OE KENZABURO Futbol ery Manen KENZABURO OE Tytul oryginalu: Man'en-gannen-nofuttoboru Tlum. Mikolaj Melanowicz 1. Prowadzeni przez umarlych Budzac sie w mroku przed switem, bladze po omacku w swiadomosci posrod resztek gorzkiego snu w poszukiwaniu goracego wrazenia "oczekiwania". Wciaz na prozno poszukuje z niespokojna nadzieja goracego "oczekiwania", ozywajacego w najglebszych zakamarkach mojego ciala - jak obecnosc polykanej whisky rozpalajacej wnetrznosci. Zaciskam palce, ktore utracily sile. I wszedzie, w kazdej czastce ciala odczuwam odrebnie ciezar miesa i kosci; w mojej swiadomosci wracajacej niechetnie ku swiatlu doznania te zamieniaja sie w tepy bol. Z poczuciem rezygnacji jeszcze raz biore odpowiedzialnosc za to dreczace tepym bolem ciezkie mieso, ktore stracilo poczucie jednosci. Spie z podkulonymi nogami i rekami, w pozycji czlowieka, ktory nie chce, aby przypominano mu ani o jego istocie, ani o sytuacji, w jakiej sie znalazl. Kiedy sie budze, za kazdym razem usiluje odnalezc to utracone poczucie goracego "oczekiwania", ktore nie jest swiadomoscia braku, ale pozytywna realnoscia. Przekonany w koncu, ze go nie odnajde, staram sie zwabic sam siebie na pochylnie prowadzaca w ponowny sen. Spij, spij! Swiat nie istnieje. Dzisiejszego ranka jednak trucizna, zadajaca meczarnie calemu cialu, jest tak silna, ze zamyka droge wiodaca do snu. Wzbiera we mnie strach. Do wschodu slonca pozostala chyba godzina. Nim ona minie, nie mozna powiedziec, jaki bedzie dzisiaj dzien. Leze w ciemnosci, niczego nie swiadomy, niby plod w lonie matki. Dawniej w takich momentach pozyteczne byly zle nawyki seksualne. Ale dzis, w dwudziestym siodmym roku zycia, majac zone, a nawet dziecko w zakladzie opiekunczym, na mysl o masturbacji odczuwam narastanie wstydu, rozgniatajace nagle paki pozadania. Spij! Spij! A jesli nie jest to mozliwe, udawaj spiacego. Nagle w ciemnosci pojawia sie przed oczyma kwadratowy dol, ktory wykopali robotnicy, aby umiescic w nim zbiornik na smiecie. W obolalym ciele wielokrotnieje pustoszaca gorzka trucizna, ktora niby galareta z tubki za chwile wytrysnie przez uszy i oczy, nos, usta, odbyt i drogi moczowe. Nadal udajac spiacego wstaje i ide wolno przez ciemnosc. Z zamknietymi oczyma obijam sie cialem o drzwi, sciany, meble i wydaje z siebie jeki podobne do bolesnego bredzenia we snie. Prawe oko niczego nie dostrzega, nawet szeroko otwarte w samo poludnie. Ciekawe, czy kiedykolwiek zrozumiem, co sie krylo za tym zdarzeniem, w ktorym oko stalo sie takie, jakie jest teraz? Byl to paskudnie bezsensowny wypadek. Pewnego ranka szedlem ulica, gdy grupa uczniow ze szkoly podstawowej, ogarnieta panicznym strachem i zloscia, zaczela rzucac kamieniami. Trafiony wtedy w oko, upadlem na chodnik i lezac tam nie moglem zrozumiec, co sie stalo. Prawe oko wskutek poziomego pekniecia od bialka po zrenice stracilo zdolnosc widzenia. Do chwili obecnej ani razu nie mialem poczucia, ze zrozumialem prawdziwy sens tego zdarzenia. Przy tym boje sie zrozumiec. Jesli sprobujesz chodzic zakrywajac dlonia prawe oko, zdasz sobie sprawe, jak duzo rzeczy czyha z prawej strony. Bedziesz zderzal sie z nieoczekiwanym. Raz po raz mocno uderzysz o nie glowa, twarza. Totez prawa strone mojej glowy i twarzy pokrywaja ustawicznie odswiezajace sie rany, jestem wiec brzydki. Zreszta jeszcze przed zranieniem oka czesto przypominalem sobie slowa matki, przepowiadajacej moja brzydote i porownujacej mnie z mlodszym bratem, ktory mial byc przystojny, i stopniowo zaczalem dostrzegac cechy szczegolne mojej wrodzonej brzydoty. Utracone oko z kazdym dniem ja odnawialo i podkreslalo. Ta wrodzona brzydota chcialaby sie ukryc w cieniu i milczec, ale utracone oko wydobywa ja wciaz na swiatlo dzienne. Nie bez powodu zreszta temu oku, zwroconemu ku ciemnosci, powierzylem pewne zadanie: oko, ktore przestalo normalnie funkcjonowac, upodobnilem do oka otwartego w strone mroku panujacego wewnatrz czaszki. To jedno oko ustawicznie sie wpatruje w goracy mrok wypelniony krwia nieco goretsza od temperatury ciala. Po prostu zatrudnilem straznika, ktory strzeze lasu w nocy mojego wnetrza, i w ten sposob zmusilem sie do cwiczen w obserwowaniu siebie od wewnatrz. Przeszedlszy przez kuchnio-jadalnie po omacku odmykam drzwi i gdy tutaj po raz pierwszy otwieram oko, widze bielejace przed switaniem nikle pasmo ponad odlegla krawedzia wznoszacego sie wysoko ciemnego jesiennego nieba. Podbiega czarny pies i juz ma podskoczyc ku mnie. Ale natychmiast pojmuje, ze go odrzucam, i bez jednego warkniecia kuli sie i przypada do ziemi; zwrocony w moja strone wysuwa z mroku maly nosek podobny do grzybka. Biore psa na reke i powoli ruszam do przodu. Pies smierdzi. Oddycha ciezko, przycisniety do mego boku. Pod reka robi sie cieplo. Moze pies ma goraczke. Palce bosych stop uderzaja o drewniana rame. Na chwile puszczam psa na ziemie, szukam po omacku drabiny, nastepnie obejmuje rekami mrok w tym miejscu, w ktorym puscilem psa, i znow chwytam go tak, jak trzymalem poprzednio. Nie moge powstrzymac sie od smiechu, ale smiech moj nie trwa dlugo. Pies na pewno jest chory. Z wielkim trudem schodze po drabinie na dol. Na dnie jamy sa niewielkie kaluze, w ktorych zanurzaja sie bose stopy po kostki. Wody w nich niewiele, tyle co soku wycisnietego z miesa. Siadajac wprost na golej ziemi czuje, jak woda przenika przez spodnie pizamy i slipki, moczy tylek, i wtedy czuje, ze przyjmuje to poslusznie, jak ktos, kto nie jest zdolny do sprzeciwu. Naturalnie pies moze odmowic moczenia go w wodzie. Ale on milczy, tak jak milczy pies, ktory potrafi mowic i utrzymuje rownowage na moich kolanach wspierajac lekko o moja piers swoje drzace, gorace cialo. Dla utrzymania rownowagi zakrzywionymi pazurami wczepia sie w skore na kolanach. Czuje, ze nie moge tez odrzucic tego cierpienia, a po pieciu minutach obojetnieje. Obojetnieje rowniez na wode, ktora zmoczyla tylek i naplynela miedzy uda i jadra. Moje stusiedemdziesieciodwucentymetrowe i siedemdziesieciokilo-gramowe cialo nie rozni sie od ziemi wykopanej wczoraj przez robotnikow z tego dolu, w ktorym teraz jestem, i wyrzuconej gdzies daleko nad rzeke. Moje cialo upodobnilo sie do ziemi. Cieplo psa i nozdrza niby wnetrze dwu jamochlonow - to dwie jedyne oznaki zycia w moim ciele, w otaczajacej ziemi i masie wilgotnego powietrza. Nozdrza z przerazajaca sila staja sie coraz wrazliwsze i wchlaniaja ograniczone wonie z dna jamy, jakby byly one niepojeta obfitoscia. Nozdrza pracuja z najwyzsza sprawnoscia, gromadza zbyt duza ilosc zapachow i nie moga rozroznic jednego od drugiego; omal nie trace przytomnosci, kiedy uderzam tylem glowy (zdawalo mi sie, ze bezposrednio gola czaszka) o sciane jamy, i odtad juz bez ustanku absorbuje jedynie tysiace roznych zapachow i minimalna ilosc tlenu. Rozkladajaca sie gorzka trucizna wciaz wypelnia moje cialo i juz nawet nie zamierza - jak mi sie zdaje - wysaczyc sie na zewnatrz. Nie wraca juz gorace uczucie "oczekiwania", ale ustepuje lek. Obojetnieje na wszystko, co mnie otacza, obojetne mi jest i to, czy mam cialo, czy go nie mam. Zaluje tylko, ze nikt nie oglada tej mojej totalnej obojetnosci w stosunku do siebie samego. A pies? Ale pies nie ma oczu. Nawet ja, zobojetnialy, nie mam oczu. Od chwili, w ktorej zszedlem po drabinie, mialem oczy zamkniete. Nastepnie zaczalem myslec o przyjacielu, w ktorego kremacji uczestniczylem. Pod koniec tego lata przyjaciel pomalowal cynobrem glowe i twarz, rozebral sie do naga, wcisnal sobie ogorek w odbytnice i powiesil sie. Jego zona, wyczerpana nerwowo i wygladajaca jak chory zajac, wrocila z nocnego przyjecia i odkryla, ze maz popelnil samobojstwo. Dlaczego nie byl na tym przyjeciu razem z zona? Nalezal do tego rodzaju ludzi, ktorym nikt sie nie dziwil, kiedy posylal zone na przyjecia, a sam zostawal w domu i zajmowal sie tlumaczeniem (byla to praca, jaka mielismy wykonac wspolnie). Od punktu oddalonego o dwa metry od wisielca zona przebiegla do miejsca, w ktorym odbywalo sie przyjecie; byla smiertelnie przerazona wymachiwala rekami, wykrzykiwala cos niezrozumialego, zamaszyscie wyrzucala przed siebie stopy w zielonych, jakby dziecinnych butach, gdy tak pedzila w ciemnosci w sam srodek nocy, niewidoczna dla nikogo. Wrocila ta sama droga niby postac na puszczonej do tylu tasmie filmowej, a po zawiadomieniu policji dotad plakala cicho, dopoki nie przyszedl ktos z jej domu rodzinnego i nie zabral jej ze soba. Po zakonczeniu procedury policyjnej ja wraz z jego stanowcza babka oddalismy ostatnia przysluge przyjacielowi, ktorego nic juz nie moglo uratowac, jego nagiemu cialu o czerwonej glowie, z ostatnia sperma w jego zyciu przylepiona do ud. Matka zmarlego zachowywala sie jak idiotka, wiec na nic sie nie przydala. Moze poza jednym tylko przypadkiem, w ktorym niespodzianie przejawila zdecydowana wole i przeciwstawila sie nam, kiedy zamierzalismy zmyc farbe z umarlego. Ja i stara kobieta wyprosilismy wszystkich przybylych z kondolencjami i tylko we troje czuwalismy bez przerwy cala noc przy zmarlym, w ktorego ciele niezliczone ilosci komorek, skarbniczek jego indywidualnosci, podlegaly juz niedostrzegalnemu, ale szybkiemu procesowi rozkladu. Wysuszona skora niby tama powstrzymywala slodkawo-kwasne rozowe komorki, topniejace i zmieniajace sie w cos nieokreslonego. Cialo przyjaciela, o twarzy pomalowanej cynobrowa farba, lezace wyzywajaco na prostym, niemal wojskowym lozu i podlegajace nieustajacemu rozkladowi, nabralo teraz znacznie bardziej natretnej realnosci niz kiedykolwiek podczas dwudziestosiedmioletniego zycia, spedzonego na pozalowania godnych probach przejscia przez ciemny tunel, jakby po to tylko, by urwac sie niespodziewanie, zanim udalo sie przedostac na druga strone. Juz wkrotce peknie nieuchronnie tama skory. Fermentujace skupiska komorek przygotowuja, tak jak przygotowuje sie wino, prawdziwa juz teraz fizyczna smierc ciala. Pozostajacy przy zyciu beda musieli pic ten trunek. Fascynuja mnie te zageszczone chwile, odmierzane zwiazkiem ciala przyjaciela z bakteriami rozkladu pachnacymi jak lilie. Obserwujac przemijanie tego czystego czasu w jego niepowtarzalnym locie, uswiadamiam sobie ponownie kruchosc innego czasu, miekkiego i cieplego jak czubek glowy niemowlecia, czasu dopuszczajacego powtorzenie. Nie moge sie oprzec uczuciu zazdrosci. Oczy przyjaciela juz nie beda sie przygladac, nie zrozumieja prawdziwego sensu tego, co bedzie sie dzialo, kiedy ja zamkne oczy po raz ostatni, a moje cialo bedzie doswiadczac czasu rozkladu. -Kiedy przyjechal z sanatorium, powinienem byl mu poradzic, aby tam wrocil. -Nie, chlopak nie mogl juz przebywac tam dluzej! - odpowiedziala babka przyjaciela. - Chorzy bardzo go szanowali, bo robil tam wspaniale rzeczy. Dlatego nie mogl tam dluzej przebywac. Nie zapominaj o tym i nie rob sobie wyrzutow. Po tym, co sie stalo, wszystko jest juz naprawde jasne, ale to dobrze, ze chlopiec stamtad uciekl i zaczal prowadzic wolne zycie! Gdyby tam chcial popelnic samobojstwo, nie moglby sie powiesic nago, pomalowawszy twarz na czerwono. Inni pacjenci nie pozwoliliby mu na to, bo zbyt go szanowali. -Ty dobrze sie trzymasz, to dodaje mi sil. -Kazdy musi umrzec. A po stu latach nikt nie bedzie sprawdzac, jak umierala wiekszosc ludzi. Najlepiej wiec umrzec, jak sie komu podoba. Matka przyjaciela, siedzaca na krawedzi lozka, bez przerwy gladzila trupa po nogach. Jak wystraszony zolw wcisnela szyje gleboko w ramiona i nie reagowala na nasza rozmowe. Drobne rysy twarzy, splaszczonej i podobnej do jakiejs rosliny, okrutnie przypominaly zmarlego syna, byly martwe i zwiotczale i kojarzyly mi sie z topniejacym cukierkiem. Nigdy chyba nie widzialem twarzy, ktora by tak precyzyjnie wyrazala rozpacz. -Jak Sarudahiko - powiedziala bez wyraznego zwiazku babka zmarlego. Sarudahiko - to slowo mialo dla mnie nieuchwytnie komiczne brzmienie kojarzace sie ze wsia; zdawalo mi sie, ze przywoluje na pamiec jakies znaczenie, choc bardzo niejasne, lecz z powodu zmeczenia mozg zmienil sie w galarete i zaczal drzec, ale drzenie to nie powiekszylo sie i nie rozwinelo osnowy tego znaczenia... Nawet gdy potrzasnalem glowa na prozno, slowo "Sarudahiko" zatonelo w glebinach pamieci, niby ciezarek, nie zdolawszy zlamac pieczeci znaczenia. I teraz w mojej glowie, gdy tak siedze trzymajac psa na dnie jamy, w ktorej zebralo sie troche wody, wyplynelo slowo "Sarudahiko" jako wyrazna odnoga zyly bliskich mi wspomnien. Wiazaca sie z tym slowem zamrozona od owego dnia galaretowata tkanka mozgu teraz sie roztopila. Sarudahiko, Sarudahikono mikoto w Amanoyachimata wital bogow zstepujacych z nieba. Reprezentantka grupy intruzow, Amenouzume, prowadzaca negocjacje dyplomatyczne z Sarudahiko, zebrala ryby, pierwotnych mieszkancow tego Nowego Swiata, chcac ustanowic tutaj wlasne rzady i mowiac "te usta nie odpowiadaja", otworzyla paszcze morskiego trepanga opierajacego sie jej w milczeniu. Nasz wrazliwy Sarudahiko dwudziestego wieku pomalowal sobie glowe cynobrem, byl wiec raczej pobratymcem trepanga, ktoremu rozcieto pysk. Na mysl o tym trysnely mi z oczu lzy, splynely po policzkach na wargi i spadly na grzbiet psa. Na rok przed smiercia przyjaciel przerwal studia na uniwersytecie Columbia, wrocil do kraju i udal sie do szpitala z powodu lekkich zaburzen umyslowych. O lokalizacji tego domu dla umyslowo chorych i o tamtejszym zyciu przyjaciela nie wiem nic poza tym, co on sam mi powiedzial. Jego zona, matka i babka nie odwiedzaly tego szpitala znajdujacego sie podobno w okregu Shonan. Przyjaciel zabronil wszystkim bliskim odwiedzania go w tym zakladzie. A teraz nawet nie jestem pewien, czy ten szpital w ogole istnieje. Jednak, jesli wierzyc slowom przyjaciela, szpital ten nazywal sie Osrodek Cwiczenia Usmiechu, a ludzie tam zebrani przy kazdym posilku zazywali duze dawki srodkow uspokajajacych i w dzien i w nocy usmiechali sie wszyscy lagodnie, pedzac tu spokojnie swoj zywot. Szpital miescil sie w parterowym budynku podobnym do zwyklych pensjonatow nadmorskich spotykanych w Shonan; polowe budynku zajmowal tak zwany pokoj sloneczny. W ciagu dnia wiekszosc pacjentow rozmawiala z soba siedzac na licznych hustawkach ustawionych na rozleglej murawie. Zebrani w tym zakladzie pacjenci byli raczej podroznymi w czasie dluzszego postoju. Po zazyciu srodka uspokajajacego przypominali najlagodniejsze na swiecie zwierzeta i pedzili czas w pokoju slonecznym czy na murawie, wymieniajac ze soba przyjazne usmiechy. Swobodnie mogli wychodzic z domu, nikt z nich nie odczuwal, ze jest trzymany w zamknieciu, dlatego tez nikt nie probowal ucieczki. Kiedy przyjaciel po tygodniu pobytu w Osrodku Usmiechu wrocil do domu po nowe ksiazki i zmiane ubrania, powiedzial, ze chyba sie przystosowal do tego dziwacznego miejsca szybciej i przyjemniej niz lagodnie usmiechajacy sie pacjenci, ktorzy znalezli sie tam wczesniej od niego. Jednakze minelo jeszcze trzy tygodnie, przyjaciel znow wrocil do Tokio, tym razem w jego usmiechu pojawil sie ledwie dostrzegalny smutek. Wtedy przyjaciel opowiedzial swojej zonie i mnie nastepujaca historie. Pielegniarz roznoszacy srodki uspokajajace i posilki byl mezczyzna brutalnym, wyczyniajacym straszne rzeczy z pacjentami, ktorzy bedac pod dzialaniem lekow nawet nie odczuwali zlosci. Na przyklad bez zadnego powodu uderzal w brzuch przechodzacego obok pacjenta. Poradzilem wtedy, aby sie poskarzyl dyrektorowi osrodka, ale przyjaciel odpowiedzial: - Gdybym cos takiego zrobil, dyrektor by pomyslal, ze z nudow klamiemy lub po prostu cierpimy na manie przesladowcza, lub jedno i drugie. Nikt chyba, przynajmniej na plazy w Shonan, nie nudzil sie tak jak my, poniewaz my wszyscy w wiekszym lub mniejszym stopniu jestesmy wariatami. Ponadto dzieki srodkom uspokajajacym ja tez w koncu dokladnie nie wiem, czy naprawde jestem zly, czy nie. Lecz zaledwie po dwu, trzech tygodniach od tej rozmowy przyjaciel nie wypil przy sniadaniu srodka uspokajajacego, podobnie uczynil z porcja obiadowa i wieczorna, wylal je po prostu do ubikacji. I gdy nastepnego ranka poczul, ze ogarnia go gniew, zaczail sie na brutalnego pielegniarza - sam ucierpial wtedy niemalo, ale w koncu pielegniarza omal nie zabil. Od tego wydarzenia zaczal sie cieszyc duzym szacunkiem grzecznie usmiechajacych sie pacjentow, ale po rozmowie z dyrektorem musial to miejsce opuscic. Gdy wychodzil z Osrodka Usmiechu pomachawszy reka pacjentom, ktorzy odprowadzali go dobrotliwym, glupawym usmiechem, poczul sie tak gleboko zasmucony jak nigdy przedtem w zyciu. -Doznalem takiego smutku, o jakim wspomina Henry Miller. Prawde mowiac, do tego czasu watpilem w prawdziwosc tekstu Millera: "Chcialem smiac sie razem z nim, ale smiac sie nie moglem. Zrobilo mi sie strasznie smutno, smutniej niz kiedykolwiek w zyciu." To znacznie wiecej niz zwrot stylistyczny. Jest jeszcze jedno wyrazenie, rowniez Millera, ktore odtad wciaz mnie przesladowalo: "Badzmy weseli, cokolwiek sie dzieje!" Od pobytu w Osrodku Cwiczenia Usmiechu az do chwili smierci przez powieszenie sie nago, z glowa pomalowana na czerwono, slowa Millera byly swoista obsesja przyjaciela. "Badzmy weseli, cokolwiek sie dzieje!" Krotkie lata nazbyt wczesnego schylku zycia przyjaciel przezyl wyjatkowo wesolo, popadl nawet w pewien seksualny nawyk, oddajac sie temu szalenstwu z niezwykla namietnoscia. To wspomnienie powrocilo podczas rozmowy z zona, gdy przyszedlem do domu po uroczystej kremacji ciala przyjaciela, zmeczony i przybity. Zona, czekajac na mnie, pila samotnie whisky. Wtedy po raz pierwszy ujrzalem ja pijana. Zaraz po powrocie do domu poszedlem do pokoju zony i syna. Wtedy dziecko bylo jeszcze w domu. Zapadl juz zmierzch, dziecko lezalo w lozku, patrzylo na mnie brazowymi oczyma absolutnie bez wyrazu, lagodnie, z takim spoko jem, z jakim moglyby patrzec rosliny, jesliby mialy oczy. Zony obok dziecka nie bylo. Potem odkrylem ja pijana w mroku biblioteki. Kiedy ja znalazlem, siedzaca na stopniu miedzy regalami, niby ptaka na chwiejacej sie galezi, utrzymujaca niepewna rownowage, poczulem sie zazenowany i wstyd mi sie zrobilo za samego siebie. Zona, wyciagnawszy whisky ze schowka pod schodami, gdzie ja ukrylem, pociagnela lyk wprost z butelki, potem pila po trochu bez przerwy. Nad gorna warga zebral sie tlusty pot; na moj widok cofnela sie do tylu jak mechaniczna lalka, ale wstac nie mogla. Jej oczy byly rozgoraczkowane i czerwone jak sliwki, a skora na szyi i ramionach, widoczna ponad ubraniem, byla szorstka, nierowna jak u gesi; cale cialo przypominalo chorego psa, ktory nerwowo gryzie trawe i zwraca ja z powrotem. -Nie jestes chora? - zapytalem bez sensu. -Nie jestem chora - odpowiedziala wyczuwajac w lot moje zaklopotanie i nie kryjac checi zakpienia ze mnie. -To znaczy, ze jestes naprawde pijana. Gdy usiadlem na wprost niej, wzrok moj przyciagnely drzace krople potu spadajace z krawedzi gornej wargi, kiedy poruszyla ustami. Uderzyl mnie jej nieprzyjemny oddech, pelen ciezkich oparow alkoholu. Zmeczenie zyjacego czlowieka, ktore przynioslem od loza smierci przyjaciela, znow przesycilo czernia wszystkie zakamarki ciala do tego stopnia, ze chcialo mi sie plakac. -Jestes kompletnie pijana! -Nie jestem tak bardzo pijana. Spocilam sie ze strachu! -Czego sie boisz? Boisz sie o przyszlosc dziecka? -To straszne, ze moga byc ludzie, ktorzy maluja sobie glowe na czerwono, rozbieraja sie do naga i popelniaja samobojstwo! Powiedzialem zonie tylko to, slowem nie wspomnialem o ogorku. -Ale chyba nie to napawa cie lekiem? -Boje sie, bo ty, Mitsu, tez mozesz pomalowac glowe na czerwono i nago popelnic samobojstwo! - powiedziawszy to zwiesila glowe nie mogac ukryc przerazenia. Przez mgnienie zadrzalem na calym ciele, bo w ciemnobrazowej masie wlosow zony dostrzeglem wlasnego trupa w miniaturze. Ujrzalem cynobrowa glowe zmarlego Mitsusaburo Nedokoro z grudkami niedokladnie rozpuszczonej farby zastyglej za uszami, niby krople krwi. Podobnie jak cialo zmarlego przyjaciela, moje rowniez wskazywalo, ze od decyzji samobojstwa w tak osobliwym stylu do jego popelnienia uplynelo niewiele czasu, gdyz uszy pozostaly nie pomalowane. -Ja nie popelnie samobojstwa! Nie mam powodu do popelnienia samobojstwa. -Czy on byl masochista? -Dlaczego? Dlaczego pytasz mnie o to w dzien po jego smierci? Czy ze zwyklej ciekawosci? -Przypuscmy - spostrzeglszy objawy gniewu w moim chrypliwym glosie, ktory nawet dla mnie nie byl zupelnie jasny, powiedziala nad wyraz smetnie - ze mial on jakies zboczenie seksualne, to, rzeczywiscie, nie musze sie chyba niepokoic o ciebie, prawda? Znow cofnela sie i wpatrywala we mnie, jakby oczekiwala potwierdzenia. Przestraszyl mnie wyraz rozpaczliwej bezsilnosci w jej dziwnie zaczerwienionych oczach. Lecz zona prawie natychmiast zamknela oczy, podniosla butelke whisky i pociagnela lyk. Powieki pociemnialy niby brudne opuszki palcow. Zakrztusila sie, az poplynely lzy, a z kacikow ust pociekla whisky ze slina. Zamiast zmartwic sie, ze poplami swa jasnopopielata jedwabna suknie, ktora niedawno kupila, wyjalem z jej wychudlych i cienkich palcow butelke i sam pociagnalem lyk, aby ukryc zniecierpliwienie. To prawda, opowiadal mi z mieszana przyjemnoscia i smutkiem, majac juz za soba pewne doswiadczenia masochisty, choc jeszcze byl w polowie drogi ku zboczeniu seksualnemu, zreszta nie tak znowu plytkiemu, by kazdy mogl w nim przypadkowo zasmakowac, ale jednoczesnie nie tak jeszcze glebokiemu, by nie mozna bylo o nim mowic innym: niemniej byl juz w takim punkcie pochylni prowadzacej ku zboczeniu, ze sam nie mogl miec watpliwosci, dokad to prowadzi. Przyjaciel odwiedzal pewien dom dla wtajemniczonych, w ktorym pelne okrucienstwa samice zaspokajaly masochistow. Pierwszego dnia nic specjalnego sie nie zdarzylo. Ale gdy po trzech tygodniach odwiedzil ten dom po raz drugi, ogromna glupia kobieta, poznawszy dokladnie gust przyjaciela, objawila mu, ze odtad nie bedzie mogl sie bez niej obejsc. Potem zrozumial, gdy lezal nago na brzuchu, a wiazka konopnych sznurow opadla gluchym odglosem tuz nad jego uchem, ze glupawa wielka baba jako niewatpliwa rzeczywistosc wtargnela w jego swiat. "Poczulem sie tak, jakby moje cialo rozpadlo sie na kawalki, rozmieklo w kazdej swej czasteczce, niby sznur parowek pozbawionych czucia. Lecz moj duch unosil sie gdzies na wyzynach, calkowicie oddzielony od ciala." Powiedziawszy to moj przyjaciel utkwil we mnie wzrok, a na jego twarzy pojawil sie dziwnie watly, zbolaly usmiech. Wypilem jeszcze lyk whisky, zakrztusilem sie podobnie jak zona, a cieplawy alkohol poplynal pod koszule na piersi i brzuch. Nastepnie znow owladnelo mna nieodparte pragnienie, by powiedziec cos brutalnego do zony siedzacej z zamknietymi oczyma, gdy jej czerniejace powieki, niby zwodniczy desen skrzydel pewnego rodzaju cmy, wygladaly jak druga para oczu. Zalozmy, ze byl masochista - chcialem powiedziec - i tak nie bedzie to znaczylo, ze nie masz powodu do strachu. Nie mozesz byc spokojna widzac tylko te roznice miedzy nim a mna i sadzac, ze na pewno nie pomaluje glowy na czerwono, nie rozbiore sie do naga i nie zabije. A to dlatego, ze zboczenia seksualne i temu podobne rzeczy nie sa w koncu tak wazne! Chodzi tu po prostu o dewiacje spowodowana czyms strasznym i tajemnym, co drzemie w glebi czlowieka. Potezna sila motoryczna szalenstwa, ktorej trudno sie przeciwstawic, drzemala w jego duszy i przez jakis przypadek wy wolala zboczenie zwane masochizmem, to wszystko. To nie masochizm, ktory zrodzil szalenstwo, doprowadzil go do samobojstwa, lecz odwrotnie. A te trudne do uleczenia ziarna szalenstwa i we mnie tez... Ale nic z tego nie powiedzialem zonie, zreszta sama ta mysl nie zaczela jeszcze zapuszczac korzeni - tak cienkich jak lodyzka wodnej trawy - w faldach mozgu przytepionego zmeczeniem. Zludzenie, niby babelki w szklance, zawrzalo i od razu zniknelo. Jesli takie zludzenie mija, nie pozostawia czlowiekowi zadnego doswiadczenia. Zwlaszcza gdy sie milczy i nic o tym nie mowi. Wystarczy jednak po prostu czekac, az to niepozadane zludzenie, nie zdolawszy jeszcze zranic fald mozgu, po prostu przeminie. Jesli mi sie uda tego dokonac, to nastepnym razem bede mogl z calkowita pewnoscia zaakceptowac to jako doswiadczenie, co do tego nie mam watpliwosci, moge wiec uniknac tej trucizny przynajmniej do nadejscia ponownego uderzenia. Zacisnalem usta, wzialem zone pod ramiona i unioslem w gore. Odczulem to jako bluznierstwo, ze nieczystymi rekami, ktore unosily zmarlego przyjaciela, podtrzymuje teraz tajemnicze i kruche, zywe cialo zony, istoty stworzonej, by rodzic w bolu i napieciu; ale mimo to z tych dwu cial, jednakowo ciezkich dla moich rak, cialo zmarlego przyjaciela wydalo mi sie blizsze. Ociezalym krokiem ruszylem w strone sypialni, gdzie czekalo na nas dziecko, lecz przed lazienka zona zatrzymala sie jak statek, ktory zarzucil kotwice, i przedzierajac sie przez mroczne cieplawe powietrze letniego zmierzchu, jakby plywala w wodzie, weszla do ubikacji. Pozostala tam dosyc dlugo. Kiedy wreszcie wynurzyla sie stamtad, idac jakby pod prad wody zgestnialej i mrocznej, wprowadzilem ja do sypialni, zrezygnowalem z rozbierania, po prostu polozylem ja na lozku w tym, w czym byla. Zona westchnela bardzo glosno, jakby chciala wypluc z siebie dusze bez reszty, i od razu usnela glebokim snem. Wloknista zolta substancja, ktora wydostala sie z jej ust, przylegala do warg, delikatna, swiecaca niby preciki na tle platkow kwiatu. Dziecko znow patrzy na mnie szeroko otwartymi oczyma, ale nie wiem, czy jest spragnione, czy glodne, czy moze tez odczuwa innego rodzaju przykrosci - nie wiem zupelnie nic. Jak roslina hodowana w mrocznej wodzie lezy z otwartymi oczyma bez wyrazu, po prostu spokojnie istnieje. Niczego nie zada, nie wyraza zadnych absolutnie uczuc. Nawet nie placze. Od czasu do czasu powatpiewam, czy ono naprawde zyje. Co nalezaloby zrobic na wypadek, jesliby zona po moim wczesnym wyjsciu z domu przez caly dzien byla pijana i pozostawila dziecko bez opieki? Teraz zona nie jest niczym wiecej jak tylko zwykla pijana kobieta, spiaca glebokim snem. Nachodzi mnie nieodparte przeczucie kleski. Lecz podobnie jak przedtem w stosunku do zony, tak teraz odczuwam jakby swietokradztwo, gdy wyciagam nieczyste rece w strone dziecka, wiec powstrzymuje sie od dotkniecia. Rowniez od dziecka wydaje mi sie blizszy moj zmarly przyjaciel. Dziecko, tak jak je widze z gory, wciaz przyglada mi sie oczyma absolutnie pozbawionymi wyrazu. W koncu z tych brazowych oczu z nieodparta sila fal przyplywu nadchodzi zniewalajaca sennosc. Nie przynioslem nawet butelki mleka dla dziecka, skulilem sie w miejscu, w ktorym stalem, polozylem na boku i zapadlem w sen. Na krawedzi nieswiadomosci przemknela mysl niby swieze zdumienie: jedyny przyjaciel pomalowal glowe na czerwono i powiesil sie, zona ku mojemu zdumieniu nagle sie upila, a syn jest debilem. Przy tym zasypialem wcisniety w szpare miedzy lozkiem zony i syna, nawet nie zamknawszy drzwi, nie rozwiazawszy krawatu, skalany przez kontakt z trupem. Pozbawiony zdolnosci osadu wszelkich rzeczy, bylem podobny do bezsilnego owada przeklutego szpilka. Usypialem drzacy, czujac, ze zagraza mi niechybne niebezpieczenstwo i cos niepojetego wzera sie we mnie. Rankiem jednak nie potrafilem przypomniec sobie tego, co tak wyraznie przezywalem poprzedniej nocy. To znaczy, ze nie stalo sie to doswiadczeniem. Moj przyjaciel pewnego dnia latem ubieglego roku w drugstorze w Nowym Jorku spotkal mego mlodszego brata. I przyniosl mi wlasne swiadectwo o zyciu brata w Ameryce. Brat Takashi wyjechal do Ameryki jako czlonek studenckiego teatru kierowanego przez poslanke z ramienia prawicowej grupy postepowej partii politycznej. Ten zespol teatralny byl jedna z grup "teatru odwrotu", skladal sie tylko ze studentow, ktorzy brali udzial w akcjach politycznych w czerwcu 1960 roku. Najpierw grali sztuke pelna skruchy pt. Nasz jest wstyd, nastepnie w imieniu pelnych poczucia winy dzialaczy studenckich wystepowali z ubolewaniem przepraszajac lud amerykanski za to, ze przeciwstawiali sie przyjazdowi prezydenta USA do Japonii. Kiedy Takashi zawiadamial mnie, ze wstapil do tego teatru i ze wyjezdza do USA, powiedzial, ze zaraz po przyjezdzie do Stanow ma zamiar uciec z zespolu i podrozowac niezaleznie. Ale z artykulow prasowych o Naszym wstydzie, nie pozbawionych tonu kpiny czy zazenowania, jakie nadsylali japonscy korespondenci z USA, dowiedzialem sie, ze Takashi nie uciekl z zespolu teatralnego rezydujacego glownie w Waszyngtonie, ze w dalszym ciagu wystepuje w sztuce Nasz jest wstyd wystawianej w roznych miastach USA od Bostonu az po Nowy Jork. Probowalem rozwiazac te zagadke, dlaczego brat zmienil swoj pierwotny plan i gra w dalszym ciagu role dzialacza studenckiego zalujacego swych poprzednich czynow, ale to wykraczalo poza mozliwosci mojej wyobrazni. Wtedy wyslalem list do przyjaciela, ktory wraz z zona przebywal w Nowym Jorku studiujac na uniwersytecie Columbia, i poprosilem, zeby odwiedzil teatr brata. Ale poniewaz przyjaciel nie nawiazal kontaktu z zespolem, jego spotkanie z moim bratem bylo calkowicie przypadkowe. Gdy przyjaciel wszedl do jakiejs knajpki na Broadwayu, drobny Takashi, oparty o wysoka lade, pil lemoniade z wyrazem skupienia. Gdy przyjaciel polozyl mu z tylu reke na ramieniu, brat w tym samym momencie odwrocil sie tak nagle, ze az przestraszyl przyjaciela. Takashi byl brudny i spocony, blady i jakis napiety, wygladal tak zaskoczony, jakby zostal przylapany na planowaniu samotnego skoku na bank. -O, Takashi, wiedzialem, ze jestes w Ameryce z listu twojego brata Mitsu! Mitsu sie ozenil i, jak sie zdaje, od razu zrobil dziecko. -Ja ani sie nie ozenilem, ani nikomu nie zrobilem dziecka -powiedzial Takashi glosem wciaz jeszcze niespokojnym. Przyjaciel zasmial sie, jakby uslyszal swietny kawal. - W przyszlym tygodniu wracam do kraju, nie masz nic do przekazania bratu? -Czy nie zamierzales zostac z zona jeszcze przez kilka lat na uniwersytecie Columbia? -Tak, ale to sie zmienilo! Zostalem ranny w czasie demonstracji. Tym razem nie chodzi o rane zewnetrzna, tym razem cos jest nie w porzadku w glowie. Nie jest tak zle, zeby mieli mnie zamknac w szpitalu dla umyslowo chorych, ale zdecydowalem sie pojsc do swego rodzaju sanatorium. Kiedy przyjaciel to powiedzial, dostrzegl glebokie zawstydzenie rozszerzajace sie niby brudna plama na twarzy Takashiego i wydalo mu sie, ze zrozumial znaczenie jego gwaltownej reakcji w chwili zaskoczenia. Jako czlowiek wrazliwy i uprzejmy, nie mogl oprzec sie poczuciu zalu. Najwyrazniej bowiem utrafil w najbardziej czule miejsce skruszonego dzialacza studenckiego. Obaj zamilkli i wpatrywali sie w geste rzedy pekatych sloikow stojacych na polkach po przeciwnej stronie lady. Patrzyli na rozowawy plyn wypelniajacy je po brzegi, slodkawy i surowy niby wnetrznosci. W krzywiznach sloikow odbijaly sie ich sylwetki; kiedy obaj sie poruszali, chwialy sie takze rozowe zjawy w przesadnych poruszeniach i zdawalo sie, ze zaczynaja spiewac: Ameryka! Ameryka! W czerwcowa noc, gdy Takashi byl jeszcze nieskruszonym dzialaczem studenckim, a przyjaciel nie tyle z przekonan politycznych, ile dla towarzyszenia swej dopiero co poslubionej zonie, ktora uczestniczyla w demonstracji jako czlonkini malego zespolu teatralnego, znalazl sie przed gmachem parlamentu, powstalo zamieszanie; wtedy przyjaciel, chroniac zone przed atakiem uzbrojonej policji, dostal silny cios palka w glowe. W sensie chirurgicznym nie bylo to zbyt grozne pekniecie, ale od tego uderzenia w owa noc pachnaca zielonymi liscmi, w glowie przyjaciela pojawila sie jakas anomalia -mroczna sklonnosc do maniakalnej depresji stala sie jego nowa cecha. Z takimi wlasnie ludzmi najmniej pragna sie spotkac skruszeni dzialacze studenccy. Przyjaciel, coraz bardziej zaklopotany milczeniem Takashiego, patrzal nadal na rozowe sloiki; wydawalo mu sie, ze jego oczy roztopione w goraczce zaklopotania zmienily sie w rozowa kleista ciecz, taka sama jak zawartosc sloikow, ktora zaraz wyplynie mu spod czaszki. Przyjaciel wyobrazil sobie, ze jego rozowe roztopione oczy, jak jaja spadajace na patelnie, wypadaja beznadziejnie i bezpowrotnie na srebrna lade, o ktora mocno wspierali nagie spocone ramiona Amerykanie poludniowoeuropejscy, anglosaksonscy, zydowscy. Srodek lata w Nowym Jorku, obok Takashi pije glosno przez slomke ostatnie krople napoju cytrusowego, mruzy brwi chcac strzasnac krople potu z czola. -Jesli mialbys cos do przekazania Mitsu, to... - powiedzial przyjaciel zamiast pozegnania. -Prosze powiedziec, ze zamierzam uciec z zespolu teatralnego. Jesli to sie nie uda, zapewne mnie deportuja, w kazdym razie juz dluzej w tym zespole nie zostane. Prosze to powiedziec. -Kiedy uciekasz? -Dzisiaj - powiedzial zdecydowanie Takashi. Wtedy przyjaciel spostrzegl, ze Takashi na cos czeka w tym drugstorze, pelen napiecia czy zaklopotania. Jasno wiazal sie teraz sens przestrachu brata, gdy podskoczyl jak na sprezynach, ze znaczeniem niespodziewanego milczenia i nerwowego wciagania przez slomke resztek napoju - wszystko to utworzylo realnie istniejacy krag. Przyjaciel poczul ulge dostrzegajac w oczach brata - metnych, otoczonych tluszczem jak u zawodowego zapasnika - pojawiajace sie i znikajace oznaki nie tyle skrepowania z powodu niepozadanego spotkania, ile raczej pelnego wynioslosci wspolczucia. -Czy przyjdzie tajny lacznik, ktory pomoze ci w ucieczce? - zapytal polzartem przyjaciel. -Mam powiedziec ci prawde? - rowniez nieco zartobliwie, choc z grozba w glosie zareagowal Takashi. - Widzisz tego aptekarza, ktory za polka z lekami napelnia buteleczke pigulkami? (Przyjaciel za przykladem brata obrocil sie wokol swej osi i za polka uzbrojona w niezliczone sloiki, w cieniu, jakby na negatywie przedstawiajacym Nowy Jork w srodku lata, dostrzegl lysiejacego mezczyzne odwroconego tylem i skupiajacego cala swa swiadomosc na drobiazgowej czynnosci.) To lekarstwo jest dla mnie! Dla mojego rozpalonego choroba, cierpiacego penisa! Gdy ono dotrze bezpiecznie do moich rak, uciekne od Naszego wstydu i bede mogl samotnie wyruszyc w droge. Moj przyjaciel wyczul, ze jedno wypowiedziane po angielsku slowo "penis" w ich rozmowie prowadzonej w niezrozumialej japonszczyznie, niby drogocenny kamien w mozaice, wywolalo napiecie wsrod otaczajacych Amerykanow. Ozyl znow ogromny zewnetrzny swiat roztaczajacy sie wokol nich. -Tego rodzaju lekarstwo mozesz chyba dostac bez trudu? - zapytal przyjaciel z wielka powaga skierowana przeciw otoczeniu, ktore zaczelo ich uwaznie obserwowac. -Oczywiscie, jesli pojdziesz do szpitala zgodnie z normalna legalna procedura - powiedzial Takashi obojetny na drobne psychiczne powiklania przyjaciela. - Ale kiedy nie jest to mozliwe, pojawiaja sie trudnosci nie do przezwyciezenia, tu w Ameryce! Recepta, ktora dalem teraz aptekarzowi, zostala podrobiona przez pielegniarke z gabinetu lekarza hotelowego. Gdyby ten trik wyszedl na jaw, pielegniarka, mloda Murzynka, stracilaby prace, a mnie chyba by deportowano. Dlaczego Takashi nie zglosil sie normalnie do lekarza? Zaburzenia w jego drogach moczowych spowodowane byly bez watpienia rzezaczka, ktora zarazil sie w pierwsza noc w Ameryce od starej czarnej prostytutki, bedacej pewnie w wieku jego matki. Oczywiscie, gdyby fakt ten sie wydal, starzejaca sie poslanka, kierujaca grupa teatralna, wyslalaby Takashiego natychmiast z powrotem do Japonii, skad z takim trudem uciekl. Ponadto Takashi, chory na rzezaczke, obawial sie, ze zarazil sie rowniez syfilisem, i z powodu tych watpliwosci popadl w melancholie, ktora przytlumila jego pozytywne nastroje majace rozbudzic w nim tworcza wyobraznie i poderwac do podjecia nowych czynow. Piec tygodni minelo od czasu, gdy odwiedzil dzielnice, w ktorej kolory czarne i biale mieszaly sie w jeden skomplikowany cien, lecz nie pojawily sie pierwsze objawy syfilisu; poza tym, pod pretekstem bolu gardla, Takashi otrzymywal niewielkie dawki antybiotykow od sanitariusza zespolu teatralnego; dzieki temu dolegliwosci drog moczowych przestaly - jak mu sie zdawalo - byc tak bardzo dokuczliwe i mogl wyzwolic sie z absolutnej inercji. Takashi w ciagu dluzszego pobytu w Nowym Jorku (bazie, z ktorej zespol wyjezdzal na krotko do innych miejscowosci) poznal pielegniarke z gabinetu lekarza hotelowego i dostal od niej formularz na recepte. Czarna dziewczyna o bezgranicznej sklonnosci poswiecania sie dla innych nie tylko wpisala na formularzu rodzaj i ilosc lekarstwa odpowiedniego dla jego dolegliwosci drog moczowych, kazala mu rowniez pojsc do drugstoru w najbardziej ruchliwej czesci miasta, gdzie bylo male prawdopodobienstwo wykrycia falszerstwa. -Najpierw probowalem powiedziec pielegniarce o nieprzyjemnych objawach w penisie slowami abstrakcyjnymi, nieorganicznymi, to znaczy wyrazic cos w rodzaju obiektywnego opisu - powiedzial Takashi. - Nie mialem, co prawda, zadnych podstaw, ale wydawalo mi sie, ze slowo gonorrhoea1 byloby zbyt przesadne i szokujace, dlatego sprobowalem powiedziec, ze podejrzewam u siebie urethritis2 Jednak dziewczyna tego slowa nie rozumiala. Wtedy powiedzialem, ze podejrzewam inflammation ot the urethra.3 Wowczas blysk zrozumienia, jaki za jarzyl sie w oczach dziewczyny, uzmyslowil mi ponownie nie tyle abstrakcyjna i nieorganiczna, co lepka i w najwyzszym stopniu fizyczna rzeczywistosc cierpiacego moczowodu. Wtedy dziewczyna po prostu zapytala: "Czy twoj penis jest burning4 Uderzenie tego realistycznego zdania sprawilo, ze ze wstydu poczulem burning w calym ciele! Takashi rozesmial sie glosno, moj przyjaciel rowniez. Otaczajacy ich nie-Japonczycy, ktorzy nastawili uszu wsluchujac sie w specyficzne slownictwo angielskie, ktorym poslugiwal sie Takashi, zaczeli gapic sie na nich z tym wieksza podejrzliwoscia. Spoza polek z lekami wynurzyl sie aptekarz z twarza ponura, ociekajaca potem. Z ptasiej, opalonej sloncem twarzy Takashiego nagle zniknal usmiech. Pojawil sie niepokoj i jakies pragnienie sprawiajace, ze wygladal, jakby zbieralo musie na wymioty, przyjaciel rowniez poczul, ze udziela mu sie to napiecie. Lysy aptekarz, wygladajacy na Irlandczyka, powiedzial tonem ojcowskim: -Taka ilosc pigulek jest bardzo kosztowna, moze wzialby pan jedna trzecia? -To wcale nie drogo w porownaniu z tymi kilku tygodniami, jakie przezylem z bolem w cewce moczowej - powiedzial Takashi, odzyskujac nagle spokoj. -Kupie je dla ciebie, by uczcic poczatek twojego nowego zycia w Ameryce! - powiedzial stanowczo przyjaciel. Od tej chwili Takashi juz w zupelnie dobrym nastroju patrzyl z mina rezolutnej dziewczynki na pigulki polyskujace smetnie w buteleczce, potem powiedzial, ze od razu zabierze swoje rzeczy z pokoju i wyruszy samotnie na wloczege po Ameryce. W kazdym razie Takashi i moj przyjaciel szybko chcieli opuscic "miejsce przestepstwa", wyszli wiec z drugstoru i ruszyli razem do najblizszego przystanku autobusowego. -Po rozwiazaniu problemu to, co cie dotad tak meczylo, wydaje sie bardzo glupie i banalne, co? - przyjaciel powiedzial takim tonem, jakby zazdroscil radosnego spotkania Takashiego z tymi jego pigulkami w buteleczce. -Przypuszczalnie kazdy rozwiazany juz problem wydaje sie bardzo glupi i banalny, nie sadzisz? - odpowiedzial Takashi jakby urazony. - A twoj wyjazd do kraju specjalnie po to, aby pojsc do sanatorium, pozostanie pozniej w twojej swiadomosci jedynie trudem glupim i banalnym, niczym wiecej, ale dopiero wtedy, gdy wezly w twojej glowie ulegna rozplataniu. -Wlasnie, gdy ulegne rozplataniu! - powiedzial moj przyjaciel ze szczerym pragnieniem spelnienia. - Ale jesli nie, to rzeczy glupie i banalne beda stanowic wage brutto mojego zycia. -A w ogole jakie sa te wezly w twojej glowie? -Nie wiadomo! Gdybym wiedzial, moglbym je sobie podporzadkowac i zaczac zalowac, ze dreptalem w miejscu przez wiele lat. Z drugiej jednak strony, jesli im sie poddam i przyjme kurs na samozniszczenie, to stana sie one rzeczywiscie cala waga mojego zycia, i w koncu stopniowo i tak poznam prawdziwa ich nature. Wiec tym bardziej zrozumienie w tym wypadku nie mialoby dla mnie zadnego praktycznego znaczenia. Poza tym nie zamierzam przekazywac innym wiedzy o tym, ze ktos zwariowal i dopiero wtedy zrozumial wszystko - poskarzyl sie przyjaciel ogarniety nagle uczuciem smutku. Takashi, jak sie wydalo, gleboko zainteresowal sie przyjacielem. Jednoczesnie nie kryl w zachowaniu oznak zniecierpliwienia, jakby pragnal jak najszybciej oddalic sie od niego. Wtedy przyjaciel zrozumial, ze jego skarga poruszyla najwrazliwsza strune Takashiego. W tym momencie przyjechal autobus. Gdy Takashi wsiadl, ze slowami "to jest podziekowanie za oplacenie antybiotykow" podal przyjacielowi przez okno broszurke i zniknal w rozleglej przestrzeni amerykanskiego ladu. Ani moj przyjaciel, ani ja nie mielismy odtad zadnych wiadomosci o bracie. Rzeczywiscie, tak jak wyznal przyjacielowi, od razu opuscil teatr i wyruszyl w samotna wloczege. Wsiadlszy do taksowki przyjaciel otworzyl broszurke otrzymana od Takashiego. Dotyczyla ona ruchu w obronie praw obywatelskich. Na pierwszej stronie widniala fotografia Murzyna - cialo popalone i spuchniete, bez dokladnie widocznych zarysow, wygladalo jak lalka topornie wyrzezbiona w drzewie oraz podtrzymujacych go nedznie ubranych bialych ludzi. Wygladalo to komicznie, przerazajaco i odpychajaco, ukazywalo gwalt tak oczywisty, ze patrzacy doznawal szoku, jak na widok przerazajacej zjawy. Ogladanie tego zdjecia wywolywalo ponura pewnosc porazki pod nieustajaca presja strachu. W swiecie emocji przyjaciela zjawa ze zdjecia natychmiast zlaczyla sie z nieokreslonym cierpieniem tkwiacym w jego glowie, tak nieuchronnie jak stapiaja sie dwie krople wody. I wtedy pomyslal, ze Takashi pozostawil mu te broszure z takim zdjeciem na pierwszej stronie dobrze wiedzac, co znaczy ten podarunek przekazany wlasnie jemu, a nie komukolwiek innemu. Takashi rowniez poruszyl najczulsza strune przyjaciela. -Chyba czasem spostrzegasz juz po fakcie, ze cos nieoczekiwanego odzwierciedli sie w kamerze naszej swiadomosci, niewyraznie, jakby nakladalo sie prawie nieuswiadamiane na jej najbardziej zewnetrznej czesci. Przeszukawszy nieokreslone zakatki swiatla i mroku na takiej kliszy pamieci, przypomnialem sobie, ze kiedy podszedlem od tylu, Takashi pil lemoniade wpatrujac sie uwaznie w to zdjecie! - powiedzial przyjaciel. - Takashi w owym czasie zdawal sie zmagac z jakims naprawde wyjatkowo klopotliwym problemem. Wy daje mi sie, ze nie byla to sprawa recepty na antybiotyk, o ktorej mi tak szczegolowo opowiedzial, z pewnoscia myslal 0 sprawie znacznie powazniejszej, podstawowej! Czy sadzisz, ze Taka jest czlowiekiem, ktory poddaje sie rozpaczliwym nastrojom z powodu niegroznej choroby wenerycznej? Byl to dla mnie swego rodzaju szok, gdy zapytal mnie wprost: "Mam powiedziec prawde?" A czymze jest ta jego prawda? Mysle, ze jest to cos zupelnie innego od tego, co mi rzeczywiscie powiedzial. Ale co to wlasciwie bylo? Siedzac o swicie na dnie jamy z psem na kolanach nie moglem powiedziec, co to wlasciwie bylo, ta mysl w glowie mojego brata, ktorej istnienie przynajmniej uswiadomil mi moj przyjaciel. Nie wiedzialem rowniez, czym bylo owo cos w glowie przyjaciela, powiekszajace sie z kazdym dniem; owo cos, ktore doprowadzilo go w koncu do smierci w tak osobliwym przebraniu. Smierc niespodziewana przecina nic wiazaca z mozliwoscia zrozumienia. Sa rzeczy, ktorych nigdy nie mowi sie pozostajacym przy zyciu. W tych, ktorzy przezyli, poglebia sie stopniowo podejrzenie, ze to wlasnie niemozliwosc przekazania pewnych rzeczy sklonila tamtych do wybrania smierci. To, co pozostalo w postaci nieokreslonej, moze zywych prowadzic ku katastrofie, mimo to oczywiste dla nich bedzie tylko jedno odczucie, ze natkneli sie na cos niepojetego. Jesliby moj przyjaciel zamiast malowac sobie glowe cynobrem, wbijac ogorek w odbytnice i wieszac sie, umarl wydajac, na przyklad, jedynie krotki okrzyk przez telefon, byc moze bylby to jakis trop. Oczywiscie, jesli przyjmiemy, ze pomalowana cynobrem glowa, ogorek w odbytnicy nagiego ciala 1 smierc przez powieszenie mogly byc forma krzyku w milczeniu, to dla tych, ktorzy przezyli, sam krzyk jest niewystarczajacy. Ten trop jest dla mnie zbyt nikly, abym mogl nim sie kierowac. Mimo to przypuszczalnie tylko ja sposrod zywych znajdowalem sie w sytuacji najkorzystniejszej dla zrozumienia zmarlego przyjaciela. Bylem z nim od pierwszego roku studiow we wszystkich sprawach razem. Koledzy z roku twierdzili, ze jestesmy obaj jak jednojajowe blizniaki. Nawet z wygladu bylem bardziej podobny do przyjaciela niz do mlodszego brata Takashiego. Brat zreszta w niczym mnie nie przypomina. Przeciwnie, wydaje mi sie, ze to cos, co istnialo kiedys w glowie zmarlego przyjaciela, bylo dla mnie bardziej dostepne niz to, co jawilo sie w glowie mojego brata podczas wloczegi po Ameryce. Pewnego jesiennego dnia 1945 roku o zmierzchu z dwu starszych braci wyslanych na front wrocil tylko jeden, mlodszy, i tego jesiennego wieczoru zatluczono go na smierc w osiedlu Koreanczykow, ktore wyrastalo niby narosl na skraju wsi w dolinie, i od tego dnia chora matka zwracajac sie do mlodszej siostry tak mowila 0 mnie i Takashim, jedynych juz wtedy mezczyznach w domu: -Obaj to jeszcze dzieci, na ich twarzach nie widac zadnych cech szczegolnych, ale w koncu to Mitsusaburo bedzie brzydki, a Takashi przystojny, beda go ludzie lubic i zyc mu bedzie lzej. Powinnas zzyc sie z Takashim, dopoki jest jeszcze czas, 1 trzymac sie go, nawet kiedy dorosnie... Po smierci matki mlodsza siostra i Takashi wychowywali sie w domu wuja - byl to rezultat przestrogi matki, ale i tak siostra popelnila samobojstwo, zanim dorosla. Jej niedorozwoj psychiczny nie byl tak wyrazny jak u mojego syna, ale jednak siostra byla opozniona umyslowo do tego stopnia, ze jak mowila matka, nie moglaby zyc bez pomocy kogos bliskiego. Byla wrazliwa jedynie na muzyke, czy moze raczej na dzwieki. Zaszczekal pies. Swiat zewnetrzny ozyl atakujac mnie ze wszystkich stron, gdy tak siedzialem na dnie jamy. Prawa dlonia, ktorej palce utworzyly ksztalt czerpaka, drapalem sciane ziemi przede mna; dotad wydlubalem i wyrzucilem na kolana piec, a moze szesc kawalkow cegly, pogrzebanych w pokladzie ilu Kanto: pies uciekajac od cegiel przylgnal do mej piersi. Z tym wiekszym pospiechem wbilem prawa dlon w powierzchnie sciany jeszcze raz, a nastepnie drugi. Wyczulem, ze ktos obcy zaglada z gory do jamy. Przyciagnalem psa lewa reka do siebie i spojrzalem w gore. Udzielil mi sie psi strach, ogarnal mnie naprawde zwierzecy lek. Swiatlo poranka jest zmacone jak oko bielmem. Ledwie bielejace w gorze o brzasku niebo teraz sciemnialo i opuscilo sie w dol. Gdybym widzial na oba oczy, byc moze swiatlo poranka bogaciej by wypelnilo krajobraz (czesto opanowuje mnie to falszywe przekonanie z zakresu optyki), lecz w pozostalym jednym oku panowal mroczny poranek obnazajacy jedynie pustke. Siedze brudny, w miejscu znacznie nizej polozonym niz ktokolwiek z mieszkancow tego miasta o poranku, mianowicie na dnie jamy, i gola dlonia drapie sciane ziemi. Atakuje mnie przytlaczajacy chlod od zewnatrz i rozpalajacy wstyd od wewnatrz. Niby upadajaca wieza, zaslaniajaca ciemne niebo, cien czlowieka o krotkich szerokich plecach, ciemniejszy jednak od nieba, pojawil sie jeszcze raz i zakryl wejscie do dolu. Wygladal jak czarny krab ustawiony pionowo. Pies zaczyna szalec, mnie paralizuje strach i wstyd. Brzek niezliczonych szklanych przedmiotow ocierajacych sie o siebie naplywa do jamy jak podmuch siekacego gradu. Wytezylem wzrok i sprobowalem rozroznic rysy twarzy olbrzyma spogladajacego na mnie niby Bog, i oszolomiony wstydem usmiechnalem sie glupio. -Jak sie nazywa ten pies? - zapytal olbrzym. Jest to pytanie zupelnie bez zwiazku z wszelkiego rodzaju slowami, przeciw ktorym sie uzbroilem. Za jednym zamachem zostalem wyciagniety na bezpieczny lad codziennosci, poczulem ulge przynoszaca odprezenie. Przez tego mezczyzne skandal rozniesie sie po calej okolicy, ale bedzie to w najgorszym razie skandal nie wykraczajacy poza codziennosc. Nie bedzie to ten rodzaj przytlaczajacego skandalu, ktorego obawialem sie i wstydzilem przed chwila. Nawet jesli zostane wen wciagniety, to i tak nie bedzie to skandal, ktory sprawi, ze z porow calego ciala wyrosnie zlowrozbna psia szczecina, a ludzkie sprawy zostana brutalnie odrzucone. Bedzie to skandal spokojny, powiedzmy taki, jaki powstaje, gdy kogos przylapia na goracym uczynku z podstarzala sluzaca. Nawet pies na kolanach wyczul bezblednie, ze jego opiekun jakos uniknal niebezpieczenstwa ze strony czegos osobliwego tam, w gorze, umilkl i siedzial teraz cicho niby zajac. -Pan sie upil i wpadl do tej jamy, prawda? - Mezczyzna ciagnal dalej, grzebiac zdecydowanie w codziennosci ten moj czyn o switaniu. - Bo dzis rano mgla byla gesta. Ostroznie kiwnalem mezczyznie potakujaco (poniewaz jego cialo rysowalo sie nade mna jak czarny cien, moja twarz, mimo slabego swiatla, musiala byc dla niego wyraznie widoczna) i wstalem trzymajac psa na rekach. Krople wody spadaly z krocza niby lzy i moczyly suche dotad kolana. Mezczyzna zawahal sie, mimo woli cofnal sie krok do tylu, dlatego tez moglem zobaczyc jego postac od kostek po czubek glowy. Byl to mlody mleczarz. Mial na sobie specjalne ubranie uzywane tylko do roznoszenia mleka, wygladajace jak kamizelka ratunkowa, ktorej kieszonki powietrzne wypelniaja butelki mleka. Przy kazdym oddechu rozlegal sie brzek uderzajacego o siebie szkla. Mleczarz oddycha jakby troche za ciezko. Ma twarz plaska jak fladra, prawie bez mostka nosowego, bialka oczu sa niewidoczne jak u antropoida. Uwaznie i znaczaco wpatruje sie we mnie swymi brazowymi oczyma i ciezko oddycha. Jego wydech przypomina biala brode splywajaca z krotkiego podbrodka. Unikam patrzenia na wzbierajaca w jego twarzy emocje, ktora moze cos znaczyc, i przenosze wzrok na czerwieniejace liscie dereniu za okragla twarza chlopca. Ogladana z pozycji pieciu centymetrow nad powierzchnia ziemi wewnetrzna strona lisci dereniu skupiala czerwone swiatlo, o odcieniu podobnym do plomieni z obrazu piekla, ktory ogladalem w wiejskiej swiatyni w dolinie co roku podczas swieta Urodzin Buddy (obraz ten ofiarowal moj pradziadek po nieszczesliwych wydarzeniach 1860 roku) - przerazajaca to, a przy tym jakas bliska sercu plomienna czerwien. Deren byl dla mnie sygnalem o niezbyt jasnym znaczeniu, ktory wywolal jednak nagla stanowczosc. Postawilem psa na ziemi, rozkopanej i odslaniajacej czarne bloto zmieszane z zielona i splowiala trawa. Pies wybiegl rozradowany, jakby chcial pokazac, ze dotad cierpliwie wszystko znosil. Uwaznie wspinam sie po drabince w gore. Dochodza mnie odglosy co najmniej trzech gatunkow ptactwa i szum opon samochodowych. Gdybym nie uwazal, okropnie trzesace sie z zimna nogi zsunelyby sie ze szczebli drabiny. Kiedy w pasiastej brudnej pizamie pojawilem sie na powierzchni ziemi drzacy na calym ciele, roznosiciel mleka zawahal sie i cofnal o krok. Cos mnie kusilo, zeby go przestraszyc, ale oczywiscie nie uczynilem tego, wszedlem do kuchni i od razu zamknalem drzwi za soba. -Kiedy zobaczylem pana w tym dole, myslalem, ze pan nie zyje! - krzyknal rozczarowany mleczarz widzac, ze go zlekcewazylem i wszedlem do domu, jakbym chcial z niego zakpic. Przed pokojem zony zatrzymalem sie chwile, by sprawdzic, czy jeszcze spi. Nastepnie zdjalem pizame i wytarlem cialo. Myslalem, zeby zagrzac wody i umyc sie, ale nie zrobilem tego. Nie wiem, kiedy stracilem chec utrzymywania ciala w czystosci. Drzenie stopniowo narastalo. Cos czarnego pozostalo na reczniku, w koncu zapalilem swiatlo i sprawdzilem: okazalo sie, ze z palca ciekla krew, poniewaz zdarlem paznokiec podczas kopania ziemi. Nie szukalem srodka dezynfekcyjnego, tylko palec owinalem recznikiem i drzacy wrocilem do sypialni, ktora dla mnie byla jednoczesnie pracownia. Drzenie wciaz nie ustawalo, pojawila sie w koncu goraczka. Oprocz bolu zranionego palca czuje tepy bol w calym ciele. Ten sam bol, ktory zwykle odczuwam o swicie, tylko znacznie silniejszy. Zdaje sobie sprawe, ze niczego nieswiadome rece wydlubywaly z ziemi kawalki cegly, zeby obalic sciane piasku i pogrzebac mnie zywcem. Drzenie i tepy nieznosny bol narastaja. Do pewnego stopnia zaczynam rozumiec sens tego doswiadczenia, jakie przezywam co dzien w chwili przebudzenia, kiedy cialo rozpada sie na czastki, a kazda czastka przeszywa mnie tepym bolem. 2. Polaczenie rodziny Po poludniu tego samego dnia, kiedy moj mlodszy brat przyslal telegram, ze przerywa nagle zycie wloczegi w Ameryce i przylatuje na lotnisko Haneda, ja i zona spotkalismy na lotnisku jego mlodych przyjaciol. Na Pacyfiku byla burza, samolot sie spoznil. Chcac powitac Takashiego Nedokoro wynajelismy pokoj w hotelu na lotnisku i czekalismy na spozniony samolot. Moja zona siedziala zwrocona plecami do okna oslonietego plastykowa zaluzja (zaluzja nie odcinala calkowicie doplywu swiatla z zewnatrz, ktore gromadzilo sie jak dym nie majacy ujscia), na twarz jej padal cien, wiec nikt nie mogl dostrzec jej wyrazu, siedziala w niskim fotelu i bez slowa pila whisky. W lewej rece, pociemnialej niby mokry pien drzewa, trzymala szklanke z rznietego szkla, u jej bosych stop obok butow stala butelka i naczynie z lodem. Whisky zona przyniosla z domu, tylko lod kupila w hotelu. Przyjaciele mlodszego brata siedzieli na lozku okrytym kapa, przytuleni do siebie jak dzikie zwierzatka scisniete w gniezdzie, z kolanami podciagnietymi ku brodzie, ogladali program sportowy w tranzystorowym telewizorze szumiacym jak roj komarow. Oboje, Hoshio i Momoko, spotkalem przedtem dwukrotnie. Wkrotce potem, gdy moj brat zniknal po wykupieniu antybiotykow przez przyjaciela, oboje przyszli i probowali wydobyc ode mnie jego nowy adres. Kilka miesiecy potem, gdy pojawili sie u mnie po raz drugi, znali juz adres kontaktowy Takashiego w Ameryce, bo moze tylko do nich wyslal kartke pocztowa, ale odmowili podania mi tego adresu, zadali jedynie pieniedzy, by wyslac mu jakies rzeczy. Indywidualnosci obojga nie wywarly wtedy szczegolnego wrazenia ani na mnie, ani na zonie, moze tylko to zwrocilo nasza uwage, ze nieobecnosc mojego brata dziala na nich tak, iz nie wiedza, co ze soba zrobic. Swiadczylo to o ich oddaniu, ktore poruszylo mnie do pewnego stopnia. Pijac piwo, zupelnie czarne w polmroku pokoju, patrzylem przez szpary w zaluzji na rozlegla przestrzen, w ktorej ciezkie odrzutowce i wytworne smiglowce bez ustanku startuja i laduja. Miedzy pasami startowymi a naszym pokojem ocienionym zaluzjami, na wysokosci oczu, przecina przestrzen zelazobetonowy pomost. Przechodzi tedy, ostroznie przechylajac sie do przodu, grupa uczennic zwiedzajacych lotnisko. Gdy stadko maluchow w ponurych mundurkach dochodzi do zakretu pomostu, przez mgnienie wyglada jak samolot na pasie startowym wzbijajacy sie w zachmurzone niebo. I osobliwie niestabilny. Ale to, co poczatkowo wygladalo na buciki spadajace z nozek dziewczat, okazalo sie w rzeczywistosci golebiami. Kiedy golebie sie rozproszyly w locie, jeden ruchem nienaturalnym, jakby zostal zestrzelony, usiadl na suchym piasku na waskim parapecie tuz za zaluzja. Przygladam mu sie uwaznie i widze, ze jest kulawy. Za malo sie rusza, dlatego jest zbyt tlusty i nie potrafi sprawnie siadac. Od wypuklej szyi w dol do brzuszka ciagnie sie czarne pasmo cienia podobnego do skory na rece mojej zony. Ten tlusty golab nagle zrywa sie do lotu (poza okiennymi szybami odpornymi na silne dzwieki chyba koncentrowal sie potezny huk, ktory przerazil golebia, ale poniewaz nie docieral tutaj, wszystkie ruchy na zewnatrz zdawaly sie nie miec ciaglosci), dwadziescia centymetrow przed moimi oczyma zatrzymuje sie w bezruchu niby czarna plamka na karcie testu psychologicznego i odlatuje natychmiast. Cofnalem sie zaskoczony. Odwrocilem sie i zobaczylem, ze moj nagly ruch zaniepokoil zone, trzymajaca szklanke whisky, i przyjaciol brata patrzacych w telewizor tranzystorowy. -Musi byc straszna burza, skoro samolot tak sie spoznia - powiedzialem, zeby ukryc zaklopotanie. -Trudno powiedziec, jaka. -Jesli rzuca samolotem, brat sie strasznie boi! Dwa razy bardziej niz inni boi sie smierci nastepujacej po przezyciu fizycznego bolu. Mowia, ze smierc w katastrofie samolotowej przychodzi w jednej sekundzie, bez cierpienia. -Takashi wcale sie nie boi - wtracil sie w nasza -rozmowe Hoshio glosem zdradzajacym napiecie, jakby dluzej juz nie mogl milczec. Zainteresowal mnie, poniewaz byly to pierwsze slowa, jakie dzis wypowiedzial, nie liczac zdawkowego powitania. -Takashi jest bojazliwy! Nalezy do tego typu ludzi, ktorzy zyja w ciaglym leku. Jeszcze w dziecinstwie, kiedy lekko skaleczyl sie w palec i ukazala sie malutka kropelka krwi, zrobilo mu sie niedobrze, zwymiotowal i zemdlal. Mowa tu o krwi, ktora wyplynela z rany, powstalej kiedy czubkiem noza zacialem lekko opuszek jego srodkowego palca. Takashi sie przechwalal, ze nic nie znaczyloby dla niego, nawet gdyby przecial sobie dlon nozem. Wtedy postanowilem dac mu nauczke. Brat czesto powtarzal, ze nie boi sie zadnego gwaltu ani bolu fizycznego czy tez smierci, i wtedy za kazdym razem spotykal sie ze zdecydowanym sprzeciwem z mojej strony, toczyla sie wiec miedzy nami tego rodzaju gra. Przy tym brat sam goraco pragnal, zeby go wyprobowac w takiej wlasnie grze, mimo gorzkich doswiadczen. -Kropelki krwi cicho wyplywajace z malutkiej rany na czubku palca srodkowego zaokraglily sie i wygladaly jak oczy malutkiego wegorza. Kiedy im sie przygladalismy, brat nagle zakrztusil sie, splunal sokiem z zoladka i zemdlal - wyjasnilem szczegolowo, by zadrwic z oddanej mu strazy przybocznej. -Taka sie nigdy nie boi! Ja widzialem, jaki byl odwazny w czasie demonstracji czerwcowych. Absolutnie sie nie bal. Jeszcze bardziej mnie zaintrygowal ten naiwny, ale jakze uparty sprzeciw w obronie brata. Zona rowniez wpatruje sie w Hoshio i slucha go w skupieniu. Przyjrzalem sie jeszcze raz z uwaga temu mlodemu, ktory podniosl nieco glowe, usiadl prosto na lozku i spojrzal na mnie. Sprawial wrazenie mlodego chlopca, ktory niedawno wyrwal sie ze wsi. Grube rysy twarzy, brane jako oddzielne ksztalty, nie byly brzydkie, ale wygladaly tak, jakby istnialy obok siebie niezaleznie, niedopasowane, wiec jako calosc byly komiczne. Jego twarz, jakby pokryta przezroczysta siatka, byla pochmurna i posepna, a jednoczesnie beztroska - malujaca sie na niej charakterystyczna powolnosc i tepota byly absolutnie typowe dla chlopskiego syna. Welniana marynarka w ciemne i jasne pasy niewyraznego koloru zwiedlej trawy, ktora nosil z balwochwalcza troskliwoscia, i tak wkrotce bedzie pognieciona, straci pierwotny ksztalt i bedzie wygladac jak wielki zdechly kot. -Taka pragnal zostac czlowiekiem brutalnym, dla ktorego normalne jest poslugiwanie sie gwaltem, ale kiedy mu sie to przypadkowo udawalo, sprawial wrazenie amatora. Czyz to jest odwaga? - Nie majac specjalnie zamiaru przekonywania tego chlopca, probowalem przeciac polemike odwracajac strzale w jego strone. - Czy jest jeszcze whisky albo piwo? -Ja nie pije - powiedzial mlodzieniec wyciagajac jedna reke na znak odmowy, z niechecia tak wyrazna, ze az podejrzana. -Taka powiedzial, ze czlowiek, ktory pije alkohol, jest mniej odporny na atak. Taka mowil, ze z dwoch walczacych ludzi o jednakowej sile i umiejetnosciach zawsze zwyciezy ten, ktory nie pije. Z wahaniem dolalem sobie piwa, a whisky zonie, wygladajacej tak, jakby zainteresowala sie czyms zywiej niz kiedykolwiek w ciagu ostatnich miesiecy. Nastepnie sciskalismy w dloniach szklanki, jakbysmy byli para alkoholikow zwiazanych ze soba wola desperackiego oporu przeciw przewyzszajacej nas sile ludzi nie pijacych alkoholu, zwroceni twarzami w strone pulchnych rozowych rak, ktore wyciagnal w nasza strone chlopiec. Wyglad tych krotkich rak swiadczyl o tym, jak niewiele czasu minelo od jego rozstania sie ze wsia. -Mysle, ze slusznie oceniasz Take. Dzis po raz pierwszy spotykam sie ze szwagrem, ale bardzo sie ciesze, ze jest on tak prawym mlodziencem. Gdy zona to powiedziala, chlopiec mocno potrzasnal reka, jakby mowil, ze absolutnie nie przyjmuje drwin pijanej kobiety, i zdecydowanie odwrocil od nas twarz, by znow ogladac bzdurny program sportowy w telewizji. Zapytal cicho o punkty zdobyte przez atakujacy zespol dziewczyne, ktora w czasie naszej rozmowy na moment nie oderwala oczu od telewizora. Ja i zona zamilklismy z koniecznosci, zajeci swoimi napojami. Samolot wciaz sie spoznial. Zdawalo sie, ze naprawde opozni sie na zawsze. Nadeszla polnoc, a samolot brata nie wyladowal. Lotnisko, ktore ogladalem miedzy listewkami nadal zaciagnietych zaluzji, przypominalo jaskinie pelna bladego swiatla niebieskozielonego i goracej barwy pomaranczowej, wydrazona w skale ciemnosci barwy brudnego mleka, ktora okrywala wielkie miasto; a noc zeszla w dol tak nisko, ze objela okolice jaskini i zawisla tu nad nia, jakby nie miala nigdy odejsc. Zmeczeni zgasilismy swiatlo w pokoju, tylko telewizor, w ktory wpatrywali sie do ostatniego programu przyjaciele brata, wysylal jeszcze watla smuge, mimo ze nie bylo juz zadnych obrazow. Swiecil wciaz na prozno i byl zrodlem swiatla w naszym pokoju. Zdawalo mi sie, ze ciagle brzeczal jak roj komarow, ale podejrzewam, ze moze to tak szumialo tylko w mojej glowie. Zona, zwrocona w strone pasow startowych, w pozycji gotowosci do przyjecia odwiedzajacych, ktorzy mogliby otworzyc fikcyjne drzwi wyobrazni i wejsc do pokoju, wciaz popijala whisky malymi lykami. Miala osobliwy zmysl dokonujacy pomiaru stopnia glebokosci zamroczenia alkoholowego, wiec kiedy osiagala pewna glebokosc, to niby ryba utrzymujaca sie w odpowiadajacej jej warstwie bytowania i aktywnosci, juz wcale nie upijala sie mocniej ani tez nie trzezwiala zbyt szybko. Ten zmysl, ktory pelni funkcje automatycznego urzadzenia zabezpieczajacego przed upiciem sie, zona przejela w spadku - wedle jej wlasnej oceny - po matce alkoholiczce. W ustabilizowanej warstwie zamroczenia, osiagnawszy okreslona stala granice, zona podejmowala decyzje nieomylnie i szla spac, natychmiast zasypiajac. A poniewaz nigdy nie ma kaca, kazdy nastepny ranek rozpoczyna ponownym poszukiwaniem pretekstu do jak najszybszego powrotu w te upragniona warstwe zamroczenia. -W tym jednym przynajmniej punkcie roznisz sie od wiekszosci alkoholikow, ze wlasna wola regulujesz stopien zamroczenia i mozesz go utrzymywac przez dluzszy czas. Po kilku tygodniach, jak sadze, minie calkowicie to twoje nagle upodobanie do alkoholu. Nie powinnas utrwalac go w sobie, uzasadniajac za pomoca dziedzicznosci i wiazac ze wspomnieniem matki - powtarzalem jej wielokrotnie. Ale zona, im czesciej to powtarzalem, tym mocniej odrzucala moje pouczenia. -Przeciwnie, to, ze moge regulowac stopien upicia sie alkoholem, swiadczy, iz jestem alkoholiczka, z matka tez bylo tak samo! I to, ze dobrnawszy do pewnej glebokosci, zatrzymuje sie, wcale nie znaczy, ze hamuje siebie przed pokusa, ale ze po prostu boje sie wypasc z tej glebokosci zamroczenia, ktore jest dla mnie tak przyjemne. Rozne przejawy strachu i odrazy wciagnely ja w odmety pijanstwa, lecz ona, niby ranna kaczka nurkujaca w wode, dobrze wie, ze jesli wyplynie na powierzchnie, zaatakuje ja natychmiast grad kul przerazenia, wiec nigdy nie uwalnia sie z lekow i odrazy, nawet podczas zamroczenia alkoholowego. Kiedy pije, jej oczy dziwnie nabiegaja krwia, co ja tym bardziej niepokoi, ze wciaz dreczy sie przypominajac narodziny naszego nieszczesliwego dziecka. Kiedys powiedziala tak: - W koreanskiej basni ludowej jest mowa o tym, ze kobieta, ktorej oczy czerwienieja jak sliwki, jadla ludzkie cialo. Won oddechu pijanej kobiety wypelnia pokoj. Juz calkowicie wytrzezwialem z podniecenia wywolanego przez piwo, wiec zmysl powonienia z regularnoscia pulsu wyczuwa ten oddech. Ogrzewanie dziala tu az nazbyt dobrze, wiec otwieram lufcik podwojnego okna i wietrze pokoj. Nagle przez te waska szczeline jak wir powietrza wpada przerazliwy loskot opoznionego odrzutowca. Moje jedyne oko, niby wojownik walczacy w samotnosci, ledwie widzace wskutek zmeczenia, blaka sie niecierpliwie chcac zobaczyc samolot, ktory musial wyladowac. Lecz odkrywa jedynie dwa rownolegle swiatla odchodzace w glab ciemnosci o barwie brudnego mleka. To huk silnikow startujacego odrzutowca tak mnie przestraszyl. Zdajac sobie z tego sprawe, w dalszym ciagu nie moge sie obronic przed kolejnym zludzeniem. Tym bardziej, ze teraz starty odrzutowcow sa juz bardzo nieliczne, a cale lotnisko sprawia wrazenie na wpol sparalizowanego. Noc stoi w bezruchu, nie majac dokad uciec przed bezlitosnym swiatlem reflektorow. Stada samolotow barwy suszonych ryb rowniez stoja w bezruchu, w chaosie cieplej niebieskawej zieleni i goracej barwy pomaranczowej. Nadal cierpliwie czekamy w pokoju na opozniony samolot: w odroznieniu od "strazy przybocznej" dla mnie i dla zony powrot brata nie mogl miec zadnego pozytywnego znaczenia, mimo to wszyscy czekamy w skupieniu, jakby mial przywiezc nam jakas wielka sile wiazaca sie z czyms podstawowym dla kazdego z nas. Momoko z okrzykiem usiadla na lozku. Spala dotad na kapie, zwinieta niby plod. Hoshio, ktory lezal na podlodze, wstal powoli i zblizyl sie do lozka. Zona siedzaca nadal ze szklanka whisky w rece, z glowa wyprostowana jak lasica, i ja, oparty bezmyslnie plecami o zaluzje, nie moglismy nic zrobic dla tej dziewczyny pograzonej we wladzy snu, wpatrywalismy sie tylko w odwrocony trojkat pelnej napiecia twarzy Momoko, mokrej od lez, swiecacych biela jak wazelina w blasku jarzeniowki. -Samolot sie rozbil, pali sie, pali sie! - jeczala dziewczyna. -Nie rozbil sie! Nie placz! - glosno powiedzial Hoshio z gniewem, jakby sie wstydzil wobec nas za placz tej dziewczyny. -Lato! Lato! - powiedziala Momoko, westchnela padajac znow na lozko i zwinela sie przenoszac sie w jeszcze jeden nowy sen. Powietrze w pokoju jest gorace jak latem. Poca sie rece. Dlaczego ta para dzieci czuje tak silna potrzebe bostwa opiekunczego w postaci mojego brata, ze przez dluga noc, nawet w czasie snu, czeka na niego w napieciu? Czy brat jest czlowiekiem, ktory moze zaspokoic niecierpliwe oczekiwanie ich serc? Powodowany wspolczuciem dla tych dwojga jego przyjaciol powiedzialem do Hoshio: -Moze napilbys sie troche whisky? -Nie, nie pije! -Czy dotad nie wypiles jeszcze ani kropli alkoholu? -Ja? Przedtem pilem! Po skonczeniu liceum dla pracujacych pracowalem sezonowo, trzy dni pracowalem, czwartego od rana do nocy pilem bez przerwy gin. W trakcie tego troche spalem, ale i tak caly czas bylem pijany, zarowno we snie, jak na jawie, wiec mialem rozne przyjemne sny. - Powiedzial to glosem nieoczekiwanie nabrzmialym wzburzeniem. Podszedl do mnie i oparl sie plecami o zaluzje, ktora zachrobotala. Pojawil sie pierwszy usmiech, jaki ujrzalem na jego twarzy, jego oczy zajasnialy blaskiem widocznym nawet w ciemnosci. Byl na pewno dumny z tego, co mi powiedzial. -Dlaczego wiec przestales pic? -Spotkalem Take. Taka powiedzial mi: "Nie pij! Przez zycie trzeba przejsc na trzezwo!" Wiec przestalem pic. Odtad nie mialem ani jednego snu. Takashi zamanifestowal instynkt wychowawczy. Nigdy go o to nie podejrzewalem. Mogl wiec chlopcu autorytatywnie powiedziec: "Juz nie pij! Zycie trzeba przejsc na trzezwo." Tylko dlatego mlody pracownik sezonowy zmienia swoje nedzne zycie. A teraz wspomina to spokojnie i z usmiechem. -Wiec co do tego, czy Takashi jest odwazny czy nie -zaczal chlopiec podejmujac nasza wieczorna dyskusje teraz, kiedy widzial, ze slowa na temat picia alkoholu wzbudzily we mnie zaciekawienie. Nawet lezac na podlodze, skulony jak pies, wciaz myslal z troska o obronie honoru swego bostwa opiekunczego. - W czasie demonstracji czerwcowych Taka zrobil cos zupelnie innego niz pozostali faceci. O tym pewnie nic pan nie wie. Z zamiarem rzucenia mi wyzwania nowa logika przywolana na poczekaniu chlopiec podciagnal sie do pozycji pozwalajacej mu patrzec mi prosto w oko. Spojrzalem w jego strone z niejasnym poczuciem watpliwosci, spojrzalem w jego oczy, ktore teraz wygladaly po prostu jak dwie ciemne dziury od kul. -Taka pewnego dnia przylaczyl sie do gangu i bil, i kopal bez litosci ludzi, u boku ktorych walczyl jeszcze wczoraj i mial znow walczyc nazajutrz! - Chlopiec zasmial sie, a ten smiech pelen skrywanej dzieciecej radosci wzburzyl zgestnialy osad mojej antypatii. -Tego rodzaju,,wielka przygoda" to nic wiecej jak tylko kaprys zepsutego dziecka, pozbawiony konsekwencji. To nie ma nic wspolnego z odwaga! -Pan po prostu nienawidzi Taki, poniewaz pana przyjaciel zostal pobity i zraniony przed gmachem parlamentu, a teraz pan sie dowiedzial, ze Taka uzywal palki po stronie tych, co bili - odpowiedzial chlopiec z otwarta wrogoscia. - Dlatego nie chce pan uznac odwagi Taki. -Mojego przyjaciela uderzyl policjant! Niemozliwe, zeby zrobil to Taka. Miedzy jednym a drugim nie ma zwiazku. -Ale przeciez bylo ciemno, poza tym wielkie zamieszanie, wiec nic nie wiadomo - chlopiec podstepnie dawal cos do zrozumienia. -Nie sadze, zeby Taka mogl uderzyc kogos w glowe i rozbic czaszke tak mocno, ze w konsekwencji uderzony zwariowal i popelnil samobojstwo. Znam go od dziecinstwa i wiem, jak jest tchorzliwy. Mowiac to stopniowo tracilem zapal do tej bezsensownej dyskusji. Zmeczenie i nie wiadomo skad plynaca zlosc sprawialy, ze wydalo mi sie, jakby wypadl sprochnialy zab, usta wypelnil nieprzyjemny smak pustki. Ozylo wspomnienie zmarlego przyjaciela i upominalo mnie pytajac, czy naprawde ten banalny spor z dzieciakiem jest wszystkim, co moge uczynic dla zmarlego, ktory tak wiek dla mnie znaczyl? Przez kilka ostatnich miesiecy bez zadnego wyraznego powodu dreczyly mnie niejasne przeczucia. Byl to okres, w ktorym umarl moj przyjaciel, zona zaczela pic whisky i musielismy oddac nasze debilne dziecko do zakladu. Niewykluczone zreszta, ze przeczucia te wiazaly sie z czyms, co nagromadzilo sie juz wczesniej. Zrodzilo sie we mnie przekonanie, ze umre w sposob jeszcze bardziej bezcelowy, absurdalny, groteskowy niz moj przyjaciel. Bylem takze przeswiadczony o tym, ze pozostali przy zyciu nie postapia wobec mnie wlasciwie po mojej smierci. -Pan nie rozumie Taki, pan nic o nim nie wie. Naprawde, pan ani troche nie jest podobny do Taki. Pan jest zupelnie podobny do myszy. Dlaczego pan przyszedl witac go dzisiaj? - Mowil przez lzy, co mnie zaskoczylo i wzruszylo. A pozniej, kiedy odwrocilem wzrok od jego zalosnej zaplakanej twarzy, odsunal sie ode mnie, poszedl i polozyl sie na lozku obok swej kolezanki, i odtad lezal tam zupelnie cicho, nie mowiac ani slowa. Podnioslem butelke whisky stojaca u stop zony i papierowe kubki, ktore kupilem wraz z kolacja przeznaczona dla zwiedzajacych lotnisko, a wlasciwie rozdawane z potrawami podroznym w samolocie, i napilem sie czegos szczypiacego i wydzielajacego przykra, drazniaca won. Zona kupuje tylko najtansza whisky. Palila mnie w gardle, wiec zaslinilem sie zalosnie i ohydnie jak pies chory na nosowke. -Hej, Myszo, dlaczego cala noc patrzysz na lotnisko, mam ci cos do powiedzenia! - zawolala beznamietnie zona, ukrywajaca sie wygodnie w sredniej warstwie swego zamroczenia alkoholowego. Trzymajac ostroznie butelke whisky i papierowy kubek usiadlem obok kolan zony. -Co powinnismy odpowiedziec, gdy Taka zapyta o dziecko? -Nic, mozemy przemilczec. -Ale jesli potem zapyta, dlaczego pije, to nie bede mogla milczec - powiedziala zona manifestujac osobliwy obiektywizm, jaki wyzwala w niej pijanstwo. - Oczywiscie, jesli odpowiem na jedno z tych pytan, nie bedzie juz potrzeby odpowiadac na reszte, a to uprosci cala sprawe. -Wcale nie uprosci! Jesli w ten sposob uswiadamiasz sobie jasno, co laczy oba problemy, to znaczy, ze juz przezwyciezasz I problem dziecka i problem picia alkoholu. I mozesz na trzezwo poczac nowe dziecko. -Ciekawe, czy Taka bedzie rowniez mnie pouczal mowiac: "Nie pij, przez zycie trzeba isc trzezwo"? Ale ja wcale nie chce byc reedukowana - powiedziala zdecydowanie zona. Dolalem nieco whisky do jej szklanki. -Jak myslisz, czy Taka nie spodziewa sie, ze na jego powitanie przyprowadzimy dziecko? -Brat nie jest w tym wieku, zeby mogl miec jakies konkretne wyobrazenia na temat dzieci. On sam nie jest jeszcze calkowicie dojrzaly. Wydalo mi sie, ze zona patrzy na zjawe dziecka znajdujaca sie gdzies miedzy jej lewym a moim prawym kolanem. Gdy ryzykownie postawila szklanke na oparciu fotela, wyciagnela uwolniona reke i wykonala jeden ciagly ruch, jakby kreslila zarys dziecka otylego lub grubo owinietego w pieluchy, poglebiajac moje zaklopotanie i poczucie rozdraznienia i niemocy, -Mam na przyklad wrazenie, ze Taka przywiezie w prezencie misia Pu-san i postawi nas w wyjatkowo klopotliwej sytuacji. -Taka chyba nie ma pieniedzy na kupowanie misiow -mowiac to zdalem sobie sprawe, ze w rownym stopniu nie chce, by zona opowiedziala bratu, ktorego spotka po raz pierwszy, o nieszczesliwym dziecku, jak sam pragne uniknac tego obowiazku. -Czy Taka jest typem wrazliwym, czy gruboskornym? -Bywa wyjatkowo wrazliwy i nadzwyczaj gruboskorny. W kazdym razie nie jest on typem szczegolnie pozadanym jako nowy czlonek rodziny w obecnym twoim stanie. - Kiedy to powiedzialem, chlopiec na lozku poruszyl sie niemrawo, nastepnie skurczyl sie jak zaatakowana stonoga i chrzaknal cicho. Straznik przyboczny Takashiego sprobowal powsciagliwie zaprotestowac. -Nie chce, zeby mnie ktokolwiek przesluchiwal - odparla nagle wzburzona broniac samej siebie, po czym rownie nagle uspokoila sie, jak gdyby pilka uczucia wybita w gore osiagnela wlasnie punkt, w ktorym zamiera w bezruchu. -Oczywiscie! Nikt cie nie musi przesluchiwac! Nie masz tez specjalnie powodu, zeby sie obawiac Takashiego. Po prostu denerwujesz sie z powodu spotkania nowego czlonka rodziny. Poza tym wcale nie musisz sie bac. Zreszta tak naprawde teraz tez wcale sie nie boisz. Pocieszalem zone obawiajac sie, ze zacznie schodzic w dol po bezkresnych kretych schodach histerycznej odrazy do siebie albo rozczulania sie nad soba. Nastepnie jeszcze raz dolalem whisky do jej szklanki. Jesli sama nie zamierza podjac decyzji i polozyc sie spac, to teraz nalezy sprawic, by uczynila krok dalej od jej przecietnego poziomu zamroczenia alkoholowego. Cos znacznie gorszego od fizycznego bolu glowy czy zoladka, jak zjawa szalejaca noca, zaczyna atakowac umysl zony, poddajacy sie latwo sugestiom. Zona pociagnela lyk whisky wyraznie walczac z mdlosciami. Wytezajac oslabione oko, zmeczone i bolace z powodu walki z ciemnosciami, patrzylem w jej twarz samotna i bezradna, skupiona i zwrocona do wlasnego wnetrza; w koncu zona przezwyciezyla slabosc. Surowe rysy twarzy, lekko zwroconej ku gorze i z zamknietymi oczyma, nabraly miekkosci, a ich miejsce zajela twarz malej dziewczynki. Dlon trzymajaca szklanke uniosla sie w przestrzeni ponad kolanami. Gdy wzialem od niej szklanke, na kolana opadla reka wychudla, koscista, sczerniala niby martwa jaskolka. Zona od razu pograzyla sie w gleboki sen. Wypilem pozostawiona przez nia whisky, poruszylem sie, ziewnalem i podobnie jak zrobil to przedtem chlopiec, polozylem sie na podlodze (jestes po prostu zupelnie podobny do myszy) i przygotowalem sie do wsiadania na trzesacy powoz snu. Wlasnie stoje na skrzyzowaniu, gdzie szeroka aleja z linia tramwajowa przecina boczna ulice. Za mna przechodzi ogromny tlum, ciala obcych ludzi bez ustanku mijaja mnie, tracaja w bok i plecy. Drzewa rosnace wzdluz alei mowia o poznej jesieni. Ich galezie sa tak geste, jak w glebi lasu otaczajacego doline, w ktorej lezy moja wies. Niepodobny do codziennego tloku swiata, znajdujacego sie za moimi plecami, ten drugi, jeszcze jeden swiat rozciagajacy sie przede mna, ktoremu sie przygladam, jakbym wpatrywal sie w glab, zanurzywszy twarz pod powierzchnia wody, jest pograzony w glebokiej ciszy. Dlaczego jest tak absolutnie wyciszony? - zastanawialem sie. Bo wszyscy ludzie przechodzacy wolno chodnikiem po obu stronach jezdni sa starzy. Rowniez starzy, wszyscy bez wyjatku, sa przejezdzajacy samochodami, starzy sa pracownicy knajp, aptek, sklepow galanteryjnych, ksiegarn, podobnie jak ich klienci. Na prawo, tuz u wejscia w boczna ulice, znajduje sie fryzjer - goscie owinieci po szyje w biale plotno, widoczni w szerokim lustrze, ktore ujrzec mozna przez na wpol otwarte francuskie okno, to ludzie tak samo starzy, jak pracujacy tam fryzjerzy. Poza klientami i pracownikami fryzjera wszyscy maja gleboko wcisniete na glowe kapelusze, czarne ubrania i buty jak kalosze opinajace scisle kostki. Ci starzy ludzie pograzeni w glebokiej ciszy wywieraja na mnie silne wrazenie, a ja staram sie przypomniec sobie cos, co mocno mnie niepokoi. Nastepnie spostrzegam, ze wsrod starcow zapelniajacych aleje znajduja sie rowniez przyjaciel, ktory sie powiesil, i niedorozwiniete moje dziecko, odeslane do zakladu opiekunczego - oni tez maja kapelusze nasuniete po uszy, czarne ubrania i glebokie buty. Ukrywaja sie posrod przyjaciol staruszkow, zreszta prawic nie roznia sie od pozostalych starcow, tutaj wszyscy sa dla mnie przyjaciolmi, trudno mi nawet odroznic, czy to cos, co tu sie znajduje, to moje dziecko czy nie, lecz ta niejasnosc sama w sobie nie jest przeszkoda dla moich doswiadczen emocjonalnych. Wszyscy starzy ludzie wypelniajacy ulice maja jakis zwiazek ze mna. Probuje wtargnac w ich swiat, spotykam sie z niewidocznym sprzeciwem i wydaje okrzyk rozpaczy. -Ja was opuscilem! Lecz moj krzyk zamienia sie jedynie w niezliczone echa pobrzmiewajace wokol glowy i nie mam zadnej pewnosci, czy dotarl on do swiata starcow. Starzy ludzie ze spokojem i bez pospiechu prowadza samochody, starannie wybieraja ksiazki, tkwia w skupieniu bez ruchu w lustrach u fryzjera - caly czas, na zawsze. Przejal mnie bol, jakby deptano po mnie i rozgniatano wnetrznosci. W jaki sposob ich opuscilem? Nie powiesilem sie zamiast nich z twarza pomalowana na czerwono, ani tez nie zostalem wyrzucony do domu opieki, by zmienic sie w maltretowana mala bestie. Dlaczego jest to teraz dla mnie tak jasne? A jednak jest naprawde jasne, poniewaz nie bylem w to pozne lato na tej' ulicy, nie bylem jednym z tych spokojnych starcow w kapeluszach nasunietych na uszy, czarnych ubraniach, nie mialem tez na nogach glebokich butow. -Ja was porzucilem! Juz zdaje sobie sprawe, ze to jest sen, ale swiadomosc tego nie zmniejsza poczucia udreki, jakiej doznaje od zjaw tych lagodnych starcow. Przezywam ich istnienie jako cos calkowicie pewnego. Ciezka reka spoczela na moim barku. Powieki uciska mi cos, czego nie moge okreslic - oslepiajace swiatlo czy poczucie wstydu. Mimo to otwieram oczy i widze przypatrujacego mi sie z bliska brata, ubranego jak mysliwy w spodnie drelichowe i kurtke z kolnierzem z borsuka (lub imitacji). Jego twarz jest mocno opalona, jakby zardzewiala. -Hej - powiedzial do mnie glosem podnoszacym na duchu. Wstajac ujrzalem na lozku naga dziewczyne pochylajaca sie, aby wziac do reki ciemnobrazowa suknie. W srodku zimy, nie majac na sobie nic procz kusych majteczek, dziewczyna wklada sukienke bezposrednio na gole cialo. Moja zona i Hoshio przygladaja sie temu z gleboka uwaga opiekunow. W nagiej Momoko zamiast erotyki dostrzegam okruch jakiegos strasznego opuszczenia. -To indianska skorzana sukienka! To jedyna rzecz, jaka kupilem w Stanach Zjednoczonych. Sprzedalem w koncu wisiorek siostry, zeby miec na to pieniadze. -W porzadku - powiedzialem kryjac rozczarowanie z powodu utraty pamiatki po siostrze. -To mnie martwilo. - Gdy Takashi to powiedzial, jakby naprawde przestal sie tym martwic, podszedl radosnie do okna potracajac po drodze butelke po whisky, szklanki, pudelko po posilkach podawanych w samolotach, lezace tu od wczorajszego wieczoru, i podciagnal do konca zaluzje uniesiona przedtem do polowy. Pod zupelnie zachmurzonym niebem bielalo poranne watle swiatlo; samoloty przyczepione do ziemi jak szarancza kryly sie we mgle. I w tym rowniez odkrylem - na nieporownanie wieksza skale - to samo wrazenie okrutnego opuszczenia, jakie wywolal we mnie widok nagiej nastolatki, i wtedy zrozumialem, ze to odczucie ma swoje zrodlo raczej we mnie samym, ze zostalo rozbudzone przez resztki wczorajszego zamroczenia alkoholowego, oslabienie i niedostatek snu. W swietle padajacym z odslonietego calkowicie okna Momoko z zaklopotaniem potrzasa mala glowa wystajaca z szerokiego owalnego kolnierza skorzanej sukni. Martwi sie chyba tym, ze suknia dolnym brzezkiem oparla sie o biodra i dolna czesc ciala pozostala nadal obnazona. Lecz wzburzona jej twarz plonie naiwna duma, poniewaz jedyny prezent, jaki Takashi przywiozl, przeznaczony byl wlasnie dla niej. Nawet jej narzekanie, niby lajanie skierowane do skorzanej sukni, brzmi jak piesn opiewajaca radosc trudna do ukrycia. -Ta skora nie slizga sie po mojej! Zupelnie nie wiem, ktora tasiemke w ktora dziurke wciagnac. Taka, tyle tych tasiemek! -Matematyka Indian opiera sie tylko na dwu dzialaniach, prawda? Ale jak w takim razie radza sobie z taka iloscia fredzli? -To nie ma zwiazku - chlopiec rowniez zanucil radosna piesn podajac niezgrabnie pomocna reke. - Czy te tasiemki z pocietej skory nie sa po prostu ozdoba? -A jesli nawet, to nie powod, zebys je odrywal! W tym momencie zona przylaczyla sie do szczesliwego i kolka rodzinnego otaczajacego indianska suknie ze skory i dzielnie pomagala Momoko sie ubrac. Bylem zaskoczony, odkrywszy tego ranka zone tak bardzo naturalnie wtopiona w krag strazy przybocznej mojego brata. Podczas gdy spalem snem bolesnym i ponizajacym, Takashi, ktory wyszedl z opoznionego samolotu, oswoil moja zone ze swoimi nieletnimi przyjaciolmi poslugujac sie blyskawicznie dzialajaca sila magii. Cierpienie, ktore ja nekalo caly wczorajszy wieczor, przenioslo sie na mnie i pozostalo nadal tylko moim udzialem. -Niemowle bylo ciezko chore, niedorozwiniete umyslowo, i wiesz, w koncu musielismy je oddac do zakladu opiekunczego. -Ach, slyszalem - powiedzial brat tonem dostatecznie przygnebionym, dajac wyraz swemu wspolczuciu. -Po pieciu tygodniach poszlismy zabrac je z powrotem, ale w ciagu tego okresu zupelnie sie zmienilo i bylo w takim stanie, ze ani ja, ani moja zona nie moglismy poznac, czy jest naszym synem, czy nie. Oczywiscie dziecko rowniez nas nie rozpoznaje. Wyglada tak, jakby zrobiono z nim cos strasznego. Odnosze wrazenie, ze bariera miedzy nami a nim jest znacznie wieksza, niz gdyby umarlo. Dlatego wrocilismy po prostu z pustymi rekami - powiedzialem przyciszonym glosem, nie chcac, by to dotarlo do uszu zony. Na twarzy sluchajacego w skupieniu brata, tej samej, dawno nie golonej twarzy, jaka ujrzalem w chwili mego przebudzenia, odkrylem to samo, co krylo sie w glosie, gdy o nieszczesciu naszego dziecka powiedzial,,ach, slyszalem"; jest to ta sama szczera powaga, bez oporu wchodzaca w faldy mojego uczucia i nie budzaca sprzeciwu. Nie spodziewajac sie od niego cienia powagi, zrozumialem, ze dotknalem krawedzi swiata uformowanego przezyciami w Ameryce. -I o tym tez slyszales? -Nie, nie slyszalem. Ale zrozumialem, ze zdarzylo sie cos strasznego. - Brat jeszcze bardziej przyciszyl glos i powiedzial to prawie nie poruszajac wargami. -Czy slyszales, ze moj przyjaciel popelnil samobojstwo? -Slyszalem! On byl troche dziwakiem, prawda? Zrozumialem, ze Takashi juz znal szczegoly dotyczace jego smierci. Po raz pierwszy uslyszalem slowa ubolewania z powodu jego smierci z ust czlowieka, ktory byl po prostu obcy dla zmarlego. -Wydaje mi sie, ze zewszad otacza mnie won smierci. -Jesli to prawda, to otrzasnij sie z niej i wznies sie znowu w rejony zycia. W przeciwnym razie odor smierci przejdzie na ciebie, Mitsu. -To znaczy, ze w Ameryce stales sie przesadny. -To prawda. - Moj brat zadal cios przejrzawszy moja probe ukrycia echa, jakie jego slowa wywolaly w moim pustym wnetrzu. -Ale ja po prostu jeszcze raz odnalazlem ducha, ktory przesycal mnie tak obficie w dziecinstwie, a ktory potem zostal przypadkowo utracony. Czy pamietasz, jak z siostra zbudowalismy "domek z trawy" i mieszkalismy w nim przez pewien czas? Wtedy probowalismy oddalic sie od zapachu smierci i zaczac nowe zycie. Bylo to zaraz po tym, jak brat zostal pobity i umarl. Nie odpowiadajac, przygladalem sie Takashiemu uwaznie; w jego oczach, ktore skierowal w moja strone, pojawil sie cien tlacej sie podejrzliwosci, wzbierajacej i zmieniajacej sie w cos niebezpiecznego i brutalnego. Takashi zawsze tracil spokoj, gdy ktos napomknal mu o smierci siostry. I pod tym wzgledem sie nie zmienil. Ale tak jak stal napieta do granic swej elastycznosci nagle peka, tak w ulamku sekundy zniknelo to, co zaczelo nabrzmiewac i nabierac ksztaltu w jego oczach. Poczulem smak nowego zdumienia. -W koncu siostra umarla, ale magia nowego zycia nadal dziala. Widzisz, smierc siostry byla czyms, co przedluzylo moje zycie. To wlasnie jej smierc wyzwolila wspolczucie wuja, iii' ktory w rezultacie poslal mnie na Uniwersytet Tokijski. Gdybym nadal mieszkal we wsi naszego wuja, umarlbym ze smutku. Mitsu, jesli nie rozpoczniesz zaraz nowego zycia, potem moze byc dla ciebie za pozno, nie sadzisz? - brat mowil spokojnie starajac sie mnie przekonac. -Nowe zycie? Gdziez wiec jest ten moj "dom kryty trawa"? - zadrwilem z brata, ale musze przyznac, ze wyrazenie "nowe zycie" zaczelo na mnie dzialac. -Mitsu, a jakie w ogole jest twoje zycie? - zapytal powaznie, jakby przejrzal moje wahania. -Po smierci przyjaciela od razu zrezygnowalem z posady na uniwersytecie, gdzie podobnie jak on bylem wykladowca. Poza tym nic sie nie zmienilo. Po skonczeniu studiow na Wydziale Literatury Uniwersytetu Tokijskiego zyje glownie z przekladow opisow polowan i hodowli dzikich zwierzat. Jedna z ksiazek, poswiecona obserwacjom z zycia zwierzat, miala kilka wydan, a honorarium za jej przeklad zapewnilo minimalne srodki utrzymania dla mnie i mojej zony. Tym bardziej ze obecnie wszystkie wydatki zwiazane z utrzymaniem mieszkania i umieszczeniem dziecka w zakladzie opieki pokrywa ojciec zony. Poza tym po rezygnacji z pracy wykladowcy tesc bedzie chyba musial nawet ponosic nieprzewidywane koszta utrzymania mojej rodziny. Poczatkowo mialem pewne obiekcje i wahalem sie, czy przyjac dom, ktory kupil dla nas tesc, ale od czasu samobojczej smierci przyjaciela przestalo mnie obchodzic, w jakim stopniu zona korzysta z pomocy ojca. -A jaki jest stan twego ducha? Chyba nie najlepszy? Kiedy zobaczylem cie spiacego na tej brudnej podlodze, przezylem przykre zaskoczenie! A poza tym nawet na jawie twoja twarz i barwa glosu sie zmienily. Mowiac wprost, mam wrazenie, ze spadasz w dol i dochodzisz teraz do dolnego biegu swej rzeki. -Na pewno jestem wyjatkowo zmeczony od smierci przyjaciela. Mam tez te historie z dzieckiem - powiedzialem z wahaniem na usprawiedliwienie. -A czy nie sadzisz, ze to trwa za dlugo? - naciskal Takashi. - Jesli to sie przeciagnie, na twojej twarzy pozostanie na trwale owo przygnebienie spadania w dol. W Nowym Jorku spotkalem Japonczyka-filozofa, zyjacego jak ulomny samotnik; przyjechal do Ameryki studiowac nastepcow Deweya, a potem calkowicie utracil pewnosc siebie i tak sie to skonczylo. Mitsu, ty mi go przypominasz! I twarz, i glos macie podobne, zachowujecie sie identycznie. -Twoja straz przyboczna twierdzi, ze jestem podobny do myszy. -Myszy? Filozofa wlasnie przezywali Mysza. Trudno ci w to uwierzyc, Mitsu? - Takashi usmiechnal sie z zaklopotaniem. -Wierze ci! - odpowiedzialem, ale zaczerwienilem sie uslyszawszy, ze moj glos wyraznie zabarwia sie wspolczuciem dla samego siebie. Na pewno, stalem sie bez watpienia podobny do myszy, tak samo jak ten filozof, ktory stracil wiare w siebie. Nawet potem, gdy wyszedlem po spedzeniu o swicie stu minut w dole na smiecie, wciaz przezuwalem to doswiadczenie. Jestem tego swiadomy, ze moje cialo i duch schodza coraz nizej, a pochylosc, na ktorej sie znajduje, prowadzi do miejsca, gdzie gestnieje won smierci. Dzisiaj po raz pierwszy pojalem sens tego, co pojawilo sie jak bol bez powodu, odczuwany odrebnie we wszystkich czesciach ciala, ktore nie mialy juz ze soba zwiazku. Nie moge tez powiedziec, ze te bole ulegly przezwyciezeniu dzieki uswiadomieniu sobie ich psychicznej natury. Przeciwnie, atakuja mnie z tym wieksza czestotliwoscia. I wciaz nie powraca gorace wrazenie "oczekiwania". -Musisz rozpoczac nowe zycie, Mitsu - powtarzal coraz czesciej i z wiekszym naciskiem Takashi. -Byloby dobrze, gdybys rozpoczal nowe zycie, o ktorym mowi Taka. Nawet ja wiem, ze to ci jest potrzebne, Mitsu -mruzac oczy z powodu oslepiajacego swiatla powiedziala zona, patrzac zarowno na mnie, jak i brata pod oknem. Momoko juz wystroila sie jak malutka indianska panna mloda, nawet glowe przybrala skorzana ozdoba. Zona wlasnie skonczyla pomagac ubierajacej sie Momoko, odwrocila sie i podeszla w nasza strone - w swietle poranka wygladala bardzo brzydko. -Nie musze o tym mowic, ze chcialbym rozpoczac nowe zycie. Ale problem polega na tym, gdzie znajduje sie ten moj domek pod strzecha - powiedzialem powaznie. Doslownie czulem potrzebe takiego domu o dobrze mi znanym zapachu zielonej trawy. -Moze rzucilbys to wszystko, co robisz tu w Tokio, i pojechal ze mna na Shikoku? Mitsu, bylby to niezly poczatek n nowego zycia! - Takashi przejawil szczera zarliwosc, jakby obawial sie, ze z miejsca to odrzuce; w rezultacie jego slowa mialy dla mnie kuszaca sile. - To wlasnie w tym celu wsiadlem w odrzutowiec i przylecialem, poddajac sie dzialaniu filtrujacej kratownicy roznicy czasu. -Taka, jesli juz mamy jechac na Shikoku, to zabierzmy sie samochodem! Z bagazami zmieszcza sie jeszcze bez trudu trzy osoby, a w czasie jazdy jedno z nas bedzie moglo spac. Kupilem w tym celu starego citroena! - wtracil sie do naszej rozmowy chlopiec. -Hoshi przez te dwa lata mieszkal i pracowal w warsztacie samochodowym. I kupil citroena, a raczej wrak samochodu, naprawil go tak, ze jakos jedzie, i sam to zrobil! - uzupelnila Momoko. Chlopiec tak sie zarumienil, ze wygladalo to az nieprzyzwoicie. -Juz zawiadomilem w warsztacie - mowil z naiwna egzaltacja - ze rezygnuje; kierownikowi o odejsciu powiedzialem w dniu, w ktorym Momoko przyszla mnie zawiadomic, ze przyszedl list od Taki. Takashi jak dziecko, mimo pewnego zazenowania, nie mogl ukryc wyrazu zadowolenia na twarzy. -Oni w ogole sie nie zastanawiaja, to straszne! -Wyjasnij konkretniej, co masz na mysli mowiac "nowe zycie na Shikoku". Nie sadze, zebys zaczal entuzjazmowac sie uprawa roli, jak twoi przodkowie? -Taka w Ameryce byl tlumaczem japonskiej grupy turystow, ktorzy przyjechali zwiedzac supersamy - powiedziala Momoko. - Miedzy podroznymi znalazl sie ktos, kto zainteresowal sie nazwiskiem Taki i okazalo sie z rozmowy, ze byl to wlasciciel sieci supersamow z waszych okolic na Shikoku. On jest bardzo bogaty, rzadzi teraz waszym okregiem, okazalo sie tez, ze chce kupic stylowy stary dom, w ktorym przed laty urodziliscie sie. Ma zamiar przewiezc ten dom do Tokio i zalozyc w nim restauracje regionalna. -Zjawil sie w koncu lokalny nowobogacki, ktory wyzwoli nas z klopotu, jakim jest to stare drewniane monstrum - podjal Takashi. - I jesli zgodzisz sie na sprzedaz, Mitsu, to i tak bedziemy chyba musieli tam pojechac i dopilnowac rozbiorki domu. Mam tez zamiar dokladnie dowiedziec sie we wsi, jak to bylo naprawde miedzy naszym pradziadkiem i jego mlodszym bratem. Dlatego wlasnie wrocilem z Ameryki. Nie moglem tak od razu uwierzyc w realnosc planu Takashiego. Nawet zakladajac, ze brat nagle odkryl w sobie talent przedsiebiorcy, to jednak czy potrafi sprzedac rozpadajacy sie stary dom ze wsi w dolinie dyrektorowi sieci supersamow, obdarzonemu bez watpienia najbardziej nowoczesnym umyslem? Restauracja regionalna? Ale przeciez nie jest to budynek 0 tego rodzaju uroku, to przeciez zwykly spichrz sprzed stu lat. Wieksze na mnie wywarlo wrazenie raczej to podtrzymywane nadal zainteresowanie prawda o naszym pradziadku 1 jego bracie. Pewnego razu, tuz przed rozproszeniem sie naszej rodziny, kiedy mieszkalismy jeszcze we wsi w dolinie, Takashi uslyszal plotki o skandalu sprzed okolo stu lat dotyczacym naszego rodu. -Pradziadek zabil swego brata i opanowal wielki bunt chlopski. I wyobraz sobie, ze zjadl kawalek miesa z uda brata. - Takashi powtarzal to, co uslyszal, glosem drzacym ze zgrozy. Ja tez o tym wydarzeniu nic pewnego nie wiedzialem. Ale podczas wojny mialem wrazenie, ze wszyscy dorosli z naszej wioski unikali rozmow na temat tego zdarzenia, nasza rodzina tez starala sie zlekcewazyc skandal wywolany przez pradziadkow. Chcac jednak uspokoic brata, zeby przestal sie bac, opowiedzialem mu jeszcze jedna pogloske, ktora ktos mi powiedzial w tajemnicy. -Nie, pradziadek po buncie pomogl bratu uciec przez las do Kochi. Brat przeplynal morze, udal sie do Tokio, zmienil nazwisko i stal sie wybitnym czlowiekiem. W czasie Restauracji Meiji przyslal kilka listow do pradziadka. Poniewaz pradziadek caly czas milczal, wszyscy zaczeli powtarzac plotke, ktora ty slyszales. Dlaczego milczal? Chyba dlatego, ze z powodu jego brata wielu mieszkancow wioski ponioslo smierc, ich rodziny zywily nienawisc, wiec chyba chcial zapobiec wybuchowi ich gniewu. -W kazdym razie przeniesmy sie do mojego domu. I tam rozpatrzymy ten plan nowego zycia - zaproponowalem wspominajac z tesknota te ogromna wladze, jaka mialem nad mlodszym bratem kilka lat po zakonczeniu wojny. -Zgoda. Problem wiaze sie z likwidacja po stu latach naszego rodzinnego domu i spichrza we wsi polozonej w doli |i u nie, z pewnoscia mozemy wiec porozmawiac bez pospiechu. -Jesli oboje pojedziecie taksowka, to ja pojade za wami z Taka i Momoko citroenem - powiedzial chlopiec wykonujac bez skrupulow manewr wylaczajacy nas, malzonkow, poza scisly krag najblizszych. -Chcialam jeszcze wypic przed odjazdem - powiedziala z zalem zona probujac dotknac czubkiem buta pustej butelki lezacej bokiem. Widac wyzbyla sie juz calkowicie skrepowania obecnoscia swego szwagra. -Mam butelke bourbona, kupiona bez cla w samolocie -od razu odpowiedzial Takashi i pospieszyl zonie z pomoca. -Czy zrezygnowales z abstynencji? - zapytalem chcac zburzyc idola strazy przybocznej. -Gdybym upijal sie w Ameryce, na pewno by mnie zatlukli na smierc w jakims ciemnym kacie. Mitsu, wiesz chyba, jak ja sie upijam? - powiedzial Takashi i wyciagnal z torby butelke whisky. - Wiec butelka ta byla przeznaczona dla mojej bratowej. -Wyglada na to, ze podczas gdy ja spalem, nie traciliscie czasu i teraz dostatecznie dobrze sie rozumiecie, prawda? -Bo mielismy na to dosyc duzo czasu. Czy zawsze tak dlugo drecza cie przykre sny, Mitsu? - Moja drwine Takashi odparl kontratakiem. -Czy cos powiedzialem przez sen? - zapytalem, znow calkowicie zbity z tropu. -Nie sadze, ze moglbys porzucic kogos w biedzie, w to nikt nie uwierzy. Mitsu, ty naprawde, w odroznieniu od pradziadka, nie jestes typem, ktory moglby uczynic cos strasznego innym ludziom - litujac sie nad moim zaklopotaniem powiedzial Takashi. Wzialem bourbona, ktorego lyk prosto z butelki wypila zona, i napilem sie podobnie jak ona, starajac sie w ten sposob ukryc zawstydzenie.,, - No, wyruszamy w strone citroena Hoshiego! Na sygnal Momoko, wzburzonej szczesciem i odwaznej w skorzanym stroju Indianki, ruszyla w droge nasza rodzina, ktora sie znow polaczyla. Idac w ogonie pochodu, ja, najstarszy mezczyzna o wygladzie myszy, z wyrazem przygnebienia na twarzy, przeczuwalem, ze w koncu bede posluszny naprawde watpliwym planom mlodszego brata. Juz w tej chwili utracilem odpornosc i nieustepliwosc konieczna, zeby mu sie sprzeciwic. Gdy mysle w ten sposob, zar wywolany lykiem whisky nieoczekiwanie laczy sie w glebi ciala z wrazeniem "oczekiwania". Ale gdy probuje sie na nim skoncentrowac przeszkadza mi trzezwa swiadomosc wykrywajaca rozne niebezpieczenstwa, jakie czyhaja na mnie podczas prob odrodzenia siebie samego przez rezygnacje z wlasnych aspiracji 3. Potega lasu W samym sercu lasu autobus zatrzymal sie niespodzianie, jakby ulegl awarii. Moja zona, spiaca dotad niby mumia na ostatnim siedzeniu, owinieta kocem od piersi po stopy, pochylila sie do przodu, wiec ja unioslem do pierwotnej pozycji chroniac przed upadkiem, ale nagle zaniepokoilem sie myslac, jaki wplyw bedzie mialo na nia to nienaturalne przerwanie snu. Przed autobusem stala mloda chlopka z wielkim tlumokiem na plecach, a u jej stop siedzialo w bezruchu cos niby zwierzatko. W mroku lesnej scenerii spostrzeglem, ze jest to kleczace dziecko, z wyraznie rysujacym sie obnazonym malym tylkiem, i dziwnie jasnozoltawa nieznaczna kupka ekskrementow. Lesna droga, zamknieta po obu stronach wysokimi wiecznie zielonymi drzewami, przed autobusem spadala stopniowo w dol, totez kobieta i dziecko u jej stop wygladaly, jakby sie unosily trzydziesci centymetrow w powietrzu. Przypatrujac sie im, machinalnie wychylam sie przez okno. Przezywam niejasne przeczucie niebezpieczenstwa i utraconym prawym okiem widze cos nieokreslonego i groznego, co czyha, by wyskoczyc' z mroku skalnego nawisu, znajdujacego sie w celu widzenia. Zalosne wyproznianie sie dziecka wciaz sie nie konczy. Wspolczuje mu, ogarnia mnie to samo poczucie koniecznosci pospiechu, opanowuje ten sam serach i wstyd. Ponad naszymi glowami zastygl w bezruchu waski pasek zimowego nieba nad lesna droga, jakby" biegnaca po dnie glebokiego rowu otoczonego scianami wiecznie zielonych drzew, gestych i pograzonych w ciemnosci. Popoludniowe niebo powoli schodzilo w dol blednac jak strumien zmieniajacy barwe. Noca niebo zamknie rozlegly las, jak sluchotka pokrywa cialo skorupa. Gdy to sobie wyobrazam, budzi sie we mnie uczucie klaustrofobii. Choc urodzony i wychowany w glebi tego lasu, za kazdym razem, gdy przecinalem jego pasmo w drodze do naszej doliny, nie moglem do konca wyzwolic sie z owego przytlaczajacego uczucia. W samym srodku tego doznania dusznosci kryja sie uczucia przodkow, ktorzy dawno pomarli. Od dawna spychani przez poteznego Chosokabe, wciskali sie coraz glebiej i glebiej w las, az w koncu odkryli w dolinie niecke w ksztalcie wrzeciona, ktora oparla sie sile wdzierania sie lasu, i tu osiedlili sie na stale. W tej niecce bilo zrodlo bardzo dobrej wody. Moje doznanie dusznosci bylo wciaz wypelnione tym samym uczuciem, ktore przezywal "pierwszy mezczyzna" naszego rodu, przewodzacy nielicznej grupie uciekinierow, w czasie gdy wchodzil w chmure ciemnosci w glebi lasu, kierujac sie sila wyobrazni w strone niecki. Chosokabe to obcy olbrzym, budzacy groze, istniejacy w kazdym czasie i kazdym miejscu. Ilekroc bylem nieposluszny, babka straszyla mnie mowiac: "Chosokabe przyjdzie z lasu!" Echo tego glosu nie tylko w moim dzieciecym sercu, lecz rowniez u osiemdziesiecioletniej babki wywolywalo poczucie realnej obecnosci budzacego groze monstrualnego Chosokabe, ktory nadal zyje w tej samej co my epoce... Autobus jedzie juz piec godzin od opuszczenia bazy w prowincjonalnym miescie. Na rozwidleniu drog na grzbiecie nad przepascia wszyscy pasazerowie z wyjatkiem mnie i mojej zony przesiedli sie do innego autobusu, ktory brzegiem lasu zjezdzal w dol ku morzu. Ta droga z miasta prowincjonalnego, ktora wchodzi w najgestsza czesc lasu i prowadzi do naszej niecki, a nastepnie wzdluz rzeki wyplywajacej z doliny znowu idzie w dol, by polaczyc sie z droga autobusowa, ktora odgalezia sie na grzbiecie, ostatnio jest zaniedbana i stopniowo niszczeje. Na mysl o tym, ze niszczeje droga, ktora jezdzilismy przez sam srodek lasu, przykry wstrzas siega dna duszy. W zieleni cedrow, sosen, kryptomerii tak mrocznej, ze bliskiej czerni, oczy lasu wpatrywaly sie we mnie, podobnego do myszy, pochlonietego mysla o niszczejacej drodze. Chlopka, ktora ciagnal do tylu ciezar tlumokow, pochylila do przodu glowe - widzialem ruchy jej warg wydajacych glos. Dziecko wolno sie podnioslo, wciagajac spodnie patrzylo na wlasne ekskrementy i zamierzalo dotknac ich czubkiem buta. Chlopka nagle trzepnela je po uchu. Nastepnie zaczela gwaltownie bic dziecko, zakrywajace glowe oburacz, potem podeszla i stanela obole autobusu. Autobus wzial nowych pasazerow i znow pedzil przecinajac grozna cisze lasu. Kobieta z dzieckiem specjalnie przeszla na tyl autobusu i zajela miejsce na wprost nas. Usiadla przy oknie, dziecko zas obok przejscia, zwrocone bokiem i opierajace sie oburacz o porecz siedzenia, wiec w nasze pole widzenia wdarla sie wygolona jego glowa i profil drobnej twarzy obciagnietej skora niezdrowego koloru. Przekrwionymi jak sliwki oczyma, w ktorych pozostaly jeszcze resztki odurzenia alkoholowego, zona patrzyla uwaznie na chlopca. Rowniez ja, mimo uczucia odrazy, nie moge oderwac od niego wzroku. Jego glowa i cera maja zdolnosc przywolywania naszych najgorszych wspomnien. Ta wygolona glowa i skora, ktora jakby calkowicie utracila krew, sa przesycone trucizna najostrzej dzialajaca na to. cos, co zaczyna sie krystalizowac przy byle okazji u mojej zony, juz wczesniej przesyciwszy jej wnetrze. To bezposrednio cofa ja wstecz do dnia, w ktorym operowano osobliwa narosl na glowie naszego dziecka. Owego ranka niecierpliwie czekalismy przed winda dla pacjentow w korytarzu, w ktorym znajdowal sie pokoj operacyjny. W koncu zobaczylismy, ze nadjechalo zelazne pudlo windy, otwarly sie drzwi zewnetrzne, natomiast wewnetrzne drzwi w zielonej metalowej siatce oparly sie wysilkom pielegniarki i nie chcialy sie otworzyc. -Dziecko nie chce, zeby je operowano - powiedziala zona wpatrujac sie intensywnie przez siatke, zadrzala i przechylila sie do tylu, jakby chciala stamtad uciec. Przez druciana zielona siatke, jakby w slabym zielonkawym swietle padajacym w lecie poprzez liscie, widac wygolona jak u przestepcy glowe dziecka lezacego na wozku z oddzialu dzieciecego. Jego mocno zacisniete oczy przypominaja zmarszczke na bialej, jakby posypanej pudrem skorze pozbawionej zycia. Stojac na palcach, moglem dostrzec z drugiej strony glowy dziecka kontrastujaca z jej wyrazem tepoty i niespokojnego napiecia narosl, wypelniona do granic wytrzymalosci krwia i szpikiem, zabarwiona czerwona ochra zywa rzecz pozostajaca w mocnym, choc obojetnym zwiazku z glowa. Ta narosl wzbudza lek. Jest realnym dowodem obecnosci koszmarnej sily kryjacej sie we wnetrzu, ktorej nie mozna opanowac. Para, ktora zrodzila to dziecko i te narosl przepelniona sila przekraczajaca mozliwosci jej przezwyciezenia, to znaczy ja i moja zona, byc moze pewnego ranka po przebudzeniu odkryjemy, ze w naszych glowach wyrosly obce ciala wypelnione tym samym krzykiem zycia, i ze miedzy wszystkimi naszymi organami majacymi zwiazek z psychika a ta narosla przeplywa z ogromna szybkoscia wielka ilosc szpiku podlegajacego metabolizmowi. I wtedy byc moze my tez skierujemy sie do pokoju operacyjnego ze zgolonymi glowami, czujac sie jak brutalni przestepcy. Pielegniarka zdecydowanie kopie drzwi w drucianej siatce. Dziecko z powodu wstrzasu otwiera szeroko bezzebne usta, ciemnoczerwone niby rana, i zaczyna plakac. Wtedy potrafilo jeszcze wyrazac siebie za pomoca placzu. -Wydaje mi sie, ze przyjdzie lekarz i powie:,,No, zwracam wam wasze dziecko", i wreczy nam ucieta narosl -z westchnieniem powiedziala zona, kiedy pielegniarka minela kilkoro drzwi i doprowadzila wozek do pokoju operacyjnego. Te slowa uzmyslowily mi, ze dla nas obojga, i dla mnie, i dla zony, konkretniejsza realnosc stanowila raczej ta czerwieniejaca, nabrzmiala narosl niz blade cialo dziecka lezacego bez ruchu z zamknietymi oczyma. Operacja dziecka trwala dziesiec godzin. Z nas dwojga czekajacych, wyczerpanych i zrozpaczonych, tylko ja bylem wzywany do pokoju operacyjnego i trzykrotnie dawalem krew. Podczas ostatniego przetaczania krwi, gdy ujrzalem glowe dziecka umazana w jego wlasnej i mojej krwi, wydalo mi sie, ze jest ono gotowane w bulgocacym wlasnym sosie. I w mojej glowie, o oslabionej zdolnosci rozumowania wskutek ubytku krwi, pokazalo sie nastepujace rownanie: wyciecie narosli dziecka jest czyms rownoznacznym z amputacja czesci mojego ciala - i wtedy naprawde poczulem gleboko w sobie ostry bol. Z duzym wysilkiem musialem walczyc z soba, by nie zapytac lekarzy dzielnie przeprowadzajacych operacje: "Czy panowie sa pewni, ze nie wycinaja mnie i mojemu synowi czegos bardzo waznego?" W koncu dziecko wrocilo do nas jako istota nie przejawiajaca zadnych ludzkich odruchow, procz spokojnego wodzenia za nami brazowymi oczyma, a ja czulem, ze wycieto mi caly zespol nerwow, gdyz bezdenna tepota stala sie odtad moja nowa cecha. Przy tym ubytek spowodowany amputacja byl znacznie wyrazniejszy u mojej zony niz u dziecka i u mnie. Gdy autobus wjechal do lasu, zona zamilkla popijajac nadal whisky z kieszonkowej butelki. Wiedzialem, ze jej zachowanie nabierze posmaku skandalu w oczach jadacych autobusem szanujacych sie mieszkancow tych okolic, ale nie mialem ochoty jej powstrzymywac. Jednak zona, zanim usnela, postanowila rozpoczac na trzezwo nowe zycie w tej wiosce w dolinie, gdyz wyrzucila w glab lasu butelke z reszta whisky. Ja pragnalem tylko, by to odurzenie, prowadzace ja w tej chwili do snu, stalo sie jej ostatnim zamroczeniem. Teraz jednak, czujac obok siebie goraca rzeczywistosc jej oczu, wciaz przekrwionych po przebudzeniu i wpatrujacych sie uparcie w glowe syna chlopki, odrzucilem od siebie te slodka nadzieje, iz zona byc moze rozpocznie tutaj na trzezwo nowe zycie. A przeciez moim jedynym pragnieniem bylo tylko to, zeby tutaj nie nastapilo zbyt gwaltowne odrodzenie sie i rozrastanie niebezpiecznych uczuciowych doswiadczen wywodzacych sie z narosli u dziecka, ale stopniowo zdaje sobie sprawe, iz jest to prozne pragnienie. Oddech zony staje sie coraz glebszy i mocniejszy. Dotkliwie zaluje wyrzuconej whisky. Konduktorka z brzuchem wypietym dla podtrzymania rownowagi przechodzi na tyl autobusu. Mloda chlopka ignoruje ja, marszczy brwi i patrzy przez okno. Dziecko tez nie reaguje na konduktorke, ale obserwujac je od dluzszego czasu moge zauwazyc narastajace napiecie. Prawdopodobnie chlopka z dzieckiem usiadla z tylu obok nas, aby uniknac spotkania z konduktorka. -Bilety - zazadala konduktorka. Poczatkowo chlopka zlekcewazyla wezwanie, ale w koncu okazala sie bardzo gadatliwa. Zaatakowala konduktorke za to, ze zada okreslonej oplaty za przejazd od szczytu wzniesienia do doliny. A przeciez przeszla z synem dwie trzecie tej drogi piechota. Gdyby chlopiec nie uskarzal sie na bole brzucha (mowiac to chlopka uderzyla lekko po plecach dziecko opierajace sie o drewniana porecz), doszlaby do doliny piechota. Konduktorka wyjasnia, ze dystans miedzy grzbietem a dolina stanowi od niedawna minimalna jednostke oplaty za przejazd. Spolka autobusowa z powodu deficytu na tej linii wydala nowe zarzadzenie. Jest to tez symptom upadku tej lesnej drogi. Wydawalo sie, ze rozumowanie konduktorki przekonalo mloda chlopke. Ale nagle na plebejskiej, nieprzyjemnie czerwonej twarzy chlopki, ozywionej dotad oburzeniem, pojawily sie oznaki reakcji, ktora mnie zaskoczyla i rozbawila. Mloda chlopka rozesmiala sie i powiedziala glosem swobodnym i pewnym siebie: - Nie mam pieniedzy. Jej syn nadal siedzial blady i napiety. Konduktorka chwile sie wahala, znow zmienila sie w bezradna wiejska dziewczyne i poszla naradzic sie z kierowca. A mnie przyszlo do glowy, ze ten dziwaczny smiech chlopki pomoze rozproszyc nastroj napiecia u mojej zony. Spogladam wiec na zone i usmiecham sie, ale jednoczesnie widze, ze jej twarz i szyje pokrywa gesia skorka, choc oczy zwrocone na glowe chlopca blyszcza jak w goraczce. Przewidujac klopoty, zawahalem sie, bezradny. Wewnatrz mnie trysnely iskry jak sztuczne ognie i rozbiegly sie. W koncu zdenerwowanie nie majac ujscia pozostalo i krazy wewnatrz mnie. Dlaczego nie powstrzymalem zony przed wyrzuceniem butelki whisky? Dokonalem wyboru bez zastanowienia. -Wysiadamy. Taka powinien oczekiwac nas na przystanku autobusowym; przekazemy wiadomosc przez konduktorke, zeby wyjechal po nas samochodem. Zona spojrzala na mnie podejrzliwie, pochylajac powoli glowe niby nurek dzialajacy przeciw cisnieniu wody w glebinach przerazenia. Wyczulem, ze znajduje sie w stanie chwiejnej, niebezpiecznej rownowagi miedzy tkwiacym w niej strachem a strachem wywolanym przez wyobrazenie siebie pozostawionej w samym srodku lasu. Zdajac sobie sprawe, ze chcialbym jakos zone przekonac, zanim strach przed lasem sie powiekszy i przykuje ja do siedzenia w autobusie, musze przyznac, ze to raczej ja nerwowo pragne uciec od zjawy dziecka, ktora wywolala ogolona glowa syna chlopki i jego blada cera. -A jesli telegram nie doszedl i Takashi z przyjaciolmi nie wyszedl po nas? -Nawet piechota dotarlibysmy do doliny przed noca, przeciez to dziecko mialo przejsc cala droge - powiedzialem. -W takim razie ja tez chce wysiasc z autobusu - powiedziala zona takim tonem, jakby czula sie uratowana, choc jeszcze nie wyzbyla sie niepokoju, dlatego odetchnalem z ulga i ze smutkiem. Dalem znak konduktorce, zywo rozmawiajacej z kierowca i jednoczesnie nie tracacej z oczu chlopki z synem, ktora powiedziala, ze nie ma pieniedzy. -Moj brat powinien na nas czekac na przystanku w doli nie. Moglaby pani przekazac mu nasze bagaze i poprosic, zeby podjechal po nas samochodem? Dalej bedziemy isc pieszo -' powiedzialem, ale gdy konduktorka wpatrywala sie w nas wzrokiem otepialym, oczyma jakby pokrytymi tluszczem i pelnymi podejrzliwosci, poczulem sie zaklopotany, gdyz spostrzeglem, ze nie wymyslilem zadnego pretekstu, ktory mialby sile przekonywania dla obcych. -Niedobrze mi sie zrobilo od jazdy autobusem - przyszla zona na ratunek, w lot pojawszy, o co chodzi, ale konduktorka nadal patrzyla podejrzliwie. Albo tez raczej przezywala to, co jej powiedzialem, starajac sie zrozumiec. -Autobus nie jedzie do doliny, bo powodz zniszczyla most - w chwile potem powiedziala konduktorka. -Powodz? Zima powodz?, - Latem powodz zniszczyla most. -I tak zostalo od lata? -Po tej stronie mostu jest nowy przystanek, i do tego tylko miejsca dochodzi autobus. -Wiec tam chyba czekac bedzie brat, nazywa sie Nedokoro - powiedzialem. Ale zastanawialem sie, dlaczego most zniszczony przez powodz latem nie zostal naprawiony do zimy. -Ja go znam, przyjechal samochodem! - wtracila sie chlopka, przysluchujaca sie z boku naszej rozmowie. - Jesli go nie bedzie na przystanku, chlopiec pobiegnie do pana Nedokoro ze Spichrza. Mloda chlopka z pewnoscia falszywie mysli, ze "Spichrz" jest nazwa geograficzna wzgorza, na ktorym stoi nasz dom. Jest to tego samego rodzaju blad, jaki popelniali czesto towarzysze moich zabaw przed dwudziestu laty. W kazdym razie poczulem ulge. Jesli mamy isc przez las do zmroku, to przezycie to moze zasiac w sercu zony nowe zgryzoty. A jesli zapadnie noc i pojawi sie mgla, las czarny jak laka na pewno bedzie napawal zone trwoga. Przez okno w tyle autobusu, ktory zostawil nas na lesnej drodze, patrzyly na nas chlopka i konduktorka. Syn chlopki, na pewno wciaz jeszcze blady, obejmuje porecz siedzenia i nie probuje nawet wyjrzec przez okno. Gdy uklonilismy sie, konduktorka szczerze pomachala reka, ale mloda chlopka nadal chichoczac scisnela nieskromnie palec jednej reki w dloni drugiej i pogrozila w nasza strone. Zaczerwienilem sie ze zdenerwowania i wstydu, ale zniewaga ta jakby nieco rozladowala napiecie u zony. Pragnienie ukarania siebie samej, obejmujace szeroki obszar psychiki, zawladnelo zona. Jakas czesc tego pragnienia spelnila sie teraz dzieki tej mlodej matce, ktora zyje zajmujac sie dzieckiem o cerze bez polysku i glowie ogolonej, siedzacym bez ruchu jak nasze niemowle. Przyciskajac plaszcze do cial, owiewani bocznym wiatrem, wilgotnym i chlodnym, ciezkim od przesycajacych go rozmaitych zapachow, ruszylismy lesna droga, ktorej czerwona ziemie pokrywaly gnijace opadle liscie. Gdy czubki butow podrywaly zwiedle liscie, ukazywala sie gola ziemia przypominajaca wspanialy cynobrowy brzuch traszki. Dzisiaj, w odroznieniu od czasow dziecinstwa, nawet czerwona ziemia budzi we mnie lek. To naturalne, stalem sie czlowiekiem podejrzliwym i tchorzliwym jak mysz, a teraz probuje znow szukac wiezi z lasem, od ktorego kiedys ucieklem, wiec oczy lasu obserwuja mnie nieufnie. Tak bardzo intensywnie odczuwalem ten nadzor, ze nawet gdy kilka ptakow z krzykiem przelecialo wysoko nad drzewami, wydalo mi sie, ze czerwona ziemia chwyci mnie za nogi. -Ciekawe, dlaczego Taka telefonujac nie powiedzial, ze most zerwany w czasie powodzi nie zostal dotad naprawiony? -Nie sadzisz, ze i tak mial wiele do powiedzenia? Skoro opowiadal tak niecodzienna historie, nic dziwnego, ze nie mial ochoty mowic o stanie mostu - zona usprawiedliwila Takashiego. Takashi wyjechal do doliny dwa tygodnie przed nami. Wsiadl do citroena razem ze swoja ochrona i odbyl dluga podroz samochodem. Dniem i noca na zmiane z Hoshio prowadzil samochod, i tak bez przerwy - z wyjatkiem jednej godziny przejazdu promem laczacym Shikoku z glowna wyspa - uciekali jak scigani, az trzeciego dnia dotarli do wioski w dolinie. Takashi zadzwonil do nas z poczty i wtedy uslyszelismy po raz pierwszy niecodzienna historie, ktora tak silne wrazenie wywarla na Takashim. Byla to wiadomosc dotyczaca chlopki w srednim wieku o imieniu Jin, opiekujacej sie naszym domem i w zamian majacej prawo do uprawiania niewielkiego kawalka ziemi, jaki nam jeszcze pozostal. Jin pojawila sie w naszej rodzinie jako mlodziutka pomoc do dziecka, kiedy urodzil sie Takashi. I od tego czasu nie rozstawala sie z naszym domem. Mieszkala u nas nawet po wyjsciu za maz i urodzeniu dzieci. Takashi i jego przyjaciele zaparkowali citroena na placu przed urzedem wiejskim i kiedy szli z bagazami do domu stroma brukowana drozka, na ich powitanie zbiegl z gory zdyszany maz Jin z synami. Dzieci byly tak chude, ze Takashi i jego przyjaciele staneli przed nimi jak wryci; synowie Jin mieli chorobliwie sczerniala skore, wyjatkowo duze rybie oczy i przypominali Takashiemu twarze dzieci uciekinierow z Ameryki Poludniowej i Srodkowej. Ci slabowici chlopcy z zapalem wyrwali bagaze od gosci i poniesli je bez trudu. Zasepiony maz Jin probowal cos wyjasnic Takashiemu napietym i jakby rozgniewanym glosem. Ale poniewaz byl zbyt zazenowany, Takashi zrozumial z tego tylko to, ze chce on opowiedziec o czyms niezwyklym, co sie przydarzylo Jin, zanim Takashi ja spotka. Nastepnie jakby z wielka niechecia wyjal z kieszeni zlozona we czworo miejscowa gazete i pokazal Takashiemu. Na kawalku brudnej i postrzepionej na zagieciach gazety widniala tak duza fotografia, ze z pewnoscia zburzyla tego dnia kompozycje calej kolumny. Takashi doznal szoku, gdy ja zobaczyl. Prawa polowa zdjecia przedstawiala nienaturalnie upozowanych, wychudlych czlonkow rodziny w wyprasowanych bialych letnich ubraniach, jak na pamiatkowym zdjeciu slubnym. Cala lewa strone wypelniala olbrzymia Jin, otyla i nadeta. Siedziala pochylona na bok w sukni w drukowane kwiaty, opierajac sie na lewej rece, wygladajacej jak miech kowalski. Wszyscy, wlacznie z Jin, patrzyli przed siebie smutno i cierpliwie, jakby natezali sluch. Wiejska kobieta cierpi na "chorobe obzarstwa" Maz pracuje dniem i noca, ale nie zaspokaja potrzeb jej zoladka. Dowiedzielismy sie, ze najgrubsza kobieta w Japonii mieszka w naszej prefekturze. "Najgrubsza kobieta" to pani Jin Kanaki, mieszkajaca we wsi Okubo w okregu lesnym w poludniowo-wschodniej czesci prefektury. Mezatka, 45 lat, jest matka czworga dzieci, ma 153 cm wzrostu, ale waga jej jest niezwykla, siega bowiem 132 kg. W biuscie 120 cm, w biodrach 120 cm, obwod przegubu 42 cm. Pani Jin nie byla dawniej taka otyla. Przed 6 laty wazyla 43 kg, byla typem raczej szczuplym. Jej dramat rozpoczal sie pewnego dnia 6 lat temu. Pani Jin zachorowala na anemie, poczula skurcze w rekach i nogach i zemdlala. Po kilku godzinach odzyskala przytomnosc, ale od tego czasu zaatakowal ja glod niezwykly, nie dajacy sie pohamowac; nie mogla utrzymac sie na nogach, dopoki czegos nie zjadla. Gdy posilek sie opoznia, dostaje drgawek, zaczyna jeczec i w koncu mdleje. Teraz je co godzine. Najpierw po przebudzeniu pochlania caly garnek gotowanych jarzyn, slodkie ziemniaki', ryz mieszany z jeczmieniem. Nastepnie do poludnia co godzine je albo papke z maki gryczanej, albo makaron blyskawiczny, w poludnie to samo co na sniadanie, a do kolacji co godzine papke z maki lub makaron blyskawiczny, na kolacje znow pelen garnek gotowanych jarzyn, alg, suszonej rzodkwi i galaretki z konnyaku, slodkie ziemniaki, ryz mieszany z jeczmieniem. Jest to codzienne menu. Ten niezwykly apetyt w ciagu szesciu lat potroil jej wage. Obecnie w dalszym ciagu tyje. Z tego powodu najwieksze ofiary ponosi maz pani Jin. Nielatwo mu zapewnic sobie chocby minimalny posilek. Zwlaszcza takie ilosci makaronu blyskawicznego bardzo duzo kosztuja. Choc Jin zarabia troche szyciem, to jednak, wobec strasznych potrzeb jej zoladka, jest to kropla w morzu. Urzad miejski biorac pod uwage trudna sytuacje rodziny przyznaje co miesiac zasilek pieniezny, ale to nie wystarcza. Slowa p. Jin: Dlugo ustac nie moge, juz po pietnastu minutach sie mecze. Nie moge tez szyc dla zarobku tyle, ile bym chciala, prawie caly dzien musze siedziec. Nie moge sama wsiasc do autobusu i gdy wybieram sie do Szpitala Czerwonego Krzyza, musze korzystac z samochodu ciezarowego. Noca zle sypiam, czesto mam sny. Gdy Takashi szedl bez slowa, maz Jin powiedzial, ze w tej sytuacji dla zdobycia pieniedzy wynajal dom nauczycielowi szkoly podstawowej, umowil sie jednak, by podczas pobytu Takashiego i jego przyjaciol nauczyciel zamieszkal w pokoju goscinnym szkoly. Byla to w gruncie rzeczy sprawa, ktora najbardziej martwila meza Jin. -Jin siedziala w ciemnym kacie na podlodze przy wejsciu do oficyny, ale nie wygladala na szczegolnie przygnebiona swym nieszczesciem. Powtarzala ciagle:,,To ponizajace byc taka otyla, to ponizajace." Jesli macie zamiar przywiezc upominek Jin, to najbardziej ja ucieszy pudlo makaronu blyskawicznego - powiedzial przez telefon Takashi. Przed odjazdem zona odwiedzila swoja rodzine i kiedy o tym opowiedziala, moj tesc, czlowiek o rzadko w jego^ wieku spotykanej elastycznosci umyslu, mogacy zrozumiec takie tragikomiczne i niezwykle historie, kazal - zgodnie z rada Takashiego - dostarczyc nam pol tuzina pudel makaronu. Wyruszylismy w droge po nadaniu na bagaz zywnosci dla "najgrubszej w Japonii kobiety". Droga, ktora szlismy, i las przytlaczajacy ja z obu stron ciagnely sie monotonnie bez konca. Slabe wyczucie perspektywy wskutek braku jednego oka sprawialo, ze mialem wrazenie, iz poruszam nogami stojac w miejscu. -Wyglada tak, jakby czerwienilo sie niebo, czy to z winy moich oczu? Mitsu, to chyba niemozliwe, by z powodu przekrwionych oczu ogladane rzeczy rowniez wydawaly sie czerwone. - ^ Spojrzalem w gore. Wielkie drzewa rzucaly nieprzenikniony cien tworzac zludzenie kurtyn oslaniajacych droge z obu stron, ale szare niebo widniejace w szparze miedzy nimi pokrywaly smugi czerwieni, ktore nie byly zludzeniem. -To zachod slonca. Poza tym twoje oczy nie sa juz czerwone. -Mitsu, wiesz, przez to ciagle przebywanie w miescie nie przyszlo mi nawet do glowy, ze taki kolor moze miec tylko zachodzace slonce - tlumaczyla sie zona. - Przez szarosc przesacza sie czerwien, zupelnie jak barwne zdjecie mozgu w slowniku medycznym. Zona bladzila jeszcze w kregu obrazow zwiazanych z nieszczesliwym wspomnieniem: od ogolonej glowy chlopca z autobusu do glowy naszego dziecka, a stad do uszkodzenia mozgu. Z oczu jej zniknely calkowicie oznaki odurzenia, przekrwienie minelo i oczy wygladaly jak dwa ciemnopopiela-te dolki. A skore na jej twarzy pokrywala drobniutka luska gesto zachodzaca na siebie, jak igly kryptomerii w tym lesie. Nawiedzila mnie pewna mysl, zapowiedziana kwasnym smakiem strachu na jezyku. Droga przed nami nadjechal dzip, rozpryskujac zwiedle liscie i ziemie jak wsciekla dzika bestia. Zetkniecie sie z dzipem przywrocilo mi glebie perspektywy i wyzwolilo z wrazenia stapania w miejscu. -To Taka przyjechal! -Ale co z ich citroenem? - wyrazilem zaniepokojenie, reagujac na glos zony przepelniony zbyt wyrazna radoscia, choc -v pedzacym prosto na nas dzipie odkrylem juz oznake przynaleznosci do Taki - brutala z wlasnej woli. -Mitsu, to Taka! - z przekonaniem tlumaczyla mi zona. Na piec metrow przed nami dzip, wznoszac fale czerwonej ziemi, wjechal maska w kepe uschlej trawy na poboczu lesnej drogi, dotknal zderzakiem drzew, zahamowal z taka sama szalencza szybkoscia, z jaka jechal do przodu, zmienil kierunek zawracajac do tylu i zatrzymal sie. Zona odsunela moja reke, ktora wyciagnalem, by bronic ja przed pedzacym dzipem, reka zawisla w powietrzu nadal wyciagnieta, niepotrzebna. Pragnalem tylko, aby tego nie dostrzegl Takashi, ktory obrocil sie w bok i wychylil na zewnatrz. -Hej, Natsu! Hej, Mitsu! - przywital sie wesolo Taka, ubrany jak strazak w impregnowana kurtke z kapturem spadajacym na plecy. -Dziekuje, Taka - zona usmiechnela sie do brata odzyskujac po raz pierwszy zycie, ktore calkowicie utracila po przebudzeniu sie w autobusie. -Most podobno zniszczony? -Tak! Naszego citroena jakos wprowadzilismy do doliny, ale gdy przyszlo nam wyjechac po was, nielatwo bylo wywlekac go z powrotem. Wiec pozyczylem dzipa od lesniczego. On mnie jeszcze pamieta. Oprocz dzipa pozyczyl mi tez kurtke impregnowana - mowil Taka z naiwna duma. - Mitsu, siadaj z tylu! Natsu, chodz do przodu. -Dziekuje, Taka. -Bagaze zabral Hoshi. Gdy tylko przeniesie je na plecach przez czesc mostu, na drugim brzegu mozna bedzie uzyc citroena - mowiac to Takashi wprawil dzipa w ruch bardzo ostroznie, - zupelnie inaczej niz prowadzil dotad. -Co z Jin? -, Byl to szok, gdy zobaczylem ja po raz pierwszy. Ale poza tym, ze od czasu do czasu wyglada strasznie groteskowo, jej otyla twarz wydaje sie teraz mlodsza i sympatyczniejsza. Mozna nawet uznac, ze jest pociagajaca jak na kobiete tej doliny, ktora przekroczyla czterdziestke. - Taka rozesmial sie. - Naprawde, najmlodsze dziecko poczela, gdy juz zaczela tyc, co znaczy, ze dla jej meza bylo jednak cos seksualnie pociagajacego w kobiecie, ktora przekroczyla sto kilogramow wagi. -Czy jest im ciezko? -Nie jest tak zle, jak to przedstawial artykul w gazecie. Na pewno dziennikarz dal sie nabrac na strasznie ponura twarz meza Jin, podobnie jak ja. A jak sobie radza? Po prostu mieszkancy doliny przynosza Jin rozne rzeczy do jedzenia. Nie mam pojecia, dlaczego ci skapi ludzie z doliny robia to przez cale szesc lat. Wiec kiedy spotkalem kaplana swiatyni, ktory w szkole byl rowiesnikiem brata S., zapytalem go o to, a kaplan powiedzial, ze to dlatego, iz zycie ludzi w dolinie jest niemal beznadziejne. W tym okresie swoje religijne tesknoty skupili na tej osobliwej kobiecie, ktora nagle zaczela tyc i przekroczyla sto kilogramow. Kto wie, czy czlowiek owladniety choroba^ niepojeta i beznadziejna jak choroba Jin, nie jest po prostu barankiem ofiarnym, ktory przyjmie na siebie nieszczescia wszystkich ludzi doliny! Taka jest w kazdym razie interpretacja kaplana. Jest on raczej nastawiony filozoficznie, prawda? Zyjac ze swiadomoscia odpowiedzialnosci za wszystkie dusze w dolinie, stal sie takim wlasnie czlowiekiem. Mitsu, ty tez moglbys sie z nim spotkac. To najznakomitszy inteligent w tej dolinie - powiedzial Takashi. Jego slowa wywarly na mnie bardzo zywe wrazenie. Idea baranka ofiarnego odkupujacego grzechy wszystkich ludzi w tej dolinie ma moc rozbudzania wspomnienia pograzonego we mnie gleboko, siegajacego korzeniami mojego istnienia. -Mitsu, czy pamietasz wariata o imieniu Gii? - kontynuowal Takashi, gdy milczalem przekopujac wlasna pamiec. -Tego pustelnika Gii, ktory zyl w lesie? -Tak. Wariata, ktory noca schodzil do doliny. -Pamietam! Wlasciwie mial na imie Giichiro, znalem go dobrze. Wiele dzieci w dolinie slyszalo tylko legendy o pustelniku Gii. Niektore nawet myslaly, ze to chochlik spiacy w dzien w lesie, ktory tylko noca schodzi do doliny. Ale poniewaz nasz dom znajduje sie w polowie drogi miedzy lasem a dolina, mialem okazje ogladac Gii, gdy o zmierzchu schodzil brukowana droga - wyjasnilem zonie, ktora dotad byla wylaczona z naszej braterskiej rozmowy. - Gii, jak dziki pies, z osobliwa zwinnoscia zbiegal ze zbocza gory. Gdy sledzilem jego sylwetke znikajaca z oczu, cala doline zasnuwal juz mrok. Gii z niepojeta dokladnoscia przebiegal te krotka przerwe miedzy dniem a noca. O ile pamietam, mial zawsze smetnie opuszczona glowe i spieszyl w strone mroku. -Wiesz, spotkalem pustelnika Gii - powiedzial Takashi ignorujac moje wspomnieniowe westchnienie. - W srodku nocy szukalem czegos do jedzenia objezdzajac samochodem cala doline. Zapomnielismy zrobic zakupy w ciagu dnia. Ale supersam byl zamkniety, pozostale sklepy sa na skraju ruiny i tez byly pozamykane, w rezultacie moglem tylko spotkac sie z Gii. -Wiec pustelnik Gii jeszcze zyje? A to ci historia! Musi juz byc bardzo zniedoleznialy? Nigdy bym nie przypuszczal, ze wariat mieszkajacy w lesie tyle lat moze tak dlugo zyc. -Jednak Gii nie wyglada na tak bardzo starego czlowieka. Spotkalem go w ciemnosci, wiec dokladnie go nie widzialem, ale mialem wrazenie, ze przekroczyl dopiero piecdziesiatke. Ma niezwykle male uszy. Specjalnie nie wyglada na wariata, tylko te zbyt male uszy sprawiaja wrazenie, jakby skupily wszystkie lata szalenstwa. Gii zainteresowal sie naszym samochodem i wyszedl do nas z mroku. Gdy Momoko go powitala, odpowiedzial calkiem powaznie, ze jest pustelnikiem Gii. A kiedy mu sie przedstawilem mowiac, ze jestem synem Nedokoro, odpowiedzial: "To mnie pamietasz, rozmawiales kiedys ze mna." Zaluje, ze tego nie pamietam. -To mnie wspominal pustelnik Gii! Kiedy brat S. wrocil z wojska, Gii przyszedl do nas do domu i rozmawial z S. i ze mna. Gii przyszedl sie dowiedziec, czy wojna naprawde sie skonczyla. Gii uciekl do lasu bojac sie, ze wezma go do wojska. On jeden z calej wioski uciekl od sluzby wojskowej. S. wyjasnil mu, ze juz nie potrzebuje sie ukrywac, ale Gii nie mogl juz wrocic do zycia we wsi. W miescie bylby chyba bohaterem przez jakis czas po wojnie. Ale na wsi szaleniec, ktory raz uciekl do lasu, absolutnie nie ma juz powrotu do spoleczenstwa. Tym bardziej, ze w czasie wojny Gii uzyskal prawo do zycia jako wariat, wiec i po wojnie mogl przezyc zachowujac ten sam status - powiedzialem. Znajomy, odlegly nastroj trysnal z glebi zapomnienia z taka moca, ze pozbawil mnie sily. -Ale ze teraz jeszcze zyje pustelnik Gii?! Musial miec ciezkie zycie! -A przy tym wcale nie jest jeszcze zgrzybialy, to lesny superman! - Takashi zasmial sie. - Gdy po rozstaniu z Gii objechalismy doline i wracalismy do domu, przebiegl przed nami w smudze swiatel, niby dostojny zajac, podskakujac chyzo, naprawde byl bardzo szybki. Poczatkowo wygladalo tak, jakby biegl z desperackim wysilkiem, aby uciec z kregu swiatla, ale mysle, ze po prostu demonstrowal nam stan swego zdrowia. To calkiem sympatyczny pomyleniec. W moim dziecinstwie w dolinie zawsze byl tylko jeden staly wariat. Chociaz we wsi zylo kilku krancowo wyczerpanych nerwowo i debili, tylko jednego wszyscy uznawali za prawdziwego wariata. Nie zdarzylo sie, zeby kiedykolwiek powiekszala sie liczba takich oficjalnych wariatow, ani tez zeby ten jeden wariat znikal calkowicie z doliny. Wygladalo na to, ze wlasnie jeden wariat byl stalym komponentem spolecznosci doliny, niezbednym dla okreslenia jej specyfiki. Wydaje mi sie, ze wiele razy widzialem wymiane wariatow w dolinie, ktorzy, jak krolowie, zyli tu tylko pojedynczo. Ale od konca wojny role tego niezbednego samotnika przejal pustelnik Gii. Pogloski na temat pustelnika Gii przychodzila nawet sprawdzac policja z miasta. Oddzial miejscowych weteranow wojskowych urzadzil na niego polowanie w gorach, watpie jednak, czy naprawde go szukali; poza tym w glebi lasu czekalo na nich wiele powalonych drzew, pnaczy zamykajacych droge, miejsc podmoklych; las w glebi laczyl sie z puszcza dziewicza, gdzie nie mozna bylo wejsc i prowadzic poszukiwan, dlatego oczywiscie Gii nie schwytano. Na placu przed urzedem wioski (to znaczy w niecce na wprost naszego domu stojacego na gorze, dlatego siedzac na krawedzi dlugiego muru moglem obserwowac wszystko, co sie tam dzialo) oczekiwal zandarm za parawanem i przez caly dzien matka Gii plakala i jeczala chodzac i pelzajac na kolanach wokol tego ogrodzenia w czerwono-biale paski. Lecz nastepnego dnia, gdy zandarm opuscil doline, zmienila sie znow w zwykla wiejska kobiete i pracowala z usmiechem na twarzy. Pustelnik Gii byl - jak to mowia w dolinie - czlowiekiem wyksztalconym, poniewaz skonczyl "szkole mlodziezowa", to znaczy wieczorowa, i pracowal jako zastepca nauczyciela. Pewnego razu grupa pijanych lobuzow, ktorzy wrocili z wojska, zaczaila sie i polowala na Gii wloczacego sie po dolinie i poszukujacego pozywienia. Po kilku dniach rankiem odkryto wiersz napisany przez pustelnika Gii na tablicy ogloszen na placu przed urzedem wioski, przeznaczonej do uzytku ruchu demokratyzacji wsi. Brat S. mowil, ze byl to wiersz Kenjiego Miyazawy, ale ja dotad nie znalazlem tego wiersza w dzielach zebranych poety Miyazawy. Niezla dla was zabawa, polaczyliscie sie, by rzucac kamieniami. Dla mnie to smierc. Czy widzieliscie moje usta zacisniete i twarz blada, zmieniona? Gdy czytalem ten tekst w wesolym tlumie przed tablica ogloszen, zastanawialem sie, o kim on mowil "dla mnie to smierc", kim w ogole byl ten, kto patrzyl na te wyblakla i zmieniona twarz? Zapytalem brata S., ale on zamiast odpowiedzi zacisnal usta, zbladl, zrobil dziwaczna mine, popatrzyl na mnie ostro, potrzasnal piescia i przegonil mnie. -Zapytalem Gii - powiedzial Takashi - czy zycie pustelnicze w lesie nie jest przykre teraz, gdy do lasu wdziera sie bezlitosnie moc czlowieka. Zaprzeczyl zdecydowanie mowiac: "Nie, to moc lasu wzrasta coraz bardziej. Wies w tej dolinie wkrotce zostanie wchlonieta przez potege lasu." Naprawde -utrzymywal Gii - przez te ostatnie lata potega lasu niebywale rosnie i przytlacza doline, czego dowodem jest chocby to, ze runal po piecdziesieciu latach most na rzece bioracej swoj poczatek w lesie. Jesli pustelnik Gii jest naprawde wariatem, to chyba w tego rodzaju twierdzeniach nalezy dopatrywac sie nienormalnosci. -Nie uwazam tego za nienormalne, Taka - wtracila sie dotad milczaca zona. - Ja tez w czasie jazdy autobusem czulam caly czas, ze moc tego lasu wciaz rosnie. Tak mnie przytloczyla, ze omal nie zemdlalam. Jesli bylabym pustelnikiem Gii, nie uciekalabym do tego przerazajacego lasu, wolalabym pojsc do wojska. -Natchan, byc moze odczuwasz to samo co pustelnik Gii -powiedzial Takashi. - Mozna by sadzic, ze ludzie odczuwajacy tego rodzaju lek przed lasem sa krancowym przeciwienstwem tych, ktorzy traca zdrowe zmysly i uciekaja do lasu, ale sadze, ze z punktu widzenia psychologii naleza do tego samego typu. Teraz te slowa pobudzily mnie do zastanowienia sie, co by sie zdarzylo; gdyby paki leku, ktore u zony wywolaly szorstka gesia skorke przed pojawieniem sie dzipa Takashiego, nadal sie rozwijaly. Ujrzalem w duchu obraz ogarnietej szalenstwem zony uciekajacej w glab lasu, ale zaraz przecialem lancuch skojarzen. Zaczalem jednoczesnie przypominac sobie zdanie, ktore napisal Kunio Yanagida: "Kobieta naga, tylko biodra okryte lachmanem, wlosy rude, oczy zielone i plonace... Byc moze niezwykle wazna wskazowka do wyjasnienia problemu jest fakt, ze wiejskie kobiety, ktore uciekaly i kryly sie w gorach, czesto cierpialy na zaburzenia poporodowe." -Taka, jak myslisz, czy sprzedaja whisky w dolinie? - zapytalem powodowany instynktem samoobrony. -Taka, Mitsu chce zlamac moje postanowienie zycia w abstynencji. -Nie, to ja chce pic. Ty przylaczysz sie do niepijacej strazy przybocznej Takashiego. -Jedyna rzecza, jaka sie teraz martwie, jest to, czy bede mogla zasnac bez whisky. Juz wcale mi nie chodzi o to, by pic whisky co wieczor, szukajac w tym oszolomienia. A kiedy Hoshio przestal pic, czy nie cierpial na bezsennosc? -To nie jest takie jasne, czy Hoshio naprawde byl alkoholikiem. Moze on w zyciu jeszcze kropli nie wypil, a tylko tak opowiada. Chcialby pochwalic sie heroiczna przeszloscia, choc jest w wieku, w ktorym nie mogl jeszcze niczego przezyc. Trudno powiedziec, ile w tym jest klamstwa! - powiedzial Takashi. - Zebyscie tylko posluchali, jak on poucza Momoko na temat seksu, co za glupoty! Mimo ze zadne "2 nich nie ma w ogole doswiadczen seksualnych, on po prostu wierzy, ze to heroizm mowic tak, jakby byl specjalista w tych sprawach. -Takashi rozesmial sie. -Wobec tego zupelnie samotnie i bez wsparcia bede musiala cwiczyc sie w trzezwosci - powiedziala zona nie kryjac rozczarowania; jej slowa mialy wyrazny poglos smutku i nie budzily sprzeciwu. Waskie pasmo nieba, kryjacego sie za galeziami drzew pochylonych w jedna strone wskutek ustawicznego naporu wiatru, stopniowo przybieralo kolor mocnej czerwieni, przypominajacej barwe oparzonej skory. Nisko nad lesna droga poruszyla sie lekka mgla. Niby wyziewy wydobywajace sie z dna poszycia lasu otaczajacego droge, pelznie powoli na wysokosci kol dzipa. Nim mgla podniesie sie do wysokosci naszych oczu, trzeba uciec z lasu. Takashi przyspiesza ostroznie. W koncu dzip wydostal sie z lasu i nieoczekiwanie wyjechal na wyzyne, z ktorej roztaczal sie rozlegly widok. Zatrzymalismy dzipa i patrzylismy na niecke w ksztalcie wrzeciona, opleciona gestym lasem, tworzacym w zasiegu wzroku jednakowy ciemnobrazowy cien pod ciemnoczerwonym niebem. Droga, po ktorej pedzilismy naszym dzipem, skreca pod katem prostym na wyzynie, nastepnie zalesionym zboczem schodzi prosto w dol do wylotu doliny (tutaj spotyka sie ze skrzyzowaniem brukowanej drogi biegnacej przez most do doliny z droga asfaltowa prowadzaca w dol az do wybrzeza wzdluz rzeki oplywajacej podstawe wzgorza). Patrzac w dol z wyzyny widac, jak droga do doliny przecina niecke, by po przeciwnej stronie, na krawedzi lasu, urwac sie nagle i zniknac niby piaszczyste koryto rzeki. Z wyzyny rowniez skupiska domow i otaczajace je pola i poletka ryzowe wygladaja zaledwie jak kawalki papieru. Bo gleboki, gesty las otaczajacy niecke znieksztalca poczucie wielkosci. Mozna odniesc nieodparte wrazenie, ze nasza niecka, jak widzi ja zwariowany pustelnik, jest tylko watlym istnieniem z trudem przeciwstawiajacym sie piszczacej mocy lasu. Byloby bardziej naturalne nie mowic o "istnieniu" niecki, a raczej o pojawiajacym sie w swiadomosci wrazeniu "nieistnienia" w tym miejscu drzew, rosnacych wszedzie indziej. Kiedy sie przyzwyczaimy do tego doznania, iz tylko otaczajacy las jest niepodwazalna realnoscia, ukaze sie nam przed oczami ogromna pokrywa zapomnienia zamykajaca niecke. Na dnie doliny zaklebila sie mgla od rzeki przecinajacej niecke przez sam srodek i po chwili pokryla skupiska domow. Nasz dom rodzinny stoi na wzgorzu, wokol niego widac tylko niewyraznie bielejacy dlugi mur. Zamierzalem zonie pokazac polozenie domu, ale tepy, ciezki bol oka nie pozwolil mi dluzej patrzec w tamta strone. -Wiec moze sprobuje poszukac tu whisky, Mitsu - powiedziala zona glosem niesmialym, jakby oczekujacym zgody. Takashi spojrzal na mnie i zone z glebokim zainteresowaniem. -Zamiast tego moze napijesz sie wody? Tutaj jest zrodlo, mieszkancy doliny mowia, ze woda w nim jest najsmaczniejsza w calym lesie. Jesli jeszcze nie wyschla... - naklanialem zone. Woda w zrodle jeszcze nie wyschla. U stop wzgorza od strony lasu przy drodze ujrzelismy nieoczekiwanie wode, wlasciwie kaluze, ktora latwo mozna by objac obiema rekami. Wyplywa z tak malego' zrodla, a jednak plynie dostatecznie obficie, by utworzyc rzeczulke spadajaca w doline. Obok kaluzy wody zrodlanej staly stare i nowe piece, ktorych | osmalona, czarna glina i kamienie napawaly lekiem. Kiedys w dziecinstwie zbudowalem z kolegami obok zrodla taki piec i gotowalem ryz i zupe. Co roku odbywaly sie tu obrzedy, podczas ktorych decydowal sie podzial sil wsrod dzieci doliny przez wybor grupy, w ktorej przebywaly na biwaku. Zabawy na otwartym powietrzu trwaly tylko dwa dni wiosna i jesienia, lecz wplyw grup w ten sposob utworzonych utrzymywal sie przez caly rok. Nie bylo nic bardziej ponizajacego niz wylaczenie z grupy, do ktorej dziecko przystapilo. Kiedy nachylilem sie, chcac sie napic wody bezposrednio ze zrodla, poczulem nagle pewnosc, ze wszystko - male drobne kamyczki szarozielone, cynobrowe i biale, lezace na dnie i tak jasne, jak gdyby zatrzymaly swiatlo poludnia; drobny piasek, ktorego poruszenia zacienialy wode, i to nieznaczne drgnienie przebiegajace po jej powierzchni - jest takie, jak przed dwudziestu laty. Ta pewnosc, wyrosla z tesknoty, przynajmniej we mnie zrodzila przekonanie, ze tryskajaca nieprzerwanie ze zrodla woda jest ta sama woda, ktora plynela tedy w tamtych czasach. Ale pewnosc ta rozwinela sie bezposrednio w inne doznanie: ja, ktory naprawde teraz tutaj sie pochylam, nie jestem tym samym "ja" z dziecinstwa, klekajacym na golych kolanach; miedzy tymi dwoma,,ja" nie ma ciaglosci,,,ja", ktore teraz tu sie pochyla, jest czyms obcym dla tamtego. Obecne,,ja" utracilo prawdziwa tozsamosc. Nic, ani we mnie, ani na zewnatrz nie daje nadziei na odrodzenie. Na przezroczystej wodzie kaluzy pluskaja drobniutkie fale i slysze, jak mnie oskarzaja: "Jestes podobny do myszy." Zamykam oczy i pociagam lyk zimnej wody. Dziasla sie kurcza, na jezyku pozostaje smak krwi. Gdy wstalem, zona nachylila sie nasladujac mnie poslusznie, jakbym byl autorytetem w piciu wody zrodlanej. Ale podobnie jak zona, ktora po raz pierwszy przeszla przez ten las, rowniez ja jestem teraz calkowicie obcy dla tej kaluzy. Zadrzalem. Ostry chlod znow przenika swiadomosc- Zona rowniez drzala, kiedy podnosila sie i probowala usmiechnac, by pokazac, ze woda jej smakowala, ale gdy skurczyly sie jej pasowe usta, ukazaly sie zeby, obnazone jak w gniewie. Gdy z zona, ramie przy ramieniu, milczacy i drzacy z zimna wracalismy do dzipa, Takashi odwrocil wzrok, jakby ujrzal cos zbyt zalosnego. Nastepnie zjechalismy w doline przez gesta i poglebiajaca sie mgle. Kiedy wylaczywszy silnik pozwolilismy ostroznie staczac sie dzipowi w dol, dookola nas rozbrzmiewaly jedynie plasniecia wyskakujacych spod opon kamykow, swist wiatru na masce i lekki szelest lisci spadajacych wsrod rzadko rosnacych wysokich debow czy bukow i z rzadka rozrzuconych sosen. Liscie spadajace z wysokich wierzcholkow, unoszone dzialajaca horyzontalnie sila, zamiast spadac prosto w dol, wydawaly sie plynac leniwie na boki. I szelescily cichutko bez ustanku. -Natchan, czy umiesz gwizdac? - zapytal powaznie Takashi. -Umiem - odpowiedziala ostroznie. -Kiedy tutaj zagwizdzesz noca, mieszkancy doliny naprawde beda sie wsciekac. Mitsu, czy pamietasz stare tabu tej doliny? - Takashi mowil z melancholia w glosie, harmonizujaca z moim obecnym -nastrojem. -Pamietam. Mowia, ze kiedy sie gwizdze po zapadnieciu nocy, z lasu wychodza moce czarnoksieskie. Babka mowila, ze przyjdzie Chosokabe. -Tak? Po przybyciu do tej doliny zrozumialem, ze nie pamietam zbyt wiele. Jesli nawet wydaje mi sie, ze pamietam, i tak nie mam pewnosci, czy moje wspomnienia sa wierne. Nieraz slyszalem w Ameryce slowo uprooted* i chcialem sie upewnic co do swoich korzeni, wiec wrocilem w doline, okazuje sie jednak, ze zostalem wyrwany z korzeniami, zaczalem wiec odczuwac, ze jestem zwykla trawa bez korzeni. To wlasnie ja jestem uprooted. Musze tu stworzyc sobie nowe korzenie, ale w tym celu, jak mi sie wydaje, potrzebny jest odpowiedni czyn. Dokladnie nie wiem jaki, ale narasta we mnie przeczucie, iz jakis czyn jest jednak konieczny. W kazdym razie tylko dlatego, ze wrociles do miejsca swego urodzenia, nie mozesz jeszcze oczekiwac, ze znajdziesz tu wlasne korzenie. Pomyslisz, Mitsu, ze jestem sentymentalny, ale dawny dom z trawy zniknal... - mowi Takashi przejawiajac nieodpowiednie dla jego wieku uczucie beznadziejnego zmeczenia. - Ja nawet nie pamietalem dobrze Jin. Nie moglbym z pewnoscia rozpoznac Jin z dawnych lat, nawet gdyby sie tak nie roztyla. Kiedy Jin we mnie dzisiejszym odnalazla obraz dziecka, ktorym sie kiedys zajmowala, i zaczela plakac, poczulem po prostu lek o to, co bedzie, jesli ta nieznana mi kobieta wyciagnie swoje tluste, guzowate rece i zechce mnie dotknac. Mam tylko nadzieje, ze moj wstretny lek nie dotarl do swiadomosci Jin. Gdy zjechalismy w doline, byla juz noc. Po drugiej stronie drewnianych belek tymczasowego mostku, przedzierajacego sie przez powalone i lezace pod roznymi katami betonowe ' dzwigary starego, nagle rozlegl sie wesoly ton klaksonu, mlodzi zaczeli przesylac nam znaki, ale ich citroena nie dojrzelismy w mroku. Takashi zwrocil dzipa i kurtke lesniczemu, teraz mial na sobie stroj mysliwski, w ktorym przyjechal z Ameryki, i wydawal sie maly, jakby sie nagle skurczyl od chlodu. Wyobrazilem sobie brata grajacego role dzialacza studenckiego, zalujacego swoich czynow, przed publicznoscia amerykanska. A jednak widziany z doliny czarny las na wzgorzach wydawal sie bardziej przytlaczajacy niz jakakolwiek publicznosc i to ja raczej anizeli moj brat musze znosic wolania lasu:, Jestes po prostu mysza." Gdy pelen napiecia szedlem przez niebezpieczny tymczasowy most podtrzymujac zone, w moim wnetrzu paki radosci powrotu do doliny pozostawaly wciaz zacisniete. Podmuchy wiatru od mrocznej powierzchni wody w dole pod nami ciely mnie w oczy kolcami twardymi i lodowatymi, wiec balem sie, ze oslepne nawet na drugie oko. Nagle w dole za nami rozlegly sie glosy jakiegos ptactwa. -Kury! Kolko mlodziezowe hoduje teraz kury tam, gdzie kiedys byla osada Koreanczykow. Sto metrow od mostu nad droga prowadzaca do morza stalo kilka domow odsunietych od wioski^ Dawniej mieszkali tu Koreanczycy wykonujacy przymusowe roboty przy wyrebie lasu. Poniewaz doszlismy do polowy mostu, pisk kurczat bez przeszkod dochodzil do nas z dolu z odleglosci stu metrow. -Czy o tej porze kury gdacza? -Tych kilka tysiecy kur podobno zdycha z glodu. Na pewno tak halasuja, bo sa glodne. Zona drzy nieustannie w objeciu mojego ramienia. -Mlodziez z doliny nie moze bez przywodcy zrobic niczego godnego uwagi. Nic nie potrafi, dopoki nie pojawi sie czlowiek w typie mlodszego brata naszego pradziadka. Nie umie sama znalezc odpowiedniej drogi wyjscia z trudnosci -powiedzial Takashi z jawna niechecia. - Mitsu, to byla pierwsza rzecz dotyczaca obcych mi ludzi, mieszkajacych tu przez caly czas, jaka zrozumialem po powrocie do doliny. 4. Czy wszystko, cc ogladam i co widze, jest tylko snem we snie? Gdy rankiem pierwszego dnia w dolinie jedlismy posilek siedzac wokol paleniska w pokoju sasiadujacym z obszerna sienia, w ktorej znajdowal sie piec i studnia przykrywana gruba deska, nie wiadomo kiedy przyszlo czworo wychudlych dzieci, przypominajacych odwrocone trojkaty, i wielkimi oczyma wpatrywalo sie w nas, ukrytych w mroku. Gdy zona je zachecala, zeby zjadly razem z nami, westchnely jednoczesnie i odmowily:,,Nie, my nie jemy." Nastepnie najstarsze z nich powiedzialo, ze Jin chce ze mna rozmawiac. Wczoraj wieczorem widzialem Jin, olbrzymia, to prawda, ale - jak mowil Takashi - wcale nie tak brzydka, moze z wyjatkiem sytuacji szczegolnych. Jej smetne oczy o niewyraznym zarysie, opuchniete, przepelnione lzami, wygladaly jak soczewki rybich oczu na tle nalanej duzej bladej twarzy, o ktorej juz wiedzialem. Poniewaz Jin wydzielala zwierzeca won, moja zona zbladla i omal nie zemdlala, wiec szybko wrocilismy do domu. Tylko Hoshio i Momoko chcieli ja dluzej ogladac, wiec pozostali. Poczerwienialy im twarze, trzymali sie za nosy, wzajemnie poszturchiwali w bok, by sie powstrzymac od wybuchu smiechu, ogladali z ciekawoscia cale cialo Jin, co chyba rozbudzilo wrogosc jej dzieci. Prawdopodobnie z powodu obecnosci zle wychowanych, usmiechajacych sie nastolatkow czworo wychudlych dzieci dzis rano odrzucilo zaproszenie zony. Po skonczonym posilku Takashi z zona i dwojgiem nastolatkow poszli obejrzec wnetrze spichrza, podczas gdy ja z czworgiem dzieci udalem sie do mieszkania rodziny Jin w oficynie. -Halo, Jin, dobrze spalas? - stajac u wejscia do kuchni i pozdrowilem Jin, ktorej duza okragla i smetna twarz ukazala sie w mroku podobnie jak wczoraj wieczorem. Wokol niej staly brudne garnki i inne naczynia kuchenne, jakby garncarz otoczyl sie swoimi produktami; Jin lezala na plecach, cierpiaca, brode opierala o torbe tluszczu na szyi i milczala znaczaco. Poranne promienie slonca padaly ponad moimi barkami na kolana Jin, dlatego nie moglem od razu zorientowac sie, ze Jin siedziala bokiem na domowej roboty nedznym krzesle bez nog, przypominajacym odwrocone siodlo. Wczoraj wieczorem pomylilem je z czescia otylego ciala i wydalo mi sie, ze Jin jest podobna do stozkowatego mozdzierza. Obok krzesla kleczal jej maz, tak jakby mial za chwile powstac, w tej pozycji pozostawal jednak bez ruchu i bez slowa. Maz o twarzy wychudlej i zadumanej, wczoraj, rowniez czekal w milczeniu, az Jin wyrazi swa wole ruchem powolnym i leniwym, nastepnie niezwykle szybko zrywal sie na nogi i karmil ja szara kula z gryczanej maki. Nawet przez piec minut naszego spotkania z Jin apetyt nie mial dla niej litosci, a moze raczej byla to inscenizacja sluzaca konkretnemu wyjasnieniu ciezkiej sytuacji, w jakiej sie Jin znajduje. Gdy wreszcie Jin z trudem wyrzucila z siebie ogromna ilosc powietrza, patrzac na mnie z wyrzutem, powiedziala: -Nie moge spac! Caly czas widze ten straszny sen, ciagle sen o tym, ze nie mam domu! Zrozumialem natychmiast powod, dla ktorego Jin chciala sie ze mna spotkac, zrozumialem tez, dlaczego jej maz wpatruje sie we mnie siedzac tuz przy niej na kleczkach z ponura mina. -Tylko spichrz rozbieramy, by przeniesc do Tokio, a glownego budynku nie bedziemy rozbierac. -Sprzedacie chyba ziemie? - dopytywala sie Jin. -Jin, dopoki problem mieszkania dla ciebie nie bedzie rozstrzygniety, sprawa ziemi, glownego budynku i oficyny pozostanie bez zmian. Na twarzach Jin i jej meza nie pojawil sie wyraz uspokojenia, ale czworka dzieci stojacych za rodzicami i wpatrujacych sie we mnie naraz sie usmiechnela, wiec zrozumialem, ze niepokoj rodziny zostal na pewien czas odsuniety, dlatego poczulem sie zadowolony. -Co zrobicie z grobem rodzinnym, panie Mitsusaburo? -Chyba pan wie, ze prochy brata S. sa w swiatyni - powiedziala Jin, juz zmeczona ta krotka rozmowa; wokol jej oczu pojawily sie gestniejace cienie, ktore zdradzaly jej gorycz, a glos chrypial, jakby w gardle potworzyly sie dziury. Wlasnie w takich chwilach Jin wyglada jak monstrum, wykraczajace poza normalna ludzka brzydote. Odwracajac od niej wzrok pomyslalem ze zgroza, ze w koncu Jin umrze na atak serca. I rzeczywiscie, Jin opowiadala Takashiemu o przeczuciu swej bliskiej smierci i obawach, ze jej otyle cialo nie wejdzie do pieca krematoryjnego. -Jin jest tak otyla, ze nic nie moze robic, a przy tym codziennie musi zjadac ogromna ilosc potraw, wiec tym bardziej tyje; ona wie, ze takie zycie jest zupelnie niepotrzebne, bez sensu. W slowach strasznie otylej czterdziestopiecioletniej kobiety mowiacej o tym, ze jej dni obzarstwa byly bezsensowne, trudno nie uslyszec czegos wiecej. To nie jest jej przejsciowy nastroj; jest ona raczej przeswiadczona, ze jej istnienie z kazdego punktu widzenia nie ma sensu, a mimo to od ranka do wieczora pozera taka mase roznych swinstw. Tak, Jin ma realne podstawy do pesymizmu - powiedzial Takashi wspolczujaco. -Prochy brata S. zabierzemy ze swiatyni. Chce tez obejrzec znajdujacy sie w swiatyni obraz piekla, wiec pojde tam jeszcze dzisiaj! - obiecalem wychodzac z kuchni. -Gdyby zyl S., nigdy by nie sprzedal spichrza! Ale coz, teraz pan Mitsusaburo glowa rodu, to zle, to bardzo zle! - uslyszalem za soba cichy, chrypliwy glos wyrzutu ze strony Jin, ale juz nie zareagowalem. Poszedlem szukac brata i innych w spichrzu, stojacym na koncu podworza miedzy glownym budynkiem a oficyna. Nie tylko grube drzwi, otynkowane dla ochrony przeciwpozarowej, lecz takze podwojne drzwi wewnetrzne zrobione z siatki i desek byly otwarte. Dwa pokoje na dole wypelnily promienie przedpoludniowego slonca, wyraznie uwydatniajace czern belek z drzewa keyaki i biel scian dokola, nikogo tu jednak nie bylo. Wszedlem do pokoju i obejrzalem liczne slady ciec na nieokorowanych belkach i nadprozach. Belki wciaz emanowaly jakas brutalnoscia, przytlaczajaca mnie w dziecinstwie. Na rysunku wachlarza wiszacego we wnece pokoju w glebi mozna z trudem odroznic litery alfabetu, wypisane niezdarnie tuszem na zbrazowialym tle papieru. Nawet podpis "John Mang" w rogu z prawej strony, ktory przed dwudziestu laty nauczyl mnie czytac brat S., juz nie byl zbyt wyrazny. Pradziadek potajemnie uciekl przez las, skierowal sie w strone Nakanohamy w Kochi i tam spotkal sie z rozbitkiem, ktory przybyl z Ameryki. Zgodnie z tym, co powiedzial S., wachlarz z napisem europejskim pradziadek otrzymal wtedy od owego rozbitka. Na pietrze rozlegl sie szelest, jakby stapania cichych krokow. Skierowalem sie w tamta strone, zeby wejsc ciasnymi schodami na gore, i uderzylem prawa skronia o sterczacy twardy wystep drewnianej belki, az jeknalem z bolu. W glebi mroku nie widzacej galki ocznej zatanczyly gorace czasteczki. Przypominaly one czastki naladowane elektrycznoscia, przeskakujace w komorze Wilsona, przypominaly mi rowniez 0 tabu kategorycznie zabraniajacym wchodzenia do spichrza. Wtedy na chwile stanalem niezdecydowany, dotknalem reka policzka i zobaczylem krew pomieszana ze lzami. Kiedy przycisnalem chusteczke do skroni, na pietrze ukazala sie twarz Takashiego, ktory zapytal drwiaco: -Mitsu, czy ty zawsze ostrzegasz stukajac w sciane, gdy twoja zona jest sam na sam z obcym mezczyzna, i czekasz? Jestes idealnym mezem dla cudzoloznikow. -Czy nie ma twojej strazy przybocznej? -Reperuja citroena. Dla nastolatkow lat szescdziesiatych konstrukcje z drewnianych belek nie maja zadnego uroku. Wcale sie nie wzruszyli, gdy im powiedzialem, ze to jedyna tego rodzaju budowla w calym rejonie otoczonym lasem. - Takashi jak dziecko pokazywal z duma architekture spichrza stojacej za nim bratowej. Gdy wszedlem na pietro, zona wpatrywala sie w wielkie belki z drzewa keyaki podtrzymujace konstrukcje z bali, nawet nie zwrocila uwagi na moja zraniona, krwawiaca skron. Bylem jej za to wdzieczny, odkad odczuwalem bezpodstawny wstyd za kazdym razem, gdy uderzalem sie o cokolwiek glowa. W koncu zona odwrocila sie z westchnieniem podziwu 1 powiedziala: -Wspaniale, wielkie belki! Wytrzymaja jeszcze ze sto lat. Spostrzeglem, ze zarowno zona, jak i Takashi mieli rumience na twarzy. Mialem wrazenie, ze wciaz jeszcze w wiazaniach belek pod sufitem spichrza blakalo sie slabiutkie echo slowa "cudzoloznik". Po tym, co sie stalo z naszym dzieckiem, zona niszczyla w zarodku to, co wiazalo sie z seksem. Dla nas obojga poruszenie problemow seksu bylo rownoznaczne z wywolaniem wspolnego nam uczucia niesmaku i bolu, na ktorego zaakceptowanie zadne z nas nie bylo przygotowane. Dlatego ignorowalismy kazda wzmianke na ten temat. -Gdyby bylo duzo tak wielkich drzew keyaki w lesie, mozna by zbudowac taki spichlerz bardzo tanio. -To chyba wcale nie takie proste. Podobno byl to niemaly wysilek dla pradziadka, ktory go zbudowal. Byla to raczej dosc niezwykla budowla - odpowiedzialem powoli, starajac sie ukryc przed zona, ze probuje opanowac bol zranionej skroni. -Nawet jesli drzew keyaki bylo pod dostatkiem, pamietajmy, ze spichrz zbudowano w okresie upadku gospodarczego wioski. Na pewno budynek ten sprawial niezwykle wrazenie. Wlasnie zima tego samego roku, kiedy zostal zbudowany, wybuchlo powstanie chlopskie. -To dziwne. -Mysle, ze wlasnie przewidujac mozliwosc wybuchu powstania, pradziadek uznal za konieczne postawienie budowli odpornej na ogien. -Pradziadek budzi we mnie wstret, bo byl taki konserwatywny, rozwazny i przewidujacy. Mitsu, jestem przekonany, ze to samo odczuwal jego mlodszy brat. Wlasnie dlatego wystapil przeciw niemu i zostal przywodca chlopow. Nalezal do tych, ktorzy stawiaja opor i sledza prady epoki. -A czy nie sadzisz, Taka, ze pradziadek rowniez widzial najnowsze prady epoki? Jezdzil nawet do Kochi po ostatnie wiesci ze swiata. -Tym, ktory jezdzil do Kochi, byl raczej mlodszy jego brat - sprzeciwil sie Takashi. Swiadomie chyba wybral falsz, gdyz chcial uwierzyc, ze tak wlasnie bylo. -To nie tak. Do Kochi najpierw jezdzil pradziadek, a nie jego mlodszy brat. Po prostu jest taka hipoteza, ze pozniej po powstaniu mlodszy brat wyjechal do Kochi i tam pozostal, juz stamtad nie wrocil - zlosliwie rozbijalem zafalszowana pamiec Takashiego. - Jesli jest prawda to, ze jeden z braci opuscil lasy, spotkal Johna Manjiro i uslyszal od niego nowe wiadomosci, to tym czlowiekiem byl na pewno pradziadek, te teze mozna udowodnic. John Manjiro po powrocie do kraju przebywal w Kochi tylko rok, od 1852 do 1853. W czasie buntu w 1860 roku mlodszy brat pradziadka mial osiemnascie albo dziewietnascie lat i jesli ten brat mial jezdzic do Kochi w 1852-1853 roku, to musialby opuscic tutejszy las gdzies w dziesiatym roku zycia, a to raczej byloby niemozliwe. -A jednak to mlodszy brat urzadzil w glebi lasu poligon, gdzie przygotowywal synow chlopskich do powstania, a metody cwiczen musial oprzec na wiadomosciach uzyskanych w Kochi - powiedzial Takashi z wahaniem. - To chyba niemozliwe, zeby pradziadek, ktory przeszedl na strone tlumiacych bunt, przekazal mlodszemu bratu metody taktyki powstanczej. Czy moze sadzisz, ze obaj przeciwnicy spiskowali, aby wywolac powstanie? -Mozliwe - powiedzialem ze swiadoma obojetnoscia, ale uslyszalem, ze moj glos zabrzmial ostro z powodu irytacji. Juz od dziecinstwa musialem walczyc ze sklonnoscia brata do wkladania bohaterskiej aureoli bojownika mlodszemu bratu pradziadka. -Mitsu, ty przeciez krwawisz! Znow uderzyles sie w glowe. - Zona powiedziala to zatrzymujac wzrok na mojej skroni. - Dlaczego tak sie emocjonujesz tymi starymi historiami, jakby wyjetymi ze snu? Nie zwracasz nawet uwagi na krew plynaca ci po skroni. -W starych historiach przypominajacych sny sa tez wazne rzeczy - Takashi po raz pierwszy przejawil niezadowolenie wobec mojej zony. Zona wyjela mi chusteczke ze zwisajacej bezwladnie reki, wytarla skron, poslinila palec i zwilzyla rane. Brat wpatrywal sie w nas takim wzrokiem, jakby ogladal tajemne zblizenie fizyczne. Nastepnie wszyscy troje zeszlismy w milczeniu schodami, zachowujac dystans, jakby unikajac dotkniecia sie naszych cial. W spichrzu wcale nie bylo kurzu, ale po pewnym czasie przebywania wewnatrz poczulem w nozdrzach zwiekszona ilosc pylu, jakby okleila je brudna blona. Pozno po poludniu z Takashim, zona i para nastolatkow poszlismy do swiatyni po prochy brata S. Synowie Jin pobiegli przed nami, aby uprzedzic kaplana o naszym przybyciu, wiec bedziemy mogli w kaplicy rozwinac i zobaczyc - tak jak w swieto Narodzenia Buddy - obraz piekla, ktory ofiarowal pradziadek. Gdy schodzilismy do citroena zaparkowanego na placu przed urzedem wiejskim, dzieci wysmiewaly sie z tego starego rozklekotanego samochodu, to znow robily aluzje do szerokiego plastra przyklejonego nad moim prawym uchem. Nie zwracalismy na nie uwagi, tylko zona, ktora od wczorajszej nocy nie pila whisky i byla w dobrym nastroju, jakby przezywala swego rodzaju rekonwalescencje, wydawala sie wrecz ubawiona obrazliwymi krzykami, jakimi obrzucaly nas dzieci, gdy citroen ruszyl. Gdy wjechalismy samochodem na podworze swiatyni, kaplan, ktory uczyl sie w szkole razem z bratem S., wlasnie stal w ogrodzie i rozmawial z mlodym mezczyzna. Stwierdzilem, ze twarz kaplana wcale sie nie roznila od tej, ktora mialem w pamieci. Biala blyszczaca glowe o przedwczesnie posiwialych i krotko ostrzyzonych wlosach zdobila dobrodusznie usmiechnieta twarz, gladka i aseptyczna jak jajo. Kaplan poslubil nauczycielke szkoly podstawowej, ale nauczycielka uciekla od niego do miasta z dawnym kolega, przedtem jeszcze dajac powod do skandalu tak glosnego, ze wszyscy w dolinie 0 tym wiedzieli. Przez caly ten czas udalo mu sie zachowac usmiech dobrotliwego dziecka, co musi wywolac zdumienie kazdego, kto zdaje sobie sprawe, jakie okrutne konsekwencje niesie podobne nieszczescie czlowiekowi zyjacemu w spolecznosci doliny. W kazdym razie przezwyciezyl kryzys nie tracac lagodnego usmiechu. Rozmawiajacy z nim mlodzieniec mial gigantyczna twarz, kontrastujaca z obliczem kaplana. W mojej dolinie sa dwa rodzaje twarzy i wiekszosc mozna przydzielic do jednego lub drugiego rodzaju, ale twarz tego mlodzienca, uwaznie i czujnie wpatrujacego sie we mnie i zone, gdy wysiadalismy z samochodu, nie nalezala do zadnego z obu typow. -To- jest przywodca grupy mlodziezowej w dolinie, zajmujacej sie hodowla kur - poinformowal mnie i zone Takashi. Gdy wysiedlismy z citroena, Takashi podszedl do chlopca 1 zaczal z nim cicho o czyms rozmawiac. Wygladalo tak, jakby mlodzieniec przyszedl do swiatyni tylko po to, zeby spotkac sie z Takashim. Podczas ich rozmowy kaplan, ja i zona musielismy czekac wymieniajac miedzy soba wieloznaczne usmiechy. Mlodzieniec mial okragla, wielka glowe, a czolo rozciagniete i wygiete szeroko, przez co glowa wygladala jak przedluzenie twarzy. Wystajace kosci policzkowe, szeroka, tepo zakonczona broda upodobnialy go do jeza morskiego w ludzkim przebraniu. Przy tym umieszczone blisko nosa oczy i male wargi sprawialy wrazenie, jakby twarz ulegla rozciagnieciu przez jakas potezna sile. Nie tylko twarz, ale rowniez wyniosla postawa, jaka przyjal w rozmowie z Takashim, rozbudzila we mnie cos, co nie bylo chyba wspomnieniem, a raczej przeczuciem nieszczescia. Niewatpliwie poglebiajaca sie sklonnosc do skrywania uczuc sprawiala, iz spotykajac sie z czyms nowym i szczegolnym reagowalem w ten sposob. Potem Takashi cicho rozmawiajac odprowadzil mlodzienca w strone citroena. Dwoje nastolatkow nadal siedzialo w samochodzie, ktory byl dla nich najprzytulniejszym gniazdkiem. Gdy Takashi posadzil mlodzienca na tylnym siedzeniu, wydal polecenie siedzacemu za kierownica Hoshio. Nastepnie citroen ruszyl ku wyjsciu z doliny. -Popsula sie furgonetka sluzaca do przewozu jaj kurzych, przyszedl wiec z prosba, by Hoshio naprawil im silnik. - Takashi wyjasnil mi z naiwna duma, ze tylko on nawiazal kontakty z grupa mlodziezowa. To widocznie przywraca mu rownowage w dziecinnym poczuciu rywalizacji, zachwiana podczas dyskusji o kwestii zwiazanej z wyjazdem pradziadka do Kochi. -Czy nie mowil o tym, ze kury zdychaja z glodu? - zapytalem. -W tym, co robia mlodzi ludzie w tej dolinie, nie ma zadnego ladu. Pieniedzy ze sprzedazy jaj nie wystarcza im na pokarm dla kur i mimo ze powinni opracowac od podstaw nowy system dzialania, mysla tylko o samochodzie do transportu jaj. Oczywiscie, jesli do tego na dobre popsuje sie im ta furgonetka, nie beda mogli opanowac sytuacji - kaplan odpowiedzial zamiast Takashiego z niesmialym usmiechem, jakby wstydzil sie jako mieszkaniec tej doliny za siebie i za tych mlodych ludzi. Weszlismy do glownego pawilonu swiatyni i obejrzelismy obraz piekla. W plomieniach rzeki ognia i lesie ognistych jezykow znow odkrylem plonaca czerwien, ktora widzialem u spodu lisci dereniu skupiajacych promienie slonca w pochmurny dzien wkrotce po tym, gdy przezylem sto minut w jamie o swicie. Zwlaszcza ciemne punkty na calej powierzchni czerwonych fal w rzece plomieni wiaza sie bezposrednio ze wspomnieniem lisci dereniu, ktorych jesienna czerwien zaczely znaczyc brudne plamki. Obraz piekla gwaltownie mnie wciagnal. Kolor rzeki plomieni i starannie przeciagniete delikatne linie fal przynosza pokoj sercu. Z rzeki plomieni przelewa sie do mego serca bezmiar spokoju. W tej rzece jeczy niezliczona ilosc zmarlych z ramionami uniesionymi ku niebu i odstajacymi wlosami, jakby rozwianymi przez silne porywy wiatru. Niektorym widac tylko wychudle, kanciaste posladki i sterczace w powietrzu nogi. Choc wygladaja tak, jakby byli pograzeni bez reszty w cierpieniu, to jednak ich widok przynosi mi ukojenie, bo te cierpiace ciala zdaja sie brac udzial w jakiejs powaznej zabawie. Wygladaja na przyzwyczajonych do cierpienia. Takie samo wrazenie wywieraja rowniez zjawy stojacych na brzegu mezczyzn z posepnie wyeksponowanymi penisami, podczas gdy rozpalone kamienie spadaja im na glowy, brzuch, biodra. Zenskie widma, ktore demony gnaja zelaznymi palkami w strone lasu plomieni, wygladaja tak, jakby przepelniala je radosc z powodu znajomych kajdanow, wiazacych zwykle dreczycieli i dreczonych, i jakby chcialy wiezy te za wszelka cene utrzymac. Wyjasnilem kaplanowi, ze tak wlasnie to odebralem. -Zmarli przebywajacy w piekle naprawde cierpia juz dlugi okres i dlatego przyzwyczaili sie do cierpienia, a przy tym byc moze tylko dla zachowania wlasciwego porzadku rzeczy udaja cierpienie. Wie pan, okreslenie dlugosci czasu takich cierpien w piekle jest naprawde wyjatkowo wariackie! - kaplan potwierdzil moje obserwacje. - Na przyklad w tym plonacym piekle dlugosc jednego dnia i nocy odpowiada szesnastu tysiacom lat, zlozonych z jednostek dlugosci tysiaca szesciuset lat w ludzkim swiecie. To bardzo dlugo! Co wiecej, w tym piekle umarli musza przecierpiec szesnascie tysiecy lat tych najdluzszych jednostek, wiec nawet najbardziej opozniony duch zdazy sie przyzwyczaic do cierpienia. -Ten demon, odwrocony od nas i wygladajacy jak blok skalny, ten, co tak dzielnie pracuje, ubrany w przepaske biodrowa, ma na calym ciele czarne dziury; nie wiem, czy to cienie, czy szramy po ranach, w kazdym razie wyglada bardzo nedznie. Juz ta kobieta, ktora bije, prezentuje sie zdrowiej. Na pewno zjawy ludzi przywykly i zaprzyjaznily sie z demonami, wydaje sie, ze juz w ogole sie nie boja, Mitsu. Powiedziala to zona, przystosowujac sie niejako do mojej obserwacji, jednak nie wygladalo na to, ze podobnie jak ja zarazila sie glebokim spokojem plynacym z obrazu. Przeciwnie, blask dobrego samopoczucia, bijacy od niej rano, teraz zaczynal stopniowo blednac. Spostrzeglem tez, ze Takashi odwrocil sie od nas i wpatrujac sie w zlocisty mrok wewnetrznego sanktuarium swiatyni uporczywie milczal. -No, co o tym myslisz, Taka? - bezceremonialnie zwrocilem sie do niego, ale nieprzyjaznie zignorowal pytanie i odwrociwszy glowe powiedzial obcesowo: -Mitsu, zamiast zajmowac sie obrazem, wezmy lepiej prochy brata S. i chodzmy stad, co? Wtedy kaplan kazal swemu mlodszemu bratu, ktory przygladal sie nam badawczo z galerii glownego pomieszczenia swiatyni, pojsc z Takashim po urne z prochami. -Taka-chan juz w dziecinstwie bal sie obrazu przedstawiajacego pieklo - powiedzial kaplan. Nastepnie, wracajac do tematu chlopca, ktory przyszedl tu spotkac sie z Takashim, zaczal krytykowac dzisiejsze zycie w dolinie. - Mieszkancy tej wioski na zadna sprawe nie patrza z dalszej perspektywy. I niepowodzenie w hodowli kur prowadzonej przez grupe mlodziezowa, do ktorej nalezy ten chlopiec, przychodzacy do Takashiego z prosba o naprawe furgonetki, bezposrednio ilustruje taka typowa slepa uliczke, w jaka wpadaja i szamoca sie bez sensu. Jedynie na sprawy banalne traca beznadziejnie wiele czasu, i gdy nie moga opanowac sytuacji, licza nieodpowiedzialnie na to, ze w koncu wszystko samo sie jakos zmieni i ulozy. Typowym przykladem jest sprawa supersamu. Wszystkie sklepy w tej wiosce, z jedynym wyjatkiem sklepu alkoholowego i kolonialnego - przy czym tylko alkohol w nim pozostal - zbankrutowaly wraz z wtargnieciem do doliny presji supersamu. Jednak sklepikarze nie tylko nie bronili sie przed tym, ale wiekszosc z nich ciagle powieksza swe zadluzenie w supersamie i chyba licza na cud, na to, ze nikt nie zazada zwrotu dlugu, kiedy w koncu beda musieli go splacac i znajda sie w sytuacji bez wyjscia. Wierza, ze supersam tak po prostu zniknie nagle na zawsze. Jeden tylko supersam zapedzil ludzi doliny w taka sytuacje, z ktorej jedynym wyjsciem w dawnych czasach byloby zwijanie manatkow i ucieczka! W tym momencie wrocil z kaplicy Takashi z urna owinieta w biala bawelne; jego poprzednie smetne niezadowolenie calkowicie zniknelo, zmienilo sie nawet w lekkie podniecenie. -W urnie znajduja sie rowniez metalowe oprawki okularow brata S. Wiesz, Mitsu, wyraznie sobie przypomnialem jego twarz. Gdy wsiedlismy do citroena, ktorego przyprowadzil na podworze swiatyni ktos z grupy mlodziezowej zamiast Hoshio i Momoko, Takashi powiedzial bezczelnie: -Natchan, wez urne z prochami brata S., dobrze? Mitsu nie potrafi nawet swojej glowy upilnowac od uderzenia, nie mozna wiec mu powierzac urny. Swiadczylo to nie tylko o stosunku Takashiego do brata S., lecz takze o checi odsuniecia mnie - podobnego do myszy - jak najdalej od brata S. Takashi posadzil zone trzymajaca w ramionach urne na miejscu obok siebie i prowadzac citroena opowiadal o bracie S. Podciagnalem kolana i polozylem sie na tylnym siedzeniu, pozwalajac myslom bladzic wokol koloru plomieni z obrazu piekiel. -Czy pamietasz zimowy mundur kadeta, Natchan? Brat S. w srodku lata do ciemnoniebieskiego zimowego munduru przypial miecz, wlozyl skorzane buty pilota i schodzil w dol brukowana droga. A gdy spotykal kogos z doliny, stukal obcasami, jak wojskowi hitlerowcy, i tak oddawal honory. Jeszcze dzis wydaje mi sie, ze rozbrzmiewa po dolinie stuk obcasow z twardej skory i meski glos:,,Jestem S. Nedokoro, wrocilem z wojska!" Tak opowiadal Takashi, ale brat S. w mojej pamieci niewiele mial wspolnego z typem takiego junaka. Brat S. bez watpienia mial na sobie zimowy mundur kadeta, kiedy dochodzil do stop mostu, ale potem rzucil do wody czapke, buty, szable, zdjal marynarke, wzial ja na reke i pochylony do przodu schodzil droga wykladana kamieniami. To jest brat S. zaraz po powrocie z wojska, ktorego ja pamietam. -Jeszcze wyrazniej pamietam dzien, w ktorym brat S. zostal pobity na smierc, teraz czesto widze to nawet w snach. Naprawde, te scene pamietam z rozmaitymi szczegolami -powiedzial Takashi mojej zonie. -Brat S. - mowil dalej Takashi - lezal twarza w wyschnietym blocie, ktore, rozdeptane na drobne czasteczki, zmienilo sie w zwir o stepionych krawedziach i w bialy pyl. W promieniach pogodnej jesieni nie tylko droga, lecz rowniez urwisko skalne pokryte trawa, zbocze po przeciwnej stronie i daleko w dolinie koryto rzeki bielaly w odbitym swietle. W srodku tej wszechobejmujacej bieli rzeka plonie najbardziej agresywna biela. I Takashi, skulony piecdziesiat centymetrow od glowy brata S., zwroconej w strone rzeki, lezacej twarza do ziemi, i biegajacy wokol nich pies, ujadajacy piskliwym glosem przypominajacym zgrzytanie zebow, rowniez sa biali. I zabity brat S., i Takashi, i pies zalani sa chmura bielejacych promieni. Lza tworzy jedna plamke na blonce kurzu pokrywajacej kamien przy wskazujacym palcu Takashiego. Lecz i to szybko wysycha, pozostawiajac na powierzchni kamienia jedynie bielejacy pecherzyk i nic wiecej. Naga, zdruzgotana glowa brata S. podobna jest do rozplaszczonej czarnej torby. Wystaje z niej cos czerwonego. I glowa, i to, co z niej wystaje, juz sa suche, niby tkanka wylozona na slonce. Nic nie wydziela woni, procz rozpalonej w sloncu ziemi i kamieni. Nawet rozbita glowa brata S. pozbawiona jest zapachu, niby kawalek papieru. Obie rece brata S., jak ramiona tancerza, niepowaznie i bezwladnie wyciagniete sa nad barkami, obie nogi ulozone w pozycji biegnacego skoczka. A cala skora na szyi, rekach i nogach, wyzierajaca spod koszuli i spodenek uzywanych podczas cwiczen gimnastycznych kadeta morskich sil lotniczych, czerni sie jak wygarbowana, uwydatniajac biel przylepionego do niej blota. Takashi wreszcie spostrzega mrowki rzedem wchodzace do dziurek w nosie i wycofujace sie z otworow usznych z czerwonymi malenkimi ziarenkami w pyszczkach. Wtedy Takashi mysli, ze trup brata S. wysechl, zmalal i stracil wszelki zapach dzieki pracy mrowek. Brat S. w tym stanie wyschnie jak rozcieta suszona ryba. Mrowki calkowicie wyzarly oczy pod mocno zacisnietymi powiekami. Pod nimi kryly sie czerwone otwory wielkosci orzecha wloskiego, w ktorych slabe czerwonawe swiatla rozjasniaja drobniutkie konczyny mrowek wedrujacych po bokach trojkata miedzy nosem i uszami. Kropla krwi, w ktorej tonie mrowka, widoczna jest za delikatna polprzezroczysta blona, niby przyciemnionym szklem, sczernialej skory na twarzy brata S. -Chyba nie chcesz powiedziec, ze to rzeczywiscie widziales? -Oczywiscie, to czesc uzupelniona w swiecie snu. Ale gdzie sie laczy sen z rzeczywistoscia, ktora widzialem na drodze z mostu sto metrow dalej w dniu, w ktorym S. zostal zabity, to nie jest dla mnie teraz jasne. Widzisz, pamiec przygotowuje pokarm dla snow. Nie mialem wewnetrznego motywu, by odkopywac i tropic wlasne wspomnienia o smierci brata S. Po prostu poczulem potrzebe wytkniecia bledow z mysla o zdrowiu psychicznym Takashiego: teraz jego pamiec w stopniu znacznie wiekszym, niz to sobie uswiadamia, okupuja twory snu. -Taka, choc wierzysz, ze widziales to w rzeczywistosci -owo wspomnienie, ktore wciaz w sobie odnawiasz, jest od poczatku do konca jedynie snem, niczym wiecej. Obraz wyschnietego trupa brata S. wytworzylo pewnie wspomnienie zaby zduszonej pod opona i wysuszonej na sloncu. Widok zmiazdzonej czarnej glowy brata S. w twoim opisie i tego, co z niej sie wydobylo, przypomina rozgnieciona zabe. Splaszczona zabe, ktorej wnetrznosci sie stopily i wyplynely! Po tej krytyce przedstawilem argumenty sprzeczne z pamiecia Takashiego. -Absolutnie niemozliwe, zebys w ogole widzial cialo zabitego brata, a tym bardziej na drodze. Bo to tylko ja go widzialem, kiedy poszedlem z wozkiem po trupa, i ludzie z osady koreanskiej pomagajacy zaladowac cialo. Koreanczycy zatlukli go, to fakt, ale przeciez w stosunku do martwego brata S. byli uprzejmi, delikatni, obchodzili sie z nim tak samo jak z cialem kogos nalezacego do ich wlasnej rodziny. Nastepnie podarowali mi bialy jedwabny calun. Lezacego na wozku brata S. okrylem wlasnie tym materialem i pchajac ciezki wozek wrocilem do doliny. Wydalo mi sie, ze pchajac raczej niz ciagnac, latwiej utrzymac rownowage wozka z takim ciezarem, balem sie poza tym, ze trup moze spasc, przemienic sie w diabla, wstac i pogryzc mnie, wiec wolalem miec go caly czas na oku. Gdy przywiozlem brata S. do doliny, byl juz wieczor, ale nikt z doroslych nie wychodzil z domow stojacych po obu stronach drogi, dzieci tez sie pochowaly i wygladaly przez szpary z ukrycia. Obawialy sie zmarlego brata S. jako posrednika nieszczescia i baly sie miec jakikolwiek z nim zwiazek. Zostawilem wozek na placu i gdy wrocilem do domu, Taka, ty stales w kuchni z wielkim kawalkiem cukru w buzi, a z obu kacikow ust plynela ci ciemnobrazowa slina. Wyglad tej sliny przypominal krew plynaca przez zacisniete zeby czlowieka, ktory wypil trucizne w wiejskim przedstawieniu teatralnym. Matka byla chora i lezala, a obok niej mlodsza siostra rowniez udawala chorobe. Jednym slowem nikt z rodziny nie okazal sie pozyteczny, nikt mi nie pomogl. Wtedy poszedlem i przywolalem Jin, ktora rabala drzewo na opal na polu za spichrzem. Byla wtedy jeszcze szczupla, silna i zdrowa dziewczyna. Gdy zeszlismy w dol na plac, bialy calun z wozka juz ktos ukradl, cialo brata S. lezalo nagie. Bylo skurczone, pamietam, przypominalo mi wtedy spiace dziecko. Cale cialo oblepione wyschlym blotem roztaczalo wokol siebie won krwi. Probowalem z Jin wziac brata S. za ramiona i nogi i podniesc, ale byl za ciezki dla nas. I ja, i Jin ubrudzilismy sie krwia. Wiec Jin powiedziala mi, zebym poszedl po nosze, ktore sluzyly dawniej do cwiczen obrony przeciwlotniczej, a kiedy meczylem sie, zeby sciagnac nosze zawieszone pod okapem w sieni, uslyszalem, jak matka rozmawia z nasza siostra na temat urody Taki i mojej. Taka w tym momencie w ciemnosci kuchni jadl cukier i - jak mi sie zdawalo - nawet nie zwrocil na mnie uwagi. Byla juz noc, kiedy udalo nam sie przeniesc do spichrza okrezna droga od strony muru trupa brata S., dlatego tez Taka do konca nic nie widzial, czy nie mam racji? Poniewaz Takashi prowadzil citroena i uwaznie patrzyl przed siebie, spostrzeglem tylko, ze zaczerwienil sie na szyi wokol uszu i lekko drzal, od czasu do czasu wydobywajac z gardla zduszone,,hm-hm". Widocznie przezyl wstrzas sluchajac mojego opowiadania, ktore od podstaw zmienialo swiat jego wspomnien; jechalismy chwile w milczeniu. Nastepnie zona, jakby pocieszajac Takashiego, powiedziala: -Jezeli jednak Taka stal caly czas w kuchni, czy to nie dziwne, ze sie nie zainteresowal trupem brata S., lezacym na wozku? -Oczywiscie - siegnalem do jeszcze glebszego pokladu pamieci. - Rozkazalem mu nie wychodzic z kuchni. Zeby dotrzymal obietnicy, dalem mu cukru, poza tym przewozilismy z Jin cialo droga okrezna od strony parkanu po to, aby ani Taka znajdujacy sie w kuchni, ani lezace w pokoju matka i siostra nie zobaczyli trupa. -Na pewno, pamietam o cukrze, ale to brat S. mi go dal, rozbil nasada sztyletu blok cukru zrabowanego podczas pierwszego ataku na osiedle Koreanczykow. Dokladnie pamietam i ksztalt, i kolor sztyletu marynarskiego. Potem brat S. wyszedl, aby walczyc po raz drugi, i zostal zabity. W kazdym razie brat S. byl w dobrym humorze, byl wesoly, kiedy dawal mi zdobyczne slodycze. Mysle, ze celowo uzyl rekojesci sztyletu marynarskiego, zeby jego maly brat, a takze i on sam, mieli troche wiecej emocji. Jeszcze teraz widze w snach porywajacy obraz: w czystej bialej koszuli i spodniach kadeta szkoly lotnictwa marynarki trzyma odwrotnie sztylet i opuszcza go na blok cukru. Brat S. ze snu usmiecha sie caly czas promiennie i potrzasa polyskujacym sztyletem - mowil Takashi z zarem, jakby wierzyl, ze w ten sposob uleczy miejsca zranione moja proba skorygowania jego pamieci. Czekalem cierpliwie na to, ze moje poprawki stana sie przyneta i znow wykryja skrzywienia w pamieci Takashiego, i odkrylem przewrotna przyjemnosc w jej rozbijaniu. Choc czulem odraze do siebie, skoncentrowalem sie na zrywaniu z portretu brata S. aureoli heroizmu, ktorej ksztalt formowal wlasnie Takashi w umysle mojej zony. -Taka, to tez wspomnienie z twoich snow, to zwykle odkrycie z marzen sennych, ktore zagniezdzilo sie w twoim wspomnieniu z taka sama intensywnoscia, jakby to zdarzylo sie w rzeczywistosci. Faktem jest, ze podczas pierwszego ataku brat S. i jego koledzy ukradli z osady Koreanczykow alkohol z przemytu i krystalizowany cukier. Ale od czasu jak brat S. po powrocie z wojny chcial wyslac matke na obserwacje do szpitala dla umyslowo chorych, stosunki miedzy nimi sie popsuly, wstydzil sie, ze matka moglaby sie dowiedziec, iz przyniosl do domu kradziony cukier, schowal go wiec w snopku slomy w szopie. Po cichu mu podkradalem i jadlem, dalem tez tobie, Taka. Tym bardziej, ze brat S. po pierwszym ataku nie mogl byc w dobrym nastroju. Po prostu dlatego, ze wtedy w osiedlu Koreanczykow zginal juz jeden czlowiek. Drugi atak nie mial celow agresywnych, chodzilo po prostu o to, by padl ofiara ktos po stronie Japonczykow z doliny i wyrownal rachunek strat, zeby sprawy nie przekazywac w rece policji. Z gory zdecydowano, kto mial zginac w tym ataku wyrownujacym bilans. Brat S. wiedzial, ze te role musi wziac na siebie. Jak wygladal brat S. miedzy tymi dwoma atakami? Otoz pamietam to bardzo niewyraznie, jak obrazek na nieostrej fotografii, ale nie ja sfabrykowalem te fotografie. Podczas gdy reszta upijala sie wspolnie kradzionym alkoholem z przemytu, brat S. na obrazie mojej pamieci byl trzezwy, lezal skulony w mroku pokoju w spichrzu, odwrocony tylem, i nawet nie drgnal. Byc moze patrzyl na rysunek na wachlarzu Johna Manjiro. W tym czasie szukalem ukrytego przez brata S. cukru, pamietam nawet, ze zawstydzilem sie, kiedy brat S. zobaczyl, jak trzymam kawalek cukru w ustach. Lecz to wspomnienie zrodzilo sie moze we snie, tak jak w twoim wypadku, Taka, moglem to stworzyc potem, gdy. zrozumialem znaczenie przezywanego przez brata S. wstydu i poczucia glupoty z powodu kradziezy w osiedlu Koreanczykow. Ja rowniez czesto widywalem brata S. w snach. Na roznych etapach naszego rozwoju smierc brata S. wywierala na nas ogromny wplyw. I dlatego mielismy tyle roznych snow z nim zwiazanych. Ale teraz, gdy tak z toba rozmawiam, widze, ze sny twoje i moje mialy zupelnie inna tonacje - powiedzialem. Poniewaz zrobilo mi sie zal, ze Takashiego przyciskalem do muru zbyt mocno, wiec zaproponowalem droge prowadzaca do kompromisu. -Wydaje mi sie, ze jego smierc miala rozny wplyw na kazdego z nas. - Zamyslony Takashi zignorowal moje kroki ugodowe. Zamierzal jednym uderzeniem obalic hegemonie mojej pamieci, wiec przeszukiwal na slepo wszelkie mroczne zakatki swojej pamieci i swiata snow. Jednak polemika miedzy mna a bratem spowodowala niebezpieczne obsuniecie sie ziemi ze zbocza niepokoju w duszy mojej zony, ktora traktowalismy dotad po prostu jak osobe postronna. -Dlaczego brat S., wiedzac, ze zostanie zabity, wzial udzial w ataku i przy tym naprawde zostal zabity? Dlaczego musial brac na siebie role ofiary odkupienia? Przerazenie mnie ogarnia, gdy pomysle o bracie S. lezacym nieruchomo w mroku spichrza. Mysl o tym mlodym czlowieku, czekajacym na drugi atak, naprawde napawa mnie przerazeniem, jest wstretna. Zwlaszcza ze dzis rano obejrzalam wnetrze tego spichrza; nie moge sie oprzec wyobrazeniu, jak to naprawde wygladalo, przed moimi oczyma ukazuja sie wyraznie nawet jego plecy -powiedziala zona. Teraz juz zjezdzala gwaltownie w dol po psychicznej pochylni mrowczej nory prosto do whisky. Nowe zycie, rozpoczete dopiero pomiedzy wczorajszym wieczorem a dzisiejszym porankiem, zostanie teraz przerwane. -Dlaczego to brat S. musial byc tym czlowiekiem, ktorego zabili dla wyrownania krzywd? Czy moze dlatego, ze to on zabil Koreanczyka podczas pierwszego ataku? -Chyba nie, jak myslisz, Mitsu? - wtracil sie powaznie Takashi. - Jednak on byl przywodca. Ja wiem, ze jest to wspomnienie ze snow, nie musisz mi o tym mowic, ale ja czuje, ze jest we mnie wspomnienie wspanialej sceny, w ktorej brat S. w zimowym mundurze kadeta lotnictwa morskiego kierowal grupa mlodziezy w tej dolinie i prowadzil wojne z silnymi oddzialami osiedla Koreanczykow. -Taka, sledzac znieksztalcenia twojej pamieci, mozna przypuszczac, iz kryje sie w tym jedno gorace pragnienie, aby tak bylo, jak mowisz. To jest calkowicie jasne. Nie o to chodzi, ze nie moge tego zrozumiec. Jednak brat S. wcale nie byl przywodca mlodych w tej dolinie, przeciwnie. Nawet ja, jego mlodszy dziesiecioletni brat, widzialem wyraznie, jak bylo naprawde. Przeciez brat S. byl dla nich czesto przedmiotem kpin. W koncu zaraz po wojnie nie bylo w dolinie czlowieka, ktory by mial zrozumienie dla motywow kierujacych dziwacznym zachowaniem brata S. w dzien powrotu z wojska. Mowiac wprost, brat S. byl posmiewiskiem. Mysle, ze wy oboje nie potraficie dostatecznie dobrze zrozumiec, jak straszna sile niszczaca wyzwalal w dolinie taki zlosliwy smiech. A sposrod mlodych mezczyzn, ktorzy wrocili z wojska do doliny, tylko brat S. nie zajmowal sie kobietami. Mimo to wszedl do spolecznosci wiejskiej jako mezczyzna, ale w koncu byl najmlodszy w grupie zwolnionych z wojska awanturnikow, ktorym nadano robote zaatakowania osiedla Koreanczykow. Byl tez niskiego wzrostu, slaby fizycznie i tchorzliwy. Poza tym, jesli chodzi o powod ataku na osiedle Koreanczykow, to musisz wiedziec, ze mlodziez podburzyli i doprowadzili do sytuacji, w ktorej nie mogla juz nic innego zrobic, wplywowi farmerzy na czele z wojtem. Chodzilo o to, ze grupa koreanskich czarnorynkowych handlarzy odkryla ryz, ktory rolnicy chowali przed wladzami, i zabierala im ten ryz, by sprzedawac go w miescie. Chlopi, ktorzy skladali falszywe deklaracje i ukrywali zboze, nie mogli wezwac na pomoc policji, dlatego pokladali nadzieje w grupie rzezimieszkow majacych dosc sily, by sprostac Koreanczykom. Wiekszosc czlonkow tej grupy to synowie rolnikow, wiec wlaczenie sie ich do tej walki bylo klasowa koniecznoscia. A nasze gospodarstwo juz przed powojenna reforma rolna zbankrutowalo. To raczej Jin znalazla kontakt z Koreanczykami i w tajemnicy kupowala od nich ryz czarnorynkowy. Mimo to brat S. przylaczyl sie do ataku, a kiedy jego krewcy koledzy zabili Koreanczyka, przyjal na siebie role baranka ofiarnego jako pokute. Jako dziecko nie moglem tego zrozumiec. Na przyklad chora matka powiedziala, ze to S., ktory chcial ja zaprowadzic do szpitala dla umyslowo chorych, naprawde zwariowal, a potem, gdy Jin doprowadzila jego cialo do porzadku, nawet do spichrza nie poszla, aby spojrzec na syna. Pozniej gniewala ja ta beznadziej nie glupia przygoda S., nawet zaczela go nienawidzic. I dlatego nie wyprawila mu pogrzebu. Na prosbe Jin dorosli z grupy sasiedzkiej, ktora zwyczajowo przetrwala od wojny, pomogli przeprowadzic kremacje, a prochy brata S. pozostaly w swiatyni. Gdybysmy urzadzili oficjalny pogrzeb, chyba bez trudu mozna bylo zlozyc jego prochy w grobowcu rodu Nedokoro. Prochy mlodszej siostry wlasnie tam spoczywaja. -Czy zostal do tego zmuszony? - zona skierowala to pytanie specjalnie do Takashiego, ale on nie odpowiedzial. Zacisnal mocno usta dlatego, ze wspomnialem o smierci mlodszej siostry. -Nie sadze, by zostal zmuszony. Raczej sam wystapil z inicjatywa wobec kolegow, ze wezmie na siebie te role. A poniewaz koledzy porzucili bez opieki zabitego S., ja musialem pojsc i zabrac go na wozek... -Dlaczego? Dlaczego? - zona nie ustepowala, zalekniona. -Nie moglem potem przeprowadzic dochodzenia w tej sprawie. Ci, ktorzy brali udzial w napadzie, zobaczywszy, ze brat S. zostal zabity, odeszli zostawiajac go u przeciwnikow. Oczywiscie, z rodzina S. nie chcieli miec nic wspolnego, dlatego od nich nie moglem sie niczego dowiedziec. Nikogo z nich chyba nie ma teraz w dolinie. Jeden wyjechal do miasta i zostal zawodowym przestepca. Jeszcze kiedy bylem w liceum, czytalem obszerna informacje na jego temat w miejscowej gazecie. Podejrzewalem, ze to jeden z tych, co zabili Koreanczyka w pierwszym napadzie, wiec przyjrzalem sie fotografii w gazecie i od razu go rozpoznalem. Widocznie do zabijania mozna sie przyzwyczaic. Chcialem sprowadzic rozmowe na sprawy bardziej ogolne, ale zona, ktora popadla niemal w panike, uniemozliwila te probe. Uparcie zadawala pytania Takashiemu, ktory jednak wolal milczec. -Taka, a co mowia twoje wspomnienia ze snow? Dlaczego, dlaczego tak sie stalo? - naciskala zona, ponawiajac pytania. -Wspomnienia ze snu? - Takashi zaczal teraz mowic z nieustepliwa zacietoscia, ktora nie byla znana mi z dziecinstwa cecha jego charakteru, ale jego odpowiedz nie zadowolila zony. - W snach nie mam cienia watpliwosci, dlaczego brat S. musial wziac na siebie te role. Brat S. urodzil sie jako bohater-ofiara i taki istnieje w moich snach. Poza tym nie tylko w snach nie patrze na niego tak krytycznym okiem jak Mitsu. Totez szokuje mnie nawet samo pytanie "dlaczego?", ktore zadajesz, Natchan. Dlaczego? W snach nie potrzebuje o to pytac brata S. I nawet w realnym swiecie przed dwudziestu laty tez nie moglem zapytac "dlaczego?", poniewaz - jak twierdzi Mitsu - mialem usta zapchane cukrem. -Dlaczego? Dlaczego? - uprzejmie odepchnieta przez Takashiego nie pytala juz ani Takashiego, ani mnie, lecz gonila echo w swej wewnetrznej pustce: "dlaczego, dlaczego, dlaczego?". - Dlaczego tak musialo byc? To przerazajace, gdy wyobrazam sobie okragle plecy nieruchomego chlopca lezacego w mroku spichrza, ogarnia mnie przerazenie. Na pewno dzisiejszej nocy ujrze go we snie i na pewno, jak Taka, nie bede mogla pozbyc sie tego obrazu... Poprosilem Take, by zawrocil i podjechal pod sklep z alkoholem, o ktorym opowiadal kaplan buddyjskiej swiatyni. Juz wczesniej dojechalismy do placu przed urzedem wioski, zatrzymalismy tam samochod i rozmawialismy. Kupilismy butelke taniej whisky i wrocilismy brukowana droga. Gdy dojechalismy do domu, zona od razu zaczela pic. Zignorowala Takashiego i mnie, i milczala. Siedzaca grzecznie przed paleniskiem i powoli, lecz systematycznie upijajaca sie zona przywolywala w mojej pamieci wrazenie, jakie odnioslem w dniu, w ktorym po raz pierwszy ujrzalem ja pijana. Tamta zona, ktora widzialem wowczas w bibliotece, jest bardzo podobna do tej, ktora siedzi teraz w blasku watlego oswietlenia domu, ktore krzyzuje sie ze swiatlem bijacym od paleniska. To jest dla mnie jasne, chocby dzieki temu, ze wszystkie doswiadczenia emocjonalne tamtego dnia odkrywam teraz w naprawde zdumionych, choc udajacych obojetnosc oczach Takashiego, ktory po raz pierwszy widzi ja taka pijana. Od powrotu Takashiego do kraju zona nieraz byla pijana w jego obecnosci, ale bylo to pijanstwo w gronie bliskich czlonkow rodziny i nie siegalo tego stopnia, zeby w jej oczach, w ekspresji jej skory dostrzec mozna bylo wstepowanie na krete schody prowadzace ku przerazajacym mrokom jej wnetrza. Drobne kropelki potu ukazywaly sie niby wszy pokrywajace gesto waskie czolo, podkrazone oczy, wykrzywiona gorna warge i szyje. Mocno zaczerwienione oczy mowily o tym, ze znajduje sie ona juz poza sfera przyciagania moja i Takashiego. Powoli, lecz konsekwentnie schodzi kretymi schodami ku owej niespokojnej glebi, wydzielajac won podlej whisky i gesty pot. Poniewaz zona zupelnie nie wykazywala zainteresowania swiatem zewnetrznym, wiec Momoko, ktora wrocila razem z Hoshio, przygotowala kolacje. Hoshio rozebral silnik i przywiozl go tutaj; rozsiewajac w kuchni slaba won benzyny zajmowal sie nadal jego naprawa, obserwowany przez czworo wychudlych dzieci. Przynajmniej Hoshio udalo sie zamienic niechec dzieci w szacunek. Nawet mnie wydalo sie, ze nie spotkalem nigdy tak pracowitego nastolatka jak on, i odtad nie mialem juz do niego uprzedzenia. Od przybycia do doliny Hoshio jest pelen wiary w siebie, mam nawet wrazenie, ze na jego smiesznej twarzy pojawilo sie swego rodzaju piekno harmonii. Takashi i ja, rozlozeni po drugiej stronie paleniska, naprzeciw uparcie milczacej zony, sluchalismy starych plyt zebranych przez zmarla siostre, przegrywajac je na adapterze starego typu. Ostatnie nagrania walca Chopina, wykonane przez Lipattiego. -Siostra miala specyficzny sposob sluchania gry na fortepianie. Nie przepuszczala ani jednego dzwieku, wsluchiwala sie w kazdy odrebny dzwiek. Niezaleznie od tego, jak szybko gral Lipatti, wychwytywala wszystkie pojedyncze dzwieki fortepianu. Jakby rozkladala akordy na czesci i odbierala je pojedynczo. Kiedys nawet powiedziala mi, z ilu dzwiekow sklada sie walc Es-dur z tej plyty, a ja, glupiec, te liczbe zapisalem co prawda "w notesie, ale potem zgubilem. Rzeczywiscie, siostra miala sluch niebywaly - mowil Takashi cichym, ochryplym glosem. Wydalo mi sie, ze byly to pierwsze slowa, jakie wypowiedzial z wlasnej woli o siostrze od dnia jej smierci. -Czy siostra umiala liczyc? -Nie umiala, dlatego cala powierzchnie duzej kartki papieru poznaczyla punktami, niby malenkimi plamkami kurzu. Obraz przypominal szkic wyraznych punktow przerysowanych ze zdjecia cial niebieskich Drogi Mlecznej. A byly to przeciez wszystkie dzwieki walca opus 18. Na podstawie tego rysunku robilem przez wiele godzin obliczenia. Zaluje bardzo, ze zgubilem ich rezultat. Mysle, ze liczba punktow zrobionych przez siostre olowkiem byla scisla - powiedziawszy to Takashi nieoczekiwanie uczynil gest pojednawczy. - Twoja zona rowniez wydaje sie czlowiekiem szczegolnym. Przypomnialem sobie, jak Takashi uzyl tego samego wyrazenia mowiac o moim przyjacielu, ktory pomalowawszy glowe cynobrem powiesil sie; teraz skojarzylem te slowa, gleboko wstrzasniety. Brat S. tez byl czlowiekiem szczegolnym, wiec jesli Takashi to mial na mysli, to nie mam juz zamiaru podejmowac prob jakichkolwiek korektur jego wspomnien ze snow. Byly to slowa czlowieka, ktory naprawde wyczul obecnosc czegos, co znajdowalo sie w glebi osob spetanych niepokojem, osob, ktore umarly nie mogac tego czegos przekazac innym. 4. Cesarz supersamu W pogodny, bardzo chlodny ranek zamarzla reczna pompa w sieni, dlatego czerpalismy wode ciezkim wiadrem ze studni znajdujacej za domem w podluznym ogrodzie, ktory nazywalismy dawniej "Sedawa", przedzielonym waskim pasem drzew morwowych od wzgorza pokrytego gesto drzewami. Pierwszy zajal wiadro brat i dlugo myl twarz, szyje, myl sie tez za uszami, tarl wytrwale obnazone piersi i plecy. Stalem obok niego znudzony, czekajac na wiadro, i wtedy stwierdzilem, ze |brat, ktory bal sie zimna w dziecinstwie, teraz bardzo sie zmienil. Na nagich plecach, ktore chyba specjalnie mi przy tej okazji pokazywal, widnialy ciemne slady uszkodzen skory i tkanki miesniowej wskutek pobicia jakims tepym narzedziem. Poniewaz ujrzalem je po raz pierwszy, poczulem nieprzyjemny ucisk w zoladku, jakby odzylo wspomnienie bolu, ktorego doznalo kiedys moje cialo. Gdy wciaz jeszcze czekalem na swoja kolejke, od strony kuchni Momoko przyprowadzila "Zjawe jeza morskiego". Ten miejscowy chlopiec, o groteskowej twarzy, w wyjatkowo m mrozny poranek mial na sobie tylko zielone robocze spodnie i koszule o dlugich rekawach, zakrywajacych palce do polowy. Drzac bez przerwy, zwiesil okragla wielka glowe i wcale nie zamierzal rozpoczynac rozmowy z Takashim w mojej obecnosci. Byl blady nie tylko z zimna, ale tez z doszczetnego wyczerpania. W rezultacie, rezygnujac z umycia twarzy, wycofalem sie do kuchni, aby dac im okazje do rozmowy w cztery oczy. Zreszta nie czuje teraz przykrosci z tego powodu, ze sie nie myje. Poniewaz zebow nie czyszcze juz od kilku miesiecy, pozolkly mi jak u dzikiego zwierzecia. W moim wypadku ta zmiana charakteru nie byla swiadoma. Te nowa nature zostawil mi moj zmarly przyjaciel i dziecko oddane do zakladu opiekunczego. -Mitsu, czy temu chlopcu nie jest zimno? Gdy byl w swiatyni, mial na sobie takie ubranie, jakie nosi sie jesienia - powiedziala zona przyciszonym glosem, aby inni nie uslyszeli. -Chyba jest mu zimno, bo strasznie drzy. W srodku zimy chodzi bez plaszcza, a nawet marynarki dlatego, aby zwrocic na siebie uwage kolegow, by pokazac im, ze jest typem stoickim o duzej cierpliwosci. Byc moze nawet w tej dolinie trudno zdobyc szacunek tylko z tego powodu, ale wyglad chlopca i postawa ignorowania innych ludzi wyrozniaja go sposrod kolegow. -Jesli to wystarczy, aby zostac przywodca grupy mlodych, jest to raczej prymitywne. -Dziwak zgrywajacy naiwnego nie musi koniecznie miec prostej struktury psychicznej. W tym kryje sie zlozonosc polityki mlodziezy tej wioski - powiedzialem. W koncu Takashi wrocil do kuchni, idac ramie w ramie z chlopcem w przesadnej przyjazni, nastepnie uscisnal mu reke dodajac otuchy, co bylo widoczne nawet dla postronnych, i w milczeniu odprowadzil go wzrokiem. Gdy chlopiec przekroczyl prog domu, na jego szerokiej twarzy, oblanej promieniami slonca, ukazala sie drapiezna melancholia, tak odpychajaca, ze wytracila mnie z rownowagi, kiedy mu sie przygladalem. -O co chodzi, Taka? - zapytala niesmialym glosem zona, rownie jak ja zaniepokojona. Nie odpowiedzial od razu, podszedl i stanal obok paleniska, z recznikiem na szyi jak cwiczacy bokser. Wyraz jego twarzy mowil o szarpiacych nim dwu sprzecznosciach i gwaltownych uczuciach. Wydalo mi sie, ze usiluje opanowac jakas osobliwa wesolosc, a jednoczesnie jakies nieodwracalne nieszczescie. Nastepnie popatrzyl na mnie i na zone oczyma wypelnionymi zuchwalym ogniem i powiedzial glosno: -Mowi, ze z glodu albo z zimna zdechly wszystkie kury, kilka tysiecy kur! - Takashi rozesmial sie. Milczalem, przytloczony poczuciem absurdu i zgrozy na mysl o tysiacach tych nieszczesnych zdechlych kur. Nastepnie, gdy wyobrazilem sobie stojaca bez ruchu,,Zjawe jeza morskiego" i jego drzacych bez przerwy, udajacych obojetnosc na chlod kolegow, przed stosem wychudlych kur, cala groza ich sytuacji wywolala we mnie uczucie odrazy i zawstydzenia. -Wiec przyszli do mnie z prosba, zebym pojechal spotkac sie z "cesarzem" supersamu i przedyskutowal sposob zalatwienia sprawy kilku tysiecy zdechlych kur. Nie moge zostawic ich wlasnemu losowi, wiec pojade do miasta. -"Cesarz" supersamu? Masz na mysli wlasciciela systemu supersamow? Nie sadze, by dzieki rozmowie z nim zdechle kury mozna bylo sprzedac. Co, moze zrobi z nich mnostwo zupy w proszku? -Wiekszosc funduszy na hodowle kur dostarczyl "cesarz". Grupa mlodziezowa chciala sie uniezaleznic od wladzy supersamu, ale ze wzgledu na zakup paszy i sprzedaz jaj, trudno im bylo wyzwolic sie spod jego wplywu. Wiec teraz, gdy wszystkie kury przepadly, straty, jakie poniosla grupa mlodziezowa, sa rowniez stratami "cesarza", finansujacego przedsiewziecie. Oczekuja oni ode mnie, ze przeprowadze z "cesarzem" negocjacje i stepie nieco ostrze zarzutow o braku odpowiedzialnosci, jakie skierowaloby sie przeciw grupie. Zaloze sie, ze w tym zbiorowisku tepych glupcow sa i tacy marzyciele, ktorzy spodziewaja sie, ze "cesarz" supersamu wymysli jakis korzystny sposob rozwiazania problemu mar-^ twych kur. -A przeciez nie uratuje sie ich od nieszczescia, nawet jesli, na przyklad, ludzie tej doliny zjedza te kilka tysiecy zdechlych kur i zatruja sie - westchnalem w nastroju poglebiajacej sie depresji. , - Jesli kury zamarzly na smierc z pustymi zoladkami, moga byc rownie nieszkodliwe dla zdrowia jak mrozone warzywa. Moze wiec wezme od nich kilka niezbyt wychudlych sztuk w zamian za trud wyjazdu do miasta i uzyskam z nich troche bialka dla Jin, co o tym myslisz? -Jin choruje na nadmierny apetyt, ale bialka zwierzecego prawie nie je, poniewaz szkodzi je j na watrobe - odpowiedziala zona lagodzac sprawe. Podczas pospiesznego sniadania Takashi rozmawial z Hoshio o szczegolach zwiazanych z dojazdem i powrotem z miasta furgonetka grupy mlodziezowej i o odleglosciach dzielacych punkty, w ktorych mozna zaopatrzyc sie w benzyne. Wiedza Hoshio o samochodach naprawde byla praktyczna i szczegolowa, dlatego ledwie Takashi wypowiadal pytanie, od razu otrzymywal odpowiedz krotka i na temat, wiec rozmowa toczyla sie w szybkim tempie. Wyjasniajac braki silnika furgonetki, Hoshio przewidywal nieunikniona mozliwosc mechanicznego defektu, ktory zdarzyc sie moze w ciagu kilku godzin jazdy przez las, wiec w rezultacie zdecydowano, ze do miasta pojedzie rowniez Hoshio. -Hoshio jest specjalista od reperacji wrakow samochodowych, jesli go zabierzesz, nawet w czasie dlugiej jazdy nie bedziesz mial powodu do zmartwienia. Im samochod starszy, tym Hoshi lepiej zna jego budowe, bedzie z niego pozytek w drodze. - Popisawszy sie bezstronnoscia Momoko westchnela i powiedziala z uczuciem dziecinnej zazdrosci: - Ach, jakie filmy teraz graja w cywilizowanym swiecie? Czy Brigitte Bardot jeszcze zyje? -Momoko tez zabierzemy ze soba. Te niedorosle dziewczeta we wszystkim niepotrzebnie przesadzaja - powiedzial Takashi i usmiechnal sie ze szczera prostota na widok radosci promieniujacej z calego ciala Momoko. -Taka, prowadz ostroznie, droga przez las jest chyba oblodzona! - powiedziala zona. -OK, zwlaszcza w drodze powrotnej bede ostrozny, poniewaz kupie dla Natchan pol tuzina butelek whisky troche lepszej od tej, ktora mozna dostac we wsi. A ty, Mitsu, masz jakies zamowienia? -Nie mam. -Mitsu teraz niczego sie nie spodziewa ani od kogos, ani od siebie. - Takashi zakpil ze mnie za to, ze bylem nieprzyjemny. Takashi celnie wyczul we mnie brak poczucia "oczekiwania". Symptomy mowiace o jego utracie byc moze teraz sa juz widoczne dla kazdego, kto mi sie przyjrzy. -Prosze tez o kawe, Taka. -Wroce z pelnym zaopatrzeniem. Wyciagne od "cesarza" zaliczke za spichrz. Oboje z Mitsu macie prawo do przyjemnosci za te pieniadze. -Taka, jesli to mozliwe, chcialabym ekspres do kawy i troche swiezo zmielonych ziaren kawowych - zona rowniez zaczela przejawiac tesknote do podrozy do miasta. Od razu po sniadaniu Takashi ze swoja straza przyboczna zbiegl do citroena stojacego na placu przed urzedem wiejskim, a ja z zona, przerwawszy w polowie sniadanie, odprowadzalismy ich wzrokiem stojac na niebezpiecznie oblodzonej ziemi podworza. -Taka stopniowo wchodzi do mlodziezowej grupy w tej dolinie. A ty, mimo ze tutaj przyjechales, siedzisz zamkniety jak we wlasnym pokoju w Tokio. -Taka stara sie ponownie zapuscic tu korzenie. A ja widocznie nie mam tych korzeni, ktore mozna by tu zapuscic odpowiedzialem z takim zalem, ze poczulem odraze do brzmienia wlasnego glosu. -Hoshi wydaje sie byc krytycznie nastawiony do glebszych zwiazkow Taki z mlodzieza w tej dolinie. -A czyz on sam nie pracuje na rzecz tej grupy, pomagajac Tace? -On bedzie z zapalem pomagal we wszystkim, cokolwiek bedzie robil Taka. Ale w duchu nie jest chyba zadowolony. Moze jest zazdrosny o nowych przyjaciol Taki? -Jesli bylaby to prawda, to Hoshi, ktory do niedawna jeszcze mieszkal na wsi, przezywa cos w rodzaju kazirodczej nienawisci do tych mlodych z doliny. Hoshi zna dobrze chlopow i chyba nie moze zaufac mlodziezy z doliny tak szybko i bezposrednio jak Taka, ktory zycia w dolinie juz prawie nie pamieta. -A co ty, Mitsu, odczuwasz? - domagala sie wyjasnien zona, ale jej nie odpowiedzialem. Ryk z rury wydechowej citroena dotarl az po mur kamienny obok nas z nadmierna, przerazajaca sila, pozostawil po sobie echo przepelniajace cala doline i zniknal w prostokacie nieba ograniczonego wysokim lasem. A potem, gdy citroen zniknal rownie szybko jak echo, w dolinie wczesnego poranka, w ktorej zamarl wszelki ruch, wzniosla sie dziwaczna jasnozolta trojkatna flaga. Jaskrawa flaga powiewala wesolo na maszcie nad dawnym magazynem gorzelni nalezacym niegdys do rodziny rownie starej jak nasza, ktorej dom, jako jedyny procz domu Nedokoro, zaatakowano podczas powstania chlopskiego w 1860 roku. Rodzina wlasciciela gorzelni opuscila wies, sciany wykupionego od niej magazynu usunieto i wewnatrz urzadzono supersam.. -Na fladze jest wyszyte 3S2D - powiedzialem z zainteresowaniem. - Co to za skrot? -Oczywiscie Self Service Discount Dynamie Store. Widzialam to wczoraj w ulotce reklamowej wydanej przez miejscowa gazete. Mysle, ze jest to system, ktory wlasciciel supersamu poznal podczas podrozy po USA. Ale nawet jesli ten zwrot angielski jest wynalazkiem Japonczykow, to jest to mocne, wspaniale haslo. -To naprawde ciebie tak zainteresowalo? - zadajac to pytanie usilowalem znalezc w zakamarkach mojej niepewnej pamieci codzienny wyglad doliny i zastanawialem sie, czy te flage wywiesza sie kazdego ranka. Wydaje mi sie, ze widze to po raz pierwszy? -Wisi chyba dlatego, ze dzis jest dzien wyprzedazy. Jak mowila Jin, w dniu wyprzedazy droga prowadzaca wzdluz rzeki przybywaja po zakupy nawet z sasiedniej wsi, nie mowiac o osadach znajdujacych sie pod lasem. -"Cesarz" supersamu jest widocznie czlowiekiem utalentowanym - powiedzialem przerazony widokiem trojkatnej flagi, ktora teraz zalopotala od naglego powiewu wiatru. -Na pewno - powiedziala zona, ale w tym momencie zawladnela nia juz inna mysl. - Jesli wszystkie drzewa w tym lesie uleglyby zniszczeniu i zgnily, to jak dlugo ludzie tej niecki mogliby sie oprzec wydzielanej przez nie woni? Zachecony slowami zony juz mialem popatrzec na otaczajacy las, gdy zaatakowano mnie przeczucie budzace jakas konkretna niechec, wiec spojrzalem w dol na ziemie, na ktorej zaczely rozpadac sie krysztalki igiel lodowych. Moj zamarzajacy oddech spadal na dol i rozplywal sie na boki wraz ze stopniowo narastajacym wrazeniem stagnacji i zawisal niezdecydowanie. W tym momencie poczulem odradzajace sie wspomnienie niemal zatykajacej dech w piersi przykrej woni miesistych, grubych lisci ozdobnych roslin scietych mrozem i gnijacych. -Wobec tego moze powoli dokonczymy nasze sniadanie -powiedzialem drzacy, ponaglajac zone. Kiedy obrocila sie i zrobila krok, pekly pod jej stopami sople lodu, stracila rownowage i padajac zabrudzila o zamarzniete bloto obie dlonie i kolana. Czesto tracila poczucie rownowagi po dlugiej nocy pijanstwa nie tylko pod wplywem utraty sily fizycznej, lecz takze psychicznej, dlatego od czasu do czasu zdarzaly sie jej takie upadki. Teraz rowniez w nozdrzach zony odzylo wspomnienie przykrej woni i przytepilo nieco poczucie rownowagi. To znaczy, ze duchy umarlych ozdobnych roslin z naszego tokijskiego mieszkania powalily zone na ziemie. Po naszym slubie zona w poludniowej czesci naszej kuchnio-jadalni zbudowala szklana cieplarnie wielkosci ponad trzech metrow kwadratowych i hodowala w niej drzewko kauczukowe, monstere, rozmaite paprocie i odmiany orchidei. W srodku zimy, gdy zapowiadano nadejscie chlodu, zapalala w kuchni piec gazowy na cala noc, co godzine wstawala z lozka i wpuszczala do malej cieplarni ogrzane powietrze. Sugerowalem rozne kompromisowe rozwiazania, jak na przyklad pozostawienie szpary miedzy kuchnia a drzwiczkami malej cieplarni czy umieszczenie kosza z weglem drzewnym w cieplarni, ale zona od dziecinstwa obawiala sie zlodziei i grozy pozaru. Z powodu tej neurotycznej troskliwosci cala cieplarnie od podlogi po niski sufit zapelnily bez reszty wybujale i geste rosliny. Lecz tej zimy co noc przed snem pila whisky i trudno jej bylo czuwac nad cieplarnia od polnocy do switu, ja tez balem sie, kiedy pijana zona obslugiwala piecyk gazowy. W takim to okresie zapowiedziano nadejscie pierwszej tej zimy fali chlodow. Czekalismy na nia z takim samym uczuciem, z jakim maly i slaby oddzial oczekuje zblizania sie wielkiej armii. Wczesnym rankiem po nocy tak chlodnej, ze trudno bylo spac, poszedlem do kuchni, by przez oszklone drzwi zajrzec do cieplarni, i wtedy odkrylem, ze wszystkie liscie sa uszkodzone, pokryte czarnymi punktami. Ale nie bylo to objawienie szczegolnie zlowieszcze, przynajmniej o tyle, o ile wiazalo sie z wrazeniem wzrokowym. Wszystkie liscie byly uszkodzone, ale jeszcze nie zwiedly; otworzylem oszklone drzwi, wszedlem do cieplarni i dopiero wtedy, gdy bezposrednio zetknalem sie z prawdziwymi rozmiarami strat, jakie poniosly ozdobne rosliny, przezylem straszny szok. Po prostu odrzucil mnie silny zapach surowizny, podobny do woni mokrego psiego pyska, wypelniajacy mala cieplarnie. Gdy won opanowala cala moja swiadomosc, spostrzeglem, ze liscie drzewka kauczukowego i monstery pokryte sa po obu stronach plamami w roznych odcieniach czerniejacej zieleni i wygladaja jak olbrzymi mezczyzni, ktorzy umieraja stojac, a czarne skupisko szerokolistnej orchidei, przycupnietej u moich stop, wygladalo jak schorowany jenot. Przygnebiony wrocilem do sypialni i od razu zasnalem udreczony wonia psiego pyska, ktora przylgnela do calej skory. Przed poludniem, gdy znow sie obudzilem, od zony, jedzacej w milczeniu spoznione sniadanie, buchnela ku mnie znana mi juz won i przypomniala chwile spedzone w cieplarni, gdy zona lezala niczego nie swiadoma. Odkad zaczela unosic sie w glebszej warstwie zamroczenia alkoholowego, symptomy rozkladu w naszym domu byly juz bardzo liczne, ale dotad nigdy jeszcze nie przejawily sie z tak agresywna sila atakujaca bezbronne zmysly. Przezwyciezajac odraze znowu zajrzalem za oszklone drzwi: w mocniejszym swietle slonecznym czarne plamy objely juz cale liscie, ktore, niby rece ulamane w przegubie, zwisaly wiednace na badylach, wiec tym razem nie mialem watpliwosci, ze rosliny umieraja. Na pewno jesliby wszystkie drzewa w lesie otaczajacym doline zostaly porazone przez mroz, ludzie tej wioski poczuliby sie tak, jakby otoczyla ich won mokrych pyskow stu milionow psow, a do tej sytuacji nie moglby sie przystosowac czlowiek dysponujacy zwykla zyciowa wrazliwoscia. Zastanawiajac sie nad tym, odnioslem wrazenie, ze zaczynam tracic rownowage stojac na tych pekajacych soplach lodowych. Gdy w budzacym groze milczeniu wrocilismy do pokoju, konczylismy ponure sniadanie w zupelnie innej atmosferze niz je zaczynalismy, gdy Takashi byl osrodkiem zainteresowania. Po poludniu listonosz przyniosl list dla Momoko i powiedzial, ze jest dla nas paczka na poczcie. Zawiera urzadzenie zwane "wygodka", ktore zamowila zona przez swa rodzine w Tokio, gdy odkryla je w dziale ogloszen pewnej gazety. Zgodnie z katalogiem jest to cos w rodzaju krzesla bez dna. Ustawia sie je nad otworem ubikacji w stylu japonskim i w ten sposob powstaje ubikacja w stylu europejskim, umozliwiajaca siedzenie w czasie wyprozniania sie, co nie meczy kolan. Zona podarowala je Jin, zeby mogla oprzec ogromny ciezar swego ciala i zeby ta "najgrubsza kobieta w Japonii" mogla wyzwolic sie od ciezkiego obowiazku przysiadania. Co prawda szkielet tej "wygodki" sklada sie z elementow zrobionych z lekkiej rurki metalowej, nie wiadomo wiec, czy wytrzyma ciezar ponad stu trzydziestu dwu kilogramow i czy staroswiecka Jin da sie przekonac i zechce uzywac tego urzadzenia bez dodatkowych sensacji. W kazdym razie nadejscie "wygodki" rozbudzilo nasza ciekawosc, wiec, zmeczeni nuda ponurego przesiadywania w domu, od razu wyruszylismy na poczte brukowana droga prowadzaca w dol. Gdy przechodzilismy przed supersamem, zatrzymal nas tlum dziwnie ozywiony. Owa wesola atmosfera we wspomnieniach dni spedzonych w tej dolinie laczy sie bezposrednio Z gwarem festynu. Oddalone nieco od gestego tlumu przy wejsciu do hali targowej dzieci w swiatecznych kimonach byly zajete starodawna zabawa w kopanie kamykow - barwnosc ich strojow rowniez wiaze sie ze wspomnieniem festynu. Wsrod nich byla mala dziewczynka w szkarlatnym kimonie o wzorach feniksa utkanych zlotem i zielenia oraz srebrzystym pasie obi, ktore zapewne dostaly sie w rece rodzicow w zamian za niewielka ilosc ryzu w okresie kryzysu zywnosciowego; na jej szyi wisial zlocisty dzwonek wielkosci piesci, sama szyje natomiast owijal czerwony kolnierz ze sztucznego lisa. Gdy dziewczynka kopala kamyk, dzwonek dzwonil halasliwie i straszyl otaczajace dzieci. Na czerwonej kurtynce zwisajacej z okapu magazynu, ktorego stare sciany usunieto i na ich miejsce wstawiono plastykowe plyty, wymalowane byly nastepujace hasla reklamowe: Czar zwielokrotniony rozbudza wir eksplodujacej popularnosci. Wasz ulubiony 3S2D wprowadza wielka obnizke cen, niebywala i ostatnia w tym roku. Caly sklep ogrzewany. -"Caly sklep ogrzewany", to wspaniale, prawda? -Wiesz, Mitsu, jest tam zaledwie pare nedznych piecykow - powiedziala zona, ktora wraz z Momoko juz kilka razy przychodzila tutaj kupowac zywnosc. Rowniez kobiety, ktore skonczyly zakupy, wcale nie zamierzaly odchodzic, tloczyly sie nadal przy duzej szybie okiennej u wejscia (na niej biala farba wypisane byly znacznie obnizone ceny wielu artykulow; z miejsca, w ktorym stalismy, nie moglismy zobaczyc, co bylo wewnatrz). Niektore sposrod zgromadzonych kobiet przytknely czola do szyby, wpatrujac sie we wnetrze poprzez labirynt bialych napisow. W koncu, gdy wyszla chlopka trzymajaca przed soba papierowa torbe pelna zakupow, z prostokatnym kocem na ramionach i glowie jak Indianka z Poludniowej Ameryki, wsrod zebranych na zewnatrz przebiegla fala westchnien zazdrosci. Drobna kobieta okryta kocem skulila sie nieco i ubawiona rozesmiala sie piskliwie, jakby ja polachotaly kobiety, ktore podchodzily, otaczaly ja i wyciagaly rece, aby dotknac koca. W moim oku, ktore dlugo znajdowalo sie daleko od tej doliny, wszystkie te kobiety wygladaly tak, jakby przyszly spoza tutejszej wioski, ale nie bylem tego calkowicie pewien. Moze nalezaloby raczej uznac, ze wsrod miejscowych mieszkancow pojawily sie nowe obyczaje. Juz odchodzilismy stamtad bez slowa, gdy przypadkowo odkrylem wychodzacego spoza plecow kobiet mlodego kaplana niosacego rowniez pakunek z zakupami. Spostrzegl nas z daleka i podszedl z dobrodusznym usmiechem. Pod przedwczesnie posiwialymi, krotko przystrzyzonymi wlosami, starannie wymytymi i polyskujacymi srebrzyscie, wokol plonacych oczu rozowila sie skora nadajaca calej twarzy wyglad nowo narodzonego krolika. -Przyszedlem kupic noworoczne ciasto ryzowe - tlumaczyl sie bardzo zawstydzony mlody kaplan. -Ciasto ryzowe? Czy juz wierni w tej dolinie zapomnieli o zwyczaju dostarczania kaplanowi ciasta ryzowego? -Teraz juz w zadnym domu nie przygotowuja ryzowego ciasta, to dlatego. Wszyscy kupuja je w supersamie albo wymieniajac za specjalny ryz nadajacy sie na to ciasto, albo za pieniadze. W ten sposob zanikaja powoli podstawowe elementy zycia w tej dolinie. Stopniowo sie rozpadaja jak komorki traw. Czy widzialas kiedy, Natchan, trawe pod mikroskopem? -Tak. -Wiesz, pojedyncze komorki lisci maja okreslona forme. Gdy sie rozpadna i zamienia w miekka bezksztaltna mase, oznacza to, ze albo sa chore, albo juz umarly. Kiedy przybedzie takich komorek bez formy, lisc wiednie. Rowniez dla zycia doliny sytuacja bedzie grozna, gdy podstawowe jego elementy stopniowo straca forme. Zgadzasz sie ze mna? Ale ja nie moge powiedziec ludziom tej wioski, ze musza znow wyciskac z siebie pot tlukac ryz na ciasto mochiw tym samym starym mozdzierzu kamiennym, tluczkami, ktore przekazali im przodkowie. Po prostu beda mnie falszywie posadzac o to, ze chcialem od nich otrzymywac to ciasto. - Kaplan rozesmial sie. Porownanie do roslin podzialalo na nas mocno, wywarlo duze wrazenie. Zona dostosowujac sie do smiechu kaplana usmiechnela sie watlo, z najwiekszym trudem. Z supersamu wyszlo jeszcze kilka kobiet, powitaly je czekajace na zewnatrz, ale jedna z tych, ktore wyszly, krzyknela chrapliwym glosem, kpiac z samej siebie:,,Co za zakalec!" Byla w srednim wieku, o wzburzonej twarzy czerwonomiedzianego koloru, smiala sie do rozpuku marszczac brwi i wymachiwala nad glowa plastykowa zielona zabawka w ksztalcie miniatury kija golfowego. -Zakalec znaczy u niej rzecz nic niewarta - przetlumaczylem zonie znaczenie slowa. -Rzecz nic niewarta, bo co ma wspolnego kij golfowy z ta wioska? Nawet w postaci zabawki? - pytala zona powatpiewajaco. - A dlaczego takie rzeczy kupuja? -Nie kupuja; to, co ona ma oprocz toreb - koc i zabawke -to nagrody. Przy wyjsciu jest stoisko z loteria, wygrywaja wiec rozne bezuzyteczne rzeczy, nawet ci, ktorzy skonczyli zakupy, tam sie gromadza i przypatruja nedznemu szczesciu innych - powiedzial kaplan odwracajac od nas twarz. Gdy szlismy na poczte, kaplan miedzy mna i zona, rozmawialismy o nieszczesciu, jakie spotkalo grupe mlodziezowa, o ich kilku tysiacach kur. Kaplan wiedzial juz o tym, ze kury pozdychaly, ale zbladl, gdy uslyszal, ze Takashi pojechal do miasta przedyskutowac sprawe niepowodzenia z "cesarzem" supersamow. -Jesli zwracaja sie teraz z taka prosba do Takashiego, to dlaczego nie porozumieli sie z,,cesarzem", zanim ptactwo nie pozdychalo? Wszystko, co robia, jest bez ladu i skladu, i ze wszystkim sie spozniaja - krytykowal. -Czy grupa mlodziezowa nie zamierzala dzialac w miare mozliwosci niezaleznie od "cesarza" supersamu? Mimo ze byla w sytuacji, w ktorej musiala mu ulec, chocby ze wzgledu na system sprzedazy? - wypowiedzialem poglad neutralnego obserwatora. -Przede wszystkim nie chcieli zawrzec kontraktu o przekazywaniu wszystkich jaj do sprzedazy w supersamie, starali sie zachowac sobie swobode rozszerzania drog zbytu na targu i w malych sklepikach i w ten sposob przyczynili sie do wlasnej przegranej. To byl poroniony pomysl od samego poczatku. Mitchan, przeciez teren, na ktorym hodowali kury, i budynek naleza do wlasciciela supersamu. Teoretycznie ziemie, na ktorej znajdowalo sie osiedle Koreanczykow odbywajacych przymusowe roboty w lesie, sprzedano im po wojnie, ale wkrotce cala te ziemie zmonopolizowal jeden z nich, wykupiwszy dzialki innych. Odtad ciagle sie bogacil, az stal sie "cesarzem" dzisiejszego supersamu. Byl to dla mnie gleboki wstrzas. Jin i jej rodzina, inni starzy znajomi z tej doliny nie powiedzieli nam slowa na temat przeszlosci "cesarza", dowiedziawszy sie, ze mamy zamiar sprzedac mu spichrz. -Dobrze by bylo, gdyby Taka o tym wiedzial przed rozpoczeciem rozmow. Martwie sie, czy grupa mlodziezowa tej doliny przekazala Takashiemu dostateczne informacje -zona przejawila otwarta nieufnosc wobec "Zjawy jeza morskiego", ktory z Takashim rozmawial zwykle po cichu, calkowicie nas lekcewazac. Moglem tylko na zimno wyobrazac sobie te drobna frustracje, jaka moze spotkac Takashiego, gdy aktywnie przystapi do wspolpracy z mlodzieza. Calkowite milczenie mieszkancow wioski na temat tego, kim byl "cesarz" supersamu, leglo ciezko na mojej swiadomosci. -Jesli nawet stal sie naturalizowanym Japonczykiem, to mimo wszystko nadanie czlowiekowi pochodzenia koreanskiego miana japonskiego cesarza swiadczy o duzej zlosliwosci, do ktorej zdolni sa mieszkancy tej doliny. Ale dlaczego nikt mi o tym nie powiedzial? -To proste, Mitchan. Ludzie tej doliny nie chca przyznac sie teraz, ze sa ekonomicznie zalezni od Koreanczyka, ktory przybyl do przymusowej pracy przy wyrebie lasu dwadziescia lat temu. Tego rodzaju uczucia ukrywaja gleboko i dlatego chyba celowo nazywaja tego mezczyzne "cesarzem". Dolina jest smiertelnie chora! -Chyba naprawde smiertelnie chora - zgodzilem sie w ponurym nastroju. Przeczuwam, ze jest to istotnie przejaw smiertelnej choroby o glebokich korzeniach. Przeczuwam, ze cos niepojetego, mrocznego i zlego kryc sie musi we wzajemnych stosunkach ludzi tej doliny z "cesarzem" supersamu. - Ale wrociwszy do doliny nie slyszalem ani nie widzialem niczego, co wskazywaloby na objawy do tego stopnia grozne. -Ludzie doliny juz dawno przywykli do objawow smiertelnej choroby. Przy tym udoskonalili sztuke zrecznego ich ukrywania przed oczami obcych. - Kaplan powiedzial to takim tonem, jakby zdradzal tajemnice. -A jaki jest czlowiek, ktorego nazywaja "cesarzem"? -Pytasz, czy jest to czlowiek zly, czy nie? Musze przyznac, Mitsu, ze nie mam nic przeciw niemu. A co do sposobu prowadzenia przez niego handlu, to mysle, ze gorsi sa mieszkancy doliny. W koncu to oni zostana zapedzeni w slepy zaulek. Przykladem tego jest sprawa z kurami! Od czasu do czasu ogarnia mnie niepokoj o to, co kryje w zanadrzu ten czlowiek przeciw ludziom doliny, ale w obecnej sytuacji nic nie moge powiedziec. -Mimo wszystko to bardzo nieprzyjemne, wydaje mi sie, ze jest jednak cos niedobrego w calej tej dolinie. -Dla nas to cos wiecej niz nieprzyjemnosc - kaplan przez sekunde popatrzyl na mnie surowym wzrokiem i dodal ze smutkiem: - To trudno wyjasnic, Mitchan. To, co jest jasne, to tylko stan smiertelnej choroby. ... Nastepnie kaplan, jakby obawiajac sie kolejnego mojego pytania, poprawil na ramieniu torbe z ciastem mochi i odszedl z wyraznym pospiechem. Zamilklem i przyspieszylem kroku idac w dol brukowanej drogi, a nie nadazajaca za mna zona podbiegla, aby mnie dogonic. Na poczcie otrzymalismy przesylke z "wygodka" i wrocilismy ta sama brukowana droga. Zona poszla do supersamu i kupila noworoczne ciasto dla nas i rodziny Jin. Zona, choc nie calkowicie obojetna wobec uczucia oburzenia i niecheci, jakie wzbudzal we mnie ten magazyn odnowiony i zamieniony na supermarket, nie uwazala tego jednak za przeszkode nie do pokonania. Wyszla z supersamu niosac zielona plastykowa zabe, ktora wygrala. -A przeciez to moja pierwsza loteria od zamazpojscia -poskarzyla sie rozczarowana. Po rozpakowaniu przesylki ukazalo sie proste urzadzenie zrobione z wygietych na ksztalt,,U" dwu rurek, polaczonych podtrzymujacymi je slupkami. Gdy to ujrzalem, odnioslem wrazenie, ze wyjasnienie Jin sposobu poslugiwania sie tym przyrzadem nie bedzie czyms zwyczajnym i prostym, dlatego zawahalem sie. Jin moze to odrzucic mowiac "zakalec" z wielokrotnie wieksza jadowitoscia w glosie niz kobiety zgromadzone przed supersamem, moze tez posadzic nas, ze jest to forma kpiny, ktora wymyslilem z duzym nakladem pracy i cierpliwosci. Dlatego zadanie objasnienia wygodki powierzylem zonie, na ten czas zawolalem synow Jin na podworze i - rozgniatajac pak po paku niespokojne spekulacje zwiazane z "cesarzem" supersamu, ktorego dotad nie spotkalem - zebralem tekture z opakowan i rozpalilem male ognisko. Dzieci tez wiedzialy, ze pozdychaly wszystkie kury grupy mlodziezowej. Wedlug synow Jin, mlodziez postawila straze wokol kurnikow, aby nikt z doliny nie przyszedl krasc zdechlych kur. Dawna osada koreanska wyglada jak brudny ul, zapchana wielopietrowymi kurnikami i pokladami schnacych kurzych odchodow, a nad calym terenem unosi sie chmura gestej intensywnej woni. Niestety, dzis rano ptactwo sztuka po sztuce padalo i nie podnosilo sie wiecej w ciasnych i dusznych pomieszczeniach. Synowie Jin wraz z innymi dziecmi chcieli je obejrzec, ale odpedzil ich patrol grupy mlodziezowej. -Chlopcy sa tak rozgniewani, jakby to byla nasza wina -poskarzyl sie najstarszy z synow Jin, z wyrazem twarzy lagodnym, a jednoczesnie niezwykle chytrym. - Nikt tu nie bedzie kradl zdechlych kur, chyba ze z wscieklosci oni to zrobia sami. Wychudli synowie Jin wybuchneli piskliwym smiechem. To jasne, ze ich kpiacy smiech kryl w sobie chlodna obojetnosc wszystkich doroslych w tej dolinie wobec grupy mlodziezowej, ktorej nie powiodla sie hodowla kur. Po raz pierwszy ogarnelo mnie wspolczucie dla miejscowej organizacji mlodziezowej, wzietej w krzyzowy ogien, miedzy "cesarzem" supersamu, ktory teraz wydal mi sie bezwzglednym potworem, a rownie bezwzglednymi doroslymi tej doliny. Podobnie rzecz sie miala z grupa chlopcow zwolnionych z wojska, ktorych brutalna dzialalnosc doprowadzila do smierci brata S.; dorosli z doliny, wykorzystujac ich do wlasnych celow, mieli do nich stosunek oparty na gleboko zakorzenionym poczuciu ostroznosci i pogardy. Dopiero po ucieczce w zewnetrzny swiat, umozliwiajacej obiektywne spojrzenie wstecz na zycie codzienne wioski, dopiero teraz, gdy przekroczylem wiek, w ktorym umarl brat S., po raz pierwszy moge to zrozumiec. Byla oczywiscie jedna roznica: dawniej dzieci wystepowaly przeciwko doroslym, otaczajac uwielbieniem grupe mlodziezowa, podczas gdy dzis zachowuja rowna obojetnosc wobec tej grupy, co wobec doroslych. Gdy ognisko sie dopalilo, na zamarznietej ziemi pozostal cieply czarny wrzod. Dzieci zadeptaly go bez jakiegos szczegolnego sensu. Zona, ktora wrocila z oficyny, powiedziala do synow Jin: -Mozecie isc do domu. Sa ciastka ryzowe. - Ale dzieci zlekcewazyly to i dalej zadeptywaly ognisko. Byly przeczulone i mialy swoja dume, gdy chodzilo o wszelkiego rodzaju pozywienie. Zastanawialem sie, czy nie dlatego sa takie chude, ze Jin, przeklinajaca swoj ogromny apetyt - ktory wyrobil w niej przekonanie, ze z pokarmow wyrastaja kolce cierpienia zaszczepila im takze te mysl. -Mitsu, Jin sie ucieszyla - powiedziala zona. -Nie rozgniewala sie? -Poczatkowo popatrzyla na przyrzad i powiedziala, ze kpisz sobie z niej, ale w koncu zrozumiala, ze to ja zamowilam go dla niej. Ona naprawde uzyla slowa "kpic". -To prawdopodobne. Slowo to, przynajmniej w czasach mojego dziecinstwa, bylo slowem codziennym w tej dolinie. Moja matka, gdy zartowalem, gniewala sie, zdenerwowana, ze kpimy z rodzicow. Czy sadzisz, ze ten problematyczny produkt przyda sie Jin? -Mysle, ze tak. Tylko musi uwazac, zeby sie nie zranila, jesli sie przewroci na bok, zreszta pierwsza proba byla udana. - Zona zlozyla sprawozdanie, potem zrezygnowala z dalszych szczegolow w obecnosci dzieci, ktore uparcie siedzialy bez ruchu i pilnie sluchaly, nastepnie powiedziala nagle: -Jin zapytala, wiec powiedzialam o naszym dziecku. -To trudno. Skoro zanioslas jej tego rodzaju urzadzenie, to oczywiste, ze mialas ochote pomowic o sekretach, by zmniejszyc jej zaklopotanie. -Ale jesli uslyszysz, co ona mi powiedziala, Mitsu, to chyba nie bedziesz taki wyrozumialy. Oczywiscie, ja nie zgadzam sie z tym, co powiedziala Jin. - Zona mowiac to jakby stopniowo przezwyciezala jakas przeszkode. - Jin zastanawiala sie nad tym, czy to nie dziedzictwo z twojej strony zawazylo na chorobie dziecka. Wstrzasnal mna palacy gniew. Wystarczajaco silny, by w ciagu chwili wymiesc zlowieszczy cien, ktory rzucil "cesarz" na moje serce. Czerwieniejac od mrocznej chmury niepokoju wywolanego jakby atakiem nieznanego zupelnie wroga, uczynilem wysilek, by przygotowac sie do obrony. -Podstawy do tego rodzaju podejrzen sa naprawde blahe. Moze jedynie to, ze dostales raz konwulsji w wieku przedszkolnym. - Zona wyjasnila z pospiechem i zaczerwienila sie pod wplywem reakcji widocznej na mojej twarzy. -Mialem atak i zemdlalem w czasie, gdy ogladalem przedstawienie szkolne - powiedzialem z uczuciem glebokiej ulgi odrzucajacej poprzedni wstrzas, probujac jezykiem smaku resztek goraczki gniewu blakajacego sie jeszcze we mnie i nie dajacego sie w zaden sposob usunac z zakamarkow ciala. Synowie Jin rozesmieli sie piskliwie. Tym dziecinnym piskliwym smiechem, przepelnionym checia obrazenia i mnie, i zony, z godna pochwaly odwaga wyrownaly nasz psychiczny rachunek, pozostawiajac miedzy wierzycielami czysta karte, bo gdy rzucilem na nie gniewne spojrzenie, bynajmniej nie zrazone smialy sie nadal odchodzac szybko, jeden obok drugiego, do swej otylej matki i noworocznych ciastek ryzowych. My z zona wrocilismy do paleniska. Obawiajac sie przyplywu podejrzliwosci, jaki moglby nastapic dzis wieczorem w duszy pijanej zony, wiedzialem, ze aby zgniesc te ziarna, musze opowiedziec o prawdziwej naturze zlego ducha, ktory nawiedzil mnie nagle w dziecinstwie, gdy ogladalem szkolne przedstawienie. Przy tym moje wspomnienie nie moze zawierac nic takiego, co by popchnelo zone w przeciwna strone po spadzistym zboczu ku pijanstwu. Opowiadajac, zwracalem na to szczegolna uwage. Przedstawienie szkolne, o ktorym czesto mowiono jako o ostatnim w naszej szkole przed wojna, musialo sie odbyc jesienia tego roku, kiedy rozpoczela sie wojna. Wowczas moj ojciec wykonywal w polnocno-wschodnich Chinach prace o nieokreslonym charakterze, prace tajemnicza nie tylko dla nas, dzieci, ale rowniez dla zyjacej jeszcze wtedy babki i dla matki. Sprzedal pole, zgromadzil kapital, przeplynal ciesnine 1 udal sie do Chin, gdzie odtad spedzal ponad szesc miesiecy w roku. Najstarszy brat studiowal na uniwersytecie w Tokio, brat S. byl w szkole sredniej w pobliskim miescie, dlatego w sklad rodziny przebywajacej na wsi wchodzila babka, matka, poza tym, oprocz Jin, ja i moj mlodszy brat oraz siostra, ktora tylko co sie urodzila. Wzielismy wiec zaproszenie przyslane na nazwisko ojca i poszlismy, troje dzieci i Jin, na przedstawienie szkolne. Jeszcze dzis pamietam wyraznie te scene, jakbym mial trzecie oko patrzace z sufitu klasy i dajace mi moznosc widzenia z lotu ptaka: na samym srodku w pierwszym rzedzie najwiekszej klasy w szkole siedziala Jin z siostra na plecach, a po jej bokach brat i ja na szkolnych drewnianych krzeslach, z nogami zwisajacymi w powietrzu. Metr przed nami znajdowala sie scena zestawiona z dwu platform, na ktorej uczniowie odgrywali sztuke. Najpierw z przepaskami z recznikow na glowach (sadzac po liczbie dzieci w starszych klasach w dolinie, nie moglo ich byc wiecej niz czternastu czy pietnastu, ale w moich dzieciecych oczach wygladalo to na wielki tlum) nasladuja ruchy uprawiania ryzu. Przedstawiaja po prostu chlopow z dawnych czasow. Po chwili odrzucaja motyki i rozpoczynaja cwiczenia walki za pomoca siekier i sierpow. Pojawia sie przywodca, jeden z miejscowych chlopcow, w oczach dziecka jest on naprawde wielkim mezczyzna. Pod jego przewodem uzbrojeni chlopi cwicza prowadzenie walki, w ktorej maja odciac glowe najpotezniejszego czlowieka klanu feudalnego. Glowe symbolizuje czarne zawiniatko, a podzieleni na dwie grupy chlopi walcza o zdobycie tej "falszywej glowy". W drugim akcie pojawia sie mezczyzna we wspanialym kostiumie i ostrzega chlopow mowiac, ze nie wolno zabijac czlowieka wplywowego, ale wzburzeni chlopi juz go nie sluchaja. Wtedy mezczyzna mowi, ze on sam zetnie te glowe. Przed czatujacymi w ciemnosci chlopami przechodzi mezczyzna w masce i w tym momencie atakuje go czlowiek w pieknym kostiumie. Role mezczyzny w masce gral uczen z czarna zaslona na twarzy i czarna kula przywiazana nad glowa, dlatego byl wyzszy od pozostalych dzieci i jego sylwetka budzila groze. "Prawdziwa glowa" zaatakowanego mieczem mezczyzny z ciezkim loskotem spadla na scene i potoczyla sie, a mezczyzna, ktory zadal cios, krzyknal donosnie w strone ukrywajacych sie chlopow: "Oto glowa mojego mlodszego brata!" Chlopi, zdjawszy maske stwierdzili, ze jest to glowa ich mlodego przywodcy, plakali gorzko ze wstydu. Jin wczesniej opowiedziala mi tresc sztuki, poniewaz ogladala przedstawienie w czasie prob, i mimo ze dobrze znalem sztuki teatralne, to jednak w momencie kiedy spadla "prawdziwa glowa" zrobiona z koszyka wypelnionego kamieniami, a moze w momencie gdy przestraszyl mnie krzyk: "Oto glowa mlodszego brata", albo moze - zgodnie z rzeczywistym odczuciem swiata moich wspomnien - w tym najbardziej krytycznym momencie, w ktorym polaczyly sie obie rzeczy, ogarnal mnie strach, upadlem z jekiem na podloge, dostalem konwulsji i stracilem przytomnosc. Kiedy odzyskalem swiadomosc, bylem juz w domu, a babka przy moim lozku powiedziala do matki: "Nawet u prawnuka wiez krwi to rzecz przerazajaca!" Gdy to uslyszalem, znow opanowal mnie strach tak wielki, ze zamknalem oczy i zesztywnialem, udajac w dalszym ciagu nieprzytomnego. -Pamietasz, kiedy wydalem swoj pierwszy przeklad, otrzymalem list od emerytowanego nauczyciela szkoly podstawowej w dolinie. Napisal mi, ze w czasie owego przedstawienia byl zastepca kierownika szkoly; byl matematykiem, a poniewaz studiowal historie swego regionu, napisal scenariusz do tej sztuki. Jednak tej zimy rozpoczela sie wojna, w nastepnym roku zmienil sie system szkolny, powstaly tak zwane szkoly narodowe, tekst sztuki spotkal sie z krytyka, a jej autora pozbawiono wyzszej rangi i stal sie znow zwyklym nauczycielem. Gdy wobec tego zapytalem go listownie, czy moj pradziadek naprawde zabil swego mlodszego brata, odpowiedzial mi na to, ze tamta legenda chyba nie mowi prawdy, a on sam sklonny jest raczej uwazac za fakt historyczny inna wersje, a mianowicie te, ktora mowi, iz moj pradziadek wyslal do Kochi mlodszego brata, przywodce buntu chlopskiego. Pytalem go rowniez o szczegoly dotyczace smierci mojego ojca, ale odpowiedzial mi, ze moja matka, ktora w tej sprawie powinna cos wiedziec, nie miala najmniejszej checi wglebiania sie w znaczenie tego zdarzenia, co wiecej, czynila wszelkie wysilki, aby o tym zapomniec, wiec dzisiaj w ogole nie ma kogo zapytac, by dowiedziec sie czegos pewnego w tej kwestii. -Ciekawe, czy Takashi nie chce spotkac sie z tym bylym nauczycielem? - zapytala zona. -To jasne, ze Takashi interesuje sie faktami czy tajemnicami roznych niezyjacych juz ludzi z naszej rodziny, ale watpie, czy ow historyk rodzinnej ziemi zaspokoi jego potrzebe heroizmu - powiedzialem i zakonczylem rozmowe. Gdy rozpoczela sie wojna na Pacyfiku, moj ojciec przyslal wiadomosc, ze rzucil prace w Chinach i wraca do domu, ale zaginal bez wiesci; dopiero po trzech miesiacach policja w Shimonoseki przekazala matce cialo. Smierc budzila wiele watpliwosci, na jej temat krazyly liczne pogloski, twierdzono, ze ojciec umarl na atak serca na promie, to znow, ze skoczyl do morza, gdy wchodzili do portu, a nawet, ze zmarl w czasie przesluchania na policji; matka zas, ktora jezdzila po odbior ciala, nie powiedziala ani slowa o jego smierci po powrocie do wsi. Po wojnie brat S. probowal wypytac matke o szczegoly smierci ojca, ale spotkal sie z absolutna odmowa, co go zdenerwowalo; to bylo bezposrednim powodem prob zaprowadzenia matki na badania do szpitala dla umyslowo chorych. O zmierzchu od strony wejscia do doliny nadlecial nagly poryw wiatru, ktory przeczesal niecke w ksztalcie wrzeciona i uniosl sie pozniej w gore. Do domow w dolinie przyniosl dziwna won jakby palonej substancji zwierzecej, wywolujac dolegliwosci fizyczne i mdlosci. Ja i zona, zakrywajac chustka nos i usta, wyszlismy na podworze i patrzylismy w strone wejscia do doliny, a takze na sama doline, ale widac bylo tylko wznoszace sie watle smugi dymu, niezbyt wyrazne, znikajace, wchlaniane przez porywy wstajacej z ziemi swiezej mgly. W czerwieniejacym mroku glebi nieba widoczne byly resztki dymu wydobywajace sie z ciezkich warstw mgly i usilujace wzniesc sie ku gorze, to znow rozpadajace i rozsypujace sie bez sladu. Bielaly one wyraznie na tle czarnego lasu i polyskiwaly niby slina. Z oficyny wyszedl maz Jin z synami, stanal w mroku kilka krokow od nas i tez patrzyl na niebo nad dolina. Dzieci glosno pociagaly nosami, starajac sie rozpoznac, co to za dym. W poglebiajacym sie stopniowo mroku male noski chlopcow wygladaly jak czerniejace palce i halasliwie, z energia potwierdzaly swoje istnienie. Rowniez na placu przed urzedem wiejskim pojawilo sie kilka czarnych sylwetek ludzkich spogladajacych w niebo. Noc juz zapadla na dobre, powrocil Takashi ze swoja straza przyboczna. Wszyscy byli zmeczeni i brudni, ale poza milczacym Hoshio, Takashi i Momoko byli w bardzo dobrych humorach. Takashi, zgodnie z obietnica, kupil pol tuzina butelek whisky, wiec zona az zaniemowila widzac je stojace rzedem. Poza tym kupil dla Hoshio kurtke skorzana, a dla Momoko - sweter. Mimo nowych ubran, ten sam osobliwy odor, wypelniajacy doline o zmierzchu, przylegal do ich cial jeszcze scislej niz ochronna blona. -Co tak podejrzliwie na nas patrzycie, Mitsu i Natchan? - zapytal Takashi udajac, ze nie rozumie naszej reakcji na wydzielany przez nich zapach. - Nie jestesmy duchami tych, ktorzy zgineli w wypadku w glebi lasu. To prawda, po oblodzonej drodze, we mgle, jechalismy szybko tym rozpadajacym sie gratem z uszkodzonym sprzeglem, ale Hoshio jest geniuszem, swietnie prowadzi. W ciemnosci lasu jezdzi z taka swoboda jak biegnacy pies uderzajacy pazurami o lod. W epoce cywilizacji maszyn pojawia sie szczep, ktory potrafi wytworzyc w sobie specjalne, instynktowne wyczucie mechaniki. Takashi wyraznie dazyl do ozywienia nastroju Hoshio, ale ten inzynier-nastolatek nie bardzo na to reagowal. Albo wyczerpal sie nerwowo szalencza jazda przez las, albo tez przezyl cos przykrego, co wyczerpalo jego dziecinna energie. -Taka, na pewno nie jestes duchem, ale cuchniesz -powiedzialem wprost. -To dlatego, ze spalilem kilka tysiecy zdechlych kur. - Takashi rozesmial sie. - Zerwalismy deski kurnikow i wszystko spalilismy, zesztywniale kury, miekkie gowno, wszystko. Ale ten smrod, potworny! Na pewno przeniknal do naszej krwi. -Czy ludzie z doliny sie nie skarzyli? -Oczywiscie, skarzyli sie! Ale nie zwracalismy na to uwagi. W koncu przyszedl nawet policjant, poniewaz ognisko bylo niemale. Ale policjant zawrocil bez slowa, kiedy zobaczyl czterech czy pieciu z grupy mlodziezowej strzegacych zejscia z mostu. Mlodzi odkryli wlasna sile pozwalajaca im przeciwstawic sie policji. Wszyscy sa tym podnieceni. Kilka tysiecy kurczat zdechlo i spalilo sie bez sensu, ale czegos to grupe mlodziezowa nauczylo. W kazdym razie byl to pewien zysk. -Nie potrzebowali odpedzac policjanta. Bo przeciez pokonaja jednego, ale przegraja, gdy przyjedzie caly oddzial. Wiec to nie ma sensu - wtracil zamyslony Hoshio. To mi przypomnialo, z jakim uporem ten chlopiec przeciwstawial mi sie w owa noc, kiedy czekalismy na lotnisku na Takashiego. Hoshio byl mlodziencem, ktory nie tylko dla obrony honoru swego bostwa opiekunczego, ale nawet wbrew temu bostwu upieral sie przy swoich stalych pogladach. -Hoshi, kiedy snieg zacznie padac i przerwana zostanie komunikacja z miastem i z osadami nadmorskimi, beda mieli do czynienia tylko z jednym policjantem. Zaloze sie, ze w dziecinstwie straszono cie policjantem, kiedy byles niegrzeczny! -Nie mowie, ze nie mozna walczyc z policjantem. Wtedy w czerwcu popieralem wszystko, co robiles, Takashi, czy nie tak bylo? - zdecydowanie bronil sie Hoshio. - Nie rozumiem, dlaczego Taka dla grupy hodujacej kury angazuje sie do tego stopnia, ze wywoluje nieporozumienia z policjantem. I o tym mowie. Do tej chwili Momoko samotnie czytala list od rodziny, nagle podniosla glowe i traktujac chlopca jak dziecko wtracila swoje trzy grosze zartobliwym, spiewnym glosem. -Hoshi tak mowi dlatego, ze chce Take zmonopolizowac dla siebie. Na prozno by dyskutowac. Hoshi bedzie sie tylko skarzyl jak dziewczynka. Natchan przygotowuje nam cos smacznego. Zjedzmy wiec kolacje i chodzmy spac. Chlopiec z wyrzutem spojrzal na Momoko i pobladl, ale wzburzenie odebralo mu mowe, wiec spor na tym sie skonczyl. -Jak wypadly negocjacje z "cesarzem"? - zapytalem przekonany, ze odpowiedz bedzie negatywna, skoro Takashi dotad ociagal sie z rozpoczeciem sprawozdania z tej najwazniejszej czesci swojej misji. -Calkowite fiasko. Odtad grupa mlodziezowa tej doliny bedzie musiala chyba zaprzestac wszelkiej dzialalnosci, by calkowicie nie wpasc w jego szpony. Konkretny plan, ktory przedstawil,,cesarz", to tylko tyle: "Spalcie wszystkie bez wyjatku kury." Na pewno obawial sie, ze gdy ludzie z doliny beda jesc zdechle kury, spadnie sprzedaz artykulow spozywczych w supersamie. Kiedy wrocilismy od niego i powiedzialem, ze bedziemy palic kury, niektorzy wiesniacy patrzyli na mnie zlym okiem i nie kryli zalu, wiec jego obawy byly sluszne. Ale chce wierzyc, ze poprzez to bezuzyteczne polewanie benzyna i spalenie kilku tysiecy kur, w rozmieklych i niewydarzonych mozgach tych ludzi zadufanie i pozadliwosc zmienia sie w ocet silniejszej niz dotad nienawisci. -Jakiego happy endu oczekiwala grupa mlodziezowa, kiedy wysylala cie do miasta? - zapytalem z gorycza w sercu. -Oni niczego sobie nie wyobrazali. Oni absolutnie nie maja wyobrazni. Spodziewali sie pewnie, ze zrobie dla nich uzytek z mojej wlasnej. Ale ja, zamiast podac im smaczne ciastko mojej wyobrazni, pojechalem do miasta po to, aby obnazyc przed ich zamglonymi oczyma rzeczywistosc, w ktorej wypada im cierpiec potworny glod. - Takashi zasmial sie. -Czy wiedziales, ze "cesarz" supersamu pochodzi z osady Koreanczykow? -Dzis sam mi o tym powiedzial. Dodal tez, ze byl we wsi w dniu, w ktorym brat S. zostal zabity. Wiec ja tez mam osobisty powod, zeby sie mu przeciwstawic wraz z grupa mlodziezowa doliny. -Alez, Taka, moglbys znalezc tyle powodow, ile sam zapragniesz, publicznych i prywatnych, aby razem z grupa mlodziezowa znecac sie nad biednym wiejskim policjantem. Wedlug mnie Hoshio jest uczciwszy - powiedzialem wracajac do jego sporu z Hoshim, aby uniknac rozszerzenia sie we mnie galezi niepokoju zwiazanego z "cesarzem" supersamu. -Uczciwszy? Czy nadal poslugujesz sie takimi slowami? - zapytal Takashi z wyrazem twarzy tak ponurym, ze wzbudzil we mnie dreszcz, gdy tak wpatrywalem sie w niego. Kiedy Takashi nagle zamilkl, Momoko, ktora juz od dluzszego czasu mruczala cos w rodzaju "wielka wieczerza, wielka wieczerza", chcac nas zachecic do jedzenia, w koncu znalazla okazje, by zwrocic sie do niego bezposrednio. -Wiesz, Taka, u nas w domu wszyscy czytali ksiazke o gorylach, ktora Mitsu przelozyl, i teraz sa zupelnie o mnie spokojni, gdy wiedza, ze mieszkam pod jednym dachem z tak uczonym czlowiekiem. Mitsu ma uznanie w spoleczenstwie, no nie? - wyrazila swoj falszywy respekt. -Chociaz Mitsu calkowicie wycofal sie z zycia spolecznego, jest wciaz czlowiekiem, ktory cieszy sie w tym spoleczenstwie uznaniem - wyjasnila zona, ktora zdazyla juz wypic pierwsza szklanke whisky. - To musi byc jasne dla kogos takiego jak ty, Taka, jestes przeciez calkowicie odmiennym typem! -Oczywiscie, jasne. - Takashi odwrocil wzrok ode mnie, odpowiadajac zonie. - I pradziadek, i dziadek, i ich kobiety byli takimi samymi typami jak Mitsu. Prawie wszyscy pozostali z naszej rodziny, oczywiscie, zmarli smiercia przedwczesna, w przeciwienstwie do nich, ktorzy zyli spokojnie i wygodnie dlugie lata. Natchan, Mitsu juz po dziewiecdziesiatce zachoruje na raka, a przy tym bedzie to lekki przypadek! -Taka, probujesz wykryc typowy model naszej rodziny 1 bardzo sie z tym spieszysz, prawda? - odparlem, nie chcac rezygnowac ze swego, ale nikt procz Hoshio mnie nie sluchal. - Dopoki nie odkryjesz, ze sam jestes tym typem, to caly twoj wysilek bedzie zwiazany tylko ze swiatem fikcji i nie stanie sie jakakolwiek rzeczywista sila, prawda, Taka? Po kolacji Takashi polowe zaliczki, jaka otrzymal od "cesarza", oddal mojej zonie, ale pijana zona nie zainteresowala sie tym w ogole, a kiedy chcialem juz cala sume schowac do kieszeni, powiedzial: -Mitsu, czy nie podarowalbys piecdziesieciu tysiecy jenow na druzyne pilki noznej, ktora mam zamiar zorganizowac dla trenowania grupy mlodziezowej w tej dolinie? Dziesiec pilek przywiozlem z miasta, sa w citroenie, ale koszty wzrosna, wiadomo. -Czy pilki sa takie drogie? - zapytalem malostkowo Takashiego, ktory byl zawodnikiem druzyny pilkarskiej na uniwersytecie. -Pilki kupilem za wlasne pieniadze. Ale niektorzy kandydaci na czlonkow druzyny codziennie jezdza na roboty do sasiedniej wsi, wiec jesli na poczatek nie wyplace im dniowki, nie beda kopac pilki. 5. Futbol po stu latach W czasie snu uslyszalem trzask bambusu pekajacego od chlodu w czerni nocy otaczajacej ciemna forme mojego ciala. Dzwiek zmienil sie w ostre stalowe kleszcze, wczepil sie w spiaca glowe i rozdrapal rane. Sceny snu zmieniaja sie: strumien obrazow sennych wiaze sie z powstaniem chlopskim w dolinie, dochodzi do wspomnien z dnia, w ktorym pod koniec wojny dorosli ze wszystkich domow w dolinie, po jednym z kazdego, zostali zmobilizowani i poszli wycinac drzewka w wielkim gaju bambusowym; od tego miejsca strumien zawraca i znow tworzy nowy potok snow coraz blizszych roku 1860. Zapadajac ponownie w glebine snu, wole ulec tchorzliwej pokusie i ogladac znajome koszmary senne, zamiast obudzic sie i stanac twarza w twarz z "cesarzem" supersamu, Koreanczykiem o mocnym ciele i nieprzeniknionym wyrazie twarzy, i ze wszystkimi klopotami rodzacymi niepokoj... W tym nowym snie chlopi zyjacy we wspolnym "czasie" 1860 roku i konca ostatniej wojny, w mundurach obrony narodowej koloru khaki, ze stalowymi helmami na plecach i wlosami sciagnietymi w staromodny kok, z oddaniem pracuja wycinajac ogromne ilosci bambusowych wloczni. Niektorzy z wymachujacych wloczniami, postepujacy do przodu, dominuja nad innymi w walce w roku 1860, inni maja desperacko zaatakowac opancerzone samoloty i lodzie desantowe. Moja matka rowniez wymachuje siekiera i podcina pnie bambusow, ale matka boi sie wszelkich ostrych narzedzi, wiec chocby tylko dlatego, ze trzyma w dloniach siekiere, traci zimna krew i na zszarzalej twarzy pojawiaja sie krople potu, zamyka oczy, na slepo uderza i zadaje rany bambusowi. Bambusy rosna gesto i o wypadek nietrudno. Nagle matka zrobila zamach siekiera i uderzyla wierzchem dloni i trzonkiem siekiery w bambus za plecami. Czubek odbitego ostrza trafil w jej glowe, rozlegl sie odglos uderzenia. Matka wolno opuscila siekiere w kepe paproci, powoli dotknela reka tylu glowy, | uniosla ja przed oczy i spojrzala na wglebienie dloni zabrudzone krwia w kolorze jasnego cynobru, jakim barwi sie ciastka podawane podczas buddyjskich uroczystosci zalobnych. Zamarlem, sciety odraza i strachem az do najdalszych glebin mojej istoty. Ale matka, przeciwnie, jakby odzyskala wigor, powiedziala z triumfem do mnie: -Zranilam sie, wiec poprosze o zwolnienie z cwiczen! Powiedziawszy to, zostawila siekiere i lekko podciety bambus i ruszyla w dol po zboczu, slizgajac sie niemal na kolanach po paprociach. Kiedy siedzielismy z matka w zamknieciu spichrza, oddzial mieszkancow doliny, niosacy na ramionach bambusowe wlocznie, wspinal sie po brukowanej drodze pod gore. Dowodzil nim Takashi w nieokreslonym wieku. Jest on jedynym w tej dolinie czlowiekiem, ktory ogladal w rzeczywistosci Ameryke i Amerykanow, dlatego dla ludzi z doliny, ktorzy musza odeprzec za pomoca wloczni bambusowych wojska amerykanskie, majace wyladowac w miescie nadmorskim, jest chyba przywodca godnym najwiekszego zaufania. Ale pierwszym celem oddzialu wlocznikow jest spichrz, w ktorym ukrywam sie z matka. -Moga calkowicie zburzyc glowny budynek, ale spichrz nie splonie, nie spalil sie tez w 1860 roku! - powiedziala matka ze stezala z wrogosci szeroka twarza, i czolem podwyzszonym nieprzyjemna lysina. - Wiesz chyba o tym, ze twoj pradziadek odparl atak buntownikow strzelajac przez otwory strzelnicze w spichrzu! Jednak mimo ponaglen matki nie mam najmniejszego pojecia jak poslugiwac sie staroswiecka strzelba, ktora trzymam w rece. W mgnieniu oka glowny budynek ulega zniszczeniu, ogien przechodzi na oficyne i w blasku plomieni widze, jak otyla Jin, ktora absolutnie nie ma dokad uciekac, toczy sie po ziemi jak larwa, a z jej cierpiacego ciala wyplywa w ogromnych ilosciach osocze. Moj mlodszy brat, przywodca ludu, juz stapia sie w jedno z mlodszym bratem pradziadka z 1860 roku, ustawicznie prowokuje mnie, matke i rodzinne duchy kryjace sie w spichrzu. Wokol Takashiego skupia sie masa chlopcow z grupy mlodziezowej, ktorych wyszkoli! na treningach pilki noznej. Wszyscy chlopcy, poczynajac od "Zjawy jeza morskiego", sa ubrani w staromodne pizamy w poprzeczne paski i maja duze czarne koki na glowach. Caly tlum zjednoczyl sie w jednym okrzyku, skierowanym przeciwko mnie: -Ty jestes mysza! Do tej chwili moja swiadomosc ze snu skladala sie z dwoch galek ocznych, latajacych nad wzgorzami wokol doliny i ciagnacych za soba wiazki nerwow, niby krotkich kabli od mikrofonow. Glosy drwin miazdza galki oczne i cale moje cialo, kiedy tak siedze bezradny w spichrzu ze staroswiecka strzelba na kolanach. Obudzilem sie z jekiem. Falowanie uczuc ze snu przetrwalo jeszcze w calym ciele po przebudzeniu, a poniewaz realnosc snu juz nie istnieje, wiec tylko te niespokojne, przepelnione smutkiem, wielkie i niezrownowazone falowania przytlaczaja mnie w chwili przebudzenia. Tesknie teraz bolesnie za prostokatna jama, dzis juz zajeta przez zbiornik na smiecie i zamknieta betonowa klapa. Obok mnie zona, goraca jak niemowle z powodu dzialania resztek alkoholu i goraczki snu, spi spokojnie, jak martwa, a moje rozbudzone cialo stygnie z kazda chwila. W tym miejscu, w ktorym rozstawszy sie ze srodkiem niecki wchodzimy pod gore, rzeka wplywa w ukryte faldy lasu rozciagajacego sie po obu stronach, dlatego patrzacemu z plaskowyzu od wejscia do doliny niecka wydaje sie w tym miejscu zamknieta. Lozysko rzeki w gornym biegu stanowia nagie skaly, oba brzegi porastaja wielkie bambusy, natomiast brukowana droga oddalajac sie od rzeki staje sie drozka wspinajaca sie stromo pod gore. Mieszkancow osad rozproszonych w roznych miejscach po obu stronach tej drozki ludzie niecki nazywaja "prowincjuszami". Wielki gaj bambusowy tworzy tutaj pas laczacy sie prostopadle z peknieciem w ksztalcie klina wrzecionowatej niecki wcinajacej sie w las, i oddziela ja od "prowincji". Kiedy ludzie doliny, uzbrojeni we wlocznie zrobione z wycietego w wielkim gaju bambusu, zgromadzili sie na boisku szkoly narodowej, przedstawiciel urzedu prefektury, ktory przybyl na wizytacje cwiczen poslugiwania sie wlocznia, powiedzial: -Przeciez mieszkancy wioski Okubo sa przyzwyczajeni do poslugiwania sie tego rodzaju bronia! - Powiedzial to bezmyslnie, ignorujac wojta i innych wplywowych ludzi wioski. W rezultacie wojt wyjechal do miasta z protestem, a urzednik zostal zwolniony ze stanowiska. Przeciwstawiwszy sie wladzy prefektury, dorosli wioski odniesli zwyciestwo - ten nagly gniew, ktory spowodowal osobliwa zmiane sytuacji, kryl w sobie niepojeta dla dzieci tajemnice. Kazdego ranka, gdy szedlem razem z doroslymi do wielkiego gaju bambusowego, trzymajac sie matki, lekajacej sie siekiery i wszelkich innych ostrych narzedzi, tak jak w moim snie, odglos pekajacego bambusu zlowieszczo pobrzmiewal wokol mnie i nakladal sie na wspomnienie okrutnego gniewu doroslych tej wioski, budzac niepojety strach. Kiedy po wojnie na lekcji zagadnien spolecznych po raz pierwszy uslyszalem o powstaniu chlopskim w 1860 roku, nauczyciel podkreslil, ze uzbrojenie chlopow stanowily wlocznie zrobione z bambusu wycietego w wielkim gaju. Wtedy dopiero zrozumialem sens gniewu wojta i innych ludzi. Gaj bambusowy byl najbardziej bezsporna pozostaloscia tego powstania, ktorego wspomnienie traktowano w czasie wojny jak plame na honorze wszystkich mieszkancow wioski. W tej sytuacji mieszkancy doliny znow zostaja popedzeni do wycinania takiego samego bambusu i podobnie jak wtedy musza go ostrzyc. Trudno wiec przypuszczac, zeby mogli puscic mimo uszu slowa urzednika, ktory przypomnial zdarzenie bedace dla mnie dotad powodem do hanby. Wojt i jego kompani z tej samej grupy konformistow, ktorzy wstydza sie, ze mieli przodkow wycinajacych bambus, aby przeciwstawic sie porzadkowi spoleczno-politycznemu, pragneli usunac calkowicie w cien rok 1860 ostrzac teraz pracowicie bambusy, by sluzyc swojemu krajowi. Slowa matki ze snu byly powtorzeniem rzeczywistych slow, ktore slyszalem przed dwudziestu kilku laty. Po smierci ojca najstarszy moj brat, ktory skonczyl uniwersytet, od razu zostal powolany do wojska, a brat S. zglosil sie na ochotnika do szkoly przygotowawczej lotnictwa marynarki wojennej, matka zas, wskutek wielu rozczarowan cierpiaca na manie przesladowcza, powtarzala czasem, iz ludzie doliny zaatakuja nasz dom, zburza i podpala. Mowila, iz trzeba byc przygotowanym na to, by po odkryciu oddzialu napastnikow od razu uciec do spichrza i zamknac sie. Gdy protestowalem, wyjasnila mi, jaka to przemoc stosowano w 1860 roku w stosunku do naszej rodziny; chciala niewatpliwie podzielic sie swoimi lekami z moim dzieciecym sercem. Przyczyne powstania 1860 roku matka przypisywala zachlannosci chlopow doliny i ich bezradnosci. Najpierw zwrocili sie o kredyt do przywodcy klanu, ktorego ziemia dawala siedemdziesiat tysiecy koku* ryzu, zamek polozony w punkcie, gdzie do Morza Wewnetrznego wpada rzeka przeplywajaca przez doline, i spotkali sie z odmowa. Tak wiec Nedokoro, piastujacy urzad naczelnika tej wioski, pozyczyl im odpowiednia sume pieniedzy, ale chlopi skarzyli sie, ze procenty od pozyczki i dostawy ryzu z zastawionych gruntow sa niesprawiedliwie wysokie, wiec w wielkim gaju wycieli bambusy na wlocznie i zaatakowali najpierw dom Nedokoro, calkowicie niszczac glowny budynek. Nastepnie ruszyli na magazyn nalezacy do miejscowego wlasciciela gorzelni i spili sie; atakujac po drodze bogate domy, powiekszajace sie stopniowo szeregi buntownikow dotarly az do miasteczka i zamku na brzegu morza - tak wyjasniala matka. Jesliby dziadek nie skryl sie w spichrzu i nie stawial samotnie oporu, jesliby nie strzelal z karabinu sprowadzonego z Kochi, buntownicy zajeliby rowniez spichrz. Glowna figura wsrod mlodziezy podburzonej przez chytrych chlopow doliny, tym, ktory przyjal bezprawnie tytul przywodcy doliny, bo nie tylko bral udzial w rozmowach w sprawie kredytu, ale po nieudanych staraniach poparl gwalt i stanal na czele powstania chlopskiego, byl mlodszy brat pradziadka. Z punktu widzenia rodziny Nedokoro byl wiec szalencem najgorszego rodzaju, ktory zburzyl i spalil wlasny dom, a moj ojciec, ktory w Chinach prowadzil jakas podejrzana robote, nie dajaca zadnych owocow, stracil majatek i zycie, odziedziczyl to rodzinne szalenstwo. Sposrod moich braci najstarszy, ktory - wprawdzie na krotko - podjal jednak prace po skonczeniu wydzialu prawa, nie byl taki zly, skoro nie poszedl dobrowolnie do wojska, a brat S., ktory straciwszy zmysly zglosil sie na ochotnika, odziedziczyl po ojcu krew mlodszego brata pradziadka.-On nie jest moim synem -oswiadczyla matka. - Twoj pradziadek byl wspanialym czlowiekiem! Kiedy tlum byl uzbrojony tylko we wlocznie bambusowe, pradziadek przygotowal strzelbe. Zbudowal spichrz, ktory nielatwo mogli zburzyc czy spalic, a potem strzelal do nich z pietra! Ktory z was, Mitsusaburo czy Takashi, bedzie taki jak pradziadek, ktory? Jeslibym milczal i pozostawil bez odpowiedzi to pytanie, tak chytrze utkane z dydaktycznych intencji, matka nie ustapilaby nigdy, a gdybym pod przymusem odpowiedzial jej, ze to ja bede podobny do pradziadka, odpowiedzialaby milczeniem i slabym powatpiewajacym usmiechem. Historyk tych okolic, byly nauczyciel, z ktorym korespondowalem, ani nie zaprzeczyl pogladowi mojej matki na temat przyczyn powstania, ani nie staral sie go zdecydowanie potwierdzic. Zajmowal postawe naukowa i przywiazywal duza wage do faktu, ze okolo roku 1860 nie tylko w naszych okolicach, lecz takze w calym rejonie Ehime wybuchaly rozmaite powstania, o roznej sile i tendencjach w poszczegolnych okolicach: byly one symptomami nadchodzacej odnowy. Jedyna ceche szczegolna, jaka wykryl w naszym regionie, wiazal z tym, ze kilkanascie lat przed rokiem 1860 przywodca klanu pelnil tymczasowa funkcje zwierzchnika wydzialu swiatyn buddyjskich i shinotoistycznych, i zaniedbal wtedy zarzadzanie gospodarka prowincji. Na wszystkich mieszkancow miast znajdujacych sie pod jego jurysdykcja nalozyl "oplaty dzienne", nazywajac je uniwersalnym srodkiem, na chlopow zas najpierw nalozyl "zadatek na rzecz podatku" wyplacanego ryzem, a nastepnie "uzupelnienie zadatku". Pod koniec listu historyk zacytowal fragment z materialow, jakie zgromadzil: "Gdy cierpi in odradza sie jang, gdy cierpi jang, ozywa in, obraca sie niebo i ziemia, wszystko, co odchodzi, znowu powraca, czlowiek jest panem wszystkich rzeczy, ale kiedy rzady nie sa madre, cierpi lud, dlaczego by wiec nie wprowadzic naglej zmiany?" W tych rewolucyjnych naukach jest tego rodzaju sila, ktora rozbudzilaby bardziej uczucia Takashiego anizeli moje. Jak powiedziala zona, Takashi powinien chyba spotkac sie z emerytowanym historykiem, jesli nie zachorowal on jeszcze na raka lub nie dostal ataku serca. Lecz ja nie moge przylaczyc sie do tlumu, niezaleznie od tego, czy dzieje sie to w snie, czy na jawie; co wiecej, nawet ukryty w spichrzu nie moge walczyc poslugujac sie karabinem, a poniewaz jestem czlowiekiem o takiej, a nie innej mentalnosci, to obcy sa mi ci wszyscy, ktorzy biora udzial w powstaniu. Takashi przejawia cechy charakterystyczne dla zupelnie innego niz ja typu czlowieka i przynajmniej w moim snie osiaga swoje cele... Brzek doszedl od strony oficyny; to pewnie ta kobieta w srednim wieku, cierpiaca na chorobe zarlocznosci, przerazona koszmarem sennym, wstaje w mroku nocy i pozera jakies srodki zastepcze o nedznych wartosciach odzywczych po to tylko, by wypelnic czyms zoladek. Dopiero polnoc. W ciemnosci wyciagnalem reke i poszukalem butelki, w ktorej zona powinna byla zostawic jeszcze whisky. Nagle palce dotykaja czegos zimnego, podobnego do skorupy kraba, z ktorego wydlubano mieso. Zapalam latarke lezaca obok poduszki i widze pusta puszke po sardynkach. Obawiajac sie oswietlenia twarzy spiacej zony, maly krag swiatla przenosze dalej, znajduje butelke i pije whisky przy swietle latarki. Probuje przypomniec sobie, czy zona jadla sardynki pijac wieczorem, ale bez powodzenia. Zwyczaj picia alkoholu przez zone bez watpienia stal sie teraz czescia mego zycia codziennego. Coraz czesciej sie zdarza, ze nie zwracam specjalnie uwagi, widzac jak zona upija sie whisky, tak jakby po prostu palila papierosy. Pijac whisky, uporczywie wpatruje sie w blaszana puszke po sardynkach. W samym srodku otwartego w puszce okienka stal prostopadle, z obsesyjna dokladnoscia, maly widelec w ksztalcie pazura. Biel blachy na zewnatrz jest zachmurzona oliwa, wnetrze pokrywa zlocista warstewka iskrzaca sie poprzez resztki oliwy i ryby. Gdy kruchym kluczykiem otwierala do konca puszke, pozostawiajac na krawedzi zwinieta ciasna rurke blachy, i gdy przed jej oczyma pojawial sie rowny rzad delikatnych rybich ogonow, musiala przezywac pierwotna radosc, jak ktos, kto z muszelki raniacej wargi wyjmuje miekka zawartosc ostrygi i zaczyna jesc. Jadla sardynki wargami zabrudzonymi oliwa i okruchami ryby, siorbala whisky, nastepnie oblizywala trzy palce, ktorymi brala przedtem rybe. Dawniej jej palce byly tak slabe, ze zawsze mnie prosila, kiedy trzeba bylo otworzyc puszke sardynek. Odkad poznala zwyczaj picia w samotnosci, palce jej sie wzmocnily, a mimo to odczuwam te zmiane jako wyraz zalosnego upadku. I chcac wepchnac z powrotem w pierwotne gniazdo litosc dla zony, nabrzmiewajaca we mnie i szukajaca drog ujscia, a takze jakis blizej nie okreslony smetny gniew, zamknalem oczy i wlalem do ust wieksza porcje whisky. Alkohol przypieka skore w gardle i pali zoladek, rozpala mrok w glowie - zasypiam snem bez jednej mary sennej. Gdy rano Takashi i jego straz przyboczna zbieraja chlopcow doliny, aby przeprowadzic pierwszy trening pilki noznej, i wyruszaja na boisko szkoly podstawowej wykorzystujac pore wakacji zimowych, czuje smak drazniacej pustki i wiem, ze ja i zona musimy tez cos rozpoczac. Ta potrzeba staje sie tak silna, ze z pomoca synow Jin wynosze z domu maty na pietro spichrza, wstawiam tam grzejnik na wegiel drzewny i rozpoczynam tlumaczenie, ktore przedtem robilem wspolnie ze zmarlym przyjacielem. Jest to ksiazka relacjonujaca zabawne wspomnienia z mlodzienczych dni, jakie spedzil na Morzu Egejskim angielski badacz i lowca zwierzat; odkryl ja najpierw niezyjacy przyjaciel i czytal z przyjemnoscia. Gdy rozpoczalem prace, zona rowniez znalazla cos dla siebie: zabrala sie do czytania dziel Soseki Natsume, ktore znalazla przypadkowo szukajac grzejnika w komorce domu, wiec udalo nam sie jakos nasz czas wypelnic. Niezlomna babcia mojego przyjaciela obiecala mi przekazac szkice przekladu tej czesci, ktora on skonczyl, lecz po pogrzebie pojawily sie glosy sprzeciwu ze strony jego krewnych i w rezultacie to, co napisal przyjaciel, zostalo spalone. Jego krewni obawiali sie, ze z pozostawionych rekopisow, z rozmaitych jego notatek moze wyskoczyc jeszcze jedno monstrum, nagie z glowa pomalowana cynobrem i z ogorkiem wetknietym w odbytnice, i zagrozic swiatu tych, ktorzy zostali przy zyciu. Nawet ja nie moglem calkowicie ukryc glebokiej ulgi rozpalonej watlymi plomieniami palonych rekopisow. Ale nie moglem powiedziec, ze w ten sposob zostalem calkowicie wyzwolony z wladzy potwora. Trzeba bedzie jeszcze raz przetlumaczyc czesc przydzielona przyjacielowi - mysle - i ogladajac tekst wydany przez Penguin Book, w ktorym pozostaly wpisy i podkreslenia przyjaciela, widze, ze tu tez niespodzianie czyha na mnie kilka pulapek. Na przyklad na marginesie rozdzialu opisujacego zolwia greckiego, ktory je chetnie poziomki, przyjaciel zostawil szkic zolwia wielkosci trzech centymetrow, przerysowanego z ilustrowanego atlasu zwierzat, dopuszczajac do glosu pelna poczucia humoru czastke swej delikatnej i dziecinnej wrazliwosci. Podkreslenia nastepnego zdania wydawaly sie przekazywac mi poslanie glosem przyjaciela. "Wiec powiedzmy sobie <> - zaczal mowic, lecz jego glos zadrzal, zalamal sie i po zmarszczonych policzkach poplynely lzy. - Na Boga, plakac nie bede - zalkal nadymajac wielki brzuch. - Ale to tak jakbym mowil <> swojej prawdziwej rodzinie, bo wydaje mi sie, ze jestescie moja wlasnoscia," Wydawalo mi sie, ze zona, czytajaca w milczeniu Sosekiego, od czasu do czasu natrafiala na cos, co nia wstrzasalo. Wziela uzywany przeze mnie slownik i sprawdzala slowa angielskie wpisane przez Sosekiego, potem zaczela mowic: -Czy wiesz o tym, ze w dzienniku Sosekiego, z okresu jego pobytu w Shozenji, kiedy cierpial na wrzod zoladka, jest kilka zwrotow angielskich? Mam wrazenie, ze sa to slowa bardzo odpowiednie dla ciebie, Mitsu. Na przyklad: languid stillness, weak state, painless, passivity, goodness, peace, calmness*-Co? Painless? Czy sadzisz, ze jestem w stanie, w ktorym nie czuje zupelnie bolu? Sadzisz, ze jestem tak zmordowany, iz nawet nie moge zrobic niczego zlego, choc to prawda, ze jestem slabeuszem, ktory nic innego nie potrafi poza dobrocia. Ale czy ty naprawde wierzysz, ze ja jestem w stanie, ktory mozna okreslic "peace". -Przynajmniej w moich oczach tak to wyglada, Mitsu. Byles przez te kilka miesiecy czlowiekiem tak spokojnym, jak nigdy od czasu naszego slubu - upierala sie przy swoim z przesadnym spokojem alkoholika w momentach trzezwosci. Walczylem z wywolana ta rozmowa przerazajaca wizja samego siebie w stanie zwierzecego spokoju, przechodzacego w koncu w ostateczny spokoj roslinnosci. Czytalem kiedys historie o tym, ze stary kaplan buddyjski z okresu Muromachi, ktory zapragnal zamienic sie w mumie, zmniejszal stopniowo ilosc przyjmowanego pokarmu sadzac, ze kiedy przyjdzie pora wejscia do grobu, wystarczy wstrzymac oddech, by cialo od razu zaczelo schnac. W ten sposob kusilem smierc, gdy gralem role czlowieka antyzwierzecego, zyjac sto minut w jamie owej nocy jesiennej. Wierzylem, ze rozpoczalem znowu codzienne zycie, wycofujac sie stamtad z uczuciem najglebszego strachu, ale w oczach zony wygladam tak samo, jakbym siedzial jeszcze na dnie jamy zbiornika na smieci, obejmowal goracego psa i moczyl tylek siedzac bez ruchu. Wstyd ogarnial najdrobniejsze komorki mojego ciala, a fale goracej beznadziei oblewaly moja postac myszy. Jezeli moje polozenie jest wyrazne nawet dla kogos tak nieustannie pijanego i zamknietego w sobie jak moja zona, tym trudniej bedzie mi powrocic do owego uczucia "oczekiwania". Nowe zycie? Chata ze strzecha? Chyba juz nigdy tego nie znajde. -A ty, czy uwazasz, ze zaczelas nowe zycie? - zapytalem. -Czemu pytasz? Wiesz, ze pije whisky tak samo jak zwykle. Nawet gdybym chciala, trudno byloby zachowac to w sekrecie, bo whisky, jaka mozna dostac tu w dolinie, jest tak podla i cuchnaca, ze zdradzilby mnie sam zapach. - Przyjela moje pytanie za zlosliwosc, ktora miala ja zranic, totez jej slowa byly ostre i wyzywajace. - Niewatpliwie tobie, a nie mnie Takashi sugerowal rozpoczecie nowego zycia. -Masz racje. To moja sprawa - zgodzilem sie, wycofujac sie w glab siebie. - Co do twojego picia, to chcialbym sprawdzic jedna rzecz. -Mysle, ze chcialbys wiedziec, czy traktuje swoj alkoholizm jako mlodziencze doswiadczenie, ktore minie samo, czy tez jako cos, z czym bede musiala zyc az do smierci - jako sygnal przejscia od mlodosci w wiek dojrzaly? Tak naprawde, to prawdziwym jego zrodlem jest dziedzicznosc, czyli moja matka. A ja nie jestem juz tak mloda, bym straty jednego dnia mogla naprawic w dniu nastepnym. Tak wiec spodziewam sie, ze bede z tym musiala zyc. Jestem w tym wieku, kiedy uswiadamiam sobie, ze kazda nowo odkryta zmarszczka przybliza mnie do smierci. -Jesli to mowisz z dziecinnym pragnieniem zaszokowania mnie, to jestes w bledzie. Na pewno jestes w tym wieku. Ale jesli masz jeszcze raz urodzic dziecko, to decyzje te musisz podjac jeszcze w tym roku. W przyszlym roku sytuacja bedzie nieodwracalna. Od razu pozalowalem tych slow, wypowiedzianych zbyt gwaltownie. Ich trucizna byla za silna nawet dla mnie. Milczelismy oboje; potem, wpatrujac sie we mnie oczyma zaczerwienionymi tym razem od lez, a nie od whisky, powiedziala glosem pelnym rozpaczliwej wrogosci: -Gdy nadejdzie czas, w ktorym, jak mowisz, nie bedzie odwrotu, moze bedziemy bardziej czuli i wyrozumiali dla siebie. -A moze bysmy poszli popatrzec, jak grupa Takashiego trenuje pilke nozna? - z odraza do siebie poprobowalem taktyki uniku. -Wobec tego zrobie przekaske na obiad dla druzyny futbolowej. Moze dzieki tego rodzaju pracy ujrze nadzieje nowego zycia i moze tez rozproszy to troche mgle skandalu w tej dolinie, Mitsu - powiedziala zona pokpiwajac z siebie i ze mnie i wycofala sie do glownego budynku. Mowiac o "skandalu w dolinie" miala na mysli plotki o tym, ze zona trzeciego syna Nedokoro jest nic niewarta alkoholiczka, ktore sama slyszala w supersamie. Sposob, w jaki zareagowala zona na moje slowa, swiadczyl -jak mi sie wydalo - o tym, ze jej wola, ktora probuje przeciwdzialac obsuwajacej sie ziemi w jej wnetrzu, jeszcze nie jest calkowicie rozbita przez niszczaca sile alkoholu. Powinienem wyciagnac ku zonie pomocna reke, ale rowniez pod moimi stopami niebezpiecznie usuwa sie grunt. Nie chcac sluchac wypelniajacych spichrz glosow moich przodkow "Jestes mysza!", skoncentrowalem sie na tlumaczeniu. Wydaje mi sie, ze z dala dochodzi do mnie odglos kopania pilki i okrzyki, ale moze to po prostu szum w mojej glowie. Najmlodszy syn Jin wstapil wieczorem do mnie i powiedzial, ze przyszedl mlody kaplan i chce ze mna rozmawiac. Gdy wszedlem do domu, cala kuchnie wypelniala masa pary o zapachu bambusu. Zona akurat zdejmowala niezapomniany stary garnek, sluzacy do gotowania potraw na parze, z kotla zawieszonego nad paleniskiem kuchennym, podczas gdy dwaj synowie Jin calkowicie, a kaplan po piers osnuci para, wpatrywali sie w ruchy zony. Dziecko, ktore przyszlo mnie zawolac, zakaslalo i przylaczajac sie do starszych braci ukrylo sie w parze. Gdy zona, ktorej twarz po uszy zaczerwienila sie od ognia, wyciagnela reke, aby dotknac czegos, co znajdowalo sie w garnku, synowie Jin zgodnym tryumfujacym glosem zawolali: -Gorace! Gorace! - ostrzegli i rozesmiali sie dobrodusznie, gdyz zona nagle uniosla palce i przytknela do poczerwienialych uszu. -Co przygotowalas? - zapytalem z ulga, gdy przylaczylem sie do kolka otaczajacego zone, pograzonego w parze. -Pierogi w lisciach bambusowych, Jin mnie nauczyla. Dzieci przyniosly z lasu liscie bambusu - odpowiedziala zona inaczej niz w czasie rozmowy w spichrzu, glosem mlodzienczym i radosnym. - Chyba udalo mi sie, Mitsu. Pamietasz jeszcze chimaki, pierogi w lisciach bambusowych? -Chimaki to posilek od dawna znany w dolinie robotnikom pracujacym przy wyrebie lasu. A ojciec Jin byl zawodowym drwalem. Wiec Jin dobrze wie, jak to robic. Zona podala wszystkim "prawdziwe" chimaki, wielkie jak dwie zlaczone piesci. I ja, i kaplan, nie wiedzac, co zrobic z nadmiernie wielkimi liscmi bambusu ociekajacymi goracymi kroplami wody, rozlamalismy je na talerzu na kawalki i zaczelismy jesc. Dzieci Jin gryzly z wprawa same brzegi, zeby nie zniszczyc ksztaltu, i obracaly chimaki w dloniach. Byly to kule zrobione z kleistego ryzu, przyprawione sosem sojowym, nadziane miesem wieprzowym i swiezymi grzybami shiitake. Pokrywajace pierogi liscie bambusowe wygladaly zalosnie -byly suche i zbielale po brzegach, ale byly to mimo wszystko liscie bambusu, ktorych zebranie o tej porze roku kosztowalo zapewne dzieci wiele pracy, musialy zdobyc sie na duzy wysilek, zeby opanowac strach. Gdy patrzylem, z jaka zrecznoscia jadly, wierzylem, ze jeszcze nie zmienil sie ten zwyczaj i ze dzieci z doliny nadal boja sie wchodzic zima do lasu. -Te pierogi sa dosyc smaczne, ale pachna czosnkiem. W dolinie, przynajmniej w okresie kiedy tu mieszkalem, do potraw, a szczegolnie do pierogow chimaki czosnku nie dodawano. - Skierowalem krytyke do zony, ktora z parowego garnka przenosila pozostale pierogi do podluznych pudelek nazywanych w moim dziecinstwie morobuta. I parowy garnek, i drewniane pudelka przyniesiono z komorki za rada Jin. -Co? - zareagowala zona z niedowierzaniem. - Poniewaz Jin specjalnie mi przypominala, zebym nie zapomniala o dodaniu czosnku, kupilam go w supersamie razem z miesem. -Mitchan, to typowy przyklad na to, ze zwyczaje w dolinie sie zmieniaja! - powiedzial kaplan trzymajac skromnie w palcach kawalek rozlupanego pieroga. - Wiesz, do wojny czosnek nie mial zadnego zwiazku z zyciem wioski. Malo kto wiedzial 0 roslinie nazywanej czosnkiem, nie znali nawet tej nazwy. Ale kiedy sie rozpoczela wojna, robotnicy koreanscy, ktorzy przybyli tu wycinac las, zalozyli osade i wtedy zaczeto okreslac ich pogardliwie jako zjadaczy cuchnacej rosliny, zwanej "czosnek", i w ten sposob czosnek wszedl do swiadomosci tej wioski. Mitchan, czy ty to spostrzegles? Bo widzisz, kiedy pod przymusem sprowadzono tutaj Koreanczykow do pracy przy wyrebie lasu, miejscowi mieszkancy, chcac podkreslic swoja wyzszosc, powiadali zlosliwie, ze bez pierogow chimaki nie wolno wchodzic do lasu. Wtedy Koreanczycy rowniez zaczeli zaopatrywac sie w pierogi owiniete liscmi bambusowymi, ale wierni wlasnemu poczuciu smaku dodawali czosnku. To z kolei wywarlo wplyw na sposob przygotowania pierogow chimaki w calej wiosce, i tak wlasnie upowszechnil sie zwyczaj dodawania do smaku czosnku. Oto jak zmieniaja sie zwyczaje doliny, dzieki proznej dumie i braku zasad mieszkancow tej wioski. Choc czosnek nie nalezal tutaj do tradycyjnych przypraw, dzis jest najwazniejszym towarem sprzedawanym w supersamie, co "cesarza" bawi podwojnie, czy moze nawet potrojnie. -Nic by nie szkodzilo, jesliby tylko ten brak zasad przyczynil sie do sukcesu mojej potrawy - z niechecia powiedziala zona. - Nawet gdyby mialo to byc wbrew tradycji! -Na pewno sukces! Jesli moge sobie pozwolic na ocene sentymentalna, to w porownaniu z pierogami chimaki, ktore robila matka, sa znacznie smaczniejsze. -Na pewno, na pewno - kaplan przylaczyl sie do mojej pochwaly, ale zona tylko spojrzala na nas bardzo podejrzliwie 1 nie dala sie ulagodzic. Twarz kaplana, zazwyczaj dobroduszna niczym podrecznik dobroci, zmarszczyla sie w zaklopotaniu: - Ale prawde mowiac nie przyszedlem tutaj po to, aby korzystac z poczestunku. Po prostu przynioslem notatnik waszego najstarszego brata, odnaleziony pamietnik, ktory brat zostawil u mnie przed smiercia. -Dobrze, chodzmy wiec na pietro do spichrza porozmawiac. Nie biore udzialu w cwiczeniach, wiec sie nudze. - Zaprosilem go nie tylko po to, aby dodac mu odwagi, ale naprawde chcialem z nim porozmawiac. - Czy moze interesowal sie ksiadz buntem chlopskim z 1860 roku? -Przeprowadzilem badania na ten temat i mam troche notatek. Nie wiem, czy orientujesz sie, ze najwazniejsza role procz twoich przodkow - choc nic nas z nimi nie wiazalo -odegral patriarcha tej swiatyni - mlody kaplan powiedzial to z naciskiem, nie kryjac radosci z powodu wybawienia go z klopotliwej sytuacji. Ignorujac reakcje wrazliwej swiadomosci kaplana, zona z ozywieniem wydawala polecenia synom Jin, wyslala troche pierogow chimaki dla ich matki, prosila tez, by znajdujacy sie na boisku przed szkola Hoshio przyjechal citroenem po pierogi. Nastepnie, kiedy juz wychodzilem z kaplanem z domu, zaatakowala nas: -Mitsu, po poludniu ja tez pojde popatrzyc na cwiczenia futbolowe. Chcialabym uslyszec, co chlopcy sadza o pierogach z czosnkiem. Skrepowany mlody kaplan i ja, wydzielajac z siebie won czosnku, jak ziejace ogniem bestie z fantastycznego filmu, skierowalismy sie w strone spichrza. Przyniesiony przez kaplana notatnik najstarszego brata byl niewielka ksiazeczka oprawiona w plotno barwy winogron. Najstarszy brat byl dla mnie dalekim krewnym, ktory przebywal zwykle w internacie w pobliskim miescie lub na stancji w Tokio i nawet na wakacje rzadko przyjezdzal do domu. Dokladnie pamietam jedynie nieprzyjemne wrazenie, jakie zrobila na mnie opowiadana przez doroslych w dolinie historyjka o tym, jak to w niespelna dwa lata po studiach zginal na wojnie, ktora to historyjka miala potwierdzac teorie, ze dawanie synowi wyzszego wyksztalcenia jest inwestycja bez zadnego pozytku. Wzialem notatnik do reki i polozylem na ksiazce Penguina, ktora zostawil zmarly przyjaciel. Czulem, ze kaplan jest zawiedziony, gdyz nie rozpoczalem czytania pamietnika w jego obecnosci, ale szczerze mowiac, notatki zostawione przez brata, zamiast budzic we mnie zywe zaciekawienie, mrozily mi serce w przeczuciu czegos klopotliwego i zlego, choc nie bylo to jeszcze takie jasne. Wiec postanowilem zachowywac sie jak czlowiek, ktoremu pamietnik jest calkowicie obojetny i bez zwloki zapytalem kaplana: -Moja matka mowila, ze pradziadek strzelajac przez okna spichrza nie przypuscil do siebie buntownikow. Te okienka rzeczywiscie sa zbudowane jak strzelnice, wiec wyglada to na prawde, ale mimo wszystko watpie w prawdziwosc tego opowiadania. Co ksiadz o tym mysli? Mowila, ze pradziadek przywiozl strzelbe z podrozy do Kochi. Ciekaw jestem, czy to mozliwe, zeby w 1860 roku chlopi w Ehime mogli miec bron palna? -Twoj pradziadek, Mitchan, byl najbogatszym obszarnikiem w tej okolicy, slowo "chlop" nie bardzo do niego pasuje, wiec nic w tym dziwnego, ze mial bron. Ale tego karabinu nie przywiozl on sam z Kochi, bron te przemycil dla niego ktos, kto przedostal sie tu przed buntem - powiedzial kaplan. - Mezczyzna, ktory przybyl z Kochi, zatrzymal sie w tej swiatyni i za posrednictwem owczesnego kaplana wplynal na pradziadka i jego brata, i wywolal bunt - tak objasnial to moj ojciec. Nie mozna zdecydowanie powiedziec, ze tym agentem byl samuraj z klanu Tosa, w kazdym razie byl to czlowiek z tamtej strony lasu, ktory przybyl w przebraniu mnicha wedrownego. Za posrednictwem kaplana spotkal sie on z pradziadkiem i jego mlodszym bratem. W tym czasie nie tylko w owczesnej dolinie, ale w calym regionie nalezacym do feudala panowal niepokoj, sprzyjajacy dzialalnosci wywrotowca przyslanego tutaj przez sily strony przeciwnej, dla ktorej wywolanie buntu i zburzenie panujacego porzadku administracyjnego bylo korzystne. I kaplan, i twoj pradziadek chyba zgodzili sie z tym pogladem, ze nic juz chlopow nie uratuje, jezeli nie zbuntuja sie. Kaplan jest neutralny, naczelnik wioski i wlasciciel ziemski stoja po stronie wladzy, ale jesli lud zostanie doprowadzony do upadku, oni rowniez razem z nim przegraja. Wiec chyba najwazniejszym problemem, nad ktorym rozmyslali, byla sprawa skali powstania i czasu jego wywolania. Bo przeciez w pogarszajacych sie warunkach najmadrzej byloby, zanim atak skoncentruje sie na miejscowym wlascicielu ziemskim, dac droge ujscia dla groznej energii nabrzmiewajacej podczas powstania i narastajacy w dolinie gwalt utrzymac pod kontrola, a cala reszte skierowac na zamek. Dla wzniecenia buntu potrzebna jest grupa przywodcow, ktorzy niezaleznie od powodzenia czy kleski powstania musza byc schwytani i skazani na smierc. W koncu jest to los tych, ktorzy maja poniesc ofiare, jak wiec wybrac grupe przewodzaca chlopom nie tylko w dolinie, ale w calym okregu obejmujacym rowniez miasteczko wokol zamku? Wtedy to zwrocono uwage na grupe mlodziezy, ktora cwiczyl mlodszy brat twojego pradziadka. Co prawda bylo wsrod nich kilku najstarszych synow majacych prawo dziedziczenia ziemi po ojcach, ale wiekszosc stanowili drudzy i trzeci synowie, bedacy na wsi ludzmi niepotrzebnymi, nie majacymi praw do wlasnej ziemi. Gdyby ci mlodzi nawet zgineli, to nie tylko nie bylby to szczegolny cios dla doliny, ale moze nawet przeciwnie, ulatwiloby to rozwiazanie klopotliwej sytuacji. -To znaczy, ze mlodszy brat pradziadka od poczatku przeznaczony byl na stracenie zarowno przez przywodcow powstania, mezczyzne zza lasu, jak i pradziadka. -Wydaje mi sie, ze jedynie mlodszy brat pradziadka mial tajne przyrzeczenie, ze po powstaniu wymknie sie do Kochi, a stamtad do Osaki i Tokio. Mezczyzna, ktory przybyl zza lasu, byl odpowiedzialny za dotrzymanie obietnicy. Mitchan, slyszales chyba pogloske o tym, ze mlodszy brat pradziadka uciekl z lasu, zmienil nazwisko i zostal wysokim urzednikiem w nowym rzadzie po Restauracji? -To by znaczylo, ze mlodszy brat pradziadka od poczatku byl zdrajca? Tak czy inaczej, jestem wiec potomkiem rodu zdrajcow. -Nie, Mitchan, chyba nic pewnego nie mozna powiedziec. Twoj pradziadek spotkawszy sie z atakiem chlopow doliny, ktorym dowodzil jego mlodszy brat, musial sie bronic ostrzeliwujac z karabinu, poniewaz zwatpil w to, czy brat naprawde dotrzyma obietnicy i nie spali spichrza. Jesliby rod Nedokoro nie zostal w ogole zaatakowany, to twoj pradziadek rowniez zostalby poddany sledztwu ze strony wladz klanu, a wtedy domu nie uratowano by przed zniszczeniem. Mysle, ze tego rodzaju watpliwosc byla powodem zostawienia sobie dostarczonej zza lasu broni palnej i nieprzekazywania jej grupie mlodych. Naprawde, w rezultacie powstania trwajacego piec dni i piec nocy nie tylko zniesiono "system zaliczki podatkowej" w ryzu, ale wykonano wyrok smierci na konfucjaniscie, ktory zaproponowal wladcy feudalnemu ten system. A potem mlodszy brat pradziadka i jego grupa nie chcieli, zeby ktokolwiek sposrod nich padl ofiara i dlatego stawili opor w tym spichrzu. W grupie przywodcow bioracych udzial w powstaniu, skupionych wokol mlodszego brata pradziadka, niewatpliwie zrodzilo sie poczucie solidarnosci. Po zakonczeniu powstania mlodszy brat pradziadka i jego grupa zamkneli sie w spichrzu i stawili opor urzednikom prowadzacym sledztwo. Choc uzbrojeni, to jednak pelni niepokoju, w okresie oblezenia spichrza zirytowani uderzali mieczami po belkach i progach, pozostawiajac liczne naciecia, ktore w dziecinstwie prowadzily mnie czesto do krwawych halucynacji. Poniewaz chlopi nie dostarczyli pozywienia i wody wczorajszym swoim przywodcom, oblezeni zostali odizolowani i musieli sie poddac - wywabionych ze spichrza scieto na wzgorzu przed obecnym urzedem wioski. Czlowiekiem bezposrednio odpowiedzialnym za oszukanie cierpiacych w spichrzu z glodu i pragnienia byl pradziadek. Kazal on dziewczetom z doliny ubrac sie w najlepsze stroje i postawic prowizoryczna kuchnie przed spichrzem, a nastepnie przyprowadzil policje, ktora nagle zaatakowala pijanych i spiacych mlodych mezczyzn. Jest to epizod, ktory z duma przytaczala babka jako chwalebny dowod pomyslowosci rodziny Nedokoro. Pamietam, jak matka opowiadala o tym, ze kiedy przyjechala do doliny jako panna mloda, zyla jeszcze jedna z owych dziewczat, ktorymi posluzyl sie pradziadek w swoim fortelu. W czasie masakry tylko mlodszy brat pradziadka uniknal egzekucji, poniewaz ukryl sie w lesie. Mimo ze mial poczucie solidarnosci w stosunku do wspoltowarzyszy powstania, jak twierdzi mlody kaplan, w koncu zrezygnowal z dochowania wiernosci tym uczuciom, nie mozna wiec chyba powiedziec, ze ja, jako czlowiek wywodzacy sie z tego rodu, calkowicie wyzbylem sie niepokoju dzieki slowom kaplana. Czy mlodszy brat pradziadka nie przezyl takiej chwili zwatpienia, gdy uciekajac samotnie do lasu stanal na wzgorzu, odwrocil sie i spojrzal na biednych kolegow, ktorym przerwano pijacki sen i poucinano glowy? A z drugiej strony pradziadek musial chyba byc obecny podczas kazni lub patrzyl na nia stojac na kamiennym murze. -Dlaczego mlodszy brat pradziadka specjalnie cwiczyl grupe mlodych mezczyzn z doliny? Kiedy zadaje sobie to pytanie, wydaje mi sie, ze odpowiedzi nalezy szukac w odplynieciu,,Kanrinmaru" do Ameryki - mlody kaplan zrecznie zmienil temat wyczuwajac moja melancholie. Bedac tak wyjatkowo wrazliwym musial tu zyc stawiajac czola rozmaitym opowiesciom, jakie rozeszly sie w dolinie po ucieczce jego zony, plotkom przepelnionym brudnymi i trujacymi kalumniami, robiacymi z niego impotenta. -Mlodszy brat pradziadka musial slyszec pogloske o tym, ze John Manjiro, z ktorym sie spotkal twoj pradziadek w Kochi, po raz drugi na "Kanrinmaru" mial wyjechac do Ameryki. Naturalnie, musial bolesnie odczuwac to, ze sam jest zamkniety w ciasnej dolinie, w epoce gdy synowie rybakow zza lasu przezywaja przygode w swiezo skolonizowanej Nowej Ziemi. Gdy na poczatku lata tego roku otrzymal wiadomosc, ze rzad centralny zezwala chlopcom nawet z tego klanu na wstepowanie do szkoly morskiej, rozpoczal poprzez kaplana starania o to, by go wybrano do tej szkoly. Moj ojciec mawial, ze czytal kopie podania, wiec mysle, ze jesli dokladnie sie przeszuka archiwum swiatyni, jeszcze dzis mozna bedzie ja znalezc. A bylo to mozliwe, bo drugi syn wplywowego wlasciciela ziemskiego mogl wsliznac sie do najnizszej grupy warstwy samurajskiej. Naprawde, byla to przeciez epoka, gdy synowie ziemian zza lasu zajmowali sie namietnie dzialalnoscia polityczna we frakcji wystepujacej w obronie cesarza i skierowanej przeciw obcokrajowcom! Ale ambitne proby mlodszego brata pradziadka nie powiodly sie. I to nie z powodu jego niezdolnosci, ale raczej z niecheci feudala do podjecia ryzyka wyslania swego czlowieka do szkoly morskiej. Wydaje mi sie, ze to gorzkie oburzenie zrobilo z niego dzialacza wystepujacego przeciw owczesnym porzadkom spolecznym, ktory mogl zaplanowac specjalne cwiczenia z mlodzieza doliny czy podjac sie reprezentowania chlopow w staraniach o uzyskanie pozyczki od klanu. I wtedy na tego niebezpiecznego, mlodego przywodce zwrocil uwage ow agent, ktory przybyl zza lasu, a takze kaplan i pradziadek, i zaczeli wywierac na niego wplyw. To jest wniosek z moich studiow. -W kazdym razie jest to najbardziej interesujacy poglad na wydarzenia z 1860 roku, jaki slyszalem - przyznalem. - Wiazac to z wypadkiem zabojstwa brata S. w osadzie Koreanczykow, mozna dojsc do wniosku, ze role, jaka spelnily - z jednej strony - grupa mlodych rzezimieszkow po wojnie i grupa buntownikow z 1860 roku z drugiej - sa identyczne i daja wiele do myslenia. -Szczerze mowiac - przyznal rownie otwarcie mlody kaplan - to dzieki wiedzy, jaka nabylem obserwujac wydarzenia w osadzie koreanskiej, moglem zinterpretowac wypadki roku 1860. W dzialaniu brata S. byly zagadki, ktore mozna bylo rozwiazac tylko pamietajac o 1860 roku. Nie mozna wiec powiedziec, ze to, co wiaze lata 1860 i 1945, jest tylko naciaganym pogladem. -Jesli myslisz, ze brat S. przejmowal sie tym, iz sposrod odpowiedzialnych za bunt jedynie mlodszy brat pradziadka uniknal kazni, i ze dal sie tylko dlatego zabic jako jedyny sposrod uczestnikow ataku na osade Koreanczykow, to jest to interpretacja w stosunku do niezyjacego bardziej zyczliwa niz inne. -Bylem jego przyjacielem - powiedzial mlody kaplan zawstydzony, jego mala twarz pod przedwczesnie posiwialymi wlosami zaczerwienila sie. - Bylem przyjacielem, ktory na nic mu sie nie przydal. -Takashi, tak samo jak brat S., pragnie chyba dzialac pod wplywem wypadkow 1860 roku. Nawet to, ze od dzis zebral mlodziez doliny i rozpoczal trening pilki noznej, jest rezultatem jego oczarowania opowiadaniem o mlodszym bracie pradziadka wycinajacym drzewa, budujacym plac cwiczen wojskowych, na ktorym przygotowywal mlodych mezczyzn do walki. -Ale dzisiaj nie moze wybuchnac takie powstanie jak w 1860 roku, nie jest to tez epoka, w ktorej mozna zabijac bez ingerencji policji, jak zaraz po wojnie w starciach miedzy osada Koreanczykow i mieszkancami doliny. W tej pokojowo nastawionej epoce nawet Takashi nie moze zostac przywodca powstania, nie ma wiec powodu do zmartwienia. - Na twarz kaplana powrocil zwykly usmiech. -Ale czy w pamietniku jest cos takiego, co nie pasuje do tej epoki pokoju? - Wykorzystujac usmiech kaplana zadalem podchwytliwe pytanie. - Jesli tak jest, to moze lepiej dac go Takashiemu. Sposrod charakterow rodu Nedokoro przejalem krew tego typu ludzi, ktorzy nie czerpia inspiracji z heroizmu wydarzen 1860 roku. Nawet w snach, zamiast zjednoczyc sie z bohaterskim mlodszym bratem pradziadka, nie tylko drze ze strachu zamkniety w spichrzu, ale jako tchorzliwy obserwator nie potrafie nawet strzelic z karabinu jak pradziadek. -Wiec uwazasz, Mitchan, ze pamietnik nalezaloby oddac Takashiemu, prawda? - zapytal kaplan, a jego usmiech znikl na chwile, jakby w zaklopotaniu. Wzialem notatnik z ksiazki Penguina, pozostawionej mi przez zmarlego przyjaciela, i wlozylem do kieszeni plaszcza, nastepnie poszedlem z kaplanem na boisko szkoly podstawowej, gdzie Takashi z nowymi kolegami trenowal futbol. Pod pogodnym niebem, przy silnym wietrze wiejacym poprzez doline w nieokreslonym kierunku, milczacy mlodzi chlopcy kopia pilke z powaga zapierajaca dech w piersi. Zwlaszcza "Zjawa jeza morskiego", z grubym recznikiem owinietym wokol wielkiej glowy nie pasujacej do krotkiego tulowia, biega jak szaleniec, wciaz sie przewracajac, ale - 0 dziwo! - nikt sie z tego nie smieje. Nawet dzieci z doliny stojace nieruchomo wokol boiska pograzone byly w ponurej powadze i milczace; zachowywaly sie zupelnie inaczej niz dzieci miejskie, ktore w zywym, wesolym nastroju ogladaja gry sportowe. Kierujacy biegajacymi chlopcami Takashi i Hoshio dawali znaki mnie i kaplanowi, nie przerywali jednak cwiczen. Tylko Momoko i moja zona objechaly citroenem grupe kopiacych pilke i przyszly z nami porozmawiac. -Przerazajacy widok, prawda? Nie wyglada na to, zeby to ich bawilo, wiec dlaczego sa tacy zapamietali w tym dzialaniu? - powiedzialem. -Ci ludzie nie znaja innej zasady dzialania oprocz calkowitego oddania sie sprawie, czegokolwiek sie tkna. I mnie, 1 Momoko spodobal sie tak powaznie traktowany trening futbolu. Odtad bedziemy codziennie tu przychodzic i ogladac. - Zona nie chciala dostosowac sie do mojego nastroju niezadowolenia. Gdy sprobowalem kopnac pilke, ktora wyrwala sie z kregu chlopcow i potoczyla sie do mnie, noga trafilem w proznie, pilka gwaltownie zakrecila sie i wzbijajac kurz zatrzymala w miejscu. Kobiety siedzace w samochodzie obojetnie przygladaly sie mnie i pilce, i nawet sie nie usmiechaly. Mlody kaplan przywdzial na twarz swoj zwyczajowy usmieszek, jakby chcac zlagodzic moje zaklopotanie, ale moj chlodny nastroj niezadowolenia tylko sie poglebil. Kiedy wieczorem, juz po kolacji, wszyscy lezelismy obok pieca, Takashi podszedl do mnie. -Mitsu, w pamietniku sa straszne rzeczy - powiedzial przyciszonym glosem tak, aby pijana zona nie uslyszala, ale byl to glos okrutny, przepelniony mroczna namietnoscia. Wpatrywalem sie w mrok, aby uniknac spojrzenia bratu prosto w twarz. Zanim uslyszalem nastepne slowa Takashiego, zawrzalo we mnie uczucie odrazy. -Najstarszy brat uczyl sie jezyka niemieckiego na uniwersytecie. Uzywa wiec slowa Zusammengeschaft i pisze, ze armia jest zbiorowiskiem wrednych drani. Gdy w czasie cwiczen kompanii jeden z facetow zostal uderzony za zlamanie szyku, popelnil samobojstwo pozostawiajac ironiczna notatke, ze przeprasza dowodce. A tym dowodca byl wlasnie starszy brat!,,Jaka jest dzisiaj Japonia, jest samym chaosem, jest nienaukowa, calkowicie nieprzygotowana. A poza tym takie ni to, ni owo. Patrz chocby na system kartkowy stosowany dzis w Niemczech - kartki wydrukowano juz w 1933 roku, kiedy Hitler ledwie doszedl do wladzy. Blagam cie, Panie, niech Zwiazek Radziecki zrzuci na nas deszcz bomb! Japonczycy zatruci snem o pokoju wpadli pod szubienice, a mimo to szaleja, rzucajac sie raz na prawo, raz na lewo" - tak pisze. A jedyna rzecz, jaka wyniosl z armii, to tylko to: "Nieco wzrosla moja odpornosc. Wzrost sily fizycznej". Uwaza, ze lektury prowadzace do jakiegos celu powinny byc rozlegle i wnikliwe, na wlasny uzytek zrobil nawet notatki na temat systemu glebokiego oddechu niejakiego Takashimy Beiho. W pewnej jednostce na wyspie Hainan dowodca sam powiedzial, ze mozna zbrukac virgin Fraulein, ale potem musisz sprzatnac po sobie. "Sprzatnac po sobie" znaczy oczywiscie tyle, co "zabic". A na nastepnej stronie spotykamy takie zasady moralne: "Aby wspiac sie na szczyt Fudzi, trzeba rozpoczac od pierwszej stacji." Jest tez dokladnie opisana taka sytuacja: "Dowodca, ktory schwytal na wyspie Leyte miejscowego mezczyzne, podejrzanego o szpiegostwo, podobno najpierw kazal, zeby zaklul go rekrut, ale potem sam sie tym zajal, po raz pierwszy w zyciu zamachnal sie mieczem japonskim i scial glowe tubylcowi." Przeczytasz to, Mitsu? -Nie interesuja mnie te notatki i nie mam ochoty czytac, Taka - odmowilem szorstko. - Poniewaz przeczuwalem, ze pisze o takich wlasnie sprawach, dlatego przekazalem notatki tobie. Ale czyz jest w tym cos wiecej poza pospolita spiewka o wojnie? -Nie, dla mnie na tym to sie nie konczy, Mitsu. Ja w tym odkrylem bliskiego czlonka rodziny, ktory na polach bitew zachowal swa normalna postawe, a byl jednoczesnie zdolnym wykonawca zla! Gdybym zyl w epoce najstarszego brata, bylby to dziennik napisany przeze mnie. Gdy pomysle w ten sposob, wydaje mi sie, ze otwiera sie przede mna nowy aspekt mojego swiata. - Takashi mowil tonem zdecydowanym, nie przyjmujac mojej krytyki. Niewatpliwie byl to glos dostatecznie doniosly, aby w jednej chwili zaklocic swiadomosc nawet pijanej zony. Gdy odwrocilem wzrok na brata, zona tez podniosla glowe i wpatrywala sie uwaznie w niego, w brata strasznie wzburzonego, wygladajacego na ponurego groznego przestepce. 6. Odrodzenie tanca nembutsu Nastepnego ranka zbudzilem sie i nagle zdalem sobie sprawe z tego, ze spie sam, podobnie jak w okresie zwyklych dni tokijskich, bez ponizajacego poczucia leku, ze zobaczy mnie lezaca obok zona, moge przewracac sie halasliwie w bolu rozpadajacych sie czastek ciala i posepnym uczuciu pustki pod zebrami. Daje mi to smak fizycznego wyzwolenia. Lezalem tak, eksponujac wszystkie moje slabosci, niebaczny na spojrzenia innych, jak zawsze kiedy sypiam sam. Poczatkowo unikalem ustalenia, na jakim wspomnieniu opiera sie moja pozycja w czasie snu. Ale teraz przyznaje, ze jest to po prostu wspomnienie groteskowej, w najwyzszym stopniu odpychajacej rzeczy w drewnianym lozeczku, na ktora patrzylem z gory razem z zona, gdy poszlismy zabrac niemowle oddane do zakladu opieki. Lekarz mial obawy, czy dziecko wytrzyma ponowna zmiane srodowiska i nie umrze od wstrzasu. Ale rzeczywistym powodem pozostawienia tam niemowlecia byl lek o to, ze wskutek odrazy do tego przerazajacego przedmiotu i z powodu wstrzasu umrzec moglibysmy my sami. Naszego czynu niczym sie nie da usprawiedliwic. Wiec jesliby ono umarlo, zmienilo sie w wychudlego demona i wrocilo po to, aby nas pozrec, to przynajmniej ja nie probowalbym przed nim uciekac. Poprzedniej nocy zona nie chciala sie przeniesc na te strone przepierzenia, z ktorej spalem, lecz polozyla sie obok paleniska razem z Takashim i jego straza przyboczna. Nasza rozmowe na temat nowego zycia i rozkladu wiodacego do smierci, prowadzona na pietrze w spichrzu, zona rozwinela dalej w toku samoczynnego procesu zachodzacego w jej rozgrzanym alkoholem mozgu; w konsekwencji przyjela postawe zdecydowana. -No, idziemy spac. Mozemy pic whisky pod kocem! - gdy tak namawialem juz ciezko pijana, odmowila mi zdecydowanie glosem wyraznym i przyciszonym ze wzgledu na charakter rozmowy, chociaz specjalnie chyba nie uswiadamiala sobie obecnosci Takashiego i jego grupy. -Jesli chcesz mimo wszystko mnie stad zabrac, zebym jeszcze raz urodzila dziecko, jakby to ciebie w ogole nie dotyczylo, Mitsu, to pomysl, ze w tym celu ty tez musisz sie cofnac. Ale ty nie chcesz sie cofac. No wiec dlaczego mam na twoj sygnal od razu leciec jak wierny piesek i wpelzac pod wspolny koc? Z uczuciem ulgi w duszy zostawilem zone i wycofalem sie. Takashi nie probowal wtracac sie w nasze drobne konflikty. Podtrzymywany przez nie znany mu glos najstarszego brata, dochodzacy od notatnika koloru winogron, Takashi usilowal wkrecic sie w siebie samego, w mroczna glebie swoich wlasnych problemow, niby sruba o ostrym gwincie. Ja natomiast nie pragnalem wplywu ze strony ducha zmarlego brata, wiec nie czulem sie specjalnie tym wzburzony. Uwazalem to za banalna spiewke okresu wojny, wiec staralem sie odwrocic twarz w inna strone. Latwiej jest mi spac otwierajac jaskinie w swiecie wyobrazni, zamiast przywolywac zlowieszczego brata, okrwawionego, ktory stoi gdzies na nie znanych mi polach bitewnych... Po raz pierwszy od dluzszego czasu ukrylem sie z glowa pod kocem i wdycham won rozgrzewajacego sie ciala. Mam wrazenie, jakbym rozdrapal wlasne wnetrznosci i wepchnal w nie swoj nos. Zamieniwszy sie w jamochlona dlugosci stu siedemdziesieciu dwoch centymetrow, zanurzylem glowe w zoladek i zamknalem przyjemnie rozgrzane kolo wlasnego ciala. Tepy bol rozmaitych jego czesci i niejasne poczucie braku wydaje sie bezposrednio zmieniac w rozkosz o niepojetym posmaku winy. Jest to rozkosz swiadomosci tego, ze teraz jestem wolny od obcych oczu, a bol i owo poczucie braku stanowia moja wylaczna wlasnosc. Mam nawet uczucie, ze moglbym stac sie ciezarny dzieki tym wrazeniom i jak zwierze najnizszego rzedu osiagnac reprodukcje jednokomorkowa. Jestem "spokojnym czlowiekiem". Znosze cierpliwie ciezki oddech, tkwie ukryty w cieplym cuchnacym mroku pod kocem. Probuje wyobrazic sobie scene, w ktorej umieram uduszony, wdychajac won wlasnego ciala w ciemnosci, pod cieplym kocem, z twarza pomalowana cynobrem i z ogorkiem w odbytnicy. Stopniowo zarysy tej sceny nabieraja coraz" bardziej rzeczywistych ksztaltow... Bliski uduszenia sie, z rozgrzana, przekrwiona i nabrzmiala skora na twarzy, energicznie wytknalem glowe na chlod powietrza ponad kocem i wtedy uslyszalem, jak za przepierzeniem Takashi rozmawia cicho z moja zona. Glos Takashiego jest rownie podniecony jak wczoraj. Mam nadzieje, ze zona slucha go z glowa odwrocona w strone mroku. Nie chodzi mi o to, zeby zachowac w tajemnicy objawy rozkladu, ktore musialy byc wyrazne na jej ledwie rozbudzonej twarzy, ale po prostu wzrok mlodszego brata w ten sposob wdzierajacy sie w nasza "rodzine" rani moja dume wlasna. Takashi opowiadal wspomnienia ze snu. Stopniowo skladaly sie one na calosc o znaczeniu przypominajacym dyskusje w citroenie. -...Gdy wskazal na znieksztalcenia rzeczywistosci, nic nie moglem powiedziec. Pamietasz? Zmeczylo mnie, bo podejrzewal mnie o to, ze widze diabla w mroku, lecz z tego, co mowili czlonkowie druzyny futbolowej... juz sie wyzwolilem, Natchan. -Czy twoja pamiec, Taka, w porownaniu z pamiecia Mitsu... - zaczela zona bezsilnym glosem. Taki glos zony nie swiadczyl o nieuwadze, przeciwnie, byl sygnalem, ze koncentruje sie ona - a na trzezwo jest zazwyczaj dobrym sluchaczem - na slowach Taki. -Nie, nie mowie, ze moja pamiec zgadza sie z faktami. Ale tez nie znieksztalcam ich swiadomie. W koncu skoro jestem czlowiekiem, ktory kiedys mial swoje korzenie tutaj w tej dolinie, to przylaczenie sie do wszechobejmujacych aspiracji tutejszej spolecznosci nie jest chyba indywidualnym znieksztalceniem. Jest to pamiec wspierana takim wspolnym snem, wypielegnowana w mojej glowie od czasu odciecia mnie od tej wioski. Jako dziecko, rzeczy wiscie w tancu nembutsu podczas swieta zmarlych widzialem ducha brata S. w zimowej kurtce munduru kadeta lotnictwa marynarki wojennej, dowodzacego gromada chlopcow walczacych z mezczyznami osady koreanskiej, ale niestety, brat zostal pobity na smierc, kurtke mu zabrano i pozostawiono go lezacego twarza do ziemi w bielutkiej koszuli i spodniach. Mowilem chyba, ze rece zamordowanego brata S. lezaly, jakby zamarly w ruchu tanecznym, nogi w pozycji skoku, sugerujac sylwetke czlowieka biegnacego? To w tej postaci wyrazaly chwile naglego zatrzymania w tancu nembutsu przepelnionym gwaltownymi podskokami. Tance nembutsu odbywaly sie w samo poludnie w szczycie lata, dlatego te biale promienie slonca rozswietlajace moja pamiec to te same, ktore widzialem podczas rzeczywistego Swieta Zmarlych. Nie jest to pamiec o rzeczywistym ataku na osade Koreanczykow, lecz o fakcie, ktory odrodzil sie skonkretyzowany we wspolnych odczuciach ludzi tej doliny; jest to wiec doswiadczenie z kregu przezywania tanca nembutsu. Chlopcy z druzyny futbolowej mowia, ze nawet po moim odejsciu z tej niecki widzieli "ducha" brata S., jak tanczyl ten sam taniec, ktory ja pamietam z dorocznego Swieta Zmarlych. Po prostu musialem zmieszac w procesie zapamietywania taniec nembutsu ze Swieta Zmarlych i scene rzeczywistego ataku na wioske Koreanczykow. To raczej oznacza, ze mam jeszcze korzenie, ktore lacza mnie z emocjami wspolnoty doliny. Przynajmniej ja w to wierze. Niewatpliwie, Mitsu razem ze mna w dziecinstwie ogladal taniec nembutsu i powinien, jako starszy ode mnie, pamietac to dokladniej, lecz w czasie dyskusji w citroenie usilowal wlasna logike pokazac w korzystnym swietle i dlatego milczal. Mitsu tez ma w sobie cos podstepnego. -Taka, a jaki jest ten taniec nembutsu Swieta Zmarlych? Mowiac "duch" masz na mysli dusze zmarlego? - zapytala go zona. Ale musiala wyczuc istotny sens tego, co mowil Takashi, i zrozumiala dostatecznie dobrze rowniez i to, ze Takashi jest dumny z odkrycia za pomoca snu wlasnych korzeni laczacych go z emocjami wspolnoty doliny. -O to zapytaj Mitsu. Bo bedzie zazdrosny, jesli ja ci wszystko opowiem o tej dolinie! Dzisiaj tez zrobisz obiad dla druzyny futbolowej? Mysle o tym, zeby wkrotce zaprosic ich tutaj i pomieszkac troche razem z nimi. Na Nowy Rok chlopcy zbieraja sie i spedzaja razem dzien i noc, to taki zwyczaj w tej dolinie, mam zamiar zrobic to u nas. Natchan, pomozesz mi w tym? Odpowiedzi zony dokladnie nie uslyszalem, ale zrozumialem dokladnie, ze zona nalezy juz do strazy przybocznej brata. Po poludniu prosila o wyjasnienia na temat zwyczajow zwiazanych ze Swietem Zmarlych w tej dolinie. A poniewaz nie wspomniala slowa "zazdrosny", ktore wypowiedzial Takashi, objasnilem jej tance nembutsu przemilczajac to, ze slyszalem ich poranna rozmowe. Ze wszystkich zlych istot atakujacych te niecke z zewnatrz i przynoszacych nieszczescie, najbardziej typowym jest Chosokabe, wrog absolutnie odrzucany przez lud tej doliny, lecz w niecce nawiedzalo ludzi inne zlo czy raczej zloczynca. Ale poniewaz istoty te wywodzily sie pierwotnie od samych mieszkancow doliny, nie mozna bylo sie ich pozbyc przez proste odrzucenie. Co roku w Swieto Zmarlych wracaja one z zalesionych gor, tworzac procesje na kamienistej drodze, witana z szacunkiem przez zywych. Z artykulu Shinobu Orikuchi dowiedzialem sie, ze istoty te, ktore wracaja z lasu, oznaczajacego tamten swiat, i oddzialuja na doline - swiat rzeczywisty -to sa "duchy zle", ktore przynosza szkody. Gdy powodzie niezmiennie szaleja w dolinie czy gdy nawiedzaja ja szczegolnie grozne kleski nieurodzaju ryzu, uwaza sie, ze sprawcami sa "zle duchy", wiec w celu ich ulagodzenia ludzie przejawiaja tyle entuzjazmu podczas Swieta Zmarlych. Wlasnie w czasie epidemii tyfusu plamistego pod koniec wojny taniec nembutsu w czasie Swieta Zmarlych wykonano "na czesc ducha" szczegolnie widowiskowo. Procesja swiateczna, w ktorej szedl z lasu rowniez osobnik ubrany tak, ze przypominal ogromna biala kalamarnice, przerazila dzieci. Byl to pewnie "duch" krwiozerczej wszy. Ale to nie wesz zdechla i zamienila sie w "zlego ducha", lecz raczej zmarly brutalny czlowiek sposrod naszych przodkow, albo dusza dobrego czlowieka, ktory zmarl smiercia nieszczesliwa, owego roku objawil sie pod postacia "ducha" wszy i przyniosl nieszczescia, tak przynajmniej uwazano. W dolinie byl specjalista od tanca nembutsu i on kierowal przygotowaniem procesji na Swieto Zmarlych. Od dawna zajmowal sie wytwarzaniem mat, ale kiedy na przyklad panowala epidemia i izolowany szpital polowy w wielkim gaju bambusowym przepelnial sie chorymi, ten czlowiek od wiosny oddawal sie z zapalem opracowaniu inscenizacji nastepnego Swieta Zmarlych, i nawet kiedy pracowal w swoim warsztacie, zwykle podnieconym donosnym glosem zwracal sie o porade do przechodzacych brukowana droga. Kiedy co roku w Swieto Zmarlych procesja z lasu dochodzi do podworza przed naszym domem, tworzyla kolo i rozpoczynal sie taniec, wreszcie wchodzila do naszego spichrza; a poniewaz po wypowiedzeniu pochwal na temat wnetrza otrzymywala poczestunek, wiec znajdowalem sie w sytuacji uprzywilejowanej w porownaniu z wszystkimi innymi dziecmi doliny. W ten sposob sposrod procesji, ktore ogladalem, w pamieci pozostala, jako najbardziej rzucajaca sie w oczy, ta, w ktorej pewnego lata podczas wojny pojawily sie niespodziewanie po raz pierwszy "zle duchy" w mundurach wojskowych. Byly to "zle duchy" tych z naszej doliny, ktorzy powolani do wojska zgineli na wojnie. Z kazdym rokiem liczba "duchow" w mundurach wzrastala. "Duchy" zmobilizowanych do pracy w Hirosimie chlopcow, ktorzy zgineli od bomby atomowej, wyszly z lasu w gorach zupelnie czarne, przypominajac wypalone kawalki wegli drzewnych. W Swieto Zmarlych nastepnego lata po smierci brata S. wytworca mat przyszedl, aby pozyczyc mundur kadeta; dalem mu w tajemnicy przed matka kurtke munduru zimowego. Nastepnego dnia w oddziale, ktory wyszedl z lasu brukowana droga, znajdowal sie tanczacy z temperamentem "duch" ubrany w te kurtke. -Mitsu, to nieuczciwie w stosunku do Taki, ze nie powiedziales mu o tym w citroenie. -Ja nie milczalem umyslnie. Wiem, ze nie byl on przywodca mlodziezy doliny, ale ja naprawde widzialem lezacego zamordowanego brata S., i to mna wstrzasnelo. Nie moglem wiec zwiazac tego heroicznego i pieknego,,ducha" z bratem S. -To znaczy, Mitsu, ze jestes teraz daleki od tego, co Taka nazywa emocjami wspolnoty. -Jesli jestem naprawde odciety od tej doliny, to "zly duch" nic mi nie zrobi, nawet jesli bedzie chcial przyniesc mi nieszczescie, wiec tym lepiej dla mnie. - Zdusilem w zarodku probe ataku kryjaca sie w jej pozornie obojetnych slowach. - Zrozumialabys od razu, gdybys widziala w rzeczywistosci taniec nembutsu; "duch" w mundurze kadeta, choc na pewno poruszal sie wytwornie w kole tanecznym, byl tylko "duchem" niskiej rangi wlokacym sie w ogonie procesji. Na czele pochodu natomiast stal duch przywodcy powstania 1860 roku, ktory zarowno ze strony widzow, jak i innych "duchow" otaczany byl czcia jako postac centralna, ubrana w stroj historyczny. Byl to "duch" przebrany za mlodszego brata naszego pradziadka. -Czy zwyczaj tanczenia tanca nembutsu rozpoczal sie od powstania 1860 roku? -Nie, ten taniec wykonywano tutaj dawniej, a "duchy", jak mysle, istnialy w tej dolinie od czasu osiedlenia sie ludzi. Kilka, a moze kilkadziesiat lat po powstaniu "duch" mlodszego brata pradziadka, podobnie jak "duch" brata S., byl po prostu "duchem" poczatkujacym, wlokacym sie w ogonie procesji. Shinobu Orikuchi takiego nowego "ducha" nazwal "nowicjuszem" i jego cwiczenia w tancu nembutsu zaliczyl do okresu probnego. Taniec nembutsu skladajacy sie z wielu gwaltownych, szybkich ruchow, wykonywanych w kostiumach, jest dosc ciezka praca, dlatego same cwiczenia w charakterze "ducha", choc to sprawa odrebna, sa dla mlodych ludzi bioracych w tym udzial zajeciem dostatecznie zmudnym. Zwlaszcza, gdy w zyciu ludzi niecki zrodza sie jakies trudnosci, w energicznych ruchach tanca nembutsu pojawia sie cos przerazajacego. -Chcialabym choc raz taki taniec zobaczyc. - Zona wyrazila naiwna tesknote. -Masz zamiar codziennie ogladac cwiczenia futbolowe Taki i jego druzyny? Jesli dzialanie Takashiego naprawde wyrasta z sentymentow wspolnoty tej doliny, to bedzie to nowy typ tanca nembutsu. Nawet jesli nie opanuja ich "duchy, to i tak oni sami dostatecznie sie zahartuja, a poniewaz rzeczywiscie wyciskaja z siebie ostatnie poty, daje to polowe efektu tanca nembutsu. A przynajmniej, zahartowani podczas gry w futbol, beda mogli tanczyc nembutsu bez utraty tchu, gdy nastanie lato. Mam nadzieje, ze cwiczenia futbolowe Takashiego beda sluzyc celom pokojowym, ze nie sa tego rodzaju cwiczeniami, jakim poddawal mlodziez brat pradziadka na placu cwiczen wojskowych na porebie. W przeddzien ostatniego dnia roku spostrzeglem, ze cwiczenia Takashiego wywieraja korzystny wplyw na zycie codzienne w dolinie. Po poludniu przez okno solidnie zbudowanego spichrza naplywa cieple powietrze, obejmuje mnie niby ciepla woda, topi zmrozona mase glowy, plecow, bokow, stopniowo utozsamiam sie ze slownikiem, ksiazka Penguina i olowkiem, pozwalajac, by moje drugie "ja" ulotnilo sie jak dym, a to, ktore pozostaje, nieprzerwanie pracowalo nad i tlumaczeniem. Kontynuowalem prace, niejasno zdajac sobie sprawe, ze jesliby zawsze szla mi w ten sposob, nie odczuwalbym cierpien i moglbym wytrwac przy niej do samej smierci ze starosci, nie zrobiwszy niczego szczegolnie waznego. I nagle moje rozgrzane uszy, ospale i nieczule, przeszyl glosny krzyk: -Czlowiek w rzece! Gdy zaczepilem na haczyk swiadomosci wodniste, rozmiekle cialo niby zdechla zabe na wedke, nie czujac strachu zbieglem po schodach na dol. Az dziw, ze sie nie przewrocilem. W mroku u stop schodow na mysl o tym, czego dokonalem patrzac tylko jednym okiem, owladnal mna spozniony strach i zatrzymal mnie w miejscu. Jednoczesnie pomyslalem, ze przeciez nie moze niesc czlowieka z pradem rzeka, ktora w srodku zimy jest prawie cala skuta lodem. Ale tym razem nie mialem watpliwosci; tuz obok siebie uslyszalem krzyk dzieci Jin: -Czlowiek w rzece! - dobieglo mnie pobrzmiewajace echo. Wyszedlem na podworze przed dom i patrzylem na szybko znikajace sylwetki dzieci Jin, biegnace w dol brukowanej drogi z wrzaskiem niby psy scigajace dzikie zwierze. Zreczne utrzymywanie rownowagi przez dzieci biegnace tak, jakby lecialy na skrzydlach po waskiej kamienistej drodze na stromym zboczu, wyzlobionej deptaniem niby dno lodki, pobudza mnie wewnetrznie do biegu i wywoluje wspomnienie ludzi porwanych przez rzeke. W okresie powodzi od konca lata do jesieni, zwlaszcza po bezmyslnym wycieciu lasu podczas wojny, niemal co roku w wezbranej wodzie pojawia sie nieszczesny czlowiek niesiony w dol rzeki. Ten, kto pierwszy go zobaczyl, wolal: -Czlowiek w rzece! A ci, ktorzy pierwsi slyszeli to wolanie, powtarzali slowa i grupkami zbiegali droga wzdluz rzeki. Nie mieli jednak zadnych mozliwosci ratowania ofiary. Dorosli na prozno usilowali dopedzic wartki nurt rzeki wylewajacej sie z brzegow, korzystali z drozki odgaleziajacej sie od drogi brukowanej lub biegli szosa, mijali most, biegli nawet dalej, spotykali sie w miejscu, gdzie drogi sie laczyly, nie przerywajac poscigu. Biegli i krzyczeli, az w koncu nawet najsilniejsi padali ze zmeczenia i przejecia, ale nie podejmowali zadnego konkretnego dzialania, aby ratowac tonacego. Nastepnego dnia, gdy nieco opadl poziom wody w rzece, dorosli w kurtkach strazy pozarnej, utraciwszy poprzednie podniecenie, poruszali sie niechetnie i ospale tracac tyle czasu, ile tylko mogli, na dziobanie bambusowymi dragami nawarstwionego miekkiego blota posrod gestych krzakow i drzewek wierzby, szli w te trudna i watpliwa podroz, z ktorej nie mogli powrocic dotad, dopoki nie odkryli ciala topielca. Juz bylem pewny, ze sie przeslyszalem, ale krzyk ten obudzil we mnie - mimo ze praca na pietrze spichrza uczynila ze mnie miekka, rozluzniona mase miesa - odruch taki, jak gdybym rzeczywiscie byl czlonkiem wspolnoty w dolinie. Mysl o tym podniecila mnie. Chcac nieco opoznic tempo wiedniecia odruchu, zdecydowalem sie postepowac tak, jakbym na pewno slyszal krzyk "czlowiek w rzece!" i w okrzyk ten uwierzyl. W kazdym razie mialem duzo czasu. Nasladujac siebie samego z okresu, kiedy bylem chlopcem w wieku dzieci Jin, zaczalem biec kamienista droga starajac sie stawiac stopy tak, by scisle przylegaly do pochylego brzegu bruzdy przypominajacej dno lodki i wymachujac rekami dla utrzymania rownowagi ciala. Nim dotarlem do placu przed urzedem wioski, pociemnialo mi w oczach, z trudem lapalem oddech, stracilem wladze w obu kolanach. Caly czas podczas biegu rozbrzmiewalo w uszach halasliwe drzenie ciala, nadmiernie otylego i obwislego bezsilnie. Mimo to skierowalem sie w strone mostu i jak maruder w dlugodystansowym biegu oddychalem lapczywie wyrzuciwszy do przodu podbrodek; niepokojac sie wielkoscia serca uciskajacego zebra, szedlem przyspieszonym krokiem. Odprowadzajac wzrokiem mijajace mnie dzieci i kobiety wciaz na nowo uswiadamialem sobie, iz w ciagu tych kilku lat ani razu nie bieglem. Wreszcie u podnoza mostu ujrzalem tlum ludzi w pstrokatych strojach. Dawniej tlum tej doliny byl szary jak lawica sardynek i sprawial wrazenie ciemniejacej jamy, ale wulgarne ubrania z supersamu zmienily jego barwe. Ludzie patrzyli z napieciem przed siebie. Ich milczenie bylo tak geste, ze zdawalo sie stawiac opor i pokrywac wszystko siecia. Przydeptujac uschla trawe obok brukowanej drogi, tak samo jak robily dzieci, zobaczylem, ze rozpoczeto jakas operacje na zburzonych dzwigarach mostu. Poniewaz centralne filary mostu pekly pod naporem wody i upadly, ich gorne czesci, ktore laczyly sie z masywem mostu, sterczaly w rozne strony niby powykrecane palce. Kazde z tych popekanych betonowych wiazadel, nadziane co prawda na stalowe prety, stanowilo ciezka bryle poruszajaca sie z duza swoboda. Gdyby nacisnac ktorakolwiek czesc tej masy betonowej, mozna by ja wprawic w zlozony i niebezpieczny ruch obrotowy o druzgocacym uderzeniu. Na jednej z bryl betonu lezalo nieruchomo dziwnie milczace dziecko w czapce gleboko nasunietej na oczy. Byc moze stracilo juz przytomnosc i dlatego lezalo tak spokojnie. Wypadlo pewnie przez szczeline w deskach tymczasowego mostu i zatrzymalo sie w tym miejscu, ale poniewaz bryla betonu chwieje sie nawet pod jego ciezarem, dziecko boi sie i nie moze zrobic najmniejszego ruchu, a czas plynie przerazajaco. To dziecko znajdujace sie w beznadziejnej sytuacji probuja uratowac mlodzi mezczyzni. Z rusztowania podtrzymujacego tymczasowy most, obok wspomnianego centralnego filaru, opuszczone sa juz dwie belki. Przywiazany w srodku tych belek trzeci sznur ciagna chlopcy stojacy boso w plytkiej wodzie rzeki, ciagna tak, aby bal nie dotknal centralnego filaru. Na belkach siedza dwaj chlopcy i stopniowo zblizaja sie |do bryly betonu utrzymujacej dziecko. Mowia cos do dziecka, tak jakby uspokajali domowe zwierze, i jednoczesnie podpelzaja po belkach. Gdy chlopiec na przodzie znalazl sie na wprost dziecka, zlapal je mocno rekami za nogi, a rownowage utrzymywal objawszy belke nogami. Jeszcze chwilka i chlopiec, tak jakby chwytal cykade, zdejmuje z bryly betonu dziecko nie stawiajace oporu. Rozlega sie krzyk. I w tym momencie blok betonu, na ktorym lezalo dziecko, zaczyna sie nagle kolysac, stopniowo nabierajac rozpedu, zderza sie z wystajacym rogiem glownej masy zniszczonego mostu: w calej dolinie rozlega sie ciezki i gluchy grzmot i wznosi sie ponad otaczajacy las. Takashi, ktory lezal na brzuchu na tymczasowym moscie na wprost bryly betonu i kierowal chlopcami, nagle wstal i dal nowe instrukcje chlopcom, ktorzy trzymali line, zeby podciagneli trojke siedzaca na belce do poziomu mostu tymczasowego. Grzmot wywolany bryla betonu wtargnal do mojego wnetrza wywolujac gwaltowne napiecie. Wiazalo sie to z gleboka, prawie przyprawiajaca o mdlosci ulga, jaka przynioslo przeswiadczenie, iz czlonek rodziny przezwyciezyl najwieksze niebezpieczenstwo, ale te ulge wchlonelo jeszcze bardziej intensywne uczucie rozpaczy, wynikajace z bezwzglednej brutalnosci swiata, na sama mysl o tym, co by bylo, gdyby tego niebezpieczenstwa nie przezwyciezyl. Gdyby nie powiodla sie operacja ratunkowa i cialo dziecka, rzucone na nierowna powierzchnie wraz z bryla betonu, zostalo zdruzgotane, to rowniez Takashi, odpowiedzialny za te masakre, zostalby sciagniety przez rozkolysana bryle betonu jak ciezarek na sznurku i roztrzaskalby sobie glowe. Nie, moze nawet bardziej ohydna i okrutna kara zostalaby wymierzona mezczyznie, ktory przybyl z zewnatrz i zamordowal nieletniego czlonka tej wspolnoty. Gdy mysle o tym i staram sie uspokajac siebie mowiac, ze Takashiemu sie powiodlo, to jednak nie moge stlumic smaku goryczy wzbierajacego wraz z plynami zoladkowymi. Dlaczego Takashi z wlasnej woli narazal sie na takie niebezpieczenstwo? - zastanawiajac sie nad tym z nieokreslonym gniewem odwrocilem sie tylem do grupy ludzi przepychajacej sie ku uratowanemu dziecku i ruszylem w strone doliny. Chlopcy z druzyny futbolowej do tego momentu utrzymywali porzadek i nie dopuszczali nikogo z tlumu, dlatego operacja ratunkowa postepowala bez zaklocen. Przypomnialem sobie zawsze mroczna, napieta i jakby wyzywajaca biedna twarz Takashiego z dziecinstwa, gdy tracil przytomnosc nawet na widok kropelki krwi saczacej sie z opuszka palca, mimo ze przeciez twierdzil, iz nie boi sie zadnego gwaltu, bolu fizycznego czy nawet smierci. Czy Takashi sadzil, ze wymiotujac ucieknie od tego brutalnego realnego swiata, gdy bedzie musial patrzec bez mrugniecia powieka, jak cialo dziecka roztrzaskuje sie piecdziesiat centymetrow pod nim, lezacym brzuchem na tymczasowym moscie, a jego twarz obryzguje krew zmieszana z okruchami betonu i miesa? Za mna rozlegl sie jakby swiateczny, podniecony smiech i nowe okrzyki wojenne. Popedzany nimi szedlem przed siebie szybkim krokiem, ciezko dyszac ze wzburzenia zupelnie odmiennego niz podniecenie tamtych z tylu. -Czlowiek w rzece! Tym, kogo porwal teraz najgrozniejszy nurt fali powodziowej, byl po prostu Takashi. Ale dzieki temu wypadkowi Takashi i jego druzyna futbolowa chyba zdobeda w dolinie znaczne wplywy. Takashi zyska pewnosc siebie i niewatpliwie poczuje, ze jego korzenie wrosly mocno w miejscowa glebe. Poczucie realnosci, jakie w nim kielkuje, stanie sie stopniowo jasne rowniez dla oczu zony, a to dla niej bedzie znowu czyms, co odegra bezposrednio role uswiadamiajaca w kwestii bez spornej, iz dla mnie nic nowego tutaj sie nie zdarzy. Po raz pierwszy slowo "zazdrosny", ktore powiedzial brat mojej zonie, wypelnilo sie konkretna trescia. Przed samym odejsciem stamtad spostrzeglem citroena zaparkowanego w srodku gromady ludzi. Gdybym rozepchnal podniecony tlum i zblizyl sie tam, moglbym przylaczyc sie do zony i towarzyszacych jej osob. Ale ja znow zignorowalem citroena i odwrocilem sie tylem do tlumu. Nie chcialem byc razem z zona swiadkiem sukcesu Takashiego - mowily mi o tym iskry tryskajace z naladowanego nowym sensem slowa "zazdrosc". Mezczyzna o nienaturalnie dlugich nogach jechal na rowerze naprawde bardzo starego typu; jechal tak, jakby zaprawial sie w sztuce zwolnionego wyscigu, minal mnie wolno, nastepnie z duza swoboda postawil jedna noge na ziemi. -Panie Mitsusaburo, pan Takashi jest dobrym przywodca! - powiedzial to glosem nie zdradzajacym szczegolnego podziwu. W taki sposob wypowiadali sie ludzie zajmujacy pewna pozycje w tej dolinie. Bardzo przezorni, zawsze przywdziewajacy maski obiektywnego chlodu, staraja sie sprytnie wybadac uczucia rozmowcy. W okresie mojej nieobecnosci w wiosce mezczyzna ten byl zastepca wojta w urzedzie wiejskim. Teraz utyl, jego cera wskazywala na dolegliwosci nerek; z nieodgadnionym wyrazem twarzy oczekiwal mojej reakcji, siedzac okrakiem na tym samym co dawniej rowerze, nalezacym do urzedu wiejskiego. -Zostalby chyba zlinczowany, gdyby mu sie nie powiodlo - powiedzialem z niechecia, glosem tak samo chlodnym. Mezczyzna pewnie uznal, ze jestem uswiadomiony i znam podstawowa taktyke stosowana w rozmowach doroslych tej doliny. Wydal z siebie jakis nieartykulowany dzwiek, nie pozbawiony jednak echa pogardy. -Gdyby Takashi dotad wychowywal sie w dolinie, nigdy by nie zachowal sie rownie lekkomyslnie i nie krecil sie specjalnie wokol tak niebezpiecznej pulapki. Bo tak naprawde to on nie zna mieszkancow tej doliny. -Nie, nie! - odpowiedzial mezczyzna, a spoza jego dwuznacznego usmiechu przebijalo wrazenie bo jazni i nieufnosci. - Nie wszyscy ludzie doliny sa az tak zli. -Dlaczego nie reperuja zniszczonego mostu? - zapytalem, idac obok pchajacego rower mezczyzny. -Ach, most - mezczyzna zaczal i zamilkl, nie majac zamiaru mowic dalej. Potem powiedzial tonem przedrzezniajacym siebie samego, co tez nalezalo do zwyczaju codziennej rozmowy miedzy przebieglymi doroslymi tej doliny: - Poniewaz na wiosne zostaniemy polaczeni z sasiednim miasteczkiem, wiec nie ma potrzeby, zebysmy sami most reperowali! -Co sie stanie z urzedem wiejskim po polaczeniu? -Hm, zastepcy wojta juz nie beda potrzebowac! - Mezczyzna po raz pierwszy zareagowal szczerze. - Nawet teraz urzad wiejski prawie nie dziala. Spoldzielnia lesnicza juz od dawna zostala zmieniona w zwiazek pieciu wiosek i miasteczka, a poniewaz spoldzielnia rolna zbankrutowala, urzad wiejski jest prawie pusty! Wojt stracil chec do pracy, siedzi w domu i od rana oglada telewizje. -Telewizje? -Supersam postawil na gorze w lesie antene zbiorowa i sprzedaje telewizory, prawo do korzystania z anteny kosztuje trzydziesci tysiecy jenow! Mimo to w samej niecce dziesiec domow zalozylo sobie telewizje! - powiedzial zastepca. Wydawalo sie, ze chociaz wies jako calosc byla u progu ruiny gospodarczej, znalazlo sie przynajmniej dziesiec rodzin, ktore nie ulegly supersamowi, korzystajac wedlug wlasnego uznania z radosci konsumenta, aczkolwiek te same rodziny (jesli wierzyc pesymistycznym teoriom mlodego kaplana) mogly rownie dobrze zaciagnac w supersamie dlugi na oplate za korzystanie z anteny i zakup telewizorow. -Nie placa za ogladanie, gdyz mowia, ze nie odbieraja programu NHK przez antene supersamu. -To znaczy, ze ogladaja tylko programy komercyjne nadawane z miasta tego regionu? -Nie, najlepiej odbiera sie tu NHK, ot co! - z pewna satysfakcja objasnil zastepca, nieco ubawiony. -Czy teraz tez wykonuja tu tance nembutsu? -Nie, przez piec ostatnich lat juz ich nie organizujemy. W domu pana, Mitsusaburo, pozostal tylko stroz, a wytworca mat uciekl stad pewnej nocy. Kiedy buduja nowe domy, urzadzaja je w stylu europejskim i nie uzywaja juz mat! Ot co! - zastepca ostroznie podjal nowy temat. -A dlaczego wlasciwie pochod zatrzymywal sie i taniec nembutsu wykonywano na podworzu przed naszym domem? Przeciez mogli wybrac podworze przed domem wojta lub wlasciciela lasow. Czy dlatego, ze moj dom znajduje sie w polowie drogi z lasu do doliny? -Chodzi pewnie o to, ze jest to dom rodu Nedokoro, czyli -jak sama nazwa wskazuje - Miejsce Korzeni. A wiec jest to miejsce, gdzie duchy ludzi tej doliny maja swoje korzenie! - powiedzial zastepca. - Ojciec pana wyglosil pogadanke w szkole podstawowej i wtedy powiedzial, ze na Okinawie, gdzie pracowal przed wyjazdem do Mandzurii, jest slowo w jezyku Ryukyu brzmiace Nendokoruu o tym samym znaczeniu co Nedokoro. Wtedy podarowal szkole dwadziescia beczulek "czarnego cukru"! -Moja matka gardzila teoria Nendokoruu gloszona przez ojca i w ogole nie chciala o tym sluchac. Mowila, ze przez ofiarowanie szkole czarnego cukru ojciec stal sie posmiewiskiem calej doliny. Czy bezposrednim powodem kpin bylo to, ze dom sie walil, a gospodarz dawal prezenty? -Nie, wcale nie! - powiedzial zastepca, cofajac zlosliwa pulapke, ktora sam z mina niewiniatka zastawil. Teoria Nedokoro-Nendokoruu rozeszla sie po dolinie jedynie jako wesola historyjka kryjaca w sobie zlosliwa trucizne. Ta anegdota byla zwykle ukoronowaniem rozmow, podczas ktorych dorosli tej wioski dla zabicia czasu opowiadali sobie o licznych nieporozumieniach zyciowych mojego ojca, latwo poddajacego sie nastrojom. Przez dlugie lata wysmiewano go jako mezczyzne, ktory pragnal zawladnac "zrodlem korzeni" wszystkich dusz tej doliny za pomoca dwudziestu beczulek czarnego cukru. Gdybym pozwolil zwiesc sie pokusie zastepcy wojta i uznal teorie Nedokoro-Nendokoruu, on by znow ze swoimi przyjaciolmi stworzyl nowa anegdote o tym, jak bardzo syn Nedokoro przejal krew swego ojca. -Panie Mitsusaburo, pan sprzedal spichrz i ziemie, tak? Mysle, ze zrobil pan dobry interes! -Jeszcze oficjalnie nie sprzedalem. Jest tu rodzina Jin, wiec ziemi chyba nie sprzedam. -Nie musi pan ukrywac! Mysle, ze na niezlych warunkach! - nalegal zastepca. - Bo juz Takashi i kierownik supersamu byli w urzedzie wioski, by zarejestrowac sprzedaz ziemi i budynkow, wiec znam prawie cala sprawe! Szedlem dalej spokojnie, lagodnie sie usmiechajac, tak aby utrzymac pod kontrola swiadomosci wszystkie reakcje ciala. Nagle pod butami kamienista droga zmienila sie w wyboista drozke, stawiajaca nieznosny opor. Gdy przechodzilismy, oczy wszystkich starcow i kobiet wpatrywaly sie w nas uwaznie z ciemnosci poza brudnymi oszklonymi drzwiami obryzganymi blotem, ktore przylgnelo do nich podczas deszczu juz tak dawno; te oczy nabieraja nagle ostrosci spojrzen obcych ludzi. Idacy obok mnie zastepca wojta jest generalnym reprezentantem tego rodzaju obcych. Otaczajacy las pograzal sie w mroku, niebo sciemnilo sie i zapowiadalo nadchodzacy snieg. Wszystko to odczuwam jako krajobraz zupelnie obcy, nie majacy teraz ze mna zadnego zwiazku. Usiluje podtrzymac lagodny usmiech ze spokojem, jaki widzialem w oczach naszego dziecka, ktore nie znalazlo zadnego kanalu porozumienia wiazacego je z realnym swiatem. Ja, ktory sam siebie zamknalem, nie interesujac sie w ogole ta dolina, nie chce, by cokolwiek z tej doliny mna wstrzasnelo. Ja nie istnieje na tej brukowanej drodze dla nikogo w tej dolinie... -Wiec na razie - rzekl zastepca i wsiadl na rower. Rozpoznal w mojej postawie czlowieka z obcych stron, skorzystal z madrosci swych przodkow i postanowil uniknac jakichkolwiek powiazan. Ale ta obcosc, ktora odkryl we mnie, nie plynie z rozterki starszego brata, ktorego dom i ziemie mlodszy brat sprzedal obcym bez porozumienia. Takie zdarzenie byloby najwiekszym z mozliwych skandali w spolecznosci tej doliny, wiec gdyby zastepca wy wachal chocby oznaki czegos takiego, szybko by wskoczyl w dziure moich watpliwosci, jak kleszcz wchodzi w uszy psa mysliwskiego, i niewatpliwie nie mialby zamiaru stamtad wyjsc. Ale we mnie odkryl po prostu obca twarz, absolutnie obojetna na cala egzystencje wioski, wlacznie z nim samym. Dlatego zastepca wsiadl na rower niezadowolony i pelen obaw, czy czasem nie rozmawial ze zjawa; odjechal naciskajac na pedaly z duza sila i kiwajac swym dlugim cialem. Zupelnie nieoczekiwanie zmienilem sie dla niego w cos tak calkowicie odleglego i pozbawionego znaczenia, jak plotka z dalekiego miasta. -Wiec do widzenia, panie zastepco - odpowiedzialem na pozegnanie tonem, ktorego spokoj zabrzmial przyjemnie w moich uszach, ale on nawet sie nie odwrocil na glos zjawy i z glowa zwieszona melancholijnie oddalil sie, pokonujac opor wznoszacej sie pod gore brukowanej drogi. A ja szedlem powoli, usmiechajac sie do siebie, jak ktos przezroczysty, kroczacy nieznana sobie droga. Nieletnie dzieci, ktore nie zdolaly dobiec do mostu, patrzyly teraz na mnie, ale ja juz nie czulem przed nimi leku, bo odkrylem w ich zabloconych twarzach wlasna podobizne z minionych czasow, i nawet przeszedlszy przed dawnym magazynem gorzelni, zniszczonym przez supersam, nie bylem szczegolnie przygnebiony. Dzisiaj supersam byl opustoszaly, znudzona dziewczyna przygladala mi sie zza kasy oczyma tepymi i zamglonymi. "Musisz zaczac nowe zycie, Mitsu" - zaatakowal mnie nagle Takashi. - "Moze rzucisz wszystko to, co teraz robisz w Tokio i razem ze mna wyjedziesz na Shikoku? Mitsu, nie bylby to zly poczatek nowego zycia." - Kiedy to powiedzial, po raz pierwszy od kilkunastu lat wies w dolinie wrocila do mnie jako rzeczywistosc. Powrocilem w doline, aby szukac swego "domu pod strzecha". A w istocie dalem sie nabrac na zaskakujaca melancholie, ktora nagromadzila sie jak kurz na skorze podczas jego wloczegi po Ameryce. A co do mojego "nowego zycia" w dolinie, to byl to zwykly podstep Takashiego, ktory chcial ubiec moja odmowe i dzieki temu sprzedac bez przeszkod spichrz i ziemie dla czegos, co rozpalalo w nim niejasne namietnosci. Dla mnie dolina nie istniala od poczatku tej podrozy. Zwlaszcza ze nie zostawilem w niej zadnych korzeni, dlatego ten dom i ziemia nie maja dla mnie prawie zadnej realnej wartosci. Brat mogl przeciez wydrzec je ode mnie bez stosowania jakichkolwiek podstepow. Teraz wspinalem sie powoli i niepewnie brukowana droga, przypominajaca srodek lodzi w przekroju, ktora jeszcze tak niedawno bieglem polegajac na wspomnieniu dzieciecego poczucia rownowagi. Czulem co prawda nieokreslony niepokoj plynacy z przeswiadczenia, ze nie ma ze mna zwiazku cala ta dolina wlacznie z ta brukowana droga; z drugiej strony po powrocie do doliny zostalem wyzwolony z poczucia winy za to, ze utracilem tozsamosc z prawdziwym soba, jakim bylem od dziecinstwa. -Jestes zupelnie jak mysz! - Przeciw calej dolinie oskarzajacej mnie w ten sposob moge teraz odpowiedziec wrogo: jakimze to prawem zwracacie sie tak impertynencko do czlowieka dla was obcego, nie majacego z wami zwiazku? W tej dolinie jestem tylko jednookim przechodniem, na swoj wiek nazbyt otylym, i nic z jej rzeczy i spraw nie moze przywolac ani wspomnienia, ani zjawy jakiegokolwiek innego prawdziwego,,ja". Jednak mam prawo upierac sie przy tozsamosci przechodnia. Mysz tez ma swoja mysia tozsamosc. Jesli jestem mysza, to nie ma potrzeby niepokoic mnie wolaniem: "Ty jestes zupelnie jak mysz!" To male domowe stworzenie skrzyczane w ten sposob i wbiegajace do nory bez ogladania sie na boki - to ja we wlasnej osobie. Zasmialem sie bezglosnie. Gdy wrocilem do domu, sprzedanego przez mlodszego brata "cesarzowi" supersamu, do domu, ktory ani do mnie, ani do nikogo z mojej rodziny juz nie nalezal, spakowalem podreczne przedmioty do walizki. Jesli Takashi sprzedal nie tylko spichrz, lecz takze ziemie, musial za to otrzymac sume wielokrotnie wyzsza od tej, ktora nam, mnie i zonie, podal wspominajac o zaliczce. Jeszcze w dodatku z falszywej zaliczki, ktora mi wydzielil, ponad polowe wyludzil jako darowizne na rzecz druzyny futbolowej. Wyobrazilem sobie, jak Takashi opowiada z naiwna duma czlonkom swej druzyny o tym, ze nie tylko mnie ograbil z domu i ziemi, ale tez zmusil do ofiarowania im czesci tej falszywej zaliczki. Przypuszczalnie moj datek byl w efekcie przyslowiowa kropka nad,,i" w komedii, w ktorej Takashi grajacy role chytrego zloczyncy wyprowadzil w pole dobrodusznego, ale niezbyt rozgarnietego czlowieka, w ktorego roli wystepowalem. Ze spichrza przynioslem ksiazke Penguina, slowniki, notatniki, papier, zapakowalem do walizki i czekalem na powrot brata i jego strazy przybocznej, do ktorej swiezo przylaczyla sie moja zona. Wroce do Tokio i bede chyba znowu budzac sie kazdego ranka odczuwal tepy i nieustepliwy bol we wszystkich czesciach ciala. I twarz, i glos stopniowo ulegna zniszczeniu, byc moze usta rzeczywiscie sie wyostrza jak mysi pyszczek i zaczne mowic szeptem, piskliwym glosikiem. W ogrodzie za domem wykopie dol, tym razem tylko po to, bym wlazil tam o swicie. Tak jak obywatele Ameryki maja schrony na wypadek wojny atomowej, ja bede mial jedna jame na medytacje. I choc dzieki mojemu indywidualnemu schronowi uzyskam szanse spokojnego zblizenia sie ku smierci, to poniewaz nie bede staral sie zapewnic sobie bazy przezycia smierci innych ludzi, a wiec ani sasiedzi, ani dostawca mleka nie beda mieli powodu zywic do mnie nienawisci z powodu moich ekscentrycznych zwyczajow. Bedzie to decyzja, ktora calkowicie odetnie ode mnie przyszlosc mogaca mi przyniesc odkrycie nowego zycia w domu pod strzecha, ale z drugiej strony da mi okazje glebszego zrozumienia sensu wszystkich czastek mojej przeszlosci, a takze czynow i slow zmarlego przyjaciela. Kiedy Takashi i inni wrocili, spalem obok paleniska. Pozycja, w jakiej lezalem, musiala swiadczyc o spokoju mojego umyslu, bo gdy sie przebudzilem, Momoko mnie skrytykowala: -Kiedy Taka i pozostali koledzy wykonywali tak ogromna robote, pewien czlowiek majacy uznanie w spoleczenstwie spal spokojnie w cieple niby stary kot! -Czy stary kot to cos takiego jak mysz? W tym porownaniu jest sprzecznosc - powiedzialem wstajac. -Taka i inni... - zmieszana Momoko, ktora w naiwnym zaklopotaniu zaczerwienila sie jak pomidor, probuje wyzywajaco podjac ze mna dyskusje. Zona powstrzymala ja i powiedziala: -Momo, Mitsu ogladal prace Taki stojac za grupa ludzi i dobrze wie, co sie zdarzylo. A mimo to zamiast pogratulowac druzynie futbolowej uciekl bez slowa. Na pewno bardzo mu sie chcialo spac! Spostrzeglem, ze Takashi ujrzal moja walizke lezaca na wystajacym w kuchni brzegu podwyzszonej podlogi. Takashi wpatrujac sie w walizke powiedzial, probujac sondowac: -Widzialem, jak zastepca dopedzil cie na rowerze. Widzialem tez i to, ze sposrod widzow naszego ryzykownego przedsiewziecia jedynie ty i ten zastepca wojta odeszliscie nie zobaczywszy uratowanego dziecka.. -Zastepca chcial wypytac mnie o interes, jaki zrobilismy na spichrzu i ziemi. Taka, czy to bylo korzystne? - zapytalem odzyskujac swobode i pewnosc siebie z okresu dziecinstwa, kiedy wprawialem go nieraz w zaklopotanie zadajac zlosliwe pytania. Takashi zerwal sie z miejsca niby dziki drapiezny ptak i zmierzyl mnie przenikliwym spojrzeniem. Kiedy spojrzalem na niego obojetnie, brat tchorzliwie spuscil oczy, a gdy krew uderzyla mu do glowy tak jak przed chwila Momoko i powlokla cieniem jego drobna twarz, potrzasnal glowa niby protestujace dziecko i zapytal bojazliwie: -Wiec wracasz do Tokio, Mitsu, tak? -Aha, wracam. Chyba juz spelnilem swoje zadanie, co? -Ja zostaje, Mitsu - wtracila zona zdecydowanie. - Chcialabym pomoc Tace w zorganizowaniu tutaj wspolnego pobytu jego druzyny. Jednakowo zaskoczeni, Taka i ja, spojrzelismy na zone, ja z jednej, on z drugiej strony. Rzeczywiscie, pakujac walizke nie pomyslalem o wyjezdzie zony. Ale nie przewidywalem, ze z tak aktywna determinacja bedzie chciala zostac w dolinie z Takashim i jego ludzmi. -W kazdym razie, Mitsu, przez pewien czas nie bedziesz mogl wyjechac z doliny. Od dzis pada snieg - powiedzial Takashi. I kiedy czubkiem butow uzywanych podczas treningu tracil walizke, po raz pierwszy od chwili poznania jego podstepu gniew odplynal z glowy w dol przez moje cialo, niby kropla rozpalonego do czerwonosci zelaza. I od razu zniknal. -Jesli nawet pozostane tutaj zamkniety z powodu sniegu, bede nocowac w spichrzu, niezalezny od was wszystkich. Dom prosze swobodnie wykorzystywac dla druzyny futbolowej - ustapilem dobrodusznie ze slaboscia czlowieka, ktorego gniew minal. -Niezaleznemu bede dostarczac posilek do spichrza, Mitsu. -Mysle, ze w spichrzu moze byc o swicie zimno - tylko Hoshio wyrazil dla mnie wspolczucie. Sluchal naszej rozmowy z boku, pochmurny, jakby odnosil sie ze sceptycyzmem do dzisiejszego sukcesu Takashiego. -"Cesarz" mi powiedzial, ze przygotowal importowane piece naftowe i wystawil w supersamie, ale oczywiscie dotad nie sprzedal ani jednego. Kupie ci taki jeden piecyk -powiedzial Takashi, odzyskawszy sily. Nastepnie patrzac na mnie usmiechnal sie na moment wyzywajaco i dodal: -Mam pieniadze, Mitsu. Od pewnego czasu slyszalem pracujacych przed domem mlodych ludzi. Chyba krepowali sie wejsc do kuchni obawiajac sie mnie jako obcego elementu, zajmujacego miejsce obok paleniska. W koncu rozlegl sie odglos kucia mlotem metalu na kowadle. Gdy wyszedlem na podworze, trzymajac w reku walizke z zamiarem przeniesienia jej do spichrza, chlopcy siedzacy w kucki wokol kowadla tylko poruszyli leniwie glowami kierujac wzrok na mnie; ich twarze pozostaly sztywne i bez wyrazu, jakby sie starali, zebym z nich nic nie wyczytal. Chlopcy mocno uderzali mlotkiem w dluto, ktore wbijali w metalowy przyrzad nazwany w tej okolicy "obdzieraczka". Gorna jej czesc, przypominajaca nozyce, juz rozlozyli, na ziemi lezaly uchwyty, srodkowe ostrza oraz kilka elementow przypominajacych haki strazackie o spiczastych koncach zgietych prostopadle. Tymi przyrzadami umocowanymi prostopadle chwytano i zdzierano kore z drzewa mitsumata, a operacje te nazywano "obdzieraniem mitsumata". Przedmioty podobne do hakow strazackich ulozone na ziemi, ich uchwyty, ostrza i spiczaste czubki w sposob ostentacyjny przypominaly bron. Opanowalo mnie uczucie instynktownej potrzeby samoobrony, ale nie wnikajac glebiej w sens tego odczucia poszedlem w strone spichrza. Teraz jestem czlowiekiem obcym wobec wszystkich rzeczy i zjawisk, jakie moga pojawic sie w tej dolinie. Zarowno w niecce stanowiacej srodek doliny, jak i,,na prowincji" roslo duzo mitsumata dobrej jakosci. W dawnych czasach pociete mitsumata poddawano dzialaniu pary, zdejmowano kore, suszono, wiazano, zbierano w jednym miejscu i przechowywano w specjalnym magazynie, nalezacym do naszej rodziny. Potem znow rozwiazywano, moczono w wodzie i "obdzieraczka" zdejmowano czarna kore, potem znow suszono, otrzymujac w ten sposob bialy polprodukt zwany "shirokawamaru". Sortowanie, prasowanie i wiazanie w prostokatne paczki tego surowca sluzacego do wyrobu papieru, a nastepnie przekazywanie do Biura Drukarni Rzadowej bylo od dlugich lat zajeciem rodziny Nedokoro. Obdzieranie czarnej kory bylo waznym dodatkowym zajeciem chlopcow w niecce. I na przyklad wozek, z ktorym poszedlem po cialo zmarlego brata S., sluzyl do rozwozenia do domow "czarnej kory" i zbierania "bialej kory". Tym rodzinom, ktore podejmowaly sie tej pracy, przydzielano narzedzia zwane "obdzieraczkami", ktore na zamowienie robili kowale w dolinie. Na uchwytach wyrzniete byly dlutem znaki takie jak "hikaru", "hiroshi', "tsubame", "shin", czy "ran", bedace nazwami rozpoznawczymi poszczegolnych domow. Liczba narzedzi do obdzierania kory byla scisle ustalona w celu ochrony interesow rodzin, od pokolen zajmujacych sie dodatkowo ta praca, a przynajmniej do pewnego czasu po wojnie posiadanie takiego narzedzia z wyrytym symbolem rodziny oznaczalo w spolecznosci doliny przynaleznosc do pewnej warstwy spolecznej. Pamietam chlopa, ktoremu odebrano narzedzie z wyrytym symbolem domu z powodu zlych zbiorow "bialej kory", kleczacego w sieni przed moja matka. Matka tuz przed smiercia przekazala spoldzielni wszystkie prawa dotyczace przygotowania mitsumata dla Biura Drukarni Rzadowej. Chlopcy wyniesli spod podlogi domu te narzedzia, ktore lezaly tam od czasu ich zarekwirowania. Wiekszosc mogla znalezc wsrod nich narzedzia ze znakami wlasnych ojcow. Teraz nie mozna sobie wyobrazic innego zastosowania tych przedmiotow, podobnych do hakow strazackich, jak tylko w charakterze broni, maja wiec chlopcy po jednej sztuce broni z wyrytymi znakami rodowymi ich przodkow. Takashi rozdzielil chlopcom po jednym takim haku, czyniac z tego dowod osobisty czlonka druzyny futbolowej; kiedy beda wyrzucac ze swej nowej spolecznosci czarna owce, moga chyba posluzyc sie tym samym sposobem, jaki stosowal dawniej pradziadek czy ojciec, rekwirujac narzedzie. Ale oni sa obcy i ich praca nie ma zwiazku ze mna. Nawet gdyby znalazlo sie takie narzedzie ze znakiem mitsu, nie przyjalbym go. Wygladajac przez waskie okno spichrza dostrzegam las pograzony w ciemnosci, a wysoko nad nim widac cos zupelnie |odmiennego, jakby bladobrzoskwiniowa sciane zorzy wieczornej i otaczajace ja rownie blade, szaroniebieskie odlegle niebo - wydalo sie jasniejsze od nieba wrozacego snieg, ktore widzialem w ciagu dnia. Jednak oznaki nadchodzacego sniegu byly w powietrzu bardzo wyrazne. Hoshio naprawia zepsuta od dawna latarke wiszaca pod okapem, aby oswietlic miejsce przed domem, gdzie pracuja chlopcy. Rozbrzmiewal jeszcze stuk uderzajacego o zelazo mlota, gdy las nagle poszarzal. Masyw lasu, nadal w kolorze wyblaklej ciemnej zieleni, zaczal sie poruszac drobnymi drgnieniami. W gornych partiach zaczyna padac snieg i stopniowo przybliza sie ku dolinie. Odczuwam glebokie przygnebienie, ktore trudno by do czegokolwiek porownac. Teraz, kiedy czuje sie wyzwolony od spraw zewnetrznych, zdaje sobie sprawe, ze moje przygnebienie bylo czyms czysto osobistym. Gdyby mialo sie nadal poglebiac, to nie mozna miec watpliwosci, jaka operacje rozpoczna moje palce, gdy o swicie znow usiade w jamie trzymajac w objeciach cuchnacego, goracego psa. Znow ogarnia mnie wspomnienie owego drzenia i bolu, ktorych nie moglem pokonac tamtego ranka, nawet po powrocie do sypialni. Nowe zycie, chata pod strzecha - nie czekaly na mnie w tej dolinie. Znowu jestem samotny i opuszczony, bez odrobiny nadziei, przezywam czas przygnebienia wyraznie glebszego niz przed powrotem brata do kraju. Znam caly sens tego przezycia. 7. Powiedziec prawde Gdy Takashi i Hoshio wniesli do spichrza piecyk naftowy w ksztalcie pudla, w kolorze nie majacym wiele wspolnego z barwa budzaca nastroj ciepla, zobaczylem puder sniegu osypujacy sie z ich barkow i plecow, suchy i twardy jak piasek. Podniecone sniegiem zona i Momoko spoznily sie z przygotowaniem jedzenia, wiec kiedy zszedlem na dol do domu na kolacje, snieg pokrywal juz podworze przed domem. Ale byla to jeszcze watla, niepewna warstewka. Sypiacy bez przerwy snieg i ciemnosci zamykaly szczelnie pole widzenia, wiec kiedy podnioslem twarz, w ktora zacinal padajacy snieg, mialem wrazenie, jakbym sie unosil w lodce wsrod morza padajacych platkow i trudno mi bylo utrzymac rownowage. Sypki, drobniutki snieg bil mnie po oczach i wyciskal lzy. Wydaje mi sie, ze snieg, ktory dawniej padal w dolinie, mial postac mokrych platkow, wielkich jak opuszka duzego palca. Przywolywalem rozne wspomnienia zwiazane ze sniegiem, ale pamiec o sniegu w tej dolinie nie byla wyrazna, tonela we wspomnieniach sniegu z rozmaitych miast, w ktorych mieszkalem. W kazdym razie ten naprawde sypki snieg, uderzajacy teraz o moja skore, byl dla mnie czyms odleglym, podobnie jak ten, ktory padal na rozne miasta obcych ludzi. Szedlem wiec obojetnie, rozkopujac warstwe zgromadzonego sniegu. W dziecinstwie zwykle chwytalem pospiesznie i lapczywie garsc pierwszego sniegu padajacego w dolinie i wkladalem do ust. Zdawalo mi sie, ze ma smak wszystkich mineralow zawartych w atmosferze okrywajacej doline, od wyzyn niebios po ziemie, po ktorej stapam. Takashi i jego kumple zostawili drzwi otwarte i przy slabym swietle lampy pod okapem patrzyli na snieg tnacy mrok nocy. Byli juz niemal pijani sniegiem, ja natomiast pozostalem trzezwy. -Jak tam piecyk naftowy? Bardziej pasujacego do spichrza nie mozna bylo dostac - powiedziala zona. Moze ona tez upila sie sniegiem, wiec dzisiejszego wieczoru nie zaczela jeszcze pic alkoholu. -Nie zamierzam na stale zamieszkac w spichrzu. Wyjade nawet jutro, jesli przestanie padac, dlatego nie mam czasu martwic sie, czy piecyk pasuje do pokoju, czy nie. -Taka, czy to jednak nie jest dziwne, zeby przywozic do tej doliny piece naftowe importowane az ze Skandynawii? - Zona zwrocila sie do mlodszego brata, poniewaz ja w ogole nie wykazalem zainteresowania. -Sprowadzajac drogie towary, ktorych absolutnie nie moga kupic ludzie doliny, "cesarz" supersamu rzuca wyzwanie calej wsi - powiedzial Takashi. Nagle zdalem sobie sprawe, ze tego rodzaju teoria moze sluzyc Takashiemu do podburzania chlopcow z druzyny futbolowej, ale nie poszedlem glebiej tokiem tej mysli. Stracilem chec do myslenia o zwiazkach Takashiego z dolina. Jadlem w milczeniu, jakbym w ogole nie istnial tu, obok tego paleniska. Straz przyboczna Takashiego chyba zaczela w naturalny sposob pojmowac, ze zachodzi we mnie pewna przemiana jakosciowa. Rozmowa rozwijala sie bez zahamowan i skrepowania ponad moja glowa, jakby przeskakiwala nad depresja. Tylko Takashi wydawal sie nieco zaniepokojony moim milczeniem, od czasu do czasu rzucal przynete, ktora moglby mnie wciagnac w strumien rozmowy, ale ja jej nie chwytalem. Nie dlatego, ze mialem jakies ukryte motywy, ale po prostu, szczerze mowiac, nie zdolali mnie niczym zainteresowac. W citroenie, ktorym wiezlismy prochy brata S., wypaczanie pamieci o moim bracie wzbudzilo we mnie silny sprzeciw, tym bardziej ze ja sam probowalem goraczkowo znalezc powiazanie calej konkretnej przeszlosci, ktora tu sie "wydarzyla", ze wspolczesnoscia istniejaca w moim ciele, liczac, ze w tej dolinie odnajde poczatek nowego zycia. Teraz stracilem calkowicie te motywacje i po raz pierwszy jasno zrozumialem istote zdarzen. Takashi mowil tak, jakby rozmowa komponowala sie w trojkat, w ktorym ja stanowilem jeden kat, majac przeciw sobie linie powstala miedzy nim a moja zona. Ale ja nie chce byc jakimkolwiek czynnikiem w jakichkolwiek trojstronnych stosunkach i, bedac calkowicie izolowany, stoje w obliczu przygnebienia obezwladniajacego moje ruchy, jak w meczacym snie. -Powiedziales, Mitsu, ze tego wieczoru, kiedy brat S. zostal zabity, ja stalem bez ruchu w mrocznej kuchni i jadlem slodycze. - Gdy milczalem nie zwracajac uwagi na wyzwanie jego oczu, Takashi niesmialo przeniosl spojrzenie i szukal wsparcia u mojej zony. Zrozumialem, ze Takashi pozalowal swego podstepu w stosunku do mnie. Ale, prawde mowiac, tresc doznan brata nie ma zwiazku z tym, co ja przezylem. Jego postepek nie zranil mnie. Przeciwnie, to dzieki bratu zyskalem okazje zobaczenia rzeczy innych niz te, ktore znajdowaly sie we mnie. - Natchan, wlasnie przypomnialem sobie wyraznie, co sie dzialo wewnatrz i na zewnatrz mnie, kiedy jako dziecko przezywalem te scene. Stalem w kuchni i jadlem slodycze, ale nie bylo to tak, ze jadlem je tak sobie, bawiac sie tym; po prostu brazowawa slina ze stopionym cukrem wyplywala z kacikow ust, wiec aby nie splywala po brodzie, poruszalem szybko jezykiem i jadlem powstrzymujac plyn miedzy wargami a dziaslami. Mitsu tez nieraz poprawia pamiec sila wyobrazni. Mitsu powiedzial, ze plynela mi slina zmieszana z roztopionym cukrem, niby krople krwi, ale to nie bylo tak. Aby nie wypuszczac z ust sliny, wykorzystywalem cala znana mi technike jedzenia slodyczy. Wiesz, byl to rodzaj magii. Wtedy zapadl juz zmierzch, ale gdy patrzylem z ciemnej kuchni w otwarte drzwi, ziemia na podworzu jasniala jeszcze wieksza biela niz dzisiejszy snieg. Wlasnie Mitsu wrocil z cialem brata S. na wozku. W pokoju obok matka odchodzi od zmyslow. I nie wiadomo w jakim momencie otworzy drzwi i zacznie wymyslac zjawom fornali na podworzu. Widzisz, pokoj ten to takie miejsce, z ktorego siedzacy tam gospodarz wydaje rozmaite polecenia osobom stojacym na podworzu. Chociaz bylem jeszcze dzieckiem, poczulem sie osaczony jak w slepej uliczce, z ktorej nie udaloby mi sie uciec, nawet gdybym nie wiem jak szybko biegl. Otaczal mnie przerazajacy gwalt; w koncu i trup, i szalenstwo, to gwalt w postaci absolutnej. Dlatego tak zawziecie ssalem cukier, gdyz mialem nadzieje, ze moja swiadomosc ukryje sie wewnatrz mnie, tak jak sie zasklepia rana i znika w nabrzmiewajacym ciele, a ja odwroce sie na zawsze plecami do otaczajacej mnie brutalnosci. Wiec wymyslilem czary. Wierzylem, ze jesli czary podzialaja, to znaczy jesli nie wypuszcze kropli sliny zmieszanej z roztopionym cukrem, bede mogl wreszcie uciec od straszliwej brutalnosci wokol mnie. To moze brzmi naiwnie, ale kiedy mysle o brutalnosci, dziwie sie zawsze, jak moi przodkowie mogli przezyc zmagajac sie z otaczajacym ich gwaltem i jeszcze potrafili przekazac zycie mnie, jednemu z potomkow. W koncu oni zyli w epoce straszliwego gwaltu. Trudno mi wprost wyobrazic sobie, jak wielkiej ilosci przemocy musieli sie przeciwstawic ludzie, od ktorych sie wywodze, abym ja mogl teraz zyc. -Mam nadzieje, Taka, ze jakos sie oprzesz gwaltom i przekazesz dalej to swoje kolo zycia - powiedziala zona tonem wspolgrajacym z uczuciem, ktore tkwilo u podstaw szczerego wyznania Takashiego, i z taka sama jak on szczeroscia. -Kiedy dzis lezalem na brzuchu na prowizorycznym moscie i wpatrywalem sie w dziecko, ktore moglo w kazdej chwili zostac zdruzgotane, atakowaly mnie rozne mysli o gwalcie i przypomnialem sobie cala te sytuacje, kiedy jadlem cukier. To nie byl moj nowy sen - powiedzial Takashi i w milczeniu jeszcze raz spojrzal na mnie pytajaco. Brnac poprzez snieg wrocilem do spichrza, kucnalem jak malpa i widzac jakis ponury zart w tym, ze piec naftowy ze Skandynawii zapalono po raz pierwszy w tej dolinie, wpatrywalem sie w okragle okienko w czarnym cylindrze. W glebi poza nim wznosil sie plomien barwy morza w pogodny dzien i drzal bez przerwy. Niespodzianie nadleciala mucha mierzac prosto w moj nos, zderzyla sie z nosem i spadla na moje lewe kolano. Rozgrzane powietrze unoszace sie od pieca ku sufitowi poruszylo muche, ktora powinna byla pozostawac do wiosny w ukryciu za glowna belka z drzewa keyaki. Tlusta, spasiona mucha byla tak duza, jakiej nigdy dawniej nie zobaczyloby sie w domach mieszkancow tej doliny. Podobnie wielkie muchy mozna bylo zobaczyc w stajni, ale ta nie nalezala do tego rodzaju much, miala wszystkie cechy szczegolne much gromadzacych sie wsrod ludzi, jedynie swoja wielkoscia roznila sie od normalnych. Schwytalem ja jednym zamachem dloni, wykonanym z dziesieciocentymetrowym wyprzedzeniem. Nie mam zamiaru tym sie chwalic, ale uwazam sie za mistrza w lapaniu much. Wypadek, w ktorym stracilem zdolnosc widzenia prawym okiem, zdarzyl sie w srodku lata, wiec kiedy lezalem wracajac do zdrowia, zbieralo sie wokol mnie mnostwo much i draznilo sie ze mna. Wtedy mscilem sie na nich, doskonalac technike chwytania i cwiczac rownoczesnie wyczucie perspektywy ogladanej jednym tylko okiem. Podziwialem przez chwile muche, gdy tak wila sie miedzy koniuszkami palcow. Doszedlem do wniosku, ze naprawde jest podobna do chinskiego znaku "mucha". Lekko scisnalem koniuszki palcow i rozgniotlem ja, a palce zwilgotnialy od plynu z jej ciala. Mialem wrazenie, ze trudno bedzie oczyscic zabrudzone palce. Zmyslowe odczucie obawy otoczylo mnie dokola i wsaczalo sie do wnetrza niby cieplo od pieca. Ale otarlem tylko palce o spodnie na kolanach. I siedze tutaj skulony, bez ruchu, z odretwialym cialem, jak gdyby zdechla mucha byla czopem zamykajacym osrodek motoryczny moich funkcji nerwowych. Wlasna swiadomosc utozsamilem z plomieniem drgajacym w okraglym okienku pieca. W zwiazku z tym moje cialo znajdujace sie po tej stronie okraglego okienka jest niczym wiecej, jak tylko pusta powloka. Przyjemnie jest w ten sposob spedzac czas, uciekajac od odpowiedzialnosci za cialo. Zaschlo mi w gardle, zaczyna swedzic i palic. Gdy myslalem o tym, ze na gornej, plaskiej czesci pieca nalezaloby postawic czajnik z woda, zdalem sobie sprawe, ze nie tylko nie wroce do Tokio jutro rano, ale ze bede musial spedzic wiele dlugich dni na pietrze tego spichrza. Bowiem uszy mi mowia, ze snieg nastal na dobre. Nawet gleboka noca w dolinie otoczonej lasem, gdy uszy przywykna do reagowania na subtelniejsze szmery tej glebokiej ciszy, uslysze jeszcze zadziwiajaca game dzwiekow. Ale teraz dolina pograzona jest w absolutnej ciszy. W dolinie i calym obszarze otaczajacego ja rozleglego lasu nawarstwiajacy sie snieg wchlonal wszystkie dzwieki. Pustelnik Gii, ktory - jak mowia - nadal prowadzi samotne zycie w glebi lasu, mimo ze jest przyzwyczajony do codziennego milczenia lasu, odczuwa chyba jakis niezwykly niepokoj w tym doskonalym nieistnieniu dzwiekow w otulonej sniegiem glebokiej nocy. Gdyby pustelnik Gii zamarzl na smierc w lesie pod sniegiem, czy ludzie doliny znalezliby kiedykolwiek jego cialo? O czym moze myslec pustelnik Gii lezac w ciszy mroku pod gromadzacym sie sniegiem, twarza w twarz z taka oto aspoleczna smiercia? Czy bedzie milczal, czy tez bedzie bez przerwy mowil do siebie? Pustelnik Gii w glebi lasu moze wykopac sobie jame, gleboka i prostokatna, i taka, jaka ja mialem tylko przez jeden dzien w ogrodzie za wlasnym domem, i moze sie w niej skryje przed sniegiem. Wlasna jame za domem wypelnilem czyms tak banalnym jak zbiornik na smiecie. Dlaczego bardziej nie szanowalem tej jamy? Wyobrazilem sobie dwa doly obok siebie w glebi lasu; w starym - pustelnik Gii, w nowym - ja, obaj siedzimy obejmujac kolana i moczac tylki, i spokojnie czekamy. Wydaje mi sie, ze slowa,,czekamy" uzylbym kiedys w pozytywnym sensie, ale teraz w mojej glowie pojawia sie ono w sensie najbardziej negatywnym. I mysle jednoczesnie, ze wlasnie teraz jestem w takim nastroju, iz zaakceptowalbym bez strachu i odrazy wlasna smierc pod ziemia i zwirem, ktory wydrapywaly moje wlasne palce na dnie jamy. Podczas zamieszania zwiazanego z podroza do rodzinnych stron systematycznie schodzilem coraz nizej,,w dol". A potem, gdy juz rozpoczalem samotne | zycie tu na pietrze w spichrzu, moglbym pomalowac twarz cynobrem, wepchnac ogorek do odbytnicy i powiesic sie bez przeszkod z czyjejkolwiek strony. W dodatku miejsce to jest nawet odpowiednio wyposazone, sa tu belki z drzewa keyaki, ktore przetrwaly juz sto lat. Ale watek tych szalonych mysli obudzil we mnie na nowo lek i odraze, nagle powstrzymalem ruch glowy zwroconej ku gorze, by potwierdzic istnienie wielkiej belki z drzewa keyaki... W srodku nocy rozlegly sie na podworzu dzwieki, przypominajace stapanie konia po mokrej ziemi. Slychac bylo jedynie zlewajacy sie gluchy odglos stapania, poglos pojedynczych krokow wchlaniala powierzchnia ziemi. Wytarlem owal w ksztalcie starodawnego lustra w podluznym zamglonym oknie (taka modernizacja czesci spichrza zostala przeprowadzona pod koniec wojny, kiedy przygotowywano sie na przyjecie przesiedlencow; zalozono wtedy swiatlo i urzadzenia sanitarne z jednej strony spichrza, ale w koncu przesiedlency nigdy tu nie weszli, trzymali sie raczej z dala uslyszawszy pogloski o szalenstwie mojej matki) i kiedy spojrzalem w dol, zobaczylem nagiego Takashiego, biegajacego w kolo po zasypanym sniegiem podworzu. Swiatlo latarni spod okapu, wzmocnione odbiciem od sniegu na ziemi, na dachu i kilku rodzajach krzewow, zalewa biale podworze blaskiem przypominajacym niewyrazne swiatlo zmierzchu. Snieg pada bez ustanku. Ksztalty linii utworzonych przez platki sniegu w ciagu sekundy wydaja sie nie ulegac zmianie przez caly czas lotu w przestrzeni nad dolina, i rodzi sie dziwne przekonanie, ze niemozliwe sa inne ich ruchy. Realnosc jednej sekundy przedluzona jest w bezkres. I tak jak warstwa sniegu wchlonie dzwieki, kierunek uplywajacego czasu rowniez zostanie we-ssany i zagubiony wsrod ustawicznie padajacych platkow. "Czas" wszechobecny. Biegajacy nago Takashi jest mlodszym bratem pradziadka, jest tez moim bratem. Wszystkie chwile stulecia gesto nakladaja sie na ten wlasnie moment w czasie. Nagi Takashi wstrzymuje bieg i przez chwile chodzi, nastepnie kleka na sniegu i obiema dlonmi glaszcze jego powierzchnie. Widze chude wystajace posladki i szczuple, lagodnie zagiete plecy, przypominajace grzbiet owada o niezliczonych stawach. Nagle Takashi wykrzyknal gwaltownie: "A! a!, a!", i zaczal tarzac sie po sniegu. Oblepiony sniegiem nagi Takashi wstal, odszedl wolno w krag swiatla latarni pod okapem; jego nieproporcjonalnie drugie rece zwisaly beznadziejnie, zupelnie jak u goryla. Ujrzalem prosto sterczacy czlonek. Podobnie jak zgrubiale muskuly piersi atlety, sprawial wrazenie stoicko kontrolowanej sily i osobliwego patosu. Takashi nie przyslonil stojacego czlonka, podobnie jak nie kryl bicepsow. Gdy wchodzil w otwarte drzwi, dziewczyna czekajaca na niego w kuchni zrobila krok do przodu i owinela nagiego w rozpostarty recznik kapielowy. Serce skurczylo mi sie z bolu. Nie byla to jednak moja zona, lecz Momoko. Bez wahania przyjela w rozpostarty recznik Takashiego, ktory nie kryl stojacego penisa, kiedy zblizal sie ku niej drzacy z zimna. Jak dziewicza mlodsza siostra - pomyslalem. Milczac weszli do srodka, drzwi wejsciowe zamknely sie za nimi, a na podworzu oswietlonym latarnia pozostal zastygly w sniegu ruch, kryjacy sto lat w jednej chwili. Mialem wrazenie, ze przeniknalem glebie wnetrza Takashiego do poziomu, jakiego nigdy przedtem nie siegalem. Jesli nawet nie bylo dla mnie jasne ich znaczenie, bylo w kazdym razie potwierdzeniem ich istnienia. Ciekawe, czy do jutrzejszego ranka nowy snieg zakryje slady utworzone przez Takashiego? Nikt chyba - moze tylko pies - nie eksponuje sterczacego penisa tak otwarcie i patetycznie, bez specjalnego celu. Dzieki akumulacji doswiadczen w nieznanym mi swiecie ciemnosci Takashi, niby samotny kundel, stal sie szczery i bezposredni. I jak pies nie moze wyrazic slowami swojej melancholii, tak ciezki splatany wezel w glowie Takashiego nie da sie rozplatac za pomoca jakiegokolwiek jezyka zrozumialego dla innych ludzi. Usnalem, zastanawiajac sie konkretnie nad tym, jak czulbym sie w rzeczywistosci, gdyby weszla we mnie dusza psa. Nietrudno wyobrazic sobie w mroku celowo spreparowanego psa, ktoremu do wielkiego, rudego i tlustego cielska przyklejono moja glowe. Pies miedzy tylne lapy podwija ogon podobny do dlugiego, grubego i okraglego bata, zakrywa genitalia i patrzy na mnie pytajaco, wynurzajac sie z mroku. Nie jest to pies tego rodzaju, ktory by w srodku nocy' na sniegu zachowal sie tak otwarcie. Warknalem,,won!", chcac odpedzic tego rudego psa, i znow usnalem uwazajac, by nie przywolac go w ciemnosci po raz drugi. Zblizalo sie juz poludnie, kiedy sie obudzilem. Ostatni dzien roku. Z domu dobiega smiech duzej grupy mlodziezy. Zrobilo sie bardzo zimno, snieg wciaz pada, niebo jest ciemne, ale powierzchnia ziemi blyszczy lagodnym jasnym swiatlem. Obraz zabudowan w dolinie, widzianych z gory z duzej odleglosci, ulegl znacznemu uproszczeniu z powodu sniegu, nie rzucal juz wyzwania, powodujacego odkopywanie rzeczy splatanych na dnie pamieci. Snieg pomniejsza tez grozna i mroczna realnosc otaczajacego lasu. Wydaje sie, ze las sie cofnal, a niecka, choc wypelniona padajacym bez przerwy sniegiem, stala sie bardziej rozlegla. Mam wrazenie, ze przebywam w nieznanych okolicach, w abstrakcyjnej scenerii, w ktorej jest mi przyjemnie. Miejsce, w ktorym wczoraj noca tarzal sie brat, wyglada jak pomniejszony model stanowiska archeologicznego - nie zburzone sladami butow wkleslosci i wypuklosci dokladnie otulone sa swiezym sniegiem. Patrzac na nie, przysluchiwalem sie chwile smiechom dochodzacym z kuchni, rozbrzmiewajacym jak w domu studenckim. Kiedy wszedlem do domu, chlopcy z druzyny futbolowej, otaczajacy palenisko kon, nagle zamilkli. Zmieszalem sie czujac, ze jestem intruzem, ktory bezprawnie wtargnal w szczesliwa gromadke mlodziezy otaczajacej Takashiego. Moja zona i Momoko pracowaly przy piecu kuchennym. Podszedlem do nich majac niepewna nadzieje, ze znajde wsparcie, i spostrzeglem, ze obie byly jeszcze pijane pierwszym sniegiem w dolinie. -Kupilam ci buty, Mitsu. Chodzilam rano na zakupy -powiedziala radosnie dziewczeco naiwna Momoko. - Do supersamu wieziono nowe towary, przewidujac snieg. Ale podobno furgonetka, ktora je wiozla, utknela w sniegu za mostem. Teskniacy za domem biedny Mitsu chyba nie bedzie mogl jednak wyjechac. -Czy w spichrzu nie bylo zimno? Bedziesz mogl tam mieszkac? - zapytala zona. Jej oczy byly przekrwione z powodu sniegu, a przeciez blyszczala w nich energia, jakiej nie bylo, kiedy czerwienily sie od alkoholu. Prawdopodobnie wczoraj wieczorem zona nie pila whisky, a mimo to spala chyba dobrze. -Tak, w porzadku - odpowiedzialem bez entuzjazmu stlumionym glosem. Czulem, ze chlopcy obok paleniska, oczekujacy z chlodna ciekawoscia mojej odpowiedzi, gardzili mna nie kryjac zadowolenia. Bylem dla nich przypuszczalnie tepym niedolega, jedynym czlowiekiem w dolinie, ktory pozostal obojetny nawet w dniu pierwszego sniegu. -Dalabys moze cos do zjedzenia? - odgrywalem role biednego, glodnego meza majac nadzieje, ze wzrastajaca pogarda skloni chlopcow do zignorowania intruza. -Mitsu, czy wiesz, jak przygotowac bazanty? Ojciec dziecka, ktore wczoraj bylo w niebezpieczenstwie, wczesnym rankiem z kolegami upolowal je dla nas - zwrocil sie do mnie bez skrepowania Takashi. Czlonkom druzyny futbolowej Takashi pokazywal swoje inne,,ja", uzbrojone w pewnosc siebie i autorytet, nie to, ktore niby pies tarzalo sie nagie w sniegu. -Sprobuje, ale najpierw cos zjem. Mlodzi porzucili dotychczasowa tolerancje i jednoczesnie wydali przesadnie pogardliwe westchnienie. Dawniej w dolinie zaden szanujacy sie mezczyzna nie wzialby sie do przygotowania potraw. Ten zwyczaj do dzis chyba jeszcze przetrwal. Mlodzi znow byli swiadkami chwili, w ktorej ich przywodca z latwoscia nabiera swego starszego brata-niezdare. Wszyscy bez wyjatku byli pijani sniegiem, weselili sie, lakneli pogodnej rozrywki. Mieszkancy tej doliny zawsze w ten sposob witali pierwszy snieg, upijali sie nim i w takim podnieceniu przezywali okolo dziesieciu dni. W tym okresie, niewrazliwi na chlod, kierowani wewnetrznym odurzeniem, nie mogli oprzec sie pokusie wmieszania sie w biala powodz. Sily dodawala im goraczka wywolana otaczajaca ich biela. Ale po tych kilku dniach pojawia sie kac rowniez z powodu sniegu, przychodzi czas, gdy kazdy chce jak najszybciej od sniegu uciec. Mieszkancy tego regionu nie maja odpornosci ludzi z prawdziwej "krainy sniegu". Wewnetrzne podniecenie wkrotce wyczerpuje sie i staja sie bezbronni wobec chlodow. Niektorzy choruja. Tak wlasnie ludzie doliny witaja pierwszy snieg. Pragne z calej duszy, zeby zamroczenie, jakie spowodowal snieg w glowie zony, trwalo jak najkrocej. Usiadlem plecami do paleniska na brzegu podwyzszonej podlogi wysunietej w strone kuchni, tak jak to robili kiedys dzierzawcy przychodzacy z zyczeniami na zakonczenie roku, i rozpoczalem spoznione sniadanie. -Bunt sie udal, poniewaz nie tylko w tej wiosce, lecz takze w calej okolicy chlopi byli przekonani, ze czlonkowie grup mlodziezowych sa strasznie zdeprawowani, ze sa niebezpiecznymi mlodymi potworami, ktore bez namyslu podpalaja i rabuja. Prawdopodobnie chlopi bardziej bali sie grupy wlasnych brutalnych mlodych przywodcow niz wrogow ukrytych za bramami zamkowymi w miescie. - Takashi podjal temat, przerwany wskutek mojego przyjscia do kuchni. Widocznie wyjasnial role, jaka odegrala grupa chlopcow w buncie 1860 roku, odtwarzajac obraz owego powstania i probujac przekazac pamiec o nim mlodziezy doliny. -Czy to opowiadanie Takashiego o buncie z 1860 roku pobudzilo ich do takiej wesolosci? - zapytalem cicho zone podajaca mi posilek. Byla to dla mnie sprawa podejrzana, poniewaz - przynajmniej jak ja to rozumialem - rola grupy mlodziezowej w powstaniu 1860 roku kojarzy sie tylko z okrutnym gwaltem i nie powinna byc powodem gromkiego i wesolego smiechu. -Tak, bo Takashi tak ladnie opowiadal zabawne epizody, Mitsu. To jego zaleta, bo jest pelen zycia i nie przemalowuje calego buntu ponurymi barwami uprzedzen, tak jak ty to robisz. -Czy rzeczywiscie potrafi z tego buntu wykopac az tak zabawne epizody? -To chyba nie mnie nalezaloby o to pytac - odpowiedziala zona, ale dala przynajmniej jeden przyklad: - Kiedy Taka opowiedzial, jak urzednicy wiejscy i naczelnicy gmin z okolicznych wiosek i miasteczka zmuszeni zostali do kleczenia przy drodze, a chlopi przechodzili bijac ich po glowach golymi rekami, wszyscy bez wyjatku smiali sie ubawieni. W okrucienstwie bicia po glowach naczelnikow gmin i urzednikow jest posmak plugawego dowcipu, jaki moga wymyslic wiejscy chuligani. Ale bici po glowach przez kilkadziesiat tysiecy ludzi poumierali z roztrzaskanymi czaszkami. -Czy Takashi nie opowiadal o umarlych starcach, lezacych na brzuchach przed wlasnymi domami, umazanych kalem i oblanych moczem po przejsciu tlumu? Mogloby to wzbudzic jeszcze wiekszy wybuch radosnego smiechu u tych mlodych atletow. - Nie mialem zamiaru krytykowac Takashiego i jego nowych kolegow, nalegalem tylko z czystej ciekawosci. -No tak, Mitsu. Skoro ten swiat - jak mowi Takashi -pelen jest przemocy, to czyz nie jest zdrowsza, bardziej ludzka reakcja smianie sie wtedy, gdy cos jest choc troche smieszne, niz zwieszanie przed tym glowy z ponura twarza? - powiedziala zona i odeszla w strone pieca kuchennego. -Przyznaje, ze mlodzi byli naprawde brutalni - mowil Takashi - ale ta brutalnosc w pewnym sensie dawala swoiste poczucie bezpieczenstwa uczestnikom buntu, ktorzy przeciez byli chlopami. Kiedy trzeba bylo zadawac rany i smierc aktualnym wrogom, mogli calkowicie polegac na brutalnosci grupy mlodziezy, nie brudzac wlasnych rak. Ten system pozwalal chlopom uczestniczyc w buncie bez obawy przed dochodzeniami i oskarzeniem o podpalenia czy zabojstwa po powstaniu. Niepokoj o to, ze beda musieli brudzic wlasne rece zabijajac ludzi, w przypadku tego powstania zostal na samym poczatku wyeliminowany. Poza jednym wypadkiem bicia po glowach wszystkie inne brutalne i brudne czyny nalezaly do obowiazkow grupy mlodych. A ci mieli wszelkie dane, aby zadanie to wykonac doskonale. Jesli w czasie rozszerzania sie buntu ktorakolwiek z wiosek polozonych wzdluz drogi do miasta odmawiala udzialu w powstaniu, komando mlodych podpalalo pierwsze z brzegu domy, zabijajac z zimna krwia wszystkich, ktorzy biegli gasic pozar. Ci, ktorzy przypadkowo unikneli smierci, przylaczali sie do powstancow ze strachu. Na wpol szaleni, zdeprawowani czlonkowie grupy mlodych byli synami chlopow, mimo to poslugiwali sie gwaltem nawet w stosunku do spokojnych rolnikow. Totez chlopi byli przerazeni. W rezultacie wszyscy bez wyjatku, od doliny po miasteczko, przystapili do powstania. Z chwila przylaczenia do rejonu powstanczego nowej wioski, zbierano miejscowych lobuzow i tworzono z nich nowe oddzialy mlodziezowe. Nie mialy one zadnego regulaminu. Skladaly tylko przysiege na wiernosc oddzialowi mlodych z tutejszej doliny jako pierwotnej grupie i zobowiazywaly sie do uzywania przemocy. W zwiazku z tym, powstaniem kierowal sztab generalny skladajacy sie z oddzialu mlodziezy z doliny i podleglej mu organizacji zlozonej z grup mlodocianych w poszczegolnych wioskach. Oddzial mlodziezowy z doliny z chwila opanowania nowej wioski zwolywal miejscowych chuliganow i zmuszal ich do skladania zeznan na temat niesprawiedliwych bogatych rodzin, ktore potem atakowano. Tak sie dogodnie skladalo, ze niezaspokojonym mlodym lobuzom wiekszosc domow bogaczy wydawala sie gniazdem niesprawiedliwosci. Pogloski o zblizaniu sie powstancow do granic wsi dochodzily wczesniej, wiec niejednokrotnie naczelnicy gmin przekazywali na przechowanie do miejscowej swiatyni pieniadze, wartosciowe przedmioty, dokumenty i ksiegi. A mlodziez z danej wioski donosila o tym przywodcom powstania. Po raz pierwszy poczula sie wyzwolona od naciskow konserwatywnych doroslych, kierujacych sie tylko zdrowym rozsadkiem, bo dla tej mlodziezy nic nie znaczyli ani wielcy wlasciciele ziemscy, ani uczciwi powazni chlopi cieszacy sie autorytetem od wielu pokolen, ani swiatynie, wobec ktorych czuli lek, bo z nimi wiazaly sie sprawy narodzin i smierci. W koncu atakowano swiatynie i wszystkie przyjete na przechowanie przedmioty palono na podworzu. I ta do wczoraj biedna w najwyzszym stopniu mlodziez, ktorej dotad nie traktowano po ludzku, teraz miala wladze i tworzyla nowe grupy przywodcow w wioskach. Dlaczego taka wlasnie mlodziez dobierano do tych grup? Najprosciej mozna to wytlumaczyc tym, ze przede wszystkim byli to ludzie nie majacy wlasciwie zadnej pozycji spolecznej w wiosce, spychani zazwyczaj na margines jej normalnego zycia. W odroznieniu od starszych ludzi, zwiazanych ze spolecznoscia wioski i odnoszacych sie zazwyczaj podejrzliwie do obcych, ci mlodzi mogli nawiazac jakiekolwiek zwiazki jedynie z przybyszami z zewnatrz. A skoro juz raz przystapili do dzialania, ich wrodzone instynkty, a takze swiezo odnaleziona wolnosc pchnely ich do czynow uniemozliwiajacych im powrot do spolecznosci wiejskiej po zakonczeniu powstania. Wlacznie z podpalaniem i morderstwami! Byli wiec niejako profesjonalnie zainteresowani, aby powstanie trwalo bez konca. Czuli sie bezpieczniejsi w sojuszu z obcymi, ale trzeba przyznac, ze oddzial z naszej doliny rzeczywiscie bardzo dobrze sie nimi opiekowal. Na przyklad pod koniec powstania uwieziono kilku chlopcow, ktorzy nie wycofali sie razem ze wszystkimi i pozostali z zamiarem gwalcenia corek miejscowych kupcow. Mlodych lobuzow nie aresztowala jednak straz zamkowa. Kiedy tlum doszedl juz do glownej bramy zamkowej, rozpoczeto pertraktacje, a poniewaz nie udalo sie zaatakowac zamku, wiec straz zachowala postawe biernego wyczekiwania do czasu wycofania sie buntownikow z miasta. Masy zaczely juz opuszczac miasto, ale pewna liczba mlodzieniaszkow pozostala i wloczyla sie po ulicach, jakby nie mogac sie z nimi rozstac. Pewnie pierwszy raz w zyciu spacerowali po miasteczku, rozpalajac w sobie pozadania plciowe nie majace ujscia. Nie wiadomo dlaczego ubierali sie w zrabowane damskie koszule. (W tym momencie sluchacze Takashiego podniesli zaczerwienione twarze i rozesmiali sie wstydliwie.) I wtedy wpadli na pomysl napadu na domy nieprzychylne powstancom i zgwalcenia corek wlascicieli. Wtargneli najpierw do sprzedawcy bawelny. Jednak pewien straznik prywatnego domu spostrzeglszy, ze powstancy zaczeli wycofywac sie z miasta, zdecydowal sie na smiale posuniecie i aresztowanie tych, ktorzy chodzili w damskich strojach. Poniewaz byl on dowodca lokalnej strazy prywatnej, zmobilizowal podleglych sobie pracownikow i naprawde aresztowal mlodziencow. Kiedy jednemu z zatrzymanych udalo sie uciec i powiadomic o tym oddzial z doliny, powstancy otrzymali rozkaz ponownego wtargniecia do miasta. Narazajac sie na bardzo duze niebezpieczenstwo oddzial mlodziezowy z doliny zawrocil, aby ratowac bande niedoszlych gwalcicieli. Jency natychmiast zostali zwolnieni. Sklep kupca bawelny, bedacego powodem calego zajscia, zostal zrownany z ziemia, straznicy ukarani, a dom ich dowodcy imieniem Aokichi, czyli Blady Szczesciarz - spalony. A w tym miejscu wystawiono tabliczke z napisem: Chcial sie zasluzyc wystepujac przeciwko nam, uwiazano go na sznurku i dom spalono, a twarz jego blada jako jego imie. Takashi rozesmial sie, mlodziez zawtorowala mu. Skonczylem jesc, a kiedy wkladalem brudne naczynia do zlewu, zona?e sztywno-obronna mina powiedziala: "AM - Jesli sprzeciwiasz sie temu, co robi Taka, lepiej przedyskutuj to z nim i z chlopcami. -Nie, nie mam zamiaru wtracac sie do dzialalnosci propagandowej Takashiego - odpowiedzialem. - Mam tylko zamiar przygotowac bazanty. Gdzie one sa? -Taka powiesil je na duzych drewnianych kolkach za domem. Szesc sztuk pieknych bazantow, tlustych jak prosiaki - odpowiedziala zamiast zony Momoko. Obydwie szatkowaly ogromna ilosc jarzyn do bambusowego koszyka, przygotowujac bogaty w witaminy obiad dla aktywnych czlonkow druzyny futbolowej. -Poczatkowo oddzial mlodziezowy z doliny budzil lek u trzezwo myslacych chlopow, ale w miare rozwoju wydarzen zaczal cieszyc sie szacunkiem. Mozliwe, ze respekt byl powierzchowny, wywolany przemoca. W kazdym razie czlonkowie oddzialu stali sie bohaterami ludowymi nie tylko w dolinie, ale w calej prowincji. Wiec przez pewien okres po powstaniu, dopoki jeszcze byli na wolnosci, ci ludzie, zyjacy dawniej na marginesie spolecznosci wiejskiej, zachowywali sie jak arystokraci. W istocie przez jakis czas zajmowali taka pozycje, ze mogli w kazdej chwili znow uzbroic chlopow i wyprowadzic z doliny, mieli bowiem w innych miejscowosciach punkty strategiczne utrzymywane przez przywodcow wywodzacych sie z kregow mlodziezy zdeprawowanej. Gdy powstanie upadlo, oddzial mlodziezowy w dolinie przyjal przysiege od uczestnikow powstania z innych wiosek, ze na wypadek przesladowan ze strony wladz feudala rozpoczna natychmiast nowe powstanie i najpierw spala wioski niezdecydowane. Tak wiec wladze okregu chcac nie chcac opoznialy poscig za przywodcami buntu. W tym szczesliwym okresie czlonkowie oddzialu nie tylko jedli i pili to, co zrabowali, uwodzili tez na potege dziewczeta i mezatki we wsi. Mozliwe, ze bylo to odwrotnie, ze to dziewczeta i mezatki ich uwodzily! - Chlopcy wybuchneli smiechem slyszac ten kiepski zart. - W koncu organizacja mlodziezowa skladala sie z bylych chuliganow. Wies, po ktorej chodzili uzbrojeni, dzierzacy wladze, przezywala swego rodzaju epoke anarchii. Ci, ktorzy nie mieli powodzenia u dziewczat czy mezatek, poslugiwali sie przede wszystkim gwaltem. Wielu walczacych z nimi zginelo od miecza. Chlopi, ktorzy powrocili do codziennego zycia pokojowego, znow znalezli sie pod nowa tyrania bezprawia. W chwili przybycia policji sledczej mlodzi przywodcy nie mieli juz kontaktu z mieszkancami wioski. W koncu zamkneli sie w spichrzu, by stawic opor, ale mieszkancy doliny ich zdradzili, nie przyszli im z pomoca, choc to obiecywali... Szmer niezadowolenia rozlegl sie w kolku obok paleniska. Wyczuwalo sie, ze chlopcy z podejrzana naiwnoscia identyfikuja sie z mlodymi powstancami z 1860 roku. Takashiemu udal sie podstep; w roli przywodcow powstania przedstawil grupe mlodziezowa, a nie mlodszego brata pradziadka. Stojac pod piecem kuchennym ogrzalem sie dostatecznie, a potem wyszedlem na sedawe i odnalazlem szesc bazantow wiszacych w poziomym szeregu na dlugich kolkach wbitych w deske w scianie, gdzie dawniej wieszano zajace czy bazanty lub inne dzikie ptactwo. Tutaj zawsze bylo najchlodniej. W lecie wylegiwaly sie tu zwykle koty. Takashi probowal we wszystkich szczegolach codziennego zycia przywrocic obyczaje z dawnych czasow, kiedy to mezczyzni dzialali razem, w poczuciu grupowej wspolnoty. Nawet sposob powieszenia bazantow za glowe na sznurku z ryzowej slomy byl obsesyjnie podobny do tego, jaki stosowal dziadek i ojciec. Wypatroszone ptaki zostaly nawet dokladnie wypchane wodorostami. Takashi byl za mlody, zeby wszystko zrozumiec w okresie, gdy rod Nedokoro jeszcze prowadzil tego rodzaju regularne zycie, dlatego teraz musi poswiecic wiele wysilku i zapalu osobliwego badacza, zeby przywrocic ustalone formy zycia domu i sprobowac je ponownie przezyc jako pewna calosc. Polozylem na sniegu szesc tlustych bazantow i zaczalem je oskubywac z pior ulozonych we wzory z mocnej czerni i czerwonawego brazu. Wiekszosc pior porywal wiatr i rozsypywal razem z platkami sniegu, pozostawiajac u moich stop jedynie ciezsze piora z ogona. Ptasie mieso pod piorami jest zimne i twarde, ale w dotyku sprawia wrazenie elastycznej jedrnosci. W przypominajacym bawelne puszku miedzy piorami siedzi cala masa malutkich przezroczystych weszek, jeszcze chyba zywych. Oddychajac ostroznie przez nos z obawy przed wchlonieciem do pluc puszku i weszek, skubie piora dretwiejacymi palcami. Nagle peka cienka i krucha skora koloru masla i koniuszki palcow dotykaja czegos nieprzyjemnego. W rozszerzajacej sie szparze peknietej skory w mgnieniu oka ukazuje sie rana w ciemnobrazowym miesie, pojawiaja sie ziarenka krwi i wbity gleboko olowiany srut. Z calkowicie obnazonego korpusu wyrywam pozostale piora ogonowe i krecac z duzym wysilkiem szyje ptaka chce urwac mu glowe. Czuje, ze za chwile odpadnie, ale cos powstrzymuje mnie przed tym ostatnim niewielkim wysilkiem. Gdy wypuscilem glowe z reki, skrecona szyja, niby silna sprezyna, cofnela sie z rozmachem do poprzedniego polozenia, a dziob uderzyl mnie w dlon. Po raz pierwszy odkrylem, ze glowa bazanta jest niezalezna jednostka i skoncentrowalem sie na tym, jakie emocje budzi we mnie to odkrycie. Ciche glosy rozmow i nagly glosny smiech wtapiaja sie w warstwy sniegu na zboczu wzgorza ograniczajacego sedawe i sad morwowy, pozostaje tylko szelest swiezego gestego sniegu obijajacego sie o moje uszy niby skrzypiace drobne kawalki lodu; dlatego moglo mi sie wydac, ze to szeleszcza ocierajace sie o siebie padajace platki sniegu. Glowe bazanta gesto pokrywaly krotkie brazowe piora 0 czerwonawym ognistym polysku. Wokol oczu na czerwonawym tle, przypominajacym koguci grzebien, rozsypane sa czarne ziarenka, przywodzace na mysl miazsz truskawki. Oczy sa suche i biale - nie, to nie oczy, po prostu kepki drobniutkich bialych pior. Prawdziwe oczy znajduja sie tuz nad nimi, zamkniete powiekami, podobnymi do czarnych niteczek. Zrywam powieke czubkiem paznokcia, wtedy cos przypominajacego owoc winogrona rozcietego brzytwa wznosi sie ku gorze, jakby mialo zaraz wyplynac. W pierwszej chwili pulsuje we mnie obrzydzenie, ale w miare jak przygladam sie oku bazanta - stopniowo zamiera. Przeciez to tylko oko martwego ptaka. Ale z bialymi "falszywymi oczami" nie tak latwo sie rozprawic. Jeszcze gdy wyskubywalem ostatnie piora z prawie nagiego juz korpusu ptaka, jeszcze zanim dotarlo do mojej swiadomosci istnienie glowy bazanta, czulem na sobie ich spojrzenie. Dlatego zal mi bylo czasu na szukanie noza, chwycilem wiec glowe wraz z "falszywym" okiem i probowalem ukrecic szyje. Moje prawe oko, na ktore prawie nie widze, jest bliskie falszywemu oku bazanta, wlasnie dlatego, ze nie widzi. Gdybym tak jak moj przyjaciel mial pomalowac glowe cynobrem, rozebrac sie do naga, wbic sobie ogorek w odbytnice i powiesic sie, to dla uzyskania wiekszego efektu niz wywieralo smiertelne przebranie przyjaciela musialbym wczesniej na gornej powiece namalowac falszywe oko, zielone 1 gorejace. Polozylem na sniegu szesc obnazonych bazantow, obrocilem glowe tak, jak to czynia zwykle jednoocy, gdy pojawi sie blisko pies albo kot, i poszedlem do kuchni po drzewo na ognisko. -...Ci, ktorzy zdradzali kolegow, byli oczywiscie wykluczani z oddzialu mlodziezowego - mowil Takashi. - Jesli ktos probowal uciekac do miasteczka zamkowego, zostawal od razu aresztowany, a pozostajac w dolinie izolowany od swych kolegow, pozbawiony ich oparcia, narazal sie na okrutna zemste ze strony chlopow, ktorych gnebil jeszcze do wczoraj z pozycji wladzy. Wiec jego jedynym pragnieniem byla ryzykowna ucieczka przez las do Kochi... -Mitsu, czy bazanty maja dosc miesa? - zapytal mnie brat przerywajac swoj wyklad w chwili, gdy prosilem zone o zapalki, wyciagnawszy spod podlogi wiazki starej slomy. Pewnie opowiadal o zdarzeniach, co do ktorych sam nie mial duzej pewnosci. Ja w kazdym razie nie mialem dostatecznej wiedzy, aby mowic o czynach i zyciu mlodziezy po powstaniu 1860 roku z takimi szczegolami. -Ach, miesa mnostwo, znakomite bazanty. To znaczy, ze las nie jest jeszcze zdewastowany. Wydeptalem butami wglebienie w sniegu, wepchnalem tam wiazke slomy zwinieta w kolo i podpalilem. Natychmiast zapalily sie drobniutkie piorka trzymajace sie skory bazantow i zaczely wydzielac duszaca won. Prawie jednoczesnie pojawily sie na cialach bazantow ciemnobrazowe nitki topniejacej materii zwierzecej, skora zmatowiala w dymie, a miejscami ukazaly sie na powierzchni zolte ziarna tluszczu. To bezposrednio przypomnialo mi strzepy slow zmarlego przyjaciela o fotografii podpalonego Murzyna: "Wyglada jak prymitywna drewniana lalka, cialo spalone i spuchniete, wiec szczegoly nie sa wyrazne." Ktos stal za mna i patrzyl z rowna jak ja intensywnoscia na to samo, na co ja patrzylem. Gdy sie odwrocilem, spostrzeglem, ze byl to Takashi o twarzy poczerwienialej od ciepla i elokwencji do tego stopnia, iz wydawalo mi sie, ze padajace platki sniegu musza topic sie przy pierwszym z nia kontakcie; wierzylem, ze widok osmalonego puchu bazantow obudzil w moim bracie takie same jak u mnie wspomnienia. -Gdy moj zmarly przyjaciel w Nowym Jorku spotkal sie z toba, otrzymal od ciebie broszure na temat ruchu w obronie praw obywatelskich. Mowil, ze bylo w niej zdjecie spalonego Murzyna. -Tak. To rzeczywiscie straszne zdjecie; tego rodzaju zdjecie, ktore naprawde mowi o istocie przemocy. -Mowil tez, ze go przestraszyles niespodziewanym pytaniem:,,Czy mam powiedziec ci prawde?" Martwil sie, poniewaz odniosl wrazenie, ze miales na mysli jakas inna prawde niz to, o czym rzeczywiscie mowiles, meczyla cie ona, ale nie mogles jej wyznac. Co to wlasciwie bylo? W koncu tej watpliwosci nie rozwiazal, ale moze przynajmniej umieral z pytaniem nie pozbawionym sensu? Takashi przygladal sie wciaz bazantom, zweziwszy smetnie oczy, jakby razilo go nie swiatlo odbijajace sie od sniegu i padajace na jego stopniowo blednace policzki, lecz cos, co wydobywalo sie z wnetrza. Nastepnie zapytal - a jego glos wydal mi sie taki sam jak ten, ktorym wypowiedzial te same slowa w Nowym Jorku do mojego przyjaciela: -Mam powiedziec ci cala prawde? To przeciez slowa, ktore napisal mlody poeta, czesto wtedy je przytaczalem. Mialem na mysli absolutna prawde, ktorej wypowiedzenie nie pozostawia czlowiekowi innego wyboru, jak tylko dac sie zabic, popelnic samobojstwo, oszalec czy stac sie potworem, jest to prawda tego rodzaju, ze raz wypowiedziana przypomina wlozona za pazuche odlamkowa bombe z nieodwracalnie uruchomionym zapalnikiem. Jak sadzisz, Mitsu, czy zwykly czlowiek moze miec tyle odwagi, by powiedziec innym taka wlasnie prawde? -Moge sobie wyobrazic kogos, kto w sytuacji bez wyjscia zdecyduje sie powiedziec cala prawde. Przy tym odnajdzie droge pozwalajaca mu dalej zyc - ani go nikt nie zabije, ani on nie popelni samobojstwa, ani nie oszaleje i nie zamieni sie w potwora. - Sprzeciwilem sie wyczuwajac intencje, kryjace sie za niespodziewana wylewnoscia Takashiego. -Nie, to tak trudne, jak zbrodnia doskonala - Takashi odrzucil jednym kopnieciem mysl, ktora w tej chwili przyszla mi do glowy, w sposob tak zdecydowany, jak czlowiek, ktory dlugo myslal nad tym tematem. - Gdyby kogos, kto powiedzial prawde, nie spotkalo zadne z tych przeznaczen i gdyby znalazl sposob, by dalej zyc, to by oznaczalo, ze wypowiedziana przez niego prawda nie przypomina bomby z zapalonym lontem, a wiec nie jest prawda, o jaka mi chodzi. -Chcesz mi wobec tego powiedziec, ze czlowiek, ktory wypowie te twoja cala prawde, zupelnie nie ma juz wyjscia? - zapytalem skonsternowany. Ale zaraz wystapilem z propozycja kompromisu. - A jak jest z pisarzami? Przeciez wsrod pisarzy sa tez tacy, ktorzy zyja nadal, choc powiedzieli cala prawde w swoich powiesciach. -Pisarze? Na pewno niektorzy z nich mowia rzeczywiscie rzeczy bliskie prawdzie, nie sa zabijani, nie wariuja i moga zyc dalej. Oni w ramach fikcji oszukuja ludzi. Ale juz sam ten fakt, ze przez nalozenie ram fikcji na rzeczywistosc moga powiedziec rzeczy najniebezpieczniejsze i nawet bezwstydne z calkowitym dla siebie bezpieczenstwem, swiadczy o tym, ze dzielo pisarza jest w istocie czyms malo znaczacym. Opowiadajac nawet najszczersza prawde pisarz ma swiadomosc tego, ze jest czlowiekiem, ktory moze powiedziec, co chce, w formie fikcji, jest wiec uodporniony od poczatku na wszystkie trucizny, jakie sam wydziela opowiadajac. To sie udziela czytelnikom, ktorzy- na fikcje patrza z pogarda jak na cos, co nigdy nie siega bezposrednio najglebszych pokladow duszy. Jesli sie nad tym zastanowic, to okaze sie, ze prawda, jaka ja sobie wyobrazam, nie istnieje w slowie pisanym i drukowanym. W slowach w najlepszym razie wyczytac mozesz ruchy skoku w nieprzejrzany mrok "calej prawdy". Snieg zebral sie na lezacych rzedem bazantach, opalonych z piorek, miesistych i ciezkich. Podnosilem po dwa naraz i uderzajac jednym o drugiego, otrzasalem ze sniegu. Wydawaly gluchy odglos pobrzmiewajacy brzydkim echem w moim zoladku. -Przyjaciel podejrzewal, iz w dniu, w ktorym oswiadczyles, ze "powiesz prawde", kiedy zaskoczyl cie podchodzac od tylu, ogladales wlasnie zdjecie spalonego ciala. I chyba mial racje? Siedziales przy kontuarze w drugstorze i wyobrazales sobie, ze ty tez bedziesz takim zweglonym trupem, gdy juz powiesz swoja prawde. -Tak, wydaje mi sie, ze on jakby mnie troche zrozumial. W kazdym razie sadze, ze ja rozumiem znaczenie sposobu popelnienia samobojstwa przez tego czlowieka - powiedzial szczerze Takashi i znow ozyly uczucia obudzone jego slowami ubolewania z powodu smierci przyjaciela, ktore powiedzial do mnie na lotnisku. - To smieszne, Mitsu, ze moge byc tak pewien czegos, co dotyczy twojego przyjaciela, ale po tym, gdy uslyszalem te historie od Natchan, wciaz myslalem nad jej znaczeniem. Ten czlowiek na pewno najpierw krzyknal "powiem wam cala prawde!", a potem pomalowal glowe cynobrem, rozebral sie do naga (zona i Takashi nie wiedzieli o tym, ze ponadto wetknal sobie ogorek do odbytnicy) i powiesil sie. Czuje, ze nawet jesli tych slow nie wypowiedzial na glos, to w samym akcie skoku z calkowita swiadomoscia tego, ze w chwile pozniej jego wlasne cialo, nieodwracalnie martwe, bedzie wisialo tu nagie, z glowa pomalowana na czerwono, widoczne dla wszystkich, zawarty byl desperacki krzyk: "Powiem wam cala prawde!" Mam racje, Mitsu? Czy nie uwazasz, ze trzeba strasznej odwagi po to, zeby podjac taka decyzje i wlasnym nagim i martwym cialem, z glowa pomalowana cynobrem, wyrazic po raz ostatni siebie dla tych, ktorzy pozostaja przy zyciu? On umarl wypowiedziawszy tym czynem cala prawde. Nie wiem, jaka on prawde wypowiedzial, absolutnie pewne jest tylko to, ze powiedzial prawde. Kiedy uslyszalem o tym od Natchan, cos w mojej duszy dalo znak:,,OK, uslyszalem twoja prawde wypowiedziana krzykiem." Zrozumialem, co Takashi chcial powiedziec. -Mysle, ze przyjaciel nie stracil placac za pigulki dla ciebie. -Jesli kiedykolwiek przyjdzie na mnie czas powiedzenia prawdy, to chcialbym, zebys ty jej wysluchal. Jest to tego rodzaju prawda, ktora bedzie miala pelna sile dopiero wtedy, kiedy wypowiem ja przed toba, Mitsu. - Takashi mowil w naiwnym podnieceniu dziecka, ktore wie, ze robi cos niebezpiecznego. -Czy to dlatego, ze jestem twoim bratem? -Tak. -To znaczy, ze twoja prawda dotyczy naszej mlodszej siostry? - zapytalem z podejrzeniem zapierajacym dech w piersi. W mgnieniu oka Takashi zdretwial i wpatrywal sie we mnie z nieukrywana brutalnoscia w oczach. Przestraszylem sie, ze za chwile mnie uderzy. Ale on po prostu skoncentrowal na mnie uwage chcac dokladnie zrozumiec, co moglo sie kryc za moimi slowami. Po chwili rozluznil sie nagle i odwrocil wzrok od mojej twarzy. Milczac patrzylismy na swiezy snieg, ktory znow zgromadzil sie na cialach bazantow. Chlod przenikal mnie do szpiku kosci. Brat, podobnie jak przedtem jego groteskowo wygladajacy i nieodpowiednio ubrany towarzysz, zbladl i zaczal drzec nieznacznie. Chce jak najszybciej wejsc do kuchni, ale czuje, ze musze zakonczyc ugodowo nasza rozmowe. Takashi wyprzedzajac mnie uratowal nas obu od zaklopotania, podczas gdy ja jeszcze szukalem bezskutecznie bezpiecznych slow. -Mitsu, namowilem cie do powrotu w doline nie tylko dlatego, zeby moc posluzyc sie toba i powiedziec tym facetom z urzedu wiejskiego podczas sprzedazy spichrza i ziemi, ze przyjechalem zalatwic formalnosci na prosbe starszego brata, ktory jest tutaj w naszym starym domu. Chcialem cie miec za swiadka, gdy bede mowil prawde. Mam nadzieje, ze ten moment nadejdzie, kiedy bedziemy razem. -Spichrz i ziemia teraz juz nie sa wazne- powiedzialem. - Ale mysle, ze w koncu tej strasznej prawdy nie powiesz nikomu, jesli rzeczywiscie taka prawde ukrywasz. Podobnie i ja chyba nie odkryje tutaj nowego zycia ani domu pod strzecha. Zmarznieci do szpiku kosci wreszcie wycofalismy sie do domu, ramie przy ramieniu. Chlopcy siedzacy obok pieca wlasnie dostali od Momoko porcje gulaszu na obiad. Dla Takashiego i jego kompanii, przebywajacych od dzis pod jednym dachem, byl to pierwszy posilek przypominajacy dawny zwyczaj wspolnego mieszkania chlopcow doliny podczas witania Nowego Roku. Pracowity Hoshio siedzial w kacie z dala od wesolej gromadki nowych kolegow i starannie, jedna po drugiej, czyscil oliwa pilki futbolowe. Przekazalem zonie biale mieso szesciu bazantow, wlozylem nowe buty z cholewami i skierowalem sie do spichrza rozkopujac po drodze snieg. 8. Wolnosc wyrzutka Wbrew mojej skrytej nadziei, mimo uplywu czasu, snieg wciaz padal drobny jak puder, zamiast zmienic sie w sniezynki przypominajace platki kwiatow, wiec nie moglem sie do niego przyzwyczaic. Nie wychodzilem na dwor, zamknalem sie w spichrzu i skoncentrowalem na tlumaczeniu. Poniewaz posilki mi przynoszono, do domu wchodzilem tylko wtedy, gdy potrzebowalem wody do napelnienia kociolka stojacego na piecyku. Za kazdym razem znajdowalem Takashiego i jego kompanow w stanie dzieciecej swiezosci, nie przejawiajacych najmniejszych oznak zmeczenia czy kaca wskutek upojenia sniegiem. Slady topnienia wciaz przykrywa nowy snieg, odnawiajac pierwsze wrazenie, nie ma szansy, by fanatykom mieszkajacym w naszym domu szybko minelo odurzenie sniegiem. Tymczasem odkrylem sposob uzyskiwania wody ze sniegu, wiec moje codzienne zycie tym bardziej zdecydowanie zostalo odciete od domu. Bedac zupelnie sam, pograzylem sie w spokojnym zobojetnieniu czlowieka, ktorego nikt nie obserwuje, do tego stopnia, ze zaczalem sobie uswiadamiac, iz podczas tych trzech dni zamkniecia w obcym mi sniegu, moj wyraz twarzy staje sie coraz bardziej tepy, a ruchy coraz powolniejsze. Jednak w pierwszy dzien Nowego Roku moje pustelnicze zycie od wczesnego ranka zaklocila az dwukrotnie Jin i jej rodzina. Najpierw o swicie zbudzil mnie ze snu najstarszy syn i powiedzial, ze czas isc po "pierwsza wode", jestem bowiem glowa rodu Nedokoro. Chlopiec byl powazny jak starzec latwo ulegajacy wplywom tego rodzaju miejscowych zwyczajow; wyciagnal w moja strone plan czerpania "pierwszej wody", trudny do odczytania, narysowany twardym olowkiem na odwrotnej stronie skladanej ulotki reklamowej. W slabym swietle pod schodami, przykuty spojrzeniem malych, gleboko osadzonych oczu, staralem sie wbic sobie do glowy szkic trasy, ktora wypracowala Jin, drogi prowadzacej do tegorocznej "pierwszej wody", ale okazalo sie to niemozliwe. Zrezygnowalem wiec, wrocilem na pietro, wlozylem plaszcz i otulilem sie nim szczelnie. A biedny chlopiec, ktoremu pewnie kazano towarzyszyc mi w wyprawie po "pierwsza wode", czekajac na mnie w milczeniu, drzal jak zmokly pies. Wstapiwszy do domu zobaczylem Takashiego i moja zone spiacych blisko siebie obok paleniska kon, w ktorym kilka wegli zarzylo sie jeszcze czerwonym ogniem. Za plecami Takashiego spal Hoshio, Momoko zas lezala pod wspolnym kocem z zona, jednak reka Takashiego pod kocem wyraznie dotykala boku zony, co sprawialo wrazenie, jakby oboje spali tu sami. Kiedy tak stalem przy wejsciu do kuchni, nieco skrepowany, nie mogac oderwac oczu od tego widoku, zreczny chlopiec Jin wydostal spod pieca kuchennego glebokie wiadro, ktore mialo spelnic te swieta, choc krotkotrwala role. Potem ruszylismy obaj w ciemnosc wypelniona padajacym sniegiem. Snieg powiedzial mi, ze skora na twarzy nabrzmiala i plonie, ale mimo to czulem sie tak spokojny, jakbym zapadl w stan inercji. Z melancholia przypomnialem sobie fatalna swiadomosc niemoznosci aktu plciowego, narastajaca jak rak miedzy mna a zona. Z pewnoscia - mowilem sobie - w koncu byloby najlepiej, gdybysmy wykorzystali jakakolwiek okazje ucieczki z tego grzaskiego bagna niemocy, powloczac ciezko nogami jak wyczerpani wojownicy. Mimo wszystko, nie dopuszczalem nawet mozliwosci stosunku plciowego miedzy Takashim i moja zona; po prostu moj umysl, opanowany jedynie koniecznoscia przedzierania sie przez sniezna ciemnosc, nawiedzaly chwilami tajemnicze wyobrazenia, w ktorych ogromna magnetyczna sila, tak stoicko tlumiona w stojacym penisie oblepionego sniegiem nagiego Takashiego, przenosila sie w jakis sposob na moja spiaca zone poprzez palce oparte na jej boku. Na drodze prowadzacej od szosy w dol ku brzegowi rzeki snieg byl jeszcze miekki. Jednak chlopiec szedl pewny siebie, jakby wioslujac w siegajacym mu do kolan sniegu, musial wiec uwaznie przygladac sie, gdy jego matka przekladala kartki kalendarza i tabele kierunkow i opracowywala trase prowadzaca do "pierwszej wody". Kiedy w polu widzenia ukazala sie rzeka, zamarlem w bezruchu, wstrzasniety widokiem czarnej wody uwiezionej w sniegu. Odlamki rojen unoszacych sie w mojej glowie, jeszcze nie do konca rozbudzonej, w tym momencie nagle zmrozone, spadly wszystkie na ziemie. Wydalo mi sie, ze ta czarna woda wywola we mnie cos strasznego i obrzydliwego, wiec broniac sie przed nia wypowiedzialem zaklecie: "Jestem obcy, nie mam zadnego zwiazku z ta dolina." Nawet jesli mi sie uda zaprzeczyc wszystkim jej znaczeniom, to jednak ta czarna rzeka uwieziona w sniegu pozostanie najgrozniejszym widokiem, jaki ujrzalem po powrocie w niecce doliny. Chlopiec chwile czekal na mnie, gdy bezradnie stalem w miejscu w obawie - jak to zinterpretowal -ze zapadne sie w glebszy snieg, wreszcie wyrwal mi z reki kubel i zgiety w pol poszedl na brzeg, zjezdzajac po osniezonym zboczu. Po krotkim i sciszonym, jakby wstydliwym plusku, wlokacy sie z trudem chlopiec wspinal sie pod gore z wiadrem wody oraz puszka po sproszkowanym mleku, nie wiadomo kiedy znaleziona, ktora rowniez ze czcia napelnil woda z rzeki. -Przeciez mogles "pierwsza wode" dostac ode mnie! - zawolalem, ale chlopiec od razu przykryl dlonmi swoja puszke, jakby chcial ja uchronic przed moim atakiem. Wtedy pojalem, jaka uparta mysl nabrala ksztaltu w jego glowie. Mianowicie moja "pierwsza woda", ktorej nie zaczerpnalem wlasnymi rekami, jest z tego powodu falszywa, natomiast jego "pierwsza woda" w puszce, nabrana przez niego osobiscie, jest prawdziwa. Dawniej rodzina Jin zawsze dzielila "pierwsza wode" z rodzina Nedokoro i dlatego jeslibym dzis zszedl sam na brzeg rzeki i nabral wody, syn Jin rowniez zadowolilby sie chyba czescia naszej prawdziwej "pierwszej wody". Ale skoro utknalem w tym punkcie i swoja "pierwsza wode" zdegradowalem do rangi falszywej, chlopiec Jin wpadl na pomysl, by nabrac do znalezionej puszki wlasnej wody, i teraz niesie ja do swej otylej matki. Jesli syn tej nieuleczalnie chorej na otylosc kobiety moze stac sie tak upartym mistykiem, to u podstaw tego calego procesu musi tkwic cos bardzo realnego. Teraz, kiedy juz bylem calkowicie rozbudzony, stopniowo zaczalem odczuwac glupote i bezsens tego przyjscia nad brzeg rzeki tak wczesnym rankiem, stracilem wiec humor i poszedlem brukowana droga z powrotem. Przyszlo mi na mysl, ze czerpanie "pierwszej wody" byloby czynnoscia odpowiednia dla Takashiego. Starajac sie, by dzis po raz drugi nie ogladac spiacych, przed domem wiadro z woda przekazalem chlopcu, polecilem, zeby zaniosl je do kuchni i wrocilem do spichrza, zmarzniety i obolaly. Moja drzemke zrujnowaly sny, w koszmarze sennym krzyczalem probujac wyrwac sie z uscisku dwoch poteznych lap o olbrzymiej sile, ktore wychynely z czarnej wody rzeki. Przed poludniem znow przyszedl chlopiec, aby mnie powiadomic, ze jego matka z cala wychudla rodzina chce zlozyc zyczenia noworoczne. Gdy schodzilem po schodach na dol, ujrzalem Jin siedzaca na podwyzszonej podlodze sieni, zwrocona w strone wciaz padajacego sniegu, jeszcze grubsza niz kiedykolwiek przedtem, niby kula, ktora wtoczyla sie tu nie wiadomo skad. Zszedlem do samej sieni i aby oszczedzic Jin wysilku obracania sie, stanalem przed nia razem z jej rodzina. Na twarzy Jin podobnej do miednicy drzala napieta skora bez zadnej zmarszczki, oswietlona rownomiernie swiatlem odbitym od sniegu, rozpraszajacym sie na wszystkie strony i nie dajacym cienia; emanowala z niej osobliwa mlodzienczosc. Przygladajaca mi sie Jin dyszala ciezko, dlatego nie mogla wypowiedziec nawet slowa. Zaledwie kilka metrow spaceru z jej domu doprowadzilo ja do stanu konajacego delfina. Dopoki Jin milczala, jej rodzina rowniez nie odzywala sie, wiec zszedlszy na dol jakos bez powodu wzburzony, stalem teraz w dziwnym nastroju zaklopotania. Poza Jin, owinieta w rodzaj bezksztaltnego worka, bez przodu i tylu, bez gory i dolu, pozostali czlonkowie jej rodziny ubrani byli w zasadzie noworocznie, ja natomiast mialem na sobie sztruksowa koszule, ktorej nie zdejmowalem nawet na noc, oraz sweter, bylem przy tym nie ogolony. Zaczalem sie wiec martwic, czy Jin nie uzna, ze zlekcewazylem trud, ktory sobie zadala, zeby przyjsc do mnie z zyczeniami. Ale Jin po dluzszej chwili uspokoila oddech, odchrzaknela bezsilnie i zaczela mowic zachrypnietym glosem, wyraznie demonstrujac dobra wole: -Panie Mitsusaburo, wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! -Ja tez wam zycze wszystkiego najlepszego. -Coz najlepszego moze zdarzyc sie tak nedznej jak ja osobie! - powiedziala Jin, sztywniejac nagle. - . Gdyby na przyklad trzeba bylo uciekac, ja bym nie mogla, pozarlyby mnie psy albo umarlabym z glodu! -Nie przypominaj tu tej starej opowiesci, to przeciez historia o ucieczce calej wioski, starsza jeszcze od buntu chlopskiego w 1860 roku, prawda? -Nie, nie, ja sama widzialam uciekajacych! Przegralismy wojne i gdy armia okupacyjna przyjechala dzipami, w dolinie zostali tylko niedolezni starcy, a wszyscy zdrowi uciekli z wioski do lasu. To przeciez byla ucieczka - powiedziala Jin z uporem i glupawa pewnoscia siebie. -Jin, nic takiego sie nie zdarzylo. Gdy nadjechal pierwszy dzip, bylem w dolinie. Od zolnierza amerykanskiego dostalem konserwe ze szparagami; ani ja, ani nikt z doroslych nie wiedzial, czy to sie nadaje do jedzenia, w koncu wiec zostawilem puszke w pokoju nauczycielskim w szkole podstawowej. -Nie, wszyscy jednak uciekli! - upierala sie Jin z zimna krwia. -Panie Mitsusaburo, Jin ma cos nie w porzadku w glowie -wtracil jej malomowny maz. Uslyszawszy to, dzieci poruszyly sie pelne gorzkiego niepokoju, widocznego nawet dla osoby postronnej. Nie moglem powstrzymac sie od wspomnienia o tym, ze w moim snie o ataku na spichrz Jin wystepowala jako ktos, dla kogo nie ma nadziei ucieczki. Oczy ukryte jak pepek w napecznialym miesie zwezila teraz jeszcze bardziej patrzac na oslepiajacy snieg; jej malutkie zeby wcisniete w dziasla, sterczace brudne uszy, jakby pokryte rybia luska, glowa podobna do ksiezyca w pelni z przyprawionymi uchwytami sprawiaja wrazenie pelni zdrowia, co kloci sie z brakiem proporcji jej ciala. Pokaz szalenstwa to zapewne nowa taktyka, ktorej celem jest przeciwstawienie sie sprzedaniu oficyny. Niestety, to nie przede mna winna wykazywac sie swa przebiegloscia, lecz przed Takashim, ktory zreszta juz sprzedal cala ziemie i budynki rodziny Nedokoro, wlacznie z mieszkaniem Jin. Jesli cos rzeczywiscie kwalifikowalo Takashiego na jawnego zloczynce, to przede wszystkim ta cecha jego wrazliwosci, umozliwiajaca mu z taka latwoscia zdradzanie zalosnych planow kobiety w srednim wieku, tak osobliwie otylej i uwiezionej w tej przekletej dolinie. -Wies Okubo wciaz podupada! Ludzie sa coraz gorsi! - powiedziala Jin. - Wczorajszego wieczoru, mimo ze to wigilia Nowego Roku, do domow majacych telewizory zwalil sie tlum zupelnie obcych ludzi z wioski i z "prowincji" i przeszkadzal w przygotowaniach noworocznych! To przeciez oburzajace! -Czy wy rowniez chodziliscie na telewizje? - zapytalem chlopcow. -Aha, chodzilismy ogladac turniej piosenkarski miedzy "czerwonymi" i "bialymi". Jesli w jakims domu pozamykano okiennice i ogladano telewizje, ludzie sie gniewali i zrywali okiennice! - odpowiedzial drugi syn z duma. - Wiekszosc dzieci krazyla z miejsca na miejsce i nie chciala wracac do domow, dopoki wszyscy nie pochowali telewizorow do komorek! Potem, gdy wrocilem do swego gniazda na pietrze, Jin z rodzina z trudem brnela po sniegu, kierujac sie w strone glownego budynku. Niewatpliwie poszla zlozyc zyczenia noworoczne Takashiemu i pozostalym. W moich oczach, gdy spogladalem w dol przez okno, cialo Jin wygladalo jak chwiejacy sie balwan z lysina na czubku okraglej glowy. Pozniej widzialem przez okno, jak w drodze do domu podtrzymywalo ja kilku chlopcow. Nasz "zloczynca", rozgrzebujac snieg, podskakiwal dokola podtrzymujacych kobiete, gwaltownie pokrzykiwal kierujac cala operacja, az jej dzieci, jak gdyby nie mogac wytrzymac tej sytuacji, wybuchnely niewinnym smiechem. Rankiem czwartego stycznia po raz pierwszy po dluzszej przerwie zszedlem do doliny, by zamowic miedzymiastowa. Mimo ze snieg padal nieustannie od kilku dni, waska droga prowadzaca do placu przed urzedem wiejskim szlo sie zupelnie wygodnie. Pod cienka warstwa swiezego sniegu znajdowala sie bowiem twarda, udeptana juz podstawa we wglebieniu w ksztalcie dna lodki. Przez tych kilkadziesiat godzin Nowego Roku, gdy wszyscy mezczyzni doliny byli nieprzytomnie pijani, chlopcy z druzyny futbolowej wydeptali snieg biegajac pod gore i z powrotem w czasie intensywnego treningu. Przechodzac przed supersamem ujrzalem niepokojacy widok, ktory wzbudzil we mnie mieszane uczucia. Supersam byl zamkniety, ukryty za zaluzjami jak czolg zamaskowany kolorem zoltym i zielonoszarym, ale kilka gospodyn, ktore przybyly z "prowincji", stalo juz pod okapem bez ruchu; kazda z nich, jakby zgodnie z wczesniejsza umowa, przyprowadzila z soba jedno dziecko. Mialy w reku puste koszyki na zakupy, wiec czekaly pewnie na otwarcie sklepu. Niektore male dzieci juz sie chyba zmeczyly; widzac je przykucniete na sniegu zrozumialem, ze chlopki musialy cierpliwie czekac przed drzwiami wiele godzin. Supersam musi byc zamkniety od Nowego Roku. I rzeczywiscie, zaluzje zaciagniete, nie widac tez oznak obecnosci pracownikow. Dlaczego mimo to kobiety z "prowincji" czekaja z pustymi koszykami? Przechodze obok nich snujac rozne przypuszczenia. Wszystkie stare sklepy w dolinie podupadly w wyniku konkurencji supersamu; pod ich ciezko zwisajacymi okapami w mrocznych wnetrzach kryli sie wlasciciele, wygladajac od czasu do czasu na swiat zewnetrzny. Natomiast na pokrytej sniegiem drodze nie bylo nawet sladu czlowieka, nie moge wiec nikogo zatrzymac i zapytac o znaczenie tego osobliwego zgromadzenia kobiet z "prowincji". A nawet jesliby ktos wyszedl na ulice, to pewnie po to tylko, zeby oddac mocz w momencie, w ktorym zblizalbym sie do niego, aby porozmawiac. Czy ktorykolwiek z pracownikow poczty bedzie ze mna rozmawiac podczas oczekiwania na polaczenie z miastem? Podobnie jak w domach zrujnowanych sklepikarzy, nad okapem poczty nazbieralo sie duzo sniegu, ktorego nikt nawet nie probowal uprzatnac. Przestapiwszy przez zaspe przed jedynymi otwartymi drzwiami frontowymi, wszedlem w mroczne wnetrze poczty. W okienkach nie widac bylo w ogole pracownikow. Zauwazylem jednak pewne oznaki obecnosci ukrytych gdzies w glebi urzednikow, wiec przedstawilem swoje zyczenie mowiac, ze chce rozmawiac z miastem. -Snieg przerwal przewody, nie mozna uzyskac polaczenia poza wioska - gniewny glos starca doszedl do mnie, o dziwo, z bliska, gdzies z kacika w dole. -A kiedy bedzie mozna? - zapytalem, gdy ten glos pobudzil czastke moich wspomnien z przeszlosci. -Mlody czlowiek naprawiajacy telefony jest teraz u Nedokoro, wzywalismy go, ale nie przyszedl! - powiedzial starzec tonem jeszcze wyrazniej wzburzonym, rozgniewanym. Przypomnialem sobie, byl to ten sam slabowity naczelnik poczty, ktory od mojego dziecinstwa wciaz tak samo sie gniewal. Wyszedlem, nie zobaczywszy, w jakiej pozycji ukrywal sie tak nisko. Idac w strone supersamu ujrzalem stojacych przodem do siebie dwu mezczyzn zajetych jakas dziwna ceremonia wyciagania na przemian rak w strone glowy partnera. Zblizalem sie do nich z pochylona glowa kryjac twarz przed zacinajacym od przodu sniegiem i nie zwracalem szczegolnej uwagi na ruchy mezczyzn. Myslalem glownie o kobietach z "prowincji" stojacych na prozno przed zamknietymi drzwiami. Kiedy podszedlem blizej, spostrzeglem, ze kobiety nie tylko staly tak jak przedtem, ale ze w ciagu krotkiego czasu przybylo ich co najmniej dziesiec. Staly nadal czekajac cierpliwie, a dzieci, ktore przedtem krecily sie lub siedzialy skulone na sniegu, teraz drzaly ze strachu, bliskie placzu, trzymajac sie plaszczy matek. Przeczuwajac cos niedobrego zatrzymalem sie i wtedy zobaczylem tuz przed soba tych mezczyzn naskakujacych z furia na siebie. Nie mialem innego wyjscia, musialem stac w miejscu - czulem ogarniajace mnie przerazenie z powodu niewielkiej odleglosci dzielacej ich ode mnie - i przygladac sie walce prowadzonej w milczeniu, jakby wedlug znanego rytualu. Ci mezczyzni, powazni mieszkancy doliny, w zaawansowanym srednim wieku, w marynarkach, ale bez krawatow, a wiec w najczesciej spotykanym tutaj stroju swiatecznym, obaj byli ciezko pijani. Ich twarze mialy barwe czerwonomiedziana, rozpalone goraczka usta wyrzucaly gwaltownie powietrze przypominajace pare na tle sniegu. Moze obawiajac sie uwiezienia nog, zapadajacych sie w glab jeszcze nie stwardnialego sniegu, czy moze raczej wskutek jakiejs niezachwianej sily woli, w ogole nie poruszali dolnymi czesciami ciala. I na przemian zadawali sobie zacisnietymi piesciami cios po ciosie w uszy, brode, szyje. Starli sie ze soba w jakims durnym milczeniu, z wytrwaloscia doskonale wytresowanych walczacych psow. Twarz mezczyzny o nieco drobniejszej budowie zaczyna wyraznie tracic pijacki kolorek i wydaje mi sie, ze zaczyna on malec w oczach. Mam wrazenie, ze kolejny cios wycisnie ze zbielalej, wyschnietej i napietej skory twarzy krzyk rozpaczy niby pot. W tym momencie z duza szybkoscia mezczyzna wyjal cos z tylnej kieszeni spodni i sciskajac to w dloni, zadal cios w usta przeciwnika. Rozlegl sie trzask jak przy otwieraniu nozem muszli ostrygi i w moja strone nadlecial jakis maly kamyczek zmoczony w czerwonej pianie. Uderzony chwyciwszy obiema rekami dolna czesc twarzy, jeszcze czerwonomiedzianej od przepicia, pochylil sie do przodu i zaczal uciekac, a mezczyzna, ktory zadal cios, szybko ruszyl za nim w poscig. Tuz przy uchu uslyszalem slaby jek uderzonego i ciezki oddech scigajacego, odwrocilem sie i odprowadzilem wzrokiem oddalajacych sie mezczyzn. Nastepnie pochylilem sie i zaczalem szukac tego, co przed chwila tutaj upadlo. Na powierzchni bialego sniegu, poruszonego, ale wciaz czystego, ujrzalem czerwona dziurke wielkosci moreli, a na jej dnie rzecz podobna do zoltobrazowego paka na drzewie. Pod spodem tej malutkiej grudki trzymalo sie cos 0 czystej rozowej barwie. Wyciagnalem reke i podnioslem grudke, ale odrzucilem ja natychmiast, bo nagle poczulem niemal dlawiaca wnetrznosci odraze. Byl to wylamany zab z kawalkiem dziasla. Nadal siedzialem w kucki, bezsilnie rozgladalem sie dokola, podobny do rzygajacego psa, samotny 1 bezradny. Kobiety wciaz staly przed drzwiami supersamu i wpatrywaly sie bez wyrazu w przestrzen. Male dzieci, ktore jeszcze nie oprzytomnialy ze strachu, trzymaly sie nadal za poly tandetnych plaszczy swoich matek, lecz teraz lekliwie spogladaly ukradkiem na mnie, jak gdybym tym razem byl dla nich nowa grozba. Ludzie z otaczajacych domow, ktorzy niewatpliwie ogladali wszystko z mroku spoza brudnych szyb okiennych, nadal siedzieli w ukryciu, nawet nie probujac wyjsc na zewnatrz. Ucieklem stamtad na brukowana droge z tym samym uczuciem bezradnego pospiechu, jak podczas ucieczki w koszmarze sennym, czesto zbaczajac z drogi i zapadajac sie w niepewny, nieudeptany snieg. Bylem tak poruszony, ze po raz pierwszy od czasu, jak zamknalem sie w spichrzu, odczuwalem potrzebe opowiedzenia Takashiemu o najnowszym swoim przezyciu. Wywolalem Takashiego z domu. Mieszkajacy wspolnie z nim chlopcy energicznie pracowali w kuchni, wiec zawahalem sie i nie wszedlem do srodka. -Mitsu, od Nowego Roku bylo w dolinie wiele takich bijatyk - odpowiedzial Takashi wcale nie zarazajac sie moim wzburzeniem, choc w zasadzie wysluchal mnie uwaznie. - Zwlaszcza ostatnio wszyscy dorosli w tej wiosce sa bardzo drazliwi. Poza tym w czasie przerwy swiatecznej nie maja nic do roboty poza piciem taniej sake, a krewcy mlodzi ludzie, ktorzy w poprzednich latach ochoczo brali sie za bary i wszczynali bijatyki bedace dla starszych rodzajem katharsis, teraz mieszkaja tutaj razem ze mna i pilnie trenuja. Starsi faceci, ktorzy z natury rzeczy winni wszystko lepiej rozumiec, zaczeli walczyc sami ze soba. Przedtem zwykle przygladali sie lub godzili walczacych, teraz zaczeli wyladowywac tlumiona dotad brutalnosc, chwycili sie miedzy soba za bary. Ale, jak widzisz, nikt ich nawet nie probuje powstrzymac. W odroznieniu od klotni mlodych, bijatyki doroslych sa bardziej klopotliwe, poniewaz trudno komukolwiek obcemu ingerowac bez narazenia sie na niebezpieczenstwo. Dlatego ich walki tocza sie bez zaklocen i trwaja w nieskonczonosc. -W kazdym razie dawniej nie widzialem wsrod mieszkancow tej doliny walk, w ktorych wypadaly zeby wraz z dziaslami - powtorzylem nie przekonany analiza Takashiego, sprowadzajaca wszystko w ramy codziennego, normalnego zycia. - Okladaja sie wzajemnie z calej sily piesciami, w milczeniu. Taka, nawet dla pijanych to nie jest normalne. -Kiedys w Bostonie zwiedzalem dom, w ktorym urodzil sie prezydent. Caly nasz zespol grajacy Nasz jest wstyd zostal tam zaprowadzony. Kiedy w powrotnej drodze jechalismy mikrobusem przez dzielnice slumsow, zobaczylismy klotnie dwu mlodych Murzynow. Jeden z nich nagle podniosl cegle, wymachiwal nia i grozil drugiemu. Byl slabszy od tamtego, wezszy w ramionach, mniej muskularny. Przeciwnik utrzymywal swobodnie dystans i szydzil. W krotkim czasie trwania naszego przejazdu ostrozny dotad mezczyzna podszedl zbyt blisko. Nagle dostal cegla cios w glowe i upadl na ziemie. Glowa doslownie pekla na pol i ukazalo sie jej wnetrze. Mimo to ludzie z sasiedztwa siedzieli na balkonach swoich domow, na chwiejacych sie krzeselkach czy w wyplatanych fotelach o szerokich oparciach, i spokojnie sie temu przygladali. W dolinie natomiast przemoc konczy sie na uszkodzeniu dziasla, nikt nikogo nie zabija. Mozliwe, ze Japonczycy maja pewne wyczucie w biciu, albo tez brakuje im sily fizycznej. Jednak z punktu widzenia psychologicznego nalezy przyznac, ze dolina jest chyba w czyms podobna do tamtej dzielnicy slumsow. -Moze masz racje. O ile pamietam, w dolinie nigdy przedtem, a zwlaszcza z samego rana, nikt nie stosowal przemocy tak otwarcie. Dawniej nie trzeba bylo az takiej bojki, zeby dzieci biegly natychmiast na posterunek wezwac policje. A dzis rano nikt nic nie zrobil, wszyscy po prostu przygladali sie z glebi domow. -Policjanta nie ma. Pozna noca w dniu, w ktorym zaczal padac snieg, zostal telefonicznie wezwany do miasta i dotad nie wrocil, Z powodu sniegu ani autobus nie jezdzi, ani telefon nie dziala, bo linia zostala zerwana przez zlamane pod ciezarem sniegu drzewo, wiec nikt w dolinie nie wie, jak policjant spedza Nowy Rok. W jego sposobie mowienia wykrylem chec sprowokowania moich podejrzen, ale od razu zdlawilem pokuse prowadzenia dalszych wykopalisk w tym pokladzie. Bo goraco pragnalem odizolowac sie od czynow Takashiego i jego druzyny. Poddawanie sie wciaganiu w zagadke dozowana drobnymi porcjami i uleganie jego zamyslom wydalo mi sie zarowno niebezpieczne, jak i nudne. Poza tym juz zrezygnowalem z zamiaru krytykowania Takashiego, niezaleznie od tego, co bedzie robil. -Supersam jest chyba zamkniety na przerwe noworoczna? A jednak przed zamknietymi zaluzjami zebraly sie kobiety z "prowincji". W jakim celu? Czy sadzisz, ze przez tydzien swiateczny nie moga sie wyzywic bez pomocy supersamu? I co dziwniejsze, staly tak spokojnie przed zamknietymi drzwiami - zmienilem temat. -Juz sie zebraly? - Zadajac to pytanie Takashi znow jakby probowal rozbudzic moje podejrzenia. - Mitsu, dzis po poludniu organizujemy drobna impreze w supersamie. Moze tez poszedlbys popatrzec? -Nie, nie mam ochoty tam isc - odmowilem wprawiajac w ruch caly mechanizm czujnosci. -Nawet nie pytajac, co to za impreza, z gory decydujesz, ze nie chcesz pojsc i obejrzec; no, no, prawdziwy pustelnik ze spichrza! - Takashi potraktowal mnie bardzo lekko. -Tak. Zupelnie nie mam ochoty specjalnie chodzic i ogladac tego, co sie dzieje w dolinie. -Nie masz wiec zdecydowanie checi ogladania tego wszystkiego, co dotyczy tej doliny. I oczywiscie tym bardziej nie masz ochoty brania w tym udzialu. Mitsu, rownie dobrze mogloby cie tu w ogole nie byc. -Przebywam przeciez tutaj wbrew swojej woli, tylko z powodu sniegu. Niezaleznie od tego, jak osobliwe zdarzenia beda zachodzic w tej dolinie, pragne tylko jednego, zeby stad wyjechac i juz nigdy nie wspominac tej niecki w lesie. Takashi usmiechnal sie niewyraznie, jakby ze mnie pokpi-wal, w milczeniu potrzasnal kilka razy glowa i juz nic nie mowiac wycofal sie do kuchni. Mialem wrazenie, ze zalezy mu bym nie widzial tego, co chlopcy robia w kuchni; wrocilem na pietro w spichrzu nic pragnac mieszania sie w ich sprawy. Momoko, ktora przyniosla mi obiad, namawiala, bym popatrzyl przez okno na nowa flage powiewajaca na supersamie. Momoko byla czarujaca z tym dziecinnym napieciem, z jakim zastawiala na mnie pulapke, nie mialem wiec serca jej odmowic. Na budynku dawnego magazynu, dzis supersamu, powiewaly dwa wesole trojkatne proporce, jeden zolty, drugi czerwony. Ogladane przez sypiacy na doline snieg przypominajacy stary, podrapany film. Gdy odwrocilem sie, ujrzalem Momoko patrzaca na mnie oczyma pelnymi nieukrywanej nadziei. Oczywiscie, nie rozumiem, co znacza te dwie flagi. -Dlaczego te flagi tak ciebie ciesza, Momo? -Dlaczego? - Odpowiadajac pytaniem na pytanie, Momoko zadrzala, rozdarta miedzy zakazem a pragnieniem powiedzenia wszystkiego do konca. - Czy ci smutno, Mitsu, kiedy patrzysz na te flagi? -Gdy wroce do Tokio, przysle ci kilka rodzajow flag znacznie przyjemniejszych, Momo - pokpiwajac z najmlodszego czlonka strazy przybocznej brata zaczalem jesc obiad. -Jesli poszedlbys na dol o czwartej, to bys dopiero zobaczyl, co tam sie rozpoczyna, nawet ty, Mitsu, czlowiek cieszacy sie uznaniem w spoleczenstwie! O czwartej, pamietaj. A chyba chcialbys wiedziec, co sie zaczyna? Jednak, Mitsu, ja nie moge zdradzic druzyny futbolowej! Nie moglem powstrzymac usmiechu na widok Momoko, przypominajacej terrorystke z ubieglej epoki w tej indianskiej skorzanej sukni, ktora w sniezny dzien nosila na golym ciele rownie dumnie jak wtedy pierwszego dnia na lotnisku. Tylko ze teraz suknia byla juz nie tylko pognieciona, ale tak postrzepiona, ze wygladalo spod niej sniade cialo Momoko. -Momo, ja wcale nie chce wiedziec, co sie zaczyna. Nie bedziesz musiala nikogo zdradzac. -Ludzie uznani w spoleczenstwie sa naprawde nudni! - powiedziala Momoko z zalem i gniewem i odeszla do swoich kumpli, ktorych nie zdradzila. O czwartej po poludniu rozlegly sie z dna doliny powtarzajace sie okrzyki tlumu; stopniowo wznosily sie kretymi schodkami dzwieku. Byl to krzyk, w ktorym krylo sie zarowno napiecie, jak i radosne podniecenie, lechtajace najbardziej wstydliwa, gleboko skrywana czesc psychiki, jakby przekrwiona falde blony sluzowej. Sluchajac tego krzyku zupelnie bez powodu poczulem sie tak, jakbym sie obnazyl w ekshibicjonistycznym, obscenicznym akcie i zmieszany powiedzialem do siebie na glos:,,Co to w ogole znaczy? Co to jest?" I od razu cos niepojetego z kata spichrza probuje mi odpowiedziec. Znow czuje zmieszanie, wolam "nie!, nie!" i potrzasam glowa. Okrzyki przybieraly na sile w rytmie bicia pulsu. W koncu ucichly, ale wciaz utrzymywal sie ozywiony gwar, niby brzeczenie niezliczonej masy pszczol, falujacy w samym dole, tylko od czasu do czasu podnosily sie brutalne gardlowe glosy, ktore nie daly sie pogrzebac w szumie, wspolzawodniczace z ostrym piskiem dzieci lub ich okrzykami radosci. Dopoki okrzyki wznosily sie i zanikaly w rytmicznych kadencjach, moglem jeszcze jakos pracowac nad tlumaczeniem, ale gdy zaczely mi przeszkadzac ostre, rwace sie glosy o niejasnym znaczeniu, nie potrafilem sie juz skoncentrowac. W koncu wstalem, podszedlem do okna i przyjmujac chlod promieniujacy od zimnej szyby na plonace policzki i oczy, ujrzalem przez okno przestrzen doliny, do ktorej wstepowal powoli zmrok wieczorny. Teraz pada tylko drobny sniezek. Ciemniejaca mleczna mgla zaczyna, jak sie wydaje, wypelniac doline otoczona czarnym cieniem lasu, niebo zas, zasnute sniegowymi chmurami, wyglada jak ogromna ciemnobrazowa dlon przykrywajaca kotline. Gdy wytezylem zbolale oko w poszukiwaniu flag, ujrzalem je we mgle, zwiedle bezsilnie jak ptaki ze zlozonymi skrzydlami czy jak kawalki porcelany w wyblaklych i smetnych kolorach lezace w metnej wodzie. Zupelnie nie moge pojac, co sie dzieje w supersamie, tylko wspomnienie kobiet stojacych nieruchomo w milczeniu przed zamknietymi zaluzjami i dwu mezczyzn w srednim wieku bijacych sie bez slowa tkwi na dnie mojej duszy, strwozonej okrzykami z doliny, i wcale nie odchodzi. W koncu udreczywszy glowe niespokojna bezsilnoscia wrocilem do stolu. Wprawdzie udalo mi sie nie zlamac narzuconego sobie zakazu schodzenia na dol, nie potrafilem jednak powstrzymac sie od myslenia o tym, ze w dolinie na pewno zaczelo sie cos wyjatkowego, z czym Takashi i jego druzyna futbolowa bez watpienia maja cos wspolnego. Nie moglem wrocic do tlumaczenia, z gulaszu, ktory jadlem na obiad, wzialem kosc ogonowa i starannie szkicowalem jej zarys na papierze uzywanym do pisania na brudno tekstu przekladu. W kosci ogonowej o barwie ostrygi sa najrozmaitsze wzniesienia i dolki biegnace w skomplikowanych kierunkach, sa tez malenkie otworki niby gniazdka robakow, zas po obu stronach Stawu wisza jakies galaretowate czastki podobne do okraglych pokrywek, ktorych role w utrzymaniu sily w ogonie, gdy jeszcze byl zywy i sie ruszal, trudno mi teraz odgadnac. Dlugo robilem ten bezsensowny szkic, nastepnie odlozylem olowek, chwycilem zebami te galaretowata resztke podobna do pokrywki i sprobowalem odswiezyc pamiec o jej smaku. Pozostal jednak tylko smak koncentratu zupy, uzytego podczas gotowania, i zimnego tluszczu. Poczucie bezsilnosci siegnelo bezdennej glebi, tkwilem wiec pograzony calkowicie w odmetach ponurego, lepkiego nastroju. I nie mialem nic, co mogloby mnie wesprzec, bym mogl sie z tego wyratowac. O piatej za oknem zapanowala zupelna ciemnosc, ale wciaz jeszcze od czasu do czasu rozlegala sie stlumiona wrzawa, z ktora mieszaly sie okrzyki wzburzenia. Narastaly stopniowo pokrzykiwania pijanych mezczyzn. Z brzekiem uderzajacych o siebie ciezkich metalowych przedmiotow wrocili do oficyny synowie Jin, opowiadajac sobie o czyms szybko i drzac z podniecenia. Zawsze kiedy przechodzili obok spichrza, lekliwie sciszali glosy, aby mi nie przeszkadzac, jednak teraz nie przejmuja sie wcale samotnikiem na pietrze. Sprawiaja wrazenie, jakby oni rowniez brali udzial na rowni z doroslymi w dzialaniach majacych istotne znaczenie dla wspolnoty doliny. Wreszcie i na podworzu na chwile sie ozywilo, gdyz Takashi i jego wspollokatorzy wrocili do domu. Zapadla juz noc, ale z doliny dochodzily na gore krzyki jakby walczacych jednoczesnie kilku grup pijanych mezczyzn. To znow nagle wybuchal piskliwy i wulgarny smiech, rozbrzmiewal dlugo, potem zamieral. Kolacje przyniosla mi zona...Miala na glowie turban z materialu drukowanego w takie same neurotyczne pstrokate wzory, jakie widzialem w tlumie kobiet zebranych pod mostem. Chciala prawdopodobnie nasladowac wdziek mlodych niewrazliwych dziewczat doliny. Jej szerokie ksztaltne czolo, podkreslone przez turban, sprawialo raczej wrazenie melancholijnej dojrzalosci. Zona nie zaczela jeszcze pic swojej wieczornej whisky. -Czy nie za bardzo sie odmlodzilas? Czy energia druzyny futbolowej przywraca ci mlodosc? - zapytalem podle, jak zazdrosny maz, az chcialem sie ugryzc w jezyk z odrazy do siebie. Zona bez slowa spojrzala spokojnie na moja twarz zaczerwieniona ze wstydu i zalu. Nastepnie z obsesyjnie wprost niewzruszonym spokojem - tak zachowywala sie w chwilach trzezwosci od czasu, gdy zaczela pic - przystapila od razu do sprawy, o ktorej ja wahalem sie mowic, choc tak mnie niepokoila. -Mitsu, ten material dostalam w supersamie. Widziales flagi nad tym sklepem? To byl sygnal, ze "cesarz" daje stalym klientom bezplatnie po jednej sztuce towaru. Straszne rzeczy sie dzialy o czwartej w chwili otwarcia. W spichrzu tez chyba bylo slychac krzyki? Najpierw kobiety z "prowincji", potem kobiety z doliny, potem dzieci i mezczyzni wtargneli do wewnatrz, zrobil sie wiec wielki tlok, omal nie zemdlalam, tak walczylam, zeby zdobyc ten jeden turban! -To wielkie poswiecenie z twojej strony! A co znaczy "bezplatnie po jednej sztuce?" Chyba to nie oznacza, ze mozna bez ograniczenia wynosic ze sklepu po jednej sztuce kazdego rodzaju towaru? -Taka stal przed sklepem i fotografowal wszystkich wychodzacych z wojenna zdobycza. Wygladalo na to, ze kobiety braly ubrania i zywnosc. Mezczyzni natomiast po zapadnieciu zmroku zaczeli wynosic przedmioty wiekszych rozmiarow. Byli to chyba ci mezczyzni, ktorzy wzieli najpierw butelki alkoholu, popili sie i pod oslona ciemnosci poszli brac wiecej. Poczatkowo przedmioty przeznaczone do rozdania lezaly w oddzielnym miejscu, nie na polkach z towarami na sprzedaz. Ale po wtargnieciu kobiet, zwlaszcza z "prowincji", ten porzadek zostal zburzony. Juz mialem sie ukryc za gorzkim usmiechem zmieszania bezsilnego obserwatora, ktoremu szok wywolany demonstracja sily odbiera chec dyskusji na temat jej istoty i kierunku, gdy nieoczekiwanie musialem ulec i cofnac sie ku realnemu podejrzeniu, obudzonemu mysla o bardzo nieprzyjemnym posmaku. Fala zwyklego zaskoczenia odplynela z mojej glowy, a jej miejsce zajelo przeczucie niebezpieczenstwa i niepotrzebnych komplikacji. -Ale w supersamie chyba nie bylo alkoholu? - Podobno ci, ktorzy weszli do sklepu jeszcze przed zakloceniem porzadku, widzieli butelki stojace w rzedach na polkach z przedmiotami do rozdania. Bo naprawde na tych polkach stalo pelno sake, whisky i innych trunkow. -Czy to Taka zrobil? - wymowilem imie mlodszego brata z niejasnym uczuciem mdlosci, polaczonym z pragnieniem odrzucenia ohydnego realnego swiata i powrotu w dziecinstwo. -No tak, Mitsu. Taka kupil zapasy u sprzedawcow sake i kazal zawiezc do supersamu. Ale ten pomysl rozdawania bezplatnie klientom po jednej sztuce towaru naprawde pochodzi od "cesarza" supersamow, ktory podobno we wszystkich swoich sklepach robi to co roku czwartego stycznia. Po prostu jesli ktos pokaze kasjerce pokwitowania zakupow z drugiej polowy minionego roku, to moze otrzymac cos taniego z ubran lub artykulow spozywczych. Taka uzupelnil to specjalnym pomyslem, do prezentow dolaczyl po prostu butelki alkoholu, poza tym opoznil otwarcie sklepu dajac powod do powstania duzego tloku, a po otwarciu sklepu i wtargnieciu klientow zwolnil sprzedawcow z pelnienia obowiazkow, dajac w ten sposob calkowita swobode klientom. Patrzac na zamieszanie, ktore wywolal, pomyslalam, ze Taka naprawde ma talent organizacyjny typowego podzegacza, sprawiajacego innym klopoty. -Ale w jaki sposob Taka zdolal wywrzec presje na pracownikow? Moze zamieszanie powstalo jednak w sposob naturalny, a Taka po prostu wykorzystal sytuacje? -Mitsu, "cesarz" supersamow postanowil zatrudnic mlodych z tej doliny na miejsce sprzedawczyn i straznikow magazynow, ktorzy pojechali na swieta noworoczne do rodzin. Aby wyrownac sobie strate kilku tysiecy zdechlych kur, chcial zatrudnic za darmo dawnych pracownikow fermy kurzej. Plan Taki i jego kumpli zrodzil sie dopiero wtedy, gdy "cesarz" wystapil z tym pomyslem. W kazdym razie to chyba nie takie zle, ze kobiety maja teraz okazje odzyskac czesc tego, co supersam od nich wyciagnal? -Ale chyba tu sie nie uspokoi i sprawa nie zakonczy na tym? Tym bardziej, ze pijani mezczyzni wyniesli nawet cenniejsze przedmioty. Czy nie jest to po prostu grabiez na wielka skale, w ktora zamieszani sa mieszkancy zarowno doliny, jaki "prowincji"? - zapytalem czujac, jak wir gorzkiej melancholii dociera swym podmuchem do samego srodka mojego ciala. -Oczywiscie, Taka wcale nie mysli, ze na tym sie skonczy. Caly dzisiejszy dzien kierownik supersamu jest wieziony przez czlonkow druzyny futbolowej. To raczej dopiero od jutra powinna sie rozpoczac zasadnicza dzialalnosc Taki. Zreszta pragna tego szczerze czlonkowie druzyny. -Dlaczego dali sie tak latwo podburzyc Takashiemu? - zapytalem bez sensu, z odcieniem zalu i niezadowolenia. -Mitsu, od chwili niepowodzenia w hodowli kur wszyscy mlodzi w tej dolinie czuja sie jak w pulapce - odpowiedziala zona, powoli uwalniajac podniecenie trzymane dotad na wodzy jej tylko znanymi sposobami. - Oni o tym nie mowia, ale z pewnoscia tlumia w sobie poczucie krzywdy. A jesli chodzi 0 ich perspektywy, to musisz wiedziec, ze nawet dla najpracowitszych, uczciwych mlodych ludzi sa one bardzo ciemne! Ci chlopcy wcale sie nie ciesza kopiac pilke, oni kopia ja z rozpaczy, poniewaz absolutnie nie maja nic innego do roboty. Teczowki rozgoraczkowanych wilgotnych oczu zony blyszcza, jakby emanowaly pozadaniem, nie sa jednak przekrwione, jak to zwykle zdarzalo sie w takich chwilach. Zdalem sobie sprawe z tego, ze od czasu, gdy wycofalem sie i skrylem w spichrzu, zona bez uciekania sie do pomocy alkoholu przezwyciezyla zakorzeniony w niej nieokreslony lek, atakujacy ja przed snem. W rezultacie przestala byc niewolnica bezsennosci i depresji i postawila bez watpienia stopy na zboczu prowadzacym ja w gore ku wyzdrowieniu. Podobnie jak mloda straz przyboczna Takashiego, zona rowniez postepowala zgodnie z zaleceniem: "Nie pij. Przez zycie trzeba przejsc trzezwo." I bez mojej pomocy, bez pomocy meza, przechodzi ponad trudna do przebycia przepascia. Tesknilem teraz do tej zony, ktora upila sie oczekujac Takashiego na lotnisku i zdecydowanie odrzucila chec reedukacji. -Mitsu, jesli masz zamiar ingerowac w dzialalnosc Taki, musisz uwazac zblizajac sie do niego, zeby nie schwytali cie czlonkowie druzyny pilkarskiej - zona trafnie wytropila moje pasywne pragnienie odzyskania braterskich wiezi i natychmiast zareagowala twardym spojrzeniem. Jej mlodzienczosc 1 stanowczosc w tej chwili przypomnialy mi zone z okresu przed nieszczesliwym porodem. - Wracajac z supersamu widzialam kaplana. Wygladalo na to, ze zamierzal isc do ciebie na narade w sprawie dzisiejszego wydarzenia. Szybko jednak uciekl do domu, gdy chlopcy przestraszyli go ta swoja straszna bronia. Czy w dalszym ciagu mozesz polegac na swej sile fizycznej? Jak sie wyciaga mieso ze skorupy malzy, tak zona wydobywala na swiatlo dzienne i ranila moje poczucie wlasnej godnosci, ktore scisnalem do jak najmniejszych rozmiarow i wepchnalem w niewidoczne miejsce. Gniew dodal mi sil. -Wszystko, co zdarzy sie w tej dolinie, nie bedzie mialo zwiazku ze mna. To nie dlatego, ze czuje do Takashiego niechec czy uczucia wprost przeciwne, po prostu utracilem absolutnie ochote krytykowania czynow Takashiego i jego druzyny. Niezaleznie od tego, co tutaj dojrzewa, wyjade stad, gdy tylko zostanie przywrocona komunikacja, mam zreszta zamiar o wszystkim tutejszym zapomniec - powiedzialem utwierdzajac siebie w tym, ze takie sa rzeczywiscie moje odczucia. Nawet jesli jutro znowu doleca od doliny krzyki nasycone podlym pozadaniem, dziwnie burzace moje uczucia, zamierzam kontynuowac tlumaczenie, bedace dla mnie wewnetrzna rozmowa z przyjacielem, ktory popelnil samobojstwo. Szukajac odpowiednich slow przy tlumaczeniu, zwykle zastanawiam sie, jakiego slowa w danym wypadku uzylby przyjaciel, i wtedy przez chwile czuje sie, jakbym obcowal ze zmarlym. W takiej chwili moj przyjaciel, ktory glowe pomalowal cynobrem i powiesil sie, znajduje sie fizycznie znacznie blizej mnie niz ktokolwiek z zyjacych. -Mitsu, ja zostane z Taka. Czyny jego pociagnely mnie moze dlatego, ze od urodzenia nigdy jeszcze nie wystepowalam przeciw prawu. Nawet i to, ze pozostawilam wlasne dziecko, przeksztalcajace sie teraz w zwierzatko, bylo postepowaniem zgodnym z prawem panstwowym - powiedziala zona. -Masz racje, ja tez tak zylem. Prawde mowiac, nie mam ochoty ani kwalifikacji do krytykowania czegokolwiek, co robia inni ludzie. Tylko czasami o tym zapominam. Odwrocilismy od siebie oczy i milczelismy w zaklopotaniu. Nastepnie zona niesmialo zblizajac twarz do moich kolan powiedziala: -To zdechla mucha sie tu przykleila, prawda, Mitsu? Dlaczego jej nie zdejmiesz? - pytala glosem lagodnym i kobiecym, nasyconym przesadna czuloscia czlowieka wstydzacego sie samego siebie. W nastroju bezgranicznej uleglosci zdrapalem z kolana malutka czarna plamke koniuszkiem paznokcia zabrudzonego atramentem. W koncu jestesmy malzenstwem, bedziemy musieli jeszcze dlugo zyc wspolnie w ten sposob - pomyslalem. Ciazyla na nas obojgu mysl o tym, ze znajdujemy sie w sytuacji wyjatkowo niedobrej, a poza tym, ze w tej niedobrej sytuacji nasze serca sa zbyt ze soba splatane, zeby moc sie rozwiesc. -Mitsu, pamietasz, Schopenhauer powiedzial, ze zabijajac muche rozgniatasz po prostu zjawisko muchy, ale mucha jako taka nie ginie. Wyschnieta, naprawde robi wrazenie rzeczy samej w sobie. - Przygladajac sie uwaznie malutkiej czarnej grudce powiedziala szeptem te pierwsze slowa, ktore wskazywaly na zlagodzenie napiecia i nie kryly w sobie zaczepnego ostrza. Pozna noca, gdy lezalem w polsnie, uslyszalem - jakby zludzenie sluchowe - glosny krzyk mlodej dziewczyny, ktory mogl byc wyrazem strachu lub tez szalonego gniewu. Staralem sie potem usnac uwazajac, ze udalo mi sie wtopic jednoczesnie we wspomnienia dnia i w swiat snow. Ale po nastepnym krzyku wspomnienia i sny sie cofnely, i wtedy zarysowal sie wyraziscie niby na ekranie kinowym zarys obrazu Momoko krzyczacej z szeroko otwartymi ustami. Od strony domu dochodza glosy wielu osob, niezwykle poruszonych. Wstaje wiec i nie zapalajac swiatel podchodze ukradkiem do okna, rysujacego sie w slabym swietle; spogladam w dol na dom. Snieg przestal padac, swiatlo latarni pod okapem jasno oswietla zaspy. Takashi w koszuli i w spodenkach treningowych stoi z chlopcem w krotkim kapielowym plaszczu, nie zaslaniajacym ani piersi, ani nog. Pod okapem stoja w szeregu czlonkowie druzyny futbolowej, trzymaja sie zgodnie za rece -wszyscy w jednakowych kurtkach. Tylko chlopiec stojacy przed Takashim nie ma na sobie kurtki i wyglada, jak gdyby zostal wlasnie wyrzucony z tej grupy mlodziezy. Pochylony do przodu Takashi, ktorego dlugie rece zwisaja bezwladnie, wydaje sie sluchac uwaznie tego, co mowi stojacy przed nim chlopiec. Ale w rzeczywistosci nawet nie probuje zrozumiec wyjasnien slabszego. Od czasu do czasu podrywa sie i niespodzianie uderza chlopca w bok glowy. Wydalo mi sie, ze cos wyjatkowo brutalnego tkwilo w jego ciele i wydzielalo niebezpieczne blyski. Chlopiec nie przeciwstawial sie, pozwalal sie bic Takashiemu, znacznie od niego nizszemu i wezszemu w barach, cofal sie bezsilnie i w koncu, majac nogi uwiezione w sniegu, upadl na plecy. Mimo to Takashi skoczyl na niego i bil dalej. Silne uczucie fizycznego leku, wywolanego bezposrednim widokiem brutalnosci brata, wezbralo we mnie i siegnelo do zoladka. Ze smetnym smakiem zolci na jezyku zwiesilem glowe, wycofalem sie w mrok i wrocilem pod koc. Ten brat, ktory bil bez przerwy po glowie chlopca mlodszego od siebie i nie stawiajacego oporu, przekroczyl juz granice amatorszczyzny, jego spazmatyczne okrucienstwo i msciwa wytrwalosc byly oznakami brutalnosci zawodowego przestepcy. Kiedy zaczalem z lekiem o tym myslec, aura brutalnego przestepcy, jaka wykrylem w Takashim, powiekszala sie, jasniala coraz bardziej zlowieszczym blaskiem, i niby grozna aureola oswiecala cala doline, a w je j swietle zdarzenia w supersamie ujawnily swoje oblicze. Od tego blasku ohydnej przemocy moge uciec tylko ukrywajac sie w swoj prywatny, maly, zamkniety sen. Lecz sen wcale nie wgryza sie w moja glowe, podobna teraz do glebokiego garnka, w ktorym temperatura wyniosla cala piane na powierzchnie. Potem, gdy juz wszelkie wysilki okazaly sie daremne, otworzylem oczy na dnie ciemnosci i popatrzylem w biale mleczne okno. Watle swiatlo zgestnialo i znow wbrew oczekiwaniu sciemnialo i wyplowialo, az stalo sie po prostu przykrywka ponad ciemnoscia tla. Swiatlo i mrok z zawrotna szybkoscia nastepuja po sobie na zmiane. Zaczalem podejrzewac, ze moze stalo sie cos niedobrego z moim jedynym okiem, zmeczonym po kilku dniach ostrego swiatla odbitego od sniegu. Niepokoj o to, ze osleplem, wytworzyl w przemeczonej i przegrzanej glowie chwilowa pustke i spelnil zadanie srodka uspokajajacego napiecie. Niespodzianie dzieki fizycznemu niepokojowi samotnosci udalo mi sie wypchnac poza swiadomosc trucizne przyniesiona przez brutalnosc mojego brata. Intensywnie wpatruje sie w swiatlo i mrok w oknie i pograzam sie w zwyklym i prostym niepokoju. Wreszcie, gdy jasniejacy blask przeszedl przez podluzne okienko, zrozumialem, ze nie jest to zludzenie oslabionego wzroku, lecz ze po prostu za oknem wzeszedl ksiezyc. Wstalem jeszcze raz i popatrzylem na osniezony las, oswietlony blaskiem ksiezyca. Powierzchnia lasu rozpadala sie na dwie czesci - jedna unosila sie wyraznie w jasnosci sniegu, druga, rowniez z powodu sniegu, wyrozniala sie czerniejaca depresja, wypelniona - zdawalo sie - gromada niezliczonych mokrych zwierzat. Gdy ksiezyc nagle skrywal sie za szybko przeplywajacymi chmurami, stado zwierzat przybieralo brazowy odcien i wycofywalo sie w ciemnosc. Nastepnie, w momencie gdy spiczasty kraniec lasu rozjasnial sie w blasku ksiezyca, ponownie ukazywala sie powoli gromada zwierzat o mokrawym polysku, ze zwieszonymi glowami. W swietle ksiezyca nawet latarnia pod okapem na podworzu z trudem rzucala zoltawy krag swiatla. Z tego tez powodu poczatkowo nie zauwazylem, co oswietlala, lecz nagle w stratowanym do szczetu sniegu dostrzeglem pobitego chlopca, skulonego i obejmujacego sie za kolana obiema rekami. Wokol niego lezal jego zwiniety koc, kurtka i naczynia kuchenne. Druzyna wyrzucila go na dobre ze swego grona. Chlopiec wcisnal glowe w ramiona zapadniete jak siodelko i w ogole sie nie ruszal, niby przestraszona stonoga. Moje podniecenie wywolane widokiem lasu w swietle ksiezyca szybko minelo. Schowalem sie z glowa w cieple ciemnosci pod kocem, lecz mimo oddechu ogrzewajacego piersi i kolana nie moglem opanowac* drzenia i szczekania zebami z powodu zimna. W koncu uslyszalem odglos oddalajacych sie krokow. Kierowaly sie one ku drodze prowadzacej pod gore do lasu, zamiast ku szosie prowadzacej w dol. Slyszalem ciche, ale niewatpliwe skrzypienie sniegu i wiedzialem, ze nie byly to odglosy stapania psa wspinajacego sie pod gore do lasu w pogoni za zajacem ukrywajacym sie w sniegu. Nastepnego dnia rano zona, ktora przyniosla sniadanie, kiedy jeszcze spalem, opowiedziala mi o wydarzeniach wczorajszej nocy, dajac wyraz odrazy wobec otwarcie przejawionego gwaltu. Ten chlopiec zlamal regulamin zespolu pilki noznej, wypil butelke taniego alkoholu wyniesionego potajemnie z supersamu, wywolal Momoko do pokoiku w glebi domu i probowal ja uwiesc. Momoko, ktora w srodku nocy bez oporu poszla na zaproszenie pijanego chlopca, miala na sobie szlafroczek z supersamu podobny do tych, jakie nosily kurtyzany w Ksiedze tysiaca i jednej nocy. Mlodzieniec odrzucil wahania i od razu zaczal sie zalecac do tej przybylej z miasta, wyzywajacej dziewczyny. Kiedy Momoko gwaltownie sie oparla i podniosla dzikie krzyki, chlopiec byl tak zaskoczony, ze nawet kiedy go Takashi bil, jeszcze nie mogl sie wyzwolic z niepojetego zdumienia. Zaszokowana Momoko dostala napadu histerii, poszla spac przyciskajac twarz i cialo do sciany w pokoju w glebi mieszkania i jeszcze sie od rana nie pokazala. Dziewczyna wyrzucila szlafrok, ktory byl powodem tak strasznego nieporozumienia, wlozyla na siebie wszystko, co miala, i tak uzbrojona lezala z zapartym tchem. W drodze do spichrza zona widziala na stratowanym sniegu bron nalezaca przedtem do wydalonego chlopca - byl na niej wyryty znak "Mitsu". -Sadzac po odglosach krokow mysle, ze chlopiec obszedl spichrz i poszedl pod gore do lasu. Gdzie on mogl pojsc? -A moze chce dojsc przez las do Kochi? Tak jak w czasie buntu chlopskiego 1860 roku mlodzi, ktorych wykluczano z oddzialow za zdrade, uciekali do lasu - w nieco fantastycznej interpretacji zony wyczulem, iz wspolczuje ona raczej chlopcu niz Momoko. -Chyba wiesz, jak gesty jest las i jak tam trudno isc. Proba przejscia przez las w sniegu w srodku nocy jest rowna samobojstwu. Zbyt duzy wplyw wywarlo na ciebie opowiadanie Takashiego o buncie - probowalem zgasic jej romantyczne wyobrazenia. - Jesli nawet zostal wyrzucony z druzyny, to chyba nie znaczy, ze stracil szanse mieszkania w tej dolinie. Takashi nie ma jeszcze takiej wladzy. Wczorajszej nocy na przyklad, gdy bil biednego chlopca za przesadna interpretacje nieswiadomej kokieterii Momoko, mogl spotkac sie ze sprzeciwem calej grupy chlopcow i dostac od nich takie lanie, ze ledwie uszedlby z zyciem. -Mitsu, pamietasz, co ci na lotnisku powiedzial zaplakany Hoshio? Ty juz Taki nie rozumiesz i chyba dobrze go nie znasz - z twarda pewnoscia siebie odrzucila moje przypuszczenie. - Ten naiwny chlopczyk, z ktorym razem mieszkales, pozniej przezyl odmiane czasu, ktorej nie mozesz ani pojac, ani nawet sobie wyobrazic. -Nawet jesli ten chlopiec z powodu wyrzucenia go z grupy kierowanej przez Take znalazl sie w tak powiklanym stanie emocjonalnym i uznal, ze trudno mu bedzie wytrzymac w tej dolinie, to przeciez i tak od 1860 roku minelo juz ponad sto lat. Dzis kazdy uciekinier szedlby szosa w strone morza. Dlaczego on musial zaszywac sie w las? -Ten chlopiec dobrze wie, ze zamieszanie, jakie zaplanowali potajemnie i wywolali w supersamie, jest juz jednym przestepstwem. Gdyby poszedl mostem na osniezona droge prowadzaca do sasiedniej wioski, zostalby schwytany przez oczekujaca tam policje, moglby tez wpasc w msciwe rece gangu, ktorym podobno sie posluguje "cesarz". W kazdym razie mogl to sobie tak wyobrazac. Podejrzewam, ze tak jak nie znasz prawdziwej duszy Taki, nie znasz rowniez zbyt dobrze psychiki mlodziezowej grupy. -Oczywiscie, wcale nie uwazam, ze moge dostatecznie rozumiec mlodziez tej doliny tylko dlatego, ze tutaj sie urodzilem i ze do dzis utrzymaly sie wiezy laczace mnie z ta wioska. Raczej jest odwrotnie - powiedzialem wycofujac sie lekko. - Po prostu staralem sie wypowiedziec obiektywnie poglad podyktowany zdrowym rozsadkiem. Jesli zespol druzyny futbolowej podburzany przez Take da sie opanowac zbiorowemu szalenstwu, to, oczywiscie, moje rozsadne obserwacje nie znajda tu zastosowania. -Mitsu, nie wolno tak sprawy upraszczac nazywajac cos szalenstwem tylko dlatego, ze chodzi tu o sprawy obcych. Ty rowniez, kiedy twoj przyjaciel popelnil samobojstwo, nie upraszczales zdarzenia tak prymitywnie - zona wcale nie rezygnuje, nadal jest w ataku. -Wobec tego powiedz Tace, zeby wyslal grupe do lasu na poszukiwania - powiedzialem kapitulujac. Poszedlem na sedawe umyc sie, omijajac od tylu wejscie do domu, ale w drodze powrotnej spotkalem wybiegajacych na podworze wzburzonych chlopcow. Na podworzu stal mezczyzna drobnej budowy w staroswieckiej kurtce drwala, ktory przyciagnal sanie zrobione na poczekaniu z wiazki bambusow, jeszcze z liscmi, a na saniach lezal chlopiec owiniety jak larwa po szyje lachmanem z pozszywanych rozmaitych szmat; z domu wyszedl wlasnie Takashi. Mlodzi wybiegli energicznie z kuchni, jak gdyby mieli zaatakowac przybysza, wiec mezczyzna pochylil sie w bok i spojrzal za siebie, a nastepnie odwrocil sie, jakby chcial uciekac, ale Takashi go zatrzymal. Mruzac oczy od oslepiajacego porannego swiatla, odbitego od podeptanego sniegu, dostrzeglem wychudly nedzny profil i prawie zamkniete oczy, ktore od razu zespolily sie ze wspomnieniem Gii sprzed kilkunastu lat. Glowe mial mala, przypominajaca glowy preparowane przez Indian, a uszy tak karlowate, ze nie wieksze od pierwszego stawu duzego palca, dlatego wydalo mi sie, ze dokola nich byla nienaturalna pustka. Czapka w ksztalcie plytkiego pudelka na jego malej glowie przywodzi na mysl starodawnego pocztyliona. Miedzy wyplowiala od slonca czapka a zoltawa broda miesci sie waska twarz sparalizowana niepokojem, pokryta calkowicie brudem i czyms przypominajacym popielata welne. Takashi, utrzymujac w karnosci stojacych za nim chlopcow, mowi do Gii cichym i przyjaznym glosem, jakby uspokajal przestraszona koze. Starzec, nadal pochylony do tylu, z na wpol zamknietymi oczyma, odpowiada Takashiemu, szybko poruszajac brazowymi wyschnietymi wargami, niby dwoma palcami usilujacymi cos schwytac. Nastepnie pustelnik Gii potrzasa glowa jakby zalujac z glebi serca, ze zszedl z lasu i przyciagnal te sanie, i wstydzac sie wszystkiego w tym bogatym swietle. Na rozkaz Takashiego zdejmuja z san chlopca owinietego w szmaty i niosa do domu. Za ta rozweselona grupa, przypominajaca niosacych na ramionach oltarzyk podczas festynu religijnego, Takashi wprowadza do sieni rowniez pustelnika Gii opierajacego sie slabo. Zostalem na podworzu i patrzylem na wiazke bambusow oblepionych zlodowacialym sniegiem. Swiezo wyciete bambusy obwiazane wielokrotnie chropowatym grubym sznurem wygladaja, jakby zostaly ukarane za jakies przestepstwo. -Mitsu, Natchan daje pustelnikowi Gii jesc. - Gdy odwrocilem sie, za mna stal Takashi z twarza zarozowiona i swiezo opalona; jego brazowe oczy kani wypelnione ostrym swiatlem wygladaly jak pijane i wydalo mi sie, ze za moimi plecami rozciaga sie morze w pelni lata, podczas gdy ja rozmawiam z Takashim. - Pustelnik Gii zszedl jak zwykle noca do doliny. Wracajac o swicie zobaczyl chlopca idacego w glab lasu. Widzac ze sie zatacza, Gii szedl jego sladem, dopoki chlopiec sie nie zatrzymal; w ten sposob Gii po prostu go uratowal. Czy uwierzysz, Mitsu, ze ten chlopiec zamierzal przejsc przez las zasypany sniegiem i dostac sie do Kochi? On sie po prostu utozsamil z jednym z chlopcow z powstania 1860 roku! -Natsumi doszla do tego samego wniosku, zanim jeszcze pustelnik Gii go tu przywiozl - powiedzialem i umilklem. Kiedy chlopak brnal z trudem przez gleboki snieg w ciemnym lesie, poganiany przez wstyd i rozczarowanie wyrzutka, chyba wyobrazil sobie, ze jest synem chlopa z kokiem wlosow na glowie z okresu buntu 1860 roku. Prostoduszny naiwny chlopiec, wzburzony stopniowo wzbierajacym gniewem, otoczony ciemnoscia lasu w srodku nocy, szedl czepiajac sie sniegu - czy mozna go bylo jakos przekonac, ze od 1860 roku uplynelo sto lat? Jesliby wczorajszej nocy ten chlopiec upadl w drodze i zamarzl na smierc, oznaczaloby to, ze umarl smiercia absolutnie taka sama jak wypedzeni mezczyzni w 1860 roku. Wszystkie odpryski czasu istniejace wspolczesnie na tych zalesionych wyzynach splynelyby lawina na glowe chlopca znajdujacego sie na progu smierci i opanowalyby go calkowicie. -Skoro u tego chlopca pojawily sie pierwsze oznaki, na pewno tendencja identyfikacji z mlodzieza roku 1860 obejmie cala druzyne. A ja mam zamiar rozszerzyc ja na wszystkich mieszkancow doliny. Chce tu zapoczatkowac nowe powstanie, odtworzyc powstanie naszych przodkow sprzed stu lat nawet bardziej realistycznie niz w tancu nembutsu. Mitsu, to nie jest niemozliwe! -Taka, o co tu w ogole chodzi, w jakim celu chcesz to zrobic? -W jakim celu? - Takashi rozesmial sie. - Mitsu, kiedy twoj przyjaciel sie powiesil, czy zastanawiales sie nad tym, w jakim celu on umarl? Albo czy zastanawiasz sie kiedykolwiek, w jakim celu w dalszym ciagu zyjesz? Nawet jesli dojdzie do nowej wersji buntu w tej dolinie, moze nie da to zadnych korzysci. Ale przynajmniej bede mogl doswiadczyc z najwieksza intensywnoscia tego, co przezyl mlodszy brat pradziadka. A tego wlasnie goraco pragnalem od dawna. Gdy wrocilem do spichrza, uslyszalem odglos kropli wody, ktore w cieple promieni slonca zaczely splywac z dachu po grubych warstwach sniegu tworzac z czterech stron spichrza zaslonki podobne do bambusowych. I wyobrazilem sobie, ze moglbym odciac sie za pomoca tych kropli wody i obronic sie przed tym wszystkim, co zdarzy sie w dolinie, tak jak bronil siebie i swojego majatku pradziadek za pomoca strzelby przywiezionej z cywilizowanego swiata zza lasu. 9. Bunt wyobrazni Muzyka procesji nembutsu, duzych i malych bebnow oraz gongow rozlega sie bez przerwy od przedpoludnia. Przesuwa sie powoli z miejsca na miejsce i tak trwa uporczywie. Dan-dan-dan! Dan-dan-dan! Dan-dan-dan! Dan-dan-dan! Ten jednorodny rytm utrzymuje sie juz cztery godziny. Przez okno w spichrzu odprowadzilem wzrokiem pustelnika Gii wspinajacego sie szosa do lasu. Zamiast lachmanow mial na saniach nowy koc, ktory dala mu zona, glowe przechylil na bok, jakby zatopil sie w medytacji, ale szedl pod gore wytrwale stroma osniezona droga, pewnie stawiajac stopy. W chwile potem rozpoczela sie muzyka tanca nembutsu. A kiedy na obiad zona przyniosla mi ugniecione kule ryzu i zamknieta jeszcze puszke lososia wraz z kluczykiem, zapytalem glosem szorstkim z powodu niecheci do rozbrzmiewajacej bez przerwy muzyki, od ktorej nie mialem ucieczki; glos moj zabrzmial tak brutalnie i obco, ze sluchalem go ze zdumieniem. -To nie sezon na muzyke nembutsu, czy to tez pomysl waszego wodza Taki? Czy ta muzyka chce mieszkancom doliny przypomniec o powstaniu 1860 roku? Jednak to podly pomysl, wielce klopotliwy dla otoczenia. Przeciez tylko Takashi, ty i jego podwladni potraciliscie glowy. Czy naprawde sadzisz, ze ci staroswieccy i obojetni ludzie, majacy wysoce rozwiniete poczucie normalnosci, zaczna sie podniecac bebnami czy gongami? -Ciebie jednak poruszyla, mimo ze starasz sie zachowac obojetnosc wobec wszystkiego w tej dolinie - chlodno odparla moj atak. - Puszka lososia jest zdobycza wojenna z grabiezy supersamu, jaka od dzis rano na dobre sie zaczela, wiec jesli nie chcesz zbrudzic sobie rak, niezaleznie od tego jak drobna to sprawa, to lepiej nie jedz. Poszukam i przyniose ci cos innego. Otworzylem te puszke po prostu dlatego, aby zlekcewazyc wyzwanie zony, a nie zeby przyznac sie do wspoludzialu w czynach Takashiego. Bo prawde mowiac lososia nie lubie. Wczorajsza grabiez supersamu nie byla zdarzeniem zamierzonym przez zwyklych mieszkancow doliny. Wedlug opowiesci mojej zony Takashi i jego kompania zajeci byli tego ranka rozprzestrzenianiem pogladu, ze skoro grabiez w supersamie i tak jest bezprawiem, to nie ma powodu jej przerywac, kiedy juz raz zostala rozpoczeta. -Czy nikt sie nie sprzeciwia tym podzeganiom Takashiego? Czy nikt do rana nie przemyslal sprawy i nie ruszylo go sumienie, czy nikt nie zwrocil tego, co wzial bezprawnie wczoraj? -Przed supersamem odbyl sie wiec mieszkancow wioski, ale nikt nie wspominal o tym. Dziewczeta z rachuby ujawnily szczegoly zyskow, jakie supersam przyniosl dotad swemu wlascicielowi, poza tym niektore sprzedawczynie zaswiadczyly, ze towary sa liche, wiec czy w tej sytuacji przyszlaby komus ochota, zeby specjalnie chodzic i zwracac wziete rzeczy? Nawet jesli znalezli sie jacys dziwacy pragnacy tego skrycie, nie bylo tam atmosfery sprzyjajacej takim niezaleznym krokom. -Jest to po prostu oszukiwanie dzieci - powiedzialem ze zloscia, zujac glosno lososia, ktory byl suchy, pelen osci i innych odpadkow. - Ale wkrotce przyjdzie odwet. -W kazdym razie gniew przeciw supersamowi jeszcze plonie. Mitsu, kilka kobiet opowiadalo z placzem, ze pod zarzutem kradziezy poddawane byly rewizji. -Co za tepi ludzie! - powiedzialem i poczulem, ze nie moge przelknac tego kradzionego lososia. -Mitsu, powinienes jednak zejsc w doline i zobaczyc, co sie tam dzieje - powiedziala niedbale zona schodzac po schodach. Wyplulem na dlon zmieszane ze slina mieso lososia i ziarnka ryzu. Muzyka tanca nembutsu nigdy chyba sie nie skonczy, drazni mnie, dreczy strasznie, odbiera mi sily duchowe.Moje uszy ciagle mi przypominaja, czy chce tego czy nie, ze cos zlego dzieje sie w dolinie. Gdzies w ich glebi "powstanie" jest juz rzeczywistoscia. Odraza, jaka budzi we mnie muzyka tanca nembutsu, zostaje teraz splamiona trudna do wywabienia trucizna ciekawosci, zupelnie jak uszkodzona watroba, ktorej nie mozna wyleczyc. Lecz ja zakazalem sobie opuszczania spichrza, dopoki nie znajde normalnego powodu, nie majacego bezposredniego zwiazku z niezwyklymi wydarzeniami, ktorym patronuje Takashi. Do tego czasu nie wolno mi zejsc w doline ani poslac tam mego szpiega. Te monotonna muzyke, wyrazajaca tylko emocjonalne ubostwo, Takashi po prostu wykombinowal po to, aby dac mi znak i pochwalic sie przede mna, ze jego dzialalnosc nie ustaje. Jeslibym teraz wystapil z jakimkolwiek dzialaniem przeciwko temu, co sie dzieje w dolinie, bylaby to tym nedzniejsza kapitulacja przed jego brudna psychologiczna taktyka. Wytrwam przy swoim. W koncu na dodatek rozlegl sie klakson samochodowy. To pewnie Takashi jezdzi po dolinie citroenem, ktorego kola omotal lancuchami, i naiwnie popisuje sie przed dziecmi. Albo tez, jesli mieszkancy doliny rzeczywiscie zmienili sie w tlum buntownikow, Takashi jako przywodca dokonuje z citroena przegladu sil. Zauwazylem, ze piec grzeje mniej skutecznie. Konczy sie widocznie nafta w zbiorniku. Zapasowa juz zuzylem. Trzeba bedzie kogos poslac po nafte do supersamu albo pojsc samemu, innego sposobu nie ma. W koncu zostalem wyzwolony z bolesnego obowiazku wytrwalosci, budzacej we mnie wstret. Poczawszy od przedpoludnia, juz ponad cztery godziny dreczyla mnie i osmieszala muzyka nembutsu. W domu zastalem spiaca po ataku histerii Momoko i opiekujaca sie nia zone, ale od nich nie moglem oczekiwac pomocy. Chlopiec z odmrozeniami zostal odwieziony do szpitala, a wszyscy czlonkowie zespolu futbolowego razem z Takashim i Hoshio sa teraz organizatorami tej calej wesolej awantury w dolinie. Tylko synowie Jin mogliby zalatwic moje sprawy. Zawolalem na nich sprzed domu, choc wcale nie sadzilem, ze mimo pokusy siedza zamknieci razem z otyla matka w mrocznym i zimnym pokoju. Chcialem tylko potwierdzic, ze koniecznosc mojego zejscia do doliny wyplywa z warunkow zewnetrznych. Nie bylo odpowiedzi. Gdy mialem juz odejsc spod zamknietych drzwi zadowolony, uslyszalem wolanie Jin, ozywione, prawie radosne. Otworzylem drzwi i zajrzalem do srodka, bladzac oczami nie przyzwyczajonymi do ciemnosci jak niespokojny ptak w nadziei, ze znajde raczej meza Jin niz ja sama. -O, Jin, myslalem, ze gdyby twoi synowie byli w domu, mogliby pojsc do doliny i cos mi zalatwic - powiedzialem przepraszajaco. - Skonczyla mi sie nafta do pieca. -Synowie od rana sa w dolinie, panie Mitsusaburo! - odpowiedziala Jin z niepodobna do niej uprzejmoscia, gdy powoli zaczelo sie wylaniac z mroku istnienie jej wielkiego ciala, niby okret ukazujacy sie z mgly na morzu. Jej oczy skierowaly swa moc prosto na mnie, niby dwa gorace, blyszczace magnesy, wystajace z opuchnietej okraglej twarzy; po jej glosie poznalem, ze wznosila sie samotnie w gorze, na fotelu bez nog w ksztalcie odwroconego siodla. - Mlodzi ludzie pod dowodztwem Takashiego przyszli tutaj i zabrali mojego meza na dol. -Przyszli koledzy Takashiego z wezwaniem? Kaneki jest czlowiekiem spokojnym, dlaczego wciagaja w to nawet jego? - wyrazilem niezadowolenie wraz z odrobina wspolczucia i okazalo sie, ze moja rezerwa byla uzasadniona. Jin nie oczekiwala ode mnie wspolczucia z powodu meza. -Mlodzi chodzili po wszystkich domach we wsi i wzywali do udzialu! Mitsusaburo-san, obowiazkowo wezwano nawet tych, ktorzy nie brali rzeczy z supersamu, w rezultacie wszyscy poszli na dol. - Gdy to powiedziala, zaplonely jej waskie oczy jeszcze bardziej scisniete w faldach miesa; probowala usmiechnac sie wywolujac lagodne fale na napietej skorze, pokrywajacej grube warstwy tluszczu. Jin ostatnio uwolnila sie od przykrej zadyszki, ktora ja do niedawna dreczyla, i znow stala sie mistrzynia opowiastek plotkarskich, w ktorych celowala od dawna dzieki wyjatkowo wyostrzonej ciekawosci. - Dzieci wczesnie poszly na dol, a poniewaz maz pozostal w domu, podeszlo do drzwi dwu mlodych ludzi i kazalo mu isc do supersamu. Kiedy synowie wrocili odpoczac, opowiadali, ze chodzily dwojki i wzywaly do supersamu wszystkich tych, ktorzy nie chodzili po towar, nawet wplywowych i bogatych. Zarowno synowie wojta, jak i zona naczelnika poczty poszli podobno do supersamu po rzeczy. Corka kierownika szkoly z placzem musiala wziac pudlo niepotrzebnego jej proszku do prania! - mowi Jin i nagle mocniej zaciska usta, jakby nabrala w nie wody, pociaga halasliwie nosem. Nastepnie na skorze twarzy podobnej do ksiezyca w pelni pojawily sie czerwone plamy i dzieki temu domyslilem sie, ze Jin po prostu sie smiala. - Wiec teraz jest rownosc, Mitsusaburo-san. Wszyscy mieszkancy wioski sa rowni, jednakowo najedli sie wstydu, to bardzo dobrze! -Czy nikt nie wspolczuje "cesarzowi" supersamow? - Poczulem niejasne niebezpieczenstwo w pulapce slowa "wstyd", ktora nastawila chorobliwie otyla kobieta w srednim wieku, i kiedy wlasciwie ja ominalem, zapytalem o sprawe daleka od nastroju wojowniczej opowiesci plotkarskiej Jin. -Wspolczuje tamtemu Koreanczykowi? - odparla od razu gniewnie. Do wczoraj Jin, jak wiekszosc mieszkancow doliny, ktorzy opowiadaja o nieszczesciach sprowadzonych w doline przez supersam, nawet nie wspomnialaby o tym, ze wlascicielem supersamu jest Koreanczyk. Teraz natomiast mowi o tym wprost, akcentujac slowo "Koreanczyk". Dla wszystkich mieszkancow doliny grabiez supersamu wydaje sie oznaczac jednoczesna zmiane stosunku sil miedzy nimi a "cesarzem" supersamow, nawet Jin glosi bez zajaknienia, ze czlowiekiem, ktory podporzadkowal sobie ekonomicznie cala doline, jest Koreanczyk. -Mieszkancy tej doliny mieli same klopoty od przybycia Koreanczykow! Gdy wojna sie skonczyla, Koreanczycy wydarli i ziemie, i pieniadze od mieszkancow doliny i umocnili swa pozycje! Co ma z tym wspolnego wspolczucie, kiedy chodzi tylko o odebranie z powrotem malej czesci tego wszystkiego? -Jin, ale przeciez oni nie przyszli tu z wlasnej woli. To niewolnicy,' ktorych sila uprowadzono na roboty z ojczyzny. I o ile mi wiadomo, nie ma na to dowodow, ze z wlasnej woli aktywnie starali sie sprawiac klopoty mieszkancom tej doliny. Podobnie z ziemia, na ktorej znajdowala sie osada koreanska; nikt przeciez z tego powodu nie poniosl bezposredniej straty, prawda? Dlaczego przekrecasz nawet fakty, ktore musisz znac? -Brat S. zostal zabity przez Koreanczykow! - odpowiedziala podejrzliwie, szybko odzyskujac czujnosc. -Jin, to byla zemsta za zabicie Koreanczyka przez kolegow brata S. Dobrze o tym wiesz, prawda? -Przeciez kazdy o tym mowi, ze od przybycia Koreanczykow nic dobrego tu sie nie dzieje! Powinni ich wszystkich pozabijac! - powiedziala Jin z niezwykla dla niej sila, jakby chciala utwierdzic sie w swych irracjonalnych pogladach. Jej oczy pociemnialy od przepelniajacej ja nienawisci. -Ale, Jin, Koreanczycy nigdy z wlasnej woli nie robili szkody ludziom mieszkajacym w tej niecce. Za powojenny balagan odpowiedzialne sa obie strony. Jin, dlaczego mowisz takie rzeczy znajac fakty? - potepilem ja, ale Jin zwiesila swa wielka smetna glowe, jakby spuszczala ciezki bagaz, i zlekcewazyla moje slowa. Dostala napadu zadyszki, od mojej strony jej falujacy kark wygladal jak szyja morsa. Westchnalem ogarniety irytujacym gniewem, ktorego nie udalo mi sie odpedzic. -Rozpoczynajac to glupie zamieszanie powinni wiedziec o tym, ze w koncu mieszkancy tej doliny zaplaca za to bolesna cene, Jin. "Cesarza" nie zniszczy ograbienie jednego z wielu jego sklepow, a wiekszosc mieszkancow tej doliny z powodu,,lupow wojennych" bedzie odtad dreczylo godne politowania poczucie winy. Czy oni nie wiedza, co robia, nawet dorosli, ktorzy powinni byc madrzejsi, a daja sie podzegac Takashiemu, ktory powrocil tu z obcych stron? -Wszyscy ludzie tej doliny, wszyscy jednakowo najedza sie wstydu! - powtorzyla Jin tak, jakby dotyczylo to tylko innych. Uporczywie patrzyla w dol, co utwierdzalo mnie w przekonaniu, ze slowo "wstyd" mialo dla niej szczegolne znaczenie. Moje oko, ktore przyzwyczailo sie do ciemnosci i moglo wejrzec w zakamarki mroku, spostrzeglo, ze w zasiegu rak siedzacej w fotelu Jin lezal stos roznego rodzaju okraglych tanich konserw. Tkwily tak niewzruszone i posluszne, niby zolnierze pomocniczej armii, w ktorych pokladala nadzieje Jin walczaca z nieuleczalnym glodem. Byl to jej prywatny "wstyd", gromada malych "wstydow" stojacych w uporzadkowanych szeregach, ukazujacych swoje prawdziwe formy tak otwarcie, ze razily nawet obcych. Gdy wpatrywalem sie bez slowa w szeregi puszek, Jin zamanifestowala wyzywajaca szczerosc, wziela puszke wystajaca spomiedzy ogromnych fald na kolanach, na wpol otwarta, ktorej wieczko przypominalo polkoliste ucho, i zaczela jesc jej trudna do rozpoznania zawartosc. Pamietalem o tym, ze bialko zwierzece zle wplywa na watrobe Jin, ale nie moglem tego powiedziec, wiec zaproponowalem jej po prostu: -Moze przyniesc ci wody? -Nie jem bez umiaru az tyle, zeby miec pragnienie! - odparla. Ale nastepnie powiedziala tak bezposrednio i szczerze, jak w okresie, kiedy to ja i Jin podtrzymywalismy caly rod Nedokoro: - Mitsusaburo-san, dzieki buntowi Takashiego po raz pierwszy otrzymalam tyle jedzenia, ze nie moge zjesc wszystkiego! Nawet takich glupich konserw mam wiecej niz moge zjesc! Gdybym je wszystkie zjadla, moglabym obejsc sie bez innych rzeczy. I wtedy wrocilabym do swej dawnej szczuplej sylwetki, a potem moglabym juz tylko umrzec! -Nic podobnego, Jin - pocieszalem ja w nastroju zyczliwosci po raz pierwszy od powrotu do doliny. -Nie, nawet tak nedzna osoba jak ja zna sie na tych sprawach! Nawet w szpitalu Czerwonego Krzyza powiedziano mi, ze jem tak duzo nie dlatego, ze cialo tego zada, lecz dlatego, ze to moj duch jest nienasycony! Gdybym tylko poczula, ze juz nie chce jesc, od tego samego dnia zaczelabym chudnac i wrocilabym do swego poprzedniego stanu, i wtedy nic by mi nie pozostalo, tylko umrzec! Ku mojemu zdziwieniu ogarnal mnie dziecinny smutek. Po smierci matki tylko dzieki pomocy Jin moglem przetrzymac wszystkie proby okresu dziecinstwa w dolinie. Potrzasnalem glowa bez slowa i wyszedlem na dwor w zaspy sniegu, zamykajac za soba drzwi zostawilem "najgrubsza kobiete Japonii" w spokojnej ciemnosci wraz z jej szczesciem i "wstydem", otoczona masa zywnosci, ktora moze zatruc fatalnie jej watrobe. (: Udeptany snieg na brukowanej drodze rozmiekl, zszarzal i zrobil sie sliski. Ostroznie schodzilem w dol. W sprawe grabiezy supersamu nie mam zamiaru sie mieszac, bede sie staral, zeby nie dac sie wciagnac w dzialania Takashiego. Jesli w supersamie panuje juz calkowita anarchia, nie bede mogl nawet zwyczajnie kupic nafty. Wiec jesli jeszcze pozostaly kanistry z nafta, ktore uniknely rabunku, przekaze pokazna sume Tace lub jego kolegom i poprosze, zeby mi je przyniesli -taki byl moj plan. Nie mam zamiaru uczestniczyc we "wstydzie" sprawiedliwie rozdzielanym miedzy mieszkancow doliny, o ktorym mowila Jin. Przy tym podzegacze tego niewielkiego buntu jedynie do mnie nie zwracali sie ze slowami nakazu pojscia do supersamu, co znaczy, ze od poczatku bylem kims obcym i wobec tego nie musze dzielic ich "wstydu". I Gdy doszedlem do placu przed urzedem wioski, nie wiadomo skad pojawil sie przede mna najstarszy syn Jin i zaczal isc jak pies za swym panem na spacerze. Szybko wyczytal z mojej twarzy, ze rozmowa ze mna nie jest wskazana, swoje wewnetrzne podniecenie wyrazil tylko sprezystym i zdecydowanym sposobem stawiania nog. Dotad ciagle zamkniete drzwi domow po obu stronach brukowanej drogi teraz stoja otworem, a ludzie zebrani pod okapami na wydeptanym sniegu cos mowia do siebie podniesionymi glosami, rozmawiaja otwarcie, wspanialomyslnie. Wszyscy mieszkancy doliny sa podnieceni, uradowani. Ludzie, ktorzy zeszli tu z "prowincji", potworzyli grupki po kilka rodzin, stojac na drodze; wlaczali sie do rozmow lub przechodzili z miejsca na miejsce. Wszyscy mieli narecza rzeczy zabranych z supersamu, ale jeszcze nic nie wskazywalo, ze zamierzali wracac do swych domow, nie spieszyli sie, wciaz tkwili w dolinie. Gdy matki z "prowincji" prosily o udostepnienie ubikacji swym dzieciom, ktore chcialy oproznic kiszki, miejscowe gospodynie chetnie sie na to godzily. Nawet w czasie swiat religijnych nigdy nie widzialem scen wymiany grzecznosci tak swobodnej i wspanialomyslnej miedzy dolina a "prowincja". Juz w czasie mego dziecinstwa zniknal z tej wioski nastroj zywiolowych zabaw swiatecznych. Dzieci slizgaly sie po udeptanym sniegu na brukowanej drodze i nasladowaly muzyke tanca nembutsu, ktora wciaz rozbrzmiewala. Chlopiec Jin chwilami wlaczal sie w zabawe dzieci, cieszyl sie razem z nimi, potem szybko wracal i stawal przy moim boku. Wielu sposrod stojacych i rozmawiajacych doroslych pozdrawialo mnie przyjaznie i z usmiechem. Od mojego powrotu po raz pierwszy w ten sposob usuneli bariery. Jednak ja nie moge tak szybko dostosowac sie do ich nieoczekiwanie przyjaznej postawy. Przechodze szybkim krokiem kiwajac glowa, pochylajac ja dwuznacznie, ale dorosli, ktorzy nagle tak absolutnie zdolali sie wyzwolic, sprawiaja wrazenie jak gdyby caly czas na nic nie zwracali uwagi, niby pijani. Moje zdumienie stopniowo zapuszcza korzenie coraz glebiej, zageszcza grube liscie, gestnieje. Wysoki mezczyzna, ktory z braku nauczycieli w okresie wojny prowadzil lekcje historii jako zastepca nauczyciela, a po wojnie pracowal jako sekretarz w kooperatywie rolniczej, teraz potrzasajac otwarta ksiega rachunkowa wyjasnial cos zebranym wokol ludziom. Poniewaz blisko niego stali milczacy czlonkowie zespolu futbolowe go, wyciagnalem z tego wniosek, ze zostal mianowany specjalnym doradca grupy wspierajacej nowy "bunt" i zapewne wyjasnia publicznie stan finansowy supersamu. Kiedy mnie spostrzegl, usmiechnal sie wykrzywiajac twarz scenicznym gniewem, a zarazem naturalna pewnoscia siebie, przerwal pouczanie gromady sluchaczy i powiedzial do mnie glosno: -Panie Mitsusaburo, wykrylem falszowanie ksiegi rachunkowej tego sklepu. Wystarczy pokazac to w urzedzie podatkowym, a "cesarz" zostanie od razu zdetronizowany i pojdzie z placzem! Sluchacze, zamiast przejawic niezadowolenie z powodu tego naglego zaklocenia, zaczeli patrzec na mnie, wesolymi gestami wyrazac protesty i drwic z supersamu, ktory unikal placenia podatkow. Bylo wsrod nich wielu starcow. Gdy to sobie uswiadomilem, zdalem sobie tez sprawe, ze rowniez w grupach, ktore mijalem po drodze, byl nienormalnie duzy procent starych ludzi. Do wczoraj ci starzy ludzie pedzili bez ruchu swoje dni w mroku za brudnymi szybami mieszkan. A dzis znow sie wyzwolili i odrodzili jako regularni czlonkowie wspolnoty doliny. Chlopak Jin krzyknal nagle piskliwym glosem, zwrocil na siebie moja uwage i nadal nie przestawal wrzeszczec podniecony swoim odkryciem: -Och! To kierownik sklepu! Patrzylem, jak korpulentny mezczyzna w skorzanej kurtce, z lysina na glowie osadzonej na krotkiej szyi, choc nie mial jeszcze czterdziestu lat, mijal nas i oddalal sie biegnac niepewnym chwiejnym krokiem. Wioslujac rekami w powietrzu, niby ladowa foka, biegnie ile sil w nogach, obrzucany przez dzieci wyzwiskami. Widocznie zostal teraz zwolniony z aresztu. Ale poniewaz most jest na pewno scisle strzezony przez czlonkow zespolu pilkarskiego, wiec kierownik otrzymal jedynie prawo pobiegania po dolinie, i w praktyce jest nadal zamkniety. Widok szybko biegnacego szosa pod ulewa obrazliwych slow wydal mi sie smieszny i osobliwy. Czy on wierzy w to, ze jest jakis sposob unormowania sytuacji w tej osamotnionej dolinie, w ktorej nie ma ani jednego sojusznika? Gdy jedno dziecko wpadlo na pomysl rzucania w niego sniezkami, nagle zabawa ta upowszechnila sie posrod wszystkich dzieci. Sniezka trafila w kostke biegnacego i powalila go z latwoscia. Borykajac sie ze sniegiem, z trudem stanal na nogi i nie otrzepujac sniegu nawet z glowy zaczal groznie krzyczec na rozszalale dzieci, niby zagonione zwierze domowe. Rozbawione dzieci smialy sie z niego i wciaz obrzucaly sniezkami. W wyschnietych ustach ozyl surowy smak realnego strachu z dnia, w ktorym peklo mi oko podczas ataku nieznanych dzieci, i poczulem, ze znalazlem wskazowke tlumaczaca watpliwosci, jakie mialem przez wiele lat, gdy zadawalem sobie pytanie: dlaczego rzucono we mnie kamieniem? Rozgniewany biedny mezczyzna, broniac sie obu rekami przed atakujacymi go sniezkami, krzyczal glosem slabnacym, ale wytrwale. -Co on krzyczy? - zapytalem syna Jin, ktory na poczatku przylaczyl sie do atakujacych sniezkami, a teraz wrocil do mnie ciagle jeszcze bardzo podniecony. -On mowi, ze kiedy snieg stopnieje, "cesarz" natychmiast sprowadzi tu gangsterow i sprawi nam lanie. A przeciez my jestesmy uzbrojeni! - Chlopiec powiedzial to z duma, zajrzal do pustego juz papierowego pudelka po ciastkach, wyrzucil je, potem wyjal z wypchanej kieszeni nowe i wlozyl garsc ciastek do ust. -Sadzisz, ze zwyciezycie gangsterow? Nie wiesz, ze sa to zawodowcy w dziedzinie przemocy? -Taka nas nauczy, jak walczyc! On walczyl z prawica, wiec wie, jak wyglada prawdziwa walka! Mitsusaburo-san, czy pan walczyl? - Chlopiec polknal z trudem wszystko, co mial w ustach, i przeciwstawial mi sie z zupelnie niezrozumiala surowoscia. -Dlaczego wypuscili kierownika na wolnosc? -Dlaczego? - Chlopiec zaczal wymijajaco, a nastepnie dal mi najsluszniejsza z mozliwych odpowiedzi na moje dosc nijakie pytanie: - Poniewaz on opowiada glupstwa, wiec ludzie tej doliny przestali sie w ogole z nim liczyc, podobnie jak z "cesarzem" supersamow. On tez jest Koreanczykiem! Poczulem wstret z powodu tej nieuzasadnionej wrogosci do Koreanczykow ze strony chlopca urodzonego po wojnie. Gdybym jednak staral sie bronic kierownika supersamu, chlopiec na pewno zwolalby malych lobuzow, ktorzy zmusiliby mnie do biegu na chwiejacych sie nogach w rownie bezcelowej ucieczce. -Juz nie musisz isc ze mna, baw sie z kolegami - powiedzialem tylko tyle. -Otrzymalem rozkaz od Taki, aby pana przyprowadzic - powiedzial chlopiec ze szczerym zmieszaniem na twarzy. A poniewaz odrzucilem go zdecydowanie jako przewodnika, chlopiec zatrzymal sie i wepchnal do ust kolejna garsc ciastek, by oslodzic rozczarowanie. Dzis po raz pierwszy, odkad Jin opanowal niezwykly apetyt, jej syn ma wiecej pozywienia niz potrzebowal jego skurczony zoladek. Dziwne poczucie obowiazku wobec zoladka, polaczone z niepokojem, ktorego on sam nie rozumial, sprawily, ze chlopiec bedzie jadl dotad, az wszystko wyrzyga. Zdeptany snieg wokol supersamu stopnial, wiec brukowana droga byla w fatalnym stanie. Jest to zapowiedz tego, co nastapi, gdy caly snieg stopnieje i dolina wypelni sie blotem. Przed supersamem stoja w grupach ludzie. Niektorzy wyniesli z supersamu odbiorniki telewizyjne, teraz rozpakowuja je, wyjmuja tez inne urzadzenia elektryczne, a pozostali przygladaja sie tym manipulacjom. Na ekranach kilku telewizorow widoczne sa dwa rozne programy. Male dzieci siedza w kucki i z najwyzszym skupieniem patrza na ekrany. Niektore usiluja ogladac naraz dwa programy, wiec pol siedzac, pol stojac zajmuja miejsca, z ktorych widac oba telewizory, za ich plecami stoja dorosli, mniej skoncentrowani na telewizji i jakos dziwnie wzburzeni, jak gdyby cos nie trafialo im do przekonania. Wiadomosci 0 codziennym zyciu dalekich miast przychodzace do doliny w czasie, gdy panuje w niej ten osobliwy stan wyjatkowy, wywieraja na patrzacych dziwny wplyw. Ukazany w zblizeniu na ekranie obraz spiewaczki o wystajacym duzym podbrodku 1 sztucznym usmiechu tylko podkresla i odswieza wrazenie osobliwosci tego, co zaszlo i nadal trwa w dolinie. Rozpakowane urzadzenia elektryczne stoja na mokrej ziemi; podchodza do nich dwaj mezczyzni w srednim wieku z dlutem i mlotkiem. To miejscowy kowal i blacharz. Zostali pewnie powolani do specjalnych zadan przez grupe mlodziezowa. Ich pracy przygladaja sie glownie kobiety. Najwyrazniej z tego rodzaju operacja maja dzis do czynienia po raz pierwszy. Mimo ze sa doswiadczeni w swoich zawodach, nowa prace wykonuja niepewnie i wolno. Maja przeprowadzic drobna operacje niszczenia, polegajaca na zdjeciu numeru produktu i plakietki firmowej producenta z roznych urzadzen. Dluto, ktorym jeden z nich usiluje zestrugac plakietke z podstawy piecyka elektrycznego, zostawia glebokie rysy na obudowie pomalowanej jasnym cynobrem, wtedy fala westchnien niesie sie od strony kobiet siedzacych wokol rzemieslnika, ktory az kuli sie z zaklopotania. Zajmuje sie czyms niegodnym i dalekim od zakresu jego umiejetnosci, na ktorych tak polegal, jakby byly czastka jego ciala. Ta dziecinna operacja niszczenia ma po prostu zatrzec dowody, iz sa to rzeczy pochodzace z grabiezy supersamu, przygotowujac je na czas, gdy w koncu po stopnieniu sniegu powroci z miasta porzadek "cesarza" supersamow. Odchodzac od grup ludzi i kierujac sie ku wejsciu do supersamu spostrzeglem, ze chlopcy z zespolu futbolowego pilnie sledza moje ruchy. Sa co prawda rozproszeni wsrod grup przed telewizorami i wokol mezczyzn zajetych operacja niszczenia, ale ukryci posrod innych wygladaja jak czerniejace plamy wyrozniajace sie zdecydowanie na tle wesolego tlumu, twarze maja ponure i zaciete, a oczy blyszczace. Z trudem ignorujac ich spojrzenia pogarszajace moj nastroj pchnalem drzwi wejsciowe. Jednak drzwi nie ustapily. Patrzac przez szybe na absolutny balagan panujacy wewnatrz pociagalem za klamke, to znow popychalem drzwi z narastajacym oniesmieleniem. -Grabiez dzisiaj juz zakonczona... Jutro rozpocznie sie nowa porcja rabowania! Odwrocilem sie na glos syna Jin i ujrzalem go, stojacego wraz z kolegami tuz za mna. Usmiechal sie watlo, a usta mial wypchane ciastkami. Obawiajac sie, ze moze ode mnie oberwac po glowie, cofnal sie o krok do tylu, a jego koledzy zrobili to samo. -Nie przyszedlem rabowac, przyszedlem kupic nafty. -Na dzis grabiez sie skonczyla! Jutro rozpocznie sie jutrzejsza porcja grabiezy! - krzykneli chorem koledzy syna Jin, tak samo podnieceni i smiejacy sie ze mnie. Dzieci szybko przystosowaly sie do nowego zycia w warunkach "buntu", jakby byly buntownikami od urodzenia. Liczac na wsparcie czlonkow druzyny futbolowej, przygladajacych mi sie bez wyrazu, zawolalem ponad glowami niebezpiecznej gromady dzieci: -Chce sie widziec z Taka, zaprowadzcie mnie do niego. Chlopcy z druzyny futbolowej z zaklopotaniem pochylili glowy, jak drewniane mloty, i milczeli - ich brzydkie kanciaste twarze biedakow zdretwialy i zobojetnialy. Ogarnela mnie histeryczna irytacja. -Taka rozkazal, abym pana Mitsusaburo do niego zaprowadzil! - powiedzial jakby pojednawczo syn Jin odzyskujac pewnosc siebie i nie czekajac nawet na moja reakcje ruszyl przodem boczna droga prowadzaca na zaplecze sklepu. Dopedzilem go z trudem, brnac w glebokim sniegu pokrywajacym drozke. Sople lodu, czatujace na mnie, uderzaly mnie mocno w glowe obok niewidzacego oka, pekaly i spadaly na ziemie. Za magazynem sake przebudowanym na supersam znajdowalo sie kwadratowe podworze, gdzie dawniej suszono wielkie beczki sluzace do warzenia sake. Postawiono tu barak na biuro, w ktorym teraz miescila sie glowna kwatera buntownikow. U wejscia stal na strazy mlody mezczyzna. Syn Jin doprowadziwszy mnie tutaj usiadl na czystym sniegu w kacie podworza i przyjal pozycje wyczekujaca. Pod czujnym okiem chlopcow otworzylem bez slowa drzwi i wszedlem do pokoju przepelnionego goracym powietrzem i zwierzeca wonia mlodych cial. -Hej, Mitsu. Myslalem, ze nie przyjdziesz. W okresie demonstracji przeciw Traktatowi Bezpieczenstwa nie przyszedles nawet popatrzec - powiedzial do mnie wesolo Takashi owiniety po szyje bialym plotnem, bo akurat strzyzono mu wlosy. -Czy to niezbyt przesadne porownanie? - powiedzialem chlodno. Osobliwie utrzymujac rownowage na drewnianym stoleczku obok brzuchatego piecyka, Takashi pochylil sie na bok, podczas gdy zupelnie dziecinnie wygladajacy fryzjer z doliny poruszal nozyczkami w najwyzszym skupieniu. Fryzjer wygladal tak, jakby przybyl tu sluzyc swoimi umiejetnosciami, pelen entuzjastycznej czci dla przywodcy buntu. Stojaca przy boku Takashiego mloda dziewczyna o krotkiej cylindrycznej szyi, na pierwszy rzut oka wygladajaca na osobe niezrownowazona emocjonalnie, przytulala do niego swoje korpulentne cialo i spadajace z nozyc wlosy zbierala na rozlozona gazete. W glebi pokoju Hoshio z trzema czlonkami zespolu futbolowego drukowal cos na powielaczu. Przypuszczalnie ideologiczne i rzeczowe uzasadnienie ataku na supersam. Takashi zignorowal sarkazm moich slow, ale jego koledzy przerwali prace i czekali na reakcje. Takashi chyba pouczal mlodych i niedoswiadczonych uczestnikow buntu, opowiadajac wlasne wspomnienia z przezyc czerwcowych 1960 roku i przerzucajac w ten sposob sztuczny pomost pomiedzy tamtym a tym malym "buntem". W sztuce Nasz jest wstyd grales role dzialacza studenckiego zalujacego swych poprzednich czynow. Czy teraz zajales pozycje przeciwna do tej roli? Z trudem opanowalem chec zapytania o to brata, ktory w goracym powietrzu, przy piecu, po ostrzyzeniu wygladal na mlodego prostego chlopa. -Nie przyszedlem tutaj przygladac sie dzialalnosci twojej druzyny futbolowej, przyszedlem kupic nafty do pieca. Czy po rabunku nie pozostal choc jeden kanister nafty? -Co jest z nafta? - zapytal Takashi kolegow. -Pojde do magazynu i zobacze - szybko zareagowal Hoshio i przekazal stojacemu obok chlopcu walek powielacza, ktory dotad sam obracal. Wychodzac z pokoju wreczyl po swiezo wydrukowanej ulotce mnie i Takashiemu. Niewatpliwie, jest on uzdolnionym czlonkiem grupy buntownikow, wspierajacym swoimi umiejetnosciami przywodce Takashiego. Spojrzalem na tekst. Dlaczego cesarz supersamow zmuszony jest cierpiec w milczeniu? Poniewaz w przeciwnym razie - bylaby to zla reklama dla pozostalych sklepow jego sieci! narazilby sie urzedowi podatkowemu! juz nigdy nie moglby zajmowac sie handlem w tej dolinie! Czy zloczynca taki jak cesarz supersamow moze popelnic samobojstwo? -Przede wszystkim, Mitsu, trzeba doprowadzic do tego, by tutaj wszyscy bez wyjatku mysleli zgodnie o podstawowych sprawach. My mamy jeszcze mocniejsze i subtelniejsze atuty. Na przyklad ta dziewczyna, pulchna i pelna seksu, byla laczniczka u "cesarza" supersamow, a dzis wspolpracuje z nami. W atakach na "cesarza" jest bezwzgledna i nieustraszona, bo spodziewala sie, ze i tak zostanie wylana, i chce szybko wyjechac do miasta. - Takashi powiedzial nie kryjac tego, ze pragnie uprzedzic moja krytyke tekstu ulotki. Dziewczyna, polechtana milymi jej slowami, zarumienila sie jak brzoskwinia i omal nie zaczela wyc ze szczescia. Jest to niewatpliwie dziewczyna z rodzaju tych, jakie spotkac mozna w kazdej wiosce, ktore juz od dwunastego-trzynastego roku zycia przyciagaja pozadliwe spojrzenia wszystkich chlopcow z okolicy. -Podobno zatrzymales kaplana, kiedy wczoraj wybieral sie do mnie na rozmowe, prawda? - powiedzialem odwracajac wzrok od dziewczyny, ktora otwarcie kokietowala juz nie tylko Takashiego, lecz nieokreslona zbiorowosc. -Ja tego nie zrobilem, Mitsu. Ale to chyba zrozumiale, ze czlonkowie zespolu futbolowego na wszelki wypadek w ciagu wczorajszego dnia sledzili ruchy inteligentow i innych wplywowych ludzi w dolinie, prawda? Oni rzeczywiscie maja sile oddzialywania, ktorej nie mozna ignorowac. Zalozmy na przyklad, ze w momencie kiedy mieszkancy wioski zamierzali ponownie wtargnac do supersamu pod wodza pijanego wyrobnika, ktoras z waznych osobistosci wioski kazalaby zatrzymac sie tym z tylu. Wtedy prawdopodobnie grabiez zakonczylaby sie na tym pierwszym, niemal przypadkowym incydencie. Ale dzis juz ponad polowa doliny ubrudzila rece. Jesliby klasa uprzywilejowana tej wioski pozostala w eleganckiej izolacji, wzbudzilaby raczej niechec wszystkich. Wiec zmienilismy taktyke i teraz nikt juz ich nie pilnuje. Przeciwnie, nasi koledzy biora udzial w ich zebraniach, wypowiadaja swoje poglady, sluchaja ich rad, i to wszystko. Mitsu, pamietasz tego nedznie ubranego bohatera, ktory byl glowna postacia grupy hodujacej kury? To wlasnie on szuka sposobu, by wioska mogla przejac supersam. Jego pomysl polega na tym, by wyrzucic "cesarza" i oddac supersam pod zbiorowy zarzad mieszkancow wioski. Czy nie jest to plan atrakcyjny? On ma oryginalne perspektywiczne spojrzenie na te sprawy. A to pozwala mi skoncentrowac sie na dzialaniach brutalnych. Mlodzi wybuchneli smiechem oficjalnie uznanych wspolnikow przestepstwa. Robia takie wrazenie, jakby sposob mowienia Takashiego sprawial im przyjemnosc. -Ale od drugiej tury grabiezy musielismy objac nadzor nad dystrybucja zapasow supersamu, totez moje zadanie rowniez stalo sie dosyc ciezkie. Musze doprowadzic do tego, by nie bylo zbyt duzych roznic w lupach wojennych miedzy "prowincja" a pozostalymi. Jest to grabiez o ustalonym porzadku. - Takashi rozesmial sie. - Do czasu nowej dystrybucji w dniu jutrzejszym supersam i magazyn beda surowo strzezone przez nasza druzyne futbolowa. Dzis moi chlopcy pozostana tu na noc. I co ty na to? Co sadzisz o naszej "nadzorowanej grabiezy?" -Jin powiedziala, ze to jest twoj bunt, Taka. Jesli chcesz podtrzymac zywe zainteresowanie tym twoim buntem, nie mozesz chyba pozwolic na wyczerpanie zrodla jego energii zbyt szybko. Na pewno nadzor jest potrzebny. - Sluchajac rozwleklej wypowiedzi podnieconego Takashiego szczerze odkrylem przed nim to, co czuje, ale to go wcale nie speszylo, przeciwnie, z zaciekawieniem popatrzyl na mnie wyzywajacym wzrokiem i powiedzial: -Podoba mi sie to okreslenie "bunt Takashiego", ale oczywiscie, Mitsu, jest to tylko kredyt zaufania. Rozgrzanie tak wielu naraz ludzi od doliny "po "prowincje", doroslych i dzieci, nie zalezy tylko od pozadania materialnego czy poczucia braku. Slyszales chyba dzisiaj caly dzien bebny i gongi grajace do tanca nembutsu? To wlasnie podtrzymuje podniecenie, jest emocjonalnym zrodlem energii buntu! Grabiez supersamu to, prawde mowiac, zwykle "wiele halasu o nic", i o tym wiedza wszyscy, ktorzy biora w tym udzial. Przy tym przez samo uczestnictwo odczuwaja podniecenie wywolane identyfikacja i przezyciem buntu sprzed wieku, z roku 1860, bo to jest po prostu bunt wyobrazni. Dla takich ludzi jak ty, Mitsu, ktorzy nie pragna rozbudzenia swej wyobrazni, to, co dzis dzieje sie w dolinie, nie jest chyba niczym zaslugujacym na miano buntu? -Masz racje. -Rozumiem - powiedziawszy to Takashi nagle przywolal znowu ow zamkniety i ponury wyraz twarzy, zacisnal wargi, zamilkl i przegladal sie posepnie w malym kwadratowym lusterku postawionym ukosnie przed nim na krzesle, jakby nudzilo go nawet to, ze kazal sie ostrzyc w tym biurze, znajdujacym sie teraz pod jego kontrola. -Mitsu, znalazlem kanister nafty, syn Jin z kolegami przyniesie go do spichrza - powiedzial za moimi plecami Hoshio, ktory czekal na przerwe w mojej rozmowie z Takashim. -Dziekuje, Hoshi - odpowiedzialem odwracajac glowe. - Poniewaz nie jestem czlowiekiem tej doliny, wiec supersam nie czerpal ze mnie nadmiernych zyskow. Dlatego zaplace, Hoshi. Jesli nie ma kto przyjac pieniedzy, prosze je polozyc tam, gdzie stal kanister z nafta. Hoshio zawahal sie zaklopotany i gdy na wszelki wypadek chcial wziac podawany przeze mnie banknot, nagle ze zdumiewajaca szybkoscia podskoczyli dwaj jego koledzy, wyciagneli rownoczesnie rece zabrudzone czarnym tuszem powielaczowym i brutalnie odepchneli Hoshiego. Hoshio upadl do tylu na plecy i uderzyl sie mocno o podloge. Zawstydzilem sie swojej dlugiej bialej reki trzymajacej nadal banknot. Hoshio zerwal sie z furia na nogi, zasyczal przez zacisniete zeby jak waz, spojrzal na Takashiego, jakby chcial od niego zgody na kontratak, ale bostwo opiekuncze, jakby nawet nie uslyszalo glosnego upadku, nie poruszylo sie - ze zmarszczonymi brwiami nadal przygladalo sie swojemu odbiciu w lustrze. -To wykroczenie przeciw regulaminowi, Hoshi - zamiast Takashiego zuchwale zwrocila uwage piskliwym glosem stojaca obok dziewczyna. Hoshio zrezygnowal wiec z dzialania, nawet sie nie poruszyl, tylko zaczal plakac. Wyszedlem z biura z bolem uciskajacym piersi. W dalszym ciagu rozbrzmiewala muzyka tanca nembutsu, a poniewaz przyspieszala bicie serca, wiec szedlem z zatkanymi uszami. Przed supersamem czekal na mnie mlody kaplan. Musialem opuscic obie rece i odslonic uszy. -Zaszedlem do spichrza, ale dzieci Kanekiego powiedzialy, ze jestescie tutaj - mowil kaplan z werwa. Od razu zrozumialem, ze ozywia go podniecenie o odmiennym charakterze niz to, ktore utrudnialo mi oddychanie. - Gdy przeszukiwalem archiwum w swiatyni, odkrylem pisma powierzone nam przez rodzine Nedokoro. Wzialem od niego brazowa papierowa koperte duzego formatu. Koperta byla tandetna, przypominajaca czasy niedostatku wojennego, brudna i postarzala. Przypuszczalnie zaraz po wojnie matka powierzyla ja swiatyni. Jednak kaplan nie zawartoscia koperty byl podniecony. -Mitchan, to bardzo interesujace, to interesujace - powtarzal z zapalem sciszonym glosem. - To sprawa wyjatkowo interesujaca! Poniewaz wcale nie oczekiwalem takiej reakcji kaplana, patrzylem na niego pelen watpliwosci. Zmieszany milczalem przezuwajac jego slowa. -Pomowimy o tym po drodze, poniewaz rozni ludzie zajmuja sie podsluchiwaniem - powiedziawszy to ruszyl prze de mna szybkim zdecydowanym krokiem, zupelnie nie pasujacym do jego zwyklej niesmialosci i skrepowania. Pospieszylem za nim przyciskajac przez plaszcz reke do serca. - Mitchan, jesli wiesc o tym sie rozniesie, to kto wie, czy chlopi w calym kraju nie zaczna atakowac supersamow! Gdyby do tego doszlo, wypaczenia japonskiego systemu gospodarczego od razu wyszlyby na jaw. Zaszlyby duze zmiany! Czesto mowi sie o tym, ze gospodarka Japonii za dziesiec lat na pewno znajdzie sie w slepym zaulku, ale laikom trudno chyba dostrzec, gdzie rozpoczyna sie rozklad, prawda? Az tu nagle niezadowoleni chlopi zaatakowali supersam! Jesli kilkadziesiat tysiecy supersamow zostanie kolejno zaatakowanych, to niewatpliwie rzuci pewne swiatlo na slabosci gospodarki japonskiej i wplynie chyba na jej rozklad? To jest naprawde bardzo ciekawe, Mitchan! -Jednak atak na supersam nie wywola reakcji lancuchowej w calym kraju. W ciagu kilku dni zamieszanie sie uspokoi i mieszkancy doliny znow beda ciagnac swoje puste losy -poruszony nieoczekiwanym uniesieniem kaplana, nalezacego do kregu dobrodusznych inteligentow doliny, sprzeciwilem mu sie ogarniety glebokim smutkiem. - Nie mam zamiaru wtracac sie do obecnych zamieszek, dobrze wiem, ze Taka nie jest czlowiekiem, ktorego dzialania moga miec wplyw na tego rodzaju tryby historii. Pragne jedynie, by po tym zamieszaniu Taka nie zostal zbyt zalosnie odizolowany od wszystkich. Mysle jednak, ze nie ma dla Taki drogi wyjscia. A poniewaz tym razem rozdziela "wstyd" miedzy wszystkich ludzi doliny, nie bedzie mogl chyba zachowywac sie jak kaprysne dziecko, uwazajac, ze jest dzialaczem studenckim zalujacym swoich poprzednich czynow, prawda? Zastanawiam sie ciagle, co jest motorem jego dzialania, ale nie moge dojsc do zadnych konkretnych wnioskow. Pewien jestem tylko tego, ze jest w nim jakies wewnetrzne pekniecie. Nie wtracalbym sie do jego dzialan, ale po prostu nie moge zrozumiec, jakie przyczyny spowodowaly ten wewnetrzny rozlam. W kazdym razie wydaje mi sie, ze ma to zwiazek ze smiercia naszej siostry, ktora, jak wiesz, byla niedorozwinieta i popelnila samobojstwo, w okresie kiedy mieszkala z Takashim. Bylem zupelnie wyczerpany, jak gdybym caly dzien bral udzial w tym,,buncie"; czujac, ze ogarnia mnie bezgraniczny smutek, zamilklem. Chociaz mlody kaplan w milczeniu przy jal moje slowa, bylo zupelnie oczywiste, ze jego spokojna, absolutnie uczciwa twarz ukrywa sie pod ochronna warstwa przekory, upozowanej na dobrodusznosc. W kazdym razie jest to mezczyzna wystarczajaco twardy, by przetrzymac wszystkie plotki w dolinie po ucieczce zony. Milczal ze wspolczucia dla mojej sytuacji, a nie dlatego, ze podzielal moje poglady. Zrozumialem, ze podczas gdy ja interesowalem sie losem indywidualnym mojego brata, kaplan myslal jedynie 0 losie zbiorowym mlodziezy calej doliny. Szlismy w milczeniu ramie w ramie, jak ludzie gleboko sie rozumiejacy, mijajac mezczyzn i kobiety, staruszkow i dzieci, tloczacych sie na brukowanej drodze i usmiechajacych sie do nas przyjaznie. Gdy doszlismy do placu przed urzedem wioski, kaplan zamiast pozegnania powiedzial: -Mlodziez tej doliny dotad zwykle zabierala sie do projektow krotkowzrocznych i bzdurnych, zawsze dawala sie wplatac w klopoty, a potem poddawala sie. Tym razem przynajmniej probuje przezwyciezyc trudnosci wlasnymi silami, czy moze raczej dobrowolnie stwarza sytuacje, ktorej nie moze sama opanowac, a mimo to wszystko przyjmuje na siebie, dlatego to jest ciekawe, to naprawde ciekawa sprawa! Gdyby mlodszy brat twojego pradziadka, Mitchan, zyl jeszcze dzisiaj, to mysle, ze dzialalby tak jak Taka-chan! Kiedy ze spuszczona glowa, przyspieszonym oddechem 1 niepokojem o serce wchodzilem pod gore brukowana droga, teraz jeszcze bardziej niebezpieczna, bo rozmiekly snieg znow zamarzal, czerwono-czarny zmrok wokol mnie zaczal szybko gestniec. Wlasnie wracal w doline cien, ktory zniknal, odkad zaczal padac snieg. Wiatr rozproszyl i tak juz cienka warstwe chmur, pokazalo sie niebo z zorza zachodu. Drzac z zimna wszedlem w pokryte jeszcze gruba warstwa sniegu zarosla, wygladajace jak gdyby zostaly przycisniete do ziemi przez powracajace cienie. Skora, spocona od ciepla bijacego od piecyka w biurze supersamu, teraz kapitulowala przed chlodem. Moglem zgadnac, jaka ekspresje rzezbil wypelniajacy przestrzen czerwono-czarny cien na mojej twarzy zjezonej zarostem. Roztarlem policzki obu rekami, ale nie moglem usunac odretwienia. Idac powoli, mechanicznie niby wciaz sie spozniajacy pociag na polnocy, czulem ogarniajace mnie znuzenie tak ogromne, ze zdawalo mi sie, iz nigdy nie dojde do spichrza. Gdy unioslem glowe, spichrz ukazal sie przede mna jak gruda czerwonej smoly na tle ciemnego osniezonego zbocza. Przed wejsciem do domu stala gromadka ciemnoskorych kobiet. Zrzucily z siebie pstrokate stroje, ktore wyplynely z supersamu i zalaly doline, i jakby sie umowily, by powrocic do poprzedniego zwyczaju tej niecki, wszystkie bez wyjatku wlozyly na siebie spokojne granatowe stroje codzienne, ktore z wyjatkiem twarzy nie pozostawialy odkrytego kawalka skory. Gdy wszedlem na podworze przed domem, wszystkie naraz sie odwrocily, niby stado kaczek, i skierowaly w moja strone brazowawe ciemne twarze bez wyrazu; po chwili znow przeniosly spojrzenia na moja zone stojaca w sieni i zaczely jedna przez druga lamentowac. Byly to gospodynie z "prowincji"; blagaly, by Takashi wyrzucil negatyw filmu, jaki zrobil w pierwszy dzien pladrowania supersamu. Gdy po powrocie do domu opowiedzialy mezom i tesciom o tym, ze Takashi robil zdjecia, od razu zdecydowano, ze trzeba je zniszczyc. Jest to chyba pierwsza grupa zalujacych udzialu w "buncie". Zachodzace slonce, ktore dotad jasnialo czerwienia, nagle zbladlo. -Taka o wszystkim decyduje. Ja nie moge sklonic go do zmiany planow. Nie mam tyle sily, by wywrzec wplyw na poglady Taki. On sam decyduje o tym, co robi. - Zona powtarzala cierpliwie glosem monotonnym, jakby znudzonym. Muzyka tanca nembutsu, tryskajaca od dna doliny i rozplywajaca sie niby woda podskorna, nagle zamarla, a ostre poczucie pustki wraz z mgla koloru cegly pogrzebalo cala doline okolona lasem. -Ach, ach, co my mamy zrobic? - Pelen otwartej rozpaczy glos mlodej chlopki, zmartwionej do glebi serca, zamyka na chwile usta zonie, ktora jednak nie probuje szukac innych slow pocieszenia, tylko mowi: -Ja postepuje tak, jak zdecyduje Taka, o wszystkim decyduje Taka. Taka sam decyduje o tym, co robi. 10. Potega much. Muchy powstrzymuja ruch naszej duszy, zjadaja nasze ciala i tak zwyciezaja w walce. Pascal Nastepnego dnia przed poludniem "bunt" trwal nadal, ale nie bylo slychac muzyki tanca nembutsu; cala dolina otulila sie martwa cisza. Momoko, ktora przyniosla mi sniadanie, przezwyciezyla juz objawy dlugotrwalej histerii po przezyciu usilowania gwaltu i, ku mojemu zdumieniu, osiagnela pewien rodzaj dojrzalosci. Twarz pobladla i stonowana kobiecym spokojem pochylila w dol i nie patrzyla mi prosto w oczy, gdy mowila z wahaniem cichym, jakby nieco ochryplym glosem. Dzis rano straz przyboczna Taki odkryla, ze kierownik supersamu zmylil czujnosc strazy przy moscie i uciekl z doliny. Z zamiarem porozumienia sie z "cesarzem" i jego gangiem przeszedl przez wzbierajaca, niebezpieczna z powodu topnienia sniegu rzeke, i nie zwracajac uwagi na zmoczone ubranie, pobiegl w dol szosa prowadzaca nad morze. Tego samego ranka ojciec chlopca uratowanego od niechybnej smierci na zniszczonym moscie przyniosl Takashiemu w tajemnicy strzelbe mysliwska i kilka rodzajow naboi. -Takashi pozyczyl te bron po to, by sie bronic na wypadek, gdyby go zaatakowal gang "cesarza" supersamow. Jednak z bronia staje sie to wszystko jeszcze grozniejsze - mowila Momoko glosem ponurym, zabarwionym mrocznym lekiem kogos, kto nie czerpie juz zadowolenia z przemocy. Milczalem, nie chcac Momoko jeszcze bardziej przestraszyc, ale inaczej interpretowalem role pozyczonej Takashiemu strzelby. Wedlug mnie nie jest to bron, ktorej Takashi uzyje w walce prowadzonej wspolnie ze straza przyboczna i mieszkancami doliny przeciw "cesarzowi" supersamow i jego gangowi. Jest to raczej bron przeznaczona na ten moment, kiedy znajdzie sie calkowicie opuszczony przez kolegow i bedzie musial bronic sie sam we wrogiej dolinie. To prawda, ze Takashi zdobyl sobie przynajmniej jednego oddanego sojusznika, ktory pozyczyl mu owa cenna strzelbe. Takashi, kiedy otrzymal wiadomosc, ze ani jeden chlop z "prowincji" nie zszedl na dol, by znow brac udzial w grabiezy supersamu, zalozyl lancuchy na kola citroena i sam wyruszyl za wielki gaj bambusowy prowadzic kampanie propagandowa. Momoko przekazala mi wiele tego rodzaju informacji, potem nagle, jak posluszna mlodsza siostra, zupelnie zmieniona i nie przypominajaca dawnej Momoko, zapytala, czy uwazam, ze sa jeszcze na swiecie jacys przyzwoici ludzie. Gdy wahalem sie, zaskoczony jej nieoczekiwanym pytaniem, Momoko mowila dalej: -Pedzilismy samochodem na Shikoku, nastala noc, a potem przyszedl ranek, woz pedzil gdzies nad jakims morzem, wtedy Taka zapytal nas, czy w ogole jeszcze zostalo cos dobrego w czlowieku. I sam odpowiedzial: tak jest, zostalo. Bo sa jeszcze tacy, ktorzy wyjezdzaja na rowniny odleglej Afryki, chwytaja slonie, przewoza przez morza i potem hoduja je w zoo. Taka w dziecinstwie myslal o tym, aby w przyszlosci hodowac slonie, jesli bedzie dosc bogaty. Chcial dobudowac klatke do spichrza i trzymac w niej slonia; wycialby wtedy wszystkie wysokie drzewa w dole za murem, wiec dzieci bawiace sie gdziekolwiek w tej dolinie moglyby ogladac slonia zawsze, kiedy patrzylyby w te strone. Momoko nie oczekiwala chyba odpowiedzi na swoje pytanie od czlowieka "cieszacego sie uznaniem spolecznym", chciala po prostu opowiedziec o tym, co mowil Taka. Od chwili niespodzianego, bezposredniego zetkniecia sie z gwaltem Momoko skurczyla sie, zamknela w sobie i z rozrzewnieniem wspominala czulosc serca, jaka dawniej widziala w Takashim, kierujacym dzis "buntem". Przypuszczalnie Momoko jest pierwszym czlonkiem strazy przybocznej, ktory odpadl od "buntu". Gdy zostalem sam, pomyslalem znow o sloniu. W Hirosimie, podczas ataku atomowego, najwczesniej ucieklo z miasta stado krow, ale co poczna slonie w zoo, kiedy jeszcze wieksza wojna nuklearna bedzie niszczyc miasta cywilizowanych krajow, czy beda mogly uciec? Poza tym czy ludzie buduja takie schrony przeciwatomowe, ktore moglyby pomiescic tak ogromne zwierzeta? Przypuszczalnie w takiej wojnie nuklearnej wszystkie slonie w zoo ulegna zagladzie. Jesli pozostanie jakas szansa na odbudowe miast, czy bedzie mozna ogladac zgromadzonych na skalach ludzi o cialach zdeformowanych promieniowaniem jadrowym, odprowadzajacych swoich reprezentantow udajacych sie na afrykanskie sawanny chwytac slonie? Dopiero wtedy mialoby sens zastanawianie sie, czy zostalo jeszcze cos dobrego w czlowieku. Od nadejscia pory sniegu nie czytalem gazet. Gdyby w tym czasie wybuchla wojna jadrowa na swiecie, nie wiedzialbym o tym - pomyslalem, ale strach i bezsilnosc, ktora przyniosla mi ta mysl, nie nabraly wiekszej intensywnosci od moich dotychczasowych samotnych rozwazan. Koperta, ktora znalazl i dal mi kaplan, zawierala az piec listow mlodszego brata pradziadka i broszurke pt. Poczatek i koniec powstania chlopskiego we wsi Okubo, podpisana przez dziadka. Nie chodzi tu o powstanie z 1860 roku. Jest w niej mowa o jeszcze jednym buncie chlopskim w tym okregu, sprowokowanym przez edykt 1871 roku obalajacy klany i ustanawiajacy prefektury. We wszystkich listach brak adresow i podpisow. Brat pradziadka zapewne pragnal zachowac w tajemnicy miejsce swego nowego zycia i przybrane przez siebie nazwisko. List najstarszy, z data 1863 roku, sugerowal - jak przypuszczal kaplan - ze po ucieczce przez las do Kochi bylemu przywodcy buntu pomogl w zorganizowaniu wyjazdu do Nowego Swiata agent, ktory przybyl zza lasu. Autor listu juz w drugim roku po ucieczce nie tylko spotkal sie ze swym nieuchwytnym bohaterem, Johnem Manjiro, ale otrzymal zgode na uczestnictwo w jego kolejnym przedsiewzieciu. Jesli mezczyzna zza lasu mogl miec taki wplyw na Johna Manjiro, by polecic mu swego protegowanego, to nie mozemy chyba miec watpliwosci, ze byl on tajnym agentem zwiazanym z klanem Tosa. List donosil o tym, ze mlody mezczyzna w 1862 roku wsiadl na statek wielorybniczy Johna Manjiro jako zwykly marynarz i wyruszyl w droge z Shinagawy. Statek na poczatku nastepnego roku przybyl na Chichijima w Archipelagu Ogasawara i stad skierowal sie prosto na lowiska, zlowil dwa male wieloryby i z braku swiezej wody wrocil na wyspy Ogasawara. Tutaj mlodszy brat pradziadka zrezygnowal z pracy na statku wielorybniczym, glownie z powodu choroby morskiej, a takze meczacych go konfliktow z marynarzami obcokrajowcami. Ale przynajmniej ten chlopak, ktory wychowal sie w dolinie w srodku glebokiego lasu, mogl zobaczyc dwa zywe wieloryby, niewazne, ze byly male. Drugi list nosil date 1867. Poczucie wielkiej swobody w stylu tego listu wskazuje, ze w ciagu kilku lat zycia w miescie chlopiec poznal smak mlodzienczego humoru, jakiego nie wyzwolil w sobie w okresie pracy na statku wielorybniczym. W liscie tym przytoczyl dowcipny artykul z gazety w Jokohamie, pierwszej, jaka w swym zyciu przeczytal, i przyslal go specjalnie dla starszego brata mieszkajacego w dolinie w glebi gor Shikoku. Mam tu cos, co moze cie zabawic. Bedzie to historia z gazety, zakazujacej zreszta samowolnego cytowania, ale mysle, ze zakaz nie dotyczy listu. Oto pewien czlowiek z Pensylwanii (nazwa geograficzna) w Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie zwariowal i w koncu odebral sobie zycie z powodow, ktore poznajemy z jego pozegnalnego listu: "Ozenilem sie z wdowa, ktora miala corke. Moj ojciec zakochal sie w corce, ktora ja sprowadzilem do domu, i co gorsza ozenil sie z nia. I tak moj ojciec zostal moim zieciem, a corka, ktora mialem pod swoja opieka, stala sie moja macocha, bo zostala zona mojego ojca. Z drugiej strony wdowa, ktora ja poslubilem, urodzila mi syna, ktory stal sie bratem mojego ojca. Z tego tez powodu zostal moim stryjem. Dzieki temu byl bratem mojej macochy. A znowu zona mojego ojca, a mianowicie corka mojej zony, czyli moja pasierbica, urodzila dziecko. To dziecko stalo sie moim bratem, a jednoczesnie wnukiem, bo bylo dzieckiem corki mojej zony. A wiec wdowa, ktora poslubilem, zostala moja prababka. A to dlatego, ze byla matka mojej macochy. Tak wiec jestem mezem swojej zony. Jestem tez wnukiem swojej zony. Dla siebie jestem i dziadkiem, i wnukiem jednoczesnie." W tej samej gazecie jest tez ogloszenie: "Chcemy uczyc mlodych japonskich dzentelmenow pragnacych poznac jezyk angielski." A dalej:,, Wszelkiej pomocy i rady udzielamy osobom zamierzajacym wyjechac do Ameryki na studia, w celach handlowych, podrozniczych i turystycznych." Miedzy tym listem a nastepnym jest dwadziescia lat przerwy. W Jokohamie mlodszy brat pradziadka, dzieki radosnemu uniesieniu plynacemu z wyzwolenia sie ze wszystkiego, co wiazalo go z zyciem w odleglej dolinie, pasjonowal sie takimi dowcipnymi artykulami, a w duchu zywil pragnienie wyjazdu do Ameryki. Moze nawet przez te dwadziescia lat odwiedzil Ameryke. W kazdym razie zdrada pozwolila mu wyjsc z buntu calo i choc w dolinie pozostawil wielu okrutnie straconych, sobie zapewnil nowe wolne zycie. List z wiosny 1889 roku, pisany po tak dlugiej przerwie, swiadczy o dojrzalej madrosci mezczyzny w sile wieku. Byl umiarkowanie krytyczna odpowiedzia na list pradziadka, ktory wyrazal swa radosc na wiadomosc o ogloszeniu konstytucji. Jak mozna - pyta mlodszy brat raczej melancholijnie -upajac sie sama nazwa "konstytucja", nie znajac nawet jej tresci? Nastepnie cytuje fragment z pism samuraja z prefektury Kochi, czlowieka, ktory mogl byc przyjacielem wspomnianego wczesniej agenta zza lasu:,,Sa dwa rodzaje tzw. praw obywatelskich. Angielskie i francuskie mozna by nazwac prawami uzyskanymi przez wysilek ludzi z dolu. Sa tez takie prawa obywatelskie, ktore mozna nazwac <> z laski wladzy zwierzchniej. Sa to prawa laskawie zeslane z gory na dol. A poniewaz <> prawa obywatelskie sa zdobyte przez doly, ich zakres moze byc ustalony zgodnie z nasza wola. Prawa <>, w zwiazku z tym, ze sa nadane odgornie, nie zaleza od nas samych. Tak wiec czy moga miec racje ci, ktorzy zyskawszy prawa <>, licza na to, ze moga je bezposrednio zmienic w <>?" Brat pradziadka przewidywal, ze konstytucja, ktora miala byc ogloszona, nie bedzie niczym wiecej jak przekazem praw "podarowanych" o ubogiej tresci; ubolewal nad tym i bardzo pragnal, aby podjela dzialalnosc zorganizowana grupa majaca na celu zdobycie bardziej postepowych praw obywatelskich. List swiadczy o tym, iz mlodszy brat pradziadka byl mezczyzna patrzacym na system polityczny po Restauracji Meiji jak czlowiek zaangazowany w obrone praw obywatelskich ludu. W zwiazku z tym legenda gloszaca, ze mlodszy brat pradziadka zostal wysokim urzednikiem w rzadzie Restauracji, byla calkowitym odwroceniem prawdy. Ostatnie dwa listy pisane byly zaledwie piec lat pozniej, ale sprawiaja wrazenie, iz jego "zaangazowanie" gwaltownie zaniklo. Mlodszy brat byl ciagle inteligentem zorientowanym w zdarzeniach epoki - pod tym wzgledem nic sie tu nie zmienilo w stosunku do listu z 1889 roku, ale stracil juz ochote wypowiadania sie na temat narodu i panstwa. Z listu wylanial sie przede wszystkim cien starego samotnego czlowieka, ktory powaznie niepokoi sie o sprawy bliskich krewnych w dalekich stronach. Wspomniane w liscie imie Ikichiro jest tym samym, ktorego uzyl dziadek piszac broszure Poczatek i koniec buntu... Mlodszy brat pradziadka darzyl gleboka miloscia jedynego bratanka, ale nalezy watpic, czy mieli kiedykolwiek okazje sie spotkac. Mlodszy brat pradziadka w swoich listach stara sie gorliwie pomoc w uzyskaniu zwolnienia go z wojska, a nastepnie martwi sie szczerze o bezpieczenstwo kuzyna, ktory musi brac udzial w wojnie. Pokazuje to jasno, ze brutalny przywodca powstania 1860 roku ukrywal takze lagodna troskliwosc. Dziekuje za Twoj list. Rozumiem z Twojego listu, ze myslicie o tym, by wystapic - niezaleznie od tego, czy zostanie wziety, czy nie - o przesuniecie terminu powolania Ikichiro do wojska, ale przeciez ustalilismy, ze w wypadku gdyby nie zostal wziety, nie byloby potrzeby skladania prosby o przesuniecie. Mozliwe, ze nasze listy sie rozminely, mialem jednak slowko od Twojej zony, ze nie zostanie powolany, wiec zamiast szkicowac podanie, zdecydowalem nie czynic na razie nic. Poniewaz sytuacja tak sie przedstawia, ze nie zachodzi potrzeba, by ktokolwiek skladal podanie o odroczenie, wiec spodziewam sie otrzymac od Was odpowiedz, ze zrozumieliscie mnie i zgadzacie sie ze mna. Pozdrawiam. Przepraszam, ze dlugo nie pisalem. Z Twojego listu wnosze, ze nic sie specjalnie u Was nie zmienilo, ale nie znajac szczegolow, chcialbym dokladniej sie dowiedziec, jak zyjecie obecnie. Czy w dalszym ciagu nie ma wiadomosci od Ikichiro od czasu jego wyjazdu do Chin? Atak na Weihaiwei wciaz chyba trwa, wiec wyobrazam sobie, ze w tej chwili stoi on w obliczu smierci, dlatego bardzo sie martwie i chcialbym jak najszybciej dowiedziec sie, co sie z nim dzieje, wiec bardzo goraco prosze o przyslanie mi slow kilku, gdy tylko przyjdzie list od niego. To juz wszystkie listy. Przypuszczalnie mlodszy brat pradziadka umarl nie otrzymawszy wiadomosci od bratanka przebywajacego na wojnie w dalekim Weihaiwei. Nie pozostalo nic, co by swiadczylo o tym, ze zyl jeszcze pozniej. Zblizalo sie poludnie i znow rozlegla sie muzyka tanca nembutsu. Wczoraj rozlegala sie z kilku miejsc, dzisiaj caly czas dochodzi tylko z placu przed supersamem, nie wywolujac odpowiedzi swiadczacej o poparciu mieszkancow doliny. Tylko Takashi i czlonkowie jego druzyny futbolowej bebnia do rytmu. Ciekawe, na jak dlugo wystarczy im energii do wykonywania tej monotonnej melodii bez poparcia ze strony mieszkancow wioski. Mam tez wrazenie, ze tym razem, kiedy granie sie skonczy, bedzie to oznaczalo poczatek reakcji przeciw "buntowi". Hoshio, ktory przyniosl mi obiad, wygladal tak nedznie, jakby mial goraczke, przy tym jego oczy wpatrywaly sie, niemal kleily sie do mnie, jakby czegos ode mnie oczekiwaly. Przytlaczajacy wstyd z powodu odpadniecia od "buntu" Takashiego napecznial w glowie chlopca do tego stopnia, ze -zdawalo sie - wytrysnie przez oczy. Ale czego on musi sie tak wstydzic przed Takashim - zastanawialem sie. To, ze Takashi porzucil w biurze supersamu Hoshio przewroconego za "wykroczenie" przeciw przepisom, oznaczalo wowczas rezygnacje Takashiego z jakiegokolwiek prawa do karania Hoshio za jego upadek. Hoshio w koncu bral udzial w "buncie" z wlasnej nieprzymuszonej woli i mimo ze nie mial najmniejszego zwiazku z ta dolina, pelnil pozyteczna role pomocnika technicznego. Wlasciwie z "buntem" wiazala go tylko uprzejmosc Takashiego. Myslac tak zapytalem z naiwnym wspolczuciem: -Hoshi, czy nie wyglada na to, ze "bunt" Taki juz sie uspokoil? Ale Hoshio milczal, tylko jego spojrzenie mowilo, ze nie zgadza sie ze mna. Dawal do zrozumienia, ze nawet po odpadnieciu od buntownikow nie pragnie z tak postronnym jak ja obserwatorem krytykowac Takashiego i jego druzyny futbolowej. -Elektrycznych urzadzen nie ma tyle, by starczylo dla wszystkich, wiec kiedy trzeba podjac decyzje, komu co przydzielic, nikt nie ma tyle odwagi, aby wziac ten obowiazek na siebie - Hoshio przeprowadzil tylko obiektywna analize sytuacji. -W kazdym razie Taka to rozpoczal i on sam musi to przezwyciezyc - ja tez staralem sie mowic w duchu obiektywnym, co raczej podraznilo chlopca. Uczucie wstydu, ktore przeblyskiwalo od pewnego czasu niewyraznie, nagle osiagnelo poziom wybuchu i wyplynelo na twarz rumiencem, jak w napadzie gniewu. Gdy w koncu Hoshio po raz pierwszy podniosl wzrok w moja strone i wpatrywal sie prosto we mnie, jego oczy bily silnym blaskiem, jakby to, co dotad ukrywaly, mialo zostac gwaltownie ujawnione. Ale Hoshio jak dziecko przelknal sline i powiedzial tylko tyle: -Mitsu, od dzisiejszego wieczoru ja tez chcialbym zamieszkac w spichrzu. Bede spac na dole, nie boje sie zimna. -Dlaczego? Co chcesz przez to powiedziec? - zapytalem z niejasnym lekiem. Na wiejskiej twarzy Hoshio pojawil sie wrecz nieprzyzwoity rumieniec; chlopiec wydal spekane wargi, wypuscil energicznie powietrze, nastepnie blednac nagle powiedzial: -Nie chce tam spac, poniewaz Taka robi to z Natchan. Przypatrywalem sie, jak opalona odbitym od sniegu sloncem twarz wysycha i pokrywa sie jakby bialym pudrem. Dotad dziwne zawstydzenie Hoshio tlumaczylem sobie jego zerwaniem z "buntem" Takashiego, ale w rzeczywistosci on wstydzil sie mojego wstydu, wstydu obserwatora. Patrzac na rzeczywisty ksztalt wstydu mezczyzny, ktorego zona spi z innym, chlopiec czuje sie tak bardzo zawstydzony, jakby to chodzilo o niego. Kiedy dotarlo to do mojej swiadomosci, pilka wstydu odbila sie w moja strone. I pokryla moje oczy goraca wilgocia. -Wobec tego, Hoshi, przynies tu za dnia swoj koc i inne rzeczy. Na dole jest zimno, spij wiec na pietrze ze mna. Brutalny zar i promieniowanie skargi z oczu Hoshio oslably, zostala tylko podejrzliwa czujnosc. Patrzyl na mnie badawczym wzrokiem wahajac sie miedzy dziecinna watpliwoscia, ze moze nie zrozumialem jego slow, i tchorzliwa obawa, ze nagle wpadne w gniew i skocze na niego z piesciami. Nastepnie, nadal sledzac ruchy mojego ciala, wybelkotal glupio, glosem stepionym z odrazy i poczucia bezsilnosci: -Mowilem Tace: "przestan robic takie rzeczy, nie wolno tego robic", a on mimo to robil... - Gdy to mowil, na skorze policzkow pobladlej i pobruzdzonej pojawila sie lza, niby rozpryskujace sie kropelki sliny. -Hoshi, powiedz konkretnie, co widziales, jesli nie jest to tylko twoje wyobrazenie czy pragnienie, zeby tak sie stalo! - rozkazalem. Wiedzialem, ze jesli nie opowie szczegolowo, nie bedzie to mialo dla mnie realnego znaczenia i nie bede mogl zareagowac jak nalezy. Krew uderzyla mi do glowy i pulsowala dotkliwie, ale swiadomosc unosila sie na jej powierzchni nie mogac znalezc wlasciwego sposobu reakcji, nie mogac zdecydowac sie nawet na zazdrosc. Hoshi odchrzaknal slabiutko chcac nadac glosowi wiekszej wagi, nastepnie zaczal mowic, mocno akcentujac zakonczenie kazdej frazy, aby wywrzec na mnie wrazenie; mowil placzliwym glosem, choc nie plakal. -Mowilem ciagle, zeby przestal, bo jesli nie przestanie, to go uderze, a kiedy odsunalem przepierzenie i wskoczylem z bronia w reku do pokoju, w ktorym spali, Taka mial na sobie tylko treningowa koszule, ujrzalem jego goly tylek, wtedy spojrzal na mnie i powiedzial: "Sadzilem, ze jestes jedynym czlonkiem zespolu, ktory nie umie poslugiwac sie bronia." Stanalem w miejscu nie mogac juz zaatakowac, tylko krzyczalem bez przerwy: "Przestan, nie rob tego, nie wolno tego robic." Ale Taka zrobil to nie zwracajac w ogole na mnie uwagi! Slowa Hoshio, zamiast wywolac we mnie konkretny obraz stosunkow seksualnych miedzy Takashim a Natsumi, nadaly jedynie w plytkiej warstwie surowej pamieci nowy sens slowu "cudzoloznik", ktore Takashi wypowiedzial w tym spichrzu, a watle echo tego slowa zdawalo sie bez przerwy pobrzmiewac za czarnymi mocnymi belkami z drzewa keyaki. Z tych dwojga cudzoloznikow - myslalem - moja zona wczesniej juz wyrwala z siebie z korzeniami wszystkie paki milosci zmyslowej, wiec nawet jesli poruszylo ja chwilowe pozadanie, nie moglaby go wypielegnowac i przesadzic na seksualna glebe, w ktorej rozwijaloby sie naturalnie. Kiedys stalismy przy sobie ramie w ramie chcac przeniesc donice z lisciasta roslina z kata malutkiej cieplarni, naszlo nas jednoczesnie pozadanie, niby chwilowa goraczka krwi, a przeciez od poczecia dziecka, a zwlaszcza od jego narodzin, prawie nie mielismy ze soba stosunkow seksualnych. Zona brutalnie chwycila moj penis, ktory zesztywnial pokonujac opor materialu spodni, sciagnela brwi na znak cierpienia i odrazy, i dziwnie szurajac stopami schowala sie w sypialni. Pozniej lezac blada na lozku, po zazyciu aspiryny, zaczela mnie przepraszac. -W tej samej chwili, w ktorej dotknelam cie reka, wydalo mi sie, ze znowu jestem w ciazy i nosze w sobie wielki plod. Zaczelam odczuwac, ze moja rozdeta, napieta macica kurczy sie z powodu podniecenia seksualnego, ze zapiera mi dech w piersi ze strachu o to, ze poronie cos wielkiego. Oczywiscie, ty tego nie rozumiesz. Sluchajac tego, co mowila, czulem w podbrzuszu blakajace sie wspomnienie bolu, jaki chwile wczesniej, jakby pod uciskiem prasy, zrodzil sie w ukrytych korzeniach stojacego penisa, bolu przechodzacego spod jader do kosci ogonowej. -Czy Taka ja zgwalcil? Czy zona krzyczala z bolu i ty poszedles ja ratowac? - chcac miec pewnosc, zapytalem w przyplywie strachu i nowego gniewu przyprawiajacego o zawrot glowy. Hoshio nieoczekiwanie rozluznil twarz skrzywiona dotad placzem bez lez, przezuwal jakis czas moje slowa, nastepnie ze zdziwieniem szybko zaprzeczyl. -Nie, nie! Taka jej nie gwalcil! Kiedy najpierw zajrzalem za przepierzenie, myslalem, ze byla zbyt zmeczona, aby sie opierac, gdy Taka dotyka jej piersi i miejsca miedzy udami, ale kiedy juz odsunalem przepierzenie, Natchan czekala, zeby zaczal to robic. Widzialem jej gole nogi po obu stronach tylka Taki, stojace prostopadle, poslusznie! Kiedy powiedzialem, ze tym razem zawiadomie Mitsu, jesli beda to robic, Natchan odpowiedziala, ze moge mowic, i w ogole sie nie poruszyla. W koncu, nawet gdy Taka zaczal, jej stopy nadal pozostaly nieruchome i nie widac bylo, zeby cierpiala z bolu! Stopniowo cudzoloznicy stawali sie coraz bardziej realni. Ta ich realnosc budzila we mnie perwersyjne pozadanie. -Gdy zaczalem zasuwac przepierzenie, poniewaz nie mialem ochoty patrzec na to, co robili, Taka odwrocil glowe, spojrzal na mnie i powiedzial, zebym zaraz jutro doniosl Mitsu o wszystkim, co widzialem. Mowil to zbyt glosno, balem sie naprawde, ze zbudzi sie Momoko spiaca po zazyciu srodkow nasennych, bo odkad dostala histerii, cierpi na bezsennosc. Hoshio przebudzil sie w nocy i spostrzegl, ze Taka, ktory spal obok niego, wyszedl spod koca, a jego glos dochodzil od strony Natsuko spiacej za parawanem razem z Momoko. "Wydalo mi sie, jakby mnie rozrywano na czesci. To samo przezylem kiedys podczas podrozy po Ameryce." Ale co mowil Takashi dalej, zaspane uszy Hoshio nie mogly dokladnie zrozumiec. Najpierw slyszal tylko oderwane slowa, ktore mialy wyrazne znaczenie, ale nie rozumial toku opowiadania. Nastepnie sluch stopniowo sie wyostrzyl i zaczal chwytac wszystkie slowa bez opuszczen. Jakies dziwne napiecie, ktore przyszlo zamiast snu, zmuszalo go do sluchania. "...przyjazd... pod nadzorem... nie z powodu pozadania, raczej przeciwnie... dzielnica murzynska... kierowca taksowki ostrzegal i chcial mnie odwiesc od zamiaru... ale ja czulem sie, jakby mnie rozrywano. Musze nadac sens kazdej z obu sil rozrywajacych mnie na dwoje i przyjrzec sie im. Doszedlem do wniosku, ze jestem rozdzierany miedzy pragnieniem usprawiedliwienia siebie jako czlowieka przemocy i ukarania siebie za to. Czy jest w tym cos dziwnego, ze chce zyc nadal, skoro juz wiem, jaki jestem? Ale jednoczesnie im wieksze mialem pragnienie, tym wieksza czulem potrzebe zniszczenia tej strasznej strony swego charakteru, wiec rozdarcie moje bylo tym bardziej dramatyczne. Wmieszalem sie w przemoc w okresie walki przeciw Traktatowi Bezpieczenstwa jako dzialacz studencki, a kiedy okazalo sie, ze zwiazalem sie z przemoca po strome slabych, ktorzy z koniecznosci wystapili przeciw niesprawiedliwemu gwaltowi, wybralem ich przeciwnikow i stanalem po stronie gwaltu niesprawiedliwego pod kazdym wzgledem. Uczynilem to dlatego, ze chcialem zyc akceptujac siebie takiego, jakim jestem, i dlatego, ze pragnalem usprawiedliwic siebie jako czlowieka gwaltu..." "Dlaczego mowisz <>? Dlaczego mowisz <>"? - zapytala ze smutkiem w glosie milczaca caly czas zona. -Czy zona nie byla pijana? - sprobowalem zapytac, przerywajac opowiadanie Hoshio, ale chlopiec od razu rozdeptal moje watpliwosci i watle nadzieje, ktore podtrzymywaly natarczywosc mojego zalosnego glosu. -Natchan juz w ogole nie pije - odpowiedzial. "To wiaze sie z przezyciem, o ktorym nie moge powiedziec nikomu, jesli chce dalej zyc - powiedzial Takashi przerywajac milczenie, ktore zaparlo dech w piersi podsluchujacego. - Nie pytaj o to, wystarczy, bys uwierzyla w to, ze jestem po prostu rozdarty." ,,No tak, gdybym wiedziala, jak bardzo jestes rozdarty, nie potrzebowalabym pytac, jak doszlo do tego rozdarcia." "Tak, w kazdym razie zylem dotad rozdarty, co do tego nie ma watpliwosci. Gdy przez pewien czas zyje zyciem spokojnym, specjalnie burze je chcac potwierdzic fakt rozdarcia. To tak jak z podnieta narkomana, ktora musi byc coraz silniejsza. Moja rowniez musiala byc coraz gwaltowniejsza z kazdym rokiem." ,,W noc twego przyjazdu do Ameryki poszedles do dzielnicy murzynskiej, poniewaz potrzebowales silnego wstrzasu, tak? Jakiego wstrzasu oczekiwales?" "Nie przewidywalem jasno tego, co sie wydarzy. Mialem tylko wyrazne przeczucie, ze jesli tam pojde, to na pewno przezyje wstrzas. W rezultacie spalem z Murzynka, stara i otyla jak Jin, i tym zakonczylem te specjalna noc. Ale nie mysl, ze to seks przede wszystkim skierowal mnie do dzielnicy murzynskiej. Nawet jesli to byl rodzaj pozadania, to na pewno nie seks, lecz cos znacznie glebszego. Kierowca taksowki nie tylko probowal mnie powstrzymac mowiac, ze niebezpiecznie jest wysiadac noca w takim miejscu, powiedzial nawet, ze jesli chce spac z czarna prostytutka, to moze mnie zawiezc w bezpieczne miejsce, a ja mimo to odmowilem. Po ostrej wymianie zdan wysiadlem przed jakas knajpa. Bar w niej byl jakos wyjatkowo dlugi, ciagnal sie bez konca i ginal w mroku, wszyscy siedzacy przy nim w uroczystym milczeniu pijani mezczyzni byli czarni. Gdy usiadlem na stolku za wysokim dla Japonczyka, spostrzeglem lustro za barem i zrozumialem, ze okolo piecdziesieciu Murzynow odbijajacych sie w tym lustrze wpatruje sie we mnie wrogo. Poczulem wtedy ostre pragnienie wypicia duzej szklanki wodki i zdalem sobie sprawe po raz pierwszy, ze glowe moja przepelnia pragnienie ukarania siebie samego. Ilekroc wypije mocny trunek i upije sie, mam ochote walczyc ze wszystkimi. Gdyby jakis przybysz z Dalekiego Wschodu wtargnal do knajpy w dzielnicy murzynskiej specjalnie po to, zeby wywolac bijatyke, zginalby na pewno pobity na smierc. Wiec kiedy barman-olbrzym podszedl do mnie, zamowilem tylko piwo imbirowe. Wraz z pragnieniem ukarania siebie czulem strach przyprawiajacy mnie o zawrot glowy. Jednak ciagle boje sie smierci, a najbardziej boje sie takiej smierci, ktora nastepuje w wyniku gwaltu. To cecha mego charakteru, ktorej nie moge przezwyciezyc od dnia, w ktorym brat S. zostal pobity i zamordowany..." -Kiedy uslyszalem, ze Taka rowniez czasem sie boi, najpierw zaczalem w niego watpic. - Hoshio powiedzial to z wyrzutem i glebokim zalem, nie pasujacym do jego wieku. - Wiec najpierw zajrzalem przez szpare w przepierzeniu. Moglem zobaczyc ich w swietle lampki palacej sie cala noc, poniewaz Momoko bala sie spac w ciemnosci. Taka mowiac to wszystko trzymal rece na piersi i miedzy udami Natchan. Wydaje mi sie, ze Natchan byla wtedy jeszcze zmeczona i nie miala nawet sily odrzucic reki Taki, i chyba dlatego pozwalala mu ja tam trzymac. "Siorbalem powoli swoje piwo - mowil Takashi - potem wyszedlem na dwor i zaczalem isc ciemna ulica. Lampy uliczne palily sie z rzadka. W srodku nocy mnostwo czarnych zazywalo przyjemnosci chlodu na schodach przeciwpozarowych i mrocznych gankach wielkich staroswieckich domow; przechodzac slyszalem, co o mnie mowili. Od czasu do czasu moglem wyraznie rozroznic slowa: I hate Chinese, Charley!* Mimo woli przyspieszajac kroku wyobrazilem sobie biegnacych za mna Murzynow oblanych potem, zadajacych potezne ciosy w glowe, ja padam na brudny chodnik po to, zeby umrzec, wiec pocac sie ze strachu wchodze w jeszcze ciemniejsza i niebezpieczniejsza boczna uliczke. Strasznie cuchnaca Murzynka, z ktora potem spalem, powiedziala, ze tak smierdzacego Japonczyka jeszcze nie spotkala. Wchodzilem nawet na podworza domow mieszkalnych. Tutaj wyobrazilem sobie, ze mnie rozstrzeliwuja, na czole poczulem ogien. Podczas tego forsownego marszu w mojej jakby niedokrwionej glowie, w przeciwienstwie do zewnetrznego zaru, tkwila zartobliwa pouczajaca historyjka z zycia, ktora na statku plynacym przez Pacyfik opowiedziala poslanka kierujaca naszym zespolem, niepokojaca sie o to, jak bedziemy sie zachowywac w Ameryce. Mysle, ze pisano o tym w japonskich gazetach; oto pracownik banku w Tokio, delegowany do Ameryki, po miesiacu pobytu w USA zginal wypadajac przez okno z jedenastego pietra hotelu w Nowym Jorku. Spiaca w sasiednim pokoju osiemdziesiecioletnia Amerykanka obudzila sie w srodku nocy, zobaczyla na waskim parapecie za oknem nagiego Japonczyka na czworakach wytrwale drapiacego paznokciami w szybe. Uslyszawszy krzyk staruszki ten nagi Japonczyk spadl z jedenastego pietra na chodnik i - to juz cala historia. Dlaczego byl nagi i dlaczego drapal w szybe okienna, nikt tego nie wie, bo on nawet nie byl pijany - powiedziala poslanka do parlamentu. A ja pomyslalem, ze byl to czyn, ktorym ukaral siebie czlowiek panicznie lekajacy sie smierci. Idac szybkim krokiem przez dzielnice murzynska w nocy, bylem podobny do czlowieka pelznacego po waskim parapecie jedenastego pietra w strone okna pokoju staruszki. Ale w moim wypadku nie zjawil sie nikt obcy, kto obudzilby mnie krzykiem i spowodowal smiertelny upadek. W koncu przypadkowo wyszedlem na nieco jasniejsza szeroka ulice i zobaczylem taksowke jadaca w moja strone. Podbieglem naprzeciw wymachujac rekami tak, jak to czyni zwykle rozbitek ujrzawszy statek. Gdy zacznie sie cos obsuwac, nie ma juz wtedy sposobu na zatrzymanie. Trzydziesci minut pozniej skrylem sie bezpiecznie w pokoju prostytutki, opowiadalem jej po angielsku swa najbardziej wstydliwa tajemnice i prosilem, aby przynajmniej udawala, ze zadaje mi kare, na jaka zasluzylem. Zachowaj sie tak, jakbys byla olbrzymim Murzynem gwalcacym drobna orientalna dziewczynke - bezwstydnie prosilem, a ona odpowiedziala, ze zrobi to, co zechce, jesli tylko dam jej pieniadze."-Hoshi, jesli czujesz sie winny za to, ze nie powstrzymales Takashiego, to popelniasz blad, - probowalem zahamowac pelna skargi opowiesc Hoshio. - Kiedy wolales do Taki: "Przestan, przestan, przestan to robic", wtedy bylo juz za pozno. Jesli nawet widziales ich stosunek, to byl to juz ich drugi raz po krotkim odpoczynku. Pierwszy stosunek zakonczyl sie, kiedy jeszcze spales. W przeciwnym razie Taka nie odkrylby przed zona tego, co przed chwila opowiedziales. Nie jest to opowiesc odpowiednia na kuszaca piesn milosna. -Czy nie gniewasz sie, Mitsu? - zapytal, jakby czul, ze jego wlasna wrazliwosc moralna nie pozwala mu zaakceptowac mojej postawy. -Na to jest za pozno - powiedzialem. - Absolutnie za pozno, zeby krzyczec: "Przestancie, przestancie, przestancie to robic, nie wolno tego robic!" Hoshio wpatrywal sie we mnie z tak skondensowana odraza w oczach, ze zdawalo sie, iz tryska z nich silna trucizna. Nastepnie chlopiec zrezygnowal z troski i zainteresowania rogaczem, ktoremu skradziono zone, a kiedy zamknal sie w ciasnocie swej samotnosci, objal rekami kolana, przycisnal do nich brudna glowe i skarzyl sie zalosnie, jakby nasladowal glos jeczacych wczoraj gospodyn z "prowincji". -Przegralem. Co ja mam teraz zrobic? Za oszczednosci kupilem citroena, juz nie moge wrocic do pracy do warsztatu samochodowego, co ja mam robic? Przegralem. Uslyszalem muzyke tanca nembutsu, niepewne szczekanie uciekajacych psow i krzyki ludzi w roznym wieku wspinajacych sie pod gore i zblizajacych sie do spichrza. Juz w czasie rozmowy z Hoshio dochodzilo to do moich uszu niby zludzenie sluchowe, ale teraz slysze wyraznie, jak zblizaja sie do spichrza. Ta muzyka i tumult mialy teraz zupelnie inny nastroj od przedpoludniowego wrazenia upadajacego buntu. Aby oderwac sie od skarg chlopca, ktory czul sie porzucony przez wszystkich zywych na tym swiecie, wstalem i spojrzalem przez okno na podworze. Po chwili na czele pochodu ukazuja sie dwa,,duchy", grupa muzykantow, psy, nastepnie naplywaja lawina widzowie, znacznie liczniejsi niz kiedykolwiek w moim dziecinstwie, i wypelniaja podworze po brzegi. W srodku na niewielkiej przestrzeni "duchy" rozpoczynaja powolny taniec w kolo. Muzykanci, czlonkowie druzyny futbolowej grajacy na duzym bebnie, bebenkach i gongach, pochylili sie odpierajac plecami napor widzow i graja calkowicie pochlonieci muzyka. Dwa rude psy szczekaja, zajadle krazac po wewnetrznym kole, podskakuja do "duchow" i uderzane po glowach odskakuja. Wydaje sie, ze "duchy" traktuja draznienie i doprowadzanie psow do wscieklosci jako czesc przedstawienia. Za kazdym razem, kiedy pies dostawal po glowie, widzowie wznosili okrzyki zadowolenia. "Duchy" tym razem mialy na sobie kostiumy, jakich nigdy nie widzialem podczas rozmaitych letnich tancow nembutsu. Mezczyzna mial kapelusz filcowy ze sztywnym rondem, smoking i czarna kamizelke, pozostawiajaca obnazona piers. Byl to odswietny stroj mojego dziadka, jaki widzialem przedtem w komorce razem z koszulami w kolorze kalamarnicy. Zastanawialem sie, dlaczego ten "duch" nie wlozyl koszuli do kompletu? Czy miala nieodpowiednie rozmiary? Czy tez material zbutwial, czy moze zrezygnowano z koszuli dostosowujac sie do zwyczajow wykonawcy, mlodego mezczyzny o groteskowym wygladzie, szczycacego sie tym, ze ubiera sie tak lekko? Kapelusz mial wiele rozciec zrobionych po to, by pasowal do obwodu szerokiej jak helm glowy. W rozcieciu z tylu, rozchylajacym sie w rownoramienny trojkat, pokazuje sie biala skora karku, ozdobionego splatanymi czarnymi wlosami. "Duch" idzie powoli, wytwornie, pochylony do przodu, powtarza uklony pelne godnosci w strone otaczajacych go widzow. Od czasu do czasu na ulamek sekundy wyjmuje brudny kawalek suszonej ryby schowanej w kieszeni smokinga i drazni psy. Psy biegaja jak wsciekle, orzac ostrymi pazurami udeptany sczernialy snieg, i ujadaja zaciekle. W roli idacego za nim jeszcze jednego "ducha" wystapila drobna zmyslowa dziewczyna, ktora widzialem wczoraj w biurze supersamu; miala na sobie bielutki kostium koreanski... Dwie wstazki zwisajace od podwyzszonego stanu i powiewajace na wietrze oraz dluga spodnica wypelniona i rozdmuchana przez lekki wiatr budza inne moje wspomnienie o bialym jedwabiu. Ten jedwabny stroj koreanski wygladal na zupelnie nowy; ciekaw jestem, z jakiego schowka zostal wyjety i uzyty jako kostium do tanca nembutsu? Przypuszczalnie w dniu, w ktorym zginal brat S., chlopcy doliny, ktorzy zaatakowali osade Koreanczykow, nie tylko zrabowali bimber i cukier, ale takze odswietne stroje dziewczat koreanskich i ukrywali je przez ponad dwadziescia lat. Podejrzewalem, ze podczas pierwszego ataku oprocz zabojstwa popelnili oni cos jeszcze straszniejszego, za co smierc brata S. nie mogla byc wystarczajaca zaplata, i on o tym musial wiedziec. Dlatego kiedy juz zdecydowal sie zostac barankiem ofiarnym podczas drugiego ataku, rozmyslal z tak rozpaczliwa melancholia w pokoiku pod schodami spichrza. Dlug mieszkancow doliny za zabitego Koreanczyka zostal splacony przez ofiarowanie martwego ciala brata S., ale mozna bylo przypuszczac, ze cos jeszcze pozostalo, ze jeszcze inna zbrodnia mogla kryc sie za faktem odstapienia ziemi osadzie koreanskiej przez wioske w dolinie. Az nieprzyzwoicie podniecona dziewczyna z doliny, zarozowiona i kuszaca, usmiechala sie promiennie w uniesieniu gwiazdy skupiajacej na sobie uwage wszystkich, szla z wdziekiem unoszac ku blekitnemu niebu drobna twarzyczke z przymruzonymi od blasku oczyma, przybrana w biala odswietna szate, ktora latem 1945 roku jej bracia zdarli z dziewczyny w osadzie koreanskiej, najprawdopodobniej popelniwszy w stosunku do niej czyn nikczemny. Widzowie rowniez chyba poddali sie nastrojowi zadowolenia, rozesmiani wznosili okrzyki, czasem niewinne, czasem okrutne. W pochodzie braly udzial rowniez kobiety z "prowincji", ktore wczoraj o zmierzchu powrocily do swoich dawniejszych codziennych strojow i wyrazaly niema skarge sylwetkami zanurzonymi od stop do glow w mrocznej melancholii, a dzisiaj, rowniez w chlopskich ubraniach w ciemnogranatowe paski, smialy sie glosno, dwakroc weselsze od pozostalych uczestnikow. "Duchy" cesarza supersamu i jego zony w stroju koreanskim wniosly jeszcze raz swieze podniecenie do zycia mieszkancow tej doliny i "prowincji". Probowalem odnalezc Takashiego, ale falowanie tlumu wraz z ruchami "duchow" - psow w kole bylo tak duze, ze skupienie na nich wzroku sprawialo bol. Odwrociwszy od tlumu zmeczone oko, spostrzeglem zone stojaca na progu domu i wspinajaca sie na palcach, aby ponad tlumem zajrzec do srodka kola. Prawa reka oparta o framuge drzwi, lewa trzymala ukosnie nad oczyma zaslaniajac sie od slonca i patrzyla na taniec nembutsu. Poniewaz cien padajacy od reki zaslania jej czolo, oczy i nos, nie widze dokladnie wyrazu jej twarzy. Ale mimo to dostatecznie jasno ukazuje sie przede mna naprawde kobieca, odprezona i tak spokojna jak faldy jedwabnego kostiumu "ducha" koreanskiej dziewczyny. Daleko odbiega to od obrazu zmeczonej, poirytowanej i nieszczesliwej zony, jakiego sie spodziewalem, co prawda bez specjalnie konkretnych podstaw. Zdalem sobie sprawe, ze dzieki Takashiemu zona odrodzila sie z poczucia niemocy seksualnej, tego raka gniezdzacego sie w samym sercu naszego malzenstwa. Po raz pierwszy od naszego slubu widze i pojmuje zone jako istnienie naprawde niezalezne. Reka zaslaniajaca przed sloncem lekko sie poruszyla i gorna czesc jej twarzy o spokojnych, bardziej miekkich rysach pojawila sie w promieniach slonca. Odruchowo cofnalem sie od okna do tylu, jakby w obawie, ze patrzac na nia zamienie sie w kamien. Natomiast Hoshio, ktorego mocniej pociagnelo zaciekawienie gwarem na zewnatrz spichrza niz wlasne niepokoje porzuconego chlopca, szybko wyszedl spoza moich plecow i przylgnal do okna, przy ktorym przed chwila stalem. Polozylem sie na plecach na podlodze i patrzylem na czarne belki z drzewa keyaki. Teraz chlopiec cale swe zainteresowanie skierowal na taniec nembutsu w nowym stylu, a poniewaz stal plecami do mnie, po raz pierwszy od poznania cudzolostwa zony poczulem sie wolny od spojrzen innych ludzi; niejasno uswiadomilem sobie cieplote wlasnego ciala w wysokosci 36,7?, oddychalem spokojnie, posylajac krew z serca i zbierajac ja z powrotem siedemdziesiat razy na minute. Mam wrazenie, ze w samym srodku glowy krew o temperaturze nieco przekraczajacej cieplote ciala krazy w kolko tworzac maly falujacy wir. Pojawiaja sie dwa nie zwiazane ze soba obrazy, wiec kieruje oko swiadomosci w glab, gdzie ciemnosc w glowie zostaje nieco rozjasniona iskrami tych obrazow, zamykam swoje drugie realne oko skierowane na rzeczywistosc. Jeden z obrazow ukazuje swit, kiedy ojciec wyrusza w podroz na cale zycie do Chin, widzi matke stojaca na progu i dyrygujaca ludzmi, ktorzy maja zaniesc jego walizki do miasteczka nad morzem, nastepnie rozgniewany uderza ja i powala na ziemie. Zabrudzona krwia z nosa i omdlala zostawia za soba i wyrusza w droge, a babka poucza nas, dzieci, ze kiedy kobieta stoi na progu, glowie rodziny przydarzy sie cos zlego. Matka do konca nie chciala uznac tego ludowego wierzenia, po prostu znienawidzila ojca, ktory odjechal manifestujac przemoc, gardzila tez babka, ktora starala sie usprawiedliwic zachowanie syna. Ale kiedy na koncu tej podrozy ojciec poniosl smierc, nie moglem stlumic w sobie tajemnego leku przed matka. A moze matka glebiej niz babka wierzyla w tabu "kobiety stojacej na progu" i moze specjalnie stanela na progu wtedy o swicie? Moze ojciec o tym wiedzial, i dlatego zachowal sie tak brutalnie, a babka i inni nie probowali go powstrzymac? Drugi niewyrazny obraz stanowily moje daremne poszukiwania ksztaltu i koloru nagiego ciala zony. Probowalem wyobrazic sobie cos pieknego i erotycznego, ale jedyne wyrazne wizje - obydwie zreszta budzace gleboka, instynktowna odraze - to byly podeszwy jej stop, ktore urealnily sie dzieki zeznaniu naocznego swiadka cudzolostwa, i odbyt, gdzie pekniecia bedace rezultatem naszej przekornej ochoty na anormalny stosunek pozostawily zgrubienia. Ponadto niezaprzeczalna realnoscia staje sie zazdrosc, przypieka w tchawicy, jakbym wdychal trujacy gaz. Ten drazniacy dym atakuje rowniez moje oko swiadomosci, zas czastki nagiego ciala zony wtapiaja sie i rozplywaja w czerwonawej mgle. Nagle atakuje mnie zdumiewajace odczucie, ze ja nigdy naprawde nie posiadlem zony... -Mitsu! - zawolal z dolu Takashi glosem bezczelnie energicznym i pewnym siebie. Otworzylem oczy i najpierw zobaczylem ruszajace sie i jakby kurczace plecy Hoshio, ktory dotad stal przylepiony do okna. Muzyka tanca nembutsu, szczekanie psow i wesoly gwar tlumu odchodza juz w strone doliny. -Mitsu! - Takashi powtorzyl wolanie glosem promiennym i jeszcze bardziej pewnym siebie. Zignorowalem Hoshio, ktory chcial mnie zatrzymac, zszedlem do polowy schodow i usiadlem. Takashi zas stal w drzwiach plecami do swiatla, jakby otoczony aureola koloru teczy, natomiast zwrocone do mnie jego twarz i cialo, a zwlaszcza wyciagniete rece pozostawaly w glebokim cieniu. Zeby stanac teraz jak rowny z rownym przed Takashim, ja tez powinienem przyjac podobna taktyke polegajaca na ukryciu wlasnej twarzy w mroku. -Mitsu, slyszales od Hoshio o tym, co zrobilem? - zapytala czarna postac, rozpalajac wokol siebie piane niezliczonej ilosci rozdrobnionych promieni slonca, jakby refleksow zalamujacych sie w falujacej wodzie. Sylwetka Takashiego przypominala salamandre, unoszaca sie nad powierzchnie wody. -Slyszalem! - odpowiedzialem spokojnie, chcac pokazac, jak malo mnie wzrusza fakt cudzolostwa, ktorym probuje glosno sie chwalic przed mezem kochanki z rowna zarliwoscia, z jaka kiedys jako dziecko blagal mnie, abym obejrzal scene, w ktorej on pozwala glupiej malej stonodze zaatakowac swoj palec. -Nie zrobilem tego po prostu z pozadania. Zrobilem chcac odkryc sens czegos bardzo dla mnie waznego. W milczeniu potrzasnalem glowa, dajac wyraznie do zrozumienia, ze watpie w to, co mowi. Moja zlosliwa strzala z latwoscia trafila w serce Takashiego, ktory niby pies ujadajacy na "duchy" wahal sie miedzy uniesieniem a napieciem niepokoju. -Naprawde, to nie z pozadania - powtorzyl Takashi wyzywajaco - raczej w ogole nie czulem pozadania. Mitsu, dla rozniecenia wlasnego pozadania musialem sam robic rozne rzeczy. Przez chwile czulem, jak twarz mi zaplonela i poczerwieniala w przyplywie gniewu i ochoty do smiechu. Tak wyzwolilem sie z uczucia zazdrosci. "Musialem sam robic rozne rzeczy"? Zadrzalem z gniewu, zacisnalem jednoczesnie zeby, aby sie nie rozesmiac. To on robil z uporem rozne rzeczy i przy tym "sam ze soba"? Coz to za wstretny dzieciuch, bo przeciez kto jak kto, ale wlasnie moja zona, jako czlowiek dojrzaly pod wzgledem plciowym, jezeli rzeczywiscie wyzwolila sie z poczucia niemocy seksualnej, osiagnela to naprawde sama. Jak desperacko musial walczyc ze soba Takashi przy swoim pierwszym cudzoloznym stosunku, zeby w koncu doprowadzic do wytrysku; na pewno nie tylko przed bratowa, lecz takze przede mna czul wstyd jak goraca grude w gardle i lekal sie, iz moze zemdlec, jesli proba skonczy sie niepowodzeniem. Czyz cala ta historia nie jest smetnym wspomnieniem wieku dojrzewania? -Mitsu, ja mam zamiar ozenic sie z Natchan. Nie wtracaj sie wiec w nasze sprawy! - powiedzial Takashi i z irytacja poruszyl glowa ukryta w cieniu. -I w pozyciu malzenskim tez masz zamiar sam robic rozne rzeczy? - zakpilem z Takashiego. -To zalezy ode mnie! - krzyknal Takashi, chcac gniewnym glosem zatuszowac ponizenie. -Na pewno to zalezy od ciebie i Natsuko. Ale o tym mozna mowic zakladajac, ze jakos przezyjesz upadek,,buntu" i bedziesz mogl bezpiecznie opuscic doline. -Widzisz, nasz bunt znow nabral mocy. Chyba widziales, Mitsu, entuzjazm ludu z doliny i z "prowincji" otaczajacego "duchy"? Przeprowadzilismy transfuzje krwi. Wlasnie przetoczylismy do "buntu" swieza krew wyobrazni i przywrocilismy mu sily! - powiedzial Takashi odzyskujac podniecenie, jakie zdradzal jego glos, gdy zawolal mnie po raz pierwszy. - Ludzie z doliny i z "prowincji" obawiali sie, ze nasz autorytet moze nie sprostac przemocy gangu "cesarza" supersamow, ale w miare narastania drwin z "duchow" odzyskiwali sile emocjonalna pozwalajaca im gardzic "cesarzem"! Odzyskali smialosc myslenia o tak zwanym "cesarzu" supersamow jako 0 Koreanczyku, ktory byl przedtem robotnikiem lesnym, a pozniej udalo mu sie zebrac troche pieniedzy! Wtedy wyzwolili w sobie pogarde znecajacych sie nad slabszymi 1 perfidna chytrosc, i zabrali ze sklepu wszystkie przyrzady elektryczne bez wyjatku. Kiedy raz juz uznali, ze wrog jest slabeuszem, ktorego mozna rozdeptac, robia przerazajaco podle rzeczy. Decydujacym czynnikiem jest dla nich to, ze "cesarz" supersamow jest po prostu Koreanczykiem. Zawsze zdawali sobie sprawe z nedzy wlasnego zycia. Czuli sie dotad najbiedniejszym szczepem w tym lesie, zyjacym w ciaglym strachu. Jednak przypomnieli sobie slodkie poczucie wyzszosci w stosunku do Koreanczykow przed i w czasie wojny. Przewrocilo im sie w glowie, gdy odkryli na nowo, ze byl lud -chodzi tu o Koreanczykow - w jeszcze gorszym polozeniu, i zaczeli uwazac sie za mocarzy. To sa muchy, ktore musza po prostu zorganizowac sie w tlum, zeby moc przeciwstawic sie "cesarzowi" przez dluzszy okres! To sa naprawde male paskudne muchy, ale w ogromnej masie nabieraja wlasnej, specyficznej mocy. -Ale czy myslisz, ze te twoje muchy z doliny i "prowincji" nigdy nie spostrzega, ze nimi gardzisz? Sila uderzenia much wyrwie sie spod twojej kontroli i skieruje przeciw tobie. I wtedy dopiero wypelnia sie wszystkie etapy twojego "buntu", nie sadzisz, ze mam racje? -To jest bledna perspektywa pesymisty, ktory patrzy na doline z wyzyn spichrza, Mitsu - oswiadczyl Takashi, ktory stopniowo odzyskiwal swobode. - Bo w ciagu tych trzech dni zmienia sie swiadomosc "buntu" ze zwyczajnej, muszej, w swiadomosc nieco lepsza: grupy wybranych much. Te wybrane muchy to wlasciciele lasow w gorach. Oni zwykle wierzyli, ze nawet jesli zycie w dolinie znajdzie sie w slepym zaulku, a wszyscy mieszkancy niecki uciekna lub wymra, im wystarczy po prostu czekac, az drzewa beda dostatecznie duze, zeby rozpoczac wyrab; lecz dopiero w tym "buncie" zobaczyli, jak grozne moze byc rozpaczliwe dzialanie much. Jest to dla nich jak gdyby praktyczna lekcja historii chlopskiego buntu z 1860 roku. Co wiecej, kiedy konkretnie - choc faktycznie ta konkretnosc byla falszem - w kazdym razie kiedy zrozumieli, ze duch "cesarza" supersamow jest zwyklym godnym pozalowania Koreanczykiem, nagle wszyscy stali sie patriotami. W rzeczy samej przejawili taka sama reakcje psychologiczna jak ich niewiele warci dziadowie, ktorzy za kapital uzyskany z wyrebu lasu weszli do rady prefekturalnej i nie majac w rzeczywistosci zadnego programu politycznego, grali role zatwardzialych lokalnych patriotow. Po prostu zaczynaja myslec o tym, by wladze ekonomiczna doliny przerzucic w rece Japonczykow. A wrog, z ktorym o to nalezy walczyc, to tylko glupi "cesarz" supersamow maszerujacy w staroswieckim smokingu, nie tylko nie majacy rekawiczek i krawata, lecz nawet koszuli. Wiec pomysl, aby zlozyc sie i wykupic supersam, lacznie ze stratami poniesionymi wskutek grabiezy, a nastepnie dopuscic zbankrutowanych wlascicieli sklepikow w dolinie do spoldzielczego zarzadzania, zmienia sie w realny plan. O jego realizacje wyjatkowo skutecznie zabiega mlody kaplan. Mitsu, ten kaplan nie jest zwyklym filozofem, on przejawia entuzjazm rewolucjonisty, ktory stara sie zrealizowac to, o czym dotad marzyl. A poza tym on jest jedynym osobnikiem w tej niecce pozbawionym calkowicie egoizmu. To on jest naszym najpewniejszym sojusznikiem! -Na pewno, on jest bezinteresownym sojusznikiem mieszkancow tej doliny; ale, Taka, takie bylo zadanie kaplanow tej swiatyni od pokolen. Lecz nie mysl, ze on jest takim sojusznikiem ludu doliny jak ty, ktory przeciez lekcewazysz ten lud. -To mnie nie obchodzi. Jestem przywodca "buntu", ktory odnosi sukcesy. Jestem zdolnym "zloczynca", podobnie jak nasz najstarszy brat na wojnie. - Takashi rozesmial sie. - Nie potrzebuje prawdziwych sojusznikow. Wystarcza mi tacy, ktorzy wygladaja na wspolpracownikow. -No wiec dobrze, Taka, skoro tak uwazasz.' Wracaj na swoje pole bitwy. Nie jestem w nastroju, zeby smiac sie z tego razem z toba - powiedzialem i wstalem. -A co jest z Hoshim? Postaraj sie go pocieszyc. Patrzyl, jak sie kochalismy, a potem wymiotowal tlumiac odglosy. To jeszcze dziecko! - powiedzial Takashi i wybiegl. Wtedy nagle przyszlo mi na mysl, a mysl ta stala sie przeswiadczeniem, ze projekty Takashiego moga skonczyc sie powodzeniem. Nawet jesli "bunt" jako taki poniesie fiasko, to przynajmniej Takashi umiejetnie przebije sie przez chaos i upadek, ucieknie z tej niecki z Natsumi, ktora wyrwie sie z rownie niebezpiecznego blota, i kto wie, czy nie rozpoczna nowego, absolutnie spokojnego zycia malzenskiego. Przy tym ten ich spokoj bedzie spokojem codziennego zycia bylego brutala, kryjacego w sobie dumne wspomnienia przezwyciezonych wielkich doswiadczen przestepcy. I wtedy uda sie moze mlodszemu bratu zasypac ostatecznie row miedzy zrodzonym przez cos niepojetego dazeniem do ukarania siebie a swiadomoscia czlowieka wielbiacego przemoc, i rozpoczac na dobre normalne, spokojne zycie. Zwlaszcza list mlodszego brata pradziadka, ktory dopiero dzis przeczytalem, dal mi te wiare. On tez bedac przywodca powstania, ktore tak beznadziejnie zostalo zdruzgotane, uciekl sam jeden i mogl chyba przezyc ostatnie lata w spokoju. Gdy wrocilem na pietro, chlopiec, odrzucony, a nawet wysmiany przez swoje bostwo opiekuncze, stal nadal beznadziejnie przyklejony do szyby okiennej; nawet sie nie odwrocil wypowiadajac slowa skargi. -Caly snieg na podworzu stopnial i zamienil sie w bloto, zdeptany przez te mase ludzi. Nie lubie blota. Kiedy zabrudzi samochod, nic z tym nie mozna zrobic, wiec nie znosze blota! Gdy do poznej nocy lezelismy obok siebie pod kocem i spedzalismy bezsenne godziny, kulac i obejmujac swe zziebniete ciala, walczac z chlodem pory topnienia sniegu, nagle na pietro weszla moja zona. Nie majac najmniejszej watpliwosci, ze nie spimy, lecz tylko lezymy w ciemnosci, powiedziala bezsilnym, nieprzyjemnie ochryplym glosem: -Chodzcie do domu. Taka chcial zgwalcic miejscowa dziewczyne i zabil ja. Czlonkowie druzyny futbolowej opuscili go i wrocili do domow. Jutro wszyscy mezczyzni z doliny przyjda go schwytac. Hoshi i ja podnieslismy glowy i usiedlismy w ciemnosci. Wyprostowani i milczacy siedzielismy chwile sluchajac bicia naszych serc i oddechu zony, ktora zaczela cicho lkac. -Wobec tego chodzmy - w koncu musialem to powiedziec, ale moje cialo, niby ciezki skorzany wor wypelniony woda, sciagala w dol nieodparta sennosc, niby slodycz miodu, zupelne przeciwienstwo bezsennosci trwajacej jeszcze przed chwila. Gdybym tylko mogl zamknac oczy, pochylic sie do tylu i skulic sie jak embrion, gdybym mogl zanegowac caly swiat rzeczywisty, i gdyby tak caly swiat rzeczywisty przestal naprawde istniec, nie istnialby i mlodszy brat-przestepca, nie istnialaby tez jego zbrodnia. Potrzasnalem glowa i zdecydowalem sie: -Wobec tego chodzmy, lepiej chodzmy - powtorzylem i powoli podnioslem sie na nogi. 11. Umrzec w rozczarowaniu. Czy teraz potraficie zrozumiec sens tych slow? One wcale nie znacza po prostu: umrzec. Czy nie nalezaloby powiedziec, ze znacza umieranie we wstydzie, odrazie, leku i zalu z tego powodu, ze w ogole sie urodzilismy? J.P. Sartre Szlismy przez podworze w milczeniu, zona, chlopiec i ja, ostroznie stapajac po na wpol zamarznietym blocie, w ktorym niepewnie zapadaly sie obcasy. Wpatrywalem sie w mroczna, glucha i zanurzona w depresji doline, sprawiajaca wrazenie bezdennej jamy. Wial od niej mokry i zimny wiatr. Drzwi domu staly otworem. Zatrzymalismy sie we troje, jak gdyby odepchnieci przez swiatelko saczace sie z wnetrza, a po chwili razem przekroczylismy prog. Takashi, siedzacy ze zwieszona glowa obok paleniska, trzymal zlamana w pol strzelbe mysliwska i zrecznie czyscil ja jedna reka, jakby nawykl do tej czynnosci od lat. W mroku kuchni stal przed nim bez ruchu maly mezczyzna. Kiedy weszlismy, nieznacznie sie poruszyl, ale nie mogl nawet odwrocic glowy w nasza strone, poniewaz byl tak sztywny z napiecia, ze - zdawalo sie - zaraz upadnie. Byl to pustelnik Gii. Takashi z wyrazna niechecia przerwal prace i spojrzal na nas. Jego sczerniala twarz byla dziwnie wykrzywiona i jakby troche skurczona. Wlosy znad prawego ucha siegaly prawie ust - byly czarne i czyms zlepione. Poruszajac sie jak we snie Takashi wolno rozlozyl dlonie i wyciagnal rece w moja strone. Maly i serdeczny palec lewej reki zakrywal szeroki pasek bandaza, a cale rece pokrywaly ciemne plamy. Nie wytarl ich nawet przystepujac do czyszczenia broni. Plamy na rekach i lepki plyn na wlosach to byla ludzka krew. Takashi potrzasnal wyciagnietymi rekami i patrzyl oczyma smutnej malpy prosto na mnie; kiedy cofnalem sie instynktownie, zaczal cicho sie smiac przez zacisniete usta, jak gdyby puszczal banki. Jego brzydota znow mrozi mi krew w zylach. Nagle zona, ktora pierwsza podeszla do pieca, uderzyla Takashiego w usta sparalizowane w grymasie usmiechu. Nastepnie uklekla, a spod koszuli wysunela sie piers niby nie uszkodzona czesc zepsutej maszyny. Piesc, ktora uderzyla Takashiego, wytarla dokladnie o koszule nocna na brzuchu, i dopiero kiedy na reku nie bylo juz krwi, schowala piers. Takashi nagle przestal sie smiac, spojrzal pytajaco na mnie, natomiast na moja zone, ktora go uderzyla, w ogole nie zwrocil uwagi. Jego gorna warge zabrudzila krew plynaca z nosa. Takashi skurczyl wargi, glosno wciagnal przez nos powietrze wraz z krwia. Na pewno polknal wlasna krew i doprowadzil ja az do zoladka. Twarz szybko sciemniala, przypominala teraz glowe drozda. Przekonanie, ze brat spal z moja zona, wrocilo do mnie z nowa sila. Natsumi przeniosla wzrok z Takashiego na pustelnika Gii, ktory obawiajac sie, zeby go nie uderzyla, uciekl niezdarnie w ciemnosc za piecem. -Chcialem zgwalcic te dziewczyne z seksem, ktora ty tez spotkales, lecz ta bezczelna stawila mi opor, kopala w brzuch, chciala wydrapac oczy. Wiec krew mnie zalala, kolanami przycisnalem ja do Skaly Wieloryba, jedna reka przytrzymalem jej obie rece, druga natomiast chwycilem kamien i bilem po glowie. Otworzyla usta tak szeroko jak mogla i krzyczala:,,Nie!, nie!", krecila glowa, ze wcale mnie nie chce, wiec uderzylem ja w glowe wiele razy, nie przestalem jej bic dotad, dopoki nie roztrzaskalem czaszki. - Takashi, jakby badajac, czy dostatecznie dobrze to sobie wyobrazam, jeszcze raz wyciagnal przed siebie obie rece zabrudzone krwia i mowil glosem slabym, przytlumionym, jakby dochodzacym z daleka. W glosie tym pobrzmiewala nuta wyzwalajacego ekshibicjonizmu, jak gdyby Takashi pragnal pokazac swiatu miejsca najbrudniejsze i pysznic sie swoja hanba. Jego slowa bez intonacji, wlasciwie do nikogo nie kierowane, przypominaly ten rodzaj monotonnego gadulstwa, ktore nigdy sie nie konczy. Szczerze mowiac budzily we mnie odraze. -Kiedy bilem dziewczyne, za Skala Wieloryba ukrywal sie pustelnik Gii i wszystko widzial. On jest swiadkiem. Gii widzi nawet w ciemnosci! Takashi wolal teraz ufnie swiadka swej zbrodni kierujac slowa "Gii, Gii" w strone mroku obok pieca, tak jakby zwracal sie do slabego, a jednak drogiego mu czlowieka, ktory moze go obronic; ale Gii nawet nie drgnal, nie probowal odpowiadac, co wiecej, nie staral sie wyjsc z ciemnosci i zblizyc sie. -Dlaczego chciales ja zgwalcic, byles pijany? - zapytalem tylko po to, aby powstrzymac potok slow dzialajacy mi na nerwy. Nie interesuje mnie to zupelnie, jak doszlo do tego, ze wpadl na pomysl, zeby zgwalcic te dziewczyne o brzoskwiniowej twarzyczce, dziewczyne, na ktorej tak dobrze lezal stroj koreanski. -Nie bylem pijany, przeciez zyje zgodnie z zasada, ze przez zycie w realnym swiecie trzeba isc na trzezwo. Nie, Mitsu, bylem trzezwy, ale nie moglem sie powstrzymac. Musialem ja zgwalcic - odparl Takashi wyzwalajac szarpiacy sie, rozszalaly usmieszek uwieziony dotad pod napieta skora. -Podobno nie czules pozadania, kiedy spales z Natsumi -wystrzelilem pocisk z mozdzierza zlosliwosci kierujac go w strone brata i zony, siedzacej znow przy nim na kleczkach i wpatrujacej sie w niego w oslupieniu. Wraz z poglebiajaca sie odraza odkrylem u Takashiego zmieszanie godne politowania, ale zona nadal tkwila w oslupieniu, nie zmienila wyrazu twarzy przypominajacej biala maske, nie odwracala tez wzroku od Takashiego. Jego twarz natomiast, umazana martwa krwia, ciemna i nabrzmiala krwia pulsujaca pod skora, chce krzyczec,,Nie!, nie!" Zdemaskowany, bolesnie upokorzony, zdjety panika, kiedy go obnazylem przed moja zona, wydal sie zbyt slaby i niedoswiadczony jak na brutalnego przestepce. Przypuszczalnie Takashi siedzi tu nie obmywszy nawet krwi ofiary nie tylko po to, aby pokazac mi te slady, ale rowniez chyba po to, aby zapewnic sobie trwalosc miana przestepcy. Wyteza swa podla brutalna odwage, aby zatrzec zmieszanie wypisane otwarcie krwia na twarzy i zastapic ja krwia brutalnego podniecenia. Przyjrzal mi sie chytrze i powiedzial znaczaco takim tonem, jakby w jego wnetrznosciach tlily sie jeszcze wegle pozadania: -To byla dziwka z seksem. Przy tym mloda! Byla to jeszcze dziewczynka, ale jak podniecajaca! Ponizona Natsumi cofnela sie. Juz nie patrzyla na Takashiego ani na kogokolwiek innego; w jej zamknietych niewidzacych oczach odkrylem rozczarowanie czlowieka samotnego i opuszczonego, a takze blysk gniewu. W tym momencie na pewno przestala byc kochanka Takashiego, to rzecz oczywista. Ale to nie znaczy, ze powrocila do mnie. W opowiesciach 0 cudzolostwie maz zawsze surowo karal kochanka zony. Ale ja tak naprawde nie ukaralem Takashiego, tylko przekonalem sie z odraza, ze jest on nadal dzieckiem, ktore nie zmienilo sie od czasu zdarzenia ze stonoga. Ta odraza przywrocila swobode obserwacji. Po raz pierwszy od chwili, gdy uslyszalem o groznej pulapce, w ktora wpadl nagle Takashi, zostalem wyzwolony z za ciasnego ubioru zaklopotania i napiecia. Zrobilem krok 1 zajalem miejsce, ktore przed chwila zwolnila zona, dajac znak Hoshio, by poszedl za mna. Z szybkoscia zaprzeczajaca jego ospalemu wygladowi Takashi przyciagnal bron do siebie, odsunal sie od nas i stal teraz utrzymujac dystans wystarczajacy do prowadzenia polemiki. -Taka, mowisz, ze chciales zgwalcic te dziewczyne, a poniewaz stawila opor, wiec w koncu zatlukles ja kamieniem, ale to chyba nie jest prawda - rozpoczalem krytyke jego oswiadczenia. -Zapytaj wiec pustelnika Gii, kaz mu powiedziec, co widzial! - odparl gwaltownie. -On jest po prostu wariatem, mowi tylko to, co mu wczesniej kazales powiedziec. Nie popelniles zbrodni, Taka. -Skad ta pewnosc, Mitsu? Spojrz na krew, ktora zbrudzila moje cialo. Idz i zobacz zwloki, ktore zaniesli byli czlonkowie druzyny futbolowej do jej domu! Jej glowa jest jak ciasto, rozbita kamieniem. Mitsu, dlaczego drwisz ze mnie, mowiac z tak duzym przekonaniem cos, co nie ma zadnych podstaw? -Nie watpie, ze dziewczyna nie zyje, i moze nawet jej biedna glowa jest zdruzgotana. Ale chyba nie popelniles tej zbrodni swiadomie. Nie moglbys czegos takiego zrobic. Nawet w dziecinstwie, kiedy chciales, zeby stonoga ugryzla cie w palec, wybierales stonoge nieszkodliwa, pamietasz? Jestes przeciez takim tchorzem! Na pewno dziewczyna zginela przypadkiem. -Jutro rano, kiedy muchy tej doliny oszaleja z gniewu i przyjda mnie pojmac, pustelnik Gii na pewno jeszcze raz opowie, co sie zdarzylo. Zamiast snuc przypuszczenia, lepiej go wysluchaj - Takashi wciaz zaprzeczal. - On ci dokladnie opowie o tym, jak bilem kamieniem te glupia, niedorozwinieta dziwke, kpiaca ze mnie i opierajaca sie jak wsciekla kotka. To cie przekona, jak niebezpiecznie jest kpic z przywodcy buntu w czasie jego trwania. -Czy myslisz, ze ludzie doliny uwierza w swiadectwo tego wariata, ktorego szalenstwo znaja od kilkudziesieciu lat? - Zrobilo mi sie po raz pierwszy zal Takashiego, pragnacego zostac zabojca i trzymajacego sie tak uparcie tej dziecinnej fikcji. Na dzwiek swego imienia pustelnik Gii wysunal zza pieca gorna czesc ciala i skierowal w nasza strone swoje karlowate uszy, wygladajace niby kepka brazowych i szarych wlosow. Stal jak przed sedziami, ktorzy mieli zdecydowac o jego losie osadzajac, czy wariackie zycie samotnika daje dostateczna motywacje jego zbrodni. Jednak chyba nie pojmowal nic z tego, co mowilismy, jak gdyby nasza rozmowa prowadzona byla w niezrozumialym egzotycznym jezyku, mimo ze w milczeniu przysluchiwal sie uwaznie. Nastepnie pustelnik Gii glosno westchnal jakby w glebokim zamysleniu. -Gii, uspokoj sie! Twoja praca zacznie sie dopiero jutro. Do tego czasu ukryj sie w komorce i spij! - zawolal Takashi dodajac starcowi otuchy. Pustelnik Gii szybko zniknal w mroku stapajac bezszelestnie, jak jakies nocne zwierze. Zrozumialem, ze Takashi nie chce, zeby Gii sluchal mojej krytyki wyznan zabojcy. Moje przypuszczenie, ze najpierw zdarzyl sie smiertelny wypadek, a nastepnie Takashi posluzyl sie martwym cialem dla jakichs wlasnych celow, zmienia sie w pewnosc. Pozostaje tylko nadal watpliwosc, dlaczego Takashi oglaszajac sie zabojca posluguje sie swiadectwem wariata. Moze postanowil rozpoczac wojne przeciw wszystkim ludziom doliny? Moglbym udowodnic, ze to jest po prostu wypadek, nawet jesli Takashi ma z nim pewien zwiazek, ale jednoczesnie wiem, ze to od niego zalezy przyjecie mojej pomocy i odrzucenie planu wspoldzialania z Gii. -Dlaczego zaprowadziles te dziewczyne na Skale Wieloryba? - zadalem pytanie jak obronca nie liczacy sie z zyczeniami swego klienta. Tak zwana Skala Wieloryba ma rzeczywiscie ksztalt tego wielkiego ssaka i wyrasta w miejscu, gdzie brukowana droga przechodzaca przez doline obniza sie stromo w strone mostu. Skala zamyka widok na most zwezajac droge jak gardziel. Ostatnie piecdziesiat metrow drogi prowadzacej do mostu jest nie tylko strome, ale tez krete, dlatego jest to miejsce najczestszych wypadkow w dolinie, a wiec raczej malo odpowiednie do nocnych spotkan kochankow zima. -Chcialem ja zgwalcic na siedzeniu w citroenie i szukalem miejsca do zaparkowania. Jesli zaparkujesz samochod pod ta skala, to nikt - moze tylko pustelnik Gii - nie pojdzie tam podgladac. Tego miejsca, zaslonietego przez skale, nie widzi nawet czlonek druzyny futbolowej pelniacy nocna straz przed mostem - powiedzial Takashi z ta sama uparta ostroznoscia. -Poniewaz powiedziales, ze przycisnales ja do skaly i biles kamieniem, to znaczy, ze dziewczyna opierajac sie uciekla z samochodu, a ty ja schwytales? -Tak. -Jesli ta dziewczyna naprawde sie opierala, to nie sadze, zeby robila to w milczeniu. A poza tym nie uciekla chyba bez slowa? Poniewaz byla czlonkiem grupy kierowniczej, musiala wiedziec, ze u stop mostu stoi na strazy jej kolega, wiec chyba krzyczala i wzywala pomocy? A potem, gdy ja juz schwytales i zanim zabiles, krzyczala przeciez - jak sam mowiles -,,nie, nie", wiec dlaczego straznik oddalony zaledwie o piecdziesiat metrow nie przybyl i nie powstrzymal cie od popelnienia zbrodni? -Po zabiciu dziewczyny spostrzeglem, ze podgladal mnie pustelnik Gii, straznik przybiegl dopiero wtedy, gdy zaczalem z nim rozmawiac. Dostal szoku na widok zbrodni i pobiegl wezwac pomoc, by zabrac cialo dziewczyny. Wzialem pustelnika Gii spod skaly, wsadzilem do samochodu i odjechalem. -Tylko opowiadanie straznika, ktory pierwszy przybiegl na miejsce zbrodni, moze byc obiektywnym i jasnym swiadectwem tego, co tam sie wydarzylo. Widocznie nie bylo zbyt ciemno, skoro mogles od razu schwytac dziewczyne, wiec rowniez chlopiec musial widziec chociazby jedno czy dwa uderzenia, zanim zatlukles ja na smierc tym kamieniem. Mimo ze popelnienie tej zbrodni nie zajelo ci chyba duzo czasu, to jednak byloby bardzo dziwne, gdyby straznik nie przybiegl na miejsce, zanim zadales ostatni cios. Musial slyszec wtedy przynajmniej jeki, jesli nie slyszal rozpaczliwego krzyku dobiegajacego z samochodu. -A moze kiedy przybiegl, ja znow siedzialem za kierownica i juz zawracalem samochod, aby uciec z miejsca zbrodni? Wiec moze zezna, ze kiedy mnie ujrzal pierwszy raz, bylem w samochodzie - po chwilowym zastanowieniu sprostowal Takashi. -Jestem przekonany, ze takie zlozy zeznanie - przyciskalem go, poruszony ta nowa i niewatpliwa wskazowka. - Wiec brukowana droga, na ktorej juz zaczal topniec snieg, wybrales sie z dziewczyna na przejazdzke citroenem. I cos sie wydarzylo miedzy wami, dziewczyna wyskoczyla z samochodu, uderzyla sie o Skale Wieloryba i rozbila sobie glowe. Zabrudziles sie jej krwia dlatego, ze chciales podniesc dziewczyne, ktora zginela w wypadku. Albo tez ubrudziles sie specjalnie. Poza tym samochod prowadziles z szybkoscia wystarczajaca, aby dziewczyna wyskakujac rozbila sobie glowe, jechales w ograniczonej widocznosci zwezajaca sie droga, ktora konczyla sie piecdziesiat metrow dalej. W tych warunkach nie mogles miec czasu nawet na flirt, nie mowiac o gwalcie, w rzeczywistosci musiales uwaznie trzymac kierownice. Ale cos sie zdarzylo, dziewczyna wyskoczyla z samochodu i rozbila glowe o skale, prawda? Przypuszczam, ze nagle zahamowales i chciales wrocic na miejsce, w ktorym dziewczyna wyskoczyla i dlatego siedziales w samochodzie w tym momencie, kiedy nadszedl straznik. A on przybiegl uslyszawszy bardzo blisko pisk hamulcow. Mysle, ze do tej chwili nie wysiadles w ogole z samochodu, prawda? Dopiero kiedy straznik pobiegl wezwac kolegow na pomoc, po raz pierwszy odkryles dziewczyne z rozbita glowa. Pustelnik Gii chyba nic nie widzial. Na pewno znalazles go w drodze do domu i po prostu zapoznales go ze szczegolami fikcyjnej zbrodni, prawda? Takashi milczal ze spuszczonymi oczami i jakby przezuwal moje slowa. I znow ostroznie zamknal sie w skorupie swej samotnosci, wiec nie moge z jego zachowania wyczytac, czy moje przypuszczenie rozbilo dostatecznie strukture wykoncypowanej zbrodni, ktora tak sie chelpi. -Taka! - Milczacy dotad Hoshio gwaltownie zadrzal nie tyle z zimna, co z innego powodu i zawolal dziecinnym piskliwym glosem: - Ona zawsze chciala to robic z toba, przeciez nawet w ciagu dnia kusila cie i prowadzila w ciemne miejsca domu, no nie? Mogles obejsc sie bez gwaltu, wystarczylo po prostu zdjac jej majtki. Na pewno przywalala sie do ciebie w samochodzie, wiec chciales ja przestraszyc zwiekszajac szybkosc. Przeciez opowiadales, ze bawiles sie w ten sposob w Ameryce! Wtedy ona stracila glowe ze strachu i wyskoczyla na zakrecie przy skale, myslac, ze nie uda ci sie zahamowac. -Jesli tak, to nie byloby to zabojstwo, prawda? - przyjalem wsparcie speca od samochodow. - Bylby to albo nieszczesliwy wypadek, albo smierc spowodowana nieuwaga. Nawet jesli byla to nieuwaga kierowcy, to winna rowniez byla nieszczesna dziewczyna, nie tylko ty, Taka. Takashi nadal milczal ladujac naboje srutowe do strzelby. Obawiajac sie przypadkowego wystrzalu, skoncentrowal na tym cala swa uwage, w jego pochylonej w dol i ukrytej w cieniu twarzy, w calym drobnym ciele zdretwialym z napiecia dostrzegalem jednak przepelniajaca go brutalna sile, wykluczajaca absolutnie mozliwosc zrozumienia go przez innych. Wywolal we mnie dziwne zludzenie, ze to nasze dziecko, lezace z otwartymi brazowymi oczami bez wyrazu i tak po prostu istniejace w ciszy, wyroslo w ten sposob w warunkach calkowitego braku komunikacji ze swiatem zewnetrznym i teraz, tutaj, krwia rozmazana na calym ciele wyraza zbrodnie, ktora przed chwila popelnilo. I nagle poczulem, jak rozpada sie moj spokoj, ktorego gwarancje stanowilo wahanie i brak wiary, przejawiane przez Takashiego podczas moich popisow elokwencji. Chociaz czuje, ze moglbym uzasadnic nierealnosc zbrodni, ktora Takashi - jak sam utrzymuje - popelnil, to jednak jego uparte milczenie w czasie, gdy tak siedzial z twarza w cieniu, trzymajac strzelbe jak dziecko nowa zabawke, wzbudza we mnie nabrzmiewajacy groteskowy lek o to, ze przede mna znajduje sie przestepca. -Czy wierzysz w to, ze Taka popelnil te zbrodnie? - Poirytowany milczeniem brata zwrocilem sie do tak samo milczacej zony. Jednak zona siedziala nadal zamyslona, nie reagujac na moje pytanie. Nastepnie wciaz z opuszczona glowa powiedziala glosem suchym, jakby wezbrane w niej uczucie nagle wyschlo: -Poniewaz Taka sam mowi, ze to on zabil, nie mam innego wyjscia, jak mu wierzyc. Tym bardziej ze Taka nie jest czlowiekiem, ktory nie moglby popelnic zbrodni. Zona wydala mi sie nieznanym i nieprzystepnym czlowiekiem, ktory nie wysluchal zadnej z moich mow obronczych. Z nieslyszacymi uszami, oczami spuszczonymi w dol, poddawala sie aurze zbrodniczosci otaczajacej Takashiego. A kiedy Takashi uniosl naiwnie zdziwione, prawie dziecinne oczy i spojrzal na zone, pod skora jego twarzy przebieglo cos niby przelotny cien chmury. I, znow starannie sprawdzajac bron, powiedzial: -Oczywiscie, ze ja zabilem uderzajac wiele razy kamieniem w glowe. Dlaczego, Mitsu, w to nie wierzysz? -Nie chodzi mi tu o "dlaczego" ani,,w jakim celu". Nie chodzi tez o to, czy wierze, czy nie. Mowie tylko o tym, ze mozna zakladac, ze nie popelniles tej zbrodni. -Ach, rozumiem. Postawa naukowa. - Powiedziawszy to Takashi ostroznie polozyl naladowana bron na kolanach i brudna prawa reka zaczal rozwijac szeroki pasek, ktorym byly owiniete maly i serdeczny palec rownie brudnej lewej reki. - Mitsu, nie mam nic przeciw naukowemu podejsciu. Spod paska materialu ukazal sie zwoj gazy przesyconej duza iloscia krwi. Wydalo mi sie, ze bez konca bedzie trwalo to rozwijanie, tak dokladnie palce byly owiniete. Wreszcie ukazaly sie dwie pomaranczowe lodygi, osobliwie skurczone, i wtedy ze zlaczonych okraglych koncow nagle trysnela obficie krew. Gdy Takashi pokazal mi rane, pozwalajac by kapala z niej krew na kolana, nagle prawa reka scisnal mocno oba palce u nasady i wpychajac je miedzy kolana pochylil sie do przodu; zaczal wic sie i krzyczec z bolu. -Oo, gowno! Boli, boli! - jeczal Takashi. Nastepnie z wysilkiem wstal, wyprostowal sie i zaczal zawijac brudna gaze i plotno wokol palcow, co nie wplywalo oczywiscie na zmniejszenie cierpienia; zona i ja moglismy sie tylko przygladac temu z przerazeniem. Hoshio, jak stary pies, popelznal niepewnie na czworakach do sieni, wyciagnal szyje i zaczal glosno wymiotowac. -Gowno! Boli! Boli! - Takashi, wyzwoliwszy sie z najgorszego bolu, spojrzal na mnie spod na wpol zamknietych powiek i wyjasnil z niepotrzebnym naciskiem: - Kiedy lewa reka przycisnalem jej twarz i uderzalem w glowe kawalkiem kamienia, ktory trzymalem w prawej rece, dziewczyna najpierw krzyczala "nie, nie, nie", potem nagle chwycila zebami moja reke i uslyszalem chrupniecie. Szybko cofnalem reke, ale jej zeby wpily sie mocno w pierwszy staw malego i drugi serdecznego palca i nie puszczaly. Nie majac wyjscia, uderzylem kamieniem w dolna szczeke chcac otworzyc jej usta. Ale strasznie ostre zeby wpily sie w oba palce i pozostaly zamkniete. Pozniej kawalkiem patyka rozwarlem jej usta i sprobowalem wydostac uwiezione palce, ale bezskutecznie, tak wiec jej martwe cialo o rozbitej glowie nadal trzyma w ustach dwa kawalki moich palcow. Mimo, ze posmak prawdy byl watly, slowa Takashiego, poparte realnoscia bolu, zamanifestowaly szokujaca sile przekonywania, przekraczajaca moja logike. Dostrzeglem realnosc "zbrodniarza" w Takashim i rownie realne istnienie "zbrodni". Cialo Takashiego wzbudzilo we mnie, podobnie jak w Hoshio, lek i odraze przyprawiajaca o mdlosci. Nie o to chodzi, ze zaczalem wierzyc, iz Takashi bil dziewczyne kamieniem w glowe. Nadal myslalem, ze dziewczyna, przerazona szalencza szybkoscia samochodu przejezdzajacego waski i ciemny zakret, wyskoczyla sama i uderzyla glowa o krawedz skaly. Ale jego zbrodnia rozpoczela sie od nastepnej chwili, kiedy poddajac sie maniakalnemu pragnieniu uczynienia z siebie chocby fikcyjnego zbrodniarza, dopuscil do popelnienia czegos groteskowego, czegos tak potwornego, ze trudno w to uwierzyc. Kiedy otworzyl patykiem usta zmarlej dziewczyny 0 roztrzaskanej glowie, na pewno wepchnal miedzy jej zeby dwa palce swej lewej reki i zacisnal szczeki. Wydalo mi sie, ze slysze ten chrzest. Nastepnie wzial do prawej reki kawalek kamienia i uderzal w jej szczeke dotad, az zeby przeciely jego palce. Wraz z uderzaniem w podbrodek zmarlej z rozbitej glowy, z ust i z jego wlasnych palcow tryskaly obficie krew 1 mozg, ktore Takashi rozmazal po calym swoim ciele. -Taka, jestes szalonym morderca - powiedzialem zachrypnietym glosem, ale zbraklo mi sily, by powiedziec jakiekolwiek jeszcze slowo. -Chyba mnie po raz pierwszy zrozumiales, Mitsu - Takashi powiedzial to z bezwstydnie prowokacyjna obojetnoscia. -Przestancie, przestancie! Dlaczego nie probujecie go ratowac? To przeciez wypadek! - zawolal z rozpacza Hoshio, jeszcze na czworakach. -Natchan, daj Hoshio dwa razy tyle srodka nasennego, ile dostala Momoko. Hoshi, idz spac. Jestes taka troche lepsza zaba. Gdy tylko zwachasz cos, czego nie mozesz strawic, to nie tylko twoje cialo, lecz takze dusza wywraca natychmiast swoj zoladek i wymiotuje wydalajac wszystko bez reszty! - Takashi po raz pierwszy po dluzszej przerwie nadal swemu glosowi mily, familiarny ton, jakim poslugiwal sie przedtem zwracajac sie do swego mlodego straznika. -Nie wezme, nie chce spac - Hoshio sprzeciwil sie rozdrazniony. Ale Takashi to zignorowal; nie uznajac sprzeciwu przygladal sie bez slowa, gdy zona podawala szklanke wody i pigulki, dopoki Hoshio tego nie wypil po krotkiej chwili niezdecydowanego, slabego oporu. Uslyszelismy cichy, dobrze kazdemu znany, odglos przeplywajacej przez gardlo wody. -Zaraz zacznie dzialac. Hoshi jest dzikusem, bo prawie nigdy dotad nie polykal srodkow chemicznych. Posiedz przy nim, Natchan, dopoki nie zasnie. -Taka, ja nie chce spac. Wydaje mi sie, ze kiedy usne, to juz nigdy sie nie obudze. - Glosem wyraznie zastraszonym Hoshio wyrazil ostatni watly protest, poddajac sie dzialaniu leku. -Nie, idz spac, jutro rano zbudzisz sie ze zdrowym apetytem - powiedzial Takashi chlopcu odpychajac go obojetnie, nastepnie zwrocil sie do mnie: - Mitsu, mysle, ze ci faceci z doliny przyjda mnie schwytac i zlinczowac. Jesli mam sie obronic strzelba mysliwska, to powinienem raczej zamknac sie w spichrzu tak samo jak pradziadek. Dzisiaj spij wiec tutaj. -Ciebie nie zlinczuja, Taka. Majac te jedna strzelbe nie bedziesz przeciez walczyl ze wszystkimi mieszkancami wioski. To zwykla fantazja, Taka - powiedziala zona z niepokojem, ktory zaprzeczal znaczeniu slow. -Ja znam te doline lepiej od ciebie, Natchan. Oni juz czuja wstret do buntu i samych siebie, i przypisza mi cale zlo powstania. Sa nawet chyba i tacy, ktorzy mysla, ze odkupia swoje grzechy, kiedy mnie zabija. Rzeczywiscie maja racje, wiele spraw by sie uproscilo, gdybym zostal barankiem ofiarnym, podobnie jak to bylo z bratem S. -Lincz jest niemozliwy' - zaczela nerwowo i porywczo zona kierujac na mnie, jako na przedmiot najblizszy oczom, spojrzenie bezsilne, wyrazajace beznadziejna potrzebe alkoholu. - Mitsu, chyba nie moga go zlinczowac, prawda? -W kazdym razie Taka jako organizator buntu wyobrazni chce do konca zdobic sie iskrami tej wyobrazni. A o tym, czy zlinczuja go, czy nie, zdecyduje to, jak mocno mieszkancy doliny beda podtrzymywac ten bunt wyobrazni. Tego jeszcze nie moge przewidziec - powiedzialem zonie i spojrzalem, jak odwracala ode mnie wzrok zawiedziona. -Masz racje - powiedzial Takashi, jakby rownie zawiedziony, chwytajac strzelbe i pudelka z nabojami zdrowa reka niby orlimi szponami i podnoszac sie powoli. Zauwazylem, ze byl tak wyczerpany, iz - zdawalo sie - pod ciezarem strzelby upadnie i straci przytomnosc. -Daj mi bron. zaniose ci. Takashi rzucil na mnie srogie spojrzenie i odmowil z otwarta wrogoscia, jakbym zamierzal zwiesc go i odebrac te jedyna bron. Krotkotrwale podejrzenie o to, czy Takashi przypadkiem nie zwariowal, uklulo mnie tak bolesnie, ze poczulem fizyczny bol. Ale prawie jednoczesnie w jego spojrzeniu znow pojawil sie wyraz tepoty i wyczerpania. -Chodz ze mna do spichrza, Mitsu, i zostan przy mnie, dopoki nie usne - poprosil otwarcie. Gdy juz wychodzilismy z kuchni na podworze, zona nagle zawolala, jakby na pozegnanie z Takashim: -Taka, dlaczego siebie nie ratujesz? Wszystko wyglada tak, jakbys specjalnie czekal na to, zeby cie zlinczowali albo skazali na smierc. Takashi nie odpowiedzial; jego blada i brudna, pokryta gesia skorka twarz pozostala nadal zamknieta i ponura. Zachowywal sie tak, jakby w najmniejszym stopniu nie interesowal sie juz moja zona. Bez specjalnego powodu poczulem, ze oboje, zarowno zona, jak i ja, bylismy para psow, ktore przegraly w smiertelnej walce. Gdy odwrocilem sie i spojrzalem na nia, nawet sie nie poruszyla i nie uniosla zwieszonej glowy. Chlopiec stojacy obok niej, niby zwierze sparalizowane zatruta strzala, zesztywnial w nienaturalnej pozycji polprzysiadu. Wskutek sugestii Takashiego poddal sie juz calkowicie dzialaniu srodka nasennego. A ja, majac nadzieje, ze zona zachowala gdzies przynajmniej krople whisky, ktora pomoglaby jej stawic czola tej chlodnej najdluzszej nocy, szedlem drzacy za drzacym i zataczajacym sie bratem w watlym swietle latarni wiszacej pod okapem. Od strony komorki dobiegly odglosy obecnosci pustelnika Gii, podobne do psiej czkawki. Od pograzonej w mroku oficyny, zajmowanej przez Jin, nie dochodzily zadne dzwieki. Najgrubsza kobieta w Japonii pozbyla sie poczucia niezaspokojonego glodu i po raz pierwszy od szesciu czy siedmiu lat spala teraz snem spokojnym. Zmarzniete i stwardniale bloto na podworzu juz nie ustepowalo pod obcasami. Takashi w marynarce i spodniach powalanych krwia wsunal sie pod moj koc, zwinal sie niby schwytany do worka waz i zdjal buty. Nastepnie znowu przysunal do boku strzelbe, spojrzal na mnie mruzac od swiatla oczy - obserwowalem go stojac i czekajac, az sie ulozy w poscieli - i powiedzial, zebym zgasil lampe. Ta prosba odpowiadala rowniez moim nastrojom. Gdy tak lezal patrzac w gore, jego sczerniala i brudna twarz o zapadnietych policzkach starego czlowieka byla brzydsza i bardziej niespokojna niz w jakichkolwiek innych klopotliwych sytuacjach, jakie pamietalem. Przy tym jego cialo, nieznacznie wybrzuszajace koc i koldre, bylo naprawde chude i budzilo najwyzsze wspolczucie. Czekajac, az rozpadnie sie obraz lezacego na plecach Takashiego, uczepiony mojej siatkowki, owinalem wokol bioder koc Hoshio i usiadlem na dnie nowego mroku, obejmujac kolana. Przez chwile zachowalismy milczenie. -Wiesz, Mitsu, twoja zona czasem trafia w sedno -powiedzial Takashi tonem kompromisowym. - Rzeczywiscie, ja nie chce sie ratowac. Spodziewam sie, ze zostane zlinczowany lub skazany na smierc. -Wiem, Taka, ze nie masz odwagi popelnic brutalnej zbrodni z wlasnej inicjatywy, ale kiedy nadarza sie okazja na tyle wieloznaczna, ze wypadek moze byc wziety za zbrodnie, rzucasz sie na chybil trafil, jakbys tylko na to czekal, by dojsc na samo dno: do linczu lub kary smierci. Tak to rozumiem. Takashi milczal gleboko oddychajac, jakby zachecal mnie do wypowiedzenia dodatkowych slow. Ale ja nie mialem juz wiecej slow, ktore moglbym skierowac do swego mlodszego brata. Bylo mi bardzo zimno i czulem sie bezgranicznie przygnebiony. -Czy masz zamiar im przeszkodzic? -Oczywiscie. Ale nie wiem, czy uda mi sie przeciwdzialac twojemu zamiarowi samozniszczenia, skoro zaszedles juz tak daleko. -Mitsu, chcialbym ci o czyms opowiedziec. Chce ci wyznac prawde. - Takashi powiedzial to jakos wstydliwie i bezradnie, jakby sam byl roztargniony i watpil w to, czy slowa dostatecznie przekazuja mi zamierzony gleboki sens. Lecz slowa trafily we mnie bardzo mocno i odbily sie echem. -Nie chce sluchac, nie probuj nawet mowic. - Od razu sprzeciwilem sie, czujac, ze chce uciec od wspomnienia rozmowy z Takashim na temat "calej prawdy". -Mitsu, jednak powiem - Takashi upieral sie nieprzyjemnie natarczywym glosem, poglebiajacym moja chec ucieczki. Znow doznalem wstrzasu widzac jego nikczemna kapitulacje. -Wysluchaj mnie, Mitsu, a wtedy pomozesz mi przynajmniej na tyle, ze zechcesz stanac z boku i patrzec, jak mnie linczuja. Musialem wiec zrezygnowac z dalszych prob zamkniecia ust Takashiemu. Takashi westchnal teraz ze zmeczenia i rozpaczy, jakby to, co zamierzal mi powiedziec, wlasnie w tej chwili opowiedzial i teraz gleboko tego zalowal chcac cofnac swoje slowa, ale nie mogl juz tego uczynic. W koncu przezwyciezyl wewnetrzny opor i zaczal mowic, sprawiajac na mnie wrazenie, ze opor ten przezwycieza przy kazdym wypowiadanym slowie. -Mitsu, dotad mowilem, ze sam nie rozumiem, dlaczego nasza siostra popelnila samobojstwo, a rodzina stryja podobnie jak ja utrzymywala, ze przyczyna tego samobojstwa jest nieznana. Moglem wiec ukryc prawdziwa przyczyne jej samobojstwa. Co prawda, mozna raczej powiedziec, ze nikt powaznie nie staral sie tego dowiedziec. Dlatego caly czas milczalem. Tylko raz w Ameryce opowiedzialem to zupelnie przypadkowej osobie, czarnej prostytutce, ale mowilem po angielsku, ktorego dobrze nie znalem. Dla mnie mowienie po angielsku jest czyms podobnym do noszenia maski na twarzy, a wiec znaczy to tyle, jakbym nic nikomu nie powiedzial. Byla to falszywa spowiedz, ktora nie pozostawila we mnie rany. Dzieki temu jedyna kara, jaka mnie spotkala, byla lekka choroba weneryczna. Jezykiem wspolnym dla mnie, siostry i dla ciebie nigdy jeszcze o tym nie mowilem; nie musze tego podkreslac, ze tobie o tym nie opowiadalem. Ale kiedy wyczuwalem w twoich slowach jakies aluzje dotyczace siostry, nie potrafilem zachowac spokoju, obawiajac sie, ze mogles niejasno podejrzewac, iz zdarzylo sie wtedy cos niezwyklego. Na przyklad w dniu, w ktorym oprawiales bazanty, spytales, czy "prawda" ma cos wspolnego z siostra. Pomyslalem wtedy, ze wiesz wszystko i po prostu kpisz sobie ze mnie, dlatego z gniewu i wstydu mialem ochote cie zabic. Ale od razu pomyslalem, ze to jest niemozliwe, zebys o tym wiedzial, i tylko dzieki temu moglem sie opanowac. Tego ranka, kiedy siostra popelnila samobojstwo, zanim zawiadomilem o tym stryja, przeszukalem cala oficyne, w ktorej mieszkalem razem z nia i sprawdzilem, czy nie napisala czegos, co byloby powodem do podejrzen. Nastepnie zaczalem sie smiac i plakac, szarpany poczuciem winy i ulgi dzieki wyzwoleniu sie ze strachu przytlaczajacego moja piers od poprzedniego dnia. Do domu stryjostwa poszedlem dopiero wtedy, gdy zaczalem dostatecznie panowac nad soba i wiedzialem, ze nie dostane juz nowego ataku smiechu; zawiadomilem o samobojstwie siostry. Tego wczesnego ranka znalazlem siostre siedzaca w toalecie, martwa po zazyciu duzej dawki chemikaliow uzywanych w rolnictwie. Upewniwszy sie, ze nie zostawila zadnego testamentu, doznalem glebokiej ulgi, bo wciaz sie obawialem, ze siostra bedac niespelna rozumu zdradzi komus nasza tajemnice. Uspokoilem sie, mialem bowiem wrazenie, ze jej smierc te tajemnice wymazala calkowicie, jakby nigdy w rzeczywistosci nie istniala. Ale rzeczywistosc nie byla dla mnie tak laskawa. Przeciwnie, tajemnica dzieki samobojstwu siostry wrosla w najglebsze osrodki mojego ciala i duszy, zaczela zatruwac wszystko, codzienne zycie i perspektywy na przyszlosc. Bylem wtedy jeszcze w drugiej klasie licealnej, wiec od tamtej chwili przez caly czas dreczyla mnie pamiec o tym zdarzeniu - powiedzial Takashi i zaczal plakac tak ponuro i zalosnie, ze zaczalem przeczuwac, iz wspomnienie tego glosu bedzie mnie dreczylo do konca moich dni, a trwanie w utajeniu tak mrocznego "czasu" sprawi, ze trudno mi bedzie zyc z tym dlugo. -Chociaz siostra byla niedorozwinieta, zasluzyla jednak na miano czlowieka szczegolnego. Najbardziej lubila czyste dzwieki, czula sie szczesliwa, gdy sluchala muzyki. Slyszac huk silnikow samolotowych czy warkot ruszajacego samochodu skarzyla sie na taki bol, jakby ogien palil sie wewnatrz jej uszu. Mysle, ze naprawde ja bolalo. Zdarza sie chyba czasem, ze pekaja szyby od samego drgania powietrza? Podobnie bylo z uszami siostry - na pewno czula bol, jakby cos delikatnego pekalo w jej uszach. W kazdym razie we wsi stryja nikt poza nia tak muzyki nie rozumial i nikt tak jak ona jej nie potrzebowal. Siostra nie byla brzydka, utrzymywala tez siebie w czystosci. Byla nadzwyczajna czyscioszka. Ta sklonnosc do czystosci wraz z upodobaniem do muzyki nalezaly do cech szczegolnych jej choroby. Posrod chlopcow w wiosce stryja byli tacy, ktorzy przychodzili popatrzec, jak siostra slucha muzyki. Gdy tylko rozbrzmiewala muzyka, siostra zamieniala sie w istote nie majaca niczego poza uszami. Wszystko inne nie dochodzilo w ogole do jej swiadomosci. Podgladajacy byli bezpieczni. Ale kiedy lapalem na goracym uczynku takich chlopakow, rzucalem sie na nich i walczylem jak szaleniec. Dla mnie siostra byla jedyna istota rodzaju zenskiego. I musialem jej gronie. Naprawde, w ogole nie utrzymywalem kontaktow z dziewczetami w wiosce stryja, i nawet gdy poszedlem do liceum w sasiedniej wsi, nigdy nie rozmawialem z kolezankami z klasy. O sobie i siostrze wymyslilem rodzaj opowiesci, w ktorej wystepowala para arystokratow samotnie wedrujacych po obcym kraju, czulismy wiec ogromna dume z tego powodu, ze mamy rodzine pochodzaca od pradziadka i jego mlodszego brata. Jesli patrzysz na to ze wspolczuciem, to mozesz uznac, ze zrobilem to po to, aby otrzasnac sie z kompleksu przebywania z siostra na lasce rodziny stryja. Wpajalem wiec siostrze, ze jestesmy dwojgiem ludzi wybranych, ze nie mozemy i nie powinnismy interesowac sie innymi ludzmi, tylko soba. Niektorzy dorosli, widzac nasze zachowanie, mowili, ze to rodzenstwo spi ze soba. Mscilem sie obrzucajac kamieniami ich domy. Ale nie mieli racji, dopiero plotka podsunela mi te mysl. Bylem siedemnastoletnim licealista 0 umysle niezbyt dojrzalym, pelnym fantastycznych pomyslow, samotnikiem podatnym na tego rodzaju sugestie. Pewnego wieczoru na poczatku lata upilem sie. Byl to dzien zakonczenia siewu ryzu w rodzinie stryja, w jego domu zebrali sie wszyscy sasiedzi, ktorzy pomagali, i pili sake. Ja, niby samotny arystokrata, nie pomagalem im w pracach polowych, ale wiejscy chlopcy pociagneli mnie ze soba i tak napilem sie troche po raz pierwszy w zyciu, potem zupelnie sie upilem. Zobaczyl to moj stryj, skrzyczal mnie, wiec wrocilem do oficyny. Na poczatku siostre bawilo moje zamroczenie i smiala sie ze mnie. Ale kiedy w domu stryja rozpoczely sie spiewy 1 muzyka pijanych chlopow, nagle sie przerazila. Zakryla uszy, skurczyla sie jak sluchotka, mimo to nie mogla zniesc wrzawy i jeczala jak niemowle. A tamci, jak juz raz sie upili i zaczeli spiewac swoje rozpustne wulgarne piosenki, spiewali je prawie do rana; rozwscieczyli mnie strasznie, czulem nienawisc do wszystkich ludzi. Aby uspokoic siostre, wzialem ja w ramiona i nagle poczulem dziwne podniecenie. Wtedy to doszlo do zblizenia seksualnego miedzy nami. Milczelismy wstydzac sie strasznie tego, ze jestesmy bracmi, wstrzymalismy oddechy lezac bez ruchu w ciemnosci, probujac ukryc sie przed czyms niewymownie wielkim, strasznym i groznym, co moze nadejsc i zdemaskowac nas. Poczulem, ze chcialbym krzyczec,,nie!, nie!", jak krzyczala ta dziewczyna - jesli wierzyc slowom Takashiego - biedna umierajaca dziewczyna, gdy bil ja kamieniem w glowe. Czulem sie jak w czasie zlego przebudzenia, kiedy wydawalo mi sie, ze cialo i kosci rozsypuja sie na czesci i nie moge z tego ciala przeszywanego tepym bolem wycisnac nawet zwyklego krzyku. -Nie byloby zadnym tlumaczeniem twierdzenie, ze bylem pijany, kiedy pierwszy raz mialem z nia stosunek. Bo nastepnego dnia na trzezwo powtorzylem to samo - ciagnal dalej Takashi powoli, cichym, prawie zamierajacym glosem. - Najpierw siostra nie lubila tego, a poza tym bala sie. Nie wiedziala wcale o tym, ze przeciez moglaby mi odmowic. Czulem, ze z trudem opanowuje bol, ale ja stracilem glowe z pozadania i strachu i juz w ogole nie potrafilem spojrzec na to z jej strony. Zeby siostra przestala sie bac stosunku seksualnego, z komory w domu stryja przynioslem obrazki erotyczne i wyjasnilem jej, ze tak robia wszystkie malzenstwa. Kiedy w ciagu dnia przebywalem w szkole, najbardziej sie balem, zeby samotnie pozostajaca w domu siostra nie zdradzila tej tajemnicy domownikom stryja. Wiec powiedzialem jej, ze jesli obcy dowiedza sie o tym, co robimy bedac rodzenstwem, spotka nas straszna kara; wyszukalem w slowniku rysunku sredniowiecznego palenia na stosie i pokazalem siostrze. I powiedzialem jej, ze jesli bedziemy uwazac, aby inni sie o tym nie dowiedzieli, bedziemy mogli zyc zawsze razem. A poniewaz pragnelismy tego z calego serca - powiedzialem jej - wiec wszystko bedzie dobrze, jesli uda nam sie to robic tak, zeby inni sie nie dowiedzieli. I rzeczywiscie tak myslalem. Wierzylem, ze jesli tylko zdecydujemy sie zyc razem, zjednoczeni przeciw spoleczenstwu, to bedziemy swobodni i bedziemy mogli robic to, czego sami pragniemy. Do tego czasu siostra obawiala sie chyba, ze bedzie musiala zyc samotnie, kiedy ja sie ozenie i odejde od niej. Przypomnialem jej jeszcze raz, ze matka przed smiercia powiedziala, zeby zawsze trzymala sie mnie. Wierzyla niejasno, ze jesli oddali sie ode mnie, nie bedzie mogla poradzic sobie w zyciu. Odwracajac sie plecami do wszystkich ludzi, zjednoczeni przeciw spoleczenstwu, bedziemy mogli zyc zawsze razem. Gdy przekonywalem ja o tym slowami, ktore mogla zrozumiec, siostra naprawde sie cieszyla. Tymczasem w stosunkach seksualnych, ktorym dotad poddawala sie niechetnie, zaczela przejawiac inicjatywe. Przez pewien okres zylismy w nastroju szczesliwych kochankow, pedzac dni prawie absolutnie doskonale. W kazdym razie pozniej nigdy juz nie bylem tak szczesliwy. Odkad siostra sie zdecydowala, byla bardzo dzielna i nigdy nie tracila ducha. Z duma mowila, ze odtad az do smierci bedziemy razem zyli tylko we dwoje. I wtedy... zaszla w ciaze. Zauwazyla to ciotka. Gdy zwrocila mi na to uwage, omal nie oszalalem ze strachu. Wierzylem, ze jesliby wyszly na jaw moje stosunki plciowe z siostra, to umarlbym ze wstydu. Ale poniewaz ciotka w ogole mnie nie podejrzewala, w koncu popelnilem niewybaczalnie podla zdrade. Bylem potwornym intrygantem bez szczypty odwagi, niewartym tak uczciwej siostry. Rozkazalem jej, zeby powiedziala, ze zgwalcil ja ktos ze wsi, czyjego nazwiska nie zna. Postapila tak, jak jej powiedzialem. Nastepnie stryj zawiozl ja do miasta prowincjonalnego, kazal jej zrobic skrobanke i operacje sterylizacyjna. Siostra wrocila calkowicie rozbita nie tylko wskutek przezyc zwiazanych z operacja, lecz takze z powodu nieustannego leku wywolanego warkotem silnikow samochodowych w miescie. Dzielnie jednak trzymala sie moich polecen i nie powiedziala ani slowa o nas. Podczas pobytu w hoteliku w miescie prowincjonalnym stryj zdaje sie dreczyl ja, osobe, ktora nigdy przedtem nie sklamala, kazac jej przypomniec sobie wyglad chlopca, ktory ja zgwalcil. Powiedziawszy to Takashi znow sie rozplakal. Nie mogl sie zupelnie uspokoic i, ciagle cicho szlochajac, opowiadal najbrutalniejsze doswiadczenie swego zycia. Sluchalem go zupelnie biernie, lezac jak godna pozalowania zasuszona ryba, skurczony i zlamany z zimna i bolu glowy. -To zdarzylo sie tej nocy. Zbyt przerazona, zeby sie opanowac, oczekiwala ratunku jedynie ode mnie. To chyba naturalne, prawda? Poniewaz stosunek stal sie juz dla nas zwyczajem, siostra zapragnela w nim szukac pociechy. Ale nawet ja, majacy wowczas niezbyt dokladna wiedze o sprawach seksualnych, rozumialem, ze po tego rodzaju operacji nie wolno miec stosunku. Opanowal mnie strach przed samym jej narzadem plciowym, zranionym wewnatrz, i zaczalem odczuwac fizjologiczna odraze. Czyz nie bylo to rownie naturalne? Ale ten moj zdrowy rozsadek nie trafial do przekonania siostry. Gdy po raz pierwszy odrzucilem jej pragnienie, stala sie nagle bardzo uparta. Kladla sie obok mnie i mimo sprzeciwu probowala dotknac penisa. Wtedy ja uderzylem... Nikt w zyciu dotad jej nie uderzyl... Nigdy nie widzialem czlowieka tak zaskoczonego, tak bezradnego i smutnego... Po chwili siostra powiedziala: "Taka, to klamstwo, co mi mowiles, to bylo zle, nawet jesli nie mowilismy o tym innym." I nastepnego ranka siostra popelnila samobojstwo... "Taka, to klamstwo, co mi mowiles, to bylo zle, nawet jesli nie mowilismy 0 tym innym." Tak powiedziala... Nawet najlzejszy odglos nie dochodzil z doliny. Zreszta kazdy dzwiek i tak zostalby wchloniety przez ciagle jeszcze nie naruszony snieg w lesie. Nawet ten snieg, ktory stopnial 1 zaczal odplywac, znowu stwardnial na mrozie. A mimo to miedzy czarnymi wysokimi scianami otaczajacego lasu wydaje sie przebiegac ostry glos, o czestotliwosci zbyt wysokiej, by moglo go uchwycic ludzkie ucho. Sprawia wrazenie krzyku dziwnie wielkiego potwora, ktorego zwiniete cialo wypelnia proznie ponad niecka. Pewnej zimy w dziecinstwie, rankiem po nocy, ktora wypelnial ten glos tak intensywnie odczuwany, choc nigdy nie slyszany, znalazlem na dnie czystego strumyka plynacego przez doline slad jakiegos ogromnego weza i zadrzalem na mysl, ze mogly to byc wlasnie slady potwora, ktorego krzyki slyszalem przez calutka noc. Teraz tez czuje wszechogarniajaca obecnosc tego krzyku, ktorego uszy nie slysza. Moje oko, ktore nawyklo juz do mroku, w slabym swietle padajacym od szyby okiennej wykrywa wokol niejasne czarne ksztalty. Cale wnetrze spichrza przepelnialy jakies sylwetki, przypominajace piecset karlowatych posagow uczniow Buddy, ktorzy osiagneli nirwane. Nie moge oprzec sie zludzeniu, iz szepcza oni miedzy soba: "Mysmy slyszeli. Mysmy slyszeli." Nagle napadl mnie kaszel trudny do opanowania. I wydalo mi sie, ze wszystkie blony, od gardla po tchawice i pluca, pokryly sie czerwona wysypka. Mam goraczke. Dlatego czuje, jakby cale cialo i wszystkie kosci rozpadaly sie na czesci i sprawialy przy tym ostry bol. Kiedy wreszcie udalo mi sie opanowac kaszel, Takashi rowniez zdradzal objawy wyzwolenia sie ze skrajnego oslabienia, ktore gleboko przeniknelo jego dusze, i wtedy powiedzial do mnie tonem bezbronnym i pelnym wspolczucia dla siebie: -Mitsu, jesli tylko nie bedziesz sie wtracal, to na pewno skaza mnie na smierc, nawet jesli przezyje jutrzejszy lincz. W kazdym razie kiedy umre, zlinczowany lub stracony, i tak oddam ci swoje oko, zrob wiec operacje wykorzystujac moja siatkowke. W ten sposob przynajmniej moje oko bedzie zylo po mojej smierci i ogladalo rozmaite rzeczy. Da mi to pewna pocieche, chociaz spelnie tu tylko role zwyklej soczewki. Zrob to, Mitsu. Nagly plomien sprzeciwu, trudny do przezwyciezenia sila woli, zaplonal we mnie od glowy po czubki palcow u stop, jakby przeszyla mnie blyskawica. Krzyk lasu i male czarne zjawy wypelniajace spichrz zniknely od razu. -Nie, absolutnie nie wezme twojego oka - powiedzialem z moca, glosem drzacym z gniewu. -Dlaczego? Dlaczego nie? Dlaczego nie wezmiesz mojego oka? - wykrzyknal Takashi zalosnym glosem, w ktorym miejsce bezbronnej litosci nad soba zajela przybierajaca na sile podejrzliwosc. - Mitsu, czy to dlatego, ze jestes na mnie wsciekly za siostre? Ale ty ja znales jako male dziecko, prawda? Kiedy mieszkalem z siostra caly czas w obcym domu, ty mogles zyc w dolinie korzystajac z pomocy Jin, a za pieniadze zostawione przez rodzicow pojsc do liceum i na uniwersytet w Tokio, no nie? Gdybys nie zagarnal tych pieniedzy dla siebie, moglibysmy mieszkac razem w dolinie. Mitsu, ty nie masz prawa potepiac mnie za siostre. Nie po to ci powiedzialem prawde o siostrze, zebys mnie sadzil! -Nie o tym mowie! - krzyknalem lamiac atak Takashiego, ktory przejawil teraz nowe wojownicze podniecenie. - Nie chce twego oka, bo nie jestem emocjonalnie do tego przygotowany, a poza tym, rozpatrujac to bardziej praktycznie: ty nie umrzesz jutro zlinczowany ani w przyszlosci nie zostaniesz przez sad skazany na smierc. Ty tylko chcesz wymierzyc sobie kare, doprowadzajac do tak brutalnej smierci, by obmyc sie z poczucia winy za kazirodztwo i spowodowana w rezultacie smierc niewinnej osoby, przy tym bardzo pragniesz stac sie jednym z "duchow" tej doliny i utrwalic sie w pamieci jako czlowiek gwaltu. Jesliby ta fantazja sie urzeczywistnila, to na pewno moglbys znow polaczyc swa rozdarta osobowosc i umrzec zjednoczony. I zostalbys moze uznany za odrodzona po stu latach postac ubostwianego przez ciebie mlodszego brata naszego pradziadka. Ale, Taka, ty wciaz kokietujesz, stawiajac siebie w niebezpiecznej sytuacji, nalezysz jednak do tych ludzi, ktorzy na ostatni moment maja przygotowana droge wyjscia. Dzieki samobojstwu siostry, za co nie zostales ani ukarany, ani zawstydzony, mogles przezyc ten czas z twarza niewiniatka, a nonszalancja stala sie twoim zwyczajem. Nie mam watpliwosci, ze tym razem rowniez przezyjesz dzieki jakiemus podlemu wybiegowi. A potem, gdy tak brzydko ujdziesz z zyciem, bedziesz usprawiedliwial sie przed cieniem zmarlej siostry mowiac, ze umyslnie postawiles sie w sytuacji, z ktorej jedynym wyjsciem mial byc lincz lub egzekucja, ale chcac nie chcac wyszedles z tego calo dzieki wscibstwu obcych - to jest twoj sposob postepowania. To samo dotyczy twojego doswiadczenia przemocy w Ameryce; w istocie nie byles w to absolutnie zaangazowany. Spodziewales sie po prostu znalezc pretekst, by dalej zyc spokojnie, zwolniony od bolesnych wspomnien. Wszystko, co zrobiles, to zlapanie niegroznej choroby wenerycznej, ktore posluzylo ci jako wytlumaczenie niepodejmowania dalszego ryzyka podczas pobytu w Stanach. Nawet w przypadku tego brudnego wyznania, ktore wlasnie uczyniles przede mna, gdybym zapewnil cie, ze to tez nie byla absolutna prawda i ze jedna wzmianka o tym nie bylaby rownorzedna z koniecznoscia zabicia sie, popelnienia przez ciebie samobojstwa czy popadniecia w szalenstwo i przeksztalcenia sie w potwora - czyz nie czulbys sie natychmiast uratowany? Choc moze bylo to nieswiadome, ale opowiadajac miales chyba nadzieje, ze zaakceptuje ciebie takiego, jakim jestes, wraz z wszystkimi doswiadczeniami przeszlosci i w ten sposob za jednym zamachem wyzwole cie ze stanu rozdarcia? Czy masz na przyklad odwage wyznac to wszystko o smierci siostry jeszcze raz jutro rano przed ludzmi doliny? Bylaby to najniebezpieczniejsza odwaga, ale nie sadze, zeby moglo sie to zdarzyc. Nawet jesli nie uznajesz tego swiadomie, to jednak zakladasz, ze jakos tam wyjdziesz calo z jutrzejszej rozprawy. A kiedy rozpocznie sie proces, bedziesz wolal ze szczeroscia, ktora moze zwiesc nawet samego ciebie, zeby skazali cie na smierc. Lecz faktycznie zyskasz tylko na czasie siedzac bezpiecznie w izolatce az dochodzenie potwierdzi, ze chodzi tu po prostu o okaleczenie ciala ofiary zmarlej wczesniej w wypadku. Nie klam mowiac, ze dasz mi swoje oko, jakbys wierzyl w swoja bliska smierc. Wiesz, ze rzeczywiscie jestem czlowiekiem potrzebujacym oka chocby nawet od trupa: nie kpij z kaleki! Takashi w mroku podniosl sie z wyrazna trudnoscia, postawil strzelbe na kolanach i kladac palec na spuscie, odwrocil twarz w moja strone. Myslalem, ze mnie zastrzeli, ale nie poruszylem sie, czulem zbyt wielka pogarde dla umiejetnosci pozostawiania sobie drogi ucieczki z kazdej przepasci, w ktora pozwolil sie wciagnac, by mial zrobic na mnie wrazenie ten nagly przeskok w zagrazajaca przemoc. Bylem daleki od strachu, mimo ze widzialem chwiejaca sie od wzburzonego oddechu bron i mala czarna glowe brata. -Mitsu, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? Dlaczego czules do mnie zawsze taka odraze? - zapytal Takashi glosem placzliwym z powodu bezsilnego zalu, usilujac niecierpliwie dostrzec w ciemnosci wyraz mojej twarzy. - Nienawidziles mnie przeciez nawet przedtem, nim dowiedziales sie, co zrobilem siostrze i twojej zonie? -Nienawidzilem? Ale przeciez tu nie o to chodzi, co ja czuje, Taka. Przedstawiam ci po prostu obiektywna opinie, ze nawet osoba, ktora - tak jak ty - lubi zyc w pogoni za dramatycznymi cieniami, nie moze podtrzymywac w sobie bez konca tak niebezpiecznego napiecia, jesli, powiedzmy, nie zwariowala. Wez na przyklad naszego najstarszego brata; byc moze byl na wojnie czlowiekiem brutalnym, ale gdyby wrocil do domu zywy, to na pewno odrzucilby od razu przeszlosc i z najwieksza latwoscia powrocilby do spokojnej rutyny codziennego zycia. W przeciwnym razie po kazdej wielkiej wojnie caly swiat zalalaby powodz brutalnych przestepcow. A brat pradziadka, ktory jest dla ciebie najwiekszym oparciem, byl przywodca buntu odpowiedzialnym za rzezie, ktory w koncu zostawil kolegow ich tragicznemu losowi i tylko sam jeden ratowal sie ucieczka przez las. Czy wierzysz w to, ze potem znowu rzucil sie w niebezpieczne wiry i zyl brutalnie tylko po to, by usprawiedliwic swoj obraz czlowieka przemocy? Wcale nie. Czytalem list, ktory napisal, i wiem, ze nie byl potem czlowiekiem kierujacym sie przemoca, a co wiecej, w duchu nawet nie podtrzymywal aspiracji przywodcy buntu. Nie mowie, ze ukaral siebie w ten sposob. On po prostu zapomnial o swoich doswiadczeniach z okresu buntu i spedzil ostatnie lata zycia jak przecietny obywatel. Probowal roznego rodzaju podstepnych sztuczek chcac pomoc ukochanemu kuzynowi w uzyskaniu zwolnienia z wojska, ale w koncu nie powiodlo mu sie. Wydaje sie, ze byly przywodca powstania umarl spokojnie w lozku myslac ze smutkiem o swym kuzynie, ktory zaginal bez wiesci, odkad zostal skierowany do walki pod Weihaiwei. W rzeczywistosci umarl jak baranek i absolutnie nie kwalifikuje sie na zadnego,,ducha". Taka, ty tez jutro rano nie zostaniesz zlinczowany, zejdziesz do doliny, zeby opatrzyc zranione palce, tam cie aresztuja i albo otrzymasz wyrok z zawieszeniem, albo odsiedzisz trzy lata i staniesz sie calkowicie spokojnym, normalnie zyjacym czlonkiem spoleczenstwa. Zadna fantazja nie bioraca tego pod uwage w koncu nie ma sensu. Ty tez nie wierzysz dostatecznie mocno w to, co mowisz. Taka, nie jestes juz w tym wieku, by rozgrzewac krew tego rodzaju heroicznymi fantazjami. Juz nie jestes dzieckiem. Wstalem samotny w mroku i wyczuwajac stopami schody, powoli zszedlem na dol. Za soba uslyszalem znow ponury glos Takashiego i pomyslalem, ze tym razem moze mnie zastrzelic, ale nie czulem strachu przed grozaca mi przemoca dostatecznie konkretnie, uswiadomilem sobie tylko nieprzyjemna goraczke wewnatrz siebie i bol wszystkich czesci ciala. -Mitsu, dlaczego tak mnie nienawidzisz? Dlaczego zywisz do mnie tyle odrazy? Czyz nie zostalismy sami, tylko dwaj zyjacy bracia z rodu Nedokoro? W domu zona nadal pila whisky, zapatrzona nieprzytomnie przed siebie oczyma calkowicie przekrwionymi, podobna do kobiety pozerajacej ludzi z koreanskiej basni. Za rozsunietym przepierzeniem Hoshio lezal obok Momoko; spal na brzuchu jak pies, ktory padl z wyczerpania. Usiadlem w polu widzenia mojej zony, wzialem whisky spomiedzy jej kolan i wypilem lyk wprost z butelki; mimo ze znow dostalem napadu kaszlu, ona nadal unosila sie na wzburzonym morzu swego zamroczenia alkoholowego, nie dostrzegajac zwiazku miedzy soba a moja obecnoscia. Zobaczylem, ze z czarnych przekrwionych oczu zony poplynely lzy i potoczyly sie po wyschlej skorze policzkow. Po pewnym czasie rozlegl sie strzal w spichrzu -odbijajace sie echo przelecialo ponad lasem pograzonym w ciemnosci. Kiedy bieglem boso przez podworze, rozlegl sie drugi strzal. Omal nie zderzyl sie ze mna pustelnik Gii, ktory wybiegl z komorki z panicznym pospiechem - przestraszylismy sie siebie wzajemnie. Od stop schodow zawolalem w strone pietra, gdzie teraz palilo sie swiatlo. -To ja, Mitsu. Sprawdzam sile i obszar razenia poszczegolnych odmian naboi przygotowujac sie do jutrzejszej walki ze stworzonym przez moja wyobraznie motlochem - doszedl do mnie spokojny glos Takashiego, ponownie uzbrojonego psychicznie. Wracajac do domu, powiedzialem dzieciom Jin, stojacym bez slowa i bez ruchu na podworzu, ze nic sie nie stalo. Zona, rownie obojetna na strzaly, jak i na moje nagle odejscie, nie odrywala wzroku od szklanki, w ktorej czernila sie whisky z woda; jej odchylona do tylu twarz wygladala jak z brazu. Hoshio i Momoko poruszyli sie niespokojnie i znow usneli. Po trzydziestu minutach rozlegl sie nowy huk wystrzalu. Dziesiec minut czekalem na czwarty strzal. Nastepnie wlozylem buty z cholewami na brudne nogi i skierowalem sie w strone spichrza. Na moje wolanie z dolu schodow Takashi nie odpowiedzial. Ruszylem biegiem po schodach uderzajac glowa wiele razy to tu, to tam. W glebi na wprost lezal mezczyzna opierajac sie lekko o sciane. Skora na jego glowie i golych piersiach byla popekana i pokrwawiona, jakby skladala sie z ziaren owocu granatu - mezczyzna wygladal jak wielki jasnoczerwony posag gipsowy normalnego wzrostu, ubrany tylko w spodnie. Machinalnie ruszylem z miejsca chcac sie do niego zblizyc; jeknalem, gdy strzelba mysliwska uwiazana do wielkiej belki z drzewa keyaki uderzyla mnie mocno powyzej ucha. Zylka z nici jedwabnika laczyla spust strzelby ze zwisajacym nad mata palcem czerwonej lalki gipsowej. Na scianie, na wysokosci, skad mezczyzna musial patrzec prosto w otwor lufy, zakreslony byl czerwonym olowkiem zarys glowy i ramion ludzkich, a na glowie wyraznie wyrysowanych bylo tylko dwoje wielkich oczu. Podszedlem jeszcze krok do przodu i wyczuwajac pod stopami srut i kleista krew, zobaczylem, ze zarysowane olowkiem kolka byly wypelnione gesto srutem, wiec wydawalo sie, ze patrzylo na mnie z orbit dwoje olowianych oczu. Na scianie obok rysunku tylowy widac bylo napis wykonany tym samym czerwonym olowkiem: Powiedzialem prawde Zmarly mezczyzna wydal gleboki jek. Klekajac we krwi dotknalem postrzepionej i okrwawionej twarzy Takashiego i przekonalem sie, ze na pewno juz nie zyl. Opanowalo mnie wrazenie falszywej pamieci, bo wydalo mi sie, ze z takimi zmarlymi w tym spichrzu spotkalem sie juz wielokrotnie. 12. Proces rewizyjny Zerwal sie wiatr, mokry i ciezki, cala noc krazyl po dolinie posrod lasu, bez ustanku wdzieral sie i tworzyl wiry w piwnicy, w ktorej lezalem skulony. Kiedy sie zbudzilem z krotkiego i niespokojnego snu, poczulem, ze gardlo mam opuchniete, scisniete i zbolale, ale odurzenie alkoholowe minelo, moj mozg, rozgoraczkowany i nabrzmialy przed snem, skurczyl sie teraz do normalnych rozmiarow, a pozostawiona przez to szczeline wypelnialo ponure przygnebienie; w glowie czulem jasnosc tak intensywna, ze az bolesna. Dzieki funkcjonujacemu nawet w czasie snu instynktowi samoobrony, moje ramiona i piersi przykryte byly kocem; teraz wiec, przytrzymujac koc jedna reka, druga wyciagnalem w ciemnosc poza kolana, odszukalem butelke po whisky i pociagnalem lyk wody. Wydalo mi sie, ze woda napelnila chlodem pluca i ciezko zbolala watrobe. W moim snie Takashi stal we mgle piec metrow przede mna i znow wygladal jak pokruszona gipsowa kukla, ktorej gorna czesc ciala przypomina dojrzaly pekniety owoc granatu. Jego oczodoly usiane byly niezliczona iloscia polyskujacych ziarenek srutu, co sprawialo wrazenie potwora 0 zelaznych oczach. Stal w jednym kacie trojkata rownoramiennego, ktorego wierzcholek stanowilem ja, a w drugim kacie stal przygarbiony mezczyzna o bladej ziemistej cerze 1 milczac patrzyl na nas. Widoczni z pozycji moich oczu, gdy siedzialem skulony w kucki trzymajac glowe nizej kolan, obaj wygladali jakby stali na podwyzszeniu sceny. Siedzialem w srodku pierwszego rzedu w teatrze, ktorego sufit byl nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do wielkosci widowni, na scenie natomiast staly oba duchy. Wysoko ponad ich glowami, jakby z odbitej w lustrze w glebi sceny galerii, widzialem tlum starcow w czarnych ubraniach i nasunietych na uszy kapeluszach, ktorzy wygladali jak grzyby rosnace obok siebie w jakims ciemnym wilgotnym miejscu. Jeden z nich byl kiedys niewatpliwie moim przyjacielem, ktory powiesil sie pomalowawszy glowe na czerwono, drugi natomiast niemowleciem nie przejawiajacym wiecej reakcji niz roslina. -Nasz proces rewizyjny jest twoim procesem! - krzyknal z triumfujaca nienawiscia Takashi ze sceny, otwierajac szeroko ciemnoczerwona jame ustna, ktora byla po prostu dziura o odstrzelonych wargach. Gdy starcy z galerii, wygladajacy na czlonkow sadu przysieglych, zorganizowanego raczej przez samego Takashiego, zdjeli kapelusze i znaczaco i groznie pomachali w strone belki z drzewa keyaki znajdujacej sie tuz ponad nami, przebudzilem sie wyczerpany i zrozpaczony. Podobnie jak jesienia ubieglego roku, gdy spedzilem pewien czas o swicie, obejmujac kolana, w jamie przeznaczonej na zbiornik na smiecie za domem, tak i teraz trzymalem kolana w objeciach siedzac bez ruchu w kamiennej piwnicy, ktora odkryl i wydobyl z zapomnienia "cesarz", wykonujac wstepne pomiary przed rozebraniem spichrza. Przed pomieszczeniem, w ktorym teraz siedzialem, znajdowal sie jeszcze jeden pokoj z ubikacja i studnia. Byloby wiec mozliwe, aby ktos zyl tutaj w dobrowolnym odosobnieniu, ale teraz studnia byla juz zasypana i nie zdradzala obecnosci wody, ubikacja rowniez z jednej strony sie zawalila i ulegla zablokowaniu. Z dwu kwadratowych otworow wydzielala sie won wielu milionow zarodnikow plesni. Wsrod nich moga sie znajdowac grzybki penicyliny. Zjadlem kanapke z wedlina, popilem whisky i spalem na siedzaco. Gdybym przewrocil sie na bok w czasie snu, zranilbym sie w glowe uderzajac o podtrzymujace podloge spichrza drewniane slupy, tak liczne tutaj jak drzewa w lesie. Ich kanty pozostaly nadal ostre i twarde. Jest jeszcze srodek nocy. Dzis wczesnym rankiem, gdy przyszla wiadomosc, ze,,cesarz" supersamow przybedzie w doline po raz pierwszy po "buncie", zerwal sie wiatr i szalal w lesie i dolinie; ten pierwszy poludniowy wiatr oglaszajacy koniec zimy wial do poznych godzin nocnych. Gdy patrzylem przez szczeliny w podlodze nad glowa i staralem sie dostrzec przestrzen za wyjeta od strony doliny parterowa sciana spichrza, okazalo sie, ze pole widzenia blokowal mi czarny las. Rano nie bylo chmur na niebie, ale gesta zaslona zoltawego pylu od strony ladu utrzymywala sie wysoko i oslabiala jasnosc promieni slonecznych. Nawet kiedy wiatr sie wzmogl, niebo pozostalo zaciemnione, i tak zapadla noc. We wzbierajacych podmuchach wiatru las huczal jak rozszalale morze i wydawalo mi sie, ze dudnila rowniez ziemia w lesie. Od czasu do czasu mozna bylo odroznic specyficzne izolowane odglosy z rozmaitych kierunkow, wydobywajace sie niby piana na powierzchnie. W pasie srodkowym miedzy lasem a dolina rosnie kilka wysokich drzew, ktore wiaza sie ze wspomnieniem z dziecinstwa: one tez jecza na wietrze wydajac indywidualne odglosy podobne do ludzkiego krzyku. Wiedziony odglosem natrafilem na wspomnienie zwiazane z grupa tych olbrzymich drzew. Nie jest ono tak skomplikowane i glebokie jak wspomnienie 0 starcach doliny, z ktorymi w dziecinstwie rozmawialem najwyzej raz albo dwa razy, ale z niewiadomych powodow zdarzenia tego nie zapomnialem; drzewa-olbrzymy ozywaja w pamieci lacznie z indywidualnym "obliczem". Pewnego dnia stary pracownik ze sklepu sprzedajacego sos sojowy, czlowiek nalezacy do innej warstwy spolecznej niz ja, z ktorym dotychczas nigdy nie rozmawialem, zaskoczyl mnie na sciezce prowadzacej na brzeg rzeki obok magazynu, w ktorym warzyl sie ten sos; rozgniewany szarpalem sie na prozno, gdy wykrecal mi rece i dlugo i uparcie staral sie wbic w moje uszy potok slow oblesnych, obrazliwych, naigrawajac sie z szalenstwa mojej matki. I rownie wyraznie jak pamietam twarz tego starca, podobna do glowy rudego psa, widze jeszcze teraz stare drzewo kasztanowe, ktore roslo na zboczu gory za domem. Kiedy sluchalem jego szumu, to drzewo krzyczace i uginajace sie pod naporem wiatru nadplynelo ze wszystkimi szczegolami, cale i zywe, na ekran reprodukujacy pamiec. Rankiem, kiedy jeszcze nie wial tak silny wiatr, lezalem w polmroku, obok paleniska, sluchalem glosnego szumu drzew zastanawiajac sie, czy przed opuszczeniem doliny pojsc 1 je zobaczyc. Gdy zdalem sobie sprawe z tego, ze pozniej juz chyba nigdy ich nie ujrze, zrozumialem jednoczesnie, jak bardzo watpliwa jest zdolnosc widzenia mojego oka, co z kolei przywiodlo wyjatkowo jasna i wyrazna swiadomosc smierci czekajacej na mnie pewnego dnia. Jednak mysli mialem zajete glownie dwoma listami proponujacymi prace: jeden od mojego bylego profesora z uniwersytetu w Tokio, a drugi z biura ekspedycji udajacej sie do Afryki, by chwytac zwierzeta dla publicznego zoo, ktore mialo byc zalozone na prowincji. Profesor oferowal mi prowadzenie wykladow z literatury angielskiej na dwu prywatnych uniwersytetach, ktore to stanowiska przygotowal poczatkowo dla mnie i mojego zmarlego przyjaciela. Propozycja zatrudnienia byla obietnica ustabilizowanej przyszlosci. List z biura ekspedycji afrykanskiej od uczonego w wieku brata S., ktory zrezygnowal z posady docenta w pracowni zoologii na rzecz zorganizowania ogrodu zoologicznego, byl niecierpliwym wezwaniem niosacym zapach niebezpieczenstwa. Byl to ten sam czlowiek, ktory w rubryce recenzji wielkiej gazety chwalil moj przeklad ksiazki poswieconej opisowi polowan na zwierzeta. Spotkalem go kilka razy - byl on tego rodzaju czlowiekiem, ktory jako swiezo upieczony kapitan wsiadlby na statek od poczatku skazany na zatoniecie, opuszczony juz nawet przez szczury. Teraz chcial, zebym sie przylaczyl do ekspedycji afrykanskiej jako odpowiedzialny tlumacz. Pierwszy list byl chyba dla mnie ostatnia szansa powrotu do zawodu, poniewaz po smierci przyjaciela rzucilem posade wykladowcy, nawet nie poinformowawszy o tym uniwersytetu, na ktorym zreszta skonczylem studia i od ktorego otrzymalem te posade. Poza tym skoro Takashi sprzedal dom i ziemie i nie zostawil mi pieniedzy uzyskanych ze sprzedazy, nie ma watpliwosci, ze wczesniej czy pozniej musze wybrac sobie zawod, a posada wykladowcy wydaje mi sie najodpowiedniejsza; mimo to wciaz sie waham. Zona, ktora z telegramu ponaglajacego dowiedziala sie o obu propozycjach, zaczela mowic o nowych mozliwosciach pracy, mimo ze dotad w ogole ze soba nie rozmawialismy. -Jesli interesuje cie praca w Afryce, to mozesz jechac, Mitsu. - Gdy uslyszalem, ze mowi o tym tak bezposrednio, od razu przeczulem ogrom nieprzyjemnych ciezarow, jakie niesie ze soba tego rodzaju nowa praca. -Z pewnoscia funkcja "odpowiedzialnego tlumacza" oznacza nie tylko tlumaczenie tekstow, lecz takze wydawanie polecen tubylcom, bagazowym czy robotnikom obozowym. Bede musial w swoim zalosnym swahili wykrzykiwac "idz!, idz!" i temu podobne - powiedzialem tonem gleboko zrezygnowanym, a poza tym wyobrazalem juz sobie cos znacznie bardziej ponurego. Oto widze, jak splywam krwia z powodu uderzenia skronia, koscmi policzkowymi, a nawet niewidzacym okiem o drzewa afrykanskie przypominajace z wierzchu zelazo czy twardy kamien, ktory byc moze kryje w sobie diamenty, a na dodatek zapadam na ciezka malarie. Dostaje tak wysokiej goraczki, ze odbieram jako obraze karcace polecenia upartego naukowca, i doszczetnie wyczerpany, lezac wprost na podmoklej ziemi, krzycze rowniez w swahili: "Jutro wyjezdzam!" -Jednak w porownaniu z posada wykladowcy na uniwersytecie daje to moze wieksza szanse na odkrycie nowego zycia, Mitsu. -Taka oczywiscie by pojechal i schwytalby tam swoje nowe zycie. Momo przeciez mowila, ze w jego oczach ludzie wyjezdzajacy do Afryki specjalnie po to, zeby lapac slonie, byli jedyna nadzieja ludzkosci. Po calkowitym zniszczeniu wszystkich miejskich ogrodow zoologicznych w wojnie atomowej pierwszy mezczyzna, udajacy sie w glab Afryki, by lapac slonie, bylby jego iluzorycznym "Mister Ludzkosci". -Naprawde, Taka z pewnoscia od razu by przyjal te prace. Ale zdaje sobie sprawe z tego, ze jestes typem czlowieka, ktory - przynajmniej z wlasnej woli - nie wybiera pracy zwiazanej z koniecznoscia narazania sie na niebezpieczenstwo. Czlowiek, ktory podejmuje sie takiej pracy, przezywa jakies niebezpieczenstwa, a po odpoczynku pisze ksiazke; twoim zadaniem, Mitsu, bylby wiec jedynie przeklad takiej ksiazki. Mowila to tak, jakby dokonywala obiektywnej oceny zupelnie obcej osoby. Choc bylem przerazony ta jej chlodna sila obserwacji, pomyslalem, ze prawdopodobnie ma racje. Zamiast odkryc wlasne nowe zycie, wlasny "dom pod strzecha", wybiore zycie wykladowcy na anglistyce, ktorego wykladow ani jeden student powaznie nie potraktuje, ktorego znienawidzi cala sala, jesli nie bedzie opuszczal zajec przynajmniej raz na kilka tygodni; bedzie mieszkal jak zaniedbany rozwodnik (poniewaz nie ma juz zadnych powodow, aby podtrzymac nasz stan malzenski), wysmiewany przez studentow i przezywany "mysza", tak jak ten badacz Deweya, z ktorym Takashi spotkal sie w Nowym Jorku. Po prostu rozpoczne zycie, w ktorym jedyna zmiana bedzie starosc i smierc. Przed popelnieniem samobojstwa Takashi wyjal z kieszeni wszystkie banknoty i monety, wlozyl je do koperty zaadresowanej do Hoshio i Momoko i schowal do szuflady stolu, aby ich nie zabrudzic wlasna krwia. Zaraz po pogrzebie Takashiego (gdy go chowalismy na ostatnim wolnym miejscu naszego rodzinnego grobu, wlozylismy tam rowniez prochy brata S.) Hoshio odrzucil propozycje pomocy ze strony mlodziezy doliny, wlasnymi silami przeprowadzil citroena na druga strone tymczasowego mostu i z Momoko na sasiednim siedzeniu odjechal droga niebezpieczna z powodu stopnialego i zmieszanego z blotem sniegu. Przed odjazdem Hoshio zwrocil sie do mnie i do zony, a stojaca potulnie obok niego, nadzwyczaj kobieca Momoko kiwala caly czas lekko glowa na znak aprobaty dla mowiacego. -Poniewaz Taki juz nie ma, musimy odtad radzic sobie sami, dlatego ozenie sie z Momo. Chyba osiagnelismy juz wiek, w ktorym prawo zezwala na zawarcie zwiazku malzenskiego, prawda? Znajde gdzies warsztat samochodowy, a jesli Momo zostanie kelnerka w kawiarni, bedziemy mogli sie utrzymac. W przyszlosci zamierzam zalozyc stacje benzynowa. Takashi radzil, zebym zalozyl taka, jaka on widzial w Ameryce, w ktorej mozna naprawic nawet dosc powazne uszkodzenia i zjesc lekki posilek. Poniewaz Taka juz nie zyje, nie mialbym na kim polegac, jesli nie trzymalibysmy sie razem! Moglibysmy poprosic o podwiezienie na tylnym siedzeniu citroena przynajmniej do miasteczka nad morzem i wraz z nimi opuscic doline, ale ja przeziebilem sie i dostalem goraczki. Przez trzy tygodnie wydawalo mi sie, jakby narosla mi warstwa gabki na goracych i swedzacych rekach i nic nie moglem podnosic. Kiedy wrocilem do zdrowia, zona zaczela mowic, ze nie wytrzyma wielogodzinnej podrozy. Rzeczywiscie, atakowaly ja teraz mdlosci i stany omdlenia. Naturalnie nie watpilem, na co sie psychicznie przygotowala, na co oczekiwala calym swym cialem, ale nie mialem ochoty o tym z nia rozmawiac. Dla nas nalezalo to do spraw jak gdyby rozwiazanych. Podczas gdy z niejasnym uczuciem rezygnacji myslalem o mojej nowej posadzie, zona w ciemnosci za piecem siedziala jak lalka obciazona u dolu. Poza nami w tym domu nie bylo nikogo, kto moglby sie wlaczyc w nasza rozmowe. Ostatnio jednak zona zwykle zapadala w glebokie milczenie i uciekala daleko poza sfere rozmowy. Po smierci Takashiego poczatkowo przebywala w stanie wciaz odnawianego zamroczenia alkoholowego. Wkrotce jednak z wlasnej woli wyniosla na sedawe wszystkie pozostale butelki whisky i caly czas, z wyjatkiem snu i posilkow, siedziala spokojnie w poprawnej pozycji na wlasnych pietach, rekami obejmowala brzuch i milczala z na wpol zamknietymi oczyma. W zasadzie doradzala mi wyjazd do Afryki," ale byly to chyba rowniez czyms w rodzaju bezstronnego komentarza na temat wyboru dokonywanego przez nieznanego jej, obcego czlowieka. Na swiat swiadomosci zony nie rzucalem teraz zbyt mocnego cienia. Podobnie jak zona na moja swiadomosc. Po poludniu najstarszy syn Jin, nieco skrepowany milczeniem zony, powiedzial: -"Cesarz" supersamow z piecioma mlodymi mezczyznami przekroczyli most! Juz nikt w dolinie nie wierzyl, ze przyjedzie "cesarz" razem z grupa gangsterow. Gdy tylko rozpoczelo sie topnienie sniegow, "cesarz" przyslal swego przedstawiciela, ktory rozwiazal w sposob najprostszy wszystkie skomplikowane problemy zrodzone przez bunt. Pierwsza ciezarowke, jaka wjechala do doliny, zaladowal do pelna towarem i otworzyl supersam. Przy tym nie zadal rekompensaty za towary zrabowane ani nie zameldowal policji. Plan przedstawiony przez mlodego kaplana i "Zjawe jeza morskiego", ktorzy proponowali za wspolny kapital bogatych mieszkancow doliny wykupic prawa supersamu lacznie z poniesionymi stratami, zostal z miejsca odrzucony. Kraza tez pogloski, ze w gruncie rzeczy formalny wniosek w tej sprawie wcale nie zostal wysuniety i przedstawiony "cesarzowi". Zaraz po smierci Takashiego glowne sily podtrzymujace "bunt" ulegly rozpadowi. Nie mozna bylo wywierac nacisku na "cesarza" dajac mu do zrozumienia, ze istnieje jeszcze mozliwosc odnowienia "buntu". Rowniez gospodynie z doliny i ludzie z "prowincji", przepelnieni sluzalcza wdziecznoscia i przezywajacy skrywana radosc z tego powodu, ze nikt ich nie przesladuje za zrabowane rzeczy, potulnie kupowali zywnosc czy rozmaite przedmioty codziennego uzytku po cenach przecietnie dwadziescia, trzydziesci procent wyzszych niz przed "buntem". Zrabowane wieksze przedmioty, takie jak urzadzenia elektryczne, ludzie przynosili w tajemnicy jeden za drugim i zwracali do sklepu, gdzie od razu wystawiano je po cenach znizonych jako uszkodzone i sprzedawano bardzo szybko. Teraz okazalo sie, ze kobiety z "prowincji", ktore biorac udzial w buncie wyrywaly sobie tanie ubrania, maja znaczne zasoby gotowki i z wyjatkowym entuzjazmem biora udzial w wyprzedazy. Wlasciciele lasu odetchneli z ulga i znow zamkneli sie w swoich egoistycznych muszlach. Poszedlem w doline za synem Jin, czujac w oczach bolesne uklucia gestego kurzu nawiewanego przez silny wiatr od golych pol. Snieg zniknal, ziemia wyschla i nie tylko z wymarlych ciemnobrazowych pol, gdzie sily paczkowania i ksztaltowania nowego zycia byly jeszcze slabe, ale rowniez z wyzyn ciemnego, wiecznie zielonego lasu, lezacego za pasmem wielkich drzew lisciastych, emanowal nastroj przygnebienia, wywolujacy we mnie poczucie lekkiego niepokoju, gdy tak patrzylem z gory na doline. Kiedy spuscilem wzrok, zobaczylem brudna szyje syna Jin idacego przede mna. Narazony byl na porywy wiatru miotajacego kurz, wypatrujac przyjazdu "cesarza" supersamow; siedzac na wielkiej skale, pod ktora umarla ta biedna pociagajaca dziewczyna, przez dlugie godziny wpatrywal sie w strone mostu. W jego plecach moglem wyczytac wrazenie wielkiego zmeczenia, nie pasujace do sylwetki dziecka, kiedy tak szedl szybkim krokiem ze zwieszona glowa. Wygladal na czlonka przegranej rodziny. Niewatpliwie taka sama mine maja wszyscy mieszkancy doliny, oczekujacy na "cesarza" supersamow i jego ludzi. Dolina zostala. pokonana. Chlopiec nie pelnilby tak wytrwale funkcji obserwatora, gdyby moje zejscie w doline i chec spotkania sie z "cesarzem" nie wiazaly sie z jego matka, ktora szybko zaczela chudnac i nic prawie nie jadla. W innym wypadku nie pracowalby chyba dla mnie. Smierc Takashiego znow odciela mnie od codziennego zycia doliny. Nawet tutejsze dzieci nie probuja juz smiac sie ze mnie. Gdy doszlismy do placu przed urzedem wioski, od razu spostrzeglem grupe "cesarza" supersamow. Sprawiala wrazenie, jakby wyminawszy supersam szla prosto brukowana droga. Wielki mezczyzna, idacy rownym wojskowym krokiem, kopiac poly czarnego dlugiego plaszcza siegajacego obcasow, byl "cesarzem". Widac nawet z daleka, ze jego okragla twarz pod czapka mysliwska, podobna do duzej torby, jest pulchna, zdrowa, o swiezej cerze. Otaczajacy go rownie energiczni mlodzi mezczyzni, idacy duzymi krokami, dorownywali mu silna budowa ciala. Ubrani w liche plaszcze, z obnazonymi glowami, kroczyli w slad za przywodca z dumnie wypietymi piersiami i uniesionymi glowami. Przypominaja mi wyraznie obrazek z dnia, w ktorym po raz pierwszy przyjechal do doliny dzip z zolnierzami okupacyjnymi. Grupa "cesarza" jest podobna do obcych wkraczajacych tutaj z wyniosla duma w tamten spokojny poranek w srodku lata. Rowniez tamtego poranka, kiedy, po raz pierwszy na wlasne oczy przekonali sie o upadku panstwa, mezczyzni doliny, nie nawykli jeszcze do wczuwania sie w role okupowanych, zlekcewazyli obcych zolnierzy i choc kontynuowali swoje codzienne prace, to jednak z trudem skrywali przepelniajacy ich wstyd. Tylko dzieci szybko przystosowaly sie do nowej sytuacji, biegaly za dzipem i krzyczaly "halo, halo", wykorzystujac umiejetnosci nabyte w szkole narodowej na wypadek sytuacji wyjatkowej, i dostawaly W prezencie konserwy i cukierki. Rowniez dzisiaj dorosli, ktorzy na brukowanej drodze mieli nieszczescie spotkac maszerujacego "cesarza" supersamow, odwracali i zwieszali glowy jak zaleknione kraby, pragnace pochowac sie w norach. W dniu "buntu" wyzwolili z siebie sile akceptujaca "wstyd" z otwartym czolem - i to ich laczylo. Lecz "wstyd" dreczacy ich teraz po kapitulacji nie byl "wstydem" tego rodzaju, by mogl zmienic sie w sprezyne nienawisci. Jest to "wstyd" przygnebiajacy, wstretny, bezsilny. "Cesarz" supersamow i jego podwladni, stapajac po rozrzuconych na drodze kamieniach "wstydu" ludnosci doliny, kontynuowali swoj ostentacyjny marsz. Roznica miedzy nedznym "duchem" w smokingu i bez koszuli, a rzeczywistym "cesarzem" supersamow wywolala we mnie spazm prawie osobistego "wstydu" na mysl o tym, co by bylo, gdyby chlopiec z doliny musial w przebraniu "ducha" czekac na idacego pod gore autentycznego "cesarza". Grupy dzieci biegly za maszerujacymi utrzymujac duza odleglosc - one tez milczaly, jakby zasluchane w wycie wiatru szalejacego na wyzynach i spadajacego w dol po spirali. Podobnie jak my w dziecinstwie, one najszybciej dostosowuja sie do nowej sytuacji w dolinie; byly jednak uczestnikami "buntu" i z tego tez powodu stracily prawo glosu przezywajac "wstyd" w takim stopniu, w jakim miesci sie on w dzieciecych glowach. W koncu "cesarz" spostrzegl moja obecnosc. Badz co badz bylem jak dotad jedynym czlowiekiem czekajacym na niego z podniesiona twarza i bez leku przyjmujacym jego spojrzenie. Gdy "cesarz" wraz z towarzyszacymi mezczyznami, ktorych rysy twarzy swiadczyly wyraznie o tym, ze naleza do tej samej narodowosci, zatrzymal sie przede mna i w milczeniu skierowal na mnie duze oczy, osadzone szeroko nad gestymi dolnymi rzesami, czolo miedzy brwiami przeciely pionowe zmarszczki, wskazujace na koncentracje uwagi. Jego podwladni, rowniez milczacy, patrzyli na mnie i ciezko dyszeli wypuszczajac bielejace smugi pary z ust. -Jestem Nedokoro, starszy brat Takashiego, ktory mial z panem wspolne interesy. - Rozpoczalem wbrew woli zachrypnietym glosem. -Jestem Pek Sungi - odpowiedzial "cesarz" supersamow. - Bardzo panu wspolczuje w zwiazku z bratem. Taka tragedia! To byl szczegolny chlopiec! Z zaskakujacym mnie wzruszeniem i podejrzliwoscia spojrzalem na jego szeroko otwarte oczy, patrzace prosto na mnie z melancholia wzbierajaca na calej twarzy, pelnej, rozlanej i jowialnej. Takashi ani mnie, ani zonie nie powiedzial, jak wyglada "cesarz" supersamow; oszukal nie tylko nas, ale i mieszkancow doliny rezyserujac "cesarza" jako podlego "ducha", a przeciez w rzeczywistosci ten Koreanczyk na pewno wywarl na nim silne wrazenie i chyba to Takashi powiedzial do niego:,,Pan jest mezczyzna szczegolnym." Czuje, ze "cesarz" uzyl teraz tego samego okreslenia, jak gdyby chcac sie zrewanzowac za slowa pochwaly ze strony zmarlego Takashiego. Jego brwi byly geste i grube, mial tez potezny nos, ale czerwone, wilgotne i male wargi wygladaly dziewczeco, uszy byly swieze jak roslinki, co nadawalo calej jego twarzy wyraz mlodzienczej sily. Kiedy tak patrzylem w milczeniu, Pek usmiechnal sie po prostu, dobrodusznie i zachecajaco, obnazajac zeby. -Szedlem wlasnie na dol, bo mam do pana prosbe. -A ja wspinalem sie pod gore obejrzec spichrz, a poza tym chcialem zlozyc kondolencje z powodu brata. - Pek usmiechajac sie mial nadal zmarszczki miedzy brwiami. -Ja w sprawie rodziny tego chlopca mieszkajacej w oficynie, teraz jego matka jest chora, dlatego chcialbym, zeby pan odlozyl na pozniej rozbieranie tej oficyny. -Matka mowi, ze do lata bardzo schudnie i umrze! - Chlopak Jin uzupelnil moje objasnienia. - Uszkodzila sobie watrobe jedzac konserwy, juz schudla o polowe, teraz juz nic nie je! To nie potrwa dlugo! Pek przestal sie usmiechac i uwaznie obserwowal chlopca. W odroznieniu ode mnie chlopiec nie jest obcym, ktory przybyl tu na pewien tylko okres spoza doliny. Pek wiec potraktowal go z powsciagliwym zainteresowaniem, zupelnie innym od towarzyskiego tonu rozmowy prowadzonej ze mna. Ale wkrotce, jakby sam siebie skarcil, przywrocil wspanialomyslny usmiech wraz z niewidocznym, niemal samokarcacym zmarszczeniem brwi. -Mieszkancy oficyny moga oczywiscie w niej pozostac, o ile nie przeszkodzi to w rozbiorce i transporcie spichrza. Ale moga byc narazeni na rozne niewygody i troche pocierpiec podczas prowadzenia robot. - Nastepne slowa wyodrebnil pauzami, jakby zamierzal wyryc je dobitniej w pamieci syna Jin: - Ale jesli zostaniecie tam po skonczeniu robot przy spichrzu, wtedy juz nie zaplace wam rekompensaty za opuszczenie mieszkania. Uslyszawszy to chlopiec oddalil sie z wysoko podniesiona glowa, jak rozgniewany kogut. W jego sercu odzylo teraz uczucie sprzeciwu wobec "cesarza", a jego sylwetka ogladana od tylu zdawala sie podkreslac, ze bezpowrotnie utracilem ostatni okruch jego przyjazni, poniewaz nie sprzeciwilem sie slowom Peka. -Zamierzamy usunac czesc scian spichrza i przeprowadzic wstepne rozpoznanie przed rozbiorka - powiedzial Pek patrzac, podobnie jak ja, za odchodzacym chlopcem. - Przywiozlem ze soba kilku studentow architektury. Szlismy w jednej grupie brukowana droga w strone spichrza. Studenci, wszyscy piegowaci, na cialach zapasnikow dzwigajacy glowy mocne jak pociski armatnie, byli wyjatkowo niekomunikatywni, nawet po cichu nie rozmawiali ze soba. Pek powiedzial: -Jesli zostaly jakies cenne rzeczy w spichrzu, prosze je zabrac. Jedynie dla zachowania pozorow zabralem stamtad wachlarz Johna Manjiro, na ktorym napis byl juz zupelnie nieczytelny. Kiedy jeden z mlodych wyjal narzedzia z torby, ktora niosl na plecach, i rozlozyl na ziemi przed spichrzem, przygladajace sie temu dzieci cofnely sie, jakby ujrzaly bron. Najpierw zdjeto drzwi spichrza, potem mlodzi mezczyzni wynosili maty traktujac je prawie ze czcia. Ale w polowie roboty, gdy Pek wydal polecenie po koreansku, sposob ich pracy zaczal robic wrazenie demolowania. Kiedy obalili sciane parterowa od strony doliny, wyschnieta glina i sprochniale deszczulki bambusowe, tworzace najwazniejsze elementy sciany przez ponad sto lat, rozpadly sie w pyl i posypaly sie na moja glowe i na przygladajace sie dzieci z doliny. Zdawalo sie, ze chlopcy wymachujacy kolejno mlotem kowalskim wcale nie zwracali uwagi na rownowage reszty spichrza po obaleniu konstrukcji sciany. Podobnie zachowywal sie Pek, ktory stal blisko i kierowal praca, zupelnie obojetny na sypiacy sie na niego kurz. Wyglada to wszystko na zamierzone brutalne wyzwanie rzucane ludziom tej doliny. Burzac mlotami spichrz, jako najstarszy zachowany symbol codziennego zycia tej doliny, Pek i jego ludzie zdaja sie sugerowac, ze mogliby zniszczyc zycie calej doliny, gdyby tylko przyszla im na to ochota. Dzieci przygladajace sie z zapartym tchem tej operacji domyslaly sie tego rowniez, gdyz nikt z doroslych wioski nie przyszedl zaprotestowac, mimo ze kurz naplywal w doline jak powodz. Spichrz, ktory stal juz sto lat, mimo ze chylil sie i rozpadal, w dalszym ciagu podtrzymywal dachowki tak ciezkie jak dawniej, wiec niepokoilem sie, ze po wyjeciu chocby jednej sciany moze sie zawalic przy tak silnym wietrze. Opanowalo mnie nawet podejrzenie, iz Pek po to tylko kupil ten spichrz, by sprawic sobie radosc burzenia go na oczach mieszkancow tej doliny i nie ma wcale zamiaru calej tej konstrukcji z wielkimi belkami stawiac od nowa w miescie. W koncu zburzono niemal jedna trzecia sciany zwroconej do dolin, od podlogi do sufitu, a usypisko tynku, ktorego nie zdolal porwac wiatr, usunieto lopatami. Wraz z dziecmi zagladalem zza plecow Peka do wnetrza spichrza, rozjasnionego teraz okrutnie w otwartym swietle dnia. Wygladalo na scene z dekoracjami, otwarta w strone doliny. To wrazenie wkrotce odrodzi sie w moich snach. W spichrzu wydaje sie dziwnie ciasno, a przy tym wyraznie widac rozmaite znieksztalcenia wnetrza. Wspomnienia mrokow sprzed stu lat odchodza na zawsze, trace z oczu realnosc pamieci o bracie S., ktory w tym mroku lezy bez ruchu odwrocony ode mnie. Za obalona sciana otwiera sie na doline rozlegly widok pod zaskakujacym katem. Widac boisko, na ktorym Takashi cwiczyl mlodziez doliny, i lozysko rzeki, ciemnobrazowe, wyschniete po stopnialym sniegu. -Nie ma pan lomu? Pek rozmawial po koreansku ze studentami architektury, ktorzy skonczyli wstepne prace, teraz podszedl do mnie -przygladajace sie dzieci cofnely sie - i zapytal z usmiechem, ktory porysowal pionowymi zmarszczkami czolo miedzy pokrytymi kurzem brwiami: - Chcialbym zerwac kawalek podlogi i zobaczyc, co jest w piwnicy. Piwnice w takich budynkach maja kamienne podlogi i sciany, dlatego potrzebujemy wiecej robotnikow, jesli chcemy je rowniez zabrac. -Tu nie ma piwnicy. -Musi byc, poniewaz podloga jest tak wysoko podniesiona - powiedzial spokojnie jeden ze studentow architektury, ktorego twarz bielala od pylu. Zburzyl tym moja pewnosc. Zaprowadzilem go do komorki, zeby wzial lomy sluzace do robot drogowych, uzywane przez mieszkancow doliny podczas wspolnych napraw brukowanej drogi. Przy wejsciu lezala kupka narzedzi do obdzierania kory. To ja nastepnego ranka po smierci Takashiego zebralem je i schowalem tutaj, gdy mlodziez zbuntowala sie przeciw bratu i porzucila bron na podworzu. Wyciagnelismy spod podlogi komorki zupelnie zardzewiale lomy. Nastepnie, nie wierzac w to, ze jest piwnica, stanalem z Pekiem w drzwiach spichrza i przygladalem sie operacji zrywania podlogi. Sprochniale deski od razu ustepowaly, wiec obserwatorzy musieli czesto odwracac sie do tylu, aby schowac twarze przed wznoszacym sie znowu kurzem. Nagle z glebi spichrza buchnela czarna chmura mokrego drobnego pylu niby pocisk atramentowy kalamarnicy, ktory widzialem przez ulamek sekundy na filmie nakreconym za pomoca podwodnej kamery; chmura kurzu powoli przesuwala sie w nasza strone. Cofnelismy sie, ale nadal slyszelismy trzask zrywanych desek podlogi podczas poszerzania otworu przez studentow. Wreszcie, kiedy kurz osiadl, weszlismy z Pekiem do wnetrza spichrza i ujrzelismy szpare od progu sieni az po alkowe w glebi, obnazajaca u spodu mroczna przestrzen. Wychylila sie z niej glowa jednego z chlopcow z naiwnym usmiechem na twarzy; chlopiec zwrocil sie po koreansku do Peka glosem nabrzmialym radoscia i podal okladki zbutwialej ksiazki. -On mowi, ze pod podloga jest wspaniala piwnica zbudowana z kamienia! Pan naprawde nie wiedzial? - zapytal Pek w dobrym humorze. - Jest tam co prawda wiele drewnianych kolkow utrudniajacych poruszanie sie, ale sa dwa pokoje, w pierwszym znajduje sie nawet studnia i ubikacja. Mowi, ze lezy tam pelno takich ksiazek i roznych starych papierow. Mogli tam chyba trzymac wariatow lub dezerterow, prawda? Na okladce brudnej i zniszczonej ksiazki, ktora trzymal w reku, przeczytalem tytul: Dysputa trzech pijanych na temat rzadzenia, i napis "wydane przez Shueisha w Tokio". Oszolomiony i zdezorientowany odkryciem, zaczalem sie unosic na falach glebokiego szoku. Presja wstrzasu zrodzila we mnie skrzywienie, szybko rozszerzajace sie i bez oporu przyjmujace ksztalt pewnego objawienia. Bylo to objawienie wiazace sie bezposrednio z tym, co zaprzatalo moja glowe teraz, gdy siedzialem noca w piwnicy. -Jest wiele okienek wpuszczajacych swiatlo od strony kamiennego muru, od zewnatrz sa one zamaskowane. - Pek przetlumaczyl informacje innego chlopca ukrytego pod podloga. - Moze pan wejdzie i obejrzy? Potrzasnalem glowa bez slowa, pijany objawieniem, ktore uderzalo wyrazistoscia i nabieralo realnych ksztaltow. Osrodkiem tego objawienia bylo niepodwazalne odkrycie, ze mlodszy brat pradziadka po powstaniu 1860 roku wcale nie pozostawil swoich kolegow i nie udal sie przez las do Nowego Swiata. Nie mogl przeszkodzic tragedii sciecia glow, ale sam ukaral siebie. Od dnia ostatecznego zniszczenia zamknal sie w piwnicy i w ten sposob, co prawda pasywnie, przez cale zycie nie zmienil postawy, zachowal swa integralnosc jako przywodca powstania. Listy, jakie napisal oddajac sie lekturze rozmaitych ksiazek, zawieraja jego marzenia, od awanturniczych snow mlodosci do snow o gorzkim smaku rzeczywistosci; wlasnie tego rodzaju listy na pewno przekazywal osobie przynoszacej posilki, wyobrazajac sobie, ze zyje gdzie indziej i przesyla je tutaj. Okladki ksiazek odkrytych w piwnicy ostatecznie wskazuja na pochodzenie tekstow o konstytucji, ktore cytowal brat w swoich listach. Rowniez brak adresu nadawcy swiadczy o tym, ze ich autor nigdy nie opusci! tej piwnicy. Przy tym pradziadek tez porozumiewal sie z nim chyba tylko za pomoca listow. Dla czlowieka uwiezionego z wlasnej woli, ktory spedzal wszystkie dni po wielekroc czytajac tylko druki wrzucone mu do piwnicy i zabijajac czas marzeniami o zaproszeniu na studia w Ameryce czy o polowaniu na wieloryby w okolicach wysp Ogasawara, sprawy bardziej realne byly znacznie odleglejsze. Na pewno trudno mu bylo orientowac sie w tym, co dzialo sie codziennie tuz obok miejsca, w ktorym zyl w ukryciu. W glebi piwnicy na prozno wytezal sluch chcac uchwycic odglosy realnego swiata; w ten sposob zyjac blisko bratanka, w rzeczywistosci w ogole chyba go nie widzial, ale przezywal niepokoj o jego losy na wojnie, a listy kierowal do tych, ktorzy mieszkali na powierzchni ziemi. "Bardzo prosze, jesli tylko przyjdzie list od niego, 0 przekazanie mi jak najszybciej jego tresci." Zamierzalem juz sie wycofac do domu z glowa rozgoraczkowana tymi nowymi faktami, ktore teraz wyszly na jaw, gdy niespodzianie Pek zaczal mowic o wypadkach z 1945 roku. Zachcialo mu sie o tym mowic w chwili, gdy probowal zglebic sens mojego milczenia i.napiecia, ktore niewatpliwie wydalo mu sie zbyt uporczywe i znaczace jak na zaskoczenie spowodowane odkryciem piwnicy. -W sprawie panskiego brata, ktory wrocil z wojska i zginal w osadzie koreanskiej, trudno cos pewnego powiedziec, czy zabili go Koreanczycy, czy Japonczycy z doliny. Tylko on jeden wszedl bez broni w sam srodek okladajacych sie kijami zmieszanych grup i stal tam ze zwieszonymi rekami dotad, dopoki go nie zabili. To znaczy, ze zabilismy go wspolnie, my 1 Japonczycy. Wie pan, ten chlopiec tez byl czlowiekiem szczegolnym! Pek zacisnal usta i obserwowal moja reakcje, a ja milczalem, a kiedy poruszylem glowa potwierdzajaco, jakbym mowil,,tak, tak to chyba bylo, taki wlasnie byl moj brat", poszedlem do domu i chroniac sie przed nadciagajacym kurzem zamknalem drzwi za soba. Nastepnie uslyszalem wlasny podniecony glos skierowany w mrok za piecem: -Taka! - I od razu zdalem sobie sprawe z tego, ze Takashi juz nie zyje; poczulem zal z powodu jego nieobecnosci, tak dotkliwie po raz pierwszy. To wlasnie Takashi byl czlowiekiem, ktory powinien byl poznac "prawdziwe" nowe fakty o spichrzu. W moim oku, ktore przyzwyczailo sie do ciemnosci, ukazala sie prawie mechanicznie okragla nabrzmiala twarz mojej zony patrzacej na mnie podejrzliwie. -W spichrzu byla piwnica! Zyl tam chyba caly czas w zamknieciu mlodszy brat pradziadka, biorac jednak na siebie odpowiedzialnosc jako przywodca buntu, ktory zakonczyl sie przegrana. Taka umarl wstydzac sie zarowno za pradziadka, jak i jego mlodszego brata, ale teraz zrozumialem, ze przynajmniej jego mlodszy brat spedzil zycie zupelnie inaczej, niz nam sie zdawalo. Taka nie musial wstydzic sie tak bezgranicznie, przynajmniej nie z powodu zachowania przodkow! - przemawialem z zalem do zony, coraz bardziej przekonany o slusznosci tego, co mowie. Ale zona na to: -To przeciez ty, Mitsu, kazales mu przezywac wstyd, gdy Taka patrzyl smierci w oczy. To ty przeciez porzuciles go w poczuciu hanby. Teraz za pozno mowic takie rzeczy! - odpowiedziala mi prawie krzykiem. Oszolomiony nowym odkryciem oczekiwalem - wbrew logice - slow pocieszenia przynajmniej ze strony zony i nie sadzilem, ze wlasnie w tym momencie przypusci kontratak i bedzie mnie krytykowac. I wtedy nagle stanalem jak sparalizowany, osaczony przez nowe odkrycie i otwarta wrogosc zony. -Nie uwazam, ze to ty doprowadziles Take do samobojstwa. Ale to ty doprowadziles do tego, ze jego samobojcza smierc byla tak bardzo zalosna i haniebna. Ustawicznie wtracales Take w krag hanby, az w koncu nie mial wyjscia i umarl smiercia nikczemna - mowila zona coraz gwaltowniej. - Taka, kiedy postanowil umrzec, ostatnia nadzieje pokladal w tobie; liczyl bolesnie, ze to ty mu pomozesz pokonac strach, a mimo to odmowiles mu nawet przyjecia oka, prawda? Nawet kiedy Taka wielokrotnie pytal ciebie, Mitsu, dlaczego tak go nienawidzisz, ty zamiast powiedziec: "wcale nie, nie czuje do ciebie nienawisci", smiales sie z niego i zawstydzales podwojnie, prawda? Opusciles go, Mitsu, do tego stopnia, ze czul sie okropnie ponizony i nie mial innego wyjscia, jak tylko podziurawic sobie twarz. A teraz, kiedy Taka juz nie zyje, teraz gdy nie mozna tego faktu odwrocic, zaczynasz mowic, ze mogl sie nie wstydzic za mlodszego brata pradziadka. Gdyby Taka poznal cale jego zycie, moze w tym ostatnim dniu, nawet jesliby to nie powstrzymalo go od samobojstwa, znalazlby przynajmniej podpore dla swego serca w chwili smierci. Jeslibys, Mitsu, powiedzial wtedy Tace to, co mowisz teraz, gdy juz jest martwy, to moze jego samobojstwo nie byloby tak straszne?! -To, o czym teraz mowilem, odkrylem dopiero wtedy, gdy "cesarz" supersamow rozpoczal szczegolowe ogledziny spichrza. Tamtej nocy to wszystko wydawaloby sie niemozliwe. Dopiero teraz dowiedzialem sie, ze brat pradziadka zamknal sie w piwnicy spichrza i spedzil cale zycie w tym wiezieniu. -Mitsu, jakie znaczenie ma dla Taki to, ze ty dotad nie wiedziales, a teraz juz wiesz? Potrafisz tylko we snie wylewac lzy ku pocieszeniu siebie samego i krzyczec: "Ja cie porzucilem!", dopiero wtedy, gdy on umarl porzucony przez ciebie i rozczarowany. Teraz, tak jak w przeszlosci i w przyszlosci, zawsze zreszta! Jednak dla czlowieka, ktory umarl w tak potworny sposob i w takiej rozpaczy, nie jest zadna pociecha nawet nie wiem jakie odkrycie, chocby wywolujace twoje rzesiste lzy! W koncu zamilklem i tylko przygladalem sie nieustepliwym oczom zony, z gniewu wygladajacym tak, jakby otaczaly je faldy stwardnialego kleju. Nie powiedzialem jej, co wyznal mi Takashi o kazirodztwie. A jeslibym nawet jej o tym opowiedzial, zona wytknelaby mi calkiem slusznie, ze po takim jego wyznaniu powinienem byl powiedziec: "Ty juz odkupiles dostatecznie swoje grzechy dzieki temu, ze dlugie lata zyles w bolesnym cieniu tego zdarzenia"; wtedy jego samobojstwo nie byloby tak ponure. Nadal wpatrywala sie we mnie nieruchomymi oczyma, w ktorych teraz oslabla aureola gniewu, ale pozostala ostrosc nienawisci, rzucajacej na nie czerniejaca wilgoc smutku. -A jesli teraz nowe odkrycia pozwalaja sadzic, ze Taka nie powinien byl popelniac tak zalosnego samobojstwa, to jest to tym okrutniejsze - powiedziala lejac lzy, jakby pekla twarda skorupa zlosci i ukazalo sie miekkie zoltko bolu. Gdy w koncu opanowala placz, powiedziala bez wahania, jakby zakladala, ze juz sie domyslam: - Przez te dwa tygodnie rozmyslalam nad tym, czy mam przerwac ciaze, ale zdecydowalam sie urodzic dziecko Taki. Nie moge sobie pozwolic na to, by dodac jeszcze jedno okrucienstwo do tego wszystkiego, co laczy sie z Taka. Zona jasno dala do zrozumienia, ze odrzuci wszelkie moje zamiary sprzeciwiajace sie jej woli; odwrocila sie w strone gestego mroku i zamknela sie w sobie. Przygladalem sie od tylu wrzecionowatej sylwetce kobiety od niedawna ciezarnej, ktorej biodra spoczywaly teraz mocno na pietach. Cos w niej przypominalo mi poczucie absolutnej rownowagi, ktore wyrazaly lacznie cialo i swiadomosc zony wtedy, kiedy byla w ciazy z moim dzieckiem. Caly sens decyzji urodzenia plodu Takashiego pojalem tak konkretnie, jakbym patrzal na jedna bryle kamienia. To zrozumienie, nie wywolujac zadnego emocjonalnego zametu, niewzruszenie zagniezdza sie w moim wnetrzu. Gdy znow wyszedlem na podworze, "cesarz" supersamow stal u wejscia do spichrza na szeroko rozstawionych nogach i dawal glosne polecenia po koreansku w strone wnetrza budynku; przygladajace sie dzieci zaciesnily krag wokol niego i wpatrywaly sie w skupieniu, zadne z nich nie zwrocilo na mnie uwagi. Postanowilem odwiedzic swiatynie i powiedziec mlodemu kaplanowi o odkryciu piwnicy i o objawieniu, jakiego w zwiazku z tym doznalem, wiec wyruszylem sam w strone doliny, idac szybkim krokiem pod wiatr, porywisty i nasycony pylem. Kiedy czytalem broszure pt. Poczatek i koniec buntu chlopskiego we wsi Okubo, ktora otrzymalem od kaplana, odkrylem w niej jeden dziwaczny zapis. Odkrycie piwnicy rzucilo na ten zapis nowe swiatlo i stalo sie sednem objawienia przekonujacego mnie o tym, ze mlodszy brat pradziadka zyl w spichrzu w dobrowolnym odosobnieniu. Poczatek i koniec powstania chlopskiego we wsi Okubo jest broszura, w ktorej dziadek zebral zapiski policyjne oraz prywatne dotyczace zamieszek z 1871 roku i zaopatrzyl w komentarze i noty. 1. Te zamieszki zwykle sie nazywa,,buntem w Okubo". 2. Mieszkancy Okubo wycinali duze bambusy i robili z nich wlocznie dla wszystkich. 3. Przyczyna buntu byla niechec do nowego rzadu, zwlaszcza do przymusowego szczepienia przeciw czarnej ospie, a takze falszywe rozumienie Slow "danina krwi", ktore doprowadzily do poglosek, ze jakoby beda ludziom zabierac krew i sprzedawac obcokrajowcom z Zachodu. Wywolalo to wsrod ludnosci panike, a w koncu doprowadzilo do powstania. 4. Przywodcy buntu i ludzie z nimi zwiazani nie zostali ukarani. Fragment podajacy oficjalna wersje wydarzen brzmi nastepujaco: Edykt z lipca 1871 roku, obalajacy klany i ustanawiajacy prefektury, spotkal sie ze sprzeciwem ze strony konserwatywnych mieszkancow wioski Okubo; w poczatkach sierpnia nadeszly raporty o tworzeniu sie opozycji przeciwko tym zarzadzeniom. Chociaz natychmiast wyslano urzednika w celu wyjasnienia tresci edyktu, jego przeciwnicy jednak nie dali sie przekonac. W koncu podburzyli inne wioski, ktorych mieszkancy zebrali sie pewnego dnia wieczorem w wyschlym korycie rzeki na polnoc od zamku Ohama (oddalonym poltora-kilometra od urzedu prefektury); ich wplyw stopniowo rosl, az rozszerzyl sie na ponad siedemdziesiat wiosek, a do dwunastego tlum liczyl juz prawie czterdziesci tysiecy; zaczal strzelac w powietrze, wznosic okrzyki wojenne i rozglaszac bezpodstawne wiesci. Wkrotce wtargnal do Ohama ze strzelbami i bambusowymi wloczniami i zajal ulice. Przeciwnicy edyktu glosili miedzy innymi, ze poprzedni gubernator wrocil do Tokio wskutek intryg Wielkiego Radcy, to znow, ze spis ludnosci ma na celu zabieranie krwi, a szczepienie przeciw ospie jest podstepem majacym na celu wytrucie opozycji, i wiele temu podobnych wymyslow, ktore trudno wyliczyc. Ich zuchwale zachowanie stawalo sie coraz gwaltowniejsze, lecz tlum wciaz stal w miejscu nie wysuwajac zadnych zadan, dopoki nie otoczyl potajemnie urzedu prefektury. Stu urzednikow wyslanych w celu zaprowadzenia spokoju spotkalo sie z przedstawicielem opornego ludu, ktory nalegal, zeby poprzedni gubernator nie odjezdzal do Tokio, zeby przywrocono rzady sprzed Restauracji, wycofano obecnych urzednikow, wyznaczono z powrotem na ich miejsce poprzednia administracje. Dnia trzynastego tego samego miesiaca, kiedy zdawalo sie, ze tlum ma zamiar zaatakowac urzad prefektury, zdecydowano uzyc wojska w celu powstrzymania atakujacych; buntownicy sie zawahali i nie rozpoczeli ataku, lecz dzialalnosc Rady Prefekturalnej zostala sparalizowana, poprzednie decyzje zmieniono. Wielu czlonkow rady sprzeciwilo sie uzyciu sily, wiec wezwano urzednikow sprzed Restauracji, aby opanowali sytuacje i pietnastego byly gubernator pojawil sie osobiscie, by przemowic do tlumu, ale mimo to tlum sienie rozproszyl. Tego dnia o zmierzchu Wielki Radca nagle opuscil urzad prefektury i wkrotce potem nadeszla wiadomosc, ze odebral sobie zycie we wlasnym domu. Gdy buntownicy o tym uslyszeli, bardzo poruszeni zaczeli jednoczesnie rozchodzic sie do domow. Po poludniu szesnastego sytuacja zostala opanowana, urzednicy oddelegowani do zalatwiania tej sprawy mogli wszyscy bez wyjatku wrocic do prefektury. Tekst Wyrazajacy punkt widzenia ludu przedstawil bunt raczej w formie romantycznej opowiesci. Jeden z przywodcow buntu, ten, ktory jako "glowny przedstawiciel opornego ludu" prowadzil rozmowy z wladzami, przedstawiony jest tutaj jako "wielki mezczyzna, ponad szesc stop wzrostu, niewiadomego pochodzenia", to znow jako: "podejrzanie wygladajacy wielki mezczyzna, dziwny, przygarbiony, o wybladlej twarzy i monstrualnej posturze, zdumiewajacy elokwencja, przewyzszajacy wszystkich umiejetnosciami i wszystkich wprawiajacy w zdumienie". Wydaje sie to nienaturalne, ze przywodca powstania malej spolecznosci prowincjonalnej dla wszystkich uczestnikow pozostal kims nieznanym, ale dziadek dodaje tu swoj komentarz, dosc przekonywajacy: "Wiekszosc uczestnikow buntu smarowala twarze sadza, dlatego nie wiadomo bylo, kto byl kim", i choc stawia sobie pytanie: "Kim w ogole byla ta niezwykla postac", w koncu nie wyjasnia tego problemu. Ostatnie zdanie dotyczace tego nieznajomego brzmi: "Szesnastego po ogloszeniu przy wejsciu do wioski Okubo rozwiazania partii dysydentow ich buntowniczy przywodca zniknal, jakby skryl sie pod ziemie." Odtad nie ma juz o nim wzmianek. Wybitne cechy przywodcze wielkiego mezczyzny o przygarbionych plecach i bladej twarzy nawet w tym cytowanym fragmencie sa wyraznie widoczne, chocby na przykladzie taktyki pozwalajacej zaatakowac urzad prefektury, zagrozic przeciwnikowi bez sprowokowania wojska do przystapienia do akcji i utrzymac subtelna rownowage sil miedzy ludem a wladzami do czasu zmiany tonu dyskusji w radzie prefektury. Dziadek uzupelnia to nastepujaca ocena: "Zatem z drugiej strony, patrzac wstecz na zamieszki, okazuje sie, ze nikt nie odniosl najmniejszej rany. I mysle, ze wyrezyserowanie tak wielkich zamieszek, w ktorych ani jedna osoba nie zostala ranna, jest niewatpliwym dowodem najwyzszych umiejetnosci przywodcy, godnych szczegolnego podkreslenia." Tak wiec moje objawienie rozwinelo sie w przekonanie, ze ten wielki blady mezczyzna z wystajacymi lopatkami byl mlodszym bratem pradziadka, nagle pojawiajacym sie na powierzchni ziemi po dziesieciu latach spedzonych w zamknieciu na rozmyslaniach o buncie 1860 roku. W sukces drugiego, calkowicie odmiennego buntu zainwestowal wszystko, co zyskal w dniach krytycznych rozwazan nad samym soba przez ponad dziesiec lat. Pierwszy bunt byl krwawy, a jego rezultaty watpliwe. W drugim nikt z uczestnikow ani obserwatorow nie zostal nawet ranny, a udalo sie doprowadzic do efektownego samobojstwa Wielkiego Radcy, bedacego obiektem ataku. Opowiadalem o tym mlodemu kaplanowi w glownym pawilonie swiatyni, gdzie na scianie wisial obraz piekla, ktory przedtem przychodzilem ogladac z Takashim i zona, i coraz mocniej utwierdzalem sie w prawdziwosci tego przypuszczenia. -Czy byloby mozliwe, zeby w przejsciowym okresie chlopi, ktorzy w rezultacie powstania z 1860 roku stali sie tym bardziej podejrzliwi, mogli powierzyc kierowanie buntem osobliwemu mezczyznie nieznanego pochodzenia? Bardzo watpie. Tylko ponowne pojawienie sie przed nimi legendarnego przywodcy z 1860 roku, "specjalisty" od buntow, sklonilo ich do powstania. Bunt z 1871 roku, sadzac z jego zakonczenia, stawial przed soba cele polityczne i zakladal odwolanie Wielkiego Radcy. To by oznaczalo, ze ktos doszedl do wniosku, iz bylo to niezbedne do poprawy zycia chlopow. Ale tego rodzaju abstrakcyjne haslo nie poruszyloby chlopow. Totez wiezien z wlasnego wyboru, caly czas czytajacy nowe publikacje, podburzyl lud wykorzystujac brak jednoznacznosci takich wyrazen jak "szczepienie ospy" i "danina krwi", ktore sam doskonale rozumial. Zorganizowal powstanie i zwyciezyl Wielkiego Radce, przyslanego tutaj przez nowy rzad. Nastepnie znow wrocil do zycia w podziemiu i nie pojawil sie juz po raz drugi przed czyimkolwiek obliczem. Przezyl tak ponad dwadziescia lat, az do smierci w dobrowolnym odosobnieniu. Wierze, ze tak bylo. Zawsze pragnelismy z Takashim wykryc, jakim czlowiekiem byl mlodszy brat pradziadka po 1860 roku, ale nie moglismy dotrzec do zadnych realnych danych, bo szukalismy zjawy - mezczyzny, ktory uciekl stad za las. Kaplan z zaczerwieniona dobroduszna twarza bez przerwy usmiechal sie, sluchajac moich dlugich objasnien, i nie wypowiedzial ani slowa; ani potwierdzil, ani zaprzeczyl. Jeszcze dotad w mojej obecnosci dreczyl sie zbyt otwartym wzburzeniem przejawianym w dni buntu i dlatego teraz, przeciwnie, z przesadnym spokojem staral sie odeprzec moje dzisiejsze podniecenie. Po chwili jednak przyszedl mu na mysl pewien dodatkowy dowod. -Jesli chodzi o przygarbionego przywodce buntu z 1871 roku, to jest to postac w dolinie tak znana, ze nalezaloby sie go spodziewac wsrod "duchow" tanca nembutsu. Byc moze dlatego, ze naklada sie ona na "ducha" mlodszego brata pradziadka, unikano tworzenia odrebnego, jeszcze jednego "ducha". Oczywiscie bylby to tylko dowod negatywny. -Mowiac o tancach nembutsu; przeciez aktorzy po wejsciu do spichrza wyrazaja gestami i slowami pochwale na temat wnetrza, potem pija i jedza - czy nie ma to jednak zwiazku z tym, ze jeden z najwazniejszych "duchow" kiedys w tym podziemiu spedzil dlugie lata zycia w zamknieciu. Jesli tak, to bylby to dowod pozytywny. Rowniez dziadek opatrujac te broszure w noty wiedzial, ze ta przygarbiona dziwna postac jest jego stryjem i w ten sposob potajemnie wyrazil swa milosc dla niego. Kaplan nie dal bezposredniej odpowiedzi, jakby niechetnie sluchal rozszerzania swej hipotezy moja gra wyobrazni; odwrocil sie w strone obrazu piekla i powiedzial: -Mitchan, jesliby twoje przypuszczenie bylo sluszne, ta oznaczaloby, ze ten obraz kazal namalowac twoj pradziadek dla swego mlodszego brata... Teraz znow odkrylem w tym obrazie to samo uczucie glebokiego ukojenia, jakie przezylem ogladajac go z Takashim i zona, odkrylem w nim malarska rzeczywistosc istniejaca niezaleznie ode mnie, nie tylko jako pasywne wrazenie wywolane przez moje emocje. Istnialo ono aktywnie na papierze, niezaleznie ode mnie, bylo zageszczona "czuloscia" Prawdopodobnie ten, kto zamowil obraz, zazadal od malarza, by przedstawil sama istote "czulosci". Oczywiscie musial namalowac pieklo, bo mial to byc obraz dla uspokojenia duszy brata, ktory jeszcze za zycia uwiezil siebie i stal twarza w twarz ze swoim wlasnym pieklem. Ale rzeke plomieni musial ukazac w kolorze czerwieni jesiennych lisci dereniu skupiajacych na sobie promienie porannego slonca, a linie jezykow ognia pociagnac lagodnie i miekko jak faldy trenu damskiej sukni. Trzeba bylo sprawic, by rzeka plomieni byla esencja "czulosci". Mlodszy brat pradziadka byl zarowno umierajacym w mekach agonii, jak i demonem, ktory go torturowal, a ze obraz mial niesc ukojenie jego szalejacej duszy, wiec musial przedstawiac rownie dokladnie cierpienia umierajacego, jak i okrucienstwo demona. Demon i umierajacy, bez wzgledu na intensywnosc doznan cierpienia i zadawania tortur, sa scisle ze soba zwiazani duchowymi wiezami spokojnej "czulosci". Bardzo prawdopodobne, ze w grupie zmarlych, namalowanych na obrazie piekla, jeden z mezczyzn o wlosach rozpuszczonych w kaskade, czy ten z wyciagnietymi rekami i rozrzuconymi nogami, czy lezacy pod gradem spadajacych i uderzajacych go rozzarzonych kamieni, czy tez ktorys" z mezczyzn w rzece plomieni, wystawiajacych w przestrzen na deszcz ognisty wychudle trojkatne posladki, jest portretem mlodszego brata pradziadka. Kiedy raz o tym pomyslalem, zaczelo mi sie wydawac, ze we wszystkich twarzach zmarlych dostrzegam cos, co - mozna by powiedziec - jest ze mna zwiazane czystym pokrewienstwem, wywolujacym goraca tesknote w najglebszych pokladach swiadomosci. -Ogladajac ten obraz, Taka zawsze tracil humor, pamietasz? - przypomnial kaplan. - Od dziecinstwa bal sie obrazu piekla. -Mysle jednak, ze to nie sam obraz wywolal w nim strach, on raczej chcial odrzucic "czulosc" namalowanego piekla, prawda? Przynajmniej tak mi sie wydaje - powiedzialem. - Taka nie mogl oprzec sie pragnieniu ukarania siebie samego, czul, ze musi zyc w jeszcze bardziej okrutnym piekle, i chyba dlatego chcial odrzucic to falszywe pieklo pelne czulosci kojacej serce. Mysle, ze on po swojemu bardzo sie staral, aby podtrzymac i nie stepic okrucienstwa wlasnego piekla. Stopniowo znikal bezsensowny usmieszek z malej twarzy kaplana, ustepujac miejsca wyrazowi podejrzliwosci. Wiedzialem z doswiadczenia, ze w takich chwilach jego twarz nie znajaca powatpiewania przybiera wyraz prowokujacego zamkniecia. Lecz nie mialem ochoty wyjasniac wszystkich moich wewnetrznych problemow kaplanowi, ktory naprawde nie interesuje sie niczym innym poza zyciem ludzi doliny. Dla mnie przynajmniej obraz piekla byl jeszcze jednym pozytywnym dowodem. W kazdym razie dotychczasowe nowe dowody powinny mi wystarczyc dla rewizji wyroku, jaki wydalem i podtrzymywalem wobec mlodszego brata pradziadka i Takashiego. Kaplan odprowadzajac mnie do glownej bramy swiatyni wyjasnial mi sytuacje mlodziezy po "buncie". -Ten chlopiec lekko ubrany, z ktorym Taka pracowal, ma podobno zostac wybrany do rady wiejskiej w pierwszych wyborach po polaczeniu wiosek. Choc tak wyglada, jakby "bunt" Takashiego skonczyl sie calkowita kleska, to jednak przynajmniej wstrzasnal on utrwalonymi dotad ukladami miedzyludzkimi doliny. Mowiac wprost, mlodzi mezczyzni, tworzacy najpierw grupe Taka-chan, rozciagneli swe wplywy na starszych konserwatywnych bossow do tego stopnia, ze beda mogli miec swego przedstawiciela w radzie wiejskiej. W koncu z punktu widzenia przyszlosci tej doliny "bunt" Takashiego byl pozyteczny. W zasadzie przyczynil sie do przeczyszczenia pionowego kanalu komunikacji w spolecznosci doliny i zdecydowanego umocnienia poziomego, laczacego wszystkich mlodych. Mitchan, ja mysle, ze zrodzily sie podstawy dalekosieznych perspektyw rozwoju doliny. Jest mi przykro wobec twoich braci - S. i Taka-chan, ale oni odegrali w tym swoje role. Kiedy wrocilem, "cesarza" nie bylo juz w spichrzu, a dzieci, ktore zostawilem przygladajace sie wywalonej scianie i piwnicy przez szpary w podlodze, biegly juz w dol w wielkim poplochu brukowana droga, niby ptaki nagle przerazone pierwszymi oznakami zmierzchu. Kiedy ja bylem dzieckiem, w przeciwienstwie do dzieci z "prowincji", ktore mimo zapadajacej nocy nie porzucaly swoich wspolnych zabaw z dziecmi doliny, z wyjatkiem takich specjalnych dni jak swieta, wracalem do domu wraz z zapadajacym zmierzchem. Dzieci dzisiejsze moze nie boja sie juz przychodzacego z lasu Chosokabe, ale zwyczaj przerywania zabaw o zmierzchu nie ulegl zmianie. Na kolacje zona przygotowala i postawila dla mnie na talerzu obok pieca kanapki z wedlina, ktorych zapas kupila w supersamie, sama polozyla sie w pokoju w glebi domu, przypuszczalnie poswiecajac cala uwage strzezeniu plodu w lonie. Zawinalem kanapki w pergamin, wepchnalem do kieszeni plaszcza i poszedlem na sedawe; wybralem jedna butelke pusta, druga pelna whisky. Pusta wymylem i napelnilem ciepla woda, choc wiedzialem, ze wkrotce wystygnie i bedzie mrozic dziasla jak lod. Musze przewidywac, ze chlod w srodku nocy bedzie niemaly, dlatego chcac wyjac z szafy dodatkowy koc probuje cicho przejsc obok zony, ale okazuje sie, ze ona nie spi. -Chce spokojnie pomyslec, Mitsu - powiedziala ostro, jak gdybym szukal tylko okazji, zeby wsliznac sie pod jej koc. - Gdy tak jeszcze raz przypominam sobie rozmaite szczegoly 2% z naszego malzenskiego zycia, to mysle, ze pod twoim wplywem najczesciej podejmowalam decyzje przerzucajac odpowiedzialnosc na ciebie. Kiedy kogos opuszczales, ja stalam po twojej stronie i chcac nie chcac pomagalam ci w tym. Jednak teraz to mnie bardzo niepokoi, Mitsu. Teraz probuje to przemyslec i wziac odpowiedzialnosc sama, niezaleznie od ciebie, i za to dziecko, ktore jest w zakladzie opieki, i za to, ktore sie narodzi. -Pewnie, absolutnie nie mozesz polegac na mojej opinii -odpowiedzialem przewrotnie i dodalem w duchu: "Ja tez zamierzam zamknac sie w piwnicy spichrza i przemyslec wszystko. Skoro juz wyszly na jaw nowe fakty, musze obalic swoje uprzedzenia, zarowno w stosunku do mlodszego brata pradziadka, jak i do Takashiego, i osadzic ich od nowa. Wlasciwe ich zrozumienie, chociaz nie ma zadnego znaczenia Ha zmarlych, jest jednak dla mnie sprawa zasadnicza." Gdy wszedlem do piwnicy, skulilem sie opierajac plecy o kamienna sciane w glebi, tak jak to przypuszczalnie robil dobrowolny wiezien przed stu laty. Nie zdejmujac plaszcza uzbroilem sie przeciw zimnu owijajac ciasno trzema kocami, jadlem kanapki popijajac na przemian whisky i poczatkowo ciepla, a nastepnie zimna juz woda (ale woda nie zamarznie, dopoki silny wiatr poludniowy bedzie szalal po dnie doliny) i znow zaczalem myslec. W piwnicy, w ktorej od dlugich lat nie stanela stopa ludzka, unosila sie wilgotna won przezartych przez mole ksiazek, strzepow starych listow, rozwalonego na kawalki stolika do pisania, zgnilych, rozkruszonych, wyschnietych mat, ktore silny wiatr zebral w jedna kupe w kacie pomieszczenia. Podobny zapach wydzielaja rowniez kamienie podlogi, wytarte i miekkie w dotyku, jeszcze troche wilgotne niby spocona i chlodna skora. Drobniutki pyl, wilgotny i ciezki, kleil sie wokol dziurek w nosie i warg i nawet w kacikach oczu, zamykal wszystkie pory i chyba blokowal oddychanie skory. Nagle powracaja bolesne wspomnienia astmy dzieciecej sprzed dwudziestu pieciu lat. Wacham koniuszki palcow i czuje, ze juz zabarwil je kurz wydzielajacy zapach; pocieram palcami mocno o kolana, ale mimo to zapach nie znika. W kazdej chwili moze wypelznac z szelestem spoza kupy smieci i ugryzc mnie za uchem pajak, ktory w ciagu dlugiego zamkniecia w panujacej tu ciemnosci stal sie tak wielki jak owlosiony krabik. Gdy to sobie wyobrazilem, opanowalo mnie fizyczne obrzydzenie, a mrok przed oczyma wypelnil sie molami wielkimi jak kalamarnice wpatrujace sie we mnie, to znow swierszczami tak ogromnymi, ze mozna je porownac do slomianych kapci wielkiego mezczyzny, ora swierszczami wielkosci psow. Proces rewizyjny? Ale przeciez tutaj jest piwnica, w ktorej brat pradziadka, zamkniety do konca zycia, podtrzymywal swa tozsamosc przywodcy buntu; a to jedno jest wystarczajace, aby obalic wyrok dotychczasowy, w ktorego slusznosc wierzylem dotad. I to samo mozna powiedziec w sprawie niedawnego samobojstwa Takashiego, ktory zyl starajac sie nasladowac mlodszego brata pradziadka; mianowicie w swietle nowo odkrytej tozsamosci brata pradziadka samobojstwo to wyglada jak ostatnia heroiczna proba zademonstrowania calej "prawdy" mnie, pozostajacemu przy zyciu. Przygladam sie, jak upada nietrwaly werdykt, wydany przeze mnie na Takashiego. Skoro obraz mlodszego brata pradziadka, z ktorego sie wysmiewalem, gdy Takashi potrzasal nim jak sztandarem, nie okazal sie zwykla iluzja, pozycja Takashiego stala sie znacznie korzystniejsza. Tu, w glebi piwnicy, w ciemnosci, w ktorej gwaltownie wirowal wiatr, ujrzalem oczy zdychajacego kota; wspomnienie nieszczesliwego dnia, gdy kot w tygrysie paski, ktorego hodowalem od czasow studenckich do slubu z moja zona i jej zajscia w ciaze, zostal przejechany, a spomiedzy lap wystawalo mu cos przypominajacego czerwona dlon odarta ze skory. Oczy starego kota, absolutnie spokojne, o jasnozoltych zrenicach, przypominaly malutka polyskujaca chryzanteme. Spokojne kocie oczy ogladane z zewnatrz byly bez wyrazu, a jednak kryly we wnetrzu ciezar strasznego cierpienia, ktorego elektrostatyczne ladunki krazyly w organach czuciowych malenkiego mozgu. Oczy kota, ktorego agonia byla jego wylaczna wlasnoscia, dla innych absolutnie nie istniejaca. Zabraklo mi wyobrazni wobec istot ludzkich, ktorych oczy ukrywaly podobne, prywatne pieklo. Caly czas bylem krytycznie nastawiony do wysilku Takashiego, ktory jako taka wlasnie ludzka istota poszukiwal drogi do nowego zycia. Odmowilem mu nawet pomocy i spelnienia jego zalosnej prosby, jaka skierowal do mnie tuz przed smiercia. I tak Takashi przezwyciezyl swoje pieklo wlasnymi silami. Oczy kota, mego dlugoletniego przyjaciela, ktore ogladam w mroku, lacza sie z oczyma Takashiego, z oczyma nieznanego mi mlodszego brata pradziadka i z oczyma zony, zaczerwienionymi jak brzoskwinia; wszystkie lacza sie w wyraziste kolo, ktore szybko staje sie niewatpliwa, nieodlaczna czescia mojego doswiadczenia. To kolo bedzie sie powiekszac przez wszystkie godziny mojego zycia, w koncu stokrotnie powiekszone utworzy jedno oko, ktore bedzie gwiazda zdobiaca swiat moich przezyc. Wystawiony na swiatlo tej gwiazdy, doswiadczajac udreki wstydu, patrzac lekliwie jak mysz na wieloznaczny, mroczny swiat zewnetrzny jednym okiem, bede zyl... -Nasz proces rewizyjny to twoj proces! - Starcy pod gruba belka uniesli kapelusze. Siedzialem samotnie, skulony, jak gdybym rzeczywiscie siedzial przed sedziami i lawa przysieglych ze snu, z zamknietymi w ciemnosci oczyma, by uniknac ich spojrzen; glowe, jak jakies obce okragle cialo, polozylem na rekach owinietych w plaszcz i koce i wstrzymalem oddech. Czy mam nadal przezywac bez zadnego pozytywnego celu te dni jakze wieloznaczne, niepewne i melancholijne w porownaniu z mocnym poczuciem egzystencji tych, ktorzy przezwyciezyli swoje piekla? A moze jest jakas droga odrzucenia ich i ucieczki w bardziej dogodna ciemnosc? Ujrzalem szereg scen na kliszy fotograficznej: oto gdzies z okolicy wlasnych ciezkich ramion, gdy tak siedze nieruchomo w ksztalcie mumii w trumnie, wychodzi jeszcze jedno ja, powstaje, pelznie przez szczeline miedzy deskami podlogi i nastepnie wspina sie na strome schody; ubranie, pogrubiajace cialo, powiewa w porywach wiatru nadlatujacych bezposrednio od doliny. Widzac, jak moja zjawa dochodzi do schodow, z ktorych spoglada na rozposcierajaca sie doline od strony rozwalonej sciany, pozostajac nadal skulony na dnie piwnicy, odczuwam smak leku wysokosci przyprawiajacego o mdlosci osobe stojaca w bezruchu i bezbronnie w polowie schodow przed mroczna glebia przestrzeni, w ktorej hula wiatr, i musze przeciwstawic sie' tepemu bolowi w srodku glowy, przyciskajac skronie obu rekami. Ale kiedy zjawa dochodzi pod glowna belke, nagle z przerazeniem zdaje sobie sprawe, ze nie pojalem dotad "prawdy", ktora przed powieszeniem sie powinienem obwiescic krzykiem tym, ktorzy nadal zyc beda! I wtedy zjawa nagle znika. Nie moglem z nim dzielic nawet tego czegos, co bylo w jego wnetrzu i co przyjaciela zmusilo do pomalowania twarzy cynobrem, rozebrania sie do naga, wbicia w odbytnice ogorka i popelnienia samobojstwa. Jedno oko, ktore mialo caly czas wpatrywac sie w mrok przesycony krwia w mojej glowie, w rzeczywistosci nie wypelnilo swego zadania. A skoro nie pojalem "prawdy", malo wiec prawdopodobne, zebym znalazl gdziekolwiek dosc sily woli i zdolal wykonac to ostatnie kopniecie prowadzace do smierci. Nie jestem w takiej samej sytuacji jak mlodszy brat pradziadka czy Takashi stojacy w obliczu smierci - oni byli pewni swego piekla, wiec wykrzykujac wlasna "prawde" wznosili sie ponad nie. Poczucie kleski bylo tak realne, ze klujacy bol przeszyl cale moje cialo, jakby w piersi zagotowala sie woda; zdalem sobie sprawe z tego, ze podobnie jak Takashi od dziecinstwa rozpalal w sobie swiadomosc sprzeciwu w stosunku do mnie, tak samo ja czulem wrogosc do niego i jego idola, mlodszego brata pradziadka, bo w przeciwienstwie do ich metody dzialania, staralem sie szukac sensu w spokojnym zyciu. A poniewaz zdarzyl mi sie wypadek, w ktorym osleplem na jedno oko, jakbym na co dzien prowadzil zycie awanturnicze, bylem wiec podwojnie zdenerwowany, pedzilem dni w szpitalu z najwyzsza przykroscia, zabijajac muchy. Moj sprzeciw jednak nie dal rezultatow, a Takashi, ktory przezywal przygody slabowitego oszusta goraco pragnacego nasladowac mlodszego brata pradziadka, gdy w koncu stanal z obnazona piersia na wprost lufy strzelby, ktora miala upodobnic ja do rozprysnietego owocu granatu, potwierdzil wlasna tozsamosc i w ten sposob osiagna jednosc siebie samego. Prawde mowiac, odrzucenie jego ostatniego wezwania nie mialo w praktyce zadnego znaczenia. Niewatpliwie Takashi poslyszal akceptujace jego czyn i uznajace go glosy brata pradziadka i wszystkich innych duchow kryjacych sie w spichrzu. Wspierany ich glosami mogl przezwyciezyc swoje pieklo i sprostac przerazeniu atakujacemu go przed szczegolnie dramatyczna smiercia. -Tak, powiedziales prawde - jasno uswiadomilem sobie cala wlasna nedze, przyznalem sie do przegranej teraz, gdy we mnie wpatrywaly sie ze wszech stron liczne duchy, ktore widzialy go w godzinie jego smierci. Poczulem sie dziwnie bezsilnie, a bezsilnosc poglebiala sie szybko wraz z poczuciem chlodu, poglebiala sie bezdennie. W masochistycznym, najpodlejszym nastroju zagwizdalem zalosnie, chcac przywolac Chosokabe; ale oczywiscie nic sie nie zdarzylo, duch nie przyszedl, nie zburzyl spichrza, by pogrzebac mnie zywcem. Zalamalem sie i drzac jak zmokly pies spedzilem kilka godzin w tym stanie. W koncu zabielily sie i otwor w podlodze nad glowa, i na wpol zamkniete ukryte okienko. Wiatr sie juz uspokoil. Udreczony pragnieniem oddania moczu, podnioslem zdretwiale od chlodu nogi i wystawilem glowe ponad podloge. Las, ktory wypelnial prawie wszystkie czesci obalonej sciany, okrywaly czerniejace warstwy mgly, tylko dzieki waziutkiej, purpurowej jakby aureoli odzwierciedlal sie swit; w najwyzszej czesci obrazu, w kaciku po prawej stronie, widac bylo plonace czerwienia niebo. Kiedy witalem poranek, ukryty w jamie za domem, widzialem tak samo plonacy czerwienia spod lisci dereniu, tak samo przywolalem wrazenie, jakie wywarl na mnie obraz piekla znajdujacy sie w niecce, poczulem, jakbym odebral jakis sygnal. Niepewny wowczas sens tego sygnalu interpretuje teraz z latwoscia. "Ciepla" czerwien obrazu byla w istocie kolorem pocieszenia, kolorem ludzi usilujacych raczej kontynuowac spokojnie swoje bardziej mroczne, mniej ustabilizowane i bezbarwne codzienne zycie niz stanac twarza w twarz z zagrozeniem tych przerazajacych dusz, ktore rzucaja sie glowa w dol w swe wlasne pieklo. Mozna powiedziec, ze pradziadek najprawdopodobniej kazal namalowac ten obraz piekla dla pocieszenia wlasnej duszy. A pocieszenie z tego obrazu wyniesli jedynie ci z jego potomkow, co podobnie jak dziadek i ja przezywali swoje zycie w nieokreslonej obawie, nie chcac, by gwaltowna, wewnetrzna potrzeba naglych nieprzewidzianych porywow do przodu osiagnely punkt, w ktorym konieczna bylaby jakakolwiek akcja. W blednacym mroku na zewnatrz tuz obok wejscia, z ktorego usunieto kilka warstw drzwi, ktos sie poruszyl patrzac w dol na moja glowe, niewatpliwie wygladajaca jak melon lezacy na ziemi. To moja zona. A w ogole jak moze znalezc spokojne slowa pozdrowienia, jak moze zachowac sie w codzienny normalny sposob czlowiek, ktory wysunal glowe przez szczeline w podlodze i przygladal sie ulamkowi czerwonego nieba o poranku? Skurczylem sie z zaklopotania i wciaz patrzylem w gore na zone. -Hej, Mitsu - zwrocila sie do mnie glosem mocnym z powodu napiecia, ale opanowanym, aby jak najbardziej zlagodzic moje zaskoczenie. -Hej, moze sie przestraszylas, ale ja nie zwariowalem. -Mitsu, od dawna wiem, ze masz zwyczaj myslec siedzac w jamie. Juz to raz zrobiles w Tokio. -A ja wciaz myslalem, ze spalas caly tamten ranek. Oprocz wstydu zaczalem odczuwac coraz wieksze zmeczenie. -Ogladalam cie przez okno w kuchni az do chwili, gdy przyszedl mleczarz i pojawily sie oznaki, ze zostaniesz przywrocony do zycia na powierzchni ziemi. Balam sie, ze zdarzy sie cos strasznego - odpowiedziala w nastroju osoby pograzonej w reminiscencjach, a nastepnie dodala z taka sila, jakby chciala zachecic i mnie milczacego, i siebie sama: . - Mitsu, czy juz nie ma dla nas szansy, zeby zaczac jeszcze raz od nowa? Czy nie mozemy zaczac od nowa wychowujac wspolnie dzieci - i to, ktore jest w zakladzie opieki, i to, ktore sie narodzi? Dlugo myslalam, podjelam taka decyzje i przyszlam cie zapytac, co o tym myslisz, Mitsu, czy absolutnie nie jest to mozliwe? I widzac, ze siedzisz tu na dole i dumasz, pomyslalam, ze lepiej poczekac, az dobrowolnie wyjdziesz na powierzchnie, dlatego tu stalam. Teraz bardziej sie balam niz w tamten poranek, gdy siedziales w jamie za domem; wydawalo mi sie, ze od wiatru moze zawalic sie spichrz, niestabilny, odkad pozbawiono go jednej sciany, a gdy w dodatku z dolu doszlo do mnie gwizdanie, naprawde sie przestraszylam! Ale czulam, ze nie mam prawa wywolywac cie stamtad, wiec caly czas czekalam. Mowila powoli, a obie rece przyciskala do podbrzusza z ostroznoscia ciezarnej kobiety. Spostrzeglem, ze jej cialo, wygladajace w mroku jak wrzeciono stojace pionowo, a mimo to stabilne, drzalo od tlumionego silnego napiecia. Gdy skonczyla mowic, chwile cichutko poplakiwala. -No wiec moze sprobujemy. Ja przyjme prace wykladowcy jezyka angielskiego - gleboko odetchnalem, a reszte powietrza, jaka zostala w plucach, chcialem wypuscic tak, by zabrzmialo to obojetnie. Mimo to we wlasnym glosie uslyszalem nute zalu tak wyrazna, ze nagle zaczerwienily mi sie uszy. -Nie, Mitsu. Kiedy bedziesz pracowal w Afryce, wroce do swoich rodzicow z dwojgiem dzieci. Wyslij wiec telegram do biura ekspedycji afrykanskiej. Dotad zyles eliminujac celowo wszystko co bylo w tobie podobne do Takashiego, aby mu sie przeciwstawic, prawda? Mitsu, poniewaz Taka juz nie zyje, czas, zebys stal sie sprawiedliwy wobec siebie. Juz wiesz, ze zwiazki miedzy mlodszym bratem twojego pradziadka i Taka nie byly iluzja stworzona przez twego brata, dlaczego zatem nie mialbys teraz upewnic sie, co ciebie z nimi laczy? Musisz to chyba zrobic tym bardziej, jesli chcesz byc sprawiedliwy w swej pamieci o zmarlym Tace, prawda? Wraz z gryzaca autoironia przyszlo mi na mysl, ze praca tlumacza w Afryce nie wystarczy do osiagniecia tego celu. -Jesli zabierzemy z powrotem dziecko z zakladu opieki, czy bedzie ono moglo dostatecznie przystosowac sie do naszego zycia? - zapytalem glosem przesyconym wewnetrznym niepokojem. -Myslalam o tym cala noc i doszlam do wniosku, ze mozemy zaczac, jesli tylko bedziemy mieli dosc odwagi, Mitsu - powiedziala glosem zdradzajacym wyraznie fizyczne i psychiczne wyczerpanie. Przestraszylem sie, ze zona moze zemdlec i upasc, skrecilem wiec cialo w bok, mocno podparlem sie stopami i z jak najwieksza szybkoscia staralem sie wydzwignac ponad podloge. Ale zbyt dlugo siedzialem w bezruchu, wiec z najwyzszym trudem udalo mi sie wypelznac na powierzchnie, a kiedy podszedlem do zony, uslyszalem wewnatrz siebie glos, przytaczajacy po prostu plan zawarcia zwiazku malzenskiego, jaki oglosili mlodzi straznicy Takashiego; ze po prostu nie mamy innego wyjscia, jak tylko zyc nadal razem, skoro Takashi nie zyje. Nie zdusilem w sobie tego glosu. -Zalozylam sie sama ze soba, ze przyjmiesz moja prosbe, jesli wyjdziesz stamtad bezpiecznie. Cala noc napawal mnie lekiem ten zaklad. - Zona powiedziala to przez lzy glosem zaleknionego dziecka i zaczela drzec jeszcze mocniej niz-dotad. Tego ranka, kiedy zona, dotad obawiajaca sie wyruszyc w droge ze wzgledu na dziecko w jej lonie, zdecydowala sie opuscic niecke przechodzac przez most, ktory zaczeto juz naprawiac, przyszedl z doliny pewien mezczyzna i przyniosl nowa maske z drzewa. Maska byla podobizna czlowieka o twarzy przypominajacej przeciety owoc granatu, w zamknietych oczach zas tkwily liczne gwozdzie. Mezczyzna okazal sie bylym wytworca mat, ktory dawniej zbiegl z doliny noca, a tego lata zostal wezwany z miasteczka prowincjonalnego, aby odrodzic tance nembutsu. Teraz otrzymal tu prace znowu; robil maty dla domu zgromadzen, ktory planowano odnowic do Swieta Zmarlych dzieki specjalnemu budzetowi wygospodarowanemu w rezultacie polaczenia kilku wiosek, pracowal tez w innych miejscach, wyplatajac maty, a jednoczesnie projektowal wszystkie kostiumy dla "duchow". Ofiarowalismy mu marynarke i spodnie, ktore Takashi przywiozl z Ameryki; bedzie mogl je wykorzystac jako kostium dla grajacych role "ducha" Takashiego. -Wielu mlodych chcialoby wlozyc te maske i wyjsc w niej z lasu, juz teraz sie o nia kloca! - powiedzial z duma wytworca mat. Po opuszczeniu domu przejechalismy przez las, zona z nie urodzonym jeszcze dzieckiem i ja, rozmyslajacy o tym, ze do tej niecki juz chyba nigdy nie wrocimy. A jesli pamiec o "duchu" Takashiego stanie, sie wspolna wlasnoscia ludu doliny, to nie bedziemy potrzebowali dbac o jego grob. Praca czekajaca daleko stad, w okresie kiedy zona bedzie starala sie przywrocic naszemu swiatu syna, ktorego odbierze z zakladu opiekunczego, i oczekiwac na urodzenie sie jeszcze jednego dziecka, oznacza dla mnie zycie w Afryce, w pocie i kurzu, bez czasu na zastanawianie sie nad tym, co dzieje sie w moim wnetrzu. W helmie przeciwslonecznym na glowie bede wykrzykiwal slowa w swahili i dzien i noc pisal na angielskiej maszynie. Jako odpowiedzialny tlumacz ekspedycji, majacej na celu chwytanie zywcem zwierzat, nie bede mogl nawet pomyslec lezac na czatach w sawannach, ze slon z "oczekiwaniem", wymalowanym na ogromnym brzuchu mysiego koloru, stapajac ociezale, pojawi sie przed moimi oczyma; ale skoro juz przyjmuje te prace, to w kazdym razie moge myslec o tym, ze bedzie to dla mnie poczatek nowego zycia. A przynajmniej latwo tam bedzie zbudowac dom pod strzecha. Przypis autora Ksiazka jest zmieniona wersja tekstu opublikowanego na lamach Gunzo ("Grupa") [miesiecznik wydawany w Tokio]. Piszac korzystalem niejednokrotnie z nastepujacych zrodel: Ono Takeo (red.) Zbior opowiadan o powstaniach chlopskich epoki Tokugawa; Opowiadania o powstaniach chlopskich w dobie Restauracji; Zebrane gazety konca epoki Tokugawa i Meiji; Dialog trzech pijanych o rzadzeniu, Zbior dziel Futabatei Shimei; Szepty ziemi - zbior rekopisow pozostawionych przez poleglych na wojnie, pochodzacych z dawnego gimnazjum w Shizuoka. 1 gonorrhoea - rzezaczka 2 urethritis - zapalenie drog moczowych 3 inflammatinn of the urethra - zapalenie drog moczowych 4 burning - palacy * uprooted (ang.) - wyrwany z korzeniami * koku = 180 litrow * languid stillness (ang.) - ospaly bezruch, weak state (ang.) - kiepski stan, painless (ang.) - bezbolesny, passivity (ang.) - biernosc, godness (ang.) - dobroc peace (ang.) -pokoj calmness (ang.) - spokoj * I hate Chinese, Charley (ang.) - nienawidze Chinczykow, Charley This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-19 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/