Aurian Artefakty Mocy #1 Aurian Przeklad Beata i Dariusz Bilscy Tytul oryginalu AURIAN T.I Ilustracja na okladce MARTIN BUCHAN Redakcja merytoryczna WANDA MONASTYRSKA Redakcja techniczna LIWIA DRUBKOWSKA Korekta HANNA RYBAK ISBN 83-7169-193-9 Ksiazke te dedykuje Erykowi, za nieustanne wspieranie mnie w trakcie calej niezmiernie dlugiej pracy. Z podziekowaniem. Spis tresci TOC \o "1-3" \h \z \u 1 Pani Jeziora. PAGEREF _Toc226871467 \h 6 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400360037000000 2 Wojownik. PAGEREF _Toc226871468 \h 26 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400360038000000 3 Syn piekarza. PAGEREF _Toc226871469 \h 42 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400360039000000 4 Arcymag. PAGEREF _Toc226871470 \h 53 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370030000000 5 Glos w ciemnosci PAGEREF _Toc226871471 \h 71 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370031000000 6 Burza. PAGEREF _Toc226871472 \h 85 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370032000000 7 Smierc w plomieniach. PAGEREF _Toc226871473 \h 101 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370033000000 8 Niewola. PAGEREF _Toc226871474 \h 112 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370034000000 9 Serce wojownika. PAGEREF _Toc226871475 \h 122 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370035000000 10 Cien zla. PAGEREF _Toc226871476 \h 137 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370036000000 11 Proba sil PAGEREF _Toc226871477 \h 149 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370037000000 12 Nocny Jezdziec. PAGEREF _Toc226871478 \h 164 08D0C9EA79F9BACE118C8200AA004BA90B02000000080000000E0000005F0054006F0063003200320036003800370031003400370038000000 1 Pani Jeziora Witaj, mala dziewczynko!Aurian podskoczyla, wypuszczajac z rak niebieska kule ognia na suche poszycie lasu. Pospiesznie rozrzucila noga tlace sie liscie, w panice zapominajac zaklecia gaszenia. Za pozno bylo juz, by sie ukryc, a matka zabronila jej przychodzic tutaj samej. Aurian odwrocila sie, zamierzajac uciec, ale zaskakujaca obecnosc intruza na polanie zatrzymala ja. Nigdy wczesniej nie widziala tego czlowieka. Byl wysoki i barczysty, pod ciezkim plaszczem okrywal go stroj z brazowej skory, a u boku dzwigal ogromny miecz. Gesty brazowy zarost i piwne oczy upodabnialy go do zwierzat, ktore byly jej przyjaciolmi. Zrobil krok do przodu z wyciagnieta reka, ale Aurian pospiesznie cofnela sie, formujac w palcach kolejna kule ognia. Mezczyzna spojrzal na nia z namyslem i usiadl na ziemi, obejmujac rekami kolana. Teraz, kiedy byl blizej, wygladal mniej groznie i Aurian poczula sie troche pewniej. W koncu byla to ziemia jej matki. -Kto ty jestes? - zapytala. -Jestem Forral, rycerz i wedrownik, do twoich uslug, mala damo. - Pochylil uroczyscie glowe, klaniajac sie, na ile pozwalala mu pozycja siedzaca. -Tak, ale co to znaczy? - nalegala Aurian, caly czas zachowujac bezpieczna odleglosc pomiedzy nimi. - I czego chcesz? Nie wolno ci tu przychodzic, chyba wiesz o tym. Zwierzeta powinny byly cie zatrzymac. Forral usmiechnal sie. -Nie przeszkodzily mi. Nie ranie zwierzat - a one nie rania mnie. To dobry sposob na zycie. Aurian, pomimo ostrzezen matki, poczula do Forrala sympatie. Jego sposob na zycie istotnie byl dobry, a usmiech robil wrazenie. Aurian wydalo sie tylko, ze powinna uprzedzic go, co zrobilaby matka, gdyby znalazla go wedrujacego po swoich ziemiach. -Sluchaj... - zaczela, ale Forral juz mowil. -Czy nie moglabys przypadkiem zaprowadzic mnie do Pani Jeziora? -Do kogo? Zamachal reka w nieokreslonym gescie. -No wiesz... do Lady Eilin z rodu Magow. Jesli sie nie myle, ty jestes mala Aurian, jej corka. Wygladasz jak wiemy obraz Gerainta. Aurian szeroko otworzyla usta. -Znales mojego ojca? Twarz Forrala posmutniala. -Tak, rzeczywiscie go znalem - powiedzial cicho. - I ojca i matke, oboje. Geraint pomogl mi wejsc w zycie. Bylem sierota, zaledwie w twoim wieku, kiedy mnie odnalazl. Wzial mnie do szkoly wojownikow garnizonu w Nexis i obdarzal swoja przyjaznia przez wszystkie nastepne lata. - Westchnal. - Sluzylem w wojsku za granica, za morzem, kiedy zmarl twoj ojciec. Wiadomosc o... wypadku... nigdy nie dotarla tak daleko. Wrocilem dopiero teraz i kiedy uslyszalem... - Przez chwile zmagal sie, probujac dobyc glosu. - Coz, przybylem natychmiast. Jestem tu, aby zaoferowac twojej matce swe uslugi. -Nie bedzie chciala cie widziec. - Slowa padly, zanim Aurian zdala sobie sprawe z nietaktu. Wydalo jej sie, ze to okropne mowic tak do kogos, kto przybyl z daleka. I juz go polubila. W ciagu calego dziewiecioletniego zycia, Aurian nie pamietala obecnosci innego czlowieka poza swoja matka. A Eilin miala malo czasu dla corki. Zbyt byla zajeta swym Wielkim Zadaniem. Majac jedynie zwierzeta za towarzyszy, Aurian zyla w samotnosci. Desperacko probowala sie wytlumaczyc, aby nie urazic uczuc nowego przyjaciela. -Widzisz - powiedziala - moja matka nigdy nie przyjmuje gosci. Jest tak zajeta, ze rzadko kiedy widuje mnie. Forral przyjrzal sie jej uwazniej. Gdyby Aurian byla wychowana w normalny sposob, moglaby czuc sie zaklopotana wystrzepiona, szara suknia, ktora miala na sobie, koltunami w rudych lokach, ciemnymi smugami na twarzy i brudem wrosnietym w gole kolana. Jednak spogladala na niego zupelnie tego nieswiadoma. -Kto sie toba zajmuje? - zapytal w koncu. Wzruszyla ramionami. -Nikt. Wielki mezczyzna zmarszczyl brwi. -A wiec czas najwyzszy, aby ktos to zmienil. Przy okazji, wolno ci to robic? - Wskazal na zapomniana kule ognia, ktora caly czas podskakiwala na jej dloni. Aurian zdmuchnela ja pospiesznie i schowala rece za siebie, pragnac rownie szybko zmazac z twarzy wyraz winy. -No... niezupelnie - wyznala. - Ale to byl nagly wypadek - przygryzla warge. - Nie naskarzysz na mnie, prawda? Forral wygladal, jakby sie nad tym zastanawial. -W porzadku. Nie powiem. Tym razem - dodal surowo. Ale nie probuj juz wiecej, slyszysz? To bardzo niebezpieczne. I nie mysl sobie, ze nie zauwazylem, co mialas zamiar zrobic, kiedy przyszedlem. Wtedy to nie byl nagly wypadek, prawda? Aurian poczula, ze jej twarz robi sie purpurowa, a Forral usmiechnal sie szeroko. -No, dzieciaku, chodzmy zobaczyc sie z twoja matka. -Nie bedzie zadowolona - ostrzegla go Aurian, ale widziala, ze jej nie uwierzyl. Wyruszyli w gore zbocza porosnietego drzewami; Forral prowadzacy zmeczonego konia i chude, kosciste dziecko dosiadajace na oklep swego kudlatego, brazowego kucyka. Chlodne jesienne slonce przebijalo sie przez nagie galezie, slizgajac sie po wysokich stertach lisci, ktore szelescily pod nogami. Na szczycie dlugiego wzniesienia las nagle sie skonczyl. Dziecko zatrzymalo sie, skupione i pochmurne. -O, na Bogow! - Forral zapatrzyl sie przed siebie, prawie nie wierzac wlasnym oczom. Wiadomosc o wypadku Gerainta byla dla niego szokiem, ale nigdy nie spodziewal sie katastrofy na taka skale. Za krawedzia, jak okiem siegnac, rozciagal sie ogromny, jalowy krater. To bylo niemal ponad sily wojownika, zobaczyc na wlasne oczy ogrom zniszczenia dokonanego przez jego przyjaciela. Geraint, najznakomitszy i najbardziej porywczy z rodu Magow, najlepszy kandydat na Arcymaga. Arogancki i uparty, jak wszyscy z jego rodu. Wysoki, rudowlosy Geraint o gwaltownym temperamencie, glosnym smiechu nieskonczonej radosci zycia i dobroci serca, ktora kiedys sprawila, ze stal sie przyjacielem mlodego, obdartego marzyciela, zabil sie tam na dole. Geraint tez odwazyl sie marzyc, pomyslal Forral smutno. Osiem lat temu probowal, z katastrofalnym skutkiem, wykorzystujac antyczna, na wpol zapomniana magie wymarlego rodu Smokow, zuzytkowac ogromne zasoby zgromadzonej energii, aby przenikac ze swiata do swiata. Mowilo sie, ze Geraint byl niebezpiecznie bliski zniszczenia ziemi i ze imie jego bedzie przeklete przez kolejne pokolenia zarowno Magow jak i Smiertelnych. Forral wolal wierzyc, ze jego przyjaciel, zbyt pozno zdajac sobie sprawe z niebezpieczenstwa, oddal swe zycie, aby ograniczyc zasieg zniszczen. Pomimo to, gleboki krater rozciagal sie na szerokosc przynajmniej pieciu mil. Jego boki tworzyla popekana i bezksztaltna masa stopionych skal, a dno wygladalo niczym pomarszczona tafla czarnego szkla. Posrodku tego martwego pustkowia wzrok wojownika przykul strumien swiatla na wodzie. Forral nie mial pojecia, jak dlugo stal tam przerazony zniszczeniem, ktorego dokonal Geraint. W koncu zdal sobie sprawe z obecnosci wpatrujacego sie w niego dziecka. -Moja matka nie dotarla zbyt daleko - powiedziala Aurian cichym, obojetnym glosem. - Mowilam ci, ze jest zajeta. Zostalo jeszcze duzo do zrobienia. Wojownik wspolczul dziewczynce dorastajacej na tym ponurym pustkowiu, w zaniedbaniu i samotnosci. Czy pogloski, ze Eilin stracila zmysly po smierci ukochanego towarzysza zycia byly prawdziwe? Mowiono, ze adeptka magii Ziemi tlumila smutek pozwalajac ogarnac sie obsesji przywrocenia plodnosci obszarowi zniszczonemu przez tragiczna pomylke Gerainta. Forral dla dobra dziecka wzial sie w garsc, probujac wygladac pogodnie, ale kiedy ruszyli dalej, jego serce znow pograzylo sie w smutku. Mieli troche trudnosci ze sprowadzeniem konia Forrala na dno krateru, za to pewnie stapajacy kucyk Aurian radzil sobie doskonale. Dziewczynka umiala jezdzic jak centaur i bez watpienia przyzwyczajona byla do pokonywania sliskiego, pofaldowanego terenu na dnie gigantycznej misy. W lecie musi tu byc strasznie, pomyslal Forral. Nawet teraz skala buchala goracem i jak szklo odbijala blask bladego, jesiennego slonca. Woda zebrala sie na dnie niektorych, glebszych fald, ale jedynymi zywymi istotami byly ptaki przelatujace czasem nad glowami jadacych. W koncu Aurian przerwala dluga cisze: -Jaki byl moj ojciec? Pytanie zaskoczylo Forrala. Zdal sobie sprawe z emocji kryjacych sie w jej glosie. -Czy matka ci nie mowila? -Nie - odrzekla. - Ona nie chce o nim mowic. Powiedziala, ze to wszystko byla jego wina. - Wskazala okolice, jej glos drzal. - Powiedziala, ze zrobil zla rzecz, i ze naszym obowiazkiem jest to naprawic: Forral wzdrygnal sie. Co sie stalo z Eilin? To zbyt wielki ciezar dla dziecka! -Nonsens - powiedzial stanowczo - Geraint byl dobrym czlowiekiem i moim prawdziwym przyjacielem. To, co sie stalo, to byl wypadek. Nie zrobil tego celowo, skarbie. Popelnil blad, to wszystko - i nie pozwol aby ktokolwiek mowil ci inaczej. Twarz Aurian pojasniala. -Szkoda, ze go nie pamietam - powiedziala cicho. - Opowiesz mi o nim w czasie jazdy? -Z przyjemnoscia. Mniej wiecej dwie mile od srodka misy ziemia zaczela sie wyrownywac, przechodzac w gladka powierzchnie z lekko pochylonym zboczem. Dalej skala pokryta byla cienka warstwa gleby, pojawily sie tez drobne, walczace o przezycie roslinki. Zanim znowu zobaczyli jezioro, jechali juz przez pola porosniete szorstka darnia usiana stokrotkami, mijajac gaszcze glogu, jezyn i czarnego bzu, uginajace sie pod ciezarem owocow i ozywione obecnoscia ptakow. Szeregi ksztaltnych drzew, gdzieniegdzie dzwigajacych jeszcze jablka i gruszki, staly wzdluz zielonego brzegu. Forral nie mogl pozostac obojetny na to, co Eilin osiagnela w ciagu osmiu krotkich lat. Szkoda, ze nie potrafila otoczyc taka troska dziecko. Woda splywajaca na dno krateru utworzyla duze jezioro w ksztalcie kola. Na srodku znajdowala sie wyspa, najwidoczniej dzielo czlowieka, czy raczej dzielo Magow. Laczyl ja z brzegiem niewielki drewniany mostek. Na wyspie, jak snop swiatla ponad jeziorem, wznosila sie wieza. Forral wstrzymal oddech. Otoczony ogrodami parter zbudowany byl z czarnego kamienia, ale u gory, wysoko ponad migoczaca wode, wzbijala sie lekka, blyszczaca konstrukcja z krysztalu. Eteryczny budynek zwienczony zostal smukla szklana wiezyczka, na ktorej pojedynczy punkt swiatla jasnial jak spadajaca gwiazda. -Na bogow, to jest cudowne! - wyszeptal. Aurian ponuro spojrzala na budowle. -To tu mieszkamy. - Wzruszyla ramionami i zsiadla z kucyka, puszczajac go wolno i klepiac na pozegnanie. Forral uczynil podobnie na jej zapewnienie, ze kon pozostanie w poblizu pastwiska. Polozyl siodlo pod drzewem i podazyl za dziewczynka przez most. Sciezka z bialego piasku wiodla przez ogrody Eilin, wsrod wypielegnowanych rzedow poznych warzyw i rabatek ziol, precyzyjnie ulozonych w skomplikowana mozaike roznych odcieni zieleni, a dalej wzdluz klombow plomiennych, jesiennych kwiatow, gdzie stalo kilka uli. Ich mieszkancy, brzeczac pracowicie wsrod miedzianozlotych kwiatow, wykorzystywali ten ostatni niezwykle cieply okres przed zima. Podazajac za Aurian w kierunku wiezy, Forral pomyslal, ze Mag potrafila swietnie przetrwac wraz z dzieckiem na tym odludziu. Zastanawial sie, w jaki sposob Eilin zdobywa zboze, tkanine i inne niezbedne rzeczy, ktorych nie mogla dac jej gleba w dolinie. Zewnetrzne drzwi wiezy prowadzily prosto do kuchni, ktora najwyrazniej byla centralnym miejscem budynku. Wyciosane z ciemnego kamienia sciany nadawaly jej wyglad jaskini, ktora przytulnosc zawdzieczala zarowi pekatego, metalowego pieca stojacego w rogu. Kolorowe chodniki utkane z welny rozjasnialy podloge. Stal na niej wyszorowany, drewniany stol z lawami wsunietymi pod spod. Dwa krzesla z wyscielanymi siedzeniami przysuniete byly do pieca, a polki i szafki szczelnie zapelnialy sciany, starannie wykorzystujac niewielka przestrzen. Dwoje drzwi krylo inne pomieszczenia i Aurian wskazala te z prawej. -To moj pokoj - poinformowala rycerza. - Ona spi na gorze, zeby byc blizej swych roslin. Azurowe, krecone metalowe schody wiodly na wyzsze pietra. Aurian zatrzymala sie na dole, pokazujac Forralowi, aby ja wyprzedzil. Wspial sie po stopniach, wzbudzajac uderzeniami butow wibrujace dzwonienie metalu i zastanawiajac sie nad strachem, ktory zobaczyl w twarzy dziecka. Zagladajac do widocznych z klatki szklanych pokoi wiezy, Forral odkryl praktyczny cel, ktoremu sluzyl oryginalny projekt budynku. Komnaty zastawione byly lawami, pelnymi donic z zasadzonymi w nich mlodymi roslinkami, wygrzewajacymi sie w cieple popoludniowego slonca uwiezionego w krysztalowych scianach. Delikatna mgielka, najwyrazniej pojawiajaca sie znikad, przesycala powietrze wilgocia, a przestrzen byla tak gesta od magii, ze mrowie przechodzilo po skorze Forrala. Zdawalo sie, ze rosliny rosna niemal na jego oczach. Kiedy wreszcie znalazl Mag w jednym z pomieszczen na gorze, okazala sie zbyt zajeta, zeby go zauwazyc. -Odejdz, Aurian - wymamrotala, nie podnoszac nawet wzroku. - Mowilam, zebys mi nie przeszkadzala, kiedy pracuje. Eilin postarzala sie, pomyslal wojownik. Zaskoczylo go to. Magowie mogli, tak jak Smiertelni, zginac w wypadku lub z powodu choroby, lecz poza tym zyli tak dlugo, jak chcieli. Umierali tylko wtedy, kiedy zdecydowali sie opuscic swiat, zachowujac wyglad zewnetrzny z lat, ktore sobie wybrali. Forral pamietal Eilin jako zywa, mloda kobiete. Teraz jej ciemne wlosy pokryte byly pasemkami siwizny, a czolo pomarszczone. Glebokie bruzdy goryczy znaczyly kaciki ust. Wygladala blado i zalosnie w pocerowanych i wyblaklych szatach. -Eilin, to ja, Forral - powiedzial, opanowujac ogarniajace go przerazenie. Zrobil krok do przodu, wyciagajac rece, aby ja objac, i cofnal sie. Na jego widok twarz Mag wykrzywila sie z wscieklosci. -Wynos sie! - warknela Eilin. Rzucila sie na dziecko i uderzyla je w twarz. - Jak smiesz go tu przyprowadzac! Aurian odskoczyla za Forrala. -To nie moja wina - jeknela. Forral, kipiac ze zlosci, odwrocil sie, aby objac dziecko. -Wszystko w porzadku? Aurian kiwnela glowa, zagryzajac warge; na jej bladej twarzy odznaczal sie brzydki, czerwony slad. Forral zobaczyl lzy w oczach dziewczynki i szybko ja przytulil. -Idz na dol i poczekaj na mnie przy moscie - powiedzial cicho. Kiedy wyszla, wojownik odwrocil sie z powrotem do Eilin. -To nie bylo w porzadku - powiedzial chlodno. -Nic nie jest w porzadku, Forral. Odkrylam to, kiedy Geraint umarl. Wstretne dziecko, powinno bylo ci powiedziec, ze nigdy nikogo nie widuje! -Powiedziala. A ja to zignorowalem. Czy chcesz teraz mnie uderzyc? - staral sie opanowac zlosc. Eilin odwrocila sie, unikajac jego wzroku. -Chce, zebys odszedl. Po co tu przyszedles? -Przybylem najszybciej, jak moglem, gdy tylko uslyszalem, co stalo sie z Geraintem. Zaluje, ze nie zdolalem byc tu wczesniej. Moze uchronilbym cie przed przeistoczeniem sie w stara, zgorzkniala kobiete. -Jak smiesz! -Taka jest prawda, Eilin. Ale przybylem, aby zaoferowac ci swoja pomoc, przez wzglad na Gerainta, i ciagle to podtrzymuje. Eilin dumnie przeszla w drugi koniec pokoju, jej gwaltowne ruchy swiadczyly o rosnacym gniewie. -Niech cie licho. Smiertelny! Zmienny i niewierny, jak wszyscy z twego rodu! Jaki mam teraz pozytek z twoich uslug? Gdzie podziewales sie ty i twoja pomoc osiem lat temu, kiedy cie potrzebowalam? Byles przyjacielem Gerainta - sluchal cie! Z twoja pomoca moze potrafilabym wyperswadowac mu jego szalenstwo! Ale nie - ty miales ochote wloczyc sie zobaczyc swiat. No coz, mam nadzieje, ze wrazenia warte byly smierci przyjaciela! Twoja pomoc przychodzi za pozno, Forral! Wynos sie stad i nie wracaj! Mimo hartu ducha wlasciwego wojownikowi, Forral wzdrygnal sie na gorzkie slowa Eilin. Jego zal po smierci Gerainta byl nadal zywy, a jej oskarzenia wystarczajaco sluszne, by go zranic. Moze rzeczywiscie powinien odejsc. W tym momencie przypomnial sobie o dziecku. -Nie - rozprostowal ramiona. - Nie odejde, Eilin. Najwyrazniej zle sie stalo, ze zostalas sama, a i dziecko potrzebuje kogos, by sie nim zajal. Przyzwyczaj sie do mojej obecnosci, poniewaz nic nie mozesz na to poradzic. -O, czyzby? - Zakrecila sie i Forral zbyt pozno zobaczyl, - ze w reku trzyma swa magiczna laske. Ziemia zaczela usuwac mu sie spod nog, a glosny krzyk rozdarl cisze. Przed jego oczami eksplodowaly tysiace kolorowych swiatel, ciezko jeknal z bolu kiedy krotkie, rozrywajace szarpniecie przeszylo cale cialo. Nastepnie ziemia podniosla sie, aby go uderzyc. Mocno. Ostroznie otworzyl oczy. Lezal na gladkim dywanie z darni, po drugiej stronie mostu. Spojrzal ponad spokojna woda na wyspe z wieza i zaklal siarczyscie. Dziewczynka zmierzala ku niemu, biegnac przez most; odglos bosych stop uderzajacych o deski odbijal sie echem. Zwolnila i zatrzymala sie obok niego. -A wiec cie wyrzucila. - W jej glosie w ogole nie dostrzegl zdziwienia, ale z twarzy wyczytal niepokoj. Usiadl i jeknal. -Co to bylo, u licha? -Zaklecie aport. - W glosie Aurian slychac bylo dume, ze zna odpowiednie slowo. - Jest w nich dobra. To w ten sposob przenosi ziemie do Doliny. Ma duza wprawe. -Zaklecie aport? - Forral zmarszczyl brwi, bezwiednie przesuwajac dlonia po kreconych, brazowych wlosach. - Aurian, jak daleko ona moze mnie przeniesc tym zakleciem? Dziecko wzruszylo ramionami. -Mysle, ze mniej wiecej tak daleko, jak to zrobila. Jestes ciezszy niz ladunki, ktore zazwyczaj przenosi. Bo co? -Chce sie upewnic, ze nie moze mnie cisnac poza Doline. To niemily sposob podrozowania! -Chyba spodziewa sie, ze reszte drogi przejedziesz na koniu - powiedziala Aurian powaznie i Forral wybuchnal smiechem. -Zaloze sie, ze tego wlasnie sie spodziewa! A wiec bedzie miec niespodzianke. Aurian, czy nie zechcialabys mi pomoc w rozbiciu obozowiska? Twarz dziewczynki rozjasnila sie w zachwycie. -To znaczy, ze zostajesz? -Potrzeba czegos wiecej, niz kilka magicznych sztuczek, zeby mnie stad przegonic, panienko. Oczywiscie, ze zostaje! To bylo najszczesliwsze popoludnie w zyciu Aurian. Ona i Forral rozbili obozowisko w zagajniku mocnych, mlodych bukow, rosnacych na lewo od mostu. Martwil ja wybor miejsca, gdyz wiedziala, ze Forral bylby bezpieczniejszy poza zasiegiem wladzy matki, ale on po prostu sie rozesmial. -To jest dokladnie to, o co mi chodzi, dzieciaku. Za kazdym razem, kiedy Eilin wyjrzy przez okno, ^obaczy mnie tu. Zamierzam byc cierniem w jej boku, dopoki nie skonczy z tym absurdem! Oboz wyglada bardzo dobrze, myslala Aurian. Chcialaby tu mieszkac. Forral zawiesil line miedzy dwoma mocnymi drzewami i odwiazal spod siodla zwinieta plachte impregnowanego plotna. Przerzucil tkanine przez line tak, ze obydwa konce dotykaly ziemi, nastepnie naciagnal je i przycisnal kamieniami, aby uformowac namiot. -Wiatr bedzie przez niego przewiewac - zaprotestowala Aurian. Forral wzruszyl ramionami. -Znosilem juz gorsze rzeczy. - Byl jednak zly, kiedy mu powiedziala, ze nie wolno palic drzew z Doliny. Jej matka rzucila czar, by je chronic, i opal dla siebie przynosila z zewnatrz. Aurian miala problem z wyjasnieniem mu tego, ale w koncu zrozumial i ulegl, chociaz z niechecia. -Na razie moge zyc bez ognia, ale lepiej, zeby Eilin pospieszyla sie i zmadrzala przed zima - burknal. Klopoty zaczely sie, kiedy matka przed zmierzchem zawolala Aurian do domu. Eilin, z zacisnietym ustami przygladajac sie obozowisku Forrala, zabronila corce rozmawiac z wojownikiem i podchodzic zbyt blisko niego. Ale pogoda ducha i opor wojownika dodaly Aurian odwagi. -Bede z nim rozmawiac, a ty nie mozesz mi tego zabronic! - powiedziala zuchwale. Eilin przygladala sie jej w zdumieniu, z twarza pociemniala ze zlosci. Bunt kosztowal Aurian porzadne lanie, ale to tylko wzmoglo determinacje. Kiedy juz bylo po wszystkim, zwrocila sie przeciw matce. -Nienawidze cie! - szlochala - i nie powstrzymasz mnie od widywania sie z Forralem bez wzgledu na to, co mi zrobisz! Oczy Eilin zaplonely. -Nie licz na to. On tu dlugo nie pobedzie. -A wlasnie, ze pobedzie! Obiecal! -Zobaczymy - powiedziala Eilin ponuro. Wczesnym rankiem nastepnego dnia Aurian opuscila wieze i podkradla sie do mostu. Niosla chleb zawiniety w szmatke i ser od koz matki, ktore pasly sie nad brzegiem jeziora; wszystko to dla Forrala na sniadanie. Kiedy dotarla do zagajnika, zamarla. Obozowisko zniknelo pod gaszczem klujacych pnaczy, ktore wyrosly w nocy. Oczywiscie za sprawa matki. -Forral! - krzyknela przerazliwie, szarpiac nieustepliwe pnacza - Forral! Po chwili z gaszczu dobiegl szelest, a po nim stek przeklenstw. Wieksza czesc przedpoludnia zajelo wojownikowi wyciecie sobie przejscia. Kiedy wreszcie wylonil sie, zielony i oblepiony brudem, rosliny zaczely walic sie na siebie i w przeciagu kilku minut wyschly na proch. Forral spojrzal na Aurian. -Bedzie gorzej niz myslalem - powiedzial. Nastepnego dnia pnacza byly z powrotem. Aurian przyniosla Forralowi siekiere skradziona z magazynu matki. Kolejnego dnia pojawil sie gaszcz jezyn z dlugimi, ostrymi kolcami. Forral zaproponowal, zeby Aurian zebrala jezyny, dopoki nie znikna i kiedy wycial sobie przejscie i uwolnil sie, zjedli je na sniadanie. Zaczelo sie to przeradzac w zabawe i w towarzystwie nowego przyjaciela Aurian przestala odczuwac samotnosc. W ciagu tych kilku dni smiala sie i cieszyla czesciej, niz w czasie calego dotychczasowego zycia. Przedstawila go swoim zwierzecym przyjaciolom. Plochliwe ptaki, nieuchwytny jelen, czy nieposkromione lesne zbiki - wszyscy oni gromadzili sie wokol Aurian, a dziewczynka kontaktowala sie z nimi dzieki tajemniczej mocy swego umyslu, przekazujac ich proste uczucia Forralowi. Byla jednak rozczarowana, kiedy nie mogl porozumiec sie z nimi sam. Myslala, ze kazdy to potrafi. Wojownik umial za to robic wiele innych rzeczy. Byl genialny w wymyslaniu zabaw i wspaniale opowiadal nie tylko o swoim zolnierskim zyciu, lecz takze o ksiezniczkach, smokach i bohaterach. Forral byl bohaterem Aurian i dziewczynka uwielbiala go. Nigdy nie powiedziala mu, jak bardzo zostala zbita, na wypadek gdyby mialo to przysporzyc kolejnych klopotow, ale na szczescie matka nie zabraniala jej wiecej widywac sie z nim. W zamian za to Eilin wynajdywala wiele czasochlonnych i uciazliwych prac w ogrodzie, aby zajac corke, ale ona wykonywala wszystko dwa razy szybciej dzieki pomocy Forrala. Aurian dobrze wiedziala, ze nie ma co poruszac z matka jego tematu. Zadowalala sie tym, ze moze ukrasc dla niego zywnosc, kiedy tylko Eilin odwracala sie plecami. Mag jednakze nie dawala za wygrana. Czwartego dnia schronienie Forrala otaczal las parzacych pokrzyw. Forral byl bardzo ponury, kiedy sie wydostal, a Aurian, wreczajac mu liscie szczawiu na poparzenia, bala sie, ze w koncu zdecyduje sie odejsc. Ale wcierajac kojace ziola w poklute rece i twarz, wojownik popatrzyl wyzywajaco na wieze. -Zobaczymy, kto podda sie pierwszy - wymamrotal przez zacisniete zeby. - W koncu kiedys zabraknie jej pomyslow. Kiedy jesien ustepowala pierwszym przymrozkom zimy, niewiele sie zmienilo. Specjalnoscia Eilin byla magia Ziemi i matka Aurian probowala usunac nieproszonego goscia wszelkimi dostepnymi jej mocami. Pewnej nocy poziom rzeki podniosl sie tajemniczo i obozowisko Forrala zostalo zalane. Ktoregos popoludnia on i Aurian, wrociwszy ze spaceru, zastali kozy zjadajace koce i uprzaz. Eilin wyslala tez do ataku ptaki mieszkajace w alei, ale Aurian powstrzymala je swoim mocnym krzykiem. Gorzej jednak powiodlo sie jej z mrowkami. Kiedy zaatakowaly, pozbycie sie ich z ubran i poslania Forrala zajelo cale godziny. W ktorys szary, chlodny poranek Aurian wyszla ze skradzionym sniadaniem dla Forrala oraz butelka jezynowego wina matki. To go rozweseli, pomyslala. Kiedy przeszla przez most, od strony obozowiska uslyszala pelen bolu krzyk. Aurian przybiegla zdyszana, ale nigdzie nie mogla dostrzec wojownika. Roztrzesiona zajrzala do jego schronienia. Forral siedzial sztywny jakby kij polknal, sparalizowany z przerazenia i pokryty setkami wijacych sie wezy, splatanych tak gesto, ze ciezko bylo stwierdzic, w ktorym miejscu jeden sie zaczynal, a inny konczyl. Aurian, zastanawiajac sie, gdzie matka znalazla je wszystkie, wspolczula biednym stworzeniom. Na zewnatrz bylo dla nich zbyt zimno i nic dziwnego, ze stloczyly sie wokol jedynego zrodla ciepla - ciala Forrala. Ale wojownik byl jej przyjacielem i potrzebowal pomocy. Aurian westchnela i dotarla myslami do wezy. -Szu - powiedziala stanowczo, mowiac na glos dla dobra Forrala. Jeden za drugim, z wielka niechecia weze rozplataly sie i wypelzly z namiotu. Twarz Forrala zupelnie zbielala, a jego reka trzesla sie, kiedy ocieral czolo. Wreczyla mu butelke wina, a on wysaczyl ja nie przerywajac nawet, by zlapac oddech. Aurian w tym czasie zajeta byla wlasnymi gniewnymi myslami. -Tego juz za wiele! - powiedziala, sprawiajac, ze Forral spojrzal na nia zdziwiony. - Jak ona smiala! Wszystkie te biedne weze! -Biedne weze? - powtorzyl jak echo Forral zduszonym glosem. -One umra - wyjasnila niecierpliwie. - Jest dla nich zbyt zimno. Nie wiem, co ona sobie mysli. Gapil sie na nia niedowierzajac. -Biedne weze? Aurian wyjrzala na zewnatrz, gdzie klebily sie weze, ospale z zimna i najwyrazniej pelne nadziei, ze zostana ponownie wpuszczone. -One nie moga tam zostac - powiedziala. -Mam nadzieje, ze nie proponujesz, zeby wpuscic je tutaj z powrotem. Aurian zmarszczyla brwi, zastanawiajac sie gleboko. Wreszcie przyszedl jej do glowy swietny pomysl. -Wiem! - powiedziala i myslami zwrocila sie do wezy. Forral dolaczyl do niej, kiedy obserwowala, jak ostatni z wezy przekracza drewniany most. -Dokad one ida? Aurian odwrocila sie do niego z szerokim usmiechem. -Jakie najcieplejsze miejsce w okolicy pierwsze przychodzi ci do glowy? Powolny usmiech rozpromienil twarz Forrala, kiedy wojownik uswiadomil sobie jej plan. -Ty okropny dzieciaku! - Zaryczal smiechem i poderwal ja z ziemi w poteznym niedzwiedzim uscisku. Byli w polowie sniadania, kiedy Eilin odkryla weze w pomieszczeniu z roslinami. Wrzask wscieklosci odbil sie echem po jeziorze. Aurian odwrocila sie do Forrala. -Wyglada na to, ze znowu mam klopoty - wyszczerzyla zeby - ale warto bylo. Przynajmniej matka bedzie musiala wyslac te biedactwa tam, skad przyszly. Lecz Eilin wystarczylo troche poczekac. Kilka dni pozniej Aurian przebudzila sie w swoim malym pokoju za kuchnia drzac z zimna. Nie mogla wyjrzec przez okno z powodu gestych kwiatow mrozu, ktore pokrywaly wnetrze szyby. -Forral! - wykrzyknela. Lapiac koce ze swojego lozka wybiegla z pokoju, nie zatrzymujac sie nawet, zeby zalozyc jedyna posiadana pare butow. Na zewnatrz swiat skrzyl sie biela, a powietrze bylo tak zimne, ze zaparlo jej oddech. Pobiegla. Budzila go dlugo. Kiedy Forral w koncu otworzyl oczy, zeby mu szczekaly, a usta mial sine. Pomogla mu usiasc i otulila kocami, rozcierajac jego rece i stopy. Nastepnie, zlozywszy dlonie, skoncentrowala sie, aby zrobic kule ognia. -Mowilem ci, zebys tego nie robila! Aurian uderzyla ostrosc glosu Forrala. Niebieski plomyk zgasl pomiedzy jej palcami, a lzy nabiegly do oczu. -Chcialam tylko pomoc - powiedziala drzacym glosem. Forral objal ja ramieniem. -Wiem, kochanie. Przepraszam. Martwie sie, to wszystko. Jesli twoja matka nie zmieni zdania... No coz, nie przetrwam zimy bez goracego jedzenia i ognia, majac tylko chleb, miod i ser. Rozumiesz to, prawda? Chyba bede zmuszony odejsc. Aurian nie byla w stanie tego zniesc. Rzucila mu sie w ramiona, szlochajac. -Zabierz mnie ze soba! Forral westchnal. -Nie moge, panienko. Nalezysz do swojej matki i istnieje prawo zabraniajace kradziezy dzieci. A chyba nie chcesz, zebym skonczyl w wiezieniu, prawda? -Wiec uciekne! Nie zostane tu bez ciebie! Ramiona wojownika zacisnely sie wokol niej. -Nie rob tego! - powiedzial pospiesznie. - Mogloby przydarzyc ci sie cos zlego. Damy sobie jeszcze kilka dni, w porzadku? Moze cos sie zmieni. Przez kilka nastepnych dni, ku uldze Aurian, mrozy byly slabsze. Zostawila Forralowi wszystkie koce, mowiac mu, ze ma jeszcze inne i aby ulzyc sumieniu obciazonemu tak bezczelnym klamstwem, powiedziala sobie, ze to dla jego dobra. Trzasc sie w lozku co noc, to bardzo male poswiecenie, jesli tylko Forral zostanie. Oprocz nagabywania matki, ktore tylko zwiekszalo wscieklosc Eilin, nic wiecej nie mogla zrobic. Az pewnej nocy spadl snieg. Kiedy w czasie kolacji Aurian wyjrzala przez okno, krajobraz zamazany byl juz zamiecia. Nie mogla skonczyc swojego gulaszu, wiedzac, ze Forral jest tam, na zewnatrz, marznac bez goracej kolacji, ktora moglaby go rozgrzac. Jeszcze raz prosila i blagala Eilin aby ustapila, prawie histeryzujac z leku o Forrala. W koncu zniecierpliwiona matka zamknela ja w pokoju. Aurian walila w drzwi tak, ze piesci zaczely jej krwawic, i wrzeszczala do zachrypniecia. Wreszcie, wycienczona rzucila sie na lozko i tak dlugo plakala, az zasnela. Kiedy sie przebudzila, ciagle jeszcze bylo ciemno. Gardlo miala obolale, a oczy jakby pelne piasku, ale krew na jej rekach wyschla. Jak dlugo spala? Oparla sie o parapet i wyjrzala na zewnatrz. Zamiec zgestniala i nie dalo sie dostrzec nic, procz padajacego sniegu. Zdlawila szloch. Forral tam umrze, a ona pozostanie tu, z okrutna matka, ktora go zabila. Tego bylo juz zbyt wiele. Pozalowala, ze tez nie moze umrzec. Przynajmniej bylaby z Forralem. Pomysl przerazil ja w pierwszej chwili, ale im dluzej o nim myslala, tym wiekszego nabieral sensu. Matka nie bedzie za nia tesknic. Aurian podjela decyzje. Pojdzie, odszuka Forrala i umra razem. Klamka od okna zamarzla. Aurian walila w nia butem, mamroczac ulubione przeklenstwa Forrala, ale ta nie chciala nawet drgnac. Potem przyszlo jej do glowy, ze jesli ma umrzec, to nie bedzie juz potrzebowac pokoju. Podniosla stolek i uderzyla nim w okno, z pelna satysfakcja sluchajac trzasku szyby. Wiatr i snieg zaczely hulac po pokoju i kawalek szkla skaleczyl ja w czolo. Wycierajac krew z oczu i modlac sie, zeby sniezyca nie pozwolila matce nic uslyszec, polozyla poduszke na ostrych krawedziach stluczonej szyby i wyszla na zewnatrz. Pod oknem nawialo duzo sniegu i Aurian prawie zapadla sie w nim, z trudem lapiac powietrze. Zimno bylo przeszywajace. Kiedy wygramolila sie z zaspy, wiatr uderzyl ja, oblepiajac twarz gesto padajacym sniegiem. Dalej nie bylo tak gleboko i mogla z trudem przedzierac sie na zdretwialych juz z zimna nogach. Ruszyla w strone mostu, slizgajac sie, padajac i podnoszac, chylac sie przed wiatrem, ktory zacieral slady jej stop. Minelo troche czasu, nim zatrzymala sie niepewnie. Gdzie jest zagajnik? Powinna byla dotrzec do niego juz wieki temu! Wiedziala, ze idzie w dobrym kierunku, ale klebiacy sie snieg spowodowal, ze nic nie widziala. Jestem zmeczona pokonywaniem mostu, pomyslala. Dlatego to trwa tak dlugo. Wspomnienie sprawilo, ze wzdrygnela sie. Musiala posuwac sie po waskich, sliskich deskach centymetr po centymetrze, skostnialymi palcami kurczowo trzymajac sie zamarznietej poreczy, przerazona, ze wiatr straci ja do jeziora. Teraz ledwie mogla poruszac przemarznietym cialem, nie czula rak ani stop. Nagle Aurian przerazila sie. Nie byla juz wcale pewna, czy chce umrzec, ale bardzo chciala zobaczyc Forrala. Lza zamarzla jej na twarzy. -Nie badz glupia - skarcila sie sama. - Im predzej pojdziesz, tym szybciej go znajdziesz. - Zebrawszy sily jeszcze raz ruszyla w ciemnosc. Bylo tak zimno, ze Forral przestal sie trzasc. Zly znak. Zawieja zdmuchnela jego schronienie, ale w pore zdazyl zlapac plachte. Skulil sie pod drzewem, owiniety w plotno, walczac z mysla, czy nie wlamac sie do wiezy. Ale wiedzial, ze to bezcelowe. Zapewne Eilin znow by go wyrzucila. Jesli do tej pory nie chciala go wpuscic, to musial zdac sobie sprawe, ze nie ma juz nadziei. -Forral, jestes glupcem - zamruczal. - Co za bezsensowny sposob umierania! - Poczul, ze odplywa w sen i wiedzial, ze to go zgubi. Zalowal, ze nie moze pozegnac Aurian. Mysl o dziecku nie dawala mu spokoju, powstrzymujac sen, ktory tak silnie go ogarnial. - Powinienem pozegnac sie z Aurian wymamrotal. Zlapal reka za nisko wiszaca galaz i zaciekle walczyl, by wstac. Co to bylo? Slaby plomyk blysnal w wirujacym sniegu. Ktos szedl w jego strone, niosac latarnie. Kiedy postac zblizyla sie, wojownik rozpoznal szczupla sylwetke Eilin. Zobaczyl mokre, pozlepiane wlosy, plaszcz spadajacy z ramion, brazowa suknie szarpana przez wiatr na jej koscistym ciele i niemal biala od przylegajacych platkow sniegu. Blysk, ktory wzial za latarnie, byl niebieskawo-biala poswiata bladej, lekkiej kuli swiatla Magow, ktora jasniala na czubku jej magicznej laski. -Forral, jej nie ma! Aurian nie ma! - oszalala Eilin szarpnela go za reke. Wojownik wpatrywal sie w nia. Jego umysl jakos nie mogl skupic sie na slowach. Eilin rzucila przeklenstwo i poszperala pod plaszczem. Wyjela mala butelke, odetkala i przytknela mu do ust. Ciecz, jak palacy ogien, splynela w dol przelyku tak, ze musial lapac powietrze. Nie mial pojecia, co to bylo, ale podzialalo. W ciagu kilku minut poczul, ze jego cialo zaczyna mrowic bolesnie wraz z powracajacym czuciem. Umysl gwaltownie mu sie rozjasnil. -Co powiedzialas? Gdzie jest Aurian? -Mowilam ci! Nie ma jej. Zamknelam ja, a ona wybila szybe! Wszedzie slady krwi, a ona jest gdzies w tej sniezycy i... -To twoja wina! - Forral uderzyl ja w twarz, chcac by sie opanowala, i odczul ponura satysfakcje, kiedy wykrzywila sie z bolu. Z trudem powstrzymal chec zlapania jej za gardlo. Musieli znalezc dziecko. -Chodz! - krzyknal zanurzajac sie w zamieci, zostawiajac Eilin, ktora brnela za nim. Zdrowy rozsadek podpowiadal mu, ze nigdy nie znajdzie Aurian w tej oslepiajacej zawiei - ze jest juz za pozno - ale z wsciekloscia odrzucil te mysl. Byla zbyt bolesna. -Forral, poczekaj! - zawolala Eilin, lecz wojownik nie zwrocil na nia uwagi. Chocby nie wiem jak probowala, nie moglaby dotrzymac mu kroku. Jeszcze chwila i zniknal w sniezycy bez sladu. Mag zaklela dziko. - Smiertelny, ty glupcze! - wymamrotala. - Porywczy i glupi! Teraz oboje zginiecie! - Przez chwile stala, jakby nieswiadoma zawieruchy, sparalizowana poczuciem winy. Geraint bylby wsciekly, gdyby widzial, na co narazila ich corke i przyjaciela! Forral mial racje mowiac, ze to wszystko jej wina. Gdyby tylko pozwolila mu zostac w wiezy z Aurian, nigdy by nie doszlo do tej tragedii. Zebrala mysli. Zaalarmowala te zwierzeta, ktore byly w stanie zniesc zamiec i szukac dziecka, ale Forral nie rozumial ich. Dla niego potrzebowala pewniejszego przewodnika. Mogla takiego wezwac, wiedziala - ale ryzyko bylo przerazajace! Smiertelni juz dawno przestali wierzyc w Phaerie. Tylko rod Magow znal prawde kryjaca sie za opowiesciami o tym starozytnym, cudacznym plemieniu, ktore wladalo silami Starej Magii - gdyz to przodkowie rodu Magow, obawiajac sie ich wscibstwa i psot, wygnali je poza granice swiata. Zamkneli w mistycznym Gdzies, poza zasiegiem krolestwa Smiertelnych. Phaerie nie mogly wrocic do swiata, chyba ze wezwane przez kogos z rodu Magow - ale takie wezwanie mialo swoja cene. Lecz byla to dla Eilin jedyna szansa uratowania wojownika i dziecka. Sciskajac drzaca dlonia magiczna laske wypowiedziala slowa, ktore wzywaly wladce Phaerii. Forral szedl na oslep, niepewnym krokiem pokonujac zaspy, walczac z zimnem i wyczerpaniem, czujac sie jak uwieziony w nie konczacym sie koszmarze. Dzialanie lekarstwa Eilin zanikalo i jego obolale cialo bylo sztywne z zimna. Za kazdym razem, kiedy potykal sie i przewracal, coraz bardziej prawdopodobne bylo, ze wiecej sie nie podniesie. Ale pomimo dezorientacji i wyczerpania nie poddawal sie. -Coz z ciebie za marna kopia wojownika? - prowokowal sam siebie, aby ukryc strach, ktory rosl mu w piersiach, zimniejszy niz szalejaca wokol zamiec. - Aurian cie potrzebuje! Nie, na bogow! Jesli to ma byc ten cholerny koniec, umrzesz na stojaco, szukajac! Na chwile wyszedl z lasu, ale teraz byl w nim znowu, zataczajac sie jak pijany na chwiejnych nogach. Posuwanie okazalo sie tu latwiejsze - drzewa powstrzymywaly wiatr, a Forral mogl uzywac galezi jako oparcia. O, cale szczescie - to musi byc Eilin, tam, przed nim. Dostrzegl jej blyszczace swiatlo tanczace pomiedzy drzewami. -Eilin! - wrzasnal ze wszystkich sil, na jakie stac bylo jego zmeczone pluca. Niech licho porwie te glupia kobiete! Dlaczego go nie uslyszala? - Eilin! - Nie zatrzymala sie i Forral, nie majac wyboru, przerazony mozliwoscia zgubienia jej, podazyl za tajemnicza poswiata. Nagle drzewa urwaly sie - i wowczas dostrzegl mrugajace nierowno wsrod wirujacego sniegu dwa swiatla, jedno obok drugiego. -Forral! Uslyszal glos Mag. Zmierzajac chwiejnym krokiem w jej kierunku, poslizgnal sie i upadl po raz kolejny. Kiedy probowal wygrzebac sie ze sniegu, Eilin pochylila sie nad nim, a dwa swiatelka jakos zlaczyly sie w jedno. Wypiwszy lyk z butelki Eilin, Forral poczul sie lepiej. -Dziekuje - wymamrotal. - Przez chwile widzialem podwojnie! Znalazlas ja? -Nie, ale wiem, ze jest blisko. Mozesz isc dalej? Forral pokiwal glowa. -Aurian! - krzyknal rozpaczliwie, probujac wzniesc swoj glos ponad szalejaca burze. Ale zaraz - to nie byl wiatr! Z zamieci dobiegal przeszywajacy skowyt wilka, pelen grozy i triumfu. Forral zamarl, oslupialy z przerazenia. -Nie! - wyszeptal. Eilin szarpnela go za ramie, jej twarz pojasniala. -Znalazly ja! - krzyknela. Forrala przeszly ciarki. O bogowie, czy ona stracila zmysly? Az tak bardzo nienawidzila dziecka? Wstrzasniety do granic wytrzymalosci uniosl piesc, zeby ja uderzyc. -Forral, nie! - wrzasnela Eilin. - To sa wilki Aurian, jej przyjaciele! Wezwalam je, zeby pomogly w poszukiwaniach! Zdumiony Forral powoli opuscil reke. Wilki znow zawyly. -Pospiesz sie - powiedziala Eilin. Uwaznie przygladajac sie ogromnym szarym ksztaltom, ktore go otaczaly, Forral podniosl bezwladne cialo ze sniegu, zmarznietymi palcami szukajac pulsu. -Zyje! - Mogl zaplakac z ulgi, ale zostawil to sobie na pozniej. - Musimy sie pospieszyc. Czy potrafisz znalezc droge powrotna? -Zawsze umiem znalezc droge do domu - parsknela Mag. Z trudem szla obok niego, niosac swoje magiczne swiatlo, a za nia podazalo okolo tuzina wychudlych i kudlatych wilkow, ktore, zbite wokol dziecka, utrzymywaly je przy zyciu dzieki cieplu swoich cial. Zaden z nich nie spuszczal wzroku z nieruchomej postaci Aurian. Kiedy Forral dotarl do wiezy, wilki bez wahania podazyly za nim do srodka. Nieruchome, obserwowaly jak Eilin sciaga z Aurian mokre ubrania, owija ja we wszystkie koldry i koce, ktore znalezli, i kladzie na lozku w poblizu pieca. Gdy Eilin wstawila wode, Forral usiadl przy dziecku, drzaca reka odsuwajac mokre loki z jego posinialej twarzy. -Nie mozesz czegos zrobic? - warknal. -Robie! - Eilin upuscila garnek na piec i woda zasyczala pryskajac na goraca blache. Mag ukryla twarz w dloniach i rozplakala sie. -Troche za pozno na to - powiedzial Forral brutalnie. - Jak tylko wyzdrowieje - jesli wyzdrowieje - zabieram ja stad, a ty mozesz robic, co zechcesz. -Nie! - Eilin opuscila rece, zeby na niego spojrzec. - Nie mozesz! Zabraniam ci! Aurian jest moim dzieckiem! -A jakie to ma znaczenie, skoro nie robisz nic, by o nia zadbac? Dziecko potrzebuje milosci, Eilin! -Ja ja naprawde kocham, glupcze! Wojownik pokrecil glowa. -Nie wierze ci, Eilin. Gdyby tak bylo, okazalabys to. Eilin zranily jego slowa. -A co ty mozesz o tym wiedziec? - krzyknela. Pomyslala o spotkaniu z przerazajacym Wladca Phaerii, ktory zgodzil sie odnalezc Forrala i doprowadzic ja do dziecka - mialo to jednak swoja cene. -Pamietaj - powiedzial - sprawy miedzy nami nie sa jeszcze zalatwione. Spotkamy sie, Pani, a kiedy to nastapi, zazadam uregulowania dlugu. Eilin wzdrygnela sie na sama mysl, czego moze zazadac, jednak musiala zaryzykowac. Jej glupota mogla zabic Aurian. Phaerie sprawily, ze tak sie nie stalo. Wierz sobie w co chcesz, Forral, pomyslala, ale kochac mozna roznie - i jest wiecej niz jeden sposob, by to okazac! Forral przygladal sie, jak Mag drzacymi rekami przyrzadza orzezwiajaca herbate z suszonych ziol, jagod i kwiatow wiszacych w kuchni. Kiedy wlali troche naparu do gardla Aurian, dziecko zaczelo swobodniej oddychac i nabierac rumiencow. Forral uspokoil sie i dopiero spostrzegl, jak bardzo sam jest przemoczony i zziebniety. -My tez moglibysmy sie tego napic - zaproponowal. Eilin napelnila dwa kubki i podajac mu goracy napar usiadla obok. Przez chwile obserwowala spiace dziecko, nieruchoma i zamyslona. Wreszcie przemowila. -Forral, winna ci jestem przeprosiny. Bylam samolubna kretynka. -Skonczona idiotka - uprzejmie przyznal wojownik. Wzial ja za reke. - To wszystko musialo byc dla ciebie okropne! -Nawet nie masz pojecia - potrzasnela glowa. - Ostrzegalam go, rozumiesz? Blagalam go, zeby tego nie robil. Jestem Mag Ziemi - wiedzialam, ze to szalenstwo. Ale Geraint zawsze byl uparty. -Nie jest to chyba niezwykla cecha w rodzie Magow? - zauwazyl Forral. Eilin obruszyla sie. -Jak smiesz osadzac mnie, ty, Smiertelny! - wy buchnela, a on zrozumial, ze trafil w samo sedno. - Przeciez - ciagnela, wciaz mu sie przypatrujac - ludzie szukali zemsty. Kiedys przybyli tu. Przeszedl ja dreszcz. - Aurian i ja pojechalysmy akurat do Nexis - ona byla jeszcze dzieckiem - i ledwie uszlysmy z zyciem. Chcialam naprawic szkody, ktore wyrzadzil Geraint, wymazac go z pamieci. Ale kiedy Aurian podrosla, zaczela go przypominac. Wiesz, ze to biedne dziecko, kiedy bedzie starsze, odziedziczy po nim nawet jastrzebi profil? A jej oczy, gdy sie zlosci, zmieniaja kolor z zielonego na szary, dokladnie tak, jak jego. Nie moge na nia spojrzec, zeby nie zobaczyc twarzy Gerainta. O bogowie, Forral, jak ja go nienawidze! -Zostawil cie, wiec wydaje ci sie, ze go nienawidzisz - powiedzial cicho Forral. - Ale ty nadal go kochasz, Eilin. -Czy zostawilby mnie, gdyby mnie kochal? - jej glos zalamal sie. - Tak bardzo mi go brakuje! -A wiec wyrzuc z siebie caly zal. Najwyzszy czas na to. - Forral obejmowal ja, kiedy plakala. -Wiesz - powiedzial wreszcie - Geraint tak calkiem cie nie opuscil. Zostawil tu czesc siebie - wskazal na spiace dziecko. -Zdaje sobie z tego sprawe! - warknela Eilin. -I na tym polega caly problem, prawda? Nie odgrywaj sie na niej, Eilin. Nie ona jest za to odpowiedzialna. Eilin westchnela. -Twoj przyjazd sprawil, ze poczulam sie winna. Wlasnie dlatego chcialam sie ciebie pozbyc. Ty, zwykly Smiertelny, wymuszasz na mnie, bym zdala sobie sprawe, ze zawiodlam wlasne dziecko! Ale jak moge to zmienic? Kiedy? - Wziela gleboki oddech. - Forral, zostaniesz i zaopiekujesz sie nia? Aurian zasluguje na wiecej, niz moge jej dac. I ona cie kocha. -Ja tez ja kocham. Oczywiscie, ze zostane! Tak mialo byc od poczatku, pamietasz? Tylko troche czasu zajelo mi wbicie tego w twoja uparta glowe Magow. Ale to nie zwalnia cie od odpowiedzialnosci, Eilin. Caly czas jestes jej matka i mysle, ze bedziesz sie starac. Eilin przytaknela. -Sprobuje, przyrzekam. Dziekuje ci, Forral. - Zerwala sie na rowne nogi. - Moze powinnam przygotowac troche bulionu? Kiedy sie obudzi... Nie jadla kolacji. Forral usmiechnal sie do niej. -Widzisz, jak latwo dbac o kogos, jesli sie tylko sprobuje? Aurian myslala, ze wciaz jeszcze sni. Najpierw okropny koszmar, o tym, jak zgubila sie w sniegu - potem byly jej wilki - a teraz Forral, siedzacy w kuchni razem z matka. I Eilin, ktora nigdy nie usmiechala sie w ten sposob. -Jak sie czujesz, kochanie? - Twarz Forrala rozjasnila sie w promiennym usmiechu. -Forral? - Jej glos przypominal slaby skrzek. -Wszystko w porzadku, jestem tu. Wypij troche. - Objal ja ramieniem i podparl, podajac do ust kubek z goracym bulionem. -Lepiej? - zapytal. -Wszystko mnie boli. I jest mi zimno. -Nie dziwie sie. Uciec w taka sniezyce. Ty zwariowany dzieciaku! - powiedzial szorstko. -Przepraszam - Aurian niespokojnie spojrzala na matke - ale to byl nagly wypadek. -Gdzies juz chyba slyszalem te wymowke? - Forral usmiechnal sie szeroko. - Mam dla ciebie nowine, mloda damo. Od dzisiaj bede sie toba opiekowal, wiec lepiej zacznij sie dobrze zachowywac! Oczy Aurian rozszerzyly sie powoli. Spojrzala na matke. -Czy to prawda? - wyszeptala. Eilin kiwnela glowa. -Poprosilam Forrala, zeby zostal. On zajmie sie toba lepiej, niz ja kiedykolwiek dotad. -Dziekuje ci! - Aurian promieniejac podniosla sie, aby objac matke. Eilin zesztywniala, zaskoczona, a potem odwzajemnila uscisk dziecka. Forral usmiechnal sie. 2 Wojownik Forral nigdy nie przypuszczal, ze opiekowanie sie dzieckiem moze byc az tak trudnym zajeciem. Wprowadzil sie do pomieszczenia z wejsciem przez kuchnie i przez dwa czy trzy radosne dni Aurian pomagala mu zrobic troche miejsca wsrod narzedzi, nasion, workow ze zbozem i produktow warzywnych, okraglego bialego sera, pomarszczonych jablek, garnkow z miodem i owocow w butelkach, ktore Eilin przygotowala na zime. Wygospodarowane w ten sposob schronienie bylo ciasne i iscie spartanskie, ale w sam raz, jak na potrzeby zolnierza, a Forral nie mial nic przeciwko woni dobrego jedzenia unoszacej sie w jego pokoju. Wojownik zajal sie rowniez wstawieniem u Aurian oslony w miejsce wybitej szyby, dopoki okno nie zostanie wlasciwie naprawione. Kiedy poskarzyla sie, ze w pokoju zrobilo sie za ciemno, spojrzal na nia surowo.-To twoja wina. Ty je wybilas, pamietasz? - Aurian spuscila wzrok. Potem utarczki miedzy nimi zdarzaly sie niemal codziennie. Aurian przez wiekszosc swego zycia blakala sie samopas i chociaz Forralowi pekalo teraz serce, gdy musial byc wobec niej stanowczy, wiedzial, ze robi to dla jej dobra. Juz na poczatku poroznil ich problem mycia. Aurian kategorycznie go odmowila, wyjasniajac, ze kapala sie latem w jeziorze. Czy to nie wystarczy? Forral wreczyl jej mydlo i recznik. -Swietnie - powiedzial. - Wiec idz i wykap sie znowu w jeziorze. Aurian szeroko rozwartymi z niedowierzania oczami wyjrzala przez okno. Gruba warstwa sniegu pokrywala ziemie, a ciemne, glebokie wody otoczone byly pierscieniem lodu. -Ale... - zaprotestowala. -Ruszaj sie. Czuc cie w calym domu - dodal oschle. Usta Aurian drzaly, ale upor rodu Magow zwyciezyl. Zacisnela zeby, rzucajac gniewne spojrzenie. -W porzadku! - wycedzila i wyszla trzaskajac drzwiami. Uparta mala diablica przyjela jego wyzwanie! Forral, przerazony, pobiegl za nia. Jezioro wokol wyspy bylo glebokie, a przy tak zimnej pogodzie nie ufal starej prawdzie, ze czlonkowie rodu Magow nie tona. Dotarl na kraniec ogrodu we wlasciwej chwili, by zobaczyc, jak Aurian wskakuje do lodowatej wody. Przeklinajac, wojownik skoczyl i zlapal ja za wlosy, zanim zdazyla zanurzyc sie glebiej. Gdy ja wylowil byla juz sina. Owinal ja w swoj plaszcz, zaniosl do domu i wrzucil prosto do parujacej wanny, ktora postawil przy piecu. -No - powiedzial, kiedy dygoczac zanurzyla sie w goracej wodzie - czy to nie lepsze niz jezioro? Aurian popatrzyla na niego z furia. -Jesli ci sie nie podoba, zawsze moge cie wyniesc z powrotem na zewnatrz - zaproponowal. Po chwili dziewczynka spuscila wzrok.. -Moze to nie jest az takie okropne - powiedziala. Forral usmiechnal sie i wyjal mala, drewniana lodke, ktora zrobil dla niej. Z czasem tak przywykla do goracej kapieli, ze teraz problemem stalo sie wyciagniecie jej z wanny. Przekonac ja do czesania wlosow bylo juz jednak duzo trudniej. Dlugie, geste, plomienne loki Aurian splatane byly kilkuletnimi koltunami. Proba rozczesania tego chaosu zabrala Forralowi cala godzine, w ciagu ktorej musial mocno trzymac wyrywajace sie i wrzeszczace dziecko. Wreszcie, pelen poczucia winy, wyrzucil grzebien. O bogowie, juz raczej wolalbym walczyc z tuzinem wrogow, pomyslal, biorac w ramiona pochlipujaca Aurian. -To bolalo! - poskarzyla sie. -Przepraszam, kochanie. Wiem, ze to bolalo. Ale tylko dlatego, ze od dawna nikt tego nie robil. Jak bedziesz to robic codziennie... -Wolalabym juz raczej umrzec! -Co za szkoda - westchnal Forral. - Tak pieknie teraz wygladasz. Glowa Aurian uniosla sie gwaltownie. -Ja? Pieknie? Tak jak ksiezniczka z twojej bajki? Forral zajrzal jej w oczy. Dziecieca kraglosc buzi juz zanikala i Eilin nie mylila sie. Bedzie miala jastrzebi wyglad ojca: ostro zarysowana twarz z mocno wystajacymi koscmi policzkowymi, z tak samo wygietym nosem. -Jestes najladniejsza dziewczynka, jaka kiedykolwiek widzialem - powiedzial szczerze. - Szkoda by bylo, gdyby przyjechal przystojny ksiaze i nie poslubil cie tylko dlatego, ze nie czesalas wlosow. -Nie chce glupiego ksiecia - stwierdzila stanowczo Aurian. - Mam zamiar poslubic ciebie. Wojownik zamarl. Zaszlo cos, czego nie przewidzial. -Czy nie wydaje ci sie, ze jestem dla ciebie troche za stary? - powiedzial niepewnie. -Ile masz lat? -Trzydziesci. -To nie jestes stary. - Aurian wzruszyla ramionami. - Mowiles, ze moj ojciec mial dziewiecdziesiat szesc, kiedy poslubil moja matke. Forral nie wiedzial, co odpowiedziec. Byla zbyt mloda, zeby zrozumiec podstawowa roznice miedzy Smiertelnymi a rodem Magow. -Nie chcesz mnie poslubic? - Aurian wygladala na zraniona. - Dopiero co powiedziales, ze jestem sliczna. -Bo to prawda - zapewnil ja - i z przyjemnoscia bym cie poslubil. Ale jestes jeszcze za mloda. Porozmawiamy o tym, gdy dorosniesz. -Obiecujesz? -Obiecuje. - Czujac niechec do samego siebie dodal - ale tylko jesli bedziesz dbac o wlosy. Nie moge poslubic kogos, kto wyglada jak zywoplot. Aurian westchnela. -A wiec w porzadku. Na szczescie dla Forrala, Eilin nauczyla swoja corke, jak zaplatac niesforne loki. To rozwiazalo problem wiekszosci koltunow, a Aurian zaczela znajdowac przyjemnosc w zajmowaniu sie swoimi wlosami, chociaz znaczace spojrzenia rzucane w jego strone, kiedy to robila, niepokoily wojownika. Wiedzial, jak uparta potrafi byc, kiedy wbije sobie cos do glowy. Forral byl mniej wiecej w wieku Aurian, gdy Geraint nauczyl go czytac. Teraz dopiero zrozumial, jak bardzo musial wtedy naduzywac cierpliwosci swego Maga. Eilin odgrzebala stara biblioteke Gerainta, a Forral probowal wybierac ksiazki, ktore zainteresowalyby dziecko. W wiekszosci znalazl stare opowiadania, wypelnione historiami o przygodach i zuchwalstwie. Okazalo sie, ze to te same ksiazki, z ktorych sam sie uczyl. Kiedy pomyslal o Geraincie, starym przyjacielu, pochylonym nad kartkami i cierpliwie odkrywajacym tajemnice przed speszonym mlodziencem, na moment powrocil bol. Aurian nienawidzila tych lekcji. Nie przyzwyczajona do siedzenia w miejscu i koncentracji, uwazala cala sprawe za strate czasu. Zaczela umykac, gdy nadchodzil czas nauki, a wtedy Forral blogoslawil swoja umiejetnosc tropienia. Ciagnal dziewczynke z powrotem, podczas gdy ona cala droge uparcie protestowala i walczyla z nim tak zawziecie, ze Forral zaczal obawiac sie, iz ich stosunki pogorsza sie raz na zawsze. W koncu wojownik uciekl sie do podstepu. Udal, ze sie poddaje. -W porzadku - powiedzial wzruszajac ramionami. - Jesli to dla ciebie za trudne, nie bedziemy sie meczyc. Aurian lypnela na niego podejrzliwie. Zdazyla juz zorientowac sie, ze Forral zawsze osiaga to, czego chce. Udajac, ze ja ignoruje, zaparzyl herbate z dzikiej rozy, doskonala na zimowa pogode. Wrzuciwszy kawal miodu do swego kubka usiadl, oparl nogi o piec, otworzyl ksiazke z basniami i zaczal czytac. Po chwili Aurian zaczela krecic sie po pokoju, rozgladajac sie za jakims zajeciem. Pogoda byla brzydka. Szalala kolejna zamiec, a wiatr trzaskal framugami grubych, krysztalowych okien. Forral katem oka obserwowal mala. Wreszcie podeszla do niego. -Czy nie moglibysmy sie w cos pobawic? -Nie teraz - powiedzial Forral zamyslonym glosem. - Jestem zajety. -Twarz Aurian posmutniala. Chodzila przez chwile, szurajac nogami. -Forral, nudze sie - zajeczala. -Ja nie - odrzekl z zadowoleniem. - Ta historia jest bardzo ciekawa. Aurian tupnela noga. -Nie wierze ci! - krzyknela. - Mowisz tak tylko po to, zeby zmusic mnie do przeczytania tej glupiej ksiazki! Forral skrzywil sie. Dziecko zbyt szybko rozpoznawalo pulapki. Intensywnie myslac, przybral niewinny wyraz twarzy. -Czy ja bym sklamal? Jesli mi nie wierzysz, przeczytam ci ja. Z wyrazem ulgi na twarzy Aurian usiadla przy jego nogach. To byla naprawde porywajaca opowiesc. Nie bez powodu Forral wybral akurat te. Rzucil okiem na skupiona twarz dziecka. Kiedy dotarli do punktu kulminacyjnego opowiadania, w ktorym mloda bohaterka uwieziona zostaje przez dzikie gobliny i trolle, odlozyl ksiazke i ziewnal. -Nie przerywaj - nalegala z niepokojem Aurian, przygryzajac warge. - Co bedzie dalej? Forral wzruszyl ramionami. -Nie chce mi sie juz czytac. Chyba pojde sie zdrzemnac. Zostawil ksiazke na krzesle i poszedl do swojego pokoju, a slyszac protesty oburzonego dziecka, zamknal dokladnie drzwi. Wrociwszy po godzinie wojownik zastal Aurian sleczaca nad ksiazka, ze lzami bezsilnosci w oczach. -To nie ma sensu - jeczala. - Tu sa tylko male, czarne znaczki i nigdy nie dowiem sie, co bylo dalej! Forral objal ja ramieniem. -Dokladnie to samo powiedzialem twojemu ojcu, kiedy uczyl mnie czytac z tej ksiazki. Oczy Aurian otworzyly sie szeroko. -Naprawde? I co ci odpowiedzial? -Ciezka sprawa. - Forral usmiechnal sie szeroko na widok jej zaskoczonego wyrazu twarzy. - Powiedzial, ze jesli chce wiedziec, co sie stalo, musze duzo pracowac i pozwolic mu sie uczyc. Twarz Aurian spochmurniala. -Oszukales mnie! Ty wstretna, podstepna bestio! - Rzucila ksiazka o sciane i wybiegla do swojego pokoju, trzaskajac drzwiami. Dasala sie przez dwa dni, nie odzywajac sie do niego. Eilin zdziwila ta zmiana, ale nic nie powiedziala. Forral tesknil za towarzystwem Aurian bardziej, niz mogl sie spodziewac i pelen winy myslal, ze posunal sie za daleko. W koncu nie mogl juz dluzej zniesc ciszy. -Przepraszam - powiedzial. - Masz calkowita racje. Zachowalem sie wstretnie i podstepnie, wybacz mi. Przeczytam ci dalszy ciag opowiadania, jesli chcesz. Aurian rzucila mu sie na szyje, twarz pojasniala jej w usmiechu. -Kocham cie, Forral. Poczul, ze sciska go w gardle. -Ja tez cie kocham - powiedzial ochryplym glosem. - Moze pojdziesz i przyniesiesz ksiazke? Odsunela sie i spojrzala na niego zamyslona. -Naprawde chcesz, zebym nauczyla sie czytac? Kiwnal glowa. -To dla mnie wiele znaczy, Aurian. Nawet nie wyobrazasz sobie, jakie to dla mnie wazne. Aurian westchnela, robiac mine skazanca, ktorego wlasnie maja zawlec na sciecie. -No, to chyba powinnismy juz zaczac. Sporo czasu zajelo dziecku zrozumienie podstaw czytania. Forral podejrzewal, ze wina w duzej mierze lezy po jego stronie. Aurian byla wystarczajaco inteligentna, ale jemu wyraznie brakowalo umiejetnosci nauczania. Wszystko, co mogl zrobic, to uzbroic sie w cierpliwosc i prowadzic krotkie lekcje, robiac przerwy, nim Aurian zbytnio sie zmeczy. Wtedy czytal na glos, majac nadzieje, ze w ten sposob zacheci ja, by sama siegala po ksiazke. Wreszcie poskutkowalo. Przed koncem dlugiej zimy Aurian czytala juz wszystko, co wpadlo jej w rece, i Eilin musiala sprawdzic, czy magiczne ksiegi Gerainta sa dobrze schowane. Forral nauczyl Aurian tej zimy jeszcze wielu innych rzeczy. Opowiedzial jej o Nexis, krolowej wsrod miast, mieszczacej Akademie Magow, w ktorej pod wodza Arcymaga Miathana studiowano wszelka wiedze magiczna. Opowiedzial o garnizonie w Nexis, miejscu stacjonowania najsprawniejszych jednostek wojskowych w miescie i najlepszej szkole wojskowej na swiecie. Aurian pierwszy raz uslyszala o krainach lezacych poza jej Dolina: pobliskich wzgorzach polnocnych, gdzie ludzie zyli glownie z lowiectwa oraz hodowli bydla i owiec, wschodnim wybrzezu slynacym z rybolowstwa, krainie poludniowej i zachodniej, gdzie wydobywano gline na garnki, a ludzie uprawiali zboza, len i winogrona na wino, ktorym handlowal potezny Cech Kupcow z Nexis, nadzorujacy wymiane miedzy rolnikami i rybakami a rzemieslnikami z wiosek i miast. Godzinami siedzieli przy ogniu. Aurian oczarowana byla opowiesciami Forrala o zyciu najemnego zolnierza w tajemniczych zamorskich Krolestwach Poludniowych, gdzie mieszkali dzicy ciemnoskorzy wojownicy. Siadywala u jego stop z szeroko otwartymi oczami, sluchajac jak zahipnotyzowana o statkach, sztormach i poteznych wielorybach, wladcach glebin. Opowiadal jej mrozace krew w zylach starozytne legendy o zaginionym rodzie wszechmocnych Smokow, ktorych oczy buchaly zabojczym ogniem, lub o przerazajacym plemieniu skrzydlatych wojownikow, o ktorych mowilo sie, ze zamieszkuja gory poludniowe. I tak Forral, zwykly wojownik, nauczyl ja calej znanej sobie historii, wraz z imionami i cechami bogow: Iriany bogini Zwierzat, Thary bogini Pol, Melisandy bogini Leczacych Rak, Chathaka boga ognia, szczegolnie czczonego przez wojownikow, Yinze boga nieba, Ionora Madrego, boga Oceanow, ktory zwany byl Zniwiarzem Dusz w panteonie Krolestw Poludniowych. Aurian uczyla sie zdumiona. Wiosna tego roku wybuchla cudownie w jednej chwili i szybko zatarla ostatnie slady ciezkiej zimy. Drzewa zaczely sie zielenic, a kwiaty wyrastac wszedzie w zasiegu wzroku. I znowu las wokol jeziora ozywil sie spiewem ptakow. Aurian i Forral wiekszosc czasu spedzali na zewnatrz, w sloncu, szukajac wczesnych warzyw, ktore wzbogacilyby ich ograniczona, zimowa diete, oraz pomagajac Eilin w poszerzaniu urodzajnych terenow za jeziorem. Teraz, kiedy las zatetnil zyciem, Forral zaczal myslec o polowaniu. W czasie zimy jedli malo miesa - glownie twarde, solone mieso kozlat, wyhodowanych poprzedniego roku przez Eilin. Chociaz Mag probowala ukryc jego mocny zapach w dobrze przyprawionych zupach i rosolach, Forral mial go, prawde mowiac, dosyc. Zjadloby sie jakiegos krolika, myslal, a moze ptaka - wszystko, byle nie koze! W czasie zolnierskiej sluzby najemnej przyswoil sobie umiejetnosc poslugiwania sie lukiem i sidlami, i troche niepewnie poruszyl ten temat z Eilin. A poniewaz Mag Ziemi zyla za pan brat z ziemia i jej stworzeniami, oczekiwal gniewnej odmowy. Obawial sie rowniez, ze Aurian byloby przykro, gdyby jeden z jej przyjaciol pojawil sie na stole jako kolacja. Odpowiedz Eilin na jego niesmiale pytanie wprawila go w oslupienie. -Alez oczywiscie, Forral. Jesli chcesz polowac, Aurian pokaze ci, jak to robimy w Dolinie. W zlocisty poranek Aurian poprowadzila Forrala przez lasek brzozowy, pozniej przez gesty las mieszany, az doszli do dzikiego trawiastego terenu, porosnietego z rzadka kepami jalowca i jezyn. Przestrzen przed nimi poznaczona byla ogromna iloscia sladow i dziur. -Tu wlasnie mieszkaja kroliki - powiedziala cicho Aurian. - Wkrotce zaczna wychodzic na zer. Forral pokiwal glowa, zastanawiajac sie, co Aurian zamierza zrobic. Zabronila mu brac luk i odrzucila jego sidla jako okrutne. -Stoj cicho - wyszeptala. Wyszla zza drzew, owijajac przegub reki kawalkiem grubego materialu. Podniosla reke i zagwizdala przerazliwie. Przez chwile nic sie nie dzialo. Potem wysoko na niebie pojawil sie malutki punkcik. Zanurkowal urosl - nabral ksztaltu. Forral uslyszal gwaltowny swist wiatru w piorach i ostry skrzek. Skrzydlaty pocisk spadl na nadgarstek Aurian i przywarl do niego. Potarl pieszczotliwie swoja dumna glowa i okrutnym, zakrzywionym dziobem o twarz dziewczynki i, aby zachowac rownowage, rozlozyl krotkie skrzydla. Aurian promieniala z radosci. -To jest Szybkoskrzydly - powiedziala. - Przynajmniej ja go tak nazywam. Jastrzab rzucil Forralowi pogardliwe spojrzenie swym wielkim, ciemnym okiem, syknal na niego i wrocil do skubania wlosow Aurian. Na moment dziecko zastyglo, oko w oko z dzikim, drapieznym ptakiem, porozumiewajac sie z nim bez slow. Potem szybkim ruchem reki puscilo go w niebo, gdzie poszybowal spiralnie i krazyl trzepoczac skrzydlami. Aurian pociagnela oslupialego wojownika w cien drzew. -Teraz poczekamy - mruknela. Po chwili kroliki zaczely wylaniac sie z krzakow w poszukiwaniu pokarmu, niesmialo posuwajac sie do przodu powolnymi skokami. Forral poczul, jak reka Aurian sciska jego ramie. -Teraz - wstrzymala oddech. Ponad nimi jastrzab zlozyl skrzydla i spadal jak kamien. Forralowi zaparlo dech. Rozbije sie... Skrzydla ptaka rozpostarly sie w ostatniej chwili. Wyrownal lot kilka centymetrow nad ziemia i uderzyl w upatrzonego krolika, przewracajac go kilkakrotnie w klebach siersci. Slizgajac sie tuz nad powierzchnia trawy, jastrzab zawrocil w strone miekkiego, brazowego stworzenia, ktore lezalo nieruchome i oszolomione. Z rozwartymi szponami usiadl na nim i dobil jednym szybkim uderzeniem dzioba. Forral zamrugal powiekami i przypomnial sobie o oddychaniu. Wszystko trwalo tak krotko, ze jego umysl nie zdazyl tego zarejestrowac. Pobiegl za Aurian w strone jastrzebia. -Dobra robota - powiedziala do ptaka. - Bardzo dobra! Szybkoskrzydly zeskoczyl z krolika i usadowil sie w trawie, czekajac. Aurian westchnela podnoszac martwe zwierzatko. -Biedactwo - wymamrotala i szybko przesunela reka po futrze, zanim schowala je do torby. -Czy to ci nie przeszkadza, to zabijanie? - zapytal wojownik z zaciekawieniem. -Oczywiscie. - Zwrocila sie do niego z powaznym wyrazem twarzy i jakby bardziej dorosla, niz poprzednio. - To bardzo smutne, Forral, ale tak juz jest. Szybkoskrzydly musi jesc, jego samica i male tez. Kroliki sa dla niego troche za duze, dlatego najpierw je oglusza - ale zjada je, tak samo jak my. Bierzemy tylko tyle, ile potrzebujemy, a on zabija szybko, inaczej niz sidla. - Usmiechnela sie rozmarzona do jastrzebia. - I jest taki piekny. - Przez moment zabraklo jej slow, ale Forral zrozumial, gdyz szybki, nieustraszony lot jastrzebia poruszyl rowniez jego serce. - On sprawia, ze czuje, jakbym byla z nim tam, w gorze, latajac - dokonczyla Aurian cicho, a potem otrzasnela sie i zagwizdala na Szybkoskrzydlego, zeby - usiadl na jej nadgarstku, powtarzajac caly rytual. - Bedziemy musieli uzyc podstepu, chcac wyciagnac kroliki po raz drugi; teraz sie boja - powiedziala. - Jesli podobalo ci sie to, poczekaj, az zobaczysz go atakujacego ruchomy cel. Ile krolikow mowiles, ze potrzebujesz? Forral potrzasnal glowa w oslupieniu. Aurian zawsze potrafila go zadziwic - a tym razem rowniez czegos nauczyla. Cieple dni mijaly i wkrotce nadszedl czas podrozy Eilin po wsiach i gospodarstwach lezacych w poblizu Doliny. Kazdej wiosny Smiertelni z okolicznych wiosek przyjmowali jej pomoc, gdyz swoja magia Ziemi pobudzala ich zboza i ziola, zapewniajac dobre zbiory. W zamian dostarczali jej nasion, narzedzi, tkanin i innych rzeczy, ktorych sama nie mogla wyprodukowac. Tym razem szczegolnie zalezalo jej na szybie do okna Aurian i na drobiu, gdyz jej wlasny wyzdychal podczas srogiej zimy. Wojownik byl wstrzasniety dowiedziawszy sie, ze kiedy Eilin wyjezdzala, Aurian zostawala sama w Dolinie. Przerazil go ten nowy dowod na to, jak bardzo Mag zaniedbuje dziecko. Jednakze zarowno jedna, jak i druga wydawaly sie byc zadowolone z takiego ukladu. -Nie chce jechac - upierala sie Aurian - tesknilabym za Szybkoskrzydlym i zwierzakami. Tu jest mi bardzo dobrze. -Oczywiscie - przyznala Eilin. - Ma wilki, ktore ja chronia, a gdyby cokolwiek sie wydarzylo, Szybkoskrzydly lub inny ptak zawiadomilyby mnie. Forral westchnal i poddal sie. Co za bezmyslny i uparty duet! Typowe dla rodu Magow. Cieszyl sie, ze przynajmniej w tym roku ktos odpowiedzialny bedzie w poblizu, zeby pilnowac dziecka. Kiedy Eilin odjechala na bialej klaczy, ktorej Forral nigdy przedtem nie widzial, gdyz Mag rzadko miala czas na konne przejazdzki, okazalo sie, ze w Dolinie pracy wystarczylo zarowno dla niego, jak i Aurian. Chodzili polowac z jastrzebiem, kozy potrzebowaly dojenia, a sita na ryby, ktore Mag ustawila na granicach jeziora, musialy byc regularnie oczyszczane i zakladane. Co gorsza, chwasty w ogrodzie wydawaly sie korzystac z nieobecnosci Mag i wyrastaly w przeciagu jednej nocy. Ciagle jeszcze bedac pod wrazeniem ogromu zadania, jakiego podjela sie Eilin, Forral czul sie zobowiazany udzielic jej wszelkiej pomocy. Oprocz pracy w ogrodzie, duzo czasu spedzal na wiezy, probujac naprawic zniszczenia, ktorych dokonala zima. Aurian szybko sie tym wszystkim nudzila. Z najlepszymi checiami zabierala sie do pracy, ale po chwili umykala, rzekomo do swoich zwierzat. Z biegiem czasu wojownik zauwazyl, ze dziecko znika coraz czesciej i zaczal sie nad tym zastanawiac. Kiedy pytal ja, jak spedzila dzien, odpowiadala ogolnikowo i wymijajaco. W zasadzie byla uczciwym dzieckiem, jednak niekiedy okropnie klamala. Oczywiscie Forral pamietal o ich pierwszym spotkaniu, kiedy przylapal ja na polanie, bawiaca sie kulami ognia. Podejrzenie, ze znowu to robi, zmartwilo go. Wiedzial juz, ze odziedziczyla po Eilin magie Ziemi. Potrafila porozumiewac sie ze zwierzetami i umiala zaczarowac mlode rosliny, zeby szybko rosly. Ale to bylo proste. Eilin mogla nadzorowac jej wysilki, a sama magia Ziemi nie zagrazala dziewczynce. Jednak Geraint opanowal magie Ognia, a zdolnosc kontrolowania energii czynila ja najstraszliwsza ze wszystkich dyscyplin. Wojownik martwil sie, ze dziecko odziedziczylo i te umiejetnosc. Czy byla jednym z tych niewielu Magow, ktorych moc obejmowala wszystkie formy magii? Jesli tak, to bez odpowiedniej wiedzy znalazlaby sie w smiertelnym niebezpieczenstwie, jak rowniez wszyscy, ktorzy utrzymywali z nia kontakt. Forral rozwazal, czy nie podzielic sie swoimi podejrzeniami z Eilin, kiedy wroci, ale cos go powstrzymywalo. Pograzona w zalu po Geraincie, nigdy nie zdolalaby zaakceptowac dziecka, ktore odziedziczylo jego potencjalnie niszczace moce. To byloby straszne, gdyby odrzucila Aurian teraz, gdy ich stosunki sie poprawily. W kazdym razie nie mial dowodow i nie mialo sensu pogarszanie sprawy do momentu, kiedy je zdobedzie. Musial uporac sie z tym sam. Kiedy Aurian zniknela kolejny raz, Forral podazyl za nia. Bal sie, ze ptaki go wydadza, ale zbyt byly zajete karmieniem zarlocznych pisklat, aby myslec o czymkolwiek innym. Oddaliwszy sie od wiezy Aurian wezwala swojego kucyka i wojownik, klnac, musial zawrocic po konia. Ten zas, nie robiac ostatnio nic, spasl sie i rozbrykal, wiec Forral mial klopot z ujarzmieniem go. Gdy znowu znalazl sie na trakcie, stwierdzil, ze Aurian, jadac okrezna droga, podazyla w kierunku lasu za obrzezem krateru. Zmarszczyl brwi. Z pewnoscia cos ukrywala. W koncu jej slady doprowadzily go do tej samej polany, na ktorej spotkali sie po raz pierwszy. Forral, odnajdujac przeswit w zaroslach, wstrzymal oddech. Aurian musiala skoncentrowac sie bardzo mocno. Do tej pory zonglowala najwyzej szescioma kulami ognia i trudno jej bylo utrzymac je wszystkie pod kontrola tak, zeby sie nie poparzyc. Twarz miala wilgotna od potu i szybko sie meczyla. Jedna ze swiecacych, kolorowych kulek nagle skrecila, lecac w kierunku drzewa. Aurian ogromnym wysilkiem woli przyciagnela ja z powrotem, prawie przypalajac sobie wlosy. Miala juz dosc. Bardzo ostroznie ugasila w powietrzu balansujace plomyki i usiadla na zwalonym pniu, wyczerpana, ale zadowolona z siebie. Nie zdazyla jeszcze zarejestrowac trzasku poszycia, gdy poczula, ze ktos chwyta ja za ramiona, podnosi do gory i nagle znalazla sie oko w oko z Forralem. Przelknela sline, jej twarz plonela ze wstydu. Nigdy nie widziala, zeby ten duzy czlowiek byl tak wsciekly. -Co robilas? - krzyknal. - Mow! Aurian otworzyla usta, ale nic sie z nich nie wydobylo. Potrzasnal nia tak mocno, ze az zaszczekala zebami. -Mow! - wrzasnal. -B-bawilam sie kulami ognia - wykrztusila Aurian z trudem. -A co ja ci mowilem! -Z-zeby tego nie robic. -Dlaczego? -Bo to jest bardzo niebezpieczne - odpowiedziala Aurian cicho, oszolomiona jego przeistoczeniem sie z dobrotliwego przyjaciela w rozgniewanego doroslego i zbyt przerazona, zeby plakac. -No coz, zaraz sie przekonasz, jak niebezpieczne! - Forral z grozna mina usiadl na zwalonym pniu, przelozyl ja przez kolano i bil, dopoki nie zawyla. Lanie bylo wystarczajaco bolesne, ale to, co najbardziej dotknelo Aurian to fakt, ze kara pochodzila od jej ukochanego Forrala. Wydawalo jej sie, ze minely wieki, nim przestal. - Zasluzylas na to - powiedzial - szorstko do szlochajacego dziecka. - Dobrze wiedzialas, ze zle robisz, a jednak to robilas. Myslalem, ze moge ci ufac, Aurian. Teraz wiem, ze nie moge. - Puscil ja na ziemie. Dziewczynka ukryla twarz w lisciach i glosno zawodzila. Kiedy spojrzala w gore, Forral juz odszedl. Aurian byla przerazona. Nie mogla uwierzyc, ze Forral ja zbil. Nigdy dotad jej nie uderzyl. Mial byc jej przyjacielem. Powoli zaczelo do niej docierac, ze musiala zrobic cos naprawde niedobrego. Ale zarazem tak cudownego! -Nie przestane tego robic - wymamrotala bunczucznie. - Ja mu pokaze! Ale wtedy odezwal sie glos sumienia. Forral nigdy niczego nie robil bez powodu i zawsze w koncu okazywalo sie, ze mial racje. Nagle uderzyla ja inna mysl. A moze tak bardzo sie na nia zdenerwowal, ze odszedl? Aurian podniosla sie i zawolala swojego kucyka, chcac jak najszybciej dotrzec do domu. -Niech on tam bedzie - modlila sie. - Nigdy juz tego nie zrobie, jesli tylko on tam jest. Nie mogla jechac. Za bardzo bolalo. Zsunela sie z kucyka i zaklela, po czym zakryla usta reka gestem winowajcy. Zacisnawszy zeby zaczela isc, ocierajac przypadkowa lze, ktora splynela jej po twarzy. Szla z wielkim trudem, az zapadl zmrok. Wiedziala, ze nic nie moze sie jej stac w obrebie krateru, gdyz dzikie stworzenia byly jej przyjaciolmi. Jak wszyscy Magowie, widziala swietnie w ciemnosci i jesli tylko bedzie uwazac, nie potknie sie o zadna falde ziemi. Nie mogla tez sie zgubic. Wszystko, co musiala robic, to isc w kierunku mrugajacego swiatla, ktore plonelo na czubku wiezy, niczym latarnia morska. Ale oprocz tamtego jednego razu, kiedy zbladzila w sniegu, Aurian nigdy nie byla sama w nocy na tym ogromnym, ciemnym pustkowiu. Czula sie samotna i przygnebiona, a Forral juz jej nie kochal. Powstrzymywala lzy, wspolczujac samej sobie. Stopy zaczely ja bolec, a posladki wciaz plonely wystarczajaco mocno. Kiedy w koncu dowlokla sie do mostu przy wiezy, wygladala jak mala, biedna dziewczynka. Forral jeszcze wiele lat pozniej nie powiedzial jej, ze wtedy caly czas znajdowal sie obok, idac tuz za nia, az bezpiecznie dotarla do domu. A poniewaz nie widzial w nocy tak dobrze jak ona, jego droga byla duzo trudniejsza. Aurian odetchnela z ulga, kiedy zobaczyla slabe swiatlo w oknie kuchni. A wiec Forral jeszcze nie odszedl. Duzo czasu zajelo jej zebranie calej odwagi i otworzenie drzwi. Forral siedzial przy stole z twarza w dloniach i wygladal tak samo marnie, jak jej samopoczucie. Zauwazyla, ze jego ubranie jest podarte i poplamione, jakby gdzies upadl. Nie slyszal, ze weszla - a moze ja zignorowal. Aurian podeszla blizej. -Forral, przepraszam - powiedziala cichym glosem. Wojownik powoli uniosl glowe. Aurian poczula tak wielka ulge, ze nie byla w stanie nic powiedziec, podbiegla tylko do niego i wdrapala sie na kolana. Przytulil ja mocno i Aurian rozplakala sie. Ku jej zaskoczeniu on tez plakal. -Nie placz - blagala go zdziwiona. - Ciebie nikt nie zbil dodala z odrobina oburzenia. Usta Forrala wykrzywily sie w usmiechu. -Och, dziecko - powiedzial. - Czy wiesz, jak bardzo boli mnie karanie cie w ten sposob? Pierwszy raz Forral opowiedzial dziewczynce dokladnie, co stalo sie z jej ojcem; w jaki sposob Gerainta zniszczyla jego wlasna magia Ognia. Kiedy skonczyl, Aurian cala sie trzesla. -Nie wiedzialam - powiedziala z trudem lapiac powietrze. -Powinienem opowiedziec ci to wczesniej - przyznal Forral - ale mialem nadzieje oszczedzic cie do chwili, kiedy bedziesz starsza. Czy teraz rozumiesz, dlaczego bylem zly? Poniewaz mnie przestraszylas, kochanie. Co by sie stalo, gdybys przez przypadek zrobila to samo? Uczynie wszystko, by temu zapobiec, nawet jezeli to oznacza, ze musze cie zranic. Za bardzo cie kocham, zeby ryzykowac, ze odejdziesz tak samo, jak twoj ojciec. -Ale ja nic nie moge na to poradzic - zaprotestowala Aurian. - Naprawde, nie potrafie! To siedzi we mnie, w srodku, i jesli nie mam nic do roboty, wtedy to jakos... wyskakuje. Co mam zrobic, Forral? - byla teraz rzeczywiscie wystraszona. -Nie martw sie, kochanie, cos wymyslimy. - Forral obejmowal ja przez chwile milczac, z brwiami zmarszczonymi w zamysleniu. Aurian poczula, ze robi sie coraz bardziej zmeczona, ale nie miala ochoty zamienic jego wygodnych ramion na lozko. -Forral, opowiesz mi historyjke? - spytala sennym glosem. - Opowiedz mi te o najwiekszym wojowniku na swiecie. To moja ulubiona. -To jest to! - Forral wyprostowal sie gwaltownie, prawie zrzucajac ja z kolan. - Aurian, a co powiesz na to, zeby zostac najwiekszym wojownikiem na swiecie? Twarz Aurian rozpromienila sie w zachwycie. -A moglabym? - zapytala z obawa. -Nie widze powodu, dlaczego nie. Naucze cie - ale ostrzegam, ze to bedzie ciezka praca. Nie zostaniesz najwiekszym wojownikiem leniuchujac. Kiedy ja zaczalem sie uczyc, bylem mocno poobijany. Kazdy dzien konczylem tak obolaly i zmeczony, ze ledwo wczolgiwalem sie do lozka. Jesli chcesz, zebym cie uczyl, bedziesz musiala to wszystko znosic. I za pozno juz bedzie, zeby zmienic zdanie. Ale przynajmniej nie znajdziesz nawet jednej wolnej minuty, zeby popasc w tarapaty. I co ty na to? Aurian zastanowila sie. Sposob, w jaki o tym mowil, nie byl zabawny, ale z drugiej strony czula sie rozbita i zmeczona, i nie chciala juz nigdy miec takich przejsc, jak dzisiaj. Jesli moglo ja to ustrzec przed podobnymi klopotami, bardzo tego chciala. Bohaterowie z opowiadan Forrala przemaszerowali przed jej oczami, rozpalajac wyobraznie. -Tak - krzyknela nagle. - Zrobie to! Tak wygladal poczatek treningu Aurian. Nastepnego dnia Forral zrobil dla nich dwa drewniane miecze do cwiczen i wyszukal odosobnione miejsce, z dala od wiezy, gdzie mogli odbywac swoje lekcje. Zanim Eilin wrocila, Aurian przysiegla Forralowi dotrzymac tajemnicy. -Jestem pewien, ze twoja matka nie poparlaby nas, a my nie chcemy byc zmuszeni do wyjasniania jej, dlaczego w ogole to zaczelismy - ostrzegl ja. Aurian goraco mu przytaknela. Na poczatku bylo okropnie. Forral nie zwazal na jej niski wzrost, czy brak sily. Wkrotce nauczyla sie, ze musi szybko stac sie bardzo dobra, jesli chce uniknac ciosow. Najpierw jedyne, co potrafila, to unikanie jego ciosow, nie myslac nawet o atakowaniu. Kazdej nocy wracala do lozka obolala i posiniaczona, wiec jako pierwsza przyswoila sobie umiejetnosc wytrzymania tego. Forral nauczyl ja tez innych rzeczy; cwiczen na rozciaganie i wzmocnienie miesni, ale takze cwiczen oddechu i medytacji, ktore mialy pomoc wyciszyc sie i skupic mysli przed walka. Aurian nie miala pojecia, jakie szczescie ja spotkalo. Forral, choc zbyt skromny, by sie do tego przyznac, byl najlepszy. Pod jego okiem poznala w koncu "ja" wojownika - stan podobny do transu, gdy wszystkie zmysly lacza sie w cos duzo potezniejszego, niz tylko zlepek ich poszczegolnych elementow - lacza sie w jeden zmysl, stanowiacy przedluzenie miecza. "Ja" jest mieczem, dzieki ktoremu nim mozg opracuje kolejny ruch, prawdziwe ostrze juz tam jest. Aurian zaczela to uwielbiac. Zyla lekcjami, cwiczac z Forralem zarowno latem jak i zima. Meczyla sie, harowala w pocie czola i znosila cierpienia, ale kiedy skonczyla dwanascie lat, posiadala takie umiejetnosci, ze mogla przyjac wyzwanie przecietnego wojownika dwa razy starszego i wiekszego od niej - i wygrac. Rosla szybko jak chwast i to pomagalo. Kiedy zaczela miec piersi, byla przerazona. Przeszkadzaly jej. Gdy poskarzyla sie Forralowi chrzaknal zmieszany, ale zrobil jej obcisla kamizelke ze skory, uwielbiana przez wojowniczki. Byla mocno wiazana z przodu i doskonale utrzymala na wodzy te smieszne rzeczy. Na kilka tygodni przed trzynastymi urodzinami dziewczynki Forral wyruszyl na tajemnicza wyprawe. Aurian usychala z tesknoty. Kiedy wyjechal, strasznie ja ciagnelo, zeby wrocic do zabaw z kulami ognia, ale przeciez obiecala Forralowi i chciala tej obietnicy dotrzymac. Poprosila natomiast matke, aby ta nauczyla ja wiecej o magii Ziemi. -Aha, teraz, gdy nie ma Forrala, to nagle znalazlas czas dla matki - narzekala z usmiechem Eilin. Opieka Forrala sprawila, ze matka i corka duzo lepiej sie teraz rozumialy. W ciagu tych kilku tygodni Aurian odkryla, ze lubi towarzystwo matki. A Mag wykorzystala czas nie tylko na nauke. Powiedziala jej rowniez o wszystkim, co bedzie sie wkrotce dziac z jej dojrzewajacym cialem i pokazala, jak kobiety Magow sobie z tym radza. Aurian nie zaniedbala tez cwiczen z nadzieja, ze swoimi postepami zrobi wrazenie na Forralu, kiedy ten wroci. Powrot Forrala nie byl jedyna nagroda za cierpliwosc. Wojownik przywiozl jej na urodziny ksiazecy dar - prawdziwy, duzy miecz. Aurian ze scisnietym gardlem rozpakowala prezent i wyciagnela z czarno-srebrnej pochwy dlugi, ostry, pobrzekujacy stala miecz. Z zachwytem rzucila sie na Forrala. -Dziekuje - powiedziala bez tchu. Miecz mienil sie niebiesko-bialym swiatlem. Blade slonce zimy lsnilo na jego cienkim niczym brzytwa ostrzu jak iskierki ognia. Na rekojesci znajdowal sie bialy klejnot. Jej miecz byl smuklejszy od duzego, szerokiego miecza Forrala: mocny, elegancki - i zabojczy. Aurian nigdy wczesniej nie widziala czegos tak pieknego. Zaczynali wszystko jakby od poczatku. Miecz wykonany zostal "na wyrost" i teraz Aurian ledwie mogla go uniesc, nie wspominajac o fechtunku. Zacisnela zeby i podwoila ilosc cwiczen miesni. Pod koniec kazdej lekcji bolaly ja rece i plecy. Odkryla, ze walka prawdziwa bronia wymagala zupelniej innej techniki niz ta, w ktorej uzywala lekkich, drewnianych mieczy do cwiczen; uczyla sie zatem wszystkiego od nowa. Dorastala w przekonaniu o swojej ogromnej dzielnosci i doskonalym opanowaniu sztuki walki. Teraz zrozumiala, ze jest inaczej. Bezpieczenstwo stalo sie waznym elementem ich treningu. Kiedy zarowno ona, jak i Forral uzywali smiertelnych, stalowych ostrzy istniala mozliwosc, ze moga sie nawzajem poranic i Aurian musiala nauczyc sie precyzji. Wydawalo sie, ze mina wieki zanim do tego dojdzie, ale stopniowo, cwiczac kolejnej wiosny i lata, Aurian zaczela robic postepy. Teraz przynajmniej ostrze trafialo tam, gdzie chciala. Wywazone i perfekcyjnie wykonane, bylo doskonale w uzyciu. Forral nauczyl ja dbac o bron, a ona pilnowala, by zarowno miecz, jak i pochwa byly zawsze nienagannie czyste i dobrze naoliwione. Miecz lsnil, kiedy nim wywijala i spiewal tnac powietrze. Z tego tez powodu nazwala go Coronach, co znaczylo Piesn Smierci, a Forral potraktowal to powaznie. -Dobry miecz zasluguje na dobra nazwe - zgodzil sie. Tragedia zdarzyla sie pod koniec roku, kiedy pierwszy snieg pokryl ziemie cienka warstwa bieli. Moze Forral za szybko dal jej miecz, a moze Aurian stala sie zbyt pewna siebie. Jakakolwiek byla przyczyna, Aurian popelnila smiertelny blad. Cwiczyla z Forralem w tym samym miejscu, co zwykle, kiedy sama zdecydowala sie wyprobowac nowy sztych, o ktorym ostatnio myslala. Odsunela sie, zrobila unik i obrocila sie, zamierzajac podniesc ostrze ponad garde przeciwnika i uderzyc go w szyje. Poszlo zupelnie nie tak. Obracajac sie Aurian poslizgnela sie na sniegu. Stracila rownowage i jej cios poszedl za szeroko, odslaniajac ja na smiertelne ciecie Forrala. Krzyknal i probowal gwaltownie wywinac bron ciezkim ostrzem w bok, ale sila rozpedu byla zbyt duza. Ogromny miecz wszedl w lewe ramie Aurian z ohydnym chrzestem gruchotanych kosci. Eilin jak burza zbiegla ze schodow wiezy, zaalarmowana przerazliwym wolaniem Forrala o pomoc. Na dole zamarla, jej twarz poszarzala. Forral, zalewajac sie lzami, trzymal nieruchome cialo Aurian, owiniete w jego przesiakniety krwia plaszcz. Slady krwi ciagnely sie za nim przez otwarte drzwi, a na kamiennej posadzce w kuchni tworzyla sie juz kaluza. -O bogowie! - zaszlochal, z twarza wykrzywiona bolem. - Eilin, ja ja zabilem! Eilin, drzac cala, wziela Aurian z jego rak i delikatnie polozyla na kuchennym stole. Slyszal, jak wstrzymala oddech, ujrzawszy straszliwa rane. Mag odszukala tetnice na szyi Aurian. -Bogom niech beda dzieki, ona jeszcze zyje - wyszeptala. Dopiero wtedy Forral odwazyl sie spojrzec. Jego miecz wbil sie gleboko w ramie Aurian, roztrzaskal obojczyk i prawie odcial reke. Jej twarz poszarzala pod wplywem szoku i z powodu utraty krwi. Forral zaslabl. Pokoj zamazal mu sie przed oczami, wojownik zatoczyl sie oszolomiony. Wiele razy widzial swoich przyjaciol okaleczonych i zabitych. Sam bez mrugniecia okiem zadawal duzo gorsze rany, ale to byla mloda dziewczyna, ktora kochal bardziej niz wlasne zycie. Tego nie potrafil zniesc. -Przepraszam. To moja wina... Ja... -Cisza! - warknela Eilin. Polozyla rece na ranie, jej oczy zwezily sie, kiedy koncentrowala sie, zbierajac wszystkie swoje moce. - Zaluje, ze nie nauczylam sie wiecej na temat leczenia - wymamrotala bezradnie. Ale Forral patrzyl, wstrzymujac oddech, jak strumien krwi zamienia sie w mala struzke, po czym powoli zastyga. Eilin wyprostowala sie i odwrocila w jego strone. Jej oczy plonely. Forral padl na kolana. -Eilin, to byl wypadek. -To bez znaczenia! Jedz do Nexis, Forral. Przyprowadz medyka z Akademii! Pospiesz sie! Mozemy ja stracic! Z uczuciem ulgi, ze moze zrobic cos potrzebnego, Forral wybiegl. Widok pobladlej twarzy Aurian wryl sie w jego pamiec. Kon wierzgnal przerazony, gdy szaleniec o dzikich oczach gwaltownie wrzucil siodlo na jego grzbiet. Forral szturchnal go w nos i mocno szarpnal popreg. Wskoczyl na konia i popedzil w klebach sniegu, pragnac wydostac sie poza nierowny teren krateru przed zmrokiem. Podroz konna do Nexis trwala piec dni. Forral zamierzal pokonac ja w dwa. 3 Syn piekarza Hetta, tam! - Anvar szarpnal za lejce, ponaglajac konia na wyboistej, porytej bruzdami drozce, biegnacej stromo od mlyna przy rzece. Leniwy podrzucil glowa i zarzal zalosnie, protestujac przeciwko wciaganiu ciezkiego wozu pelnego maki pod gore.-Nie narzekaj - powiedzial Anvar koniowi - przynajmniej jest ci cieplo. Dostaniesz dobre sniadanie, gdy dotrzemy do domu. - Chuchnal w dlonie i uderzyl nimi o uda, probujac rozgrzac zmarzniete palce. Lodowaty chlod zmierzchu przeniknal go az do kosci i buchajacy we mlynie ogien wydal mu sie juz bardzo odlegly. Ale inny plomien rozgrzal krew Anvara, kiedy przypomnial sobie usmiech pieknej corki mlynarza, Sary. Bogactwo i wladza w miescie Nexis spoczywaly w rekach zamoznych kupcow, wysoko postawionych wojownikow z garnizonu i dumnych Magow. Dla zwyklych ludzi zycie bylo duzo ciezsze. Rzemieslnicy i sluzacy, robotnicy, sklepikarze i flisacy swoja niezbedna, uslugowa praca sprawiali, ze miasto tetnilo zyciem. Dzieci, z koniecznosci, juz od wczesnych lat uczyly sie dzielic wysilek rodzicow. Ojciec Anvara, mistrz piekarski, powierzyl najstarszemu synowi obowiazek przywozenia maki od momentu, kiedy ten byl na tyle duzy, zeby moc powozic. Chociaz podroz ladem w zimie byla dluzsza i ciezsza, oszczedzala slonych oplat frachtowych, jakich zadali rzeczni flisacy. Od pierwszej wizyty Anvara w mlynie, dawno temu, mala jasnowlosa Sara stala sie jego najlepszym przyjacielem. Kiedy byli mlodsi, wymykali sie popoludniami dla wspolnej zabawy, umawiajac sie na waskiej sciezce flisackiej, ktora biegla w dol rzeki, w kierunku miasta. Teraz, gdy osiagneli dojrzaly wiek pietnastu lat, ich przyjazn przybrala nowa, powazniejsza forme. Anvar byl zakochany i nie mial watpliwosci, ze Sara czula to samo. Rodzice obojga ze zrozumieniem podchodzili do tej ewolucji. Zarowno Torl, ojciec Anvara, jak i Jard, mlynarz, widzieli korzysc w przyszlym polaczeniu obydwu interesow, a matki oczywiscie nie mialy w tej kwestii nic do powiedzenia. Anvar usmiechnal sie na mysl o Sarze. Dojezdzal wlasnie do szczytu wzniesienia i skrecal na glowna droge. Przed nim, w zalesionej dolinie, nad ktora rozciagala sie mrozna, szara mgla, ukryte bylo Nexis. Tylko lsniace biale wieze i kopula Akademii, znajdujace sie wysoko na skalistym cyplu ponad miastem, wychylaly sie z mgly. Ten widok zgasil usmiech Anvara. Oni tam jeszcze ciagle spia, pomyslal. Chrapia na materacach z labedziego puchu, podczas gdy uczciwi ludzie wstali na dlugo przed switem i pracuja! Jego ojciec nie interesowal sie rodem Magow, nazywajac ich aroganckimi pasozytami i obelga dla prawdziwych ludzi. Poglad ten byl tak powszechny wsrod sasiadow Anvara, ze on sam nigdy go nie kwestionowal, chociaz zauwazyl, ze ludzie w gospodach mowiac to znizali glos i ogladali sie nerwowo za siebie. Nagle stary kon sploszyl sie i polozyl uszy, wyrywajac Anvara z marzen i pozwalajac mu uslyszec tetent kopyt. Ktos nadjezdzal z tylu, galopujac niezwykle szybko po sliskiej drodze. Anvar westchnal i zjechal wozem na pobocze. Pewnie byl to kurier zmierzajacy do garnizonu, Akademii, albo siedziby kupcow, a nie nalezalo wchodzic w droge ludziom lepiej urodzonym. Kon byl wykonczony. Kiedy go mijal niczym blyskawica, Anvar slyszal jego pelne wysilku charczenie, niemal glosniejsze od dudnienia kopyt. Ujrzal w przelocie spienione, poplamione krwia boki zwierzecia. Krzepki jezdziec przeklinal za kazdym razem, gdy zacinal konia. Swinia! Anvar zagotowal sie w srodku, rozjuszony takim okrucienstwem. Delikatnie popedzil swego konia naprzod, jak gdyby wlasna dobrocia mogl naprawic to, czego przed chwila byl swiadkiem. Uslyszal, jak cichnacy tetent urywa sie. Pozniej zabrzmial gluchy lomot padajacego konia, po ktorym nastapil potok dzikich przeklenstw. Anvar podjechal i zobaczyl ciemne, parujace cielsko martwego wierzchowca lezace na drodze. Ogromne chlopisko, ktore na nim jechalo, stalo obok, prawie nietkniete, i rzucalo przeklenstwa. Anvara poniosla zlosc. Nie zastanawiajac sie nad konsekwencjami zeskoczyl z wozu i podbiegl do brodatego jezdzca. -Ty draniu! - wrzasnal. - Ty nieczuly draniu! Mezczyzna kompletnie go zignorowal, jego wzrok spoczal za to na wozie. Odepchnal Anvara niedbale i pogardliwie, pobiegl w strone wozu i wyciagnal zza pasa sztylet, zeby odciac konia od zaprzegu.. Anvar, przerazony swoja glupota, wygrzebal sie z rowu. -Nie! - wrzasnal, podbiegl do szalenca i zlapal go za reke. Cios go odrzucil. Olbrzym zerwal ostatni kawalek uprzezy, odcial wodze i wskoczyl na nie osiodlanego konia. Leniwy sploszyl sie i mezczyzna silnie sciagnal lejce. Anvar pozbieral sie i ze lzami w oczach zawyl desperacko, chwytajac jezdzca za zablocony plaszcz. -Panie, prosze - blagal - on jest stary. Nie moze pan! Nieznajomy odwrocil sie i spojrzal, jakby widzial go po raz pierwszy. Zlowrogie spojrzenie nagle zlagodnialo, zamieniajac sie we wspolczucie i zal. -Zycie mlodej dziewczyny jest zagrozone i musze dotrzec do medyka. Sprobuj to zrozumiec. Zostawie go w Akademii. Powiedz im, ze Forral cie przyslal. Klepnal Anvara w ramie i pospiesznie odjechal. Anvar gapil sie za nim przez dluzsza chwile, a potem odwrocil sie, zeby popatrzec na opuszczony woz z jego cennym ladunkiem. Maka dojedzie dzis za pozno i Torl nie bedzie mogl rozpoczac pracy. Na pewno straca przez to troche pieniedzy. Anvar westchnal i ruszyl z powrotem do mlyna, zeby pozyczyc konia. Ojciec bedzie wsciekly. Rodzina Anvara mieszkala w polnocnej czesci Nexis, w gesto zaludnionym labiryncie waskich uliczek stloczonych wewnatrz murow miasta, w wyzszych partiach szerokiej doliny. Dalej, w dole, znajdowaly sie wielkie kamienne ulice z pysznymi budynkami zdobnymi w arkady, zdumiewajacymi rynkami i sklepami. A jeszcze dalej, na plaskowyzu, gdzie bylo troche rownego terenu, stal duzy i szary, przypominajacy fortece, budynek legendarnego garnizonu. Na polnocnym brzegu rzeki, w glebi doliny, miescily sie magazyny i nabrzeza handlowe z typowa dla dokow zgraja szczurow, zebrakow, opryszkow i dziwek. Oba brzegi szerokiej rzeki w roznych punktach spinaly eleganckie mosty, laczac dzielnice robotnicze polnocnej czesci miasta z zupelnie odmiennym krajobrazem po stronie poludniowej. Na poludnie od rzeki dolina wznosila sie stopniami szerokich, drewnianych tarasow. Staly tam, osadzone jak klejnoty wsrod drzew, rezydencje bogatych kupcow, z rowniutkimi trawnikami i bujnymi, pelnymi przepychu ogrodami. W pogodne letnie wieczory, kiedy powietrze przesycone jest zapachem kwiatow, plonely tam kolorowe latarnie. W srodku miasta rzeka zataczala luk i ponownie kierowala sie w strone morza. Wewnatrz tego luku lezal ostry, skalisty cypel, niemal wyspa, polaczony ze wschodnim brzegiem waskim kawalkiem ladu, odcietym brama. Na szczycie cypla, w najwyzszym punkcie miasta, jasnialy biale sciany wiezy Akademii, ktora rod Magow zamieszkiwal we wznioslej i pelnej przepychu izolacji. Dochodzilo poludnie, kiedy Anvar przejechal na pozyczonym koniu obok straznikow polnocnej bramy miasta i powoli posuwal sie waskimi ulicami w strone domu. Budynki w tej czesci miasta, proste ale solidne, zbudowane zostaly z drewna i cegiel. Wiekszosc byla zadbana, a ulice brukowane kamieniami - czyste. Anvar slyszal, ze w mniejszych miasteczkach ludzie wyrzucali brudy przez okna, zamieniajac przejscia w otwarte scieki. W Nexis, klejnocie wsrod miast i siedzibie Magow, taka rzecz byla nie do pomyslenia. Juz dwiescie lat wczesniej Bavordan, Mag wyksztalcony w magii Wody, opracowal zmyslny i sprawny system podziemnej kanalizacji, w ktory wyposazono cale miasto. Ten jedyny raz rod Magow (raczej nie slynacy z pomagania Smiertelnym zamieszkujacym Nexis) bardzo powaznie potraktowal swoje obowiazki wobec miasta. Rodzina Anvara mieszkala nad piekarnia Torla, gdzie pieczono chleb, ciastka i placki, codziennie sprzedawane na pobliskim targu. Zazwyczaj smakowity zapach wypelnial ulice, lecz nie dzisiaj. Zblizywszy sie do domu Anvar uslyszal podniesiony, pelen zlosci glos ojca i przygryzl warge. Na pewno bedzie mial klopoty. Ostroznie skrecil w waskie przejscie prowadzace do stajni za domem i rozsiodlal konia Jarda w boksie Leniwego. Nie mialo sensu zwlekac. Im pozniej wroci, tym Torl bardziej bedzie wsciekly. Rozprostowal ramiona, przeszedl przez podworze i niechetnie wszedl do piekarni. Mial nadzieje, ze ojciec da mu szanse na wyjasnienia. Ale nastroj Torla wykluczal wszelkie wymowki. -To nie moja wina! - bronil sie Anvar. - On mnie po prostu zrzucil i zabral konia. -A ty mu po prostu na to pozwoliles! To zwierze nas utrzymuje, glupku! Czy wiesz, co zrobiles? Wiesz? - Torl uniosl swoja wielka piesc, a reke mial muskularna od ciaglego dzwigania workow z maka i zagniatania twardego ciasta. Anvar zrobil unik i cios trafil go w ramie, ale i tak odrzucil go pod sciane, gdzie upadl miedzy puste dzieze od chleba. -Niezdarny glupiec! - Ojciec natarl na niego jak grozny cien, poderwal do gory i znow uderzyl. - Stoj w miejscu, ty! - Piekarz zaczal odpinac swoj pas. -Zostaw go w spokoju, Torl. To nie byla wina chlopca. - Stateczny glos dziadka brzmial autorytatywnie. Anvar odetchnal z ulga slyszac te nieoczekiwana odsiecz. Staruszek byl jedyna osoba, ktora potrafila przeciwstawic sie synowi, kiedy ten wpadal w zly humor. Dziadek byl powiernikiem, nauczycielem, obronca i przyjacielem Anvara. Kawal mezczyzny o lagodnym spojrzeniu, z czupryna siwych wlosow i szczeciniastym wasem. Z zawodu byl stolarzem i jego rece o grubych palcach potrafily zrobic cuda - skomplikowane, delikatne rzezby, ktore cieszyly sie ogromnym popytem i przynosily pieniadze, tak przydatne w gospodarstwie. Ale ku oburzeniu Torla, rozdawal niemal rownie duzo, co sprzedawal. Chlop z pochodzenia, staruszek przeprowadzil sie do syna po tragicznej, przedwczesnej smierci zony, wspanialej kucharki. To wlasnie ona uczyla Torla i sprawila, ze jego wypieki wprost rozchwytywano. Przez lata dziadek probowal zagluszyc zal praca, ale teraz odnalazl spokoj. Mogl odpoczac i nacieszyc sie wnukami, probujac przekazac im stare, proste wartosci swojej mlodosci. W Anvarze znalazl chetnego ucznia, ale Bem, mlodszy brat, byl nieodrodnym synem swojego ojca. Przypominal go zarowno z wygladu, rownie ciemny i silny, jak i zamilowania do interesow i uwielbienia dla zyskow. Torl patrzyl gniewnie. Puscil Anvara i odwrocil sie do dziadka. -Trzymaj sie od tego z daleka, starcze! -Raczej nie, Torl. Nie tym razem. - Dziadek stanal pomiedzy rozjuszonym piekarzem i jego ofiara. - Jestes dla chlopaka zbyt surowy. -A ty go rozpuszczasz, ty i jego matka! Nic dziwnego, ze chlopak nie jest nic wart! -Jest wart wiele, tylko daj mu szanse - powiedzial stanowczo dziadek. - Zamiast wyzywac sie na nim, powinienes isc do Akademii i dowiedziec sie, co z koniem. -Co? Mam isc przez cale miasto az na wzgorze? Postradales zmysly, ojcze? Juz zbyt wiele czasu zmarnowalem przez tego idiote! -Nonsens, Torl. Wezmiesz konia Jarda, a podroz moze byc tego warta. Nie zaszkodzi przedstawic sie w Akademii - wiesz, tam tez jedza chleb. Potrafimy zaczac wypiek pod twoja nieobecnosc, a jest duza szansa, ze ten Forral zrekompensuje ci strate. Z tego, co Anvar powiedzial, wydaje sie byc honorowym czlowiekiem, a jesli to byl nagly wypadek, to co innego mial poczac? Zrobilbys to samo, gdyby cos przydarzylo sie Bemowi. Torl wahal sie przez chwile, ciagle zachmurzony. -Predzej zdechlyby z glodu te dranie, niz sprzedalbym im choc kromke mojego chleba. Poza tym, ty stary glupcze, oni pieka wlasny - albo przynajmniej maja na sluzbie jakiegos plaszczacego sie przed nimi nedznego Smiertelnego. Zadowolony, ze do niego nalezalo ostatnie slowo, wyszedl trzaskajac drzwiami. Dziadek wzruszyl ramionami i objal Anvara. -Chodz synu, lepiej wezmy sie do roboty. Jestesmy dzis sporo do tylu, a nie wyglada na to, zeby humor twojego ojca mial sie poprawic. Kiedy Anvar szedl za dziadkiem, ostatnie slowa starca wypowiedziane do Torla brzmialy wciaz w jego uszach. Bern byl pupilkiem ojca, a ten nigdy nawet nie zadal sobie trudu, by to ukryc. Zawsze Bern. Anvar spojrzal kwasno na ciemnowlosego mlodszego brata, ktory stal w drzwiach i glupio sie usmiechal. Dlaczego Torl go faworyzowal? Dziadek mial racje. Gdyby Bemowi cos sie stalo, ojciec poruszylby gory. Dla niego natomiast... Anvar westchnal. Az za dobrze wiedzial, co ojciec o nim mysli. Tylko bardzo chcial wiedziec, dlaczego. O zmroku, kiedy Anvar nareszcie skonczyl prace, wdrapal sie po drabinie na maly, ciasny strych, ktory dzielil razem z Bernem. Czul sie zbyt zmeczony, zeby zjesc specjalna kolacje, ktora przygotowala matka, chcac zlagodzic czarny humor ojca. Nie majac nawet sily sie rozebrac, rzucil sie na lozko. O bogowie, co za straszny dzien! Torl zameczal ich jak niewolnikow, odgrywajac sie na calej rodzinie za nieszczesliwy wypadek Anvara. Pod koniec dnia matka byla blada i drzala z przemeczenia, a Anvara gryzlo sumienie, bo wiedzial, ze to on ponosi wine za jej wyczerpanie. Ria nigdy nie byla silna, ale ciezko pracowala, nie skarzac sie w obawie, ze Torl moglby ponownie wyladowac swa zlosc na synu. Anvar czesto zastanawial sie, jak to sie stalo, ze taka delikatna, inteligentna kobieta poslubila jego szorstkiego i chciwego ojca. Zaslugiwala na duzo wiecej. Drobna i szczupla, o blond wlosach i niebieskich oczach jak u jej starszego syna, musiala byc kiedys bardzo piekna. Przeszlosc Rii okrywala tajemnica. Jako jedyna w okolicy potrafila czytac, pisac i muzykowac, wszystkie swe umiejetnosci przekazujac Anvarowi. Torl nazywal to strata czasu i dowodzil, ze Bern ma wiecej zdrowego rozsadku nie malpujac lepiej urodzonych. On poszedl w slady ojca, jak prawdziwy syn. Ale w tym jednym Ria przeciwstawila sie swojemu mezowi, z czego Anvar byl bardzo zadowolony. Zakochal sie w muzyce od momentu, kiedy dziadek wystrugal mu pierwszy drewniany flecik i kazda wolna chwile poswiecal na cwiczenia, doprowadzajac rodzine, a szczegolnie ojca, do szalu. Wkrotce gral juz wszystkie znane wczesniej proste melodie i zaczal komponowac swoje wlasne, siegajac granic mozliwosci prostego fletu. Wtedy dziadek zrobil mu nowy instrument, ktory wydawal wszystkie dzwieki jakich chcial chlopiec. Anvar zyl muzyka. Granie i Sara stanowily jedyne ukojenie w jego naznaczonym ciezka praca zyciu. Blogoslawil matke, ze dala mu tak bezcenny prezent. Anvar kochal Rie. Teraz niknela w oczach, krucha i zatroskana, zbyt zastraszona, zeby stawic czolo tyranii Torla. Zalowal, ze nie moze jej ochronic, bo chociaz rosl wysoki i barczysty, ciagle jeszcze byl nazbyt chudy i nieporadny. Gdyby doszlo do konfrontacji, Torl przewrocilby go jednym ciosem. Anvar westchnal. Tej nocy mial inne zmartwienia. Umowil sie z Sara nad rzeka, w tym samym miejscu, co zwykle, ale nawal pracy uniemozliwil mu spotkanie. Mial nadzieje, ze nie bedzie zla. Smutny byl tez z powodu biednego Leniwego. Wrocil z uszkodzona tchawica i bezduszny Torl sprzedal go rzeznikowi. Anvar oplakiwal utrate starego konia. Choc narowisty i uparty, posiadal wspanialy charakter i inteligencje, ktorej czesto naduzywal wymigujac sie od pracy. Anvar wiedzial, ze bedzie mu brakowac zwierzecia. Torl jednakze myslal tylko i wylacznie o sutej rekompensacie, ktora Forral zostawil dla niego w Akademii. Nie widzial jezdzca, gdyz Forral zatrzymal sie na tyle tylko, ile zajelo zabranie uzdrowicielki, Lady Meiriel. Potem oboje na swiezych koniach wyruszyli szybko na polnoc. Anvar zastanawial sie, jak ono wygladalo, to dziecko, ktorego zycie bylo w niebezpieczenstwie. Na poczatku czul zal do tajemniczej, umierajacej dziewczynki, bedacej przyczyna wszystkich jego klopotow, ale kiedy sie nad tym zastanowil, odkryl, ze ma nadzieje, iz uzdrowicielka zdazy ja uratowac. W ten sposob przynajmniej cos dobrego wyniknie ze smierci Leniwego. Kilka tygodni pozniej rodzina Anvara rozpaczliwie potrzebowala medyka. Dziadek cala zime narzekal na zmeczenie i bol w kosciach, a po swiecie Solstice, w ponurym okresie, ktory przedluzyl sie az po nowy rok, staruszka przykulo do lozka. Slabl z dnia na dzien bardziej, pomimo starannej opieki Rii, ktora podawala mu napary z ziol i domowe leki; jedyne dostepne w miescie dla Smiertelnych srodki. Ale kiedy Anvar, przypomniawszy sobie Forrala, blagal ojca, by poslal po uzdrowiciela, Torl upomnial go ostro. -Nie wiem skad biora ci sie takie pomysly - powiedzial. - Rodzina taka jak nasza ma poslac po uzdrowiciela Magow? Rozesmieje ci sie w twarz! A poza tym nie wpuszcze zadnego z tych oprychow do mego domu! A teraz wracaj do pracy, chlopcze, zanim wyciagne pasa! W nocy, kiedy Anvar odwiedzil dziadka, starzec byl juz zbyt slaby, zeby mowic. Lezal cicho na poduszkach, twarz mial zolta i zapadnieta, a skore dziwnie przezroczysta. Anvar nigdy go takim nie widzial. Nie wiedzac dlaczego, nagle poczul strach. -Mamo, pomoz mu - blagal. Ria potrzasnela glowa, lzy naplynely jej do oczu. -Anvar, musisz sie z tym pogodzic - powiedziala cicho. - Dziadek umiera. -Nie! - Anvar oddychal z trudem. - On nie moze umrzec! - Podjal nagla decyzje. - Ide po uzdrowiciela, jesli ojciec nie chce tego zrobic. -Nie mozesz! - Ria smiertelnie pobladla, oczy miala szeroko rozwarte z przerazenia. Anvara kompletnie zaskoczyla jej reakcja. Spojrzal na twarz dziadka. -Dlaczego nie? - zapytal. - Nie boje sie ojca. Zreszta, poszedl do gospody. Jesli sie pospiesze, nawet sie nie dowie. -Nie o to chodzi! - Ria cala sie trzesla. Zlapala syna za reke. - Anvar ani ty, ani ja nigdy nie mozemy miec do czynienia z rodem Magow. Nie moge ci powiedziec, dlaczego, ale musisz mi uwierzyc. Trzymaj sie od nich z daleka, dla mojego dobra - a zwlaszcza dla swojego. Anvar stal oslupialy. Co matka mogla miec wspolnego z rodem Magow, zeby az tak sie przerazic? Nie chciala mu powiedziec, a nie bylo czasu na dociekanie prawdy. Wyrwal sie. -Przykro mi, mamo. Po cichu zszedl po schodach z nadzieja, ze nie spotka Berna, ktory zawsze wypatrywal sposobnosci, by wpakowac go w tarapaty. Kiedy wymknal sie na ulice, zaczal biec, kierujac sie w dol wzgorza, ku rzece. Z otwartego okna dobiegi go szloch matki. Anvar biegl po oswietlonych latarniami ulicach, glosno tupiac. Do rzeki byl spory kawalek i brakowalo mu tchu, nim dotarl do nabrzeza. Stamtad skrotami pobiegl do mostu znajdujacego sie najblizej Akademii. W dzielnicy portowej latarnie stanowily rzadkosc i Anvar niepewnie posuwal sie ciemnymi alejami, slizgajac sie na bruku pokrytym nieczystosciami. Juz zalowal, ze wybral te droge. Dzielnica miala zla reputacje. Kiedy minal ciemny, cuchnacy wylot jednej z mniejszych alejek, uslyszal nagle odglos bojki i kilka obdartych postaci wylonilo sie z cienia. Otoczyli go i Anvar musial sie zatrzymac. Podeszli, a jemu zrobilo sie niedobrze od drazniacego odoru nie mytych cial. W slabym swietle dochodzacym z okna przyslonietego szmata zobaczyl blysk nozy i ze strachu zaschlo mu w ustach. -Oddaj pieniadze, chlopcze - warknal jakis glos z obcym akcentem. Anvar cofal sie, az poczul za plecami sciane. -N-nie mam zadnych pieniedzy - wyjakal. - Prosze, pusccie mnie. Ide po medyka - to nagly wypadek. Z nieznanych powodow, twarz poteznego Forrala stanela mu przed oczami, kiedy powtarzal jego slowa. Bandyci wybuchneli smiechem: -O rany, alez on jest wytworny! Idzie po medyka, he? I bez pieniedzy? Przeszukajcie go, chlopcy! Rzucili Anvara na ziemie. Wstretnymi, brudnymi dlonmi obmacali go, przyprawiajac o dreszcze. Zanim zaczeli bic, zdazyl jeszcze przerazliwie wrzasnac wzywajac pomocy. Koszmar skonczyl sie nieoczekiwanie, kiedy kopyta zadudnily w dole alei. -Jezdzcy! - wrzasnal ktorys. - Zjezdzamy! Anvar nagle zostal sam. Z trudem podniosl swoje posiniaczone i obolale cialo. Jakas reka chwycila go za kolnierz i szarpnela do gory. -Mam cie! Chlopiec znalazl sie na wprost surowej twarzy wysokiego zolnierza. -Co chciales przeskrobac, bratku? - spytal mezczyzna chrapliwym glosem. -Panie, prosze - wyjakal Anvar wijac sie w zelaznym uscisku mezczyzny - oni na mnie napadli. Szedlem do Akademii po medyka. Zolnierz wybuchnal smiechem. -Nie moglbys wymyslic lepszej bajki? Sadzisz, ze dzisiaj sie urodzilem? Pociagnal Anvara na koniec alejki, gdzie na zelaznym uchwycie zwisala ze sciany lampa. Kiedy przyjrzal sie chlopcu, zmienil wyraz twarzy. -Ty nie jestes stad - oskarzyl go. - Co chlopak taki jak ty robi wloczac sie samotnie, w srodku nocy, po tej dzielnicy? Postradales zmysly? Wahajac sie, Anvar opowiedzial mu o dziadku. Jezdziec puscil jego kolnierz. -Mlodziencze - powiedzial miekko - Lady Meiriel nie bedzie zawracac sobie glowy kims takim, jak twoj dziadek. Nie wiesz, jacy sa Magowie? -Musze sprobowac - nalegal Anvar. - Dlaczego nie mialaby mi pomoc? Nie tak dawno spotkalem czlowieka zwanego Forralem i... -Znasz Forrala? - Zdziwienie pelne szacunku przemknelo po pokrytej bliznami twarzy jezdzca. -Spotkalismy sie na drodze. Wzial mego konia. Powiedzial, ze jedzie po medyka, zeby ratowac zycie dziewczynki. Jesli jemu pomogla, dlaczego nie mialaby pomoc mojemu dziadkowi? Zolnierz westchnal. -Mlodziencze, nie wiesz, kim jest Forral? To zywa legenda - najlepszy na swiecie wojownik - i jest zaprzyjazniony z niektorymi Magami. Dziewczynka to corka Eilin, Pani Jeziora. Slyszelismy o tym w garnizonie. Nie wiem, czy Lady Meiriel juz wrocila, Dolina jest na polnocy, daleko stad. Przykro mi synu, ale nawet jesli jest, to nie zechce zrywac sie w srodku nocy dla czyjegos dziadka. -Ale gdybym mogl jej wytlumaczyc... - nalegal Anvar. -No coz, tylko nie mow, ze cie nie ostrzegalem. - W glosie jezdzca slychac bylo rezygnacje. - Chodz, zabiore cie na swoim koniu. Jesli pojdziesz tam sam, Magowie kaza cie wychlostac za zuchwalosc, a potem wyrzuca. Stukot kopyt konskich odbijal sie echem po grobli wiodacej na cypel, kiedy Anvar i kawalerzysta dojezdzali do bialej bramy. Straznikiem byl starszy mezczyzna - Smiertelny, jak wszyscy na sluzbie u Magow. Kiedy nowy przyjaciel Anvara wyjasnil mu powod ich przybycia, sapnal z niedowierzaniem: -Co? Zartujesz chyba? Lady Meiriel dopiero dzis wrocila z dlugiej podrozy. Przeszkodzic jej, to teraz ostatnia rzecz, jaka bym zrobil. Powinienes miec wiecej rozsadku, Hargorn, i nie przyprowadzac chlopca tutaj. -Wiem, ale to szczegolny przypadek - nalegal Hargorn. - Ten mlodzieniec dal Forralowi swojego konia. Gdyby nie to, mala Mag moglaby umrzec, zanim uzdrowicielka do niej dotarla. Z pewnoscia zasluguje na jakies wzgledy. Stary czlowiek westchnal. -Juz dobrze. Zapytam ja. Ale nie bedzie tym zachwycona. Cofnal sie do niskiej, bialej strozowki. W srodku stal na polce pojemnik z krysztalami, z ktorych kazdy jarzyl sie swiatlem innego koloru. Straznik podniosl fioletowy kamien i cicho do niego przemowil. Po chwili pojawila sie przed nim migoczaca plama swiatla i Anvar wstrzymal oddech, gdy uformowala sie w kobieca twarz z ciemnymi, krotko przystrzyzonymi wlosami, wystajacymi koscmi policzkowymi i aroganckim, zakrzywionym nosem. Twarz byla zaspana i zla. -O co chodzi? - spytala opryskliwie. - Wierze, ze masz istotny powod, zeby budzic mnie o tej porze? Kilkakrotnie klaniajac sie i przepraszajac, straznik wyjasnil sytuacje. Lady Meiriel zrobila niezadowolona mine. -Ile razy mowilam ci, zeby nie zawracac mi glowy takimi blahostkami? Gdybym leczyla kazdego Smiertelnego w Nexis, zuzylabym swoja moc w przeciagu jednego dnia! Odeslij gowniarza - a jesli chodzi o ciebie, to jutro Arcymag dowie sie, ze nie bede dluzej tolerowac twojej niekompetencji. Takie sytuacje zdarzaja sie stanowczo zbyt czesto! Najwyrazniej nie nadajesz sie na swoje stanowisko! Twarz zamigotala i rozplynela sie w ciemnosci. Straznik odwrocil sie do Hargorna. -Widzisz, cos narobil - jeknal. Ale przy nim nie bylo juz nikogo. Zolnierz dogonil Anvara, zanim ten dotarl do konca grobli. -Zostaw mnie w spokoju! - krzyknal mlodzieniec ze lzami w oczach. Hargorn polozyl zyczliwie dlon na jego ramieniu. -Przykro mi chlopcze, ale ostrzegalem cie. Chodz, pojedziemy do domu. Dziadek zmarl przed switem. Kiedy Anvar plakal nad cialem starca, matka przyszla go ukoic. -Nie martw sie - wyszeptala, obejmujac drzacego syna. - Spojrz na niego. Na twarzy dziadka widnial usmiech, nadajac jej wyraz czystej, glebokiej radosci. -Jest juz z babcia - powiedziala Ria. - Tak bardzo ja kochal i strasznie za nia tesknil przez wszystkie te lata. Widac po nim, ze znowu sa razem. Wiem, jak dotkliwie bedzie ci go brakowalo, ale powinienes tez cieszyc sie jego szczesciem. -Skad to wiesz? - zapytal Anvar. - Jak mozesz byc pewna, ze on teraz cokolwiek czuje? Nie zyje! Podczas gdy ta przekleta Mag mogla go uratowac! Ria westchnela. -Synku, dziadek byl starym i spracowanym czlowiekiem. Mial ciezkie zycie i tak naprawde nigdy nie podobalo mu sie w miescie. Byl zmeczony, to wszystko. Malo prawdopodobne, aby Lady Meiriel mogla cokolwiek zmienic. -Mogla chociaz sprobowac! - Anvar nagle zdal sobie sprawe, ze krzyczy. - Mogla sie zatroszczyc! Ale przeciez to tylko Smiertelny! Dla tych Magow znaczymy mniej niz zwierzeta! Ria znowu westchnela i wyszla z pokoju, zostawiajac go po raz ostatni samego z dziadkiem. I kiedy Anvar kleczal tak w zimnej komnacie obok ciala, ktore kiedys bylo dobrym i kochajacym czlowiekiem, w jego sercu zrodzila sie gleboka i bezlitosna nienawisc do rodu Magow. 4 Arcymag Jakies glosy wyrwaly Aurian z niespokojnego snu. Przez chwile nie wiedziala, gdzie jest. Potem zobaczyla wpadajace przez otwarte drzwi odbite swiatlo lampy. Drzwi wychodzily na korytarz prowadzacy do komnat Meiriel, w drugim koncu szpitala.-Lady Meiriel - zawolala nerwowo. Wnetrze pomieszczenia wydalo jej sie bardzo dziwne, z calkowicie bialymi scianami i gladko wypolerowana marmurowa posadzka, w ktorej odbijaly sie rzedy pustych lozek. Uzdrowicielka weszla radosna i usmiechnieta. -Obudzilam cie? -Czy cos sie stalo? - zapytala Aurian. -Nic, co mogloby cie martwic. - Meiriel wzruszyla lekcewazaco ramionami. - Tylko jakis niedoinformowany Smiertelny przy bramie zakloca spokoj. Poniewaz posiadamy moc, sadza, ze jedynym celem naszego zycia jest biegac i pomagac im! Aurian zmarszczyla brwi. Kazda rozmowa o Smiertelnych bolesnie przywolywala wspomnienia o Forralu; teraz wszystko zdawalo sie przypominac jej wojownika. Zacisnela piesci, powstrzymujac lzy naplywajace do oczu. -Czy nie powinnismy im pomagac? - zapytala. - Nie rozumiem. Uzdrowicielka siadla na brzegu lozka. -Tutaj, w Akademii, po prostu nie wypada tracic sil dla tych glupich, skomlacych ludzi. Ale teraz musisz odpoczac, mialysmy dluga podroz. Czy dac ci cos, co pomoze ci zasnac? -Tak, poprosze. - Wszystko bylo lepsze od bezsennego lezenia i rozmyslania. Usilujac nie grymasic Aurian wypila lekarstwo, ktore przyniosla uzdrowicielka. Chociaz lepkie i wstretne, wolala je jednak od budzacych przerazenie usypiajacych zaklec Meiriel. Pod wplywem czaru miala wrazenie, ze czas stawal w miejscu. Zamykala oczy tylko na sekunde - a zanim sie obudzila, mijaly cale godziny. Na szczescie, pomyslala, uzdrowicielka rozumie jej obawy. Aurian, zabrana wbrew woli z domu do tego nieznanego, przerazajacego miejsca, byla ogromnie wdzieczna nawet za te szorstka, pelna rezerwy dobroc. Powstrzymujac lzy wtulila sie w koldre z nadzieja, ze choc raz zasnie, zanim powroca dreczace mysli o tragedii, ktora ja spotkala. Kilka tygodni zajelo uzdrowicielce wyleczenie ramienia rannej. Aurian nie byla w stanie przypomniec sobie niczego z tych pierwszych dni, kiedy Meiriel bezustannie pracowala, uzywajac uzdrawiajacej magii, by ocalic jej reke. Mag z ogromna starannoscia poskladala kawaleczki strzaskanej kosci i rozerwanych miesni. Nastepnie wykorzystala swoja moc, aby przyspieszyc proces naturalnego gojenia sie rany, ktory rowniez wyczerpal sily pacjentki tak bardzo, ze przez kilka dni trwala w glebokim snie, podczas gdy cialo odzyskiwalo energie. Kiedy w koncu Aurian sie przebudzila, zamknieta rana szybko sie goila, chociaz reka nadal byla sztywna, slaba i obolala. Oczywiscie dziewczynka wolala Forrala. Na poczatku matka zbywala ja, az wreszcie, za rada Meiriel, ustapila i dala jej list. Do dzis Aurian znala juz caly na pamiec: "Aurian kochanie, przykro mi, ze nie bedzie mnie przy tobie, gdy sie obudzisz, ale gdybym chcial cie pozegnac, nigdy nie bylbym w stanie odjechac. Nie wiem, czy potrafie wyjasnic wszystko tak, bys zrozumiala, ale sprobuje. Nie win matki - tym razem to nie ona mnie odeslala. Nie mialem prawa wystawiac cie na takie ryzyko - wprost nie moge uwierzyc, jak bylem glupi. Lady Meiriel mowi, ze wszystko bedzie w porzadku i w pelni odzyskasz wladze w rece, a ja tylko dziekuje bogom, ze cie nie zabilem. Ale i tak nigdy sobie tego nie wybacze. Musialem powiedziec twojej matce, dlaczego zaczelismy treningi z mieczem, ale nie martw sie - ona sie nie gniewa. Najwyzej na mnie za to, ze nie powiedzialem jej wczesniej. W kazdym razie zarowno ona jak i uzdrowicielka chca, zebys wyjechala do Akademii, do Nexis, i otrzymala odpowiednie wyksztalcenie, co jest zupelnie normalne, gdyz w koncu jestes Mag. Chcialem pojechac z toba i wstapic do garnizonu, by moc cie widywac, ale to nie byloby w porzadku. Musisz zaczac zyc wsrod Magow i nauczyc sie poslugiwac swoimi umiejetnosciami, a ja tylko bym zawadzal. Wracam wiec do zolnierskiej sluzby. Prosze, wybacz mi Aurian, ze cie tak zostawiam. Serce mi sie kraje, ale tak bedzie najlepiej, uwierz mi. Nie zapominaj o mnie, prosze, tak jak ja nie zapomne o tobie. I miej pewnosc, ze kiedys znowu sie spotkamy. Zawsze bede o tobie myslal. Kocham Cie, Forral". Kolejne tygodnie pelne byly cierpienia. Teraz, kiedy Forral odszedl, nic juz sie nie liczylo. Czy mylila sie co do niego? Jesli naprawde ja kochal, to jak mogl ja zostawic? Aurian, odretwiala i przepelniona bolem, zrobila po prostu to, czego chcialy od niej matka i uzdrowicielka. Stopniowo wrocila do formy i mogla pojechac z Meiriel do Nexis. Ale nawet widok nieznanego, nowego kraju nie podniosl jej na duchu. Przez caly czas bylo nieustannie zimno i ponuro, co doskonale pasowalo do jej nastroju. Mijaly dzikie i osniezone bagna, a potem, gdy juz dotarly do glownej drogi wiodacej na niziny, ujarzmione i uprawne pola oraz lasy. Aurian jednak tego nie zauwazala. Ledwie docieral do niej fakt, iz jest w podrozy. Zupelnie natomiast nie zdawala sobie sprawy, jak owa podroz okaze sie dla niej wazna. Dopiero kiedy dotarly do miasta, Aurian przestala uzalac sie nad soba. Cale zycie spedzila samotnie w Dolinie matki i teraz Nexis, z mnostwem budowli i tlumami ludzi, przerazilo ja. Wszystko bylo tak ogromne, halasliwe i zatloczone, ze ledwie mogla oddychac. Nie wiedziala, ze na swiecie jest tylu ludzi! Meiriel, na swoj szorstki sposob, pelna byla wspolczucia. -Odwagi, dziecko - powiedziala. - Nie lekaj sie, nikt cie nie skrzywdzi! Oddychaj gleboko i trzymaj sie mnie. W Akademii jest duzo spokojniej, a do miasta z czasem przywykniesz. Aurian watpila, by kiedykolwiek mogla przyzwyczaic sie do miasta lub Akademii. Dziewiczy szpital Meiriel znacznie roznil sie od znajomej, pelnej przedmiotow wiezy matki, a poniewaz wszystko bylo tak obce, Aurian zyla w ciaglej obawie, ze zrobi albo powie cos niestosownego. Tesknila za azylem swego pokoju i uspokajajaca sila, ktora budzila obecnosc Forrala. Zeby podtrzymac slabnaca odwage, Aurian sciskala mocno swoj bezcenny miecz. Zasypiala z nim kazdej nocy; byl przeciez wszystkim, co zostalo jej po Forralu. Kiedy tylko rana zagoila sie i pozwolila jej sie poruszac, Aurian poszla na polane, na ktorej spedzili tyle szczesliwych godzin. Jej cenny miecz lezal nietkniety na ziemi tam, gdzie upadl. Skorzana pochwa zdazyla zesztywniec i nieco sie odbarwic, a ostrze pokryla rdza. Trzesac sie od placzu, Aurian wziela go ostroznie i zaniosla do domu. Przez wiele godzin dokladnie czyscila i oliwila zarowno ostrze jak i pochwe, przerywajac, zeby otrzec lzy, ktore mogly zniweczyc jej prace. Pomimo sprzeciwow Meiriel i matki odmowila rozstania z mieczem, na sama propozycje reagujac tak ostro, ze ustapily. Sciskajac go mocno, Aurian plakala tak dlugo, az zapadla w sen, co zreszta powtarzalo sie kazdej nocy, odkad Forral odszedl. W swoich komnatach Meiriel sluchala cichego szlochu, zalujac, ze w taki sposob trzeba bylo zabrac dziecko z domu. Kiedy wreszcie zapadla cisza, podeszla na palcach do lozka Aurian chcac upewnic sie, ze dziewczynka naprawde zasnela. Wezwala sluzacego, ktory mial pilnowac dziecka, zarzucila plaszcz na ramiona i poszla przez skrzace sie od mrozu podworze do Wiezy Magow. Czerwone swiatlo widoczne w oknach najwyzszego pietra, przyozdobionych purpurowymi zaslonami, oznaczalo, ze Arcymag jest u siebie. -Jak tam dziecko, Meiriel? - Arcymag, jak wszyscy z jego rodu, byl bardzo wysoki. Z dlugimi, srebrnymi wlosami i broda, ostrym, zakrzywionym nosem, ciemnymi, plonacymi oczami i wynioslym zachowaniem, wygladal jak uosobienie najpotezniejszego Maga na swiecie. Jego szkarlatne szaty wlokly sie po bogato wyscielanej podlodze, kiedy przeszedl przez pokoj, aby nalac Meiriel wina. Siadajac uzdrowicielka zauwazyla szczupla, odziana w srebrne szaty postac Eliseth, tkwiacej z pochmurna mina w cieniu, przy oknie. Nie ufala jej i nie lubila tej intryganckiej, zimnej Mag Pogody. -Wydawalo mi sie, ze mialo to byc prywatne spotkanie - mruknela. Miathan wreczyl jej napelniony winem krysztalowy puchar. -Meiriel, nie badz niemadra - zbesztal ja. - Od kiedy dostalismy twoja wiadomosc, Eliseth pomaga mi ulozyc plan. Jesli to, co mowisz, jest prawda, dziecko Gerainta posiada zdolnosci, ktore mozemy wykorzystac. Powinnismy otoczyc je szczegolna opieka. Chyba nie musze ci przypominac, ze w dzisiejszych czasach potrzebujemy calkowitej lojalnosci wszystkich naszych ludzi. Rod Magow zmalal. Nasze moce sa scisle okreslone przez Kod Magow, a niechec zalosnych Smiertelnych coraz bardziej sie wzmaga. Ciagle jeszcze mam dominujacy glos w garnizonowej Radzie Trzech, ale Rioch wkrotce przejdzie na emeryture, a wsrod wojownikow nie ma odpowiedniego nastepcy. Natomiast nowy przedstawiciel kupcow, ten wyniosly dran Vannor, juz sprawia mi klopoty. Arcymag zmarszczyl brwi i upil lyk wina. -Poniewaz Mag traca swoja moc w czasie ciazy, nasz rod nigdy nie byl zbyt plodny i od dawna nie przybywa nam dzieci. Smiertelni maja nad nami powazna liczebna przewage. Nie liczac Eilin, ktora odmawia powrotu do nas, pozostaje siedmiu Magow: ty i ja, Eliseth i Bragar, blizniaki i Finbarr. A i wsrod tej siodemki blizniaki nie sa chyba w stanie osiagnac swoich pelnych mocy, zas Finbarr nigdy nie opuszcza archiwum - bez obrazy, Meiriel. Wiem, ze jest ci bardzo bliski i zaluje, ze nie mozemy obejsc sie bez twoich uzdrowicielskich mocy tak, bys mogla zajsc w ciaze. Eliseth nie mozemy utracic z tej samej przyczyny. Jej badania znajduja sie w krytycznym punkcie. -W przeciwnym razie z wielka checia poswiecilabym sie - ukladnie wtracila Eliseth. Meiriel powstrzymala sarkastyczna uwage. Klamczucha, pomyslala. Jedyne, czego pragniesz, to wladza. Natychmiast urodzilabys dziecko Miathanowi, gdyby tylko cie o to poprosil. Odwrocila sie do Arcymaga. -Co to ma wspolnego z Aurian? - zapytala. - Chyba nie oczekujesz od niej urodzenia ci kilku nowych Magow? To dziecko ma zaledwie czternascie lat! Miathan przybral cierpliwy wyraz twarzy, spogladajac na uzdrowicielke spoza smuklych dloni. -Moja droga Meiriel - powiedzial lagodnie - coz za sugestia! Alez to oczywiste, ze nie oczekuje takich rzeczy! W kazdym razie jeszcze nie teraz. Jednak musimy na to spojrzec z perspektywy. Przeciez nie pozostanie czternastolatka na zawsze. I jesli, jak to utrzymujesz, jej moc jest tak wszechstronna, powinna ja przekazac dalej. Dla dobra calego naszego rodu. Zastanawialem sie wlasnie nad nasza niepewna pozycja wsrod Smiertelnych. Gdyby rozeszla sie wiesc, ze mamy nowa Mag - ktorej moc jest, powiedzmy, porazajaca - wtedy moze dwa razy pomysla, zanim nas zdenerwuja. W koncu mieli juz przyklad tego, co potrafil jej ojciec. -To jest wstretne, Miathanie! Kompletnie niemoralne! - wybuchnela Meiriel. - Kod Magow wyraznie zabrania uzywania magii w celu zdobycia wladzy nad innymi! -Naturalnie, ze zabrania, moja droga - glos Miathana byl melodyjny i slodki. - Ale jesli dokladnie sprawdzisz formule, to nie ma w niej mowy o sytuacji, w ktorej ludzie wyobrazaja sobie, ze Mag moze uzyc swej mocy przeciwko nim. Gdyby przypadkiem taka mysl przyszla Smiertelnym do glowy, z pewnoscia nie byloby w tym naszej winy, nieprawdaz? -To sofistyka i ty dobrze o tym wiesz! Niebezpiecznie zblizasz sie do lamania przysiag Kodu, ktore zlozyles, Miathanie. A i nas pociagniesz za soba i skarzesz na wieczne potepienie. Czy dziecko tez zamierzasz skorumpowac? Eliseth wzruszyla ramionami. -Stanowczo przesadzasz - powiedziala jedwabistym glosem. - Przeciez Arcymag snuje tylko najzwyklejsze przypuszczenia. Wszystko, o co mu w tej chwili chodzi, to pomoc temu dziecku i zdobycie jego zaufanie. Kto wie, jakie nonsensy wbili jej do glowy Eilin i ten nieokrzesany Smiertelny? Wiesz, jak ciezkie sa nasze treningi, a dziewczynka pozno zaczyna. Mysle, ze brak jej dyscypliny, wiec czeka ja trudny okres. Ostatnia rzecz, ktorej bysmy sobie zyczyli, to zeby obrazila sie na rod Magow - w koncu jestesmy jej rodem. Dlatego Miathan i ja rozwazalismy, jak uporac sie z tym problemem. Mamy na wzgledzie tylko i wylacznie jej dobro. Zobaczysz, Meiriel. -Z pewnoscia zobaczy - potwierdzil Miathan serdecznie. - Meiriel, jutro przekazesz Aurian Eliseth. Potem twoj udzial w ksztalceniu Aurian bedzie zakonczony, przynajmniej na razie. Reszta zajmiemy sie my. Trzymaj sie z dala od dziecka i nie przeszkadzaj. -Ale... Twarz Miathana zastygla niczym kamien. -To jest kategoryczny rozkaz twojego Arcymaga, Meiriel. A teraz mozesz odejsc. Aurian od samego poczatku nie lubila Eliseth. Chociaz jej twarz byla nieskazitelnie piekna, a srebrne wlosy siegaly samych stop, jak szumiacy wodospad, to jednak usmiech tej Mag nigdy nie obejmowal jej szarych oczu, zlych i zimnych jak stal. Zaprowadzila Aurian do komnaty, ktora miala odtad nalezec do niej - malutkiej, wybielonej celi, znajdujacej sie na parterze Wiezy Magow. Umeblowana najprosciej jak tylko mozliwe, miescila waskie lozko, stol z krzeslem oraz polki i komode na drobiazgi i ubrania. Aurian nie miala zadnych rzeczy do rozpakowania. Oprocz stroju, w ktorym chodzila, posiadala jedynie miecz. Kiedy Eliseth go zobaczyla, zmarszczyla brwi. -Nie mozesz zatrzymac broni - powiedziala stanowczo. - To zbyt niebezpieczne dla mlodej dziewczyny. Oddaj go. Wyciagnela reke. W mgnieniu oka Aurian wyjela miecz z pochwy, tak jak nauczyl ja tego Forral. -Nie dotykaj go! Oczy Eliseth zwezily sie i lewa reka wykonala dziwny, kolisty gest. Aurian wstrzymala oddech kiedy otoczyla ja zimna, na wpol przezroczysta, niebieska chmura. Nie mogla sie ruszyc. Jej cialo bylo sztywne i zmrozone. Lodowaty chlod zdawal sie przeszywac kazda jej kosc. Eliseth skoczyla do przodu i wyrwala Coronacha z nie stawiajacej oporu dloni. Potem stanela przed Aurian spogladajac na nia ozieble. -Posluchaj mnie, ty bachorze - syknela. - W czasie pobytu tutaj nauczysz sie dyscypliny i posluszenstwa - a szczegolnie posluszenstwa wobec mnie - albo bedziesz ponosic konsekwencje! Teraz poszukam krawcowej, ktora cie zmierzy i uszyje ci jakies przyzwoite ubrania. A zeby cie ukarac za twoje odrazajace zachowanie, pozostaniesz tak az do mego powrotu! Wyszla, zabierajac ze soba miecz i zostawila zastygla Aurian, ktora nie mogla nawet sie rozplakac. Chociaz wrzala ze zlosci, lekcja zimnookiej Eliseth pozostawila swoj slad. Aurian nauczyla sie jej bac. Jeszcze tego samego dnia Eliseth oprowadzila ujarzmiona i nieszczesliwa wychowanke po Akademii. A bylo co ogladac. Stromy, skalisty cypel mial ksztalt szerokiego, zakonczonego szpicem, ostrza wloczni, a wysoki mur strzegl wnetrza wszedzie tam, gdzie teren sie obnizal. Glowne wejscie znajdowalo sie w miejscu, w ktorym nasada ostrza powinna stykac sie z drzewcem, z mala wartownia po lewej stronie. Ponizej bramy, zamiast drzewca, zygzakiem ciagnela sie waska i stroma droga, ktora poprzedniego dnia wspinala sie Aurian, zamknieta druga wartownia na dole. Wszystkie budynki staly frontem do owalnego centralnego dziedzinca wylozonego kolorowymi kamiennymi plytami, jak mozaika. Na srodku ozdobna fontanna spiewala kojaca delikatnym szmerem piosenke, wyrzucajac pierzaste luki wody do bialego, marmurowego basenu. Z lewej strony wartowni znajdowal sie maly szpital Meiriel, a obok niego kuchnie i kwatery sluzby, przylegajace do Glownej Jadalni o strzelistych oknach zwienczonych lukami. Z tylu, gdzie mur zakrecal odcinajac koniec cypla, stala piekna i wyniosla Wieza Magow, siedziba rodu. Naprzeciw niej znajdowala sie olbrzymia biblioteka o skomplikowanej, wymyslnej architekturze, a za nia lukowato w kierunku bramy, kolo ktorej staly budynki zaprojektowane specjalnie do nauki indywidualnych dyscyplin magii, wyrastal masywny bialy gmach obserwatorium meteorologicznego, ktorego kontury widoczne byly z odleglosci wielu mil. Wszystkie te budynki, az po wartownie i skromne kwatery sluzby, zbudowano z oslepiajaco bialego marmuru, ktory wydawal sie nasycony wewnetrznym, perlowym swiatlem. Byly tak piekne, ze zapieraly dech w piersi - ale w Aurian, przerazonej i stesknionej za domem, budzily nienawisc, chociaz podziwiala ogromna biblioteke z bezcennymi archiwami, swiatynie z otwartym dachem na szczycie Wiezy Magow, ozdobiona wspanialymi plaskorzezbami oraz imponujaca Glowna Jadalnie, ktora, odkad rod Magow byl tak nieliczny, najczesciej swiecila pustkami. Aurian obejrzala wyjatkowy budynek bez okien, z metalowymi drzwiami i takimi meblami, by mozna bylo bezpiecznie studiowac wsrod nich magie Ognia. W innym, niskim, bialym domu znajdowal sie gleboki basen, a takze wiele fontann, strumykow, kanalow i wodospadow niezbednych do studiowania magii Wody. Opodal stala ogromna budowla ze szkla, w ktorej kiedys rosla trawa i wiele gatunkow roslin, a nawet male drzewka. Przypominala, przyprawiajac Aurian o szybsze bicie serca, pokoj, w ktorym pracowala jej matka, a sluzyla do studiowania magii Ziemi. Ale trawa byla brazowa i sucha, a wszystkie rosliny martwe. Jezeli nawet kiedys mieszkaly tu jakies zwierzeta, to dawno uciekly. Eilin jako jedyna wsrod zyjacych Magow praktykowala magie Ziemi, a budynek stal opuszczony odkad odeszla z Akademii. Ze wszystkich obiektow Aurian najbardziej spodobala sie masywna budowla gorujaca nad cala siedzibe Magow, z majaca ksztalt luku komnata w srodku, tak wysoka, ze mniejsze chmurki mogly zbierac sie pod dachem, obok skomplikowanych zestawow zaworow i otworow. Bylo to pomieszczenie przeznaczone do studiowania magii Pogody, nalezace do Eliseth, ktora nie pozostawila Aurian ani cienia watpliwosci co do faktu, ze to najwazniejsza ze wszystkich dyscyplin. Aurian nie smiala pytac, dlaczego. Podczas wycieczki po Akademii Eliseth przedstawila Aurian innym czlonkom rodu Magow. -Z reguly jestesmy samotnikami - powiedziala. - Przewaznie zajeci wlasna praca jadamy we wlasnych pokojach, chyba ze zdarzy sie jakas uczta lub specjalna okazja. Dlatego tez lepiej bedzie, jesli poznasz wszystkich teraz. Wszystkich z wyjatkiem Arcymaga, oczywiscie. On jest zbyt zajety, zeby zawracac sobie glowe malymi dziewczynkami. - Aurian czula sie zdruzgotana. Dopiero Finbarr zdolal ja troche rozweselic. Znalazly go na dole, w archiwum - labiryncie piwnic wykutych w skale pod biblioteka. Siedzial przy stole w malej grocie, ktorej sciany wypelnialy polki ze zwojami starozytnych papirusow. Stol wydawal sie niemal pusty, mimo lezacych na nim: piora, dwoch rowniutkich pryzm papieru, jednej zapisanej i drugiej czekajacej na wykorzystanie oraz jakiegos pol tuzina papirusow zwinietych i ladnie zwiazanych. Finbarr czytal wlasnie kolejny dokument, w blasku jasno plonacej kuli swiatla, ktora usluznie wisiala nieruchomo nad jego glowa. -Widze, ze ciagle marnujesz czas na te stare bzdury - brzmialo lekcewazace powitanie Eliseth. Aurian oczekiwala, ze Mag podskoczy, tak wydawal sie byc zajety swoja praca, kiedy weszly. Ale on tylko westchnal i polozyl papirus na stole. Dwa zrolowane konce natychmiast zbiegly sie razem. -Stoj! - rozkazal Finbarr ostrym tonem. Papirus zadrzal i pospiesznie rozprostowal sie, wracajac do pozadanej pozycji. Finbarr odwrocil sie, aby zmierzyc je przeszywajacym niebieskim spojrzeniem. Byl bardzo chudy, a jego gladko ogolona koscista twarz miala ostre kontury typowe dla rodu Magow. W dlugich brazowych wlosach jasnialy pasemka siwizny, ale twarz nie byla ani stara, ani mloda. Zamrugal oczami. -Witajcie, o Pani Burzy, Wladczyni Sztormow - zaintonowal przesmiewczo. - Czy przyszlas oslepic mnie sniezyca lodowatej pogardy, czy tylko spuscisz na mnie deszcz i zepsujesz mi dzien? - Mrugnal do Aurian, ktora probowala powstrzymac chichot. -Finbarr, pewnego dnia twoj tak zwany dowcip przysporzy ci klopotow - warknela Eliseth. - Jestes mniej wiecej tak samo uzyteczny, jak te twoje wstretne papirusy! Finbarr wzruszyl ramionami. -Moje papirusy stanowia przynajmniej mile towarzystwo - powiedzial - chociaz nie powiem, zeby byly malo wymagajace. Rozumiem, ze powodem twojej calkowicie bezprecedensowej wizyty w tutejszym sanktuarium nauki i madrosci jest przedstawienie mnie tej pieknej mlodej damie. - Poslal serdeczny usmiech w strone Aurian. -Wiesz, kto to, Finbarr - Eliseth patrzyla groznie. - To bachor tego renegata Gerainta. Aurian, zaciskajac piesci, zdlawila w sobie chec protestu. Finbarr odsunal krzeslo i kucnal przed nia, dostosowujac swoja dluga, chuda postac do wzrostu goscia. Delikatnie uniosl palcem jej podbrodek i zajrzal gleboko w oczy. -Dziecko, uslyszysz wiele podobnych nonsensow w tych czcigodnych murach - powiedzial miekko. - Puszczaj je mimo uszu. Jedyna wada Gerainta byla duma, lecz to samo dotyczy wszystkich Magow, ktorzy oczerniaja jego imie. - Rzucil kamienne spojrzenie w kierunku Eliseth. - Nie mowie, ze to, co zrobil, bylo sluszne, ale podobna katastrofa mogla sie przydarzyc kazdemu z nas. Nie zwracaj uwagi na to, co ludzie mowia, dziecko, ale badz gotowa uczyc sie na jego bledach - i naszych, gdyz kataklizm spowodowany przez Gerainta nie jest wcale czyms wyjatkowym. Historia pelna jest podobnych przypadkow - dla przykladu, kiedy starozytni Magowie walczyli miedzy soba, prawie zniszczyli swiat Czterema Insygniami Wladzy i... -Na bogow, Finbarr, oszczedz nam tego wykladu! Aurian zaszokowana byla arogancja Eliseth, ale Finbarr nie wydawal sie zdziwiony. Dalej mowil do Aurian, jak gdyby wybuch Mag nie mial zadnego znaczenia. -Mam nadzieje, moja mloda przyjaciolko, ze nigdy nie pozwolisz, by Eliseth nauczyla cie gardzic wiedza, tak wazna dla nas wszystkich. Studiowanie historii uczy nas nie popelniac tych samych bledow. Wiem, ze obecnie Eliseth ponosi odpowiedzialnosc za twoja edukacje, ale kiedy pozwola ci wrocic do mnie, to porozmawiamy. Ja moge nauczyc cie innych rzeczy oprocz magii i zawsze mnie tu znajdziesz, jesli bedziesz miala jakies pytania. Cywilizowane towarzystwo jest tu zawsze mile widziane. Ale, nie przypominam sobie, zeby Eliseth powiedziala mi, jak masz na imie? -Aurian. - Zdolala sie do niego usmiechnac. -A ja Finbarr. Jestem towarzyszem Meiriel i mam nadzieje, ze z czasem bedziesz sie z nami czesto widywac. A tymczasem, oto moja rada: przykladaj sie starannie, trzymaj sie z dala od klopotow - i nie pozwol, by ta oto Pani Zlych Rzadow zapanowala nad toba. -Czas na nas, Aurian - lodowato przerwala Eliseth. Finbarr skrzywil sie. -Widzisz, co mam na mysli? Lepiej robmy, jak kaze, albo bedziemy wkrotce tonac zasypani gradem! -Niech cie licho, Finbarr! - warknela Eliseth. - Nie probuj stroic sobie ze mnie zartow! -Przepraszam, Eliseth. - Wedlug Aurian Archiwista nie wygladal wcale na skruszonego. - Do widzenia, Aurian. Na razie. Poznawanie innych Magow okazalo sie mniej ciekawe. Blizniaki po prostu potraktowaly ja z obojetna pogarda i Aurian czula sie bardzo nieswojo w ich towarzystwie. Bylo w nich cos dziwnie niepokojacego, czego nie mogla pojac. Obydwaj sprawiali wrazenie mlodzikow, ale Davorshan posiadal zadziwiajaco pospolite i grube rysy jak na kogos krwi Magow. Mial krotko obciete blond wlosy o wyraznym rudawym odcieniu i bezbarwne oczy w oprawie wyplowialych rzes. Aurian stwierdzila, ze niemozliwe jest spojrzenie mu prosto w oczy, gdyz brak koloru sprawial, ze automatycznie odwracala wzrok. Co gorsza, wydawal sie doskonale zdawac sobie sprawe z tego faktu i podejrzewala, iz celowo uzywal wzroku, by odebrac ludziom odwage. Brat Davorshana, D'arvan, prezentowal sie zupelnie inaczej - roznili sie tak bardzo, ze wydawalo sie niemozliwe, aby byli bracmi, nie wspominajac o blizniaczym pokrewienstwie. Ze swymi jasnymi, zlocistymi wlosami siegajacymi do ramion i niezwykle delikatna figura wygladal jak pozaziemska istota. Jego piekna twarz miala prawie dziewczece rysy, a glebokie, lsniace, szare oczy kryly sie pod dlugimi ciemnymi rzesami, ktorych pozazdroscilaby mu niejedna niewiasta. Chowal sie z tylu, za bratem, w ogole sie nie odzywajac i pozwalal, by Davorshan sam prowadzil rozmowe. Gdyby Aurian byla bardziej dojrzala i pewna siebie, moglaby go podejrzewac o to, ze jest chorobliwie niesmialy, ale poniewaz brakowalo jej doswiadczenia, uznala go za zimnego i dziwacznego. -Czym oni sie zajmuja? - spytala niesmialo Eliseth, kiedy wyszly z komnat blizniakow. Mag wzruszyla ramionami. -Tylko bogowie wiedza. Pochodza z krwi Magow. Ich ojciec, Bavordan, byl slynnym Magiem Wody, a matka, Adrina, to Mag Ziemi. Miathan jest pewien, ze posiadaja moc, ale jakakolwiek by ona byla, jeszcze sie nie ukazala. Uwazamy, ze poniewaz sa blizniakami, ich umysly tak sie wzajemnie zagmatwaly, iz moc nie moze sie uwolnic. Davorshan wykazuje pewne sklonnosci w kierunku magii Wody, ale wydaje sie bardziej zafascynowany fizycznymi niz magicznymi sposobami kontroli. Jego umysl zajmuja pompy, rury, akwedukty i tak dalej. Caly czas powtarzamy mu, ze tego rodzaju rzeczy sa dla Smiertelnych - my mamy do dyspozycji inne metody - ale siedzi w tych bzdurach zbyt gleboko. A jesli chodzi o D'arvana, on nie potrafi nawet splunac bez pomocy brata. Mowilam Arcymagowi, ze to strata czasu, ale Miathan nalega, zeby jeszcze poczekac. Eliseth bardzo wysoko cenila ostatniego Maga, Bragara. Jego dziedzina, podobnie jak Gerainta, byla magia Ognia wiec Aurian z niecierpliwoscia oczekiwala tego spotkania. Ale jej entuzjazm zniknal, gdy tylko ujrzala Maga. Bragar mial posepna twarz i byl kompletnie lysy. Jego ciemne oczy, tak samo jak oczy Eliseth pozbawione ciepla i wyrazu, nadawaly mu wyglad gada. Aura wokol niego byla tak ciemna jak jego purpurowe szaty, a Aurian, mimo swego mlodego wieku i niedoswiadczenia, wyczuwala okrucienstwo jego natury, rzucajace na niebo cien niczym najczarniejsze skrzydlo. Spojrzal na nia z gory, znad swego garbatego nosa, jak gdyby byla okazem insekta, a jego glos, kiedy juz raczyl do niej przemowic, brzmial sardonicznie i protekcjonalnie. Po takim powitaniu przysiegla sobie trzymac sie od niego z daleka. Wiedziala, ze sama posiada talent ojca - magie Ognia, a mysl o studiowaniu pod kierunkiem Bragara napelnila ja strachem. Tygodnie mijajace od momentu przybycia Aurian do Akademii staly sie jednym nieustajacym koszmarem, od ktorego nie bylo ucieczki. Pozostawiona wylacznej opiece Eliseth, niezmiennie doznawala jej szorstkosci. Aurian nigdy nie szkolono w magii, totez korzystala z posiadanej mocy spontanicznie i instynktownie. Teraz musiala nauczyc sie trzymac w ryzach swoj talent tworzenia ognia i przeksztalcic go w kontrolowana i skupiona moc, bedaca prawdziwym sekretem Magow. A to, wedlug Eliseth, udaloby sie osiagnac tylko i wylacznie dzieki nieustannemu powtarzaniu cwiczen, ktore nic Aurian nie wyjasnialy i przynosily mierne efekty. Eliseth sprawdzila umiejetnosci dziewczynki w dziedzinie magii Ognia wykorzystujac swiece, ktora Aurian musiala zapalic, zgasic, powiekszyc jej plomien lub go zmniejszyc. Aurian nie miala pojecia, od czego zaczac. Nie poradzila sobie rowniez z telepatycznym porozumiewaniem sie - ktory to talent stanowil wielka rzadkosc wsrod Magow, o czym Aurian nie wiedziala - gdyz nie istniala zadna nic sympatii pomiedzy nia i Eliseth. Odniosla drobne sukcesy z prosta lewitacja i magia Ziemi, ale magie Wody uznala za niemozliwa do opanowania. Magie Powietrza - specjalnosc Eliseth, jako Mag Pogody - nauczycielka uznala za zbyt trudna dla Aurian, biorac pod uwage jej dotychczasowe kiepskie osiagniecia. Cwiczenia koncentracji odbywane z Forralem pomogly odrobine, ale Aurian odkryla, ze skupic wole, to cos zupelnie innego niz utrzymac w ryzach umysl. Za kazdym razem jakies blahostki odciagaly jej uwage i albo zupelnie tracila nagromadzona moc, albo wymykala sie ona spod kontroli adeptki powodujac niefortunny final. Kary Eliseth byly wowczas tak wymyslne, okrutne i ponizajace, ze Aurian przestala juz nawet probowac, w obawie, ze moze jej sie znow nie udac. Ale to przysporzylo jej tylko klopotow z niecierpliwa nauczycielka. Nawet wieczory nie nalezaly do dziewczynki, gdyz Eliseth kazala jej nauczyc sie calego Kodu Magow na pamiec i odpytywala ja codziennie. Aurian czula sie nieszczesliwa i samotna jak nigdy dotad. Moze byloby jej latwiej, gdyby mogla przeslac wiadomosc matce, ale Eliseth traktowala ja jak wieznia, przez caly dzien zmuszajac do pracy, a noca zamykajac na klucz w pokoju. Aurian stracila apetyt i nie mogla spac. Co noc lezala w lozku przewracajac sie z boku na bok, a rano z lustra spogladala na nia coraz bledsza i mizerniejsza twarz z zapadnietymi oczami. Stala sie nerwowa i skryta, plakala z byle powodu. Kiedy uplywajace tygodnie zmienily sie w miesiace i powoli zaczela zblizac sie wiosna, Aurian nabrala przekonania, ze nigdy nie zostanie Mag. Beznadziejnosc sytuacji przerosla wkrotce jej strach przed miastem i wielkim swiatem, ktory istnial na zewnatrz. Teraz kierowala nia juz tylko desperacka chec ucieczki. W koncu nadarzyla sie okazja. Po szczegolnie ciezkim dniu Eliseth odeslala ja do pokoju - i zapomniala zamknac drzwi na klucz. Aurian z zapartym tchem oczekiwala nadejscia nocy, modlac sie, zeby Mag nie powrocila i nie uwiezila jej po raz kolejny. Potem zawinela swoje ubrania w koc i na palcach wyszla z wiezy, spodziewajac sie, ze w kazdej chwili moze uslyszec gniewny glos przyzywajacy ja z powrotem. Wszystko wydawalo sie zbyt proste. Wiosenne powietrze bylo lagodne i cieple, pelnia ksiezyca dawala wystarczajace swiatlo, a dziedziniec calkowicie opustoszal. Aurian cichutko przemykala sie w cieniu, szukajac innego wyjscia oprocz glownej bramy, strzezonej i prowadzacej w dol odslonieta droga do wartowni przy grobli. Krazac tak wzdluz murow zaczela wpadac w rozpacz. Musi byc jakies inne wyjscie. Ale poszukiwania doprowadzily ja z powrotem do Wiezy Magow. Aurian mogla usiasc i plakac, lecz co, jesli szansa ucieczki juz sie nie powtorzy? Nie moze jej zmarnowac. Zacisnela zeby i zaklela jednym z ulubionych przeklenstw Forrala. -W porzadku - mruknela. - Wyjde gora! W poszukiwaniu pekniec w gladkim kamiennym murze, dotarla do kata, gdzie mur zaokraglajac sie laczyl dwie sciany wiezy. I tam natrafila na ukryta w cieniu mala, drewniana furtke, osadzona gleboko w kamieniach grubego muru. Przygryzajac warge Aurian przez chwile mocowala sie z ogromna, zelazna obrecza, ktora sluzyla jako klamka. Wreszcie pchnela i furtka otworzyla sie. Aurian przeslizgnela sie przez otwor i zamarla. Przed nia znajdowal sie zamkniety ogrod, a nie droga na zewnatrz. Z ukrycia w krzakach rosnacych wzdluz muru, Aurian przygladala sie ogrodowi. Byl pieknie utrzymany, z gladko przystrzyzonymi trawnikami, tryskajacymi fontannami i schludnymi grzadkami delikatnych, wiosennych kwiatow, lsniacych blado w swietle ksiezyca. Fala cieplego powietrza przyniosla Aurian ich zapach, a cmy unoszace sie nad ogrodem wygladaly, jakby same zakwitly. Oprocz okraglej altany na srodku, schronienie stanowic mogly tylko mury zasloniete krzakami i winorosla. Ale jedna sciana - ta znajdujaca sie najdalej od niej - siegala jedynie do wysokosci pasa. Mogla przez nia przejsc! Serce zabilo jej z radosci. Potem ocenila sytuacje. Byla to sciana zabezpieczajaca kraniec stromego urwiska, ktore spadalo jak dziob statku do rzeki znajdujacej sie ponizej. Zacisnela w uporze zeby, walczac z ogarniajaca ja rozpacza. Musze po prostu sprobowac zejsc, to wszystko, stwierdzila. Moze nie bedzie az tak zle. Wole umrzec, niz spedzic tu chocby jedna jeszcze noc! Aurian, kryjac sie w cieniu krzakow, przekradla sie wzdluz granic ogrodu w kierunku nizszej czesci muru. Wtedy znienacka ujrzala starca. Gdy weszla, zaslaniala go altana, a teraz wyraznie widoczny, kleczal z rydlem w reku pochylony nad grzadka kwiatow. Z walacym sercem Aurian wycofala sie w krzaki, zbyt pozno orientujac sie, ze to roze. Kolce bolesnie wbily sie w jej plecy, zahaczyly o ubranie i wlosy, ale nie odwazyla sie odezwac ani poruszyc, chociaz stary ogrodnik wydawal sie calkowicie pochloniety swoja praca. Aurian czekala. Czekala i modlila sie, by stary glupiec skonczyl wreszcie i poszedl sobie. Z pewnoscia nie planowal pracowac cala noc? Najwyrazniej nie. Nie podnoszac glowy, powiedzial: -Jest ci tam wygodnie? Aurian dech zaparlo i poczula, jak kolce wbijaja sie glebiej w jej skore, kiedy probowala wycofac sie pod oslona lisci. -Rownie dobrze mozesz wyjsc. - Chrapliwy, stary glos brzmial przyjaznie. - Prywatny ogrod Arcymaga nie jest najlepsza kryjowka, moja droga. Mowi sie, ze kwiaty szepcza mu sekrety do ucha. Z trudem lapiac powietrze Aurian wysunela sie z krzakow roz, a kolce rozerwaly jej ubranie. Starzec usmiechnal sie. -Teraz lepiej. Ten ogrod nie widzial tak pieknej dziewczyny od wiekow. - Z kieszeni polatanej, starej tuniki wyjal mala flaszke wina i paczuszke schludnie zawinieta w czysta biala scierke. - Wlasnie mialem jesc - powiedzial. - Lubisz chleb z serem? Z pewnoscia mial pomieszane w glowie. Aurian zaczela przesuwac sie w kierunku niskiego muru. -Nie dziekuje - odparla. - Obawiam sie, ze nie mam czasu. -Nonsens. Zawsze powtarzam, ze lepiej uciekac z pelnym niz pustym zoladkiem. -Skad wiesz? - Slowa wymknely sie, zanim zdolala je powstrzymac. Wzruszyl ramionami. -To dosc oczywiste. Nie probowalbym jednak ta droga. Nikomu dotad to sie nie udalo i bedziesz okropnie wygladac, kiedy lecac w dol roztrzaskasz sobie wszystkie kosci na skalach. Aurian wpatrywala sie w niego, pokonana. Pojedyncza lza splynela po jej policzku. -Podejdz tu - lagodnie powiedzial starzec. - Zjedz kolacje i opowiedz mi wszystko. Moze zdolam ci pomoc. Aurian nigdy przedtem nie pila wina. Ale jakos tak wyszlo, ze wypila lwia czesc butelki i to rozwiazalo jej jezyk. W niedlugim czasie wyciagnal z niej historie calego zycia, konczaca sie na problemach i niedoli pobytu w Akademii. Starzec sluchal z powaga, od czasu do czasu wtracajac pytanie. Nawet wreczyl jej chusteczke, kiedy lzy znow zaczely splywac jej po twarzy. Gdy skonczyla, wyciagnal reke... -Chodz ze mna - powiedzial cieplo. - Najwyzszy czas wszystko uporzadkowac. Aurian poslusznie podazyla za nim przez ogrod i za furtke. Dopiero gdy dotarli do Wiezy Magow, zatrzymala sie. Stary glupiec zwariowal! -Nie moge! - rzucila, wstrzymujac oddech. - Eliseth tam jest i... i Arcymag! - Probowala sie wyrwac, ale mocno trzymal ja za reke, wpatrujac sie ciemnymi oczami w jej oczy. -Drogie dziecko, jeszcze sie nie domyslilas? Ja jestem Arcymagiem! Aurian niemal zemdlala. Tak gorzko uzalala sie na Akademie przed samym Arcymagiem! Przylapal ja na probie ucieczki. I wkroczyla na teren jego prywatnego ogrodu. Nie potrafila wymowic slowa, a trzesla sie tak bardzo, ze prawie nie mogla utrzymac sie na nogach. Miathan objal ja silnym ramieniem. -Nie boj sie, dziecko - powiedzial. - Jesli ktos za to wszystko oberwie, to na pewno nie ty. Aurian ciagle zwlekala, przestraszona naglym chlodem jego glosu. Arcymag spojrzal na nia i westchnal. -Chodz, dziewczyno. Nie zamienie cie w ropuche. Zamienie cie w pierwszorzedna Mag. - Usmiechnal sie do niej. Byl to tak olsniewajacy i mily usmiech, ze lzy Aurian obeschly w jednej chwili. Kiedy dotarli do jego pokoi, Arcymag wezwal spiacego sluzacego i zamowil druga, duzo bardziej wystawna kolacje. Posadzil Aurian na miekkim krzesle obok kominka, a sam - przebral sie z polatanego ubrania ogrodnika we wspaniale, szkarlatne szaty, odpowiednie dla jego rangi. Czekajac, Aurian rozejrzala sie po komnacie, oszolomiona bogactwem pieknych mebli, grubym i miekkim dywanem oraz gobelinami wyszywanymi zlotem, zdobiacymi sciany. To bylo iscie krolewskie miejsce. Zadnego porownania z jej ciasna, pusta, mala cela na parterze. Jedzenie przybylo zadziwiajaco szybko, biorac pod uwage fakt, ze sluzba kuchenna zostala zapewne sciagnieta z lozek, zeby je przygotowac. Aurian ze zdumieniem wpatrywala sie w kuszace potrawy - w zbyt duzej ilosci jak dla dwoch osob. Niespokojnie zastanawiala sie, czy bedzie musiala zjesc wszystko. A samo jedzenie! Eilin miala niewiele czasu na gotowanie, wiec podawala posilki smaczne, lecz proste, a Eliseth zdala sie uwazac, ze chleb i mleko wystarcza Aurian do przezycia. Teraz dziewczynka patrzyla na miesa, ktore z trudem dawalo sie rozpoznac pod gestymi sosami, warzywami i owocami, przygotowanymi w bardzo wyszukany sposob. Z zaklopotaniem stwierdzila, ze nie ma pojecia, co robi sie z niektorymi egzotycznymi potrawami. Powinna je brac palcami, czy tez bedzie to dowod zlych manier? Miathan jednakze wydawal sie odgadywac jej rozterki. Nalegal na to, by sam mogl jej uslugiwac, objasniajac, gdy widzial, ze sie waha, bardziej skomplikowane potrawy. Zachecona jego dobrocia i pod wplywem wina, dzieki ktoremu juz zaczynalo jej sie krecic w glowie, Aurian powoli odprezala sie i rozkoszowala jedzeniem. W trakcie posilku Miathan wyjasnil jej, ze zaszlo nieporozumienie i ze od tej pory on osobiscie zajmie sie jej wyksztalceniem. Aurian gwaltownie zesztywniala -Ale... ale Eliseth mowi, ze jestem do niczego - wyznala zawstydzona. Miathan uniosl brwi. -Co? Corka Gerainta i Eilin ma byc do niczego? Nie wierze w to! - Wyciagnawszy reke zgasil swieczke, ktora palila sie w srebrnym swieczniku na srodku stolu. Pokoj nagle utonal w ciemnosci. Jedyne slabe swiatlo dochodzilo ze strzelajacych plomieni w kominku. -Aurian, czy moglabys zapalic dla mnie swiece? Nie widze, co jem - powiedzial Arcymag. Aurian ze strachu poczula pustke w glowie. Im bardziej probowala pozbierac rozbiegane mysli, tym bylo gorzej. Co on moze zrobic, jesli jej sie nie powiedzie? Nagle silna reka Miathana zacisnela sie na jej dloni, a lagodny glos przebil sie przez chaos mysli. -Odprez sie, dziecko. Pomysl o plomieniu. Wyobraz go sobie w glowie. Najpierw to zarzaca sie kropka dotykajaca knota. Pozniej wosk zaczyna topic sie i trzeszczec, czujesz go, a male plomyki dojrzewaja i rosna. Oczy Aurian rozszerzyly sie. To sie dzialo naprawde! Miekki oblok swiatla przesuwal sie przez pokoj, a jej maly plomyk zlapal go i powiekszyl. -Udalo mi sie! - krzyknela triumfujaco, ale zaraz przycisnela reke do ust, widzac ogromny slup ognia, ktory w odpowiedzi na jej euforie wystrzelil ze swiecy przypalajac sufit. Och! - Aurian machinalnie zgasila ogien, tak jak to czesto robila z kulkami ognia w domu, i odsunela sie od Miathana. - Przepraszam - szepnela. Arcymag odrzucil glowe w tyl i gromko sie zasmial. -No coz - parsknal - sam tego chcialem! Widze, ze musze na przyszlosc bardzo uwazac, o co cie prosze! Aurian odebralo mowe. -To znaczy... ze wszystko w porzadku? Ale wlasnie zniszczylam ci sufit. -Nic nie szkodzi, moja droga. Sluzba to wkrotce naprawi - powiedzial Miathan. - Za to udowodnilas, ze nie tylko nie jestes do niczego, ale dysponujesz potezna sila. Wszystko, czego musimy cie nauczyc to ja przywolywac - co zreszta swietnie sie udalo, gdy tylko wytlumaczylem ci jak to zrobic - i kontrolowac. Widzisz, nie zdolalas w pore zerwac wiezi z plomieniem i on po prostu zareagowal na twoje emocje. -Pokazesz mi, jak? - zapytala z ozywieniem Aurian. Miathan usmiechnal sie. -Nie jestes zmeczona? Juz bardzo pozno. -Zmeczona? Nie, ani troche. To wszystko jest takie... slowa zginely w poteznym ziewnieciu. Arcymag wyciagnal dlon. -Chodz - powiedzial. - Dzis mozesz spac w moim lozku, a rano zorganizuje ci przeprowadzke. Jest wiele wolnych pokoi pietro nizej. Kiedys nalezaly do twego ojca - i mysle, ze okaza sie w sam raz dla ciebie. W przyszlosci bedziemy bardzo scisle wspolpracowac, wiec chce cie miec blisko siebie. I co ty na to? -Och, dziekuje, Arcymagu! - W przyplywie wdziecznosci Aurian rzucila sie Miathanowi na szyje i usciskala go. Przez chwile czekala niepewna, czy aby nie posunela sie za daleko, ale wtedy zobaczyla jak jego surowa, stara twarz rozpromienia sie. W tym wlasnie momencie Aurian pokochala go. Zasnela w wielkim lozu z baldachimem, tak szczesliwa i bezpieczna, jak nie czula sie od wielu miesiecy, a zamiast Forrala jej senne mysli wypelnial Miathan. Pukanie do drzwi przerwalo Arcymagowi kontemplacje spiacej dziewczyny. Wzdychajac opuscil sypialnie, cichutko zamykajac za soba drzwi. Tak jak tego oczekiwal, jego gosciem byla Eliseth. -Czy to nie moglo poczekac do rana? - powiedzial ze zloscia. Eliseth podeszla do kominka i rozgrzala sobie dlonie. -Nie moglam zasnac. Chcialam sie dowiedziec, jak poszlo. -No coz, z pewnoscia odnioslas sukces. Biedne dziecko bylo tak przerazone, ze prawie stracilo zmysly. Ale jej moc, Eliseth! To niewiarygodne u kogos tak mlodego. -Jakie masz plany wobec niej? - glos Eliseth stal sie szorstki. - Bedziesz ja sam ksztalcil - czy to znaczy, ze zamierzasz uczynic ja swoja nastepczynia?... Miathan zasmial sie cicho. -A wiec to jest powod tej nocnej wizyty. Moglem sie domyslic. No coz, mozesz sie odprezyc, moja droga. Nie mam zamiaru wyznaczac nastepcy - na razie - a wlasciwie moze nigdy go nie wyznacze. -Co? Ale... ale maksymalna kadencja na tym stanowisku wynosi dwiescie lat. Zawsze tak bylo. -Tradycyjnie, tak. Ale tradycje mozna odlozyc na bok. Podoba mi sie rola Arcymaga, a poza tym, kto mialby mnie zastapic? Ty i Bragar macie takie ambicje. -Bragar? - wykrztusila Eliseth. Miathan zasmial sie. -Jakas ty naiwna! Czy uwazasz, ze oblaskawilas go urokami swojego ciala? Nie podzialaly na mnie, wiec co sklonilo cie do myslenia, ze lepiej powiedzie ci sie z nim? Przezabawnie jest ogladac wasza dwojke kombinujaca i spiskujaca przeciw sobie, gdy ja i tak caly czas mam nad wami przewage w grze o wladze. Lepiej zrobisz, jesli pozostaniesz przy mnie, moja droga. Pewnego dnia mam zamiar rzadzic swiatem, a dla tych, ktorzy beda mnie popierac, znajdzie sie wladza i bogactwo - twarz Miathana wykrzywila sie w grymasie. - Nawet nie mysl o tym, zeby mnie rozgniewac, Eliseth. Sam jestem dziesiec razy potezniejszy niz ty, a teraz masz jeszcze przeciwko sobie Aurian. Ladnie sie urzadzilas tym naszym planem. Aurian juz od dawna cie nienawidzi - to dziecko jest moje. 5 Glos w ciemnosci A wiec tak to robisz! - Aurian przesunela palcami wzdluz polek z papirusami, a pole magii, jak aureola blyszczacego niebieskiego swiatla Magow, polyskiwalo wokol jej dloni. Twarz Aurian plonela entuzjazmem i Finbarr po raz kolejny zastanowil sie nad zmianami, ktore zaszly w niej przez ostatnie szesc lat. Wyrosla na wysoka, szczupla dwudziestoletnia kobiete. Geste, lsniace, ciemno-rude wlosy wygladaly wciaz tak samo, ale twarz dojrzala i nabrala rysow, ktore niezwykle przypominaly jej ojca. Z takim nosem nigdy nie zostalaby uznana za pieknosc, ale z jej twarzy emanowal silny i nieodparty urok. Zachowanie Aurian rowniez uleglo radykalnej zmianie. Zniknelo zastraszone, nerwowe dziecko, ktore poznal. Teraz byla szczesliwa, promienna i pewna siebie. Jej moc rosla z kazdym dniem, a glod wiedzy zdawal sie wciaz nienasycony. Miathan dobrze sie z nia obchodzil. Czasami Finbarrowi wydawalo sie, ze niemal zbyt dobrze.-Finbarr, czy ty mnie sluchasz? -Co? Alez oczywiscie. Co mowilas? Aurian demonstracyjnie westchnela, usmiechajac sie. -Pytalam cie, czy zaklecie zabezpieczajace, ktorego uzywasz przy tych starych dokumentach, sprawia, ze istnieja jakby poza czasem. Finbarr byl zaskoczony. -No tak, przypuszczam, ze tak jest. Nigdy nie myslalem o tym w ten sposob, ale to ma sens. Zaklecie znalazlem w papirusie napisanym przez Barothasa - no wiesz, tego starozytnego historyka, ktory obsesyjnie chcial udowodnic istnienie zaginionego rodu Smokow. Pisal o kilku wczesniejszych wzmiankach - niestety zaginionych - w ktorych podawano, ze posiadali oni zdolnosc manipulowania czasem, a takze innymi wymiarami. Twoj biedny ojciec korzystal z jego notatek w trakcie swojego tragicznego eksperymentu przejscia z jednego swiata w drugi. Oczywiscie, aby manipulowac przestrzenia, w odroznieniu do czasu; nalezaloby... -O rany, Finbarr, czy nigdy nie zastanawiales sie, jakie to ma znaczenie? -Co za znaczenie? - Archiwista, wyrwany z krolestwa naukowych rozwazan, stal sie czujny. Aurian zmarszczyla brwi. -No coz, nie wiem dokladnie. Ale jestem pewna, ze cos bym wymyslila. - Jej glos przybral zalotny ton. - Finbarr, nauczysz mnie tego zaklecia? Finbarr rzucil mlodej Mag gniewne spojrzenie. Jej twarz wygladala zupelnie niewinnie, ale on nie dal sie oglupic - zbyt dobrze znal Aurian. -Jesli chodzi o to, zebym pokazal ci ow papirus, to odpowiedz brzmi: wykluczone. Zamknalem go w bezpiecznym miejscu po tym, co przydarzylo sie Geraintowi, i tam pozostanie. Moze cie pocieszy, gdy dowiesz sie, ze nie tylko ty masz zabroniony dostep do tej wiedzy. Juz dawno zdecydowalem, iz magia Smoka jest zbyt niebezpieczna, aby rod Mag mogl sie nia zajmowac. Bardzo zaluje, ze nie spalilem tego papirusu zaraz po odnalezieniu go - ale nawet teraz, wiedzac, jakie moze uczynic zniszczenia, nie moge sie zdobyc na unicestwienie kawalka naszej historii. Nikt, oprocz nas i moze twojej matki, nie wie o jego istnieniu - wiec Aurian, odwoluje sie do twego honoru, nie pisnij nikomu o tym slowa, nawet Arcymagowi. - Ujal jej rece w swoje dlonie. - Obiecujesz? -Oczywiscie! - zapewnila go Aurian. - Pod warunkiem, ze nauczysz mnie zaklecia czasu! Archiwista zawahal sie. W koncu zdecydowal: -Musisz najpierw spytac Miathana. On zajmuje sie twoim ksztalceniem, a plan zajec jest juz i tak wystarczajaco przeladowany. -O, to nie szkodzi - powiedziala Aurian. - Zrobie cos, by miec dodatkowy czas. A moze wlasnie kiedy pokazesz mi zaklecie, odnajde na to sposob. - Jej oczy blysnely figlarnie. Minelo kilka sekund, zanim Finbarr zrozumial, o co jej chodzi, i krew w nim zawrzala. -Aurian! Nie waz sie nawet myslec o zabawie czasem! Czy ty w ogole masz pojecie, jakie to moze byc niebezpieczne? Tylko bogowie wiedza, co za szkody mozesz wyrzadzic! Aurian poklepala go po ramieniu. -W porzadku, Finbarr. Ja tylko zartowalam. - Ale w jej oczach nadal czaila sie jakas mysl. -Posluchaj - zaproponowal Finbarr, ludzac sie, ze zmieni temat. - Meiriel i ja chcielibysmy, zebys zjadla dzis z nami kolacje. Meiriel mowi, ze ostatnio cie nie widuje. Twarz Aurian posmutniala. -Och, dzisiaj nie moge. Musze zajac sie tymi ksiazkami o magii Pogody, ktore dla mnie znalazles. Miathan bardzo mi pomaga, ale to Eliseth jest specjalistka, a poniewaz mnie nie znosi, musze sama uczyc sie teorii ze zrodel, do ktorych mam dostep. Gdyby tylko wpuscila mnie do swojej pracowni i pozwolila pocwiczyc. Ale zawsze ma jakas wymowke. To takie frustrujace! - Uderzyla piescia w stol. Finbarr zamrugal oczami. -Nie wiedzialem, ze juz zajelas sie magia Pogody - powiedzial. -No coz, musialam sobie jakos wypelnic czas, odkad przestalam studiowac magie Ognia u Bragara. Archiwista skrzywil sie. -Tak, slyszalem o tym. Moje drogie dziecko, czy nie sadzisz, ze to nierozsadne klocic sie z Bragarem? -Nierozsadne? - zgrzytnela zachmurzona Aurian. - Bragar to dupek! Uwaza sie za eksperta, a zna zaledwie podstawy magii Ognia. Nauczylam sie wszystkiego, czego moglam sie od niego nauczyc, a jesli nie spodobalo mu sie, ze o tym powiedzialam, to ma pecha! -Z tego, co slysze, zachowalas sie nad wyraz nietaktownie - skarcil ja Finbarr - radze ci go przeprosic. Zapamietaj moje slowa, Bragar bedzie niebezpiecznym wrogiem. Aurian wzruszyla ramionami. -Nie mam czasu zajmowac sie dasami Bragara. Przejdzie mu. Finbarr, prosze cie, naucz mnie tego zaklecia, dobrze? -Czy nie uwazasz, ze masz wystarczajaco duzo zajec? Pracujesz calymi dniami. Zapominasz o jedzeniu, nawet jesli nie jestes akurat zajeta, i przez cale noce widze swiatlo w twoich komnatach. Czy nie powinnas znalezc troche czasu na odpoczynek? A moze nawet i sen, na milosc boska? -Nic mi nie jest. - Twarz Aurian spowazniala. - Finbarr, chce zeby Miathan byl ze mnie dumny. Jest dla mnie taki dobry - jak ojciec, ktorego nigdy nie znalam. Moge mu sie odwdzieczyc jedynie zostajac najlepsza Mag, jaka kiedykolwiek istniala. I uczynie to. - Zacisnela zeby z uporem, ktory Finbarr, jak rowniez wszyscy w Akademii, od sluzby po Arcymaga, tak doskonale znali. Archiwista westchnal. Meiriel slusznie sie martwila. Aurian obsesyjnie pograzyla sie w pracy, zapominajac o jedzeniu i spaniu, zbytnio nadwerezajac swoja energie wewnetrzna, ktora stanowila zrodlo jej magicznej mocy. Oznaki tego juz byly widoczne. Twarz dziewczyny zmizerniala i pobladla, a skora zdawala sie plonac wewnetrznym swiatlem. Zielone oczy wydawaly sie puste i zbyt blyszczace. Zeszlego lata, kiedy Finbarr zawiozl ja do matki, probowal uzyskac pomoc Eilin w przekonaniu Aurian, by nieco zwolnila, ale Mag Ziemi, przywykla do ciezkiej pracy nie podzielala jego obaw. Eilin rowniez sie przepracowywala. Zadanie, ktore sobie postawila, okazalo sie o wiele za ciezkie dla jednego Maga. Finbarr byl przerazony widzac te wychudla istote i czul, ze teskni ona za Aurian bardziej, niz to okazuje. Lecz kiedy blagal ja, by wrocila do Akademii, kategorycznie odmowila. Jaka matka taka corka, pomyslal Finbarr. Teraz wiem, skad u Aurian bierze sie to obsesyjne zachowanie - i jej upor nie do zniesienia! Niemniej jednak zdecydowal sie podjac ostatnia probe przemowienia upartej mlodej Mag do rozsadku. -Sluchaj, Aurian. Musisz bardziej dbac o siebie. Meiriel obawia sie, ze mozesz sie wypalic. Okropne rzeczy groza Mag, ktora nadwerezy swe sily tak, jak ty to robisz. Miathan jest dumny z twoich osiagniec, ale przeciez nie chce, zebys przez swoja nadgorliwosc stracila moc - i rozum. Wierz mi, to naprawde moze sie zdarzyc. Jesli chcesz, moge ci przedstawic udokumentowane przypadki. Aurian spowazniala. -Czy Meiriel naprawde sie martwi? -Oczywiscie. Gdybys tylko zechciala z nia porozmawiac... -Alez tak! - wykrzyknela impulsywnie Aurian. - Wiesz co, mimo wszystko przyjde na te kolacje. Z pewnoscia uda mi sie ja uspokoic. A na razie, zajme sie tym. Zabrala ze stolu sterte ciezkich starych tomow i wyszla w pospiechu, jak zwykle zapominajac o pozegnaniu. Finbarr westchnal. No coz, probowal. Moze Meiriel wbije jej troche rozsadku do glowy. Upal odurzyl Aurian, kiedy wyszla z biblioteki na zakurzone, sloneczne podworze. Na dalekiej polnocy pogoda rzadko bywala tak ladna, ale fala upalow trwala juz od miesiaca i nie zanosilo sie na zadna zmiane. Z poczatku rolnicy byli zadowoleni, lecz teraz siano zostalo juz zwiezione, a wyschnieta kukurydza opadala na polu. Rzeka zmienila sie w cuchnaca, blotnista struzke i po raz pierwszy od niepamietnych czasow w Nexis zaczeto racjonowac wode. Smiertelni oczekiwali, ze Magowie rozwiaza ten problem, i pogloski o zamieszkach narastaly z kazdym dniem przeciagajacej sie suszy. Aurian nie zastanawiala sie nad tym. Zajmowala sie swoja praca, calkowicie pewna, ze Miathan potrafi rozwiazac kazdy problem. Nie miala pojecia o trudnosciach, z jakimi borykali sie Smiertelni, gdyz Akademia posiadala wlasne zrodla glebinowe i Magom nie brakowalo wody. A poniewaz rzadko opuszczala zabudowania na wzgorzu, nie wiedziala, ze odradzano im samotne wychodzenie do miasta. Idac przez podworze, Aurian postanowila spedzic reszte popoludnia na nauce w ogrodzie Miathana, korzystajac z przywileju dostepnego tylko jej, tak bardzo zblizyla sie do Arcymaga. Ale gdy dotarla do malej furtki, uslyszala glos Eliseth dochodzacy z drugiej strony muru. -Miathan, zrobilam juz wszystko, co potrafie. Nie umiem tak z niczego wywolac deszczu. Najblizsze chmury sa setki mil stad! Puscilam je w ruch, ale mina dni, zanim tu dotra, a moje sily sie wyczerpuja. Te gbury z miasta powinny byc wdzieczne! Szczerze mowiac, gdybys nie nalegal, nawet nie zawracalabym sobie tym glowy. Kogo obchodzi ich glupia susza? Magom nic sie nie stanie. -Eliseth, wyjasnialem ci przyczyne. - W glosie Miathana brzmiala troska i rozdraznienie. - Wiesz, jak niestabilna stala sie sytuacja tam na dole. Racjonuja wode i Meiriel mowi, ze jesli poziom rzeki sie obnizy, to istnieje ryzyko epidemii. Juz w tej chwili zanotowano pojedyncze przypadki i oni winia za to rod Magow. Jezeli bedziemy miec epidemie, w miescie zacznie wrzec, a ja nie jestem przygotowany, by zajmowac sie rozwscieczonym tlumem. Rioch zajrzal do mnie wczoraj wieczorem i oznajmil, ze tym razem zdecydowanie odejdzie na emeryture. Stwierdzil, ze czuje sie za stary i nie podola zamieszkom. A Vannor! Podejrzewam, ze to on jest glownym inicjatorem rozruchow. Juz wczesniej byl wystarczajaco zly, ale odkad w zeszlym roku umarla jego zona, przy kazdej okazji przeciwstawia mi sie na radzie. Poniewaz Meiriel nie udalo sie jej uratowac, wini rod Magow - Miathan westchnal. - Gdybysmy tylko potrafili znalezc nastepce Riocha, ale w tej chwili nie ma w garnizonie nikogo, kto by nam sprzyjal. Eliseth, jesli nie uda ci sie szybko wywolac deszczu, wole nie myslec o konsekwencjach. -Robie, co moge! - warknela Eliseth. - Gdybys nie obarczal mnie swoimi problemami, mialabym wiecej czasu. Aurian spochmurniala i odeszla. Biedny Miathan! Moze gdyby zrobila postepy w magii Pogody, moglaby mu pomoc. Nagle podjela decyzje, przelozyla ciezkie ksiazki do drugiej reki i ruszyla do swoich komnat. Wspinajac sie po nieskonczonej spirali schodow do dusznej wiezy Aurian po raz pierwszy zalowala, ze nie mieszka nizej. Kiedy dotarla do swoich drzwi, byla slaba i krecilo jej sie w glowie. Minela sluzacego wychodzacego z komnat Miathana, wiec pamietajac ostrzezenie Finbarra, zatrzymala go. Caly dzien nic nie jadla, ale gdy juz miala go poprosic o cos do jedzenia, zawahala sie. Bylo zbyt goraco. Moge zjesc pozniej, pomyslala. -Przynies mi chlodny napoj - polecila mezczyznie. Weszla do pokoju i z westchnieniem ulgi rzucila ksiazki na stol. W gabinecie poczula sie jak w piecu. Zielone i zlote zaslony wisialy w otwartym oknie, a w szerokich smugach slonca unosily sie pylki, opadajac na zielony jak mech dywan. Aurian siegnela po dzbanek stojacy na stole, ale skrzywila sie widzac stechla i cieplawa wode. Odstawila naczynie i zdecydowala poczekac na powrot sluzacego. Gdyby Miathan dal mi wlasnego sluzacego, pomyslala, nie cierpialabym z powodu takiego zaniedbania! Przysunela krzeslo i usiadla przy stole stwierdzajac, ze wlasciwie moze juz zaczac. Ktos, kto gryzmolil te starozytne ksiegi, mial okropny charakter pisma. Aurian tarla oczy, ktore bolaly ja od prob rozszyfrowania nieczytelnych bazgrolow. Linijki na kartce zdawaly sie falowac, kiedy swiatlo sloneczne wlewajace sie przez okno padalo na tyl jej glowy i odbijalo sie oslepiajacym blaskiem od pergaminu. Aurian, poirytowana, to zastanawiala sie, kiedy wreszcie sluzacy przyniesie jej napoj, to znowu skupiala sie na pracy. Na szczescie Finbarr nauczyl ja zaklecia wyjasniajacego te archaiczne bazgroly! Ze zmarszczonymi brwiami, skupiona nad strona, siegnela w glab siebie, by dotrzec do mocy. Nie od razu zdala sobie sprawe, ze cos jest nie tak. Dopiero po chwili zauwazyla, ze slowa zamiast stawac sie wyrazne, zaczynaja sie zmniejszac. Zdumiona stwierdzila, ze oczy zachodza jej mgla, a pismo odplywa gdzies daleko, na koniec dlugiego, ciemnego tunelu. Kiedy sprobowala oderwac wzrok od pergaminu, jej cialo nie zareagowalo. Wszystko oddalalo sie, a ona zapadala sie - zapadala w ciemnosc. -Przykro mi, Arcymagu. Nic wiecej nie potrafie zrobic. Ostrzegalam ja, ze to moze sie zdarzyc, jesli nie przestanie tak sie nadwerezac. Uzdrowicielka byla zmartwiona, a Miathan hamowal zlosc. To moja wina, myslal, pozwolilem Aurian doprowadzic sie do takiego stanu. -Jestes pewna? - spytal. - To juz trzy dni, Meiriel! Meiriel usiadla ciezko na lozku Aurian. -Fizycznie wszystko jest w porzadku. Wedlug mnie nie utracila swej mocy. Ale cos sie w niej zablokowalo, powstrzymujac ja przed naduzywaniem mocy. Mysle, ze jest swiadoma tego, co sie wokol niej dzieje, ale zostala uwieziona w sobie i nie mozemy do niej dotrzec. -Jak dlugo to potrwa? Meiriel wzruszyla ramionami. -Kto wie? Szczerze mowiac, Arcymagu, jesli nawet ty nie mozesz do niej dotrzec, to sytuacja wyglada bardzo zle. -A co z jej matka? Meiriel pokrecila glowa. -Watpie, by mogla sie na cos przydac. Oprocz ciebie, jedyna osoba bliska Aurian byl ten Smiertelny. -Forral? Alez oczywiscie! - Miathan potarl piescia o dlon. Jego blyskotliwy umysl podsunal mu doskonaly plan. - Forral moglby rozwiazac nasze problemy. Czy mozesz powiedziec Finbarrowi, zeby natychmiast go zlokalizowal? Ja znajde poslanca. Im predzej go wyslemy, tym lepiej. Swiatlo krysztalu jarzacego sie na stole przed archiwista rzucalo ostre cienie. Arcymag stal obok, emanujac zniecierpliwieniem. -Czy mozesz zejsc z drogi, Miathanie? - Glos Finbarra brzmial dziwnie stanowczo. - Twoje emocje blokuja odbior na setki mil! -Wez sie do roboty! Finbarr wstal z krzesla i odwrocil sie, by spojrzec Arcymagowi prosto w twarz. Dlugim, koscistym palcem wskazal drzwi. -Wyjdz! Miathan az zamrugal ze zdziwienia. Zapomnial o przyjazni laczacej Aurian z archiwista. Opanowal gniew i wyszedl. Zaczal krazyc po korytarzu w te i z powrotem. Po kilku minutach Finbarr stanal w drzwiach. -W ogole stad wyjdz! - zazadal. - Kiedy odnajde twego wojownika, posle po ciebie. Forral westchnal zmartwiony i odsunal od siebie gore dokumentow. Brakowalo juz miejsca na zapelnionym po brzegi stole, a pisma lezace z tylu spadaly na podloge. Forral zaklal. Co go podkusilo, zeby objac dowodztwo w tej sennej dziurze na koncu swiata? Na poludniowym wybrzezu panowal obecnie spokoj i wojska z fortu na wzgorzu nie mialy nic do roboty, oprocz sporadycznych wyjazdow w celu stlumienia zamieszek wsrod gorskich szczepow; dzikich, niezaleznych ludow, ktore zajmowaly sie wydobywaniem mineralow i rud metali z niedostepnych, poludniowych wzgorz. A poniewaz szczepy, choc niebezpieczne, byly jednak kompletnie zdezorganizowane i nieustannie walczyly ze soba, Forral musial zajmowac sie jedynie zalewem papierkowej roboty, ktora powoli doprowadzala go do szalenstwa. Wojownik ogromnie zalowal, ze w ogole tu przyjechal. Z poczatku to miejsce wydawalo mu sie zbawienne, gdyz bez Aurian jego zycie stracilo sens. Przez mniej wiecej rok, od momentu gdy opuscil Doline, wloczyl sie bez celu, zajmujac sie dorywcza praca, gdziekolwiek sie ona nadarzyla, glownie strzegac karawan i kupieckich skladow. Bylo to monotonne i czasami wrecz ponizajace zajecie, ale nie dbal o nic. Wystarczalo mu, ze mial miejsce do spania, pelen zoladek - i czasami pare groszy, ktore mogl wydac na alkohol i kobiety. Te ostatnie w koncu wyczerpaly jego fundusze. Chory z samotnosci i pograzony w nedzy, dosc mial rankow z rozrywajacym bolem glowy i wciaz inna, obca kobieta w lozku. Chcac znalezc jakis cel w zyciu objal stanowisko w forcie. Wtedy, pomyslal smutno, wydawalo sie to dobrym rozwiazaniem. Forral podniosl butelke do ust, potem odstawil ja i skrzywil sie. Nuda i bezczynnosc doprowadzily do tego, ze pil, ale to nie zalatwialo niczego. Zmarszczyl brwi patrzac na grube, szare mury, ktore staly sie jego wiezieniem. Zdecydowanie nadszedl czas na zmiany. Odruchowo, kolejny raz siegnal po butelke, nalal pelen kubek wina i zaczal rozpatrywac swoje mozliwosci. Praca najemnika, niebezpieczna i trudna, nie pociagala go juz tak, jak kiedys, gdy byl mlodszy. Nie mial watpliwosci, ze zycie w forcie zrobilo z niego mieczaka. Rozmyslania przerwalo pukanie do drzwi. Mlody zolnierz wszedl niesmialo. Forral zdawal sobie sprawe, ze jego podwladni omijaja go z daleka. Boja sie zmiennych humorow starca, pomyslal ze smutkiem. -Tak, o co chodzi? - wycedzil. Zolnierz zasalutowal. -Panie, przybyl kurier. Przynosi pilna wiadomosc od samego Arcymaga. Glos mlodego czlowieka byl przyciszony i pelen obaw. Jego dowodca czul sie dokladnie tak samo. Czego mogl chciec od niego Miathan? Swiadom spojrzenia mlodego zolnierza przybral beztroska mine. -Wiec lepiej go wpusc. Poslaniec pokryty byl kurzem i ze zmeczenia slanial sie na nogach. Forral zaproponowal, by poszedl sie odswiezyc, ale mezczyzna zawahal sie. -Arcymag kazal upewnic sie, ze przeczytasz od razu, panie. Powiedzial, ze to bardzo pilne. -W porzadku. Siadaj wiec, czlowieku, zanim upadniesz. Nalal mu do szklanki wina, po czym zlamal pieczec na pogniecionym papirusie. -O niebiosa! - Oczy Forrala powiekszyly sie z niedowierzania. Proponowano mu objecie dowodztwa garnizonu, wraz ze stanowiskiem w radzie rzadzacej w Nexis! Ale waga tej wiadomosci byla niczym wobec dalszej czesci listu. Aurian potrzebowala jego pomocy! - Odpocznij dzien, zanim wyruszysz z powrotem - powiedzial kurierowi. - Ja musze jechac natychmiast. - ^ Wybiegl, przewracajac krzeslo i wrzeszczac na swego zastepce. Aurian czula sie zagubiona. Jak uwieziona w labiryncie, ktorego ciemne sciany otaczaly ja ze wszystkich stron i sprawialy, ze umysl, pograzony w smiertelnym leku, zataczal jedynie kregi. Czasami slyszala glosy Meiriel i Finbarra, a nawet Miathana, ale nie byla w stanie zareagowac. Stracila poczucie czasu i rzeczywistosci. Otaczaly ja dziwne i przerazajace sny lub powracala do czasow swojego dziecinstwa. Ciche i zatroskane glosy zlewaly sie w jej swiadomosci. Trzymala sie ich, by nie zwariowac. Nagle, gdzies z ciemnosci, zawolal ja ktos inny. Drogi, znajomy glos, co do ktorego stracila nadzieje, ze kiedykolwiek go uslyszy. Glos drzal ze wzruszenia. -Aurian? Aurian, kochanie, to ja. To byl sen - to musial byc sen - ale jej umysl rozpaczliwie go pragnal. Glos stal sie surowy. -Powiedziano mi, ze zaniedbujesz swoje cwiczenia z mieczem. Jak chcesz zostac najlepszym wojownikiem na swiecie, jesli calymi dniami wylegujesz sie w lozku? Ach, wiec o to chodzi! Zostala ranna. Wszystkie te bzdury o Akademii i Arcymagu musialy byc majakami w goraczce. O bogowie, alez one wydawaly sie realne! A teraz Forral wzywal ja i na pewno poczuje sie lepiej. Aurian otworzyla oczy i zaklopotana zamrugala powiekami. Tak, to Forral, chociaz wydawal sie starszy. Jego cialo bylo ciezsze, a wlosy i broda siwe. -Forral? - Chciala usiasc. -Och, kochanie! - Glos Forrala dlawilo wzruszenie, kiedy obejmowal ja i przytulal mocno do piersi. Aurian poczula, ze serce jej wali. Nigdy przedtem nie byla tak swiadoma jego dotyku. Za plecami wojownika ujrzala biale sciany szpitala i znajome postacie Meiriel i Arcymaga. Mysli wirowaly, gdy probowala poukladac wszystko na swoim miejscu. Odsunela sie, ostroznie dotykajac twarzy przyjaciela. -Forral? Ty wrociles? Ty naprawde wrociles? Pokiwal glowa, nie mogac wykrztusic ani slowa. Oczy Aurian promienialy z radosci, zarzucila mu rece na szyje i tym razem ona mocno go uscisnela. -Naprawde ciesze sie, ze wszystko tak szczesliwie sie skonczylo. - Suchy glos Miathana przerwal ich powitanie i Aurian zastanowila sie, dlaczego sie skrzywil. Forral z gniewem odwrocil sie do Arcymaga. -Jesli w ogole jest szczesliwe zakonczenie, to na pewno nie dzieki tobie - powiedzial wprost. - Jak mogles do tego dopuscic? Twarz Miathana stezala. Aurian skrzywila sie, zbyt dobrze znajac temperament Arcymaga, ale Forral wpatrywal sie w niego bez obawy. -Teraz, kiedy juz wrocilem, zadbam, do cholery, zeby to sie wiecej nie powtorzylo! -Wszystko zalezy od ciebie - stwierdzil chlodno Miathan. - Kiedy przedstawilem ci swoja propozycje nie wygladales na uszczesliwionego. Jak chcesz pomoc Aurian bedac daleko stad? -O co tu chodzi? - przerwala Aurian. Forral westchnal. -Arcymag zaproponowal mi objecie stanowiska komendanta garnizonu - powiedzial. -To znaczy, ze zostajesz w Nexis! - Aurian z trudem zdolala pohamowac wybuch radosci. - Och, Forral, to cudownie! Tak bardzo za toba tesknilam! Forral popatrzyl na nia bezradnie i potrzasnal glowa. -W porzadku, Miathanie, poddaje sie. Zgoda. Ale na moich warunkach. I zanim zaczne, zabieram Aurian na wakacje dlugie wakacje - na twoj koszt! Aurian i Forral opuscili Akademie nie wiedzac, ze sa obserwowani z okna znajdujacego sie wysoko w Wiezy Magow. -A niech to diabli! - warknal Bragar. - Dlaczego ta arogancka dziwka nie mogla umrzec? Po cholere Miathan sprowadzil tu tego nieszczesnego wojownika? Im mniej pionkow w grze, tym lepiej. Szczegolnie, jesli chodzi o Aurian. Eliseth rozesmiala sie miekkim, zadowolonym z siebie, srebrzystym smiechem. -Nie przejmowalabym sie zbytnio, Bragar. - Polozyla chlodna dlon na jego ramieniu. - Mam przeczucie, ze wkrotce ulubienica Miathana wypadnie z gry. -Co sugerujesz? - Bragar patrzyl na nia podejrzliwie. Eliseth znowu sie zasmiala. -Wy mezczyzni. Tacy tepi! Nie zauwazyles, w jaki sposob patrzyla na tego Smiertelnego? -Co? -Nie udawaj, Bragar! Uwodziles kobiety Smiertelnych nie raz, podobnie jak ja mezczyzn. Ale my mielismy dosc rozumu, by to ukryc. - Eliseth zamruczala. - Moge sie zalozyc, ze Aurian tak nie zrobi. A nasz drogi Arcymag nigdy nie zniesie rywala. Sam ma w tej dziedzinie plany. - Wzruszyla ramionami. - Pozostaje nam jedynie czekac. W koncu wszystkie pionki tej gry wpadna w nasze rece. A mowiac o pionkach, uwazam, ze powinnismy wprowadzic wlasnego. -Co ty knujesz, Eliseth? Meiriel i Finbarr nigdy by nie... -Nie oni, kretynie! - W glosie Eliseth zabrzmiala pogarda. - Mowilam o Davorshanie. Bragar wybuchnal smiechem. -Droga Eliseth, w jaki sposob chcesz odciagnac go od jego blizniaka? A nawet gdyby ci sie to udalo, jaki bylby w ogole z niego pozytek? Obaj razem wzieci nie maja wystarczajacej mocy, by zapalic swieczke! -Razem wzieci, nie. Ale gdyby istnial tylko jeden? Wierze, ze to wlasnie stanowi problem, Bragarze. Maja moc, ktorej starczyloby dla jednego Maga, ale ich umysly sa ze soba tak scisle polaczone, ze zaden z nich nie moze jej wykorzystac. Chcialabym, zeby ta moc przylaczyla sie do nas, a Davorshan jest z nich dwoch pewniejszym kandydatem. Jesli zas chodzi o oddzielenie go od D'arvana. - Zjadliwy usmieszek wykrzywil kaciki ust Eliseth. - Wierze, ze osiagnal wiek, w ktorym... pewne pragnienia - moga sie przebudzic. Bragar wyciagnal rece, by ja usciskac. -O bogowie, alez ty jestes przebiegla! - powiedzial z zachwytem. -Prawda? - Eliseth zrecznie uniknela jego uscisku. Ty glupcze, pomyslala z pogarda, nawet nie wiesz, jak bardzo. Forral zabral Aurian do "Bystrego Jelenia", najlepszej gospody w Nexis. Juz na wstepie wojownik zabronil jej podejmowania chocby najmniejszych prob uzycia magii - nawet takich, by zapalic swieczke - ale teraz, gdy znowu byla ze swoim ukochanym Forralem, wcale jej tego nie brakowalo. Pierwszego wieczoru, w trakcie najwystawniejszej wieczerzy, na jaka stac bylo gospode, Aurian i Forral opowiedzieli sobie, co sie z nimi dzialo. Wojownik wspomnial tez o stanowisku w garnizonie. -To ogromny zaszczyt - powiedzial - ale mnie on wcale nie raduje. Przyjalem go, poniewaz nie moglem odrzucic szansy ponownego bycia z toba. O bogowie, dziewczyno, jak ja za toba tesknilem! Aurian wyciagnela reke nad stolem i chwycila jego dlon. -I ja za toba tesknilam - powiedziala cieplo. - Gdybys wiedzial, ile lez wylalam. - jej oczy rozblysly. - Jak mogles odejsc w ten sposob? Forral zmieszal sie. -Przepraszam kochanie, naprawde mi przykro. Szczerze mowiac, myslalem, ze to najlepsze wyjscie. Po tym, co sie wydarzylo, czulem sie okropnie. Po prostu nie bylem w stanie trzezwo myslec. A potem uzdrowicielka i twoja matka powiedzialy... -Matka? Moglam sie domyslic! - Aurian z trudem hamowala zlosc. - Przepraszam. Nie bede psuc dzisiejszego wieczoru. Najwazniejsze, ze wrociles. Ale dlaczego nie chcesz objac dowodztwa garnizonu? Forral usmiechnal sie. -Ales wyrosla! Przez wszystkie te lata myslalem o tobie jak o dziecku, a znajduje kobiete. Bede musial sie do tego przyzwyczaic. - Rzucil jej stesknione spojrzenie i Aurian poczula, ze sie rumieni, gdyz intymnosc jego wzroku wzniecila w niej nowe, niepokojace cieplo. -Garnizon! - przypomniala, by ukryc swa nagla, dziwna niesmialosc. Ulzylo jej, gdy Forral otrzasnal sie, jak zbudzony ze snu, i podchwycil temat. -Nie martwi mnie odpowiedzialnosc - skrzywil sie - tylko te cholerne dokumenty! Nienawidze administracji. Aurian zasmiala sie. -I to wszystko? A wiec sie nimi nie zajmuj! -Aurian, wydaje mi sie, ze nie rozumiesz. -Oczywiscie, ze rozumiem. Ale jako dowodca garnizonu bedziesz mial ogromne mozliwosci. Zatrudnij kogos, kto zajmie sie dokumentami, a sam zyskasz wiecej czasu na to, co lubisz - i na spotkania ze mna! Twarz Forrala wyrazala zdumienie i ulge. -Aurian, jestes genialna! Przegadali cala noc, chlonac swoja bliskosc, i Aurian po raz pierwszy w zyciu upila sie. Forral dal jej sprobowac brzoskwiniowej brandy, a ona nazbyt w niej zasmakowala. To, jak czula sie nastepnego dnia, bylo dla niej szokiem. Kiedy sie obudzila czula mdlosci, bolala ja glowa, a jedno spojrzenie w przeswit miedzy zaslonami powiedzialo jej, ze slonce siegnelo juz zenitu. Gdy zeszla do prywatnej jadalni zarezerwowanej dla gosci, odkryla, ze Forral ja uprzedzil - lecz doslownie o chwile. Jego blada twarz i metne oczy dowodzily, ze przynajmniej nie cierpi sama. Widzac go Aurian zawahala sie. Zeszlej nocy miala takie sny! Sny, w ktorych Forral calowal ja, obejmowal. Ty idiotko, powiedziala do siebie stanowczo, przeciez praktycznie to on cie wychowal! Wszystko przez to wino. Ale gdy spojrzal na nia i usmiechnal sie, poczula, ze cala drzy. To przez wino, powtarzala sobie uparcie, tylko wino. -Do licha, kochanie, jestes biala jak przescieradlo! - Forral wydawal sie zmartwiony. - Biedactwo. Pierwszy raz tak duzo wypilas, prawda? To moja wina. Gdy dotknal jej reki, poczula jak przechodzi ja dreszcz. O bogowie, pomyslala, co sie ze mna dzieje? Forral podsunal jej dymiaca filizanke, wiec pochylila sie nad nia, by ukryc zmieszanie. To byl taillin, napar z lisci krzewu, ktory rosl na poludniowym wschodzie - ulubiony poranny napoj mieszkancow miasta. Aurian upila lyk i skrzywila sie, czujac jego kwasny smak. Jakze brakowalo jej herbat matki, przyrzadzanych z roznych jagod, kwiatow, czy ziol. Kazda koila inne dolegliwosci. Jednak w tej chwili Aurian byla wdzieczna i za taillin. Wlasnie wtedy podszedl do nich jeden z mezczyzn pracujacych w gospodzie, przepraszajac i klaniajac sie. Juz odkryli, kim jest Forral, a przy okazji, ze odwiedzila ich Mag. -Bardzo przepraszam pana i ciebie, Pani - powiedzial. - To wszystko, co bylismy w stanie przygotowac na sniadanie. Jest dosc pozno, a czasy sa tak trudne. Postawil przed nimi dwa talerze z czyms, co Aurian opisalaby jako sciete jajka, i pospiesznie wycofal sie. Z niedowierzaniem wpatrywala sie w paskudna zolta papke objetosci lyzeczki na swoim talerzu. Przelknela z obrzydzeniem sline. Czasy sa takie ciezkie? Co mial na mysli? Z pewnoscia nie moglo byc w miescie az tak zle, pomimo suszy? Wczorajsza kolacja prezentowala sie normalnie. Chociaz, przyznala niechetnie, byla tak pochlonieta Forralem... -Panie! Komendancie Forral! - Wlasciciel gospody wygladal na bardzo przestraszonego. Aurian zdziwila sie na widok jego czerwonej twarzy i niechlujnego wygladu. Czy to ten sam wytworny, opanowany mezczyzna, ktory wital ich wczoraj wieczorem? Szarpal Forrala za ramie, zupelnie zapominajac o skrajnej uprzejmosci, z jaka traktowano gosci w "Bystrym Jeleniu". -Panie, chodz szybko! - dyszal. - Na rynku sa zamieszki! -Co? - Forral odepchnal krzeslo i skoczyl na rowne nogi. - Zostan tu! - powiedzial do Aurian i juz go nie bylo. Przez moment kamy nawyk z dziecinstwa zatrzymal ja w miejscu. Potem zmarszczyla brwi i zacisnela zeby. Zostan tu, rzeczywiscie, jakby caly czas byla dzieckiem. Siedziec tu i pic taillin podczas gdy on jest w niebezpieczenstwie? -Akurat! - mruknela Aurian. Podniosla sie i szybko wybiegla za Forralem. 6 Burza Kantyna garnizonu w Nexis w godzinach poludniowego posilku zwykle bywala pelna. Panowal tu ogluszajacy halas radosnie dzwoniacych o talerze nozy, gwar przekrzykujacych sie glosow i wybuchy smiechu ze sprosnych dowcipow odbijajace sie echem od golych scian z bielonego kamienia. Dzisiaj jednak daly sie slyszec tylko pomruk nielicznych rozmow i bzyczenie wielkich, czarnych much zlatujacych sie do jedzenia pozostawionego na stolach. Z powodu suszy, spodziewanego przybycia nowego komendanta oraz niebezpieczenstwa rozruchow stary porzadek w garnizonie rozprzegal sie.Maya spojrzala gniewnie na rzedy pustych stolow i lawek. Nie byla zdziwiona tym, ze nikt nie jadl. Z powodu suszy racje zmalaly, a jedzenie w takim upale psulo sie blyskawicznie. Warzywa i owoce stawaly sie nieosiagalne, wiekszosc trafiala do bogaczy, ktorych stac bylo na wywindowane ceny i do miejsc takich, jak "Bystry Jelen", ktore obslugiwaly ludzi zamoznych. Albo - mala ciemnowlosa wojowniczka skrzywila sie - do przekletych Magow! Zacisnela piesci pod stolem. Co stalo sie ze sprawiedliwoscia? Wszyscy inni w Nexis, lacznie z mieszkancami garnizonu, jadali glownie zylaste, zapaskudzone przez muchy mieso zwierzat padajacych na rozpalonych sloncem polach. -Co za cholerne zycie! - wymamrotala Maya, nie wiedzac wlasciwie czy mowi do siebie, czy do Hargorna. Starzejacy sie wojownik, doskonale rozumiejacy przyczyny niezadowolenia, uscisnal wspolczujaco jej reke. -Nie bierz sobie tego tak do serca, kochaniutka. To w zaden sposob nie swiadczy o twoich umiejetnosciach, tak samo jak fakt, ze Arcymag nie chce miec cie w Radzie Trzech tylko dlatego, iz jestes kobieta. Wlasciwie dla wojownika to komplement. Potwierdza przynajmniej, ze nie jestes na uslugach tego starego drania. A stanowisko zastepcy tak wielkiego czlowieka nie jest chyba zlym awansem, co? Maya skrzywila sie. -Jakbys zamierzal zostac komendantem! Poza tym, Forral moze i jest wielkim wojownikiem, ale wszyscy dobrze wiemy, ze dostal te posade, poniewaz przyjazni sie z rodem Magow! - Walnela piescia w stol. - Miathan rownie dobrze mogl sam objac dowodztwo i mialby spokoj. Gdyby nie Vannor, biedni cholerni Smiertelni, ktorzy zamieszkuja to miasto, nie mieliby zadnego przedstawiciela! -Kobieta czy nie, z takimi pogladami nigdy nie dostalabys tego stanowiska - powiedzial gorzko Hargorn. - Wlasnie podobne poglady zniszczyly moja kariere w garnizonie. Zapamietaj te slowa, panienko: trzymaj sie z dala od polityki! - Poprawil opaske przytrzymujaca jego dlugie, siwe wlosy i wstal. - Lepiej juz pojde. Jesli Parric wkrotce nie nadejdzie, bede potrzebny. -Nie wrocil jeszcze od Vannora? - Maya zalowala, ze nie byl to jej obowiazek. Lubila surowego, krepego szefa Cechu Kupcow, z jego kwasnym poczuciem humoru i bezkompromisowym podejsciem do zycia, a w szczegolnosci do rodu Magow. Hargorn potrzasnal glowa. -Nie rozumiem, dlaczego Rioch wyslal Panica z wiadomoscia o swoim nastepcy. Jak gdyby Vannorowi sprawialo jakakolwiek roznice, kogo wybral Arcymag. -Wlasnie idzie Parric - przerwala Maya. Stary dowcip garnizonowy mowil, ze niestrudzony, maly mistrz kawalerzystow nigdy nie potrafil wejsc po cichu. Tym razem zlapal go atak kaszlu wywolanego przez bialy pyl unoszacy sie nad wyschnietym terenem parad wojskowych. Strasznie sie spieszyl. Podchodzac do ich stolu otarl kurz z opalonej, lysiejacej glowy i jednym haustem wypil z kufla Mayi cieplawe resztki piwa. -Sa klopoty - powiedzial - a ja nigdzie nie moge znalezc Riocha. Z mlyna do Nexis byl spory kawalek. Jeszcze wiekszy, kiedy wspinalo sie sciezka wzdluz rzeki, az do Zielonego Rynku, na ktorym rolnicy sprzedawali swe produkty. Sara szla z wysilkiem stroma uliczka wylozona kamieniami. Kosmyki wilgotnych od potu wlosow wysuwaly jej sie spod chustki. Zla, ze postawila krzywo stope, kiedy nadlamany pret koszyka zahaczyl o suknie, wyciagajac z niej nitke, przelozyla nieporeczny przedmiot w druga reke. Po co matka kazala jej, jak idiotce, tluc sie cala te droge? Jak gdyby mogla znalezc cos do kupienia! Czy to moja wina, ze brakuje jedzenia, myslala poirytowana. Czy to ja sprowadzilam te przekleta susze? Do litanii pretensji dolozyla jeszcze ojca, zazwyczaj poblazliwego, ktory jednak dzisiaj skarcil ja za to, ze nie wstala odpowiednio wczesnie, by zdazyc na rynek. Sara zrobila gniewna mine. Trudno bylo wytrzymac z tym czlowiekiem, odkad poziom rzeki obnizyl sie tak, ze mlynskie kolo zawislo w powietrzu. Poniewaz Anvar nie przyjezdzal juz swoim wozem po make, musiala cala droge przebyc pieszo. Anvar, myslala, kolejny klopot. Nie chodzi nawet o to, ze ostatnio stal sie malo zabawny. Wciaz pracuje, jakby mogl dzieki temu cos zdobyc! Problem polega na tym, ze on zupelnie nie ma ambicji! Dotarla prawie na miejsce i gdy zaczela wspinac sie po stromych schodach prowadzacych do bram rynku, westchnela z ulga. Spocona i glodna, z obolalymi stopami, zbyt byla zajeta uzalaniem sie nad soba, by uslyszec rosnacy gwar wzburzonych glosow. Wchodzac na rynek, Sara znalazla sie w samym srodku rozruchow. Vannor pedzil przez miasto na zlamanie karku, cala droge poganiajac biednego konia. Wlasnie otrzymal wiesci od przerazonych wlascicieli budek na rynku, ktorzy widzac grozny nastroj tlumu, poslali po szefa Cechu Kupcow. -Durni idioci! - mamrotal rozdrazniony Vannor. - Dlaczego nie zawiadomili garnizonu, ktory jest blizej? Czysty przypadek, ze Panic byl akurat u niego, kiedy przybyl wzburzony poslaniec. Nie chcac tracic czasu kupiec gnal konia prosto po kamiennych schodach, stanowiacych najkrotsza droge do rynku. Zanim Parric zdola zaalarmowac kawalerzystow, sytuacja moze byc juz nie do opanowania. Dotarlszy do placu Vannor stwierdzil, ze wlasnie tak sie stalo. Olbrzymie ognisko z polamanych i poprzewracanych kramow plonelo na srodku rynku. Plac wypelniala kipiaca masa ludzi. Niektorzy trzymali palki, inni, ku przerazeniu Vannora, uzbroili sie w pochodnie, siekiery i noze. -Precz z kupcami! - skandowali. - Precz z rodem Magow! Vannor zaklal. W duchu zgodzil sie z tym drugim okrzykiem, ale jako glowa Cechu Kupcow nie mogl darowac pierwszego. Kupcy stloczyli sie za barykada z postawionych na sztorc wozow bedacych celem pociskow i obelg. Vannor latwo dostrzegl bezposrednia przyczyne zamieszek. Za kupcami stal wozek wypelniony skrzynkami letnich owocow oraz dwie klatki zywego drobiu. Wozek posiadal oznakowanie rodu Magow i najwidoczniej zmierzal do Akademii. Kupcy, nawet w obliczu zagrozenia, bardziej bali sie gniewu Miathana i, nie chcac zlamac swojego ukladu z Arcymagiem, caly czas bronili pojazdu z jego cennym ladunkiem. Walczac z wierzgajacym koniem, Vannor zatrzymal sie na skraju placu. Co moge na to poradzic, zastanawial sie. Gdzie sa kawalerzysci? Problem polegal na tym, ze zanim osiagnal swa obecna, wysoka pozycje i stanowisko, przezyl cale dziecinstwo i mlodosc w biedzie, ciezko pracujac. Potrafil wiec zrozumiec zrozpaczonych, glodnych ludzi na placu. Jednakze byl teraz glowa Cechu Kupcow, a jego ludziom grozilo niebezpieczenstwo. Mial wobec nich obowiazki. Powinien przedrzec sie i zmusic ich do wydania wozu. Wolac nie myslec o konsekwencjach, zaczal popedzac konia przez stloczone masy ludzi. Szlo ciezko. Kon ze zrozumialych wzgledow opieral sie; przerazal go tlum. To jest nas dwoch, pomyslal Vannor, kiedy odpychal zacisniete piesci i, najlepiej jak potrafil, bronil sie przed pociskami. Gdzies w tlumie podniosl sie krzyk. Vannor zbyt pozno zdal sobie sprawe ze swojego bledu. Dla tych ludzi jego kon oznaczal pozywienie. Kolejny kamien trafil jezdzca w twarz i Vannor poczul smak krwi. Tlum falowal wokol uniemozliwiajac ucieczke, ale na razie byl zbyt przerazony, by zblizyc sie do nog wierzchowca. Choc Vannor usilowal utorowac sobie droge, nie mogl posunac sie naprzod. Krzyczal, by zwrocic na siebie uwage kupcow, ale i tak nie uslyszeliby go w tej wrzawie. Nagle kon zarzal przerazliwie i stanal deba, walac dokola kopytami. Ludzie odsuwali sie w panice. Kiedy Vannor mocowal sie z cuglami, inny rozpaczliwy krzyk przyciagnal jego uwage. Pod wierzgajace kopyta konia wpadla mloda dziewczyna. Szarpiac zwierze w bok z taka sila, ze prawie wywichnal sobie ramie ze stawu, Vannor siegnal reka, zlapal dziewczyne za przegub dloni i wyrwal z niebezpieczenstwa. Posiniaczona i przerazona, szlochajac wdrapala sie na jego siodlo - z pewnoscia nie miala nic wspolnego z tym dzikim tlumem. -Juz wszystko w porzadku - zapewnial Vannor, kiedy przywarla do niego, zanoszac sie histerycznym placzem. - Juz dobrze! To bylo absolutne klamstwo. Kon rzucal sie pod razami tlumu i dziewczyna znowu przerazliwie krzyknela. O bogowie, pomyslal kupiec, jak mam nas stad wydostac? Forral szybkim spojrzeniem ogarnal sytuacje. Jadac z "Bystrego Jelenia" dotarl do rynku z przeciwnej strony niz Vannor. Wylonil sie z waskiej alejki za barykada kupcow. -Do licha! - zaklal. Objecie dowodztwa garnizonu niezle sie zaczynalo! I gdzie sa kawalerzysci? Powinni tu byc. Wojownik wiedzial, ze nic nie powstrzyma tego tlumu. Kupcy musza sie wycofac i to szybko. Gromada mezczyzn, o twarzach wykrzywionych niepohamowanym gniewem, zapalala juz pochodnie w ognisku. Schylajac glowe, by uniknac rzucanych przez tlum odpadkow i kamieni, Forral wcisnal sie za wozy. Przerazeni kupcy robili, co mogli, by powstrzymac tlum, na oslep tnac mieczami przed soba. Forral chwycil najblizej stojacego kupca za ramie i potrzasnal nim. -Zjezdzaj stad, czlowieku, zanim pomysla o alei i ja zablokuja! Jedzenie przez jakis czas ich powstrzyma. Juz i tak pobladla twarz kupca poszarzala z przerazenia. -Nie mozemy zostawic wozu! Arcymag... -Chrzan Arcymaga! - wrzasnal Forral. - Zginiesz! Ale bylo juz za pozno. Wyschniete na wior wozy tworzace barykade z trzaskiem stanely w plomieniach. Kiedy kupcy krzyczac odskoczyli, tlum gotow byl do natarcia. Aurian jechala za Forralem az do rynku. Tam zwolnila, zastanawiajac sie, co robic dalej. Wiedziala, ze jesli sprobuje do niego dolaczyc, odesle ja z powrotem, a kiedy rozruchy juz ustana, rozprawi sie z nia. Ale grozilo mu niebezpieczenstwo - powinna byc obok! Na sama mysl, ze moglaby go znow stracic, ogarnelo ja przerazenie. Z doswiadczenia wiedziala jednak, ze Forral dostanie szalu, jesli ona narazi wlasne zycie. Trudno. Ruszyla w strone wylotu alei, ale po drodze zauwazyla lekko uchylone drzwi jednego z domow okalajacych rynek. Zatrzymala sie. Rzadko odwiedzala Nexis, ale jesli dobrze pamieta, te domy maja balkony od strony rynku. Bez chwili wahania weszla do budynku. Na szczescie w srodku bylo pusto. Mieszkancy pewnie biora udzial w zamieszkach, pomyslala Aurian. Domy otaczajace rynek, kiedys okazale, teraz staly odrapane i zniszczone, poniewaz dzielnica przestala byc modna. Aurian przebiegala obszerne pomieszczenia, az w jednym z nich znalazla wysokie okna balkonowe. Otworzyla je, wyszla na zewnatrz i odruchowo cofnela sie na widok zamieszania panujacego na dole. Przez plac przedzieral sie mezczyzna, ktorego tlum probowal sciagnac z konia. Jasnowlosa dziewczyna siedzaca przed jezdzcem czepiala sie go histerycznie, krepujac reke uzbrojona w miecz, gdy probowal odpierac napastnikow. Aurian prychnela i odwrocila sie, spogladajac w lewo z nadzieja, ze ujrzy Forrala. Dostrzegla go, szarpiacego sie z jednym z kupcow. Nagle zamarla, kiedy zobaczyla cienkie, zabojcze wstazki plomieni wijace sie w tlumie nadchodzacych ludzi. Bogowie! Jesli barykada splonie, Forral nie zdola sie dluzej bronic! Przerazenie ogarnelo umysl Aurian. Istnial tylko jeden sposob, by powstrzymac to szalenstwo - i tylko ona mogla to zrobic. Deszcz, pomyslala. Musze sprowadzic deszcz! Skrecilo ja na samo wspomnienie tego, co sie stalo, kiedy ostatnio korzystala ze swej magicznej mocy. Przypomniala sobie rozpaczliwe blakanie sie w ciemnym labiryncie, przerazenie, bezsilnosc. Od tamtej pory nie uzywala magii - czy jeszcze zadziala? I czy znowu bedzie musiala przez to przejsc? Nie opanowala dostatecznie magii Pogody, sztuki trudnej i wyczerpujacej, ale musi przeciez uratowac Forrala. Mocno zacisnela dlonie na metalowych pretach balkonu i wyslala swoja swiadomosc poza cialo, tak jak ja uczono. Badajac wzrokiem niebo zaklela pod nosem. Niebieskie. Nieskazitelnie niebieskie, blednace az do palacej bieli na horyzoncie. Gdzie podzialy sie chmury, ktore Eliseth miala niby przesuwac? Aurian przypominala sobie wzory pogodowe, wyuczone ze starych ksiag Finbarra - powinny nadejsc z zachodu. Wiedzac juz, w jakim kierunku ma wyslac swoj umysl, Aurian zaczela skupiac cala posiadana moc. Ach! Tam - daleko za oceanem zachodnim. Wybuch plomieni i dziki krzyk tlumu gwaltownie przywolaly Aurian z powrotem. Na chwile przywarla do barierki, oszolomiona naglym powrotem do wlasnego ciala. Wtedy to zobaczyla. Wozy plonely! -Forral! - bezwiednie wykrzyknela jego imie. Chmury byly za daleko - czyz mogla przesunac taka mase powietrza na czas? W tym pelnym grozy ulamku sekundy Aurian poczula zar plomieni pozerajacych wozy - i gniew tlumu, ktory jak druga sciana ognia uderzyl w nia, pulsujac nienawiscia. Nagle twarz ojca, Gerainta - ledwie zapamietana z dziecinstwa - zdala sie spogladac na nia z plomieni. Slyszala jego glos: -Energia przybiera rozne formy, a madra Mag potrafi je wszystkie wykorzystac. Silne emocje - zlosc, lek, milosc - kazda z nich moze zasilic moc magii. Aurian nie wahala sie ani chwili. Nie miala czasu. Siegnela po wsciekla, oszalala energie tlumu, po surowa energie ognia - i pociagnela. Dziwne wydalo sie jej to pobieranie mocy. Bylo ono, prawde mowiac, zakazane przez Kod Magow - ale przeciez tak duzo energii unosilo sie nad rynkiem, ze z latwoscia mogla wziac tyle, ile potrzebowala, nie wyrzadzajac nikomu krzywdy. Trudnosc polegala na wchlonieciu energii w siebie, przy jednoczesnym wypchnieciu swiadomosci. Musiala zapomniec o swoim ciele. Musiala stad sie przewodem, kanalem i po prostu pozwolic energii plynac. Jej umysl znow natrafil na chmury. Latwiej je pchac czy ciagnac? Chmury i tak posuwaly sie we wlasciwa strone. A wiec ciagnac. Ale jak? Za co chwycic taka chmure? No, oczywiscie! Aurian ustawila swoja energie pomiedzy chmurami a frontem zimnego powietrza, ktory je poprzedzal i zaczela z calej sily przec w strone Nexis, w ten sposob pozbywala sie powietrza i tworzyla proznie. Lzej bylo przesunac powietrze niz wode. Wydawalo sie, ze chmury same z radoscia suna, by wypelnic przestrzen. Przy takich zasobach energii zadanie okazalo sie dziecinnie latwe. Dopiero pozniej Aurian zrozumiala, ze to, co w przestrzeni poza jej cialem wydawalo sie trwac wieki, w rzeczywistosci zajelo zaledwie ulamki sekund. Kiedy gruba warstwa chmur przykryla miasto niczym czarna, ciezka pokrywa, Aurian wrocila do swojego ciala i zebrala sily. Uderzenie pioruna pomknelo lukiem w dol, przy ziemi rozszczepiajac sie w ksztalcie widel. W oddali slychac bylo grzmot burzy przechodzacej przez doline. Deszcz! pomyslala Aurian i wyciagnela reke w kierunku zwalow chmur unoszacych sie tuz nad ziemia. Miala uczucie, jakby wczepila sie w ich gruby baldachim i wyciskala z nieba cenna ciecz. Fala ulewy gwaltownie przywrocila jej swiadomosc. Potoki deszczu runely ciezka masa. W jednej chwili wlosy przykleily jej sie do twarzy. Oddychala z wysilkiem, jakby znalazla sie pod woda. Deszcz byl zimny. Natychmiast ugasil ogien. Aurian niechetnie oderwala sie od eksplozji zywiolow. Dopiero teraz uslyszala wiwatujacy tlum. Zamieszki ustaly jak za dotknieciem rozdzki, jak gdyby deszcz zmyl caly strach i zlosc. Ludzie na rynku tanczyli, mezczyzni i kobiety podskakiwali w dzikich i przyprawiajacych o zawrot glowy obrotach. Jezdziec na koniu ostroznie torowal sobie droge wsrod tlumu, zmierzajac w kierunku grupy kupcow. -Cos ty zrobila? Aurian zakrecilo sie w glowie, gdy zaskoczona znalazla sie twarza w twarz z Forralem, ktory wspial sie na balkon po murszejacym murze. -Jak to zrobilas? To ty, prawda? Jak smiesz wystawiac sie na takie niebezpieczenstwo? Czy juz zapomnialas, po co przede wszystkim mnie tu wezwano? Twarz Forrala byla ciemna od dymu i wykrzywiona gniewem, a ostry glos pelen zlosci. Swoimi ogromnymi rekami chwycil ja za ramiona. Aurian wzdrygnela sie przypomniawszy sobie dzien, kiedy przylapal ja na zabawie kulkami ognia. Ale w chwile potem wypelnila ja duma rodu Magow i wyprostowala sie energicznie. Jak smial wciaz traktowac ja jak dziecko! To byla ostatnia rzecz, ktorej Forral sie spodziewal. Aurian gwaltownie wyrwala sie z jego uscisku i po raz pierwszy dostrzegl, ze dorownywala mu wzrostem, a moze nawet nieco przewyzszala. Dumnie wysunela podbrodek, jej oczy plonely lodowatym ogniem, a twarz pobladla ze zlosci. W swej wscieklosci stala sie prawdziwa Mag i to naprawde oniesmielajaca. Burza na niebie wydawala sie harmonizowac z jej furia. Uderzenie pioruna rozerwalo dach sasiedniego budynku. -Jak smiesz! - prychnela Aurian. - Jak smiesz porzucac mnie na tak dlugo i wracac na mniej niz dzien, po to tylko, by zginac! Jakim prawem powstrzymujesz mnie od udzielania ci pomocy? Forral wycofal sie pospiesznie. Nie bedac glupcem zrozumial nagle, ze jego stosunki z Aurian wymagaja zmian. Ale, o bogowie, jakze cudownie wygladala rozgniewana - stala przed nim wysoka, dumna i piekna jak duch burzy, z ogniem i lodem bijacymi z jej oczu. W tym momencie Forral poczul, ze sie gubi. -Ja... - wyjakal. Cokolwiek chcial powiedziec, zagluszyl to stukot kopyt koni, na ktorych pulk wojownikow wjechal na rynek. Zaloga garnizonu w koncu przybyla. Forral spojrzal na Aurian. Ciagle stala twarza do niego, dumna i nieulekla, z wyzywajacym pytaniem w oczach. Wojownik usmiechnal sie krzywo i typowym, braterskim gestem zolnierza mocno klepnal ja po ramieniu. Zasmial sie widzac, jak jej oczy powiekszaja sie ze zdziwienia. -Dobra robota, dziewczyno! - powiedzial. - Naprawde niezle! Uratowalas nas! Godzine pozniej na uroczystym spotkaniu w prywatnej sali jadalnej "Bystrego Jelenia" zebrali sie najwazniejsi. Pomieszczenie rozjasnialo swiatlo lamp, gdyz ciezkie czarne chmury burzowe nadal wisialy nad miastem, zmieniajac to letnie popoludnie w wieczor. Deszcz bebnil na zewnatrz o chodnik i plynal strumieniami po oknach. Usluzny wlasciciel, ktoremu schlebiala obecnosc pod jego dachem tylu wplywowych osob, przynosil kufle ciemnego piwa, tace z owocami, wedlinami i serem. Aurian uwaznie przyjrzala sie jedzeniu. Zgoda, nie bylo tego wiele, ale dla wyglodnialych ludzi, ktorzy wszczeli zamieszki, stanowiloby prawdziwa uczte. Pierwszy raz zdziwil ja fakt, ze to wlasnie przydzialy Magow zostaly zaatakowane na rynku. Kiedy wszyscy zajeli juz miejsca przy stole, Aurian popatrzyla na zgromadzonych, probujac przypomniec sobie imiona ludzi, ktorzy tak niedawno zostali jej przedstawieni. Po prawej stronie Forrala siedzial krepy, krotko ostrzyzony mezczyzna z broda, wygladajacy na twardego czlowieka - to Vannor, przywodca Cechu Kupcow. Po lewej stronie Aurian miejsce zajela mala, szczupla kobieta w skorzanym stroju wojownika. Jej opalone cialo bylo umiesnione, a ciemne warkocze, wciaz przyozdobione kroplami deszczu, zawiniete wokol glowy jak u zolnierza. To porucznik Maya, zastepca dowodcy garnizonu. Wiercila sie niespokojnie, ze zmarszczonymi brwiami, przygryzala wargi i przebierala palcami. Obok siedzial Parric, mistrz jazdy - niska, opalona i mocno umiesniona postac (czy wszyscy wojownicy w garnizonie sa niscy? - zastanawiala sie Aurian) z rzednacymi, brazowymi wlosami i charakterystycznymi dla czestego usmiechu na twarzy zmarszczkami. Teraz jednak sie nie smial. Aurian poczula sie nieswojo wsrod tych obcych ludzi o zawzietych twarzach. Nigdy dotad nie otaczalo jej tylu Smiertelnych. Dla rozluznienia podniosla stojacy przed nia ogromny cynowy kufel. Jeszcze nie probowala piwa - Magowie pijali wino i gardzili piwem, jako czyms przyziemnym, co przystoi tylko Smiertelnym. Musiala uzyc obu rak, by dac rade kuflowi. Upila nieco spienionego napoju i skrzywila sie. A niech to! Jak reszta mogla spokojnie siedziec i zlopac to gorzkie obrzydlistwo? Upila kolejny pospieszny lyk, zeby przestac sie krztusic. Nie chciala stracic twarzy przed Smiertelnymi, ale Vannor zauwazyl. Usmiechnal sie do niej ze zrozumieniem, puscil figlarne oko i dal znak, ze powinna pic dalej. Aurian niepewnie odwzajemnila jego usmiech i znow sprobowala. O, tym razem nie smakowalo juz najgorzej. Moze to cos, do czego trzeba sie przyzwyczaic. Vannor odchrzaknal, wstal i oparl rece na stole. -No coz - powiedzial - nie przyszlismy tu, by przesiedziec cale popoludnie pijac piwo. Zacznijmy - a nie wydaje mi sie, by mozna bylo zaczac inaczej, niz od podziekowania Pani Aurian za deszcz i rozdanie jedzenia Magow tym, ktorzy go rzeczywiscie potrzebowali. Pani, jako przywodca Cechu Kupcow jestem ci ogromnie wdzieczny, tak samo jak wdzieczni sa wszyscy mieszkancy Nexis. - Sklonil sie w jej kierunku. Aurian slyszac takie publiczne komplementy poczula, ze twarz jej plonie z zaklopotania. Co wiecej, uzyto jej honorowego tytulu. Po raz pierwszy ktos oficjalnie zwrocil sie do niej w ten sposob. -Ja. - Z braku slow rozlozyla bezradnie rece. - Co innego moglam zrobic? -Dobrze powiedziane, Pani! - Glos Vannora zagrzmial z aprobata. Aurian pomyslala, ze to dobry moment, by poruszyc dreczacy ja problem. -Sir - zaczela. -Jestem Vannor, Pani. - Usmiechnal sie do niej. - Nie potrzebuje zadnych wymyslnych tytulow. Prosze po prostu nazywac mnie Vannor. Aurian odwzajemnila jego usmiech. -Jesli tak, to mow do mnie Aurian, po prostu Aurian. Zastanawiala sie, dlaczego byl tak zdziwiony jej slowami i dlaczego twarz Forrala rozpromienila sie. - W kazdym razie ciagnela dalej - zastanawialam sie... No coz, tu maja jedzenie wskazala na talerze stojace na stole - i z pewnoscia nie jest to jedyne takie miejsce. Dlaczego ta zywnosc nie zostala rozdzielona pomiedzy ludzi? I dlaczego tlum zaatakowal wlasnie woz z jedzeniem Magow? Vannor wydawal sie zaskoczony i nie potrafil spojrzec jej w oczy. Forral, lekko usmiechniety, z zywym zainteresowaniem przysluchiwal sie tej wymianie zdan. W koncu kupiec odzyskal glos. -Pani - Aurian, w pewnym sensie masz racje. W Nexis panuje niesprawiedliwosc. Bogaci dbaja tylko o siebie, a biedni - no coz, radza sobie, jak tylko potrafia. Ci, ktorzy temu nie podolaja, zmuszeni sa isc w niewolnicza sluzbe na wiele lat, a w przypadku ogromnych dlugow, na cale zycie. To nic innego, jak legalne niewolnictwo! - rzucil gniewnie. - Jestem w Radzie i robie, co moge. Kiedys sam bylem biedny. Ale problem polega na tym, ze jako glowa Cechu Kupcow reprezentuje ludzi bogatych. Jesli przestanie podobac im sie to, co robie, zostane przeglosowany i zastapiony przez kogos, kogo guzik obchodza biedacy. Tak wiec stapam po kruchym lodzie - westchnal. - Aurian, musze ci powiedziec, ze w Radzie nie mam zadnego poparcia ze strony Arcymaga ani jego marionetki, Riocha. - Skierowal przeszywajacy wzrok w strone Forrala i wielki czlowiek przestal sie nagle usmiechac. Vannor przeniosl swoj wzrok z powrotem na Aurian. - Czy mozesz zaprzeczyc twierdzeniu, ze Miathan gardzi wszystkimi Smiertelnikami, zarowno bogatymi jak i biednymi? Aurian zaczerwienila sie. Mial racje - Miathan powtarzal to wystarczajaco czesto, by teraz czula sie nieswojo. Arcymag zawsze przedstawial Smiertelnych jako istoty podstepne, glupie, prozne, niezaradne i na wskros niebezpieczne, a Vannor mial byc wsrod nich najgorszy. Dzisiejsze poczynania tlumu stanowily wystarczajacy tego dowod, a mimo to, kiedy spogladala na Vannora, pod jego niewyszukanymi, prostymi manierami, dostrzegala dobrego, troskliwego czlowieka. Odwrocila wzrok, zmieszana jak nigdy w zyciu. Nagle przypomniala sobie nieprzyjemne zdarzenie sprzed roku, kiedy Meiriel odmowila pomocy zonie Vannora, gdy ta miala ciezki porod. Uzdrowicielka twierdzila, ze nie ma takiej potrzeby, ale kobieta zmarla. Policzki Aurian plonely ze wstydu. Nic dziwnego, ze Vannor w ten sposob wyrazal sie o jej rodzie! Teraz zrozumiala, dlaczego wlasnie rod Magow stal sie celem, na ktorym skupila sie cala zlosc tlumu. Miala tylko nadzieje, ze sprowadzenie przez nia deszczu i przekazanie jedzenia Smiertelnym chociaz troche przywroci rownowage. -Sluchaj, Vannor. - Forral podniosl sie nachmurzony, a jego niski glos zdradzal irytacje. - Aurian jest bardzo mlodym i malo znaczacym czlonkiem Rodu Magow. Nie mozesz obwiniac jej za to, co Arcymag... -Alez nie, ja jej wcale nie obwiniam! - przerwal Vannor, unoszac rece w gescie pojednania. - Przepraszam, Aurian, jesli cos takiego sugerowalem! To, co dzisiaj zrobilas, znaczy dla mnie bardzo duzo! -I jeszcze jedno - kontynuowal Forral. - Jesli myslisz, ze jestem marionetka Miathana tylko dlatego, ze byl nia Rioch... -No coz, to on cie wybral, nieprawdaz? - wpadla mu w slowo Maya. Jej glos byl pelen goryczy. - Co mamy myslec? Forral spojrzal na nia chlodno. -A wlasnie, poruczniku. Mialem zamiar przejsc do was, zanim zmienimy temat! Rioch odszedl na emeryture, a poniewaz ja nie przejalem jeszcze dowodztwa, garnizon znajdowal sie dzisiaj pod twoimi rozkazami! Dlaczego na ulicach nie bylo rutynowych patroli? Czy mozesz wytlumaczyc, dlaczego dotarlas na miejsce dopiero wowczas, gdy niebezpieczenstwo minelo? Jako zastepca dowodcy na razie nie zrobilas na mnie wrazenia! Aurian, siedzaca obok, zdawala sobie sprawe z sytuacji, w jakiej znalazla sie Maya. Twarz wojowniczki plonela, drzaly jej rece. Wila sie pod oskarzajacym spojrzeniem Forrala. Otworzyla usta, ale nie zdolala nic powiedziec. Aurian zrobilo sie jej zal. Wiedziala, jak Forral potrafi oniesmielac, kiedy jest zly. W instynktownym gescie - gdyz z reguly nie spoufalala sie z obcymi - scisnela pod stolem reke Mayi, oferujac wsparcie i pocieszenie. Uscisk zostal odwzajemniony i Maya rzucila jej wdzieczny usmiech, odzyskujac wreszcie glos. -Sir, ja... -Chwileczke, sir! - Rozzloszczony Parric poderwal sie w obronie Mayi. - To nie byla jej wina! Powiedziales, ze Rioch odszedl na emeryture, ale to nieprawda - przynajmniej jesli chodzi o nas! Ciagle jeszcze kreci sie i wydaje rozkazy, kiedy akurat ma na to ochote. W rzeczywistosci oczekiwal jedynie, ze Maya zajmie sie wszystkimi nudnymi i bzdurnymi obowiazkami, ktorych jemu nie chcialo sie wykonywac, ale nie szanowal jej rozkazow, ani nie pozwalal jej podejmowac decyzji. Biedna dziewczyna znalazla sie w obrzydliwej sytuacji! A dzis ten skretynialy bekart nie pomyslal nawet, by nas wezwac. Zanim zdazylem dotrzec z wiescia do garnizonu, Rioch zniknal ze swoimi manatkami. Nikt nie wiedzial, gdzie ty jestes, a gdy biedna Maya probowala zorganizowac ludzi, wszyscy biegali dokola wolajac "Gdzie jest Rioch?" i "Kto wydaje rozkazy?" To cud, ze w ogole ich wyslala - szczegolnie jesli wezmiesz pod uwage, iz to jej z racji nastepstwa nalezalo sie to stanowisko, ze powinna byla je dostac i mimo iz bardzo tego pragnela, z miejsca ja odrzucono. -Parric! - Maya wygladala na dotknieta. Parric wzruszyl ramionami. -No coz, powinien znac prawde! Maya jest cholernie dobrym zolnierzem, sir - doskonalym! Zasluguje na lepsze traktowanie. Forral spogladal ponuro. -A wiec tak to wyglada - westchnal. - Zaluje, ze nie wiedzialem o tym wczesniej. Przepraszam, poruczniku, bylem niesprawiedliwy. - Wzial gleboki oddech i rozejrzal sie. - Wsrod naszej piatki pojawily sie tu dzisiaj skargi, ktorymi nalezy sie zajac. Nie ma sensu sprzeczac sie miedzy soba, kiedy wokol rozpada sie miasto. Powinnismy wspierac sie wzajemnie, gdyz my - uderzyl piescia w stol, po czym lekko sie usmiechnal - z braku kogos lepszego, musimy wprowadzic porzadek w Nexis! I poniewaz nalezaloby sobie nawzajem ufac, pozwolcie, ze raz na zawsze wyjasnie, iz nie zamierzam byc marionetka ani Miathana, ani kogokolwiek innego! Zerwali sie i zaczeli wiwatowac. Napiecie w pokoju rozwialo sie jak dym. Aurian z duma patrzyla na Forrala. To jego dzielo, pomyslala, bedac pod ogromnym wrazeniem. Prosze, jak nas zjednoczyl! -A teraz - Forral przywolal wszystkich do porzadku - Maya, zostawilas Hargorna i jego oddzialy, zeby kontrolowali rynek i rozdawali jedzenie Magow? Uwazasz go za dobrego i doswiadczonego zolnierza, wiec nie powinno tam byc zadnych problemow. -Jesli jakiekolwiek sie pojawia, szybko da ci znac! - Maya usmiechnela sie. -Dobrze. Lubie miec wokol siebie ludzi, na ktorych mozna polegac. Parric - ty zorganizuj oddzial konnych zwiadowcow i skoro swit ruszaj na wies. W zadnym wypadku nie zaglodz rolnikow, ale watpie bys musial - usmiechnal sie szeroko - susza nie trwala przeciez az tak dlugo! Podejrzewam, ze najlepsze rzeczy chowaja dla siebie - i aby podbic ceny. Wiekszoscia glosow rady - uchwycil spojrzenie Vannora, ktory zachichotal - w czasie zagrozenia jedzenie bedzie racjonowane, a ich produkty rekwirowane. I nie tolerujcie zadnych nonsensownych tlumaczen! Ale ostrzegam, niech was nie poniesie. Nie zabierajcie nasion siewnych ani zwierzat hodowlanych - musimy myslec o przyszlosci. Wez dodatkowo kilku zolnierzy, zeby wszystko sprawnie zaladowali na wozy. -I przysylajcie to mnie. - Twarz Vannora rozjasnil figlarny usmiech. - Zajme sie sprawiedliwa dystrybucja przez siec moich kupcow. I bez obaw, zmusze skapcow, by umieli sie zachowac! Zadnych zyskow kosztem biedoty. To bedzie dla nich nowe doswiadczenie - spelnianie dobrych uczynkow. - Klepnal sie w kolano i zarechotal. - Na bogow, alez to ich wkurzy. - Mrugnal do Forrala. - Oczywiscie powiem, ze to twoja wina. -Oczywiscie - powaznie odparl Forral, rowniez mrugajac. - W porzadku, Parric, zajmie ci to troche czasu, wiec lepiej juz ruszaj! -Natychmiast, sir! - odpowiedzial pierwszy jezdziec z radosnym usmiechem, oproznil kufel jednym dobrze wycwiczonym haustem i wyszedl smiejac sie od ucha od ucha. -Maya - Forral zwrocil sie teraz do wojowniczki - chce, bys przejela dowodztwo w podstawowym zakresie nad garnizonem. - Usmiechnal sie na widok oslupialej twarzy swojej zastepczyni. - Aurian moze to potwierdzic, kiepski ze mnie administrator. Moja specjalnosc to dzialania wojenne i szkolenie. Uwazam, ze spokojnie mozemy robic to, co kazde z nas potrafi najlepiej. I nie martw sie o moje poparcie, masz je w kazdej kwestii. Jeszcze zanim odejdziesz, przygotuje zestaw rozkazow tak, aby nie bylo zadnych watpliwosci, kto tu dowodzi. -Dziekuje, sir. - Glos Mayi byl opanowany, ale jej twarz jasniala radoscia. - Zrobie dobra robote, obiecuje. -Mow mi Forral. - Wojownik usmiechnal sie. - Nie mam watpliwosci, ze dobrze sie spiszesz. Tak jak powiedzialem, chce miec wokol siebie ludzi godnych zaufania! - Zrobil przerwe. - Jest jeszcze jedna rzecz, obiecano mi miesiac urlopu z Aurian, zanim obejme dowodztwo, i nadal chcialbym go wykorzystac, jesli moge. Oczywiscie, nie przewidzialem obecnego kryzysu, ale ty i Vannor, przy pomocy Panica, powinniscie dac sobie rade. Jesli pojawia sie jakiekolwiek klopoty, jestem, rzecz jasna, calkowicie do waszej dyspozycji - ale to ty bedziesz dowodca garnizonu w czasie mojej nieobecnosci i... -Kto osmielil sie skrasc kupione i oplacone zapasy Magow po to, by nakarmic ten nieposluszny motloch z miasta! Wejscie Arcymaga bylo nagle i niespodziewane, a jego zlosc budzila groze. Stal przed nimi wyprostowany, ponury, z plonacymi oczami. Aurian ogarnal nagly lek o Forrala i Vannora. Nigdy dotad nie widziala Miathana tak wscieklego. Kupiec i wojownik wymienili spojrzenia. -Ja to zrobilem! - odezwali sie jednoczesnie, a kiedy twarz Miathana jeszcze bardziej pociemniala, Aurian zrozumiala, ze musi natychmiast poprzec przyjaciol. Chociaz sama mysl o wystawieniu sie na potworna zlosc Miathana sprawila, ze ugiely jej sie kolana, wstala i spojrzala Arcymagowi prosto w twarz. -To nieprawda - powiedziala cichym, ale pewnym glosem. - Zaden z nich nie mial wladzy, by rozdac to jedzenie, wiec ja to zrobilam, w imie honoru rodu Magow. Widzisz, ci... -Co zrobilas? - zasyczal Miathan przez zacisniete zeby. Aurian przerazila sie, grozba czajaca sie w jego glosie nagle pozbawila ja tchu. -Daj jej skonczyc, Arcymagu. - Glos Forrala brzmial cicho, ale twarz mial nieruchoma jak skala. Kiedy wojownik mowil, Aurian poczula uscisk reki Mayi i wiedziala, ze wojowniczka jest po jej stronie, odwdzieczajac sie za wczesniejsza pomoc. Nieoczekiwane poparcie dodalo jej odwagi i mogla kontynuowac. -Miathanie, to nie twoja wina. Nie mogles wiedziec, jak zle dzieje sie w Nexis. Gdybys wiedzial, z pewnoscia bys temu zaradzil. Gdybys widzial tych biednych, zaglodzonych ludzi, wiem, ze sam rozdalbys im jedzenie! Prosze, nie gniewaj sie - mysle, ze postapilbys tak samo! Jak to pozniej, nieco lekcewazaco, skomentowal Vannor, jej slowa zabraly wiatr z zagli Miathana. Arcymag, pierwszy raz w zyciu, kompletnie nie wiedzial, co ma powiedziec. -Arcymagu, miasto docenia hojnosc rodu - przemowil Vannor cicho i uroczyscie. - Pani Aurian sprawila, ze wielu ludzi jest ci dzisiaj wdziecznych - za jej dobre serce i za sprowadzenie deszczu. Miathanowi dech zaparlo. -Ty to zrobilas? Aurian nerwowo skinela glowa. -Mam... mam nadzieje, ze zrobilam to dobrze - powiedziala niepewnym glosem. -Dobrze? Moje drogie dziecko, Eliseth przez wiele dni probowala tego dokonac! Imponujace! W rzeczy samej, bardzo imponujace! Ale jesli chodzi o reszte, musisz nauczyc sie nie dzialac bez zastanowienia. Nasi ludzie potrzebowali tego jedzenia. Kiedy brwi Miathana znowu zaczely sie marszczyc, glos zabral Vannor. -Nie martw sie z tego powodu, Arcymagu. Dowodca Forral juz zarzadzil wyprawe na prowincje i zywnosc, poczawszy od jutra, zacznie naplywac do miasta. Masz moje slowo, ze wasz towar otrzymacie w pierwszej kolejnosci. Nie gniewaj sie na Pania Aurian. Kierowaly nia najlepsze intencje. -To prawda - potwierdzil Forral. - Zapobiegla dzisiaj smierci wielu osob. Miathan widzac, ze maja nad nim przewage, wzruszyl ramionami i zdobyl sie na grymas, ktory daloby sie nazwac usmiechem. -No coz - powiedzial sztywno. - Mysle, ze musze sie poddac. Tym razem... - Obrocil sie na piecie i wyszedl. Aurian, zatrwozona swoim udzialem w jego klesce i niespokojna, czy na pewno jej wybaczyl, prawie pobiegla za nim. Prawie. -Uff! - westchnal Vannor. - To bylo okropne! Aurian, jestes bohaterka! Znow uratowalas nam skore. Rozpromieniona z powodu takiego komplementu Aurian pociagnela duzy lyk piwa, by uspokoic roztrzesione cialo. W koncu byl tu Forral, a ona miala odpoczywac na wakacjach. -Na bogow, dziewczyno, to byla najodwazniejsza rzecz, jaka dzisiaj uczynilas! - powiedzial wojownik, a z jego twarzy bila pelna aprobata. Maya spojrzala jej w oczy i usmiechnela sie. W tym momencie Aurian wiedziala, ze pomiedzy nia a ta drobna, ciemnowlosa wojowniczka zakielkowalo ziarno przyjazni i sama mysl o tym napelnila ja ogromna radoscia. Przeciez nigdy jeszcze nie miala przyjaciolki. Aurian potwierdzila rodzaca sie miedzy nimi wiez niesmialo odwzajemniajac usmiech Mayi i podjela decyzje, ze nic, nawet Arcymag, nie odsunie jej od nowych, wyjatkowych przyjaciol. Bylo juz dobrze po zmroku, gdy Vannor wracal konno do domu. Chociaz deszcz nadal lal strumieniami i kupiec przemokl doszczetnie, usmiechal sie do siebie, kiedy przejezdzal przez bialy most niedaleko Akademii i podazal alejka oswietlona lampami i wysadzana po obu stronach drzewami do swej rezydencji na poludniowym brzegu rzeki. Po raz pierwszy od ponad roku, od czasu smierci ukochanej zony, Vannor czul wewnetrzny spokoj. Oczywiscie byl zachwycony, ze tak dobrze porozumial sie z nowym dowodca garnizonu i ze przynajmniej raz ktos z rodu Magow stanal po jego stronie, co dobrze wrozylo na przyszlosc. Aurian okazala sie cudowna i dzielna dziewczyna. Ale prawdziwym powodem cichej radosci kupca byla Sara, dziewczyna, ktora uratowal w czasie zamieszek. Vannor, na czas spotkania, zostawil dziewczyne pod opieka zony wlasciciela gospody. Kiedy znow ja ujrzal zostala juz nakarmiona i starannie opatrzona. Wlosy miala swiezo umyte i uczesane, a zona wlasciciela pozyczyla jej suknie, ktora miala zastapic zniszczone ubranie. Kupiec byl oszolomiony tym, co zobaczyl. Stal jak uczniak z otwartymi ustami, podziwiajac delikatna, eteryczna urode dziewczyny. Na bogow, alez ona przypominala jego droga, ukochana zone! Vannor odwiozl ja do zmartwionej rodziny, a teraz sam wracal do domu. Serce mezczyzny mocniej bilo na wspomnienie szczuplej postaci siedzacej przed nim w siodle, ktora obejmowal ramionami w talii. Z pewnoscia minie sporo czasu, zanim znow ja zobaczy. Po suszy w Nexis bylo tyle do zrobienia, ze przez nastepne dni nie znajdzie ani jednej wolnej chwili, ale potem... Dzieci potrzebuja matki, przekonywal sam siebie, odsuwajac krepujaca mysl, ze Sara jest w wieku jego najstarszej corki. Kiedy w gre wchodzi milosc, wiek sie nie liczy. Jej rodzinie najwyrazniej imponowal nowy przyjaciel corki, a i sama dziewczyna nie zniechecala go. Kiedy Vannor wjechal na krety, wysypany zwirem podjazd przed swoja rezydencja, twarz rozjasnila mu szczera radosc. Teraz wiedzial juz, gdzie dziewczyna mieszka i, na wszystkich bogow, jak tylko kryzys sie skonczy, spotka sie z nia. 7 Smierc w plomieniach Wraz z nadejsciem deszczu niepokoj w miescie ustal.Kiedy oddzialy Parrica zabraly sie do pracy, regularne dostawy zywnosci, poczatkowo niewielkie, ale stopniowo wzrastajace, zaczely naplywac do miasta. Mimo niecheci, kupcy (zmuszeni do wspolpracy przez Vannora) zajeli sie nadzorowaniem sprawiedliwego jej rozdzialu. Mieszkancy Nexis mieli znowu jedzenie - i zapewne zwyczajna ludzka przekora kazala im przypisac cala zasluge za szczesliwa odmiane losu mlodej rudowlosej Mag, ktora sprowadzila deszcz. Wiesci o czynach Aurian obiegly Nexis jak blyskawica i gdziekolwiek pojawiali sie z Forralem, z zaklopotaniem stwierdzala, ze przybywa jej wielbicieli. Choc czlonkom rodu Magow, z powodu charakterystycznego wygladu, trudno bylo ukryc sie w tlumie Smiertelnych, jednak Aurian wciaz dziwilo, ze ludzie rozpoznawali ja i dziekowali, czy tez, jak w przypadku rzemieslnikow, dawali prezenty w postaci swoich najdoskonalszych wyrobow. Dopelnieniem panujacej euforii stal sie gest kobiety, ktora wylonila sie z tlumu na zatloczonym rynku i wreczyla Aurian brudne, wrzeszczace i calkowicie przemoczone niemowle, ktore mloda Mag najwyrazniej miala pocalowac. Na bogow, ciezko bylo wymigac sie od tego z taktem. Pozniej, kiedy Aurian uzalala sie Forralowi, siedzac nad upragnionym kuflem piwa, wojownik wzruszyl ramionami. -Nie martw sie, kochanie - powiedzial. - To tylko chwilowa mania. Podniecenie wkrotce opadnie. A teraz, ciesz sie, ze przynajmniej raz wdzieczni sa za cos Magom. Przynioslas swemu rodowi wiele dobrego i mam nadzieje, ze Miathan potrafi to docenic. Rzeczywiscie Forral uwazal, ze najwiekszym osiagnieciem Aurian byl jej wplyw na Miathana, gdyz wymiana zdan z mloda Mag wydawala sie wywrzec na Arcymagu pozytywne skutki. Ku zdziwieniu zarowno wojownika jak i kupca, Miathan poparl ich w radzie, kiedy do miasta przybyl pierwszy rolnik skarzacy sie na wizyte ludzi Parrica. Miathan usankcjonowal poszukiwania zywnosci i jedynie lek przed Arcymagiem spowodowal, ze byly tak owocne. Pogloska o tym incydencie rozeszla sie zarowno na wsi, jak i w miescie i sprawila, ze oddzialy prawie w ogole nie napotykaly oporu. Rowniez Miathan mial powody do zadowolenia. Zaslugi Aurian w przerwaniu suszy przypisane zostaly rodowi Magow. Forral poczul ulge, gdy stosunki pomiedzy Mag a jej mentorem staly sie znowu przyjacielskie. Niebawem Aurian odkryla, ze Forral mial racje. Ludzie w Nexis musieli zajac sie wlasnymi sprawami i wkrotce przestala byc ich ofiara, w klopotliwy sposob przyciagajaca uwage. Uwolniona od slawy i meczacej ciekawosci ludzi, mogla u boku Forrala, ktorego garnizon swietnie sobie radzil pod dowodztwem zdolnej May i, kontynuowac przerwane wakacje. Po pewnym czasie ich dni zaczely plynac wedlug stalego schematu. Czasami tylko szli po prostu na spacer i podziwiali widoki. Aurian odkryla w sobie nowe upodobanie do krecenia sie wsrod kupieckich kramikow, w ktorych sprzedawano jedwab, aksamit, bizuterie, perfumy i szczotki do wlosow. Teraz, przebywajac w towarzystwie Forrala, zaczela nagle, jak nigdy przedtem, interesowac sie swoim wygladem. Mimo ze, wedlug niej, wyszukane suknie modne obecnie wsrod mieszczek byly zbyt fantazyjne i malo praktyczne, wlasciciel gospody niezwykle chetnie skierowal ja do najlepszych krawcow, a jego zona, uwazajaca sie za eksperta dobrego smaku i stylu, z radoscia doradzala jej i pomagala w wyborze tkanin. Szare proste stroje wkrotce wyladowaly na dnie szafy, ustepujac miejsca nowym, jasnym, dobrze skrojonym szatom, ktore oszolomily sama wlascicielke. Forral okazal sie bardzo tolerancyjny. -Wydawaj, ile chcesz - usmiechal sie szeroko. - W koncu to Arcymag placi. Chociaz Aurian miala duzo typowej dla Magow dumy, nigdy nie byla zbyt prozna. Reakcja wojownika na nowy styl wychowanki sprawila jej przyjemnosc, lecz i wywolala niepokoj. Aurian coraz czesciej zdawala sobie sprawe, ze Forral ja obserwuje, ale zawsze kiedy napotkala jego wzrok, szybko go odwracal. Co gorsza, Aurian stwierdzila, ze bawi ja ta gra. Odkryla nowa, dziwna fascynacje lekkim, przelotnym usmiechem towarzysza wylaniajacym sie spod jego siwiejacej brody i gra miesni jego opalonego, pokrytego bliznami ciala, gdy pomimo swej ogromnej masy, poruszal sie z wrodzona gracja wojownika. Widziala jego mocne, sprawne rece i zastanawiala sie, w jaki sposob ktos tak silny moze byc jednoczesnie tak delikatny. Wyobrazala sobie, ze ja dotyka, piesci, obejmuje... I gwaltownie przywolywala sie do porzadku, zmieszana i przerazona dzikoscia swoich wyobrazen. Minely czasy dziecinstwa Aurian, gdy byli bliskimi sobie, beztroskimi towarzyszami. Od powrotu Forrala w ich przyjazni pojawil sie nowy element - szczegolny rodzaj napiecia, powodowanego dziwna mieszanina poczucia winy i pozadania. Pomimo tego byli nierozlaczni. Starali sie udawac, ze nic sie nie zmienilo, choc za kazdym razem, kiedy Forral wchodzil do pokoju, serce Aurian podskakiwalo w bardzo dziwny sposob, a w glowie wirowalo jej od zapierajacego dech szczescia, ze znajduje sie blisko niego. Ale przeciez zawsze cieszyla sie na jego widok.. -Wszystko jest w porzadku - zapewniala sama siebie, lezac noca w nalezacym do gospody goscinnym pokoju o bialych scianach. - To tylko dlatego ze tak dlugo sie nie widzielismy. Musimy po prostu znow sie do siebie przyzwyczaic. Z uplywem czasu prawie w to uwierzyla. Wzrastajaca zazylosc i przyzwyczajenie powodowaly, ze napiecie miedzy nimi zdawalo sie slabnac - nieco. Czasami wieczorem spotykali sie z Vannorem czy Maya i Parricem, jesli byl akurat w miescie, rozmawiajac i bawiac sie w jakiejs gospodzie. Aurian coraz chetniej przebywala w towarzystwie Mayi i wkrotce staly sie sobie bardzo bliskie. W pogodne dni Mag i Forral, a czasami rowniez Maya, jesli tylko miala czas, pozyczali z garnizonu konie i jezdzili na wycieczki w gorzyste okolice Nexis, lub tez wynajmowali lodke i plyneli rzeka kilkanascie mil w strone morza. Aurian nigdy wczesniej nie widziala morza i teraz niezwykle je polubila. Plywali po orzezwiajacych, dziwnie spokojnych wodach i godzinami wylegiwali sie na plazy. Z twarzy Aurian zniknela bladosc - skutek lat spedzonych na studiowaniu w zamknietych pomieszczeniach, a miesnie znow staly sie sprezyste. Z nadzieja, ze przywroci to ich przyjazni poprzednia forme, Aurian, z entuzjastyczna pomoca Mayi, zaczela zameczac Forrala, by powrocili do wspolnych treningow. Z poczatku, pamietajac o wypadku, byl temu niechetny, ale Aurian wiedziala, ze w glebi duszy jest zadowolony. Nadal miala swoj miecz, ktory oddal jej Miathan, i kiedy wakacje dobiegaly konca czekala na chwile, gdy znow zacznie go uzywac. W koncu nadszedl dzien, w ktorym Forral musial przejac obowiazki nowego dowodcy garnizonu, a mloda Mag wrocic do Akademii. Szukajac wymowki, by moc pobyc ze soba dluzej, zdecydowali sie opoznic powrot Aurian o ostatnia wyprawe po zakupy do Wielkich Arkad, ciagu kamiennych hal ustawionych w podcieniach i mieszczacych setki malych sklepikow i kramikow, w ktorych zaopatrywala sie piekniejsza czesc spolecznosci Nexis. Mowilo sie, ze mozna tu kupic praktycznie wszystko, pod warunkiem, ze ma sie pieniadze. Wiekszosc z imponujacej masy towarow wystawionych na sprzedaz byla poza zasiegiem Aurian i Forrala, ale cieszyli sie spacerem wzdluz jasno oswietlonych kramow, planujac, co kupiliby, gdyby kiedys stali sie bogaci. Wreszcie, glodni i z obolalymi nogami, zatrzymali sie przy piekarni, wabiacej ich wspanialym zapachem cieplego, swiezego pieczywa. Kiedy Forral kupowal ciastka od kobiety za lada, z zaplecza sklepu wylonil sie mlody mezczyzna niosacy tace z bochenkami. Aurian widziala, jak zatrzymal sie na widok wojownika, a jego niebieskie oczy nagle sie rozszerzyly. Gdy wyszli ze sklepu, Aurian zauwazyla, ze Forral jest zamyslony. -Nie przejmuj sie - powiedziala. - Co prawda wakacje sie koncza, ale my wciaz bedziemy sie czesto widywac. Forral pokrecil glowa. -Nie o to chodzi. To ten chlopak w piekarni. Jestem pewien, ze go znam, ale nie moge sobie przypomniec skad. Anvar byl rozczarowany. Mial nadzieje na jakies podziekowania, ale najwyrazniej Forral go nie zapamietal. Lecz przeciez czlowiek, ktory przyjaznil sie z rodem aroganckich Magow - nawet jesli chodzilo o Mag, o ktorej mowilo sie, ze przyniosla deszcz (w co osobiscie watpil) - nie mogl miec czasu dla zwyklego syna piekarza. Anvar wzruszyl ramionami i postawil ciezka tace. -To juz wszystko - powiedzial do matki. - Jesli chcesz odpoczac, ja popilnuje teraz sklepu. Ria usmiechnela sie. -Dziekuje kochanie, ale czuje sie dobrze. Ty za to idz. Wiem, ze umowiles sie z Sara. -Na pewno? - Od kiedy Torl kupil ten sklep, zycie Rii stalo sie duzo lzejsze, ale Anvar nadal lubil przy kazdej sposobnosci wyreczac matke. Ria objela go. -Oczywiscie. I tak juz prawie pora zamykac, a wieczor jest taki ladny. Bawcie sie dobrze - aha, pozdrow Sare ode mnie. -Dziekuje, mamo. - Anvar odwzajemnil jej uscisk, zdjal bialy fartuch i wybiegl ze sklepu. Idac w strone rzeki Anvar nie mogl oprzec sie myslom o zmianach, jakie zaszly w jego zyciu od kiedy ostatni raz widzial Forrala. Gdy umarl dziadek, Torl znalazl w jego pokoju komode wypelniona wspanialymi, niezwykle wiernie oddanymi rzezbami ptakow, zwierzat i ludzi. Jak to czesto bywa, smierc artysty podbila ceny i dziela sztuki dziadka szybko staly sie modne wsrod bogatych mieszkancow miasta. Z takim zapleczem finansowym Torl mogl zrealizowac kolejna faze swojego przedsiewziecia. Jego pomysl byl prosty, lecz sprytny. Kupil sklep w arkadach i chociaz jedyny lokal, na jaki bylo go stac okazal sie zbyt maly na piekarnie, zainstalowal jednak na zapleczu jeden piec. Zapasy podpieczonych bochenkow przywozone wozem ze starej piekarni dopiekaly sie w malym sklepiku tak, ze kuszacy zapach swiezego pieczywa unosil sie pod arkadami, sciagajac tlumnie klientow. Pomimo przejsciowych trudnosci spowodowanych susza, biznes rozkrecil sie bardzo szybko, angazujac cala rodzine. Ria z Anvarem pracowali w sklepie, a Bern i Torl w piekarni. Bern uwielbial handel i mocno postanowil zostac tak dobrym piekarzem, jak jego ojciec. Anvar wiedzial, ze brat wolal trzymac go na dystans, by ktoregos dnia odziedziczyc firme i uwazal, ze byloby to sluszne. Sam chcial zostac bardem i nie interesowala go praca piekarza. Ale dopoki zyl ojciec, nie mial w tej sprawie nic do powiedzenia. Oprocz muzyki, radoscia jego zycia byla Sara. W dlugie letnie wieczory spotykali sie nad rzeka i spacerowali wzdluz porosnietego drzewami brzegu, pachnacego wilgotna ziemia i dzikim czosnkiem. Czasami brali butelke wina i troche chleba Torla, nie wracali na noc i kochali sie pod gwiazdami. Mysl o milosci spowodowala, ze Anvar prawie frunal po flisackiej sciezce. Tak bardzo chcial zobaczyc Sare! W czasie suszy tesknil za wizytami w mlynie. Zarowno on, jak i Bern mnostwo czasu poswiecali na wykonywanie polecen ojca. Jezdzili na wies albo krazyli po rynkach Nexis w poszukiwaniu jedzenia, niezbednego dla przetrwania kryzysu. Anvar wyruszyl wlasnie na jedna z takich wypraw, kiedy w miescie wybuchly zamieszki, i nie widzial glosnego cudu sprowadzenia deszczu. Sara tam byla - jego serce zamarlo na sama mysl o niebezpieczenstwie, ktore jej grozilo - chociaz nigdy nie udalo mu sie namowic jej, by o tym opowiedziala. Potem, gdy znowu zaczeli sie spotykac, Sara wydawala mu sie jakas inna. Bardziej markotna i niezadowolona, juz nie tak szczesliwa, jak dawniej. Czesto zamyslala sie tajemniczo. To troche martwilo Anvara, ale za przyczyne jej dziwnego zachowania uznal klopoty w domu. Wiedzial, ze jej rodzina ucierpiala w czasie suszy i zalowal, ze nie mogl nic zrobic, by im pomoc. Kiedy dotarl na miejsca ich spotkan, przy starym kamiennym moscie za obrzezem miasta, Sara juz na niego czekala. Pod cienka letnia sukienka rysowalo sie jej gibkie i szczuple cialo, a dlugie, rozpuszczone zlote wlosy wygladaly jak sloneczne promienie. Anvar podbiegl do niej z bijacym sercem, ale wyraz jej twarzy zatrzymal go w miejscu. -Co sie stalo, kochanie? - Objal dziewczyne ramieniem, probujac stlumic bol, gdy czul jak jej cialo sztywnieje, a oczy unikaja jego wzroku. -Jestem w ciazy. Jestem w ciazy, Anvar! -Alez to cudownie! - Byl oszolomiony, to prawda, niemniej jednak czul wypelniajaca go dume. Sara spojrzala na niego blednym wzrokiem. -Cudownie? - krzyknela. - Co w tym cudownego, ty idioto? Co powie ojciec? To wszystko twoja wina! - Lzy splynely jej po policzkach. - Co ja mam robic? Anvar poprowadzil ja trawiastym brzegiem w strone rzeki, posadzil delikatnie i objal ramieniem. -Nie martw sie, Saro - powiedzial. - Porozmawiam z twoim ojcem. Wszystko sie ulozy, obiecuje. Oczywiscie, rodzice beda krzyczec i powiedza kilka slow na temat ostroznosci i "co pomysla ludzie", ale przeciez im przejdzie. Wiedza jak jest miedzy nami, zawsze to akceptowali. Musimy tylko przedstawic im nasze plany na przyszlosc. -Ale ja nie chce jeszcze wychodzic za maz! Mialam nadzieje, ze... to znaczy ja... ja nie nacieszylam sie zyciem! Slowa Sary dotknely Anwara. Przyjrzal sie jej, czujac przeszywajacy go nagle chlod. -A ja myslalem, ze chcesz za mnie wyjsc - powiedzial. Wzial gleboki oddech. - Sara, zmienilas zdanie? - Zobaczyl iskierke paniki w jej oczach. -Nie! - odparla pospiesznie. - Nie, sluchaj Anvar, przepraszam. To nie tak. Jestem po prostu przygnebiona, to wszystko. I przerazona. - Spojrzala na niego swoimi wielkimi, fiolkowymi oczami. - Anvar, prosze. Ja... ja cie potrzebuje. Bylo cos szalonego i rozpaczliwego w sposobie, w jaki Sara kochala sie z nim tego dnia. Pozadala go ciagle od nowa i od nowa, jak gdyby aktem fizycznym chciala wymazac swoje troski. Myslal, ze ja rozumie, a fakt, iz Sara nosi w sobie jego dziecko sprawil, ze stala sie dla niego cenna w dwojnasob. Nastepnego ranka obudzil sie dosc pozno; zziebniety, sztywny i przesiakniety rosa. Ostre swiatlo dnia sprawilo, ze zaczal sie w koncu martwic tym, co powiedza ich rodziny. -Sluchaj - zwrocil sie do Sary - moze pojdziesz ze mna i porozmawiamy z moja matka. Jej jedynej mozna o tym spokojnie powiedziec. Sara przygryzla wargi. -Musze? Nie mozesz isc sam? -Nie. - Anvar zlapal ja mocno za reke. - Predzej czy pozniej bedziemy musieli stawic temu czolo. Chodz, juz jestem spozniony i matka bedzie musiala sama otworzyc sklep. Nigdy nie rozpali tego piekielnego pieca. - Szybko ruszyl sciezka, a Sara niechetnie powlokla sie za nim. Zanim dotarli do arkad, tlum zniecierpliwionych klientow ustawil sie juz przed sklepem i Anvar z Sara musieli lokciami torowac sobie droge. Kiedy weszli, Anvar zobaczyl Rie kleczaca przy piecu posrod sterty rozrzuconego drewna na podpalke. To, co stalo sie pozniej, na zawsze wrylo sie w pamiec Anvara, powracajac do niego nieustannie w najgorszych nocnych koszmarach. Zobaczyl jak matka bierze z polki oliwe do lampy i wylewa jej zawartosc na drewno. -Nie! - wrzasnal, ale bylo juz za pozno. Ria zapalila iskre i piec eksplodowal slupem plomieni, uwieziwszy ja za sciana ognia, od ktorego zajely sie jej wlosy i ubranie. Do konca swoich dni Anvar nie mial pojecia, jak to sie stalo. Jedyne, co pozniej pamietal, to wlasny, nieludzki krzyk: -Stop! - Ogromna sila pojawila sie znikad, przygniotla wszystko do scian i w jednej chwili stlumila plomienie. Wszystkie. Anvar padl na podloge slaby i skolowany. Oderwal wzrok od poczernialego, dymiacego przedmiotu, ktory byl jego matka, i zobaczyl Sare wpatrujaca sie w niego oczami pelnymi przerazenia, z ustami otwartymi w niemym krzyku. Ktos przyprowadzil piekarza. Anvar ledwie pamietal rece ojca zacisniete na jego szyi i wrzeszczacy glos: -To ty! Ty ja zabiles! Ciagle jeszcze w szoku i z mdlacym poczuciem winy, Anvar nawet nie drgnal, by sie bronic. Az czterech mezczyzn musialo uzyc sily, by odciagnac od niego Torla. Nawet gdy sie uspokoil i uslyszal, co sie dokladnie stalo, patrzyl na syna z zimna nienawiscia. W arkadach zebral sie tlum. Ktos zaoferowal sie odprowadzic szlochajaca Sare do rodzicow, a sprzedawca serow ze sklepu obok odwiozl Anvara i jego ojca do domu. Za nimi, na drugim wozie, jechalo owiniete w koce cialo Rii. Dobry sasiad polozyl chlopca do lozka i podal mu jakis wywar na sen. Anvara obudzila rozmowa. -Wystarczajaco dlugo dawalem schronienie waszemu bekartowi - mowil Torl glosem pelnym jadu. - To byla jedyna szansa, zeby kobieta taka jak Ria zaakceptowala mnie. Nigdy nie powiedziala, kto jest jego ojcem. Myslalem, ze to jakis kupiec, ktory okazal sie zbyt dumny, by ja poslubic, kiedy jej rodzina stracila pieniadze. Ale po tym, jak Anvar wzniecil ogien - co poswiadczy tuzin swiadkow - zrozumialem, ze to syn jednego z was, sir. -Doprawdy? - Drugi glos byl szorstki i zniecierpliwiony. - To powazne oskarzenie, piekarzu. Wiesz, ze zwiazki pomiedzy Smiertelnymi a Magami nie sa akceptowane przez zadna ze stron. -Wiem, panie. I mysle, ze wlasnie dlatego Ria zostala porzucona, kiedy zaszla w ciaze. A to, co Anvar dzis zrobil, stanowi najlepsze potwierdzenie moich podejrzen. Teraz wy jestescie za niego odpowiedzialni. Nie obchodzi mnie, co z nim zrobicie i dokad go stad zabierzecie. Po prostu nigdy wiecej nie chce go ogladac! Nastapila dluga pauza, po czym ten drugi znowu sie odezwal. -Dobrze, ale pod warunkiem, ze zaprzeczysz calej tej historii. Jesli nastapilo pewne uchybienie ze strony ktoregos z Magow, nie chce, aby rozeszly sie o tym plotki. Czy podpiszesz umowe, w mysl ktorej chlopak bedzie do konca zycia moim niewolnikiem? -Podpisze wszystko, co pozwoli mi sie go pozbyc. -A wiec zabieram go od razu ze soba. - Szorstka reka chwycila Anvara za ramie i potrzasnela nim, a kiedy sie odwrocil, zobaczyl nad soba orla twarz Arcymaga. - Podnies sie, chlopcze - uslyszal. - Idziesz ze mna! -Ruszaj sie, kretynie! - Miathan gniewnie szarpnal za sznur krepujacy rece jego nowego niewolnika i spial konia, zwiekszajac tempo. Mlody mezczyzna z krzykiem opadl na rece i kolana, i tak starte juz do krwi na skutek pelnej potkniec drogi przez miasto. Arcymag jechal dalej i dopiero po kilku jardach zauwazyl, ze tym razem chlopak nie podniosl sie i kon ciagnal go jak worek kosci. Miathan klnac sciagnal cugle. Wystarczylo, zeby jakis wscibski straznik przejezdzal obok, a znalazlby sie w centrum uwagi, czego zdecydowanie wolalby uniknac. Zsiadl z konia, dziekujac opatrznosci, ze bylo juz pozno i niewielu ludzi chodzilo po ulicach. Anvar lezal w rynsztoku cicho poplakujac. We wlasciwym miejscu, zlosliwie pomyslal Arcymag. -Wstawaj! - Miathan silnym kopniakiem dal upust swojej wscieklosci, ale jego ofiara jedynie zawyla i dalej lezala nieruchomo. -O, bogowie! Tylko tego mi potrzeba! - warczal rozjuszony Miathan. Rozwscieczony, uruchomil magiczna sile, ktora podniosla Anvara i brutalnie przerzucila przez siodlo. Probowal nie patrzec w twarz chlopca, tak bardzo przypominajaca Rie. Ona juz nie zyje, przypomnial sobie. Wreszcie umarla. Prowadzac konia w dol po stromym zboczu w strone mostu zastanawial sie, w jaki sposob przez wszystkie te lata potrafila ukrywac siebie i swego syna. Czy domyslila sie, ze nigdy nie pozwolilby jej urodzic tego obrzydliwego mieszanca? O bogowie, alez byl glupcem, ze w ogole dal sie uwiesc Smiertelnej! Miathan byl arogancki w typowy dla rodu Magow sposob - zywiac gleboka pogarde dla Smiertelnych, z ktorymi dzielil swoj swiat i swoje miasto, traktujac ich jak cos niewiele lepszego od zwierzat. A Anvar objawil mu sie w wyjatkowo niekorzystnym momencie, gdy Arcymag wciaz jeszcze cierpial z powodu zdrady Aurian i jej nieszczesnej, nieprzewidzianej przyjazni ze Smiertelnym, godnym pogardy i nisko urodzonym. Poniewaz postanowil zachowac jej szacunek i sympatie, tak by moc zrealizowac swoje plany w stosunku do niej, musial znizyc sie do ustepstw wobec Forrala i Vannora. W zadnym innym wypadku nie raczylby ich akceptowac. Arcymag juz teraz zaczynal zalowac, ze znowu wprowadzil wojownika w zycie Aurian - tego samego, ktory omamil kiedys jego przyjaciela, Gerainta, swoimi smiesznymi ideami na temat praw Smiertelnych. Ale Aurian na szczescie jest mloda, bardziej podatna na moj wplyw, myslal Miathan. Musi ulec! Tego dnia, kiedy mloda Mag wrocila do Akademii, w jego planie pojawil sie nowy, nieoczekiwany element. Zaledwie miesieczna nieobecnosc zmienila ja z dziecka w kobiete. Miathana zaszokowala roznica, wywolana nie tylko zmiana stroju. Zobaczyl przebudzenie, niesmialy powiew dojrzalosci, ostrozne rozkwitanie kobiecosci powodujace, ze Aurian otaczala aura nieuswiadomionej gry zmyslow, rozpalajac w nim uczucia, ktore, wydawalo sie, dawno temu odsunal na rzecz wyrachowanej ambicji. Arcymaga bardzo draznilo, ze sprawca tej przemiany okazal sie jakis tam Smiertelny - i to ten, ktorego sam wezwal. Nagle odkryl, iz chce Aurian dla siebie. Na bogow, i ona bedzie nalezala do niego! Nadal mial zarowno chec, jak i mozliwosc odzyskania jej. Ale na razie byl w posiadaniu innego Smiertelnego - ktoremu rowniez poprzysiagl zemste za to, ze smial istniec wbrew jego zyczeniu i na ktorym mogl wyladowac swoja wscieklosc. We wnetrzu Wiezy Magow panowala noc. Anvar znalazl sie wsrod przepychu pomieszczen Arcymaga. Stal mruzac oczy w cieplym swietle lampy, nadal na wpol przytomny, nie zdajac sobie sprawy z tego, co sie z nim dzieje. Cialo mial poranione i pelne sincow spowodowanych brutalnym traktowaniem, a nogi obolale od wspinaczki po niekonczacej sie spirali schodow prowadzacych do tego pokoju. Rece i dlonie plonely mu od szorstkiego sznura, byl zdezorientowany i przerazony. Co tu robil? Dlaczego Arcymag zabral go z domu? Czy Magowie chca go ukarac za udzial w smierci matki? Anvar powstrzymal lzy. Dlaczego, dlaczego, nie dotarl dzis rano na czas? To wszystko jego wina. Ale czemu Torl odprawil go z Miathanem? Czy az tak bardzo go nienawidzi? Miathan brutalnie rzucil Anvara na krzeslo i stal, przygladajac mu sie z gory lodowatym spojrzeniem. Chlopiec zaczal sie trzasc. -A wiec - powiedzial szorstko Arcymag - pojawiles sie po tylu latach, by mnie przesladowac. Chcialem cie zgladzic zanim sie urodziles, ale twoja glupia matka uciekla. Teraz mozesz sie jeszcze przydac. Polozyl dlonie na glowie chlopca. Anvar gwaltownie wciagnal powietrze. Mial uczucie, jakby ktos szarpal jego mozg. Pochylil sie i zwymiotowal na podloge. -Idiota! - Piesc Arcymaga trafila go w glowe. Anvar probowal sie skulic, ale Miathan zlapal go za wlosy i zawiesil mu na szyi swiecacy, plaski krysztal na srebrnym lancuchu. - Nie bede tolerowal mieszanca w szeregach Magow - oznajmil. - Nawet gdybys mial moc, zaraz sie tym zajme! - Uniosl swoj magiczny kij i wykrzyknal kilka slow w dziwnym, nieznanym jezyku. Krysztal na piersi Anvara blysnal naglym, nieziemskim swiatlem. Chlopiec krzyknal z bolu i runal na podloge, chwycil sie za glowe i poczul, jakby ktos wysysal z niego zycie. Niejasno zdal sobie sprawe, ze Miathan odbiera mu krysztal, a kiedy bol zelzal i Anvar odzyskal wzrok, zobaczyl jak Arcymag zawiesza go sobie na szyi z usmiechem zadowolenia na twarzy. -To tyle, jesli chodzi o twoja moc - powiedzial. - Teraz nalezy ona do mnie. Jeszcze tylko jedna poprawka, zanim wysle cie tam, gdzie twoje miejsce, ty bekarcie! Ponownie polozyl dlonie na glowie Anvara i plonacymi oczami zwarl sie z przerazonym spojrzeniem chlopca. Anvar mial uczucie, ze opaska lodowatej stali zacisnela sie na jego czole. -Czujesz? - zapytal Arcymag. - Bedzie tu do konca twoich dni. Na co dzien nawet nie zauwazysz jej istnienia, ale jesli sprobujesz powiedziec komukolwiek o tym, co dzis zrobiles lub wspomniec o swoim pochodzeniu z rodu Magow - jesli sprobujesz chocby o tym pomyslec - opaska zacisnie sie, powodujac bol nie do opisania. Jezeli bedziesz uparty, zabije cie, wiec nie popelnij zadnego bledu. Rozleglo sie pukanie do drzwi. -Wejsc - zawolal Miathan. Do komnaty wszedl olbrzymi czlowiek o tlustych, czarnych wlosach i okrutnej twarzy. Z szacunkiem uklonil sie Arcymagowi, rzucajac ciekawe spojrzenie na Anvara, ktory wciaz jeszcze skulony, jeczal na podlodze. -Wzywales mnie, panie? -Owszem, wzywalem, Janok. - Miathan uspokajal sie. - Przekazano mi skargi na brak pomocy w kuchni. Twoj Arcymag zauwaza nawet tak blahe rzeczy - i ma dla ciebie nowego sluzacego. Pochodzi z rodziny piekarskiej, wiec pewnie ci sie przyda. Jego ojciec oddal mi go, bo chlopak zabil swoja matke. Janok zrobil grozna mine. -Panie, chcesz abym wzial do mojej kuchni morderce? -Nie martw sie - powiedzial pogodnie Miathan. - Jest tylko tchorzliwa, mala bestia. Traktuj go tak, jak na to zasluguje, a nie powinienes miec zadnych klopotow. Gdybys nie mogl dac sobie rady, zwrocic sie do mnie. - Mowiac to patrzyl z niema grozba w oczach. -Oczywiscie, panie - wymamrotal najwyrazniej niezadowolony Janok. - Chodz tu, ty... Podszedl do chlopca, zlapal go silnie za koszule i podniosl z podlogi. Ostatnia rzecza, jaka zobaczyl wywlekany Anvar, byl usmiech okrutnej satysfakcji na twarzy Miathana. Arcymag napawal sie rozkosza. 8 Niewola Anvar, jak zwykle, nie zauwazyl zlosliwie podstawionej nogi. Szedl do wyjscia z kuchni, niosac ciezki pojemnik pelen odpadkow i obierek z warzyw, kiedy poczul silny bol w kostce. Upadl na posadzke, ktora dopiero rano wyszorowal, na sterte cuchnacych smieci.Wsciekly ryk szefa kuchni uciszyl chichot reszty pracownikow. -Glupi, slamazarny nieudacznik! - Ciezki bucior trafil Anvara w zoladek, potem w zebra i twarz. Janok klnac chwycil za szczotke stojaca pod sciana i zaczal go okladac. Anvar jeczal, kiedy ciezki kij raz po raz uderzal go po plecach. Probowal uniknac ciosow czolgajac sie na czworakach, ale rece poslizgnely sie na mokrych odpadach i padl twarza w te obrzydliwosci, roztrzaskujac sobie brode o kamienna posadzke. Polprzytomny, uslyszal czyjs smiech. To go uratowalo. Wsciekly Janok odwrocil sie w strone obserwujacej ich sluzby. -A wy czego tu stoicie? Wracac do roboty, zanim was stluke. Do swiatecznej wieczerzy zostaly juz tylko dwie godziny! - Rzucil szczotka w Anvara i kopnal go na pozegnanie. -Sprzatnij ten balagan, ty! Anvar rozpaczliwie probowal sie podniesc, pelen leku, co moze sie stac, gdyby mu sie nie udalo. Mdlilo go, nie mogl oddychac i caly zwijal sie z bolu. Delikatnie dotknal tej strony twarzy, na ktorej wyladowal but Janoka. Chyba nie mial zadnego zlamania, ale bolala go szczeka i kolejny siniak dolaczy z pewnoscia do sladow, ktore piesci Janoka zostawily wczoraj i przedwczoraj. Podpierajac sie szczotka, roztrzesiony, Anvar podciagnal sie w gore. Nikt nie pospieszyl mu z pomoca. Zesztywnialy i obolaly zaczaj zbierac odpadki. Znowu bedzie musial szorowac podloge. Cztery miesiace, ktore Anvar spedzil w kuchni Akademii stanowily istny koszmar. Magow bylo tylko osmioro, ale mieli przedziwne zwyczaje dotyczace jedzenia. Zyczyli sobie roznych wyszukanych potraw, jedli o rozmaitych porach i w dziwnych miejscach, odmawiajac wspolnego spozywania posilkow w Glownej Jadalni przylegajacej do kuchni. Powodowalo to ogromny nawal pracy, w ktorym Janok najgorsze zadania wybieral dla Anvara. Szef kuchni byl zlosliwym tyranem, znecajacym sie nad cala sluzba kuchenna, Anvara jednak szczegolnie sobie upodobal. Kazdego dnia chlopiec szorowal posadzke, obieral warzywa i myl niezliczone ilosci naczyn, az popekala mu skora na dloniach. Janok zmuszal go do szorowania i polerowania poczernialych miedzianych garnkow tak, by sie swiecily. Anvar czyscil srebro, wynosil smieci, rabal i przynosil drewno na opal i tak do upadlego. Do jedzenia dostawal wylacznie kuchenne odpady. Gdy tylko cos upuscil lub potlukl, byl bity. Jesli udalo mu sie jakos dotrwac konca dnia bez awantury, Janok i tak znajdowal powod, by go uderzyc. Moze byloby lepiej, gdyby Anvar mial jakichs przyjaciol wsrod sluzby, ale stanowili oni nedzna, tchorzliwa zbieranine i bardzo im odpowiadalo, ze ktos inny obrywal z powodu zlego humoru szefa. Janok zadbal o to, by wszyscy dowiedzieli sie, ze Anvar zabil swoja matke, a plotka, jak to w kuchni bywa, przechodzac z ust do ust stawala sie coraz straszliwsza. Nikt sie do niego nie odzywal, z wyjatkiem momentow, gdy go przeklinano lub wydawano mu polecenia i robiono wszystko, by wpakowac go w tarapaty za pomoca okrutnych zartow. Kiedy sie odwracal, wlewano mu do garnkow, ktore zmywal, wrzatek, tak ze parzyl sobie rece. Gdy czyscil srebro, szorstkie scierki znikaly, by pojawic sie, kiedy do kuchni wchodzil Janok. Jesli niosl gorace jedzenie lub tace z naczyniami, podstawiano mu noge lub popychano tak, ze to, co niosl, ladowalo na podlodze. Przypisywano mu nawet bledy innych. Jesli cokolwiek w kuchni bylo nie tak, wina obarczano Anvara. Chlopiec caly czas byl tez przerazony tym, co zrobil Arcymag. Dlaczego sie tu znalazl? Za kazdym razem, gdy probowal przypomniec sobie, co wydarzylo sie w komnatach Miathana, jego mysli niweczyl przeszywajacy glowe bol. Wkrotce zaczaj nabierac pewnosci, ze to kara za smierc Rii. Tesknota za matka spalala Anvara i naprawde wierzyl, ze byla to jego wina. Gdyby przyszedl w pore, nadal by zyla. Tb tak samo, jakby ja zamordowal. Ogarnela go rozpacz tak ogromna, ze tylko mysl o Sarze trzymala go przy zyciu. Co sie z nia stalo? Zawiodl ja, gdy go potrzebowala. Anvar zamartwial sie o los jej i nie narodzonego dziecka. Ale byl bezradny - uwieziony i napietnowany niezmywalnym znamieniem niewolnika Magow wytatuowanym na lewej rece. Z poczatku, zanim zupelnie sie zalamal, Anvar rozwazal probe ucieczki jednym z wozow, dostarczajacych codziennie do Akademii produkty rolne z rynku, ale nie mial szans. Janok kazal go bezustannie obserwowac, a nawet gdyby udalo mu sie uciec, kary dla zbieglych niewolnikow byly okrutne. Zblizalo sie zimowe swieto Solstice, ale Anvar nie odczuwal z tego powodu zadnej radosci. Kiedy przygotowania do uczty dla Magow zostaly juz zakonczone, sluzba kuchenna otrzymala wolne i mogla swietowac. Napoczeto beczki z piwem i zapowiadala sie dobra zabawa. Bylo jedzenie, picie - mnostwo picia - i niewybredne zarty. Pijane pary hasaly po stolach, na ktorych nastepnego dnia mialo byc przygotowywane jedzenie. Janok przycisnal najmlodsza dziewczyne z pralni do workow z maka ulozonych w kacie. Jego czerwona, spocona twarz wykrzywil grymas bezmyslnej chuci, gdy podnosil jej spodnice. Sadzac po pisku, nie podobalo jej sie to, ale Janok byl panem swego malego krolestwa i nie dal dziewczynie wyboru. Anvar, obserwujac to ze swojego brudnego i wilgotnego legowiska pod kamiennym zlewem poczul, ze robi mu sie niedobrze z obrzydzenia. Wylaczyli go ze swoich zabaw i przynajmniej raz byl z tego zadowolony. Teraz, kiedy wszyscy swietowali, bardzo zatesknil za domem i rodzina. Skulil sie w mokrym, ciasnym schronieniu, opatrujac swe since i rozdrapujac swoj zal. Gdyby nie spoznil sie tamtego ranka, Ria zylaby teraz. On i Sara pobraliby sie i na wiosne oczekiwali narodzin dziecka. Anvar zastanawial sie, gdzie ona teraz jest i jak spedza Solstice. Ogarniety bolem rozplakal sie. Byl wykonczony, obolaly od okrutnego bicia Janoka i oslably po szalenczej tego dnia pracy w kuchni. Pomimo halasu w koncu zasnal. Kiedy sie przebudzil, wszystko ucichlo. Ogien dopalal sie, a sluzba chrapala tam, gdzie legla, odsypiajac wypite piwo. Anvar podniosl sie, zapomnial o bolu i zmeczeniu. Dostrzegl szanse ucieczki! Wreszcie bedzie mogl zobaczyc Sare i uciszyc swe mysli. A moze uda im sie uciec razem! Glowna Jadalnia, swiatecznie przystrojona, wydala sie D'arvanowi wspaniala. Uwielbial te ogromna, imponujaca sale. Z niewytlumaczonego powodu bylo to miejsce, w ktorym zawsze czul sie najlepiej. Podwojne rzedy kolumn zrecznie wyrzezbionych z ciemnego kamienia mialy ksztalt drzew, ktorych galezie splataly sie, by podpierac sufit. Udekorowano je teraz galazkami choinek, pokrytych jaskrawymi jagodami, a swiatlo Magow jasnialo zlotem w krysztalowych kulach na scianach. Drzace plomienie purpurowych swiec odbijaly sie w wypolerowanej powierzchni drewnianych stolow, ogromny ogien plonal w masywnym kominku. Bylo juz pozno i wiekszosc Magow poszla spac. Elewin, glowny lokaj Akademii, udal sie na balkon i nalewal zmeczonym muzykom wino zaprawione korzeniami, by wzmocnic ich przed wedrowka w sniegu, a sluzba sprzatala resztki swiatecznej uczty. Chociaz, zgodnie z tradycja, w swieto Solstice jedzono tylko owoce dzikich lasow, w tym roku Janok przeszedl samego siebie. D'arvana oszolomila roznorodnosc podanych dan. Na stolach pojawily sie udzce z dziczyzny i pieczony dzik nadziewany ziolami i dzikimi jablkami, pieczony bazant i labedz - przystrojone wlasnymi piorami, pasztety z golebi i krolika, soczyste pstragi z lesnych strumieni przypiekane na ruszcie z wiorkami orzechow; nie zabraklo tez dzikich korzeni i zimowych warzyw, suszonych grzybow w sosie z dzikiego czosnku i trufli. W sezonie najbardziej zaufani pracownicy Janoka przeczesywali lasy w okolicach miasta, w poszukiwaniu skladnikow niezbednych do przygotowania uczty, a potem wkladali owoce i jagody do sloikow, zalewajac je syropem lub winem, by mogly sluzyc do ciast, deserow i mies na slodko zaprawianych miodem. D'arvan usiadl wygodnie i rozluznil pasek. Alez to byla uczta! Ziewniecie Aurian wyrwalo go z zamyslenia. -No coz, jak dla mnie, wystarczy - powiedziala. - Jestem wykonczona. Dzis rano Forral omal mnie nie zameczyl cwiczeniami z mieczem, a jutro wczesnym rankiem, mimo swieta, czeka mnie powtorka. Dobranoc, D'arvan. -Dobranoc, Aurian i... - D'arvan przeklinal wstretna niesmialosc, ktora sciskala mu gardlo. - I dziekuje za dotrzymanie mi towarzystwa - dokonczyl po cichu. Aurian usmiechnela sie. -To ja dziekuje tobie, D'arvan. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobila. Na bogow, alez te uczty Magow sa nudne! W jej glosie uslyszal wiele czulosci i to go nieco uspokoilo. Spedzila z nim wiekszosc wieczoru, opowiadajac o tym, jak obecnie pracuje z Meiriel nad sztuka uzdrawiania i o swoich nowych przyjaciolach - Smiertelnych z garnizonu, ale caly czas mial wrazenie, ze robi to z litosci, gdyz Davorshan tak bolesnie go zignorowal. Jego blizniak spedzil cala noc tanczac z Eliseth, jedzac z Eliseth, smiejac sie i flirtujac z nia. Nawet nie spojrzal na nikogo innego. Teraz ta dwojka siedziala przy kominku, pochylajac sie nad pucharami wina, zatopiona w rozmowie. Aurian, jak gdyby wiedzac, co go trapi, spojrzala groznie na Eliseth i jej zauroczonego towarzysza. -D'arvan - powiedziala - to nie moja sprawa, ale chyba za duzo czasu spedzasz z bratem. Jesli chcesz, mozesz czasami odwiedzic ze mna garnizon, bedziesz mile widziany. To dobrzy ludzie, polubisz ich i mysle, ze zmiana towarzystwa niezle by ci zrobila. D'arvan gapil sie na nia zaskoczony i nie wiedzial, co powiedziec. Znalezc sie wsrod tylu obcych ludzi? On jeden? Juz sam pomysl go przerazil. Nigdy nie robil niczego bez brata! Jednak docenial uprzejmosc jej propozycji. Wydawalo sie, ze zauwazyla, iz w ciagu ostatnich kilku miesiecy Davorshan coraz wiecej czasu poswiecal Eliseth i jej przyjaciolom. D'arvan zacisnal pod stolem rece, probujac powstrzymac rozpacz. Davorshan powiedzial mu, ze Mag Pogody uczy go wydobywac niektore z drzemiacych w nim mocy. Jesli to prawda - a brat nigdy go nie oklamal - to znaczy, ze on, D'arvan, byl teraz jedynym Magiem w akademii, ktory nie posiadl mocy. Przeszedl go dreszcz. Jak dlugo Miathan pozwoli mu zostac, jesli jej nie posiada? Gdzie pojdzie, gdy Arcymag go wyrzuci? -Wszystko w porzadku? - Aurian wydawala sie zmartwiona. D'arvan pragnal zwierzyc sie jej i poprosic o pomoc. O, bogowie, jakze potrzebowal teraz przyjaciela! Ale jego paralizujaca niesmialosc nie pozwalala mu sie odezwac i nie chcial tez, by Aurian winila jego brata. Z jakiegos powodu nigdy nie lubila Davorshana. -Chyba jestem zmeczony - powiedzial wymijajaco. - Pojde do lozka. Aurian z powatpiewaniem uniosla brwi, po czym lekko wzruszyla ramionami. -Dobry pomysl, ja wlasnie sie tam wybieram. W kazdym razie, pomysl o tym, co ci powiedzialam. Oferta jest zawsze aktualna. A jesli kiedykolwiek chcialbys z kims porozmawiac - jestem do twojej dyspozycji. Po jej odejsciu D'arvan samotnie czekal na brata. W koncu, zmeczony, poszedl powiedziec mu dobranoc. Davorshan siedzial obok Eliseth, obejmowal ja ramieniem, a ich glowy prawie stykaly sie ze soba, kiedy rozmawiali sciszonym glosem. Mag wygladala oszalamiajaco w blyszczacej, lodowato niebieskiej tunice. Jej dlugie wlosy, upiete w skomplikowany sposob, ulozone byly w warkocz i zwiniete w kok za pomoca przeplatajacego je srebrnego lancuszka. Kiedy D'arvan wahajac sie podszedl do nich, Davorshan spojrzal na niego ostro. Zestrojony, jak zwykle, z jego myslami, D'arvan wyczul rozdraznienie, odrobine poczucia winy... i cos jeszcze. Cos zlego. Nim zdazyl to rozpoznac, oslona Davorshana zatrzasnela sie, odcinajac D'arvana po raz pierwszy w zyciu. D'arvan zatoczyl sie jak uderzony. Nigdy nie czul sie tak samotny - jak gdyby stracil czastke samego siebie. Izolacja - oderwanie - niepewnosc - bol i chaos zawladnely nim do tego stopnia, ze nie mogl nic powiedziec. -Jak smiesz mnie szpiegowac! - krzyknal Davorshan, a jego twarz spurpurowiala. - Mam dosc twojego lazenia za mna z tym zalosnym wyrazem twarzy! Odczep sie, slyszysz? Zostaw mnie w spokoju! D'arvan byl zaszokowany wrogim tonem swego brata. Kiedy odchodzil, powstrzymujac lzy, scigal go dzwiek srebrzystego smiechu Eliseth. Anvar przeszedl na palcach przez znajdujaca sie w podziemiach kuchnie, starannie omijajac spiacych. Drzwi otworzyly sie cicho i otoczyl go tuman unoszonego przez wiatr sniegu. Chlopiec zlapal pusty worek po mace, by przykryc glowe i ramiona, i wymknal sie na zewnatrz, ostroznie zamykajac za soba drzwi. Poczul przejmujace zimno. Ciemne podworze bylo puste, a w Wiezy Magow nie palily sie zadne swiatla. Dwoch zolnierzy przy gornej bramie kulilo sie obok pieca w wartowni, dzielac sie butelka i grajac w kosci. Trzymali sie z dala od lodowatego wiatru, ktory przenikal brudna, podarta odziez Anvara, kiedy ten ukryl sie w cieniu. Mniej wiecej raz na minute jeden ze straznikow przerywal gre i spogladal w strone bramy. Anvar zaklal. Musi uciec - musi! Ale jak? Lodowaty wiatr gwaltownie wysysal cieplo z jego ciala i z kazda minuta ociagania sie wzrastala szansa, ze ktos go znajdzie. Glosy! Anvar az podskoczyl. Serce walilo mu mocno. Wyjrzal za rog i zobaczyl jak otwieraja sie drzwi Glownej Jadalni, rzucajac zlote swiatlo na snieg. Wyszla grupa ludzi, wszyscy w plaszczach i kapturach, niosac liczne pakunki o rozmaitych ksztaltach, starannie owiniete przed zimnem. Alez oczywiscie! Anvar przypomnial sobie, ze na uczcie Magow mieli grac muzycy. Teraz wracaja do domu. Wychodza! Nie zastanawiajac sie nad ryzykiem, ukryl sie w cieniu waskiej alejki pomiedzy szpitalem a kuchnia i poczekal, az go wymina, zmierzajac w strone bramy. Schylony ruszyl biegiem, by pokonac dzielaca go przestrzen i dolaczyl do konca grupy, majac nadzieje, ze w przycmionym swietle jego worek uznany zostanie za kaptur. Zmeczeni muzycy, opatuleni w swoje plaszcze, martwiacy sie jedynie o to, by dotrzec do domu, nawet nie zauwazyli, ze ich liczba wzrosla. Tak samo jak i podpici straznicy. -Szczesliwego Solstice - zawolali, kiedy muzycy przechodzili przez brame. Gdy Anvar uslyszal trzask zamykajacych sie za nim wrot, odetchnal z ulga. Przy bramie w dole wzgorza stal inny straznik, mlodszy niz ten, ktorego Anvar pamietal sprzed lat. Gdy nadeszli, zaprawial wlasnie korzeniami wino przy niewielkim kominku i bardziej interesowal go dymiacy dzbanek niz cokolwiek innego. Prawie nie patrzac otworzyl zakonczona ostrzami metalowa brame i machnal, by przechodzili. Wolny! Serce Anvara podskoczylo. Muzycy mineli groble i przeszli zadrzewiona aleja prowadzaca do mostu, ktory laczyl cypel z miastem. Wtedy odlaczyl sie od grupy i czekal w ukryciu az odejda kawalek, by samemu przejsc po waskim, kamiennym moscie. Gdy byl juz za rzeka, kluczyl bocznymi uliczkami, omijajac z daleka nabrzeza i wypatrujac patroli z garnizonu. Unikajac grup pijanych biesiadnikow, skrecil w kierunku sciezki flisackiej i poszedl w gore rzeki. Podroz wydawala mu sie dluzsza niz kiedys. Padal teraz gesty snieg i na sciezce tworzyly sie zaspy. Niewiele widzac przed soba, Anvar, by nie wpasc do wody, zmuszony byl trzymac sie blisko przybrzeznych zarosli, pelnych ciernistych galezi. Wysilek wlozony w ucieczke spowodowal, ze poobijane cialo bolalo go jeszcze bardziej i caly trzasl sie ze zmeczenia. Jednak, mimo ze oslepiony wiejacym mu w oczy sniegiem, uparcie szedl naprzod, popychany nadzieja rychlego spotkania z Sara. Przy mlynie dostrzegl ciemna postac kobiety w plaszczu i kapturze oslaniajacym glowe przed sniegiem. Spogladala w dol, ku wartkiej, srebrzacej sie wodzie plynacej z mlyna. Serce Anvara zabilo mocniej. -Sara? - szepnal. Kobieta obrocila sie z krzykiem. Byla to Verla, matka Sary. -Anvar! -Prosze - blagal Anvar, ignorujac wrogosc bijaca z jej glosu. - Musze widziec sie z Sara. Czy u niej wszystko w porzadku? -Jak mozesz pytac? Jak smiesz tu przychodzic po bolu, jaki nam zadales? -O czym pani mowi? - Zlapal ja za ramiona. - Co sie stalo? Prosze mi powiedziec! -Dobrze! - rzucila Verla. Uwolnila sie z jego uscisku. - Po tym, co sie stalo - mowila gniewnie - Jard nie pozwolil Sarze urodzic twojego dziecka. Zabral ja do miasta, do kiepskiej akuszerki. -Nie! - Anvar krzyknal z przerazenia. -O, tak. Kobieta usunela plod, ale cos poszlo nie tak i teraz Sara nie bedzie juz mogla miec dzieci. Anvar osunal sie na kolana, glowe ukryl w ramionach. -O, bogowie - wyszeptal. Sara! Jego dziecko! -Potem - Verla ciagnela bezlitosnie dalej - Jard sprzedal ja Vannorowi, zostala jego zona. -Co? - jeknal Anvar. Nikt nie sprzeciwial sie najpotezniejszemu kupcowi w miescie. Szczegolnie jesli slyszal ponure pogloski o jego strasznej przeszlosci, zanim jeszcze stal sie bogaty i szanowany, i zamieszkal na nabrzezu. -To, co slyszales - rzucila gorzko Verla. - Nie przeszkadzala mu jej bezplodnosc. Ma dzieci z pierwszego malzenstwa. Chcial Sary do lozka i byl gotow zaplacic. Nie wiem, czy jest szczesliwa - nie widujemy jej. Mam nadzieje, ze jestes z siebie zadowolony. A teraz wynos sie stad. Nie chce cie nigdy wiecej ogladac! Anvar otworzyl usta, by zaprotestowac, gdy nagle poczul silne uderzenie w tyl glowy. Zaskoczony i na wpol oslepiony bolem upadl na snieg. Ostatnim dzwiekiem, jaki uslyszal, byl glos Jarda. -Dobra robota, Verla! Zwiaz go, a ja pojde po straznikow. Mlynarz chwycil Anvara za reke i w swietle pochodni, ktora trzymal w dloni, przyjrzal sie pietnu Magow. - Z pewnoscia przewidziano nagrode za zbieglego niewolnika. Swieto Solstice to swieto najdluzszej nocy w roku, wiec D'arvan, lezac w lozku, odliczyl wiele godzin, zanim Davorshan wrocil o swicie do komnat, ktore dzielil z bratem. D'arvan nie mial watpliwosci co do sposobu, w jaki jego blizniak spedzil noc. Koncentrujac sie na namietnosci, Davorshan zapomnial o uszczelnieniu swej oslony; jego wiez z bratem byla zbyt silna i zbyt gleboka, by jeden kaprys mogl ja zerwac. D'arvana przesladowaly nie znane dotad mysli i uczucia: obraz Eliseth lezacej nago na bialej narzucie z futra - jej srebrzysty smiech - plomien jej dotyku, wyryty na jego skorze tak samo, jak wyryl sie na skorze brata - sliski dotyk chlodnej, satynowej poscieli - jego wlasne samotne i pelne wstydu czekanie, w ktorym echem odbijalo sie szczytowanie szalonej zadzy Davorshana - i moment, kiedy wszystko przemija, pozostawiajac go wyczerpanego, winnego i z sercem przepelnionym obrzydzeniem. Chociaz burza namietnosci Davorshana w koncu wygasla, D'arvan i tak przezyl okropna noc. Jego mysli, wciaz rozproszone przez szok spowodowany brutalnym, gwaltownym odrzuceniem go przez umysl brata i przez wir zadzy, ktory zaraz po nim nastapil, wahaly sie pomiedzy zalem, zloscia i poczuciem winy - winy jego brata, Eliseth i wlasnej. Davorshan jest wszystkim, co posiadam - ta mysl przeplatala sie z innymi, tworzac nie konczaca sie litanie rozpaczy. Zawsze tak bylo, ale teraz on ma kogos innego. Co ja bez niego poczne? Przez cale zycie bliznieta zmuszone byly polegac jedynie na sobie. D'arvan ledwo pamietal ojca i matke. Bavordran i Adrina postanowili odejsc ze swiata, kiedy byl bardzo maly, a powod, dla ktorego zdecydowali sie na dwojke niemowlat, by pozniej je tak nagle opuscic, pozostal dla mlodego Maga tajemnica. Starsi Magowie nigdy o tym nie mowili, ale jego rodzice nie zdolali ulozyc sobie szczesliwego zycia, D'arvan byl tego pewien - tak jak tego, ze matka nie chciala go opuscic. W jego pamieci tkwily niewyrazne i pogmatwane echa ostrej klotni i obraz zalanej lzami twarzy Adriny, gdy matka kolysala go do snu. Nigdy wiecej juz jej nie zobaczyl. Kiedy rodzice odeszli, bliznieta, niezbyt troskliwie wychowywane przez Meiriel, Finbarra i sluzbe z Akademii, w bardzo naturalny sposob rekompensowaly sobie milosc rodzicielska wzajemna bliskoscia - wiezia, ktora zostala gwaltownie i okrutnie zerwana przez Eliseth. Zanim Davorshan wszedl do pokoju, D'arvan go wyczul. Zawsze wiedzial, kiedy brat byl blisko. I chociaz bal sie zobaczyc blizniaka, cieszyl sie, ze zapomni o bolesnych myslach. Jednak tylko do chwili, gdy Davorshan po cichu wszedl do pokoju, szczerzac zeby z zadowolenia, cuchnac winem i ciezkimi perfumami Eliseth. Przeszedl na palcach obok lozka D'arvana nawet na niego nie patrzac. -W porzadku, nie spie. Nie musisz sie skradac! - D'arvana zaskoczyl jad we wlasnym glosie, ale mimo wszystko zlosc zwyciezyla. Davorshan nie mial nawet na tyle przyzwoitosci, by wygladac na winnego. Jego zadowolony wyraz twarzy nie zmienil sie ani na chwile. Wzruszajac ramionami usiadl na brzegu lozka D'arvana, czarujacy i otwarty; najwyrazniej porzucajac swa oslone. -Masz powod, by sie na mnie gniewac - powiedzial. - Sluchaj, D'ar, przepraszam za to, co zaszlo na uczcie. To dlatego, ze pragnalem byc z Eliseth sam. Przekonasz sie, jak to jest, kiedy kogos poznasz. Nie chcialem cie tak gwaltownie odcinac, ale pewnymi rzeczami po prostu nie mozna sie dzielic - nawet z wlasnym ukochanym bratem. Jeszcze kilka godzin temu D'arvan uwierzylby mu. Moglby cieszyc sie, ze wszystko zostalo wyjasnione. Umysl Davorshana znow byl dla niego otwarty, jak dawniej. Z pewnym wyjatkiem... Dzialajac calkowicie instynktownie D'arvan zebral cala gorycz, poczucie krzywdy i bol, ciazace mu tej strasznej nocy, uformowal je w pike sondy woli i nieoczekiwanie przeszyl nia umysl brata. Davorshan, nie spodziewajac sie niczego, nie mial czasu, by zareagowac. -Badz przeklety! - wrzasnal. Odskoczyl i wytworzyl zaslone, chcac udaremnic atak. Ale bylo za pozno. Sonda D'arvana zdazyla przeniknac do ciezkiego, ponurego i pulsujacego jadra sekretu, ktore jego brat tak sprytnie ukryl pod przykrywka otwartosci. Trzesac sie, D'arvan wycofal sonde jak oparzony. Na bogow, myslal rozpaczliwie, czemu to zrobilem? Dlaczego nie moglem zostawic wszystkiego tak, jak bylo? Druga zdrada bolala jeszcze mocniej niz pierwsza! -Po co to zrobiles? - pelen smutku szept Davorshana odbil sie echem w umysle brata. - Chce tego! Pragne jej i nic mnie nie powstrzyma - nawet ty! Ale, wierz mi, nie zamierzalem cie zranic. To mogla byc prawda - Davorshan wydawal sie szczery - ale D'arvan mial juz dosc klamstw i obludy. Nie mogl ryzykowac trzeciej zdrady. -Zostaw mnie, po prostu daj mi spokoj! - Po raz pierwszy w zyciu zamknal swoj umysl przed bratem, odwrocil twarz i nadsluchujac, jak Davorshan szuka swojego lozka, utkwil zamglony lzami wzrok w scianie. Byla to najtrudniejsza, najbardziej bolesna rzecz, jaka kiedykolwiek uczynil. Aby odwrocic uwage od przytlaczajacego ogromu samotnosci, niknaca odwage zastapil zloscia do brata i zmusil mysli, by skupily sie na Aurian i jej propozycji. Moze miala racje. Jesli nie moze juz liczyc na brata, to powinien poznac nowych ludzi. Po swietach poprosi ja, by zabrala go do garnizonu. A do tego czasu pozostanie pograzony w zalu. 9 Serce wojownika Bolaly ja miesnie ramion i plecow. Zmeczenie sprawilo, ze miecz wydawal sie niewiarygodnie ciezki. Aurian zrobila krok w tyl, by zyskac troche czasu, zanim zareaguje. Uniosla ostrze w pozycji obronnej i obserwujac Forrala spod zmruzonych powiek starala sie przewidziec jego nastepny ruch. Byl to szybki cios bokiem - tak niski, ze niemal przecial jej nogi. Aurian odskoczyla, odparowujac niezdarnie atak. Poczula, jak sila uderzenia zwartych mieczy przebiega przez jej odretwiale rece. Katem oka uchwycila blysk szerokiego usmiechu Forrala w glebi kedzierzawej, brazowej brody.Unoszac ponownie miecz Aurian przeklinala wytrzymalosc rycerza, przeklinala jego decyzje, by cwiczyli nawet w swiateczny poranek. Przeklinala rowniez, ze byla taka glupia i tyle wypila poprzedniej nocy, nie idac wczesniej spac. Niech licho porwie D'arvana! Pot splywal jej po twarzy i kapal na piach ogromnej, podobnej do stodoly areny cwiczebnej garnizonu. Drzac ze zmeczenia z coraz wiekszym trudem starala sie parowac spadajace jak blyskawica ciosy Forrala. Po co do licha wiercila mu dziure w brzuchu, by wznowili cwiczenia? Nigdy nie przyszlo jej do glowy, ze az tak bardzo mogla wyjsc z wprawy i stracic kondycje, a cztery miesiace wyciskajacych pot, lamiacych kregoslup tortur na tym piachu wydawaly sie przynosic niewielka poprawe. Czy kiedykolwiek wroci do dawnej formy? Nagle Forral ruszyl do przodu, a jego ciezki miecz zawirowal jak blyszczacy promien. Wojownik wykonal swoj slawny kolisty ruch ostrzem - znak rozpoznawczy, ktorego ani Aurian, ani nikt inny nie potrafil opanowac. Syknela z bolu, gdy ogromna sila niemal wywichnela jej nadgarstki. Miecz wirujac wylecial jej z rak i upadl gdzies daleko. Forral pokrecil glowa. -Juz nie zyjesz! - powiedzial. Zanim Aurian zdazyla zareagowac, obrocil ja energicznie i mocno uderzyl po posladkach plazem miecza. To byl trik, ktory znala az za dobrze - uzywal go wobec wszystkich swoich uczniow, by nie powtarzali bledow. -Auu! - Aurian jeknela oburzona, rozcierajac bolace miejsce. Lzy wyczerpania i frustracji naplynely jej do oczu. Forral objal ja pocieszajaco i ogromna dlonia zaczal masowac jej napiete, bolace miesnie karku i ramion. -Nie przejmuj sie, kochanie - powiedzial miekko. - Wiem, ze to trudne. Tyle, ze nie mozesz pozwolic sobie na bledy, ktore cie zabija. Ale juz widze poprawe. Nadrabiasz duzo straconego czasu. Trzymaj tak dalej, a wkrotce bedziesz z powrotem w dobrej kondycji. Aurian przytulila sie do jego piersi, wdychajac zapach potu i twardej, pocietej skory zolnierskiej kamizelki. Slowa otuchy pocieszyly ja i czula wdziecznosc za wsparcie opalonych ramion oplatajacych jej zmeczone cialo. -W porzadku, Forral - wymruczala ufnie. Delikatnie pocalowal ja w czubek glowy, a serce Aurian zakolatalo niepewnie. Jej cialo znow przeszylo mrowiace cieplo. Zdarzalo sie to teraz zawsze, kiedy byl blisko niej. Och, Forral! Kochala go od dziecinstwa, ale odkad wrocil, zmienil sie charakter tej milosci, wiec czula sie zmieszana i zawiedziona. W koncu przyznala przed soba, ze chce teraz czegos wiecej, niz czulej braterskiej przyjazni, ktora ich zawsze laczyla. Aurian zacisnela rece na jego szyi i spojrzala wyczekujaco, nie potrafiac ukryc swoich tesknot. Jak zawsze, ich oczy spotkaly sie na chwile pelna zagubienia, po czym wojownik odwrocil wzrok. -Chodz - powiedzial szorstko, odsuwajac sie od niej. - Vannor przychodzi dzis rano, pamietasz? Lepiej doprowadzmy sie do porzadku zanim zjawi sie ta jego wyniosla zonka - odszedl nie ogladajac sie. Z gardlem scisnietym z zalu, Aurian podniosla swoj miecz i tez opuscila arene. Vannor i jego pani przybyli wczesniej i czekali juz w kwaterze Forrala. Aurian poczula przyplyw irytacji, kiedy elegancka kobieta grymasnie zmarszczyla nos na widok jej podartej w walce skorzanej kamizelki i nogawic. Aurian nie lubila nowej zony Vannora. Szczupla, mloda blondynka rozgladala sie po wylozonej drewnem zolnierskiej kwaterze Forrala zdegustowana, ze znalazla sie w tak skromnym miejscu. Aurian zastanawiala sie, jak to mozliwe, ze dziewczyna potrafi patrzec na nich z gory, mimo iz ma duzo nizsza pozycje zarowno od niej jak i od Forrala. Caly czas czujac jeszcze bol z powodu odtracenia przez Forrala, z trudem znosila zauroczony wzrok Vannora wpatrujacego sie w zone. Aurian bardzo polubila prostolinijnego, szczerego kupca. Vannor, niski i krepy, z krotko przystrzyzonymi wlosami i broda, wygladal dokladnie tak, jak powinien wygladac prosty czlowiek z dokow, ktory stal sie dobry i szlachetny. W jego szorstkim glosie ciagle jeszcze brzmial typowy dla ludzi z nabrzeza akcent i wcale nie mial zamiaru tego zmieniac. Ale pod tym chropawym wygladem krylo sie miekkie, dobre serce. Poza nowa zona swiata nie widzial. Sara nosila sie bogato, ubrana w wykonczony futrem aksamit, z wlosami uczesanymi w wymyslny kok, obwieszona klejnotami, ktore dla niej kupil. Wygladalaby nieskazitelnie pieknie, gdyby nie wyniosly wyraz twarzy i twarde, wyrachowane spojrzenie, pojawiajace sie w jej oczach za kazdym razem, kiedy patrzyla na meza. Vannor, bedac przywodca Cechu Kupcow, zaplanowal na swieto Solstice wizyte w garnizonie jako grzecznosciowy uklon w strone nowego komendanta. Arcymag, trzeci czlonek rady rzadzacej, powinien pojawic sie pozniej. Nie bylo to radosne spotkanie. Chociaz Vannor i Forral stanowili z reguly dobrane towarzystwo, zazwyczaj prostolinijny i serdeczny kupiec wydawal sie skrepowany obecnoscia zony. Forral, tez niezwykle cichy, czesciej marszczyl brwi niz sie usmiechal. Aurian, kojac swe zranione serce, zastanawiala sie, czy nie powinna przeprosic i wrocic do Akademii, kiedy rozleglo sie pukanie do drzwi. Forral poszedl otworzyc i Aurian, z uczuciem ulgi, podazyla za nim do komnaty zewnetrznej. Stal tam Parric, dowodca kawalerii. Odziany w skore, lysiejacy, niski czlowieczek pelnil tego dnia funkcje oficera dyzurnego i zachowywal sie bardzo przepraszajaco. -Przykro mi, ze przeszkadzam, Forral, ale mlynarz znad rzeki zlapal zbieglego niewolnika. Wlasnie go przyprowadzilismy. Forral westchnal. Aurian wiedziala, ze nie cierpi zwyczaju brania w niewole, ale niestety nie byl w stanie wplynac na rade, by to zmienila. Arcymag popieral te praktyke, a Vannor musial przytakiwac zyczeniom kupcow, ktorych reprezentowal. Ich zyski zas rosly dzieki temu, ze nie musieli placic wzietym w niewole robotnikom. -Na bogow, Parric - powiedzial rozdrazniony Forral - Czemu teraz zawracasz mi tym glowe? Po prostu zamknij go i zajmiemy sie tym po swietach, jutro. Parric zajaknal sie. -Panie... mysle, ze powinienes go zobaczyc. Biedak jest w okropnym stanie, caly posiniaczony. Szczerze mowiac, nie winie go za to, ze probowal uciec. Psa nie traktowalbym tak, jak on byl traktowany. Forral zmarszczyl brwi. -W porzadku, Parric - to co innego. Oczywiscie, lepiej zalatwmy sprawe od razu. Nie pozwole, by podobne poniewieranie bliznim moglo ludziom ujsc na sucho. Czyim jest niewolnikiem? Parric zawahal sie. -No coz, to jest troche dziwne, widzisz... -Dalej czlowieku, widziales pietno! Przestan sie wykrecac i mow. Dowodca kawalerii spojrzal zaklopotany na Aurian. -On jest niewolnikiem Akademii. -Co? - zawolala Aurian zaszokowana. - Alez to niemozliwe! -To prawda. Mowie wam, cholerna hanba. - W spojrzeniu Parrica malowalo sie oskarzenie. -Spokojnie, Parric - wtracil sie Forral, obejmujac ramieniem wzburzona Mag. - Wprowadz go i wszystko wyjasnimy. -Czeka na zewnatrz. - Parric skinal reka przez otwarta brame i dwoch straznikow wprowadzilo kulejaca, obdarta postac. Chlopak cuchnal. Jego ubranie bylo poszarpane, brudne i przemoczone. Caly sie trzasl, siny z zimna i ze strachu. Twarz mial opuchnieta i pokryta sincami. Aurian przerazila sie. Kto w Akademii tak okrutnie potraktowal tego biedaka? Nagle, zupelnie niespodziewanie, otworzyl szeroko oczy, ukazujac ich przeszywajacy blekit, najcudowniejszy, jaki Aurian kiedykolwiek widziala. W radosnym zdziwieniu patrzyl gdzies ponad jej ramieniem. -Sara! - wyszeptal. Aurian odwrocila sie, by spojrzec na smiertelnie blada zone Vannora stojaca w wewnetrznych drzwiach wejsciowych. Sztywniejac gwaltownie, Sara zmierzyla zbieglego niewolnika spojrzeniem pelnym lodowatej pogardy. -Kim jest ta osoba? - spytala chlodno. - Nigdy w zyciu go nie widzialam! -Ale on zna twoje imie - zauwazyl Forral marszczac brwi. Sara wzruszyla ramionami. -Jestem zona najpowazniejszego kupca w miescie. Wiele osob zna moje imie. Vannor, zabierz mnie do domu. Robi mi sie niedobrze na widok tej wstretnej kreatury! Vannor bezradnie wzruszyl ramionami. -W porzadku - powiedzial. - Forral, wybaczysz nam? Wzial zone pod reke i wyprowadzil ja. Kiedy mijali wieznia, ten wyrwal sie straznikom i padl do stop Sary, kurczowo chwytajac rabek jej tuniki. -Saro, prosze. - blagal. Z okrzykiem obrzydzenia kobieta wyrwala suknie z jego rak i wyszla z pokoju. Aurian zamknela oczy, by nie widziec wyrazu bolu i zawodu na jego twarzy. Byla pewna, ze Sara klamie. Chlopak ukryl twarz w dloniach i zaczal szlochac. Aurian, wstrzasnieta tym udreczonym, bezradnym placzem, ze scisnietym sercem, upadla na kolana obok niego. -Biedactwo - powiedziala cicho. - Nie martw sie, zajmiemy sie toba. Ktokolwiek ci to zrobil... - Jej glos stal sie grozny. - Dopilnuje, by nigdy wiecej nie mial ku temu okazji! Anvar spojrzal na wysoka, rudowlosa kobiete i rozpoznal w niej towarzyszke Forrala, z ktora rycerz przyszedl do sklepu, tamtego dnia, jakze dawno temu. Jej oczy plonely gniewem. Przerazony zdrada Sary nie uslyszal cichych slow pocieszenia i pomyslal, ze zlosc skierowana jest ku niemu. Wydal z siebie zduszony okrzyk rozpaczy, po czym dostal naglego ataku kichania. Mag zmarszczyla brwi, siegnela do kieszeni i wreczyla mu chustke. Nie zadne tam kobiece koronki, ale duzy kwadrat bialego plotna, sadzac po tlustych sladach, uzywany ostatnio do czyszczenia miecza. Kiedy chlopak wycieral nos, polozyla chlodna reke na jego czole. -Forral, on jest chory! - powiedziala ostro. - Pomoz mi wniesc go do srodka. Panic, przynies troche rosolu z kantyny. Wyglada na wyglodzonego. Pospiesz sie! Anvar widzial jak obydwaj mezczyzni spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. Potem Forral sam chwycil go i prawie zaniosl do przytulnej wewnetrznej komnaty, w ktorej jasno plonal ogien na kominku. -Poloz go na kanapie. Anvar zastanawial sie, kim jest ta kobieta, ktora wydaje rozkazy dowodcy garnizonu. Uwieziony w kuchni Akademii, nigdy nie zetknal sie z zadnym Magiem. -Alez Aurian, on jest brudny - zaprotestowal Forral. A wiec to Pani Aurian, o ktorej mowilo sie, ze jest faworyta Arcymaga! Anvarowi zrobilo sie niedobrze ze strachu. Kiedy go przyprowadzono przed oblicze komendanta Forrala, mial nadzieje, ze wyblaga u niego litosc. Ale teraz znow znalazl sie w rekach Magow i kto wie, jaka kare Miathan ma dla niego w zanadrzu? Mag rozlozyla na kanapie koc i pomogla mu usiasc, obejmujac przy tym ramieniem jego plecy dokladnie w miejscu, gdzie mial since po uderzeniach szczotka Janoka. Krzyknal z bolu. W jednej chwili zerwala resztke jego podartej koszuli. Anvar uslyszal jak wydala z siebie nieartykulowany dzwiek, jakby zebralo jej sie na wymioty, a potem siarczyscie zaklela. -Kto to zrobil? - ryknela, odwracajac go twarza ku sobie. Anvar czul niemal namacalny gniew bijacy od niej. Wydawalo sie, ze urosla, a jej zielone oczy plonely lodowatym, szarym swiatlem. Nagle przeszedl go dreszcz i zdal sobie sprawe, ze nie jest protegowana Arcymaga ot, tak sobie. Zaczal sie trzasc. -Uspokoj sie, kochanie. On jest przerazony. Nie martw sie chlopcze, Aurian nie jest zla na ciebie. Delikatny glos Forrala dodal Anvarowi otuchy. -To Janok - wyszeptal. -Dran! - wybuchnela Aurian, zerwala sie na rowne nogi i uderzyla piescia w okap nad kominkiem z taka, wzmocniona magia, sila, ze potezny narozny kamien odpadl w jednej chwili. Aiwar zmartwial, ale Forral tylko westchnal. -Aurian - powiedzial tonem delikatnej reprymendy. Zawstydzona Mag podniosla odlamana czesc z podlogi i przylozyla na miejsce. -Przepraszam, Forral. - Przesunela dlonia po okapie i kamien spoil sie z reszta, nie zostawiajac nawet sladu laczenia. Potrzasnela glowa. - Nie moge uwierzyc, ze cos takiego moglo zdarzyc sie w Akademii - powiedziala. - Poczekajmy, az Miathan tu przyjdzie! Tymczasem - mowiac to zwrocila sie do Anvara - zobacze, co moge zrobic dla tego biedaka. -Aurian, nie! - Forral wyraznie nalegal. -A dlaczegoz to? - Aurian wydala sie zdziwiona. - Wystarczajaco duzo nauczylam sie od Meiriel, by potrafic leczyc. -Nie o to chodzi - tlumaczyl Forral. - On jest zbiegiem i... -To nie ma zadnego znaczenia! - przerwala gniewnie Aurian. -Posluchaj, kochanie, wiem, ze to dla ciebie trudne, ale Miathan ma prawo go ukarac. Jesli zobaczy, co mu zrobiono, moze bedzie dla tego biedaka lagodniejszy. Poza tym, Arcymag powinien wiedziec, co sie dzieje w jego siedzibie. - Glos Forral byl surowy. - To sie musi skonczyc. Sara jak burza wpadla do sypialni. Chcac wyladowac gniew na drzwiach, zamierzala trzasnac nimi z taka zloscia, ze w mniejszym domu zatrzaslby sie caly budynek. Ale rezydencje Vannora budowali najlepsi fachowcy, z najlepszych, dostepnych za pieniadze, materialow. Pomimo iz pchnela drzwi z calej sily, gruba plyta debowa przesunela sie lekko na naoliwionych, wywazonych zawiasach i weszla we framuge delikatnie, z ledwie slyszalnym kliknieciem. Pozbawiona upustu zlosc Sary przybrala na sile. Przeklinajac piskliwym glosem, jak handlarka ryb z dokow, chwycila najblizej znajdujacy sie przedmiot - bialy, porcelanowy wazon wypelniony hiacyntami i zimowymi rozami - i cisnela nim w irytujace drzwi. Wscieklosc zamarla w niej na moment. Wstrzymala oddech, przerazona efektem swojego czynu. Patrzyla na potluczony wazon, wklesniecie w wypolerowanym panelu drzwi, polamane kwiaty i wstretne bure plamy wody, szpecace kosztowny dywan. Po chwili wyprostowala sie, znowu zbuntowana. Zniszczyla dywan - i co z tego? Ten dom jest teraz rowniez jej wlasnoscia, nie tylko Vannora. I bedzie sie w nim zachowywac tak, jak uzna za stosowne. Za kare powinna rozniesc ten jego drogocenny dom na kawalki golymi rekami! Znowu wezbrala w niej zlosc i Sara zaczela chodzic po pokoju, nie zwazajac na kawalki porcelany i resztki kwiatow, ktore wdeptywala w puszyste runo dywanu. Jak Vannor smial skrytykowac ja za brak wychowania? Dlatego, ze tak obcesowo wyszla od tego nieokrzesanego zoldaka i tej Mag - rozpuszczonego straszydla?! Jak smial ja zbesztac - i to przy tych jego wstretnych, usmiechajacych sie bezczelnie dzieciakach! Ale na mysl o mezu Sara nieco przycichla. To byla ich pierwsza prawdziwa klotnia. Dotychczas Vannor nigdy nie podniosl na nia glosu. Nagle zrozumiala, ze zachowala sie dzis jak idiotka. Stala sie nieostrozna, zbyt pewna siebie i swej wladzy. Bedzie musiala pogodzic sie z nim i to jak najszybciej. On jest jej opoka, jej cudownym, nowo odkrytym bogactwem i luksusem - jej ochrona przed ojcem i tym, co jej zrobil. Przed brudem, nedza i nie konczaca sie harowka, przed skandalem zajscia w ciaze ze smierdzacym strzepem niewolnika, ktory nie jest lepszy od bydlecia... Kiedy obraz Anvara stanal jej przed oczami, Sara zaczela dygotac. Szok nieoczekiwanego spotkania po tak dlugim czasie i przerazenie, kiedy zawolal ja po imieniu, spowodowaly, ze kompletnie postradala zmysly. Jedyne, o czym potrafila myslec, to ucieczka - znalezc sie jak najdalej od tej posiniaczonej, brudnej kupy szmat, ktora zawolala ja glosem Anvara i blagala jego plonacymi, niebieskimi oczami. Trzesacymi sie rekami wyjela klucz, otworzyla delikatna, lsniaca od starannego polerowania szafke stojaca przy jej lozku i wyjela krysztalowa karafke z winem. W zimowym swietle blysnela kolorami rozszczepionej teczy jak klejnot. To bylo jej pocieszenie i sekret. Sluzaca zostala odpowiednio przekupiona, by dbac o zawartosc naczynia i trzymac jezyk za zebami. W te noce - w wiekszosc nocy - kiedy Vannor odwiedzal jej sypialnie, po jego wyjsciu zamykala drzwi na klucz, siadala na lozku i, popijajac wino, przez wiele godzin ukladala na koldrze stosiki ze wszystkich swoich klejnotow, ktore iskrzyly sie cieplo w blasku swiec. O, bogowie! Nalala wina do kielicha, wypila i jeszcze raz nalala. Oddalabym wszystko, pomyslala, zeby ten poranek nigdy sie nie zdarzyl. Teraz przynajmniej wiedziala, co sie stalo z Anvarem. Torl twierdzi, i wiekszosc ludzi uwierzyla, ze uciekl po wypadku Rii; opuscil Nexis na zawsze. Jej rodzice oczywiscie uznali, ze wymigal sie od odpowiedzialnosci, nie mogac sprostac roli ojca nie narodzonego dziecka. Rowniez Sara wolala tak myslec. Dzieki temu mogla przyjac oswiadczyny Vannora bez dreczacego poczucia winy. -Znowu przy winie, macocho? Sara odwrocila sie i zaklela. Zanna! Mlodsza corka Vannora stala w drzwiach i gapila sie, jak zwykle zlosliwie, przez nieuczesana grzywe gestych, brazowych wlosow, ktore pomimo wysilkow calego sztabu sluzacych nigdy nie dawaly sie ulozyc. Sara przygryzla warge z wscieklosci. Jak ta gowniara wslizgnela sie tak cicho? -Co znaczy znowu? - spytala, probujac nadrabiac bezczelnoscia. Dziewczynka nienawidzila jej, z czego doskonale zdawala sobie sprawe i odwzajemniala to uczucie. Jednak ostatnia rzecza, jakiej teraz potrzebowala, byly kolejne problemy z Vannorem, ktorych mogla przysporzyc jej ta mala kanalia. Antor, synek kupca, ktorego narodziny utorowaly Sarze droge do malzenstwa, nie sprawial klopotow. Byl za maly, by zdawac sobie sprawe, kim jest lub by sie tym przejmowac, a Sara po prostu oddala go niankom. Corielle, starsza corka, latwo mogla pokierowac. Corielle byla jej rowiesniczka i, podobnie jak ona, piekna blondynka. Osiagnela tez wiek, kiedy przejawia sie szczegolne zainteresowanie mezczyznami - i to nie tylko synami bogatych kupcow, ktorych jej troskliwy ojciec wyznaczyl na odpowiednich konkurentow. Wystarczylo, by Sara, bedac kilka razy przyzwoitka, przymknela oko na niestosowne lisciki milosne i potajemne schadzki, i juz miala dziewczyne po swojej stronie. Ale Zanna, to zupelnie inna historia. Z wygladu podobna do ojca i szczera az do bolu, okazala sie stanowczo o wiele za sprytna i nazbyt duzo, jak na czternastolatke, wiedziala. To bylo wrecz nienaturalne! -Nastepnym razem powiedz Geldzie, zeby lepiej chowala butelke, kiedy niesie ja na gore. - W obecnosci Vannora Zanna odzywala sie do swojej macochy z szacunkiem, gdy byly same stawala sie jednak zuchwala i kpiaca. Sara zacisnela palce na delikatnym, krysztalowym kielichu. O Bogowie, alez miala ochote udusic te mala suke! Gdy przemowila, jej glos byl niski i drzal z wscieklosci. -Sluchaj, gowniaro, pisnij tylko slowko ojcu, a pozalujesz, ze sie w ogole urodzilas! Slyszysz? Oczy Zanny, ukryte pod opadajaca grzywka, ktora tak irytowala Sare, zwezily sie. Naprawde plynela w jej zylach krew Vannora! Szczeniara byla calym Vannorem. -Moze i nie pisne - rzucila niedbale. - Jestem pewna, ze ktos tak przebiegly jak ty, potrafi wymyslec jakis sposob, zeby mi to wynagrodzic! Tego juz bylo za wiele. -Wynos sie! - krzyknela piskliwie Sara. - Wynos sie natychmiast! I przyslij Gelde, zeby sprzatnela ten balagan! Zanna spojrzala na skorupy zasmiecajace podloge i zadowolenie na jej twarzy zmienilo sie w kamienna nienawisc, szokujaca u takiego dziecka. -To byl ulubiony wazon mamy - powiedziala ze scisnietym gardlem. - Nienawidze cie. - Pierwszy raz naprawde wypowiedziala te slowa. Potem wyszla, zostawiajac roztrzesiona Sare, ktora nalewajac sobie po raz kolejny wina zastanawiala sie, w jaki sposob dziecko tak swietnie potrafilo trzasnac drzwiami, podczas kiedy jej sie to nie udawalo. Anvar staral sie nie utracic swiadomosci. Bal sie Arcymaga i tego, co moglby mu zrobic, gdyby zastal go spiacego i bezbronnego. Pani Aurian probowala dac mu rosol, jedna reka podtrzymujac go, a druga podsuwajac cieply napoj do ust. Nie mogl nic przelknac. Skronie tetnily mu od zdradzieckiego ciosu Jarda i czul bol w calym ciele. Klulo go nawet gdy oddychal. Zoladek sciskal mu strach. Kiedy uslyszal glos Miathana rozmawiajacego z Forralem w zewnetrznym pokoju, zaczal sie gwaltownie szarpac, zrzucil kubek i zalal siebie oraz Mag. Po chwili Miathan byl juz w komnacie i stal nad zbiegiem, przeszywajac go wzrokiem pelnym wscieklosci. -Ty! - warknal, wyciagajac reke, by postawic Anvara na nogi. Chlopiec skulil sie, kwilac cicho. -Miathanie, nie! - Aurian byla zaszokowana. -Aurian, nie wtracaj sie - powiedzial ostro Miathan. - Ten lotr uciekl z niewoli i musi zostac ukarany. -Ukarany? - Glos Aurian podniosl sie w niedowierzaniu. - Wystarczajaco zostal juz ukarany! Widziales, co zrobil mu Janok? -Ona ma racje, Miathanie - potwierdzil Forral. - To przekracza wszelkie granice. -Pilnuj swoich spraw! - warknal Miathan. -To jest moja sprawa - Forral spojrzal gniewnie. - Moim obowiazkiem jest domagac sie przestrzegania prawa w Nexis. Rod Magow czy nie, nie bede przymykal oczu na taka brutalnosc. Nawet niewolnik ma jakies prawa. Jak bys wygladal, gdyby wiesc o tym sie rozniosla? Anvar poczul przyplyw nadziei. Oni go bronili. Oni oboje go bronili, nawet Mag! Miathan wydawal sie tym zaskoczony, ale szybko odzyskal rownowage. -Drogi Forralu, zle mnie zrozumiales - tlumaczyl. - Z pewnoscia ten nieszczesliwy wypadek nie moze sie juz nigdy powtorzyc i zapewniam cie, ze zajme sie ta sprawa. Szczegolowo. - Mowiac to spojrzal groznie na Anvara. - Powinienes jednakze wiedziec, ze ten Smiertelny jest podzegaczem i to bardzo niebezpiecznym. -Moim zdaniem nie wyglada na niebezpiecznego - powiedzial bez ogrodek Forral. - Biedak jest tak przerazony. Z pewnoscia moglbys mu tym razem wybaczyc, Arcymagu. Wystarczajaco sie wycierpial. -Prosze, Miathanie, zrob to dla mnie. - Aurian dodala wlasna prosbe, patrzac ufnie na Arcymaga. Gdyby nie krytyczna sytuacja, w ktorej sie znalazl, Anvar moglby sie rozesmiac na widok wyrazu twarzy Miathana znajdujacego sie w potrzasku. -No, dobrze - wymamrotal w koncu Miathan. - Porozmawiam z Janokiem, kiedy wroce. Na dzwiek imienia glownego kucharza Anvar jeknal. Tylko nie kuchnia! Na bogow! Zrozpaczony zlapal stojaca obok niego Mag za reke i osunal sie na kolana. -Nie pozwol odeslac mnie tam z powrotem - blagal. - On mnie zabije. Prosze...! -Anvar! - Glos Miathana byl jak trzask bicza. - Jak smiesz! Zostaw Pania Aurian w spokoju! - Rzucil sie na Anvara, ktory skulil sie, chowajac glowe w ramionach. -Nie! - wrzasnal. - Prosze! Nie rob mi znow krzywdy! - krzyknal ponownie, gdyz dopadlo go przeklenstwo Miathana. Lodowata opaska bolu mocno zacisnela sie na jego czole. Bezsilny, wijac sie, upadl na podloge. -Na bogow! - wykrzyknela Aurian, klekajac obok niego. Nagle bol ustal. Anvar mogl znow oddychac. Spojrzal w gore i zobaczyl wyrazne przeslanie w iskrzacych sie oczach Miathana. Jesli powiesz, umrzesz! Zrozumial, ze Miathan usunal bol, zanim Aurian zdazyla go wytropic. -Wszystko w porzadku - wymamrotal pokonany. - Juz wszystko w porzadku. Aurian zmarszczyla brwi. -Co to bylo, u licha? Nie rozumiem. - spojrzala na Arcymaga. - Co on mial na mysli, Miathanie? Nie skrzywdziles go, prawda? Arcymag zasmial sie cierpko. -Nie badz smieszna! Chlopak najwyrazniej oszalal. -Wcale tak nie uwazam - Aurian z namyslem potrzasnela glowa. - Nie, jestem pewna, ze to po prostu strach. Chociaz, to bardzo dziwne. Kim on jest? -Naprawde, Aurian, czy potrzebne jest to cale zamieszanie? - powiedzial rozdrazniony Miathan. - Pozwol mi odeslac go do Akademii, a potem bedziemy mogli cieszyc sie reszta dnia. -Miathan, nie powinienes odsylac go z powrotem do kuchni - blagala Aurian. - Nie po tym, co przeszedl. Chwileczke, wiem! - Jej twarz nagle pojasniala - Od wiekow obiecywales mi wlasnego sluzacego. Pozwol mi go zatrzymac! -Co?! - ryknal Miathan. - Oczywiscie, ze nie! To absolutnie wykluczone!!! Oczy Aurian zrobily sie ogromne ze zdziwienia. Wstala i znalazla sie twarza w twarz z Arcymagiem, jej szczeki zacisnely sie w uporze. -Nie widze powodu, dla ktorego jest to niemozliwe. Przeciwnie, wydaje mi sie doskonalym rozwiazaniem. Prosze, Miathanie. -Nie, Aurian. Znajde ci innego sluzacego, Anvar nie jest odpowiedni. On potrzebuje dyscypliny. -Dyscypliny! - zgrzytnela Aurian. - Jak dla mnie, to mial tej dyscypliny az nadto. Wszystko, czego mu potrzeba, to lagodna dobroc. -Ja bede o tym decydowal! - Nawet powietrze wydawalo sie iskrzyc, kiedy ta dwojka Magow stala wpatrujac sie w siebie z wsciekloscia, oko w oko, podczas gdy Anvar wstrzymywal oddech. -Aurian - wtracil sie nieoczekiwanie Forral - moze Arcymag ma racje. Jesli on naprawde jest niebezpieczny... -Nie zaczynaj! - warknela Aurian na zaskoczonego wojownika. - Mam dosc was obu! Nie jestem juz dzieckiem, ktore musi ciagle ustepowac przed wasza, jak wy to nazywacie, madroscia. - Jej glos pelen byl pogardy. - W tej sprawie mam racje, wiem o tym. Chce pomoc temu biednemu chlopakowi - aby przywrocic honor rodu Magow. To nasza wina, ze znalazl sie w takim stanie. A wy dwaj, zamiast pozwolic mi uwierzyc we wlasne sily, karmicie mnie jakimis bezsensownymi blahostkami. To zalosne! Miathan pienil sie ze zlosci. -Aurian! - wrzasnal. - Jak smiesz mowic do mnie w ten sposob! Wracaj do Akademii, natychmiast! -Nie wroce! - krzyknela Aurian. - Mozesz rzadzic Akademia, ale nie rzadzisz swiatem i nie rzadzisz mna! Moj ojciec i moja matka odeszli, i ja tez moge to zrobic! Miathan zbladl slyszac jej slowa i Anvara zaskoczyl blysk paniki w jego oczach. Nagle wydawalo sie, ze Arcymag jakby zmalal. -W porzadku, moja droga - powiedzial. - Najwyrazniej to dla ciebie bardzo wazne, a wiec Anvar jest twoj. Aurian czula sie zupelnie oszolomiona jego nagla kapitulacja. Kiedy napiecie nieco opadlo, poczerwieniala zawstydzona. -Miathanie, dziekuje - powiedziala miekko. - Jestes dla mnie taki dobry. Nie powinnam byla tracic panowania nad soba. Jest mi naprawde przykro. -Mnie tez - powiedzial Miathan wzruszony. Wyciagnal rece i Aurian podbiegla, by go usciskac. -Dopilnuje, zeby sie dobrze sprawowal - obiecala. - Przysiegam, ze tak uczynie. Miathan spojrzal na nia powaznie. -W rzeczy samej, musisz. Jestes teraz odpowiedzialna za tego Smiertelnego i ty poniesiesz konsekwencje jego wybrykow. A jesli bedzie sie zle zachowywal, pojdzie prosto do kuchni. - Spojrzal groznie na Anvara. - Anvar, ufam, ze nie zawiedziesz dobroci Pani Aurian. Anvar, napotkawszy jego lodowaty wzrok, wzdrygnal sie. Miathan usmiechnal sie chlodno. -A teraz, zanim pozwole ci przejsc na te sluzbe, musisz przysiac, przy swiadkach, ze juz nigdy nie sprobujesz uciekac. Anvar zdretwial. Znalazl sie pulapce! Mag usmiechala sie do niego zachecajaco. Nieswiadoma, swoja dobrocia odebrala mu resztki nadziei. Nie mial wyboru i wiedzial o tym. Serce mu zamieralo, kiedy dawal slowo. Arcymag az kipial z wscieklosci wracajac przez osniezone ulice do Akademii. Jak Aurian smiala mu sie przeciwstawic! I to w sprawie jego wlasnego, przekletego bekarta! Miathan zazgrzytal zebami. Chcial zabic Anvara, by raz na zawsze ukryc blad swojej mlodosci - ale nie mogl. Gdyby Anvar umarl, moc, ktora ukradl temu lotrowi, zniknelaby takze. Musial utrzymac chlopaka przy zyciu. Potrzebowal jego mocy. Slowa Aurian wciaz go bolaly. Wiec ja nie rzadze swiatem, pomyslal. No coz, pewnego dnia jednak bede, a wtedy Aurian zaplaci za swoj sprzeciw! I dobrze sie sklada, ze to Anvar stanie sie narzedziem kary. Miathan usmiechnal sie. Przy uzyciu dodatkowej mocy, ktora ukradl, nic nie moglo go powstrzymac. Musi tylko uzbroic sie w cierpliwosc i zaczekac na odpowiedni moment, by uderzyc. Miathan mial obsesje na punkcie wladzy. Jego ambicja bylo przywrocenie rodowi Magow dawnej swietnosci z czasow, kiedy jego przodkowie wykorzystywali swa moc, by rzadzic rasa Smiertelnych. Aby to osiagnac, bezlitosnie i przebiegle wkradl sie na stanowisko Arcymaga. On i Geraint byli przyjaciolmi, dopoki ojciec Aurian, ze swoim niebezpiecznym i wywrotowym upodobaniem do Smiertelnych, nie zostal wyznaczony na kolejnego Arcymaga. Latwo udalo sie zaaranzowac wypadek, ktory usunal konkurenta, ale Miathan nie wzial pod uwage dreczacych wyrzutow sumienia, przesladujacych go po zabiciu drugiego Maga. Pragnac sie od nich wyzwolic, poczatkowo planowal uczynic Aurian swoja nastepczynia, ale teraz mial wobec corki Gerainta zupelnie nowe plany. Chcial, by zostala jego zona. Przy jego boku - i w jego lozku! Fala zadzy trawila go na sama mysl o tym, a grozba odejscia nadal sprawiala, ze robilo mu sie zimno. Miathan wiedzial juz, ze popelnil blad sprowadzajac Forrala do Nexis. Myslal, ze dzieki Aurian zachowa kontrole nad komendantem, czlonkiem rady rzadzacej, ale jego plan nie wypalil. Poniewaz byla wierna Smiertelnemu, przyjacielowi i pierwszemu nauczycielowi, uczennica Arcymaga stawala sie coraz bardziej niesforna, a jej lojalnosc wobec rodu, ktora przez wiele lat tak pieczolowicie pielegnowal, slabla. Niestety, w chwili obecnej nie widzial szans na rozwiazanie tego problemu. Gdyby sprobowal usunac Forrala, Aurian nigdy by mu nie wybaczyla. Miathan pogodzil sie z tym, ze musi uzbroic sie w cierpliwosc. Predzej czy pozniej znajdzie okazje, by rozprawic sie z wojownikiem. A na razie powinien za wszelka cene utrzymac milosc i zaufanie Aurian. Po usunieciu Forrala szybko nauczy ja sluchac rozkazow i wykorzysta jej moc do osiagniecia wlasnych celow. Miathan usmiechnal sie do siebie. Coz to za trudnosc, pozbyc sie jednego czlowieka? W koncu Forral jest tylko Smiertelnym. Aurian byla zmeczona, ale zadowolona. Po raz pierwszy wyprobowala umiejetnosci, ktorych nauczyla ja Meiriel i wszystko poszlo dobrze. Dlugie godziny spedzone na studiowaniu skomplikowanego organizmu czlowieka i uczeniu sie kontrolowania swej mocy tak, by moc wyleczyc rane lub przyspieszyc naturalne gojenie sie jej, nie poszly na marne. Chociaz widziala ogrom czekajacej ja jeszcze pracy, pierwsze samodzielne wysilki przyniosly sukces. Robiac ruch, jakby chciala otrzepac rece z kurzu, Aurian zgasila ostatnie jarzace sie niebiesko slady Swiatla Magow, towarzyszacego jej czarom leczenia. Nowy sluzacy odpoczywal wygodnie w czystej poscieli, w pokoju udostepnionym mu przez milczacego Forrala. Teraz, kiedy byl czysty, mogla widziec, jak since blyskawicznie znikaja z jego bladej, jasnej skory. Wkrotce ich nie bedzie. Mag blogoslawila swoja moc, ktora potrafila zdzialac takie cuda. Otworzyl oczy i Aurian wstrzymala oddech na widok ich intensywnego, niebieskiego koloru. -Jak sie czujesz? - zapytala. -Nic mnie nie boli - powiedzial zastanawiajac sie. - Naprawde, nic mnie nie boli! Bogowie, zapomnialem... Aurian powstrzymala gwaltowny przyplyw emocji. Ilez ten nieszczesnik musial wycierpiec! -Nie bedzie juz wiecej bolec - zapewnila go. - Dopilnuje tego. -Magowie nie lecza Smiertelnych! - Jego glos uniosl sie w niedowierzaniu. - Pani Meiriel nie chciala wyleczyc mojego dziadka i zmarl! Znajac Meiriel, Aurian miala przykra swiadomosc, ze chlopak moze mowic prawde. -No coz, Pani Aurian leczy Smiertelnych - powiedziala szybko - a ty z pewnoscia tego potrzebowales! -Pani, co sie ze mna stanie? Aurian poslala mu lagodny usmiech, probujac zmniejszyc malujacy sie na jego twarzy lek. -Nie pamietasz? Od tej chwili jestes moim sluzacym i dopilnuje, bys nigdy wiecej nie zostal skrzywdzony. Teraz jestes bezpieczny. Odetchnal, lecz nie wygladal na uspokojonego. No coz, czego moglam spodziewac sie po niewolniku, pomyslala Aurian, wdziecznosci? Usmiechnela sie do wlasnej glupoty. Gdybym byla na jego miejscu, stwierdzila, prawdopodobnie tez nikomu bym nie ufala. Tym razem zdolal przelknac rosol i zaraz potem zasnal. Aurian rowniez musiala cos zjesc, zeby odzyskac energie zuzyta na leczenie, a po meczacym procesie doprowadzenia pacjenta do porzadku sama bardzo potrzebowala kapieli. Ale zatrzymala sie na chwile, obserwujac spiacego i probujac wyjasnic nie dajace jej spokoju uczucie, ze kiedys juz go widziala. Anvar - tak zwracal sie do niego Arcymag? Byl wysoki, barczysty, ale przerazliwie chudy. I mlodszy, niz poczatkowo myslala. Prawdopodobnie niewiele starszy od niej. Delikatne linie pomiedzy brwiami i w kacikach szerokich ust nadawaly jego twarzy, nawet pograzonej we snie, melancholijny wyraz. Szczeke mial mocno zarysowana, nos raczej duzy, a ladne, brazowe wlosy wily sie delikatnie na karku. No i te oczy! Aurian nigdy nie widziala u Smiertelnego takich oczu. Forral wszedl do pokoju i zastal Aurian przygladajaca sie swojemu pacjentowi z dziwnie czulym wyrazem twarzy. Silna fala zazdrosci zatrzymala go w miejscu. O co w ogole chodzilo z tym cholernym mlodym mezczyzna, dlaczego tak goraco bronila go przed Arcymagiem? Aurian spojrzala szybko w gore, jej twarz zachmurzyla sie nagle. -Nie slyszalam jak wszedles. -Zauwazylem. - Nie potrafil ukryc zgryzliwosci w glosie. Aurian skrzywila sie. -Forral, przepraszam, stracilam panowanie nad soba. Jestem ci naprawde wdzieczna za pomoc... -Masz serce wojownika, potrafisz tak dzielnie bronic tego, w co naprawde wierzysz, nawet podejmujac wyzwanie Arcymaga! Zawsze bede ci pomagal, wiesz o tym, ale... Aurian, jestes pewna, ze to dobry pomysl? -Forral, nie zaczynaj! Czy rozumiesz, ze nie jestem juz dzieckiem? - Tresc tego, co chciala powiedziec, byla az nadto jasna. Miala glos tak smutny, tak pelen tesknoty, ze musial zwalczyc w sobie nagla chec, by powiedziec, ze ja kocha, ze pragnie jej tak, jak najwyrazniej ona pragnie jego. Forral wzial sie w garsc. To bylo niemozliwe. Istnialy powody, dla ktorych milosc miedzy Magami a Smiertelnymi zostala zakazana. Powody, ktorych ona nie brala pod uwage. Musial ja chronic. Zignorowal wiec tesknote w jej oczach, zmuszajac sie do wesolosci. -Przepraszam, kochanie - powiedzial. - Opiekuje sie toba, odkad bylas bardzo mala, pamietasz? My, starzy, czesto zapominamy, jak szybko nasi podopieczni dorastaja. Odwrocila wzrok i Forral wiedzial, ze probowala ukryc przed nim swoj bol. To go zranilo. Pospiesznie opuscil pokoj, zamykajac za soba drzwi. Oparl sie o wypolerowane deski i zaklal cicho. Ilez to jeszcze moze trwac? Nigdy nie powinien byl wracac! A gdy zobaczyl, jak to wszystko zaczyna sie ukladac, nalezalo jak najszybciej wyjechac. Powinien wyjechac teraz, ale... Nie moze. Nie moze znow jej zostawic. Wzdychajac, Forral oderwal sie od drzwi Aurian i odszedl, by sie napic. Tylko to mu ostatnio pomagalo. 10 Cien zla Zostawszy sluzacym Pani Aurian, Anvar stwierdzil, ze jego zycie w Akademii uleglo calkowitej zmianie. Nie musial juz znosic towarzystwa robotnikow z kuchni, gdyz osobista sluzba Magow mieszkala z dala od poslugaczy i w bardzo odmiennych warunkach. Glowny lokaj Elewin, wysoki, chudy, siwowlosy starzec o lagodnej twarzy, zelazna reka zarzadzal cala sluzba domowa, czynil to jednak nadzwyczaj sprawiedliwie i nie tolerowal plotek wsrod swych podopiecznych. Dopoki Anvar sumiennie pracowal i trzymal sie z dala od klopotow, Elewin zapewnial mu spokoj.Anvar mial teraz wlasne lozko w budynku dla sluzby, znajdujacym sie tuz obok Wiezy Magow, a posilki, regularne i obfite, jadal w przyleglym refektarzu (odczuwal spora satysfakcje, ze Janok i jego gburowaci pracownicy gotowali teraz dla niego). Sluzba osobista otrzymywala codziennie czyste, schludne ubrania robocze, a poniewaz miala bezposredni kontakt z Magami, musiala zachowywac sie przyzwoicie i prezentowac dobre maniery. Chlopiec czul sie zawieszony pomiedzy wdziecznoscia a zalem do Mag, ktora go uratowala. Wybawila go przed gniewem Arcymaga i dzieki niej jego zycie uleglo znacznej poprawie, ale proszac, by dal Miathanowi slowo, uwiezila go na zawsze. Z drugiej strony, odkad Sara tak okrutnie go odrzucila, nie mial innego zycia. Czy mogl ja jednak winic? To, ze zaszla w ciaze, doprowadzilo do sprzedania jej i malzenstwa z tym brutalnym kupcem. Nawet gdyby sie odwazyla i chciala pomoc mu w obecnosci Vannora, dlaczego mialaby to zrobic? Dostarczyl jej wystarczajaco duzo powodow, by go znienawidzila. Anvar mial zlamane serce i stracil wszystko. Teraz pozbawiono go nawet nadziei. Jedyne, co mu zostalo, to praca. A wiec pracowal tak ciezko, jak potrafil, zalujac, ze Pani nie daje mu wiekszej ilosci zadan, by mial mniej czasu na rozmyslania. Elewin byl z niego zadowolony, a Anvar z wdziecznoscia przyjmowal zyczliwe pochwaly zarzadcy po obelgach Janoka. Inni Magowie nie zwracali uwagi na sluzbe. Po kilku sporadycznych sytuacjach, kiedy sie z nimi zetknal, Anvar stwierdzil, ze Meiriel jest szybka i efektywna, Finbarr uprzejmy, ale niezdecydowany, a Eliseth zimna i zjadliwa. D'arvan rzadko sie odzywal. Davorshan i Bragar stanowili dwojke, ktorej nalezalo unikac. Davorshan byl zwyklym byczkiem, ale w Bragarze kryl sie pociag do okrucienstwa. Regularnie bil i obrazal sluzbe, ktora sie go bala. Nawet Elewin omijal Maga Ognia z daleka. Anvar spodziewal sie, ze Pani Aurian, choc dala mu prace, z typowa dla swego rodu arogancja szybko przestanie dostrzegac zwyklego sluzacego, ale sie mylil. Zawsze miala dla niego usmiech, mile slowo i niezmiennie dziekowala mu za prace. Jej laskawosc nie budzila szacunku innych sluzacych i to tak zaskoczylo Anvara, ze zebral w sobie cala odwage i spytal o to Elewina. -To proste - powiedzial zarzadca. - Obawiam sie, ze sluzba domowa nie grzeszy wyobraznia, a Pani Aurian rozni sie od innych Magow z powodu swoich kontaktow ze Smiertelnymi. To godzi w cos, co sluzba traktuje jako naturalny porzadek w Akademii i powoduje, ze czuja sie niepewnie. - Jego szare oczy zablysly. - Osobiscie uwazam to za odswiezajace, ale nie chodz i nie powtarzaj tego, mlody Anvarze. I nigdy nie myl jej dobroci z lagodnoscia. Jesli pozwolisz sobie na zbyt wiele, szybko odkryjesz, ze ma temperament godny rodu Magow. Anvar wzial sobie te rade do serca. Ciagle jeszcze bal sie swojej Pani, ktora byla jedna ze znienawidzonych Magow, wiec nie mozna jej bylo ufac. Zyl w nieustannym leku, co sie stanie, kiedy historia o tym, ze zabil swoja matke, dotrze z kuchni do kwater sluzby, a potem, jak to plotka, do jego nowej pani. Zastanawial sie, dlaczego Arcymag sam jej o tym nie powiedzial, szczegolnie w czasie ich konfrontacji w garnizonie. Ale pewnego ranka, w miesiac po tym, jak dolaczyl do sluzby, zauwazyl, ze inni sluzacy szepcza po katach i unikaja go, wiec wiedzial, ze tajemnica sie wydala. Nawet uprzejmy Elewin patrzyl na niego z ukosa. Anvar ucieszyl sie, ze moze zabrac sniadanie dla Pani - cieple, miekkie, swiezo upieczone buleczki, ktore stanowily caly jej posilek o tak wczesnej godzinie i ogromny dzban taillinu - i pospieszyl do jej sanktuarium. Mag wczesnie wstawala na swoje cwiczenia w garnizonie, a w te lodowate zimowe poranki jej pokoj byl ciemny i chlodny. Anvar nakryl do stolu, zapalil lampy i czyscil kominek, kiedy Aurian, nigdy nie majaca o tej porze najlepszego humoru, weszla podenerwowana, z zaczerwienionymi oczami. Anvar krzatal sie przy palenisku, usilujac nie rzucac sie w oczy i modlac sie, by nie dotarly do niej te pogloski. Uslyszal kroki za plecami, odsuwanie krzesla na dywanie i bulgoczacy dzwiek taillinu nalewanego do kubka. Po chwili Aurian odchrzaknela. -Anvar, chce z toba porozmawiac. Serce sluzacego zaczelo walic ze strachu, ktory znow go obezwladnil. Z ogluszajacym hukiem upuscil wiadro i ku swemu przerazeniu zobaczyl, ze uniosla sie z niego chmura popiolu i przykryla wszystko wokol. Mag odskoczyla od swojego straconego sniadania z jadowitym przeklenstwem, jej wlosy i twarz pokrywala warstwa szarego pylu. Anvar rzucil sie do jej stop, drzac caly. -Pani, prosze - blagal - to byl przypadek. -Alez oczywiscie. - Aurian uklekla obok niego. - Nie lekaj sie, Anvar. Przepraszam, ze cie wystraszylam. Jestem rozespana i ten halas wyprowadzil mnie z rownowagi. Ona przepraszala - jego? Anvar oslupialy gapil sie na Mag, a jej usta zaczely drgac. -O, bogowie - zachichotala - wygladasz jak skrzyzowanie ducha ze straszydlem! - Przeczesala palcami swoje geste, rude wlosy i natychmiast pokryla sie duszaca szara chmura. -Pani, tak strasznie mi przykro - powiedzial Anvar przerazony, kiedy ona kaszlala i prychala. -Nie martw sie. Zaraz to naprawimy. - Pstryknela palcami i natychmiast kazdy pylek popiolu znalazl sie z powrotem w wiadrze. Wrzucila drwa do kominka i podpalila je beztroskim gestem. - My Magowie jestesmy tak przyzwyczajeni do ludzi biegajacych wokol nas, iz zapominamy, ze sami mozemy cos zrobic. - Nagle spowazniala. - Chodz i usiadz ze mna, Anvar. Jest cos, o co musze cie spytac. Posadzila go przy stole i poczestowala taillinem w swoim wlasnym kubku. Rece mu sie trzesly, kiedy przyjmowal napoj. Aurian usiadla naprzeciwko, wpatrujac sie w niego spokojnymi, zielonymi oczami. -Elewin mowil mi, ze zamordowales swoja matke - powiedziala wprost. - Czy to prawda? Anvar przygryzl warge, nie wiedzac, jak odpowiedziec. Byl przekonany, ze jesli sprobuje powiedziec jej prawde, przywola zaklecie Miathana. Poza tym, nigdy by mu nie uwierzyla. -No wiec? - Mag przerwala przeciagajaca sie cisze. - Dlaczego nie chcesz mowic? Boisz sie? - wyciagnela reke, by ujac jego dlon. - Sluchaj - mowila lagodnie. - Ani ja, ani Elewin nie mozemy w to uwierzyc. Kiedy uslyszal od Janoka, ktory najwyrazniej dowiedzial sie od Miathana, ze jestes morderca, tak byl zmartwiony, ze natychmiast przyszedl opowiedziec mi o tym. Ja rowniez jestem zaskoczona. Jezeli zostales oskarzony o morderstwo, twoja sprawa powinna trafic do Forrala, a nigdy sie tak nie stalo. Chce wysluchac twoich racji. Jezeli zostales nieslusznie wziety do niewoli, zrobie co w mojej mocy, zeby wszystko wyprostowac. Anvar gapil sie na nia, nie mogac uwierzyc, ze jest po jego stronie. -To nie ma sensu - powiedzial w koncu. - Moj ojciec mial prawo oddac mnie w niewole. Nie bylem pelnoletni - brakowalo miesiaca, by uznac mnie za pelnoletniego w oczach prawa. -A reszta? - spytala cicho Aurian. Anvar staral sie powstrzymac lzy. -Jak moglbym ja zabic? - zaplakal. - Kochalem ja! Bezgranicznie cierpliwa Aurian wydobyla z niego historie smierci matki, chociaz nie zdolal jej wyjasnic, jak wzniecil ogien. -To byl wypadek - zakonczyl - ale zdarzyl sie z mojego powodu. Ojciec winil mnie i z zemsty oddal w niewole. Aurian wzruszyla ramionami. -Twoj ojciec to bekart - powiedziala. -Nie. - Anvar pokrecil glowa, jego twarz plonela wstydem. - To ja jestem bekartem. Dlatego to zrobil. - Dotarl do granicy prawdy, wiecej nie mogl juz powiedziec. -Anvar! - Poczul uscisk dloni Aurian na swojej. - Nawet jesli nie moge nic zrobic z twoja niewola, nie pozwole na niesluszne oskarzanie cie o morderstwo! Jeszcze dzis porozmawiam z Forralem. Przynajmniej bedziemy mogli oczyscic twoje imie. Od tego dnia stosunki pomiedzy Anvarem a Mag zaczely sie zmieniac. Aurian i Forral zbadali jego historie i po przesluchaniu wlascicieli sklepow w arkadach dowodca zdecydowal, ze smierc Rii spowodowal wypadek. Aurian oglosila ten fakt w Akademii i Anvar zostal przynajmniej uwolniony od ukradkowych spojrzen i oskarzycielskich szeptow. Dopiero gdy wszystko sie skonczylo, dostrzegl ogrom cierpien, jakich doznal z powodu wiszacego nad nim falszywego oskarzenia. Mag czy nie, Anvar byl naprawde wdzieczny swojej Pani. Dobroc Aurian w stosunku do niego stala sie jeszcze wyrazniejsza, jakby chciala tym wynagrodzic cala niedole, ktorej doznal. Czesto, kiedy pracowal w jej komnatach, prosila, by usiadl i wypil z nia kieliszek wina czy taillinu i Anvar uswiadomil sobie nowe niebezpieczenstwo. W czasie rozmowy Aurian rzucala pytanie na temat jego przeszlosci czy rodziny, a on nie wiedzial, co odpowiedziec. Tak latwo sie z nia rozmawialo, ze zyl w ciaglym strachu przed wywolaniem przeklenstwa Arcymaga. Czasami pragnal zwierzyc sie jej i poprosic o pomoc, ale mimo iz tyle dla niego zrobila, wciaz byla Mag i faworyta Miathana, i jakos nigdy nie mogl sie przemoc, by jej zaufac. Za to, z uplywem czasu, Anvar zaczal martwic sie o swoja Pania. Przepracowywala sie, jakby, podobnie jak on, probowala zagluszyc swoje problemy praca. Wracala z treningow i praktyk uzdrowicielskich z Meiriel calkowicie wyczerpana, a Anvar, wiedzac jak wyglada cierpienie, zastanawial sie nad smutkiem okrywajacym jej twarz. Zaczela coraz mniej czasu spedzac w garnizonie, w koncu chodzac tam tylko na poranne cwiczenia. Anvar zauwazyl to i zastanawial sie, czy problemy Aurian nie sa w jakis sposob zwiazane z Forralem. Wiedzial jednak na pewno, ze Miathan niepokoil ja swoimi zalotami. Niepostrzezenie Arcymag zaczaj odwiedzac Aurian w dziwnych godzinach - pozno w nocy, albo rano, kiedy brala kapiel po szermierce w garnizonie. Zasypywal ja podarkami i zawsze znajdowal pretekst, by jej dotknac. Anvar widzial iskre zadzy w oczach Arcymaga i bal sie o Aurian. Poniewaz jego strach przed Miathanem nie zmalal, Anvar byl podenerwowany tymi czestymi wizytami. W czasie odwiedzin Miathana Aurian zaczela szukac wymowki, by sluzacy mogl pozostac w jej komnatach. Wymyslala niezliczona ilosc zbednych prac, byle tylko go tam zatrzymac. Anvar nie winil jej - nawet cieszyl sie, ze ma instynkt samoobronny, chociaz widzial, jak skonfundowana jest zachowaniem Miathana. Niewiarygodne wydawalo sie, ze traktowala Miathana prawie jak ojca i po prostu nie potrafila uwierzyc, iz moglby zdradzic jej zaufanie. Aurian mogla nie chciec dostrzec prawdy, ale Anvar nie mial watpliwosci. Pracujac czul oczy Miathana przeszywajace jego plecy, a kiedy sie obrocil, stawal twarza w twarz z dzikim spojrzeniem pelnym nienawisci i wrogosci. Mysl, ze moglby rozgniewac Arcymaga sprawiala, iz trzasl sie z przerazenia. Miathan nie nalezal do tych, ktorym mozna bylo dlugo krzyzowac plany, a jedyna ochrone Anvara stanowila Aurian, gdyz Arcymag nie chcial jej draznic, odbierajac sluzacego. Ale to tylko kwestia czasu... Anvar wiedzial, ze cierpliwosc Miathana ma swoje granice i predzej czy pozniej dojdzie do konfrontacji. Kiedy uslyszal, ze Aurian latem zazwyczaj odwiedza matke, ogarnelo go przerazenie. Wiedzial, ze ucieczka na jakis czas zarowno od Forrala, jak i Miathana, przyniesie korzysc jego Pani, ale paralizowala go mysl o pozostaniu bez ochrony w szponach Miathana. Byl pewien, ze gdyby go opuscila, nie zastanie go, gdy wroci. Watpil nawet, czy bedzie zyl. Dzien przed planowanym wyjazdem Anvar siedzial na podlodze w sypialni Aurian, trzymajac tlusta szmate i jeden z jej butow do jazdy konnej. Nadal ostatni blysk miekkiej, brazowej skorze, po czym postawil but obok jego towarzysza i z westchnieniem odwrocil sie do schludnie poskladanych na lozku ubran. Powinien pakowac skorzane torby Aurian, ale zupelnie nie mogl sie skupic na pracy. Mag nadal nie powiedziala mu, czy moze z nia jechac. Wspomniala, ze z jakiegos powodu Miathan jej odmowil, ale nadal ma nadzieje go przekonac. Anvar wiedzial, co to oznacza. Nie byl wiec zaskoczony, gdy uslyszal, ze Aurian wpadla do swoich komnat jak burza. Drzwi trzasnely z poteznym hukiem, a po nim nastapil stek ponurych przeklenstw. Ciarki przeszly mu po plecach. Z pewnoscia Miathan znowu powiedzial: nie. Aurian wbiegla do sypialni, ciagle jeszcze przeklinajac, i gwaltownie zatrzymala sie na jego widok. -Anvar! Nie wiedzialam, ze jeszcze tu jestes! -Przykro mi, Pani. To zajmuje mi wiecej czasu, niz sadzilem. -Nic nie szkodzi, nie ma pospiechu. - Aurian wyszla do drugiego pokoju i wrocila z dwoma pucharami wina. Wreczyla mu jeden i usiadla na lozku. - Przykro mi, Anvar. Arcymag nie chce ustapic. Nie wiem, co sie z nim ostatnio dzieje - nigdy taki nie byl. Chociaz probowal ukryc strach, kielich zaczal chwiac sie w jego rekach. Aurian spojrzala na niego ze wspolczuciem. -Nie martw sie tak - powiedziala szybko. - Wiem, ze boisz sie Miathana, ale nie bedziesz go za czesto widywac w czasie mojej nieobecnosci. Rozmawialam wczoraj wieczorem z Finbarrem, ktory zaproponowal, zebys pomogl mu w archiwum. Teraz sortuje dokumenty i ma zbyt duzo roboty, jak dla jednej osoby. Masz cos przeciwko? Czy on ma cos przeciwko? Anvar poczul, ze z radosci kreci mu sie w glowie. Odkad wyznal, ze umie czytac, Aurian zlecila mu porzadkowanie jej wlasnych notatek, wiec zdazyl dobrze poznac Finbarra. Chociaz nalezal on do rodu Magow, Anvar nie mogl nie polubic madrego archiwisty i wiedzial, ze bedzie bezpieczny jako sluzacy Finbarra. Na dole, w katakumbach, znajdzie sie daleko od Miathana, choc watpil, czy Finbarr zyska dzieki temu duza pomoc. I raczej to Aurian namowila go na te wspolprace. Kiedy Anvar poszedl objac swe nowe obowiazki, sam wyglad Finbarra wyprowadzil go z bledu. Zakurzony archiwista przywital go z ulga. -O rety, jestes ukojeniem dla zmeczonych oczu, Anvar! Aurian zaproponowala, ze sama pomoze mi w tej potwornej pracy, ale nalegalem, zeby wyjechala, tak jak zwykle. Martwilem sie o nia ostatnio - zbyt duzo pracowala. Poza tym, wszystko czego mi potrzeba, to sprawny umysl i dodatkowa para rak. Chociaz z patrzenia na ciebie nie bedzie az takiej przyjemnosci. Wybacz, ze tak mowie. Chodz tedy, pracuje na nizszych poziomach. - Wyciagnal niewiarygodnie brudne dlonie i usmiechnal sie szeroko. - Tam na dole leza sterty, ktorych nikt nie ruszal od wiekow. Dni bez Aurian mijaly szybko. Dla Finbarra musial pracowac ciezej niz dla swojej Pani, ale niezmiernie fascynowalo go sortowanie starozytnych dokumentow. Archiwista byl zachwycony jego pomoca i ochoczo podsycal to zainteresowanie. Finbarr probowal wykorzystac tak bardzo zaniedbane nizsze poziomy magazynow do poglebienia swoich badan w ulubionej dziedzinie - starozytnej historii Rodu Magow. -Jesli zajrzysz do rocznikow, moj chlopcze - powiedzial do Anvara - zobaczysz, ze kazdy archiwista mial swoja obsesje. To dziwne stanowisko. Magiczne talenty osoby, ktora je piastuje, maja niewielkie znaczenie, oprocz tego, ze mozna je wykorzystac do usprawnienia pracy. Moja wlasna moc na przyklad zwiazana jest glownie z Powietrzem i Ogniem, ale poprzednio pracowala tu Mag Wody i jej osiagniecie - osuszenie najnizszych poziomow tak, bysmy mogli sie tam dostac, jest wrecz nieocenione. To, co sie liczy, to umilowanie porzadku i nienasycone pragnienie wiedzy - to czyni dobrego archiwiste! Kiedy pracowali, Anvar sluchal z zaciekawieniem, jak Finbarr wykladal swoje teorie na temat smiertelnych wojen starozytnych Magow. -Tyle przepadlo - ubolewal archiwista - w czasie zaglady Starego Nexis. Istnieja niejasne, niepotwierdzone wzmianki, wiesz, w niektorych kronikach, ze nie bylismy wowczas jedyna rasa Magow. Oczywiscie wiemy, ze istnial Rod Smokow, chociaz nasza wiedza na ich temat jest uboga. Lecz pewne zrodla niestety, przez wielu poprzednich archiwistow dyskredytowane jako heretyczne - nadmieniaja, iz Kataklizm zostal zapoczatkowany przez Maga, ktory potrafil latac, jesli mozna w to wierzyc! Jeszcze inni sugeruja, jakoby istnieli tez Magowie, ktorzy mieszkali na dnie morza i ze wszystkie te rody przyczynily sie do powstania legendarnej broni czterech zywiolow. - Westchnal. - Gdybym tylko mogl znalezc cos, co pozwoliloby uzupelnic nasza wiedze o tamtych czasach. Jesli te cztery Insygnia Wladzy naprawde istnialy, to z pewnoscia musza znajdowac sie gdzies w swiecie, a gdyby wpadly w niewlasciwe rece, historia latwo moglaby sie powtorzyc". Chociaz Anvar, w przeciwienstwie do Finbarra, nie zamierzal zarywac nocy z powodu mozliwosci nadejscia kolejnego Kataklizmu, mial nadzieje, ze archiwista znajdzie to, czego szuka. Byl taki czas, pamietal o tym, kiedy Finbarr i jego poszukiwania prowadzone wylacznie dla wzbogacenia wiedzy rozgniewalyby go, gdyz znal biede i cierpienia tak wielu Smiertelnych. Ale archiwista chcial przeciez dobrze i, szczerze powiedziawszy, Anvar stwierdzil, ze entuzjazm Finbarra jest bardzo zarazliwy. W jasny, rzeski dzien, ktory zapowiadal nadejscie jesieni, Finbarr zdecydowal, ze pora zajac sie najnizszym poziomem. -Musze miec z ciebie jak najwiekszy pozytek, zanim wroci Aurian - usmiechnal sie - a to moze nastapic lada dzien. Ciekawe, co by powiedziala, gdybym zdecydowal sie ukrasc cie na zawsze? Przez chwile Anvara kusila ta mysl. Podobalo mu sie tutaj, a co wazniejsze, odkad wyjechala Aurian, w ogole nie widzial Arcymaga. Bylby bezpieczniejszy jako sluzacy Finbarra i uniknalby przy okazji tortur zwiazanych z wizytami Miathana u jego Pani. Niemniej jednak, poczul dziwna niechec na mysl o opuszczeniu Aurian. Ostatnio zauwazyl, ze kazdego dnia oczekuje jej powrotu i w koncu musial wyciagnac zaskakujacy wniosek: po prostu tesknil za nia. Gorliwie podazyl za Finbarrem przez labirynt przejsc i schodow, wyciosanych w zywej skale cypla. Mineli wyzsze poziomy, na ktorych archiwista ustawil lampy ze swiecacego krysztalu, i teraz widzieli tylko jasna kule swiatla Magow, ktora Finbarr wyslal przed nimi. Ich cienie wywolane przez opalizujaca, srebrna kule podskakiwaly i tanczyly na chropowatych kamiennych scianach jak kukielki. -Myslalem, zeby tu zaczac. - Finbarr zniknal w lukowatym otworze drzwiowym i Anvar wszedl za nim do malej, kamiennej komnaty, ktorej sciany pokryte byly rozpadajacymi sie drewnianymi polkami. Pomieszczenie wypelnial kurz i pajeczyny, a wiele polek zawalilo sie pod ciezarem dokumentow. Stosy porozrzucanych papirusow i papierow zasmiecaly podloge. Archiwista westchnal. -Na Jonora Madrego - wymamrotal - haniebnie zaniedbano te nizsze poziomy. Uporzadkowanie tego, to praca na cale zycie. A wiec, przyjacielu, czym predzej ja zaczynajmy. - Przeszukal kieszenie szat i skrzywil sie rozdrazniony. - Do licha! Zapomnialem zabrac krysztaly, zeby oswietlic nam prace. -Ja pojde - zaproponowal Anvar. - Wiem, gdzie je pan trzyma. -Nie. Jakos sobie poradzimy. Jesli powedrujesz na gore do biblioteki i z powrotem, stracimy polowe dnia. A poza tym, ta droga jest niebezpieczna dla kogos, kto jej nie zna. - Finban zamrugal gwaltownie. - Aurian nigdy by mi nie wybaczyla, gdybym zgubil cie we wnetrzu ziemi. Jakos sobie poradzimy. - Rzucil kule swiatla Magow w strone sufitu, ale uczynil to zbyt mocno i rozprysnela sie tysiacem iskier o sklepienie, pograzajac ich w calkowitej ciemnosci. -Zgnile lajno nietoperza! Ciagle to robie. - Ostry i pelen zlosci glos Finbarra odbil sie echem w mroku. Anvar wstrzymal oddech. Do tej pory zawsze w nocy widzial doskonale, ale nigdy wczesniej nie doswiadczyl tak absolutnej ciemnosci. Naciskala na niego, jakby ciezar calego wzgorza oparl sie o jego ramiona. W panice odwrocil sie, chcac uciekac, ale jego stopa ugrzezla w stosie papirusow i stracil rownowage, padajac ciezko na sciane. Polki nad nim zalamaly sie, zrzucajac lawine papieru i kawalkow drewna, a potem caly kawal sciany runal pod jego ciezarem, w chmurze pylu i loskocie kamieni. Finbarr zapalil nowe swiatlo. -Na bogow, Anvar! Zobacz co odkryles! - Jego twarz, ktorej wiek zawsze trudno bylo okreslic, jasniala z podniecenia. Anvar wygrzebal sie z gruzow, otrzepujac kurz i okruchy skaly. Za sciana znajdowala sie komnata - nie, grota! Z przeciwnej strony wiodl do niej tunel, obiecujac dalsze sekrety. Oczy Finbarra plonely z zachwytu, kiedy patrzyl na skarby znajdujace sie wewnatrz. Starozytne woluminy w blyszczacych, pozlacanych oprawach zostaly ulozone w staranny stos blisko naroznika, a drobne przedmioty - z wygladu rzeczy osobiste - rzucone pod sciane. Kiedy Anvar przygladal sie odkryciu, piekny zloty kielich spadl ze stosu i sturlal sie po podlodze w jego kierunku. Chlopiec zrobil krok do przodu, ale Finbarr chwycil go za ramie. -Poczekaj! Tutaj jest magia! To miejsce jest chronione! - Archiwista wyciagnal Anvara z komnaty. - Jesli sie nie myle powiedzial - wlasnie dokonales najcenniejszego odkrycia w tym stuleciu! Musimy natychmiast sprowadzic Arcymaga! Zanim Aurian weszla do Wiezy Magow, przez dluga chwile przygladala sie znajomemu dziedzincowi Akademii i stwierdzila, ze cieszy ja, iz jest z powrotem. Chociaz odwiedziny u Eilin byly mile, to ogromnie tesknila za Forralem. Martwila sie rowniez o Anvara i o to, jak sobie radzi w czasie jej nieobecnosci. Po raz kolejny zastanowila sie, dlaczego chlopiec tak bardzo boi sie Miathana i dlaczego Arcymag w az tak widoczny sposob okazuje swa niechec do niego. Jesli Miathan szczerze wierzyl, ze Anvar jest morderca, daloby sie wytlumaczyc te tajemnice - ale jezeli rzeczywiscie tak bylo, to dlaczego jego stosunek nie zmienil sie, gdy imie sluzacego zostalo oczyszczone? Wnoszac swoje ciezkie torby po schodach Wiezy, Aurian pomyslala, ze chcialaby, aby Anvar byl przy niej i nieco jej pomogl. Byla rozczarowana, nie zastajac go czekajacego na dziedzincu. -Aurian, jestes idiotka! - powiedziala do siebie, gramolac sie na gore. - Skad on mogl wiedziec, ze wracasz! A poza tym, ma ciekawsze rzeczy do roboty. Wszystkie mysli o Anvarze ulotnily sie, kiedy weszla do swoich komnat. Miathan juz tam byl, czekal na nia. -Moja najdrozsza Aurian! - Arcymag ruszyl do niej, wyciagajac rece. - Widzialem ze swojego okna jak wjezdzasz na dziedziniec. Tak sie ciesze, ze jestes cala i zdrowa w domu! Aurian, cofajac sie pospiesznie przed jego wylewnym powitaniem, poczula, ze dretwieje z przerazenia. Jak zdolal dostac sie do jej pokoi? Myslala, ze ona i Anvar maja jedyne klucze. Czy cos sie stalo jej sluzacemu? Wzdrygnela sie widzac dziwnie promienny wzrok Miathana i gwaltowne ruchy zdradzajace podniecenie. Gdy znajdowala sie daleko, latwo mogla sobie wmowic, ze to dziwne zachowanie jest tworem jej wyobrazni, ale teraz nagle zrozumiala. Teraz, nareszcie, mial ja sama. Wychodzac z biblioteki Anvar zobaczyl konia Aurian stojacego cierpliwie przy drzwiach Wiezy Magow i wszystkie mysli na temat jego zadziwiajacego odkrycia w katakumbach zniknely. -Moja Pani! - wykrzyknal radosnie. - Wrocila! - Pobiegl przez dziedziniec i schodami na gore. Usmiechniety Finbarr podazyl za nim. -Nie! Odejdz ode mnie, Miathanie! - krzyk Aurian zabrzmial w momencie, gdy Anvar i Finbarr dotarli do jej komnat. Anvar wstrzymal oddech z przerazenia. Arcymag! Jak oszalaly szarpnal za klamke, ale drzwi byly zamkniete. Bez zastanowienia rzucil sie na nie, walac rozpaczliwie w drewniane kasetony, gdy nagle uslyszal glosne przeklenstwa Arcymaga. Po chwili drzwi sie otworzyly. Brzegi podartych szat Miathana tlily sie, jego rece pokrywaly bable i czarna sadza, a twarz posiniala z wscieklosci. -Jak smiesz mi przeszkadzac! - warknal i podniosl reke, by uderzyc chlopca, ale Finbarr szybko wysunal sie pomiedzy Arcymaga i jego ofiare, a Anvar poblogoslawil przytomnosc umyslu archiwisty. Miathan gwaltownie cofnal sie tlumiac przeklenstwo. -To ja ci przerwalem, Miathanie - powiedzial spokojnie Finbarr, jak gdyby nic sie nie stalo. - Musisz wybaczyc ekscytacje sluzacego, dokonalismy w archiwum niebywalego odkrycia, ktore powinienes natychmiast zobaczyc. - Nie czekajac na odpowiedz przepchnal sie obok zaskoczonego Arcymaga i wszedl do pokoju. Anvar szybko podazyl w slad za nim i zamarl na widok swej pani. Aurian siedziala wtulona w kat pokoju, jej ubranie bylo poszarpane, a oczy plonely gniewem. Wlosy, wyciagniete ze skomplikowanego uczesania, niemal dotykaly ziemi fala czerwieni. Reka, cofnieta do tylu jak lapa drapieznika, zaciskala osmolona kule ognia, a dymiacy slad na dywanie dowodzil, ze bylo ich wiecej. Widzac Finbarra i swego sluzacego, Mag powoli zdusila miedzy palcami plomien i oparla sie o sciane, blada i roztrzesiona. Anvar zesztywnial z wscieklosci, ale Finbarr powstrzymal go kladac reke na jego ramieniu. -Czy cos nie tak, Aurian? Spojrzal ostro na Arcymaga. Miathan wzruszyl ramionami. -Prosty eksperyment z magia Ognia, ktory wymknal sie spod kontroli - odpowiedzial spokojnie. - Probowalem jej pomoc, kiedy przyszliscie. -Czy mam poslac po Meiriel? - Finbarr skierowal to pytanie do Arcymaga, ale kiedy je wypowiadal jego wzrok powedrowal ku Aurian. -To nie bedzie konieczne - warknal Miathan. Po czym znow usmiechniety odwrocil sie w strone drzwi. - No coz, moze pojdziemy i obejrzymy to wasze zadziwiajace odkrycie? Jestem pewien, ze Pani Aurian tez do nas dolaczy. Zaproszenie brzmialo jak rozkaz i Anvar wiedzial, ze Arcymag niechetnie ja zostawia. -Przyjdzie, kiedy sie pozbiera - powiedzial pogodnie Finbarr. - Wiem, jak wyczerpujace potrafia byc te... eksperymenty. Chodz, Arcymagu, to nie powinno czekac. - Wyprowadzil Miathana z pokoju. Na progu odwrocil sie do Anvara marszczac brwi. - Zajmij sie swoja pania - wyszeptal. - Ja zajme sie Miathanem. - I juz go nie bylo. Aurian wstala, przeszla przez pokoj, dygoczac usiadla na kanapie i ukryla twarz w dloniach. -Czekal na mnie - szepnela. - Kiedy wrocilam, byl tu. On... on po prostu oszalal, Anvar! Powiedzial, ze wystarczajaco dlugo byl cierpliwy i ze nie chce juz dluzej czekac. O, bogowie! - Jej westchnienie przeszlo w szloch. - Jak mogl! Zawsze byl dla mnie jak ojciec! Nie wiedzac, co zrobic, Anvar nalal jej kielich wina. Przyjela go z wdziecznoscia, a chlopiec kleknal przy niej. Nie mogl patrzec w jej przerazone, zamglone bolem oczy. -Pani... czy on... Aurian skrzywila sie i potrzasnela glowa. -Nie - powiedziala drzacym glosem. - Chociaz naprawde probowal! Dobrze, ze wiem, jak walczyc! Anvar zobaczyl slady lez w jej oczach i poczul zdumiewajacy przyplyw ciepla. Bardzo odwaznie ujal jej rece. -Nie martw sie, Pani. Finbarr widzial, co zaszlo. Powiedzial, ze porozmawia z Arcymagiem. Poza tym - dodal zapalczywie - Miathan nie bedzie mial drugiej okazji - dopilnuje tego! Zostane z toba bez wzgledu na to, co powie. Nigdy nie zostawie cie z nim samej, obiecuje. -Dziekuje, Anvarze. Wiem, ze to dla ciebie trudne, bo sie go boisz, a po dzisiejszym dniu zaczynam rozumiec, dlaczego! - Aurian przeszedl dreszcz. -Wszystko bedzie dobrze, Pani. Z pewnoscia nie zrobi nic przy swiadkach. - Anvar zalowal, ze nie potrafi byc bardziej przekonujacy. Aurian westchnela. -Mam tylko nadzieje, ze sie nie mylisz. W przeciwnym wypadku nie wiem, co zrobie. 11 Proba sil To prawdziwa jesien, pomyslala Aurian, jadac przez opustoszale ulice w strone garnizonu. Bylo ladnie i bezchmurnie, choc swiatlo stawalo sie teraz bledsze, a powietrze znacznie chlodniejsze. Po raz pierwszy od wielu miesiecy Aurian miala na sobie swoj plaszcz i byla z tego bardzo zadowolona. Miathan dal jej nowe, luksusowe okrycie z miesistej, delikatnej welny w jej ulubionym szmaragdowym kolorze, ale, wzgardzone, wisialo za drzwiami, a Aurian miala na sobie mocny, zolnierski, stary plaszcz Forrala, uszyty z twardej, szorstkiej i tlustej welny gorskich owiec. Wiedziala, ze to glupie, ale noszenie tego wytartego plaszcza sprawialo, ze czula sie blizej jego wlasciciela. Wojownik caly czas utrzymywal dyskretny i jakze trudny do pokonania dystans, a ona byla bliska rozpaczy. Od tak dawna go kocha! Kiedys nie wiedziala, ze Magom nie wolno kochac Smiertelnych, a teraz jest juz za pozno. Jak moglaby kiedykolwiek pokochac kogos innego?Mysl o tym spowodowala, ze przypomniala sobie o duzo wiekszym zagrozeniu. Miathan. Od momentu, kiedy Arcymag przyjal ja jako swoja uczennice, traktowal jak ulubiona corke, a ona ufnie kochala go i szanowala. Ale wczorajsze wydarzenia zmienily wszystko. Aurian wzdrygnela sie, nie mogac strzasnac z siebie brudnych wspomnien. Chociaz nigdy nie miala kochanka, nie braklo jej wiedzy w tej dziedzinie, tyle slyszala od swoich przyjaciol z garnizonu. Sama mysl o dzieleniu loza z Miathanem napawala ja obrzydzeniem. Jego okrucienstwo w stosunku do Anvara bylo pierwsza rzecza, ktora wzbudzila w niej watpliwosci - czyzby celowo sklamal, ze sluzacy jest morderca? Aurian wiedziala, ze nigdy juz nie zdola zaufac Arcymagowi, a jej stosunki z nim przybraly teraz odcien lekliwego uzaleznienia. Wczoraj wieczorem, dzieki odkryciu Anvara, udalo jej sie uniknac spotkania sam na sam z Miathanem, ale jak dlugo jeszcze bedzie w stanie sie bronic? On jest najpotezniejsza osoba w miescie i zawsze bierze to, czego chce. Oprocz Finbarra, Aurian nie smiala zaufac zadnemu Magowi. Jesli Miathan planowal to od samego poczatku, kazdy z nich albo i wszyscy mogli brac udzial w spisku. Dzielenie loza z Arcymagiem zawsze uwazano za zaszczyt. Eliseth oddalaby swa prawa reke, by moc go dostapic, pomyslala kwasno Aurian. Przyszlo jej do glowy, zeby porozmawiac z Maya, ale wtedy z pewnoscia o zajsciu dowiedzialby sie Forral, a tego chciala uniknac, zbyt dobrze wiedzac, jak zareaguje. Nie mial szans z Arcymagiem. To bez sensu, myslala rozpaczliwie Aurian. Powinnam opuscic Nexis i wrocic do Doliny. Ale chociaz bylo to jedyne sensowne rozwiazanie, nie mogla powstrzymac lez na sama mysl o nim. Jak moglaby odejsc? Co staloby sie z Anvarem, gdyby odeszla? On nalezal do Akademii i przysiagl, ze jej nie opusci! A jak moglaby opuscic Finbarra i Maye, i Parrica, i Vannora? I - Forrala! Nie znioslaby ponownej jego utraty! Zmeczona po wczorajszym szoku i bezsennej nocy, pozwolila myslom krazyc w beznadziejnym smutku, nawet o krok nie zblizajac sie do zadnego rozwiazania. Zaabsorbowana swoimi klopotami Mag przejechala przez kamienna brame garnizonu, nie zdajac sobie sprawy, ze dotarla juz na miejsce. Zbyt pozno uslyszala tetent konia pedzacego wprost na nia. Uratowalo ja doswiadczenie - oraz slepy instynkt. Poczula tylko podmuch wiatru wywolanego przez miecz przelatujacy nad jej glowa, kiedy zanurkowala pod brzuch konia. Z noga ciagle w strzemieniu, jedna reka sciskajac wodze i kule siodla, druga wyciagnela sztylet i przeciela popreg konia napastnika, gdy ten ja mijal. Nastepnie podciagnela sie do gory i gwaltownie obrocila konia w sama pore, by ujrzec, jak siodlo tego drugiego chwieje sie i spada, zrzucajac jezdzca w piach placu cwiczen. Aurian usmiechnela sie radosnie. Panic, z ktorym ostatnio trenowala, siedzial na ubitej ziemi, okropnie przeklinajac. -Mam cie! - krzyknela Aurian triumfujaco, a jej klopoty na chwile zniknely. - Stawiasz mi piwo, Parric. Przysadzisty dowodca jazdy spojrzal na nia kwasno i wyplul kurz. -Pfu! Piwo, rzeczywiscie! Bylas tak cholernie powolna, ze moglbym ci uciac glowe, gdybym tylko zechcial! -Bzdury! - odparowala. - Co w takim razie robisz na dole? Dalej, przyznaj sie, ja zwyciezylam. -Nieprawda! -Prawda! - Rozejrzala sie za wsparciem i zobaczyla Maye obserwujaca na strzelnicy luczniczej, ustawionej na drugim koncu placu, D'arvana, ktory strzelal do celu w towarzystwie Fionala, najlepszego lucznika w garnizonie. - Maya, widzialas to? - zawolala. - Wygralam, prawda? Zastepca Forrala - szczupla, ciemnowlosa mloda kobieta, ktorej delikatne piekno zdumiewajaco kontrastowalo z blyskawicznym refleksem oraz jednym z najbardziej agresywnych i efektywnych stylow walki, jaki Aurian kiedykolwiek widziala - mierzyla niewiele ponad piec stop wzrostu, ale bez trudu potrafila utrzymac dyscypline. Nawet najroslejszy wojownik bal sie jej cietego jezyka. Wsrod obcych stawala sie jednak cicha i niesmiala, i zdecydowanie wolala towarzystwo kilku bliskich przyjaciol. Od pierwszego spotkania w "Bystrym Jeleniu" bardzo sie z Aurian do siebie zblizyly. Co wiecej, Maya zdawala sie przekonywac do Magow. Od kiedy D'arvan zaczal przychodzic z Aurian do garnizonu, jego i pania porucznik zazwyczaj widywano razem. Aurian byla zachwycona, ze mlody, niesmialy Mag znalazl przyjaciela poza Akademia. Tak bardzo cierpial z powodu zdrady Davorshana z Eliseth. Pierwsze wizyty D'arvana w garnizonie wygladaly dziwnie z powodu napiecia tak intensywnego, ze przez pewien czas nawet Aurian ogarnialo przerazenie, ale przezwyciezyl w koncu niesmialosc, odkrywajac w sobie niewiarygodny talent luczniczy. Potem Maya zdobyla jego zaufanie i zdjela ciezar zmartwien z ramion Maga. Bliznieta w tym czasie zdawaly sie przerwac wojne - chociaz przeprowadzily sie do osobnych pokoi. Najwidoczniej nauczyly sie zyc z roznicami, ktore je do siebie zrazily. A Aurian, ku swemu zaskoczeniu, zostala sowicie nagrodzona za swa dobroc w stosunku do D'arvana, gdyz zdobyla kolejnego, najmniej oczekiwanego przyjaciela w Akademii. Glos Panica przywolal Aurian do rzeczywistosci. -No i co, slyszalas co powiedziala? Wygrala? Fional po prostu wzruszyl ramionami, a D'arvan, skupiony na strzelaniu, kiwnal zamyslony do obydwojga przeciwnikow. Maya jednakze, usmiechajac sie, powoli podeszla do nich. -Parric ma racje. Bylas powolna - powiedziala do Aurian. -A widzisz? - drwiaco skomentowal dowodca jazdy. Twarz Aurian spochmurniala. -Ale - kontynuowala Maya - skuteczna. Przeciecie popregu bylo sztuczka, jakiej dawno nie widzialam! Musisz to przyznac, Parric, za dobrze ja wyszkoliles. Punkt dla Aurian. -Ha! - Aurian wytknela palcem niskiego mezczyzne. - A nie mowilam! -Cholerne baby! - wymamrotal z oburzeniem Parric podnoszac sie z ziemi i otrzepujac kurz z ubrania. - Zawsze trzymaja razem! Aurian zsiadla z konia usmiechajac sie. Ktos z zewnatrz, pomyslala, bylby przerazony tym wypadkiem, ale w garnizonie takie niespodziewane ataki byly na porzadku dziennym. Zolnierze stanowili niemal rodzine. Utrzymywali porzadek w miescie i okolicach, zajmowali sie wszelkimi problemami i na zlecenie rady toczyli wszystkie bitwy czy wojny. Wszyscy mieli tez swiadomosc niebezpieczenstw swojego zawodu. Stad braly sie te smiertelnie ryzykowne sztuczki, ktorymi sie zaskakiwali. Byli bezwzgledni wobec siebie i towarzyszy, ryzykujac utrate przyjazni - aby szlifowac swoje umiejetnosci, cwiczyc bystrosc i by zwiekszyc szanse przezycia. To dawalo efekty. Teraz, dzieki Forralowi i jego towarzyszom broni, stala sie wojownikiem lepszym niz kiedykolwiek, a zawarte przyjaznie okazaly sie cenniejsze od zlota. Nagle Aurian uswiadomila sobie, ze Maya zwraca sie do niej. -Co mowilas? -Zapytalam, jak tam wizyta u twojej matki? -Nie wiem, mniej wiecej taka sama jak zwykle. O bogowie, czyzbym wrocila dopiero wczoraj? - Wydalo jej sie to niewiarygodne. -Szczerze powiedziawszy, jestes dzisiaj jakas odlegla - stwierdzila Maya. Wziawszy sie pod rece, obydwie kobiety przeszly w kierunku budynku przypominajacego stodole, w ktorym znajdowala sie sala cwiczen. -Nie spalam cala noc, o czym moglby ci powiedziec D'arvan, gdyby udalo ci sie odwrocic jego uwage od strzelania z luku - powiedziala Aurian. - W Akademii panuje wielkie podniecenie. Finbarr znalazl pod archiwum jakies groty, wypelnione starymi dokumentami, ktore moga zawierac zagubiona historie rodu Magow sprzed Kataklizmu. Maye przeszedl dreszcz na samo wspomnienie starych, magicznych wojen, ktore niemal zniszczyly swiat. Wykonala tajemny znak odczyniajacy zlo. -O bogowie - powiedziala - myslalam, ze wszystko uleglo zniszczeniu. -Wszyscy tak myslelismy, ale najwidoczniej ktos byl na tyle rozsadny, ze ukryl te magiczne przedmioty przed niebezpieczenstwem. Chociaz tamta Akademia, tak samo jak i reszta miasta, zostala zrownana z ziemia, przedmioty przetrwaly wieki - opowiadala Aurian. - Pol nocy zajelo nam zdjecie chroniacych je zaklec tak, by mozna bylo ich dotknac, ale wtedy zaczely sie rozpadac. Reszte nocy spedzilismy na wymyslaniu magii zabezpieczajacej, ktora uratowalaby je przed zniknieciem. -Wedlug mnie powinniscie zostawic je w spokoju - powiedziala Maya posepnie. - Zapamietaj moje slowa, Aurian, nic dobrego nie wyjdzie z grzebania w starych, zlych mocach. Slyszac slowa przyjaciolki, Aurian poczula jak cierpnie jej skora. Dzien wydawal sie pograzac w ciemnosci, w przeczuciu jakiejs nadchodzacej katastrofy. Zadrzala. -Co sie stalo? - zapytala ostro Maya. -Nic. Jestem zmeczona, to wszystko. - Probowala przekonac sama siebie, ze to prawda. -Pewna jestes, ze powinnas dzisiaj walczyc? - Glos Mayi pelen byl niepokoju. - Wiesz, ludzie zmeczeni popelniaja bledy. Aurian stanela w miejscu. -Na Chathaka! Zupelnie o tym zapomnialam. -Cudownie - powiedziala oschle Maya. - Forral wybiera ciebie sposrod wszystkich w garnizonie, abys mu partnerowala w pokazowym pojedynku dla rekrutow, a ty o tym zapominasz. No tak, to przeciez tylko zaszczyt spotykajacy najlepszego wojownika. Nic dziwnego, ze taki drobiazg umknal twej pamieci! -Maya, zamknij sie! - warknela Aurian. -Nie przespana noc w najmniejszym stopniu nie wplynela na zrzedliwosc, jaka prezentujesz co rano! - droczyla sie Maya, po czym jej twarz spowazniala. - Przepraszam, Aurian. Widze, ze cos cie dreczy. Czy chcesz o tym porozmawiac? Mamy czas. Forral znowu zaspal. - Skrzywila sie. Aurian westchnela, gdyz wspolczucie przyjaciolki kusilo ja, by wyrzucic z siebie wszystkie zmartwienia. Z trudem wziela sie w garsc. -Dzieki, Maya, ale to jest cos, z czym musze poradzic sobie sama - powiedziala. - Jesli jednak mamy czas, to oddam wszystko za troche taillinu. Kiedy usiadly w pustej kantynie, trzymajac w dloniach dymiace kubki, Maya znow zaatakowala. -To nie ma nic wspolnego ze sprawa Forrala, prawda? - nalegala. -Co? - przez moment Aurian pomyslala, ze przyjaciolka odkryla jej uczucie, ale kolejne slowa Mayi wyprowadzily ja z bledu. -Udaje mu sie to ukrywac przed wiekszoscia garnizonu, ale nikt nie moze tyle pic, by nie wydalo sie wczesniej czy pozniej. Serce Aurian zamarlo. -Jak dlugo to trwa? Maya wzruszyla ramionami. -Tygodnie, miesiace. Ale ostatnio jest coraz gorzej i jako przyjaciolka Forrala, jak rowniez jego zastepca, martwie sie. On traci swa ostrosc, Aurian. Ja juz to widze, a wiesz jak tutaj jest. Predzej czy pozniej ktos zrobi mu kawal, tak jak Parric zrobil go dzis tobie, i zrani go. - Maya przerwala na widok przerazenia na twarzy Aurian. - Niech licho porwie moja wielka gebe! Nie wiedzialas, prawda? -W porzadku - odparla slabym glosem Aurian. - Zaluje, ze wczesniej mi nie powiedzialas. Moze bede mogla z nim o tym porozmawiac. -Dzieki, Aurian. Przepraszam, ze cie tym obarczam, ale ciebie moze poslucha. On... - Maya nagle zamknela usta, a jej oczy zwezily sie. Podniosla sie. - Ruszajmy - powiedziala. - Juz czas. Rzedy drewnianych law wokol sali cwiczen wypelnione byly po brzegi. Nowo przyjeci rekruci siedzieli po jednej stronie, a pozostale miejsca zajmowali wszyscy czlonkowie garnizonu, ktorzy nie mieli akurat sluzby, a zdolali sie wcisnac. Coroczny pokaz walki w stylu wolnym, majacy zaprezentowac nowo przybylym, jak powinien wygladac koncowy poziom ich umiejetnosci, byl zawsze spektakularny i nikt nie chcial przegapic okazji, by zobaczyc najlepszych wojownikow w akcji - szczegolnie w tym roku. Forral zawsze wybieral sobie najzdolniejszego partnera, a nominujac Aurian ryzykowal oskarzenie o brak obiektywizmu. Jezdzcy jednak wiedzieli, co robi, i zaklady (calkowicie nielegalne) opiewaly na sumy wyzsze niz zazwyczaj. Kiedy Aurian wkroczyla na arene, atmosfera byla napieta. Wykonala cwiczenia i medytacje, zeby przygotowac swoje cialo i umysl do nadchodzacej walki, ale i tak zlapala sie na tym, ze z troska spoglada na wchodzacego wlasnie Forrala. Oprocz niewielkiej opuchlizny wokol oczu, nie zauwazyla innych zmian i zmusila sie, by na razie przestac o tym myslec. Dwoje zawodnikow, ubranych w podobne skorzane zbroje bez rekawow, skorzane nogawice i miekkie buty, uklonilo sie sobie formalnie i walka sie rozpoczela. Aurian krazyla ostroznie, wiedzac, ze z wojownikiem miary Forrala nie moze dzialac zbyt pochopnie. Nagle on pchnal, znajdujac luke tam, gdzie mogla przysiac, nie moglo jej byc. Odskoczyla, czujac jak sam czubek jego miecza dotyka twardej skory zbroi, tuz nad zebrami. Na szczescie okazala sie dosc szybka. Udala potkniecie, po czym natarla z boku. Strumyczek krwi pojawil sie na lewym ramieniu Forrala, a westchnienie zdumionego tlumu zawtorowalo jej wlasnemu. Pierwsza krew dla niej i to jak szybko! Nigdy nie powinien byl dac sie nabrac na taka stara sztuczke. Musi cos zrobic. Znow natarla, tym razem na wprost. Forral zablokowal cios podniesionym mieczem i silowali sie ze soba, twarz przy twarzy, zwartymi ostrzami. Aurian uslyszala jak widownia znow westchnela. Sadzili, ze popelnila blad doprowadzajac do zwarcia z tezszym i silniejszym mezczyzna, ale jej ruch byl przemyslany. -Zwalniasz, staruszku? - szydzila cicho. - Nadszedl dzien, w ktorym cie pokonam, Forral. Ujrzala blysk zdumienia i gniewu na jego twarzy, ale na wiecej nie miala czasu. Naglym mlynkiem uwolnil sie, prawie wytracajac Aurian miecz z reki. Potem walka toczyla sie juz na powaznie. Dla Aurian czas sie zatrzymal. Ona i Forral odgrywali na piasku swoj zawily taniec wojenny, a wszystko inne zostalo daleko. Swiat zawezil sie do niej, jej przeciwnika i blyszczacej stali, ktora mieli w dloniach. Przecinajac powietrze Coronach wydal z siebie piesn smierci, a Aurian uradowala sie razem z nim. Zespolila sie z ostrzem, z jego czystym, wysokim spiewem, po ktorym nastepowal mocny wstrzas przebiegajacy wzdluz jej ramion za kazdym razem, gdy obydwa miecze uderzaly o siebie. Poczula cieple struzki krwi z tuzina drobnych ran, a potem o nich zapomniala. Forral rowniez krwawil w kilku miejscach. Mial teraz czerwona twarz i brakowalo mu tchu, jego ruchy byly mniej plynne. Nagle, zdziwiona, Aurian zdala sobie sprawe, ze potrafilaby go pokonac. Ta ulamek sekundy trwajaca mysl mogla ja kosztowac przegrana. W sama pore zauwazyla ciecie Forrala, oslonila glowe, przeturlala sie i podniosla wciaz z mieczem w dloni, gotowa zaatakowac. Krok po kroku zaczela zmuszac go do odwrotu. Swiadomosc, ze przegrywa, zaczela docierac do Forrala i atmosfera walki nieco ulegla zmianie. Byl z niej dumny. Aurian wiedziala o tym, jakby czytala w jego myslach. Kiedy walczyli, powietrze miedzy nimi bylo napiete, laczyla ich tak mocna wiez, ze walczyli prawie jak jedno i Aurian wiedziala, ze juz nie wystepuja przeciwko sobie - walcza razem, chociaz kazde robi co moze, by zwyciezyc. Pomimo ran i zmeczenia, ktore ja ogarnialo, czula sie tak, jakby mocne wino uderzylo jej do glowy. Powolny usmiech rozpromienil twarz Forrala i odkryla, ze sama szeroko sie do niego smieje. Nigdy dotad nie byli tak calkowicie razem. Walka przeszla do historii garnizonu. Ci szczesliwcy, ktorzy mogli ja obejrzec, opowiadali pozniej, o ciosach tak szybkich, iz ledwo udawalo sie je dostrzec. Nikt nie wiedzial, jak dlugo trwala. Aurian stracila poczucie czasu w radosci wspolzawodnictwa. A potem, nagle, bylo po wszystkim. Forral lezal powalony na piasku u jej stop, ostrze jej miecza dotykalo jego szyi. Widownia zamilkla zszokowana, gdy ledwie zywa z wysilku, kiedy napiecie wywolane walka odplynelo z jej ciala, Aurian podniosla bron, by oddac honor przeciwnikowi. Wspierajac sie na mieczu, wyciagnela reke, chcac pomoc Forralowi wstac. Podniosl sie i ich oczy w jednym spojrzeniu przekazaly sobie wszystkie slowa i wszystkie uczucia, ktore tak dlugo skrywali w sercach. Nie bylo juz co udawac. Podpierajac sie nawzajem opuscili arene. Tlum, jakby uwolniony z zaklecia, skoczyl na rowne nogi i zaczal burzliwie wiwatowac. Aurian i Forral wymienili zdziwione spojrzenia. Zupelnie zapomnieli o ludziach. Bez slowa pokustykali w strone kwatery Forrala. Zanim drzwi zdazyly sie zamknac, trzymali sie juz w objeciach. Kochali sie na podlodze, nie baczac na krew, pot i piach. Kiedy zrywal z niej zakrwawione ubranie, dotyk jego rak doprowadzil Aurian do ekstazy. Pamietala, ze krzyknela z bolu, kiedy wszedl w nia po raz pierwszy. Pozniej podziwiala since na jego ramionach w miejscach, gdzie w tym momencie zacisnely sie jej palce. Forral zadrzal, a jego cialo zesztywnialo. Tak dlugo tesknil za ta chwila, ze nie mogl dluzej zwlekac. Potem polozyl sie przy niej, calujac jej oczy, szyje i usta. Aurian mruczala, ciagle jeszcze napieta, pelna pozadania... Poczula, ze jego reka delikatnie dotyka jej piersi, ud, wzgorka miedzy udami, a gdy doprowadzil ja do szczytowania, ponownie w nia wszedl i tym razem, kiedy nadeszla ta chwila, byli calkowicie razem. Ich namietnosc, silna i dlugotrwala, umocniona przyjaznia, szacunkiem i gleboka radoscia starej milosci, ktora okazala sie nowa, byla porazajaca. Lezeli przytuleni, pozwalajac, by swiat powoli do nich wracal. Aurian przepelnialo zdumienie. Przezyla najwazniejszy moment w zyciu kobiety - i Forral ja kochal. Nie jako mloda dziewczyne, ktora znal, ale jako kobiete. Czula sie tym odmieniona, a i on, w pewien sposob, tez. Aurian odczuwala niezwykla niesmialosc w obecnosci tego muskularnego, owlosionego mezczyzny - jej kochanka. Potem obrocil sie do niej, tkliwosc wrecz emanowala z jego twarzy i znow byl Forralem, ktorego zawsze kochala i ktoremu ufala. -Kochanie - wyszeptal - gdybys tylko wiedziala... Aurian wyciagnela reke, by dotknac jego twarzy. -Wiem, odkad bylam mala dziewczynka. Powiedzialam ci wtedy, pamietasz? -Owszem, mowilas. Myslalem jednak, ze to dziecinny kaprys. Nie wzialem pod uwage twojego uporu. I jakim jestes wojownikiem! O bogowie, alez bylem dzisiaj z ciebie dumny. -Ty mnie uczyles, Forral, a teraz nauczyles mnie jeszcze czegos. - Oczy Aurian skrzyly sie. - Jak myslisz, kto wygral tym razem? -Szelma! - zasmial sie Forral. - A jak ty myslisz, kto wygral? -Mysle - powiedziala z zadowoleniem Aurian - ze byl remis. - I pocalowala go. Wykapali sie i opatrzyli sobie nawzajem rany. Aurian nie chciala zadnego magicznego uzdrawiania. Posiadla moc innego rodzaju i kazda z tych szram stala sie dla niej cenna. Zadne skaleczenie nie bylo powazne, ale teraz, kiedy Aurian je zauwazyla, piekly. Zaczynala sztywniec po wyciskajacej pot z czola walce i pozniejszym kochaniu sie na podlodze. Ale to nie mialo zadnego znaczeniu. Ona i Forral, cudownie oszolomieni, nie mogli powstrzymac sie od wzajemnego dotykania i patrzenia sobie w oczy. Dla Aurian, to bylo jak powrot do domu - i tak bardzo naturalne, ze chyba nigdy wczesniej nie wiedziala, co to oznacza. Ich pieszczoty mogly rozwinac sie w cos wiecej, ale przeszkodzilo w tym dyskretne pukanie do drzwi. Forral zaklal i poszedl je otworzyc. Nie zobaczyl nikogo, ale na podlodze stala duza taca z jedzeniem i piciem. Kiedy Forral postawil ja na stole, Aurian dostrzegla skrawek zwinietej kartki, opartej o butelke wina. Forral rozwinal ja i wybuchnal smiechem. -Powinienem byl sie domyslic! - Wreczyl kartke Aurian, ktora rozpoznala schludne, zwiezle pismo Mayi. -Najwyzszy czas! - przeczytala glosno. Kiedy zjedli, postanowili sprawdzic, czy ich milosc bedzie taka sama w czystej poscieli. Okazala sie nawet lepsza. Zmierzch zastal ich siedzacych w lozku, popijajacych brzoskwiniowe brandy. Glos Mayi musztrujacej na dziedzincu nieszczesnych rekrutow wpadal przez otwarte okno. Aurian popijala ze smakiem alkohol. Cieplo, ktore czula, kiedy napoj przeplywal jej przez gardlo, pasowalo do zaru, ktory miala wewnatrz. Ale przypomnialo jej to o powazniejszych sprawach i obrocila sie do Forrala. Najlepiej bedzie, jesli wyjasni wszystko od razu. -Dlaczego zaczales tyle pic? - spytala. Forral omal nie upuscil kieliszka. Oblal sie rumiencem. -Kto ci powiedzial?. -Maya. Martwi sie o ciebie. Ja rowniez. -Bogowie, czy ta przekleta kobieta wie wszystko? Pomiedzy wami dwiema mezczyzna nie ma szans. -To dlatego ze troszczymy sie o ciebie - powiedziala miekko Aurian. Forral objal ja ramieniem. -Wiem, kochanie i przepraszam. Czlowiek zaczyna sie bronic, kiedy wie, ze zachowuje sie jak idiota. To bylo... no coz, to bylo z twojego powodu. -Przeze mnie? Skinal glowa. -Nie wiem, kiedy przestalem myslec o tobie jak o dziecku, ale gdy tak sie stalo... no coz, miewalem kobiety. -O? - W glosie Aurian dala sie slyszec grozba. Jego poprzednie kochanki byly ostatnia rzecza, o ktorej chciala rozmawiac. -Ale nie na dlugo - powiedzial pospiesznie Forral, mierzwiac jej wlosy. - W kazdym razie wiedzialem, ze czujesz to samo. Probowalem tego uniknac, aby cie chronic, ale wtedy czulem, ze cie ranie i tez mnie to bolalo - wiec zaczalem pic. -Dlaczego nic nie powiedziales? - zapytala Aurian. - Pomysl, ile czasu zmarnowalismy! Forral westchnal. -Sluchaj, porozmawiamy o tym innym razem. Jestesmy dzisiaj tacy szczesliwi, nie chce tego psuc. -Nie - powiedziala stanowczo Aurian. - Chce wiedziec. Sam powiedziales, ze nie jestem juz dzieckiem. Czy ma to cos wspolnego z tym glupim zakazem zwiazkow Mag - Smiertelni? Ja juz sie nad tym zastanawialam i nic mnie to nie obchodzi. Jesli zajdzie taka potrzeba, mozemy razem odejsc. Miathan nie jest panem calego swiata. -Nie, tu nie chodzi o Miathana, chociaz i tak bedziemy miec duzo problemow, kiedy sie dowie. Ale jest cos, czego nie wzielas pod uwage. - Twarz Forrala spowazniala. - Aurian, ty urodzilas sie Mag. Do momentu, kiedy cos cie nie zabije, mozesz zyc tak dlugo, jak zechcesz. Ze mna jest inaczej. Ja - jestem Smiertelny. Nie jestem juz mlodym mezczyzna, przekroczylem czterdziestke - i nawet jesli uda mi sie przetrwac niebezpieczenstwa zwiazane z zyciem wojownika, to jak myslisz, ile lat mam przed soba? Probowalem nie dopuscic do tego zwiazku, bo cie kocham i nie moge zniesc mysli, ze wkrotce umre i zostawie cie sama, pograzona w smutku. Aurian poczula ucisk w zoladku. Nigdy nie zastanawiala sie nad smiertelnoscia Forrala. Kiedy przygladala mu sie przerazona, pokoj wokol niej zdawal sie znikac i poczula ten sam ostrzegawczy dreszcz niepokoju, jakiego doznala rano. Jego rysy wygladaly jakby nalezaly do tej samej, ukochanej twarzy, tyle ze bladej i nieruchomej, o zamknietych snem smierci oczach. -Nie! - Wlasny krzyk rozpaczy przywrocil ja do rzeczywistosci. Zjawa zniknela w tym samym momencie, gdy ona schronila sie ze szlochem w ramionach Forrala. Przytulil ja mocno i poczula sie tak, jakby przelewal w nia swoja sile. Wyprostowala sie, otarla oczy i podniosla brode swoim starym, pelnym uporu ruchem. -Jesli smutek ma byc cena naszej milosci - powiedziala to zaplace ja. - Moze niezbyt chetnie, ale w calosci. Kocham cie, Forral. Od lat czekalam na te chwile i nie mam zamiaru cie teraz utracic. Nawet Magowie nie zyja wiecznie. Moze na troche nas rozdziela, jednak pewnego dnia, obiecuje, odnajde cie w innym swiecie. Jezeli bedzie trzeba, umre. Forral mial lzy w oczach, ale usmiechal sie. -Moj ty wojowniku - powiedzial zduszonym glosem. - Ciesze sie, ze jestes po mojej stronie. -Oczywiscie. I zamierzam jeszcze dlugo tu pozostac. Forral przytulil ja. -Niech bogowie maja w opiece tych, ktorzy chcieliby nas rozdzielic. Jest jednak jeszcze cos, kochanie. Kiedy umre... -Nie mow tak! - krzyknela Aurian. -Tylko ten jeden raz - powiedzial stanowczo Forral - i prosze, zebys zapamietala to, co ci teraz powiem. Nie zaznalas jeszcze bolu, a ja tak i musze cie przestrzec. Kiedy umre, z poczatku mozesz chciec podazyc za mna. Nie rob tego. Zostalas obdarzona nie tylko dlugowiecznoscia, Aurian, lecz rowniez licznymi innymi darami. Wielkim grzechem byloby je zmarnowac. Nie moglbym zyc z ta miloscia, gdyby miala ona odebrac ci przyszlosc. Nie, kochanie, kiedy ja odejde, pragnalbym abys znalazla sobie kogos, i jesli potrafisz, byla szczesliwa. -Co ty mowisz? - gorzko zaprotestowala Aurian. - Jak mozesz mnie prosic o cos takiego? -Poniewaz cie kocham i nie chce, bys przez te wszystkie lata zyla samotnie. Byloby to nierozsadne i niesprawiedliwe. Widzialem ludzi, ktorzy zmarnowali sobie zycie lamentujac nad grobami ukochanych najblizszych. Gdziekolwiek pojdziesz, bede przy tobie, w twoim sercu. Jesli kiedykolwiek nakryje cie przy moim grobie, to... to spuszcze na ciebie deszcz! Przekonasz sie, ze tak zrobie! Pomimo bolu Aurian usmiechnela sie, a poniewaz atmosfera nie byla juz tak napieta, zaczeli rozmawiac o weselszych rzeczach. Lecz Aurian wziela sobie do serca jego slowa. Czula sie teraz starsza i smutniejsza, a jednoczesnie silniejsza i bardziej zdeterminowana niz kiedykolwiek. Teraz, kiedy zrozumiala jej krotkotrwalosc, milosc do Forrala stala sie slodko-gorzka, ale nieskonczenie cenniejsza. Miathan nie widzial Aurian poprzedniego dnia. Gdy tylko weszla do pokoju, reka w reke z Forralem, domyslil sie gdzie byla i po co. Forral nie uklonil sie. -Arcymagu - powiedzial spokojnie - Aurian i ja zostalismy kochankami. Na te slowa tego nedznika Smiertelnego, Miathan poczul, ze wszystko w nim gotuje sie z wscieklosci. Aurian patrzyla mu prosto w oczy, twarz miala blada, ale bez cienia skruchy. Miathan wyladowal swoja furie na Forralu. -Uwodziciel! - zasyczal, a jego glos drzal ze zlosci. - Przestepca! Grzesznik! -Co? - twarz Aurian poczerwieniala z oburzenia. - Ty smiesz oskarzac Forrala... - przerwala, zerkajac na wojownika, i Miathan zobaczyl, ze zmaga sie ze soba, usilujac opanowac zlosc. Aha, pomyslal. A wiec mu nie powiedziala! -To, co zrobiliscie, jest zabronione - warknal. -Nonsens! - odparowala Aurian. - Zakaz takich zwiazkow nie stanowi prawa i nie jest zawarty w Kodzie Magow. To tylko zalecenie ustanowione z przyczyn czysto praktycznych. Jesli Forral i ja potrafimy zyc z tymi komplikacjami, co tobie do tego? Miathan nie panowal nad soba. -Wywolacie skandal na cale miasto! Jak smiesz w ten sposob zawstydzac rod Magow i mnie! -To nie tak, Miathanie - zaprotestowal Forral. - Ludzie, po tej historii z susza, patrza na Aurian inaczej niz na pozostalych Magow. Widuja ja ze mna, czy tez odwiedzajaca garnizon, i szczerze powiedziawszy, duzo bardziej akceptuja ja, niz cala reszte. Moi ludzie juz uwazaja ja za jedna z nich, a jezdzcy szybko rozprawia sie z bzdurnymi plotkami. Vannor rowniez bardzo ja lubi, wiec nie spodziewamy sie problemow ze strony kupcow. -Ale przygotuj sie na problemy ze strony Magow! - zagrzmial Miathan. - Zdegraduje cie za to, Forral. Kaze cie wyrzucic z rady! Wygnac z miasta! Forral usmiechnal sie chlodno. -Nie wydaje mi sie, Arcymagu. Widzisz, ustalanie wojskowego czlonka rady juz nie zalezy od ciebie. I moze zainteresuje cie fakt, ze mianowalem juz swojego nastepce, na wypadek gdyby cos potoczylo sie nie tak. Znasz porucznik Maye? Z jakichs powodow nie podoba jej sie pomysl, zeby Magowie rzadzili w Nexis. Bedziesz mial niezla zabawe klocac sie z nia na radzie. Vannor juz teraz nie moze sie tego doczekac. -Ale... ale ty nie mozesz tego zrobic! - wybelkotal Miathan. Forral wyszczerzyl zeby w usmiechu. -Owszem, moge. Vannor poparl nominacje i kazalismy zapisac to oficjalnie w ksiegach. Arcymag oslupial. Zrobil krok w strone Forrala, z zamiarem unicestwienia go. Ale Aurian szybko wystapila przed wojownika, podniosla reke i wykonala nia energiczny ruch. Miathan zobaczyl, jak powietrze zachodzi mgla i iskrzy sie, kiedy magiczna oslona opadala na kochankow. Na twarzy Aurian pojawil sie wyraz czystej nienawisci, ktorego nigdy wczesniej nie widzial. -Tylko sprobuj, Miathanie - warknela. - Jestem przeciez twoja uczennica. Sprawdz, ile mnie nauczyles! Nie zartowala. Miathan znalazl sie o krok od jej utraty, a wraz z nia mogly przepasc troskliwie pielegnowane plany. Jednak szlifowana latami przebieglosc pozwolila mu sie opanowac. Byl ekspertem w oszukiwaniu i byl bezlitosny. Teraz zrozumial, jak strasznie zbladzil pozwalajac, by po powrocie Aurian z Doliny zawladnelo nim pozadanie. Bezsensownie wmowil sobie, ze jesli tylko posiadzie jej cialo, zdobedzie rowniez jej serce. Tepy kretyn! Przeciez to nie jakas tam prosta Smiertelna, ktora mozna oniesmielic swa pozycja czy moca. A teraz, dzieki nietaktownemu pospiechowi, sam popchnal ja w ramiona i do loza wojownika. W rzeczy samej, sluszna kara za glupote. Miathan wiedzial, ze musi odzyskac zaufanie Aurian - a zeby to osiagnac, powinien ukryc dume. Trzesac sie z wysilku, stlumil zlosc i uformowal swe rysy tak, by sprawialy wrazenie zalu. -Aurian, prosze wybacz mi. Naprawde przepraszam - za wszystko. Bardzo zle sie w stosunku do ciebie zachowalem i chcialbym to naprawic. Forral, moje najszczersze slowa przeprosin. Powinienem byl przewidziec to juz dawno, wiedzac, co Aurian do ciebie czuje. - Westchnal. - Nie powiem, bym to aprobowal, ale kocham Aurian i cenie sobie twoje poparcie. Jesli tego chcecie, musze zaakceptowac wasza wole. Badzcie wiec szczesliwi, tak dlugo jak mozecie. Aurian zawahala sie, podejrzliwosc wyraznie rysowala sie na jej twarzy. -Moja droga, blagam cie. - Miathan wycisnal nawet lzy z oczu. - Nie karz mnie za porywczosc. Wolalbym stracic wszystko na swiecie, niz twoje dobre zdanie o mnie. Przysiegam na moja magie, ze akceptuje i szanuje wasza decyzje. -Dziekuje, Arcymagu. - Chociaz odpowiedz brzmiala chlodno, Arcymag widzial, ze Aurian rozluznia sie i kiedy wreszcie zdjela magiczna zaslone, uslyszal ulge w jej glosie. Lecz, o ile kiedys podbieglaby do niego i usciskala, teraz stala w miejscu, z reka na ramieniu Forrala. Miathan zacisnal zeby, probujac powstrzymac nagly przyplyw zadzy. Na bogow, kiedy ja wreszcie posiadzie, dziewczyna zaplaci za to upokorzenie po tysiackroc. Gdy Aurian i Forral byli wystarczajaco daleko, Arcymag przeksztalcil cicha furie w wybuch, ktory zatrzasl cala wieza az po fundamenty. Przeszedl po dymiacym dywanie, kopiac na boki roztrzaskane meble, i nacisnal fragment poczernialej sciany. Zapadnia otworzyla sie z kliknieciem i odslonila pusta przestrzen. Miathan siegnal do srodka i wyjal zloty puchar. Usiadl przy oknie na jedynym nie zniszczonym krzesle, gapiac sie bezmyslnie i pieszczac bogaty, zawile inkrustowany metal. Czasza naczynia, szeroka i plytka, wspierala sie na smuklej zlotej nozce i masywnej podstawie. Kielich az szumial moca - moca tak stara i tak wielka, ze ozywila nawet powietrze. Miathan usmiechnal sie. Nie wszystko jeszcze stracone. Znalazl te drogocenna rzecz w grocie, ktora odkryl Finbarr, i ukradl ja potajemnie, zanim inni zauwazyli. Wiedzial, co udalo mu sie zdobyc, i to zmienialo sytuacje. W ponurych latach, ktore nadeszly po Kataklizmie, wiekszosc historii i wiedzy na temat starozytnego rodu Magow zaginela. Wszystko, co pozostalo po zlotym Starym Wieku, to niejasne, barwne legendy, tak przekrecone przez lata, ze niemozliwe stalo sie oddzielenie prawdy od piesni minstreli czy opowiadan starych babek. Jednakze Miathan przekonal sie, ze jedna z legend jest prawdziwa. Mowila o czterech rodzajach magicznej Broni Zywiolow: Harfie Wiatrow, Kiju Ziemi, Mieczu Ognia - i Kociolku Odrodzenia. Chociaz ten ostatni przybral obecnie ksztalt zlotego kielicha, Miathan wierzyl, ze trzyma w reku fragment Kociolka, prawdopodobnie celowo odmienionego. Byl rowniez pewien, ze kielich posiada moc Kociolka i ze z czasem nauczy sie nim wladac. Oczy Miathana zaplonely. Niech poczekaja ci, ktorzy osmielili mu sie przeciwstawic! Aurian, Forral, Vannor... i Anvar, ten przeklety mieszaniec, ktory pomieszal mu szyki, kiedy byl juz tak blisko celu. Niech chwilowo ciesza sie swym drobnym zwyciestwem. Niech Finbarr pracuje jak slepy kret w swoich archiwach, bezwiednie dostarczajac Arcymagowi dokladnie takich informacji, jakich potrzebuje, by nagiac swiat do wlasnej woli. Niech Aurian kopuluje niczym zwierze z tym po trzykroc przekletym samcem, radosnie nieswiadoma swego losu. Obawa przeszyla serce Miathana niczym lodowe ostrze. Jakze historia sie powtarza! Pomyslal o Rii - tak slodkiej, tak uleglej mu - i przypomnial sobie obrzydzenie ogarniajace go na wiesc, ze zostanie ojcem potwornego mieszanca. A co, jesli to znowu sie przydarzy - Aurian? Mysl, ze nosilaby bekarta Forrala az go zemdlila. Lecz zaraz... a gdyby dziecko naprawde okazalo sie potworem? To by bardzo odpowiadalo jego planom, poniewaz takie stworzenie nie mogloby posiadac zadnych mocy magicznych. Stanowiloby rowniez dostateczna kare dla Aurian i Forrala za ich wiarolomnosc. Miathan zebral moc wokol siebie i kiedy to zrobil, poczul jak kielich drzy w jego rekach. Starannie dobierajac slowa, wypowiedzial smiertelne przeklenstwo, by niemowle przybralo postac nie czlowieka, ktory dal mu poczatek, lecz pierwszego potwora, na ktorego spojrzy Aurian po jego urodzeniu. Gdy skonczyl zaklecie, kielich zaswiecil krotkim, zimnym swiatlem, a przez cale miasto przeszedl huk jak od uderzenia pioruna. Triumf napelnil serce Miathana. A wiec da sie tego uzywac! Trzeba jeszcze wielu prob, zeby dowiedziec sie jak wladac nim efektywnie, ale ostatecznie ta bron da mu wladze nad calym swiatem - i nad Aurian. Potem, bedzie mial cale dlugie wieki, by zmusic ja do odplacenia za to, co mu uczynila. 12 Nocny Jezdziec Wigilia swieta Solstice przypadala nazajutrz, ale corka Vannora odkryla, ze niewiele jest w ludziach zyczliwosci, zazwyczaj panujacej w tym okresie. Ona i gospodyni, Dulsina, musialy same odbyc specjalna wyprawe na rynek przy Wielkich Arkadach, specjalnie dla kucharki Vannora, ktora wpadla w wyjatkowo zly humor. Oczywiscie byla to wina Sary. Potrawy na wieczerze wymagaly znacznie wczesniejszego planowania, a Hebba, ktora gotowala dla ich rodziny od lat, caly swiateczny rytual miala zorganizowany co do minuty, az po ostatni z wysmienitych kaskow. Kiedy Sara na dzien przed uroczystoscia zdecydowala, ze czas wprowadzic jakies zmiany, reakcja kucharki stanowila mieszanine oslupienia, obrazy i calkowitej paniki. Vannora nie bylo, a jego najstarsza corka Corielle niedawno wyszla za maz za bogatego kapitana marynarki i przeprowadzila sie wraz z mezem do portu Easthaven. Jak zwykle wiec rozwiazanie problemu spadlo na Zanne.Poniewaz Hebba nie wierzyla, by dziewki kuchenne potrafily sprostac niespodziewanej potrzebie zakupow (Co? Poslac te dziewuchy do miasta, by figlowaly i zmitrezyly caly dzien?), wsciekla kucharka, ktora wyprowadzona z rownowagi przewracala kuchnie do gory nogami, wyslala Dulsine i Zanne z dluga lista potrzebnych produktow. Zanna byla zadowolona, ze moze sie wyrwac; obydwie dziewki juz chlipaly po katach. Nie mogla winic biednej Hebby, ale z drugiej strony zupelnie nie odpowiadal jej fakt, ze caly dom, a szczegolnie ona, musi znosic humory kucharki, podczas gdy Sara, jak zwykle, uniknela konsekwencji swojej bezmyslnosci. Hebba mogla nazywac Sare, za jej plecami, mala ulicznica, ale nie miala prawa sprzeciwic sie pani domu. Poniewaz bylo swieto, Wielkie Arkady zapelnialo mnostwo ludzi. Z poczatku Zannie podobaly sie te tlumy. Rowniez dlugie rzedy arkad jasno oswietlone niezliczona iloscia lamp i powietrze przepelnione mieszanka aromatow przypraw, serow, wedzonych mies i owocow sezonowych. Sprzedawcy pokrzykiwali, by przyciagnac jak najwiecej klientow do swoich stoisk, a ludzie radosnie pozdrawiali przyjaciol napotkanych w tlumie. Jednakze, z uplywem czasu, zapasy towarow malaly, zas ludzie stawali sie zmeczeni, zli i zniecheceni. Tlum zdawal sie powiekszac z kazda minuta, a w budynkach, pomimo ich ogromnych rozmiarow, robilo sie duszno i goraco. Zanna, obladowana zakupami, byla spocona i zasapana. Zebra miala posiniaczone od kuksancow przepychajacego ja tlumu, a stopy podeptane i obolale od dreptania po twardych, kamiennych podlogach arkad. Bolala ja glowa, strasznie chciala sie napic, a chwiejne stosy paczek w zdretwialych rekach zwalnialy tempo przedzierania sie przez tlum. To jest naprawde nie do wytrzymania, stwierdzila. Wystarczy tych zakupow, a jesli Sara chce cos jeszcze, moze, do licha, przyjsc i kupic to sama. Odwrocila sie, by powiedziec to Dulsinie - i odkryla, ku swemu przerazeniu, ze gospodyni nigdzie nie widac. Musialam ja zgubic w tlumie, pomyslala. O bogowie, jak ja ja tu kiedykolwiek odnajde? Gdy Zanna probowala sie zatrzymac, jakis zniecierpliwiony czlowiek zaklal i odepchnal ja ostro na bok. Z powodu niskiego wzrostu nie mogla nic dojrzec i bezradna, popychana przez tlum, zmuszona byla posuwac sie z pradem, by nie upasc. Mocno przygryzla warge, zdecydowana nie wpadac w panike. Musze sie stad wydostac, pomyslala, ale jak? -Halo, Zanna? Jestes sama? - silna reka zlapala ja za ramie. Wokol rozlegl sie szmer szacunku, zrobila sie niewielka przestrzen i z ulga stwierdzila, ze znow ma czym oddychac. Spojrzala z wdziecznoscia w gore, na zyczliwa twarz Pani Aurian, ktorej towarzyszyla porucznik Maya z garnizonu. -Na bogow, alez okropny scisk - powiedziala pogodnie Mag. - Nic dziwnego, ze musialas sie przeciskac! Maya i ja wymknelysmy sie tu, by kupic prezent dla Forrala i prawie zostalysmy zadeptane na smierc! - lekko zmarszczyla brwi. - Czy Vannor nie mogl wyslac z toba sluzacej? Zanna, ktora wczesniej kilkakrotnie spotkala zarowno Pania Aurian jak i Maye, gdy udalo jej sie ublagac ojca, by zabral ja ze soba do garnizonu, ogromnie podziwiala obydwie kobiety. Szczegolnie Mag byla dokladnie taka, jaka sama chciala zostac. Nieco oniesmielona dostojnym towarzystwem wyjasnila, ze zgubila Dulsine i opowiedziala pelnym zrozumienia wybawicielkom cala historie tego fatalnego dnia. Kiedy wspomniala o Sarze zauwazyla, ze kobiety skrzywily sie do siebie. Aurian otworzyla usta, zamierzajac cos powiedziec, ale uchwyciwszy spojrzenie Mayi, zamknela je z powrotem, ponuro potrzasajac glowa. -W porzadku - powiedziala szybko Maya. - Zabierzemy ciebie i pakunki z powrotem do powozu. Jesli Dulsina ma troche rozumu, to tam wlasnie powinna byc. Spodziewam sie, ze szaleje juz z niepokoju! Mag i Maya podzielily sie zakupami Zanny i wyprowadzily ja spod arkad. Tlum pokornie rozstepowal sie przed dwiema kobietami o groznym spojrzeniu, ubranymi w stroje do walki, a na Zannie wywieralo to niesamowite wrazenie. Tak jak przewidziala Maya, spotkaly gospodynie przy wielkim lukowatym wejsciu. Dulsina, nieprzytomna ze zdenerwowania, wlasnie miala wrocic do srodka, by poszukac swojej zaginionej podopiecznej. Zanna czula sie szczerze zaklopotana jej zaaferowaniem i niezmiernie wdzieczna Aurian za wsparcie. -Alez, nie mialas sie o co martwic - powiedziala beztrosko Mag. - Zanna to rozsadna dziewczyna. Wlasnie torowala sobie droge do wyjscia, kiedy na nia wpadlysmy, a wiesz, ile czasu zabiera przedarcie sie przez taki tlum! Mag pomogla jej wsiasc do powozu i podala pakunki. Gdy powoz ruszyl, corka Vannora obejrzala sie z zalem, jeszcze raz wykrzykujac podziekowania do obydwu kobiet, ktore zaraz potem odwrocily sie, by odejsc. Ich slowa dotarly do dziewczyny w bezwietrznej ciszy wieczornego powietrza. -Na bogow, Maya - powiedziala Mag. - Ta zona Vannora to prawdziwa suka. -Mnie to mowisz. Gdyby to ode mnie zalezalo, wrzucilabym ja do rzeki - w worku! Masz ochote na piwo? Zanna usmiechnela sie do siebie. Podniosla ja na duchu swiadomosc, ze w opinii na temat swojej macochy nie jest osamotniona. Wyprawa zabrala wiecej czasu niz Zanna sie spodziewala i zapadal zmierzch, gdy przejechaly przez most Akademii i skrecily w strone zalesionego wzgorza prowadzacego do domu. Wygladalo na to, ze znowu spadnie snieg. Zamglone niebo nad Nexis pokryte bylo nieziemska, miedziana poswiata i pociete smugami dymu, ktory unosil sie strzeliscie w zastyglym powietrzu. Zanna wtulila sie w grube futro, przebierajac zmarznietymi palcami bolacych stop. Westchnela na mysl o piecach plonacych w domach, zapachu cytrusow, przypraw, pieczonych mies i o promiennych, podnieconych twarzach dzieci. Wiedziala, ze wraca do domu do zupelnie innej scenerii. Hebba nigdy nie potrafila pracowac popedzana, a po dzisiejszym zamieszaniu, tegoroczne swieto Solstice w domu Vannora zapowiadalo sie na katastrofe. Gdy powoz mozolnie wspinal sie po stromym, osniezonym wzniesieniu, sznur zlocistych latarni zapalal sie, jedna po drugiej, by oswietlac im droge. Woznica zaklal, kiedy konie poslizgnely sie na zasypanej drodze, a Dulsina, caly dzien milczaca, szturchnela go gniewnie i zmarszczyla brwi w dezaprobacie. Zakret prowadzacy do rezydencji zostal oczyszczony ze sniegu i woznica, z uczuciem ulgi, ze udalo mu sie wjechac po sliskim wzniesieniu nie raniac drogocennych czarnych koni Vannora, zakonczyl popisowo podroz siejac wokol sypkim zwirem spod kol. Zanna zamierzala pomoc wyladowac cenne pakunki i odniesc je do drzwi kuchennych, ale Dulsina nie pozwolila na to. -Nie, moje dziecko - powiedziala. - Wejdz do srodka, a ja przyniose ci jakis cieply napoj. Poloz na chwile nogi do gory. Wystarczy, ze musialas wloczyc sie po rynku jak jakas sluzebna dziewka. Twoja biedna matka, niech odpoczywa w pokoju, przewrocilaby sie w grobie. Kiedy weszly do srodka, Zanna pozwolila jej uzalac sie dalej, wiedzac, ze oburzenie gospodyni dotyczylo wlasciwie ich obu. Dulsina, jak na swoje lata, wygladala dobrze. Skore miala gladka, bez zmarszczek, a wlosy ciemne, bez sladow siwizny. Zaprzyjaznila sie serdecznie z matka Zanny i wlasnie ta przyjazn, jak glosila plotka kuchenna, sprawiala, ze po jej smierci taila swe uczucia do Vannora. Reszta sluzby jednakze traktowala jej slub z kupcem jako cos pewnego - do momentu, kiedy pojawila sie Sara. Gdy Dulsina pospiesznie zeszla kuchennymi schodami, Zanna zatrzymala sie w holu, by wyplatac sie z okryc, w ktore opatulila ja gorliwa gospodyni. Westchnela. Dulsina chciala dobrze, ale ona miala juz dosc tego rozpieszczania. Nieuchronnie mysli dziewczyny skierowaly sie ku Pani Aurian. Ona, wspaniala wojowniczka, potrafila jezdzic konno, walczyc jak mezczyzna i nikt nie owijal jej w cale transporty welny. Chcialabym byc taka, pomyslala Zanna. Odwijala szal z uszu, kiedy uslyszala donosny wrzask. Bogowie! Tylko nie kolejna katastrofa. Zanna pobiegla i byla wlasnie w polowie schodow, kiedy uslyszala zawodzenie mlodszego brata. Halas dochodzil z pokoju Sary i kiedy Zanna tam weszla, uderzyly ja opary rozlanych perfum. W innych okolicznosciach moze wybuchnelaby smiechem. Antor, zywy i psotny trzylatek, uciekl swoim niankom i dotarl do otwartych drzwi pokoju Sary. Na nieszczescie, macochy akurat wtedy nie bylo, a kolekcja przyborow toaletowych na lustrzanym stoliku okazala sie dla niego pokusa nie do pokonania. Zanna objela spojrzeniem cala przestrzen: puder rozsypany na dywanie, poprzewracane flakoniki i flaszeczki, ich zawartosc tworzaca kaluze na stole, slady tlustych, kolorowych odciskow rak na scianie, meblach a nawet na narzucie. I Sare, z twarza wykrzywiona i poczerwieniala z wscieklosci, z calych sil bijaca Antora. Zanna nawet sie nie zastanawiala. Jej oburzenie i poczucie odpowiedzialnosci za brata stopily sie w wybuch furii. -Zostaw go w spokoju, ty suko! - Skoczyla i odciagnela dziecko. Nie chciala, by sprawy wymknely sie spod kontroli - w koncu to byla jej macocha - ale kiedy Sara uderzyla ja w twarz, Zanna stracila panowanie nad soba. Zadala Sarze silny cios, a tamta jej oddala. Po chwili kotlowaly sie juz na podlodze; gryzac, drapiac, ciagnac sie za wlosy i dziko wrzeszczac wraz z Antorem, ktorego wycie uzupelnialo caly zgielk. Zadna z nich nie uslyszala wchodzacego Vannora. Zorientowaly sie, ze jest w pokoju, kiedy wdarl sie miedzy zone i corke rozdzielajac je. Jedno spojrzenie na niego wystarczylo, by plomien wscieklosci Zanny zgasl, jakby przysypany popiolem przerazenia. Wycie Antora bylo teraz jedynym dzwiekiem, ktory zaklocal cisze, dopoki od strony drzwi nie dobiegl odglos tlumionego smiechu. -O rany, Vannor, masz tu pare wcielonych diablic! Nie mialem pojecia, ze twoje zycie rodzinne jest tak interesujace! Ku przerazeniu Zanny w drzwiach stal nieznajomy, swiadek tej haniebnej bijatyki. Pomimo obezwladniajacego zaklopotania poczula, jak serce zabilo jej na widok tego przystojnego, mlodego mezczyzny. Vannor popatrzyl groznie, grozniej niz kiedykolwiek, a nastepnie odwrocil sie do goscia i zmusil do usmiechu. -Moze zejdziesz na dol, Yanis, a ja to uporzadkuje - powiedzial. - Wiesz, gdzie trzymam alkohol. Przerwa pozwolila Sarze zebrac mysli. Gdy tylko nieznajomy zniknal, zlapala meza za reke. -Vannor, ona mnie zaatakowala! I popatrz, co ten przeklety dzieciak narobil! Nalegam, bys ich ukaral, albo... -Albo co? Wrocisz klepac biede, z ktorej cie wyciagnalem? - Twarz Vannora byla zimna jak lod. Sara umilkla i gwaltownie pobladla slyszac te slowa. Zanna westchnela z ulga. Jej tato tak uwielbial swoja nowa zone, ze obawiala sie, czy nie stanie po stronie Sary. Jednak jej ulga byla krotkotrwala. Kiedy Vannor obrocil sie i spojrzal na nia, Zanna zdretwiala, rozumiejac, ze nie tylko Sara jest w tarapatach. -Idz do swojego pokoju - warknal Vannor. - Pozniej sie z toba rozprawie! Zanna przygotowana byla na gniew ojca, ale nie mogla zniesc jego rozczarowania. -Myslalem, ze moge polegac na twoim rozsadku - huknal na nia. - Wiem, ze tesknisz za matka. Czy uwazasz, ze ja za nia nie tesknie? Wiem, ze nie chcesz Sary na jej miejscu. Ale nie pozwole, zeby moj dom zmienil sie w pole bitwy, Zanno! Sara jest twoja macocha i masz ja traktowac z szacunkiem! Zanna, zanoszac sie od placzu, nie byla w stanie nic powiedziec. Vannor, ktory juz mial wyjsc, obrocil sie szybko, podszedl do niej i objal ja ramieniem. -Posluchaj panienko, nie placz. Nie jestem takim glupcem, by wine za wszystko, co tu zaszlo, zrzucac na ciebie. Rozmawialem z Sara. - Wygladal tak ponuro, ze Zanna zastanawiala sie, co sobie powiedzieli. - Nie bedzie wiecej zle traktowac Antora, obiecuje. Ale ona nie przywykla do dzieci i... -A niech to licho, tato, dlaczego musisz ja usprawiedliwiac? Czy nie widzisz, ze ona jest... - Wypowiedziane w zlej chwili, szalone slowa wyplynely z ust Zanny, zanim zdolala je powstrzymac i natychmiast zostaly uciszone policzkiem wymierzonym przez Vannora. -Uwazaj co mowisz, dziewczyno, albo na bogow... - jego twarz wykrzywila sie z bolu i wscieklosci. Wyszedl trzaskajac drzwiami. Zszedl na dol kompletnie roztrzesiony, pelen wstydu za to, co przed chwila zrobil, oburzony wczesniejsza scena z Sara. Uwielbial obydwie, swa zone i corke, ale dlaczego nie mogly sprobowac sie porozumiec? Potarl bolaca glowe. Bogowie, co za noc! Kiedy wychodzil rano, wszystko szlo gladko. Wrocil kilka godzin pozniej, by zastac dom w kompletnym chaosie. W tym krotkim czasie od swego powrotu, Vannor zdazyl uspokoic wrzeszczacego syna i przekazac go obrazonej Dulsinie (ktora sadzac po wyrazie twarzy miala zamiar zamienic z nim pare slow jeszcze tego wieczora). Zwolnil tez nianie, ktora w czasie gdy Antor psocil, stala na zewnatrz flirtujac z ogrodnikiem, a wyslawszy zalana lzami dziewczyne, by sie pakowala, musial stawic czolo rozwscieczonej kucharce z bagazem w reku. Hebba oswiadczyla, ze jesli jej swiateczna uczta nie jest juz dla niego wystarczajaco dobra, to lepiej niech w przyszlosci robi ja sobie sam. Nastepnie wymaszerowala, zostawiajac go oslupialego. A jakby tych katastrof nie bylo dosc, dopelnila je zaciekla klotnia z Sara. Teraz zona nie odzywa sie do niego, a ukochana corka czuje sie zraniona. Szykuje sie cholernie mile swieto Solstice, pomyslal gorzko. Dopiero w tym momencie, zmierzajac do zacisza swej biblioteki, przypomnial sobie o gosciu. Vannor jeknal. Jesli ten idiota byl na tyle zrozpaczony, by odwiedzic go w domu, musi to oznaczac klopoty. Yanis, ktory siedzial przed trzaskajacym plomieniem kominka, zerwal sie na rowne nogi, kiedy Vannor wszedl do biblioteki. Jego ladna twarz byla spieta i niespokojna. -Vannor, przepraszam za to najscie. Wiem, co mowiles na temat dyskrecji, ale... - odwrocil wzrok i przygryzl warge. - O bogowie - wymamrotal. - To nie moja wina, przysiegam! Skad mialem wiedziec, ze oni... -Prrr, spokojnie! - kupiec wyciagnal reke, by powstrzymac mlodego czlowieka. - Jesli to ma byc dalszy ciag zlych wiadomosci, Yanis, to na milosc boska, pozwol mi sie najpierw napic! Vannor nie byl jedynym gosciem Zanny tego wieczoru. Jej macocha przyszla tuz po nim. Wizyta Sary trwala krotko i ona sama niewiele powiedziala, lecz jej slowa sprawily, ze Zannie zrobilo sie zimno ze strachu. -No coz, gowniaro, skoro tak troszczysz sie o dzieci, to moze powinnas miec swoje - powiedziala ze zlosliwa slodycza w glosie. - Teraz, kiedy masz juz pietnascie lat, musze powazniej zajac sie moimi obowiazkami macochy i zaczac rozgladac sie za odpowiednim mezem dla ciebie! - Zakrecila spodnica i juz jej nie bylo. Zanna jeszcze dlugo po tym, kiedy wyplakala wszystkie lzy, lezala w ciemnosci z otwartymi oczami, obawiajac sie o przyszlosc. Wiedziala, ze Sara nie spocznie, dopoki na zawsze nie usunie ze swej drogi klopotliwej pasierbicy. Corka Vannora byla dziewczyna praktyczna i rozsadnie podchodzila do rzeczywistosci. Malzenstwo stanowilo najlepsze rozwiazanie problemow Sary i Zanna poczula dreszcz na ciele. Na bogow, pomyslala. Ubierze mnie jak jakas glupia lalke, sprawi by Vannor dal mi olbrzymie wiano i przekaze w rece pierwszego lepszego bezmyslnego syna kupca, ktory skusi sie na pieniadze! Mysl ta wypelnila ja takim lekiem, ze chciala uciekac. Ale dokad moglaby isc? Nagle, z niewiadomej przyczyny, twarz tajemniczego goscia ojca stanela jej przed oczami: jego geste, ciemne wlosy spadajace na ciemnoszare oczy, marszczace sie w kacikach, kiedy usmiechnal sie na widok sceny w sypialni Sary. Drzwi pokoju otworzyly sie po cichu i Zanna zarumienila sie, jakby jej mysli byly ze szkla. Ze zdziwieniem stwierdzila, ze gosciem jest Dulsina. -Ciii - szepnela gospodyni. - Zapal swieczke i ubierz sie. Wyjezdzasz na troche. -Co? - Zanna zamarla. Przerazenie scisnelo jej gardlo jakby cos w nim utknelo. - Tata? - ledwo mogla sformulowac szeptane slowa. - Czy on mnie odsyla? -Nie, gasko! Tak jakby kiedykolwiek mogl to zrobic! Posluchaj, Zanno. Twoja macocha wscieka sie dzisiaj jak osa w butelce. Teraz, kiedy doprowadzilas do napiecia pomiedzy nia a Vannorem, ona... -Wiem, co ona planuje - powiedziala Zanna zalosnie - i to jest cos gorszego, niz moglabys sobie wyobrazic. Chce mnie wydac za maz, Dulsino! -Slyszalam - powiedziala ponuro Dulsina. - Przywilejem gospodyn jest podsluchiwanie! Nie sadze, zeby Vannor byl tak bezduszny i glupi, zeby zmuszac cie do zamazpojscia wbrew twojej woli. Ale wiesz, jak bardzo zalezy mu, zeby dobrze wydac swoje corki. I to moze byc przewazajacy argument. W kazdym razie za mloda jeszcze jestes, zeby myslec o mezu, bez wzgledu na to, jaki zwyczaj panuje wsrod tych bezrozumnych kupcow! Chcialam wyslac cie do mojej siostry, Remany, dopoki cala ta wrzawa sie nie uspokoi. Antor tez moze jechac. Jak Vannor przez jakis czas nie bedzie mogl was widziec, to moze stary glupiec wroci do zmyslow. Zanna zastanawiala sie, czy aby nie sni. Chociaz madrze byloby wyniesc sie dopoki Sara sie nie uspokoi, nie lezalo dotad w stylu zrownowazonej Dulsiny wychodzic z takimi szalonymi pomyslami. I nigdy wczesniej nie slyszala, by gospodyni krytykowala tate. W mgnieniu oka ubrala sie cieplo i z pomoca Dulsiny zaczela pakowac swoje ubrania. -Jestes madra dziewczyna, Zanno - wyjasniala gospodyni. - Wiem, ze mozna powierzyc ci tajemnice. Moja siostra Remana jest, a wlasciwie byla, zona Leynarda, przywodcy Nocnych Jezdzcow. Zanna wstrzymala oddech, zapomniala o koszuli nocnej, na wpol zlozonej w jej rekach. Nocni Jezdzcy? Nieuchwytni przemytnicy, ktorzy mimo zakazu handlowali z Krolestwami Poludniowymi jedwabiem, klejnotami i przyprawami, czym doprowadzali cale pokolenia dowodcow garnizonu do rozpaczy? Poprawna Dulsina miala siostre wydana za przemytnika? -Wlasciwie juz mozesz sie dowiedziec - mowila Dulsina. - Twoj ojciec dorobil sie fortuny wspolpracujac z Nocnymi Jezdzcami. Jego dzisiejszy gosc to moj siostrzeniec, Yanis. Zostal przywodca w zeszlym roku, kiedy Leynard zginal na morzu. Wracajac zabierze cie ze soba - Zatrzymala sie i zamrugala oczami. - Ostrzegam, on boi sie Vannora, a wiec im mniej wie, tym lepiej. Dam ci kartke do mojej siostry. Remana zajmie sie toba. -Ale co z tata? - zaprotestowala Zanna. - Bedzie zly! A jesli Sara i tak zorganizuje mi meza? W kazdym razie, o ile znam ojca, przyjedzie i zabierze mnie z powrotem. I bede za nim bardzo tesknic! Jak moge go tak zostawic - i to w Solstice? -Dziecinko, za bardzo sie przejmujesz - Dulsina przytulila ja. - Vannor nie bedzie winil ciebie, to na mnie wyladuje zlosc. A Sara bedzie zbyt zajeta, zeby myslec o intrygach. - Wyszczerzyla zeby w usmiechu. - Teraz dopiero Vannor przekona sie, kto tak naprawde prowadzil caly dom - bo ja nie tkne tego, co nalezalo do twoich obowiazkow! Niech Sara sama zajmie sie tym tysiacem meczacych drobiazgow, ktore ty i ja zdejmowalysmy z jej ramion. Jesli chce grac wielka dame, czas najwyzszy, by sie dowiedziala, ze do tego trzeba czegos wiecej, niz tylko siedzenia i przekladania swoich klejnotow! -A co, jesli tato po mnie przyjedzie? - nalegala Zanna. -Niemozliwe - szybko powiedziala Dulsina. - Kryjowka przemytnikow stanowi absolutna tajemnice - taka, ze Leynard nie zdradzil jej nawet twojemu ojcu. Vannor nie bedzie wiedzial gdzie jestes, a ja mu nie powiem - no, chyba, ze zdarzy sie jakis nagly wypadek. Po prostu zaufaj mi, moja droga, a wszystko ulozy sie pomyslnie. Zanna zawahala sie. A potem wyobrazila sobie przyszlosc u boku jakiegos nudnego syna kupca, ktory nigdy jej nie pokocha. Nie miala zludzen co do swojego wygladu - byla niska i krepa, jak jej tata, z nijaka twarza, bez zadnych tam upiekszen. Nie przypominala zupelnie smuklych, delikatnych stworzen, ktorymi zamozniejsza klasa kupiecka lubila dekorowac swoje bogate domy. Byla bystra i inteligentna, a najwieksze jej zmartwienie stanowil fakt, ze tata nie pozwalal, by wspolnie zajmowali sie handlem. -Kto slyszal o damie trudniacej sie kupiectwem - strofowal ja delikatnie. - Po prostu nie jest to przyjete. A w rodzie Magow sa damy, myslala obrazona Zanna, nawet damy-wojowniczki. Chcialabym wiedziec, dlaczego nie dama-kupiec? Podswiadomie cofnela sie do popoludnia i spotkania z Aurian i Maya. No coz, chcialam byc taka jak one, powiedziala do siebie, moze to jest moja szansa! Podnoszac dumnie brode zwrocila sie do Dulsiny. -Masz racje - powiedziala. - Jestem gotowa do drogi! Yanis opuscil rezydencje w pospiechu, tylnymi drzwiami, a w jego uszach ciagle jeszcze brzmialy epitety Vannora. Na bogow, kiedy wspolnik jego ojca wpadal w szal to potrafil naprawde wystraszyc czlowieka! -To nie moja wina - wymamrotal bezradnie do siebie. Po nieprzyjemnym wieczorze spedzonym z Vannorem wymowka ta zaczynala brzmiec dosyc cienko, nawet dla niego samego. -Co robie nie tak? - westchnal wracajac nad rzeke. Skradal sie przez tarasowy ogrod kupca, a jego kroki cicho chrzescily na osniezonej ziemi. Wszystko wydawalo sie takie proste, kiedy towarzyszyl ojcu w wyprawach na poludnie. Leynard nauczyl go, jak odnajdywac droge do dalekiej, odosobnionej zatoki, bedacej miejscem tajemnych spotkan z poludniowcami. Yanis znal serie znakow lampa, bedacych sekretnym sygnalem, dajacym mu bezpieczne przejscie na wodach poludniowych. Niestety, istniala jedna cenna informacja, ktorej ojciec mu nie przekazal - jak nie dac sie oszukac tym oblesnym polnocnym dra... -Psss! Yanis! Przemytnik obrocil sie gwaltownie, kladac reke na mieczu. Ze zdumieniem dostrzegl swa ciotke, Dulsine, kiwajaca do niego z krzakow w glebi ogrodu, znad malej, wytwornej przystani, gdzie Vannor trzymal swoja lodz do przejazdzek. W swietle odbitym od sniegu wydawalo sie, ze niesie spore zawiniatko, tak grubo opatulone w szale, az prawie okragle. Wolna reka chwycila go za ramie i wciagnela pod oslone zarosli. -Sluchaj - powiedziala bez wstepu. - Vannor chce, zebys zabral jego dzieci do Remany, na jakis czas. Yanis zamrugal oczami. -Naprawde? Nawet o tym nie wspomnial. A dlaczego chowacie sie w krzakach, ciociu Dulsino? Ciotka westchnela. -Poniewaz nie powinno cie tu byc, pamietasz? Vannor sadzil, ze jesli opuscisz dom z dzieciakami, to zwrocisz czyjas uwage, wiec przyprowadzilam je tu, by sie z toba spotkaly. A teraz idz juz. Opiekuj sie dobrze dziecmi i pamietaj, pozdrow ode mnie swoja matke. I uwazaj, Yanis. Nie daj sie zlapac. Zanim Yanis zdazyl cokolwiek powiedziec, wlozyla syna Vannora w jego niewprawne rece i pospiesznie odeszla, szybko sciskajac na pozegnanie opatulona postac, ktora musiala byc corka kupca. Yanis bez slowa wreczyl kwilacy ciezar dziewczynie i schylil sie, by pociagnac line, cumujaca jego mala lodz ukryta pod rosnacymi nad brzegiem galeziami wierzby. Jakos udalo mu sie oboje przeniesc, wraz z kilkoma tobolkami, z zamarznietego nabrzeza do niewielkiej lodki. Dziewczyna kichala w koronkowy kawalek chustki i serce przemytnika zamarlo. -Wszystko w porzadku? - spytal nerwowo. -Tak - uslyszal cos, co bylo niewiele glosniejsze od szeptu. Potem, ku jego uldze, dziewczyna usiadla wyprostowana, posadzila dziecko na kolanach i odlozyla chusteczke. - Tak - powtorzyla stanowczo. - Wszystko w porzadku. Nie podoba mi sie, ze musze opuscic tate, ale zawsze chcialam zaznac przygod. Mam dosc siedzenia w domu, szycia i tych wszystkich nudnych kobiecych robotek. Yanis usmiechnal sie szeroko. A wiec, mimo wszystko, bedzie w porzadku. -Mowisz jak moja mama - powiedzial. - Tez pragnela przygod, a skonczyla wychodzac za przemytnika. Stlumiony smiech dobiegl go spod kaptura dziewczyny. -A wiec przynajmniej jade we wlasciwe miejsce! Bez watpienia byla zabawna osobka. Parskajac smiechem, Yanis podniosl wiosla i poplynal ostro w dol rzeki, poprzez skrzaca sie mrozem noc, w kierunku swojego niewielkiego, szybkiego statku, zakotwiczonego w cichej zatoczce niedaleko portu Norberth. Yanis, cieszac sie, ze to swieto i noce sa takie dlugie, kazal rozwinac szare jak widma zagle. Sterujac swym zwrotnym malym statkiem tak, by wyjsc z zatoki chroniacej go przed ciekawskimi oczami, zmierzal, z ogromnym poczuciem ulgi, w strone otwartego morza. Jego pasazerowie smacznie spali pod pokladem, zmeczeni podroza. Dwojka dzieci tylko by przeszkadzala, kiedy musial przemykac sie wzdluz zdradzieckich wybrzezy, w ciemnosci, unikajac bezpieczniejszych szlakow morskich, pelnych zawsze zalog rybackich ze wsi i niezgrabnych, ciezkich okretow uczciwych kupcow. Poza tym wolal trzymac dzieci z dala od zalogi, ktora byla o krok od buntu po katastrofie podrozy na poludnie. Wyraznie dali Yanisowi do zrozumienia, ze nie sa zadowoleni z odpowiedzialnosci za nieoczekiwanych pasazerow. Vannor mogl umozliwic im wzbogacenie sie poprzez swoje kontakty handlowe, ale wyraznie obawiali sie go, wiedzac, ze slynie z tego, iz niebezpiecznie jest go denerwowac. -A co, jesli bedzie burza? - spytal Gevan, zastepca kapitana. - Co bedzie, jezeli dzieciaki wypadna za burte i utona? Co Vannor powie, jesli ktorys z patroli Forrala zlapie nas z jego szczeniakami na pokladzie? Ten wielki dran z garnizonu jest bardzo sprytny. -A co jesli to, co jesli tamto! - przedrzeznial Yanis. - To sam Vannor wyslal z nami swoje dzieciaki. -A ta dziewczyna? - ciagnal dalej uparty Gevan. - Zawsze mowilem, ze statek nie jest miejscem dla kobiet. -Lepiej, zeby moja mama tego nie slyszala. - Yanis wyszczerzyl zeby. - Wyprulaby ci flaki za gadanie bzdur. -Twojej mamy nie zaliczam do kobiet. Jest urodzonym zeglarzem, a ta mala pod pokladem, nie. - Kapitan odszedl sztywno, caly czas mamroczac cos ponuro. Prawde powiedziawszy, Yanis tez mial obawy, ale roznily sie one do obaw jego zalogi, ktora widziala tylko drobna postac Zanny otulona w okrycia. Mysleli, ze jest dzieckiem. Ale on widzial dziewczyne w domu, na gorze, bijaca sie z zona Vannora i starsza niz wskazywal jej wyglad. Podczas dlugiej i meczacej podrozy w dol rzeki Yanis poskladal wszystkie fragmenty ukladanki i wcale nie byl zadowolony z wyniku. Dlaczego Vannor nagle zdecydowal wyslac swoje dzieci do przemytnikow? Dlaczego wczesniej o tym nie wspomnial? Dlaczego ciotka Dulsina pojawila sie z nimi tak niespodziewanie i tak pospiesznie je oddala? Mogla istniec tylko jedna odpowiedz. -Ten cwany dran - wymamrotal Yanis - wysyla swoja corke, zeby mnie szpiegowala. To bylo az nadto widoczne. Vannor, zly, gdyz Yanis dal sie oszukac poludniowcom, wyslal swoja wstretna coreczke, zeby wmieszala sie w szeregi przemytnikow i zbadala ich tajemnice. A potem, Yanis zaklal, przywodztwo! Vannor chcial sie go pozbyc, by moc samemu przejac operacje przemytnicze. -O, zeglujemy! Glos tak blisko niego sprawil, ze Yanis az podskoczyl. Ta podla dziewczyna zakradla sie cicho, kiedy on stal przy sterze, i calkowicie go zaskoczyla. Wzburzony, bez zastanowienie wypowiedzial swoje podejrzenia. -Juz szpiegujesz, co? No coz, wiem o co ci chodzi, dziewczyno, ale to sie nie uda, rozumiesz? Yanis byl tak dobry dla Antora i dla niej kiedy plyneli w dol rzeki, ze Zanne zaszokowala jego nagla wrogosc. Przygryzajac warge powstrzymala lzy. Reszta zalogi patrzyla tak nieprzyjaznie, gdy wdrapywala sie na poklad, ze liczyla na poparcie ich przywodcy. Co zrobila, by zasluzyc na jego zlosc? Przypomniawszy sobie powazny, dostojny sposob, w jaki Dulsina pokonywala wybuchy zlosci Vannora, Zanna wyprostowala sie na cala swoja, jakkolwiek nieduza, wysokosc. -Jesli wiesz o co mi chodzi - powiedziala chlodno - to mam nadzieje, ze mi powiesz, bo ja jestem pewna, ze nie mam zielonego pojecia. -Rzeczywiscie, nie masz pojecia - drwil Yanis. - Ty i Vannor mysleliscie, ze nie mam na tyle rozumu, zeby to rozgryzc, prawda? Biedny, glupi Yanis! Nigdy nie zgadnie, ze go ktos szpieguje. Jest taki tepy, ze nawet poludniowcy go oszukuja! Wiekszosc tego, co mowil, byla dla Zanny zagadka, ale wyczula gorycz w jego glosie i uslyszala imie Vannor. -Tata? Alez on nawet nie wie, ze tu jestem. Przerazona urwala, zakrywajac usta reka, ale bylo za pozno. Yanis popatrzyl na nia zwezonymi oczami. -Co? - zawyl. - On nie wie, ze tu jestes? Bogowie, alez on dziko wygladal! Zanna odsunela sie, wyrzucajac z siebie slowa majace cos wyjasnic. -No, teraz to on juz na pewno wie, poniewaz Dulsina mu powiedziala, ale kiedy odchodzilismy, nie wiedzial - ucichla. Yanis patrzyl na nia, twarz mial kamienna i wcale jej nie pomagal. -Musialam uciec od Sary - dodala gwaltownie. - Ona chciala mnie wydac za maz, za jakiegos tlustego syna kupca, z twarza jak ksiezyc. -Vannor cie nie wyslal? - Yanis nadal gapil sie na nia. Zanna westchnela. Nic dziwnego, ze poludniowcy go oszukali, pomyslala. -Nie - powtorzyla. - Dulsina uwazala, ze nie wezmiesz nas, jesli sie dowiesz, wiec... - wzruszyla ramionami. - Obawiam sie, ze nie powiedziala ci calej prawdy. -Na zeby bogow! Musze odstawic cie z powrotem, zanim on sie dowie! - Yanis zakrecil sterem, a statek zanurzyl sie i zadrzal, przechylajac sie, gdy zagle stracily wiatr. Bluznierstwa i protesty slychac bylo na calym pokladzie. -Nie - krzyknela Zanna. - Nie mozesz! - Bez zastanowienia probowala wyrwac ster z jego rak, chcac przywrocic statek na pierwotny kurs. Przez kilka makabrycznych sekund mocowali sie, podczas gdy statek zanurzal sie i przechylal. -Ty idiotko! - ryknal Yanis. - Utopisz nas! - Poddajac sie pozwolil, by zawrocili i odetchnal z ulga, gdy rozhustany statek wyprostowal sie, a wiatr znow uderzyl w szare zagle. - Pod poklad! - warknal na Zanne. - Powinienem wyrzucic cie za burte! -Nie, dopoki nie uslyszysz, co mam do powiedzenia - nie ustepowala Zanna. - Nie mozesz zabrac nas z powrotem! Czy ten idiota nie rozumie, ze ona probuje uchronic go przed klopotami? Oczywiscie nie Yanisa nalezalo winic za znikniecie dzieci Vannora - ale jej tato nie ocenilby tego w ten sposob. Desperacko szukala argumentu, ktory zmienilby decyzje przemytnika. -Czy chcesz, zeby twoja zaloga zobaczyla, jak zostales nabrany? Bedziesz posmiewiskiem! -W co ty, na milosc boska, grasz, Yanis? Probujesz wyslac nas na dno? - Gevan wysunal sie do przodu, jego ogorzala twarz pobladla z wscieklosci. -To moja wina - powiedziala pospiesznie Zanna, probujac wygladac potulnie. - Ja... ja myslalam, ze potrafie tym sterowac, ale... -Pozwoliles temu dziecku wziac ster? - napadl Gevan na Yanisa. - Postradales zmysly? Zaloga, kulejac i rozcierajac siniaki, gromadzila sie wokol, chciwie oczekujac rezultatu tej konfrontacji. -Nie mozesz winic Yanisa. Powiedzialam mu, ze umiem to robic - nalegala Zanna. -Co? - Yanis wygladal na zmieszanego. - Ale... Zanna kopnela go mocno w kostke. -Niezmiernie mi przykro, sir, chcialam tylko sprobowac. Poslala kapitanowi swoj najpiekniejszy usmiech i az podskoczyla, kiedy Yanis szepnal jej do ucha: -Wez na minute ster. Po prostu trzymaj go, tak jak jest. Zanim sie obejrzala, sztywna z napiecia, drzacymi rekami trzymala mocno kolo. -Na cycki Thary! - Gevan splunal z obrzydzenia. - Nie wiem, ktore z was jest glupsze... - przerwal, zanoszac sie krztuszacym bulgotem, a wowczas Yanis zlapal go za koszule, przechylil przez burte i przygwozdzil miotajacego sie do poreczy, sciskajac jego kolano miedzy nogami, z glowa zwisajaca w dol nad falujaca i spieniona woda. -Teraz - powiedzial Yanis - przeprosisz dame za swoj plugawy jezyk, a potem przeprosisz mnie! - Rozluznil uscisk na szyi oglupialego kapitana, nadal trzymajac go w tej niebezpiecznej pozycji, podczas gdy Gevan wysapal swe przeprosiny. Yanis postawil go, przerazonego, na pokladzie i cofnal sie, by popatrzec na oszolomiona zaloge. -Wiem, jakie macie o mnie zdanie, zwlaszcza porownujac mnie z ojcem. Alez tak, slyszalem, jak szeptaliscie po katach. Lecz na statku moze byc tylko jeden kapitan i jeden przywodca przemytnikow, zrozumiano? Jesli jeszcze ktos chce przejac wladze, niech wystapi teraz albo wcale. Lecz najpierw bedzie musial mnie pokonac - i przejmie dowodztwo po moim trupie! Przez dlugi, ponury moment patrzyl im w milczeniu w oczy, az jeden po drugim zaczeli sie odwracac i odchodzic. Zannie chcialo sie krzyczec z radosci. Wpatrywala sie w Yanisa blyszczacymi oczami, ale on spojrzal ponad nia na... -Uwazaj! - Popchnal ja ostro na bok, zlapal ster i mocno go skrecil. Statek zachwial sie i przechylil, drewniana konstrukcja zatrzeszczala protestujac, a Zanna, padajac na poklad, dostrzegla ciemny, postrzepiony ksztalt widniejacy na tle rozgwiezdzonego nieba i uslyszala ogluszajace uderzenie fal o skale. Kiedy statek wyprostowal sie, Yanis odwrocil sie do niej z szerokim usmiechem na twarzy i wyciagnal reke, by pomoc jej wstac. -Trzeba miec oczy otwarte plynac tak blisko brzegu w nocy - stwierdzil wesolo. Zanna, ktorej serce nadal walilo z emocji, spojrzala na niego zdziwiona. - Jednak poza tym - dodal protekcjonalnym tonem - niezle ci poszlo, jak na pierwszy raz. Jeszcze zrobimy z ciebie marynarza. -Nie liczylabym na to - powiedziala slabo Zanna. - Na bogow, Yanis - w ogole nie widzialam tej skaly. Jest tak ciemno. Skad wiedziales? Yanis mrugnal do niej, a jego zeby blysnely biela, kiedy sie rozesmial. -A widzisz - nie taki tepy jak myslalas, co? Nawet jesli dalem sie oszukac poludniowcom! -Nigdy nie powiedzialam, ze jestes tepy - zaprotestowala Zanna. -Nie, ale twoj tata powiedzial. I jeszcze wiele innych rzeczy oprocz tego. - Chociaz mowil o tym lekko, doslyszala gorycz w jego glosie. -Co sie stalo? - spytala lagodnie. Yanis westchnal. -Ten handel z poludniowcami ciagnie sie juz od lat - jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, mozna powiedziec. Kiedy Vannor z ojcem odkryli nowe rynki, naprawde zaczelismy prosperowac. Handlowalismy z Korsarzami, ktorzy maja niby bronic swoich wybrzezy, ale w rzeczywistosci sa najgorsza zgraja lotrow i lajdakow na swiecie. Zrobiliby wszystko, byle tylko napelnic kieszenie. -Czym handlujecie? - Zanna byla zafascynowana. Yanis wzruszyl ramionami. -Roznymi rzeczami. Ich kraj jest goracy i pustynny, i niewiele tam rosnie. Handlujemy drewnem, welna i zbozem. Glownie towarami, ktore tu uchodza za cos normalnego, ale dla poludniowcow warte sa fortune. W zamian dostajemy przyprawy, jedwabie i klejnoty. Albo przynajmniej powinnismy je dostawac - dodal ponuro. - Tym razem po powrocie, kiedy otworzylismy skrzynie, na wierzchu znalezlismy to, co zwykle, ale pod spodem byl bezwartosciowy piach! -A nie przyszlo wam do glowy, zeby to sprawdzic? - zapytala zdumiona Zanna. -Sprawdzic? - Yanis wpatrywal sie w nia ponuro. - To nie jest cholerna zabawa. To smiertelnie powazne i niebezpieczne. Nie mamy czasu na sprawdzanie! Zakradamy sie, wymieniamy towary tak szybko, jak to tylko mozliwe, a potem uciekamy do domu co sil w nogach! -Hmm. - Zanna zmarszczyla brwi w zamysleniu. - A wiec cala ta operacja opiera sie na zaufaniu? - przebiegla ja fala podniecenia. To bylo prawdziwe wyzwanie. - Zostaw to mnie - powiedziala Yanisowi. - Wymysle sposob, by pokonac tych klamliwych poludniowcow, przyrzekam! Twarz mlodego przemytnika wykrzywila sie na moment, ale nie zdolal ukryc usmiechu. -Oczywiscie, ze tak - powiedzial poblazliwie, jakby zwracal sie do malutkiego dziecka. A niech go, zawrzala Zanna. Nie wierzy, ze potrafie to zrobic. Niemniej jednak, Yanis zaledwie przed chwila zdecydowal sie nie odwozic jej z powrotem do Vannora; nie chciala teraz ryzykowac klotni. Odwrocila sie od niego. -Powinnam wrocic do Antora - powiedziala lagodnie. Uzyla tej wymowki, zeby zejsc na dol i porzadnie sie zastanowic. Ja mu pokaze, pomyslala, sam sie przekona. Moze jeszcze o tym nie wie, ale potrzebuje mojego umyslu. Potrafie znalezc dla siebie miejsce wsrod tych przemytnikow. Wiem, ze potrafie. Sprawie, ze poczuja do mnie szacunek. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-12-02 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/