RUDNICKA OLGA Czy ten rudy kot to pies? OLGA RUDNICKA 1. -Nie rozumiem, skad ta nagla zmiana? - irytowal sie Jacek.-Jaka zmiana? - zdziwila sie Beata. - I niby czemu nagla? -Jak to jaka? Uzgodnilismy, ze nie bedziesz szukac rodziny, bo to moze byc kolejne rozczarowanie... A teraz, gdy dochodzisz wreszcie do siebie, zaczyna sie nam ukladac, mamy plany... -Po pierwsze - przerwala mu Beata, zatrzymujac sie tak gwaltownie, ze idacy z tylu Jacek prawie na nia wpadl - my niczego nie uzgadnialismy. Po drugie: ja powiedzialam, ze poszukiwanie moze byc totalna porazka, zwlaszcza ze nie wiemy nawet, kogo i gdzie szukac. Nie moglam przeciez biegac po ulicy i blagac przechodniow o probke ich DNA do badan porownawczych. Po trzecie... -Dobra, dobra... - mezczyzna uniosl rece w pojednawczo-obronnym gescie. -Po trzecie - Beata wcale nie zamierzala pozwolic na przerwanie sobie wypowiedzi - pojawily sie nowe okolicznosci, ktore moga nam... to znaczy mi, pomoc -poprawila sie ze zlosliwym blyskiem w oku. - Nie jest ich wiele, ale wiecej niz jeszcze kilka miesiecy temu. I tylko stad wynika ta "nagla" - zasyczala prawie w tym momencie - decyzja. -Dobra, dziewczyno, rozumiem - Jacek usmiechnal sie rozbrajajaco. Beata, gdy sie wsciekala, byla sliczna, a nie o kazdej kobiecie mozna to powiedziec. Sila jej glosu nigdy nie przekraczala decybeli, ktore jego uszy byly w stanie zniesc. Poza tym, gdy zaczynala syczec ze zlosci, byla slodka. Im bardziej stawala sie wsciekla, tym spokojniejszy wydawal sie jej glos. Kazdy, kto ja choc troche znal, wiedzial, ze te cedzone zduszonym glosem slowa stanowily ostrzezenie przed atakiem. - Przeciez nie jestem przeciwny. Po prostu martwie sie. Wiem, jak przezylas cale to dochodzenie. Teraz, gdy zostalo zamkniete, ty chcesz je otworzyc na wlasna reke. Ale OK, nie wtracam sie. Mam tylko nadzieje, ze jesli chodzi o malzenstwo, nie bedziesz zmieniala zdania w zaleznosci od okolicznosci...Wiesz, jest taki tekst, na dobre i na zle czy cos w tym stylu... -Nie przypominam sobie, zebym zgodzila sie wyjsc za ciebie - Beata spojrzala na Jacka wyzywajaco, ale jej zlosc w rzeczywistosci byla iluzoryczna. Tak naprawde nie gniewala sie na niego. Wiedziala, ze bedzie ja wspieral bez wzgledu na to, jakie podejmie decyzje. Po prostu martwil sie o nia. Beata wlasciwie zdenerwowana byla nie tyle czekajaca ja rozmowa w biurze detektywistycznym, ile samym podjeciem decyzji i konsekwencjami, ktore moze ona przyniesc. Nie wiedziala, czy jest gotowa na odpowiedzi, ale byla pewna jednego: wiecej pytan nie zniesie, wiec czas cos z tym zrobic. Jesli chodzi o Jacka, to miala pewnosc, ze otrzyma od niego odpowiednie wsparcie, nawet jesli trzeba by bylo szukac jej rodziny poza Ukladem Slonecznym. -Nie przypominam sobie, zebym ci sie oswiadczyl -mezczyzna zmierzyl Beate ironicznym spojrzeniem. -Kocham cie - parsknela smiechem, zarzucajac mu ramiona na szyje. -Ja tez cie kocham - pocalowal ja w czubek nosa. - A teraz chodzmy, zanim Przemek uzna, ze nie chce miec z zadnym z nas nic wspolnego. Nie bedzie czekal w nieskonczonosc i sobie pojdzie. I przestan uderzac mnie torebka. Jak ci sie w koncu oswiadcze, to bede niezdolny do skonsumowania malzenstwa - wykrzywil z bolu twarz. Weszli do przestronnego pomieszczenia, w ktorym stalo kilka wygodnych foteli dla klientow, biurko, za ktorym do niedawna urzedowala pani Ewa, i pare polek. Biuro Przemka Macierzaka niewiele sie zmienilo od jesieni ubieglego roku, kiedy to spotkal sie z Beata po raz pierwszy. Jedyna, za to znaczna, zmiana dotyczyla skladu osobowego firmy, ktora obecnie nosila nazwe Biuro Detektywistyczne Macierzak Wspolnicy, chociaz Jacek nie przypominal sobie zadnych wspolnikow po rezygnacji Radoslawa Knapa. Starszy pan przeszedl na emeryture razem z pania Ewa, co stanowilo niemale zaskoczenie dla wspolpracownikow. Udalo im sie bowiem ukryc romans w pracy. Ktos zlosliwy moglby pomyslec, ze nie najlepiej swiadczy to o umiejetnosciach prywatnych detektywow. Gdyby oczywiscie ktos mial ochote zaglebiac sie w to zagadnienie. Przemek w zamysleniu stukal dlugopisem o blat biurka, gdy Beata przedstawiala mu sprawe, z ktora przyszla. -Jestes pewna? Niby mamy pare informacji, od ktorych mozna by zaczac dochodzenie, ale trudno stwierdzic, na ile okaza sie pomocne. Powiedzmy sobie jasno: to nas nie zaprowadzi daleko, a za darmo dochodzenia nie poprowadze, chocbym chcial - rozlozyl rece w przepraszajacym gescie. - Za duzo osob musze w to zaangazowac - powiedzial i zamilkl na chwile. -Przemek, nie musisz mi tlumaczyc takich rzeczy. To oczywiste. Nie zgodzilabym sie nawet na to, zebys wkladal wlasne srodki w dochodzenie - zaznaczyla Beata. Doceniala przyjazn Przemka, ale nie zamierzala jej wykorzystywac. -Liczysz sie oczywiscie z tym, ze ta sprawa moze sie zakonczyc, zanim tak naprawde sie zacznie? Policja w koncu tez nic nie ustalila w kwestii twoich rodzicow - podjal temat detektyw. Nie byl pewien, czy Beata byla swiadoma ewentualnych komplikacji. -Tak, wiem, ze to moze byc strata czasu. Nie chodzi tez o kase. Ufam ci i wiem, ze jesli mozna cos zrobic, to ty to zrobisz. O nic wiecej nie prosze - spokojnie znosila wyrazajace watpliwosci spojrzenie przyjaciela. Doskonale zdawala sobie sprawe ze swojej sytuacji. Przeanalizowala ja, jak sie tylko dalo. Cokolwiek przyniesie przyszlosc, bedzie pewna, ze zrobila wszystko, co bylo w jej mocy, zeby odpowiedziec na dreczace ja pytania. -I niczego mniej nie oferuje - usmiechnal sie lekko w odpowiedzi na komplement. - Ale uprzedzam szczerze: moim zdaniem to przegrana sprawa. Tak naprawde nie mamy nic. Jedyne informacje, ktorymi dysponujemy, to data wypadku i samochod wydobyty przez nurkow. Nie zachowaly sie zadne dokumenty... A auto tez nam niewiele da. Uplynelo prawie 30 lat. Szansa, ze jakies papiery przetrwaly w urzedzie, wprawdzie jest, ale niewielka. -Daruj sobie - Jacek wtracil sie po raz pierwszy do rozmowy. - Jest uparta jak osiol. Nie masz szans. Nawet gdyby grozil nam koniec swiata, kazalaby ci prowadzic to dochodzenie... -Bardzo smieszne - Beata spojrzala krzywo na chlopaka. - Nie zwracaj na niego uwagi, Przemek. Uparl sie, zeby ze mna przyjsc i w dodatku przeszkadza. -Zeby ci sie tylko udalo. Ty sobie wyobrazasz, ze takich jak ona moze byc wiecej w tej rodzinie?! - Jacek z udawanym przerazeniem chwycil sie za serce. -Dobra. - Przemek byl przyzwyczajony do ich utarczek slownych. Juz dawno doszedl do wniosku, ze to jedyna forma porozumiewania sie, jaka uznaja za dopuszczalna. - Przyjmijmy wariant najbardziej optymistyczny, przynajmniej dla niektorych - usmiechnal sie lekko, majac na uwadze przesadzona reakcje Jacka. - Mianowicie, ze nam sie uda. Ale co dalej? Sama powiedzialas, ze to beda obcy ludzie. Krew to nie wszystko... Nie wiadomo, czego sie dowiesz. Jest takie przyslowie chinskie: "Uwazaj, czego pragniesz, bo moze sie to spelnic". -Wtedy bede sie zastanawiac, co zrobic - Beata nie zamierzala wdawac sie w dyskusje na temat slusznosci swojego postepowania. Podjela decyzje i bedzie sie jej trzymac. - Bierzesz to zlecenie? -Jasne, ze tak. -Dziekuje ci. Nie jestem pewna, czy zdecydowalabym sie skorzystac z uslug kogos innego, gdybys odmowil. Ciagle rozgrzebywanie wszystkiego od nowa jest ponad moje sily. A ty juz jestes w temacie... Dzwon bez wzgledu na pore, dobrze? - wstala, uznajac rozmowe za zakonczona. Dzisiaj i tak niczego wiecej sie nie dowie. Przemek nie jest jasnowidzem ani medium. Nie ma sensu go meczyc. Zreszta im predzej stad wyjdzie, tym predzej on wezmie sie do pracy. -Chodzmy juz. Jestem glodny, a na poczekaniu niczego wiecej sie nie dowiesz - niecierpliwil sie Jacek. -Nie kazalam ci tu przychodzic - wytknela mu Beata. -Nie kazalas, ale chcialas. -Nie powiedzialam tego... -Jezu! Dziewczyno! Jaka ty jestes uparta. Zawsze ostatnie slowo musi nalezec do ciebie - westchnal ciezko. -Tylko wtedy, gdy mam racje - zaperzyla sie Beata. -Przestancie juz - smial sie Przemek. - Nie potraficie ze soba normalnie rozmawiac? -Z nim? - zdziwila sie Beata. -Z nia? - zawtorowal jej Jacek. -Jestem glodny - mruknal Jacek. -Znowu? -Jak to znowu? - oburzyl sie. - Zamiast do kuchni zaciagnelas mnie do sypialni. Nie wmowisz mi, ze to byla kolacja. -Ja ciebie zaciagnelam? - uniosla brwi w komicznym zdumieniu. - A ty sie tak broniles, biedaczku... - kpila. -Ulka! - krzykneli oboje zgodnie, gdy dziewczyna bez pukania wpadla jak burza do sypialni. -Do diabla! - Jacek zmieszany i wsciekly naciagal koldre na siebie i Beate. - Czy ty nigdy nie nauczysz sie pukac?! -Wiem, wiem... Beata mogla uprawiac dziki seks z Bradem Pittem, a ty z Angelina Jolie. Ale skoro to rownie prawdopodobne jak to, ze jutro pojde do pracy, to... -machnela lekcewazaco reka na wymowki brata. -Ula! - Beata uznala ten argument za malo spojny i nielogiczny, a poza tym absolutnie nieprzekonujacy. Daje slowo, zaloze zamek w drzwiach! I to osobiscie! Mam tego dosc! Niedlugo bede sie bala rozpiac bluzke... -E tam, widzialam cie juz nago. Nie masz sie czego wstydzic. Wszyscy jestesmy dorosli. Wywalili mnie z pracy. To przez romans z szefem - wyrzucila z siebie z predkoscia karabinu maszynowego, nie zaczerpnawszy ani razu powietrza. - Ale ludzi przeciez gorsze rzeczy spotykaja, prawda? Tornada, powodzie... -Owszem - Jacek zdecydowal, ze czas otrzasnac sie ze zdumienia i przypomniec sobie, ze jest wsciekly. Zamierzal spedzic wieczor z dziewczyna, a nie sluchac bezladnej paplaniny swojej szurnietej siostry. - Beate widzialas nago, mnie widzialas nago, ale razem? Nie! W dodatku razem to nie to samo co osobno! -Zaraz, zaraz... - Beata uciszyla Jacka. - Co ty powiedzialas? Wywalili cie z pracy? - spojrzala z niepokojem na przyjaciolke. -Jezu, malpiatko - Jackowi od razu minela zlosc, zagluszona przez wyrzuty sumienia. - Dlaczego nie powiedzialas tego od razu? -Przeciez powiedzialam - siaknela. - Tylko ty tak krzyczales... -Zaraz! - Beata ponownie przerwala, tym razem Uli. - Czy ja dobrze uslyszalam, dlaczego cie zwolnili?! -Tak... - chlipnela i rzucila sie w ramiona przyjaciolki, wybuchajac placzem. Jacek dostal solidny cios w zebra teczka, z ktora Ulka wyladowala w poscieli. Z trudem powstrzymujac jek bolu, probowal cos zrozumiec z serii niewyraznych dzwiekow, ktore wydawala jego siostra. Bezskutecznie. Spogladal na dziewczyny zdezorientowany. Nie znal faceta, ktoremu nie marzylby sie maly trojkacik. Ale z pewnoscia nikt, nawet w najgorszym koszmarze, nie wyobrazal sobie w takiej sytuacji wlasnej zasmarkanej siostry. Znalazl sie w jakiejs krainie absurdu: jego naga dziewczyna pocieszala jego siostre, ktora wpakowala sie do lozka w zabloconych butach, o feralnej teczce nie wspominajac. Postanowil skorzystac z tego, ze dziewczyny nie zwracaja na niego uwagi. Dyskretnie wyslizgnal sie z poscieli i wciagnal spodnie. -Zrobie cos cieplego... Najlepiej herbaty... - oznajmil. - Przyjdzcie do kuchni, jak Ulka troche ochlonie - dodal, stojac juz w drzwiach. W takiej sytuacji prawdziwy mezczyzna moze w koncu zrobic tylko jedno: stanac na wysokosci zadania i jak najpredzej ewakuowac sie z miejsca zagrozonego kobieca histeria. -Co zrobila? - wrzasnal Jacek, gdy Beata wyjasniala mu w kuchni, co sie stalo. Ula w tym czasie probowala doprowadzic do porzadku twarz, na ktorej mozna bylo zobaczyc znaczna czesc kolorow teczy pochodzacych z rozmazanego makijazu oraz szare smugi na policzkach. -Nie wrzeszcz tak - skrzywila sie z dezaprobata. - Nie bronie jej przeciez. Fakt, zachowala sie glupio, ale o tym juz wie. Ty tez nie jestes idealny. Kazdemu moglo sie zdarzyc... -Tobie sie nie zdarzylo - Jacek zdenerwowany nalewal herbate do kubkow. -Bo moj szef jest gruby i lysy - mruknela, wyciagajac ciastka z szafki. -Jej tez! -Jaki ty jestes okropny! - spojrzala z oburzeniem. - Narozrabiala? OK, nie pierwszy raz. Trudno. Nie ma co plakac nad rozlanym mlekiem. Znajdzie sobie inna prace. To nie koniec swiata. Zdarzaja sie gorsze rzeczy... -Tornada i powodzie. Wiem. -Swoja droga - kontynuowala po chwili milczenia -to sie jej nie dziwie. Jej szef... nowy szef... byly szef... - poprawila sie ponownie w nadziei, ze ktoras z tych form jest wlasciwa - to niezle ciacho. -Szkoda tylko, ze zabraklo jej rozumu i nie pozwolila schrupac tego ciacha komu innemu - zauwazyl bezlitosnie. -No, tu sie z toba zgodze - westchnela. To, ze starala sie zrozumiec przyjaciolke i bronila ja przed atakiem brata, wcale nie znaczylo, ze pochwala jej postepowanie. Romans z zonatym facetem, w dodatku wlasnym szefem, nie jest tylko zwiazany z posiadaniem moralnosci, ale takze ze zwyklym rozsadkiem i instynktem samozachowawczym. Tego wszystkiego Uli najwyrazniej zabraklo, skoro wpakowala sie w taka kabale, co oczywiscie musialo zakonczyc sie katastrofa. Na nic innego nie bylo szans. -Nie moga jej za to wyrzucic - rodzinna solidarnosc zaczela brac gore nad oburzeniem Jacka. - Moze by zagrozic facetowi sprawa o molestowanie? - dodal wyjasniajaco, widzac zdumione spojrzenie Beaty. -Swietny pomysl - nie mogla opanowac ironii. - Na pewno ganial ja wokol biurka tak dlugo, az skrajnie wyczerpana... Jacek! Mowimy o Uli! Wiesz, ze lapie sie na slodkie slowka kazdego lajdaka, jaki tylko sie napatoczy... -Powinna uczyc sie na bledach. -Uczy sie. Tylko wciaz popelnia nowe... -Wciaz popelnia ten sam - skwitowal. - Tylko obiekt zainteresowania sie zmienia... -Daj spokoj, jestem pewna, ze to pierwszy i ostatni romans w takim wydaniu... - Beacie nie podobalo sie zachowanie Jacka. Ulka byla dorosla kobieta i popelniala bledy na wlasny rachunek. Nie maja prawa jej oceniac ani podejmowac za nia zadnych decyzji. -Jasne. Kolejny romans bedzie z szefowa. W koncu dziewczyna sie rozwija i uczy... -Teraz przesadziles! - w Beacie zawrzal gniew. -Przestancie! - Ulka blada, ale spokojna weszla do kuchni, przerywajac stanowczo klotnie. Ostatnia rzecza, jakiej chciala, bylo doprowadzenie do tego, zeby dwie najblizsze osoby klocily sie z jej powodu. -Jacek ma racje. Glupia jestem i tyle - ciezko opadla na krzeslo i w udrece przeczesywala wlosy palcami. -Ulka, gdybym nie uslyszal tego od ciebie, kazdy dostalby po prostu po mordzie za wygadywanie takich rzeczy o tobie. Jak ty sie wlasciwie w to wpakowalas? Chociaz nie, nie chce wiedziec - Jacek zalowal, ze nie ugryzl sie w jezyk, zanim zadal to pytanie. Wcale nie mial ochoty poznawac szczegolow tego, pozal sie Boze, zwiazku. -I slusznie. Po co mam sie chwalic, jaka jestem idiotka? Wiecie, ze cale biuro wiedzialo, ze on jest zonaty, tylko nie ja? A wiecie, kiedy sie o tym drobnym fakcie dowiedzialam? Jak jego zona wparowala do sali konferencyjnej podczas narady i oznajmila, ze albo wyrzuci te lafirynde, albo ona zabiera dzieci i odchodzi! - popatrzyla smutnym wzrokiem na swoich sluchaczy i dodala: - Wyjasniam nieuswiadomionym, ze ta lafirynda to ja! -No i? - spytal glupio Jacek. W koncu odpowiedz byla przeciez oczywista. -Dostalam pod koniec dnia wypowiedzenie - westchnela, popijajac herbate az gesta od konfitury, ktora bez opamietania dodawala, dopoki nie zabraklo miejsca w kubku. -Nie moga cie zwolnic dyscyplinarnie... Chyba... -po chwili zastanowienia dodal Jacek. -Daj spokoj, sama bym odeszla. Nie mialabym odwagi spojrzec ludziom w oczy. Po takim numerze jestem spalona w zawodzie. Tak to juz jest. Jemu oficjalnie tylko pogroza palcem, nieoficjalnie: poklepia go po ramieniu, posmieja sie, ze dal sie przylapac. A ja? Wilczy bilet jak nic. Kto mnie zatrudni po czyms takim? Co najwyzej zboczeniec liczacy na szybki numerek - podsumowala swoja sytuacje prywatna i zawodowa. - Zreszta nie wywalili mnie dyscyplinarnie - kontynuowala. - Ostatecznie sypianie z szefem nie jest powaznym naruszeniem obowiazkow pracowniczych - probowala zazartowac, ale nie rozbawilo to nawet jej samej. Byla zalamana. Nie dosc, ze dran pozbawil ja pracy, to jeszcze zlamal serce. - Dostalam normalne wypowiedzenie. Byli nawet tak uprzejmi, ze poprosili, abym wykorzystala zalegly urlop. A jesli chodzi o pozostaly okres wypowiedzenia, zwolnili mnie z obowiazku swiadczenia pracy. I oto cala historia bezrobotnej! -Ale przynajmniej masz prawo do zasilku. -Jesli to mialo byc pocieszenie - Beata spojrzala na Jacka z dezaprobata - to powinienes sie zastanowic nad swoja wrazliwoscia. Obawiam sie, ze twoja zdolnosc empatii zostala na tym drzewie, z ktorego niedawno zszedles! -Dobra, dobra. Chcialem tylko rozladowac atmosfere - obruszyl sie. -A to przepraszam - ironizowala. - Jestem pod wrazeniem. -Powinnas - odparowal - bo moja reakcja to pryszcz w porownaniu z tym, co powiedza rodzice. -O cholera! - Ula stracila oddech z wrazenia. Szybko przelknela ciastko, tak ze omal sie nie zakrztusila. O tej stronie problemu nie pomyslala. Wazne jest nawet nie to, co sobie o niej pomysla, ale to, ze beda sie czuli upokorzeni i zranieni. Ta wiadomosc zlamie im serce. -Oni nie moga sie dowiedziec! Nigdy! Obiecaj, ze im nie powiesz! - zaatakowala brata. Zadanie bylo jak najbardziej uzasadnione, chociaz jesli chciala liczyc na wspolprace Jacka, powinna zastosowac raczej metode blagania. -Myslisz, ze uda ci sie ukryc to, ze stracilas prace? - Jacek wyrazil watpliwosc. -O tym powiem, ale o przyczynach nie! Nigdy! W zadnym wypadku! - Ula byla bliska histerii. Pora zaczac blagac, pomyslala. - Jacek - spojrzala ze lzami w oczach na brata - nigdy w zyciu ci nie wybacze, jesli im powiesz, co zmalowalam. Trzymaj jezyk za zebami, a przysiegam uroczyscie, ze nastepnego faceta kaze sprawdzic Przemkowi, i to jeszcze zanim umowie sie na pierwsza randke. -Dobra - zgodzil sie chetnie. W koncu nie zamierzal zabijac rodzicow taka wiadomoscia. Kochal ich i zyczyl im spokojnej i udanej starosci, a nie przedwczesnego zejscia z tego swiata. Siostra pocalowala go z wdziecznoscia i poszla do siebie. Uznala, ze nadszedl czas przemyslen, zwlaszcza ze nalezalo sie ulotnic, zanim brat zmieni zdanie. -Slyszalas? - zwrocil sie do Beaty. - Nastepny facet... Jeszcze sie nie otrzasnela po tym... -Nie ma w tym nic zlego. Urodzona optymistka. Ale nastepnego faceta sama kaze sprawdzic Przemkowi - westchnela. - Ona jest niereformowalna, ale to dobrze, ze sie nie poddaje - pomyslala. -Sluchaj, a dlaczego ciebie nie prosila, zebys nic nie mowila rodzicom? - spojrzal z zastanowieniem na dziewczyne. -Domysl sie, geniuszu - zadrwila Beata. W tym ukladzie w koncu bylo tylko jedno slabe ogniwo. A tak inteligentne pytanie mogl zadac jedynie mezczyzna. Ulka opadla na fotel stojacy przy toaletce. Z lustra spogladala na nia blada twarz o wielkich blekitnych oczach, w ktorych widac bylo pustke i zmeczenie. Po chwili twarz wykrzywil niemrawy i pelen rezygnacji usmiech. -No, Urszula - usta poruszyly sie - narozrabialas. Bez dwoch zdan. I to solidnie. Chociaz nie... - zmarszczyla brwi w zamysleniu. - Solidnie to bylo wtedy, gdy dalas karte do bankomatu i PIN facetowi, ktorego znalas dwa tygodnie. Teraz, moja droga, to kataklizm! Nie mozesz sie pokazac w pracy, bo nikt nie chce z toba gadac. Znajomosc z toba jest krepujaca i niebezpieczna. W branzy juz sie roznioslo, jakie z ciebie ziolko. Idiotka albo puszczalska, albo dwa w jednym - spojrzala na siebie z dezaprobata i politowaniem. - Nawet jesli dostaniesz prace, to bedzie ponizej twoich umiejetnosci. Jestes kretynka prywatnie, a nie zawodowo. Tylko ze teraz nikt tego pewnie nie bedzie staral sie rozroznic. O rodzinie nie wspominam, bo musialabys strzelic sobie w leb, a w tej chwili dysponujesz jedynie proca. Powinnas zniknac stad w tempie ekspresowym, najlepiej z tej planety... Zaraz, zaraz... -Ula poderwala sie gwaltownie. - To nie jest takie glupie! Wyjechac! Taaak... - w zamysleniu krecila wlosy wokol palca. - Na krotko. Kilka tygodni, moze miesiecy... Nie duzo, jeden albo dwa, najwyzej kwartal... Jakas mala krajoznawcza wycieczka. Poprawisz sobie humor, moze w miedzyczasie wszyscy zapomna o twoim istnieniu, wrocisz z czysta karta... Taaak... Swietny pomysl. Doprawdy, Urszula, ze tez wczesniej nie moglas sie wykazac takim rozsadkiem. Musialas wpakowac sie w klopoty, zeby miec urlop? Tylko dokad by sie tu wybrac? - zastanawiala sie, wlaczajac laptop i zabierajac sie do korzystania z dobrodziejstw Internetu. Przemknela jej przez glowe mysl, ze ten rozsadny pomysl nie zdobylby uznania Beaty, ktora potraktowalaby takie postepowanie jak ucieczke. Jednak tego typu watpliwosci nie ogarnely Uli na tyle, by podwazyc jej pewnosc co do slusznosci wlasnego postepowania. 2. -Irlandia!? - w tym pelnym niedowierzania i zlosci okrzyku Jacek zawarl wszystkie klebiace sie w nim uczucia. Stanowilo to reakcje na wiadomosc przyklejona przez Ulke na lodowce.-Nie moge w to uwierzyc... - Beata byla rownie zaskoczona. Wyjezdzam. Nie szukajcie mnie. Glupio to brzmi, jakbym z domu uciekala czy cos... Jeszcze raz: wyjezdzam. Na wycieczke. Do Irlandii. Musze zmienic otoczenie i ochlonac. To dobry pomysl, nie? Nie martwcie sie. Kocham was wszystkich. Oprocz tego socjopaty, wiecie, o kogo chodzi. Albo psychopaty... Nie rozrozniam tych pojec. Ale mniejsza z tym, i tak wiecie, o kim mowie. Nie bede pisac bardziej doslownie, szkoda papieru, a nie chce mi sie szukac kolejnej kartki. No to pa. I jeszcze jedno - nie moge doszorowac zlewu. Cos sie przykleilo. Chyba plastik. Sorry. Jacek wyrwal Beacie wiadomosc z reki. Oboje byli oszolomieni. -Nie masz wrazenia, ze to jakies brednie? - mezczyzna zastanawial sie na glos nad stanem umyslowym siostry. Ostatnio spokojna byla, az za bardzo. Powinien byl przewidziec, ze to cisza przed burza. -Nie wiem. Twoja siostra pojechala do Irlandii, nikomu nic nie mowiac - szepnela Beata. Byla zdezorientowana. Rozumiala tresc kartki pozostawionej przez Ulke, co chyba jednak nie najlepiej swiadczylo o stanie jej umyslu. Dla prawidlowo rozumujacego czlowieka bylby to po prostu belkot. -Co to w ogole jest? Jaka wycieczka? I dlaczego do Irlandii? I o co chodzi z tym zlewem? - seria pytan przetaczala sie przez glowe Jacka. -Nie wiem. I nic mnie to nie obchodzi - Beata odzyskala glos, choc nie jasnosc myslenia. -Myslisz, ze to przeze mnie? Pisze, ze musi ochlonac... -Nie sadze - westchnela, starajac sie wziac w garsc i zaczac myslec racjonalnie. - Ona naprawde sie zakochala - uznala, ze nie czas informowac Jacka, ze kazda milosc Ulki jest ta jedyna i absolutnie wyjatkowa. - To zwykly oszust i dran. Potraktowal ja jak szmate. Mysle, ze ona po prostu musi nabrac dystansu do tego, co sie stalo, i odzyskac szacunek do samej siebie. Gdyby wiedziala, ze jest zonaty, kijem by go nie tknela - myslala na glos. -No wiem - mruknal. - Moze i brak jej rozsadku w sprawach damsko-meskich, ale zasady ma. Facet powinien po mordzie dostac i juz. Dawno to mowilem. A wy, ze mam sie nie wtracac. Wiec prosze, nie wtracam sie... -Jacek! - Beata przerwala mu bezceremonialnie. - Nie mowie, ze mu sie nie nalezy, ale Ula to dorosla kobieta, a nie baranek ofiarny. Nikt jej nie zmuszal. Poza tym... Wiesz, tak sobie mysle, moze to wcale nie jest zly pomysl. -Ktory? Ten z dostaniem po mordzie? - spytal z nadzieja. -Nie, ten z wyjazdem - spokojnie tlumaczyla chlopakowi, choc jej spojrzenie sugerowalo, ze czuje sie tak, jakby miala do czynienia z ciezkim przypadkiem idiotyzmu. - Nowe miejsce, nowi ludzie... -Nowe wpadki... OK, OK. Poddaje sie. Nie to mialem na mysli. Gadam tak, bo czuje sie winny - przyznal. - Bylem dla niej nieprzyjemny... Nawet wtedy, gdy nic nie mowilem - dodal po chwili. - Sluchaj, wyjechala, to wyjechala. Zostalismy postawieni przed faktem dokonanym. Nie bede jej scigal, skoro nawet nie wiem dokladnie, dokad pojechala. Ale o co chodzi z tym zlewem? -Nie wiem. Sam sprawdz - mruknela Beata. - Cokolwiek sie stalo, to niewatpliwie sprawa dla mezczyzny. -Jasne. Jak mam cos zrobic, to staje sie mezczyzna, a jak jestem niepotrzebny, to tylko polglowek ze mnie. I to wy walczycie o rownouprawnienie... - narzekal, idac jednak poslusznie w strone zlewu, chociaz bylo oczywiste, ze kierowala nim wylacznie ciekawosc. -Beata!!! - Jacek nie mogl powstrzymac okrzyku pelnego niedowierzania i oburzenia. Dziewczyna drgnela gwaltownie. Zastanawiala sie wlasnie, czy nie zadzwonic do przyjaciolki, gdy uslyszala wrzask Jacka. - Zwariowales?! Omal mi serce nie stanelo! Nie jestem glucha! -Mozesz mi powiedziec, co to jest? - nie zwracajac uwagi na jej irytacje, wskazal reka na chromowany kuchenny zlew, ktory jeszcze rano byl piekny i blyszczacy. Wstala z niechecia i podeszla do niego. -A co ci to przypomina? - spytala po chwili milczenia, przygladajac sie sladom sadzy i wtopionym w metal przedmiotom, ktore przypominaly surrealistyczne dzielo szalenca. -Ze sladow spalenizny i tych resztek wnioskowalbym, ze ktos zrobil tu male ognisko. To wyglada na reszte swetra, a to...? - tracil palcem skrecony czarny krazek, przylepiony do dna zlewu, choc wlasciwsze byloby raczej okreslenie "stopiony ze zlewem". -Plyta CD? - zaryzykowala niepewnie Beata. -Obiecuje uroczyscie, ze jak wroci, to ja zabije - z pozornym spokojem oswiadczyl Jacek. - Domyslam sie, ze to pewnie jakis rytual zerwania, ale palic plyty CD w zlewie?! Teraz juz wiem, czemu wszystkie okna zostawila otwarte! I czemu czuc perfumy w calym mieszkaniu! O dziwnych spojrzeniach sasiadow nie wspominajac! Ty sobie wyobrazasz, jak to musialo sie kopcic?! -Wole nie wiedziec - odpowiedziala niepewna, czy sie smiac, czy plakac. - Na szczescie nic sie nie stalo - lagodnie zwrocila sie do Jacka, choc postanowila, ze kiedy on bedzie zabijal siostre, zapewni mu alibi. Opatrznosc musi czuwac nad glupcami, skoro mieszkanie nie poszlo z dymem, a poza zniszczonym zlewem nie bylo widac innych szkod. Chociaz, gdyby uwazniej przyjrzec sie firankom, mozna by zauwazyc, ze duzo stracily ze swej snieznej bieli. -Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... -nucila Ulka, stojac wsrod osob czekajacych na autobus wycieczkowy do Irlandii i lustrujac uwaznie uczestnikow trzytygodniowej wycieczki. W wiekszosci byly to emerytowane malzenstwa. Nie zauwazyla osob w swoim wieku. Nie bylo tez osob samotnych, z wyjatkiem mezczyzny w czerwonej czapce z daszkiem i plikiem dokumentow w rece. Pelnil funkcje pilota wycieczki, czego domyslila sie, gdy zaczal odczytywac liste obecnosci. Podrozni przygladali sie jej z ciekawoscia. Zainteresowanie budzil nie tyle jej wyglad, ile mlody wiek, znacznie odstajacy od sredniej prezentowanej przez wycieczkowiczow. Ula nie widziala nic zlego w szortach, koszulce polo, sandalach z rzemykow i kapeluszu, w ktorym chodzila z ojcem na ryby. W koncu miala to byc zwykla wycieczka, wypoczynek, a nie audiencja u gubernatora. Z pewnoscia na zainteresowanie pan wplyw mial glownie fakt, ze byla jedynym singlem wsrod starszych i statecznych malzenstw. Nie miala ani zamiaru, ani ochoty pakowac sie w kolejny, chocby przelotny zwiazek. Nie miala tez wystarczajacego zaufania do wlasnej silnej woli, aby wybrac normalna oferte wycieczkowa. Wyjazd ze starszymi ludzmi mial byc nie tyle pokuta, ile gwarancja poprawy. -Gdy nie ma dzieci w domu, to jestesmy niegrzeczni... Eee... - przerwala nucenie. To chyba nie ten tekst, pomyslala. W koncu to ja wyjezdzam, a nie oni. Wychodzi na to, ze jestem podopieczna... Zachichotala, ale momentalnie ucichla, gdy stojaca przed nia kobieta odwrocila sie i zmierzyla ja wzrokiem pelnym dezaprobaty. Ulka udala, ze poprawia sluchawki MP3 i usmiechnela sie ujmujaco. Zastanawiala sie, czy moze jednak powinna byla uprzedzic, ze wyjezdza. W rzeczywistosci po prostu stchorzyla. Beata na pewno by zrozumiala, ale tlumaczenie Jackowi, po co, jak i dlaczego, przekraczalo jej sily i jego zdolnosc pojmowania. Rodzicom nie miala odwagi pokazac sie na oczy. Wprawdzie nie mieli o niczym zielonego pojecia, ale na zlodzieju czapka gore. -W Irlandii o tej porze roku jest pieknie - rozmarzyla sie, postanawiajac skierowac mysli na czekajace ja atrakcje, a nie na wlasne wyrzuty sumienia. Zdjecia, ktore znalazla w Internecie, byly urzekajace. Nie interesowaly jej specjalnie miasta, choc z przyjemnoscia zwiedzi Dublin. Male wioski z domkami jakby przeniesionymi z dziewietnastego wieku, wiatraki, pensjonaty otoczone kwiatami, bezkresne zielone laki... Do wyjazdu skusily ja tez kromlechy. Szkoda, ze nie zobaczy najslynniejszego kamiennego kregu w Stonehenge. Musialaby jechac do Anglii. Megalityczna budowla porazala niezwykloscia swojego powstania i przeznaczenia. Obiekty te nie pozostaly bez wplywu na decyzje wykupienia wycieczki, mimo ze pracownica kilkakrotnie zwracala jej uwage, ze oferta skierowana jest do starszych osob, ktorych nie interesuja wielkomiejskie rozrywki, a zwiedzanie muzeow uniemozliwiaja im zylaki. Doslownie tego nie powiedziala, ale Ulka byla pewna, ze wlasnie to miala na mysli, usilujac namowic ja na specjalna oferte dla singli. Wprawdzie w Polsce w maju tez jest pieknie, ale maj w Polsce juz widziala. Trzytygodniowa wycieczka z pewnoscia zagoi rany, przynajmniej te najglebsze, a potem sie pomysli... A moze zamiast wracac, zostac i o Londyn zahaczyc? Oferta zawierala wypad do Londynu, wiec moze rozszerzyc samodzielnie propozycje i wybrac sie do Stonehenge? Ze snu o Irlandii wyrwal ja komunikat. -Uwaga! Uwaga! Pasazerowie do Dublina godz. 20.00. Odjazd autobusu opozniony o pietnascie minut. Zmiana... -O kurcze! - nie zwracajac uwagi na dalsza czesc komunikatu, dziewczyna cala uwage poswiecila empetrojce, ktora wlasnie odmowila wspolpracy z powodu slabych baterii. Ula nie miala zapasowych, bo nie przyszlo jej do glowy, ze rezerwa bylaby wskazana. -Prosze pana, prosze pana... - zwrocila sie do stojacego przed nia eleganckiego starszego mezczyzny w lnianym garniturze. - Ja tylko na chwile wyskocze do sklepu, dobrze? Zaraz wracam. Jakby co, niech pilot wrzuci moj bagaz do autobusu... - nie czekajac na odpowiedz, odwrocila sie i pobiegla do wejscia na dworzec PKS, ktory mial charakter tranzytowy. Stal dokladnie posrodku miedzy PKS krajowym i PKS miedzynarodowym. Poczekalnie i sklepy byly tu wspolne. -Co ta kobieta od ciebie chciala? - zwrocila sie do meza starsza pani. -Co? - mezczyzna spojrzal na zone, ktora patrzyla na niego potepiajaco. -Pytam, co chciala?! - powtorzyla, tym razem glosniej. Dziwne, ze taka mloda dziewczyna z nimi jedzie. Dziwne i podejrzane. Jeszcze jej meza zaczepia. -A... Nie wiem, cos o bagazu chyba... Aparatu nie zalozylem - wskazal na uszy. - Za goraco dzisiaj. Uspokojona kobieta pokiwala glowa ze zrozumieniem i odwrocila sie. Zadne z nich nie poswiecilo wiecej uwagi oddalajacej sie od grupy dziewczynie. Ulka wpadla do poczekalni i zaczela rozgladac sie za sklepem z potrzebnym jej asortymentem. W kiosku ruchu znalazla baterie, ale oczywiscie na ich zakupie sie nie skonczylo. Wpadla jej w oko seria niewyrafinowanych intelektualnie romansow historycznych, w ktorych omdlewajace i przyduszone gorsetami kobietki zawsze dostawaly dokladnie to, czego chcialy. Dziewczyna zaczela goraczkowo szperac w ksiazkach. - Nawet wtedy kobiety nie byly tak naiwne jak wyemancypowane feministki w dwudziestym pierwszym wieku - mruknela. Nie miala zamiaru obrazac feministek w ogole, ale konkretnie swoja skromna i naiwna osobe. Literatura makulaturowa bedzie w sam raz na nudna podroz, w czasie ktorej nie bedzie miala do kogo ust otworzyc, pomyslala. Nie przyszlo jej do glowy, ze najdalej za godzine bedzie zbyt ciemno, zeby czytac w autobusie. Nasluchiwala uwaznie, ale jej uszu nie doszedl zaden komunikat zapowiadajacy odjazd, wiec stanela przy ladzie, spokojnie czekajac na swoja kolej. Z ksiazkami pod pacha, zajadajac chrupki orzechowe i podrygujac w takt muzyki, Urszula wracala do grupy. Oslupiala na widok pustego stanowiska autobusowego. Jeszcze przed chwila znajdowalo sie tam okolo trzydziestu osob i tona walizek, a teraz nie bylo juz ani autobusu, ani bagazu i podroznych, ani pilota w czerwonej czapeczce. -O Matko Boska! - jeknela dziewczyna, w panice lapiac za ramie przechodzacego mezczyzne w granatowym kombinezonie. - Do Irlandii! Ktoredy? -W jakim sensie? - spytal zaskoczony. - Ze polnoc czy poludnie? -Nie! - wrzasnela. - Autobus... - dodala spokojniej, widzac, ze wystraszyla biedaka. -A! Autobus... - zalapal. - Odjechal moze z minute temu... Niech pani leci przez dworzec! Moze go pani zlapie... - krzyknal za pedzaca juz we wskazanym kierunku kobieta. Ula jak szalona przebiegla przez poczekalnie. Omijajac nieudolnie grupki oczekujacych ludzi, przedarla sie na parking, z ktorego odjezdzaly autobusy, i na przelaj zaczela biec w kierunku bialego pojazdu z przyciemnianymi szybami i lusterkami przypominajacymi czulki zuka. Autobus znajdowal sie juz przy wyjezdzie na ulice. Kierowca musial zauwazyc scigajaca go kobiete i mial wystarczajaco duzo odwagi, aby zatrzymac sie przed wyjazdem z parkingu. Zablokowal bowiem w ten sposob kolegow, ktorzy donosnymi klaksonami dawali mu do zrozumienia, co sadza o jego uprzejmosci. Otworzyl drzwi przed szalenczo machajaca i wrzeszczaca dziewczyna. Ula, ciezko dyszac, wpadla do srodka. Ze zmeczenia nie mogla wyartykulowac zdania. -Bilet? - spytal rozbawiony kierowca, zamykajac jednoczesnie otwierane automatycznie drzwi. -Tam... - machnela reka w kierunku mezczyzny w czerwonej czapeczce z daszkiem, ktory odwzajemnil gest spoznionej pasazerki. -Dobra, niech pani siada - ruszyl, nie czekajac, az dziewczyna zajmie miejsce. Ulka, wciaz zdyszana, ale juz spokojna, ciezko opadla na siedzenie. Wcisnela sluchawki do uszu i naciagnela kapelusz na oczy. Po krotkiej chwili juz drzemala. Obudzil ja odglos gwaltownego hamowania, ktore rzucilo ja na oparcie znajdujacego sie przed nia fotela. Za oknem bylo juz ciemno. Otumaniona snem dziewczyna z zaskoczeniem spostrzegla, ze autobus jest prawie pusty. Zauwazyla przy wyjsciu mezczyzne w czerwonej czapce z daszkiem. Nie w pelni jeszcze rozbudzona chwycila bagaz podreczny, po czym pospiesznie wysiadla z autobusu. Chlodne nocne powietrze orzezwilo ja. Ze zdumieniem zauwazyla, ze stoi na przystanku, ktory byl metalowa budka. Blask latarni, inaczej niz w miescie, nie rozpraszal ciemnosci. Jednak w okolicznych domach palily sie swiatla, co nieco podnioslo ja na duchu. W pierwszej chwili odniosla wrazenie, ze znalazla sie w wymarlym miasteczku charakterystycznym raczej dla Dzikiego Zachodu niz zielonej Irlandii. Brakowalo tylko wycia kojota. Nie zauwazyla zadnej tablicy informacyjnej. Rozejrzala sie wokol uwaznie, ale nic nie pomagalo jej zrozumiec, gdzie sie znalazla. Dopiero teraz spostrzegla, ze stoi na przystanku sama. Nie bylo zadnego z pasazerow autobusu ani pilota wycieczki. Nagle uslyszala za plecami odglos odjezdzajacego pojazdu. -Hej! - krzyknela przestraszona. - Zaczekaj! - zaczela biec za autobusem. - Niech pan czeka... - glos drzal jej od tlumionych lez. Tym razem kierowca jej nie zauwazyl. Oddalajacy sie warkot silnika i znikajace swiatla uzmyslowily jej, ze nikt sie nie zatrzyma. Zdezorientowana i przestraszona stanela jak wryta. Poczula, jak jeza sie jej wloski na karku, a na nagich przedramionach pojawila sie gesia skorka. Nie miala ze soba zadnego swetra, a noc byla chlodna. Oszolomiona objela sie ramionami i rozejrzala ponownie dookola. Nic sie nie zmienilo w otaczajacym ja krajobrazie. Stala niedaleko skrzyzowania, ktore w przeciwienstwie do bocznej drogi bylo porzadnie oswietlone. Widoczny byl nawet nierowny chodnik i cienie drzew tworzacych niewielki park. Znajdowala sie w wiosce lub niewielkim miasteczku, trudno bylo to stwierdzic jednoznacznie o tej porze. Latarnie rozswietlaly mrok jedynie w obrebie chodnika. Z pobliskiego budynku dochodzily odglosy zabawy, gwaru i smiechu. Gdyby nie to, mozna by pomyslec, ze to miejsce opuszczone przez Boga i ludzi. Skierowala sie tam zdecydowana szukac pomocy, a przede wszystkim noclegu. Choc przydatna bylaby tez informacja na temat tego, gdzie sie wlasciwie znajduje. -Znowu... - powiedziala do siebie zrozpaczona. - Znowu sie w cos wpakowalam - nie mogla zrozumiec calej tej sytuacji. Wysiadla zaraz za pilotem. Autobus byl pusty, wiec pozostali musieli wysiasc wczesniej. Sadzila, ze jest ostatnia. Zreszta pewnie tak bylo, tylko ze inni opuscili pojazd duzo wczesniej, a ja zostawili. - Tylko gdzie oni pojechali? I dlaczego moj bagaz odjechal razem z nimi? - zastanawiala sie, idac poboczem szosy. Kierowca powinien pamietac, co ma w bagazniku. Nagle rozmyslania przerwal jej odglos jadacego wolno samochodu. Wybiegla bez zastanowienia na droge, starajac sie zwrocic na siebie uwage kierowcy. Ku jej uldze auto sie zatrzymalo. Wysiadl z niego wysoki, szczuply mezczyzna, ale poniewaz oslepialy ja swiatla samochodu, nie mogla dostrzec zadnych szczegolow. W tej chwili nie wydawaly sie one jednak istotne. -Prosze, potrzebuje pomocy - zwrocila sie do mezczyzny po angielsku, z trudem hamujac lzy ulgi. -W czym moge pani pomoc? Czy jest pani ranna? - mezczyzna byl wyraznie zaskoczony widokiem mlodej kobiety sciskajacej kurczowo torebke. -Moj autobus... odjechal... beze mnie... Wszyscy znikneli. Jestem sama... Moj Boze, nawet nie wiem, gdzie wlasciwie jestem... - wyjakala z trudem, chociaz angielski znala calkiem niezle. Mogla miec tylko nadzieje, ze mezczyzna ja zrozumie i okaze sie pomocny. Na szczescie miala torebke z dokumentami, wiec w ostatecznosci moze poprosic, zeby odwiozl ja na posterunek policji. Tam z pewnoscia jej pomoga. Powinni zawiadomic kogos z konsulatu. Miala sprawdzic przepisy dotyczace szukania pomocy w sytuacjach kryzysowych, ale oczywiscie ostatecznie wylecialo jej to z glowy. -To Wielkow. Prosze, niech pani usiadzie - wzial ja delikatnie pod ramie i zaczal prowadzic w kierunku samochodu. -Wielkow? - powtorzyla zdziwiona, pozwalajac obcemu mezczyznie prowadzic sie jak ciele na rzez. - Wielkow? Brzmi zupelnie jak polska nazwa... -Bo to jest polska nazwa - spojrzal na dziewczyne, zastanawiajac sie, czy obled w jej oczach wynika z szoku, czy jest moze znakiem choroby dziedzicznej. -Polskie miasto w Irlandii? - zdziwila sie, korzystajac z rodzimej mowy, i zatrzymala gwaltownie. - Do tego juz doszlo? Cos takiego... - powiedziala pelna podziwu dla operatywnosci rodakow. -Nie jestesmy w Irlandii, tylko w Polsce - mezczyzna spojrzal na nia zaskoczony zmiana jezyka. Przygladal sie jej z poczuciem, ze cos tu nie gra. Dziewczyna ewidentnie byla Polka, ale nie mial pojecia, dlaczego rozpoczela rozmowe po angielsku. -Pod Wroclawiem - dodal uzupelniajaco na wypadek, gdyby miala jeszcze watpliwosci. -W Polsce... pod Wroclawiem... Wielkow... - powtarzala jak w transie, patrzac z niedowierzaniem na rozmowce. -Dokladnie tak - przytaknal. - Czy cos pani podano? - Przyszlo mu na mysl, ze dezorientacja dziewczyny moze byc spowodowana srodkami odurzajacymi, ktore zazyla sama albo ktore ktos jej podal. Wolal zaczac od drugiej mozliwosci. W koncu nie moze zadac wprost pytania o to, czy jest narkomanka. Dreczylo go tez niejasne poczucie, ze zna skads jej twarz. -Ja pierdole! - miala wrazenie, ze za chwile padnie na miejscu. - Jestem w Wielkowie! Pod Wroclawiem! W Polsce! - informacje docieraly do niej partiami i z malym opoznieniem. Rozumiala poszczegolne slowa, ale calosc za nic nie tworzyla sensu. Oparla sie o maske samochodu i spojrzala na mezczyzne. Zmruzyl oczy oslepiony swiatlem reflektorow wlasnego auta. -Jakim cudem jestem w Polsce? Jechalam do Irlandii... Do Dublina... Potem do Londynu... - pytala goraczkowo, chociaz przeczuwala, ze nieznajomy nie bedzie znal odpowiedzi. Sama powinna wiedziec, co sie stalo. Pewnie znowu wykrecila jakis numer. Tylko jak?! -Prosze pani... - potrzasnal nia lekko, trzymajac za ramiona. - Czy pani pamieta, co sie stalo? Cokolwiek? - przygladal sie dziewczynie zaniepokojony. Miala wprawdzie rozszerzone zrenice, ale to moglo byc spowodowane mrokiem. Wiadomo, ze w ciemnosci zrenice sie rozszerzaja, a w swietle zwezaja. -Co sie stalo? - powtorzyla bezwiednie za nim. Czula, ze wzbiera w niej zlosc, gorycz i rozpacz. - Powiem panu, co sie stalo! To wszystko przez takich jak pan! Najpierw lozko, a potem same klopoty! Chcialam uciec do Irlandii! Tak, tak, niech pan tak nie patrzy! Mam dosc klopotow z facetami! - krzyczala, opierajac wojowniczo rece na biodrach. - I gdzie jestem? W jakiejs zawszonej dziurze! I gadam... gadam... - zaczela gestykulowac rekoma. -Kim pan wlasciwie jest? - spojrzala podejrzliwie na mezczyzne. Dopiero teraz zdala sobie sprawe, ze stoi na pustej drodze z obcym facetem. Przy jej szczesciu moze to byc seryjny morderca! -Chciala pani uciec do Irlandii? - wlasnie sobie uzmyslowil, gdzie juz ja widzial. "Sredniego wzrostu, wlosy blond, oczy niebieskie, znakow szczegolnych brak". Ten rysopis z wiszacego od wczoraj na posterunku listu gonczego pasowal jak ulal. Magdalena Sosnicka, poszukiwana za szereg oszustw i wyludzen, dzialala od lat, ale wielu poszkodowanych nie zglaszalo sie na policje z powodu wstydu. Byli nimi bowiem mezczyzni, ktorzy wpadli w sidla oszustki matrymonialnej. Ale wszystko sie wydalo, gdy zona jednego z oszukanych zglosila sprawe. Znalazlo sie wowczas wiecej delikwentow, ktorzy dali sie nabrac na blekit ogromnych oczu oszustki. Osobiscie nie widzial w niej nic interesujacego, ale, jak to sie mowi, sa gusta i gusciki. Nie zamierzal dluzej zaprzatac sobie glowy tym, skad sie tu wziela i co sie stalo. Sprawa byla oczywista. Nieudana ucieczka, moze wspolnik wystawil ja do wiatru... Takie jak ona rzadko dzialaja same. Teraz liczylo sie tylko jedno: wlasnie dostal szanse na awans i nie zamierzal wypuszczac jej z rak. -Zostaje pani zatrzymana do wyjasnienia! - oznajmil kategorycznym tonem. - Prosze nie stawiac oporu i wsiasc do samochodu. W przeciwnym wypadku bede zmuszony uzyc srodkow przymusu bezposredniego, jesli pani rozumie, co mam na mysli... - dodal, wyciagajac z tylnej kieszeni spodni kajdanki. Dziewczyna byla pobudzona. Mogla byc niebezpieczna. - No dalej! - rzucil zniecierpliwiony, widzac, ze nawet nie drgnela, tylko patrzy na niego ogromnymi ze zdumienia oczami. - Prosze nie kazac mi powtarzac wszystkiego i wykonac polecenie! Natychmiast! - zwrocil sie do niej tonem najbardziej zdecydowanym, na jaki bylo go stac. -Co takiego?! - Ula oprzytomniala. - Spadaj, zboczencu! Bo jak cie... - zamachnela sie torebka, ale mezczyzna zdazyl sie uchylic. Ulka stracila rownowage. Upadlaby, gdyby nie to, ze napastnik zlapal ja i szybkim ruchem rzucil na maske samochodu. -Puszczaj! - wrzasnela, szamoczac sie dziko i kopiac na oslep. - Ratunku! Pomocy! - darla sie na cale gardlo. Ku swemu zadowoleniu uslyszala jek bolu, gdy celnie kopnela go w kosc piszczelowa. Zaskoczony jej wrzaskiem i uderzeniem, rozluznil uscisk. - Na pomoc! - nie przestajac krzyczec i bardziej wsciekla niz przestraszona, atakowala mezczyzne niczym furia. Kolejny cios wyladowal na jego zebrach. W okolicznych domach zaczely otwierac sie drzwi. -Co tu sie dzieje? - szamoczaca sie Ulka z ulga uslyszala meski glos. -Prosze, niech mi pan pomoze! On mnie zaatakowal! - nie przestajac szarpac sie z napastnikiem, zwrocila sie blagalnie do kilkunastoletniego chlopaka, ktory wyszedl na zewnatrz z kijem bejsbolowym w reku i z rozbawieniem przygladal sie calej scenie. -Pomoc ci, Mariusz? - spytal z politowaniem, gdy ich posterunkowy probowal obezwladnic szalejaca dziewczyne. -Nie. Jak bedzie trzeba, to ja na holu za samochodem pociagne - warknal ze zlosci. Jeszcze tego mu brakowalo. Swiadkow jego niekompetencji. Na szczescie udalo mu sie w koncu rzucic dziewczyne na ziemie i skuc jej rece na plecach, przyciskajac ja kolanem do twardego podloza. Musial przyznac, ze czul sie niezrecznie, traktujac w ten sposob kobiete, ale nie mial innego wyjscia. Po dobroci sie nie udalo. - To oszustka. Poszukiwana listem gonczym - dodal wyjasniajaco, gdy obserwujacy aresztowanie okoliczni mieszkancy zaczeli glosno wyrazac wspolczucie dla brudnej i sponiewieranej dziewczyny. Mariusz uwazal wprawdzie, ze akurat to uczucie powinno byc zarezerwowane dla niego, a nie dla pospolitej kryminalistki, ale co tam. Liczy sie sukces. Jak dostanie awans, inaczej beda na niego patrzec. Rozlegl sie smiech, gdy probowal postawic ja na nogi. Lezala bezwladnie, nagle ciezka jak worek kartofli. Nie mogla uwierzyc, ze to dzieje sie naprawde. Nikt jej nie pomaga, co wiecej, wlasnie stala sie przedmiotem posmiewiska. Ludzie widocznie znaja porywacza i dlatego nikt nie reaguje. -Gdzie ja jestem? - obolala, brudna, spocona i oszolomiona zastanawiala sie nad swoim polozeniem. - To juz koniec - uznala. Nie tak wyobrazala sobie wlasna smierc. Mogla miec tylko nadzieje, ze porywacz rozprawi sie z nia szybko i bezbolesnie. Nie zamierzala jednak ulatwiac mu zadania. Bedzie musial ja niesc. Z wlasnej woli nigdzie nie pojdzie. -Modl sie, zebym nie dolozyl ci jeszcze napasci na funkcjonariusza policji - rzucil ze zloscia posterunkowy Mariusz Juszczak, gdy w koncu udalo mu sie zataszczyc aresztantke do samochodu i posadzic ja na tylnym siedzeniu. Na szkoleniu takiego przypadku nie mieli. Nawet gdy zachodzila potrzeba uzycia sily, to po obezwladnieniu kazdy szedl do radiowozu dobrowolnie. Dziewczyna urzadzila cyrk, jakiego szkoleniowcy nie przewidzieli. Mimo swojej grozby nie zamierzal jej o nic oskarzac. Wystarczy, ze przez kilka tygodni mieszkancy beda sie smiac z tego feralnego aresztowania. Po co jeszcze ma pisac sam na siebie raport, ze malej blondyneczki nie potrafil do porzadku przywolac. Przeciez nie usprawiedliwi sie, ze o tym na szkoleniu nie bylo. Koledzy i tak zyc mu nie dadza, jak to sie rozniesie. -Jestes z policji? - spytala z niedowierzaniem, probujac usiasc wygodnie z dlonmi skutymi za plecami. Jedna rzecz sie wyjasnila: to nie byl porywacz, zboczeniec ani seryjny morderca. Teraz juz nieco sie rozluznila. Niewatpliwie wszystko sie wyjasni, a utrata zycia jej nie grozi. -A co? Myslisz, ze dla zabawy tarzam sie w piachu, pani Sosnicka? - odcial sie. Czul bolesne pulsowanie w piszczeli. Pewnie jutro czeka go pieklo przy najmniejszym ruchu, a zawdziecza to malej, drobnej blondyneczce. -Nie powiedziales, ze jestes z policji - zaoponowala. -I nie jestem zadna pani Sosnicka - skrzywila sie. -Przepraszam. Panna Sosnicka - poprawil sie ironicznie. -Ja w ogole nie nazywam sie Sosnicka. To pomylka - zirytowala sie. -Jasne, bujac to my, a nie nas, ze sie tak sloganowo wyraze - rzucil drwiaco. - Zaraz wszystko wyjasnimy. Zreszta, co tu wyjasniac? Wszystko sie zgadza. Kto krzyczal, ze do Irlandii ucieka? Nie ja - powiedzial, zatrzymujac sie przed niewielkim budynkiem przypominajacym z zewnatrz barak z okratowanymi oknami, na ktorym wisial napis "Policja". -Podobna - mruknal przelozony Mariusza, sciagniety na posterunek w srodku nocy. - Tak, na oko wszystko sie zgadza, tylko cos za mala mi sie wydaje... Na metr siedemdziesiat to ona nie wyglada. I brudna taka, ze twarzy nie widac - przygladal sie uwaznie aresztowanej. -Przeciez mowie setny raz. Nazywam sie Urszula Nowacka. Mieszkam w Poznaniu. W torebce sa moje dokumenty, wszystko w nich jest. Przegladal je pan przeciez. Znalazlam sie tu przez pomylke. Pomylilam autobusy -mowila stanowczo i zdecydowanie. - Chyba... - dodala po chwili. Wlasciwie nadal nie miala zielonego pojecia, skad sie wziela pod Wroclawiem. - Wpadlam w panike, gdy ten mezczyzna wyciagnal kajdanki i zaczal mnie ciagnac do samochodu. Tylko dlatego sie bronilam - miala coraz wieksze problemy z opanowaniem histerii. Byla zmeczona i zrezygnowana tlumaczeniem po raz kolejny, kim jest i skad sie tu wziela. Policjanci uparcie twierdzili, ze nazywa sie Magdalena Sosnicka, a jej rysopis, jako poszukiwanej, znajduje sie na posterunku. - Co mialam zreszta pomyslec? Tylko jedno: zboczeniec - wskazala na policjanta, ktory ja aresztowal. -Ja tam nie wiem, co pani myslala - powiedzial starszy mezczyzna z siwymi, krotko ostrzyzonymi wlosami i bujnym wasem. Pelnil funkcje komendanta posterunku, przynajmniej tak jej powiedziano. Wygladal jakby dopiero co wyciagnieto go z lozka. - Porzadna dziewczyna na widok kajdanek nie mysli, ze wpadla w rece zboczenca, tylko ze zatrzymal ja funkcjonariusz organow scigania. -Jasne - zirytowana nie potrafila powsciagnac jezyka. - Nie wmowi mi pan, ze od lat chodzi z kajdankami przy boku, a sie z zona nie zabawial... -Dosc tego, moja panno! - zdenerwowal sie komendant. - Mariusz, odprowadz ja do celi. I tak trzeba czekac na odpowiedz z centrali, czy to ona. Ide do domu. Ty ja przywlokles, to ty sie mecz - rzucil, trzaskajac na pozegnanie drzwiami. -Chyba trafilas w dziesiatke - zauwazyl wesolo Mariusz. - Ale purpurowy sie zrobil... - chichotal. - No dalej, uspokoj sie. Tylko bez ekscesow. Nie ma sensu sie sprzeciwiac. I tak musisz tu zostac. Jesli, jak sie upierasz, ty to ty, a nie ona, to pojdziesz, skad przyszlas i bedzie po wszystkim - usmiechnal sie. Mina komendanta poprawila mu humor do tego stopnia, ze przynajmniej w tej chwili sklonny byl wybaczyc jej obrazenia, jakie mu zadala. I kto powiedzial, ze na wiejskim posterunku nic sie nie dzieje? - pomyslal, prowadzac niestawiajaca tym razem oporu dziewczyne do celi. Nie byla to daleka droga. Caly posterunek skladal sie z trzech pomieszczen: biura, w ktorym staly trzy biurka i szafka z aktami, aresztu zlozonego z dwoch cel przedzielonych krata oraz pomieszczenia sanitarno-kuchennego, ktore w razie koniecznosci sluzylo tez jako szatnia. Wszystkie te pokoje oddzielone byly od siebie sciankami dzialowymi z dykty i gipsu. -Moge dostac cos do wytarcia rak? - spytala cierpko Ula. Zadowolona mina wsiowego polglowka, jak zaczela go w myslach nazywac, dzialala na nia jak plachta na byka. Tym razem postanowila jednak trzymac jezyk za zebami. I tak powiedziala juz za duzo jak na jeden dzien. Poza tym jesli bedzie nieuprzejma, z pewnoscia nie dostanie srodkow czystosci do usuniecia sladow czarnego proszku czy tuszu, ktorym wysmarowano jej obie rece, kiedy pobierano odciski palcow. Zastanawiala sie, czy to znaczy, ze jest juz notowana. Probowala przypomniec sobie odpowiedni wyklad z prawa karnego, ale to musial byc ktorys z tych, na ktorych zasnela albo po prostu nie byla. -Zobacze, czy cos znajde - Juszczak odpowiedzial pojednawczo, zamykajac cele na klucz. Musial przyznac, ze jak na oszustke matrymonialna przedstawiala raczej zalosny widok. Desperat by na nia nie polecial, o daniu kasy nie wspominajac. Nikt go tak nie wkurzyl jak ona. Nawet ci ubieglotygodniowi delikwenci, ktorzy zabawiali sie pod dyskoteka oddawaniem moczu do otwartych samochodow. -Swoja droga ludzie musza czuc sie u nas bezpiecznie, skoro zostawiaja otwarte auta - uznal usatysfakcjonowany, wracajac do biura. Musial tam spedzic troche czasu, zanim na posterunek wroci kolega majacy dyzur. Zabijal czas sporzadzaniem raportu. Moze troche sie pospieszyl, ale przeciez nie mial watpliwosci, ze rozpoznal dziewczyne prawidlowo. Choc dokumenty rzeczywiscie miala podrobione doskonale. Gdyby nie wiedzial kim jest, dalby sie nabrac. - Stad jeszcze jeden zarzut. Falszerstwo i poslugiwanie sie falszywymi dokumentami - zadowolony z siebie siegnal po kodeks karny, biblie kazdego policjanta, zeby sprawdzic, czy dobrze okreslil to przestepstwo. -Moje gratulacje - z zaczytania wyrwal go glos kolegi. - Kto by pomyslal, ze taki kwiatuszek sie nam tu trafi. Fiuuu... Fiuuu... - zagwizdal z uznaniem. - Awans masz jak nic, a pewnie tez nagrode. Co robi ten twoj kwiatuszek? -Siedzi i obgryza paznokcie. - Mariusz rozparl sie wygodnie na twardym krzesle. - A co ma robic? To nie hotel. Rozrywek tu nie zapewniamy - zgarbil sie ponownie. Nie da sie utrzymac imponujacej postawy, siedzac na zwyklym drewnianym krzesle, ktore w dodatku obija kregoslup. -Nie wiem, nie wiem... - rozesmial sie zastepca komendanta. - Bylem w barze. Slyszalem co innego. -A co? Juz gadaja? - skrzywil sie Mariusz z niechecia. Dobry humor zniknal bez sladu. -No - przytaknal kolega. - Ale nie przejmuj sie. To nic strasznego. W zasadzie nawet dobrze gadaja - zachichotal zlosliwie. -Tak? - spojrzal z powatpiewaniem. - A co? -Ze z baba sobie nie radzisz, bos lagodny jak baranek, w przeciwienstwie do ojca i brata. -I to ma byc dobrze? Kiedy w koncu skonczycie te bzdety wygadywac?! - wkurzyl sie. Od niemal trzydziestu lat jego rodzina byla na jezykach nie tylko ludzi we wsi, ale i w okolicznych miejscowosciach. - Ohydne plotki i nic wiecej... Czego ludzie nie wiedza, to wymysla... -dalej sie denerwowal. -A czy ktos mowi, ze jest w tym cos wiecej? - kolega zmienil ton. - Sluchaj, Mariusz, spadam na objazd. Musisz tu zostac. Wiesz, jak wyglada piatkowy wieczor. Lada moment zaczna sie rozroby - zostawil kolege, plujac sobie w brode, ze powtorzyl mu plotki. Ulke obudzil odglos pioruna. Poczula, jak drzenie ogarnia jej cialo, a na czolo wystepuja krople potu. Od dziecka bala sie burzy, chociaz nie wydarzylo sie nic, co mogloby uzasadnic ten lek. Usiadla na pryczy i z niepokojem patrzyla przez zakratowane okno. Czarne niebo ponownie przeciela blyskawica. Przestraszona odliczala sekundy do grzmotu, probujac w ten sposob ocenic odleglosc burzy. -Jak ja sie w to wpakowalam? - powiedziala spanikowana. Miala ochote zawolac tego policjanta, zeby dotrzymal jej towarzystwa. Uznala jednak, ze jeszcze ma resztki godnosci i postara sie raczej stlumic strach. - O Jezu, Jezu... - zajeczala cicho, gdy ponownie uderzyl piorun, tym razem blizej. Majowe burze potrafia byc bardzo gwaltowne. - Na pewno jest tutaj piorunochron... - odliczala kolejne sekundy. Ku jej przerazeniu liczenie skonczylo sie na liczbie dwa. W ciagu kilku minut burza znalazla sie dokladnie nad posterunkiem. -Na pomoc! - wrzasnela przerazliwie, gdy swiatlo zamigotalo, a nastepnie zgaslo. - Na pomoc! Nie zostawiajcie mnie tu! - jej godnosc musiala poczekac na lepsze czasy. Niewykluczone, ze wraz z bagazem odjechala w sina dal. Mariusz wbiegl do srodka, oswietlajac pomieszczenie latarka. Ulka zaciskala kurczowo rece na kracie. -Nie zostawiaj mnie tu samej... - pisnela z ulga na jego widok. -Spokojnie, to tylko burza. Zaraz wlaczy sie swiatlo. No juz, juz... - uspokajal rozhisteryzowana dziewczyne. -Prosze, zabierz mnie stad. Przepraszam, ze cie kopnelam i nazwalam zboczencem. Naprawde sie boje - Ula mowila prawie na bezdechu tylko po to, zeby mezczyzna nie odszedl. - Przyznam sie. Naprawde. Tylko powiedz do czego... -Spokojnie. Nigdzie nie ide. Zobacz. Siedze przy samej kracie - przemawial lagodnie. Zrobilo mu sie jej zal. Nawet jesli to pospolita kryminalistka, to ma ludzkie odruchy. -Slabo mi - szepnela. Cofnela sie kilka krokow i usiadla na pryczy. Poczula ulge, ze nie zostawil jej samej. Przepelniala ja taka wdziecznosc, ze na chwile zapomniala, ze to wlasnie on ja tu przywiozl i zamknal. Po krotkiej chwili zarowka zamigotala i zaswiecila pelnym blaskiem. Burza zaczela sie oddalac. Odglosy grzmotow byly przytlumione, a blyskawice przecinajace niebo nie wywolywaly juz histerii. -A nie mowilem? - usmiechnal sie protekcjonalnie. - Juz po wszystkim. Nie bylo sie czego bac, Magda. -Nie jestem Magda, tylko Ula - poprawila go automatycznie. Nie miala sily na dalsze spory. Musi czekac na odpowiedz z centrali, tak jak pozostali. Wtedy cala sprawa sie wyjasni. Nie ma takiej mozliwosci, zeby uznali, ze ona to nie ona, tylko tamta. -Jak tam sobie chcesz. Mnie bez roznicy. O, chyba faks przyszedl - uslyszal pisk urzadzenia i szelest wysuwajacego sie papieru. Wyszedl, zostawiajac dziewczyne sama. Polozyla sie zrezygnowana na waskiej pryczy i skulila jak dziecko w lonie matki. Byla zmeczona, brudna i wszystko ja bolalo. -O kurwa! - Mariusza zatkalo, gdy przeczytal faks. Zatrzymana przez niego dziewczyna okazala sie osoba, za ktora sie podawala. Nie byla poszukiwana listem gonczym oszustka. Daktyloskopia nie myli sie w takich sprawach. Nawet bliznieta nie maja identycznych odciskow palcow. Nie byla tez genialnym falszerzem. Jej "doskonale podrobione" dokumenty byly prawdziwe. Nie mial powodow do zatrzymania. Bylo oczywiste, ze nalezy dziewczyne wypuscic, i to im szybciej, tym lepiej. - Nic dziwnego, ze tak sie bronila - przyznal. Zdecydowany opor dziewczyny teraz wydawal sie zupelnie zrozumialy. Nie obawiala sie organow scigania, wiec istotnie mogla wziac go za zboczenca. Faktycznie, nie powiedzial, ze jest z policji. Tak sie przyzwyczail, ze wszyscy go tu znaja, ze nie przyszlo mu do glowy, zeby sie przedstawic. W dodatku jechal prywatnym samochodem, w cywilnym ubraniu, nie mogla wiec wiedziec, ze jest policjantem. Wyobrazil sobie, co musiala pomyslec. Ciemna pusta droga, a tu facet z kajdankami ciagnie ja do samochodu. Ciarki przeszly mu po plecach. Awans wlasnie odjezdzal czarnym karawanem na cmentarz straconych nadziei i zludzen. Obawial sie, ze ta sprawa moze miec jeszcze wydzwiek innego rodzaju. Na upartego dziewczyna mogla go oskarzyc, wprawdzie nie bardzo w tej chwili wiedzial o co, ale czul, ze nie trzeba by tego powodu dlugo szukac. Namieszal. Wlasnie zrozumial powiedzenia: "Dobrymi checiami pieklo jest wybrukowane" oraz "Nadgorliwosc jest gorsza od faszyzmu". Stanowil doskonaly przyklad praktycznego funkcjonowania madrosci ludowych. -Jestes wolna - oswiadczyl, starajac sie zachowac oficjalnie i godnie. - Proba ratowania twarzy to nic zlego, pomyslal. Coz innego mu pozostalo? Zreszta trzeba cwiczyc, zanim koledzy sie do niego dobiora. Smiechom i docinkom nie bedzie konca, tym razem nie bez przyczyny. -To rzeczywiscie pomylka. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu - mial nadzieje, ze jego twarz wyraza ubolewanie, a nie zawod, ze ta dziewczyna to uczciwa, choc ekscentryczna obywatelka. -Niby z jakiego? - Ula patrzyla na niego z niedowierzaniem. Miala wrazenie, ze sie przeslyszala. Po tym wszystkim przychodzi jakby nigdy nic i spokojnie mowi, ze to pomylka? - Ze mnie pan tu sila zaciagnal i poturbowal, czy ze sie pan pomylil? - spytala z sarkazmem. -Sama musisz przyznac, ze jestes bardzo podobna do tamtej z portretu pamieciowego - w jego glosie pojawil sie zaczepny ton. On do niej jak do czlowieka, kaja sie, a ona go atakuje. Na szczescie tym razem tylko slownie, pomyslal, dotykajac reka zeber. - No, na co czekasz? - popedzal ja, poniewaz nadal siedziala na pryczy. - Wychodz. Bedziesz mogla sobie pojsc, jak tylko podpiszesz dokumenty. Ale nie musisz na to czekac w celi, prawda? - nie rozumial, dlaczego dziewczyna zwleka. Drzwi byly otwarte na osciez. Ulka wstala powoli. Czula w ciele kazda kosc, sciegno i nerw. Sprawiala wrazenie zobojetnialej, jakby nie do konca do niej docieralo, ze juz po wszystkim. Nie byla nawet w stanie poczuc ulgi, ze ta koszmarna sprawa wreszcie sie wyjasnila. To tylko jeden aspekt historii, w ktora sie wpakowala. Pozostawalo jeszcze kilka innych, np. dokad sie udac, co zrobic, gdzie jest jej bagaz? Przyszlo jej do glowy, ze walizki przeciez niekoniecznie odjechaly tym samym autobusem, ktorym ona jechala. To, ze pomylila autokary, nie znaczy, ze jej bagaz zrobil to samo. Poszla jednak poslusznie i w milczeniu za policjantem, nie dzielac sie swoimi przemysleniami. -Plany zyciowe trzeba realizowac powoli - uznala. -Najpierw trzeba sie wydostac na wolnosc, a co dalej, to sie zobaczy... Podczas gdy posterunkowy Mariusz Juszczak konczyl wypelniac formularze, dziewczyna dopijala ciepla herbate. -I gotowe - z usmiechem wskazal Uli miejsca, w ktorych miala zlozyc podpis, aby zmienic swoj status osoby zatrzymanej na ten bardziej odpowiadajacy przyzwoitym ludziom, do ktorych sie przeciez zaliczala. - Pokwituj tylko odbior rzeczy osobistych i mozesz isc. -Dokad? - Ulka wprawdzie poslusznie zlozyla podpis we wskazanych miejscach, ale nie zrobila najmniejszego kroku w kierunku wyjscia. -No... nie wiem... - z zaklopotaniem potarl czolo. -A dokad sie wybieralas wczesniej? -Do Irlandii... -To nie ten kierunek - zazartowal. - No dobra -westchnal, widzac, ze zart nie doczekal sie aplauzu publicznosci. - Nie ma rady. Sluchaj, Urszula, tak? Jestes Urszula? - upewnil sie. Byl zmeczony, a jesli wygladal choc czesciowo tak kiepsko jak ona, to powinien wydzielac z siebie won rozkladajacych sie zwlok. -Tak napisano w moich supersfalszowanych dokumentach - mimo zlosliwych slow byla zbyt znuzona, zeby dodac do nich rownie zlosliwy ton i tym samym dac mu do zrozumienia, co mysli na jego temat. Zabrzmialo to wiec slabo i nie odnioslo zamierzonego efektu. -Moze zadzwonie do kogos z rodziny? - zaproponowal. Udal, ze nie slyszy zaczepki. -Swietny pomysl. Beda szczesliwi, mogac mnie stad odebrac. Ale nie rusze sie stad, a ty nie zostawisz mnie tu samej. Komendant by ci glowe urwal. Wiec kombinuj dalej, geniuszu - tym razem zdolal ja na tyle zirytowac, ze wszystko zabrzmialo jak nalezy, czyli sarkastycznie. Udalo sie jej przybrac pelen wyzszosci wyraz twarzy, chociaz wewnatrz serce tluklo sie jak oszalale. Jeszcze tego tylko brakowalo, zeby zadzwonil do jej rodziny. Mama umarlaby na zawal serca, zanim doslyszalaby, ze jej dziecko nie padlo ofiara przestepstwa, tylko wlasnej glupoty. - Uprzedzam, ze na posterunku nie bede spac. Moze byc motel... - rzucila desperacko w nadziei, ze uda sie jej przespac choc czesc nocy w wygodnym lozku. -Jest tu tylko gospodarstwo agroturystyczne - powiedzial po chwili zastanowienia. - Ale o tej porze tam nie pojdziemy... Mozesz sie zatrzymac u mnie - zaproponowal rycersko. Zdawal sobie sprawe, ze nie moze zostawic jej na ulicy. -U ciebie? - spojrzala na niego podejrzliwie. -Mieszkam z rodzina - dodal. - Miejsca jest dosc -usmiechnal sie zachecajaco. Teraz nie zamierzal jej informowac, ze rodzina to starszy o kilka lat brat. Wystraszy sie i znowu bedzie musial glowkowac, co z nia poczac, a nic lepszego przeciez nie wymysli. Nie o tej porze. -No dobra, niech bedzie - zgodzila sie. Uznala, ze skoro teoria o zboczencu upadla, to kolejna na razie nie bedzie zaprzatac sobie glowy. 3. Ulke obudzily promienie slonca, ktore, wdzierajac sie nachalnie przez okno, razily jej zapuchniete oczy. Z trudem odpedzila opary snu, chociaz przypomnienie sobie wydarzen poprzedniego dnia nie nastreczylo jej trudnosci. Wspomnienie upokorzenia nie pozwoli jej do konca zycia zapomniec wyczynow, ktorych dokonala w ostatnim czasie. Miala nieodparte wrazenie, ze ciazy na niej klatwa. Czula sie zesztywniala, kazdy ruch sprawial bol. Mimo to rozejrzala sie z ciekawoscia po sypialni. Znajdowala sie w przestronnym pokoju utrzymanym w cieplej, brzoskwiniowej tonacji. Taka kolorystyke mogla wybrac tylko kobieta.-Pewnie zona - uznala Ula. Kobieca reke mozna bylo zauwazyc w kazdym szczegole: pieknie rzezbione karnisze i aksamitne zaslony w odcieniu zieleni swietnie harmonizujace z brzoskwinia scian i brazem mebli. Na te ostatnie skladalo sie lozko, biurko z obrotowym fotelem i przestronna szafa. Pokoj byl przyjemny dla oka i zupelnie w jej stylu. Wprawdzie osobiscie dodalaby jeszcze kilka polek i stolik przy lozku, ale w koncu to nie jej miejsce. Z trudem wstala z lozka. - Juz po dziesiatej. Nic dziwnego, ze slonce tak jasno swieci - stwierdzila, zerkajac na zegarek. Zajrzala z ciekawoscia do szafy, mimo ze wlasciwie nie spodziewala sie, ze cokolwiek tam znajdzie. Ku swemu zdumieniu zobaczyla kilka damskich ubran, nie w jej rozmiarze co prawda, ale czystych. W sytuacji, w ktorej sie znalazla, zgodzilaby sie nawet na barchanowe majtki. Na szczescie rzeczy wygladaly w miare wspolczesnie. Spodnie trzeba bedzie podwinac, pomyslala, sprawdzajac dlugosc, ale koszulki z krotkim rekawem sa w porzadku, chociaz nalezaly do osoby o zdecydowanie pelniejszych ksztaltach. Wyjrzala ostroznie z pokoju ze stosem rzeczy pod pacha. Na korytarzu nikogo nie dostrzegla. Z parteru dochodzily jakies meskie glosy, ale na razie bardziej interesowala ja kwestia higieny osobistej niz kto, co i gdzie. Z ulga dostrzegla uchylone drzwi na koncu korytarza. Podloga z plytek mogla oznaczac tylko lazienke. Jej przypuszczenia potwierdzily sie. Lazienka byla przestronna, wyposazona w podwojny zestaw umywalek, wanne i prysznic. Zatrzasnela za soba drzwi i rozpoczela proces doprowadzania sie do stanu, w ktorym bedzie mogla pokazac sie ludziom na oczy. Przegladala zawartosc szafki, ale nie znalazla suszarki. Wytarla wiec tylko wlosy recznikiem i roztrzepala je palcami. Na szczescie dbanie o siegajace do podbrodka wlosy nie bylo klopotliwe i nie wymagalo skomplikowanych zabiegow fryzjerskich. Nie zauwazyla w lazience zadnych damskich kosmetykow, co ja zdziwilo. Pomyslala jednak, ze widocznie w domu jest jeszcze jedna lazienka. Brudne rzeczy wrzucila do automatu. Na szczescie jego obsluga nie wymagala wielkiej inteligencji. Udalo jej sie ustawic odpowiedni program i wlaczyc urzadzenie przy pierwszym podejsciu. Schodzac ostroznie po schodach, zastanawiala sie, do kogo nalezaly rzeczy znalezione w szafie. Zawsze pozostawala mozliwosc, ze byly wlasnoscia poprzedniej ofiary seryjnego mordercy, ale wowczas noc spedzilaby raczej w piwnicy niz w wygodnym i przestronnym pokoju. Zatrzymala sie w polowie schodow, poniewaz dobiegly ja podniesione glosy klocacych sie mezczyzn. -Ty chyba kompletnie zwariowales! Sciagasz nam na glowe nacpane babsko! - tego glosu Ulka nie znala. Pomyslala, ze bylby calkiem milym dla ucha barytonem, gdyby tak nie krzyczal. Poza tym wcale nie byla nacpana. Zreszta musi sie stad wydostac, wiec co za roznica, co sobie ktos mysli. Zdecydowala sie wiec zlekcewazyc jawna obraze. -Tlumacze ci, ze nie byla nacpana tylko zmeczona -ten glos nalezal do Mariusza. -To wariatka - stwierdzil z przekasem baryton. - Jedzie do Irlandii, laduje bez bagazu w dziurze, gdzie psy dupami szczekaja. Najpierw przystanek areszt, potem nasz dom. Ma stad zniknac. I to jeszcze dzisiaj! Wcale nie zartuje! -Za wariactwo nie moge jej aresztowac! - odparowal Mariusz. - Troche nawiedzona, fakt. Ale przeciez nie mam zamiaru jej tu trzymac. Wstanie, zje cos i sobie pojdzie. Zreszta o co ci chodzi? Przespala sie pare godzin, odstawie ja na autobus i po klopocie. -Po klopocie... - rozezlona Ulka omal nie przeleciala przez porecz, tak mocno sie wychylala, by nie uronic ani slowa. - Ja im jeszcze pokaze, co to sa klopoty... Na sile sie tu nie prosilam, myslala. Zdenerwowana z trudem powstrzymala sie, zeby nie wpasc do kuchni jak torpeda. Postanowila podsluchiwanie potraktowac jako lekcje panowania nad soba. -Jasne. Uwazaj tylko, zeby czegos nie wyniosla - baryton wprawdzie przestal krzyczec, ale za to robil sie coraz bardziej zlosliwy i nieprzyjemny. -To nie jest zadna zlodziejka. Mowie ci po raz kolejny, ze to zwykla pomylka byla... Ula uznala za stosowne pojawic sie w tym momencie w kuchni. Skoro nie zamierzaja jej zabic, a pozbycie sie oznacza tylko autobus, to nie ma obaw. Gdy weszla, mezczyzni umilkli. -Pomylka? Ty to nazywasz pomylka? - wystawila dramatycznie rece, pokazujac poocierane i pelne sincow nadgarstki. Powstrzymala sie na szczescie przed podniesieniem koszulki. Miala siniaki i otarcia takze na zebrach, co bylo skutkiem rzucenia jej na ziemie. - Pomylka to pomylenie autobusu - kontynuowala, nie dopuszczajac Mariusza do glosu. - Ty mnie zaatakowales i poturbowales... Zobacz, jak wygladam! - wskazala rekoma na siebie. -Ja cie poturbowalem?! Ja?! - Mariusz poczerwienial, jakby mial stan przedzawalowy. - Spojrz na moje nogi! - podniosl nogawki spodni. - Siniak na siniaku! Ledwie chodze! -Kaleka nie jestes! - odparowala. Musiala jednak przyznac, ze odslonieta wlasnie czesc ciala mezczyzny nie wyglada najlepiej. Minie troche czasu, zanim skora odzyska zwykly kolor. Powinien jednak przyznac, ze sam byl sobie winien. - Trzeba bylo powiedziec, ze jestes z policji, a nie wyciagac kajdanki i rzucac mnie na maske! - wypomniala mu wczorajsze bledy. -Dosc tego! - przerwal ich spor baryton, na ktory Ula dopiero teraz zwrocila uwage. Byl to wysoki, szczuply, ale barczysty mezczyzna, na oko trzydziestoletni. Podwiniete rekawy koszuli flanelowej ukazywaly opalone rece z naprezonymi miesniami. Ogromne dlonie z latwoscia moglyby zacisnac sie na jej kruchej szyi, zamilkla wiec poslusznie. -Mam wrazenie, ze ten spor toczycie od wczoraj, i nie sadze, zebyscie doszli do nowych wnioskow. Nie wiem, ile slyszalas - zwrocil sie bezposrednio do dziewczyny - ale za godzine masz autobus. Zjedz cos, potem Mariusz podrzuci cie na przystanek. Rzeczy mozesz sobie zatrzymac. Sasiadka je dla ciebie podrzucila. Nie sa jej potrzebne - zadowolony z jasnego postawienia sprawy uzupelnil kawe w kubku i poswiecil sie lekturze gazety lezacej na stole. Kiedy brat ja w nocy przyprowadzil, wygladala jak przytopiony kociak, a nie jak tygrysica, ktora wlasnie zobaczyl. Mala, niepozorna blondynka, a jak kasa, pomyslal rozbawiony sponiewieraniem brata i jednoczesnie probowal skoncentrowac sie na artykule. Ulka usiadla przy stole, zupelnie nie przejmujac sie niechetnym spojrzeniem Mariusza ani obojetnoscia barytona. Nalala sobie do kubka kawy z dzbanka i zaczela smarowac bulke maslem. Propozycja posilku przypadla jej do gustu, umierala przeciez z glodu. Co do pozostalych sugestii, to sie zobaczy... -Urszula Nowacka - wyciagnela reke do ukrytego za gazeta mezczyzny. Nie lubila byc ignorowana. Poza tym uznala, ze ktos musi pamietac o dobrych manierach. - Ale wszyscy mowia do mnie Ulka - usmiechnela sie uprzejmie. -Slawek Juszczak - opuscil gazete i z widoczna niechecia uscisnal jej dlon. Ula zamarla na moment. Dopiero teraz zwrocila uwage na szare, przejrzyste oczy i kasztanowe wlosy. Oryginalny odcien okreslany mianem jesiennego kasztanu byl ustawicznie poszukiwany przez kobiety w palecie farb i szamponow koloryzujacych, a tu dwa takie ancymonki dostaly go od natury. Taka sprawiedliwosc na tym swiecie, pomyslala, i zazenowana, ze sie gapi, szybko zabrala reke. Kiedy zajmowala sie pochlanianiem sniadania, zadzwonil jej telefon. Ula przez chwile patrzyla oslupiala na komorke. Nie miala jednak wyjscia. Musiala odebrac. I tak mozna uznac niemal za cud, ze Beata nie zadzwonila juz wczoraj, gdy znalazla wiadomosc na lodowce. Mialaby niezla mine, gdyby odebral Mariusz i przedstawil sie jako policjant. -No hej! - rzucila wesolo do aparatu. -Wszystko w porzadku? - w glosie Beaty slyszalo sie troske. -Jasne. Super. A dlaczego mialoby byc cos nie w porzadku? - starala sie zabrzmiec naturalnie, choc przemknela jej przez glowe mysl, ze Beata cos wie... -Tak pytam - westchnela. Ulga, ze przyjaciolka odebrala, zostala niemal natychmiast zagluszona przez zal. - Moglas mi powiedziec - powiedziala z wyrzutem Beata. Rozumiala decyzje dziewczyny o wyjezdzie, chociaz dla niej bylo to chowanie glowy w piasek. Metoda ta nie pomogla zadnemu strusiowi, nie pomoze tez Ulce. Predzej czy pozniej bedzie musiala wrocic i stawic czola rzeczywistosci. -Nie chcialam, zebys musiala oklamywac mojego brata. On by nie zrozumial, ze musze wyjechac. -Z pewnoscia by nie zrozumial - przyznala Beata. - Ale i tak trzeba bylo mi powiedziec. Dlugo cie nie bedzie? -No nie wiem. Irlandia jest piekna - rzucila zdenerwowane spojrzenie na mezczyzn, ktorzy z nieskrywanym zainteresowaniem sluchali rozmowy. Slawek odlozyl gazete i nie krepujac sie zupelnie, patrzyl na Ulke. W koncu byl u siebie. Jesli nie chciala, aby ktos slyszal rozmowe, powinna wyjsc. -Kiedy zdazylas ja obejrzec? Przeciez jechaliscie cala noc, prawda? - entuzjazm dziewczyny zaskoczyl Beate. -To, co zobaczylam rano, wystarczylo - oznajmila stanowczo. - Zreszta przyjechalam tu na wycieczke i mam zamiar sie dobrze bawic. -Przeciez zycze ci dobrej zabawy - Beata byla zdziwiona napastliwym tonem Uli. - Pytalam tylko, na jak dlugo wyjechalas... Nie odpowiedzialas mi. Musisz miec przeciez jakies plany, chocby ogolne. -Nie wiem jeszcze. Myslalam o malym wypadzie do Londynu. Pewnie ze trzy miesiace mi zejdzie... -No co ty? Chyba nie zamierzasz tak dlugo tam zostac? - zaniepokoila sie Beata. Takiej ewentualnosci nie brala dotad pod uwage. -Nie, skad. Nie wytrzymalabym dlugo bez was. - Ula probowala szybko przypomniec sobie dobry tekst turystyczny. - Myslalam o wycieczce sladami kamiennych kregow. Mysle, ze to supersprawa. Takie malownicze i w ogole - sciemniala na biezaco. Za nic nie mogla sobie przypomniec wlasciwej nazwy, to bylo chyba cos na S... a moze na K? -To swietny pomysl - przyznala Beata. - Bo widzisz... Lepiej, zebys nie spieszyla sie z powrotem do domu... -Cos sie stalo? - zaniepokoila sie Ula. -Poza zlewem? - Beata zastanawiala sie, jak najlepiej i najdelikatniej przekazac wiadomosc, z powodu ktorej zdecydowala sie naruszyc spokoj, ktorego Ulka tak pragnela. - Jacek wlasnie pojechal kupic nowy. Zalatwilas tamten na amen. -O kurcze! - sapnela. - Sorry, nie sadzilam, ze az tak zle... -Nie zawracaj sobie glowy... - Beata postanowila okazac wspanialomyslnosc. - Ulka, wlasciwie dzwonie w innej sprawie. Lepiej, zebys wiedziala... - zdazyla tez dojsc do wniosku, ze subtelnosc nie jest jej mocna strona, nie przyszedl jej bowiem do glowy zaden pomysl, jak przekazac taktownie to, co miala do powiedzenia.- Wczoraj szukal cie twoj byly szef Maciek Kuczynski - uznala, ze najlepiej bedzie walnac prosto z mostu. -Po co? - ogluszona tak niespotykana wiadomoscia zapytala po chwili milczenia. -No wlasnie... Twierdzi, ze jest mu przykro, ze dla ciebie rozwiedzie sie z zona i tym podobne rewelacje. Domagal sie podania twojego adresu i numeru telefonu... -Nie jestem zainteresowana - oznajmila stanowczo Ulka, nie pozwalajac dokonczyc Beacie zdania. Nikt jeszcze nie wyleczyl zlamanego serca w ciagu tygodnia, ale siedem dni to wystarczajaco duzo czasu, zeby dojsc do wniosku, ze slepa milosc to nie wszystko. To tez sporo czasu na uzmyslowienie sobie, ze facet to dran i szkoda na takiego czasu i zycia. Zreszta zdradzal zone, wiec wiernosc nie jest jego mocna strona. Pomijala juz fakt, ze nigdy nie zamierzala rozbijac czyjejs rodziny. Niech spada na drzewo. -Aha... - Ulka uslyszala w glosie przyjaciolki powatpiewanie. -Przeciez mowie - nie mogla niestety powiedziec przy slyszacych ja mezczyznach tego, co dokladnie myslala. -Nie zmienie zdania - starala sie nadac swej wypowiedzi ton zdecydowany i wykluczajacy wszelkie watpliwosci. Raz w zyciu podjela decyzje, kierujac sie rozsadkiem, i nie zamierzala wracac do punktu wyjscia. Niestety, nie mogla teraz dobitniej wyrazic swojej opinii. Spojrzala krzywo na Mariusza, ktory gapil sie na nia caly czas, a nawet probowal wylapac to, co mowila Beata. Slawek tez nie grzeszyl nadmiarem dobrych manier. -Nawet nie wiem, jak ci to przekazac... - Beata bila sie z myslami, ale pomyslala, ze lepiej, zeby Ula dowiedziala sie tego od niej. Sama wizyta Macieja Kuczynskiego nie byla glownym punktem programu. -Juz mi przekazalas. Cala reszta mnie nie interesuje. Ta sprawa mnie juz nie dotyczy. Sorry, nie moge mowic jasniej, nie jestem sama. Rozumiesz, pora sniadaniowa -rzucila wyzywajace spojrzenie Slawkowi, ktory obserwowal ja z rozbawieniem. Powiedziala prawde, pora sniadaniowa jak nic. -Nie przerywaj mi, co? - zdenerwowala sie Beata. Przechodzila teraz trudny okres: dochodzenie detektywistyczne w toku i sesja egzaminacyjna na uczelni. Za moment moze miec za soba pierwszy rok studiow podyplomowych albo perspektywe sesji poprawkowej we wrzesniu. A musi jeszcze rozwiazywac problemy Ulki, ktora postanowila zniknac. - To nie wszystko... - nabrala powietrza i wyrzucila z siebie: - Kuczynski najpierw przyszedl do nas, ale nikogo nie zastal, wiec poszedl do twoich rodzicow. Ale nic... - Beata chciala uspokoic Ulke, zanim ta sie wscieknie. Krzyk z drugiej strony przerwal jej wypowiedz w polowie. -Kurwa!!! - Ulka czula sie, jakby niebo wlasnie spadlo jej na glowe. -Spokojnie, nie bylo tak zle - Beata starala sie pocieszyc przyjaciolke, gdy doszla ponownie do glosu. - Powiedzialam twoim rodzicom, ze nie wiedzialas, a jak sie dowiedzialas, to go natychmiast rzucilas, a ze nie dawal ci spokoju, wprawdzie w sensie metaforycznym, ale tego juz nie uscislalam, wyjechalas, nic nie mowiac nikomu, zeby od drania uciec. -Dzieki - Ula odetchnela. To, co mowila Beata, bylo troche zagmatwane, ale jesli dobrze zrozumiala, nie stawialo jej w zlym swietle. Byla wiec szansa, ze ojciec jej nie wydziedziczy, a matka nie zalamie sie nerwowo. - Jak to przyjeli? -W gruncie rzeczy nie sklamalam, prawda? - upewniala sie Beata. - Sama mowisz, ze dla was, prawnikow, fakty to tylko polowa. Druga polowa to ich interpretacja. Wazne, zeby byla wiarygodna, spojna i logiczna... -Jak zareagowali? - Uli nie rozbawil zart Beaty. -Calkiem niezle - odpowiedziala po chwili namyslu. -Twoja mama uwaza, ze dobrze zrobilas, ze odeszlas z pracy... Te wersje o rzuceniu pracy przedstawil jej wlasciwie Jacek - dodala. - Powinnas byc mu wdzieczna, zwlaszcza ze godzine wczesniej deklarowal chec wlasnorecznego uduszenia ciebie. -No... - na brata zawsze mogla liczyc, nawet jesli to polglowek. - A ojciec? -No coz... - Beata zachichotala. - Mozna powiedziec, ze pomogl facetowi zejsc po schodach w tempie przyspieszonym. -Co zrobil?! - spytala z niedowierzaniem. -Wyrzucil go z domu, a ze tamten probowal sie awanturowac, to jeszcze dostal prosto w nos - rozesmiala sie. -Nie pochwalam rekoczynow, ale gdzie ty mialas oczy? To kompletny dupek... -Nawet mi nie przypominaj - skrzywila sie. - Tata nie bedzie mial przeze mnie problemow? - zaniepokoila sie. -Nie sadze. Ten Kuczynski cos krzyczal, ze sie nie podda, ze cie znajdzie i takie tam, wiec nie bedzie chcial raczej zmniejszac szans na odzyskanie ciebie, zglaszajac pobicie. -No nie wiem, czy to przekonujacy argument... - Ulka miala watpliwosci. Maciek to niereformowalna gnida. Nie wiadomo, do czego moglby sie posunac... - Ale o przywroceniu do pracy nie wspominal? - spytala, choc nie miala wlasciwie nadziei na odpowiedz twierdzaca. -Nie, o tym nie wspominal. -Wiadomo - z przekasem skomentowala Ula. -No dobra. Koncze - Beata uznala, ze nie ma co powiekszac bez potrzeby rachunku telefonicznego. - Powiem ci jeszcze, ze Jacek mu grozil, ze jak sprobuje robic klopoty, to bedzie sie za soba ogladal do konca zycia. Szczegolow nie doslyszalam, ale byl smiertelnie blady, kiedy odchodzil. To znaczy Kuczynski byl blady, nie Jacek - pospieszyla z wyjasnieniem, uznajac, ze jej wypowiedz mogla byc niejasna. - Jestem zdziwiona, ze ten Kuczynski jeszcze do ciebie nie dzwonil... - dodala na koncu. -Nie dalam mu numeru prywatnej komorki - wyjasnila Ulka. - Dziwne, nie? - dodala po chwili. - Jakbym od samego poczatku przeczuwala... No wiesz... - nie zamierzala przy bezczelnych sluchaczach mowic nic ponad to, co konieczne. -No wiem. Nie martw sie rodzicami. Zadzwon do nich za jakis czas, jak wszystko sie troche uspokoi... I podtrzymuj nasza wersje. Nie chce wyjsc na kretaczke. Tobie wybacza, mnie niekoniecznie - powiedziala, kladac nacisk na ostatnie zdanie. -Oki... Dzieki za wszystko. Pa! - pozegnala sie z przyjaciolka. -No co? - spojrzala zaczepnie na mezczyzn, gdy odlozyla telefon. -Czy ja cos mowie? - Slawek ukryl sie za gazeta, ktora cala sie trzesla, a uszu Ulki dobiegl stlumiony chichot. -Nic nie mowilem - Mariusz zerwal sie z krzesla. -Musze leciec. Z Irlandii daleka droga do naszego wiejskiego sklepiku, a musze jeszcze odprowadzic cie na przystanek. -Nie potknij sie o kamienne kregi - krzyknal za znikajacym bratem Slawek. Ula westchnela teatralnie, ale niech im bedzie, nalezalo sie jej. Powinna sie smiac sama z siebie, tylko ze chwilowo niespecjalnie miala sie z czego cieszyc ani gdzie sie podziac. W dodatku ten cholerny Maciek... Co go nagle napadlo? Nie przypominala sobie, zeby wyglaszal deklaracje dozgonnej milosci, kiedy byli razem. Razem, akurat! Pobozne zyczenia albo urojenia... Zreszta nie zamierzala sie z nim widziec z jeszcze jednego powodu. Miala powazne obawy, ze moglaby dac mu sie zlamac, a co z oczu, to z serca, no nie? Tylko gdzie sie podziac? Na zagraniczne wycieczki nie miala juz ochoty. Choc teoretycznie wciaz byla przeciez w Irlandii. -Hm... to nie jest zly pomysl... nikt nie wie, gdzie jestem., mysla, ze jestem tam, a ja jestem tu... - kombinowala Ula olsniona naglym i dosc prostym rozwiazaniem. -Postanowilam tu zostac - oznajmila tak nieoczekiwanie, ze Slawek zabrudzil koszule kawa, ktorej nie zdolal utrzymac w ustach. -W Wielkowie? A co ty chcesz tu robic? - zdumiony wycieral koszule. -Nie wiem jeszcze. Ale mowiac "tu", mialam na mysli ten dom. Mysle, ze to swietne rozwiazanie - na twarzy dziewczyny pojawil sie pelen zadowolenia usmiech. -Dla kogo? - spytal uprzejmie, choc w srodku zaczal sie gotowac ze zlosci. "Przespi sie pare godzin i pojdzie", przypomnial sobie slowa brata. Szkoda tylko, ze jej o tym nie poinformowal. - Za godzine ma cie tu nie byc - oswiadczyl stanowczo. Wiedzial, ze ta mala to same klopoty. Oszustka czy wariatka, bez roznicy. W tym domu nie zostanie. -Nie mam gdzie pojsc - Ula nie zamierzala sie latwo poddac. - To wina twojego brata, ze tu jestem, wiec nalezy mi sie zadoscuczynienie... - madrzejsza argumentacja nie przyszla jej do glowy. Wzburzona jeszcze po ostatnich rewelacjach Beaty zapomniala, ze zanim przejdzie do ofensywy, powinna przynajmniej spytac o zdanie wlasciciela domu. -Slucham?! - Slawek mial nadzieje, ze sie przeslyszal. - Moj brat zabral cie z ulicy, zaproponowal nocleg, postaral sie o czyste ubranie dla ciebie. To wiecej... -Wiecej niz co? - spytala zadziornie. - Najpierw mnie poturbowal, zamknal nieslusznie w areszcie. Zobacz, jak wygladam! Siniak na siniaku. Kubka z kawa nie moge utrzymac w reku. Nigdzie sie nie wybieram! Poza tym, co to znaczy, ze zabral mnie z ulicy? - dopiero teraz uswiadomila sobie, ze ta uwaga zabrzmiala dwuznacznie i obelzywie. - Chcesz mnie obrazic?! -Ty to slyszysz? - wsciekly Slawek zwrocil sie do brata, ktory wlasnie stanal w drzwiach. - Ona chce tu zostac! -Zwariowalas? - Mariusz zwrocil sie do dziewczyny z niesmakiem. -Mialam byc gdzie indziej, ale wyladowalam tutaj. Zamierzalam spedzic wakacje w pieknym zielonym miejscu, a to jest piekne zielone miejsce. Zostaje. Dorzuce sie finansowo i pomoge w domu - zaoferowala. - Nie bede ciezarem. Jesli sie dobrze orientuje, mieszkacie sami, o czym ktos zapomnial mi wczoraj wspomniec - spojrzala oskarzycielsko na Mariusza. - Przyda sie wam kobieca reka... - miala nadzieje, ze skusi ich mysl o tym, ze ktos inny bedzie stal przy garnkach. -Sluchaj, panienko! - Slawek gwaltownie odsunal krzeslo i stanal przed Ulka ze skrzyzowanymi na piersi rekoma. Dziewczyna poczula, jak ciarki przechodza jej po plecach. -Zaraz wystawie cie za drzwi, chocby sila - zagrozil. -Jesli probujesz mnie nastraszyc, to szkoda zachodu - uniosla podbrodek z odwaga, ktorej wcale nie czula. Przyszlo jej do glowy, ze moze to wcale nie jest taki dobry pomysl wpraszac sie na sile do dwoch samotnych facetow, ale juz za pozno. Teraz nie da sie wypedzic. - Sprobuj mnie tylko tknac, a narobie takiego wrzasku... -Lepiej jej posluchaj - wtracil Mariusz. - Nie masz pojecia, co ona wczoraj wyprawiala na ulicy... -Zostaje - powtorzyla z uporem. - Pogodzcie sie z tym, bo nigdzie sie nie wybieram. Sprobujcie ruszyc mnie sila, to oskarze was o molestowanie... -Co takiego?! Chyba kpisz! - Slawek tracil panowanie nad soba. Za chwile ja udusi i ludzie naprawde beda mieli powod do plotek. -Nikt w to nie uwierzy... - prychnal zdumiony Mariusz. - Wygladasz jak strach na wroble. Na ulicy za piec zlotych nikt by nie polecial na ciebie... -Nie? A co powiecie na to. - Ula oparla sie wygodnie o krzeslo. - Widze taka historie: policjant w srodku nocy wyciaga mnie z aresztu, sila przewozi do domu na odludziu, zostaje zmuszona do spedzenia nocy w towarzystwie dwoch mezczyzn. Mam obrazenia na ciele... -To jakas paranoja - Slawek opadl bezsilnie na krzeslo. Sprawa przedstawiona w ten sposob rzeczywiscie wygladala nieciekawie, choc w calej opowiesci nie bylo slowa prawdy. -Nie masz zadnych urazow, ktore moglyby byc skutkiem napasci - oswiadczyl zdecydowanie Mariusz. - Nie masz szans... -Zrozum, tu nie chodzi o szanse - spojrzala twardo na niego. - Sluchaj, wcale nie mam zamiaru skladac na ciebie doniesienia... Chyba ze mnie do tego zmusisz - dodala szybko, widzac ulge na twarzy mezczyzny. Niech sie nie cieszy przedwczesnie, nie zamierzala rezygnowac ze swoich zamiarow. - I rzecz nie w tym, czy sprawe wygram, czy przegram, ale w tym, ze sprawa w ogole bedzie. Wpis do akt, zawieszenie w obowiazkach do czasu wyjasnienia, a nawet jak juz sie wyjasni na twoja korzysc, to smrodek zostanie. Dogadajmy sie - powiedziala ugodowo. - Zostane tu jako turystka. Nie mam zamiaru zyc na wasz koszt. Wystarczy mi ten ladny pokoj na gorze - patrzyla na nich, niecierpliwie oczekujac reakcji. -Moze to zrobic? - Slawek spojrzal na brata. Jemu osobiscie bylo bez roznicy, co Ulka zrobi, czy tez czego nie zrobi. Mogla go sobie oskarzac, o co tylko zechce. Ale Mariuszowi nie bylo to obojetne. Zalezalo mu na pracy w policji. Ostatnio zakwalifikowal sie na szereg szkolen. Bedzie probowal uzyskac przeniesienie do wiekszego miasta. -Moze - przyznal Mariusz. - I ma racje. Bez wzgledu na to, jak sprawa sie rozstrzygnie, bedzie sie za mna ciagnela... - oswiadczyl z rezygnacja w glosie. -Skoro tak... - westchnal ciezko - mozesz zostac, ksiezniczko - zwrocil sie z widoczna niechecia do Ulki. Doszedl do wniosku, ze sytuacja rzeczywiscie nie wyglada najlepiej. Nie moze tego zrobic bratu, nawet jesli ten sam jest sobie winien, bo przeciez osobiscie ja tu sciagnal. - Ale nie wchodz mi w droge, nie odzywaj sie, nie dotykaj moich rzeczy, nie wchodz do mojego pokoju i nawet na mnie nie patrz - postanowil, ze podziekuje dziewczynie, jak tylko zniknie jej ostatni siniec. Nie bedzie miala wtedy zadnych dowodow, zeby moc ich szantazowac. Ten tydzien czy dwa jakos wytrzymaja z namolna lokatorka. - Nie krec sie tez po gospodarstwie, bo wpakujesz sie w klopoty, a potem bedziesz twierdzic, ze to nasza wina. Nie mam zamiaru cie pilnowac! - Slawek rzucil wsciekly gazete na stol i wyszedl z kuchni. Roznosila go zlosc. Po chwili uszu Ulki dobiegl trzask drzwi. Jakbym slyszala Jacka i Beate, pomyslala. Nie dotykaj, nie ruszaj, najlepiej nie oddychaj. Zupelnie jak w domu. I po jaka cholere bylo mi wyjezdzac? -No to postanowione - usmiechnela sie i zaglebila zeby w bulce posmarowanej grubo maslem i dzemem. - Swietne maslo - pokiwala glowa z uznaniem. - Skad je macie? -Kupujemy w sklepie. Jak wszyscy - Mariusz nie zamierzal ukrywac ironii. To naprawde wariatka, pomyslal. Ona mysli, ze trafila do Biskupina czy co? -Aha... - baknela. Wyglupila sie. Nie pierwszy raz zreszta i nie ostatni. Sama nie wiedziala, dlaczego tak sie uparla na pobyt wlasnie tutaj. Skoro wszyscy sadza, ze jest w Irlandii, to mogla udac sie gdziekolwiek, gdzie byliby mili ludzie, a nie takie odludki jak ci dwaj. Uznala, ze to z pewnoscia przeznaczenie. Choc dotychczas nie odpowiadala jej wersja, ze to fatum kieruje jej zyciem, pozbawiajac ja wplywu na wydarzenia. Skoro jednak na skutek swojego osobistego wplywu na zdarzenia wyladowala w jakims Wielkowie, i to w takich okolicznosciach, to moze lepiej uznac, ze to los ja tutaj rzucil. Zawsze to lepiej niz uznac, ze przyczyna tego byla skrajna glupota. -Naprawde masz zamiar tu zostac? - spytal Mariusz w nadziei, ze dziewczyna zaprzeczy i koszmar sie skonczy, a jego brat kiedys mu wybaczy. -Przeciez powiedzialam - Ulka pomyslala, ze nie wycofa sie teraz za zadne skarby. -Ale nie na stale? - wystraszyl sie. Wczesniej taka przerazajaca ewentualnosc nie przyszla mu do glowy. Slyszal wprawdzie o policjantach trafiajacych na sprawy, ktore potem do konca ich przesladuja, ale chyba nie takie?! -Nie, no co ty. Mam swoje zycie - nawet nie zajaknela sie, bezczelnie klamiac. Nie miala zycia zawodowego, prywatnego ani intymnego. I dobrze. - Tak sobie mysle, ze zostane na lato. -Ula... - po chwili milczenia odzyskal glos. - Jest polowa maja. Wiosna. Lato jeszcze nawet sie nie zaczelo... -No wiem. Nie jestem glupia. Lepiej powiedz mi, gdzie moge kupic jakies ciuchy. Tych rzeczy nie starczy na dlugo - zaczela sprzatac ze stolu. W koncu obiecala, ze bedzie pomagac i nie bedzie ciezarem. Od czasu gdy Jacek wprowadzil sie do Beaty, z ktora razem mieszkala, zaczela przyzwoicie gotowac. I to nie dlatego, zeby bratu pod nos cokolwiek podstawiac, tylko ze wstydu, ze taki polglowek potrafi nawet ciasto upiec, a ona poza przypalonym sosem nie umie nic przyrzadzic. -Jak wyjdziesz z domu, droga cie zaprowadzi - odparl smetnie i udal sie na poszukiwanie brata. Kiedys musial mu obwiescic te dodatkowe nowiny, rownie dobrze moze to zrobic od razu. Po co Slawek ma sie wsciekac dwa razy? Ula maszerowala piaszczysta droga, rozgladajac sie wokol z ciekawoscia. Z obu stron byly ogrodzone posesje z domami i zabudowaniami gospodarczymi. Niektore budynki staly w odleglosci kilkunastu metrow od siebie, inne z kolei mialy wspolne ogrodzenia. Dom Slawka stal ostatni, tuz przy zagajniku, za ktorym rozciagaly sie pola. Okolica byla piekna. Kazda posesja miala wiekszy lub mniejszy sad, na poboczu rosly drzewa. Po okolo pieciuset metrach wyszla na zwykla asfaltowa ulice. Po prawej stronie znajdowal sie strumien i niewielki most, za ktorym droga skrecala i ginela wsrod zabudowan. Na szczescie po lewej stronie, gdzie droga piela sie w gore, zauwazyla chodnik, wiec mogla sobie odpuscic zastanawianie sie, ktora strona powinna sie poruszac, jesli nie posiada pojazdu. Na szczycie wzniesienia stal kosciol. Z tego, co zdazyla zauwazyc, wynikalo, ze nie byl raczej wpisany do rejestru zabytkow. Ta monumentalna nowoczesna budowla gorowata nad miejscowoscia. Kiedy Ulka tam sie znalazla, jej oczom ukazal sie piekny widok. Miejscowosc wygladala jak w miniaturze. Po prawej rozciagal sie park, a w nim wsrod drzew mozna bylo dostrzec plac zabaw. Po lewej staly domy, ktore tworzyly rzedy, rozchodzac sie na boki w ksztalt litery V Na kolejnym wzniesieniu, dokladnie naprzeciwko kosciola, znajdowala sie remiza strazacka. Ula z ciekawoscia obserwowala okolice. Doszla do skrzyzowania: po przekatnej stal bar Oaza, na wprost ulica rozgaleziala sie; staly tam w rownym rzedzie kolejne posesje. Z daleka dostrzegla niewielkie ogrodki tonace w zieleni. Po prawej stronie, za parkiem, tuz przy chodniku zobaczyla sklep wielobranzowy rodem z PRL-u. Tam wlasnie Ula skierowala swe kroki. Na zwiedzanie miala wystarczajaco duzo czasu, jesli rzeczywiscie wytrzymalaby tu do konca lata. Chwilowo byla zauroczona zarowno polna droga, przy ktorej stal jej aktualny dom, jak i miniatura miasteczka, a takze blekitem nieba, zielenia oraz poczuciem spokoju i sennosci, ktorymi tchnal Wielkow. Gdy tylko stanela w drzwiach, w sklepie rozmowy ucichly jak nozem ucial. Nie miala watpliwosci, ze to ona musiala byc ich tematem. Nie zdazyla sie jeszcze przywitac, gdy zatoczyla sie pchnieta przez osmioletniego wyrostka, ktory wpadl biegiem do sklepu. -Mamo, mamo! - wydarl sie chlopiec. - Sebastian widzial te oszustke! Mowi, ze idzie... - zajaknal sie, kiedy zobaczyl Ulke. Purpurowy na twarzy nie skonczyl zdania, obrocil sie na piecie i wybiegl ze sklepu, jakby go sam diabel gonil. Rozbawiona Ula rozejrzala sie dookola. Wszyscy unikali jej wzroku. Zadna z kobiet nie przyznawala sie do syna. Biedne dziecko, rozczulila sie. Pewnie zostanie za chwile bezdomne. -Dzien dobry - rzucila glosno i beztrosko. Nie byla oszustka, nie miala zatem czego sie wstydzic. Wlasciwie to moze i miala, ale oni o tym nie wiedzieli, pomyslala. Odpowiedziala jej tylko stojaca za lada mloda brunetka o krotko ostrzyzonych wlosach i brazowych, rozesmianych oczach. Przygladala sie jej z nieukrywana ciekawoscia. -Mozna u panstwa placic karta? - spytala Ulka. Miala troche euro w torebce, ale o te walute nawet sie nie pytala. Watpila w to, ze funkcjonuje tu kantor. -Jasne, cywilizacja dotarla i do nas - mrugnela wesolo brunetka. -Och - sploszyla sie Ulka - nie to mialam ma mysli. Po prostu nie mam gotowki... -Spokojnie, nie musi sie pani tlumaczyc. I tak bedzie pani pierwsza osoba, ktora w tym roku zaplaci karta, a juz druga polowa maja... Ale urzadzenie mamy. Co pani potrzebuje? - ignorujac pozostalych klientow, zwracala sie bezposrednio do Uli. -Dziekuje, poczekam. Nie chcialabym przeszkadzac pozostalym - nie miala zamiaru wpychac sie do kolejki. Ostatecznie postanowila spedzic troche czasu w Wielkowie. Poczatek ewentualnych przyjazni i tak moze byc trudny, zwlaszcza ze uwazaja ja za kryminalistke. Po co ma dodawac kolejne przeszkody? -To co podac? - spytala brunetka ponownie. Pozostali klienci byli obslugiwani przez druga sprzedawczynie, chociaz Ula odnosila wrazenie, ze wszyscy mieli zakupy juz zrobione, a trzymala ich na miejscu tylko ciekawosc... W koncu chyba nikt nie przychodzi do prawdopodobnie jedynego sklepu w okolicy z pelnymi torbami, prawda? -Praktycznie wszystko - nie zwracala uwagi na ukradkowe spojrzenia - zaczynajac od bielizny, a na kosmetykach konczac. -To bardzo dobrze! Dla sklepu, oczywiscie - rozesmiala sie dziewczyna, widzac zdziwione spojrzenie Uli. - Chodzmy - przeszla pod lada. - Tutaj mamy tylko artykuly spozywcze. Musimy przejsc do drugiej czesci sklepu. Prosze... - Ula poszla za nia. Wyszly na zewnatrz, aby skorzystac z bocznego wejscia. - W weekend czesc przemyslowa jest zamknieta - wyjasniala sprzedawczyni, otwierajac krate. -Nie chcialabym robic klopotu... - Ulka po raz pierwszy poczula sie niepewnie. Znikla buta i zadziornosc... Pewnie dlatego, ze to pierwszy przyjazny czlowiek w tym miejscu. Ta konkluzja wydala jej sie dobrym wyjasnieniem wlasnego stanu emocjonalnego. -To nie klopot - ekspedientka weszla pierwsza. - Przekonujacy byl zwlaszcza argument, ze potrzebuje pani wszystkiego. Nie odpowiadaja pani rzeczy, ktore przynioslam rano? - spytala, wskazujac na stroj Ulki. -To od pani? - zaskoczona spojrzala na dziewczyne. - Jaka tam pani... - zachnela sie. - Jestem Stenia - przedstawila sie. -Ulka - wyciagnela reke dziewczyna. - Dziekuje za rzeczy, ale sa troche za duze - powiedziala przepraszajaco. - Poza tym nieco ich za malo, jesli mam zostac na cale lato - oznajmila, cieszac sie zawarta wlasnie znajomoscia. Stenia byla troche mlodsza od niej, miala moze z dwadziescia piec lat, a Ula zblizala sie do dwudziestego osmego roku zycia. Wesole blyski w oczach dziewczyny i pelen sympatii usmiech zapowiadaly pogodna nature. -Cale lato? - Stenia byla wyraznie zaskoczona. - Gdzie? -U Slawka i Mariusza. Podoba mi sie tutaj - odparla swobodnie. Stenia zastanawiala sie nad ta dziwaczna historia. Slyszala w sklepie opowiesci o wczorajszym zatrzymaniu dziewczyny. Wies bedzie sie karmic ta historia calymi tygodniami. Mariusz rano twierdzil, ze to byla glupia pomylka, ale szczegolow nie udalo sie jej z niego wyciagnac. A teraz jeszcze Ula oznajmia, ze zamierza zostac cale lato w Wielkowie, w dodatku u chlopakow. Co najmniej dziwne, ale z pewnoscia interesujace. -To wy sie znacie? - spytala z udana swoboda, podajac Ulce spodnie do przymiarki. -Wlasciwie nie - przyznala. - Nieszczegolnie wczoraj wszystko wyszlo, ale mam ochote na wakacje agroturystyczne, wiec zostaje. Ladne miejsce... -Slawek sie zgodzil? - Stenia patrzyla na dziewczyne z niedowierzaniem. -Troche protestowal na poczatku... - przyznala Ula. Znajomosc byla za swieza, zeby informowac Stenie o tym, jaka miala przeprawe z chlopakami, ale ostatecznie liczyl sie przeciez efekt. Musiala tez miec na uwadze, ze jej dokladna odpowiedz pociagnelaby pewnie za soba kolejne pytania zwiazane z wczorajszymi wydarzeniami, a ujawnianie pelnej wersji wydarzen nie wchodzilo w gre. Uwazaja ja za kryminalistke, moze wariatke, po co jeszcze maja posadzac o debilizm. Wersja skrocona i uproszczona bedzie w sam raz, jak tylko ja dopracuje. Na szczescie nowa znajoma odpuscila sobie dalsze pytania i skoncentrowaly sie na przymiarkach i wyborze kosmetykow. Dziewczyny szly powoli przez wies, rozmawiajac wesolo. Stenia prowadzila rower obciazony zakupami, a Ula dzielnie dzwigala swoje pakunki. Z rozbawieniem obserwowala poruszajace sie w okolicznych domach firanki. -Dlugo tak bedzie? - spytala, wskazujac na mijany wlasnie dom, w ktorym tajemnicze i niewidoczne sily wprawily material w ruch. -Jakis czas - rozesmiala sie Stenia. - Nie mozesz zaprzeczyc, ze stanowisz niezla atrakcje... Nie pogniewasz sie, jesli zapytam, co sie wlasciwie wczoraj stalo? Obroty w sklepie mi wzrosna, jak bede miala o czym gadac - rozesmiala sie. -To twoj sklep? - zdziwila sie Ula. -Wlasciwie ojca, ale juz dobre dwa lata prowadze go samodzielnie. Tata pomaga mi jeszcze w dostawach. Zdziwiona? -Nie - zaprzeczyla Ula, rumieniac sie. - Ktos musi byc wlascicielem, czemu nie ty? -Wlasnie. Czemu nie ja? - mrugnela wesolo do zazenowanej dziewczyny. - To co? Powiesz mi, co bylo? -E tam... O czym tu gadac? - skrzywila sie niechetnie. - Glupia pomylka i tyle - dodala po chwili, widzac, ze kolezanka patrzy na nia uporczywie w oczekiwaniu na odpowiedz. -Kolejna oficjalna wersja - skwitowala. - Mariusz powiedzial mi to samo. Ale co tam sie dzialo? - nie ustepowala. - Dostaniesz znizke - zaproponowala. -No dobra - westchnela ciezko Ula. Alez ta Stenia jest uparta. - To bylo tak. Zasnelam w autobusie, obudzilo mnie szarpniecie i wysiadlam otumaniona. Zanim zorientowalam sie co i jak, autobus odjechal, a wasz policjant wzial mnie za poszukiwana listem gonczym oszustke. Ale wyjasnilo sie, ze to nie o mnie chodzi, i po wszystkim - powiedziala. Zgrabna historyjka jej wyszla. Ladna i spojna. Pozostale informacje postanowila zachowac dla siebie. Przynajmniej na razie. Nie ma sie czym chwalic. Moze Stenia nie zapyta jej, dokad jechala... -No tak, teraz rozumiem, skad te zakupy. Bagaz pewnie bedzie czekal na ciebie na dworcu we Wroclawiu. -Mozliwe - powiedziala ostroznie Ulka. Poniewaz Stenia nie znala pelnej wersji wydarzen, miala prawo przypuszczac, ze wlasnie tam bedzie bagaz. -Wiesz, rano byl w sklepie taki jeden miejscowy, Adam. Opowiadal, jak wylecial ratowac jakas kobiete, ktora wrzeszczala tak, ze az ciarki przechodzily po plecach. Jego matka o malo nie zemdlala, tak ja wystraszylas. No i mowi, ze leci, na wszelki wypadek z kijem, a tu sie okazuje, ze to nasz posterunkowy potrzebuje pomocy... - zachichotala. Szkoda, ze ja sama widok taki ominal. -Chyba psychiatry - mruknela Ula. -Nie mowie, ze nie - zgodzila sie z nia Stenia. - Gdyby mial troche oleju w glowie, juz dawno by sie ze mna umowil. Ale dzieki za troche informacji. Wiesz, w naszej metropolii jest osrodek zdrowia, apteka, zaklad fryzjerski, a nawet biblioteka, ale gazety sie jeszcze nie dorobilismy. Sklep i bar to jedyne zrodlo informacji. -Bar tez jest twoj? -Nie. Dlatego licze, ze im nie bedziesz udzielac informacji. To konkurencja. A jesli mi opowiesz, jak przekonalas Juszczakow, zwlaszcza Slawka, zeby pozwolili ci zostac, to zalapiesz sie na duza znizke w moim sklepie. Uprzedzam, ze kiedy musze, to tajemnice potrafie zachowac, tylko trzeba uprzedzic, ze mowisz mi cos prywatnie - zaznaczyla. Ula mogla jeszcze pomyslec, ze jest zwykla plotkara, a to po prostu miejscowa strategia marketingowa. -Nie mogl mnie zostawic na posterunku na reszte nocy - poddala sie. - W koncu nie bylam juz aresztowana. Zapewnil mi nocleg. Mam teraz urlop, chcialam zrobic sobie male wakacje na wsi, a u was jest naprawde ladnie. Postanowilam wiec zostac. -Czegos mi nie mowisz - stwierdzila Stenia. - Ale OK, nie nalegam. Nadal nie rozumiem tylko, jak przekonalas Slawka... - spojrzala pytajaco. -Zwykle kobiece sztuczki... - Ula zamrugala uwodzicielsko rzesami. -No co ty? - Stenia az sie zatrzymala, tak zaskoczyla ja odpowiedz Uli. - Slawek nie z tych... Nie wierze. Powiedz prawde. Co zrobilas? -Mowie prawde - udajac oburzenie, Ula spojrzala z gory na piesza cyklistke, co nie bylo proste, zwazywszy ze Stenia byla przynajmniej o dziesiec centymetrow wyzsza. - Typowe kobiece sztuczki... Grozba, prosba i szantaz. Slawek walczyl z arkuszem kalkulacyjnym, probujac zaprowadzic za jego pomoca porzadek w rozliczeniach i lezacych na stole dokumentach, co nie bylo takie proste. Nie mial smykalki do roboty papierkowej. Nie pomagala mu tez w koncentracji swiadomosc, ze w jego domu cale lato spedzi jakas wariatka. Mogl miec tylko nadzieje, ze nie jest niebezpieczna dla otoczenia. Jego uszu dobiegl trzask drzwi wejsciowych. Co najwyzej stanowi zagrozenie dla samej siebie, pomyslal, uslyszawszy nastepujacy po chwili lomot i pisk. -To bedzie dlugie lato - jeknal, walczac z ciekawoscia, zeby wyjrzec na korytarz i sprawdzic, co sie stalo. - W koncu to moj dom - stwierdzil i wstal z fotela. Ula kleczala na podlodze wsrod sterty paczek, z ktorych znaczna czesc zasmiecala korytarz i schody. Widocznie wlasnie tam doszlo do tragedii. Takie okreslenie bylo jak najbardziej adekwatne. Ulka brodzila wsrod powodzi tubek, butelek, pudeleczek i paczuszek, usilujac wlozyc je do jednej z reklamowek. Z trudem powstrzymujac sie od smiechu, staral sie zachowac obojetny wyraz twarzy. Udawal, ze nie zauwaza purpurowej z zazenowania dziewczyny i z calkowitym spokojem wyszedl z domu. -Alez dziekuje, nie trzeba. Swietnie sobie poradze sama - zawolala za nim Ula. - Co za palant - mruknela. Nie zaproponowal pomocy, potraktowal ja jak powietrze. Ale balaganu nie skomentowal, wiec moze nie jest az takim palantem...? -Moze pomoc? - probowala nasladowac glos Slawka. -Nie przemeczaj sie - odparla. - Pomoge ci to zaniesc- nalegal w jej wyobrazni mezczyzna. - Poradze sobie. Ale dziekuje, to bardzo uprzejmie z twojej strony - zajeta tym monologiem rozpisanym na dwa glosy, nie zauwazyla Mariusza, ktory wlasnie wszedl i z zainteresowaniem przygladal sie jej poczynaniom. Podobno schizofrenicy slysza glosy... -Z kim rozmawiasz? - odezwal sie nagle, zaskakujac dziewczyne. -Tak sobie rozmawiam - upuscila przestraszona szampon, z ktorym prowadzila zazarta dyskusje. - Skad sie tu wziales? - zaatakowala smiejacego sie ironicznie chlopaka. -Mieszkam tu - odpowiedzial. -Podgladasz mnie? - spytala nieufnie. -Z kim rozmawialas? - nie podjal zaczepki. -Z nikim - widzac, ze nie zamierza odchodzic, zaczela zbierac torby. Po kosmetyki postanowila wrocic pozniej, jak tylko znajdzie cos solidnego do ich przeniesienia. -Z nikim, mowisz - udal, ze sie zastanawia. - Tak sobie mysle, ze nie masz sie czego wstydzic. Wielu ludzi rozmawia z niewidzialnymi przyjaciolmi. Problem zaczyna sie wowczas, gdy ten niewidzialny przyjaciel zaczyna odpowiadac - krzyknal za wbiegajaca po schodach dziewczyna. - Glosy slysza albo swieci, albo szurnieci. Ciekawe, do ktorej kategorii nalezysz. Ula trzasnela drzwiami pokoju, w ktorym nocowala, udajac, ze nie doslyszala koncowki wypowiedzi ani scigajacego ja szatanskiego chichotu. 4. Dwa ostatnie tygodnie maja minely jak z bicza strzelil i Ula zaczynala czuc znudzenie, mimo ze Wielkow byl uroczy. Miala wrazenie, ze kazdego dnia dostrzega cos nowego, trawa byla bardziej zielona, niebo bardziej blekitne, ale poza spacerami i obowiazkami domowymi, ktore na siebie wziela, kiedy Slawek odmowil przyjecia pieniedzy za pokoj, nie miala co robic. Zwiedzila juz wszystko, lacznie z barem i kosciolem. Uklad zabudowy w Wielkowie przypominal piecioramienna gwiazde. Trudno bylo sie tu zgubic. Miala ochote na zwiedzenie dalszej okolicy, ale Stenia wyjechala do Wroclawia tydzien temu i jeszcze nie wrocila. Samotna wyprawa nie wchodzila w gre. Zdazyla sie juz zgubic, zanim dotarla do lasu, a przeciez droga byla prosta. Wiec dalej moglo byc juz tylko gorzej.Innych znajomosci poza ta ze Stenia, a wlasciwie Stefania, nie udalo jej sie zawrzec. Ludzie wprawdzie byli mili i uprzejmi, ale zajeci swoimi sprawami. Dziewczyny w jej wieku byly mezatkami, mialy prace, dzieci i domy, w zwiazku z tym niewiele czasu. Nie znalazla z nimi wspolnego jezyka. Nie miala pojecia o pieluszkach, zupkach czy wyprawce do szkoly. O warzywach wiedziala tylko tyle, ze kupuje sie je w sklepie, a po tym, jak byla swiadkiem dekapitacji kury, postanowila zostac wegetarianka. Miala wrazenie, ze dotychczas zyla w nieswiadomosci. W dodatku intelektualnie i emocjonalnie byla na poziomie dwudziestolatek, z ktorymi z kolei nie udalo jej sie zaprzyjaznic ze wzgledu na roznice pokoleniowe. Czula sie przy nich po prostu staro. I tak tez byla przez nie postrzegana. Z jednej strony dlatego, ze byla stara panna, podobnie zreszta jak Stenia, ktorej szanse zamazpojscia zwiekszala jednak perspektywa odziedziczenia w przyszlosci sklepu, a z drugiej strony dlatego, ze mieszkala sama z dwoma kawalerami. A jak dowiedziala sie w barze, do ktorego postanowila w zwiazku z tym wiecej nie zagladac, kawaler to mezczyzna posiadajacy udane zycie milosne. Glownego problemu nie stanowili jednak miejscowi, lecz sytuacja w domu. Cisza zaczynala ja zabijac, bowiem panowie ignorowali ja calkowicie: nie komentowali ani jej aktywnosci pozytywnej, np. wypranych i wyprasowanych koszul, chociaz raz podsluchala, jak Mariusz cieszyl sie, ze wreszcie wyglada jak czlowiek, ani negatywnej, np. przypalonego obiadu. W tym ostatnim przypadku oznajmila zreszta glosno i wyraznie, ze spalone na wior mieso to prowokacja majaca na celu wszczecie dyskusji, nawet jesli mialaby to byc najzwyklejsza klotnia. Jednak zmowa milczenia byla tak silna, ze panowie zjedli obiad bez szemrania i nawet po sobie posprzatali. Oczywiscie zawsze mogla zadzwonic do Beaty, ale nie miala sily kolejny raz wymyslac, jakie to atrakcje turystyczne rzekomo widziala i zwiedzala, ani opowiadac o nieistniejacych znajomych. Z kolei zawarcie nowych znajomosci utrudnialo to, ze Ula niespecjalnie miala ochote opowiadac o sobie. Zatopiona w myslach weszla prosto pod kola nadjezdzajacego roweru. -Jezu, nic ci nie jest? - zatroskana Stenia wprawdzie hamowala, wiec uderzenie nie bylo mocne, niemniej tylko plot uratowal Ulke przed upadkiem. -Nie, OK - pozbierala sie szybko. - A tobie? - upewnila sie zadowolona jednak ze spotkania Ula. -Spoko - dziewczyna wprowadzila rower przez furtke. - Wyroslas jak spod ziemi. Pomozesz mi? - wskazala na zakupy, ktore wiozla w koszyku. -Jasne - Ulka wziela czesc paczek. - Nawet nie wiesz, jak sie ciesze, ze jestes - powiedziala, wchodzac ze Stenia do domu. Mieszkala tuz obok Juszczakow, ich posesje mialy nawet wspolny mur, ale Ulka jakos przegapila jej przyjazd. Widocznie nie miala powszechnego w Wielkowie drygu do szpiegowania, ktory przejawial sie w ten sposob, ze zanim Ula zdazyla gdziekolwiek przyjsc, juz byla tam oczekiwana. Mogla miec tylko nadzieje, ze nikt nie czyta tu w myslach. -W nocy przyjechalysmy z babcia. Caly dzien bylam w sklepie, teraz wreszcie czas na odpoczynek. No siadaj, nie stoj tak - wskazala Ulce krzeslo stojace przy kuchennym stole. - Babcia miala badania. Wyniki sa w porzadku, przynajmniej te fizyczne, bo umyslowe bez zmian. Nadal wcina zolte MM'sy, wierzac, ze to specjalne lekarstwo z jej mlodosci, ktorego nie chce jej dawac, bo pragne jej smierci. Cieszmy sie, ze nie jest gorzej - podsumowala. - A co u ciebie? Jak ci sie mieszka? - zainteresowala sie. Miala obawy, ze Ulka nie wytrzyma i kiedy wroci z Wroclawia, juz jej nie bedzie. -W porzadku... Tylko umieram z nudow... - przyznala, chociaz nie zamierzala zameczac swoimi wyimaginowanymi problemami Steni, ktora miala dosc wlasnych klopotow. Jednym z nich, zreszta najwiekszym zarowno pod wzgledem wagi, jak i czasu, byla wlasnie babcia, nazywana przez najblizszych Bunia. Starsza pani miala 85 lat, sto kilogramow, za soba dwa udary mozgu, z ktorych fizycznie wyszla obronna reka. Pozostal tylko lekki slad niedowladu w lewej rece. Niestety, jej umysl pozostawial wiele do zyczenia. Pozostaloscia po udarach byla afazja mieszana, a mowiac jezykiem bardziej zrozumialym, zaburzenia zarowno mowienia, jak i rozumienia. Bunia byla postrzelona. Pozostawienie jej samej w domu bylo rownoznaczne ze stworzeniem zagrozenia pozarowego, gazowego i energetycznego. Stenia nieraz zartowala, ze nie zdziwi sie, jak pewnego dnia wroci do domu, a znajdzie tylko kupke popiolu i Bunie z zapalkami w rece. -Zajmij sie czyms - poradzila Ulce. -Niby czym? Piore, gotuje, sprzatam, robie zakupy. Zapisalam sie do waszej biblioteki. Bibliotekarka byla mila, dopoki nie zwrocilam jej uwagi, ze Nora Roberts i J.D. Robb to jedna i ta sama osoba, wiec moze smialo ustawiac jej ksiazki na jednej polce. Nie umiem trzymac jezyka za zebami i kiedys mnie to zgubi. Chodze na kawe do fryzjerki, ale ile razy mozna sluchac o slubach i pogrzebach ludzi, ktorych na oczy nie widzialam. Zwlaszcza ze trudno nie zauwazyc, ze wszyscy tylko czekaja, az sobie pojde, zeby wziac mnie na jezyki. Co jeszcze mozna robic na wsi? - zalamanym glosem zapytala Ulka. -Pracowac - parsknela smiechem Stenia. - Moze sprobuj zalozyc ogrodek warzywny, chociaz troche pozno na sadzenie... Albo mozesz zajac sie kwiatami - pstryknela palcami zadowolona, ze taki swietny pomysl przyszedl jej na mysl. - Kupisz gotowe sadzonki albo ja ci dam. Fajna sprawa. Troche czasu ci zejdzie. Kiedys podobno byl tam piekny ogrod, ale potem... - zamilkla nagle, zalujac, ze nie ugryzla sie w jezyk. Nie chciala straszyc kolezanki opowiesciami w rodzaju historii na dobranoc dla niegrzecznych dzieci, rozpowszechnianymi przez plotkarzy. -Co potem? - zaciekawila sie Ula. -Nic. Po smierci mamy Juszczakow ogrod zarosl. Nie mial sie kto nim zajac - wybrnela. - Teraz zwykla trawa tam rosnie. -Aha... - dziewczyna miala wrazenie, ze Stenia miala na mysli cos zupelnie innego. Zaniedbany ogrod nie jest powodem do tak widocznego zaklopotania. Niemniej postanowila na razie zostawic te sprawe. -Jak ci sie z nimi uklada? - Stenia zmienila temat. Skonczyla rozpakowywanie zakupow i zaczela parzyc kawe. -Bardzo dobrze jak na kontakty z ludzmi, z ktorymi sie nie rozmawia - wyznala Ulka. Postanowila powiedziec prawde o tej nieznosnej sytuacji. -Zartujesz? Nie odzywaja sie do ciebie? - rozesmiala sie, patrzac z niedowierzaniem. -Ani slowem... Przynajmniej nie dobrowolnie... -powiedziala z westchnieniem. - Chociaz nie - poprawila sie szybko - raz Mariusz sie do mnie odezwal z wlasnej i nieprzymuszonej woli, ale moim zdaniem nie byl wtedy w pelni wladz umyslowych, zwazywszy na pytanie, jakie mi zadal - ironizowala. -Oswiadczyl ci sie? - nabijala sie Stenia. -Sluchaj tego - ozywila sie Ula, nie zadajac sobie trudu, by skomentowac pytanie dziewczyny. - Na kolanach szoruje podloge w kuchni. Wiesz, miska z woda, szmata, te klimaty, a tu wchodzi Mariusz, patrzy, patrzy, i nagle pyta: "Myjesz podloge?". No to mowie, ze nie, skadze znowu. Tak sobie postawilam na srodku kuchni miske z woda, zeby ozywic wnetrze, a klecze nad nia tylko po to, aby zrobic sobie inhalacje, uzywajac srodkow chemicznych. -Jestes niemozliwa! - Stenia tak sie smiala, ze az rozsypala kawe. -Ja? - udala zdziwienie Ulka. - A kto takie glupie pytanie zadal? Co niby mialabym robic z takim sprzetem? -No ale co on na to? - dociekala zaintrygowana Stenia. - Nic nie powiedzial? -Dziwnie na mnie spojrzal i wymamrotal: "Aha" -probowala nasladowac gruby glos Mariusza. -Po nim jak po kaczce wszystko splywa, przynajmniej pozornie. Slawek to co innego... - skwitowala Stenia, gdy tylko opanowala atak smiechu. -To znaczy co? - zmarszczyla brwi Ula. Slawek jej zdaniem byl z litej skaly. Niewzruszony, niezniszczalny, ale budzacy niepokoj. Dziwnie sie czula w jego towarzystwie. Wystarczylo spojrzenie szarych oczu, a struny glosowe przestawaly jej dzialac. - Wrazliwy? Nie zrobil na mnie takiego wrazenia... -Nie, to raczej typowy choleryk - wyjasnila Stenia. - Niby spokojny, ale jak wybuchnie, to ratujcie wszyscy swieci... -Agresywny? - zaniepokoila sie Ula. -Nie, no, krzywdy nigdy nikomu nie zrobil, chociaz ludzie... - urwala nagle. -Co ludzie? - podchwycila Ulka. - Dalej, jak zaczelas, to skoncz - zachecala zaciekawiona. - Uwielbiam plotki, pod warunkiem, ze sa o kims, kogo znam. Nikomu nie powiem, ze wiem to od ciebie. Popilnuje twojej Buni, jak bedziesz chciala gdzies wyskoczyc... - kusila. -Dobra - Stenia postawila przed Ulka kubek z kawa i usiadla obok. - Ale cos za cos. Oferte dotyczaca Buni oczywiscie przyjmuje, ale poza tym opowiesz mi dokladnie, jak tu trafilas. Nikomu nie powiem. O to sie nie martw. Musisz jednak przyznac, ze mam prawo byc ciekawa... -Dobra. Umowa stoi - postanowila Ula. Byla gotowa na wszystko. - Zaczynaj pierwsza... Rozmowe jednak przerwalo pojawienie sie Buni. Starsza pani podpierala sie laska, ale nic poza tym nie wskazywalo na jej zaawansowany wiek. Pelne policzki, farba i trwala na glowie skutecznie ukrywaly wiek. Stenia polozyla palec na ustach, pokazujac, ze chwilowo koniec tematu. -Kto to jest? - spytala, wskazujac Ulke. -To nasza sasiadka, babciu. Ula. Widzialas ja juz przeciez - wyjasnila Stenia. -Asia? - zdziwila sie Bunia. - To ona zyje? -To nie Asia, to Ula! -Nie znam zadnej Uli. Takiej tu nie bylo. Znowu klamiesz... -To turystka! Na lato przyjechala - Stenia wzniosla oczy ku niebu, modlac sie o cierpliwosc... -Nie bede kroic zadnej cebuli - oburzyla sie babcia. -Bunia, zaraz film bedzie. Wlacze telewizor, dobrze? No chodz... - wyprowadzila ogladajaca sie staruszke. -Kim jest Asia? - spytala Ula, jak tylko Stenia wrocila. -To wlasnie czesc historii, ktora chcialas uslyszec, ale na sucho sie nie da - dziewczyna otworzyla przyniesiona ze soba butelke. - To mojego ojca. Sliwowica. Fajna jest - powiedziala, wyciagajac kieliszki. -Uprzedzam, ze znam to tylko ze slyszenia - kontynuowala, gdy obie rozsiadly sie wygodnie przy stole. - Jeszcze mnie na swiecie nie bylo. Wiem o tym, bo Bunia mi opowiadala... Ona teraz lepiej pamieta, co jadla na sniadanie piecdziesiat lat temu niz dzisiaj rano - wyjasnila. - W tych kwestiach mozna jej zupelnie zaufac. Poza tym to, co mowi, zgadza sie z tym, co ludzie gadaja. Przynajmniej czesciowo... -uzasadniala wiarygodnosc babci, bowiem gdyby sadzic po rozmowie, jaka wlasnie miala miejsce, Ulka mialaby pelne prawo watpic w prawdziwosc historii. - To bylo tak - zaczela z namyslem. - Asia byla ciotka Slawka i Mariusza. Rodzice ich ojca, Stefana Juszczaka, zmarli, zostawiajac pod jego opieka siostre, Asie wlasnie. Miala osiemnascie lat, kiedy pojechala na studia do Wroclawia. Podobno ludzie wtedy strasznie o tym gadali, bo miala wyjsc za maz za mojego ojca. Mogloby mnie nie byc... Wyobrazasz sobie? -Z trudem - przyznala Ula. - Ale mow dalej - popedzala Stenie. Sama miala sklonnosc do wiecznych dygresji, ale u kogos innego ta cecha ja irytowala. -Trzydziesci lat temu byly inne czasy, dziewczyna miala wyjsc za maz, zajmowac sie domem i mezem, potem urodzic dzieci - ciagnela opowiadanie kolezanka. -Niektorzy nadal tak uwazaja - skrzywila sie z niechecia Ula. Stenia tylko skinela potakujaco glowa. Znala doskonale plotki na wlasny temat. Plotki plotkami, ale prawda byla taka, ze ewentualnych kandydatow odstraszala od niej babcia. Nikt nie chcial zajmowac sie nawiedzona staruszka, a na dom opieki Stenia sie nie zgadzala, choc nieraz plakala, gdy brakowalo jej juz cierpliwosci i opanowania. -No wiec straszne gadanie bylo... - podjela na nowo. -A na co? A po co? W glowie sie dziewczynie poprzewracalo i tak dalej w tym stylu. Stefan podobno byl bardzo dumny z siostry, jak sie dostala na polonistyke. A moj ojciec poznal moja matke i jestem ja - uznala, ze nalezy wyjasnic ten watek, zanim poruszy kolejny. - A ona z kolei poznala kogos we Wroclawiu i nie byloby tragedii, gdyby nie to, ze zaszla w ciaze, a chlopak byl z domu dziecka i zaliczyl zaklad poprawczy. Ludzie mowia, ze Stefan dostal szalu. Przywiozl ja tu i zamknal w domu. Nie pozwalal im sie spotykac, a jego strasznie pobil, jak tu za nia przyjechal. Kryminalisty w rodzinie nie chcial. Co sie dalej dzialo? Nie wiadomo - rozlozyla bezradnie rece. - Pewnej nocy zniknela i sluch o niej zaginal. Jedni mowia, ze uciekla. Ktos widzial, jak pod dom podjezdzal jakis samochod z wylaczonymi swiatlami. Inni z kolei twierdza, ze brat ja zabil i w ogrodzie zakopal. Tak naprawde nie wiadomo do dzis, co sie stalo. -Ja nie moge! - Ula jednym haustem wypila pol kieliszka alkoholu. - Prawie jak Romeo i Julia - w oczach zakrecily sie jej lzy. - Myslisz, ze to prawda? -Nie wiem - Stenia wydela lekko wargi. - Wtedy nikt jej nie szukal. Na policje, to jest milicje - poprawila sie - tylko rodzina mogla zglosic zaginiecie, a jej brat tego nie zrobil. Zabronil w ogole o niej mowic. -I co? Nikt sie tym nie zainteresowal? - Ula nie mogla uwierzyc w taki bieg wydarzen. -Zmowa milczenia - ze smutkiem w glosie oswiadczyla Stenia. - Ludzie uwazaja, ze to sprawy rodzinne i nie wolno sie mieszac bez wzgledu na to, co by sie dzialo. Taki zwyczaj pokutuje nadal, na szczescie kobiety sa teraz madrzejsze... -Myslisz, ze ona zyje? - spytala Ula po chwili milczenia. Mogla sobie wyobrazic, co czula uwieziona i rozdzielona z ukochanym dziewczyna. Miala nadzieje, ze zdolala uciec i znalazla szczescie. -Nie wiem - westchnela Stenia. - Mam nadzieje, ze tak. Ale gdyby nie wyjechala, nie byloby mnie tutaj. -Mozna powiedziec, ze zawdzieczasz jej zycie - wywnioskowala blyskotliwie Ulka, ktorej glowa zaczynala odczuwac dzialanie grawitacji i zrobila sie ciezka nieproporcjonalnie do swojej rzeczywistej masy. -No... - zachichotala Stenia. - Cos w tym jest... -Jaki ojciec, taki syn - zaskoczyl je glos staruszki, ktora pojawila sie w kuchni jak duch. -Bunia, rozmawiam z kolezanka - upomniala ja Stenia. - Nie wolno przeszkadzac. -Ty chcesz, zebym umarla - oznajmila babcia. -Nie gadaj glupot. Chodz, dam ci ciasteczko, chcesz? -Stenia nie miala sily po raz kolejny tlumaczyc staruszce, ze nikt jej nie zyczy smierci. -Kokosowe? - Bunia usmiechnela sie, a policzki zrobily jej sie pelne jak u chomika. -Dobrze, kokosowe - zgodzila sie wnuczka. -No to dobrze. Bede ogladac film - oswiadczyla zadowolona babcia. Stenia wyciagnela z szafki kuchennej pudelko i podala staruszce kokosowy wafel oblany biala czekolada. -To nie jest ciasteczko! - oburzyla sie Bunia. -To takie specjalne ciasteczko. Z czekolada - powiedziala Stenia. Ulka podziwiala te dziewczyne, ktora nie pozwolila wyprowadzic sie z rownowagi i spokojnie tlumaczyla babci, ze wafelek to takie lepsze ciasteczko. -Aha - babcia z zadowoleniem przyjela wafelek. -To moze byc - wyszla grzecznie z kuchni. -O rany! - westchnela Ula. - Podziwiam cie. Naprawde. Ona jest jak duze dziecko. -To akurat nie jest takie straszne. Problem w tym, ze przy niej trzeba miec oczy dookola glowy. Kiedys, wyobraz sobie, obciela mi spodnice, bo uznala, ze jest krzywa. A ona miala byc krzywa! - rozesmiala sie. - Byla po prostu asymetryczna. Zreszta, powiedzmy sobie szczerze, prosto jej nie obciela. Teraz mnie to bawi, ale wtedy bylam tak wsciekla, ze mialam ochote jej cos zrobic. Innym razem omal nie wlozyla reki do wrzatku, bo chciala sprawdzic, czy woda juz sie gotuje, a nie mogla zobaczyc babelkow. -Czyli jak dziecko - skwitowala Ula ze wspolczuciem. - Tylko takie troche wyrosniete. Ale o co jej chodzilo z tym "jaki ojciec, taki syn"? - podjela temat. -To kolejna sprawa. Pewnie ludzie dawno daliby Juszczakom spokoj, ale drugie zaginiecie kobiety w tej samej rodzinie? Dziwne... - zaczela ni stad, ni zowad. - Mowi sie, ze historia lubi sie powtarzac, a w tym przypadku nalezy to rozumiec doslownie. Kilka lat temu, kiedy mialam jakies siedemnascie lat, spotykalam sie ze Slawkiem. Nic powaznego, takie tam wyglupy. On jest ode mnie piec lat starszy, wiec wiesz, mial juz troche oleju w glowie, ja jeszcze nie. W kazdym razie przylapal mnie i Mariusza na tym, jak przekopywalismy ogrodek w poszukiwaniu kosci ich ciotki. Wtedy doszedl do wniosku, ze jestem zdecydowanie za smarkata. I to by bylo na tyle - oswiadczyla, chociaz Ula nadal nie rozumiala, w czym rzecz. Co ma wspolnego druga zaginiona kobieta z tym, ze Stenia byla smarkata? -W tym czasie - po krotkim namysle kontynuowala opowiesc - Slawek studiowal na Akademii Rolniczej, poznal jakas lale. I to doslownie: dziewczyna wygladala jak laleczka z porcelany, drobna i filigranowa. Przywiozl ja tutaj, ale ona praktycznie nie wychodzila z domu. Podobno bala sie psa, kota, motyla... nieprzystosowana jakas... No i po paru tygodniach znikla - oswiadczyla triumfalnie, uzmyslawiajac sobie poniewczasie, ze nie ma powodu do radosci. Przeciez za tym mogla kryc sie tragedia... -O kurcze! - jeknela Ula. - Ty myslisz, ze on... -spojrzala z przerazeniem w oczach na kolezanke. - No wiesz... - wlasciwe slowa nie chcialy jej przejsc przez gardlo. - Ja tam mieszkam... On chyba nie...? - uniosla reke do szyi, nasladujac duszenie. -Nieee... - po chwili zastanowienia zdecydowala Stenia. - Gadanie takie. Moim zdaniem po prostu wrocila do domu. -A ktos widzial, jak wyjezdza? -A wiesz, ze chyba nie? - powiedziala zaskoczona Stenia. Dotychczas nie myslala o tym, ze jednak ktos cos mogl zobaczyc albo nie zobaczyc. - Wiesz, jednego dnia byla, a drugiego juz nie - pstryknela palcami. - To bylo osiem lat temu. Inne czasy. Na pewno ktos by sie zainteresowal jej zniknieciem - zastanawiala sie glosno. - Tylko ze Slawek nie ma po tej historii latwego zycia. W oczy nikt mu nic nie powie, ale za plecami gadaja i boja sie. Glupota i tyle... - podsumowala stanowczo. - Niby oficjalnie nikt w nic nie wierzy, ale jak jest nieprzyjemna sytuacja, to kazdy przy Slawku wymieka - stwierdzila. Powoli zaczela odczuwac dzialanie alkoholu w organizmie. -Teraz twoja kolej! - Steni przypomnialo sie wlasnie o umowie barterowej, ktora zawarla z Ulka. - Opowiadaj! - Okolicznosci jej przybycia byly przeciez niezwykle. Umierala z ciekawosci, ale wiedziala, ze ta historia zostanie miedzy nimi. Tak jak obiecala. -Dobra, ale dolej mi - Ula wyciagnela kieliszek w kierunku Steni. - Jestem za malo wstawiona na taka opowiesc... Ulka przygladala sie z calkowitym spokojem zwijajacej sie ze smiechu dziewczynie. Nie dziwilo jej to zbytnio. Badzmy szczerzy: z Wielkowa do Irlandii dluga droga. I z pewnoscia mozna ja przebyc inaczej. -Prze... przepraszam - wyjakala Stenia, ocierajac lzy. - Ale nie moge przestac... -Spoko. Doskonale cie rozumiem. Sama bym sie smiala. Ale nie mam sily - u Uli pojawil sie klopot ze skupieniem wzroku i z ostroscia obrazu. Chyba wizja mi siada, pomyslala. -Rany! - Stenia opanowala sie w koncu. - Przykro mi z powodu tego faceta - wyrzucila z siebie i znow parsknela smiechem. -Nie krepuj sie - westchnela dziewczyna. - Zachowalam sie jak typowa blondynka - ulzylo jej jednak, kiedy nie dostrzegla potepienia w oczach kolezanki. Moglo to wynikac z dobrych manier, ale Ula uznala, ze Stenia jest zbyt pijana i rozbawiona, zeby pamietac o regulach savoir-vivre'u. Nie bez znaczenia pozostawal chyba jednak brak wiedzy o jej poprzednich psychodelicznych zwiazkach, w ktorych wykazala sie glupota i naiwnoscia. - No, a potem elegancko zamietli mnie pod dywan - wyglosila koncowa konkluzje. - Jestem spalona w zawodzie, a slyszalam juz dzwony weselne. Wyglada na to, ze bily raczej na pogrzeb, tylko ja pomylilam melodie. Moze sluchu nie mam? - zastanawiala sie. -A nie myslalas, zeby szukac pracy we Wroclawiu? -Stenia postanowila wziac sie w garsc. Przez opowiesc o tym, jak Ula podazala sladem mezczyzny w czerwonej czapeczce, ktory zniknal jak duch, a ona wyladowala w Wielkowie, rozbolal ja brzuch. Potem zaciekla walka z Mariuszem. Pamietala, jak skarzyl sie na bol w okolicach zeber i siniaki na nogach. I sposob, w jaki Ulka zaszantazowala braci... Rany, cud, ze jej nie zabil. No nie, przeciez zaden z nich nie zrobilby jej krzywdy... Chyba czas przestac pic. Spojrzala z oburzeniem na prawie pusta butelke. Ula nie zauwazyla dziwnej miny Steni. Zastanawiala sie, choc z trudem, nad pomyslem szukania pracy we Wroclawiu. Do rodzicow mialaby blisko, a Jacek z Beata odczuliby ulge. Same plusy. Miala szanse zaczac od nowa, w nowym miejscu, wsrod nieznajomych ludzi. Niezla opcja. Moze mimo kabaly, w ktora sie wpakowala, wszystko skonczy sie dobrze? Kiedys przeciez bedzie musiala sie przyznac, ze Irlandie widziala tylko w Internecie, wiec perspektywa usamodzielnienia sie poprawilaby jej samoocene. Beata nigdy nie wpadlaby w takie tarapaty, pomyslala o przyjaciolce, ktora byla dla niej niedosciglym wzorem, a niedlugo takze czlonkiem rodziny, na co mieli nadzieje wszyscy Nowaccy, a nie tylko bezposrednio zainteresowany, czyli Jacek. -Musze pomyslec. Ale moze jutro - Ula uznala, ze dzisiaj nie pora na to. - Chyba mam dosc - powiedziala zalosnie. - Musze isc do domu. Tylko podloga sie popsula -Ula z trudem trzymala sie stolu. - Klepki sie obluzowaly... -Tu nie ma klepek, tylko linoleum - Stenia uznala, ze Ula rzeczywiscie powinna isc do domu. - Odprowadze cie - zaofiarowala sie bohatersko, chociaz miala ochote przyznac jej racje co do obluzowania klepek. Dziewczyny, objete wpol, wytoczyly sie z domu. -Ciemno - jeknela Ula. - Nie trafie do domu. Nic nie widze - poskarzyla sie. -Czekaj, zapale swiatlo - Stenia zaczela szukac na scianie domu wlacznika, ktory jak na zlosc gdzies sie zawieruszyl. - Nie ma. Popsulo sie - oswiadczyla ze zdziwieniem. -To jak trafie do domu? - Ulce nie przyszlo do glowy, ze aby znalezc sie w domu, wystarczy przejsc piec metrow prosto do furtki, otworzyc ja, skrecic w prawo, przejsc dwa metry i otworzyc kolejna furtke, po czym pokonac kilka nastepnych metrow. Jesli widocznosc byla utrudniona, dokonac mozna bylo tej sztuki, idac wzdluz plotu. -Znam droge na skroty! - z satysfakcja oznajmila Stenia. -Dobra. Prowadz - zgodzila sie Ula. Stenia podprowadzila ja do muru dzielacego obie posesje. -To tu - dziewczyny oparly sie o ceglany mur majacy okolo poltora metra wysokosci. -Ale tu nic nie ma - Ula macala sciane w poszukiwaniu furtki. -Musisz przejsc przez niego. Tedy Slawek sie do mnie przekradal, a potem ja do Mariusza na kopanie ogrodu. Wiesz - powiedziala rozmarzona - to byly najlepsze randki w moim zyciu. Szkoda, ze wtedy tego nie wiedzialam... -Ze Slawkiem? - Ula probowala skupic wzrok, ale w ciemnosciach widziala tylko zarys sylwetki Steni. -Nie - skrzywila sie, czego wstawiona kolezanka nie mogla zauwazyc w ciemnosci. - Z Mariuszem. Podobno bylam jego pierwsza miloscia i tylko dlatego pozwalal mi kopac w ich ogrodzie - na wspomnienie mlodzienczych wyglupow zrobilo jej sie cieplo na sercu. -No - przytaknela obojetnie Ula. Teraz bardziej interesowala ja logistyka niz nocne zycie Steni. - Jak mam przejsc? Ten mur jest strasznie wysoki... -Podsadze cie - dziewczyna uklekla i splotla dlonie w koszyczek. - Stan tu jedna noga, druga sie odbij, a ja cie podrzuce... Nim Ula zdazyla sie odpowiednio przygotowac, poczula silne pchniecie. Nie wiedzac kiedy, znalazla sie po drugiej stronie, ale uderzyla przy tym ciezko o ziemie. -Zyjesz? - Ula uslyszala zatroskany glos Steni zza muru. -Zyje - odpowiedzi udzielil baryton. -Dobranoc! - Stenia zastosowala taktyke odwrotu i pospiesznie udala sie do domu. Na Ulke tembr glosu Slawka nie podzialal pobudzajaco. Najpierw upewnila sie, ze zyje. Bolala ja pupa, ale od tego sie nie umiera. Nastepnie w kregu swiatla latarki zauwazyla czarne buty w niebieskich dzinsach. To znaczy czyjes nogi byly w dzinsach, a czarne buty na stopach, nie dzinsy w butach. Czy ktos widzial buty w dzinsach? - zachichotala cicho, tracac watek. Po chwili zaczela sie zastanawiac. Buty i spodnie z pewnoscia nie nalezaly do niej, zwlaszcza ze jej nogi nie staly przed nia, tylko lezaly obok na ziemi. O tym, ze pierwsza sytuacja bylaby fizycznie niemozliwa, nie pomyslala. Na wszelki wypadek popukala najpierw swoje kolano, potem czarny but. Tak, zdecydowanie to nie byly jej nogi. Podniosla glowe, zeby sprawdzic, kto jest w takim razie wlascicielem czarnych butow i niebieskich dzinsow, ale oslepilo ja swiatlo latarki. Wlasnie wracal z garazu, gdy jego uwage zwrocily glosno rozprawiajace w ciemnosci glosy. Slawek z rozbawieniem obserwowal przedstawienie, ktore dziewczyny urzadzily, kiedy Ulka przechodzila przez mur. "Przechodzenie" to zreszta niewlasciwe slowo. Przeleciala jak kaskader, pomyslal, a glosno powiedzial: -Powinnas troche popracowac nad ladowaniem - zapach, ktory od niej poczul, wyjasnial wszystko. Napitki ojca Steni rozlozylyby na lopatki niejednego chlopa, a co dopiero taka kruszyne. Sadzil, ze Stenia ma wiecej rozumu, ale po wysluchaniu jej nocnych wynurzen nie byl juz tego taki pewny. Niewatpliwie dziewczyny dobraly sie w korcu maku. -Wstawaj. Nie zamierzasz chyba zostac tu na noc? - spytal kpiaco. Mial nadzieje, ze Ula wychwyci ironie i gniew doda jej sil, dzieki czemu dojdzie samodzielnie do domu. Ale przelot nad ogrodzeniem musial byc dosc wyczerpujacy, bowiem dziewczyna nawet nie drgnela. Westchnal, widzac, ze nie doczeka sie nawet odpowiedzi. Schylil sie i wzial ja na rece jak dziecko. -Teraz mnie zabije... - Ula zacisnela powieki w oczekiwaniu na smiertelny cios. - I dobrze. Nalezy mi sie. Po co mam zyc, jak jestem taka glupia, ze wprowadzilam sie do domu genetycznie uwarunkowanych seryjnych mordercow - myslala zrozpaczona. - Mamo, tato kocham was - zegnala sie w duchu z rodzicami. -Powinnas lepiej sie odzywiac. Jestes jak piorko -mruknal, zauwazajac z zaskoczeniem, ze mimo drobnej budowy byla miekka i okragla tam, gdzie trzeba. Nie, zdecydowanie nie jest koscista, doszedl do wniosku, kiedy niosl ja do domu. Ulka uspokoila sie, gdy uslyszala trzask drzwi i poczula, ze Slawek wspina sie po schodach. Kolysala sie w jego ramionach, bylo milo, cieplo i przytulnie, ale nie kazdy mezczyzna chcialby uslyszec taki komplement. -Jestes slodki, wiesz? - zamruczala sennie. - I ladnie pachniesz... Usmiechnal sie lekko do siebie. Wbrew sobie polubil ja. Byla wesola jak ptaszek i nie zniechecala sie latwo. Mimo ze nie byli dla niej ani mili, ani uprzejmi, zajmowala sie domem, choc nikt jej o to nie prosil. Gotowala, sprzatala, robila zakupy. Nieraz musieli sie powstrzymywac, zeby nie parsknac smiechem. Miala niesamowite poczucie humoru, ale czasem nie byl pewien, czy ma ochote smiac sie z nia czy z niej. Ruchem biodra otworzyl drzwi do jej pokoju. Zatrzymal sie przy lozku i popatrzyl na nia z rozczuleniem. Dziewczyna smacznie spala. -I wcale nie wierze, ze zabiles te dziewczyne... - wymamrotala przez sen. Z gniewem rzucil ja na lozko i wyszedl pospiesznie, trzaskajac z furia drzwiami. Zbiegal po schodach, gdy wszedl Mariusz. -Cos sie stalo? Cos z nia? - zaniepokoil sie. Polubil swoja pechowa aresztantke, jak tylko zniknal ostatni siniak. Wprowadzala do domu sporo zamieszania, ale i radosci. -Jakis zyczliwy czlowiek powtorzyl jej te ohydne plotki! - rzucil wsciekly. - Pewnie nasza urocza sasiadeczka! -Stenia? - zdziwil sie Mariusz. - Ona nie jest taka... -Ula wlasnie stamtad wrocila - poinformowal brata. -To, ze jej powiedziala, to nic takiego - Mariusz stanal w obronie Steni, choc zdawal sobie sprawe, ze Slawek ma racje co do zrodla informacji. - Predzej czy pozniej i tak by sie od kogos dowiedziala. Lepiej, ze od niej. Moze sie przestraszy i wyjedzie? Slawek spojrzal zimno na brata. Nie skomentowal jego ostatniego zdania i wyszedl, zatrzaskujac za soba drzwi. Wcale nie chcial, zeby wyjezdzala. Jednoczesnie zupelnie zaskoczylo go to pragnienie. Nie panowal nad emocjami, jednym ruchem zmiotl z biurka zalegajace tam dokumenty. 5. Ulke zbudzil dobiegajacy z zewnatrz warkot silnika. Z niechecia otworzyla oczy. Ku swemu zdziwieniu czula sie calkiem dobrze jak na kogos, kto niezle wieczorem zaszalal. Poza szumem w glowie nic jej nie dolegalo. Skrzywila sie lekko, gdy przypomniala sobie droge, ktora wracala do domu. Transport byl calkiem sympatyczny. Dreczylo ja jednak niejasne przeczucie, ze stalo sie cos niedobrego, ale nie potrafila go umiejscowic ani przestrzennie, ani osobowo. Straszna mysl zakielkowala jej w glowie. Popatrzyla na siebie z przestrachem.-To nie to... - odetchnela z ulga. Na szczescie byla kompletnie ubrana. Cokolwiek sie wydarzylo, resztki godnosci zostaly ocalone. - Trudno, przypomni sie samo - uznala po chwili zastanowienia. Teraz musiala uporac sie z rewelacjami, ktorymi wczoraj uraczyla ja Stenia. Ula nie nalezala do osob, ktore nie pamietaja imprezy. Nawet wtedy, gdy cialo odmawialo jej posluszenstwa, umysl pracowal normalnie. Musiala jednak przyznac, ze taka jak wczoraj przygoda spotkala ja po raz pierwszy. Nigdy nie upijala sie na amen, nawet w czasach studenckich. Podniosla sie delikatnie na poduszkach i dopiero wowczas poczula dojmujacy bol kosci ogonowej. -Zawsze to lepsze niz kac - mruknela, siegajac po telefon. Nie miala pojecia, czego ojciec Steni uzywa do domowej produkcji, ale powinien to opatentowac. Wybrala numer Przemka Macierzaka. Obiecala przeciez Beacie, ze przed swoja kolejna pierwsza randka kaze sprawdzic kandydata. Nie przewidziala jednak sytuacji, w ktorej problem nie bedzie dotyczyl relacji damsko-meskich, ale mieszkania pod jednym dachem z ewentualnym Hannibalem Lecterem. Jacek nieraz przepowiadal jej nagle zejscie ze swiata, ale jest pewna roznica miedzy smiercia z reki brata a zamordowaniem przez obcego czlowieka. Byla pewna, ze Jacek mialby wyrzuty sumienia. -Ciekawe, czy zmieszcze sie w ogrodku? - przemknelo jej przez mysl. Czula, jak ogarnia ja lek. Nie byl jednak na tyle silny, by zmusic ja do wyjazdu. Nie wiadomo kiedy przestala patrzec na Slawka jak na gburowatego gospodarza, a zaczela widziec w nim niezle ciacho. A z ciachami zawsze sa problemy, pomyslala, liczac kolejne sygnaly. Kto jak kto, ale ja to wiem... -Biuro detektywistyczne. Przemyslaw Macierzak. W czym moge pomoc? -Co tak oficjalnie? - zdziwila sie. -Ulka? Sorry, jestem troche zajety i nie spojrzalem, kto dzwoni - usprawiedliwial sie. - Jak tam kraina Celtow? Przewrocila oczami. Czy wszyscy musza o to pytac? Niech sami jada, skoro sa tacy ciekawi, myslala zbulwersowana tym jawnym zmuszaniem jej do kolejnych klamstw. - Bardzo jestes zajety? Mam sprawe dla ciebie - postanowila przejsc do rzeczy, zanim zacznie ja pytac o szczegoly wycieczki. -Pisze raporty - westchnal. - Nie znosilem tego jako glina, a teraz wcale nie jest lepiej. Smierc zastanie mnie z pewnoscia nad niedokonczona robota papierkowa. Sam nie wiem, co jest gorsze: nocna obserwacja, gdy nic sie nie dzieje, czy... Ale co masz dla mnie? - przestal uzalac sie nad negatywna strona pracy detektywa. -Mam dla ciebie zlecenie, ale musisz mi obiecac, ze nikomu o tym nie powiesz. To sprawa prywatna, dyskretna i poufna - zaznaczyla. -Jak wszystkie - skwitowal krotko. - Nie boj sie, nie opublikuje nic w prasie krajowej. W co sie wpakowalas? - bezposrednie podejscie do klienta jest najlepsze. -Zaraz wpakowalas... - obruszyla sie. -No dobra. Wal prosto z mostu, o co chodzi. Za pol godziny mam spotkanie z Beata. Wiesz, ze jest punktualna, a nawet mozliwe, ze bedzie przed czasem. Skoro nikt nie ma nic wiedziec, to chyba lepiej by bylo, zeby nie przylapala mnie na rozmowie z toba. -Fakt - przyznala. - Dobra, streszczam sie. Rzecz w tym, ze trzeba sprawdzic jednego faceta... dwoch... Czekaj, czekaj, wlasciwie trzech - poprawila sie. - Halo? Jestes tam? Halo?! - zaskoczyla ja nagla cisza w telefonie. -Jestem, jestem - Przemek rozsiadl sie wygodnie w fotelu. Jednak sie w cos wpakowala, pomyslal. - Zaskoczylas mnie troche. - powiedzial. - To ilu tych facetow w koncu ma byc? - zakpil. -Daruj sobie, dobra? - rzucila z sarkazmem. - To tylko znajomi. Dokladne dane zaraz ci przesle. Dwaj pierwsi to Slawomir i Mariusz Juszczak, bracia. Sprawdz wszystko, co sie da - poprosila. Stwierdzila, ze nie czas wspominac o podejrzeniu popelnienia przestepstwa. - Trzeci facet to ich ojciec, Stefan. Mial siostre Joanne. Bardziej mnie interesuje ona niz on. Tylko ze to stara sprawa, wiec wiesz... -OK, zajme sie w takim razie najpierw tymi dwoma. Rozumiem, ze to Polacy. Czy wchodzi w gre delegacja zagraniczna? -Zdecydowanie nie wchodzi - stwierdzila Ula. - Znajdziesz na miejscu wszystko, co trzeba. Wlasciwie to na poczatek wystarcza mi dane z urzedu. To mala wioska i mieszkaja tu sami prywatni detektywi. Nie krec sie tutaj. -Powiesz mi, co jest grane? -Potem ci powiem. Niczego wiecej nie musisz teraz wiedziec. -Dobra. Przeslij adresy, dane personalne, wszystko, co tam masz - poddal sie Przemek. -Dzieki, kochany jestes - rozpromienila sie. - Pa! - zakonczyla rozmowe. Pospiesznie wyslala SMS z danymi, ktore posiadala. Miedzy Bogiem a prawda poza adresem i nazwiskami niczym wiecej nie dysponowala. Niepotwierdzone plotki to przeciez zadna informacja, a moglyby spowodowac natychmiastowy przyjazd Przemka. To zdecydowanie odpadalo. Wolala nie przyznawac sie, ze nie przebywa w Irlandii, dopoki nie bedzie to absolutnie konieczne, czyli dopoki ktos jej nie przylapie na klamstwie. Zerwala sie z lozka. Ciekawe, jak tam Stenia po wczorajszym...? Zastanawiajac sie, zaczela szykowac czyste ubrania. Te z poprzedniego wieczoru nie prezentowaly sie korzystnie, glownie dlatego, ze w nich spala. Nie zdazyla jeszcze wyjsc z pokoju, gdy zadzwonil telefon. -Przemek? Szybki jestes... - zdziwila sie. Niemozliwe, zeby juz cos wiedzial. -Sorry, jedna sprawa. Potrzebna mi umowa. Mozesz mi podac swoj adres? Przesle ci papier do podpisu. -Nie ufasz mi? - podanie adresu rownalo sie przeciez ujawnieniu miejsca pobytu. Wprawdzie Przemek obiecal, ze bedzie dyskretny, ale... -Daj spokoj. Wiesz dobrze, ze nie policze ci duzo, tylko koszty, ale nie zajmuje sie tym sam. Od kiedy jestem wlascicielem, przybylo mi sporo obowiazkow, glownie administracyjnych - powiedzial z niechecia. - Asystenci sie tym zajma, a jak zajdzie taka potrzeba, to bede interweniowal - pospieszyl z zapewnieniem, uprzedzajac sprzeciw Ulki. - Potrzebna jest umowa. Nie ma umowy, nie ma zadania - oznajmil stanowczo. -Dobra. Tylko nie pisz na kopercie, ze to z biura detektywistycznego. Adres juz masz - zrezygnowanym tonem oznajmila Ulka. Koniecznosc wlasnie zapukala do drzwi. -Zartujesz? - po chwili milczenia spytal oslupialy. -Nie, dlaczego? - Ula zamknela oczy. Zaraz bedzie kolejne kazanie, pomyslala. -Moze nie jestem tak bystry, jak sadzilem, wiec popraw mnie, jesli sie myle, ale czy to znaczy, ze wmowilas wszystkim, ze jedziesz do Irlandii, a caly czas jestes w Polsce? -Podobno Polska to druga Irlandia. Co za roznica? - probowala zazartowac. -Ulka! - Przemek najchetniej potrzasnalby nia, ale telefony komorkowe nie oferowaly jeszcze takich mozliwosci. -No dobra, dobra. Zbieg okolicznosci i tyle. Mialam jechac, ale nie wyszlo. Wybralam wiec wakacje alternatywne. Agroturystyka jest teraz w modzie - rozsiadla sie na lozku. Uznala z zadowoleniem, ze taka polprawda niezle brzmi. -Dobrze, ze wlosy mi wypadly, zanim cie poznalem. Inaczej musialbym ci doliczyc za szczegolne warunki pracy. Moja droga, scieme to ja potrafie rozpoznac na odleglosc! - zirytowal sie. -To naprawde wazne - jej zadowolenie zniknelo bez sladu. Musi troche nad soba popracowac. Klamanie jednak nie jest jej mocna strona. - Co za roznica, gdzie jestem? Dla ciebie nawet lepiej, wyjdzie taniej za poczte. -Ulka... -A jak komus wygadasz, to ci oczy wydrapie - poinformowala go uprzejmie, rozlaczajac sie. Zdezorientowany czytal sporzadzona notatke. Ula niewiele mu powiedziala. Nie wiedzial, o co dokladnie chodzi, ale widac bylo, ze znowu rozrabia. To pewne. Zastanawial sie przez chwile, czy nie zadzwonic do Jacka, ale zawodowa dyskrecja zwyciezyla. Z westchnieniem przeszedl do sekretariatu, w ktorym urzedowala stazystka wprowadzajaca male zamieszanie wsrod meskiej czesci pracownikow stanu wolnego. -Elka, masz tu dane trzech gosci. Wyciagnij, co sie da. Aha, i jeszcze jedna kobieta, to samo. Podstawowe informacje. Potem sie zobaczy, co dalej. I przeslij standardowa umowe - wreczyl jej karteczke z nowym adresem Uli. - I jeszcze jedno: nie przybijaj na kopercie pieczatki biura - w ostatniej chwili przypomnial sobie prosbe dziewczyny. -OK, na kiedy... -Jak zawsze - usmiechnal sie, przerywajac jej. - Na wczoraj - mogl z calkowitym spokojem powierzyc sprawe Ulki asystentce. Elka, nowa zdobycz biura, byla solidna i rzetelna. I miala licznych znajomych w wielu instytucjach. -Hej! - Beata weszla do biura. - Jestem troche wczesniej. -Nie szkodzi. Chodz - wprowadzil ja do swojego gabinetu i zamknal drzwi. - Masz moze na cos ochote? Nie spytalem wczesniej... - zarumienil sie lekko. Sprawa Ulki tak bardzo go zaabsorbowala, ze zachowal sie jak prostak. W normalnych okolicznosciach nie przywiazywalby do tego wagi, ale Beata nie calkiem jeszcze wywietrzala mu z glowy. -Nie, nie. Lepiej mow, co ustaliles - przygladala sie Przemkowi w nerwowym oczekiwaniu i usiadla na brzegu fotela. -Nic ponad to, co ustalila policja - przyznal, zajmujac miejsce za biurkiem. - Brak informacji z tamtego okresu dotyczacych wlascicieli samochodu. Z tablic rejestracyjnych wynika, ze samochod byl zarejestrowany we Wroclawiu. Tak stare dane nie sa skomputeryzowane. Asystent spedzil sporo czasu w archiwum, ale... - bezradnie rozlozyl rece. - Trudno powiedziec, co sie stalo. Urzad kilkakrotnie w tym czasie zmienial siedzibe. Mogly po prostu zaginac... -Jak i twoj asystent mogl ich nie znalezc - weszla mu w slowo Beata. -Robimy, co w naszej mocy - powiedzial spokojnie. Uwaga dziewczyny nie sprawila mu przykrosci. Rozumial ja. -Wiem, przepraszam, nie to chcialam powiedziec, tylko... - zawahala sie. - Sama nie wiem. Nie moge spac przez to wszystko. Zobacz, przetrwalam dochodzenie, setki pytan, na ktore nie znalam odpowiedzi. W tym roku czeka mnie jeszcze proces w sprawie usilowania zabojstwa. Nie mam wyjscia. Musze zeznawac. W koncu to ja mialam byc ofiara - skrzywila sie. -Rozumiem - powiedzial uspokajajaco. - Sprawdzalismy rowniez raporty o zaginieciach z tamtego czasu, takze w gazetach - kontynuowal. - Ale to syzyfowa praca. Nie daje sie niczego dopasowac. Moze znalezlibysmy cos, gdyby to bylo malzenstwo, ale takich zaginiec nie zgloszono. To rownie dobrze mogly byc dwie obce osoby. Takie rzeczy sie zdarzaja i prawdopodobnie szukamy nie tam, gdzie trzeba. Wez tez pod uwage, ze w gre wchodzi obszar calego kraju. -Uhm - przytaknela Beata. To, ze ponosily ja emocje, nie znaczylo, ze nie rozumie sytuacji. - To beznadziejna sprawa. To wlasnie chcesz mi powiedziec? -Owszem. Tak to wyglada - przyznal. - Ale mam pewien pomysl. Jesli sie zgodzisz, oczywiscie. -Jaki? - Beata spojrzala z zainteresowaniem. Gdy zadzwonil z prosba o spotkanie, wspominal, ze chce cos skonsultowac. -Wiesz, co to jest portret pamieciowy? - zapytal. -Jasne. Nieraz widzialam rysunki w prasie - odpowiedziala, nie wiedzac, do czego Przemek zmierza. -Dokladnie rzecz ujmujac, nie jest to rysunek. Portret pamieciowy to wizerunek twarzy sporzadzony dowolna technika na podstawie danych dostarczonych przez swiadka. Moze miec forme odrecznego rysunku albo grafiki wykonanej za pomoca odpowiedniego programu komputerowego - wyjasnial Przemek. Musial miec pewnosc, ze Beata wszystko dobrze pojmuje. -Rozumiem. Ale co to ma do rzeczy? Nie dysponujemy ani wizerunkiem, ani swiadkiem... - nie rozumiala, po co te szczegolowe wyjasnienia. Portret pamieciowy to portret pamieciowy. Co za roznica, czy zrobiony recznie, czy komputerowo? -Tak, tak. Ale techniki kryminalistyczne poszly troche do przodu od czasu sporzadzenia pierwszego takiego rysunku - usmiechnal sie. - Mam znajomego antropologa. To prawdziwy magik. Slyszalas o odtworzeniu rysow twarzy Tutenchamona? -Jasne. Poza Discovery niewiele jest do obejrzenia w naszej telewizji... -Sluchaj wiec uwaznie. Moj znajomy ma dostep do programu, ktory na podstawie czaszki moglby odtworzyc rysy twarzy twoich rodzicow. To taki odpowiednik portretu pamieciowego, tylko ze bardziej zaawansowany technologicznie. To troche potrwa, proponuje wiec najpierw zajac sie kobieta. Mezczyzna niekoniecznie musial byc twoim ojcem. -Racja - powiedziala z wahaniem. - Ale jak ten antropolog ma zamiar to zrobic? -Dokladnie ci nie wytlumacze - skrzywil sie. - Wiem, ze jest cos takiego jak punkty antropometryczne, na podstawie ktorych specjalista jest w stanie ustalic grubosc tkanki. Zaznacza je na czaszce koleczkami, a potem umieszcza na nich cos w rodzaju skory. Zapomnialem, jak to sie nazywa. Potem punkty sie laczy i stopniowo wypelnia przestrzen miedzy nimi. Podobno najtrudniej jest z oczami, nosem, ustami i uszami... W kazdym razie uzywa do tego odpowiedniego programu, ktory sam odwala wiekszosc roboty - Przemek pogubil sie we wlasnych wypowiedziach. Jak kumpel mu to wyjasnial, brzmialo jakos prosciej. - To zawsze jakas szansa. Tylko wiesz, znajomosc znajomoscia, ale koszty trzeba pokryc. Dlatego chcialem osobiscie ci o tym powiedziec. -Pieniadze to nie problem - powiedziala w zamysleniu. - Ale mam nieodparte wrazenie, ze umknal ci istotny fakt: przeciez nie mamy czaszki. Bez niej sie nie obejdzie, prawda? Wprawdzie niewiele zrozumialam, jesli chodzi o metode, ale... -A co sie stalo ze szczatkami? - przerwal jej Przemek. -Zostaly pochowane. Sa na cmentarzu. Nie bedziemy chyba zakradac sie tam w nocy z lopatami? -O tym nie pomyslalem - przyznal Przemek. Mial nadzieje na uzyskanie portretu i porownanie go z danymi z bazy osob zaginionych. Dopiero gdyby to nie odnioslo skutku, martwilby sie, co dalej. Na razie wygladalo na to, ze wzbudzil nadzieje w Beacie, a jednoczesnie poruszyl temat wydobycia zwlok. - Nie ma wyjscia. Ekshumacja. Zgadzasz sie? - powiedzial prosto z mostu. -Ja sie zgadzam - Beata nie miala watpliwosci, jaka podjac decyzje. - Tylko nie wiem, jak wygladaja kwestie formalne. To chyba nie takie proste? - spojrzala pytajaco. -Fakt - przyznal Przemek. - Trzeba zglosic wniosek o zgode... nawet nie wiem do kogo, ale nasz prawnik sie tym zajmie - stwierdzil. - Ma twoje pelnomocnictwo, wiec powinien zalatwic wszystko bez zawracania ci glowy. Nie mysl o tym za duzo - poradzil. - Sprawom czasami trzeba pozwolic toczyc sie ich wlasnym biegiem. Z wilgotnymi jeszcze po prysznicu wlosami Ula zeszla do kuchni. W domu panowala cisza. Wszyscy oprocz niej byli w pracy. Przypomniala sobie sugestie Steni, zeby poszukac czegos na miejscu. Wielkow wprawdzie nie mial etatu dla prawnika, specjalisty od spolek prawa handlowego, ale Wroclaw to co innego. Wstawila czajnik i nasypala kawy rozpuszczalnej do kubka. Dochodzilo poludnie, zblizala sie pora obiadowa. Nie bardzo chcialo jej sie dzisiaj gotowac, ale sama wziela na siebie ten obowiazek. Nikt jej nie zmuszal. Szybko przygotowala warzywa na rosol. Mieso bylo juz podzielone na porcje, wiec garnek znalazl sie na piecu w ciagu dziesieciu minut. Czula sie tu swobodnie i calkiem niezle sobie radzila. Pamietala, jak kilka dni temu wystraszyla sie, ze zepsula kuchenke gazowa. Potem okazalo sie, ze po prostu skonczyl sie gaz w butli. Mieszkajac w miescie, nie zaprzatala sobie glowy tym, co i skad sie bierze. Po prostu placila rachunki i juz. Tutaj cieszyla sie z tego, ze chlopcy nie uciekali od nowoczesnych technologii. Dzieki zamontowanej pompie cieplnej nie musiala sie martwic o goraca wode ani ogrzewanie. Usiadla przy stole i zamyslila sie. Kwestie pracy juz rozstrzygnela. Jak bedzie miala szczescie, znajdzie cos, zanim skonczy sie lato. Polaczy wiec przyjemne z pozytecznym: wakacje i plany zawodowe. Sprawe rodziny Juszczakow powierzyla Przemkowi. Dopoki nie dotrze do podstawowych chocby informacji, nie wiadomo, czego szukac. Mogla oczywiscie powiedziec mu prawde, ale miala wrazenie, ze wowczas przyjechalby i sprawdzil osobiscie, co sie dzieje, a wtedy chlopcy wyrzuciliby ja natychmiast. Siniaki i otarcia zniknely, wiec nawet nie miala karty przetargowej. Przemek mogl tez doniesc na nia Jackowi i Beacie, co byloby jeszcze gorsze. Wydawalo sie oczywiste, ze predzej czy pozniej bedzie musiala powiedziec prawde, ale Ulce zdecydowanie odpowiadalo to drugie wyjscie. Podeszla z kubkiem do okna i zapatrzyla sie na pusta droge. Dom Slawka byl ostatni w rzedzie, wiec ruchu nie bylo. Ula nie zaliczala do kategorii "ruch" krow pedzonych na lake czy traktorow przejezdzajacych z warkotem i ciagnacych za soba urzadzenia, ktorych nazw nawet nie starala sie poznac. Jeszcze mniej interesowalo ja ich przeznaczenie. Podobne nastawienie miala do sprzetu gospodarskiego Slawka. Wystarczala jej wiedza, ze ma nie podchodzic do przyrzadow mechanicznych i bron Boze ich nie dotykac. Musiala przyznac, ze to jedyne polecenie, ktore wykonywala z przyjemnoscia i bez protestow. Poza tym nie nalozyli na nia zadnych ograniczen dotyczacych poruszania sie po terenie. Mogla uzytkowac sad i ogrodek, ktory teraz porastala zielona trawka. Te rozmyslania przypomnialy jej propozycje Steni dotyczaca kwiatow. Wczoraj uznala to za niezly pomysl, dzisiaj nie zmienila zdania. -Moze przy okazji przekopie ogrodek? - powiedziala do siebie. - Przynajmniej jedna watpliwosc sie rozwieje. Po poludniu ide do Steni - postanowila. -I co ty na to? - Ula podekscytowana podskakiwala na krzesle. -Nie, no prosze cie... - Stenia patrzyla z niedowierzaniem. - Chcesz przekopac ogrodek? -No - przytaknela z zapalem. -Wiesz ile to pracy? Lopata? Nie licz na to, ze ci pomoge. Za stara jestem na takie wyglupy. Nie ma mowy - powiedziala stanowczo. - A co mialabym powiedziec Slawkowi? Ze szukamy skarbu?! -Mialas mi pomoc zalozyc ogrodek z kwiatkami. Wiec moze przy okazji sadzenia...? - Ulce rzeczywiscie nie przyszlo do glowy, ze nie mozna tak po prostu wejsc do cudzego ogrodu i bezczelnie go przekopac przed nosem wlasciciela. -Ulka! - parsknela smiechem Stenia. - Kwiaty sadzi sie na glebokosci pieciu centymetrow, a nie dwoch metrow! -O rany... - westchnela. - O tym nie pomyslalam... -Najwyrazniej. Widocznie zaszkodzila ci wczorajsza sliwowica - mrugnela wesolo na wspomnienie minionego wieczoru. Ojciec niezle sie ubawil, kiedy obserwowal ich poczynania przy ogrodzeniu. -Co ty? Jakie "zaszkodzila"? - obruszyla sie. - Twoj tato powinien to opatentowac i produkowac na skale masowa! Wczoraj prawie film mi sie urwal, a nie mialam ani sladu kaca. -Slawek cos komentowal? - spytala z zaciekawieniem Stenia. -Trudno powiedziec - zamyslila sie nad odpowiedzia Ula. - Dzisiaj ich jeszcze nie widzialam. Zostawilam im tylko obiad. A jesli chodzi o wczoraj, to nie pamietam -zrobila zabawna mine. -No coz... Ale jak zaczniesz przekopywac mu ogrodek, na pewno skomentuje, a ja nie chcialabym przy tym byc - skwitowala Stenia. -Dobra. Pomysl kiepski - przyznala. - Ale nie jesli chodzi o kwiaty. Musisz mi tylko powiedziec, co i jak sie sadzi. I jak o to potem dbac. Inaczej chyba zwariuje z nudow... -Dobra. Dam ci troche sadzonek - Stenia nieco przesadzila z nasionkami. Za jej domem roslo morze kwiatow, jedne na drugich, ale nie miala serca sie ich pozbyc. Nawet nie bylo komu ich rozdac. Znajome mialy wlasne upodobania, co oznaczalo, ze kazda sama dbala o odpowiednie sadzonki. Kilka godzin pozniej obaj bracia z zainteresowaniem spogladali przez okno w gabinecie Slawka na dziewczyny usuwajace pracowicie czesc trawnika. W pojemnikach za nimi staly kwiaty. -Nie sadzisz, ze ta mala za bardzo sie tu zadomawia? - Mariusz przygladal sie walczacej z lopata Uli. Slawek wzruszyl tylko ramionami i wrocil do biurka. Bardziej interesowaly go rozliczenia niz poczynania dziewczyny. Dopoki nie rusza jego rzeczy, niech robi, co chce. -Pamietasz, jak przylapales mnie i Stenie na przekopywaniu ogrodka? - Mariusz rozesmial sie cicho. - Nie wiem, co cie bardziej wkurzylo: to, ze podbieram ci dziewczyne, czy to, ze utwierdzam ja w przekonaniu, ze w tych plotkach moze tkwic ziarno prawdy. Slawek skrzywil sie z niesmakiem. Mame strasznie denerwowalo, ze ktos nocami kopie w ich ogrodku. Rano zawsze znajdowala ziemie wzruszona i zniszczone sadzonki warzyw. Byla przekonana, iz robia to dzieciaki. Slawek widzial, ze bylo jej przykro, iz po tylu latach we wsi nadal wierzono, ze jej maz zamordowal wlasna siostre. Slawek obiecal, ze przylapie zakradajace sie nocami gagatki i przetrzepie im skore. Ku jego zdziwieniu lobuzami okazali sie brat i jego wlasna dziewczyna. -Jasne - przytaknal. - Nie wiem, kto byl bardziej zaskoczony. Ja czy wy... -Stare czasy... - mruknal Mariusz. - Mam nadzieje, ze nie jestes zly, ze odbijalem ci dziewczyne? -Po co mi dziewczyna, ktora daje sie uwodzic takiemu becwalowi? - rozesmial sie. - Powinienes byc mi wdzieczny, ze nie powiedzialem matce, kto wykonuje nocami krecia robote. -Teraz one ja wykonuja, i to w bialy dzien - wskazal na okno. - Nie masz nic przeciwko temu? -Sadza kwiaty. Od smierci mamy niczego tu nie bylo. Bedzie ladnie - skwitowal krotko. Rzeczywiscie nie mial nic przeciwko poczynaniom Ulki. Wprowadzila sie, szantazujac ich, ale mieszkanie z nia pod jednym dachem bylo teraz tak naturalne jak oddychanie. -I ty wierzysz, ze chodzi im tylko o kwiaty? - spytal kpiaco Mariusz. -Spojrz tylko - Slawek wstal i podszedl ponownie do okna. - Na tej glebokosci psa bys nie zakopal. Zrywaja tylko murawe. Nie znam sie, ale te kwiaty nie wygladaja mi na takie, ktore sadzi sie pol metra pod ziemia czy jeszcze glebiej. Daj im spokoj. I mnie tez. Mam prace - wrocil do roboty papierkowej, ktorej serdecznie nie cierpial, ale nie mial na kogo jej zrzucic. -Dzisiaj kwiaty, a jutro? Ciekawe, co jeszcze wymysli... - Mariusz nie potrafil pohamowac sceptycyzmu. Byl pozny wieczor, gdy dziewczyny, cale spocone i brudne, wreszcie skonczyly. Ula byla bliska omdlenia. Nie miala pojecia, ze zwykla praca w ogrodku okaze sie tak wyczerpujaca. Po przygotowaniu miejsca na kwiaty samo sadzenie poszlo jak z platka. Gorzej bylo ze sprzataniem. Stenia przytargala taczke, a potem kazala ja Ulce pchac. Efekt jednak wart byl wysilku. Rosliny wygladaly wprawdzie na lekko oklapniete, ale Stenia zapewnila ja, ze sie ladnie podniosa. Juz rano beda wygladac zupelnie inaczej. Musi je tylko podlewac, zraszac, uzywac nawozow i usuwac przekwitle kwiaty na biezaco, zanim zawiaza sie nasiona. W przeciwnym razie ogrod bedzie wygladal pieknie tylko kilka tygodni, a nie miesiecy. -Dobra - Ula wytarla twarz w bluzke. Zdecydowanie nie poprawilo to wygladu ani twarzy, ani bluzki. - Mam nadzieje, ze pielegnacja roslin bedzie mniej wyczerpujaca. -Bez pracy nie ma kolaczy - zartowala z niej Stenia. -Zamiast sie smiac, lepiej mi powiedz, co jest co -mruknela zmeczona, stojac juz pod prysznicem. -Te ciemnorozowe i fioletowe kielichy to petunie. Tamte male i drobne niebieskie kwiatki to... -Niezapominajki! - wykrzyknela radosnie Ulka. Przypomnialo jej sie wlasnie, ze jej babcia miala kiedys na balkonie w skrzynkach takie male i drobne niebieskie kwiatki. -Nie. To lobelia - poprawila ja Stenia. - A te zielone... -Myslalam, ze niezapominajki sa niebieskie - zdziwila sie Ula. -Bo sa. Ale to nie sa niezapominajki. Sluchaj i nie przerywaj. Musze isc do domu i zobaczyc, co z Bunia. Dzisiaj ojciec sie nia zajmuje. Nie wiem, ile wytrzymal. Tamte zielone pod plotem to kosmos. Musza jeszcze troche podrosnac, zanim pojawia sie kwiaty, dlatego na razie sa cale zielone - tlumaczyla spokojnie jak dziecku. - Ladnie kwitna: w odcieniach bieli i rozu, zaczynajac od bardzo bladego, a na prawie wisniowym konczac. Tylko nigdzie ich nie przesadzaj, bo rosna wysoko, na okolo poltora metra, wiec miejsce pod plotem jest w sam raz. Jak bede we Wroclawiu, kupie ci kilka doniczek i posadzimy pelargonie. -Na oknach? Swietny pomysl - Ula miala nadzieje, ze sobie poradzi z ogrodkiem. Tak duzo w koncu tego nie bylo. Dziwila sie tylko, ze Slawek nie przylecial z zakazami. Z pewnoscia zauwazyl, co robia. Widocznie go to nie obchodzilo. -Znowu masz u mnie dlug wdziecznosci - Stenia pomogla wyczyscic narzedzia i odlozyc je na miejsce. - Masz okazje jutro go splacic. -Jutro? - sploszyla sie Ula. - Mam zostac z Bunia? -Wlasnie tak - przytaknela kolezanka. - Musze jechac do urzedu skarbowego we Wroclawiu, a sasiadka nie moze przyjsc. Padlo wiec na ciebie. -A twoj tata nie moze? - Ula nie czula sie na silach, aby zajmowac sie zwariowana staruszka. -Nie moze. Inaczej bym cie nie prosila - dziewczyna nie ustepowala. - Bunia cie zna i nie bedzie robic problemow. Jak ktos przy niej jest, to zachowuje sie grzecznie. Bedzie tylko miala pretensje do mnie, ze ja porzucilam. -Przyjde - postanowila dzielnie Ulka. Przynajmniej tyle byla winna kolezance. 6. Stenia od samego rana tlumaczyla babci, ze nie moze wziac jej ze soba. Staruszka jak zawsze marudzila i twierdzila, ze wnuczka ma jej dosyc i chce ja porzucic. Zaprzeczanie nie dawalo efektu. Bunia uspokoila sie dopiero wtedy, gdy Stenia obiecala, ze kupi jej czekoladki. Kiedy babcia w koncu zgodzila sie na towarzystwo Ulki, Stenia pomyslala sobie, ze w tym kraju moc lapowki jest jednak nieoceniona. Gdy dziewczyna przyszla, staruszka byla juz spokojna i nie narzekala, ze nie chce zostac z "ta obca kobieta", bo ta na pewno ja udusi, jak nikt nie bedzie patrzyl.-Wracam dopiero wieczorem. Obiad masz gotowy, wystarczy odgrzac. Leki przygotowane, podaj je o czternastej. - Stenia starala sie przekazac szybko Ulce ostatnie instrukcje, zanim Bunia zapomni, ze miala byc grzeczna, i kolomyja zacznie sie od nowa. -A co mam z nia robic? - dziewczyna nie czula sie pewnie w nowej dla niej roli niani. Nigdy nie zajmowala sie nawet malymi dziecmi, o przerosnietych nie wspominajac. -Nic. Babcia glownie oglada telewizje. Mozecie isc na spacer, ale nie pozniej niz o dziesiatej, bo potem bedzie za goraco. W poludnie nie wypuszczaj jej z domu, pilnuj, zeby nie wziela do reki nic ostrego, nie dawaj jej slodyczy. Musi za to wypic przynajmniej poltora litra napojow, a po posilku ma umyc zeby. To by bylo na tyle. Nie martw sie, to nic strasznego - usmiechnela sie, widzac przerazona mine Ulki. - Nie bedzie tak zle... Kilka godzin pozniej musiala przyznac Steni racje. Nie bylo zle. Bunia obejrzala powtorki seriali. Jednym z plusow jej stanu umyslowego bylo niewatpliwie to, ze wszystko wydawalo jej sie nowe. Mogla wciaz ogladac te same odcinki w przekonaniu, ze to nowa czesc serialowej historii. Dotyczylo to nawet filmow, w ktorych wystepowali aktorzy przebywajacy juz na emeryturze albo nawet na tamtym swiecie. Byly tez na spacerze i nawet Slawek szedl z nimi kawalek, chociaz nie odzywal sie za duzo. Za to babci buzia sie nie zamykala. Nasluchali sie opowiesci o ludziach, ktorych nigdy nie znali i ktorzy juz nie zyli. Slawek mrugnal porozumiewawczo do Uli, gdy staruszka zaczela opowiadac historie z czasow swojej mlodosci. Trudno bylo uwierzyc, ze kiedys mogla przebierac w kawalerach, jak twierdzila. Smiali sie serdecznie, gdy wskazujac na biegnace poboczem stworzonko, spytala: -Czy ten rudy kot to pies? Kiedy Ula opanowala wreszcie atak smiechu, domyslila sie, ze Bunia pyta po prostu o to, czy to kot, czy kotka. Staruszce pomylily sie po prostu slowa. Przez ostatnie kilkanascie metrow drogi Slawek podtrzymywal lekko Bunie, ktora szla coraz wolniej i zatrzymywala sie od czasu do czasu dla odpoczynku. -Za daleko poszlyscie - mruknal do Ulki. -No wiem. Nie pomyslalam o drodze powrotnej -przyznala. - Tak ladnie maszerowala. Ulka cieszyla sie ze spaceru i z obecnosci Slawka, ktory widocznie nie wzial sobie do serca jej nocnego gadania, a przynajmniej sprawial takie wrazenie. Uli w koncu przypomnialo sie, co ja tak dreczylo po przebudzeniu. Wprawdzie chlapnela cos jezorem bez zastanowienia w stanie, w ktorym nie odpowiadala ani za to, co mowi, ani za to, co robi, ale wyznawac mozliwemu mordercy, ze sie nie wierzy w jego wine, to juz przesada. Nie, nawet napoj wysokoprocentowy tego nie usprawiedliwia, pomyslala. Miala nadzieje, ze Przemek rozstrzygnie wszystkie watpliwosci na korzysc Slawka. Nie mogla i nie chciala wierzyc, ze mezczyzna bylby zdolny do tak brutalnych czynow. Nie po tym, jak pelen delikatnosci zaniosl ja do domu, zamiast zostawic pod plotem. Bunie tez traktowal lagodnie i dobrotliwie. -Wejdziesz cos z nami zjesc? - spytala, gdy doszli do domu Steni. - Nie przygotowalam dla was obiadu...- powiedziala przepraszajaco. -Radzilismy sobie bez ciebie, to i teraz nie zginiemy - powiedzial krotko, odwrocil sie i odszedl. -Jasne - pomyslala zaskoczona ta nagla ucieczka mezczyzny. Nie spodziewala sie takiego zachowania. Przeciez nic glupiego tym razem nie powiedziala. Nie mogl wyrazniej dac jej do zrozumienia, ze nie jest im potrzebna. - Dupek -mruknela i w przyplywie zlosci pokazala jezyk. -Dupek! - zawolala Bunia i powtorzyla gest opiekunki. -Nie wolno! - Ula czerwona ze wstydu szybko wepchnela babcie do domu. Niestety nie dosc, ze Slawek uslyszal obelge, to jeszcze zobaczyl wyciagniety jezyk. Miala tylko nadzieje, ze dojdzie on do wniosku, ze wyczyn byl autorskim pomyslem starszej pani. -Jestem glodna - oswiadczyla babcia. - Daj mi jesc, bo powiem, ze mnie glodzisz - zagrozila. -Dobrze, dobrze, juz podgrzewam - pospiesznie zaczela wstawiac garnki. Pamietajac o ostrzezeniach Steni, nie dopuszczala Buni do pieca, kiedy ta usilowala zajrzec pod pokrywki. - Bo powiem Steni, ze babcia byla niedobra i nie bedzie czekoladek - zagrozila, majac nadzieje, ze nie zostanie to odebrane jako znecanie sie nad schorowana kobieta. Ku jej zdziwieniu grozba podzialala. Babcia usiadla grzecznie przy stole i przestala marudzic. Obiad jadla samodzielnie i w spokoju. Potem Ula kazala jej umyc zeby, a sama zaczela sprzatac ze stolu. Bunia wrocila jednak podejrzanie szybko. -Umylas zabki? - spytala Ula, pamietajac o zaleceniach kolezanki. -Tak - babcia byla z siebie nadzwyczaj zadowolona. -Szczoteczka? - sprawdzala Ula. -Nie, bo mnie drapie - staruszka skrzywila sie zalosnie. -Gdzie drapie szczoteczka?! - nie rozumiala, o czym Bunia mowi. -W buzi mnie drapie - poskarzyla sie. -Nie moglas wyciagnac zabkow z buzi? - Ula wiedziala, ze starsza pani ma sztuczna szczeke. -Ojej... Nie pomyslalam... - popatrzyla na dziewczyne okraglymi ze zdumienia oczami. -To idz ladnie do lazienki, wyciagnij zabki i umyj je szczoteczka, dobrze? - Ulka z trudem powstrzymala sie od smiechu, widzac komiczne oslupienie swojej podopiecznej. -Dobrze - babcia zgodzila sie poslusznie i podreptala ponownie do lazienki. Ula z rozbawieniem pokrecila glowa, gdy staruszka wyszla z kuchni. Bunia byla niemozliwa, ale smiac mozna sie pewnie tylko do czasu. Po dluzszym przebywaniu z taka osoba czlowiek sam moze zapomniec, jak sie nazywa. Nagle zadzwonil telefon. Wyciagnela pospiesznie komorke z torebki. Na wyswietlaczu figurowal numer Beaty. - O rany... - jeknela. Nie rozmawialy od ponad dwoch tygodni. Ale nie ma wyjscia, trzeba odebrac. - Tak, slucham - odezwala sie. -Hej! Co u ciebie? Nie odzywasz sie wcale. Rodzicom jest przykro, ze nawet pocztowki nie wyslalas... - w glosie przyjaciolki uslyszala pretensje. -Eee... nie pomyslalam o pocztowce. Sorry... Mialam zadzwonic, ale tak jakos zajeta bylam... - skrzywila sie. -Domyslam sie. Jednego dnia tu, drugiego tam... Dobrze sie bawisz? -Swietnie - w normalnych okolicznosciach Ula cieszylaby sie z telefonu, ale sytuacja, w ktorej sie znajdowala, zdecydowanie nie byla normalna. -Ciesze sie bardzo - oznajmila Beata. - Myslimy wlasnie z Jackiem o wakacjach. Moze bys nam polecila jakies fajne miejsce? -Eee... w Irlandii? -No jasne, a gdziezby indziej? A moze ci cos doslac? Nie potrzebujesz zadnych rzeczy? -Nie. Mam wszystko, co trzeba - zapewnila Beate i cieszyla sie, ze wreszcie moze powiedziec prawde. -To wspaniale, zwlaszcza ze wlasnie pewien mily pan z biura podrozy przywiozl twoj bagaz! - Beata nie tlumila dluzej wrzacego w niej gniewu. Tak bardzo jej ulzylo, gdy uslyszala glos przyjaciolki, a ta teraz klamie jak najeta. Nie zdazyla jeszcze przebadac szczegolowo rachunku za telefon komorkowy, z ktorego wynikalo jednoznacznie, ze w okresie rozliczeniowym nie bylo roamingu, ale zgodnie z jej wiedza Irlandia nie byla polskim wojewodztwem, tylko odrebnym panstwem. Zle przeczucia i przekonanie, ze cos tu nie gra, i to nie z winy telefonii komorkowej, znalazly uzasadnienie kilka minut pozniej, kiedy byla zmuszona pokwitowac odbior bagazu przyjaciolki przebywajacej podobno za granica. Walizki wygladaly na nienaruszone. Beata uznala, ze w zaistnialej sytuacji ma prawo naruszyc prywatnosc drugiej osoby. Po rozpakowaniu bagazu jej podejrzenia sie potwierdzily. -Moge ci to wszystko wytlumaczyc - zalosnie jeknela Ula. -Oby. Czy ty wiesz, jakiego najadlam sie strachu? Myslalam, ze stalo sie cos strasznego, dlugo nie odbieralas... - Beata byla bliska lez. Zlosc, strach, ulga: sama juz nie wiedziala, co bylo ich powodem. -Tylko nie mow Jackowi. I rodzicom - poprosila Ula. -Niby co mialabym powiedziec? Nic nie wiem. Co sie dzieje, Ula? Czy mam sie martwic? -Nie, jest OK. Po prostu glupio to wszystko wyszlo - przyznala, siadajac przy stole kuchennym. - Poszlam kupic cos do jedzenia i autobus odjechal. Potem drugi raz mi odjechal, ale juz skutecznie, i wyladowalam pod Wroclawiem. -Czemu nie wrocilas do domu? - z uraza spytala Beata. - No tak, powinna sie domyslic, ze to kolejna wpadka Ulki. Zamiast niej na wakacje pojechal bagaz. Szkoda, ze zadnych pamiatek z podrozy nie przywiozl. Przepelniala ja zlosc. -Zartujesz? Ze wstydu nie wiedzialam, gdzie sie podziac. Jestem wiec na wakacjach agroturystycznych. Kupilam co trzeba na miejscu. Nie pomyslalam, ze odwioza bagaz. Spisalam go na straty - wyjasniala. - Zreszta chce poszukac pracy na miejscu - ostatniego stwierdzenia nie uznala za klamstwo. Naprawde zamierzala rozejrzec sie za posada we Wroclawiu. Wprawdzie uzyla czasu terazniejszego zamiast przyszlego, ale tam... -Dlaczego tam? - Beata byla zaskoczona. -A dlaczego nie? - odpowiedziala pytaniem na pytanie, wzruszajac przy tym ramionami. - W Poznaniu nie zamierzam sie pokazywac. Tam, gdzie chcialabym pracowac, na pewno wszystko juz wiedza, a tam, gdzie nie wiedza, nie mam zamiaru pracowac. Bylaby to degradacja finansowa i zawodowa, a na to nie zasluzylam. Pokuta pokuta, ale nie mam ochoty na samobiczowanie. Zaczne od nowa tutaj. Zreszta to nie jestem na koncu swiata. Bedziemy sie widywac. Poza tym nie moge wciaz siedziec wam na glowie. -Jak on ma na imie? - po chwili milczenia spytala Beata. -A dlaczego zaraz zakladasz najgorsze?! - oburzyla sie Ulka. - Czy zawsze musi byc facet? - zapytala retorycznie. Skad Beata zawsze wszystko wie? Dziala jak wariograf, i to na odleglosc... Jacek ma przechlapane. Domowy wykrywacz klamstw i nawet zasilania nie potrzebuje. -Czyli nie ma zadnego? - spytala nieufnie. Byla pewna, ze Ula teraz klamie. Za dobrze ja znala. I to falszywe oburzenie... -No dobra, niby jest - przyznala sie Ulka. - Ale to tylko znajomy. Dopoki Przemek go nie sprawdzi - pospieszyla z wyjasnieniem. -Naprawde kazalas go sprawdzic? - oszolomiona Beata opadla na sofe. -No jasne. Ucze sie na bledach. Zreszta jego ojca i brata tez - rzucila desperacko. -Czym oni sie zajmuja, ze sprawdzasz cala rodzine? Zorganizowana przestepczoscia? - Beata miala nadzieje, ze sie przeslyszala. -Slawek ma gospodarstwo rolne, cos tam sadzi, cos tam zbiera, kto by sie polapal. Jego brat jest policjantem. A ojciec nie zyje - udzielila plynnie odpowiedzi. -Co?! Kazalas sprawdzic Przemkowi zmarlego faceta? A czego ma sie dowiedziec? Jak sie sprawuje na tamtym swiecie?! - w tym momencie Beata zglupiala. -Jaki ojciec, taki syn - Uli przypomnialo sie powiedzonko Buni. - Lepiej dmuchac na zimne. -Ulka! Nie wiem, co ten twoj rolnik ma za sadzonki, ale mam nadzieje, ze to nie konopie indyjskie! Gadasz jak nacpana! - Beata zaczela sie denerwowac. - Dziewczyno, popadasz z jednej skrajnosci w druga! -Bez przesady - Ula poczula sie urazona. - Staram sie zachowac umiar. Dziadkow zostawilam w spokoju, no nie? -Jestem pewna, ze sa ci wdzieczni, ze nie musieli uczestniczyc w seansie spirytystycznym - zakpila. - OK, poddaje sie i nie wtracam. - Beata doszla do wniosku, ze uslyszala zbyt wiele rewelacji jak na jedna rozmowe. Jeszcze jedna nowina i peknie jej zylka w mozgu. - Skoro mowisz, ze wszystko w porzadku, to w porzadku, tylko co ja mam twojej rodzinie powiedziec? -Kochana jestes! - rozpromienila sie Ulka. - Na razie nic. Za kilka dni zadzwonie do nich. Powiem, ze przedluzam wakacje i przerzucam sie na agroturystyke w polskim wydaniu. Moglabys tylko schowac walizki? - poprosila. -Dobra - westchnela. - Po prostu je rozpakuje. Jacek nie zauwazy, nie zaglada do twojej szafy. Cos czuje, ze zanim wrocisz, bede wygladac jak piecdziesieciolatka. -No chyba nie przeze mnie... - miala nadzieje Ula. -Nie, ogolnie mowie. Wiesz, kilka dni temu rozmawialam z Przemkiem... - Beata, podobnie jak Ula, zaczela okrecac wlosy wokol palca. -Co? Klapa? - ze wspolczuciem spytala Ula. -I tak, i nie. Trudno powiedziec. Nie udalo sie znalezc danych dotyczacych samochodu, ale Przemek zna kogos, kto specjalizuje sie w portretach pamieciowych. Moze cos z tego wyjdzie... Latwiej szukac w rejestrach konkretnego czlowieka niz ducha. -Portret pamieciowy? Taki jak te, co pokazuja w telewizji? - chciala upewnic sie Ula. -Cos w tym stylu. -A jak on to zrobi? Przeciez nie wiemy, jak oni wygladali? - zdziwila sie. -Nie powiedzialam ci? - zdziwila sie Beata. - Sorry, to przez te nerwy. Ten znajomy Przemka to antropolog i podobno ma taki program, co odtwarza rysy twarzy na podstawie czaszki. Szczegolow ci nie podam, bo niespecjalnie wszystko zrozumialam. W kazdym razie maja to zrobic tak jak z mumia egipskiego faraona. Przemek o jakichs punktach mowil... nie pamietam juz dokladnie... -Na podstawie czaszki? Bleee... - skrzywila sie Ula. -Dla ciebie bleee... A co powiesz na to, ze trzeba zalatwic ekshumacje? - Beata nie dziwila sie reakcji przyjaciolki, sama czula wstret do majacego sie odbyc odgrzebywania szczatkow. -Ekshumacje? - Ulka byla zaskoczona. - No jasne... Nie pomyslalam o tym. Musisz tam byc? - zatroskala sie. To nie bedzie przyjemne doswiadczenie. -Przy odgrzebywaniu? Mam nadzieje, ze nie - sploszyla sie Beata. - O kurcze, nikt mi nie mowil o tym, a nie pomyslalam, zeby zapytac. Nie wiem, jak wyglada procedura. Zajmuje sie tym prawnik z kancelarii, ktora wspolpracuje z biurem Przemka. -No widzisz, w takim razie jak bedzie trzeba, to on pojdzie i juz - pocieszyla ja Ula. -Tak myslisz? To fajnie. Tylko o jeszcze jednej rzeczy zapomnialam ci powiedziec. Przemek mowil, ze dowiedzial sie od powiatowego inspektora sanitarnego, ze ekshumacji dokonuje sie od 16 pazdziernika do 15 kwietnia. -Ze niby co? Mamy czekac pol roku? Dlaczego? Jak jest za cieplo, to bardziej smierdzi? - Ula nie rozumiala tego ograniczenia. -Ha, ha! - parsknela smiechem Beata. - Sorry, to nie jest smieszne. Przemek mowil cos o procesie gnilnym, pewnie o to wlasnie musialo mu chodzic. Czy nie masz wrazenia, ze wpadam w histerie? - Beata nie rozumiala tego naglego przyplywu dobrego humoru. -Nie, jestes normalna - zapewnila ja Ula. - Tak sobie mysle: oni z tego jeziora wyciagneli kosci, no nie? A potem jeszcze je oczyscili z mulu i roznych takich. To niby jakie procesy gnilne? Tam chyba juz nie ma co gnic? -A wiesz, ze masz racje? - po chwili milczenia przyznala Beata. - O tym nie pomyslalam. Zaraz zadzwonie do Przemka. Skoro gnicie odpada, to moze jest mozliwosc zastosowania nadzwyczajnej procedury czy cos w tym stylu... Po zakonczeniu rozmowy Ulka pospieszyla sprawdzic, gdzie sie podziala Bunia. Rozmawialy z przyjaciolka prawie pol godziny, w tym czasie babcia mogla byc w drodze do Timbuktu. Nie wybaczy sobie, jesli przez nia staruszce cos sie stanie. Na szczescie znalazla ja grzecznie ogladajaca telenowele. Odetchnela z ulga i padla na fotel stojacy obok staruszki. -Umylam zabki - powiedziala babcia. -Naprawde? A pasta tez? - zazartowala Ula. -Nie mowilas, ze pasta tez trzeba - Bunia popatrzyla z uraza na dziewczyne. Tym razem Ulce zabraklo slow i po prostu parsknela smiechem. Uspokoila sie dopiero po dluzszej chwili. Przypomniala sobie nagle, ze babcia wprawdzie jest malo kumata, jakby powiedziala wspolczesna mlodziez, ale pamieta doskonale to, co dzialo sie lata swietlne temu. Dziewczyna postanowila wiec zaczerpnac informacji ze zrodla. Zamiast meczyc Przemka, sprobuje dowiedziec sie czegos o rodzinie Slawka i Mariusza ma miejscu. -Bunia - spytala przymilnie - pamietasz Asie? -Od Juszczakow? Pamietam, przeciez pamiec to ja mam dobra - oswiadczyla dumnie. -Tak? A jak wygladala? -Jak wszyscy - rozmowa dosc nagle przestala ja interesowac. Wpatrywala sie w ekran telewizora. -Kto wszyscy? - nie poddawala sie Ula. -Juszczaki - Bunia smiala sie z reklamy, ktora Ula okreslilaby jako oferte powietrznej agencji towarzyskiej, ale babcia byla zachwycona. Nie powinno jej to dziwic, zwlaszcza jesli pamieta, co mowila Stenia: Bunia uwielbia reklamy, bo to jedyna forma filmu krotkometrazowego, w ktorym jest w stanie pamietac o poczatku, zanim nastapi koniec. Rodzinne podobienstwo podobienstwem, Ula zastanawiala sie nad slowami Buni, ale przeciez nie wygladaja jak blizniacy. Ale trzeba przyznac, ze na pierwszy rzut oka podobienstwo rzeczywiscie bylo uderzajace. Jednak po dokladnym przyjrzeniu sie braciom dochodzilo sie do wniosku, ze jedyne, co ich laczy, to wysokie szczuple sylwetki, kasztanowe wlosy i szare oczy. Rysy twarzy kazdy z nich musial odziedziczyc po innym rodzicu. -Takie same wlosy wszyscy maja? - spytala na slepo. - No... I oczy... Jak u wilkow, takie szare... Stary Juszczak jak tu przyjechal, to po nim wszyscy tacy. -Po Stefanie? - ojca chlopakow nie okreslilaby raczej jako starego. Gdyby zyl, bylby w wieku jej syna. -Nie, po Alojzie. Ale z ciebie glupia dziewuszka - pokiwala z politowaniem glowa. - Pokaze ci zdjecia - zaoferowala nagle, probujac wygramolic sie z fotela. Podeszla do stojacego pod sciana segmentu i wyciagnela karton, w ktorym niedbale, jedne na drugich, lezaly czarno-biale fotografie, czesc z nich pozolkla ze starosci. -To jest Alojz - podala Uli stara odbitke. - A to Stefan z zona - podala kolejna. Trudno bylo zobaczyc kolory, o ktorych mowila Bunia: zdjecia byly po prostu szare i nieostre. Na pierwszy rzut oka bylo jednak widac, ze co do jednego Ulka miala racje: Mariusz byl raczej podobny do matki, podczas gdy Slawek stanowil wierna kopie ojca. -To jest Asia - podala jej nastepna fotografie, na ktorej mloda dziewczyna usmiechala sie do stojacego obok chlopca. -Bunia, masz inne zdjecia Asi? Tylko wieksze od tych? - spytala, przygladajac sie dziewczynie. Twarz wydawala jej sie znajoma, i to w sposob budzacy niepokoj. Wstrzasnal nia zimny dreszcz. -Masz - podala jej kolejne. - Ladaco, a nie dziewczyna. Nie upilnowal jej... - pokiwala smetnie glowa. -Bunia, jak ona wygladala? Jakie wlosy miala? - meczyla staruszke, ktora powoli zaczynala tracic zainteresowanie zdjeciami. -Jak Juszczaki - odlozyla karton na kanape i wrocila do ogladania telewizji. Ula pozbierala zdjecia i wlozyla je do pudelka, z wyjatkiem jednego, na ktorym Asia wyszla wyjatkowo wyraznie. Siedziala jak na szpilkach, czekajac na powrot Steni. Nigdy czas jej sie tak nie dluzyl, jak dzisiejszego popoludnia. W dodatku Bunia zapadla w drzemke i Ula stracila towarzystwo, pozostajac sam na sam z klebiacymi sie w jej glowie nieprawdopodobnymi myslami. Ula chodzila po niewielkiej kuchni w te i z powrotem. Z niecierpliwoscia czekala na kolezanke. Wyskoczyla na zewnatrz, gdy tylko uslyszala warkot samochodu. Stenia wjezdzala wlasnie na podworko. Na widok wybiegajacej z domu Ulki zbladla jak sciana. -O Matko Boska! - jeknela, wysiadajac pospiesznie z auta. - Buni cos sie stalo?! -Nie, z babcia wszystko w porzadku. Spi - uspokoila ja. - Nie moglam sie po prostu doczekac... -Nie strasz mnie tak wiecej - powiedziala Stenia z wyrzutem. - Nie mow, ze bylo az tak zle... -Nie, fajnie bylo. Nie sprawiala klopotu. Mialysmy tylko jedno male nieporozumienie: nie powiedzialam jej, ze ma uzyc pasty do zebow... -Cala Bunia - usmiechnela sie. - Pomoz mi z zakupami, dobrze? Czy sie spieszysz? -Nie, teraz kijem mnie nie wypedzisz - Ula poslusznie zaczela wyciagac z bagaznika pelne reklamowki. - Musimy pogadac. I to natychmiast. O tej Asi od Juszczakow, co zaginela... -No co ty? - Stenia otwarla szeroko oczy ze zdumienia. - Znalazlas ja? Naprawde byla w tym ogrodku?! -Glupia jestes? - baknela z niesmakiem Ula. - Jaki ogrodek? Sama mowilas, ze w to nie wierzysz. -Mowilam, ze nie wierze, zeby Slawek mogl kogos zabic. Za jego ojca nie recze - pokazala jezyk Ulce. -To o co chodzi? - zapytala, gdy pownosily zakupy do kuchni. -Moja przyjaciolka Beata... - zaczela dziewczyna. -Mowilas, ze chcesz pogadac o Asi... - przypomniala jej Stenia. -No mowie przeciez! - obruszyla sie. -Mowisz o Beacie... - Stenia nie rozumiala, o co i o kogo wlasciwie chodzi. -To jest powiazane. Nie przerywaj mi, tylko sluchaj. W ubieglym roku moja przyjaciolka Beata przez przypadek odkryla, ze jej ojciec nie jest jej ojcem. Wynajela detektywa, zeby zbadal sprawe... -O rany! Prawdziwego detektywa? Takiego jak w telewizji? - Stenia az usiadla z wrazenia. -Wlasnie takiego - przytaknela. - I wiesz, co sie okazalo? Ze jej rodzice nie sa wcale jej rodzicami. Ani troche. -Rozumiem. Adopcja. Ale jaki to ma zwiazek... -Stenia poczula sie rozczarowana tak prozaicznym wyjasnieniem. -Jaka tam adopcja? Zadnej adopcji. Sluchaj dalej i nie przerywaj - Ulka zirytowala sie. - Ona na poczatku tez tak myslala. To znaczy, ze to adopcja albo romans. Przemek, ten detektyw, odkryl, ze Rostowscy, tak sie nazywa Beata, mieli dziecko. Mieszkali wtedy w USA, i to dziecko tam zmarlo. Wrocili do Polski. Zdarzylo sie, ze potracili smiertelnie kobiete, ktora weszla im pod kola. Okazalo sie, ze jechala samochodem z mezem i dzieckiem, ale rozbili sie o drzewo. Mezczyzna zginal na miejscu. Wlasciwie to nie wiem, czy to byl jej maz, to skrot myslowy - wtracila. - A ta kobieta w szoku wyszla na jezdnie. Moze szukala pomocy? Tego nie wiemy. W kazdym razie Rostowscy znalezli to dziecko na tylnym siedzeniu tamtego auta i zabrali do siebie. To dziecko to wlasnie moja przyjaciolka Beata... -Uratowali ja... - Stenia nie byla pewna, czy stwierdza fakt, czy zadaje pytanie. -A tam, zaraz uratowali - obruszyla sie Ulka. - W pewnym sensie moze i tak. Tylko ze ta kobieta, Rostowska, byla w depresji i jednoczesnie w szoku i ubzdurala sobie, ze to znalezione niemowle to jej coreczka. Wiec je zabrali, a samochod razem z dwoma cialami wepchneli do jeziora, zeby ukryc wypadek i porwanie dziecka. - Ula spojrzala na Stenie, ktora siedziala cicho i uwaznie sluchala, tym razem nie przerywajac. - Problem w tym, ze potem jej nie chcieli - kontynuowala. - Urodzilo im sie wlasne dziecko i Beata cale zycie byla traktowana jak kukulcze jajo. Podrzutek - wyjasnila Ulka i na samo wspomnienie zakrecily jej sie lzy w oczach. - Wiesz, Beata byla w szoku, jak sie o tym dowiedziala. Nagle przyszlo zaproszenie na slub jej niby-siostry. Straszna z niej zdzira swoja droga - skrzywila sie z niechecia. -W zyciu bym nie pojechala - oswiadczyla Stenia. - Nie przyszlo im do glowy, ze ona mogla miec rodzine? A jesli miala, to ci ludzie do dzis nie wiedza, co spotkalo te dziewczyne i jej meza. -Nie wiadomo, czy byli malzenstwem - zaznaczyla Ulka. -To rownie dobrze mogl byc jakis obcy mezczyzna, ktory ja tylko podwozil. W kazdym razie Beata pojechala, zeby sie dowiedziec prawdy. Wtedy spiknela sie z moim bratem, ktory wykazal sie gustem, wybierajac kobiete swojego zycia, a dla mnie przyjaciolke - ponownie odbiegla od tematu. -Co to ja... Aha, juz wiem. Rozegrala sie tam tragedia. Zmarl dziadek, o ktorym Beata nie miala pojecia, i zostawil spadek dla wnukow. Ale Beata nie byla jego prawdziwa wnuczka i Rostowscy nie chcieli dopuscic to tego, zeby w ogole dowiedziala sie o spadku. Oczywiscie zalezalo im na tym, zeby wszystko dostala Ania, jej niby-siostra. -A nie mogli powiedziec prawdy, bo wtedy by sie wydalo, ze zabili kobiete i porwali dziecko - domyslila sie Stenia. - I co zrobili? -Dogadali sie ze znajomymi, ze zatrudnia Beate w swojej firmie na stanowisku dyrektora i wyswataja ja z ich synem, a ona z zamian zrzeknie sie spadku na rzecz siostry. -Strasznie to glupie - stwierdzila Stenia. - Niby jak chcieli to zrobic? Przystawic jej pistolet do glowy? -Oni nie wiedzieli, ze Beata o wszystkim juz wiedziala, kiedy tam przyjechala. Probowali prosba, grozba, grali na uczuciach. Wiadomo, nic to nie dalo. I ten chlopak, za ktorego niby miala wyjsc, Adam, omal jej nie zabil -w tym momencie Ulce glos lekko sie zalamal. -Jezus... - szepnela wstrzasnieta Stenia. -Jacek zdazyl w sama pore. Inaczej tamten by ja udusil - nie miala sily zdawac szczegolowej relacji z tych wydarzen. Nie bylo jej wprawdzie na miejscu, ale nadal bardzo to przezywala. -Powinien za to siedziec! - stwierdzila wzburzona sluchaczka. -Bedzie - zapewnila ja Ulka. - Adwokat probowal skonczyc na tym, ze Adam przyzna sie do pobicia, ale prokurator byl nieugiety. Usilowanie zabojstwa i koniec. Mam nadzieje, ze dostanie dozywocie. Jak dobrze pojdzie, to jeszcze w tym roku bedzie po wszystkim. -A co sie stalo z tymi Rostowskimi? - spytala z ciekawoscia. -Wydalo sie wszystko. Przyznali sie do tego wypadku. Opowiedzieli dokladnie co i jak, ale to bylo prawie trzydziesci lat temu. Sprawa jest przedawniona. Nie mozna ich prawnie ukarac - wyjasnila. -Co za niesprawiedliwosc. Zabili te kobiete... - Stenia z oburzenia zapomniala, co chciala powiedziec. -Twierdza, ze to wypadek. Policja wyciagnela samochod i potwierdzila, ze ich wersja sie zgadza. I po sprawie - w glosie Ulki zabrzmiala bezradnosc i niesmak. -Jak to po sprawie? - nie rozumiala Stenia. - Rozumiem, co to znaczy przedawnienie, ale chyba policja prowadzila jakies sledztwo? A kim byli ci ludzie w samochodzie? -Nie wiadomo. Policja nie zajmuje sie zaginionymi sprzed trzydziestu lat. Brak srodkow, brak ludzi, brak czasu - wzruszyla ramionami. - Beata na poczatku chciala zostawic sprawy swojemu biegowi. -Dlaczego? Ja bym wolala wiedziec, skad pochodze -powiedziala Stenia. Nie potrafila sobie wyobrazic, przez co musiala przejsc przyjaciolka Uli. Ale z pewnoscia bylo to wyczerpujace i bolesne. -Beata uwazala, ze odnalezienie rodziny nic nie zmieni w jej zyciu. To beda obcy ludzie i ona dla nich tez taka bedzie. Niedawno jednak zmienila zdanie i poprosila Przemka o pomoc. Ale to ciezka sprawa. Nikt nic nie wie, nie ma dokumentow... -Ten detektyw nie da rady sie dowiedziec... - ze smutkiem skomentowala dziewczyna. -Stara sie. Beda chcieli ustalic prawdopodobny wyglad kobiety i mezczyzny na podstawie ich czaszek. Taka rekonstrukcja... Moze to cos da. -A badania DNA? - spytala. - Wciaz o tym klepia w telewizji. -Musza miec z czym porownac... -Jasne, glupia jestem. Nie pomyslalam... - Stenia omal nie stuknela sie w czolo. - Mowilas, ze sprawa Beaty wiaze sie z Asia. Nie rozumiem jednak, co jedna ma do drugiej... - przypomniala sobie slowa Ulki. -Wlasnie. Sama nie moge w to uwierzyc. Matka Beaty, to jest Rostowska - poprawila sie - w kolko powtarzala, ze nie moze zapomniec szarych i wpatrzonych w nia oskarzycielsko oczu zabitej kobiety. Wyrzuty sumienia i tyle - podsumowala Ula. - Dlatego znienawidzila Beate, ktora ma szare oczy matki. Przypominala jej te zabita kobiete. I teraz sluchaj: Beata ma piekna naturalna barwe wlosow... - zawiesila na chwile glos. - Jesienne kasztany, taki cieply odcien czekolady z rdzawym polyskiem. Zupelnie jak... - skinela podbrodkiem w strone domu Juszczakow. Ulka mowila tak chaotycznie, ze Stenia przez chwile nie rozumiala, do czego kolezanka zmierza. -Zwariowalas! - oznajmila zdecydowanie. - Wielu ludzi ma takie oczy i wlosy... -Matka Beaty i Asia zaginely mniej wiecej w tym samym czasie... To po pierwsze. Po drugie: Bunia twierdzi, ze wszyscy Juszczakowie odziedziczyli po dziadku ten kolor oczu i wlosow... -Daj spokoj... - Stenia spojrzala na nia z politowaniem. - Bunia gada od rzeczy. Mysli, ze jest rok 2028! -Nie jesli chodzi o historie sprzed lat. Sama powiedzialas, ze lepiej niz obecne wydarzenia pamieta to, co sie dzialo, gdy jeszcze ciebie na swiecie nie bylo - nie ustepowala Ula. - Zreszta to nie tylko zbieznosc czasowa i wizualna. Pokazywala mi dzisiaj zdjecia, w tym zdjecia Asi. Chodz do pokoju, sama zobaczysz. Weszly do pomieszczenia, w ktorym babcia lezala na kanapie. Na szczescie sie obudzila. Ula podeszla do niej i pokazala jej zabrane wczesniej zdjecie. -Bunia, powiedz Steni, kto to jest? - zapytala przymilnie. -Asia - odparla poslusznie staruszka. -A to? - Ula pokazala jej drugie zdjecie. -Ty - powiedziala staruszka, wskazujac Ulke palcem. -I kto jeszcze? -Asia. -Daj spokoj, widzisz, ze sie nie dogadasz. Jakim cudem... - Stenia zamilkla, gdy spojrzala na podane jej zdjecia. Pierwsze przedstawialo mloda, rozesmiana dziewczyne. Drugie te sama dziewczyne, tylko w kolorze i obejmujaca Ulke. - Niemozliwe - powiedziala, gdy otrzasnela sie z pierwszego szoku. -Wiem - reakcja Steni wprawila Ulke w stan ekscytacji. - Jak zobaczylam to zdjecie, to az mnie ciarki przeszly. Ale to nie moze byc przypadek. Wyobraz sobie tylko, ze dziewczyna z czarno-bialego zdjecia ma szare oczy i kasztanowe wlosy, a otrzymujesz prawie blizniaczki. Takie podobienstwo nie moze byc przypadkowe - przekonywala. -Nie wiem, co mam o tym myslec. - Stenia zdumiona patrzyla na Ulke. - Naprawde myslisz, ze Asia to matka Beaty, a Slawek i Mariusz... - nie miala sily dokonczyc zdania. -Jej kuzyni? - dokonczyla pytanie. - Nie mam pewnosci- powiedziala. - Musisz jednak przyznac, ze to podobienstwo jest zbyt uderzajace, zeby je zignorowac. Moje zycie to jeden wielki zbieg okolicznosci, cos w tym musi byc. -I co zrobisz? Powiesz Beacie? - Stenia w glebi duszy zgadzala sie z opinia kolezanki. -Nie. Musimy wziac tez pod uwage, ze to moze byc jednak czysty przypadek. Na poczatek opowiem wszystko Przemkowi. Zobaczymy, co on powie. Poza tym trzeba czekac na portret, bo wtedy bedzie mozna porownac twarze. -Dobry pomysl. Jesli powiemy o tym chlopakom, to spala nas na stosie jak w czasach inkwizycji, wiec trzymajmy jezyk za zebami. Zobaczysz, ze beda nam wdzieczni. W koncu ludzie przestana powtarzac te ohydne plotki - stwierdzila. - Kiedy bedzie portret? -Trudno powiedziec. Mysle, ze to moze byc kwestia kilku tygodni. Najpierw konieczna jest ekshumacja - wyjasnila Ula. -Ekshumacja? To znaczy, ze beda wykopywac...? Bleee... - otrzasnela sie ze wstretem, gdy dziewczyna twierdzaco skinela glowa. 7. W kuchni siedzial tylko Slawek i czytal rozlozona na stole gazete. Kawa stala na podgrzewaczu, sniadanie na stole. Ula z zadowoleniem zauwazyla, ze przygotowal nakrycie takze dla niej. Pewnie nie ma jej juz za zle tych glupot, ktore wygadywala kilka dni temu, kiedy byla wstawiona. Albo powinien sie przyzwyczaic do tego, co ludzie gadaja, albo wyjasnic cala sprawe, pomyslala, nalewajac kawy do kubka. To milczenie tylko podsyca plotki... Ona nie potrafilaby tak zyc. Wystarczajaco przykre byly porozumiewawcze usmiechy ludzi i insynuacje zwiazane z tym, ze skoro mieszka z dwoma samotnymi mezczyznami, z ktorych jeden nie cieszyl sie najlepsza slawa, to...-Pozno wstalam - zagaila rozmowe. -Hm... - mruknal Slawek niezobowiazujaco i przewrocil z szelestem strone. Westchnela. Dzien jak co dzien. Teraz przynajmniej ma ogrodek i moze czyms zajac mysli. Kiedy wracala wczoraj w nocy do domu, zdazyla omowic ze Stenia te sprawe z kazdej strony. Uznaly, ze nalezy czekac, dopoki nie bedzie rekonstrukcji twarzy. Wczesniej zdjecie i tak bedzie bezuzyteczne. -List wczoraj do ciebie przyszedl. Lezy na stoliku w przedpokoju - odezwal sie niespodziewanie Slawek, nie podnoszac jednak glowy znad gazety. - Ten dom to nie skrytka pocztowa - poinformowal ja niby od niechcenia. Nie chodzilo o to, ze moze mialby cos przeciwko: sam tego nie wiedzial, poniewaz nie mial szansy sie zastanowic. Ula postawila go przed faktem dokonanym, nie raczac nawet poinformowac o tym, ze podala komus jego adres jako wlasny. W dodatku tym kims byl facet... Mariusz ma racje. Dziewczyna za bardzo sie tu zadomawia. Musial przyznac jednak sam przed soba, ze draznilo go nie tyle to zadomawianie sie Ulki w jego domu, ile swiadomosc, ze przyzwyczail sie do jej obecnosci i zdecydowanie juz mu sie nie podobala wizja pustego mieszkania. -Dzieki - Ulka postanowila nie komentowac jego uwagi. Miala wazniejsze sprawy na glowie. Meskie fochy mogl sobie wsadzic gdzies... Adresu mu przeciez nie ubedzie. -Gdybys pytala, nie mam nic przeciwko - nie potrafil pohamowac ironii. -Dzieki - odpowiedziala machinalnie, wychodzac z kuchni. Miala pilne telefony do wykonania. Musi zlapac Przemka, poza tym skoro Slawek nie ma nic przeciwko, to poda jego adres Beacie i poprosi, zeby przyslala teczke z jej dokumentami. Jesli ma szukac pracy na miejscu, to poza CV i listem motywacyjnym wypadaloby dolaczyc dokumenty potwierdzajace podawane informacje, chocby odpis dyplomu i referencje. Chociaz z ostatnim miejscem pracy moze byc trudno, pomyslala. -I co tam? - nie przedstawiajac sie, spytala Przemka, gdy tylko uslyszala jego glos w telefonie. -Z czym? - spytal. Byl troche zaskoczony, kiedy zobaczyl jej numer na wyswietlaczu. Przemknelo mu przez mysl, ze mogla zmienic zdanie. Z nia nie bylo rzeczy niemozliwych. Szczegolnie utkwily mu w pamieci slowa Jacka charakteryzujace Ulke: "Choc spodziewam sie po niej doslownie wszystkiego i nie oczekuje niczego, to ona i tak potrafi mnie zaskoczyc". -No jak to z czym?! - oburzyla sie. - Z nasza sprawa! -Ula, rozmawialismy zaledwie dwa dni temu! Nie oczekuj cudow... -Masz cos czy nie? - nie ustepowala. -Informacje ogolne - westchnal. - Stefan Juszczak, data urodzenia... - zaczal odczytywac notatke pozostawiona przez Elke. -Stefan niech spoczywa w spokoju. Nastepny... -Mariusz Juszczak - Przemek pokrecil zrezygnowany glowa. Najpierw zleca mu wyszukanie informacji dotyczacych kilku osob, a potem zdobyte dane jej nie interesuja. -E tam... Tego tez sobie daruj... Pracuje w policji, to chyba panstwo go juz przeswietlilo, nie? A co masz na temat Slawka? -Wiesz o tym, ze nie umrzesz smiercia naturalna, prawda? - spytal. - Dobra, juz czytam - powiedzial szybko, slyszac po drugiej stronie syk zniecierpliwienia. - Lat trzydziesci, wyksztalcenie wyzsze, wlasciciel gospodarstwa ekologicznego, ma swoja strone w Internecie, sama mozesz sobie poczytac. Rozwiedziony... -Rozwiedziony?! - Ula krzyknela z wrazenia. Przestraszona, ze jej okrzyk mogl dotrzec do niepowolanych uszu, sciszyla glos. - Rozwiedziony? - powtorzyla ciszej. -Zgadza sie. Sprawdzila to znajoma pracujaca w urzedzie stanu cywilnego, ale o tym nic nie wiesz - zastrzegl. -Szczegolow ci nie podam. Nie mam dostepu do akt. -Aha - przytaknela. O rany, Slawek byl zonaty! Ale skoro rozwiedziony, to nie zabojca... Przez glowe przetaczaly jej sie rozne mysli. - A jego zona zyje? - spytala dla pewnosci. -Tak, nawet wyszla powtornie za maz... Czy ja tez mam sprawdzac? -Po co? - zdziwila sie. Wystarczala jej w zupelnosci sama informacja o tym, ze zyje. Detektyw postanowil nie komentowac niczego, tylko czekac na pytania. Na te zadawane przez siebie otrzymywal dziwne odpowiedzi. -A masz jakies daty? - zapytala po chwili milczenia. -Rozwod orzeczono siedem lat temu - poinformowal ja usluznie. - Malzenstwo od chwili jego zawarcia do rozwodu trwalo niespelna 12 miesiecy. Szybko im poszlo. -To znaczy, ze jej nie zabil - upewnila sie ostatecznie Ulka. - Po prostu kolejna ucieczka. To chyba jest klatwa rodzinna, wiesz? - zastanawiala sie glosno. -Jaka kolejna ucieczka? I kto kogo zabil?! W cos ty sie wpakowala?! - tym razem Przemek naprawde sie zdenerwowal. Powinien posluchac swojej intuicji i sprawdzic osobiscie miejscowosc, w ktorej przebywala Ula. -No przeciez mowie, ze nikt nikogo nie zabil - mezczyznie trzeba wszystko tlumaczyc jak krowie na rowie, pomyslala. - I w nic sie nie wpakowalam. Glupie plotki tylko wyjasniam - objasniala. -Ula! -Nic mi nie jest - przerwala mu bezceremonialnie. -Ula! Ula! Ile mozna tego sluchac? Sluchaj, przyszla poczta. Odesle ci umowe jak najszybciej, ale niczego wiecej na razie nie sprawdzaj, dobra? -A ta Joanna? - spytal zdezorientowany. Sprawa niby nagla i pilna, a potem naraz po wszystkim. Cala Ula. -Zaginela trzydziesci lat temu, kilka dni nie zrobi jej roznicy - uznala. Informacji, ktore zdobyla, nie zamierzala mu na razie przekazywac. -Jak to zaginela? Nie mowilas wczesniej, ze zaginela... - powtarzal zdezorientowany. -No oficjalnie to nie, bo nikt niczego nie zglaszal. Sluchaj, to teraz bez roznicy, OK? Nie zawracaj sobie glowy. Dowiedzialam sie wszystkiego, czego potrzebowalam. Jakby co, to sie zglosze. Jeszcze jedna sprawa... -Jestes pewna? Moze za dwa dni sie rozmyslisz? - spytal zgryzliwie. -Nie, bo to nie moja sprawa, tylko Beaty. Rozmawialysmy i wspomniala o tej komputerowej rekonstrukcji twarzy. Kiedy to bedzie? -Jak slusznie zauwazylas, to nie jest twoja sprawa -odpowiedzial jej sucho. -Beata i tak mi powie co i jak, a o szczegoly cie nie pytam. Wiec? - zawiesila z oczekiwaniem glos. -Mamy juz zgode na ekshumacje - poddal sie. - Inspektor powiatowy przychylil sie do naszej prosby, bo to stare szczatki i nie ma zagrozenia sanitarnego. Zarzadca cmentarza obiecal zorganizowac wszystko na poczatku przyszlego tygodnia. -To super! - zareagowala entuzjastycznie. - A jak dlugo trwa rekonstrukcja? -Nie mam pojecia. Prawdopodobnie od kilku do kilkunastu dni. Moj przyjaciel ma mase innych zajec. Uprzedzalem juz Beate, a teraz informuje ciebie: to moze nic nie dac. Po prostu uwazam, ze warto sprobowac - tlumaczyl. - Jesli nie bedziesz nastawiala sie na jakis cud, to rozczarowanie bedzie mniejsze. -Jesli bedzie - Ula postanowila na razie nic nie mowic o zdobytym zdjeciu, ale swierzbil ja jezyk i miala ochote wykrzyczec wszystko, co wiedziala. Ale Przemek co najwyzej by ja wysmial. - Mam prosbe: zadzwon, jak juz bedziesz mial ten model, czy jak to tam sie nazywa... To konieczne, pilne i potrzebne! - zaznaczyla. -Dobra. Tyle moge zrobic - zgodzil sie. - I jeszcze jedno. Skoro nie potrzebujesz nic wiecej, to nie wysylaj tej umowy. Usluga gratis - usmiechnal sie, slyszac pisk radosci. -Fajny jestes - stwierdzila Ula. - Szkoda, ze nie w moim typie. Pa! - zakonczyla rozmowe... Rozsiadla sie wygodnie w gabinecie Slawka i zalogowala na swoja poczte internetowa. Zrezygnowala z rozmowy telefonicznej z Beata na rzecz komunikacji elektronicznej. Ladnie i skladnie napisze, czego jej potrzeba, a przy okazji bedzie pewna, ze nie wygada zadnego newsa, po ktorym Beata moglaby niespodziewanie zejsc z tego swiata. Po krotkim namysle wyslala wiadomosc nastepujacej tresci: Hej, to ja Nie mow, wiesz komu, ani slowa na moj temat. Pisze, bo mam mala prosbe. Ale kiepsko spalam tej nocy. Nie zebym o czyms myslala... Pelnia byla, to pewnie dlatego. Wiesz, ze wtedy wszystkie strzygi, upiory i wampirzyce nie moga spac? Ale skad mialabys to wiedziec? Ty jestes wamp, a nie wampirzyca. Hi, hi, wiem, jestem z kosmosu, dziwne tylko, ze nie mam zielonych czulkow.... Moze dlatego, ze nie lubie zielonego? jak myslisz? O rany, ale glupoty pisze...i w dodatku nie na temat, jak zwykle.... Jeszcze tylko ci powiem, ze Maciej zupelnie wywietrzal mi z glowy. Dziwne, co nie? Moze to zasluga wiejskiego powietrza? Ale tak to juz w milosci bywa, czar nowosci szybko sie rozplywa... zrymowalo sie (C) fajnie, nie? No wlasnie, bo ja to tak w ogole po prosbie pisze... Wyslij mi moje dokumenty, najlepiej caly czerwony segregator. Skoro mam szukac pracy, to bede potrzebowac dokumentow. I to by bylo na tyle... Aha, podaje ci adres... Pa(C) Byloby tu calkiem sympatycznie, gdyby pozbieral papiery z biurka, pomyslala Ulka, rozgladajac sie z uwaga po gabinecie Slawka. Urzadzony raczej po spartansku, jak caly dom. Nieprzeladowany meblami, dzieki czemu duzo w nim przestrzeni. Kolorem dominujacym byl braz: takie bylo biurko i szafa z dokumentami, a takze obijane skora fotele. Pokoj ten byl jedynym pomieszczeniem, do ktorego miala calkowity zakaz wchodzenia i zagladania; nawet drzwi nie wolno jej bylo dotykac. Wiec wlasnie go zlamala. -Czego oko nie widzi, tego sercu nie zal - stwierdzila. Slyszala, jak wyjezdzal, nie interesowalo jej zbytnio gdzie i po co. Najwazniejsze, ze byl w ubraniu roboczym. To powinno dac jej wystarczajaco duzo czasu na skorzystanie z poczty. Wroci na pewno nie wczesniej niz poznym popoludniem. -No wlasnie! Ze tez wczesniej o tym nie pomyslalam! - Ula zerwala sie i jak sep dopadla regalow. Gdzie jak nie na zakazanym terytorium moglaby znalezc interesujace ja informacje? Jak sie jej poszczesci, powinna odszukac papiery rozwodowe, zanim Slawek wroci. Nie miala wyrzutow sumienia, ze przeglada cudze rzeczy. Doszla do wniosku, ze nie ma wyjscia. Skoro we wsi kraza te ohydne plotki, to znaczy, ze nikt nie wiedzial, ze mezczyzna byl zonaty. Ula nie mogla spytac bezposrednio, bo nie mogla powiedziec, skad o wszystkim wie. A to dlatego, ze wynajela prywatnego detektywa, o czym absolutnie, nigdy i w zadnym wypadku nie wolno jej powiedziec Slawkowi! Decyzja o przeszukaniu jest zatem usprawiedliwiona okolicznosciami. Kilka godzin pozniej rozgladala sie wokol zniechecona. Poza jeszcze wiekszym niz wczesniej balaganem nie udalo jej sie niczego osiagnac. W gabinecie nie bylo zadnych dokumentow prywatnych, natomiast na temat nieruchomosci i upraw ekologicznych dowiedziala sie wiecej, niz kiedykolwiek bedzie jej potrzebne. Zaczela zbierac papiery, ktore nieopatrznie odkladala, nie zwracajac uwagi na ich kolejnosc ani nie zapamietujac pierwotnego polozenia. Agentem tajnych sluzb z pewnoscia nie zostanie. Czula ogarniajaca ja rozpacz. Pierwotnie miala zamiar tylko skorzystac z komputera i zwiac, zanim ktos sie zorientuje, ze tu byla. Oczywiscie nie bylaby soba, gdyby wrodzone i nabyte wscibstwo nie kazalo jej urzadzic tego papierowego piekla. -Pieklo to bedzie, jak wroci... - powiedziala do siebie. Nie ma szans, zeby wszystko trafilo na miejsce. Trzeba bylo ogladac filmy szpiegowskie, a nie glupkowate komedie... Nie ma wyjscia, trzeba szybko posprzatac i wmowic mu, ze chodzilo tylko o starcie kurzu, a przy okazji... Ulka wymyslala teorie, ktora pozwolilaby jej zachowac zycie, ale sama nie czula sie do niej przekonana. Jednak chyba lepiej wpasc przy porzadkowaniu niz przy szpiegowaniu. Na szczescie zawsze pozostaje uniwersalna bron masowego razenia: lzy! -Co ty tu do diabla robisz?! - gniewny glos przestraszyl ja, co sprawilo, ze dokumenty trzymane w jej rece znalazly sie na podlodze. Byla tak zajeta, ze nie uslyszala ani przyjazdu Slawka, ani jego wejscia. -Ales mnie przestraszyl! - probowala sie usmiechnac, ale ogarniajacy ja lek zgasil od razu usmiech. -W zyciu nie spotkalem tak wscibskiej, bezczelnej... - ze zlosci zabraklo mu tchu. - Wynocha stad! - przemknelo mu przez mysl, ze nie wypada tak zwracac sie do kobiety, ale gniew wzial gore. Zadna inna kobieta nie byla w stanie wywolac w nim tak silnych emocji. To go nad wyraz zaniepokoilo. -Co takiego?! - strach Ulki zniknal bez sladu, zastapiony przez furie. Nie zamierzala nigdzie wychodzic! O nie! Dopoki nie powie mu, co o tym mysli! - Ty arogancki... Nie zdazyla dokonczyc, gdy Slawek, zrobiwszy kilka krokow, dopadl ja, chwycil silnie za lokiec i wyciagnal na korytarz. -Jestes nienormalny! - wrzasnela blada jak plotno Ula. - Puszczaj mnie, kundlu! - niestety bardziej obrazliwy epitet nie przyszedl jej do glowy. -Pakuj sie! Za godzine ma cie tu nie byc! - oswiadczyl stanowczo. -Jak chcesz! - spojrzala na niego zimno. Nie da sie zastraszyc. Skoro ma odejsc, to odejdzie. Z godnoscia! -Nie musisz sie martwic o brata. Nie narobie mu klopotu - odwrocila sie na piecie i odeszla spokojnie, nie ogladajac sie za siebie. Weszla po schodach do swojego juz prawie bylego pokoju, trzasnela drzwiami i rzucila sie na lozko. Dygocacy z gniewu Slawek usiadl przy biurku i ukryl twarz w dloniach. Nie powinien sie tak unosic. W gruncie rzeczy nie bylo do tego powodu. Nie spodziewal sie takiego obrotu sprawy. Nie uderzylby kobiety, ale i tak czul sie winny, ze uzyl rozwiazania silowego, zeby wyprowadzic ja z pokoju. Nie przypuszczal, ze wyrzuci ja z domu. Nie mial pojecia, jak to sie stalo. Przez chwile mial wrazenie, ze cofnal sie w czasie. Zobaczyl Elwire, swoja mloda i zakochana w nim zone, ktora tu przywiozl. Prawda byla taka, ze nie ozenilby sie z nia, gdyby nie ciaza. Nie tylko chodzilo o odpowiedzialnosc, o to, ze nie wyobrazal sobie, aby dziecko moglo sie wychowywac bez niego. Po prostu inne rozwiazanie nie wchodzilo w gre. Nie spodziewal sie, ze jedyna i sluszna w tamtych okolicznosciach decyzja skonczy sie tragedia. Byla przerazona warunkami, w jakich miala mieszkac. Nie rozumiala, ze trzeba napalic w piecu, zeby kaloryfery zaczely dzialac, a potem wyniesc popiol, ani tego, ze trzeba zaczekac, az nagrzeje sie woda w bojlerze. Nie docieralo do niej, ze kiedy ma sie dom na wsi, trzeba miec kotlownie. Romantyczny kominek nie zapewnial niczego poza doznaniami natury estetycznej. Elwira nie wyobrazala sobie rowniez zycia z tesciami. Myslala, ze Mariusz przejmie gospodarstwo, splaci Slawka i beda zyc wygodnie w miescie. Ale Slawek nie chcial o tym slyszec. Zamiast miesiaca miodowego bylo pieklo klotni, wzajemnych pretensji i oskarzen, a potem wyznanie prawdy: dziecka nie ma i nigdy nie bylo. Wiedziala, ze to przelotna znajomosc. Musiala cos zrobic, zeby ja przedluzyc, i zrobila. Probowala zniszczyc zycie im obojgu, dla niego tak to wlasnie wygladalo. Wyjechala, a on nie pojechal za nia. Zobaczyli sie dopiero na sali sadowej. Towarzyszyl jej mezczyzna, ktory mial czelnosc prosic go, zeby nie robil trudnosci. Nie zareagowal wtedy w zaden sposob. Nie bylo po co. Po kilku rozprawach, gdy bylo wiadomo, ze nie ma mozliwosci mediacji, ogloszono rozwod bez orzekania o winie. Dla niego epizod malzenski byl zakonczony i Slawek nie zamierzal do niego wracac. Cos jednak zostalo po tym doswiadczeniu: nienawidzil wscibstwa, klamstwa i nie pozwalal dotykac swoich rzeczy. Jego potrzeba prywatnosci bylo tak rozbudowana, ze nawet Mariusz ja respektowal. Elwira byla chorobliwie zazdrosna, bez przerwy go pilnowala, nie mogl miec nic dla siebie. Dlatego tak gwaltownie zareagowal na to, ze ktos grzebal w jego rzeczach. Zdawal sobie sprawe, ze poza pozornym podobienstwem fizycznym bylej zony i Ulki nic nie laczylo. Tamta byla placzliwa, owijala sie wokol mezczyzny jak bluszcz. Nie byla zdolna do podjecia zadnej decyzji. Ula to istny ogien. Musial przyznac, ze zaimponowala mu. Taka niby niepozorna, ale nadepnij jej na odcisk... Lwica z pazurami. Prawdziwa mala kocica... Wlasciwie wcale nie zamierzal jej wyrzucac. Tylko co teraz zrobic? Poprosic, zeby zostala? I co niby mialby powiedziec? Zostan, bo...? -Co do cholery? - dopiero teraz zauwazyl porzadek panujacy na polkach i na biurku. Segregatory bylo rowno poukladane i opisane. Zniknely porozrzucane dokumenty. Na wierzchu lezal spis platnosci do uregulowania, a na monitorze komputera zauwazyl otwarty arkusz kalkulacyjny, do ktorego Ulka wprowadzila wszystkie rozliczenia. Podczas jego kilkugodzinnej nieobecnosci zrobila to, co jemu samemu zajeloby przynajmniej tydzien. I w dodatku zrobila to dobrze, musial przyznac. Nie uwazal jej wprawdzie za idiotke, ale nie mial pojecia, jakie ma wyksztalcenie i czym sie zajmuje. Nie przyszlo mu do tej pory do glowy, zeby o to zapytac. Ulka plakala. Gdyby ja ktos spytal dlaczego, mialaby problem z udzieleniem odpowiedzi. Krzywdy nikt jej nie zrobil, maz jej nie porzucil, nie zostala wyrzucona z wlasnego domu. Ale czula sie tak, jakby wlasnie to ja spotkalo. Jednak powoli sie uspokajala. Ocierajac zapuchniete od placzu oczy, podjela probe analizy wlasnych uczuc. Nie rozpaczala tak po zadnym facecie, nawet po Macku, ani po utracie pracy. Wyrzucil ja z domu wariat, ktorego nawet specjalnie nie lubila, od ktorego zona uciekla po kilku tygodniach malzenstwa. W dodatku gbur. A ona zachowuje sie jak kretynka, czuje w sercu nie kolec, ale cala korone cierniowa. W dodatku nie ma powodu, zeby zostac. Nikt jej tu nie chce. Jesli chodzi o sprawe Beaty, to i tak trzeba czekac na rekonstrukcje. Zdjecia ma od Steni, a reszte moze zalatwic Przemek. Wstala niechetnie z lozka i zaczela wyciagac ubrania z szafy. Moze Stenia by ja przenocowala. Nie wiadomo kiedy zapadl zmierzch. Nie wydostanie sie teraz z Wielko-wa. W dodatku dokad mialaby pojechac? Do Wroclawia? To dla niej nieznane miejsce, w ktorym nigdy nie byla. Nie miala pojecia, gdzie mialaby sie zatrzymac. Znajac jej szczescie, trafi do motelu, w ktorym zarabia sie na godziny... Z kolei w Poznaniu noca nie mozna sie bezpiecznie poruszac. To jej miasto rodzinne, wiec posiadala odpowiednia wiedze w tym zakresie. Sa dzielnice, w ktorych po osiemnastej lepiej sie juz nie pokazywac. Z ponurych rozmyslan wyrwalo ja pukanie do drzwi. Nie zamierzala odpowiadac ani tym bardziej otwierac. - Pewnie przyszedl sprawdzic, jak mi idzie pakowanie - powiedziala cicho, rzucajac ze zloscia rzeczy na lozko. - Pieknie, nie mam torby! Ciekawe, czy mi pozyczy. Pewnie bez kaucji nawet papierowej nie dostane... Drzwi otworzyly sie i Slawek wszedl do pokoju. -Pakujesz sie? - spytal cicho. Dziewczyna ukladala rzeczy na lozku. -Jak widac - odparla sucho, nie zaszczycajac go nawet spojrzeniem. -Przepraszam - powiedzial zaklopotany, przeczesujac palcami wlosy. Kiedy wchodzil na gore, ulozyl sobie solidne przeprosiny. Pewnie zostaly na schodach, pomyslal niezadowolony, gdy stracil watek. Czul sie jak idiota, zwlaszcza ze dziewczyna zdawala sie go nie slyszec. Nie wiedzial, jak zareaguje. Bral pod uwage nawet cios zadany ciezkim przedmiotem, ale nie przewidzial zupelnego braku reakcji. - Przepraszam - powtorzyl glosniej. -Slysze, jestem bezczelna i wscibska, ale nie glucha. Ale przyznaje sie do glupoty - Ula zaczela wyciagac rzeczy z szuflad i ukladac je obok wczesniej zapakowanych. -Popatrz na mnie, jak do ciebie mowie! - zdenerwowal sie Slawek. -Po co? Zamierzasz sie ze mna porozumiewac jezykiem migowym? Nie fatyguj sie, nie znam go. Przepraszam. Musze zabrac kosmetyki z lazienki - ominela go i wyszla z pokoju. -Daj spokoj - poszedl za nia. - Gdzie pojdziesz o tej godzinie? -Wczesniej cie to nie interesowalo - Ula czula, ze za moment sie rozplacze. Pospiesznie wlozyla rzeczy do kosmetyczki i wrocila do pokoju. Zaklopotany Slawek podazal za nia krok w krok, chociaz nie mial pojecia, co powinien zrobic i powiedziec, zeby ja zatrzymac. -Co mam powiedziec, zebys zostala? - zapytal i zrezygnowany usiadl na lozku. - Zachowalem sie glupio. Przepraszam. Wcale nie chce, zebys wyjezdzala. -To ciekawe. Zatruwacie mi zycie, nie odzywacie sie, ignorujecie mnie. I nagle okazuje sie, ze jestem mile widziana! To jakas miejscowa tradycja? - odwrocila sie, by nie widzial lez splywajacych jej po policzkach. Oczywiscie odwrocila sie w strone lustra, o ktorym zapomniala, i Slawek doskonale wszystko widzial. -Jezu - zerwal sie z lozka - nie placz. Zniose wszystko, tylko nie placz - nie mial pojecia, co robic. Kobiece lzy pozbawialy go wszelkiej sily i pewnosci, zamienial sie w fajtlape. - Masz, wytrzyj twarz - podal jej niesmialo chusteczke. -Nic mi sie nie udaje - wychlipala Ula. - Kompletnie nic. Jestem beznadziejnie glupia i naiwna... -Nie, no... Wcale tego nie powiedzialem... - zaczal sie bronic sploszony. -Nie ty! Ja tak mowie! - rzucila sie na lozko i ukryla twarz. -Nie... - stal, bezradnie patrzac na dziewczyne. - Wydaje ci sie. To moja wina. Gdybym nie byl takim dupkiem, nie plakalabys teraz - pomyslal, ze moze sprawdzi sie zasada Mariusza: "Jak nie wiesz, o co chodzi, to przepraszaj i sie kajaj. Moze trafisz". -Wcale nie - chlipala. - Nie masz pojecia, co ja zrobilam! -Zabilas kogos? Okradlas? - nie mial pojecia, o czym ona mowi. Nie o niego chodzilo, tyle zrozumial. Chyba... -Nie! Myslisz, ze jak jestem glupia i naiwna, to z koniecznosci jestem kryminalistka?! -Wcale nie - zaprzeczyl pospiesznie. - Nie wiem tylko, co sie stalo... -Oszukal mnie... stracilam prace... w dodatku nie mam gdzie sie podziac... - chlipala. -A... - zalapal. - Zakochalas sie? Dlatego placzesz? -Idiota! Placze ogolnie, bo dalam sie oszukac facetowi i cale moje zycie runelo w gruzy... W Poznaniu nie mam szans na dobra prace... Zadna porzadna firma mnie nie przyjmie, a w malej nie chce... - rzucila sie na lozko i ukryla twarz w poduszce. -Hej... - powiedzial lagodnie. - Nie moze byc az tak zle... - polozyl sie po chwili wahania obok niej. Jedna reka podpieral glowe, a druga nieporadnie klepal Ulke po plecach. Ku jego zdziwieniu dziewczyna odwrocila sie i wtulila glowe w jego piers, zalewajac przy tym lzami jego koszule. -Poradzisz sobie - zapewnial, glaszczac ja po wlosach. - Bystra jestes, energiczna, potrzebujesz tylko czasu... -mial wrazenie, ze Ula powoli zaczyna sie uspokajac. - Jaki masz zawod? -Jestem prawnikiem - wyjakala. Wprawdzie w planie byly lzy udawane, a nie prawdziwe, ale najwazniejsze, ze dziala. Wstyd tylko, ze tak sie rozkleila. Jak sie nie wezmie w garsc, to zaraz wygada wszystko o Beacie. Starala sie odzyskac jasnosc myslenia, zeby przez swoj dlugi jezyk nie namieszac jeszcze bardziej. -Naprawde? - zdziwil sie. - To dobrze - poprawil sie szybko, nie chcac dawac swoim powatpiewaniem kolejnego powodu do placzu. -Czemu? - pisnela, nie odrywajac jednak glowy od koszuli Slawka. -No... - zastanawial sie szybko nad odpowiedzia. - Nie jestes ograniczona do zajecia jednego rodzaju: mozesz pracowac w firmie prywatnej albo panstwowej, w urzedzie albo... - zabraklo mu pomyslu na to, gdzie jeszcze Ulka dostalaby posade. -Myslisz? - spytala z nadzieja. -Jasne. We Wroclawiu na pewno cos znajdziesz -pocieszal ja. - Nie musisz sie spieszyc. Poczekaj, az trafi ci sie cos fajnego. Nie ma sensu sie wyprowadzac i tracic kasy na wynajem mieszkania. Z Wielkowa masz niezly dojazd - wyliczal. -Wyrzuciles mnie... - poskarzyla sie. -No wiem. Nie lubie, jak ktos dotyka moich rzeczy. Mam zle doswiadczenia. To dlatego. Zostan prosze... Mariusz tez cie lubi... - dodal szybko, gdy uswiadomil sobie, ze jego prosba moze zostac zle zinterpretowana i odniesc skutek odwrotny do zamierzonego. Naprawde pragnal, zeby zostala, ale nie chcial jej wystraszyc. Ula nie przepadala przeciez za nim. -Dobrze, zostane - oswiadczyla. - Ale masz mnie traktowac jak czlowieka, a nie jak mebel. I wcale nie ruszam twoich rzeczy - poskarzyla sie. - Wyslalam tylko e-mail do przyjaciolki z prosba o przeslanie dokumentow. Jak mam szukac pracy, jesli nie mam zadnych dokumentow? Pisac CV na slowo honoru? Ale u ciebie byl taki balagan, ze nie wytrzymalam... Wiem, ze jestem strasznie roztrzepana i dziwne rzeczy mi sie przytrafiaja, ale jak juz biore sie do pracy, to wykonuje ja idealnie. -Wiem, widzialem - westchnal, glaszczac Ulke po plecach. Wprawdzie przestala szlochac kilka minut temu, ale poniewaz nie uciekala teraz od niego, nie zamierzal nigdzie odchodzic, dopoki go sama nie wyrzuci. Ula byla tak zmeczona placzem, ze nie miala sily sie ruszyc. W dodatku w ramionach Slawka bylo jej cieplo i przyjemnie, a gladzaca ja delikatnie reka dzialala na nia usypiajaco. Nie wiedzac kiedy, zasnela wtulona w niego. -Wiesz... - powiedzial cicho. - Nie wyobrazam sobie, ze mialoby cie tu nie byc... - zamilkl zmieszany i czekal na reakcje dziewczyny. - Ula? - odgarnal wlosy z jej twarzy. Spala. Popatrzyl z rozczuleniem na dziewczyne, po czym wstal ostroznie. Nie chcial jej budzic. Lepiej niech spi. Chetnie by z nia zostal, ale rano mogloby to byc krepujace...Wyszedl, cicho zamykajac za soba drzwi. Na korytarzu spotkal Mariusza, ktory przygladal mu sie dziwnie. -Czemu sie skradasz? - spytal zaskoczony. -Cicho, wlasnie zasnela - szepnal Slawek. -Co tam robiles? Spiewales jej kolysanke? - dopytywal sie. -Nie, nawrzeszczalem na nia... -I od tego zasnela? To chyba ja ogluszyles? -Nie, wczesniej na nia nawrzeszczalem - spojrzal na brata. Musial miec ciezka sluzbe dzisiaj. -To co tam robiles teraz? - pytal coraz bardziej podejrzliwie. -A ty co? Techniki sledcze na mnie eksperymentujesz? - odwrocil sie i spiesznie zaczal schodzic na dol. -Ciekawe rzeczy tu sie dzieja... - mruknal, patrzac na oddalajacego sie w pospiechu Slawka. 8. Ulka obudzila sie zmeczona i obolala. Lezala w stercie ciuchow, miala zapuchniete oczy, a rekoma obejmowala kuferek z kosmetykami. Wydawalo jej sie, ze pod powiekami ma ziarenka piasku. Z niechecia spojrzala na panujacy w pokoju balagan, ktory sama wczoraj zrobila. Plan awaryjny zakladal wprawdzie lzy, ale wczoraj dala popis, ktory ja sama zaskoczyl. Po pierwsze: w planach nie bylo sceny dramatycznej, ktora odegrala. Po drugie: zaskoczylo ja to, ze na mysl o odejsciu stad zaczela histerycznie plakac. Postanowila na tym zakonczyc wyliczanke. Gdyby miala podac punkt trzeci, to spalilaby sie ze wstydu przed sama soba, a tu jeszcze trzeba zejsc na dol i spojrzec w oczy Slawkowi. Dobrze chociaz, ze nie bylo w domu Mariusza. Inaczej mialaby pelna widownie. Milo ze strony Slawka, ze przyznal sie do bledu. Wprawdzie poprosil, zeby zostala, ale zrobil to pewnie tylko dlatego, ze mial wyrzuty sumienia. Czego sie spodziewalas, idiotko? Ze padnie na kolana z pierscionkiem zareczynowym?, spytala sie z niesmakiem. Zreszta wcale mnie to nie obchodzi, pomyslala buntowniczo. Chodzi mi tylko o Beate, nic wiecej sie nie liczy, zapewnila sama siebie i zaczela ponownie rozgaszczac sie w pokoju i lazience.Kiedy zeszla na dol, nikogo nie zastala. Na podgrzewaczu stala kawa, za ktora byla wdzieczna anonimowemu dobroczyncy, a na stole lezala kartka z informacja o pozwoleniu na korzystanie z komputera. Kartka juz nie byla anonimowa. Tylko jedna osoba mogla wpasc na taki pomysl. -Co to ma byc? - parsknela lekcewazaco. - Przepustka? Tez cos... - prychnela. Nalala kawy do kubka i pomaszerowala do gabinetu Slawka. Sprawdzi poczte i poszuka przy okazji ofert pracy na terenie Wroclawia, z jego blogoslawienstwem lub bez niego. Wlaczajac komputer, pomyslala, ze przydaloby sie jej autko. Nie zamierzala byc zalezna od komunikacji miejskiej i podmiejskiej. I laptop, ale zostal w domu. Poprosic Beate, zeby tez go przeslala? Nie, brak laptopa Jacek moglby zauwazyc. Nie byla gotowa na rozmowe z rodzina. Co niby mialaby jej powiedziec? Zreszta Jacek najpierw by na nia nawrzeszczal, a dopiero potem sprawdzal, czy mial powody. Jakas przyczyne zreszta by sie znalazlo. Ale pod tym wzgledem Ulka miala teraz pod reka godnego nastepce brata. Dwoch awantur by nie przetrwala. Kilka dni pozniej przyszla spora paczka zaadresowana do Uli. Kwitujac jej odbior, Slawek z zadowoleniem przeczytal, ze nadawca jest kobieta. Ulki jak zwykle nie bylo. Kiedy wrocili z Mariuszem do domu, znalezli gotowy obiad, ale gospodyni znikla. Pewnie znowu siedzi u Steni. Zaprzyjaznily sie ostatnio, zdaniem Mariusza az za bardzo. Na oknach ich domu pojawily sie pojemniki z pelargoniami, a na schodach donice z jakimis innymi kwiatkami. W dodatku podloga kleila sie od dzemu wisniowego, ktory dziewczyna robila od kilku dni. Wprowadzala sie na calego, ale zaden z nich nie mial pojecia w jakim charakterze. Mariusz tylko robil miny, ale nie komentowal niczego. Slawek ze spokojem przyjmowal to, co sie wokol niego dzialo. Zastanawial sie tylko, czy podjac odpowiednie kroki, czy moze dac dziewczynie jeszcze czas. Po feralnym wieczorze, w czasie ktorego nastapila zmiana w ich relacjach, przynajmniej w minimalnym zakresie, odkryl, ze Ula wprawdzie jest ekscentryczna, ale tez zabawna, inteligentna i lojalna. Trudno bylo mu zrozumiec, dlaczego dobrowolnie spedza czas z Bunia. Staruszka wystraszyla przeciez wiekszosc sasiadek, co spowodowalo zreszta, ze Stenia miala coraz wiekszy problem z zorganizowaniem dla niej opieki. Ulce absolutnie nie przeszkadzalo, ze babcia zyje w swiecie alternatywnym. Zdaniem Mariusza dzialo sie tak dlatego, ze obie pochodzily z tej samej planety i nie byla to Ziemia. Obaj polubili jednak dziewczyne, ktora wtargnela do ich domu i nie pozwalala sie z niego wyrzucic. -Potrzebny mi samochod - Ula jak burza wpadla do domu. - Pozyczysz? - spojrzala blagalnie na Slawka. -Po co ci samochod? - zaskoczony spojrzal na zgrzana dziewczyne. -Wlasnie dostalam zaproszenie na rozmowe kwalifikacyjna. Super, nie? - zachichotala. - Musze jakos tam dotrzec, a poza tym kupic troche ciuchow... -Masz pelna szafe - zaoponowal Mariusz. -Mezczyzni... - obrzucila go pogardliwym spojrzeniem. - W dresie mam jechac? Musze kupic cos odpowiedniego, garnitur albo kostium... Zobacze jeszcze... -Kiedy masz te rozmowe? - przerwal jej Slawek. -W przyszlym tygodniu, w poniedzialek. To prawie jeszcze tydzien - wyjasniala. - Rozmowe mam dopiero po poludniu. Gdybys pozyczyl mi samochod, to zdazylabym zrobic zakupy przed spotkaniem... -Masz w ogole prawo jazdy? - spytal podejrzliwie Mariusz. -Mam - wykrzywila sie. - I jestem dobrym kierowca. -A moj samochod o tym wie? - sceptycznie spytal Slawek. -Bardzo zabawne. Ty nawet gadasz jak Beata. -Kim jest Beata? - podchwycil Mariusz. - I dlaczego mowisz, ze tez gada jak Beata? -Eee... to moja przyjaciolka. Mieszkamy razem - dodala. - Bardzo podejrzliwie do wszystkiego podchodzi. -Do twoich umiejetnosci jako kierowcy tez? - usmiechnal sie zadowolony nie wiadomo z czego Mariusz. -Nie zwracaj na niego uwagi - burknal Slawek. - Wyslali go na jakies szkolenie w zakresie przesluchan i teraz trenuje... A propos Beaty... przyszla do ciebie paczka -wskazal na spory pakunek lezacy przy schodach. Powinna byla ja zauwazyc: duza, nieforemna, ciezka i tarasowala wejscie. Kiedy Ulka wbiegala do domu, myslala jednak o czym innym, dlatego nie zwrocila uwagi na pakunek, mimo ze musiala go obejsc... -Pomoc ci z tym? - Slawek spytal zupelnie niepotrzebnie, jak sie okazalo. Ula nie widziala powodu, zeby taszczyc ustrojstwo na gore. Najzwyczajniej w swiecie zajela sie rozpakowywaniem paczki na miejscu, robiac przy tym straszny balagan. -Ta kolezanka chyba cie wyeksmitowala - zauwazyl z rozbawieniem Mariusz, przygladajac sie zawartosci: torebki, ciuchy, buty... - Tylko dlaczego tutaj? -W przeciwienstwie do mnie mysli o wszystkim - Ula zignorowala zaczepke Mariusza. - Wiedziala, ze chce sie starac o prace, wiec poza segregatorem z dokumentami przeslala kilka zestawow ubran na rozmowy. Fajnie, nie? - usmiechnela sie zachwycona. - Teraz potrzebuje samochodu tylko na popoludnie! Nie przyjmujac pomocy chlopakow zaciekawionych tym, co jeszcze zapobiegliwa wspollokatorka mogla wlozyc do paczki, Ula wtargala wszystko po schodach samodzielnie: wnosila rzeczy partiami. Do segregatora przyklejony byl tasma klejaca list od Beaty. Hej Urszulko! Jak wnioskuje z Twojej wielce precyzyjnej wiadomosci, poza segregatorem przyda ci sie pare innych rzeczy. Twoj bagaz wrocil, nie mam pojecia, co masz na sobie, ale domyslam sie, ze nic eleganckiego pod reka nie znajdziesz. Dobralam kostium wedlug wlasnego uznania. Chcialam jeszcze zapakowac laptop, ale skoro masz dostep do Internetu, nie zawracalam sobie tym glowy. Kolejna sprawa. Skarbie, przez Ciebie bede sie smazyc w piekle. Wprawdzie jestem cieplolubna, ale zapachu siarki nie trawie, wiec zrob cos z tym! Znowu oklamalam Jacka i Twoich rodzicow. Panowie oczywiscie nic nie czaja, ale Twoja mama to co innego. Pomijam juz kwestie wyrzutow sumienia, ale nie sadze, zeby uwierzyla w podana przeze mnie wersje zdarzen. Zasadniczo nie sklamalam, po prostu nie powiedzialam wszystkiego, ale domysla sie, ze cos zatailam. Wersja oficjalna jest taka: na wycieczce zaprzyjaznilas sie z dziewczyna z okolic Wroclawia, ktora polecila Ci wakacje agroturystyczne w Polsce. Z powodu Kuczynskiego nie chcialas wracac do domu, dlatego przedluzylas sobie odpoczynek. Ze wzgledu na swoja sytuacje podjelas decyzje, ze poszukasz pracy na miejscu, tzn. we Wroclawiu. Mama uznala pomysl za calkiem rozsadny, ale dopiero wowczas, gdy Jacek zapewnil ja, ze polaczenie z Wroclawiem jest idealne i bedzie mogla Cie odwiedzac. Uprzedzam, ze bedziesz miala gosci prawdopodobnie w sierpniu. Twoi rodzice maja wtedy urlop. Jesli do tego czasu nie wrocisz, czeka Cie prawdziwy najazd. Nie mam pomyslu, jak im to wybic z glowy. Nawet nie bede probowac. Nie chce zostac rozwodka jeszcze przed oswiadczynami. Zapamietaj to, co mowie, bo sa rzeczy, ktorych Ci nie wybacze. I to by bylo na tyle. Kochamy Cie wszyscy Beata PS Jak wyjda na jaw wszystkie Twoje klamstwa, bede twierdzic, ze taka wersje Ty mi przedstawilas, a ja nie mialam powodu, zeby w nia watpic. 9. Slawek z niepokojem zerkal na zegar. Ulka powinna dawno wrocic. Dochodzila dziewietnasta, a dziewczyna nawet nie zadzwonila. Spotkanie miala wyznaczone na czternasta.-Co ona robi tyle czasu? - denerwowal sie. -Dlugo jej nie ma - potwierdzil Mariusz. Za zadne skarby swiata nie chcial przyznac, ze sie niepokoi, ale tak bylo. Nie mieli nawet numeru telefonu Ulki, a ona oczywiscie nie pomyslala, zeby zadzwonic i uprzedzic, ze sie spozni. -Nie powinienem pozyczac jej samochodu - obwinial sie Slawek. - A co, jesli miala wypadek? -Nie wydaje mi sie. Policja powiadomilaby cie jako wlasciciela pojazdu. Pewnie lazi po sklepach... - uznal Mariusz. - Nie wiesz, jakie sa kobiety? - I po nerwach -dodal, slyszac trzask drzwi. Tylko Ula wpadala do domu tak, ze wywolywala wibracje okien. Do kuchni, w ktorej siedzieli mezczyzni, wpadla jednak przestraszona Stenia. -Szybko! - krzyknela. - Awantura u Kaparskich. On ja zabije! -Lece... - Mariusz zerwal sie z miejsca. Kolejna awantura domowa. Kobieta za nic nie chciala zlozyc oficjalnego zawiadomienia. W koncu naprawde wydarzy sie tam tragedia. -Tam jest Ula! - szloch wyrwal sie z piersi Steni. Slawek pobladl gwaltownie i wybiegl z domu w slad za Mariuszem. Mieli do pokonania dystans okolo pieciuset metrow. Dom Kaparskich stal na piaszczystej drodze jako pierwszy. Ulka wracala do domu niezadowolona z rozmowy kwalifikacyjnej. Prawnika poszukiwala niewielka kancelaria prowadzona przez dwie sympatyczne panie mecenas, z ktorych jedna byla radca prawnym, a druga adwokatem. Potrzebowaly osoby, ktora zajelaby sie obsluga prawna spolek w zakresie sporzadzania i opiniowania umow, negocjacji itp. Swietnie radzila sobie z takimi sprawami, wiec byla w stanie zaoferowac kancelarii swoj profesjonalizm i samodzielnosc. Dokladnie taki zakres obowiazkow miala w poprzedniej pracy. Niestety najpierw wjechala w ulice jednokierunkowa. Miala wrazenie, ze objechala pol miasta, zanim sie stamtad wydostala. Potem pojawil sie standardowy problem aglomeracji miejskiej, czyli parkowanie. Kiedy sie z nim wreszcie uporala, dochodzila pietnasta. Musiala czekac, az panie porozmawiaja z pozostalymi kandydatami, zanim miala okazje przeprosic za spoznienie i poprosic o poswiecenie jej chwili. Na rozmowie wypadla swoim zdaniem niezle, ale uslyszala nic niemowiaca odpowiedz: "Dziekujemy, skontaktujemy sie z pania". Kazdy, kto ubiegal sie o prace, doskonale zna takie slogany i jeszcze lepiej wie, co one znacza. W dodatku centrum bylo zapchane samochodami. Jak juz wyrwala sie z gigantycznego korka, byla wsciekla, zmeczona i zniechecona. I pomyslec, ze miala w planie zwiedzanie wroclawskiego rynku i ratusza. Po tym wszystkim nie w glowie jej byly turystyczne atrakcje. Chciala tylko wrocic do domu. Z ulga wjechala do Wielkowa. Jeszcze tylko przejazd glowna ulica i zjazd w prawo w polna droge, na koncu ktorej znajdowal sie jej aktualny dom. Gdy wjechala na piaszczysta droge, jej oczom ukazal sie makabryczny widok: wrzeszczacy mezczyzna wsciekle okladal batem rzacego z bolu i przerazenia konia. Ula nie przypuszczala, ze zwierze moze wydawac takie dzwieki. Nie zastanawiajac sie ani chwili, zatrzymala samochod. Pozostawila go na srodku drogi i wbiegla na podworko, na ktorym rozgrywala sie dantejska scena. -Niech pan przestanie! - krzyknela, szarpiac mezczyzne za reke, w ktorej trzymal bat. - Co pan robi?! -Puszczaj, babo! - wrzasnal, odpychajac ja tak mocno, ze stracila rownowage i upadla. Sam zamierzyl sie na konia. Lewa reka trzymal kantar uniemozliwiajacy ucieczke zwierzeciu, a druga poczal ponownie okladac grzbiet przerazonego walacha. Ula uderzyla silnie o twarda ziemie. Kiedy sie podnosila, dostrzegla grabie oparte o plot. Zlapala je i kulejac, podbiegla do mezczyzny, po czym z calej sily uderzyla go trzonkiem w plecy. Stracil rownowage tylko na moment, ale to wystarczylo, zeby kon wyrwal sie oprawcy i uciekl do stajni, jedynego bezpiecznego schronienia, jakie znal. Nie stanowilaby ona dla przerazonego i skatowanego zwierzecia azylu, gdyby rozwscieczony mezczyzna nie skierowal swojej uwagi na Ulke. Dziewczyna cofnela sie przestraszona wsciekloscia, ktora pojawila sie na jego twarzy. -Ty...! - zamierzyl sie na nia batem. Ulka skulila sie, zaslaniajac twarz. Bolesne uderzenie zwalilo ja z nog, w oczach zablysly lzy bolu i upokorzenia. -Panie Kaparski! - krzyknal Mariusz z daleka, widzac, co sie dzieje. Slawek, ktory pierwszy znalazl sie na miejscu, od razu skierowal sie do dziewczyny. -Naucze suke rozumu...! - do zaslepionego gniewem mezczyzny nic nie docieralo. Slawek jednym ruchem wyrwal mu bat z reki i uderzyl go w splot sloneczny otwarta wprawdzie reka, ale z taka sila, ze mezczyzna az sie zatoczyl. -Tknij ja jeszcze raz, a kark ci skrece! - warknal. Kaparski z trudem lapal powietrze. Cofnal sie. W normalnych okolicznosciach, przynajmniej dla niego normalnych, byl pierwszy do bojki. Ponure historie opowiadane we wsi o Slawku wystarczyly jednak, by sie opamietal. Mlodszy i silniejszy od niego mezczyzna mogl sprawic mu niezle lanie. Zwlaszcza ze w tym momencie pojawil sie i drugi, co dodatkowo zmniejszalo szanse Kaparskiego. -Pilnujcie tej swojej panienki! - mruknal. - Czego sie miesza, he?! - ponownie podniosl glos, choc nie rwal sie juz tak do dzialania. -Co tu sie stalo? - Mariusz zwrocil sie do Ulki, ktora Slawek wlasnie stawial na nogi i otrzepywal z piachu. -Znecal sie nad tym biednym koniem... Tak strasznie! - wymamrotala, ocierajac lzy. - Chcialam go powstrzymac... -Nic ci nie jest? - Slawka w tej chwili kon najmniej interesowal. Dziewczyna nie miala widocznych sladow obrazen. Zniszczony zostal tylko kostium, ktory zalozyla na rozmowe w sprawie pracy. -Nie, nie sadze. Popchnal mnie i uderzyl batem, ale poza tym nic mi sie nie stalo. -Spokoj! - podniosl glos Mariusz, widzac, ze za chwile dojdzie do kolejnej bojki, tym razem z udzialem jego brata. Sam mial ochote przylozyc Kaparskiemu, ale funkcja mu na to nie pozwalala. -To moja sprawa! Won stad! - wsciekal sie mezczyzna. -Zobaczcie, co mu zrobil! - nie ustepowala Ula. - Bil go do krwi! Zrobcie cos... -Ulka... Nawet jak go zamkne, to dostanie co najwyzej grzywne... - zawahal sie Mariusz. -Ale konia mu zabiora, prawda? - dopytywala sie. -Niby tak... Ale... - westchnal ciezko - my tu inaczej te sprawy zalatwiamy. -Czyli jak? - zaatakowala Mariusza. - Nic nie robiac? Wolnoc Tomku w swoim domku?! Jak mozesz tak mowic?! To psychopata... -Ula - powiedzial cicho Slawek - on ma na utrzymaniu zone i dzieci. Jak go zamkna, to tamci nie beda miec srodkow do zycia. Jak dostanie grzywne, to zostanie ukarany nie on, ale cala rodzina. Rozumiesz? -To znaczy, ze mamy nic nie robic? - spojrzala z oburzeniem na chlopakow. -Cos widze Juszczak, ze przydalaby ci sie lekcja, jak takie nauczyc rozumu... - zasmial sie chrapliwie Kaparski. -Chce wniesc skarge o pobicie - twardo oznajmila Ula. - Masz obowiazek ja przyjac - zwrocila sie do Mariusza. - Albo dzwon po radiowoz. Inaczej stad nie pojde. -Ulka, obiecuje, ze cos wymysle - zwrocil sie do niej Slawek. -Slyszales, co powiedzialam - puscila slowa Slawka mimo uszu, zwracajac sie do Mariusza. -Co?! Skarga?! Na mnie?! To ona mnie napadla! Ooo!!! Grabie polamane tu leza! - wrzeszczal rzekomy poszkodowany. -A kto w to uwierzy? - zapytala drwiaco. W towarzystwie obu mezczyzn wrocila jej odwaga i pewnosc siebie. - Niech pan na mnie spojrzy. Jestem z trzydziesci centymetrow nizsza, waze jakies piecdziesiat kilogramow, czyli tak na oko o polowe mniej niz pan: Mam stluczenia i slad po bacie. Kto uwierzy, ze moglam pana napasc? A co do grabi... - wzruszyla ramionami. - Musialam sie bronic... Prawda? Ale mozemy sie dogadac - spojrzala twardo na Kaparskiego. -Dogadac? Ze niby jak? - trzeba przyznac, ze sie wystraszyl. Zona to zona, gebe trzyma na klodke, ale ta od Juszczakow... Okrecila sobie chlopow wokol palca... -Odda mi pan konia, a ja zapomne o sprawie - zaproponowala. -Co?! Moja wlasnosc?! - poczerwienial mocno. -Panie Kaparski, jak przybieglismy, to sytuacja wygladala nieciekawie. Dziewczyna lezala na ziemi, pan stal nad nia z batem w reku... W dodatku jak lekarz stwierdzi jakies urazy, to bedzie kiepsko... - podjal gre Uli Slawek. -A ja sie zastraszyc nie dam! - wrzasnal. - Niech zlozy na mnie skarge, to kaze ten wasz ogrodek przekopac! Co wy sobie myslicie, ze ja nie wiem, o czym sie na wsi gada? - wydarl sie. -Zamknij sie pan! - warknal Slawek. - Kupie tego konia - nie mogl uwierzyc, ze to powiedzial. Ale nic innego nie przyszlo mu do glowy, a czul, ze musi cos zrobic. -Kto powiedzial, ze chce go sprzedac? - zasmial sie tamten zlosliwie. -Nie prowokuj mnie pan! - krzyknal Slawek. -A za ile? - spytal po chwili milczenia Kaparski. -Piecset zlotych moge dac... - zaproponowal Slawek. -Piecset? Za dobrego konia? - oburzyl sie. -Dobrego? Tak zes go czlowieku skatowal, ze nawet do rzezni go nie wezma - wsciekla sie Ula. - Dobra. Sam pan tego chciales. Chce zglosic przestepstwo - zwrocila sie do Mariusza. -Nie wtracaj sie - szepnal cicho Slawek, odciagajac Ulke. - Dam tysiac za te chabete... Decyduj sie, sasiad. Inaczej nie dosc, ze zabiora ci konia, to jeszcze grzywne doloza. Wiecej nie dostaniesz! A za to, co zrobiles dziewczynie, pojdziesz siedziec! -Dobra. Moja strata - machnal reka. - Ale gotowka! - oczy zaswiecily mu sie na mysl o pieniadzach. -Po cholere ci kon? - spytal Mariusz, zaskoczony decyzja brata. -Nie mam przy sobie - Slawek go zignorowal. Co mial mu odpowiedziec? Obaj doskonale wiedzieli, ze kon nie jest mu do niczego potrzebny, a juz z pewnoscia nie pietnastoletnia chabeta, ktora ledwo trzyma sie na nogach. -Wezme konia i zaraz jestem z pieniedzmi. -Zadne takie. Najpierw kasa do raczki - nie zamierzal pozwolic, zeby taka okazja przeszla mu kolo nosa. - Bez forsy konia nie dam. -Mariusz, skocz do domu - Slawek zwrocil sie do brata. - Poczekam tutaj - westchnal ciezko. Ulki lepiej nie zostawiac samej. A zdazyl juz ja poznac na tyle, aby sie domyslac, ze bez zwierzecia stad nie odejdzie. -To ja pojde do konia - dziewczyna skierowala sie do stajni, kulejac. -Zebym jej tu wiecej nie widzial... - Kaparski niechetnie odprowadzil ja wzrokiem, odwrocil sie i poszedl do domu. Slawek udal sie za Ulka, ale z daleka dobiegaly go stlumione przeklenstwa mezczyzny. Dziewczyna przemawiala lagodnie do zwierzecia, ktore rzalo nieufnie, nie pozwalajac sie do siebie zblizyc. Slawek zdecydowanym krokiem wszedl do pomieszczenia, ktore z trudem mozna bylo nazwac boksem. Zblizyl sie do konia i spokojnie polozyl reke na jego chrapach. -Boze, nie zdawalem sobie sprawy... - zabraklo mu slow, gdy juz sie przyjrzal walachowi. Pod reka wyczul zgrubienia, ktore nie byly niczym innym jak tylko zabliznionymi ranami po biczu. Na grzbiecie widac bylo slady po uderzeniach, ciemne since, obrzeki, z niektorych ran plynela krew. Przy chrapach i na piersi dostrzegl szereg otarc, zagojonych i swiezych. Siersc zwierzecia byla bez blasku. -Nie moge uwierzyc w to, ze mu sie upiecze... - mruknela Ula. - Ale miales racje. Gdybym zglosila to oficjalnie, najbardziej ucierpialaby jego rodzina. To straszne... Nic nie mozna zrobic, zeby im pomoc? -Ciezka sprawa - przyznal. - Nikt nie pochwala tego, co on robi, ale pokutuje przekonanie, ze sprawy rodzinne zalatwia sie we wlasnym domu. Moim zdaniem Kaparska powinna zalozyc mu sprawe, ale ma na utrzymaniu nieletnie dzieci. Pracuje wprawdzie syn, ktory ma dwadziescia lat, ale jest niewiele lepszy od ojca. Ona sama nie ma wyksztalcenia, zawodu, a przede wszystkim checi, zeby cos zmienic. Dorabia tylko szyciem... Ciezko... Na pewno nic ci nie jest? - zwrocil sie do Ulki. -Nie. Mowilam juz. Popchnal mnie tak mocno, ze upadlam i dlatego jestem taka potluczona. Raz przylozyl mi batem. Na szczescie mam zakiet. Bolalo, ale skory mi nie przecial - usiadla na stercie siana. - Wyglada strasznie, prawda? - wskazala na konia. - Musialam cos zrobic... -Musialas czy nie, jestem pewien, ze nawet nie pomyslalas, w co sie pakujesz - mruknal. - Trzeba bylo przyjechac do domu albo zadzwonic po nas, a nie samej wdawac sie w awantury. -A przyjechalbys? - spytala. Nie zamierzala przyznawac mu racji. Jak zawsze najpierw cos zrobila, a dopiero potem pomyslala, chociaz raczej nalezaloby powiedziec, ze nie pomyslala ani wczesniej, ani pozniej. -Gdybys zadzwonila, to tak - nie byl jednak pewien, czy rzeczywiscie przybieglby ratowac konia, gdyby ona siedziala bezpiecznie w domu. -Gdybym wrocila do domu, juz bys mnie nie wypuscil - mruknela. Podeszla do konia, ktory uspokoil sie dzieki lagodnemu dotykowi Slawka. Ulka poglaskala delikatnie glowe zwierzecia. - Dzieki za pomoc - na jej ustach pojawil sie slaby usmiech. Kon zostal uratowany, wiec dzien nie byl taki zly. Spoznienie na rozmowe i gigantyczny korek przygotowal dla niej zapewne aniol stroz tego biednego stworzenia, tak zeby mogla je uratowac. Oby moj aniol stroz mogl mnie uratowac, pomyslala, zerkajac na Slawka. -Oddam ci pieniadze. Mialam dzis wstapic do banku, ale byly takie korki i problem z parkowaniem... Zapomnialam chyba, jak wyglada duze miasto... - pokrecila glowa zdumiona. -Daj spokoj. Przynajmniej tyle moglem zrobic - czul sie skrepowany pelnym wdziecznosci spojrzeniem Uli. Przez chwile mial wrazenie, ze stal sie kims lepszym. Dziewczyna miala tendencje do wyolbrzymiania roznych spraw, ale wlasciwie milo bylo poczuc sie rycerzem, nawet jesli rumak chwial sie na nogach. -Zbieramy sie - Mariusz wszedl do stajni, machajac trzymanym w reku papierem. - Zalatwione. Mam pokwitowanie. Nic wielkiego, ale wystarczy, gdyby zmienil zdanie, jak juz wszystko przepije. Macie jakis sznurek?- wskazal na konia. -Nic tu nie widze - Slawek rozejrzal sie wokol. Nie pomyslal o tym, ze trzeba jakos zwierzaka zaprowadzic do nowego domu. Wyszedl ze stajni poszukac chocby kawalka sznura lub linki. -O rany... - jeknela Ula. - Nic nie mam. Nawet paska... -Niech pani wezmie to - w drzwiach pojawila sie dziesiecioletnia dziewczynka i podala zwykly bialy sznurek. - Tata nie zauwazy, ze nie ma - wyjasnila. -Tata nie bedzie zly, jak cie tu z nami zobaczy? - spytala z troska Ulka. -Nie, tata juz poszedl do baru... Prosze pani, bo my mamy prosbe do pani... - spojrzala lekliwie. -Tak? A jaka? - usmiechnela sie zachecajaco. - No chodz tu, glupku... - syknela Julka, ciagnac za rekaw chlopca, ktory dotad stal ukryty za drzwiami. -Pokaz pani... Chlopiec pokazal zawiniatko przyciskane kurczowo do piersi. Wewnatrz byly cztery male laciate kotki. -Jakie sliczne! - zachwycila sie Ula. - Ti ti ti, takie malenstwa... - piszczala. -Wezmie je pani? - spytala dziewczynka. -Ja? Co ja z nimi zrobie? Nie chcecie kotkow? - sploszyla sie. Zachwycac sie to jedno, ale przygarniac od razu cala gromade? -Chcemy, ale tata powiedzial, ze jak je znajdzie, to utopi, bo mamy juz dwa duze i starczy - wyjasnila. -Od miesiaca je chowamy... - dodal cicho chlopiec. -Ale one ciagle chca sie bawic, uciekaja i strasznie psoca... - spojrzala blagalnie na Ule. - Pani uratowala naszego Chrapka - wskazala na konia, ktorego mezczyzni usilowali wyprowadzic z zagrody. Biedak nie wiedzial, ze wlasnie zaczynaja sie dla niego lepsze czasy i opieral sie, jak mogl. - Uratuje pani kotki? -Dobra - Ulka podjela heroiczna decyzje. - Dawajcie je - zdjela zakiet i zawinela w niego miauczace malenstwa. - Mozecie je odwiedzac - zaproponowala, widzac lzy w oczach chlopca. Dzieciom trudno bylo rozstac sie z kociakami. To tylko bardziej uswiadamialo jej, jakim czlowiekiem musial byc ich ojciec, skoro dzieciaki gotowe byly oddac ukochane zwierzeta obcym ludziom, byle tylko uratowac je przed nim. -Niech pan wezmie troche... - dziewczynka podala Slawkowi garstke siana. - Pojdzie za tym - wyjasnila. Strategia byla skuteczna i poslugujac sie tym sposobem, udalo sie doprowadzic zwierze do samego domu. Problem pojawil sie dopiero na miejscu, a wiazal sie z tym, gdzie ulokowac ocalonego Chrapka. Gospodarstwo nie bylo przystosowane do hodowli, tylko do upraw. Ostatecznie Slawek zdecydowal sie umiescic konia w stodole, w ktorej przechowywali slome i siano. Miejsce bylo suche i cieple. Zrobili z Mariuszem prowizoryczny boks: spletli ciasno liny, zeby zwierze nie biegalo i nie zrobilo sobie krzywdy. Mariusz przyniosl wode, a Slawek troche siana. Wszystkim tym poczynaniom przygladala sie Ula, ktora w zakiecie trzymala wiercace sie kocieta. Nie miala okazji poinformowac Slawka, ze ma jeszcze kilka innych ocalonych stworzen. Zauwazyla, jak jej sie przygladal, gdy szli droga. Pewnie cos podejrzewal... -Gotowe - Slawek zwrocil sie do Mariusza. - Nic wiecej dzisiaj nie zrobimy. Zadzwonie jeszcze do weterynarza. Trzeba jakos opatrzyc biedne zwierze, a nie mam pojecia jak... Jutro cos wymyslimy... Trzeba tez sprawdzic, co z nia - wskazal na dziewczyne. - Ledwie doszla. Kuleje i chyba ma cos z biodrem... -Eee... nic mi nie jest... Wlasciwie to tylko kolano mnie boli i plecy... - wyjakala. -Dobra, dobra. Nie udawaj twardej, nie zaszkodzi obejrzec. Chodz do domu. Jak sie wstydzisz, to zawolam Stenie... - Slawek sklonny byl do pewnych ustepstw. -Nie, to nie to... - opierala sie dziewczyna. -Slawek - Mariusz dopiero teraz spostrzegl, ze Ula trzyma w rekach swoj zakiet, w ktorym cos sie rusza -ty to widzisz? -Widze i az boje sie zapytac - westchnal ciezko. - Co tam przynioslas? -Kotki... - z niemalym trudem wyciagnela malenstwa, ktore wczepily sie pazurkami w material i nie chcialy puscic. - No, szkaradki, badzcie grzeczne... -Kotki... - prychnal Slawek. - O rany, nic wiecej tam nie chowasz? Moze pieski? - parsknal smiechem. Nie mial sily denerwowac sie z powodu kolejnych lokatorow. Powinien byl sie domyslic po minie dziewczyny, ze kon to nie wszystko, co udalo jej sie zabrac. -Nie, pieskow dzieci mi nie daly. Nie smiej sie - obruszyla sie Ula. - Facet grozil, ze je potopi, co mialam zrobic? Jak mnie dzieciaki poprosily, to wzielam... -Ona nam tu schronisko urzadzi... - zbulwersowany Mariusz nie rozumial rozbawienia brata. -Dobra. Ale w domu ich nie chce widziec - oznajmil Slawek. - I to ty sie nimi zajmujesz - wskazal palcem na Ulke. -Oki! - Ula usmiechnela sie radosnie. - Gdzie maja spac? -Tutaj - wskazal na stodole. - Nie boj sie. Nic im nie bedzie, miejsce sobie znajda. -Widzicie? To wasz nowy domek - Ula wyjasniala kocietom. - Zaraz mamunia da wam imionka i przyniesie papu... Co jedza male koty? - nie miala pojecia, co ma im zaproponowac. -Papu... - rozesmial sie Mariusz, wypadajac ze stodoly. -Mleko, najlepiej od krowy - Slawek z trudem powstrzymywal wybuch smiechu. - Jutro wezmiesz od sasiadow. Na razie nic im nie dawaj. Rano kup tez w sklepie troche karmy miesnej. Matka znosilaby im myszy i ptaszki, wiec teraz to twoja rola. Ale zostaw je juz i do domu -zakomenderowal zdecydowanie. - Trzeba jeszcze zajac sie koniem, no i toba. 9. Stenia wpadla do Ulki z samego rana. Mariusz juz wyszedl do pracy, Slawek krecil sie przy Chrapku. Nie pozwalal dziewczynie na razie zblizac sie do niego. Zwierze bylo zbyt niespokojne, mogloby jej zrobic krzywde.Wieczorem prowizorycznie przemyl rany woda przegotowana zgodnie z zaleceniem weterynarza, na obrzeki nalozyl kompres z wody zmieszanej z octem. Kon byl nieufny, nie rozumial koniecznosci bolesnych zabiegow. O siodmej rano weterynarz byl juz na miejscu. Konieczne okazalo sie wystrzyzenie ran i ich zajodynowanie. Na otarcia od zle dopasowanej uprzezy wystarczyla na szczescie masc. Weterynarz pobral takze probki krwi do zbadania. Dawno nie widzial tak zaniedbanego zwierzecia. Gdyby nie to, ze kon trafil do lepszego domu, natychmiast powiadomilby stosowne wladze. -Nie moge uwierzyc, ze Slawek kupil ci tego konia... - Steni trudno bylo otrzasnac sie ze zdziwienia, gdy Ula opowiedziala jej ze szczegolami wydarzenia z poprzedniego dnia, lacznie z procesem nadawania imion kotom: Karo, Kier, Pik i Trefl. Nie pominela tez informacji o wizycie weterynarza i krowim mleku w kuchni. -Nie kupil mi konia - zaprzeczyla. - Uratowal go. -Wcale nie - upierala sie Stenia. - Tlumacz to sobie jak chcesz, ale prawda jest taka, ze zrobil to dla ciebie. -E tam. Przesadzasz... - Ula poczula, ze rumieniec oblal jej policzki. Wprawdzie przyszlo jej to do glowy, gdy Slawek delikatnie nakladal jej kompres na stluczone kolano, ale... -Wcale nie przesadzam... - rozesmiala sie Stenia, widzac zazenowanie kolezanki. - Dobra, skonczmy lepiej ten temat... A jak rozmowa w sprawie pracy? -Tez nie najlepiej. Maja zadzwonic, niby... - poruszyla palcami w sposob nasladujacy cudzyslow. - Wiesz, jak to jest... -Szczerze mowiac, nie mam pojecia - przyznala. - Zawsze pracowalam u nas w sklepie... Nie musialam szukac pracy... -No trudno, predzej czy pozniej cos sie znajdzie... Rozeslalam sporo podan poczta elektroniczna, kilka zwykla. Zobaczymy, co z tego wyniknie... -Przeprowadzisz sie do Wroclawia? -Nie wiem. Myslalam raczej, zeby kupic samochod i dojezdzac. Trasa jest OK, w miescie gorzej, ale tak to juz jest... O co chodzi? - spytala, widzac trudna do rozszyfrowania mine Steni. -Masz zamiar tu zostac? Jako kto? -Nie wiem... - wzruszyla ramionami. Nie zastanawiala sie nad tym. Traktowala to jak cos oczywistego... Na razie trzeba wyjasnic sprawe Beaty, ale potem? Co bedzie potem? Nikt jej stad wprawdzie nie wyrzuca, ale wprowadzic sie na stale obcym ludziom do domu? Dopiero teraz zaczelo docierac do Uli, ze jej obecnosc tutaj nie jest niczym zwyczajnym. Nie sa to tez agrowczasy, jak poinformowala Beate i Przemka. - Nie wiem... - powtorzyla. -Skarbki! Gdzie sa skarbki mamusi?! - krzyknela Ula, niosac kotom do stodoly miske z mlekiem i druga z karma. - Sniadanie! - rozesmiala sie radosnie, kiedy zobaczyla pedzace kocieta. - Jedzcie, jedzcie, mamusia kocha male paskudki... - glaskala je po prezacych sie grzbietach. -Mamusia? - rozesmial sie Slawek wracajacy z laki, na ktora zaprowadzil Chrapka. - Wmawiasz maluchom, ze jestes ich mamusia? No, na kotke to ty mi nie wygladasz... -Cicho... - syknela - bo uslysza i bedzie im przykro... -Ulka, one nic nie rozumieja z twojego gadania... -mezczyzna omal nie zlapal sie za glowe. -Nieprawda - zaperzyla sie. - Wiedza, jak maja na imie, a jak zawolam "skarbki", to wszystkie przybiegaja. -Po prostu znaja twoj glos i kojarza go z jedzeniem - tlumaczyl. - Niczego ich nie nauczysz. -Niczego? - zmarszczyla brwi. - Przeciez powiedziales, ze normalnie kotka uczy je lapac myszy, a teraz jak jej nie ma, to ja musze... -Chcesz uczyc koty lapac myszy? - spytal oglupialy. -A jak masz zamiar to zrobic? -No wlasnie nie wiem. Szukalam w Internecie, ale tam nic nie bylo... No o co ci chodzi? - spytala zdziwiona, gdy rozesmial sie na caly glos. -O nic... o nic... O rany... - odwrocil sie i pobiegl do domu. Ta dziewczyna kiedys go zabije. Ciekawe, czy naprawde ktos umarl juz ze smiechu. -To znaczy, ze one nie musza umiec lapac myszy? - Ula nie rozumiala, co tak rozbawilo Slawka... Dziewczyny siedzialy u Juszczakow w ogrodku pod parasolem, ktory Mariusz ustawil na prosbe Steni. Od dwoch tygodni temperatura nie spadala ponizej trzydziestu stopni. Stenia miala urlop, ktorego sama sobie udzielila. Ula nadal byla na wakacjach, ktore jednak powoli sie konczyly. Za moment zostanie oficjalnie bezrobotna. Byla na kilku rozmowach kwalifikacyjnych. Dostala nawet jedna powazna oferte pracy, ale nie odpowiadaly jej proponowane warunki finansowe. Zarabialaby o polowe mniej niz poprzednio. Na razie mogla pozwolic sobie na szukanie lepszej propozycji. Czekala tez na informacje w sprawie Beaty. Wedlug zapewnien Przemka rekonstrukcja powinna byc gotowa lada dzien. -Strasznie broja... - Stenia wskazala na kocieta hustajace sie na wiszacym praniu. -A tam... - bylo za goraco, zeby wstac i je przepedzic. - Nic sie nie stanie. Zreszta to moje spodnie... - zbagatelizowala skutki ewentualnego zniszczenia materialu. -Aha... - Steni w zupelnosci wystarczyla taka odpowiedz. Kociaki wydawaly sie rozkoszne, choc wszedzie bylo ich pelno i jesli cos zostalo przewrocone, to nie mialo sie watpliwosci, ze to ich sprawka. Ula darowala im nawet wywrocone puste doniczki, w ktorych bawily sie w chowanego. - Wiesz, co mi sie przypomnialo? - powiedziala leniwie po chwili, nie podnoszac glowy znad lezaka, na ktorym rozciagnela sie wygodnie. - Pamietasz, jak mowilas, ze w gabinecie nic nie znalazlas? -No tak, a w dodatku zostalam przylapana... Tez to pamietam. I co z tego? -Przypomnialo mi sie, ze przeciez tu jest strych. Moze tam... -Co? Strych? Dopiero teraz mi to mowisz?! - Ula zerwala sie jak oparzona. Zrezygnowala juz przeciez z uslug Przemka i postanowila czekac na rozwiazanie sprawy Beaty. Informacja, ze Slawek nie jest seryjnym morderca, tylko zwyklym rozwiedzionym facetem, w zupelnosci jej wystarczyla. Nie, zeby jej nie interesowalo co i jak, ale nie zamierzala z powodu swojej ciekawosci narazac Przemka na nieprzyjemnosci. Co zreszta mialby zrobic? Wlamac sie do budynku sadu? A choc przypadkowa informacja podana przez Bunie dreczyla ja dniami i nocami, to musiala czekac na rekonstrukcje, nie bylo innego wyjscia. Ale strych? Okazja sama je sie nawinela. Nie moze jej wypuscic z rak. -Nie przyszlo mi wczesniej do glowy... - przyznala z poczuciem winy Stenia. -O rany... Musimy sprawdzic strych! I to zaraz... Chlopaki wroca dopiero wieczorem, mamy czas... - Ulka sciagala kolezanke z lezaka. -Zwariowalas? Jak nas zlapia, to nas zabija! Nigdzie nie ide! - zaoponowala Stenia, wyrywajac reke z uscisku. -Czyli jak cos znajde, to mam ci nie mowic? - usmiechnela sie zlosliwie Ulka, krzyzujac rece na piersi. -Dobra, przekonalas mnie - zerwala sie Stenia. Ciekawosc byla silniejsza. Informacja o rozwodzie, w sytuacji, w ktorej nikt nie powiadomil jej nawet o slubie, spedzala jej sen z powiek. - A jak nas zlapia, to powiemy, ze co tam niby robilysmy? - chciala znac plan awaryjny. -Szukalysmy kotow. Chociaz raz sie przydadza male rozrabiaki. Kici, kici, moje skarbki... Chodzcie do mamuni... - wabila kocieta. -Dobrze, ze nikt tego nie slyszy - mruknela Stenia. -Bierz - podala jej dwa kociaki. - Idziemy - trzymajac dwa kolejne, energicznym krokiem ruszyla w kierunku domu. -Musimy brac wszystkie cztery? Nie mogl nam zaginac jeden? - mimo zastrzezen Stenia poslusznie poszla za Ulka. Strych zastawiony byl wszelakim sprzetem, ktorego przeznaczenia nawet nie staraly sie odgadnac. Swiatlo wpadalo tylko przez swietlik w dachu. Wewnatrz panowal polmrok i duchota. Z drewnianych belek zwisaly pajeczyny, wszedzie staly zakurzone kartony. Nie byly opisane, co znacznie utrudnialo znalezienie konkretnych rzeczy. Ulka przegladala pobieznie ich zawartosc, starajac sie umiejscowic dokumenty w czasie. Niestety, nie natrafila na nic biezacego. Znalazla tylko stare rachunki, rozliczenia, gazety... -Istny sklad makulatury - westchnela. W oczy rzucil sie jej stojacy w kaciku sekretarzyk. Zaczela z ciekawosci przegladac zawartosc szuflad. Mebel wygladal na bardzo zaniedbany, jakby stal tam kilkadziesiat lat. Nie spodziewala sie wiec znalezc w nim niczego w miare aktualnego. Na dnie jednej z szuflad lezala sterta podartych kartek. Juz miala ja zamknac, gdy zauwazyla napis "Joanna Juszczak". Znajdowal sie na tekturowym fragmencie okladki. Zaczela uwaznie przegladac podarte kartki. Polmrok nie ulatwial odczytywania wyblaklego pisma. Zdolala sie jednak zorientowac, ze byl to pamietnik. -Rany boskie... - szepnela. - Pamietnik zaginionej dziewczyny... Stenia! - krzyknela. - Chodz tutaj! -Co masz? - dziewczyna, zwabiona gestykulacja Ulki i przejeciem widocznym na jej twarzy, przedzierala sie przez zagracone wnetrze. -Pamietnik Joanny! - Ula wskazala na szuflade. -To? - Stenia nie kryla rozczarowania. - Nie da sie niczego odczytac. Wyglada jak puzzle - machnela reka. -Poskladam to - Ulka nie zamierzala sie poddawac. -A co ci to da? - dziewczyna nie odniosla sie entuzjastycznie do tego pomyslu. Nie znosila zadnych ukladanek ani lamiglowek. Jesli Ula ma zamiar zmusic ja do pomocy przy tym karkolomnym przedsiewzieciu, to ona musi sie powaznie zastanowic nad sensem ich przyjazni. -Jak to co? - spojrzala niepewna, czy dobrze uslyszala. - Jesli to matka Beaty, dowiemy sie czegos o niej - nie rozumiala watpliwosci kolezanki. -Czyli czego? Ze byla nieszczesliwa? Nie bedzie tam informacji o ucieczce ani o tym, co sie dzialo pozniej... -Glupia jestes! - Ulka nie zamierzala powsciagac jezyka. - Moze napisala cos o ojcu Beaty. Zreszta nie przyszlo ci do glowy, ze jesli Asia faktycznie jest mama mojej przyjaciolki, to ona bedzie chciala cos o niej wiedziec?! - zdenerwowala sie. -Masz racje. Jestem glupia - przyznala po chwili zastanowienia Stenia. - Ja w takiej sytuacji chcialabym wiedziec co i jak, wiec ona pewnie tez. Ale musisz posklejac to sama, nie moge ci pomoc - zaznaczyla. -Obrazilas sie? - niepewnie spytala Ulka. - Sorry, nie chcialam... -Nie, nie obrazilam sie - machnela reka Stenia. - Nie mialabym o co. Po prostu ci nie pomoge, bo nie znosze takich rzeczy. Krzyzowek tez nie rozwiazuje. -OK. Poradze sobie sama - Ula nie widziala zadnego problemu. W koncu to tylko troche wieksze puzzle. -Ale powiesz mi, co tam jest? - upewniala sie. To, ze chciala sie wymigac od pracy, nie znaczylo, ze nie miala ochoty korzystac z jej owocow. -Zobaczymy... - zazartowala Ulka. Zebrala starannie wszystkie skrawki i zawinela je w gazete. -Mam! Mam! Eureka! - wrzasnela Ula kilka godzin pozniej, gdy miala juz za soba pare kartonow i ton kurzu. -Patrz! - machala w strone kolezanki tekturowa teczka, w ktorej znajdowaly sie akta sprawy. -Pokaz! - Stenia rzucila sie gwaltownie w strone Ulki, potykajac sie o karton i wzbijajac przy okazji tumany kurzu. -Spokojnie... Chcesz, zebysmy sie udusily? I tak panuje tu taka duchota, jakby bylo ze czterdziesci stopni i zadnego tlenu... - powiedziala, siadajac na skrzynce i pokazujac zebrane dokumenty. -Przyganial kociol garnkowi... - z wyrzutem w glosie zauwazyla Stenia. - Kto mnie tu zaciagnal? -Dobra, niewazne, sluchaj tego: rozwiazuje zwiazek malzenski zawarty w dniu... ble ble... przed kierownikiem Urzedu Stanu Cywilnego... dobra, to tez mozna ominac... bez orzekania o winie. Ale numer! Musieli dogadac sie przed sprawa - doszla do wniosku Ula. - Dziwne, na ogol kazdy zeby szczerzy i pazury wyciaga, a tu taka zgoda... Czekaj, zaraz doczytam uzasadnienie... - pochylila sie w skupieniu nad papierem. Oswietlenie pozostawialo wiele do zyczenia: przez okno w dachu wpadalo naprawde niewiele swiatla. -Czekaj, mam... Ale jazda! - az steknela z wrazenia. - Wyobraz sobie, ze ona wziela go na dziecko, ktorego nigdy nie bylo! Kurcze, sama bym ja zakopala w tym ogrodku, a on nawet nie staral sie o orzeczenie winy... -Widocznie wystarczylo mu, ze sie jej pozbyl - uznala po chwili namyslu Stenia. - Dziwne, ze nikomu nie powiedzial. Pozamykalby paszcze tym wszystkim plotkarzom... -Pewnie wolal nawet plotki od przyznania sie do tego, ze jest kompletnym idiota - dziewczyny zaskoczyl i wystraszyl meski glos. Wrzasnely rownoczesnie. Mariusz omal nie stracil rownowagi, balansujac na ostatnim stopniu schodow, przestraszony tym choralny krzykiem.-Chcecie mnie zabic? - spytal z niesmakiem i zlapal sie poreczy. -Jezu! Ale mnie przestraszyles! - Ula odetchnela z ulga, widzac, ze to tylko Mariusz. -Co tu robicie? -Szukamy kotow... - placzliwie odezwala sie Stenia. Ale chryja, pomyslala. Juz po nas... -Wlasnie widze. Pewnie jeden z nich schowal sie w tym zaklejonym tasma kartonie i musialyscie wyciagnac wszystkie akta, zeby go znalezc? -Cos w tym stylu... Nie wsypiesz nas? - Ula zrobila blagalna mine. -Nie wiem, nie wiem... A co bede mial z tego, ze zapomne, co tu widzialem? - przygladal sie rozbawiony winowajczyniom. Jedyne, co moglo go dziwic, to fakt, ze Ula dopiero teraz odkryla istnienie strychu. -O rany, przekupny glina... - parsknela smiechem podniesiona na duchu. - Co chcesz? -Tylko bez takich, dobra? - obruszyl sie Mariusz. - Zaden przekupny... Placek miodowy z orzechami na poczatek, potem... - rozmarzyl sie. -Dobra, dobra - zgodzila sie Ulka. - Wystarczy - nie zamierzala byc jego niewolnica. -Chyba nie myslisz, ze tanio sie sprzedam? - mrugnal wesolo do Steni, ktora powoli zaczela nabierac kolorow. -Lepiej pomoz znalezc koty, wtedy zalapiesz sie jeszcze na lazanie... - zaproponowala Ula. Pomoc byla jak najbardziej wskazana. Zwierzaki musialy porozlazic sie po calym strychu, bo zadnego nie bylo ani widac, ani slychac. -Umowa stoi. Ale mozecie sobie darowac strych. Futrzaki buszuja w kuchni. Sa tak oklejone pajeczynami, ze od razu sie domyslilem, gdzie was szukac... Wyrzuce je na zewnatrz, a wy doprowadzcie sie do ladu - rzucil, schodzac po schodach. -Spadajmy stad, najwazniejsze juz wiemy - stwierdzila Ula. - Szkoda, ze nie mamy czasu, zeby poszukac jeszcze czegos o Asi... Moze sa tez gdzies schowane jakies zdjecia? -Bez sensu... Jak sie okaze, ze to mama Beaty, to wtedy zrobimy legalne przeszukanie. Na razie masz sie czym zajac - Stenia uznala takie rozwiazanie za rozsadniejsze od ponownego przekopywania sie przez rupieciarnie. - Nie moge uwierzyc, ze nikt nie wiedzial, ze on byl zonaty... -nie przestawala sie dziwic. - Tyle czasu... - krecila glowa z niedowierzaniem. -Myslisz, ze ja kochal? - Ulke nurtowalo pytanie z innej beczki. -Skad mam wiedziec? - wzruszyla ramionami Stenia. - Moze z obowiazku sie ozenil? -Kto w dzisiejszych czasach zeni sie z obowiazku? - prychnela powatpiewajaco Ula. -Slawek taki jest. Zawsze robi to, co nalezy, nawet jak mu sie to nie podoba. Taki typ... - powiedziala Stenia. Ula szorowala sie zawziecie pod prysznicem. Wokol jej stop pienila sie szarobura woda. Nie pomyslala wczesniej o istnieniu strychu, poniewaz byla zbyt zaaferowana prowadzonymi poszukiwaniami. Przede wszystkim nie chciala, zeby sie wydalo, ze wynajela detektywa. I tak bedzie musiala sie do tego przyznac, jesli jej przypuszczenia sie potwierdza, ale co innego domyslac sie pokrewienstwa, a co innego podejrzewac morderstwo. To pierwsze jest nawet wskazane, za to tego drugiego Slawek moglby jej nie wybaczyc. Wycierajac energicznie wlosy recznikiem, weszla do pokoju. Zauwazyla kilka nieodebranych polaczen, wszystkie od Przemka. Oddzwonila natychmiast. -Jestes wreszcie... - przywital ja zniecierpliwiony. - Dzwonie i dzwonie... -Zostawilam telefon w pokoju. Co jest? - przerwala utyskiwania detektywa. -W srode odbieram te rekonstrukcje twarzy... -Musze ja zobaczyc. Natychmiast - weszla mu w slowo Ula. -Ulka, co innego przekazac ci te wiadomosc, a co innego... To sprawa Beaty. Jak ona sie zgodzi... -Beata nie moze o niczym wiedziec - przerwala mu ponownie. -Przyznaj sie. Nie odbieralas, bo bylas w kaftanie bezpieczenstwa, tak? Ty kompletnie zwariowalas! Beata jest moja klientka, ty jestes jej przyjaciolka, ale to nie ma tu nic do rzeczy! - wsciekal sie Przemek. Byl zly glownie na siebie. Powinien byl przewidziec, ze to kolejny pomysl rodem z krainy absurdu, i niczego Ulce nie obiecywac. Tym bardziej nie trzeba bylo dzwonic. -Przemek, nie musisz sie unosic. Po prostu wez ten portret i przyjedz. Na miejscu zdecydujesz, czy mi go pokazac, czy nie. - Ulka nie dala sie poniesc emocjom. -Jasne, swietny pomysl - glos Przemka przepelniony byl ironia. - Mam zmarnowac caly dzien na jazde w te i z powrotem po to tylko, zeby zdecydowac na miejscu, czy ci to pokazac, czy nie... Nie musze jechac... -To nie jest moj wymysl. Nie moge ci teraz powiedziec, o co chodzi. Ale mam ci cos do pokazania. Musisz to zobaczyc. Koniecznie. A potem zdecydujesz... -Chcesz sie bawic w gre pod tytulem "pokaze ci, jak ty pokazesz mi?" - tym razem to Przemek przerwal jej bezceremonialnie. - Nie wiem, co ci chodzi po glowie, ale ostatnim razem, jak sie w to bawilem, pani przedszkolanka kazala mi isc do kata... -Za duzo przebywasz z moim bratem. Udziela ci sie...- westchnela. - Przyjmij do wiadomosci, ze to wazne. Inaczej bym cie nie prosila. Po prostu przyjedz, a jak nie chcesz marnowac na mnie calego dnia, to ci zaplace dniowke. Umowa stoi? -Daj spokoj, przeciez wiesz, ze nie chodzi o kase...- zaczal mieknac. - Powiesz mi, co jest grane? -Jak przyjedziesz - Ula twardo obstawala przy swoim. -Wez portret i przyjedz. -Dobra - poddal sie. - Bede w piatek. Powiedz mi tylko, gdzie sie spotkamy? -Dobrze. Spotkajmy sie we Wroclawiu na rynku, dobra? Przynajmniej nie bedziemy sie szukac. -Godzine jeszcze uzgodnimy - westchnal. Mial nadzieje, ze to ze strony Uli cos wiecej niz tylko zwykla ciekawosc. Zreszta, gdyby to byla kwestia ciekawosci, poprosilaby Beate, a nie mnie, przyszlo mu do glowy. Ciekawe, o co tu chodzi? -I ani slowa Beacie - nalegala. -Ani slowa Beacie - potwierdzil niechetnie. 10. Przemek spacerowal juz od pol godziny po wroclawskim rynku. Podziwial kamieniczki Jas i Malgosia, z prawdziwym zainteresowaniem obejrzal tez ratusz, bogato ozdobiony strzelistymi wiezyczkami przypominajacymi gotyk i byc moze nawet pochodzacymi z tego okresu. Ratusz i kamieniczki wygladaly na swiezo odrestaurowane.Bylo zbyt goraco, zeby czytac tablice informacyjne. Ukryl sie pod duzym parasolem rozstawionym w jednym ze znajdujacych sie na rynku kawiarnianych ogrodkow. Nie spodziewal sie, ze tak szybko pokona droge do Wroclawia. Musial przyznac, ze ciekawil go cel tego spotkania. Jedynym logicznym wnioskiem byla teza, ze Ula musiala wpasc na slad zwiazany ze sprawa Beaty. Ciekawe, co by to moglo byc? Siostra blizniaczka? Takie rzeczy sie zdarzaly... Na wszelki wypadek poza wydrukiem, ktory pozostawial wiele do zyczenia, wzial laptop. Program graficzny przedstawial trojwymiarowy model glowy kobiety. Przemek byl zaskoczony efektem: twarz wygladala jak zywa. W dodatku patrzac na te rekonstrukcje, mial wrazenie, ze obserwuje go ona rownie uwaznie jak on ja. Niesamowite, czego potrafi dokonac wspolczesna technika. A moze informatyka? Przemek nie mial pojecia, jaka to dziedzina nauki. Wlasciwie bylo mu to obojetne pod warunkiem, ze dziedzina ta spelniala swoje zadanie. -Czesc! - zdyszana Ula opadla ciezko na drewniane krzeslo stojace obok niego. - Dlugo czekasz? Chyba sie nie spoznilam? - spytala, z niepokojem zerkajac na zegarek. -Nie, to mnie udalo sie wczesniej przyjechac - uspokoil ja Przemek. - Swietnie wygladasz - dodal. Rzeczywiscie tak bylo. Jej na ogol chorobliwie blada skora nabrala zlotego odcienia, wlosy pojasnialy i wydawaly sie dluzsze. Bylo jej do twarzy z tymi zmianami. - Wakacje ci sluza... -Najwyrazniej - usmiechnela sie. - Ciesze sie, ze zdecydowales sie przyjechac. Naprawde. Nie masz pojecia, co przezywam... - pokrecila glowa, jakby sama sobie nie dowierzala. -Dobra. O co chodzi? - Przemek zdecydowal sie przejsc do rzeczy. Na szczescie wlosy zaczal tracic, zanim poznal Ulke. Ta mysl przychodzila mu do glowy dosc czesto. Praktycznie przy kazdej rozmowie z dziewczyna. -Masz rekonstrukcje? - spytala, wiercac sie na krzesle ze zniecierpliwienia. -Mam, a teraz mnie przekonaj, ze mam powod, zeby ci ja pokazac. No wiec? - spojrzal badawczo na Ulke. -Co tam bede ci mowic? Patrz! - polozyla przed nim wyjete z torebki zdjecie. Z przejecia dostala wypiekow na twarzy i czekala na reakcje mezczyzny. W tym momencie podeszla kelnerka. -Cokolwiek - rzucila Ula, zanim dziewczyna zdazyla otworzyc usta. - Prosze - dodala po chwili, przypominajac sobie o dobrych manierach, ktorych uczyli rodzice. Odprawila zaskoczona dziewczyne gestem pelnym zniecierpliwienia i usmiechajac sie w sposob, ktory w zamierzeniu mial byc uprzejmy, ale w rzeczywistosci mowil dokladnie to samo, co ruch reki: odejdz i nie zawracaj glowy. -No... - popedzala Przemka z uwaga studiujacego zdjecie. - Powiedz cos! -Ja pierdole! Skad masz to zdjecie? - Przemek w koncu odzyskal glos. - To nie jest zart? - upewnial sie podejrzliwie. -Wiedzialam! - pisnela. - Matko Boska, Przemek, ty wiesz, co to znaczy?! Przemek...! -Uspokoj sie - syknal. - Ludzie sie na nas gapia. Rzeczywiscie, zachowanie dziewczyny przyciagnelo kilka zaciekawionych spojrzen. Ulka przyzwyczajona do poruszanych przez niewidzialne sily firanek w oknach nie zwracala juz uwagi na takie rzeczy. -Powiedz cos... - spojrzala blagalnie. -Patrz - wlaczyl laptop i uruchomil potrzebny program. Odwrocil komputer w strone dziewczyny. Ula miala nadzieje zobaczyc taki wlasnie obraz, ale i tak czula, ze traci oddech z wrazenia. Osoba ze zdjecia, ktore zabrala Buni, i kobieta widoczna na monitorze wygladaly identycznie. -Jezu! - jeknela. - Wiedzialam... wiedzialam... -Skad masz to zdjecie? - Przemek musial przyznac, ze przezyl niemaly szok. Takie zaskakujace i nieoczekiwane zwroty akcji do tej pory widzial tylko w filmach. -Sluchaj, to niewiarygodne - czula sie oszolomiona. Co innego miec nadzieje i wierzyc, a co innego zobaczyc cos takiego na wlasne oczy. - Wyladowalam w Wielkowie, bo pomylilam autobusy. Nastepnie pomylil sie policjant: wzial mnie za oszustke matrymonialna poszukiwana listem gonczym. Nie mialam gdzie sie podziac, do domu przeciez wrocic nie moglam, a wlasciwie nie chcialam. Ostatnie miesiace mojego zycia to przeciez jedna wielka pomylka. Ale spojrz, dokad mnie to wszystko zaprowadzilo! Takie zbiegi okolicznosci sie nie zdarzaja! Wierzysz w przeznaczenie? - spytala. -Uwierze, jak przestaniesz paplac. Skad masz to zdjecie? - W przeciwienstwie do Uli Przemek otrzasnal sie juz ze wstrzasu i zaczal analizowac sytuacje. -Zatrzymalam sie u tego policjanta, co mnie aresztowal, i u jego brata... -Wiec agroturystyka to lipa? - nie wytrzymal, zeby nie wtracic. -Zaraz lipa - skrzywila sie niezadowolona, ze jej przerywa. - Jestem na wsi, oddycham swiezym powietrzem, przebywam wsrod zwierzatek. To agroturystyka - stwierdzila autorytatywnie. - Lepiej sluchaj. Przez przypadek dowiedzialam sie, ze blisko trzydziesci lat temu zaginela ciotka tych chlopakow. Ludzie na wsi opowiadali, ze brat ja zabil i zakopal w ogrodku. I mam tam taka przyjaciolke, a jej babcia jej pokrecona jak messerschmitt, ale to niewazne. Bo ona jest pokrecona tylko na biezaco, rozumiesz? -Nie - Przemek siedzial oglupialy i zastanawial sie, co to znaczy "byc pokreconym na biezaco". W dodatku wlasciwie wcale nie chcial tego wiedziec. Chcial za to dowiedziec sie, skad ma to zdjecie. -Niewazne - skwitowala. - I ta babcia ma pelno zdjec, takich starych, niektore sa az zolte ze starosci, ale to te powojenne - gadala jak najeta. - To zdjecie mam od niej. Wyobraz sobie, jaki szok przezylam, jak je zobaczylam! - zakonczyla opowiadanie. -Uhm... A jaki zwiazek ma to zdjecie z historia, ktora mi opowiedzialas, o zakopanej w ogrodku dziewczynie? -Nie lapiesz? Nie ma zakopanej w ogrodku dziewczyny! Ta dziewczyna ze zdjecia, z rekonstrukcji i ta niby zakopana to jedna i ta sama osoba. Nazywa sie Joanna Juszczak i nie zostala zamordowana, tylko uciekla! Uciekla! - Ula zaakcentowala ostatnie slowo. -Ja pierdole! Jestes pewna? - Przemek nie spodziewal sie juz, ze uda mu sie ustalic tozsamosc matki Beaty, a tu taka niespodzianka. -Jestem! Byla w ciazy, wtedy to byl straszny wstyd. Dlatego ludzie gadali, ze brat ja zabil, a ona uciekla z ojcem dziecka. Lapiesz? -Teraz tak, ale nie mozemy byc pewni... -Jak to nie? Kobieta z jeziora i ta z fotografii wygladaja jak blizniaczki jednojajowe. Porownaj je jeszcze z Beata. Podobienstwo jest tak uderzajace, ze nie moze byc mowy o pomylce. W dodatku jak pokazalam babci zdjecie Beaty, to ona uparcie twierdzila, ze to Asia - wypila lyk wody przyniesionej przez kelnerke. - Przemek, Beata ma rodzine! -Widze - Przemek byl tak oszolomiony, ze az przetarl sobie twarz. Ponownie zaczal porownywac zdjecie Beaty i Asi z modelem na komputerze. - Nie mozemy tego powiedziec Beacie, dopoki nie bedziemy mieli stuprocentowej pewnosci - oznajmil zdecydowanie. -A jak chcesz ja zdobyc? - Ulka czula, jak euforia powoli ja opuszcza. W zasadzie byla pewna, ale jesli to wszystko okazaloby sie tylko strasznym zbiegiem okolicznosci, Beata by tego nie przezyla. A jesli Beata tego nie przezyje, to ona, Ula, rowniez, bo Jacek ja zlinczuje. -Najlepsze bylyby badania DNA - stwierdzil Przemek. - To jak dotad najpewniejsza metoda identyfikacji czlowieka. -Jakie badania? Przeciez jej rodzice nie zyja, jesli przyjmiemy, ze ten facet w samochodzie byl jej ojcem -dziewczyna nie rozumiala, kogo Przemek chce badac. -Kazalas mi sprawdzic Slawomira i Mariusza Juszczakow, tak? Domyslam sie, ze Joanna Juszczak to ich ciotka, tak? -No tak - przytaknela. -Wiec oni i Beata to kuzynostwo pierwszego stopnia. Badanie DNA bez problemu pozwoli jednoznacznie stwierdzic, czy sa spokrewnieni, czy nie - powiedzial. -Na pewno? - zmarszczyla brwi. -Na pewno. Wspolpracujemy z firma, ktora specjalizuje sie w badaniach DNA dla ustalania korzeni genealogicznych - zapewnil Ulke. - DNA to genetyczny material wszystkich komorek czlowieka. Mozna ustalic dany profil genetyczny na podstawie analizy meskiego chromosomu Y lub mitochondrialnego DNA. To taki genealogiczny drogowskaz, poniewaz ten typ DNA ulega przez pokolenia tylko nielicznym mutacjom, a ich liczba jest proporcjonalna do czasu, w ktorym zaszly - wyjasnial Uli profesjonalnie. -Pogubilam sie - przyznala zalosnie. -OK - westchnal. - Powiem krotko: ta firma potrafi wskazac na mapie miejsce pochodzenia danej osoby, pokazujac, gdzie wystepuje taki sam jak u badanego czlowieka genotyp. Ustalenie pokrewienstwa kuzynostwa to dla nich pryszcz - zapewnil dziewczyne. -Pryszcz. Rozumiem - przytaknela. - To rob to badanie. -Potrzebuje probki... Do porownania... - dodal po chwili, widzac, ze Ula ponownie stracila watek i nie rozumie, do czego on zmierza. -Probki? Ale jakiej? - zdziwila sie. -Normalnej. Moze byc krew, sperma, wlosy, slina, naskorek... - wyliczal. -A skad niby mam to wziac? Sperma, tez cos... -oburzyla sie. - To, ze mieszkam z dwoma facetami, nie znaczy jeszcze... -Ulka, skup sie, kobieto! Nie to mialem na mysli. Czesza sie przeciez, nie? Zgarnij wlosy ze szczotki albo z maszynki do golenia... Proscizna. Wyobraz sobie, ze jestes prywatnym detektywem - dorzucil zachecajaco. -Dobra. Tyle dam rade zrobic - uznala. - A jak ty zdobedziesz probke Beaty, skoro to na razie ma byc tajemnica? - spytala podejrzliwie. -Poprosze Jacka - usmiechnal sie zadowolony z siebie. W koncu to Beata na razie ma nic nie wiedziec, a nie Jacek. -Dobra - mruknela nadasana. - Tylko nic mu o mnie nie mow. Na razie przynajmniej, bo zaraz tu przyleci. A jak dlugo bedziemy czekac na badanie? -Trudno powiedziec. Standardowo ich zrobienie zajmuje okolo dziesieciu dni roboczych, to znaczy bez sobot i niedziel. -Wiem, co to sa dni robocze... Czyli mozna powiedziec, ze jakies dwa tygodnie? - upewniala sie. -Cos kolo tego - przyznal Przemek. - Od czasu dostarczenia probek, oczywiscie - zastrzegl szybko, widzac, ze Ula nie bierze tego pod uwage. -O rany, rzeczywiscie... - westchnela. Chcialaby wiedziec juz teraz, zaraz, natychmiast. Cierpliwosc nigdy nie byla jej mocna strona. - Jak juz zdobede probki, to co dalej? -Zapakuj je do torebki albo do pojemniczka, najlepiej kup takie opakowanie w aptece, i przeslij mi na adres biura. Nie ma sensu, zebym sie telepal taki kawal drogi. Skorzystaj z uslugi expres albo priorytet, spytam Elki, jak to sie dokladnie nazywa, to bede je mial nastepnego dnia - powiedzial Przemek i ruchem reki przywolal kelnerke, aby uregulowac rachunek. - Podwiezc cie gdzies? - spytal, gdy obslugujaca ich dziewczyna odeszla od stolika. -Nie, jestem samochodem. Slawek mi pozyczyl. To znaczy pozyczylby mi, gdybym miala okazje go o to zapytac - z figlarnym usmiechem na twarzy wyjasnila Ulka. -Zal mi faceta - Przemek pokiwal glowa z udawanym smutkiem. - I podobno nawet z toba nie sypia... -Spadaj! - uderzyla go zartobliwie w ramie. - Jestem porzadna dziewczyna, nie to co ta twoja ostatnia... -Co od niej chcesz? Fajna byla - bronil sie Przemek. -Jasne, tylko zapomniala rozstac sie z facetem, a ciebie powiadomic, ze z nim mieszka - parsknela smiechem. - Jesli chodzi o powazne zwiazki, oboje jestesmy do bani... Slawek wsciekly wpadl do domu. Mial wlasnie jechac po karme dla Chrapka, gdy odkryl brak samochodu. Wlasciwie to najpierw odkryl brak kluczykow i dokumentow, ale pomyslal, ze musial zostawic je w samochodzie. Ku jego zaskoczeniu garaz byl pusty, jesli nie liczyc czworki podopiecznych Ulki spiacych w skrzynce z narzedziami. -Pozwoliles jej wziac samochod? - spytal brata ogladajacego kanal sportowy. -Nie, myslalem, ze ty jej pozyczyles... Chcesz zglosic kradziez? - spytal z naglym zainteresowaniem, odrywajac wzrok od telewizora. -Nie, no co ty... - Slawek usiadl obok Mariusza. - Az tak wsciekly na nia nie jestem... -Moim skromnym zdaniem powinienes cos z tym zrobic, jesli interesuje cie rada mlodszego brata. Niedlugo ta dziewczyna wejdzie ci na glowe, wlasciwie to juz weszla... -O co ci chodzi? - spytal ze zloscia w glosie. - Jak to o co? Zalozyla ci w domu schronisko dla zwierzat i ochronke dla sierot, ciekawe, co dalej... -Jakich sierot? - Slawek poczul sie zdezorientowany. -To ty nic nie wiesz? - zdziwil sie Mariusz. - Dzieciaki od Kaparskich sa tu codziennie. Przychodza w odwiedziny do konia i kotow... -No i co? - wzruszyl ramionami. - Tez mi nowina... -Zostaja tez codziennie na obiedzie - dodal. -No i co? - Slawek postanowil udawac, ze dla niego to banalna sytuacja. Nie mial nic przeciwko dokarmianiu dzieciakow, ale czemu do diabla mu o tym nie powiedziala?! -Nic. Tylko mowie. -Dziwie sie, czemu dopiero teraz - zauwazyl zgryzliwie. - Masz jeszcze jakies rewelacje? -Zamowila u Kaparskiej szycie... wiesz, ze kobieta sobie w ten sposob dorabia? -Wiem, ale nie wiedzialem, ze Ulka potrzebuje jakichs ciuchow... -Nie potrzebuje - wszedl mu w slowo Mariusz. Slawek milczal. Przestal sie zloscic na dziewczyne. Wszedzie musi nos wetknac, ale trzeba przyznac, ze z dobrym skutkiem. -Moglbys cos z tym w koncu zrobic - stwierdzil Mariusz. -Niby czemu? Nie przeszkadza mi to - Slawek spojrzal zdziwiony na brata. -Mnie tez nie, ale pomyslales, co bedzie, jak nas zostawi? Przeciez szuka pracy we Wroclawiu, wiec skoncza sie obiadki i czyste koszule, o placku orzechowym nie wspominajac... - westchnal z nostalgia. -Co ty masz z tym orzechowcem? - zdenerwowal sie Slawek, nie na orzechowca oczywiscie. Nie podobalo mu sie to, ze Ula mialaby wyjechac. Moze sobie pracowac, jesli chce, jemu to nie przeszkadza. Nawet nie musi gotowac obiadow ani zawracac sobie glowy koszulami. Wczesniej sobie z tym radzili i bylo dobrze. Z rownowagi wyprowadzila go swiadomosc, ze predzej czy pozniej Ulka ich opusci. Staral sie nie dopuszczac do siebie mysli, ze sie zakochal, ale coz by to mialo byc innego? -Moglbys sie z nia ozenic - rzucil niespodziewanie Mariusz. -Dlaczego ja? - spytal z uraza. Mial nadzieje, ze brat nie dostrzega jego zazenowania. Byli facetami, o takich sprawach sie przeciez nie gada. -Weszla ci na glowe, robi, co chce, biegasz za nia jak piesek, zero seksu. Juz teraz sie zachowujesz tak, jakbys byl zonaty - stwierdzil Mariusz i zerwal sie, w ostatniej chwili unikajac ciosu Slawka. - Mowilem powaznie -krzyknal z bezpiecznej odleglosci. -A dlaczego ty nie ozenisz sie ze Stenia? - wrzasnal za nim Slawek. -Kto ma sie zenic ze Stenia? - Ula w tym momencie weszla do domu. Cala droge analizowala sytuacje, byla pewna poprawnosci ekspertyzy, ale Przemek mial racje. Lepiej miec stuprocentowa pewnosc. Lazienka w domu byla tylko jedna, wiec zdobycie wlosow nie powinno nastreczyc trudnosci. Zreszta to bracia, wiec nie ma znaczenia, czyje wlosy zgarnie ze szczotki. Podejrzewala, ze uzywali jednej na spolke. Mezczyzni... -Mariusz by mogl - Slawek, odpowiadajac jej, zaczerwienil sie gwaltownie. - Gdzie bylas? - postanowil przejsc do ataku, zanim Ula zacznie drazyc temat. - Wzielas samochod bez pytania, nie powiedzialas, gdzie jedziesz i kiedy wrocisz... - spojrzal groznie na dziewczyne, ktora minela go obojetnie i weszla do kuchni. -Glodna jestem - otworzyla lodowke. - Nie zrobiliscie nic do jedzenia? -Slyszalas, co powiedzialem?! -No i co mam ci powiedziec? Tak, wzielam samochod bez pytania, bo ciebie nie bylo - pomyslala, ze nie ma co wspominac, ze o wyjezdzie wiedziala od kilku dni. - Bylam we Wroclawiu w sprawie pracy, telefon byl dosc nagly... - klamala bez wyrzutow sumienia. Jeszcze beda jej wdzieczni za to male mijanie sie z prawda. Chyba. Nie zastanawiala sie do tej pory, czy mezczyzni beda uszczesliwieni pojawieniem sie w rodzinie nowej osoby, o ktorej istnieniu nie maja jeszcze pojecia. -W takim ubraniu? - na twarzy Slawka widnialo powatpiewanie. Dziewczyna miala na sobie rybaczki i koszulke na cienkich ramiaczkach. -No... - wzruszyla obojetnie ramionami. - Chcieli tylko, zebym dowiozla dokumenty. Zostawilam w sekretariacie i po sprawie. Tylko ty afere robisz... - wyszla spokojnie z kuchni z przygotowana kanapka i poszla do siebie, zostawiajac oslupialego Slawka samego. -Jezu - jeknela, gdy tylko zatrzasnela za soba drzwi pokoju - ale scierna! Po tym wszystkim nie bedzie chcial miec do czynienia z taka klamczucha! Juz raz sie przejechal, i to mu wystarczy, pomyslala, padajac na lozko. Skonczyla kanapke w rekordowym tempie. Mogla cos zjesc we Wroclawiu, ale za bardzo jej sie spieszylo do domu. Musiala poskladac pamietnik Asi. Nie wiedziala nawet, czy zachowal sie w calosci. Mogly to byc tylko fragmenty, ktorych ktos nie wyrzucil. Ale nie zamierzala sie poddawac tak od razu. Kupila w sklepie brystol i klej. Moze zabierac sie do pracy. Po kilku godzinach postanowila rozprostowac zesztywniale kosci. Siedziala caly czas zgrabiona, przy swietle lampki nocnej. Pismo bylo niewyrazne i wyblakle. Dlugoletni pobyt na strychu nie wplynal dobrze na stan notatnika. Udalo jej sie odszyfrowac czesc tekstu, ale niestety dziewczyna pisala, nie podajac nigdzie dat. Ula tylko po tresci mogla sie domyslac, kiedy powstawaly zapiski. ...nie wiem, co bedzie z moim dotychczasowym zyciem. Tyle spraw musze rozwiazac, tyle powiedziec, tyle zmian przede mna, przed nami. Teraz tylko czuje, jak dziecko porusza sie we mnie. Lekarz twierdzi, ze to za wczesnie, ale ja wiem. Czuje trzepot skrzydel motyla. Malenka dusza swoimi skrzydelkami dotyka mego serca.... On tez to czuje, gdy mnie dotyka. Jego palce drza, slyszy szept istoty z nas zrodzonej. Nosze w sobie cud.... Ulka miala lzy w oczach, gdy zlozyla ten fragment i przeczytala go w calosci. To musiala byc matka Beaty. Wspaniala istota oczekujaca cudu, ktory nosila pod sercem. Dla jej przyjaciolki swiadomosc, ze byla dzieckiem chcianym, bedzie najpiekniejszym darem od losu. Ula wrocila do pracy. Zlozenie tego krotkiego fragmentu bylo zajeciem uciazliwym i pracochlonnym, ale teraz czula w sobie wiare zdolna przenosic gory. Miala zaczatki innych czesci pamietnika. Na pewno uda jej sie wszystko dopasowac. Dziewczyny siedzialy u Steni w kuchni i drylowaly wisnie. Ulka wlasnie skonczyla zdawac relacje z wczorajszej rozmowy z Przemkiem. -Ale numer! - Stenia byla pod wrazeniem. - I co zrobisz? Zdobedziesz te probki? -No jasne, juz je mam - wskazala na torebke lezaca na stole. - Musze tylko zapakowac do koperty i wyslac - za nic w swiecie nie przyzna sie Steni, ze czula sie jak zlodziej, podgladacz i fetyszysta w jednym, wyczesujac malym grzebykiem wlosy ze szczotki. Wiedziala, ze nikt nie wejdzie do lazienki, kiedy ona tam jest, zwlaszcza ze drzwi byly zamkniete na klucz. Musiala jednak przyznac dwie rzeczy: ze nie ma zadatkow na detektywa i ze to ciezki kawalek chleba. To nie zawod na jej delikatne nerwy. -Moge zobaczyc? - Stenia zaciekawiona, nie czekajac na odpowiedz, wysypala cala zawartosc torebki Ulki na stol. Z rozczarowaniem ujrzala tylko maly foliowy woreczek, w ktorym bylo kilka wloskow. - To wszystko? - spytala zawiedziona. -A co mialoby jeszcze byc? - Ula spojrzala zaskoczona na kolezanke. - Tyle wlosow starczy... -Nie chodzilo mi o wlosy, no wiesz... - usmiechnela sie lekko zazenowana. - Mialam nadzieje, ze zobacze inny rodzaj probki - puscila oko do kolezanki. -Ty to jakas zboczona jestes - po chwili wymownego milczenia oswiadczyla Ula zdegustowana. - Zreszta nie wydaje mi sie, zeby Slawek byl mna zainteresowany -oznajmila po namysle. -Slawek? Ciekawe, czemu wlasnie o nim pomyslalas... - udawala zdziwienie Stenia. -Ach, ty... - zachnela sie Ula, smiejac sie jednoczesnie. -Gdybys wiedziala, jaki byl wczoraj zly, to bys takich glupot nie gadala... A ty sie lepiej zainteresuj Mariuszem - odciela sie. -Nie, nic by z tego nie wyszlo. To nie to. Bede tak czekac na ksiecia z bajki, az w koncu zostane ropucha -stwierdzila Stenia melancholijnie. -Wiesz, ze poskladalam kawalki pamietnika? - powiedziala Ulka, gdy skonczyla sie smiac. - Te fragmenty tekstu sa piekne i wzruszajace. Posluchaj tego - dziewczyna wyciagnela z kieszeni zlozona kartke papieru, na ktorej zapisala kilka urywkow. . ...musze mu powiedziec. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale musze. Moge miec tylko nadzieje, ze zrozumie i mi wybaczy. Wiem, ze go zawiodlam. Ma prawo byc rozczarowany. Byl dla mnie bardziej ojcem i matka niz bratem. Wierzyl we mnie, ale moim przeznaczeniem bylo... ...musze wybrac. Mialam nadzieje, ze moze byc inaczej. Wierzylam, ze swiatlosc opromieni jego oczy, a serce przepelni mu milosc. Tak sie nie stalo. Musze wybrac. Ta swiadomosc lamie mi serce i rozbija je na kawalki. Kazdy z nich rani mnie. Ale nie moge postapic inaczej. Musze odwrocic sie od swiata, ktory znam, i podazyc w nieznane. Dzis wszystko sie rozstrzygnie.... -Mysle, ze to o ucieczce - powiedziala Ulka, gdy skonczyla czytac. -Boze... - Stenia miala lzy w oczach. - Jesli udalo jej sie uciec, to nie na dlugo. -Pochlonelo ja jezioro - powiedziala z zalem Ula. - Myslisz, ze choc przez chwile byla szczesliwa? -Mam nadzieje - Stenia wytarla oczy. - Mam nadzieje. Masz cos jeszcze? - spytala z ciekawoscia. -Nie - skrzywila sie Ula. - Kilka zapiskow na temat dziecka. Kilka o tym chlopaku, ale nie podaje nawet jego imienia. I w ogole pisze bardzo poetycko. Czasami nie wiem, o co chodzi - przyznala smetnie. -Szkoda - westchnela Stenia. -No szkoda. Mam wrazenie, ze to jej ostatni pamietnik. Wiesz, nie ma nic o wczesniejszych wydarzeniach. Moze sa na strychu jej poprzednie dzienniki? - zastanawiala sie glosno. -Chyba nie chcesz znowu tam isc? - skrzywila sie kolezanka. -Nie. Poczekam na wyniki DNA. Wtedy pojdziemy tam z Beata - na jej ustach pojawil sie usmiech. -Slawek z Mariuszem powinni sie chyba ucieszyc, nie? - spytala w zamysleniu Stenia. -Ide do domu - Ula skonczyla ostatnia partie owocow i zaczela myc rece. - Zaraz pewnie dzieci przyjda. Musze obiad szykowac - uznala, ze czas na zmiane tematu. Nie miala pojecia, czy mezczyzni uciesza sie z kuzynki. Wiedziala natomiast, ze nie uciesza sie z jej szpiegowania. -Nie czujesz sie wykorzystywana? - Stenia miala spore watpliwosci, czy Ula postepuje slusznie. Jej tez zal bylo dzieciakow, ale Kaparski bedzie teraz przepijal juz wszystkie pieniadze. -Nie, ani troche. Nie ubedzie mi ani chlopakom, jesli juz o tym mowa. Od wrzesnia dzieci i tak przestana przychodzic, bo beda mialy obiady w szkole - na widok takiego ubostwa Ulce serce sie krajalo. Miala wrazenie, ze do tej pory przebywala pod kloszem i nie miala pojecia o prawdziwym zyciu. - Lepiej powiedz mi, czy dasz rade zawiezc to dzisiaj na poczte - zapytala. Urzad pocztowy w Wielkowie zostal zlikwidowany dwa lata temu, poniewaz jego funkcjonowanie bylo nierentowne. Kolejna instytucja tego rodzaju znajdowala sie w odleglosci pietnastu kilometrow. Dziewczynie nie chcialo sie tam jechac rowerem, a samochod zabral Slawek. Nie mogla go przeciez prosic o wyslanie przesylki, skoro nie miala nawet koperty. Na widok torebki z wlosami wysylanej poczta w najlepszym wypadku popukalby sie w czolo. -Dzisiaj jest sobota. Wysle ci to w poniedzialek, moze byc? - zaproponowala Stenia. -Chyba musi - zgodzila sie Ula. - Zapomnialam, ze dzisiaj sobota - przyznala. - Jestem taka podekscytowana, ze nie pamietam nawet, jak sie nazywam - zachichotala. 11. Slawek zatrzymal sie z piskiem opon przed furtka, wzbijajac tumany kurzu. Nie zawracal sobie glowy otwieraniem bramy i wjazdem na podworko. Zostawil samochod tam, gdzie z niego wysiadl i jak sprinter pobiegl na tyly domu, gdzie stala topola, w sprawie ktorej wlasnie dostal telefon. Wlasciwie to informacja od uczynnych sasiadow brzmiala nieco inaczej. Zostal mianowicie powiadomiony radosnym tonem, ktory pozostawal w calkowitej sprzecznosci z trescia informacji, ze ta jego panna wlazla na czubek topoli i chce skoczyc, bo inaczej po co by wlazila. To samo pytanie zadawal sobie Slawek, pedzac na zlamanie karku do domu. Nic jej ostatnio nie zrobil, wiec cokolwiek sobie uroila, to nie jego wina. Poza tym Ulka rownie dobrze mogla podziwiac widoki albo podejmowac probe adopcji pisklat siedzacych w gniezdzie. Minely niespelna trzy miesiace od czasu, gdy wprowadzila sie do niego, a ich inwentarz zdazyl sie powiekszyc o kilku niechcianych lokatorow. Chrapek nadawal sie tylko na emeryture, cztery koty byly doslownie wszedzie, a dzieci Kaparskich przychodzily jak do siebie. Zatrzymal sie, gdy uslyszal glos dziewczyny. Nie chcial jej przestraszyc, jeszcze spadlaby naprawde. Uznal wiec, ze lepiej najpierw sprawdzic, co sie dzieje,a dopiero potem sciagnac ja z drzewa i przelozyc przez kolano w wiadomym celu. -Grzeczny kotek, chodz do mamusi... - szczebiotala, siedzac okrakiem na konarze wysoko nad ziemia. Przemawiala czule do jednego ze swoich podopiecznych, ktory wczepiony pazurkami w galaz miauczal przerazliwie. - Mamusia zdejmie malego skarbka, tak? Bo Karo jest malym skarbkiem, a niedlugo bedzie duzym skarbem... -Ula! Co ty do diabla wyprawiasz?! - w barytonie Slawka ujawnily sie wszystkie mozliwe emocje, jednak glownie te negatywne. -Slawek! Zwariowales?! - krzyknela. - Przestraszyles mnie! Chcesz, zebym spadla?! - zawolala z wyrzutem. -Ja?! Ja chce, zebys spadla? Ja kazalem ci tam wchodzic?! Pedze na zlamanie karku, zeby cie ratowac. Sasiad dzwoni, ze chcesz skoczyc... -Sasiad? Nawet wiem ktory! Niech lepiej przestanie sie gapic! Co za wscibstwo... - narzekala. - Zobacz, wystraszyles Karo. A juz prawie ja mialam. -Ula, po kota nie trzeba wchodzic na drzewo. Sam zejdzie - oparl sie o pien drzewa. Caly trzasl sie jeszcze ze zdenerwowania, choc na szczescie powoli sie uspokajal. Ale czy to normalne, zeby facet w jego wieku zaczal siwiec? I to w zastraszajacym tempie? -Siedzi tu od rana i miauczy. Gdyby mogl zejsc, toby to zrobil. Mam! - krzyknela triumfalnie, gdy udalo jej sie schwycic zwierze. - A teraz badz grzecznym cicikiem i nie drap mamusi... - szczebiotala, schodzac powoli z drzewa. -Ula! Ja przez ciebie umre przed czterdziestka i bede jeszcze mial pretensje do opatrznosci, ze tak dlugo musialem sie meczyc! -Jak nie przestaniesz sie wydzierac, to nie zejde -zagrozila. -Zlaz natychmiast. Chyba nie chcesz, zebym tam po ciebie wszedl? - spojrzal groznie w gore. - Bo jesli bede musial, to tylko po to, zeby cie zepchnac... -Przeciez schodze... - mruknela. Pomyslala, ze jest juz wystarczajaco zly, po co go dodatkowo rozwscieczac. - Poza tym nie przestraszysz mnie... Oboje dobrze wiemy, ze zadne zwloki nie uzyzniaja mojego ogrodka! - krzyknela drwiaco. -Jej ogrodka? Boze, slyszysz to? Jakim cudem dalem sie w to wszystko wciagnac? To najbardziej bezczelne dziewuszysko, jakie w zyciu spotkalem... - wyrzucal z siebie w gniewie. Dziewczyna zeskoczyla lekko i postawila na ziemi kota, ktory natychmiast pobiegl do rodzenstwa. -Taka wdziecznosc - mruknela, otrzepujac spodnie i wyciagajac liscie z wlosow. - No i widzisz... Tyle krzyku o nic - zwrocila sie do Slawka, ktory wlasnie snul rozwazania na temat uzytkowania ogrodka. - Musze przyznac, ze za bardzo sie martwiles jak na kogos, kto mnie nie lubi - mrugnela wesolo do mezczyzny i ruszyla biegiem w slad za kociakiem, zanim Slawek mial okazje otrzasnac sie ze zdumienia i zareagowac na jej slowa. -Ja jej nie lubie... - powlokl sie w strone domu. - Ja jej nie lubie... - powtorzyl, krecac glowa z niedowierzaniem. Rozmawiala przez telefon, kiedy wszedl do kuchni. Jej radosna i wyrazajaca ekscytacje twarz mogla swiadczyc tylko o dobrych wiadomosciach. -Naprawde? Bardzo sie ciesze - trajkotala Ula. - Od kiedy moglabym zaczac? -Od wrzesnia. Czy to pani odpowiada? -Doskonale. W pelni mi to odpowiada - odpowiedziala. Powstrzymywala sie, by nie tanczyc z radosci. Rozmowa kwalifikacyjna nie zakonczyla sie sukcesem. Nie spodziewala sie telefonu, a juz na pewno nie po tak dlugim czasie. -Swietnie. Gdyby pani mogla w ostatnim tygodniu sierpnia pojawic sie w kancelarii, zalatwilybysmy wtedy formalnosci, a na razie prosze cieszyc sie urlopem. -Pani mecenas, prosze wybaczyc mi, ze pytam... Ale nie spodziewalam sie telefonu i... -No coz... - mecenas Trawinska nie pozwolila Uli skonczyc zdania. - Nie bede ukrywac, ze wybralysmy innego kandydata na to stanowisko, ale niestety wspolpraca nie ukladala sie jak nalezy - wyjasnila, nie wdajac sie w szczegoly. - Pozwolilam sobie zadzwonic w kilka miejsc, w ktorych otrzymala pani bardzo dobre referencje. -Od pana Kuczynskiego? - Ula byla w stanie lekkiego szoku. -Pani Urszulo, nie owijajmy w bawelne. Pani byly szef to zwykly skurwiel - mimo niewybrednego wyrazenia glos kobiety nic nie stracil ze swej klasy i elegancji. - Czy pani sie ze mna zgadza? - spytala uprzejmie. -No coz... - dziewczyna nie mogla pozbierac mysli, uslyszawszy opinie starszej kobiety, ktora podczas rozmowy o prace sprawiala wrazenie osoby zimnej i obojetnej. -Doskonale - prawniczka uznala wahanie Uli za odpowiedz twierdzaca. - Skontaktowalam sie z klientami, ktorych obsluge prawna pani prowadzila. Wyrazali sie o pani w samych superlatywach. To nam wystarcza. Rozumiem, ze wkrotce sie zobaczymy? -Oczywiscie, pani mecenas - potwierdzila Ula. -Doskonale. Do zobaczenia - mecenas Trawinska rozlaczyla sie, nie czekajac juz na odpowiedz dziewczyny. -Do zobaczenia - powiedziala Ula do gluchej sluchawki. - Dostalam prace - nadal czula sie oszolomiona niespodziewanym obrotem spraw. - Dostalam prace! - pisnela i rzucila sie Slawkowi na szyje. -Slyszalem. Udalo ci sie za pierwszym razem - nie mogl sie powstrzymac do smiechu. Radosc dziewczyny byla zarazliwa. -Zostawic was na chwile samych w domu i od razu takie brewerie... - Mariusz krecil glowa z dezaprobata, udajac oburzenie. - Czemu mnie nie rzucaja sie na szyje ladne dziewczyny? -A znasz jakies ladne dziewczyny? - zazartowal Slawek. -Hej - klepnela go w ramie - uwazaj sobie... -Spokojnie, zartowalem - smial sie. - Jestes sliczna. -I nie zapominaj o tym - pogrozila mu palcem, wybiegajac w podskokach z kuchni. Musi zadzwonic do Beaty. Z pewnoscia ucieszy sie z dobrych wiesci. -Ciekawe, czy naprawde mysli, ze jestem sliczna? - zastanawiala sie. Miala wrazenie, ze gdyby Mariusz sie nie zjawil, cos by sie wydarzylo... Wprawdzie niespecjalnie wiedziala co, ale na pewno cos... Miala mieszane uczucia co do Slawka. Na poczatku go nie lubila i sie go bala, ale okazal sie fajnym i sympatycznym facetem. Poza tym byl przystojny i pociagajacy, ale po ostatnich doswiadczeniach nie chciala sie w nic angazowac bez zastanowienia. -Zreszta zaprzyjaznilismy sie w ostatnim czasie, po co to psuc? - Ula bila sie z myslami. Zaslaniala sie sprawa Beaty, aby trzymac wlasne uczucia na wodzy, ale prawda byla taka, ze to tylko pozory. W rzeczywistosci bala sie, ze nie przezylaby, gdyby Slawek ja odrzucil. W dodatku te niedomowienia, klamstwa i dzialanie za jego plecami... Oferta pracy spadla jej jak z nieba. Przynajmniej bedzie miala czym sie zajac, jesli Slawek po tym wszystkim zdecyduje, ze nie chce z nia miec nic wspolnego. Dzwonek telefonu przerwal ten natlok mysli. Zapomniala zupelnie, ze miala dzwonic do Beaty. Na wyswietlaczu pokazal sie jednak numer Przemka. Podekscytowana odebrala z drzeniem serca roztrzesionymi rekami telefon. -Godzina zero - rzucila do aparatu. -Co? - Przemek oslupial. -Nic, nic, to takie wyrazenie oznaczajace, ze wszystko sie rozstrzygnie. Nie zwracaj na to uwagi - paplala zdenerwowana. - Masz wyniki? -Mam. Mialas racje - oznajmil prosto z mostu. - Sa spokrewnieni. -O rany! - Ula usiadla z wrazenia na lozku. Wiedziala, byla pewna, ze tak musi byc, ale teraz, gdy wewnetrzne przekonanie potwierdzilo sie, omal nie zemdlala. -Dokladnie. Niesamowite, ale nie spodziewalem sie, ze ta sprawa kiedykolwiek sie rozstrzygnie - Przemek nie potrafil powstrzymac emocji. - Nie moglem w to uwierzyc, dwa razy do nich dzwonilem, zeby sie upewnic. Zadzwonilbym i trzeci raz, ale zagrozili, ze podniosa mi rachunek za dodatkowe konsultacje, wiec dotarlo do mnie, ze to prawda. Nie mam pojecia, jak powiedziec o tym Beacie - tarl oczy ze zdenerwowania. -To Beata jeszcze nie wie? - zdziwila sie Ula. -Nie, do ciebie pierwszej zadzwonilem. Nie powinienem byl tego robic, ale nie mam pojecia, co jej powiedziec. Jak powiem, ze mam dobre wiesci, to jeszcze bede musial powiedziec skad... -Mozesz powiedziec - zgodzila sie wspanialomyslnie Ula. - Lepiej, jak ty to zrobisz, nie ja - zachichotala. -O nie, w to mnie nie wrobisz. Swoje sprawy zalatwiaj sama - zastrzegl szybko. -Wlasnie zalatwilam twoje - zauwazyla. -Czysta komedia pomylek - przekomarzal sie z nia. -Ula, tylko tobie moglo zdarzyc sie to wszystko... -rzeczywiscie, to byla najbardziej zadziwiajaca sprawa, jaka mu sie dotad trafila. Gdyby kiedykolwiek mial sie nawrocic i uwierzyc w Boga, to wlasnie teraz. -Przemek - z wahaniem w glosie zaczela Ula, gdy pierwsze emocje opadly - tu nie chodzi tylko o Beate. Im tez trzeba powiedziec. -Wiem - westchnal ciezko. Doskonale zrozumial, kogo Ula ma na mysli, mowiac "im". - Spotkanie rodzinne raczej odpada. Moze by tak jakos po kolei, a potem zdecyduja, czy chca sie zobaczyc... -Spotkanie rodzinne? A wiesz, ze to nieglupie - podchwycila odrzucony przez Przemka pomysl. - Beata pisala, ze rodzice chca mnie odwiedzic. Moga przyjechac wszyscy. Jakos sie to zalatwi. Dostalam prace, wiec jest co swietowac. -Gratulacje - powiedzial odruchowo. - Tylko jak sobie wyobrazasz to "jakos sie to zalatwi"? Spojrza na siebie i wszystko bedzie jasne? -Cos w tym stylu... Spoko, taka naiwna nie jestem- parsknela smiechem. - Przemek, nie uwierzysz, jak ich zobaczysz - powiedziala tym razem juz powaznie. - Oni wszyscy sa bardzo podobni. Nie jak odbicia lustrzane oczywiscie, ale maja ten sam kolor oczu i wlosow. W dodatku znalazlam kawalek pamietnika mamy Beaty. O Boze, Beata ma mame. Niewiarygodne. Mowie ci... -Dobra, dobra, przekonalas mnie - przerwal jej Przemek. - Spotkanie moze byc. Ale pod jednym warunkiem. Uwazam, ze skoro to ma byc taka niespodzianka, to moze lepiej uprzedze Jacka i waszych rodzicow. Co ty na to? - postanowil przejsc do spraw praktycznych. Uslyszal wprawdzie cos na temat pamietnika, ale to moze poczekac. Beata sama zdecyduje, co dalej, gdy go przeczyta. -To nie jest zly pomysl - przyznala po chwili zastanowienia Ula. - Przynajmniej wszyscy naraz nie doznaja szoku... -Nie to mialem na mysli. -Wiem, nie jestem glupia. Dobra, ty zalatw Jacka i rodzicow, a ja zorganizuje spotkanie i podzwonie troche. Rodzice sie uciesza, jak mnie uslysza. Chyba... Pozostala czesc dnia Ula spedzila na rozmowach i uzgadnianiu terminu przyjazdu. Poszlo latwiej, niz myslala. Mama byla szczesliwa, Beata zadowolona, a Jacka i ojca nikt o zdanie nie pytal. 12. Mariusz ze Slawkiem poslusznie ustawiali krzesla w ogrodzie. Pogoda byla tak piekna, ze Ula ze Stenia uznaly, ze obiad na zewnatrz bedzie znacznie przyjemniejszy niz duszenie sie w domu.-Nie uwazasz, ze mogla chociaz zapytac? - narzekal Mariusz, ktory nie mial odwagi oponowac, gdy dziewczyny informowaly ich poprzedniego dnia o planowanym zjezdzie rodzinnym. -Cieszmy sie, ze raczyly nas zaprosic - powiedzial z sarkazmem Slawek. Musial przyznac, ze byl bardzo przejety. Mial poznac rodzicow Uli i obu jej braci. Wczoraj dowiedzial sie, ze poza Jackiem zwiazanym z przyjaciolka Ulki, Beata, jest jeszcze trzynastoletni Romek. Zaprosila tez jakiegos Przemka, przyjaciela rodziny. Na szczescie facet przyjezdza z niejaka Elka, wiec mozna przypuszczac, ze rzeczywiscie jest przyjacielem rodziny, a nie wylacznie Uli. Do tego bedzie jeszcze Stenia z Bunia. Oznajmila, ze takiego wydarzenia nie zamierza przegapic, a ze nie ma z kim zostawic Buni, przyjda obie. Slawek nie mial pojecia, o jakie wydarzenie chodzi. Z rozsadku wolal sie jednak nie dowiadywac, chociaz teraz zaczal miec watpliwosci, czy obojetnosc w tej sprawie byla wlasciwym wyborem. Jakby tego bylo malo, po domu biegaly dzieciaki Kaparskich, ktore jak zawsze zjawily sie pod pretekstem odwiedzin kociakow i jak zawsze zostaly zaproszone na obiad. Teraz znosily talerze i sztucce. Slawek czul, ze traci kontrole nad wlasnym zyciem i domem. -Fakt - Mariusz przyznal mu racje. - Ale to dobrze, ze ich zaprasza. Balem sie, ze skoro dostala prace, to nas zostawi. A wyglada na to, ze jednak nie. -Jak tak sie boisz, ze wyjedzie, to sie z nia ozen! - warknal Slawek. -Ja? Jeszcze mi zycie mile - przezegnal sie z udawanym przestrachem. - Zreszta - dodal juz zupelnie powaznie - moze bym to zrobil, gdyby nie wybrala ciebie. -O czym ty mowisz?! - Slawek spojrzal zaskoczony na brata. -Dobrze wiesz. Oboje zachowujecie sie jak skonczeni idioci. Nie jestem slepy, widze, co sie dzieje. Zrob cos z tym, zanim znudzi sie jej czekanie albo inny facet cie ubiegnie - doradzil bratu. Nie mial nic przeciwko Uli. Fajna babka z niej byla: do tanca i do rozanca, jak to sie mowi. Odpowiadalo jej zycie na wsi, zwlaszcza ze nie musiala pracowac przy gospodarstwie. Mogla pozostac samodzielna i niezalezna. A i jego brat nigdy nie wydawal sie tak zadowolony, mimo swojego ciaglego narzekania, ze ta kobieta zycie mu zatruwa. Od czasu swojej wielkiej pomylki nie angazowal sie w zadne zwiazki. Czas bylo to zmienic. Trzy samochody zatrzymaly sie przed domem Juszczakow. Beata za nic w swiecie nie mogla zrozumiec, dlaczego wszyscy sa tak przejeci. Rodzice Ulki byli bardzo poruszeni, co wydawalo sie jednak zrozumiale: w koncu zobacza po kilkumiesiecznej rozlace swoja mala coreczke. Ale dlaczego Jacek i Przemek? Tego nie mogla pojac. Nawet ta dziewczyna z biura Przemka dziwnie sie zachowywala. Przygladala sie badawczo Beacie, ale kiedy ich spojrzenia sie spotkaly, odwracala wzrok. Jedynie Romek cala uwage poswiecal grze, ktora ostatnio sciagnal na komorke, i caly ten wyjazd niewiele go obchodzil. Dom byl piekny, pietrowy, mial fasade zrobiona z klinkieru. Z tego samego materialu wykonano ogrodzenie. Dookola rosly kwiaty, a z doniczek na parapetach zwisaly czerwone pelargonie. -Wchodzimy? - spytala Beata, widzac, ze wszyscy staneli przez furtka i z nieznanego jej powodu patrza na nia. Doczekawszy sie odpowiedzi w postaci pospiesznych skinien glowa i niezrozumialych pomrukow, pchnela furtke i weszla pierwsza. Do domu prowadzil krotki chodnik. Beata zamiast wejsc do srodka, skierowala sie na tyly, skad dochodzily rozne glosy, w tym ten nalezacy do jej przyjaciolki. -Chodzcie do mamuni i nie przeszkadzajcie. Zaraz przyjedzie babcia i dziadek, ciocia Beata i wujek Jacek i wszyscy beda kochac male skarbki, ale nie teraz. Nie wolno biegac po stole... -Ewa - ojciec Ulki zwrocil sie do zony - jak dlugo jej nie ma? Trzy miesiace? To chyba za malo, zebym zostal dziadkiem? Czy ja znowu czegos nie wiem?! -Spokojnie - Nowacka starala sie uspokoic meza. - Na pewno zaraz wszystko sie wyjasni - sama byla jednak lekko oszolomiona. Najpierw Przemek przekazal im informacje, ktora omal nie zwalila ich z nog. Juz sama mysl o wizycie u corki, ktorej tak dlugo sie nie widzialo, byla duzym wydarzeniem dla Ewy Nowackiej. A do tego dochodzila sprawa Beaty. Maz mimo gderania tez byl przejety, wiedzac, ze nie sa to zwykle odwiedziny. Beata pierwsza parsknela smiechem, gdy jej oczom ukazal sie widok Ulki przemawiajacej do grupki kotow, ktore siedzialy grzecznie w szeregu i wlepialy w nia slepka. -Koty... - odetchnal z ulga Nowacki. - Ona tak do kotow tylko... Czy ja powinienem sie za nia teraz wstydzic? - zwrocil sie szeptem do zony. -Zebym to ja nie musiala wstydzic sie za ciebie - syknela mama Uli i z otwartymi ramionami pobiegla przywitac sie z ukochanym dzieckiem. -Kobiety... - stwierdzil Jacek, gdy panie piszczaly z radosci. - Przywitajmy sie moze z kims rozsadnym, co? - zasugerowal. -Bedzie ciezko - rozesmial sie Mariusz, podchodzac i przedstawiajac sie. - Od czasu jak tu mieszka, coraz trudniej kogos takiego znalezc. -Mnie to mowisz - pokiwal z calkowitym zrozumieniem Jacek. - Wy ja znacie trzy miesiace, ja dwadziescia osiem lat. -Nie przesadzajcie chlopcy, nie przesadzajcie - wtracil sie Nowacki senior. - W koncu to moja corka. -Witam - podszedl do nich drugi mezczyzna, wysoki i barczysty. - Cos sie stalo? - spytal, zmarszczywszy z niepokojem brwi, kiedy zauwazyl, ze ojciec Uli i jej brat przygladaja sie im obu z dziwnym wyrazem twarzy. -Nie, nie... - pospiesznie zaprzeczyl Jacek. - Przepraszamy... -Przemek Macierzak - detektyw zdecydowal sie wkroczyc do akcji, zanim panowie zdradza wszystko przed czasem. Sam byl zaskoczony. Ulka nie przesadzala. Podobienstwo bylo uderzajace. Ale moze dlatego, ze o nim wiedzial? Gdyby nie zdawal sobie z niego sprawy, moze nic by nie zauwazyl? -Slawek Juszczak, moj brat Mariusz - przedstawil ich obu Slawek. -Niezly zjazd - zauwazyl Jacek. - Chodzmy lepiej do dziewczyn, zanim nas obgadaja... -Dobry pomysl - usmiechnal sie z sympatia Slawek. Rodzina Ulki wydawala sie calkiem normalna. Zadziwiajace... Dziewczyny zdazyly sie juz zapoznac. Stenia trajkotala jak najeta. Spotkanie z Beata bylo dla niej ogromnym przezyciem. Miala nadzieje, ze postanowia nie trzymac calej sprawy w tajemnicy i bedzie mogla opowiadac o wszystkim w sklepie. Nowacki serdecznie uscisnal corke. Byla szczesliwa i rozpromieniona. Wprawdzie wsciekl sie strasznie, gdy w czasie jazdy do Wielkowa Przemek wyjasnil mu, ze Irlandia byla tylko w marzeniach Uli, ale niesamowita informacja dotyczaca odnalezionej rodziny Beaty przyslonila wystepek corki. Nowacki ostatecznie doszedl do wniosku, ze sam Bog prowadzil jego roztrzepane dziecko. -Ciekawe, o czym jeszcze powinienem wiedziec? - przemknelo mu przez mysl, kiedy zauwazyl, ze nieodrodna corka swojej matki jest prawdziwa pania domu. -Te dzieci sa panskie? - spytal glosno, wskazujac na chlopca i dziewczynke. -Nie, skad - zaprzeczyl pospiesznie Slawek. - To dzieci sasiadow. -Prosze wybaczyc pytanie, ale co one tu robia? - chcial wiedziec Nowacki. -Mnie pan pyta? - zdziwil sie Slawek, patrzac na Ule, ktora sadzala gosci przy stole. -Aha... - pokiwal glowa ze zrozumieniem. Mial calkowita racje: nieodrodna coreczka swojej mamusi. Ula przedstawila braciom Beate. Nie wiedziala, czego sie spodziewac, ale liczyla na cud, ktory jednak nie nastapil. Nie uderzyl piorun, nie pojawily sie ognie swietego Elma ani zaden duch. Zwykle uprzejme przywitanie nieznajomych, ktorzy popatrzeli na siebie z umiarkowanym zainteresowaniem. Obiad przebiegal jednak w sympatycznej i pelnej ozywienia atmosferze. Beata z ciekawoscia przyjrzala sie wspollokatorom przyjaciolki. Oczywiscie szybko sie zorientowala, z jakiego powodu Ula nadal tu mieszka, a nawet niezle sie zadomowila. Powod ten wlasnie poddawany byl przesluchaniu przez pania Ewe, mame Ulki, ktora tez byla spostrzegawcza. Beata zauwazyla jeszcze dwie rzeczy, ktore ja zaintrygowaly. Po pierwsze: Przemek byl zapatrzony w kolezanke Uli, ktora przyszla z szurnieta babcia uparcie nazywajaca Beate Asia. W dodatku staruszka wciaz sie dopytywala, czy to byl chlopiec czy dziewczynka. Kiedy spojrzala pytajaco na Ulke, ta wykonala tyko ruch reka przy glowie majacy imitowac wkrecanie zarowki. Domyslila sie, ze u starszej pani nie wszystko dobrze dziala. Po drugie: Elka porzucila towarzystwo Przemka na rzecz kompanii mlodszego brata gospodarza. Mariusz puszyl sie jak paw, opowiadajac jej o pracy w policji. Sama Ula tez byla czyms wyraznie pochlonieta. Ustawicznie obserwowala gosci i nie wdawala sie z nimi w dluzsze dyskusje, co bylo do niej zupelnie niepodobne. Pewnie sie boi, zeby ktos sie nie wygadal, jak ona znowu narozrabiala, pomyslala Beata z rozbawieniem. Nie miala pojecia, ze tym razem prawie wszyscy wszystko wiedza, a to ona jest jedna z nielicznych niedoinformowanych osob. Tate Uli wprawdzie do niedawna interesowalo, skad jego podrozujaca po Irlandii coreczka wziela sie pod Wroclawiem, ale pani Ewa oznajmila prosto i zdecydowanie, ze tak naprawde on nie chce tego wiedziec i lepiej, zeby uwierzyl jej na slowo. Mezczyzna uznal wiec, ze skoro zona tak twierdzi, to tak bedzie dobrze, i porzucil temat calkowicie. Kiedy zostal uswiadomiony przez Przemka, doszedl do wniosku, ze zona miala racje. Lepiej bylo nie wiedziec. Teraz z kolei doszedl do kolejnego wniosku: ze nic nie rozumie z tego, co sie tu dzieje. Nikt nic nie mowi, nie porusza wlasciwego tematu, wiec moze bezpieczniej zajac sie po prostu talerzem. Jak przyjdzie czas na lzy, to i tak stad czmychnie. Kobiecych lez nie sposob nie zauwazyc, nawet jesli jest sie pochlonietym czym innym. -Poprawilas sie z gotowaniem - pochwalil siostre Jacek. -Praktyka czyni mistrza - wzruszyla obojetnie ramionami Ula. Kilka miesiecy temu komplement moze i sprawilby jej przyjemnosc. Teraz miala wazniejsze rzeczy na glowie. Ze strony Przemka nie ma sie co spodziewac pomocy. Zaabsorbowala go calkowicie Stenia. Zapomnial, po co tu przyjechal, i nie zwracal uwagi na rzucane na niego ukradkiem spojrzenia. -Widocznie te koty tez doszly do takiego wniosku - wskazal na czworke futrzakow siedzacych przy Ulce i wpatrzonych w nia jak w obrazek. -To nasze kotki - wtracil chlopiec z sasiedztwa. -Zamknij sie, glupku - syknela dziewczynka. - Teraz to koty pani Uli - wyjasnila. - Dostala je od nas. -No. Bo tata chcial je utopic - dodal chlopiec. Beata zakrztusila sie, slyszac to nieoczekiwane oswiadczenie. -Widzisz, co narobiles? - dziewczynka popchnela brata. -Spokoj dzieci - wtracila Ula. - Nic sie nie stalo - usmiechnela sie do Julki i Bartusia. Na pomoc Beacie pospieszyl siedzacy naprzeciwko Slawek, ktory podal jej szklanke wody. Ula zafascynowana obserwowala refleksy swietlne tworzace sie na wlosach obojga. Wymienila z bratem porozumiewawcze spojrzenie. Tez to zauwazyl. Nie mogla uwierzyc, ze ani dwaj bracia, ani Beata niczego nie spostrzegli. Wstala i zwracajac sie do Steni, poprosila: -Pomoz mi z talerzami, zaraz podamy kawe i ciasto. -Pomoge wam - Ewa Nowacka nie mogla juz usiedziec na miejscu. Slawek bardzo sie jej podobal, teraz pora na rozmowe z dzieckiem, ktore najwyrazniej zalazlo mu za skore, a zarazem zaprzatalo jego mysli. -Ja tez pojde - zaofiarowala sie Beata. -Nie! - sprzeciwila sie Ula. - To znaczy, moglabys zerknac na babcie i zajac sie dziecmi? - zapytala juz spokojnie, widzac zaskoczenie Beaty. -Jasne - zgodzila sie, patrzac jednak nieufnie na przyjaciolke. Ulka cos planuje. Tylko dlaczego nie chce jej o tym powiedziec? Dziwne to wszystko. Kobiety wyniosly talerze i wlozyly je do zlewu. Podczas gdy Ula kroila ciasto, Stenia zaczela przygotowywac kawe. Pani Ewa po prostu usiadla przy stole i zapatrzyla sie na corke. -Postanowilas tu zostac? - spytala. -Tak, mamo - odparla Ula. Nie musiala niczego tlumaczyc, mama zawsze wszystko rozumiala. -Z nim? -Jasne. Pod warunkiem, ze temu idiocie sie w koncu oczy otworza... I nie zabije mnie, jak sie dowie, ze go szpiegowalam - uzupelnila. Ewa Nowacka westchnela, z trudem powstrzymujac lzy. A wiec stalo sie. Jacek niedlugo ozeni sie z Beata, a Ula znalazla dom tutaj. Taka kolej losu. Dobrze, ze Romek jeszcze pare lat z nimi zostanie. -Kiedy powiecie Beacie i chlopakom? - wtracila Stenia, widzac, ze mamie Ulki zaszklily sie oczy, wiec czas zmienic temat. -Nie mam pojecia. Caly czas czekam, az to sie samo zalatwi - przyznala Ula. -Samo sie nie zalatwi - co do tego Stenia nie miala watpliwosci. -Uwierzycie? - do kuchni weszla Beata z Bunia. - Zobaczcie, co mi Bunia przyniosla. Sorry, zniknela mi na chwile... - zwrocila sie przepraszajaco do Steni, pokazujac zdjecie przyniesione przez staruszke. - W dodatku caly czas mowi na mnie Asia... Pal licho, moge byc i Asia, ale to zdjecie? Dziwne, nie? Az mnie dreszcz przeszedl, jak je zobaczylam... Ta kobieta wyglada zupelnie jak ja. Co jest? - zdziwila sie, widzac, ze wszystkie trzy zbladly gwaltownie. -Usiadz, dziecko... - pani Ewa delikatnie wziela Beate pod ramie. -Ale dlaczego? - nie rozumiala, co sie dzieje. -Samo sie nie zalatwilo... Bunia interweniowala... -Ula byla wdzieczna szurnietej staruszce, ale reszta juz sie w ten sposob nie zalatwi. Czas wszystko wyjasnic. Swoja droga to myslala, ze przyjaciolka jest inteligentniejsza. Ona od razu zalapala w czym rzecz, a Beata? Slepa czy jak? -Ale o co chodzi? - dopytywala sie Beata. -Zawolam chlopakow - zdecydowala Stenia. - Tak bedzie najlepiej - powiedziala, widzac sploszone spojrzenie Ulki. - Po co masz dwa razy powtarzac... - dodala i wyszla z kuchni. -Ale co powtarzac? - Beata spojrzala pytajaco na matke Uli. Miala nieodparte wrazenie, ze wszyscy cos przed nia ukrywaja. -Wyslij dzieciaki do domu - krzyknela za nia Ula. -Co to za zmiany? Najpierw kazesz nam wszystko ustawiac na zewnatrz - dziwil sie Mariusz, wchodzac do domu - a teraz Stenia mowi, ze kawa bedzie w domu... To co? Mamy to wszystko znosic z powrotem? -Za kobietami nie nadazysz - gderliwie odezwal sie Nowacki. - Lepiej nawet nie probowac. Mam doswiadczenie. Wiem, co mowie... -Siadajcie - Ula wziela sie w garsc. - Musze wam cos powiedziec - oznajmila, gdy wszyscy zajeli miejsca. Panie usiadly dookola stolu, panowie opierali sie o sciany i futryne drzwi. Wszyscy patrzyli na nia wyczekujaco. -Zobaczcie to zdjecie - puscila w obieg fotografie przyniesiona przez babcie. Wszyscy uwaznie przygladali sie osobie uwiecznionej na odbitce, ale nikt niczego nie komentowal. Mariusz tylko krzywo spojrzal na Ulke, kiedy zobaczyl, kogo przedstawia zdjecie, ale poslusznie podal je bratu. Slawek nie byl taki wielkoduszny. Zawrzal gniewem. -Ula! Ostrzegam, jesli masz zamiar upubliczniac moje sprawy rodzinne, to nie pomoze ci armia ochroniarzy! -To nie jest tylko twoja sprawa - powiedziala spokojnie, patrzac na Beate, ktora zbladla gwaltownie i z niedowierzaniem patrzyla na Ule... Dopiero wzmianka o sprawach rodzinnych wydobyla ja z oszolomienia, w jakim znajdowala sie od chwili, gdy babcia Steni przyniosla to zdjecie. Wstala i podeszla do Slawka, wyjela mu fotografie z reki i zaczela ja ponownie uwaznie ogladac. Spojrzala w oczy Slawka i Mariusza, dostrzegajac podobienstwo, z ktorego jeszcze dwie godziny temu nie zdawala sobie sprawy. Mezczyzni tez wydawali sie zaskoczeni niespodziewanym obrotem sprawy. Mariusz nigdy nie powiedzial o tym Slawkowi, ale jak tylko znalazl sie w policji, zaczal szukac ciotki na wlasna reke. Jednak w zadnym urzedzie nie pojawilo sie jej nazwisko. Zaczal podejrzewac, ze mieszkancy maja racje... Ale nie mogl tego powiedziec bratu, ktory mial zdecydowanie dosc wlasnych problemow. Potwierdzenie tego, ze kobieta moze rzeczywiscie nie zyc i spoczywac w ich ogrodzie, spowodowaloby tylko lawine kolejnych plotek i ugruntowanie podejrzen dotyczacych jego brata. Slawek byl zbyt dumny i uparty, zeby przyznac sie do bledu. Nie widzial powodu, dla ktorego powinien przed kimkolwiek sie tlumaczyc czy spowiadac z wlasnych spraw. Teraz byl rownie zaskoczony jak Beata. Nie mogl uwierzyc, ze nie dostrzegl tego wczesniej. Tyle razy widzial zdjecia siostry ojca. Beata wygladala jak jej klon. Gdyby nie byl tak zapatrzony w Ulke, moze by to zauwazyl. Rzucil na nia podejrzliwe spojrzenie. Nie wiedzial, jaka role odegrala w tej historii, ale byla jedynym wspolnym mianownikiem laczacym wszystkie znajdujace sie teraz w jego domu osoby. -Nie wierze... - szepnela Beta. Jacek pociagnal ja delikatnie na krzeslo. Lepiej, zeby siedziala: na wypadek, gdyby miala zamiar zemdlec. Slawek i Mariusz nadal nie odezwali sie ani slowem. -Kobieta na zdjeciu to Joanna Juszczak, matka Beaty i wasza ciotka - Ula popatrzyla na Slawka. Z jego twarzy nie mogla jednak nic wyczytac. Wzrok mial zimny i obojetny. Przeszedl ja dreszcz. W kuchni zalegla cisza. Nikt niczego nie skomentowal ani sie nie poruszyl. Kazdy czekal na ciag dalszy... -Zobaczylam to zdjecie przez przypadek. Bunia mi je pokazala - wyjasniala w najwiekszym skrocie, na jaki bylo ja stac, starajac sie wyrazac jasno i precyzyjnie. - Zadzwonilam do Przemka z prosba o przekazanie mi rekonstrukcji twarzy matki Beaty, gdy tylko bedzie gotowa. Kiedy Przemek porownal oba wizerunki, podobienstwo okazalo sie uderzajace i nie mozna bylo go zignorowac. -Mamy badanie DNA - wtracil w tym momencie Przemek. - Nie ma watpliwosci. Jestescie spokrewnieni. -Skad mieliscie probki do badan? - spytal Mariusz. Byl tak samo oszolomiony jak pozostali. Pytanie, ktore zadal, podyktowala mu natura funkcjonariusza. -Ula zdobyla - wyjasnil Przemek. - Wlosy. W zupelnosci wystarczyly... Nie ma watpliwosci - powtorzyl. -Moge zobaczyc? - Mariusz zaczal z uwaga przegladac podane przez detektywa dokumenty. -Wszystko sie zgadza. Nie ma watpliwosci - powtorzyl slowa Przemka, podajac dokumenty bratu. -Kim pan jest? - zapytal Slawek, kiedy przejrzal juz wyniki badan. -Prywatnym detektywem - wyjasnil. - Prowadze w Poznaniu Biuro Detektywistyczne Macierzak Wspolnicy. -Ula pana wynajela? - indagowal. -Nie, Beata. Jeszcze w ubieglym roku... - wyjasnial detektyw. -We wrzesniu ubieglego roku - Beata juz otrzasnela sie z szoku i przerwala mu - dowiedzialam sie, ze nie znam swojego ojca. Wynajelam Przemka do zbadania tej sprawy. Okazalo sie, ze nie znam rowniez matki. Prawdziwe dziecko moich rzekomych rodzicow zmarlo w Stanach. Z kolei w czasie ich drogi powrotnej do kraju, juz w Polsce, doszlo do wypadku. Tylko ja ocalalam. Zepchneli do jeziora samochod z cialami moich rodzicow, a mnie zabrali, podajac za to zmarle dziecko. I od tamtej pory serdecznie nienawidzili. -Probowano nawet zabic Beate - dodal Jacek, obejmujac opiekunczo dziewczyne ramieniem. -Mialam dosc przezyc. Okazalo sie, ze z ludzmi, ktorych cale zycie uwazalam za rodzicow, nic mnie nie laczy. Odczulam tak duza ulge, ze postanowilam zostawic w spokoju kwestie mojego pochodzenia. Tyle jednak sie dzialo. Ciagle przesluchania i szczatki informacji, ktore do mnie docieraly, ale ktore nic nie wyjasnialy, zaczely mimo wszystko dawac zludna nadzieje... - urwala na moment. - Ostatnio wiec zdecydowalam, ze czas wreszcie znalezc rodzine, jesli taka istnieje - podjela ponownie opowiesc. - Nie wiem, jakim cudem Ula tu trafila... - Beacie w tym momencie glos zalamal sie kompletnie. -Joanna to nasza ciotka - zabral glos Mariusz. - Wiemy od ojca tylko tyle, ze uciekla z domu, gdy byla w ciazy. I wtedy sluch o niej zaginal. Ojciec myslal, ze nie chce miec z nim nic wspolnego. Nie spodziewalismy sie, ze ona nie zyje... - nie przyznal sie do swoich podejrzen wzgledem ojca, ktore na szczescie okazaly sie bezpodstawne. -A moj ojciec? - Beata pozbierala sie. Nie plakala. Chwilowo czula sie polprzytomna. Nie spodziewala sie takich historii. - Wiecie cos? Kim byl? Jak sie nazywal? -Nie znamy nazwiska - zabral glos Slawek. - Wiemy tylko od ojca, ze mial problemy z prawem, pochodzil z domu dziecka... To wszystko... -O rany, Slawek! To chyba nasza kuzynka, nie? - Mariusz usmiechnal sie od ucha do ucha. Wreszcie skoncza sie te wstretne plotki... -Kuzynka - przytaknal Slawek. - Gdy to sie dzialo, mialem jakies trzy lata. Prawie nic nie pamietam - opowiadal troche wbrew sobie. Nie lubil wynurzen przed obcymi, ale ta sytuacja byla wyjatkowa. Dziewczyna okazala sie ich krewna i miala prawo wiedziec, skad pochodzi i kim jest. - Tylko potworne krzyki i awantury. I placz - dodal po chwili. - Nic wiecej, niestety. -Mnie jeszcze nie bylo na swiecie - przyznal Mariusz smutny, ze nie moze pomoc. -Na strychu sa zdjecia - przypomnialo sie Slawkowi. - Po smierci rodzicow zapakowalem wszystkie ich rzeczy do kartonow. Rzeczy Joanny na pewno tez tam sa, a przynajmniej jej fotografie. Mozemy jutro poszukac, jesli chcesz... - zaproponowal. -Znalazlam pamietnik - Ulka rzucila wystraszone spojrzenie mezczyznie. Nie byla pewna, jak zareaguje na kolejna wiadomosc tego typu. - Podarty, ale troche udalo mi sie go posklejac - uznala, ze w tej chwili przyjaciolka jest najwazniejsza. Slawek nie czul sie ani szczesliwy, ani nieszczesliwy. Najwiekszy wstrzas przezyla niewatpliwie Beata. Ona chciala odnalezc rodzine, byla sama. On mial ten luksus, ze zawsze brat byl obok. Nie zastanawial sie, czy ciocia Joanna zyje, czy jest szczesliwa, czy ma dzieci. Gdy zaginela, mial trzy lata i w gruncie rzeczy niewiele pamietal. W tej chwili czul sie zdruzgotany, ale z innego powodu. Okazalo sie bowiem, ze Ula tutaj tylko prowadzila poszukiwania rodziny przyjaciolki. I nic oprocz tego. Po raz drugi oszukal sam siebie, wierzac w cos, czego nigdy nie bylo. -Przepraszam - powiedzial, wychodzac z kuchni. -Och, to przeze mnie? - Beata nie wiedziala, co myslec o tym naglym odejsciu mezczyzny. -Raczej przeze mnie - Ula wybiegla za Slawkiem. Domyslala sie, ze bedzie na nia wsciekly. Dogonila go przy furtce. - Zaczekaj, dokad idziesz? - chwycila go za rekaw koszuli. -Na spacer, musze przemyslec pare rzeczy - delikatnie wyswobodzil reke, ale na jego twarzy malowalo sie wzburzenie. -Przepraszam. Nie chcialam, zeby tak to wyszlo... -powiedziala blagalnie Ulka. Byl zly, ze go oklamywala. Mial do tego prawo, ale musi zrozumiec, ze nie mogla powiedziec prawdy. -Za co przepraszasz? Ze odnalazlas moja rodzine? Za to nie musisz przepraszac - spojrzal na nia twardo. -Nie moglam powiedziec ci prawdy. Ale kiedy tu przyjechalam, naprawde nic nie wiedzialam - miala lzy w oczach. Byl taki nieustepliwy. - To byl zupelny przypadek. Prosze, wysluchaj mnie... - Ula zastawila soba furtke, aby uniemozliwic mu odejscie. - Bunia dala mi to zdjecie, to byl szok... potem bylo tak, jak Przemek mowil: rekonstrukcja twarzy, badanie DNA... Co mialam ci powiedziec? Przeciez bys mi nie uwierzyl, potraktowalbys mnie jak wariatke. Zreszta do czasu otrzymania wynikow DNA nie moglam byc pewna, ze to nie koszmarny zbieg okolicznosci. -Szpiegowalas mnie? Odpowiedz! - zazadal. Sprawa Beaty teraz najmniej go interesowala. Liczylo sie zaufanie, a ona je zawiodla. -Tak - przyznala Ula. - Ale nie mozesz stawiac sprawy w ten sposob... -Grzebalas w moich dokumentach, w moich rzeczach, prawda? Zaloze sie, ze znalazlas nawet papiery rozwodowe, no nie? Dlatego nigdy, poza tym jednym razem, kiedy bylas kompletnie zalana, nie zapytalas o moja przeszlosc... Juz wszystko wiedzialas, tak? -Tak - nie bylo sensu klamac. -Kazalas mnie sprawdzic temu detektywowi, prawda? Wtedy, kiedy przyszedl do ciebie pierwszy list... Co to bylo? Tylko nie klam - wrzal w nim gniew. Byl pewien, ze kazala go szpiegowac. Moze i trafila tu przez pomylke, moze i zdjecie Joanny zdobyla przez przypadek, ale cala reszta? Naruszyla jego prywatnosc. Dzialala za jego plecami. -Zlecenie - przyznala. Byla blada i roztrzesiona, ale nie miala wyjscia. Musiala powiedziec prawde... -Oszukalas mnie, a ja glupi sie w tobie zakochalem - odsunal ja gwaltownie i wyszedl. -To nie tak! To wszystko nie tak! Zapomnij o sprawie Beaty... To wszystko... Slawek, ja tez... - krzyknela za nim. Mezczyzna zawahal sie chwile. Patrzyla na niego ze lzami w oczach. - Ja tez sie zakochalam... - szepnela, patrzac na oddalajaca sie sylwetke. Po chwili poczula oplatajace ja ramiona. Beata wszystko slyszala. Wyszla za Ulka, ktora teraz przytulala sie do niej. -Nie placz, skarbie. Zobaczysz, jak ochlonie, to wroci - glaskala ja delikatnie po wlosach. - Postapilas slusznie. Zrozumie to w koncu. -Nie wroci. On nienawidzi klamstwa. Jego pierwsza zona oszukala go, mowiac, ze jest w ciazy - szlochala Ula. - Nie wroci - lkala. -Wroci - oznajmila zdecydowanie Beata. Zwiazek miedzy zmyslona ciaza zony a postepowaniem Uli wyczuwala raczej intuicyjnie, niz rozumiala. Jesli Slawek i Beata sa choc troche do siebie podobni, to on sie uspokoi, przemysli wszystko na zimno i dojdzie do wlasciwego wniosku. - W koncu to jego dom - dodala. - Gdzie mialby sie podziac? Oprzytomnieje i wroci. Wtedy na spokojnie sobie wszystko wyjasnicie. No, nie placz juz - otarla chusteczka lzy dziewczyny. - Bedzie dobrze. -Myslisz? - spytala Ula z nadzieja w glosie. -Jasne - zapewnila ja Beata. - Inaczej czeka go ciezka przeprawa z twoim ojcem i bratem. Nawet Mariusz obiecal, ze jak bedzie trzeba, to potrzyma go w areszcie, dopoki nie zmadrzeje... No widzisz, juz lepiej - usmiechnela sie Beata, slyszac zdlawiony chichot Ulki. -Znowu zrobilam z siebie idiotke, chociaz powinnam sie juz do tego przyzwyczaic. Ale co z toba? Ja sie tu maze, a ty... - zatroskala sie. -Ze mna OK - zapewnila ja Beata. - Po pierwszym szoku doszlam do siebie. Od miesiecy wyobrazalam sobie to spotkanie i wiedzialam, ze nie rzucimy sie sobie w ramiona. Wyobrazalam sobie i dziadkow, i ciocie, i wujkow, ale bylam swiadoma, ze bedziemy obcymi ludzmi. Nieznajomymi. Mialam tylko nadzieje, ze znajde odpowiedz na kilka pytan. I tak sie stalo. Zadziwiajace, ale czuje sie teraz tak lekko. Nie zyje juz w prozni - uscisnela mocno przyjaciolke... -No tak - Ula przyznala jej racje. - Tylko ja spodziewalam sie cudu i bajkowego zakonczenia. -Ja i moi kuzyni - Beata usmiechnela sie, uzywajac tego nowego w jej nomenklaturze slowa - jestesmy dla siebie obcymi ludzmi, chocby pod wzgledem emocjonalnym, ale chcemy sie poznac. To najwazniejsze. Przynajmniej Mariusz deklaruje takie checi... - dodala, patrzac na oddalajacego sie Slawka. Chyba wlasciwie go ocenila. Byl podobny do niej. Czarne to czarne, biale to biale. Nie ma nic pomiedzy. Beata juz sie nauczyla, ze to nieprawda. Jesli chlopak nie jest kompletnym idiota, tez to zrozumie. -To super - westchnela Ula. - Musze sie pozbierac... Znowu - prychnela zniesmaczona sama soba. - A wiesz, ze przez moment myslalam, ze zakochalam sie w seryjnym mordercy? Az dziwne, ze jest normalny. -Podobasz mu sie. Nie moze byc normalny - pocieszyla ja Beata. Nie liczac Uli, ktora nie brala udzialu w rozmowie, poniewaz pograzona byla w ponurych rozwazaniach, pozostali dyskutowali zawziecie. Beata, Mariusz i Slawek, ktory wrocil po dwugodzinnej nieobecnosci, zachowywali sie tak, jakby chcieli nadrobic stracone dziecinstwo. Przeczytali wspolnie posklejane przez Ulke kawalki pamietnika. Wiekszosci mogli sie tylko domyslac. Zapiski nie dawaly kompletnej wiedzy, ale Beacie wystarczylo to, co przeczytala. Swiadomosc, ze ktos na nia czekal, ktos jej chcial, byla dla niej czyms wspanialym. Slawek i Mariusz snuli opowiesci mniej i bardziej wesole. Ula przy okazji dowiedziala sie ciekawych rzeczy o Slawku, ktory obecnie nie zwracal na nia najmniejszej uwagi. Pochlaniala go calkowicie odzyskana kuzynka. Ula miala nadzieje, ze jak polubi kuzynke, to moze i na nia spojrzy laskawszym okiem. Na poczatek moglby jej podziekowac za odzyskanie dobrego imienia, pomyslala z przekasem. -Nie moge uwierzyc, ze nie zauwazylismy wczesniej, jaka jestes do nas podobna - dziwil sie Mariusz. - Te same wlosy, oczy... Niewiarygodne... -Zartujesz? - skrzywila sie Beata. - Ja pomyslalam, jak sie z toba witalam, ze masz niezwykle teczowki... Takie znajome - parsknela smiechem. Stenia nie mogla odzalowac, ze musi juz wracac do domu. Przykro jej bylo z powodu Ulki i Slawka. Miala nadzieje, ze cos z tego bedzie i nowa przyjaciolka zostanie w Wielkowie na stale. Beata nie pozwolila jej pojsc za Ulka. Powiedziala, ze widownia jej niepotrzebna. Stenia nie miala pojecia, co sie tam wydarzylo, ale Ula byla niemrawa, a Slawek zly. Beata nie powiedziala ani slowa nikomu, z wyjatkiem pani Ewy, ktora ze wspolczuciem popatrzyla na corke. Stenia nie miala ochoty wychodzic z jeszcze jednego powodu. Pomijajac kwestie typowo rodzinne, najzwyczajniej w swiecie wpadl jej w oko Przemek. Ula nawet slowem nie wspomniala, ze jest taki przystojny. Niestety, nie miala okazji dluzej z nim porozmawiac, bowiem jak tylko Mariusz dowiedzial sie, ze to byly policjant, nie odstepowal go na krok i zameczal dziesiatkami pytan. Bunia byla zmeczona i marudna, poza tym wszyscy mieli juz dosc jej wiecznego dopytywania sie, dlaczego Asia nie przywiozla dziecka. Tlumaczenie, ze to nie Asia, tylko Beata, ktora jest corka Asi, wystarczalo tylko na minute. -Bedzie zmiana pogody - stwierdzila Stenia. - Bunia jest lepsza niz barometr. Chodz, ciasteczko, idziemy do lozeczka - podniosla staruszke z fotela. -Odprowadze cie - zerwal sie Przemek, chcac wykorzystac okazje i uwolnic sie od kuzyna Beaty. -Przeciez to blisko...Au! - syknal kopniety przez Stenie w kostke Mariusz. - Czy ktos moglby mi wytlumaczyc za co? - spytal, gdy wyszli. -Za glupote - wytknela mu Elka, krecac z politowaniem glowa. -Nie przejmuj sie, chlopcze - pocieszyl go Nowacki -nie tylko ty nie jestes w temacie. Ja nawet nie staram sie nadazyc za tym wszystkim - namalowal reka w powietrzu znak nieokreslonej tresci, mogacy oznaczac doslownie wszystko. -Cudowna noc - westchnela rozmarzona Ewa Nowacka. -Szkoda, ze nie jestem juz taka mloda. Ale wy moglibyscie skorzystac z pieknej pogody i pojsc na spacer. Pamietasz, jak kiedys spacerowalismy pod gwiazdami na Malcie? - zwrocila sie marzycielskim glosem do meza. -Widzisz, synu - pan Nowacki popatrzyl na Jacka - to swieze powietrze chyba zaszkodzilo twojej matce. W zyciu nie wloczylem sie nocami po zadnej Malcie. -Wiec widocznie to nie byles ty - odgryzla sie zona. -Mlodzi niech ida na spacer, a my do lozka. Jesli chodzi o mnie, to mialam dosc wrazen - wstala z sofy. -Nigdy nie odmawiam pieknym kobietom - szarmancko pocalowal zone w reke. -Niezly pomysl z tym spacerem - podjela temat Elka, gdy panstwo Nowaccy wyszli z pokoju. -To nie ma na co czekac - zerwal sie Mariusz. - Niedaleko jest zagajnik. -Swietny... - Jacek nie zdazyl dokonczyc zdania, bo przerwala mu Beata. -Swietny pomysl, ale nie dla nas. My tez jestesmy zmeczeni. Moze jutro skorzystamy z zaproszenia. Ale wy idzcie - usmiechnela sie zachecajaco. -Czy ja rowniez nie jestem w temacie? - spytal Jacek, kiedy wchodzil po schodach za Beata. -Jak zawsze - spojrzala kpiaco na niego. - Nie tylko ty - odparla dopiero wtedy, gdy Slawek minal ich wyraznie wzburzony. - Idz spac. Sprawdze najpierw, co z Ulka -zawrocila. -Nie trzeba - Ula uslyszala ostatnie zdanie. - Chcialam z nim porozmawiac. Powiedzial tylko: "Nie dzisiaj", i poszedl - zrezygnowana wzruszyla ramionami i trzasnela drzwiami. Ula obudzila sie jeszcze przed wschodem slonca. Niebo bylo szare, slonce dopiero zaczynalo wychylac sie zza widnokregu. Miejsce obok niej bylo puste. Ze wzgledu na naplyw gosci i brak odpowiedniej liczby pokojow miala z nia spac Elka. -Nie wrocila na noc - pomyslala na glos nie bez zazdrosci. Przynajmniej mlodszy z braci nie zachowuje sie jak kretyn. - Ciekawe, czy Przemek wrocil? - mruknela, podchodzac do okna i kierujac wzrok na dom Steni. Nie wiedziala jak Przemek, ale Stenia z pewnoscia nie zmarnowalaby okazji. Beata z kolei miala Jacka i odnaleziona rodzine. A ona? Jak zawsze sama. Nie wyobrazala sobie, ze mogla postapic inaczej. Nie zalowala nawet przeszukania gabinetu i strychu. Normalnie nie miala sklonnosci do grzebania w cudzych rzeczach, chociaz Beata pewnie nie zgodzilaby sie z tym twierdzeniem, ale w tym przypadku okolicznosci zdecydowanie nie byly zwyczajne. Nie miala ochoty wracac do lozka. Nie chciala sie tez krecic po domu, zeby nie urzadzac przedwczesnej pobudki. Uznala, ze poranny spacer to doskonaly pomysl. Nie zastanawiajac sie dluzej, ubrala sie szybko i wybiegla z domu. Bylo kolo osmej, kiedy wracala. Humor sie jej wprawdzie nie poprawil, ale zdazyla dojsc do wniosku, ze Slawek to kompletny idiota. Nie zasluguje na nia. Powinien ja przeprosic za swoje zachowanie. Ale skoro to do niego nie dociera, to trudno. Dostala prace we Wroclawiu i tam wlasnie bedzie mieszkac. To nawet lepiej: nie bedzie musiala tracic czasu na dojazdy ani martwic sie o samochod. Dochodzila do domu, gdy tuz przed nia zatrzymal sie granatowy opel. Ze srodka wysiadl wysoki mezczyzna w lnianym garniturze i ciemnych okularach. Na jego widok stanela jak wryta. To byl Maciek Kuczynski. Jak ja tu znalazl? I, co wazniejsze, czego u diabla chce?! Rozne mysli klebily sie jej w glowie. Nie mogla jednak wydobyc z siebie glosu, tak byla zaskoczona. -Urszulka, kochanie... - pocalowal ja w policzek, interpretujac jej zachowanie odwrotnie, niz nalezalo. Nie dotarlo do niego, ze Ula nie dzwoni, nie pisze i nie przyjezdza dlatego, ze nie chce go widziec. Milczenie i zmieszanie dziewczyny potraktowal wiec jak dowod na to, ze nadal go kocha i po prostu zaniemowila ze szczescia. -Co tu robisz? - spytala z niechecia. - Jak mnie znalazles? -Twoja rodzina nic ci nie powiedziala, ze cie szukalem? To zrozumiale. Ale jestem pewien, ze zdolamy wyjasnic wszystkie nieporozumienia - usmiechnal sie czule do dziewczyny. -Nieporozumienia? - prychnela z pogarda. - Maciek, nieporozumienie bylo tylko jedno i juz je mam za soba. Nie chce cie wiecej widziec - probowala go ominac. -Urszulko, kochanie... - chwycil ja za reke. - Przyjechalem tu, zeby ci powiedziec, ze mi przykro i ze cie kocham. Wszystko zalatwie. Obiecuje - byl zaskoczony, ze dziewczyna zachowuje sie tak wrogo. Ale jak zobaczy pierscionek, z pewnoscia mu wybaczy. -Jak mnie tu znalazles? - ponownie zazadala odpowiedzi, wyrywajac reke. Gdzie ona miala oczy? Ten facet to glista. Jesli za chwile stad nie odejdzie, to ona przez samo patrzenie na niego straci resztki szacunku do samej siebie. -Dzwonil ktos... - machnal lekcewazaco reka, dajac do zrozumienia, ze to nie ma znaczenia. - Niby w sprawie informacji. Powiedzialem, ze mam dla ciebie dokumenty, ale zgubilem adres kontaktowy. Zaden problem. -Skad dzwonili? - spytala z niepokojem. Chyba nie z kancelarii, ktora ja zatrudnila? -Jakis bank, nie pamietam... Urszula, kochanie, jakie to ma znaczenie? Najwazniejsze, ze tu jestem... -Z banku? Nie skladalam dokumentow do zadnego banku... Po co wlasciwie przyjechales? Nie mam ci nic do powiedzenia. -Urszula, nie poznaje cie... - zdziwiony zdjal okulary i zaczepil je o kieszen marynarki. Oparl sie o samochod. - Jestes taka obcesowa. -Lepiej pozno niz wcale - stwierdzila. -Urszulko, kochanie - siegnal do kieszeni spodni i wyjal czerwone aksamitne pudeleczko. - Wszystko naprawie. Spojrz tylko - otworzyl wieczko. Wewnatrz znajdowal sie piekny pierscionek. - To dla ciebie. Jesli tylko sie zgodzisz - przez chwile zastanawial sie, czy nie ukleknac, ale w tym piachu pobrudzilby sobie spodnie. Zrezygnowal wiec z tego romantycznego gestu. -Za pozno - spojrzala obojetnie. - Nie jestem zainteresowana. Skonczylam z toba - tym razem udalo jej sie go ominac. Chwycil dziewczyne za ramie i silnym ruchem odwrocil do siebie. -Mam dosc tych gierek - krzyknal. Nie spodziewal sie, ze Ulka bedzie sprawiac problemy. -Gierek? - wyrwala sie. - To co powiesz na to? - chwycila pudeleczko z pierscionkiem i z calej sily rzucila je daleko na lake. - Zycze powodzenia - rzucila odchodzac. Byla zadowolona z siebie. Wreszcie zachowala sie jak normalna i rozumna kobieta. Slawek prowadzil wlasnie Chrapka na padok, gdy dobiegly go gniewne glosy. Meskiego nie znal, ale damski nalezal do Ulki. Puscil konia i poszedl sprawdzic, w co sie znowu wpakowala. Na drodze stal samochod, obok niego obcy mezczyzna w eleganckim garniturze i Ula. Klocili sie zawziecie. Wyrwala mu cos z dloni i wyrzucila. Najwyrazniej go znala. Zastanawial sie wlasnie, czy powinien sie wtracac, gdy z domu wybiegl w pospiechu Jacek. -Co sie dzieje? - zdazyl zlapac brata Ulki za ramie. -Jak to co? To ten caly Kuczynski! Nie mam pojecia, jak ja tu znalazl... - w Jacku az sie gotowalo ze zlosci. - Ostrzegalem faceta. Nie posluchal. Dostanie za swoje. -To ten facet, co ja oszukal?! - Slawek poczul, jak wzbiera w nim gniew. Nadal byl zly na Ulke, ale doszedl juz do wniosku, ze to tylko urazona duma. Teraz mialby ja stracic na rzecz tego elegancika?! -Ten sam - przytaknal Jacek. - Obiecalem, ze dostanie w morde! Puszczaj! - probowal wyzwolic sie z zelaznego uscisku mezczyzny. -Zostaw! - powiedzial twardo Slawek. - Ciebie to nie dotyczy! - odszedl szybko. -Jak to mnie nie... - wsciekal sie. - To moja siostra! -A! To co innego! - uspokoil sie momentalnie, widzac, ze Slawek zdecydowanym krokiem zmierza w strone samochodu. Wszystko szlo po jego mysli. -Co tu sie dzieje? - spytal Slawek na pozor spokojnie, ale Ula znala go wystarczajaco dobrze, zeby wiedziec, ze ten ton glosu nie zwiastuje niczego dobrego. -Prosze sie nie wtracac do nie swoich spraw. Wlasnie uzgadniam z moja narzeczona termin jej powrotu - Kuczynski z pogarda spojrzal na mezczyzne ubranego w sprane dzinsy i flanelowa koszule w krate. -Tak sie sklada, ze to jest moja sprawa i moja narzeczona - Slawek poinformowal go chlodno i obrzucil pogardliwym spojrzeniem. -Co takiego? Ula! Wytlumacz sie natychmiast! - zwrocil sie wsciekly do dziewczyny, ktora stala na drodze z otwartymi ustami i wpatrywala sie z niedowierzaniem w Slawka. -Moja narzeczona nie bedzie sie z niczego tlumaczyc. Prosze stad natychmiast odjechac! - zazadal Slawek. Facet byl wkurzajacy, ale on nie bedzie pierwszy zaczynal bojki. Poczeka. -Ula... - Maciej probowal zlapac ja za reke i zmusic do wyjasnien. Nie zdazyl. Slawek byl szybszy. Pociagnal za siebie dziewczyne, zaslaniajac ja wlasnym cialem. Reka Macka trafila w proznie. - Sluchaj, kmiocie! Nie wiem, co sobie ubzdurales... - zamierzyl sie na Slawka. Tym razem rowniez nic nie zdzialal, za to Slawek przeciwnie. Oczom przygladajacego sie tej scenie Jacka ukazal sie piekny widok: Kuczynski siedzial na srodku piaszczystej drogi z rekami przylozonymi do twarzy. Z pomiedzy palcow sciekala mu krew. Splywala na biala koszule i marynarke. Nagle Jacek uslyszal za soba zlosliwy chichot. Beata przygladala sie scenie rozbawiona. -Wiesz, ten moj przyszly szwagier jest calkiem do rzeczy - oznajmil zadowolony. -Jak ja tu znalazl? - to byla pierwsza mysl, jaka przyszla jej do glowy. Nie miala zamiaru sie wtracac. Niech Slawek i Ula zalatwia to miedzy soba. Kuczynski byl juz znokautowany. -Jakis dobry duch zadzwonil do niego wczoraj wieczorem - poinformowal ja Jacek. -Zwariowales? A gdyby do niego wrocila?! -Spoko, moze i nie jestem w temacie, ale zauwazylem kilka rzeczy. Ani Przemek, ani Elka nie spali w swoich pokojach, ale nie spedzili tez tego czasu razem - mrugnal wesolo do Beaty. - Znam tez moja siostre na tyle, by wiedziec, ze tym razem zaangazowala sie na maksa. Jak Slawek wczoraj wrocil i sie do niej nie odzywal, a ona siedziala taka zalamana, pomyslalem, ze jak facet jest choc troche honorowy i podobny do mnie, to na widok rywala dostanie bialej goraczki. I co ty na to? - rozesmial sie. - Spojrz tylko - wskazal na droge. - Niezle to wyszlo, co nie? Beata tylko pokrecila glowa z niedowierzaniem. Nie doceniala Jacka. -Zlamal mi nos! O kurwa! Zlamal mi nos... - jeczal oszolomiony mezczyzna, kleczac w piachu. Slawek odwrocil sie z pogarda od niego. -Do domu! - polecil oszolomionej dziewczynie. - Natychmiast - dodal, widzac, ze Ula nie rusza z miejsca. Chwycil ja mocno za reke i zaczal prowadzic w strone posesji. Nie ma co zwlekac. Pewne sprawy trzeba wyjasnic od razu. Da jej szanse. Ula przeprosi go i obieca, ze nigdy wiecej nie bedzie zadnych klamstw i tajemnic... -Nigdzie nie ide - wyrwala mu sie gniewnie. Miala dosc neandertalczykow jak na jeden dzien, a to byl dopiero ranek. -Ulka! Nie prowokuj mnie - Slawek staral sie, zeby zabrzmialo to groznie, ale jego zlosc ulotnila sie, jak tylko dolozyl temu pajacowi. Wystraszyl sie, ze wczoraj przesadzil i stracil swoja szanse. -Nigdzie nie pojde, dopoki mi nie powiesz, ze mnie kochasz - zagrozila, opierajac rece na biodrach. -Dobra. Kocham cie - westchnal ciezko. -I wybaczasz mi? - rozsierdzonej dziewczynie mijal powoli gniew. -Tak - spojrzal na nia czule. To bedzie twardy orzech do zgryzienia. Mial przeczucie, ze umrze przedwczesnie. Ula wykonczy go nerwowo. Ale co tam. Raz sie zyje. -I chcesz, zebym tu zostala? - na ustach dziewczyny pojawil sie usmiech. -Tak - rozesmial sie. Przyciagnal ja do siebie i pocalowal delikatnie, zanurzajac palce w jej wlosach. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/