Anna Bolecka Bialy Kamien Ksiazka ta ukazuje sie jedynie dziekizyczliwej pomocy Przyjaciol, ktorym skladam podziekowania pelne wdziecznosci i wzruszenia. A. B. KAMIEnwydawnictwo WARSZAWA 1994 Projekt okladki, karty tytulowej oraz zdjecie autorki PIOTR PIWOCKIZdjecie na okladce ze zbiorow rodzinnych NOEMI BOGUSLAWSKIEJReprodukcja zdjecia na okladce ANNA BEATA BOHDZIEWICZ Ojcu Motto zaczerpnieto z: Carl Gustav Jung "Wspomnienia, sny, mysli",Warszawa 1993 (Przelozyli Robert Reszke i Leszek Kolankiewicz) Fragmenty powiesci "Bialy kamien" ukazaly sie w miesieczniku "Tworczosc" (l 993, nr l) oraz w kwartalniku "Kresy" (1993, nr 15). Calosc zostala przeczytana przez Stanislawa Brejdyganta w I programie PR w sierpniu 1992 roku. Oziffitwa i Na*- Pf=ii<>^ narzucona kapote obwarzanek. Boi J, Qg?o ^^ W?ku **>>. sLdkT bialego pieczywa. BezwiedS t mgdy jeszcze (TM)M zaczyna sie kruszyc. ^^^ka palce na ciastku, ktore. Mrok gestnieje. Jest zimnn v>> - jego siostra, na kamienneTplyc^oh W St?f dzie^Zynka?j go zaczyna si? wydobywac LL t '? tobotek? z ktore1 gruchania synogarlicy llw f Wllenie P?d?bne d Z drzew cicho onada ' ^czynach, ostatni b tai. Slychac jakis Pierwsze nocne gryzon ny deszcz, ktory przera Jest mokro, ale za to trS,d??k?la- nogi i kuli sie w swojej wieS T*?' Chl?piec kuca i przyciska si? 'do murt J.^^ kap?cie' gole kolana. Drzy z zimna Ko^^ Okr* k"braczkiem nietoperz. Czuje na poli Chlopca W r Zimno mi - slygdzie kuli sie jego st,dziechem, ktore porzucon0 wTeJ? ^ PrZCStaJe bc z zimna, glodu i strachu JeS16nna noc? zeby sczezlo Pamieta, jak deszcz ustal a T>>- ^ ksiezyc. Zeskoczyl z kamTenia i Zaswiec* CZC do 20 -Czekaj tu - powiedzial, wcisnal malej do reki obwarzanek i ruszyl przed siebie. - To sa moje nogi - szepnal. - To sa moje rece - powtorzyl i poczul, ze ma cialo ktoremu moze nakazac posluszenstwo. - Jest mi cieplo. Nie jestem glodny.Zatrzymal sie przed malym domkiem z zakratowanym wejsciem. Chwycil kraty i potrzasnal. Byly zamkniete. Kopal i szarpal, az zrobilo mu sie goraco, poczul bol. Spojrzal na rece. Skora na kostkach byla zdarta do krwi. Mial suche oczy i zacisniete usta.Przez chwile nasluchiwal. Cisza dzwonila w uszach, przerywal ja tylko daleki glos nocnego ptaka, ktory po chwili ucichl. Odwrocil sie. Slyszal gluche uderzenia serca i wlasny oddech. Niedaleko zamknietego domku natrafil na szeroka kamienna plyte. Byla odsunieta, otwor prowadzil w glab. Zawolal cicho. Siostra pojawila sie tak szybko, jakby byla tuz obok. -Wlaz - powiedzial i wzial ja za reke. Byla zimna, jakby dziecko trzymalo w niej tafelek lodu. Na plycie lezaly pachnace deszczem i wiatrem galezie choiny. Zgarnal je wszystkie i cisnal do dolu. Mala zsunela sie bezszelestnie, upadla na sprezyste galezie i natychmiast zasnela. Lezala zwinieta jak liszka, a jej ksztalt rozmazywal sie w ciemnosciach. Slabe popiskiwania brata pomogly mu znalezc droge. Poczul pod palcami szorstki material i cieply policzek dziecka. Zarzucil tobolek na plecy. Dziecko owiniete szmatami i derka bylo niewiele mniejsze niz chlopiec i bardzo ciezkie. Troche niosl, troche ciagnal swoj ciezar po opadlych, nawilglych deszczem lisciach. Zsunal zawiniatko do dolu i wskoczyl za nim. Niemowle wyczerpane placzem ucichlo. Pradziadek przycisnal sie do siostry i nakryl ich oboje kapota. Zasnal z policzkiem przycisnietym do pachnacych swierkowych igiel. 21 wial wiatr, niebo sie wypogodzilo. Zaczelo switac. Slonce szybko nasycilo sie swiatlem i ogrzalo przesuszona wiatrem ziemie.Wczesnym rankiem z pobliskiego dworu wyszla kobieta z koszami. Skracala sobie droge do miasteczka przez cmentarz. Mijajac swiezo rozkopany grob, uslyszala dziwny halas. Przez chwile zdawalo jej sie, ze to nocny ptak, ktoremu pomylily sie pory dnia, ale halas powtorzyl sie. Plakalo dziecko.Kobieta upuscila koszyk i pedem rzucila sie do ucieczki. Zatrzymala sie dopiero na skraju cmentarza. Chwycila sie za glowe, sciskajac ja rekami, jakby chciala zagluszyc glos diabla. Wreszcie opuscila rece i nasluchiwala; ptaki otrzepywaly skrzydla, ostatnie krople nocnego deszczu uderzaly o liscie. Kiedy dobiegla do drzwi proboszczowki, strach zaczal jz opuszczac. Przytrzymujac kurczowo chuste na piersi, drza cym glosem spytala o proboszcza. Po chwili nadszedl strony kaplicy. i -Duszyczka potepiona doprasza sie laski ksiedza; proboszcza - szepnela kobieta. Ksiadz nawet sie nie zdziwil. Wszedl do wnetrza domu i po chwili wrocil z krucyfiksem i swiecona woda. Proboszczowa gospodyni jeszcze w pospiechu zarzucala chustke na glowe, a chlopak, ktory tu mieszkal i sluzyl do mszy, biegl za nimi. Szli szybko szeroka aleja. Kobiety mamrotaly pod nosem, chcac modlitwa odegnac zle moce. Chlopak przytrzymujac portki na brzuchu sapal zdyszany. W pobliskim domu otworzylo sie okno, kobieta wychylila sie ciekawie do polowy i mruzac oczy patrzyla na idacych. Zbiegajac ze schodkow zawolala meza i dzieci. Wybiegli przed dom i zobaczyli, ze ksiadz idzie w strone cmentarza. Dogonili go, gdy przekraczal drewniana brame obok niebieskiego gipsowego aniola na postumencie. Kobieta, ktora pierwsza uslyszala dzieciecy placz, poprowadzila ich :1 do starego debu posrodku cmentarza. Przystaneli oniesmieleni cisza, ktora tu panowala. _ To gdzies tutaj - szepnela kobieta, jakby sie bala obudzic kogos, kto jeszcze spi. -In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti... - zaczal ksiadz i w tym momencie z grobu w koncu waskiej alejki wyjrzal chlopiec. Zrecznie wydostal sie z dolu i stanal na plycie, oswietlony sloncem. Jego potargane wlosy przeswietlilo swiatlo, tworzac aureole wokol glowy. Patrzacy pod slonce nie dostrzegli w pierwszej chwili jego twarzy ani strachu, ktory sie na niej pojawil. Figurka dziecka stala nieporuszona. Kobiety cofnely sie, ksiadz zrobil krok naprzod i zatrzymal sie, bo obok nogi chlopca pojawila sie glowka drugiego dziecka. -Sila nieczysta, dusza potepiona - jeknela ktoras z kobiet i zakryla usta reka. -Cicho badzcie, kobiety, przeciez to dzieci, po prostu dzieci - powiedzial ksiadz i zdecydowanym krokiem zblizyl sie do grobu. Chlopiec pomogl wydostac sie siostrze i teraz stala obok niego mala, chudziutka, w pomietej koszuli, i krzywila buzie do placzu. Mezczyzna w czarnej sukni zblizal sie do nich, a dzieci obezwladnione strachem, obolale od snu, nadal staly bez ruchu. Ksiadz podszedl na odleglosc kilku krokow. Ktos krzyknal glosno, widzac, ze ksiadz unosi sutanne i wskakuje do grobu. -Kobiety - zawolal po chwili i wyjrzal z dolu. - Chodzcie tu. Podbiegly, wiedzione nakazem silniejszym niz strach. Ksiadz wyciagnal rece i podal im zawiniatko. Rozlegl sie glosny placz dziecka. Wszyscy ockneli sie jak ze zlego snu. Ktos chwycil chlopca za reke, ktos zdjal plaszcz i okryl nim dziewczynke. Kobiety podawaly sobie niemowle i usmiechaly sie do niego. 23 Maly Pradziadek zapamietal te chwile. Wszyscy mowi] araz wesolo i glosno. Smiali sie. Nie rozumial tego smiechi j gwaru. Ludzi przybywalo. Kazdy chcial go dotknac, d rece na swojej twarzy i wlosach. Jedni muskali go tylko, jak cmy, inni chwytali mocno, jakby chcieli sie przekonac, ze naprawde istnieje. Jego maly brat krzyczal glosnym, nic nierozumiejacym krzykiem. Na pewno byl glodny i nie chcial juz dluzej czekac.Po chwili znalezli sie w domu wielkim jak stodola, ale pelnym swiatla, i Pradziadek zobaczyl, ze wsuwaja mu do rak miske pelna goracego mleka. Rozejrzal sie na boki i zaczal chleptac jak zwierze, ktore czuje, ze opada z sil. Jego siostra i brat znikneli gdzies, ale teraz nie myslal o nicli upadl na cos miekkiego, poczul pulsujace cieplo wokol siebi i zasnal. Spal dwie doby.JViedy sie obudzil, dlugo lezal z zamknietymi oczami i zupelnie nie mogl sobie uprzytomnic, gdzie ma glowe, a gdzie nogi. Gdy wreszcie odwazyl sie otworzyc oczy, zobaczyl uchylone drzwiczki pieca i wnetrze rozgrzane do czerwonosci. Obok krecila sie kobieta. Widzial tylko fragment jej burej sukni z grubego szorstkiego materialu. Pochylala sie wyjmujac cos z duchowki. Poczula widocznie na sobie wzrok dziecka, bo odwrocila glowe i spojrzala przez ramie, wciaz zgieta w pol. Szybko zacisnal powieki, ale to jej nie zmylilo. Podeszla do lozka i pochylila sie nad nim. -Obudziles sie juz? - spytala i Pradziadek otworzyl szeroko oczy. - Czy tobie na imie Franus? Tym pytaniem kobieta wtracila go z powrotem w koleiny, z ktorych juz prawie calkiem wypadl. -Tak - szepnal i znow zapadl w sen. Pradziadek rodzil sie trzykrotnie. Urodzila go kobieta, ktora umarla, kiedy mial niespelna siedem lat. Wkrotce potem stracil tez ojca. Nikt nie chcial zaopiekowac sie trojka 24 dzieci, a krewni pozbyli sie ciezaru, wywozac sieroty na odlegly o wiele kilometrow cmentarz w Kuromekach, j tam je porzucili. Grob stal sie jego schronieniem i wylaniajac sie z niego pewnego jesiennego ranka urodzil sie po raz fl^ Trzeci raz narodzil sie ze slow: "Urodzila go z litosci CK^J^" I tak juz zostalo. To byly jego prawdziwe narodziny vW osobie dalekiej krewnej zdobyl matke, dzieki ^Tej w wieku osmiu lat raz na zawsze zerwal pepowine wiaz^ca go z mroczna, pelna krzyku, zalu i strachu przeszloscia.Przez kilka nastepnych dni chlopiec walczyl z prze_ strzenia, a czas liczyl sie od nowa. Wszystko, co bylo 4otad zostalo szczesliwie zapomniane i latwo poddal sie ' dnia i nocy, tylko kierunki i odleglosci wciaz mu si orym Wreszcie na tyle oswoil sie z nowym domem, z^ roz. poznawal juz jego zapachy, zaczal tez odrozniac - stukanie drzwi w sieni, przeciagly spiew wrot trzaskanie kuchennych drzwiczek i postukiwanie o brzeg studni. Kiedy wreszcie opuscil kat, w kt sie chronil, i po raz pierwszy podszedl do stolu, stal talerz z kromkami chleba posypanymi sola, nagrzala sagan wody, posrodku kuchni ustawila i przywolala go do siebie. Szedl niepewnie, patrzac sploszonym wzrokiem spO(j dlugich skoltunionych wlosow. Stanal obok balii, a L[ofea lagodnymi ruchami zdejmowala z niego koszule i przetarte w najbardziej uzywanych miejscach do ciala. Lokcie i kolana chlopca byly szare od wzaj.tego w nie brudu. Ciotka patrzyla na to watle dzieciece cialo, na wystajace obojczyki, pod ktorymi tworzyly sie dwa niewielkie wgebje_ nia, zapadly brzuch, nogi tak cienkie, ze kolana wygl^ajy przy nich jak dlonie zacisniete w piesc. Odwrocila go t^jem Mogla z latwoscia policzyc wszystkie kregi, a lopatki rzucaly cien i wygladaly jak nie rozwiniete jeszcze skrzydelka^ Pogladzila delikatnie jego posladki o skorze jasni^jsze: niz reszta ciala, cale pokryte drobnymi ukaszeniami. 25 -Oj, biedny ty, Franus - powiedziala i Pradziada! lekko drgnal na dzwiek swego imienia.Scisnal posladki, jakby broniac sie przed obcym d. tknieciem. Tak dawno nikt do niego nie mowil i nL dotykal go, ze zdziwiony odwrocil glowe. Ciotka zobaczyla blysk oczu, ktore szybko przykryl powiekami o gestych dlugich rzesach. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-05-09 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/