DAVID WEBER ERICFLINT 1633 Czesc pierwsza Lad, ktory mam za soba, to nie kraj dla starca1 Rozdzial 1 -Coz za urzekajacy widok! - wykrzyknal Richelieu. - Nigdy jeszcze nie widzialem kota o tak wyjatkowej urodzie. Umaszczenie jest wprost cudowne.Arystokratyczna, intelektualna twarz rzeczywistego wladcy Francji na moment pojasniala mlodzienczym blaskiem. Przez kilka chwil Richelieu kompletnie nie zwazal na Rebeke Stearns i bawil sie malutkimi lapkami kota, ktory siedzial na jego kolanach, a ktorego niewiele wczesniej Rebeka ofiarowala mu w charakterze podarunku dyplomatycznego. Podniosl usmiechnieta twarz. -Nazwalas go, pani, "kotem syjamskim"? Wydaje mi sie niemozliwym, abyscie zdolali w tak krotkim czasie nawiazac wspolprace handlowa z poludniowo-wschodnia Azja. Nawet zwazywszy na wasz geniusz techniczny, zakrawaloby to na kolejny cud. Rebeka zastanawiala sie nad tym usmiechem, rownoczesnie przygotowujac odpowiedz. Przynajmniej jedna rzecz stala sie dla niej jasna od czasu, gdy kilka minut wczesniej wprowadzono ja na prywatna audiencje u kardynala. Niezaleznie od pozostalych cech, Richelieu wydawal sie najinteligentniejszym czlowiekiem, jakiego w zyciu spotkala. A z cala pewnoscia najprzebieglejszym. I dosc ujmujacym, czego sie nie spodziewala. Polaczenie niebywalego intelektu z wewnetrznym cieplem i wdziekiem bylo rozbrajajace dla kogos takiego jak Rebeka, ktora sama byla intelektualistka. Przypomniala sobie stanowczo o tym, ze bycie rozbrojonym w obecnosci Richelieu to ostatnia rzecz, na jaka moze sobie pozwolic. Mimo blyskotliwosci i osobistego uroku kardynal bez watpienia stanowil aktualnie najwieksze zagrozenie dla jej narodu. I choc nie przypuszczala, zeby z natury byl okrutny, juz wczesniej pokazal, ze w obronie tego, co zwykl okreslac "interesem narodu", nie okazuje cienia litosci. Zwrot la gloire de France brzmial cudownie dzwiecznie - lecz kryl w sobie ostrze wymierzone w tych, ktorzy stana mu na drodze. Zdecydowala sie uchwycic ostatnich slow kardynala. -"Kolejny" cud? - zapytala, unoszac brew. - Ciekawe okreslenie, Wasza Eminencjo. O ile mnie pamiec nie zawodzi, ostatnio uznales, panie, Ognisty Krag za "czary". Lagodny usmiech Richelieu nie zmienil sie ani na chwile, odkad znalazla sie w jego prywatnej sali audiencyjnej. -To nieporozumienie - rzekl zdecydowanie, machnawszy lekcewazaco dlonia. Przez chwile podziwial zwierze uderzajace lapka w jego dlugie palce. - Moj blad, za ktory biore pelna odpowiedzialnosc. Pochopne wysnuwanie wnioskow, kiedy sie ma jedynie poszlaki, zawsze jest bledem. Ja zas, obawiam sie, bylem wowczas chyba pod zbyt wielkim wplywem pogladow ojca Jozefa. Zapewne poznalas go, pani, wczoraj podczas audiencji u krola? W tym zdaniu rowniez krylo sie podwojne znaczenie. Richelieu delikatnie przypominal Rebece, ze alternatywa dla rozmow z nim bylo ukladanie sie z dosc dziecinnym krolem Ludwikiem XIII albo - co gorsza - z ojcem Jozefem, fanatykiem religijnym. Kapucyn byl bliskim znajomym kardynala, a poza tym stal na czele ortodoksyjnej swieckiej organizacji katolickiej, znanej jako Towarzystwo Swietego Sakramentu. Rebeka zwalczyla naturalna pokuse kazdego intelektualisty: pokuse mowienia. W tej kwestii, podobnie jak w wielu innych, zostala fachowo przeszkolona przez swego meza, ktory nie byl az takim intelektualista. Mike Stearns pelnil niegdys funkcje przewodniczacego zwiazku zawodowego i - w przeciwienstwie do Rebeki - juz dawno temu nauczyl sie, ze czesto najlepsza strategia negocjacji jest zwykle milczenie. -Niech druga strona gada - powtarzal jej. - W ogole uwazam, ze z otwarta geba dwa razy latwiej cos schrzanic niz z zamknieta. Kardynal, rzecz jasna, byl tego doskonale swiadom. Milczenie przeciagalo sie. Dla kazdego intelektualisty milczenie jest grzechem smiertelnym. Rebeka musiala wiec ponownie zmusic sie do trzymania jezyka za zebami. Ratowala sie, kierujac mysli ku swemu malzonkowi: Mike, o twarzy nieco wymizerowanej i smutnej, zegnajacy ja w drzwiach ich domu w Grantville, gdy wyruszala w podroz dyplomatyczna do Francji i Holandii; ta sama twarz (to wspomnienie znacznie bardziej podnioslo ja na duchu) wczesniejszej nocy, w ich lozku. W usmiechu, ktory przywolalo na jej twarz wlasnie tamto wspomnienie, bylo cos, co pokonalo kardynala. Oczywiscie usmiech Richelieu wciaz pozostawal niezmienny. Westchnal jednak gleboko i - delikatnie, lecz stanowczo - postawil kotka na posadzce, konczac igraszki. -Ow "Ognisty Krag", jak go nazywacie, ktory sprowadzil do naszego swiata tych "Amerykanow" wraz z ich cudaczna technika, byl czyms wystarczajaco niezwyklym, by wszystkich nas wprowadzic w blad, pani. Jednakze po glebszych rozwazaniach, szczegolnie popartych dowodami, na ktorych moglem sie oprzec, doszedlem do wniosku, ze bylem w bledzie, okreslajac to wasze... prosze wybaczyc moje okreslenie, dziwaczne nowe panstwo wytworem "czarow". Richelieu umilkl na chwile i wygladzil swoje bogate szaty. -Zaiste, to niewybaczalny blad z mojej strony. Raz, gdy znalazlem chwile, by przemyslec te sprawe, zdalem sobie sprawe, ze niebezpiecznie zblizylem sie do manicheizmu. - Zachichotal. - Ile to juz czasu minelo, odkad potepiono te herezje? Poltora tysiaclecia, ha! A ja sie uwazam za kardynala! Rebeka uznala, ze moze bezpiecznie zasmiac sie w odpowiedzi na ten zart. Na tym jednak koniec. Niemalze wyczuwala, jak przyciaga ja magnetyzujaca osobowosc kardynala, i ani przez chwile nie watpila, ze Richelieu doskonale zdaje sobie sprawe z sily wlasnego uroku. Kardynal byl czlowiekiem ze wszech miar cnotliwym, "uwodzenie" bylo jednak okresleniem o kilku roznych znaczeniach. Wielokrotnie dochodzenie Richelieu do wladzy i wplywow lagodzone bylo jego osobistym czarem i wdziekiem - a w przypadku innych intelektualistow takze gietkoscia jego umyslu. Na dobra sprawe gdyby Rebeka nie byla wyslanniczka kraju toczacego wojne z Richelieu, z mila checia poswiecilaby kilka godzin jednemu z najwybitniejszych umyslow swiata chrzescijanskiego, by podyskutowac o teologicznych implikacjach owego dziwnego zdarzenia, ktore sprowadzilo do siedemnastowiecznej Europy pelne ludzi miasteczko z miejsca odleglego w czasie o kilka stuleci, a zwanego "Stanami Zjednoczonymi Ameryki Polnocnej". "Zamilcz, kobieto! Badz posluszna mezowi!". Ta mysl tylko utrwalila jej pogodny usmiech. Tak naprawde Mike'owi Stearnsowi daleko bylo do patriarchy. Rebeka wiedziala, ze rozbawilaby go, opowiadajac mu o tym, jak sama siebie strofowala. ("Niech mnie kule bija. Chcesz powiedziec, ze chociaz raz mnie posluchalas?"). Richelieu poniosl kolejna drobna porazke. Widziala to w jego usmiechu, ktory stal sie jakby odrobine wymuszony. Kardynal ponownie wygladzil szaty, a nastepnie wznowil swa wypowiedz. -Nie, jedynie Bog mogl dokonac tak niebywalej zamiany czasu i przestrzeni. A wasz termin "Ognisty Krag" wydaje sie bardzo na miejscu. - Jego usmiech stal sie teraz niezwykle pogodny. - Jak zapewne zdajesz sobie, pani, sprawe, moi szpiedzy juz od dawna badali te wasze "Stany Zjednoczone" w Turyngii. Kilku z nich przepytalo miejscowych, ktorzy byli swiadkami tego wydarzenia. I ci prosci chlopi rowniez widzieli, jak niebiosa sie rozwieraja i aureola ognia pozbawionego zaru tworzy maly swiat w niewielkiej czesci srodkowych Niemiec. -Mimo to - rzekl, unoszac gwaltownie dlon, jakby chcial uprzedzic slowa Rebeki, choc ona wcale nie miala zamiaru sie odzywac - sam fakt, ze zdarzenie to bylo dzielem bozym, nie daje nam konkretnej odpowiedzi na pytanie o jego cel. "Zaczyna sie - pomyslala Rebeka. - Oficjalna linia postepowania". Zdawala sobie sprawe, ze spotyka ja zaszczyt. Z rozmow, ktore prowadzila ubieglego wieczora z dworzanami podczas audiencji u krola, jasno wynikalo, ze elita Francji wciaz szuka spojnego ideologicznego wytlumaczenia pojawienia sie Grantville w niemieckim ksiestwie Turyngii. Po przetrwaniu dwoch lat (nie wspominajac o rozgromieniu po drodze kilku nacierajacych armii, z ktorych przynajmniej jedna byla zwerbowana i oplacona przez Francje) Amerykanie wraz z nowo tworzonym przez siebie spoleczenstwem nie mogli juz byc traktowani tylko jako pogloska. Okreslenie "czary" bylo zas... zbyt blahe. Nie miala watpliwosci, ze Richelieu skonstruowal juz wytlumaczenie i wlasnie ona uslyszy je jako pierwsza. -Czy zastanawialas sie, pani, nad historia swiata, ktory stworzyl tych waszych Amerykanow? - zapytal. - Zapewne wiesz, pani, rowniez, ze pozyskalem - znowu machnal lekcewazaco dlonia - roznymi sposobami czesc ksiag historycznych, ktore wasi Amerykanie zabrali ze soba. Przestudiowalem je wszystkie bardzo uwaznie. "To jest akurat jasne" - pomyslala Rebeka. Byla to mysl nieco posepna, poniewaz jasne stalo sie dopiero teraz. Wczesniej ani ona, ani Mike, ani nikt z wladz nowych Stanow Zjednoczonych nie pomyslal nawet, ze zdobycie ksiazek do historii stanie sie jednym z glownych celow obcego wywiadu. Literatura techniczna - owszem, plany, szkice - owszem; wszystko to, co pozwoliloby wrogom Stanow Zjednoczonych ukrasc czesc ich niebywalej technologii. Jednak... licealne podreczniki? Teraz, rzecz jasna, bylo to oczywiste. Latem roku 1633 kazdy wladca i wplywowy polityk na swiecie wiele by dal, zeby sie dowiedziec, co go czeka w najblizszych latach. Konsekwencje tej wiedzy moglyby byc prawdziwie nieobliczalne. Jezeli krol wie, co nastapi za rok, tudziez dwa lata, to zrobi wszystko, zeby ten obrot spraw przyspieszyc - jesli rozwoj wypadkow mu odpowiada - albo zeby do niego w ogole nie dopuscic. I w ten wlasnie sposob ow krol momentalnie pomiesza nastepstwo wydarzen, ktore w ogole doprowadzily do tamtego stanu rzeczy. Byl to odwieczny dylemat osob podrozujacych w czasie, z czym Rebeka zdolala sie zapoznac podczas lektury ksiazek science fiction, przeniesionych wraz z calym miasteczkiem do siedemnastego wieku. I podobnie jak jej maz, uznala, ze Ognisty Krag stworzyl swiat rownolegly do tego, z ktorego pochodzilo Grantville i cala historia, ktora doprowadzila do powstania miasteczka. Gdy tak rozmyslala, Richelieu przygladal jej sie bacznie. Jego inteligentne ciemnobrazowe oczy rowniez kryly w sobie cos ponurego. Ani przez chwile nie myslala, ze kardynal jest zbyt glupi, by to pojac. On rowniez wiedzial, ze historia, ktora miala miejsce, juz sie nie powtorzy - wiedzial tez jednak, ze mimo to mozna dostrzec w owych wydarzeniach pewne ogolne wzorce. I odpowiednio pokierowac losami Francji. Potwierdzily to jego kolejne slowa. -Naturalnie konkretne wydarzenia beda inne, jednakze podstawowy zarys tamtej przyszlosci jest wystarczajaco przejrzysty. Mysle, ze mozna go podsumowac okresleniem, ktore tak faworyzujecie: "demokracja". Badz tez, jak ja bym to ujal, rzady mas, albowiem, szczerze mowiac, u podstaw wszystkich struktur politycznych owego swiata przyszlosci lezy ta sama cecha. Odrzucono wladze panujacej arystokracji i rodziny krolewskiej; cala wladza spoczywa w rekach ludu - niezaleznie od tego, czy nazywa sie go "obywatelami", "proletariatem", czy tez jeszcze inaczej. Zadnych cugli, zadnej kontroli, zadnych ograniczen nalozonych na ich pragnienia i ambicje. Tym razem machniecie dlonia nie bylo lekcewazace. -A za tym idzie cala reszta. Masakra szesciu milionow twych zydowskich pobratymcow, pani, ze wspomne tylko o jednym przykladzie. Zbrodnie dokonane przez takie potwory, jak Stalin i ci Azjaci. Mao i Pol Pot, o ile dobrze sobie przypominam. Nie zapominajmy tez o dewastacji calych miast i regionow przez rezimy, ktore moze i byly mniej despotyczne, lecz sialy rownie wielkie spustoszenie wsrod narodow. Pragne ci tez przypomniec, pani, ze Stany Zjednoczone Ameryki Polnocnej, ktore tak usilnie pragniecie odtworzyc w tym swiecie, ani przez chwile nie zawahaly sie przed spopieleniem miast w Japonii - a takze w Niemczech, z ktorymi przeciez teraz sasiadujecie. Pol miliona ludzi - choc bardziej prawdopodobne, ze caly milion - wybitych niczym insekty. Rebeka zacisnela szczeki. Instynktownie chciala wrzasnac w odpowiedzi: "Czyzby? A to, ze przez ciebie Niemcy sa spustoszone? W wojnie trzydziestoletniej zginie wiecej Niemcow niz w ktorejkolwiek z wojen swiatowych dwudziestego wieku! Nie wspominajac juz o milionach dzieci, ktore co roku umieraja w tym twoim drogocennym arystokratycznym swiecie z powodu chorob, glodu i ubostwa - nawet, gdy panuje pokoj - a wszystkiemu temu mozna przeciez zaradzic w mgnieniu oka!". Posluchala jednak rady, ktorej udzielil jej maz. Klotnia z Richelieu nie miala sensu. On nie stawial zadnej hipotezy. On po prostu uswiadamial wyslannikowi Stanow Zjednoczonych, ze konflikt trwa i nie dobiegnie konca, dopoki jedna ze stron nie zwyciezy. Mimo calego wdzieku, uprzejmosci i pogody ducha, jakie kryly sie w jego usmiechu, Richelieu wlasnie wypowiadal im wojne. I w rzeczy samej takie byly jego kolejne slowa. -Wszystko to ma juz dla mnie sens. Owszem, to Bog stworzyl Ognisty Krag. Nadawanie temu cudowi miana "czarow" zakrawa na absurd. Uczynil to po to, by ostrzec nas przed niebezpieczenstwami przyszlosci, abysmy mogli przygotowac sie na ich odparcie. Abysmy niezlomnie probowali stworzyc swiat oparty na niezachwianych fundamentach monarchii, arystokracji i kosciola panstwowego. Owe niebezpieczenstwa pani, Madame Stearns, i pani lud - bynajmniej nie chce pani urazic i nie implikuje pani osobistej grzesznosci - zarowno szerzycie, jak i ucielesniacie. Kardynal powstal i z szacunkiem uklonil sie Rebece. -A teraz obawiam sie, ze musze sie zajac sprawami krola. Ufam, pani, ze spedzisz milo czas w Paryzu, a gdybym tylko mogl w czymkolwiek sluzyc, prosze, daj mi znac. Jak predko zamierzasz, pani, wyruszyc do Holandii? I w jaki sposob? "Tak szybko, jak tylko dam rade, pierwsza lepsza droga". Ograniczyla sie jednak do niesmialego, prawie dziewczecego: -Nie jestem pewna. Podroz stad do Holandii bedzie ciezka z uwagi na czasy, ktore nastaly. Urok Richelieu wrocil z pelna moca, gdy odprowadzal ja do drzwi. -Zdecydowanie doradzam droge ladowa. Na kanale La Manche - a nawet na Morzu Polnocnym - zalegli sie piraci. Moge zapewnic ci, pani, ochrone do granicy Niderlandow Hiszpanskich i bez watpienia bezpieczna przeprawe do Holandii. Owszem, owszem, obecnie Francja i Hiszpania sa antagonistami, lecz - mimo tego, co moglas slyszec, pani - moje osobiste relacje z arcyksiezna Izabela sa calkiem dobre. Hiszpanie na pewno nie beda robili przeszkod. Stwierdzenie to bylo co najmniej smieszne. Ostatnia rzecza, jaka Hiszpanie chcieliby ujrzec, byla misja dyplomatyczna pod przewodnictwem malzonki prezydenta Stanow Zjednoczonych, zadomowiona w Holandii, ktora owi Hiszpanie starali sie od polwiecza podbic. Te Stany Zjednoczone moze i nie byly wielkie. Jesli chodzi o obszar, byly to po prostu stare regiony Turyngii i zachodniej Frankonii - maly wycinek Niemiec. Zgoda, wedle niemieckich standardow Stany Zjednoczone byly waznym ksiestwem. Tylko Saksonia miala wieksza liczbe ludnosci. Jednak ich populacja byla niczym w porownaniu z populacja czy to Francji, czy Hiszpanii. A mimo to rok wczesniej owo nowe male panstwo rozbilo armie hiszpanska pod Eisenach i zamkiem Wartburg. Sama idea sojuszu miedzy Stanami Zjednoczonymi i Republika Zjednoczonych Prowincji... byla najgorszym z koszmarow dla kazdego hiszpanskiego oficjela. -Byc moze - tylko tyle powiedziala. Gdy wychodzila, miala na twarzy pogodny usmiech. Rozdzial 2 Gdy drzwi sie zamknely, Richelieu odwrocil sie i z powrotem usiadl. Po chwili przez waskie wejscie znajdujace sie w glebi pomieszczenia wszedl Etienne Servien. Pozornie byly to drzwi szafy; w rzeczywistosci prowadzily do komnaty, z ktorej Servien mogl sledzic audiencje u kardynala, kiedy tylko Richelieu sobie tobie zyczyl. Servien nalezal do grona specjalnych agentow zwanych "intendentami", pieczolowicie wyselekcjonowanych przez samego kardynala. Richelieu zawsze jemu powierzal najdelikatniejsze zadania.-Slyszales? - mruknal kardynal. Servien skinal glowa. Richelieu wyrzucil ramiona w gore w gescie laczacym rozbawienie i poirytowanie. -Coz za wyjatkowa kobieta! Kardynal poczul lekkie szarpniecie i spojrzal w dol na kotka bawiacego sie rabkiem jego szaty. Pogodny usmiech wrocil na jego twarz. Schylil sie, podniosl drobne stworzenie i posadzil je na kolanach. Glaszczac zwierze, wrocil do poruszonej kwestii. -Nigdy bym sie tego nie spodziewal, Etienne. Sefardyjka, corka doktora Baltazara Abrabanela we wlasnej osobie! Oni potrafia rozmawiac bez konca, nie zwazajac nawet na glod. Tylko filozofowie i teolodzy. Myslalem, ze bede sie tylko usmiechal, a informacje same naplyna do mych uszu. A tymczasem... Zasmial sie. -Nie zdarza mi sie to zbyt czesto. Ufam, ze nie zdradzilem sie z niczym istotnym? Servien wzruszyl ramionami. -Sefardyjczycy stanowia rowniez wiekszosc bankierow w Europie i Imperium Osmanskim, Wasza Eminencjo - a to nie jest profesja znana z nadmiernej rozmownosci. Moze i Baltazar Abrabanel jest medykiem oraz filozofem, ale podobnie jak jego brat Uriel, jest tez doswiadczonym szpiegiem. A ten fach rowniez nie sprzyja gadulstwu. A na domiar zlego corka Abrabanela w opinii wszystkich, rowniez jej wrogow, jest nieprawdopodobnie inteligentna. Bez watpienia wydedukowala, ze Francja nie zlozyla broni. Tak wiec... sadze, ze wybrales, panie, najlepsze wyjscie. Poza tym niczego sie nie dowiedziala. Z cala pewnoscia, panie, nie bylo w twych slowach zadnej sugestii dotyczacej naszego wielkiego planu. -"Wielki plan" - powtorzyl Richelieu. - Ktory wielki plan masz na mysli, Etienne? Ten wiekszy czy ten mniejszy? -Kazdy z osobna badz obydwa naraz. Zapewniam cie, panie, ze z twych slow nawet sam szatan niczego by nie wywnioskowal. Ona jest inteligentna, nie przecze, lecz jak sam mowiles, panie, nie jest czarownica. Kardynal zadumal sie na chwile; jego pociagla twarz zdawala sie jeszcze bardziej wydluzac. -Wciaz uwazam, ze jest zbyt inteligentna - oznajmil w koncu. - Mam nadzieje, ze przyjmie ma oferte i pozwoli sie odeskortowac droga ladowa do Niderlandow Hiszpanskich. Wtedy moglibysmy na dziesiatki roznych sposobow przedluzyc jej podroz. Jednak... Potrzasnal glowa. -Watpie w to. Tyle z pewnoscia sama wydedukuje i zdecyduje sie na podroz morska do Holandii. A przeciez absolutnie nie mozemy dopuscic do tego, zeby miala okazje przyjrzec sie naszym portom. Na pewno nie teraz! Servien zacisnal usta. -Z cala pewnoscia moge trzymac ja z dala od Hawru, Wasza Eminencjo, ale nie od kazdego portu na La Manche - to by bylo zbyt czytelne. Gdyby jednak byla zmuszona wsiasc na statek w ktoryms z mniejszych portow, byc moze nie dostrzeglaby wystarczajaco wiele... Richelieu przerwal mu zniecierpliwionym gestem. -Dosc, Etienne! Zdaje sobie sprawe, ze chcesz mi oszczedzic koniecznosci podjecia decyzji. Decyzji, ktora - Bog mi swiadkiem - jest mi do cna wstretna. Jednakze racja stanu nigdy nie kieruje sie sentymentami. - Westchnal ciezko. - Oczywiscie wiesz, ze nie mozesz dopuscic jej do Hawru. Ktorys z mniejszych portow i tak lepiej sie nada do... tego, co niezbedne. Kardynal spojrzal na kotka, ktory wciaz bawil sie jego wskazujacym palcem. -Kto wie? Moze szczescie sie do nas usmiechnie, do niej zreszta tez, i podejmie zla decyzje. Lagodny usmiech znow pojawil sie na jego twarzy. -Na swiecie istnieje tak niewiele cudownych stworzen boskich. Miejmy nadzieje, ze nie bedziemy musieli unicestwic kolejnego z nich. Gdy bedziesz wychodzil, Etienne, badz tak dobry i wezwij sluzacego. Uprzejmie, lecz stanowczo odprawiony Servien uklonil sie i opuscil komnate. Chwile pozniej do pomieszczenia wszedl Desbournais. Byl on valet de chambre kardynala, ktory przyjal go do sluzby jako siedemnastoletniego chlopca. Richelieu cieszyl sie rownie wielka popularnoscia wsrod swych sluzacych, jak i sojusznikow i wspolpracownikow. Gdy bronil interesow Francji, czesto nie znal litosci, jednak wobec otaczajacych go osob zawsze byl mily i uprzejmy, niezaleznie od tego, jakiego byli pochodzenia. Byl tez dla nich bardzo szczodry. Richelieu odplacal lojalnoscia za lojalnosc. Tyczylo sie to zarowno pomocy kuchennej, jak i Ludwika XIII, krola Francji. Kardynal uniosl kota i pokazal go Desbournais'owi. -Czyz nie jest cudowny? Zapewnij mu opieke, Desbournais - i to najlepsza, pamietaj. Kiedy sluzacy wyszedl, Richelieu wstal z fotela i podszedl do okna. Budynek, w ktorym kardynal mieszkal zawsze, gdy przebywal w Paryzu - a ktory tylko z nazwy nie byl palacem - byl kupionym przez niego starym hotelem przy rue St. Honore nieopodal Luwru. Richelieu nabyl takze sasiadujacy hotel, zeby po zrownaniu go z ziemia zapewnic sobie lepszy widok na miasto. Gdy tak stal i wygladal przez okno, wszelka zyczliwosc i lagodnosc odplynely z jego twarzy. Wrogowie kardynala znali to zimne, surowe, wrecz wyniosle oblicze, ktore spogladalo w dol na wspanialy Paryz. Mimo calego swego uroku i wdzieku Richelieu potrafil stac sie niesamowicie przerazajacy. Byl wysokim mezczyzna, ktorego szczuplosc przyslanialy zawsze noszone przezen ciezkie i bogate szaty. Podluzna twarz, wysokie czolo, lukowato wygiete brwi, duze brazowe oczy - to byly cechy intelektualisty. Jednak lekko zakrzywiony nos i mocno zarysowany podbrodek, ktory podkreslala spiczasta i starannie przystrzyzona brodka, charakteryzowaly juz zupelnie innego czlowieka. Hernan Cortes zrozumialby te twarz. Podobnie ksiaze Alba. Kazdy z wielkich zdobywcow tego swiata zrozumialby twarz, ktora uksztaltowaly lata zelaznych postanowien. -Niech i tak bedzie - powiedzial cicho. - Bog litosciwy tworzy wystarczajaco wiele cudownych stworzen, zebysmy mogli niszczyc te, ktore zniszczyc musimy. Taka jest koniecznosc. * * * -No i jak poszlo? - zapytal radosnie Jeff Higgins. Gdy jednak ujrzal zacieta mine Rebeki, jego usmiech nieco oslabl. - Az tak zle? Wydawalo mi sie, ze ten facet ma reputacje...Rebeka pokrecila glowa. -Byl uprzejmy i czarujacy. Co absolutnie nie przeszkodzilo mu w wypowiedzeniu nam ni mniej, ni wiecej, tylko wojny totalnej. Gleboko wzdychajac, zdjela szal, ktory nosila dla ochrony przed typowa paryska mzawka. Tylko troche przesiakl wilgocia, rozwiesila go wiec na oparciu jednego z krzesel w salonie domu, ktory poselstwo Stanow Zjednoczonych wynajelo w Paryzu. Na widok wchodzacego do pokoju Heinricha Schmidta usmiechnela sie smutno. Majora Heinricha Schmidta, jesli chodzi o scislosc. Oficera dowodzacego niewielkim oddzialem zolnierzy armii amerykanskiej, ktorzy wraz z Jeffem i Gretchen Higginsami oraz Jimmym Andersenem towarzyszyli Rebece w jej podrozy. -Obawiam sie powaznie, ze juz wkrotce bedziecie, panowie, zarabiac na chleb. Heinrich wzruszyl ramionami. Tak samo Jeff, ktory - choc w trakcie tej misji mial zadanie specjalne - rowniez sluzyl w armii Stanow Zjednoczonych, podobnie jak jego przyjaciel Jimmy. Kolejna osoba, ktora wkroczyla do pokoju, byla zona Jeffa. -No i jak sie sprawy maja? - zapytala. Niemiecki akcent wciaz sie przebijal przez jej swobodna, potoczna angielszczyzne. Rebeka usmiechnela sie nieco szerzej. Kontrast miedzy Jeffem a Gretchen zawsze wywolywal u niej serdeczne rozbawienie. Wlasnie to Amerykanie nazywali "dziwna para" w jednej z tych elektronicznych sztuk, ktore wciaz mocno ja fascynowaly, mimo tak wielu godzin spedzonych przed ekranem telewizora, a nawet prowadzenia wlasnego talk-show. Mimo ze Jeff Higgins znacznie zmeznial przez ostatnie dwa lata, odkad niewielkie amerykanskie miasteczko zostalo przeniesione do roku 1631, do centrum rozdartej wojna srodkowej Europy, wciaz jednak roztaczal wokol siebie aure kogos, kogo Amerykanie nazywali "maniakiem komputerowym". Byl wysoki i nadal - mimo licznych cwiczen - mial spora nadwage. Chociaz ostatnio swietowal swoje dwudzieste urodziny, wciaz wygladal jak nastoletni chlopiec. Perkaty nos widnial miedzy oczyma intelektualisty, ktore spogladaly na swiat przez grube szkla okularow dla krotkowidzow. Trudno sobie wyobrazic mniej romantyczna postac. Tymczasem jego malzonka... Gretchen z domu Richter byla starsza od Jeffa o dwa lata. Nie mozna bylo jej okreslic mianem "pieknosci" - miala wydatny nos i mocna szczeke, pomijajac juz okazala posture i ramiona szersze niz u wiekszosci kobiet - jednak byla na tyle urodziwa, ze gdziekolwiek poszla, mezczyzni sie za nia ogladali. Zas fakt, ze Gretchen byla, jak to Amerykanie mawiaja, "dobrze zbudowana", tylko wzmacnial ow efekt, podobnie jak dlugie blond wlosy, ktore splywaly kaskada na jej masywne ramiona. W przeciwienstwie do Jeffa, Gretchen urodzila sie tutaj. Podobnie jak Rebeka, nalezala do grona siedemnastowiecznych Europejczykow, ktorych losy Ognisty Krag zwiazal z losami nowo przybylych Amerykanow, wsrod ktorych obydwie kobiety znalazly mezow. Gretchen nie zwazala na swe korzenie - przyswoila sobie swiatopoglad i ideologie amerykanska z zapalem i gorliwoscia neofitki. Chociaz prawie wszyscy Amerykanie oddani byli ideom demokracji i rownosci spolecznej, zaangazowanie Gretchen (co nie powinno dziwic z uwagi na koszmar, przez ktory musiala przejsc) nawet w nich samych wywolywalo przerazenie. Rebeka przypomniala sobie o tym po raz kolejny, gdy ujrzala Gretchen bawiaca sie skrajem swej kamizelki, ktora wspaniale maskowala przedmiot wiszacy w futerale na jej ramieniu. Rebeka doskonale wiedziala, ze to jej ukochany pistolet kaliber 9 milimetrow. Czasem kusilo ja, by zapytac Jeffa, czy jego zona takze spi z ta bronia. Przyczyna usmiechu Rebeki bylo jednak glownie to, ze lubila Jeffa i Gretchen Higginsow i bardzo mocno im sprzyjala. W przypadku Jeffa chodzilo miedzy innymi o to, ze ow mlodzieniec kiedys ocalil ja od pewnej smierci z rak chorwackiego kawalerzysty w sluzbie austriackich Habsburgow. Jesli chodzi o Gretchen - pomijajac fakt, ze sie przyjaznily - Rebeka dobrze wiedziala, ze ten bez mala fanatyzm Gretchen jest jednym z kluczy do przetrwania nowego spoleczenstwa tworzonego przez Rebeke i jej meza Mike'a. * * * Gretchen mogla przerazac innych, lecz nigdy nie przerazala Mike'a Stearnsa. Oczywiscie nie zawsze podzielal jej zdanie - a nawet jesli tak bylo, to czesto uwazal jej metody dzialania za niedopuszczalne. Niezaleznie od tego, jak wysoko wspialby sie w tym nowym swiecie, maz Rebeki wciaz pozostawal tym samym czlowiekiem, co zawsze: przewodniczacym zwiazku zawodowego appalachijskich gornikow, ktorzy rowniez mieli bolesne wspomnienia zwiazane z uciskiem ze strony poteznych i bogatych.-Kogo chcesz oszukac? - burknal kiedys do Rebeki, gdy ta ze zloscia wyrazala sie o zarliwosci Gretchen, polaczonej z kompletnym lekcewazeniem zawilosci sytuacji politycznej. Wlasnie skonczyli sniadanie i Mike pomagal zonie zmywac naczynia. Choc juz zdazyla sie do tego przyzwyczaic, wciaz jednak urzekalo ja to, ze ktos tak bardzo meski pomaga jej w kuchennych obowiazkach. -Jak przyjdzie co do czego, jedynymi ludzmi, na ktorych naprawde bede mogl polegac - pomijajac moich gornikow, nowe zwiazki zawodowe i pewnie tez nowe kolka rolnicze Williego Raya - beda Gretchen i jej popierdzielone dzieciaki. Mike wytarl ostatni talerz i wlozyl go do szafki. -Oczywiscie wiadomo, ze teraz jestesmy w laskach u Szwedow. Gustaw Adolf jest naszym przyjacielem, a kanclerz Oxenstierna pewnie tez. Nie zapominaj jednak, ze to jest krol, a szlachcic Axel Oxenstierna jest w takim samym stopniu oddany arystokracji, w jakim Gretchen tych drani nienawidzi. Jesli los sie odwroci... Wyjrzal przez okno kuchenne ich domu w Grantville i zdecydowanie pokrecil glowa. -Chociaz Gustaw II Adolf bedzie sie strasznie wzbranial, to jednak w mgnieniu oka poderznie nam gardla, jesli tylko pojawia sie niesprzyjajace okolicznosci. A jak nas zabraknie, Gretchen i jej skrajni demokraci z komitetow korespondencyjnych stana sie tylko karma dla psow - i badz pewna, ze ona doskonale zdaje sobie z tego sprawe. Ilekroc wkurzam ja gadaniem o "kompromisie z zasadami", ona wie, ze potrzebuje mnie tak samo, jak ja potrzebuje jej. Gdy odwrocil sie od okna, w jego blekitnych oczach tanczyly radosne iskierki. -Poza tym ona niesamowicie sie przydaje. Czytalas o amerykanskim ruchu na rzecz obrony praw obywatelskich, prawda? Rebeka przytaknela. Wprost pozerala ksiazki o historii Stanow Zjednoczonych (tak naprawde to o historii wszystkich krajow, ale Stanow Zjednoczonych w szczegolnosci), odkad Mike ocalil ja i jej ojca przed banda maruderow. Wydarzylo sie to tego samego dnia, kiedy pojawil sie Ognisty Krag. Dwa lata temu - a Rebeka bardzo szybko czytala. Przeczytala naprawde duzo ksiazek. Mike usmiechnal sie. -Opowiem ci pewna anegdote. Malcolm X powiedzial kiedys, ze bialy establishment tylko dlatego chce rozmawiac z wielebnym Martinem Lutherem Kingiem, ze nie chce rozmawiac z nim. I mniej wiecej tak to sie wlasnie przedstawia, jesli chodzi o mnie i Gretchen. Jakies poruszenie za oknem musialo przykuc jego uwage, poniewaz Mike na chwile sie odwrocil. Cokolwiek ujrzal, wywolalo to szeroki usmiech na jego twarzy. -O wilku mowa... Pozwol na chwile, skarbie, a zobaczysz, o co mi chodzi. Rebeka podeszla do okna i ujrzala Harry'ego Leffertsa przechadzajacego sie po ulicy. Bylo wczesnie rano, a wnoszac po jego wielce usatysfakcjonowanej minie, Harry spedzil noc w towarzystwie jednej z dziewczat, ktore lgnely do niego niczym muchy do miodu. Harry byl przystojnym mlodziencem, obdarzonym zuchwala pewnoscia siebie i beztroskim poczuciem humoru, co przyciagalo rozliczne mlode niewiasty. Zdziwila sie nieco. Milosne podboje Harry'ego wydawaly sie nie miec zadnego zwiazku z dyskusja, ktora prowadzila z Michaelem. Patrzac jednak, jak zawadiacko Harry maszeruje - nic przesadnego, po prostu lekka zadziornosc mlodego, niesamowicie pewnego siebie czlowieka - Rebeka zaczela rozumiec. Te cechy Harry'ego, ktore podobaly sie kobietom, nie musialy sie podobac mezczyznom, zwlaszcza tym, ktorzy postanowili nie wchodzic mu w droge. Ci, ktorzy to zrobili, bardzo szybko dowiadywali sie, co Amerykanie rozumieja pod pojeciem "twardziel". Harry byl dobrze umiesniony, a jego umysl dorownywal zatwardzialoscia jego cialu. Kiedy chcial, potrafil byc naprawde przerazajacy. -Czy mowilem ci, jak zawsze wykorzystywalem Harry'ego w trakcie negocjacji? - wymruczal jej do ucha Mike. - Kiedy jeszcze bylem zwiazkowcem? Rebeka pokrecila glowa, a nastepnie zachichotala, gdy pomruk Mike'a przerodzil sie w cos bardziej intymnego z jezykiem i uchem w rolach glownych. -Przestan! - Odepchnela go z rozbawieniem. - Malo ci po zeszlej nocy? Mike wyszczerzyl zeby i powoli zaczal sie zblizac. -Widzisz, zawsze dbalem o to, zeby zabierac Harry'ego na negocjacje z przedstawicielami firmy. Caly czas siedzial w kacie, a gdy tylko zaczynalem przebakiwac o pojsciu na kompromis, warczal i spogladal na mnie z wsciekloscia. To bylo jak czary - skutkowalo w dziewieciu na dziesiec przypadkow. Rebeka ponownie zachichotala i wymknela sie mezowi, choc nieszczegolnie, bo znalazla sie w kacie kuchni. -Mniej wiecej tak wlasnie widze role Gretchen - wymruczal Mike. Zblizal sie coraz bardziej. Pomruk stal sie delikatnie chropawy. - Europejscy arystokraci szczerze mnie nienawidza, ale jak zobacza Gretchen siedzaca w kacie i warczaca... Znalazla sie w potrzasku. Mike byl wytrawnym strategiem i natychmiast ja dopadl. -Owszem - powiedzial. - Tak sie sklada, ze malo mi po zeszlej nocy. * * * Na wspomnienie tego, co nastapilo pozniej, Rebece zrobilo sie nieco cieplej w sercu - rownoczesnie jednak stalo sie to zrodlem pewnej frustracji. Zazdroscila Jeffowi i Gretchen, ze mogli w te podroz wyruszyc razem, szczegolnie wtedy, gdy do jej uszu dobiegaly odglosy z sasiedniej sypialni, a ona usychala z tesknoty za wlasnym lozkiem w Grantville. Za Mike'iem i jego cudownym goracym cialem.Lecz... nie bylo takiej mozliwosci, zeby Mike pojechal z nimi. Byl prezydentem Stanow Zjednoczonych i obowiazki nie pozwalaly mu na nieobecnosc dluzsza niz kilka dni. Jej twarz musiala cos zdradzic, bo ujrzala, ze Gretchen usmiecha sie z lekka radoscia, ale i z pelna satysfakcja. Gretchen i Jeff mogli dla innych stanowic "dziwna pare", Rebeka wiedziala jednak, ze obydwoje sa sobie rownie oddani, jak ona i Mike. A wnioskujac po nocnych odglosach ("Noc po nocy, niech to szlag!"), laczyla ich tez rownie wielka namietnosc. Moze jednak zle odczytala ten usmiech. Zarliwe przekonania Gretchen same w sobie czesto sprawialy, ze byla radosna i pelna satysfakcji. -A czego sie spodziewalas? - zapytala mloda Niemka. - Przeciez to kardynal! Ten sam cuchnacy wieprz, ktory rok temu chcial zarznac nasze dzieci w szkole - nie zapominaj o tym. Rebeka nie zapomniala. W trakcie rozmowy z Richelieu to wspomnienie bylo w gruncie rzeczy rownie pomocne, jak rady jej meza. Kardynal moze i byl pelen wdzieku i uroku, jednak ani na moment nie zapomniala, ze potrafi byc bezlitosny niczym zmija - i z rownie zimna krwia zabijac. Pomimo tego... Zawsze bedzie pewna roznica miedzy tym, jak postrzega swiat Gretchen, a jak go widzi Rebeka Stearns z domu Abrabanel. Dla niej okrucienstwa popelnione przez wladcow Europy zawsze majaczyly gdzies na horyzoncie. Z Gretchen bylo inaczej. Na wlasne oczy widziala, jak morduja jej ojca; zgwalcila ja banda najemnikow, a nastepnie zaciagnela do swego obozu; lata wczesniej inna banda najemnikow zabrala jej matke i nie wiadomo bylo, jaki spotkal ja los; polowa rodziny byla martwa badz tez w inny sposob rozbita - a wszystkie te potwornosci wynikaly z tego, ze europejscy arystokraci postanowili sie spierac o przywileje. To, ze przy okazji zrujnuja cale Niemcy i wyrzna cwierc ludnosci, nie stanowilo dla nich najmniejszego problemu. Rebeka sprzeciwiala sie takim rzadom arystokracji i dlatego postanowili wraz z mezem wprowadzic nowy, lepszy ustroj. Nie znala jednak takiej czystej nienawisci, jaka czula Gretchen. Doskonale wiedziala, ze Niemka nie dostrzeglaby czaru i wdzieku w Jego Eminencji, kardynale Richelieu. Caly czas staralaby sie w myslach dopasowac petle do jego dlugiej arystokratycznej szyi. -Byc moze - mruknela do samej siebie - to wcale nie bylby taki zly pomysl. -Slucham? - zapytal Heinrich. Twarz majora rowniez byla pogodna. Mimo mlodego wieku - Heinrich skonczyl zaledwie dwadziescia cztery lata - ow byly najemnik widzial juz wiecej przelanej krwi, niz wiekszosc zolnierzy w roznych okresach historycznych widziala przez cale swe zycie. Rebeka niewatpliwie lubila Heinricha, jednak jego obojetnosc na cierpienie momentami ja przerazala. Moze nie tyle sama obojetnosc, co przyczyna tej obojetnosci. Heinrich Schmidt byl z natury czlowiekiem raczej dobrodusznym, ale dlugi czas spedzony w armii Tilly'ego, po tym, jak w wieku pietnastu lat zostal przymusowo do niej "wcielony", pozostawily na nim zelazna skorupe. Gdy tylko dostal szanse, z checia zglosil sie na ochotnika do armii amerykanskiej. I Rebeka byla pewna, ze na swoj sposob Heinrich jest rownie oddany swej nowej ojczyznie, jak ona sama. W dalszym ciagu jednak czesto wychodzil z niego bezduszny najemnik. -Niewazne - odparla. - Wlasnie sobie przypomnialam - skinela glowa w strone Gretchen - ze Richelieu jest zdolny do wszystkiego. Wysunela krzeslo, na ktorym wczesniej rozwiesila szal, i usiadla. -I w zwiazku z tym musimy podjac pewna decyzje. Dluzszy pobyt w Paryzu nie ma najmniejszego sensu. Pytanie brzmi: jaka droga wyruszymy do Holandii? Nagly ruch w drzwiach zwrocil jej uwage. Do kuchni wkroczyl mlodszy kolega Jeffa, Jimmy Andersen. Za jego plecami Rebeka dostrzegla pozostalych pieciu zolnierzy z oddzialu Heinricha. Poczekala, az wszyscy weszli do srodka i albo gdzies przycupneli, albo oparli sie o sciany. Rebeka przypuszczala, ze jej partnerskie zwyczaje wprawilyby w oslupienie wiekszosc ambasadorow w historii ludzkosci. Cala swa swite traktowala jak kompanow, a nie jak podwladnych. Nie widziala w tym niczego zlego. Byla intelektualistka i jako taka cieszyla sie kazda rozmowa i polemika. -Oto jaki mamy wybor - oznajmila, gdy juz wszyscy sluchali. - Mozemy podrozowac droga ladowa albo sprobowac wynajac przybrzezny statek. Jesli wybierzemy to pierwsze, Richelieu zaoferowal, ze da nam eskorte do terytorium hiszpanskiego i zapewnil mnie, ze zdobedzie od Hiszpanow pozwolenie, zebysmy bezpiecznie przedostali sie do Zjednoczonych Prowincji. Gretchen i Jeff juz krecili glowami. -To pulapka - warknela Gretchen. - Po drodze urzadzi na nas zasadzke. Heinrich rowniez krecil glowa, lecz jego gest skierowany byl do Gretchen. -Absolutnie nie - powiedzial stanowczo. - Richelieu jest mezem stanu, Gretchen, a nie ulicznym oprychem. - Usmiechnal sie nieznacznie. - I to nie jest kwestia moralnosci, bo predzej zaufalbym rozbojnikowi. Po prostu gdyby kazal nas zamordowac wtedy, gdy oficjalnie jestesmy pod jego opieka, cala jego reputacja leglaby w gruzach. Gretchen patrzyla na niego wscieklym wzrokiem, lecz Heinrich byl niewzruszony. -Owszem, leglaby. I przestan tak na mnie patrzec, glupia dziewucho! Nienawisc do wrogow jest czyms pieknym i wspanialym, lecz nie wtedy, gdy ci robi wode z mozgu. -Zgadzam sie z Heinrichem - wtracila sie Rebeka. - Jednym z glownych powodow, dla ktorych Richelieu odniosl sukces, jest to, ze ludzie mu ufaja. Za wszystko reczy wlasnym slowem. Taka jest prawda, Gretchen, i mysl sobie, co chcesz. Siegnela reka za siebie i zdjela z oparcia szal. Byl wystarczajaco suchy, wiec zaczela go skladac. -Nie mam najmniejszych watpliwosci, ze jesli przyjmiemy jego propozycje, Richelieu zapewni nam bezpieczenstwo. Z drugiej jednak strony nie mam zadnych watpliwosci, ze... Heinrich zasmial sie cicho. -Bedzie to najdluzsza podroz, jaka ktokolwiek odbyl z Paryza do Holandii. Nie wiecej niz kilkaset kilometrow - a zaloze sie o co tylko chcecie, ze dotarcie tam zajeloby nam tygodnie, a moze nawet miesiace. W tym momencie wrogosc Gretchen znalazla nowy cel i Niemka odzyskala swa normalna przytomnosc umyslu. -I to bez zadnego problemu. Co piec kilometrow zlamana os. Kulawe konie. Niespodziewane objazdy z powodu niespodziewanych powodzi. Wszystkie mosty zmiotly fale i - cos niebywalego - nikt nie wie, gdzie jest brod. Co najmniej dwa tygodnie na granicy, uzeranie sie z hiszpanskimi urzednikami. Do wyboru, do koloru. Jeff przez caly czas obserwowal Rebeke. -A jaki jest problem z ta druga mozliwoscia? Rebeka skrzywila sie. -W portach na polnocy Francji dzieje sie cos, czego Richelieu nie chce nam pokazac. Nie wiem, co to moze byc, ale tu nie chodzi tylko o sojusz z Holendrami. Jestem tego niemal pewna. A to oznacza - usmiechnela sie do Heinricha - i tutaj ja sie zaloze, ze nie zostaniemy wpuszczeni do Hawru. Richelieu juz zadba o to, zeby znalazla sie jakas wymowka. -Masz racje - przyznal Heinrich. - Trzeba bedzie wsiasc na statek w ktoryms z mniejszych i bardziej odleglych portow. Major najwyrazniej juz wybiegal myslami w przod. Jak kazdy wytrawny zolnierz, mial niemal instynktowna orientacje w terenie. A podczas gdy Rebeka spedzila ostatnie dwa lata na pochlanianiu ksiazek, ktore przeniosly sie wraz z Grantville, Heinrich z rownie wielkim zapalem zglebial tajniki cudownych map i atlasow, ktore posiadali Amerykanie. W tym momencie jego wiedza o geografii Europy byla niemal encyklopedyczna. -Wciaz nie widze, w czym problem - powiedzial Jeff. - Nawet jesli podroz wydluzy sie o dwa albo trzy dni, to co z tego? Nadal bedziemy w stanie dotrzec do Holandii w ciagu dwoch tygodni. -Piraci - odpowiedzieli niemal rownoczesnie Heinrich i Rebeka. Rebeka usmiechnela sie i dala mezczyznie znak glowa, zeby kontynuowal. -Kanal Angielski az roi sie od tych drani - warknal major. - Trwa to od stuleci, ale tak zle jak teraz to chyba jeszcze nigdy nie bylo: Francuzi i Hiszpanie zajmuja sie problemami na ladzie, a na tronie angielskim zasiada ten zalosny Karol. Pieciu z szesciu zgromadzonych w kuchni zolnierzy kiwnelo potakujaco glowami. Szosty, Jimmy Andersen, ktory poza Jeffem byl jedynym rodowitym Amerykaninem w tej grupie, gapil sie na niego z wybaluszonymi oczyma. -Piraci? Na Kanale Angielskim? Rebeka z trudem powstrzymala sie od smiechu. Chociaz przez te dwa lata Amerykanie zdazyli juz niezle przystosowac sie do realiow siedemnastowiecznej Europy, wciaz jednak zdarzalo im sie podswiadomie myslec starymi kategoriami. Dla nich wszystko co zwiazane z "Anglia" nioslo w sobie takie skojarzenia, jak: bezpieczenstwo, pewnosc, a czasem wrecz nuda. Sam pomysl piratow na Kanale Angielskim... -Skad oni sie wzieli? - zapytal Jimmy. -Wiekszosc ich baz wypadowych miesci sie w polnocnej Afryce - odparl Heinrich. Wzruszyl ramionami. - Oczywiscie nie wszyscy to Maurowie. "Kaprowie" na uslugach hiszpanskich, ktorzy robia wypady z Dunkierki i Ostendy, napadajac na holenderskie statki, oraz dunkierczycy nie sa zbyt wybredni, jesli chodzi o ofiary. Nawet u Maurow pewnie polowa zalog wywodzi sie z Europy. Hieny calego swiata. Jimmy wciaz krecil glowa z niedowierzaniem. Jeff, ktory zawsze przystosowywal sie do rzeczywistosci szybciej niz jego kolega, poslal Rebece znaczace spojrzenie. -Czyli, krotko mowiac, uwazacie, ze jesli wybierzemy droge morska... Jak trudno byloby Richelieu zorganizowac napasc piratow? Rebeka nie byla pewna. Heinrich rowniez, sadzac po wyrazie jego twarzy. Gretchen za to byla pewna. -Bez watpienia tak zrobi! - uciela. - On jest jak pajak. Wszedzie ma swa siec. Jak zawsze w przypadku Gretchen, odpowiedz byla rownie pewna jak analiza problemu. Tak jak myslala Rebeka, dziewieciomilimetrowiec byl na swoim miejscu. Chwile pozniej Gretchen trzymala go w dloni. Polozyla go zdecydowanym ruchem na stole. -Piraci, tak? - Omiotla cala kuchnie wrogim spojrzeniem. - Dajmy im posmakowac szybkostrzelnosci, chlopcy. Co wy na to? Ochryply i pelen aprobaty smiech dobyl sie z gardel zolnierzy. Rebeka spojrzala na Heinricha. Wzruszyl ramionami. -Jak dla mnie, to jest rownie dobre rozwiazanie, jak kazde inne. Wzrok Rebeki padl teraz na Jeffa i Jimmy'ego. Twarz Jeffa, co wcale jej nie zdziwilo, wyrazala zaciety upor, z jakim popieral zone. Jimmy zas... Teraz juz nie mogla sie nie rozesmiac. Moze i czasem realia tego nowego swiata otumanialy Jimmy'ego Andersena, lecz wciaz byl to nastolatek zapatrzony w gry, ktory cieszy sie kazda nadarzajaca sie okazja. -Ale ekstra! Wyprobujemy granatniki! Rozdzial 3 Doktor James Nichols skonczyl myc rece, odwrocil sie od umywalki i pomachal energicznie dlonmi, zeby je osuszyc. Mike wiedzial, ze nawet w szpitalu zapas recznikow jest tak skapy, ze James zalecil personelowi medycznemu uzywanie ich tylko wtedy, gdy bedzie to naprawde niezbedne.Spodziewal sie nieuniknionej skargi. Doktor jednak tylko lekko sie skrzywil, pokrecil glowa i podszedl do drzwi. -Chodzmy juz stad. Pozwolmy tej biedaczce nieco sie przespac. Mike otworzyl drzwi lekarzowi, ktory wciaz mial wilgotne rece i wyszedl za nim na korytarz. Zastanawial sie przez chwile, jak ta chora kobieta ma zasnac, skoro cala rodzina tloczy sie wokol jej lozka. Ale tylko przez chwile. Mike wiedzial, ze sam nigdy sie do tego nie przyzwyczai, ale siedemnastowieczni Niemcy przywykli do takiej liczby osob w swych domach, ktora wiekszosc Amerykanow doprowadzilaby do obledu. Liczylo sie kazde dobre lozko - po co marnowac je na dwoje ludzi, skoro zmiesci sie czworo? Gdy drzwi sie zamknely, spojrzal ukradkiem na Nicholsa. Staral sie ukryc swoje obawy, lecz chyba bez wiekszego powodzenia. Najwyrazniej w ogole bez powodzenia. -To nie dzuma, jesli tego sie obawiasz. - Glos Jamesa byl bardziej ochryply niz zazwyczaj. Nichols normalnie pracowal calymi dniami, ale odkad Melissa wyjechala z Grantville, praktycznie mieszkal w szpitalu. Jesli tylko twarz czarnoskorego mezczyzny moze byc poszarzala ze zmeczenia, to twarz Jamesa taka byla. Ostre, surowe rysy zdawaly sie byc nieco lagodniejsze, jednak nie z powodu wewnetrznego ciepla, tylko z wycienczenia. -Ty tez musisz sie przespac - oznajmil stanowczo Mike. James poslal mu ironiczny usmiech. -Co ty powiesz? A ile ty sypiasz, odkad Becky wyjechala? Gdy tak szli w strone gabinetu Nicholsa, przedzierajac sie przez zatloczone korytarze jedynego szpitala w Grantville, grymas powrocil na twarz lekarza - tym razem juz wyrazny. -Boze swiety, co nas opetalo, zeby wysylac kobiety na takie dzikie pustkowie? - zapytal. Mike parsknal. -Paryz i Londyn nie zaliczaja sie raczej do "dzikich pustkowi", James. Jestem przekonany, ze James Fenimore Cooper zgodzi sie ze mna w tej kwestii, jak tylko sie urodzi. Podobnie George Armstrong Custer2. -Pierdoly - nadeszla momentalnie odpowiedz. - Nie jestem jakims "pogromca czerwonoskorych", do cholery jasnej, jestem lekarzem. W tych czasach miasta to istny raj dla zarazkow. Nawet tutaj w Grantville jest ciezko przy naszym - smiechu warte! - tak zwanym "systemie sanitarnym". Dotarli do gabinetu Jamesa i Mike po raz kolejny otworzyl lekarzowi drzwi. -Zapomnij o "radosnym Paryzu", Mike. W roku Panskim 1633 wyrafinowana paryska koncepcja "higieny" polega na wyjrzeniu przez okno przed wylaniem zawartosci nocnika. Mike skrzywil sie lekko na mysl o tym, lecz nie oponowal. I tak juz wkrotce czekala go dyskusja. Kpina z warunkow sanitarnych w Grantville bez watpienia stanowila preludium do jednej z czestych tyrad Jamesa na temat szalenstwa przywodcow narodow ogolnie, a przywodcow Konfederacji Ksiestw Europejskich w szczegolnosci. Do tych ostatnich zaliczal sie oczywiscie sam Mike. Gdy juz usiedli - James za biurkiem, a Mike naprzeciw niego - zdecydowal sie zareagowac na tyrade, zanim jeszcze sie rozpoczela. -Darujmy sobie tradycyjne kazanie - mruknal. Jego glos rowniez brzmial dosc ochryple. Powiedzial sobie wyraznie, ze nie bedzie wyladowywal na Nicholsie wlasnej frustracji spowodowanej nieobecnoscia Rebeki. Chociaz irytowalo go, ze doktor ma niemalze obsesje na punkcie epidemii, to jednak bardzo szanowal i podziwial Nicholsa. Pomijajac juz fakt, ze od czasu Ognistego Kregu James stal sie jednym z jego najlepszych przyjaciol, umiejetnosci doktora poparte jego zapalem utrzymaly przy zyciu setki osob. Moze nawet tysiace, jesli spojrzec na posrednie efekty jego pracy. -Co jej jest? - zapytal szorstko. - Znowu grypa? Nichols skinal glowa. -Najprawdopodobniej. Moze to byc cos innego - a raczej grypa plus cos innego. Ale powiedzialbym, ze to raczej kolejny przypadek - z Bog wie ilu - kiedy to amerykanskie siedlisko chorob rozsialo wsrod bezbronnych tubylcow nasze wysoko rozwiniete szczepy influency. Jego wydatne usta wykrzywily sie w kwasnym usmiechu. -Oczywiscie jestem przekonany, ze wkrotce sie na nas odegraja, jak tylko dopadnie nas ospa wietrzna. A tak sie stanie, mozesz byc spokojny. -Udalo sie cos...? James wzruszyl ramionami. -Jeff Adams uwaza, ze w ciagu miesiaca powinnismy juz miec szczepionke, i to w wystarczajaco duzych ilosciach. Mam tylko nadzieje, ze sie nie myli w kwestii stosowania krowiej ospy. Ja nie jestem do konca przekonany, ale... Ni stad, ni zowad usmiechnal sie. Ten wyraz twarzy byl dla niego znacznie bardziej naturalny niz grymas, jaki towarzyszyl mu w ostatnich dniach. -Wydawac by sie moglo, ze chlopak z getta bedzie mniej pedantyczny niz wy, biali! Ale nie jestem, Mike. Boze, to sie nazywa ironia losu. Pamietam jeszcze dni, kiedy narzekalem w swej klinice w getcie, ze ugrzezlem w mrokach sredniowiecza. A teraz naprawde tak sie stalo. -Uwazaj, zeby Melissa nigdy tego nie uslyszala - odparl Mike z szerokim usmiechem. - To by dopiero byla tyrada! James pociagnal nosem. -Jej sie latwo prawi kazania o szlachetnosci ludzi wszelkich czasow i miejsc. Wychowano ja na bostonska intelektualistke. Pewnie od dziecka karmiono ja poprawnoscia polityczna. Ja dorastalem na ulicach na poludniu Chicago i wiem, jaka jest prawda. Niektorzy ludzie po prostu sa gnidami, a wiekszosc ludzi to lenie. A przynajmniej niechluje. Dzwignal sie z trudem z krzesla i pochylil nad blatem, opierajac sie calym swym ciezarem na dloniach. -Mike, ja naprawde nie mam obsesji. Nie masz pojecia, co choroba moze z nami - z calym pieprzonym kontynentem - zrobic w tych warunkach. Do tej pory mielismy szczescie. Kilka ognisk tu i tam - nic, co mozna by nazwac epidemia. Ale to tylko kwestia czasu. Wskazal kciukiem na lezace za oknem miasteczko Grantville. -Jaki jest sens tlumaczenia ludziom co wieczor w programach telewizyjnych, ze higiena osobista jest istotna, kiedy wiekszosci z nich nie stac na ubrania na zmiane? Co maja zrobic w samym srodku Niemiec w zimie? Stac nago w kolejce do jednej jedynej pralni z prawdziwego zdarzenia? Po usmiechu nie bylo juz sladu. -Podczas kiedy my poswiecamy nasze cenne zasoby na budowanie coraz to nowszych zabawek dla tego pieprzonego krola, zamiast na przemysl wlokienniczy i odziezowy, wszy maja uzywanie. A gwarantuje ci, ze choroby wybija wiecej osob - wiecej zolnierzy tego durnego Gustawa - niz wszystkie wojska Habsburgow i Burbonow na calym swiecie. Mike wyprostowal sie. Znow przyszla pora na klotnie i nie bylo sensu jej unikac. James Nichols byl rownie uparty i nieustepliwy, jak inteligentny i pelen poswiecenia. Mike przynajmniej w polowie zgadzal sie z doktorem, co sprawialo, ze z jeszcze wiekszym uporem bronil Gustawa Adolfa - oraz, rzecz jasna, swej wlasnej polityki. Stany Zjednoczone, ktorych prezydentem byl Mike Stearns, stanowily po prostu kolejne ksiestwo wchodzace w sklad Konfederacji Ksiestw Europejskich pod rzadami krola Szwecji. Nawet jesli w praktyce cieszyly sie niemalze suwerennoscia. -James, nie mozna tego sprowadzac do zwyklej arytmetyki. Ja wiem, ze choroby i glod to prawdziwi zabojcy. Ale kazdy kolejny rok jest inny. Jezeli ustabilizujemy Konfederacje i zakonczymy wojne trzydziestoletnia, wtedy bedziemy mogli zaczac na serio planowac przyszlosc. Ale do tego czasu... Ciezko westchnal. -Czego ode mnie oczekujesz, James? Mimo wszystkich jego uprzedzen i dziwactw oraz koszmarnego podejscia do wielu kwestii Gustaw Adolf jest najlepszym wladca tych czasow. Wiesz o tym rownie dobrze jak ja. I podobnie jak ja nie sadzisz, ze Grantville daloby sobie rade samo - bez przeznaczania jeszcze wiekszej ilosci zasobow na cele czysto militarne. Przynaleznosc do Konfederacji, pomimo wszelkich minusow - a sadze, ze rozumiem je lepiej niz ty - to najlepsza opcja. Ale rownoczesnie oznacza, ze nie mamy innego wyjscia, jak robic wszystko, co w naszej mocy, zeby Konfederacja utrzymala sie na powierzchni. Zerwal sie i przemierzyl trzema krokami odleglosc do okna. Ze zloscia wyjrzal na zewnatrz. Z gabinetu Nicholsa mieszczacego sie na samej gorze dwupietrowego szpitala roztaczal sie widok na tetniace zyciem male miasto. Tetniace zyciem i rojace sie od ludzi. Senne appalachijskie miasteczko, ktore dwa lata temu przeszlo przez Ognisty Krag, juz dawno zniknelo, choc oczywiscie Mike ciagle jeszcze widzial pozostalosci po nim. Jak wiekszosc miasteczek w Wirginii Zachodniej, tak i Grantville cierpialo na spadek liczby ludnosci w dziesiecioleciach poprzedzajacych Ognisty Krag. W centrum wznosilo sie kilka wysokich, kilkupietrowych budynkow, ktore niegdys stanowily siedziby centrali przemyslu gorniczego i gazowniczego. W przeddzien tajemniczej i wciaz niewyjasnionej katastrofy kosmicznej, ktora przeniosla miasteczko do siedemnastowiecznej Europy, budynki te staly niemal puste. Teraz byly wypchane po brzegi, a wszedzie wyrastaly nowe - co prawda siermiezne, ale zawsze. Ten widok nieco go uspokoil. Niezaleznie od tego, co zrobil, niezaleznie od bledow, jakie mogl popelnic, Mike Stearns i jego polityka przeksztalcily Grantville wraz z przyleglymi terenami w jeden z nielicznych obszarow w srodkowej Europie, na ktorych rozkwitala gospodarka i wzrastala liczba ludnosci. I to wzrastala gwaltownie. Nawet jesli upor Mike'a w kwestii wspierania kampanii zbrojnej Gustawa Adolfa doprowadzi do smierci wielu ludzi (a ze tak wlasnie bedzie, wiedzial rownie dobrze jak Nichols), to jeszcze wieksza liczbe ludzi utrzyma przy zyciu. Przy zyciu i w dobrobycie. Taka przynajmniej mial nadzieje. -Co ja mam zrobic, James? - powtorzyl raczej lagodnie niz ze zloscia. - Znalezlismy sie w trojszczekowym imadle, a mamy tylko dwie rece, zeby sie bronic. Nie odwracajac sie od okna, uniosl palec. -"Szczeka numer jeden". Czy nam sie to podoba, czy nie, jestesmy w samym srodku jednej z najstraszniejszych wojen w historii Europy. Pod wieloma wzgledami straszniejszej nawet niz ktorakolwiek z wojen swiatowych dwudziestego wieku. I nic nie wskazuje na to, ze ktoras z otaczajacych nas poteg zamierza zawrzec pokoj. Uslyszal dyskretne chrzakniecie za plecami i pokrecil glowa. -Przykro mi, nie mamy jeszcze zadnych wiesci od Rity i Melissy. Zdziwilbym sie, gdybysmy mieli - razem z Julie i Alexem planowali poplynac z Hamburga. Ale wczoraj dostalem wiadomosc od Becky. Kilka dni temu dotarla do Paryza i juz wyrusza do Holandii. Uslyszal, jak James wzdycha. -Richelieu byl niebywale uprzejmy, lecz nie ustapil ani na wlos. Becky uwaza, ze tak naprawde on planuje jakas nowa kampanie. Jezeli ma racje, to znajac tego cwanego sukinsyna, czeka nas niezla jazda. Spojrzal na poludnie. -No i oczywiscie wciaz pozostaja uroczy Habsburgowie z Austrii. Nie mowiac juz o Maksymilianie Bawarskim. Ani o tym, ze Wallenstein przezyl po Alte Feste i Bog jeden wie, co ten czlowiek knuje w swych czeskich posiadlosciach. Ani o tym, ze krol Danii, Chrystian - a to przeciez tez protestant - wciaz planuje zniszczyc Szwedow. Ani o tym, ze wiekszosc "oddanych ksiazat" Gustawa - a to przeciez tez protestanci - to najgorsza banda zdradzieckich drani, jaka mozna sobie wyobrazic. Mike zabebnil palcami o szybe. -To byla "pierwsza szczeka". Trwa wojna, czy nam sie to podoba, czy nie. Co gorsza, teraz chyba rozgorzeje na nowo. -I w ten sposob docieramy do "szczeki numer dwa". Jak mamy walczyc? Tak samo, jak robi to Gustaw, odkad trzy lata temu wyladowal w polnocnych Niemczech? Olbrzymie wojska zaciezne pustoszace okolice? Nie mowie juz nawet o przemocy, jakiej z ich strony doswiadcza ludnosc cywilna - a wierz mi, ze doswiadcza, nawet przy praktykach dyscyplinarnych Gustawa - ale poza tym jest to najglupszy mozliwy sposob na zmarnowanie zasobow gospodarczych. Nie dosc, ze tak wlasnie Szwecja utracila mase zdrowych mezczyzn, to jeszcze skarbiec Gustawa swieci pustkami. Ruszal palcami. Bum, bum, bum - niczym dobosz wybijajacy marsz. -Nie mozemy wiecznie pozyczac od kogos pieniedzy, James. Abrabanelowie i reszta finansistow w Europie i Turcji, ktorzy nas wspieraja, nie maja az tylu funduszy, jesli chodzi o scislosc. Zwlaszcza jesli porownamy to z tym, co moga zgromadzic Richelieu i Habsburgowie. To oznacza zatem wiecej podatkow i oplat dla naszej ludnosci - a juz w tym momencie jest tego za duzo. Odwrocil sie i odwzajemnil rozgniewane spojrzenie Jamesa. -Przy takich podatkach, jakie sa teraz, nie bedzie ich nawet stac na ubrania na zmiane. Zostaja nam oplaty za wszystko, jak tylko przekroczysz granice Stanow Zjednoczonych. Nie mamy wyboru. Nichols odwrocil wzrok, policzki nieco mu sie zapadly. Chociaz wiele spraw lezalo mu na sercu, James absolutnie nie byl glupcem. Mike nie przerywal ani na chwile. -Jaka mamy alternatywe - pomijajac "nowa polityke wojskowa" Johna Simpsona? Na wzmianke o Simpsonie twarz Nicholsa przybrala srogi wyraz. Mike zarechotal, choc zazwyczaj slowa "John Simpson" wywolywaly grymas i na jego twarzy. -No jasne. Ten facet to skonczony osiol. Bezczelny, zarozumialy, rownie wrazliwy jak kamien przy drodze. Jak to mowi Melissa - "wypisz, wymaluj pierdola naczelny"? James skinal glowa i zachichotal. Ukochana doktora gardzila Johnem Simpsonem jeszcze bardziej niz on sam i Mike. Mike wzruszyl ramionami. -Czegokolwiek bysmy o nim nie powiedzieli, John Simpson to jedyny doswiadczony wojskowy w Grantville. Przynajmniej jesli mowimy o tego rodzaju doswiadczeniu. Bo widzisz, on ukonczyl Akademie w Annapolis oraz Akademie Techniczna Sil Zbrojnych3 w Fort McNair. I niezaleznie od tego, ile wazeliny zuzyl w trakcie swego pobytu w Pentagonie, to jest jedyna osoba, ktora ma pojecie o tym, jak zaplanowac i skoordynowac cos takiego. Mike oparl sie dlonmi o parapet i odepchnal od okna. Po chwili wrocil na krzeslo. -Sluchaj, James, w tej kwestii Simpson ma racje. Dlatego wlasnie, zaciskajac zeby, popieralem go od momentu, gdy zglosil swoj projekt. Nie tylko popieralem, ale takze jako pierwszy namowilem Gustawa Adolfa wraz z jego doradcami i generalami. Musimy zmniejszyc te cholerna armie. Stala sie juz gigantycznym tasiemcem w jelitach narodu. A jedyny sposob, zeby tego dokonac przy tych wszystkich otaczajacych nas wrogach, to postawic na jakosc, a nie na ilosc. A to z kolei oznacza przeznaczenie olbrzymiej wiekszosci naszych nowoczesnych zakladow produkcyjnych i sily roboczej na potrzeby armii. Westchnal i potarl twarz. -No i dotarlismy do "szczeki numer trzy", poniewaz te same zasoby, ktorych uzywamy do budowania "zabawek" dla Gustawa, jak raczyles je nazwac, sluza tez do rozwijania innych dziedzin. Na przyklad do ozywienia przemyslu wlokienniczego albo udzielenia drobnemu przemyslowi samochodowemu takiego poparcia, jakiego juz dawno powinnismy mu udzielic - rolnikom potrzeba sporo malych silnikow o mocy dziesieciu koni, a nie garstki dieslowskich potworow, ktore napedzaja pancerniki. Przez chwile przygladali sie sobie. Nastepnie Mike znow wzruszyl ramionami i dodal: -Chrzanic to, badzmy optymistami. Kryzys gospodarczy i techniczny sprawia przynajmniej, ze wszyscy dla odmiany mysla. Mysla i sie organizuja. Slowo "organizowac" - co bylo nieuniknione w przypadku mezczyzny wychowanego wsrod zwiazkowcow - wywolalo pierwszy prawdziwy usmiech na twarzy Mike'a. -Ty to lepiej docen, James, dobrze ci radze. Mozemy byc zalosna zgraja nosicieli zarazy, ale gwarantuje ci, ze ludnosc Stanow Zjednoczonych lada moment stanie sie najlepiej zorganizowana grupa ludzi na calym swiecie. I to w dodatku zorganizowana przez samych siebie, co jest sto razy lepsze od wszystkiego, co przychodzi z gory. Machnal dlonia w gescie pelnym werwy, kontrastujacej z rezygnacja doktora. -Do wyboru, do koloru. Co chwila powstaja nowe zwiazki zawodowe, kolka rolnicze, dzieciaki Williego Raya z jego Europejskich Rolnikow Przyszlosci rownie wiele czasu spedzaja na dyskusjach o polityce, jak i obsiewaniu pol, w komitetach korespondencyjnych Gretchen sa same wulkany energii. Chyba nawet organizacje dla dziadkow sa w swietnej formie i o czyms tam gadaja, poza odbywaniem swoich durnych rytualow. Henry Dreeson powiedzial mi, ze w zeszlym tygodniu "Lioni" uchwalili, ze zaczna regularnie skladac datki na Fundacje "Luki Wolnosci". Oczy Jamesa niemal wyszly na wierzch. W jakis sposob - do tej pory nikt nie wiedzial, jak zdolala tego dokonac - Gretchen przejela byla placowke McDonald's w Grantville dla swych komitetow korespondencyjnych. Kierownik restauracji, Andy Yost, zaklinal sie, ze nic o tym nie wie, lecz mimo to wciaz pelnil funkcje kierownika i - zapewne czystym zbiegiem okolicznosci - byl czlonkiem komisji nadzorujacej gwaltownie rosnaca grupe radykalow. Gretchen zmienila nazwe na "Luki Wolnosci" i niedawny McDonald's w okamgnieniu stal sie siedemnastowiecznym odpowiednikiem slynnych bistr i kawiarenek rewolucyjnego Paryza w pozniejszych czasach. Z wlasciwa sobie szybkoscia i zapalem komitety korespondencyjne rozpoczely proces tworzenia podobnych placowek w kazdym miasteczku Stanow Zjednoczonych - a takze poza granicami. Nowe "Luki Wolnosci" powstaly wlasnie tuz poza obszarem Lipska, najblizszego z duzych miast Saksonii. Bardzo sie to nie spodobalo Janowi Jerzemu, ksieciu saskiemu, ktory od razu poskarzyl sie Gustawowi Adolfowi. Jednakze krol Szwecji, ktory byl tez cesarzem Konfederacji Ksiestw Europejskich, nie wyrazil zgody na ich likwidacje. Gustaw mial swe wlasne obawy - delikatnie mowiac - dotyczace komitetow korespondencyjnych. Nie byl jednak glupcem, a z historii swej wlasnej dynastii Wazow nauczyl sie, ze arystokracje trzeba trzymac krotko. Moze i komitety nieco go irytowaly, ale takich ludzi jak Jan Jerzy z Saksonii one wrecz przerazaly - a to bylo pozadane. Budynki, w ktorych rodzily sie nowe "Luki Wolnosci", byly naturalnie siedemnastowiecznymi konstrukcjami. Owe wyeksponowane luki - mimo ze bylo to malowane drewno, a nie jakas wymyslna nowoczesna robota - zostalyby jednak momentalnie rozpoznane przez kazdego obywatela Stanow Zjednoczonych ze swiata, ktory zostal gdzies daleko w tyle. Co wiecej, gdyby przecietny Amerykanin z dwudziestego pierwszego wieku wszedl do srodka, bylby raczej zaskoczony. Serwowano tu do jedzenia zwyczajny chleb, a zamiast kawy podawano do picia herbate lub piwo. A z cala pewnoscia ogarneloby go zdumienie na widok prymitywnej prasy drukarskiej stojacej na honorowym miejscu w "sali jadalnej" i otaczajacej ja - niemal przez cala dobe - grupy nastolatkow z radoscia produkujacych broszury i gazety duzego formatu. -"Lioni"? - wykrztusil Nichols. Mike usmiechnal sie szeroko. -Aha. Oczywiscie sie z tym kryja. Sprobuj ich zrozumiec, James. Pewnie, ze Gretchen i jej podzegacze wywoluja ich niepokoj, ale nawet najbardziej dretwi biznesmeni w miasteczku zdaja sobie sprawe, ze walczymy o nasze zycie. Rycerze Kolumba nawet nie probuja sie kryc ze swoimi dotacjami. Jako katolicy zdecydowani sa udowodnic wszystkim ludziom, ze to wlasnie oni naleza do najbardziej lojalnych obywateli. James chrzaknal. Na skutek przedziwnych procesow, jakie czasem zachodza w historii, oficjalnie protestancka Konfederacja Ksiestw Europejskich (w tej czesci, ktora podlegala Stanom Zjednoczonym i ich scisle przestrzeganej zasadzie wolnosci wyznania) stala sie przystania dla katolikow ze srodkowej Europy. Naplyw imigrantow i wcielenie zachodniej Frankonii po zwyciestwie Gustawa i jego amerykanskich sojusznikow nad Habsburgami w bitwie pod Alte Feste sprawily, ze katolicka ludnosc Stanow Zjednoczonych najprawdopodobniej dorownywala juz liczebnie wyznawcom protestantyzmu i - co bylo typowe - stawala sie jeszcze bardziej oddana ich radykalnym, wedle owczesnych standardow europejskich, zasadom politycznym. Mike rozlozyl rece. -Tak wiec, jak juz mowilem, badzmy optymistami. Gramy na czas, James. Obydwaj dobrze wiemy, ze moze u nas wybuchnac epidemia. Ale jesli tak sie stanie, przynajmniej z kryzysem beda walczyc obywatele, ktorzy sa czujni, z kazdym dniem coraz lepiej zorganizowani i ktorzy juz teraz sa pewnie lepiej wyksztalceni niz jakikolwiek inny narod w Europie - pomijajac moze Holendrow. -Wciaz nie widze sensu poswiecania tak wielu naszych zasobow - mowie o tych wojskowych - na te pancerniki, na ktore Simpson jest tak napalony - powiedzial kwasno James. - Przeciez to cholerstwo nas zrujnuje. Pomijajac juz fakt, ze musielismy oddac mase dobrej stali - a mam lepsze pomysly na spozytkowanie kilometrow szyn, ktore pozostaly po Ognistym Kregu, niz zuzywanie ich na pancerze - to jeszcze musielismy rozmontowac kilka duzych silnikow dieslowskich, najlepsze pompy w kopalni... Zamilkl. -Dobra, przyznaje, nie bylem na zebraniu gabinetu, kiedy podejmowano te decyzje, gdyz wtedy przebywalem w Weimarze, bo trzeba bylo zdusic maly wybuch czerwonki - to przynajmniej mozemy opanowac - ale twoje pozniejsze podsumowanie wyjasniajace nigdy nie mialo dla mnie zbyt wielkiego sensu. Mike zacisnal wargi i spojrzal przez okno. Wcale go to nie dziwilo; z militarnego punktu widzenia rzeczywiscie nie bylo sensu budowac amerykanskiej marynarki sprzymierzonej z Gustawem Adolfem, ktora mogla prowadzic dzialania jedynie na rzekach srodkowych Niemiec. Nie byla to nawet straz wybrzeza. Mike zawahal sie. Nie bardzo chcial poruszac ten temat, gdyz prawdziwy powod wiazal sie z tak bezwzgledna polityka realna i mysleniem makiawelicznym, ze wiekszosc urodzonych i wychowanych w Ameryce czlonkow gabinetu zadlawilaby sie nim. Melissa Mailey dostalaby ataku szalu. Mimo ze uczestniczyla w tamtym zebraniu, dla niej wszystkie kwestie militarne byly na szczescie tak niesmaczne, ze nawet nie przestudiowala tego zagadnienia, za co Mike dziekowal niebiosom. Gdy tylko odrzucala swe uprzedzenia i z gory przyjete osady, miala diabelsko przenikliwy umysl. Nichols jako lekarz (pomijajac nawet milosne relacje miedzy nim a Melissa) rowniez by sie zadlawil. Glownie dlatego, ze w przeciwienstwie do wielu lekarzy, ktorych Mike mial okazje spotkac, James Nichols traktowal swa profesje uzdrowiciela smiertelnie powaznie. Przysiega Hipokratesa nie byla czyms, co James Nichols odbebnil czym predzej, zeby tylko dostac licencje i zaczac zgarniac forse. Z drugiej strony... Przez chwile Mike obserwowal Jamesa. Smoliscie czarny mezczyzna o topornych rysach twarzy w milczeniu odwzajemnial spojrzenie; dlonie splotl przed soba na blacie biurka. Byly na nich blizny, ktore nie powstaly na skutek praktyk medycznych. Zanim Nichols odwrocil swe zycie do gory nogami, byl dzieckiem ulicy w jednym z najgorszych chicagowskich gett. Za czasow jego mlodosci teren ten nalezal do Blackstone Rangers. "A co tam. Jesli przez te cholerna robote mam oklamywac jednego z najlepszych przyjaciol, to pieprze to". -Dobra, James, bede z toba zupelnie szczery. Gustaw Adolf chce miec te pancerniki, zeby zabezpieczyc swe szlaki komunikacyjne na wypadek, gdyby zaatakowano Konfederacje z zewnatrz. W tych czasach zaopatrzenie dla wojska najszybciej mozna przetransportowac wlasnie droga wodna. Jezeli bedzie kontrolowac rzeki - glownie Labe, ale tez te mniejsze, oraz kanaly, gdy juz je ulepszymy - bedzie mial znaczaca przewage nad potencjalnym najezdzca. To jednak tylko czesc prawdy, i to nie ta najwazniejsza. Wyprostowal sie. -Wazniejsze jest to - dodal szorstko - ze potrzebuje ich, a przynajmniej mysli, ze ich potrzebuje, aby przede wszystkim utrzymac Konfederacje w jednym kawalku. Nichols otworzyl oczy nieco szerzej. Tylko nieco. -Zastanow sie, na litosc boska - ciagnal dalej Mike. Machnal reka w strone okna. - Konfederacja Ksiestw Europejskich to najbardziej rozklekotane, posklejane i sypiace sie "krolestwo" - ostatnie slowo az ociekalo sarkazmem - jakie swiat kiedykolwiek widzial. Szwedzki krol wladajacy mozaika niemieckich ksiestw, autonomicznych miast cesarskich, jawnej republiki zalozonej przez zyjacych na obczyznie amerykanskich "nadczasowcow" - do wyboru, do koloru. Wszystko to przezarte dewocja i brakiem tolerancji, ze nie wspomne juz o okresowych polowaniach na czarownice. To cos jak rodem z powiesci fantasy albo z domu wariatow. Polowa na wpol niezaleznych "podwladnych" Gustawa - zacznijmy od Jana Jerzego z Saksonii, ktory rzadzi najpotezniejszym z tych ksiestw - w okamgnieniu wbilaby mu noz w plecy. W tym czasie wiekszosc pozostalych... Nichols prychnal. -Przyjmowalaby zaklady o to, jak gleboko wejdzie ostrze. A potem zaczeliby sie klocic o to, kto ma trzymac pieniadze. -Wlasnie. W kazdej chwili wszystko moze sie rozleciec. Pomysl wiec, jak wyglada cala sytuacja z punktu widzenia cesarza. Jezeli uda mu sie wystarczajaco poprawic stan rzek i wybudowac nowe kanaly, a takze ulepszyc te, ktore juz istnieja, i jezeli zapewnimy mu kilka pancernikow rzecznych, ktore moga rozwalic wszystko wokol, to wtedy Konfederacja stanie sie juz oplacalnym przedsiewzieciem. Przynajmniej jesli chodzi o naga sile. Zerknij kiedys na mape - zapewniam cie, ze Gustaw Adolf juz to zrobil, bo nasza ekipa miernicza udostepnila mu najlepsza, jaka teraz mozna znalezc - a zrozumiesz, o czym mowie. Wyobraz sobie, ze Laba to polaczenie rdzenia kregowego i tetnicy glownej. I spojrz pozniej na te wszystkie odgalezienia - rzeki, kanaly, czasem i to, i to - ktore wszystko ze soba lacza: Baltyk z Turyngia, Hesje-Kassel z Saksonia i Brandenburgia. Na jego twarzy pojawil sie drapiezny usmiech. -Wezmy na przyklad Kanal Finow laczacy Odre i Hawele. Jak byc moze wiesz, jest to jeden z tych kanalow, ktorym Gustaw dal pierwszenstwo w rozbudowie i ulepszaniu. Tak naprawde swoim znaczeniem ustepuje tylko kanalom laczacym Labe z baltyckimi portami - Lubeka i Wismarem. Zastanow sie, jak bedzie wygladala sytuacja z punktu widzenia Jerzego Wilhelma, elektora brandenburskiego, ktory jest niemal rownie niegodny zaufania, jak elektor saski, kiedy obiektem jego rozmyslan stanie sie jeden z pancernikow Simpsona, unoszacy sie na Haweli w Berlinie. Z dziesieciocalowymi dzialami wymierzonymi w jego palac. -Moga zdewastowac kanaly - zaprotestowal James. - A przynajmniej zniszczyc sluzy. - Byl to jednak protest bez specjalnego przekonania. Mike wzruszyl ramionami. -Latwiej powiedziec, niz zrobic, James, i wiesz o tym rownie dobrze jak ja. Dobre oddzialy inzynieryjne - a Gustaw ma najlepsze - moga je odbudowac. Poza tym wszystko to zaklada smiale, dobrze zorganizowane powstanie, wywolane przez grupe ksiazat dzialajacych wspolnie. A to z kolei... James juz sie smial. -Ta banda chciwych, klotliwych zlodziei? W zyciu! Wesolosc udzielila sie tez Mike'owi. Jednak juz po kilku sekundach usmiech zniknal z twarzy Jamesa. Spogladal teraz na Mike'a spod przymruzonych powiek. -Jestes az tak bezwzgledny? - wymamrotal. - Ofiarujesz Gustawowi taka pile mechaniczna... wiedzac oczywiscie, ze jedyna czescia jego malego cesarstwa, przeciwko ktorej nie moglby uzyc ostrza, jestesmy my sami. Poniewaz w gruncie rzeczy - przynajmniej przez jakis czas - to my bedziemy budowac te pancerniki i to my bedziemy je obsadzac. Mike wzruszyl ramionami. -Owszem, jestem. Jak juz mowilem, James, probuje zyskac dla nas troche czasu. I dla Gustawa Adolfa rowniez, bo jeszcze dosc dlugo nasze losy beda ze soba zwiazane. Nichols polozyl splecione dlonie na kolanach, odchylil sie na krzesle i usmiechnal sie niewyraznie. -Chyba niezle dalbys sobie rade przy Szescdziesiatej Trzeciej i Cottage Grove. Oczywiscie kolor twojej skory bylby pewnym utrudnieniem, ale znajac ciebie, na to tez bys cos poradzil. Mike wciaz sie usmiechal. -W tych okolicznosciach uznam to za komplement. Nichols parsknal. -W tych okolicznosciach to jest komplement. Jedyna roznica miedzy przywodcami chicagowskich gangow a niemieckimi arystokratami jest to, ze przywodcy gangow sa z zasady bystrzejsi, a niemieccy arystokraci sa z zasady bardziej zdradzieccy. Trzeba by rzucic moneta, zeby wybrac tych okrutniejszych. W pomieszczeniu zapadla cisza. Twarz Jamesa wciaz byla sciagnieta troska, lecz po chwili Mike zorientowal sie, ze ta troska nie dotyczy juz spraw ogolnych, tylko czegos znacznie blizszego sercu doktora. -Dam ci znac, jak tylko dostane od niej jakies wiesci - powiedzial cicho. - Nic jej nie bedzie, James. Dalem Ricie i Melissie wystarczajaco duzo pieniedzy, zeby mogly wynajac naprawde duzy statek. A poza tym z Tomem i Julie na pokladzie kazdego pirata, ktory sprobuje ich zaatakowac, czeka przykra niespodzianka. James usmiechnal sie. Julie Sims (teraz juz Julie Mackay, odkad wyszla za oficera szkockiej kawalerii w armii Gustawa Adolfa) byla najlepszym strzelcem, jakiego kiedykolwiek widzial. A niezaleznie od tego, co James i Mike sadzili o Johnie Simpsonie, obydwaj bardzo lubili jego syna, Toma, ktory poslubil siostre Mike'a tego samego dnia, w ktorym Ognisty Krag zmienil caly ich swiat. Lubili go szczegolnie w tych okolicznosciach, gdyz sposrod roznych niebezpieczenstw, na ktore Melissa i Rita, mogly sie natknac podczas swej podrozy dyplomatycznej do Anglii, z cala pewnoscia nie grozil im atak rabusiow. Tom Simpson byl prawdopodobnie jednym z dziesieciu najwiekszych ludzi na swiecie. Nawet w Ameryce dwudziestego pierwszego wieku uchodzil za olbrzyma - takiej postury mozna bylo oczekiwac od gracza pierwszej linii najlepszej uniwersyteckiej druzyny futbolowej. Szybko jednak usmiech zniknal z twarzy lekarza. Mike wiedzial, ze nie martwi sie - przynajmniej niespecjalnie - piratami i rabusiami. Melissa i Rita beda mialy do czynienia ze znacznie grozniejszymi ludzmi. -Krolowie, krolewicze, kardynalowie, ksiazeta - pozal sie Boze - i pieprzeni hrabiowie - zagrzmial Nichols. - Wszystkich trzeba by wystrzelac. W usmiechu Mike'a pojawilo sie chyba nieco okrucienstwa. Taki bez watpienia mial zamiar, widzac, ze doktorowi przyda sie troche otuchy. -To jeszcze nie jest wykluczone. I to w wiekszosci przypadkow. Jak powiedzialem: badzmy optymistami. Simpson moze sobie byc dupkiem, ale zna sie na dzialach ciezkiego kalibru. Rozdzial 4 Halas jak zawsze byl potworny.John Chandler Simpson nauczyl sie go tolerowac, aczkolwiek watpil, zeby kiedykolwiek do niego przywykl. Wiedzial, ze w roku Panskim 1633 do wielu rzeczy nie bedzie w stanie przywyknac. Na te mysl parsknal z niezadowoleniem, brnac przez olbrzymie kaluze blota, ktore z wyprawy do stoczni czynily wrecz... przygode. Kiedys omijal podobne przeszkody, ale to bylo wtedy, gdy mial na sobie buty z dwudziestego pierwszego wieku, o ktore mogl dbac. To bylo tez wtedy, gdy mial dostatecznie duzo energii, zeby trwonic ja na takie zmartwienia. Parsknal ponownie z jeszcze wiekszym niezadowoleniem. Wydawalo mu sie, ze powinien odczuwac pewna satysfakcje z faktu, ze ten dupek Stearns musial wreszcie przyznac, ze Simpson wie o czym mowi, gdy w gre wchodzi cos powaznego. I w gruncie rzeczy tak wlasnie bylo. Jednak wszelka satysfakcje macil fakt, ze musial liczyc sie z tym, co mysli Stearns. Przyjmowanie rozkazow od prostackiego appalachijskiego "prezydenta", ktory nigdy nie ukonczyl college'u, bylo dla czlowieka o takich osiagnieciach jak Simpson pigulka nie do przelkniecia. Nie zeby Stearns byl skonczonym idiota. Mial przynajmniej tyle zdrowego rozsadku, zeby zauwazyc, ze Simpson ma racje w kwestii koniecznosci "zredukowania" halastry najemnikow Gustawa Adolfa. Jak tez pan prezydent krztusil sie, probujac wymowic to slowo! W takiej chwili koniecznosc przekonywania go do czegokolwiek juz nie byla taka straszna. Ale mimo ze zaaprobowal sugestie Simpsona, nie chcial przyjac jej konsekwencji - jezeli Gustaw Adolf zamierza przeprowadzic redukcje, Amerykanie beda musieli mu to zrekompensowac... nawet jesli oznacza to odebranie zasobow przemyslowych niektorym ukochanym dzieciom prezydenta i spolki. Co prawda musial przyznac, choc z wielka zloscia, ze Stearns mial racje, kladac nacisk na zwiekszenie sily roboczej w celu przetrwania tamtej pierwszej zimy. To oczywiscie nie znaczy, ze nie mozna bylo wymyslic czegos lepszego, prawda? Na razie sprawy ukladaly sie znacznie lepiej, niz Simpson zakladal w momencie, gdy zrozumial, w jakim kierunku podaza Stearns ze swa nowa konstytucja. Rzecz jasna, nie bylo gwarancji, ze ten stan sie utrzyma. W innych okolicznosciach Simpson zapewne mialby ubaw, patrzac, jak Stearns probuje opanowac te niemal anarchie, ktora sam stworzyl, obdarowujac prawem wyborczym miejscowych Niemcow i ich przybylych kuzynow oraz powinowatych, gdy tylko przeniesli sie na terytorium Stanow Zjednoczonych. Tubylcy po prostu nie mieli wpojonych wzorcow myslenia, dzieki ktorym ten system funkcjonowalby rownie sprawnie, jak niegdys u nich w kraju. Wydawalo im sie, ze maja, ale wiekszosc z nich byla nawet bardziej uzalezniona od lawinowych wybuchow nieskrepowanego entuzjazmu niz Stearns i jego zwiazkowe tepaki. A ich chory umyslowo odlam - uosabiany przez stronnikow Melissy Mailey i komitety korespondencyjne Gretchen Higgins - byl jeszcze gorszy. Trudno przewidziec, do jakich nieszczesc moga doprowadzic. Oczywiscie mozna by wszystkich uniknac, gdyby tylko te prostaki mialy tyle rozumu, zeby ograniczyc prawo wyborcze do tych osob, ktore pokazaly, ze beda wiedzialy, co z nim zrobic. Simpson dotarl do bramy stoczni, gdzie mogl juz oderwac spojrzenie od blota, przez ktore sie przedzieral. Wartownik uzbrojony w dubeltowke stanal na bacznosc i zasalutowal. Podobnie jak wiekszosc personelu wojskowego armii Stanow Zjednoczonych, wartownik byl siedemnastowiecznym Niemcem. To dobrze, zauwazyl. Swobodne podejscie do spraw militarnych, ktore reprezentowali rdzenni mieszkancy Grantville - na czele z "generalem" Jacksonem - bylo jedna z rzeczy, ktorych Simpson nienawidzil u tych ludzi. Zaden z nich nie docenial olbrzymiego znaczenia dyscypliny wojskowej lub tez zwrotow grzecznosciowych, ktore pomagaja ja budowac. Dla miejscowych rekrutow niuanse formalnego protokolu wojskowego tez nie mialy specjalnego sensu, lecz przynajmniej kazdy, kto przetrwal koszmarny chaos panujacy na siedemnastowiecznym polu bitewnym, rozumial absolutna koniecznosc utrzymywania zelaznej dyscypliny. Poza placem boju mogli byc gwalcicielami, mordercami i zlodziejami. Ale pole bitwy to cos zupelnie innego - Simpson z zaciekawieniem obserwowal, z jakim zapalem siedemnastowieczni oficerowie i podoficerowie akceptowali to, czego nadczasowi rodacy Simpsona nie byli w stanie pojac, niezaleznie od tego, jak bardzo staral sie wbic im to do glow. Dyscypliny trzeba sie nauczyc i pielegnowac ja zarowno na placu boju, jak i poza nim, jesli sie chce stworzyc naprawde solidna zawodowa armie. W tej konkretnej kwestii punkt widzenia Gustawa Adolfa pokrywal sie dokladnie z jego wlasnym. Odsalutowal i wszedl na teren stoczni. Przystanal. Za jego plecami lezal Magdeburg, ktory dzwigal sie z gruzow w calunie pylu, dymu, smrodu, wrzaskow i ogolnego rozgardiaszu. Na dzialkach, ktorych wlascicieli udalo sie ustalic, zazwyczaj stawiano tradycyjny mur pruski lub budynki z cegly; przeplatalo sie to z drewnianymi konstrukcjami szkieletowymi na parcelach, ktore przeszly na rzecz miasta. Przed nim roztaczal sie widok na Labe i inna tetniaca zyciem kraine. Bylo tu tyle samo szalenstwa i jeszcze wiecej zgielku niz w chaotycznej odbudowie, ktora odbywala sie za jego plecami, lecz w jego spojrzeniu widac bylo zaborcza dume, ktora zaskoczyla troche nawet jego samego. Choc w porownaniu z przedsiebiorstwami przemyslowymi, ktore niegdys nadzorowal, tu wszystko bylo nieudolne i sklecone na poczekaniu, to jednak byla to jego wlasnosc. A biorac pod uwage srodki, jakimi dysponowal, to co udalo mu sie osiagnac, bylo rownie imponujace, jak zbudowanie jednego z lotniskowcow klasy Nimitz w dawnych Stanach Zjednoczonych. Ogluszajacy jazgot, dym ze spalanego wegla i chmury trocin wydostawaly sie z napedzanego para tartaku, zaprojektowanego i zbudowanego przez Nata Davisa. Ustawiona pionowo pila z mechaniczna precyzja ciela klody na deski, ktore pracownicy tartaku ladowali na oczekujacy wagon, kiedy tylko ostrze konczylo pilowanie. Tartak pojawil sie dopiero niedawno, postanowiono bowiem nie zuzywac nielicznych zasobow na budowe mlyna wodnego albo wiatraka, ktory jako rozwiazanie przejsciowe i tak w koncu zostalby rozebrany. Jeszcze dwa tygodnie wczesniej mezczyzni, ktorzy teraz ukladali deski, pracowali na staroswieckiej tracznicy, zagrzebani po uda w spadajacych trocinach, wytwarzajac kazda deske sila wlasnych miesni. Za tartakiem inna ekipa pracowala przy walcarce zasilanej tym samym silnikiem parowym. Nie byla ona specjalnie okazala, jesli porownac ja z poteznymi maszynami w hutach z dwudziestego pierwszego wieku, ale w zupelnosci wystarczala na ich obecne potrzeby. Simpson patrzyl z zadowoleniem, jak ekipa wyciaga z otwartego pieca kolejna odzyskana szyne kolejowa i wrzuca ja miedzy walce. Stal, wciaz dymiaca i rozgrzana do czerwonosci, wylonila sie ze szczek walcarki zmiazdzona na sztabe o grubosci mniej wiecej dwoch i pol centymetra i szerokosci nieco ponad trzydziestu centymetrow. Gdy zjechala po kolejnym zestawie walcow, zaczely sie unosic kleby pary wytworzone przez hartownicze rozpylacze. Kolejni robotnicy niesli juz ochlodzone belki stalowe do nastepnego otwartego pomieszczenia, gdzie jeden z drogocennych przenosnych generatorow benzynowych napedzal pionowa wiertarke. Ciche wycie maszyny wiercacej w stali otwory na sruby ginelo w ogolnym jazgocie. Simpson jeszcze przez chwile stal i sie przygladal, nastepnie kiwnal glowa z satysfakcja i ruszyl w dalsza droge do swego biura. Miescilo sie ono pomiedzy dwiema pochylniami - w cieniu wiszacych nad nim surowych prostokatnych plyt. Byly szpetne, niedokonczone i posepne, i nawet po ukonczeniu budowy nikt nie powie, ze sa eleganckie. Johnowi Simpsonowi jednak to nie przeszkadzalo. Bo gdy juz beda ukonczone, elegancja nie bedzie odgrywala wiekszej roli. Kolejny wartownik pilnujacy drzwi do biura stanal na bacznosc, gdy ujrzal swego przelozonego. Simpson odsalutowal, wszedl do srodka i zamknal za soba drzwi. Poziom halasu natychmiast sie obnizyl. Jego sekretarz juz mial sie podniesc z krzesla, gdy Simpson gestem nakazal mu siedziec. -Dzien dobry, Dietrich - powiedzial. -Dzien dobry, Herr Admiral - odparl sekretarz. -Czy od wczoraj wydarzylo sie cos istotnego? -Nie, panie admirale. Ale przybyli Herr Davis i kapitan Cantrell. W glosie sekretarza dalo sie slyszec odrobine wspolczucia. Admiral skrzywil sie - jedynie przy nielicznych podwladnych pozwolilby sobie na taki grymas, niezaleznie od tego, co myslal o wizycie tej konkretnej pary. Publiczne okazywanie jakichkolwiek emocji moglo jedynie doprowadzic do nadszarpniecia hierarchii sluzbowej, ktora w pocie czola udalo mu sie zbudowac. Dietrich Schwanhausser stanowil jednak wyjatek. W kwestiach administracyjnych czlowiek ten byl na wage zlota. Przywiazal sie do komputera stojacego przed nim na biurku zupelnie jak ci nastoletni wariaci z dwudziestego pierwszego wieku... co w polaczeniu z umiejetnoscia inteligentnego przewidywania, czego Simpson moze potrzebowac w nastepnej kolejnosci, czynilo z niego skarb, ktory warto bylo pielegnowac. Admiral od razu sie na nim poznal, lecz mimo to zaskakiwal go poziom zazylosci, jaka miedzy nimi powstala. -Dziekuje za ostrzezenie - powiedzial cierpko, a usta Schwanhaussera lekko zadrzaly, niemal wykrzywiajac sie w usmiechu. Simpson skinal mu glowa i przeszedl do gabinetu. Bylo tam glosniej niz w przedsionku. W przeciwienstwie do miejsca pracy Schwanhaussera, gabinet Simpsona posiadal okno. Wychodzilo ono na rzeke. Szyba nie byla zbyt dobrej jakosci, nawet jak na siedemnastowieczne standardy, ale wpuszczala do srodka wystarczajaco duzo swiatla i rownoczesnie pozwalala admiralowi ogladac swoje wlosci. A fakt, ze delikatnie podkreslala status osoby, ktorej sciane zdobila, tylko dzialal na jego korzysc. W gabinecie czekaly na niego dwie osoby. Nat Davis byl mezczyzna po czterdziestce, o stwardnialych dloniach wykwalifikowanego robotnika i stopniowo rosnacej lysinie w miejscu, w ktorym niegdys byly ciemnobrazowe wlosy. Nosil okulary. Zanim wydarzyl sie Ognisty Krag, Nat zul tyton, lecz odkad Grantville pojawilo sie w Turyngii, zmuszony byl z tym skonczyc. Ow nawyk, w polaczeniu z silnym akcentem mieszkanca Wirginii Zachodniej i bardzo powolnym sposobem wyslawiania sie, poprzedzonym uwaznym dobieraniem wyrazow, sprawil, ze admiral poczatkowo nie docenial inteligencji Davisa. Czlowiek ze wschodniego wybrzeza zdazyl juz jednak zmienic zdanie i ze znacznie wiekszym niz dawniej szacunkiem skinal mechanikowi glowa na powitanie. Mlodzieniec czekajacy wraz z Davisem byl zupelnie innym przypadkiem. Eddie Cantrell dopiero za kilka miesiecy mial obchodzic swoje dwudzieste urodziny i teoretycznie mogl byc zaprojektowany jako fizyczne przeciwienstwo Davisa. Starszy mezczyzna byl krepy i poruszal sie w ten sam sposob, w jaki mowil - ze swoista przemyslana dokladnoscia, ktora zdawala sie wykluczac jakakolwiek spontanicznosc. Simpson zorientowal sie, ze ta pozorna ociezalosc mogla sprawiac rownie zludne wrazenie, jak sposob, w jaki dobieral slowa, lecz absolutnie nie bylo nic zludnego w pewnosci, z jaka Davis przechodzil od jednego do drugiego celu. Tymczasem Eddie mogl miec spontanicznosc na drugie imie. Byl rudowlosy i zylasty, a jego dlonie i stopy, wyraznie za duze w porownaniu z reszta ciala, sprawialy wrazenie niedokonczonych. Cala koncepcja dyscypliny byla mu totalnie obca. Co gorsza, chlopak ten byl pelen zycia. Nie, to za malo. On tryskal energia. W nim az wrzalo. Emanowal z niego entuzjazm i poczucie absolutnej pewnosci siebie, do ktorego zdolna jest tylko niedoswiadczona mlodziez. John Simpson doszedl do wniosku, ze to dokladnie przemyslana zemsta Mike'a Stearnsa, ktory z premedytacja przydzielil Eddiego do stoczni. Fakt, ze caly projekt powstal w wyniku jednego z wybuchow nieokielznanego entuzjazmu Eddiego, dal prezydentowi idealne usprawiedliwienie dla obarczenia go tym mlodziencem. Dlatego tez niebywalym zaskoczeniem dla Simpsona bylo to, ze w gruncie rzeczy polubil tego nieznosnego natreta. Bynajmniej jednak nie zamierzal mu tego oznajmiac. -Dzien dobry, panowie - powital ich i ruszyl w strone swojego biurka, przeciskajac sie przez ciasne pomieszczenie. Usadowil sie na krzesle i odchylil nieco do tylu, zeby lepiej ich widziec. -Czemu zawdzieczam te przyjemnosc? Davis i Cantrell spojrzeli po sobie. W koncu Davis wzruszyl ramionami, lekko sie usmiechnal i wykonal delikatny ruch dlonia. -Chyba ja powinienem zaczac... panie admirale - odezwal sie mlodszy z nich. Chwila wahania przed "panie admirale" nie byla celowa pauza. Simpson raczej nie mial co do tego watpliwosci. Byl to jedynie kolejny dowod na to, ze wpojone Eddiemu formy etykiety wojskowej byly kompletnie obce jego naturze. -Proponuje wiec, aby pan to zrobil... kapitanie. - Pauza Simpsona byla celowa i zauwazyl, ze Eddie lekko zarumienil sie z zadowolenia. Wedlug jego przewidywan juz za jakies trzy, moze cztery lata ow mlody czlowiek nabierze odpowiednich zwyczajow. -Tak, panie admirale. - Eddie otrzasnal sie. - Matthias wlasnie zlozyl raport. Mowi, ze baron von Bleckede wciaz jest... hm... uparty. -Rozumiem. - Simpson odchylil sie jeszcze bardziej na krzesle i zmarszczyl brwi. Matthias Schaubach byl jednym z garstki rdzennych mieszkancow Magdeburga ocalalych po masakrze zgotowanej miastu przez najemnikow Tilly'ego. Przed tym koszmarnym wydarzeniem byl mocno zaangazowany w handel sola w gore i dol Laby, co sprawilo, ze Amerykanie wykorzystywali go w charakterze doradcy we wszelkich kwestiach dotyczacych transportu na tej rzece. Pomimo swych rozmiarow, a takze znaczenia dla polnocnych Niemiec, Laba miala dlugosc odpowiadajaca okolo jednej trzeciej dlugosci Missisipi. Trudno okreslic, czy jej odcinek powyzej Magdeburga, ponad sto szescdziesiat mil morskich od Hamburga, mozna by nazwac "splawnym". Zegluga barkami byla mozliwa, lecz rzeczone barki liczyly nie wiecej niz dwanascie metrow dlugosci, czyli znacznie mniej, niz potrzebowali Amerykanie. Pewne ulepszenia nawigacyjne byly konieczne, zeby barki w ogole mogly przeplynac - a nie ulegalo watpliwosci, ze wkrotce niezbedne beda takze inne zmiany. Przez ostatnich kilka tygodni Schaubach podrozowal w gore i dol Laby, omawiajac z miejscowymi owe "inne zmiany". Istniejaca siec wehrluecken byla jakims punktem wyjscia, lecz na tym sie konczylo. Wehrluecken byly to na dobra sprawe tamy zbudowane w poprzek rzeki, majace posrodku luki albo przelewy splywowe, szersze niz maksymalna szerokosc barki. Tama podnosila poziom wody dostatecznie wysoko, zeby mozna bylo splawiac barki, przelew zas umozliwial barkom przedostanie sie przez zapore. Niestety zadna z istniejacych wehrluecken nie odpowiadala potrzebom Simpsona, a przerabianie ich zakrawalo na jedna z prac Heraklesa. Grozilo to tez powaznym utrudnieniem normalnej zeglugi i wlasciciele istniejacych wehrluecken nie byli specjalnie zachwyceni taka wizja. Podobnie Gustaw Adolf; w jego nowym srodkowoeuropejskim cesarstwie Laba pelnila funkcje rdzenia kregowego. Wlasciciele wehrluecken zazwyczaj sluchali glosu rozsadku, gdy tylko Schaubach zaczynal obrazowo przedstawiac wizje zeglugi, jaka bedzie sie odbywala na rzece po ulepszeniu calej infrastruktury i rozpoczeciu produkcji amerykanskich lodzi parowych. Gdy to nie skutkowalo, zwykle zdawala egzamin subtelna wzmianka o armii szwedzkiej, polaczona ze spostrzezeniem, ze Gustaw Adolf bardzo liczy na ich wspolprace. Niektorzy byli jednak bardziej uparci. Na przyklad drobny arystokrata, baron von Bleckede. W gruncie rzeczy Simpson wspolczul temu czlowiekowi, ale bynajmniej nie ucieszyl sie z wiesci od Eddiego. -Jak mniemam, pan Schaubach nie skladalby raportu, gdyby uwazal, ze moze jeszcze wplynac na zmiane decyzji Bleckedego? - powiedzial po chwili. -Nie wydaje sie, zeby mial na to szanse - przytaknal Eddie. Skrzywil sie. - Wyglada na to, ze von Bleckede niezbyt sie nami przejmuje. I Szwedami tez nie. -To mnie nie dziwi - odparl Simpson. - Trudno go za to winic. Usmiechnal sie beznamietnie na widok oburzenia, ktore przemknelo po twarzy Eddiego. Zastanawial sie, czy nie rozwinac tematu. Nie zaszkodziloby przypomniec Eddiemu, ze elita z czasow poprzedzajacych Ognisty Krag miala niezliczone powody ku temu, by obawiac sie wstrzasu, do jakiego mogloby dojsc w wyniku naruszenia status quo. Jak tylko Eddiemu chcialo sie pomyslec, to oczywiscie doskonale to rozumial. Tylko ze jemu sie nie chcialo. Lub raczej: byl zbyt pochloniety rozwalaniem przeszkod, zeby przejmowac sie tym, co bylo przyczyna ich powstania. A gdy Simpson o nich napomykal, wtedy mlody zapaleniec tylko umacnial sie w swoim przekonaniu o "reakcyjnych" pogladach admirala. -No coz - kapitan odezwal sie z nieco wieksza niecierpliwoscia niz zazwyczaj, jak gdyby chcial potwierdzic zdanie Simpsona - niezaleznie od tego, czy go za to winimy, czy nie, wciaz musimy dostac zezwolenie, zeby nasze ekipy mogly rozpoczac prace nad jego wehrluecke. Zaden pancernik nie przedostanie sie przez te szczeline, nawet jesli zupelnie oproznimy zbiorniki balastowe. -Zgadza sie, nie przedostanie sie - przyznal mu racje Simpson. Uwazal, zeby tego po sobie nie pokazac, lecz w glebi duszy zrobilo mu sie milo, gdy Eddie wspomnial o zbiornikach balastowych. Caly projekt pancernikow narodzil sie dzieki wielkiej pasji Eddiego, jaka byly gry wojenne. To wlasnie on ulozyl sterte ksiazek na rogu biurka Mike'a Stearnsa i rozbudzil w nim wielki entuzjazm na mysl o opancerzonych parowcach, ktore patroluja rzeki. Rzecz jasna, tym oryginalnym i szalenczym koncepcjom potrzebne bylo spojrzenie doroslego czlowieka, jednak sam zarys projektu w chwili, gdy zostal po raz pierwszy omowiony i zatwierdzony, opieral sie na jego wlasnych pomyslach udoskonalenia modeli z czasow wojny secesyjnej. Skromnie liczac, w owym projekcie Simpson doszukal sie nie wiecej niz dwudziestu-trzydziestu uchybien... czego nalezalo oczekiwac w sytuacji, gdy pasjonat stara sie przeniesc w rzeczywisty swiat informacje rodem z gier. Gdy juz Simpson i Greg Ferrara skonczyli obliczac wypornosc, okazalo sie, ze w projekcie Eddiego przy minimalnym ladunku statek bedzie mial zanurzenie co najmniej trzy i pol metra. To byloby zbyt duzo nawet na Missisipi, a co dopiero na Labie. Pojazd byl tez wystarczajaco opancerzony, zeby wytrzymac ostrzal dziewietnastowiecznych dzial, takich jak pietnastocalowa artyleria gladkolufowa uzywana podczas wojny secesyjnej, a nie zdecydowanie bardziej anemicznych dzial z siedemnastego wieku. Co gorsza, Eddie domagal sie pojedynczej sruby. Jego zamierzenia byly ze wszech miar godne pochwaly, chcial bowiem zaoszczedzic na oslonie kola lopatkowego, ktora nie tylko ograniczylaby ilosc miejsca do zamontowania uzbrojenia, lecz rownoczesnie wymagalaby jeszcze wiekszego zainwestowania w pancerz. Biorac pod uwage, ze musieli walczyc jak lwy z osobami pokroju Quentina Underwooda o kazda odzyskana szyne kolejowa, nie bylo to bez znaczenia. Odpowiednie zaprojektowanie sruby napedowej okazalo sie znacznie trudniejszym zadaniem, niz sie Eddiemu kiedykolwiek wydawalo. Simpson wiedzial o tym - tuz przed tym, nim znalazl sie w Pentagonie, byl czlonkiem zespolu projektowego, ktory opracowywal systemy napedu dla okretu podwodnego typu "Seawolf". Odslonieta zewnetrzna sruba oraz wal napedowy bylyby narazone na uszkodzenia, gdyby ktorys ze statkow osiadl na mieliznie, co w koncu bylo nieuniknione w przypadku ciezkich i pokracznych lodzi opancerzonych plywajacych po wodach srodladowych. A zamontowanie pojedynczego napedu oznaczaloby, ze jakiekolwiek uszkodzenie sruby bedzie rownoznaczne z unieruchomieniem jednego z ich cennych pancernikow. Dlatego wlasnie Simpson zmusil Stearnsa do udostepnienia mu wysokopreznych zespolow napedowych z czterech olbrzymich weglarek, ktore pierwotnie wykorzystywano w charakterze transporterow opancerzonych. Paliwo do silnikow transporterow wciaz bylo dostepne, choc w niewielkich ilosciach, lecz gdy Underwood upora sie wreszcie ze swym polem naftowym, przestanie to byc jakimkolwiek problemem. Zwlaszcza ze Stearns zgodzil sie oddac pierwszenstwo marynarce wojennej. Z silnikami w dloni - mowiac w przenosni - Simpson zbudowal dalece zmodyfikowana wersje oryginalnej koncepcji Eddiego, ktora wykorzystywala potezne pompy napedzane silnikami wysokopreznymi, wygrzebane z kopalni w Grantville, zapewniajac jej naped strugowodny. Pompy mialy wystarczajaca moc, zeby bez zadnych uszkodzen pozrec wiekszosc niewielkich odpadkow, a sita przykrywajace wloty chronily je przed czyms wiekszym. Z logistycznego punktu widzenia stosowanie silnikow wysokopreznych jeszcze bardziej uzaleznialo lodzie od bazy przemyslowej Grantville - w krytycznej sytuacji nie bylo mozliwosci napedzania ich weglem lub drewnem, co bylo wykonalne przy konstrukcji parowej. Z drugiej jednak strony zbiorniki paliwa byly bezpiecznie umieszczone pod powierzchnia wody i gdyby przypadkowy pocisk jakims cudem zdolal przebic sie do wnetrza ktoregos z pancernikow, nie trzeba juz bylo obawiac sie, ze praktyczny kociol wypelniony aktywna para ugotuje zywcem cala zaloge. Pozostale dwie zmiany, jakie wprowadzil do projektu Eddiego, to obciecie grubosci pancerza o polowe i dodanie zbiornikow balastowych. Redukcja pancerza umozliwila zbudowanie dodatkowej lodzi z szyn przeznaczonych dla calego projektu i zmniejszyla wypornosc, ale zbiorniki byly rownie istotne. Oryginalny "Monitor" mial niewielka wolna burte, zeby zminimalizowac powierzchnie ostrzalu, lecz w tym projekcie to juz nie bylo mozliwe. Poniewaz w tym momencie nie mozna bylo zaprojektowac porzadnej wiezyczki, nie mieli innego wyjscia, niz mniej lub bardziej tradycyjne burtowe ustawienie dzial - co upodabnialo statek do "Merrimacka"... badz tez (co Eddie podkreslal tonem pelnym rozpaczy) do "Virginii". To tlumaczylo pancerz z wielkich plyt i ogolnie niezgrabny wyglad. To takze wiazalo sie z glebszym zanurzeniem niz w przypadku pierwowzoru. Simpson wbudowal zbiorniki balastowe, ktore po napelnieniu sprawialy, ze statek "zanurzal sie" do walki. W ten sposob stworzyl projekt blisko pieciusettonowego okretu, ktory zanurzal sie na nieco ponad metr przy oproznionych zbiornikach i na trzy metry przy zbiornikach napelnionych. To pozwalalo zaoszczedzic jakies poltora metra dla opancerzonej burty, ktora przy zanurzeniu miala byc pod oslona wody. Poczatkowo Eddie mial zamiar stroic fochy, widzac, jak Simpson przerabia jego projekt. Na cale szczescie byl w stanie dostrzec, ze te zmiany faktycznie stanowia ulepszenie, i wlasnie dlatego na osobiste zyczenie Simpsona (ktory watpil, zeby mlodzieniec zdawal sobie z tego sprawe) przydzielony zostal do marynarki wojennej. Stearns juz zreszta zdazyl wyslac go do Magdeburga, zeby nadzorowal projekt, wiec admiral i tak nie mogl sie go pozbyc. A w marynarce potrzebni byli ludzie potrafiacy myslec. Wbrew pozorom bylo ich znacznie mniej, niz moglo sie wydawac, a doswiadczony Simpson bezblednie zauwazyl elastycznosc, z jaka chlopak przyjal to, ze ktos inny ulepszyl jego wlasne dziecko. Polaczyl wiec przyjemne z pozytecznym... i tak oto zarowno Eddie, jak i jego przyjaciel Larry Wild blyskawicznie zostali mianowani kapitanami marynarki wojennej Johna Simpsona. A jesli przy okazji mogl zatriumfowac nad Mike'iem Stearnsem, to tym lepiej. -Na szczescie - kontynuowal po chwili - przekonanie barona do wspolpracy z nami tak naprawde nie jest naszym zmartwieniem. Jesli pan Schaubach czuje, ze nie jest w stanie przemowic von Bleckedemu do rozumu, odeslijcie go do pana Piazzy. - Na widok zmarszczonych brwi Eddiego po raz kolejny usmiechnal sie, tym razem bardziej beznamietnie niz kiedykolwiek. Ed Piazza, sekretarz stanu, zostal wybrany przez Stearnsa na swojego przedstawiciela w rozmowach ze wszystkimi pomniejszymi lokalnymi arystokratami, ktorzy nie byli warci osobistego zainteresowania glowy panstwa. -To zajmie troche czasu - zaczal Eddie - i... -Byc moze - przerwal mu Simpson - ale takie rzeczy naleza do obowiazkow sekretarza stanu. Albo kazcie uporac sie z tym kanclerzowi Gustawa, Oxenstiernie. Mamy wazniejsze sprawy na glowie, niz uzeranie sie z jednym podrzednym arystokrata, ktory nie chce nas zrozumiec. Poza tym - czy sie nam to podoba, czy nie - minie jeszcze sporo czasu, zanim bedziemy musieli plynac az tak daleko w dol rzeki, zgadza sie? Eddie wygladal tak, jakby mial zaraz wybuchnac, ale Simpson juz sie do tego przyzwyczail. Bardziej liczyl sie dla niego fakt, ze chlopak zwalczyl to w sobie i ostatecznie pozwolil sobie tylko na jeden maly grymas. -A wiec - kontynuowal Simpson - czy jeszcze czegos potrzebujecie, kapitanie? -Nie, chyba juz nic... panie admirale. -Swietnie. - Simpson odwrocil sie do Davisa. - A panu, panie Davis, czym moge sluzyc? - zapytal. -Wlasciwie chcialem pana powiadomic, ze Ollie twierdzi, ze do konca tygodnia powinien byc w stanie wyslac nam szesc pierwszych luf. -Swietnie! Simpson nie zdawal sobie sprawy, jak ten autentyczny entuzjazm odmienil jego twarz. Trwalo to jedynie chwile, lecz Davis zdazyl to zauwazyc. Czesto myslal, ze to wielka szkoda, ze Simpson jest kompletnie pozbawiony "sluchu", gdy w gre wchodza tak blahe kwestie, jak relacje miedzyludzkie. Osobiscie Davis wciaz uwazal go za palanta, szczegolnie jesli chodzi o polityke, i niezbyt przejmowal sie obsesja "admirala" na punkcie hierarchii - czy to spolecznej, czy wojskowej - i wszelkich idacych za nia wymogow. Wiedzial jednak, ze niezaleznie od tego, jak bardzo uciazliwa jest osobowosc Simpsona, nie mozna mu odmowic rozumu. I to calkiem dobrego rozumu, jesli tylko udalo sie go oderwac od takich spraw, jak polityczne spory z Mike'iem Stearnsem. Pomijajac fakt, ze Nat przyznawal to z olbrzymia niechecia (a byla to naprawde olbrzymia niechec), doswiadczenie, jakie Simpson zdobyl jako oficer nadczasowej marynarki Stanow Zjednoczonych, bylo widoczne golym okiem, gdy sie patrzylo na strukture tworzona przez niego w Magdeburgu. Nadczasowcy znajdujacy sie pod jego komenda mogli zrzedzic, narzekac i mamrotac nienawistnie cos o "fiutach z zarzadu," lecz Davis w koncu zauwazyl, ze w tym szalenstwie rzeczywiscie jest metoda. Rzecz jasna, czasami pracownik warsztatu zastanawial sie, jak wielki wplyw mial fakt, ze Simpson lepiej od swych rodakow zdawal sobie sprawe z tego, co jest potrzebne, a ile wynikalo z jego ogromnego pragnienia zbudowania imperium. Jakiekolwiek jednak kierowaly nim pobudki, prawda byla taka, ze marynarka Simpsona byla znacznie lepiej zorganizowana i znacznie szybciej przybierala forme profesjonalnej organizacji niz wojsko Franka Jacksona. Zbyt wielu starszych oficerow Jacksona bylo nadczasowcami i dlatego zachowywali sie zarowno wobec niego, jak i wobec siebie samych zupelnie jak cywile. Nie byloby w tym nic zlego, gdyby chodzilo tylko o nich - wszyscy dobrze sie znali, a ich wzajemne relacje, choc bardzo poufale, sprawdzaly sie. Rdzen armii stanowilo Amerykanskie Stowarzyszenie Gornikow. Davis nie byl przekonany, czy przyklad takiej postawy dobrze wplynie na osoby spoza szeregow ASG, ktore awansuja w hierarchii. W przeciwienstwie do Franka Jacksona, Simpson nie opieral sie na zadnej istniejacej strukturze. On tworzyl marynarke zupelnie od podstaw. Jego personel niemal w stu procentach skladal sie z siedemnastowiecznych Niemcow i Szwedow; nadczasowcow bylo tylko tylu, ilu bylo potrzebnych z uwagi na umiejetnosci techniczne, ktorych swiezo upieczeni Amerykanie nie zdazyli jeszcze posiasc. A to byla juz zupelnie inna para kaloszy. Davis bynajmniej nie czul przez to wiekszej sympatii do Simpsona, ale musial przyznac, ze ten czlowiek ma jednak pewne cechy, ktore zasluguja na uwage. I dlatego wlasnie sadzil, ze to wielka szkoda, ze Simpson tak uporczywie nie chce (a moze nie jest w stanie) okazac entuzjazmu, choc Davis widzial, ze jest wielce zadowolony ze swego obecnego zadania. Zamiast tego Simpson notorycznie sprawial wrazenie osoby, ktora podjela sie tego "ciezkiego obowiazku", bo szlachectwo zobowiazuje i musi ocalic prymitywnych appalachijskich kmiotkow przed skutkami ich wlasnej ignorancji. I to wlasnie - bardziej niz jakiekolwiek roznice polityczne - tlumaczylo wrogosc, ktora iscie po mistrzowsku wywolywal w tych czlonkach amerykanskiego rzadu, z ktorymi mial do czynienia. "Bogu dzieki, ze jestesmy w Magdeburgu - pomyslal cierpko Nat. - Gdybysmy mieli baze w Grantville, co wtorek ktos wyzywalby Simpsona na pojedynek". -Uzyjemy drutowania czy oblejemy brazem? - zapytal Cantrell. Simpson skarcil go wzrokiem za przerywanie, ale nie odezwal sie ani slowem. Davis zauwazyl, ze Simpson pozwala mlodziencowi na znacznie wiecej swobody niz komukolwiek innemu. Zastanawial sie, czy sam Eddie jest tego swiadom. -Drutowanie, przynajmniej dla pierwszej szostki - odpowiedzial Nat. - Elektrownia ma wystarczajaco duzo dwunastocalowych rur typu "Schedule 160" na lufy dla wszystkich szesnastu gwintowanych dzial, a rozplatalismy tyle liny stalowej, ze mamy mnostwo drutu. Zarowno Simpson, jak i Eddie skineli glowami. Dwunastocalowa rura typu "Schedule 160" miala wewnetrzna srednice o dlugosci nieco ponad dwudziestu centymetrow i sciane o grubosci mniej wiecej trzech centymetrow. To w zupelnosci wystarczalo na lufe dziesieciocalowego dziala, a przy potencjale obrobczym Grantville nagwintowanie luf nie stanowilo najmniejszego problemu. Pozostawala jeszcze kwestia wzmocnienia. W oryginalnej elektrowni w Grantville czesto panowalo dosc wysokie cisnienie, ale nijak sie ono mialo do cisnienia, jakie powstawalo wewnatrz lufy czarnoprochowego dziala! Zaproponowano dwa konkurencyjne rozwiazania. Jedno polegalo na wzmocnieniu luf przez owiniecie ich kokonami ze stalowego drutu, ktorego akurat bylo pod dostatkiem, odkad w kopalni znaleziono szpule stalowej liny. Reczne rozplatanie liny w celu oddzielenia pojedynczych zylek drutu bylo zadaniem bardzo zmudnym i pracochlonnym, jednak gdy juz zapadla decyzja o wsparciu projektu pancernikow, sila robocza zostala udostepniona. Drugie rozwiazanie polegalo na oblaniu luf brazem. Pod pewnymi wzgledami bylo to rozwiazanie latwiejsze. Dziala bylyby nieco ciezsze, lecz potrzebna do tego technologia byla juz znana siedemnastowiecznym metalurgom. Same lufy moglyby rowniez lekko sie odksztalcic w trakcie procesu oblewania - Davis jednak nie sadzil, zeby to odksztalcenie moglo prowadzic do jakichkolwiek nierozwiazywalnych trudnosci. I tak zamierzano dokonac we wszystkich lufach ostatecznego odwiertu, zeby ujednolicic ich wymiary. -Przypuszczam, ze dopoki nie bedziemy mogli zrobic odlewu tutaj na miejscu, beda zmuszeni wysylac gotowe armaty droga ladowa. Ekipy odlewnicze sa teraz bardzo mocno zaangazowane w projekty artylerii polowej i karonad. Uwzglednili nizsza wage, co ma istotne znaczenie dla transportu, i zdecydowali sie na drut. -Jesli tylko beda trzymali sie grafiku, to nie obchodzi mnie, ktora opcje wybiora - oznajmil Simpson. -Jasne - przytaknal Eddie, lecz na twarzy mial grymas. - Wciaz uwazam, ze powinnismy zdecydowac sie na produkcje broni odtylcowej. Nasza szybkostrzelnosc bedzie smiechu warta. -Podjeto juz decyzje, kapitanie - zauwazyl chlodno Simpson. Po chwili odrobine ustapil. - Sam bym wolal bron odtylcowa - dorzucil - ale komisja przydzialowa miala racje. Brakuje nam zasobow na to, co musimy zrobic, a bron odprzodowa zalatwi sprawe. Zwlaszcza z hydraulicznym systemem odrzutu. Wzruszyl ramionami. Eddie skinal glowa w sposob, ktorego nikt nie okreslilby mianem radosnego, jednak nie widac bylo sladu prawdziwego sprzeciwu. -Przynajmniej dzieki niemu bedzie mozna bezpiecznie zaladowac dzialo pod pokladem - westchnal. -Szczegolnie w swietle panskiej sugestii obslugiwania furt za pomoca tego samego systemu - przyznal mu racje Simpson. Nat wiedzial, ze Eddie wciaz uwaza sie za niezlomnego zwolennika rzadow Stearnsa, a tym samym - niejako z definicji - za naturalnego wroga wszystkiego, co jest zwiazane z Johnem Chandlerem Simpsonem. Mimo to zauwazyl blysk satysfakcji w szarych oczach rudzielca w chwili, gdy Simpson go docenil. On sam natomiast wciaz byl zdumiony - nie dosc, ze Simpson mial dla nich uznanie, to jeszcze otwarcie do tego sie przyznawal. Podobnie jak kilka razy wczesniej, Davis zaczal sie zastanawiac, czy dla starszego z rodu Simpsonow konflikt z wlasnym synem nie byl jednak bardziej bolesny, niz kiedykolwiek publicznie okazywal. Jesli tak, to moze w jakis przedziwny sposob John Simpson traktowal mlodego i bezczelnego Eddiego Cantrella - a takze jego przyjaciela Larry'ego Wilda - jak kogos w rodzaju zastepczych synow. Trudno powiedziec. Niezaleznie od wszelkich talentow Johna Simpsona, "wrazliwosc osobista" znajdowala sie gdzies na samym dole listy. Nat nieznacznie pokrecil glowa i ponownie skupil sie na biezacych sprawach. Projekt mocowania dzial, na ktory ostatecznie zdecydowali sie Davis i Ollie Reardon, za zadne skarby nie przeszedlby w dwudziestym pierwszym wieku, ale dla ich obecnych potrzeb wydawal sie satysfakcjonujacy. Po kazdym strzale dzialo gwaltownie szarpalo w tyl, nastepnie automatycznie blokowalo sie z lufa schowana pod pokladem, gdzie bylo czyszczone i przeladowywane, az wreszcie przesuwano dzwignie zwalniajaca i cylindry hydrauliczne wypychaly dzialo z powrotem do baterii. Po wprowadzeniu w zycie pomyslu Eddiego i zastosowaniu podnoszonych furt pancernych dla otworow strzelniczych, a takze preta laczacego kazda okiennice z laweta odpowiadajacej jej armaty, ten sam system hydrauliczny odpowiadal za otwieranie otworow strzelniczych i zamykanie ich wtedy, gdy zajmowano sie bronia. -A co z karonadami burtowymi i drewnianymi pancernikami? - zapytal Simpson. -Beda zgodnie z grafikiem - zapewnil go Davis. - A ekipa w Lubece mowi, ze za jakies cztery-piec tygodni beda gotowi, zeby na miejscu robic odlewy karonad dla Gustawa. Wczoraj dostalismy od nich wiadomosc radiowa. -Byleby tylko nie zabierali zasobow naszemu projektowi - mruknal kwasno Simpson. - To monstrum, ktorego zazyczyl sobie Gustaw, kosztowalo nas juz wystarczajaco wiele trudu. -Chyba nie powinno nas to dziwic - zauwazyl Eddie z szerokim usmiechem. - Pare lat przed Ognistym Kregiem zebralem do jednej gry troche materialow o siedemnasto- i osiemnastowiecznej marynarce i okazalo sie, ze zaledwie kilka lat temu Gustaw zbudowal taki naprawde olbrzymi galeon. Mial to byc najwiekszy i najgrozniejszy okret wojenny na calym Baltyku. Nazwal go na czesc dynastii Wazow. -Serio? - Davis spojrzal na niego i uniosl brew. - Po twojej minie widze, ze tamten projekt nie byl do konca udany. -Mozna to tak ujac - zachichotal Eddie. - To badziewie poszlo na dno juz w samym porcie. Chyba ktos sie nieco pomylil w obliczeniach stabilnosci. -Cudownie - parsknal Simpson. - To chyba nie jest najlepsza rekomendacja ich ostatniego projektu, zgadza sie? -Mysle, ze teraz beda juz blizej sukcesu... panie admirale. - Eddie ponownie sie usmiechnal. - Inzynierowie krola o maly wlos nie pozarli moich egzemplarzy ksiazek Chapelle'a o projektach amerykanskich zaglowcow. Nie ma tam nic o pancernikach, ale ten projekt korwety, na ktorym sie skupili, powinien bez problemu utrzymac pancerz. Szczegolnie przy obnizeniu wagi dzial. -Absolutnie nie watpie w to, ze ow projekt jest wykonalny, kapitanie - powiedzial Simpson. - Czy praktyczny... to juz zupelnie inna kwestia. To jest zaglowiec. Oznacza to, ze wciaz beda musieli miec zaloge na pokladzie, zeby stawiac zagle, a to chyba jednak bedzie taka maciupenka szczelinka w ich oslonie. -No racja - przytaknal Eddie. - Oczywiscie opancerzone nadburcia powinny troche pomoc. -Troche. Tymczasem jednak kierujemy wysilki na zbudowanie w Lubece prawdziwej walcowni. -Moze i tak - odparl Davis - ale bedzie produkowala zelazo, a nie stal. A poszczegolne plyty i tak nie beda o wiele wieksze od naszych. - Usmiechnal sie szeroko. - Szczerze mowiac, z mila checia pozwole im bawic sie w realizacje ich wlasnego projektu, jesli my w tym czasie zajmiemy sie budowa naszego. -Moze to sluszna uwaga - odparl Simpson. Chwile kiwal sie na fotelu, myslac o tym, co uslyszal od Eddiego i Nata. Przynajmniej nie groza im kolejne obsuniecia w planie produkcyjnym. Po raz kolejny zastanowil sie, czy nie dac pierwszenstwa drewnianym pancernikom. Bylyby znacznie mniejsze, uzbrojone tylko w karonady o dosc krotkim zasiegu i oslaniane jedynie wyjatkowo grubym i ciezkim "pancerzem" z drewna. Ponadto mialy byc napedzane kolami lopatkowymi umieszczonymi miedzy kadlubami, a z kolei ich naped bylby parowy. Tak czy inaczej, te znacznie prostsze projekty bylyby dostepne w wiekszej liczbie i mialyby wyraznie mniejsze zanurzenie niz tradycyjne pancerniki, nawet ze zbiornikami balastowymi. Dlatego dreczyly go watpliwosci, czy nie powinien nalegac na szybsze ukonczenie prac. W koncu potrzebne im byly zwyczajne statki, ktore po prostu spelnia swoje zadania, a nie najwspanialsze na swiecie konstrukcje. W czasach, gdy sluzyl w marynarce, zdarzalo mu sie widziec wiele niefortunnych demonstracji, kiedy to ekipa upierala sie, zeby dobudowac wszelkie mozliwe fajerwerki! Po raz kolejny nakazal swym watpliwosciom sie zamknac. Bez watpienia bylo w tym troche racji, jednak warto tez bylo zbudowac kilka naprawde dobrych jednostek, ktore bylyby wspierane przez drewniane pancerniki. I nawet jesli tkwil w tym element tak pogardzanego przez Simpsona tworzenia imperium (choc rownoczesnie sam pochloniety byl tworzeniem swego wlasnego malego imperium politycznego), to trudno. -To chyba wszystko, panowie - odezwal sie. - Panie Davis, bylbym wdzieczny, gdyby skontaktowal sie pan osobiscie z miejscowymi kowalami. Przypuszczam, ze naszym kolejnym waskim gardlem bedzie produkcja srub. Wytwarzanie pancerza nie bedzie mialo wielkiego sensu, jesli nie bedziemy w stanie przymocowac go do kadlubow! Chcialbym, zeby sie pan o to zatroszczyl. Davis skinal glowa i Simpson odwrocil sie do Eddiego. -Teraz pan, kapitanie. Wedlug Dietricha jest problem z mocowaniem dzial burtowych w Trojce. Nie bardzo wie, o co moze chodzic. Chcialbym, zebyscie skontaktowali sie z brygadzista i uzyskali wszelkie mozliwe informacje. Jezeli uznacie, ze poradzicie sobie z tym sami, to prosze bardzo. Gdyby byla konieczna pomoc, jestem przekonany, ze pan Davis z mila checia sie tego podejmie. -Tak jest, panie admirale - powiedzial Eddie. - Juz sie do tego biore. -Dobrze. W tej sytuacji, panowie, mozecie odmaszerowac. Davis skinal glowa, a Eddie stanal na bacznosc (albo przynajmniej - uznal Simpson - bylo to cos bardziej zblizonego do stania na bacznosc niz zazwyczaj), po czym obaj odwrocili sie i skierowali do wyjscia. -Jeszcze jedno - zatrzymal ich tuz przed drzwiami, a gdy sie odwrocili, usmiechnal sie lekko do Eddiego. - O malo co zapomnialem. Moze pana zainteresuje, kapitanie, ze prezydent i Kongres zaakceptowali panskie propozycje nazw dla pancernikow. -Naprawde? To wspaniale! - Eddie usmiechal sie od ucha do ucha. -Owszem, naprawde. Jedynka bedzie sie nazywac "Constitution". Dwojka - "United States". Trojka - "President", a Czworka - "Monitor". Mniemam, ze spelnia to panskie oczekiwania? -No jasne! - odparl z zapalem Eddie, po czym sie zreflektowal. - To znaczy oczywiscie, ze tak, panie admirale. -To wspaniala wiesc - powiedzial oschle Simpson. - Odmaszerowac, panowie. Rozdzial 5 -Mam! - wykrzyknal niespodziewanie Gustaw Adolf. - Zlozmy im wizyte!Axel Oxenstierna, stojacy tuz obok niego przy otwartym oknie nowego palacu z widokiem na serce Magdeburga, otworzyl szeroko oczy. Spogladal na jeden z budynkow, ktore ostatnio wzniesiono w miescie. A konkretnie: piorunowal go wzrokiem. I to bardziej specyficzna ornamentyke niz sam budynek. Niemal kazda budowla w Magdeburgu byla nowa albo prawie nowa. Dwa lata wczesniej, w trakcie dlugiej, pelnej potwornosci wojny, bawarscy zolnierze Tilly'ego spladrowali miasto. Zamordowano wiekszosc mieszkancow - jakies dwadziescia-trzydziesci tysiecy ludzi, w zaleznosci od tego, kto o tym opowiadal - a sam Magdeburg puszczono z dymem. Malo co uchowalo sie przed grabieza, gdy armia Tilly'ego w koncu opuscila miasto. Tymczasem juz od miesiecy (poczawszy od decyzji Gustawa Adolfa, ktory ubieglej jesieni ustanowil Magdeburg stolica swego nowego krolestwa zwanego Konfederacja Ksiestw Europejskich) w miescie wrzalo jak w ulu. Nikt nie znal calkowitej liczby ludnosci, ale Oxenstierna nie mial watpliwosci, ze przekroczyla ona juz trzydziesci tysiecy. Ludzie z calych srodkowych Niemiec - a nawet spoza nich - doslownie zalewali miasto, aby wykorzystac szanse, jakie im stwarzalo. Wszedzie powstawaly wszelkiego rodzaju konstrukcje: nowe posiadlosci, rzecz jasna, - w tym takze nowy palac cesarza, w ktorym Oxenstierna wlasnie przebywal - lecz rowniez przedziwnie wygladajace fabryki wzdluz brzegow Laby, ktore zaprojektowali amerykanscy poddani Gustawa. Z miejsca, w ktorym stal, Axel byl w stanie dostrzec fabryke okretow, gdzie John Simpson i jego ludzie budowali nowe opancerzone lodzie. "Poddani - pomyslal kwasno Oxenstierna. - To tak, jakby nazywac wilka>>pieskiem<>przywodcow<<. Miedzy innymi dlatego przystalem na propozycje Stearnsa. Albo Simpsona, bo chyba od niego wyszla". Palec przesunal sie dalej i zatrzymal na mezczyznie o surowych rysach, ktory mial okolo dwudziestu pieciu lat. Wyraz jego twarzy byl... nieprzejednany. -To wlasnie jej starszy brat. Gunther Achterhof. - Usta Joachima wykrzywily sie. - Na poczatku, gdy Gunther tu przybyl, mial ze soba zawiniete w szmate jakies potworne wyschniete uszy i nosy. Caly tydzien zajelo mi przekonanie go, zeby je wyrzucil. Na szczescie juz wczesniej pozbyl sie intymnych narzadow. Spojrzal na krola i kanclerza wzrokiem rownie surowym jak Achterhof. -Wraz z kuzynem i paroma sasiadami schwytali pozniej dwoch zolnierzy. Maruderow. Zapewne to nie byli ci, ktorzy zamordowali jego rodzine, lecz Gunthera to nie obchodzilo. W najmniejszym stopniu. Najemnik to najemnik. Jesli to w ogole mozliwe, w tym momencie twarz Joachima miala w sobie jeszcze wiecej surowosci niz twarz Achterhofa. -Dla niego ksiaze, ktory wynajal tego zolnierza, to po prostu kolejny ksiaze. Gunthera juz niezbyt obchodza - jesli w ogole - subtelne rozroznienia. Podobnie jest z jego kuzynem Ludwigiem, tym wysokim mezczyzna stojacym w kacie. Palec nieublaganie przesuwal sie dalej. -Ten rudowlosy to Franz Heidbreder. Rowniez pochodzi z Meklemburgii. Na szczescie wiekszosc jego rodziny przezyla. Tam stoi jego brat Friedrich, a tam sa jego kuzyn Moritz i kuzynka Agnes. Trzy lata temu stracili swoje gospodarstwa, kiedy twoja szwedzka armia, panie, przybyla do Niemiec. Zarekwirowano wszystkie owce, a wraz z nimi niemal cala reszta. Owszem, zaplacono im za owce. Tylekroc jednak obnizales wartosc swej waluty, panie, ze wiekszosc kupcow nie przyjmuje juz szwedzkiego pieniadza. Masywne szczeki Gustawa zacisnely sie jeszcze mocniej, lecz nie oponowal. Rzeczywiscie obnizal wartosc swej waluty, chcac ukryc olbrzymie wydatki zwiazane z wyprawa do Niemiec. Joachim kontynuowal glosem cichym, lecz twardym niczym granit. -Matka Franza umarla pierwszej zimy z powodu choroby, ktora sprowadzil glod. Jego najmlodszy brat zmarl wiosna. Cala rodzina opuscila Meklemburgie i starala sie znalezc schronienie gdzie indziej; jeden z kuzynow i ciotka umarli po drodze. Znowu choroba z powodu oslabienia brakiem zywnosci i dachu nad glowa. Gdy Franz znalazl cialo ciotki, miala wepchnieta w usta garsc trawy. Pod koniec najwyrazniej starala sie ja zjesc. Twarz Oxenstierny byla napieta. Na obliczu krola malowala sie obojetnosc. Kanclerz juz mial cos powiedziec, kiedy wladca polozyl swa ciezka dlon na jego ramieniu. Tymczasem palec Joachima wskazywal dalej. Twarz mlodego saskiego arystokraty chyba nieco zlagodniala. -Tamta dziewczyna to Mathilde Wiegert. Tak sie sklada, ze to ona przedstawila mnie Gretchen Richter. Pochodzi z Palatynatu, ja rowniez wojna skazala na wygnanie. Sama Mathilde poznalem, kiedy studiowalem w Jenie. Razem ze swa kuzynka Inga zostaly ulicznicami, zeby miec na zycie dla siebie i grupy mlodszych dziewczat. Urodziwa mloda kobieta zwana Mathilde poslala Gustawowi Adolfowi lekki usmiech. W calym pomieszczeniu jej twarz byla jedyna usmiechnieta. Krol wiedzial jednak, ze ow usmiech tak naprawde nie byl skierowany do niego. Skierowany byl do mlodzienca, ktory wlasnie przedstawial krolowi niezbyt delikatna "ilustracje". Joachim z powrotem obrocil sie na krzesle i spojrzal na Gustawa i Oxenstierne. -Tak sie sklada, ze Mathilde jest rowniez bezposrednia przyczyna mojego odejscia od rodziny. Moj szlachetnie urodzony ojciec nie mial nic przeciwko temu, zebym sypial z dziewka z pospolstwa - co wiecej, zachecal mnie do tego, traktujac to jako czesc mojego wyksztalcenia - lecz wpadl w szal, kiedy dowiedzial sie, ze planuje ja poslubic, gdy prawo w Magdeburgu zmieni sie na wzor prawa Stanow Zjednoczonych. "Gdy" zmieni sie prawo. Nie "jesli". To rowniez mowilo samo za siebie. -Taka wlasnie jest poboznosc arystokracji, krolu i kanclerzu. Do tego wlasnie - do niczego innego - sprowadzaja sie wasze subtelne rozroznienia miedzy luteranami, kalwinistami i katolikami. Ktory arystokrata ograbi i wyzyska ktorego plebejusza, jak mu bedzie najdogodniej. -Dosc! - warknal Oxenstierna. Cichy pomruk przetoczyl sie po ogromnej sali. Joachim wlepil w Oxenstierne kamienne spojrzenie. -Wlasnie, kanclerzu. O tym mowie. Dosc. Rozwscieczony Oxenstierna zaczal sie podnosic. Tym razem jednak Gustaw, ktory cieszyl sie niebywala sila, zwyczajnie schwycil go za ramie i posadzil z powrotem na krzesle. -Bedziesz sluchal mego ludu, kanclerzu - syknal. - Nie zamierzam utracic dynastii z powodu glupoty arystokracji. - Poslal Oxenstiernie wlasna wersje kamiennego spojrzenia; zarliwosc Joachima nadrabial pewnoscia siebie. - Waza. Nie zapominaj. Obrocil sie do Joachima. Wyczul, ze tlum za plecami nieco sie uspokoil. Przez chwile krol i rewolucjonista obserwowali sie nawzajem. W koncu Gustaw Adolf skinal glowa na znak, ze podjal decyzje. W koncu nie pierwszy raz krol Szwecji uznal za stosowne spalic za soba most w trakcie kampanii. -Postanowilem sprowadzic rodzine ze Szwecji tutaj, do Magdeburga. Przynajmniej moja corke. Jak moze wiesz, Krystyna jest jeszcze mloda. Ma siedem lat. Rozejrzal sie po pomieszczeniu. Wiekszosc zgromadzonych wygladala na nastolatkow i ludzi po dwudziestym roku zycia. Jednak tu i owdzie dostrzegl kilkoro starszych - a takze garstke dzieci. -Palace to bardzo nudne miejsca dla zywiolowej dziewczynki. Mysle, ze raz na jakis czas wycieczka tutaj dobrze by jej zrobila. Znow spojrzal na Thierbacha. Przez chwile mlodzieniec wydawal sie sparalizowany. Nastepnie zdumiony, a potem... Jego watle ramiona wyprostowaly sie. -Bedzie musiala nauczyc sie piec - oznajmil zdecydowanie glosem, w ktorym prawie nie czulo sie drzenia. - Taka jest zasada. Axel wygladal tak, jakby byl na skraju apopleksji. Gustaw zarechotal. -Przewybornie! - powiedzial, uderzajac masywna dlonia w blat. - Jej matka, a moja zona, dostanie, rzecz jasna, ataku. Podobnie byloby z moja wlasna matka. Z drugiej jednak strony moja babka, malzonka wielkiego Gustawa Wazy, byla ponoc znakomitym piekarzem. Nie widze zadnego powodu, zeby nie przywrocic tej umiejetnosci w naszym rodzie. * * * Oxenstierna zaczal stanowczo protestowac, gdy tylko wyszli z budynku. Gustaw jednak machnal niecierpliwie reka, kazac mu sie uspokoic.-Pozniej, Axelu, pozniej. Wiesz rownie dobrze jak ja, ze moja zona nie bedzie w stanie wychowac mojej corki. To urocza kobieta, lecz... slaba. Ile juz klopotow przysporzyla nam jej podatnosc na wplywy dworskich pochlebcow? Przystanal gwaltownie z butami zagrzebanymi w blocie i spojrzal gniewnie w dol na kanclerza. -I ty tez wiesz - czytales przeciez te same ksiegi - co sie stalo z Krystyna. Mimo niezaprzeczalnego intelektu i rozlicznych talentow ostatecznie przeszla na katolicyzm i abdykowala. Nie dopuszcze do tego! -Ale wtedy byles martwy, w tamtej... - Axel jakby staral sie uchwycic cos dlonia. - Innej historii. W tej zyjesz. Krol wzruszyl ramionami. -Zgadza sie. Ona jednak musi wychowywac sie miedzy kobietami. Przynajmniej czesciowo. - Wskazal ruchem glowy na "Luki Wolnosci". - Mow, co chcesz o Gretchen Richter i jej kamratach, ale im akurat slabosc jest obca. Twarz Axela oblala sie niemal purpura. Gustaw postanowil nieco ustapic. Polozyl dlon na ramieniu kanclerza i zaczal prowadzic go z powrotem w strone palacu. -Badz spokojny. Nie zamierzam pozwalac, zeby Krystyna spedzala zbyt wiele czasu wsrod tej zgrai radykalow. Co to, to nie. Znajde jakas odpowiednia arystokratke, zeby byla jej... Jak to nazywaja Amerykanie? "Wzorzec osobowy", o ile dobrze pamietam. Oxenstierna wydawal sie nieco udobruchany. Gustaw, majac przed soba dzien pelen sporow i debat, postanowil juz nie drazyc tematu. Nie ma potrzeby wspominac o konkretnej arystokratce, ktora mial na mysli. Niestety jednak, mimo czesto bezmyslnych uprzedzen, Oxenstierna byl niebywale przenikliwy. Nie przeszli jeszcze dziesieciu krokow, gdy twarz kanclerza znowu przybrala srogi wyraz. -To niemozliwe. Gustawie! Chyba nie myslisz... -A niby czemu nie? - zapytal stanowczo krol. - Uwazam, ze moja najnowsza - i zarazem najmlodsza - baronowa bedzie wymarzona towarzyszka dla Krystyny. Wystawil jeden palec. -Z uwagi na czasy, w ktorych przyszlo nam zyc, Krystyna powinna nauczyc sie strzelac. Potem wystawil drugi palec. -Z drugiej strony Julie Mackay siedzi na koniu niczym wor ziemniakow. Krystyna zas juz teraz jezdzi wysmienicie, moglaby wiec pomoc baronowej nabyc umiejetnosc, ktora, z tym bez watpienia sie zgodzisz, jest niezbedna dla powazanej szwedzkiej arystokratki. -Julie Mackay jest w Anglii - burknal Oxenstierna. - Moze juz nawet w Szkocji. -Coz z tego? Przeciez wroci. -Sytuacja w Anglii rowniez nie wydaje sie "pomyslna". -Coz z tego? - powtorzyl Gustaw. Wskazal kciukiem za siebie, na "Luki Wolnosci". - Skoro musze ratowac jedna pyskata mloda niewiaste, to czemu od razu nie dwie? Przez chwile stapali w milczeniu. W koncu Axel westchnal. -A moze trzy, a moze cztery. Nigdy nie sadzilem, ze nadejdzie dzien, w ktorym to powiem, ale zaluje, ze nie ma wsrod nas Rebeki Stearns. Brakuje mi... jej rady. Jest wielce przenikliwa i tak latwo sie z nia pracuje. Gustaw zasmial sie tubalnie. -Zaiste. Intrygujace, jak to wszystko sie uklada, nieprawdaz? W porownaniu z Gretchen Richter albo Julie Mackay Rebeka Stearns nagle sprawia wrazenie najmadrzejszej kobiety na swiecie. Rozdzial 6 -Julie, przypominam ci - powiedziala stanowczo Melissa - ze nie masz zadnych antybiotykow. Tak wiec...-Da mi juz pani spokoj? - przerwala jej rozzloszczona Julie. Owinela rog kocyka wokol glowki swego dziecka. - Jezeli jeszcze raz bede musiala sluchac tego kazania, to chyba zaczne krzyczec. - Poslala mezowi kwasne spojrzenie. - Alex truje mi o tym dziesiec razy dziennie. Szkocki malzonek Julie oblal sie rumiencem. Przy jego jasnej cerze i rudych piegach najlzejszy rumieniec od razu rzucal sie w oczy. -Do diabla, dziewczyno - burknal - tu nie ma z czego zartowac. Nie powinienem byl ci pozwolic wyruszyc w te podroz, a tym bardziej zabierac dziecka. Julie juz otworzyla usta. Melissa niemal sie skrzywila, wyobrazajac sobie riposte. "A jak niby, do cholery jasnej, miales zamiar powstrzymac mnie przed wyjazdem? Ty...!". Na szczescie Julie zapanowala nad impulsem. Niezaleznie od tego, jakie byly w rzeczywistosci relacje miedzy nimi, jej malzonek chcial sprawiac wrazenie, ze jest "glowa rodziny", a ona przyjela to do wiadomosci. Fakt, ze z wielka niechecia zgodzil sie na towarzystwo zony i malutkiej coreczki Alexi w pilnej i niespodziewanej podrozy do Szkocji, byl jednym z wielu kompromisow, na jakie poszli obydwoje, chcac, by ich malzenstwo trwalo. Melissa wiedziala, ze nie zawsze bylo im latwo. Zderzenie wzorow kulturowych siedemnastowiecznego szkockiego kawalerzysty i amerykanskiej kobiety z dwudziestego pierwszego wieku bylo momentami... przerazajace. Nie pomagal tez fakt, ze Alex Mackay byl arystokrata - owszem, z nieprawego loza, ale przyjal postawe przedstawiciela wyzszych warstw spolecznych. Z drugiej zas strony... Melissa z trudem powstrzymala sie od smiechu. Okreslic Julie Mackay jako "uparta i zawzieta" to mniej wiecej tak, jakby okreslic ocean jako "mokry i slony". Aksjomat, cos oczywistego. Rownie dobrze mozna by nakazac przyplywowi sie cofnac, jak oczekiwac od niej skromnosci i pokory. Poza tym obydwoje byli bardzo mlodzi. Alex byl swiezo po dwudziestce, a Julie dopiero za kilka miesiecy miala skonczyc dwadziescia lat. Mimo wszelkich zalet bycia w sile wieku i zdecydowanie mniejszej przepasci spolecznej, u Melissy i Jamesa klotnie domowe tez nie byly ewenementem. Melissa szukala odpowiednich slow, ktore zalagodzilyby sytuacje, poniewaz czula sie nieco odpowiedzialna za wywolanie najnowszej utarczki. "Szlag by to trafil, kobieto, ponoc masz tu byc rozjemca. Nie jestes juz radykalem z lat szescdziesiatych, ktory radosnie poszturchuje ustalony porzadek". Szukala i szukala. Prawda byla taka, ze dla Melissy agitacja i wichrzycielstwo byly znacznie bardziej naturalne niz dyplomacja. Nie mogla znalezc slow. Na szczescie poza uporem Julie miala tez inne cechy. Jedna z nich - i to dosc wyrazista - byla uczuciowosc. Tak wiec Melissa nie musiala wcielac sie w role rozjemcy. Julie nagle sie usmiechnela, objela meza w pasie i przyciagnela go do siebie. Mokry i entuzjastyczny calus w policzek sprawil, ze rumieniec odplynal z twarzy Alexa. I, rzecz jasna, zaraz pojawil sie nowy. Tyle ze tym razem byl to rumieniec zadowolenia, a nie gniewu. Ani nie wstydu, chociaz Julie okazala swoje uczucia calkiem publicznie. Stali na nabrzezu, do ktorego przycumowany byl statek z Hamburga. W londynskich dokach wprost roily sie tlumy zeglarzy, dokerow i ludzi, ktorzy czekali, by wsiasc na poklady innych statkow. Alexowi to jednak nie przeszkadzalo. I to w najmniejszym stopniu, sadzac po tym, jak jego usta szukaly ust Julie. Jedna z rzeczy, ktorych Melissa nauczyla sie w ciagu tych dwoch lat od Ognistego Kregu, bylo to, ze w siedemnastym wieku ludzie dalecy byli od pruderyjnej postawy zyciowej obowiazujacej w pozniejszej epoce, zwanej "wiktorianska". Zaskoczylo ja to, chociaz pracowala jako nauczycielka historii. Nie zastanawiajac sie nad tym specjalnie, Melissa zalozyla, ze im wczesniejsze byly czasy, tym bardziej "wiktorianska" byla kultura w Europie. A juz z cala pewnoscia spodziewala sie, ze w poczatkach siedemnastego wieku - okresu purytanizmu i rozkwitu zarliwosci religijnej - bedzie panowal umiar we wszelkich tematach, a zwlaszcza w temacie seksu. Rzeczywistosc okazala sie zupelnie inna. Pruderia obyczajow spolecznych w dziewietnastym wieku byla nowoscia, ktora wprowadzili metodysci Johna Wesleya w odpowiedzi na upadek moralny osiemnastowiecznych angielskich mieszczan i ktora rozprzestrzenila sie na kontynencie poprzez ruch pietystow5. Melissa odkryla, ze w siedemnastym wieku ludzie byli calkiem dosadni, a wrecz sprosni. Nawet jesli dla szkockich kawalerzystow, ktorzy trafili do Grantville wkrotce po Ognistym Kregu, ubior Amerykanek byl dosc skandaliczny, to nie bylo dla nich niczego dziwnego w ich "nowoczesnym" i swobodnym podejsciu do seksu. Oni sami, jak wiekszosc siedemnastowiecznych Europejczykow wraz z ich bezceremonialnym stosunkiem do spraw erotycznych, wiecej mieli wspolnego z obyczajami poznego dwudziestego i wczesnego dwudziestego pierwszego wieku w Ameryce niz z epoka wiktorianska. W pewnych sytuacjach bylo to wprost wstrzasajace dla kogos o wychowaniu i pogladach Melissy. Wciaz pamietala szok, jaki przezyla, gdy dowiedziala sie, ze jedna z owdowialych chlopek mieszkajacych obok Grantville pozwala swego przelozonego, gdyz ow mezczyzna, napotkawszy ja pochylona w ogrodku warzywnym, z radoscia wykorzystal te okazje, by (jak to beda eufemistycznie ujmowac w pozniejszych czasach) "zrobic, co do niego nalezalo", nie zwazajac na gwaltowny protest kobiety. Szok nie byl spowodowany faktem gwaltu. Melissy nie chowano pod kloszem, a w Ameryce w dwudziestym pierwszym wieku gwalty zdarzaly sie dosc czesto. Tym, co ja zbulwersowalo, bylo podejscie samej kobiety. Zgadza sie, chlopka byla wsciekla na mezczyzne, ktory tak po chamsku ja potraktowal. Nie wniosla jednak oskarzenia o gwalt - ona po prostu wtargnela do sadu, zadajac, by w razie ciazy ten podly sukinsyn uznal bekarta za swojego i zapewnil dziecku alimenty. Wtedy w Grantville bylo glosno o tej sprawie, poniewaz wprowadzila jeszcze wiecej chaosu w i tak juz trudny proces tworzenia jednolitego kodeksu prawnego dla ksztaltujacego sie spoleczenstwa. W tej kwestii, podobnie jak w wielu innych, nowoczesni Amerykanie zwykli patrzec na wszystko pod katem praw osobistych, siedemnastowieczni Niemcy zas traktowali wszystko w kategoriach wlasnosci i zobowiazan finansowych. Oczywiscie to, ze mezczyzna zgwalcil kobiete, wywolywalo gniew. Ale prawdziwy gniew wywolywalo to, ze zagrozil jej mieniu, najprawdopodobniej plodzac niechciane dziecko, ktore bedzie przyczyna nieustannego topnienia jej niezbyt znaczacych srodkow. Nawet sam winowajca postrzegal to w ten sposob. Otwarcie zeznal w sadzie, ze mial nadzieje postawic swa pracownice w trudnym polozeniu i w ten sposob zmusic ja do malzenstwa, co zapewniloby mu dozywotni dochod z gospodarstwa. Ostatecznie sad przystal na warunki kobiety. I chociaz Melissa byla wowczas wsciekla, z perspektywy czasu juz nie uwazala, ze lepiej byloby wsadzic chama na pare lat do amerykanskiego wiezienia - a i tak zwolniliby go wczesniej za dobre sprawowanie - niz ogolocic go niemal z kazdego grosza i tym samym praktycznie skazac na trwajaca dwie dekady niewole. Majac w pamieci owo zdarzenie, Melissa przygladala sie pocalunkowi Julie, ktory przeradzal sie w cos bardzo odwaznego (twarz Alexa przybrala juz niemal kolor buraczkowy, lecz Szkot entuzjastycznie sie jej odwzajemnial), i jeszcze raz z trudem zdusila w sobie smiech. "O, nowy, wspanialy swiat, w ktorym zyja tacy ludzie!6. Pod pewnymi wzgledami nie znosila siedemnastowiecznego spoleczenstwa, pod innymi niemal wbrew sobie zaczynala je cenic. Podatnosc na choroby jednak sie do nich nie zaliczala. A prawda byla taka, ze Julie bardzo duzo ryzykowala, zabierajac dziecko na te wyprawe. Ludzie w tych czasach zazwyczaj zostawiali dzieci - a szczegolnie niemowleta - w domach, jesli tylko wyruszali w podroz dalsza niz po najblizszej okolicy. Rebeka i Gretchen nawet nie zastanawialy sie, czy pojechac na swe misje wraz z dziecmi. Pomijajac juz bardzo realne zagrozenie ze strony piratow i przydroznych rabusiow, kazdy kontakt z obca spolecznoscia mogl sprowadzic chorobe. Nawet jesli dzieci nie podrozowaly i nie byly niepotrzebnie narazane, jedna trzecia tych, ktore sie rodzily, nie byla w stanie przetrwac nawet roku. Polowa umierala, zanim skonczyla piec lat. Na dzwiek stukotu kopyt Melissa odwrocila sie od Alexa i Julie. Maly oddzial kawalerzystow klusowal po nabrzezu mniej niz piecdziesiat metrow od nich. Wykorzystywali swe rumaki, by rozgonic dokerow i zeglarzy - arogancja zolnierzy wobec cywilow byla kolejna z owczesnych cech znienawidzonych przez Melisse. "Z drogi albo cie zmiazdzymy, do krocset". Zacisnela usta. Oficer jadacy na czele lustrowal otoczenie, najwyrazniej kogos szukajac. Tym kims - Melissa nie miala co do tego watpliwosci - byla ona sama. Albo raczej jej orszak. Jezdzcy co prawda nie nosili zadnych mundurow - w tych czasach wciaz nie byly one powszechne - jednak podobne kaftany, buty z cholewkami, rekawice i kapelusze z piorami mialy takie samo znaczenie. W tej okolicy tak odziani mogli byc tylko krolewscy zolnierze. "Oficjalna eskorta. Nie wiem, czy sie cieszyc, czy nie". Wyczula czyjas obecnosc za plecami. Nie musiala sie odwracac, zeby wiedziec, ze to Tom Simpson. Charakter meza Rity diametralnie roznil sie od osobowosci wynioslego oficera, ktory zmierzal w jej strone. Melissa wiedziala, ze Tom praktycznie kazdemu schodzi z drogi. Sama jego postura wystarczala jednak, by mezczyzna ow przyprawial o dreszcze, zwyczajnie bedac w poblizu. Nie byla to nawet kwestia olbrzymiego wzrostu - Tom mial niewiele ponad sto osiemdziesiat centymetrow - ale jego zwalistej figury. Ani grama tluszczu, wiedziala o tym. Tom Simpson byl w formie juz jako czlonek druzyny futbolowej Uniwersytetu Wirginii Zachodniej. Od tamtej pory wiekszosc czasu sluzyl w armii nowych Stanow Zjednoczonych, co pozwolilo mu te forme jeszcze poprawic. Jego obecnosc podniosla ja na duchu, szczegolnie ze oficer i jego oddzial wlasnie sie zblizyli. W ciagu dwoch lat, ktore minely od Ognistego Kregu, Melissie udalo sie wreszcie pozbyc czesci uprzedzen wobec zolnierzy. Lecz tylko czesci. Choc na calym swiecie zdarzal sie niejeden Alex Mackay i niejeden Tom Simpson, rownoczesnie byli tez zolnierze, ktorym zaufalaby rownie chetnie jak grzechotnikowi. A nawet nieco mniej, bo nikt w zyciu nie oskarzylby grzechotnika o popelnienie zbrodni. Oficer, ktory dowodzil oddzialem... nie wygladal obiecujaco. Z pioropuszem niczym u pawia, spogladajacy na wszystkich tak wyniosle, ze wygladalo to niemal jak parodia filmu. Jego dlugi nos byl zmarszczony w grymasie wiecznego niezadowolenia. "Nie zebym sama nie czula, ze strasznie tu cuchnie." Zapach miast i miasteczek bez watpienia nie zaliczal sie do tych aspektow siedemnastego wieku, ktorego przypadly Melissie do gustu. -To na pewno do nas - mruknal Tom. - Skocze po Rite. Melissa kiwnela glowa. Rita Simpson byla oficjalnym ambasadorem z wizyta u krola Karola I. Wszystkim Amerykanom w Grantville (lacznie z sama raptem dwudziestotrzyletnia zainteresowana) wydawalo sie to dosc niedorzeczne. Mike poszedl jednak za rada Baltazara, Rebeki oraz Francisco Nasiego - a takze kanclerza Gustawa, Oxenstierny - i przydzielil to zadanie swojej mlodszej siostrze. W siedemnastowiecznej Europie "dyplomacja" - w sensie decydujacych i wiazacych negocjacji raczej niz czynnosci rutynowych - nie zajmowali sie zawodowi ambasadorzy. Odleglosci byly zwyczajnie za duze, a transport za slabo rozwiniety, zeby panstwa mogly nadzorowac dzialania wlasnych emisariuszy. W rezultacie na ambasadorow najczesciej wyznaczano krewnych zainteresowanych monarchow, poniewaz tylko oni mieli szanse na rozmowe z wladca. Owszem, Mike Stearns nie byl krolem, jednak Stany Zjednoczone nie mialy blizszego jego odpowiednika. I tak chcac nie chcac, na czele poselstw do Francji, Holandii i Anglii stanely jego zona i jego siostra. W przypadku misji Rebeki sprawowana funkcja przystawala do rzeczywistosci. Nikt, moze poza nia sama, nie mial najmniejszych watpliwosci, ze podola temu zadaniu. Dlatego jej wlasnie przydzielono misje trudniejsza i bardziej istotna: zawrzec pokoj z Francja, jesli to w ogole mozliwe, i wejsc w sojusz z Holandia. Co do misji w Anglii, sytuacja przedstawiala sie inaczej. Z Rita wszystko bylo w porzadku - Melissa uwazala ja za fantastyczny wzor mlodej Amerykanki, zdrowej na ciele i umysle. Nikt jednak - a juz z cala pewnoscia sama Rita - nie przypuszczal, ze stac ja na taka sama blyskotliwosc, jaka czesto demonstrowala Rebeka. Dlatego tez wbrew swojej woli Melissa Mailey zostala zmuszona do pelnienia roli "doradcy" Rity, choc w gruncie rzeczy to ona przewodzila poselstwu. "Szlag by to trafil, niedlugo stuknie mi szescdziesiatka! Jestem juz za stara i zbyt niedolezna na takie przygody. Tesknie za moim lozkiem, za Jamesem, ktory w nim lezy. I za wygodami i moimi przyzwyczajeniami. Tesknie nawet za skrzypiacym zawiasem w drzwiach kuchennych, ktory James przyrzeka naprawic". Zblizajacy sie oficer wciaz ich nie dostrzegal. Pod wplywem impulsu Melissa znow odwrocila sie do Alexa i Julie. -Powinnismy sie rozdzielic. Teraz. Nie ma powodu przypuszczac, ze... - Zawahala sie. - Mimo to... Alex skinal glowa. -Gdyby byly jakies klopoty, lepiej, zeby nas ze soba nie wiazano. - Objal Julie ramieniem i odwrocil. Usmiechnal sie lekko. - Rzecz jasna, pojawia sie szpiedzy. Zanim jednak skoncza wyklocac sie ze skapymi skarbnikami Karola o cene informacji, bedziemy juz w polowie drogi do Edynburga. Melissa widziala, ze Julie wyraznie chce uscisnac ja na pozegnanie. Byla jednak uparta, a nie glupia, po chwili wiec zadowolila sie cieplym usmiechem i szepnela: -Prosze pamietac o kontakcie radiowym. Codziennie bede nasluchiwac, tak jak planowalismy. Melissa kiwnela glowa w odpowiedzi. Poniewaz oficer nie mogl widziec jej twarzy, poslala Julie calusa. Nastepnie zdecydowanie - choc nie przyszlo jej to z latwoscia, gdyz od czasu Ognistego Kregu Julie stala sie niemal jej przybrana corka - odwrocila sie do nich plecami. Odwrocila sie plecami, wyprostowala ramiona i uniosla glowe tak wysoko, jak pozwalala jej dluga szyja. Skierowala ku nadciagajacemu oficerowi nos, ktory, prawde mowiac, byl rownie arystokratyczny jak jego wlasny, i obdarzyla go spojrzeniem, ktorego wynioslosci nie powstydzilaby sie cesarzowa. Lata gromienia wzrokiem mlodzienczej bezczelnosci nie poszly na marne. Wreszcie oficer ja dostrzegl. A chwile pozniej Tom i Rita Simpsonowie stali obok niej. Za nimi Darryl McCarthy, Gayle Mason oraz Friedrich i Nelly Bruchowie dogladali bagazy. Obydwie pary (prawdziwa malzenstwa Bruchow oraz udawana Darryla i Gayle) pelnily na czas tej misji role "sluzby". W tamtych czasach wszystkie poselstwa zabieraly wlasnych sluzacych. Cala czworka wypelniala swoje obowiazki dosc skwapliwie, choc Darryl i Gayle nie mogli sobie odmowic sarkastycznych uwag na osobnosci. Tak naprawde do zadan Gayle nalezalo utrzymywanie lacznosci radiowej, Darryla i Friedricha - zapewnianie Tomowi fizycznej ochrony, a zona Friedricha, ktora byla rodem z Londynu, miala (przy wsparciu meza, rowniez dobrze znajacego miasto) przeprowadzac konieczny wywiad lokalny. Melissa ujrzala, ze oficer nieco szerzej otworzyl oczy. Jego nos chyba jeszcze bardziej sie zwezil. "Przykro mi, dupku. Nie nosze pior ani kit. Moze i jestesmy z nizszych warstw, ale masz przed soba oficjalne poselstwo Stanow Zjednoczonych". Bylo to odrobine niesprawiedliwe. Przeciez starala sie namowic Rite na zalozenie bardzo wyszukanego stroju i kapelusza z piorem. To jednak bylo zbyt wiele dla wrodzonej appalachijskiej skromnosci dziewczyny. Spojrzenie oficera padlo na Toma. Melissa zasmiala sie cicho pod nosem, widzac, jak arogancki wyraz twarzy zolnierza zmienia sie. Chociaz dosiadal konia, bez watpienia rozwazal calkiem realna sytuacje, w ktorej Tom jedna dlonia powala konia na ziemie, a druga sciaga z niego oficera. Sadzac po jego zmruzonych oczach, Melissa uznala, ze zastanawia sie, co mogloby pozniej nastapic. Najwyrazniej byly to zbyt potworne rozwazania. Oficer zmusil sie do usmiechu i podjechal do nich. -A! Lady Stearns, jak mniemam? Melissa zdolala przeszkolic Rite na tyle, ze ta nie wyskoczyla z odpowiedzia w swoim stylu: "Chyba pan zartuje. Poza tym jestem juz pania Simpson, a ten tu koles to moj mezulek". Zamiast tego Rita sklonila sie z gracja i wskazala na pozostalych. -I moja swita - powiedziala. "Troche zbyt cicho - pomyslala Melissa. - Ale... calkiem niezle. A co tam, do diabla. Skoro juz tu jestem, rownie dobrze moge miec z tego troche radosci". * * * Nieco pozniej, gdy ich powoz wraz z eskorta dotarl do celu, Melissie daleko bylo do radosci. Rozpoznala to miejsce, poniewaz tak sie zlozylo, ze byla tu z wycieczka juz trzy razy w zyciu.-O co chodzi? - zapytala cicho Rita. - Wygladasz, jakbys zjadla cytryne. Melissa wskazala palcem przez okno. -O to chodzi! O miejsce, do ktorego jedziemy. Myslalam, ze zabiora nas do Palacu Whitehall, ktory w tym okresie historii brytyjskiej jest krolewska rezydencja. Tom przechylil sie i wyjrzal przez okno. Po chwili tez sie skrzywil. Melissa nie byla zdziwiona, ze rozpoznal cel ich podrozy, chociaz - w przeciwienstwie do niej - nigdy nie byl w Anglii. Tom dorastal w Pittsburghu, nie w miasteczku w Wirginii Zachodniej, i jego rodzice byli bardzo zamozni. To taki typ rodzicow, ktorzy dostaja poczte z calego swiata. Miejsce, do ktorego bram wlasnie sie zblizali, bylo w gruncie rzeczy dosc slawne. Ten charakterystyczny kontur zdobil miliony pocztowek. -Cudownie - wymamrotal. - Tower. Rozdzial 7 -Wcale nie jest tak zle, Rita - powiedziala Melissa, rozgladajac sie po pomieszczeniu, do ktorego zaprowadzil ich oficer wraz z eskorta. Twarz Rity byla napieta od chwili, gdy poznala cel ich podrozy.-Bycie wtraconym do Tower to niezupelnie to samo, co bycie wtraconym do lochu. Rzecz jasna, sa tu prawdziwe lochy, i to calkiem sporo, ale Tower jest przede wszystkim miejscem, w ktorym wladcy Anglii przetrzymywali wazne osoby w charakterze "luksusowych wiezniow". Zatoczyla reka luk, wskazujac na otoczenie. -Zreszta rozejrzyjcie sie sami. Jasne, ze cala konstrukcja jest sredniowieczna i ze im mniej myslimy o ubikacji, tym lepiej dla nas. Ale poza tym te pomieszczenia i to umeblowanie sa godne krola. I to doslownie, tak sie sklada. To jest Wieza Swietego Tomasza, w ktorej mieszkal przynajmniej jeden sredniowieczny krol Anglii. Jesli sie nie myle, to ktorys z Edwardow. Melissa podeszla do jednego z okien wychodzacych na Tamize. Zauwazyla, ze szklo bylo rownie przejrzyste, jak w czasach wspolczesnych. W dole waska brukowana uliczka oddzielala zewnetrzny mur Tower, ktorego czescia byla Wieza Swietego Tomasza, od muru wewnetrznego. Wskazala na kamienne budynki wchodzace w sklad konstrukcji wewnetrznego muru w tej czesci londynskiej Tower. -To wlasnie tam trzymali Sir Waltera Raleigha przez jakies dwanascie lat - i to wcale nie tak dawno. Zreszta w naprawde dobrych warunkach. Uznala, ze nie ma potrzeby wspominac o tym, ze na wieze Raleigha mowiono "Krwawa Wieza". To zreszta byla tylko legenda. Nie wiadomo przeciez, czy Ryszard III naprawde zamordowal swych bratankow - a tym bardziej czy zrobil to wlasnie tam. Uznala tez, ze nie ma sensu wspominac o niezabudowanej parceli gdzies po drugiej stronie Krwawej Wiezy (nie bylo jej widac z ich punktu obserwacyjnego), w ktorym to miejscu Henryk VIII kazal skrocic Anne Boleyn o glowe. Rita chyba nieco sie rozluznila. -Rozumiem, ze jednym slowem mamy "areszt domowy". A oni oddali nam najladniejszy dom, jaki maja do dyspozycji. Melissa skinela glowa. Juz miala rozwinac temat, kiedy pojawil sie Darryl McCarthy. Wszedl drzwiami na drugim koncu polaczonych komnat, do ktorych ich zaprowadzono, a o ktorych Melissa juz myslala jak o "apartamencie ambasadorskim". Swiezo upieczony zolnierz krecil glowa, lecz byl to raczej gest konsternacji niz dezaprobaty. -Wypasiony hotel, pomijajac moze... no, nazwijmy to "ubikacja". Ale... - Wskazal kciukiem ponad ramieniem. - W przejsciu, ktore prowadzi na druga strone ulicy, stoja wartownicy. Dali mi jasno do zrozumienia, ze nie moge przejsc. Powiedzieli, ze musimy zaczekac, az pojawi sie jakis leszcz - nie pamietam nazwiska. Widzac, jak Darryl bezwiednie pociera klatke piersiowa, Melissa wywnioskowala, ze owo "jasno" oznaczalo ostrze partyzany, gdy gornik probowal jakos przeforsowac te kwestie. Byc moze nawet dwoch lub trzech partyzan dzierzonych przez straznikow. Darryl, podobnie jak jego przyjaciel Harry Lefferts, byl bezczelny i zuchwaly. Typ appalachijskiego mlodzienca, ktory w historii Stanow Zjednoczonych dostarczal mnostwa rewolwerowcow i bandytow - a takze pilotow oblatywaczy. Dla Melissy takie meskie prostactwo czesto bylo odstreczajace, jednak... "Rozne czasy, rozne miejsca. Boze, jak sie ciesze, ze Darryl jest tu z nami. W najgorszym wypadku nie wejdziemy lagodnie do tej dobrej nocy7. Nawet Harry'ego Leffertsa mi brakuje. No... w pewnym sensie. Mysle, ze powstrzymam Darryla od zrobienia czegos glupiego. Ale gdyby byl z nim Harry... Ojej". Usmiechnela sie na wspomnienie minionych lat - sprzed Ognistego Kregu - gdy bedac nauczycielka, czesto miala ochote udusic tych dwoch rozwrzeszczanych nastolatkow. Gdy Harry i Darryl wreszcie ukonczyli liceum i poszli pracowac w kopalni, Ed Piazza, dyrektor szkoly, zaprosil Melisse i kilkoro innych nauczycieli do swego gabinetu na potajemnego drinka z cwiartki Jacka Danielsa, ktora ukryl w szufladzie biurka. -Skoro juz sie tych dwoch pozbylismy - powiedzial, obserwujac pusta butelke, a oprozniono ja w bardzo szybkim tempie - moze zaczne stosowac sie do moich wlasnych przepisow dotyczacych spozywania alkoholu na terenie szkoly. -Szczerze watpie - burknal Greg Ferrara, nauczyciel przedmiotow scislych. Z zalem spojrzal na pusta butelke. - Nie zapominaj, ze wciaz mamy... -Siedz cicho - warknal Piazza. - Po prostu siedz cicho. * * * "Rozne czasy, rozne miejsca".Slyszac powolne kroki na schodach prowadzacych do Wiezy Swietego Tomasza, Melissa odwrocila sie od okna. Dzwiek byl tak subtelny, ze wiedziala, iz ten, kto wchodzi na gore, nie jest zwyklym wartownikiem. Kroki te mialy w sobie jakies namaszczenie - raczej godnosc niz zwykla sile - ktore wskazywalo na przybycie "osoby wplywowej". I rzeczywiscie mezczyzna, ktory wszedl do komnaty, odziany byl bardzo szykownie. Pomijajac sam stroj, byl czlowiekiem robiacym imponujace wrazenie. Wysoki, szczuply, o wyrazistych rysach, moze nawet przystojny. Geste ciemne wlosy i brazowe oczy dosc ostro kontrastowaly z blada cera. Mial powazny i uroczysty wyraz twarzy. Melissa odniosla wrazenie, ze byl to raczej wyuczony nawyk niz kwestia usposobienia. Przelotny usmiech, ktory blysnal na jego obliczu - calkowicie klocac sie z jego pelna godnosci poza - tylko potwierdzil jej przypuszczenia. -Pragne wszystkich was powitac - odezwal sie mezczyzna. - W imieniu swoim wlasnym, lecz takze w imieniu krola Karola. Jestem Sir Thomas Wentworth... Urwal i przez moment na jego twarzy pojawil sie dziwny wyraz. Bylo to cos subtelnego. Na wpol zaskoczenie, na wpol radosc - jakby nagle przypomnial sobie niedawny i bardzo niespodziewany usmiech losu. -Wlasciwie to hrabia Strafford. Krol niedawno uznal za stosowne nadac mi ow tytul. - Odchrzaknal. - Obawiam sie, ze sam krol jest w tej chwili niedysponowany. Krolowa powaznie zaniemogla i Jego Wysokosc, rozdarty miedzy troska o jej zdrowie a naglacymi sprawami wagi panstwowej, polecil mi powitac was w jego imieniu. Prosil rowniez - ponownie odchrzaknal - zebym najmocniej was przeprosil za to, ze nie udostepnil wam komnat w Whitehall. Niestety dolegliwosc krolowej przeniosla sie na dworzan i sluzbe, przeto krol lekalby sie o wasze zdrowie, gdybyscie mieli zamieszkac w palacu, ktory przeistoczyl sie w siedlisko chorob. "Calkiem sprawnie sobie z tym poradzil" - pomyslala Melissa, niemal calkowicie przekonana, ze to bezczelne klamstwo. Strafford po raz kolejny poslal im przelotny usmiech. Byla to dosc niezwykla mina - tak jakby czlowiek, ktory ja zrobil, obawial sie swego wlasnego ciepla. -Szczerze mowiac, a sam zatrzymywalem sie kilka razy w Whitehall, tutaj bedzie wam znacznie wygodniej. Palac krolewski bardzo czesto jest jak dom dla oblakanych, a panuje w nim taki tlok, ze musieliby was wszystkich umiescic w jednym lub dwoch pokoikach. Tymczasem tutaj... Powolnym, krolewskim gestem wskazal dlonia na uroki otoczenia. -Osobne komnaty, w tym nawet dobre kwatery dla sluzacych, jeden z najwspanialszych kominkow w calej Anglii i zapewne najlepsze loza, wyjawszy te z komnat krolowej w Whitehall. Melissa podejrzewala, ze nie mijal sie z prawda. Ledwie byla w stanie rozpoznac Wieze Swietego Tomasza, kiedy ich wprowadzono do srodka. Z zewnatrz nie roznila sie specjalnie od tej, ktora widziala, gdy zwiedzala Tower pod koniec dwudziestego wieku. Wowczas srodek byl kompletnie surowy. A nawet bardziej niz surowy, poniewaz ludzie zarzadzajacy budowla celowo nie przykryli czesci starej architektury, zeby turysci mogli zobaczyc wszystkie warstwy, jakie kladziono w roznych stuleciach. Teraz zas miala przed oczyma to miejsce takie, jakim rzeczywiscie bylo podczas jednego z tych minionych stuleci. Dywany, bogate gobeliny, lniana posciel i kunsztowne obicie mebli wygladajacych tak, jakby niedawno ktos z nich korzystal. Najwieksze jednak wrazenie wywarl na niej olbrzymi kominek, ktory dominowal w komnacie. Pamietala go jeszcze z wycieczek. Byla jednak olbrzymia roznica miedzy majestatycznym, lecz zimnym paleniskiem, ktore zapamietala, a tym kominkiem rozgrzanym od popiolu i na wpol spalonych polan. "Oczywiscie autentyczny zapach mozna by sobie darowac". Jednak nawet on wlecial przez okna komnaty, z ktorych roztaczal sie widok na Tamize. Pochodzil z nieruchomych wod fosy, bedacej - praktycznie rzecz biorac - odkrytym sciekiem. Same pomieszczenia w Wiezy Swietego Tomasza byly nieskazitelnie czyste. Melissa juz miala cos powiedziec, gdy odezwala sie Rita. -Dziekuje, lordzie Strafford. Racz przekazac krolowi wyrazy wdziecznosci. Kiedy bedziemy mieli okazje, by spotkac sie z Jego Wysokoscia osobiscie? Strafford splotl dlonie za plecami i pochylil sie nieco do przodu. -Obawiam sie, ze nie umiem odpowiedziec. W tym momencie natlok spraw jest wrecz przerazajacy - tak juz zreszta bylo, zanim krolowa zaniemogla. A gdy to sie jeszcze nalozylo... Mina Strafforda byla mistrzostwem dyplomacji. Melissa niemal sie rozesmiala. Wyrazala odczucia czlowieka, ktory - powodowany serdecznoscia i dobra wola - wyjawia sekret nieznajomym, ktorym od razu zaufal i ktorych od razu polubil. Na wskros falszywe, lecz swietnie zagrane. Naprawde swietnie zagrane. -Jesli wolno mi tak powiedziec, krol byc moze nieco za bardzo holubi krolowa. Oskarzenia o to, ze jest nia zaslepiony, osobiscie uwazam za falszywe, a wrecz za potwarz. Nie ma jednak watpliwosci, ze krolowa jest dlan wielkim skarbem. Gdy choruje... trudno go oderwac od jej boku, a nawet jesli sie uda, to tylko w najpilniejszych i najistotniejszych sprawach. Melissa uznala, ze Rita dobrze sobie radzi, i pozwolila jej kontynuowac. Niezaleznie od tego, ile nerwow kosztowala te mloda kobiete rola, ktora zmuszona byla grac, byla to rola, ktorej musiala sie nauczyc. A jedynym sposobem byla nauka przez praktyke. -Rozumiem. Zycze wiec Jej Wysokosci szybkiego powrotu do zdrowia. Tymczasem... - Rita spojrzala w strone okna wychodzacego na pozostala czesc Tower. Pewnosc siebie, ktora do tej pory udawalo jej sie zachowac, zaczynala ja nieco opuszczac. Strafford byc moze wyczul jej skrepowanie i gladko interweniowal. -Wasza sluzba, rzecz jasna, moze swobodnie przemieszczac sie po Tower, zeby dostarczac wam, czego tylko bedziecie potrzebowali. - Obrzucil Darryla sceptycznym spojrzeniem, lecz na tym poprzestal. - Nie beda jednak mogli opuszczac samej Tower. I obawiam sie, ze musze prosic ciebie, Lady Stearns, a takze twojego malzonka i... hm... Spogladal na Melisse. Podobnie jak Rita, ona rowniez nie potrafila sie zmusic do tego, by zalozyc bogate szaty typowe dla arystokratek w tamtych czasach. Jednak - rowniez podobnie jak Rita - odziana byla w stroj znacznie okazalszy niz panstwo Bruchowie, Darryl albo Gayle. -Melissa Mailey - oznajmila. Strafford zmarszczyl lekko czolo, jak gdyby szperal w pamieci. Melissa zdziwila sie, widzac, jak blyskawicznie sie wygladzilo. -Naturalnie. Jestes, pani, czlonkinia... Coz to byla za nazwa?... A tak, "gabinetu" waszego rzadu, jak mniemam. - Sklonil sie uprzejmie, pozdrawiajac ja. - Zatem i pania takze. Prosimy, byscie zechcieli nie opuszczac kwater. Rita nie byla chyba w stanie wymyslic odpowiednich slow, zeby wyrazic sprzeciw. Melissa rowniez - z tej prostej przyczyny, ze doznala czegos na ksztalt szoku. Nie z uwagi na ograniczenie swobody, bo tego sie spodziewala - tak standardowo postepowano ze wszystkimi waznymi "goscmi" w Tower. Zaszokowalo ja to, ze Strafford wiedzial, kim ona jest. "Dobry Boze, przeciez ten czlowiek musi byc w Londynie od niedawna. I juz tyle o nas wie?". Z wlasciwa sobie uprzejmoscia Strafford kontynuowal. -Ograniczenie to wprowadzono tylko i wylacznie dla waszego bezpieczenstwa i ufam, ze to rozumiecie. - Odwrocil glowe i spojrzal gniewnie na rzeke widoczna przez okna od poludniowej strony. - Przykro mi to mowic, ale ostatnimi czasy krolestwem targaja pewne niepokoje. Nie wiadomo, jak wiele z nich moglo przedostac sie do samej Tower, a kto wie, do czego byliby zdolni szalency? Wyprostowal sie nieco, a nastepnie uklonil. Gest ten - perfekcyjny jak wszystko, co robil - wyrazal rownoczesnie przeprosiny, serdecznosc, mocne postanowienie i... "Zrobilem, co do mnie nalezalo, i wynosze sie stad. Adios, amigos - i nawet nie probujcie ze mna zadzierac". Kilka wymamrotanych slow uprzejmego pozegnania i juz go nie bylo. Wyszedl chyba nieco szybciej, niz przyszedl, lecz wciaz tym samym pewnym i dostojnym krokiem. Gdy juz znalazl sie poza zasiegiem sluchu, Melissa wypuscila z siebie powietrze i stlumila przeklenstwo. Mniej wiecej. -Cholerny swiat. Wentworth! Juz go zrobili hrabia! "Co za gowno". - To jednak zachowala dla siebie, nauczona przez wiele lat pracy w szkole. Wszyscy patrzyli na nia. Melissa odwrocila sie do Gayle. -Czy ktos nas moze uslyszec? Przysadzista kobieta pokrecila glowa. -Nie. Podczas gdy Darryl strugal twardziela przed wartownikami, ja wszystko sprawdzilam. Friedrich zreszta tez. Nie ma miejsca na kryjowki i stanowiska nasluchowe, a wartownicy na zewnatrz uslysza nas chyba tylko wtedy, gdy zaczniemy sie wydzierac. Albo strzelac. Melissa skinela glowa. -W porzadku. - Podeszla do pobliskiego fotela i klapnela na niego. Byl bardzo miekki i wygodny. - Chodzcie tutaj. Przedstawie wam sytuacje na tyle, na ile sama jestem w stanie ja ogarnac. Gdy juz zgromadzili sie wokol niej - Rita i Tom przycupneli na malej sofie, reszta stala - Melissa wskazala palcem na drzwi, przez ktore wyszedl Wentworth. -To jest prawdopodobnie najbardziej niebezpieczny czlowiek w Anglii. Przynajmniej dla nas. Sir Thomas Wentworth, ktory pozniej zostal hrabia Strafford. Tylko ze w naszym swiecie krol nie mianowal go hrabia, zanim... - Szukala w pamieci. - Nie moge sobie przypomniec dokladnej daty, ale to na pewno nie bylo juz w 1633 roku. W tej chwili on powinien byc w trakcie podrozy do Irlandii jako swiezo mianowany lord namiestnik wyspy. Darryl McCarthy wreszcie skojarzyl to nazwisko. Melissa zastanawiala sie, kiedy to nastapi. Pomimo ze Darryl przejawial typowa dla chlopaka z appalachijskiej klasy robotniczej obojetnosc na historie, dla jednego zagadnienia robil wyjatek. Ojciec Darryla, Michael, od dawna byl zwolennikiem Komitetu Wsparcia dla Irlandczykow z Polnocy8, a caly klan McCarthych skladal sie z zacieklych irlandzko-amerykanskich nacjonalistow. -Czarny Tom Tyran! - warknal. - Pieprzony dran! To on zabil powstancow z dziewiecdziesiatego osmego! Melissa westchnela. Jak zwykle wszystko mu sie poplatalo. Do tej pory pamietala odpowiedz Darryla na jednym z testow sprzed wielu lat: "Jerzy III, pierwszy prezydent Stanow Zjednoczonych". -Darryl, on ma czterdziesci lat! - rzucila ze zniecierpliwieniem. - Wobec tego "zabijal powstancow z dziewiecdziesiatego osmego" jako pieciolatek - przyjmujac oczywiscie, ze mowimy o ludziach z roku tysiac piecset dziewiecdziesiatego osmego, a nie z 1798, kiedy to wlasnie mialo miejsce powstanie. Pomyliles sie o blisko dwa stulecia. Darryl byl wsciekly. Nie z powodu nagany - to po nim splynelo, zreszta jak zawsze; byla to wscieklosc czlowieka, ktory wie swoje, do jasnej cholery, i nie mieszac mu jakimis faktami. Melissa potarla twarz, przypominajac sobie, ze obecnie jest dyplomatka, a nie nauczycielka w szkole. Uzupelnianie wiedzy historycznej Darryla nie mialo zadnego sensu. Niewazne, z jakiego powodu ow mlodzieniec nienawidzil Strafforda, wystarczylo, ze go nienawidzil. Nie miala jeszcze zadnej pewnosci, ale wszystko wskazywalo na to, ze Anglia jest dla nich stracona. Przybyla tu po pokoj - moze nawet po sojusz - lecz skoro Strafford zostal juz hrabia, a sytuacja wyglada tak, jak wyglada... -Jest mniej wiecej tak: Wentworth zawsze byl zdecydowanie najlepszym doradca i urzednikiem, jakiego mial krol Karol. Tylko ze w swiecie, z ktorego przybylismy, Karol niespecjalnie sie nim przejmowal. Z grubsza dlatego, ze Wentworth byl zbyt bystry, zbyt kompetentny i zbyt skuteczny. -Nie ufal mu? - burknal Tom. Melissa pokrecila przeczaco glowa. -Nie, tu chodzilo o cos innego. Wentworth - Strafford - byl lojalny az do szpiku kosci. Kiedy wreszcie nadszedl ten czas... Zaraz, kiedy to bylo? Wydaje mi sie, ze jakos kolo 1641 roku, moge sie mylic o rok. Kiedy wreszcie nadszedl ten czas, ze angielska rewolucja zazadala glowy Strafforda, krol Karol oddal go w ich rece - mimo ze poprzysiagl Straffordowi, ze bedzie go wspieral niezaleznie od wszystkiego. Melissa, w przeciwienstwie do Darryla, widziala w historii takze szarosci. Bohaterowie rzadko kiedy byli po prostu bohaterami, a lajdacy nie zawsze byli lajdakami. Strafford, tak samo jak Richelieu - a nawet tak jak Wallenstein - byl skomplikowanym czlowiekiem. Wlasciwie nie dalo sie go nie podziwiac, niezaleznie od tego, jak wielka czulo sie nienawisc do tego wszystkiego, co soba reprezentowal w tym czasie i miejscu. -Tak naprawde Strafford to facet godny szacunku - powiedziala cicho. - Wyslal, a wlasciwie wyslalby, w tamtym swiecie list do krola, zwalniajacy go ze zlozonego slubu. I wszyscy twierdzili - nawet jego wrogowie - ze poszedl na smierc z wielka odwaga i godnoscia, i nawet nie powiedzial ani slowa skargi na swego... Dyplomacja nie byla juz konieczna. -Swego bezwartosciowego, zdradzieckiego, bezuzytecznego, nieudolnego, nieodpowiedzialnego i gownianego krola. "No! Od razu lepiej". Darryl wyszczerzyl zeby, slyszac, jak niecenzuralnie sie wyrazila. -Pani profesor! Wszyscy w pomieszczeniu rozesmiali sie. Melissa tez sie usmiechnela. -Krol Karol I byl - jest - jednym z najglupszych krolow, jakimi Anglia kiedykolwiek byla obarczona. Hm... "Glupi" nie jest najodpowiedniejszym slowem. W jego przypadku to brzmi wrecz jak komplement. Byl - jest - chyba wystarczajaco bystry. Wiec nawet nie ma tej wymowki. Ma jednak temperament dziecka. Obraza sie, grymasi, chce miec i rybki, i akwarium. Przez lata zaniedbywal swa katolicka zone z Francji na rzecz zauroczenia ulubionym dworzaninem, ksieciem Buckingham, ktory byl jeszcze wiekszym dupkiem niz on sam. Buckinghama zamordowano w 1628 roku. To tez mialo miejsce w tym swiecie, bo nastapilo przed Ognistym Kregiem. Od tamtej pory nie widzi swiata poza zona. A Henrieta Maria to kolejny balwan w rodzie krolewskim. Jest siostra Ludwika XIII i w duzej mierze ulepiono ja z tej samej gliny, co brata. Gdyby Richelieu nie wladal Francja zamiast Ludwika - ten przynajmniej ma tyle rozumu, zeby dostrzec prawdziwy talent - kraj bylby w oplakanym stanie. Tom zarechotal. -Czy w tych czasach w ogole sa jacys wladcy, ktorzy potrafia sami zasznurowac sobie buty? Pomijajac oczywiscie Gustawa Adolfa. -Tak sie sklada, ze jest kilku. Dunski krol Chrystian jest monarcha naprawde godnym podziwu. Jego najwiekszy problem polega na tym, ze zawsze porywa sie z motyka na slonce. Ale jest kompetentny, co do tego nie ma watpliwosci - nawet jesli przez wiekszosc czasu jest pijany. A chociaz o obecnych wladcach hiszpanskich i austriackich nie za bardzo mozna powiedziec cokolwiek dobrego, to juz o ich mlodszych krewnych jak najbardziej. Don Fernando z Hiszpanii - chyba juz nazywaja go kardynalem-infantem - niedlugo zacznie swa niesamowita kariere wojskowa. Tyle w kwestii hiszpanskich Habsburgow. W austriackiej linii rodu syn cesarza Ferdynanda, krol Wegier, lada dzien sie usamodzielni. Zakrecila palcami mlynka, starajac sie zilustrowac pogmatwana strukture czasoprzestrzeni. -W swiecie, ktory byl - ktory bylby... cholera, ktory pewnie gdzies jest - kardynal-infant i krol Wegier dowodziliby wojskami Habsburgow, ktore pobily Szwedow pod Nordlingen w 1634 roku. Rzecz jasna - dodala na pocieszenie - nie musieli stawiac czola Gustawowi Adolfowi, bo on zginal pod Lutzen. Tom Simpson przynajmniej znal historie wojskowosci. -To bylby listopad zeszlego roku. - Jego masywna piersia wstrzasnal smiech. - Jednak nie w tym swiecie. Dosyc skutecznie pokrzyzowalismy im plany pod Alte Feste. Rita uciszyla go, kladac mu dlon na ramieniu. -Mow dalej, Melissa. -Sytuacja wyglada nastepujaco. Powodem, dla ktorego Karol nie przepadal za Wentworthem - a krolowa Henrieta Maria jeszcze bardziej go nie znosila - bylo to, ze ten czlowiek go zadreczal. "Zrob to, zrob tamto". Sam fakt, ze bezsprzecznie byl lojalny i ze jego rady zasadniczo byly dobre, nie mial dla Karola zadnego znaczenia. Wentworth po prostu go meczyl i tyle. Odciagal go - a przynajmniej probowal - od jego ukochanych balow maskowych i pochlebstw wazeliniarskich dworzan, ktorzy nieustannie otaczali krolewska pare. -Hrabia Strafford! - parsknela. - Wentworth nie wywodzi sie z arystokracji, tylko z rodziny ziemianskiej. Tak jak kazdy zdolny i ambitny czlowiek w tamtych czasach - w tych czasach - pragnal zaszczytow i uznania. Przez lata, przez ciezkie lata, kiedy sluzyl krolowi dobrze, a wrecz swietnie, prosil Karola, by ten mianowal go hrabia. A Karol naturalnie - Boze, coz to byl... jest... za zalosny czlowiek - nagradzal go obojetnoscia. Obsypywal hrabiostwami wszystkich dworskich matolow, ktorzy zyskali sobie przychylnosc jego badz Henriety Marii, lecz dla Wentwortha nic nie mial. Nic poza kolejnym zadaniem. Dopiero pod sam koniec, kiedy Anglia zaczela mu sie juz wymykac z rak, Karol uczynil wreszcie Wentwortha hrabia Strafford. To sie powinno wydarzyc dopiero za kilka lat. W tej chwili Wentworth powinien wlasnie dotrzec do Irlandii i spedzic tam cale lata, nadajac jej ksztalt odpowiadajacy Anglikom. Darryl skrzywil sie, ale na szczescie milczal. -Widzicie juz, do czego zmierzam? - Jeszcze raz wskazala na drzwi wejsciowe. - W tym czasie i miejscu Karol juz mianowal go hrabia Strafford. A moge was zapewnic, ze nie dlatego, ze teraz jest mniejszym idiota. Wiec jaki z tego wniosek? -Oni wiedza, co sie wydarzy - powiedzial od razu Tom. - Oczywiscie bylismy juz tego swiadomi - przeciez Rebeka odkryla, ze doktor Harvey9 skopiowal pewne strony z ksiazki do historii, na ktora sie natknal, odwiedzajac Grantville. Ale wiedziec o czyms, a przekonac sie o czyms to dwie zupelnie rozne rzeczy. Wstal i podszedl do okna, z ktorego widac bylo ulice miedzy Wieza Swietego Tomasza a wewnetrznym murem londynskiej Tower. -Bedzie z tego jedno wielkie gowno, prawda? To wlasnie chcesz nam powiedziec. -Coz, tak bym tego nie ujela - powiedziala sztywno, lecz smiech, ktory zagrzmial w komnacie, przypomnial jej, ze kilka minut temu sama uzyla tego slowa. Usmiechnela sie z lekkim zazenowaniem i mowila dalej. -Ale owszem, do tego sie to sprowadza. Karol bez watpienia juz wie, ze zbliza sie rewolucja i ze wedlug "historycznego porzadku" idzie na sciecie. Jak mowil Samuel Johnson: "Prosze mi wierzyc, drogi panie, kiedy czlowiek wie, ze zawisnie za dwa tygodnie, to zdumiewajaco poprawia mu sie koncentracja". Nawet Karol nie jest na tyle niepowazny, zeby pozwolic, by jego blahe rozdraznienie Wentworthem przeszkodzilo mu w zachowaniu zycia i wladzy. Najwyrazniej wiec sprowadzil go z powrotem z Irlandii i w jego wielce sprawne rece przekazal zadanie stlumienia rewolucji, zanim jeszcze sie rozpoczela. Wskazala na okno wychodzace na Tamize. -Wszyscy zauwazylismy, ze zegluga na La Manche odbywa sie w dziwny sposob. Skinela glowa w strone Brucha. -Scisle biorac, Friedrich nam to powiedzial. - W minionych latach Friedrich sluzyl na jednym ze statkow Hanzy. - A jaki kiedys byl ruch na Tamizie. Pamietajcie, ze w tych czasach wiekszosc tak zwanych "okretow wojennych" to po prostu uzbrojone statki kupieckie. Gdybym miala zgadywac, powiedzialabym, ze Anglicy szykuja sie do jakiejs wyprawy morskiej. -Po co? - zapytala Rita z twarza wykrzywiona grymasem. - Wydawalo mi sie, ze skoro Karol obawia sie rewolucji tutaj, to wlasnie na tym sie skupi. Nie na zabawie w wyprawy wojenne. -Sama juz nie wiem, Rita. Jednak... - Melissa starala sie znalezc szybki i prosty sposob przedstawienia wszystkich zawilosci. -Sluchajcie, juz od miesiecy slyszymy o nowej wyprawie Hiszpanow na Holandie. I o reakcji Francuzow. Powiedzmy, ze Anglicy w tym momencie tez nie przepadaja jakos specjalnie za Holendrami. W naszej historii Karol i jego dwor woleli Hiszpanow od Holendrow, niezaleznie od tego, ze szczycili sie zwyciestwem nad Armada. Oczywiscie Hiszpania wyslalaby druga Armade dopiero za kilka lat w naszej historii, wiec sam fakt, ze planuja ja juz teraz, swiadczy o tym, ze poswiecili nieco czasu na zglebianie przyszlosci. -Zmierzam jednak do tego, ze chociaz wowczas "oficjalna Anglia" preferowala Hiszpanie, Karol absolutnie by Hiszpanom nie pomogl. Niezaleznie od tego, jak bardzo nie trawil Holendrow, zdawal sobie sprawe, ze laczy ich wspolnota interesow. Wiedzial tez, ze polityka Richelieu zawsze ukierunkowana byla na zniszczenie potegi Habsburgow, wiec gdyby sprzymierzyl sie z Hiszpanami przeciwko Holendrom, stalby sie tez wrogiem Francji. Dlatego wlasnie w naszej przeszlosci nie opowiedzial sie po zadnej ze stron w tym konflikcie. -Teraz jednak przygotowuje wyprawe morska, co wskazuje na to, ze tym razem nie zamierza siedziec i sie przygladac. Nie uwierze, ze otwarcie poprze Hiszpanie - majac swiadomosc, ze Richelieu by sie wsciekl, a juz na pewno nie w swietle tego, ze Hiszpanie nie sa w stanie zaoferowac mu niczego takiego, co byloby warte zachodu. Ale skoro nie Hiszpania, to zamiast tego musi planowac przymierze z Holendrami, a to tez kompletnie nie ma sensu. Chyba ze Richelieu jest w to jakos zamieszany. -Ale czemu mialby chciec pomoc Richelieu? - zapytala Rita, marszczac brwi. -Wszystko ostatecznie sprowadza sie do pieniedzy - odparla Melissa. - Karol juz od lat nie zwolywal parlamentu - ostatni z roku 1628 doprowadzil go do bialej goraczki. A bez parlamentu ma dosyc ograniczone mozliwosci zbierania funduszy. To zawsze utrudnialo zycie angielskim monarchom. Wlasnie dlatego Anglia ma znacznie mniejsza armie niz inne panstwa w tych czasach. Bez uzyskania zgody parlamentu Korona nie dysponuje funduszami na wojne. A ostatnia rzecza, jaka Karol zrobi, bedzie zwolanie nowego parlamentu. Poprzedni stal sie siedliskiem purytanskich odszczepiencow. Tom wybiegal juz myslami naprzod, co nie bylo dla niej zaskoczeniem. Moze i ten olbrzymi zolnierz nie ma temperamentu ojca, ale z cala pewnoscia odziedziczyl jego intelekt. -Potrzebne mu sa pieniadze, zeby zdlawic rewolucje, wiec sciaga je z zagranicy. Czemu nie Francja? W koncu jego zona jest siostra krola Francji. Niezaleznie od tego, skad je wezmie, bedzie musial za to zaplacic. No, na przyklad wspierajac dzialania wojenne kogos innego - chocby starania Richelieu o powstrzymanie hiszpanskich Habsburgow przed odzyskaniem kontroli nad Holandia. Odsunal sie od okna i spojrzal na Melisse. -To chyba ma sens. Wydaje sie jednak nieco zbyt skomplikowane - w koncu to myslenie przyszlosciowe - na tak durnego krola, jakim jest, jak twierdzisz, Karol. -Zgadza sie. Ale Wentworth jest w stanie myslec przyszlosciowo. Poza tym, jak juz wspominalam, mianowano go hrabia Strafford... -Duzo przed terminem - zakonczyl Tom i odwrocil sie z powrotem w strone okna. Chwile pozniej jakby zesztywnial. -Mamy tu cos jeszcze. - Wskazal palcem na ulice ponizej. - Nie wiem, o co chodzi, Melissa, ale ciagna tu nowego lokatora. A patrzac na lancuchy, ktorymi go obwiazali, nie wyglada na to, zeby oczekiwaly go rownie "krolewskie warunki". Melissa zerwala sie i podeszla do okna. Zobaczyla jakiegos prowadzonego sila mezczyzne. Dwoch straznikow unieruchamialo mu rece, a kilku innych maszerowalo z przodu i z tylu. Te srodki bezpieczenstwa wydawaly sie nieco absurdalne. Jak mowil Tom, mezczyzna mial nadgarstki i kostki spetane lancuchami, a te z kolei przymocowane byly do ciezkiego skorzanego pasa. Na chwile - byc moze katem oka dostrzegl poruszenie w oknie - mezczyzna podniosl wzrok i spojrzal na nia. Na jego twarzy malowal sie absolutny spokoj. Byla to twarz czlowieka, ktory zdecydowal sie pozostawic wszystko wlasnemu losowi. "Niech sie dzieje, co chce, taka jest wola Boga. Jestem, kim jestem". Nastepnie odwrocil sie i pokazal jej swoj profil. -Jezus Maria - wyszeptala. Byl oczywiscie mlodszy, rozpoznala go jednak bez wiekszych problemow. Ta sama twarz widniala na portretach w kazdej ksiazce w Grantville, ktora omawiala angielska rewolucje 1640 roku. Darryl juz byl przy innym oknie i niemal rownie szybko jak ona rozpoznal mezczyzne. -Sukinsyn! - warknal. Nastepnie wydarl sie, prawie przebijajac gruba szybe: - Mam nadzieje, ze cie wypatrosza i pocwiartuja, ty zawszony... Melissa odskoczyla od swojego okna. -Mam juz tego dosyc, mlody czlowieku! To byl Ten Glos. Stara jedza naprawde sie wkurzyla. Darryl natychmiast zamilkl, tak jak to bywalo w poprzednich latach. Nawet nieco sie skulil. Spojrzala na niego z wsciekloscia. Nastepnie popatrzyla na Toma i wskazala McCarthy'ego palcem. -Masz pilnowac, zeby twoj podkomendny utrzymywal dyscypline. Zadbasz o to, zeby ten cham, ten kretyn, ten smarkaty... Tom wyszczerzyl zeby. -Prosze sie o to nie martwic. Naprezyl ramiona. Widac bylo, ze nawet Darryl sie wystraszyl. Jeszcze bardziej sie skulil. Melissa usmiechnela sie blado. -Swietnie. - Poslala McCarthy'emu spojrzenie, ktore wrozylo mu na przyszlosc rownie dobrze, jak lata temu takie samo spojrzenie wrozylo mu w kwestii ocen i perspektyw. -W tej chwili nie mam czasu na lekcje historii, mlody czlowieku. Czeka nas duzo pracy. A ty bedziesz mnie sluchal. Darryl przelknal sline. Pospiesznie kiwnal glowa. -Wspaniale. - Odwrocila sie do Friedricha i Nelly. Podobnie jak reszta grupy, panstwo Bruchowie stali przy jednym z okien wychodzacych na ulice. - Wam bedzie latwiej poruszac sie niz nam, a poza tym nie macie tak dziwnego akcentu jak Gayle. Bedziecie wiec naszymi szpiegami. Wyjrzala przez okno. Czlowieka pod straza przeprowadzano wlasnie przez drzwi. Drzwi, ktorym brakowalo tylko tabliczki: "Tedy do lochow!". -Dacie rade go rozpoznac? - Bruchowie przytakneli. -Sprobujcie sie dowiedziec, dokad dokladnie go zabrali i, jesli bedzie taka mozliwosc, co zamierzaja z nim zrobic. Nelly otworzyla usta, zeby cos powiedziec, lecz Melissa ciagnela dalej. -Tom - i ty tez, Darryl - musimy zaczac planowac ucieczke. Nie ma pospiechu i mam nadzieje, ze w ogole nie bedzie takiej potrzeby. Ale w razie czego bedziemy gotowi. To natychmiast przywrocilo Darrylowi jego charakterystyczna niefrasobliwosc. Podczas gdy Tom zaczal uwaznie sprawdzac pomieszczenia i rozwazac rozne mozliwosci, Darryl otworzyl jeden z olbrzymich kufrow, ktore przywiezli. Przekopanie sie przez mase ubran zajelo mu raptem kilka sekund i juz po chwili zaczal wydobywac schowane pod spodem przedmioty. Mimo ze Melissa byla temu przeciwna, Mike Stearns nalegal, zeby zabrali je ze soba. "Na wszelki wypadek" - powiedzial. -Nie moge uwierzyc, ze byli tak glupi, zeby nas nie przeszukac - rzekl z radoscia Darryl. Lup, lup. Dwa pistolety automatyczne zmaterializowaly sie na stoliku obok niego. Lup. Pudelko amunicji. -To by bylo wielce niedyplomatyczne - odparla Melissa. - Bylam niemal pewna, ze tego nie zrobia. Lup, lup, lup. Trzy laski dynamitu. Brzdek. Melissa rozpoznala splonki. Bach. Wydawalo jej sie, ze mowili na to "lont detonujacy". Oczywiscie nie miala pewnosci - nie wiedziala zbyt wiele o ladunkach wybuchowych, z wyjatkiem prymitywnych bomb zapalajacych, ktore majstrowal na strychu jej chlopak anarchista w szalonych i jakze odleglych latach szescdziesiatych. Nie byla z nim jednak dlugo. Nawet jako mlody radykal krzywila sie na widok przemocy. LUP. To byl akumulator. Mogla sie domyslic jego przeznaczenia. Westchnela na wspomnienie tamtych niewinnych dni. -Poza tym - dodala - w tych czasach ludzie uwazaja bron palna za wielka i toporna rzecz, ktora przeladowuje sie cale wieki. -Wlasnie - skomentowal z usmiechem Darryl. - Na pewno znajdziemy kupe miejsc, w ktorych da sie upchnac te maciupenkie, tycie-tyciutkie Smithy i Wessony. - Zerknal w gore na jedna z ciezkich polek na scianie. - A dynamit to pestka. Rozsmarujemy nieco kurzu i schowamy razem z reszta swieczek. Tak jak kiedys z Harrym... Urwal i z mina winowajcy rzucil okiem na Melisse, po czym zabral sie za cos ciezszego na dnie kufra. Sapnal ciezko i: BUCH. -Jezu, Darryl! - zachichotala Rita. - Nie bedziemy zdobywac zadnych szczytow.Darryl pokrecil stanowczo glowa. -Liny nigdy za wiele. A poza tym to jest nylon. Starczy nam na pewno - ha! Pamietam, jak raz z Harrym prawie dalismy sie zlapac, gdy... Ponownie uciekl przed wzrokiem Melissy i powrocil do grzebania w kufrze. -Zreszta niewazne. Cholera jasna, gdzie sa bomby dymne? Melissa nie wiedziala, czy ma sie smiac, czy plakac. "Przynajmniej tym razem ten dran jest po mojej stronie. Mam nadzieje". Podeszla do niej Nelly. -Wybacz, chyba ci wczesniej przerwalam. Chcialas mnie o cos zapytac? Nelly skinela glowa, a po chwili jeszcze raz, ale w kierunku odleglych drzwi, przez ktore wprowadzili wieznia. -Kto to byl? Zanim Melissa zdazyla odpowiedziec, wyreczyl ja Darryl. -Oliver Cromwell. Smierdzacy skurwiel, zeby sie w piekle smazyl. - Powiedzial to jednak cicho i nie patrzac na Melisse, a rownoczesnie caly czas grzebal w kufrze. Nie mogl oczywiscie nie dorzucic: - Rzeznik z Irlandii. Tyran... - Reszta byla tylko niezrozumialym pomrukiem. Melissa zacisnela wargi. -Moze kiedys, Darrylu McCarthy, wyjasnie ci - a moze raczej sprobuje ci wyjasnic - zlozonosc tego zagadnienia. Jednak w tym momencie... Omiotla pomieszczenie wzrokiem, spogladajac na wszystkich. -W tym momencie sprawa przedstawia sie tak. W obecnych czasach tamten czlowiek jest zwyczajnym ziemianinem. Mezczyzna po trzydziestce, malo znanym czlonkiem parlamentu. Jednak w swych okolicach - w hrabstwie East Anglia, kolo Cambridge - jest dosyc popularny. Poslala Darrylowi surowe spojrzenie. -Wolaja na niego "Pan na Bagnach". A to dlatego, ze juz od kilku lat jest przywodca biednych rolnikow z East Anglii, ktorzy probuja sprzeciwiac sie naruszaniu ich ziem przez bogatych sasiadow. Ramiona Darryla drgnely i nagle nad kufrem pojawila sie jego glowa. Poslal Melissie zdumione spojrzenie. -Nie wiedzialem o tym. Melissa omal sie nie rozesmiala. Niezaleznie od swych irlandzko-amerykanskich pogladow na rozne kwestie, Darryl byl zagorzalym zwiazkowcem. Tak jak reszta czlonkow Amerykanskiego Stowarzyszenia Gornikow, mial zwyczaj dzielic swiat na dwie proste kategorie: ciezko pracujacy facet - dobry, bogaty kanciarz - zly. A teraz znalazl sie w potrzasku jednej z rozlicznych sprzecznosci historycznych. -Jest bardzo wiele rzeczy, ktorych nie wiesz, mlody czlowieku - uciela. - W minionych latach chyba dosyc czesto ci to mowilam. Tom zakonczyl lekcje historii na ten dzien. -Ja tez o tym nie wiedzialem. Wiem jednak, kim stal sie pozniej. - Wydawal sie nie miec tak mieszanych uczuc jak Darryl. Mimo ze byl potomkiem rodziny, ktorej korzenie wywodzily sie z angielskiej arystokracji, raczej nie mogl przychylnie zareagowac na nazwisko Oliver Cromwell. -"Stary Ironsides10" - powiedzial, najwyrazniej delektujac sie tymi slowami. - We wlasnej osobie, Boze swiety. Tworca Armii Nowego Wzoru, ktora obalila angielska Korone. Obok Gustawa Adolfa i moze tego mlodego Turenne'a, ktory dopiero rozkreca sie we Francji, najlepszy general tych czasow. I wreszcie lord protektor Anglii. Usmiechnal sie szeroko do kucajacego McCarthy'ego. -To oczywiscie nieco pozniej. Po tym, jak juz oddzielil glowe Karola od reszty ciala. A z tego, co slysze, nie byla to wielka strata. Darryl podniosl na niego wzrok. Pomijajac historie Irlandii, cala pozostala wiedze Darryla mozna by z latwoscia zmiescic na lepku od szpilki. -Nie wiedzialem o tym. -Aha - oznajmil radosnie Tom. Uderzyl kantem jednej dloni w wewnetrzna strone drugiej. - Ciach. Scial frajera, ot tak. Oliver Cromwell. Kawal twardziela, nawet jak na nasze standardy. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-01-05 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/