory i ich wplywy... Wracajac do perypetii czasowych, cykl zostal wyznaczony przez mone. Przyzna pan, ze to sensowniejsze rozwiazanie. -Macie szczescie, ze Gaja jest tak wygodna. -Chcial pan powiedziec: mamy szczescie - usmiechnal sie, kladac akcent na "my". -Ale co ze swietami? - zatroskala sie kobieta po lewej stronie aurokaru. - Przeciez Boze Narodzenie obchodzi sie w grudniu. Nie ma juz grudnia?! Rezydent pokrecil glowa. -Domyslam sie, ze mowi pani o chrzescijanskim obrzadku zwiazanym z narodzinami Jezusa Chrystusa, ktory de facto urodzil sie jakos wiosna? Pasazerka wzdrygnela sie: - Co tez pan mowi?! Rezydent podniosl reke w uspokajajacym gescie. -Prosze panstwa. Jeszcze jedna nowosc. Ostatni pendek to teoretycznie pazdziernik i nie ma listopada tudziez grudnia, ale tylko teoretycznie... -Trzeci listopada odchodzi do legendy - szepnal Konon. -...bo mamy nowe nazwy pendekow, pochodzace od lacinskich liczebnikow. Zatem pierwszy pendek to primus, drugi to secundus, dalej tertius, quartus, quintus, sextus, septimus, oktus, nonus i decimus... Po promie przetoczyl sie pomruk niedowierzania. -Jesli chodzi o swieta, wszystkie zostaly na nowo przypisane do odpowiednich dni, zgodnie z chronologia i ziemskimi proporcjami. Szybko sie przyzwyczaicie. Wszelkie dane znajdziecie w swoich omnikach. I doprawdy, nie ma w tym niczego nowego ani zdroznego. Terminy rocznic, obrzedow i swiat od zarania dziejow byly przenoszone i modyfikowane. Na Ziemi zawsze istnialo kilka kalendarzy, chociazby zydowski, hinduski czy muzulmanski, ktore roznily sie od rzymskiego poczatkiem liczenia, czyli rokiem "zerowym" i wieloma innymi niuansami, jak nazwy pendekow. Prosze mi uwierzyc, ze czas uniwersalny jest prostszy i lepszy. -Dzisiaj, wedlug norm ziemskich, jest szesnasty marca dwa tysiace trzysetnego roku - odezwal sie jakis niski meski glos blizej rufy - a wedlug czasu uniwersalnego? -Doskonale pytanie. Jest cykl zerowy, dwudziesty drugi quintii. -Tego tez nie bylo w reklamach - mruknalem do Pauline. -Ja mam wrazenie, ze bylo. -Tak, w folderach umiescili jakies informacje - wtracila Anna. Jak zwykle wyszlo na to, ze bylem jedynym nie do konca zorientowanym. Zerknalem w przednia szybe. Genea wydawala sie juz nas polykac, na prawo i na lewo ciagnela sie niczym mur, ale przezierny wskaznik dalmierza w przedniej szybie informowal, ze mamy jeszcze trzy kilometry. Wychylilem sie w bok nad ramieniem Harry'ego i zrobilem zoom na podstawe miasta. Co tam sie kreci przy dzwigarze? Zoom. Mrowki jakby... Tak, mrowki wielkosci czolgu. Zoom. Ekipy techniczne. Strasznie sie trzesie obraz. Za duze powiekszenie. Cos lataja czy naprawiaja... Wycofalem zblizenie i usiadlem. -Widzial pan te ekipy? - rzucilem do rezydenta, wskazujac palcem miedzy nogami pasazerow. -Tak. Brygady konserwujace. Sprawdzaja fundamenty. -Jak to? -Standardowa procedura z tego, co wiem. Cos mi tu smierdzi. A ten las pod nami? Piecdziesiecioletni? Jak to mozliwe? Wiem, ze istnieja akceleratory wzrostu, ale zeby az tak? -Jak szybko rosna te drzewa? - spytalem niby od niechcenia. -Osiagnely ten stan w ciagu dwoch cykli. -Pan to widzial czy tylko tak panu powiedziano? -Tori. - Anna ujela moje ramie delikatna, nieludzka reka. Reginald lekko poczerwienial. -Prosze wybaczyc naszemu - Pauline mocno podkreslila slowo "naszemu" - przyjacielowi. -To gamedec - wyjasnil Harry. -I wszedzie doszukuje sie tajemnicy - wtracil pozornie nieobecny Ruben. -Taki typ - dokonczyl filozoficznie Konon. Zdrajcy. -Panie profesorze, czy organofobia jest choroba? -Trudno to zjawisko jednoznacznie zdefiniowac. W ogole, szczerze mowiac, nie lubie mowic o chorobach. Cywilizacja ludzka popelnila blad, zajmujac sie tysiacami odmian chorob, zamiast podkreslac tysiace rodzajow zdrowia... -Tak, to ciekawe, ale nie odpowiedzial pan na pytanie. -Probuje. Organofobia jest rodzajem obawy przed zywym cialem. Glowne problemy dotycza wygladu genitaliow, zapachow okolic lonowych, miejsc "niedoskonalych"; takich jak zalamanie miedzy ramieniem i piersia, wie pani, tam czesto powstaja zmarszczki... -Nic o tym nie wiem. -No dobrze. Coraz czesciej nie akceptuje sie takze zalaman na bokach, w okolicach talii, rozstepow na udach, piersiach, poprzecznych zmarszczek na szyi, czesto wystepujacej poziomej kreski na podbrzuszu... Niepokoj jest tak silny, ze osoba dotknieta organofobia akceptuje tylko seks wirtualny z kims "podrasowanym"... -"Podrasowanym"? -Uzylem okreslenia slangowego. Chodzi o upiekszenie proporcji i... uproszczenie, mozna powiedziec, "wysublimowanie" okolic intymnych. -Czy prowadzona przez pana klinika leczy te fobie? - Raczej nie. -Raczej? -Tylko w przypadkach, gdy jest to wyrazne zyczenie klienta, a to zdarza sie rzadko. -Czy to choroba uleczalna? -No coz. Czy uleczalne jest, ze ludzie przemieszczajd sie pneumobilami, nie zas na wlasnych nogach? Albo to, ze uzywaja omnikow? Organofobia jest, to moje osobiste zdanie, znakiem ewolucji czlowieka. Technicznej ewolucji. Ze tak powiem, przedswitem posthomo. -Az tak? -Az tak. Piecset tysiecy kredytow, ktore zainkasowalem za apartament w linowcu Stockomville, wystarczylo, zebym kupil dwupoziomowy, luksusowy wrecz lokal o powierzchni trzystu metrow kwadratowych na rowno siedemsetnym pietrze poludniowo-zachodniego filaru Genei. Pion czwarty, sektor G, numer drzwi siedem zero zero jeden. Circa tysiac czterysta metrow nad poziomem gruntu. Zakupu dokonalem jeszcze przed startem, z Ziemi, korzystajac z sieciowego katalogu, wiec rozplanowanie slonecznego wnetrza i biale umeblowanie, wczesniej zamowione, wygladaly znajomo. Mimo to widok za szklana sciana odebral mi dech. Gaja. Znowu ten zaskakujacy, bardzo daleki widnokrag. Glebia kolorow nieba i ziemi. Miedziane, niemal plonace gaje, jakas rzeka mieniaca sie jak rybia luska. Purpura, fiolet, indygo, karmin. Alsafi tuz nad horyzontem. Czerwona tarcza wieksza od slonca, intensywniejsza. Wdech, wydech, wdech, wydech... Nowa planeta, nowy dom... Ktora to godzina? Przepraszam, hekta? Zerknalem w szklo okularow. Wgrane nowe dane. Czy chcesz przejsc na nowy, uniwersalny czas? -Tak - odpowiedzialem. Nie chcialo mi sie machac reka w eteryczny klawisz. W prawym gornym polu widzenia pojawil sie chronometr: 14:80:98 "98" po czterech dziesiatych sekundy zmienilo sie na "99", a potem osiemdziesiatka zostala zastapiona liczba osiemdziesiat jeden. Czternasta osiemdziesiat jeden o zachodzie slonca. Czternasta hekta, osiemdziesiata pierwsza mona i siedemnasta cetnia. Uruchomilem "Podrecznik kolonisty", ktorego ikona zdawala sie drzec.-Ile na Gai jest dni w roku? Przepraszam, w cyklu? - mruknalem pytanie. -Piecset - uslyszalem glos w glowie. Oczywiscie. Dziesiec pendekow po piecdziesiat dni. Jak teraz bedzie sie liczylo czyjs wiek? W pierwszym odruchu chcialem zapytac o kat nachylenia wobec ekliptyki, o podzial na pory roku, ale wszystkiego juz dowiedzialem sie od rezydenta. -Wyswietl uklad planetarny Alsafi. Zobaczylem animacje ukladu skladajacego sie ze slonca i... raz, dwa, trzy... jedenastu globow. Gaja byla druga w kolejnosci. Blizej srebrzylo sie cialo mniej wiecej wielkosci Ziemi. Na dalszej orbicie krolowala planeta z szerokim pierscieniem. Jeszcze dalej panoszyl sie gazowy gigant o jedna trzecia mniejszy od Jowisza. Duzo dalej polyskiwala mniejsza od niego, sina gazowa kula. Za nia posapywal zielonkawy grubas, niewiele mniejszy od tego podobnego do Jowisza. Na koncu milczalo piec lodowych swiatow, oscylujacych wielkoscia miedzy Merkurym i Neptunem. I tyle. -Dlaczego planety nie maja nazw? -Trwa konkurs na najladniejsze miana. Czy chcesz do niego przystapic? -Moze pozniej... Co znaczy Alsafi? -Athafiyy w jezyku nomadow oznacza trojnog do gotowania na swiezym powietrzu. O, ladnie. -Podaj szczegoly dotyczace gwiazdy. -Alsafi ma okolo osiemdziesieciu dziewieciu procent masy Slonca, siedemdziesiat dziewiec procent jego srednicy i trzydziesci dziewiec procent jego jasnosci. Wiek Alsafi to okolo trzy i trzy dziesiate miliarda lat. Hm... To chyba malo. Ciemniejsza od Slonca... Moze dlatego swiatlo tu jest jakby cieplejsze? -Czy Gaja ma ksiezyc? -Dwa. Animacja zrobila najazd na planete. Wokol niej krazyly dwie kule: rozowa i purpurowa. Zachwialem sie i opadlem na bialy fotel. Na Ziemi czesto snilem o Annie, od ktorej oczu odbijaly sie te dwa satelity Daje slowo, takie same. W apartamencie, w promieniach dogasajacego slonca, zmaterializowala sie anielica. Monika Weda. Zamarlem. Czy jej pojawienie sie cos oznaczalo? Nie mam jeszcze sil na przygody! Jej skrzydla czesciowo wtapialy sie w sufit i meble. Stopy nie dotykaly podlogi. Zbroja z zywego metalu odbijala purpurowa lune na niebie.; Skora na brzuchu i piersiach zyla, oddychala, zapraszala. Przyslanialy ja promienie rozchodzace sie we wszystkich kierunkach. -Tori? - Szmer jej glosu wypelnil przestrzen, jakby nie bylo scian i ograniczen. Jakby inny czas plynal i inna bajka byla wazniejsza od realium. Przelknalem sline. Chcialem cos powiedziec, ale co? -Pamietasz, ze cie kocham? - spytala. O, ta wiedziala, co powiedziec. Skinalem glowa. -Ktos do Ciebie sensuje... - szepnela, przyblizyla pelne usta do mojej twarzy i zniknela. Przez chwile trwalem w oslupieniu, ignorujac spiew omnika. Dlaczego tu? Dlaczego teraz? Dlaczego zniknela? Telesens wazniejszy od wizyty serafa? O co chodzi? Przytknalem palce do nasady nosa. Omnik ciagle informowal o oczekujacym polaczeniu. W koncu, stwierdziwszy, ze nie odgadne celu wizyty, przyjalem polaczenie cichym chrypnieciem. Z oprawki okularow wysmyknela miniaturowa kamera i niczym muszka zawisla przed moja twarza. -Torkil?! - Promieniejaca twarz Anny. Dobrze, ze to ona. Gdyby zadzwonil Ruben, szok estetyczny moglby mnie zabic. -Wynajelam mieszkanie na piecset dwudziestym drugim pietrze, w poludniowym filarze! Tu jest pieknie! Wlasnie przegladam ogloszenia pracy i mysle... -Szybko sie uwijasz - udalo mi sie wydobyc z siebie sensowna fraze. -Tak, i mysle, ze znalazlam cos dla siebie! - O? -Posluchaj: NanoCosmoBeauty Ltd. Poszukuje modelek i testerek gatunku homo virtual. Do ich zadan bedzie nalezalo testowanie nowych technologii, technoubran i technokosmetykow. Wymagany pershell. Chetnie zatrudnimy diginetki pod warunkiem ukonczenia trzeciego roku zycia. Oferty prosimy zglaszac... i tak dalej. To dla mnie, prawda?! -Na to wychodzi. Gratuluje. -Jakis dziwny jestes. -Nie, to chyba ta podroz... -Czesc, golabki. - Wizerunek Anny zostal zepchniety w lewo przez gebe Harry'ego. - Jak tam? Zadomowieni? Uwielbiam Gaje. Za swoja dziure w Warsaw City kupilem tu dwustumetrowy apartament!!! A widzieliscie ten widok za oknem? Usmiechnalem sie polgebkiem. -Zalezy w ktorym filarze mieszkasz... - W zachodnim, rzecz jasna! -Dobry wybor - pochwalila Pauline. Jej twarz zepchnela obraz Anny i Harry'ego w dol. - Ja tez mam mieszkanko w zachodnim. Czterysta trzecie pietro. -To smieszne, mamo - odezwal sie zza jej plecow Konon - wszyscy mieszkamy jakby w jednym domu! Ciekawe, jaka tu maja siec... Obraz Pauline odsunal sie w lewo, by ustapic miejsca wylupiastemu Rubenowi. -No prosze. To ja chce zaprosic urocza pania Eim na kolacje, a ta juz konferuje na calego. Harry puscil perskie oko: -Gdzie mieszkasz, Ruben? -Moje skromne dochody oraz niechec do slonca sklonily mnie do kupienia malej kawalerki w filarze polnocno-wschodnim. Sto dwudzieste pietro. Sektor... Zreszta po co ja to mowie. Juz wam przesylam dane. I prosze o wasze... O. I widzicie... Nie zdazyl dokonczyc zdania, bo wszedl mu w slowo Levi, ktorego twarz zepchnela wszystkich w prawo. -Dzien dobry panstwu! Mowi do was swiezo zarejestrowany Gajanin, Levi Chip! Troy oblizal usta. -A gdzie sie to robi?! -Rejestruje? Przesylam link. -Sluchajcie, kochani - przerwalem paplanine - musze chwile odpoczac, wiec sie rozlacze. Przeslijcie mi informacje, gdzie nas wszystkich Ruben zaprasza na kolacje... Towarzystwo rozesmialo sie. -Pozniej do was dolacze. Machnalem reka w eteryczny klawisz rozlaczenia. Interfejs omnika zasymulowal uczucie dotyku w opuszce. Cisza. Zdjalem szkla. Przetarlem oczy Znowu zawrot glowy. Alsafi w polowie za widnokregiem. Torkil Aymore na innej planecie. Byly gamedec. Byly czlowiek. Pokrecilem glowa. Znowu mi cos szwankuje pod sufitem. Ze tez takie glupie mysli przychodza do glowy facetowi z milionem kredytow na koncie. -Fotel. Pod okno. Mebel niczym posluszny pies podtoczyl sie ku tafli. -Barek. Whiskey. -Gajanova? Globescotch? -Obie. Na lodzie. Tu, ty glupie urzadzenie, przy fotelu stan. Podszedlem do siedziska i klapnalem na biala skore. Moje odbicie majaczylo na tle bursztynu i szafiru nieznanej planety, chyba dla dowcipu nazwanej Ziemia, tyle ze po grecku. Jestes wreszcie sam na sam ze soba, przyjacielu. Odetchnij, rozluznij miesnie, zanim wejdziesz w kontakt ze swoja wiedza. Infigen bulgoce w zylach. Tap, tap, tap, opuszki bebnia po podlokietniku. Tap, tap, tap. Przyjrzalem sie trzymanym w palcach okularom: przyczepionym do biolaczek, ledwie widocznym blonom, rozmieniajacym swiat na kwanty informacji. Przejrzyj notatki, zanim zasensujesz. Dzien dobry, Tania Renevant, Gajan News. Nasza mloda planeta przezywa codziennie precedensowe wydarzenia. Oto dzisiaj o dziewiatej rozpoczal sie pierwszy w dziejach cywilizowanej ludzkosci proces sadowy wytoczony przez ekscentrycznego artyste, Elezjusza Dumbfire'a Eklezjarche, przeciwko... no wlasnie, do konca nie wiadomo, czym lub kim jest oskarzony, bo techformer oskarza... reklamy o zbrodnie przeciwko ludzkosci. "Reklamy sa cynicznym i bezwzglednym narzedziem skierowanym przeciwko czlowiekowi. Aktywnie zmieniaja go w bezmozga maszyne: w wielka, konsumujaca gebe. Przez reklamy umarly setki tysiecy ludzi, wszyscy znamy historie. I warto, zeby ktos wreszcie to glosno powiedzial'; twierdzi artysta. Bedziemy panstwa informowac o dalszych losach tego kuriozalnego procesu. -Komisariat policji poziomu siodmego, sierzant Ewa Taglia, w czym moge pomoc? -Dzien dobry pani, Torkil Aymore, mam pytanie... Czy jest na Gai jakies Biuro Ochrony Panstwa? Funkcjonariuszka uniosla brwi: -Ale o co chodzi? Westchnalem. Medycyna urody poczynila wielki postep, a brzydkie kobiety zostaly na Ziemi. Nie chcesz wiedziec, piekna Ewo. -Powiedzmy, ze posiadam wiedze o powaznym zagrozeniu dla nas wszystkich i chcialbym ja przekazac odpowiednim organom panstwo... A w zasadzie, to w jakim jestesmy panstwie? Rozesmiala sie. Miala blond wlosy zaczesane w dlugi konski ogon, grafitowe oczy i gorne zeby ukladajace sie w delikatny luk. Ciekawe, jakie w dotyku sa jej usta... -Jestesmy w Tymczasowej Republice Gai. Podzialy administracyjne sa w trakcie tworzenia. -Beda jakies panstwa? -Ziemskie rzady juz wyslaly emisariuszy, ale... - usmiechnela sie przepraszajaco. Na jej metalicznym mundurze zatanczyly ciemnoczerwone refleksy zmierzchajacego nieba. Widocznie siedziala przy oknie. Kolor zupelnie jak krew. - ...to jest policja, nie biuro informacji. Mowil pan cos o zagrozeniu. -Tak. -Jakiego typu? Ewo, nie chcesz tego wiedziec. To niebezpieczne. -Prosze pani, nie powinienem pani tego mowic. Chcialbym zawiadomic kogos... przepraszam, ze uzyje takiego zwrotu: z gory. Znowu sie usmiechnela. Tym razem jowialnie. -Pan swiezo przybyly? -Dzisiaj. -To wiele tlumaczy. Na Gai mamy pieciohektowy dzien pracy... Czyli troche ponad szesc godzin. Niezle. -...a jest juz po pietnastej. To jakby na Ziemi okolo dziewietnastej... O ile sie nie myle. - Lekko sie zarumienila. - O tej porze pracuja tylko oficerowie dyzurni i funkcjonariusze na patrolach. Wiec jesli ma pan cos waznego do powiedzenia, pozostaje ja. Co robic? Czekac do jutra? A moze wlasnie teraz? Moze los tak chcial? Psiakrew. Zdac sie na przypadek czy zachowac ostroznosc? -Czy... - zajaknalem sie. - Czy policja genejska podlega Mobillenium? Rozesmiala sie. Jej piersi napiely mundur. -Pan zartuje. -Czyli nie? Naiwny gamedeku. Skad ona ma wiedziec? Oficjalnie oczywiscie nie. A nieoficjalnie... Jesli rozmowy sa kontrolowane, to i tak beda ja mieli na widelcu, wiec musi milczec. Mowic, nie mowic? -Wie pani, pomylilem sie. Nie! - Wpadlem na inny pomysl: - To byl zart. Zalozylem sie z chlopakami. Patrzyla niedowierzajacym wzrokiem. -Co pan powie? Bardzo smieszne. -Do widzenia, milego dnia. Ding. Muszka - kamera wrocila w swoj slot na oprawce szkiel. Zrobilem z siebie idiote. Mam nadzieje, ze wystarczajaco wielkiego, zeby nikt nie zrobil jej krzywdy. Co dalej? Stanalem przed szyba. Pierwszy zmierzch na Gai. Pierwsze wrazenia. Pierwsze wspomnienia. Wyryja sie w pamieci najmocniej. Wiec takze Ewa Taglia. Nadac wiadomosc do Petera? Jak dotrzec do kogos, kto ma wladze i zechce zbadac sprawe porwania "Medusy" przez agentow Live, sprawe wprowadzenia Bestii w siec przez Laurusa Wilehada i Sergia Lame, moim zdaniem agentow Mobillenium? Komu powierzyc te wiedze? Nagle uslyszalem w glowie miekki alt omnika, a w prawym polu widzenia pojawila sie ikona wiadomosci: -Masz wiadomosc. Nadawca: Pauline Eim. -Odtworz. Ujrzalem twarz Latynoski. Na jej szyi skrzyl sie wieczorowy naszyjnik. Pieknie wygladala na tle zmierzchajacego nieba. -Czesc, Tori. Prosiles o namiary knajpki. Sa w zalaczniku z mapka dojazdu. Ulozyla karminowe usta w calus. Zmruzyla oczy. - Koniec przekazu -Otworz zalacznik. Zobaczylem trojwymiarowa mape Genei, a w zasadzie jej malego fragmentu. Zielona lamana kreska znaczyla szlak polaczen. Wydaj dyspozycje 678990 w dowolnym permobilu, a dojedziesz na miejsce bez przesiadek, informowal napis. Co kraj, to obyczaj. W permobilu. A co to jest permobil? Otworzylem "Przewodnik kolonisty" i wywolalem menu informacyjne. Animacja ukazala obly bolid, poruszajacy sie tunelami miasta. -Permobil jest srodkiem genejskiego transportu publicznego. Takie dwuosobowe metro. Ciekawe. -Wejscia do tuneli transportowych oznaczone sa symbolem podwojnej strzalki. Znajdziesz je w filarach miasta i w symetrycznie umieszczonych obszarach kazdego poziomu. Zeby uzyskac dostep do bardziej szczegolowych informacji, uaktywnij przycisk. Ponizej migal link: Patrz takze eggart. Wycelowalem w niego wzrokiem. Zobaczylem pojazd lecacy wsrod dzwigarow i filarow miasta. To eggarty widzialem z daleka, nie pneumobile. Wehikul mial ksztalt jajka i byl przeszklony we wszystkich mozliwych miejscach. Mozna powiedziec: azurowe, polyskliwe jajo. Bardzo efektowny projekt. Alez... eggart! Jajeczna sztuka! Ha, ha! -Eggarty mozesz wynajac w wielu miejscach Genei i pilotowac je samemu (Uwaga, potrzebna licencja pierwszego stopnia. Patrz stopnie licencji eggartow. Zajrzyj takze na strone edukacyjna.) badz zlecic lot do wyznaczonego miejsca. W przeciwienstwie do permobili sa platne: cena za jedna hekte lotu to jeden kredyt. Uwielbiam Gaje. Trzeba sie zbierac. Pojsc na te durna impreze. W co sie ubrac? W przedpokoju wciaz lezaly trzy plastalowe skrzynie podrozne. W dwoch znajdowala sie glownie odziez, bo reszte dobytku, nawet ekspres do kawy, wolalem zostawic w Stockomville. W trzeciej tkwilo uspione zalegle honorarium od Levi'ego. Nie, nie zapomnialem o Doomie, ktory mi sie nalezal za narazanie skory w Brahmie. Przypomnialem mu o tym jeszcze na Ziemi. Business is business. A moze bys sie umyl, Tori? Nie moglem sobie przypomniec, jak wyglada nowa lazienka. Obrazy z folderow umknely z pamieci. Kojarzylem tylko, ze jest na pietrze, obok sypialni. Ladne schody Tez biale. W tym momencie czujniki autoluxow stwierdzily ze zrobilo sie dostatecznie ciemno, zeby wlaczyc sztuczne oswietlenie. Wnetrze zmienilo nastroj. Uznalem, ze swiatlo jest zbyt oficjalne, zbyt rowne, jakby w sali balowej. -Swiatlo bardziej romantycznie. Autoluxy zmienily barwe na cieplejsza, lekko pomaranczowa. Zgasly gorne, zapalily sie punkty przy scianach i blisko podlogi. O, tak. Teraz barwa wnetrza gustownie dopelniala ultramaryne za szyba. -Zaluzje szescdziesiat procent - szepnalem. Omnik mial obowiazek przekazac glos do sieci. Zadzialalo. Na szybie pojawila sie holoprojekcja ciemnych poziomych pasow. Poczulem sie jak w dobrym hotelu. W Stockomville mialem zwykle, materialne zaluzje. A tutaj, prosze, ciemny cien. Bardzo elegancki. Ziewnalem. Tusz i spac. W koncu bogacz moze sobie pofolgowac. A nie, jeszcze ta kolacja. Czasami w zyciu nie wszystko gladko sie uklada. Na przyklad wisisz na grawitacyjnych poduchach w kabinie tuszowej, sluchajac cudownie miekkiego, metalicznego glosu Feyda Mamborna spiewajacego Wide Heaven i ogladasz projekcje niewiast kapiacych sie u stop niebotycznego wodospadu, a tu do twojego apartamentu (za piecset tysiecy) wkracza brygada antyterrorystyczna, wyciaga cie nagiego z lazienki, cierpkimi slowami kaze sie ubierac i zanim dopniesz koszule i poprawisz zaczepy butow, bez slowa wciska do granatowego policyjnego pneumobila, na pierwszy rzut oka opancerzonego i uzbrojonego. A ty, tak jak ja w tamtym momencie, nie wiesz, co powiedziec ani co zrobic, tylko patrzysz baranim wzrokiem w kwadratowe, nieco demoniczne maski ochronne, skrywajace geby mocarzy zakutych w umbrowe egzoszkielety. -Powiecie mi, o co chodzi? - odezwalem sie wreszcie. Milczenie. Miekki szum generatorow. Ciemne wnetrze. Wygaszone monitory w pojezdzie, zebym przypadkiem nie zapamietal, dokad mnie wloka. Akurat cos bym zrozumial. Owszem, Genea byla "tylko" wieza, ale biorac pod uwage, ze na kazdym poziomie znajdowaly sie tereny rekreacyjne, parki, centra handlowe, a srednica nawet na najwyzszych pietrach wynosila "zaledwie" tysiac metrow, uznalem te obawy za przesadne. Przeciazenie w lewo... w prawo, szarpniecie... stabilizacja. Chwycily nas lapy grawitacyjne. Zauwazylem ledwie uchwytny gest dloni dowodcy. Uchylil sie wlaz po mojej prawej stronie. Za wlazem lsnil trap w zoltoczarne pasy Dookola blekit. Niezmierzony. Przeciez zmierzcha. Pewnie iluzja. Na koncu trapu drzwi, a za nimi i dookola nich jedynie pusta, cyjanowa przestrzen. Niebo w gorze, niebo w dole i pierscienie chmur dookola. -Nie przejmuj sie, Aymore - uslyszalem mechaniczny, jakby roboci glos dowodcy - To tylko mnemoprojekcja. Zebys nie rozpoznal miejsca. Wchodz na trap. Postawilem niepewnie stope. Zawieszony w niebiosach. Zakrecilo mi sie w glowie i stracilem czucie w kolanach, miesnie staly sie miekkie. Do diabla, co sie ze mna dzieje! -Idz. Zbierajac okruchy odwagi, zrobilem drugi krok, po nim trzeci. Dobrze, ze nie widzieli mojej miny. Alez piekne te chmury i blekit... Taka iluzja moze namieszac w glowie, nie powiem... Dotknalem plytki na wlazie. Nie moglem oprzec sie wrazeniu, ze jesli drzwi sie otworza, za progiem bedzie tylko blekitny bezmiar. Plyta wsunela sie w lewa kieszen. W srodku bylo ciemno, niebieskie swiatlo odbijalo sie od blatu stolu czy biurka. Zmruzylem oczy. -Wchodz! - popedzil lider. -Jak bede... Czyjas mocna dlon wciagnela mnie do srodka. Stracilem rownowage i przetoczylem sie po podlodze. Co do cholery? Drzwi sie zasunely i uslyszalem kobiecy szept: -Swiatlo. Rozjasnilo sie. Wyprostowalem sie i zobaczylem pania sierzant Ewe Taglie o nomen omen bardzo waskiej i zgrabnej talii, tym zgrabniejszej, ze oprawionej w wyjsciowy kobiecy mundur z wycietym romboidalnym otworem ponizej mostka, odslaniajacym pionowy pepek i umiesniony brzuch. -Pani sierzant? -Siadaj, Aymore. Zerknalem na chronometr na scianie. Szesnasta pietnascie. Odpowiednik ziemskiej... chyba dziewietnastej trzydziesci. Mam nadzieje, ze ferajna jeszcze sie nie zebrala, bo zaczna do mnie sensowac i bedzie klopot. Ewa wskazala biosiedzisko. Zanim usiadlem, rozejrzalem sie dookola. Wnetrze przypominalo sale przesluchan, skrzyzowana ze schroniskiem wysokogorskim. Slowem - kryjowka. W wysoko umieszczonym, dlugim, poziomym oknie krolowala projekcja falujacej laki. Siadlem. Ona tez - za biurkiem. -Nie wiem, co chciales mi powiedziec, ale sie dowiem - zaczela. - Myslisz, ze jestem idiotka? Ze nie kojarze twojego nazwiska i twarzy i nie rozumiem, ze jesli mowisz o zagrozeniu, to z pewnoscia nie zartujesz? Hm. Wbrew pozorom nie bylem latwo rozpoznawalna osoba. Afere z Bestia bardziej kojarzono z aktorem, ktory "odtwarzal" moje wyczyny w Doom Day. Wygladal inaczej i nazywal sie inaczej, podobnie jak jego filmowe alter ego... -Sadziles - ciagnela - ze powiem ci na otwartym kanale, ze policja jest na uslugach molocha, ktory wszystkich nas tu przywiozl? Nasza telesensyczna pogadanka moze mnie kosztowac zycie. Ty bedziesz za to odpowiedzialny i juz cie za to przeklinam. Jesli jednak mam zginac, chce przynajmniej wiedziec, dlaczego. Pauza. Dreszcz. Gaja - ziemia obiecana. -Gadaj - ponaglila. Jak mam ja przeprosic? Jak cofnac czas? -Ewa, masz jeszcze szanse. -Nie. I nie twoja sprawa. Gadaj wszystko. -Bestia zostala usunieta z sieci... Prychnela jak kocica. -Zaraz cie potraktuje pala. -...ale nadal zyje. W ludziach zatrudnionych w Live. Menedzment Live z Urielem Tamerlanem na czele porwal "Meduse". Oni znaja sie na glebokiej hipnozie. Kto wie, moze nawet niszcza czy unieczynniaja jakies obszary mozgowe. Teraz Bestia to tysiace ludzi. Armia. Nie tylko w "Medusie", ale takze na Ziemi, w Afryce. Majac zdolnosci wplywania na psychike, dostep do produkcji diginetow, ktorzy moga po odpowiednich modyfikacjach stac sie niewolnikami, patrz casus senatora... jak on sie nazywal, no ten, ktory spreparowal sobie dwie panienki... Skinela glowa na znak, ze slyszala. -Mniejsza o niego, mow. -Jesli z diginetami mozna zrobic to, co uczynil tamten facet, mozliwe jest takze stworzenie wojownikow nie bojacych sie smierci czy bolu, tak mi sie wydaje. Po co inaczej Live produkowaloby ten typ... towaru? Boje sie, ze Live wkrotce stanie sie tak potezne, ze bedzie moglo literalnie zniszczyc Ziemie. Zwlaszcza ze po wprowadzeniu bezmozgow zolnierzy zrobilo sie malo, wiesz, ze zawodowe armie stopnialy niemal z dnia na dzien. Bestia, czy to cyfrowa, czy ludzka, nie ma innych celow oprocz niszczenia. Byla blada. Bardzo blada. -Dlaczego jeszcze nie zaatakowali? Wzruszylem ramionami. Nie wiedzialem. -Rodowod nieprzyjaciela jest matematyczny. Prawdopodobnie rownanie liczace bilans sil wychodzi na niekorzysc. Mysle, ze gromadza zasoby Media to potwierdzaja. Potega Live rosnie z dnia na dzien. Potarla czolo. -Myslalam, ze powiesz cos o Mobillenium. - Wyciagnela reke w przepraszajacym gescie. - Moment, dobrze? Jestem troche oszolomiona. Dalem jej chwile na oddech. Potem podjalem: -O Mobillenium tez wiem co nieco. Podniosla wzrok. Grafitowe oczy odbijaly gladz blatu. -Mow - szepnela. -Bestie stworzylo Mobillenium, ale Mobillenium nie wie, ze zagrozenie nadal istnieje. -Skad wiesz, ze to Mobillenium? -Zlozylem klocki razem. Poznalem dwoch agentow. Naprawde nie powinienem mowic, kogo. Zreszta sprawa jest prosta: ten to rozpetal, kto najwiecej skorzystal. Ciezko westchnela i odchylila sie do tylu. -Reasumujac, Ziemia jest w niebezpieczenstwie... -My tez. W kazdym statku imigracyjnym moga byc agenci Bestii. Nie wspominam o "Medusie", ktora gdzies czyha. Moze na orbicie Gai. -To statek pasazerski. -Zainfekowany megastatek pasazerski. Piecdziesiat tysiecy bogatych, wplywowych ludzi z bagazami. - Ciezko westchnalem. - O tym wlasnie chcialem powiedziec komus z gory. Dotknela mojej reki. -Wgrywam ci moj poufny numer. Mam nadzieje, ze nikt poza mna go nie zna. Daj mi swoj, jesli posiadasz jakis inny. Wzruszylem ramionami. -Nie mam. A ci... chlopcy, ktorzy mnie tu przywiezli? Jestes ich pewna? Znowu prychnela. Tym razem z uciechy. -To moi bracia. Bracia Taglia. Jeszcze o nich uslyszysz. -Ucieklas z dyzuru? -Jestesmy na interwencji. Bedzie raport, beda zdjecia. Miguel juz sie tym zajmuje. -Jeden z braci? Zmienila temat: -Informacje o Bestii musza zostac przekazane, i to jak najszybciej. Tylko komu... Milczalem. Cisza w sali przesluchan skrzyzowanej ze schroniskiem gorskim. Taka ladna kobieta. I takie nieladne okolicznosci. Kolejna scena do zapisania w katalogu: "Pierwszy dzien na Gai". -Jesli bede cos wiedziala, skontaktuje sie z toba. -Ja mam nie sensowac? - upewnilem sie. -Chlopaki cie odwioza. -Dzien dobry, Hasan Gat, Genea News. Dziennikarskie sledztwo naszego dzielnego Nilusa Probusa nabiera rozmachu. Nilus, jestes na wizji. -Witam panstwa, jak widzicie, obserwuje z ukrytej kamery automaty konserwacyjne dlubiqce przy podstawie naszego pieknego miasta. Nie sa to jednak typowe prace, jak zapewniaja wladze, lecz raczej rozpaczliwa proba klejenia pekniecia, ktore widoczne jest nawet z tej odleglosci. Obawiam sie, ze konstruktorzy czegos na tym globie nie przewidzieli: albo faktu, ze pod powierzchnia Gai znajduja sie miliony jaskin, przypomnijmy, ze nasza planeta jest poltora razy wieksza od Ziemi, lecz o praktycznie identycznej grawitacji; albo znacznie wiekszej sily Coriolisa: w Genei codziennie kursuja setki tysiecy permobili w gore i w dol, pociagajac ja za kazdym razem w zachodnim kierunku. Jesli przypomniec, co podejrzalem przedwczoraj, rysuje sie niezbyt ciekawy obraz. Czy jestesmy w Genei bezpieczni? A jesli nie, to kto za to odpowiada? Mowil do was nieuchwytny i czujny Nilus Probus. Wyszedlem ze swojego apartamentu, jakby nigdy nic. Bezowy garnitur (kapelusza nie bralem, zeby poczuc gajanski wiatr we wlosach), szum topoli w parku na krawedzi przepasci, miedzy galeziami gwiazdy ukladajace sie w nieznane konstelacje... zaraz... nieznane? Uruchomilem mruknieciem "Przewodnik": -Czy sa jakies rozpoznawalne gwiazdozbiory na niebie Gai? -Spojrz w tym kierunku. Strzalka wskazywala w gore i w prawo. Piecdziesiat pieter wyzej kolejny poziom zaznaczal swoja obecnosc holoprojekcja rozgwiezdzonego nieba, chyba bardziej trojwymiarowego od prawdziwego. Strzalka zamienila sie w kursor, ktory mignal na kilku gwiazdach. Alez to... Orion! -Orion zachowal niemal bez szwanku swoj oryginalny ksztalt... Ma krzywy pas. -...srodkowa gwiazda jego pasa ulegla pozornemu przemieszczeniu w gore, a gorne ramie skierowane jest teraz w dol. Ze znanych i rozpoznawalnych gwiazdozbiorow, Kasjopeja znajduje sie tam... Zwrocilem glowe we wskazanym kierunku. -I przypomina litere "S'; Mala Niedzwiedzica to teraz trojkat z ogonem, Wielka Niedzwiedzica przypomina klepsydre... -A to co? Wskazalem wzrokiem symetrycznie ulozone gwiazdy Przypominaly prosta, dluga wlocznie. -To Wolarz, wedlug Gajan po Orionie najbardziej charakterystyczny gwiazdozbior Gai. Czy chcesz zapoznac sie z katalogiem nowych konstelacji? Wylaczylem program. Gdzie jest Droga Mleczna? Chyba tu... to zamglenie na granicy gornego poziomu... Przez sekunde zastanawialem sie, czy podejsc do zewnetrznej krawedzi, zeby przesledzic dalszy ciag mglistej poswiaty. Najpierw uznalem, ze szkoda czasu, ale potem... Skusilem sie. W koncu po co w ogole zyc, jesli czlowiekowi brakuje chwili na egzystencjalny oddech? Od przepasci oddzielala mnie metalowa barierka siegajaca pasa. Polerowana rura: zrolowane, polyskliwe niebo. Za nia z pewnoscia rozposcieral sie antygrawitacyjny rekaw. Szuuu... plap, plap, plap, wiatr zagral na klapach marynarki. Ponad kilometr nizej rozposcieral sie puchaty, czarny dywan lasu. Zerknalem w gore. Droga Mleczna. Szumia topole. Jak na Ziemi. Podszedlem do pnia i osunalem sie na murawe. Tysiac czterysta metrow nad poziomem morza. Skrob, skrob, kora drapie w potylice. Kluje w plecy. Co ja tu robie? Gdzie jest moj dom? -Pod stopami - odpowiada Lee Roth, materializujacy sie posrod drzew. - Pod stopami jest twoj dom. Jego barwa mieni sie od granatu do ciemnej czerwieni. -Ty tez tu nie mozesz sie odnalezc? - pytam. -Nie zawsze trzeba sie odnajdowac - smieje sie. Odczuwam ulge, slyszac glebokie brzmienie organowych miechow. - Stan zagubienia bywa cenniejszy. -Dzieki, Lee. Mowilem ci kiedys, ze bywasz nudny? Rozesmial sie i rozplynal w atramencie nieba. Wyszedlem z parku na aleje. W srodku odleglego sufitu, ktory mial okolo czterech tysiecy metrow srednicy, ziala wielka, okragla dziura poznaczona pozycyjnymi swiatlami. Widzialem w przeswicie fragment kolejnego poziomu, oddalonego o dalsze piecdziesiat pieter. Podobna otchlan znajdowala sie na moim poziomie. Skoro widzialem juz przepasc zewnetrzna, moze warto przyjrzec sie wewnetrznej? Za daleko. Ponad kilometr spacerem. Chyba zeby wynajac jakis wozek (w poblizu, pod platanem, wisialy trzy eggarty), ale... innym razem. Za duzo nowosci jak na jeden dzien. Na prawo, blisko krawedzi filara, dostrzeglem zielone, holograficzne strzalki. Permobile. Kod dojazdowy wyrecytowalem prosto w twarz holograficznej stewardesy, stojacej przed grodzia. Usmiechnela sie (Tak, prosze pana, milej podrozy) i otworzyla wlaz. Dwuosobowy granatowy permobil czekal na lozu splecionym z chwytakow. Ffff - zasunely sie za mna drzwi. Sssyk, sssyk, zapiely poduchy bezpieczenstwa. Zagral gong. -Destynacja "Restauracja z Ziemi na Gaje" - oznajmil meski glos. Nieistniejaca stewardesa jest kobieta, nieistniejacy pilot - mezczyzna. Wszystko sie zgadza. "Destynacja". Piekne slowo. Wagonik cicho piszczal, rozpedzajac sie w tunelu oswietlonym poziomymi, blekitnymi lampami. A potem wiuuu, zakret w dol, wiuuu, zakret do poziomu, zakret w lewo... wiuuu w prawo i piiii... hamowanie. Podczas calej podrozy nie odczulem grama przeciazenia, chociaz chwilami musialo byc olbrzymie. Chyba polubie permobile. Fffff - otwieraja sie drzwi. -Restauracja "Z Ziemi na Gaje"; zycze milego pobytu - pozegnal sie pilot. Juz?! To sie nazywa transport publiczny... Wygramolilem sie naprzeciwko okraglego, wielkiego wejscia stylizowanego na cos, co realnie nie istnieje, ale co zna kazde dziecko: brame nadprzestrzenna. Wkroczylem w jej obreb i otoczyla mnie projekcja kosmosu. Przede mna lsnila Ziemia. Dom. Po chwili nabralem niewyobrazalnej predkosci i zawislem przed Gaja. Drugim domem. Udane, nie powiem. Przetarlem oczy, kroczac po kremowej posadzce. Krysztalowe zyrandole, balowa atmosfera. Alez wielka ta sala: dziesiatki marmurowych stolikow, setki ludzi ubranych w kolory raju, wedrujace w pionie i w poziome iluzje obrazow oprawionych w zlote ramy, przedstawiajace biesiadnikow pijacych wino, kosztujacych potrawy, smiejacych sie... dostrzeglem kilka miejsc, w ktorych te obrazy tworzyly cos w rodzaju ruchomych parawanow. Muzyka, skrzace sie szklo, wysokie, dystyngowane droidy, jak ja ich znaj... -Noooo, Torkil, gdzies sie wloczyl?! Harry wstaje zza stolika jakies sto metrow dalej. A, tak. Wystarczy, ze spojrzal na mnie, i juz nie musi do mnie krzyczec. Uslysze nawet szept. Norman dawno juz przeszedl na mentalizm, wiec cala operacje prawdopodobnie przeprowadzil, nie przerywajac uwodzenia Pauline. Ruszylem w ich strone, przedzierajac sie przez iluzje obrazow i omijajac stoliki. Nie chcesz wiedziec, przyjacielu, gdzie sie wloczylem. Kraby. Pauline wyglada tak, ze w podbrzuszu budzi sie demon. Aksamitny dekolt ozdobiony kolia skrzaca sie, jakby kamienie mowily: chodz, chodz, kochanie, tu jest slodko, tak slodko! Jej spojrzenia: trwajace dwie sekundy, przepraszam, cztery cetnie, czasami trzy, orzechowe oczy, oprawa ciemna, tajemnicza... Co moj policzek robi na krabich szczypcach?! -Torkil, co ci jest?! Tylko Anna ma taka delikatna reke. Chusteczka na twarzy. Szrrru, szrrru, wyciera brud. Sliczna Anna. Tym razem w blekitnej sukni, nie w bikini. Najwyzszy czas, zeby sie ubrala. -To przez podroz. - Otrzasnalem sie: - Dajcie jakiegos kielicha. -Na pewno nic ci nie jest? - Pauline patrzy z niepokojem. Jest taka ladna... Czarna suknia skrzaca sie brokatem, zalamujaca sie na plaskim brzuchu... -Zmeczenie. To wszystko - burknalem. Podszedl barmat. Wysoki, dostojny, polyskliwy, wyposazony w podluzna glowe. Niemal groteskowy. -Czym moge sluzyc? -Grant's. Dwie podwojne na lodzie. Albo trzy. Harry wyszczerzyl zeby. -Nie Daniels? - Zmiany. Levi i Ruben, ktorzy slabiej znali towarzystwo; siedzieli cicho i tylko sie usmiechali. Levi mial na sobie kremowy garnitur, po ktorym dyskretnie od czasu do czasu przebiegal kary rumak, Ruben ubral sie po prostu w szary sweter, a Norman przywdzial szykowny, bordowy garnitur. Czego tak sie usmiechacie, barany jedne? Nie ma tu nic wesolego. Obie lalki sa moje, z Harrym nie ma o czym rozmawiac, a Konon... wlasnie. -Gdzie jest Konon? -Trzy whiskey Grant's na lodzie. Pietnascie kredytow, Przed oczami blysnela kwota i pytanie: Czy zgadzasz sie na przelew? -Tak - szepnalem. -Torkil to dinozaur - skomentowal Harry. - Ciagle glosowo opuszkowy. Ruben usmiechnal sie polgebkiem. Stary haker prawdopodobnie uznal mnie za strasznego lamera. Levi tylko uprzejmie skinal glowa. -A wiec gdzie? - dopytalem sie niezbyt ladnie. - Testuje gajanska siec. A gdzie ma byc? I atmosfera lekko nadgnila, oczywiscie przeze mnie. Uderzyl w uszy bas goniony przez miekkie kotly. Muzyka. Po chwili pojawil sie akord: plaszczyzna dzwieku odksztalcajaca sie, jakby ktos pedzil przez kosmos. Cyt, cyt, cyt, cyt, dyskretne modulowane brzmienie dodalo dynamiki. Zawartosc pierwszej szklaneczki wpadla do zoladka z hukiem wodospadu i przy akompaniamencie grzechotu lodu. Laserowe swiatla przeciely pociemniala sale. Nad centralna czesc hali opuscil sie z sufitu obrotowy parkiet w ksztalcie bardzo splaszczonej kuli albo mocno wypuklego dysku. Moglo sie na nim zmiescic co najmniej sto par. Wnetrza dla gigantow, czasy gigantow. Przypomnialo mi sie powitanie Wesolych Chlopakow. -Hej - uslyszalem zenski glos w glowie. Nie byl to alt omnika. Brzmienie bylo bardziej mszyste, wyzsze. Zdaje sie, ze kiedys, w czasach, gdy medycyna nie radzila sobie ze slepota, osoby niewidome nazywaly taki glos "niebieskim". Obrocilem sie gwaltownie. Stoliki, tlum gosci. Plynace obrazy. Brzek szkla, klingi swiatel. Nikt na mnie nie patrzy. Nie zastrzeglem numeru. Kazdy moze do mnie zrobic "hej", jesli sie wysili i sprawdzi w bazie danych numer mojego omnika. -Moge do ciebie podejsc? - znow ten glos. Bardzo ladna modulacja: jakby gorski strumien plynal po gladkich kamieniach. W tle cien smiechu. Odwracam sie znowu i wreszcie widze ja posrod par, ktore chwytaja sie za rece i jak motyle czy anioly wzlatuja na latajacy parkiet. To drobna blondynka w obcislej, srebrzystej sukni. Poskrecane wlosy spadaja na ramiona. Twarz nieduza, zwarta, jak wyciosana z kamienia, sprezyste, zdecydowanie wykrojone usta pomalowane jasnorozowa, fosforyzujaca szminka... Skad ja ja znam? Nieznacznie pochylam glowe w gescie przyzwolenia. Towarzystwo przy moim stoliku o czyms dyskutuje. Niech dyskutuja. Idzie. Stukaja wysokie, cieniutkie obcasy, blyskajac jasnym swiatlem przy kazdym dotknieciu posadzki. Biodra jak w zwolnionym tempie kolysza sie na lewo i prawo. Jej talia jest nie mniej waska od kibici Ewy. Cienki material sukienki nie maskuje umiesnionego brzucha. Drobny, pelny biust. Jasne oczy, chyba zielone... Zoom. Tak, zielone. Jak woda jeziora przed burza. Skad ja ja znam? -Dobry wieczor panstwu! - mowi dziewczecym glosem, nieznacznie przekrzywiajac glowe. Tak, w tym glosie czai sie smiech. Odsloniete w usmiechu zeby sa tym jasniejsze, ze oswietla je specjalna warstwa szminki, ukladajaca sie na wewnetrznej stronie warg. Jej jeden usmiech moze rzucic mezczyzne na kolana. Chwytam druga szklanke Granta. -Dobry wieczor... - odpowiadamy nieskladnym chorem. Blondynka zaczesuje kosmyk wlosow za ucho. -My sie nie znamy, w ogole przepraszam, ze tak obcesowo podchodze, ale... Wybucha perlistym smiechem. Anna patrzy na nia bez sympatii. Przez material jej sukienki przelatuje klucz bialych, fantastycznych ptakow. Dobrze, ze natretka nie widzi jej "organicznej" twarzy. Ach, nie musi, pershelle dobrze oddaja mimike, w kazdym razie te oczywista. Wychylam Granta. Mow, dziewczyno, po co przyszlas, a potem daj sie porwac do tanca. -Nazywam sie Lilith Ernal... -Ale w jakiej pani sprawie? - pyta Pauline, lekko sie usmiechajac. -Bo ja go znam. - Lilith wskazala na mnie bardzo zgrabnym, waskim palcem, ozdobionym holoprojekcja paznokcia z wizerunkiem tygrysiej glowy, ktora co chwila otwierala i zamykala paszcze. Ruben prychnal z duma. Kobieta ubrana w zlota suknie, siedzaca za jego plecami, nieznacznie odwrocila owe i skrzywila sie, slyszac nieprzyjemny dzwiek. -Jego prawie kazdy zna! To przeciez zbawca sieci, Torkil Aymore! -I jego kompania - rozesmial sie Harry. Zdaje sie, ze pani w zlotej sukni nie przypadl do gustu ton naszej rozmowy, bo jej stolik zostal odgrodzony naszego wolno przesuwajacymi sie obrazami. Na dnym z nich widniala otyla kobieta, zanoszaca sie smiechem. W jej tlustych, opierscienionych palcach lsnil krysztalowy puchar, pelen czerwonego wina. -To jest Pauline Eim - Norman wskazal Latynoske. - Piekna dziewczyna zakleta w pershell to Ann Sokolowski, po mojej prawicy siedzi Ruben Troy, hm... programista, dalej Levi Chip, filozof i psycholog, oraz oczywiscie ja, Harry Norman, prawa i lewa reka Torkila! - I jeszcze o nogach zapomniales - szepnal mu w ucho Troy. -Bardzo mi milo - dygnela Lilith. - Ja znam Torkila z ataku na fort Ironstone... Jakby trafil mnie piorun. Zerwalem sie z krzesla. Oczywiscie! Lilith Ernal, liderka klanu... -Lean Furies! - wykrzyknalem. Nie bylem pewien, czy pierwsza czesc zdania takze wypowiedzialem na glos, wiec dodalem: - Liderka Szczuplych Furii, tygrys na brzuchu, piora w zbroi, Lilith, pamietam, oczywiscie. Rozpromienila sie. -Skoro tak, to dasz sie porwac do tanca? Obejrzalem sie na przyjaciol. Nie wiecie, kochani, jak podle niedlugo zachowa sie Torkil. Siegnalem po trzeciego Granta. Lej sie, plomienna wodo, stukajcie, ostki lodu. Nadciaga epoka lodowcowa. -Tobie? - Spogladam na nia. - Na koniec swiata. Trzymales kiedys, Torkil, tak drobna dlon? Moj Boze, zupelnie jakby jakas drogocenna, aksamitna zabawka. Zblizamy sie do parkietu. Zerkam na nia. Dopiero teraz dostrzegam na jej lewej skroni srebrny listek z zielonym kamieniem w srodku. Interesujacy rodzaj bizuterii. Jak to sie trzyma skory? Przed oczami pojawia sie napis: Masz mile dlonie. To samo chcialbym powiedziec o tobie, ale nie umiem tak przesylac informacji... Tym razem pojawil sie napis interfejsu sali: Czy chcesz aktywowac transport na parkiet? Kolejna okazja, zeby udowodnic swoje jaskiniowe pochodzenie. Ona jest mentalistka, wiec... wyglupic sie i powiedziec na glos "tak" albo, co jeszcze gorsze, klepnac w klawisz, ktory raptem zmaterializowal sie w przeziernej polsferze posrod dziesiatkow innych opcji? Dyskretnie zerkam dookola. Nikt nic nie mowi, nikt w nic nie klepie. Torkil, ty troglodyto. Pary wzlatuja na parkiet jakby nigdy nic. Mentalisci. Moze to przyklad selekcji? Na Gaje polecieli tylko ci najbardziej przystosowani do nowinek technicznych? -Okularnik. - Lilith patrzy na mnie rozbawiona. Jej twarz jest jak wykuta z bezowego kamienia: wyraznie zarysowana zuchwa, zgrabne kosci policzkowe, wszystko jest spoiste, zebrane w pojedynczy dzwiek. -No coz. Albo ma sie okulary, albo soczewki... - Albo obicoin - weszla mi w slowo. -Cos mi sie obilo... omnik-brain communication interface? Klepnela sie w broszke na skroni. Katem oka dostrzeglem przechodzaca obok pare. Oboje mieli obicoiny. Mezczyzna oczywiscie nosil model "meski", w stylu techno. -Zadnych soczewek, panie gamedeku, zadnych szkiel. Obraz, dzwiek, zapach, dotyk, wszystko bezposrednio przekazywane do mozgu. -To bylo mozliwe juz wczesniej. Ktoras firma lansowala podobny gadzet, ale ludzie nie przyjeli wynalazku. Usmiechnela sie lobuzersko. - Widac zmienili sie ludzie. Albo moda dyktowana przez marketingowcow - skrzywilem sie do siebie. Lilith znaczaco zerknela na parkiet. -Czy slynny gamedec zechce wydac ze mna mentalna instrukcje? Usmiecham sie, zbyt szeroko. Przekleta whiskey. Niby kilka razy to robilem, ale nie zawsze sie udawalo. Lilith zacheca: -To bardzo proste, na pewno sobie poradzisz. Mocniej sciska moja dlon. -Wystarczy zrobic to "miekka mysla" - tlumaczy. - Wyceluj kursor w ikone, a potem wyobraz sobie, ze opakowujesz polecenie w poduchy. Jesli nie wyjdzie za pierwszym razem, sprobuj jednoczesnie szepnac. Albo od razu szepnij, ale tylko w ustach, jak brzuchomowca. Jak to przyswoisz, naucze cie skrotow myslowych. Na sekunde przylega do mnie sprezysty bok jej piersi, biodro, czesc uda. -Gotowy? Skoncentruj sie, Torkil... Slysze w glowie jej glos: -No to na trzy, cztery! -TtAaKk Nasze mentalnie wypowiadane slowa nalozyly sie. Jakby wielka, miekka lapa chwycila nas i przeniosla na wypukly parkiet. Przez chwile myslalem, ze spadniemy z pochylosci, stojac pod nienaturalnym katem, ale niepotrzebnie. Dysk mial wlasny system grawitacyjny. Odchylilem glowe i glosno sie rozesmialem. Moj glos nie zdazyl przebrzmiec, gdy przed oczami pojawila sie fotografia przyjaciol przy stoliku. Patrzyli na mnie z konsternacja. -Twoi towarzysze sa nami zywo zainteresowani - uslyszalem w glowie jej glos. -Jak to robisz? - mrucze jej do ucha. -Mysle do ciebie czy robie zdjecia? -Jedno i drugie. -Myslenie jest jak wydawanie rozkazow. W rozmowie omnikowej wybierasz dyspozycje kontaktu mentalnego zamiast glosowego i tyle. Jak sie wyrobisz, mozemy naprawde slyszec swoje mysli. Czytanie to przezytek. -A fotografie? -Moze pozniej. Alkohol robi swoje. Muzyka ukazuje swoj ksztalt: plamy dzwieku ukladaja sie niczym wielkie, rozwijajace sie skrzydla, rytm zamienia sie w podskakujace olowiane kule. Dlon Lilith. Przyciagam jej cialo, przez chwile obracamy sie, wzrasta sila odsrodkowa i wypuszczam drobna sylwetke, znow ja przyciagam, ocieram sie, odpycham, napinam przestrzen miedzy nami jak luk, utrzymuje to napiecie w kazdym gescie, zagarnieciu talii, przechwyceniu drugiej reki, na chwile dotykam szyi, znow sie oddalamy... Nagle suknia Lilith - na ulamek sekundy, przepraszam, cetni - znika, ukazujac jej fenomenalna figure odziana jedynie w biala bielizne. Przecieram oczy. -O tym tez chcialam ci powiedziec. Twoje ciuchy to starocie. I nie masz hefa. Biore ja na celownik. Probuje "szeptem" powiedziec: Numer obiektu jest zastrzezony. -Masz zastrzezony numer? -Juz nie. Oczekuje plik do pobrania. Czy chcesz kontynuowac? -Tak - udaje mi sie pomyslec. Nick: Lilith. Jesli chcesz sie skontaktowac z obiektem, pomysl slowo: "Lilith". Czy chcesz sie skontaktowac z obiektem? -Tak. Ustanowiono kontakt. Klik. Wybrano rozmowe mentalna. -Szybko sie uczysz. - Lilith usmiecha sie zalotnie. -Widzialem ubranie z takiego "znikajacego" materialu w Brahmie. Jeszcze na Ziemi. - Jestem z siebie bardzo zadowolony, bo cale zdanie udalo mi sie pomyslec, tylko troche zwalniajac tempo. -To normalne. Tam testuja nowosci. -Mowilas cos o jakims... hefie? - Czuje, ze kontakt mentalny idzie mi coraz lepiej. -Head firewall. Nie boisz sie, ze ktos wgra ci cos w glowe? W dzisiejszych czasach to nierozsadne. Zreszta rozejrzyj sie. To dlatego bracia Ewy omamili mnie ta projekcja nieba. Jak jestes malpa, to potraktuja cie jak malpe. Przygladam sie tanczacym parom. Rzeczywiscie. Wszyscy dookola mieli we wlosach jakies dyskretne metalowe tasmy Teraz zauwazylem tez metal posrod blond lokow Lilith. -Jutro kupie. -I ubranie tez. To, ktore nosisz, rzuca sie w oczy. Znowu blysnela opalonym cialem. -Twoje takze - odparlem. Nagle przylgnela do mnie. -Slyszalam, ze wartosc milosna mezczyzny poznaje sie po tym, jak tanczy. Wydaje mi sie, ze jestes dobrym kochankiem. Slucham? -Moze jestem - powiedzialem na glos bez wiekszego przekonania. -Tak naprawde to chcialam cie zaprosic. Na odczyt. -Niemozliwe. Kto bedzie czytal i dla kogo? -Ty. Dla agentow VIP Safe Nations. -Pracujesz w firmie ubezpieczeniowej? - odezwalem sie, znowu uzywajac strun glosowych. -Specjalistka ubezpieczen transportowych do uslug. -Na jaki temat mialbym mowic? Przeciez nie znam sie na... -Ten sam, co na Ziemi kilkanascie razy. Zdaje sie, wyglaszales spicz: "Jak ocalilem siec". O, nie. Tylko nie te bzdury. -Swietnie. O ktorej mam byc? -Jutro o pietnastej. -Tak wczesnie? Myslalem, ze raczej pod wieczor. -O pietnastej hekcie, gluptasie. Czyli wlasnie pod wieczor. Jak skonczy sie ten utwor, musze wrocic do swoich. Wlasnie dostalam info od szefa. -Szefa? -Jestem na imprezie firmowej. - Wskazala palcem duzy obszar sali, odgrodzony ruchomymi obrazami. - Malcolm bywa zazdrosny. W drodze do stolika zaczepil mnie arystokratyczny barmat. -Drink dla pana od tej damy. - Projektor zainstalowany na polyskliwej piersi wyswietlil twarz Lilith: - Twoje zdrowie, lobuzie. Podnioslem z tacy szklanke. Na pierwszy rzut oka whiskey Lyk. Dobra. Drugi. Bardzo dobra: smak nieco zgnily, zapach zdrady, podstepu i smierci. Do dna. Przelewa sie ognista woda przez serce niczym fala przez lodowe gory. A te brylanty na piersiach Pauline blyszcza jak gwiazdy. -Juz sie naprzytulaliscie? - Od slow Eim odpadlo kilka lodowych sopli i roztrzaskalo sie o posadzke. -Juz, najdrozsza. Tez chcesz? -Moze innym razem. Anna patrzy, milczy. Te kobiety. Faceci tez jacys sztywni. Troy, Chip, Norman. Za glowa Chipa przesuwa sie malowidlo, przedstawiajace dwoch dworzan siedzacych przy stole zastawionym owocami. Jeden szepcze cos drugiemu do ucha. Przepraszam, przyjaciele. Juz czas, czas jest wazny, spiesz sie - mruczy do mnie jakis zlosliwy duszek. Osiemnasta czterdziesci siedem. Pewnie cos okolo ziemskiej dwudziestej trzeciej. Trzeba zatroszczyc sie o ostatni, kluczowy element katalogu "Pierwszy dzien na Gai". Podkatalog: "Jak Torkil okazal sie najwieksza swinia na swiecie". Obrazam swinie. -Sluchajcie - staram sie mowic chamsko, natarczywie, obrazliwie. - Sluchajcie, ramole i panienki... -Torkil! - Na twarzy Pauline widze troske. Nie daje sie zlapac, niedobrze. Wyciaga do mnie reke! -Zostaw! - podnosze glos, wypluwajac na szczupla dlon kilka kropli sliny. Cofa palce. Wyciera plwocine w serwetke, patrzy nieruchomym wzrokiem. -Ty... - chcialem powiedziec: zdziro, ale nie przeszlo mi przez gardlo. - Sluchajcie... Chwytam swoje serce zelazna rekawica i sciskam tak mocno, ze zaczyna krwawic. -Chcialem wam dac do zrozumienia, w delikatny sposob... -To mu sie udalo - szepnal Ruben do Leviego. -...ze miedzy nami jest roznica. Finansowa i swiato... swiatopogladowa. Ty masz, Pauline... - i znowu nie moglem. Chcialem zahaczyc o tematy erotyczne. Nie moge. Trzymaj sie, Torkil! - ...masz syna. Ty jestes - spojrzalem na Anie - blaszana kukielka. - Chcialem powiedziec "kurwa", ale znowu nie wyszlo. - Wy - wskazalem palcami na mezczyzn - nijacy jestescie, a przede wszystkim bardziej albo mniej goli. Zatoczylem sie na krawedz stolu. Wylaly sie plyny, brzdeknely butelki, potoczyly szklanki. Chuda dworka z obrazu naprzeciwko puscila perskie oko. Cos trzasnelo o posadzke. Dobrze, ze to nie szklo, boby sie stluklo. Koncz, Torkil, koncz i wychodz. -No i krotko mowiass - ciagne, podzwignawszy sie (bolesnie wbijajac palce w bark Harry'ego) - sram na was. Rzygac mi sie chce na wasz widok. Kapewu? Zblizam nos do twarzy Normana. Blondyn ma smutna mine. -Torkil, przestan. Zadnego gniewu. Nie kupuja tego. Co mam robic?! Siegam po stojaca na stole butelke. Co tam bylo, nie wiem. Leje sobie w morde. Pali. Plona lodowe gory w sercu. Zwijam reke w piesc. Nic nie czuje, gdy knykcie uderzaja w lewy policzek Normana. Nic nie boli, panie doktorze. Biedny dran zwala sie pod stol. Nurkuja do niego Levi i Troy Pauline podnosi sie czerwona z gniewu. Biore zamach, zeby uderzyc ja otwarta dlonia w twarz, ale cos mnie chwyta za nadgarstek i sciska strasznie mocno. Anna. Widocznie przyspieszyla. - Wyjdz - szepcze dziewczyna w pershellu. Przelykam sline. -Gardze wami - wyduszam z siebie. Patrze prosto w oczy Anny. - A toba najbardziej. - Dobrze, Torkil, uderz w najdelikatniejsze miejsce. Znienawidza cie. - Stworzenie ciebie bylo najwiekszym bledem w moim zyciu. Zabierz te lape. Brzydze sie toba. Puszcza. -Sram - jakie to wstretne slowo, gdy wypowiedziane do przyjaciol. - Sram na was. Nie chce miec z wami nic wspolnego, rozumiecie?! Ani dzisiaj, ani wczoraj, ani nigdy! Kurwa - zwieszam glowe - ile czlowiek musi w sobie dusic, zanim cos powie. Spierdalajcie z mojego zycia. Przepraszam, przyjaciele, ze zepsulem wam pierwszy dzien na Gai. Ale jeszcze godzina, znaczy, hekta, moze dwie, dzien czy dwa i bylibyscie skazani, bo ktos zobaczylby was w moim towarzystwie. Nie moge powiedziec wam tego, co wiem, bo zaofiarujecie mi pomoc, a wtedy juz nigdy nie zaznacie spokoju. Konon straci mame albo mama Konona... Musze was opuscic. Idz do wyjscia, Torkil, trzymaj pion. Musze was opuscic... Nie widza, nie widza tego, co scieka po policzku. Trzymaj pion. Nie ogladaj sie. Nie mozesz. Jesli ich kochasz, nie mozesz. Na szczescie nie szli za mna. Wyszedlem w noc. "Z Ziemi na Gaje" znajdowala sie na pierwszym poziomie - zaledwie piecdziesiat pieter nad gruntem i blisko zewnetrznej krawedzi - zdaje sie, ze zwyczajowo sadzono w takich miejscach parki. Wszedlem miedzy drzewa, kierujac sie do barierki. Chcialem zapomniec, wciagnac w siebie powietrze, hektolitry powietrza, uciec gdzies myslami... Zeby nie zawyc. -Pan kogos szuka, panie gamedeku? Glos Lilith? Tak, widze ja. Stoi w swojej srebrzystej sukni, oparta o pien debu. Jak tu teraz plakac? -Czlowwiek - za duzo tej whiskey - zawwsze czszegos szuka. Nowej mysli, idei, serca... -Idziesz do barierki? -Popatrzec na swiat. Nowy swiat. -Wypiles mojego drinka? -Dzieki. Znowu chwyta mnie za reke. -Pamietasz, gdy walczylismy o Fort Ironstone - mowi bardzo cicho, na granicy szeptu - pierwszy raz wtedy spotkalam takiego czlowieka jak ty. Unosze brwi. Swini, Lilith, nie prawi sie komplementow. -Po prostu chcialo sie robic to, o co prosiles - ciagnie. - Robiles to tak naturalnie, tak stanowczo... Wiesz... - patrzy mi prosto w oczy, jej teczowki maja kolor miedzi: zielen i barwy satelitow Gai zlaly sie w kolor zywego metalu -...ze w twoim glosie jest delikatnosc i przemoc? Stalismy posrod rzadkich drzew, oswietleni ksiezycami planety Trzydziesci metrow dalej w kierunku barierki park gestnial tak mocno, ze drzewa rzucaly zwarty cien. Mozna bylo sie tam schowac. Co sie ze mna dzieje? Jej bliskosc... Serce zaczyna walic, jej twarz i moja w naturalny sposob do siebie pasuja, cos Je przyciaga... Podejmujemy spacer. W mojej piersi walcza dwie bestie: czarny wilk rozpaczy i bialy wilk pozadania. Rzucaja sie na siebie, gryza w szyje... Dojsc chocby do krawedzi cienia. Jej dlon jest jak obietnica, jak przysiega, jak zaklecie, jak hipnoza... Wchodzimy w mrok. Odwracam ja ku sobie, lekko sie pochylam i jej usta godza w moje. Sa sprezyste, natarczywe, zmienne, jezyk niczym smoczy plomien wchodzi do moich ust, jej prawe udo unosi sie i obejmuje moja noge. Jej rece oplataja sie wokol szyi. Jak to sie stalo? Czy to ja ja pocalowalem, czy ona mnie? Zwalniamy uscisk. Dyszymy. Przez chwile toniemy w swoich spojrzeniach: wokol jej teczowek rozblyskuja plomienne wrzeciona. Wreszcie odwracamy wzrok i idziemy dalej, w ciemnosc. Wilk rozpaczy wyje, skamle, wije sie pokonany, jego przeciwnik stoi nad nim, cieszac sie ze zwyciestwa. Wreszcie park konczy sie i dochodzimy do barierki. Jestesmy znowu w blasku, tym razem oddzieleni od wzroku ciekawskich przez gestwe pni. Lsniaca noc polyka nas, zamyka sie jej calun. Ciagle boli, ale noc powoli odpuszcza grzechy, zmywa rany. Z prawej strony i troche z tylu slysze miekki szum. Podlatuje przeszklone jajo: pusty eggart. Lilith musiala go przywolac. Nie widze, jak nasz pojazd zegluje wzdluz filarow i wspornikow Genei, jak migaja swiatla pozycyjne miasta, jak przez cetnie oswietlaja nas reflektory innych eggartow. Tone w ustach, ramionach, nogach, jak to mozliwe, kolacza sie mysli, jeszcze przed chwila chcialem krzyczec z rozpaczy, a teraz tule nieznajoma?! Czy jestem az takim lotrem? Lilith prezy sie, mruczy, zwija jak kotka... Nagle miedzy nami pojawia sie eteryczny tygrys. Jego ryk jest skompresowany, cichy, pazury na chwile wbijaja sie w moje plecy. -Co to?! Dziewczyna usmiecha sie drapieznie. W ciemnosci pojazdu jej zeby swieca nienaturalnie jasno. -Holoprojekcja. Jestem tygrysica. Zdaje sie, ze miala na to wielka ochote, ale nie wpuscila mnie do swojego mieszkania. Zreszta sam bym chyba nie chcial. Permobil odwiozl mnie do mojego sektora. Stamtad automatyczna winda przewiozla praktycznie pod drzwi. Nie zapomnij o jutrzejszym wystapieniu - przyszla od niej tekstowa wiadomosc, gdy wchodzilem do apartamentu. - Dane masz w omniku. I kup sobie obicoin. Moje nowe mieszkanie. Biel mebli skapana w rozowym i fioletowym swietle, pocieta czarnymi cieniami aluzji. Godzina... hekta dziewietnasta dziewiecdziesiat osiem. Wciaz pierwszy dzien na Gai. Lacze sie z nia: -Lilith, co sie ze mna dzieje? Slysze jej cichy smiech. -Jest taka tabletka. Trzeba ja potrzymac przez chwile w dloni, zeby przechwycila DNA i dane neurohormonalne. Dobrze nia potrzec szyje, dekolt, jesli jest mozliwosc, to brzuch, uda... A potem dac wybranej osobie. -L-pill? Tabletka milosci?! Dalas mi tabletke milosci?! -Nie mowilam ci jeszcze, ze jestem takze diablica... Ale nie, nie martw sie. To nie L-pill, tylko WM-pill. Well Met pill. Taka tableteczka sympatii na dobry poczatek. Przestanie dzialac za dukile. Nadeszly czasy niesmiertelnosci. Nie sadzisz, ze w zwiazku z tym nalezy pomyslec o swojej psychice? Nie myslimy w tym momencie o jej rozwijaniu czy protezowaniu pamieci, czym tez sie zajmujemy, ale raczej o Jej... posprzataniu. Dotad ludzie, ktorzy mieli problemy psychologiczne, czyli na przyklad niezalatwione sprawy z rodzicami czy urazy, mogli sobie pozwolic na zycie w skrzywionej rzeczywistosci, bo wiedzieli, ze wczesniej czy pozniej umra i problemy sie skoncza. Ale teraz? Jak to z toba jest? Ciagle klocisz sie z zona czy mezem? Wciaz o to samo? Bez przerwy slyszysz, ze unikasz odpowiedzialnosci albo ze nie umiesz sie przyznac do bledu? Czy czesto masz poczucie winy? W jakim stopniu wlasnie ono kieruje twoimi czynami? Ile czasu poswiecasz sobie, a ile innym? Polswiadomie wiesz, ze przyczyny wszystkich tych zachowan tkwia w dziecinstwie. Sek w tym, ze nie da sie go zmienic czy przezyc ponownie. Problem powstal i nic tego nie cofnie. Rodzi sie proste pytanie: co zamierzasz z tym robic? Tkwic w tych samych bledach przez setki lat, meczyc sie w nieskonczonosc, czy moze wyprostowac to, co krzywe, i oczyscic to, co brudne? Centrum terapeutyczne "Clean Mind" zaprasza do swoich realnych i wirtualnych placowek! Na co czekasz? Przyszlosc bez skazy, oto nasz cel! Drugi dzien na Gai. Torkil Aymore w poscieli, w niemodnym garniturze, z kowadlem zamiast glowy. Co ja najlepszego zrobilem? Poczucie winy jak wielkie imadlo chce zgniesc moja krtan. Ach prawda, mam pieprzona misje do wykonania. Zbawienie swiata. W pojedynke. Czekajcie, zaraz wyjde i zaczne ziac z pyska, to od razu wszystkich tyranow zalatwie na cacy. Boze, daj cos na bol glowy... Po sniadaniu i poteznej dawce nanolekow postanowilem czym predzej wziac sie do roboty Byl to jedyny sposob, by zagluszyc sumienie. Zalozylem szkla na oczy i wszedlem w menu genejskich uslug. -Podaj spis numerow dostarczycieli obicoinow... Dzieki... Okej... Modele luksusowe... Z biooptyka? Co to jest biooptyka? Moj omnik komunikuje sie z baza danych sklepu i natychmiast odpowiada, oczywiscie altem: -Standardowe soczewki i okulary zapewniaja zoom cyfrowy, czyli obrobke obrazu zarejestrowanego na detektorach. Jego jakosc jest zadowalajaca przy zblizeniu trzydziestokrotnym, jednak powyzej tego limitu obraz jest uzupelniany przez graficzna obrobke, a wiec mniej rzeczywisty... -Sprawia wrazenie prawdziwego, ale to tylko grafika? -Tak jest. Urzadzenia z biooptyka odbieraja sygnaly z czopkow i precikow zawartych w siatkowkach i dzieki temu uzyskuja wielokrotnie lepszy obraz. Oprocz biozoomu biooptyka zapewnia znacznie lepsze widzenie peryferyjne. -Slucham? Dlaczego? -Pola recepcyjne siatkowki odpowiedzialne za widzenie boczne zbieraja sygnaly z setek precikow do jednego nerwu. Fakt ten powoduje, ze widzenie boczne homo organicum jest bardzo slabe, wyczulone glownie na ruch i kontrasty. Urzadzenia z biooptyka wysylaja do krwioobiegu wlasciciela nanoboty, ktore wszczepiaja sie w siatkowke i przekazuja pobudzenia z kazdej swiatloczulej komorki oddzielnie, dzieki czemu jakosc obrazu wielokrotnie przekracza zwykle "ludzkie" widzenie. -Czy to nie wymaga dodatkowej... pamieci? Ludzki mozg nie jest przystosowany do takiego postrzegania. -Model obicoinu "TempMaster" zawiera odpowiedni chip pamieciowy wspolpracujacy z osrodkiem wzrokowym. Opcja widevision wymaga pewnego treningu. Poza doskonalym obrazem i dzwiekiem, TempMaster dostarcza komplet pozostalych wrazen zmyslowych. Jest takze omnikiem, wiec dotychczasowe urzadzenie nadgarstkowe mozna wyrzucic. -Ile to cudo kosztuje? -Dziesiec tysiecy kredytow. -Chryste Panie! Za tyle mozna kupic uzywany pneumobil! W tym momencie interfejs sklepu zostal zastapiony wygladajaca na prawdziwa hostessa o karmazynowych wlosach. -Moze zainteresuje pana najnowszy model "TempMaster PostHomo"? To duma firmy FutureTech, jedyne takie urzadzenie na rynku. -Niemozliwe, zeby dawalo cokolwiek wiecej. Usmiechnela sie. Oczywiscie swiecacymi zebami. Tylko takie dinozaury jak ty, Torkilu, nie maja jeszcze siekaczy - latarek. Pojawienie sie hostessy uznalem za niezly chwyt marketingowy: najpierw klient rozmawia z maszyna, a potem z czlowiekiem. Firma to czlowiek, slusznie. -A jednak. "TempMaster PostHomo" poszerza widmo widzialne o ultrafiolet i podczerwien, zas zakres slyszenia o ultradzwieki i infradzwieki. -O, nie. Na to mnie nie nabierzecie. Czlowiek nie ma takich mozliwosci. Chyba ze to posthomo temp-cos tez slyszy i widzi. -Proces ewolucji, ktory wyksztalcil kore mozgowa, spowodowal, ze chociaz mozemy mowic i swiadomie myslec, utracilismy czesciowo "sluch" i "wzrok" wskutek tego, ze neocortex nie umie interpretowac czesci sygnalow, ktore wciaz dochodza z uszu i oczu do wzgorza. Wzgorze stracilo nadrzedna role w ukladzie nerwowym, wiec jego sygnaly nie sa swiadomie odbierane. Ludzie, ktorzy oslepli wskutek uszkodzenia korowych osrodkow wzrokowych, wciaz "wyczuwaja" obraz. Jak wiec pan widzi, homo organicum ma mozliwosc lepszego widzenia i slyszenia bez wsparcia technologicznego. Model PostHomo wspolpracuje ze wzgorzem, ale wykorzystuje tez oczne nanoboty, ktore sa wrazliwe na rozne zakresy fal. Jesli chodzi o sluch, takze nie polegamy wylacznie na wzgorzu. PostHomo wysyla armie atomowych robotow do slimaka, ktory zostaje nieznacznie przebudowany, aby stal sie bardziej wrazliwy na "nieslyszalne" dzwieki. -Czyli majac te blaszke, bede widzial cieplo i slyszal zblizajace sie tsunami? Sprzedawczyni przekrzywila filuternie glowe. Blysnely karmazynowe loki. -Tak jest. -A ile to cacko kosztuje?! -Cena promocyjna to pietnascie tysiecy kredytow. Nienawidze cie, Lili.... I kupilem. Nigdy nie umialem oszczedzac. Kawa. Teraz ubrania: -Podaj linki do sklepow odziezowych... Dzieki. Wybierzmy... TechClothes. Przed oczami pojawila sie tym razem blondynka. Ladna jak z obrazka. I tez swiecaca zebami. I takze nie wiadomo, czy prawdziwa. O, jakie ladne ubranko. -Co to jest? - Wskazuje kursorem na pokazny konglomerat. -Komplet Body Active. -Biore. -Pana zakres wymiarowy? -Przesylam dane. -Sto kredytow... -Niech pani poczeka, bo to nie wszystko... -Tak? -Niech pani pokaze zestawy wieczorowe, domowe, na wiatr i slote... w zasadzie wszystkie rodzaje. -Sluze... Jeszcze jedna kawa. A, zeby o tym hefie nie zapomniec... Zakupiwszy, co trzeba, czyli pol godziny, znaczy hekty, pozniej zajalem sie nauka. -Wyswietl info na temat centrum edukacji. Szkolenie na licencje eggartowa. Zobaczylem jakies wielkie wanny, a obok nich aparaty z dziesiatkami ramion. Potem nieszczesnikow pograzonych w chemicznym snie, taplajacych sie w gestym zelu, wlasnie w tych wannach. Ich konczyny byly spowite wysiegnikami pochylonych nad nimi maszyn. wygladali jak gwalceni przez mechaniczne pajaki: rece, nogi, palce byly poruszane, przemieszczane, zginane, prostowane, tulow co chwila prezyl sie i rozluznial, miesnie mimiczne kurczyly sie tworzac groteskowe miny, glowa obracala sie, pochylala... Na pierwszym planie pojawila sie glowa hostessy, Tym razem rudej. Czy to moj omnik tak je selekcjonowal (zebym mial odmiane), czy byl to czysty przypadek? -W Genejskim Centrum Edukacji oferujemy trzy rodzaje licencji eggartowych. Poziom pierwszy uprawnia uzytkownika do kierowania eggartem w granicach scisle wytyczonych przez pasma komunikacyjne. Poziom drugi pozwala na swobodne zeglowanie po calym miescie niezaleznie od szlakow. Poziom trzeci umozliwia wycieczki poza miasto, ale wewnatrz barier AWB. Jesli jestes zainteresowany podrozami poza AWB, zglos sie... -Ile trwa szkolenie? -W przypadku kazdego rodzaju licencji: piec hekt... -Az tyle?! Ile to bedzie w godzinach? -Troszke ponad szesc. "Troszke?" Sprytne: automatyczna odpowiedz interfejsu brzmiaca jak ludzka ocena. -W trakcie szkolenia chodzi o wyrobienie odruchow neurofizjologicznych. Tego procesu nie da sie przyspieszyc. Uprzedzamy takze, ze po odbytym treningu moga pojawic sie bole kostno-miesniowo-stawowe... -To za dlugo. Nie mam na razie czasu. Lyk kawy Gajanska. Co to za marka? "Gajacoffee". Ciekawe, kiedy przejdzie moda na dodawanie do wszystkich nazw przedrostku "gaja"? Bezceremonialnie wychodze ze strony edukacyjnej i przelaczam sie na interfejs omnika: -Daj link do centrum komunikacji z Ziemia. Chce nadac wiadomosc. Kolejne menu. Szare, bezosobowe. -Tu Cekom, Centrum Komunikacji Miedzygwiezdnej, podaj adresata. -Ziemia, Peter Kytes, adres w zalaczniku. -Podaj tresc komunikatu. Kazde rozpoczete piec cetni przekazu kosztuje sto kredytow. -Ile?! -Piec cetni komunikatu kosztuje sto kredytow. Gdy bedziesz gotowy, wydaj dyspozycje "gotowy". Po zakonczeniu wiadomosci wydaj dyspozycje "koniec". Dlaczego tak niegajansko drogo? Zalezy im na ograniczeniu kontaktow?! Pozniej sie zastanowie. -Jak czesto podrozuje sonda komunikacyjna? -Dwa razy na dukile. Czy chcesz przeslac wiadomosc? Wydaj dyspozy... -Gotowy. Peter. Przyslij mi jakiegos Bezbolesnego. Stesknilem sie za wami. Aha, niech przywiezie dla mnie paczke z Zoenet Labs. Bedzie na niego czekala. Pokryje koszty podrozy. Trzymaj sie. Koniec. Czy nie za bardzo szafuje pieniedzmi? Jeszcze chwila, a bede goly i wesoly Jak moi przyjaciele. Skrzywilem sie na wspomnienie pijanstwa. Znowu imadlo na gardle. -Cekom dziekuje za skorzystanie z naszych uslug. Czas transmisji dwadziescia dziewiec cetni. Koszt transmisji szescset kredytow. Zlodzieje. -Chce nadac drugi komunikat. -Podaj adresata. -Koriolan Dal, Zoenet Labs, adres w zalaczniku. -Wydaj dyspozycje "goto..." -Gotowy Dal. Na pewno nie mogles sie doczekac widoku mojej parszywej geby Pamietasz, co mi kiedys obiecales? "Zawsze mozesz wrocic po duplikat", czy jakos tak. Obietnica to obietnica, prawda? Zglosi sie po to gosc z rogami. Zainstaluj w tym, co mu dasz, program przyspieszajacy. Aha. Nie robie tego dla siebie. Trzymaj sie. Koniec. -Cekom dziekuje za skorzystanie z naszych uslug. Czas transmisji czterdziesci cetni. Koszt transmisji osiemset kredytow. Telesensy mnie zrujnuja. Co teraz... Spiew ptakow? Tu? Co do... A, to sygnal dzwonka do drzwi. Zakupy? Juz? No, no... Ledwie spostrzeglem goscia: brodacza w wielkich czarnych okularach, oslepil mnie blysk, zaraz po nim pojawila sie ciemnosc, a zjawiskom tym towarzyszyl wstrzas, od ktorego zrobilo sie kwasno w glowie. Dobrze wymierzony cios w szczeke, podrywajacy czerep w gore, a za nim cale cialo tak, ze czlowiek leci przez chwile w powietrzu, a potem laduje na tym, co akurat znajduje sie za nim, bezsprzecznie zwiazany jest z urazem mozgu. Moja glowa!!! Oparty o fotel, probowalem podniesc sie z podlogi, ale mi nie wychodzilo. Przetaczalem sie tylko z boku na bok. Drzwi za intruzem zasunely sie. -W morde, przesadzilem - wysapal Harry zerwal sztuczna brode, zdjal okulary i pomogl mi wczolgac sie na poduchy. - Jakbys nie wiedzial, to za wczorajsze. Oprocz wielkiego bolu czulem wdziecznosc. Imadlo wreszcie zlazlo z gardla. Odkupienie. Norman zostawil mnie konajacego na meblu, a sam poszedl napic sie mojej whisky Chcialem powiedziec: "Gardze toba" albo chociaz: "Z gownem nie rozmawiam", ale twarz, raptem opuchnieta, nie moja, odmowila posluszenstwa. Mial chlop pare w lapie. Wrocil, usiadl naprzeciwko i usmiechnal sie ta swoja inteligentna, szeroka morda. Harry, przyjacielu, nie mozesz tu zostac. Kocham cie, Harry. -Khmmzi Ary - wymamrotalem przez scisniete zeby. -Ja ciebie tez. - Podal mi szklo. - Przyjaznimy sie od lat. Nie kupilem tego. Ale nie dalem po sobie poznac. Przed nimi obsmarowalem cie jeszcze bardziej. Jestes teraz persona non grata. Przede wszystkim dla Chipa i Rubena, bo baby sie wahaja. Wychylam lyk whisky. Rany boskie!!! Jak piecze! Ogien wnika w rany wyorane przez zeby na wewnetrznych powierzchniach warg. Gwaltownie wychylam sie za podlokietnik. Wycieka lawa spomiedzy spuchnietych ust. Krople magmy leca na wykladzine jak deszcz meteorow. Material faluje i zre alkohol. Dobry dywanik. Reka Normana wciska mi w usta pastylke. -Tisrep. Za dwie, trzy te... hekty bedziesz jak nowy. A teraz mow, czego ci potrzeba. -Dzikuje, Ary. Za osmarowanie i za wzyte. Ale nie powi... Podnosi sie, klepie mnie w ramie. -Co bylby ze mnie za przyjaciel? Czego potrzebujesz? -Jszcze niwiem. -Powiesz mi, o co chodzi? Powiedzialem. To byla dluga rozmowa. Jedna z tych, ktore zapadaja gleboko w pamiec: jak zloty gwozdz mocujacy rusztowanie duszy albo gwiazda wytyczajaca kurs zeglarzom. Rozmowa dwoch przyjaciol, ktorych zaufanie ma cene zycia. Opowiedzialem o wszystkim, co podejrzewalem, co widzialem i czego sie balem. Sluchal, kiwal glowa i pil whisky Czasami nie dowierzal, zadawal pytania, dyskutowal. Potem znowu milczal i coraz bardziej wydluzala mu sie twarz. Kiedy sie zbieral, przyjechal mechaniczny goniec z pierwsza partia zakupow. Harry spojrzal na mnie i udalo mu sie usmiechnac. -Wplynela na ciebie ta nowa lalka? Jak jej... Lilith? -To zmylka, przeciez wiesz. Puscil perskie oko. -Daj znac. Jestem z toba. Ledwo wzialem do rak obicoin "TempMaster PostHomo", rozjarzyl sie jasnym blekitem stylizacji w stylu "scalakowym", a w powietrzu nad nim zamajaczyl napis: Czy jestes ostatecznym uzytkownikiem? -Tak - odparlem zaskoczony. Kalibracja glosu. Powiedz naturalnym tembrem zdanie: "Do jutra jeden krok". Powstrzymalem smiech. Moglo mnie diabelstwo zle wykalibrowac. -Do jutra jeden krok. Powtorz zdanie jeszcze raz. -Do jutra jeden krok. Jeszcze jeden raz. Mialem ochote zrobic jakis dowcip, ale sie powstrzymalem. -Do jutra jeden krok. Kalibracja glosu i dotyku zakonczona. Czy chcesz mnie teraz zainstalowac? -Czemu nie. Wez omnik, ktorego dotychczas uzywales, i ustaw w promieniu do pol metra od obicoina. -Chwilunia... Zerknalem na nadgarstek, na ktorym krolowal wciaz swiezy, blyszczacy, niezarysowany sprzet, prezent od Steffi. Zdjalem go i polozylem na skorze fotela, obok obicoina. W szkle okularow pojawil sie napis: Urzadzenie typu PostHomo TempMaster prosi o pozwolenie na transfer wszystkich danych, lacznie z twoim INem. Czy wyrazasz zgode? Rekomendowana odpowiedz: "Nie". -Tak. Wydales dyspozycje "Tak". Czy jestes pewien? Transfer osobistych danych laczy sie z ryzykiem dostepu niepozadanych osob do wszystkich prywatnych kont, skrytek i plikow. Potwierdz transfer. -Tak. Wdech, wydech... Transfer zakonczony. Transfer zakonczony - potwierdzil holograficzny wyswietlacz obicoina. - Wylacz omnik. Przelknalem sline. Urzadzenie zaopatrzone bylo w mikroskopijne antygravy chroniace przed zakurzeniem, dlatego wciaz wygladalo jak nowe. "Takiego sprzetu nie ma nawet prezydent FSA" powiedziala kiedys Steffi. Bede go trzymal jako pamiatke? W jakims puzderku czy na wierzchu? Moze tam, na polce? Rozdarcie. Nie tyle przedmiot byl dla mnie wazny, co ofiarodawca. Nie naleze do ludzi gromadzacych pamiatki, zwlaszcza na polkach, i nie lubie wiazac z nimi psychicznych energii. Westchnalem. -Wylacz sie - wydalem polecenie. Jestes pewien? Smetnie skinalem glowa. - Tak, przyjacielu. Szkla martwieja, staja sie zwyklymi przeziernymi blonami, nie czarodziejskimi pryzmatami. Smierc omnika. Smierc wspomnien. A wspomnienia to zycie. Rzeczywistosc jest wspomnieniem, bo nie istnieje terazniejszosc: terazniejszosc to nieskonczenie cienka granica miedzy przyszloscia i przeszloscia. Jestem pamiecia. -Gotowe - odezwalem sie do obicoinu, przekladajac omnik na polke i majac nadzieje, ze za kilka dni o nim zapomne. Obok niego polozylem szkla. Niech umra wspomnienia. "PostHomo" jakby sie ucieszyl: -Polknij blekitna kapsulke, ktora znajduje sie w opakowaniu. Wzialem do reki plastikowe pudelko i zerknalem do srodka. -Co to za kapsulka? Przyspieszy proces asymilacji obicoinu. Wlozylem reke do boksu. -Gdzie to diabelstwo... Aha. Mam. Wyjalem maly szescianik. Po dotknieciu sensora wyskoczyla z niego przezroczysta szafirowa pigulka. -Lyknac? Tak. Wlozylem ja do ust i poczulem, jak poslusznie pelznie do przelyku. -Juz. Zbliz obicoin do wybranej przez siebie skroni (preferowana lewa). -Olke... Hej! Obicoin gwaltownie przywarl do skory na czaszce, jakby byl jakims zywym stworem. Poczulem laskotanie, swedzenie, mialem ochote sie podrapac, lecz nagle uslyszalem w swojej glowie glos, bardzo podobny do tego, ktorym komunikowal sie ze mna omnik: -Kalibracja dzwiekowa. Mnostwo szumow i roznych innych dzwiekow z przodu, z tylu, z prawej i lewej strony, z gory i od dolu, brzmienia ciche i glosne, dalekie, bliskie, wysokie i niskie, glebokie, z poglosem, plaskie, wygluszone. Zdawalo sie, ze byly ich tysiace. Calosc trwala niespelna sekunde. Czyli okolo dwoch cetni. System kalibrowal sie sam dzieki neuronalnemu feedbackowi. Mowiac po ludzku, nie musialem mowic, gdzie slysze dzwieki i jak dobrze je slysze, bo obicoin dzieki neuronalnym odpowiedziom mojego mozgu wiedzial to sam. Ledwo zdazylem odetchnac, uslyszalem: -Kalibracja smakowa i zapachowa oraz czesciowa kinestetyczna. Poczulem cztery smaki o roznym nasileniu, potem milion woni (az szkoda, ze trwalo to tak krotko, bo kilkanascie z nich przywolalo bardzo ulotne wspomnienia z dziecinstwa), nastepnie odczucia z wnetrza ciala - ciezkosc, laskotanie, nawet bolesci... -Wychwycilem kilkaset skojarzen z wczesnego dziecinstwa. Czy chcesz, zebym je zachowal? Cudowne urzadzenie! -Oczywiscie! -Bedziesz mogl je wywolac w kazdym momencie po kalibracji. Sa zawarte w katalogu Dziecinstwo. Jesli nie siedzisz, usiadz teraz. Aha, zaraz bedzie zawrot glowy. -Juz. Nie mylilem sie. Poczulem przeciazenie w lewo i w prawo (odruchowo wychylilem sie w przeciwnych kierunkach, malo nie przewracajac fotela), a potem przyszla pora na przyspieszenia: w dol, w gore, we wszystkich mozliwych kierunkach. Kurczowo trzymalem sie podlokietnikow, broniac sie przed bezwarunkowymi reakcjami obronnymi, wmawiajac sobie, ze to tylko neuronalna stymulacja, nie prawdziwe ruchy. Myslalem, ze urwie mi glowe. Kiedy wszystko sie skonczylo, zauwazylem, ze jednak obtarlem sobie lokcie. -Przystepuje do kalibracji wzrokowej. Sugeruje zamkniecie oczu. -Juz. Najpierw zobaczylem pod powiekami nakladajace sie cienkie biale i szare celowniki, potem kola, trojkaty, wreszcie bryly trojwymiarowe, a potem z rosnaca predkoscia wielosciany, struktury przypominajace miasta, armie, oddalajace sie, przyblizajace, obracajace jak na wielkiej karuzeli, a potem dajace wrazenie, ze to ja wiruje wokol nich. Wreszcie staly sie niebieskie, czerwone, zielone, zolte, biale, oslepiajace, prawie czarne, a potem nieprawdopodobnie kolorowe, przesycone barwami, wyblakle, az na koniec sztucznie plastycznie, trojwymiarowe, widzialem odlegle przestrzenie, obiekty oddalone od siebie setki lat swietlnych, pojawily sie ich dziesiatki, a potem setki. Nagle zobaczylem eteryczna, przystojna twarz mezczyzny poznaczona blekitnymi, pozalamywanymi liniami. Styl jak najbardziej scalakowy albo, jak wola niektorzy, nanowodowy. -Jestem humanoidalna reprezentacja twojego "TempMastera PostHomo". Kalibracja skonczona. Czy chcesz doswiadczyc demonstracji? Nie zdazylem nic powiedziec, tylko pomyslalem o tym i pokaz sie rozpoczal. Hm. Urzadzenie troche za czule... Trzeba bedzie to skorygowac. Po chwili przezylem cos na ksztalt wielkiej przygody, trwajacej okolo pietnastu sekund. Czyli, zaraz... cos ze trzydziesci piec cetni: lecialem na skrzydlach, spadalem z wysokosci, plywalem pod woda, przyspieszalem lecac prosto w gwiazdy, uciekalem przed hordami srebrzystopancernych rycerzy, gonilem galopujace zebry, jadlem przysmaki, nawet przez chwile sie calowalem. Wrazen starczyloby na miesiac. To jest... pendek. Ledwo sie otrzasnalem, przed oczami pojawilo sie menu, a obok niego tamta twarz. -Kalibracja i demonstracja zakonczone. Dziekujemy za zakup obicoinu "TempMaster PostHomo" Czy chcesz uaktywnic procedure wzmacniania widzenia w zakresie promieniowania podczerwonego i ultrafioletowego oraz slyszenia w zakresie ultra i infradzwiekow? Hm... Czas to pieniadz. -Tak. Procedura w toku. Aby ulatwic migracje nanobotow do siatkowek i slimakow, wyjmij z pojemnika zolta kapsulke i polknij ja. To tam sa jeszcze jakies prochy?! Podnioslem pudeleczko do oczu i zobaczylem, ze po drugiej stronie jest jeszcze jeden zamaskowany otwor. Po przylozeniu kciuka wyskoczyla z niego zolta perelka. Wlozylem ja do ust i znowu poczulem smieszne laskotanie, gdy pelzla w strone gardla. -W zasobniku sa jeszcze dwie kapsulki, ktore przyspiesza i ulatwia proces instalowania nanobotow. Bede ci o nich przypominac. Nie przyjecie ich nie wywola zadnych konsekwencji, jednak wydluzy procedure o dek. -Okej. -Wszystkie wstepne ustalenia zostaly zakonczone. Jesli chcesz, mozesz przystapic do profilowania urzadzenia. -A, swietnie... Zobaczylem wielkie, sferyczne menu, ktore zdawalo sie wisiec pol metra przede mna. W lewym gornym rogu swiecil ekran: "Wyglad interfejsu". "Pacnalem" go mentalnie. Okno przyblizylo sie i zaslonilo pozostale. -Twarz obicoinu: kobieca - zakomenderowalem w myslach. -Wybierzesz gotowa forme, czy skonstruujesz ja sam? -Skonstruuje. Przed oczami pojawilo sie nijakie oblicze o niebieskawym odcieniu. Obok niego swiecily dziesiatki opcji zmieniajacych ksztalt nosa, oczu, podbrodka... -Nos wyzej... usta nizej... usta pelniejsze... oczy szerzej... dobrze... kolor metaliczny, niebieski... jasniejszy... dobrze, te brwi sa za geste... Nie wiem, czy to dobrze o mnie swiadczy, ale zabawa w ksztaltowanie obicoinowej twarzy zajela mi ponad pol hekty. Moze sztucznie wydluzalem te czynnosc, zeby stlumic wyrzuty sumienia, ktore znowu zaczely mnie nekac? Stworzylem twarz szczupla, ze zgrabnie wykrojonymi wargami, blekitnymi oczami w ksztalcie migdalow, o zdecydowanej zuchwie i wlosach zaczesanymi do tylu. Niebieski kolor skory i delikatne, jasniejsze "tatuaze" przydawaly jej technicznego wygladu. Zdaje sie, ze wlasnie wtedy sie zorientowalem, jak nieprawdopodobnie subtelne czynniki wplywaja na odbior naszej fizjonomii. Podbrodek umieszczony o pol centymetra za nisko sprawia, ze oblicze staje sie "konskie", a umieszczenie go wyzej powoduje, ze twarz przybiera niezdecydowany wyraz. -Glos: alt - zakomenderowalem. -Wybierz barwe. Zobaczylem kilkanascie tuzinow graficznych reprezentacji dzwiekow: od mszystych, bardzo niskich, po dzwieczne, nieco wyzsze. Gdy wreszcie wybralem brzmienie miekkie i uspokajajace, znowu padlo pytanie: -Chcesz skonstruowac sylwetke czy wybierzesz gotowy model? O, nie. -Powrot Sergia Lamy! Rzecznik Mobillenium Ltd,, Jeremiasz Hal, oswiadczyl dzisiaj, ze dawno zaginiony geniusz powrocil do firmy caly i zdrowy. Lama utrzymuje - twierdzi Hal - ze zostal uprowadzony przez grupe terrorystyczna o nazwie Shadow Zombies, ktora wykorzystywala jego naukowe talenty. Udalo mu sie zbiec dwie dukile temu. Wkrotce ustalimy, kim sa i do czego go zmuszali. Serwis miast. Raj deklaruje wykupienie czterdziestu dwoch procent apartamentow, Salsa trzydziestu czterech... Wyklad "Jak ocalilem siec", ktory odbywal sie w wielkiej, przyciemnionej sali Entertainment Centre wynajetej przez Safe Nations, byl oczywiscie stekiem klamstw: nie moglem mowic o Sergio Lamie i Laurusie. Nie moglem takze wspominac o Shadow Zombies ani o szczegolach bytnosci w BOP'ie. Powtarzalem jedynie historie opowiedziana przez Sennhauzera w "Doom Day" z wyssana z palca "Matwa" w roli glownej. Rzucilem kilka cytatow z Platona o samorealizacji i wstawke o inspiracjach entomologicznych, ktore rzekomo naprowadzily mnie na rozwiazanie. Jak zwykle brawa na koncu. Co ci ludzie we mnie widza - nie mam pojecia. Po prelekcji, ledwo zszedlem z mownicy, Lilith przedstawila mnie swojemu pryncypalowi: -Malcolm, to jest wlasnie Torkil Aymore. Mocno zbudowany brunet o miesistych wargach i gestych brwiach chyba nie umial sie usmiechac. -Lili, nie musisz mi przedstawiac wybawcy sieci, przed chwila wysluchalem jego prelekcji. Za jego plecami widzialem trzy pary drzwi wyjsciowych, przed ktorymi tloczyli sie sluchacze. -Torkil, to jest Malcolm Endez, dyrektor generalny ubezpieczen transportowych Safe Nations. Moj szef. -Fiu, fiu - gwizdnalem - sam generalny. Reke mial w dotyku podobna do kielbasy: lekko spocona i gruba. -Mysle - Lilith zerknela na niego z zaczepnym usmiechem - ze pan Aymore moze sie przydac w rozwiazaniu naszego... problemu. Jego kamienna twarz nie zdradzila negacji, ale ton juz tak: -Nie wiem, czy to dobry pomysl. -Jak to nie wiesz? - Tym razem juz nie tylko jej usmiech byl zaczepny. -Przeciez to tylko... gamedec. -Mowie ci, ze to dobry pomysl. - Zdaje sie, ze pani Ernal pelnila w firmie role szarej eminencji. -To co, ze gamedec? Wlasnie nam potrzeba kogos z zewnatrz. Zacisnal wargi. -Ta sprawa dotyczy naszych tajemnic. Nic sie nie boj. Zalatwie go - przeczytalem napis wiszacy w powietrzu. -W zawod gamedeka wpisana jest dyskrecja - zaoponowala. - Nie wiedziales? Przeciez to jak ksiadz. -Ladny obicoin. Z gornej polki? - uslyszalem w glowie jej glos. Po chwili zobaczylem zdjecie Malcolma, konkretnie zblizenie na jego oko. Jak ona to wszystko robila? -Pomysle o tym - odparl. Mowiac po prostu, Malcolm Endez byl zazdrosny. -Jutro Torkil bedzie na zebraniu. Ja go wynajmuje - oswiadczyla Lilith. Dyrektor uklonil sie bez slowa i odszedl. Nie pozostawil po sobie dobrego wrazenia. Jej reka na mojej. Uspokoj sie, serce. Lilith ciagnie mnie ku dalszym siedziskom, mowi, ze zostawila tam torebke. Malcolm jest ostatnim wychodzacym. Po chwili cichna jego kroki. Udajemy neutralna rozmowe, a Ernal wskazuje palcem ciemna wneke. Polmrok. Przed oczami swieca dane i ikony obicoina. Jeszcze sie do nich nie przyzwyczailem. I do tego, ze nie znikna, gdy "zdejme okulary", moge je wylaczyc jedynie mentalnie. Wydaje polecenie dolaczenia do normalnego widzenia widma podczerwonego. Tego zdazylem sie juz nauczyc. -Wydales polecenie uzupelnienia widzialnego widma o pasmo podczerwone. Czy jestes pewien? - pyta cyfrowa kobieta ukryta w mojej skroni. - Proces instalacji nanobotow w siatkowce nie dobiegl jeszcze konca i efekt moze byc ponizej oczekiwan. -Tak - odpowiadam zniecierpliwiony. Lekko wytrzeszczam oczy. Dekolt Lilith plonie czerwienia. Podobnie jej usta. Ten blask przyslania swiecenie zebow. Takze biale spodnie w okolicach podbrzusza zdaja sie rumienic... A wiec tak wyglada podniecona kobieta. Cien dookola nas. Ernal obejmuje mnie. Jej drobna postac przylega do mojego ciala. Jej usta sa wszedzie - jak sploszone motyle, jak furkoczace skrzydla jaskolek - na mojej szyi, policzkach, ustach, jej twardy jezyk, ruchliwe dlonie. Jedna z nich chwyta moja reke i wklada sobie pod bluzke. Kiedy jej biala koszula zdazyla sie tak skurczyc? A, prawda. Teraz ja tez mam ciuchy, ktore moga robic cuda... Nowe ubranie? - pojawia sie napis. - Bardzo ladne. Skupiam sie na mentalnej instrukcji: -W ciagu jednej... dukili stalem sie innym czlowiekiem. Jej reka w moich wlosach. -Hef tez masz. Brawo. Sliczny ten obicoin. Do twarzy ci. Koncentracja: -Ty tez slicznie wygladasz. Biale spodnie bardzo ladnie leza na twojej... -Pupie? Lilith smieje sie, nie przestajac mnie calowac. -Ojej. Twoja twarz... Tu masz zgrubienie. Biles sie? -Niewazne. Co to za sprawa? -Dowiesz sie jutro. Badz tu o czternastej. Hekcie. Nie godzinie. -Nowy elbook Dicka Orta Widzialem demony wspina sie w gajanskich rankingach w blyskawicznym tempie. Ksiazka opisuje rzekomo autentyczne wydarzenia z zycia samego autora. Czyzby na nowym globie dzialaly jakies piekielne sily? Nie tylko tresc elbooka jest zajmujaca, ale takze oddzwiek ze strony odbiorcow. Rzecznik Your ElStories Ltd. Marzanna Wheat utrzymuje, ze po premierze naplynelo do redakcji z gora trzysta przekazow sugerujacych, ze Dick Ort nie jest jedyna osoba, ktorej przytrafilo sie zobaczyc tajemnicze rogate postacie. Intrygujace, nieprawdaz? Dalszy ciag wiadomosci kulturalnych... Wieczorem sprawdzilem poczte. Odezwal sie Peter. Z przyjemnoscia patrzylem na jego mechaniczna twarz. - Zwariowali z tymi oplatami. Poleci do ciebie Mike Gunner. Albo ja. Jeszcze nie zdecydowalem. Mam nadzieje, ze bedzie warto. Najpozniej za tydzien. Trzymaj sie. U nas sie mowi "dek", starozytny przyjacielu. Dal nie odpowiedzial. Mialem nadzieje, ze jest slownym dimenem i ze nie stracil swojego stanowiska. Ku mojemu zaskoczeniu przyslala wiadomosc Ewa: - Torkil, jestem przekonana, ze mam pluskwe. Gdybym z tego nie wyszla, przesylam ci adres miejsca, w ktorym rozmawialismy. Sama wykasowalam go ze swojej pamieci. Jesli przezyje, odeslesz mi go. Wykasowala cos z pamieci?! -Czy jestes w stanie wymazac cos z mojej pamieci? - spytalem kobiecej reprezentacji obicoina. Przed oczami pojawila sie niebieska twarz: -Oczywiscie. Ktore wspomnienie chcesz usunac? -Nie, nie, daj spokoj. Nie wiem, dlaczego przypomnial mi sie Hamlet ze swoimi rozterkami. Znowu wezwalem na pomoc obicoin: -Wyszukaj monolog Hamleta zaczynajacy sie slowami: "Byc albo nie byc". -Oczywiscie. Po chwili ujrzalem na tle okna (przepastny pruski blekit) swietliste litery: Byc albo nie byc, to wielkie pytanie. Jestli w istocie szlachetniejsza rzecza Znosic pociski zawistnego losu Czy tez, stawiwszy czolo morzu nedzy, Przez opor wybrnac z niego? - Umrzec - zasnac - I na tym koniec. Dlaczego Szekspir pisze o stawieniu czola? Powinien byl napisac: "Wypiawszy sie na morze nedzy". -Gdybysmy wiedzieli, Ze raz zasnawszy, zakonczym na zawsze Bolesci serca i owe tysiaczne Wlasciwe naszej naturze wstrzasnienia, Kres taki bylby celem na tej ziemi Najpozadanszym. Umrzec - zasnac - Zasnac! Wylaczylem widok wiersza. Przestrzen moim przeznaczeniem. Jeszcze nie teraz, Tori. Jeszcze nie teraz. Dzien pracy zaczyna sie na Gai punktualnie o siodmej hekcie, czyli okolo ziemskiej godziny osmej piecdziesiat, a konczy o dwunastej, czyli przed ziemska czternasta czterdziesci. Punktualnie zatem o siodmej wkroczylem do Genejskiego Centrum Edukacji i wykupilem kurs na eggartowa licencje, poziom trzeci oczywiscie. Gdyby ktos mnie wtedy zapytal, dlaczego to robie, nie umialbym odpowiedziec. Wiekszosc decyzji tego czasu byla owiana szara mgla: nie do konca rozumialem swoj nastroj i nastawienie, nie ogarnialem wlasnego ogladu sytuacji. Dzialalem instynktownie. To chyba dobrze, ze czlowiek czasami idzie przez zycie otumaniony nieswiadomy, spiacy, bo wtedy budzi sie w nim zwierze - pod wieloma wzgledami madrzejsze. Ocucil mnie z zamyslenia widok czarnego, industrialnego pajaka, w ktorego macki mialem za chwile sie oddac. Znajdowalem sie w oszczednie oswietlonym pomieszczeniu o powierzchni circa dwudziestu pieciu metrow kwadratowych, przeznaczonym, sadzac po tym, ze znajdowal sie w nim jeden robot i jedna wanna, dla jednej osoby. Eteryczna hostessa usmiechnela sie cieplo: -Prosze sie rozebrac do naga. Wspaniale, prosze nierealnej pani. Mam nadzieje, ze jest pani do konca sztuczna. -To jest pojemnik na ubranie. - Wskazala palcem spora tace obok przeziernej skrzyni przy wannie. Szczescie, ze mialem na sobie te gajanskie bajery. Ciuchy po wydaniu krotkiej komendy same ze mnie zeszly i wpelzly do kontenera, po czym ulozyly sie w optymalna kostke. Nie to, ze byly jakies bardzo inteligentne. Ruch w strone pojemnika (ktory posiadal charakterystyczny wzor falowy), byl jedna z ich niezbyt licznych funkcji. Dobrze, ze nie umieja prowadzic eggartow, bo czlowiek w ogole bylby zbedny. Same ubrania by zasuwaly. I ja nosze na sobie takie potwory. -Prosze wylaczyc obicoin - odezwala sie przezroczysta panienka, gdy stanalem przed nia nagi. Aha. Bywaj, kolezanko, pomyslalem do mojej podpowiekowej przyjaciolki. See u next time - szepnela i jej obraz wraz z masa dodatkowych wskaznikow zniknal. Wtedy dopiero poczulem sie nagim, nic nie wartym organikiem. Odkrycie to niepomiernie mnie zdziwilo: majac wlaczony obicoin nie czulem sie goly! W ciagu jednej dukili przywyklem do bycia cyborgiem. -Urzadzenie, ktore pan widzi przed soba, to Petra. Nazwalismy ja tak od slow Personal Trainer. W zaleznosci od wczytanego programu szkoli we wszelkich manualno-mentalnych umiejetnosciach. Prosze zalozyc helm, ktory znajduje sie obok wanny suspensyjnej. Gdy wcisnalem kask na glowe, spytalem: -Czy pracuje tu jakis czlowiek? -Oczywiscie. Teraz prosze zazyc gamepill. - Wskazala kapsulke bielaca sie na szafirowej tacce. Skwapliwie wlozylem ja do ust. Pomyslec, ze kiedys ludzie musieli popijac sztywne tabletki. Dzisiaj same wpelzaja w czlowieka, jak moje ubrania do pojemnika, - A ten organik obsluguje klientow? - spytalem. -Nie ma takiej potrzeby. Prosze ulozyc sie w wannie zgodnie z holoschematem. Wanna byla prostopadloscianem o wymiarach dwa na trzy. Wewnatrz parowal zielonkawy zel. Jarzyla sie w nim animowana sylwetka czlowieka. Ledwie wlozylem do kisielu noge, na oczy, nos i usta wskoczyla bioksztaltka, czajaca sie do tej pory na krawedzi pojemnika z glejem. Szarpnalem sie i ledwie opanowalem atawistyczny odruch, zeby paskudztwo zerwac z twarzy. -Bioksztaltka zadba o higiene panskich oczu, jak rowniez zapewni prawidlowa wentylacje. -Do diabla, nie mogla pani wczesniej uprzedzic?! Zawalu mozna przez to dostac! -Przepraszamy, usuniemy te komunikacyjna niedogodnosc. "Nie ma takiej potrzeby"! Psiakrew, chyba tylko psychopata nie uprzedzilby o tym paskudztwie! Siedzialem przez chwile okrakiem na krawedzi pojemnika i uspokajalem oddech, starajac sie sobie wmowic, ze posiadanie na gebie skrzyzowania slimaka i meduzy to bardzo ciekawe przezycie. Sprawdziwszy ze ksztaltka nie ogranicza wentylacji, ulozylem sie w kisielu bez temperatury (czyli utrzymujacym cieplote okolo trzydziestu szesciu i szesciu dziesiatych stopni Celsjusza). Dobrze, ze stary Gajusz pomyslal o dziesietnej skali, bo i jego by zrewolucjonizowali. Teraz wszystko jest dziesietne. "Przewodnik kolonisty" radosnie informowal, ze miary katowe takze ulegly zmianie. Dlatego przyslowie "zmienil zdanie o sto osiemdziesiat stopni" stanie sie niedlugo reliktem, zupelnie jak "przeczytalem elbooka od deski do deski". Bo teraz zdanie mozesz zmienic o dwiescie stopni, wapniaku. Ledwo moja glowa pograzyla sie pod powierzchnia praoceanu, na korpusie Petry rozjarzyly sie kontrolki. pajeczyca ozyla. Towarzyszyl temu cichy pisk. Ra-tun-ku. -Petra pochwyci pana cialo - uslyszalem w sluchawkach - we wszystkich miejscach, gdzie w normalnych warunkach pracuja miesnie. W ciagu pieciu hekt wykona pan dziesiatki tysiecy ruchow sprzezonych z mentalnymi procedurami. Petra, kontrolujac, wspomagajac i w razie potrzeby korygujac pana ruchy, wyrobi pamiec proceduralna. Odpowiednie zabiegi mentalne i animacje wzmocnia pamiec deklaratywna. Jesli pojawia sie odczyny zapalne, Petra zaaplikuje panu leki przeciwzapalne. Czy jest pan gotow? Na co, kochanie? Kiedy czlowiek zanurza sie w nicosci, nawet wirtualny byt obdarza miloscia. -Jestem. Poczulem samotnosc i chcialem dotknac jej reki. Nie moglem. Organiczna obsluga nie jest wymagana. Idioci. Przed oczami rozjarzyl sie napis: Trzeci poziom kursu eggartowego. Dewitalizacja za dziesiec cetni. W tle wyciagala do mnie macki Petra. Nie zdazylem poczuc jej dotyku. Slyszales o czyms takim jak kosmos? Na pewno. Kazdy slyszal. A slyszales o podrozach kosmicznych? No pewnie, przeciez jestesmy na Gai. A... slyszales o prywatnych statkach kosmicznych? Jedno-, dwu-, czteroosobowych, posiadajacych miniapartamenty? Zaopatrzonych w generatory Mirova, dzieki ktorym mozesz poleciec doslownie wszedzie? Future Vehicles przedstawia Spacemobile: Voider, DeepStar, Abyss, Uniwalker i luksusowy SpaceReacher! Spelnienie marzen na kazda kieszen! Odrzuc ograniczenia. Future Vehicles. Stala sie przyszlosc. Future Vehicles. Dolacz do nas. Future Vehicles. Otwieramy bramy kosmosu. Sala konferencyjna, gdzie odbywalo sie spotkanie specjalistow do spraw ubezpieczen Safe Nations, byla bardzo duza, zgodnie z gajanska moda. W ogole na przelomie stuleci to, co moglo byc wielkie, bylo ogromne, a to, co mialo byc male, stawalo sie jeszcze mniejsze. Na szczescie siedzaca obok Lilith byla w sam raz. Niestety oddzielaly nas od siebie absurdalnie rozbudowane moduly komunikacyjne zastepujace fotele. Otaczaly nas konsole, manipulatory rzeczywiste i nierzeczywiste, przeslony eteryczne i calkiem realne szkla. Gdzie sie podzialy stare dobre czasy, gdy w takich aulach staly po prostu krzesla? -Przylecialem tu eggartem - pomyslalem do niej. -O! Brawo! - uslyszalem jej glos w glowie. - Pan Aymore szybko sie uczy! -Dzieki tobie. Przeslalem jej zdjecie swoich rak na wolancie pojazdu. Ulozyla usta w ksztalt pocalunku. -Teraz sluchaj, bo to nasza sprawa. - Wskazala palcem wchodzacego na mownice Malcolma. -Dziekuje, panie prezesie - powiedzial, stajac za wiszacym w powietrzu blatem i wlaczajac mentalnie holoprojekcje: na prawo od jego mocnej sylwetki rozjarzyl sie prostopadloscian o wymiarach trzy na dwa na dwa metry. Biznesmenski szpan: wykonac mentalna procedure podczas wyglaszania jakiejs kwestii. Ten drobny zabieg wymagal doskonalej werbalnej podzielnosci uwagi. Kiwnalem glowa z uznaniem. Obraz przedstawial rotujacy w kosmosie megastatek. Na burcie szkarlacil sie napis: Medusa Elektryzujacy dreszcz. Czyzby los podsylal mi sposob na zajecie sie ta sprawa? Czyzby gamedec mial dostac dokladnie takie zlecenie, jakiego oczekiwal? Nie rozmawialem jeszcze o honorarium... Malcolm nieznacznie chrzaknal. -Jak panstwo wiecie, mamy powazny problem zwiazany z odszkodowaniem za rejs megastatku kolonizacyjnego "Medusa". Jego wlascicielem jest Mobillenium. Rozmowy stanely w miejscu, co w sumie dobrze wrozy naszej firmie, bo utrata stu miliardow kredytow nie nalezy do milych zdarzen... Mimo to... - skrzywil sie. - Rozmawialismy z naszym prezesem Samem Tankerem... Wyswietlil obok modelu statku twarz siwiejacego mezczyzny. Poznalem go. Uczestniczyl w rozmowach syndykatu Pandora. No prosze, jaki swiat jest maly. -...i podzielil nasze watpliwosci. - Naprezyl miesnie wokol oczu. Zoom. Tak, skubaniec patrzy na mnie. Czesc, Malcolm. Czesc, zazdrosniku. -Przypominam panstwu, ze wszystko, co zostalo i zostanie tu powiedziane, stanowi intelektualna wlasnosc Safe Nations i przekazywanie tych informacji jest przestepstwem. Czy wszyscy obecni zaopatrzeni sa w hefy? A wiec dlatego na mnie spojrzal. Ciagle sie gapi. Sprawdzam polaczenie do niego. Numer zastrzezony. Szkoda. Przeslalbym mu jakies mile pozdrowienie. Obecni na sali kiwaja glowami. Przylaczam sie do nich. Jego wzrok wraca do niewidzialnych dla nas zapiskow, wiszacych przed jego oczami. Zazdrosc zazdroscia, a biznes biznesem. -Swietnie. Przejdzmy do rzeczy. Bylismy w siedzibie Mobillenium z obecna tu specjalistka do spraw ubezpieczen transportowych, Lilith Ernal... Dziewczyna usmiechnela sie uroczo. Malcolm zrobil jej w tym momencie zdjecie na zblizeniu i ustawil obok projekcji prezesa Tankera. Rzeczywiscie byl mistrzem. Gdzie mi do takiej wprawy. ...ktora zreszta nagrala nam to ubezpieczenie... Spojrzalem na nia ukradkiem. -Co tak patrzysz? - uslyszalem jej glos. Skad wiedziala? Przeciez jej wzrok utkwiony byl w twarzy szefa. -Skad wiesz, ze patrze? -Ten twoj obicoin tez ma widevision. Ladnie, ladnie. -To ty zdobylas ubezpieczenie na ten rejs? Skrzywila sie: -Maczalam palce. -Wiec jest to jakby sprawa... hm. Bardzo wazna? Wskazala palcem na Endeza. Sluchaj, Torkil. -...dyrektor do spraw ubezpieczen Mobillenium, Igor Bulat, byl bardzo mily i zgodnie z procedura, przedstawil nam mape wszystkich mozliwych skokow, jakie "Medusa" mogla wykonac. Niestety, wedlug naszych danych, jest to mapa niekompletna, a najprawdopodobniej po prostu falszywa. Nasze sondy zwiadowcze - mlasnal, jakby przelykal nieswieza ostryge - nie pytajcie, ile kosztowaly, bo do dzisiaj ta kwota wraca mi czkawka... Spojrzal na obecnych z ironicznym usmiechem. -Wybaczcie dygresje, ale gdybym wiedzial dwa lata temu, ze niedlugo bede wysylal jakies aparaty do innych systemow i to w zwiazku z moja praca, zastanowilbym sie nad zmiana zawodu. Po sali przetoczyl sie cichy smiech. -No dobrze, ad rem. Zatem sondy byly we wskazanych przez Mobillenium systemach i... W miejsce projekcji wskoczylo kilkanascie zdjec planet rozmaitych wielkosci i barw. ...nic-tam-nie-ma - wyskandowal. - Chcialbym byc dobrze zrozumiany Nic, to znaczy, ze nie ma tam sladow terraformingu jakiegokolwiek globu. Po co "Medusa" mialaby skakac w takie miejsce? Po diabla Mobillenium ustalaloby takie docelowe punkty, skoro tamtejsze planety nie nadaja sie do zasiedlenia? Dane sa do sciagniecia, prosze bardzo... Alpha Lyrae, Zeta Tucanae, Beta Virginis, HR6518, Nu Phoenicis. Te systemy nam wskazano. Ze tak powiem, gowno tam jest. Zastanawiam sie, czy nie obciazyc naszego klienta kosztami. Wbrew sobie poczulem do niego odrobine sympatii. Niewielu ludzi ma odwage tak sie zachowac. -Sytuacja przedstawia sie nastepujaco. Ubezpieczenie "Medusy" opiewa na sto miliardow kredytow w przypadku calkowitego zniszczenia lub zaginiecia statku. "Medusa" zaginela. Protokol nakazuje, by klient ujawnil wszystkie punkty skokow wprowadzone w komputery nawigacyjne, bo przez przypadek tam wlasnie statek mogl sie udac. Zgodnie z logika, Mobillenium wyprodukowalo juz dostatecznie duzo machin terraformujacych, by przeksztalcac z gora dwadziescia globow. Tymczasem we wspomnianych systemach nie ma nic. Mamy zatem dwa problemy, a moze nawet trzy. Pierwszym jest nierzetelny klient, bo w istocie "Medusa" moze spokojnie krazyc w systemie, gdzie Mobillenium ma baze. Druga sprawa to kwestia finansowa. Brak statku, niezaleznie od tego, czy klient jest rzetelny czy nie, jest to wszak kwestia nie do udowodnienia, oznacza dla nas duza strate, ktorej, rzecz jasna, nie chcemy poniesc. Trzeci problem... jednak pojawil sie trzeci - mrugnal do publicznosci - to pytanie, powiedzmy, geo-polityczno-gospodarcze. Jesli Mobillenium ukrywa globy, na ktorych prowadzi dzialalnosc, na przyklad terraforming, to najprawdopodobniej nie chodzi tylko o nie, bo kazdy sensownie myslacy czlowiek domysla sie ich istnienia. Zrobil znaczaca pauze. -Jesli nie chodzi o pieniadze z odszkodowania, a nie musi chodzic, bo Mobillenium jest nieprawdopodobnie bogatym konsorcjum i wkrotce wzbogaci sie jeszcze bardziej, to chodzi o cos innego. Byc moze firma ukrywa cos bardzo cennego. Cenniejszego od dwudziestu planet, cenniejszego od megastatku i piecdziesieciu tysiecy pasazerow. Ustalilismy, ze do zywotnych interesow naszej firmy nalezec bedzie odkrycie tej tajemnicy. Malcolm wymazal wszystkie projekcje i zastapil je kilkunastoma twarzami. Wsrod nich widniala buzia Lilith. -Wyznaczylismy agentow operacyjnych. Tylko tych nalezacych do formacji "Two Eyes"... -Smieszna nazwa - pomyslalem do Lilith. -Gra slow. Naprawde nazywa sie to Insurance Intelligence, czyli "dwa i". Nie zagaduj mnie, tylko sluchaj, lobuzie. -...ktorzy zajma sie ta sprawa. Budzety sa wyznaczone, wasze zadania znajdziecie w katalogach taj, taj, taj. Tajne lamane na tajne, lamane na tajne - usmiechnalem sie. Maja poczucie humoru. -Chcialem jednoczesnie nadmienic... - znowu patrzy na mnie - ze agentka Ernal wynajela uslugi znanego nam wszystkim gamedeka, Torkila Aymore'a. Wrzucil na pierwszy plan moja usmiechnieta gebe. Zamazany wzrok, debilny wyraz twarzy no jasne, ujecie z "Z Ziemi na Gaje", kiedy bylem juz pijany. Musial nas obserwowac. -Alez skurczybyk - syknela blondynka. -Nie pochwalam tej decyzji, uwazam, ze jest zbyt ryzykowna. Prosze wszystkich operacyjnych agentow o wzmozona czujnosc. A agentke Lilith uprzedzam, ze w razie bledow poniesie konsekwencje. Lilith zacisnela piesci. No coz. Jej pryncypal potraktowal mnie jak zlodzieja, a ja jak cixe, ktora leci na slawnego Toriego. Zazdrosny, az bryzga. Zdaje sie, ze Lilith cos mu wyslala, bo az zacisnela oczy. Na pewno wyrazy wdziecznosci. Nagle moj niekorzystny obraz zniknal. Pojawila sie inna, oficjalna hotka. Znana z elgazet. -Przepraszam - Malcolm udaje zaskoczonego - zaszla jakas pomylka w zdjeciach. Publicznosc rechocze. -Nie przejmuj sie - slysze w glowie glos Ernal. - Jeszcze pozaluje. Probuje przybrac twarz w wyraz pewnosci siebie. Bez rezultatu. Lilith wyciaga reke do szyby swojej konsoli. -Prosze, rozpogodz sie. No juz. Prosze. Kto by sie oparl takim namowom. Mimowolnie sie usmiecham. Jej twarz takze sie wygladza. Slysze jej glos: - Dzisiaj ci to wynagrodze. Badz o dziewietnastej w klubie Gaia Disc, na poziomie dziewiatym. Teraz musisz isc, bo nastepuje czesc super scisle tajna. Spotkamy sie wieczorem. - Zerka na mnie filuternie. - Ciesze sie, ze bedziemy razem pracowali. -A moje honorarium? ...nie koniec perypetii zwiazanych z nowym podzialem temporalnym. Do naszej redakcji docieraja przekazy od gospodyn domowych, ktore przywiozly z Ziemi wiele tradycyjnych przepisow kucharskich, w ktorych czas, dajmy na to pieczenia, podany jest w godzinach, nie w hektach. "Czas jest w kuchni krytyczna wartoscia"; pisze do nas anonimowa, niezadowolona mistrzyni chochli, "to bardzo nuzace wchodzic co chwila w omnik i przeliczac te wszystkie liczby. Niewygodne sa takze kitchenmaty operujace wylacznie hektami. Czy nie ma programu, ktory w moim kucharskim elbooku zmienilby wszystko za jednym zamachem?" Odpowiadamy: niestety, na razie nic nie wiemy o takiej aplikacji i konieczne jest uzywanie przelicznika zawartego "Poradniku kolonisty". Jestesmy natomiast pewni, ze z niedlugo pojawia sie programy zmieniajace okreslenia temporalne w starych dokumentach. Wysiadam z eggarta. Ziemia kolysze sie w rytm dyskotekowych grzmotow. Coz to byla za noc. Uwielbiam Lilith, uwielbiam swiat. Patrze przez pajeczyne eggartow, swiatel miasta, reklam, na wschod. Ciagle noc, Jeszcze nie swita? Mniejsza. Mojjj blox. Tu mniejszkam. Winda wiuuut! Gdzie te drzwi. A, to moje. Opierpieram sie o frammuge. Ona przyjdzie. Ona przyjdzie. Wiem. To mowily jej spojrzenia. Wyszedlem wczesniej, ona wyjdzie pozniej, zeby nie wzbudzac podejrzen Malcolma. Splawi go i przyjdzie. "Euphory no. VII (disco and other public places)" ciagle dziala. Cholera, a moze sie zblaznilem? Moze niepotrzebnie wychodzilem z Gaia Disc? Moze zle odczytalem jej mikroruchy? Moze sie nie domysli, ze czekam na nia w apartamencie? Krece glowa. Co bedzie, to bedzie. Musi byc. Wchodze. Dzzzien dobry aparta-menciku. Widze moje piekne biale meble oswietlone purpurowym i rozowym blaskiem bezimiennych ksiezycow. -Zaluzje piecdziesiat procent. Pokoj przyslaniaja poziome pasy. Pieknie. -Muzyka z Free At Heart. Wnetrze wypelnia sie brzmieniem chwytajacym w kleszcze serce i cialo. Przed oczami staje historia czlowieka, ktory walczyl, by zachowac swoje ja, chociaz wszystko sprzysieglo sie przeciwko niemu. Ach, Garth Ond. Wspanialy aktor. Ta sciezka dzwiekowa zwali Lilith z nog. Rzucam plaszcz na fotel. Material pelznie, zwija sie i w koncu uklada w zgrabna kostke. Ide po schodkach na gore. Wpadam do lazienki. Przez chwile zastanawiam sie, czy uruchomic w obicoinie program zapachowy, dzieki ktoremu Lilith bedzie czula wybrana przeze mna won, czy uzyc starodawnej wody. Decyduje sie na to drugie. Gdzie te perfumy... Okej. Teraz psik tu, na wykladzine, tam, w rog, teraz zejde na dol, ostroznie na tych schodach, na ten fotel psik, jeszcze tam... wystarczy. Czy ten apartament ma generator zapachow? Bede musial sprawdzic. Liczba wyborow w dzisiejszych czasach przytlacza. Znowu po schodach na gore, zeby odniesc flakon. Nie ma czasu na tusz, zreszta jestem czysty, mylem sie przed wyjsciem. Ona powinna byc juz zaraz, juz zaraz... Rozgladam sie: kwiaty stoja tam, gdzie powinny, muzyka zbliza sie do bardzo romantycznego fragmentu, powietrze ladnie pachnie, oswietlenie jest dobre, sprawdzam garderobe: spodnie, koszula, kolnierzyk... rozsun bardziej koszule pod szyja. Staje przed drzwiami wejsciowymi. Czekam. Wiem, ze przyjdzie. Musi przyjsc albo jestem idiota. Rozstaw szerzej nogi. Wygladaj na pewnego siebie. Czasem w zyciu mezczyzny zdarza sie cud: do jego apartamentu wpada piekna kobieta, jak huragan, jak przeznaczenie, i nic nie mowiac, nie pytajac, rzuca sie na niego na podobienstwo drapieznego kota, caluje, piesci, ociera sie, jakby za chwile, za kilka cetni mial sie skonczyc swiat. A on obejmuje ja rownie gwaltownie i zaklina czas, by stanal w miejscu, by kazda mona byla dukila, by chwila, gdy ja tuli, nigdy nie przeminela, by nigdy nie nadszedl przeklety swit, ktory byc moze rozdzieli ich na zawsze. Modlilem sie, by zapamietac kazdy dotyk, kazde westchnienie, kazda czastke zapachu, kazde musniecie. Chwycilem ja w pasie, przenioslem do salonu i opadlismy na sofe. -Alez przejmujaca jest ta muzyka - wyszeptala. Ledwo dotknalem bialej, obcislej bluzeczki, material pekl w pionie, odslaniajac sniade piersi. Objalem prawa dlonia jedna z nich i wgryzlem sie w jej wargi. Obnazyla swiecace zeby. Blysnely ogniste wrzeciona na jej teczowkach. Zaryczal obudzony holograficzny tygrys, wbijajac mi delikatne pazury w plecy Czy mi sie wydawalo, czy przez chwile widzialem w jej oczach pionowe zrenice? Jej spodnie zareagowaly na dotyk podobnie jak bluzeczka: rozporek sam sie rozsunal, ukazujac szczuply, opalony brzuch, niemal czarny w kontrascie ze snieznobialymi figami. Nogawki powoli, rozmyslnie wolno spelzaly jej z nog. Gdy oderwalem oczy od tego spektaklu (uda jak wytoczone z ciemnej miedzi), stwierdzilem, ze jej bluzeczka grzecznie uklada sie w kostke na podlodze. -A twoje ubranie, lobuzie? - uslyszalem jej glos w glowie. Wydalem mentalne polecenie obicoinowi. -Wykonuje - potwierdzila ukryta w mojej skroni kobieta. Musze ja jakos nazwac, pomyslalem, pozwalajac rekawom i nogawkom przeczolgac sie na podloge. -Zapomnialas o majteczkach - mruknalem jej do ucha. -O jakich majteczkach? - spytala. Ze zdumieniem stwierdzilem, ze... juz ich nie ma! Po chwili zachlysnalem sie chwila zjednoczenia, pelna, nabrzmiala, obciskajaca mnie calego tak mocno, ze ledwie lapalem oddech. Bylem smokiem, a ona tygrysica. Walczylismy zajadle, na smierc i zycie, gdzie zycie oznaczalo nieskonczona rozkosz, a smierc - wiecznosc bez dotyku. Wspinalem sie na skaly, a ona probowala mnie zrzucic: wdrapywala sie na mnie i usilowala poskromic, jak okret pietrzace sie tsunami. Byla zaskakujaco silna. Gdy sciskala mnie udami, musialem napinac miesnie brzucha, zeby moc oddychac, gdy stawiala opor rekami, przelamywalem go z wielkim trudem. Kasala, syczala, holograficzny tygrys co chwila pojawial sie miedzy nami i ryczal skompresowanym gardlowym brzmieniem. Gdy ujrzalem w oddali wyspe ostatecznego spelnienia, ogarnela mnie fala ognia. Od stop do glowy, jak morze lawy... -Lilith, co sie dzieje?! - wydusilem, czujac, ze trace zmysly. -Etensex, kochanie - odparla i przywarla do mnie ze wszystkich sil. Pochlonal nas ogien. Wrzeszczalem, wylem, przestalem sie kontrolowac, swiat byl krzykiem, przemoca, szalenstwem... Cos przeskoczylo. Nagle w pokoju pojawil sie Lee i Monika. Nigdy przedtem nie widzialem ich razem. -Uwazaj! - krzykneli i rzucili sie na Lilith. W tym momencie zerknalem na jej twarz. Wlasnie obnazala swiecace zeby, nie do milosnego ukaszenia, ale by naprawde gryzc! Wargi odslonily dziasla lsniace wilgocia, oczy zwezily sie w blyszczace szparki. Zaledwie dziesiec centymetrow od jej siekaczy tetnily moje naczynia krwionosne. Z wykrzywionymi ustami wygladala jak zwierze, jak aztecki jaguar, jak potwor! Wzdrygnalem sie i krzyknalem, ale oplotla mnie tak mocno, ze przez szalona chwile mialem wrazenie, ze sie nie uwolnie. Spazmatycznie wyrzucila glowe, celujac w moje gardlo. Ze steknieciem zdazylem chwycic jej szczeke i z calej sily zablokowalem, ale chwyt byl za plytki. Juz czulem jej sliskie zeby na szyi... -Przewroc ja na podloge! Przygniec! - krzyknal Lee, wysuwajac do niej potezne przedramiona. Moglbym przysiac, ze mi pomogl. Gdy zwalilem sie na nia, zasyczala wsciekle. Anielica wniknela w jej cialo, jej skrzydla wystawaly z ramion kochanki. Lilith rozchylila usta szerzej, wiedzialem, ze za chwile ugryzie. Szarpnalem sie w gore. -Lilith, prosze! Jej zeby przeoraly skore na szyi i zatrzymaly sie na obojczyku. Zgrzytnely o kosc. Na wszystkie demony, jak boli! -Juz! - krzyknela Monika i wyprysnela z ciala Lilith. Widzialem tylko jej smukle kostki i promienie bijace od ciala. Ernal zwiotczala. Zapach wykladziny. Przez chwile lezalem na dziewczynie, nie majac sily sie uniesc. Piers na piersi, brzuch na brzuchu, udo na udzie. w koncu podparlem sie przedramieniem i przenioslem ciezar ciala na prawy bok. Glosno dyszalem. Lilith patrzyla w sufit, oddech miala plytki, zrenice zwezone jak po narkotykach. Brala tylko funplex. Euphory. Nie powinny wywolac takiej reakcji. -Lilith? Nie ruszala sie. -Zabilas to? - uslyszalem za plecami glos Lee. -Nie wiem - odparla Monika glosem tysiecy strumieni. - Chyba z powrotem sie zwinelo i schowalo. -O czym mowicie? Sylwetka demona i anielicy na tle zaluzji i ksiezycow. Bajka czy rzeczywistosc? Roth pokrecil glowa. -Ona nie ma szans. I zagraza tobie. -Co wy, do diabla, bredzicie?! Monika uklekla przy mnie. Pogladzila mnie po twarzy. Chociaz okolicznosci byly dramatyczne, jej obecnosc dzialala kojaco. -Gdy nadejdzie czas, zaplaczesz. Lilith odzyskala przytomnosc o swicie. Nie pamietala swojego ataku. Parzylem poranna kawe, szukajac przyczyn. Pierwszym podejrzanym byl rzadki chip. -Sluchaj, czy sprawdzalas ten swoj etensex? Moze on nawalil? -No cos ty przeciez mam go od dawna... - zawahala sie. - Masz racje. Sprawdze. -Koniecznie. I w ogole zrob sobie skany. Niepokoje sie. -Nie zdaze zrobic wszystkiego przed misja. -Kiedy ruszamy? Pochylila sie nad torebka. -Wiesz, jakie to zadanie? - spytala. -Domyslam sie, ze mi powiesz. Westchnela. -Torkil... Nie moge cie zabrac. Unioslem brwi. -Co sie dziwisz? Nie widzisz, ze ci zagrazam? Obroniles sie. Tym razem. Bez demona i anielicy moze nie dalbym rady Oczywiscie nie poinformowalem jej o eterycznych sprzymierzencach. Wzielaby mnie za czubka, zgodnie ze stanem `faktycznym zreszta. Swoja droga skad u niej taka sila? -Nie wiemy, czy to nie wroci - ciagnela. - Przed misja nie bedzie czasu na dokladne skany. Teraz sprawdze tylko etensex, a jak wroce, zajme sie reszta. Moze to nawet lepiej, ze nie bedziesz ze mna. Nie naraze sie Malcolmowi. -Lili, wszystko mi jedno... Wlaczyl sie monitor holowizji: -Uwaga, podajemy wazny komunikat. Wszyscy mieszkancy Genei proszeni sa o natychmiastowe schronienie sie w budynkach. Prosze ladowac eggartami, wysiadac z permobili i szybkim marszem udawac sie do najblizszych zabudowan. Przebywanie na terenach otwartych grozi utrata zdrowia lub zycia. Lilith otworzyla usta: -Ale o co... -Cii! - przerwalem jej. -...riera AWB na Morzu Westchnien ulegla uszkodzeniu i do naszego miasta zbliza sie tornado o sile trzech w skali Fujity. W tej chwili generuje wiatr o predkosci trzystu trzech kilometrow na godzine. Powtarzam, prosze udac sie do najblizszego budynku. Jesli traba powietrzna nie zmieni kierunku, powinna dotrzec do miasta w ciagu dwoch mon i kilkunastu cetni. Sluzby konserwacji miasta nie sa w stanie przewidziec, czy bariery grawitacyjne wokol wiezy zdolaja oslabic impet uderzenia. Powtarzam, do Genei zbliza sie tornado o sile... Lilith patrzy na mnie szeroko rozwartymi oczami. -Co robimy? Za jej glowa wije sie piaskowa tancerka, hipnotyzuje ruchem bioder, wygieciem plecow, zbliza sie rozrzucajac wokol, jakby od niechcenia, jakby z usmiechem, wyrwane drzewa, grudy ziemi, strzepy zwierzat... -Torkil! Co robimy? -Bariery przeciwwiatrowe sto procent! - krzycze do obicoinu. Na szyby opuszczaja sie pancerne plyty. -Skad ty to masz?! -Luksusowy apartament, psiakrew. Na gore! Wyciagam do niej reke i biegniemy po schodach. Na prawo od lazienki znajduje sie moj gabinet, jeszcze go nie uzywalem. Lilith wbiega do srodka. -Nie, nie tam! - Powstrzymuje ja, widzac, jak usiluje sie schronic za szezlongiem w lewym rogu pokoju. - Tu, za wanna - komenderuje. Wlaczam obicoinowe wiadomosci. Przed oczami pojawia sie eteryczna glowa spikerki. -...tornado przyspieszylo. Uderzenie nastapi za pietnascie cetni... Kamera ukazuje pustoszejace tarasy Genei. Bardzo ladny projekt miasta. Klarowny, elegancki... -...piec.... Jak grecka swiatynia... -...dwie... Jek dartej stali. Rozwalilo bariery? Podloga sie trzesie, na glowe spadaja ulomki tworzywa z sufitu. Oslaniam Lilith barkami. Kuli sie jak mala dziewczynka, taka krucha, taka bezbronna. Huk wypelnia cale cialo. Krzycze, ale nie slysze wlasnego glosu. Bola skurczone miesnie szyi. Przelamuje atawistyczny lek i wygladam nad dygoczaca krawedzia wanny. Sploszony wzrok przez chwile nie moze zlapac ostrosci. Nie widze miasta, tylko wirujacy brunatny slup: drzewa, eggarty, wyrwane fragmenty budynkow. W centrum wije sie kurzowa tancerka, wcielenie Kali, bogini zniszczenia, malzonki ityfallicznego Siwy. Wyciaga macki trawnikow, grozi szponami zakrzywionych dzwigarow, szczerzy zeby plyt wyssanych z elewacji, zawija sie i z polobrotu... -Uwazaj!!! - wrzeszcze i przygniatam dziewczyne do podlogi. ...ciska przez szybe apartamentu dluga na dziesiec metrow srebrzysta barierke. Rura wydaje dzwiek jak damascenska klinga. Opada na nas chmura odlamkow okiennego plastiku. Macki wiatru oplataja sie wokol moich stop, ramion, plecow, chca mnie wyciagnac z pomieszczenia. Chwytam krawedz wanny i krzycze wnieboglosy. Nie artykuluje zadnego sensownego wyrazu, zawieram w glosie rozpacz i gniew, podstawowe, pierwotne, dzikie, jakbym chcial przekrzyczec grom. Glupi, slaby, niepokorny czlowieku, mowi Kali, omiatajac ramionami dalsze czesci miasta i co chwila zerkajac z usmiechem. Chcesz ze mna zadrzec? Pokazuje mi wyrwany kawal plyty spacerowej: co najmniej sto metrow kwadratowych plastali. Ze mna chcesz zadrzec? Piaszczysta macka rzuca wirujacy plat w wieze po prawej stronie: jej gorna czesc, jak ugodzona wielkim toporem, odrywa sie, odksztalca, ukazuje rane, w ktorej jak poskrecane, krwawiace naczynia krwionosne dymia ruiny ludzkich mieszkan. Teraz dopiero slysze, ze Lilith takze krzyczy. Pochylam sie nizej. -Cicho, malenka, cicho... Nie slychac mojego szeptu. -Cicho - mowie prosto do jej glowy. -O moj Boze, nie wytrzymam - slysze jej drzacy glos. -To juz koniec. Kali sie wynosi. -Kali? -Ta traba jerychonska. Czuje, jak Lilith sie smieje. Ryk wiatru rzeczywiscie cichnie. Rozluzniam chwyt. Po kilkunastu cetniach decydujemy sie wstac. Krajobraz za oknem przyslaniaja tumany pylu, ale i tak widac, ze miasto porzadnie oberwalo. W dali, za oblokami kurzu, za dzwigarami miasta, tornado kontynuuje swoj marsz, obojetne na zniszczenia. Lilith ciagnie mnie za reke i wskazuje lewa czesc pokoju. W miejscu, gdzie chciala sie schronic, leza drzazgi szezlonga rozrzucone przez boska wlocznie, wciaz dygocaca od uderzenia. -Skad wiedziales? -Ben "Relax" Ard, znany gamedec z Nowego Yorku, zglosil sie wczoraj na posterunek policji, twierdzac, ze poprzedniej nocy zagryzl w lozku kochanke. Ku zdumieniu funkcjonariuszy dokonujacych wizji lokalnej jego slowa byly prawdziwe: znana fanom pilki grawitacyjnej Leyla Ontario, prawa skrzydlowa nowojorskich Ognistych Kul, lezala w czerwonej od krwi poscieli z rozerwana krtania. Charakter ran wskazuje na pogryzienie, a slady sliny potwierdzaja, ze winowajca jest Ben. "Nie wiem, co we mnie wstapilo. To nie bylem ja. Czuje sie strasznie - twierdzi Relax. - Chce sie poddac badaniom psychiatrycznym, ale prosze, zeby diagnoza nie wplynela na zlagodzenie kary. Kochalem Leyle i nienawidze siebie za to, co zrobilem". Ogladacie skrot wiadomosci z Ziemi. Zostancie z nami. Najpierw do apartamentu (a raczej tego, co z niego zostalo) wjechala skrzynia na antygrawitacyjnych poduchach, a za nia wmaszerowal meski Doom. Piec cetni obserwacji jego chodu i wiedzialem, ze to Peter "Crash" Kytes. -Na wszystkie gry swiata, co tu sie stalo? - rzucil zamiast powitania. -Bog Eol najadl sie fasolowy. Masz szczescie, ze cie tu nie bylo wczoraj. Hm... Jak tu dotarles? Z tego, co wiem, loty wstrzymano. -Prywatny czarter spacemobilem popieprzonej grupy religijnej. -Grupy religijnej?! -Sun Believers. Poganie. W sumie bardzo mili. -Prosze, prosze... nawrocili cie? Zignorowal moje pytanie. Wciaz wpatrywal sie w zniszczenia poczynione przez tornado. -Dobrze, ze nie wieje. Te... otwory zamiast okien raczej nie daja oslony? Ciekawe umeblowanie. Styl chaos dekor, nieprawdaz? Nie przedstawiles mi swojego nowego... przyjaciela. - Wskazal na wielozadaniowego droida, przywracajacego wnetrze do uzywalnosci. -To duster. Marvin. Nie mow, ze nie maja takich na Ziemi. Czemu zdecydowales sie przyjechac? Peter usiadl. Pierwszy raz widzialem, jak siada w zbroi. Zrozumialem, ze stalo sie cos bardzo niedobrego. -Mike Gunner nie zyje. -Rozgrywajacy w Goodabads? - zapytalem nieprzytomnie. Przysiadlem na zalomie ruiny, w ktora obrocila sie szczytowa sciana. Za plecami pogwizdywaly automaty naprawcze. Nawet gdybym spadl, natychmiast by mnie pochwycily. Otoczyly cala Genee niczym stado mrowek, hodujacych mszyce na lodydze glogu. Mocno zbudowane, opancerzone, podobnie jak moj Marvin wielokonczynowe, ale wielokrotnie ciezsze. Unosily sie majestatycznie, dumnie prezentujac logo Way Dao: usmiechnietego blazna, ktory zamiast ust mial zlota litere "D" obrocona o dziewiecdziesiat stopni w prawo, a na glowie trojdzielna purpurowa czapke - stylizowana litere "W", ozdobiona zlotymi dzwoneczkami. Roboty sprawialy wrazenie masywnych jak czolgi. Pod moimi stopami ziala jama, bo tornado wyrwalo kawal podlogi. Pomachalem reka sasiadce mieszkajacej pietro nizej. Wlasnie podawala dzieciom kakao. Promienie Alsafi 'tanczyly na granatowych filizankach. Fragment podlogi jej mieszkania takze zostal oderwany, lecz nie widzialem lokatora z nizszego poziomu. Wrocilem myslami do Kytesa. Ciagle milczal. Mike byl dla niego kims wyjatkowym. Stara gwardia. Znowu zapomnialem, ile Peter mial lat, ale chyba z osiemdziesiat. Trzeba cos powiedziec. Tylko co? -Moje... - mruknalem i nie wiedzialem, co dalej: "kondolencje"? Nie lubilem tego slowa. Wreszcie dokonczylem: - Przykro mi. Skinal glowa. -Kiedy to sie stalo? -Dwa dni temu. Znaleziono jego rozszarpanego Dooma i roztrzaskany sejf. Z dibeka zostaly wiory Zreszta nie tylko on tam zginal. To byla jakas masakra. Cale biosiedle poszlo z dymem. -Mieszkal w biosiedlu? Gracz? -A coz w tym dziwnego? Kazdy ma prawo do wlasnych preferencji. -Ale gdzie sie znajdowalo? Z tego, co wiem, w Wolnej Europie bylo zaledwie kilka... -Europocentryzm. Mike mieszkal na polnocny zachod od Savusavu. Zbaranialem: -Niby... jak? -Savusavu. Masz obicoin... - zerknal na moja skron, minimalnie uniosl mechaniczna brew - to go spytaj. Mial racje. -Gdzie jest Savusavu? - spytalem w myslach. Zobaczylem blekitna twarz. -Szukam... Po chwili oblicze zniknelo, a jego miejsce zajelo satelitarne zdjecie Australii. Na zachodzie lezaly Nowa Kaledonia, Nowe Hebrydy, a jeszcze dalej Archipelag Fidzi. Oko kamery przesunelo sie wlasnie tam, potem animacja zrobila najazd na jedna z dwoch glownych wysp, te bardziej podluzna, wschodnia. Nazywala sie Vanua Levu. Na jej poludniowym brzegu znajdowala sie miejscowosc Savusavu, polozona nad zatoka noszaca te sama nazwe. Miasto polyskiwalo zlotym swiatlem. Skoro miejscowosc jest tu, biosiedle musialo znajdowac sie powyzej i na lewo, nad ta zatoka... Ladne miejsce. -Widzisz Vanua Levu? - spytal Crash. Skinalem glowa. Wyciagnal pancerna lape i dotknal mojej skory. -Biosiedle bylo tu. Nazywalo sie Damai. Po indonezyjsku "pokoj". Rozjarzyl sie niebieski punkt, rzeczywiscie nad brzegiem zatoki. Peter wydal dzwiek podobny do chrzakniecia. -Sluchaj, wiem, ze to ty mnie wezwales, nie odwrotnie, i domyslam sie, ze w jakiejs waznej sprawie, ale mam prosbe. Chyba wiesz, jaka. Nie zdazylem odpowiedziec, bo moja uwage przyciagnela spikerka holowizji. -Wciaz naplywaja wiadomosci o ofiarach. Tym razem dotarly do nas zdjecia cial policyjnej grupy uderzeniowej "Black Panthers"; zwanej przez kolegow "Rodzina Taglia". Policjantka Ewa Taglia wraz z czterema bracmi: Miguelem, Robertem, Matheo i Ricardem zgieli na posterunku podczas ewakuacji walacego sie Oranzowego Centrum na drugim poziomie. Bliskim przekazujemy wyrazy wspolczucia. Peter zauwazyl moje oslupienie. - Znales tych ludzi? - spytal. -...do Genei dociera coraz wiecej pomocy z gigamiasta Raj, polozonej na zachod Albatorii i polnocnej Salsy. Rowniez spolecznosci zgromadzone wokol rusztowan ulokowanego na poludniu Ishtar wyslaly dary. Dzisiaj o piatej... -Zaczyna sie - szepnalem do siebie. Peter, idzie za mna smierc. Jestem jak zaraza. Odsun sie ode mnie. Przed oczami pojawila sie obicoinowa twarz. Wciaz nie nadalem jej imienia. -Sensuje do ciebie Lilith Ernal. Spojrzalem przepraszajaco na Petera. - Wybacz na chwile, mam rozmowe. Wzruszyl ramionami. Wyszedlem na schody, wydajac komende polaczenia. -Torkil? Jakies dziwne, skoropodobne, brazowe poduchy otaczaly jej twarz. Calosc byla niecodziennie oswietlona, jakby od dolu, barwa tez nietypowa, bo z lewej strony sinawa, a z prawej pomaranczowa, w dodatku pulsujaca. Dlaczego mowi, nie mysli? Jest zdenerwowana. -Czesc, Lili. -Przepraszam, ze sie nie odzywalam, ale mialam mase pracy... -Sprawdzilas ten... - zerknalem na Petera. Wlasnie wylatywal przez wyrwe w scianie. Zatrzymal go jeden z robotow naprawczych. Zdaje sie, ze taka fuga byla nielegalna. -...etensex? - przeszedlem na telepatie. -Tak. Serwisanci stwierdzili, ze jest sprawny. Sluchaj, przepraszam cie, ale... Zrozumialem. To oswietlenie, te poduchy - siedziala w spacemobilu! Obraz z kamery obejmowal tylko maly wycinek kokpitu. -...tak jak mowilam, zdecydowalam sie... poleciec sama. Przykro mi, ze sie nie pozegnalam. Malcolm caly czas mnie pilnowal, bylo mnostwo spraw... Zagryzlem wargi. -Ale dokad ty lecisz? I jak to sie stalo, ze umiesz prowadzic to ustrojstwo? -W centrum edukacji naucza cie wszystkiego, o ile masz czym zaplacic. Gdy Safe Nations kupilo spacemobile, wszyscy w Two Eyes przeszlismy szkolenie. A dokad lece... Nie bardzo moge powiedziec... moje zadanie to zbadanie systemow, gdzie moga byc terraformowane planety. W sumie kilkadziesiat lokacji. -Ile kosztowal ten statek? -Naprawde nie wiem. -Bedziemy mieli jakas lacznosc? -Tak. Codziennie bede wysylala satelite komunikacyjnego. Przesylam ci jego kod. Jesli bedziesz mial ochote, wyslij cos. Przelknalem twarda grude. -Naprawde musze konczyc - szepnela. Zdawalo mi sie czy zwilgotnialy jej oczy? Jak wyglada milosc przelomu wiekow? Czy to mozliwe, zeby zakochac sie w nieznanej osobie w ciagu kilku dni? -Odezwij sie, jak wrocisz - chrypnalem. Tylko skinela glowa. Ekran zgasl. No i pieknie. Peter wlasnie ladowal na podlodze. Marvin uparcie cos mu tlumaczyl. Robot Way Dao wracal do pracy. -Sluzbisci zasmarkani. - Lider Bezbolesnych wydawal sie niepocieszony. - I jak rozmowa? Otwieralem usta, zeby mu odpowiedziec, gdy znowu odezwala sie panienka spod powiek: -Sensuje do ciebie Harry Norman. Czy chcesz przyjac polaczenie? -Przepraszam - mruknalem do Petera i wskazalem obicoin. Na tle Marvina dyskutujacego z Peterem ujrzalem eteryczna, kwadratowa gebe Normana. -Zyjesz? To dobrze. Dwie panie, zabogebny i lysy tez zyja, gdybys byl ciekawy. I ciagle uwazaja cie za ostatniego chama. Albo udaja. -Harry, narazasz sie. Nie powinienes... -Tak, tak. Pomyslalem, ze moze chcesz zarobic. Pieniedzy nigdy za malo. Zwlaszcza gdy chcesz kupic spacemobil. -Jestem zainteresowany. A ty kop sobie grob. Mowie powaznie, przyjacielu. -Umiem o siebie zadbac. - Tylko tak ci sie wydaje. Sluchaj, w zasadzie... Spojrzalem na Petera, na ekran wiadomosci, wspomnialem twarz Lilith. -...w zasadzie to chcialbym sie... - rozesmialem sie nerwowo -...rozdwoic. Czy wspominalem kiedys, ze uwielbiam te jego twardo ciosana morde? Usmiechnal sie lobuzersko spytal: -A nie wolalbys sie... roztroic? -To tajny projekt Novatronics. Kupilem na twoje zbroje dwa nowe hefy. Nowoczesne. Przykleisz chip gdzie chcesz i z glowy Ty tez sobie zmien to dziadostwo, ktore nosisz we wlosach. Ciagle sie przekrzywia - perorowal Harry, gdy maszerowalismy korytarzami nowo otwartej siedziby Novatronics, pchajac przed soba blizniacze skrzynie z motombami. Mialem nadzieje, ze nie natkniemy sie na Pauline. Byloby to ze wszech miar niezreczne. - Tu masz link - dotknal mojej reki - do firmy, ktora je robi. Sa podobne do obicoinow. Eleganckie, male, na druga skron. Nie bedziesz musial ciagle poprawiac. -Dzieki. Mowiles o projekcie. -Wlaz pierwszy Uwazaj na framuge. - Wpuscil mnie do laboratorium. - Jak mowilem, na rozdwojenie psychiki znalezlismy juz chetnych, ale wciaz nikt sie nie zglosil do roztrojenia. Zatrzymalem sie i zamrugalem. -Harry pozwol, ze sie upewnie. Na pewno nic nie brales? Funplexu jakiegos na przyklad? -Wacpan juz zasmakowal w nowych dragach? - Wyszczerzyl zeby. Zbaranialem. Swiecily. -Harry, swieca ci zeby. -A tobie nie, stegozaurze. Zrob z tym cos. Wracajac do rzeczy, nie, nic nie bralem. Byl juz najwyzszy czas, zeby przeprowadzic ten eksperyment. Cud, ze konkurencja jeszcze tego nie zrobila. A moze i zrobila, cholera wie w tych dzisiejszych pokreconych czasach. Teraz popatrz: skoro mozliwe jest kopiowanie psychiki, to w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, zeby czlowieka rozdwoic, roztroic, a nawet rozczworzyc, czy jak to sie nazywa, no wiesz, o co chodzi. Postaw skrzynie tu, o tu, przy konsoli. Czekaj, teraz ja swoja dopchne... O. Elegancko. Teraz spionizuj swoja... Dobra. Moja kolej... I juz. - Otrzepal dlonie. - Domyslasz sie, ze sztuka nie polega na podziale... Siadaj tu, nie boj nic, troszke cie ten fotel unieruchomi. Pchnal mnie na centralnie polozony bialy mebel zawieszony w jakiejs wiekszej, takze bialej aparaturze. Dookola buczaly i piszczaly dziesiatki dziwacznych urzadzen. Komnata wspolczesnego czarodzieja. Na moich lydkach i przedramionach zacisnely sie bioksztaltki. Jesli zaraz wyskoczy mi cos na morde, zaczne krzyczec. -...wiec problem nie polega na podziale, ale na ponownym zlaczeniu dwoch czy trzech psychik. Myslimy, ze wiemy, jak to zrobic. - Spojrzal na niewidzialne okna. - Wlaczamy. Fotel drgnal i uniosl sie nieznacznie. Cos sapnelo nad moja glowa. -Dzieki temu - podjal - skoncza sie wieczne narzekania: "Przeciez sie nie rozdwoje, nie roztroje". Uwazaj, najedzie ci na glowe taki helmik, nie przestrasz sie. Poczulem go najpierw na skroniach, a potem otulil cala mozgoczaszke. Witaj w swiecie sadystow, Torkilu. Zaraz urzna ci leb i skoncza sie twoje klopoty. Norman jednak nie slyszal mojego mentalnego gderania, bo caly czas wywodzil: -Do lamusa tez odejdzie przyslowie: "Nie mozna byc w dwoch miejscach naraz". No i wreszcie dukila bedzie mogla miec czterdziesci hekt, a nawet szescdziesiat. O dobie i godzinach nie wspominajac - mrugnal. - Co wiecej, po zjednoczeniu dana osoba bedzie miala wspomnienia z dwoch czy trzech wcielen. -Na pewno wiecie, jak to zrobic? - Chcialem poruszyc glowa, ale helm mi to uniemozliwil. Bylem jak sparalizowany. Raptem zakrecilo mi sie w glowie. - Co sie dzieje? Niedobrze mi. -Skanuje cie. Efekt uboczny. Wytrzymaj. Znowu spojrzal na widoczne dla siebie okna i pewnie wydawal jakies dyspozycje. Obrocil sie do mnie lewym profilem i wtedy dostrzeglem na jego skroni blysk obicoinu. Czy to Gaja tak na wszystkich dzialala? Euforycznie? Okularnicy odeszli w niepamiec? -Co do twojego pytania, czy na pewno wiemy, co robimy odpowiem tak: na pewno to Papa Porca ma piec penisow i na pewno wzmocniono mu serce i aorte, zeby nie mdlal, kiedy mu staja. A my wiemy "byc moze", dlatego potrzebujemy ochotnikow i dlatego im placimy. Calkiem niezle pieniazki. -Wystarcza na spacemobil? Wytrzeszczyl oczy, a potem prychnal. -Moze na kabine. Zglupiales? Po co ci spacemobil? Uwazaj, zrobi ci sie ciemno przed oczami... Jakby czarna kurtyna: najpierw opadla, potem sie podniosla. -Dobra... - Harry byl jak w transie. - Matti - rzucil w powietrze - przywiez dwa dibeki, ktore przed sekunda zsyntetyzowalem. - Spojrzal na mnie ostro. - Roztrajamy cie, tak? Na pewno? -Na pewno. Mam trzy sprawy do zalatwienia i ani cetni do stracenia. -Widze, ze tez sie przestawiles na nowy podzial? -Nowe czasy, nowy czas. I nowe smierci, dodalem w myslach. Norman podal mi notepad. -Wstaw w oswiadczenie swoj IN. Ze jak cos sie spieprzy to twoja wina, bo jestes glupi i nie czytasz drobnego druku. Zerknalem na kwote. Czterysta tysiecy Niby duzo, bo da sie za to w Genei kupic mieszkanie, ale zaloze sie, ze najtanszy spacemobil kosztuje ze dwa miliony. Wydalem obicoinowi dyspozycje podpisu. -Teraz wylacz obicoin. Przedtem hef - zakomenderowal, obserwujac wykresy na ekranach. Wydalem odpowiednie rozkazy. Zniknely z pola widzenia wszystkie cyferki, wskazniki i ikony Naprawde nie lubie tego momentu. -Dobra... - Harry podszedl do jednej ze skrzyn zawierajacych motomby i wydal komende otwarcia pokrywy. Gdy odsunela sie przednia scianka, odskoczyl przerazony. -Chryste! Co to?! Skad masz geskina?! Myslalem, ze to ten Doom z puszczy! -Doom jest w drugiej skrzyni - zarechotalem. - Przepraszam, nie wiedzialem, ze moje oblicze zrobi na tobie takie wrazenie. Rozmasowywal piers. -Obcego czlowieka bym sie nie przestraszyl, ale ciebie... te same oczy, ten sam Tori. Uprzedz mnie nastepnym razem. Uff... - pokrecil glowa. Przelknal sline. - Teraz druga. - Rzucil na mnie przestraszonym wzrokiem. - To bedzie Doom, prawda? -Jasne. -Okej. Matti! Gdzie te dibeki? -Harry? - odezwalem sie czujac, ze trace przytomnosc. -Tak? -Zalatwiles dokumentacje smierci mojego ciala w tornadzie? Usmiechnal sie uspokajajaco: - Nie musisz sie mar... Otworzylem oczy. Poczulem sie troche dziwnie, bo zamiast siedziec na bialym fotelu w centrum laboratorium, stalem pod sciana, otoczony jakas dziwna maszyneria. Torkil numer dwa nadal siedzial nieruchomo na fotelu w srodku sali. Organiczny mozg potrzebuje widac wiecej czasu na ockniecie sie. Zerknalem na czubek nosa. Bylem w geskinie. No i pieknie. Mozecie mnie teraz nazywac gumowa lala. Uruchomilem mentalnie menu. W porownaniu z obicoinowymi fajerwerkami bylo proste, ale nie prostackie. Chcialem sie ruszyc, ale trzymaly mnie jakies klamry. -Jeszcze krotki skan - odezwal sie Harry z prawej strony. Po chwili wszedl w pole widzenia. - Chce miec pewnosc, ze wszystko przebieglo prawidlowo. -Tylko mnie nie denerwuj - uslyszalem glos z prawej strony To byl Torkil numer trzy. Doomowiec. - Wszystko musialo przebiec prawidlowo. Mocno zaakcentowal slowo "musialo". -Czesc, Tori - rzucilem od niechcenia. -Czolem - odparl. - Tamten spi? -Zaraz sie obudzi - zapewnil Norman. -Panowie - odezwalem sie - wiemy, co robic? Nie ma czasu do stracenia. Trzeba... -Gratuluje - wszedl w slowo blondyn - jest ciebie trzech. - Rozlozyl bezradnie ramiona. - Nie wiem, do ktorego z was mowic, wiec sie poprawie: jest was trzech. Podrapal sie po kudlach. -Mam watpliwosci, czy teraz lepiej to zabrzmialo... -Harry? - obudzil sie organik. - Juz po wszystkim? Rozdzial zadan wydawal sie oczywisty Ziemia jawila sie jako miejsce bardzo niebezpieczne, wiec konieczna byla oslona Dooma. Dlatego opancerzony Torkil polecial z Peterem na kosmodrom. Mialem nadzieje, ze zdaza uciec, zanim ktos sie polapie. Cale szczescie, ze wciaz odbywaly sie rejsy powrotne z Gai na Ziemie. Do Lilith mogl z oczywistych przyczyn leciec wylacznie Aymore we wlasnym ciele. Szczesciarz. Ledwie ustalilismy co i jak, pogalopowal do dealera Future Vehicles, zeby sie zorientowac, czy stac go na spacemobil. Zas ten, ktory mial pozostac w Genei i oznajmic ludzkosci, ze Bestie stworzylo Mobillenium, ze Bestia sie rozwija i zagraza zarowno Ziemi, jak i Gai, i tak nie mial szans, wiec zostawilismy mu najgorszy, chociaz najdrozszy rodzaj powloki: geskina. Ludzilem sie, ze w razie czego pomoze mi Harry. Oczywiscie bylem w bledzie, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzialem. Wrocilem do apartamentu, zeby zabrac najwazniejsze rzeczy. -Czesc, Marvin - rzucilem na dzien dobry. Czarny, pajakowaty droid odwrocil do mnie mala, smieszna glowke, nie przerywajac zasklepiania drobnych rys na scianie. -Czy pan nie byl ubrany inaczej, kiedy wychodzil? -Wykasuj to wspomnienie. -Tak, prosze pana. -Wykasuj wszystkie wspomnienia. -Tak, prosze pana. Robot zamarl w bezruchu. Jego okragla mordka opadla na pancerna piers. -Marvin? Lebek natychmiast sie podniosl i obrocil w moja strone, sensory optyczne zlapaly fokus. -Tak, prosze pana? -Zabierz sie za remontowanie apartamentu. -Tak, prosze pana. Jeszcze raz powiesz "tak, prosze pana" i cie zamorduje. A nie, geskin jest delikatny i trudno go naprawic. Nie zdazylem kupic broni (przewoz militariow megastatkiem byl zabroniony). Nie zdazylem zapoznac sie z mapa Genei. Nie poznalem nawet nazw kontynentow tego pieprzonego globu, a juz tornado zniszczylo mi mieszkanie, w dodatku uszkodzilo system: barierka przy schodach (i nie tylko ona) zostala przyozdobiona dziwnymi zawijasami, a na wysokosci ostatniego stopnia ze sciany wysunely sie archaiczne drzwiczki chroniace dzieci przed upadkiem. I czemu tak sie wychylaja? Strasznie glupi zawiasowy osiemnastowieczny mechanizm. Jakby nie mogli zrobic bariery antygrawitacyjnej albo czegos wysuwanego. Aha, zrobili, tylko teraz caly apartament mam w stylu retro. Podszedlem do skrzydla i ustawilem je w prawidlowej pozycji. Skrzyp. Znowu oparly sie o schody. Ustawilem je prostopadle do sciany. Skrzyp. Przyjrzalem sie mocowaniu przy murze. Bylo nienaruszone. Podszedlem do okiennego otworu. Robot Way Dao wlasnie podlatywal z nowym oknem. -Przepraszam... pana - rzucilem niepewnie. W sumie jak homo czy nawet posthomo ma sie odzywac do nieznanego droida? Per "ty"? - Czy sciana dzialowa, o ta - wskazalem palcem - ulegla podczas tornada uszkodzeniu? Mam na mysli, czy zostala skrzywiona? -Skanuje - odpowiedzial robot niskim glosem. Przez chwile pozostal nieruchomy Tylko jakies male swiatelka zamigaly szybciej na jego splaszczonej, masywnej glowie. - Nie, integralnosc zachowana. Tornado nie uszkodzilo nosnych elementow megamiasta. -Dziekuje. -Prosze sie odsunac. Montuje okno. -Naturalnie. Wrocilem do drzwiczek. Ustawilem je w prawidlowej pozycji. Skrzyp. Jeszcze raz. Skrzyp. O rany boskie. Poczulem, jak geskinowe wlosy staja mi deba. Przekrzywila sie wieza. Jeden dzwigar albo nawet cale megamiasto nie trzyma pionu! Genea runie! Rozejrzalem sie za czyms, co mogloby zastapic pion, chcialem sie jakos upewnic, ale nic sie nie nadawalo: plaszcz? But? Rekaw? W roztargnieniu zbieralem mysli: Komu o tym powiedziec? Wladze chyba wiedza? Musza wiedziec, ale w takim razie dlaczego milcza? Dlaczego robot klamie? Jest zwiazany z wladza? Kto w koncu tu rzadzi? Mobillenium czy Way Dao? Glupio pytam, Mobillenium rzadzi wszystkim. Moze dotrzec do tego dziennikarza, jak mu bylo... Nilusa Probusa? On zdaje sie podejrzewal, ze z miastem jest cos nie tak? W sumie dumanie bylo jalowe, bo skoro zabili Ewe - Taglie, oprawcy mogli sie zjawic lada moment i przeciac wszelkie plany. Mimo wszystko postanowilem sprobowac: najpierw dostane sie do jakiejs stacji holowizyjnej. Ruszylem do wyjscia. Wtedy drzwi sie rozsunely i stanal w nich... stary znajomy. -Witam cie, Torkilu. Jak zdrowie? Zadarlem glowe, zeby obejrzec wiszaca prawie metr wyzej gebe Laurusa Wilehada, blond przystojniaka o orlim nosie, mocno zaznaczonej zuchwie, plaskich policzkach, waskich ustach i jasnoszarych oczach. Na jego obu skroniach skrzyly sie blaszki wieksze od mojego obicoinu. Dostrzeglem na nich wytloczony napis: "Arun". Ki diabel? Nie "obicoin"? Zlustrowalem jego stroj. Laurus zdaje sie gustowal w egzoszkieletach. Tym razem nie byl zatrzasniety w pomaranczowe rusztowanie policji Warsaw City, tylko w pelnoplytowa lustrzana zbroje Gajanskich Sil Zbrojnych - tak przynajmniej glosil piekny elipsoidalny znak skrzacy sie na prawej czesci jego pancernej piersi, troche powyzej poziomu moich oczu. W tle blyszczal symbol Mobillenium - uskrzydlony mezczyzna rozposcierajacy rece. Gaja ma jakies sily zbrojne?! Obok znaku lsnil tajemniczy napis: "Coremour", a pod nim inny: "Odin Core". Pod spodem widnialy personalia poprzedzone slowem "Maod-An". A jeszcze nizej widnial uproszczony symbol japonskiej bramy Torii. Cofnalem sie o pol kroku, zeby przyjrzec sie drugiemu pancerniakowi, ktory prezyl sie za lewym barkiem Wilehada. Czarnoskory sierzant, Kaj Mbele, jesli wierzyc uwiecznionym na pancerzach napisom, tez mial "Arun", a na piersi podobne oznaczenia. Stal nieruchomo i uwaznie mi sie przygladal. Jego niemal granatowa twarz odbijala sie od gornej czesci napiersnika. Z plastycznego punktu widzenia byl to bardzo ladny widok. Zebralem sie w sobie. -Czesc, Laurenty To milo, ze wpadles, ale wlasnie wychodzilem. Chociaz nie mialem zadnego doswiadczenia, uruchomilem opcje trzykrotnego przyspieszenia. Swiat zwolnil. Wszystkie dzwieki sie obnizyly. Skoczylem w szczeline miedzy framuga a polerowanym udem Wilehada. Cos jeknelo w szyi i z tylu kolan, ale struktura geskina wytrzymala. -Pssiaakreew - uslyszalem spowolniony glos Laurusa. - Kaaj, trzyymaaj goo! Musze przyznac, ze te zbroje byly znakomite. Nie sadze, by Murzyn bez niej zdolal mnie zlapac. Pancerna reka trzepnela mnie w bark. Upadlem. Oczywiscie w zwolnionym tempie. Wylaczylem przyspieszenie i nie pozwalajac sobie na jeki, pozbieralem sie z chodnika. Paluchy szeregowego Mbele zacisnely sie na moich ramionach i ustawily mnie przodem do Laurusa. Faktycznie geskin to beznadziejny motomb. -Od kiedy uzywasz geskina? - spytal blondyn. Przejechal po mnie jakims nieswoim wzrokiem. Przeswietlal mnie, chamisko jedne. Powinna byc jakas ustawa o prywatnosci ludzkiego wnetrza. -Zoenecki model, to przeciez... to przeciez wyrob Zoenet Labs! - wykrzyknal. Chcialem go zapytac, dlaczego jako potrojny agent, w tym takze rzekomy podwladny Koriolana, nic nie wie o jego prezencie, ale balem sie, ze Kaj nie jest wtajemniczony i Wilehad zwyczajnie go zabije. Odparlem oglednie: -Dawno temu zlozylem slubowanie... ze przeniose sie do geskina w dniu, gdy twoja matka przestanie sie zabawiac z kozlami. Powinienes wiec wiedziec, kiedy to bylo. Laurus chyba sie zastanawial, czy dac mi w szczeke, bo podejrzanie szeroko sie usmiechnal. Kaj stlumil parskniecie. -Dobrze, panie ladny. W dibeku, nie dibeku... to chyba ty Wylacz ten pieprzony hef, bo nie jestem pewien. Aha. Laurus ma jakies ustrojstwo do psychoskanu. Musial miec tez wczesniej. Pewnie dzieki niemu powiedzial mi kiedys: "Nie umiesz klamac". Widzial moj mozg. Kto wie, co jeszcze umie? Wylaczylem head firewall. -Tak, to ty - uznal. Wiec dimeni nie wywiazali sie z obietnicy i nie skasowali danych mojego mozgu. A moze to nie oni? No jasne. Laurus pewnie sam mnie zeskanowal. -Skoro potwierdzenie tozsamosci mamy za soba - podjal - mozemy isc. To zelowate cielsko, jak sadze, nie umie latac? -Jak twoj zelowaty fiut stac. -Ranisz mi serce. Myslalem, ze bedziemy przyjaciolmi. -Obawiam sie, ze nie mamy ze soba nic wspolnego. I znowu obdarzyl mnie tym swoim wszystkowiedzacym usmiechem. -Nawet nie wiesz, Torkilu, jak bardzo sie mylisz. -Niezalezna Klanowa Agencja Informacyjna donosi, ze stan zdrowia Magnusa Agatangela, czlonka Wesolych Chlopakow, poprawia sie. Przypomnijmy, ze wczoraj o dziewiatej osiemdziesiat Magnus uderzyl w grunt podczas wykonywania niebezpiecznych powietrznych akrobacji w poblizu rusztowan miasta Ishtar. Stalo sie to na oczach setek tysiecy kolonistow. Jeszcze wczoraj klanowi lekarze oceniali kondycje Magnusa jako "niestabilna", tym bardziej wiec cieszymy sie z dzisiejszej poprawy. Rekonwalescentowi zyczymy szybkiego ',powrotu do zdrowia. Siedziba Mobillenium znajdowala sie, jak na wladcow swiata przystalo, na ostatnim poziomie Genei i zajmowala caly blok miedzy dzwigarami. Kubatura budynku byla porownywalna z Wieza Slonia w Warsaw City. Gmach zwienczono ciemnymi wiezami, ktore wydawaly sie grozic niebu na podobienstwo wyciagnietych, chciwych palcow. Ich talerzowate wezly poznaczone byly swiatlami pozycyjnymi. Miedzy nimi unosil sie wizerunek firmy: mezczyzna w lsniacym pancerzu, z rozpostartymi rekami, zlaczonymi nogami, z niewidoczna twarza, bo zaslonieta podluzna przylbica. Jego ramiona i stopy przyozdobione byly zlotymi skrzydlami. Powoli rotowal wzdluz dlugiej osi. Bog transportu. Wiekszosc firm juz dawno zamienila bezosobowe loga na sylwetki bostw. Szalone? Nie, to wynik prostej ewolucji: w dwudziestym wieku znaki firmowe - ruchome symbole posiadajace wlasne brzmienia - przywolywaly czy kreowaly nieprzemijalne tresci, wiecznotrwale znaczenia, usilowaly stworzyc cos ostatecznego. Gdy psychologia poznawcza uznala, ze klient kupuje wartosci, a nie przedmioty, stwierdzono, ze kazda firma powinna miec ich pakiet. Kilkadziesiat lat pozniej, gdy rozpoczely sie duze ruchy religijne, zwlaszcza w Europie, pakiety te zostaly przekute na boskie loga, a koncerny zrozumialy, ze musza w pewnej mierze zastapic panstwa. Cicho parsknalem na mysl, ze niestety zadne konsorcjum nie zaryzykowalo w owym czasie ani pozniej kontrowersyjnego i najmocniejszego brandu: "Bog". Szkoda, bo rozbiloby w ten sposob monopol kosciolow, ktore dzieki tej marce, nie oferujac zadnych uslug oprocz nudnych liturgii, zapewnialy sobie krociowe zyski. Przemyslenia te zajely mi nie wiecej niz dziesiec, pietnascie cetni. W ten sposob usilowalem wyrzucic z glowy proste pytanie: co mnie czeka w budynku, ktory zblizal sie w rytmie dudnienia pancernych stop moich opiekunow? Ponad calym kompleksem widzialem prawdziwy, nie animowany gajanski niebosklon. Bardzo zimny i bardzo odlegly. Jak moglo byc inaczej, skoro prowadzilo mnie na spotkanie losu dwoch dzentelmenow w lodowych kirysach? Dlaczego tak jest? Dlaczego przez cale zycie ciagle ktos mnie prowadzi z miejsca na miejsce, ciagle do czegos zmusza, cos mi wmawia, z reguly oklamuje. Dlaczego, pytam? Dlaczego do moich drzwi rzadziej pukaja przyjaciele niz tajni agenci? Do jakich drzwi, ty glupku? W Stockomville zyles jak pustelnik, a drzwi w Genei sie nie licza. Aalez maja te wrota! Stanelismy przed wierzejami, ktorych architektura stanowila eklektyczne polaczenie stylu technologicznego, starohinduskiego, gotyckiego i azteckiego. Byly tak szerokie i wysokie, ze bez trudu weszlyby w nie cztery trzymajace sie za rece aasimoary. Koledzy z Mobillenium sa mega megalomanami, jak widze. W sumie to dobrze. Sam jestem megalomanem, wiec bede sie czul jak ryba w wodzie. Jak ptak w powietrzu. Jak... Torkil, przestan. Szlismy przez sale o stalowych posadzkach, palmowych sklepieniach, przyozdobionych alegorycznymi holorzezbami sloni, czteroramiennych bostw, skrzydlatych cherubow i anielic, wchodzilismy w windy, przechodzilismy przez bramki, witani i sprawdzani przez wirtualnych i mechanicznych portierow (wystylizowanych tak, by nie psuc ponurego nastroju calosci). Wreszcie dotarlismy do gabinetu, przepraszam, komnaty, jakiegos kolejnego pionka czy laufra. Oby ostatniego. Oby ostatniego w moim zyciu. Ku swojemu zdumieniu nie ujrzalem goscia w garniturze czy mundurze, nawet nie zoeneta, ale organika otoczonego tak monstrualna zbroja, ze ledwie widzialem jego twarz schowana za poteznym napiersnikiem. Potwor mierzyl okolo czterech metrow. Mowilem, ze megalomani. Dobrze, ze pomieszczenie bylo prawie nie umeblowane, bo przeciez wszystko by zdemolowal. Takim mechanizmem zapewne steruje sie zupelnie inaczej niz egzoszkieletem: nie naturalnymi ruchami konczyn schowanymi w nareczakach i nogawicach, bo z pewnoscia cale cialo jegomoscia, razem z rekami i nogami, miescilo sie w poteznym korpusie. Wiec jak? Ma tam w srodku jakies male manipulatorki? Gigant pochylil sie w moja strone jak czlowiek, gdy przyglada sie mrowce. Obie jego skronie zdobily blaszki podobne do laurusowych, tylko ze nie byly srebrne, ale dopasowane barwa do oliwkowego pancerza. Na szerokiej piersi widnialo podobne godlo do tego ze zbroi Kaja i Wilehada, ale nigdzie nie odnalazlem napisow: "Coremour" ani "Maod-An". Zamiast nich blyszczalo slowo: "O'Guararm" i personalia: Maur Abigail. Obok nazwiska widnialo sporo szewronow i gwiazdek. Pewnie jakis general. Zreszta wygladal na generala, ale porzadnego, niepodobnego do Rogera Baala czy Enrique Baczewskiego: mial twardo ciosana, nieco podluzna twarz, srebrna czupryne, siwe wasy (no prosze, nie sadzilem, ze spotkam jeszcze kogos z wasami) i biale, geste brwi, ocieniajace jasnoszare oczy. -Witaj, Torkilu - powiedzial miekkim glosem. - Wreszcie moge cie zobaczyc na wlasne oczy. Slucham!? -Pewnie sie dziwisz, ale znam cie od dosyc dawna - ciagnal. - Taak... rzeczywiscie geskin. Jak to sie stalo? Odchrzaknalem. -To wasze tornado zepsulo mi cialo. Ledwie zauwazalnie uniosl brwi. Blysnely nienaturalnie lsniace rogowki. Nie wygladaly jak oczy osloniete cyfrowym szklem, ale jak animowane na polerowanym metalu. -Pierwsze slysze. W ktorym szpitalu zostalo zutylizowane? -W siedzibie Novatronics. Niedbale skinal glowa, dajac znak, ze sprawdzi to i bez trudu wyciagnie prawde na wierzch. -Powiedz nam teraz, ale powoli i dokladnie... to samo, co opowiedziales Ewie Taglii. -Ktory z was ja zabil? Usmiechnal sie pod wasem. Nie byl to cieply usmiech. -Ach, ci mezczyzni. A braci ci nie zal? -Ktory? Przez chwile patrzyl mi prosto w oczy Jego teczowki przypominaly rteciowe pierscienie wokol czarnych zaglebien. -Torkilu, to ty ja zabiles. Dum, dum, wali serce, dum, dum. Cicho. Nie moga uslyszec. Ach, zachnalem sie. Nie wyglupiaj sie, Torkil. I tak widza twoje geskinowe wnetrze. -Powinienes byl od razu do nas przyjsc - ciagnie Maur. - Dobrze wiedziales, ze dzielac sie informacjami z postronnymi osobami, podpisujesz na nie wyrok. Harry. Uciekaj, przyjacielu. Zaryzykowac z nim kontakt? Zajac ich, zajac. Rozejrzalem sie za siedziskiem. - Moge usiasc? - Wskazalem rzezbione, strzeliste krzeslo, stojace samotnie posrodku sali. Maur skinal glowa. Uniosl wielka jak pien sosny lape w gescie zachecajacym do mowienia. Siadaj, Torkil. Siadaj i gadaj. Dotarles do kranca podrozy. Jakiz to marny koniec. Pusta, ciemna, hindusko-gotycka komnata i posthomo organicus naprzeciwko. Zmierzch ludzkosci. Co ja tu robie w tej bialej koszuli, w tym miekkim ubraniu, w tym slabym motombie? Gdzie jest moje cialo? Ludzkosc rozstaje sie z cielesnoscia, Torkilu. Nie szukaj ciala. Nie szukaj prawdy Tak, wiem, nie masz sie na czym oprzec. Nie masz Biblii, talizmanu, zadnego medalika, na ktorym moglbys zacisnac reke. Nigdy nie wierzyles w takie gusla. Miales swoje mentalne kotwice. Ale teraz nie masz sily, zeby sie ich przytrzymac. Wszystko stracilo sens. Czasami tak bywa. Po prostu mow. -Powinniscie byli zajac sie Bestia, zanim nauczyla sie hipnotyzowac ludzi... - uslyszalem swoj cichy glos. - "Live!" to jej armia - podjalem, gdy wybrzmial poglos. - Opanowala takze "Meduse". To prawda, nie ma jej w sieci, ale jest w ludziach. Trudno powiedziec, czy mozna ja wykorzenic. Z organikow... byc moze, chociaz mialem z jednym kontakt i nic nie udalo mi sie zrobic, tylko ocalic skore. Maur skinal glowa, jakby docenial ten fakt i zgadzal sie z powaga sytuacji. Musial znac juz te informacje od Ewy bo nie byl zaskoczony tylko skupiony. -Nie sadze natomiast - ciagnalem - zeby reformowalni byli digineci przez nich produkowani, a mysle, ze Live konstruuje setki mentalnie spaczonych wojownikow. Zmarszczylem czolo, bo moje slowa brzmialy jak paranoiczna, bezsensowna przepowiednia. Byly zwyczajnie niewiarygodne. Nieprawdopodobne. -To jest wlasnie to, co wiem ja, a nie wiedzieliscie wy - podjalem. - Historie agenta Laurusa i Sergia Lamy znacie. Znakomicie przeprowadzona akcja. To ostatnie zdanie bylo niepotrzebne. Ale juz ulecialo. Maur kiwal powoli glowa. -Bardzo... interesujace. -Jesli zalezy wam na ludzkosci, powinniscie cos z tym zrobic. -Alez zalezy nam. Nawet nie wiesz, jak bardzo. General Abigail zerknal na Laurusa. -Trzeba bedzie skonsultowac to z Lama. -Witajcie, Geneanie. Mowi do was Nilus Probus, znowu z ukrycia. Powiem krotko: mieszkamy w bublu. Genea byla budowana w pospiechu. Bariery miasta nie powstrzymaly tornada, a powinny byly. Nie przewidziano silniejszej na tej planecie sily Coriolisa, nie zabezpieczono dzwigarow jak nalezy. Genea jest budowla bez precedensu. Istniejace na Ziemi megamiasta sa o polowe nizsze, a infrastruktura techniczna na starym globie jest gestsza. Zwrocmy tez uwage, ze gigamiasta Raj, Salsa, Albatoria i budowane teraz Ishtar sa wielokrotnie szersze w podstawach, wieksze, stabilniejsze i oparte na innych urbanistycznych zalozeniach. Genea jest jednym wielkim bledem i pewnie ostatnia megapolia na Gai. Nie powiedzialem jeszcze najgorszego. Moim zdaniem nasze miasto przechyla sie. Coraz bardziej. kierunku polnocno-wschodnim. Dalsze raporty za kilka dni. Powstrzymywalem sie ze wszystkich sil, zeby nie biec korytarzami Novatronics. Staralem sie, o ile organik to w ogole potrafi, przybierac kolor tla. Pauline nie mogla mnie zobaczyc. Postawilem poly kolnierza i wydalem im polecenie zasloniecia bokow twarzy. Kapelusz maksymalnie wydluzyl rondo. Wygladalem jak skrzyzowanie stracha na wroble z cichociemnym, ale za to bylem nierozpoznawalny. Straznicy kontrolujacy podglad z kamer mieli z pewnoscia niezla ucieche. Ucieczka psychola z Novatronics. Kochany Harry. Zeby wciagnac mnie w eksperyment, musial sfalszowac sporo plikow. I jeszcze ta fikcyjna smierc w tornado. Zeby ja zaaranzowac, trzeba pracowac w wielkim konsorcjum i miec naprawde duzo dobrej woli. To juz moj drugi oficjalny zgon. Usmiechnalem sie smutno. Ze tez normalny czlowiek nie moze normalnie zyc, tylko raz na jakis czas musi umierac. Byl to srodek tymczasowy, wiadomo, ze wczesniej czy pozniej sie polapia, ale ludzilem sie nadzieja, ze moze zdaze sie stad wyrwac. Gdy wsiadalem do eggarta, zaczalem zliczac kapital: piecset tysiecy za apartament... Nie, tyle kosztowal przed katastrofa. Teraz wyciagne z niego polowe. Ale zaraz, byl ubezpieczony, czyli w sumie... czterysta piecdziesiat? Czy to realna suma? Milion na koncie - nie ruszone honorarium z Zoenet Labs. Czterysta za roztrojenie. Razem milion osiemset piecdziesiat. Minus ostatnie wydatki. -Maya - obudzilem mentalnym poleceniem cyfrowa reprezentacje obicoinu. Ostatecznie zdecydowalem, ze powinna sie nazywac jak hinduskie widmo, demon, ktory (miedzy innymi) kusil Budde. Tak na wszelki wypadek, zebym za bardzo nie pograzyl sie we wlasnym umysle. Paradoksalne, ale dzialalo cucaco. -Tak, Torkilu? Polozylem rece na wolancie wehikulu i wystartowalem. -Czy mozesz bez mojego udzialu polaczyc sie z jakims posrednikiem nieruchomosci i sprzedac moj apartament? -Oczywiscie. Posiadam funkcje sekretarki. Bosko. -Jaka cene uznales za minimalna? - spytala. Krotkie wahanie. -Czterysta piecdziesiat tysiecy kredytow. -To kwota dla ciebie czy suma za mieszkanie? -Co za roznica? -Jesli dla ciebie, musisz przewidziec prowizje dla agencji, ktora podniesie cene dla kupujacego. Mam na skroni paskudztwo, ktore jest madrzejsze ode mnie. Ominalem dzwigar, po ktorym pelzaly droidy naprawcze, i wlaczylem sie w sznur eggartow lecacych na nizszy poziom. -To cena za mieszkanie. Lacznie z prowizja. -Mam sie tym zajac bez twojej swiadomosci czy chcesz miec podglad rozmow? -Zalatw to sama. Pewnym ruchem opuscilem nos maszyny i wyrwalem sie z kolejki pojazdow pilotowanych przez posiadaczy licencji pierwszego stopnia. Skierowalem lot w centralna wyrwe. -Maya, zajmij sie oplata za lot. -Oczywiscie. Moja sekretarka takze umiala sie rozdwoic. -Podaj mi dokladny adres dealera Future Vehicles Ltd. Pamietam tylko, ze jest na drugim poziomie. Salon miescil sie na polnocnej stronie miasta i byl lekko tylko porysowany przez tornado. Ledwo wszedlem do pomieszczenia, otoczyl mnie kosmos, troche nierealny, bo od planet az sie roilo, ale i tak przez chwile walczylem, zeby utrzymac rownowage i nie runac w otchlan pod stopami. -Spokojnie. - Podszedl do mnie usmiechniety sprzedawca ubrany w blekitne cos, co mozna by uznac za skafander prozniowy, tyle, ze bez helmu. - Tutaj kazdy jest spacewalkerem. Nazywam sie Hasan Danyo. Witam w uniwersum Future Vehicles. Co pana interesuje? -Chcialbym obejrzec, co macie. -Prosze bardzo. Konsola z katalogiem znajduje sie... - wskazal rotujacego w prozni satelite -...a prawdziwe pojazdy tam. Piecdziesiat metrow dalej pietrzylo sie pierwsze cacko, wielkie jak aurokar z Warsaw City. I piekne jak Lamborghini Condor. Zaraz, Torkil, poczekaj, najpierw obejrzyj katalog, zebys na golodupca nie wyszedl... Zanim sprzedawca sie oddalil, rzucil jeszcze: -Prosze sie nie obawiac. Podloga jest wszedzie. I e ma stopni. Moze pan chodzic bez leku. -Dziekuje. Przekazal naprawde istotna informacje. To bardzo dziwne wrazenie stawiac noge na... pustce. Nawet swiatla w salonie byly tak ustawione, ze czlowiek nie rzucal cienia. -Torkilu? - odezwala sie Maya. -Tak? -Twoj apartament zostal kupiony przez Zawistowski Estate Ltd. za czterysta osiemdziesiat tysiecy kredytow. -Naprawde?! - wykrzyknalem. Natychmiast sie zmitygowalem. Hasan, zajety przegladaniem czegos na trojwymiarowym monitorze w glebi salonu, spojrzal w moim kierunku. Odwrocilem sie do niego tylem. Niegrzecznie, ale kogo w dzisiejszych czasach stac na grzecznosc? -Jak to zrobilas? -Negocjowalam. -Jestes genialna. -I przystojna. Czy moge jeszcze cos dla ciebie zrobic? Zrob mi masaz. -To na razie wszystko. A nie, poczekaj. Sprobuj w miare mozliwosci zatrzec wszelkie mozliwe slady twoich rozmow z ta agencja. -Zrobie, co moge. Aha, Torkilu? -Tak -Powinienes wziac obicoinowa kapsulke. -Dzieki. Wyciagnalem z kieszeni pudeleczko. Zolta zawartosc tabletki mienila sie jak trojwymiarowy znak. Kiedy pelzla po jezyku w kierunku przelyku, mialem ochote zapytac ja, dokad sie tak spieszy. Podszedlem do konsoli. Nad przeziernym pulpitem rotowal mnemokrysztal. To katalog... Nagle pojawil sie nad nim napis: Katalog salonu Future Vehicles Ltd. Czy chcesz mnie wgrac? -Tak. Nie uplynelo piec cetni, gdy otrzymalem komunikat o zakonczonej operacji. -Chce obejrzec katalog - wydalem dyspozycje obicoinowi. Przed oczami ujrzalem polkuliste menu salonu, ktore przyslonilo realne wnetrze. Spojrzalem na otaczajace mnie okna. Modele... Powiekszylem link... DeepStar, Abyss, dobra, to nie to... Wycofalem widok i wrocilem do glownego menu. Gdzie sa ceny... A, tu... Powiekszylem okno. Wyswietlila sie tabela. Stworco! Dziesiec milionow! Dwadziescia piec! Siedem... Kliknalem mentalnie na klawisz: "najtansze/promocje"... Sa promocje, to dobrze... Jest. Najtanszy. Voider. "Promocja trwa tylko dwa deki". Oczywiscie. Kupujcie, kupujcie, zryjcie nasze towary, a gdy nabawicie sie niestrawnosci, zezrecie produkt usuwajacy objawy... Psiakrew, tak jak myslalem. Milion dziewiecset plus rejestracja i ubezpieczenie. Nie mam tyle. Przed oczami rotowal zgrabny, podluzny ksztalt. Animacja co chwila ukazywala rozne warstwy jego wnetrza, spikerka objasniala znaczenie pomieszczen, wymieniala cechy i plynace z nich korzysci. Wysluchalem prezentacji i wylaczylem katalog. Chociaz nie bylo mnie stac, odszukalem realny pojazd wzrokiem i ruszylem w jego kierunku, mijajac kilka wiekszych wehikulow, w tym olbrzymiego, fantastycznego SpaceReachera. Gdy podszedlem na wyciagniecie dloni do Voidera, przygniotl mnie jego ogrom i uroda. Niby najmniejszy i najtanszy, a jednak wspanialy. To nie pneumobile. Tu nie ma miejsca na bylejakosc. Alez piekna maszyna. Pogladzilem podobna do gadziej nogi kanciasta podpore, na ktorej opierala sie jedna czwarta jego ciezaru. Prawdziwy statek kosmiczny. Srebrzysty ksztalt geparda wyciagnietego w skoku. Albo nurkujacego sokola. Albo przyczajonego aligatora. Albo wszystkich naraz. Podszedl do mnie sprzedawca. -Widze, ze zainteresowal pana Voider. Wspanialy statek. Zadarlem glowe, podziwiajac zgrabne okna kabiny, zajmujace duza czesc dziobu. -Chce pan zajrzec do srodka? - zaproponowal. -Oczywiscie. Odsunela sie potezna grodz w burcie, opadl chodnik. No tak. Jest roznica miedzy Condorem i tym bydleciem. Zmiescilby sie w nim niemal caly moj apartament. Byly apartament. Ach prawda, przeciez spacemobile maja w srodku mieszkania. Efekt psychologiczny. Prozniowy pojazd musi miec element domowego ogniska, zeby kosmonauta nie zwariowal... Mowilem panu, ze jestem bezdomny? Odrzwia zasunely sie za nami, automat wyrownal cisnienie. Syknelo. Zapalily sie zielone swiatla oznaczajace, ze mozna wejsc do srodka. Blogoslawiony Geniuszu, chce ten statek! Hasan wydal komende, otworzyl sie wewnetrzny luk i podjechalismy podnosnikiem do sterowni. Sprzedawca wydal mentalny rozkaz i wnetrze ozylo dziesiatkami trojwymiarowych ekranow, wskaznikow, rozjarzyly sie kontrolki wolantu, foteli... Przelknalem sline. -Chce ten statek. Sprzedawca wyszczerzyl zeby. -To nie wszystko. Czy zgodzi sie pan na wgranie interfejsu? -Chyba pan zartuje. Dotknal mnie. Czy chcesz wgrac Voider Interface Program? -Tak. Voider Interface Program. W skrocie VIP Bede posiadaczem VIP'a. Usmiechnalem sie. Po chwili przed oczami pojawila sie Maya: -Torkilu, wgrales program VIP. Czy ma tymczasowo przejac kontrole nad twoimi funkcjami zmyslowymi, czy wolisz, zeby ze mna wspolpracowal? Nie wykrylam zadnych konfliktow. -Wole wspolprace. -Uruchamiam program VIP. Nagle standardowe wskazniki i cyferki oferowane przez obicoin zniknely z pola widzenia i wypelnil je wirtualny las nowych oznaczen. Statek par excellence ozyl: nad kazdym urzadzeniem i obiektem unosily sie trojwymiarowe napisy i pola aktywacji. Wiele urzadzen posiadalo swoj "eteryczny" odpowiednik wiszacy przed nimi, jakby z nich wychodzacy. Poruszylem sie i wszystkie oznaczenia takze plynnie zmienily polozenie tak, zeby optymalnie ulozyc sie (w miare mozliwosci) w polu widzenia. Dokladnie na przedluzeniu mojego spojrzenia znajdowal sie trojwymiarowy celownik, ktory podazajac za wzrokiem inteligentnie "przyczepial sie" do poszczegolnych oznaczen i przedmiotow. Najechalem nim na znajdujaca sie w centrum deski rozdzielczej sfere, oznaczona napisem: "Gwiezdna mapa". Nad nia z cichym gongiem zawisly dwie opcje: "minimapa" i "totalmapa". Wybralem druga i otoczyl mnie trojwymiarowy, matematycznie przedstawiony wszechswiat, a reszta wnetrza zostala mocno przyciemniona. Pozostalem na wdechu. -Na wszystkie swiaty zamieszkane i niezamieszkane... - wyszeptalem. Sprzedawca miekko zachichotal. Rozejrzalem sie dookola. Gwiazdy, na ktorych spoczywal moj wzrok, ozywaly, wyswietlaly swoje nazwy, prezentowaly podmenu, z ktorych moglem obejrzec uklady planetarne... Wylaczylem mape i skierowalem wzrok na wolant. Rozjarzyl sie nad nim napis: Czy chcesz przejsc na mentalne sterowanie? Wskazalem wzrokiem na "Tak" i mentalnie wcisnalem eteryczny przycisk. Nagle na rekojesciach manipulatora pojawily sie animowane rece! Sprzedawca znowu cicho sie rozesmial. Wydalem polecenie obrotu wolantu... I realny przedmiot obrocil sie! Postanowilem go troche pociagnac i znowu zareagowal tak, jak chcialem: miekko, statecznie, jakby juz zostal wykalibrowany i dopasowany do mojego stylu wydawania mentalnych komend. Co za oprogramowanie... Zdalem sobie sprawe z rzeczy oczywistej: moglbym godzinami przegladac kolejne mozliwosci oferowane przez pojazd. Bylem pograzony w dzieciecym zachwycie, podniecony, rozgoraczkowany. Musialem go miec. Nie bylo na co czekac. Wylaczylem program VIP z wielkim oporem, jeszcze przez chwile rozgladajac sie po magicznym wnetrzu. Spojrzalem na Hasana szeroko otwartymi oczami. Odezwal sie pierwszy: -Uwielbiam te prace. - Usmiechnal sie. - Czy zna pan cene? -Milion dziewiecset - wychrypialem. -Plus ubezpieczenie i rejestracja. -Tak. Tylko... nie mam tyle. Ale bede mial. Znowu sie usmiechnal. Moze nie tak entuzjastycznie, ale ciagle szczerze. Wiedzial, ze tak rozogniony klient gotow jest zabic, zeby zdobyc mamone. -Przy okazji niech pan zajrzy do ktoregos z centrow edukacji. Nie moge sprzedac spacemobila komus bez licencji pilota. -Jak to: "ktoregos centrum"? Jest ich wiecej? -Niech pan nie mowi, ze oplacil pan jakis kurs w tym zlodziejskim GEC'u? -Genejskim Centrum Edukacji? Oczywiscie. Kurs eggartowy, trzeci poziom. Zlapal sie za glowe. Dotknal mojej reki. -Przesylam panu adres najtanszego miejsca. Na pierwszym poziomie. Doskonala obsluga, a ceny o trzydziesci procent nizsze. I zapraszam ponownie. Zacisnalem szczeki. Nie znam sie na obrabianiu bankow. Moze sprzedac nerke? Ba! Tylko kto ja kupi? Trwa dochodzenie w sprawie przerwania bariery AWB na poludnie od Genei, na obszarze basenu Morza Westchnien. Jak dotad inspekcje nie przyniosly pozadanych rezultatow. "Wszystko wskazuje na blad czlowieka, lecz kto ostatecznie go popelnil, nie wiemy" - informuje porucznik Zoil Zan z Centralnego Biura Genejskiej Policji. Systemy AWB zdaja sie pracowac sprawnie. Czyzby chodzilo o sabotaz? Skrzyzowanie schroniska gorskiego i pokoju przesluchan. Kryjowka rodzenstwa Taglia. Jedyne miejsce, gdzie kloszard Aymore moze chwile pomyslec i odpoczac. Zapiszczalo w zoladku. Jestem glodny i zmeczony. Opadlem na fotel za biurkiem i machinalnie pacnalem w sensor otwierania szuflady Ku mojemu zdziwieniu odsunela sie. Bez zabezpieczenia? W srodku lezal policyjny gnat. Wzialem go do reki. Czarny, ciezki, zgrabny przedmiot. Nagle martwe linie laczen rozjarzyly sie blekitem, a nad holograficznym celownikiem pojawil sie napis: Czy chcesz przeprowadzic kalibracje? To niczyja bron?! A to niespodzianka... -Torkilu? - odezwala sie Maya. -Tak? -Policyjny Plasmagun Garuda MK II probuje nawiazac ze mna polaczenie i sprawdzic twoj IN... Czy wlasnie kupujesz ten przedmiot? -Dlaczego? -Ten program wyglada na procedure rejestracyjna, ale ma tez znamiona aplikacji hakerskiej... Czy mam nawiazac z nim kontakt? Hm... -Tak. -Kontakt nawiazany. W tym momencie nad bronia pojawil sie napis: Procedura zakupu w toku... Prosze czekac... Nielegalna bron. Wykradziona z magazynow i zhakowana. Teraz ja niby kupuje, a zaraz z pewnoscia sie wykalibruje. -Torkilu... wlasnie zakupiles policyjny Plasmagun Garuda MK II. Program celowniczy oczekuje na wgranie w twoj obicoin. Czy chcesz go sciagnac? -Tak. -Program zaladowany. Nad wciaz trzymanym przeze mnie gnatem pojawil sie napis: Czy jestes ostatecznym uzytkownikiem? -Tak. Rejestracja DNA zakonczona. Instalacja programu celowniczego zakonczona. Przygotuj sie do kalibracji... Nagle w prawym dolnym rogu pola widzenia zamrugala nowa, okragla, czerwona ikona celownika. Uaktywnilem ja mentalnie. Swiat minimalnie poczerwienial i zostal podzielony na cztery cwiartki przez cienki krzyz celowniczy. Na jego tle pojawil sie jasnoczerwony, swiecacy napis: Kalibracja celowania. Rozluznij miesnie. Wstalem zza biurka. Cholera, nie wiem, na czym rzecz polega... Nagle moja reka trzymajaca plasmaguna podskoczyla i wycelowala w odlegly kat pomieszczenia. Dokladnie tam, gdzie patrzylem. Normalnie przy tak gwaltownym ruchu powinno dojsc do nadwerezenia nadgarstka, ale program o tym wiedzial i napial prostowniki dostatecznie mocno. Reka zabolala tylko przez krotka chwile, nie zdazylem o tym pomyslec, bo przestraszony odruchowo spojrzalem w cienkie okno, ktore ciagle wyswietlalo widok ukwieconej laki. Reka z bronia blyskawicznie wycelowala w jeden z rumiankow. Tym razem ruch konczyny byl bardziej plynny, nie poczulem tak ostrego szarpniecia jak na poczatku. Na trojwymiarowym ekranie umieszczonym u nasady lufy bielily sie platki i centralna czesc kwiecia. Chyba wiem, o co chodzi... Spojrzalem na szafke po lewej stronie pomieszczenia. Reka z bronia podazyla za wzrokiem, teraz jeszcze plynniej niz poprzednio. Zerknalem na sufitowa lampe. Cetnia i plasmagun juz tam celowal. Tym razem ruch zostal wykonany wrecz z gracja. Jeszcze kilka prob i poczulem sie mistrzem snajperskim. Policyjne programy sa rewelacyjne. Celowalem we wszystko: polki, rogi szafek, pylki tanczace w powietrzu. Przesuwalem spojrzenie raz plynnie, innym razem gwaltownie. Za kazdym razem celowalem dokladnie tam, gdzie patrzylem. Gdy zabawa zaczela mi sie podobac, zobaczylem czerwony napis: Kalibracja celowania zakonczona. Czy chcesz przystapic do kalibracji zoomu? -Tak. Swiat z powrotem przybral normalna barwe, a obok czerwonej ikonki w prawym dolnym rogu pola widzenia pojawila sie druga, tym razem z kwadratowym celownikiem. Migala. Wcisnalem ja. Swiat poczerwienial jak przedtem, roznica polegala na tym, ze w centrum celownika linie nie przecinaly sie, ale tworzyly malenkie kolo. Poza tym po lewej stronie pojawil sie suwak. Rozjarzyl sie napis: Kalibracja zoomu. Rozluznij miesnie. Teraz wiedzialem, czego sie spodziewac. Tak jak poprzednio, reka podskoczyla w miejsce, gdzie celowalem. Mentalnie przesunalem suwak w gore. Obraz przyblizyl sie. Miesnie ramion i przedramion minimalnie zesztywnialy. W szyi takze poczulem subtelnie zwiekszony tonus i... w oczach. Hm! Ciekawe! Przyblizenie zawsze powodowalo drganie obrazu, tu jednak cos temu przeciwdzialalo, ale bardzo subtelnie. Marny to policjant, ktory przez nadmierna sztywnosc muskulow nie moze sprawnie dzialac. Znowu pobawilem sie chwile, az do zakonczenia procesu. Wtedy pojawil sie napis: Kalibracja zoomu zakonczona. Czy chcesz przystapic do nauki wielokrotnego namierzania? Ciekawe... -Tak. Obok ikonki celownika pojawila sie inna - przedstawiajaca uproszczona sylwetke biegnacego czlowieka. Uaktywnilem ja. Na przedluzeniu mojego wzroku pojawila sie migajaca prostokatna ramka. Po chwili zrozumialem rodzaj mentalnej operacji, ktora powinienem wykonac, zeby "przykleic" ja do obiektu: jeszcze moment i ramki pulsowaly wokol lampy rogu biurka, okna i policyjnych butow, walajacych sie w dalszej czesci pomieszczenia. Nad kazda z nich blyszczalo numeryczne oznaczenie. -Jeden - pomyslalem, a plasmagun wycelowal w lampe. -Dwa. - Obrocilem lekko cialo, zeby wycelowac w rog biurka. -Trzy. - Okno. - Cztery. - Buty. Ramki namierzania znikna po trafieniu w obiekt, poinformowal napis. Czy chcesz przeprowadzic probe? Hm... A nie zdemoluje pokoju? -Tak. Zmniejsz moc salwy do minimum. No prosze. Na prawo od celownika pojawil sie pasek podobny do zoomowego. Symbole na jego gorze i dole jednoznacznie wskazywaly, ze reguluje moc strzalu. No dobrze... Jesli ktos pomyslalby ze na tym nauka sie skonczyla, popelnilby blad. Okazalo sie, ze Garuda posiada jeszcze modul strzelania strzalkami serwujacymi organikom elektrowstrzasy, zas przeciwnikom odzianym w zbroje - impulsy EMP, co wiecej, modul ten jest niezalezny od lufy bo jest niewielkim grzybkiem wysuwajacym sie w gore ze srodkowej czesci broni. Mogl oddac strzal do dziesieciu celow rownoczesnie. Druga niespodzianka bylo pole dryfowe, dzieki ktoremu plasmagun lezacy, powiedzmy kilkadziesiat metrow dalej mogl doslownie "przyfrunac" do reki wlasciciela. Po hekcie zabawy w policjanta program oswiadczyl, ze neurofeedback wypadl zadowalajaco i ze odtad w prawym dolnym rogu pola widzenia widniec bedzie tylko jedna ikonka, ta z kwadratowym celownikiem (bo opcja zoomu powinna byc zawsze dostepna), a trzy pozostale: namierzania, modulu obezwladniajacego (w skrocie MO) i "przywolania", beda widoczne w oknie celowania. Pozegnal sie i deaktywowal. W tym momencie bron zamarla: blekitne linie laczen zgasly. To chyba dobrze, bo pistolet jako taki nie powinien zdradzac pozycji strzelca, na przyklad w ciemnosciach. Opadlem na siedzisko i popatrzylem na Garude z wyraznym zadowoleniem. Mam gnata. I swietne oprogramowanie. Nie jestem juz bezbronny! To naprawde byla mila chwila. Cala ta nauka uswiadomila mi, ze przy tak zaawansowanej broni jedynym ograniczeniem jest szybkosc i wydolnosc psychofizyczna jej posiadacza. Bo urzadzenie jest niemal doskonale. W szufladzie lezala ergonomiczna kabura i pas. Zdjalem plaszcz i dopasowalem je. Gdy czujniki wyczuly moja budowe, przestalem czuc uprzaz. Zaladowalem bron w kabure. Kolba lekko uciskala ramie i pas sam sie rozluznil. Uwielbiam wspolczesna ergonomie. Nie wyobrazam sobie, jak musieli sie kiedys ludzie meczyc z tymi wszystkimi klamrami, zapinkami, guzikami... Zalozylem plaszcz i, czujac sie jak prawdziwy detektyw, przeszukalem pozostale szuflady Niestety, lezaly tam same szpargaly. Podszedlem do szafek. Kuloodporny kombinezon. Policyjny uniform. Hm. Zalozyc to? Za bardzo rzucalbym sie w oczy Po chwili przyszla mi do glowy inna mysl... Torkil, przestan. Nie ukradniesz tego spacemobila w przebraniu policjanta. -Maya, sprawdz, czy przyleciala... -Torkilu, jest do ciebie przekaz. Przebiegl po mnie dreszcz. Czyzby od Lilith? Bo o to chcialem spytac... -Odtworz. Jej twarz byla oswietlona widmowymi monitorami. Juz chcialem sie zachwycac jej uroda, gdy zobaczylem, ze jest bardzo zdenerwowana. -Torkil. Dzieje sie cos niedobrego. Przed piecioma hektami dotarlam do systemu Epsilon Eridani, pierwszego na liscie, no i... - przelyka sline -... nie byl pusty. To znaczy nie znalazlam zterraformowanej planety, bazy ani "Medusy", ale byl tu... o matko, jeszcze sie trzese. Byl tu inny statek. Jakis facet sie ze mna polaczyl. Byl daleko, na orbicie trzeciej planety systemu, ja bylam po drugiej stronie, mimo to przekazal mi koordynaty... nazwisko innego czlowieka... mam je tutaj... ale jemu cos sie stalo. Nie jestem pewna, nagle ekran rozblysl, a on sie juz nie odezwal. Zdazyl tylko powiedziec, ze to jakas sensacja. Brzmial tak, jakby cos mu grozilo, jakby uciekal. Dziennikarz. Samuel Got. Gdybys mogl to dla mnie sprawdzic... Torkil. Tu jest strasznie. Kosmos jest przerazajacy. Czuje sie obnazona, narazona, odkryta, przerazliwie samotna. Ta pustka przyprawia o drzenie. Strasznie sie boje... Mam swoj schemat pracy, ale mam tez namiar od tamtego czlowieka..., nie wiem, co robic, Torkil. Zamilkla na chwile. -To byl wielki blad, ze cie nie wzielam. Nie mialam pojecia, ze tu tak jest. Symulatory nie oddaja tego wrazenia. O Chryste. Zapomnij o romantycznych wizjach prozniowych podrozy. Kosmos to... to... horror. Przekaz dobiegl konca. Bylem poruszony. Lilith najwyrazniej miala chorobe prozniowa. Zyjemy w czasach pionierskiej eksploracji wszechswiata. Konkretnie na poczatku tych czasow. Nie takie problemy wyjda na jaw, gdy przybedzie astronautow. -Maya - odezwalem sie zachrypnietym glosem. -Tak? -Chce nadac komunikat zwrotny. -Minikamera wlaczona. -Nie widze jej. -To trudne. Jest mniejsza od jezyczka muchy plujki. Ze tez innego porownania nie mogla wymyslic. -A wiatr jej nie zdmuchnie? -Jest polaczona ze mna nanonicia. Jestem troglodyta. Otaczaja mnie urzadzenia, ktorych nie rozumiem. -Rozpocznij nagrywanie. -Start. -Lilith, strasznie chce do ciebie leciec, jutro rozpoczynam kurs na pilota, jest tylko jeden szkopul... No tak. Wielki Torkil musi sie przyznac do braku pieniedzy. Zenujace... A w sumie dlaczego nie? Czy to grzech? -...brakuje mi troche zasobow. Niby nieduzo jak na taki zakup... Jeszcze raz w myslach przeliczylem: milion plus czterysta osiemdziesiat, a nie, bo prowizja, wiec pewnie czterysta siedemdziesiat piec plus czterysta, minus licencja, minus wydatki... czyli mam okolo miliona siedmiuset piecdziesieciu. Brakuje jakies... -...dwiescie piecdziesiat tysiecy. Tyle mi potrzeba. Jesli masz jakis sposob na pozyskanie tej forsy, to daj znac. Jesli bede ja mial, za trzy dni powinienem wystartowac. Wieczorem. Po kursie, zakupie i rejestracji. Nie moge rozgladac sie za praca, bo... - westchnalem -...to skomplikowane. Zreszta i tak nie zarobilbym takiej fortuny. Za malo czasu. Ukrywam sie. Obawiam sie tez, ze narazam ciebie. Wiec w sumie sam nie wiem. Pokrecilem glowa. -Pieprze to. Chce po prostu do ciebie leciec i tyle. A pieniadze jakos skombinuje. Dotad kobiety spinaly wlosy prymitywnymi spinkami, opaskami, klejami. A gdy chcialy upiac konski ogon, uzywaly... gumek! Ty tez taka jestes? Juz nie musisz sie wstydzic, bo mamy dla ciebie hairring! To cudowne urzadzenie odtwarza fragment twojej skory i generuje tyle wlosow, ile chcesz! Marzysz o gestym, dlugim kucyku? Prosze bardzo! Zawsze chcialas miec podwojny, potrojny czy poczworny ogon? Teraz to zaden problem! Hairring wygeneruje w ciagu czterech dukil kucyki, ogony, warkocze o zaprogramowanej dlugosci, grubosci i ilosci! Hairring! Im wiecej kupisz modeli uno, due, tres lub quatro, tym wiecej bedziesz miala wlosow! Tylko uwazaj! Niech cie nie przygniota! Hairring. Kilogramy wlosow. W centrum edukacyjnym "Omnipotens" nieodmiennie usmiechnieta wirtualna hostessa poinformowala mnie, ze wyrobienie licencji pilota kosmicznego (jak to dumnie brzmi!) trwa trzy dni (co wiedzialem juz z informatora) i kosztuje, bagatela, sto tysiecy. T- to jest "tanio". Ba, jak sie jest leniwym bogaczem, to chodzi sie do Omnipotensa, a wszyscy pracowici i zdolni ucza sie metoda tradycyjna. Zajmuje im to pol cyklu, ale placa dziesiec razy mniej. Chcac nie chcac, zanurzylem sie w glej i oddalem w milosne objecia Petry. Mialem goraca nadzieje, ze w tym czasie nie przyjdzie zaden cichociemny i mnie nie ukatrupi. Nauka latania eggartem w porownaniu z tym kursem byla jak spacer po lace i, jestem pewien, mogla trwac o cztery hekty krocej. Tu nie bylo zartow: teoria lotu, procedury parkowania na orbitach, startu, ladowania, fizyka ruchu statku, podstawy dynamiki cial stalych, plynnych i gazowych, fizjologia ludzkiego organizmu w zerowej grawitacji i w sytuacjach przeciazen, zasady kosmicznego ruchu, wreszcie nauka o statkach - gdzie znajduja sie generatory Mirova, jak dziala podwozie, na czym polega awionika i operatywa w prozni, zasady dzialania skafandrow i na koniec - podstawy pilotazu w praktyce. Natlok informacji byl tak wielki, ze chwilami chcialem krzyczec. Mialem wrazenie, ze bity wciskaja mi sie w mozg jak roj natretnych trzmieli. Moja pamiec wolala: "Nie!", a Petra bezlitosnie pakowala w nia kolejne cegielki wiedzy i umiejetnosci. I ja za to jeszcze placilem. Wieczorem, po sesji, ogluszony i zmaltretowany, znalazlem jakis maly barek w ksztalcie dysku, lewitujacy w okolicach trzydziestego pietra pierwszego poziomu. Zdawalo mi sie, moze niesluszne, ze im blizej gruntu, tym mniejsze prawdopodobienstwo natkniecia sie na agenta. Przed oczami migaly setki powidokow z kursu: moje rece na wolancie, na przyciskach, nakladajace kombinezon... moje usta wydajace polecenia, oczy zerkajace na ekrany ja wstajacy, wychodzacy w proznie... Bolaly prostowniki palcow i szyja. Jutro bedzie gorzej. Zulem podluzny ksztalt zwany "kielbaska gajanska" i byc moze smakujacy nawet jak kielbasa, ktora raczyli sie nasi dziewietnastowieczni przodkowie. Ogladalem miasto z gory Poprawka. Pierwszy poziom miasta z gory Blizsze budowle polyskiwaly metalem i szklem, dalsze rejony ginely za zlota mgla, jak odlegly las o zachodzie slonca. Roboty naprawcze uwijaly sie w swietle zachodu jak stada ruchliwych zukow. Te, ktore pracowaly dalej, wygladaly jak migotliwy pyl. Sporo uszkodzen zostalo juz usunietych. Latano ubytki, wymieniano mocowania, uzupelniano plyty. Co chwila lyskal fragment pancerza, polerowanego narzedzia czy plat pasowanej szyby. Jakby miasto nawiedzily tysiace dobrych wrozek, machajacych rozdzkami, ktore wywolywaly bardziej lub mniej widowiskowe fajerwerki. Alsafi zachodzi za widnokrag. Juz tylko polowa dysku goreje i parzy skaleczone filary miasta. Lyk soku. Siedze przy przezroczystym stoliku, skrzy sie zroszona szklanka. W stopach pojawia sie dziwne odczucie. Fala wznosi sie dreszczem wyzej, do lydek, przeplywa przez kolana jak przez przelom na rzece, wplywa do ud, pojawia sie niczym duch na plecach, przeszywa tulow lodowym tchnieniem, jakby dziesiatki sopli przebily piers, wchodzi w szyje, w twarz i dostaje sie do oczu. Opieram czolo o reke. Krople plyna po policzkach rownym sladem. Placze spokojnie, bez krztuszenia sie. Zerkam dookola. Ludzie jedza, rozmawiaja, nie widza. Zachodzi Alsafi... -Torkilu, na orbicie Gai pojawila sie sonda od Lilith. Jest do ciebie przekaz. Czy chcesz go odebrac? Podnosze glowe. Wycieram nos rekawem. -Dawaj. Widze twarz Ernal na tle dogasajacego Sigma Draconis i kolumn Genei. Co za egzotyczne otoczenie dla jej glowy. Czesc, perelko. -Tori, podjelam decyzje i zlamalam harmonogram zlecony przez Two Eyes. Przylecialam tu, gdzie mowil ten dziennikarz... Cholera, nie zdazylem sprawdzic, co to za gosc. -...i historia sie powtorzyla. Jestem naprawde przerazona. Szeroko otwiera zielono-niebieskie oczy. Drzy jej glos. Lili, trzymaj sie. -...jestem w systemie sto siedem Piscium. Znowu zadnej sensownej planety czy bazy, za to jakis gosc, kolejny namiar i tym razem jestem pewna, ze go... ze on... Bierze glebszy wdech. -Ze umarl. Ze ktos odebral mu zycie. Nie zdazyl mi podac nazwiska. Tylko namiar. Podal dwa uklady i powiedzial, ze w jednym z nich ukryta jest najwieksza tajemnica Mobillenium. Nie wiem, dlaczego ci ludzie mi to mowia, dlaczego mnie?! Dlaczego, Lili kochana. Dlaczego. Dlatego, ze kosmos jest pusty To nie Dream Space. Bylas jedyna osoba w poblizu. W tej chwili istnieje moze ze sto prywatnych spacemobili, nastepnych tysiac nalezy wlasnie do el-gazet, pozostale dziesiec tysiecy to statki firmowe, ale polowa z nich nie ma silnikow Mirova i lata w obrebie starego dobrego ukladu slonecznego. A nasza galaktyka sklada sie z kilku setek miliardow gwiazd. Kosmos jest pusty. ...pozycze ci dwiescie tysiecy, a piecdziesiat potraktuj jako honorarium, ktorego nota bene nie ustalilismy. W zalaczniku masz numer mojego konta i haslo. Zreszta przelej, ile chcesz. Reszte mi oddasz. I przylec tu. Boze, nie wiem, czy wytrzymam... No i masz honorarium. Nawet niezle. Specjalistka do spraw ubezpieczen, ot tak, pozycza ci dwiescie tysiecy... Ty to wiesz, jak sie ustawic, Tori. Smoki nad Oceania? Mamy juz drugie doniesienie o rzekomej mitycznej bestii widzianej na poludnie od wyspy Moala. "Wygladal jak chinski smok'; twierdzi Eduardo Finck, siedemdziesiecioletni rybak mieszkajacy na Moala od urodzenia. "Nie mial konczyn, wil sie na niebie jak srebrzysta wstega, a potem znikl. Lecial jakies siedemset metrow nad ziemia. Zdaje mi sie, ze niosl cos, jakby srebrzyste jajo". Jesli niosl, to znaczy, ze jednak mial konczyny. Swiadek niestety nie uwiecznil obserwowanego obiektu, chociaz mial przy sobie walktel i okulary. Dlaczego tego nie zrobil? "Zeby uniknac zemsty smoka'; twierdzi. Czy ufo przybralo nowa forme? Kiedys obserwowano latajace spodki, a teraz smoki? Archipelag Fidzi. Raj zrealizowany Chlonalem jego widok calym soba, patrzac przez przezroczyste sciany i podloge orbitalnego smiga. Lecac od zachodu, prawa burta mijalismy najwieksza wyspe - okragla, wulkani-czna, ciemnozielona Viti Levu - a z lewej przesuwal sie ciag drobnych wysepek Yasava (jesli wierzyc napisom, jakie wlaczylem, zeby sie zorientowac w topografii). Wygladaly jak pokruszone kawalki zielonego agatu rozsypane na topniejacym ciemnoniebieskim metalu. Zblizalismy sie do podluznej, dosc sporej Vanua Levu. Niemal czulem ciepla wode omywajaca lydki i zapach zywej roslinnosci, bylem jednym z tysiaca lisci, jedna z miliona barw na skrzydlach ptakow. Spojrzalem na pozostalych pasazerow. Ani jednego obicoinowca. Troche soczewkowcow, wiekszosc okularnikow. Czesc z nich miala zaciemnione szkla. Ogladali jakies holofilmy albo spali. Dziwacy. Za szyba maja raj, a zamykaja sie w wyobrazeniach. Co sie dziwisz, Torkil? Byles taki sam jeszcze kilka pendekow temu, czy tez raczej na Ziemi wypada powiedziec: "miesiecy". Inni patrzyli na mnie i na Petera. Widok dwoch Doomow wciaz nie byl czyms powszechnym. Savusavu zbudowano w stylu hindusko-fidzijskim, kolorowym, z mnostwem nadbudowek i wiezyczek, przeladowanym ozdobami tak, ze niektore domy wygladaly jak wielkie, slodkie torty. Wiele wzniesiono na grawitacyjnych platformach, unoszacych sie nad woda. Ledwie przyziemilismy na niewielkim ladowisku, ktore ku mojemu zdziwieniu znajdowalo sie nie na obrzezu miasta, ale w centrum, owionelo nas bardzo gorace i wilgotne powietrze, niosace zapach oceanu i letniej przygody. Chcialem sie rozebrac i pobiec snieznobiala aleja prosto do lazurowej wody Na koncu ulicy widzialem fragment plazy, ktora zascielal dywan kolorowych baldachimow. Zrobilem zoom. Blysnely opalone ciala, dotarl do mnie odlegly poglos zabawy. Bardzo chcialem tam byc. Parzylo slonce, spiewaly ptaki, szumialy prawdziwe palmy, smialy sie polnagie dziewczeta, chlodzace przegrzane ciala w cieniu kafejki. Przez chwile chcialem rozerwac wiezaca mnie zbroje. Owszem, widzialem i slyszalem lepiej od kazdego przedstawiciela homo sapiens (nie liczac osobnikow posthomo), ale jesli chodzi o dotyk, mialem wrazenie, ze pancerz jest znieczulony. To nie pershell. Niby czulem kazda czesc metalowego cielska, ale wrazenia dochodzily niewyraznie, jak przez gruby sweter. Rzecz jasna, imitacja penisa byla super wrazliwa, ale nie bede przeciez jej co chwila wysuwal i chowal, zeby poczuc wiatr?! -To tam. - Peter wyciagnal pancerna lape, wskazujac polnocny brzeg zatoki, widoczny miedzy oranzowo niebieskimi wiezami. Oddalona o pietnascie kilometrow zielen tonela w blekitnej mgielce. -Szkoda czasu - rzucil "Crash" i wzniosl sie dziesiec metrow w gore. Spojrzalem jeszcze raz na boginie raczace sie slodkimi plynami. Zoom. Takie dziewczyny, a on mowi: "Szkoda czasu". Ich ciala byly tak zywe, tak nabrzmiale erotyka, tak... tetniace, oddychajace... Kasztanowlosa pieknosc miala na ciemnobrazowym ramieniu holograficzny tatuaz, przedstawiajacy smoka, ktory przy kazdym drgnieniu miesni wil sie i wysuwal szkarlatny jezor. Westchnalem ciezko, wycofalem zblizenie i wystartowalem za Kytesem. Skwer, kawiarenka, ladowisko, fontanna, wszystko zostalo pod durexowymi stopami. Po chwili patrzylem z gory na lancetowate, ciemnozielone liscie palm. Trzydziesci metrow wyzej i moglem docenic smak naczelnego architekta miasta. Urokliwe miejsce. Mozna tu spedzic urlop... -A co to? - Wskazalem zgromadzenie ludzi na glownym placu. -Pewnie demonstracja... Zoom. Holotransparenty: "Bezmozgi taniej!", "Nasze podatki w naszych rekach!", "Niesmiertelnosc dla wszystkich!" -Ze dwa tysiace ludzi. Niezle jak na tak mala miejscowosc - dokonczyl. Wykrzywione twarze, ludzie wygrazajacy piesciami, mezczyzni i kobiety, osoby w podeszlym wieku, nawet dzieci... -Nie wydajesz sie zdziwiony - odezwalem sie. Prychnal: -To norma. Wszedzie sa pochody, nawet zamieszki. Na calej kulce. Ziemia zaczyna sie gotowac. Bezmozg Medtronics kosztuje piecdziesiat tysiecy kredytow. Gdybys zarabial tysiac piecset miesiecznie, pewnie tez bys tam stal. Przyjacielu, ja juz nie musze sie o to troszczyc. Troche mi wstyd, ze tak egoistycznie postapilem z infigenem... Ale fakt faktem, problem niesmiertelnosci mam z glowy Chociaz jeden. Znaczy, nie ja, tylko organiczny Torkil, gdzies tam u gory, male dziewietnascie lat swietlnych stad. -...czterdziesci pensji. - ciagnal. - Dla tych ludzi to nieosiagalna suma. Pomijam fakt, ze Pharma Nanolabs i Amerykancy nie wyrabiaja z zamowieniami... Obrocilem sie i spojrzalem na plazowiczow kapiacych sie, opalajacych, beztroskich, jakby wyjetych z innej bajki. -A ci? Nie martwia sie? Zawieszony na tle paryskiego blekitu, polyskujacy zywym metalem Peter wzruszyl ramionami. -Bogaci turysci. Zanurzeni w konsumpcji. Czy zobaczylem wtedy fatum, zakrzywiajace cieniste szpony nad glupawym rodzajem ludzkim? -Dobra - "Crash" wyrwal mnie z zamyslenia - mistrzu, mamy inne zadanie. Wskazal gorzyste stoki Vanua Levu, ktorych sina zielen odbijala sie w granacie zatoki. Dostrzeglem ruiny biosiedla. Piec kilometrow na lewo znajdowala sie wies Natua. Dwa kilometry na prawo - siolo New Wailevu, a piec kilometrow dalej - New Nakoso. -Dlaczego tamte miejscowosci maja w nazwie "New"? - spytalem, gdy zaczelismy wznosic sie wyzej. - Stare zostaly zalane oceanem. Poziom wod sie podniosl. Na zachod stad - ciagnal - byla miejscowosc Nakumbalavu. Na samym cyplu. Nigdy jej nie odbudowano. Mieszkancy przeniesli sie do Savusavu, ktore kiedys tez siegalo dalej. Zatrzymalismy sie na wysokosci stu metrow. -Mozna powiedziec, ze miasto czesciowo przepelzlo, a po czesci zamienilo sie w Wenecje - zarechotal. - A tu, zobacz - wskazal obszar wody oddalony dwiescie metrow od brzegu. - Tu jeszcze sto piecdziesiat lat temu byla wysepka. Teraz jest plycizna. Ocieplenie, bracie. -Skad ty to wszystko wiesz? Przeciez mieszkasz... w Willanou. -Odwiedzalem Mike'a. Znowu zerknalem na biosiedle. Zoom. Potrzaskane chodniki. Zoom. Uszkodzony drzewodom. Skrzy sie jakas przezierna krawedz. Zoom. Wnetrze. Wygasly monitor komputera. Wszystko szare od odleglosci, drgajace w goracym powietrzu. -Gotowy do lotu? - spytal Peter. Wycofalem zblizenie. -Gotowy. Ruszylismy. Wieze miasta, ozdobione proporcami w kolorach blekitu srodziemnomorskiego i cyjanu, jak wetkniete w ziemie wlocznie przesunely sie i zostaly za nami. Alez skrzy sie ta woda: lazur poznaczony pajaczkami piany. Zerknalem w lewo, w strone ujscia zatoki Savusavu. Kilka aquali cielo wode, zostawiajac za soba piane kilwateru. Moze oni maja racje? Moze to ja jestem glupi, ze tak sie wszystkim przejmuje? Moze trzeba po prostu cieszyc sie zyciem, nie marnowac go nieustannym stresem? Plywac, smiac sie, kochac... Kilka lodzi majaczylo wsrod rzadkich altocumulusow. Marzenie zeglarzy, zeby nie tylko pruc fale, ale takze, gdy przyjdzie ochota, wzniesc sie i zeglowac ku oblokom, spelnilo sie wraz z wynalezieniem napedu do pneumobili. Unoszace sie w powietrzu aquale wygladaly jak wielkie motyle: z gornych i dolnych masztow wyrastaly zagle trojkatne, trapezowate, rozpostarte na podobienstwo platkow irysow czy storczykow, purpurowe, cynobrowe, fioletowe, ochrowe, poznaczone symbolicznymi wyobrazeniami szczescia... Ciagnely sie za nimi karminowe oriflamy, wijace sie na podobienstwo chinskich smokow. Wsrod lodzi wyroznial sie bialy pieciokadlubowiec o modulowych zaglach w kolorze niedojrzalych wisni. Takiego modelu jeszcze nie widzialem. Na pokladzie zapewne krolowal brodaty kapitan, a wokol niego krecilo sie co najmniej piec urodziwych dziewczyn... Zoom. Rzeczywiscie sa dziewczyny! Zanim poszukam kapitana, przyjrze im sie... Okej, wyladujemy tutaj, pojawil sie napis, przeslaniajac smukly, opalony brzuch. Nieco rozdrazniony, wycofalem zblizenie i spojrzalem w przod. Na centralnym placu biosiedla pojawila sie zielona tarcza. -Przypomnij mi, jak nazywa sie to miejsce? -Damai. Przyjrzalem sie siedlisku, poki bylismy jeszcze wysoko: bylo koliste, niemal doskonale symetryczne, o srednicy jednego kilometra. Z gor splywala rzeczka i dzielila je na pol. Jej brzegi spajalo co najmniej dwadziescia mostkow podobnych do tych z japonskich ogrodow, stworzonych nie z durexu, drewna czy plastali, lecz z... zywych roslin, tak dalece niepodobnych do swoich lesnych czy ogrodowych siostr, ze ktos, kto nie slyszal o archiflorze, moglby ulec zludzeniu i uznac, ze to po prostu dziwne, lecz sztuczne twory. Zrobilem zoom: stylistyka zielonych barierek pelnych cienkich lodyg i fantazyjnie ulozonych lisci przypominala barokowe zdobienia. Wycofalem zblizenie. Srodkowy, bialy dziedziniec wyniesiono okolo trzech metrow nad grunt, zeby rzeczka, stanowiaca swoista os osiedla, mogla swobodnie pod nim przeplywac. Rozchodzily sie od niego cztery jasne drogi, tworzac razem z rzeka szesc rowno ulozonych promieni, ktore na obrzezach docieraly do obwodnicy. Przy brzegu zatoki obwodnica wytracala swoj idealny ksztalt, oddajac prawa poszarpanej linii brzegowej, kilku pomostom i podwodnym zejsciom, oczywiscie takze utworzonym przez zyjacy material. Godne uwagi, ze rosliny budulcowe w czesci nabrzeznej nie byly juz zielone czy perlowe, lecz piaskowe, zolte, nawet czerwone, a tuleja wchodzaca w wode szczycila sie doskonala przeziernoscia. Zdumiewajace. Na wodzie kolysalo sie kilka aquali i skuterow. Przyjrzalem sie blizej chodnikom wewnatrz osiedla. Bialawe, lekko opalizujace, szesciokatne "plyty", po ktorych chodzili Damajanie, byly odmienionymi i utwardzonymi liscmi. To, co z daleka uznalem za gruz, bylo w istocie rozszarpana roslina budulcowa. Przy drogach i rzeczce staly drzewodomy - pietrowe, zywe apartamenty Rame kazdego z nich tworzyly wygiete konary dwoch drzew rosnacych, wbrew oczywistym oczekiwaniom, nie w centrum budynku, ale na jego brzegu, po stronie przeciwnej od wejscia. Wiele domostw posiadalo kunsztownie uksztaltowane balkony lub loggie. Okna i drzwi uformowano z przezroczystych lisci, zapewne szczelniejszych od najdoskonalszych sztucznych odpowiednikow. Siedziby mialy z grubsza podobne ksztalty ale juz nie odcienie. Najwiecej widzialem barw lasu: zieleni brunatnej, szmaragdowej, oliwkowej i umbry, ale bylo tez sporo turkusu, glebokiego granatu, ciemnego karminu, nawet brazu, a w kilku miejscach, dalej na zachod, swiecily ogniska brylantowej i neapolitanskiej zolci, ktore kojarza sie z dojrzala pszenica. Wychwycilem wzrokiem kilka wiekszych, bardziej dostojnych mieszkaniowcow, purpurowych i karmazynowych, ulokowanych na obrzezu osiedla. Zwracal uwage jeszcze jeden drzewodom, zielono-fioletowy, stojacy na lewym brzegu rzeki, tuz przy polnocnych wzniesieniach: byl duzo wiekszy od innych i mial mniej "okien". Tworzylo go piec pni, a z wygietego w spirale "komina" saczyl sie dym czy para wodna. Damai na pewno bylo dawniej pieknym miejscem. Teraz niestety wszystkie siedliska byly uszkodzone, jakby pociete wielkimi siekierami. Drzwi-liscie lezaly obok gankow, okna walaly sie w trawie, wszystko popryskane bialawa posoka. Zauwazylem, ze niektore galezie i "szyby" probuja niezwykle powolnym ruchem powrocic do pierwotnych, genetycznie zaprogramowanych pozycji. Intensywnie zielona murawe pokrywaly liczne drzazgi i niezidentyfikowane fragmenty budulcowych roslin. Na placach rekreacyjnych, polozonych miedzy drzewodomami, panowala cisza. Bum-dum, grzmotnely pancerne stopy w perlowy plac. Liscioplyty ledwie wyczuwalnie sie ugiely. Ot, dwoch turystow wpadlo z wizyta. Do siedziby umarlych. Najpierw wybebesza trupy, potem zedra z siebie pancerze i wrzuca swoje sejfy do rzeki. To zostalo z ludzkosci, prosze pana. Bioszklo, metal, myslenie i zero czucia. Spieprzaj, cholerna blacho, spieprzaj, spieprzaj, spieprzaj... -Torkil? Mozemy zaczynac? Zerknalem na Petera. -Sluchaj, nie masz programu, dzieki ktoremu moglbym cie widziec jako Petera, a nie metalowego droida? Mial. Z ulga przyjalem jego ludzki wyglad: szpakowatego, wyprostowanego osiemdziesieciolatka. Teraz przeszkadzalo juz tylko tlo: zniszczone domostwa, fragmenty galezi, lisciookien, pni i konarow, caly ten smietnik. -Przejdziemy na kanal wewnetrzny, dobrze? - rzucil. Zajelo chwile, zanim dogrzebalem sie do odpowiedniej aplikacji w menu. Dzieki niej moglem "mowic", ale zewnetrzne glosniki Dooma milczaly. "Slyszal" mnie tylko Peter. -Dlaczego sie nie odmlodzisz? - spytalem. - Jako posthomo technicus nie musisz trzymac sie tego imidzu. Peter usmiechnal sie. -Myslalem o tym. Po prostu nie mialem czasu. Dlaczego mnie tak nazywasz? -Posthomo technicus? Masz nadludzkie mozliwosci i zero organiki. Chyba sie zgadza? -A w takim razie czym sie roznie od "posthomo virtual"? -Miales organicznych rodzicow. -A Konon? Co on jest? Ma mozg i tylko mozg. -Organicus... Troche organicus. Kazda klasyfikacja ma slabe punkty. - Westchnalem. -Do rzeczy. Mike mieszkal tu z zona i synem. Wszyscy nie zyja. W ogole wszyscy Damajanie. To miejsce zniszczyla jakas grupa, ktora prawdopodobnie nadleciala z poludniowego zachodu... -Albo wychynela spod wody - przerwalem. -To nawet bardziej prawdopodobne, bo niezauwazony lot miedzy wyspami jest prawie niemozliwy. Do ataku przyznala sie grupa terrorystyczna Moala Eternal Fighters, wedlug ktorej biosiedle zamieszkiwali obrzydliwie bogaci i potencjalnie niesmiertelni nadludzie. Cytujac ich, "sama ich obecnosc byla szyderstwem wobec biednych autochtonow". Zazdrosc i zawisc. Skinalem glowa. Podstawowe motywy ludzkiej przemocy. -Dlaczego w takim razie nie wymordowali tez wszystkich turystow? -Turysci daja im dochod. Damajanie byli samowystarczalni. Jedyne, co Fidzi z nich mialo, to podatek gruntowy. Tu nie ma niescislosci. Jest gdzie indziej: polega na tym, ze o takiej grupie terrorystycznej nikt dotad nie slyszal. -Nie uwazasz, ze najwyzszy czas, zeby powstala? -Moala to mala wysepka na poludnie stad. Nie ma tam miejsca na porzadna baze. -Chyba ze pod woda. -Moja teoria jest inna. Chcesz ja poznac? Rozejrzalem sie. -Czy jestesmy tu bezpieczni? Westchnal. -W dzisiejszych czasach, gdzie jestes bezpieczny? -Wiesz co, na poczatku nic mi nie mow. Sam wszystko obejrze i pomysle, okej? Zawahal sie. -Ale po co? -Taki mam sposob dzialania. Modus operandi gamedecis. Rozesmial sie i machnal reka. -Dobra. Tylko jedna informacja. Zakupilem DIA, czyli Doom Investigation Add-on. Dzieki niemu moge analizowac wszelkie probki materialow i plynow: organicznych i nieorganicznych. -Gdzie to masz?! Wskazal wewnetrzna czesc lewego przedramienia. Z powierzchni pancerza wystawal niewielki modul, podobny do panewki montowanej na starozytnych bandoletach. Obok jarzyly sie kontrolki. Zerknalem na swoje przedramie. Bylo w tym miejscu puste. -Duzo kosztowal? -Nieduzo. Skoncentruj sie teraz i pamietaj, ze jesli bedziesz chcial cos zbadac, wystarczy poprosic. -Dzieki. Skup sie, Torkil. Wdech, wydech, wdech, wydech. Zapach trawy, zywicy i oceanu. Poczulem sie dziwnie znajomo i obco jednoczesnie. Z jednej strony przystepowalem do wykonywania standardowych gamedeczanych czynnosci, z drugiej - to bylo realium. Prawdziwa rzeczywistosc i organiczna smierc. -Byly tu oczywiscie jakies ekipy policyjne? - mruknalem, kucajac i przygladajac sie plycie placu. -Kilka. Przeczesali teren, porobili zdjecia, przeprowadzili symulacje i odlecieli. Zrobilem zoom na pobliski trawnik. -Strasznie duzo sladow. To miejsce jest zadeptane, zasmrodzone. No i nie ma cial. -Spodziewalem sie, ze to powiesz. Wzruszylem ramionami i wyprostowalem sie. To dlaczego mnie tu przywiozles? -Zastanawiasz sie pewnie, dlaczego cie tu przywiozlem? Ciagle posiadal umiejetnosc czytania w myslach. -Znajomy moich znajomych - podjal - byl czlonkiem pierwszej ekipy policyjnej. Mam pelen zapis wizji lokalnej. Nalozyc go na to tutaj? Wyszczerzylem metalowe zeby. -Gotowy? - spytal. -Dawaj. Przez chwile zacmilo mi sie widzenie, jakby rzeczywistosc byla tylko namalowana, a farby zaczely splywac w prawo i w dol. Po chwili zobaczylem zupelnie nowy obraz. Koszmarny krajobraz. Budynki jeszcze dymily i sciekala po nich zielonozolta posoka. Swit. Unioslem noge, usuwajac ja z mirazu lezacego pode mna czlowieka. Peter zniknal. -Teraz rozumiesz, dlaczego wolalem przejsc na kanal wewnetrzny - uslyszalem jego glos. - Tak to wygladalo. -Da sie tak zrobic, zebym cie widzial? -Okej. Jego postac pojawila sie znowu. Wskazywal palcem na pieciopniowy drzewodom, zwienczony spiralnym kominem. -Tamten treeshed - wskazal palcem - to centrum biosiedla. Dyspozytornia. Wiesz, kieruje calym ekosystemem: hodowla roslin, miesa, ogrzewaniem, bada sklad powietrza, jego wilgotnosc... Sluchasz? Pytanie bylo sluszne, bo wlasnie schodzilem poludniowo-zachodnia droga w strone, z ktorej, jak mi sie wydawalo, przyszla smierc. Ku zatoce. -Nie widze sladow stop na trawie. Musieli latac: albo motombami, albo w pojazdach - rzucilem przez ramie. -To samo mowily policmajstry. Wyskoczylem dziesiec metrow w powietrze, podlecialem ku wybrzezu i wyladowalem na piasku. Nie zobaczylem, jak pancerne stopy wyrywaja z gruntu fontanne pylu, choc czulem, ze tak sie stalo. Zamiast tego nogi tylko lekko zaglebily sie w nienaruszony bialy mial. Wszystko, co widzialem, bylo policyjnym zapisem. Wszystko oprocz mojego i crashowego motomba. -Skad pewnosc, ze nadeszli z tej strony? - spytalem, patrzac na ocean. Uslyszalem za plecami szum silnikow i tapniecie stop Petera. Dobrze, ze sie nie obejrzalem. Dziwnie by wygladal jako organik lecacy w powietrzu. Porabany to swiat, gdzie iluzja doslownie i w przenosni przeniknela rzeczywistosc: widzisz czlowieka, ktory krazy nad toba jak ptak, a to tylko jego obraz w obrazie, bo czlowiek jest robotem, a pejzaz jest imitacja, chociaz wcale nie wytworzona sztucznie, tylko przesunieta w czasie. I co jest prawdziwe, a co nie? -Analiza ulozenia szczatkow - odparl. - Fragmenty budowli stojacych dalej w kierunku polnocno-wschodnim przykryly drzazgi drzewodomow poludniowo-zachodnich. Widac to, gdy zaobserwujesz kierunek ich pelzania. Wszystko zostalo zniszczone bardzo systematycznie. Fala potwierdzajaca te hipoteze jest praktycznie niezaburzona. Tylko przy domu Mike'a jest wyjatek. -To znaczy? -Szczatki jego domu sa przykryte ze wszystkich stron. Ale u niego sie chyba najwiecej dzialo. Zreszta tam jest w ogole straszna jatka. Pewnie sie bronil. -Czekaj, jesli tak, to znaczy, ze napastnicy podzielili sie na dwie grupy... -Mundurowi tez do tego doszli. -Przy czym pierwsza zaatakowala dom Mike'a, zanim dotarla druga. -Otoz to. Gracz Goodabads byl zatem postacia kluczowa. Zabic Mike'a i swiadkow. Trudno jednak uwierzyc, ze Moala Eternal Fighters mieli z nim jakies zatargi. Dlaczego z nim? -Czy Mike mial na wyspach znajomych? -Nic szczegolnego. Mowilem ci, ze mam teorie, a ty sie upierasz... -Nie denerwuj sie. To pozwoli mi dostrzec rzeczy, ktorych bym nie zobaczyl, znajac twoje poglady. Jesli twoja teoria jest prawdopodobna, moge sie do niej tak przywiazac, ze zignoruje albo przeinterpretuje przeczace jej fakty. -Cos ty sie taki madry zrobil? -Taki sie urodzilem. Daj mi pomyslec. Mruknal cos niezrozumiale. Podwojne uderzenie. Mike i swiadkowie. Ono musialo byc kluczem. Zaraz, zaraz. Nie nazywaj innych Damajan swiadkami, bo zakladasz, ze jedynym celem byl Mike. Nic nie wiesz. Wznioslem sie do gory na trzydziesci metrow. Cale osiedle pokaleczone. Drzazgi i zielone ulomki wokol wszystkich treeshedow, jesli dobrze zapamietalem termin uzyty przez Petera, a oznaczajacy najpewniej to samo co drzewodom. Ale dlaczego tak? Dlaczego nie bomba, jakims napalmem, tylko tak... systematycznie? Dom po domu? Kazdy z osobna, mieszkancow mordowano... Wlasnie. Musieli sie bronic albo uciekac. -Peter. Bronili sie czy uciekali? -Wszystko trwalo okolo pieciu, siedmiu minut, mniej wiecej o drugiej nad ranem. Ponad dwa dni temu. Ci z brzegu zostali zaskoczeni i zabici na miejscu. Mieszkajacy dalej stawiali chyba opor. Kilka osob ucieklo na polnocno-wschodni stok... ale ich dorwali. Dorwali albo dorwaly. Maszyny tez wchodza w gre. -Poczekaj. Po kolei. Czyli mowisz, ze pierwszych zaskoczono. Sprawdzmy... Wyladowalem przy konstrukcji stojacej najblizej zatoki. Wlaczylem nagrywanie. Krok blizej, jeszcze jeden, wchodze do okaleczonej siedziby... o Boze. Na jasnych plytach lezy mezczyzna w pidzamie, tuz przy przecietej tkance drzwi, w plamie krwi zmieszanej z posoka drzewodomu. Czerwien i jasna zielen. Otwarte oczy, twarz jak woskowa maska. Dziura w srodku czola. Male dziecko wsadziloby w nia raczke. Nie patrzec na to, nie patrzec... Dwa metry dalej kobieta... Bez rany postrzalowej, za to sina, jakby uduszona... Podchodze blizej. -Pete, nie uprzedziles mnie... ze az tak. Milczenie. -Mowilem, ze masakra. Latwiej to slowo sie wymawia, niz przyjmuje jego tresc. -Milcz juz. Probuje podniesc jej lewa reke, ale moja pancerna dlon przenika przez widmo. Ogladam zwloki z drugiej strony. Na prawym ramieniu sa wgniecenia jakby od bardzo duzych palcow... Psiakrew, szkoda, ze nie moge jej obrocic, zdjac tego ubrania... Za jej glowa lezy przewrocony stolik, chyba takze zywy. Z jednej czesci blatu, podobnej do wazonu, wyrastaja kwiaty. Przewrocila go walczac, uciekajac? Mebel probuje sie podniesc, ale ruch jest regularnie przerywany i przedmiot wraca do stanu poprzedniego. Nagranie trwalo przez kilkanascie cetni. Przygladam sie odrzuconej na bok lewej rece kobiety. Obok niej stoi lawa. Wyglada na bardzo lekka. Na mszystej plycie widac odcisk po nodze. Mebel zostal przesuniety na bok przez upadajace cialo. Wydaje sie, ze on takze probuje wrocic na pierwotne miejsce, ale wolniej od stolika. Obchodze kobiete z boku i schylam sie. Lezy na plecach, bluzke ma podciagnieta, jakby cialo wleczono po podlozu. Dlaczego umarla? Na szyi nie ma sladow duszenia... Zmiazdzenie klatki piersiowej? Ogladam tulow. Trudno ocenic przez ubranie. Glowa nie wydaje sie lezec jakos nienaturalnie, wiec raczej nie bylo to uszkodzenie rdzenia przedluzonego... Nie moge juz na nia patrzec. Pospiesznie odrywam wzrok. Skanuje pomieszczenie. Alez tu duzo roslin. Trudno sie dziwic. Przeciez caly dom to drzewo. Kwiaty i fantazyjnie ulozone liscie wisza na roznych wysokosciach, wystaja ze scian... zycie w mikrodzungli. Portal komputera zostal wgnieciony w zywa oslone: ulomki metalu pokaleczyly oslaniajace lodygi. Kuchnia popekana, posiniaczona. Jakby do domu wsadzil ogon brontozaur i wszystko porozbijal. Odwracam sie na piecie. Juz mam wychodzic, rzucam okiem na framuge drzwi... Co to? Zoom. Na okraglej ramie jakby slad po wbitym kolcu... Zoom. Tak. Skaleczona powierzchnia. Kropla zywicy w srodku. Trzydziesci centymetrow powyzej widnieje podobny slad. Zerkam na druga framuge. Trzy blizniacze zadrapania. -Peter? - Tak? -Pobierz probki z tych wgniecen. Ciekawe, co je zostawilo. Wychodze na zewnatrz. Bekniecie silnikow na lopatkach i laduje po drugiej stronie traktu, przy przeciwleglym drzewodomie. Tym razem kobiete widze jako pierwsza. Znowu brak ran postrzalowych. Lezy na prawym boku, stopami zwrocona w moim kierunku. Dobrze, ze twarz ma zaslonieta kruczymi, poskrecanymi wlosami. Prawa reka wykrecona do tylu... nienaturalny przeprost w lokciu. Zoom. Tak, na pewno reka w tym stawie zlamana. Przedramie obnazone, rozerwany rekaw, wyrazne slady waskich, dlugich palcow... Zbyt szeroki rozstaw na ludzka reke. Z pewnoscia rekawica motomba... Zoom. Albo manipulator. Zatrzymuje sie. Poltora metra na prawo od niej lezy jej lewa dlon, odcieta na wysokosci nadgarstka. Pod nia brunatna plama krwi. Zoom na rane. Duzy obszar zasinienia skory... Naczynia pochowane, kawalek zyly nienaturalnie wyciagniety... wynaczynienia... kosc pokruszona... To nie ciecie. Reka zostala zmiazdzona tepym ostrzem i w koncu odjeta od reszty konczyny. Przelykam sline. Peter, ty cholerny postczlowieku, dlaczego mnie tu sciagnales... Pokonujac betonowy opor w wirtualnych miesniach, wchodze w glab drzewodomu. Stapam po eterycznej koldrze wywleczonej z sypialni. Framuga drzwi po prawej stronie wyrwana, jakby wyorana czyms okraglym... Na wysokosci ramienia. Drzewo probuje ja wyleczyc duza iloscia zywicy. Ktos musial miec wytrzymala zbroje i mocno sie spieszyc, zeby nie zadac sobie trudu wpasowania sie w drzwi. A moze zbyt szeroki pancerz? -Peter? - szepcze. -No? -Jak tam skonczysz, to pobierz tutaj, z tej wyrwy framugi. Moze cos bedzie. -Okej. Wchodze i zmuszam sie do spojrzenia na lozko. Mezczyzna w pozwijanej poscieli. Zabity strzalem w piers. Oczy otwarte, usta takze, reka wyciagnieta w kierunku drzwi. Napastnicy wdarli sie do domu, zdazyli wbiec do sypialni, do niego strzelili, a kobiete wywlekli. Skanuje pomieszczenie i... zastygam. W prawym rogu stoi dzieciece lozeczko, oswietlone cieplym swiatlem zza kremowych, plaskich kwiatow pelniacych role firanek. Brunatna plama w srodku. Krece glowa. Nie idz tam, Torkil. Nie idz tam...nie podejde. Wdech, wydech. Nie podejde. Doom nie placze. Nie ma takiej opcji. Co komu... Krok, zrob krok w prawo... Co komu... Zrob ten krok, do cholery! Drugi! Juz! Dobrze! Raz! Dwa! Co komu zawinilo dziecko!? Zmuszam sie i patrze w lozeczko. Rozerwane cialko: jednym cieciem od szyi do spojenia lonowego. Rozlamane na zewnatrz zebra. Zlamane obie raczki na wysokosci przedramion i nozki na wysokosci podudzi. Powloki brzuszne przeciete takze poprzecznie dla poszerzenia rany Wyjete organy wewnetrzne. Przelyk z zoladkiem i jelitami rzucone za lozko. Pecherz moczowy zostawiono. Twarzyczka... niewinna twarzyczka... krzyczaca... Padam na kolana i wale cala sila pancernych lap w barierke. Drzazgi leca wokol, ale nie widze ich. Przed oczami mam ciagle symulacje. Nie slysze wlasnego krzyku. Cos glosniejszego, wrzeszczacego w duszy zaglusza moj glos. W koncu opor mebla ustaje. -Torkil?! Trzesie mna, trzesie, trzesie, Peter trzesie... -Torkil, opanuj sie! Gdybym mogl, zaplakalbym, ale nie mam lez. Prostuje sie. Wyprostuj sie, zolnierzu. Zacisnij szczeki. Zacisnij piesci. Nie daj sie! Skan pomieszczenia. Skanuj! Kazdy, kurwa, szczegol. Kazdy, kurwa, zakamarek. Skup sie. Skup sie nie dla siebie, nie dla sprawy, ale dla nich. Jeszcze tu. I tam. I tam, za lozkiem. I w rogu. Jeszcze podejdz w lewy rog. Skup sie. Skoncentruj. Skoncentruj sie! Skonczyles? To wymarsz. Wymarsz. Odetchnij powietrzem. A, nie mozesz. Trudno. Skok. Do nastepnej siedziby. Laduj. Wchodz. Wchodz, powiadam. Dobrze. Kobieta. Ogladaj. Zraniona piers - plama na pidzamie. Wyrwane wlosy. Obnazony szczuply korpus. Dlugie czerwonosine slady, jakby po bardzo dlugich palcach na wysokosci talii i zeber. W sumie cztery palce. Metr dalej mezczyzna ze zmiazdzonym gardlem. Na szyi podobne slady, jak na tulowiu kobiety. Dwojka dzieci. Dziewczynka przecieta na pol poprzecznym strzalem. Wybebeszona. Chlopiec odbiegl dwa metry od domu. Upadl twarza w trawe. Tulow przeciety od potylicy do posladkow. Wylamane zebra. Wyjete wnetrznosci. I to zrobili wojownicy o wieczne zycie? Moala Fighters? Zwloki Damajan lezaly rowniez na chodnikach, trawnikach, pooranych plytach, nigdy razem, zawsze osobno, jakby napastnicy z kazdym czlowiekiem mieli oddzielne porachunki. W polowie osiedla zauwazylem wieksza metodycznosc oprawcow: wzrost precyzji, coraz mniej zniszczen. -Peter, musze odpoczac. Wylacz to cholerstwo. -Do domu Mike'a mamy juz tylko ze sto metrow, a do niego samego... -Po przerwie. -Na pewno? Bo... Przerwalem mu gestem reki. Rzeczywistosc zamglila sie: jakby szybe pneumobilu pokryla rosa. Po chwili obraz wyostrzyl sie w wyblakly, ale bardziej optymistyczny cien tego, co widzialem przed chwila. Wynosic sie z tego miejsca przekletego, zapomnianego przez bogow, wynosic sie. Spojrzalem na polnocny zachod, w kierunku zalesionych stokow wyspy Wylaczylem wewnetrzna komunikacje. Chcialem uslyszec "wlasny" glos. -Podskoczymy tam? - wskazalem na szczyt. Kytes takze przeszedl na zwykla rozmowe: -Okej. Wystartowalismy Peter postanowil zmienic temat. -Zapoznales sie z obsluga motomba? To teraz twoje cialo. Nie zapominaj o tym. Kochany Peter. Dzieki. Rzeczywiscie nie bylo na to czasu. Pod nami smigaly ciemnozielone drzewa i rzadsze, pioropuszowate palmy, przesuwaly sie grzebienie wulkanicznych stokow. -Ten wyswietlacz z prawej u dolu to baterie? - spytalem. -Tak. Wyzej masz temperature stawow i stan zlacz. Mozesz otworzyc to menu mentalnie, glosowo, nawet opuszkowo. Zeby aktywowac operatywe opuszkowa, nacisnij... -Sprobuje mentalnie - przerwalem. - Uwazaj! Wyzej! Jeszcze chwila i odbylbym przymusowe ladowanie na pniu palmy. Nie zauwazylem, ze zbocze stalo sie bardziej strome. Wyrwalismy ostro wzwyz. -Aha, widze. Oprogramowanie wegetatywne, wykrywanie konfliktow, upgrady... czuje. Wyszedlem z menu. Wypatrzylem grzbiet wzniesienia niedaleko szczytow. -Moze tam, dobrze? -W pierwszej wolnej chwili zapoznaj sie z obsluga. To wazne. Wyladowalismy i usiedlismy kierujac twarze w dol zbocza. Rozejrzalem sie dookola i uruchomilem wsteczna kamere: jej ekran rozjarzyl sie centralnie w dole pola widzenia. Zielone wyspy. Lazurowe wody. Szczesliwi ludzie. Gdzie ten wiatr? A, jest, czuje go na metalowej twarzy. Ciekawe, czy bardzo sie rozgrzala od slonca. Uruchomilem menu temperatury. Szczyt glowy i twarz - piecdziesiat dwa stopnie Celsjusza. No, ladnie. Jajecznice mozna smazyc. Wdech, wydech, wdech, wydech. Skupiam sie na tym, co widze. Mala wioska pod nami. Budynki podobne do grzybkow, udajace starodawne chatki kryte strzecha. Biale sciany brunatne dachy. Miedzy nimi przechadzaja sie jacys ludzie, rozmawiaja, smieja sie. Dalej trojkatne, zielone kregoslupy grani. Wracam wzrokiem do ludzi. Jak to? Dwa dni temu wymordowano osiedle, a ci sobie tak normalnie zyja? Ach, to hotel. -Policja prowadzi sledztwo? - odezwalem sie do Pete'a. -Tak jakby. -Czyli? -Moim zdaniem niczego nie robia. Tutaj i na calej Ziemi wrze, choc tego prawie nie widac. Nienawidza bogaczy. Pluja na aktorow, piosenkarzy, politykow, biznesmenow, nienawidza. Palcem nie rusza. "Niech ci, co maja forse, martwia sie o sobie podobnych. My nie bedziemy robic na tych niesmiertelnych skurwieli. Jak ich ktos ukatrupil, to bardzo dobrze. Maja za swoje." Rozumiesz? -A prawo? Pokrecil glowa. - Obawiam sie, ze niedlugo Ziemia bedzie planeta bezprawia. -Nie mieli prywatnej armii? -Firmy ochroniarskiej? Nie. To Damajanie. Ludzie pokoju. Srogo zaplacili za swoje idealy. Polozylem sie. Krolewski blekit nieba nad widnokregiem, wyzej cyjan, nade mna niemal ultramaryna. Cirrusy w ksztalcie puszczonych na wiatr, nie wyslanych listow. Niebo bardziej plaskie i krotsze od gajanskiego, mimo to zachwycajace. Westchnalem. -Gotowy? - odezwal sie Peter. -Czytasz mysli od urodzenia czy sie tego nauczyles? Darowalem sobie ogladanie pozostalego obszaru Damai i od razu wyladowalem przy wskazanej przez Petera siedzibie. Dom Mike'a Gunnera. Byl wiekszy od "typowych": trojpniowy granatowo-zolty Po wlaczeniu przez "Crasha" symulacji zobaczylem drzwi lezace przy progu, zmasakrowane licznymi strzalami z broni energetycznej... W innych domach byly wywazane po oddaniu kilku salw w zrosty, ktore pelnily role zawiasow. Kolo nich szklila sie brunatna plama krwi zmieszana z posoka i zywica. Chcialem zajrzec do srodka domu, ale gdy wykonalem krok, cos mnie odepchnelo. Wyciagnalem palce i ze zdumieniem dotknalem miekkiego materialu w miejscu, gdzie bylo tylko powietrze. -Mike mial dobry dom - uslyszalem Petera w glowie - Drzwi zdazyly sie czesciowo zregenerowac i wrocily na swoje miejsce. Wymacaj uchwyt i otworz je. Gdzie ta klamka... Wnetrze bylo prawie nie zniszczone. Jedyne szkody poczynily pociski, ktore przeszly przez drzwi. Nie bylo nikogo. Brak krwi. Wyszedlem na zewnatrz. -Mozesz mi powiedziec, gdzie oni sa - spytalem. Kytes wskazal polnocny wschod. Lezaly tam dwa ciala, oddalone od domu o niecale piecdziesiat metrow. Mloda szatynka w nocnej koszuli i piecio, moze siedmioletni chlopiec. -To zona i syn? -Tak. -A Mike? -Zaznacze ci obszar. Jest sto metrow na poludniowy zachod stad. Doslownie kilka krokow od miejsca, w ktorym zarzadziles przerwe. Wiec dlatego probowal oponowac. Przelecialem tuz nad murawa i przykleknalem przy matce i synu. Oboje lezeli z twarzami wtulonymi w trawe. Kobieta zostala zabita trzema strzalami w plecy. Trawa za stopami przygnieciona, widac, ze ofiara czolgala sie kilkadziesiat centymetrow. Synek zostal zraniony w noge, a potem w ledzwie. Rozgrzebana ziemia wokol chlopiecych dloni, grudki miedzy drobnymi palcami. Uciekaj od tego obrazu, zmien temat, Tori. Podnosze sie z kleczek i spogladam na Petera. -Mike mial taka mloda zone i syna? Kiwa glowa. -To byla jego fanka. -Dziecko zrobili... jak? -Mial hodowle wlasnej tkanki. -On jest tam, gdzie ta zielona tarcza? -Yhm. Skok... Przez chwile jestes wolny jak ptak, jeszcze zachlysnij sie lotem i... Bdum, ladowanie. Szczatki Dooma. Czesciowo leza na trawie, czesciowo na perlowym chodniku. Ta zbroja jednak nie jest niezniszczalna. Ramie odciete od korpusu. Klekam przy konczynie. Lustrzana powierzchnia dureksu odbija chodnik, ale juz nie moja mechaniczna sylwetke. To tylko projekcja. Podnosze sie. Patrze na bezglowy korpus z druga reka. Podchodze tam i przyklekam. Krew na palcach dloni Mike'a. Z pewnoscia napastnika. Pod spodem plama na trawie. -Peter, wez probke tej krwi. I tej przed domem Gunnera. To moze byc pierwszy organiczny slad napastnikow. Zagladam do rozkrojonego tulowia. Wyrwany sejf. Wstaje z kleczek. Skanuje teren. Glowa, jak odkopnieta niechciana pilka, lezy kilkanascie metrow dalej. Za nia spoczywaja biodra i nogi, rozrzucone jak u cisnietego o grunt manekina. -Pewnie wiesz, gdzie jest sejf? "Crash", zajety pobieraniem probki pod domem, zaznaczyl zielona tarcza obszar na prawo ode mnie, kolo rzeczki. Podlatuje tam. Jest. Czesciowo wgnieciony w grunt, rozciety, rozdarty. Obok lezy dibek posiekany w plasterki, rozdeptany butami, wymieszany z ziemia i trawa. Dlaczego Mike nie zostal z zona i synem? Dlaczego polecial w strone, z ktorej nacierala fala napastnikow? Dlaczego nie uciekal? Pamietalem go z meczow Goodabads. Zawsze myslal racjonalnie. Nigdy nie ryzykowal ataku, jesli nie mial szans powodzenia. Nie ulegal tez heroicznym nastrojom. Szarza stracenca nie byla w jego stylu. Mike, Mike, kto ci to zrobil? Podlatuje do Petera. -Mowisz, ze czesc mieszkancow probowala uciekac w gory? -Pokaze ci. Start. Konczmy juz te ogledziny, Peter, nie mam sily. Tyle smierci. Wewnatrz mnie walcza dwie natury: jedna domaga sie dokladnego obejrzenia wszystkich domostw, druga krzyczy, ze nie da rady, ze nie moze. Na sciezce wiodacej w gory mijamy nieszczesnika bez ubrania. Pewnie sypial nago. Zostal trafiony jednym strzalem w tyl glowy Wtulony w ciemnozielony krzew, opiera sie o niego, jakby sie modlil. Dwadziescia metrow wyzej dostrzegamy polamane galezie drzew i spory konar na sciezce. Ktorys z napastnikow za ostro szarzowal... albo ktos sie bil w powietrzu. Kto? -Czy w Damai mieszkal jeszcze jakis dimen? Posiadacz motomba? -Z tego, co wiem, nie. -Mieli tu jakies skutery, pneumobile? -Tak, w podziemnych garazach, ale zaden nie wystartowal. Sprawdzilem. Ladujemy posrod drzew i palm w miejscu najwiekszych zniszczen. Na prawo od sciezki, okolo pietnastu metrow, lezy kobieta. Poprawka. Pol kobiety: zostala przecieta wzdluz, od obojczyka po spojenie lonowe, nierowno, jakby zmiazdzona potezna sila, podobnie jak dlon jednej z pierwszych, ktore ogladalem. Przeszukuje zbocze w poszukiwaniu drugiej polowy... Bezskutecznie. Dziwne... Wracam na sciezke. Zraniony pien palmy... Czarna plama? Odprysk farby? Ale kto w dzisiejszych czasach uzywa farby? Teraz materialy pokrywajace pojazdy moga zmieniac odcien doslownie co chwile, nawet wyswietlac holograficzne filmy. -Peter, zbierz tamta farbe, jesli to jest farba oczywiscie... Kytes podlatuje do pnia i zdziera wierzchnia warstwe skaleczenia. Westchnalem. -Dobra. Teraz, z laski swojej, usun mi z oczu ten miraz i podlecmy dla odmiany w jakies ladne miejsce... Psiakrew - powiedzialem na glos. - Chcialem powiedziec, ze chetnie bym cos zjadl czy sie napil, ale to bez sensu. -Masz wlaczone uczucie glodu? -Nie sprawdzalem. -Domyslnie jest wlaczone. Wtedy jesz w sieci. Chociaz Peter oponowal, uparlem sie na wizyte w miejskim komisariacie policji. Szeryf Savusavu, potezny ciemnoskory mezczyzna ubrany w bezowy mundur i takaz czapke z daszkiem, nie kryl niecheci. -Nie przypominam sobie, zebym... panow zapraszal. Nie macie... normalnego ubrania? -Niestety - odezwal sie Pete - obaj zostalismy pozbawieni cial. Skrzywil sie, ale wydusil: - Wspol... czuje. -Czy moglby pan nas poinformowac o postepach sledztwa w sprawie masakry Damai? - zapytalem. -Dochodzenie jest w toku. Informacje sa tajne. -Akurat - uslyszalem w glowie glos Petera. -Domyslacie sie, kto to zrobil? - nie ustepowalem. -Nie oglada pan elgazet? -Uwazacie, ze to ta organizacja? Potarl kark. -Juz powiedzialem, ze to tajne. Peter zaszural pancerna stopa. -Jest w Savusavu jakas kawiarenka sieciowa? Weszlismy w siec, wybralismy lokal, po czym usadowilismy sie po turecku na macie w czerwone, fioletowe i zlote paski. Z przyjemnoscia poczulem na golej skorze dotyk "prawdziwego" materialu. Restauracja-hotel "Tambua Sands". Zadaszenie strzechowe, taras, dwa kroki dalej piasek i ocean. Niby moglismy wybrac dowolna knajpe, chocby marsjanska, ale obu nam wydawalo sie stosowne zakosztowac tutejszych, choc wirtualnych przysmakow. Poza tym hotel dysponowal vipresem, a nam nade wszystko zalezalo na prywatnosci. Choc ani Peter, ani ja nie przyznalismy sie do tego, potrzebowalismy oddechu. Ze wszystkich sil chcialem wyprzec z pamieci obrazy Damai. Gdy pojawila sie przed naszymi oczami polprzezroczysta karta dan, Kytes wybral "Sweet pot", potrawe ze slodkich ziemniakow i ananasa, a ja "kokode", cokolwiek to mialo byc. -Wysluchasz wreszcie mojej teorii? - spytal. -Mow. Wielka zaleta wirtualnych restauracji jest to, ze posilek dostajesz praktycznie natychmiast. Zanim Kytes otworzyl usta, weszla cudownie zbudowana Fidzijka z czerwonym storczykiem w kruczych wlosach, ubrana w blekitna sukienke, i postawila na macie dania. Peter podchwycil moje zdziwione spojrzenie. Nie bylo sztuccow. -Tu sie je rekami, nieuku. Jego przezroczysta miska zawierala warstwowo ulozone slodkie ziemniaki, ananasy i kawalki kokosa, wszystko przykryte zielona cebula, ktora obficie przyproszono pieprzem i morska sola. Obok parowal zolty, serowy sos. Na moim talerzu byly rozscielone zielone liscie, a na nich pietrzyla sie salatka pomidorowa zanurzona w bialym kremie. Gdy wlozylem w niego palce i wsunalem strawe do ust, wyczulem czastki ryby (chyba halibuta), cebuli i ostrego pieprzu, a wszystko to w kokosowej polewie. Pycha. Gdy przelknelismy pierwsze kesy, Peter podjal: -Mike, na swoje nieszczescie, interesowal sie temporystami. Wzruszylem ramionami. Dziwili mnie ludzie, ktorych poruszaly kwestie geopolityczne z poczatku wieku. Nowe stulecie zblizalo sie wielkimi krokami, a tu ktos grzebie w prehistorii. Nudne, bardziej pasujace do... no wlasnie, Mike byl staruchem. Czyli pasowalo do niego. -Ile on mial lat? -Osiemdziesiat szesc. -Wiesz, ja tez interesuje sie historia, ale bardziej sztuka: filmem, ksiazkami. Kytes pokrecil z dezaprobata glowa. Slonce zagralo na jego siwych skroniach. -Czesto powolywal sie - ciagnal - na opowiesci swojego ojca, ktory, podobnie jak inni w tamtym czasie, zachorowal na TRID, i nie pogodzil sie z rzeczywistoscia, ktora nastala potem. -TRID? Time Recognition Impairment Disease? W ktorym to roku wybuchlo? -Podobno w dwa tysiace sto dwudziestym. - Dokladnie nie wiadomo? -Tak jak niczego w erze informatycznej, ktora byla przedtem. Wsadzilem paluchy w strawe i wpakowalem sobie w usta pol garsci. Alez cudownie piecze ten pieprz... -I ho h hego, he inteehowal hie HHIDEM? Ho hakahane? Zylaste palce Petera, wedrujace do ust z kawalkiem kokosa i cebuli, zatrzymaly sie. Patrzyl na mnie tak, jakbym wlasnie zamienial sie w dwuglowa barakude. -Na jakim ty swiecie zyjesz? -Jedz papu, bo ci spadnie. I co to za pytanie? A ty wiesz, na jakim swiecie zyjesz? Od dawna zyjemy w jakims wieloswiecie znajdujacym sie dokladnie w mozgu, czy raczej, w tej chwili patrzac na nas obu, w dibeku. Dobrze wiesz, ze zyjemy w wyobrazeniu swiata. Ty masz swoje, ja mam swoje. -Twoje wyobrazenie jest infantylne. -Ale za to zyje - palnalem i zaraz sie zarumienilem. -Przepraszam. Champion Bezbolesnych przez chwile zul w milczeniu. -Jestes troche jak dziecko, wiesz? -Traktuje to jako komplement. Oblizal palce i pochylil sie. -Dla twojej informacji, nie ma osob, ktore interesuja sie TRIDEM inaczej niz wedlug oficjalnej linii. Wszyscy, ktorzy probowali badac rzecz po swojemu, podzielili los Mike'a. Takie przynajmniej mam dane. Znowu garsc ryby i pomidorow do ust. I jeszcze ten zielony lisc, chrup, chrup. Genialne polaczenie smakowe. Kokoda. Jeszcze tu wpadne. Zmruzylem oczy i zapatrzylem sie w skrzacy ocean. Szkoda, ze nie bylo widac aquali. -Odpowiedzia - odezwalem sie po chwili zucia - na prawie wszystkie pytania na tym swiecie sa pieniadze. Z tego, co mowisz, wynika, ze nie nalezy sie zajmowac wielkim temporalnym krachem, bo to moze uszkodzic czyjs portfel. -Pamietasz, co sie wtedy dzialo? Spojrzalem zdumiony. -Znaczy, z lekcji historii? - dodal. Zmarszczylem sie. -Wielkie zamieszanie, chaos. Nie bylo jak odtworzyc dat i kolejnosci wydarzen, bo ludziom odbilo, a wszystkie dane zostaly zniszczone przez jakichs idiotow... -Temporystow. -Tak, wlasnie. Ci temporysci tez byli chorzy, tylko ze dodatkowo mieli jakas spiskowa teorie i dlatego zniszczyli wszelkie dane o datach, a ze jakis kretyn kilkadziesiat lat wczesniej wpadl na pomysl, ze w erze informatycznej nie powinno sie zapisywac danych na papierze... Peter zanurzyl garsc ananasow w serowym kremie i wlozyl sobie do ust. -Halej, hanie Aymoe. -Ci temporysci... Jakies... pomniki stawiali? -Tak. Postawili w dziwnych miejscach realne monumenty, upamietniajace wydarzenia z... przyszlosci. Nie montowali statui projekcyjnych, jakie mamy na cmentarzach. Robili tez psikusy zwyklym ludziom, na przyklad podrzucali prezenty z wygrawerowanymi przyszlymi datami. -Tego nie wiedzialem. Ilu ich bylo? -Temporystow? Znowu sprzeczne dane. Najczesciej mowi sie o dziesieciu milionach. Spikneli sie przez siec. Chorzy porabancy. -Chorobe wywolal wirus... Jak on sie nazywal? -RAC-5. -Aa, tak. Wiedzialem, ze cos z rakiem. Epidemia trwala... nie wiem, ile. -Nikt do konca nie wie. Jedni mowia, ze okolo roku, inni, ze dwa, trzy lata. Sa tez tacy, co twierdza, ze dziesiec. A teraz zawiniemy w listek rybke, troszke cebuli i pomidorka, i takiego nalesnika hop do ust... -Nie hamohilihmy whina... - wydukalem, wypluwajac kawaleczek ryby podczas proby artykulacji "w". - Racja. Peter strzelil palcem. Pojawila sie kelnerka. -Poprosimy o biale wino. Gdy kobieta szykowala sie do wymieniania marek, szybko przerwal: -Miejscowe. Popularne. Dziekuje. -Z tego, co pamietam - ciagnalem - byla wysoka smiertelnosc u starszych ludzi. -Bardzo wysoka. Powyzej szescdziesiatego roku zycia prawie stuprocentowa. A zachorowala cala ludzka populacja. Cala. Nawet na stacjach kosmicznych i podwodnych. Mowia, ze paskudztwo przywedrowalo z zywnoscia. Skinalem glowa. Tak nas uczono. -A jak z tego sie wykaraskalismy? - spytal Peter. Obok potraw wyladowaly puchary ze zlotym trunkiem. Smukla, opalona reka, ktora je postawila, cofnela sie zbyt szybko. Nie zdazylem jej sie przyjrzec. Czy kelnerki byly takze programami towarzyskimi? -Choroba sama wygasla. W sumie nie wiem, dlaczego. A co do danych, to chinska firma... Taka filozoficzna nazwa... - probowalem odnalezc logo w glowie. -Tao. -Wlasnie. A, czekaj! Teraz Genee naprawiaja jej droidy! "Crash" spokojnie pokrecil glowa: -To inna firma: Way Dao. Ale z tego, co wiem, ma swoje korzenie wlasnie w Tao. -Mieli wtedy jakichs specow - ciagnalem. - W sumie to im pierwszym udalo sie jakos znalezc porzadek w historii. -I za nimi poszli inni. Ustalono, ze jest rok dwa tysiace sto dwudziesty i zrekonstruowano siedemdziesiat lat epoki informatycznej. -I miod. Pete lyknal wina i skrzywil sie. -Powinienem byl zamowic jakies australijskie... Takze skosztowalem. Dobre! Polwytrawne, lekkie, bez kwasu. O co mu chodzi? -Mnie smakuje. -A wracajac do twojego podsumowania, nie do konca miod. -Bo? -Bo ludzie gina. - To twoja teoria. -Tak jest: Mike cos odkryl i zostal za to ukarany. To jest moja teoria. Kytes oparl lokiec o kolano i wtulil podbrodek W dlon. Druga reka podniosl kielich na wysokosc oczu, jakby chcial popatrzec na swiat znieksztalcony plynem. Malo mu bylo, ze siedzielismy w VR? Potrzebowal dalszych odksztalcen? Oto psychika Kytesa, uwieziona w dibeku, ktory tkwil w motombie, w sieciowej kawiarence ogladala nierealny swiat przez pryzmat nierealnego bialego wina zawartego w nierealnym kieliszku. Przerwal moje niedorzeczne mysli: -Tao bardzo sie wzbogacilo, gdy przyszla era odnowy. Wiedziales o tym? Szkoda, ze tu nie ma foteli. Siedzenie po turecku jest fajne, ale do czasu. Chcialbym sie oprzec o cos i popatrzec na ocean. -Nie. Sadzisz, ze skorzystalo na calym zamieszaniu? -Tak. I teraz nie pozwala nikomu grzebac w historii, zeby na przyklad nie wykopal faktu, ze taki a taki patent w istocie nalezal do jakiejs innej firmy, a nie do ich. -Myslisz, ze skradli dane? Wlasnosc intelektualna? - Moje prywatne zdanie jest takie, ze nakradli sie samo gardlo. To byl chaos. Prawie trzecia wojna swiatowa. Nic nie dzialalo. Ludzie gineli nie tylko od choroby, ale takze mordowani, zadeptywani, umierali glodu i pragnienia... Padaly gieldy, banki, firmy. Pamietam, jak opowiadal mi ojciec. Wielu ludzi znalazlo okazje do niezlych szwindli. A koncerny przede wszystkim. Dopilem trunek. Zakrecilo mi sie w glowie. -Dziwne, ze tak malo dzisiaj sie o tym mowi. Prawie wcale. Spojrzal na mnie ostro: - Wlasnie. Kiedy zjedlismy, podeszla kelnerka z rachunkiem. Sto piecdziesiat kredytow na leb za przyjemnosc jedzenia?! Musze wylaczyc uczucie glodu. Wyladowalismy na realnej plazy na poludniowym wybrzezu Vanua Levu i usiedlismy tak, zeby woda omywala pancerne stopy. Odezwalem sie pierwszy: -Oddzial, ktory zaatakowal Damai, mial dwa rodzaje jednostek. -Organicy i zmotombieni? -Tak jest. Organicy zaatakowali dom Mike'a, a zmotombieni albo moze raczej oslonieci zbroja, bo nie wiemy, czy to byly motomby, zrobili hekatombe z wioski. - Sludzy i dowodcy? -Byc moze. Sprawdziles probki, ktore pobrales? -Tak. Krew jest ludzka. Zadrapania na framudze zawieraja slady durexu i stali ceramicznej. Nie znam zbroi, ktora uzywalaby tego polaczenia. Na palmie rzeczywiscie byl lakier, czarny, wciaz w sprzedazy: niektorzy zapalency uzywaja barwnikow w plynie do malowania skuterow, airbike'ow, pneumobili, egzoszkieletow... Nieznany rodzaj stopu, slad po egzoszkielecie badz pneumobilu. Do kogo nalezal? -Lakier na pewno byl czarny? Nie ciemnogranatowy? -Czarny. -W tej dzungli bylo za malo miejsca na pneumobil, prawda? Peter skinal glowa. -Poza tym - dodal - malo ktory plywa pod woda. Tak jest. Kogo stac na Condora? Czern. Dziwna barwa. -Znasz formacje uzywajaca zbroi w tym kolorze? Zandarmeria? Tutejsza policja? Straz morska? Pokrecil glowa. -Zadna z wymienionych nie uzywa czerni, a juz na pewno nie farby. - Rozesmial sie. - Nawet ksieza! -Jestes pewien, ze zaden Damajanin nie wystartowal w zbroi, zeby sie bronic? Przez chwile zamilkl. Zapewne przyspieszyl i sprawdzal dane. -Tak. -Peter, moglbys mi wgrac ten program przyspieszajacy? Usmiechnal sie. Nad jego gorna warga i na czole falowaly lancetowate liscie palm. Na dolnej czesci podbrodka kolysal sie obraz piasku, wody i znieksztalcona, odwrocona sylwetka siedzacego Dooma. -Oczywiscie. Ustanowilismy polaczenie. Czy chcesz wgrac DISP? -DISP to pewnie "Dibek Speeding Program"? - Glowka gamedeka pracuje? -Tak - wydalem mentalna dyspozycje. Trwalo to kilkanascie sekund (gajanskich cetni, zasmialem sie w duchu). Po zakonczeniu pobierania przed moimi oczami pojawil sie napis: DISP Interface wykryl standardowy dibek oraz motomb typu Doom. Czy chcesz przeprowadzic kalibracje? Standardowy dibek? Poczulem uklucie zawodu. Sa jakies niestandardowe? Odezwal sie Peter: -Pewnie teraz widzisz pytanie o kalibracje. Ostroznie z tym. -Tak. Chce przeprowadzic kalibracje. Przed oczami, w gornej czesci pola widzenia, pojawila sie dziesieciostopniowa skala. -Wydaj dyspozycje dwukrotnego przyspieszenia. Skoncentrowalem sie i najechalem wzrokiem na dwojke... -Pamietaj, ze tu jest pia... Raptem glos Petera pogrubial: -...sseekk. Zerknalem w gore. Galezie palm zaczely falowac w zwolnionym tempie. -Bbeedzzieeszz mmiaall ssmmieeszzne wrraazze eniee, gddyy ccooss poowieeszz... -Ostroznie wykonaj kilka ruchow - odezwal sie glos interfejsu. Machnalem reka. Zaswiszczalo. - Nniiee rroobb... Podskoczylem. Co za wspaniale uczucie wyskakiwac dwa metry w gore bez pomocy silnikow! -...wwiaatruuu... Wyrwalem z plazy gejzer piasku, ktory powoli zaczal opadac. Pete zaslonil sie reka. Wyladowalem. Spojrzalem na skale i wydalem dyspozycje trzykrotnego przyspieszenia. Peter jakby zastygl. -Ooodssssuuuuunnn... Wyskoczylem. Lekko. Tylko na trzy metry. Pode mna zaczal wykwitac dwumetrowy gejzer. Basomowczy Peter niezgrabnie podnosil stutonowe cielsko. W prawej czesci pola widzenia pojawila sie blekitna sylwetka mojej zbroi. Stawy kolanowe, skokowe i biodrowe zalsnily zielonym swiatlem. Obciazenie wskazanych stawow - poinformowal napis. Juz? Zanim opadlem, wycelowalem w przyspieszenie pieciokrotne i uruchomilem je. Wykonalem w powietrzu piruet. Powietrze zawarczalo wokol rozpostartych ramion. Przez chwile palce zostawialy za soba biala smuge kondensacyjna. Gdy poczulem oparcie pod stopami, ze zdziwieniem stwierdzilem, ze moje pancerne podpory powoli zaglebiaja sie w piach, zupelnie jak krajalnica tnaca zolty ser. -Obsypales mnie piaskiem - uslyszalem w glowie glos "Crasha". -Trzeba bylo uwazac - odpowiedzialem na glos, a w zasadzie chcialem odpowiedziec, ale nic sie nie stalo. Dopiero po chwili uslyszalem, jak z mojego Dooma wydobywa sie nieprawdopodobnie gruby glos. Motomb przeksztalcal moj przyspieszony glos w zrozumialy jezyk! -Tez przyspieszylem. Jestes niebezpieczny - uslyszalem glos "Crasha". -Prosze uruchomic przyspieszenie dziesieciokrotne i zachowac skrajna ostroznosc - znowu odezwal sie interfejs. - Motomb typu Doom nie jest przystosowany do przeciazen, ktore moga byc w tym stanie generowane. Wydalem dyspozycje. Swiat znieruchomial. Wyjatkiem byl Peter, poruszajacy sie bardzo wolno, ale jednak. Wokol niego unosilo sie sztywne, jakby wyrzezbione z pylu tornado. Przypomniala mi sie Kali. Chcialem wyskoczyc w gore, ale nogi tylko zakopaly sie w piachu do polowy podudzi. Wskaznik obciazenia kolan i kostek rozjarzyl sie na pomaranczowo. -Uzyj silnikow - poradzil Peter. Dmuchnalem w piach ulokowanymi na lopatkach generatorami i wynioslo mnie w gore. Nieprawdopodobnie wolno. Morskie fale staly w miejscu. Piach nie chcial opasc, drzewa trwaly niczym sztuczne. Swiat stal sie hologramem. Mewa w powietrzu. Podplynalem do niej. Zdazyla wykonac minimalny ruch skrzydlami. Okrazylem ja. Ale zbyt wolno, co ten motomb tak sie wlecze? -Bardziej nie przyspieszysz. Chcialoby sie predzej, co? - odezwal sie Peter. - Twoja zbroja ma okreslona wydolnosc i predkosc. Widzisz wskazniki przeciazen? -Taa... Sylwetka pancerza jarzyla sie na zolto, a miejscami takze na pomaranczowo. Lewy staw kolanowy przybral barwe czerwona. -Ostrzezenie programu wegetatywnego zbroi - uslyszalem po raz pierwszy w zyciu powazny bas. - Zwolnij. Stawy i lacza motomba zblizaja sie do stanu krytycznego. Spojrzalem na skale przyspieszen i mentalnie wybralem zero. Swiat ozyl! Piasek blyskawicznie opadl, mewa zachwiala sie w locie, spadla tuz nad powierzchnie wody, by w ostatnim momencie wyrownac lot. Opadala piana ze wzburzonych fal. Palmy znowu kolysaly sie na wietrze. Pete i ja wyladowalismy w wielkich lejach. -Robi wrazenie, co? - zasmial sie "Crash". -Kalibracja zakonczona. Reakcje mentalne w normie, neurofeedback w normie, obciazenie wirtualnego ukladu limbicznego i wegetatywnego w normie. Zwroc uwage na nowa ikone przyspieszenia w lewym gornym rogu pola widzenia. Sprawdz pole "czytaj mnie" i naucz sie skrotu myslowego aktywujacego przyspieszenie. Program kalibrujacy uruchomi sie ponownie, jesli zmienisz motomba. -Rewelacja! - wykrzyknalem. - To lepsze niz gry! -Ma swoje zalety... Spojrzelismy zdegustowani na zryty piach. Wygladal tak, jakby pracowala tu nielicha koparka. -Zniszczylismy przyrode - mruknal Pete. - Pamietaj, ze gdy przyspieszysz, powinienes szybko myslec, a poruszac sie plynnie i wzglednie powoli. Inaczej zniszczysz zbroje. Skinalem glowa. -Podlecmy dalej - zaproponowalem. -Pamietasz, na czym skonczylismy rozmowe? - spytal juz w powietrzu. Wyladowalismy za kepa palm. Znowu bialy piach i resztki nieskazonej planety Usiedlismy. -Tak - odezwalem sie. - Zastanawialismy sie, skad sie wziely polamane galezie w dzungli i lakier na palmie. Wygladalo to na arene walki, ale jesli tak, to kto z kim walczyl? Jesli jedna ze stron byl napastnik, to ktory? Organiczny czy opancerzony? Nie wiemy, ktorzy z nich byli czarni. Peter wykonal taki gest, jakby chcial sie podrapac w glowe. -Moze po prostu dran dostal salwe od jakiegos uciekiniera z dolu? -Nie widzialem sladow po strzalach. Nie widzialem broni. Moze zabrzmi to dziwnie, ale mam niejasne wrazenie, ze walka byla wewnetrzna. Zaszla miedzy agresorami. -Poklocili sie? -Jesli te pancerne istoty mialy swiadomosc... -Moze ktos przypadkiem strzelil, zderzyli sie... Posiadacz czarnej zbroi mogl sie tez zagapic... -Mogl, ale jakos tego nie widze. Westchnalem: -Wiesz, nie czepialbym sie tej idei, gdyby nie dziwne zachowanie Mike'a... -Co masz na mysli? -Polecial w strone poludniowo-zachodnia. W strone tych opancerzonych, bo zakladam, ze jego samego napadli organicy. Na jego motombie widzialem kilka okruchow drzewodomow, czyli walka miedzy nim i organikami rozegrala sie, zanim pancerni rozwalili rezydencje w tym miejscu. Dlaczego nie uciekal? Dlaczego zostawil zone i dziecko? Peter zamyslil sie. -Hm. Mike bardzo rzadko zblizal sie do przeciwnika w ten sposob... Robil to w zasadzie tylko w jednym przypadku, podobnie jak i inni... -No? -W trybie gry druzynowej "kazdy z kazdym", wiesz, gdy zespoly walcza o przetrwanie przeciwko kilku innym druzynom, przy czym wszystkie sa dla siebie wrogami, nie ma sojuszy Gdy atakuje cie kilku gosci i wiesz, ze nie masz z nimi szans, starasz sie uciec i zblizyc do innej grupy, zeby scigajacy stali sie takze sciganymi. Czasami to skutkuje: ci, ktorzy cie gonia, zaczynaja walczyc z tymi, ktorych mijasz, a ty wyrywasz sie nietkniety... -Alez oczywiscie! - wykrzyknalem. Wspomnialem moj wlasny manewr w Dream Space, gdy zglebialem tajemnice Bruno Adelheima. Wtedy takze poszczulem na siebie wirtualnych pilotow. Skoro Mike tak sie zachowal, musial uznac, ze nie ma szans, zas zgraja pancernych musiala byc na tyle silna, ze stanowila wedlug jego oceny realne zagrozenie dla organicznych oprawcow. -Peter. To byly dwie napasci. Dziwnym zbiegiem okolicznosci zdarzyly sie tej samej nocy o tej samej hek... godzinie. Organicy i pancerni nie wspolpracowali. Przeciwnie, gdy doszlo do kontaktu, jedni uciekli. Stawiam na organikow. Z tego wynika, ze ich motywy i cele byly odmienne. Jedni chcieli zabic Mike'a, a drudzy... -Zniszczyc osiedle. Wstalem. -Sprobujmy wypytac miejscowych. Moze cos widzieli... W tym momencie przed oczami pojawil sie rotujacy symbol priorytetowej informacji w newsach. Zerknalem na Petera. On takze go widzial. Dotknelismy sie palcami, zeby zsynchronizowac odtwarzanie, i wydalismy dyspozycje. -Sensacja! - Na trojwymiarowym, przeziernym ekranie emocjonowal sie jakis mlody brunet, spiker stacji Global News. - Prosze panstwa, sensacja na globalna skale! Kytes parsknal: -Zapewne prezydent Umumba zalozyl lewa skarpete na prawa stope. -Bardzo prosimy nie wylaczac odbiornikow, bardzo prosimy pozostac przez chwile przed automatami informacyjnymi, holobimami, prosimy nie zdejmowac okularow i soczewek, bo mamy doniesienie niezwyklej wagi. -A, mylilem sie - poprawil sie lider Bezbolesnych. - Prezydent Lambeta pierdnal w wulkan i mamy koniec swiata. -...siec Global News spotkalo prawdziwe wyroznienie. To wlasnie nam przekazano informacje, ktora z pewnoscia zmieni obraz swiata... Poczulem dreszcz. Ogarnelo mnie uczucie, ze moja zbroja jest cienka niczym pergamin, a ja sam zostalem wystawiony na dzialanie huraganu. -Nikomu wczesniej nie znana organizacja Shadow Zombies... W jakim ja swiecie zyje? Jak to nikomu nieznana? Zna ja Mobillenium, a wiec wszyscy, ktorzy powinni. Tylko biedni szarzy obywatele dowiaduja sie o wszystkim ostatni. -...przekazala do naszej sieci ten obiekt... Brunet kladzie na rece maly flakonik z kropla rubinowego plynu w srodku. Infigen. Armagedon. Przed oczami migaja wizje konca swiata. -Wedlug slow anonimowych ofiarodawcow z organizacji Shadow Zombies ciecz, ktora panstwo widzicie, jest bardzo gestym koncentratem wirusa, ktory nieodwracalnie unieczynnia dzialanie zespolu genow generujacych zlozony proces, jaki najkrocej mozna nazwac starzeniem sie. Prezenter zrobil dramatyczna pauze. Zacisnal usta w grymasie maskujacym zrozumiala satysfakcje - to wlasnie on przekazywal ludzkosci jedna z najwazniejszych wiadomosci stulecia. Na pewno caly trzasl sie z podniecenia. Odlozyl zbiorniczek na blat. -Pozwola panstwo, ze odczytam fragment oswiadczenia, ktore dolaczone bylo do flakonu: Nasi naukowcy ustalili ponad wszelka watpliwosc, ze lek ten, ktory roboczo nazwalismy "drimem" od slow "drug of immortality"... Hm. Ladna nazwa. Ktos niezle glowkowal w Shadow Zombies. -....calkowicie blokuje kompleksowe dzialanie wiekszosci ludzkich genow sprzyjajqcych przyspieszonemu starzeniu sie. Chociaz jest to zespol wielu niezaleznie dzialajacych genow, dla uproszczenia nazywamy go po prostu "genem starzenia sie". Drim blokujac go powoduje, ze, znowu uzywajac uproszczenia, organizm po prostu sie zuzywa, nie ulega zas przyspieszonej deterioryzacji. Uwazamy, ze zatajenie istnienia drimu jest bardzo powaznym przestepstwem. Wynalazla go ta sama firma, ktora "ofiarowala" ludziom niesmiertelnosc w postaci bardzo drogich bezmozgow. Pharma Nanolabs. Jestesmy pewni, ze drim jest duzo tanszy w produkcji i - co najwazniejsze - wystarczy jeden zakup, by nie martwic sie o wiele czynnikow starzenia sie juz do konca zycia, o ile koniec taki nastapi. Wierzymy, ze uzupelnienie jego dzialania odpowiednimi enzymami, chociazby younginem, youngoutem i everbrainem, w stu procentach hamuje jakiekolwiek zuzywanie sie organizmu. Tymczasem bezmozgi, zgodnie ze stara marketingowa zasada, musielibysmy kupowac co kilkadziesiat lat. Mamy podstawy przypuszczac, ze specyfik ten zostal wyprodukowany co najmniej kilkadziesiat lat przed wynalezieniem procedury, dzieki ktorej produkowane sa bezmozgi. Uwazamy, ze firma Pharma Nanolabs dopuscila sie zbrodni zatajenia i posrednio przyczynila sie do smierci milionow ludzi. Zadamy, by udostepnila drim do ogolnej sprzedazy. Zadamy rozliczenia prezesow Pharma Nanolabs. Tak nakazuje ludzka uczciwosc i sprawiedliwosc. Prezenter podnosi oczy: -To wydarzenie absolutnie bez precedensu. Probka zostanie za chwile przekazana ekspertom z niezaleznego laboratorium w... Przepraszam, otrzymalismy wlasnie informacje, ze ustalono polaczenie z rzecznikiem prasowym Pharma Nanolabs. W prawej czesci ekranu pojawia sie mezczyzna o szczuplej twarzy Na waskich ustach rysuje sie napiecie. Chude policzki wydaja sie odlane z plastbetonu, oczy spogladaja zimno. -Witam pana - odzywa sie prezenter. - Pan... Adam German? -Tak jest. Witam pana, witam panstwa. -Czy moglby sie pan ustosunkowac do tego doniesienia? -Tak, moge sie ustosunkowac. Jest to zwykle klamstwo. Jego najgorsza odmiana, bo to oszczerstwo i zarzut zbrodni. Pierwsze slysze o drimie i pierwszy raz widze te substancje. A wy powinniscie byli skonsultowac sie z nami, zanim zdecydowaliscie sie na ogloszenie tej bredni. Uniknelibysmy klopotow. Teraz niestety jest juz za pozno i jedyne osoby, z jakimi mozecie sie konsultowac, to wasi prawnicy. Przepraszam, ze mowie to na wizji, ale nie widze innej mozliwosci, jak tylko pozwanie Global News do sadu pod zarzutem znieslawienia... -Alez to nie nasza informacja, my tylko... -Czy pan zdaje sobie sprawe, z tego, co przed chwila zrobil? Sytuacja na naszej planecie od dawna jest fatalna: demonstracje, zamieszki, spoleczenstwo sie rozpada z powodu bezmozgow, nad ktorymi nieustannie pracujemy, zeby obnizyc ich cene, bo zalezy nam na tym, zeby niesmiertelnosc byla w zasiegu kazdego obywatela, a wy rzucacie informacje o jakims fantastycznym leku, ktory gwarantuje tania i natychmiastowa niesmiertelnosc! Zdziwilbym sie, gdyby po tym oswiadczeniu ludzie gremialnie nie wyszli na ulice. -Obowiazkiem dziennikarzy jest informowanie o prawdzie. -No to bedzie pan mial swoja prawde. Radze sie pakowac na Gaje. -Ale... -Przepraszam, to wszystko, co mialem do powiedzenia. Do widzenia panu... -Prosze... -I do widzenia panstwu. Mieszkaliscie kiedys w klasztorze? Nie? A w gotycko-hindusko-azteckiej budowli umieszczonej circa dziesiec kilometrow nad powierzchnia obcej planety? Ja tak, choc moze to brzmiec jak wyznanie schizofrenika. Gdy ulokowano mnie w kamiennej komnacie i zatrzasnieto drzwi, spodziewalem sie, ze za chwile ktos przyjdzie i zacznie mnie przesluchiwac, dreczyc, torturowac, ale minelo z piec minut, przepraszam, mon, i nic sie nie stalo. Rozluznilem geskinowe miesnie i rozejrzalem sie po pomieszczeniu. Byl to ciemny pokoj o powierzchni okolo trzydziestu metrow kwadratowych, z jednym waskim, ostrolukowym oknem, umieszczonym okolo trzech metrow nad poziomem podlogi. Witraz z holograficznych szkiel przedstawial mezczyzne w poteznym plytowym egzoszkielecie barwy niedojrzalych oliwek, nadziewajacego smoka na elektromiecz. Gdy zmienialo sie kat widzenia, gadzina wila sie i mella ozorem w paszczy, a z wolnej rekawicy wojownika wysuwaly sie i chowaly stalowe pazury. Sciany komnaty zdobione byly polkolumnami o spiralnym wzorze przeplatanym motywem winorosli. Pod wysokim sufitem szczerzyly kly i grozily rogami pociemniale maszkarony. Sklepienie bylo symetryczne, zebrowane. Na kamiennej posadzce czerwienila sie mozaika przedstawiajaca eklektyczna, apokaliptyczna wizje - w morzu krwi taplaly sie potepione dusze, a z niebios zstepowaly anioly i demony. Rogata postac kojarzaca sie z Odynem przyslanialo wysokie, rzezbione krzeslo. Pod oknem stalo biurko. Na prawo lozko. Aneks toaletowy z tylu po lewej, jak cale wnetrze utrzymany w ponurym tonie. Inaczej sobie wyobrazalem siedzibe Mobillenium. To jakas horrendalna pomylka. Poziom energii geskina spadl do 75%, poinformowal napis w lewym gornym rogu pola widzenia. Rozejrzalem sie za zrodlem pradu. Tam, za kolumna po lewej stronie. Czy moge sie tutaj tak normalnie podlaczyc? Za chwile. Najpierw powinienem sie zapoznac z menu nowego ciala. I mozgu. W koncu od nich zalezy moje zycie. Usiadlem na kapie wyszywanej w motyw burzowych chmur i wydalem dyspozycje otworzenia katalogu motomba. Z bardzo czytelnego "podrecznika" dowiedzialem sie, ze geskin ma okreslony zapas energii, zupelnie jak organiczne wiezienie duszy zwane potocznie cialem, i chetnie przypomina o jej oszczedzaniu. Jesli tylko jest mozliwosc, warto wydac mu dyspozycje "anabiozy", podczas ktorej wydala wiecej metabolitow, mozna powiedziec "oczyszcza sie" i optymalizuje wegetatywny program. Wlasnie mi ja zaproponowal. Odpowiednik snu. Nie za wczesnie na drzemke? Wskazniki energii informowaly, ze bez pradu czy chemicznej pozywki pozyje jeszcze jakies trzy dni. Potem mechanizmy sejfu odetna dibek od ciala i wprowadza go w hibernacje. Co do syntetycznego osrodkowego ukladu nerwowego, gdy wszedlem w funkcje "organiczne", natychmiast rzucila mi sie w oczy opcja "glodu", domyslnie wlaczona. Wylaczylem ja. Nie ma mowy, zebym marnowal pieniadze na watpliwa przyjemnosc jedzenia, zwlaszcza w takich warunkach. Prad jest tanszy Poza tym domyslalem sie, ze organiczny Torkil wszystko wydal na spacemobil, a jesli nawet jeszcze nie, to z pewnoscia mial taki zamiar. Szczesciarz, pomyslalem odruchowo, ale po chwili zorientowalem sie, ze wcale mu nie zazdroszcze. To moje zycie, pomyslalem, wlasnie to. I chociaz wydaje sie beznadziejnie niebezpieczne, nie zamienilbym go na nic innego. Reszta menu geskina nie ujawnila zadnych rewelacji. Bylo to nieslychanie skomplikowane urzadzenie o niewiarygodnie latwej obsludze. Przypomnialy mi sie zajecia z higieny psychofizycznej: nie przemeczaj ciala, myj je od czasu do czasu, nie uzywaj niezgodnie z przeznaczeniem, regeneruj, a bedzie ci dlugo i dobrze sluzylo... jesli zas jestes pijakiem, obzartuchem i unikales sportu, nie jecz u lekarza, bo sames sobie winien. I nie tylko nie jecz, ale przepros podatnikow za to, ze marnujesz ich pieniadze. Z geskinem bylo podobnie, tylko troche latwiej: nie tolerowal uzywek i nie dalo sie w nim przejesc. Wstalem. Podszedlem do ciemnego biurka, inkrustowanego jasnym drewnem w roslinne wzory. Ledwie go dotknalem, z sykiem wychynal terminal komputera i wyswietlil trojwymiarowy ekran. Rotowalo na nim logo Mobillenium, a ponizej blyskala czerwienia ikona hasla, czekajaca na glosowy impuls. Machnalem reka i podszedlem do gniazdka w scianie. Wydalem geskinowi mentalna dyspozycje wysuniecia elektrozlaczki. Material spodni na wysokosci prawego biodra wybrzuszyl sie. -Blad podczas wysuwania elektrozlaczki. Przeszkoda - uslyszalem wysoki kobiecy glos wewnetrznego interfejsu. Wolalem alt mojego omnika i obicoinu. Psiakrew. Rozpialem spodnie. Opadly na podloge. To byl zwykly, nie inteligentny material. Nie umial pelzac i sie skladac. Gdy kupowalem ubrania, nie sadzilem, ze trzeba zaopatrzyc sie w trzy identyczne zestawy. Siegnalem do biodra i podciagnalem slipy, zeby wtyka wyszla pod nimi. Wydalem dyspozycje jeszcze raz. No, jest. Przewod wysunal sie i niczym zywy waz sam umocowal w gniezdzie. Przed oczami rozjarzyl sie ekran ladowania akumulatorow. Wszedlem w menu geskina i wydalem rozkaz stania i okresowego przestepowania z nogi na noge. W menu dibeka zarzadzilem osmiogodzinny sen z opcja przerwania w razie halasu czy ruchu w promieniu siedmiu metrow. Zanim zdazylem sie zastanowic, czym zasypianie bedzie sie roznilo od organicznego, stracilem przytomnosc. Budzilem sie doskonale plynnie, jakby ktos w moim dibeku ciagnal za suwak po skali, ktora zaczyna sie od stanu glebokiego snu, a konczy calkowitym wybudzeniem. Co jak co, ale tego dibekowcom mozna pozazdroscic: brak typowego uczucia zamroczenia po dziennej drzemce, czujnosc na sto procent, nie to, co w organicznym... Otworzylem oczy i zamarlem. W pomieszczeniu stala trzymetrowa kobieta. To znaczy jej oliwkowa zbroja miala te wysokosc. Model byl podobny do tego, w ktorym paradowal Maur Abigail, takze "Guararm", tyle ze bez "O" przed wyrazem. Pewnie dlatego, ze byl troche drobniejszy i wyraznie przewezony w talii. Korpus wygrawerowano od spojenia miedzy nogami do piersi w motyw nadmorskiego urwiska. Na falach kolysaly sie karawele o wypelnionych wiatrem rejowych zaglach. Ach, te kobiety Podobnie jak w przypadku zbroi generala, uznalem za niemozliwe sterowanie tego typu behemotem na wzor zawiadywania egzoszkieletem, czyli ruchami wlasnego ciala. Piers molocha byla tak szeroka, ze dziewczyna pewnie wisiala w srodku jak w szafie. Byla tak ladna, ze zabolalo. Odleglym echem powrocily wspomnienia Ani Sokolowski. Dziewczyna w zbroi byla do niej podobna, ale mniej cukierkowata: szczeke miala szersza, zarysowana bardziej zdecydowanie, wargi pelniejsze. Nad oczami w kolorze mgly krolowaly ciemne brwi, lekko zrosniete nad zgrabnym, krotkim nosem. Czolo miala wysokie, blond wlosy spiete w niewielki kucyk. Przed oczyma wyobrazni zamajaczyla postac Ewy Taglii. Tez nosila konski ogon, tylko ze dluzszy. Moze teraz panuje taka moda na Gai. Na skroniach dziewczyny, tradycyjne w tym towarzystwie, tkwily dwa "aruny", takze oliwkowe. Do jej oczu bardziej by pasowaly lustrzanki Laurusa. Wojowniczka stala nieruchomo jak kat, czy moze bardziej jak straznik czekajacy na ruch wieznia. Przypomnialem sobie, ze stoje w samych slipkach, podlaczony kablem do gniazdka. Wciaz milczac, wydalem dyspozycje rozlaczenia i wciagniecia wtyczki. Kobieta nawet nie drgnela. Co sobie o mnie myslala? Wygladala jak... Chcialem powiedziec "bogini", ale bylby to truizm w obliczu wcielonego idealu. Wreszcie, kiedy wciagnalem spodnie, przerwala cisze: -Porucznik Genejskich Sil Zbrojnych Lea Stone. Kamienna Lwica. Utkwila we mnie czarne plamki zrenic. -Torkil Aymore? Milcz. To przeciez oczywiste. Piekna, nie piekna, trzymaj pion. Cicho pisnal serwomechanizm, gdy uniosla lewa pancerna dlon. Przedramiona, stylizowane na rycerskie rekawice, zdobil motyw wody i zaglowcow - ten sam, co na korpusie. -Chce, zebys wiedzial od razu, zanim sie odezwiesz, ze uwazam swoja tutaj obecnosc za nieporozumienie. Zostalam ci przydzielona jako przewodniczka i bardzo mi to nie odpowiada. - Spojrzala ostro w lewo, jakby chciala opedzic sie od natretnej muchy Moglem przez chwile podziwiac jej profil. Lekko rozchylila usta, jakby chciala cos dodac, ale po chwili je zamknela. Coraz bardziej mi sie podobasz, Lwico. To, co powiedzialem, z pewnoscia nie poprawilo mojego wizerunku w jej oczach. -Jestes organiczna czy geskinowa? Trudno uwierzyc, zeby... Odwrocila sie bokiem. Rzezbione sciany steknely od echa jej krokow. -Chodz za mna. Co ze mnie za idiota! Dlaczego akurat takie pytanie przyszlo mi do glowy? Ruszyla do wyjscia. Ani drgnalem, Zwyczajnie mialem juz dosc. Tylko nie to. Nie kolejna wedrowka do jakiegos popapranca. Nie kolejne sluchanie jakichs dyrdymalow. Mam dosc. Zrobila dwa kroki w kierunku odrzwi (zaczynalem rozumiec, dlaczego pomieszczenia i wrota sa takie duze), ale zaraz sie zatrzymala. Tulow zbroi z cichym piskiem obrocil sie o sto osiemdziesiat... przepraszam, wedlug nowych miar powinienem powiedziec: o dwiescie stopni. Wygladala nieco groteskowo: nogi skierowane do przodu, a korpus do tylu. Z pewnoscia uklad konczyn mozna bylo latwo konfigurowac. Istotnie, obie nogi lekko obrocily sie w stawach kolanowych, zachwialy w biodrowych i po chwili znalazly sie z przodu machiny. Co prawda czterodzielne stopy molocha wciaz wskazywaly na wyjscie, ale ze byly niemal symetryczne, rownie sprawnie mogly poruszac sie do tylu. W ulamku cetni zrozumialem wyzszosc tego typu pancerzy nad egzoszkieletami. Z rekami Guararma z pewnoscia mozna bylo robic podobne rzeczy. Lea odezwala sie: -Twoj geskin, podobnie jak kazdy inny, jest trudny do naprawienia. Jeszcze raz okazesz opor, nie wykonujac polecenia natychmiast i go uszkodze, niezaleznie od tego, ze nakazano mi cie oszczedzac. Hm. Bunt buntem, ale to co innego. Nie chcialem jej narazac na nieprzyjemnosci. Brzmi to jak plytka wymowka, jak maska tchorzostwa, ale naprawde tak pomyslalem. Ruszylem. Szlismy przez sale i korytarze, mroczne, olbrzymie, prawie bez umeblowania. Cos jak w Zoenet Labs, tylko ze tam bylo jasno i sterylnie, tu zas historycznie i grobowcowo. Po co postludziom sciany, budynki, dach nad glowa? Gdy spadnie deszcz, zaslonia sie szczelnym helmem wmontowanym w pancerz, gdy poczuja zmeczenie, wejda w siec i odpoczna na jakiejs wygodnej kanapie w pieknym domu. Witaj w przyszlosci, Torkilu. Czy taka wizje sobie wymarzyles? Dzbum, dzbum, hucza stopy Lei. Odglos mojego stapania ginie w ich grzmocie jak kropla w powodzi. Zerkam na palmowe sklepienia. Te budynki to chyba rzeczywiscie atawizm, ktory wczesniej czy pozniej przeminie. Albo moze to manifestacja potegi przeznaczona dla oczu organikow? Kolejna sala. I korytarz. I jeszcze jedna. Nikogo tu nie ma? Wreszcie wchodzimy do okraglego pomieszczenia, zwienczonego kopula podparta polkolumnami. W centrum wisi pod katem jakis bialy tron, rzesiscie oswietlony lampami, okolony skomplikowana aparatura. Pod scianami gniezdza sie monitory, wsrod nich przechadza sie personel w lekkich egzoszkieletach, jakby naukowcy, bo zbroje maja biale, polyskliwe, zupelnie jak fartuchy. -To zdaje sie twoj stary znajomy - rzucila Lea, wskazujac sniezny fotel w centrum pomieszczenia. Wytezylem wzrok. Na wielkim fotelu siedzi czlowiek w helmie. Wczesniej go nie dostrzeglem, bo jego dziwaczny kombinezon jest takze bialy i niejako wtopiony w siedzisko. Spowija go setka przewodow, rurek, jakichs grubszych i cienszych kabli. Oczy ma zamkniete. To Sergio Lama. Gdy wyszedlem z oslupienia, Lea odezwala sie: -Rada przeanalizowala twoj raport, wyslala rozpoznanie do Live i skonsultowala sie z Anatolijem Mirovem. Ustalili, ze powinienes porozmawiac z Lama... -Kiedy zdazyli to wszystko zrobic?! Usmiechnela sie blado. Mysl, Torkilu, mysl, nikt ci tu nie pomoze... Oczywiscie. Dibekowcy. Przyspieszyli i w jedno popoludnie odbyli tyle rozmow i dyskusji, co organicy w dziesiec dni. -Ale dlaczego ja mam z nim rozmawiac? -Bo on chce mowic tylko z toba. Zmarszczylem brwi. -Ze mna? Sami sobie pokonwersujcie! Pokrecila glowa. -Nie mozemy. To zbyt niebezpieczne. Zerknalem na bezbronnego, oplatanego kablami czlowieka. Wskazalem go palcem. -On? On jest niebezpieczny? Uniosla mechaniczna dlon w uspokajajacym gescie. Ruchowi zawtorowal cichy pisk serwomechanizmow. -Sergio Lama oszalal. Jedyne miejsce, gdzie mozna sie z nim kontaktowac, to jego wlasny, wewnetrzny... swiat. A tam on sam ustala reguly. Przeszlismy na druga strone pomieszczenia, gdzie znajdowalo sie kilka loz (zeby nie naruszac stylistyki umeblowania, takze bialych). Stojaca miedzy nimi porucznik Stone wygladala jak duch zaglady: nieruchoma, ukryta posrod cieni, jakby utkana z dymu. Podszedl do mnie mezczyzna w bialym egzoszkielecie. Na jego skroniach blyszczaly sniezne aruny. Mial waska, niemloda twarz. Policzki przecinaly podluzne, glebokie zmarszczki. Na bladoniebieskie oczy opadaly pergaminowe powieki. Czas na bezmozga, prosze pana. -Pan Aymore, jak sadze? Skinalem glowa. -Pulkownik Samuel Hart. Jestem szefem tego laboratorium. Na chwile zamilkl i przyjrzal mi sie uwaznie. -Geskin - mruknal. Zerknalem na jego skronie. Te blaszki nie mialy zadnych sensorow. Nie mogl mnie przeswietlic organicznymi oczami. Zlustrowalem blyskawicznie zbroje. Miala jakies oka, czujniki, wiec mogla sie komunikowac za posrednictwem arunow z mozgiem... Czy ja w ogole dobrze nazywam te ich naskroniowe urzadzenia? Moze to po prostu obicoin i hef, a ten "arun" to niewinny skrot czegostam. Psiakrew. Czy jest tu ktos czysto organiczny? Glupie pytanie zwazywszy, ze siedze w geskinie. -To nic - podjal. - Niech pan sie polozy na lozu. Moze byc to. - Wskazal pancerna dlonia najblizszy katafalk. - I niech pan wysunie zlaczke do VR. -Po co mam rozmawiac z Lama? - zniecierpliwilem sie. Samuel spojrzal niepewnie na Lee. Dziwne. Pulkownik konsultuje sie z porucznikiem? Przez chwile trwal nieruchomo. Pewnie gadali mentalnie. W koncu skinal nieznacznie glowa i znowu spojrzal na mnie. -Powiem najpierw to, co pan pewnie wie, ale nie lubie niczego tlumaczyc od srodka. - Uniosl reke, zeby dotknac czola. Przez chwile pancerna konczyna zawisla na wysokosci jego wzroku. Przygladal sie jej jakby w obawie, czy nie zedrze sobie skory. W koncu dokonczyl ruch i bardzo sprawnie drapnal skore przy skroni. Czy mnie tez bedzie swedziala w okolicy obicoina? -Sergio Lama - podjal - byl tworca wirusow zaimplementowanych w sondach podprzestrzennych, ktore to wirusy weszly w interakcje z bugami stworzonymi w akcji Pandora i w rezultacie daly poczatek Bestii. To wiedzialem. -On takze stworzyl program - ciagnal - ktory ostatecznie zniszczyl sondy Przeanalizowalismy pana raport, ten, ktory zlozyl pan generalowi Abigailowi, i mamy wstepne dane dotyczace firmy Live. Uwazamy, ze zagrozenie jest realne, i chcemy znalezc na nie sposob inny niz silowy... - kaszlnal i zaszural stalowymi stopami. - ...bo rozwiazanie militarne moze pociagnac nieprzewidywalna liczbe ofiar. -Ciagle nie odpowiedzial pan na pytanie. Lekko sie skrzywil. Pewnie sam byl z natury niecierpliwy i dlatego moja cecha wzbudzala w nim antypatie. Czlowiek swoje kocha, swoje rozpoznaje i swojego nienawidzi. -Utrzymujemy Lame przy zyciu - ponowil - ze wzgledu na nadzwyczajny umysl i wiedze, jaka posiada. Byc moze Sergio znajdzie sposob, jak walczyc z Bestia. Albo przynajmniej wskaze trop. A, czyli o to chodzi. -Sek w tym - uniosl palec - ze nawet jesli wpadnie na jakis pomysl, to nam nie powie. On oszalal. Na wlasne zyczenie. Ledwie wrocil od Shadow Zombies, zapadl sie w sobie, uciekl. Nie powiedzial dlaczego, nie chcial rozmawiac z psychiatrami. Mialem wrazenie, ze przed jego oczami migaja obrazy z przeszlosci: proby naklonienia Lamy do wspolpracy, klotnie z psychiatrami, dyskusje... -Media podaly, ze wrocil dopiero co - zauwazylem. Spojrzal na mnie z rozbawieniem: -Nalezy pan do ludzi, ktorzy wierza w to, co mowia media? Zamilklem. -Nanoleki tez nie daly rezultatu - podjal. - Wygladalo to tak, jakby opanowal zdolnosc przyspieszonego ich metabolizowania albo zwyczajnie, dowolnego odksztalcania swojego umyslu. Mimo wielu prob nie udalo sie. W koncu ograniczyl kontakty do niezbednego minimum... W zasadzie zupelnie sie odcial i gdyby nie nasze naciski, pewnie zeglowalby teraz gdzies daleko, calkiem niedostepny. Westchnal i spojrzal na mnie, jakby obudzil sie ze snu. -Na wiesc, ze pana pojmalismy, nagle sie ozywil, co wzbudzilo w nas nadzieje, zwlaszcza ze od razu zazadal rozmowy. To moze byc swietna okazja, zeby zadac mu kilka pytan, bardzo waznych dla nas i... dla calego rodu ludzkiego. Jednak ktos tu mysli, skonstatowalem z ulga. Zrozumialem tez, ze mam pewna szczegolna ceche: umiem rozmawiac z ludzmi, co w tym przypadku ma kluczowe znaczenie. Czy to dlatego wciaz zyje? Spojrzalem na Lee. Zoom na wydatne pancerne piersi. Guararm. Czy dobrze sie domyslam, ze to nazwa zbroi? -Moze sie pan juz polozyc? - spytal pulkownik. Poslusznie ulozylem sie na lezance. -I teraz wtyczka - przypomnial. Wydalem mentalne polecenie. Syknelo. I znowu to samo: -Blad wysuwania terminalu VR. Przeszkoda. Wsunalem ja z powrotem, rozpialem spodnie i zsunalem w dol. Swoja droga, co za idiotyczne miejsce na zlaczki. Lea nie zareagowala. Samuel cicho zachichotal. -Musimy pana zaopatrzyc w ubranie dla geskinow. Czy wylaczyl pan w nim funkcje wydalania? Jadl pan cos? -Nic a nic. -Swietnie. Zatem dzidzi nie bedzie potrzebne. -"Gie gie"? Geskin gamepill? -Dokladnie. W sumie dobrze sie sklada, bo jest trzykrotnie drozszy od normalnego. Mialem ochote przeklac drapiezny swiat finansistow, ale naukowiec wlasnie mnie podlaczal. Uslyszalem w glowie: -Wykryto polaczenie VR. Czy masz zalozony kombinezon? -Nie. -Geskin wlaczy system zapobiegajacy odlezynom i wyziebieniu. Jesli to mozliwe, podlacz sie do zrodla zasilania. -Panie pulkowniku, czy moglby pan... - przerwalem widzac, jak podaje mi wtyke. - Dziekuje. Podlaczylem zasilanie. -Gotowy do wejscia w umysl Lamy? Wlasciwie to... -Niegotowy. - Chociaz juz lezalem, z powrotem usiadlem na lozu. - Zupelnie niegotowy. Dopiero teraz dotarlo do mnie, ze zupelnie nie wiem, w jaki swiat mam za chwile wejsc. -Jak to sobie wyobrazacie? - spytalem. - Co macie na mysli mowiac, ze wejde w jego swiat? Dusza to nie grat Hart usmiechnal sie polgebkiem. Lubil filozoficzne dysputy. -Niech pan znajdzie jedna roznice miedzy psyche i gra, a postawie panu lunch. Dziekuje. Wylaczylem w geskinie uczucie glodu. -Gra - ciagnal - wedlug definicji, to model sytuacji konfliktowej. W znanym nam swiecie wszystko mozna pod nia podciagnac. Atom zderza sie z atomem. Konflikt. Asteroid uderza w asteroid. Idea zwalcza idee, potrzeba wypiera kontrpotrzebe, instynkt konkuruje z instynktem, mysl bije sie z mysla, jedno uczucie jest sprzeczne z innym, czlowiek... Zerknal na Lee i na mnie. -...odczuwa niechec do drugiego. Co to za dwuznaczny usmiech? Co on chrzani? Niby my mamy sie ku sobie? Nawet na nia patrzec nie mam smialosci. A nie, on ma na mysli konflikt. Czyli to ty chrzanisz, Torkil. Konflikt, oczywiscie, nawet slepy by go zobaczyl, chociaz w sumie nie wiem, o co ta walkiria sie na mnie boczy. -Jak wiec pan widzi - ciagnie - wszystko jest gra. W tym ujeciu pana zawod zyskuje uniwersalny wymiar. Gamedec to po prostu ktos, kto umie grac w... zycie. No pewnie. Tylko popatrz, jaki ze mnie swietny gracz. Ledwie mi czubek glowy wystaje zza tej gory zlota i wielkiej jak morze armii naloznic. -Lama sie zgodzil - drapnal sie w glowe - nie wiem, czy przez swoje szalenstwo, czy przeciw niemu, zebysmy na nim poeksperymentowali... Tak powstal engine, ktory zamienia wewnatrzpsychiczne srodowisko w otoczenie zmyslowe. Silnik ten nazwalismy Tsycop. To skrot od Thought-Symbol Converting Programme. -Brzmi jak psychiczny glinarz: psyche cop. Miekko sie rozesmial. -Cos w tym jest. Tsycop zamienia mysli, przeplywy informacyjne, skojarzenia, uczucia, tresci nieswiadome w bardziej lub mniej uniwersalne symbole, ksztalty, barwy, dzwieki. Odroznia to, co bardziej swiadome, od tego, co zapomniane, i zamienia te wartosci na odleglosci, wiec to, co przypominane, przybliza sie, zas to, co tkwi w niepamieci, jest daleko. I tak dalej, i tak dalej, odniesien sa setki. - Machnal reka, jakby chcial sie opedzic od nadmiaru skojarzen, ktore kazalyby mu zamienic wypowiedz w dlugi i zlozony wyklad. - Wazne jest tez to, ze program zawiera tak niezbedne wartosci, jak gora i dol, w ogole trzy wymiary i w miare mozliwosci... oparcie pod nogami. Dziekuje bardzo. -Program, ktorym dysponujemy - podjal - jest scisle dopasowany do potrzeb Sergia. Jest wykalibrowany, mozna by rzec, pod niego. Zerknal w jego kierunku i puscil do mnie perskie oko. -Wielu geniuszy ma narcystyczna nature. Sergio nie jest wyjatkiem. Gdy powiedzielismy mu, ze dzieki Tsycopowi bedzie mogl przechadzac sie po wlasnej psychice, ogladac mysli, wspomnienia, nawet rozmawiac ze stworzonymi przez siebie osobami, natychmiast przystal na wspolprace. Ledwie ukonczylismy aplikacje, od razu w nia wszedl i przebywa tam co najmniej dziewietnascie hekt na dukile. Otworzylem szerzej oczy. -Jak to? Nie do konca rozumiem. Ja nie musze "wchodzic" we wlasna psychike, siedze w niej caly czas. Dlaczego on musi? Usmiechnal sie ze zrozumieniem. -Dziwne to wszystko, prawda? Praca jego mozgu jest transformowana przez Tsycop w swiat, cos w rodzaju gry. Ale zeby Sergio mogl w niego wejsc, sam musi poddac sie dewitalizacji. Oczywiscie, Torkil, ty debilu. Chetnie dalbym sobie po pysku. Sprobowalem uratowac sytuacje: -Nie cala praca jego osrodkowego ukladu nerwowego jest transformowana? -Oczywiscie nie. Sprawy podtrzymywania homeostazy, procesy podprogowe, neuronalno-fizjologiczne, ze tak powiem, nas nie interesuja. Zreszta niebezpiecznie byloby je konwertowac w symbole. Powiedzmy, ze osrodek odpowiedzialny za oddychanie przybralby ksztalt oktaedru, a Sergio postanowilby go rozbic jakims wymyslonym przez siebie rodzajem broni. Mogloby to dac oplakane skutki. -Ale nie o to mi chodzi. Jesli Lama wkracza w swiat stworzony przez Tsycop, to widzi, w pewnym sensie, wlasne mysli. Widzac ich "ksztalty", moze wzmacniac te mysli i powstanie cos w rodzaju blednego kola. Usmiechnal sie zadowolony. -Tak, ma pan racje. Sa bramki powrotne. -Ten swiat, swiat jego psychiki, jest czyms w rodzaju miejsca spotkan? Takim jakby vipresem? -Raczej gra. Tsycop umozliwia rozmowe wielu odwiedzajacych. Jest jednak pewna roznica. -Hm? -W normalnym swiecie gracze nie moga ksztaltowac rzeczywistosci. Swiat Lamy zas podlega par excellence jego myslom. Jeszcze jakis czas temu nie potrafil kierowac swoimi odczuciami i sam wpadal w tarapaty, ale od kilku dekow doskonali umiejetnosc zmieniania rzeczywistosci. Potrafi poszerzac przestrzen, kurczyc ja, kontrolowac barwy, wyostrzac ksztalty, zaokraglac je... uczy sie, ktore uczucia i mysli wplywaja na dany typ odwzorowania. -Samokontrola? -Wlasnie. Jest jeszcze cos. Poczatkowe proby byly dla niego bardzo zniechecajace i balismy sie, ze zrezygnuje z eksperymentu. Oddalismy wtedy do jego dyspozycji pakiet narzedzi, swego rodzaju "czarow", dzieki ktorym moze bardziej swiadomie zarzadzac otaczajaca go rzeczywistoscia. -Czyli kontroluje otoczenie na dwa sposoby. -Tak jest. - Zmarszczyl czolo. - O ile opanowalismy sytuacje Lamy... - chrzaknal -...to kondycja graczy, gosci z zewnatrz, nie jest tak swietlana. W istocie to nie gracz wchodzi w psychike Lamy, ale psychika Lamy wchodzi do glowy gracza... Rozumie pan? Na tym polega postrzeganie gier, holofilmow, a nawet naszego realium: mamy w glowie siebie samego, takiego... ludzika - pancernymi palcami zaznaczyl, iz rzeczony ludzik ma okolo centymetra wysokosci - niech bedzie, ze ten ktos to slynne "ja", stworzone przez starego Freuda "ego". I to "ja" ma helm wirtualny na glowie. Tym helmem jest nasz mozg. Gdy jestesmy w realium, mozg generuje gre pod tytulem realium, gdy zas wchodzimy w VR,, mozg, czyli helm, generuje obraz gry Gdy jednak wchodzimy w taki swiat... Pokrecil glowa. -...nie jest to zwykle VR, bo otoczenie odzwierciedla nastroje i mysli, ze tak powiem, mistrza gry. Jest to psychika w psychice. Tresci sa tak naladowane symbolicznie, jest ich tak wiele, generuja takie zageszczenie znaczeniowe... dopiero w tym swiecie slowo "znaczenie" nabiera sensu. - Skrzywil sie, jakby probowal wyjasniac cos niepojetego. - Tsycop stworzyl cos, co wymyka sie zarowno samemu programowi, jak i nam. Cos, co wykracza poza swoja strukture. - Westchnal ciezko. - Probowalismy to ograniczyc programowo, ale Sergio przestal wtedy wchodzic w swiat, bo widzial, ze go kastrujemy... Spojrzal na mnie sploszony. -Tsycop nie filtruje ilosci danych, tylko je przetwarza. Stad klopoty... Przelknal sline. -Gdy jakis czas temu jeden z naszych oficerow wszedl w swiat Lamy i probowal cos na nim wymusic, chodzilo o szczegol programowania, ten zalal go taka liczba impulsow... -Wsciekl sie na niego - weszla w slowo Lea. Samuel spojrzal na nia nerwowo. -No wlasnie. Niby mozg odbieral tylko obrazy, dzwieki, odczucia kinestetyczne, zapachowe, niby tak jak w naszym swiecie, ale ich konfiguracja byla tak dziwna, ze Hans... ten gracz... -Zwariowal - znowu wyreczyla go pani porucznik. -No, nie do konca. - Hart oblizal wargi. - Doszedl do siebie. Jak po duzej... bardzo duzej dawce MLSD. Ale wchodzic w swiat Sergia juz nie chcial. Mowil, ze mial takie wrazenie, jakby psychika Lamy otworzyla paszcze i chciala go pozrec. - Znowu ciezko westchnal. -I zeby byc do konca z panem szczerym, miewa nawroty. Flashback. Znam, widzialem. -Dosc o nim - przerwala ostro Lea. - Aymore swietnie sobie poradzi. Zawsze tak z nim jest. Ostatnie slowo wypowiedziala ciszej i z wyrazna wzgarda: -Pewniaczek. Zrobilo mi sie goraco. Czego ona ode mnie chce? -Jest pan gotow? - spytal Samuel. Powoli sie polozylem. -Czyli czego ode mnie chcecie? Naukowiec otworzyl usta, ale uprzedzila go Lea: -Lama wie o Live. Masz go zapytac, czy ma pomysl na zwalczenie bestii w ludziach. Sposobem programistyczno-psychologicznym. Nie mechanicznym. -A tak. Zamknalem oczy Czy bylem gotowy? Oczywiscie, ze nie. Ale cialo, czy raczej geskin, odpowiedzial za mnie: -Gotow. Widocznie wiedzial lepiej. Zalala mnie czern. Dziwne wrazenie: stracic wizje bez zakladania kasku. -Proces dewitalizacji rozpoczety - uslyszalem glos interfejsu dibeka. Wrazenia zmyslowe zaczely zanikac: uczucie dotyku loza, faktura ubrania, dzwieki aparatury, poczucie ciezaru geskina, wszystkie rozmywaly sie, jakby ktos nakladal na nie coraz grubsze warstwy mgly. Ledwie zielony pasek dojechal do stu procent, przed oczami rozjarzylo sie menu. W tle majaczyla demonicznie usmiechnieta twarz Lamy Zapewne sam zaproponowal to srodowisko. Jak wchodzic w swiat wariata, to w odpowiedniej oprawie. Przede mna pojawil sie lekko przezroczysty Samuel. - Menu jest obszarem "pomiedzy". Tu wciaz bedzie mnie pan slyszal i widzial. Po wejsciu tam - wskazal obracajaca sie brame, dwadziescia metrow dalej - wpusci pan w swoj mozg obraz jego swiata. -Jak sie stamtad wychodzi? -Zaimplementowalismy sporo bram. Takich jak ta. - Wskazal palcem glowne wejscie. - Ale... jesli nie pozwoli panu wyjsc, moga byc problemy. Niby mamy nad Tsycopem kontrole, ale on bywa bardzo sprytny. Polozyl mi eteryczna reke na ramieniu. Chrzaknalem. -W razie czego odlaczycie mnie na twardo? -Mamy podglad wszystkiego, co sie tam dzieje. Pomozemy ci. Przeszedl na "ty". Moze slusznie. Spojrzalem na rotujaca, okragla brame, w ktorej odbijaly sie nasze polprzezroczyste sylwetki. -Trzymaj sie, Hart - rzucilem nieprzytomnie i zrobilem krok w jej kierunku. Wdech, wydech, wdech, wydech. Widzisz, Torkil? To twoja chwila wolnosci i szczescia. Stoisz sam wobec nieznanego, chociaz wymuszonego celu. Usmiechnalem sie i ruszylem do bramy. Zatrzymalem sie o krok od niej. Podnioslem glowe. Ladny model wrot: obracajace sie stalowe kolo poznaczone swietlistymi liniami, niezrozumialymi detalami, najpewniej pelniacymi czysto dekoracyjna funkcje, wypustkami... Portal wygladal troche podobnie do wejscia do knajpy "Z Ziemi na Gaje". Tam wszedlem, by zerwac przyjazn, tu wejde, by pogadac z szalencem. Niewiele rozniacym sie ode mnie. Otrzasnalem sie. Dosc bredzenia. Gotow? Marsz. Krok. Stoje na krawedzi wrot. Drugiiiiiiiii... Znalazlem sie w wirujacym, swietlistym tunelu. Lecialem. Raptem ze sciany nade mna wytrysnela potezna reka, ktora po chwili zamienila sie w polyskliwy mlot wielkosci aurokaru i grzmotnela mnie w plecy. Zabolalo jak diabli. -O jasna... - zaklalem, ale zatkalo mi usta, jakby cos je skleilo. Probujac rozewrzec je rekami i klnac w duchu, lecialem w dol, w strone ceglastoczerwonej pustyni, ktora przelewala sie jak morze, ale gdy zblizylem sie na odleglosc dziesieciu metrow, piach rozwial sie i znalazlem sie nad zielonym miastem: szybowalem nad wiezowcami i wiezami, ktorych podstawy ginely w przeswietlonej, fluorescencyjnej mgle. Obrocilo mnie nogami w dol i wyladowalem na przejrzystym kole. Co wygenerowalo to prowizoryczne ladowisko: Tsycop czy Lama? Poprawilem koszule. Dobrze, ze moj oficjalny skin nie ulegl jakims odksztalceniom. Instynktownie czulem, ze nie powinienem okazywac strachu. Raptem po prawej stronie, jakies dwadziescia metrow ode mnie, w tym, co dotychczas uznawalem za powietrze, zrobilo sie jakies zamieszanie, jakby wir, potem rzeczywistosc sie rozdarla niczym stary material i wychynal z tak powstalego otworu stwor jakby ulepiony z goracej smoly, polyskliwy, ruchomy. Po chwili zaczal sie odksztalcac i przybral forme twarzy, ktora otworzyla czarne usta i... zaczela wnieboglosy krzyczec. Zatkalem uszy, ale ryk, polaczenie sopranu, basu, gardlowego glosu lwa i skrzeku papugi wlewal sie w cale cialo. Upadlem na kolana. Krzyk, jakby byl jakas fizyczna sila, zaczal wyginac przezroczysta platforme dajaca mi oparcie. Wrzeszczalem razem z potworem, ale nie slyszalem swojego glosu. Unioslem wzrok, szukajac ratunku, i zobaczylem, jak zbliza sie bialy obiekt podobny do powietrznego skutera. Byl to Lama przyodziany w bialy plaszcz, ktory ciagnal sie za nim kilometrami i znaczyl szlak miedzy zielonymi wierzejami. -Won, cholero, won - mruknal, a jego glos rozlal sie po swiecie jak kojacy koktajl. Poczwara probowala sie z nim mentalnie silowac: spojrzala na niego, jakby chciala sie rzucic do ataku, ale Sergio zgial sie wpol, mamroczac cos pod nosem, i portal, z ktorego sie wychylala, z glosnym sykiem sie zamknal, przecinajac ja wpol. To, co zostalo w "naszym swiecie", zmienilo sie w szary kamien, ktory gwaltownie popekal i w postaci pylu opadl na dno miasta. Wyprostowalem sie. Sergio takze wygladzil poly fantazyjnego bialego munduru o ostro zakonczonych klapach, wystajacych nad ramiona. Plaszcz, niczym zakleta w czasie wstega, ciagle trwal wiele kilometrow za nim. Naukowiec usmiechnal sie krzywo. -Witam, panie profesorze. A, tak. -Witam, panie asystencie - odpowiedzialem, lekko sie usmiechajac. Trudno powiedziec, czy mnie sprawdzal, czy po prostu moj widok sprawil, ze przypomnial sobie wspolnie opowiedziany dowcip o studencie, ktory wie wszystko, asystencie, ktory wie, gdzie szukac, i profesorze, ktory wie, gdzie jest asystent. Przy rozgryzaniu zagadki Bestii ja bylem rzekomym profesorem, a on asystentem, przy czym ostatecznie sie okazalo, ze od samego poczatku to on trzymal wszystkie karty w rece, a ja bylem tylko dupkiem wmanipulowanym w pozorne rozwiazanie sprawy. Przypomniawszy to sobie, mialem ochote strzelic go w pysk, ale bylby to krok nierozwazny. Dac komus w morde w otoczeniu, ktore jest psychika adwersarza? Samo powietrze mogloby mnie zadusic. -Ciesze sie, ze cie widze - przerwal moje rozmyslania. Podlecial do mojej platformy Jego skuter byl zaopatrzony w romboidalne biale skrzydla. -Przelecisz sie ze mna? Zawahalem sie. Jakos nie usmiechalo mi sie siedziec razem z nim na tak chybotliwym wehikule. -Boisz sie? - rozesmial sie. Nagle moja platforma przeksztalcila sie w blizniaczy pojazd. Pod moimi posladkami pojawily sie miekkie seledynowe poduchy, a rece spoczely na snieznobialym manipulatorze. Z pewnoscia skorzystal ze swojego interfejsu: zrobil to bardzo sprawnie, nie zdradzajac wzrokiem czy ruchami palcow zadnych operacji. -Teraz lepiej? Skinalem glowa. Uslyszalem za soba dziwny, mlaszczacy dzwiek. Odwrocilem glowe. Powietrze wirowalo tak jak poprzednio i zapowiadalo pojawienie sie drugiego smolistego goscia. Lama skrzywil sie. -Spadamy stad. Odwrocil skuter i ruszyl w tym kierunku, z ktorego przybyl. Instynktownie popchnalem wolant i pomknalem za nim. Smigalismy wzdluz migotliwej wstegi jego plaszcza, ktora zdawala sie nie miec konca. Za nami rozdarl powietrze straszliwy skrzek. Sergio zacisnal szczeki i skierowal pojazd w strone lukowato sklepionego okna jednej z niebotycznych wiezyc miasta. Gdy sie zblizylismy, zobaczylem, ze jest czterokrotnie wieksza od Wiezy Slonia. Wlecielismy przez wrota, przyziemilismy i pobieglismy do pomaranczowych wierzei, ktorych framuga byla grubym, srebrnym warkoczem. Gospodarz popchnal odrzwia i znalezlismy sie w jasnym pokoju o powierzchni okolo dwustu metrow kwadratowych. Sergio dokladnie zamknal drzwi i pochylil sie, przytykajac palce do skroni. Sciany pomieszczenia zafalowaly, a z gzymsow zaczely sie odrywac tynkowe platki, ktore przybraly postac kremowych, groteskowo odksztalconych motyli. Owady zaczely nas okrazac jak strzepy jakiegos tornada. Po chwili obrazy, ktore wisialy na scianach, skrawki tapet w zloto-biale paski, bordowa tapicerka z antycznych foteli, wszystko wirowalo wokol nas, wilo sie, wydawalo piskliwe odglosy, zmienione w jakies dziwne stworzenia o ostrych pazurkach i zabkach. Po chwili zabraklo podlogi, scian, jakichkolwiek sensownych struktur. Wszystko wirowalo, a Lama i ja unosilismy sie jak spadochroniarze w oku cyklonu. Powietrzny lej wyl i zawodzil, placz laczyl sie ze skowytem. Wspanialy engine. Lama ma jakies kompleksy i nie potrafi utrzymac rzeczywistosci w ryzach. Prawdopodobnie to ja uruchomilem ten ciag zdarzen. Wywolalem skojarzenia, ktore prowadzily do nieprzyjemnych wspomnien. Pochwycilem jego przerazone spojrzenie. Rozgladal sie za wrotami? Gdzies przed soba, na granicy percepcji, za wirujacymi stworzeniami, zobaczylem metalowy krag. Nie bylo szans, zeby tam dotrzec. Sergio powiodl za moim wzrokiem, znowu spojrzal na mnie i podplynal, odpychajac sie od powietrznych jezorow. Dotknal palcami moich dloni. Wirujaca wokol rzeczywistosc zaczela sie wygladzac, cichnac, szczegoly zanikaly i zlewaly sie w plaszczyzny, postrzepione fredzle swiatla prostowaly sie, jeszcze chwila i... znalezlismy sie w dzieciecym pokoju. Sergio odetchnal gleboko i usiadl na podlodze. Po turecku. Usiadlem naprzeciwko. Za nim powiewaly firanki, a przez otwarte okno wpadalo sloneczne swiatlo. Pachnialo lawenda. -Tu bedziemy mieli chwile spokoju - powiedzial cicho. -Naprawde zwariowales? Prychnal. Od sciany oderwal sie obrazek przedstawiajacy placzaca dziewczynke, zamienil sie w ptaka i z groznym skrzekiem podfrunal do mnie. Oslonilem sie reka, ale po chwili ptaszysko zlagodnialo, opadlo na podloge i zamienilo sie w kota, ktory otarl sie o moje kolano, leniwie przeszedl wzdluz podudzia i ulozyl sie, opierajac pyszczek o moja kostke. Na uchu mial oko dziewczynki, a przy nosku jej usta. Lama odezwal sie dopiero upewniwszy sie, ze udobruchal swoje uczucia: -Nie oszalalem, tylko pograzylem sie w sobie. Mam tu wystarczajaco duzo miejsca. I towarzystwo. - Usmiechnal sie, a kot machnal nieznacznie ogonem (ozdobionym kwiatami, ktore staly w wazonie obok dziewczynki). -Te debile... - podjal, a okno samo wyrwalo sie z muru i zamienilo w bialego kroczacego stwora, ktory broczac polyskliwymi okruchami szkla, ruszyl w kierunku odleglej sciany, ktora z kolei zmienila sie w armie ubranych w pancerze zolnierzy. Zbrojni i framugowiec rozpoczeli bitwe, w trakcie ktorej byle okno przeksztalcilo sie w snieznego mecha. Po chwili cala scene spowila mgla. - ...te debile nie rozumieja umyslu takiego czlowieka jak ja. Moze Anatol rozumie, ale to padalec. Podloga miedzy nami wybuchla i wychynal z niej smolistoczarny, chudy kon wielkosci psa. Byla to zapewne wyobrazeniowa reprezentacja slowa "padalec". Chude, groteskowe, czarne konisko. Sergio klepnal poczware w koscisty zad. Rumak zaskowyczal i wyskoczyl przez otwor po oknie. -Jestes pewien - rozesmialem sie - ze uwazasz go za padalca? To, co wyszlo z podlogi, wygladalo na chudego, zalosnego palanta. Takze wybuchnal smiechem. -Masz racje! Sciany wokol nas wydluzyly sie, pomieszczenie sie podnioslo. Zrobilo sie jasniej. -To bardzo inteligentny idiota - ciagnal. - Inteligentnych debili nie brakuje na swiecie, odkad zaczeto mylic inteligencje z madroscia. O madrosci w ogole sie dzisiaj nie mowi, zauwazyles? A to cos zgola innego niz inteligencja. Inteligentny moze byc byle dupek. Moze nawet posiadac wiedze i wciaz byc dupkiem. Madry jest malo kto. Jedna ze scian pokoju utworzyla wneke, w ktorej pojawilo sie marmurowe popiersie Platona. -O, widzisz? Platon. To byl madry czlowiek. Filozof. Ale prawdziwy. Tak jak inteligencja nierzadko mylona jest z madroscia, ludzie czesto nazywaja madrzenie sie, nudziarstwo, a nawet przemoc intelektualna filozofia. Platon nie nudzil, o nie. Sluchasz mnie? Skinalem glowa. -Na uniwersytetach filozoficznych - podjal - profesorami sa czesto psychopaci, w sumie miernoty, ktorych szczytne mysli nikogo nie moglyby zachwycic i dlatego przyczepili sie katedr. Jak pluskwy. Ci luminarze ucza sie filozoficznych regul i teorii jak matematycznych twierdzen i pozniej operuja nimi, zupelnie jakby mieli w rekach jakies skomplikowane mechaniczne narzedzie... Po jego lewej stronie wychynelo z nicosci dziwne metalowe ramie o wielu przegubach i silownikach. -...ktore mozna roznie konfigurowac i przekladac: jakies ramiona, jakies dzwignie, suwnice... Urzadzenie w rytm jego slow zaczelo sie zwijac, tworzac zawile figury i ksztalty. -...i w ten sposob dopasowywac do rzeczywistosci. Ci gowniarze czynia z filozofii cos sztywnego, mechanicznego i nudnego, bo zeby sie wyuczyc tych wszystkich stawow, zeby ruszac tymi wszystkimi ramionami, dzwigniami, wysiegnikami, trzeba poswiecic kilka lat zmudnych studiow. Jeszcze gorzej maja studenci idioci, ktorzy chca sie do tych profesorow dopasowac. Tworza swoje wlasne potworki. Po jego drugiej stronie wychynelo podobne do pierwszego ramie, ale czarne, bardziej polyskliwe, ozdobione zadziorami, ostrzami i hakami. Odruchowo napialem miesnie, bo balem sie, ze przy zamaszystych przeobrazeniach moze mnie uderzyc. -Natomiast zywa filozofia - podjal - charakteryzuje sie tym, ze czlowiek sluchajac jej, myslac o niej... Sciany wokol nas wydluzyly sie jeszcze bardziej, a otwor po oknie wygladzil sie, wyciagnal i zwienczyl ostrolukiem. Buchnelo z niego sloneczne swiatlo, zalewajac nas snopem promieni. -...wzrusza sie, ona porusza do zywego, wywoluje drzenie wewnetrzne... Okno zaczelo dygotac. Zewszad dobiegal niski, wibrujacy dzwiek. Sergio, uspokoj sie, bo wywolasz trzesienie ziemi. -...to sa dojmujace przezycia dotykania prawdy... Rzeczywistosc eksplodowala i wciaz siedzac na fragmencie podlogi, znalezlismy sie tuz obok gigantycznego slonca. Cud, ze nie wyparowalismy, bylo tak goraco. Sergio! -...dotykania piekna, dobra... i to jest prawdziwa filozofia. Slonce zniknelo. Siedzielismy znowu w dzieciecym pokoju, w ktorym zaczelismy konwersacje. -To jest prawdziwa filozofia i zareczam ci, ze rzadko gosci na uniwersytetach, a czesciej pojawia sie w dialogu miedzy dwiema osobami, jak to opisywal Platon. I powiem ci jeszcze, ze ta najprawdziwsza rodzi sie w glowie czlowieka, wynika z potrzeby szlachetnej duszy Filozofie stworzyli ludzie tacy jak ty czy ja. A idioci, ktorzy potem czytaja ich dziela, zamieniaja te skarby w mechaniczne potwory. Westchnal. Koniec wykladu. Postanowilem sie odezwac: -Bardzo dziekuje za ciekawa... prezentacje. Tak ciebie sluchalem i zadalem sobie pytanie: dlaczego sam nie zalozysz szkoly filozoficznej? Znowu prychnal, ale gdy sciana po jego lewej stronie zaczela sie wybrzuszac i czerniec, opanowal sie. -Legenda glosi, ze Heraklit, gdy mial sie do kogos odezwac, wyrazal sie lapidarnie, bo jak twierdzil, "nie bylo do kogo". Podobno w ogole wielcy filozofowie dosyc czesto zaznaczali, ze nie bardzo maja z kim rozmawiac. Mam nadzieje, ze w twoim przypadku bedzie z kim rozmawiac i do kogo mowic. Dobry poczatek. Pamietasz, po co tu jestes, Torkil? Wzruszylem ramionami. Prosili mnie, zebym zadal mu kilka pytan. Ale czy powinienem spelnic ich zadania? Ze zdumieniem skonstatowalem, ze tak. Przeciez mnie tez zalezy na ratowaniu ludzkosci, jakkolwiek gornolotnie to brzmi. Jesli Lama wie, jak pokonac Bestie w ludziach, zeby ich oszczedzic, powinienem sie tego dowiedziec. Przeciez nie chce, zeby armia Mobillenium zamordowala setki tysiecy, a moze miliony ludzi tylko dlatego, ze nie bedzie potrafila wyplenic z nich zla. Cholera, a jesli to juz nie miliony, ale miliardy? Moze ludzkosc jest na krawedzi zaglady? -Sergio... Czy moge tak od razu, bezposrednio, o to zapytac? -...dlaczego chciales ze mna rozmawiac? To byla takze wazna kwestia i wydawalo sie, ze najpierw wlasnie ja powinienem wyjasnic. Usmiechnal sie chytrze, a sciany pomieszczenia wygiely sie do srodka i pociemnialy. -A ty nie chciales? Skrzywilem sie: -Dobrze wiesz, ze mnie zmusili. Pokiwal filozoficznie glowa. Pokoj rozmyl sie. Dookola wybuchla blekitna przestrzen. Siedzielismy na bialym kole posrod chmur, ktore zeglowaly ponizej nas i powyzej... Zerknalem w dol, w poszukiwaniu ladu, ale go nie dostrzeglem. Bylismy zanurzeni we wszechswiecie bez stalego oparcia. -Wiem, ze cie zmusili - chrzaknal - ze ja cie zmusilem do bardzo wielu rzeczy. Westchnal i jednoczesnie pobliski cumulus urosl do cumulonimbusa: wyzszego i mroczniejszego u podstawy. -Miedzy innymi dlatego chcialem z toba porozmawiac... Od spodu puchowego kolosa oderwala sie nitka blyskawicy i zniknela w nieskonczonosci ponizej. -Bo niby z kim? Kleby obloku ulozyly sie w przelotny usmiech. -Wiesz - podjal - dlaczego zostales porwany przez O'Hare do BOP'u, dlaczego Enrique najal cie do rozwiazania zagadki Pandory, dlaczego Koriolan Dal zgodzil sie, zebys wcielil sie w Hioba Agona, dlaczego wreszcie zostales bohaterem narodowym? Przeciez to nie mialo sensu: wtajemniczac obcego czlowieka w mroczne interesy takich firm jak Zoenet Labs, BOP czy nawet Shadow Zombies. Powrocilo wspomnienie, gdy podczas lotu do Zoenet Labs zapytalem Laurusa: "Dlaczego ja?" Odpowiedzial: "Masz ladne oczy". Oczywiscie cos ukrywal. Kiedy te przygody sie skonczyly, nie mialem czasu sie zastanowic, jak to sie wszystko stalo. Moze balem sie odpowiedzi? Teraz nadeszla odpowiednia chwila. Wszyscy, ktorzy prosili mnie o pomoc: general Enrique "Korwa" Baczewski, Dal, nawet Levi Chip, zachowywali sie tak, jakbym byl jedynym myslacym czlowiekiem na swiecie, jakby ich wszyscy agenci byli idiotami i nie mogli sprostac zadaniom, jakby mieli multum innych spraw, jakby brakowalo im ludzi. A to przeciez ja bylem idiota. Nie znalem technik szpiegowskich, bylem nieprzygotowany na tortury, nie przeszedlem odpowiednich szkolen, nie poznalem agenturalnego arsenalu. Bylem czystej wody amatorem. Nie ma watpliwosci co do tego, ze wytrenowany agent wykiwalby mnie, nie przerywajac dlubania w zebach. W tym fachu nic nie bierze sie z przypadku, a tak zwane szczescie poczatkujacego mozna wlozyc miedzy bajki. Teraz, skoro uslyszalem bezposrednie pytanie, zrozumialem, ze rozdzial mojego zycia rozpoczynajacy sie pobytem w lesniczowce, a konczacy pokonaniem Bestii, byl... sterowany. Przez chwile krecilo mi sie w glowie. Sterowany Jak moglem tego nie dostrzec? Przeciez to jasne. Wtedy przypomnialy mi sie przezycia z undercity, gdy umieralem posrod szczurow, jak retrospektywnie ustalilem, z powodu zapalenia miesni, bo toksynami nafaszerowalem sie pozniej. Czy rzeczywiscie ktos mna manipulowal tak cynicznie, ze ryzykowal moj zgon? Ba, sa rozne poziomy sterowania i rozna jest wartosc bierek, a niektore udowadniaja swoja przydatnosc... w kryzysie. I w walce. Gdybym mial taka mozliwosc, prawdopodobnie zaczalbym sie nad soba rozczulac. Ale musialem wziac sie w garsc. Przelknalem te mysl jak kolczasta, kwasna pomarancze i odezwalem sie: -To wszystko sie stalo... te porwania i zlecenia, bo tak chcialo Mobillenium? Skinal glowa. Cumulonimbus jakby zapadl sie w sobie. Depresja? -Tak chcialo - powtorzyl jak echo. - Teraz drugie pytanie... Podniosl na mnie jasnoszare oczy. Blysnely klapy munduru. Dluga plachta plaszcza unosila sie dalej i dalej niczym fantastyczny, wijacy sie smok, i po dziesiatkach kilometrow rozmywala sie w blekicie. -Dlaczego tak chcialo? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego chcialo, zebym udawal agenta BOP-u i wcielil sie w Agona? Dlaczego Laurus Wilehad tak wymanewrowal Koriolana Dala i Baczewskiego - zapewne uzywajac swoich supertajnych maszynek wplywajacych na umysl - zebym to ja wypelnial te misje? Dlaczego tak dobrze mnie przyjeto w undercity? Pewnie Lama mial podobne oprzyrzadowanie. Czy Mobillenium chcialo mnie obserwowac? Testowac? Na to wychodzi. Ale dlaczego mnie?! Takie naklady, takie manipulacje, zeby sprawdzic tepote umyslowa gamedeka z Warsaw City? Jednego z tysiecy? Czym sie roznie od innych ludzi? Innych gamedekow? Wzrost metr osiemdziesiat, a po upgradzie u Samsona z Zoenet Labs metr osiemdziesiat piec, brunet, przed czterdziestka, srednio inteligentny, srednio wrazliwy, srednio porabany... Otworzylem szerzej oczy. Mam. Jestem porabany. Jestem nienormalny Ale w wyjatkowy sposob. Niby swirusow na swiecie nie brakuje, ale ja widze Lee Rotha, a to nie jest zwykla halucynacja. Dotad odsuwalem te mysl, zapominalem o niej, aktywnie ja wypieralem... Spojrz prawdzie w oczy, Torkil. Lee nie jest halucynacja. Zwidy nie pomagaja ludziom. A Roth bronil cie przed Tamerlanem, gdy uciekales do dolnego miasta, zapobiegl hipnozie w Ironstone podczas walki z Baal Zebulem, wyleczyl Anne w Zoenet Labs. Wyleczyl ciebie. Widujesz tez Monike Wede, ktora uratowala cie od niechybnej smierci w podziemiach u Zombich, tak to przynajmniej wygladalo. Lekarz, jak on sie nazywal... Ant. Tak, Ant. Mowil, ze to cud. Nie rozumial, jak twoj mozg mogl sie z powrotem poskladac. Zrobila to "niby-halucynacja" Monika. Demon i anielica pomogli ci w walce z Lilith. To nie sa zwykle omamy. A jesli nie sa, to stanowia cos bardzo wyjatkowego. Raptem przypomnialem sobie cos jeszcze: Mobillenium wykupilo Inverted Mind Entertainment, firme, ktora stworzyla Otchlan! A to dzieki Otchlani zobaczylem Lee Rotha! To musi byc to! Spojrzalem na Lame i przerwalem milczenie: -Chodzi o moje... wizje? O demona? Anielice? Sergio usmiechnal sie jowialnie. -Oczywiscie, kochany Torkilu. Stales sie pierwszym na Ziemi Maodem, a potem Maod-Anem. -Mow do mnie jeszcze. -Master of Daemon. Maod. Master of Daemon and Angel. Maod-An. Przypomnialy mi sie napisy na zbrojach Laurusa i Kaja Mbele. Maod-Anowie. Tez widza diably i anioly?! Wypowiedzialem to pytanie na glos. Rysy Lamy sciagnely sie. Powial wiatr i pociemnialo. Chmura, nad ktora sie unosilismy przybrala siny kolor. -Laurus Wilehad, Kaj Mbele i dziesieciu innych ludzi podazylo twoim sladem. Stali sie podobni tobie. Ale to ty wyznaczyles sciezke i mozliwe, ze to jeszcze nie koniec... Znowu pojasnialo. Posrod chmur zamajaczyla biala droga, ciagnaca sie ku nieskonczonosci. Ale jak... -Ale jak ktokolwiek mogl sie dowiedziec, ze cos widze? - wykrzyknalem. - Po przejsciu Otchlani nikomu sie nie chwalilem. Nikomu. Nawet do psychiatry nie poszedlem... Moze Harry mogl sie czegos domyslac, ale nikt, zupelnie nikt nie wiedzial, ze widze postac diabla! Jesli chodzi o anielice, to w siedzibie Zombich owszem, wygadalem sie, ze ja widze, ale nazywalem ja tylko Monika! Nigdy nie mowilem, ze miala skrzydla! Lama skrzywil sie. Z gory zaczely lagodnie opadac dojrzale cytryny. Mialem ochote pochwycic jedna z nich, ale Sergio powstrzymal mnie: -Zostaw. Nigdy nie wiadomo, co z nich wylezie. -Skad wiedzieliscie? -Wiesz co to jest Toppcode? -Szczytowy szyfr? Usmiechnal sie. -Oczywiscie, ze nie wiesz. Bo tego nie wie prawie nikt. A ty dowiadujac sie, dolaczasz do elity. Zmrozilo mnie. Tylko nie to. Elita znaczy wiezienie. - Total Population Psyche Controlling Device - podjal - Toppcode. Urzadzenie do kontrolowania psychik wszystkich ludzi na Ziemi. Nie, nie, nie. Zadnych bzdur. Nie wierze. -Gigantyczna machina - ciagnal - zaopatrzona w ponad dwadziescia miliardow mikrodzial, nieustannie sledzacych mozgi obywateli. Cos jak czolg namierzajacy wiele celow jednoczesnie, tylko ze Toppcode jest nieruchomy. - Chrzaknal, gdy miedzy oblokami przeplynal ciemnozielony pancerny pojazd. - O ile we wszechswiecie cokolwiek mozna nazwac nieruchomym. Przez chwile trwalismy w milczeniu. To niemozliwe. To jakas utopijna, nierealna idea. Lama rzeczywiscie zwariowal. Takich rzeczy nie ma na swiecie. W dzisiejszych czasach nikomu sie nie chce bawic we wladze... Oslablem. Czy na pewno? A wieza bogow - prezesow Pharma Nanolabs? A caly cyrk z Bestia? Uslyszalem cichy glos Lamy: -To, co ci powiem, brzmi jak bajka. I bardzo bym chcial, zeby rzeczywiscie bylo opowiescia wyssana z palca. Ale tak nie jest. Odetchnal gleboko, a niebo przybralo karminowy kolor. -Jest czlowiek, szef pewnej firmy. Nazywa sie Gorgon Nemezius Ezra, ale czesto mowi o sobie... Wsrod rozowych chmur wyrosla trojkatna wieza, ciemna, polyskliwa, jakby zrobiona ze szmelcowanej stali. -...Rector Ludens. Pokrecil glowa. Na niebie, ktore przeszlo z karminu do szkarlatu i stalo sie jakby przeswietlone, pojawila sie dziecieca twarz. Po policzku chlopca splywala wielka lza. -Czyli Mistrz. Mistrz Gier. Okropna nazwa - powiedzial cicho. W oddali pojawilo sie tornado. -Infantylna, szczeniacka - ciagnal - jakby byl podrostkiem, a nie starcem. - Przelknal sline. - Tak sam siebie nazywa. Bywa, ze miedzy soba tez tak o nim mowimy, ale oficjalnie... Oficjalnie nie uzywa sie tej nazwy. Nie nosi tez tytulu prezesa czy prezydenta. Nawet nie dyrektora. Jego tytul to... Przed oddalonym tornadem pojawil sie wielki, szeroki tron. Siedzial na nim mezczyzna rozparty w wygodnej pozie. -...Imperator. Podniosl na mnie mokre oczy. -Rozumiesz, co do ciebie mowie? Nie rozumialem. Podane przez niego nazwy pasowaly do biznesu jak piesc do nosa. Rector Ludens, Mistrz Gier, owszem, mogl dobrze brzmiec na uniwersytecie czy w grze, ale na pewno nie w konsorcjum. Facet musial byc zaburzony "Imperator" kojarzyl sie juz wylacznie z historycznym elbookami i holobrazami. Ewentualnie z science-fiction. Zmarszczylem czolo. No, ale skoro prezesi firm bywaja nazywani prezydentami, to dlaczego nie carami czy cesarzami? Na wyzszych uczelniach od dawna istnieje fotel kanclerza. Co stanowisko, to inna paranoja. Inna sprawa, ze Mobillenium jest faktycznym imperium, jakby na to nie patrzec, wchlonelo w siebie i przylaczylo krocie innych firm, tak jak kiedys Cesarstwo Rzymskie podbijalo barbarzynskie kraje. I bawi sie ludzmi. Gra nimi. Mistrz Gier. Imperator. Skrzywilem sie. W mojej glowie dokonywal sie dziwnie ludzki proces dopasowywania nie pasujacych fragmentow pojeciowych. Jeszcze kilka mentalnych "ruchow" i zaczelo mi sie wydawac, ze wcale nie jest to takie niedorzeczne. -Jeszcze nie bardzo pojmuje, ale zdaje sie, ze chcesz mi to wyjasnic. Usmiechnal sie blado. -Pewne rzeczy - podjal - wydaja sie statystycznemu czlowiekowi oczywiste, inne z kolei jawia sie jako zupelnie niedopuszczalne, sprzeczne z posiadana wiedza. Ale gdybys zbudzil go w nocy... Swiat wokol nas pociemnial. Szkarlat dookola zamienil sie w ciemna purpure. -...inne rzeczy wydalyby mu sie rzeczywiste i oczywiste. To, czy cos pasuje do obrazu swiata, jest kwestia przewagi ilosciowej takiej badz innej koncepcji: wewnetrznej reprezentacji rzeczywistosci. Wskazal na mnie palcem: -I ty te wlasnie reprezentacje zmieniasz, i zmienisz jeszcze bardziej, zapewniam cie. Wzruszyl ramionami. Swiat znowu pojasnial, ale nie przybral barwy szkarlatu, lecz karmazynu. -Gorgon dawno temu odkryl, ze ma szczatkowe umiejetnosci paranormalne, ktore zreszta ty takze posiadasz. Pokrecilem glowa. -Nie, Sergio, ja nie mam... -Na pewno? - Spojrzal bystro. - Jestes pewien? Cisza. -Nie masz czasem wrazenia - przerwal milczenie - ze podazasz wytyczona droga, wlasciwa droga twojego zycia? Nie denerwujesz sie czasami na innych ludzi, ze zaburzaja twoj rytm, rytm, ktory slyszysz tylko ty? Znowu pauza. -Na przyklad ktos do ciebie sensuje, opozniajac wyjscie z domu i masz wrazenie, ze przez ten telesens mozesz sie nie spotkac z nie znanymi jeszcze, ale waznymi osobami, ktore odegraja w twoim zyciu istotna role? Podnioslem glowe. Rzeczywiscie tak jest. -Albo ktos probuje wplynac na twoje decyzje - ciagnal - i przyspieszyc jakies kroki: kupno przedmiotu, nawiazanie kontaktu z klientem, cokolwiek. Nie ogarnia cie wtedy przekonanie, ze popelniasz blad, bo wlasciwa droga twojego zycia prowadzi gdzie indziej? Hm... -Nie zdarzylo ci sie ulegac jakims mglistym przeczuciom? Nie rozumiales, dlaczego cos robisz, ale robiles, bo tak "pasowalo"? W myslach przyznalem mu racje. Przeciez cala awantura w "Z Ziemi na Gaje" byla spowodowana raczej impulsem niz przemyslana decyzja. Lama nie ustepowal: -A nie drazni cie czasami czyjes gadanie, nawet jesli akurat nie masz nic do roboty? Nie masz wrazenia, ze przeszkadza ci w wytyczaniu jakiegos metafizyczne-go szlaku? Przyczynowosc, do ktorej tak sie przyzwyczailismy, pomaga nam ulozyc sensowny wzor rzeczywistosci, sporo tez wyjasnia, zwlaszcza zdarzenia sekwencyjne, nieprawdaz? Prawdaz. -Ale czy wyjasnia zbieznosc zdarzen?... Czy wyjasnia? Mowimy: przypadek sprawil, ze spotkalem swoja przyszla zone na plazy przypadek sprawil, ze w aurokarze poznalem swojego przyszlego szefa. A ze przyczynowoscia nie da sie wyjasnic przypadku, udajemy, ze zachodzi tak sobie, ot, "przypadkowo". Dobrze mowie? - Przelknal sline. - I dalej: skoro to wszystko sa niby przypadki, to skad biora sie przeczucia? Nie zdarzylo ci sie przewidziec jakiegos zdarzenia? Moze nie tyle przewidziec, co wyczuc, ze dane miejsce, dana czynnosc nie sa wlasciwe? Wytrzeszczylem oczy. Alez tak. Lilith chciala sie schronic za szezlongiem w moim gabinecie. Uznalem to miejsce za "niewygodne", zle, jakies... krzywe, nieodpowiednie. Dobra lokacja byla kryjowka za wanna. -Ciagle zyjesz. Nie zginales w wypadku, nie spadles z linowca, nikt cie nie zastrzelil. Myslisz, ze to przypadek czy wynik tego, ze potrafiles albo cos w tobie potrafilo, lub jeszcze inaczej rzecz ujmujac, cos w tobie komunikowalo sie z czyms na zewnatrz i pomagalo ci odnajdowac wlasciwy wzor w rzeczywistosci? Pokrecilem glowa. Chociaz to wszystko ukladalo sie w calosc, brzmialo jak bajka. -Nie wierze. Nie mam zdolnosci pozazmyslowych. Zyjemy w erze nanowodow, sieci, fal grawitacyjnych i jadrowych, czwartego wymiaru, lotow pozasystemowych... -Demonow i aniolow, ktore sa wytworem psychiki lub czyms innym? - przerwal. Zlapal mnie. Nie mialem kontrargumentow. Polozyl mi reke na kolanie i wznowil wywod: -Nie zauwazyles, ze niemal w kazdej rozmowie przy kieliszku, wczesniej czy pozniej, ludzie zaczynaja mowic o rzeczach mistycznych? Technochrzescijanie pieprza o tym, jaki to Bog jest fantastyczny, albo gadaja o swoich aniolach strozach, niewierzacy zwierzaja sie, ze maja wizje albo przeczucia przyszlosci, jeszcze inni twierdza, ze odczuwaja zblizajaca sie smierc i nigdy sie nie myla, bo wtedy umiera jakis ich znajomy, zdarzaja sie spece od przepalania ukladow elektrycznych w chwili duzego napiecia psychicznego albo wywolujacy awarie netu, gdy sie wsciekaja.,. Znowu mnie zlapal. Czasami zdarzalo sie, ze cos szwankowalo w rzekomo niezawodnej sieci. Dzialo sie to zawsze wtedy, gdy mialem poczucie winy, gdy czulem wyrzuty sumienia, ze trace czas. Rozmawialem kiedys z psychologiem, ktory twierdzil, ze takie widzenie zdarzen to "blad wgladu wstecznego": jak juz jest po wszystkim, wydaje ci sie, ze to czules, przeczuwales, przewidywales. Ale to tylko bledne wspomnienie. Zacytowalem go. Lama prychnal: -Intelektualista jest w stanie udowodnic najwieksza bzdure. Im inteligentniejszy, tym wieksza, nawet eksperymentalnie, -Przeciez robiono doswiadczenia, ktore obalily wiare w przeczucia. Sergio pokiwal glowa. Byl zly. -Daj malpie pen. Udowodni ci, ze jest to urzadzenie nie nadajace sie do pisania. Bo nic nim nie napisze. Nie slyszales o tym, ze umysl ludzki ma wplyw na tak zwane przedmioty martwe? Ze mechaniczne ramie, ktore ma prawo wrzucic pilke do pojemnika statystycznie raz na trzydziesci razy, obserwowane przez czlowieka robi to czesciej? Podrapal sie w czubek glowy. -Wrocmy do watku, dobrze? O czym mowilem... aha, o konwersacjach przy alkoholu. Albo i bez. Nie zdarzalo ci sie rozmawiac z niby rozsadna osoba, ktora po kwadransie wymiany pogladow wyznaje, ze zna sie na numerologii, studiuje horoskopy zna znaki zodiaku chinskiego czy klasycznego albo wrecz wrozy z tarota, I Chingu czy run? Zdarzalo mi sie. Nie raz. -A ty? - Spojrzal na mnie ostro. - Przyznaj sie: nie kupiles nigdy systemu wrozebnego? Co mialem powiedziec? Znowu mnie mial. -Tak, korzystalem z tarota, I Ching i run. Ale nie traktowalem ich jako magii, tylko jako narzedzia komunikacji z podswiadomoscia. -O? - Usmiechnal sie zjadliwie. -Przestan - machnalem reka. - Podswiadomosc jest od nas madrzejsza, ma szerszy oglad spraw, nie zna granic czasu czy przestrzeni, wie rzeczy, ktorych swiadomie nie czujemy i nie widzimy, wiec warto czasem ja o cos zapytac, zwlaszcza w kwestiach trudnych decyzji. Ale nie dotyczacych konkretnych rzeczy, tylko decyzji wewnetrznych, dotyczacych rozwoju. Sluchal i usmiechal sie. -Klopot w tym - podjalem - ze gleboka czesc naszego umyslu... nie rozumie slow. Nie da sie jej "wysluchac" ani z nia "porozmawiac". Trzeba szukac innych sposobow kontaktu. Jakich "slow" uzywa nasz stary mozg? Symboli, barw, proporcji, ulozen. Jesli znasz dowolny system, ktory nie opiera sie na ogranym schemacie spostrzegania, jesli wiesz, na co patrzec, zeby przedrzec sie przez rusztowanie intelektualnego widzenia, mozesz wpatrywac sie w cokolwiek, w kregi na wodzie, w fusy po kawie, we wnetrznosci zwierzecia, nawet w blyski okien na linowcu czy faldy na plaszczu. Niewazne, w co, wazne, jak - parsknalem ze zloscia. - Tarot czy I Ching to stare, sprawdzone systemy kontaktu z wewnetrznym zwierzeciem. -No prosze - usmiechnal sie z ukontentowaniem. - Nasz gamedec wreszcie puscil pare z geby i przyznal sie do jakiejs wiedzy. Spojrzalem gniewnie w bok. Zlamalem stara, gamedeczana zasade: po pierwsze - sluchaj, po drugie - zadawaj pytania, po trzecie - nie gadaj za duzo. -Wrozby to nie magia - rzucilem. - Nigdy nie staralem sie dowiedziec niczego o przyszlosci, tylko o sobie, bo jestem nienormalny i czasami potrzebowalem drogowskazu. -Ale czasami we wrozbie pojawialo sie cos o czasie przyszlym? -Pojawialo sie - warknalem. -I sprawdzalo sie? Spojrzalem na niego tak, jakbym chcial odgryzc mu glowe. -Sprawdzalo. Zdaje sie, ze moja zlosc bardziej go bawila niz niepokoila. -I jak to mozliwe? -Juz ci mowilem. Podswiadomosc... zreszta nie ja to wymyslilem, tylko Jung. Karol Gustaw Jung, mowi ci to cos? - Wzialem wdech, zeby sie uspokoic. - Podswiadomosc nie zna granic czasu i przestrzeni. -A co to jest ta podswiadomosc? -Zapytaj programistow. Oni sie zajmuja mozgiem. Pokrecil glowa. -Oni tego nie kumaja. Omijaja. Tylko spece od Otchlani troche tam grzebali. Widzisz, drogi Torkilu, wypowiadasz sie o obszarze, ktorego nie rozumiesz. Ktorego nikt nie rozumie. "Podswiadomosc", mowimy i juz wszystko wydaje sie jasne, prawda? Jasne, bo jest nazwane. Tak samo poniektorzy mowia: "Czwarty wymiar" i juz im sie wydaje, ze rozumieja. "Aaa, to jest w czwartym wymiarze, oczywiscie!" A co to znaczy "byc" i "w" w przypadku czwartego wymiaru, juz im umyka. Zacisnal usta. Wokol nas pojawilo sie kilkanascie niewielkich chmurek w ksztalcie dyskow. -Tresci podswiadome - podjal - to nie tylko jakies sny, majaki i zbiorowisko smieci, pozostalosci po przezyciach dziennych, ale takze dziwne, niezwykle zlozone struktury We wszechswiecie - zatoczyl reka krag - istnieja setki miliardow galaktyk, co najmniej po sto miliardow gwiazd w kazdej. Komorek mozgowych jest sto miliardow. A przecietny neuron ma dziesiec tysiecy synaps. Mozg to komputer o niewiarygodnej strukturze, ktorego przeznaczenia do konca nie rozumiemy. Tak zwane struktury podswiadome, rowniez te, ktore twoj Jung okreslal mianem podswiadomosci kolektywnej, umiemy kopiowac, ale nie pojmujemy ich dzialania. To zupelnie tak, jakbysmy mieli do czynienia z technologia obcych: nieuchwytna, niezrozumiala, technologia umieszczona w naszej wlasnej glowie - usmiechnal sie. - To te wlasnie obszary generuja w naszej jazni takie odczucia, nie pojecia, ale odczucia, jak "jednosc", "bezwarunkowa, ostateczna milosc", czy "zlanie sie czasu". Spodkowate chmury zamienily sie w metaliczne statki kosmiczne i z cichym piskiem uciekly w przestrzen. - Technochrzescijanie - ciagnal - nakladaja sobie na glowy te ich kaski i juz maja kontakt z bogiem. Rozumiesz? Helm na leb i mam boga. Trzymam go za dupe. Czuje go, jest namacalny, oczywisty, prawie realny. Co robia te ich G-pody? Draznia dobrze nam wszystkim znany obszar mozgu, tak zwany "dzi ej", God Area. Patrzac z jednej strony wydaje sie, ze ich wiara jest bez sensu, bo wierza w wytwor wlasnego osrodkowego ukladu nerwowego, w obecnosc mistycznej osoby, ktora to obecnosc mozna wywolac, przykladajac do czerepu kilka kabelkow. Z drugiej strony powstaje pytanie, skad w mozgu wzial sie ten obszar? I czy przypadkiem nie jest specyficznym organem zmyslowym, zmyslowym, rozumiesz mnie? Odbierajacym bodzce z zaswiatow? Z innego wymiaru? Z boskiej domeny? Mowisz, ze podswiadomosc nie zna czasu i przestrzeni, i uwazasz sie za racjonalnego? A jak ona, do kurwy nedzy dziala, ta wspaniala podswiadomosc, ze wie? Dookola nas zgromadzilo sie niewielkie stadko czarnych demonow. Machaly groznie skrzydlami i polyskiwaly zielonymi slepiami. Sergio zapalal sie coraz bardziej: -Jak ona to robi, ze wie, co bedzie tu, co bedzie tam, dokad isc, a czego unikac? Co? Widzi sciezki przeznaczenia? Rozpoznaje wzory entropii? Kurwa, co robi? No? Gowno, powiem ci, gowno wiemy o podswiadomosci. Demony wokol nas wszczely bojke. Posypaly sie strzepy bloniastych skrzydel, ktore opadajac, zmienialy barwe z antracytowej na czerwona i przeksztalcaly sie w motyle. -Jedyne, co umiemy - ciagnal Lama - jedyne, co my, ludzie, umiemy, to kopiowac, kopiowac, kopiowac. - Wyciagnal reke i pozwolil szkarlatnemu motylowi wyladowac na snieznym rekawie munduru. - Udawac stworce umiemy Bawimy sie w stwarzanie: tworzymy gry, holofilmy, elbooki, cienie nas samych, a to my jestesmy cieniami, dokladnie tak, jak pisal Platon. Owad zmienil barwe na kremowa i uksztaltowal sie w malutka postac barczystego mlodziana, jakby wykutego w marmurze. Obok pojawila sie druga, brodata figurka, okryta chitonem. Mezczyzni wzieli sie pod reke i zaczeli isc w strone mankietu. Zapewne byli to Platon i Sokrates. -Stwarzamy pozory istnienia - ciagnal Sergio - loga firm, ktore rotuja, mienia sie, polyskuja kantami, wygladaja, wygladaly kiedys - poprawil sie - jak realne szesciany, plaszczyzny, obiekty litery, a teraz przybraly formy bostw: rodzina bogow ubezpieczeniowych, transportu, przemyslu zbrojeniowego... Wreszcie firmy przyznaly sie do boskiej wladzy, nie wiedzac, ze same uczestnicza w grze boga: w programie o kryptonimie GOD. Niebiosa nad nami otworzyly sie, ukazujac czarna pustke, z ktorej przygladala nam sie wielka, spokojna twarz uniwersalnego programisty. Lama splunal, a jego plwocina przeksztalcila sie w mala rakiete i pomknela prosto w oko tytana. Gdy ugodzila, rozgorzal nad nami blysk jasniejszy od tysiaca slonc. Zaslonilem sie reka, ale po chwili wszystko wrocilo do normy. -Stwarzamy historie ludzi - kontynuowal - ktorych nigdy nie bylo, wspomnienia niebylych zdarzen, systemy, ktore zaczynaja zyc wlasnym zyciem, jestesmy mistrzami powietrznych bytow. Rzucamy na wiatr slowa, dzwieki, muzyke, dobra intelektualne: holofilmy, elbooki... wszystko cienie. Byty relacyjne, ale nierealne. Zlozyl dlonie razem. Nad nimi pojawila sie swiecaca kulka, zas pod nimi zmaterializowala sie biala kwadratowa plaszczyzna. -Widzisz te cienie? Niby nie moga sie dotknac, bo czym jest dotyk cienia, ale moga byc blizej lub dalej. Cien nie istnieje, to tylko brak swiatla, ale ma wielkosc, powierzchnie, proporcje. Gdy przysune jedna reke do drugiej, zbliza sie tez ich cienie. Moze im sie wydawac, ze chca sie zblizyc i w ten sposob tlumacza swoje zachowania. Ale to ja, ich stworca, zblizylem rece. My, ludzie, w podobnie zalosny sposob tlumaczymy sobie nasze poczynania, sympatie, milosci, poruszenia, podroze, slowa, ktore wypowiadamy. Bo nasz uklad nerwowy jest cholernie szybki. A przyczyny, prawdziwi ludzie, prawdziwe czynniki stworcze, sa gdzies indziej... A moze to my jestesmy gdzies indziej, chociaz wydaje nam sie, ze tu. Zniknela plaszczyzna pod jego rekami, zniknela kula swiatla. Niebo znowu przybralo kolor blekitu. -Jest taki stary holofilm... A nie, jeszcze dwuwymiarowy obraz. America... Team America. Historycy kina mowia o nim od czasu do czasu, bo w erze, gdy mozliwe byly juz tak zwane efekty filmowe, graly w nim... marionetki. Widziales go moze? -Ktory wiek? -Chyba pierwsza polowa dwudziestego pierwszego. -Nie kojarze. -Obejrzyj kiedys. To ciekawe doswiadczenie. Bohaterowie chodza po sztucznych plenerach, w sztucznych pomieszczeniach, rozmawiaja, przygladaja sie przedmiotom i nie widza, nie dostrzegaja tych wszystkich nitek, na ktorych wisza. Wyciagaja rece myslac, ze robia to z wlasnej woli, ale widz patrzy na nie i nie moze sobie poradzic z rozdarciem: marionetki chodza same czy ktos nimi porusza? A moze jedno i drugie? Rozumiesz? Kiedy snisz i ktos przy tobie upusci na ziemie, powiedzmy, lyzeczke od kawy... Po mojej prawej stronie pojawil sie zloty sztuciec rotujacy, opadajacy w zolwim tempie. Jego wypolerowana powierzchnia co chwile blyskala slonecznym refleksem. Gdy lyzeczka wreszcie uderzyla w podloze, uslyszalem gleboki dzwiek dzwonu. -...nie bedziesz tym dzwiekiem zaskoczony, bo w tym samym momencie przysni ci sie, ze siedzisz pod grawitacy,jnym parasolem na placu swietego Szczepana w Wiedniu, a katedralny dzwon wlasnie oglasza poludnie. Wytlumaczysz dzwiek blyskawicznie, tak szybko, ze nie zdazysz pomyslec, a jego obecnosc bedzie miala sens i przyczyne. Czy nasza niby realna egzystencja nie jest takze snem? Snem boga lub bogow? Snem o wydumanym wyborze i wydumanych przyczynach? - Westchnal. - Co bys zrobil, gdybys sie dowiedzial, ze rzeczywistosc jest zupelnie inna od twoich wyobrazen? Ze jest bardziej podobna do snu, w ktorym przypisujesz przyczyne i sens do wszystkiego dookola, a tak naprawde zadnej przyczyny i sensu nie ma, a zbieznosc wcale nie jest przypadkowa? Co bys zrobil, gdyby wszystko dookola bylo gra cieni, zabawa wyzszych istot, ktore skonstruowaly nas tak, zebysmy nie zwariowali w pozbawionym sensu swiecie? Co bys powiedzial, gdybys sie okazal bohaterem odtwarzanego w czyjes glowie holofilmu, ktoremu to bohaterowi tylko s i e w y d a j e, ze istnieje przyczyna i skutek? Czy wiesz, ze ludzie z uszkodzona prawa polkula mozgowa, majacy sparalizowana lewa reke, nie wiedza o swoim paralizu? Podajesz takiemu tace ze szklanka wody proszac, zeby chwycil ja dwiema rekami, on bierze oczywiscie tylko jedna, prawa konczyna, taca sie przechyla, woda wylewa, a ten mowi: "Oj, wysliznela mi sie. Za plytko chwycilem", nie zdajac sobie sprawy, ze w ogole nie uniosl lewej reki! Prawa polkula odpowiada za korekte, dopasowanie nas do rzeczywistosci, dostrzeganie zmian, rozumiesz? Ta sama polkula, ktora odpowiada za sen. Gdy jest uszkodzona, wszystko sie pieprzy. Musisz takiemu delikwentowi nalac wody do lewego ucha, zeby pobudzic mu prawy mozg. Wtedy zrozumie, ze ma sparalizowana konczyne. Jesli tego nie zrobisz, rzadzic bedzie lewa polkula: ta, ktora odpowiada za samooszukiwanie sie, dopasowywanie zdarzen zewnetrznych do istniejacego w niej obrazu swiata, ta, ktora nie chce wykraczac poza rzeczy, ktore juz wie, i ta wreszcie, ktora generuje dobre samopoczucie. Kiedys sie tego uczylem, ale prawie wszystko zapomnialem. W glowie zostalo tylko cos niecos o mechanizmach obrony osobowosci w lewym mozgu... -Ja wiem - ciagnal - ze w dzisiejszej medycynie malo kogo obchodza paralize, ktore leczy sie w ciagu kilku dni. Ale tak jest. Rzeczywistosc - prychnal. - Rzeczywistosc. Zamilkl na chwile. -Wiesz - podjal - ze nie ma terazniejszosci. To tylko granica miedzy przeszloscia i przyszloscia. Umowny byt. Nieskonczenie cienki. Organizmy zywe tylko dlatego moga jakos sie orientowac w tak zwanej - podkreslil z przekasem - rzeczywistosci, ze maja pamiec. A pamietaja to, co im sie w superszybkiej glowie ulozylo. D o p a s o w a l o. Rzeczywistosc jest wspomnieniem. Wspomnienie jest dopasowaniem. Dopasowanie jest nadaniem sensu bezsensownym zdarzeniom. Zebysmy nie zwariowali. Rozumiesz juz, dlaczego zwariowalem? Przelknalem sline. -Rozumiesz!? Zwariowalem po to, zeby wreszcie poderwac, uniesc przykrywke tej pierdolonej o c z y w i s t o s c i, ktora nas otacza, tej jebanej, oczywistej oczywistosci, w ktorej sramy, rzygamy, zremy, pierdolimy i umieramy, nie wiedzac, dlaczego i po co!... Cisza. -Bo jedyna rzecz, ktora myslacy czlowiek moze robic, to kwestionowac status quo! Bo rozwoj to kwestionowanie rzeczywistosci! Chce otworzyc oczy! Wszystkie oczy! Wszystkie zmysly! Chce, kurwa, otworzyc wszystkie swoje oczy! Jesli posiadam jeszcze jakiekolwiek zmysly, ukryte, zarezerwowane dla wariatow, to chce je uaktywnic! Jesli blokuje je kora nowa, a wierze, ze tak jest, to chce ja zablokowac! Bo nie chce umrzec z morda na piersi debilnie przekonany, ze wiem, na jakim swiecie zylem! Jesli jestem ludzikiem zlozonym z hekseli i dostrzeglem heksele, z ktorych zostalem zbudowany, to chce wiedziec, kto skonstruowal maszyne, ktora je generuje, jak wyglada ta maszyna z zewnatrz i jak wyglada konstruktor, jego zona, dzieci, pies i szef!!! Rozumiesz?! Einstein zalozyl, ze maksymalna predkoscia swiata jest predkosc swiatla! A dlaczego, pytam, ma byc jakas maksymalna predkosc?! W monitorach trojwymiarowych tez jest maksymalna predkosc: predkosc odswiezania obrazu. Jesli Albert byl, tak jak ja, ludzikiem zlozonym z hekseli, to okreslil jedynie predkosc odswiezania obrazu na boskim monitorze! No, kurwa, tez mi odkrycie! Predkosc odswiezania! Ja pierdole takie odkrycia. Ja chce wyrwac sie poza monitor! Rozumiesz? Poza monitor!!! Zasapal sie. Przygarbil. Czekalem, az wyrowna oddech i uspokoi szalejaca wokol nas ognista zamiec. Wkrotce plomienne jezory zblakly i zmienily sie w kanciaste chmury. Jeszcze kilkanascie cetni i krawedzie sie wygladzily Nie wiem, ile czasu uplynelo, zanim uslyszalem cichy zachrypniety glos: -Zapadlem sie w sobie takze z tego powodu, ze zrobilem, co zrobilem. W powietrzu miedzy nami zamajaczyla mechaniczna mucha - taka jak sondy, ktore Sergio wyslal w czwarty wymiar. -I zeby sprawdzic, czy zrobilem to w wyniku wlasnej woli, czy dlatego, ze ktos inny - spojrzal w gore - tak chcial. - Pokrecil glowa i zacisnal usta. - Jest duza roznica miedzy czynem swiadomym, wyniklym z wyboru, oraz czynem nieuniknionym, przeznaczonym. Znowu zamilkl. -Jest duza roznica... Pokrecil glowa. -A ja nie wiem, czy bylo tak, czy tak. Trwalismy zawieszeni w przestworzach, a ja zaczalem tracic nadzieje, ze jeszcze sie odezwie, gdy... Zalala nas czern. Najczarniejsza czern, jaka w zyciu widzialem. Czy raczej nie widzialem. Bylismy tylko my i jasniejace biela kolo, na ktorym siedzielismy. -Cienie - szepnal Sergio. Mialem wrazenie, ze zaczynamy opadac. -Moze nasza podswiadomosc dlatego jest tak wazna, bo ma kontakt z bytami spoza... Rozumiesz? Jesli przeczuwa, jesli odgaduje to, czego nie mozemy wyjasnic przyczynowoscia, to gdybysmy umieli sie nia poslugiwac, zobaczylibysmy tkanke rzeczywistosci... Dookola nas pojawila sie siec nitek, zaczela falowac, ukladac sie w przestrzenny krajobraz jakby laki, duzego drzewa nieopodal i chmur plynacych po niebie. -Gdybysmy nauczyli sie ja odksztalcac zgodnie z wlasna wola, a nie tlumaczyc ja sobie jak slepe zwierzeta... Laka utkana z bialych nitek zaczela falowac i zamienila sie w czarnobiale, juz gladkie, nie nitkowane morze, a drzewo wysmuklilo sie we fregate o wysokich burtach i trzech masztach, pieciokrotnie dluzszych od jej kadluba. -Twoja dusza ledwie nadazala za statkiem, za twoim cialem, gdy skakaliscie z Ziemi na Gaje, pamietasz? Wszystko pograzylo sie w swietlistym tunelu, podobnym do tego, w ktory wpadlem, gdy wchodzilem w swiat Lamy. Skad wiedzial? -Pytasz, skad wiem? U mnie bylo tak samo. Kazdy czlowiek ma takie odczucia. Moze dzieje sie tak dlatego, ze podswiadomosc to cos wiecej niz indywidualna pamiec, moze z tego powodu, ze to cos wykraczajacego poza strukture neuronalna, a moze po prostu podswiadomosc i dusza to jedno i to samo... Nabral powietrza w pluca i potrzasnal glowa. Znowu znalezlismy sie nad oceanem, ale teraz juz stalowo granatowym. Zeglowaly po nim fregaty o proporcjach, ktore miala jednostka powstala z drzewa. Kolo, na ktorym siedzielismy, stalo sie przezierne. -Dobrze - oparl rece o kolana - zostawmy rozwazania o podswiadomosci, bo sa w sumie nieistotne. Przynajmniej teraz. Zerknal na mnie zaczepnie. -Gorgon Nemezius Ezra, jak oficjalnie twierdzi, nie rozwinal swoich zdolnosci. Owszem, odkryl, ze moze, jak to okreslal, zmieniac rzeczywistosc i jesli w pracy nie chcial sie na przyklad czyms zajmowac, bo sie na tym nie znal, nie przydzielano mu takich zadan. Jesli ktos mu zawadzal czy wrecz zagrazal, wszystko sie tak ukladalo, ze niewygodna osoba zmieniala dzial badz tracila prace. Milczalem, ale znalem te wzory z wlasnego zycia. Gdy pracowalem w firmie, tez miewalem wrazenie, ze moge naginac rzeczywistosc. Obok naszego kola przelecial ognistobrody zeglarz dosiadajacy smokopodobnego stwora. Pozdrowil mnie gestem reki i skierowal lot w strone wielkiego bocianiego gniazda przeplywajacego niedaleko okretu. -Tak czy owak - ciagnal Lama - Gorgon, nasz Rector Ludens, dochrapal sie prezesury Chociaz, jak twierdzi, a ja w to nie wierze, nigdy nie chcial badz nie potrafil rozwinac swoich paranormalnych zdolnosci, zawsze sie nimi interesowal. Interesowala go tez... - westchnal. Przed nami, wysoko nad morzem, zamajaczyl obraz kuli ziemskiej obracajacej sie w kosmosie -...wladza. Nagle cale morze sie wygladzilo i zastyglo, jakby zamarzlo, chociaz lod nie skul jego powierzchni. Fregaty zatrzymaly sie w miejscu, a szybujacy na bloniastoskrzydlym stworze zeglarz zwalil sie na kamienna plaszczyzne i rozbil, jakby byl posagiem. -Po tym, jak zmapowano mozg i opracowano pierwsze maszynki wplywajace na jego funkcjonowanie, miedzy innymi helmy wirtualne, nic nie stalo na przeszkodzie, zeby wplywac na centralny uklad nerwowy na odleglosc, bo urzadzenia do jednoczesnego sledzenia wielu oddalonych celow byly dawno wynalezione. Obraz znowu ozyl. Morze stalo sie plynne i gwaltownie zafalowalo, polykajac kamienne odlamki powietrznego peregryna. Fregaty pruly fale i dostojnie sie kolysaly, skrzypiac linami, rozbrzmiewajac pokrzykiwaniem zalog. Nagle na ten landszaft nalozyl sie wzor nanotronicznych zielonych linii i celownikow, jakby swiat byl obserwowany przez cyfrowe szkla. Kazdy zeglarz otrzymal linie, ktora, przyklejona do niego, sledzila kazdy jego ruch. Zwienczenia kresek zostaly opatrzone szeregiem liter, skrotow, cyfr... -Mozg jest swoistym emiterem fal elektromagnetycznych i kazdy jest inny, wyjatkowy, jak linie papilarne. Nie bylo wielkich problemow z wychwyceniem tych charakterystyk i przypisaniem do celu. I tak sie wszystko zaczelo. Najpierw sto, potem tysiac, sto tysiecy, pierwszy milion... Obraz, ktory widzialem, oddalal sie wraz ze slowami Lamy: przez chwile widzialem wiekszy kawal morza z setkami fregat, potem juz tylko stalowa powierzchnie gdzieniegdzie przykryta chmurami, w koncu polowe globu. -Po kilkunastu latach gotowy byl pierwszy model Toppcode'a, zaopatrzony w ponad dwadziescia miliardow mikrodzial. I tak oto, krok po kroku, powolutku i po cichutku, niby mimochodem, cala ludzkosc znalazla sie w rece jednego czlowieka, czy moze raczej konsorcjum. Firma ta sledzila poczynania wszystkich obywateli, wplywala na ich nastroje i przekonania, a jesli chodzi o znaczniejszych przedstawicieli ludzkiego rodu, sterowala ich bardzo konkretnymi myslami, ustawiala priorytety, forsowala niemal kazda decyzje... Cala planeta zmniejszyla sie do wielkosci szkla omnika i przewedrowala do jego reki. Bawil sie nia przez chwile. Dookola nas poblyskiwaly gwiazdy. Spojrzal ostro. -Rozumiesz? To sie stalo krok po kroku, jakby samo z siebie, niezauwazalnie. Zupelnie jakby braly w tym udzial prawa ewolucji. Pierwsze wynalazki, pierwszy pomysl, polaczenie "a" z "b", odkrycie "c" i... powstala maszyna. Co mogli sobie o niej myslec jej konstruktorzy? "Skoro juz mamy takie urzadzenie, to moze by je tak troszeczke... wykorzystac? Owszem, skonstruowalismy je ze zwyklej naukowej ciekawosci, ale poniewaz juz jest... Niby ma sluzyc nie wiem do czego, moze do tego, zeby utrzymac pokoj na Ziemi, zeby zaden maniak nie odpalil bomby wodorowej, ale gdyby tak troszeczke nagiac populacje, zeby w naszej firmie dzialo sie lepiej, a u konkurencji gorzej"? Rozumiesz? - Potarl kolana i gwiazdy wokol nas zaczely szybciej wirowac. - Pamietasz, jak wszedles w Otchlan? Pamietalem. -Toppcode od dawna pracowal na pelnych obrotach i zbieral dane. I wciaz byl sprawny Mikrodzialo sledzace twoj nienadzwyczajny mozg wychwycilo jakies anomalie i powiadomilo Imperatora. A on sie zainteresowal, bo to bylo cos wyjatkowego. Gdy wyszedles z gry, wzor neuronalny twojego mozgu przypominal halucynacje, ale mial tez cechy kontaktu: twoj mozg widzial cos, bo generowal obraz jak podczas zwyklego postrzegania... - Spojrzal na mnie uwaznie. - Aktywne tez byly struktury archetypowe. Bardziej niz zwykle pobudzone byly obszary wyobrazeniowe. Jednym slowem mogles to, co widziales, nieco ubarwic, ubrac w szczegoly i kolory, ale nie wytworzyc... Wygladalo to tak, jakbys... - Machnal reka jak naukowiec, ktory staje twarza w twarz z czyms niewytlumaczalnym. - ...rozmawial z duchem, duchem, ktory wplywal na twoj bardzo pierwotny mozg albo... byl przez niego wytwarzany. Gwiazdy zaczely tak szybko wirowac, ze utworzyly wokol nas biala, polyskliwa przestrzen. Dreszcz. Na granicy postrzegania pojawia sie Lee Roth. Wisi posrod migotliwej bieli i rzuca wokol szkarlatne blyski. -Widzisz, profesorku? - smieje sie platynowymi zebami. -Lee - odzywam sie do niego tylko w myslach, bo wstydze sie przy Lamie rozmawiac z powietrzem - teraz leze na lozu, w dibeku mam gre. Jesli jestes duchem, to gdzie w tym momencie sie znajdujesz? Demon podlatuje i siada przy nas na kole, ktore traci przeziernosc i znowu staje sie biale. -Gdzie, gdzie. Torkil, zalamujesz mnie. "Gdzie" to smieszne pytanie, zwlaszcza jesli jest wymawiane przez trojwymiarowca. To dusza jest brama do mojego swiata, a nie jakies durexowe drzwi. Docierasz do mnie poprzez brame duchowa, a nie pneumobilem. Kapewu? Jego obraz rozmywa sie. Przecieram oczy i wracam wzrokiem do Lamy. Ten usmiecha sie: -Widziales cos, prawda? Przelykam sline. Nie ma sensu zaprzeczac, ale nie chce tez sie zwierzac. Biel dookola zamienia sie w osniezone grzbiety gorskiego lancucha. Wisimy sto metrow nad najwyzszymi szczytami. Sergio klepie mnie w ramie i wraca do monologu. -Od razu wzielismy... wzieli cie - poprawil sie - na warsztat. Najpierw czuwal nad toba Laurus. Obserwowal twoje poczynania w grze Mrok, potem zrobil jeszcze wiele skanow i analiz. Przez chwile jeden ze szczytow stal sie czyms w rodzaju ekranu, na ktorym zamajaczyla przystojna twarz Wilehada sledzacego jakies odczyty. -Koniec koncow, za jego namowa, w gre Otchlan zaczeli wchodzic starzy agenci i zoltodzioby. Chociaz przetestowalismy ponad piec tysiecy osob, na poczatku nic sie nie dzialo. Zadnemu nieszczesnikowi nie udalo sie osiagnac tego, co tobie. Moze zreszta szukalismy wsrod niewlasciwych ludzi. Wiesz - mrugnal porozumiewawczo - do wywiadu garna sie nie jacys koniecznie wrazliwi i madrzy obywatele, ale raczej w miare inteligentni psychopaci... Wreszcie wszedl tam Laurus... i udalo mu sie. W jego zyciu pojawil sie demon. Byc moze podobny do twojego. Wzgorza na lewym i prawym skraju pola widzenia wygiely sie w gore, a zapadly posrodku. Po chwili, przy akompaniamencie ogluszajacego loskotu, lancuch gorski odksztalcil sie jeszcze bardziej i przybral postac wladcy demonow: snieznego, kamienno-lodowego potwora o blekitnym, zmrozonym dziobie i skalistych skrzydlach. Leb wisial dwadziescia metrow od nas i mierzyl nas mroznym, akwamarynowym spojrzeniem. Blysnely w sloncu krysztalowe fasety oczu. -Lama - chrypnalem - panuj nad soba. Usmiechnal sie, machnal reka i zamienil obraz gor i stwora w rozwirowane morze jasnoblekitnej mgly. -Wtedy Wilehad zaczal sam wyznaczac potencjalnych Maodow. Mial oko, bo jeden na stu stawal sie "panem demona". U kazdego z nich obserwowalismy podobne do twoich anomalie, ale wciaz to ty wyznaczales droge. Byc moze twoja podswiadomosc, na ktora tak chetnie sie powolujesz, umiala odnalezc wlasne przeznaczenie. Byc moze umiala dostrzec prawdziwe wzory rzeczywistosci i przedrzec sie przez miraze oczywistosci. Moze pomogla ci w tym twoja profesja i nieustanne zmiany srodowiska, moze od urodzenia taki wyjatkowy byles. - Spojrzal na mnie z mieszanina drwiny, poblazania i ironii. - Imperator takze przeczuwal, ze to nie koniec. Dlatego postanowil poddac twoj mozg kolejnym probom. Akcja miala kryptonim "Wcielenia". Rector Ludens nie przypadkiem nosi swoje miano. W swojej piekielnej inteligencji wszystko tak ustawil, ze wpasowales sie we wzor jego planow niczym nieodzowny element. Co tak patrzysz? To gracz. Widocznie uznal, ze banalne i glupie byloby pochwycenie ciebie i poddanie badaniom. Aha - usmiechnal sie krzywo - i nie mysl, ze byles najwazniejszy. W miedzyczasie dzialy sie rzeczy o wiele istotniejsze. Ty byles marionetka, zabaweczka, blyskotka, na ktora tlum mial spojrzec dokladnie wtedy, kiedy spojrzal. Klepnal reka w biale podloze, jakby opowiedzial dobry dowcip. -Najpierw byla rozgrzewka - podjal - ukaszenie komara. Niby cie tracilo, ale nic sie nie stalo. Potem pierwsze wcielenie: w motomba. Zaraz, zaraz... jesli moje latanie w Doomie bylo czescia planu, to znaczy, ze juz w lesniczowce dostalem zlecenie zgodne z wola Gorgona, a wiec jego agenci musieli dotrzec do Leviego! -Kto inwigilowal Chipa? - niemal wykrzyknalem. - To on zlecil mi to zadanie. -Dowiesz sie wszystkiego, dowiesz. Zapewne... Wrocil do wspomnien: -Latanie w puszce tez nie bardzo dalo efekty, wiec zmieniles cialo, przepoczwarzajac sie w Agona, co bylo oczywiscie sterowane przez Wilehada, ktory bez wiekszych trudow zrobil Koriolanowi wode z mozgu. Przy przemianie obserwowano bardzo obiecujace transformacje, przez moment nawiazano kontakt z wieloma istotami z innego wymiaru, bardzo krotki, ale intensywny... Znowu dreszcz. Czyzby te wszystkie czarty, ktore rozrywaly mi cialo podczas przemiany w Hioba, byly... prawdziwe? Zwlaszcza ten w niebieskie pasy, najzajadlejszy? To by oznaczalo, ze tam zyja nie tylko przyjazne istoty... Lee, pomoz. -...ale wciaz jeszcze nie bylo to, czego Nemesius oczekiwal, zwlaszcza ze ledwo sie zaczelo, zaraz sie skonczylo. Wreszcie znowu zmieniles cialo, dostales w zyle od kasaczy i zaczales umierac. I wtedy stal sie cud - usmiechnal sie lubieznie - pojawil sie aniol. Niebo nad nami nabralo glebi, znowu ucieklo gdzies w dal, pojawily sie rozowe chmury (zachodzilo slonce), a mgla pod nami zostala rozpruta widokiem zlotej metropolii: wsrod polyskujacych szlachetnym kruszcem wiez przelatywaly smukle anielice i anioly, niosl sie podniosly akord spiewany przez niewidzialne cheruby. Wokol nas co chwila pojawialy sie niewyrazne miraze pieknych kobiecych i meskich twarzy. -Niezaleznie od tego, czy anielice wytworzyla twoja podswiadomosc, czy moze ja wezwala, uratowala cie. Nazwales ja Monika, a moze naprawde tak sie nazywala. Monika od mona, czyli pojedyncza. W sumie ladne imie... Zatkalo mnie. Skad wiedzial? Usmiechnal sie do wspomnien. Jedna z serafek krazacych wokol wysokiej wiezy wzniosla sie wyzej i zawisla na zlotych skrzydlach niedaleko naszego kola. -Szczerze mowiac, nie wiedzielismy, ze to postac aniola, dopoki nie wsluchalismy sie w twoje majaczenia, gdy zdychales. Wtedy rozwialy sie wszelkie watpliwosci, bo wszystko nam opowiedziales: Lee byl demonem, a Monika anielica. Czyli wygadalem sie w malignie. -Nazywalem ich po imieniu? - wychrypialem. -Wszystko zostalo nagrane. Na obraz chmur i miasta nalozyl sie widok korytarzy siedziby Shadow Zombies. Sergio spochmurnial. -Wracajac do twojego pytania, juz wiesz, jak cie odkrylismy. Zrobil to Toppcode. Przygryzl gorna warge i podjal: -O ile zabawa z Otchlania byla niewinna i niegrozna, to twoj drugi wyczyn nieco przerazal, zwlaszcza tych, ktorzy mieli go powtorzyc. Pozyskanie demona nazwalismy Rytualem Otchlani, pozyskanie aniola Rytualem Ocalenia. Powidoki podziemnych wnetrz zniknely a krajobraz, ktory nas otaczal, przybral barwe zgaszonego brazu, jakby zachodzace slonce zostalo przysloniete gesta zaslona. Otworzylem szerzej oczy. -Wstrzykiwaliscie ludziom toksyny i kazaliscie zazyc virgen bez zasobnika odzywczego? -Tak mniej wiecej sie to odbywa, przy czym najpierw adept jest poddawany morderczemu wysilkowi. Napial miesnie policzkow, jakby zul gorzki lisc piolunu. -Potem leczy sie go zachowawczo, daje enzymy, ratuje watrobe, zapina w pasy, bo gosc wariuje i zwyczajnie sie konczy. Przelknal sline. -Zwyczajnie sie konczy. Probowal jeszcze raz przelknac, ale chyba zaschlo mu w ustach. -A potem... Podniosl mokre oczy. -Potem staje sie cud. Nigdy nie wierzylem w cuda. - Pokrecil glowa. - Nigdy. Ale... te cuda sie zdarzaja. W zrytualizowanej, granicznej sytuacji. Na granicy zycia i smierci pojawia sie aniol. Chrzaknal. -Nie wszyscy Maodowie zgodzili sie na ten rytual. Maja prawo odmowic. Laurus byl pierwszym. Po nim zglosilo sie kilka innych osob, w tym Kaj Mbele, ktorego miales okazje poznac. Po tych przezyciach Laurus nadal ogolna nazwe Maodom i Maod-Anom: Ranowie. -Czy Lea, Lea Stone, takze jest Ranem? Zerknal rozbawiony. -Ladna, prawda? Ale z kamienia. Nie. Nie jest nawet Maodem. Za sztywne myslenie. Co nie znaczy, ze jest zlym zolnierzem. To maszyna do zabijania. Nie potrzebuje asysty skrzydlatych mar. Westchnal. -Imperator jest bardzo zainteresowany tymi stworami. Aniolami i demonami. Dlaczego pojawily sie teraz? Czy to przypadek, czy wynik czegos, czego jeszcze nie dostrzegamy? Czy zagoscily w naszym swiecie, bo ludzkosc nauczyla sie przemieszczac w czwartym wymiarze? Sa wrogami czy przyjaciolmi? Zamieszkuja ten sam swiat czy osobne? Czy wreszcie istnieja, czy nie? Bo ze wplywaja na otoczenie, to pewne. Moze to wszystko pieprzony zbieg okolicznosci i goscie z Inverted Mind Entertainment zupelnym fuksem natrafili na zyle zlota? Troche sie w tym wszystkim pogubilem. Dokad zmierzala ta rozmowa? Odkaszlnalem. -Sergio, na poczatku zapytalem, dlaczego chciales ze mna rozmawiac, a ty odpowiedziales pytaniem i w sumie caly czas mowimy o mnie, o tym, jak i dlaczego zostalem wymanewrowany przez twoja firme... Chcialem jednak, jesli pozwolisz, wrocic do pierwszej kwestii: dlaczego chciales ze mna gadac? -Wlasnie - usmiechnal sie. - A moze juz sie domysliles? Czego moze ode mnie chciec facet, ktory ucieka w swoje wnetrze w wyniku poczucia winy albo w probie odnalezienia odpowiedzi na pytanie, czym jest rzeczywistosc? Dlaczego ja? Znowu manipulacja? Wybieg Mobillenium? Powiedzial prawde czy wszystko, o czym mowil, to kolejne klamstwo? Zanim skonczylem myslec, wypalilem: -Mysle, ze chcesz mi cos dac i cos dostac. Wytrzeszczyl oczy. -Skad takie przypuszczenie? -Nie wiem. Tak czuje. Narozrabiales. Jestes zbrodniarzem. Przez ciebie zgina tysiace ludzi. Moze wiecej. Pokrecilem glowa. -Zeby nie dopuscic do siebie ogromu winy, zaszyles sie w tym kokonie. - Powiodlem dookola reka. - I masz nadzieje, ze przekazujac mi wiedze, moze cos wiecej, uzyskasz rozgrzeszenie na teraz i na wiecznosc. Na dzisiaj i na przyszlosc... ktora naznaczyles sladem Bestii. Skurczyl sie w sobie. W satynowej przestrzeni wokol nas pojawily sie wiry, pekniecia, a z nich zaczely sie wynurzac smoliste geby. Kolo, na ktorym siedzielismy, zmienilo sie w dwukadlubowy skuter: on siedzial na jednym korpusie, a ja na drugim. -Zmykamy! - zakomenderowal. -Nie! Stanalem na gabkach swojego siedziska i rzucilem sie na niego, ale jego mundur okazal sie dziwnie sliski: nie dawal oparcia. Wparlem sie nogami w krawedz wyprofilowanej oslony aerodynamicznej, a rekami uchwycilem owiewke. Pod nami migotalo pociemniale miasto aniolow. -Sergio, nie - wysapalem. Cztery czarne mordy wychynely z czelusci i otwieraly paszczeki, zeby rozpoczac koncert. -Nie wiesz, czym sa te stworzenia? - wysyczalem mu do ucha. - Przeciez to jasne jak slonce! Czarne, brzydkie nie do zniesienia, wylaniaja sie w niewygodnym momencie i nie daja spokoju! -Moja... wina - wyszeptal bladymi wargami. - Ja wiem. Doskonale wiem. Ale jedyny, jedyny sposob... Jego slowa zagluszylo wycie dobyte z czterech nieludzkich gardel. Pomruk basu, ryk lwa, sopran i skrzeczenie ptaka. -Jedyny sposob - darl mi sie do ucha - zeby zniknely to zmienic temat!!! Albo uciec i wygenerowac inny nastroj!!! Z nimi nie pogadasz!!! Z oczu ciekly mi lzy. Halas przekroczyl prog bolu. Wdech, wydech, wdech, wydech... Ucieczka... wdech, wydech, Chryste, jak boli, ucieczka... -Torkil!!! Nie wytrzymam!!! - krzyczy Lama i szarpie mnie za koszule. Prostuje sie i napinam miesnie. Ucieczka nie jest wyjsciem. -Skurwysynu! - wrzeszcze na niego. - Skurwysynu! Stworzyles Bestie! Przesz ciebie zgina tysiace ludzi! Moze miliony! Skurwysynu! Moj glos przybiera na sile, staje sie donosny, dzwieczy jak dzwon, huczy, wypelnia mnie calego. Ze zdziwieniem widze, jak moje cialo sie odksztalca, zmienia w mosiezna, gigantyczna zbroje. W mojej prawicy tkwi zloty miecz sprawiedliwosci. Lama patrzy na mnie przerazony. Mordy dra sie jak wsciekle harpie. Naukowiec wciska wolant, ale z mojej lewicy wytryskuje zlota siec i paralizuje pojazd. -Jestes zbrodniarzem! - grzmie glosem tysiaca trab. - Wyyyzznaaaj tooooo! Lama lamie sie, gnie, wydluza, skraca, wije jak waz. Smoliste placzki wydluzaja szyje i pochylaja sie nad nim, zalewajac potopem decybeli. Gdybym byl na jego miejscu, skonalbym. -Nie! - krzyczy. - Zmuszono mnie! Musialem! -Ale twoja psychika nie uznaje tego tlumaczenia!!! - hucze z gory. - Dla siebie samego, wedlug siebie, jestes winny! Innych mozesz oszukac, ale nie siebie! -Nie moge, nie moge! - wyje i skreca sie na kole, w ktore z powrotem przeksztalcil sie jego pojazd. - Nie zniose tego! Smoliste twory niemal calkowicie go zaslaniaja i zabijaja rykiem. Raptem moja zbroja znika, a ja sam wnikam miedzy czarne ksztalty i kolo, tuz obok niego. Dzwiek trab zdaje sie odbierac rozum. Juz nie krzycze. To nie ma sensu. Zamiast tego zaczynam glaskac go po glowie i szeptac: -Sergio, nie ma znaczenia, jak sobie to wytlumaczysz, twoja psychika, twoja dusza uznala cie za winnego. Bedzie cie scigac do konca zycia. Musisz spojrzec prawdzie w oczy. Jego przerazone oczy wyrazaja juz tylko agonie. On umiera. A ja razem z nim. Widze jego usta wymawiajace slowa: -Wyloguj. Na twardo. Krece glowa. -Nie. Dziwi sie. Otwiera szerzej oczy. -Wyloguj. Zamiast odpowiedzi usmiecham sie, odrywam rece od swoich uszu i klade je na jego dloniach, kurczowo zacisnietych na malzowinach. Jego twarz wyraza bezdenne zdumienie. Zdaje sie, ze chce powtorzyc prosbe, ale nie konczy jej. Tylko na mnie patrzy. Zaczynam slabnac. Dretwieje mi twarz, rece, tulow. Nie przestawaj sie usmiechac, Torkil. Nie przestawaj. On musi widziec twoj usmiech. Musi czuc twoje rece na swoich. Musi patrzec na twoja twarz i czerpac z niej odwage. Przestaje czuc nogi. Cos wyzera mi od dolu zoladek, potem pluca. Trace oddech. Wytrzymaj, Torkil. Wytrzymaj. Usmiechaj sie do niego. Usmiechaj. Usmiechaj. Budzi mnie jego placz. Najpiekniejszy dzwiek, jaki czlowiek moze z siebie wydac. Placz wyzwolenia: gleboki, dobyty z trzewi, modulowany jak lagodnie wysklepione wysokie fale, punktowany krotkimi pauzami. Placz czlowieka, ktory przezywa prog zycia. Pierwszy, trzeci, piecdziesiaty nie ma to znaczenia. Placz, ktory oznacza, ze pokonal wzgorze i widzi nowe krajobrazy. Otwieram oczy. Wciaz tkwimy na bialym kole. Smoliste traby zniknely. Sergio siedzi po turecku. Dookola nas kroluje niebo z rzadkimi chmurami. Ponizej faluje laka, a na niej szumia jablonie i grusze. Ich zapach przywoluje ukryte wspomnienia dziecinstwa. Podnosze sie, podchodze do Sergia i przytulam go, wywolujac nowa fale szlochu. -Oddychaj - szepcze. Czuje, jak jego spocona klatka piersiowa wznosi sie bardziej. Cos w jego ciele odblokowuje sie, uwalnia i jego placz sie wzmaga. Czuje, jak patyki jego goracych palcow wczepiaja sie w zebra na moich plecach. Wiedzialem, ze przez najblizsze dwanascie godzin, czyli... jakies dziesiec hekt nie powinienem z nim rozmawiac. Byl jak nowonarodzony. Nagi. Kazde slowo moglo go zranic. Powiedzialem mu o tym, poradzilem, zeby pochodzil po lasach i lakach (jesli potrafi takie wytworzyc) i z nikim nie gadal, co bylo raczej oczywiste. Odnalezlismy portal i wyszedlem. Znalazlem sie w menu jego swiata. Nie mialem ochoty wkraczac w zimne wnetrza gotyckiego klasztoru, ale nie mialem wyboru. Wydalem dyspozycje rewitalizacji. Zielony pasek pial sie do stu procent, a ja zastanawialem sie, jakimi slodkimi slowami uraczy mnie pani porucznik Lea Stone. -Za wiele to sie nie dowiedziales - powiedziala cierpko, ledwo otworzylem oczy. Jej zbroja majaczyla nad moim lozem niczym cien. Wydalem mentalna dyspozycje odlaczenia wtyki VR, i zlaczki dostarczajacej do geskina energie. Spokojnie przyjalem napisy przed oczami informujace o nowym stanie geskina, podciagnalem i zapialem spodnie, wreszcie stanalem na nie wlasne, ale uzyteczne nogi. Zadarlem glowe, zeby spojrzec na jej skryta w mroku twarz. -Za wiele to ty sie nie odzywaj, bo najwyrazniej nie masz niczego ciekawego do powiedzenia - wypalilem. Zwrocilem wzrok na lekko przerazonego Samuela Harta. Jego egzoszkielet blysnal refleksem naramiennika, gdy niepewnie sie poruszyl. -No co? - spytalem go zaczepnie. - Zesrales sie? Znowu spojrzalem na nia. Otwierala usta, zeby cos powiedziec. -Posluchaj, paniusiu - nie dalem jej szansy - trzeba miec oczy w dupie, a serce w cipie, zeby wygadywac takie bzdety. Czekaj, idiotko, ja teraz mowie, wiec sluchaj i przyjmuj, bo riposte to kazdy kretyn moze sklecic. Nie w tym sztuka. Zamknela usta. -Jeszcze raz uslysze od ciebie - podjalem - cierpka uwage, to taka ci wsadze szpile, ze bedziesz mnie przeklinac do konca dni, kapewu? Co ty sobie, kurwa, wyobrazasz, idiotko, ze bede z nim gadal pod twoje faszystowskie dyktando? Skoro zadne z was nie posiadlo arcytrudnej sztuki rozmowy, rozmowy - specjalnie rozwloklem to slowo - z drugim czlowiekiem, rzeczywiscie, nieprawdopodobnie wielkiej umiejetnosci, bo to, zeby z kims p o g a d a c, wymaga skonczenia siedmiu fakultetow, skoro wiec zadne z was i ty tez - wskazalem na nia palcem - tego nie potrafisz, to bede to robil w swoim tempie, wedlug swojego wyczucia i swojego uznania. A ty, kurwa, patrz i sie ucz. A wypowiadajac morda komentarze tego typu, tylko sie kompromitujesz. Wiec pozostaw ja do innych umiejetnosci, w jakich pewnie jestes lepsza. Na przyklad do wpierdalania zarcia. Rozmawianie pozostaw mi, pewniaczkowi - sprobowalem nasladowac jej ton. - Zrozumiano? Milczenie. -To teraz zrobcie ze mna, kurwa, co chcecie: zaprowadzcie mnie do jakiegos arcyksiecia czy przed oblicze innego chuja, ktoremu bede musial z genglish na nasze tlumaczyc, co tam zaszlo. Za dziesiec hekt, jesli jeszcze bede zyl, porozmawiam z Lama ponownie. Ale nie wczesniej. Bedzie potrzebowal troche czasu, zeby wyjsc z glebokiej regresji. Jak tego slowa nie rozumiesz, to se sprawdz w jakims pierdolonym militarnym slowniku. Stanalem w bohaterskiej postawie i czekalem, az wyparuje ze mnie zlosc. Hart patrzyl niepewnie to na mnie, to na Lee. Uplynelo jeszcze dziesiec sekund, czyli z pietnascie cetni, zanim sie odezwala suchym tonem: -Zaprowadze cie do celi. Tam... Przerwala, bo do laboratorium wkroczyl dziarsko Kaj Mbele w swojej lsniacej zbroi. Spojrzal na wszystkich i znaczaco zamilkl. Najwyrazniej kontaktowal sie na mentalnym kanale, pewnie ogolnodostepnym, bo wszyscy na niego patrzyli. Po chwili Hart otworzyl szeroko oczy. -Niemozliwe... - wyszeptal. Naukowcy zastygli, a potem wdali sie w gwaltowne dyskusje. Wychwycilem, jak jeden szepcze do drugiego: -Oglosili istnienie infigenu... o moj Boze... Jak to?! W Mobillenium wiedza o infigenie? Skad? Jak? Spojrzalem na Lee, ale jej twarz byla trudna do odczytania. Po chwili uslyszalem jej glos: -Idziemy do Maura. Zaloze sie, ze general Maur Abigail przeszedl w swojej wielkiej komnacie kilka kilometrow, gdy uslyszal wiadomosci przekazane przez Kaja. Gdy wmaszerowalem do jego gabinetu przy akompaniamencie zgrzytow posadzki maltretowanej pancernymi stopami Lei, zatrzymal sie i zmierzyl mnie wzrokiem. Czesc, generale. Czy juz wspominalem, ze mam cie w dupie? Uniosl pancerne ramie. -Wiem, co robiles z Sergiem i w sumie akceptuje przebieg wypadkow. Prawdopodobnie nie dalo sie inaczej. O, jak milo. Pan wojskowy uznal, ze dobrze jest czasami pomoc mordercy sie wyplakac. -Mysle tez - ciagnal - ze swietnie zdajesz sobie sprawe, ze informacje, ktore ujawnil, definitywnie koncza twoja droge. Cos mi podszeptywalo, ze ma racje. O ile dotychczasowe uwiklania zdawaly sie do przekroczenia, o tyle teraz rozumialem, ze naprawde oparlem sie o drzwi z napisem: "Koniec wszechswiata". General wydal jakis mentalny rozkaz, bo obok niego zmaterializowal sie szescienny, trojwymiarowy ekran wyswietlany przez niewielkiego, lewitujacego droida. Ukazywal gotyckie wnetrze, posrodku jakas kadz z parujaca ciecza, a nad nia nagiego, zawieszonego na lancuchach... Zawieszonego na lancuchach... Lsniacych, chromowanych... Harry'ego Normana. -To jest twoj kumpel - powiedzial Maur. - Probowalismy wydobyc z niego, co wie, konkretnie, czego sie dowiedzial od ciebie, ale nie dal sie. Wiedzielismy, ze klamie, ale nie udalo sie go zlamac. Poznajesz go? Zrobil zblizenie na twarz. Norman mial zamkniete oczy, byl blady, wycienczony, ale nie sprawial wrazenia, ze cierpi. Na jego twarzy rysowal sie smutek, melancholia, nie przerazenie. Czy tak wyglada czlowiek przed smiercia? Przypomniala mi sie rozmowa, ktora odbylismy jeszcze w Warsaw City, dawno temu, podczas jego imienin. Siedzielismy w jakiejs knajpie zalani w sztok, a on wyznal: -Boje sie tortur, a ty? -Przestan. Mam nadzieje, ze nigdy nie bede musial sie zastanawiac. -A ja sie zastanawiam. I boje sie. Ale wiesz dlaczego? Nie boje sie tego, ze kogos wydam, ale tego wlasnie... Stuknal mnie palcem i lyknal whisky. -...ale tego, ze kogos nie wydam. Lapiesz? Ze nie wydam i w ten sposob naraze sie na cierpienie. Na bol. Spojrzal na mnie niewyraznym wzrokiem. -Moze sie okazac, ze moja psyche, osobowosc bedzie bardziej uparta od... ode mnie samego. Bo ja bede chcial kogos wydac, a ona mi nie pozwoli. Pamietam, ze wtedy sie rozesmialem. A on dokonczyl: -I to mnie narazi na dlugie umieranie. Czy wtedy mial jakies przeczucia co do swojej przyszlosci? Harry. Harry. Mowilem ci, ze to niebezpieczne. Jestem przy tobie, Harry. Jestem, chociaz nie wiem, czy to, co widze, juz sie stalo, czy to przekaz na zywo. Nie opuszczam cie, Harry. Przyjacielu. Nagle jego oczy otworzyly sie i spojrzaly w obiektyw kamery. Patrzyl... na mnie! Usmiechnal sie blado. Maur wycofal zoom i znowu widzialem cala zmaltretowana postac. -Poznajesz go? Milcz, Torkil. Nie rozmawiaj z oprawca. -Widze, ze tak - skonstatowal. Pewnie przeswietlil mi mozg tymi swoimi cholernymi gadzetami. - Swietnie. Oto, co sie stalo z twoim przyjacielem, jakies dwie hekty temu. Raptem na czole Normana wykwitla czerwona kreska, ktora blyskawicznie powedrowala do spojenia lonowego. W tym samym czasie podobna kreska przeciela jego brzuch w poprzek. Jeszcze ulamek cetni i cialo podzielilo sie na cztery cwiartki. Nogi z fragmentami tulowia wpadly w kadz, a rece wraz z polowkami korpusu i glowy zakolysaly sie na lancuchach. Krotki blysk przy kajdankach oddzielil je od stalowych ogniw i one takze wpadly w kociol: prawa czesc plusnela dokladnie w srodek, ale lewa akurat wykonywala ruch ku obwodowi i trafila na krawedz naczynia. Polowa glowy uderzyla o kant, odlupujac obicoin od skroni. Fragment ciala zachwial sie i zsunal w metna ciecz. Film sie zatrzymal. -Gdybys mial watpliwosci, Harry Norman nie zyje. Juz go nie ma. I nie jest to zart ani zadna prowokacja, tylko fakt. Zachybotala sie pode mna podloga, ale geskin automatycznie ugial kolana i utrzymal mnie na nogach. -Norman umarl, bo poznal o nas fakty, wiemy to ponad wszelka watpliwosc, ktorych nie powinien znac zaden niewtajemniczony. Ale sa jeszcze inni twoi znajomi: Pauline Eim, jej syn Konon, Levi Chip, Ruben Troy, Ann Sokolowski. Nie wymienil Normana. Nie ma go. Jakze teraz bede myslal o przyjaciolach? Jak bez Harry'ego? Bylismy nierozlaczni. Umarla czesc mnie. Dziewczyny owszem, tak, ale bez Harry'ego? -I uwazam - ciagnal - ze ich takze powinnismy zlikwidowac. Rany boskie. -Nie robcie... - wychrypialem. Chrzaknalem. -Nie robcie tego. -Dlaczego? -Blagam. Blagam. Ze mna mozecie zrobic, co chcecie, ale ich zostawcie. Blagam. -Co mi po twoim blaganiu? -Zrobie wszystko. Blagam. Zostawcie ich. Oszczedzcie ich. Upadlem na kolana i zlozylem rece jak do modlitwy. -Zrobie wszystko. Nie krzywdzcie ich. Maur pokrecil glowa. Upadlem na twarz. Zrobie wszystko, upokorze sie w kazdy mozliwy sposob, stane sie lotrem, dupkiem, idiota, larwa, zezre gowno, byleby ich oszczedzic. -Blagam - wyszeptalem. Pozostalem na podlodze, nieruchomy, czekajacy. Dum, dum, dum, bije geskinowe serce. Oto do czego doszedles, Torkilu. Twoj przyjaciel nie zyje. Inni sa zagrozeni, a jedyne, co mozesz zrobic, to lezec u stop kata i prosic o milosierdzie. Dziesiec sekund. Nie wiem, ile to cetni. Nigdy przed nikim nie lezalem w ten sposob, nigdy sie nie kajalem, nigdy, nigdy, nigdy. Dzisiaj przyszedl moment, zeby poczuc ten smak. Dwadziescia sekund. Tysiac cetni. Smak dna. Niemal widzialem, jak moja glowa nurza sie w blocie. Nizej juz chyba nie mozna upasc. Ale warto. Jesli moja postawa uratuje zycie, to warto po stokroc bardziej sie upokorzyc. Co mam zrobic? Calowac jego pancerne buty? Trzydziesci sekund. Milion cetni. Nie, to by raczej pogorszylo sprawe. Moje cialo wpasowuje sie w kamienie posadzki. Rece przylegaja coraz bardziej do chlodnych plyt. Zamykam oczy, zeby widok polkolumn i zdobien nie rozpraszal mojego stanu. Ten skurwiel skanuje moj mozg. Czterdziesci sekund. Wiecznosc. Lez, nie ruszaj sie, milcz. Slysze poruszenie jego zbroi. -Wstan. Zbieram z podlogi kosci, miesnie, skore, glowe, jakby wszystkie byly od siebie oddzielne. Mozolnie ukladam je we wlasciwy sposob i prostuje konstrukcje ciala. -Twoi przyjaciele zostana oszczedzeni. -... -A ty zlozysz przysiege Imperatorowi. I nie musze ci mowic, co sie stanie, gdy ja zlamiesz. Torkil we mnie, w samym srodku, zawyl jak zwierze, upadl na kolana i pograzyl twarz w rekach. Plakal, wyl jak opetany Drapal od srodka sciany mojego ciala, szamotal sie, krzyczal, przeklinal i zaklinal. Udalo mi sie zachowac kamienna twarz. Juz nigdy nie bede mogl okazac slabosci. Krzycz, Torkilu, krzycz. Ja nie nazywam sie juz Torkil Aymore. To juz nie ja. Jade winda w gore w towarzystwie Lei Stone, Maura i jeszcze czterech zolnierzy przyodzianych w Guararmy. Powierzchnia pomieszczenia dzwigowego jest wieksza od mojego bylego apartamentu. Milcza. Wszyscy milcza. Kilku nadludzi i jeden robak. W koncu machina windy zatrzymuje sie z podnioslym steknieciem, otwieraja sie rzezbione wrota i wkraczamy do dlugiej, bardzo wysokiej sali. Po obu jej bokach stoja w szeregu wielkie zbroje. Nie wiem, czy przebywaja w nich ludzie, bo miejsca, w ktorych powinny znajdowac sie glowy, sa zasloniete masywnymi kaskami przypominajacymi sredniowieczne helmy garnczkowe, przyozdobione wysokimi szpikulcami, z ktorych zwisa srebrne wlosie. Na koncu sali majaczy tron. Juz z tej odleglosci widze, ze ma wysokosc kilkunastu metrow. Siedzi na nim... cos o humanoidalnych ksztaltach. Jakby gigantyczny motomb podobny do Arjuny czy Thora z Zoenet Labs, ale bardziej wystylizowany, mniej kanciasty. Idziemy. Po mojej prawicy maszeruje Maur, po lewej Lea. Czterech guararmowych wojow kroczy z tylu. Co za piekny orszak. Grrum, grrum, dudni zwielokrotniony poglos krokow. Tylko moje miekkie buty nie wydaja zadnego odglosu. Jakby mnie nie bylo. Ide sprzedac dusze. Ide sprzedac dusze diablu. Za zycie przyjaciol. Czy warto, czy warto mimo wszystko? Dum, drum, mijamy kolejne milczace pancerne postacie. Wszystko sie kolysze w rytm krokow: koniec sali, tron, istota na nim siedzaca. Pomieszczenie zdaje sie wydluzac wraz z marszem: im dluzej idziemy, tym wiekszy dzieli nas dystans. Zerkam na warujace pod scianami pancerze: maja zdobienia na korpusach, ale nie marynistyczne, tak jak u Lei, lecz przedstawiajace otwarta paszcze smoka. Nogi i rece zdobi stylizacja przednich i tylnych lap. Smocza straz. Kiedy to sie stalo? Kiedy powstaly te pancerze, ten budynek, ten rytual? Czy to wciaz Ziemia? Oczywiscie, ze nie Ziemia, tylko Gaja. Ale kiedy? Wszystko musialo byc przygotowane. Wracam wzrokiem do siedzacego na tronie. Widze go coraz wyrazniej: to jakis motomb nieznanego rodzaju czy moze Guararm, Aasimoar albo inny pershell, w kolorze jasnego blekitu, wiekszy nawet od Thora, rzezbiony w kazdym miejscu: rekawice, naramienniki, nagolenniki, na wszystkich czesciach przedstawione sa sceny walki, ktore... wytezam wzrok... ktore... alez tak! Wojownicy poruszaja sie, machaja mieczami, klingi zderzaja sie i odskakuja, biegna konie po rowninie, kolysza sie galezie akacji, lopoca choragwie, po niebie plyna chmury, wszystko stylizowane na sredniowieczna sztuke dalekowschodnia, japonska albo chinska... armie wojownikow ubranych w starozytne zbroje scieraja sie, mieszaja ze soba, woje padaja, wyskakuja w powietrze, wodzowie wydaja rozkazy, wszystko zdaje sie plynac, ruszac, trudno utrzymac wzrok na krawedziach poteznego pancerza, bo zdaje sie rozwiewac, chociaz trwa nieruchomo. Im blizej jestesmy, tym bardziej wydaje sie nierealny, jakby byl ksztaltem wycietym w powietrzu. Zatrzymujemy sie dobre dziesiec metrow od niego. Jest wielki na czternascie, pietnascie metrow. Trzy pietra. Naramienniki polyskuja srebrem lamowek. Napiersnik wznosi sie i opada, jakby rzeczywiscie oddychal. Na szczycie korpusu tkwi nieproporcjonalnie maly rycerski helm, zaopatrzony w grzebien i przylbice w ksztalcie tepego dzioba. Nie widac twarzy. Nagle krawedzie naramiennikow zaczynaja iskrzyc, wymykaja sie z nich blyskawice i przed stalowym potworem materializuje sie ludzkie eteryczne oblicze. Twarz jest stara, ale nie starcza, wzbudza zaufanie: szpakowate wlosy, szczuple policzki, spojrzenie znamionujace spokoj i wiedze. Mezczyzna mierzy mnie wzrokiem przez dobre dziesiec cetni. W jego spojrzeniu jest cos... wiekowego. Mam wrazenie, ze ma co najmniej sto lat. Wskazujacy palec spoczywajacej na podlokietniku prawej dloni (okolo czterech metrow nade mna) nieznacznie drga. Slysze w glowie glos interfejsu geskina: -Proba wgrania zewnetrznego oprogramowania. Czy sie zgadzasz? -Tak. -Download skonczony. Czy chcesz uruchomic program Keep? -Tak. Wnetrze ozywa barwami i swiatlem. Moglem sie domyslic, ze puste komnaty i korytarze maja swoje eteryczne uzupelnienie, podobnie jak w Zoenet Labs. Chyba rodzi sie nowy zwyczaj posthomo technicus: wirtualne urzadzanie wnetrz. Miedzy wysokimi, ostrolukowo zwienczonymi witrazowymi oknami zaczynaja falowac dlugie, srebrne sztandary Lopoce na nich godlo Mobillenium: meska postac z rozpostartymi rekami i zlotymi skrzydlami u kostek i ramion. Z polkolumn ciagnacych sie miedzy oknami az do palmowego sklepienia wylaniaja sie ruchome postacie rycerzy, smokow, paladynow. Patrza na mnie uwaznie i spokojnie. Po posadzce snuje sie ledwie zauwazalna mgielka, wirujaca, odksztalcajaca sie w fantazyjne meandry. W tym otoczeniu psychodeliczna zbroja Imperatora przestaje byc czyms niezwyklym, zwlaszcza ze jego zloty tron rowniez zdaje sie skladac z zywych smokow, niezmordowanie walczacych o chwale, zwyciestwo, honor? Podnosze wzrok na twarz Gorgona. Jest wciaz nieruchoma. Trace nadzieje, ze uslysze jego glos. W glowie odzywa sie glos Maura: -Widzisz przed soba Imperatora Gorgona Nemezjusa Ezre. Zlozysz mu glosowa przysiege, ktora bedziesz powtarzal za mentalnymi instrukcjami Mistrza Ceremonii. Jakiego mistrza, chce zapytac, ale w tym momencie na lewo od Imperatora pojawia sie czlowiek ubrany w zielone mnisie szaty, a przed nim wylania sie z nicosci postument, dzwigajacy wielki inkunabul. Co za paranoja. Mistrz patrzy na mnie oczami, ktore sa tylko czerwonym blaskiem schowanym w cieniu kaptura. Rany boskie. Ja mam wstapic w szeregi tych popaprancow? Toz to jakas loza, a nie porzadna firma... -Nazywam sie Belisarius Ebbo. Jestem Mistrzem Ceremonii. Czy jestes gotowy, by zlozyc przysiege Imperatorowi? Ty szmato, ty podswietlona kuklo, co mam ci odpowiedziec? Opanowuje chec odwrocenia sie na piecie. Nie robie tego dla siebie. Pamietaj o Pauline, jej synu, pamietaj o Annie. -Tak. -Bedziesz powtarzal za mna. Mistrz spoglada w karty ksiegi. Nagle wokol nas pojawiaja sie pancerne zjawy i w milczeniu zawisaja na roznych wysokosciach. Swiadkowie? Belisarius podnosi glos: -Ja, Torkil Aymore... Juz sie tak nie nazywam. -Ja, Torkil Aymore... Echo odbija moje - nie moje slowa. Mnie tu nie ma. To nie ja. Nigdy mnie tu nie bylo. -Stojacy przed obliczem Imperatora Gorgona Nemezjusa Ezry... -Stojacy przed obliczem Imperatora Gorgona Nemezjusa Ezry... -Przysiegam. -Przysiegam... Slowa Ebbona nikna gdzies w mojej glowie. Juz ich nie slysze. Dociera do mnie jedynie wlasny glos wypowiadajacy tresci, ktore maja na zawsze zmienic moje zycie. Nie rozumiem ich, nie pojmuje znaczenia, oddzielam sie od geskina, od calej tej niedorzecznej sytuacji. Brzmienie przysiegi przyjmuje ksztalt niebieskich, agresywnych ptakow, jakby zrobionych z wielkich platow metalu, ktore kraza nade mna, obnizaja lot i szydza skrzekliwymi okrzykami, szydza... Nie moge sie od nich odganiac. Musze tu stac. I powtarzac. Stac i powtarzac. Slysze zakonczenie przysiegi i reprodukuje je poslusznie i dokladnie: -...ze pozostane wierny jego rozkazom az do smierci lub momentu, gdy zostane zwolniony ze szlachetnej sluzby. Gdy wymawiam te absurdalna fraze, z trudem obejmuje obraz przed soba: widok rozmywa sie, przesuwa, podwaja. Twarz Rectora pozostaje niewzruszona. Po chwili niknie w trzasku elektrycznych wyladowan. Niknie rowniez mistrz Belisarius oraz eteryczni swiadkowie mojej deklaracji. Zlozylem przysiege. -Wracamy - slysze w glowie glos Maura. Niby przysiega to nic, tylko slowa... Odwracam sie mechanicznie i ruszam wraz z orszakiem do windy. ...Ale w dzisiejszych czasach, czasach przeklaman informacyjnych, czasach, gdy tak latwo jest wszystko sfalszowac, jedyna pewna rzecza pozostaje slowo, ktore zapisuje sie w glowie deklarujacego. Jesli widzisz czyjs mozg i pytasz go, co jest prawda, a co nie, to fakt wyjdzie na jaw niczym szydlo z worka. Co prawda mozna sobie wymazac czesc wspomnien i w ten sposob usunac obietnice, ale osoba, ktora zbyt czesto poddaje sie takiej procedurze, staje sie malo wiarygodna, podobnie jak ktos zlapany na zlamaniu slowa. Dlatego na przelomie dwudziestego drugiego i trzeciego wieku jedyna bronia obywateli jest wiarygodnosc. Dlatego bede musial dotrzymac slowa. Nie, nie tylko dlatego. Zrobie to dla Anny, dla Pauline, Konona, Leviego, ktorego prawie nie znam, i krzywozebnego Rubena, ktorego nie do konca lubie. Gdy znalezlismy sie na jakims innym pietrze, wsrod lopoczacych w eterycznym wietrze sztandarow, w sali oswietlonej rzesiscie cyfrowymi swiecami, Maur odezwal sie do Lei: -Trzeba go wcielic do Maodionu. Wiesz, co nalezy zrobic. -Tak jest. -Ale... pamietaj. Za dziewiec hekt ma rozmawiac z Lama. Skinela glowa. -Dobra, robaczku. - Spojrzala na mnie poblazliwie. - Zajme sie toba. Baza Gajanskich Sil Zbrojnych, "dziwnym trafem" powiazanych z firma Mobillenium, znajdowala sie niemal dokladnie po drugiej stronie globu, na innym kontynencie. Dotarlismy tam po niecalej hekcie stratosferycznego lotu. Baze umieszczono pod poziomem gruntu, w jednej z miliardow jaskin, jakie dziurawily skorupe planety. Zanim odkrylem, ze kompleks miesci sie pod ziemia, przezylem duze zaskoczenie widzac, jak opancerzony transporter laduje na ukwieconej lace posrod mlodego lasu. Dopiero gdy grunt pod podwoziem drgnal i usunal sie w dol, zrozumialem, ze tworzenie istotnych z militarnego punktu widzenia struktur na powierzchni globu to starozytny przezytek. Z ciekawoscia sledzilem male latajace droidy, ktore niczym jezyki polujace na chrabaszcze wylapywaly grudy gleby, sypiace sie z platformy. Tak jest. Czystosc przede wszystkim. Ledwo poziom, na ktorym stal pojazd, zblizyl sie do chodnika prowadzacego w glab bazy, otworzyl sie wlaz promu, przez ktory wymaszerowala Lea Stone, a za nia jakis szary pokurcz, czyli ja. Przed nami polyskiwala wielka okragla grodz, oznakowana godlem Gajanskich Sil Zbrojnych. Gajanscy lekarze uprzedzaja nowoprzybylych kolonistow, ze w ciagu dwoch - trzech dekow po ladowaniu moga odczuwac dolegliwosci energetyczne, czyli zaburzenia snu, meczliwosc i drazliwosc, znane jako GPS, czyli Gajan Postlanding Syndrome. Jest on wynikiem naturalnej adaptacyjnej reakcji organizmu na zmieniona dlugosc dukili i minimalnie zwiekszone ciazenie. W przypadku utrzymujacych sie dolegliwosci zalecana jest wizyta w aptece i skrocony skan w darmowym medmacie. Najczesciej objawy ustepuja samoistnie, a jesli wzmocnimy organizm nanolekami mineralowo-witaminowymi badz enzymatycznymi, mozliwa jest natychmiastowa poprawa. Szczegoly znajdziecie w "Podreczniku kolonisty". Informacje dnia: megastatek "Medusa" dotad nie pojawil sie na zadnej znanej orbicie... Po nocy spedzonej w kryjowce Ewy Taglii polecialem do Omnipotensu i przyjalem kolejna pieciohektowa porcje tortur. Tym razem Petra katowala mnie teoretycznymi i praktycznymi zajeciami z zakresu gwiezdnego pilotazu, galaktycznej nawigacji oraz wtloczyla kilogramy informacji o budowie gwiazd, ich typologii i strukturze planet. Potem, skolowany jak po zbyt dlugiej zabawie w Sydneylandzie (w ktorym nigdy nie bylem i pewnie nie bede), zjadlem obiad (zupelnie bez przyjemnosci) i postanowilem, ostroznie, bo ostroznie, ale jednak przejsc sie po najnizszym centrum rozrywkowym. Bylo po pietnastej, czyli wedlug ziemskich norm przed dziewietnasta. Kilka mon zwyklego spaceru ujawnilo moj stan fizyczny: o ile po poprzedniej nauce pobolewaly mnie tylko przedramiona i szyja, to teraz bol odczuwalem prawie wszedzie: w miesniach mimicznych (w pamieci mignely sceny, gdy wypowiadalem komendy do poszczegolnych podzespolow statku), w prostownikach grzbietu, przywodzicielach ud, lydkach, a nawet posladkach! Bol w tych ostatnich odczuwalem zapewne od dziesiatkow sytuacji, gdy "wstawalem" i "siadalem" na fotelu pilota. W moim zyciu jest calkiem sporo bolu. Przypomniala mi sie slynna przechadzka po lesie, przemiany w Agona, potem chudego blondyna w undercity, z powrotem w Hioba i w siebie... Teraz przyszla pora na pajeczyce... Czy tak bedzie juz zawsze, czy moze przyjdzie okres stabilizacji? Usmiechnalem sie drapieznie. Nie licz na to, Torkilu. -Czas na ostatnia obicoinowa kapsulke - przypomniala Maya. Prawda. Mikroskrzaciki koncza osiedlanie sie w moich oczach i uszach. Siegnalem do kieszeni plaszcza. Zolta kapsuleczka splaszczyla sie na jezyku i ochoczo popelzla do przelyku. Mysli, chcialem czy nie, uporczywie wracaly do lekcji. Trudno sie dziwic, przyjalem dzisiaj odpowiednik kilkudekowej edukacji. Posrod setek informacji wchlonalem sporo ciekawostek na temat spacemobili. Dowiedzialem sie na przyklad, ze mozna nimi nie tylko sterowac fizycznie i mentalnie, ale takze czysto "wirtualnie" po znanej i lubianej procedurze dewitalizacji. Co wiecej, okazalo sie, ze pilot, ktory wszedl w Swiat Statku, jest w stanie wykonac wieksza liczbe procedur, umie szybciej sie "przemieszczac" i kontrolowac liczniejsze zbiory parametrow. Na moim Voiderze... ciekawe, ze juz zaczalem myslec o nim, jako o swojej wlasnosci, a jeszcze go nie kupilem... Usmiechnalem sie i skierowalem kroki w strone wewnetrznego parku. Zatem na "moim" Voiderze oprocz malego apartamentu bylo oczywiscie stanowisko VR. Nie bylo to standardowe loze, ale swoisty kokon, ktory zapobiegal ewentualnym zranieniom: spacemobil to nie budynek i czasami musi wykonac manewr, podczas ktorego pilot lezacy na zwyklym katafalku moglby spasc. Rzecz jasna takie limuzyny jak SpaceReacher mialy we wszystkich wnetrzach wlaczone na stale generatory anty g, ktore neutralizowaly wszelkie, nawet bardzo silne wstrzasy: przy przyspieszeniu rzedu osmiu g, ktore zaprawiony pilot wytrzymuje zaledwie przez kilkanascie cetni, ze szklanki wody postawionej na desce rozdzielczej Reachera nie wylalaby sie nawet kropla. Ale w najtanszym spacemobilu obecna byla tylko wersja "emergency" wlaczajaca sie w wyjatkowych okolicznosciach. Prychnalem. Tak czy owak, w SpaceReacherze tez nie bylo loza, tylko kokon. Przepisy zabranialy. Przeszedlem obok rozanego klombu i zblizylem sie do ruchomego, lsniacego chodnika w kolorze ecru, ktory zmierzal w strone wewnetrznego gargantuicznego kola i okrazal je. W odleglosci stu metrow od otworu wszystko krecilo sie w tempie chodnika, czyli z chyzoscia biznesmena uprawiajacego zwawy jogging. Jezdzily wokol przepasci restauracje, sklepy, centra rozrywkowe, sale koncertowe... przed oczami przejechal zlobek w ksztalcie wielkiej przezroczystej sfery (w srodku dzieci zjezdzaly na wielkich zjezdzalniach, taplaly sie w basenach...), potem przedszkole w ksztalcie wiekszej, podwojnej kuli (tu dostrzeglem poziomy edukacyjne, takze kolorowe), i wreszcie szkola - juz nie przezierna, ale lustrzana struktura, skladajaca sie z kilkunastu sfer. Wszystko sie kreci. No pieknie. Niech pokreci i mnie. Wstapilem na zewnetrzny, "rozbiegowy" pas chodnika, a nastepnie przesiadlem sie na trzy kolejne, coraz szybsze, az do uzyskania predkosci "przelotowej". Gdy znalazlem sie na najbardziej wewnetrznym pierscieniu, tym okalajacym okragla przepasc, zadarlem glowe do gory Alez kolos. Swiatla pozycyjne otworu piecdziesiat pieter wyzej swiecily jeszcze calkiem intensywnym, niebieskim blaskiem, ale wyzsze, juz lekko zasinione, zdawaly sie drzec w powietrzu. Jeszcze wyzsze, wyraznie wyblakle, migaly niczym gwiazdy, a ulokowane o poziom dalej byly praktycznie szare. Punkciki znajdujace sie na nastepnych poziomach byly tak malutkie, ze zdawaly sie jakas mgielka, a nie konkretnym obrazem. W pewnej chwili chylace sie ku zachodowi Alsafi wyszlo zza chmur i wydobylo z calosci zloty blask, a zalomy i kanty przyobleklo w brazowy cien. Wtedy dopiero wychynely z tla liczne roboty naprawcze, ktore zdazyly juz zalatac wiekszosc uszkodzen. Obracalem sie tak wraz z budynkami, obok przechadzajacych sie par, wsrod dzieciecych szczebiotow, chlonalem widok cieni sunacych po sufitach i budowlach niczym wskazowki starozytnych zegarow. Czy ja naprawde tu jestem? Spojrzalem w dol, w przepasc. Kilkadziesiat metrow nizej szumial grondowy las: ciemnozielony, cienisty, przysloniety firana mgly. Skierowalem wzrok na przechodniow. Ladna blondynka. Naturalnie, ze ladna. Podobnie jak Ewa miala konski ogon, ale nie pojedynczy, lecz trojdzielny, dlugi na poltora metra, unoszacy sie za wlascicielka i zwijajacy, jakby poruszal nim niewidzialny wiatr. Czego to ludzie nie wymysla. Zza jej sylwetki wylonila sie bardzo atrakcyjna Mulatka, idaca pod reke z zoltoskorym chlopakiem. Jej glowe okalaly nieustajace blyski, jakby ktos ciagle obsypywal ja brokatem. Sami ladni ludzie. Dawno temu na Ziemi czesc europejskiej populacji przeplynela wielka wode,. zeby osiedlic sie w Ameryce Polnocnej. Ocean Atlantycki byl powazna przeszkoda ekonomiczna i psychologiczna. Wyemigrowali wiec najodwazniejsi, najbardziej zdesperowani, najagresywniejsi i dali podwaliny pod narod, ktory niemal zdominowal reszte ludzkosci. Exodus na Gaje ma podobny wymiar. Dlaczego ludzie dookola sa tacy zadbani? Bo ich na to stac. Sami obicoinowcy, uzywacze younginow, youngoutow i everbrainow. Sa po kosmetycznych korektywach i genetycznych ingerencjach: kobiety z wymienionymi nukleinowymi wzorami okreslajacymi ciesnie talii, dlugosc nog, spoistosc piersi i twardosc posladkow, mezczyzni z wyostrzonym wzrokiem, gestymi koscmi, szerokimi klatkami piersiowymi... Z pewnoscia polowa tutejszej populacji zaklepala sobie bezmozgi, a inni juz sie w nie przeprowadzili... Moja uwage przyciagnela samotna jasna blondynka, opierajaca sie o murek okalajacy wyniosla palme. Miala odkryty bardzo smukly brzuch. Sredniowieczni Japonczycy wierzyli, ze dusza kryje sie w trzewiach. Jesli tak, to ta pieknosc miala cudowna dusze. Skrzyla sie za nia woda fontanny. Ksztalt jej warg, podbrodka obudzil we mnie jakas zapomniana melodie... Nie wiedzialem, co to jest, ale mialem przeczucie, ze to wazne. Czlowiek szuka klucza. Klucza do swojego zycia, klucza, ktory otworzylby tajemnice. Czasami ma wrazenie, ze rozpoznaje jego slad - w ksztalcie uniesionych kobiecych ramion, ktore wraz z bicepsami ukladaja sie w forme skrzydel, w dziewczecym brzuchu na tle mieniacej sie wody. Zatrzymujesz sie, patrzysz i starasz sie czytac w obrazie jak w ksiazce. Nagle za przesuwajacymi sie krzewami roz dostrzeglem rozczochrana czupryne chlopca. Mial osiem, moze dziewiec lat. Nie widzialem twarzy dokladnie, bo byla skryta miedzy liscmi. Mialem wrazenie, ze przez chwile patrzyl na mnie nieruchomym wzrokiem. Gdy podnioslem sie na palcach, by lepiej mu sie przyjrzec, zaslonila go jakas starsza para, a potem budynek krecacy sie szybciej od tla. Zniknal, a ja nie bylem na tyle zaintrygowany, zeby go szukac. Marek Aureliusz radzil, by na wszystkie zywe istoty, byc moze tez na budowle i przedmioty, patrzec wyobrazajac sobie, jak beda wygladac po uplywie dlugiego czasu: wytarte gzymsy gmachow, zamazane oczodoly rzezb, zasniedziale metalowe ozdoby... starcze ciala, pomarszczone twarze, upstrzone plamami znieksztalcone rece... Za jego czasow organiczne starzenie sie bylo czyms naturalnym, wiec latwo bylo imaginowac kogos zniszczonego czy wrecz umierajacego z powodu zuzycia. Wszyscy kiedys umrzemy, mawial... To stwierdzenie nie do konca uleglo dezaktualizacji, bo ludzie wciaz nie sa niezniszczalni. Jedyne, co sobie zapewnili najbogatsi, to wieczna mlodosc czy moze nie wieczna, ale na tyle dluga, na ile wystarczy kredytow. Chociaz otaczajaca mnie rzeczywistosc daleka byla od dekadenckiej (jesli nie liczyc widocznych gdzieniegdzie sladow niedawnej katastrofy i uwijajacych sie tam droidow), nie moglem powstrzymac obrazow smierci. Widzialem fatum ciazace nad ludzmi, tymi ladnymi kobietami i mezczyznami. Wszedzie smierc. Jak cieszyc sie tym, ze sie jest, ze sie oddycha, ze sie istnieje, skoro wszyscy, bezwzglednie wszyscy kiedys umrzemy, bo na to wskazuje rachunek prawdopodobienstwa? Dreszcz. Pewnie dlatego jestem takim cholernym pesymista, bo odkad pamietam, nie opuszcza mnie widmo niebytu. Ciagle o nim pamietam, zajmuje stale miejsce w mojej swiadomosci, nawet jesli tylko na skraju. Starozytni mowili: memento mori. Kodeks Bushido napominal, by samuraj przez caly czas pamietal o smierci. Ja nie musze sie starac. Moze dlatego mam dystans do zycia i do ludzi. Moze dlatego z nikim sie tak naprawde, gleboko nie zaprzyjaznilem. Bo mam swiadomosc przemijania. Moze dlatego nie odwazylem sie nikomu zwierzyc? -A moze po prostu dlatego, ze jestes popieprzony? - wszedl mi w slowo Lee Roth, ktory wlasnie przysiadl na barierce. -Od kiedy demony uzywaja wyrazow? - zapytalem w myslach. Prychnal. -Kazdy jezyk: genglish, swahili, chinski i aborygenski, ma swoj cien, czyli obszar tabu. Chyba nie sadzisz, ze naleze do istot respektujacych jakies socjalne zakazy? Co zlego jest w slowie "pierdolic"? Czy to, ze oznacza przyjemna czynnosc dziejaca sie miedzy samcem samica? -Lee, pojawiles sie tak sobie czy masz mi cos ciekawego do powiedzenia? -Mam. Podszedl i polozyl mi lape na ramieniu. -Przetestuj swoje cialo. Zniknal. Przelknalem sline. O co mu chodzi? Przeciez mam sprawny, nowy, niesmiertelny organizm. Jestem wyzszy, silniejszy, bo moja organiczna powloke niedawno stworzono w Zoenet Labs, niejako od nowa... Mam niespotykane wsrod organikow mozliwosci... A, juz wiem. Pewnie ma na mysli sluch, bo wzrok, jeszcze przed skonczona procedura instalowania nanobotow, sprawdzilem i sprawil sie nadzwyczaj dobrze... Mignelo wspomnienie rozgrzanego podnieceniem ciala Lilith. -Maya. -Tak? -Uruchom moje lepsze slyszenie. -Jak sobie zyczysz, ale proces instalowania... -Nanobotow jeszcze sie nie skonczyl. Wiem. Wlacz. Odruchowo sie skulilem, gdy przygniotl mnie nieprawdopodobnie niski dzwiek, pulsujacy jak leniwa morska fala. -Maya, wiesz, co sie dzieje w mojej glowie!? -Proces kalibracji w toku... lepiej? Dzwiek wciaz byl slyszalny, ale juz nie wgniatal w podloze. -Tak. Co to za brzmienie? -Z moich analiz wynika, ze to po prostu muzyka Genei. -Miasto ma swoj dzwiek? -Kazde. Interesujace. Byc moze dlatego mieszczuchy sa bardziej nerwowe. Infradzwieki zle wplywaja na uklad nerwowy... A co to za piski? Rozejrzalem sie. No tak. Jakies sto metrow dalej, przy uszkodzonym tornadem budynku, pracowala grupa droidow naprawczych i sterowanych przez ludzi machin. Swiderki, manipulatory, rotory, lozyska, ostrza, wszystkie pracuja z taka predkoscia, ze zwykli ludzie ich nie slysza. -Tymczasowa kalibracja slyszenia zakonczona. Przeprowadze jeszcze jedna, gdy wszystkie nanoboty znajda sie na miejscu. -Swietnie. Chcialem zrobic zoom, ale przed oczami znowu pojawila sie twarz Mayi. -Torkilu? -Tak? -Neurofeedback, ktory zbieralam przez ostatnie hekty, dowiodl, ze doskonale panujesz nad swoim cialem i masz bardzo elastyczne reakcje neuronalne. W zwiazku z tym odblokowana zostala opcja stabilizacyjna przy wykonywaniu zoomu. Czy chcesz ja uaktywnic? Ile razy jeszcze zaskoczy mnie moj wlasny obicoin? Idz z duchem czasu, Torkilu, nie dziw sie i zawsze odpowiadaj: "Tak". -Dlaczego nie? -Musze cie uprzedzic, ze wlaczenie tej funkcji spowoduje w czasie aktywnego zoomu zwiekszenie tonusu miesni ocznych, szyjnych i wszystkich muskulow stabilizacyjnych tulowia oraz nog. Pierwsze wrazenie moze byc dziwne. Skads to znam. -Uaktywnij. -Opcja stabilizacyjna wlaczona. Wykonalem zoom i... Nagle wspomniane przez Maye partie miesniowe zesztywnialy i zamienily mnie w cos w rodzaju posagu. Efekt byl wielokrotnie silniejszy niz w przypadku uzywania Garudy (ktory nota bene tkwil pod moja lewa pacha). Mogl mnie ktos podniesc i ulozyc na pace gravana, a moje cialo nie zmieniloby ulozenia. Trudno bylo oddychac. -Rzeczywiscie dziwne wrazenie - odezwalem sie do niej. - Jestem sztywny jak z drewna. Moge swobodnie poruszac tylko przedramionami... - sprawdzilem ich ruchomosc -...palcami u rak i twarza. Tu byla roznica, bo przy obsludze plasmaguna bylo jakby odwrotnie: przedramiona i palce lekko sztywnialy. -Eksperymenty pokazaly, ze juz za drugim badz trzecim razem, uzytkownicy przyzwyczajaja sie do tego stanu i chwala sobie korzysci. -Zobaczymy. Zwrocilem zamrozone spojrzenie na operatora lewitujacej machiny, ktora ladowala resztki plastikowego gruzu na powietrzny transporter. Obraz byl rzeczywiscie zaskakujaco stabilny Tak sie przyzwyczailem do dotychczasowego drgania wywolanego przez mimowolne ruchy galek ocznych, oddychanie i wiele innych, nawet niewielkich poruszen, ze mozliwosc usuniecia tego przykrego efektu wydawala sie niemozliwa. Nawet przy celowaniu z policyjnej broni obraz sie trzasl. -To genialne. Uwielbiam ten efekt. Jeszcze raz, jak sie nazywa ta opcja? -OSO. Opcja Stabilizacji Obrazu. -Rewelacja. Dzieki tej funkcji moge zajrzec pod ogon komarowi, pomyslalem rozentuzjazmowany. Wrocilem myslami do obserwowanego mezczyzny: siedzial w przeziernej kopule wehikulu nieruchomo, jakby spal, ale trzy ramiona durexowego molocha niestrudzenie chwytaly, podnosily obracaly i w koncu wrzucaly potrzaskane plyty i inne niezidentyfikowane slady niedawnej katastrofy w otwor ladowni transportowca. Urzadzenie cicho sapalo, pogwizdywalo, serwomechanizmy wydawaly ultradzwiekowe piski, a kierowca... spal. Pokonalem opor stwardnialych miesni szyi i zrobilem zoom na jego twarz (nieprawdopodobnie stabilny obraz!). Pozor drzemki rozwial sie. Rysy mial lekko napiete, a oczy nieustannie biegaly po niewidocznych dla mnie obrazach. Zawiadywal kolosem mentalnie. Czlowiek stal sie niejako mozgiem sztucznego ciala. Zespolil sie z nim. Stalowe ramiona byly jego ramionami. Zaloze sie, ze czul kazde naprezenie wysiegnikow, kazde napiecie w stawach, kazde drgnienie korpusu. Z pewnoscia w operatywe machiny zaimplementowano realne odczuwanie zakonczen manipulatorow. Czlowiek zrasta sie z maszyna. Na moich oczach. W moich czasach. Od dawna to robil, noszac szkla, walktele, omniki, ubrania, buty, uzywajac biozlaczy, suwakow, pneumobili, laczac sie za pomoca elektromagnetycznych fal z innymi ludzmi, niejako otoczyl sie technika i wtloczyl w antroposfere setki ton sztucznych, nieorganicznych obiektow: metalowych, plastalowych, dureksowych, najpierw nieczulych, a teraz coraz czesciej wirtualnie unerwionych... Czy to naturalne? Wycofalem zoom. Moje cialo stalo sie dziwnie wiotkie. Przez ulamek sekundy lapalem rownowage, bo miesnie ud omdlaly. Zrozumialem, ze cena za stabilny obraz jest wzmozony wysilek. Byc moze kiedys sie do niego przyzwyczaje, na razie jednak nie czulem sie zbyt dobrze. Scisnalem palcami nasade nosa, zwalczajac resztki slabosci. Nieprzyjemne uczucie. -Reakcja twojego organizmu na OSO miesci sie w normie - odezwala sie Maya. - Czy opcja ma pozostac wlaczona. -Tak. Gdy odrywalem dlon od twarzy, moj wzrok zahaczyl o paznokcie. Usmiechnalem sie. Przed chwila zastanawialem sie, czy otaczanie sie martwymi tworami jest naturalne, a przeciez natura (ktorej zreszta nie lubie) sama robi podobne eksperymenty Paznokcie. Nieorganiczne, rogowe twory. U dzikich zwierzat pazury i szpony. Wiatr poruszyl moimi wlosami. Prosze bardzo. Nastepny dziwaczny, niezywy twor w ciele czlowieka. Zalala mnie lawina skojarzen: zobaczylem bizony z rogami, jelenie z porozem wielkim jak korona malego drzewa, kopyta koni, racice krow, ptasie piora i dzioby, gadzie luski i skorupy... a owady? Oczywiscie! Cale ich ciala opieraja sie na zewnetrznych chitynowych pancerzach. Czy zatem nie jest tak, ze natura mimo wszystko nie odrzuca sztywnych, znieczulonych czesci ciala? Moze machina, w ktorej siedzial operator, byla czyms w rodzaju wytworzonego sztucznie, ale jednak w jakims stopniu naturalnego egzoszkieletu? Zadowolony z tych obserwacji, oparlem sie o barierke i pozwolilem sobie przez chwile trwac w bezmyslnosci. Dziesiec metrow na prawo podszedl do balustrady jakis mezczyzna i rozpoczal cichy monolog. Rozmawial z obicoinem? Byc moze. Nie, raczej nie, bo sprawial wrazenie, jakby po cichu sie klocil. Ja z Maya chyba nie moglbym, chociaz... Ostatnio zachowuje sie prawie jak zywa osoba... -Maya, mam pytanie - chrzaknalem - jakby... osobiste. -Tak? -Mam wrazenie, ze niektore twoje wypowiedzi staly sie nieco... -Niestandardowe? -Wlasnie. Teraz na przyklad weszlas mi w slowo. -To nowosc. Patent viped. Virtual Personality Development. -Nie chcesz powiedziec, ze staniesz sie czlowiekiem? -Tylko bardzo zaawansowanym botem. Za kilka dni mialam zamiar ci zaproponowac, zebys rozwazyl mozliwosc widzenia nie tylko mojej glowy, ale calej sylwetki, nad ktora tak sie mozoliles... -Chodzilabys obok mnie? -Chodzilabym, stalalabym, siedziala. Nie czulbys sie sam. Sam. Nagle zdalem sobie sprawe, ze mija drugi dzien bez normalnej rozmowy. Jedyna osoba, z ktora konwersowalem uzywajac glosu, byla... eteryczna hostessa z Omnipotensu! Przesylki do Lilith nie licze, bo tam monologowalem. Poza tymi zdarzeniami bylem nieustannie pograzony albo w wewnetrznym dialogu albo w mentalnych kontaktach z Maya. Wciagnalem gleboko powietrze. Jakiez piekne miasto... Ten obrotowy pierscien jest strzalem w dziesiatke. Ciagle nowe widoki wewnatrz metropolii i poza nia. O, prosze, znowu widze Alsafi, czerwone, wielkie, chowajace sie za dzwigarem megamiasta. Tyle osob, tyle spraw dookola, rozmow, rozterek, byc moze klopotow, ale tez radosci, milosci... A ty, Torkilu, sam. Nawet gdy polecisz do Lilith, czy przedrzesz sie przez kokon immanencji? Czy zwierzysz sie z najglebszych lekow, przyznasz do namietnosci? Pochylilem sie i zacisnalem piesci. Kto mnie zna? Kto wie, jakiej muzyki slucham, gdy lece pneumobilem... teraz raczej eggartem... co widze, gdy obserwuje chmury, co czuje, gdy patrze na piekna kobiete? Jakie potrawy lubie, jakie dzwieki mi sie podobaja, jakie szczegoly otoczenia mnie pociagaja? Kto wie o rzeczach, o ktorych nigdy nie mowie? Czy komukolwiek kiedykolwiek o tym opowiem? Co po mnie zostanie po smierci? Gdzie pozostanie pamiec o mnie? -Torkilu? Wiec jak? Chcesz mnie widziec cala? -Pomysle o tym. Slysze odlegly grom z prawej strony. Przedzieram sie wzrokiem przez gaszcz budynkow i drzew. Miedzy dwoma glownymi filarami miasta odsuwaja sie grodzie ladowisk. Kolejny transport osiedlencow? Co ja mowie. Od katastrofy "Medusy" nie przylecial ani jeden. W kazdym razie oficjalny. Czyli to po prostu transport z innego miasta. Z Raju albo innego... przez chwile szukalem w pamieci nazw, ale nie moglem ich zrekonstruowac. Zeby wzmocnic stabilizacje, opieram sie o barierke i wlaczam zoom. Tym razem uczucie sztywnienia ciala przyjmuje spokojnie i nawet z przyjemnoscia. Przyjezdni wysypuja sie z trzech promow. Moze na Gai panuje zwyczaj, ze ludzie z roznych miast przylatuja o tej samej porze? Ciekawe. Jakby niepraktyczne. Chociaz moze przewiduja setki rejsow i wtedy naturalnie czesc z nich musi sie odbywac synchronicznie. Zeby sledzic przyjezdnych, systematycznie, milimetr po milimetrze, skrecam szyje. Zdumiony odkrywam, ze tak powolny i precyzyjny ruch jest mozliwy tylko dzieki zesztywnieniu. Kolorowy tlum wychodzi z wielkiej bramy i ciekawie rozglada sie po nowym miejscu. Widze pierwsze rece wyciagniete w strone widocznych jeszcze gdzieniegdzie sladow po tornadzie. Aa, czyli to ich przyciagnelo. Chca zobaczyc Genee po katastrofie. Trzeba bylo wczesniej wpasc. Zoom. Niemloda juz pani klaruje cos swemu partnerowi. Na jej twarzy nie widze niepokoju. Wszystkiego dowiedzieli sie z wiadomosci. Na pewno podano im optymistyczna wersje. Widok zaslania ciemna plama. Wycofuje zblizenie. To pien baobabu. Pokonujac opor miesni, przekierowuje spojrzenie bardziej w lewo, na grupke mlodych ludzi. Pewni siebie, rozesmiani, swiat nalezy do nich. Tez kiedys tak myslalem. Wiem to tylko intelektualnie, bo juz nie pamietam tamtego uczucia. Coraz trudniej mi przywolac nastroje mlodosci. Nagle moje uszy, cale moje cialo niemal namacalnie przewierca basowy pomruk, dochodzacy od dzwigarow miasta. Blyskawicznie wycofuje zoom i lekko przysiadam na nagle zwiotczalych nogach. Rozgladam sie spanikowany. Z pobliskich drzew zerwaly sie wroble i golebie. Odglos byl bardzo niepokojacy. W oddali, za rzezba fontanny, dostrzegam motomba, ktory takze sie zatrzymal. Po chwili jego figura znika za ciagle przemieszczajacymi sie budowlami pierwszego planu. Ludzie dookola rozmawiaja, smieja sie, jakby nigdy nic. Zachodzace Alsafi oswietla ich wciaz zywe, nie poranione twarze... Znowu ten dzwiek, tym razem silniejszy. -Maya! Chrzaknalem. -Maya, co to za dzwiek? -Jego charakterystyka jest podobna do krzywych rejestrowanych podczas badania wytrzymalosci materialow nosnych. Peka miasto! Rany boskie! Jeczenie powtorzylo sie, jakby dobywalo sie z trzewi planety. Tym razem ludzie staneli i rozejrzeli sie z niepokojem. Spojrzalem w dal, w kierunku przybyszy. Barwny tlum takze zamarl. Alez gluchy jestes, gatunku ludzki. Zapewne tak postrzegaja nas zwierzeta: niedoslyszacych, slepych... i glupich. Po kilkunastu cetniach zawodzenie ustalo. Twarze Genejczykow wyrazaly zaniepokojenie. Obok mnie przeszla para. Wychwycilem slowa kobiety: -Ten Nilus Probus mowil, pamietasz, ze nasze miasto to bubel... Genea choruje. Ciekawe, kiedy to oglosza, kiedy oficjalnie sie przyznaja do bledu. Kiedy nastapi ewakuacja badz wielka akcja naprawcza. -Torkilu, na orbicie Gai pojawil sie satelita, zawierajacy przesylke od Lilith Ernal. Wdech, wydech, wdech, wydech. Uspokoj sie. Jeszcze nie umierasz. Potrzasnalem glowa. -Odtworz. Twarz Lilith tkwila tym razem nie na tle fotela pilota, tylko w apartamencie spacemobila, na lozku, w otoczeniu granatowych poduszek. -Tori, prosze - mowi rozgoraczkowana, wyraznie na granicy placzu - czekam na ciebie. Mam nadzieje... - drzy jej podbrodek, usta wykrzywiaja sie w podkowke - mam nadzieje, ze kupiles juz jakas... jakas krype i uczysz sie na pilota. - Wziela plytki wdech - I zaraz tu bedziesz. - Szybko poklepala poduszki. - Nigdzie sie stad nie ruszam. W tym jednym momencie w pelni zrozumialem znaczenie apartamentow na pokladach spacemobili. Dawaly niezbedne poczucie bezpieczenstwa, chocby w takich chwilach. Wsadz, Lili, glowe pod koldre i poczekaj, az zle duchy odejda. -Jestem przerazona - ciagnie. - Caly czas kraze wokol trzeciej planety systemu sto siedem Piscium. - Podnosi glowe, jakby probowala tym ruchem dodac sobie odwagi. - Sprawdziles namiary tego dziennikarza? Samuel Got. Blagam. Sprawdz to. Boze, daj mi sile... Wyciaga reke w prawa strone, poza obreb ekranu, przysuwa do siebie G-pod. O, nie. Lilith jest technochrzescijanka. Lub technomahometanka, ale raczej to pierwsze, bo nie wspomniala Allaha. -Jeszcze raz przesylam ci moje numery i dane, bo nie wiem, czy poprzednim razem wszystko zalaczylam. - Nieznacznie drga jej powieka. Od poczatku widzialem, ze do przesylki dolaczony jest zalacznik, bo monitowala to ikona w lewym gornym rogu pola widzenia. -Pieprze te sprawe, pieprze interesy Safe Nations, chce przezyc. Prosze, przylec tak szybko, jak potrafisz. Ko... - zagryza wargi. - Bardzo tesknie. -Koniec przekazu. Przelykam sline i probuje sie pozbierac. Wypada odpowiedziec, ale widok helmu generujacego obecnosc boga wytracil mnie z rownowagi. Nigdy nie rozumialem gorliwych wyznawcow jakichkolwiek religii. -Czy chcesz odpowiedziec? Co ja narobilem? Sprzedalem mieszkanie, roztroilem sie, postanowilem postawic wszystko na jedna karte i kupic spacemobil po to, zeby leciec do jakiejs fanatyczki? W stopach czuje mrowienie, jakby moje cialo wlasnie zdalo sobie sprawe, ze wdepnalem w wielka smocza kupe. Gdzie jest Anna? Gdzie jest Pauline? Gdzie jest Harry? Co ty, Torkil, zrobiles? W cos sie wpakowal? Chlopie! A nie, przeciez... -Torkilu? -Zaraz - warcze. - Jak bede cie potrzebowal, to wezwe. -Sonda opusci orbite Gai za piec mon. Aha, wiec dlatego tak ponagla. -Rozumiem. Zaraz. Wracam do przerwanej mysli: przeciez chodzi o "Meduse". O zagadke Mobillenium. To chce zrobic. Dlatego kupuje spacemobil. Cos mi strzelilo do lba, zeby walczyc z calym swiatem o jakas prawde czy o cos, czego nawet nie rozumiem. Z caaalym tym systemem. Rozgladam sie dookola i zdaje sobie sprawe, jakim jestem idiota. Kilka oddechow wystarcza, zebym uswiadomil sobie jeszcze cos: kupuje spacemobil, bo zawsze o tym marzylem. Walka walka, a marzenie marzeniem. I spelnie je. Juz jutro. Lilith pojawila sie w moim zyciu i zapewne pewnego dnia zniknie jak inne kobiety, a spacemobil zostanie. I o to chodzi. Otrzasam sie. -Maya, chce nadac odpowiedz. -Rozpoczynam nagrywanie. Rozgladam sie jeszcze raz upewniajac sie, czy nikt nie stoi i czy nie idzie na tyle blisko, zeby podsluchiwac. -Lili, jeszcze nie sprawdzilem tego dziennikarza. Pieniedzy tez nie przelalem, ale zrobie to i kupie krype. Jutro okolo siedemnastej powinienem opuscic te pieprzona planete. -Koniec przekazu - informuje Maye. -Wyslalam. Dopiero teraz dociera do mnie echo slow: jutro okolo siedemnastej powinienem opuscic Gaje. Opieram sie mocniej o balustrade. Jutro? Wstanie zza widnokregu Alsaii, zanurze sie w glej, odbiore dyplom, wezme bryke i ot tak, polece w kosmos? Otwieram szerzej oczy W kosmos? Ludzkosc zwariowala, jesli pozwala na to, zeby jakis pojedynczy czlowiek mogl tak sobie ruszyc miedzy gwiazdy. A moze nie zwariowala? W koncu jesli mozemy spacerowac po Gai, chodzic po Ziemi, plywac po morzach i jeziorach i nikt nas wtedy nie legitymuje, to i proznia powinna stac sie miejscem legalnego pobytu wolnego obywatela. Przeciez juz od stu piecdziesieciu lat... nie wiem, ile to bedzie w cyklach, istnieja przepisy ruchu kosmicznego. Teraz sprawe nieco skomplikowal naped Mirova i hamowanie po skoku, ale byla to niewielka modyfikacja. Tak czy owak, znalem je na pamiec, bo Petra nie pozwolila mi wagarowac. Odetchnalem. No dobrze. Jutro polece w kosmos. Ale zanim to zrobie, musze przelac pieniadze z konta Lilith na swoje, zaplacic za Voidera, zlecic jego rejestracje oraz ubezpieczenie - i w koncu go odebrac. Aha, trzeba tez kupic ten nowy model hefa. Nie zniose tego dziadostwa we wlosach. Rozejrzalem sie za eggartem. Wiekszosc spraw zalatwi Maya, gdy bede lecial do salonu. -Gajanki coraz czesciej zglaszaja w centrach medycznych, ze rozregulowuje im sie cykl miesieczny, stad rosnie zapotrzebowanie na medykamenty stabilizujace ten proces. Zeby zglebic, co moze sie za tym kryc, polaczylismy sie z kilkoma goscmi. Pierwszym jest doktor Van Ankroyd z Centrum Ovarium. Dzien dobry panie doktorze. -Dzien dobry pani, dzien dobry panstwu. -Jak medycyna tlumaczy to zjawisko? -Na Ziemi cykl miesieczny byl stymulowany i regulowany przez wplyw ksiezyca. W wielu jezykach "ksiezyc" znaczy tyle, co "miesiac"; "miesiaczka"; wiec jest synonimem "ksiezycowki". W dzisiejszych czasach zaledwie dwadziescia procent kobiet decyduje sie na tolerowanie niewygodnego z wielu wzgledow okresu krwawienia z drog rodnych. Dodam, ze znakomita ich wiekszosc to wyznawczynie ortodoksyjnych wyznan religijnych i to wlasnie one zglaszaja problemy. Ale wracajmy do pytania... -Wlasnie... -Gaja nie posiada Ksiezyca, lecz dwa satelity, ktorych okresy obrotow i masy roznia sie od towarzysza kolebki ludzkosci. Wywoluje to rozstrojenie ukladu neurohormonalnego i probe przystosowania sie do nowych warunkow. Na razie nie wiemy, czy lepiej jest poczekac na naturalna odpowiedz organizmow tych pan, czy od razu regulowac je nanomedycznie. Sa dwie szkoly, przyznaje, ze sklaniam sie ku tej pierwszej. -Nie wiem, czy dobrze zrozumialam: twierdzi pan, ze cykl miesieczny nie jest zaprogramowany w genach, tylko zalezy od wplywow astralnych? -To nie takie proste. Ani pierwsza, ani druga odpowiedz nie sa prawdziwe. Geny determinuja tylko jedna rzecz: rodzaj bialka, ktory ma byc na ich podstawie konstruowany. Cala reszta zaleznosci wynika z funkcji tego bialka i kaskady, ktora nastepuje dalej: bialko wplywa na inne bialko, ktore wplywa na enzymy, ktore wplywaja na hormony i tak dalej, i tak dalej. Geny nas "zaprogramowaly", ale w sposob bardziej ogolny: jako maszyny, ktore maja zareagowac na miliony roznych bodzcow. Cialo stworzone przez geny jest nieslychanie elastyczne. Jego wyglad i zachowanie nie sa stale, dookreslone. W duzym stopniu zaleza od srodowiska. Z larwy pszczoly moze powstac zarowno robotnica, jak i krolowa. To, co z niej wyrosnie, zalezy tylko od pozywienia i sposobu pielegnacji. Organizm czlowieka jest troche podobny do ciala pszczoly, to znaczy, ze zalezy od cisnienia atmosferycznego, grawitacji, skladu atmosfery i tak dalej. Na Gai wszystko jest prawie takie samo jak na Ziemi, ale to "prawie" robi roznice. -Nie chce pan chyba powiedziec, ze wkrotce bedziemy mieli do czynienia z rewelacjami typu rogi czy skrzydla u mlodych Gajan? -To, co pani mowi, wcale nie musi byc zartem, powiem wiecej, juz zdarzyly sie dwa przypadki, konkretnie w Albatorii, narodzin dzieci z ogonami... -Tak, podawalismy to w wiadomosciach... -No wlasnie. U obojga dzieci pojawilo sie dziewiec poronnych kregow ponizej kosci ogonowej. W sumie okolo siedmiu centymetrow. Organy byly poprawnie unerwione i czesciowo umiesnione. Od dziesiecioleci nie zanotowano ani jednego przypadku urodzenia nieprawidlowego plodu. Trzeba dodac, ze rodzice Ilonki, a takze Henry'ego, szczycili sie doskonale wywazonymi genotypami, bo przed poczeciem przeszli dodatkowe czyszczenie. Matki nosily dzieci w brzuchach i juz wewnatrzmacicznie okreslono, ze w obu przypadkach ulegl ekspresji gen "Xaol dwa dwa jeden"; normalnie zablokowany u czlowieka. -Czy mozliwe jest, zeby przyczyna tych zdarzen byly zmienione warunki geofizyczne i astralne Gai? -To niewykluczone, ale... -No wlasnie. W studiu goscimy tez drugiego eksperta, profesora Alberta Howarda, specjaliste od astrofizyki. Dzien dobry panie profesorze. -Dzien dobry pani, dzien dobry panstwu. -Czy podziela pan poglady doktora Ankroyda i widzi zwiazek zaburzen hormonalnych kobiet oraz tych dwoch ogonkow z faktem, ze przebywamy w innym ukladzie planetarnym? -Nie jestem genetykiem ani lekarzem, wiec nie moge ferowac ostatecznych wyrokow, w ogole zadnych wyrokow w dziedzinach tyczacych ludzkiego ciala, nie ulega jednak watpliwosci, ze istnieja roznice miedzy starym Sloncem i Alsafi. Przede wszystkim Sigma Draconis jest gwiazda typu K0, nie zas G2 jak Slonce, co oznacza, ze jest troche ciemniejsza, chociaz mlodsza... -Troche, to znaczy? -O miliard i dwiescie milionow lat. Ponadto powierzchnia Alsafi jest o dziesiec procent chlodniejsza, jej srednica to niecale cztery piate wymiaru Slonca. Jasnosc z kolei to blisko czterdziesci procent Slonca. Stad bierze sie cieplejsza barwa gajanskiego nieba i lagodniejszy klimat, ale takze znaczace roznice astralne. To po prostu nie jest Slonce. -Czyli nie odrzuca pan hipotezy, ze przyczyny tych zjawisk nalezy upatrywac w zmienionych warunkach astro-geofizycznych? -Sama Gaja takze jest inna od Ziemi. Mamy dluzsza dukile, mniej wahan pogodowych, minimalnie wyzsze ciazenie... Jak mowilem, nie jestem genetykiem, ale osmiele sie powiedziec, ze dwa ogony wiosny nie czynia -Ha, ha! Widze, ze doktor Ankroyd chce cos... -Pozwoli pani, przepraszam, panie profesorze, ze sie wtrace, ale sadze, ze w tym momencie wypada to powiedziec. Wyraze wylacznie prywatne zdanie, ale sadze, ze w miare uzasadnione: kolonizacja nowych planet jest kwestia czasu, tak jak kwestia czasu bedzie powolanie instytucji kontrolujacej spojnosc gatunku ludzkiego... -Co pan ma na mysli? -Ludzie zyjacy na roznych globach zaczna sie roznic. Raczej nie ma od tego ucieczki. W pewnym momencie moze dojsc do tego, ze nie beda mogli sie ze soba krzyzowac. -Chyba pan przesadza. -Obawiam sie, ze nie. Okolo osiemnastej hekty, czyli ziemskiej godziny dwudziestej drugiej, wszystkie sprawy byly zalatwione. Voider stal sie moja wlasnoscia - na razie bez prawa uzytkowania, bo potrzebna byla licencja, ale fakt faktem, mialem spacemobil. I niewiele poza nim. Zostal zarejestrowany niestety na moje nazwisko, bo gdybym probowal wymyslic jakies inne, zwyczajnie nie daloby sie obejsc niezgodnosci z identyfikatorem. Szczescie, ze nie musialem glosno wymawiac personaliow, bo sklepowa maszynka bezszelestnie zczytala dane z karty i bylo po wszystkim. Adresu nie potrzebowala. Mialem nadzieje, ze zanim ktokolwiek namierzy te transakcje, bede juz daleko. Towarzyszylo mi tez niejasne przekonanie, ze w calym tym zamieszaniu wcale nie jestem najwazniejszy. Zginela "Medusa", trzeszczala Genea, na Ziemi trwaly zamieszki - kogo obchodzil glupi gamedec bez dachu nad glowa? Podczas ubezpieczania pojazdu musialem podpisac klauzule, w ktorej bralem na siebie pelna odpowiedzialnosc za ewentualne szkody jakie poniose badz jakich bede przyczyna w innych systemach. SOC - Spacemobilowe OC - obowiazywalo wylacznie w obrebie Gai i Ziemi. Wykupienie pelnej ochrony, czyli USAC, bylo nieprawdopodobnie drogie. Sam SOC opiewal na sume dwudziestokrotnie przekraczajaca kwoty pneumobilowe. Coz sie dziwic, uszkodzenia spowodowane przez pojazd kosmiczny moga byc o wiele powazniejsze od katastrofy powietrznej. Ostatnim aktem bylo podpisanie dokumentu, w ktorym zrzeklem sie wszelkich roszczen zwiazanych z tym, co moze mnie spotkac w "slabo poznanych sektorach kosmosu". Zostalem ostrzezony ze dotychczasowa wiedza o ukladach slonecznych, innych niz Alsafi i Slonca, jest niedostateczna i "miejsca te nie powinny byc celem amatorskich wycieczek". Pouczono mnie, zebym nie podejmowal pochopnie decyzji o opuszczeniu orbity Gai, a jesli taka podejme, to mam zachowac wielka ostroznosc podczas wykonywania manewrow w obrebie "niezamieszkanych systemow". Widac, ze tekst pisano na wyrost, bo kazdy wiedzial, ze "liczba" zamieszkanych ukladow wynosi dwa. Na koniec podano gigantyczny koszt wyslania statku ratunkowego do ukladu innego niz sloneczny i alsafianski, co, jak sadze, skutecznie zniechecalo amatorow kosmicznych przygod do dalszych wypadow. Rozwazajac te problemy, zadokowalem eggartem przy barze "Ground Zero Saucer", jednym z wielu dyskow, ktore unosily sie w czesci rozrywkowej pierwszego poziomu. W srodku bylo duzo ludzi. Niedobrze. Z drugiej strony moze dobrze? W tlumie latwiej zachowac anonimowosc. Podszedlem do baru, z przyjemnoscia odnotowujac fakt, ze nic juz mi sie nie trzesie we wlosach. Nowy hef wpasowal sie w druga skron i gustownie dopelnil obraz obicoina, wykorzystujac funkcje "twin image". Patent "livemetal". Stary zlom cisnalem gdzies do kosza. Zegnajcie, niepotrzebne rzeczy. Przypomnial mi sie omnik od Steffi. Wlasnie. Co z moimi rzeczami? -Maya... Przerwalem, bo podszedl do mnie barmat. -Tak, Torkilu? -Podwojny Grant's. Bez lodu - rzucilem do automatu. -To chyba nie do mnie? - usmiechnela sie zalotnie. Naprawde zalotnie. Kiedy przestane odczuwac zdziwienie? Wtedy, gdy cyfrowa naskroniowa panienka zabawi sie ze mna oralnie? Juz moglaby to uczynic i zrobilaby gdybym ja tylko poprosil. Obicoin tak pokierowalby moimi odczuciami wzrokowo-cielesnymi, ze nie poczulbym roznicy, moze tylko taka, ze potem musialbym posprzatac. -Nie, to bylo do barmata. Mam pytanie. Co sie stalo z moimi rzeczami po sprzedaniu mieszkania? -Kazalam je ulokowac w skrytce zero zero sto piecdziesiat dwa w przechowalni dwunastej na drugim poziomie. Roczna oplata za kontener: piecset kredytow. -Zalatwilas to bez mojej zgody? -To standardowa procedura. Sadzilam, ze wiesz. -Czy ten twoj patent... ten... diped? -Viped. Virtual Personality Development. -Wlasnie... -Pana whisky - barmat postawil przede mna ciezka szklanice. - Szesc kredytow. -Maya, zalatw to - wydalem polecenie, widzac przed oczami polecenie zaplaty. -Zaplacone. -Dziekuje. - Automat uklonil sie, blysnal polerowana stylizacja krawata i odsunal sie do innych gosci. -Wiec czy ten viped zostal przetestowany? -Chyba zartujesz. Oczywiscie, ze tak. -Klopoty? - uslyszalem miekki, kobiecy glos z prawej strony. Prawdziwy glos, nie brzmienie wewnatrz glowy. Spojrzalem w tym kierunku. Na wysokim barowym krzeselku siedziala czarnowlosa, mloda kobieta o urodzie Hawajki - miala pelne, zgrabnie wykrojone usta, biale zeby, ciemnobrazowe oczy i skore o barwie mrozonej kawy, gdy spojrzysz przez nia w slonce. -Slucham? - rzucilem nieprzytomnie. - Krecisz glowa, toczysz wewnetrzny monolog... A moze z kims rozmawiasz? -Nie... -Czyli gadasz z obicoinem, mam racje? Usmiechnalem sie bezradnie. Odpowiedziala blyskiem mocnych zebow. -Juz takich widzialam. Mowia do blachy i sie kiwaja. Musisz porozmawiac z kims zywym. Tym razem usmiechnalem sie z lekkim zainteresowaniem. Kiedy ostatni raz zmusilem miesnie mimiczne do tego gestu? Dokonalem blyskawicznego skanu jej figury. Niestety, byla perfekcyjna: czerwona sukienka opinala sie na wdziecznie wypietej pupie, brzuch byl cofniety, wrecz zapadniety, za to piersi szczycily sie doskonala kragloscia i wysokim osadzeniem. Ramiona takze miala ksztaltne i umiesnione. Dziewczyno, nie chcesz mnie znac. Nie kus. Nie chce pojsc z toba do lozka, a potem zobaczyc w wiadomosciach, ze uleglas wypadkowi. Jak Ewa. -Kazdy ma... - zaczalem niepewnie - jakies... Pokrecilem glowa. Nie szlo mi. Skinela na barmata. -Co pijesz? - spytala i zblizyla nos do mojej szklaneczki. - Ladnie pachnie. Barmat, to samo, co ten pan. - Nachylila sie do mojego ucha - Torkil Aymore, nieprawdaz? Odchylila sie i filuternie usmiechnela. Znowu sie nachylila: -Poznalam cie. Wdech, wydech. Wyciagnela do mnie smukla dlon. -Noemi Calder. Uscisnalem jej reke. -Torkil - szepnalem. Zaczalem szukac delikatnych slow, ktorymi moglbym ja do siebie zniechecic, gdy holoekran, ktory dotad serwowal muzyke i powiazane z nia obrazy, rozjarzyl sie i zaczal migac symbolem waznej wiadomosci. W tym samym momencie rozjarzyl sie podobny symbol przed moimi oczami, z pewnoscia takze w polu widzenia Noemi, bo zastygla. Zalsnil rubin na jej obicoinie wycietym w ksztalt liscia topoli. Odrzucilem wiadomosc. Mysle, ze ona takze, bo gdy barmat wydal polecenie przyjecia newsa, z zainteresowaniem pochylila sie nad blatem. Jej pelne piersi delikatnie oparly sie o przedramiona. Torkil, nie patrz. Sila przekierowalem spojrzenie na ekran. Pojawila sie na nim twarz mlodej dziennikarki. -Witam panstwa, Weronika Arnold, Genea News. Na orbicie Gai wlasnie pojawila sie sonda korespondencyjna z wiadomosciami z Ziemi. -O tej porze? - wymsknelo mi sie. -Zdaje sie - dodala Noemi - ze juz jedna dzisiaj byla... -...bez precedensu, ale informacja, ktora przekazujemy, jest tego warta. Nasi korespondenci donosza o tajemniczej substancji nazwanej "drim" od slow "drug of immortality"; ktora zostala przekazana do studia Global News przez organizacje Shadow Zombies... O moj Boze. -Jak sie ta substancja... - pyta Noemi, ale przerywam jej gestem. -...donosza, ze jest to koncentrat wirusa nieodwracalnie blokujacego ludzki gen starzenia. Wedlug na ukowcow, ktorzy wstepnie zbadali ciecz, informacja ta jest bardzo prawdopodobna. Shadow Zombies twierdza, ze wynalazca drimu jest firma Pharma Nanolabs, oskarzaja ja o przestepstwo ludobojstwa przez zatajenie i nie udostepnienie go do handlu. Firma ta rzekomo wynalazla specyfik wiele dziesiatek lat temu, ale zamiast go ujawnic, wolala inwestowac w produkcje bardziej lukratywnych bezmozgow. Rzecznik prasowy Pharma Nanolabs, Adam German, zapowiedzial pozwanie Global News do sadu medialnego i okreslil list od Shadow Zombies jako klamstwo. Ekspertyzy zdaja sie przeczyc jego slowom. "Nie wiemy jeszcze z cala pewnoscia - mowi profesor Stefan Podolsky z Praskiego Instytutu Wirologicznego - ale jesli ostatnie testy wypadna pozytywnie, bedziemy w stu procentach pewni, ze drim jest nomen omen lekiem marzen". Po rozpowszechnieniu informacji o drimie niepokoje na ojczystej planecie nasilily sie. Wybuchly zamieszki w Bangkoku i w Singapurze. Prawdopodobnie na tle klasowej zazdrosci zamordowano Stanleya Zoila, znanego europejskiego rezysera, ktory przebywal w tym czasie na safari w stanie South Beach Federacji Afrykanskiej. Sprawcy pozostawili na zmasakrowanym ciele notepad z zapisem o tresci: "Smierc bogatym niesmiertelnym! My tez chcemy zyc!" Mordercow jak dotad nie ujeto. Naczelny komisarz policji w Kapsztadzie odmowil komentarza. Czy rzeczony drim jest rzeczywiscie cudownym specyfikiem blokujacym starzenie? Czy Pharma Nanolabs przyzna sie do przestepstwa? Jaki los czeka Ziemian? Mowila do was Weronika Arnold, Genea News. W barze zawrzalo. -Sukinsynow, ktorzy wiedzieli o istnieniu tego leku i juz go po cichu zazyli, wieszalabym za jaja. - Noemi zgrzytnela zebami. Przelknalem sline. Poczulem sie jak przestepca. -Co tam sie teraz dzieje... - pokrecila glowa. No wlasnie, tchorzu. Siedzisz bezpiecznie w barku na Gai, a dziewietnascie lat swietlnych stad ludzkosc dowiedziala sie o czyms, co ty wiedziales od dawna. Nie wstyd ci, ze sam im nie powiedziales? Nie nalezy ci sie gwozdz w moszne? Jednym haustem wlalem w siebie zawartosc szklanki. Azjatka spojrzala z uznaniem i powtorzyla moj gest. Poprosilem barmata o repete. Ona rowniez. Nie odwazylem sie naglosnic informacji o infigenie, bo balem sie zamieszek i wojny. Taki news powinien byc przekazany delikatnie, na przygotowany grunt, a sytuacja na Ziemi jest coraz gorsza. Czy dobrze postapilem? Czy istotnie lepiej jest nie przekazac wiesci o cudownym leku w obawie przed rewolucja? Moze jednak powinno sie oglosic nowine niezaleznie od konsekwencji? Nie mialem odwagi. Harold i inni z Shadow Zombies mieli. Whisky parzy usta, parzy przelyk i zoladek. Plone w srodku, plona mi rece. Bezceremonialnie wkladam reke w wyciecie sukni Noemi, w miejscu, gdzie odslania brzuch. Wyczuwam gladka skore, sprezyste miesnie i podluzny pepek. Zanim powiedzialem slowo, jej usta ugodzily w moje i zalala mnie fala pozadania. Rozebralbym ja w eggarcie, ale wiedzialem, ze gdy pojazd wyladuje, trzeba bedzie przejsc do jej apartamentu. Ledwie wywazylismy drzwi, zerwalismy z siebie ubrania, bo ich spelzanie uznalismy za zbyt powolne. Miala cudownie miekkie cialo, pomimo wysportowanej sylwetki. Miesnie brzucha, rzezbione ramiona, ksztaltne uda, wszystko zmyslowe, zaokraglone i mocne. Jedyne, czego chcialem, to kochac sie z nia, dac upust nabrzmialemu pozadaniu do ostatniej kropli, do utraty tchu, jakby mial sie skonczyc swiat. Czy nie to powinni robic ludzie w obliczu nieuniknionego? Z nieznajoma osoba, po pijanemu? Wiadomosci gospodarcze. Wings Incorporated zakupilo od firmy Yama Tech technologie modyfikujace ludzki genotyp. Rzecznik prasowy kupca odmawia komentarzy, lecz eksperci spekuluja, ze chodzi o projekt Space Traveller, majacy na celu stworzenie astronautow o wiekszej ilosci konczyn, ewentualnie osobnikow posiadajacych tylko rece. Pilot swiadomie operujacy czterema chwytnymi konczynami bylby wart w stanie niewazkosci o wiele wiecej od standardowego czlowieka. Co prawda statki bez sztucznej grawitacji to zamierzchla przeszlosc, ale byc moze Wings Incorporated pragnie do niej wrocic. Niestety, transakcja byla utajniona, dlatego nie mozemy byc pewni, ktore patenty zostaly wykupione. Przypomnijmy, ze firma Yama Tech szczyci sie wieloma osiagnieciami: skomponowala zespol genow obnizajacych podatnosc na promieniowanie X, a takze konstelacje umozliwiajaca eksropianom bezpieczne zamrazanie. Dalsze wiadomosci: akcje Syndrom Heat spadly po ostatniej kontroli jakosci... Ledwie z Peterem wysluchalismy newsow o "drimie", wznieslismy sie w powietrze, odruchowo uznajac, ze poruszajac sie po gruncie, wsrod zwyklych smiertelnikow, nie bedziemy bezpieczni. "Posrod zwyklych smiertelnikow"? Skad przyszla mi do glowy taka mysl? Panie Torkil, pan sie powietrza nalykal? Podlecielismy nad Savusavu i zawisnelismy na pulapie dziewiecdziesieciu metrow. -Popatrz. - Peter wskazal palcem plac, na ktorym kilka godzin temu odbywala sie demonstracja. Teraz trwal w cieniu i byl pusty, ale... ...palec "Crasha" blysnal w sloncu i pomknal zygzakiem wzdluz ulic. Demonstranci zbierali sie znowu. Szli w parach, trojkami i wiekszymi grupami, ciagneli z przedmiesc: z zachodniej i wschodniej czesci metropolii, bo na polnocy i poludniu polozone byly dzielnice turystyczne, tam nie bytowal niezadowolony element. Kolorowili sie na zalanych sloncem traktach, szarzeli w cieniach miedzy budynkami, nikneli za barwnymi wiezami i prostopadloscianami budynkow, by wylonic sie i isc dalej. Na plac weszla pierwsza grupka, potem wlaly sie druga i trzecia. Szly ku centrum, by polaczyc sie w jedna plame. Z kazda chwila na skwerze przybywalo osob, ktore powiekszaly amebowaty twor, falujacy, wydymajacy sie, dyskutujacy. Pojawialy sie nad nim rzeski i nibynozki wymachujacych piesci, dolatywaly do nas znieksztalcone, zwichniete okrzyki. Organelle komponujace organizm wzajemnie karmily swoj gniew, a gniew byl paliwem, przyczyna i celem. Zoom. Od slowa do slowa, twarze wykrzywialy sie. Zapewne ludzie przypominali sobie uznawane dotad za naturalne roznice miedzy zwyklymi obywatelami Ziemi i tymi przedstawicielami homo sapiens, ktorych stac bylo na drogie pneumobile, podroze po calym swiecie, kosztowne urzadzenia, wszelkie zbytki i... niesmiertelnosc. Jedni mieli wszystko, drudzy mieli przygotowane dzialki na cmentarzach. Jedni przetrwaja, drudzy zostana zastapieni przez splodzonych zgodnie z prawami natury potomkow, ktorzy takze podziela ich los, podczas gdy drudzy beda rosli w sile i bute. Niby jedni i drudzy sa ludzmi, ale jakze rozna jest ich karma... Nieszczescie polegalo na tym, ze ci "lepsi", chociaz takze posiadajacy tylko dwie rece, dwie nogi i jedna glowe, znajdowali sie kilkaset metrow dalej: na placyku, gdzie dzisiejszego przedpoludnia ogladalem teczowego smoka zdobiacego ramie bogini, na podobnych skwerach polozonych dalej na zachod i na plazy ciagnacej sie wzdluz calego miasta. -Nie chce myslec, co bedzie sie dzialo w nocy - mruknal Peter, patrzac na zachodzace slonce. -Chyba wiem - odparlem, wskazujac kilka gravilli, ktore unosily sie nad zadbanymi ogrodami w srodkowej czesci miasta, gdzie osiedle wspinalo sie na niewielkie wzgorza. Gromadzila sie tam czesc demonstrantow. Wlaczylem opcje podpisow. Rozjarzyly sie zielone linie i nazwy domow, ulic, placow i skrzyzowan. Gravilla lezaca najblizej starego miasta nalezala do Parsifala Freyra. -Znasz niejakiego Freyra? - spytalem Kytesa. - Do niego nalezy ta posiadlosc - wskazalem miejsce palcem. Pokrecil glowa: -Powinienes sie nauczyc zaznaczac obiekty, uzywajac zbroi. Moze pozniej ci pokaze. A o tym Freyrze... cos moze slyszalem... Tak, chyba Mike o nim wspominal. Jakis tutejszy bogacz. - Parsknal. - Tyle to sam mogles wydedukowac. Zrobilem zoom. Kilkanascie osob podeszlo do bramy posiadlosci wykutej z zeliwnych, fantazyjnie pozawijanych sztab. W masywnych slupach stanowiacych filary wrot jarzyly sie grodzie obronnych mechow. Proba forsowania ogrodzenia skonczylaby sie interwencja mechanicznych straznikow i niechybnymi ranami. Zwiekszylem zoom. Niezbyt urodziwi mezczyzni w srednim wieku. Wygrazali piesciami. Posrod nich potrzasalo kulakami kilka kobiet, takze nie bardzo atrakcyjnych. Cos wykrzykiwaly W pewnym momencie jedna z nich rzucila jajkiem w zagrode mecha. Zenska czesc ludzkosci zawsze byla bardziej pragmatyczna, usmiechnalem sie mimo woli. Prosze, baby wziely jaja. Po chwili posypalo sie wiecej nabialowych pociskow, ktore zapackaly oba filary i upstrzyly brame. Grodzie pozostaly zamkniete. Nikt nie odwazyl sie wspiac na zeliwne prety. -O Jezu, spojrz - krzyknal Peter. Gawiedz zebrana na glownym placu, jak glosil podpis, "Zachodzacego Slonca", na moje oko okolo dwustu osob, doszla do wniosku, ze nie ma tam czego szukac ze wzgledu na pozna pore - magistrat i urzedy byly od kilku godzin zamkniete - i ruszyla ku skwerowi Drobnych Przyjemnosci, z ktorego bylo szerokie zejscie do wody. Plan miasta wskazywal, ze byl to centralny punkt miejscowosci. Demonstranci uznali, ze skoro nie moga wyartykulowac swojej zlosci w obecnosci osob rzadzacych tym malym skrawkiem Ziemi, to moga ja rownie dobrze wykrzyczec w twarze bogatszych od siebie, beztroskich gosci. Dlaczego akurat tak? Dlaczego informacja o infigenie wywolala taka reakcje? Wyobrazilem sobie ludzi, ktorych rodzice czy bliscy niedawno umarli: stare organizmy nie poradzily sobie z chorobami, zmeczeniem i zuzyciem. Gdyby bylo ich stac na bezmozgi badz gdyby drim zostal wprowadzony do handlu wczesniej, wciaz by zyli. Wciaz by zyli. A nie zyja. I nikt ich nie wskrzesi. Czy to sprawiedliwe? Wbrew mojej woli przed oczami pojawila sie twarz babki, stara, pomarszczona i przepracowana. Zawsze sie poswiecala i malo narzekala. I odeszla. Ona umierala, a skurwysyny w wiezy bogow patrzyli na swoje imperium i puchly im lby od poczucia wyzszosci. Umarla, bo wszyscy przeciez umieraja. Wszyscy oprocz tych, co nie umieraja. -Torkil, ocknij sie, trzeba cos zrobic - uslyszalem glos Petera. Pokrecilem glowa i spojrzalem na skwer Drobnych Przyjemnosci. Znajdowalo sie tam piec lokali, w ktorych goscilo sporo turystow. Choc juz nie byli tak zrelaksowani, jak przed uslyszeniem newsa, wciaz korzystali z przyjemnosci przebywania pod grawitacyjnymi parasolami i spozywania drinkow. Zywo dyskutowali. Najwiekszy pub o nazwie "Bula" zlokalizowany byl na lewo od miejsca, w ktorym do placyku dochodzila uliczka laczaca go z placem Zachodzacego Slonca. Drugi miescil sie dalej po prawej stronie, w scianie domow bedacych przedluzeniem uliczki, a pozostale trzy znajdowaly sie na przeciwleglym skraju. Obnizylismy pulap do trzydziestu metrow. Najbardziej zagrozona byla "Bula" i to ja obserwowalismy. Mezczyzna siedzacy z brzegu, blisko uliczki, chyba uslyszal odglos zblizajacego sie tlumu, bo nagle wstal i gestem nakazal przyjaciolom cisze. Odszedl kilka metrow, zeby zajrzec w zalana bursztynowym swiatlem aleje... i biegiem wrocil do znajomych. Nie dziwilem sie jego reakcji. Znowu obnizylem pulap i znalazlem sie niecale dziesiec metrow nad placem. Peter podlecial za mna. Turysci, poinformowani przez mezczyzne, w panice zbierali rzeczy: kobiety chwytaly za torebki, mezczyzni zwolywali dzieci i nerwowo dywagowali, co robic. Bo wlasciwie nie wiadomo. Czy gniewny tlum zblizal sie tylko po to, zeby pokrzyczec? Porozmawiac? Spojrzec innym, lepszym od siebie, w oczy? Grubszy jegomosc wykrzykiwal cos przy drzwiach do zenskiej toalety Prawdopodobnie poganial zone, ktora poczula potrzebe w tak niedogodnym momencie. Osoby z pubu po prawej stronie juz dostrzegly zblizajacy sie tlum i powstawaly z miejsc, pospiesznie wycierajac usta chusteczkami. Gdy spokojnie unosisz sie na wodzie, rekin, choc glodny raczej cie nie tknie, ale gdy wpadniesz w panike i zaczniesz uciekac, uderzajac w wode rekami i mielac glebine nogami, glupi drapieznik zobaczy w tobie ranna rybe i rzuci sie do ataku. Turysci powinni zachowac zimna krew. Czy mam im to powiedziec? A jesli sie myle? Co bedzie, jesli ktos ze srodka tlumu, jakis anonimowy gosc, rzuci twardym przedmiotem, zrani kogos i wywola bojke, ktora zamieni sie w rzez? Zawahalem sie. Moze jednak powinni uciekac? Blisko plazy, okolo czterystu metrow od placu, znajdowal sie podziemny parking, gdzie z pewnoscia stacjonowaly pneumobile gosci. Zapewne w tym momencie wszyscy zastanawiali sie, jak bezpiecznie i szybko tam dotrzec. Mimo to wciaz nie ruszali sie z miejsc. Wolali kelnerow, oplacali posilki, coraz zazarciej dyskutujac. Czlowiek to stworzenie komunikujace sie. Wlaczylem wsteczna kamere. W restauracjach po przeciwnej stronie skweru takze powstal ruch. Wiekszosc turystow wstala od stolikow i bezradnie zaczela sie rozgladac. Co robic? Jak reagowac? Kto wykona pierwszy ruch? Kto zacznie uciekac? Dopoki nikt nie rzuci hasla, beda czekac, nie wierzac w zly rozwoj wypadkow. W koncu Savusavianie to tacy mili ludzie. Tupot setek stop narastal. Czolo tlumu znalazlo sie dziesiec metrow od miejsca, gdzie uliczka laczyla sie z placem. Uslyszalem, jak jeden z turystow z kawiarenki po prawej stronie powiedzial polglosem: -Nie wiem, jak wy, ale ja stad spadam. I spiesznym krokiem zaczal isc w kierunku Traktu Wodnego, ktory laczyl plac z plaza. Niby nic, ot, spieszacy sie pan w krotkich spodenkach, z wiszaca na wysokosci ramienia platforma turystyczna, na ktorej lezal podreczny bagaz. W slad za nim ruszylo dwoje mlodych ludzi poganiajacych przed soba trojke dzieci. Pol biegli, pol szli, jakby spieszac sie na aurokar. Pierwsi demonstranci wdarli sie na plac. Dzwiek maszerujacych stop, szum ocierajacych sie o siebie ubran, huk glosow tworza brzmienie tak dojmujace, ze czlowiek traci rozum. Wbrew sobie zaczyna odczuwac strach. Mnie tez zrobilo sie zimno. Ktos z turystow krzyknal. Ten dzwiek byl jak strzal na zawodach w biegu na tysiac metrow. Zatrzesly sie pelne biusty, zachybotaly opasle brzuchy mezczyzn. Zapiszczaly dzieci. W zgrzycie przesuwanych stolikow, z furkotaniem barwnych koszul, turysci fala zaczeli uciekac ku plazy. Potoczyly sie potracone krzeselka, trzasnely zrzucane z blatow naczynia, zachrobotaly krawedzie przewroconych barowych taboretow. Tubylcy tylko na to czekali. Z wrzaskiem ruszyli, zeby chwytac, uderzac, wbijac paznokcie, gryzc, juz nie chodzilo o rozmowe, o wyrazenie zalu, o zaprezentowanie niesprawiedliwosci. Jak uciekaja, to bic! Walic w nich! Walic, bic, zabijac! We wstecznej kamerze zobaczylem, jak jeden z turystow z oddalonej kawiarenki staje w rozkroku i nieruchomieje. Mimikra? Zamarl ze strachu? Zoom. Nie. Kretyn nagrywa. Rownie dobrze moglby filmowac sunace w jego kierunku tsunami. Wycofalem zblizenie. Inny tlum wlewal sie druga ulica, za kawiarenka po prawej. Po chwili pojawily sie grupy w nastepnej i nastepnej uliczce, blokujac plac ze wszystkich stron z wyjatkiem Traktu Wodnego. Domorosly filmowiec skulil sie w sobie i zmusil beczkowate cialo do chybotliwego biegu. Zobaczylem zielona animowana tarcze na placu, dwadziescia metrow przed glowna grupa, biegnaca od placu Zachodzacego Slonca. Wlaczylem nagrywanie. -Zatrzymaj ich - uslyszalem w glowie glos Petera. - ja sprobuje opanowac sytuacje tutaj. -Zrozumialem. Zastanawialem sie przez chwile, jak Kytes wyobraza sobie powstrzymanie kilku niezaleznych grup. Byl sam. Ze strategicznego punktu widzenia bylo to niewykonalne. Skoczylem do przodu i wyladowalem prosto na tarczy. Tlum krzyknal i zatrzymal sie dziesiec metrow przede mna. Wpatrywaly sie we mnie ciemne, rozszerzone oczy. Twarze byly nieruchome, zaciekle. W pewnym momencie dostrzeglem w szczelinie miedzy ludzmi roztrzepana czupryne jakiegos chlopca. Biora dzieci na demonstracje? Przez ulamek sekundy jego spojrzenie spotkalo sie z moim i ciarki przeszly mi po plecach. On... nie mial brazowych oczu, jak reszta tlumu, tylko niebieskie. Na chwile zakrecilo mi sie w glowie. Gdy zerknalem jeszcze raz, juz go nie bylo. Ciemnoskory mezczyzna na czele, posiadacz dlugiej szczeki i barwnego beretu, machnal kilka razy reka i wykrzyknal z dziwnym akcentem: -Won! Won! Co sie wpierdalasz?! Juz szef policji mowil z zaspiewem, ale genglish tego tubylca byl ledwie czytelny. Lider ruszyl, trzymajac jedna reke z tylu, jakby zamierzal mnie uderzyc. Reszta poszla za nim. Unioslem dlonie i zaczalem sie cofac. - Stojcie! Stojcie! Co chcecie zrobic?! Prowodyr rozpedzil sie i wrzasnal: -Spieeerdaaalaj! Zaczalem biec tylem. Niedobrze. Jesli tylko tyle ma do powiedzenia, to znaczy, ze przestal myslec, ze zwierzeca wscieklosc ogarnela jego i caly tlum. Zbiorowisko ludzi zamienilo sie w tluszcze: krwiozercza, pozbawiona litosci i odpowiedzialnosci. Wybilem sie w gore z wciaz rozpostartymi rekami. -Zostawcie ich! To niewinni ludzie! Nie sluchali. Ogluchli. Wsteczny podglad. Peter takze probowal rozmawiac, wiszac dwa metry nad ziemia, ale grupy juz rozpoczely poscig za umykajacymi turystami. Gdzie jest policja?! "Crash" najprawdopodobniej przyspieszyl. Zaczal nokautowac pojedyncze osoby, pedzace na przedzie poszczegolnych grup. Turysci krzyczeli i piszczeli. Wiekszosc z nich kierowala sie do wody. Na kostke skweru Drobnych Przyjemnosci padlo kilka krwawiacych cial - pierwsze ofiary Kytesa. Czolo "mojej" grupy wlasnie przebiegalo pod pancernymi stopami, w ktorych odbijalo sie nieskalane ciemniejace niebo. Wlaczylem silniki i wygialem sie do tylu, zeby wykonac wysokie wsteczne salto. Gdy lecialem w gore, dostrzeglem twarze gapiow: ciekawe geby wychylaly sie z okraglego tarasu okalajacego smukla wieze, jedna z wielu gorujacych nad placem, wytrzeszczali oczy wycieczkowicze na platformie spacerowej, leniwie zeglujacej z zachodu na wschod, wykrzykiwali cos ludzie na powietrznej dzonce lecacej nad plaza, dwadziescia metrow nad gruntem zatrzymal sie rozowo-bialy powietrzny skuter prowadzony przez modnie ubranego mlodzienca, a dalej zawisl purpurowo-zloty kataplane, pilotowany przez mloda dziewczyne. Wiekszosc ludzi obserwowala wydarzenia bezmyslnie, ale mlodzieniec i dziewczyna zdawali sie poruszeni. Wszystko to wychwycilem w ciagu dwoch sekund lotu. Wykonczylem salto i grzmotnalem w kamienne plyty dwadziescia metrow przed szarzujaca masa, lekko przysiadajac i wyciagajac jedna reke przed siebie, druga zas wskazujac na turystow za mna. Zupelnie jak na holofilmie kung fu. Co mi odbilo? Zdaje sie, ze ta forma byla po prostu naturalnym wykonczeniem sekwencji ruchow. W moim kierunku galopowala falanga wrzeszczacych mord, wywalonych jezorow i wybaluszonych oczu. Co sie dzieje w innych czesciach Ziemi? Co sie dzieje w poblizu Pharma Nanolabs? Czego nie dostrzegli socjolodzy? Psiakrew, nie nauczylem sie skrotu myslowego wlaczajacego przyspieszenie. Najechalem kursorem na ikone i mentalnie ja wlaczylem. Tlum byl dziesiec metrow ode mnie. Wybralem na skali "dwojke". Lawa napastnikow nagle zwolnila. Wargi poruszaly sie jak platy swiezo pokrojonego miesa, odslanialy niedomyte zeby i ciemne dziasla. Policzki w zwolnionym tempie opadaly, obnazajac sluzowki w dole galek ocznych, po czym leniwie podbiegaly w gore. Dlaczego ci ludzie sa tacy jacys... brzydcy? Pokrzywieni? Czyzbym przeoczyl podzial gatunku ludzkiego: na bogatych i pieknych oraz biednych i brzydkich? Sam nie dam rady. Wlaczylem silniki i podlecialem do mlodzienca dosiadajacego plazowego skutera. Wylaczylem przyspieszenie. -Jak masz jaja, to pomoz! - krzyknalem. - Za chwile bedzie tu rzez! Skinal glowa i pospiesznie zalozyl na glowe rozowo-bialy kask. Zasyczaly zlaczki laczace go z lekkim, bike'owym egzoszkieletem. -Oslaniaj srodek! - krzyknalem. Ruszyl z glosnym pomrukiem generatorow. Zuch. Ocenilem odleglosc tubylcow od turystow. Jakies trzydziesci metrow. Zdaze doleciec do dziewczyny. Znowu przyspieszylem, tym razem do trojki, i podlecialem na pelnym ciagu do purpurowego kataplane'a. Byc moze niepotrzebnie, bo pilotka juz kierowala pojazd w dol, ku Kytesowi. Kroplowa kabina wehikulu byla z pewnoscia dzwiekoszczelna, a ja nie mialem pojecia, na jakiej czestotliwosci nadawac i jakich fal uzywac, zeby sie z nia porozumiec. Chyba to zrozumiala, bo odsunela owiewke. Wylaczylem przyspieszenie. -Jestem Julia Sanchez! - krzyknela. - Co mam robic? Zalsnil zlotem jej kask. -Ostrzez plazowiczow i wracaj tutaj! -Tajest! Corka zolnierza? Przyspieszylem do trzech i zanurkowalem do "swoich" demonstrantow. Nie poruszalem sie tak szybko, jakbym chcial. Na tak krotkim dystansie motomb nie mial szans rozpedzic sie nawet do stu kilometrow na godzine, odczuwalem wiec swoja predkosc jako niespelna dwadziescia. Mialem jednak czas na analize sytuacji. Demonstranci przebiegli juz jedna trzecia placu. Uciekala im zwierzyna. Ich wycie slyszalem jako gruby modulowany grzmot. Katem oka widzialem pojazd Julii oddalajacy sie w slimaczym tempie. Drzalo nagrzane powietrze z tylu statku, odksztalcajac jego kontury. Opadalem w kierunku czola biegnacej grupy niczym tekturowy samolot. Najpierw prowodyr. Nie marnujac czasu na przyziemianie, podlecialem do niego i jak najdelikatniej chwycilem za ciemne, szczuple ramiona, wpasowujac sie miedzy jego plecy a biegnacych za nim. Zahaczylem kostka o czyjas piszczel. Zdaje sie, ze ja zlamalem, bo kosc ustapila z niskim, rozciagnietym w czasie chrzestem. Gdy wykanczalem ruch po drugiej stronie lidera, sprobowalem obrocic go i lekko poderwac, zeby stracil rownowage. Jednak za plytko chwycilem i pancerne palce zesliznely sie w gore, zlobiac w miesniach naramiennych szkarlatne rowki. Zdaje sie, ze mocniej zlapalem go prawica, bo poczulem zgrzytniecie kciuka i palca srodkowego na glowce kosci ramiennej. Psiakrew. W ranach zaczely sie wybrzuszac szkarlatne bable. Widzialem z boku, jak twarz prowodyra sie zmienia: rozciagniete wargi zaczely opadac w dol, a oczy rozpoczely ruch w strone prawego ramienia. Unioslem sie skosem w gore, zeby ponowic atak. Tak czy owak, wyeliminowalem go z gry, choc nie o to mi chodzilo. Uslyszalem glos Petera: -Jesli przyspieszasz powyzej dwoch, to uwazaj, zeby ich nie pozabijac. Wykorzystuj przyspieszenie do analizy sytuacji, a nie do szybszego wykonywania ruchow. Dzieki, kolego. Sprobuje zapamietac. Zmienilem przyspieszenie na dwojke. Tlum tez przyspieszyl. Odlecialem w tyl, zeby widziec jego czolo. Prowodyr wykonczyl ruch glowa w strone prawego ramienia, wydajac z siebie niski ryk. Potknal sie i wyrzucajac z ramion strugi odksztalcajacych sie karmazynowych kropli, zupelnie jak aniol rozposcierajacy skrzydla, runal na ziemie. "Gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pieknym ptakom rosna skrzydla, natomiast trzesa sie portki petakom", napisal kiedys poeta. Kto tu byl czlowiekiem, a kto petakiem? Cholera, nie mialem doswiadczenia w pacyfikowaniu organikow. Za szybko sie poruszaja. Znowu przeszedlem na trojke. Zatoczylem ciasny luk i podlecialem do trzech biegnacych na czele mezczyzn, ukladajac cialo na poziomie ich brzuchow. Lecac przed nimi jak wodz podczas przegladu wojsk, zdzielilem kazdego z nich piescia w splot sloneczny Ich rece machaly niczym wiosla, probujac trafic mnie w glowe badz w grzbiet. Jednemu udalo sie zahaczyc o durexowa lyde, ale zdaje sie, ze bardziej ucierpiala jego dlon niz moja konczyna. Spionizowalem cialo i postanowilem wyhamowac, opierajac stopy o chodnik. Byl to blad. Rzygnal ogien i iskry Natychmiast podkurczylem podudzia, ale po prawej stronie pola widzenia pojawil sie niebieski schemat Dooma, ktorego stopy rozjarzyly sie na zolto. Zerknalem na uderzonych. Przykladali rece do brzuchow, niemilosiernie sie krzywiac. Zwijali sie jak raki i padali na ziemie. Tez niedobrze. Moglem im uszkodzic zoladki, dwunastnice... Co robic? Jezu. Ilu ich jest. Caly plac. Jak "obsluzyc" taki tlum? Najblizsi pokazywali mnie palcami i cos wykrzykiwali. Sprobowalem wyprobowac inna strategie. Wyskoczylem w gore... -Ostrzezenie. Przeciazenie stop motomba. Jasna cholera! Na silnikach, idioto, na silnikach! To kamienne plyty, nie piasek! Stopy na schemacie zalsnily czerwienia. Musze bardzo uwazac. Doomy zostaly wyprodukowane, zanim wynaleziono przyspieszanie. Oto przyklad, jak jeden wynalazek przekresla doskonale wyroby: luksusowy model motomba z dnia na dzien stal sie przestarzaly Obrocilem sie do gory nogami i obnizylem lot tuz nad glowy tlumu. Najblizej byla jakas kobieta. Klepnalem ja obiema dlonmi w uszy. Wiedzialem, ze to straszny bol, uderzenie moze sie skonczyc perforacja blony bebenkowej i czasowym pogorszeniem sluchu, ale raczej niczym wiecej. Lecac wciaz do gory nogami, klepnalem jeszcze mezczyzne, jakiegos mlodzika... Pierwsza ofiara ataku przykladala dlonie do malzowin i wykrzywiala twarz. Jej niski glos przebijal sie przez brzmienie tlumu. Klep. Klep! Klep! Chyba dziala... Gdybym mial organiczne cialo, zapewne steknalbym pod wplywem poteznego uderzenia, jakie zaliczylem w prawy bok. Moj Doom polecial jak kupa zlomu w strone, w ktora biegl tlum. Wyhamowal na kamiennych plytach, iskrzac i wydajac niski zgrzyt maltretowanego metalu. Co jest?! Glos Pete'a: -Torkil, uwazaj, to jacys... jacys... Sam zobacz. Spojrzalem ponad tlumem. Unosila sie tam siodemka podobnych do siebie ciemnoskorych oberwancow w odrapanych, czarnych egzoszkieletach. Widac, ze robota byla solidna i z pewnoscia nie markowa, bo pancerze mialy toporne ksztalty i wyposazone byly w cos jakby... Stlumilem jek, gdy z nagolennikow lidera gangu zaczely sie wysuwac wygiete ostrza. Pol sekundy pozniej z przedramion wychynely klingi podobne do starozytnych gizarm - z wystajacymi w bok powierzchniami tnacymi, mogacymi pelnic role jelca. Podnioslem sie na nogi, uwazajac, zeby nie przeciazyc stawow. -Zzzzbrrroooojjoooowwwwcyyyy! - wykrzyknal ktos z tlumu, wskazujac na sprzymierzencow. Z barkow przywodcy egzoszkieletowcow wyrastaly dlugie stalowe zerdzie. Pomiedzy nimi powiewal sztandar, przedstawiajacy ubrana w bikini dziewoje, w strone ktorej kierowaly sie wlocznie wyrastajace z czterech katow malowidla. Napis brzmial: "Spearborne". Zrodzeni z wloczni. Jakby na to nie patrzec, sama prawda. Zapewne matka szefa grupy miala okolicznosc z czterema gachami w tym samym czasie i biedak nie wie, kto jest jego ojcem. Wychowujac sie bez rodzica, wybral sciezke wiezienna. Lepsze to niz szpital, skonstatowalem i wzlecialem w powietrze. -Uwaga, przeciazenie ukladow motomba - ostrzegl bas. Zerknalem na wykres. Prawa strona zbroi swiecila na pomaranczowo. O co chodzi? Nie za szybko to sie dzieje? Zerknalem na stan baterii. Siedemdziesiat piec procent. To chyba duzo. Turysci w slimaczym tempie przesuwali sie po Trakcie Wodnym. Dystans, jaki dzielil ich od wejscia na parking, wynosil okolo trzystu metrow. Dla sprintera trzydziesci piec sekund. Dla nich... okolo minuty Bieg spowalnialy dzieci i placzace sie wszedzie platformy bagazowe. Przez plac gnalo ze trzystu tubylcow. Dystans miedzy nimi a ofiarami wynosil dwadziescia piec metrow. Doganiali ich. Kytes uwijal sie przyspieszywszy do dwoch, wiec jak na moje postrzeganie, poruszal sie stosunkowo wolno. Dopiero teraz moglem zobaczyc, jak nalezy traktowac motomba w tym stanie: uzywal silnikow, zataczajac szerokie kregi i posilkowal sie rozmaitymi "podporkami", zmieniajac kierunek. Odbijal sie od pni palm, od kamiennych slupkow znaczacych krawedzie deptakow, od posagow zdobiacych centralna fontanne. Atakowal maksymalnie dwoch przeciwnikow za jednym przelotem, obracal sie nogami do gory i po prostu spychal ich na bok. W ten sposob nie ryzykowal, ze ktos go trafi, gdy zwolni, i oczywiscie oszczedzal zbroje. Najbardziej ryzykowal chlopak na skuterze. Dosiadal pojazd niczym rycerz rumaka i co chwila unoszac dziob, usilowal zepchnac tlum w tyl, a za kazdym razem, gdy probowano go otoczyc, wyrywal dwa metry w gore, robil male okrazenie i znowu pikowal. Glowe oslanial mu kask, zas cialo od przodu zasloniete bylo aerodynamiczna obudowa wehikulu, podobnie znaczna czesc plecow, lecz boki, choc w lekkim egzoszkielecie, byly zalosnie odsloniete. W obrazie generowanym przez wsteczna kamere widzialem kataplane Julii lecacy nisko nad piaskiem. Wokol plazowicze trwali w mozolnie zmieniajacych sie pozach, swiadczacych, ze zrywaja sie do ucieczki. Ale na setki metrow w prawo i w lewo plaze zapelniali turysci, ktorzy jeszcze nic nie wiedzieli. Nie mielismy szans. Tlum w koncu wtargnie na piasek i padna ofiary. Ruszylem w strone "zbrojowcow". Na helmie przywodcy zatrzasl sie polokragly pioropusz, ulozony z zoltego i fioletowego wlosia. Z gestu jego reki odczytalem, ze nakazal towarzyszom mnie otoczyc. Ruszyli na pelnym ciagu silnikow, o wiele szybciej, niz sie spodziewalem. O co my walczymy, panowie? Zmarszczylem brwi. O co chodzi? Nie mozemy sie po prostu dogadac? Dlaczego sam zachowuje sie jak zwierze? Milcze, zaciskam zeby i zastanawiam sie, komu przylozyc? Zanurkowalem, by jak najszybciej znalezc sie przy dowodcy. Znokautowanie lidera obniza morale bandy. Wtedy wodz znowu wydal rozkaz, ale tym razem mentalnie, bo tylko lekko sie skrzywil. Gang wyprostowal szyk i ustawil sie w rozlegla tyraliere, wzniosl sie dziesiec metrow wyzej, wszyscy czlonkowie wyciagneli obie rece przed siebie i... O moj boze. Z przedramion trysnely dlugie na lokiec stalowe pociski, przypominajace belty od kusz. Niestety, nie byly wycelowane we mnie. Polecialy w strone plazy! Czternascie pociskow! Ledwie zdazylem steknac, juz byly daleko za mna. -Peter! Strzelaja do plazowiczow! Przyspieszylem do dziesieciu i pognalem za stalowymi grotami. Znaczy, probowalem. Chociaz myslalem dziesiec razy szybciej, struktura i mozliwosci Dooma uniemozliwily dogonienie pociskow. Belty lecialy z predkoscia poddzwiekowa, prawdopodobnie okolo siedmiuset kilometrow na godzine, zas motomb mogl sie rozpedzic do czterystu. To nie pneumobil. -Gdzie?! - krzyknal Peter. Cholera, nie wiem, jak je zaznaczyc, nie znam obslugi tego ustrojstwa... wskazuje pocisk kursorem, ktory podaza za moim wzrokiem, i szepcze: -Zaznacz. Nie slysze wlasnego glosu, motomb wyartykuluje go za jakis czas, dziesiec razy wolniej. O dziwo, leniwie rotujacy grot otoczyla mala zielona tarczka! -Widzisz? -Nie! Musisz przeslac to zaznaczenie! Zglupialem. -Standardowo? -A, kurwa, jak?! Chryste, zaznaczyc zaznaczenie, wydac mentalna dyspozycje wyslania wiadomosci do Petera, znalezc go w liscie adresow... Doom to nie omnik, ma inne menu, rany boskie! Wreszcie mam. Zalaczam. Wysylam. -Widze! Nie mamy szans. Leca szescset na godzine! Czyli mniej, niz myslalem. Glos Kytesa: -Musimy spacyfikowac tych w zbrojach! Zostaw tlum! Trudno! Ruszam do egzoszkieletowcow. Wolno, ale dobrze, ze tak wolno, bo moge przeanalizowac sytuacje niczym podczas rozgrywki w szachy... Wzleciec ponad nich. Predkosc mojego zlomu odczuwam jako pietnascie na godzine, ot, parkowanie w myjni pneumobili... Blyskaja niebieskie swiatelka na ich przegubach... Przeladowuja magazynki? Tak! Z przedramion wymyka sie kolejny roj srebrnych grotow lecacych ku plazy... Skurwysyny! Skurwysyny! Komu chcecie odebrac zycie?! Znacie tych, do ktorych strzelacie?! Lece wyzej na pelnym ciagu, zataczam luk i zachodze ich od tylu, ale nie sa w ciemie bici. Trzech sledzi moj lot i celuje... nie, nie we mnie, tylko w miejsce, w ktorym za chwile sie znajde... Katem oka widze, jak Kytes szarzuje na najblizszego, tamten przeladowuje dzialko. Pod nimi tlum demonstrantow zbliza sie do turystow. Bialo-rozowy skuter wisi wysoko nad nami. Chlopak trzyma sie za ramie. Czerwien. Teraz! Uciekam Doomem w bok widzac, jak przedramie jednego z napastnikow opuszcza belt. Dobrze! Niestety, drugi "zbrojowiec" ma wiecej cierpliwosci i dostosowuje celowanie do mojego ruchu. Pocisk opuszcza przedramie. Trzeci rowniez strzela. Mkna do mnie cztery strzaly! W gore, w gore! Czuje wstrzas: Doom oberwal w prawe biodro i w lewe udo. Pozostale dwa groty przemknely z prawej i lewej strony tulowia. Schemat zbroi wskazuje, ze zostal zarysowany pancerz, nic powaznego. Kytes taranuje egzoszkieletowca. Zlaczone ciala koziolkuja w powietrzu i wznosza sie nad czarnego sasiada, ktory dostrzega ich i rusza, by wspomoc towarzysza. Krotki rzut oka na plaze. Ktos krzyczy i nad kims sie pochyla. Nie ma czasu. W bok! W lewo! Usuwam sie z toru lotu egzoszkieletowca, ale po prawej widze drugiego, ktory podaza moim sladem. Z lewej podlatuje trzeci, z tylu czwarty, widze to w ekranie wstecznej kamery. Kytesem zainteresowalo sie trzech pozostalych, w tym wodz. Peter wytryskuje swieca do gory. Nasladuje jego ruch. Nie mamy szans. Bialo-rozowy skuter odwraca sie w strone morza. Zerkam w dol. Turystow dzieli od tubylcow piec metrow. Ciemnoskory drapieznik wyciaga zakrzywione rece ku najwolniej biegnacej kobiecie... Pelny ciag. Ku chmurom. Ku gwiazdom. Wstrzas w lewej stopie. Trafili mnie. Nic groznego. Wstrzas w kroczu. Schemat rozjarza sie w tym miejscu na czerwono. Nie ma informacji o uszkodzeniu istotnych systemow. Wstrzas w lewej rece. Belt wyrywa ja do gory i przez krotki moment ciagnie mnie w te strone. Rozjarza sie schemat. Pomaranczowo. Wstrzas z tylu plecow. Obcierka. Wstrzas. Wstrzas. Wstrzas. Krec spirale, idioto, nie lec prosto, czego sie uczyles w Goodabads... Zataczam kregi. Wokol leca srebrne iskry, towarzysza mi jak delfiny statkowi, polyskuja i oddalaja sie w ciemniejace niebo. Wyzej, wyzej, ciasniej, znowu piec beltow... Gdzie jest Peter? Widze go we wstecznej kamerze, pochwycili go, ciagna w dol. Dlaczego nie krzyknal? Zawracam. Szeroki luk znacza smugi kondensacyjne. Za mna przelatuja wachlarzem belty. Kiedy skonczy im sie amunicja? Nie moga miec tego duzo. Peter leci plecami w dol. Pcha go trzech czarnych. Mezczyzna z tlumu dogania kobiete, jego reka wczepila sie w pasek spodnicy. Lece do ciebie, mistrzu... -Torkil, uciekaj. -Nigdy. Zwiekszam predkosc. -Zabijesz sie. -I kogos ze soba zabiore. Coraz szybciej. -Torkil! Jeszcze szybciej. Widze w kamerze wstecznej cien, ktory lamie tor jednego z napastnikow. Sprzymierzeniec?! Sylwetka wodza, jego sztandar i cale ozdobne okratowanie rosnie w oczach. Nieznany cien znowu miga za plecami. Jeszcze pietnascie metrow... Peter probuje wyrwac sie z objec trzech przeciwnikow, ale blokuja jego ramiona. Wodz celuje w szyje i glowe i wysyla belt za beltem. W oczach, ustach i gornej czesci korpusu Dooma tkwi juz co najmniej dziesiec grotow. -Stracilem wzrok. Uciekaj. Mam do nich piec metrow... Od gruntu dzieli nas najwyzej czterdziesci. Przy predkosci trzystu kilometrow na godzine to ulamek sekundy. Dla mnie dziesiec ulamkow. -Peter, wyrwij sie i przetocz! Jestesmy przy ziemi! Doganiam przywodce, ktory slyszac ostrzezenia kompanow, odwraca sie do mnie. Chwytam jego kratownice i nie pozwalam uciec... Pozostali dwaj egzoszkieletowcy puszczaja Kytesa i wyrywaja pelnym ciagiem w bok. Ich pancerze sypia skry, gdy zahaczaja o grunt. "Crash" wali cala moca generatorow w bok i rozlewajac wokol pioropusze ognia, przetacza chromowane cielsko po kamiennych plytach. ...twarz lidera zaczyna sie wykrzywiac w grymas zaskoczenia i przerazenia, ale nie uklada sie do konca w maske smierci, bo raptem zamienia sie w niewyrazna krwawa miazge. Wyje alarm motomba. Czerwien na schemacie. Probuje sie podniesc. Nie moge. Rece uwiezly w okratowaniu. Nogi. Nogi sa chyba sprawne. Wylaczam przyspieszenie. Peter zatrzymuje sie, podnosi i startuje w skos... Z drugiej strony oddalaja sie egzoszkieletowcy. Dwoch, trzech, czterech. A gdzie jeszcze dwoch? Sprawdzam radar. Tak, uciekaja, ale brakuje dwojki. Zamiast nich cos innego kreci piruety. Oprocz tego zblizaja sie dwa duze obiekty. Policja? -Peter, uzyj radaru. -Spokojnie. Systemy autonomiczne same zadbaja o ladowanie. -Widzisz, co sie dzieje? -To chyba wojsko. Dopiero teraz zaczynam slyszec odglosy otoczenia. Tlum tubylcow krzyczy, ale juz nie z wscieklosci, tylko z przerazenia. Uciekaja! Uciekaja! To musi byc wojsko! Ile to wszystko trwalo? Wylaczam nagrywanie. Ponad minute. Nie moge w to uwierzyc. Minute i dwadziescia dwie sekundy. Zolnierze ubrani w ciemnozielone egzoszkielety wydobyli mnie z tego, co zostalo z przywodcy zbrojowcow. Nie przezyl upadku i najprawdopodobniej to ja go zabilem. Gdyby nie moja zbroja, jego cialo osloniete egzoszkieletem moglo wytrzymac uderzenie w twardy grunt. Prawdopodobnie peklaby sledziona, bo ona zawsze peka pierwsza, ale przy szybkiej interwencji chirurgicznej daloby sie temu zaradzic. Co do glowy, jesli mial wystarczajaco silne miesnie szyi i twarde kregi, a potylica dobrze by sie ulozyla na oslonie kratownicy, moze skonczyloby sie na peknieciu czaszki i wstrzasie mozgu. Moze. Nie dowiem sie nigdy, bo czerep mojego Dooma zrobil z jego twarzoczaszki twor przypominajacy fantasmagoryczna mise zalana barszczem z uszkami. Zabilem czlowieka. Mysl ta byla blada, nierealna jak mgla. Prawdopodobnie dotrze do mnie jutro, moze za kilka dni. Teraz nie chcialem jej trawic. Skupilem sie na sprawach technicznych. Moj Doom byl mocno uszkodzony: wysiadla jedna z dwoch baterii, do wymiany nadawal sie prawy staw biodrowy, lewy wymagal reperacji, a lewa reka byla zupelnie bezwladna wskutek uszkodzenia stawu barkowego. Tylko glowa byla nienaruszona, bo uderzenie zamortyzowala... twarz Spearborna. Kytes wlasnie wyjmowal ostatni grot z oczodolu. Jego pancerz nie bardzo mogl ruszac glowa, ale po wymianie sensorow i przyszlifowaniu sladow awaryjnego ladowania mogl calkiem sprawnie dzialac. Zastanawialem sie, jak sobie poradzimy z kierowaniem jego ruchami. Niewidomy Doom to gorzej niz slon w skladzie porcelany. Stalismy w miejscu, gdzie Trakt Wodny laczyl sie ze skwerem Drobnych Przyjemnosci. Na placu klebil sie tlum demonstrantow, skanowany i ustawiany przez kilkunastu zolnierzy. Nad nimi gromadzilo sie coraz wiecej platform spacerowych, dzonek i turystycznych pojazdow. Na tarasy okalajace wieze wylegly grupy gapiow, zaroilo sie od latajacych kamer. Z drugiej strony, na polnoc od nas, czyli na trakcie, falowal duzo wiekszy tlum turystow - zarowno tych jeszcze przed chwila sciganych, jak i tych, ktorzy szli od strony plazy. Przy wejsciu na parking zrobil sie zator. Ze szczytu kopulastego budynku wylatywaly osobowe pneumobile: jeden po drugim, czasami dwa, a nawet trzy na raz. Wszystkie kierowaly sie na zachod. Savusavianie odnotuja w tym roku straty w sektorze turystycznym. Niecale dwiescie metrow na polnoc, juz na plazy, przyziemily dwa wojskowe transportery. W powietrzu przemieszczalo sie kilka lzejszych, zielonych mysliwcow. Jeden z nich przyziemil tuz przy nas. Wyskoczyl z niego zolnierz wygladajacy na dowodce. Pojazd nie wzniosl sie w powietrze, ale warowal na wlaczonych silnikach. Wygladal jak skulony do skoku wilk. -Kapitan Antonio Sanchez, dowodca osmego Szwadronu Kawalerii Lotniczej - zasalutowal. -Ciesze sie, ze tak szybko przylecieliscie - powiedzialem nieswoim glosem. -Stacjonujemy w Labasie, na polnoc stad - wyjasnil. - Wezwala mnie corka. Czyli jednak. Kytes nieznacznie sie poruszyl: -Dlaczego nie zareagowala policja? Kapitan mial kwadratowa, twarda twarz. Duzy, okragly kask z nie do konca odciagnieta przylbica poglebial ciemny odcien skory. -Odpowiedza za to przed sadem. Nigdy nie lubilem Kenneta. -To szef policji? Skinal glowa. Znowu zerknalem w strone plazy, jeszcze przed chwila cieszacej sie ostatnimi promieniami slonca, teraz pograzonej w cieniu rzucanym przez zachodnie wzgorza. -Sa ofiary... wsrod plazowiczow? -Jedna parasmiertelna. To cud. Wystrzelili ponad trzydziesci pociskow. Polowa przestrzelila i trafila do wody. Reszta ugodzila w piasek miedzy ludzmi. Za plecami dowodcy przebiegl zolnierz, ktorego helm polyskiwal czerwonym krzyzem na bialym tle. Pchal grawitacyjne nosze, na ktorych w plamie krwi lezala... kasztanowlosa pieknosc. Na jej ramieniu nieruchomo trwal wyblakly smok. Do boku loza przyczepiona byla sporych rozmiarow maszyneria, z ktorej wyrastalo kilka rurek. Dwie z nich byly wpiete w szyje, brunatna od krwi, reszta zas w okolice serca. Sanchez wychwycil moje spojrzenie. Byl dobry, bo mimika Dooma nie jest tak jednoznaczna jak u organika. - Dostala w gardlo. Tetnica szyjna. Gdyby rowno ja ucielo, moze by sie troche obkurczyla, a tak, przy takim cisnieniu... - pokrecil glowa -...nie zdazylismy. Stracila wiekszosc krwi. To, co pozostalo, pewnie z pol litra, tloczymy w glowe, uzupelniamy innymi plynami i dializujemy Serce pewnie w tej chwili juz jest po zawale, podobnie jak nerki i cala reszta. Jak tylko ja dowieziemy do bazy, odetniemy wszystko od glowy, bo metabolity i hormony uszkodza mozg... Jesli bedzie miala pieniadze, poszerzy wasze grono. -Przynajmniej wciaz zyje - odparlem cicho. Skinal glowa. Medyk pchal platforme w strone ambulansu, ktory wlasnie ladowal na placu. Zgromadzono tam dosc znaczna grupe poszkodowanych. Nasze ofiary. Kytes poruszyl sie nieznacznie: -Przylecieliscie dwoma jednostkami? Ktos z was nam pomogl? Chyba widzialem na radarze sylwetke... Sanchez sie usmiechnal. Otwieral usta, zeby odpowiedziec, gdy podeszla do niego corka, juz bez zlotego kasku. Ladna, troche podobna do ojca - tez miala mocna zuchwe i waskie usta. -Chodz, mala - przygarnal ja ramieniem. - Przedstawie cie naszym bohaterom. Ten slepy to... -Peter Kytes - wszedl w slowo lider Bezbolesnych. Sancheza zatkalo. -Ten? Ten Kytes? "Crash" Kytes? Zmaltretowana twarz motomba wykrzywila sie w parodii usmiechu. -Ten sam. Antonio spojrzal na Julie. -Widzisz? Co heros, to heros. - Spojrzal na mnie. - A pan to... -Smith. Popisales sie, Torkil, nie ma co. Skoro wpadles na tak oryginalne nazwisko, wymysl jakies ladne imie. -Onufry... Smith. Mialem ochote dac sobie po pysku. Kapitan nie zdolal ukryc lekkiego zdziwienia. -Imie po dziadku - wydukalem. Usmiechnal sie szeroko. -No dobrze... To moja corka. Julia. Dziewczyna usmiechnela sie nieznacznie i sklonila glowe. Zapewne niezrecznie bylo jej rozmawiac z Doomami. To mniej wiecej tak, jak gadac z Marsjanami. Niby maja dwie nogi i dwoje rak, ale jacys tacy zieloni. -Ale - odezwal sie Kytes - nie odpowiedzial mi pan na pytanie. Byl jeszcze ktos? Nie byl, Peter, ty slepa komendo, tylko jest. Spojrzalem na gigantyczny pieciokadlubowy bialy aqual, ktory wlasnie do nas podplywal od polnocnego wschodu. Unosil sie dziesiec metrow nad ziemia. Wisniowe zagle gornego masztu byly zlozone i ledwie widoczne za oslonami. Dolny maszt wlasnie sie chowal w srodkowy kadlub. -Pomogl wam moj syn - odezwal sie krepy mlody czlowiek, ktory wlasnie wyladowal obok Sancheza. Podczas naszej rozmowy wyskoczyl z lodzi i podlecial do nas, uzywajac malej, sztywnej kamizelki. Zamiast spodni nosil krotkie, kwieciste szorty Byl bosy. Mial okolo dwudziestu lat. Okragla twarz okalaly jasne, krotko przystrzyzone wlosy. Pelne wargi zdawaly sie w naturalny sposob usmiechac, a jasne oczy byly caly czas zmruzone. - Moj syn, Mortimer. Od dawna bawi sie w supermena. -O mnie mowa? - Uslyszalem niski glos z gory. Ulamek sekundy pozniej w tumanie pylu na lewo od ojca wyladowal czlowiek w czerwono-czarnej zbroi. Za moment sfrunela antracytowa plachta podbita szkarlatem, przyczepiona do wywinietych rogow wystajacych z naramiennikow. Jeszcze chwila i zafurkotal cienisty gonfalon, zwisajacy z poprzeczki na maszcie wyrastajacym z zapotylicznej oslony, a na koncu, niczym lagodny akord po mocnej uwerturze, splynal dlugi na co najmniej dwa metry grafitowy proporzec przymocowany do szczytu masztu. Ku mojemu zdumieniu, mimo bezwietrznej pogody, zarowno plachta i gonfalon (na ktorym trojwymiarowa fregata prula fale oceanu), jak i polyskujacy metalicznie proporzec wily sie i lopotaly. Jednak jeszcze wieksze zaskoczenie poczulem, gdy dostrzeglem twarz. Byla szczupla, z wyraznie zaznaczonymi bruzdami nosowo wargowymi, lekko opadajacym podwojnym podbrodkiem, ozdobiona workami pod oczami i siatka zmarszczek przy oczach. Osiemdziesieciolatek. "Syn" dworsko sie uklonil, ale nie na tyle gleboko, zebysmy musieli uciekac przed ostro zakonczonym masztem. -Mortimer Freyr do uslug. -Czyli pan... - spojrzalem na mlodzika w szortach. Kaszlnalem. Naprawde zaschlo mi w cyfrowym gardle. - ...to Parsifal Freyr. Zeglarz usmiechnal sie pod wasem. -Widze, ze jest pan dobrze poinformowany... - Spojrzal na syna. - Odstawiles tych dwoch? Mortimer skinal glowa. -Sa juz przesluchiwani. -A reszta? Starszy mezczyzna skrzywil sie. -Uciekli. - Zrobil przepraszajaca mine. - Nie chcialem ryzykowac. Bylo ich czterech. Parsifal nastroszyl sie, ale milczal. Zerknal na mnie i dokonczyl przerwana mysl: -Jak widze, mimo tego, ze przywdzial pan motomba, nie jest pan przyzwyczajony do nowosci. Tych najnowszych nowosci. Metrykalnie mam sto piec lat. Dwa miesiace temu kupilem bezmozga. Stal sie cud: jestem mlodzikiem, ktory ma starego syna! Zarechotal, a syn razem z nim. Przez chwile chichotalismy, starajac sie odepchnac wspomnienie wydarzen na placu. Pierwszy przestal Parsifal: -Niech pan zetrze krew z twarzy. Marnie to wyglada. Zaczerwienilem sie. Dobrze, ze tylko wewnetrznie. Gdybym mial organiczne cialo, z pewnoscia oczyscilbym oblicze w pierwszej kolejnosci, a tak natychmiast zapomnialem o posoce oblepiajacej metalowa facjate. Kapitan Sanchez podal mi detergent w sprayu. -Niby "do skory wrazliwej", ale z metalu tez pewnie zmyje - zazartowal. Wycelowalem zasobnik w czolo i nacisnalem spust. Mimowolnie zamknalem mechaniczne powieki. Substancja spienila sie i po chwili zmienila w lotny pyl. Pokrecilem glowa, zeby strzasnac resztki kurzu. -Juz? - spytalem. Julia mrugnela, ze tak. Jej ojciec wysunal do przodu podbrodek. -Przy okazji... Czy ktos nagral to zajscie? Mamy zdjecia z satelity, ale przydaloby sie takze cos z innego punktu widzenia. Poza tym... Zerknal znaczaco na zwloki lidera, ktorych wciaz nikt nie zabral do transportowca. Sztandar "Spearborne" zostal rozdarty na pol, dziewoja podzielila sie na dwie nierowne czesci. -Tak, ja to zrobilem - odparlem. - Na pewno gapie tez nagrywali. Widzialem, ze jeden z uciekajacych uzywal kamery. Zacial usta. -Rozumie pan, jakby na to nie patrzec... przyczynil sie pan do smierci czlowieka, panie... Smith. A obaj pokiereszowaliscie kilkanascie osob. Z tego, co mi raportuje medmat, kilka ofiar jest powaznie poturbowanych... Na chwile zamilkl. Z jego twarzy odczytalem, ze wydaje mentalne rozkazy. -Tor... Onufry - poprawil sie Kytes - ratowal mi zycie. Gdyby nie on, zginalbym. -Tez tak mysle - przyznal Antonio - ale niewazne, co ja mysle. Wazne sa dowody. Wysunalem pancerne palce do jego oliwkowego naramiennika. Dotykowy transfer nie wymagal podania adresu odbiorcy, byl wiec, wbrew pozorom, grzeczniejszy od bezdotykowego. -Mozna? -Prosze bardzo. Ustanowilem polaczenie i przeslalem nagranie. We wstecznej kamerze widzialem, jak do zwlok spearborne'a podeszlo dwoch zolnierzy. Zaczeli przybierac pozycje swiadczace o tym, ze dokumentuja jego ulozenie. Dalej klebil sie tlum demonstrantow. Podopieczni Sancheza z niemalym trudem ustawiali ludzi w sekcje, przed ktorymi wisialy juz grawitacyjne blaty notujace. Zanim wszystkich przesluchaja, nadejdzie swit. Zerknalem na wieze Savusavu. Najwyzsze szczyty zegnaly sie ze sloncem bursztynowymi blyskami. Tknela mnie mysl: -Mowi pan, kapitanie, ze widzieliscie wszystko z satelitow? Skrzywil sie: -Ja nie widzialem, ale ktos bazie z pewnoscia widzial i nagral. -A masakra w Damai? Przeciez ktorys ze sputnikow musial to rejestrowac! Pokiwal smutno glowa. -To byla akcja high-tech... Przerwal. Znowu wydawal mentalne rozkazy. Za plecami uslyszalem krzyki. Ktos z tlumu klocil sie z zolnierzami. Sanchez skonczyl myslowe dyskusje i podniosl reke, jakby chcial sie podrapac w kark. Wstrzymal ja w pol ruchu. -Jak mowilem, robota profesjonalistow, a nie motlochu. Nalozyli normalny obraz. Satelity zanotowaly typowy nocny krajobraz. Cholera. -Nic nie slyszeliscie? Nikt sie z wami nie kontaktowal? Na jego szczekach zagraly miesnie. Spojrzal w dal. -Z nami nikt. Podkreslil slowo: "nami". Czyzby uwazal, ze Damajanie prosili o pomoc policje? Spojrzal na mnie twardo. - Tutaj juz nie bedzie spokojnie. Jak pan widzi, ciagle nie ma policji i nie wiem, czy sie pojawi. Pana towarzysz wymaga serwisu. Panska zbroja, panie... Smith, takze domaga sie napraw. Radze wziac przyklad z tych turystow... Wskazal kciukiem startujace z parkingu pneumobile. Blyskaly swiatlami na tle czerwonego zmierzchu. - ...i zabrac sie gdzies na zachod. Wskazalem gestem za siebie, na martwego zbrojowca. - A on? Zabilem czlowieka. Czy nie powinien mnie pan zatrzymac? Twarz Sancheza pociemniala jeszcze bardziej. -Jego matka z pewnoscia nie bedzie zachwycona - westchnal. A mnie zmrozilo. Uzmyslowilem sobie, ze przyczynilem sie do wielkiej tragedii rodzicow tego czlowieka. -Ale, panie Smith, tym powinna sie zajac policja. Ja nie mam ani wladzy, ani narzedzi, zeby pana zatrzymac czy przesluchiwac. Oczywiscie moglbym to zrobic, ale nie zrobie, bo mam zdrowy rozsadek. Panu natomiast radze, zeby pan o tym zapomnial. Parcifal chrzaknal: -Zabiore was. Dokad chcecie leciec? Do Nowej Zelandii nie, bo tam wojna... Wiec co? Australia? Gwinea? -Jest filia Novatronics w Sydney - mruknal Pete. - Tylko tam wymienia mi sensory. Aqual, choc gonil zachodzace slonce, lecial zbyt wolno, zeby uciec przed fala nocy. Obaj z Peterem uznalismy, ze dzien zawieral dostatecznie wiele wrazen, a wszelkie pytania dotyczace naszych gospodarzy moga poczekac do jutra. Zdaje sie, ze Parsifal i Mortimer mieli podobne odczucia, bo nie narzucali sie z goscinnoscia. Wskazali nam siedziska w obszernym kokpicie lodzi, zyczyli dobrej nocy i obiecali rozmowe nastepnego dnia. Potem znikneli w bocznych modulach mieszkalnych. Zapewne gdybysmy byli organiczni, wypilibysmy z nimi butle rumu i przegadali pol nocy. A w tej sytuacji wybrane zostalo nieco zimne, ale optymalne rozwiazanie. Pewnie chodzilo tez o to, ze bylismy po prostu obcy, w dodatku zamieszani w morderstwo. Nie zdziwilbym sie, gdyby Parsifal minute po tym, jak zadeklarowal pomoc, zalowal swojej decyzji. Nie wiem, czy ja bylbym taki hojny: zapraszac na swoj wypieszczony aqual dwa brudne Doomy, roboty bez twarzy Po obliczu wszak najlatwiej rozpoznac, czy komus "dobrze patrzy z oczu". Zanim zdecydowalismy sie na cyfrowy sen, przekazalem Peterowi do analizy kilka kropli krwi Spearborne'a, ktora zakrzepla w zaglebieniach mojego pancerza, a takze skrawki czarnej powloki zbroi. "Crash" sprawdzil je i orzekl, ze nie maja nic wspolnego ze sladami w Damai. Moze i dobrze, bo nie wiem, jak by wygladalo dalsze sledztwo w Savusavu. Potem Peter wydal polecenie snu i stracil cyfrowa przytomnosc. Podnioslem sie z siedziska i stanalem na pokladzie. Slabo oswietlone karminowe zagle wybrzuszaly sie i opadaly, napiete wanty lekko drgaly, podobnie jak swiatla pozycyjne umieszczone na quazirejach i szczycie masztu. Gwiazdy lekko sie kolysaly, gdy aqual pokonywal powietrzne prady. Liny cicho skrzypialy. Zdawalo mi sie, czy rzeczywiscie z mieszkalnego modulu dolecial dziewczecy chichot? Wtedy jakos inaczej powial wiatr, zrobilo sie chlodniej i... dotarlo do mnie: zabilem czlowieka. Odebralem mu zycie. Wiem, ze ratowalem Petera, wiem, ze nie bylo innego sposobu, ale fakt pozostal faktem: nitka mojego losu przeciela sie z nicia tamtego i jedna z nich zostala zerwana. W takiej chwili czlowiek zaczyna sie zastanawiac, wymieniac setki drobnych czynnikow, ktore spowodowaly, ze znalazl sie o danej porze w danym miejscu. I pojawia sie szereg mysli, ze gdyby to albo tamto zrobil inaczej, nie doszloby do tragedii. W nocnej godzinie wszystkie te przemyslenia staja sie realne, zaczynaja zyc, przybieraja strukture faktow. Noc kryje w sobie prawde: jesli chcesz sprawdzic, czy jestes szczesliwy, obudz sie o trzeciej nad ranem i zadaj sobie to pytanie. Uprzedzam jednak, ze odpowiedz moze cie bardzo zaniepokoic. Jesli nie chcesz robic testu satysfakcji, po prostu spojrz w ciemnosc za oknem i otworz percepcje. Mozliwe, ze ogarnie cie przerazenie. Nie dlatego, ze cos rzeczywiscie czyha za szyba, ale dlatego, ze mozesz zobaczyc tam czastke... siebie. I wlasnie wtedy, kiedy zabraknie fal elektromagnetycznych w widzialnym widmie, nie bedziesz pewien, czy to, co widzisz, jest realne. Noc kryje tajemnice i... szalenstwo, w ktorym moze kryje sie prawda. Nie chcialem oszalec i odpychalem mysli o swojej winie jak roj pszczol, ktory chcial mnie obsiasc i na zawsze odebrac spokoj. Stalem tak prawie przez godzine. I byla to jedna z najgorszych godzin w moim zyciu. Potem, zmeczony daremna walka, usadowilem sie obok spiacego Petera i wydalem zbroi rozkaz aktywnego pozostawania w miejscu (co oznacza mniej wiecej tyle, ze gdyby jakas sila probowala mnie zepchnac czy usunac, to Doom przeciwstawilyby sie temu). Otworzylem ikone snu i zaprogramowalem dlugosc drzemki. Zasypianie dibeka odbywa sie bez niedorzecznych mysli typu: "A jesli nie zasne?", nie towarzyszy mu krecenie sie w lozku czy spacery do lazienki. Podczas dibekowego zasypiania nie musisz poprawiac poduszki czy koldry, ktore to czynnosci u organikow moga skutecznie odpedzic sen. W dibeku zasypia sie na "trzy": ledwie wydasz instrukcje i odpowiesz na pytanie: "czy wlaczyc opcje marzen sennych?", znikasz, zasypiasz, zamierasz, nazwij to, jak chcesz. Konstruktorzy syntetycznych mozgow zastanawiali sie, czy implementowac opcje snu, ktora w organie praktycznie sie nie zuzywajacym nie mialaby racji bytu, ale ostatecznie stwierdzono, ze pozbawianie czlowieka mozliwosci wylaczenia swiadomosci mogloby doprowadzic do nieprzewidywalnych skutkow: jakby nie patrzec, homo sapiens i miliony pokolen jego przodkow przesypiali ponad jedna trzecia zycia. Przerwy w swiadomym funkcjonowaniu dibeka zostaly konstruktywnie wykorzystane: wlaczaja sie wtedy wegetatywne programy konserwujace i skanujace. Swoisty serwis. Spij, Torkil, pomyslalem i szybko odszedlem w krolestwo Morfeusza. Uplynelo kilka dni od zaginiecia statku emigracyjnego "Medusa". W swiatowych sadach mnoza sie pozwy wnoszone przez zrozpaczone rodziny pasazerow. Przypomnijmy, ze megastatek przewozil rowno piecdziesiat tysiecy emigrantow i do dzisiaj jego losy sa nieznane. Poszkodowani domagaja sie wyjasnien. Niektorzy stracili juz nadzieje na odzyskanie krewnych i jawnie otwieraja sprawy o odszkodowanie. "Wciaz szukamy naszego statku - wyjasnia Jeremiasz Hal, rzecznik prasowy Mobillenium Ltd. - Pragne zapewnic wszystkich zainteresowanych, ze zrobimy wszystko, co w naszej mocy, zeby go odnalezc. Co do odszkodowan, to oczywiscie zarowno rejs byl ubezpieczony, jak i kazdy pasazer - wazna polisa byla warunkiem wejscia na poklad - ale, co chce podkreslic, ubezpieczycielami naszych klientow byly dziesiatki mniejszych i wiekszych firm, z ktorymi osoby zainteresowane zawieraly kontrakty indywidualnie. Tak wiec wszelkie roszczenia powinny byc kierowane wlasnie do nich, nie do spedytora. Nie znaczy to, ze odzegnujemy sie od odpowiedzialnosci. Naszym jedynym celem jest dobro i komfort klientow. Chce przypomniec wszystkim, ktorzy mysla o emigracji na Gaje, ze nasze megastatki odbyly juz blisko dziesiec tysiecy rejsow tam i z powrotem i jest to pierwszy tego typu wypadek. Warto takze zaznaczyc, ze <> nie ulegla widocznemu uszkodzeniu, tylko zaginela. Zawinil tu prawdopodobnie czynnik ludzki. Wszczete zostaly odpowiednie procedury, ktore z pewnoscia zapobiegna podobnym przypadkom na przyszlosc. Podkreslam jeszcze raz: rejsy na Gaje sa bezpieczne. Napedzana przez media atmosfera zagrozenia jest bezzasadna." "Sprawa <> jest w trakcie opracowywania" - komentuje Hildebrand Ander, rzecznik prasowy Safe Nations, firmy, ktora ubezpieczyla rejs. "Musze zaznaczyc, ze w procesie tym Mobillenium Ltd. nie chce nam pomoc. Mamy prawo podejrzewac, ze firma ukrywa czesc faktow, trudno ustalic, dlaczego." Co rzecznik Mobillenium ma na mysli, mowiac o czynniku ludzkim? Czyzby w gre wchodzilo porwanie? Jesli tak, to przez kogo i gdzie sie kolos podziewa? Co sie stanie, jesli rodziny ofiar, niebaczni na slowa rzecznika, zazadaja zadoscuczynien od Mobillenium, a nie od swoich ubezpieczycieli? Czy transportowy moloch uniesie ten ciezar? Wedlug szacunkow specjalistow precedens taki moglby doprowadzic do bankructwa nawet swiatowego potentata. Liczba osob planujacych emigracje na Gaje spadla niemal do zera. Mobillenium przerwalo loty do czasu wyjasnienia sprawy, a tymczasem probuje podtrzymac zainteresowanie swoimi uslugami, obnizajac do polowy oplaty za fracht, jak rowniez oferujac bonusy w postaci bardzo korzystnych kredytow na nowej planecie. Czy garsc paciorkow wystarczy, zeby przelamac lek potencjalnych pasazerow? Dowiemy sie najprawdopodobniej wkrotce, bo nastroje na Ziemi po sensacji ogloszonej przez Global News zblizaja sie do punktu wrzenia. Byc moze lada moment wizja lotu na Gaje, nawet przy ryzyku niepowodzenia wynoszacym jeden do dziesieciu tysiecy, bedzie bardziej obiecujaca niz pozostanie na ojczystym globie. Gniew obywateli zwraca sie w strone najbogatszej warstwy spoleczenstwa, ktora przez specjalistow juz od dawna byla okreslana mianem "ludzi plus". Warstwa ta, skladajaca sie w lwiej czesci z tuzow biznesu i medialnych gwiazd, zaczela sie ksztaltowac w dwudziestym wieku i w ciagu nastepnych dwoch stuleci ugruntowala swoja pozycje, odgradzajac sie od reszty Ziemian ekonomicznie i socjalnie. O ile na poczatku boomu emigracyjnego szczescia na Gai szukali glownie bogatsi przedstawiciele middle class, to w tej chwili najwieksze cisnienie odczuwaja wlasnie ludzie plus. Niektorzy z nich wzieli sprawy we wlasne rece, kupujac prywatne spacemobile, ktore dopiero co zostaly udostepnione w ofercie publicznej przez firme Under Protection. Czy zamierzaja przewiezc na "ziemie obiecana" caly swoj dobytek w niewielkich pojazdach? Czy ich odejscie z blekitnej planety spowoduje spadek cen najbardziej luksusowych rezydencji? Na te i na inne pytania zapewne niedlugo uzyskamy odpowiedzi. Wiadomosci sportowe... Gdy budzisz sie w dibeku, nie czekaja cie mozolne kwadranse dochodzenia do siebie: nie musisz wlewac w gardlo kolejnych porcji kawy, nie walczysz z hipoglikemia jedzac albo nie (bo na widok jedzenia robi ci sie niedobrze) i nie modlisz sie, zeby stan rozbicia i polamania ustapil wreszcie "normalnej" organicznej egzystencji. Odzyskujesz przytomnosc nieslychanie plynnie i od razu czujesz sie tak, jakbys mial czternascie lat, a swiat czekal na ciebie z otwartymi ramionami. Slowem: energia i entuzjazm. Dibek jest cudownym urzadzeniem. W dodatku posiada menu, ktorego tak strasznie brakuje organicznemu mozgowi. Mozna w nim zaprogramowac dziesiatki zmiennych, w najnowszych modelach rowniez dobry humor, co jest po prostu przelomem. A do niedawna myslalem, ze przyspieszenie myslenia jest jedyna przewaga dibekowcow. Bedac juz calkowicie przebudzonym, ale jeszcze przed uaktywnieniem sensorow optycznych, blyskawicznie dostrzeglem wszystkie te przewagi, a gdy uzmyslowilem sobie, ze posiadajac motomba i dibek jestem zupelnie niepodatny na wahania cisnienia atmosferycznego, ktore nie raz zwalaly mnie z nog, uznalem, ze wymiana organicznego mozgu i ciala na mozg syntetyczny i motomb jest jedynym logicznym posunieciem kazdego myslacego czlowieka. Ledwie jednak aktywowalem wzrok, przekonanie to pryslo, bo moje oczy zostaly uraczone widokiem plaskiego, umiesnionego brzucha jednej z zalogantek. Wlasnie zakladala, co zobaczylem we wstecznej kamerze, szot grota na kabestan znajdujacy sie obok mojego lewego ramienia i bardzo mocno sie nade mna pochylala. Miala blyszczaca, ciemnobrazowa skore, jakby stworzona do dotykania. Waska kibic i zawiazanie bioder zdawaly sie krzyczec o pieszczote, jakby jedynym celem istnienia tego ciala byla nieustanna, nabrzmiala, radosna milosc. Nie chcac macic tej cudownej chwili, zamarly wobec oddychajacego dziela sztuki, trwalem, chlonac mechanicznym nosem zapach skory prazonej sloncem. No i co? Fajnie jest byc blaszanym strachem na wroble? Ano, niefajnie. Ruch przedramienia Petera swiadczyl o tym, ze takze wychynal z niebytu. O, zaluj, Kytes, ze tego nie widzisz. Zalogantka uslyszala szmer wywolany ruchem "Crasha" i odwrocila sie do niego, wystawiajac przed moje oczy nieziemsko zgrabna pupe odziana w jasnozolte figi, na ktorych z lewego do prawego kranca wedrowala arabska karawana. Cos jak obrazek z bajek o Sindbadzie. Wprowadzenie holograficznych materialow spowodowalo czesciowe odejscie od kusych stringow, na ktorych mozna bylo co najwyzej animowac dzdzownice. Obszerniejsze tanga, zwlaszcza ich tylna czesc, umozliwialy (od biedy) umieszczenie na nich nawet damy z lasiczka. -O! - wykrzyknela. - Obudzily sie nasze blaszki! -Szkoda, Peter, ze jej nie widzisz - wyslalem mentalny komunikat. -Kapitanie! - zawolala do Parsifala, ktory znajdowal sie gdzies z przodu lodzi. Dopiero gdy wybila sie i wzniosla metr w gore, uzywajac miniplecaka antygrawitacyjnego w ksztalcie krotkiej koszulki (podobnego uzywal Parsifal), moglem podziwiac calosc jej budowy i jak zwykle w obliczu skonczonego piekna pozostalem na cyfrowym wdechu. Kamizelka nie miala wspomagaczy egzoszkieletowych, wiec w zasadzie dziewczyna wisiala na pachach, co wymuszalo napiecie miesni grzbietu i brzucha, czyli sprzyjalo wzmacnianiu i tak idealnej konstrukcji. -Obudzili sie! - Machnela dlonia. -Opisz mi ja - szepnal lider Bezbolesnych. Ba. Latwo powiedziec. -Wlosy do polowy plecow, krecone, brazowe jak dojrzale kasztany... -Poeta sie znalazl. -Oczy jak ciemne piwo... -Przestan sie wyglupiac. -Usta pelne, karminowe, mocne zeby, zgrabny nosek, policzki lekko wypukle... -Gruba? -Nie, taka uroda twarzy. A ponizej to po prostu Airrari. -Az tak? Zamiast odpowiedziec, wykonalem jej zdjecie i przeslalem do Petera. -Oz w morde... Dziewcze wzbilo sie wyzej i zajelo sie poprawianiem lin na quasirei, znajdujacej sie jakies pietnascie metrow wyzej. Dwie podobnie ubrane kobiety (jedna dlugowlosa ciemna blondynka, odziana w figi koloru nieba, ozdobione animacja lecacych labedzi, druga jasna blondynka o krotkiej, chlopiecej fryzurze, z tylnym deseniem przedstawiajacym oranz slonca zachodzacego za linia wody), smigaly miedzy linami okretu. Najwyrazniej plecaczki byly obowiazkowe na aqualach, tak jak autoplawy na jednostkach wodnych. Ich specyficzny naped zmuszal do balansowania na rejach, salingach czy bocianich gniazdach (gornym i dolnym), skokow, chwytow i obrotow. Wygladalo to jak bardzo pociagajacy taniec, jakby dziewczyny wcale nie mialy tak duzo roboty, tylko lubily sobie polatac miedzy linami wehikulu. Zerknalem pod stopy, przez przezierna czesc pokladu, na pozostale dwie dziewoje, ktore dogladaly dolnego masztu, lin i zagli. Jedna byla dlugowlosa mulatka, ktorej figi wyswietlaly animacje lawy, zas druga, platynowa blondynka, preferowala krajobrazy dopasowane do fryzury: animacje lodowej kry, tym bielszej, ze odbitej od ciemnego brazu opalenizny. Ciala wszystkich tych... elfic, ktore lataly wokol aquala jak skrzydlate wrozki wokol zaczarowanego drzewa, byly silne, smukle, jakby wyrzezbione przez codzienny wysilek, wyssane wiatrem z nadmiaru tluszczu, uksztaltowane sloncem i - byc moze - glodnymi spojrzeniami wlascicieli statku. Parcifal, nie potrzebujesz zaloganta? -Witam stalowych rycerzy - usmiechnal sie jowialnie, stajac na dachu sterowki. - Jak sie czujecie? Rozesmialem sie. -Wbrew pozorom - wskazalem uszkodzenia zbroi - znakomicie! Skinal glowa ze zrozumieniem. -Nic nie czujecie, prawda? Bol to przeszlosc? -Mysle - odezwal sie Peter, zadzierajac brode jak slepiec usilujacy poczuc cieplo drugiej osoby - ze T... Onufry mial na mysli cudowne doznania dibekowego przebudzenia. Freyr zeskoczyl na dno kokpitu. -Dibeki? Slyszalem. To podobno fantastyczna rzecz. Pokrecilem glowa: -Tak naprawde w doskonaly humor wprawily mnie te dziela sztuki - wskazalem dziewczeta. - A co do dibeka, nie przecze, doznania sa nieprawdopodobnie... -A pan o tym nie myslal? - wszedl mi w slowo Peter. Parcifal skrzywil sie. -O nie. Lubie swoje cialo, a poza tym... Miedzy linami okretu przeleciala mewa o poteznych miesniach grzbietowych i mocnych, zakrzywionych pazurach. Skrecila i runela w dol, miedzy siatkami laczacymi kadluby, zapewne wypatrzywszy w spienionych wodach zdobycz. Przez chwile sledzilem jej lot. Sto metrow nizej uderzyla w ciemna fale i wyciagnela cos mieniacego sie blekitnymi refleksami. Brawo, prosze pani. -...na lodzi mowimy sobie per "ty". Jestem Parcifal. Wyciagnalem reke, ukladajac usta do slowa: "Torkil", jednak w pore sie polapalem: -Onufry. Peter znowu mnie uratowal: -Dla przyjaciol "Nuf". Ja jestem Peter. -A one... - zatoczylem reka wokol, wskazujac zalogantki - wasze... nie wiem... Parsifalem wstrzasnal smiech: -Chciales powiedziec: "zony?" Rozlozylem bezradnie rece. Peter uniosl polyskliwa dlon. -Nie chcialbym psuc wam dobrych humorow, ale wy tu o jakichs dziewczynach gadacie, zreszta slysze ich piekne glosy, jednej zapach nawet czulem przez chwile... - zamyslil sie, jakby wspominal pyszny scent -...ale wciaz nic nie widze. Tylko radar i zdjecie z satelity. A dzisiaj sa cirrusy i odbior slaby. No, Nuf przeslal mi hotke, przyznaje, ale nie moge tak caly czas. Wiec moze by... Parcifal przysiadl przy nim i zajrzal do zmaltretowanych oczodolow. -Czekaj, bracie. -Znasz sie na tym? - spytalem. Uslyszalem za plecami szum. W tylnej kamerze zobaczylem, jak przed poteznym wzmocnieniem snieznego masztu wyladowal Mortimer, a jakze, w pelnym gonfalonowo-proporcowo-plaszczowym rynsztunku. -Ojciec od trzydziestu lat robi w Peucitrenie. Sprzedaje pneumobile. Powiodl wzrokiem po kokpicie i stwierdziwszy ze nie ma dla niego miejsca od strony kabiny, wybil sie i wyladowal na przeciwnym koncu. Towarzyszyl mu gwaltowny lopot. -Co prawda - ciagnal - od dwoch lat ma miedzyzycie i wczasuje sie, ale za dwadziescia lat pewnie wroci do latajacych bryk... -Albo do spacemobili - mruknal senior i zalozyl okulary. Hm. Sa jeszcze ludzie uzywajacy szkiel. Co ty, Torkil, bredzisz. Tydzien temu sam ich uzywales. Po ruchach warg poznalem, ze uruchomil jakas aplikacje, pewnie taka, dzieki ktorej lepiej widzial zacieniona rane peterowego oczodolu. Po chwili spojrzal na mnie. Na moje oczy. -Przeloze ci jedna patrzalke - sapnal do Kytesa. - Od Nufa - usmiechnal sie drapieznie i wyciagnal do mnie szpony. Pietnascie minut pozniej Kytes mogl sie cieszyc widokiem elfic, ja zas kombinowalem, jak upodobnic sie do pirata, zaslaniajac pusty slot czarna przepaska. Peter od razu zaczal (po cichu) marudzic, ze nie moze dziewczat "rozebrac" z powodu uszkodzonych modulow przetwarzania wszelkich fal poza elektromagnetycznym widmem widzialnym, nie widzial tez dali, bo ten uklad takze uszkodzily belty zbrojowcow, ale w koncu widzial. Kamien spadl mi z serca, bo nie bardzo wyobrazalem sobie prowadzanie stalowej kukly, zwlaszcza przy stanie mojego prawego biodra, ktorego nie powinienem byl w ogole obciazac, i lewej reki, ktora rownie dobrze moglbym oderwac i przytroczywszy do boku, uzywac jako maczugi. Po wstepnych, jeszcze nie kompletnych ogledzinach statku stwierdzilem, ze jest bardzo gustownie ozdobiony i w ogole chce zostac aqualerem. Nawet podfunalem na gorne bocianie gniazdo i zatoczylem kilka kregow wokol want. Zamienilem wtedy kilka slow z wlascicielka bujnych kasztanowych wlosow i obserwowanych juz z bliska zoltych fig. Dowiedzialem sie, ze ma na imie Tajda, a pozostale zalogantki to: Brenda - lava lady (kruczowlosa Mulatka), Vivien - lodowa pieknosc o platynowych wlosach, Cloe - lubiaca kolor pomaranczowy, krotko ostrzyzona blondynka, oraz Fara, takze blondynka, ale dlugowlosa, ktora preferuje blekity. Gdy przystanelismy na wygietym w gustowny luk salingu, Tajda wyjasnila, ze wszystkie te syreny wraz z Parcifalem i Mortimerem tworza... stado. Dobrze, ze mocno dzierzylem wante, bo gdyby nie to, moglbym spasc. Cieszylem sie takze, ze twarz Dooma nie potrafi tak swietnie jak pershelle oddawac emocji. Postanowilem rozwinac temat. -Co masz na mysli? Wzruszyla ramionami ukrytymi w sztywnej kamizelce. Zagraly mocne miesnie brzucha. -Jestesmy razem. Chlopaki daja nam pieniadze na enzymy, reperatywy i bezmozgi. Ja mam osiemdziesiat lat, Cloe dziewiecdziesiat dwa, Brenda ponad stowe, Vivien tez cos kolo tego - mrugnela porozumiewawczo - nie wiem dokladnie, bo nie chce sie cwaniara przyznac. - Wskazala reka blondynke w blekitnych figach. - Fara ma dziewiecdziesiat osiem. Zadna z nas w mlodosci nie byla ani tak ladna, ani tak zgrabna jak teraz. Zadna z nas nie miala pieniedzy Niektore nawet rodziny... - zagryzla wargi. - Nasza urode zawdzieczamy panom Freyrom. Oprocz wspanialego zycia i tego aquala - zatoczyla reka krag - zapewniaja nam swobode, opieke i schronienie. My dajemy im mile towarzystwo, oni cenia nasza obecnosc, my uwielbiamy ich sile, oni czcza nasza urode. Stado jest o wiele lepsze od malzenstwa. Zreszta - blysnely jej orzechowe oczy - kto w dzisiejszych czasach sie zeni? No wlasnie. Kto w ogole sie zeni? W naszych i nie tylko naszych czasach? -Od... dawna jestescie razem? -Od szesciu miesiecy! - krzyknela przelatujaca w poblizu srebrnowlosa Vivien. Oczywiscie. Maja jakas wewnetrzna komunikacje. Przyjrzalem sie oczom Tajdy... Soczewki. W slocie kamizelki tkwil przymocowany na stale stary model walktela. Na aqualu nie ma sensu krzyczec z jednego konca statku na drugi. -Czyli dopiero co... Czy... - chcialem potrzec czolo, ale lewa reka nie moglem, a prawa trzymalem sie wanty. Poza tym czy poczulbym ulge? Cyfrowe swedzenie ustapiloby pod wirtualnym dotykiem? Nie wiedzialem. - Czy te szesc miesiecy... ma cos wspolnego z wynalezieniem bezmozgow? Tajda lekko sie zarumienila. -Mortimer czesto dostarczal zywnosc i lekarstwa do "Zlotej Jagody". Wychwycila moje zdziwione spojrzenie. -Ladna nazwa dla domu starcow, nie uwazasz? - Zadarla brode, jakby chciala powiedziec, ze nie wstydzi sie swojej zupelnie przeciez niewstydliwej przeszlosci. - Tak, wszystkie stamtad pochodzimy. Znalysmy Mortimera i lubilysmy go. Z wzajemnoscia. Parsifal tez czasami wpadal, zartowal, ze niedlugo do nas dolaczy. Starcza przyjazn. Te same tematy, te same dowcipy, te same wspomnienia. Az wreszcie eksplodowala wiadomosc o bezmozgach i dostalysmy propozycje nie do odrzucenia, Tylko Cloe wahala sie dluzej niz godzine. -Dlaczego stary Freyr dopiero niedawno przeszedl metamorfoze? -Mial jakies sprawy zwiazane z biznesem. -Na emeryturze? -.Teraz sie mowi: "miedzyzycie", to po pierwsze, po drugie, jak widzisz, to bardzo aktywny czlowiek, a po trzecie zamieniasz rozmowe w przesluchanie. -Cholera, rzeczywiscie, przepraszam. Usmiechnela sie zyczliwie. -Wybaczam, panie durexowy. Musiala mi przypominac, ze wygladam jak robot? -Czy moge zadac jeszcze jedno pytanie? To, co opisujesz, jest takie egzotyczne... Odgarnela wlosy z czola: -Wal. -Bedziecie... - chrzaknalem -...miec dzieci? Uslyszalem za plecami szum. Po chwili we wstecznej kamerze dostrzeglem maszt i gonfalon. Jeszcze sekunda i w lopocie czarnej plachty stanal na salingu starszy pan w egzoszkielecie. -Naturalnie. - Mortimer byl troche podobny do Kytesa. Z jego twarzy tez przebijal subtelny ryt szlachetnosci. - Stworzymy duze stado. Albo klan. Jak zwal, tak zwal. -A ty... - Torkil, cicho badz. Nie zadawaj glupich pytan. - ...nie bierzesz enzymow? Usmiechnal sie krzywo. -Ojciec powiedzial, i chyba mial racje, ze powinienem przezyc starosc. Raz. Biore tylko everbrain, a i to niewielkie dawki. Potem juz nigdy. Starosc mnie przeraza. - Wyszczerzyl zeby, a potem zerknal na ponetne biodro Tajdy. - No i nie moge sie doczekac, kiedy znow bede mogl cieszyc sie... -Nie jest tak zle. - Dziewczyna poglaskala go dlonia po policzku i rozesmiala sie. - Nawet w tej postaci jestes uroczy. Poza tym nie zapomnialam jeszcze, co znaczy miec osiemdziesiat lat. Nie wiem, dlaczego akurat wtedy zaczalem sie zastanawiac, czy mam pieniadze na naprawe zbroi. Moze spowodowal to typowo meski odruch w towarzystwie pieknosci: wypiac piers, schowac brzuch, pokazac pneumobil i portfel. Organiczny Torkil... zapewne kupil juz spacemobil, wiec calkiem mozliwe, ze bylem goly. Wszedlem w menu zbroi i poszukalem polaczen. Nie mialem namiarow satelity komunikacyjnego. Krotka konsultacja z biurem numerow naprawila blad. Pamietajac, ile kosztuje polaczenie, zawahalem sie. Calosc moich oszczednosci zostala przeniesiona do Elektrobanku na Gai dokladnie tego dnia, gdy wyemigrowalem. Pod promieniami Alsafi pozostalo dwoch Torkilow, z ktorych jeden mial leciec w kosmos, a drugi znalezc sposob na dotarcie do mediow i rozpowszechnienie informacji o Bestii. Obaj beda potrzebowac mamony, a ja teoretycznie jestem... -Peter? -No? -Czy ty dales mi zlecenie? Wciaz siedzial w kokpicie. Zadarl glowe i spojrzal na mnie moim okiem. -Zastanawiasz sie, kto pokryje koszty napraw? Biore to na siebie, nie martw sie. A w ogole piekna Tajda cos do ciebie mowi, a ty znow pograzasz sie w autyzmie. -Onufry? Dopiero teraz uslyszalem jej glos. -Przepraszam, zamyslilem sie. -W pierwszych slowach mego listu pragne ci pogratulowac imienia, ktore sobie nadales... -Zamknij sie. -A w drugich sugeruje, zebys sie potknal i zdrapal troche czarnej farby z pana Mortimera. On tez sie lakieruje. Moze to jakas moda w Oceanii... Tajda patrzyla na mnie zdziwionym wzrokiem. Mlody-stary Freyr takze. -Wlasnie cie pytalam, ile masz lat. Przy tobie jestem mlody. -Trzydziesci dziewiec. -Dzidzius! - rozesmial sie Mortimer. -A od dawna jestes w Doomie? Chrzaknalem. -Od dwoch lat. Stara... Udalem, ze moje stopy zeslizguja sie z salingu. Puscilem prawa reka wante i chwycilem przedramie Mortimera. Wyczulem jednak, ze zaskoczony mezczyzna nie utrzyma mojego ciezaru, wiec rozluznilem chwyt. -Brawo, gamedeku. Uruchomilem generatory, odfrunalem metr w tyl, wyrownalem lot i z powrotem stanalem na salingu. -Najmocniej przepraszam - powiedzialem, wskazujac zadrapania na gauntlecie Freyra. - Moja zbroja jest w gorszym stanie, niz sadzilem. Starszy pan spojrzal z niesmakiem na uszkodzenie. -Nic sie nie stalo. Zalatam. Tajda usmiechnela sie krzywo. -Powinienes wiedziec, ze Mortimer jest nadzwyczaj czuly na punkcie swojego ubranka... Jej wypowiedz przerwal wewnetrzny sygnal polaczenia. -Przepraszam - wyciagnalem do niej reke - mam telesens... -Oczywiscie - usmiechnela sie. W sumie moglem stac przy nich i prowadzic mentalna konwersacje, ale byloby to jakies... niezreczne. Odbilem sie "zdrowa" noga od salingu i rozpoczalem lot wzdluz olinowania w strone dziury miedzy glownym kadlubem i bocznym modulem. Przyjalem polaczenie. Na tle zblizajacych sie korpusow lodzi zobaczylem polprzezroczysta twarz ciemnoskorego zolnierza. -Dzien dobry, panie Smith, mowi kapitan Antonio Sanchez. -Witam. Poznaje pana. Powstrzymal przepraszajacy usmiech. -Zawsze sie przedstawiam. Zawodowe skrzywienie. Zamilkl. Na jego twarzy malowalo sie napiecie. Przelecialem przez odstep miedzy siatkami rozpostartymi pomiedzy modulami lodzi i znalazlem sie na poziomie dolnej quasirei. Ogarnely mnie zle przeczucia. Dlaczego do mnie dzwoni? -Zapewne zastanawia sie pan, dlaczego zdecydowalem sie do pana telesensowac... -W istocie - odparlem, coraz bardziej obnizajac lot. - Chodzi o te demonstracje i zbrojowcow. Minalem wisniowe zagle i wyladowalem na obszernym kole bocianiego gniazda. -Tak? -Zastanawialem sie, czy powinienem, bo i tak juz jest po wszystkim, ale... no trudno. - Podrapal sie w szyje. - Skoro juz rozmawiamy nie ma sensu tego ukrywac. Zatem uwazam, ze powinien pan wiedziec... Przeanalizowalismy wszystkie nagrania, uzylismy takze programow odcyfrowujacych ruchy ust osob zaangazowanych w zamieszki i wiemy na pewno, ze zbrojowcy nie chcieli zabijac plazowiczow. Ich lider, zmarly Fred Ordon, wydal rozkaz strzelania w wode i w wolne obszary piasku, nie zas do ludzi... Chociaz Doom nie ma ludzkich odruchow, ja mialem. Usiadlem. -Spearborne byli znani w srodowisku Savusavian, znala ich tez policja. Nie byli grozni. Ot, mlodziezowa grupa lubiaca ekstrema. Znowu zaswedzialo mnie czolo. Chociaz wiedzialem, ze to bez sensu, zblizylem metalowy paluch do czerepu i skrobnalem. Pomoglo! -Oprocz kilku bojek nie mieli na koncie zadnych zabojstw. Wedlug rekordingow zostali wezwani przez jedna z uczestniczek demonstracji dla... ochrony. -Przed kim?! Sanchez przelknal sline. - Przed wami. Slucham? -Ledwie pana towarzysz zaczal pacyfikowac tubylcow, niejaka Julietta Paco polaczyla sie z Ordonem i wezwala jego grupe. A ze akurat raczyli sie piwem kilkanascie przecznic dalej, natychmiast sie stawili. Fred wpadl na pomysl, zeby odciagnac was od demonstrantow, markujac salwy w strone plazowiczow. Przecenil jednak wasze mozliwosci i nie przewidzial, ze zamiast scigac groty, rzucicie sie na nich. Moze zreszta bral pod uwage taka ewentualnosc. Tak czy owak, efekt osiagnal, bo odczepiliscie sie od tlumu... Zaraz. Czyli w zasadzie kto tu kogo chronil? Zdawalo mi sie, ze my oslanialismy turystow. Okazalo sie teraz, ze sami bylismy zloczyncami. Przed oczami stanal mi przywodca demonstrantow w berecie, upadajacy na ziemie w wachlarzu krwi. "Ludziom jak pieknym ptakom rosna skrzydla"... -To... - podjal -...i to... - dotknal reka policzka -...w zasadzie wszystko. Na pewno nie. -Bardzo dziekuje za szczerosc, kapitanie. Teraz niech pan powie to najwazniejsze. Zacisnal usta. -To wszystko. Nagle zrozumialem: -Przesledziliscie sytuacje i okazalo sie, ze gdyby nie my, belt, ktory przeszyl szyje tej dziewczyny, uderzylby w piasek, prawda? Zbladl. Sekunda. Dwie. Trzy. Odchrzaknal. Dlaczego sie tak meczy? Przeciez to ja jestem winien, nie on. -Panie Smith. Ujmijmy to tak. Powinien pan wiedziec, ze angazujac sie w sytuacje przemocy, moze pan bardzo latwo stac sie przyczyna nieszczescia. Odetchnal gleboko. -Dobrze. Powiem to, co chcialem przekazac na samym poczatku, zanim zaczalem myslec. Nagrania i zeznania dowodza, ze demonstranci nie chcieli nikogo linczowac. Mieli zamiar spojrzec w twarz swoim gosciom, moze troche na nich pokrzyczec. Ja wiem... - uniosl glos widzac, ze otwieram metalowe usta -...ja wiem, ze poczatkowe zamiary w tlumie nierzadko ulegaja drastycznej zmianie, ale tak bylo. Wasza interwencja spowodowala wzrost agresji. Wasze pojawienie sie i ucieczka turystow, zeby byc dokladnym. Tubylcy zranili jedna osobe. Czterdziestoletnia kobieta zostala przewrocona. Kilka otarc. Waszych ofiar, Petera Kytesa i panskich, jest dwadziescia piec. Zlamania, uszkodzenia sluchu, glebokie rany, jeden wylew wewnetrzny. I jedna ofiara smiertelna. - Zrobil gleboki wdech. - Ta dziewczyna, gdyby nie my, tez by nie przezyla. Zeby pana uspokoic, jej stan jest stabilny, juz ja dekapitowalismy, a rodzice na szczescie sa bogaci i na pewno kupia jej bezmozga, wiec z pewnego punktu widzenia nic sie nie stalo. Pauza. -Jestem zolnierzem i niejednokrotnie uczestniczylem w interwencjach watpliwych moralnie. Ale ja jestem wojownikiem. Pan nie. Moja corka widziala, co pan robil, i stoi po pana stronie. Sprobowalem sie bronic: -Takie wydarzenia w trakcie analizy zawsze wydaja sie mniej grozne, ale prosze mi wierzyc, ze... Uniosl reke. -Niech pan przestanie. Gdybym uznal, ze jest pan winny, moj oddzial juz by pana zgarnal z tego aquala. Spojrzal w bok. -Dlaczego ja do pana sensowalem... Dlaczego to zrobilem... Spojrzal ostro. -Powiem krotko. Wedlug mnie sytuacja na Ziemi bardzo szybko sie pogorszy A pan, o ile znam sie na ludziach, jeszcze nie raz bedzie mial okazje do zabawy w bohatera. Chce pan czy nie, pan takze jest albo stanie sie zolnierzem. Takim prywatnym. Fidzi jest o krok od stanu wojennego. W wielu krajach doszlo do zamieszek. Po prostu... Jego wzrok zmiekl. -...niech pan uwaza. Przemoc jest zawsze symetryczna. Sciszyl glos. -Nie ma slusznej przemocy. Pozdrowil mnie i przerwal polaczenie. Nie ma slusznej przemocy Powiedzial mi to zawodowy zolnierz. Wiadomosci wyznaniowe. Wielebny ojciec Zygfryd von Klaang odprawil wczoraj w kosciele imienia Matki Boskiej Bolejacej w Melbourne wspaniala msze wsparta, jak napisali krytycy, "dojmujaco gleboka" mnemoprojekcja. Ojciec Zygfryd nalezy do technochrzescijanskiej galezi katolicyzmu zwanej Technokumenatem i zalicza sie do pierwszej setki tworczych technokaplanow. Przypomnijmy, ze w sto czterdziestej czwartej encyklice papiez Eleonora Jadwiga III uznala katolickie technowyznania za rownouprawnione, a na osiemset czwartym synodzie uchwalono, ze wyznanie wiary po transie w G-Podzie jest tozsame z tradycyjnym obrzadkiem. Podobnie jak inni zrzeszeni w Towarzystwie Wiernych Artystow, ojciec Zygfryd wykorzystuje G-Pody najnowszej generacji, czasem sprzegajac ich dzialanie. Dzieki temu, jak twierdzi, uzyskuje kontakt ze stworca bardzo wysokiej jakosci. Swoje fenomenalne wizje przekazuje parafianom w postaci mnemoprojekcji, ktore wedlug Jeroma Gunthera, znawcy religijnej tworczosci, "pod wzgledem dynamiki i barw nie maja sobie rownych". Ostatnia wizja, nazwana przez widzow "Katharsis'; jest juz do nabycia na stronie SWA. Zachecamy do wizyty zarowno na stronie, jak i w kosciele Matki Boskiej Bolejacej. -Latales kiedys czyms takim? - spytal Parcifal kilka godzin pozniej. Stal przed wolantem i wskazywal go palcem. -Nigdy. Usilowal stlumic usmiech dumy, wiec jego pelne usta ulozyly sie w napiety grymas. -Plywalem troche na zwyklej lodzi - podjalem - ale takie cuda jak to widzialem jedynie z daleka. A wlasnie. Jak sie nazywa twoj statek? Na burcie jest napis, ale bylem tak zaaferowany ostatnimi wydarzeniami, ze nie zwrocilem uwagi. Mloda twarz usmiechnela sie zaczepnie. -Ale imiona wszystkich naszych pan zdazyles poznac, prawda? Zlapal mnie. -Maly Lew - przyjal pojednawczy ton. -Ladnie. Tyle ze dla mnie to nie maly lew, ale potezne lwisko. -Sa wieksze - odparl glosem, ktory zdradzal z trudem skrywana satysfakcje. Przez chwile wyobrazilem sobie bajkowe porty, gdzie wisza badz cumuja na poziomie wody jednostki malowane w barwy raju, swobody i odpoczynku. W barwy wakacji. Parcifal wskazal bialy walcowaty propeller wysuniety daleko przed lodz, polaczony z nia przegubowym ramieniem. -Wiesz, co to jest? -Propeller. Jego nieproporcjonalnie mloda twarz ulozyla sie w usmiech wyzszosci. Ciekawe. Biologicznie mlody mezczyzna usmiechal sie jak stary wyjadacz. Ludzi, ktorzy przesiedli sie w bezmozgi, zdradzala mimika! Niemal widzialem, jak przez oblicze mlodzienca przeswieca pobruzdzona, brodata twarz. -Sluchaj - odezwalem sie - zadam ci glupie pytanie. -Wal. -Czy w poprzednim ciele nosiles brode? Taka przycieta w kwadrat? Opadla mu szczeka. -Tak. Skad wiesz? Rozesmialem sie. -Jakos do ciebie pasuje. Udajac panike, powiodl wzrokiem po swoim ciele. -Co?! Marszcze sie gdzies? -Tak. Na mozgu. -Dobra, panie madry A co to jest? - wskazal na maszt. -Maszt przeciez, nie rob ze mnie ignoranta. Rozesmial sie miekko i wskazal przez przezroczysta podloge blizniaczy patyk, wystajacy ze spodniej czesci kadluba. Pod nim polyskiwala stalowa woda. -A tamto? Zlapal mnie. Nie wiedzialem. Latalem kolo kija, siedzialem na bocianim gniezdzie, ale nazwy nie znalem. -Antymaszt? - rzucilem niepewnie. Kapitan wybuchnal smiechem. -Prawie dobrze! To kilmaszt. A te poprzeczne kije? -Quasireje. Liny to sztagi, wanty, szoty, faly - wskazywalem barwne, grube na dwa palce sznury. -Noo... - pokiwal glowa z uznaniem. - Chyba rzeczywiscie plywales. A jak sie nazywa dolne bocianie gniazdo? -Trafiony, zatopiony. Nie mam pojecia. -Jaskolcze gniazdo. -Bo jaskolki lepia swoje domki pod powalami? -Pewnie tak. Spojrzalem w kierunku dziobu, gdzie Mortimer opieral sie o polyskliwy kosz. Stal na szeroko rozstawionych nogach i patrzyl w dal. Powiewala za nim peleryna, a nad nim szumial gonfalon. Moglbym sie zalozyc, ze mial bohaterska mine. W sumie go rozumialem, bo sam czulem, jak w obliczu zywiolu: kolysania, oceanu, szumu wiatru, budzi sie we mnie heros, ktory chce stawic czolo przygodzie. Obok mnie tkwil wbity w kadlub chwytak, stylizowany na ksztalt skrzydla. Niemal czulem, ze jest tak solidnie umocowany, ze nie zegnie go najwiekszy wicher, najsilniejsza nawalnica. Kazda czesc Malego Lwa byla, jak to okreslaja zeglarze, dzielna, bo w tym miejscu sciera sie to, co stworzyl czlowiek, z zywiolem - zywym, nieustepliwym i zazdrosnym. Dlatego kazdy najdrobniejszy element aquala musi wytrzymac najwiekszy napor. Musi wytrwac. Czy ty wytrwasz, Torkilu? Czy wytrwasz, gdy przyjdzie twoj czas? Otrzasnalem sie z zamyslenia i przyjrzalem sie ustawieniu zagli, wielkim kadlubom i oceanowi dookola nas. -Zabij mnie - odezwalem sie - ale nie wiem, jak mozna czyms takim zeglowac w powietrzu. Nie ma tu miecza, wiec utrzymanie kierunku jest niemozliwe. Chyba ze dzieki propellerowi. -Ostre bajdewindy odpadaja - potwierdzil - wtedy plyniemy po falach. Ale juz od polwiatrow stoimy po wygranej stronie. Tyle - podniosl reke, widzac rodzace sie na mojej twarzy pytanie - ze ustawienie zagli na aqualu podlega zupelnie innym regulom niz przy plywaniu po wodzie. Kierunek utrzymujesz dzieki rozkladowi sil. Dajmy na to, ze plyniemy baksztagiem, czyli tak jak teraz. Wiesz, co to baksztag? -Wiatr od tylu z boku. -Wlasnie. Wieje w prawy tylek, prawda? Wczulem sie w swoje cielsko, zly, ze nie zdazylem wzmocnic odczuc. -Tak sie wydaje. -Teraz spojrz na zagle. Spojrzalem i... zamarlem. -Sa ustawione bez sensu! Ale nie... czekaj... rozumiem! Na wodzie trzymalbys reje prostopadle do kierunku wiatru, zeby maksymalnie wykorzystac jego sile, a miecz pilnowalby kierunku... a tu ustawiona jest w lustrzany sposob, pod duzym katem do podmuchow i w ten sposob... aqual utrzymuje pozadany kierunek! Rozklad sil! Genialne! Skinal glowa, wyraznie ukontentowany. -Tak jest. Oczywiscie gdy sie spieszymy, wlaczamy propeller zasilany akumulatorami, ktore nieustannie sa ladowane silownikami przymocowanymi do olinowania zagli oraz przez sloneczne panele. Teraz na przyklad sie spieszymy. Zerknalem na propeller. Rzeczywiscie smiglo mello powietrze. Wskazalem palcami symetrycznie ustawione cztery boczne kadluby, bardziej plaskie i dluzsze od centralnego. -To moduly mieszkalne, prawda? -Aye. W srodkowym jest maszyneria masztow, zagli, silowniki, oprzyrzadowanie propellera i tak dalej. Nie ma miejsca na koje. A teraz - wskazal wzrokiem na wolant - kurs pilotazu. Pociagnal manipulator do siebie i aqual delikatnie zadarl dziob. -Rozumiem - sapnalem. - Jak go popchniesz, statek opadnie. -Tak jest. Plynnym ruchem wepchnal wolant na poprzednie polozenie i lekko przesunal go w lewo. Propeller natychmiast zmienil kat. -Zlapalem. Propeller. -Aye. A teraz? Obrocil wolant zgodnie z ruchem wskazowek zegara. Zaraz... Co sie zmienilo? -Zrob to jeszcze raz. Powtorzyl ruch. Quasireje minimalnie zmienily kat. -Reje sie ruszaja. -Dobry jestes - przyznal i wyrownal ich uklad. - Tu sie wlacza wiatrak - wskazal na sensor osloniety bioksztaltka. - Tu regulujesz obroty... Obok przelacznika swiecily dwa sensory. -Tu rozkladasz i skladasz maszty, to sa schematy ozaglowania. Kazdy komponent ma swoje przyciski. A jak wgrasz rezydentny program, mozesz to wszystko robic mentalnie, operatywa opuszkowa czy glosowa, wazne, ze z poziomu wlasnej koi. -Nie potrzebujesz jakiegos majtka? Rozesmial sie. -Na razie nie. -Ale w sumie po co to wszystko? - zapytalem, chociaz znalem odpowiedz. - Nie prosciej latac pneumobilem? Szybciej, bezpieczniej... -I zapomniec o zyciu? Nie, moj dr... Przed oczami mignela ikona waznych wiadomosci. Freyr takze ja dostrzegl w swoich szklach, bo przerwal w pol zdania. Wymienilismy porozumiewawcze spojrzenie i dotykajac sie nawzajem, uruchomilismy odczyt. Przed oczami pojawila sie glowa jasnowlosej prezenterki. Siec Ocean News. -Prosze panstwa, postanowilismy was niepokoic, bo uznalismy, ze wiadomosc ma kategorie priorytetowa. Doslownie przed chwila miala miejsce bezprecedensowa akcja terrorystyczna, tym razem nie w Ameryce Poludniowej ani w srodkowej Azji, lecz w sercu Afryki. Okolo godziny czwartej nad ranem czasu miejscowego nieznana grupa zaatakowala jeden z najprezniej rozwijajacych sie ziemskich koncernow, mianowicie promujaca "biznes z sercem" firme Live! -Rany boskie... - wyrwalo mi sie. -...bestialskie ataki na biosiedla i odseparowane siedliska staly sie nasza codziennoscia od dwoch tygodni slyszymy o ofiarach smiertelnych, niewyjasnionych okolicznosciach i nieznanych sprawcach, jak dotad jednak terrorysci omijali budynki konsorcjow, zwlaszcza tak poteznych, jak Live!. Doniesienia prasowe mowia o tajemniczych pneumobilach, ktore najpierw wyladowaly na gornych ladowiskach firmy, a potem wystartowaly i zaczely sie oddalac, scigane przez sluzby bezpieczenstwa konsorcjum. Swiadkowie twierdza, ze miedzy latajacymi pojazdami rozgorzala powietrzna bitwa, podczas ktorej stracony zostal jeden pojazd terrorystow, zanim jednak uderzyl w dzungle, rozerwala go eksplozja. Laczymy sie z naszym korespondentem, Merry'm Oakiem. Merry, jak wyglada sytuacja? Widok prezenterki w wirtualnym studiu zostal zastapiony sylwetka mlodego blondyna, nad ktorego glowa lewitowala antygrawitacyjna lampa. Stal na platformie transmisyjnej - niewielkim dysku, w ktory wyposazony jest kazdy dziennikarski pojazd. W tle falowal czarny afrykanski las pod rozgwiezdzonym niebem. Na wschodzie czern niebosklonu ustepowala granatowi. Kilkaset metrow dalej pietrzyly sie zabudowania Live!, krzyzowaly sie klingi reflektorow, migaly setki swietlnych punktow, mieszaly sie plamy swiatel i indykatorow pozycyjnych. -Dzien dobry, Anno, witam panstwa. Swiatla lecacych za mna pojazdow to policyjna ekipa, ktora zbada szczatki terrorystycznej maszyny, rozerwanej wybuchem. Na ladowiskach firmy Livel przyziemiaja juz funkcjonariusze, ktorzy przesluchaja swiadkow i zbadaja, co sie stalo wewnatrz: czego szukali terrorysci i co zabrali, bo podobno cos wynosili. Obok mnie wisi spacerowy pneumobil, wlasnosc panstwa Dronbergow. Witaj, Cecylio, dzien dobry, Gustawie. Kamera poszerza pole widzenia, pokazujac bialy, luksusowy model rzesiscie oswietlonego ChryslAira, ktorego boczne krawedzie, takze okolice dookola reflektorow i u podstaw szyb, zostaly ozdobione ruchomymi postaciami walczacych antycznych rycerzy. Miniaturowe srebrne pancerze, piki i miecze co chwila polyskuja w sztucznym swietle. Dach pojazdu zostal odchylony do tylu, a przednia szyba zostala wchlonieta w maske, dzieki czemu malzenstwo jest dobrze widoczne. Wnetrze wehikulu, zapewne na czas wywiadu, zostalo przekonfigurowane i wyglada jak fragment klimatycznej kafejki z dwoma fotelami i stolikiem, na ktorym skrza sie dwie whiskowki. Niektorym to sie powodzi. Spodziewalem sie, ze "Cecylia" i "Gustaw" beda para rozpadajacych sie staruszkow. Mozliwe, ze metrykalnie mieli po sto lat, ale wygladali na dwudziestolatkow. -Dzien dobry, Merry - odpowiedzieli chorem. -Twierdzicie, ze widzieliscie cale zajscie? Dziewczyna o czarnych, zaczesanych do tylu wlo sach, waskich ustach i malych, ciemnych oczach przytaknela. -Nalezymy z mezem do AOR... -Czyli? Teraz odezwal sie mlodzieniec szczycacy sie zmierzwiona, kasztanowa czupryna, pucolowatymi policzkami i lekko wytrzeszczonymi jasnymi oczami: -Amateur Out Rangers. Prywatna organizacja badajaca obszary poza ABB. -Rozumiem. Glos znowu zabrala dziewczyna: -Wlasnie robilismy zdjecia Gorilla Gigantopitekus, jakies cztery kilometry stad, za bariera ABB, dlatego w nocy, bo ten stosunkowo niebezpieczny gatunek ma slaba orientacje w ciemnosciach, i wtedy uslyszelismy szum generatorow. -Bylismy zdziwieni - wszedl jej w slowo Gustaw - jestesmy zaprzyjaznieni z tutejszymi sluzbami i wiemy, ze w tym czasie nie powinien przelatywac zaden patrol... -Oczywiscie halas sploszyl zwierzeta i zdjecia nie wyszly - zmarszczyla sie Cecylia. -Wzlecielismy na taka wysokosc, zeby korony drzew wciaz nas oslanialy, ale zeby cos widziec - kontynuowal mezczyzna. - Przez lata pracy wsrod niebezpiecznych zwierzat czlowiek uczy sie ostroznosci... Czyli rzeczywiscie byli starzy. -Dobrze, ze mielismy specjalistyczny sprzet optyczny - wtracila przyrodniczka. - Wycelowalismy urzadzenia i zobaczylismy, jak pneumobile... -I tu wlasnie sie roznimy - przerwal jej mezczyzna. - Moim zdaniem wehikuly byly za duze na pneumobile... Zona spojrzala na niego zlym okiem i zamaskowala grymas niezadowolenia, zblizajac do twarzy szklanke. Kolejny wynalazek konca dwudziestego drugiego wieku: mozesz pic w pneumobilu, o ile jest na tyle dobry, ze sam zawiezie cie do domu. Oczywiscie ChryslAir Cloud mial taka opcje. -Pierwszy raz w zyciu widzialem takie bryly - ciagnal Gustaw. - Moja hipoteza jest taka... -Kochanie, nie wiem, czy widzowie sa zainteresowani twoimi... W dyskusje wtargnal dziennikarz: -Alez tak, niech pan mowi. -Widzialem niedawno reklame spacemobili tej firmy... jak ona sie nazywa... Under... Mezczyzna, widzac zirytowane spojrzenie malzonki, zrezygnowal z przeszukiwania pamieci i ciagnal: -To, co wyladowalo na dachu, a bylo tego trzy sztuki, przypominalo tamte pojazdy. Z reklamy Spacemobile. Cecylia patrzyla na niego z usmiechem, ale oczy pozostaly powazne. -Czy moge juz? Dziekuje. Wiec wyladowali na wschodnio-poludniowym ladowisku, z pojazdow wysypalo sie kilkunastu ludzi w takich... jakby... egzoszkieletach czy zbrojach i wpadli przez gorne wlazy do wnetrza, przedtem je detonujac. -Detonujac? - powtorzyl dziennikarz. Gustaw skinal glowa i zacisnal usta. -Blysk, a potem huk, po jakichs trzydziestu sekundach... Zdetonowali. -Nie minela minuta - podjela Cecylia - i wybiegli, ciagnac za soba lub niosac co najmniej trzech ludzi... -Ludzi?! Gustaw skinal powaznie glowa. -Albo zbroje. Ale zbroje rzadko kiedy same sie ruszaja. -...i troche ekwipunku. Skrzynki jakies czy cos w tym rodzaju... - Kobieta polozyla reke na kolanie malzonka, wyraznie zadowolona, ze opowiedziala wieksza czesc historii, a on potwierdzil jej slowa. Do tego w koncu, wedlug kobiet, sluza mezczyzni. -Potem wysypalo sie z roznych wlazow mnostwo ludzi - podjal Gustaw - i zaczeli strzelac. -Do tych pojazdow? -Nie inaczej. -Wystartowalo tez sporo ichniejszych pneumobili... - dodala Cecylia. -I ze sto postaci w latajacych zbrojach - uzupelnil Gustaw. -Sto?! Cecylia skinela glowa, a mnie zrobilo sie czarno przed oczami. -Jakby w niebo wzbilo sie wielkie stado krukow. Doslownie otoczyli, zamkneli w tym obloku te spacemobile. -Salwy byly tak geste, ze to wszystko wygladalo tak... - Gustaw daremnie staral sie wyszukac najbardziej pasujace okreslenie -...jak nie wiem co. -Jak sztuczne ognie - sprobowala mu pomoc Cecylia. -Kiedy stracili jeden spacemobil, czy co to bylo, z dwoch pozostalych wyskoczylo dwoch blyszczacych facetow, wyciagneli rece, jakby byli czarodziejami... Dziewczyna zabrala glos: -I tamci zaczeli fikac koziolki, strzelac do siebie, jakby zwariowali. Pneumobile tez zglupialy i zaczely skrecac w roznych dziwnych kierunkach. -Wtedy ci polyskliwi wskoczyli z powrotem do pojazdow i uciekli. -Dziekuje, Merry - przerwala spikerka Ocean News. Jej twarz pojawila sie w prawym gornym rogu pola widzenia. - Mamy polaczenie z Fulko Menem, ktory bada sprawe od srodka. Fulko? -Witaj, Anno, dzien dobry panstwu. Podchodze do pracownika sluzby bezpieczenstwa Live!, Terry'ego Hacka. Dzien dobry, Ocean News, czy moglby pan skomentowac wydarzenia, ktore tu sie rozegraly? W polu widzenia kamery pojawila sie lysa glowa mezczyzny, ktorego skronie i potylice okalala biotechnologiczna ksztaltka. Czegos takiego jeszcze nie widzialem. Jego twarz wygladala nieco upiornie, oswietlona zbyt jasnym reflektorem. Rysy mial bardzo regularne, ostre, jakby wykute z kamienia. -Mam skomentowac? Nic sie nie stalo. -Ale mamy informacje, ze uprowadzeni zostali ludzie... Mezczyzna usmiechnal sie samymi ustami. -To nie byli ludzie, tylko motomby. Niezamieszkane motomby. Na szczescie starej proby. -Ruchome motomby? -Mialy wlaczone programy rezydentne, nakazujace pozostanie w zaprogramowanym miejscu. Poniewaz odciagano je sila, stawialy opor. -Cale zamieszanie o puste skorupy? Dlaczego wiec rozgorzala tak wielka bitwa? Znowu ten usmiech. Terry byl sporo wyzszy od dziennikarza i patrzyl na niego z gory, troche jak niesmiertelny bog na ograniczonego czlowieka, ktorego cierpien ani rozumial, ani o nie dbal. -Nikt nie lubi byc okradany. Zerknal na omnik dziennikarza. -Ten omnik nie jest drogi. Nie jest tez ladny. Fulko oblal sie rumiencem. -Mimo to - ciagnal mezczyzna - czy pozwolilby pan, zebym mu go odebral? Korespondent otworzyl usta, zeby odpowiedziec, ale Terry nienaturalnie szeroko sie usmiechnal. Jego zeby zdawaly sie ostrzejsze od normalnych. -Oczywiscie pozwolilby pan. Skierowal wzrok w strone kamery. W tym momencie przekaz sie urwal. Dziennikarka w studiu byla zbita z tropu. -I na tym... Wylaczylem podglad. Widzisz te czern i znikajacy w srodku swietlisty punkt? Przyjrzyj mu sie dobrze. Jeszcze troche swieci. Juz zgasl. Poznajesz ten przedmiot? To telewizor. W dwudziestym wieku takie skrzynki sluzyly do ogladania dwuwymiarowych programow wizyjnych, a gdy urzadzenie wylaczano, powstawal wlasnie taki efekt. Mowi sie, ze w momencie smierci widzimy taki sam punkt, ktory gasnie i ustepuje mrokowi, gdzie nie ma juz nic. Wiesz dobrze, ze twoj oglad rzeczywistosci, sposob jej postrzegania, zalezy od twojego mozgu. To on, zupelnie jak starozytny telewizor, generuje obraz swiata. Gdy umieramy, gasnie jak telewizor. I wtedy rozumiemy jasno i wyraznie, ze to, co ogladalismy za zycia, bylo kreacja. Telewizja. Powstaje pytanie, czy mamy sie ograniczac do modelu mozgu, z ktorym sie urodzilismy? Do TELEWIZORA? Niektorzy mowia, ze nie mamy wyboru. My mowimy cos przeciwnego: mamy wybor. Nie ograniczaj swojej percepcji. Rozszerz ja! Zacznij widziec w ultrafiolecie, podczerwieni, zacznij widziec fale X, zacznij slyszec infradzwieki i ultradzwieki. Gdy bedziesz umieral, zgasnie nie jakis telewizor, ale holowizor najnowszej generacji... och, przepraszamy, nastapila pomylka. Umieraja mozgi organiczne, lecz nie nasze dibeki! Dibek nie umiera! Porzuc swoj stary, niemodny telewizor i przenies percepcje w najnowoczesniejszy dibek firmy NeuroTech. Przenies swoje ja w EvoBrain! EvoBrain posiada odpowiedniki komorek glejowych, dzieki czemu potrafi tworzyc nowe polaczenia neuronalne o wiele szybciej od tradycyjnych modeli. Wspolpracuje z najnowszymi oprogramowaniami obicoinow i mnemochipow! EvoBrain! Porzuc znikajacy punkt i wykonaj krok w nowa, wspaniala przyszlosc! Za grodzia byla sluza. Tam nas odkazono. Przez chwile sie dziwilem: jednostce wojskowej moze zaszkodzic jakis bakcyl? Po chwili zrozumialem: nie chodzilo 0 organiczne zarazki, lecz ich techniczne odpowiedniki: nanoboty, pluskwy, oka. Sam coraz czesciej sie zastanawialem, ile tego talatajstwa lata w powietrzu. Do dziewietnastego wieku czlowieka otaczala glownie organosfera ze swoistym kurzem: bakteriami i wirusami. Od momentu jednak, gdy homo sapiens w miniaturyzacyjnym pedzie przekroczyl granice widzialnosci, powietrze zaczelo przenosic takze pyl technologiczny i nikt albo prawie nikt nie domyslal sie, ile tego dranstwa fruwa, pelza po naszych ubraniach, zbiera dane czy tylko obserwuje. Zreszta kto wie? Moze oprocz Ioppcode'a, o ktorym mowil Sergio, Mobillenium obdarowalo ludzi indywidualnymi pluskiewkami? W sumie co za problem? Wlezie taka do oka, ucha, wswidruje sie w kosc i pozostanie az do smierci hosta. Przerwalem ponure rozwazania i rozejrzalem sie po pomieszczeniu wypelnionym biala mgla, zapewne gesta od nanobocich lowcow. Pomieszczenie bylo na tyle duze, ze zmiesciloby sie w nim co najmniej piec Guararmow. Za szyba dyzurny zolnierz pozdrowil nas: -Dobra, jestescie czysci. Witamy w Lezu. Za wewnetrznymi wrotami rozposcierala sie duza hala. Porucznik Stone podeszla do jednego z wielu slotow w scianie i ustawila sie do niego plecami. Po jej lewicy i prawicy polyskiwaly dziesiatki innych, podobnych zbroi. Przymknela powieki i zamarla na kilkanascie cetni. Otworzyla oczy, cos syknelo z przodu pancerza, pojawila sie na nim pionowa rysa, piersi konstrukcji rozchylily sie niczym wrota i wysunal sie z nich stelaz zakonczony fotelem pilota. Siedzisko nie zdazylo dotknac posadzki, gdy Lea zeskoczyla z niego i zwinnie wyladowala. Dziwnie mi sie na nia patrzylo... w dol. Miala jakies metr siedemdziesiat piec wzrostu. I oczywiscie byla bardzo zgrabna, co widzialem tym lepiej, ze opinal ja kombinezon bardzo podobny do tego, ktorego uzywa sie przy wchodzeniu w VR,... Mial silowniki przeciwdzialajace odlezynom, rozpoznalem tez moduly stymulujace miesnie... Czyzby po wejsciu w zbroje pilot przechodzil dewitalizacje? Ale jak? Glowa pozostawala czujna... -Juz rozpracowales, jak dzialaja Guararmy? - Zauwazyla, ze bacznie przygladam sie jej garderobie. Czyzbym dobrze odcyfrowal znaczenie napisu? -Guararm to ta zbroja? -Guardian Armour. Guararm. Nie mow, ze sie nie domysliles. Widzialam, jak patrzysz na oznaczenia. Przyjrzalem sie, jak fotel chowa sie w pancerzu, a otwor na piersi zasklepia. Zamknal sie tez slot w miejscu, gdzie przebywala jej smukla szyja. Zbroje pochwycily prowadnice wysuniete ze sciany i ustawily w rownym rzedzie z innymi pancerzami. -Pilot - zaczalem cicho, zafascynowany widokiem dziesiatkow poteznych machin - na pewno moze kierowac molochem za pomoca dzojstikow, ktore widzialem na podlokietnikach, i pedalow na dole, ale gdyby to byl jedyny sposob kierowania, czlowiek musialby je widziec... -To zawsze mozna zrobic wirtualnie - weszla mi w slowo - okulary, soczewki, obicoin i voila. -Mozna - potwierdzilem. - Ale na moj gust glownym sposobem prowadzenia tej zbroi jest mentalizm, i to w stanie jakiejs dziwnej dewitalizacji. Spojrzala uwaznie. Masz piekne oczy, Lwico. -Dlaczego dziwnej? -Bo glowa i szyja sa czynne. -Brawo - powiedziala sucho. Pokrecila glowa. -Pilot przechodzi procedure - podjela - ktora nazwalismy undevitem. Under Neck Devitalisation. Wygialem usta w podkowe. W zyciu nie podejrzewalem, ze cos takiego jest mozliwe. -Nie zauwazyles - podjela - ze moja szyje okalala maszyneria? Rzeczywiscie. -Undevit to skomplikowana procedura - ciagnela - cialo mdleje podobnie jak w dewitalizacji. Dzieki temu pilot porusza nie swoimi rekoma i nogami, ale konczynami zbroi. Problemem jest szyja, ktora takze pozostaje bezwladna, wiec musi ja podtrzymywac sterowany mentalnie kolnierz. Twarz i glowa sa unerwione oddzielnie, wiec pozostaja zywe. Rozmasowywala lekko zarumieniony kark. Rozwiazanie mialo swoje wady. -Idziemy - zakomenderowala. Ruszylismy do windy mieszczacej sie w centralnie polozonej walcowatej, szerokiej kolumnie. -W ten sposob - ciagnela, przywolujac dzwig - pilot moze prowadzic nawet najpotezniejsza zbroje, patrzac na swiat swoimi oczami. -Co z pewnoscia ma wiecej wad niz zalet. Odrzwia otworzyly sie. Weszlismy do srodka. -Chcialbys przez cale zycie spac? Nie odpowiedzialem. -Jeszcze sie naspisz. Zapewniam cie. -Jak to "nie mam identyfikatora"? - spytal dyzurny zolnierz, tkwiacy za blatem w punkcie rejestracji, ubrany w lekki oliwkowy egzoszkielet. -Zgubilem. Wyciagnal pancerna reke. -Podaj IN. Dotknalem go. Nie patrzyl w monitor, ktory jarzyl sie na pulpicie. Musial miec wglad przed oczami. Przez chwile nieznacznie zaciskal usta, co swiadczylo o tym, ze wprowadza lub sprawdza dane. -Ollkej... Torkil Ay... Spojrzal na mnie szeroko otwartymi oczami. -Torkil Ay...more? Ten Torkil? -Ten, zolnierzu, kontynuuj - przerwala Lea. -Tak jest... Przez chwile milczal. Ktos z dwudziestego pierwszego wieku moglby powiedziec, ze nic nie robi, dobrze jednak wiedzialem, ze jest wyszkolonym fachowcem i wykonuje dziesiatki zlozonych mentalnych operacji. -Wprowadzony - Zerknal na pania porucznik. -Do jakiej jednostki? Dala mu cetnie. -Do Maodionu - rzucil pospiesznie i wrocil do operacji. Po chwili zerknal na nia niepewnie, jakby chcial zapytac, czy na pewno gamedec zlozyl przysiege, czy na serio wstapil do armii i czy naprawde slynny niebieski ptak ma zamiar odbyc wojskowe szkolenie. Ale widocznie doszedl do wniosku, ze w przeciwnym razie pan Aymore nie stalby tutaj. A ja sterczalem jak drag, oddychalem i od czasu do czasu mrugalem, to znaczy - bylem. Z pewnoscia zglosilem sie na ochotnika. -Przydzielony - rzucil calkowicie juz opanowany. Wyciagnal reke. Dotknalem go. -Oczekiwanie na wgranie programu Gajan Military Forces Interface. Czy chcesz go pobrac? -Tak. -Pobieranie zakonczone. Czy chcesz go zainstalowac? Oderwal reke. -Prosze zainstalowac program - polecil. -Tak. -Wykryto konflikt miedzy oprogramowaniem geskina i programem GMFl. Czy kontynuowac? -Masz, bracie, geskina, wiec zglosil konflikt. Kontynuuj. -Tak. -Program zainstalowany. Czy go uruchomic? -Tak. -Program przejmie kontrole nad niektorymi funkcjami geskina. Czesc operacji stanie sie niedostepna. Specyficzne aplikacje programu GMFI wymagaja specjalistycznego hardware'u, niedostepnego w geskinie. Czy kontynuowac? -Tak, tak, tak. Przed oczyma rozjarzylo sie godlo Gajanskich Sil Zbrojnych. -Witaj w szeregach GMF, zolnierzu! Oto GMFI - Gajan Military Forces Interface - program, ktory pozwoli ci zorientowac sie w twoich obowiazkach, zadaniach, rozplanowaniu bazy, przedstawi przelozonych, wyjasni armijna hierarchie... -Teraz widzisz intro. Bedziesz mial czas obejrzec je pozniej - odzywa sie Lea. - Idziemy. Tak jest, pani feldmarszalek. -Jako ze jestes Ranem, zreszta naturalnym, z tego, co wiem, chyba jedynym, zostales automatycznie przydzielony do Maodionu. W Maodionie sa tylko Maodowie i Maod-Anowie. Jak sie zapewne domyslasz, jego dowodca jest Laurus Wilehad. Major Laurus Wilehad. Szlismy korytarzami bazy, coraz bardziej zaglebiajac sie w jej trzewia. Windy, poziomy, windy, poziomy Nie chcialbym sie stad ewakuowac w razie pozaru. -Ty nie nalezysz do Maodionu? - rzucilem w powietrze. -Nie. Przez kilka chwil szlismy, wsluchujac sie tylko w miekki dzwiek naszych krokow. Lea Stone nie grzmocaca stopami. Co za odmiana. -A do jakiej jednostki? -Piechota powietrzna. -Latasz Guararmem? -Nie tylko. -Spalicie moje ciuchy? -Ubrania i geskina. Nie beda ci juz potrzebne. -Slucham? Weszlismy do sporego pomieszczenia, pelnego duzych sarkofagow ustawionych na podlodze. Lea dotknela jednego z nich. Skad wiedziala, ktorego? Z pewnoscia podczas naszej wedrowki "porozmawiala" z kim trzeba i doskonale wiedziala, gdzie jest... Wieko odsunelo sie w bok. ...gdzie jest...em... Ja. Pokrecilem glowa. Ja. Zawieszony w grawitacyjnej trumnie, pograzony w blekitnych wirach tajemniczej mgly, tkwil Torkil Aymore. W bialych slipach. Zalany sinym swiatlem. To juz czwarty. W zyciu nie widzialem u siebie takich muskulow, barow, miesni piersiowych... I te rozmiary. Torkil numer cztery mial z pewnoscia dwa i pol metra wzrostu. -Skad mieliscie moje... -DNA? Rozesmiala sie. Prawda, mogl je zebrac Laurus, chocby klepiac mnie po rece, Lama mial jeszcze wiecej okazji. -Wcielajac sie w Maodion, musisz przyjac standardowe wymiary i posiasc cialo odpowiednio... zmodyfikowane. Nie. Nie chce. Wole juz geskina. Nie chce. Czy ludzkosc zwariowala? Znowu sie przesiadac? Czy tak juz bedzie do konca swiata? "Mamo, ide sie pobawic.". "Dobrze kochanie, zaloz to wzmocnione cialo. Wiesz, jak sie denerwuje, gdy wychodzisz z mieszkania." -Co ten potwor posiada, czego mi brakuje? - wydukalem. -Przede wszystkim jest organiczny, zupelnie organiczny, nie jak geskin, co uniemozliwi jakakolwiek interwencje troniczno-falowa. Sciagnalem brwi: -Niezaklocalny? -Tak jakby. Oczywiscie wszystko mozna zaklocic, ale biologiczne uklady maja najsilniejsze mechanizmy utrzymywania homeostazy I naprawy. Urwij motombowi reke, a jedyne, co z nia bedzie mogl zrobic, to pobawic sie. Slyszales o salamandrach, traszkach? -Plazy. Z ogonkami. -Tak jest. Odetnij im lape, a za jakis czas odrosnie nowa. -Te ciala maja gen regeneracji?! -Medycyna wykorzystuje viatory i kazdemu w koncu odbuduje, co utracil, ale bez tego urzadzenia pacjent pozostanie kaleka. Gen regeneracji zawsze istnial w genomie czlowieka, ale byl zablokowany, moze slusznie, bo bardzo sprzyjal nowotworom. U Ranow z powrotem ulegl ekspresji i nie musisz sie martwic o raka. No i dziala o wiele szybciej od viatora. Powstrzymalem wytrzeszcz oczu. -To nie wszystko - usmiechnela sie blado. Jest jeszcze cos? -Co sie dzieje z czlowiekiem - podjela - ktorego temperatura spada ponizej zera? To wie kazde dziecko: -Krysztalki wody niszcza blony komorkowe. Organizm ulega znacznym uszkodzeniom. -A u niektorych zolwi? Tego kazde dziecko nie wie. -Zabij mnie, nie mam pojecia. -Maja w ciele tak wysokie stezenie glukozy, ze krysztalki sie nie tworza. -Ale chyba to cialo nie ma na stale... -Nie ma. Ale utrzymuje funkcje zyciowe az do granicy tworzenia lodu. A zanim temperatura osiagnie zero, produkuje glukoze w dostatecznie duzych ilosciach, zeby zapobiec tworzeniu krysztalow. -Czyli... -Jesli przy zamrazaniu bedziesz mial dotleniony mozg, serce i nerki, odratujemy cie bez wiekszych klopotow. A tak bedzie, bo metabolizm tlenowy i beztlenowy tego ciala zostal w znacznym stopniu zmieniony... -Czy... to... sie jeszcze rozmnaza? -Z Maod-Ankami i Maodkami. Lea, nie mam ochoty na zarty. Przelknalem sline. -Pytam powaznie. -I otrzymujesz powazna odpowiedz. Ran ma narzady rozrodcze, z ktorych z pewnoscia bedziesz zadowolony - usmiechnela sie nieznacznie - imponujaca erekcje i potezny wytrysk... Przestan. -Ale genom jest na tyle zmieniony, ze nie zaplodni zadnej normalnej kobiety. Pomysl o pozytywach. Nie musisz sie obawiac, ze ktoras zlapie cie na dziecko. A juz bez zartow, wciaz masz w sieci dostep do starego kodu, wiec nic nie stoi na przeszkodzie, zeby oplacic konstrukcje plemnika, znalezc odpowiednia samiczke i stworzyc potomka w egzuterze. Bedziesz mial dziecko jak ta lala, a i cixa sie nie nameczy. -Lea. -Dla ciebie, szeregowy, porucznik Lea. Chwycilem ja za przedramie i sprobowalem przyciagnac do siebie z zamiarem powiedzenia czegos w rodzaju: -Posluchaj, paniusiu... Wywinela sie, naciagnela mi reke, stracilem rownowage i juz mialem pasc na ziemie, ale tak obrocila moim nadgarstkiem, ze chcialem nie chcialem, sam wyskoczylem w gore i owinawszy sie wokol wlasnego przedramienia, rymnalem na twarda posadzke. Kote Gaeshi. Wysokie. Tez to kiedys robilem. Zabolalo, ale nie tak bardzo, jak w prawdziwym ciele. Wez, Lea, jakis srubokret i do konca mi popsuj tego geskina. Skoro nie jest potrzebny... -Nie dotykaj mnie, szeregowy - sapnela. - Wstawaj. Musze - wyraznie podkreslila to slowo - wprowadzic cie w system. Potem moja funkcja sie konczy. Nie sadze. Ktos bedzie musial mnie przetransportowac do Lamy. Podzwignalem sie i znowu zerknalem na martwe cielsko w sarkofagu. -Czy moja psychika - chrypnalem - wejdzie w zmieniony genetycznie mozg? -Wejdzie. Bez wiekszych problemow. -Czyli jakies problemy beda? -Zdarzaja sie w pietnastu procentach. To tylko... sluzy waszemu rozwojowi. Genialnie. Ale zaraz... -Ale teraz ten mozg probuje wytworzyc wlasna dusze! -Blad - przerwala. - Nie wszystko jest tym, na co wyglada. Wlozyla reke do srodka. Jej dlon zatopila sie w ciele jak we mgle. -To nie jest - podjela - antygrawitacyjna skrzynia. Masz racje, nawet w stanie anabiozy mozg probowalby cos z siebie wykrzesac. Twoje cialo jest zawieszone w czwartym wymiarze i doslownie trwa w bezczasie. Ta skrzynka to hiperbos. Hiperspace Personal Body Suspender. Zastrzelcie mnie. Czego jeszcze nie wiem?! Kto i kiedy wymyslil takie cuda? Przechowalnia ciala?! Kiedy?! Jak? Czy ja spalem przez stulecie? Nie, do diabla, to jakis dowcip. To gra. Jestem w grze. Jestem, do diabla, w grze. Nikt mi nie wmowi, ze takie rzeczy sa mozliwe. -Dziwisz sie? Nie. Nie dziwie sie. Wcale sie, do stu demonow, nie dziwie. Przeciez, kurwa, od dawna wiedzialem, od dziecka praktycznie, ze jakis jebany hiperbos przechowuje ciala, nie zadne tam przedmioty, ale oczywiscie zywe ciala w bezczasie. -Tu panuje inna technologia - jej glos dociera do mnie jak przez mgle. "Tu". Tu panuje inna technologia. Technologia z dwudziestego piatego wieku. Tu panuje inna technologia. Wspaniale wytlumaczenie. Takie rzeczy, Lea, sa niemozliwe. Zywy organizm zawieszony w czwartym wymiarze? O co ci chodzi? To paranoja. Nie wierze, nie wierze, nie wierze. -Pani porucznik... Wyprostowala sie. -Hm? Wskazalem bezradnie na sarkofag. Pokrecilem glowa i zacisnalem usta. -Ja wysiadam. -To znaczy? -Nie kupuje tego. Guararmy, undevity... nawet cialo jeszcze bym przelknal, ale... to? Znowu pokrecilem glowa. Usmiechnela sie. -Nie rozumiesz, prawda? Prawda. -A rozumiesz dzialanie baterii Vaghera? Zazyla mnie. Vagherki byly powszechnie uzywane we wszelkiego rodzaju urzadzeniach, nawet w motombach. Na lekcjach fizyki tlumaczono ich funkcjonowanie, ale bylo to tak niezrozumiale, jak starozytna teoria wzglednosci. -Nie do konca. Usmiechnela sie kacikami ust. -Ja tez nie. Nie wiem tez, jak dzialaja generatory Mirova. Mimo to akceptuje, ze dzialaja, a nawet cieszy mnie ich uzycie. Przy pewnym stopniu zaawansowania technika przestaje sie roznic od magii. -Ale dlaczego wszystkie te cuda sa... "tu"? -Bo firma Imperatora juz dawno wyprzedzila wszystkie inne. -O dobre stulecie! -Nie przesadzaj. Znowu spojrzala na miraz Torkila. -W tym ciele nie bedziesz musial sie obawiac trucizn, wysokich dawek promieniowania, jadow. Enzymy typu youngin czy youngout, takze everbrain, mozesz od razu oddac psu. -Sam bede je wydzielal? Bezplodny. -A co ze starzeniem? Nieludzki. -Genetycznym? Wyeliminowane do konca swiata. Niesmiertelny. -Ty tez jestes niesmiertelna? Zniewolony. -Zapytaj mnie pozniej. Zolnierz. -A ten mlodzik z recepcji? Zaczerwienila sie. -Ten mlodzik wyrwalby ci jaja, zanim zdazylbys pomyslec. Ten mlodzik przeszedl przez prawdziwe szkolenie, na ktorym peklbys po dwoch dniach. Ten mlodzik jest wiecej wart niz trzydziestu takich jak ty. Dlatego rzygac mi sie chce na ten wasz caly Maodion, na wszystkich zasranych Ranow, z ktorymi trzeba sie cackac w rekawiczkach. Mnie pierwszego dnia w armii zlamano reke. Drugiego stracilam oko. A ciebie oprowadza najemna hostessa, od ktorej dupy nie mozesz oderwac wzroku. Zacisnela szczeki. Bylem pewien, ze chciala splunac. -Twoja zasrana psychike wepchna w ten mozg pewnie jeszcze dzisiaj. Idziemy. Dotarlismy do okraglych wrot ze stylizowanym napisem: "Maodion". Gdy sie rozsunely, przywital nas, a jakze, Laurus Wilehad. -Witaj, Torkilu. Pani porucznik... Lea zasalutowala dosc zlozonym gestem: wycelowala prawym kciukiem w lewa czesc szyi, po czym lukiem odsunela od siebie reke, odwracajac ja wnetrzem ku gorze. Podczas tej fazy pozdrowienia jej dlon pozostawila po sobie wachlarz czerwonego swiatla, z pewnoscia dodany wirtualnie przez GMFI. Zapewne witala sie juz tak z zolnierzem z recepcji, ale musialem wtedy patrzec w inna strone. Laurus odpowiedzial jej podobnym, lecz mniej energicznym, lagodniejszym ruchem. Jak zwykle byl przyodziany w lustrzany egzoszkielet. Dopiero teraz dostrzeglem, ze ma grubszy kark niz wtedy, gdy spotkalismy sie w Zoenet Labs i w BOP'ie. Widocznie "przesiadl sie" w nowe cialo. No i musial zrezygnowac z pracy agenta. Co ty, Torkil, chrzanisz. Zapomniales o geskinach i virgenach? Dusza sie, bracie, liczy. Dusza, nie cialo. Ciebie tez jest trzech. -Porucznik Lea Stone melduje dostarczenie rekruta Torkila Aymore'a do Maodionu. -Wprowadzony? -Tak jest. -GMFI? -Wgrane. -Widzial cialo? -Tak jest. -Czyli - spojrzal na mnie przyjaznie - jestes juz prawie zolnierzem, Torkilu. Dziekuje, pani porucznik, odmaszerowac. -Tak je... -Chyba ze... - przerwal jej -...przyjmie pani zaproszenie na skromne, zolnierskie sniadanie. Sniadanie... prawda. Gdy wylatywalismy z Genei, byl wieczor, ale Leze znajduje sie po przeciwnej stronie globu, wiec mamy ranek. Lea rozesmiala sie. -Zartownis z pana, majorze. Zacisnal usta w tym swoim wszystkowiedzacym usmiechu. -Zazdroszcze wam - powiedzial cicho - zapachu gotowanego groszku i smazonych bitek... Ale cos za cos, czyz nie? -Nie zlapie mnie pan na to, ze rozczula sie pan nad soba. -Zawsze czujna. Uklonil sie i wpuscil mnie do srodka. Ranowie jedza jakies paskudztwa? Laurus wychwycil moje spojrzenie. -Przyzwyczaisz sie do pozywienia z tubki. Przepraszam?! Zwrocil wzrok na Lee. -O ile wiem, odwiezie pani szeregowego Aymore'a z powrotem do Genei? Widzimy sie wiec o... szesnastej? Byl przystojniejszy ode mnie. I byl Maod-Anem. Musiala go bardzo nienawidzic. -Ray? - mruknal w powietrze, gdy szlismy korytarzem w glab bazy (w glab i w glab). - Sciagnij do przebieralni hiperbosa Aymore'a. Tak, juz jest. I popros Sama, zeby przygotowal caly ekwipunek. Aha, i kwatere uruchom. Dzieki. Zerknal na mnie i lekko sie usmiechnal. Przypomnialy mi sie jego slowa wypowiedziane, jak mi sie zdawalo, bardzo dawno temu: "Zostac agentem nie jest tak trudno. Zobaczysz, gdy sam zostaniesz." Czy jakos tak. Stalem sie zolnierzem. Rzeczywiscie, latwe jak cholera. -Ciebie tez postraszyli, ze wymorduja przyjaciol i rodzine? - rzucilem w powietrze. Dwie cetnie. Cztery. Dziesiec. -Pociesz sie tym, ze teraz twoi bliscy sa najlepiej chronionymi ludzmi we wszechswiecie. -Co ty mowisz? -Imperator wie, ze dopoki zyja, bedziesz mu wierny. Otworzylem szerzej oczy. Cos w tym bylo. -Nie wstyd ci, ze uczestniczysz w tym... w tym wszystkim? Dlaczego go o to pytalem? Przeciez go nie znalem. Mimo to czulem jakas niewytlumaczalna bliskosc. Zerknal na mnie skosem i obdarzyl tym wielowiedzacym usmiechem. -Jakby ci to powiedziec najprosciej... zanim wciagnalem sie w cale to bagno... Weszlismy do sporej sali, bedacej polaczeniem magazynu i laboratorium. Za przezroczystymi scianami staly tuziny Guararmow i roznego rodzaju egzoszkieletow. Na polkach oslonietych energetycznymi blonami lezaly urzadzenia. Doszlismy do jednego z kilku stolow. Laurus wskazal fotel. Usiedlismy. -...bylem analitykiem rynku. Ekonomista. Powstrzymalem grymas. Nie lubie ekonomistow. -Dla mnie bylo jasne - ciagnal - juz od bardzo dawna, ze szykuje sie wojna. Mialem przeczucia... Usmiechnal sie porozumiewawczo. -Ty tez miewasz przeczucia, prawda? Wiec czulem, ze wielka bitwa, wielka gra, juz sie zaczela. Wielka gra. Slyszalem wczesniej te slowa. Wypowiedzial je urojony Harry, gdy wszedlem w Otchlan, wspominal je tez Lee Roth w puszczy. -Mowisz o... grze ekonomicznej? - upewnilem sie. Oparl sie o siedzisko. Fotel musial byc przystosowany do takich gigantow w egzoszkieletach, bo nawet nie jeknal. -Mowie o wielkiej grze. Czules, ze juz trwa, prawda? Czulem. W tych krotkich, nie do konca swiadomych momentach miedzy czynnosciami, miedzy myslami, w tych chwilach, w ktorych pewne rzeczy wydaja sie jasne, ale o ktorych natychmiast sie zapomina. -Konsorcja - podjal - ktore mialy sie polaczyc, polaczyly sie. Mialem wrazenie, ze potem zaczely sie sztucznie dzielic, zeby zataic, zamazac obraz. Zrozumialem, ze lada moment rozegra sie ostatni akt, i postanowilem przylaczyc sie, znowu intuicyjnie - ponownie obdarzyl mnie usmiechem - do najsilniejszego gracza. -Ladnie to tak? Cicho parsknal. -Ktos musial wygrac, nieprawdaz? To nieuniknione, jak uderzenie wody spadajacej z wysokosci. Skoro ktos musial, postanowilem zobaczyc to z najlepszej mozliwej perspektywy. A ze wcale nie jestem takim strasznym czlowiekiem, za jakiego mnie uwazasz... I znowu ten usmiech. -...Uznalem, ze lepiej bedzie, jesli zrobie cos dobrego tu, gdzie czyny rzeczywiscie cos znacza. Otwieralem usta, zeby cos odpowiedziec, chyba cos uszczypliwego zwiazanego z mania wielkosci, ale Laurus przerwal: -Okej, nadciaga Ray. Czas na zmiany. Otwieram oczy Leze w hiperbosie. Jeden rzut oka na pietrzace sie pod szyja miesnie piersiowe upewnia mnie, ze nie jestem juz w geskinie. Znowu organiczny. Odruchowo wzdycham. Powietrze cicho szumi, gdy zasysam je do jaskini klatki piersiowej. Wzdrygam sie, przerazony pojemnoscia moich pluc. -Witamy pieknego pana - zartuje Laurus, pochylajac sie nad sarkofagiem. - Nie wychodz. Grawitacyjne nosze same cie spionizuja. W tym cielsku moglbys narobic szkod. Akurat. Chwytam potezna reka krawedz skrzyni i rzeczywiscie czuje, ze gdybym chcial, dzwignalbym cale cialo, uzywajac jedynie palcow. Jestem supermenem. Rezygnuje z eksperymentu. Nie chce uszkodzic hiperbosa. Niewidzialna sila unosi mnie w gore i stawia na posadzce. Szybkie spojrzenie w dol. Biale slipy, w ktorych podziwialem cielsko razem z Lea, wciaz opinaja wstydliwe miejsca. Cale szczescie. -Te majty to tymczasowa masa - odzywa sie Laurus. - Ulegna rozkladowi w ciagu hekty Nie martw sie, zdazysz sie przebrac. Samopoczucie jasniepana? Wysoko. Nieprawdopodobnie wysoko. Czuje sie tak, jakbym ogladal swiat, stanawszy na krzesle. Otwieram usta, ale moj wzrok przyciaga dziwna metalowa klamra opinajaca lewe przedramie. Cos w niej syknelo. -To Permed - wyjasnia Laurus. - Personal Medic. Masz osobistego lekarza. Caly czas aplikuje ci nanoboty ulatwiajace adaptacje psychiki do nowego mozgu. Mikrodroidy usuwaja poronne skrawki duszy, ktore mozg zaczal wytwarzac kilka nanosekund przed inwazja twojej psyche. Masz prawo czuc sie oszolomiony, bo funduje ci tez psychotropy usuwajace ewentualne halucynacje i iluzje. Minie za kilka hekt. Ray? - Spoglada na lysego Murzyna ubranego w lekki, szary egzoszkielet, takze giganta. - Czas na Arun. Ray skinal reka. -Zapraszam tutaj. Lysol jest ku mojemu zdumieniu jasnooki, ma kwadratowa szczeke i zapadniete policzki. Pelne usta uklada w wyraz skupienia. Mam wrazenie, obserwujac jego twarz, ze otrzymal swoja porcje batow od losu. Moj kolega Ray Wskazuje duzy fotel pod sciana, wpasowany w wieksza machine. Oczywiscie. Na tym swiecie wszystkie fotele sa wprasowane w wielkie machiny, ktore robia czlowiekowi kuku: rozmnazaja psychike, ewentualnie wytwarzaja swiat bedacy odbiciem psyche, albo po prostu... zakladaja na glowe obroze. Gdy wmoscilem gigantyczne cielsko w biale poduchy, cos syknelo przy prawej i lewej skroni. -Arun to uproszczony skrot od Army Universal Interface. Ma go kazdy zolnierz GMF. Twoj Arun bedzie mial to samo GMFI co geskin. Nie wiem, kto to powiedzial: Laurus czy Ray Chyba ten drugi. -Lea mowila, ze go spali... Przerywam, czujac nagle laskotanie w glowie. W czaszce slysze meski glos: -Kalibracja Aruna rozpoczeta. Dlaczego meski?! Przerabiam powtorke z niedawnych obicoinowych doznan. Omamy wzrokowe, sluchowe, dotykowe, kinestetyczne... -Rozluznij sie, bracie... Znowu nie wiem, kto to mowi. Staram sie puscic podlokietniki. Resztka swiadomosci widze, jak potezne palce niemal je miazdza. Chyba nie jestem do konca przytomny. Ile jeszcze przejde wcielen, kalibracji, ingerencji programow, hipnoz, uwarunkowan? Czy moja psychika jest jeszcze organiczna? Dusza przenoszona z miejsca na miejsce jak przedmiot, jak program, wgrywana, kasowana, kopiowana, rozmnazana... Cale szczescie, ze mam wciaz poczucie tozsamosci. Odplywam. Odplywam na jakiejs lodzi, kwadratowy zagiel... Kwadratowy zagiel, jakby lodz wikingow, ale dziwna, bo pod kadlubem jest drugi maszt i drugi zagiel... Z pokladu jachtu czy raczej aquala zupelnie biernie przygladam sie procesowi wrastania militarnego programu w moja psyche. Interesujacy widok. Olbrzym Aymore. Niszczyciel swiatow. Mysli sie kolacza, obijaja o siebie. Dlaczego organiczny mozg zostal uznany za lepszy od dibeka? Nie polapie sie w tym, nie polapie. -Zyjesz? Musisz sie skoncentrowac. Niedlugo ci przejdzie. Patrz, tu patrz. To twoj lekki egzoszkielet "Tanto". Uzywamy takich glownie w bazie. Mozna powiedziec, wersja "domowa". Ray ma taki, widzisz? Ray byl lekko rozmazany, ale widzialem go. -Dlaczego ty go nie masz na sobie? -Taki byl plan. -To twoj motomb. Jak widzisz, w srodek nie wejdzie czlowiek, bo to niemal samo rusztowanie. Ma mozliwosc transformacji. Szybkie cholerstwo jak piorun. W srodku siedzi dibek, nie, nie ten z geskina. Geskin zostal... -Spalony? -Skad taki pomysl? Trzezwiej, bracie. Geskin lezy w anabiozie w magazynie. Cywilny dibek takze. Motomb nosi nazwe Mokatana. -Cos jak samurajski miecz? -Tutaj jest twoj Guararm. Egzoszkielet Tanto, motomb Mokatana i Guararm rezyduja w slotach obok siebie. Budzimy sie! Sa blisko siebie, zebys mogl bez problemu cos wybrac... -I ostatnia przyjemnosc, Coremour. -W takim samym mnie wywlokles z apartamentu. I teraz masz go na sobie. -Brawo. Tak jest. -Co znaczy Coremour? -...idziemy do garderoby. -To sa twoje mundury. Chwytaj manipulator i pchaj. Prosto, nie w prawo. -Twoja kajuta. Piecdziesiat dwa. Zapamietasz? -Chyba zartujesz. -Leb do czytnika i wchodzimy. -Wcisnij ten guzik. -Guzik? W armii taki anachronizm? -No patrzcie, na dowcipy mu sie zebralo. Nie rezonuj i odsun sie. Ubrania same sie rozpakuja... Zaloz to. To kombinezon pod Tanto. ... -Idziemy do biblioteki. -Rozbieraj sie. ... -Wchodz w glej. -To Petra? -Tak, Petra. ... -Masz jeszcze piec hekt do odlotu... Twoj stan nie wplynie negatywnie na nauke. Petra i tak wyrwie z ciebie flaki. Co my tu mamy... Dobra. Wczytamy "Maodion" i pierwsza lekcje "Zbroi". -Zyjesz? Wygladasz jak duch. Wejdz do tamtej kabiny. To tusz. ... -Ubrany? Patrzysz jakby przytomniej. To dobrze. Wracamy do zbrojowni. To tam... A zreszta ty prowadz. Stan oszolomienia powoli ustepowal, co nie znaczy, ze kontrolowalem, co sie dzialo: nie do konca mialem poczucie "tu i teraz", wszystko, co widzialem i slyszalem, odbieralem jako nieistotny i niedotyczacy mnie holofilm. Za to doznania z wnetrza ciala byly alarmujace i nadzwyczaj swieze: kazdy miesien sprawial wrazenie, jakby napedzala go energia atomowa. Z trudem tlumilem chec rozwalenia piescia sciany Kombinezon, w ktory bylem ubrany, wydawal sie smiesznie cienki. Cienszy od mojej... skory. Gdy stanalem naprzeciwko Coremoura, doskonale wiedzialem, czym jest i jak sie do niego wchodzi, chociaz nie mialem poczucia, ze to ja przed nim stoje. Przytknalem czolo do czytnika, maszyneria wysunela zbroje ze slotu, zaszedlem ja od tylu i odruchowo, zgodnie z lekcja Petry, wydalem mentalna dyspozycje. Plecy egzoszkieletu rozchylily sie, ja zas wyskoczylem w gore, pochwycila mnie grawitacyjna prowadnica i wepchnela we wnetrze. Zatrzasniety w egzoszkielet zszedlem z chwytaka, mocno grzmocac pancernymi stopami. Skorupa miedzy lopatkami zamknela sie z cichym sykiem. Czuliscie kiedys taka sile, ze moglibyscie podniesc Ziemie? Ja poczulem. Unioslem reke. Obrocilem pancerna dlon. Blysnal poler na stawach. Zacisnalem piesc. Machnalem przed soba, az zafurkotalo powietrze. Laurus zachichotal: -Robi wrazenie, co? -Ten treningowy murek jest zrobiony z kamieni zlepionych masa murarska. -Widze. -Jak myslisz, czy moglbys go rozwalic jednym uderzeniem? Czy moglbym? Marze o tym. Sciagnalem lopatki. Mialem wrazenie, ze slysze ciche piszczenie serwomechanizmow zbroi. Nagle, zupelnie nieswiadomie, jakby bez wolitywnego rozkazu, wybilem sie do gory, wykonalem piruet i z polobrotu grzmotnalem w przeszkode, stabilizujac cios daleko wysunieta zakroczna noga. Skrzaca sie swiatlami rekawica przeszla na wylot, a kwarcowe odlamki posypaly sie dookola jak przy eksplozji. Rozbilem kamienny mur jednym uderzeniem reki. Rozbilem kamienny mur jednym uderzeniem. Gdyby ktos mi to zaproponowal jeszcze dzisiaj rano, postukalbym sie w glowe. Opadal pyl. Ruina wsunela sie w sciane. -Teraz - odezwal sie Laurus - wypuszcze cybermuche. Zlap ja. Otworzyl male pudeleczko. Wyfrunal z niego punkt. Poderwalem glowe i mentalnie wlaczylem funkcje celownika. W powietrzu zamajaczyl czerwony krzyz. Wodzac wzrokiem za owadem, nakazalem sobie namierzenie go. Ciagly cichy sygnal oraz zmiana ksztaltu celownika z krzyza na kolo swiadczyly o tym, ze insekt zostal zablokowany. Potem... nie wiem dokladnie, co zrobilem, wiem tylko, ze nakazalem sobie owada zlapac, ale jakos... podprogowo. Nie rozumiejac do konca, co czynie, wyskoczylem w gore, pomagajac sobie beknieciem generatorow antygrawitacyjnych zamontowanych na wysokosci bioder, czas na chwile zwolnil... Gdy znalazlem sie na wysokosci muszki, moja reka sama wysunela sie i zlapala ja... za skrzydelka. Czas powrocil do normalnego rytmu. Wyladowalem, wzniecajac pyl pozostaly po rozbitym murze. Z malych slotow w dole scian wybiegaly juz automaty czyszczace. -Rozumiesz teraz - Laurus podszedl do mnie dwa kroki - czym jest Coremour. To gigantyczna sila i maksymalna precyzja. -To robi ze mna cos dziwnego. Nie rejestruje momentu wydania dyspozycji miesniom. Ta zbroja jakby slucha mojego... -Zwierzecego ja? -Cos w tym stylu. -To nie wszystko. Mamy jeszcze... - spojrzal w powietrze -...jedna hekte. Idziemy w plener. -Zanim sie stad wydostaniemy, minie piecdziesiat mon. -Znowu sie mylisz. Chodz. -Co to jest? - Wskazal pancerne kolo w podlodze, opasane na wysokosci metra mechanicznymi wysiegnikami. -Teleporter - odparlem machinalnie i natychmiast mnie zatkalo. - Co ja powiedzialem? - zachlysnalem sie. - Teleporter?! -Tak jest, drogi Maod-Anie. Przy okazji zerknij na swoj pancerz. Zerknalem. Widnialo na nim moje imie, nazwisko i slowo "Maod-An". Wczesniej ich nie bylo. -Livmet? Zywy metal? - domyslilem sie. -Od tej pory jakakolwiek przywdziejesz zbroje z arsenalu, automatycznie cie wykryje i opisze. -Czekaj, czekaj... - wrocilem wzrokiem do urzadzenia. Obok niego tkwilo jeszcze co najmniej dwadziescia blizniaczych aparatow. - Powiedzialem, ze to jest teleport i wiem, ze to jest teleport, ale teleportow... nie ma na swiecie. -Nie ma. Oprocz tych, ktore posiadamy my. -Kto to jest "my"? -Ty wskocz w ten, a ja w ten. Tak, tak. Na tym sie nie stoi, tylko wisi. Rece przy sobie. Moze na razie nie wydawaj dyspozycji transportu. Twoj Permed ciagle pracuje. Ledwo mnie "rozmylo", pojawilem sie pol metra nad identycznie wygladajacym urzadzeniem, w sali bardzo podobnej do tej, w ktorej bylem przed chwila. Poczulem pchniecie na wysokosci ledzwi i wyladowalem na twardej posadzce. Obok grzmotnal w podloge Laurus i pokazal wyjscie jarzace sie kilkanascie metrow dalej, za prowadzacymi w gore schodami. Wylonilismy sie z wrot tkwiacych w niewielkim kamienistym pagorku i podlecielismy kilka metrow do przodu. Hologram zamaskowal wrota. Przed nami roztaczal sie rozlegly plaskowyz pokryty pomaranczowa, pylista skala. -Co oznacza slowo "Coremour"? - spytal Wilehad. - Zbroja typu "Serce". Core Armour - wypalilem automatycznie. Musial miec ze mnie niezly ubaw. Nie ogarnialem wiedzy przyswojonej dzieki Petrze. Przeniesienie w skore Rana i specyfiki fundowane przez Permed, nie tylko te, ktore przeciwdzialaly halucynacjom, ale rowniez te wspomagajace arunowe nanoboty migrujace do moich oczu, uszu, jezyka i nosa, spowodowaly ze musialem sie dogrzebywac do bitow informacji jak przez kilometry geologicznych pokladow. Bylem ogluszony, jakby zaskorupialy. Moje cialo znalo nowe ruchy, ale ja nie bylem ich swiadomy Pamiec proceduralna - obila sie w glowie mysl. Zawsze dziala lepiej od deklaratywnej. -Jaki masz podtyp? - spytal. -Archangel Core. Serce Archaniola. Laurus, co ja plote? -Lecimy. Rozpedza sie. Ja razem z nim. Egzoszkielet ma nieprawdopodobna moc. Jedno wybicie sie od gruntu i przelatujemy dobre trzydziesci metrow. Bez uzycia silnikow. Grudy twardej ziemi i okruchy skal tryskaja wokol stop. -Szybciej! Wzmacniam napiecie ud. Teraz wybija mnie na dwadziescia metrow w gore i piecdziesiat do przodu. Kiedys czesto snilem o lataniu. Zawsze zaczynalo sie to biegiem, ktory przechodzil w susy a one przemienialy sie w lot, najpierw nogami do przodu w pozycji siedzacej, a dopiero potem twarza w kierunku ruchu. Teraz mam wrazenie, ze sen sie spelnia. Trzysta metrow dalej widze krawedz plaskowyzu, za ktora prawdopodobnie zieje przepasc. -Szybciej! Jeszcze mocniej uderzam nogami. Jestem bogiem. Moglbym przeskakiwac oceany Od krawedzi przepasci dziela nas trzy skoki. Nie boje sie upadku. -Dawaj!!! Skok. Lece w przestworza, wicher wyje w uszach, podmuchy wyrywaja mi wlosy, zawisam w powietrzu i po chwili nurkuje ku pomaranczowej ziemi. Jeszcze dwa skoki. -Mocniej!!! Znowu sie wybijam, teraz ze wszystkich sil, z calej mocy. Krzycze wnieboglosy z radosci, poczucia potegi. Rycze jak jaskiniowiec, ktory rozlupal glaz, i chwytam w pluca wiatr wolnosci. Laduje trzydziesci metrow od przepasci. -A teraz w otchlan!!! Wybijam sie i lece, lece jak ptak, jak orzel, jestem orlem, a nie, to Laurus, to Laurus jest orlem, nie, on jest... on jest... Odynem, a ja jestem... -Uruchom Skymoura! Instynktownie siegam wzrokiem po jedna z wielu ikon, ktore wydaja sie zawieszone na niewidzialnym pierscieniu rotujacym wokol glowy. Wydaje mentalna komende i nagle moja zbroja sama sie pionizuje (wyhamowujac i stabilizujac lot), rece ustawiaja sie, zupelnie bez mojej wiedzy, prostopadle do tulowia, glowe otacza helm, a przed oczami pojawia sie komunikat o "procedurze wylonienia Skymoura". Jeszcze cetnia i z czterech malenkich otworkow ulokowanych na barkach i udach wylatuja mikroskopijne rakietki, ktore uciekaja i mnoza nastepne pociski tak, ze w ciagu dwoch - trzech cetni w odleglosci circa trzydziestu metrow otacza mnie niewidzialna sfera mikropociskow. I wtedy., z calego mojego ciala wystrzeliwuje w ich kierunku korona blyskawic! Jasnieje i huczy caly swiat, moje wizjery przyciemniaja obraz. Pancerz drzy od wyladowan. Kilkadziesiat metrow dalej widze kule blyskawic wijacych sie wokol Coremoura Wilehada. Grom. Spowija nas grom i swiatlosc, ktora kojarzy sie z jakimis snami, ze snami o niewyobrazalnym leku... Nagle wokol mojego egzoszkieletu materializuje sie male pomieszczenie w ksztalcie jaja, chwytaki zaczepiaja sie o moje rece, czuje, ze cos sie przysysa do plecow i ustawia Coremoura w pozycji siedzacej na fotelu, ktory tkwi wewnatrz pomieszczenia. Jestem w sercu... w Sercu... Archaniola. Patrze w szeregi ekranow, ktore, gdy to robie, zdaja sie siegac blizej i wypelniac cale pole widzenia... Serce tkwi w klatce piersiowej gigantycznej zbroi. Jestem... Jestem... ...Archaniolem. Archangel Core. Serce Archaniola. Lece jak wielki prom kosmiczny. Archaniol wazy piecdziesiat jeden ton. Przede mna jarza sie eteryczne i realne interaktywne manipulatory ktorymi zawiaduje sie molochem. Zastanawiam sie, czy polozyc na nich rece. Patrze w ekran z prawej kamery Obok szybuje... mityczny Odyn. Coremour Laurusa to Serce Odyna. Jego zbroja jest niezwykle bogato zdobiona: ze stylizacji helmu wystaja dlugie skrzydla, jedno z wielkich przedramion przystrojonych w podluzne tarcze dzierzy polyskujaca w sloncu wlocznie, z ktorej rozchodza sie blyskawice. Wiem, ze wiele z tych ozdob, zwlaszcza wystajacych, to tylko iluzje, holobrazy... -Dlaczego przed wylonieniem Skymoura generujemy kule blyskawic? - slysze w glowie jego glos. -Zeby wytworzyc rzadsze powietrze, chwilowa proznie - odpowiadam automatycznie. -Brawo. Petra jest niezawodna. Nie mow glosem, tylko mysla. Wydaj dyspozycje dewitalizacji. -Wykonuje. Przyciagam wzrokiem ikone odpowiedzialna za procedure i zanim zdaze zadac sobie pytanie, czemu w zasadzie sluzy ta "dewitalizacja", wydaje rozkaz. Za moim opancerzonym karkiem i glowa wyrasta wielki kaptur, ktory opasuje gorna czesc ciala jak rozwijajace sie platki wielkiego kwiatu. To samo dzieje sie z dolna czescia. Fotel zamienia sie w kokon, zamyka mnie jak w sarkofagu, w ktorym migaja pojedyncze niebieskie kontrolki. Resztka zmyslow czuje, jak chwytaja mnie poduchy grawitacyjne... i zupelnie trace czucie. Nagle otwieram oczy. Nie widze juz sterowki i Coremoura, ktory chroni moje cialo. Widze... bardzo trojwymiarowy swiat. Spogladam na swoje rece. Sa polprzezroczyste, dzieki temu moge obserwowac, co jest za nimi. Ale... moje rece to rece Archaniola: wielkie jak aurokary ramiona, polyskliwe, dlugie przedramiona, gigantyczne dlonie... szeroka piers oddajaca ksztalty miesni... Lece nad powierzchnia Gai. Obok mnie leci Laurus - Odyn. Macham skrzydlami... Jak to?! Macham skrzydlami?! Wlaczam wsteczna kamere. Widze fantastyczne, dlugie, metalicznie polyskujace skrzydla. Tak, macham skrzydlami. W sumie dobrze, ze nie czym innym. One tez sa tylko iluzja, ale wygladaja tak autentycznie... Raptem w mojej prawicy materializuje sie wielki, lsniacy miecz. Jelec przedstawia dwa rownolegle ulozone smoki, rekojesc jest dluga, dwureczna, a na nasadzie ostrza widac niebianskie, wiszace miasto. To... nie jest iluzja, chociaz wiem, ze miecz zniknie, jesli bede tego chcial. -Jak to mozliwe? - pytam Laurusa. -Bracie Maod-Anie... Bracie Maod-Anie. -...dotad nie wiedziales niczego o fizyce. -Skymoury waza po kilkadziesiat ton. Twoj na przyklad o tone wiecej od mojego, czyli piecdziesiat dwie. Wyciagam z glowy dopiero co zadomowione dane. Mam wrazenie, ze akurat te wydobylem dziwnie latwo. Moze ulozone sa nierownomiernie? Zreszta co w naturalnym swiecie jest rownomierne? -Tak, maja taka mase. Megastatki sa tysiackroc ciezsze. -Skymour jest bronia. Bezsensowna bronia, bo niezgrabna, za duza... Jego Odyn zakreca wokol mnie. Stylizowane, wykrecone rogi wystajace z naramiennikow tna powietrze, pozostawiajac smugi kondensacyjne. Wielkie oslony ud uformowane w dlugie kliny polyskuja w sloncu. Nagle... wszystko znika, a towarzyszy temu huk zassanego powietrza. Moj Skymour drzy od fali uderzeniowej. Zawisam w powietrzu i obracam sie. Widze go sto metrow dalej. Po chwili slysze drugi grom, tym razem spowodowany jego wylonieniem sie. -Tak, ale po pierwsze jest to bron do walki z naprawde wielkimi obiektami, na przyklad krazownikami... Zbliza sie z nieprawdopodobna szybkoscia, jakby chcial mnie staranowac. -Po drugie, jak widzisz, ma opcje kilku krotkich skokow podprzestrzennych, swoistej teleportacji... Wyrywam swieca w gore. Ku gwiazdom... Generator iluzji, ten, ktory odpowiada za wizje wielkich skrzydel wystajacych z moich lopatek i mniejszych, zdobiacych wielkie naramienniki oraz nagolenniki, imituje takze swist, z ktorym przecinaja powietrze. Wydaje instrukcje schowania miecza w podprzestrzeni. Obawa, ze moglbym go upuscic, jest plonna, bo program rezydentny nie pozwolilby na to, ale jakos mi niezrecznie. Niebo granatowieje. Jeszcze chwila... -Co prawda kazdy taki skok jest drogi, a w atmosferze potencjalnie niebezpieczny i staramy sie ich nie robic, ale jesli trzeba, to trzeba... Pedzimy w gore. Firmament staje sie czarny... Proznia. Dookola jest proznia. Widze krzywizne Gai. Obok mnie polyskuje bog Skandynawow. Na jego miedzianej, szerokiej piersi plyna drakkary Prawe ramie zdobi kamienny rydwan ciagniety przez dwa kozly. W powozie siedzi wojownik dzierzacy mlot. Thor. Na lewym przedramieniu szczerzy zeby wilk. Fenris. Wokol talii Skymoura owinal sie pas stylizowany na weza Midgardu, a w nagolenniki ktos wryl obraz kosmicznego jesionu Yggdrasil. Czwordzielne, szerokie stopy psuja nieco boski wyglad, ale wpasowuja sie w technologiczna calosc. -To byl dobry pomysl - szepcze. - Wracajac do watku, w Coremourze nie polecisz w proznie. A Skymour, jak sugeruje nazwa, to umozliwia. Nie umiem szeptac mentalnie. Trzeba bedzie sie nauczyc. -Skad wylonil sie twoj Skymour? - spytal. -Z kieszeni podprzestrzennej. Hiperspace Pocket... Z hipoka. Kazdy Coremour jest w niego wyposazony i kazde Serce. Serce wylania sie z hipoka Coremoura, a Skymour wylania sie z hipoka Serca. Do hipoka Serca siegamy po miecze i wlocznie, ktore nie wiem, na co moga sie przydac, bo to... -Moga - przerwal. - W swiecie troniki i gigantycznych szybkosci dystans i walka na odleglosc nie zawsze stanowia ostateczny atut. Kazda tronike mozna zagluszyc czy zepsuc, a odleglosc, nawet najwieksza, moze byc pokonana w tak krotkim czasie, ze nie zdazysz dwa razy pociagnac za spust. Stad niebagatelna rola walki wrecz... nawet w takim czyms jak Skymour. No dobrze, wystarczy tych pogaduszek. Lecimy... -Poczekaj. -Slucham? -Poczekaj jeszcze chwile. Tak tu pieknie. Podczas powrotnego lotu do Genei (znowu uciekalem przed noca i mknalem ku porankowi), wciaz bylem oszolomiony, ale coraz bardziej wydarzeniami, w ktorych uczestniczylem, a mniej specyfikami, ktorymi regularnie karmil mnie Permed, teraz ukryty pod stalowo szarymi plytami i silownikami egzoszkieletu Tanto. Wiadomosci, ktore przyswoilem w trakcie sesji z Petra, powoli wyplywaly na wierzch. Maodion byl wyselekcjonowana formacja Genejskich Sil Zbrojnych, zarzadzanych oczywiscie przez Mobillenium. Oddzial podlegal bezposrednio Imperatorowi i chociaz cieszyl sie spora estyma, byl nieliczny. Nalezalo do niego stu czterdziestu dwoch Maodow i zaledwie trzynastu Maod-Anow ze mna wlacznie. Wedlug filmow, ktore obejrzalem w edukacyjnym transie, Maodowie przystepowali do Rytualu Ocalenia dobrowolnie, a przezywalo go piecdziesiat procent ochotnikow. Nic dziwnego, ze bylo nas tak malo. Maod-Anom i Maodom przynalezal niemal ten sam arsenal: obie grupy mialy dostep do egzoszkieletow Tanto, motombow Mokatana, Guararmow i Coremourow, lecz o ile Maod-Anowie mogli wybierac sposrod trzech typow zaawansowanych Skymourow (Archaniol, Indra i Odyn), to Maodowie skazani byli na nieco slabsze Aresy Proces szkolenia w Maodionie obejmowal sesje z Petra, treningi w swiatach i w realium. Wyeliminowano z niego typowo armijny zamordyzm, wykuwajacy odwieczna fala twardzieli nad twardzielami. Implementowane przez Petre symulacje bojowe dawaly wrazenie uczestnictwa w setkach realnych, bardzo brutalnych starc, czego skutecznosc Ranowie kilkakrotnie udowodnili zwyklym zielonym podczas poligonow. To dlatego tak nas nienawidza. Zerknalem na Lee, ktora na czas lotu otulila glowe helmem i calkowicie schowala sie w nieruchomym Guararmie. Spala? Nas nienawidza? Tak mi sie pomyslalo? Nas? Juz stales sie Maod-Anem, Torkilu? Juz? To az tyle trzeba, zebys stal sie morderca? Cale pol dnia? Mimochodem zerknalem na naramiennik swojego egzoszkieletu, gdzie mienilo sie trojwymiarowe godlo: uskrzydlony bog transportu. -Dlaczego? - zapytalem w myslach. Mialem nadzieje, ze pojawi sie Monika badz Lee. Potrzebowalem odpowiedzi, chociaz nie potrafilem zadac sensownego pytania. Stan zagubienia jest bardzo cenny - przekonywal diabel tego wieczoru, gdy wyladowalismy na Gai. Chcialem oprzec glowe na dloni i dotknalem palcami Aruna. Przypomnial sie kolejny bit informacji. Arun to nie tylko zaawansowany obicoin wzmacniajacy pamiec i funkcje zmyslowe. To takze gwarancja przezycia. Dusze Ranow najczesciej przebywaja nie w dibekach zawieszonych w wytrzymalych sejfach, ale w organicznych mozgach tkwiacych w twardych, ale jednak nie pancernych mozgoczaszkach. Mozgi tkankowe sa o wiele delikatniejsze od syntetycznych odpowiednikow, wiec wydawaloby sie, ze postawienie na organike nie jest dobrym posunieciem. Tak by bylo, gdyby nie Aruny. Psyche Rana w momencie skrajnego zagrozenia moze byc "wyjeta" przez to urzadzenie, ktore oddzieliwszy sie od ciala, zamienia sie w minitransporter dazacy do najblizszego DMB (Dibek Mobile Base) lub DSB (Dibek Stationary Base), czyli punktow zawierajacych urzadzenia, bedace w stanie wytworzyc pozadany syntetyczny mozg w ciagu dwudziestu mon. Dzieki temu dusza wchodzi w dibek, gdzie moze sobie... hm... odpoczac. Takich ruchomych i nieruchomych miejsc armia miala sporo. Zasieg malenstwa, podobnie jak trwalosc baterii utrzymujacych psyche w dobrym stanie, byly praktycznie... nieograniczone. Jak to: nieograniczone?! Jak to?! Co to za baterie?! Wdech, wydech... moje pluca zasysaja wiry powietrza i wydmuchuja je z moca aqualowego propellera. Skad mi sie wzielo to skojarzenie? Wykonalem ponowny skok w ocean informacji. To nie sa... baterie. To suche stosy atomowe. Cos, co, jak mnie uczono w szkole, nie jest niemozliwe do skonstruowania i dlatego korzystamy z baterii Vaghera, najlepszego przenosnego zrodla energii. Moja petrowa pamiec jednoznacznie wskazywala, ze vagherki to tragiczny, starozytny przezytek, bo oprocz suchych stosow wielkosci paznokcia armia dysponuje rowniez sztucznymi sloncami. Te sa wieksze, bo az polmetrowe i maja ksztalt pierscieni... Mamy takze agregaty antymateryjne. Antymateryjne?! Nie. Nie chce wiedziec wiecej. Zrobilo mi sie niedobrze. Za duzo - niezdrowo. Przed oczami pojawil sie sygnal "glodu". Wlasnie. Swietnie. Jesc. Aha. Ciala Ranow maja... interfejsy, uzyskane oczywiscie dzieki Arunowi, ktory swoimi tronicznymi mackami ogarnia cale cielsko. Nie musisz sie domyslac, ze wchlonales trucizne, tracisz krew czy jestes skrajnie wyczerpany. Masz pelny raport z glebi poteznego organizmu. Teraz na przyklad widzialem, ze w ciagu najblizszych dwoch hekt powinienem przyswoic porcje zywieniowa. Znowu skok w lekcje Petry Ciekawosc czlowieka jest przerazajaca. Sztuczne jedzenie jest konieczne tylko w poczatkowej fazie "wrastania" w nowe cialo, przystosowywania sie do Arunu i Permedu. W ciagu trzech pendekow jest calkowicie eliminowane z jadlospisu. Wynika z tego, ze Laurus takze niedawno sie "przesiadl". W takim razie cielska sa swiezym wynalazkiem. Byc moze eksperymentem. Nie powiem, zebym byl zachwycony. Skoncentruj sie, Torkil, na sprawach prostych, a pozostale uloza sie w sensowny wzor. Jedz. W lewej plycie udowej mialem trzy tuby, w prawej takze trzy W sumie pozywienie na trzy dukile. Szybko przeliczylem czas: chocbym nie wiem jak sie ociagal, musze pochlonac jedna, porcje i to teraz, zanim dotrzemy do Genei, nie mowiac juz o tym, ze z pewnoscia przed powrotem do Leza. Nie zjem pierwszej w zyciu ranowej, tubkowej strawy w towarzystwie innego Rana, nie podziele sie wrazeniami, musze to zrobic sam. Dziwne. Juz zaczalem postrzegac baze jako dom. Co sie ze mna dzieje? Czy to rezultat chemii, jaka fundowal mi Permed, czy moze dzialala znienawidzona przeze mnie umiejetnosc przystosowania sie? Ledwie pojawila sie mysl, ze chetnie zjadlbym posilek w towarzystwie Maoda lub Maod-Ana, uderzylo mnie, ze tak niewielu ich poznalem. W sumie... trzech. Najpierw Raya, ktory czuwal nad moim przepoczwarzaniem sie... potem wpadlo do laboratorium jeszcze dwoch - gdy sie przebieralem w egzoszkielet przed wyjazdem: Maod Radbot i prawdziwy Maod-An Aquila. Podalismy sobie potezne prawice, ale ze mi sie spieszylo, zdazylem tylko uslyszec: "Witaj, bracie, jeszcze sie zobaczymy". Znalem tez z widzenia Kaja Mbele. Ale jego w Maodionie nie widzialem. Co robila reszta? Uczyla sie? Trenowala? Siegnalem do zasobow pamieci. Przyjechalem rano... wtedy mieli trening online. Potem torturowala mnie Petra. Wowczas mogli mnie ogladac. A wkrotce wyszlismy... wyteleportowalismy sie na zewnatrz. Potem byl powrot, przebralem sie w Tanto, teleport na ladowisko i jazda z powrotem do Genei. Tyle. Zapewne poznam reszte po powrocie do bazy. Wspaniale. Zacisnalem szczeki i wydalem mentalny rozkaz otworzenia kieszeni z tubami. Zblizylem reke do szczeliny i spory zasobnik wystrzelil mi prosto w dlon. Zerknalem na Guararma Lei. Patrzyla na mnie? Cholera wie. Wstydzilem sie. Trzymalem w paluchach metalizowany prostopadloscian z ustnikiem i sensorem zwalniajacym spust. Przelknalem sline. Dobra, to tylko jedzenie. Przytykam ustnik do warg. Cyngiel... Do ust wplywa slodka substancja, jakby waniliowa... Niezla! Smakuje jak rozpuszczajace sie lody. Lyk, lyk, lyk... Jeszcze troche... Cichy pisk podajnika swiadczy, ze jest pusty. Juz?! Ustnik zamyka sie. Wyjmuje go spomiedzy warg. Spiesznie je wycieram wierzchem rekawicy. Po obiadku. Wsuwam pusty pojemnik do zasobnika na udzie. Mentalnie go zasklepiam. Czy Ranowie moga pic alkohol? Na razie nie. Dopiero po trzech pendekach. Wtedy, jak sugerowaly wyuczone tresci, bede mogl jesc nawet drewno. Zerknalem w ekran podgladu przedniej szyby. Dolatywalismy. Podczas marszu przez gotyckie korytarze minelismy kilku zolnierzy w Guararmach. Ku mojemu zdziwieniu salutowali nie tylko kamiennej lwicy ale rowniez mnie. Kurs wykonywania tego gestu takze przeszedlem i wykonywalem go, ku swojemu zdumieniu, automatycznie: zwijalem prawa reke w piesc, wystawialem kciuk, kierowalem go energicznym ruchem w okolice zetkniecia lewego obojczyka z szyja, a potem prostowalem ramie i odsuwalem je w prawo. GMFI dodawal do tego gestu charakterystyczna szkarlatna poswiate. Petra informowala, ze gest ten zostal zapozyczony z walk gladiatorow: gdy zwyciezca pojedynku stal nad pokonanym, czekal na sygnal tlumu i notabla urzadzajacego igrzyska. Jesli jego oponent mial zyc, widzial kciuk skierowany do gory jesli jednak mial zginac, kciuk byl ustawiony poziomo, a nastepnie zataczal luk i wskazywal miejsce uderzenia: lewy trojkat miedzy kregoslupem, obojczykiem i lopatka. Wbity tam gladius szedl wzdluz kregow i bez trudu docieral do serca. Zatem pierwsza czesc pozdrowienia w GMF byla wiernym odtworzeniem rzymskiego gestu: "Zabij!", ale druga faza dodawala mu nieco subtelnosci: oznaczala ofiarowanie swojej krwi pozdrawianemu. Dlatego dlon skierowana byla wnetrzem do gory i dlatego "gubila" symbolicznie przedstawiona czerwona tkanke. "Moja krew dla ciebie", tak mozna w skrocie wyjasnic salut. Trudno bylo odmowic mu mocy i uroku, chociaz wzdrygalem sie, gdy go wykonywalem. Podczas kursu dowiedzialem sie tez, ze zbroje mozna zaprogramowac, by wyczuwala zblizanie sie zolnierza wyzszego stopniem i wykonywala salut automatycznie, ale nie dogrzebalem sie jeszcze w menu, jak to zrobic. Wiedzialem natomiast, ze bede musial znalezc te opcje, gdybym mial uczestniczyc w jakiejs ceremonii, bo podczas takich wydarzen byla obowiazkowa. Wtedy pozdrowienia wykonywano w pieknej synchronizacji, badz harmonii, zaleznie od tego, czy hipotetyczny general stal przed zgromadzeniem, czy szedl szpalerem. W pierwszym przypadku salut odbywal sie synchronicznie (towarzyszyl mu piorunujacy efekt swiszczacego powietrza, widzialem symulacje), w drugim zas salutowali kolejni zolnierze stojacy w szeregu tworzacym szpaler, dzieki czemu tworzyla sie specyficzna fala pozdrowien. Pieknie wygladala zwlaszcza druga faza ruchu, plynniejsza i wolniejsza, ktora nakladala sie na poprzednie i nastepne. Moj Arun, oczywiscie zaopatrzony w program Keep, uzupelnial wnetrza siedziby Mobillenium o znane z ceremonii przysiegi proporce, animowane postacie wienczace polkolumny, dywany, obrazy, migotliwe swiece, promienie wnikajace przez waskie witrazowe okna... tym razem budowla nie jawila sie jako miejsce ponure, ale raczej... magiczne. Ciekawe, czy homo sapiens kiedys w ogole zrezygnuje z realnych ozdob, zastepujac je mirazami. Wtedy wnetrza domow i pojazdow beda niemal puste... Urzadzenia i ozdoby bedziemy obslugiwali mentalnie. Nie wiem, czy to mila wizja, zwlaszcza dla kogos bez Aruna czy obicoina. Gdy kiedys Ziemianie rozbija sie na powierzchni planety zamieszkalej przez rozumne istoty a te zbadaja wnetrze statku, zdziwia sie widzac tylko fotele i polnagich pilotow, ktorzy swoje ubrania tez wytwarzaja wirtualnie. Z pewnoscia odczuja zdumienie, zdejmujac z ich oczu czarne blony, bedace w istocie soczewkami cyfrowymi. Dlaczego czarne? Bo akurat taka bedzie wtedy moda, albo dlatego, ze beda pelnily role okularow przeciwslonecznych. Prostota jest ostatnim etapem dazenia do doskonalosci. Ta inna planeta bedzie Ziemia, a my bedziemy goscmi z przyszlosci. W komnacie Lamy juz na nas czekano. -Mamy pierwsze raporty - szepnal pulkownik Samuel Hart, ten sam, ktory przywital mnie tutaj wczoraj. On nie bawil sie w salutowanie. Petra uprzedzila, ze naukowcy, nawet najnizsi ranga, nie musza tego robic, chyba ze w pole widzenia wejdzie co najmniej general. -Witam w szeregach GMF - usmiechnal sie, udajac, ze dopiero teraz dostrzegl moj szary egzoszkielet. - Witam... - a jednak zasalutowal -...Maod-Ana. Czyli moze nie udawal. Tak czy owak to mi pochlebilo. Niebywale. Wyczulem, ze Lea lekko sie napina. Zapewne chciala prychnac jak kocica, ale sie powstrzymala. -Jak mowilem - ciagnal - mamy dane, ale marne, marne. Zreszta Lama wszystko panu wyjasni. Zerknalem na Lee. -Pani porucznik - odezwalem sie - jak jest z hierarchia Ranow? Jestem szeregowym czy Maod-Anem? -I tym, i tym. - Zmierzyla mnie z wysokosci chlodnym wzrokiem. - Ran to jakby tytul szlachecki. Obok hierarchii armijnej. -Chociaz jestem szeregowym, to nie podlegam pani? -Tak jak inni szeregowi spoza mojej formacji. -A kto komu pierwszy powinien salutowac? -Ja... tobie. Oczywiscie wiedzialem to wszystko. Bylem po prostu zlosliwy. -Tylko tak pytalem. -Witam ponownie, panie profesorze. "Czesc, zabojco swiatow", chcialem odpowiedziec, ale bylby to krok bardzo nierozwazny Odrzeklem wiec dyplomatycznie: -Witam pana asystenta. Wisielismy posrod chmur i opadajacych polyskliwych cukierkow. Widac Lama byl w slodkim nastroju. Prawdopodobnie wciaz w regresji. -Pewnie Hart juz ci powiedzial, ze mamy pierwszy raport z Ziemi - zagail, obracajac sie i wyczarowujac pod soba biale kolo. Nogawki jego snieznego munduru gubily kontury na jego tle. -Mowil. Ale nie mam pojecia, o co chodzi. -Jestes juz Ranem? Zacisnalem usta. Gdy zastanawialem sie, co odpowiedziec, dookola nas zmaterializowal sie blekitny, gotycki zamek. Biale kolo pod stopami Sergia zniknelo. Siedzielismy po turecku w duzej, okraglej sali. Pod kopula. -Jestem - odparlem. -Chcialoby sie powiedziec, ze gramy po tej samej stronie, ale byloby to tragikomiczne uproszczenie, nieprawdaz? -Prawdaz. -Tak mi sie milo z toba rozmawia, ze nie wiem, czy mam nastroj gadac o Bestii. -W tej chwili na Gai moga byc juz setki agentow. Jesli cos wiesz, mow, zanim bedzie za pozno. Pochylil glowe. -Racja. Mimo wszystko chyba warto robic cos... dobrego. Podniosl na mnie oczy. -Nie sadzisz? Sadze z calego serca, Sergio. -Tak - przyznalem. -Okej. Otworzyl przed soba nieduze okno, wygladajace jak wiszacy w powietrzu pulpit. Za jego plecami zamajaczyl wielki trojwymiarowy ekran, wpasowany miedzy kolumny podpierajace kopule. Przedstawial widziana od srodka podrygujaca grodz jakiegos pojazdu. -To prezentacja z zewnetrznej kamery Kaja Mbele - wyjasnil. Po chwili grodz sie otworzyla. Za nia polyskiwal plac ladowniczy jakiegos duzego kompleksu urbanistycznego, oswietlony przez reflektory. Byla noc. Nad jednym z budynkow jasnial hologram Live!. Kamera oddalila sie od Kaja i ukazala jego oraz kilkunastoosobowy oddzial, wysypujacy sie z transportowca. Mbele i drugi Maod-An odziani byli w Coremoury Od ich napiersnikow odbijalo sie logo, ktore teraz mozna bylo przeczytac we wlasciwy sposob. Czterech zolnierzy pedzilo w Guararmach, zas reszte oddzialu stanowily zwinne Mokatany. Za garbem transportowca ladowal drugi. Uderzeniowcy kierowali sie do przybudowki, w ktorej tkwily spore odrzwia. Guararmy gestem powstrzymaly grupe, podlecialy blizej, podlozyly ladunki wybuchowe i odskoczyly w tyl. Krotki blysk, po nim huk i zolnierze - oprocz behemotow - wbiegli w kleby dymu. Mialem wrazenie, ze Mokatany z trudem hamuja chec wyprzedzenia wojow ubranych w Coremoury. Te bestyjki mogly smigac tak szybko, ze trudno byloby je dostrzec. Gdy znikali w kurzu, jeszcze opadaly odlamki. Pedzili w dol prymitywnymi schodami. Gdy zbiegli dwie kondygnacje, droge im zaszedl nieznany czarny i smukly typ motomba, oczywiscie uzbrojony. Mial podluzny czerep, na ktorym jarzyly sie czerwone, skosne niby slepia. Konczyny poznaczone byly cienkimi jak wlos szczelinami swiadczacymi o tym, ze mogl sie przekonfigurowywac. Pierwszy trafil go Kaj: wielki lej w piersi dymil i sypal iskrami, gdy motomb lecial do tylu powoli, jak w zwolnionym tempie. Kilkanascie salw oddanych przez towarzyszy Kaja oderwalo od jego tulowia rece, nogi i glowe. Odstrzelone czesci odbily sie od scian i upadly z suchym stukiem. Jednak nie znieruchomialy, ale dazyly ku sobie, moze po to, zeby ekipa naprawcza mogla je z powrotem polaczyc. Nieprawdopodobnie uparte urzadzenie. Chwila biegu przez bialy korytarz i z bocznych pomieszczen oraz przecznic zaczely wyskakiwac - na szczescie pojedynczo - motomby podobne do tego pierwszego. -Roboczo nazwijmy tych digineckich panow Ferratami, czyli z grecka wojownikami - odezwal sie Sergio. - Z moich dedukcji wynika, ze bedziemy musieli ponazywac wszystkie ich frakcje, ale to potem. Widac, ze nie byli przygotowani na bezposredni atak. Nie wiem, czy mielismy szczescie, moze oni sa glupi czy moze dopiero tworza strukture militarna. W kazdym razie strazy jako takiej nie bylo. Rzeczywiscie dziwne. -Natomiast im glebiej... Nie musial konczyc. Ferratow przybywalo. Jeszcze kilkanascie cetni i grupa Kaja zatrzymala sie przed zalomem korytarza w miejscu, gdzie krzyzowal sie z poprzecznym traktem. Digineci mnozyli sie naprzeciwko, po prawej i lewej stronie. Kaj wydal Mokatanom polecenie przyjecia pozycji obronnych. Niektorzy zolnierze pochowali sie w pomieszczeniach, inni wytoczyli na korytarz urzadzenia z pokoi i ukrywszy sie za nimi, zaczeli sie ostrzeliwac. Kilku przetransformowalo sie w twory podobne do psow i walczylo w tej postaci. -Diego! - zawolal Kaj do drugiego Maod-Ana. - Ty w prawo, ja w lewo! Zgarnij, ilu sie da! Sami? Sami przeciwko kilkudziesieciu Ferratom? Co prawda nie znalem zdolnosci bojowych czarnych wojownikow, ale nawet gdyby byli dziecmi, to sama liczba luf zle wrozyla takiemu rozwiazaniu. Maod-Anowie nie sa chyba niezniszczalni? -Astaroth! - wykrzyknal Kaj. -O co mu chodzi? - spytalem Sergia. Lama usmiechnal sie demonicznie. -Przywoluje swojego diabla. Potrafi to robic na zawolanie? Lee, ty cholerny, samolubny biesie. Dlaczego mnie nie sluchasz? -Bo nie jestem twoim sluga - uslyszalem w glowie jego glos. -Potem o tym porozmawiamy. -Jak sobie zyczysz. Mbele rzucil sie w lewy waski korytarz, czarny od przeciwnikow. Kamera ulokowala sie troche za prawym barkiem Coremoura, prawdopodobnie po to, zeby uniknac strzalu. Salwy byly tak geste, ze chyba tylko cud chronil go przed smiercia. Wojownik wyciagnal reke, jakby chcial czarowac. Raptem zgromadzeni przed nim Ferraci wpadli w panike. Zaczeli krzyczec, strzelac w powietrze, kilka salw powalilo ich samych. -Co on zrobil?! -Nie zwierzal mi sie - odparl Lama. - Podejrzewam, ze usmazyl czesc ich ciala migdalowatego i pola wzrokowe. Mowiac po ludzku sprawil, ze oslepli i poczuli paniczny strach. -Maod-An potrafi to zrobic wobec tak wielu przeciwnikow jednoczesnie?! Lama usmiechnal sie zaczepnie. -Ty tez bedziesz potrafil. -W takim razie po co mu demon? -Chronil go przed hipnoza. Jego albo zolnierzy w Mokatanach. Nie wiem. Spojrzalem na ekran. Kaj wydal dyspozycje osloniecia glowy helmem. Podczas gdy platy zbroi zasklepialy sie na jego glowie, formujac ksztalt stylizowany na sredniowieczny helm, przesadzil susem wyjacych Ferratow i pognal dalej - zreszta nie wiem, czy "pognal", bo trudno jednoznacznie nazwac jego sposob poruszania sie. Mbele nie biegl: jeden skok, podczas ktorego wyrywal fragmenty podlogi (ze szczytow stop wysuwaly sie pazury z zywego metalu, by wzmoc przyczepnosc) wystarczal do pokonania calego korytarza. Gdy docieral do konca, wbijal w sciany szpony rekawic, odbijal sie zadziorami stop od przeciwleglej plaszczyzny i pomagajac sobie generatorami, sunal przez gaszcz wyjacych Ferratow, przez szczatki elementow konstrukcyjnych, przez odlamki pekajacych zbroi, jak srebrzysty duch polyskujacy czerwonymi slepiami, zmieniajacy napastnikow w wijaca sie, wrzeszczaca mase. W jednym z bocznych pomieszczen blysnela lysa glowa. Kaj minal juz grodz pokoju, wiec nie zadajac sobie trudu, by zawrocic, zawinal sie, odbil od przeciwleglej sciany i przebil sie przez mur. Kamera sledzaca jego wyczyny zawisla przez chwile za nim, czekajac, az kurz wywolany demolka nieco sie przerzedzi. Gdy przeniknela przez dziure, Mbele juz trzymal pod pacha organicznego mezczyzne odzianego w lekki egzoszkielet. Wylecial z nim na korytarz. Film zatrzymal sie, gdy glowa pojmanego wypelnila ekran. -Jak widzisz, facet ani sie boi, ani panikuje - odezwal sie Lama. Istotnie twarz mezczyzny byla raczej bez wyrazu. Oczy mial jakies nieobecne. Jego ogolona potylice i skronie obejmowalo cos w rodzaju bardzo rozbudowanego aruna. -Nazwijmy go roboczo Dulosem, czyli wykonawca, dobrze? Wzruszylem ramionami. Jak sobie zyczysz, Sergio. Ekran ozyl. Kaj lecial dalej. Wydawalo sie, ze obciazenie w zaden sposob nie utrudnia jego ruchow. Wciaz z gracja odbijal sie od scian i prul przez korytarze, zostawiajac za soba zdezorientowanych Ferratow. W ciagu calego rajdu nie oddal nawet jednego strzalu. Slusznie, po co marnowac amunicje, gdy sami przeciwnicy moga sie pozarzynac. Nagle zatrzymal sie. -Co on... Przerwalem, widzac, jak w huku eksplozji zapada sie sufit i w deszczu gruzu staje przed Kajem Guararm. Mbele musial wezwac go mentalnie. Pewnie obawial sie o zdrowie wieznia podczas dalszego szturmowania bazy. Rzucil go jak niewielki pakunek prosto w objecia poteznego sojusznika, ktory chwycil przesylke, wyskoczyl w gore i zniknal tak nagle, jak sie pojawil. Kaj odbil sie od podlogi i pomknal w przod po... suficie! Dlaczego? Gdy mijal zakret, wczepiajac sie w stalowy rog sciany (ktory powaznie sie wygial) i wpadl w kolejny tunel, zrozumialem. Dalej byla sala, posrodku ktorej wznosilo sie poprzeczne kamienne stanowisko, przypominajace hotelowe recepcje, a za nim czatowalo czterech organikow odzianych w ciezkie, czarne egzoszkielety. Ledwo Kaj wylonil sie zza oslony sciany, otworzyli zmasowany ogien. Korytarz przeciely trzy mleczne slady rakiet, ktore bezpiecznie przemknely pod Maod-Anem. Lama zatrzymal obraz. Bylem pod wrazeniem. -Skad wiedzial?! -Przeczucie. -Przeciez to bzdura. -To ty pleciesz bzdury, bo jestes uwieziony, sam nie wiem, dlaczego, w durnym przyczynowo skutkowym widzeniu swiata. Myslisz, ze istnieje cos takiego jak przestrzen? A co bys powiedzial, gdybym stwierdzil, ze jej nie ma? Machnalem reka. - Powiedzialbym, ze istnieje czasoprzestrzen i inne kwantowe cuda. -Dobra, zostawmy ekwilibrystyke slowna i zostanmy przy tak zwanych oczywistosciach. Powiedz mi, madralo - zacisnal usta, a gotycka budowla, w ktorej sie znajdowalismy, przybrala barwe popiolu. - Powiedz mi - wysyczal - czy gwiazdy maja oczy? No? Zamilklem. Odpowiedz byla oczywista. -Nie maja - podjal - nie maja. Gwiazdy sa slepe i gowno je obchodzi, czy "swieca", czy nie, gowno je, powiadam, obchodzi, czy gdy wybuchaja jako supernowe, jakis pieprzony czlowieczek w tak uroczej scenerii moze calowac sie z ukochana. Kosmos jest slepy. Sleeeepyyyy. Stuknal mnie mocno palcem w piers. -Teraz wyobraz sobie, ze jestes pieprzonym, slepym kawalkiem skaly. Meteorytem. Zamknij oczy. -Sergio... W powietrzu nad nim zmaterializowal sie wilkolak. Zaryczal i rzucil sie na mnie. Ledwo zdazylem oslonic sie rekami, gdy ze wscieklym wrzaskiem przemknal obok mojego ramienia. Zadrasnal mnie. -Zamknij, mowie. Wobec takich argumentow... zamknalem. -Jestes meteorytem, a ja, jako wielki demiurg, rzucam cie w kosmos z predkoscia szesciuset kilometrow na hekte. Co czujesz? -Jako meteoryt? -Nie, jako kogut, kurwa mac. -...czas. Uplywajacy czas. -Otoz wlasnie. Widzisz przestrzen, ktora przebywasz? -Jestem slepym meteorytem. Nic nie widze. Jest tylko czas. -Otworz oczy. Rozumiesz teraz, ze przestrzen jest antropomorfizacja kosmosu? Nasze patrzaly - dzgnal sie w oczy - mamia nas i oszukuja. - Wydal policzki - Przestrzen, przestrzen, gowno nie przestrzen. Dlatego kwantowa bilokacja wcale nie jest glupia. To czlowiek ze swoimi zmyslami jest pierdola. -Ale w takim razie dlaczego jeden kamyk leci dluzej, bo, dajmy na to, podrozuje do Slonca, a drugi krocej, bo leci do Ksiezyca? -A wiesz, czym jest terazniejszosc? -Nieskonczenie cienka granica miedzy przeszloscia i przyszloscia. -Zamknij oczy. Tym razem nie polemizowalem. -Jestem meteorytem? - spytalem. -Jakbys zgadl. Czy meteoryt ma pamiec? -Nie ma. -Wiec czy, kurwa, istnieje dla niego jakis czas? -Nie. -A co jest? -Nieustannie zmieniajacy sie stan. -Co go zmienia? -Przesuwajaca sie po rzeczywistosci... terazniejszosc? -Tak jest! Terazniejszosc zasuwa predzej tam, gdzie nie ma masy na przyklad w prozni. Dlatego zajmuje ci wiecej tak zwanego czasu przebycie dystansu z Ziemi na Ksiezyc niz z domu do baru. W miejscu czarnych dziur terazniejszosc nie moze sie przedrzec. To tak, jakbys probowal rozerwac elastyczna folie. Jedyna sila we wszechswiecie jest bezwladnosc. Masa rowna sie ruch rowna sie bezwladnosc. Ruch i terazniejszosc. To sa podstawowe wartosci. Nie ma czasoprzestrzeni. Jest trojwymiarowa "plaszczyzna" terazniejszosci. Jest przestrzen terazniejszosci. Rozumiesz? W tym momencie zrozumialem, ze jednak zwariowal. Ale nie dalem tego po sobie poznac, bo wszystko, co mowil, bylo cudownie spojne. -A teraz - ciagnal - jak mozliwy jest tak zwany skok podprzestrzenny? -Po... plaszczyznie terazniejszosci? -Brawo. Istnieje fala terazniejszosci. Dziabniesz w kawalek folii w jednym miejscu i wybrzuszy sie w innym. W dwudziestym wieku nazwano to efektem Einsteina-Podolskiego-Rosena, bo nie wiedziano, ze takie czastki jak fotony sa krysztalkami terazniejszosci. Swoja droga, jakim cudem nie domyslili sie tego, skoro dla fotonow czas stoi w miejscu? Mniejsza. A teraz: czy terazniejszosc moze sie przesuwac w dowolnym kierunku? Wykrzywilem usta. -Chyba moze. -I co wtedy stanie sie z twoim ulubionym przyczynowo skutkowym ogladem rzeczywistosci? -Zostanie przeksztalcony... mozg wytworzy nowe reguly i... przystosuje sie? -Tak jest. Bo mozg zrobi wszystko, zeby stworzyc spojny obraz realium. Dookola nas zachodzi nieskonczona ilosc zdarzen synchronicznych, o ktorych mowimy, ze pojawiaja sie "przypadkiem". Mowilismy o tym wczoraj, prawda? Przypadek to wyjatek od reguly przyczynowo skutkowej. Wyjatek to racjonalizacja wytworzona przez lewa polkule mozgowa, ktora czuwa, zebysmy mieli dobry humor i zbytnio nie przejmowali sie takim bzdurami, jak kregi w zbozu, fenomeny spirytystyczne czy "przypadkowo" sprawdzajace sie wrozby, ktore to zjawiska w istocie obnazaja strukture rzeczywistosci. Teraz wrocmy do Kaja. Mozg wyszkolonego Rana nie slucha kory nowej tak jak centralny uklad nerwowy typowego smiertelnika. Jest wyczulony na sygnaly starszej czesci zwojow nerwowych, ktore nie sa tak gluche, slepe i glupie, jak chcielibysmy sadzic. Maod-An jest wyczulony na zjawiska synchroniczne i dla niego terazniejszosc biegnie w wielu kierunkach. Mbele nie wiedzial, co go czeka za zakretem, a moze wiedzial, nie jestem pewien, ale jedno jest niezaprzeczalne: cos mu kazalo wskoczyc na sufit i on tego czegos posluchal. I dobrze zrobil, bo nawet livmet Coremoura moglby nie przetrzymac uderzenia trzech rakiet. Wzial wdech. Sciany dookola nas pojasnialy i przybraly lekko rozowy odcien, a za wysokim witrazem widocznym po prawej stronie blysnelo zachodzace slonce i zlotawe chmury. Sergio byl wyraznie zadowolony ze swojego wywodu. -Mozemy kontynuowac? - spytal, slodko sie usmiechajac. -Be my guest - zrobilem zapraszajacy ruch reka. Lama wykonal najazd na ostrzeliwujaca sie grupe. Zolnierze mieli na czolach trojwymiarowy tatuaz, symbol pioruna. Wokol ich lysych glow takze widnialy arunopodobne urzadzenia. Ich egzoszkielety mialy jasnoszary desen, podkreslajacy stylizacje miesni. W porownaniu z Ferratami egzoszkielety byly szerokie i potezne. -To tez wojownicy - odezwal sie Lama - ale nie digineci. Dlatego nazwalem ich nie Ferratami, ale Machitosami. Niby prawie to samo, ale inaczej - wyszczerzyl zeby. Naprawde byl stukniety. -Widzisz te wykrzywione geby? - spytal i pokazal zblizenia twarzy. Rzeczywiscie na gebach Machitosow widnialy przerazajace grymasy. Blade, waskie wargi odslanialy polyskujace dziasla i zeby. Oczy mieli wytrzeszczone, wilgotne, policzki napiete, poznaczone bruzdami miesni... Te oblicza wyrazaly apogeum sadystycznego nienasycenia, jakby mogla ich zaspokoic tylko krew, a i to nie na dlugo. Lama wycofal zblizenie i ekran ozyl. Kaj wystrzelil niczym kula armatnia w sam srodek pomieszczenia i przyspieszyl. Sergio zwolnil tempo odtwarzania. Opadla mi szczeka. -Ranowie maja zdolnosc przyspieszania?! W organicznym mozgu? Sergio znowu sie usmiechnal. Tak, bardzo milo jest wiedziec cos, czego nie wie drugi czlowiek, bardzo milo, Sergio. Jestes zwyklym niedowartosciowanym palantem, skoro nieustannie cieszysz sie z tego, ze czegos nie wiem. Albo to ja jestem niedopieszczonym gowniarzem, bo sie tym przejmuje. Dobrze, zalozmy, ze to ja. Usmiechaj sie dalej, Sergio. -Nie dziesieciokrotnie, jak dimeni. I nie trzydziestokrotnie jak Mokatany. Ale juz pieciokrotnie... tak. Co wiecej, ich ciala i wszystkie zbroje sa do tego przystosowane. Wiec to dlatego mam takie cielsko! O moj... -Teraz patrz. Kaj powoli, jak baletmistrz, zawija lot i leci w lewo, w dol. Otwiera ogien ze zintegrowanego z przedramieniem plasmaguna. Z jego prawego uda wysuwa sie male dzialko, ktore oddziela sie od niego i wiszac na polu dryfowym, oddaje blekitne salwy. Od przeciwnikow odrywa sie kolejna rakieta i mknie miedzy Kajem i automatem. Maod-An dociera do lewej sciany i jak jaszczurka zaczyna po niej biec w kierunku przeciwnikow, wyrywajac przy kazdym ruchu rak i nog wielkie platy plastali, ktore wiruja za nim niczym kilwater za okretem. Scigaja go zlote strzaly, podobne do wachlarza rozkladanego przez leniwa gejsze. Pada pierwszy Machitos, ugodzony w plecy przez dzialko. Wykonuje niezgrabny piruet i sklada sie na posadzce jak zlamany lisc. Swietny manewr. Kaj jest juz za nimi, a udowa lufa kladzie drugiego oponenta, wypalajac zarzaca sie dziure w klatce piersiowej. Wojownik przewraca sie do przodu jak podciete drzewo, nie rozkladajac nawet rak. Trzeci Machitos lapie sie za glowe i osuwa sie niemal rownoczesnie z tamtym. -Kaj spalil mu mozg - komentuje Lama. - Tak sadze. Gdy duzo sie dzieje, Ran nie ma mozliwosci dokladnego celowania. Zostal juz tylko jeden przeciwnik. Machitos mocniej objal wyrzutnie rakiet i wyskoczyl w powietrze. Wystrzelil z przedramienia serie malych strzalek. Niemal wszystkie zniknely w kurzu i zamecie, ktory pozostawial za soba mknacy po scianie Maod-An. Jednak Kaj nie byl dosc szybki. Jedna strzalka uderzyla w zbroje, po ktorej przemknela seria blyskawic. Przyspieszenie Kaja przestalo dzialac. Ran skulil sie i opadl na podloge, z trudem lapiac rownowage. Sergio przywrocil normalne tempo odtwarzania. Ruchy postaci przyspieszyly. Machitos opadl na ziemie i zlozyl sie do strzalu z rakietnicy Gdy nastapil zaplon rakiety i struga ognia pokazala sie za lufa wyrzutni, Kaj podniosl reke i zawolal: -Liz! Reka oponenta drgnela i wylot broni przesunal sie nieznacznie w prawo. Rakieta pomknela nieco w bok, a Mbele odbiwszy sie od sciany polecial w przeciwna strone. Wybuch dodal jego ruchowi impetu. -Liz to anielica naszego przyjaciela - wyjasnil Sergio. - Jak widzisz, potrafi byc bardzo przydatna. Machitos ryknal i szczerzac zeby wyskoczyl w gore, wczepil sie szponami stop w sciane i odchyliwszy tulow do tylu, ponownie wycelowal w Kaja. Zdaje sie, ze Coremour odzyskal swoje funkcje po uderzeniu elektromagnetycznej strzalki, bo Kaj znowu przyspieszyl (Sergio natychmiast zwolnil tempo odtwarzania) i tak jak poprzednio pomknal w kierunku przeciwnika po scianie, zrywajac z niej poszycie. Uderzyl go barkiem w bok, lekko wgniatajac egzoszkielet, a nastepnie mocno zdzielil piescia w policzek. Machitos stracil przytomnosc i odpadl od sciany Zanim uderzyl w podloge, Kaj pochwycil go niczym Tarzan Jane, spadajaca z drzewa. Nie uplynelo kilkanascie cetni, w trakcie ktorych na podloge wciaz opadal kurz i zerwane poszycie scian, gdy od strony sufitu dalo sie slyszec dudnienie. Kaj schronil sie pod nawisem jakichs urzadzen, a strop sie zarwal i w podloze uderzyly potezne stopy Guararma. Maod-An rzucil w lapska sojusznika bezwladne cialo, ktore wzniecilo podczas lotu pyliste wiry Guararm wystartowal, a zaraz za nim polecial Kaj, blyskajac czerwonymi slepiami helmu. Dzialko pomknelo za nim i zostalo wchloniete przez prawe udo, zanim zolnierz wylonil sie z otworu w dachu budowli. Obraz zatrzymal sie. -W tym czasie pozostali wojownicy probowali pojmac jakiegos Ferrata, ale pierwszy zlapany ulegl autodestrukcji, niszczac nasza Mokatane. Mozesz sie nie martwic: sejf z dibekiem Rana natychmiast ewakuowal sie do transportowca. Nastepnych prob poniechano. Przekazano odkrycie Diegowi, bo on takze mial ochote pojmac digineta. Zamiast tego zlapal drugiego Dulosa. Niesie go tamten Guararm - wskazal palcem zbroje biegnaca po lotnisku. Ekran ozyl. Zolnierze wybiegali z budynku, Guararmy nie niosace jencow oslanialy ich ogniem z poteznych dzial wysunietych z przedramion. Kaj i Diego zaladowali sie do pierwszego pojazdu. Kamera ukazywala beznamietna twarz lysego Dulosa zwisajacego spod ramienia Guararma. Po chwili obraz drgnal - transportowiec uniosl sie w powietrze. Dal sie slyszec syk zamykanego wlazu. Z lewej strony ekranu wylonil sie helm Kaja, ktory wlasnie rozkladal sie i chowal w pancerzu. -W porzadku? - spytal zolnierza w Guararmie. Ten nawet nie skinal glowa. Musial odpowiedziec mentalnie. Nagle z przodu pojazdu ktos krzyknal. Kamera podazyla za Maod-Anem, kluczac pomiedzy pancerzami Ranow. Tam trzymany przez innego Guararma Machitos darl sie wnieboglosy i sprawial takie wrazenie, jakby chcial zebami przegryzc pancerz wiezacego go potwora. Nagle stojacy naprzeciwko niego zwykly zolnierz, zapewne obsluga transportowca, zakryl twarz dlonmi, jeknal i bezwladnie osunal sie na ziemie. Kaj zareagowal natychmiast. -Astaroth! - krzyknal i wyciagnal przed siebie rece. Jeniec zawisl bezwladnie pod pacha Guararma. Dwie cetnie pozniej ekran pobielil blysk eksplozji. Dwie Mokatany osunely sie po scianie. Pancerze na ich piersiach otworzyly sie i wyplynely z nich sejfy, kierujac sie do sterowni. Ciemnobrazowa twarz Kaja ociekala krwia. Nie wiem, jakim cudem nie stracil przytomnosci. Jeszcze kilka cetni i tylem transportowca targnely dwa wybuchy. -Kurrrwa mac! - wrzasnal Mbele, wypluwajac szkarlatny gejzer krwi. W pole widzenia kamery wplynely trzy sejfy. Wnetrze wypelnil dym. Kamera zwrocila sie ku wyjsciu. Pod pachami Guararmow tkwily strzepy po dwoch Dulosach. -Sir! - odezwal sie ktos z przodu transportowca, prawdopodobnie pilot. - Z ich bazy wysypuje sie cala armia! Motomby! O moj... Pojazd zachwial sie i zaczal opadac, swiadczyly o tym ruchy Guararmow i Mokatan. -Diego, za mna! - krzyknal Mbele. Obraz ukazal drugiego Maod-Ana. Po chwili znalezli sie na zewnatrz transportowca, znowu z glowami schowanymi w helmach. Zawisli w powietrzu wsrod kling reflektorow, otoczeni blisko setka latajacych napastnikow, na ile moglem ocenic, Machitosow i Ferratow. Ranowie rozpostarli rece... Obraz zatrzymal sie. -Spodziewales sie, ze dwoch Maod-Anow jest w stanie sprostac takiej armii wscieklych i wyszkolonych wojownikow? -Nie spodziewalem sie i nie uwierze, dopoki mi niepokazesz. Pokrecil glowa. -Kaskaderskie wyczyny twoich braci sa nierelewentne. Istotne jest to, co juz zobaczylismy. - Dulosi i Machitos ulegli autodestrukcji. -Tak, ale przedtem zostali w miare dokladnie... przeswietleni. -A ten wasz Toppcode nie mogl tego zrobic? -Wciaz mnie zaskakujesz swoja tepota. Nic ci nie mowi nazwisko Ramadan? Claudio Ramadan? Wygialem usta. Ramadan? Ramadan? Czy to nie jakis facet od mody? Alez... alez tak! -To ten gosc, ktory wprowadzil hefy? -Tak jest. Bylo to wydarzenie kluczowe dla planow Imperatora, to pewne. Nie jestem do konca przekonany, czy je przewidzial. Moze tak, moze nie. W kazdym razie palant od mody wymyslil hefy, ludzie zaczeli je nosic, no, nie wszyscy, ale wiekszosc osob wplywowych, czyli biznesmeni, politycy i... w tym momencie przydatnosc Toppcode'a znacznie sie zmniejszyla. To kolosalne i nieskonczenie zlozone urzadzenie. Zadne poprawki nie wchodza w gre. Zreszta zdaje mi sie, ze wykonal juz swoja prace. -Co masz na mysli? -Wszystkiego sie dowiesz. Wrocmy do meritum. Jak mowilem, Kaj i Diego przeswietlili ich. Moze nie tak dobrze, jakby chcieli, bo hefy wroga sa bardzo zaawansowane, ale moc skanerow Maod-Anowych zbroi jest doprawdy zatrwazajaca... -I co znalezli? Lama pokrecil glowa. -To zlozone. I niepokojace. Moze powiem ci wszystko od poczatku, bo inaczej sie pogubimy, zgoda? Jesli to pomoze ocalic nasz cholerny gatunek... -Gotowy? - spytal. -Dawaj. -Pamietasz, jak to sie zaczelo? -Prawdopodobnie gorzej od ciebie, bo... Ugryzlem sie w jezyk i nie skonczylem: "Bo ty to wszystko rozpetales". Balem sie wilkolaka albo czegos jeszcze gorszego, chocby tych wyjacych, smolistych syren. Zdaje sie, ze Sergio przejrzal moje mysli, bo gotycka budowla sie rozwiala i jej widok zastapilo czarne niebo, po ktorym plynely szmaragdowe chmury trzaskajace pozawijanymi, purpurowymi blyskawicami. Wisielismy na bialym kole. Sergio przelknal sline. -Tak, ja lepiej pamietam. Program z moich much polaczyl sie z wirusami Laurusa, ktorych budowe sekretnie nadzorowalem. Nie przewidzialem, ze program bedzie tak doskonaly. Znalem jego mozliwosci, ale nie pomyslalem, ze w wyniku mutacji jego umiejetnosci az tak sie zwieksza. - Westchnal. - Pierwsi zarazeni. Pamietasz, ktorzy to byli? -Zespol Uriela Tamerlana w La Fatigue. -Zgadza sie. Oni stanowia pierwocine Armii Bestii. Calego Stratos Thirii. Popatrzyl na mnie zaczepnie. -Lubie grecki jezyk. Po grecku Armia Bestii to Stratos Thirii i ta nazwa bardziej mi odpowiada, masz cos przeciw? Nic, Sergio. Usmiechnalem sie. Pogrozil mi palcem: -Padnie jeszcze wiele greckich slow, wiec od razu sie przyzwyczajaj. Poniewaz ludzie z La Fatigue stanowia zrab calego Stratosu, nazwalem ich Archonami. Bylo ich dwudziestu dwoch. Uriel, hakerzy i jeszcze jeden jajoglowy biznesmen. Toppcode zidentyfikowal go jako Duncana Etelwolfa. Uciekli z La Fatigue do Gwinei Rownikowej, pamietasz? Skinalem glowa. -W tym momencie konczy sie swobodna dzialalnosc wirusow, bo Archonowie zaczeli na nie wplywac. Podstawowa ingerencja bylo to, ze gracze walczacy o fort Ironstone po zarazeniu udawali sie do Afryki. Dolaczali do Archonow. Tak powstala druga, takze pierwotna grupa, ale troche bardziej przewidywalna. Nazwiemy ich Protossami. Od greckiego protos: pierwszy. -Dlaczego mowisz, ze sa bardziej przewidywalni? -Bo jesli chodzi o Archonow, wirusy nieustannie mutowaly i wykorzystywaly najrozmaitsze kombinacje letalnych zachowan. Trudno powiedziec, czy wszyscy Archonowie zostali zaatakowani w tym samym czasie. Nawet polhektowa roznica mogla spowodowac, ze zakres i sposob uszkodzenia ich mozgow mogl sie roznic. To implikowaloby konflikty miedzy nimi, ale na jakies wieksze bym nie liczyl, bo Stratos Thirii wciaz istnieje. Jak w ogole doszlo do zarazenia Archonow, do tego, co media powszechnie nazywaly hipnoza? Zadaniem wirusow bylo mutowanie, uczenie sie, niszczenie, przy czym dwa pierwsze czynniki podporzadkowane byly ostatniemu. Skanowaly siec w poszukiwaniu mozliwych narzedzi destrukcji i z pewnoscia dotarly do programow antyhipnotycznych. Jak wiesz, aplikacje te nie posiadaja pelnych hipnotycznych skryptow, a jedynie wycinki dla nich charakterystyczne. W ten sposob wylapuja wirusy: porownujac podejrzany program do zgromadzonych w bibliotekach fragmentow. Tak jest w wielkim przyblizeniu, nie bede cie zameczal szczegolami. Watpliwie zatem, zeby moje wirusy na podstawie tych skrawkow skonstruowaly dzialajacy hipnotyczny program. Teoretycznie mozliwe, ale malo prawdopodobne. -Wiec jak? Wszedzie gadano wylacznie o hipnozie. -Tak jak wszedzie sie gada o generatorach antygrawitacyjnych, chociaz wcale tak sie nie powinny nazywac, bo grawitacja w swojej istocie moze byc takze sila odpychajaca... tak jak kiedys sie gadalo, dawno temu, ze wizyta u dentysty to normalna rzecz. -Lekarze od zebow? Dziewietnasty wiek? -Pozniej tez. Wyobrazasz sobie, ze dla tych ludzi bol zeba, podobno bardzo dojmujacy, byl rzecza naturalna, a prochnica byla choroba nieuleczalna? A dlaczego tak bylo? Dlaczego nikt tego nie leczyl przyczynowo? Dlaczego nie przywalono w bakterie? -Bo firmy produkujace sprzet dentystyczny zarabialy na prochnicy miliony. -Tak jest. Nie tylko one. Nie wiemy dokladnie, jak to sie stalo, ale znalazly sie w koncu fundusze na zbadanie i wdrozenie szczepionki uniemozliwiajacej osadzanie sie na szkliwie streptococcus mutans, gordoni i sobrinus... -Skad znasz te nazwy? - przerwalem mu. Usmiechnal sie, a chmury dookola nas przez moment rozblysly. -Sprawdzilem. Ale daj mi mowic. Nie wiem tez, jakim cudem ludzie nadzorujacy te badania przezyli. Wiem natomiast, i ty tez, ze potem nastapil globalny krach gospodarczy. Padly firmy, padly gieldy. Nie po raz pierwszy zreszta. Tak czy owak ty i ja jako roczne dzieci dostalismy w nos aerozolowa szpryce i za naturalne uwazamy, ze zeby sa, jakie sa, czasami troche brudne, jak my sami, ale oczywiscie zdrowe... -Westchnal. - Hm, dawno nie ogladalem swoich realnych zebow. Mam nadzieje, ze jeszcze tam siedza. - Machnal reka - Wiec, wracajac do tematu, nie przejmuj sie tym, co ludzie, zwlaszcza dziennikarze, gadaja, bo faktem w ich egzortach jest tylko to, ze mowia. Moim zdaniem cyfrowa Bestia nie zahipnotyzowala Archonow. Zrobila cos innego. Wiesz, ze w bramkach antybugowych znajduja sie bardzo proste instrukcje, chroniace glowe gracza przed nadmierna stymulacja poszczegolnych witalnych struktur mozgowych? -Tak. Zawsze tak bylo. -Wlasnie. Poniewaz hakerzy, Uriel i Duncan grzebali w wirusach bezposrednio, zanim jeszcze zostali zarazeni, bugi zareagowaly w sposob bazalny, wdrazajac pierwotne, programowe zalozenia: chronic sie przed ingerencja, zniszczyc. Podejrzewam, ze wykorzystaly bardzo proste "antyinstrukcje", przeciwne do tych chroniacych mozg gracza, byc moze dlatego, ze obwarowane byly wieloma ostrzezeniami typu "nie ruszac, nie dotykac, nie ingerowac". Trudno powiedziec, co niszczyly lub stymulowaly, bo nie zlapalismy zadnego Archona. Moze cialo migdalowate, zwlaszcza te jego czesc, w ktorej tuz obok siebie sa obszary strachu i przyjemnosci? Seks i przemoc, rozumiesz? Moze szerzej pojmowany uklad limbiczny, gdzie sa uczucia wstretu i gniewu? Nie wiem. Wiem, ze uciekli z La Fatigue wszyscy cala grupa, z czego wynika jasno, ze wirusy dorwaly zarowno programistow, co bylo latwe, bo ci siedzieli nieustannie w vipresie, jak i Uriela i Ducana, ktorzy tez musieli sie angazowac w programowanie. Uszkodzenie mozgow Archonow nie jest proste, bo nie stali sie wylacznie psychopatami, destruktantami, zwroc uwage, ze powzieli plan, stworzyli Live. Byc moze wzmocniona zostala cala kaskada: wola mocy, dominacji, proporcje zostaly tak przesuniete, ze wszystkich opanowala potrzeba wladzy? Nie wiem. Podejrzewam, ze sa nieodwracalnie przeksztalceni, mocno rzecz upraszczajac, w destrukcyjnym kierunku. Podejrzewam tez, ze sa w jakims wymiarze, w jakims sensie, psychotykami, ludzmi chorymi, byc moze niestabilnymi. -To, co mowisz, jest na razie spojne. -Dziekuje - usmiechnal sie poblazliwie. - Protosi, gracze, to inna sprawa. Oni rzeczywiscie mogli zostac zahipnotyzowani i niekoniecznie uszkodzono im mozgi. Tak czy owak nie sa owocem przypadku, cyfrowego mutacyjnego szalenstwa, ale celowej ingerencji czlowieka... nooo... nie czlowieka. Juz nie czlowieka, tylko Thira. Bestianina. Najprawdopodobniej charakteryzuja sie bardziej przewidywalnym zespolem cech, poza tym wywodza sie z dosc jednolitej grupy. To gracze. Machnal reka. -Wciaz moge sie mylic, ale tak to moim zdaniem wygladalo. Teraz przejdzmy do naszych jencow. Sergio wydal dyspozycje swojej konsoli i na ekranie, ktory pojawil sie na tle szafirowych chmur, ukazaly sie: po prawej wykrzywiona wsciekloscia twarz Machitosa, a po lewej beznamietne oblicze Dulosa. -Skany Diega i Kaja ujawnily, ze Machitosi maja selektywnie pobudzone cialo migdalowate i struktury ukladu limbicznego, czyli mowiac prosciej, mozg paleossakow i oprocz niego, znowu selektywnie, tak zwany mozg gadzi. Dzieki wzmocnionemu mozgowi gadziemu mocno trzymaja sie hierarchii, reaguja na obecnosc innego Thira czy czlowieka poddanczoscia badz wyzwaniem, hm... Podrapal sie po glowie. -Mozg gadzi odpowiedzialny jest tez za odruchowe, prymitywne zaloty, ale zdaje sie, ze ta cecha zostala w nich stlamszona. - Chrzaknal. - Idac dalej, maja instynkt migracji, odzywiania sie i zaznaczania terytorium. Zas stymulowane cialo migdalowate, czesc ukladu limbicznego, powoduje, ze nieustannie odbieraja bodzce jako zagrazajace badz podniecajace. Seks i przemoc. Sa nienasyconymi sadystami. Mozg paleossakow jest pobudzany niezwykle selektywnie: zachowana jest wiez na poziomie, nazwijmy to, stada, ale juz nie w stosunku do dzieci, ktorych, zaloze sie, nie ma w ich szeregach. Jak wiesz, gadzia progenitura wykluwszy sie z jaja zmyka, bo wie, ze moze byc zjedzona przez szanowna mamusie badz tatusia. Co do neocortexu, delikatnej supresji podlegaja platy czolowe, czyli osrodki osobowosciowe. Pobudzane sa lewopolkulowe osrodki generujace mechanizmy obrony osobowosci, dlatego postrzegani jestesmy przez nich jak robactwo. - Wzial gleboki wdech. - Taka struktura neuronalna, jako calosc, jest malo stabilna, bo gdyby ja w ten sposob chwilowo zastymulowac, wykrzywic, mozg naturalnie dazylby do pierwotnego ukladu albo, gdyby to bylo niemozliwe ze wzgledu na uszkodzenia, kierowalby sie w strone psychozy. Tak czy owak, probowalby sie ustabilizowac. Dlatego potrzebne sa te obrecze. To one stanowia medium komunikacyjne i kontrolujace zachowanie mozgu. -Wszystko to dziwne i bardzo skomplikowane. Skoro sa niestabilni, czy nie lepsi byliby digineci? -Moze chodzi o kreatywnosc. Machitosi sa zdolni do atakow mentalnych. Kaj mowil, ze gdy z nimi walczyl, jego Astaroth mial pelne rece roboty. Oganial sie od iluzji i halucynacji. Prawdopodobnie Ferraci, wlasnie digineci, sa zwyklym miesem armatnim. Akceptujesz takie wyjasnienie? Wzruszylem ramionami. -Moze byc. -Przejdzmy do Dulosow. Ekran powiekszyl beznamietna twarz. -Ci z kolei maja w ogole unieczynnione cialo migdalowate, slynny centralny komputer naszego mozgu. Dlatego chocbys zamierzal przeciac takiego mieczem, nie bedzie uciekal, bo chociaz intelektualnie zda sobie sprawe z tego, ze za chwile zginie, nie zrobi to na nim zadnego wrazenia. Maja intensywnie pobudzane obszary ruchowe i czuciowe, co wskazywaloby na to, ze zgodnie z nazwa robia to, co im sie kaze robic, bez zastanowienia. Hamowane sa platy czolowe, wiec nie ma ekspresji emocji i osobowosci. Co ciekawe, pobudzane sa platy przedczolowe, dzieki czemu maja dobrze rozwinieta pamiec operacyjna, przydatna przy wykonywaniu zlozonych czynnosci wymagajacych sekwencji czasowych i rozplanowania w przestrzeni. Podobnie zreszta jak Machitosi. I podobnie jak oni musza byc kontrolowani przez te obrecze, bo gdyby nie one, kopulowaliby z przedmiotami i zarli niejadalne rzeczy Nie wykluczone, ze czuwa nad nimi jakis centralny komputer. -Nie wydaje ci sie, ze ich stwarzanie to jakas pomylka? -Moze sa tansi od diginetow. Moze to czas prob i bledow naszych mrocznych kolegow. Reasumujac mamy, wciaz hipotetycznie, nastepujacych Thirow: Archonow, Protosow, Ferratow, Machitosow i Dulosow. Mysle, ze jest to struktura hierarchiczna. -Brakuje jeszcze kogos. -Zgadzam sie. Ciekawe, czy to samo mamy na mysli... Najpierw ty. Czern dookola nas ustapila jasnej zieleni. Czy byl to kolor ciekawosci? Zniknely chmury Zamiast nich pojawily sie geste liscie. Znalezlismy sie w przepastnej dzungli. Wciaz wisielismy na bialych kolach. Dookola pokrzykiwaly malpy, furkotaly barwne skrzydla papug. Jedno pozostalo niezmienne: ekran za plecami Lamy, wyswietlajacy gebe Dulosa. -Mam taka hipoteze - odezwalem sie. - Kiedy uciekalem od Zoenetow, zaatakowal mnie Uriel. Nie watpie, ze posiadal mistrzowskie umiejetnosci... zalozmy, ze hipnotyczne, chociaz teraz, kiedy to wspominam, mam wrazenie, ze to byl nie tylko glos, ale takze jakas ingerencja... nie wiem, jak to nazwac. Psychologiczna czy duchowa, ale wzmocniona technicznie. Moze to, co chcial mi zrobic, bylo wstepem do uczynienia ze mnie Machitosa czy Dulosa. Ale... moze wlasnie nie. Podrapalem sie w nos, bo to, co zamierzalem powiedziec, bylo mocno paranoiczne. -Mialem wrazenie, ze przedstawiam dla niego, dla nich, jakas wartosc, wiec niszczenie mnie, zeby zrobic kolejnego wojownika czy bezmozgiego Dulosa, wydaje sie bez sensu. Moze chcial przeksztalcic mnie w cos w rodzaju Protosa, ale innego, bo Protosa juz nie da sie zrobic, cyfrowa Bestia przestala istniec. -Sugerujesz, ze Archoni umieja przeksztalcac ludzi w jakies... stwory psychologicznie stabilne, trwale i... pozbawione obrozy? Skinalem glowa. Zamyslil sie, a dzungla pociemniala: liscie przybraly bardziej soczyste barwy cienie staly sie glebsze, bardziej namacalne. Poczulem zapach mokrych roslin. Gdzies blisko krzyknela malpa. -To ma sens - szepnal. - Nasycenie spoleczenstwa niewykrywalnymi, w miare, podkreslam, w miare normalnymi agentami, o ktorych zreszta juz wspominales. Dulosi to glupki, Machitosi sa psychopatami, obie te grupy nie moga sie obejsc bez obrozy. Ferraci jako dimeni nie moga sie wtopic w tlum, Protosi z kolei prawdopodobnie sa dziwakami podobnie jak Archoni. Wynika z tej struktury jasna potrzeba posiadania glownej, niewykrywalnej sily. Nazwiemy te hipotetyczna grupe... Kyriosami. Od greckiego "glowny". Moze byc, ze to oni stanowia teraz w miare niezalezny kreatywny trzon Thirow. Przygryzl warge. -Brawo, panie profesorze. Nie odpowiedzialem. Nie bylo sie z czego cieszyc. -Ale - podjal - nie te kaste mialem na mysli mowiac, ze czegos brakuje. -No? -Chodzi mi o tworcow. Naukowcow, kreatorow. Live ktos zaprojektowal, ktos zbudowal. Ktos tym zarzadza, planuje rozwoj. -Planowac moga Archonowie. -Moga. Ale jako schizole raczej nie sa w stanie myslec naukowo. A na pewno zdaja sobie sprawe, ze w dzisiejszych czasach tylko zaawansowanie techniczne daje przewage militarna. Potrzebni im tworcy. Demiurdzy. I podejrzewam, ze ci jako jedyni nie maja zniszczonych mozgow, bo do kreatywnego myslenia potrzebne jest cale czlowieczenstwo, cokolwiek to slowo oznacza. Rozumiesz, ci wszyscy mroczni przywodcy rodem z holofilmow i elbookow nie trzymaja sie kupy Ich zlo, jesli jest w ogole sensowne, wynika z cierpienia i potrzeby bycia dobrym. Albo z niedorozwoju psychicznego. Jedni i drudzy nie umieja tworzyc, a juz raczej na pewno nie potrafia wygrywac. Owszem, moga zwyciezac w malych starciach, ale ostatecznie przegrywaja przez swoja ulomnosc. - Zmarszczyl czolo. - Chcialbym, zeby tak bylo ze Stratosem, ale po pierwsze nalezy zakladac najgorsze, a po drugie porwanie "Medusy" swiadczy o czyms przeciwnym: o dalekosieznym mysleniu strategicznym. Cholera... chcialbym zrozumiec, jak funkcjonuja ci Archoni... chcialbym jakiegos dorwac... - Westchnal. - Wracajac do Demiurgow, moze takze nosza obrecze, ale raczej jako smycze i... w kazdym razie ja na miejscu Archonow bym tak zrobil... urzadzenia karzace w razie niesubordynacji. Rozumiesz: indukcja bolowa, ataki leku, strachu. Tak, raczej to ostatnie. Zastraszeni Demiurdzy. -To wciaz teoria? -Hipoteza. -Czyi mamy, hipotetycznie, Archonow, Protosow, Kyriosow, Demiurgow, Machitosow, Ferratow i Dulosow? -Stawiam, ze istnieja takze digineccy wykonawcy. Powiedzmy, Servusi. -Przepraszam, czy ty sie bawisz? To wszystko brzmi jak jakas gra. Usmiechnal sie smutno. -Gry zostaly stworzone na wzor rzeczywistosci, a rzeczywistosc przesciga gry. -Sergio, jak z nimi walczyc? -Wydaje sie, ze pod wzgledem militarnym najgrozniejsi sa Machitosi, bo dysponuja podobna bronia jak Ranowie. Atak tamtego zbira w statku doslownie ugotowal dibeka naszego zolnierza i skonczylo sie na tym jednym tylko dzieki Kajowi, ktory drania zalatwil. Gdyby nie on, jeszcze chwila, a cala zaloga zwrocilaby sie przeciwko Maod-Anom. Mbele twierdzil, ze gdy wpadl do pomieszczenia z czterema piorunowcami, wyraznie probowali przerobic go na swoje kopyto, a gdy im sie to nie udalo, zogniskowali bardzo brutalne ataki na jego polach zmyslowych. Podczas walki z ta setka Diego i Kaj musieli uzyc calego psionicznego arsenalu oraz demonicznych i anhelicznych sprzymierzencow. Pozwole sobie dodac, ze bez wsparcia duchowego mogliby przegrac. Pocieszajace jest to, ze Machitosi raczej nie maja jakichs wysublimowanych sposobow wplywania na psyche: wykorzystuja proste algorytmy wywolujace halucynacje, lek i dezorientacje zmyslowa, ale to doprawdy wystarczy. Otucha mogloby napawac takze to, ze po zniszczeniu obrozy ci zboczency zwyczajnie straciliby orientacje: nie wiedzieliby kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, ale watpliwe, czy zwykly zolnierz mialby tyle szczescia, zeby zdazyc zlozyc sie do strzalu, wycelowac i wypalic. -Zdazyc? -Zanim zamienilby sie w Thira. Zrobil pauze. -Jeden Maod-An zalatwil czterech... Dwoch rozprawilo sie z ponad dwudziestoma, bo w tej setce bylo ich mniej wiecej tyle. Ale to byli Maod-Anowie, a takich lacznie z toba mamy trzynastu. Nie wiadomo, czy Maodowie sprostaliby zadaniu. Zamilkl. -Chociaz Machitosi wydaja sie grozni - podjal - to nie ich najbardziej musimy sie obawiac, prawda, Torkilu? -Tak. Najbardziej boje sie agentow. Ludzi zarazonych, ukrywajacych sie wsrod nas. Byc moze tych Kyriosow. -Rozwiazanie jest proste: skany mozgow w portach kosmicznych. Na Ziemi i u nas. Nikt inny poza Kyriosami nie moze sie ukrywac, a podejrzewam, ze u nich sa jakies widoczne zmiany w mozgach. -Co z tymi, ktorzy juz przedostali sie na Gaje? Co z tymi, ktorzy infiltruja Ziemian? -Ziemia, drogi Torkilu, jest stracona. Zrobilo mi sie zimno. -Czy... - chrypnalem -...czy mozesz to powtorzyc? -Jestes slepy czy gluchy? Wdech, wydech, wdech, wydech. -Powtorz to. -Ziemia jest stracona. I my tez zginiemy, jesli natychmiast nie rozpoczniemy intensywnego skanu calej Gajanskiej populacji. -Jak to wykombinowales? -Liczby. Live zatrudnia teraz sto piecdziesiat tysiecy ludzi w trzech filiach. -Maja filie?! -Maja. To konsorcjum rozroslo sie do stu piecdziesieciu tysiecy ludzi w ciagu szesciu ziemskich miesiecy. Wedlug oficjalnych danych. Ile firm juz przejeli po cichu, bog jeden wie, o ile cymbal istnieje. Dzungla dookola nas raptem stala sie granatowa. Bluznierstwo ma kolor zmierzchu? -Co sugerujesz? -Natychmiastowa ewakuacje Ziemi, z uwzglednieniem bramek, oraz stworzenie instytucji majacej na celu wylapanie agentow na Gai. Zapadlo dlugie milczenie. -Nie wiemy, jak z nimi walczyc - odezwalem sie wreszcie. -Czy trzynastu Maod-Anow pokona sto piecdziesiat tysiecy? -Nie wszyscy Thirowie sa wojownikami. -Wystarczy, ze bedzie ich dziesiec procent. Pietnascie tysiecy. -Jest wojsko, policja... -Jesli chodzi o Ziemie, byc moze sa juz zakazone. Stratos Thirii to straszny wrog. Wchodzi do twojego domu, do twojego ciala niezauwazony, a potem przejmuje kontrole: dom staje sie ruina, a cialo gnije. Mysle, ze sa juz wszedzie. Jedyne, na co mozemy liczyc, to Gajan Military Forces. Miejmy nadzieje, ze nasza armia nie jest jeszcze zainfekowana. A w calej tej sile jedyna skuteczna bronia, jedynym mieczem jest Maodion. Ostrze tego miecza powinno wisiec nad ziemskimi portami i nadzorowac ewakuacje. Porty to waskie gardlo i tylko tam mamy jakiekolwiek szanse. To przerazajace. I niewiarygodne. Ekrany przedstawiajace Machitosa i Dulosa zgasly. Wstalem. Czas na ciebie, Torkilu. Lama podniosl mokre oczy. -Zaczekaj. Co? Chcesz, zebym cie potrzymal za reke? -Zaczekaj. Usiadlem. Dzungla przybrala naturalne barwy. Troche pojasnialo. Nasze biale dyski zastapil normalny, lesny grunt. Obok przeszedl bez pospiechu tyrannozaur. -Wiesz, dlaczego Chinczycy tak urosli w sile? Dlaczego jest ich tak duzo? -Ciagle sie pieprzyli. Lubia afrodyzjaki. -A wiesz, co czesto wchodzilo w ich sklad? O co mu chodzi? To nie jest przypadkowa rozmowa. Skoncentruj sie, Torkil. -Wiesz? - spytal. -Penis jelenia. Suszony. -To tez. A co jeszcze? -Nie mam pojecia. A z tym penisem zartowalem. -To trafiles, bo rzeczywiscie go uzywali i uzywaja. Ale co innego mialem na mysli: kosci smoka, drogi Torkilu. Kosci smoka. W oddali zaryczal brontozaur. Oczywiscie nie mamy dzisiaj pojecia, jaki mogl miec glos, ale to z pewnoscia byl brontozaur. Gdyby nie to, ze przeczuwalem, ze Sergio chce mi cos przekazac, powiedzialbym, ze zaczyna mnie draznic. -Kosci smoka, czyli co? - spytalem. -Czyli kosci dinozaurow. Mieli ich na swoich pustyniach pod dostatkiem. Chinczycy zezarli tony dinozaurzych kosci. Dookola nas pojawily sie piaskowe wydmy Z jednej wystawaly zebra przedstawiciela wymarlej populacji. -Ciekawe. Po chwili widok sie zmienil i zobaczylem dwa kroki od siebie trzydziestometrowa, gruba na metr dzdzownice. Jej odlegly koniec lekko podrygiwal, wzniecajac tumany pylu. -Wiesz, ze jesli jedna dzdzownica nauczy sie przejscia przez prosty labirynt i dasz ja do zjedzenia drugiej, to ta druga tez bedzie to potrafila? -Slyszalem o tym. -Ale nie pomyslales, co to moze implikowac, prawda? Urazil mnie. -Myslalem. Wciaz nie wiemy, jak dziala pamiec. -Otoz to. Spojrz dookola. Pustynia i dzdzownica zniknely Zalala nas czern, po chwili na niebie pojawily sie gwiazdy, a pod nami rozblyslo wielkie miasto okraszone milionem swiatel. -Jaka energia to zasila? -To ziemskie miasto? -Hipotetyczne. -Jaka energia - przedrzeznialem go. - Glownie kwarkowa. -Niech ci bedzie. A skad sie wziela? -Z czastek elementarnych. -A te? -Ze... slonca? -Tak jest. Kazda energia na Ziemi pochodzi ze Slonca, kazdy atom, no, moze prawie kazdy. A slonce pochodzi z Wielkiego Wybuchu, nie bedziemy jednak cofac sie tak daleko, przynajmniej jeszcze nie teraz. Gdy przylecielismy na Gaje, przynieslismy ze soba mase nieznanych tu czastek. Jak myslisz, czy posiadamy pamiec stworzenia Ukladu Slonecznego? -W... naszych atomach? -Albo w ich czastkach: w kwarkach, elektronach? -Malo prawdopodobne. -Ale wiesz, ze w wielu kulturach slonce bylo bogiem? -Tak. -Otaczano je aura tajemniczosci. -No, bo ja wiem... Raczej jasnosci. -Tak czy owak aura. Widziano ja takze podczas zacmienia slonca. Miasto zniknelo. Zamiast niego przed nami pojawila sie tarcza ziemskiego ksiezyca, zaslaniajaca centralna gwiazde. Dookola krawedzi satelity wystrzeliwaly protuberancje. -To sie nazywa korona - poprawilem go. -Wielu ludzi umieralo z przerazenia, widzac te aure. Korone. Sergio, co ty opowiadasz? -Na pewno bardzo sie bali - potwierdzilem bez przekonania. -Ciemnosc, nie wiadomo skad. Agonia. Troche tak jak na obrazie Salvadora Dali... -Nie znam. -To byl dwudziestowieczny malarz. Najslynniejsze jego dzielo to Plonaca zyrafa. Mowi sie o nim, ze przedstawia agonie, stan beznadziejny Poczekaj... Wydal dyspozycje konsoli. -Dalej... - mruczal -...dalej... O. Zobacz. Na ekranie, ktory zmaterializowal sie na prawo od niego, pojawilo sie malowidlo. Bylo ciemnoniebieskie, ponure. Na pierwszym planie tkwila sylwetka... kobiety... trudno powiedziec, ze byla to zywa osoba, raczej kukla bez twarzy, z szuflada pod piersiami. Na jej lewej nodze malarz ulokowal rzad mniejszych szuflad. -Gdzie ta zyrafa? - spytalem. - Po lewej w dali, nie widzisz? Dopiero wtedy dostrzeglem plonacego ssaka. Dookola nas zmaterializowala sie galeria o jasnoblekitnych scianach i oswietleniu ukrytym pod wysokimi panelami sufitowymi. Zawsze lubilem galerie. Barwne plamy dookola, nierzadko piekne kobiety szukajace towarzystwa... -Racja, jest zyrafa - odparlem. - Ta kobieta tak mocno przyciaga uwage, ze na poczatku nie widac zwierzecia. -Czasami tak bywa. Nie wszystko jest od razu widoczne. Uwielbiam ten obraz. Mnie tez zaczal sie podobac, chociaz nie mial glebi i przestrzeni wspolczesnych holobrazow. -Sugestywny. -Wracajac do pamieci, Platon pisal, ze mamy niesmiertelna dusze, ktora pamieta swietlistosc, idee, slonce. Chyba mial racje, ale moim zdaniem nie o dusze chodzi, a o czastki subatomowe. -Kwanty? Sergio, bredzisz. Jak jakas cholerna czastka, strunka, ktorej prawie nie ma, moze cokolwiek zapamietac? Juz elektrony sa jakas beznadziejna spiralka, fotony nie maja masy, a co dopiero subkwarki. -A czym jest pamiec? Pamiec, Torkilu, jest najprostsza rzecza. Bawimy sie sztuczna pamiecia juz od bardzo dawna, od fonografu... Co oni z tym fonografem? Levi Chip o tym samym opowiadal... -...a nawet przed fonografem czlowiek zapamietywal, zapamietywal na zewnatrz - mocno podkreslil te slowa - rozne rzeczy, poprzez pismo, a jeszcze wczesniej za pomoca obrazkow. Cala materia jest jednym wielkim nosnikiem pamieci. Stary dobry Ksiezyc to zapis uderzen meteorytow. Zanim wynaleziono pismo, czlowiek przekazywal wiedze ustnie. Potem powstaly litery, tasmy, dyski, krysztaly, zapisy obrazu, najpierw dwuwymiarowe, potem trojwymiarowe, az wreszcie totalne reprezentacje z dzwiekiem, zapachem i zapisem odczuc. Czlowiek nasladuje pamiec od dawna, od poczatku, krok po kroku miniaturyzujac zapisu. Dotarl do zerojedynek, krysztalow, nanobotow. Przez caly czas minimalizuje wielkosc nosnikow. Byc moze pewnego dnia nauczy sie uwieczniac dane na poziomie subatomowym, jak mawiali kiedys fizycy, na poziomie superstrun. W koncu jesli wyobrazano sobie, ze struna to krotka fala, to przeciez, zupelnie hipotetycznie, mozna w jej obrebie umiescic mikrodrgania, podczas gdy glowna sinusoida bylaby nosnikiem. Przeciez od dawna modulujemy zwykle fale elektromagnetyczne. Jesli zalozymy, ze to mozliwe, to byc moze pewnego dnia czlowiek zlamie kod, w ktorym zapisana jest prapamiec, o ktorej mowie ja, o ktorej pisal Platon, pamiec umieszczona na poziomie superstrun. Rozumiesz, gamedeku? Mow dalej, Sergio. -Przesledzmy jeszcze raz nosniki pamieci. Najpierw byl rowek, potem tasma, potem dysk, krysztal, zapis na poziomie pojedynczych molekul, az okazalo sie, ze czastek subatomowych jest tyle, ze jedna drobina wodoru wystarczylby do zapisania historii calego swiata. Pamiec to po prostu zapis, czasami bardzo zlozony Moim zdaniem nie ma nic dziwnego w idei, ze kazdy atom naszego ciala moglby pamietac historie zycia na Ziemi, powstania ukladu slonecznego, a takze moment wielkiego wybuchu. A skoro kazdy atom, to byc moze takze my, ich posiadacze. Zrobil krotka pauze. -Pozostaje pytanie - podjal - jakie atomy w danym momencie posiadamy, bo wymieniamy je co jakis czas. Czy w takim razie istnieje w ogole jakis staly wzorzec pamieci, czy wciaz pamietamy cos innego? - Parsknal. - Czy w Chinczykow wstapil "smok"? Pamiec jaszczurow? Czyzby stad powstala cala wiara w smoki? Bo Chinczycy odkryli je w sobie? Skoro zalozylismy, bo zalozylismy, prawda, Torkilu?, ze mozna cos zapisac na poziomie substrun, powstaje pytanie, w jaki sposob moglibysmy pamiec te odczuc i CZYM ja odczuc, innymi slowy, gdzie jest zmysl, ktory ja ozywa. Co ja odczuwa. Odczuwa, rozumiesz, Torkilu? Zamknij oczy. Bez protestu wykonalem polecenie. -Jestes jednokomorkowym organizmem u zarania dziejow. Poruszasz sie w organicznej zupie, w praoceanie. Nie masz oczu, uszu, zmyslu dotyku. Co czujesz? Czy w tym momencie zalala mnie niezrozumiala, mistyczna fala? Czy w tym momencie dotknalem dziwnej przestrzeni, w ktorej wszystko staje sie jednym? Czy Lama probowal zrobic ze mnie filozofa? Co ty wiesz, Torkilu? Czy znasz sie na czyms? Na czymkolwiek? Na fizyce? Na medycynie? Biologii? Grach? Wszystko to jakies powierzchowne, nietrwale. Wiec nie masz wiedzy, nie mozesz powiedziec, ze w czymkolwiek jestes ekspertem. Zbyt dobrze wiesz, ze wiedza jest zdradliwa kochanka: zawsze ucieka, zawsze wymyka sie spomiedzy palcow, nigdy nie mozesz byc pewien, ze wiesz wszystko, nawet w waskiej dziedzinie. Dlatego instynktownie, podprogowo nigdy nie chciales sie na niej opierac. Moze w takim razie masz jakies umiejetnosci? Jestes zawodowym pilotem, wyspecjalizowanym lekarzem, specem od sieci? Takze nie? Dlaczego? Chyba dlatego, ze mozna swietnie pilotowac pneumobile, ale to nie znaczy, ze zna sie obsluge dzwigow czy kosmolotow. Czy warto sie identyfikowac z umiejetnosciami? Ludzie mowia: jestem profesorem, jestem operatorem industrialnego mecha, jestem pilotem. A ty kim jestes, Torkilu? Co umilowales? Moze myslenie? Myslec kazdy potrafi. Ale jeden mysli lepiej, drugi mysli gorzej. Moze nie o to chodzi, zeby myslec lepiej, tylko... madrzej? Jestes milosnikiem madrosci, Torkilu? ... Jestes milosnikiem madrosci? Wiec Jestes Filozofem. Czy tego chcesz, czy nie. O rany. Bylem tak zdumiony ta konstatacja, ze odczulbym mniejsze zdziwienie, gdyby ktos mi powiedzial, ze jestem koniem. -Torkilu? - glos Lamy przedostal sie do mnie jak przez grube warstwy oceanicznej wody. - Jestes jednokomorkowcem. Pamietasz? Co czujesz? ... -Czucie... Tak jest - slysze jego szept. - Nie otwieraj oczu. Czucie. Czucie jest pierwszym i ostatecznym sposobem percypowania pamieci. Nie wiemy, co wyczuwa pamiec, nie znamy tego organu, choc prawie na pewno siedzi w mozgu. Albo tylko nam sie tak wydaje. Moze dusza jest ponad naszym wymiarem. Bo czym jest mysl? Samoswiadoma mysl? Nie jest materia, nie jest energia, jest czysta interakcja, jest ponadmaterialna, zaistnienie swiadomosci w przestrzeni trojwymiarowej jest cudem, dlatego wierze, ze mysl moze pokonac bariery i wkroczyc w przestrzen wielowymiarowa. Stad byc moze bierze sie jasnowidzenie, telepatia i tak dalej. Mysl powstaje w ukladzie mikrotubul zawartych w neuronach, ktore to mikrotubule dzialaja jak kwantowe komputery. Skoro zas kwantowe, to nielokalne i bezczasowe. Jesli nielokalne, to na pewnym poziomie naszego myslenia caly wszechswiat jest tu, w jednym miejscu. Jest jednoscia. A skoro tak, to wszystko dla mysli jest mozliwe, co bylo do udowodnienia. Inna sprawa, ze mysl istnieje w skomplikowanym ukladzie neuronalnym, ale nie bardziej skomplikowanym od wszechswiata. Liczba samych gwiazd w uniwersum wielokrotnie przekracza ilosc wszystkich polaczen w mozgu. Zatem relacje miedzy gwiazdami i planetami sa miliony razy bardziej zaawansowane. Byc moze zatem... wszechswiat mysli? Ale to dygresja. Wrocmy do twojego myslenia, przekraczajacego strukture, w ktorej sie zrodzilo. Bo przeciez chociaz dom zbudowany jest z bloczkow konstrukcyjnych, nie powiemy, ze jest bloczkiem? Chociaz tworza go plastalowe dzwigary, nie one decyduja o jego proporcjach, nieprawdaz? Mysl jest superstruktura, ktora moze przypadkiem przekroczyla swoj budulec. Nie otwieraj oczu. Teraz czuj, co mowie. Wystarczy tego slepego patrzenia. Czlowiek musi zamknac wreszcie oczy, zeby je otworzyc. Zeby sie obudzic, musi zamknac oczy. Do czego w istocie zdolny jest czlowiek? Niedzwiedzie polarne, zolwie potrafia zapasc w hibernacje. Jak myslisz, czy ty rowniez? Mowi sie, ze jogini umieja to zrobic. Dlaczego? Jak to robia? Opanowali perfekcyjnie swoje cialo? Nie. Po prostu umieja wylaczyc kore mozgowa. Dzieki cwiczeniom transowym powoduja jej uspienie. Wtedy przejmuja wladze ich starsze mozgi, juz nie stlumione przez neocortex. Dlatego jogini moga wejsc w anabioze. Wiesz, jak czesto uderza serce niektorych morskich zolwi? Raz na osiem, dziewiec minut. Czlowiek to wszystko potrafi. A to dopiero poczatek jego potencjalnych mozliwosci. Ale zeby wreszcie przejrzec, czlowiek musi oslepnac, ogluchnac, bo jego zmysly go mamia. Czujesz mnie, Torkilu? Czuje, Sergio. -Pamietasz, mowilismy o Platonie. To byly inne czasy. Homo sapiens wiecej slyszal, wiecej czul. Czy wiesz, ze nasi paleolityczni przodkowie wyczuwali bez problemu pole magnetyczne Ziemi? Kiwam glowa. -Wielkie kamienie, te z magicznych kregow, maja wlasciwosci magnetyczne. Wiedziales o tym? Wiedzialem, Sergio. -Nie ma w tym nic dziwnego, nieprawdaz? Skoro migrujace ptaki to potrafia, to czemu nie czlowiek? Platon czul nie tylko to... Znowu odplywam w dal. Jestem Sergiem, jestem jakims dziwnym niebieskim humanoidem, jestem setka bialych ludzi idacych przez zielona rownine... Oni nie sa biali, tylko pobieleni wapnem... -Wracaj, Torkil. Wracaj. Platon musial wzbudzic w sobie pamiec. To, co sobie przypomnial, nazwal ideami i troche, mam wrazenie, przeidealizowal. Musial dopasowac swoje wrazenia do panujacej w jego czasach mody. Ja mam dwa pomysly. Pierwszy jest taki, ze nie widzial idei, ale swiat rownolegly, ktory jest tuz obok. Ktory jest tu. - Wyobrazilem sobie, ze wskazuje palcem punkt tuz przed swoja piersia. - Czyli "tam", ale "tu". Znasz na pewno stara teorie, ze jestesmy hologramem rzutowanym na brane. Jesli zalozyc, ze to prawda, to Platon oczywiscie mial racje mowiac, ze jestesmy cieniami i tym, co je rzuca, dokladnie tak, jak to opisal, pamietasz? Niewolnicy przykuci do sciany jaskini, nie widzacy sie nawzajem, nie widzacy nawet swoich cial, postrzegajacy tylko cienie i glosy ktore tak odbijaja sie od sciany ze sprawiaja wrazenie, jakby wydawaly je cienie. Jestesmy podwojni. Jestesmy rownolegle "tam" i "tu", esencja i substancja. Obrazem i rzutnikiem. Byc moze mysl wedruje poprzez specyficzne bramy, wlasnie do swiata rownoleglego, do ktorego odchodzi po smierci. Podobno gdy to sie dzieje, odczuwamy wielka, bezwarunkowa milosc. Czas staje sie jednoscia. Czym jest ta milosc? Jesli cie dotkne palcem, ty nie poczujesz "palca", tylko "dotyk". Byc moze "milosc" odczuwana przez tych, ktorzy przezyli smierc kliniczna, jest odczuciem jakiegos "palca", jakiegos istnienia, bytu, chocby eterycznego "powietrza". Wiec moze swiat idei Platona to "tam", ale "tu". To pierwszy pomysl. Drugi, i jego na razie bedziemy sie trzymac, jest taki, ze nie widzial idei, tylko... wielki wybuch albo narodziny slonca, oba te akty sa ostatecznymi wizualizacjami idei, nie sadzisz? Heraklit mowil: wszystkim rzadzi grom. Mial chlop intuicje. Platon pomyslal, ze idee to jego wlasne wspomnienia, ze to pamiec jego duszy, ale najprawdopodobniej tak nie bylo. -Co masz na mysli? - szepnalem. -Kiedy budzisz sie w lozku po nocy, w trakcie ktorej spales jak kamien, jakby cie nie bylo i nic ci sie nie snilo, czy masz wrazenie, ze to, co pamietasz z poprzedniego dnia, z poprzedniego deku, z calego twojego zycia, rzeczywiscie przedstawia twoje zycie? -Tak. -I jestes pewien, ze to twoje wspomnienia, prawda? -Inaczej bym zwariowal. -Ale dopuszczales mysl, na pewno zdarzalo ci sie dywagowac, ze rownie dobrze to moglyby byc wspomnienia wszczepione, a ty w istocie nie spales, tylko... cie nie bylo? Nie zyles? -Dopuszczalem. -Czyli rozumiesz, ze chocbys nie wiem jak probowal to sprawdzic, to zawsze bedziesz mial wrazenie, ze wspomnienia, ktore w tobie siedza, naleza do ciebie? -Inaczej sie nie da. -Nic dziwnego - ciagnie - ze Platon dogrzebawszy sie do nieosiagalnych dla zwyklego smiertelnika wspomnien uznal, ze naleza do niego, a scislej, do jego niesmiertelnej duszy. Slyszales o samozaplonach? Ludzie, nie wiadomo dlaczego, nagle staja w plomieniach. Oni sami badz ich czesci, na przyklad rece. -Slyszalem. -Inny filozof, nie pamietam jego imienia, chyba Parmenides, twierdzil, ze swiat jest bogiem. Ze bog to swiat. Czyli, ze jestesmy czastka boga. A jesli czastki, struny subatomowe, ktore ja nazywam mnemonami, pamietaja poczatek swiata, to bog jest takze pamiecia. A my, dzielac ja z nim, mamy dostep do nieograniczonej wiedzy. Moze zreszta to nie bog jest pamiecia, tylko program stworzony przez boga, a on sam jest ponad wymiarem rzeczywistosci, w ktorej ten program rezyduje, wszystko jedno. Albo moze nie wszystko jedno. Nie wiem, dlaczego, ale poczulem lekki dreszcz. -Pamietamy - podjal. - Nie wiemy jak, nie wiemy co, ale pamietamy. Zastanawiales sie kiedys nad pieknem? Piekno, ktore tworzy czlowiek, jest scisle zwiazane z proporcja, a proporcja wywodzi sie ze struktury. Tworzony obiekt nie moze byc nieproporcjonalny, bo struktura sie zawali, rozejdzie, rozleci, prawda? -Prawda. -Teraz trzeba sobie odpowiedziec na pytanie, skad sie wywodzi struktura. Struktura wywodzi sie z materii, z tkanki rzeczywistosci. Krysztalu gorskiego nikt nie uczyl, jaka ma tworzyc siatke. Diament wie to samo. Sama materia dyktuje jedyne mozliwe rozwiazanie. Skad wiec czlowiek wie, jakie nalezy tworzyc budowle i jaka nalezy tworzyc muzyke, i w ogole jak tworzyc? Bo sam sie wywodzi z materii. Bo ma pamiec materii, pamiec rzeczywistosci, pamiec subatomowa. Stad wie, czym i po co jest proporcja. Dalej, Sergio. -Niesmiertelna dusza to niesmiertelne mnemony, ktore przechowuja pamiec nie tylko danego czlowieka, ale pamiec wszystkiego, Z tego moze wynikac, ze dusza sie rozprasza po smierci. Ale byc moze kazdy pojedynczy atom zawiera cala pamiec czlowieka. Moze byc tez tak, ze w czlowieku pozostaje grupa atomow, ktora sie nie wymienia. I to ona stanowi tak zwana dusze indywidualna, w przeciwienstwie do miliarda innych atomow, "sub-dusz", ktore przechodza przez nasze cialo. Byc moze tak, byc moze nie. Moze prawdziwsza pod tym wzgledem jest idea psychiki kwantowej albo moze relacyjnej i wedrowki do swiata rownoleglego, ktory jest informacyjny nie materialny. -To w koncu jak jest? -Torkilu. A jakie ma znaczenie, co powiem? Jakie znaczenie maja slowa szalenca? Obcego czlowieka? Czuj. Prawda jest wielopoziomowa. Czlowiek nieustannie jej szuka i nawet gdy odpowie na ostateczne pytanie, nie ma pewnosci, czy za jakis czas nie odkryje kolejnej tajemnicy i nie okaze sie, ze poprzednia odpowiedz byla tylko jej cieniem. Prawda jest to, co odkrywa sie indywidualnie, osobiscie, wiec niewazne, co mowi Lama. Wazne, co widzi Torkil i co on sam w sobie odkrywa. Prawda nie jest zewnetrzna, czyjas, tylko wewnetrzna, swoja. Chcesz uslyszec moja, osobista wizje? Prosze bardzo: Kiedy jeszcze bywalem w realium, zdarzalo mi sie od czasu do czasu oddawac mocz do prawdziwego kibla. Pewnego razu sikalem w mobillenijnej toalecie i zobaczylem, ze struga mojej uryny, oswietlona czterema lampami, rzuca cztery cienie. Zaczalem sie zastanawiac, czy struga jest jedna, czy moze sa cztery strugi? Bo skoro moze byc widziana z czterech punktow widzenia, to gdyby patrzyly na nia cztery rozne osoby, kazda z nich widzialaby jedna, co nie zmienia faktu, ze kazda widzialaby ja po swojemu, ze swojego punktu widzenia, a poniewaz kazda osoba stanowi osobny swiat, to w istocie chyba bylyby cztery strugi, chociaz dla mnie jest jedna. Ludzie szukaja swiatow rownoleglych i popelniaja blad, bo swiaty rownolegle tworza ludzie, ludzie sa swiatami rownoleglymi. Wyobraz sobie miliardy zjawisk, na te miliardy zjawisk patrza dziesiatki miliardow ludzi. I kazdy widzi co innego. Taka jest rzeczywistosc czlowieka. Czlowiek jest wielowymiarowy. Czlowiek jest ostateczna odpowiedzia na pytanie, ktorego szukali fizycy To nie jest tak, ze bog stworzyl czlowieka na swoj obraz i podobienstwo. W tym stwierdzeniu jest zwykle psychologiczne odwrocenie, kontrast. Prawda jest, ze czlowiek stworzyl boga na swoj obraz i podobienstwo. Wszystko to, co jest mozliwe, kazdy byt i kazde wcielenie czlowieka zostanie przez czlowieka osiagniete. Rownolegle swiaty nie sa zamieszkiwane przez nikogo innego, tylko przez ludzi w roznych czlowieka postaciach. Ludzie to wymiary tego swiata. Uslyszalem jego poruszenie. Mialem wrazenie, ze sie usmiechnal. -No i jak? Podoba ci sie wyznanie szalenca? -Interesujace. -Jedno z setek. Mozemy wrocic do pamieci? -Mow. -Skoro pamiec zawarta jest w mnemonach, mozna powiedziec, ze dusza jest wieczna, ale to niekoniecznie znaczy, ze jest zywa. Pamiec nie musi oznaczac zycia. Czy elbook jest zywy? Krysztal z holofilmem? Gdy ktos je poznaje, to w nim ozywa ta pamiec. Ale pamiec sama w sobie, bez "odtwarzacza", jest martwa. Dusza albo jest pamiecia, wiec jest martwa, albo jest pamieci czytnikiem, wiec jest zywa. Jak jest naprawde, nie wiem. Chcialbym wierzyc, ze zyjemy po smierci, ale jesli tak, trzeba zupelnie przedefiniowac slowo "zycie" i "istnienie". Westchnal. -Zastanawialem sie wiele razy, dlaczego historia ludzkosci jest historia wybuchow, eksplozji, wojen. I doszedlem do wniosku, ze czlowiek nieswiadomie pamietajac o tym, ze pochodzi od slonca, pamietajac pierwotny wybuch, ktory rozpoczal sie notabene nie od "osobliwosci", jak kiedys mowili fizycy, tylko od boskiego recznego granatu odlamkowego albo moze od zwyklego "rozpakowania programu GOD", co tlumaczyloby jego inflacyjna, nieprawdopodobna poczatkowa predkosc... zatem czlowiek pamietajac to wszystko, majac te wiedze w kazdym cholernym atomie swojego ciala, nieswiadomie, podprogowo, nieuchronnie dazy do wybuchu. ... -Rozumiesz? ... -Rozumiesz, co do ciebie mowie? Eksplozja jest swoista pierwocina, archetypowa matryca istnienia, sensem bycia, wiec czlowiek musi od czasu do czasu cos zdezintegrowac w wielkim wybuchu, w wielkim lubudu, zeby powtarzac ten akt narodzin, ktory jest fundamentem egzystowania naszego gatunku. - Wzial wdech i przez chwile milczal. - Mowilem ci juz o Heraklicie i jego zdaniu: "Wszystkim rzadzi grom". Ponownie zapytam, czy nie uwazasz, ze ten milczek, ktory dziecieciem bedac zapatrzyl sie w ogien, mogl miec racje? Mowi sie: jasne jak slonce. I ze najjasniej jest pod latarnia. Szukamy pytan pod latarnia, bo odpowiedzia na ostateczne pytanie jest slonce. Codziennie swieci na glowy filozofow. Stad pamiec prawdy, pamiec idei prapoczatku. Pamiec energii, pamiec przodkow i praprzodkow, praktycznie wszystkich pokolen, ktora sie zapisala w subatomach naszego ciala, pochodzi od slonca, moze od wielkiego wybuchu, podobnego do narodzin slonca. Siegajac plyciej, stad pamiec poczatku Ziemi, organizmow jednokomorkowych, ryb, plazow, gadow. Oczywiscie nasi przodkowie niekoniecznie mieli takie detektory, jak my. Ale nawet pelzaki, chociaz nie posiadaly znanych nam organow zmyslowych, z pewnoscia jakos sie orientowaly w otoczeniu, jakos je wyczuwaly. I dlatego uwazam, ze podstawowym zmyslem wszystkich zywych ziemskich istot jest czucie. Pamiec to wiec niekoniecznie obrazy, bardziej czucie na poziomie komorkowym albo wrecz subkomorkowym. Dlatego ciagle masz zamkniete oczy. Zamilkl na chwile. -Eksplozje... Byc moze poprzez wielka terapie homo sapiens moglby pozbyc sie tego pierwotnego urazu, ale jak pozbyc sie pamieci i czy bez tej pamieci pozostanie tozsamosc, sens istnienia? Czlowiek jest istota eksplozyjna, wybuchowa, jest wybuchem ze swiadomoscia, bo wczesniej stworzenia, ktore nie czytaly swiadomie swojej pamieci, wybuchaly co jakis czas bezrefleksyjnie. Czlowiek powinien zrozumiec, ze slonce istnieje w dynamicznej rownowadze, to znaczy wybucha, ale spaja je grawitacja. Te sama pamiec beda prawdopodobnie mialy takze inne istoty z gwiazd. Wiec wybuchowosc lezy w naturze wszechswiata. Znowu mnie gdzies przenosi. Obracam sie w powietrzu. Zawijam rekami - pioropuszami, nurkuje pod piaski pustyni, wytryskuje z nich jako oranzowy golem... -Wracaj. Platon, pamietasz? Czy wiesz, co by sie stalo, gdyby dotarl do konca tej pamieci? Krece glowa. -Uzyskalby nieprawdopodobna wiedze na temat zycia, historii Ziemi, na temat zachowan instynktownych, Czlowiek, ktory zyskalby dostep do tej wiedzy albo zaczal ja wykorzystywac, stalby sie nadistota, kims niepokonanym, superwojownikiem, zachowywalby sie jak velociraptor, jak tygrys, jak sokol. To pamiec nie tylko organizmow zywych, ale rowniez rzeczy martwych, to pamiec materii, wiec czlowiek taki bylby w stanie wyzwolic z siebie nieprawdopodobna energie, moglby sie przemieszczac w prozni, nawet w czasie. Czlowiek taki moglby zmieniac tkanke rzeczywistosci, poniewaz rzeczywistosc jest materia i poprzez te pamiec mozna wplywac na jej ksztalt. Na przeszlosc. Na przyszlosc. Czlowiek taki stalby sie superistota. Sergio, slucha nas Hart i cale Mobillenium. Moze uznaja cie za szalenca. Moze. A moze zaczna poszukiwac urzadzenia, metody, programu, ktory pomoglby czlowiekowi slyszec te pamiec w sposob swiadomy, nie tylko symboliczny. Sergio, zamilknij. -Oni juz tego szukaja - slysze jego glos. Odczytal moje obawy z mikroruchow? Powoli otwieram oczy. Witaj, Sergio. Dookola tkwia wielkie biale kolumny celujace w blekitne niebo. Siedzimy na snieznej, kamiennej posadzce. Nad kolumnami powiewaja barwne proporce. -Sa... - odchrzakuje, bo zaschlo mi w gardle -...sa tak samo szaleni jak ty? -Tak. Oszaleli, zeby zrozumiec rzeczywistosc. Szukaja tego w Zakonie Czlowieka. To komorka naszej firmy. Nie patrz tak na mnie. I tak bys sie tego dowiedzial. Kazdy Ran o tym wie. Bo wy jestescie czescia programu. -Dlaczego mi to mowisz? Dlaczego ty? Spojrzal w bok. Dalej, za kolumnami, wznosil sie bialy zamek o niebotycznych wiezach, takze ozdobiony proporcami. -"Dlaczego", pytasz. A dlaczego sie urodziles? Dlaczego umrzesz? Wiesz? Pokrecilem glowa. -Skoro nie wiesz tak podstawowych rzeczy, dlaczego chcesz znac szczegoly? Idz po sladach. Jestes czlowiekiem. Antrophosem. An trophos. Antrophos to ktos stojacy przed sladami. Albo Antrum phos. Przedsionek swiatla. Przed swiatlem. Przed pamiecia. Dopiero teraz dociera do mnie, ze nigdy nie rozbijalem tak tego slowa. Przed sladami. -Dobrze, sprobuje ci odpowiedziec, czastkowo - podkreslil ostatnie slowo. - Pamietasz, jak w siedzibie Shadow Zombies bawilem sie muszkami, ktore mialy podrozowac w czasie? Podobne proby wykonywano juz wczesniej. Mobillenium wysylalo sondy w roznych kierunkach, w przod, w tyl, w bok, ale okazalo sie, ze historia nie wspomina o tym. Teoria glosi, ze jesli jakas sonda sie pojawia w przeszlosci, to wydarzenie w jakis sposob zmienia swiat i to jest juz inny swiat, ktory od tej pory staje sie rownolegly. Zmiana przeszlosci jest niemozliwa. W naszym swiecie nie widziano emisariuszy z przyszlosci, jest to posredni dowod na to, ze fizyczne wejscie w czas przeszly zmienia strukture czasoprzestrzenna. Tymczasem w naszym swiecie pojawilo sie teoretycznie wyslane przeze mnie proroctwo. I stal sie cud. Rozumiesz teraz, ze ten cud jest w jakis sposob zwiazany z toba, z naszymi czasami, ze mna, diabel wie, z kim lub czym jeszcze, moze wlasnie z demonami i aniolami, ktore staly sie czescia zycia Maod-Anow. Proroctwo okazalo sie najwieksza zagadka rzeczywistosci. Mobillenium stara sie zgromadzic wszystkie osoby z nim zwiazane. Inna sprawa, ze wcale nie jestem pewien, czy ten wierszyk rzeczywiscie przewedrowal w czasie. Faktem jest, ze zaistnial w sieci przed Pandora i faktem jest, ze usilowalem go potem wyslac. Ale nie jest to jeszcze dowodem, ze byl mojego autorstwa, bo jak obaj wiemy, dopoki go nie przeczytalem, nie znalem jego tresci. Mozliwe jest zatem, ze napisal go ktos inny, w cudowny sposob przewidujac przyszlosc i podajac ci mnie na talerzu. Jesli tak, to mamy do czynienia z innym osobliwym wydarzeniem. Niewazne w sumie, jak bylo, bo z tej czy z tamtej strony patrzac, jest to cud. Imperator byc moze wierzy, ze to on wszystko zaplanowal i wplotl w siec losu. I ja tez wierze, ze tak bylo, bo moim zdaniem, chociaz on sie oficjalnie do tego nie przyznaje, posiada nieprawdopodobna umiejetnosc wplywania na rzeczywistosc. To jak z obrazowaniem, czyli tworzeniem filmow. Dawno temu byly filmy dwuwymiarowe. Opowiadaly rozne historie, niby prawdziwe i niby fantastyczne. Dosyc szybko ktos wpadl na pomysl, zeby robic tak zwane efekty specjalne. Na poczatku wygladaly bardzo sztucznie - ot, facet udajacy magika stoi, nagle pojawia sie dym i czlowiek znika. Kazdy widzial przeskok tasmy, kazdy wiedzial, ze w pewnym momencie przestano krecic, aktor uciekl z kadru i dopiero wtedy kamera wznawiala nagrywanie. Ale potem wkroczyla technika morfingu i bohaterowie filmow zaczeli zmieniac sie... plynnie: znikac, przeksztalcac, rozmywac. Zrobic efekt to co innego, a zobaczyc go na ekranie to co innego. Gorgon stal sie jakby istota z ekranu, ktora zobaczyla, ze jest zrobiona z pikseli, rozumiesz? I zaczal eksperymentowac, manipulowac tymi pikselami, robic nowe, wlasne efekty specjalne. Zaczal zawiadowac ksztaltem swojej rzeczywistosci. Nie mowie, ze robi to idealnie i nie mowie, ze dotarl do granicy mozliwosci. Byc moze kiedys wszyscy nauczymy sie widziec wlasne "piksele" i to, co wydawalo sie nierealne, stanie sie mozliwe: czary, cuda, dowolne zmiany rzeczywistosci. Ale nie sadze, zeby Imperator czy ktokolwiek inny zobaczyl w jednym ogladzie calosc siatki rzeczywistosci, calosc tkanki losu. Dlatego Nemezius jest zaintrygowany, bo wplotl sciezke Mobillenium, swoja, moja, twoja i wielu innych ludzi w sposob perfekcyjny, ale nie bardzo wie... w co. I naprawde nie wie, czy proroctwo wyslalem ja, czy napisal je ktos inny. Nikt oprocz ewentualnego autora wiersza tego nie wie. Imperator nie wie tez, czy te cudowne zdarzenia maja cokolwiek wspolnego z pojawieniem sie Ranow, a wraz z nimi istot anhelicznych i demonicznych. Byc moze sa to zjawiska powiazane. A skoro tak, on pierwszy chce wiedziec, jaki zwiazek, synchroniczny, czy przyczynowo skutkowy, laczy podroze w czasie, niedawno odkryta teleportacje, zdarzenia duchowe, ktore sa takze twoim udzialem, i owe cuda zwiazane z proroctwem. Niezla zagadka, nie uwazasz? -Ale... -Teraz badz cicho. Chce ci cos pokazac. Sergio zamknal oczy. Kolumny rozwialy sie. Bialy zamek takze. Zniknela posadzka, a w jej miejsce pojawily sie standardowe biale kola. Otoczylo nas niebo. Jeszcze kilka chwil i powietrze przed nami zaczelo wirowac, odksztalcac sie, nabierac realnosci. Lama odemknal powieki. -Wiesz, o czym myslalem? - spytal. Nie wiem, Sergio. -Nie wiesz. Ale ja ci powiem. O aniolach. Bardzo mocno. Juz to przecwiczylem. I popatrz, co sie pokazuje. Zerknalem w wirujacy blekit. -To... brama? -Patrz. Obiekt przestal wirowac i uformowal portal w ksztalcie kuli, wiszacej w kratownicy, ktora skladala sie z trzech poludnikowo ulozonych wspornikow. -Tsycop sam skonstruowal to miejsce. Gdy myslimy o aniolach, przywolujemy brame. To samo jest z demonami. Fascynujace, nieprawdaz? Bylem pod wrazeniem. -Tutaj klania sie teoria o rzeczywistosci rownoleglej i o tym, ze mysl moze przekraczac "tu" w kierunku "tam". Mam teorie, ze robi to poprzez takie bramy. Ranowie to ludzie - bramy. Zreszta tak nazywacie swoich dowodcow: Torii. Cos przywolujecie. Byc moze z innego wymiaru. Albo moze sami tam przechodzicie. -Chcesz powiedziec, ze psychika jest brama do innego swiata? -Troszke inaczej bym to sformulowal: psychika zawiera bramy do innych swiatow. A co innego mogloby byc lepszym narzedziem od superkomputera, ktorym jest mozg? Czy nadkomputera relacyjnego, ktorym jest dusza? -Chocby generator Mirova. -To zabaweczka. Pukacz w fale terazniejszosci. Popatrz na te brame i pomysl: sa na Ziemi jeszcze dwie czy trzy enklawy, gdzie zyja tak zwane ludy pierwotne. Oni wciaz mowia o duchach przodkow, ktore zyja wsrod nich, przemawiaja do nich, objawiaja im sie. Mowia o tym, ze przedmioty moga znikac, przesuwac sie. Jak myslisz, czy to oni sa glupi, czy my glusi? Czy te wszystkie ich duchy i "dziwne" wydarzenia nie demaskuja przypadkiem tego, ze nasza rzeczywistosc jest podwojna? Materialno-relacyjna? Rozpostarlem rece. Jak mial mu odpowiedziec czlowiek, ktory regularnie widuje demona i anielice? -Historia - ciagnal - ta mniej znana historia opowiada o ludziach opetanych przez diably. Wykazywali sie niezwykla sila fizyczna, slabo dzialaly na nich leki uspokajajace, posiadali agresywne instynkty, bali sie, ze kogos zabija. Czy wiesz, co im pomagalo? Parsknalem: -Egzorcyzmy? Nie rozesmial sie ze mna, tylko... skinal glowa! -Lama, daj mi spokoj. - Wyciagnalem reke. - Daj mi spokoj ze swoimi ideologiami, pamiecia subatomowa, plonacymi zyrafami i egzorcystami. Jestes wariatem. Prawdziwym. Lecz sie. Przestrzen wokol nas pociemniala, chociaz portal wciaz swiecil blekitnym swiatlem i polyskiwal metalem. -Pamietaj - wysyczal - ze kazda nauka, ktora ignoruje tak zwane zjawiska rzadkie i wyjatkowe oraz te, ktore pogardliwie nazywa przypadkami, nie ma prawa nosic miana nauki. A ludzie, ktorzy ignoruja fakty, stanowia glowna mase motlochu. -Sergio... -Czego sie boisz? - warknal, obnazajac zeby. - Czego sie, kurwa, boisz? Osmieszenia? Boisz sie, ze inni, czlonkowie bezksztaltnego tlumu, zaczna sie z ciebie smiac, bo powaznie mowisz o opetaniu przez demona czy aniola? A ty kim jestes, jesli nie jednym i drugim? Mial racje. Do nomen omen diabla, mial racje. -Przepraszam. Mow dalej. -Nie sadze, zeby egzorcysta mial jakas moc. Moja teoria jest taka, ze ludzie ci uzywaja symboli, ktore powstaly tysiaclecia temu, a zostaly stworzone nieswiadomie albo polswiadomie przez czlowieka nie skazonego neocortexowa mysla. Krzyz. Zamajaczyl miedzy nami neochrzescijanski zloty krucyfiks. -Gnostycy - podjal - twierdzili, ze w miejscu przeciecia jego ramion znajduje sie punkt, ktory jest koncem wszechswiata. Skinalem w uznaniu glowa. Ladne. -Hostia. Krzyz zniknal, wyparty przez bialy okragly oplatek. - Jest najprostszym przedstawieniem mandali. A ta symbolizuje jazn. Archetypowe miejsce w psychice pozwalajace nam rozpoznac sakrum, doskonalosc, ideal. -Chcesz powiedziec, ze te portale, te... bramy to... archetypy? Pokrecil glowa. -Nie wiem. Mam tylko wrazenie, ze sa z nimi powiazane. -Ale czekaj, z tego... z tego by wynikalo, ze mozemy przywolywac nie tylko diably, anielice, ale takze potwory, starcow, wielkie matki i w koncu... i w koncu... -Cos na ksztalt boga? Dlaczego mi to mowisz. Sergio? Dlaczego? -To wszystko, Torkilu. Teraz chce odpoczac. Uplynely wiecej niz dwa cykle od wynalezienia technologii pozwalajacej na stwarzanie diginetow. Posrod nas zyje juz wiele dziesiatkow tysiecy cyfrowych ludzi: odzianych w motomby albo zyjacych w sieci. Jak jednak alarmowano juz dawno temu, procesu produkcyjnego nie zabezpieczono wlasciwymi badaniami klinicznymi. Dzisiaj zbieramy tego zniwo. Juz okolo dziesieciu procent populacji dimenow o cyfrowym pochodzeniu cierpi na dolegliwosci natury psychologicznej. Najczesciej spotykane problemy to typowa depresja czy nerwice, ale zdarzaja sie, wcale nierzadko, nowe, charakterystyczne tylko dla nich dolegliwosci, na przyklad homotropizm, czyli kompulsywna potrzeba stania sie organikiem, czy tempomania, czyli tesknota za posiadaniem przeszlosci. Dzisiaj goscimy w studio Enzo Katalpe, digineta powstalego dwa cykle i trzy pendeki temu, ktory opowie nam o swoim zyciu i chorobie. Witamy, Enzo. -Dzien dobry, Kate. -Jak sie nazywa twoja choroba? -Infantotropizm. -Na czym polega? -To obsesyjna potrzeba posiadania dzieciecych wspomnien. -Jak sie... Z mieszkania Noemi wymykalem sie jak zlodziej. Czekajac, az skarpety wpelzna na stopy i dopasuja sie, patrzylem na jej spokojna, wtulona w poduszke twarz. Spala? Mysle, ze nie. Czasami tak w zyciu bywa, ze ludzie schodza sie jak asteroidy, przypadkiem: zderzaja sie, krzesza iskry, a potem odbijaja sie od siebie i podazaja wlasnym torem w czarny, nowy kosmos zycia. Nie wiadomo dlaczego poznaja sie w jakims miejscu, nie wiadomo dlaczego rozchodza. Akceptuja te losowe wydarzenia i po prostu z nich... korzystaja. Jesli sa madrzy. Cieszylem sie, ze stalo sie to, co sie stalo. Moze dlatego, ze w mlodzienczych latach zbyt wiele rzeczy mnie omijalo: bylem za grzeczny, za bardzo wycofany Szalenstwa kolegow i kolezanek, wtedy tak cudowne i wspaniale, byly dla mnie zupelnie nieosiagalne. A teraz... staly sie odlegle i niezrozumiale. I to, wbrew pozorom, wcale mnie nie pocieszalo. Jesli chcesz czegos bardzo mocno, postaraj sie to zdobyc. Staraj sie tak bardzo, jak potrafisz, bo jesli tego nie posiadziesz, po uplywie lat wspomnisz, ze tego nie miales i, co straszne i zaskakujace, nie bedziesz zalowac. A nie bedziesz zalowac, bo juz nie zrozumiesz, co w tym widziales. A to bedzie oznaczalo, ze straciles cos bezpowrotnie. Tym razem bylem madrzejszy. Spedzilem z Noemi cudowna, przepelniona jakims mistycznym szalem noc. Kazda chwila byla pelna, mocna i nabrzmiala wzruszeniem. Kazdy dotyk zdawal sie plynac po ciele jak goraca rzeka. Tak, ta noc byla kosmicznym zderzeniem. Spojrzalem na chronometr, ktory tkwil w prawym gornym rogu pola widzenia. Siodma szescdziesiat trzy. Mam czterdziesci siedem mon, zeby zdazyc do Omnipotensa. -Spodnie do nogi. I na nogi. Material wpelza na lydki i uda. Spij, Noemi. Nie otwieraj oczu. Uniesienie powiek moze przypieczetowac twoj los. Boze, jaka ona ladna. Zerknalem na mieszkanie. Urzadzone w tonacjach zieleni, sporo luster i iluzji. W niektorych miejscach nagromadzone rzezby i projekcje zdawaly sie tworzyc labirynty. Nie moj styl. Calder musiala nalezec do tej grupy ludzi, ktora nazywam obcymi. Niby mowia tym samym jezykiem, ale preferuja inne zapachy i inne zycie. Byla aktorka? Modelka? Nie wiedzialem. I znowu pieprzysz, Torkil. Wcale nie jest obca, dobrze o tym wiesz. To ty, to ty jestes obcy dla siebie samego. Tak, tak, dobra, nie slucham tych bzdur, gdzie ta koszula? -Koszula, do nogi. Zblizylem sie do drzwi. Nie moge. Nie moge tak. Zagryzlem wargi i wrocilem. Podszedlem do lozka od strony okna, zeby uniemozliwic ucieczke. Wtedy obrocila sie na plecy, otworzyla oczy i smutno sie usmiechnela. Dotknalem ustami jej czola. -Noemi - szepnalem - jestesmy statkami na oceanie. Rozumiesz? Uniosla glowe, zeby lepiej mnie widziec. Patrzyla z nieruchomym usmiechem. Rozumiala. Jeszcze raz ja pocalowalem. -Ja musze odejsc. Nie tylko z twojego zycia, ale z tej planety. Przytulilem policzek do jej czola. -Jakkolwiek to zabrzmi, dziekuje za... za ciebie. Tej nocy. Objela moja glowe i przysunela usta do mojego ucha. -Ja tez dziekuje - wyszeptala. Przytulilem ja i zatrzymal sie czas. Po ostatniej sesji z Petra, podczas ktorej powtorzylem caly material w niezliczonych "realnych" sytuacjach i ostatecznie zdalem test z wynikiem, a jakze, celujacym, zaplacilem za usluge, wydajac resztke pieniedzy i otrzymalem licencje pilota kosmicznego. Ku mojemu rozczarowaniu nie byl to oddzielny plastik, ale wczyt na karcie identyfikacyjnej. Psiakrew, nie mozna sie pochwalic. Zaraz po wyjsciu wypatrzylem szyld apteki i pokustykalem tam, bo bol w calym ciele byl nieznosny Automat za szyba oswiadczyl, ze nie ma painstopu, ale proponuje jakies inne swinstwo, tez nanobotowe, nowsze, lepsze i drogie jak jasna cholera. Kapsulka rozplaszczyla sie na jezyku i popelzla do przelyku. -Maya, przypomnij mi, zebym jutro o tej samej porze wzial druga kapsulke tego... Zerknalem na opakowanie. -Reliefshipu. Co za nazwa. -Tak jest, Torkilu. Czlowiek przelomu wiekow. Zre co chwila jakies prochy, wgrywa programy we wlasny osobisty leb, gada sam ze soba, a jak spotka drugiego czlowieka, to ucieka od niego jak od zarazy, chociaz w nocy dostal milosc. Czy ty jeszcze myslisz, kolego? Zaladowalem sie do eggartu i poszybowalem do dilera Future Vehicles. -Rzeczywiscie uzyskal pan licencje pilota... i jest potwierdzenie znajomosci obslugi Voidera - stwierdzil Hasan Danyo, przytknawszy moja karte do czytnika. - Gratuluj e! Zerknal na Voidera skrzacego sie w glebi kosmicznej hali. -Czyli tak - mlasnal - ma pan spacemobil, ma pan licencje, ubezpieczenie, podpisal pan wszystkie dokumenty... Zatarl dlonie. -...zapewne jedyna rzecz, jaka pozostala, to zaopatrzenie. Jedzenie. Oczywiscie. Nie pomyslalem. -Maya, ile mam pieniedzy? -Piec tysiecy osiemset dwadziescia dwa kredyty. Wspaniale. Tyle zostalo po fortunie. Doskonale wiedzialem, nauczony przez bezlitosna Petre, jak wyglada zaopatrzenie na spacemobilach. Nie mozna brac ot tak kawalkow chleba czy gumy do zucia. Przepisy byly jasne: na pokladzie mogly sie znajdowac wylacznie standardowe pojemniki, zawierajace specjalnie przygotowane dania. Maly kontener zawieral dziesiec porcji, sredni piecdziesiat, a duzy sto. -Domyslam sie - odezwalem sie - ze mozna nabyc kontenery gdzies blisko? -O - sprzedawca wyciagnal rece w jowialnym gescie - nawet u mnie. Jaka firma pana interesuje? -Mam wybor? -Oczywiscie. Od Delicious Stars, najlepszej i najdrozszej, poprzez dobry standard, czyli Mark'Space, do nadal solidnego, ale juz nie wykwintnego YourSpaceFood. -Skorzystam z ostatniej. -Jaka wielkosc? Dobre pytanie. Ile tam bede? Dwa dni? Trzy? Dek? Wzruszylem ramionami. Ta zywnosc sie nie psuje, wiec jesli wezme za duzo, nie bedzie tragedii. -Piecdziesiatke. -Czyli na circa dwadziescia trzy dukile. Doskonale. W powietrzu zamajaczyla cena. Piec tysiecy kredytow. Zmrozilo mnie. -Drogie to jedzenie - wymamrotalem. Wzruszyl ramionami. -Sto kredytow porcja. -Maya, jeszcze raz: ile mam pieniedzy? -Piec tysiecy osiemset dwadziescia dwa kredyty. Czyli zostanie mi osiemset. To szalenstwo. Z drugiej strony opakowanie dziesiecioporcjowe starczy na trzy dni. Ryzykowne. Moze wezme dwie dziesiatki? Na szesc i pol dukili? Albo trzy? Na rowno dziesiec? Psiakrew. W koncu sapnalem i wypalilem:. -Niech pan zaladuje trzy dziesiatki. YourSpaceFood. -Mieszane smaki? -Naturalnie. -Doskonale. Jeszcze kosmetyka. Mamy w tej chwili Voidery w bazalnych kolorach srebrnym i zlotym. Lecz pewne fragmenty powierzchni pojazdu, o czym z pewnoscia pan wie, sa pokryte livmetem... -Zywym metalem? -Tak jest. Bedzie pan mogl sam wybierac kolor i zmieniac go dowolna ilosc razy, w zaleznosci od preferencji. Domyslnie w modelach srebrnych jest to kolor czarny, a w zlotych bezowy. -Tak czy owak musze wybrac baze od razu, wiec i jakis kolor zaproponuje... -Znakomicie. Tu jest paleta. Na prawo od niego zamajaczyla przezierna plaszczyzna, przedstawiajaca Voidera w roznych kombinacjach barwnych. Srebro mieszalo sie z karmazynem, cyjanem, granatem, zielenia, wsciekla zolcia, grafitem... -A... czy moglbym zobaczyc zloty podklad? -Prosze bardzo. Wyszukalem kombinacje zlota i karmazynu. Skrzywilem sie. Niby ladne, ale do spacemobila pasowalo jak piesc do nosa. -Jednak srebrny. -Prosze. Ktory? Stalem, sapalem i pograzalem sie w coraz wiekszej irytacji. W zyciu nie pomyslalbym, ze utkne przy takiej blahostce. W koncu zdecydowalem, ze wybiore to, co w danym momencie najmniej mnie odrzuca, a potem, na spokojnie, cos skomponuje. -Wie pan, moze to. Grafitowo srebrny. -Doskonaly wybor. Juz wydaje dyspozycje. Czy dobierze pan jakis skafander? Slucham?! -Ale przeciez w Voiderze sa cztery na wyposazeniu! - Oczywiscie, cztery, bo to czteroosobowy pojazd. Ale to standardowe ubiory. Nie zapewnia przezycia w kosmosie w razie odpadniecia od statku. -Nie maja silnikow?! -Alez maja, naturalnie, ze maja male silniczki manewrowe. Tyle, ze zaawansowane modele posiadaja wieksze zapasy tlenu, zawieraja nawigacje, radar, a najlepsze umozliwiaja nawet wejscie w atmosfere i ladowanie na spadochronie - usmiechnal sie zachecajaco. Nic z tego, Hassan. Mam niecale trzy tysiace przy duszy. -Innym razem - usmiechnalem sie blado. -Jak pan sobie zyczy. Zatem... zapraszam do magazynu! Wydal jakas mentalna dyspozycje i tuz obok niego pojawila sie eteryczna sprzedawczyni. Bardzo ladna i bardzo nierealna. Hala byla przeogromna. Staly w niej pod obydwiema scianami wspaniale, tluste SpaceReachery, dwukadlubowe DeepStary, plaskie Abyssy, zgrabne Uniwalkery i... oczywiscie. Mniejsze, nieco kompaktowe, ale i tak cudowne Voidery. Moj wyjechal na platformie transportowej na srodek magazynu. To... jest... moj... pojazd? Moj? Swiatla pomieszczenia migotaly na srebrnych i grafitowych fragmentach poszycia. Sylwetka moja i Hasana odbijala sie w dziesiatkach miejsc: w obudowie kabiny, w wypuklosci modulu mieszkalnego, detalach podwozia i w samych teleskopowych lapkach, ktore nasze figury wydluzaly i wyginaly. Raptem ogarnely mnie watpliwosci. -Czy... te pojazdy przeszly jakies proby? No wie pan, czy sa bezpieczne? Danyo usmiechnal sie. -Alez tak. Maja wszelkie certyfikaty kosmicznego bezpieczenstwa: te znane od stuleci i te najnowsze. Wszystko jest w dokumentacji - wreczyl mi plastik. Wreszcie. Karta pojazdu. Srebrnografitowa, wyswietlajaca trojwymiarowa sylwetke Voidera i numer rejestracyjny. Gdy zmienie barwe livmetu, ona takze sie zmieni. -Otrzymuje pan do rak bardzo bezpieczny i niezawodny wehikul zaopatrzony w najprawdziwszy generator Mirova, zdolny do wykonania tysiaca skokow oraz generowania jednostajnego przyspieszenia rzedu dziesieciu G przez piec pendekow. Powinien pan wiedziec, ze po stu skokach i/lub jednym pendeku skalkulowanego dziesietnego ciagu pojazd powinien przejsc autoryzowany przeglad, zas gdy wskaznik energii znajdzie sie w polu rezerwowym, konieczna bedzie wymiana generatora. Zreszta o wszystkim poinformuje pana sam wehikul. No wlasnie. -Wie pan - odezwalem sie, tkniety przeczuciem - nigdzie: ani w specyfikacji pojazdu, ani podczas nauki nie uzyskalem informacji, jaki naped maja spacemobile. Czym jest zrodlo energii w generatorach Mirova? Usmiechnal sie niepewnie. -Ja tez nie wiem. To tajemnica handlowa Mobillenium. W pneumobilach jest to samo: generatory anty-g sa serwisowane tylko przez nich. Jedyne, co wiem ja i pan, to ze dysze spacemobili sa robione z niebywale wytrzymalych stopow. Zupelnie jakby dochodzilo tam do jakiejs reakcji atomowej. Wlasnie. Czy ludzie zawsze beda slepi? Dziwny jest ten swiat. Pracownicy nie wiedza, co sprzedaja, ludzie nie maja pojecia, ze wiele odkryc zostalo juz dokonanych, bog wie kiedy i przez kogo. Nie domyslaja sie tez, ze sporo z nich nie zostalo ujawnionych albo, jak w przypadku generatorow Mirova, zostaly ujawnione, ale ukryte, jakkolwiek karkolomnie to brzmi. -A moja obecnoscia sie juz nie dziwisz? - spytal Lee Roth, materializujac sie na kabinie oddalonego SpaceReachera. -Lee, jak mi powiesz, co mam robic, zebys byl na zawolanie, a nie wtedy, kiedy sam chcesz, to moge sie nawet zdziwic. -Porozmawiamy o tym. I zniknal. -Prowiant zostal juz zaladowany? - rzucilem do sprzedawcy. -Absolutnie. -Hm... Wspialem sie na palce i opadlem na piety. Niczego nie zapomnialem? -To... chyba wszystko? - rzucilem. -Jeszcze formalnosc. Niech pan uaktywni karte pojazdu. Zerknalem na plastik i przytknalem palec do sensora. Sprzedawca podszedl, zblizyl swoja karte i wydal mentalna dyspozycje. -Gotowe. Karta odblokowana. Niech pan wgra sobie Program Klucz. Przed moimi oczami pojawila sie twarz Mayi: -Torkilu, Program Klucz Voidera o numerze seryjnym SL43252522357808789789GD oczekuje na wgranie. Czy chcesz kontynuowac? -Tak. -Program Klucz zaladowany. Zwroc uwage na nowa opcje w polu widzenia. Symbol wrot oznacza otwieranie i zamykanie pojazdu. Ikona przedstawiajaca miniaturowego Voidera oznacza zdalne sterowanie. Symbole te widoczne sa tylko wtedy, gdy pojazd jest w stanie aktywnym. -Wiem. -Po wlozeniu karty pojazdu w czytnik na desce rozdzielczej i wstukaniu numeru SIN1 na panelu sterowania spacemobil bedzie gotowy do uzycia. -To tez wiem. Co ty jestes taka oficjalna? -Tylko wtedy, gdy przekazuje dane techniczne, Torkilu. Milo, ze pytasz. -Juz myslalem, ze cos z toba nie tak. Zmykaj. Usmiechnela sie i znikla. -Juz? - spytal Hasan. Spojrzalem na niego i kiwnalem glowa. -A wiec... - wyciagnal reke -...glebokich przestworzy! Rozesmial sie. Uscisnalem jego dlon. Trzymaj sie, Hasan. Kosmiczny pirat Torkil rusza do akcji. -Witam panstwa, Hannah Noah, Gajan Express, mam do przekazania bardzo wazna informacje. Sluzby konserwacyjne Genei przyznaly dzisiaj po poludniu, ze nie sa w stanie zapewnic bezpieczenstwa mieszkancom naszego miasta. Gluche odglosy, ktore daly sie slyszec wczoraj i dzisiaj w niektorych partiach wiezy, sa oznaka przechylania sie konstrukcji, ktora, jak sie dowiadujemy, po przejsciu tornada stracila stabilnosc. Dodatkowo jedna z podpor utracila oparcie w pelnej jaskin skorupie Gai. Dla celow konserwacyjnych konieczna bedzie ewakuacja miasta na czas nieokreslony. Jeszcze dzisiaj przekazemy szczegoly i plany rozlokowania mieszkancow w okolicznych gigamiastach. Tymczasowy rzad Gai gwarantuje, ze wszyscy przesiedlency otrzymaja wieksze i bardziej komfortowe lokale od dotychczasowych. "To nie Ziemia - zapewnia Prezydent Tymczasowego Rzadu Gai, Tan Dogger - Na Gai nigdy nie dopuscimy do tego, zeby postronne osoby cierpialy za cudzy blad. W Raju i innych poliach: w Salsie, Albatorii, nawet w budowanym obecnie Ishtar jest dostatecznie duzo wspanialych apartamentow, zeby zapewnic komfort dotychczasowym mieszkancom Genei". Detale dotyczace ewakuacji podamy za dwadziescia mon. Dziekuje za uwage. Ta wlasnie wiadomosc zaskoczyla mnie, gdy moscilem sie w fotelu m o j e g o Voidera. Przez ulamek cetni ogarnelo mnie cos na ksztalt poplochu, ale za moment uswiadomilem sobie, ze odlatuje i cala akcja mnie nie dotyczy. Hm... Sprzedalem mieszkanie, ktore okazalo sie bublem. Nie byla to przyjemna konstatacja. Mysl te natychmiast ukoila refleksja, ze skoro prezydent obiecal wieksze apartamenty, nowi wlasciciele zyskaja na tym, a nie straca. Ucieszylem sie, ze nie zostawiam niczego w walacej sie wiezy, bo wszystko, co posiadam, znajduje sie na statku, nagle jednak przypomnialem sobie o przedmiotach z mieszkania zgromadzonych w jakiejs skrytce. -Maya? -Tak, Torkilu? -Czy mozesz zalatwic przeniesienie mojego dobytku ze skrytki, o ktorej wspominalas, do innej przechowalni, powiedzmy... w Raju? -Oczywiscie. -Wiesz, ze zarzadzono ewakuacje Genei? -Tak. -Przewidujesz w zwiazku z tym problemy? -Sprawdze... Na razie nie ma konkretnych procedur na te ewentualnosc, ale wszystko da sie zalatwic, jesli ma sie pieniadze. Cholera, cholera, cholera. -Sprawdz, co da sie zrobic bez pieniedzy, w koncu to nie moja wina, ze miasto sie przewraca. -Wedle rozkazu. Odetchnalem gleboko i sprobowalem oczyscic umysl. Jesli zalatwisz jakas sprawe, przestan ja trawic. Nie jestes przezuwaczem. Ciesz sie, ze masz tego Voidera. Gdybys sie spoznil trzydziesci mon, juz bys go nie kupil! Ta obserwacja podzialala na mnie jak kubel zimnej wody. Gdyby nie udalo sie nabyc pojazdu, musialbym uciekac z Genei razem z innymi, a z pewnoscia ewakuacja pociagalaby za soba ewidencje emigrantow. No, miales szczescie, bracie. Do roboty, do roboty, uciekaj, zanim ktos ze sluzb cie ucapi i zaopiekuje sie toba... Uruchomilem Voider Interface Program, czyli VIP, i wnetrze pojazdu ozylo. Przejechalem wzrokiem po desce rozdzielczej, podczas ktorego to ruchu kursor ulokowany na linii wzroku "czepial sie" poszczegolnych wirtualnych modulow zawiadywania statkiem. Pojawil sie symbol oczekujacego polaczenia. -Torkilu, Hasan Danyo na linii - odezwala sie Maya. -Okej. Na tle przedniej szyby statku zobaczylem zatroskana twarz sprzedawcy. -Panie Aymore, zapewne slyszal pan juz wiadomosci? -Tak. -Ja w zwiazku z tym... Otrzymalem przed chwila telesens od szefa i mam polecenie oczyscic hangar w pol hekty. W tej chwili leca tu wynajeci piloci. Za kilka mon zrobi sie naprawde tloczno. Usilnie sugeruje jak najszybsze wlozenie kombinezonu i opuszczenie magazynu. Strasznie mi przykro. Mam nadzieje, ze pan rozumie... 420... Marcin.Przybylek -Tak, rozumiem, oczywiscie. - Powodzenia. Zerwalem sie z fotela. Psiakrew. Mam pierwszy w zyciu spacemobil, wydalem na niego wszystko, co mialem i nie moge sie cieszyc uroczystym startem przy dzwieku fanfar? Podszedlem do modulu z ubraniami. Wlaczylem go mentalnie. Kontrolki przy czterech skafandrach i takiej samej liczbie oweroli rozblysly na zielono. Otworzyla sie szuflada na "cywilne" ubrania. -Ubrania won - warknalem. Ciuchy spelzly ze mnie i poslusznie ulokowaly sie w przeznaczonym do tego miejscu. Wydalem dyspozycje wysuniecia prowadnicy kombinezonu. Wszedlem w niego i poczekalem, az biozlacza, klamry i suwnice dopasuja sie do moich wymiarow. Wydalem dyspozycje zamkniecia pustego wysiegnika i wylaczylem modul, oczywiscie mentalnie. Przetestowalem nasuwanie sie biokasku: owinal sie z lekkim swistem wokol mojej glowy i twarzy Wdech, wydech. Dziala. Rozkazalem mu sie zwinac. Krotki syk i wniknal w poduszke kolnierza. Czlowiek bez oslon moze przezyc w prozni do trzydziestu pieciu cetni. W standardowym kombinezonie z wlaczonym biokaskiem - okolo dwudziestu mon, bo na tyle wystarcza ulokowane na ramionach, barkach i okolicy ledzwi male zbiorniki gazu oddechowego. Stroj ten przeciwdziala wychlodzeniu i anuluje roznice cisnien. Co wiecej, mozna w nim wejsc w warunkach prozniowych w prawdziwy skafander. Nie tylko wiedzialem to teoretycznie, ale wielokrotnie przecwiczylem w symulacjach najprawdziwszych katastrof. Kochana Petra. Podbieglem do stanowiska pierwszego pilota i odslonilem mentalnie wszystkie szyby Livmet zsunal sie z dolnych czesci dzioba. Widzialem dwoch pilotow wkraczajacych do hangaru, otwierajacych grodzie pojazdow, wbiegajacych po schodkach i znikajacych we wnetrzach. Wpasowalem sie w siedzisko, ktore cicho sapiac wyczulo, ze jestem w kombinezonie, i ponownie przystosowalo sie do odrobine zmienionych ksztaltow. Hm... chcialbym zobaczyc, jak dopasowuje sie do Anny. Do Anny. Do Pauline. Do Harry'ego. Skoncentruj sie, Torkil, Karta w czytnik. Wszystkie okna VIP'u zalsnily intensywniejszymi barwami. Tym razem statek naprawde ozyl. Czekalem na te chwile... niby tylko trzy dni, ale tak serio to chyba cale zycie. W prawym gornym rogu polu widzenia pojawil sie portret jakiegos pilota. To polaczenie nie szlo przez obicoin, lecz przez interfejs statku. -Jack Bandera ze SpaceReachera Alpha-1-Data do pilota Voidera Tau-8-End. Kiedy startujesz? Blokujesz wylot. Tau-8-End. Kod rejestracyjny mojego statku. Ladnie brzmi w genglish: taueitend. -Torkil Aymore z Voidera Tau-8-End do Jacka Bandera. Uruchamiam systemy. Daj mi siedemdziesiat cetni. -Przyjalem. Powodzenia. -Over'n out. Kolejna twarz w oknie komunikacyjnym. Tym razem przystojna brunetka: -Francoise Organza z Abyssa Jack-0-Tan do pilota Voidera Tau-8-End, kiedy startujesz? -Torkil Aymore... Wstukuje SIN1 na klawiaturce kolo wolantu. Nie pomyl sie..., -...z Voidera Tau-8-End... -SIN1 prawidlowy - odzywa sie alt komunikatora statku. - Wlaczanie systemow: zasilanie glowne online. - ...do Francoise... - moj glos naklada sie na gadanie komputera. -Intranet online. -...z Abyssa Jack-0-Tan... -Centralny mozg statku online. Naped klasyczny online. -Jestes piekna kobieta... -Generator Mirova online. -A moj statek jest gotowy do odlotu. -Wszystkie systemy sprawne i gotowe do lotu - konczy wyliczanke mozg spacemobila. Rozgladam sie po hangarze. W miedzyczasie wbieglo jeszcze kilku pilotow. Swiatla pozycyjne czterech pojazdow juz swieca, a w kabinach innych moszcza sie spacemeni. -Dziekuje za komplement, Torkilu. Kiedy poderwiesz te swoja krype? -Anytime. Chwycilem za wolant. Mentalnie wlaczylem silniki pod kadlubem. Stabilny ciag. Wzrok w lewo. Tam jest konsola podwozia. Schowalem je. Pojazd minimalnie sie zakolysal. Wisialem na generatorach anty-g. Spojrzalem w gore. Dach hangaru wlasnie sie otwieral, wpuszczajac cieple swiatlo Alsafi. Uruchomilem radar. W szesciosciennej przezroczystej bryle pojawila sie trojwymiarowa bryla Genei i setki kropeczek oznaczajacych eggarty Moja pozycja oznaczona byla zlotym trojwymiarowym modelem. Wlaczylem sygnal statku. Dzieki temu kazdy powietrzny pojazd nie bedacy spacemobilem czy par excellence kosmiczna bryka identyfikowal mojego Voidera jako statek z pierwszenstwem przelotu. Na ekranie radaru pojawila sie siec kanalow przeznaczonych dla spacemobili. Wzrok w prawo, do konsoli komunikacji. Wlaczylem ogolny kanal. -Torkil Aymore do pilotow Future Vehicles. Juz startuje. Powodzenia przy ewakuacji. -Dzieki, Torkilu. -Dzieki, powodzenia. -Startuj, piracie. -Do roboty, panie i pa... Wylaczylem ogolny. Prawy kciuk na manetke ciagu antygrawitacyjnego. Palce lewej reki polozylem na dzwigni przepustnicy generatorow anty-g, mieszczacej sie tuz za chwytem manipulatora. Kciuk w gore, delikatnie... Cichy pisk i lece. Lece pionowo wzwyz. Popycham wolant w lewo, poziomo... Moj statek zaczyna rotowac wokol osi strzalkowej, czyli takiej, ktora przebija go od grzbietu do brzucha. Dzieki temu moge podziwiac caly hangar. Nie jestem w stanie pohamowac szerokiego usmiechu radosci. Lece. Mijam rozchylony wlaz. Lsnienie promieni Alsafi odbitych od zlocistego dachu przez kilka cetni mnie oslepia, ale szyby same sie przyciemniaja. Platy poszycia hangaru zostaja pode mna. Kilkadziesiat metrow w prawo przelatuje bialy eggart. Jego pilot patrzy z zazdroscia na moja superdroga i superwspaniala krype. Filar Genei odbija pomaranczowe slonce. Wolant w prawo. Obracam pojazd poziomo, w kierunku przeciwnym do dotychczasowego. Ogladam Genee. Po raz pierwszy jako wolny, niezalezny pilot, a nie szczur ladowy uwieziony w permobilu, eggarcie, na jakims chodniku czy w apartamencie. I widze, ze to jedyny sluszny punkt widzenia: wolny i zdystansowany. Przed oczami miga ikona waznej informacji. Zastanawiam sie, czy ja przyjac. Pozniej. Ludzie w Genei, male barwne mroweczki rzucajace dlugie brazowe cienie biegaja, machaja raczkami. Kontroluje radar. Jestem poza kanalem przeznaczonym dla spacemobili. Czerwony wektor miga i sugeruje kierunek lotu. Jego wielki, przezroczysty brat lsni w powietrzu, przed kabina. Pierwszenstwo pierwszenstwem, a porzadek porzadkiem. Pojazd kosmiczny ma prawo przebywac w cywilnej przestrzeni tylko w wyjatkowych przypadkach. Ewakuacja miasta oczywiscie do nich sie zalicza, wiec teoretycznie mam prawo tu wisiec, ale kazdy policyjny patrol, czy, nie daj bog, wojskowy, moze mnie zatrzymac... Dzieki, Petro, za te wszystkie wiadomosci. Gdybym mogl skorzystac z tej maszynki na studiach... Manetka w gore. Nie jest to kierunek sugerowany przez radar, ale nie moge sie oprzec ciekawosci: chce jeszcze poogladac miasto. Zreszta policja ma chyba wazniejsze zadania do wykonania niz ganianie za jakims spacemobilem. Lece wyzej. Widze nastepny poziom. To samo: ludziki biegaja, filary miasta blyszcza miedzia i mosiadzem, polyskuja szklem eggarty i kopuly budynkow, faluja ciemnozielone parki, mienia sie blekitem baseny i sadzawki... Wyzej, Torkilu, wyzej, przyjrzyj sie temu mrowisku. Wyzej. Jestem na wysokosci kolejnego poziomu, ale zamiast go ogladac, zerkam w dol. Lasy rosnace dookola miasta, jeszcze przed mona intensywnie zielone, teraz sa szarosine, a filary metropolii robia sie buroniebieskie. Mieszkamy w niebie, bo powietrze jest niebem. Znowu patrze na Genee. Po filarach i podporach pelzaja automaty Way Dao. Lec wyzej, zobacz, co jest na szczycie. Wreszcie widze. Zwienczenie budowli wydaje sie nierealne, zamrozone w rzadkim powietrzu, chociaz dobrze wiem, ze temperatury pilnuja tam grawitacyjne bariery. Nad wszystkim goruje technogotycka budowla. Miedzy jej wiezami rotuje logo uskrzydlonego boga z rozpostartymi ramionami. Mobillenium, oczywiscie: wiezyce grozace niebu, spodkowate rozszerzenia, ozdoby, ktorych zaden smiertelnik w normalnych warunkach nie moglby zobaczyc. Zerkam na wysokosciomierz. Dziesiec kilometrow... Tu juz nie ma normalnego powietrza. Co za ponura siedziba. Wyzej. Obracam pojazd rufa w strone miasta. Patrze w gore. Zaczynam widziec gwiazdy. Walcze przez chwile ze soba i ponownie zakrecam, zeby ostatni raz spojrzec na szczyt Genei. Pieprzcie sie, Mobillenczycy. Pieprzcie sie wszyscy. Ponownie obracam spacemobil, naciskam przepustnice znajdujaca sie za prawym chwytem manipulatora, te odpowiedzialna za ciag glowny, i rozpedzam sie. Sto na hekte, dwiescie, trzysta, piecset, siedemset... Smigaja dokola rzadkie cirrusy. Przez chwile sie zastanawiam, czy mknac juz w przestworza, czy obnizyc pulap i polatac przez chwile nad lasami. Gdzie jest bariera AWB? Radar pokazuje, ze sto piecdziesiat kilometrow stad. Wiec jest troche miejsca. Popycham wolant. Statek pochyla dziob, a widnokrag pedzi w gore. Tysiac na hekte. Nie wiem, w ktorym momencie przekroczylem bariere dzwieku. Tylko niewielka ikonka z przekreslonym glosnikiem zlocaca sie obok licznika wskazuje. ze to juz sie dokonalo. Zbliza sie las. Jego barwa blyskawicznie zmienia sie z szarosinej na intensywnie zielona. Wolant do siebie. Wyrownuje. Dwiescie metrow nad szczytami drzew pruje przestrzen i mam ochote krzyczec. Jeszcze kilometr i dotre nad brzeg morza... Morze Westchnien, informuje trojwymiarowa mapa. Kocham caly swiat. Lece, lece, lece! Ciesze sie jak male dziecko. Gazu. Naciskam przepustnice. Tysiac piecset. Wlatuje nad morze, ktore skrzy sie jak roztopiona miedz zmieszana z blekitna farba. Zerkam w prawo. Zachodzi Alsafi. Czy zawsze bede kojarzyl Gaje z zachodzacym sloncem? Nie moge sie powstrzymac i wykonuje pol beczki. Nade mna smigaja fale. Smieja sie do mnie, a ja do nich. Obracam wolant i wracam do normalnej orientacji. W gore. Przebic sie przez te cumulusy. Oble, zarozowione sloncem obloki pedza w moim kierunku i... usmiechaja sie do mnie? Szczerze zeby. Uwielbiam wyjezdzac. Niewazne, dokad. To tak, jakbym sie z czegos wyzwalal, jakby odzyskiwal wolnosc i rozwijal skrzydla, znowu byl soba, tym prawdziwym soba w swiecie, ktory jest przygoda. Przebijam sie przez chmury. Wydalem na Voidera wszystko, co mialem. I wiecie co? Warto bylo. Znowu lece w czystym powietrzu. Niebo ciemnieje. Zerkam we wsteczna kamere. Genea widoczna miedzy chmurami szarzeje daleka, malutka, na tle ciemnych lasow. Dziwna mysl: gdybym byl zonaty, nie moglbym popelnic takiego szalenstwa. Wzdycham gleboko, jakby z ulga: cale szczescie, ze jestem kawalerem. Dopiero wszedlszy na orbite, zdalem sobie sprawe, ze nie mam namiarow systemu, w ktorym znajduje sie Lilith. Wiedzialem, ze o czyms zapomnialem, zreszta dziwne by bylo, gdybym nie zapomnial, moja glowa byla zawalona petrzanymi informacjami i urzedowymi czynnosciami. Dane systemow byly rzecz jasna platne. Konsola polaczen - patrz w prawo. Numer Centrum Kontroli Lotow Kosmicznych wyswietlil sie jako pierwszy. Po chwili w prawym gornym rogu okna pojawila sie twarz hostessy. Z pewnoscia nieprawdziwej. -Centrum Kontroli Lotow Kosmicznych, czym moge sluzyc? -Chcialbym wykupic namiary skokowe systemu... Psiakrew. Nie pamietalem nazwy. -Chwileczke, niech pani poczeka, dobrze? -Oczywiscie. Oczywiscie, przeciez to automat. Poczeka nawet dwadziescia lat, przepraszam, cykli. -Maya, otworz katalog przesylek od Lilith Ernal. -Zrobione. Ktora to byl przekaz? Drugi? Czwarty? Chyba tak... Otwieram plik. Widze jej twarz na poduszkach. Zgadza sie. Przewijam do przodu. Play. -...szam. Jestem przerazona. Caly czas kraze wokol trzeciej planety systemu sto siedem Piscium... Stop. Daje priorytet polaczeniu z CKLS. -Prosze pani, chodzi o system sto siedem Piscium. -Doskonale. Koszt danych to dziesiec tysiecy kredytow. Slucham?! Alez oczywiscie. Przeciez Petra mnie tego uczyla. Byla to wiadomosc tak niewygodna, ze moja psychika specjalnie o niej zapomniala, inaczej mowiac, wyparla ja do podswiadomosci. Mialem ochote walic glowa w wolant, ale sie powstrzymalem. To moj statek. Wszystko, co mam. -Niech pani jeszcze moment poczeka, dobrze? -Oczywiscie. Przez dwie cetnie walcze ze soba, zeby nie zaczac przedrzezniac tego "oczywiscie". Uspokoj sie, idioto. Wdech, wydech, wdech, wydech. Obok portretu hostessy pojawia sie druga twarz, chociaz wcale nie potwierdzilem polaczenia. A, to kontakt obligatoryjny, co zaznacza czerwona, lekko pulsujaca obwodka wokol pola podgladu. Tym razem widze meskie, na pewno prawdziwe oblicze przyozdobione wojskowa czapka. W prawym gornym rogu obrazka widnieje godlo GMF. Gajanskie Sily Zbrojne. -Porucznik Stanley O'Mean z GMFS "Stronghold" do pilota Voidera Tau-8-End. Utrzymuj dotychczasowy kurs. Twoj statek przejdzie standardowy czek ladowni i mozgu statku. -Pilot Voidera Tau-8-End, zrozumialem. To obowiazkowa procedura. Zaden spacemobil nie ma prawa opuscic orbity przed skanem. Jest to profilaktyka fizycznej i informatycznej kontrabandy A moze nie chodzi o przemyt, ale o kontrole? Zerknalem na na tor lotu. Szedlem po orbicie jak po sznurku. Radar pokazywal zrodlo kontaktu. "Stronghold" byl lekka fregata. Ciekawe, ile jeszcze statkow wojennych lata wokol Gai? Odsunalem okno porucznika i polaczylem sie z bankiem Lilith. Przepisalem jej numer i haslo z zalacznika... -Czek skonczony. Statek czysty - odezwal sie porucznik O'Mean. - Jaki jest cel rejsu? -Turystyczny. Jeszcze nie wybralem systemu. -Przypominam o obowiazku skontaktowania sie ze statkiem dyzurnym przed wykonaniem skoku. W tym przypadku to my. Over and out. Swietnie. Przyznam sie, dokad lece, strzela z rufowego dziala i powiedza: "Slyszeliscie cos?". Numer mojego konta byl juz zapamietany w skrzynce Lilith, dlatego przelanie kwoty zajelo mi tyle, co trzy mentalne klikniecia i jedno werbalne: "dwadziescia tysiecy". Trudno. Musze miec jakies zabezpieczenie. Zamknalem okno. Hostessa z CKLS czekala z niezmiennym usmiechem. -Juz jestem, prosze pani. -Tak? -Chcialbym wykupic ten namiar. -Doskonale. Prosze potwierdzic. Czy chodzi o dane skokowe systemu sto siedem Piscium? -Tak jest. -Bardzo sie ciesze. Przesylam dane do mozgu statku... Gotowe. Prosze uiscic oplate. -Maya, zaplac pani. -Zalatwione. Hostessa usmiechnela sie. -W czy moge jeszcze pomoc? -To wszystko. -Wspaniale. Przypominam, ze kazda sprzedaz danych skokowych jest rejestrowana. Kopiowanie badz kasowanie danych skokowych jest nielegalne. Nieautoryzowana ingerencja w dane skokowe moze skonczyc sie ich bezpowrotnym uszkodzeniem. Wykrycie ingerencji w dane spowoduje wymierzenie kary w wysokosci osmiuset tysiecy kredytow. Przekazywanie osobom trzecim danych skokowych z ominieciem rejestracji transakcji w mozgu statku jest nielegalne i podlega takiej samej karze. Po prawidlowym przekazaniu osobie trzeciej danych skokowych, CKLS pobierze od odbiorcy stosowna oplate, gdy ten znajdzie sie na orbicie Gai lub Ziemi. -Rozumiem. Do widzenia. -Zycze milego dnia i udanej podrozy. Oczywiscie rejestruja zakupy i to tez wiedzialem od Petry. Jeden skan wykonany przez takiego "Strongholda" i jezeli jestes zlodziejem, to maja cie na talerzu. Ciekawe, czy pojawili sie spryciarze, ktorzy problem omijaja? Uczciwosc uczciwoscia, ale ceny sa iscie "kosmiczne" i w sumie nie wiadomo, komu sie placi. Nikt nie jest wlascicielem kosmosu. Hm. Kosmosu nikt, ale danych - tak. Ktos musial zainwestowac w sonde, w skok, zbadanie planet, obliczenie trajektorii hamowania i tak dalej. A kto to zrobil? Naturalnie Mobillenium. Niezaprzeczalnie, w morde, Mobillenium. Jedyne darmowe dane, a w zasadzie nie darmowe, tylko wpisane w cene pojazdu, byly namiarami ukladu Alsafi. Wlaczylem mape najblizszego sektora galaktyki. Promien piecdziesiat lat swietlnych. Przed oczami pojawila sie sfera z powoli rotujacymi punkcikami. Dwa tysiace gwiazd. Za duzo talatajstwa. Wlaczylem filtr wymazujacy wszystkie czerwone karly. Zostaly sto trzydziesci trzy punkty Cudownie. Przy Sigma Draconis zlocil sie trojwymiarowy, jakby metalizowany symbol mojego statku. Tylko przy sto siedem Piscium i Alsafi polyskiwal niebieski znak mozliwego skoku. Cala reszta wypelnionej barwnymi punkcikami kuli byla niedostepna. Chcesz podrozowac? Plac. Niby mialo to sens, ale jakos nie moglem sie z tym pogodzic. Wylaczylem mape. Torkil, wiesz, co robisz? Skaczesz czy nie? Cholera, nie wiem. Mialem wrazenie, ze cos mi umknelo. Postanowilem poczekac chwile i sie uspokoic. W takich sytuacjach pospiech jest bardzo zlym doradca. Tak, musze przemyslec te podroz. Oparlem sie o poduchy fotela. Rozluznij sie. Spojrzalem na gigantyczna Gaje poprzez slupki i wsporniki szyb. Wlaczylem opcje niewidocznego kokpitu i otoczyl mnie kosmos. Widzialem tylko najblizsze przyrzady: wolant i konsole. Dalej byla przestrzen, gwiazdy i Gaja. Wrocilo wspomnienie lotu Condorem. Tam bylem pasazerem i porwanym. Tu mialem wlasny pojazd i bylem wolny: u zarania ery kosmicznego podboju, w czasach, gdy prawo kosmiczne, chociaz teoretycznie juz utworzone, dopiero sie klarowalo. Nie powstal jeszcze prozniowy slang. Mam pierwszy namiar systemu. Pomysl o tym jak o szklance, w ktorej jest "az" jedna kropla whiskey, a nie "tylko" jedna. Masz dokad leciec. Caaaly system do twojej dyspozycji. Nie narzekaj. Nigdy nie zwiedziles nawet slonecznego, o ukladzie Alsafi nie wspominajac. W polu widzenia ciagle klula oczy wazna wiadomosc, nagrana jeszcze nad Genea. Moze powinienem ja zobaczyc? Uruchomilem ja. Pojawila sie spikerka: -Prosze panstwa, znany jest juz harmonogram ewakuacji, prosze o uwage, otoz... Przerywam. Co mnie to obchodzi. Ano... troche obchodzi. Mam nadzieje, ze Pauline i Konon, Anna, Harry, nawet wylupiasty Ruben i Chip dadza sobie rade. Przestan o nich myslec. Nie teraz. Przed oczami pojawia sie kolejna ikona. Tym razem reklama. Tutaj? Na orbicie? Uruchamiam ja. -Wita panstwa pierwszy na Gai linowy sklep orbitalny Drop'n Pull! Zapomniales czegos z domu? Nie chce ci sie ladowac? Wystarczy, ze spuscisz line i przeslemy ci zgube! Nie wahaj sie! Chodzi o lekarstwo? Elbook? Runy? Oto nasze koordynaty! Za twoja zgoda zostana zapisane w mozgu statku! Odezwal sie alt VIP'u: -Oczekiwanie na zgode zapisania namiarow w bazie danych. Czy wyrazasz zgode? -Tak. -Dane zapisane. -Bardzo dziekujemy za zainteresowanie. Pamietaj: Drop'n Pull przesle ci wszystko! Sklep linowy. Prawda. Do czego innego moglaby sluzyc cienka jak pol wlosa nic, ktora stala sie standardowym wyposazeniem kazdego statku? Wystarczy, ze zawisniesz na stacjonarnej orbicie i wystrzelisz ja w dol. Siedemdziesiat kilometrow struny ciagnietej przez specjalny "plywak" rozwinie sie w ciagu dziesieciu mon, wylapie ja chwytak sklepu, personel podlaczy przesylke (do stu kilogramow), a potem wciagniesz ja, nim minie mon dwadziescia. Linka rozgrzewa sie w tym czasie do circa czterystu stopni Celsjusza, ale podobno jest w stanie wytrzymac dziesiec razy tyle. Potrzebuje czegos? Tak, lekarstwa na... wszystko. Torkil, przestan sie nad soba rozczulac. Wez sie w garsc. Jestes gotowy? W takim razie zmien orbite na skokowa. Aaaa, nie. Jeszcze kontakt ze "Strongholdem". Co im powiedziec? Chyba prawde, bo nie mam danych zadnego innego ukladu... Psiakrew, co robic? Jesli jakis statek ma namiary pieciu systemow i powie, ze leci do gwiazdy "iks", to czy sa w stanie wysledzic, ze naprawde wybral sie do "igreka"? Skanowanie pojazdu w chwili skoku jest zabronione, bo moze zaklocic prace generatorow Mirova. Wiec raczej nie. Jeszcze nie. Nie, nie moge im powiedziec prawdy. W takim razie... musze wykupic jeszcze jeden namiar. I to nie na uklad solarny, bo jesli podam go jako destynacje skoku, to znajdujace sie na orbicie Ziemi statki, po otrzymaniu informacji ze "Strongholda" i nie odnotowawszy mojej obecnosci, natychmiast naloza na mnie kare. Lilith mnie zabije. Wszedlem ponownie w jej konto, przelalem kolejna dyche (teraz mialem z powrotem dwadziescia tysiecy), po czym rozwinalem mape, ustawilem promien na czterysta lat swietlnych i wybralem na chybil trafil jednego z czerwonych olbrzymow. M3III Gorgonea Tertia, trzysta dwadziescia lat swietlnych od Slonca, rho Persei, czyli siedemnasta gwiazda Perseusza. Jeszcze dlugo nikt tam nie poleci, bo nie ma po co. Wykupilem namiar. A potem... przelalem jeszcze dziesiec tysiecy i nabylem dane systemu slonecznego. W koncu co to za statek, ktory nie potrafi odnalezc drogi do domu. Uznalem, ze dycha, ktora zostala na koncie, jest czyms w rodzaju zabezpieczenia. W sumie uszczuplilem zasoby Lilith o dwiescie osiemdziesiat tysiecy minus piecdziesiat jako honorarium... dwiescie trzydziesci. To naprawde duzy dlug zwazywszy, ze moja srednia stawka opiewala na pietnascie, dwadziescia tysiecy bo nie mialem co liczyc na ponowny fuks w postaci walki z Bestia. Zawod gamedeka stawal sie synonimem wcale niesmiesznego zartu. Komu potrzebny gierczany detektyw w swiecie, ktory zaczyna plonac? Komu potrzebny gamedec w czasach, gdy graczy zaczyna sie obciazac odpowiedzialnoscia za cale sieciowe pandemonium? "Gdyby nie bylo gier, nie byloby klopotow", mowili konserwatysci. Moze wrocic do medycyny? Parsknalem. Nigdy naprawde jej nie uprawialem. Teraz moja wiedza jest tak niewielka, ze moglbym najwyzej wlaczac medmat i sluchac jego sugestii. O, takim lekarzem moglbym byc. Ogarnal mnie chlod. Otrzasnalem sie i wylaczylem opcje niewidocznego kokpitu. Na razie masz nie swoje, bo nie swoje, ale zawsze dziesiec tysiecy. Przezyjesz. Najwyzej sprzedasz Voidera. A teraz bierz sie do roboty Nie, jeszcze nie. Ogarnal mnie dziwaczny stan rozdraznienia. Spowodowaly to proste sygnaly z ciala: poczulem glod i inna fizjologiczna potrzebe. Wucet, o czym dobrze wiedzialem, byl maly i zawieral bardzo ubogi repertuar toaletowych uslug. Nie mialem co liczyc na porzadny, dlugi prysznic czy kapiel. Wychodzac, sprawdzilem stan salonika, w ktorym nie mialem jeszcze okazji przebywac. Stonowane barwy blekitu i zgaszonego granatu, "okno" od sufitu do podlogi z projekcja jeziora i gor, zyc nie umierac. Podszedlem do "kuchni" bedacej aneksem glownego pokoju i wydalem dyspozycje wysuniecia porcji. Tak, naprawde bylem glodny. Wybralem smak "wolowiny w sosie bazyliowo-czosnkowym". Krawedzie opakowania rozlozyly sie na blacie, morfujac w talerzyk, trzymadelko i lyzeczke. Wspaniale. Wydalem druga instrukcje i pojawila sie buteleczka z ustnikiem. Pol litra. Zamkniety system kanalizacyjno-wentylacyjny zapewnial nieograniczona ilosc wody. Mam nadzieje, ze "ha dwa o" nie zmieni smaku po deku. Zanioslem zestaw do "jadalni", ktora miescila sie nieco nad sterowka, za kokonem VR, patrzac w kierunku dziobu statku po lewej stronie. Usiadlem przy stoliku. Sensor fotela natychmiast uruchomil muzyke: plaszczyzny dzwiekow wysokich i niskich ruszyly z niewidzialnych glosnikow i zdawaly sie rozprzestrzeniac niczym wszechswiat w barwie purpury i rozu... Oparlem sie wygodniej i odchylilem glowe... brzmienia rozdzielaly sie na nostalgiczne soprany, modulowane plany srednie wijace sie na ksztalt leniwych wezy, ktore ukladaly swoje cielska na bordowych poziomach utkanych z cieplych basow... Drzy klatka piersiowa... zamknalem oczy... muzyka cierpliwie sluchala mojego serca, a potem jak dobra terapeutka tlumaczyla egzystencje wplatajac ja w nieskonczonosc... rzadkie, glebokie uderzenia kotlow towarzyszyly zmianie akordow... o, moj boze, jak tego potrzebowalem. Raptem wszystkie problemy i leki zaczely tracic na znaczeniu... chwilami slychac bylo uderzenie w klawisz fortepianu, a momenty te nadawaly odmieniony sens... zyciu... jedynemu, jakie mam... fortepianowe krople wydluzaja sie w nieskonczonosc: wybrzmiewajac zlewaja sie z plamami tla, ktore niczym kosmiczne mglawice, rozprowadzaja dzwiek po calym ciele, po calym wnetrzu spacemobila... Otworzylem oczy i zerknalem na syntezator. Uruchomilem liste utworow zawartych w bibliotece. Dwadziescia tysiecy tytulow. Wystarczy na kilka cykli. Na czerwono swiecil wlasnie odtwarzany. "Homeworld fantasy". Ladnie. Samuel Arrat. Ciekawe, nigdy nie slyszalem utworu pod tytulem "Homeworld". Wydalem dyspozycje skopiowania fantazji do katalogu "ulubione". Wielkie dziela trzeba doceniac. A wielkimi sa te, ktore powoduja, ze czlowiek czuje sie lepiej. Gornolotny sie zrobiles, Torkil, a obiad... rzut oka na chronometr. Siedemnasta hekta. Wiec nie obiad, tylko kolacja stygnie. Zadarlem glowe. Nade mna znajdowala sie przezierna kopulka dodajaca nastroju... Utwor sie skonczyl i odtwarzacz rozpoczal nowy. Nie, nie, nie tak szybko. Jeszcze raz tamten. Naprzeciwko stolu unosil sie spory, na razie martwy holoekran. Wlaczylem go, uruchamiajac jednoczesnie funkcje "mute". Rozblysl widok Genei widzianej z gory. Znak AN. Albatoria News. Ciekawe, dlaczego nie "Genean". Byc moze jakis technik przed oddaniem pojazdu ogladal wiesci wlasnie stamtad. Westchnalem i wylaczylem muzyke. "Odkliknalem" mentalnie ikone wyciszenia. -...mo to mieszkancy Genei wydaja sie zdradzac oznaki paniki. Zanotowano juz pietnascie kraks eggartowych, gromadza sie tlumy przy wrotach permobilowych, pierwsze transportowce zabraly mieszkancow do naszego miasta, Raju i Salsy, wydaje sie jednak, ze cala akcja jest zle zaplanowana. Czy ci, ktorzy leca teraz do nadmorskiego Raju, dobrze przemysleli swoja decyzje? Co sie stanie, jesli zmienia zdanie i postanowia zamieszkac w gorskiej Salsie? Torkil, jedz. Zaatakowalem lyzeczka kostke jedzeniowa. Juz prawie wystygla. Miala konsystencje spoistego kremu. Ku mojemu zdumieniu naprawde smakowala jak wolowe bitki w dobrym sosie. No, wcale nie jest zle! Mam latajacy dom, mam muzyke, jedzenie, holowizje, dostep do sieci... -"Reakcja Genean jest niewspolmierna do zagrozenia"; uspokaja Francis Graham, rzecznik Tymczasowego Rzadu Gai. "Zarzadzilismy ewakuacje nieco "na wyrost'; wolimy jednak zapewnic maksymalne bezpieczenstwo mieszkancom Genei niz narazac ich na niepotrzebny stres. Zapewniam, ze jest duzo czasu na spokojne spakowanie dobytku i wyjazd do jednego z okolicznych miast. Uruchomiono specjalne sluzby bezplatnie pomagajace w przeprowadzce. Gajanie, wykazcie rozsadek. To Gaja, nie Ziemia." Ale gatunek jest ten sam, prosze pana. Czy inny klimat i tworzenie spoleczenstwa od zera bedzie w stanie go zmienic? Dziab w kosteczke. Dobra wolowinka, chociaz nie czuje wlokien miesa, tylko jakies drobiny podobne do lusek. To pewnie blonnik. Bardzo dobrze. Lyk z buteleczki. -Torkilu? - odzywa sie Maya. -Tak? -Twoje rzeczy zostana przewiezione do Raju, na poziom drugi, do skrzyni tysiac dwa. Bedzie to usluga gratis z przeprosinami od wladz. Oddycham glebiej. Wreszcie jakas dobra wiadomosc. -Dzieki. -Zawsze do uslug. Zerkam w okno, gdzie bieli sie planeta. Znowu czuje, ze jestem ponad tym wszystkim. Ponad Gaja, ponad Ziemia. Chcialoby sie powiedziec, ze nie obchodza mnie ich losy... ale przeciez gdyby nie te dwie kule, nie moglbym beztrosko leciec po orbicie. Czy kazdy astronauta odczuwa to rozdarcie? Zamknalem oczy. Wdech, wydech, wdech, wydech. Daj sobie jeszcze piec mon. Moze dziesiec. Ja wiem, ze sie denerwujesz. Bardzo denerwujesz. Widze, ze odwlekasz moment skoku i znajdujesz sto przyczyn, zeby tego nie robic... Zerknalem na odczyt integralnosci kadluba. Sto procent. Przelknalem sline. Dookola kosmos otwieral lodowe, czarne zeby, a ja tkwilem w wydmuszce noszacej dumne miano spacemobila. I balem sie. Balem sie jak jasna cholera... Ale gdzies daleko jest Lilith i czeka. -Torkilu? - twarz Mayi. Pewnie pojawil sie satelita od pani Ernal. Jung nazwalby to akauzalna synchroniczna koincydencja, czyli bezprzyczynowym, jednoczasowym zbiegiem okolicznosci. -Wlasnie pojawil sie... -Satelita od Lilith? -Teraz to ty wszedles mi w slowo - usmiechnela sie. - Odtworzyc? Stanowczo zbyt frywolny jest ten program. -Powiedz mi jeszcze raz, jak sie nazywa twoj program generujacy osobowosc. -Viped. Virtual Personality Development. -A tak. Dobrze, odtworz. Lilith chodzi po wnetrzu swojego statku. Nie jest to Voider i raczej zaden model z Future Vehicles. Moze cos na zamowienie Safe Nations, moze produkt innej, ziemskiej firmy Powinienem go rozpoznac, bo Petra wdrukowala mi wszystkie wnetrza i sylwetki, ale jestem zbyt zajety slowami dziewczyny. -Torkil, jest siedemnasta trzydziesci czasu uniwersalnego, wedlug moich obliczen powinienes juz tu byc. Bede blisko pulapu hamujacego, blagam, przylatuj. Jesli brakuje ci pieniedzy, bierz, ile chcesz. Blagam. Nie chce zrejterowac i wrocic do Malcolma tlumaczac, ze stchorzylam, ale nie mam sily walczyc ze strachem. Boje sie smierci, boje sie kosmosu. Czekam, czekam, czekam. Patrzy spanikowanym wzrokiem. - Przylec do mnie. Blagam. W moje serce wpada kropla odwagi. Torkil, ty leniwa swinio, rusz sie! -Czy chcesz odpowiedziec? -Tak. Zaczynamy Lili, juz lece. Mam statek, wiem, gdzie jestes. Jeszcze tylko kilka formalnosci. Wytrzymaj. -Koniec - zakomenderowalem. -Wiadomosc przeslana. Wstalem. Teraz wiedzialem juz, ze nie ma odwrotu. Moglem tylko zejsc do sterowni i zasiasc w fotelu. Podszedlem do granicy miedzy czescia "mieszkalna" i "zawodowa", gdzie staly cztery fotele. Wez sie w garsc. Jestes roztrzesiony, rozproszony, rozmemlany jak jedzenie na talerzu czterolatka. Wez sie w garsc. Wiesz, jak to robic. Uczyles sie. Zaciskaja sie klamry, dopinaja biozlaczki stabilizujace. Fotel przysuwa sie do wolantu. Chwytam go i wywoluje konsole kontaktow. "Stronghold". -Torkil Aymore z Voidera Tau-8-End. do oficera komunikacyjnego GMFS "Stronghold". -Porucznik Stanley O'Mean z GMFS "Stronghold'; w czym moge pomoc? -Podaje system skoku. Gorgonea Tertia. -Przyjalem. Informuje, ze podanie niewlasciwego systemu docelowego jest karalne i podlega grzywnie stu tysiecy kredytow. Informuje, ze wyslanie statku ratunkowego do pustego systemu, bo podrozny podal niewlasciwy namiar, kosztuje sto tysiecy kredytow. Informuje, ze akcja ratunkowa po wyslaniu sondy z sygnalem "Mayday" kosztuje sto tysiecy kredytow. Prosze o potwierdzenie powyzszych informacji. Przelykam sline. -Zrozumialem. -To wszystko, Voider Tau-8-End. glebokich przestworzy. -Dziekuje, over'n out. Chwytam wolant i wydaje dyspozycje systemowi nawigacyjnemu wejscia na orbite skokowa. Pojazd przyspiesza, wgniata mnie w fotel... moje trzymanie manipulatora ma funkcje czysto mechaniczna. Statek sam wie, jak wejsc na wlasciwy tor, i sam analizuje inne obiekty Brakuje mi tych wszystkich linowcow. Na Gai pewnie ich nie bedzie. Ciagle gra muzyka. Teraz potrzebuje ciszy. Przywoluje menu przedstawiajace schemat calego statku i wykonuje zoom na czesc mieszkalna. Wyluskuje aparature naglosnieniowa i mentalnie klikam w "stop". Nareszcie. Mam wrazenie, ze wirtualne reprezentacje przyrzadow staja sie wieksze i wyrazniejsze. Sygnal systemu nawigacyjnego informuje, ze Voider wdrapal sie na orbite skokowa. Zerkam w kierunku Gai. Zmalala. Polecam livmetowym elementom zaslonic szyby. Metal pelznie miedzy kratownicami wyraznie wolniej niz na Gai. Zmarzl w temperaturze zera absolutnego. Wreszcie pozostaje tylko przednie poziome okno, dwa trojkatne dolne i jedno gorne. Przelykam sline. Wszystko cwiczylem setki razy w Petrze, ale teraz to dzieje sie naprawde. Rozszerzam menu nawigacji i otwieram mape. Wydaje dyspozycje pokazania gwiazd w promieniu dwudziestu lat swietlnych od Slonca. Znowu robi sie gesto. Wlaczam filtr. Przeciera sie. Powiekszam obraz i obracam go tak, zeby widziec tarcze laczaca Ziemie i centrum galaktyki (czyli plaszczyzne galaktyczna) nieco od gory. Srodek Drogi Mlecznej jest za moimi plecami i po prawej stronie. Kierunek ten oznacza kat "zero stopni", przeciwlegly to oczywiscie "dwiescie", zas "sto" znajduje sie pomiedzy nimi i celuje w przednie okno. "Trzysta" wskazuje na jadalnie za moim lewym ramieniem. Uklad Sloneczny znajduje sie w centrum tarczy. Cyfrowe dane powiekszone przez moje spojrzenie pokazuja, ze gwiazda, przy ktorej sie znajduje, czyli Sigma Draconis (miga przy niej zloty symbol Voidera) ma katowa wysokosc galaktyczna (oznaczana jako "b") plus dwadziescia cztery koma trzy co oznacza, ze gdyby ustawic katomierz prostopadle do plaszczyzny galaktycznej i przylozyc go w miejscu, gdzie znajduje sie Slonce, a nastepnie wycelowac w Alsafi, pokazalby wlasnie taki kat. Szerokosc galaktyczna (oznaczana jako "l") Alsafi to sto dwanascie i piec, co oznacza, ze znajduje sie blisko kata stu stopni na plaszczyznie galaktycznej (w strone okna spacemobila). Odleglosc niecalych dziewietnastu lat swietlnych determinuje jej polozenie. Mowiac po ludzku, jest u gory i "za sloncem" pod warunkiem, ze centrum galaktyki miesci sie za twoim prawym ramieniem. Spogladam na gwiazde sto siedem Piscium. Jej widok automatycznie sie powieksza: gwiazda ma klase widmowa K1V czyli podobna do Alsafi i Slonca: jest zoltym karlem (troche bardziej "pomaranczowym"). Wspolrzedne galaktyczne: "l", czyli szerokosc - sto piecdziesiat cztery koma trzy, zas "b", czyli wysokosc - minus czterdziesci piec i piec, co oznacza, ze znajduje sie "troche na lewo" od Alsafi, wciaz "za" Sloncem i mocno w dol. Odleglosc od ukladu solarnego to ponad dwadziescia cztery lata swietlne. Wycofuje zoom i znowu widze wszystkie trzy uklady. Tor skoku wyniesie blisko czterdziesci lat swietlnych (czyli okolo dwunastu parsekow, bo jeden parsek to trzy i dwadziescia szesc dziesiatych roku swietlnego), i przetnie galaktyczna plaszczyzne. Nie moge uwierzyc, ze tak dobrze sie w tym wszystkim orientuje. Warto bylo zaplacic w Omnipotensie. Oddycham glebiej. Kursor bedacy przedluzeniem mojego spojrzenia przykleja sie do symbolu systemu docelowego (opatrzonego niebieskim godlem "Mozliwy skok podprzestrzenny"). Mentalnie "klikam" w system. Rozwija sie podmenu. Wybieram opcje "skok". Nad symbolem gwiazdy pojawia sie napis: Czy chcesz wykonac skok do systemu sto siedem Piscium? Prosze o potwierdzenie glosowe. -Tak. -Wstepne potwierdzenie skoku do systemu sto siedem Piscium przyjete - slysze alt mozgu statku. - Przycisnij jednoczesnie czerwony i niebieski guzik, by dokonac potwierdzenia wtornego. Za wolantem znajduja sie dwa osloniete guziki. Zeby je wcisnac, potrzebuje obu rak. Podnosze prymitywne nakrywki i wykonuje polecenie. -Podaj haslo. Ulozylem je w trakcie rejestracji pojazdu. Zostalo uwiecznione na karcie. -Gnothi seauton. -Haslo przyjete. Statek gotowy do skoku. Teraz juz sam musze wiedziec, co robic, Voider niczego nie podpowie. To zabezpieczenie przed pomylka, zartem, porwaniem, bog wie, czym jeszcze. Wystukuje SIN2 na malej klawiaturze na prawo od wolantu i otwieram kieszen, w ktorej tkwi czerwony, gruby guzik. Zadnego mentalizmu, zadnych komend glosowych, to nie zarty Wciskam go do konca i wciaz go trzymajac, lewa reka popycham wolant do oporu. Krotki gong i zmiana barwy oswietlenia statku (w kierunku czerwieni) swiadczy o wlaczeniu generatora Mirova. Odchylam sie w fotelu. Zerkam na Gaje. Jakby ktos rzucil wielki kamien do stawu: zlota planeta staje sie wklesla, wybrzusza sie, blyskawicznie maleje i... ...znika, a po lewej stronie przez ulamek cetni pojawia sie inny, falujacy, metaliczny glob. Pedze po stycznej. Teraz skup sie, Torkil. Mozg Voidera informuje, ze obliczenia predkosci wylotowej i wlotowej statku byly prawidlowe. Problem skoku polega na tym, ze nie dosc, ze rotuje galaktyka, co powoduje, ze opuszczajac system "x" masz inna predkosc katowa od tej, ktora panuje w docelowym systemie "y", co przy roznicy odleglosci wzgledem centrum galaktyki rzedu trzech parsekow nie jest problemem (akurat mniej wiecej tyle to wynosilo w przypadku sto siedem Piscium i Alsafi), to wazne jest takze, ze rozpoczynasz skok lecac z okreslona predkoscia po okreslonym torze wokol planety, ktora najczesciej nie podaza w kierunku zgodnym z planeta "hamujaca" w systemie, do ktorego skaczesz. Roznice te moga byc naprawde znaczne i niezbedne sa korygujace manewry W przypadku, gdy docelowy uklad planetarny jest bogaty, planet przeznaczonych do korekty predkosci moze byc wiecej i wtedy mozg statku wybiera te o najbardziej optymalnym torze. System sto siedem Piscium posiadal tylko trzy swiaty z czego dwa szczycily sie malowniczymi, bardzo rozleglymi pierscieniami, wiec na cialo "hamujace" nadawal sie tylko jeden glob, polozony najblizej gwiazdy. Przed moimi oczami pojawily sie priorytetowe ekrany przedstawiajace obecny tor Voidera, tor pozadany oraz sugerowana trajektorie korekcyjna. Wirtualne suwaki po prawej stronie podpowiadaly sugestie co do uzycia silnikow hamujacych. Istnial takze "przycisk" oddajacy cala robote automatowi, jednak petrowy kurs wyraznie zaznaczal, aby wszelkie manewry wykonywac w maksymalnie aktywny sposob. Dobrze, panie Aymore. Prawy kciuk przy sensorze... odwracamy funkcje przepustnicy... i teraz... Programujemy uderzenie hamujace na osiem cetni i dwadziescia piec tysiecznych... lekkie dotkniecie... bam! Przyspieszenie ujemne chce mnie wyrwac z fotela, ale mebel dobrze wie, jak mnie trzymac. Recznie rotuje dookola osi dlugiej i kontruje tak, zeby miec glob dokladnie pod statkiem. Odsuwam oslony szyb. Programuje pochylenie dzioba o dwa i pol stopnia... Bam! z tylnych dysz. I kontra od brzucha. Swietnie. Jeszcze raz hamujemy... A teraz obracamy sie poziomo i dwie cetnie na napedzie klasycznym... Baaam! Tym razem wciska mnie w oparcie. Po wykonaniu jeszcze jednego poziomego obrotu i kilku korekt czulem sie jak rasowy astronauta. Voider slizgal sie po wysokiej orbicie, leniwie rotujac wokol dlugiej osi. Dzieki temu moglem podziwiac planete "XF 101/107 Pisc" - jalowy, skalisty swiat pokryty metanowymi jeziorami - na zmiane z pustym kosmosem i Sloncem. Ekrany nawigacyjne stracily priorytet i "schowaly sie" w rzedzie innych eterycznych aplikacji. Raptem rozjarzylo sie okno komunikacyjne. Wyplynelo na plan pierwszy i wyswietlilo w prawym gornym rogu portret Lilith. -Lilith Ernal z Onedeckera Hey-0-Man do... Widzi mnie i zakrywa usta rekami. -...to ty? To naprawde ty? Ile czekala? Zgubilem rachube. Trzy dni? Chyba tak. Tyle trwalo moje szkolenie. -Czesc, Lili. Hey-0-Man? Sama to wymyslilas? Nie moze wydobyc z siebie glosu. Mruga, przyciskajac rece do ust. Chyba przesadzilem z tym niefrasobliwym tonem. W jej oczach blyszcza lzy. -Czekaj, znajde cie i zadokuje. Nie zmieniaj orbity, dobrze? Kiwa glowa. Skrzaca sie kropla splywa po policzku. - Juz, zaraz u ciebie bede. Poczekaj... Mam nadzieje, ze poradze sobie z pierwszym w zyciu laczeniem statkow. Patrze na radar, ktory wykryl juz jej spacemobil i wyswietlil jego charakterystyke. Onedecker to dwuosobowe malenstwo. Nie to, co czteroosobowy Voider. Juz pamietam: produkuje go ziemska firma Future Today, siostra Future Vehicles. Ledwo wszedlem do jej pojazdu, rzucila mi sie w ramiona: przylgnela tak scisle, ze czulem, jak jej pelne piersi gniota moj tors, odbieralem najdrobniejsze drgnienia miesni brzusznych, poruszenia ud, napiecia ramion i przedramion oplatajacych moje plecy i szyje, pod swoimi dlonmi czulem sprezyste plecy... W pewnym momencie nie wiedzialem juz, czy to ja oddycham, czy ona i gdzie jest dokladna granica miedzy naszymi cialami. Trwalo to kilkanascie mon. W miedzyczasie moj VIP wykrywszy inne oprogramowanie statku stwierdzil, ze nie jest zablokowane (z pewnoscia Lilith udostepnila je swiadomie) i spytal, czy chce je wgrac. Nie protestowalem. Jej panika odplywala, napiecie ustepowalo... Ktos kiedys powiedzial, ze najlepszym lekarstwem dla czlowieka jest drugi czlowiek. Bylem pigulka. Wielka, zywa, samobiezna pigula, ktora przebyla czterdziesci lat swietlnych, zeby wyleczyc ludzka istote z prozniowej choroby. Lilith na chwile zwolnila uscisk jednej reki i otarla oczy. Popatrzyla na mnie przepraszajaco i znowu przywarla. Dobrze, Lili. Mozemy tak stac. Na treningach u Teddy'ego potrafilismy robic holding nawet pol godziny. Godziny... To bylo dawno temu, na Ziemi. Tam mierza czas godzinami. Jeszcze dziesiec mon i jej cialo na dobre sie rozluznilo. -Chodz - szepnela, obejmujac mnie wpol i ciagnac do salonu. W sumie nie nalezalo sie spodziewac niczego innego. Ku mojemu zdumieniu czesc mieszkalna Onedeckera byla wieksza od mojej, a Lilith chyba przylozyla reke do wystroju, bo szafirowy kolor scianek idealnie dopelnialy sloneczne barwy poslania, blekitne ramy "okna" i ciemnogranatowy ton wykladziny. Usiadla na lozku. Wciaz mocno sciskala moje palce. Loze wyczuwszy ciezar poslusznie sciagnelo koldre w dol. -Tak dlugo na ciebie czekalam. -Trzy dukile - chrzaknalem. -Nie... - pokrecila glowa, a w jej oczach zobaczylem cos bardzo niebezpiecznego. Milosc? Patrzyla na mnie tak, jakbym byl ksieciem z bajki, wlasnie tym facetem, o ktorym marza nastolatki. Lili, nie patrz tak na mnie. To tylko afekt. Hormon milosci. Fenyloetyloamina. Boze, nie dotykaj mnie tak. Ernal wydaje dyspozycje swojemu kombinezonowi i ubranie spelza z niej, lokujac sie w pojemniku obok lozka. Naga. Przelykam sline. Noemi nie miala tak fantastycznie waskiej talii. Ksztalt bioder Lilith idealnie uzupelniaja toczone uda. Jej plaski, umiesniony brzuch unosi sie i zapada w rytm oddechow, a pelne piersi zdaja sie szeptac zaklecia milosne. Ale najgorszy jest jej wzrok. Jak dwie wlocznie godzace w samo serce. Lili, nie patrz tak na mnie. Zrzucam z siebie kombinezon. Przylecialem tu do niej. Dla niej. Zeby jej pomoc. Dla siebie. Dla wlasnych marzen. Kazdy ruch byl jak modlitwa. Jak zatrzymywanie czasu, jak chwytanie chwili, ktora niczym upolowana zdobycz wyrywa sie na wolnosc. Skora jej brzucha, piersi, ud byla gladka, aksamitna, jakby nasycona milionem mikroigielek, ktore wsaczaly w moja krew narkotyk. Jej palce na mojej szyi, plecach, posladkach... Jeszcze, jeszcze... I znowu ogarnia nas agresywny plomien. Nie wytrzymuje i krzycze z calej sily, zawieram w skowycie lek ostatnich dni, niepewnosc o przeszlosc i przyszlosc, trwoge przed lodowatym kosmosem, ktory otwiera zachlanne ramiona zaledwie kilka metrow od nas. Lili placze razem ze mna. Etensex. Tworcy powinni dostac nagrode Zesta. Obracam sie na brzuch i wtulam twarz w poduszke. Nie chce cie kochac, Lili. Nie znam cie. To jakas kosmiczna pomylka. Mija kilka mon i rzeka odplywa. Wyraznie czuje delikatne laskotanie w stopach. Obok mnie odpoczywa bogini. Czyzby w twojej obecnosci, Lili, uaktywnial sie proch, ktory dalas mi przy poznaniu? Moze to jakis rodzaj warunkowania? Ernal unosi sie na lokciu i siega do hermetycznej szafki nad swoja poduszka. Wyjmuje stamtad dokladnie wpasowany pojemnik, naciska sensor na jednym brzegu i lapie czerwona kapsulke. Wyciaga do mnie reke ze specyfikiem. -Masz. -Kolejny L-pill? -Nie. Chce sie z toba kochac jeszcze dziesiec razy. Trudno okreslic, jak czulem sie po wszystkim. Katharsis to chyba najlepsze okreslenie. "Nowonarodzony" jest tez dobrym terminem. Mialem wrazenie, ze wraz z blyskawicznie produkowanym i wytryskiwanym nasieniem pozbywam sie wszystkich emocjonalnych i intelektualnych trucizn. Paradoksalnie to Lilith okazala sie dla mnie lekarstwem. Moze leczylismy sie nawzajem. Rodzilo sie we mnie niebezpieczne odczucie, ze jestesmy dla siebie stworzeni. Sposob, w jaki wtulala sie w moje cialo, byl niezwykle naturalny. Mialem wrazenie, ze zwyczajnie do siebie fizycznie... pasujemy. Nie wierzylem w milosc od pierwszego wejrzenia. W ogole nie wierzylem w milosc jako taka. Znalem afekt, znalem milosc platoniczna, milosc chwilowa, zgadzalem sie z momentarystami: szczescie, ekstaza, zauroczenie to stany krotkie, zawarte w momentach. Znalem przywiazanie. Ale dyktowane przeze mnie. Tutaj pojawialy sie jakies sieci, zniewolenie. Wewnetrzne. Wyplywalo na wierzch cos powaznego. Nienawidze powaznych rzeczy. Niepokoj wzmogl sie, gdy kazala mi wgrac "program klucz" jej Onedeckera, dzieki ktoremu moglem w razie potrzeby go otwierac, zamykac i sterowac nim samodzielnie. Nie mialem wyboru i odwzajemnilem sie tym samym. Zjedlismy w jadalni "ravioli po mediolansku", ktore, sadzac po doskonalym smaku, bylo drozsze niz moja wolowina. Potem umylismy sie, przywdzialismy kombinezony, usiedlismy w fotelach pilotow i Lilith rozpoczela briefing, pomagajac sobie galaktyczna mapa. -Patrz, wlecialam, zgodnie z planem przekazanym przez Malcolma, do systemu Epsilon Eridani. To gwiazda K2V, pomaranczowy karzel, troche ponad dziesiec lat swietlnych od Slonca... Wskazala kursorem gwiazde znajdujaca sie duzo ponizej plaszczyzny galaktycznej ("b", czyli wysokosc wynosila minus piecdziesiat trzy koma cztery) i niemal dokladnie po przeciwnej stronie niz centrum galaktyki (szerokosc galaktyczna wynosila dwiescie siedemnascie i piec dziesiatych). -Mialam szukac "Medusy" i w ogole wszelkich podejrzanych rzeczy. Nie znalazlam. Nie ma tam planet nadajacych sie do terraformingu, "Medusa" z pewnoscia nawet o system nie zahaczyla, za to pojawil sie ten gosc, Samuel Got. Sprawdziles go? Rany boskie. Nie sprawdzilem. Zapomnialem. Alez ze mnie idiota. Jak moglem to przeoczyc? -Lilith. Nie wiem, jak to powiedziec. Zapomnialem o nim. Nie sprawdzilem. Byla zaskoczona. Milczala kilka cetni, po czym wypalila: -Jak to? Pokrecilem glowa i wzruszylem ramionami. Milczalem. -Ale jak to? - ciagnela. - To byl jedyny sensowny slad! To czego mamy sie trzymac?! Unioslem bezradnie brwi. Dales ciala, Torkil. -Mamy leciec ot tak - uniosla glos - gdzies w czarny kosmos, bo kazal nam jakis nieznany czlowiek? A jesli to pulapka? -Mozesz wyslac sonde do Malcolma i go zapytac - mruknalem. Pokrecila gniewnie glowa. -Tak, poprosze go o informacje, a on spyta, po co mi ona. I co mu powiem? -Cokolwiek. Powiesz, ze to wazne dla sledztwa. -Zobaczy w danych sondy, ze nie jestem w tym systemie, w ktorym powinnam byc. Zacznie podejrzewac, ze to wazne i przysle mi tu innych agentow. Pewnie caly dywizjon. A wtedy po pierwsze zobacza ciebie i zrobi sie smrod, po drugie, jesli rzeczywiscie cos odkryjemy chwala splynie nie na Lilith Ernal, tylko na caly dzial. I wtedy twoja obecnosc wszystkim wyda sie niepotrzebna. I Lilith zamiast nagrody zostanie ukarana, a ciebie moga zaprocesowac. Psiakrew. Rzeczywiscie dno. -Musimy sie zastanowic, co wybieramy - skonstatowalem. -Nie masz jakichs znajomych? Zacisnalem usta. Niby mam. Chocby Harry... Ale nie chce go narazac. -Lili. Dobrze wiesz, ze wciaganie w to postronnej osoby moze byc dla niej wyrokiem. Nie chce, zeby moim przyjaciolom cos sie stalo. -Ja rowniez. Czyli stoimy przed alternatywa: Malcolm albo nikt. -Czekaj, ale po co w ogole mamy sprawdzac tego Samuela? Zalozmy, ze odkryjemy, ze to dziennikarz albo inny miliarder. Co nam to da? -Nie wiemy, dopoki sie nie dowiemy. Miala racje. Kazdy szczegol ma znaczenie. -Dobrze, wysle te sonde. Popchnela mnie lekko w ramie. -Odsun sie, zeby cie nie zobaczyl. Obejrzala sie za siebie, pewnie zeby sprawdzic, czy nie ma w tle sladow mojej obecnosci. Jesli chciala mnie ukryc, to znaczy... ze miala nadzieje, ze szef nie przysle jednak wsparcia! Stanalem z boku, gdy z charakterystyczna dla siebie szybkoscia uruchamiala mentalne instrukcje. Zdumiewajacy jest homo sapiens. Pewnie jeszcze kilka pendekow temu nie miala pojecia, jak obslugiwac spacemobil, a teraz, dzieki Petrze, wlada nim jak weteran. Gdzie sie podzialy czasy, w ktorych szanowano kapitanow fregat, ktorym udalo sie przetrwac dekady, Szerpow, ktorzy znali w gorach kazdy kamien, a swoja wiedze gromadzili przez dziesieciolecia? Teraz dekady mamy skompresowane w wirtualiach. Przezywamy je w kilka cetni. I, paradoksalnie, nie jest to droga na skroty. Rozpoczela nagrywanie: -Malcolm, kosmos nie jest tak pusty, jak mi sie wydawalo. Spotkalam tu faceta, ktory stwierdzil, ze zna klucz do, jak to okreslil, "najwiekszej tajemnicy Mobillenium". Podal mi namiary na dwa systemy. Zalaczam ich nazwy. Zaplac za dane. Chce tam poleciec, ale przedtem prosze cie o sprawdzenie tego goscia. Podal nazwisko Got. Samuel Got. Niestety, nie moge go sama zapytac, skad sie wzial, bo albo uciekl, albo zginal. Prosze cie, pospiesz sie. I prosze cie jeszcze o jedno. Nie przysylaj mi tu, powtarzam, nie przysylaj mi tu zadnych agentow. Zadnych. Nawet Spade'a. Podejrzewam, ze to bedzie skradanka. Gdy nas bedzie wiecej, latwiej nas wykryja. Jak bedzie mi potrzebne wsparcie, sama o nie poprosze. Bede sie codziennie meldowala o uniwersalnej czternastej. Jesli sie spoznie o hekte, slij pomoc. Nie spieprz tego. Zakonczyla przekaz. Kiwnalem glowa z uznaniem. Calkiem ladnie to rozegrala. Jak widac, nie ma sytuacji bez wyjscia. Dopiero w tym momencie dotarlo do mnie, ze skoro przedtem nie zadala sobie trudu, zeby obmyslic plan, jak zagrac z Malcolmem, to... Spojrzala na mnie smutno. -Pewnie sie zastanawiasz, dlaczego wczesniej nie zastosowalam tej strategii? Bo przeciez moglam go zapytac o Gota i tak samo jak przed chwila zasugerowac, zeby nie przysylal agentow? -Czytasz w moich myslach. -Mhm. - Pokiwala wolno glowa i zajrzala mi w oczy: - To teraz ty poczytaj w moich. Odetchnalem glebiej, widzac jej spojrzenie. Oczywiscie, Torkilu, gamedeku trzeciej kategorii. Miala kosmiczna chorobe, ale jako pigulke chciala miec ciebie, nikogo innego. Poza tym... -Chcialas przezyc przygode. Tylko ze mna. -A ty przez swoja dziurawa glowe spowodowales, ze teraz bede sie nieustannie zastanawiala, czy za chwile nie bedziemy mieli korporacyjnego towarzystwa. -Prze... Polozyla mi palec na ustach. -Nikt nie jest doskonaly. - Westchnela. - Wracajmy do briefingu, dobrze? Usiedlismy. -Potem - podjela, ponownie wlaczajac mape - zgodnie ze wskazowka Gota, a nie z zaleceniami Malkolma, skoczylam tu, do sto siedem Piscium. -Jak kupilas namiary systemu? Przekazal ci ten Samuel? -Tak. Zarejestrowalam. Jak widzisz, sprawe oplat juz zalatwilam. -Nie martwisz sie, ze narazilas firme na wydatki? Na jej twarzy pojawil sie lobuzerski usmiech. -Malcolm mnie lubi. Skrzywilem sie: -Zauwazylem. -Taka juz dola ladnych kobiet - rozblysly jej oczy. - To wcale nie jest takie latwe: chce byc dla wszystkich mila, ale samce odczytuja moje cieple zachowanie jako zachete i wtedy atakuja, ja ich odpycham i wszystko sie psuje. -Moglabys sie ubierac troche mniej wyzywajaco. -Dlaczego? Czy dlatego, ze jestem zgrabna, nie moge sie cieszyc swoim cialem? Wzruszylem ramionami. -Wrocmy do sprawy, dobrze? - zaproponowala. - Teoretycznie powinnismy sie spieszyc, bo gdy uplyna trzy pendeki, rozpocznie sie procedura prawna majaca ustalic, czy mozna uznac "Meduse" za oficjalnie zaginiona, a jesli tak, bedziemy musieli wyplacic odszkodowanie. Ale ja znam takie sprawy. Statku nie znajdziemy, a odszkodowania i tak nie wyplacimy, bo Mobillenium nie spelnia wymagan opisanych w warunkach umowy. Poza tym w dokumentach sa karencje, czyli przesuniecia ryzyk. Wiec praktycznie mozemy skupic sie na tym, co interesujace, i starac sie odkryc te "tajemnice Mobillenium". Na tym miedzy innymi polega praca agenta Two Eyes: po pierwsze i oczywiste nie dopuscic do wyplaty swiadczenia, a po drugie znalezc haki na tylu aktualnych i potencjalnych klientow, ile sie da. Za to zbieramy punkty. Wyszczerzyla zabki. A mnie zrobilo sie nieswojo. Kolejna kobieta polknieta przez firme. "Bedziemy musieli". "Mozemy odkryc". "Nie dopuscic do wyplaty". My, Safe Nations. -Sluchasz mnie? - spojrzala oczami, ktore przez ulamek cetni przypominaly rajskie jeziora. Przy zadnej innej kobiecie nie czulem sie tak rozdarty. -Slucham. -Tutaj, w sto siedem Piscium, pojawil sie drugi facet, ale nie zdazyl sie przedstawic. Krzyknal tylko: "Jestes od Gota? Masz namiary Tu albo tu, najwieksza tajemnica Mobillenium!" I cos go zestrzelilo. Tak mysle. Wzdrygnela sie. Jak to sie stalo, ze jej nikt nie ustrzelil? -Ciebie nikt nie zauwazyl? -Onedecker jest maly, slabo widoczny na standardowych skanerach, zwlaszcza ze statki Two Eyes, jako szpiegowskie, maja maskowanie. Na wszelki wypadek wyladowalam na tej planecie... - Wskazala smuklym palcem stalowy glob za szyba. - ...i wylaczylam wszystkie systemy oprocz homeostatycznych. Odwazylam sie wystartowac dopiero po uplywie dukili. Hm. Zachowala sie jak zwierze: czujne, sprytne, ktorego celem jest przetrwanie. Nic dziwnego, ze stala sie agentka. Inteligentna i niebezpieczna. I zniewalajaco zmyslowa... Znowu mialem ochote ja pocalowac. Przez chwile sie wahalem... podnioslem sie, podszedlem do niej, pochylilem... i utonalem w jej ustach. Nie wiem, jak dlugo to trwalo. W koncu oderwalem sie od niej i niezgrabnie odszedlem do swojego fotela. Chrzaknalem. -Mozemy kontynuowac. Odgarnela jasne wlosy za ucho. -Jesli w ten sposob bedziemy omawiali kazda sprawe, to musimy na wszystko rezerwowac dwa razy wiecej czasu... Ciekawe, ze z Ramim tak nie robimy... Pierwszy raz uslyszalem te nazwe. A moze to imie?! -Rami? Co to jest Rami? -Ramzes. Moj maz. Wprasowalo mnie w fotel. Mezatka?! Jak to? Dlaczego wczesniej nie powiedziala?! -Wzielismy slub niecale pol cyklu temu, jeszcze na Ziemi - podjela. - Nie przyjelam jego nazwiska, bo dziadunio, gdyby uslyszal o tym w zaswiatach, pewnie drugi raz by skonal. Zreszta nie bardzo mi sie widzialo zostac "Lilith Osija". -Ramzes Osija? Tak sie nazywa twoj... maz? Skinela glowa, jakby chodzilo o potwierdzenie ulubionego smaku deseru. Ciagle nie moglem sie pozbierac. W jakim... -W jakim - znowu chrzaknalem - w jakim... charakterze wzieliscie ten slub? Mialem wrazenie, ze jestes technochrzescijanka. -Na razie tylko sie zarejestrowalismy. Na rok. Gdybysmy wzieli slub koscielny, to byloby na cale zycie, a ja jestem zbyt niezalezna. Zobaczymy, jak nam wyjdzie. Sa jeszcze koscioly dajace dozywotnie sluby? W dzisiejszych czasach "cale zycie" moze oznaczac i milion lat! -Tymczasowy slub nie kloci sie z technochrzescijanstwem? -Nie jestem technochrzescijanka, tylko chrzescijanka. Konkretnie punktorystka. -Cos slyszalem, ale nie pamietam dokladnie... -Punktorysci uwazaja, ze w miejscu polaczenia poprzecznej i pionowej belki chrystusowego krzyza znajduje sie punkt, ktory jest koncem wszechswiata: jedynym naprawde nieruchomym miejscem uniwersum, ostateczna nicoscia i bezruchem. Dlatego smierc Jezusa jest symbolem istniejacego tu i teraz, w sercu kazdego czlowieka, Armagedonu. Unioslem brwi. -Ciekawe. -Uwazamy, ze tymczasowy slub to w zasadzie... rejestracja. Otrzasnalem sie: -Ale mowisz o nim: "maz". -Bo dziele z nim stol i loze. Chcialem zapytac: czy ja tez jestem twoim mezem?, ale w pore ugryzlem sie w jezyk. Nie wiem, co wolalbym uslyszec. A byl okres, gdy wydawalo mi sie, ze rozumiem kobiety. -Czyli chcecie sprawdzic, jak wam sie ulozy? -Tak. -No i...? Chcialem albo i nie chcialem, zeby wyciagnela do mnie reke. Ale nie zrobila tego. Spojrzala w gore i w lewo, przypominala sobie, jak wyglada... Rami. -Oczywiscie bardzo kocham swojego meza. O jasna cholera. Bylem w kropce. No bo jak to? Jak to, do diabla? Przed chwila sie kochalismy! Jedenascie razy! Pobilismy rekord rekordow! Space Duster, standardowy, pajakopodobny droid, ktorego zadaniem jest dbanie o czystosc na pokladach spacemobili, jeszcze sprzatal balagan w salonie, a ona kocha swojego meza?! Kiedy mezczyzna slyszy takie slowa, chce wyjsc na dwor, odetchnac powietrzem, poczuc zapach deszczu, zapalic papierosa, pojsc do baru na glebszego. A tu nic. Fotel. Sypialnia. Nagle Onedecker wydal mi sie duszny i klaustrofobiczny. Przeczesalem palcami wlosy, pomasowalem ogluszona glowe. I nagle mnie olsnilo. O co ci chodzi, Torkil? Czy ty sam nie zwiazales trzech kobiet? I czy kazdej z nich nie kochasz na swoj pokrecony sposob? Po prostu zdarzylo ci sie spotkac kogos podobnego do siebie. Przypomnij sobie Pauline, gdy zobaczyla przekaz od Steffi, lezac z toba w lozku. Pamietasz, jak szybko wyszla z apartamentu? -Dlaczego sie usmiechasz? - spytala. -Bardzo sie ciesze, ze kochasz swojego meza. Nie dodalem cisnacego sie na jezyk pytania: a czy mnie kochasz? Nigdy nie potrzebowalem takiego wyznania. Teraz, gdy uslyszalem je pod adresem kogos innego, ugryzly mnie zeby zazdrosci. Nie powiedziala tego. Nie powiedziala. Czy ja bym powiedzial, ot tak, zeby sprawic komus przyjemnosc? -Mozemy kontynuowac? - spytala. Psiakrew, to jakas twardzielka! Czy nie rozumie, ze stalo sie cos bardzo waznego? Czy nie rozumie, co wlasnie powiedziala?! -Czekaj, sprawdze w swoim statku, czy lacze dobrze trzyma - odpowiedzialem. - Robilem to pierwszy raz - dodalem wyjasniajacym tonem. Skinela glowa i zacisnela usta. Czyli zrozumiala. -Zaraz wroce. Gdy znalazlem sie na pokladzie Voidera, dotarlo do mnie jeszcze jedno: ociagalem sie przed skokiem nie tylko dlatego, ze sie balem. Moja rozterke wywolalo przeczucie, ze czeka mnie taka rozmowa. Nie raz juz instynkt dawal mi znaki w roznych sytuacjach. W enneagramie jest napisane, ze intuicja jest efektem ubocznym myslenia pozbawionego intelektualnych i emocjonalnych nawykow. I dlatego najczesciej daje znaki nierozpoznawalne dla takich idiotow jak ja. Z drugiej jednak strony, czy gdybym mial dar jasnowidzenia i odkryl, ze dowiem sie o malzenstwie Lilith, zrezygnowalbym ze sledztwa i nie przylecial? Czy Judhiszthira, najstarszy z Pandawow, Krol Prawa opisany w Mahabharacie, odrzucil podstepna propozycje gry w kosci, wiedzac, ze przyniesie moc nieszczesc jemu i jego rodzinie? Nie zrobil tego. Moze przeczuwal, ze los podaruje mu w koncu wygrana? Ale przeciez wygral nie dlatego, ze bardzo tego pragnal, bo jak sam mowil, "najwieksza porazka jest zwyciestwo", ale dlatego, ze byl wierny Prawu. Czy ty jestes wierny Prawu, Torkilu? Westchnalem. Lilith ma meza. I coz z tego? Ty masz, albo myslisz, ze masz, trzy kobiety. W kazdym razie siedza w twoim sercu. Wracaj do niej i przyjmij, co zgotowal ci los. Cholera. Ten sklep linowy proponowal runy. Chetnie bym teraz z nich skorzystal, zeby lepiej uslyszec wewnetrzny glos. -Dobra, jestem - oznajmilem, wchodzac do Onedeckera. Ku mojemu zaskoczeniu nie siedziala w fotelu, ale stala tuz przy wejsciu. Smukla, drzaca, sliczna blondynka. Bez slowa przytulila sie do mnie bardzo mocno, niemal tak, jak na poczatku, i w ten sposob obdarowala pieknym wyznaniem. Wiedzialem, ze nic nie powie, ale jej cialo wypowiedzialo dostatecznie duzo. Dobrze, Lili, rozumiem. Usmiechnalem sie cieplo. -Okej, dziewczynko. Powiedz o tych namiarach. Usiedlismy. -Ten drugi gosc - zaczela, przemagajac lekka chrypke - przeslal mi namiary dwoch systemow. -O tym juz mowilismy. I Malcolm pewnie juz oplacil dane... Ale poczekaj! Jesli oplacil, to Mobillenium juz wie, gdzie sie wybieramy! Juz ma nas na widelcu! -Myslisz, ze firma, ktora sprzedaje namiary, to Mobillenium? Spojrzalem na nia z niedowierzaniem. -Lili... podejrzewam, ze nawet Future Vehicles i Future Today to przykrywki dla tego molocha. Skoro wiedza, dokad lecimy - podjalem - zlapia nas, a zlapawszy, moga... unieszkodliwic. Lekko pobladla. Nikt nie lubi sluchac o swojej smierci. -Mam nadzieje, ze jeszcze nie zaplacil. Nie jest przeciez glupi. -Wyslij druga sonde. -Nie mam drugiej sondy. Musze poczekac, az ta wroci. - Odetchnela glebiej. - Spokojnie. Po pierwsze, jako agentka Two Eyes podpisalam klauzule, ze smierc jest wpisana w charakterystyke mojej pracy, a po drugie, jesli cokolwiek mi sie stanie, Safe Nations zrobi raban. I to nie dlatego, ze ktokolwiek bedzie mi wspolczul, ale dlatego, ze to sie oplaca. Mam nadzieje, ze chlopcy z Mobillenium tez to rozumieja. Skinalem glowa. W to uwierze. -No dobrze - podjela - nic na razie nie poradzimy. Sonda wroci za... - spojrzala na chronometr w swoim polu widzenia -...piec mon. Teraz - chrzaknela - zajmijmy sie tym, czym mozemy. Juz? -Prosze. -Systemy, w ktore mozemy wskoczyc, sa dwa. Pierwszy to Alfa Eridani. Po arabsku Achernar. Typ B3V Cholerny wybuch atomowy, piec razy wiekszy od Slonca i cztery razy goretszy. -Duzo jasniejszy? -Tysiac dziewiecset razy. Przywolalem wdrukowane w pamiec tabele. B3V to mlodki. Trzydziesci milionow lat. Zycie bialkowe nie mialo kiedy powstac. A moze i mialo. W koncu co ja wiem o zyciu? Jesli by jednak powstalo, to czterdziesci cztery razy dalej niz odleglosc Ziemi od Slonca. Mowiac fachowo: czterdziesci cztery AU, czyli Astronomic Units. Jest jeszcze kwestia, gdzie mialoby powstac, bo z pewnoscia uklad planetarny jest w trakcie tworzenia. Musi tam sie krecic wielki, goracy smietnik. -Sto czterdziesci cztery lata swietlne stad - kontynuowala Ernal. - Szerokosc trzysta dwadziescia trzy, wysokosc minus szescdziesiat piec i trzy. -Rozumiem. W dol i w kierunku lewego ramienia, gdy centrum galaktyki jest za prawym ramieniem. Rozesmiala sie. -Ty tez tak sobie pomagasz? -To daleko. -I tak, i nie. Hamowanie bedzie nieduze, bo kat jest dobry. -Prawda. A drugi system? -Eta Aurige, czyli Hoedus II. -Tez B3V. -Zbieg okolicznosci? -Nie sadze. Dwiescie dwadziescia lat swietlnych od Slonca. Szerokosc sto osiemdziesiat trzy i siedem, wysokosc plus zero trzy. -Ta jest daleko. -W kierunku przeciwnym od centrum galaktyki. -Petra jest niesamowita, nie uwazasz? -Tak - usmiechnela sie. - Tylko droga. -Za mnie zaplacila firma. I na pewno jej sie oplacilo. W czasie, w ktorym uczylabym sie klasycznie, zarobilam wiecej, niz stu agentow. -I wszystkie te pieniadze, ktore twoja firma wydaje, pochodza z ubezpieczen obywateli nieswiadomych, ze bog Safe Nations ma brzuch pelny mamony... -Na tym ten biznes polega. Duzo sprzedawac, malo wyplacac - usmiechnela sie drapieznie. Mnie nie bardzo bylo do smiechu. Szczerze mowiac, zdumiala mnie jej niefrasobliwosc. -Bardzo szlachetnie - wycedzilem. -Ale o co ci chodzi? To interes, nie fundacja. -Aha. Swietne wytlumaczenie. Od kiedy slowo "interes" jest synonimem "oszustwa"? Lekko pobladla i przestala sie usmiechac. -Czy ty nie przesadzasz? Czulem, jak w moje serce wlewa sie kropla czerwonej lawy. -Nazywajac rzeczy po imieniu? Pokrecila glowa. -Klient otrzymuje pelny opis produktu. Nikt mu nie broni przeczytac warunkow umowy. No i szlag mnie trafil: -Chyba sama nie wierzysz w to, co mowisz. Najmniejsze umowy, z tego, co wiem, maja piecdziesiat stron zapisanych maczkiem, w dodatku jezykiem kompletnie niezrozumialym dla zwyklego obywatela. -Kto nie zna prawa, sam sobie szkodzi. - Spojrzala w kosmos za szyba. Nie miala odwagi patrzec mi w oczy. -Czyli jednak szkodzi - odparowalem. Zamilkla. -Co oznacza twoje milczenie? - Nie ustepowalem, czujac, jak ogarnia mnie coraz wieksza irytacja. - Zamiast sie przyznac do oszustwa, agent Two Eyes milknie, majac nadzieje, ze rozmowca zmieni temat? Otoz rozmowca tematu nie zmieni. Czy kiedykolwiek zastanawialas sie nad tym, ze gdyby uslugi ubezpieczeniowe byly uczciwe, to firmy ubezpieczeniowe nie moglyby byc tak bogate? Pieniadze otrzymywane od ludzi wydajecie na wasze olbrzymie siedziby, place prezesow, dyrektorow, setki pneumobili, a teraz nawet spacemobile. Rozumiesz, o co mi chodzi? Normalny biznes polega na tym, ze klient cos daje i dostaje mniej wiecej rownowartosc: na przyklad placi za pneumobil i otrzymuje przedmiot, ktorym moze latac. U was jest tak, ze klient duzo daje i malo dostaje, a wy mowicie, ze "zabezpieczacie jego ubezpieczenie" i wiecie doskonale, ze klamiecie, bo inwestujecie jego pieniadze i bezczelnie z nich korzystacie, a gdy cos mu sie stanie, szukacie rozwiazan, zeby nie rozstawac sie z brzdekiem. Czy tak nie jest? Znowu milczenie. -Czy kiedykolwiek zastanawialas sie, co dobrego wynika z twojej pracy? Co dobrego robi twoja firma? Wciaz patrzyla w czern. -Na przyklad daje mi pensje. Daje zarobic milionom pracujacych w niej ludzi - powiedziala cicho. -To prawda. Gdyby Safe Nations przerabialo ludzi na jedzenie, tez dawaloby zarobic swoim pracownikom. Dobra. - Unioslem reke widzac, jak odwraca sie do mnie i rumieni ze zlosci. - Dobra, to byla demagogia. Sprobuje inaczej: powiedz mi tak ogolnie, jakie dobro lub piekno bierze sie z tego, ze twoja firma zarabia setki miliardow kredytow? -Stales sie bardzo agresywny i wcale mi sie to nie podoba. -Aha. Ja jestem agresywny. O, bogowie. Ja jestem agresywny, podczas gdy ubezpieczyciele grzecznie i kulturalnie, zgodnie z prawem, laduja do sejfow pieniadze, ktore w ogole nie powinny tam trafic. -Naprawde nie wiem, o co ci chodzi. -O to mi chodzi, ze ludzie powinni miec tyle pieniedzy, zeby zadne cholerne ubezpieczenia nie byly im potrzebne! -Niby jak? -Powinni odkladac z pensji! -A rejs "Medusy"? Gdyby nie my, Mobillenium nie wyslaloby ani jednego statku, bo ubezpieczenie jest obligatoryjne. Zadna szanujaca sie firma transportowa nie pokrywa kosztow polis z wlasnych aktywow. Teraz Mobillenium mialoby powazne klopoty A tak mamy je my. W sumie ja podziwialem. Uderzalem w najczulszy punkt, a ona wciaz nie wyciagala broni przeznaczonej do zadawania ciosow ponizej pasa. A przeciez na pewno wyczuwala moje slabe strony. -Nie sadze, zeby tak musialo byc - rzucilem zdawkowo, bo oczywiscie nie znalem sie na ubezpieczeniach transportowych. -Sluchaj, kochany. Gowno wiesz o ubezpieczeniach... O wlasnie. -...gowno sie znasz na operacjach finansowych. -Co za piekne terminy. Operacje finansowe. Slyszalem juz o tych bzdurach. O inzynierii finansowej tez. Palnalem glupstwo i sam sobie podstawilem noge. Operacje czy inzynieria finansowa to przestarzale okreslenia, znane juz w dwudziestym wieku. Mogla mnie teraz wysmiac. Ale nie zrobila tego. -Czy wiesz, ze dzieki Safe Nations mnostwo firm wygralo przetargi i zbudowalo mosty, domy, miasta? Zyjemy w swiecie wielkich inwestycji i nawet molochy nie moga wylozyc odpowiedniej kasy. Tylko bogowie ubezpieczen polaczeni z bogami bankow potrafia sprostac wspolczesnym wyzwaniom. Miala racje, ale ja, nie wiem, dlaczego, wciaz chcialem ja upokorzyc. -Co to za nowomowa? Nasluchalas sie prezentacji Malcolma? Ubezpieczenia to wrzod, to rak narosly na nieprawdopodobnym pienieznym, sztucznie stworzonym robalu zracym ludzkosc. Konta, karty, kredyty, zabezpieczenia, te wasze pieprzone produkty powoduja tylko to, ze wy, nie my, napychacie sobie brzuchy. -Pieprzysz. -Sama pieprzysz. Kiedys nie bylo pieniedzy. Kowal robil podkowy, bednarz robil beczki. Kowal podkul bednarzowi konia, dostal beczke i wlal w nia piwo od piwowara, ktoremu zrobil brame. Tak kiedys to wygladalo. Odkad pojawil sie pieniadz i jego wirtualna odmiana, czyli kredyty, ubezpieczenia, obligacje, fundusze, odkad pojawily sie waluty i ich kursy, jak grzyby po deszczu wyrosli spryciarze, ktorzy produkuja dokladnie nic. Powietrze. I powietrze to sprzedaja badz kupuja, twierdzac, ze tak, oni zarabiaja i to wcale niemalo, ale to nie znaczy, ze ktos traci. A traca, traca normalni, zwykli ludzie, ktorym w glowach sie nie miesci, ze mozna siedzac w vipresie w trzy cetnie kupic cztery miliony efesowskich obligacji tylko po to, by po chwili sprzedac je za piec milionow dlugow AO i zarobic na tym na czysto dwiescie, trzysta tysiecy. Ktos na tym traci, nie uwazasz? Zacisnela wargi. Nie wiedziala. Teoretycznie nikt nie wiedzial. -A twoi koledzy od ubezpieczen na zycie - podjalem - tylko strasza klientow mowiac, ze "wypadek moze sie zdarzyc, wiec lepiej sie ubezpieczyc". Zapominaja dodac, ze w umowach wyklucza sie kilkadziesiat chorob i sytuacji losowych, dzieki czemu maleje prawdopodobienstwo wyplaty odszkodowania, bo nie o to chodzi, zeby sluzyc klientowi, tylko zachlannemu i bezlitosnemu bogowi ubezpieczen. Pierdolonemu bostwu mamony, czyz nie? Wiec straszycie, straszycie, wyciagacie szpony, nasladujac zle fatum, i ludzie strwozeni placa, wierzac, ze bostwo Safe Nations uchroni ich od skutkow en wu, nieszczesliwych wypadkow, dobrze mowie? Robicie dokladnie to samo, co pieprzone koscioly, ktore strasza pieklem i potepieniem, dzieki czemu wciaz maja klientow, czytaj parafian, ktorzy daja na tace... A wlasnie. Jak sie ma twoja technochrzescijanska wiara do tego, ze pracujesz w pasozytniczej firmie? -Nie jestem technochrzescijanka, tylko punktorystka, juz ci mowilam. -Prawda. W takim razie po co ci G-Pod? -Nie trzeba byc "techno" - podjela - zeby uzywac G-Poda. To urzadzenie pomaga mi szybciej nawiazac kontakt z Panem. -I jak? Jak go przepraszasz za to, ze oszukujesz ludzi? -Ja nie przepraszam, bo nie mam za co. Poza tym Pana sie nie przeprasza, tylko adoruje. -Wspaniale. Czyli chwalisz Pana? - Tak, i tobie tez by sie przydalo. -A wiesz, dlaczego podobni tobie chwala Pana, a nie na przyklad jakiegos kolege, powiedzmy Smitha? -O czym ty mowisz?! -Bo Smithowi natychmiast wszyscy zaczeliby zazdroscic. A bogu zazdroscic nie wypada, dlatego tak wygodnie sie go chwali... Czy mi sie zdaje, czy jednym z zalecen chrzescijanskich jest milosc blizniego? -Nie oszukujemy ludzi. Kazdy otrzymuje umowy. Moze je przeczytac. -Ty cholerna oportunistyczna, zaklamana kobieto, jak sobie wyobrazasz... -Moze jestem zaklamana - przerwala mi. - A ty jestes ignorantem i chamem. W dzisiejszych czasach mozna ubezpieczyc wszystko: kontrakty, przetargi, umowy, nawet ubezpieczenia. Ubezpieczenia umozliwiaja rozwoj, wiekszosc z nich jest obowiazkowa, ustanowiona przez prawo! Wydalem wargi. -Pozwol, ze teraz cham ci przerwie. Prawo, o czym na pewno dobrze wiesz, juz od co najmniej stu lat ustanawiane jest przez marionetkowe rzady, ktorymi zarzadzaja konsorcja. A najbogatszymi konsorcjami sa banki polaczone z ubezpieczycielami. Nie ma w zwiazku z tym nic dziwnego, ze wiekszosc cholernych ubezpieczen to rzeczy obowiazkowe. Znowu zamilkla. Na kilka cetni. Ja takze stracilem watek i nie odzywalem sie. Wreszcie uslyszalem jej glos: -Tak czy owak ubezpieczenia na zycie, do ktorych sie przed chwila odwolywales, to marginalna sprawa, jesli chodzi o kapital firmy Mowie o tym, bo wciaz gadasz, ze oszukujemy ludzi. Firmy, ktore ubezpieczamy, te, ktore daja nam glowny dochod, maja doskonalych prawnikow i zapewniam cie, ze czytaja umowy. Z zyciowka nigdy nie mialam nic wspolnego. A ogolnie powtorze, ze wypowiadasz sie na temat, ktorego nie znasz i ktorego nie rozumiesz. Najgorsze jest to, ze w bardzo autorytarny sposob wszystko oceniasz, jakbys byl najmadrzejszy na swiecie. -Tak, masz racje, nie znam sie na twoim biznesie - przyznalem z westchnieniem. - Ale wiem jedno: kiedy moi rodzice chcieli wykupic ubezpieczenie matki, bo byly im potrzebne pieniadze, otrzymali piecdziesiat procent tego, co wlozyli. -Musieli to zrobic za wczesnie. Parsknalem. -Tak, cholernie wczesnie. Po siedmiu latach placenia. Lilith wciaz byla opanowana i rzeczowa. -To wczesnie. Jesli to byla polisa z kapitalem emerytalnym, powinni byli poczekac kilkadziesiat lat. Nie likwiduje sie ochrony tak szybko. To bez sensu. Z tego, co mowisz, twoi rodzice takze sie nie znali na ubezpieczeniach, a jesli mieli nieprzewidziane wydatki, ktorych nie uwzglednili w rodzinnym budzecie, to znaczy ze nie umieli gospodarowac pieniedzmi. Bingo. -To prawda. Zawsze byli biedni. I wiesz co? Ja tez tego nie umiem. Nie umiem gospodarowac kredytami. Gdybym umial, nie byloby mnie tutaj, nie uwazasz? Jaki normalny czlowiek sprzedaje apartament, wydaje wszystko na spacemobil i w dodatku zapozycza sie u kogos - spojrzalem na nia znaczaco - na ponad dwiescie tysiecy, nie wiedzac, czy uda mu sie dlug splacic? Kto jest na tyle glupi, zeby kupowac pojazd, ktory jest nowoscia i w zwiazku z tym ma cene niewspolmiernie wysoka do realnej wartosci? Kto normalny kupuje spacemobil prosto z salonu, zamiast poczekac, az pojawia sie oferty statkow uzywanych? Ale ja jestem niepoprawnym naiwniakiem i kupilem. -Jak slysze, nie dotarlbys tu, gdyby nie moje pieniadze. Ktos musi myslec o sprawach przyziemnych w tym zwiazku - skonstatowala sucho. Zatkalo mnie. Co za uparte stworzenie! -Musisz miec ostatnie slowo, co? -Bo mam racje. -Sluchaj, czy ty lubisz sie klocic ze swoim facetem? Z Ramzesem? Chcialabys, zebym sie z toba klocil? Podnieca cie klotnia? Podszedlem do jej fotela i przycisnalem jej przedramiona do podlokietnikow. Teraz zobaczymy, z czego jestes zrobiona, Lilith. -Chcialabys sie ze mna silowac? Chcialabys, zebym twoje argumenty rozszarpal, rozdarl, rozbil na drobne kawalki i zniszczyl? Zaczela glebiej oddychac. -Chcialabys, zebym dotarl do glebi, do samego dna, obezwladnil cie swoimi slowami, zebys sie poczula naga, bezbronna? Probowala sie wyrwac, ale byla za slaba. Mogla mnie kopnac miedzy nogi, ale de facto... nie chciala sie wyrwac. -Ile razy myslalas, klocac sie z mezem: "Zeby tylko sie nie poddal, zeby nie dal sie zwiesc mojej groznej minie, moim gestom, zeby mnie zgwalcil jak tygrysice!" Zarumienila sie jeszcze bardziej. Jej usta zrobily sie czerwiensze i pelniejsze. Zeby mocno swiecily zza rozchylonych warg. -Ile razy marzylas o takim mezczyznie, ktory bedzie wiedzial, ze za twoja wsciekloscia kryje sie podniecenie i zadza, ile razy myslalas: "Gdzie jest ten mezczyzna, ktory wreszcie mnie pokona, obezwladni i posiadzie?" Zaczela drzec i wic sie na siedzeniu. Jej brzuch i piersi falowaly przy kazdym oddechu. Zrozumialem, ze Ramzes taki nie byl. A ja bylem. Bylem agresywnym, nie zawsze majacym racje, ale mimo to dominujacym samcem. Nie wiem, dlaczego, nie wiem, jakim cudem, bo nigdy nie mialem sie za macho. Moze ona to sprawila? Moze instynkt, ktorego wreszcie zaczalem sluchac? Moze te tabletki? Puscilem jej rece, a ona rzucila sie na mnie jak dzika kotka. Po chwili zobaczylem eterycznego tygrysa wbijajacego we mnie pazury, a w jej oczach pojawily sie ogniste wrzeciona. Kasala, bila mnie, zrywala z siebie i ze mnie kombinezon, zas dziki kot ryczal skompresowanym glosem. I kosmos zamienil sie w dzungle. Nie zauwazylismy, ze w czasie naszej klotni i tego, co bylo potem, wrocila sonda. Lilith wydala polecenie odtworzenia nagrania. Na przezroczystym monitorze pojawila sie twarz Malcolma. Prawie zapomnialem, jak wygladal: miesiste usta, grube brwi i ten kamienny wyraz twarzy. -Lilith, dobrze, lec tam, ale badz ostrozna. Powiadomilem Spade'a, Stephena i Rodney'a, ze moga byc potrzebni, wiec sa przygotowani na skok w kazdej chwili. Nie zaplacilem za namiary, ktore mi podalas. Skonsultowalem sie z Wendym i obaj uznalismy, ze zrobimy to, jak wrocicie, wszyscy. Pamietaj o wysylaniu sondy punktualnie o czternastej. Jesli spoznisz sie dwadziescia mon, nie hekte, jak mowilas, wysle trojke, o ktorej wspomnialem, a jesli trzeba bedzie, cale Two Eyes. Aha, sprawdzilem tego Samuela Gota, czasu bylo malo, ale cos niecos wyciagnelismy. W zalaczniku masz info. To jakis dziennikarz. Koncze. Jeszcze raz: badz ostrozna. - Usmiechnal sie krzywo. - Naszej firmy nie stac na utrate tak dobrej agentki. I tak na wszelki wypadek: gratuluje. Zdaje sie, ze natrafilas na cos naprawde cennego. Zapis dobiegl konca. Ernal spojrzala na mnie zwycieskim wzrokiem. -Wie sie, jak rozmawiac z szefem, co? Usmiechnalem sie krzywo. Wskazala na pulsujaca ikone zalacznika: -Otwieramy? Skinalem glowa. Rozwinal sie wiekszy, trojwymiarowy ekran. Zobaczylismy serie zdjec szczuplego, drobnego blondyna na tle zarowno gajanskich gigamiast (widac bylo cieplejsza od ziemskiej barwe powietrza), jak i ziemskich metropolii. Pokazowi towarzyszyl kobiecy glos: -Samuel Got, dziennikarz Gayan Equirer, zatrudniony na stanowisku dziennikarza sledczego pietnastego Quartii, roku zerowego. -To dopiero - wyrwalo sie Lilith. Polozylem jej palec na ustach. -...poprzednio pracowal na stanowisku dziennikarza srodowiskowego w ziemskim People. Przelozeni oceniaja go jako inteligentnego, agresywnego, lecz niechetnego do nawiazywania relacji kolezenskich. Ostatnie zlecenie z Gayan Enquirer - sledztwo kosmicznej ekspansji Mobillenium. Info dobieglo konca. Ernal skrzywila sie: -Niewiele tego. Cmoknalem sceptycznie. -Niby wszystko sie zgadza... ale dlaczego swiezo zatrudnionemu pismakowi zlecaja takie sledztwo? -Wlasnie... Westchnalem. -Czyli tak, jak przypuszczalem. Jedyne, co mamy, to wiecej podejrzen. Otworzyla mape. -Dobra, panie przystojny. Szkoda dywagowac. Dokad skaczemy? Hoedus II czy Achernar? -Najpierw Achernar. Ma mniej zlowieszcza nazwe. -Bedzie male hamowanie. -Albo i nie. Sprawdz, jak tam sa ustawione planety. Otworzyla okna nawigacyjne. -Bedzie. I to spore, bo akurat u nas i tam ciala hamujace leca w przeciwnych kierunkach. Pomijam, ze to swiezy uklad i jest tam po prostu zupa. -Bulka z maslem. - Zatarlem rece - No, siostro, rozlaczamy sie. Ja skocze pierwszy, ty za mna. I od razu po skoku wylaczamy wszystkie zbedne systemy, okej? -Nie, nie okej. Czy twoj statek ma opcje maskowania? -Oczywiscie nie ma. -Wiec zostawimy go tutaj, na orbicie. A polecimy moim. Zacialem usta. Ledwo kupilem pojazd, juz mam go pozostawic na pastwe losu? -Psiakrew. Masz racje. Poczekaj, ale jesli tak, to musze do niego isc, schowac rekaw, wyjac karte i przyleciec tu... w skafandrze, -Tak jest, panie piracie. Petra nie Petra, nie byla to mila perspektywa. Na pokladzie Voidera wykonywalem wszystkie czynnosci jak w transie: automatycznie, w pelnym skupieniu: trzeba bylo schowac rekaw laczacy moj pojazd z Onedeckerem (wymagalo to troche wspolpracy z Lilith, ktora na szczescie takze potrafila sie skoncentrowac), zaprogramowac bezpieczna orbite, wreszcie spakowac w prozniowy plecak moj pokladowy kombinezon i... nic poza tym. Wyjalem karte i statek przeszedl w stan anabiozy. Gdy wchodzilem w skafandrze do wyjscia, slyszalem tylko swoj oddech i bicie serca. Nikt mi nie powie, ze zolnierz przecwiczywszy sto razy niebezpieczny manewr nie czuje podniecenia, gdy wykonuje go po raz pierwszy podczas prawdziwej walki. Wszedlem do sluzy, zamknalem ja i odessalem powietrze. Swiatlo w pomieszczeniu z zielonego zmienilo sie na czerwone. No, Torkil, dawaj. Przypialem sie linka do relingu. Otworzylem wrota. Nie, nikt mnie nie zmusi, zebym tam wyszedl. Nikt. Oprocz... mnie samego. Niby widzialem Onedeckera Lilith unoszacego sie niespelna piec metrow dalej, a za nim na szczescie nie czarny kosmos, tylko stalowo szara planete, a jednak... Strach. Znajduje sie w srodowisku, gdzie czlowiek nie powinien przebywac. Zupelnie jak na lodowcu, gdzie moze go zdmuchnac jedno silniejsze tchnienie wiatru. Lekko sie wybijam, chwytam za krawedz grodzi i przypinam druga linke do chwytaka w pancerzu. Odpinam mentalnie pierwsza kotwe, ktora, niczym posluszna biala dzdzownica, nawija sie na beben pod plecakiem. Dobra linka. Wydaje mentalny rozkaz zamkniecia wlazu, odbijam sie... i lece. Dum, dum, dum, wali serce. Za mna rozwija sie biala pepowina. Onedecker powieksza sie. Bum. Dotarlem do grodzi i, z czego bylem bardzo dumy od razu chwycilem za reling. Gdybym chybil, odbilbym sie i musialbym uzyc silniczkow korekcyjnych. Przypinam sie linka. Mentalnie zwalniam zacisk pierwszej, ktora szybko do mnie wraca. -Lilith, jestem. -Widze. Odsun sie od wlazu. -Jestem obok. -Otwieram. Dum, dum, dum, wali serce. Grodz otwiera sie bez najmniejszego dzwieku, jakby ktos ogluszyl caly zewnetrzny swiat. Swiat jest tu, wewnatrz skafandra. Tam jest tylko cisza. Swiatlo wewnatrz sluzy zmienia barwe z zoltej na niebieska. Oznacza to, ze grodz juz sie rozsunela i mozna wchodzic. Znaczy, wplywac. Wlatywac. Wszystko jedno. Siegam dlonia do krawedzi, podciagam sie, ustawiam prostopadle do powierzchni pojazdu i wciagam sie do srodka. Kiedy trzymam juz pewnie chwytak w srodku sluzy, zwalniam mentalnie trzymadlo linki. Karabinczyk jednak nie slucha. Prawda. Zareaguje dopiero, gdy przypne sie do relingu w sluzie. Wykonuje. Teraz dzdzownica chetnie odpina sie i wraca do pana. -Mozesz zamknac zewnetrzny wlaz - chrypie do Lilith. -Zamykam. Swiatlo z niebieskiego znowu zmienia barwe na zolta. To znak, ze grodz sie przesuwa. Wrota sie domykaja i zalewa mnie czerwien. Po chwili Ernal wpuszcza do sluzy powietrze. Czuje, jak podmuchy wgniataja poly mojego skafandra, zaczynam slyszec syk. Powracam do swiata dzwieku. Swiatlo zmienia wreszcie barwe na zielona. Moge zdjac skafander. -Witamy na pokladzie - slysze filuterny glos Lilith. Nie otwieram kasku. Nie moge sie przemoc. Rozsuwa sie wewnetrzna grodz. Dopiero gdy wjezdzam winda do sterowki i slysze, ze sluza sie zamyka, zwalniam zlacza helmu. Ernal usmiecha sie polgebkiem, widzac moja przezornosc. -Czesc, panie ostrozny. Sciagaj kostium i lecimy. Gdy umiescilem skafander w slocie "dla gosci" i przebralem sie w kombinezon, Lilith otworzyla menu skoku. Ledwo wykonala wstepna czesc procedury, zatrzymalem ja: -Lilith, robimy glupstwo. -O co ci chodzi? -Nie powinnismy hamowac na przeznaczonej do tego planecie. -Co ty gadasz!? Dlaczego nie? Unioslem brwi i poczekalem, az sama zrozumie. Skinela glowa. -Racja. Jesli tam rzeczywiscie jest cos waznego, to wokol ciala hamujacego Mobillenium umiescilo swoje pojazdy. -Tak jest. Gdybym byl na ich miejscu, umiescilbym patrole wokol wszystkich planet w ukladzie. -Szlag. Przez chwile milczelismy. -Pomyslmy na glos, dobrze? - zaproponowalem. - Czy jest jakis sposob na w miare ciche wejscie w system? -Skoczyc w przestrzen miedzyplanetarna? -Raczej odpada, bo ustawi nas na jakiejs absurdalnej elipsoidalnej orbicie. Trudno bedzie wyhamowac i obrac kurs na sensowna planete. Pomijam, ze jest tam dysk protoplanetarny, ktory w znacznym stopniu utrudnia takie peregrynacje. Moze skoczyc blisko Slonca? -Onedecker jest przystosowany do orbitowania wokol takich potworow... A promieniowanie, jakie wytwarza Achernar, zamaskuje nasza obecnosc. Z drugiej strony, gdybysmy musieli ladowac, to gwiazdka raczej sie do tego nie nadaje... -Pokaz ten system. Co my tam mamy... szesc planet, jedna z jakby pierscieniem... I mnostwo kosmicznego budyniu. Planetozymale... ale nie ma jakiegos sensownego, grubego pierscienia. Hm... -Czego szukasz? -Czegos podobnego do pierscienia asteroidow miedzy Marsem i Jowiszem. -To jest w systemie Hoedusa. Zobacz. Wycofala zoom z Achernara, przeniosla kursor na druga gwiazde i powiekszyla uklad. Istotnie, miedzy druga i trzecia planeta (wszystkich bylo dziewiec) mienil sie pierscien kamieni, wyrazny i gruby, grubszy od reszty dysku protoplanetarnego utworzonego przez dziesiatki tysiecy opalizujacych kregow. Wygladalo to tak, jakby jakas planeta "niedawno" zostala tam rozbita. -Proponuje - odezwalem sie - zeby skoczyc wlasnie tam. Do Hoedusa II. Blisko tych asteroidow i wyhamowac z ich pomoca. -Chyba oszalales. Te okruszki maja taka grawitacje, ze bedziesz hamowal dwa cykle. -Moze pokrecimy sie razem z nimi... -Wyrzuci nas. -Wyrzuci, nie wyrzuci, po prostu to sprawdzmy, dobrze? -Okej, boss... Lilith wykonala obliczenia. Okazalo sie, ze pierscien asteroidow kreci sie w korzystnym kierunku i posiada piec okruchow wystarczajaco masywnych, zeby znaczaco skorygowac nasz tor. Gdybysmy zdecydowali sie leciec wzdluz pasa, kazda z tych "podplanet" czy planetozymali, tworzacych regularny pieciokat, moglaby skorygowac nasza orbite. W sumie bylo to interesujace zjawisko astronomiczne, bo okruchy po kosmicznej katastrofie wlasnie sie organizowaly i to nie w jeden, ale piec globow. Prawdopodobnie wczesniej czy pozniej dojdzie do ich zderzenia i ponownej konsolidacji albo utworzenia kuriozalnego piecioczlonowego ukladu. -Jest tak - moje rozmyslania przerwal glos Lilith - te podplanety nie leca po jednej orbicie, i dobrze, bo przez to pas jest szeroki, luzny i trudniej cokolwiek w nim zaobserwowac. Okruchy poruszaja sie w dosc chaotyczny sposob. Mozg statku twierdzi, ze mozliwe jest wejscie na orbite zbiezna z pierscieniem i ustabilizowanie lotu przy pomocy tych pieciu punktow. Pozostaje tylko jeden szkopul. -Hm? -Lot w zupie. -Bardzo gestej? -Wlasnie. A my jestesmy zoltodziobami. Nie za wczesnie na brawure? -Nie cwiczylas tego? -Cwiczylam. -Zaliczylas test? -Zaliczylam. Chcialem zapytac: "Wiec o co chodzi", ale doskonale wiedzialem, o co. Na razie zyjemy. Jestesmy bezpieczni, ochronieni pancerzem Onedeckera, krazymy wokol spokojnej planety iks costam. Gdy skoczymy, nie bedzie odwrotu. Jeden blad i staniemy sie pierwszymi ofiarami kolonizacji kosmosu. Nie, przepraszam, pierwszymi ofiarami sa pasazerowie "Medusy". Wiec bedziemy pierwszymi ofiarami pionierskich lotow. Co robic? Spojrzalem w twarz Lilith, tak ladna, jakby ktos wykul ja w kawalku onyksu. Odetchnalem. Wnetrze Onedeckera. Eteryczne okna, polyskujaca deska rozdzielcza. Dwa stanowiska pilotow, dwa wolanty... -Lili. Mozemy wrocic i o tym zapomniec albo zaryzykowac i poleciec. Nie chce scedowac odpowiedzialnosci na ciebie, wiec od razu powiem, ze cos mnie tam ciagnie i jednoczesnie jakas sila mnie odpycha. Mimo to... chcialbym skoczyc. Skinela glowa. Zacisnela wargi. -Skaczemy do Hoedusa II. Ale przedtem wysle sonde do Malcolma. Musi wiedziec, dokad lecimy. Ledwo ustalo drzenie terazniejszosci, zobaczylismy pedzace w naszym kierunku pylki, ktore szybko przeksztacily sie w cos na ksztalt piasku rzuconego na czarny dywan, a po kilku cetniach przybraly postac glazow i latajacych gor. -Wylaczam zbedne systemy! - krzyknela Lilith. - Ty prowadz! -Tajest! Wlaczylem podglad trajektorii wszystkich obiektow w promieniu dwudziestu kilometrow i usunalem widok kokpitu. Wisialem w prozni, widzialem tylko polprzezroczysty kawalek deski rozdzielczej i polprzezroczysta Lilith. Przestrzen przecinaly dziesiatki zielonych "drabinek", oznaczajacych przewidywany ruch asteroidow. Wstegi czesto skrecaly sie wzdluz dlugiej osi na ksztalt czasteczki DNA, zaznaczajac w ten sposob, ze poruszajace sie cialo rotuje. Projekcja naszego ruchu nie kolidowala z zadnym asteroidem. Obrocilem sie w fotelu, zeby sprawdzic, co jest z tylu - za rufa Onedeckera asteroidy takze tanczyly w niezagrazajacy nam sposob. -Systemy wylaczone! - uslyszalem glos Lilith. -Swietnie! Obrocilem sie przodem do kierunku lotu. Zblizalismy sie do pierwszego glownego okrucha. Wprowadzilem programy, ktore mialy skorygowac nasz lot tak, zeby pole grawitacyjne ciala pomoglo wejsc w orbite pierscienia... Zrobione. Lecielismy o wiele za szybko, ale prawidlowym torem. Grozace nam niebezpieczenstwo wynagradzal widok ukladu z widocznym dyskiem protoplanetarnym. Czysta poezja: sprobujcie sobie wyobrazic pierscienie Saturna, ale tak wielkie, ze obejmujace caly uklad sloneczny: mieniace sie, polyskujace, przezroczyste, opalizujace, poznaczone szczelinami o rozmiarach wiekszych od planet. My widzielismy je w nieprawdopodobnym skrocie perspektywicznym, bo wyrownywalismy lot do plaszczyzny ekliptyki. -Panie pilot, jak pan wyhamuje? - spytala Lilith. -Nie gadaj, tylko skanuj planety. -Robie to od kilkunastu cetni. -Nie wiem, czy wyhamuje. -Chcesz powiedziec, ze cala nasza szpiegowska misje przeprowadzimy w tym wariatkowie?! -Zartowalem. Walne przednimi za ta podplaneta. - Wiecej tego nie rob. -Na zartach sie nie zna... -Alarm zblizeniowy - rozlegl sie glos mozgu komputera, a na ekranie pojawila sie krwista drabinka "uderzajaca" od tylu i z gory w przewidywany slad Onedeckera... niecale piec kilometrow przed nami! Blyskawicznie obrocilem pojazd brzuchem w lewa strone i pociagnalem manetke na prawej rekojesci wolantu w gore, do samego konca. Silniki na spodniej stronie kazdego spacemobila sa najsilniejsze. -O matko... - szepnela Lilith. Nasz niebieski tor powoli sie odchylal, ale drabinki wciaz sie przecinaly i miejsce ich zetkniecia pulsowalo bialym swiatlem. Dwa kilometry. -Alarm zblizeniowy. Znajdujemy sie na... Dawaj, dawaj, kupo zlomu. Wyrzucilem kamere, zeby miec oglad statku od zewnatrz, z tylu. Otworzylem okno podgladu w prawym gornym rogu polu widzenia. Kilometr. -...zblizeniowej. Zalecany manewr unikowy. Przypominam, ze... Piecset metrow. Widze ten meteoryt. Wielka, leniwie sie obracajaca grucha. Chociaz mialem inne zamiary, popycham palcami lewej reki przepustnice, wlaczajac klasyczne silniki wsteczne. Ogien bucha z przednich dysz. Dwiescie me... -Koniec a... Meteoryt bezglosnie przelatuje przed nami, tuz pod kadlubem. -...larmu zblizeniowego. Slad jego trajektorii z powrotem przybiera zielona barwe. Sprawdzam jego predkosc. Psiakrew. Wiec sa tu obiekty poruszajace sie szybciej od nas. Powinienem byl to przewidziec. Zwiekszam zasieg skanera na piecdziesiat kilometrow. Lilith opada na fotel. Koryguje tor i wracam do obliczen majacych wprowadzic nas na orbite podplanety. Po chwili widze, ze powinienem wejsc w wyzszy kanal niz poprzednio, bo hamowanie wytracilo sporo predkosci. -W porzadku? - rzucam do Ernal. -Skanuje - wydusza z siebie. Dzielna dziewczynka. Psiakrew! Nie moge wejsc na pozadana orbite, bo tam kreci sie za duzo smiecia. -Bede hamowal. -Nie mozesz przy tej skale? -Juz nie. Wprowadzam dane do mozgu i uderzam ogniem z silnikow... Bam! Bam! I jeszcze raz: Bam! Znowu pojawia sie tor zblizeniowy. -Alarm... Tym razem lekka korekta wyrywa nas z niebezpieczenstwa. Powoli przyzwyczajam sie do lotu w pajeczynie zielonych, pozwijanych drabinek. Meteoryty co chwila mijaja nas, przelatuja pod nami, nad nami, po lewej i prawej stronie... Bam! Bam! Wyhamowuje do odpowiedniej predkosci, obracam statek brzuchem na zewnatrz pierscienia i delikatnie podciagajac wolant, kieruje dziob we wlasciwa strone. W koncu znajduje kanal wokol podplanety dostatecznie szeroki, zeby go wykorzystac. Uderzam silnikami rufowymi i brzusznymi. Onedecker poslusznie pnie sie ku orbicie. -Musialam wyslac mala kamere na druga strone dysku protoplanetarnego, zeby obejrzec te kulki z obu stron - odzywa sie Lilith. - Wewnetrzna planeta, jej polowa, ktora widzimy, jest czysta. Druga chyba tez. Trzecia... nie wiem, bo jest zbyt daleko, po przeciwnej stronie gwiazdy. To samo piata. -Dlaczego "chyba"? Chodzi o zupe? -Tak. -A czwarta? -Wlasnie sprawdzam. Koncze korekty. Pojazd zbliza sie do kanalu orbity, wchodzi na styczna... Jestesmy. Oddycham z ulga. Programuje silniki spodnie, zeby odpalily dokladnie za piecset dwadziescia trzy cetnie. Wtedy oderwiemy sie od orbity i podazymy dalej, wzdluz asteroidow. Obracam statek wzdluz dlugiej osi, zeby ustawil sie brzuchem do planety, i wtedy... wpada mi do glowy mysl. -Lilith, moze jednak tu zostac? - Na orbicie? -W sumie co za roznica? Przynajmniej bedziemy mieli jakis sensowny tor. -Od poczatku tak powinnismy myslec. Ustawiam skanery na tysiac kilometrow. -Nie za mocno? - pyta Lilith. -Boisz sie wykrycia? -Jak diabli. -Tylko taka odleglosc zapewni nam w miare spokojny manewr korygujacy, gdyby znowu cos chcialo w nas walnac. Przywoluje zewnetrzna kamere i kaze jej filmowac podplanete i nasz statek. Obraz z jej obiektywu ustawiam centralnie nad niewidoczna dla mnie deska rozdzielcza. Projekcja naklada sie na siatke torow asteroidow, ale nie przeszkadza to w obserwacji. Nastepnie dodaje do generowanego obrazu projekcje sladow skal znajdujacych sie w promieniu stu kilometrow. Powstaje trudna do odcyfrowania zielona pajeczyna. Po chwili na podgladzie glownym pojawia sie czerwona nitka uderzajaca w nasza, niebieska. Potwierdza to odczyt z kamery. Programuje zawczasu tor ruchu, zeby ominac przeszkode. Widze szeroko otwarte oczy Lilith. Takze sie dziwi nieprawdopodobnemu chaosowi i przypadkowosci kosmicznych zdarzen: Onedecker okraza okruch wielkosci dwoch trzecich ziemskiego ksiezyca, mijajac po drodze setki bliskich, ale nie kolidujacych z nim cial niebieskich. -Wracaj do skanowania, ksiezniczko, bo jeszcze hekta i dostaniemy wrzodow zoladka. -Piata bez sladu. Wlaczam podglad ukladu planetarnego i ustawiam jego widok na prawo od obrazu z kamery Mamy szczescie. Siedem na dziewiec planet ustawilo sie po "naszej" stronie gwiazdy. Dwie pozostale sa daleko, po drugiej stronie ekliptyki, ale wciaz w polu widzenia. Sprawdzam okresy rotacji planet. Najpowolniejsza, osma, kreci sie wokol osi przez czternascie dukil z hakiem. Mam nadzieje, ze to nie po jej ciemnej stronie znajduje sie ow "najwiekszy sekret Mobillenium", o ile taki w ogole istnieje. Cholera. Jesli ktos zrobil sobie zart i zwyczajnie wpuscil Lilith w maliny, to mu nie daruje. Z drugiej strony... taka przygoda w kosmosie... Jeszcze dzisiaj... tak, jeszcze dzisiaj przed poludniem odbywalem kurs w Petrze, jeszcze dzisiaj kupowalem spacemobil, a teraz pedze wokol ciala niebieskiego, o ktorym wiekszosc ludzi nawet nie slyszala, przy gwiezdzie, ktorej nazwa zwyklym zjadaczom nembarowych specjalow z niczym sie nie kojarzy! Zaraz, dzisiaj czy nie? Zerkam na chronometr. Pierwsza dwadziescia jeden. Czyli jednak wczoraj. Dziwne, nie czuje zmeczenia. -Szosta jest po drugiej stronie ukladu, wiec sobie ja na razie odpuscimy... - mruczy do siebie Lilith. -Sluchaj, daj podglad tych twoich ogledzin, ja tez chce popatrzec. -Okej. Zaprogramowalam mozg tak, zeby obejrzal te same ciala niebieskie jeszcze trzy razy, kazdorazowo po uplywie jednej czwartej lokalnej dukili. -Slusznie, zeby nie bylo trudnosci z odcyfrowywaniem obiektow na krawedzi obrazu? -Tak jest, prosze pana - mruczy i uruchamia okno podgladu, ktore automatycznie ustawia sie na prawo od widoku ukladu planetarnego. Obraz sklada sie z dwoch projekcji: gorna polowa przedstawia widok widziany przez skanery statku, a dolna - przez kamere wystrzelona przez Lilith "pod" dysk protoplanetarny W centrum gornej polowy widac siodma planete ukladu. Glob znajduje sie niemal dokladnie czterdziesci cztery uniwersalne jednostki astronomiczne od Hoedusa (informuja o tym cyfry ktore mienia sie zielenia wsrod dziesiatek innych), wiec teoretycznie jest idealny dla rozwoju zycia, ma sie rozumiec bialkowego. Obraz stabilizuje sie... W tym momencie widze na podgladzie toru naszego pojazdu, ze kolejny asteroid ma zamiar grzmotnac dokladnie w nasz statek za mniej niz dziesiec mon. Koryguje orbite, po czym programuje autopilota na korekty w przypadkach tych cial kosmicznych, z ktorymi kolizja grozi dopiero po pieciu monach i pozniej od momentu wykrycia, o cialach szybszych ma informowac... -Ozesz mamusku... ...alarm. -...najukochansza - konczy Ernal. Patrze za jej spojrzeniem. Dziewczyna wskazuje nieruchomym palcem rosnacy kompleks urbanistyczny, zlokalizowany na gornej czesci siodmej planety ukladu Hoedus II. Napisy obok obrazu mnoza sie, nawarstwiaja, pojawia sie coraz wiecej notek w kolorze purpury. Petra nauczyla mnie tej barwy, dobrze ja znam. Purpurowe oznaczenia obiektow pojawiaja sie tylko przy podejrzeniu NSNP: "Nienaturalnej Struktury Nieludzkiego Pochodzenia". Wytrzeszczylem oczy i sledzilem zblizajacy sie obraz. Wylanialy sie coraz liczniejsze szczegoly konstrukcji. Obraz chwial sie i rozmywal, ale polowa wskaznikow swiecila czerwienia zmieszana z fioletem. Zreszta sam widzialem, ze ten rodzaj symetrii i estetyki jest malo ludzki. W koncu automat poinformowal o osiagnieciu optymalnego przyblizenia. Gdyby probowal dalej powiekszac obraz, widzielibysmy coraz wiecej wytworzonych przez komputer uzupelnien graficznych, a coraz mniej rzeczywistych szczegolow obiektu. Wciaz nie moglem z siebie wydobyc glosu. Milczalem, bo tylko milczenie przystoi wobec nieogarnialnego. Krecac sie wokol szczatkow trzeciej planety w systemie Hoedus II, patrzac na dziwne budowle na siodmej planecie, mialem uczucie, jakbym dotykal najwiekszej tajemnicy swiata. Kompleks byl zorganizowany wokol czarnej, polyskliwej budowli, wydluzonej na podobienstwo kropli, ktorej szerszy koniec zostal rozerwany wybuchem, o czym swiadczyly promieniste czarne smugi na gruncie. Mniejsze konstrukcje odchodzily od centralnej budowli niczym zebra. Wezszy koniec "kregoslupa" wienczyla oblo zakonczona wieza, ktora takze nosila slady zniszczen, zas "zebra" laczyly sie na obwodzie w obwodnice, przerwana jedynie w miejscu, gdzie przebiegala os symetrii kompleksu. Po prawej stronie rozciagalo sie cos, co z pewnoscia bylo ludzka baza, dosyc rozbudowana. Lilith chrzaknela. - Mamy ich. Chrzaknela drugi raz. -Mamy ich, trzymamy skurrrwysynow za jaja. Teraz, jesli sie postawia, beda krwawic wszystkimi otworami. Jasne. Korporacyjna suka goncza zdobyla dla swojej firmy wielkiego asa. Co ja mowie. Dzokera. Wlasnie zapracowala na awans, gigantyczna premie, a Safe Nations niniejszym stalo sie partnerem Mobillenium, bo nie ulega watpliwosci, ze widzielismy stacje zbudowana nie przez ludzi, tylko przedstawicieli innej rozumnej rasy, ergo, kompleks kryl miliard nowych, nieznanych rozwiazan technologicznych. Zniszczenia sugerowaly, ze nie bylo tam prawowitych wlascicieli. Ludzka baza zas swiadczyla o tym, ze Mobillenium juz od jakiegos czasu stara sie zglebic tajemnice kompleksu. -Okej, skopiowalam zdjecia, wysylam je do Malcolma - szepnela. Miala racje. Nasza obecnosc mogla byc lada moment wykryta, a skoro tak, w kazdej chwili moglismy zginac. Za kilka chwil sonda z informacjami przebije tkanke rzeczywistosci i przedostanie sie do zadnego zaszczytow i pieniedzy szefa. -Napisalam mu, zeby bron Boze nie przysylal innych agentow. - Usmiechnela sie. - Nie przysle. Juz widze te jego sliniaca sie gebe. Kasa, kasa, kasa. -Alarm zblizeniowy, zderzenie za trzydziesci cetni... -Alez zasuwa dziadostwo, psiakrew... - steknalem i wcisnalem spust dzwigni ciagu do konca. Jeszcze pietnascie cetni i czerwona drabinka zmienila barwe na zielona, a ja znowu szukalem w lesie eterycznych torow korzystnej orbity. Gdy tylko ja znalazlem i ustabilizowalem lot, spytalem: -Co dalej? Mamy obraz slabej jakosci, za kilka hekt bedziemy mieli symulacje trojwymiarowa, za dwie dukile marna, ale pelna reprezentacje wizualna, ale czy to wszystko? Cmoknela: -Tam w srodku sa pewnie cuda. -No. -Skoro wyslalismy sonde, sprawa jest praktycznie, potencjalnie - podkreslila to slowo - oficjalna: Mobillenium ukrywa stacje obcych. Czekaj, zobacz! Obraz wychwycil i pojmal w celownik obiekt poruszajacy sie nad stacja. Na poczatku wygladal jak szara kropka, ale obrobka wizualna wykazala, ze byl to... ziemski statek kosmiczny. -Sa tam - szepnela - sa tam nasi. Znaczy, Mobillenium. Tak czy owak ludzie. -Sadzilas, ze przebywaja tam obcy? - zazartowalem. -Tam doszlo do jakiejs katastrofy. Albo ich wymordowali, albo kosmici sami sie ewakuowali. Przebiegl po mnie dreszcz. -Lepiej, zeby to bylo to drugie, bo jesli pierwsze, szykuje nam sie wojna swiatow. -Przestan. -Ale jesli obcy uciekli ze zniszczonej bazy, zakladajac, ze to byl wypadek, albo nawet jesli zgineli w katastrofie, to przeciez przyleca tu inni, zeby rzecz odbudowac, ponownie zasiedlic... -Przestan - powiedziala ostrzej. -Boisz sie? -Az mi sie nie powiem co marszczy. -Albo tez obcy maja wrogow. Wewnetrznych badz zewnetrznych. I wlasnie zobaczylismy fragment wielkiego konfliktu. -Dosc. Miala racje. Ludzkosc natrafila na malenki fragmencik czegos, co moglo byc zarowno czubkiem wielkiej gory zlota, jak i kraterem czynnego wulkanu. Ciekawe, kiedy Mobillenium odkrylo to dranstwo? Zadalem to pytanie na glos. -Wlasnie - odpowiedziala Lilith. - Malo mielismy klopotow z Bestia i z przeprowadzka na Gaje? Jeszcze tego nam brakowalo. Skinalem glowa. Moze lepiej by bylo, zeby ludzie nie znalezli tej bazy. Za wczesnie. Nie jestesmy gotowi ani do kontaktu z obcymi, ani tym bardziej do walki z nimi. Modlilem sie, zeby slady zniszczen byly swiadectwem jakiejs technicznej katastrofy, a nie agresji, naszej czy obcej. -Lili, co robimy? - wychrypialem. -Najpierw poczekajmy na sonde. A potem... podlecimy troszke blizej. Przy maksymalnym maskowaniu. -Co daje to maskowanie? -Producent zapewnia niewykrywalnosc przez skanery nawet przy odleglosci stu kilometrow. -Sadzisz, ze pozostaniemy niezauwazeni? -Gdy wroci sonda, bedziemy mieli ich w garsci - zapewnila. Albo oni nas. -A na razie - podjela - musimy cos zjesc. Skreca mnie z glodu. Posilek zostal przerwany przez alarm tylko dwa razy, do czego juz zaczynalem sie przyzwyczajac. Rozkoszowalem sie wyjatkowo smakowita "lasagne a'la pirat". Lilith miala kulinarny gust zblizony do mojego (czy raczej firma, ktora produkowala kostki). Kiedy przyleciala sonda, na moim talerzyku tkwila jeszcze trzecia czesc dania. Obraz pokazywal Malcolma ubranego w pidzame, ze zmierzwionym wlosem i niezdrowym ogniem w oczach. -Lilith, mamy ich. Mamy ich. Gratulacje. Wlasnie zostalas awansowana na Starszego Agenta... -Lllal! - wyrwalo jej sie. -....juz nam sie nie wymkna. To dlatego nie chcieli zdradzic wszystkich punktow skoku. Teraz naszym priorytetem jest zdobycie maksymalnej liczby danych. Mozesz sie nie obawiac. Jesli cie zlapia, masz atut w reku. Jesli spadnie ci wlos z glowy, pozwiemy ich do sadu. Tak wiec do roboty, detektywie! Aha, szukalismy dalej danych o tym Gocie. Jego przyjaciolka, niejaka Sophie Redneck, zostala wczoraj napadnieta i zamordowana. W Raju. Z tego moze wynikac, ze Samuel probowal cos do niej przeslac i zostalo to ukrecone przez Mobillenium. Nam juz niczego nie ukreca! Przekaz skonczyl sie. Twarz Lilith promieniala. -Starszy agent... o matko. Liczylam, ze zdobede to stanowisko przed piecdziesiatka, a nie po trzydziestce... O matko. Milczalem. Caly czas obracalem w myslach zdanie: Jesli spadnie ci wlos z glowy, pozwiemy ich do sadu. Teoretycznie byla to prawda, a praktycznie... niekoniecznie. Wszystko ma swoja cene. Zycie pracownika takze. Jesli Safe Nations bedzie sie bardziej oplacalo n i e ciagac Mobillenium po sadach, to tego nie zrobi. A smierc w kosmosie ma miliard twarzy. Wypadki sie zdarzaja. -Dobra... - mruknela Lilith -...teraz nagrywamy te wypowiedz, ladujemy do sondy i wysylamy do notariusza... Moja twarz rozjasnil usmiech. Madra dziewczynka. -...na wypadek - ciagnela - gdyby panu Malcolmowi cos sie poprzekrecalo w priorytetach... Gotowe. Spojrzala na mnie filuternie. -To standardowa procedura. Kazdy agent Two Eyes tak sie zabezpiecza, gdy wie, ze moze byc zdemaskowany. Inaczej mielibysmy rotacje, ze hej. Zycie czlowieka nic nie znaczy. Ale stanowisko, takie jak Malcolma, owszem. No i moje ubezpieczenie na czas akcji. Pokrecilem glowa z podziwem. Czyzby rzeczywiscie jeden czlowiek mogl zagrozic korporacji? Spojrzalem na wystygle lasagne. Zimne, nie zimne, trzeba jesc, bo nie wiadomo, co przyniesie najblizsza... -Alarm zblizeniowy... ...przyszlosc. Siodma planeta miala trzy nieduze ksiezyce. W pierscieniu protoplanetarnym widnial prawie pusty, czarny kanal o szerokosci odpowiadajacej orbicie najdalszego satelity. Zaryzykowalismy miniskok do ksiezyca, ktory krazyl po najnizszej orbicie. Zaplanowalismy przeskok tak, zeby wyladowac po stronie niewidocznej z planety, ale przyziemic w takim miejscu, zeby wkrotce baza wyszla zza horyzontu. Ledwo ustalo zafalowanie wszechswiata, wykonalem manewr hamujacy i wyznaczylem miejsce ladowania. Lilith wlaczyla maskowanie. -Jak sprawdzalam, na tym ksiezycu nie ma nic ciekawego. Orbity sa czyste - szepnela, jakbysmy byli na lodzi podwodnej, a nie w gluchej na dzwieki prozni. W Petrze wielokrotnie przezywalem dziwne uczucie zblizania sie do powierzchni globow. Trudno, nawet widzac to po raz setny, objac ogrom cial niebieskich. Ziemia, Gaja, Mars, wszystkie sa niewyobrazalnie wielkie. Widac to jednak dopiero wtedy, gdy sie zblizasz i rozrozniasz coraz wiecej szczegolow. Myslisz, ze widzisz juz wszystkie, ale mylisz sie, bo po chwili wylaniaja sie kolejne i to, co uwazales za jakis nieistotny kawalek linii brzegowej czy ladu, rozrasta sie do obszaru, ktorego nie mozesz objac spojrzeniem. Gdy wreszcie przyziemilem, oddalem cichy hold nieznanemu ksiezycowi. -Dobra, panie ladny - szepnela Lilith. - Mamy wschod "siodemki" - (tak zaczelismy nazywac te planete) - za dwanascie mon. Jakies zyczenia? -Chetnie zapamietalbym prawdziwa nazwe tej kulki. Zerknelismy na podglad ukladu. -Septima Hoedi II - mruknalem - inaczej SHo XV 1299442. -"V" oznacza, ze nie ma atmosfery prawda? Skinalem glowa i dodalem: -A "X", ze aktywnosc sejsmiczna szacowana jest jako srednia. -Malo tych danych. -Bo nikomu nie sa potrzebne - usmiechnalem sie krzywo. -Do czasu. -Ide do lazienki. -Wracaj zaraz. Dopiero podczas czynnosci urynarnych zorientowalem sie, ze jestem zmeczony. Chronometr wskazywal druga czterdziesci. Niby czlowiek jest w stanie wytrzymac nawet siedem dukil bez snu, ale nie czuje sie wtedy najlepiej. Lilith czekala przed wejsciem do toalety. -Mamy jeszcze dziesiec mon - szepnela, gdy mijalismy sie w przejsciu. Nie omieszkala otrzec sie o mnie pelnymi piersiami. Skinalem glowa i podszedlem do mojego siedzenia. Zawahalem sie. Czy bedzie wielka glupota, jesli zaproponuje jej zalozenie skafandrow? Stalem przez kilka chwil i wazylem to w myslach, gdy wyszla i oswiadczyla: -Powinnismy zalozyc skafandry. Madra dziewczynka. Okutani w obszerne i calkiem wygodne onedeckerowe prozniowe ubrania (masz wrazenie, ze przebywasz w spiworze z nogawkami, podczas gdy skafander Voidera to mieszanina sztywnych kawalkow materialu i pierscieni), siedzielismy w fotelach i sciagalismy wszelkie mozliwe dane na temat bazy "X". Z tej odleglosci moglismy podziwiac o wiele wiecej szczegolow, chociaz ksiezyc Primus Septimi Hoedi byl niekorzystnie usytuowany i musielismy patrzec pod slonce. Nagroda za niewygode byla mozliwosc podziwiania cieni rzucanych przez dwie wewnetrzne planety, ktore to cienie kladly sie na pierscieniach dysku protoplanetarnego - zjawisko nieprawdopodobne, zwlaszcza gdy czlowiek uswiadamial sobie, ze ciagna sie przez miliardy kilometrow. Ogladalismy baze pod duzym katem, prawie z boku. Zabudowania przesuwaly sie w prawo, w kierunku granicy miedzy dniem i noca: za pol hekty gmachy miala spowic ciemnosc. Mozg statku zbieral coraz wiecej danych i skwapliwie je obrabial. Podobnie moj centralny uklad nerwowy, mimo zmeczenia, pracowal na najwyzszych obrotach. Baze pokrywaly owalne plytki, ulozone na podobienstwo lusek. Ich desen tworzyly pionowo przebiegajace fale. Interesujacy byl ksztalt okien, jesli mozna w ogole tak nazywac przezierne kola i otaczajace je, rowniez przezroczyste okregi, ktorych liczba wahala sie od dwoch do czterech. Wygladaly jak kregi na wodzie, gdy ktos rzuci kamien. Wszystkie linie kompleksu byly lukowate, zlaczenia schodzily sie w tak rozwiazanych wezlach, ze nie tworzyly ostrych katow. Calosc przedstawiala niebywala harmonie proporcjonalnych krzywych, spietrzen i wylagodzen. "Zebra" (z kazdej strony po siedem) stanowiace laczniki miedzy "obwodnica" i "kregoslupem" mialy liczne okna i lukowate przypory. Obwodnica byla trzykrotnie wyzsza od zeber i posiadala mniej przeziernych plaszczyzn, za to w kilku miejscach wyrastaly z niej kolce, zakonczone ostrymi szpicami. Z kolei wieza, ktora z gory wygladala na niewysoka, ogladana z boku okazala sie co najmniej rownie dluga, jak kregoslup kompleksu. Zaczynalo mnie powoli draznic, ze mozemy ogladac budynki jedynie z daleka. W mojej glowie automatycznie powstawaly teorie co do pochodzenia i sposobu zycia istot, ktore zbudowaly to cudo. Czy liczba siedem byla dla nich znaczaca? Czy tyle posiadaly manipulatorow? Palcow? Ze byly symetryczne, nie budzilo zadnej watpliwosci. Liczne oblosci i kola mogly wskazywac, ze same sa... Torkil, uspokoj sie. Czy Lilith nie jest obla, uksztaltowana z doskonalych krzywych? Jest. A czy rodzaj ludzki tworzy podobne do niej budowle? Nie. No, moze pojazdy, ale to kwestia mody. Kiedys pneumobile byly superoplywowe, potem upodobnily sie do automobili z poczatku dwudziestego wieku, teraz sa troche dziwaczne, czasami przerazajace... Czy architekt projektujacy glowny port na Gai przewidzial dziesiec wejsc i wyjsc, bo tyle palcow ma homo sapiens? Nie. Za bliskie tworzysz paralele, zbyt prymitywnie rozumujesz... Psiakrew! Dostac sie tam! Zobaczyc wiecej! -O, o! - mowi polglosem Lilith. - Szperacze sie tam kreca... Zoom ujawnil dwa szesnastoosobowe transportery "Calmar" (producentem jest oczywiscie Mobillenium) wylatujace z ludzkiej bazy i zblizajace sie na niskim pulapie do budowli obcych. Zwiekszyly wysokosc i zobaczylismy je na tle wiezy Na moment zawisly, by opasc u podnoza konstrukcji. Teraz przemowily do mnie cyfry. Kompleks mial dwiescie metrow dlugosci i ponad sto piecdziesiat szerokosci. Nie umialem odpowiedziec na pytanie, czy to duzo, czy malo. Salon w moim starym apartamencie w Stockomville mial siedem metrow liczac od okna do sciany i dziesiec w poprzek. Na obszarze bazy obcych mogloby powstac osiedle skladajace sie z dwunastu gravilli, lewitujacych nad dzialkami o powierzchni piecdziesiat na piecdziesiat metrow. Bredzisz, panie Aymore. Te porownania nie maja sensu. Trzeba zobaczyc, jakiej wysokosci sa pomieszczenia, jakiej szerokosci korytarze, o ile tam sa w ogole takie rzeczy, zeby ocenic, ilu mieszkancow (o ile nie jeden, wieloczlonowy mieszkaniec) tam przebywalo. Wpusccie mnie tam, prosze... Przeciez to zagadka dla gamedeka. Z pojazdow wysypaly sie grupki odziane w robocze, ciezkie zbroje. Jedna z nich rozproszyla sie: jej czlonkowie otoczyli wieze i zblizyli sie do niej w roznych miejscach i na roznych wysokosciach, zas druga grupa, wciaz w szyku, wplynela do srodka przez wyrwe, ktora zaobserwowalem juz wczesniej. -Na razie nas nie widza - skonstatowala Ernal. - Widac maskowanie dobrze dziala. -Na odczytach maja tylko fragment powierzchni satelity? - upewnilem sie. -Si, signore - blysnela zebami. -Mamy juz kilogramy informacji i nie mozemy ich wyslac do twojego szefa, bo moga wykryc skok... -Poczekamy, az nas albo ich obroci. Wlasnie, kogo szybciej okreca... Nas. Dukila na Septimie trwa ponad dwadziescia piec hekt, a na naszym ksiezycu tylko osiemnascie. Okrazamy planete zgodnie z ruchem wskazowek zegara i rotujemy w tym samym kierunku, co oznacza, ze mniej wiecej wtedy, gdy baza zniknie za krzywizna planety, nas obroci na tyle, ze bedziemy musieli solidnie zadzierac glowy, zeby zobaczyc Septime. I wtedy wyslemy sonde. Sprawdzilem odczyty. -Do tej chwili mamy jeszcze... siedem hekt. Przy czym za dwadziescia mon baza pograzy sie w mroku. Ogarnelo mnie znuzenie. Co robic? Polozyc sie? A jesli nas nakryja? Glupio byc przylapanym w pizamie. Start i znalezienie lepszej kryjowki nie wchodzily w gre. Przywieralismy do powierzchni ksiezyca niczym plastuga do oceanicznego dna. Lilith przeciagnela sie i glosno ziewnela. Jak przedziwnie dziala mozg ludzki. Jeszcze kilkadziesiat mon temu drzelismy z podniecenia, poznawalismy najwieksza tajemnice ludzkosci, chlonelismy widok obcej bazy, walczylismy o przezycie w roju meteorow, zas teraz nasze centralne uklady nerwowe zaczynaly ujmowac te wydarzenia w spojny ciag przyczynowo skutkowy, wydzielaly sie endorfiny, uaktywnialy sie mentalne mechanizmy, ktore nadawaly sytuacji pozor normalnosci. I ogarnela nas stuprocentowo ludzka, chcialoby sie powiedziec, naturalnie ziemska sennosc. Nagle zatesknilem za apartamentem w Stockomville, za swoim trzysta czterdziestym drugim pietrem, szklanka whiskey i widokiem nocnego, rozedrganego Warsaw City. Zatesknilem za sprawami, zwyklymi, gamedeczanymi zadaniami, ktore rozwiazywalem wierzac w marzenia i happy endy Pomyslalem o moim miekkim, wspanialym, obszernym lozku, ktore, gdy nie moglem zasnac, serwowalo masaz, a gdy chcialem, koilo relaksacyjna muzyka. W Genei mialem podobny model, ale nie zdazylem sie do niego przyzwyczaic. Ile spedzilem tam nocy? Dwie? Nie moglem sobie uzmyslowic, za to przypomnialem sobie, ze jestem bezdomny a obecnie nawet bezpojazdowy. Przebywam w goscinie. Nagle wnetrze Onedeckera wydalo sie jakies obce i zimne. To zmeczenie. -Prosze pana - uslyszalem glos Lilith. Wzdrygnalem sie. Spojrzalem na nia. Usmiechala sie. Pod jej oczami pojawily sie cienie. Ukradkiem zerknalem na chronometr. Druga osiemdziesiat dwie. -Prosze pana - powtorzyla, a jej glos byl dziwnie odlegly. - Pan jest zmeczony, bo za bardzo pana wyeksploatowalam, wiec proponuje... Proponuje, zebys sie przespal. Ja poczuwam dwie hekty. Potem zrobimy zmiane, dobrze? Nie wypada. Nie wypada, zebys sie zgodzil, Torkilu. To ona powinna odpoczac. Z drugiej strony... jeszcze mniej wypada wypierac sie zmeczenia. Od czterech dukil normalnie nie spales, ukrywales sie, jadles w barach, ostatnio nawet... o, rany. Ostatnia noc spedziles w lozku nieznajomej. Noemi. Scisnelo mnie w gardle. Zobaczyla to i przypisala zmeczeniu. -Widzisz? Az cie skreca. Idz spac. Obiecuje, ze za dwie hekty cie obudze, bo mnie tez morzy. Skinalem glowa. -Dobrze - chrypnalem. - Godze sie, chociaz... - usmiechnalem sie -...mniejsza. -Ale zaczekaj - szepnela widzac, ze chce sie odwrocic. Zaprosila mnie reka. Podszedlem i pochylilem sie. Gdy nasze usta zetknely sie, mialem wrazenie, ze osobliwosc, o ktorej wspominaly dawne teorie fizyczne, zaistniala wlasnie w dotyku warg. Stan ostateczny, chwilowy i wieczny zarazem, wieszczacy destrukcje i kreacje. Bredzisz, Tori. Idz spac. Mam sie spotkac z grupa mlodziezy w muzeum sztuki w miescie, ktore kojarzy sie z dawnymi metropoliami, posadowionymi na gruncie. Ulice i estakady leza zwyczajnie na glebie, jak w undercity. Jade kolowym pojazdem ciemna, rowna, utwardzona nawierzchnia i bladze. Parkuje pojazd, schodze schodami ku ulicy polozonej ponizej, mijam barokowy kosciol. Gdy jestem juz na dole, wita mnie kobieta w srednim wieku i prowadzi do muzeum. Tuz za wejsciem widze dwuwymiarowy, namalowany na plotnie obraz przedstawiajacy mezczyzne w bialej peruce. W nastepnych salach wisi mnostwo podobnych dziel: mezczyzni w bieli. Wchodze po schodach na wyzsze pietro. Obrazy zmieniaja sie, sa ciemniejsze, a mezczyzni ubrani sa w zbroje. Tlumacze sobie, ze wystawa przedstawia rozne prady w sztuce, byc moze rozne epoki. Docieram na strych. Jest niski, w przekroju trojkatny, ale ladnie wykonczony prawdziwymi drewnianymi deskami. Stoja tam takze drewniane polki, na ktorych leza papierowe ksiazki. Przebywa tam grupka mlodziezy, smieja sie, dowcipkuja. Patrze w przeciwna strone i widze, ze szczyt strychu jest otwarty. W tak utworzonym trojkacie widze zielone korony drzew i fragment niebieskiego nieba. Nagle korony leca w dol i zastepuje je blekit, potem niebo ucieka w gore i zza dolnej krawedzi nasuwaja sie drzewa. Potem trojkatna lufa strychu zaczyna sie coraz mocniej chwiac w lewo i prawo, w gore i w dol, obraz przesuwa sie i kolysze, wywolujac zawrot glowy. Zaczyna drgac i nagle nie ma juz ogrodu, tylko jakies miasto zalane swiatlem. Potem rozwiewa sie i widze ocean. Za chwile lake. Widoki zmieniaja sie coraz szybciej. Wyczuwam, ze krawedz strychu, to miejsce, gdzie budynek sie konczy, ten trojkat, to duch. Jego obecnosc znamionuje charakterystyczne mrowienie skory. Calej skory. Jest tam. Ten duch pokazuje rozne czesci swiata. Duch jest brama, dzieki ktorej widze to, co widze. Nagle nachodzi mnie refleksja, czy to on jest brama dla mnie, czy ja jestem brama dla niego. A moze uklad jest symetryczny? A moze przekracza symetrie i jest jednoscia? Jednoscia? -Torkil. Jednoscia? -Torkil. Czwarta dziewiecdziesiat -osiem. Potarlem twarz. -Juz ich nie widac? -Jeszcze widac, gluptasie. Za trzy hekty znikna. Uciekaj z lozka. Wkladaj, co chcesz, nie wiem, czy te skafandry to byl dobry pomysl... - ziewnela i wsunela reke pod koldre. Pogladzila mnie po brzuchu. Potrzasnela glowa, jakby przywolujac sie do porzadku. - Zmykaj. I nie budz mnie. Nie budz mnie w ogole. Wladowala sie do poscieli, a ja, chcialem nie chcialem, zerwalem sie i pomaszerowalem do sterowni. Trzymaj pion, Torkil. Niedlugo sie wyspisz. Kombinezon czy skafander? Skafander. Byl niemal tak samo wygodny, a bezpieczniejszy. Gdy sie sadowilem, mialem wrazenie, ze caly spacemobil sie kolysze. W glowie mieszaly mi sie obrazy ostatnich dni: tulaczka po Genei, dzwieki miasta, nauka w Petrze... zabolaly miesnie niemal w calym ciele. Co ty robisz, Torkil? No, kim jest dla ciebie Lilith? Skrzywilem sie. Nie wiedzialem. Za szybko wszystko sie stalo. Baza obcych nie posiadala wlasnego oswietlenia, swiatel pozycyjnych ani niczego w tym rodzaju. Oswietlaly ja ludzkie grawitacyjne reflektory. Prace trwaly tam dwadziescia hekt na dukile. Musieli miec nie lada widoki, skoro tak sie wysilali. Piata trzy. Jak ten czas sie wlecze... Najwyzszy punkt obcej wiezy zniknal za widnokregiem Septimy. Byla osma szescdziesiat trzy, a na naszym ksiezycu zblizal sie zmierzch. Meznie przeczekalem jeszcze pietnascie mon i poszedlem do Lilith. Spala jak niemowle. Budzic ja? Czy odkrywca najwiekszej tajemnicy ludzkosci musi sie borykac z dylematami uczuciowymi pod tytulem: "Czy zbudzic kochanke, ktora znam od kilku dni, ktora juz drugi raz uraczyla mnie jakimis psychotropami, ktora jest punktorystka, a na dodatek mezatka?" Delikatnie usiadlem na lozku. Albo spala, albo udawala. Nagle wyciagnela spod koldry reke, polozyla ja na mojej dloni, przyciagnela i... -Zdejmij skafander - szepnela. Gdy ulokowalem sie obok niej, ze zdziwieniem stwierdzilem, ze nie chce sie kochac, tylko... wpasowuje sie we mnie jak w materac: jej udo znalazlo sie miedzy moimi udami, reka otoczyla moja piers, a glowa ulozyla sie w zalamaniu mojego ramienia i miesnia piersiowego. I po raz drugi sie zdziwilem, ze jest nam tak wygodnie... -Slyszysz mnie, panie Aymore? - szepnela. - Slyszysz mnie? -Tak. -Powiem to tylko raz. Teraz, bo jest dziwna hekta, ni to nocna, ni ranna, jestesmy na koncu swiata i nie wiadomo, czy z tego wyjdziemy Slyszysz mnie, panie Aymore? Szeptala bardzo powoli, jakby w transie. -Slysze cie, Lilith. Poruszyla sie lekko. -To bylo... zakochanie od pierwszego wejrzenia. Wtedy w Crying Guns. Wciagnalem powietrze. Nie przywyklem do takich wyznan. -Ledwo cie zobaczylam, ogarnela mnie fala... Powietrze wokol ciebie staje sie jakies takie... naladowane. Elektryczne. Nie wyobrazam sobie, zeby ktos mogl cie poznac i nie... Przerwala. Nie moglem zlapac tchu. Nie wiedzialem, co odpowiedziec. W glowie mialem huragan. W koncu wydusilem: -To, co powiedzialas... dziekuje. Przylgnela do mnie tak mocno, ze juz bardziej nie mozna. Na piersi poczulem jej lze. Potem dlugo lezelismy oddychajac tym samym rytmem, probujac w wyobrazni odnalezc szlak w ciemnej puszczy ktora jest... zycie. A potem byla drzemka. Chyba najslodsza, jaka pamietam. Bo snilo mi sie, ze jestem kochany. Obudzilo mnie paskudne poczucie zagrozenia. Probowalem sie delikatnie uwolnic od oplotow Lilith, ale ledwie wykonalem pierwszy ruch, agentka Two Eyes otworzyla oczy i podniosla glowe. -Do roboty? - spytala. -Najpierw sniadanie - usmiechnalem sie. Oboje bylismy glodni i rozdygotani. Posilek smakujacy jak jajecznica na bekonie zjedlismy w pospiechu. Popilismy tym razem nie woda, tylko kawa. Oboje wiedzielismy, ze zblizamy sie do kolejnego ryzykownego posuniecia. Trzeba bylo wyslac sonde. Lilith zaprogramowala ja tak, zeby na gajanskiej orbicie przebywala tylko przez dwie mony W ten sposob, gdyby wykryto nas tutaj, mielismy wieksze szanse jej odzyskania i zgromadzenia nastepnych danych przed kolejnym wyslaniem. -Dobra - zerknela na mnie znad blyszczacego kolnierza skafandra. - Gotowy? Gdziez tam. Usmiechnalem sie krzywo. -Wysylaj. Sonda zniknela z naszego swiata i pojawila sie duzo dalej, mam nadzieje, ze tam, gdzie wciaz jeszcze zylo sie bezpiecznie. Przez pierwsze trzydziesci cetni nic sie nie dzialo. A potem: -Mam odczyty promieniowania cieplnego znad miejsca, gdzie jest tamta baza - szepnela Lilith. - O matko, leca do nas. -Moze to przypadek... Ernal sprawdzila zlaczki przy kasku. Polozyla dlon na mojej rece. -Trzymaj sie, Torkil. -Spokojnie, to tylko ludzie. Najpierw gosc od radarow melduje, ze jest dziwny odczyt, potem szefunio wydaje rozkaz patrolu. Piloci zbieraja sie klnac i zakladaja uniformy. Zanim dotra do statkow, nasza sonda wroci. Poza tym w kazdej chwili mozemy skoczyc z powrotem do Gai, prawda? I wtedy po raz pierwszy dostrzeglem w jej oczach lek, ale nie wywolany zagrozeniem, tylko lek przed... soba. Przed tym, co zamierzala zrobic. Nic nie powiedzialem. Czlowiek dzielny to ten, ktory byl okradziony tysiac razy, tysiackrotnie zdradzony i tylez razy oklamany, a mimo to wierzy w piekno i dobro. Teraz i ja widzialem odczyty wzrostu temperatury. Prawdopodobnie otworzyly sie sluzy i wybiegali z nich piloci. Lot z Septimy na ksiezyc potrwa, przy uzyciu standardowego napedu, dziesiec hekt, moze mniej. AIe jesli uzyja skoku, moga tu byc w ciagu kilku mon,... Zerknalem na chronometr. Sonda wroci za trzydziesci cetni. Lilith polozyla dlonie na wolancie. Zrobilem to samo. Widzialem, jak dziewczyna przebiega oczami po eterycznych oknach. Nie martw sie, ksiezniczko, Petra na pewno wdrukowala ci wszystkie niezbedne reakcje. Jeszcze pietnascie cetni. -Popatrz! - krzyknela, wskazujac palcem na powiekszony obszar przestrzeni nad miejscem, gdzie znajdowala sie baza. Wirowal tam podobny do spodka droid. Szpicel. Slusznie. Najszybsze sa maszyny Podczas gdy ludzie zasuwaja rozporki i pocac sie wdziewaja skafandry, sonda bez pytania i przeklenstw, za nacisnieciem jednego sensora, wzlatuje na wysokosc stu czy dwustu kilometrow i uruchamia caly szpiegowski arsenal. -Sluchaj - odezwalem sie - moze nie wiedza, co sie tu dzieje i wyslali jedynie droida, zeby sprawdzil... W tym momencie wrocila sonda. Na ulamek cetni rozchylila struny przestrzeni, wysylajac dostatecznie silny sygnal elektromagnetyczny, zeby glupi droid go wychwycil. -Szlag - szepnela Lilith. Skrzywilem sie. -Nie wiem, czy to bylo inteligentne z naszej strony, programowac ja na tak krotki czas... Spojrzala na mnie zlym okiem. Mialem racje. Zerknalem w kierunku droida. Na kiepskich holofilmach w takim momencie zaczynaja na maszynie swiecic czerwone swiatelka, zeby glupi widz nie mial watpliwosci, ze urzadzenie dostrzeglo wroga. Tu mielismy do czynienia z prawdziwym urzadzeniem i inteligentna technika, dlatego droid zachowywal sie dokladnie tak samo, jak dotychczas. -Trudno - warknela Lilith. - Nie bede czekala, az nas zgarna. Dopoki tkwimy na ksiezycu, zachowujemy sie jak dupa wystawiona nad wode i krzyczaca: strzelaj do mnie! Szybkimi mentalnymi komendami uruchomila systemy statku. -Chcesz wykonac rajd? -Wszystkie systemy statku online. - odezwal sie mozg Onedeckera. -Tak dlugi, jak tylko sie da. Pomoz. -Jak? -Nie wiem, psiakrew - szepnela i poderwala wehikul w powietrze. Otworzyla okno skoku. -Chcesz skakac nad baze? -Ty skoczysz. Oni tu beda za mone, moze dwie. Jedyna nasza szansa to skok. Juz! Otworzylem okna nawigacyjne. Zaprogramowalem jako cel obszar znajdujacy sie dwiescie metrow nad najwyzszym punktem bazy. Bylo to niezgodne z przepisami, o czym informowaly czerwone napisy. Potwierdzilem skok. -Pospiesz sie, Torkil - wysapala, wciaz kierujac pojazd wzwyz. -Przyspiesz jeszcze bardziej, to nas mniej wzniesie. I wypowiedz haslo, bo wszystko jest gotowe. -Eternity. Ladne. Lilith siegnela za wolant, by wprowadzic SIN2. W tym momencie radar poinformowal o pojawieniu sie pieciu obiektow na zachod od nas, znajdujacych sie dwa tysiace metrow nad powierzchnia ksiezyca i zwiekszajacych pulap. Skoczyli i ruch wirowy Septimy wyrzucal ich w przestrzen. -Okej - sapnela Ernal. - Trzymaj sie. Popchnela wolant i znow zobaczylem zafalowanie przestrzeni. Niby w Petrze widzialem je setki razy, ale wrazenie ciagle bylo fascynujace. -Przejmij stery! - krzyknela, gdy wyskoczylismy nad baza obcych. Onedecker, dzieki temu, ze Lilith prula swieca nad ksiezycem, teraz lecial prawie poziomo. - Obroc nas! Wyrzucam wszystkie kamery! Nagle w gornej czesci kokpitu pojawilo sie ponad dziesiec malych ekranikow. Fiu, fiu, rzeczywiscie szpiegowski statek. Minidroidy ruszyly w kierunku kompleksu jak stadko agresywnych szerszeni. Statek ciagle oddalal sie od bazy, pchany bezwladnoscia. Obrocilem nas wokol pionowej osi i uderzylem cala moca standardowych silnikow rufowych. Wgniotlo nas w fotele. Cztery, piec, szesc G. Onedecker nie ma wewnetrznego antygravu? Obraz przed nami kolysal sie. Baza obcych z bliska wygladala jeszcze bardziej... obco. Wreszcie predkosciomierz wskazal zero i zaczal mnozyc cyferki w przod. -Lec nizej! - krzyknela Lilith. Chciala zgromadzic jak najwiecej danych przed skokiem? Poslusznie pochylilem dziob i rozpoczalem lot koszacy. Nie szarzowalem z predkoscia. Trzysta kilometrow na godzine wystarczy. Kompleks baz oswietlonych bialymi kregami znowu sie zakolysal. Ekraniki sledzace poczynania kamer pokazywaly, ze czesc z nich leciala wzdluz scian kompleksu, a trzy... dostaly sie do srodka! Nie mialem jednak czasu podziwiac ich poczynan, zdazylem,jedynie zobaczyc, ze jedna z nich, pokonawszy wewnetrzny zakret, nadziala sie na pracujacych tam technikow w ciezkich roboczych zbrojach i... zakonczyla mechaniczny zywot, trafiona promieniem wystrzelonym z jakiegos narzedzia. Bylismy piecset metrow od bazy, gdy z ludzkiego kompleksu wysypali sie ciezkozbrojni. Zaczeli wskakiwac do dwoch pancernych spacemobili, a kilkunastu po prostu wznioslo sie w powietrze przy uzyciu egzoszkieletow... zrobilem zblizenie na jednego z nich... nie, to nie moga byc egzoszkielety. Zbyt szerokie w ramionach, za duze. Jakies droidy? Trzysta metrow. Latajacy wojownicy skladali sie do strzalu. -Alarm bojowy. Mozg statku wykryl.... Pierwsza jasna jak slonce smuga pomknela w naszym kierunku. W gore! Nie, blad! Skosem w dol! Wykonuje pol beczki, sprowadzajac nas nizej. Salwa przelatuje nad brzuchem pojazdu. Opadamy. Widze wyraznie zarys obcej budowli... co za cudo! Odwracam nas glowami w gore i przewidujac, ze nastepne strzaly posypia sie zgodnie z ekstrapolowanym torem lotu, rotuje pojazd wokol dlugiej osi i wale cala moca brzusznych silnikow, zataczajac ciasny wiraz. Wylaczam widok kokpitu. -Swietnie, piracie! - krzyczy podniecona Lilith. Statki przeciwnika startuja. -Lilith, zajmij sie skokiem, bo jeszcze kilka cetni i nas nie bedzie. -Tu pilot Onedeckera Hey-0-Man? do obslugi stacji na planecie Septima Hoedi II, sonda z danymi strzezonego przez was obiektu juz dwa razy dotarla na Gaje. Nazywam sie Lilith Ernal i jestem agentka Safe Nations. Prosze wstrzymac atak, powtarzam, prosze wstrzymac atak. Zacisnalem szczeki, liczac skrawki plazmy tryskajace wokol kadluba. -Chyba cie nie sluchaja. -Oficer lacznosciowy stacji Enigma do pilota Ondeckera Hey-0-Man, prosze zatrzymac sie i przygotowac na ostrzal majacy na celu uszkodzenie generatora Mirova. Prosze nie czynic prob skoku nadprzestrzennego. -Pilot Onedeckera Hey-0-Man, zrozumialam, wyrownuje lot. Spojrzala na mnie spokojnie. -Zwolnij. Zasunela kask skafandra. -Ide na spacer. -Oszalalas. -Podlec blizej tej wiezy. Psiakrew, znalazla sobie szofera. Bez slowa obrocilem pojazd i wolno zblizalem sie do wiezy. -Pilot Onedeckera, zatrzymaj sie. -Lec - szepnela Lilith, zjezdzajac winda do sluzy. Leniwie zblizalismy sie do wiezy. W tym momencie wyskoczyly z nicosci statki poscigowe, ktore wrocily z ksiezyca. Gwaltownie ciagnelo je w gore. Podglad sluzy pokazal, ze Lilith jest w srodku. -Otworz. Wykonalem mentalna instrukcje. Wnetrze zalalo sie czerwonym, a potem zoltym swiatlem. -Pilot Ondeckera, mamy odczyty swiadczace o tym, ze otwierasz sluze. Powtarzam po raz ostatni: zatrzymaj sie. Za dziesiec cetni rozpoczniemy ostrzal generatora. W sluzie pojawilo sie niebieskie swiatlo. -Zegnaj, Torkil. Lilith wybila sie i poszybowala w kierunku wyrwy w wiezy Ruszylem na pelnym ciagu, zeby sciagnac na siebie ogien. Do mnie strzelajcie, skurwysyny! -Torkil, prosze cie, utrzymaj pojazd w dobrym stanie jeszcze przez trzydziesci cetni. Zrobisz to dla mnie? -Sprobuje - wysyczalem, wykonujac wariacki piruet w wachlarzu ognia. -Zaprogramuj sonde na skok za rowno dwadziescia piec cetni. Przed skokiem przesle ostatnia dawke informacji. -Lilith, oszalalas. -Nie robie tego bez powodu - sapnela. - Robie to dla pieniedzy. -Pilot Onedeckera, sam sie prosiles. Wiezyczki wienczace baze ozyly i obrocily sie w moja strone. Cholera. To nie zarty. Te diably byly sterowane przez komputer, ktory mial wdrukowane wszelkie algorytmy manewrow i potrafil wystrzelic piec salw w ciagu dwoch cetni, pokrywajac wszystkie prawdopodobne obszary. Mialem tylko jedna szanse. Zanurkowalem prosto w kierunku bazy obcych i tuz nad gruntem obrocilem pojazd do gory nogami: lecialem nad powierzchnia planety, majac ja nad glowa. Dziala nie oddaly strzalu, podobnie jak reczna bron wojownikow w zbrojach. Bali sie uszkodzic baze. Zatoczylem ciasny zakret przy wiezy i schowalem sie przy nizszej, szerszej czesci. Przez chwile bylem bezpieczny. Jeszcze pietnascie cetni. Zza kompleksu wylaniaja sie pojazdy pancerne. Nieco wyzej swiatla dwoch, potem czterech i w koncu pieciu zolnierzy. Obnizaja pulap. Piec cetni. Komputer sczytuje przekaz Lilith. Sonda oddziela sie od kadluba i... -Pilot... ...znika w niebycie. -...okej, chlopcy. Wiecie, co robic. Ja takze wiedzialem. Blyskawicznie zasunalem kask i wydalem polecenie katapultowania. Na chwile mnie zamroczylo. Otworzylem oczy, by zobaczyc piekne nocne niebo. Skierowalem wzrok w dol. Kula ognia opadala ku podstawie wiezy. Tyle zostalo z pojazdu agentki Two Eyes. -Oficer lacznosciowy do rozbitka z Onedeckera. Wyrownaj lot i nie wykonuj zadnych, powtarzam, zadnych akcji. Nasze sluzby przejma cie w powietrzu. W powietrzu. Niektore idiomy sie nie zmienia. Jak nazwac operacje, ktora ma miejsce sto metrow nad gruntem, nawet jesli planeta, gdzie rzecz sie odbywa, pozbawiona jest atmosfery? Wlaczylem stacjonarne silniczki, ktore utrzymywaly mnie na stalej wysokosci. Zblizyl sie pancerny mobil i otworzyl gorny wlaz. -Zgarniaja cie? - spytala Lilith. -Tak. -Dobra, co zobacze, to moje. Pewnie niedlugo sie spotkamy. Gdy pojazd znalazl sie pode mna, wylaczylem naped i opadlem na pancerz. Ze sluzy wychynal przypiety linka zolnierz w poteznym egzoszkielecie. Wyciagnal do mnie lewa reke, a prawa, ktorej przedramie bylo zespolone z jakims rodzajem broni, niedwuznacznie ustawial tak, zebym widzial wylot luf. Lilith miala racje. Nie uplynelo dziesiec mon, gdy oboje, wciaz w skafandrach, ze skrepowanymi rekami i nogami, siedzielismy obok siebie na okraglej, bialej sofce w srodku ludzkiej bazy Wystroj byl surowy. Pomieszczenie bylo chyba kantyna, bo pod sciana znajdowal sie niewielki bar, a wokol staly stoliki i siedziska. Podszedl do nas niewysoki, siwiejacy jegomosc o kwadratowej twarzy, ubrany w szary garnitur. -No co? - Spojrzal nieprzyjaznym wzrokiem. - Zadowoleni z siebie? Agenci Safe Nations, co? - prychnal. - Duza premie dostaniecie? Milczelismy. -Wiecie, w co wlasnie wdepneliscie? Po mojej lewej stronie Lilith niecierpliwie sie poruszyla. -Sadzac po pana gebie, w wylegarnie trolli - odparla. Spojrzal na nia z pogarda. -Korporacyjna suka sie odszczekuje? - Poruszyl szczeka, jakby zul wlasne zeby. - Jak myslisz? Ile warte jest twoje zycie? Zobaczylas, zobaczyliscie - poprawil sie - cos, czego nie ma prawa ogladac zaden zywy czlowiek oprocz kilku tu zgromadzonych naukowcow. Wyslaliscie sondy. Wie o tym Safe Nations... Usmiechnal sie paskudnie. -Poprawka. Wie o tym sam szczyt Safe Nations. I tak zostanie do konca swiata. A ty, suko? Jestes w firmie wysoko? Ty, psie? - Spojrzal na mnie. - Jakie masz stanowisko? Zdaje sie, ze nie interesowala go odpowiedz, bo odwrocil sie do nas plecami, jakbysmy juz byli martwi. Popelnilas blad, Lilith. Twoje ubezpieczenie, twoj notariusz, nic sie nie liczy. Nawet Malcolm poleci morda w dol i skreci kark z wielkim "chrup!" na koncu. Nawet nie musialem pytac, dlaczego to zrobila. Po pierwsze kierowala nia glupia, korporacyjna chciwosc. A po drugie - ciekawosc. Wiedziala, ze juz nigdy nie bedzie mogla obejrzec bazy z bliska, w oryginalnej postaci. Jesli kiedys obiekt zostanie ujawniony i oddany do dyspozycji turystow, otrzymaja miks stworzony przez jajoglowych Mobillenium i gosci od marketingu. Pewnie wszystko tak pozmieniaja, zeby wygladalo prawdopodobnie, ale gdy jakis sprytny turysta przemyci do domu kawalek muru, zorientuje sie, ze przywiozl jedynie okruch jak najbardziej ludzkiego plastbetonu. -Cholerka - uslyszalem szept Lilith - chcialabym jeszcze raz to obejrzec. Siwiejacy mezczyzna odwrocil sie do nas. -Bedziecie ogladac swoje wyprute flaki... wyprute przeze mnie osobiscie, bo od jakiegos czasu nie ukrywam swoich sadystycznych sklonnosci - usmiechnal sie nieprzyjemnie. Podszedl i nachylil sie nad Ernal. -Rozumiesz mnie, suko? Masz ladne cialo? To sie z nim pozegnaj. Potne ci brzuch, potne piersi i uda. W morde wsadze rozwieracz, a potem tak dlugo bede sie spuszczal, az sie utopisz w mojej spermie, rozumiesz? Albo nie, moze bede sie spuszczal ci prosto do brzucha... Bylas kiedys ruchana przez otwor w brzuszku? Co, suko? Wzial zamach i uderzyl ja z calej sily w twarz. Spadla na podloge. Steknela i probowala sie podniesc. Nie bylo to latwe z rekami skrepowanymi za plecami. Kleknalem obok niej. Uslyszalem jego glos: -O, kundel probuje pomoc suce pozbierac parszywe kosci. Jaki slodki kunde... Zobaczylem blysk i uslyszalem chrupniecie w zuchwie. A potem byla ciemnosc. Budzilem sie w rytm bolu pulsujacego w czaszce. Dlaczego jeszcze zyjemy? Dlaczego nas nie ukatrupili? Negocjuja z Safe Nations? Rozejrzalem sie. Spoczywalem na lezance w niewielkim pomieszczeniu. Obok, na drugim lozku, siedziala Ernal, przykladajac metalowa obrecz nadgarstkowa do fioletowej sliwy, ktora urosla wokol lewego oka. -Skurwysynowi nie daruje, jesli przezyje - szepnela. Wciaz mielismy skrepowane konczyny, szczescie, ze rece spetane byly tym razem z przodu, nie z tylu. Usiadlem i delikatnie dotknalem szczeki. Strasznie bolala przy kazdym poruszeniu. Nienawidze, gdy mam w sobie cos popsutego. Chcialem palcem obmacac zeby, ale nie moglem tak szeroko otworzyc ust. Sprawdzilem jezykiem. Chyba mialem ukruszona prawa dolna szostke i moze czworke po tej samej stronie. Ruszala sie prawa gorna siodemka, szostka i piatka. Pozostale jakos sie trzymaly. -Hlaszego jeszsze szyjemy? - spytalem. -Ja ze zrozumialych powodow. Pan sadysta chce mnie porznac i zerznac. A ty... nie wiem. Pewnie maja tu pedalow. -O nich nie hrudno. Spojrzala na mnie jednym okiem. Drugie bylo ledwo widoczne. Jesli nie dostanie odpowiednich lekow, moze je stracic. -Jak to wyglada? Moje oko? Nie ma tu lustra. Pokrecilem glowa. -Hle. Hohinnas hostas lehi. -Twoja buzka tez marnie sie prezentuje. - Probowala sie usmiechnac, ale ze zdrowego oka poplynely lzy. Podszedlem, unioslem obrecz rak i przytulilem drzace od placzu cialo. -Ciii, ciiii - probowalem ja uspokoic, ale nie znajdowalem slow pocieszenia. Wreszcie przypomnialem sobie: -Sluchaj, ffoi agenci heda tutaj o szernastej hadziescia. Skinela glowa, wciaz przytulona do mojej piersi. - Mam nadzieje, ze doczekamy. Sciana naprzeciwko rozjarzyla sie i wyswietlila trojwymiarowy ekran. Pojawila sie na nim twarz siwego oprawcy. -Co ja slysze? Przyleca agenci? O czternastej dwadziescia? To juz niedlugo! Za dwie hekty! Jak ich mamy powitac? Usmazyc od razu czy raczej najpierw poddusic? To jakis niezrownowazony psychopata! Co tu sie dzieje? Czy Mobillenium do konca upadlo na glowe? Maja zamiar wytoczyc regularna wojne innej firmie? -Aha - ciagnal - wrocila wasza psia sonda. Nasi piloci urzadzili sobie strzelnice. - Spojrzal na nas, udajac troske. - Co? Nie wiecie, dlaczego jestem taki niemily? Otoz wtargneliscie na teren prywatny. Jaki, do diabla, prywatny?! -Moze zle sie wyrazilem - sprostowal. - Wtargneliscie na cudzy teren. Jestescie niechcianymi pasozytami. Cos na ksztalt komarow. A gdy komar laduje na ciele czlowieka, czlowiek robi pac. -Mam nadzieje, ze nagrywasz to wszystko? - uslyszalem w glowie glos Lilith. -Od samego poczatku - odpowiedzialem w myslach. -Jesli przezyjemy, ten facet nie wyjdzie z wiezienia. KONIEC KSIEGI PIERWSZEJ Slownik neologizmow i trudnych terminow. Uwaga: slownik ten jest w pewnym sensie "spoilerem". Nie czytaj innych hasel, jesli nie musisz, bo podpowiedza Ci dalsza czesc fabuly! Zrob sobie przyjemnosc lektury calosci po skonczeniu powiesci. Aasimoar - zbitka slow Above Average Size Mobile Armour. Ponadwymiarowa Ruchoma Zbroja. Kolokwialnie: megatomb. Ponad dwudziestometrowy pancerz sterowany przez zywego pilota mogacy takze pelnic role motomba. ABB - skrot od Anty Bios Barrier, filtr grawitacyjny (na Ziemi. Na Gai istnieja filtry AWB) oddzielajacy niebezpieczne gatunki fauny i flory od siedzib ludzkich. AOR - Amateur Out Rangers. Prywatna organizacja badajaca obszary poza ABB (na Ziemi). Archiflora - rosliny architektoniczne, sluzace jako budulec w biosiedlach. Archoni - hipotetyczne dowodztwo Stratos Thirii - 22 ludzi z La Fatigue, menedzerow i programistow. Prawdopodobnie glownymi przywodcami sa Uriel Tamerlan i Dunkan Etelwolf. Armia Bestii - patrz Stratos Thirii. Artefakt - rzadki gierczany przedmiot (np. bron, zbroja czy urzadzenie obdarzone niezwyklymi cechami), ktorego zdobycie z reguly obwarowane jest wieloma przeszkodami. Arun - Army Universal Interface - wojskowe urzadzenie bedace interfejsem pomiedzy zolnierzem i militarnymi programami rezydentnymi, jak rowniez pomiedzy jego osrodkowym ukladem nerwowym i cialem oraz nanobotami, ktore w nim przebywaja. Arun posiada opcje wyjecia psychiki z mozgu zolnierza w ekstremalnych sytuacjach. Podobny do obicoina. Zawiera miedzy innymi GMFI i program Keep. AU - Astronomical Unit - odleglosc Ziemi od Slonca. Aurometr - miernik temperatury, wilgotnosci powietrza i cisnienia. Powszechnie stosowany w prywatnych mieszkaniach. Autoluxy - biourzadzenia regulujace jasnosc pomieszczenia. Powszechne w prywatnych rezydencjach i mieszkaniach. AWB - skrot od Anty Weather Barrier, filtr grawitacyjny regulujacy klimat. Obecny na Gai. Bateria Vaghera - akumulator energii elektrycznej, w powszechnym uzytku pod koniec XXII wieku. Besebu - Beast Searching Bureau. Bestia - popularna nazwa cyfrowej plagi, ktora nawiedzila siec pod koniec XXII wieku. Bestia zostala zniszczona podczas WWW. KIuczowe bitwy zostaly rozegrane w grze Crying Guns, w obrebie fortu Ironstone. Biofotele - patrz: biourzqdzenia. Fotele skonstruowane przy uzyciu biotechnologii. Biooptyka - dzial optyki zajmujacy sie naturalnymi mozliwosciami ludzkiego oka i wzrokowych osrodkow interpretacyjnych. Biosiedle - osiedle skonstruowane na bazie archiflory wykorzystujace wylacznie naturalne zrodla energii i pozywienia. Biotechnologia - dziedzina nauki zajmujaca sie wykorzystywaniem inteligencji zywych struktur przy konstruowaniu urzadzen. Najczesciej eksploatowana jest naturalna tendencja zywych organizmow do utrzymywania homeostazy. Zastosowanie we wszelkiego rodzaju regulatorach: temperatury, wilgotnosci (patrz: radiatory), jasnosci (patrz: autoluxy) czy ksztaltu (patrz: biofotele). Biourzadzenia - urzadzenia wykonane przy pomocy biotechnologii. Birding - lotnicza dyscyplina sportowa. Birder lata dzieki aparatowi przypominajacemu skrzydla i ogon ptaka. Aby umozliwic naturalny lot, urzadzenie wykorzystuje generator antygrawitacyjny malej mocy. Brahma - swiat bedacy doskonala replika realium, stworzony specjalnie na potrzeby zoenetow. Dzieki zaimplementowanym w niego programom zoeneckie dzieci moga przezywac wzrost wlasnego organizmu, sledzic przemiany hormonalne itd. Aktywne sa rowniez wszystkie funkcje fizjologiczne, takie jak odzywianie sie, wydalanie, pocenie itp. Bot - rodzaj enpeca charakteryzujacy sie rozbudowanym modulem sztucznej inteligencji i duza dawka autonomii. Uzywany glownie w grach opartych na grupowej rywalizacji (patrz: Gry e-sportowe). BrainFix - maszyna sprzedajaca funplexy. Cekom - Centrum Komunikacji Miedzygwiezdnej. Centrum Kontroli Mutacji (CKM) - miedzynaro dowa instytucja skanujaca biosfere Ziemi w poszukiwaniu nowych gatunkow. Stacje CKM rozsiane sa na obszarze calej planety, dodatkowo zbudowano siec automatycznych boi. Podstawowymi zadaniami CKM sa: badanie nowych gatunkow, ocena ich szkodliwosci oraz ustalenie, czy - jesli okazuja sie niebezpieczne dla czlowieka - sa zatrzymywane przez filtry ABB. Cheat - (czyt. czit) nielegalny program zaimplementowany w grze, ulatwiajacy graczowi rozgrywke. Najpopularniejsze cheaty: niesmiertelnosc, niepodatnosc na kolizje, zawyzona ilosc gierczanej waluty, rzadkie przedmioty (patrz: Artefakt). Chibot - Child Bot - droid, ktory dorasta wraz z dzieckiem i razem z nim sie uczy. Tanszy od droidow z gotowym AI. Pedagodzy podkreslaja wychowawcza role chibotow podczas dorastania dzieci: chibot odzwierciedlajac zachowania dziecka daje mu zwrot jego zachowan. ULM byla pierwsza firma produkujaca chiboty. Chitong - jezyk trojwymiarowego programowania. CKLS - Centrum Kontroli Lotow Kosmicznych. Cobra - transportowiec GMF przewozacy ciezka dekurie. Coremour - skrot od slow Core Armour (Zbroja "Serce"). Pancerz stworzony glownie z livmetu. Szczelny. Cotomou (dawn. Chotomow) - dzielnica Warsaw City (dawn. Warszawa) polozona w rozwidleniu rzek Vistula (dawn. Wisla) i Narau (dawn. Narew). Creators Club - klub powolany przez Aristona Borgie, zrzeszajacy ludzi, ktorzy stworzyli diginetow. Crying Guns - gra sieciowa firmy Gnothi Seauton Games. Najpopularniejsze tryby - Capture the Flag, Last Man Standing. Zaslynela podczas WWW, zwlaszcza mapa z fortem Ironstone. Cyberduch - patrz zoenet. Dek - gajanski dziesieciodniowy tydzien. Zajrzyj do appendixu "Czas gajanski". Dekuria - dziesiecioosobowy oddzial GMF. Ciezka dekuria GMF przewozona jest przez transportowiec Cobra. W jej sklad wchodza: pilot, sanitariusz, mechanik, snajper, trzech demolisherow i trzy Guararmy. Lekka dekuria GMF przewozona jest przez transportowiec Viper. W jej sklad wchodza: pilot, sanitariusz, mechanik, demolisher, trzech snajperow i trzech szturmowcow. Demiurg - hipotetyczny tworca, naukowiec w Stratos Thirii. W przeciwienstwie do pozostalych Thirow jego mozg nie zostal poddany zadnym modyfikacjom. Demolisher - ciezkozbrojny zolnierz GMF. Uzbrojony w wyrzutnie rakiet i bron do niszczenia opancerzonych celow. Zaopatrzony w ciezki, specjalnie przystosowany egzoszkielet. Dewitalizacja - procedura generowana przez helm, polegajaca na "odcieciu" osrodkow ruchowych i czuciowych centralnego ukladu nerwowego od realnego ciala i "przelaczeniu" ich na czucie i ruchy wirtualnego wcielenia. Proces ten uaktywnia dzialanie gamepilla. Odlaczeniu nie ulega autonomiczny uklad nerwowy, dzieki czemu utrzymana jest homeostaza organizmu. Efektem ubocznym jest mozliwosc powstania wstrzasu na skutek dzialania bodzcow wirtualnego srodowiska. DIA - Doom Investigation Add-on. Dibek - skrot od Digital Brain. Syntetyczna struktura bedaca wierna kopia indywidualnego mozgu. Dibekowiec - osoba, ktorej psychika przebywa w dibeku. Moze miec pochodzenie organiczne (patrz zoenet) badz cyfrowe (patrz diginet). Diginet - czlowiek, ktorego psychika zamieszkuje w dibeku. W odroznieniu od zoeneta, diginet nigdy nie byl organiczny. Jego dusza zostala stworzona przez czlowieka i zaimplementowana w syntetyczny mozg. Pomimo roznic w pochodzeniu, formalnie diginet niczym nie rozni sie od zoeneta. Dimen (skrot od digital man, geng. cyfrowy czlowiek) - zarowno zoenet, jak i diginet, czyli niezaleznie od pochodzenia (cyfrowego badz organicznego) osoba zyjaca w sieci. DISP - skrot od slow Dibek Speeding Program. Program umozliwiajacy dibekowcowi przyspieszenie funkcji myslowych. DMB - skrot od slow Dibek Mobile Base. Ruchoma Baza Dibekow. Struktura GMF, ktorej zadaniem jest przechwycenie arunow niosacych dusze poleglych Ranow i wlozenie ich w syntetyczne mozgi. Doom Day - holofilm opowiadajacy o rzekomych wyczynach Torkila Aymore'a, pogromcy przestepczej organizacji o nazwie "Matwa". D-Runners - skrot od Digital Runners, nowo powstala formacja policji (Free States of America), dzialajaca w realium, skladajaca sie z zoenetow posiadajacych opcje przyspieszenia. Drzewodom - inaczej treeshed. Dom stworzony na bazie archiflory. DSB - skrot od slow Dibek Stationary Base. Stacjonarna Baza Dibekow. Pelni te sama funkcje co DMB. Posiada wieksze zaplecze i ilosc slotow na aruny poleglych Ranow. Dukila - gajanska doba. Zajrzyj do apendyksu "Czas gajanski". Dulos - hipotetyczny organiczny pracownik, "wykonawca" w Stratos Thirii. Specyficznie pobudzany mozg powoduje, ze bezwolnie wykonuje polecenia. Patrz tez: servus. Dysk protoplanetarny - materia krazaca wokol mlodego ukladu slonecznego. Z materii tej formuja sie planety. Dzidzi - kolokwialna nazwa powstala z liter GG. Geskin Gamepill. Gamepill, ktory powinien zazyc przed wejsciem w VR uzytkownik geskina. Przeciwdziala komplikacjom, ktore moglyby wyniknac, gdyby posiadacz geskina spozyl jedzenie i go jeszcze nie wydalil. Eggart - slowo powstale ze zlozenia terminow Egg (geng. jajko) i Art (geng. sztuka). Dwuosobowy, platny pojazd komunikacji publicznej uzywany w mega- i gigamiastach Gai. Patrz tez: permobil. Ekstropianin - czlowiek gleboko wierzacy w potege nauki. W XX i XXI wieku smiertelnie chorzy badz bardzo starzy ekstropianie zamrazali swoje ciala majac nadzieje, ze technologie przyszlosci umozliwia ich wyleczenie i przywrocenie do zycia. Z ekstropian tamtego czasu wywodzi sie organizacja Shadow Zombies. Enpec (Enpecka) - popularna nazwa powstala ze skrotu NPC (non player character). Postac wygenerowana przez program gry, z reguly statysta dajacy wrazenie tlumu. Rzadziej postac obdarzona charakterem i szczegolnymi cechami, np. sprzedawca w sklepie, rabus. Enpecami sa wszystkie potwory i zwierzeta zamieszkujace swiaty sensoryczne. EvoBrain - model dibeka z odpowiednikiem komorek glejowych, ktore w organicznym mozgu odpowiedzialne sa za tworzenie nowych neuronow (komorek nerwowych) i polaczen nerwowych. Exuter - zewnetrzna macica, w ktorej moze dorastac plod. Jest polaczona falowo z organizmem matki i przekazuje plodowi cala jej dzialalnosc: ruchy, glos, zapachy itd. Fala terazniejszosci - kolokwialne okreslenie zjawiska, ktore umozliwia tzw. skok podprzestrzenny. Fenotyp - (feno- + gr. typos "ksztalt, obraz") ogol cech i wlasciwosci charakteryzujacych danego osobnika, a wyksztalconych w wyniku jego rozwoju osobniczego zgodnego z informacja genetyczna zawarta w genotypie; wyglad zewnetrzny osobnika. Ferrat - hipotetyczny dimenski wojownik Stratos Thirii. Funplex - inaczej neurodrink. Krotkotrwale dzialajacy program rozrywkowy wgrywany bezposrednio do mozgu (zazwyczaj za posrednictwem BrainFixu). Funplexy nasladuja dzialanie popularnych narkotykow, ich mieszanin oraz wywoluja nieznane przed ich wynalezieniem przyjemne doznania. Nie powoduja uzaleznien. Gaja - sterraformowana planeta w ukladzie Sigma Draconis (Alsafi). Gamedec - gierczany detektyw. Osoba wykonujaca zawod polegajacy na odplatnym pomaganiu w rozwiazywaniu problemow w swiatach sensorycznych. Gamepill - kapsulka, ktora gracz powinien zazyc przed wejsciem w siec, jesli zamierza tam przebywac dluzej niz kilka godzin. Zawarte w niej nanoboty przestawiaja tory biochemiczne na minimalizacje produkcji metabolitow. Opoznia tworzenie sie stolca i sekrecje moczu. Jego dzialanie uaktywnia dewitalizacja, a przerywa proces rewitalizacji. Generyczne firmy - w przemysle farmaceutycznym koncerny zajmujace sie produkcja lekow po wygasnieciu na nie patentow. Nie wynajduja nowych molekul/nanobotow, zadowalajac sie sprzedaza tanszych od oryginalnych lekow generycznych. Genglish - slowo powstalo w wyniku polaczenia wyrazow Global i English. Jezyk powszechnie uzywany na Ziemi pod koniec XXII wieku. Zlepek angielskiego, hiszpanskiego, hinduskiego i chinskiego. Bazuje na gramatyce tego pierwszego. Genotyp - (gr. genos "rod" + typos "ksztalt, obraz") zespol cech organizmu uwarunkowany scisle okreslona struktura, kombinacja genowa; u organizmow eukariotycznych jest to komplet genow (alleli) w podwojnym (diploidalnym) zestawie chromosomow organizmu. Geskin - organiczny motomb, wykorzystujacy energie elektryczna i chemiczna. Gigamiasto - miasto bedace polaczeniem kilku megamiast. GMF - Gajan Military Forces. GMFI - Gajan Military Forces Interface - program rezydentny zolnierza GMF God Area - Obszar Boga. Takze GA. Zespol lokacji mozgowych, ktorych draznienie wywoluje uczucie obecnosci opiekunczej istoty wyzszej. G-Pod - kask drazniacy GA (God Area). Uzywany przez technowyznawcow i technokaplanow. GPS - skrot od slow Gajan Postlanding Syndrome. Gajanski Syndrom po Ladowaniu. Zespol niewielkich dolegliwosci somatycznych zwiazany z przestawianiem sie organizmu na dluzsza dobe, minimalnie wieksze cisnienie atmosferyczne, wieksze ciazenie i inne, rozne od ziemskich, geofizyczne cechy Gai oraz jej slonca. Gra - swiat sensoryczny. Rzeczywistosc wirtualna dajaca zludzenie obecnosci. Dostep mozliwy dzieki sieci, lozom oraz helmom. Gracz - osoba uczestniczaca w swiecie sensorycznym (patrz tez: loze, helm, gra). Gravilla - luksusowy dom wiszacy, podtrzymywany w powietrzu przez generatory antygrawitacyjne. Grozbitek - kolokwialne nazwanie gracza zagubionego w swiatach sensorycznych, nie odnajdujacego przyjemnosci ani w swiecie realnym, ani wirtualnym. Grin - skrot od slow Gravity Induced Neuropsychosis. Grawitacyjnie Wywolana Neuropsychoza. Grin Cienia - Grin stymulujacy obszar archetypu cienia. Grin Wielkosci - Grin powodujacy, ze zaatakowana osoba widzi przeciwnika wiekszego i straszniejszego niz jest w rzeczywistosci Guararm - slowo powstale po zlozeniu wyrazow Guardian Armour. Zbroja Straznicza. Ciezki pancerz uzywany w GMF. GWG - skrot od Gravity Waves Generator, generator fal grawitacyjnych. Urzadzenie umozliwiajace zdalne sterowanie motombem oraz innymi aparatami odbierajacymi fale grawitacyjne. Hekta - gajanska godzina. Zajrzyj do apendyksu "Czas gajanski". Helm - takze kask. Urzadzenie, ktore gracz/pilot/zolnierz GMF zaklada na glowe, by wejsc w siec. Generuje impulsy grawitacyjne, dajace wrazenie zmyslowej obecnosci. Stosuje zabieg dewitalizacji i rewitalizacji. Hiperbos - skrot od slow Hiperspace Personal Body Suspender - Osobisty Podtrzymywacz Ciala w Hiperprzestrzeni. Sarkofag, gdzie w czwartym wymiarze przetrzymywane jest organiczne cialo. Dzieki temu mozg nie generuje w nim duszy. Hipok - zbitka wyrazow Hiperspace Pocket - Kieszen Podprzestrzenna. Urzadzenie "magazynujace" obiekty w podprzestrzeni i mogace je stamtad wydobyc. W hipoki wyposazone sa Serca i Coremoury. Homo Realium - potoczna nazwa ludzi zyjacych w rzeczywistym swiecie. Patrz: organik. Homo Virtual - potoczna nazwa zoenetow, przypisywana rowniez polzoenetom. Hotka - holofotka. IllGen - zbitka slow Illusion Generator. Generator Iluzji. Urzadzenie zawarte w Sercu. Ironstone - wiezowy fort bastionowy stworzony w grze Crying Guns. To w jego obrebie skryly sie glowne sily cyfrowej Bestii i w jego obszarze toczyly sie najbardziej zazarte bitwy podczas WWW. ISB - Internal Security Bureau - Biuro Bezpieczenstwa Wewnetrznego Mobillenium. Kampiville - jeden z linowcow otaczajacych Warsaw City. Zbudowany w dzielnicy Kampinou. Kataplane - dwukadlubowy lekki skuter powietrzny. Keep - program uzupelniajacy wyglad wnetrz firmy Mobillenium animacjami nieistniejacych obiektow. Kitchenmat - automat kuchenny przygotowujacy gotowe potrawy. Klan - 1. nieformalne lub formalne zrzeszenie graczy; grupa zawodowcow tworzaca druzyne. 2. struktura rodzinna, w sklad ktorej wchodzi wiele zwiazkow malzenskich, rodzenstwo i kuzynowie. Posiada prawa, obowiazki i przywileje. Kyrios - hipotetyczny agent Stratos Thirii. Osobnik nie rozniacy sie na pierwszy rzut oka od zwyklego organika. Najprawdopodobniej wykrywalny dopiero po przeprowadzeniu psychoskanu. Lapidoi - kamienni. Od gr. lapidos - "kamien". Lean Furies - inaczej Szczuple Furie. Jeden z kobiecych klanow bioracych udzial podczas kluczowych walk o fort Ironstone. Leze - Glowna baza GMF na Gai. Linowiec - budynek stojaco-wiszacy. Wspiera sie na systemie lin chroniacych go przed nadmiernym wychyleniem, zaczepionych na wysokich satelitach podtrzymujacych (patrz: supportery) Liveglass - zbitka slow Live i Glass. Zywe lustro. Livmet - skrot od slow Living Metal. Zywy metal. Metaliczny material budulcowy wykorzystujacy biotechnologie. Loze - urzadzenie monitorujace i podtrzymujace funkcje zyciowe ciala gracza w czasie, gdy znajduje sie w sieci. Steruje kombinezonem. Posiada m.in. funkcje automasazu przeciwdzialajacego odlezynom, regulator cieploty oraz zaczep na plyn infuzyjny. Machitos - hipotetyczny organiczny wojownik Stratos Thirii. Maod - Master of Daemon. Pan Demona. Maod-An - Master of Daemon and Angel. Pan Demona i Aniola. Maodion - struktura GMF zrzeszajaca wylacznie Ranow. Siedziba Maodionu znajduje sie w Lezu. Medmat - urzadzenie diagnostyczno-leczace. Standardowe wyposazenie ambulansow i gabinetow pierwszej pomocy medycznej. Megamiasto - miasto oparte na jednej strukturze, najczesciej przypominajacej wieze lub gore, nie posiadajace oddzielnych, zaburzajaca zewnetrzna bryle budynkow. Przyklady na Ziemi - Nowe Tokyo, Nowe Miami. Na Gai - Genea. Megatomb - patrz: aasimoar. Midweek - wolny srodek roboczego tygodnia (deku) na Gai. Czwartek. Zajrzyj do apendyksu "Czas gajanski". MLSD - Modified LSD. Zmodyfikowane LSD. Mnemoprojekcja - wizualizacja wyswietlana przez mnemoprojektor. Mnemoprojektor - urzadzenie sluzace zewnetrznej wizualizacji wlasnych wyobrazen. Uzywane przez tworcow i technohaplanow. MO - Modul Obezwladniajacy. Opcyjna czesc policyjnej broni. Mobil - kolokwialny synonim slowa pojazd. Mobillenium - jedna z najwiekszych firm na Ziemi. Glowna siedziba w Matce Rosji. Potentat transportowy i budowlany. Mokatana - zbitek slow Motomb i Katana. Zbroja Ranow zawierajaca sejf na dibek. Motomb - samobiezny odpowiednik netomba, wygladem przypominajacy robota. Zamiast organicznego mozgu moze przenosic dibeka. Mydoc - zbitek slow My Doctor. Cywilny "osobisty lekarz", urzadzenie monitorujace organizm posiadacza i aplikujace mu niezbedne medykamenty. Odpowiednik Permedu. Nagroda Zesta - patrz: Zesta nagroda. Nanobot - robot - czasteczka, odpowiadajacy wielkoscia, w zaleznosci od funkcji, mniej lub bardziej zaawansowanym enzymom. Uzywany powszechnie w przemysle farmaceutycznym (nanoleki, np. Telomin); mineralne zwiazki transportowane sa przez nanoboty w te miejsca, gdzie sa potrzebne, takze gamepill. Nanowtyczka - wtyczka sluzaca do podlaczania biourzadzen. W przypadku graczy - umieszczona na przedramieniu. Dajaca gwarancje aseptycznosci. Gracz podlacza do niej plyn infuzyjny przed rozpoczeciem gry. Choc stworzona przy pomocy biotechnologii, nie ulega zniszczeniu podczas zmiany fenotypu wlasciciela. Neocortex - inaczej kora nowa. Kora mozgowa czlowieka. Netomby - skrzynie grawitacyjne podtrzymujace przy zyciu mozgi zoenetow. Pelnia funkcje helmow. Neurodrink - patrz: funplex. Nose-stop - nanobotowy aerozol czasowo anemizujacy sluzowke nosa. NSNP - Nienaturalna Struktura Nieludzkiego Pochodzenia. Akronim uzywany na statkach kosmicznych. Obicoin - slowo powstale ze zlozenia wyrazow Omnik-Brain Communication Interface. Krok rozwojowy w stosunku do omnikow. Zwyczajowo noszony na skroni. W przeciwienstwie do omnikow i walkteli generuje obraz w osrodkach wzrokowych mozgu, nie na okularach czy soczewkach. Omnik - nadgarstkowe urzadzenie wykonujace wszelkie funkcje medialne. Odpowiednik starszego walktela. OSO - Opcja Stabilizacji Obrazu wykorzystywana w niektorych obicoinach. Out-Rangers - oficjalna paramilitarna formacja zajmujaca sie kontrola obszarow poza filtrami ABB. Odpowiednie szkolenia ucza jej czlonkow przetrwania w ekstremalnie trudnych warunkach Ziemskiej biosfery. Organik - potoczna nazwa ludzi posiadajacych funkcjonujace ciala lub majacych organiczna przeszlosc. Pandora - kryptonim, jakim opatrzono akcje infekowania sieci wirusami. Pandora byla bezposrednia przyczyna powstania cyfrowej Bestii. Parsek - miara odleglosci kosmicznej. 3,26 roku swietlnego. Pendek - gajanski miesiac skladajacy sie z pieciu dekow. Zajrzyj do apendyksu "Czas gajanski". Permed - zbitek slow Personal Medic. Urzadzenie nadzorujace funkcjonowanie organizmu zolnierza GMF. Permobil - Personalny mobil. Bezplatny srodek transportu publicznego w mega- i gigamiastach Gai. Rodzaj antygrawitacyjnej kolejki przemieszczajacej sie wewnatrz elementow konstrukcyjnych polii. Pershell - skrot od Personall Shell (geng. Osobista Zbroja), motomb wykonany na zamowienie, uwzgledniajacy indywidualne cechy powierzchownosci wlasciciela, ew. jego specyficzne preferencje. Petra - slowo powstale wskutek polaczenia wyrazow Personal i Trainer. Aparat uczacy w przyspieszonym tempie praktycznie wszystkich umiejetnosci umyslowo-motorycznych. Planetozymal - bryla pierwotnej materii krazaca w dysku protoplanetarnym. Planetozymale, zderzajac sie, tworza przyszle planety. Plaszczyzna Galaktyczna - umowna plaszczyzna rownolegla do horyzontu Drogi Mlecznej, przechodzaca przez Uklad Sloneczny. plyn infuzyjny - przeznaczony dla graczy zasobnik zawierajacy mieszanke substancji odzywczych, utrzymujacych homeostaze ciala gracza w czasie pobytu w sieci. Podlaczany do nanowtyczki. Polia - kolokwialnie uzywane slowo bedace synonimem miasta, metropolii, gigamiasta, megamiasta. Polzoenet - osoba, ktora posiada organiczne cialo, lecz woli egzystencje w swiatach sensorycznych. Z reguly polzoenetami sa starcy i ludzie niedolezni. Program klucz - program uzytkownika Spacemobila/pneumobila. Umozliwia korzystanie z pojazdu uzytkownikowi i wszystkim osobom, ktorym zostanie udostepniony. Protossi - (gr. protoss - "pierwszy"), Hipotetyczna druga po Archonach grupa Stratos Thirii. Zrekrutowani (zahipnotyzowani?) przez Archonow gracze walczacy w poblizu fortu Ironstone. Przyspieszenie - w srodowisku dimenow - przyspieszenie funkcji myslowych. Stopniowalne. Mozliwe dzieki programowi DISP. PSD - skrot od Personal Security Droid. Wirtualne urzadzenie chroniace gracza przed zagrozeniem ze strony zmutowanych cyfrowych stworow. Z reguly niewidoczne, wyskakuje z niebytu tylko w celu interwencji. Psychoskan - skan struktur neuronalnych mozgu. QRF - Quality Royal Forces. Formacja komandosow wywodzaca sie z tradycji SAS. Slynaca z bardzo ciezkiego szkolenia militarnego. Radiatory - biourzadzenia regulujace klimat apartamentu. Obecne w wiekszosci mieszkan. Ran - czlonek Maodionu. Realium - potoczna nazwa rzeczywistego swiata. Rebot - zbitka slow Reality i Bot. Bot w realium. Program towarzyski wgrany zazwyczaj w droida podobnego do czlowieka lub w geskina. Reskin - skrot od Real Skin - prawdziwa skora. Motomb skladajacy sie z zywych tkanek. Bez odpowiedniej aparatury lub dluzszej obserwacji nieodroznialny od organika. Rewitalizacja - procedura odwrotna do dewitalizacji. Wylacza dzialanie gamepilla. Safe Nations - jedna z najwiekszych ziemskich firm ubezpieczeniowych. Sejf - pancerna skrzynia rezydujaca w tulowiu motomba, chroniaca znajdujacy sie w niej organiczny mozg lub dibek. W razie awarii motomba posiada wlasne systemy podtrzymywania zycia. Serce - takze Core. Sterownia Skymoura. Zawiera IllGeny i Hipok magazynujacy Skymoura. Servus - hipotetyczny diginecki wykonawca w Stratos Thirii. Patrz tez: dulos. Shadow Zombies - tajna organizacja zrzeszajaca ludzi, ekstropian, ktorzy zostali odmrozeni i doznali glebokich zmian osobowosci. Siec - XXII wieczny odpowiednik XXI wiecznego internetu. Siewca - patrz: SOW. SIN1 - Ship Identification Number 1 - Pierwszy Numer Identyfikacyjny Statku znany tylko pilotowi. Sluzy do uruchomienia spacemobila. Patrz tez: SIN2. SIN2 - Ship Identification Number 2 - Drugi Numer Identyfikacyjny Statku znany tylko pilotowi. Niezbedny do wykonania skoku podprzestrzennego. Skin - gierczany ubior maskujacy Iub modyfikujacy powierzchownosc gracza. Moze zmieniac rozmiary, ujmowac badz dodawac konczyny (np. skrzydla), zmieniac plec itp. Skymour - zbitka slow Sky i Armour. Podniebna Zbroja. Najpotezniejszy pancerz GMF. SOC - Spacemobilowa Ochrona Cywilna. Obowiazkowe ubezpieczenie. SOW - Soul Weapon. Bron Duszy. Kolokwialnie: Siewca. Spearborne - patrz: Zbrojowiec. Stockomville - jeden z kilku linowcow otaczajacy Warsaw City (wewnetrzny krag). Znajduje sie w Cotomou. Stratos Thirii - (gr. stratos - "armia", thiros - "bestia". Armia Bestii. Ogolna nazwa sil, ktore powstaly po zainfekowaniu przez Bestie organikow. Suind - Surgical Investigation Droid. Robot Badan Chirurgicznych. Supportery - satelity podtrzymujace liny linowcow. Suspensor plazowy - antygrawitacyjny lezak. Szerokosc galaktyczna ("1") - kat mierzony na Plaszczyznie Galaktycznej od 0 do 360 (na Gai do 400) stopni w kierunku przeciwnym do ruchu wskazowek zegara. Osia "0" jest linia laczaca Uklad Sloneczny z centrum Drogi Mlecznej. Swiat sensoryczny - (takze w skrocie: swiat) patrz:gra. Tanto - krotki miecz samuraja. Lekki egzoszkielet Rana. Technokaplan - kaplan uzywajacy G-Poda i czesto polaczonego z nim mnemoprojektora. Technokumenat - jedno z katolickich technowyznan. Technowyznawca - osoba wierzaca, uzywajaca GPoda. Technowyznanie - wiara w istote (istoty) wyzsza (wyzsze) wsparta G-Podem. Telesens - XXII-wieczny odpowiednik XX-wiecznych telefonow. Oprocz zmyslu sluchu angazuje wzrok i wech. TempMaster - marka obicoina zaopatrzonego miedzy innymi w biooptyke. Tomo - jap. Przyjaciel. Kolokwialna nazwa Ranow. Tomonari - jap. Rodzaca sie przyjazn. Spolecznosc Ranow. Toppcode - Total Population Psyche Controlling Device. Torez - Total Residential Programme. Torii - jap. Brama. Dowodca Ranow. Treeshed - patrz: drzewodom. Tsycop - Thought-Symbol Converting Programme. Program Konwertujacy Mysli na Symbole. Two Eyes - "dwoje oczu" wywiad Safe Nations, nazwa powstala z gry slow. Insurance Inteligence (wywiad ubezpieczeniowy) to "dwa i" (two i s), co brzmi tak samo, jak Two Eyes. Undevit - Under Neck Devitalisation. Dewitalizacja Ponizej Szyi. ULM - Understanding Little Mind, firma produkujaca zabawki edukacyjne kladace nacisk na rozwoj inteligencji emocjonalnej, motorycznej, wyobrazeniowej, komunikacyjnej i intelektualnej. USAC - Universal Spacemobil Auto Casco. Uniwersalne Spacemobilowe Auto Casco. Vaghera bateria - patrz: bateria Vaghera. Viator - urzadzenie regenerujace utracone konczyny. VIP -Voider Interface Program. Viped - skrot od slow Virtual Personality Development - Rozwoj Wirtualnej Osobowosci. Patent zastosowany w najnowszych obicoinach, miedzy innymi w TempMasterze. Viper - transporter GMF przewozacy lekka dekurie. Vipres - (skrot od virtual presence, ang. wirtualna obecnosc). Uproszczona wersja sieciowej wirtualnej obecnosci, uzywana niekiedy zamiast telesensow. Rozmowcy spotykaja sie w wirtualnej rzeczywistosci, by porozmawiac bez swiadkow. Najczesciej wykorzystywana przez przedstawicieli firm w celu przeprowadzenia przekonujacej prezentacji. Virgen - indywidualnie przygotowany wirus zmieniajacy fenotyp przyjmujacej go osoby, ale nie naruszajacy struktur neuronalnych. V Runners - skrot od "Virtual Runners", formacja policji zajmujaca sie sciaganiem cyfrowych przestepstw. Walktel - przenosne urzadzenie wykonujace wszelkie medialne funkcje. Ekran generowany jest na zsynchronizowanych okularach badz (nowsze modele) soczewkach narogowkowych, w ktore wszczepione sa grawitacyjne nadajniki stymulujace osrodki sluchowe, wechowe oraz dotykowe (opuszki palcow). Nowsza odmiana: nadgarstkowe omniki. Warsaw City (dawn. Warszawa) - jedno z glownych miast w Europie srodkowo wschodniej. Centrum rozrywkowe. Widevision - opcja widzenia biooptycznego poprawiajaca widzenie peryferyjne. Willanou (dawn. Wilanow) - ultrabogata dzielnica Warsaw City. Wisznu - siostrzany swiat Brahmy, stworzony z mysla o zoenetach ideowo zrywajacyeh wiez z homo realium. W swiecie tym, w przeciwienstwie do Brahmy, nie istnieja obowiazujace w realium prawa fizyczne/chemiczne/organiczne. Stad mieszkaniec Wisznu moze latac, przenikac przez sciany, widziec przez przeszkody itp. WWW - Wielka Wirtualna Wojna - medialna nazwa walk z cyfrowa Bestia. Wysokosc galaktyczna ("b") - kat, pod jakim dany obiekt znajduje sie w stosunku do Plaszczyzny Galaktycznej, mierzony prostopadle do niej. Powyzej Plaszczyzny Galaktycznej jest dodatni, a ponizej ujemny. Zesta nagroda - wysoka nagroda pieniezna (milion kredytow) za wybitne osiagniecia w dziedzinie kultury i nauki. Pod koniec XXI wieku zastapila skompromitowana nagrode Nobla. Zoenet - cyberduch. Osoba istniejaca tylko w sieci i swiatach sensorycznych. Psychika rezyduje w ciele/mozgu podtrzymywanych sztucznie przy zyciu (patrz: netomby) badz w dibeku. Patrz tez: dimen, dibekowiec. Zbrojowiec - inaczej Spearborne. Czlonek gangu Zbrojowcow na Fidzi. Osoby. Achmed Atta - badacz kultur Uniwersytetu w MelbourneAdam German - rzecznik prasowy Pharma Nanolabs Agenor Enej - Maod, Besebu Torii Albert Howard - astrofizyk Alvarez Par - Maod-An Anna Sokolovsky - diginetka stworzona przez Torkila Aquila Aser - Maod-An Arsh Dzalal - Maod-An Bavon Udo - Maod-An Ben "Relax" Ard - gamedec z Nowego Yorku Cecylia i Gustaw Dronbergowie - czlonkowie AOR'u Dick Oort - gajanski pisarz Diego Frost - Maod-An Duncan Etelwolf - hiopotetyczny drugi, obok Uriela Tamerlana, przywodca Stratos Thirii Ewa Taglia - policjantka na Gai. Bracia: Miguel, Roberto, Matheo i Ricardo. Feyd Mamborn - znany spiewak one-rockowy Francis Graham - rzecznik Tymczasowego Rzadu Gai Fred Ordon - lider Spearbornow (Zbrojowcow) Fulko Men - dziennikarz, Ocean News Garth Ond - aktor, odtworca roli w holofilmie Free at Heart Hannah Noah - dziennikarka, Gajan Express Harold Alland - jeden z przywodcow Shadow Zombies, ojciec Steffi Alland Hasan Gat - dziennikarz, Genea News Hasan Danyo - dealer Future Vehicles Igor Bulat - dyrektor do spraw ubezpieczen Mobillenium Kaj Mbele - Maod-An Torii Kirk Aatto - Maod Konon Eim - syn Pauline Eim, zoenet Koriolan Dal - szef wywiadu Zoenet Labs Laurus Wilehad - Ran Torii, major GMF Lea Stone - porucznik GMF Levi Chip - pracownik Blue Whales Interactive, bral udzial w kreacji Anny Leyla Ontario - prawa skrzydlowa nowojorskich Ognistych Kul, pilka grawitacyjna Lilith Ernal - liderka Lean Furies, agentka Two Eyes Magnus Primus - Maod-An Gareth Enda - Maod Garth Ond - aktor, wspaniala kreacja w holofilmie Free at Heart Gun Man - Maod Juarez Santero - Maod Jar Bondo - Maod Hans Vinberg - Maod Harry Norman - programista, przyjaciel Torkila Maur Abigail - general GMF, Special Forces Merry Oak - dziennikarz, Ocean News Nemrod Arma - Maod-An Nilus Probus - dziennikarz sledczy, Genea News Otokar Kimono - pediatra z Albatorii Palladius Ondahar - Maod-An Papa Porca - spiewak rockowy Pauline Eim - przyjaciolka Torkila, matka Konona Peter "Crash" Kytes - lider Bezbolesnych Ray Aron - Maod-An Ruben Troy - haker, uczestniczyl w akcji Pandora Sam Basilides - Maod-An Sam Plath - szef operacyjny policji UE Sam Tanker - prezes Safe Nations Samuel Hart - pulkownik GMF, naukowiec Mobillenium Sargon Voo - Maod-An Shao Ri - Maod Torii Steffi Alland - diginetka, agentka Zoenet Labs, corka Harolda Allanda Tan Dogger - prezydent tymczasowego rzadu Gai Teddy - prywatny nauczyciel Torkila Thomas Pershing - supergwiazda, aktor Torold Amos - demolisher, lapidos Uriel Tamerlan - hipotetyczny jeden z dwoch przywodcow Stratos Thirri (obok Dunkana Etelwolfa) Varul Baco - Maod Wembley Kabuto - profesor Katedry Postantropologii Uniwersytetu Genejskiego Weronika Arnold - dziennikarka, Genea News. Zoil Zan - rzecznik Centralnego Biura Genejskiej Policji Zygfryd von Klaang - technokaplan Czas gajanski (uniwersalny): 1 cykl - 10 pendekow = 507,5 dnia = 1 rok, 142,5 dnia1 pendek - 5 dekow = 1218 godzin = 50,75 dnia 1 dek - 10 dukil = 243,6 godzin = 10 dob, 3,6 godziny 1 dukila = 24 godziny 22 minuty 30 sekund 1 hekta = 73,125 minut. 1 mona = 43,875 sekund 1 cetnia = 0,43875 sekundy Pendeki: Primus Secundus Tertius Kwartus Quintus Sextus Septimus Oktus Nanus Decimus Dni w deku: Poniedzialek Wtorek Sroda Czwartek (midweek) Piatek Szostek Siodmek Osmek (weekend) Sobota (weekend) Niedziela (weekend) This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-16 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/